Mała książka o niczym.

Page 1

NIC



Delikatnie

Najpierw

kostki,

zanurzam by

się

sprawdzić,

w jak

nicość. ciepła

Nic,

może

nic, być.

nic. Choć

pewności nie mam co do jej temperatury, brnę w nią dalej i dalej. Już delikatnie muska moje sine z zimna wargi, podtapia wlewając się do nosa.

I tak oto dookoła mnie nicość. Czy tak na prawdę musi być?

Puste nudne życie z reklamy, pełne pustych nudnych opakowań.

I to nic.

Strach i nic.



W mojej nicości ktoś skradł mi młodość. Te wszystkie najlepsze lata.

Bo jak nazwać inaczej to, że w wieku 23 lat jest tylko ona? A gdzie te piękne marzenia w perłowych kolorach, słodkie niczym miód z maliną, roztargnione, pobiegane, każde w inną stronę? Przeżycia pełne wrażeń, miłości radości? Albo inne koronkowe cudeńka na druciku, co lekko kołyszą się w rytm twoich snów. Stoję bacznie w kuchennym oknie wycierając talerze. I wzrokiem wpatrzonym w dal tęsknię za czymś , czego nie ma. I być może nigdy nie nadejdzie.



Puste kartki, pusto w głowie. Puste pokoje w pustych domach. I nawet

jeśli stróż pilnuje, to pustych ulic w pustych miastach. Tak strasznie nic, że... nic.

Jak wygląda nic? Nijak, nawet pewnie koloru nie ma.


Pustka w głowie. Nie mogę znów zasnąć, a potem jutro wstać. Błędny

rytuał niewypełniony niczym. ale rytuał, co trzyma przy życiu. lewym uchem wpada wiatr, co gwiżdże w środku po to tylko, by wypaść prawym. Chcę w końcu

C

O Cokolwiek. Byle wypełnić, zapchać pustą dziurę.

Ś






Mimo wszystko trochę lepiej. Zapchać pustkę codziennością: Rano

wstać, zaplanować dzień, zamiast ciągle pytać dlaczego, po co, w jakim celu. Wieczorem przeczytać książkę, żeby narrator zabił to wiecznie wyjące cielę w głowie, które zarzynane, kwiczy z bólu ciągle tą samą piosenkę o niemocy w tonacji H-mol. Wdech, wydech.


Tu nie ma nic.




Tu jest nic.


- Co robisz? -Nic. -Spotkamy siÄ™? - Nie mam czasu...



Czemu nic? Może tak bardzo usilnie szukam sensu, że mijam go bezmyślnie codziennie przechodząc przez plac Bema?


Sens, sens, sens... Już zapomniałam czego chciałam.


Dzień NIC. No bo jak można to inaczej określić? Przecież nie ma

żadnych symptomów, że jest normalnie. To jakiś chaos. Myśli nie mają porządku, wątku ani osnowy. Nie ma jak tkać opowieści. Nie łączy ich nic, żaden wspólny mianownik albo chociaż pierwsza literka. Mają odmienne kolory, dziwaczne kształty. To czyni je najzwyklejszymi śmieciami w mojej głowie. Próbuję co prawda je jak okruszki porcelany posegregować w grupy i ułożyć może nawet filiżankę. Ale nic.

I choć przecież tak wiele mam słów w środku na pomiętych karteczkach,

które już dawno pożółkły, nie składają się w myśli. Coraz bardziej zastanawia mnie ta pustka. Może to prześwietlone ulice miasta Wu, puste wczesnym niedzielnym popołudniem, gdzie ludzie w obłędzie braku pracy wędrują, ku tylko sobie znanym celu, dziwnie zasmuceni. W autobusach ich twarze przybierają skrajnie inny wyraz, choć są obrzydliwie identyczne.

Obserwuję, nic nie czuję.



-Halo? -Tu Nic, słucham?


To nic, ta ciągła pustka to może nie brak zajęć czy celu. To notoryczny

głód bliskości. Niekoniecznie takiej, gdzie 0,25 mm od moich ust są twoje. Niekoniecznie takiej, gdzie rękami obejmujesz moje ciało, zębami skubiesz moje suteczki... Tyle ludzi dookoła, codziennie wymijam ich slalomem, żeby uniknąć kontaktu fizycznego. Tyle razy manewruję na palcach, bo przecież nie lubię ludzi. Ale kogoś jakby mi brakuje.

I wtedy to nieszczęsne ciele znów wyje swoją piosenkę:.

