2 minute read

INTRODUKCJA

Next Article
ZAKAZ RYSOWANIA

ZAKAZ RYSOWANIA

••• 25 LAT TAŃCA / MIŁOSZ ZIELIŃSKI

Rzadko we wstępniakach odnoszę się do pojedynczych wydarzeń danego miesiąca, tym razem jednak pozwolę sobie zrobić wyjątek. I nie ukrywam, będzie to wyjątek „motywowany osobiście”, ale usprawiedliwieniem niech będzie szczególny jubileusz – 25 edycja Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca.

Advertisement

Moje zainteresowania kulturalne, a co za tym idzie mój wybór drogi zawodowej, ukształtowały trzy wydarzenia lat 90. XX wieku. Pierwszym impulsem był bez wątpienia fenomenalny spektakl Teatru Provisorium i Kompanii Teatr, który obejrzałem jeszcze jako szczypiorek. O ile wcześniej teatr był obecny w moim życiu i w jakiś sposób nawet wzbudzał moje zainteresowanie, to bez wątpienia nie była to jakaś wielka miłość. Ot, wycieczka do Warszawy na lepsze lub gorsze spektakle, czasem jakiś dobry w Lublinie.

Spektakl „Ferdydurke”, bo o nim tu mowa, utrzymany dość silnie w konwencji tzw. teatru alternatywnego, otworzył mi oczy i pokazał, że teatr może wyglądać inaczej, niż to co znamy np. z lubelskiego Osterwy. Ta „inność” zdecydowanie przypadła mi do gustu i – co tu dużo mówić – połknąłem haczyk. W tym samym, 1997 roku, po raz pierwszy zainteresowałem się Konfrontacjami Teatralnymi. Hasło „alternatywności”, powoli już wychodzące z użycia, rozpalało młodzieńczą ciekawość, „światowe sławy teatralne” brzmiało jeszcze bardziej atrakcyjnie. Po obejrzeniu trzech czy czterech festiwalowych spektakli haczyk siedział już głęboko, a teatr zaczął wypełniać coraz więcej mojego wolnego czasu.

I choć chciałem oglądać jak najwięcej spektakli, kolejny nowy festiwal nie przykuł mojej uwagi. Lubelskie Spotkania Teatrów Tańca, choć zachęcały słowem „teatr”, to zniechęcały słowem „taniec”, które kojarzyło mi się z tangiem, salsą czy – o zgrozo – baletem. Wydarzenie z 1997 roku zignorowałem, podobnie jak jego kolejną edycję. W 1999 roku, chyba jakoś przypadkiem, zaplątałem się na jeden spektakl Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca (bo tak zostało po dwóch latach przemianowane to wydarzenie). Zamiast, jak się spodziewałem, nudnego dla mnie tańca klasycznego trafiłem na coś, co mnie zadziwiło. Ciężka, elektroniczna muzyka, agresywne, pulsujące światła i… coś, czego podówczas nawet nie skojarzyłbym ze słowem „taniec”. I znów… poczułem, że ktoś prosto przed moimi oczami zarzucił haczyk z intrygującą przynętą.

Następny rok, czwarta edycja MSTT… I kolejny raz, podobnie jak w przypadku Konfrontacji Teatralnych, poczułem, że wsiąkam. Że poznaję coś innego, nieznanego, a także nie do końca zrozumiałego. Bo gdzie w tym wszystkim teatr, gdzie taniec? I tak to, przez kilka lat, do tańca współczesnego / teatru tańca podchodziłem jak pies do jeża – trochę z zaciekawieniem, trochę z lękiem.

W tej pierwszej fazie zainteresowania prezentacjami teatrów tańca jednego się nie spodziewałem: że z czasem taniec współczesny stanie się dla mnie jedną z najważniejszych form wypowiedzi artystycznej. Wielką i prawdziwą pasją, której oddawać się będę zarówno jako widz, ale też jako krytyk czy recenzent. I choć dziś recenzji staram się nie pisać, nic innego się nie zmieniło. To dalej „ta” pasja. Wybrana. Najważniejsza.

Ekipo MSTT – dziękuję. I pluję sobie w brodę, że w 1997 roku nie ruszyłem swoich czterech liter, aby zobaczyć choć jedną prezentację. Może pasja zaczęłaby się wcześniej?

This article is from: