Tajemnice ciała

Page 1

Tajemnice ciała Dziurawe ĝoïÈdki, bolÈce serca i pïuca Chopina

F. González-Crussí



F. González-Crussí

Tajemnice ciała Dziurawe żołądki, bolące serca i płuca Chopina

przekład Marta Stasińska-Buczak

Wydawnictwo Znak Kraków 2010


TA J E M N I C E C I A Ł A

Północnoamerykańska historia żołądka

Oto historia, którą opowiadano już wiele razy, lecz stale jest przywoływana ze względu na barwność, dramatyzm i ważną rolę w historii medycyny. Wiele razy powtarzana, nic nie traci także dlatego, że dobitnie ilustruje rodzaj stosunków społecznych, jakie panują – zdecydowanie zbyt często – między ludźmi o nierównym statusie. Jest to relacja między panem i służącym albo przełożonym i podwładnym. Pierwszy „patrzy na drugiego z góry”, jak się zwykle mówi, podczas gdy podległość człowieka stojącego niżej sprawia, że musi on „zadrzeć głowę”, by zobaczyć zwierzchnika. Z góry wasal wydaje się panu mniejszy, podwładny zaś, podnosząc wzrok, wyolbrzymia swego władcę. Żaden z nich nie ceni drugiego za to, kim ten drugi naprawdę jest. Można by rzec, że ich optyka jest zniekształcona, że spoglądają przez dwa końce tej samej lunety. Jednak może lepiej jest powiedzieć, że ci dwaj nie widzą się, tylko stoją do siebie frontem, jak dwa kamienne posągi bez życia, ustawione twarzą w twarz. Wzajemne bowiem uznanie i obopólne uczucie szacunku możliwe są tylko wtedy, gdy obecne jest jakieś poczucie równości. To nie miało miejsca w relacji, którą zaraz opiszemy: jeden był pogardliwy, drugi pokorny, a między wyniosłością jednego a poniżeniem drugiego nigdy nie wytworzyła się prawdziwa solidarność. Wszystko, co powstało, to rodzaj obojętnej komplementarności, która stanowi przeciwieństwo aktywnego, żywego porozumienia. Pierwszy z głównych bohaterów wkracza na scenę jako ambitny, inteligentny, pewny siebie młody amerykański mężczyzna – może nieco zarozumiały i opryskliwy, ale są to cechy, wobec których nie wolno nam być zanadto krytycznym, wszak nieodłącznie towarzyszą one młodzieży świadomej swej mocy. Dość wcześnie uznaje on otaczające go w dzieciństwie środowisko rolniczego Connecticut za scenę zbyt ciasną dla jego ambicji. Odmawiając osiedlenia się na „luksusowej” farmie, którą ojciec zaoferował mu tuż obok swej własnej, opuszcza dom, 30


T R AW I E N I E

za cały dobytek mając jedynie konia, wóz, sto dolarów w kieszeni i nie wiadomo jakie słodkie marzenia w głowie. Ma dwadzieścia jeden lat. Przybywszy do małej wioski o nazwie Champlain w stanie Nowy Jork, zostaje nauczycielem – i to pozwala mu wieść skromny żywot. Daje mu też wolny czas na czytanie książek medycznych, a ta dziedzina ogromnie go interesuje. Jednakże trzy lata takiego życia wystarczą – niespokojny duch popycha go do szukania nowych wrażeń. Zaoszczędził tyle, że może sobie pozwolić na podróż do St. Albans, w stanie Vermont, w poszukiwaniu nowych wyzwań. Tam nadarza mu się sposobność, aby zostać uczniem pewnego zacnego medyka, Benjamina Chandlera. Właśnie rozpoczyna się druga dekada XIX wieku. W tym czasie dwa lata praktyki u cenionego lekarza to wszystko, co jest wymagane, by zostać dyplomowanym przedstawicielem tej profesji. Nasz młody człowiek ma to szczęście, że zdobył doskonałego mentora – uczy go on tych nawyków systematycznej obserwacji, które czynią diagnostyka ekspertem, a także zasad i technik opieki oraz wsparcia, które pozwalają pocieszyć w cierpieniu. Niczego więcej nie oczekiwano od lekarza wtedy, kiedy stan rozwoju medycyny dawał niewielkie powody do żywienia jakichś większych nadziei. Tak więc w 1812 roku młody William Beaumont – tak bowiem się nazywał – jest już dyplomowanym lekarzem. Jest teraz doktorem Williamem Beaumontem. Jednakże rok 1812 to początek wojny z Wielką Brytanią. We wrześniu nasz świeżo upieczony medyk jedzie do Plattsburgha, w stanie Nowy Jork, by zaciągnąć się do wojska, gdzie zostaje mianowany pomocnikiem chirurga i przydzielony do Szóstego Pułku Piechoty12. Jego potrzeba działania i wrażeń zostaje w armii zaspokojona z nawiązką. Żołd wynosi zaledwie trzydzieści dolarów miesięcznie, 12 Jerome J. Bylebyl, William Beaumont, Robley Dunglison, and the „Philadelphia Physiologists”, „Journal of the History of Medicine and Allied Sciences” 1970, nr 25 (1), s. 3–21.

