Na wiosnę
życzę
Wam wielu
pasji!
Nie wiem, jak u Was, ale u nas na wiosnę wszystko jest jakieś inne, lepsze, po prostu uśmiechnięte. I choć do wiosny zostało jeszcze trochę dni, to my ją już czujemy, jak w piosence Marka Grechuty: Zapachniało, zajaśniało, wiosna ach to ty...
Zaczęłam od wiosny, bo to moja ulubiona pora roku, ale chcę Wam dziś opowiedzieć nie o wiośnie lecz o pasji. Mojej i kilku bohaterów tego wydania LIFE IN. Dlaczego akurat taki temat? Bo wiosna idzie w parze z pasją, bo wiosna, jak pasja, emanuje uczuciem i energią, bo wreszcie motywuje nas i inspiruje. Pasja i wiosna to entuzjazm, radość, uwielbienie.
Znacie to powiedzenie czy może życzenie, które spełnia się nielicznym: znajdź taką pracę, która stanie się twoją pasją, wtedy nie przepracujesz ani jednego dnia. Ten rodzaj pasji przytrafił się akurat mnie. Całe swoje zawodowe życie jestem dziennikarką. Nie powiem ile to już lat i ile wypisanych linijek tekstu, bo tak stara jeszcze nie jestem, ale trochę się tego nazbierało. Dziennikarstwo, szczególnie prasowe, od zawsze było, jest i pewnie będzie pasją, która sprawia mi wielką radość i jeszcze większą satysfakcję. A że przy okazji pozwala zarobić na życie… Ideał, prawda?
O innym rodzaju pasji, traktowanej bardziej, jak uczucie, opowiadają bohaterowie naszych okładek – łódzcy przedsiębiorcy i menedżerowie.
Anna i Janusz Mikołajczyk swoją odkryli w grze w golfa. Poświęcają jej dziś wiele uwagi i środków, a przy okazji próbują zarazić golfem łodzian. To właśnie z miłości do tego sportu, stworzyli w Łodzi największą w tej części Europy zadaszoną przestrzeń do gry w golfa. Dlaczego to zrobili? Nie, nie, wcale nie dla zysku. W rozmowie, którą publikujemy na stronie szóstej mówią wprost: ponieważ golf nie pozwala na samotność!
Krzysztof Witkowski to z kolei człowiek wielu pasji, z których największą stał się teatr. W tym roku już po raz drugi organizuje w Łodzi Festiwal Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS. To jeden z największych projektów kulturalnych w Polsce, organizowanych przez osobę prywatną i za prywatne pieniądze. Też nie robi tego dla zysku, bo jako doskonały przedsiębiorca zarabia na zupełnie innych działaniach. Robi to, ponieważ teatr, czy szerzej kultura, to dla niego sposób na budowanie naszej tożsamości, bez której bylibyśmy… No właśnie, czy bez niej w ogólne byśmy byli?
Na łamach każdego wydania LIFE IN zawsze gościmy pasjonatów. Kochamy ich zresztą i z przyjemnością zapraszamy. W sumie to zastanawiam się czasami nad tym, żeby dodać do tytułu dopisek: Magazynludzizpasją!Co byście na to powiedzieli? No, ale wróćmy do naszych pasji i ulubionej pory roku. I tak z okazji wiosny życzę Wam, żebyście zawsze żyli z pasją, a każdego dnia rozpalali ją na nowo i podtrzymywali ten żar najdłużej, jak się da. Życie z pasją to życie, w którym wyrażamy swoją radość i pozytywne nastawienie do wszystkiego, co robimy. Bez pasji do codzienności nie będziemy w stanie zachować pasji do naszych głębokich zainteresowań. Życzę Państwu miłej lektury!
Beata Sakowska
Redaktor naczelna
SPOTKANIA
6 Anna i Janusz Mikołajczyk Golf nie pozwala na samotność!
14 Krzysztof Witkowski Ziemia dokonana?
18 Andrzej Seweryn Królowa sztuk w Łodzi
20 Piotr Trojan Jestem, jaki jestem i dobrze mi z tym
BIZNES
26 Piotr Leśniak NEW IRON dla ceniących wyjątkowość
30 Witold Skrzydlewski Nie bierzemy kredytów. Inwestujemy własne pieniądze!
34 Łukasz Białkowski Przejrzyj umowy, odzyskaj pieniądze!
36 Tomasz Kośka Droga pod prąd to moja droga
38 Beata Cieślak i Ewa Wiśniewska O zakładaniu fundacji i stowarzyszeń
39 Artur Stępień Benefit Broker Group, czyli ubezpieczenia szyte na miarę!
40 Agnieszka Dondziak-Żurek Z tą fryzurą jej do twarzy
41 Marcin Młynarczyk Po zdrowie i medal
42 Sasha Kushnirenko i Anna Winiarska Torebka NoSugar x La Tiene
43 Agnieszka Kowalczykowska O poszukiwaniu najlepszych
STYL ŻYCIA
44 Apartamenty Dębowa W sercu miasta komfortowo i w zgodzie z naturą
46 OFF Piotrkowska Wszystkie smaki OFFa
48 Klaudia Domagała Niosąc pomoc kobietom
50 Paulina Kubik Jak zregenerować skórę?
52 Ewa Kaźmierska MyGlow: z pasji, serca i miłości do ludzi
54 Izabella Pietruszka Porozmawiajmy o dobrostanie
56 Kwiaty Bez z nich życie nie byłoby takie barwne
58 Bal Przedsiębiorców We Built This City
60 Ewa Jakubiec Postawiłam na autentyczność
62 Maciej Tubis Na ścieżkach dźwiękowych pasji
64 Jacek Łukasiewicz W wirtualnym świecie obrazów
KULTURA
66 Tetaropolis Jedenaście przedstawień, pokazy mistrzowskie, warsztaty i spotkania
76 Polecamy Nasz subiektywny przegląd wydarzeń kulturalnych
FELIETONY
81 Iza Połońska Buty dwa
82 Kamil Maćkowiak Felieton pożegnalny
Redakcja
LIFE IN ŁÓDZKIE
Łódź, ul. Traugutta 25 tel. 509 499 400 redakcja@lifein.pl
Wydawca RSMEDIA
Robert Sakowski tel. 502 499 161 robert.sakowski@lifein.pl
www.lifein.pl lifein.lodzkie
Wydanie w formacie PDF: www.lifein.pl/e-publikacja/ oraz www.issuu.com/agencja_lifein
Redaktor naczelna Beata Sakowska beata.sakowska@lifein.pl tel. 509 499 400
Reklama i marketing Agnieszka Mikołajczyk agnieszka.mikolajczyk@lifein.pl tel. 501 478 620
Dział foto Paweł Keler tel. 504 300 465 redakcja@lifein.pl
Dział graficzny, skład magazynu: Monika Kornacka reklama@lifein.pl
O golfie, biznesie i życiu opowiadają ANNA i JANUSZ MIKOŁAJCZYK , współwłaściciele firmy Mikomax, producenci kabin akustycznych, które podbiły świat, a prywatnie wielcy pasjonaci golfa. To dzięki nim Łódź ma od niedawna wyjątkowe centrum do treningu i gry w golfa.
Golf nie pozwala na samotność!
Golf to sport dla ludzi bogatych i starych! Zgadzacie się Państwo z tym?
Janusz Mikołajczyk: Absolutnie nie! Nigdzie na świecie tak nie mówią o golfie. Taką łatkę ma tylko w Polsce. To sport popularny w każdej grupie wiekowej. Zresztą sam się Pan może przekonać, bo akurat gościmy w centrum kadrę polskich juniorów. Mają po piętnaście, szesnaście lat, niektórzy więcej, inni mniej.
To skąd się bierze taki pogląd?
Janusz Mikołajczyk: Golf to sport, który wymaga czasu.
Kiedy się wchodzi na pełnowymiarowe pole golfowe, to na jego przejście trzeba zarezerwować sobie kilka godzin. A kto w Polsce ma dziś czas? Emeryci, więc idąc na skróty, przyjmuje się, że to sport dla starych ludzi, a to nieprawda. Anna Mikołajczyk: Golf to sport dla wszystkich, którzy lubią rywalizację, a jednocześnie chcą spędzać czas ze znajomymi i rodziną. W Polsce wciąż mamy problem z dostępnością golfa. W Łodzi nie ma pola golfowego, najbliższe jest w okolicach Częstochowy albo pod Warszawą. A zatem, żeby zagrać trzeba tam dojechać, a to też zajmuje czas i generuje koszty. W krajach bardziej za-
przyjaźnionych z golfem, w Wielkiej Brytanii, Czechach, Hiszpanii czy w krajach skandynawskich, dostępność do golfa jest powszechna. Są pola golfowe publiczne, gdzie można zagrać za niewielką kwotę, ale są też takie, na które wejście jest bardzo drogie.
Janusz Mikołajczyk: Popularność golfa w Polsce jest wciąż niewielka. Przyczyn pewnie jest wiele, ale jedna dość istotna. Mamy mało golfistów, którzy odnoszą sukcesy i którzy mogliby zainspirować młodzież do uprawiania tego sportu. Ostatnio pojawił się Adrian Meronk, który jest w światowej czołówce zawodowego golfa, więc może będzie takim wzorcem i sprawi, że młodzi ludzie zechcą poznać tę wyjątkową dyscyplinę. W Polsce przeznacza się ogromne pieniądze na piłkę nożną, buduje się wielkie stadiony, sieć małych boisk. I dobrze, ale warto też pomyśleć o golfie i infrastrukturze, który zachęci do uprawiania tego sportu.
Zacząłem od pytania o golfa nieprzypadkowo. Kilka miesięcy temu otworzyliście Państwo w Łodzi kompleks City Golf Łódź, największe w tej części Europy centrum golfowe pod dachem. Skąd pomysł na taką działalność?
Janusz Mikołajczyk: Golf to nasza pasja i wielka miłość. Od wielu lat jesteśmy związani z Łodzią, tu prowadzimy biznes, tu mieszkamy i jakiś czas temu doszliśmy do wniosku, że spróbujemy rozpalić wśród łodzian zainteresowanie tym sportem. Chcieliśmy stworzyć w mieście takie miejsce, które będzie dostępne dla wszystkich. Biorąc pod uwagę, że w Polsce przez jakieś sześć, siedem miesięcy jest pogoda, która uniemożliwia grę na zewnątrz, zdecydowaliśmy się na ośrodek pod dachem. Od kilku miesięcy do dyspozycji naszych gości jest już dostępna trzecia hala. Powierzchnia City Golf Łódź to prawie dwa tysiące mkw., co czyni nasz obiekt największym w całej Europie. Natomiast oczywiście w planie jest dalszy rozwój. Anna Mikołajczyk: Warto podkreślić, że City Golf Łódź jest miejscem, do którego zapraszamy wszystkich – golfistów, którzy chcą potrenować przed sezonem, ale też amatorów. Wspomnieliśmy, że gra w golfa wymaga czasu. Do nas można wpaść na godzinę, półtorej i fantastycznie spędzić czas. Posmakować tego sportu, poznać go i nauczyć się podstaw. Można samemu, ale można ze znajomymi, z rodziną.
Czyli zamiast do siłowni idziemy na golfa?
Janusz Mikołajczyk: Jak najbardziej. Zapewniam, że godzina ćwiczeń na dostępnych symulatorach, czy na greenie może zmęczyć tak samo, jak przerzucanie ciężarów na siłowni.
Pod adresem Elektronowa 4 w Łodzi na fanów golfa czekają cztery greeny ze sztuczną trawą, bunkrami i pagórkami. Do dyspozycji jest pięć symulatorów gry w golfa, na których można ćwiczyć uderzenia kijem lub zagrać rundę na wybranym polu golfowym, czyli wszystko, co potrzebne do nauki i gry w golfa. To wszystko musiało kosztować krocie…
Janusz Mikołajczyk: To prawda, ale do tej inwestycji podchodzimy, jak do misji i w tym przypadku nie działa zasada, że wkładam złotówkę, żeby zarobić dwie. Chodzi o to, żeby wokół centrum zbudować społeczność, która polubi golfa
i będzie go promować, a przy okazji przyprowadzi do nas znajomych, z którymi spędzi tu swój wolny czas.
Anna Mikołajczyk: Tworząc to miejsce, chcieliśmy zrobić to dobrze, a dobrze nie oznacza tanio. Polacy są coraz bardziej wymagający, nie chcą bylejakości i sztampy. Potrzebują miejsc przyjaznych i estetycznych, w których będą się dobrze czuć, wiec dużą rolę odgrywa zespół, bo to ludzie tworzą atmosferę miejsca. Widzimy, że to działa. Przychodzą do nas osoby, które nie tylko chcą poćwiczyć czy zagrać w golfa, ale również tacy, którzy chcą się spotkać w fajnym miejscu, wypić kawę i porozmawiać. Golf kojarzy nam się z indywidualnym sportem i samotnością na polu golfowym. Jednak od fanów tego sportu usłyszałem ostatnio, że to doskonały sposób na spędzanie czasu, robienie interesów, a także integrację rodzinną. Ile w tym prawdy? Janusz Mikołajczyk: Z tą samotnością to duża przesada. Może bierze się stąd, że telewizja zwykle pokazuje turnieje profesjonalistów, skoncentrowanych na grze, a nie na miłym spędzaniu czasu. Natomiast w golfie amatorskim, tak jak sama gra, istotne jest też przebywanie z innymi, rozmowy, poznawanie nowych ludzi, nawiązywanie relacji. Anna Mikołajczyk: Dodam, że podczas gry w golfa milczenie może być męczące, bo to sport bardzo towarzyski. Oczywiście podczas turnieju amatorów też obowiązuje dyscyplina, bo za nami idzie przecież kolejna grupa i rozgrywki nie można przeciągać w nieskończoność. Ale kiedy już zakończymy grę, to siadamy i rozmawiamy o tym, co się działo na polu i o innych sprawach, i to jest ulubiony przez golfistów tak zwany dziewiętnasty dołek.
Na przykład o biznesie?
Anna Mikołajczyk: To też, ale ja chciałabym zwrócić uwagę na coś innego. Otóż golf to świetny sposób na przełamywanie barier. W zachodnich korporacjach dość powszechne jest, że szef zabiera na golfa swoich pracowników. Na polu golfowym panuje zasada, że przechodzimy na ty, więc od razu następuje skrócenie dystansu. A podczas samej gry tworzą się takie relacje, których w biurze nigdy nie zbudujemy.
Janusz Mikołajczyk: Jeżeli chodzi o biznes, to trudno jest podczas gry rozmawiać o konkretach, ale można wtedy poznać takich ludzi biznesu, do których nie miałoby się bezpośredniego dostępu. Osoby, które grają w golfa charakteryzuje jeszcze jedno, otóż oni zawsze mają temat do rozmowy: golf! Nawet jeśli jeden gracz jest z Polski, a drugi z Ameryki, czy Skandynawii. Na jakim polu ostatnio grałeś, na jakim będziesz grał, jaki masz handicap… W biznesie taki small talk to podstawa nawiązania relacji i przełamania barier, jeżeli takie są.
Państwo dużo czasu spędzają na grze w golfa?
Janusz Mikołajczyk: Teraz tyle ile możemy, ale na samym początku bywało różnie. Mnie pierwszego dopadł bakcyl golfa i tak mnie wzięło, że żona była pełna obaw o to, czy w moim życiu będzie jeszcze dla niej miejsce. Oczywiście było, jest i będzie, a od czasu, gdy golf stał się naszą wspólną pasją wszystkim małżeństwom radzę, że jak jedno lubi grę w golfa, to najlepiej będzie, jak drugie też polubi. Odpadają wtedy na przykład problemy z wyborem miejsca
na urlop. Dziś, planując wolny czas, myślimy o tym z kim i na jakie pole pojedziemy.
Anna Mikołajczyk: Wychodzimy z hotelu rano, a wracamy po południu. Przyjemnie zmęczeni, bo za nami długi spacer na świeżym powietrzu, w świetnym towarzystwie. Golf męczy tak samo, jak inne dyscypliny, ale poniesiony wysiłek rozkłada się w czasie. Wiadomo, że na pełnowymiarowym polu trzeba pokonać dziesięć kilometrów i zrobić piętnaście tysięcy kroków, ale mamy na to kilka godzin, więc nie czujemy zmęczenia.
Janusz Mikołajczyk: To nie przypadek, że golfa wybiera wielu sportowców, którzy kończą karierę. Z polskich najbardziej znani to: piłkarz Jerzy Dudek, hokeista Mariusz Czerkawski oraz żeglarz i medalista olimpijski Mateusz Kusznierewicz. Inni robią to równolegle, na przykład Gareth Bale doskonale radzi sobie na boisku piłkarskim i równie dobrze na polu golfowym. Tak samo wybitny tenisista Novak Djoković. Golf jest naprawdę sportem dla wszystkich i można go uprawiać niezależnie od wieku. Przy okazji pozwala zachować kondycję i zdrowie.
Macie swój ulubione pole golfowe?
Janusz Mikołajczyk: Piękne pole jest w Częstochowie i lubimy tam bywać, ale najchętniej jeździmy na Warmię i Mazury. Tam jest wiele różnych możliwości spędzania wolnego czasu, ale jest też ciekawe pole w Naterkach.
Kiedy zaczęła się Państwa przygoda z golfem i w jaki sposób?
Janusz Mikołajczyk: Jakieś dwadzieścia lat temu. Mam sporo młodszego kuzyna, z którym grywałem w tenisa i zwykle przegrywałem. Miałem tego dość, więc postanowiłem zmienić dyscyplinę. Teraz, kiedy chce ze mną zagrać, to proponuję mu grę w golfa. Mimo że jest ode mnie sporo młodszy przegrywa.
To może być też wskazówka w biznesie – jak ci nie idzie, albo nie jesteś zadowolony z efektów zmień coś, poszukaj sposobu, nowego rozwiązania…
Janusz Mikołajczyk: Z nami właśnie tak się stało. Firma Mikomax od ponad trzydziestu lat zajmuje się produkcją mebli biurowych. Z tego byliśmy znani, ale dziesięć lat temu postanowiliśmy zmienić dyscyplinę i postawić na kabiny akustyczne. Dzięki temu firma się kompletnie zmieniła i została drugim graczem na świecie w produkcji kabin. I to pod własną marką Hushoffice, co warto podkreślić. Dziś jest to marka globalna.
Niedługo minie trzydzieści pięć lat od powstania firmy Mikomax. Osiągnęliście sukces, a ja jestem ciekawy co sprawiło, że ten sukces był możliwy? Proponowane rozwiązania, jakość produkcji, wykorzystywane technologie, zaufanie klientów…? Janusz Mikołajczyk: Odwaga w podejmowaniu decyzji. Można kończyć różne szkoły biznesu, nauczyć się księgowości, marketingu i innych potrzebnych kompetencji, ale przede wszystkim trzeba umieć podejmować decyzje. Na tym właśnie polega przedsiębiorczość. Wiedzieć, w którym momencie i mieć odwagę podjąć decyzję. Chyba każdy zastanawiał się nad tym, dlaczego jednemu się udało, a drugiemu nie. W swojej historii też mieliśmy wzloty i upadki, łącznie z pożarem, a w czasie kryzysu
w 2008 roku staliśmy na progu upadku, ale się udało. Ważna jest też determinacja, ciekawość i odrobina szczęścia. Szczęście choćby po to, żeby spotkać kogoś z pomysłem na swojej drodze, albo samemu wpaść na pomysł. Ciekawość do tego, żeby sprawdzić czy to zadziała, a determinacji potrzebujemy wtedy, kiedy trzeba działać. Dopiero te wszystkie cechy razem czynią człowieka przedsiębiorcą.
Macie dwoje dzieci: córkę i syna, którzy również zajmują się biznesem. Sami tego chcieli, czy zrobili to za Państwa namową? Pytam o to, bo często firmy mają problem z sukcesją. Jak to przebiegło w Waszym przypadku?
Janusz Mikołajczyk: Kwestię sukcesji mamy w tej chwili rozwiązaną. Syn jest w zarządzie firmy, a córka z kolei założyła własny startup, mieszka we Włoszech, ale działa na polskim rynku i tu buduje swój biznes.
Przed kilkoma laty Mikomax poszerzył swoją ofertę o mobilne kabiny akustyczne do pracy w skupieniu, spotkań i rozmów telefonicznych. To doskonałe rozwiązania, z którego korzystają dziś największe korporacje. Ciekaw jestem w jaki sposób wymyśla się takie rozwiązanie?
Janusz Mikołajczyk: Idąc na skróty powiem, że to się mogło zdarzyć każdemu. Któregoś razu kolega architekt z Warszawy zapytał mnie, czy mógłbym zobaczyć specjalny mebel, który przygotował dla jednego ze swoich klientów. Zasugerował, że może byśmy go zaczęli produkować. Robiliśmy wtedy klasyczne meble biurowe, ale skoro kolega poprosił, więc pojechałem zobaczyć „to coś”. No i rzeczywiście były to kabiny, tylko otwarte i nie do końca akustyczne. Powiedziałem, że to raczej nie dla nas, ale okazało się, że niedługo po tym kolega dostał zamówienie na osiemdziesiąt takich kabin. Przyszedł z tym do nas, a my podjęliśmy decyzję o produkcji. Później pojawiło się kolejne zamówienie i następne. Można powiedzieć, że znaleźliśmy się we właściwym miejscu, we właściwym czasie i wykorzystaliśmy okazję. Stworzyliśmy startup w ramach własnej organizacji. Dziś jesteśmy jednym z dwóch liderów w produkcji kabin akustycznych. Przed nami jest fińska firma, a za nami cały peleton. Teraz tylko od nas zależy, czy ten peleton nas dogoni i wchłonie. To motywuje nas do pracy.
Co zdecydowało o sukcesie kabin akustycznych?
Janusz Mikołajczyk: Eksport. W Polsce akurat zaczął się boom biurowy. Potrzebne były do nich meble, a nie kabiny akustyczne. Były przecież sale konferencyjne. Ale na świecie kabiny okazały się hitem. Zaczęliśmy więc produkcję na eksport. Najpierw trzydzieści kabin w miesiącu, potem czterdzieści, pięćdziesiąt…
A dziś ile?
Janusz Mikołajczyk: Dziś sprzedajemy ponad tysiąc kabin miesięcznie. Są w prawie siedemdziesięciu krajach. Mamy nawet specjalny sposób pakowania do kontenera, żeby zmieściła się ich określona liczba.
Co sprawiło, że wasze kabiny odniosły taki sukces?
Janusz Mikołajczyk: Po pierwsze ich jakość. Wbrew
pozorom to nie jest prosty produkt, szczególnie jeżeli sprzedaje się go na odległość. Proszę sobie wyobrazić, że wysyłamy kontener z kabinami z naszej kolekcji HushOffice do Nowej Zelandii. Najważniejsza w takich kabinach jest akustyka. Jeżeli pojawi się jakiś defekt, to mebel jest bezużyteczny. Jedno drobne niedociągnięcie może skutkować reklamacją. A po drugie skala eksportu. Kabiny są dość drogie w produkcji i gdybyśmy mieli sprzedawać ich w miesiącu kilkadziesiąt, to nie byłby opłacalny interes. W tym przypadku skalowanie jest kluczowe. Trzeba po prostu zmierzyć się z całym światem. I dlatego jeżeli ktoś do mnie przychodzi i mówi, że ma pomysł na produkt, to wtedy pytam, gdzie to będzie sprzedawane? Europa to minimum, a najlepiej globalnie.
Było o golfie i biznesie, to teraz może trochę o życiu prywatnym. Poznaliście się Państwo w trakcie studiów, w połowie lat siedemdziesiątych. Niedługo później wzięliście ślub i od tamtego czasu wspólnie idziecie przez życie. Proszę zdradzić sposób na udany związek.
Anna Mikołajczyk: To taka mieszanka różnych cech. Trzeba mieć dla siebie trochę cierpliwości i zrozumienia, ale to niestety przychodzi dopiero z wiekiem. Wcześniej ważne jest wzajemne spełnianie oczekiwań i szukanie tego, co łączy. Wszystkiego w życiu nie można mieć,
bierzmy zatem od życia to, co wziąć możemy. Na dodatek my pracujemy od zawsze w jednej firmie. W takiej sytuacji trzeba znaleźć swoje miejsce i uzupełniać się, a nie wchodzić sobie w paradę. Wszystko gmatwa się jeszcze bardziej, gdy do firmy wchodzą dorosłe dzieci i każde ma swoje wizje i najlepiej wie, jak to ma działać. U nas podzieliliśmy się w ten sposób, że mąż miał wolną rękę do wszelkich decyzji inwestycyjnych i produkcyjnych, ja zajęłam się marketingiem. I choć powszechna jest opinia, że żona prezesa zajmuje się w firmie marketingiem, bo niby czym innym ma się zajmować, to ja nigdy nie miałam z tym problemu. Wiem, ile wniosłam do firmy, zajmując się stroną estetyczną mebli i kabin, brandingiem firmy, komunikacją czy współpracą z projektantami. Ważne jest też, żeby ludzie, którzy razem prowadzą biznes mieli pomysł na drugą część życia, kiedy zamkną już rozdział życia zawodowego. Właśnie wtedy warto mieć wspólne pasje.
Janusz Mikołajczyk: Oczywiście są różne pasje, ale my wybraliśmy golfa, jak pewien Australijczyk, o którym zawsze opowiadam. Nawet kiedy był już po dziewięćdziesiątce, to przychodził do klubu golfowego. Trochę pograł, ale przede wszystkim był z ludźmi. Oczywiście można spędzić kawał życia kopiąc grządki w ogródku, ale tam jest się samemu, a w klubie zawsze można spotkać znajomych. Krótko mówiąc, golf nie pozwala na samotność.
Zaczęliśmy naszą rozmowę od golfa, więc nim ją zakończmy. Robicie Państwo bardzo dużo, żeby popularyzować ten sport. Ale czy będzie on kiedyś tak popularny, jak na przykład w Ameryce?
Janusz Mikołajczyk: Wszyscy, z którymi na ten temat rozmawiamy, zawsze mówią to samo – w miastach musi powstać więcej małych pól golfowych i takich miejsc, jak City Golf Łódź. Chodzi o to, żeby ci, którzy nie grają, mieli odwagę zacząć i miejsce, w którym mogą to zrobić. Na duże pole golfowe nie wejdą, to zresztą nie jest miejsce na naukę, ale u nas mogą odkryć swoją nową pasję. Łódź będzie miała swoje pole golfowe w najbliższym czasie? Janusz Mikołajczyk: Z tym pytaniem to proszę do wróżki. Nam się wydaje, że prawie milionowa aglomeracja powinna je mieć i pewnie za jakiś czas powstanie. Myślimy o tym i szukamy odpowiedniego terenu. Chcielibyśmy zrobić w Łodzi najlepszy ośrodek treningowy golfa w Polsce. Nie chodzi o pełnowymiarowe pole, do którego trzeba kilkadziesiąt hektarów terenu. Już dziewięciodołkowe pole pozwala na organizowanie turniejów, ale również naukę i grę towarzyską. Chcemy stworzyć miejsce, które przyciągnie dużo osób, a szczególnie zależy nam na młodzieży. To ma być miejsce ogólnie dostępne. Warto podkreślić, że pole golfowe również w znaczący sposób przyciąga inwestorów i podnosi atrakcyjność inwestycyjną miasta.
Rozmawiał: Robert Sakowski
Zdjęcia: Paweł Keler
Grać w golfa każdy może!
O zaletach gry w golfa, a także o tym, kto i kiedy może zostać golfistą, opowiada JAKUB TAMBOREK , dyrektor sportowy City Golf Łódź, trener grający w golfa od osiemnastu lat.
Golf to trudna gra i nawet profesjonalistom przytrafiają się pomyłki i błędne uderzenia. Można się go nauczyć?
Rzeczywiście golf nie należy do najłatwiejszych gier, ale bez przesady, można się go nauczyć. Trzeba tylko tego chcieć i mieć w sobie trochę pozytywnej determinacji. Na pewno można się nauczyć przy nim wiele o sobie samym.
Determinacji? W jakim sensie?
Tych, którzy chcą się uczyć dzielę na dwie grupy. Pierwsza, to osoby, które starają się trafić w piłkę, ale kiedy mają z tym problem, natychmiast tracą motywację. Druga grupa, to ci, którzy też mają problem z trafieniem, ale się nie poddają. Ci drudzy zwykle zostają z golfem na dobre i na złe.
Czy trzeba mieć jakieś szczególne predyspozycje do gry w golfa, czy każdy może uprawiać ten sport?
Można powiedzieć, że golf to jeden z niewielu sportów, który możemy uprawiać przez całe życie, a przy tym to najbardziej demokratyczny sport ze wszystkich dostępnych. Grają dzieci i osoby zaawansowane wiekowo. Na polu golfowym bardzo często spotkać można kobiety. A najfajniejsze w golfie jest to, że wszyscy mają z tego doskonałą zabawę. Gra wymaga odrobinę precyzji, cierpliwości i skupienia. Gracze powinni umieć koncentrować się na grze i na każdym uderzeniu. Przydatna jest także dobra koordynacja ruchowa, ponieważ gra w golfa wymaga precyzyjnego ustawienia ciała i uderzenia piłki. Zdolność do szybkiego podejmowania decyzji i umiejętność oceny sytuacji na polu golfowym też są przydatne.
Gdzie najchętniej grywają w golfa?
Najwięcej osób uprawiających ten sport mieszka w Stanach Zjednoczonych, w których znajduje się około połowa wszystkich pól golfowych na świecie. Inne kraje, w których golf cieszy się dużą popularnością, to Kanada, Wielka Brytania, Australia, RPA, Korea Południowa, Japonia, Hiszpania, Czechy, Niemcy, Francja i Szwecja. W golfa gra ponad 66 milionów ludzi, a fanów tego sportu jest ponad 450 milionów. Jest jednym z dziesięciu najbardziej popularnych i oglądanych sportów na świecie i trzecią najbardziej popularną dyscypliną wśród sportów indywidualnych!
Kiedy najlepiej zacząć naukę gry w golfa i jak długo ona trwa?
Jest to gra, której uczymy się przez cały czas, a zacząć naukę można w każdym momencie. Oczywiście im wcześniej zaczniemy grać tym lepiej. Podstawowe szkolenie trwa od ośmiu do dziesięciu godzin. W tym czasie nauczymy się najważniejszych uderzeń, poznamy jakie są kije golfowe, a także jakie obowiązują reguły i zasady oraz etykietę gry w golfa.
Putting, chipping, pitching, długa gra, driving czy uderzenia z bunkra (obszaru wypełnionego piaskiem) to sześć podstawowych uderzeń w grze w golfa. Czy jeżeli uda się je opanować, to można wchodzić na pole golfowe?
Można, ale trzeba pamiętać, że w golfie, jak zresztą we wszystkim, nie należy przesadzać. Na pole golfowe powinniśmy wchodzić dopiero wtedy, kiedy wiemy jak się na nim zachować, jak się bezpiecznie po nim poruszać, a także, jak prawidłowo przebiega rozgrywka.
Dystans i kalorie
W ciągu jednej godziny spalimy 412 kalorii grając w golfa, a 700 kalorii grając w tenisa.
Golfiści żyją o 4-5 lat dłużej. Pełna runda trwa ok. 4,5 godziny, w której pokonujemy około 6-8 kilometrów.
Golf wymaga także odpowiedniego stroju. W dżinsach raczej nie można grać…
To prawda, etykieta golfowa zaleca odpowiedni strój, dżinsy i t-shirt nie są w niej przewidziane. Strój powinien być przede wszystkim wygodny. Istotne, zwłaszcza pod względem wygody są buty golfowe. Elementem wyposażenia jest również jedna rękawiczka golfowa, zazwyczaj prawa dla leworęcznych i lewa dla praworęcznych. Golf jest eleganckim sportem nie tylko w odniesieniu do ubioru, ale także ze względu na etykietę, sposób współzawodnictwa czy samą grę, w końcu naszym głównym przeciwnikiem jest pole, a wynik jest świadectwem tego, kto z nas najlepiej sobie poradził z nim oraz z samym sobą w tej potyczce.
W City Golf Łódź też obowiązuje taki dress kod?
Jesteśmy bardziej liberalni, i raczej nie musimy zwracać na to uwagi, ponieważ ludzie chcący spróbować swoich sił w tej dyscyplinie są bardzo często właśnie zauroczeni całą otoczką i blichtrem wokół tego sportu.
Korzystajmy z golfa pod dachem!
Dlaczego warto skorzystać z oferty City Golf Łódź, czy każdy może spróbować wbić piłkę do dołka i z kim najlepiej spędzić czas na greenie opowiada ANNA CZAPOROWSKA , menadżer City Golf Łódź.
Kompleks City Golf Łódź to nowe miejsce na golfowej mapie Polski. Warto dodać, że największe w Europie. Co czeka na fanów golfa, którzy zdecydują się na wizytę przy Elektronowej 4? Pięć symulatorów Trackman do ćwiczeń. Urządzenia takie same, jak te, z których korzystają najlepsi golfiści na świecie. Są trzy stanowiska otwarte i dwa stanowiska VIP. Można wybrać pole golfowe, na którym chcemy grać. Dostępnych jest osiemdziesiąt pięć najlepszych pól z całego świata. Używana technologia precyzyjnie mierzy siłę uderzenia, kąt lotu piłki i jej prędkość. Symulatory to najlepsze miejsce, by zacząć grę w golfa. I to nie w pojedynkę. Stanowiska zaprojektowano tak, że z każdego może korzystać grupa trzy-czteroosobowa, a w przypadku eventów czy spotkań towarzyskich nawet osiem osób. Trackman daje też możliwość gry najmłodszym. Wówczas na ekranie wyświetlają się różne animacje, a dzieci próbują celować w konkretne miejsca. Każda piłka wygrywa, co nie zniechęca, a motywuje do dalszej gry. Do tego nasi goście mają do dyspozycji dwa greeny przeznaczone do treningu gry krótkiej. Jeden ma trzysta mkw., a drugi sto mkw. Oba otoczone różnymi rodzajami trawy, terenem hipsometrycznym oraz bunkrami. Ważnym punktem jest symulator PuttView, który dzięki rozszerzonej rzeczywistości zmienia green w interaktywną platformę edukacyjną. Każdy, kto gra, otrzymuje informacje z jaką prędkością i jaką trajektorią uderzył piłkę. Gracze analizują potem swoje wyniki, sprawdzają, co mogą robić inaczej, by grać lepiej. Jest również pięciostanowiskowy driving range, czyli golfowa strzelnica. Jest też green z dużymi „breakami”. W sumie to prawie dwa tysiące mkw. do gry w golfa niezależnie od pogody.
To miejsce jest przeznaczone dla profesjonalistów, którzy chcą poćwiczyć przed turniejami, czy dla wszystkich, którzy zamierzają rozpocząć swoją przygodę z golfem? Dla każdego. City Golf Łódź to miejsce, które powstało z wielkiej pasji do golfa i po to, żeby promować ten sport. Stworzono je z myślą o miłośnikach gry na różnych poziomach zaawansowania, ale również dla tych, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z tą wyjątkową dyscypliną sportową.
Pewnie jest wielu takich, którzy odwiedziliby Was, choćby z ciekawości, ale się krępują... Niepotrzebnie. To miejsce z ofertą dla wszystkich. Mamy „zielone godziny dla zielonych”, czyli dni otwarte właśnie
dla tych, którzy chcą zacząć grać w golfa, ale nie wiedzą jak. Prowadzimy również swoją akademię, w której działa kilka grup wiekowych – dla dzieci, dla młodzieży i dla dorosłych. W czwartki o jedenastej i siedemnastej mamy otwarte godziny dla seniorów. Ostatnio na takie spotkanie przyszło ponad dwadzieścia osób
Czyli jak idziemy do City Golf Łódź to najlepiej całą rodziną ?
Zdecydowanie warto wybrać się do nas w gronie rodzinnym albo ze znajomymi. Dziś, gdy wszyscy jesteśmy przylepieni do smartfonów, czasami trzeba się od nich oderwać i spędzić czas z ludźmi. Golf to towarzyski sport i świetnie się sprawdza, jako miejsce rodzinnej integracji. Zapraszamy również osoby, które nie mają, z kim grać. Na naszych otwartych godzinach na pewno kogoś spotkają, a na czwartkowych i niedzielnych turniejach można poznać nowego kompana do gry.
Ile zatem zapłaci czteroosobowa rodzina za kilkugodzinny pobyt u Państwa?
Przychodząc do nas nie płaci się za osobę tylko za czas, który się spędza na symulatorach czy na greenie. Godzina na stymulatorze kosztuje sto dwadzieścia złotych, a na greenach tylko trzydzieści złotych. Taniej niż gra w kręgle albo wyjście na lodowisko.
W kompleksie działa sklep, w którym można się zaopatrzyć we wszystko, co potrzebuje golfista. Ale jeżeli zechcę skorzystać z Państwa oferty i spróbować gry w golfa, to chyba nie muszę od razu kupować kija i piłeczki?
Nasz sklep oferuje wszystkie rzeczy potrzebne do gry w golfa, ale żeby u nas zagrać, nie trzeba zaczynać od sklepu. Warto po prostu przyjść, a my zapewnimy wszystko, co potrzeba. Do pomocy naszych gości jest też trener golfa, trener personalny, fizjoterapeuta.
W kompleksie przy Elektronowej 4 czeka nie tylko golf. Można tu także zorganizować spotkanie biznesowe. Oczywiście. Na otwarciu kompleksu gościliśmy ponad dwieście osób. Standardowo organizujemy spotkania integracyjne lub biznesowe dla grup od dziesięciu do sześćdziesięciu osób. Wtedy jest pewność, że każdy będzie mógł zmierzyć się z piłką do golfa. Oczywiście zapewniamy catering i wszystko, co potrzebne do dobrej zabawy. Firmy chętnie też przeprowadzają u nas szkolenia, czy warsztaty, a po części „zawodowej” uczą się grać w golfa.
City Golf Łódź Łódź, ul. Elektronowa 4 kontakt@citygolflodz.com citygolflodz.com
GOLF w liczbach 2000
tyle mkw. zajmuje City Golf Łódź. Idealna przestrzeń do gry w golfa pod dachem. Tu nikt nie narzeka na kaprysy pogody.
5 symulatorów Trackman do ćwiczeń. Urządzenia takie same, jak te, z których korzystają najlepsi golfiści na świecie.
Są trzy stanowiska otwarte i dwa stanowiska VIP.
86
ze 100 najlepszych golfistów na świecie korzysta z technologii Trackman. Trackman to jedna z pierwszych firm na świecie, która opatentowała technologię śledzenia piłki i kija golfowego w trakcie uderzenia.
4,5
godziny trwa runda gry w golfa, w której pokonujemy od 6 do 8 kilometrów.
3 golf to trzecia najbardziej populara na świecie indywidualna dyscyplina sportowa.
4,5
gramów tyle, nie więcej, powinna ważyć piłka golfowa, a średnica nie może być mniejsza niż 42,67 milimetrów.
4 tyle stanowisk ma driving range, czyli golfowa strzelnica.
85 tyle jest dostępnych pól z całego świata na symulatorze, można wybrać, na którym chce się grać.
120
złotych tyle kosztuje godzina gry w golfa, w tym jest sprzęt i pomoc instruktora. Taniej niż gra w kręgle albo wyjście na lodowisko.
66 milionów ludzi na całym świecie gra w golfa, a fanów tego sportu jest ponad 450 milionów.
274,32 km/h to jest maksymalna prędkość piłki golfowej.
2 greeny przeznaczone do treningu gry krótkiej. Jeden ma trzysta mkw. , a drugi sto mkw. Oba otoczone różnymi rodzajami trawy, terenem hipsometrycznym oraz bunkrami. Jest też green z dużymi „breakami”.
18 dołków liczy pełnowymiarowe pole golfowe, jednak popularne są również pola mniejsze, 9-dołkowe.
Ziemia dokonana?
O związkach sztuki z biznesem, zaangażowaniu w działania społeczne i przedsięwzięcia kulturalne, rozmawiamy z KRZYSZTOFEM
WITKOWSKIM prezesem spółki Virako, inwestorem Monopolis oraz inicjatorem Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS.
Niezwykłe jest, że człowiek biznesu angażuje się tak mocno, jak Pan w działania wspierające kulturę. Dlaczego akurat kultura jest dla Pana tak ważna?
W naszej firmie od wielu lat, każdego dnia udowadniamy, że można budować Łódź, tworząc tu biznes i jednocześnie wspierać różnorakie inicjatywy. Kultura, sztuka, moda, lokalna społeczność, to szereg działań, w których uczestniczymy, produkujemy, współorganizujemy czy wreszcie je finansujemy. Tylko w ostatnim roku było to ponad sto wydarzeń i olbrzymie zaangażowanie finansowe z naszej strony. Wspomnę więc tylko o niektórych, jak chociażby Wiosła Kultury, które współtworzymy z łódzkim oddziałem Gazety Wyborczej. Szczególnie dumny jestem z tego wydarzenia, ponieważ jego celem jest wyróżnianie tych, którzy mocno wpływają na łódzką kulturę. Byliśmy częścią większości łódzkich festiwali, jak chociażby Festiwalu Łódź Czterech Kultur. Z kolei w ramach cyklu MONOkino Herstorie gościliśmy w Monopolis wielu znakomitych aktorów, między innymi Magdalenę Cielecką czy Tomasza Kota. 600-lecie Łodzi było okazją do zorganizowania wspólnie z magistratem koncertów Błażeja Króla, zespołu LemON i Elidy Almeidy. I tak mógłbym tu jeszcze długo wymieniać.
zowane przy naszej współpracy: Mistrz i Małgorzata czy Rok 1984 Orwella, których producentem jest Arkadiusz Pachulski. Chcieliśmy jednak czegoś więcej i tak zrodził się pomysł festiwalu. A że włączył się w działanie Andrzej Seweryn, nadało to naszemu wydarzeniu ogromnej wartości.
Po co biznes wspiera sztukę?
TEATROPOLIS to największe i najważniejsze wydarzenie kulturalne, jakie zrobiłem w swojej dotychczasowej karierze zawodowej. Mam poczucie, że robimy w Łodzi wielką rzecz. Jestem z tego dumny.
A dlaczego również kultura? Ponieważ kształtuje naszą łódzką tożsamość. Naszą świadomość i estetykę. A na tym powinno zależeć nam wszystkim. Stąd też nasza chęć tworzenia nowych, wartościowych wydarzeń z korzyścią dla miasta i jego mieszkańców. A z upływem lat poprzeczkę stawiamy sobie coraz wyżej.
To było widać podczas ubiegłorocznej pierwszej edycji Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS, wydarzenia pod wieloma względami wyjątkowego. Jak zrodził się pomysł na nie? Związki Monopolis z teatrem sięgają roku 2017 i projektu, który zrealizowaliśmy w Parku Źródliska wspólnie z Teatrem Polskim z Warszawy i Teatrem Kamienica Emiliana Kamińskiego. Wśród podświetlonych drzew stanęła Letnia Scena Monopolis, blisko sześć tysięcy łodzian zobaczyło bezpłatnie sześć spektakli. Dziś mamy w kompleksie przestrzeń, którą oddaliśmy teatrowi. Prezentowane są tu głównie spektakle impresaryjne, choć mamy tytuły zreali-
My wszyscy kierujemy się korzyścią. Niekoniecznie finansową. Ale z punktu widzenia biznesu rozwój kultury w naszym mieście, żeby Łódź była miejscem fajnym do życia, po prostu nam się opłaca. Możemy się tylko cieszyć, że wszyscy mieszkańcy na tym korzystają. Nie odpowiem za cały biznes, ale zarówno moi wspólnicy, jak i ja dostrzegamy, że nasza społeczna odpowiedzialność wymaga angażowania się w różnorakie działania artystyczne nienastawione bezpośrednio na zysk. Nie żyjemy w oderwaniu od otoczenia, funkcjonujemy w tym mieście i chcemy, aby jakość życia w Łodzi była na dobrym poziomie, z atrakcyjną ofertą kulturalną i artystyczną. Dlatego zbudowaliśmy w Monopolis infrastrukturę i zaplecze pierwszego po drugiej wojnie światowej prywatnego teatru w Łodzi. Jestem przedsiębiorcą, inwestorem, człowiekiem, który chce reaktywować w mieście pewne rzeczy i tworzyć pewne wartości, natomiast nie jestem twórcą, reżyserem czy aktorem. Chcę robić to, co umiem: wspierać i pomagać. Jeśli znajdą się osoby, które chcą na tym polu coś robić, mają coś ciekawego do powiedzenia, to my jesteśmy otwarci na taką formę współpracy.
Monopolis to Pana ostatnia inwestycja związana z rewitalizacją przestrzeni pofabrycznych i budową centrów biznesowych. Wcześniej były wielkie realizacje, które zmieniły spojrzenie na to, jak mają wyglądać łódzkie biura.
Stale szukamy wyzwań i nowych rozwiązań. Odważnych i niemieszczących się w standardach. Takim pomysłem była zrealizowana w 2000 roku de facto pierwsza w Polsce rewitalizacja kompleksu pofabrycznego. Zamieniliśmy wówczas dawną fabrykę motorów Henryka Wegnera z 1920 roku w Faktorię – nowoczesne lofty biurowe, a później budowa pierwszego biurowca klasy A w Łodzi – Forum 76. W końcu przyszedł czas na Monopolis, miejsce,
w którym praca łączy się z odpoczynkiem i różnorodną aktywnością. Przede wszystkim kulturalną.
Jakiś czas temu powiedział Pan, że chciałby, aby Łódź na nowo stała się „ziemią obiecaną” i wierzy, że tak się kiedyś stanie.
Rzeczywiście widzi Pan potencjał gospodarczy w Łodzi?
Zawsze powtarzam, że wbrew powszechnej opinii Łódź
jest pięknym tylko przez lata zaniedbanym miastem. W czasie drugiej wojny światowej nie została zniszczona, dlatego jest miastem prawdziwym. A pod względem urbanistycznym ma swój niepowtarzalny klimat. Nie ma takiego drugiego miasta w Polsce. Łódź wciąż się zmienia, zaniedbane kamienice odzyskują blask, a odnowione fabryki zaczynają pełnić nowe funkcje. Marzę o tym, aby
nasze miasto z „ziemi obiecanej” stało się wreszcie „ziemią dokonaną”. A tu ważnym elementem jest także wzięcie odpowiedzialności łódzkiego biznesu i przedsiębiorców za Łódź. Chęć uczestniczenia w rewitalizacji miasta, wspieranie się w tych działaniach. I przede wszystkim świadomość, że to od nas zależy przyszłość. Każdy, czy to właściciel sklepu z Piotrkowskiej, czy przedsiębiorca z wielomilionowym obrotem, musi poczuć się odpowiedzialny za miasto. Ten pierwszy niech chociażby zadba o to, żeby wokół jego sklepu było posprzątane, był umyty chodnik i czysta witryna. Ten drugi musi wiedzieć, że choć inwestycje w zaniedbane, stare nieruchomości kosztują więcej niż budowa nowych, to należy je realizować, bo dzięki nim będziemy mogli żyć w pięknym mieście. Przedsiębiorcy powinni mieć świadomość, że wspieranie miasta w zakresie inwestycji, ale także działań społecznych jest niezbędne. To po prostu nam się opłaca. Dziś można korzystać z pieniędzy unijnych, ale przecież nie będzie tak zawsze. Tamtą „ziemię obiecaną” zbudowali fabrykanci. W ich działaniach było wiele ciemnych stron, ale przecież zasług mieli więcej – nie tylko dawali miejsca pracy, ale też budowali szpitale, szkoły i kościoły, dofinansowywali teatry. Bierzmy z nich przykład.
Łódź to dobre miejsce do życia i prowadzenia biznesu?
Lubię Łódź, żeby nie powiedzieć, że darzę ją jeszcze głębszym uczuciem. Tu można złapać balans między tym, co robimy w życiu zawodowym, a czasem poświęconym rodzinie i przyjaciołom. Kiedy spotykam się ze znajomymi, to praca schodzi wtedy na dalszy plan. Jest w tym dużo serdeczności. Łódź to też fantastyczne miejsce do pracy dla tych wszystkich, którym się chce. Tu na każdym kroku jest tyle możliwości i tak wiele do zrobienia, że wystarczy tylko zawinąć rękawy i zabrać się do pracy. Ale coś za coś… W Łodzi, w sensie zawodowym, nie żyje się łatwo. Moż-
Krzysztof Witkowski Łódzki przedsiębiorca. Założyciel i prezes powstałej w 2000 roku firmy deweloperskiej Virako, członek Rady Fundacji Serce dla Serc Centralnego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi i Przewodniczący Rady Fundacji Virako-Szczęśliwe Podwórka. Organizator Letniej Sceny Monopolis, a także (wraz z Andrzejem Sewerynem) Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS. Inicjator akcji społecznej Szczęśliwe Podwórka wspierającej świetlice środowiskowe opiekujące się dziećmi z łódzkich enklaw biedy. Organizator i inicjator akcji społecznej w okresie pandemii polegającej na skupowaniu posiłków od restauracji w Monopolis i przekazywaniu ich lekarzom w wybranych łódzkich szpitalach oraz akcji polegającej na zapewnieniu posiłku seniorom samotnie spędzającym święta Bożego Narodzenia w okresie największego lockdownu. Pasjonat jeździectwa – uczestnik i zwycięzca jako amator zawodów Salio Summer Cup (2013–2015) w Gajewnikach oraz zawodów jeździeckich w Gałkowie.
na nawet powiedzieć, że jest trudno. Żeby odnieść tutaj sukces, trzeba dać z siebie dużo więcej, trzeba też więcej cierpliwości co do efektów.
Panu ten biznes wychodzi doskonale. Wszystkie Pańskie dotychczasowe inwestycje przyniosły sukces i pieniądze – najpierw Faktoria, później biurowiec Forum 76 i wreszcie największy z projektów – Monopolis. Zdradzi nam Pan swój przepis na sukces? Wszystko, co dotychczas zrealizowaliśmy, to efekt ciężkiej pracy kilkunastu osób, z którymi od lat mam przyjemność współpracować. To też zaufanie i podobne podejście do biznesu moich partnerów. Warto zaznaczyć, że nic nigdy nie przyszło nam łatwo. Cały czas ciężko pracujemy, zwiększamy swoje kompetencje, rozwijamy się, a przede wszystkim chcemy, żeby każda kolejna inwestycja była inna od poprzedniej, była dla nas swego rodzaju wyzwaniem i wnosiła lepszą jakość do miasta. Nie tylko pod względem jakości architektury, ale i funkcji miastotwórczych. Staramy się przy tym nie przesadzić. Ważna jest też skala. Mój serdeczny przyjaciel, prezes sporej korporacji, powiedział mi kiedyś: „Pamiętaj Krzysztof, że każdy nowy projekt wyjdzie ci tylko wtedy, gdy nie będzie większy trzy razy od poprzedniego”. Trzymam się tego, ponieważ wiem, że wielkość inwestycji ma logarytmiczny wpływ na jej skomplikowanie. Mogłoby się komuś wydawać, że skoro zbudował dom, to poradzi sobie też z budową biurowca, a to tak nie działa. Skala wyzwań i rzeczy, które dzieją się wokół takiej inwestycji, jest ogromna i potrzebne jest inne doświadczenie. Krótko mówiąc, porywając się na coś, o czym nie mamy większego pojęcia, może nas bardzo dużo kosztować. Na każdej płaszczyźnie, od społecznej zaczynając, przez kulturalną, a kończąc na biznesowej.
Mówią o Panu „biznesmen z sercem”. Od lat wspiera Pan świetlice środowiskowe dla dzieci zagrożonych biedą i patologią społeczną. Skąd potrzeba pomagania innym?
To miłe, dziękuję. Jednak nie jestem w tym sam. Dookoła jest dużo osób, które pomagają innym, a nic o nich nie wiemy. My też staramy się wspierać otoczenie, w którym funkcjonujemy. Dlaczego? Żeby w przyszłości wszystkim było łatwiej. Jeżeli agresywnie prowadzimy biznes i nie dostrzegamy, albo nie chcemy widzieć, że ludzie obok nas mają problemy, to bądźmy pewni, że to kiedyś zwróci się przeciwko nam. Pomagajmy zatem z czystego egoizmu, bo jeżeli chcemy, by nam było lepiej, to inni dookoła nas też powinni żyć godnie. Poza tym każdy ma w sobie odrobinę empatii. Trzeba z niej korzystać.
Wróćmy jeszcze na chwilę do TEATROPOLIS – czym dla Pana jest ten festiwal i ogólnie teatr?
Jestem sprawnym menedżerem, ale nie czuję się człowiekiem teatru. Jednakże w trakcie pierwszej edycji festiwalu, odniosłem wrażenie, że dzięki Andrzejowi Sewerynowi i pozostałym członkom jury: Dorocie Kędzierzawskiej, Katarzynie Janowskiej, Robertowi Więckiewiczowi, stałem się – podobnie jak festiwalowa publiczność – częścią tej teatralnej rodziny. I jednego jestem pewien, to największe i najważniejsze wydarzenie kulturalne, jakie dotychczas zrobiłem. Mam poczucie, że robimy w Łodzi wielką rzecz. Jestem z tego dumny. Sam teatr to kultura wysoka, która pobudza nas do myślenia, refleksji. Buduje naszą świadomość o nas samych. Wpływa na jakość naszego życia.
Skoro o teatrze mowa, to w marcu w Łodzi odbywają się dwa teatralne festiwale.
Zgadza się, marzec jest miesiącem teatru w Łodzi. Od trzydziestu lat odbywa się Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Wspaniały projekt teatralny organizowany przez dyrektor Teatru Powszechnego Ewę Pilawską. Łódź ma szczęście do wybitnych ludzi sztuki i kultury. Pani Ewa niewątpliwie do tych osób należy. Tworzy fantastyczne wydarzenie, które wzbogaca życie teatralne w Łodzi. Zarówno Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych jak i Festiwal Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS gwarantują nam różnorodność. I wielką ucztę kulturalną. Piękne emocje i radość wraz z początkiem wiosny. Czas i miejsce idealne. Łódź kulturą stoi!
Na koniec zdradzi nam Pan, z czego w Łodzi jest najbardziej dumny?
Jestem dumny z Łodzi za jej charakter bez niepotrzebnego nadęcia, za jej mieszkańców, za przyjaciół, których tutaj mam, którzy są dla mnie największą wartością. Za szczerość relacji między nami. Za to, że jest to miasto dla ludzi, którym się chcę. Za to, że jest tu jeszcze tak dużo przestrzeni do działania i aktywności.
Rozmawiali: Robert i Beata Sakowscy
Zdjęcia: Virako
Wybrane nagrody i wyróżnienia dla Krzysztofa Witkowskiego
2013 – Brązowy Medal Zasłużonych dla Polskiego Rynku Nieruchomości (Federacja Polskiego Rynku Nieruchomości)
2015 – Punkt dla Łodzi w kategorii: Ludzie (Łódzcy społecznicy)
2017 – Nagroda im. Henryka Grohmana w kategorii Inwestor-Mecenas (ŁSSE)
2020 – Łodzianin Roku (Plebiscyt Radia Łódź i TVP Łódź)
2020 – Wiosło Kultury w kategorii Mecenas
Kultury i Sztuki (Gazeta Wyborcza Łódź)
2020 – Menadżer Roku Regionu Łódzkiego (BCC i Dziennik Łódzki)
2021 – Medal Papieża Franciszka (Kardynał, Metropolita Łodzki Grzegorz Ryś)
Forum 76. Business Centre:
2009 – Budowa Roku Polskiego Związku
Inżynierów i Techników Budownictwa
2012 i 2014 – Eurobuilds Awards CEE dla Najlepszego Polskiego Biurowca
Monopolis:
2019 – Perła Łodzi w kategorii Perła Fabryczna (Miasta Tysiąca Kamienic)
2020 – Punkt dla Łodzi w kategorii Instytucje (łódzcy społecznicy)
2020 – Nieruchomościowy „Oscar”: MIPIM Awards – The Best Mixed-Use Investment za najlepszy projekt wielofunkcyjny na Świecie roku 2020 (MIPIM Cannes, Francja)
2020 – Prime Property Prize w kategorii Architektura (Property Forum)
2020 – European Property Awards w kategoprii Mixed-Use Development Commercial Renovation/ Redevelopment (Londyn, Wielka Brytania)
2020 – Brick Award w kategorii Sharing Public Spaces
2023 – Ikona Łodzi w konkursie Sueprmiasta i Superregiony Gazety Wyborczej
2023 – Cud Polski 2023 w konkursie magazynu
National Geographic Traveler
2023 – Nagroda Architektoniczna Prezydenta
Miasta Łodzi – Grand Prix
2023 – Nagroda Architektoniczna Prezydenta
Miasta Łodzi w kategorii Zrewitalizowany
Obiekt/Zespół
2023 – Nagroda Architektoniczna Prezydenta
Miasta Łodzi – głosowanie vox populi łodzian i łodzianek
Królowa sztuk w Łodzi
O wyborze sztuk, które zostaną zaprezentowane na Scenie Monopolis podczas drugiej edycji Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS, sukcesie pierwszej edycji i małych formach teatralnych rozmawiamy z ANDRZEJEM
SEWERYNEM , wybitnym aktorem, dyrektorem artystycznym festiwalu.
Po sukcesie ubiegłorocznego Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS, przed nami jego druga edycja. Jako dyrektor artystyczny festiwalu, miał Pan ten przywilej, aby osobiście wybrać przedstawienia, które powalczą o główne nagrody w dwóch kategoriach Open i Debiut. Czy to był trudny wybór? Nie chciałbym tutaj snuć rozważań na temat trudności wyboru, bo to jest oczywiste, że takich decyzji nie podejmuje się łatwo. Trudno porównać różę czerwoną do róży białej i mówić, która z nich powinna być zakwalifikowana. Sztuka to nie fizyka. Przede wszystkim zależało mi na zachowaniu różnorodności, aby widz festiwalu mógł dotknąć różnego rodzaju aktorstwa. Stąd do konkursowego przeglądu zakwalifikowałem aż jedenaście przestawień, dziewięć w kategorii Open i dwie w kategorii Debiut. Jestem przekonany, że to bogactwo propozycji sprawi, iż wielu uczestników TEATROPOLIS doświadczyć będzie mogło teatru na wielu płaszczyznach.
W tym roku wpłynęła rekordowa liczba zgłoszeń. Czy coś już na tym początkowym etapie wyboru wykonawców Pana zaskoczyło?
Może nie tyle zaskoczyło, ile niebywale ucieszyło - ofensywa świata kobiet. Otrzymaliśmy także wiele zgłoszeń spoza wielkich centrów kulturalnych, dzięki czemu pokażemy w konkursie ten teatr mniej znany. Oczywiście aktorów znanych w świecie filmu i teatru również nie zabraknie i napawa mnie to wielką radością, że i oni zainteresowali się naszym Festiwalem Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS. Konkurencja w tegorocznej edycji będzie naprawdę duża, jury na pewno nie będzie miało łatwego zadania. Szczerze mówiąc jeszcze rok temu, kiedy mieliśmy pierwszą edycję spodziewałem się, że będzie większe zainteresowanie studentów szkół teatralnych tym tematem. Dlatego chciałem ich serdecznie zaprosić do śledzenia festiwalu i może przygotowania się na trzecią edycję. Warto, aby sprawdzali się w takiej sztuce, a my jako jurorzy jesteśmy bardzo przyjaźnie nastawieni do młodzieży. Zresztą zeszłoroczna atmosfera podczas konkursowych przedstawień pokazała artystom, z jak życzliwym przyjęciem mogli się spotkać zarówno z naszej jak i widzów strony.
Forma, w której mierzą się na Scenie Monopolis aktorzy uczestniczący w festiwalu, czyli sztuk do trzech aktorów, chyba do łatwych nie należy?
Różne są szkoły na ten temat. Tadeusz Łomnicki mówił, że im większa scena, im bardziej pusta - tym łatwiej aktorowi grać. Każdy gest, każde spojrzenie jest bardziej zna-
czące dla widza. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, to bardzo indywidualna sprawa, wszystko zależy od tekstu, miejsca, tematu, reżysera, scenografii. Myślę, że w ogóle teatr jest trudną sztuką, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę, zarówno widzowie jak i krytycy. My, ludzie teatru, tak naprawdę po kilku latach w zawodzie, zdajemy sobie sprawę, że nasze początki były pełne entuzjazmu i zapału. To wchodzenie w nowy świat było interesujące, podobaliśmy się sobie. Potem okazuje się, że to były tylko i wyłącznie początki, że teatr wymaga dużo więcej i czego innego. Aktorzy, świat i widz, sztuka teatru sprawdza się dopiero w czasie.
Festiwal TEATROPOLIS wzbudził w ubiegłym roku duże zainteresowanie. Jak Pan uważa, co przyczyniło się do tego sukcesu?
Po pierwsze, to znak tego, że sztuka teatru jest żywa w Polsce, że ludzie się nią interesują. Przygotowanie przedstawienia nie jest takie oczywiste. To nie jest obowiązek obywatelski robić teatr. Druga sprawa, że ludzie, którzy nie ukończyli szkół teatralnych, a którzy kochają teatr, też zgłaszali swoje prace. I to jest cudowne, prawdziwe, myślę, że teatr jest królową sztuk. W teatrze realizowana jest literatura, balet, sztuki plastyczne, film, wszystko. Może też zainteresowanie, jakie wzbudził TEATROPOLIS, to jest dowód na to, że po okresie pandemii ludzie potrzebują spotkań z innymi poprzez tworzenie swoich ekspresji artystycznych. Myślę, że sposób, w jaki nasza pierwsza edycja została przeprowadzona, wyniki festiwalu, wybitne przedstawienia, pokazały ludziom, że warto tutaj być. Doceniamy bardzo szeroką paletę działań aktorskich, nasz profil festiwalu jest skoncentrowany na aktorstwie, nie na reżyserii. To też jest ważny, wyróżniający element. Do tego dodałbym jeszcze fantastyczne jury, w którym zasiedli między innymi Robert Więckiewicz i Dorota Kędzierzawska, w tym roku gościć będziemy dwie znakomite aktorki Annę Seniuk i Danutę Stenkę. I nie sposób zapomnieć o samym miejscu, gdzie odbywa się festiwal – Scenie Monopolis w Łodzi. Czynniki, które wymieniłem i zapewne wiele innych zdecydowały o tym, że pierwsza edycja Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS zakończyła się sukcesem.
Wróćmy jeszcze do tegorocznej edycji, w której także nie zabraknie pokazów mistrzowskich. Kogo tym razem zobaczymy na Scenie Monopolis?
Festiwal rozpoczniemy pokazem mistrzowskim „Na pierwszy rzut oka” w wykonaniu Marii Seweryn. Może nie jest mi zbyt zręcznie o tym mówić, i robię to po raz pierwszy tak oficjalnie, ale uważam to przedstawienie za wybitne. Maria Seweryn wykonuje je w sposób niezwykły, z czystym sumieniem zapraszam widzów młodych, i tych starszych na ten spektakl i na wszystkie festiwalowe odsłony. Na zakończenie festiwalu tuż po Gali Finałowej przygotowaliśmy kolejny fantastyczny pokaz mistrzowski „Scenariusz dla trzech aktorów” w wykonaniu Jana Peszka i braci Grabowskich: Andrzeja i Mikołaja. A TEATROPOLIS zainauguruje świetna Joanna Gonschorek ze swoim monodramem „Zapowiada się ładny dzień”, laureatka ubiegłorocznego Grand Prix festiwalu.
Podkreślał Pan często w rozmowach, że Łódź jest Panu szczególnie bliska?
Tak, zawsze, gdy mam to szczęście mijać granice Łodzi, odczuwam radość, ponieważ jest to miejsce, z którym w sposób szczególny związała się moja sztuka aktorska. Tutaj dzieje się tak wiele i tak pięknych rzeczy, że nie sposób o tym nie mówić. Dlatego jestem bardzo wdzięczny Krzysztofowi Witkowskiemu, prezesowi Virako, za odbudowanie tego miejsca, za wspaniałą, obywatelską decyzję popierania sztuki i kultury, poprzez stworzenie Sceny Monopolis i tego festiwalu. Kiedyś prezydent Clinton mówił „Ekonomia idioto, ekonomia” ja te słowa
Andrzej Seweryn – jeden z najwybitniejszych polskich aktorów filmowych i teatralnych. W 1968 roku ukończył warszawską PWST i rozpoczął pracę w Teatrze Ateneum, z którym był związany aż do roku 1980. Popularność zyskał dzięki doskonałym rolom w spektaklach Teatru Telewizji. Wystąpił w wielu liczących się polskich filmach. Współpracował m.in. z Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Zanussim i Jerzym Hoffmanem. Po wyjeździe do Francji również tam osiągnął sukces. Jest członkiem słynnej Comedie Francaise. Andrzej Seweryn wykładał też w polskiej i francuskiej Wyższej Szkole Teatralnej. W 1998 roku odsłonięto jego gwiazdę w Alei Gwiazd w Łodzi. Od 2011 roku jest dyrektorem naczelnym Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie, a od 2023 roku dyrektorem artystycznym Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS w Łodzi. Choć co roku możemy podziwiać go na dużym ekranie, w kolejnych filmowych produkcjach, jak sam podkreśla – to teatr, a nie film, jest jego największą miłością.
pozwalam sobie zinterpretować nieco inaczej i mówię „Kultura idioto, kultura”. Jan Paweł II mówił kiedyś o tym, że w dużej mierze Polska przetrwała w czasie zaborów dzięki kulturze. Dzisiejszy świat nie sprzyja kulturze, dlatego właśnie przed nami, ludźmi kultury, stoi teraz niezwykle trudne zadanie.
Rozmawiała: Agnieszka Mikołajczyk
Zdjęcia: Justyna Tomczak, ukryte w kadrze
Jestem, jaki jestem i dobrze mi z tym
Choć od lat przekonany jest, że bliżej mu do ról komediowych niż dramatycznych, to za te ostatnie otrzymuje najważniejsze polskie nagrody filmowe. Kiedy myślał, że nie ma już szans na bycie aktorem, zaczął pisać scenariusze i reżyserować. Teraz tą wszechstronną wiedzą podzieli się z uczestnikami warsztatów organizowanych podczas Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPLIS. Rozmawiamy ze znakomitym polskim aktorem PIOTREM TROJANEM, absolwentem łódzkiej Szkoły Filmowej.
Miło będzie się spotkać z Panem podczas TEATROPOLIS. Nie zobaczymy jednak Pana w części konkursowej festiwalu, a w zupełnie innym charakterze. Jakim?
Można powiedzieć, że w pewnym sensie nauczyciela. Poprowadzę warsztaty do ośmiu odważnych osób, które zechcą dotknąć czegoś więcej niż aktorstwa. Pracując już kilka lat w zawodzie dostrzegłem, jak bardzo ogranicza nas edukacja w szkole aktorskiej. Nie uczy się tam nas być twórcami, jedynie aktorami. Tymczasem na co dzień w swojej pracy utwierdzam się w przekonaniu, że trzeba być twórcą, który nie tylko dobrze zagra daną rolę, ale sam będzie ją sobie potrafił napisać i wyreżyserować. Taka wszechstronność jest niezbędna w dzisiejszym świecie.
Pan zresztą doświadczył jej na własnej skórze. Moje początki w aktorskiej karierze trudno nazwać udanymi. To nie tak jak teraz, że młodzi ludzie kończą
szkoły filmowe i świat filmu stoi przed nimi otworem, tyle teraz różnych produkcji na platformy streamingowe powstaje. Grałem dużo w teatrze, ale w filmach dostawałem same epizody. W końcu, po którymś kolejnym castingu, gdzie ponownie odpadłem na trzecim etapie, zrezygnowany stwierdziłem, że chyba pora odejść z zawodu. Od zawsze pisałem teksty – i do teatru, i do swoich kabaretów. Postanowiłem spróbować reżyserii. I poszedłem do Szkoły Wajdy.
I tak powstał krótkometrażowy film „Synthol”, który Pan wyreżyserował, napisał do niego scenariusz i jeszcze zagrał główną rolę?
Wygrał festiwal Dwa Brzegi, dostał wyróżnienie w Gdyni, pojeździł po świecie. To historia o chłopaku mięśniaku, który mieszka z mamą i z jej pomocą przygotowuje się do zawodów kulturystycznych.
Teraz zdobytą wiedzą, chce się Pan podzielić z uczestnikami warsztatów organizowanych podczas Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Monopolis. Czy mogą wziąć w nich udział tylko osoby, które uczą się w szkołach artystycznych?
Absolutnie nie. Zapraszamy wszystkich, którzy lubią tworzyć i chcieliby się z tą swoją twórczością zmierzyć. W grupie ośmioosobowej, którą wyłonię z nadesłanych zgłoszeń, pracować będziemy przez pięć festiwalowych dni, a końcowy efekt naszej pracy będzie można zobaczyć podczas Gali Finałowej wieńczącej Festiwal Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS.
Widzę, że to zadanie dla bardzo odważnych ludzi, tylko pięć dni na przygotowanie przedstawienia, to będzie naprawdę spore wyzwanie.
Scenariusz tego przedstawienia powstanie na podstawie nadesłanych przez chętnych do wzięcia udziału w naszych warsztatach krótkich autorskich filmików. Przygotuję go osobiście, a o scenografię, kostiumy, oświetlenie zadbają moi koledzy po fachu, którzy również uczestniczyć będą w tych warsztatach. Kto wie, może zrodzi się z tego wspaniała teatralna trupa, z którą na stałe zagościmy na Scenie Monopolis. Trzeba próbować, doświadczać, otwierać się na nowe propozycje i możliwości. W twórczości fascynująca jest właśnie ta nieprzewidywalność.
Cieszy się Pan z tego teatralnego wyzwania? Ostatnio zdecydowanie częściej niż na teatralnych scenach oglądać można Pana w różnych filmowych produkcjach. Oczywiście, że się cieszę, przede
wszystkim na pracę z młodzieżą, te spotkania wciąż mnie rozwijają. Faktycznie ostatnio zdecydowanie więcej bywam na filmowym planie i nieco wybiłem się z tego teatralnego rytmu. Absolutnie nie narzekam, bo to mój świadomy wybór, dlatego teraz za każdym razem, kiedy mam stanąć na teatralnej scenie dopada mnie całkiem spory stres. I wyjść z podziwu nie mogę, jak moi doświadczeni koledzy Ilona Bielska i Mikołaj Grabowski, z którymi gram w Teatrze Polonia, potrafią zawładnąć publicznością. To jest po prostu mistrzostwo w pełnej krasie. Naprawdę przyjemnie się patrzy, jak oni grają.
Jest Pan bardzo skromny chwaląc kolegów po fachu. Tymczasem na swoim koncie ma Pan najlepsze z polskich nagród filmowych – Orła za najlepszą główną rolę męską w filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”. Za tą samą rolę nagrodzono Pana także na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, gdzie również zdobył Pan nagrodę za rolę Patryka Galewskiego w filmie „Johnny”. Czuje się Pan gwiazdą? Nie, absolutnie nie. Jeszcze wiele mam w życiu do zrobienia. Nie przepadam też za samym określeniem gwiazda, wielu ludzi się teraz na nie kreuje. Brylują w social mediach i na ściankach. Ja nie mam potrzeby dzielenia się z całym światem tym, co akurat jadłem na śniadanie, gdzie byłem, z kim się spotkałem. Nie umiem koloryzować swojego życia, ulepszać go na pokaz. Wiem, że ludzie są ciekawi tego, co u mnie się dzieje, ale ja nigdy nie przekroczę pewnych granic. Po pierwsze – prywatność, dla zdrowia psychicznego, chcę zostawić dla siebie. Po drugie –nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem, czy pokazywać życia, którego nie wiodę. Chętnie podzielę się ciekawostkami z planu, tyle mogę zrobić.
Jak to, przecież nie raz słyszałam od aktorów, że podczas castingów producenci często zwracają uwagę na to, kto ilu ma fanów w social mediach, bo to potem bardzo ułatwia promocję danej produkcji. Tylko niekoniecznie ja potem chcę oglądać takie produkcje. I pytanie czy to, aby na pewno jest sztuka? Dla mnie nie. Stworzyłem swój własny świat filmowy i teatralny, i dobrze mi z tym. Swoją autentycznością przekonałem też wielu reżyserów. Pamiętam, jak
na początku chodziłem na castingi, musiałem być ładnie ubrany i dawać z siebie wszystko. Ale wówczas byłem po prostu jednym z wielu. Po czasie zrozumiałem, że nie warto się przebierać, czy udawać kogoś innego, jestem, jaki jestem i z tym mi dobrze, kamera to właśnie kocha.
Ogląda Pan chętnie filmy, w których zagrał?
Bardzo rzadko oglądam. Ale polubiłem serial komediowy „Emigracja XD”, w którym gram Romana. Roman to recydywista, ukrywający się w Londynie przed polskim nakazem aresztowania. Prawie całe życie spędził w poprawczakach i więzieniach, gdzie w dziwnych okolicznościach narodziło się w nim zamiłowanie do kolejnictwa. To serial komediowy, a ja bardzo lubię komedie.
Niemożliwe, przecież większość Pana ról, to role dramatyczne.
To prawda, dlatego sam reżyser bardzo się zdziwił widząc, jak dobrze sobie radzę w tym formacie. Już w liceum tworzyłem kabarety i wszyscy byli przekonani, że będę grywał tylko w komediach. Po czym pojawił się nagle jeden smutny film i tak się to już potoczyło. Za to powstaje komedia na podstawie mojego scenariusza.
Może Pan coś więcej powiedzieć o tym projekcie?
Na razie o filmie niestety nie, ale tworzenie scenariusza sprawiło mi naprawdę dużą przyjemność. Jest w nim bardzo dużo historii z życia. Bardzo szybko nawiązuję relacje z ludźmi, wchodzę z nimi w różne dialogi, potem te historii sobie spisuję i wykorzystuję właśnie przy tworzeniu scenariuszy. Interesuje mnie wszystko, co jest delikatne, niedopowiedziane. Tak, ja te rozmowy w podróży, z przypadkowymi nieznajomymi.
Pewnie tych historii całkiem sporo Pan już spisał, czy wobec tego tworzą się kolejne scenariusze?
Piszę, zresztą cały czas pracuję też nad tym, aby tę sztukę pisania doskonalić.
Pracuje też Pan nad nowym filmem?
Tak, z łódzkim producentem Opus Filmem, z którym doskonale mi się
współpracuje. Oni zawsze realizują świetne scenariusze. Nie ukrywam, że dokonałem już w swoim zawodowym życiu kilka złych wyborów i teraz bardzo starannie dobieram produkcje, w którym mam się pojawić.