NIC, NIC, NIC


Bo czy nic miewa kształt? Jest duże? A może zupełnie maleńkie…


Stado żaróweczek za firankami. Oświetlają niewielkie pokoiki,

ustawione jeden na drugim. Wszyscy ich mieszkańcy mają swoje skraweczki podłogi przykryte tureckim dywanem. Na lewo od wejścia meblościanka, królowa polskich wnętrz. Dumnie rozesłana równiutko po całej ścianie,z marginesem 65 cm u góry, by móc tam przechowywać wszystkie firmowe pudełka z napisami: nike, adidas, electrolux lub sony. I to wszystko razem skumulowane, subtelnie gubi sens pośród czarnej nicości. Całe światło wokół gdzieś wyparowało. Utknęło w szarej nijakiej codzienności lub usnęło w czerni nocy. Tylko żarówka nade mną brzęczy…

I chyba znowu gubię się w tej beznadziejnej nicości. Z lewej – nic.

Z prawej – nic. Nic z przodu. Tylko z tyłu, ten obrzydliwy ciężar winy. Właśnie za nic. Bo przecież miało być fajnie, kolorowo, mnóstwo baloników i serpentyn. Miętowa sukienka a’la lata 60 i różowe buty na obcasie, koniecznie w stylu country. Ale jednak nic.

I znów ta ziemista morda, co czasem tylko przypomina człowieka.

Na wpół opadłe powieki, zatrzymane gdzieś w pół drogi stąd, do nikąd. Kilka umarłych śladów po uśmiechu, które codziennie układają się w coraz głębsze kurze łapki w kącikach oczu. Poza tym nic. Wszystko bez zmian.



Tramwaj, cisza, ja i Lena. W tle urywki tępych rozmów o planach

na wieczór, życiu, wspólnych koleżankach, nowej kanapie, poza tym nic.

Tak stoimy po kostki w nicości.

Po kolana. Po łokcie. Aż do brwi.

I wtedy nicość wylewa się przez drzwi otwierające się na przystanku.

Nadzieja, że jednak coś. Jednak nie. Znów kolekcjonujemy tę beznamiętną ciszę, która rozpływa się pośród wrzasków.


Gęste lepkie nic.



Kiedy nic? Gdy po wielkiej bitwie kurz opadnie, ale laurów jeszcze nie

rozdadzą. Wtedy nic. Nic mieści się między każdym tik a tak w zegarze. Między “kocham cię”, a “ja ciebie też”, wtedy nic.

Nic jest wszędzie, zawsze. Gęste lepkie nic. Tuż przed akcją, tuż po

akcji. Pomiędzy wytryskiem, a papierosem po. Wtedy nic. I w tą bezsenną noc, gdy już zmęczenie przyszło, ale snu nie ma. I piąty raz uprawiasz samogwałt na swoim ciele.

Wtedy nic.



Nic. Bardzo ładnie brzęczy to słowo. Jak dzwoneczki w świątecznej

piosence. Nic, nic, nic, nic, nic. Dzwoni. I już nawet widzę sanie... Nic, nic, nic. Jednak to nie dzwoneczki. Tylko cisza. Tak cicha, że aż... dzwoni.


Cisza nie uspokaja.


A teraz idę sobie na pogrzeb. Bo przecież śmierć, to nic wielkiego.

Zdarza się każdemu. A jeśli śmierć to nic...

to pozostaje pustka.




Jedyna wolność, to zwycięstwo nad samym sobą. Nad własnym

ciałem i umysłem. Ale czy nad sercem? Czy przestając czuć możesz być naprawdę wolnym? Szarzyzna emocjonalna. Mam smutek, strach, empatię i zadowolenie. Tyle mi pozostało. Nie czuję się wolna, czuję w sobie pustkę.


Przeczucia. Uczucia. Bez czucia.


I znowu nic



Dużo wysiłku, ale na marne. Wczoraj byłam na basenie. Otaczała

mnie woda. Ruszałam rękami i nogami synchronicznie z oddechem, ale stałam w miejscu. Takie straszne nic... Pierwszy raz się zmaterializowało. Nie było podświadomym odczuciem, ale pełnoprawnym przyszłym wspomnieniem. To nie toczyło się już tylko w mojej głowie, ale i na około. Nic. Pływałam w nicości.

A to przecież miała być woda.



Nie jestem sobą. Kim jestem?

Jak można być tak życiowo nieporadnym? Nie mogę podjąć żadnej

sensownej decyzji. Nigdy, nigdzie. Nie wiem. Czasami niewiedza kończy się na “co dziś na śniadanie?”, a czasami na tym, gdzie kończy się moje ciało. nie wiem. Jak rozlana szklanka wody. Rozlazła bez kształtu...

Więc skoro mam być wodą, pozwólcie mi płynąć wartkim strumieniem.

Śliską piersią ocierać się o dno, meandrować pośród kamieni, być bystrym strumykiem, co dąży do celu. Nie rozlaną kałużą, bo wtedy tak strasznie nie ma nic.


