Prix Saint-Exupéry 2006
Dla najlepszej powieści dla młodzieży
T imothée de Fombelle
T imothée de Fombelle
II. Oczy Eliszy
przełożyli Janina i Krzysztof Błońscy
Ilustrował François Place
Wydawnictwo Znak Kraków 2009
3 Z powrotem
U stóp drzewa, w dolnej jego części, tuż przy ziemi, pień się podnosi, tworząc najwyższe łańcuchy górskie. Iglice i przepaście bez dna… Wydaje się, iż powierzchnia kory jest gdzieniegdzie jakby zmięta, pofałdowana jak firanka. Lasy mchów zajmują szczyty i zbierają zimą płatki śniegu. Pnącza bluszczu zatykają wszystkie przejścia między dolinami. To nieprzebyta i niebezpieczna kraina. Drążąc korę w głębi kanionów, można czasem znaleźć szczątki nieszczęsnych podróżników, którzy zapuścili się w te góry. Czas płynął i drzewo w końcu je strawiło. Można wykopać busolę, parę klamer czy czaszkę wielkości ćwierć milimetra. To wszystko, co pozostało z ich heroicznych marzeń. Jednak w tych niegościnnych górach znajduje się mała, osłonięta dolinka, gdzie można by zbudować przyjemne schronisko, by
Tobi
spędzać święta pod pierzyną i słuchać, jak mruczy kominek. Zielona dolinka, w której deszczowa woda zbiera się w małym stawie otoczonym kruchą korą. Każdego ranka stonoga, jedyna jej mieszkanka, przychodziła tam skubnąć sobie nieco zielonych roślinek. Są na drzewie rajskie ogrody, które lepiej byłoby pozostawić miłym stonogom. Tego ranka zwierzątko właśnie nachylało się, by napić się przejrzystej wody, kiedy nagle zaczęła drżeć powierzchnia stawu. Usłyszało krzyki. Jakie zwierzę mogło wydawać takie wrzaski? Stonoga nigdy czegoś podobnego nie słyszała. Myśliwi. Musieli być jeszcze daleko, nawoływali się bowiem zza wzgórza. Niektórzy dęli w rogi, inni klaskali w ręce, krzycząc przeraźliwie: „Ijaaach!”. Stonoga uniosła się na nóżkach. Wtedy na końcu dolinki pojawiła się jakaś postać. Ktoś wielkimi susami zbliżał się do stawu. Obserwując, jak cicho biegnie i ciężko oddycha, łatwo było odgadnąć, że nie jest myśliwym, lecz łowną zwierzyną. Dało się słyszeć krótki oddech. Natomiast stopy, które ledwie dotykały kory, poruszały się bezgłośnie. Z przeciwnej strony doleciało buczenie rogu. Uciekinier uskoczył w bok, ale z tamtej strony też dotarły dźwięki. Chwilę później jeszcze z trzeciej strony… Teraz krzyki otaczały dolinkę. Nieszczęsny zwierz zwolnił kroku, wskoczył do stawu i znieruchomiał. Miał na sobie spodnie obcięte na wysokości kolan. Reszta ciała była oblepiona błotem. Na grzbiecie sterczała mu nad głową długa dmuchawa. Stonoga nie potrafiła rozróżnić, do jakiej rodziny owadów to coś należy. Krzyki rozlegały się coraz bliżej. Bez nabierania oddechu mały uciekinier zanurzył się w stawie. Głowa znikła pod wodą. Na krótką chwilę zaległa cisza. Niemal natychmiast pojawił się tuzin osobników tego samego gatunku. Stonoga przylgnęła do kory i zastygła bez ruchu. Barwa jej pancerza upodobniła ją do nierówności
38
Z powrotem
na drzewie. Zupełnie niepotrzebny kamuflaż: to nie jej szukali myśliwi. – Gdzie on się podział? – Nie mam pojęcia. – Nie zostawia śladów. Mężczyźni mieli na głowach futrzane czapy z trzmieli. Ich grube płaszcze były w opłakanym stanie, świadczącym o tym, że przeszli długą drogę. – Nie możemy iść dalej. Musimy wrócić, zanim spadnie śnieg. Wielki drągal, uzbrojony w rodzaj harpuna o dwóch ostrzach, wysunął się do przodu. – Ja zostaję. Nie pozwolę mu uciec. Czuję, że gdzieś tutaj jest. Niedaleko.
Z wściekłości cisnął harpunem, wbijając go w pancerz stonogi.
Biedne zwierzę nie poruszyło się. Jeden z mężczyzn nachylił się, aby napić się wody. Odpowiedział ze spokojem: – Tygrysie, zrobisz, co ci każą. I już. Wyprostował się, wytarł usta i wskazał na zbliżającą się do nich grupę. – Mamy dziewięciu, w tym dwoje małych. Jo Mitch będzie zadowolony. Mężczyźni ciągnęli sanie na płozach z piór. Za nimi pojawiły się kolejne sanie. Wiozły skrzynie. W każdym boku był otwór.
39
Tobi
– Potrzebujemy dziesięciu dni, żeby dotrzeć do wielkiej granicy. Nie traćmy czasu. Mężczyzna z harpunem, którego nazywano Tygrysem, podszedł, by wyrwać harpun, wbity w pancerz stonogi. Mruczał pod nosem: – Będziemy tego żałować. Ten nie był taki jak pozostali. Ruszyli. Sanie ślizgały się po korze. Cóż przewoziła ta dziwna karawana? Mężczyźni sprawiali wrażenie zmęczonych. Jeden z nich kulał. Pochylali głowy, by nie widzieć górskich łańcuchów, które jeszcze musieli pokonać. Smutny konwój znikał właśnie na końcu dolinki. Już prawie nie było słychać, jak pióra sań trą o korę. Ale z ostatniej klatki coś wystawało, kurczowo chwyciwszy się desek. Była to ręka dziecka. Minęło kilka minut. Stonoga podniosła się. Przybyszów ani widu, ani słychu. W miejscu, gdzie wbił się harpun, poczuła lekkie pieczenie. Nie ma bardziej odpornego stworzenia od stonogi. Ruszyła, podrygując, a do dolinki powrócił spokój. Po pewnym czasie ze stawu wreszcie wychyliła się głowa. Uciekinier wyjął z ust dmuchawkę, która pozwoliła mu oddychać pod wodą. Omiótł spojrzeniem okolicę. Nikogo. Podniósł się jednym ruchem. Włosy, twarz i ciało całkowicie obmyła woda. Był to Tobi Lolness. Tobi. Ciało jego było bardziej gibkie i mocne niż kiedykolwiek, ale oczy były niespokojne. Tobi znów stał się wiecznym uciekinierem. Wydostał się ze stawu i jednym szybkim ruchem wsunął dmuchawkę do długiego kołczanu, który nosił na plecach.