Często bywa Pan w Łodzi? Kończył Pan tu studia w Szkole Filmowej, potem grał w łódzkich teatrach Nowym i Jaracza?
Może nie tak często jakbym chciał, bo lubię tutaj bywać. Mam nawet swoje ulubione miejsca. To dwie restauracje Drukarnia na OFF Piotrkowska i Polka w Manufakturze. Teraz odkryłem Monopolis i jestem zachwycony tym miejscem. I cieszę się bardzo, że w marcu spędzę tu kilka dni. Trochę miłych wspomnień z tym miastem wciąż jest w mojej pamięci.
Także tych ze Szkołą Filmową? Jak najbardziej, łódzka szkoła stawiała na różnorodność. Wielu moich kolegów z roku to wspaniali aktorzy. Choć przyznam, że po latach dostrzegam pewne mankamenty w systemie nauczania, ale nie chciałabym się na ten temat rozwodzić. Powiem tylko, że odnoszę wrażenie, że w polskich szkołach artystycznych wszyscy mają być identyczni. Daleko nam do Zachodu, gdzie docenia się, że ktoś ma inny akcent, inaczej wygląda, nie mówi perfekcyjnym angielskim. Tam to są atuty, bo to powoduje, że ktoś jest wyjątkowy. A tymczasem pamiętam stres, jaki towarzyszył mi w szkole. Dopiero po jej ukończeniu zacząłem być aktorem bez kompleksów i lęków. W pewnym momencie odkryłem, że wszystkie moje niedoskonałości sprawiają, że jestem wyjątkowy. Dzięki temu, że nie jestem doskonały, mogę zbliżyć się do widza.
Gra Pan trudne emocjonalnie role – najpierw Tomasza Komendy, potem Patryka Galewskiego w filmie „Johnny”, w serialu „Szadź” bohater równie trudny. Jak sobie Pan radzi, by udźwignąć takich bohaterów?
Bardzo pomogła mi praca na planie filmowym z Agatą Kuleszą, która grała matkę bohatera w filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomasza Komendy”. Kiedy dostrzegła w pewnym momencie, jak bardzo jestem spięty, wzięła mnie na bok i powiedziała: jedyne, co możesz zrobić, to zagrać tę rolę najlepiej jak potrafisz, więcej nie zrobisz. Miała rację. Pokazywała mi też, jak ona prowadzi swoją postać. To były bardzo mądre i cenne uwagi. Z jej rad korzystałem też pracują nad postacią Patryka Galewskiego, w filmie, w którym musiałem zmierzyć się z trudnym dla wszystkich tematem - odchodzenia, śmierci. Kiedy przygotowuję się do roli, znikam z życia. Odcinam się od znajomych, rodziny, od wszystkiego, po to, aby nic nie zakłócało procesu stawania się danym bohaterem.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Paweł Keler
NEW IRON dla ceniących wyjątkowość
Czy trudno być pionierem na rynku nieruchomości premium? Czym powinny wyróżniać się prestiżowe apartamenty? O tym rozmawiamy z PIOTREM LEŚNIAKIEM, CEO w Bona Fide Development, która realizuje w Łodzi jedną z nielicznych inwestycji w standardzie premium – apartamentowiec NEW IRON mieszczący się w samym sercu miasta.
Trudno być pionierem na rynku inwestycji premium? NEW IRON to tak naprawdę pierwsza tego typu nieruchomość w Łodzi.
Rynek inwestycji premium w Łodzi dopiero jest na początku swojej drogi i cieszę się, że to właśnie Bona Fide
Development inwestycją NEW IRON wkracza w ten niezagospodarowany do tej pory obszar. Łódź jest obecnie jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się miast w Polsce. W innych dużych aglomeracjach inwestycje klasy premium mają się doskonale i nie mówię tu tylko o Warszawie, proszę zerknąć na Gdańsk, a nawet bardziej na całe Trójmiasto, Wrocław, Kraków, Poznań. Dlaczego u nas ma być inaczej? Wiem, że przez wiele lat Łódź postrzegana była jako biedne włókiennicze miasto. I chyba żadne spośród największych polskich miast nie dostało też po 1989 roku w kość tak, jak Łódź. Włókniarki nie miały siły, żeby wywalczyć sobie przywileje, jak to zrobili górnicy ze Śląska. Manufaktury padały jedna po drugiej, a Łodzi przypięta została łatka przegranego, ponurego miasta. Trzeba było naprawdę wielu lat, żeby wszyscy ponownie uwierzyli w moc tego magicznego miejsca. Łódź to już nie tylko przemysły kreatywne, czy prężnie działające firmy z sektora BPO, to także centra logistyczne i firmy produkcyjne. To także jeden z większych ośrodków akademickich w Polsce. Jak Feniks z popiołów odradzają się dawne fabryki zyskując nowe funkcje, wystarczy spojrzeć na Manufakturę, niegdyś fabrykę Izraela Poznańskiego czy Monopolis, dawny Monopol Wódczany. Swój blask odzyskują także łódzkie kamienice, jako przykład wymienię ulicę Włókienniczą, pierwszą zrewitalizowaną praktycznie w całości. Łódź nadrabia z nawiązką wieloletnie zaniedbania, nie tracąc przy tym swojego wyjątkowego uroku miasta ceglanych fabryk i pięknych kamienic. I dobrze. Cieszę się bardzo, że w tej przestrzeni znajdują swoje miejsce także na wskroś nowoczesne budowle, jak NEW IRON.
Ta nowoczesna bryła zdecydowanie wyróżnia się na tle inwestycji segmentu mieszkaniowego w Łodzi.
Takie było założenie od początku projektu. NEW IRON nie jest kolejną inwestycją mieszkaniową, jakich wiele realizuje się obecnie w mieście. I taką nigdy być nie miał. Jak przystało na obiekt klasy premium, wyróżnia się nie tylko jakością użytych do jego budowy materiałów i wieloma udogodnieniami dla przyszłych mieszkańców, ale przede wszystkim
nieoczywistą bryłą w kształcie trójkąta z zaobloną przeszkloną wieżą w szczycie budynku. I już stał się jednym z symboli miasta, nadając mu nowy dynamiczny charakter. Jestem przekonany, że ten apartamentowiec klasy premium posadowiony między łódzkimi kamienicami, stanie się impulsem dalszego rozwoju dla tej części Łodzi.
Wracając jeszcze do pierwszego pytania, bo chyba umknęła nam jednak odpowiedź na nie - czy trudno być pionierem? Zawsze lepiej być pierwszym, innowacyjnym niż podążać za innymi. Dlatego wyszliśmy naprzeciw oczekiwaniom osób poszukujących czegoś więcej niż tylko metrów kwadratowych do życia. A takich w Łodzi jest coraz więcej. Mieszkań luksusowych w mieście będzie przybywać, ale pamiętajmy o tym, że zawsze będą tylko niewielką częścią rynku nieruchomości. Łódź staje się naprawdę świetnym miejscem do inwestowania w nieruchomości tego typu. Po pierwsze ze względu na dogodną lokalizację w sercu Polski, z ringiem autostrad w każdym kierunku. Po drugie jest jednym z najszybciej rozwijających się miast w Polsce, o czym już wspomniałem. Po trzecie władze miasta dbają o to, aby nie brakowało tu wielu atrakcyjnych wydarzeń kulturalnych i sportowych. Po czwarte w Łodzi działa wiele międzynarodowych korporacji z doskonałą kadrą menedżerską, która nawet jak przyjeżdża do miasta na kilka miesięcy, to przecież musi gdzieś mieszkać. Dlaczego nie w NEW IRON, najbardziej charakterystycznym budynku w sercu miasta? Taki służbowy apartament można wykorzystać na wiele sposobów, nie tylko mieszkaniowych, mogą się w nim także odbywać kameralne spotkania biznesowe.
Czyli NEW IRON to nie tylko doskonałe miejsce do życia, ale także do prowadzenia biznesu?
Dzięki udogodnieniom premium, które spełniają oczekiwania nawet najbardziej wymagających klientów, NEW IRON to również doskonałe środowisko do prowadzenia biznesu. To także mądra decyzja inwestycyjna. Dynamiczny rozwój Łodzi sprawia, że inwestycje w centrum miasta zyskują na atrakcyjności z każdym rokiem. To idealne miejsce dla tych, którzy szukają nie tylko luksusowego mieszkania, ale również mądrej lokaty kapitału. NEW IRON redefiniuje standardy życia i inwestycji. To nie tylko zakup nieruchomości – to inwestycja w przyszłość, gdzie komfort, prestiż i potencjał wzrostu wartości idą w parze.
Czym wyróżnia się NEW IRON jako mieszkaniowa inwestycja premium?
O niebanalnym projekcie, czyli jednej z ciekawszych brył w mieście zaprojektowanej przez znanego łódzkiego architekta Marcina Tomaszewskiego, już mówiłem. Samo wykończenie elewacji dalekie też jest od powszechnie obowiązujących w budownictwie standardów. Ramy dzielące elewacje budynku na mniejsze przestrzenie oraz elementy dekoracyjne w postaci pionowych pilastrów wystających przed elewację budynku wykończone zostaną kamieniem w kolorze grafitowym, konkretnie spiekami kwarcowymi. W przestrzeniach pomiędzy oknami zaprojektowano elementy dekoracyjne wykonane z metalu. Dodatkowo elewację zdobią pionowe pilastry wystające przed elewację budynku, w których ukryto ledowe podświetlenia. I co ważne, w budynku zamontowano duże okna aluminiowe od topowego producenta w Polsce. Wszystko w standardzie premium.
Proszę powiedzieć, czym jeszcze oprócz niezwykłej bryły, powinien się wyróżniać apartamentowiec klasy premium? Nie będę się odnosił do ogółu tego typu inwestycji, skupię się na tym, czym wyróżnia się NEW IRON. Przede wszystkim ofertą stylu życia w pięciogwiazdkowym standardzie opierającym się na komforcie na wielu płaszczyznach. Komforcie wynikającym z lokalizacji budynku, w samym centrum miasta, zapewniającym łatwy dostęp do wielu ważnych instytucji, jak i miejsc, w których można miło spędzić czas z przyjaciółmi. Komforcie płynącym z wielu odpowiednio dobranych parametrów samego budynku, jak wysokość apartamentów sięgająca trzech metrów, przemyślanych układów czy też efektownych przeszkleń w części z nich. Komforcie, na który składają się takie czynniki, jak kameralność – w budynku znajduje się jedynie trzydzieści siedem apartamentów, bezpieczeństwo czy w końcu współistnienie w paralelnej społeczności mieszkańców.
Ale czy to wystarcza?
Jak przystało na budynek klasy premium na parterze znajduje się także duże lobby z przestronnym, niezwykle eleganckim miejscem dla osoby pełniącej funkcję concierge, która służyć będzie mieszkańcom wsparciem w różnych sprawach. Na dachu budynku wydzielono część tarasu do spędzania wspólnie czasu. O tym, w jaki sposób zostanie ona zagospodarowana, zdecydują przyszli mieszkańcy. Dolny poziom, w którym znajduje się lobby wyłożyliśmy kamieniem i eleganckim drewnem, zresztą te elementy pojawiają się na każdej kondygnacji klatki schodowej. W podziemnym parkingu zainstalowano ładowarki do aut elektrycznych, jest też funkcjonalna rowerownia. Obiekt jest oczywiście monitorowany, a w każdym z apartamentów zainstalowano systemy inteligentnego domu, klimatyzację i systemy do ogrzewania podłogowego w łazienkach. Oferujemy więcej niż tylko apartamenty. NEW IRON to styl życia, który redefiniuje standardy. Bezpieczeństwo, komfort i elegancja łączą się tutaj w harmonijną całość, tworząc idealne miejsce dla tych, którzy cenią sobie wyjątkowość. Udogodnienia w pięciogwiazdkowym standardzie sprawią, że codzienne życie stanie się luksusowym doświadczeniem.
Dużo apartamentów już się sprzedało?
Kilkanaście, w tym ten największy z metrażem ponad 220 mkw. To była jak do tej pory najdroższa transakcja mieszkaniowa w Łodzi. Apartament sprzedał się za prawie pięć milionów złotych.
Kiedy NEW IRON będzie gotowy?
W drugim kwartale tego roku.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Paweł Keler
Tu marzenia stają się rzeczywistością
NEW IRON prestiż, jakość, wygoda
NEW IRON to nowy styl życia. Udogodnienia w pięciogwiazdkowym standardzie sprawią, że codzienne życie stanie się luksusowym doświadczeniem. Bezpieczeństwo, komfort i elegancja łączą się tutaj w harmonijną całość, tworząc idealne miejsce dla tych, którzy cenią sobie wyjątkowość. NEW IRON to nie tylko nowy apartamentowiec, to symbol dynamicznego rozwoju Łodzi. Jego interesująca bryła nawiązuje do wielkomiejskiego stylu, czyniąc go jednym z najbardziej rozpoznawalnych punktów w krajobrazie miasta.
NEW IRON niepowtarzalny design
NEW IRON to arcydzieło architektoniczne, które wyróżnia się prestiżowym designem i niepowtarzalnym kształtem. Unikalne przeszklone zwężenie w szycie budynku przyciąga wzrok i staje się symbolem nowoczesności oraz elegancji.
Wnętrza NEW IRON to prawdziwa inspiracja. Każdy detal został starannie zaprojektowany, aby zapewnić nie tylko komfort, ale także podkreślić wyjątkowy charakter tego miejsca. Szlachetne materiały użyte do wykończenia elewacji i wnętrz podkreślają ekskluzywność i wyrafinowanie, tworząc atmosferę dostępną tylko w najbardziej prestiżowych lokalizacjach. Projekt stworzył utalentowany architekt Marcin Tomaszewski z pracowni REFORM Architekt, zdobywca wielu prestiżowych nagród.
NEW IRON inwestycja, która nigdy nie traci na wartości
To nie tylko apartament w prestiżowej lokalizacji – to także mądra decyzja inwestycyjna. Dynamiczny rozwój Łodzi sprawia, że inwestycje w tej części miasta zyskują na atrakcyjności z każdym rokiem. To idealne miejsce dla tych, którzy szukają nie tylko luksusowego mieszkania, ale również mądrej lokaty kapitału. NEW IRON redefiniuje standardy życia i inwestycji. To nie tylko zakup nieruchomości – to inwestycja w przyszłość, gdzie komfort, prestiż i potencjał wzrostu wartości idą w parze.
NEW IRON dla ceniących nowoczesność i elegancję
Apartamentowiec oferuje jedynie trzydzieści siedem ekskluzywnych mieszkań, które zaspokoją najbardziej wyrafinowane gusta. Zróżnicowane powierzchnie, począwszy od 42 mkw. aż po przestronne dwupoziomowe wnętrza o metrażach do 146 mkw., a także ekskluzywne penthouse’y o powierzchniach od 142 mkw. do 220 mkw., umiejscowione w imponującej przeszklonej wieży z osobną windą – to tylko część tego, co NEW IRON ma do zaoferowania. To miejsce, w którym każdy detal ma znaczenie, a wyjątkowe tarasy stają się naturalnym przedłużeniem eleganckiego wnętrza. NEW IRON to nie tylko przestrzeń do życia, to również doskonałe środowisko do prowadzenia biznesu, dzięki udogodnieniom premium, które spełniają oczekiwania najbardziej wymagających klientów.
Biuro: Łódź, ul. Tymienieckiego 30a sprzedaz@newiron.pl 664 144 146
Adres inwestycji: Łódź, ul. Struga 22
WITOLD SKRZYDLEWSKI stał się legendą jeszcze za życia. Ciężką pracą, mądrymi decyzjami i przy odrobinie szczęścia osiągnął sukces, o którym inni mogą tylko pomarzyć. Dziś otwiera w firmie H.SKRZYDLEWSKA nowy rozdział: zmienia organizację firmy i jej strukturę własnościową. Wszystko po to, żeby wyjść naprzeciw oczekiwaniom klientów i trendom rynkowym.
Nie bierzemy kredytów.
Inwestujemy własne pieniądze.
Polskie pieniądze!
Firma H.SKRZYDLEWSKA to obecnie największa w Polsce sieć kwiaciarni i biur pogrzebowych. Jak się Panu udało stworzyć w Łodzi firmę, która od wielu lat wyznacza trendy w branży kwiatowej i pogrzebowej?
Byłbym bardzo nieuczciwy i rodzina by mi tego nie wybaczyła, gdybym wszystkie zasługi związane z powstaniem firmy i jej działalnością przypisał sobie. Powstanie firmy to przede wszystkim zasługa mojej mamy, Heleny Skrzydlewskiej. To jej determinacja i przekonanie o tym, żeby postawić na uprawę i handel kwiatami pozwoliły stworzyć firmę, która dziś nosi jej imię. Od najmłodszych lat uczestniczyłem w życiu firmy i kiedy w latach osiemdziesiątych wszedłem do rodzinnego biznesu i zacząłem pomagać mamie, było już na czym budować.
No i zbudował Pan giganta kwiatowo-pogrzebowego. Gdyby miał Pan wymienić trzy główne czynniki, które pozwoliły osiągnąć rynkowy sukces, to co by to było?
Sukces w biznesie nie jest możliwy bez ciężkiej pracy. Od kilkudziesięciu lat codziennie wstaję przed piątą rano. Nie dlatego, że cierpię na bezsenność, ale po to, żeby wszystkiego dopilnować. Po drugie, sukcesu w biznesie nie osiągnie ten, kto nie potrafi podejmować decyzji. Najlepiej dobrych decyzji, we właściwym czasie i miejscu. Warto jednak pamiętać, że bywają też złe, ale to dzięki nim uczymy się minimalizować ryzyko. No i po trzecie, odrobina szczęścia. Bez niego ciężko nie tylko osiągnąć sukces, ale też mieć fajne życie.
Mówią, że szczęście sprzyja lepszym…
Ja bym do tego dodał, że sprzyja też odważnym i pracowitym.
Firma wciąż inwestuje w nowe projekty i zwiększa swoją wartość. W najbliższym czasie planuje Pan otworzyć nowe kwiaciarnie i biura pogrzebowe?
Obecnie w Łodzi i okolicznych miejscowościach działa szesnaście naszych biur pogrzebowych i czterdzieści jeden kwiaciarni. Na rynku łódzkim mamy największy udział w rynku usług pogrzebowych i sprzedaży kwiatów. To oczywiście przekłada się na wzrost wartości firmy, chociażby poprzez inwestycje w nowe nieruchomości czy flotę karawanów, ale nam nie tylko o taką wartość chodzi. W handlu i usługach różnicę robi skala – im większa sieć kwiaciarni, tym lepszy dostęp dla tych, którzy potrzebują kupić kwiaty. Podobnie z usługami pogrzebowymi. Już sam pogrzeb to dla każdego smutne i traumatyczne przeżycie. A jeżeli jeszcze trzeba szukać biura pogrzebowego, to emocje rosną. My zawsze jesteśmy w pobliżu i do dyspozycji, a nasi pracownicy zdejmują ciężar załatwienia tych smutnych spraw. Poza tym im więcej kwiatów sprzedajemy, tym lepsze ceny mamy u ich dostawców, a tym samym możemy proponować konkurencyjne ceny w kwiaciarniach. To samo z trumnami, urnami czy wieńcami.
Ta silna pozycja firmy H. Skrzydlewska na rynku usług kwiatowym i pogrzebowym to wyłącznie wynik tych wielu zrealizowanych inwestycji?
Przede wszystkim tego, dlatego wciąż inwestujemy w nowe kwiaciarnie i biura pogrzebowe, ale nie tylko. Silna pozycja to także wieloletnia tradycja, która za nami stoi i szeroka oferta usług. Warto też podkreślić, że dla klientów bardzo ważne przy podejmowaniu decyzji o skorzystaniu z naszych usług jest zaufanie i profesjonalna obsługa.
Wróćmy do pytania o nowe inwestycje. Jakie plany ma Pan na najbliższy czas w tym zakresie?
Wszystkich nie zdradzę, bo licho nie śpi.
Proszę zatem opowiedzieć o tych, które są w trakcie realizacji. Trwa budowa drugiej naszej kwiaciarni w bezpośrednim sąsiedztwie Starego Cmentarza przy ulicy Ogrodowej w Łodzi. Wszystko odbywa się pod nadzorem konserwatora zabytków, bo to teren pod specjalną ochroną, ale inwestycja zmierza w dobrym kierunku. Również w Łodzi będziemy niebawem otwierać mały punkt z kwiatami przy ulicy Wysokiej, a także przygotowujemy się do budowy dużej kwiaciarni przy ulicy Traktorowej. Plany budowy już są, a na wiosnę ruszamy z pracami. W tym roku sfinalizowaliśmy zakup kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej 194 w Łodzi, gdzie od lat działa nasza kwiaciarnia. Mamy ciekawy plan na zagospodarowanie całego budynku, ale jeszcze za wcześnie, by o tym mówić.
Dużo inwestycji, więc duże wydatki. Skąd firma bierze na to wszystko środki, zaciągacie kredyty?
Zawsze powtarzam, że nie lubię długów. Poza tym kredyty mają to do siebie, że trzeba je spłacać, a z powodu odsetek kosztują więcej niż są warte na początku. Od czasu do czasu korzystamy z obrotowych, ale na inwestycje przeznaczamy własne pieniądze. Zresztą od samego początku stawialiśmy na rozwój firmy w oparciu o wypracowane środki własne. Nie posiłkujemy się też zagranicznym kapitałem, choć oczywiście cieszymy się dużym zainteresowaniem europejskich gigantów z branży funeralnej i kwiatowej. Od kilku lat regularnie odwiedzają nas ich przedstawiciele, ale nie jesteśmy zainteresowani. H.Skrzydlewska to firma polska i taką pozostanie.
Dlaczego zawsze podkreśla Pan fakt, że jest to łódzka firma, z polskim kapitałem i zbudowana za polskie pieniądze? To taka forma patriotyzmu czy jest jakiś inny powód? Patriotyzmu też, bo przecież nie mogę sprzeniewierzyć się przekonaniom moich rodziców, którzy podczas wojny działali w organizacjach niepodległościowych. Ja w ten sposób wyrażam swoje przywiązanie do Polski. Od początku jesteśmy firmą na wskroś polską z polskim kapitałem i nie zamierzamy tego zmieniać. Tu działamy i tu płacimy podatki. Poza tym do ostatniej posługi zmarły nie potrzebuje firmy z obcym kapitałem. A dlaczego podkreślam nasze łódzkie korzenie? Rodzina Skrzydlewskich stąd pochodzi. Zarzew to nasza kolebka z dziada pradziada. A tam, gdzie teraz jest remontowany wiadukt na Przybyszewskiego, był kiedyś nasz dom.
Na giełdę też nie zamierza Pan wprowadzać firmy?
Nie potrzebujemy wchodzić na giełdę, żeby rozwijać firmę
Witold Skrzydlewski Przedsiębiorca, samorządowiec i działacz sportowy. Właściciel przedsiębiorstwa H.Skrzydlewska i klubu żużlowego Orzeł Łódź. Urodził się 5 października 1952 w Łodzi w swoim domu rodzinnym przy ul. Przybyszewskiego 204 (obecnie w tym miejscu stoi wiadukt). W młodości pierwsze pieniądze zarabiał zbierając butelki i oddając je do skupu. Ukończył Technikum Samochodowe przy ul. Prożka w Łodzi. W 1990 przejął rodzinną kwiaciarnię, a następnie utworzył sieć kwiaciarni i poszerzył zakres oferowanych usług o działalność pogrzebową. Na nazwę firmy wybrał H.Skrzydlewska, nawiązując do imienia i nazwiska swojej matki, prowadzącej przez wiele lat własną kwiaciarnię. 2001 założył klub żużlowy Orzeł Łódź, którego jest właścicielem i honorowym prezesem. W latach 2002–2003 oraz w 2004 był prezesem Widzewa Łódź. Przez wiele lat był radnym Rady Miejskiej w Łodzi. Zasiada w radzie fundacji Knight Riders oraz Serce dla Serc. Wielokrotnie organizował nieodpłatne pogrzeby żołnierzy wyklętych. Jest ojcem Joanny Skrzydlewskiej, obecnej wiceprezydent Łodzi oraz Witolda Adama Skrzydlewskiego.
za środki pozyskane ze sprzedaży akcji. Mamy pieniądze, a dzięki temu mogliśmy wybrać inną drogę rozwoju firmy. Obecnie firma jest w trakcie zmian związanych z organizacją i strukturą własnościową.
Dlaczego akurat teraz zdecydował się Pan na zmiany i na czym one polegają?
Na pytanie dlaczego teraz, odpowiem trochę żartem, a trochę serio: ponieważ młody już byłem. Dziś mam już ponad siedemdziesiąt dwa lata i choć jeszcze się nie czuję staro, to jednak uznałem, że przyszedł czas na zmiany, które pozwolą firmie na konsolidację, przekształcenia organizacyjne, a także wyjście naprzeciw oczekiwaniom klientów i trendom rynkowym. A jeżeli chodzi o sam zakres zmian, to są one zasadnicze. Dotychczas firma działa jako jednoosobowa działalność gospodarcza. Obecnie jesteśmy w trakcie przekształcania jej w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, w której będzie trzech udziałowców: ja, mój syn i jeszcze jedna osoba. W ten sposób znika problem sukcesji, który od jakiegoś czasu starałem się rozwiązać. Dziś mamy spójny plan jak sobie z tym tematem poradzić, a z początkiem tego roku zaczęliśmy wdrażać go w życie. Za kilkanaście miesięcy to będzie już inna firma, zarządzana przez odmłodzoną kadrę, ale już ze sporym doświadczeniem.
W takim razie kto dziś rządzi w firmie?
Ma Pan dwoje dzieci. Syn angażuje się w działalność firmy, a co z córką? Dla niej też jest miejsce w firmie?
Córka jest aktywnym politykiem. To jej wybór i doskonale wie, że polityki z biznesem łączyć nie należy. Może sobie na to pozwolić, bo jest niezależna finansowo i jeżeli kiedyś postanowi zrezygnować z polityki, to może mieć pewność, że firma o nią zadba. Zawsze jej powtarzałem, że pełniąc publiczne funkcje nie może patrzyć na swoje korzyści, a do polityki dla pieniędzy nie powinno się iść. Zresztą sam też tak postępuję. Byłem radnym miejskim przez trzy kadencje, ale wszystkie moje diety kazałem przeznaczyć na cele charytatywne.
Sukces w biznesie nie jest możliwy bez ciężkiej pracy. Od kilkudziesięciu lat codziennie wstaję przed piątą rano. Nie dlatego, że cierpię na bezsenność, ale po to, żeby wszystkiego dopilnować.
Prezes jest tylko jeden, a w firmie H. Skrzydlewska wciąż jestem nim ja. Mam jednak następcę, wdraża się w nowe obowiązki. Syn już dużo umie, ale wciąż wiele przed nim.
Firma H.SKRZYDLEWSKA prowadzi szeroką działalność charytatywną, a także od lat wspiera łódzki speedway, sponsorując klub Orzeł Łódź. Skąd taka potrzeba?
Będąc dzieckiem dobrze poznałem, czym jest bieda, potem mama mnie nauczyła, żeby zawsze z każdym trochę się podzielić, jak jest się czym dzielić, bo fortuna kołem się toczy. No to się dzielę. Z publicznych pieniędzy nie wziąłem złotówki. Mama zresztą też. Dostała kiedyś Nagrodę Miasta Łodzi, prawie trzydzieści tysięcy złotych. Kazała mi dołożyć drugie tyle i przekazała całość na pomoc poparzonemu chłopcu. A żużel… Robię to dla córki, która kocha ten sport i dla łódzkich kibiców. No, ale to już temat na inną rozmowę.
Rozmawiał: Robert Sakowski Zdjęcia: Paweł Keler
Łódź, ul. Dziewiarska 14 672 33 33 biuro@skrzydlewska.pl skrzydlewska.pl
Kwiaty w liczbach
41 tyle kwiaciarni tworzy sieć H.Skrzydlewska.
40 złotych rocznie wydaje na kwiaty statystyczny mieszkaniec Polski.
9
80
centymetrów mają najdłuższe róże, które kupić można w kwiaciarniach.
20 tysięcy, tle odmian szlachetnych róż występuje na świecie.
5 milionów tyle rocznie kupuje kwiatów na holenderskich giełdach firma H.Skrzydlewska.
tyle jest najpopularniejszych świąt w roku z okazji, których najchętniej kupujemy kwiaty. To oczywiście Dzień Babci i Dziadka, Walentynki, Dzień Kobiet, Dzień Matki i Wszystkich Świętych , a także Dzień Nauczyciela, Wielkanoc i Boże Narodzenie – tu bardziej kompozycje świątecznych ozdób.
40 2-3 2,5
tygodnie w wazonie wytrzymają: storczyki, alstremeria, złocień, amarylis, anturium, goździki, mieczyki, lewkonie (wyrywane razem z korzeniem, który należy opłukać z ziemi). Najkrócej, bo kilka dni, postoją w wodzie: dalie, liliowce, glorioza, lilaki, nerina.
5. miejsce zajmuje Polska wśród importerów kwiatów ciętych i roślin ozdobnych z Holandii.
12
milionów tyle rocznie sprzedaje się storczyków
tysięcy tyle gatunków obejmuje rodzina storczyków.
miliarda cebulek tulipanów w ośmiu tysiącach odmian eskortuje każdego roku Holandia.
Przejrzyj umowy, odzyskaj pieniądze!
Dlaczego warto przejrzeć wszystkie firmowe umowy, gdy zauważamy, że zaczynamy ledwo wiązać koniec z końcem? – Może okazać się, że część z nich lub zastosowane w nich klauzule można podważyć i odzyskać całkiem sporo pieniędzy – tłumaczy ŁUKASZ BIAŁKOWSKI, założyciel Kancelarii
Oddłużeniowej z Łodzi, który w branży oddłużeniowej działa od 20 lat.
Kiedy pożyczki wymykają się spod kontroli i w którym momencie oddłużanie firmy staje się koniecznością?
Nie ma w tym przypadku uniwersalnej odpowiedzi. Sytuacja każdego przedsiębiorcy wygląda inaczej, różni się dochodami, liczbą wierzycieli, sytuacją na rynku, otoczeniem okołobiznesowym i wieloma innymi czynnikami. Zgodnie z definicją, o samym zadłużeniu mówimy wtedy, gdy nie udaje się spłacić zobowiązań finansowych w terminie. Czasami jednorazowe opóźnienie w płatnościach można łatwo i szybko skorygować. Jednak, jeśli długi się nawarstwiają, a opóźnienia w ich spłacie rosną, nie warto zwlekać. Może to nieść za sobą wiele negatywnych konsekwencji.
Ratować firmę samodzielnie, czy lepiej od razu zgłosić się do ekspertów, najlepiej Kancelarii Oddłużeniowej?
Niestety tak się dzieje, że wielu przedsiębiorców przez długi czas próbuje na własną rękę rozwiązać problem narastających długów. Zobowiązania stają się coraz bardziej uciążliwe i skomplikowane, aż w końcu okazuje się, że jedynym wyjściem pozostaje ogłoszenie upadłości. A to przecież ostateczność, lepiej w porę wyciągnąć rękę z prośbą o pomoc. Dlatego jeśli ktoś przewiduje, że sytuacja finansowa w firmie może wymknąć się spod kontroli, nie warto już zwlekać, tylko zwrócić się do naszej Kancelarii Oddłużeniowej. Jesteśmy po to, aby przedsiębiorców wyciągnąć z tarapatów.
I jednym z pierwszych kroków jest przejrzenie umów zawartych przez firmę. Dlaczego?
Z prostego powodu, możemy w nich znaleźć całkiem sporo interesujących zapisów, które mogą okazać się szybką postawą do ich podważenia. Nawet pani nie wie, jakie koszty mogą być ukryte w różnej formie przy zaciąganiu kredytów w banku. To przede wszystkim prowizje, różnego rodzaju opłaty administracyjne, opłaty za obsługę i dodatkowe produkty, które są wymagane, aby uzyskać kredyt, jak chociażby ubezpieczenia, czy ostatnio coraz popularniejsze pakiety medyczne. Pamiętajmy o tym, że rzeczywisty koszt zaciągnięcia zobowiązania nie kształtuje się tylko w oparciu o odsetki, ale o wszystkie koszty, jakie występują w danym stosunku, czyli właśnie o prowizje, opłaty administracyjne i inne tego typu koszty. Te
nie zawsze są prawnie dopuszczalne. I o ile w takich sytuacjach przedsiębiorcy prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą mogą korzystać z takiej samej ochrony jak konsumenci, o tyle spółki osobowe i kapitałowe już takiej ochronie nie podlegają. Mogą natomiast skorzystać z ochrony wynikającej z art. 58 Kodeksu cywilnego lub art. 3531 Kodeksu cywilnego, czyli takiej, jaka przypada ze względu na to, że dany stosunek umowny został ukształtowany niezgodnie z zasadami współżycia społecznego, czy w celu obejścia ustawy, bądź jest sprzeczny z samą istotą tego stosunku. Do tego należy dodać ochronę związaną z odsetkami maksymalnymi lub zakazem anatocyzmu, czyli pobierania odsetek od zaległych odsetek.
Skoro banki stosują takie praktyki, to one muszą być prawnie dopuszczone.
Gdyby do końca były, nie wygrywalibyśmy tylu spraw na rzecz naszych klientów. Podam przykład, klient bierze kredyt obrotowy, załóżmy na kwotę trzystu tysięcy złotych i bank do raty kapitałowej i odsetek dolicza mu dodatkowo comiesięczne opłaty za weryfikację zdolności kredytowej na kwotę trzech tysięcy złotych. Tymczasem opłatę weryfikacyjną o zdolności do uzyskania kredytu powinno się zapłacić tylko raz, więc te trzy tysiące płacone przez przedsiębiorstwo co miesiąc, tak naprawdę są ukrytym kosztem dodatkowego wynagrodzenia dla banku. Dlaczego ukrytym, ponieważ zapewne przekroczone zostały już dopuszczalne limity wynikające z odsetek maksymalnych od tego typu pożyczki, a bank chciał dodatkowo zarobić. Jeśli to udowodnimy bankowi, zapis o comiesięcznej opłacie weryfikacyjnej zostaje wykreślony z umowy, a klient co miesiąc zyska dodatkowe trzy tysiące, którymi pokryć może zobowiązania wobec kontrahentów.
Nie wszyscy przedsiębiorcy mają jednak zobowiązania wobec banków. W innych umowach też może być wiele niespodzianek?
Oczywiście, całkiem sporo ukrytych kosztów, kryć się może na przykład we wszelkich umowach leasingowych, które przedsiębiorcy podpisują czasami taśmowo, nie czytając w ogóle, co się w takiej umowie kryje. Umowa leasingu jest co do zasady sporządzana przez finansującego i to przede wszystkim jego interesy są w niej zabezpieczone, treść z góry jest narzucana na korzystającego-leasingobiorcę, bez możliwości negocjacji postanowień dotyczących opłat związanych z umową. Dlatego warto zwrócić szczególną uwagę na treść umowy oraz obowiązki w niej zawarte. W umowie ważne są uregulowania dotyczące zakończenia, odstąpienia, wypowiedzenia umowy oraz tego – czy finansujący przewiduje kary umowne i w jakiej wysokości, gdyż zdarza się, że są one często zbyt wysokie. Podpisując umowę, teoretycznie zgadzamy się z wszystkimi jej warunkami. W tym przypadku zgadzamy się również z kosztami, których w późniejszym czasie co do zasady nie można kwestionować. Oczywiście jest tu mowa o kosztach, o których zostaliśmy poinformowani, które wynikają z umowy. I w tych przypadkach możemy znaleźć korzystne wyjście z sytuacji, chociażby doprowadzić do rozwiązania niekorzystnej umowy, a co się z tym wiąże uwolnić przedsiębiorcę od zbyt dużych kosztów z tytułu różnych leasingów. Także umowy z klientami mogą zawierać klauzule i zapisy, które w łatwy sposób można podważyć, odzyskując część zapłaconych już kwot. Trudno wymagać od przedsiębiorcy, aby był prawnikiem i doskonale orientował się we wszystkich dozwolonych prawem możliwościach egzekwowania niekorzystnych zapisów w umowach.
Dlatego lepiej nie zwlekać, tylko szukać pomocy u specjalistów. A może dobrą praktyką byłaby profilaktyka, czyli podpisywanie umów po konsultacji z kancelarią? Bardzo dobrze by było, gdyby świadomość prawna społeczeństwa polskiego była zrównana ze świadomością społeczeństwa niemieckiego. Niemieccy przedsiębior -
cy praktycznie każdą umowę poddają analizie różnych podmiotów, które prowadzą działalność prawniczą. Dzięki temu wiedzą, na co uważać, jakie aspekty realizować w pierwszej kolejności, gdzie można sobie pozwolić na jakąś pewną dozę swobody i co będzie się wiązało z jakimiś określonymi ryzykami. I w konsekwencji albo podejmują się negocjacji, albo w ogóle nie zawierają umów. Niestety z instytucjami finansowymi jest trochę inaczej, w tym wypadku mamy do czynienia z tzw. umowami zero-jedynkowymi, czyli dostajemy wzorzec umowy i albo go akceptujemy, albo odchodzimy od stołu. I tych umów w obrocie jest zdecydowanie więcej. To wspomniane już umowy kredytowe, gwarancyjne, leasingowe.
