Przełożyła Emilia Bielicka
Wydawnictwo Znak Kraków 2012
1 GRUDNIA Malutka postać brnie przez śnieg, jak okiem sięgnąć ani śladu budki z pieczonymi kiełbaskami, a na Boże Narodzenie trzeba czekać jeszcze dwadzieścia trzy dni
N
ocą głodną i mroźną, i tak ciemną, że czubka własnego nosa dojrzeć nie było można, brnęła przez głęboki śnieg malutka postać, śpiewając Kacperkową pieśń żałobną: Pora żegnać się z tym światem, Kacperkowi grozi śmierć – A po biednym nieboraczku Nikt nic nie dostanie w spadku. Kacperka chłód przenika aż przez dziury w porciętach. Nagle jednak zmarźlaczek-nieboraczek zachichotał: – Hura, nikt nic nie dostanie w spadku! To ci radość dopiero! Była to brzydka radość z cudzej straty, a wyrażała ją malutka postać Kacpra Gadułki z Wodzisławia, który wędrował po świecie w poszukiwaniu szczęścia. Kacperek mówił zawsze do siebie, kiedy był sam. Tak jak ty i ja, kiedy mama gdzieś wychodzi, a u nas w domu nie ma psa. Albo jak babcia, która mówi do siebie, kiedy dziadek gdzieś wyszedł, a ona też nie ma psa. Wtedy każdy mówi do siebie, cicho albo głośno, jak mu akurat pasuje. – Żeby tu chociaż gdzieś niedaleko była budka z kiełbaskami – lamentował biedny Kacperek – bo mój głód jest jeszcze większy niż największa czarna dziura w galaktyce. Czarna dziura w galaktyce wszystko pochłania, o tym dobrze wiemy wszyscy, a także Kacperek, który wcale nie jest głupszy od nas. 5
– W tej chwili najbardziej mi się marzy grochóweczka. I zaczął węszyć w powietrzu, czy nie doleci skądś zapach budki z kiełbaskami. A każdy Kacperek wywęszy zapach budki z kiełbaskami na dziewięć mil pod wiatr, nawet w najciemniejszą noc. – I żeby w niej pływały skwareczki albo też kiełbaski winerki. Winerki to są kiełbaski wiedeńskie, jak wszystkim wiadomo. Tymczasem żadne światełko w dali nie zamrugało ani żaden smakowity zapaszek znikąd nie doleciał, tylko wszędzie dokoła panował najgłębszy mrok i najprawdziwsza kosmiczna samotność. W dodatku Kacperek nie miał grosza przy duszy, więc gdyby trafiła mu się wreszcie budka z kiełbaskami, to nie mógłby sobie kupić nawet suchej bułki. Taka mizerna była jego sytuacja. Po prostu bieda z nędzą. A na Boże Narodzenie trzeba było czekać jeszcze dwadzieścia trzy dni. Do tej pory Kacperek, szukając szczęścia, kierował się własnym nosem, ale teraz, straciwszy z oczu w tych ciemnościach własny nos, zupełnie się zagubił. Bo nie można już iść na nosa, kiedy się go nie widzi. Kacperek pochodził z Wodzisławia. Naprawdę nazywał się Kacper Gadułka z Wodzisławia, a więc miał pochodzenie szlacheckie, tak jakby był baronem albo nawet hrabią: Kacper – hrabia. Pora żegnać się Z tym światem! Chociaż chłodno, Chociaż głodno – Kacperkowi życia żal, Ach, jak żal... Podczas gdy wiatr unosił tę smutną pieśń w jedną stronę, to z drugiej przynosił upojną woń: – Na świętego Niedźwiedzia Wigilijnego! Czyżby to był dym z komina? A gdzie jest dym, tam palą w piecu, a na piecu musi stać garnek. W którym mogłaby się gotować na przykład grochówka... O, mój Boże! I Kacperek ruszył przez głęboki śnieg, człapiąc tak szybko, na ile mu zdrętwiałe z zimna nóżki pozwalały, z noskiem wysuniętym w kierunku
6
smugi dymu, ześlizgnął się jeszcze po jakimś piekielnie stromym zboczu i oto znalazł się – własnym oczom nie wierząc – przed malutkim domkiem. Ten domek miał komin. I drzwi. Kacperek zapukał: – Puk, puk, puk... – Proszę, bardzo proszę wejść, szanowny nieznajomy czy szanowna nieznajoma, kimkolwiek jesteście, drzwi są otwarte! Kacper Gadułka nacisnął klamkę. W izdebce było ciepło i pachniało zupą, a przy malutkim stoliku siedział szczęśliwy Kret, wołając: – Kim jesteś i skąd przybywasz, wspaniały gościu, witam cię w moich skromnych progach. Powiedzże, kim jesteś? – Jestem Kacper Gadułka. Z Wodzisławia. Wędruję po świecie, bo szukam szczęścia i tak dalej... – O, Kacper! Uwielbiam wszystkich Kacprów i wszystkie dziewczęta! Przyjacielu, podajże mi łapę na powitanie, gdzież ona jest? Tu czy tam... bo ja jestem trochę prawie ślepy, trzeba ci wiedzieć, i mam jakby niewidome oczy... no, więc gdzież ona jest? – Kto? – No, twoja łapa. – O, tutaj! I Kacperek podsunął mu rękę pod sam nos, a szczęśliwy Kret chwycił ją i zaprowadził gościa do swojego najpiękniejszego fotela. – Siadaj, mój drogi, zaraz przyniosę miskę z ciepłą wodą, żebyś mógł sobie rozgrzać nogi. Pod stołem będziesz moczył nogi, a na stole znajdzie się nie lada uczta. – Może to będzie grochówka? – wykrzyknął Kacperek. – Ze skwareczkami i winerkami?! – Nie, ugotowałem zupę fasolową. Z cebulką i podsmażonymi ziarenkami. Palce lizać, mówię ci! – Szkoda – zmartwił się Kacperek. Bo tego dnia szczytem jego marzeń była grochówka ze skwareczkami. Nie pierwszy to raz w życiu Kacperka szczęście było bardzo blisko, ale jeszcze nigdy nie było tak bliskie spełnienia jak tego właśnie dnia. I zawsze było tylko blisko. Co prawda, za każdym razem miało inną postać: raz były to pieniądze, innym razem dobry przyjaciel, a tego dnia właśnie grochówka.
8
No cóż, w ostateczności trzeba zjeść nawet zupę fasolową. Pod stołem Kacperek moczył nogi, na stole zabrali się obaj do zupy fasolowej, a na zakończenie Kret powiedział: – Możesz teraz spać w moim łóżku, drogi przyjacielu. Ja bardzo lubię spać pod ciepłym piecem na mięciutkim dywaniku. I uwielbiam gości. Możesz zamieszkać u mnie na zawsze. Albo chociaż do Bożego Narodzenia, jak zechcesz. I będę ci gotował co dzień grochówkę, z czym tylko zechcesz. – Z winerkami? – upewniał się Kacperek. – A także ze skwareczkami – oświadczył szczęśliwy Kret. Tej nocy Kacperek spał jak wigilijny aniołek i śniła mu się choinka z kolorowymi bombkami.
2 GRUDNIA Zając pocztowy nie przyniósł żadnych listów, ale za to trochę świeżego powiewu z dalekich stron
N
azajutrz Kacperek spał aż do jedenastej. Na stole czekało już wyśmienite śniadanko. – Mamy tu buczynowe orzeszki na miodzie, posypane migdałowymi wiórkami i polane pszczelim mleczkiem, a na deser mrożone maliny zmiksowane z gorącym miodem – wyliczał szczęśliwy Kret. – Wszystko według przepisu mojej babci. – Śniło mi się dzisiaj – powiedział Kacper Gadułka – że fruwałem w powietrzu nad choinką z kolorowymi bombkami. Za ile dni będą Święta? – Za dwadzieścia dwa dni – odpowiedział szczęśliwy Kret. Kiedy zjedli już śniadanie, ktoś zapukał do drzwi, wsunął głowę do środka i zamruczał: – Wszystko w porządku, chłopaki? Nic się nie przypaliło, żadna noga od krzesła nie spróchniała, nikomu dach się na głowę nie zawalił? Pytam tak po prostu z ciekawości... I znowu nie mam żadnej kartki dla Kreta. Ani z Ameryki, ani na Boże Narodzenie. Paczki rozwozi samochód pocztowy, ja się tym nie zajmuję. To by było tyle. Zostańcie z Bogiem! Po tych słowach puścił się pędem dalej, pozostawiając po sobie świeży powiew z dalekich stron, przechowany w jego puszystym futerku. Zając w szybkobieżnych butach. Listonosz na służbie. – O, powiew dalekich stron! – rozkoszował się Kacper Gadułka, węsząc przez szparę w drzwiach i łowiąc zapach Zająca pocztowego. – Wodzisław i Ameryka... Na obiad szczęśliwy Kret ugotował grochówkę z wkładką mięsną. – Groszek jest z mojego ogródka – oznajmił – a kiełbaski z Frankfurtu.
11
Kacperkowi grochówka oczywiście bardzo smakowała. W pewnej chwili jednak powiedział: – Wiesz, przyjacielu, jaki jest szczyt moich marzeń? – Jasne, że wiem – odrzekł Kret. – Grochówka z frankfurterkami. – Nie. – Ze skwareczkami? – Też nie. – Nowy letni płaszczyk z paskiem? – Też pudło. Ja marzę o fruwaniu. O fruwaniu nad choinką. I żeby mnie potem wiatr uniósł w powietrze, w dalekie strony. I może jeszcze dalej, do gwiezdnych galaktyk. Tak to zawsze z tym Kacperkiem wyglądało. Miał teraz przed sobą szczyt swoich marzeń, mógł się nim rozkoszować do woli, nawet codziennie. Cóż, kiedy w jednej chwili wszystko mu się odmieniło. I szczytem jego marzeń stało się coś zupełnie innego. Oj, ty mały głuptasie z Wodzisławia, co z ciebie w końcu wyrośnie? Tymczasem Kret pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział: – Gwiezdne galaktyki... Ja je dobrze znam. Bywałem tam jeszcze przed urodzeniem. Nie bardzo wiadomo, co miał przez to na myśli, bo o tym, co Kret robił przed swoim urodzeniem, może wiedzieć tylko on sam, no i chyba niebo. Potem Kret jeszcze dodał: – Gdybyś zechciał tutaj zostać, to ja bym ci gotował tylko twoje ulubione potrawy. I mógłbyś spać tak długo, jak by ci się podobało. Kacper Gadułka uniósł lekko nos i powiedział: – Ale ja czuję zapach dalekich stron. I wiesz, dalekie strony są gdzie indziej. – I nie musiałbyś się nigdy myć. Dla każdego Kacperka byłby to istny raj. – I na Boże Narodzenie upiekłbym ci struclę z makiem. To by dopiero było używanie. – Boże Narodzenie – rozmarzył się Kacper Gadułka, chwytając swoim długim nosem świeży powiew z dalekich stron. – Ja osobiście urodziłem
12
się właśnie w dniu Bożego Narodzenia. W Wodzisławiu. Tamtejszy artysta mnie wyrzeźbił, a jego żona uszyła mi ubranko, bo ich córka Trudzia mnie sobie życzyła. – W żłobku? – dopytywał się szczęśliwy Kret. – Nie. W żłobku leżało Dzieciątko Jezus. Ja leżałem pod choinką, ale niedaleko od żłobka. Z początku byłem całkiem zwyczajnym Kacperkiem. Ale w noc wigilijną unosił się nad choinką Anioł, który punktualnie o dwunastej spadł prosto na mnie i tchnął we mnie życie. Od tej pory wędruję po tym świecie. Kręcę się to tu, to tam i wciąż szukam szczęścia. – No tak – zamruczał Kret – temu, kogo trafi Anioł, wyrastają skrzydła. Wiem to od mojej babci. Tej nocy Kacperek źle spał i następnego rana nie pamiętał, co mu się śniło.
DwadzieĂcia cztery historyjki na ĂwiÚta Boĝego Narodzenia – po jednej na kaĝdy grudniowy dzieñ aĝ do Wigilii.
Wigilijny Nieděwiedě wÚdruje przez Ăwiat i zbiera od wszystkich ĝyczenia, by obdarowaÊ kaĝdego wymarzonym prezentem. W lesie przy ĝïobku spotykajÈ siÚ znane z poprzednich ksiÈĝeczek postaci: maïy Tygrysek, wielki Nieděwiedě, Maja Papaja, Kacper Gaduïka i inni. Wszyscy z biciem serca czekajÈ, co przyniesie im Wigilijny Nieděwiedě i czy speïniÈ siÚ ich marzenia.
Niezwykïe przygody Misia i Tygryska
Cena detal. 24,90 zï