40
Z powrotem
Tobi opuścił lud traw dwa miesiące temu. Jego przyjaciel Główka-W Pełni wyruszył wraz z nim. Towarzyszył im także stary przewodnik o imieniu Dżalam. Obaj mieli iść wraz z nim aż do stóp drzewa. Tobi początkowo nie chciał wciągać ich w tę przygodę. Ale stary Dżalam wytłumaczył mu, że to będzie ostatnia podróż w jego życiu. Jak wróci, to na stare lata osiądzie w swoim kłosie. Był szczęśliwy, że w ostatniej wyprawie może towarzyszyć Tobiemu. – A ty? – zapytał Tobi Główkę-W Pełni. – Ja wyruszam po raz pierwszy. Małe Drzewko, chcę iść z tobą…. Tobi dał się przekonać. Dżalam wcale nie był temu przychylny. – To dziesięcioletnie źdźbło lnu. Lepiej, by siedział w kłosie ze swoją mamą. – Nie mam mamy – odpowiedział tamten. Dżalam zmieszał się i przestał nalegać. Wyruszyli w trójkę. Tobi wiedział, że jego towarzysze chcą w czasie tej podróży odszukać ślady przyjaciół, którzy ostatnio zaginęli. Każdego roku znikały dziesiątki mieszkańców traw, kiedy tylko wyprawiali się w okolice drzewa. Następni, nieświadomi niebezpieczeństwa, szli za nimi. Pień dostarczał im tego, czego im brakowało na łące: twardego drewna, takiego, które nie spala się w jednej chwili jak słoma. Ale najbardziej w stronę drzewa ciągnęła ich tajemnica, która wiązała się z tymi zniknięciami, i nadzieja, że odnajdą swoich. Przez pierwszy tydzień podróżnicy poruszali się w znajomym terenie. Tobi chciał, by stary Dżalam szedł na czele wyprawy. Ale Dżalam odmówił. – Chcę zamykać pochód. Jeżeli będę szedł z tyłu, przejdę na zasłużony odpoczynek o te kilka kroków później… Chociaż tyle. Tak naprawdę, Dżalam chciał mieć na oku Główkę-W Pełni. Nadal był przekonany, że nie powinni byli go zabierać. Dawał mu to zresztą do zrozumienia przy każdej nadarzającej się okazji.
41
Tobi
Natomiast Tobi bardzo zaimponował staremu przewodnikowi, gdyż tak dobrze znał łąkę. Cienie łodyg pozwalały mu doskonale orientować się w terenie. Umiał przewidywać wiatr i deszcz, wsłuchując się w muzykę traw. Zawsze potrafił coś znaleźć na kolację, umiał zanurzyć się w bagnistych przejściach i wracał obładowany jajami ważki. Doskonale znał słodki smak białej części liści traw, wiedział, jakie przyprawy można zebrać z niektórych pełzających pnączy. Umiał także rozetrzeć ziarno z wodą, uformować bułki i upiec je w gorącym popiele. Od chwili kiedy wyruszyli, Główka-W Pełni w ogóle się nie odzywał. Dżalam strofował go czasem, kiedy ten szedł za szybko: – Puste źdźbło lnu! Lata takie z wiatrem, a nawet nie wie, gdzie go niesie! Główka-W Pełni słuchał Dżalama i zwalniał kroku. Ale powodem jego złego humoru nie były docinki Dżalama ani myśl o rychłym rozstaniu z Tobim. Ludzie traw opłakują zmarłych, lecz nigdy nie płaczą, kiedy ktoś gdzieś wyrusza. – Wyruszyć, to żyć trochę dłużej – zwykł powtarzać Dżalam, który już zaczął tęsknić za dalekimi wędrówkami. Cóż więc? Dlaczego Główka-W Pełni tak się zasępił? Tylko Tobi mógł się domyślać, skąd się bierze jego tajemnicze milczenie. Przyszła piąta noc. Spędzali ją w liściu, który zwijał się w rulon, nieopodal wybujałej dzikiej marchwi. Pod koniec kolacji, jak każdego wieczoru, Dżalam wyciągnął tubkę z trawy, zawiniętą na obu końcach i z tej fiolki nalał sobie na język trzy kropelki syropu fiołkowego. Złożył część swojej długiej szaty, zrobił z niej poduszkę i zapadł w sen. Z oddali dochodziła miłosna pieśń żaby. Świetliki, niczym leniwie spadające gwiazdy, przecinały noc. Tobi i Główka-W Pełni próbowali podsycać ogień, rozgrzebując w palenisku żar. – Wiem, co widziałeś – powiedział Tobi.
42
Z powrotem
– Widziałem, bo mam oczy – odpowiedział Główka-W Pełni w zagadkowym języku ludzi z traw. – Zapomnij o tym, co widziałeś. Główka-W Pełni dmuchnął na popiół i płomienie rozświetliły ich twarze. Miał zaledwie dziesięć lat, a Tobi był o pięć czy sześć lat starszy. Główka-W Pełni zrobił nad ogniem taki gest, jakby wprawiał w ruch bączek. Świetnie umiał zapanować nad palącym się sianem, żeby nie buchnęły płomienie. Chłopcy znów znaleźli się w mroku. Milczeli długo, aż Główka-W Pełni powiedział: – Musisz mi powiedzieć, co zrobiła moja siostra Ilaja. – Zapomnij o tym – odrzekł Tobi. – To nic takiego. W przeddzień wymarszu Główka-W Pełni zaskoczył Tobiego, kiedy ten mocował się z Ilają leżącą na podłodze w kłosie. Próbowała się wyrwać. Tobi trzymał ją mocno za oba nadgarstki. Główka-W Pełni podbiegł do nich. Chciał ich rozłączyć, ale coś go nagle wstrzymało.
43
Tobi
Dziewczyna w prawej ręce trzymała ostrze strzały. Ilaja, rozpoznawszy brata, upuściła broń i rzuciła się do ucieczki. – Musisz mi powiedzieć, Małe Drzewko. Musisz mi powiedzieć, co ona chciała zrobić tą strzałą. Główka-W Pełni mówił śmiało. Z wielkim wzburzeniem wymawiał każde słowo. – To, co jest rozbite, jest ostrzejsze od tego, co jest całe – mówił. – To, co jest rozbite, może zabić, niczym kawałek lodu. Wiem, że moja siostra ma w sobie od lat coś rozbitego. Małe Drzewko, jeżeli ona jest niebezpieczna, musisz mi o tym powiedzieć. Główka-W Pełni był pewien, że Ilaja próbowała uśmiercić Tobiego. Ta myśl przeszywała mu serce. Ilaja i Tobi. Te dwie istoty kochał ponad wszystko. Dałby wiele, tylko żeby okazało się, że się myli. Wpatrywał się Tobiemu w oczy. – Małe Drzewko, powiedz mi prawdę. Powiedz, że Ilaja chciała cię zabić tą strzałą. – Nie mów tak. – Muszę to wiedzieć. Błagam cię. Tobi milczał. Grzebał w ognisku, starając się nie zauważać pełnego bólu spojrzenia Główki-W Pełni. Ten nalegał: – Powiedz! W oddali zakochana żaba przestała śpiewać. Tobi wstrzymał oddech i wyrzucił z siebie: – Ilaja… Zamilkł. – Mów! – powiedział malec. Nawet ogień zamilkł, czekając, aż zacznie mówić. – Ilaja chciała umrzeć – powiedział Tobi. – Próbowała się zabić. Spuścił oczy. Niewiele jest straszniejszych słów. Niewiele słów, które sprawiają, że człowiek ma ochotę wyć. A jednak Tobi wiedział, że te słowa przyniosą chłopcu wielką ulgę. Jego siostra nie jest zbrodniarką, jest po prostu smutna. Rozpaczliwie smutna. Śmiertelnie smutna.
44
Z powrotem
Główka-W Pełni położył się na wznak i powiedział: – Dziękuję, Małe Drzewko. Tobi głęboko odetchnął. Położył się obok przyjaciela. Znowu było słychać, jak mruczy ogień. Tobi patrzył na rozpościerające się nad nimi olbrzymie parasole kwiatów marchwi, które przydawały jesiennemu niebu gwiazd. Powiedział to bez zastanowienia. Cóż mógł powiedzieć innego? Nie mógł zasnąć. Być może domyślał się, że kiedyś Główka-W Pełni pozna okrutną prawdę. Ale tej nocy Tobi chciał pocieszyć przyjaciela i skłamał. Następnego dnia od Wielkiego Zachodu weszli między ostrężyny. Tobi jeszcze nigdy nie zbliżył się tak bardzo do drzewa, od kiedy porzucił dawne życie. – Teraz przed nami poważne sprawy – powiedział Dżalam do swych towarzyszy. Już od bardzo dawna Dżalam zrezygnował z pokonywania ostrężyn drogą lądową. Zbyt wielu ludzi stracił podczas tych wypraw. Cierniste krzewy aż roiły się od wielkich drapieżników, takich jak myszy z pól lub z zarośli. Nawet z takim doświadczeniem, jakie miał stary przewodnik, lepiej nie spotkać na swojej drodze młodziutkiej myszki, która wszak zawsze jest dzikim zwierzęciem. Pozostawał jeden sposób, czyli przedostać się górą. Dżalam pokazał towarzyszom długie, najeżone cierniami łodygi, które wiły się w powietrzu, tworząc ósemki, spirale i wąskie wiszące mosty. Spojrzał na Główkę-W Pełni. – Trudno mi uwierzyć, że takie ździebełko pokona cierniste krzewy Wielkiego Zachodu. – Nie jestem ździebełkiem. Nazywam się Główka-W Pełni – poprawił go zirytowany malec. Dżalam dał spokój. Poszli przez ostrężyny górną drogą. Zajęło im to dziesięć dni. Widok ciernistych serpentyn tworzących powietrzne mostki sprawiał wrażenie; jednak droga nie wymagała akrobacji, chociaż na taką wyglądała. Wspinali się po kolcach, jak po szczeblach
45
Tobi
drabiny, a dzięki nieco włochatym liściom nie ślizgali się przy schodzeniu. Dżalam wiedział o kilku schroniskach urządzonych w pustych kolcach. Ściśnięci, mieścili się w trójkę w tych małych budkach zawieszonych nad przepaścią. Jedli w kółko to samo. W porzuconych pajęczynach znajdowali wysuszone muszki, trzeszczące pod zębami. Były też przywiędłe ostrężyny, którym udało się przetrzymać koniec lata. Uczty z tego nie było. Dotarli zatem bez przeszkód do miejsca, gdzie powinni spędzić ostatnią noc w krzakach ostrężyn, zanim wyjdą znowu na łąkę.
46
Tobi
Spis treści Część pierwsza 9 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14
Z obciętymi skrzydłami 11 Piękna i cień 25 Z powrotem 37 Na granicy dwóch światów 51 Sam 63 Garnizon w Seldorze 73 Dolne Gałęzie 85 Szkoła wieczorowa 95 Drwal 505 109 Gość 123 Melodia wolności 137 Milczący woltyżer 149 Starszy pan z naleśnikiem na głowie Wracam 177
Część druga 187 15 Zdrada 189 16 Panna Młoda miała na sobie zieloną suknię 199 17 Ostatni Paździerzak 213 18 Uciekinierka 227 19 Motyl 239 20 W pazurach Tygrysa 253 21 Równonocni uciekinierzy 267 22 W stronę Dolnych Gałęzi 279 23 Pojedynek w świetle księżyca 291 24 Niemy przemówił 301 25 Wiosenka 313 26 Na nici 325 27 Ono 333
161
Ma tylko półtora milimetra wzrostu. Drzewo jest całym jego światem. Światem, który tylko on może uratować. Tobi powraca do krainy drzewa, by uratować swoją ukochaną Eliszę i odnaleźć rodziców, których wciąż więzi okrutny Joe Mitch. Jego świat bardzo się zmienił: niszczone przez robotników drzewo zaczyna usychać. Przyjaciele ukrywają się lub muszą pracować dla nowych władców. A sam Tobi jest najbardziej poszukiwanym zbiegiem w historii drzewa. Czy uda mu się znaleźć sprzymierzeńców? Czy mieszkańcy drzewa odzyskają spokój i szczęście? Czasu jest coraz mniej... Za debiutancką powieść Tobi Timothée de Fombelle otrzymał prestiżowe nagrody: Prix Saint-Exupéry 2006 – nagroda imienia autora Małego Księcia dla najlepszej powieści dla młodzieży, Prix Sorcières 2007. Prawa do książki sprzedano do 25 krajów.
Pierwsza część przygód Tobiego
ISBN 978-83-240-1172-8
9 788324 011728
cena detal. 29,90 zł