To kiedy najlepiej przejrzeć wszystkie zawarte umowy? Na pewno wtedy, gdy zaczyna być trudno, wiążemy jakoś koniec z końcem, nawet zarabiamy, ale trochę za mało niż powinniśmy. Jak w takim momencie zbadamy każdą umowę, zbadamy sobie każdy stosunek, sprawdzimy wszystko pod kątem prawnym, to może okazać się, że jesteśmy w stanie wyeliminować cześć klauzul, które generują koszty rzędu nawet kilku tysięcy złotych miesięcznie. Czasem można podważyć nawet całą umowę. Ostatecznie może to przełożyć się na sytuację przedsiębiorstwa i diametralnie ją poprawić. Pamiętajmy o tym, że procesy wychodzenia z zadłużenia nie zadzieją się jednak same i z dnia na dzień.
Na jakim etapie najczęściej trafiają przedsiębiorcy do Kancelarii Oddłużeniowej?
Zdecydowanie zbyt późnym, to znaczy na etapie albo już zagrożenia niewypłacalnością, albo nawet gdy są już niewypłacalni. W momencie, kiedy tylko zauważymy, że pojawiają się pierwsze symptomy nadciągających kłopotów, trzeba przeprowadzić głęboką analizę ekonomiczną i w jej ramach analizę prawną stosunków wynikających z wszelkich umów. Wtedy może okazać się, że właśnie tutaj są pewne środki do uwolnienia lub jest kontrakt, który można podważyć w całości. Zapraszam serdecznie na konsultacje. Porozmawiamy i zobaczymy, jak możemy pomóc.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcie: Paweł Keler
Kancelaria Oddłużeniowa Łódź, ul. Wydawnicza 17A
42 641 30 61 lub 42 641 30 62 lub 42 641 30 63 pomoc@portal-dluznika.pl portal-dluznika.pl portaldluznika
Droga pod prąd to moja droga
Łodzianie, którzy korzystają z usług stomatologicznych, nawet nie zdają sobie sprawy, że znaczna część licówek, mostów protetycznych, implantów, szyn terapeutycznych, wybielających, aparatów ortodontycznych czy protez pochodzi z 1Lab. TOMASZ KOŚKA, właściciel tej łódzkiej firmy, opowiada o tym, co decyduje o sukcesie w biznesie nie tylko stomatologicznym.
Kiedy w Pana głowie pojawił się pomysł na to, żeby zostać protetykiem?
Nie skłamię, jeśli powiem, że tak jak o wielu sprawach, które dzieją się w naszym życiu, również tutaj zdecydował przypadek. Pomysł narodził się podczas zajęć ze szkicu i rzeźby przygotowujących na ASP…
Chciał Pan zostać artystą?
Taki miałem plan, ale wyszło inaczej, jak to w życiu.
Co poszło nie tak?
Wszystko było tak jak trzeba, stąd te zajęcia przygotowujące do egzaminów. Od tego czasu minęło już trochę lat, ale ja wciąż pamiętam tematy, które dostałem do zrealizowania: dzbanki i krzesła. Miałem je narysować w różnych konfiguracjach. I rysowałem, ale w pewnym momencie spróbowałem spojrzeć na siebie z boku.
I…
I zobaczyłem, jak samotny może być malarz. Wtedy zrozumiałem, że to nie dla mnie. Miałem jednak zdolności manualne, które postanowiłem wykorzystać. Ktoś ze znajomych podpowiedział mi: a może technik protetyk? Poza tym doszedłem do wniosku, że mogą być z tego bardziej wymierne korzyści niż z malowania.
Nie żałuje Pan tego, że nie został artystą?
Nie, ponieważ umiem cieszyć się tym, co mam. Nie lubię narzekać i wyobrażać sobie, co by było gdyby. Poza tym cenię niezależność, a własny biznes pozwala ją mieć.
No właśnie, mając dwadzieścia kilka lat, założył Pan pracownię protetyczną. Skąd wziął Pan pieniądze na własną firmę, na jej wyposażenie i materiały?
Miałem dokładnie… dwadzieścia trzy lata. Teraz kiedy do mnie dotarło, jak młodo zacząłem i na co się porwałem, to sam jestem pod wrażeniem, że to zrobiłem. Niewielki kapitał, czyli dotacja z Urzędu Pracy i trochę pieniędzy odłożonych z dorywczych prac, umożliwił zakup materiałów i kilku używanych urządzeń. Za to energii, determinacji i chęci miałem nieograniczone zasoby. Dzięki temu jestem tu, gdzie jestem.
Uczył się Pan na własnych błędach czy korzystał z doświadczenia innych?
Prowadzenia firmy i robienia biznesu nie da się nauczyć na błędach innych. Warto o nich pamiętać i unikać, ale zawsze pojawi się jakiś nieprzewidziany zbieg okoliczności i coś pójdzie nie tak. Każdy przedsiębiorca powie panu, że własny biznes, to droga przez nieznany las. Brnąłem przez ten las, no bo skąd dwudziestotrzylatek bez przedsiębiorczej tradycji rodzinnej mógł wiedzieć o tym, że są inne drogi? Moja droga była ciężka, pełna pokory i wytrwałości.
Łódź to dobre miejsce na taką działalność? Panuje opinia, że akurat u nas jest w tej branży spora konkurencja?
Każde miejsce jest dobre i każde ma swoje minusy. W każdym borykamy się z problemami. A konkurencja… Tam gdzie jest, musimy trochę bardziej się starać, szybciej reagować, podejmować ryzyko. Ale tam, gdzie jej nie ma, też musimy być czujni, bo w każdej chwili może się to zmienić.
W takim razie co sprawiło, że akurat 1Lab udało się osiągnąć sukces na dość ciężkim rynku? Był jakiś przełomowy moment, który o tym zdecydował?
Wytrwała praca, przemyślane decyzje, konsekwencja w działaniu i odrobina ryzyka. Nawet jeżeli się gdzieś zmierza małymi krokami, to od czasu do czasu podjeżdża pociąg, do którego należy wsiąść bez kalkulowania i patrzenia dokąd dojedziemy. I to są właśnie te momenty, które decydują, że się uda albo nie. W życiu czasami bywa tak, że jak wsiądziemy do pociągu, to niekiedy trzeba już dojechać do stacji końcowej. Na szczęście w biznesie zawsze możemy wysiąść, jeżeli to nie był nasz pociąg.
Z iloma gabinetami stomatologicznymi w Łodzi współpracuje 1Lab?
Nie chcę mówić o konkretnych liczbach, ale jest ich bardzo dużo.
Myśli Pan o tym, żeby rozszerzyć działalność na inne miasta?
Tworzymy projekty na indywidualne zamówienie, wykonane wyjątkowo dokładnie, w których nie ma miejsca na pomyłkę czy nawet drobną niedokładność. Na nasze potrzeby wystarczy aglomeracja łódzka i cieszy nas to, że łódzcy dentyści wybierają właśnie nas. Jednak rozwój technologii i ciepłe słowa o nas w środowisku stomatologicznym siłą rzeczy powodują, że napływają zlecenia z innych regionów.
Często słychać opinie, że w każdej branży ważna jest specjalizacja. Pan idzie trochę pod prąd temu twierdzeniu, ponieważ pracownia 1Lab oferuje kompleksową usługę. To pomogło odnieść sukces?
Tak, droga pod prąd to od dawna moja droga. Oferujemy kompleksową usługę premium, która jest oparta na wysokich kompetencjach ludzi. Nadchodzi czas dużych klinik stomatologicznych, które leczą kompleksowo w ramach jednej placówki i jako partner, podwykonawca, również musimy mieć usługę „all in one”. Wielu podwykonawców to dla kliniki więcej prac administracyjno-biurowych, a tym samym większe koszty. Wybór jest zatem dość prosty.
Czy to oznacza, że małe często jednoosobowe pracownie protetyczne znikną?
To się dzieje już od jakiegoś czasu, ale to wcale nie oznacza, że ludzie stracą pracę. Praca będzie dla wszystkich. Tyle że swoje pięć minut będą miały duże firmy.
Jakimi wartościami kieruje się Pan w biznesie?
Najważniejsze to współpraca z naszymi klientami i bu-
dowanie z nimi trwałych relacji opartych na szacunku. Poza tym uczciwy dobór rozwiązań dla pacjenta, a nie nastawianie się wyłącznie na zysk. Równie ważne są atmosfera w zespole, szacunek dla pracowników i pomoc w rozwiązywaniu ich problemów.
Zajął się Pan usługami protetycznymi przez przypadek, ale już zupełnie świadomie skończył Pan studia psychologiczne. Psychologia pomaga w życiu i w pracy?
Tak, jeśli się chce i potrafi z tego skorzystać. Pedagogika to umiejętność przekazywania wiedzy, socjologia pozwala zrozumieć zachowania grupy, a psychologia umożliwia identyfikację swoich mocnych i słabych stron oraz poznanie różnych typów osobowości. A to bardzo pomaga w zarządzaniu zespołem.
Tworzymy projekty na indywidualne zamówienie, wykonane wyjątkowo dokładnie, w których nie ma miejsca na pomyłkę czy nawet drobną niedokładność.
A co trzeba zrobić, żeby osiągnąć sukces biznesowy?
Ma Pan na to jakąś receptę?
Jak ktoś uważnie przeczyta to co mówię, to trochę podpowiedzi znajdzie. Poza tym każda działalność musi mieć sensowną wizję, dobrze działającą produkcję, skuteczną sprzedaż i zdrową organizację. No i najlepiej jak ma unikatowy produkt, który sam się sprzedaje. Głęboko wierzę też w to, że w biznesie udaje się tym, którzy są ciekawi świata, odważni, chętnie słuchają mądrzejszych i dbają o rozwój osobisty.
Czy w 1Lab macie taki unikatowy produkt?
Mamy unikalną usługę wynajmu skanerów wewnątrzustnych „na dni” dla stomatologów z Łodzi. Obecnie Łódź jako jedyne miasto w Polsce ma dostęp do takiej usługi.
Rozmawiał: Robert Sakowski
Zdjęcia: Paweł Keler
1 Lab Łódź, ul. Urzędnicza 36 721 171 111 onelab@wp.pl 1lablodz.pl
FUNDACJE I STOWARZYSZENIA
– cele ich utworzenia, proces rejestracyjny, zasady prowadzenia działalności
Fundacje i stowarzyszenia kojarzą się wszystkim z wolontariatem, dobroczynnością, działaniami na rzecz społeczeństwa, lecz większość z nas nie wie, jak powstają i jakie są zalety ich prowadzenia. Postaramy się więc przybliżyć ich tematykę.
Zakładamy stowarzyszenie
Stowarzyszenie to dobrowolne, samorządne, trwałe zrzeszenie o celach niezarobkowych. Cele stowarzyszenia powinny służyć szeroko pojmowanym celom społecznym: kulturalnym, zdrowotnym, oświatowym czy dobroczynnym. Stowarzyszenie samodzielnie określa swoje cele, programy działania i struktury organizacyjne oraz uchwala akty wewnętrzne dotyczące jego działalności. Oparte jest na pracy społecznej członków, ale może również zatrudniać pracowników. Do jego założenia nie jest potrzebny majątek, a jedynie wspólne cele co najmniej trzech lub siedmiu osób. Trzy osoby wystarczą do założenia stowarzyszenia zwykłego, które nie jest rejestrowane w Krajowym Rejestrze Sądowym, a jedynie w ewidencji stowarzyszeń zwykłych, prowadzonej przez starostę powiatu, na terenie którego mieści się siedziba stowarzyszenia zwykłego. Choć procedura jest o wiele prostsza i bezpłatna, to ma swoje minusy. Nie nadaje ona stowarzyszeniu statusu osoby prawnej, choć jako ułomna osoba prawna również będzie mogło ono zaciągać zobowiązania i nabywać prawa. Stowarzyszenie zwykłe nie może powoływać terenowych jednostek organizacyjnych, zrzeszać osób prawnych, prowadzić działalności gospodarczej ani prowadzić odpłatnej działalności pożytku publicznego.
Aby móc podejmować powyższe działania należy utworzyć stowarzyszenie „rejestrowane”, do którego potrzeba już siedmiu osób. Jest ono rejestrowane w rejestrze stowarzyszeń, innych organizacji społecznych i zawodowych, fundacji oraz publicznych zakładów opieki zdrowotnej Krajowego Rejestru Sądowego. Wraz z wpisem do KRS stowarzyszenie uzyskuje osobowość prawną. Wówczas staje się również organizacją pozarządową i może korzystać z różnych źródeł finansowania.
Tworzymy fundację
Natomiast fundacja to organizacja powołana przez fundatora lub fundatorów, aby realizować cele społecznie lub gospodarczo użyteczne. Kluczową postacią w fundacji jest fundator, który przekazuje swój majątek, aby mógł zostać zrealizowany ważny dla niego cel. Fundator również uchwala statut fundacji, czyli zasady jej funkcjonowania. Tym samym ma możliwość zagwarantowania sobie uprawnień, dzięki którym może później decydować
przykładowo o powoływaniu i odwoływaniu zarządu czy zmianie statutu. Fundacja jest bardziej sformalizowana niż stowarzyszenie, ponieważ obowiązkowo należy ją wpisać do Krajowego Rejestru Sądowego, a jej ustanowienie musi nastąpić w formie aktu notarialnego (akt fundacyjny). Jedynym wyjątkiem od tej zasady jest ustanowienie fundacji w testamencie. Spadkodawca w swojej ostatniej woli może ustanowić fundację, która stanie się jego spadkobiercą, a warunkiem jej istnienia jest rejestracja w ciągu dwóch lat od ogłoszenia testamentu.
Konsultacje z prawnikiem
Istotne jest, że zarówno stowarzyszenia, jak i fundacje, które są wpisane do Krajowego Rejestru Sądowego, mogą prowadzić działalność gospodarczą. Może ona być jedynie działalnością uboczną, służącą pozyskiwaniu środków finansowych na prowadzenie działalności statutowej. To oznacza, że zysk nie może być dzielony między członków, a działalność gospodarcza nie może dominować nad działalnością statutową. Kluczową kwestią jest również fakt, że fundacje i stowarzyszenia mogą być zwolnione z zapłaty podatku od osób prawnych ze względu na swoje cele statutowe.
Stowarzyszenia i fundacje są doskonałym rozwiązaniem dla realizacji innych celów niż zarobkowe, jednak należy pamiętać, że ich proces rejestracji, a także dalsze funkcjonowanie wiąże się z podobnymi formalnościami, jak w przypadku spółek prawa handlowego. Gdy rozważamy ich założenie, warto skonsultować się z prawnikiem, który przeprowadzi nas przez ten proces.
Autorki artykułu: Beata Cieślak, partner, radca prawny oraz Ewa Wiśniewska, associate, adwokat
CK Partners
Łódź, ul. Gdańska 130
42 636 99 00, 42 636 99 04 office@ckpartners.pl ckpartners.pl
Benefit Broker Group, czyli ubezpieczenia szyte na miarę!
O tym, jak zmieniła się branża brokerska przez ostatnie lata i co warto ubezpieczyć, rozmawiamy z ARTUREM STĘPNIEM , prezesem Benefit Broker Group, łódzkiej firmy, która na rynku ubezpieczeń działa od ponad 10 lat i słynie z tego, że nie boi się trudnych wyzwań.
Jaka ścieżka zawodowa doprowadziła Pana do tego miejsca, czyli bycia prezesem prężnie działającej firmy brokerskiej w województwie łódzkim?
Pochodzę ze Zduńskiej Woli, bardzo ciekawego biznesowo miasta, gdzie powstały tak znane marki jak Budvar, Brubeck, Zwoltex czy Gatta. Pierwszy biznes założyłem w wieku dziewiętnastu lat i tak zaczęła się moja przygoda z ubezpieczeniami i finansami, później pracowałem jako underwriter i negocjator w Pionie Klienta Korporacyjnego PZU, ostatecznie dekadę temu uzyskałem zezwolenie na wykonywanie działalności brokerskiej z KNF i rozpocząłem pracę pod własną marką.
Dzisiaj obsługujemy największe spółki w województwie, ale też sięgamy dalej. Mamy klientów instytucjonalnych i spółki z praktycznie wszystkich branż – od dużych producentów, przewoźników, firm budowlanych przez podmioty samorządowe po szpitale.
Czy kiedy Pan zaczynał, ta branża wyglądała inaczej? Jakie największe zmiany można dostrzec?
Wprowadzenie nowych technologii, w tym rozwój Internetu, analizy danych, a w ostatnim czasie sztucznej inteligencji, drastycznie zmieniło sposób, w jaki funkcjonują firmy brokerskie i cały rynek ubezpieczeniowy i finansowy. Nowe narzędzia umożliwiają bardziej efektywne zarządzanie, lepszą personalizację usług i szybszą obsługę klienta. Dostrzegamy oczywiście koncentrację rynku, więksi przejmują mniejszych, tendencję do konsolidacji widzimy na całym świecie. My uparcie budujemy swoją lokalną markę i robimy to w wysokich standardach i wierzę, że dzięki temu będziemy nadal się rozwijać.
Na rynku mamy obecnie sporo firm brokerskich, co wyróżnia Benefit Broker Group ?
Mamy taką filozofię, że działamy trochę jak przewidujący projektant i profesjonalny zakład krawiecki szyjąc garnitur na miarę. Nasz klient jest dla nas najważniejszy, dostosowujemy się do niego, rozpoznajemy potrzeby. Naszą misją jest to, że pomagamy większym, by byli jeszcze więksi, a nowym rosnącym i innowacyjnym spółkom, na przykład dzięki szerokiemu wachlarzowi gwarancji, pomagamy brać udział w przetargach i zabezpieczać kontrakty, których nie mogliby zabezpieczyć bez dźwigni jaką dają uzyskane przez nas gwarancje. Doradzamy przy zabezpieczeniu odroczonych należno-
ści handlowych. Dzięki temu firmy mogą zabezpieczyć swoje należności przed ryzykiem niewypłacalności ich klientów, co zapewnia stabilność finansową i minimalizuje straty związane z niezapłaconymi fakturami. Nasza ekspertyza w dziedzinie ubezpieczeń kredytów kupieckich pozwala klientom skupić się na rozwoju swojej działalności, mając pewność, że ich finanse są odpowiednio zabezpieczone.
Co można ubezpieczyć?
Tak naprawdę wszystko. Wprowadzamy dla klientów mniej znane produkty, ale też kompleksowo szkolimy kadrę zarządzającą i menedżerską w tym zakresie. Przykładem mogą być ubezpieczenia cywilnej odpowiedzialności członków zarządów i władz spółek, ubezpieczenia zdrowotne, czy też ubezpieczenia cybernetyczne, które udało się wielu klientom zaimplementować, a dzięki posiadanej ochronie udało się uniknąć ogromnych kosztów. Dzisiaj te ubezpieczenia są już dla naszych klientów standardem w oczekiwanym zakresie ochrony.
Jesteście znani z tego, że jak się nie da czegoś ubezpieczyć, to Wy się tego podejmujecie. Nie boicie się ryzyka?