31


TA J E M N I C E C I A Ł A

ale młody lekarz jest tam przede wszystkim dla dreszczyku emocji. Jak można było się spodziewać po człowieku z jego temperamentem i usposobieniem, wkrótce wdaje się w konflikt z oficerem i wyzywa go na pojedynek. Na szczęście dla historii amerykańskich badań w dziedzinie fizjologii wyzwanie nie zostało przyjęte. Beaumont bierze później udział w wielu potyczkach wojennych, powiększając bardzo swe zawodowe doświadczenie jako chirurg wojskowy. W 1813 roku towarzyszy szarży przeciwko Brytyjczykom, którzy wysadzają składy amunicji, powodując duże straty w ludziach. Przez dwa dni z rzędu Beaumont wykonuje trepanacje i amputacje, wyciąga kule, nastawia złamania i robi wszystko, co potrafi, by ulżyć cierpieniu rannych. Ten intensywny kontakt z medycyną urazową okaże się szczególnie przydatny w przyszłości. W 1814 roku odchodzi z wojska i wraca do Plattsburgha, gdzie spotyka swą przyszłą żonę Deborah Green Platt. Otwiera prywatną praktykę i w ciągu kilku lat zdobywa solidną grupę klientów. Jego kariera nie przebiega całkiem gładko: dwukrotnie niezadowoleni pacjenci pozywają go do sądu i dwukrotnie przebojowy młody doktor wychodzi z tej opresji zwycięsko. Co więcej, ma wysoko postawionego przyjaciela: to Joseph Lowell, który został właśnie mianowany głównym chirurgiem armii. W 1820 roku, kiedy niespokojny duch doktora Beaumonta znów zaczyna o sobie przypominać, jego przyjaciel rekomenduje go na stanowisko w Korpusie Medycznym armii Stanów Zjednoczonych. Teraz, gdy wojna już się skończyła, taka posada jest łakomym kąskiem. Zostaje mianowany chirurgiem w Fort Mackinac (w owym czasie Michilimackinac), w stanie Michigan, gdzie rozkoszuje się widokami pięknych i majestatycznych lasów Północy. W 1821 roku bierze krótki urlop, by poślubić Deborah. Mimo całej surowości tego miejsca, wysuniętej placówki na brzegu jeziora Huron, Fort Mackinac nie jest senną prowincjonalną osadą. Wręcz przeciwnie, to wspierany przez Amerykańską Kompanię Futrzarską (American Fur Company) ośrodek ożywionego 32


T R AW I E N I E

handlu futrami, skupiający interesy związane z tym cennym towarem ze wszystkich terenów wokół jezior Michigan i Huron oraz Jeziora Górnego, aż do stanu Missisipi. W okresie letnim miejsce to przyciąga kupców, traperów i tak zwanych wojażerów – pochodzących z Kanady francuskiej ludzi zajmujących się transportowaniem myśliwych do i z odległych punktów Północnego Zachodu, głównie na łodziach lub bateaux (czółnach). To twardzi, zahartowani jegomoście, żyjący pod gołym niebem, nawykli do wiosłowania i pokonywania progów rzecznych swymi canoe lub też, gdy nurt jest zbyt wartki, noszenia łodzi na ramionach wzdłuż brzegów. Żeglują także na barkach wypełnionych stosami futer. Codziennie napotykają liczne niebezpieczeństwa, a ich życie w dziczy jest pełne przygód, o których układają opowieści i pieśni. Szósty dzień czerwca 1822 roku rozpoczął się tak jak każdy inny dzień tego pracowitego sezonu. Handlarze szukający okazji, podróżnicy z rozmaitych stron pokazujący swe towary, wojażerowie, którzy przybyli w łodziach załadowanych skórami zdobytymi podczas zimy, mężczyźni, kobiety i dzieci z wioski, kilku Indian i paru żołnierzy z fortu. Wszyscy oni tworzą wielobarwny tłum zgromadzony wokół sklepu Amerykańskiej Kompanii Futrzarskiej, kiedy nagle rozlega się głośny wybuch. Niebawem już wiadomo: zdarzył się wypadek i ktoś został postrzelony w brzuch. Posłańcy biegną po lekarza. Kilkanaście minut później William Beaumont toruje sobie drogę przez tłum, zmierzając w kierunku rannego mężczyzny. Ofiarą wypadku jest młody wojażer z francuskiej części Kanady13. Nazywa się Alexis St. Martin. To drugi główny bohater naszej opowieści. Leży na ziemi, w szoku, bardzo blady, twarz ma pokrytą 13 Horace W. Davenport, What happened to the third bottle of St. Martin’s gastric juice?, „Physiologist” 1978, nr 21 (3), s. 35–39. Artykuł dostępny również na stronie internetowej: www.the-aps.org/publications/tphys/legacy/1978/ issue3/35.pdf (strona odwiedzona 11 kwietnia 2007 roku).

33


TA J E M N I C E C I A Ł A

kroplami zimnego potu. Rana, jaką właśnie odniósł wskutek strzału z muszkietu, jest straszliwa: ci, którzy ukradkiem na nią spojrzeli, cofają się z odrazą. Ale nie doktor Beaumont – wiele razy widywał upiorne spustoszenia, jakie wojna może poczynić w młodych ludzkich ciałach. Jego podejście wskazuje na determinację, każdy ruch jest przemyślany. Zachowuje też zimną krew, co pozwala mu rzeczowo opisać wyrządzone szkody w ten oto sposób: Pocisk z muszkietu, składający się z prochu i ołowianej osłonki, wbił się w jego lewy bok, wystrzelony z odległości nie większej niż metr. Kula uderzyła ukośnie, do przodu i do wewnątrz, dosłownie zdmuchując powłoki ciała i mięśnie na powierzchni o wymiarach mniej więcej ludzkiej dłoni, zabierając ze sobą przednią część szóstego żebra, łamiąc żebro piąte, rozrywając dolny kawałek najniższego płata lewego płuca oraz przebijając przeponę i żołądek. Cała masa pocisku wraz z fragmentami odzieży została wciśnięta w mięśnie i jamę klatki piersiowej (…). Zobaczyłem go dwadzieścia pięć czy trzydzieści minut po tym, jak nastąpił ten wypadek i podczas badania znalazłem fragment płuca, wielki jak indycze jajo, wystający na zewnątrz rany, poszarpany i spalony. A zaraz poniżej kolejny wystający kawałek, który po dalszym badaniu okazał się częścią żołądka, z rozdarciem przez wszystkie warstwy, wylewającym z siebie pożywienie, które pacjent zjadł na śniadanie, przez otwór wystarczająco duży, by zmieścił palec wskazujący14.

Prawdopodobnie niewiele osób utrzymałoby się przy życiu po tak poważnym zranieniu. „Ten człowiek nie przeżyje trzydziestu sześciu godzin” – powiedział lekarz, kiedy ujrzał nieszczęsnego wojażera na miejscu wypadku. Jednakże tym razem ofiara jest krzepkim 14 William Beaumont, Experiments and Observations on the Gastric Juice and the Physiology of Digestion, F.P. Allen, Plattsburgh, New York 1833.