Leżę zmęczona w łóżku, czekam aż sen cicho przyjdzie i jak kot

wyłoży się obok. Ale sen nie nadchodzi. I tylko w takim miejscu i o takim czasie można myśleć. I może to byłoby fajne życie, ale to nie jest życie. To stagnacja. Ruch. Dużo ruchu świadczy o celowości. Dużo różnego ruchu. Idę, biegnę, idę. Projekt nr 1, 2, 3. Spotkanie, kawa, business lunch. Notatki, notatki, kalendarz zapchany spotkaniami. Z punktu A do punktu B. Dużo ruchu.

Wypełniam czas tombakiem. Poranne rozmyślania, obrót z boku

na bok. Drzemka popołudniowa. W notesiku stek bzdur o niczym. Punkt A to czubek mojego nosa, B - moje stopy. I tak podróżuję w tę i nazad, oczami sprawiając wrażenie, że się ruszam.

Żyję. Półśrodkami. Półsnem, półjawą. Pół-półką pół tu, pół tam. Pół,

pół, pół. I tego życia jakby pół. Bo żyję między wdechem, a wydechem, pomiędzy skurczem serca, a jego rozkurczem, tam gdzie oczy już otwarte, ale jednak nic nie widzą. Ciągle gdzieś w pół drogi stąd, ciągle w pustce, która rozgranicza poszczególne epizody dnia.




Myśl. Drugą wysyłam, żeby goniła pierwszą. Żadna nie wraca. Pusto.

Nawet echa nie mam w głowie, a mój cichy głosik co komentuje całe życie, tępo patrzy się w jeden punkt.

Znalazłam coś w głowie. Na pierwszy rzut oka ma nawet sens, ale

przy dłuższej obserwacji go traci. Słowa się rozwalają, morał zatraca. Teraz tylko cisza dzwoni w uszach... skrzypią drzwi. Brzęczy żarówka, buczą auta gdzieś daleko w tle. Nie mogę się na niczym skupić. Może dlatego jest mi tak pusto?


Podobno jest 19 rodzajów pustki. Tak słyszałam. Nie musi być źle,

żeby było nic. Bo nie zawsze nic oznacza smutek.

Pusto, nic. Nie jest przecież tak źle, tylko przerażająco.

Niepewność co dalej. Niepewność zawsze towarzyszy czekaniu. A czekanie to wypełnianie pustki niepewnością. Czasem też ekscytacją lub wyobrażeniami. Nie wiem co gorsze. Być przerażonym niepewnością, czy rozczarownym mylnymi wyobrażeniami.

Nie wiem, pustka pierwej czy potem?




Nic. tak ciężko pisać o niczym. Pióro łamie stalówkę, kreśląc

krzywe, niewymierne do tematu znaki. Bo przecież pustka nie potrzebuje słów. Pustkę się widzi. Pustkę się czuje: opuszkami palców, wargami i policzkami. Czuje, gdy wlewa się do ciała z każdym oddechem. Czasami pustka smakuje, gdy obliżesz spierzchnięte od niej usta. Możesz jej posmakować, ale nigdy nasycić. Bo czy z pustego da się zrobić pełne?..

Ciekawe, że pustka może być w środku i na zewnątrz. Gdy takie dwie

nicości się zejdą jesteś cienkim balonikiem, delikatną, naprężoną gumą. Taką co kołysze się jak liść na wietrze. Albo zrywką. Co toczona przez wiatr szuka sensu lub wczorajszego dnia... pustym słoikiem po ogórkach, który nie ma już w sobie nawet wody i kopru.

Po prostu jesteś. Nic więcej.


Większość mojego czasu leżę. Na łóżkach, kanapach, stołach,

biurkach, podłogach, trawie i chodniku. Płasko na wznak lub zwinięta w kulkę. Zapycham pustkę moim cielskiem rozlanym po powierzchniach płaskich. Leżę i nic. A przecież pustkę można wypełnić czymś innym. Iść brać życie pełnymi garściami. Spacerować po rynku, kupić gazetę w kiosku lub oglądać ludzi zza szyby kawiarni. To mogłoby być nawet całkiem przyjemne.



Jeśli między czarnym a białym jest szare, to co jest między czymś

a niczym? Wszystkiemu nadaję wartość nic. Doszukuję się pustki wszędzie. Czemu? Bo jest jedyny bezpieczny stan jaki znam na dzień dzisiejszy.


Bezpiecznie, choć bez polotu i trochę nudno.


Nic. Ten stan nie bierze się z niechęci do otaczającego nas

świata, lecz nienawiści do nas samych.


Jeśli nic jest odczuwalne, widzialne lub rejestrowane w jakikolwiek

inny sposób, to znaczy, że jest bytem. Być może równie abstrakcyjnym, jak miłość, ale istotą jest właśnie to, że JEST. Nic to nie brak. Pustkę trzeba oswoić, żeby móc ją odprawić gestem ręki. Co mogę zrobić z tą wiedzą?

Paradoksalnie nic.


Ale czuję się z tym bardzo dobrze.



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.