VIVIAN MAIER ANN MARKS
Tłumaczenie
TOMASZ MACIOS
Kraków 2023
Tytuł oryginału
Vivian Maier Developed: The Untold Story of the Photographer Nanny
Copyright © 2021 by Ann Marks
This edition is published by arrangement with Aevitas Creative Management, usa and Book/lab Literary Agency, Poland.
Tłumaczenie Tomasz Macios
Copyright © for the translation by Społeczny Instytut Wydawniczy znak Sp. z o.o.
Projekt okładki Emma A. Van Deun
Adaptacja projektu okładki i makiety oraz łamanie Karolina Korbut
Fotografie wymienione niżej © 2017, 2018 The Estate of Vivian Maier
Licencja udzielona przez spadkobierców Vivian Maier na reprodukowanie fotografii zamieszczonych w niniejszej publikacji nie jest równoznaczna z aprobatą ani potwierdzeniem przez nich żadnej treści zawartej w książce.
Fotografie na okładce i wewnątrz książki, jeśli nie wskazano inaczej, są autorstwa Vivian Maier.
Dzięki uprzejmości zarządcy spadku po Vivian Maier i Maloof Collection opublikowano zdjęcie okładkowe, na stronie przedtytułowej, z wprowadzenia oraz fotografie
po
Redaktorka inicjująca Milena Rachid Chehab
Redaktorka prowadząca Aleksandra Grząba
Opracowanie tekstu chat blanc Anna Poinc-Chrabąszcz
Opieka produkcyjna Ewelina Wójcikowska-Jakubiec
Opieka promocyjna Angelina Gąkowska
isbn 978- 83 -240 - 7400 -6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e -mail: czytelnicy@znak.com.pl
Wydanie i, Kraków 2023
Druk Leyko Sp. z o.o.
Mojej matce Harriet Marks, pierwszej dziennikarce telewizji publicznej, pionierskiej promotorce Mr Rogersa, która zmarła w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat, kiedy kończyłam pracę nad tą książką.
Autoportret, Nowy Jork, 1954 (archiwalna odbitka Vivian Maier)
NAJLEPSZY ROK
Najlepszy wiek w życiu to dwadzieścia osiem lat.
–Vivian do pracodawcy
Stykówki Vivian potwierdzają, że głównym powodem jej nagłego powrotu do Nowego Jorku w sierpniu 1953 roku była chęć rozwijania umiejętności fotograficznych i ambicje zawodowe. Pierwszy krok w tym kierunku zrobiła poprzedniego lata, kupując rolleiflexa, a teraz zdwoiła wysiłki. W następnym roku fotografia miała się stać centralnym punktem jej życia, a chociaż artystka właściwie dopiero zaczynała karierę, stworzyła wówczas niektóre z najbardziej podziwianych dzieł. Najwięcej odbitek wystawianych w Howard Greenberg Gallery pochodzi właśnie z 1954 roku. Vivian odniosła się później do tego okresu, mówiąc: „Najlepszy wiek w życiu to dwadzieścia osiem lat.
Jesteś wystarczająco dorosła, by znać zasady i trzymać się z daleka od kłopotów, masz energię młodości, jesteś wolna od zobowiązań i możesz odkrywać”. Za kilka miesięcy skończy dwadzieścia osiem lat.
Przed ponownym podjęciem pracy Vivian mniej więcej przez miesiąc zajmowała się tylko fotografowaniem, chętnie wracając do swoich ulubionych miejsc. Jej zaangażowanie widać w znacznej liczbie kilometrów, które codziennie pokonywała, żeby zrobić jak najwięcej zdjęć. Jej energia i ciekawość były niezwykłe i takie pozostaną przez całe życie, aż do późnej starości. Pierwszymi fotografiami po powrocie z Kalifornii do Nowego Jorku były miejskie pejzaże. Znalazły się one na tej samej rolce filmu, co zdjęcia skrzydeł samolotu, którym leciała do domu. Te miejskie sceny wydawały się przeznaczone na pocztówki, prawdopodobnie leżały na „stosie” wspominanym w liście do Amédée Simona.
Na początku września Vivian pojawiła się w studiu Museum of Modern Art na Third Avenue, by wywołać film. Coraz częściej starała się uchwycić okruchy życia, chwile zazwyczaj umykające uwadze – takie jak ta, w której najmłodsze z trójki dzieci pod torami kolejki naziemnej z podziwem patrzy w górę z otwartymi ustami, a przedmiot wywołujący zdumienie jest znany tylko jemu. Vivian regularnie kierowała swój obiektyw ku pasażerom promu, znajdując w ich różnorodności ciekawe obiekty, na przykład parę, która odłącza się od reszty i obejmuje pod zadaszeniem. Krótka wycieczka na Staten Island obiecywała wspaniałe plaże i promenady, światło i cień. Mimo piękna miasta wzrok Vivian nadal przyciągała jego ciemna
strona – wszechobecni włóczędzy zwinięci w kłębek w bramach i stali bywalcy policyjnych radiowozów.
Wraz z nadejściem wyżu demograficznego pojawiło się mnóstwo ofert pracy dla guwernantek, a w połowie września Vivian mieszkała już z nową rodziną przy 333 Central Park West. Dzieci były dość samodzielnymi nastolatkami, więc niania mogła pracować mniej i cieszyć się wolnymi czwartkami i niedzielami. Jesienią obserwowała innych fotografów, wykonywała portrety, biegała za sławnymi ludźmi i nieustanne eksplorowała ulice. Zakończyła ten rok zdjęciami w stylu Weegee’ego zrobionymi w Wigilię.
Przez pierwszych sześć tygodni 1954 roku prowadziła dziennik, opisując fotograficzną aktywność; ten unikalny dokument został niedawno znaleziony w kieszeni starego płaszcza. Notatki pomagały Vivian nie pogubić się w natłoku zdjęć, a nam pozwalają na intymny wgląd w przebieg jej ćwiczeń, roz-
Przed rozpoczęciem pracy jesienią 1954 roku Vivian zrobiła dwa zdjęcia dynamicznie ukazujące magiczne właściwości wody. Na pierwszym z nich dzieci uruchamiają hydrant przeciwpożarowy, który wybucha niczym gejzer, przynosząc radość i ulgę w upalny dzień późnego lata na Górnym Manhattanie. Na drugim pojawia się Wall Street po deszczu, odświeżona i mieniąca się refleksami. Ludzie w drodze do biur starają się omijać kałuże i pozostawiają za sobą mokre ślady.
WŁASNE ODBICIA
Na dwudziestu pięciu portretach z okresu rocznego pobytu we Francji Vivian konsekwentnie przedstawia się jako konserwatywna, pewna siebie Francuzka. W Nowym Jorku wykreowała inną postać: poważną fotografkę. Prawie wszystkie autoportrety z tego okresu ukazują Vivian z aparatem w widocznym miejscu, w szytych na miarę ubraniach, jakie nosi każdy szanujący się profesjonalista. W klasycznym autoportrecie (patrz s. 112), eksperymentuje z „rembrandtowskim światłem”, stojąc przed lustrem na Fifth Avenue. Odwraca głowę w taki sposób, że jej twarz pozostaje częściowo w cieniu, a pod
i światło,
okiem tworzy się trójkąt światła, dając subtelny efekt światłocienia. W innej wersji Vivian gra cieniem i światłem, aby podzielić swoje ciało na połowę; zabieg ten przywołuje ponadczasowy temat dwoistości natury ludzkiej – dobra i zła, światła i ciemności.
Te wczesne kompozycje stanowią początek trwającego przez całe życie zainteresowania autoportretem, które przejawiało się w nieskrępowanym eksperymentowaniu i kreatywności. Przed wyprowadzką z Nowego Jorku Vivian utrwaliła swoje odbicia niemal wszędzie, gdzie to możliwe, nawet na tosterach i tacach. Prawie zawsze przedstawiała się z poważną miną i starannie zakrywając ciało, ale w fotografii zrobionej na plaży rozluźniła
się – włożyła strój kąpielowy i lekko się uśmiecha. Zaledwie kilka lat później jej autoportrety będą odsłaniać mniej, ale pojawiać się częściej, dokumentując proces zastygania jej wizerunku w coraz bardziej radykalnej formie.
MIEJSKA UTOPIA
Wraz z końcem lata 1954 roku Vivian przeniosła się do Peter Cooper Village, części Stuyvesant Town, nowego „przedmieścia w mieście”. Ten zespół jednakowych budynków po wschodniej stronie Manhattanu, rozciągający się od Fourteenth do Twenty-Third Street między First Avenue i Avenue C, został zaprojektowany jako osiedle niedrogich mieszkań dla weteranów ii wojny światowej i ich młodych rodzin. Pochłonięta rejestrowaniem życia klasy średniej, które toczyło się wokół niej, Vivian nieoczekiwanie zignorowała kontrkulturowy ruch rodzący się w pobliżu Greenwich Village. Na pełnych życia zdjęciach utrwalała pokryte lukrem podbródki na przyjęciach urodzinowych, poruszające się niepewnie trójkołowe rowerki i podrapane kolana. Znalazła też mnóstwo matek, czasem o niemal identycznym wyglądzie, w takich samych fryzurach i płaszczach, z tak samo łkającymi dziećmi.
Pierwszym pracodawcą Vivian w tej dzielnicy był pan Hardy, rozwiedziony ojciec z dwójką dzieci, Meredith i Tomem, którymi się opiekowała. Oboje dobrze pamiętają swoją nianię, jej osobliwy wygląd i nieodłączny aparat.
Kiedy wszyscy mieszkali razem, Vivian nie okazywała zbyt wiele uczucia rodzeństwu spragnionemu macierzyńskiego ciepła. Siostra i brat przypominają sobie, że nie mieli emocjonalnego związku z nianią i że „była zimna, nieprzystępna i niezaangażowana”. Często ich fotografowała i dawała różne odbitki, które zachowali do dziś.
Pewnego dnia Meredith przyszła do domu ze szkoły i zastała swojego młodszego brata we łzach. Opiekunka surowo skarciła go za odmowę rozebrania się do kąpieli. Meredith była zszokowana, gdy Vivian uderzyła Toma w twarz, i niezwłocznie doniosła o tym ojcu. Niania została zwolniona, ale później stosowała kary cielesne wobec większości dzieci, którymi się opiekowała, niekoniecznie za zgodą rodziców.
W tamtych czasach, zwłaszcza w wiejskich regionach katolickiej Francji, akceptowano bicie dzieci jako formę kary, a nawet do niego zachęcano.