34


T R AW I E N I E

mężczyzną w kwiecie wieku, nawykłym do życia pod gołym niebem w surowej północnej dziczy i obdarzonym zadziwiającą witalnością. Przez siedemnaście dni walczy z czymś, co wydaje się nadciągającą śmiercią, znosząc ze stoickim spokojem potworny ból otwartej rany w brzuchu. Przez cały ten czas każde jedzenie, które mu podają – a dba się o to, by karmić go tylko bulionem i miękkim pokarmem – uchodzi przez dziurę w żołądku. Konieczne jest ostrożne bandażowanie, użycie kompresów i plastrów, żeby zapobiec wyciekaniu treści żołądka i jego wydzielin. By utrzymać go przy życiu, doktor Beaumont karmi pacjenta per rectum, co nazywa „odżywczymi zastrzykami”. Ma na myśli lewatywę: czasy dożylnego żywienia pozajelitowego jeszcze nie nadeszły. Wbrew wszelkim oczekiwaniom Alexis St. Martin kurczowo trzyma się życia. Nie tylko przetrwał pierwszy szok i bezpośrednie skutki urazu, ale po pięciu czy sześciu tygodniach zaczyna już rosnąć tkanka bliznowata. Silne przyleganie tkanki włóknistej przymocowało żołądek do opłucnej i poranionych mięśni ściany klatki piersiowej. Co się tyczy rany po kuli, nie wykazuje ona żadnych znaków gojenia się: wciąż się otwiera. Otoczony pomarszczoną tkanką bliznowatą otwór ten, według słów doktora Beaumonta, przypomina teraz „we wszystkim, z wyjątkiem zwieracza, naturalny odbyt, z nieznacznym wypadnięciem”. Ta perforacja ma w obwodzie ponad sześć centymetrów, jest umiejscowiona jakieś pięć centymetrów poniżej lewej brodawki sutkowej, cały zaś obszar martwych tkanek ma teraz, w trakcie procesu zdrowienia, ponad trzydzieści centymetrów średnicy. Trudno powiedzieć, czy to leczenie stosowane przez doktora Beaumonta – wino z rozrzedzonym kwasem solnym oraz od trzydziestu do czterdziestu kropli nalewki z czarciego łajna trzy razy dziennie – miało taki wpływ na wyzdrowienie pacjenta, czy też wyzdrowienie trzeba przypisać wyłącznie jego naturalnej sile i niespotykanej żywotności. Faktem jest, że rok po wypadku wszystkie uszkodzone części ciała były doskonale zagojone, z wyjątkiem perforacji 35


TA J E M N I C E C I A Ł A

żołądka, która wyglądała dokładnie tak jak kilka tygodni po odniesieniu rany. Utworzyła się przetoka, łącząca jamę żołądka ze światem zewnętrznym. Jeżeli nie użyło się kompresów, bandaży i namiotu wymyślonego przez medyka, jedzenie i napoje brane do ust nadal sączyły się przez otwór przetoki. St. Martin mógł wypić litr wody lub miskę zupy; w następnej chwili, jeśli nie zostały podjęte środki zapobiegawcze, wszystko to wylewało się na zewnątrz. Zobaczmy teraz, co się wydarzyło, gdy minął kolejny rok i pacjent odzyskał swą naturalną siłę. Nie było mowy o podjęciu na nowo poprzedniej profesji. Powrót do canoe i zapuszczanie się na północne rzeki i jeziora byłyby, delikatnie mówiąc, nieroztropne. St. Martin jest niepiśmienny, nie ma żadnych środków utrzymania, lokalne autorytety zaś zastanawiają się nad odesłaniem go z powrotem do domu, do jego ojczystej wioski na północ od Montrealu, bardzo daleko od Fort Mackinac. Jednakże doktor Beaumont zatrudnia go do pracy przy domu. Jego obowiązki obejmują rąbanie drewna i inne prace wymagające wysiłku mięśni, które służący wykonuje bez widocznego szkodliwego wpływu na zdrowie. Uwadze bystrego medyka nie umyka to, że jego pacjent jest więcej niż medyczną osobliwością: dostarcza on jednej jedynej w życiu okazji, by zaglądnąć do wnętrza żywego żołądka i przeprowadzić eksperymenty, które mogłyby rzucić światło na wiele nierozstrzygniętych kwestii dotyczących działania tego narządu. Od początku XVIII wieku zostały udokumentowane co najmniej trzy przypadki osób z przetoką żołądkową, z którymi zetknęli się lekarze. Jednym z chorych opiekował się irlandzki lekarz doktor George Burrowes, który nie miał możliwości przeprowadzenia żadnego doświadczenia, ponieważ jego pacjent odmówił poddania się jakiejkolwiek manipulacji i niebawem zmarł. Kolejny pacjent znajdował się pod opieką słynnych na całym świecie paryskich medyków Nicolasa Corvisarta i Jeana-Jacques’a Leroux, lecz obaj byli tak zajęci troskami i niepokojami związanymi z leczeniem chorego, że nie uczynili nic ponad 36


T R AW I E N I E

kilka przypadkowych obserwacji niezbyt przydatnych dla fizjologii. To samo można powiedzieć o trzecim pacjencie, doglądanym w Austrii przez doktora Jacoba Helma. William Beaumont jest typem człowieka, który kiedy przyjdzie mu do głowy ciekawy pomysł, nie spocznie, póki go nie zrealizuje. Przeto w maju 1825 roku rozpoczyna serię eksperymentów na żołądku Alexisa St. Martina. Dotyczą one przede wszystkim chemicznych i mechanicznych aspektów trawienia, zagadnień najważniejszych dla ówczesnych lekarzy. W tym miejscu trzeba przypomnieć, że Beaumont nie mieszka w żadnej z wielkich stolic Europy i nie ma w pobliżu, nawet we własnym kraju, żadnego laboratorium z odpowiednim wyposażeniem. Dysponuje stałymi dostawami soku żołądkowego od obiektu swych badań, lecz nie ma laboratorium chemicznego do przeprowadzenia niezbędnych analiz. Jednak sok żołądkowy wylewa się obficie – zebranie go nie jest ani trudne, ani uciążliwe dla pacjenta. Jeden raz zdarzyło się doktorowi wysłać próbkę do znanego chemika w Szwecji, jednak podróż trwała zbyt długo i próbka dotarła zepsuta. Beaumont pracuje w odosobnieniu, w Fort Mackinac, pośród lasów Michigan, bez przeszkolonych asystentów. Ale jest zdeterminowany i opanowany swą idée fixe, która uczyni go sławnym. Wykorzystując najprostsze narzędzia, przeprowadza dosłownie setki eksperymentów. Przez „okno żołądka” Beaumont z ogromnym zainteresowaniem obserwuje otwieranie się i zamykanie zwieracza znajdującego się w miejscu połączenia przełyku z żołądkiem (w części wpustu, czyli „wrót żołądka”), co następuje podczas przełykania. Zauważa, że pozostaje on zamknięty w czasie trawienia. Dochodzi do wniosku, że objętość żołądka może się zwiększać bez jednoczesnego wzrostu ciśnienia wewnątrzżołądkowego. Wszystko, co widzi, dokumentuje obszernie i skrupulatnie. Ustala, że dolna lub dalsza część żołądka pracuje energiczniej niż górna, czyli bliższa część, i wnioskuje, że to właśnie w górnej następuje magazynowanie pokarmu. Beaumont 37