To prawda, że nie boimy się trudnych wyzwań. Ryzyko to dla nas codzienność, a nasi brokerzy to w zdecydowanej większości specjaliści z ponad dwudziestoletnim stażem w branży. Współpracujemy ze wszystkimi towarzystwami ubezpieczeń, gwarantującymi ochronę w zakresie ubezpieczeń majątkowych, komunikacyjnych, finansowych czy życiowych, jak i operatorami medycznymi. Od początku współpracujemy z certyfikowanymi brokerami Lloyd’s. To największy rynek ubezpieczeniowy na świecie. Jeśli nie da się ubezpieczyć jakiegoś ryzyka w Polsce, ze względu na dużą pojemność, wartość kontraktu albo z uwagi na nadzwyczajne ryzyko, to my jesteśmy w stanie znaleźć taką ochronę, korzystając z firm ubezpieczeniowych z całego świata zlokalizowanych od Nowego Jorku po Tokio. I to jest nasza przewaga.
Rozmawiała: Agnieszka Mikołajczyk
Zdjęcie: Paweł Keler
Benefit Broker Group Sp. z o.o. Łódź, ul. Tuwima 30 lok. 2 artur.stepien@benefitbroker.eu
Z tą fryzurą
jej do twarzy
O radości z pracy, fryzurach okolicznościowych i tych codziennych rozmawiamy z AGNIESZKĄ DONDZIAKŻUREK, właścicielką Salonu Vanilia.
Prowadząc salon fryzjerski, zapewne cały dzień pracuje Pani bardzo intensywnie. Jak się potem Pani regeneruje?
Staram się ten czas dla siebie spędzać na różne sposoby. Pijąc pyszną kawę w kawiarni Nie Pytaj. Spotykając się z koleżankami, idąc na basen czy do SPA, czasem kino i teatr. Zawsze znajdę też odrobinę czasu na zakupy, jak to kobieta. (śmiech)
To ile godzin dziennie Pani pracuje?
Z reguły dwanaście. Salon Vanilia hair & beauty, który prowadzę, ma dość kameralną obsadę, zatrudniam jeszcze jedną fryzjerkę i dwie kosmetyczki.
Prowadzi Pani salon już ponad dwadzieścia lat, co się przez ten czas zmieniło?
Głównie zmienili się klienci i ich podejście. Dzisiaj klient płaci i oczekuje pewnego poziomu obsługi, a my mamy sprostać jego wymaganiom. Dlatego praktycznie ja i mój zespół stale się szkolimy. Trzeba nadążać za obowiązującymi trendami.
Z jakich dokładnie usług można skorzystać w Salonie Vanilia?
Przede wszystkim oferujemy strzyżenie damskie i męskie, wszelkiego rodzaju koloryzacje, upięcia, zabiegi na paznokcie, brwi i rzęsy, a także depilację. Lubię swoją pracę i się w niej spełniam.
Gdzie zbierała Pani fryzjerskie szlify?
Jestem po egzaminie czeladniczym mistrzowskim, później praktykowałam w salonie, szkoliłam się w Niemczech i Włoszech oraz oczywiście w Polsce. Uczyłam też w szkole zawodu. Miło wspominam pracę w teatrze, a szczególnie związane z tym zagraniczne wyjazdy.
Który wyjazd wspomina Pani najlepiej, a może jakieś szkolenie najbardziej zapadło w pamięci?
Nie mam jednego szczególnego, wszystkie zagraniczne wyjazdy teatralne niosą świetne wspomnienia. A szkolenie każde jest ważne w danym czasie. Staram się być na nich co kilka miesięcy, potem chętnie dzielę się wiedzą z moim zespołem.
Od zawsze marzył się Pani taki biznes, czy to splot różnych wydarzeń doprowadził do tego?
Bardziej moje dziecko, które nie mogło ciągle podróżować, potrzebowało stabilizacji. Dlatego zdecydowałam, że otworzę własny salon.
Czy lokalizacja w tym biznesie ma znaczenie?
Zdecydowanie. Salon w obecnym miejscu, a jest to już trzecia lokalizacja, prowadzę od dziesięciu lat. Jest on też największy z dotychczasowych. Bardzo dużą uwagę przykładam również do wystroju i jakości obsługi naszych klientów, klientek.
Czy Pani zdaniem dzisiaj wizyta w salonie fryzjerskim jest bardziej celebrowana niż kiedyś?
Myślę, że tak, ale głównie przez panie, mężczyźni korzystają z usługi i wychodzą. Panie spędzają tu zdecydowanie więcej czasu, ponieważ ich fryzury tego wymagają. Jest więc i chwila na wypicie kawy i rozmowy o codziennych ludzkich sprawach.
Jakie najczęściej pochwały słyszy Pani od klientów?
Przede wszystkim, że jest czysto i unosi się w powietrzu ładny zapach. Sama spędzam tu dużo czasu, więc bardzo dbam o to miejsce.
Pamięta Pani najdłużej przygotowywaną fryzurę?
Tak, kiedyś zajmowaliśmy się przedłużaniem włosów i pani spędziła u nas kilkanaście godzin z krótką przerwą na posiłek. Fryzury okolicznościowe też są bardzo czasochłonne, ale sprawiają wiele przyjemności.
Okolicznościowe fryzury są bardziej satysfakcjonujące, czy te codzienne też są równie ciekawe?
Zdecydowanie lubię te okolicznościowe, z pewną dozą wyjątkowości. Lubię też krótkie cięcia, a to dlatego, że są bardzo wymagające. A największą nagrodą dla mnie jest uśmiech klientki, która widzi, jak odmieniła ją nowa fryzura.
Myśli Pani o rozszerzeniu usług w swoim salonie, czy to już jest ten poziom, który miał być?
Do szczęścia brakuje mi pełnej gamy usług kosmetycznych oraz relaksacyjnych masaży. Chciałabym zaopiekować się klientką kompleksowo, tak aby wyszła od nas pięknie zadbana i zrelaksowana.
Rozmawiał: Damian Karwowski
Salon Vanilia hair & beauty Łódź, ul. Żywotna 66/68
Fryzjerstwo: +48 505 830 929
Kosmetyka: +48 512 721 107
Po zdrowie i medal
Biegi, rajdy rowerowe czy spacery, to nie tylko aktywności fizyczne, ale też sposób na integrację i podbudowanie zdrowia psychicznego. Wie o tym doskonale
MARCIN MŁYNARCZYK, pomysłodawca, założyciel i prezes Fundacji Akademii Sport i Rozwój z Konstantynowa Łódzkiego, którego misją jest promowanie zdrowego stylu życia i aktywności dla każdego.
Fundacja Akademia Sport i Rozwój, której jest Pan prezesem działa już ósmy rok. Jak to wszystko się zaczęło?
Sportem, a zwłaszcza piłką nożną, interesowałem się od najmłodszych lat. Jestem wychowankiem ŁKS, byłem zawodnikiem Piotrcovia – Ptak S.S.A. Piotrków Trybunalski, Pogoń Zduńska Wola, czy Bogmar-Ceramed Bielsko-Biała. Związałem się rzecz jasna z najstarszym klubem sportowym w Konstantynowie Łódzkim – KKS Włókniarz Konstantynów Łódzki, gdzie grałem, trenowałem, a później zostałem prezesem klubu. Od dziecka byłem aktywny, piszę bajki sportowe, od lat działam też, jako sekretarz w Regionalnej Radzie Olimpijskiej w Łodzi. Sport jest mi bliski, a jako działacz społeczny, samorządowiec, chciałem zrobić coś, co zachęci innych do aktywności, zmiany postawy życiowej. Bo o tym, że sport to zdrowie, wie każdy, ale trudniej przekłuć tę prawdę w działanie. I tak zrodził się pomysł na Fundację.
Czym zajmuje się Fundacja, co jest jej główną misją?
Zajmujemy się przede wszystkim aktywizacją dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów, do aktywności, do przebywania razem, do tego, aby zadbać o swoje zdrowie. Jako absolwent „Promocji zdrowia”, którą ukończyłem w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, doskonale wiem, jak ważne jest zdrowie. A w swojej definicji to pełen dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny. I właśnie tym się zajmujemy. Na naszych wydarzeniach są takie aktywności jak spacer, bieg czy rajd rowerowy. Już sama aktywność fizyczna pozwala nam zadbać o silne ciało, czyli dobrostan fizyczny. To, że jesteśmy razem, przy wysiłku, przy muzyce, podczas wspólnego biesiadowania, czasem przy ognisku, to wzmacnia dobrostan społeczny. Większość wydarzeń odbywa się w lesie, na łonie przyrody, mamy więc dobrostan psychiczny. Realizujemy więc poprzez wspólne działania cały pakiet, aby być w jak najlepszej kondycji. Zaobserwowałem, że zwłaszcza po covidzie wiele osób zaczęło doceniać możliwość uprawiania sportów na świeżym powietrzu, czy integracji z innymi ludźmi.
Jakie wydarzenia organizujecie?
Nasze imprezy skupiają się na ciekawych wydarzeniach w kalendarzu, mając wciąż na myśli przede wszystkim wzmacnianie i promocję zdrowia. Ważnymi datami jest 1 maja, czyli wejście Polski do Unii Europejskiej, później 2 maja Święto Flagi i 3 maja Święto Konstytucji. Ale z racji tego, że wiele osób wyjeżdża wówczas na majówki, my robimy kwietniówkę – czyli Bieg dla Europy. Organizujemy Spacer i Bieg Lwa Sahima, był bieg dla pszczół, przez co chcieliśmy podkreślić ich niezwykłą rolę w naszym życiu. Bardzo dużym wydarzeniem jest Rajd Niepodległości,
w zeszłym roku wzięło w nim udział ponad czterysta osób, była wspaniała atmosfera, biało-czerwone stroje, odśpiewaliśmy hymn.
Udział w imprezach mogą wziąć wszyscy, czy ograniczacie się do województwa łódzkiego?
Jesteśmy otwarci na każdego, kto tylko chciałby spędzić miło i aktywnie czas. Podczas naszych imprez nie ma mowy o niesnaskach, sporach, kto jaką siłę polityczną preferuje, czy kto jakiemu klubowi sportowemu kibicuje, to wszystko schodzi na dalszy plan. Sport jest najważniejszy, wspólne przebywanie razem. Oczywiście można zdobyć medal za wygraną, ale nie o to tutaj chodzi, a o sam udział, endorfiny, pozytywne emocje. Zachęcam wszystkim do śledzenia naszego profilu w mediach społecznościowych, gdzie na bieżąco zapraszamy na organizowane przez nas wydarzenia.
Rozmawiała: Agnieszka Mikołajczyk
Zdjęcie: Paweł Keler
Fundacja Akademia Sport i Rozwój
503 777 809
marcin.mlynarczyk@onet.eu mmlynarczyk.pl FundacjaASiR
Torebka NoSugar x La Tiene
Dwie marki, jeden cel!
O tym, dlaczego łączą siły swoich marek i co dzięki tej synergii chcą osiągnąć opowiadają SASHA KUSHNIRENKO, projektantka mody i współwłaścicielka marki i butiku NoSugar w łódzkim Monopolis oraz
ANNA WINIARSKA , projektantka toreb i współwłaścicielka marki La Tiene.
Dlaczego akurat torebka stała się aż tak ważnym atrybutem w kobiecej modzie?
Anna Winiarska: Torebka wykonana z pięknej skóry, uszyta z wielką starannością w ulubionym kolorze, podkreśli naszą atrakcyjność i styl. Jeśli przy tym odpowiednio o nią zadbamy, to mimo upływającego czasu, będzie nam służyć wiele lat i zachwycać swoją formą oraz pięknym zapachem. Przy odpowiednim doborze koloru i materiału torebka może dodać ekstrawagancji każdej stylizacji oraz sprawić, że stanie się ponadczasowym dodatkiem. Przy tworzeniu projektów wyznaję zasadę, że mniej znaczy więcej i stawiam przede wszystkim na wysoką jakość. Sasha Kushnirenko: Ja mogę do tego dodać tylko tyle, że torebki to najchętniej wybierane damskie dodatki. Są praktyczne, pojemne, stylowe i świadczą o znajomości modowych trendów albo ukazują osobowość kobiety. Jeśli zostaną dobrze dobrane, ukrywają również mankamenty figury. Dlatego od początku działalności naszego butiku zaprosiliśmy do współpracy La Tiene. W moim przekonaniu te torebki doskonale pasują do moich projektów ubrań.
No Sugar x La Tiene, może przynieść same korzyści. Stworzymy coś wyjątkowego, a przy okazji wspólnie będziemy się promować, wykorzystując do tego zasięgi obu marek. Poza tym od pierwszej kolekcji Karla Lagerfelda x H&M w 2004 roku współpraca pomiędzy markami stała się normą w świecie mody.
Kiedy pokażecie efekt Waszej współpracy?
Sasha Kushnirenko: Planujemy, żeby stało się to jak najszybciej. Chcę, aby nasze wspólne projekty ukazywały się dwa razy w roku – wiosną i jesienią. A może też zaproponujemy coś dodatkowo na święta i karnawał. Obie wierzymy, że nasza współpraca przyniesie pozytywny efekt obu markom. Plany mamy ogromne i jak wszystko pójdzie dobrze, to będziemy je realizować.
À propos planów, co jeszcze w najbliższym czasie zaproponuje Pani klientkom butiku No Sugar?
Co w nich jest takiego, że zwróciły Pani uwagę?
Sasha Kushnirenko: Wyjątkowa elegancja, klasyka zmieszana ze sportem, wysokiej klasy materiały, z których są wykonane i doskonałe wykończenie. Wszystkie torby La Tiene to produkty premium, które idealnie uzupełniają to, co zaproponowałam kobietom w butiku No Sugar. Doceniają je panie, które cenią swoją kobiecość oraz nie potrzebują cukrowanego życia, wyzywających kreacji i sztuczności.
Zdecydowałyście się połączyć siły i obie marki, by stworzyć torebkę wyjątkową, czyli jaką? To po pierwsze, a po drugie, czy łączenie marek Wam nie zaszkodzi?
Anna Winiarska: Chcemy połączyć tkaninę ze skórą i stworzyć taką torebkę, której elegancja połączy się z praktycznością. Taką, która będzie mogła służyć nam na różne okazje. Mamy już wstępne projekty, ale wciąż pracujemy nad jej ostatecznym kształtem. A jeżeli chodzi o łączenie marek, to dziś w świecie mody powszechna praktyka i nie widzę w tym żadnego zagrożenia.
Sasha Kushnirenko: Powiem więcej, moim zdaniem nasza współpraca i budowanie synergii pomiędzy markami
Sasha Kushnirenko: Może nie tylko klientkom, ale też klientom… Coraz częściej panowie, którzy lubią połączenie klasyki z modą sportową, pytają mnie, czy mogę zaproponować coś dla nich. Pewnie w tym roku wyjdziemy z taką propozycją, ale na razie nie chcę wchodzić w szczegóły. A jeżeli chodzi o bliższe plany, to już niebawem na jakiś czas połączę butik z pracownią. Wstawimy tu maszynę do szycia i będziemy szyć. W ten sposób chcę pokazać wszystkim zainteresowanym, jak powstają ubrania, które można kupić w No Sugar. Proszę zaglądać na nasze profile na Facebooku i Instagramie.
Rozmawiał: Robert Sakowski
Zdjęcie: Paweł Keler
Monopolis, Łódź, ul. Kopcińskiego 60/62 515 125 730
nosugarclothing@gmail.com
nosugar-clothing.com
O poszukiwaniu NAJLEPSZYCH
Szukać tych najlepszych na rynku? Może zamiast skupiać się na poszukiwaniu „gwiazd”, warto zainwestować w rozwój i szkolenie obiecujących talentów wewnątrz organizacji? Rozmawiamy z AGNIESZKĄ KOWALCZYKOWSKĄ , HR Managerem, HR Business Partnerem, rekruterem, coachem.
Czy poszukiwanie „gwiazd” na rynku pracy na pewno przełoży się na sukces danej firmy czy działu?
Niekoniecznie! Zacznijmy od tego, że liczba specjalistów wysokiej klasy na rynku jest ograniczona, a konkurencja o ich uwagę jest zacięta. Dodatkowo tak zwani najlepsi doskonale znają swoją wartość, a co za tym idzie, stawiają pracodawcom spore wymagania, domagają się odpowiednio wysokich stawek oraz przeróżnych dodatków, już za samą obietnicę przyszłych wyników swojej pracy. Co więcej, nawet najlepsi w swojej dziedzinie nie zawsze idealnie wpasują się w kulturę organizacyjną firmy, a ich lojalność może być krótkotrwała. I cóż z tego, że dział HR świętować będzie wraz z zespołem, do którego dołączył nowy wykwalifikowany specjalista, doskonale przeprowadzony proces rekrutacji, jak za kilka miesięcy najlepszy na rynku złoży wypowiedzenie.
Z jakich powodów miałby je składać, skoro zostały zaspokojone wszelkie stawiane przez niego warunki?
Kwestie finansowe i przeróżnych benefitów, to tylko jedna strona medalu. Zatrudniając najlepszych na rynku, trzeba zapewnić im odpowiednie wyzwania. Nic tak nie zabija zaangażowania, jak nudne i powtarzalne czynności. Poza tym ci najlepsi z najlepszych również pragną się rozwijać, a jeśli firma nie daje im takiej możliwości, to bez sentymentów się z nią pożegnają.
Czy wobec tego dobrym rozwiązaniem dla firmy może okazać się zainwestowanie i rozwój talentów w obrębie organizacji, zamiast poszukiwanie ich na zewnątrz?
Zdecydowanie tak. Pracownicy, którzy już pracują w firmie, zazwyczaj mają lepsze zrozumienie celów, wartości i kultury firmy. Inwestując w ich rozwój, można łatwiej dostosować ich umiejętności do specyficznych potrzeb organizacji. Ponadto, kiedy pracownicy widzą, że firma dba o ich rozwój, stają się oni bardziej zaangażowani i mają większą motywację do osiągnięcia sukcesu. Poszukiwanie talentów na zewnątrz może być kosztowne i czasochłonne. Inwestowanie w istniejących pracowników może być bardziej efektywne zarówno pod względem czasu, jak i kosztów.
Jeśli jednak musimy poszukać specjalisty na rynku, to rozumiem, że Pani nie będzie miała z tym kłopotu? Mam ponad dwudziestoletnie doświadczenie w dziedzinie rekrutacji, szczególnie w branżach: IT, finansach oraz budownictwie. Specjalizuję się w zatrudnianiu specjalistów
w obszarze sprzedaży i obsługi klienta na wszystkie stanowiska, ale głównie rekrutuję kadrę menedżerską. Znam również dobrze potrzeby rekrutacyjne firm produkcyjnych i tam również znalezienie pracownika nie stanowi dla mnie problemu. