h-Ch nr 2
[historia choroby]
marzec 2014
co się w mieście mieści Szymon Wiatr Skoro nieuniknionym skutkiem samego życia jest śmierć, to nie ma co się przejmować, że picie wódki może skończyć się kacem, miłość — brudnymi pieluchami, a życie w mieście — wdepnięciem w psią kupę, rakiem płuc czy zawałem serca. Upodobanie do określonego miejsca bytowania można określić mianem orientacji czy też tożsamości bytowej. Ktoś rodzi się w megacity, ale niewykluczone, że jest orientacji wiejskiej (rustykalnej). Kto inny rodzi się w zapadłej wsi na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, ale czuje w sobie orientację wielkomiejską (metropolitalną). I tak spotykają się gdzieś w połowie drogi — w pociągu lub w poczekalni. Ale uczynienie zadość orientacji sprzecznej z miejscem bytowania często bywa trudne bądź nawet niemożliwe. Czasem ziemia obiecana okazuje się złudzeniem. I właśnie tu — na styku frontów zimnych i gorących, tam, gdzie błyskawice dysonansów poznawczych, wówczas, gdy umysł nie nadąża za ciałem w procesie adaptacji do środowiska, albo gdy ciało nie nadąża za umysłem — właśnie tu: z bólu i rozkoszy rodzi się słowo o mieście. Ostatnie słowa są podpowiedzią, komu dedykuję drugi numer „h-ch”. Pierwszy zadedykowany był Rolandowi Toporowi, który jednak nie urodził się 17 stycznia, a 7. dnia tego miesiąca roku 1938 w Paryżu (to też podpowiedź). Jeszcze słowo: obaj byli z pochodzenia polskimi Żydami.
Wszystkie teksty, zdjęcia, rysunki i grafika – Szymon Wiatr więcej: Szymon-Wiatr.strefa.pl Fakebook: SzymonWiatrFoto oraz SzymonWiatrFutura
f
otografia biało
-czarna
w
iersze i zdjęcia
***
kolorowe bloki, wesołe na spodzie troposfery, tu pod adresem Ziemia w czarno-białym mieście któremu sos z hot-doga kapie na buty zabłocone, śnieżne trapery wielkie czekanie na wszystkich drogach NIP-y, VIP-y – i ich twarze rozłażą się we wszystkie strony po szybach, po kałużach, po lustrach rozjechany gołąb, co żyje już tylko wiatrem i tańczy danse macabre z dodatkiem sportowym wielkie lustro, co pomieści wszystkie makijaże obcięte paznokcie płyną do morza gdy całe tiry konserw ze szprotami i śledziami w sosie pomidorowym jadą do miasta po wszystkich drogach wielka moc umysłów i mięśni rodzi kawę z automatu w kubku z Puszczy Amazońskiej pole szuka wiatru w pośredniaku wielka zorza przetacza się przez powiat a za ciepłownią czeka noc z księżycem w plecaku i je zawstydzone wczorajsze kanapki, i pali gromy wielki znój rozświetla żarówkę – w szarówce noc sznuruje buciory, bo ma chwycić mróz za dupę za rogi za wszystko ktoś myje sobie twarz w czyimś oku miasto jak wielki pet przygasa w brudnej kałuży na koślawym chodniku, na którym latarnie nabijają sobie guza gdy miasto nabija sobie kieszenie czarnymi pakułami nocy a mój blok skacze z mostu w mętną kliszę rzeki
***
Początek czerwca, 18:18. Przefiltrowane, opromienione powietrze. Miasto wykorkowało. I dzieli się swą ciszą jak jak łożem. Na trawie młoda cielesność oddaje się słońcu, aby piękno wydało obfity plon plon szczęścia. Wszak żniwa za pasem, zapasy zapachów. Bolesny orgazm bytu, czy też orgastyczny ból odbytu. Kakofonia myśli jelitowych każe wypowiadać słowa. Fałdy myśli na granicy ciszy i języka odkładają się (na) potem. Chodniki nie dają znaku życia. Uczcijmy to minutą śmiechu i napijmy się dzisiaj.
F
otografia czarno
-biała
E
seje
bardzo kr贸tkie
zombie
robak
buty
cisza
Š Szymon Wiatr 2014 all rights reserved