TA J E M N I C E C I A Ł A

dostrzega, że płyny szybciej mijają żołądek i kierują się w stronę odźwiernika, ogląda połknięte płyny opływające pokarmy o konsystencji stałej. O każdej porze dnia i nocy wzywa Alexisa St. Martina do rozpoczęcia nowego doświadczenia lub kontynuowania starego. Przez otwór przetoki wprowadza różnego rodzaju pożywienie i bacznie obserwuje efekt, jaki wywiera ono na organie. Dostrzegłszy różnicę w czasie uchodzenia z żołądka posiłków stałych i płynnych, upłynnia stałe pokarmy i stwierdza, że przyspiesza to ich podróż przez trzewia. Te odkrycia zostały potwierdzone sto czterdzieści siedem lat później przez naukowców, którzy wykorzystali elektryczny blender do zmiksowania pokarmów o stałej konsystencji i obserwowali ich przejście przez żołądek przy użyciu nowoczesnych technik rentgenowskich15. Oczywiście Alexis St. Martin ma wiele wątpliwości. Jest w pełni świadomy długu wdzięczności wobec lekarza, który doprowadził go z powrotem do zdrowia i zapewnił mu środki utrzymania. Jednakże bycie zredukowanym do statusu królika doświadczalnego w ludzkim ciele nie jest w żadnym razie łatwe do zniesienia. Doktor jest w swej pracy nieustępliwy. Raz chce wprowadzić do żołądka obiektu swych doświadczeń kawałki chleba, potem wpycha tam warzywa, ryby lub mięso, ugotowane albo surowe, i jeszcze inną, najrozmaitszą żywność. Po wprowadzeniu pokarmu życzy sobie zobaczyć, co się dzieje wewnątrz żołądka, i nalega, by powtarzać te oględziny po wielekroć podczas długich godzin, za każdym razem dokładnie spisując to, co widzi. Albo też wprowadza pokarm obwiązany sznurkiem, więc może wydobyć go z trzewi, by śledzić proces trawienia na różnych etapach, za każdym razem ponownie lokując pożywienie w żołądku. Te manipulacje mogą powodować u Alexisa dyskomfort, zwłaszcza kiedy zapał naukowy pozbawia doktora wszelkiego poczucia umia15 Joseph Szurszewski, Motions of Alexis St. Martin’s Stomach, „Federation Proceedings”, listopad 1985, nr 44, s. 2894–2896.

38


T R AW I E N I E

ru, jak wtedy gdy umieścił w żołądku tego biednego człowieka szesnaście surowych ostryg. Na swej odosobnionej wiejskiej placówce doktor Beaumont nie dysponuje skomplikowanym sprzętem potrzebnym do doświadczeń. Lecz narzędzia, które ma, wykorzystuje maksymalnie. Umieszcza w żołądku swego pacjenta termometr i rejestruje temperaturę w różnych momentach i w rozmaitych kontrolowanych warunkach. Zauważa, że kiedy wprowadza długą rurkę, najpierw napotyka opór w okolicy odźwiernika, który zaciska się mocno. Następnie opór ten słabnie, a skurcze odźwiernika nadają rurce kolisty lub spiralny ruch, „zwykle całkowicie nią obracając”. Potem jest ona nagle wciągnięta przy ujściu odźwiernika, tak że kiedy lekarz ją puszcza, rurka zostaje „wessana” prawie w całości na długość swych dwudziestu pięciu centymetrów. Jeśli teraz próbuje wydobyć ją z powrotem, wymaga to pewnej siły. Palce doktora doznają „wrażenia dużej siły ssącej”, jak przy wyciąganiu tłoka strzykawki w umiarkowanej próżni. Blisko sto pięćdziesiąt lat później, wykorzystując nowoczesne techniki obrazowania i dokumentowania, badacze będą mieli możliwość poddać szczegółowej analizie różne fazy ruchliwości żołądka związane z trawieniem żołądkowym i potwierdzą obserwacje poczynione przez Williama Beaumonta w tych raczej prymitywnych warunkach. W końcu królika doświadczalnego zmęczył sposób, w jaki jest traktowany. Alexis St. Martin nie potrafi ująć w słowa swych niepokojów. Za mało wykształcony, by wyrazić, że czuje się zamieniony w rzecz, odczuwa, jakkolwiek niejasno, coś głęboko upokarzającego w wystawianiu na pokaz swego nienormalnie odsłoniętego żołądka i w wykorzystaniu, na jakie jego lekarz i dobroczyńca go naraża – nie wspominając o fizycznym dyskomforcie i niewygodzie, które powoduje czasami nadgorliwość badawcza jego pana. Prawdę mówiąc, ten genialny rozdział w historii wiedzy medycznej ujawnia swą ciemną stronę, kiedy spojrzy się na niego z punktu widzenia stosunków międzyludzkich i etyki lekarskiej. 39


TA J E M N I C E C I A Ł A

Nie ulega wątpliwości, że wartość życia Alexisa St. Martina była w zasadzie sprowadzona do tego, by służył on jako prezentacja działania żołądka. Wszak nikt nigdy nie pomyślał o leczeniu jego przetoki. A w każdym razie nikt nie wziął nawet pod uwagę istniejących w owym czasie możliwości, by naprawić ten defekt lub też złagodzić ból, jaki powodowała ta patologia. Wszyscy ludzie mający autorytet i wiedzę medyczną, którzy mieli z nim do czynienia, zachowywali się tak, jak gdyby było najzupełniej naturalne, że powinien wystawiać się na ich ciekawość, ulegać ich zachciankom i być ślepo posłuszny poleceniom. Co gorsza, jakby uważali, że powinien robić to wszystko z uczuciem pokornej wdzięczności za możliwość przyczynienia się do rozwoju nauki i oświecenia lepszych od siebie. Alexis St. Martin jest skromnym człowiekiem, ale nie zgadza się na upokorzenie. Trzeba tu dokonać ważnego rozróżnienia, które zajmowało wielu myślicieli, a które często jest ignorowane w języku codziennym. Święty Bernard z Clairvaux, cysters i medyk żyjący w XII wieku, mówił o różnicy między uniżonością a poniżeniem – humilitas et humilitatis: pierwsza jest cnotą, radośnie i spontanicznie praktykowaną, podczas gdy drugie to sytuacja przymusowa i wywoływana przez innych, którzy znieważają, powodują udręki i wstyd. Alexis St. Martin pozostaje godny podziwu jako człowiek pokorny, jednocześnie skwapliwie się poniża, bez szlachetności i wdzięczności. Zostaje upodlony i jest pełen urazy, jak człowiek upokorzony, kiedy poddaje się konieczności, wbrew sobie, w nadziei na przyszłe korzyści. Albowiem prawdą jest, że nikt nie upokorzy człowieka tak bardzo jak on sam siebie. Jednak istnieje granica. Królik doświadczalny zmęczył się oglądaniem, jak jego godność jest raniona, a prawa deptane. I z tej hańbiącej sytuacji czerpie on rodzaj moralnej dumy, która skłania go do przeciwstawiania się coraz bardziej nakazom swego pana. Nie mogąc znieść tego ani chwili dłużej, w 1825 roku Alexis St. Martin opuszcza domostwo doktora Williama Beaumonta, aby powrócić do rodzinnej 40


T R AW I E N I E

wioski w Kanadzie. Kolejne lata mijają pod znakiem gniewnych wysiłków Beaumonta, by go odnaleźć – co nie zawsze było łatwe – i sprowadzić z powrotem. Wysiłki są daremne: Alexis St. Martin odmawia, usprawiedliwiając się na różne sposoby. Proste listy mężczyzny, pisane prawdopodobnie przez proboszcza z jego wioski, są pokorne i grzeczne, lecz postawa nieprzejednana. Ich stosunki nie mogą już dłużej pozostać takie same. Kilka razy spotykają się tylko po to, ażeby pójść potem własnymi drogami z uczuciem frustracji i rozczarowania. Powściągliwość Alexisa St. Martina wydaje się uzasadniona: dawny traper ma teraz żonę i dwoje dzieci. Nie może zostawić rodziny samej. Skoro pracując jako robotnik, wiedzie nędzny żywot i ledwie udaje mu się ich utrzymać, bez niego z całą pewnością przymieraliby głodem. W 1828 roku Beaumont zostaje przeniesiony do Fort Crawford w Prairie du Chien, w Wisconsin. Udaje mu się odnaleźć w Kanadzie obiekt swych doświadczeń i stanowczo domaga się, by wrócił. Alexis St. Martin ulega i przybywa, by przyłączyć się do doktora, tym razem wraz z rodziną. Od grudnia 1829 do marca 1830 roku zostają przeprowadzone kolejne serie eksperymentów, podczas których do żołądka posłusznego Alexisa trafiają najrozmaitsze próbki pokarmu. Szybko okazuje się, że znów wkrada się między nich stara dysharmonia. Niepohamowany doktor Beaumont jest tak apodyktyczny i bezwzględny jak zawsze, jego pacjent zaś tak umęczony i zdenerwowany jak wcześniej. Nie ma na to lekarstwa. Jeśli w sytuacji stresu związanego z byciem zmuszanym do występowania w roli królika doświadczalnego człowiek jest wzburzony i protestuje głośno i gwałtownie, zachowanie to będzie tylko prowokować nowe obserwacje oraz – być może – kolejne doświadczenia. Bo czyż nie jest to ważne, aby określić, jaki może być wpływ tych emocji na funkcje trawienne żołądka? Toteż w odpowiedzi na wyrażane gniewnie skargi doktor siada i notuje, że „strach, złość czy jakiekolwiek osłabienia bądź zakłócenia systemu nerwowego” mają dostrzegalny wpływ na śluzówkę żołądka, która 41


TA J E M N I C E C I A Ł A

„staje się czerwona i sucha, innym zaś razem blada i wilgotna, traci swoją gładkość i zdrowy wygląd”. W kwietniu 1831 roku Alexis St. Martin ponownie wyjeżdża do Kanady. I ponownie niecierpliwy i zdecydowany doktor Beaumont próbuje nakłonić go do powrotu. Trzeba zauważyć, że za każdym razem doktor traktował obiekt swych badań w wyniosły i despotyczny sposób. Chociaż opiekował się nim wytrwale po wypadku, a później zapewnił mu modus vivendi, nadal nigdy nie było wątpliwości, że ich stosunek to relacja pana i służącego. Kiedy St. Martin opuszczał doktora, by wrócić do ojczyzny, Beaumont robił wszystko, co w jego mocy, żeby wyśledzić go, a czasami wynajmował rozmaitych pośredników, aby przekonali go do powrotu. Korespondencja doktora z tymi osobami pokazuje, że był bardzo daleki od rozważenia chociaż możliwości ustanowienia bardziej demokratycznej relacji lekarz – pacjent z człowiekiem, który uczynił jego badania możliwymi. Prosi jednego z tych pośredników, aby odwiedził Alexisa, „jeśli potrafisz znieść to nieprzyjemne zniżenie się”, innemu przekazuje (a był to kuzyn Beaumonta), by sprowadził opornego Alexisa „żywego lub martwego”16. Do kolejnego zaś (swego syna, któremu w 1847 roku powierzył zadanie odszukania zbiegłego służącego), pisze: Przyjmiesz go jako osobistego służącego na czas podróży. Pokaż mu, gdzie jego miejsce, i dokładnie kontroluj jego czas i działania. Nie pozwól na nadmierną poufałość, nie toleruj, by czerpał najmniejszą choćby korzyść z twego wieku lub niedoświadczenia. (…) Gdyby sprawiał ci kłopoty, (…) zwolnij go od razu i radź sobie bez niego17. 16 Fragmenty przytaczane w: Robert Helms, Alexis St. Martin (1794–1880). The Intrepid Guinea Pig of the Great Lakes. Dostępne także na stronie internetowej: www.guineapigzero.com/AlexisStMartin.html (strona odwiedzona 13 kwietnia 2007 roku). 17 Ibid.

42


T R AW I E N I E

Wysłannicy Beaumonta zazwyczaj donoszą mu, że człowiek z dziurawym żołądkiem wiedzie surowy żywot w godnym pożałowania ubóstwie, pięcioro jego dzieci biega „niemal pozbawionych odzienia”, a ich ojciec zaczyna przejawiać nadmierny pociąg do butelki. Mimo to jest nieugięty w swym postanowieniu trzymania się z dala od pracy w charakterze królika doświadczalnego. Odpowiada Beaumontowi, że jest świadom długu wdzięczności, jaki ma wobec niego, lecz stawia warunki dotyczące powrotu. Jednym z nich jest zapewnienie przyzwoitego poziomu życia jego żonie i dzieciom. Beaumont przypomina mu – w swym zwykłym nakazującym i pełnym wyrzutu tonie – że jego żona była bardzo nieszczęśliwa, kiedy musiała pozostać z nim podczas ich pobytu w Wisconsin, i że to jej płaczliwe, uporczywe nalegania zmusiły go do opuszczenia Prairie du Chien. Nawiasem mówiąc, o tym, że niezadowolenie pani St. Martin mogło mieć pewne uzasadnienie, świadczy komentarz poczyniony przez znajomego oficera doktora Beaumonta, który będąc w Prairie du Chien (czyli Psim Stepie), zauważył, że „miejsce to zdaje się zasługiwać na swą nazwę”. Po długotrwałych negocjacjach Beaumont zaproponował Alexisowi St. Martinowi umowę, która miała zobowiązywać go do pracy wyłącznie dla swego pana, do poddawania się jego medycznym eksperymentom i podążania za doktorem wszędzie, gdziekolwiek ten wyruszy. Równało się to zakontraktowanej służbie, jeśli nie całkowitemu niewolnictwu, jako że St. Martin sprzedawał się Beaumontowi za czterysta dolarów rocznie plus mieszkanie i wyżywienie. Być może był to krok obmyślony po to, ażeby wykluczyć sytuację, w której inni badacze przywłaszczyliby sobie cenny obiekt, jaki stanowił ekswojażer czy raczej jego wyjątkowy narząd trawienny. Przez wszystkie te lata, kiedy doktor stracił ze swoim pacjentem wszelki kontakt, a jego pośrednicy mieli trudności z odnalezieniem go w Kanadzie, pojawiały się zatrważające pogłoski, że St. Martin flirtuje z innymi medykami rywalizującymi o przywilej zerknięcia w jego żołądek. William Beaumont musiał uważać to za niemożliwe 43


TA J E M N I C E C I A Ł A

do przyjęcia: po całej tej pracy, jaką wykonał i miał opublikować, nie zniósłby, gdyby ktoś inny skradł jego sławę. W 1832 roku Beaumont odnalazł swego wymykającego się wciąż pacjenta i raz jeszcze wymusił jego zgodę na powrót. Udali się razem do Waszyngtonu, gdzie lekarz, dzięki swym koneksjom mógł wcielić Alexisa do armii Stanów Zjednoczonych jako ordynansa przydzielonego do korpusu medycznego. Teoretycznie Alexis St. Martin był teraz podwójnie zobowiązany do lojalności wobec Beaumonta: jako służący i obiekt badań poprzez umowę, którą podpisał, a także jako członek sił zbrojnych, przez posłuszeństwo należne oficerowi wyższemu rangą. W rzeczywistości zwerbowanie Alexisa St. Martina do armii amerykańskiej miało niewielkie skutki: podległość i obowiązki ordynansa nie były wtedy tak ściśle określone jak w późniejszych czasach, toteż wstąpienie do wojska pozostało bez żadnych praktycznych konsekwencji. W roku 1832 William Beaumont przeprowadził ostatnie eksperymenty na swym coraz bardziej niechętnym obiekcie. Wykorzystując moment, kiedy jego pan udał się w podróż, żeby kupić podręczniki medyczne i nieco sprzętu, Alexis St. Martin wymknął się, by tym razem już nigdy nie wrócić. W ostatnim roku badań Beaumontowi udało się pozyskać pomoc zaledwie dwóch wybitnych naukowców spośród wielu, do których się zwrócił. Był to Robley Dunglison, profesor medycyny na Uniwersytecie Wirginia, który pochodził z Anglii i przybył do Ameryki na zaproszenie Thomasa Jeffersona, oraz Benjamin Silliman, profesor fizjologii Yale University. Ci szanowani naukowcy, a zwłaszcza Dunglison, poczynili istotne sugestie dotyczące pytań, które trzeba zadać, pomogli też zaplanować eksperymenty, które miały na nie odpowiedzieć. To dzięki nim prace badawcze Beaumonta zwróciły uwagę czołowych fizjologów w Europie. W następnym roku doktor Beaumont opublikował swą historyczną książkę Experiments and Observations on the Gastric Juice and 44


T R AW I E N I E

the Physiology of Digestion. Praca ta słusznie przyniosła mu tak bardzo upragnioną sławę. Opisywał w niej szczegółowo osiem lat cierpliwego gromadzenia obserwacji, które definitywnie, raz na zawsze obalają długo utrzymywane błędne przekonania na temat fizjologii żołądka. Pragnął, by przypisano mu wszelkie zasługi, i bezdusznie pominął uznanie znaczenia współpracy z Dunglisonem. A mimo to nie był zadowolony z przyjęcia, z jakim spotkała się książka18. Krytyka nadeszła ze strony witalistów, którzy potępili jego „redukowanie żołądka do zwykłego laboratorium chemicznego”. Jeden z nich określił książkę jako „zdecydowanie zbyt chemiczną, by spotkała się z naszym uznaniem”. Inny napisał ironicznie, że rozpuszczająca moc soku żołądkowego jest czymś przypominającym „sen alchemika” (sic!). Jednakże witalizm został ostatecznie zdemaskowany jako błędny, gdy tymczasem badania Williama Beaumonta były czczone jako kamień milowy w historii medycyny. Książka kosztowała trzy dolary, co było w tamtych czasach wysoką ceną. Doktor Beaumont był również rozczarowany brakiem sukcesu finansowego. W 1834 roku, krewki jak zawsze, zażądał pieniędzy od Kongresu. Z niezwykłym brakiem wrażliwości poprosił Dunglisona o list polecający, który naukowiec wspaniałomyślnie mu dał. Należy mu się pewna rekompensata, pisał w swej petycji, ponieważ uszczuplił swój majątek, kierując się pełnymi współczucia ludzkimi uczuciami i miłością do nauki. Wziął do swego domu ubogiego, prostego człowieka, który był poważnie ranny w brzuch. Od 1822 roku, kiedy ten człowiek został postrzelony, karmił go, udzielał schronienia, zapewniał mu medyczną i chirurgiczną opiekę oraz dbał o niego, a wszystko to na swój koszt. I przez cały ten czas on, William Beaumont, potrafił przeprowadzać badania, które pozwoliły mu uczynić ważny wkład w rozwój nauki. Te wyrzeczenia i naukowe 18 Ronald Numbers, William Orr, William Beaumont’s reception at home and abroad, „Isis”, grudzień 1981, nr 72 (264), s. 590–612.

45


TA J E M N I C E C I A Ł A

osiągnięcia zasłużyły chyba na wsparcie finansowe ze strony rządu? Wyliczył, że wydał w tym czasie cztery tysiące dolarów, ale prosi tylko o trzy tysiące sto czterdzieści osiem dolarów i siedemdziesiąt pięć centów – sumę, do jakiej doszedł, licząc dolara i dwadzieścia pięć centów za każdy dzień w ciągu tych czterech lat, plus rozmaite wydatki ekstra. Formułując swe prośby, przebojowy doktor wygodnie zapomniał, że hrabstwo Michilimackinac w rzeczywistości opłaciło kobietę do opieki nad Alexisem St. Martinem, wyłożyło również nieco pieniędzy dla samego lekarza za usługi medyczne. Pominięty został także fakt, że przez połowę czasu uwzględnionego przy wyliczeniu wydatków pacjent przebywał w ojczystej kanadyjskiej wiosce, bez niczyjej opieki. W kalkulacji przeoczono też skromne wynagrodzenie, jakie Alexis St. Martin otrzymywał przez jakiś czas, od grudnia 1832 roku, jako ordynans w armii Stanów Zjednoczonych. Co do znaczenia przeprowadzonych badań, nie mogło być żadnych dyskusji: był to ogromny postęp w poznaniu fizjologii żołądka i triumf amerykańskiej medycyny. Jednakże w Stanach Zjednoczonych nie istniała wtedy żadna instytucja wspierająca finansowo projekty naukowe. Nie wypracowano też metod przekazywania rządowych funduszy na rozwijanie badań medycznych. Co więcej, większość kongresmenów nie była świadoma wagi pracy Beaumonta. Jego prośba została odrzucona. Od tamtej pory życie Williama Beaumonta zwolniło tempo. Został przeniesiony do St. Louis, gdzie mógł kontynuować badania, jednocześnie praktykując jako lekarz. Nie mógł już dłużej eksperymentować na Alexisie, aczkolwiek do końca – lecz na próżno – usiłował się z nim skontaktować. Później, gdy jego przyjaciel Lowell przestał zajmować wpływową pozycję w rządzie, Beaumontowi odmówiono środków i zgody na rozszerzenie badań nad fizjologią. Opuścił wtedy armię i otworzył z sukcesem prosperującą praktykę lekarską w St. Louis. Jego reputacja umocniła się solidnie, wartość jego pracy była uznana 46


T R AW I E N I E

w całym świecie, a w ostatnich latach życia zajmował czołową pozycję w medycznej społeczności St. Louis. Zimą 1853 roku, opuszczając dom pacjenta, poślizgnął się na oblodzonych schodach, upadł i zmarł niedługo potem w wyniku komplikacji. Miał sześćdziesiąt osiem lat. Beaumont został pochowany na eleganckim cmentarzu Bellefontaine. Jego pogrzeb był tak wystawny, imponujący i uroczysty, jak powinien być pochówek znakomitego lekarza i słynnego naukowca. Alexis St. Martin przeżył swego twardego dobroczyńcę o siedemnaście lat. Wiódł ciężkie życie w niedostatku. Na jeden z wielu nakazów Beaumonta, by do niego wrócił, odpowiedział, że z pewnością zastosowałby się do jego życzenia, jak tylko rozstrzygnie się pewna sprawa rodzinna, gdyby nie to, że na razie zarabia na życie, uprawiając ziemię i ciągnąc ciężkie ładunki. Była to prawdopodobnie informacja nieco wyolbrzymiona, jako że w owym czasie miał już ponad siedemdziesiąt lat. Ceniony naukowiec znał warunki jego egzystencji i z całego serca pragnąłby położyć na nim ręce (czy raczej na jego przetoce żołądkowo-skórnej), lecz była to ostatnia rzecz, której chciał St. Martin. Mimo to niektórzy historycy twierdzą, że głód i nędza sprawiły, iż uległ pochlebstwom szarlatana, który jeździł z nim potem z miasta do miasta, pokazując jego anatomiczny defekt za pieniądze. Najwidoczniej szalbierz ten opowiadał, że odwiedził też stolice europejskie, by olśnić społeczność medyczną dziwnym towarzyszem. Pewien poważany naukowiec wypytywał raz Alexisa i nie znalazł najmniejszego dowodu na to, że jego stopa kiedykolwiek postała w Europie. Pod koniec życia Alexis St. Martin skarżył się na nietolerancję napojów alkoholowych, które polubił chyba aż nadto. Niestrawność przychodziła łatwo. Charakter jego nieuleczalnej choroby nie jest znany – miał on już prawdopodobnie dosyć badań medycznych i zgasł cicho w domu otoczony przez najbliższą rodzinę, 24 czerwca 1880 roku w małym miasteczku St. Thomas de Joliette, sześćdziesiąt pięć kilometrów na północny wschód od Montrealu. Miał osiemdziesiąt trzy lata. 47


TA J E M N I C E C I A Ł A

Sir William Osler (1849–1919), światowej sławy lekarz, nazywany czasem „ojcem współczesnej medycyny”, wiedział o badaniach, jakie były prowadzone na Alexisie St. Martinie, i bardzo popierał sekcję zwłok. Stan jego żołądka budził niemałe zainteresowanie tej grupy zawodowej. Żona Alexisa i jego krewni zrobili wszystko, co tylko mogli, by uszanować życzenie zmarłego i pokrzyżować plany tych, którzy mieli zamiar wykorzystać jego ciało do celów naukowych. Przez kilka dni umyślnie trzymali zwłoki w trumnie w domu – było lato i ciało natychmiast zepsuło się pod wpływem wysokiej temperatury. W ten sposób mieli pewność, że tkanki będą bezużyteczne dla jakichkolwiek naukowych badań. Następnie zwłoki zostały pochowane w nieoznaczonym grobie, trudno zatem byłoby je odnaleźć komukolwiek spoza grona najbliższych krewnych zmarłego. I w końcu ciało zakopano na głębokości dwóch i pół zamiast niespełna dwóch metrów, by powstrzymać hieny cmentarne (ludzi znanych w owym czasie z tego, że zarabiają pieniądze, bezczeszcząc mogiły i sprzedając makabryczne łupy anatomom) przed dopuszczeniem się ohydnej zbrodni na szczątkach Alexisa St. Martina. Upokarzany za życia i czasami jawnie wykorzystywany przez bezdusznych i uprzywilejowanych, został pośmiertnie ponownie znieważony przez przynajmniej jednego członka tej kasty godnej pogardy. W 1939 roku kurator z University w Chicago, odpowiedzialny za zorganizowanie donacji papierów i dokumentów doktora Williama Beaumonta, natknął się na jego korespondencję z Alexisem St. Martinem. Na marginesie jednego z listów napisanych przez Alexisa kustosz zamieścił swój komentarz, że „przetłumaczony tekst tego listu jest podobny do wielu innych pisanych przez grubiańskiego, lekkomyślnego, zamożnego [sic!], niewdzięcznego podopiecznego i królika doświadczalnego do swego troskliwego, miłosiernego i wspaniałomyślnego dobroczyńcy”. Łatwo sobie wyobrazić świętoszkowatego kustosza, jego zadarty nos i pogardliwe spojrzenia, kiedy raczy kierować swe obelgi przeciwko wszystkim 48


T R AW I E N I E

nieodpowiedzialnym, ubogim i niewdzięcznym brudasom, którzy mają czelność odmówić swego ciała nauce. Wszystko to powiedziane bez zmącenia spokoju jego czystego sumienia. Bardziej ludzkie i rozumne stanowisko przyjęło osiemdziesiąt dwa lata po śmierci Alexisa St. Martina Kanadyjskie Towarzystwo Fizjologiczne (Canadian Physiological Society). Dostrzegając nieoceniony charakter jego biernego, acz fundamentalnego przyczynku do nauki, członkowie tej uczonej grupy postanowili uhonorować go, fundując tablicę pamiątkową na jego cześć. Niełatwo było wyśledzić miejsce pochówku jego szczątków: wymagało to od fizjologów, którzy odwiedzili jego rodzinne miasteczko St. Thomas de Joliette, detektywistycznej niemal pracy. Ceremonia pogrzebowa nie odbyła się w kościele ze względu na zaawansowany rozkład zwłok. Dlatego nie było żadnych aktów ani innych dokumentów kościelnych, które wskazałyby miejsce pochówku. Grób był nieoznaczony. Odnaleziono więc żyjących członków rodziny i przekonano ich, by wyrazili zgodę na ceremonię upamiętniającą. Wskazali oni mogiłę, która znajdowała się na tyłach wiejskiego kościoła. Ceremonia odbyła się 9 czerwca 1962 roku. Na grobie umieszczono tablicę pamiątkową, na której wypisane jest imię i nazwisko uhonorowanego, data urodzenia i śmierci oraz inne dane biograficzne. Tekst kończy się prostą frazą: „Swym cierpieniem przysłużył się całej ludzkości”. Poniżej znalazła się przestroga, która brzmi lepiej w oryginalnym języku francuskim, ale którą przetłumaczyć można następująco: Ty, który czytasz tę inskrypcję, ofiaruj przez wdzięczność żarliwą modlitwę za Alexisa St. Martina i za wszystkich chorych ludzi, którzy podporządkowując się potrzebie badań naukowych, przyczynili się do ulżenia cierpieniom swych braci i do rozwoju nauki.



SPIS TREŚCI

WSTĘP . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

5

TRAWIENIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

9

WYDALANIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51 ODDYCHANIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97 ROZMNAŻANIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 KRĄŻENIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 241


Jakie sekrety skrywa wnÚtrze ludzkiego ciaïa? F. González-Crussí w dowcipny i bïyskotliwy sposób opowiada o tym, jak ludzkoĂÊ przez wieki dÈĝyïa do odkrycia tajemnic skrywanych przez nasze wnÚtrznoĂci. Ta peïna anegdot i zdumiewajÈcych opowieĂci ksiÈĝka to historia medycyny dla kaĝdego, napisana stylem godnym Stulecia chirurgów Jürgena Thorwalda.

Patronem ksiÈĝki jest portal medyczny

ISBN 978-83-240-1405-7

9 788324

014057

Cena detal. 34,90 zï

WĂród bohaterów ksiÈĝki znaleěli siÚ miÚdzy innymi sir William Lane, ogarniÚty obsesjÈ wycinania pacjentom okrÚĝnicy, Napoleon i jego ostatni lekarz, próbujÈcy udowodniÊ istnienie raka ĝoïÈdka u swego sïynnego pacjenta, zmagajÈcy siÚ z gruělicÈ Fryderyk Chopin i próbujÈca utrzymaÊ go przy ĝyciu George Sand oraz Rasputin, którego monstrualna mÚskoĂÊ wciÈĝ przechowywana jest w moskiewskim muzeum. Czytelników zaskoczy historia ĝoïnierza Alexisa St. Martina: jego nietypowa rana przez kilka lat umoĝliwiaïa ambitnemu lekarzowi zaglÈdanie (dosïownie!) wprost do ĝoïÈdka, ĝeby sprawdziÊ, jak ten poradzi sobie ze strawieniem na przykïad szesnastu surowych ostryg. Niedowierzanie budzi zaĂ opowieĂÊ o niewyobraĝalnej dziĂ modzie na lewatywÚ, która ogarnÚïa FrancjÚ Ludwika XIV i sprawiïa, ĝe damy takie jak Madame de Pompadour siÚgaïy po szprycÚ oraz odpowiednie preparaty nawet kilka razy dziennie.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.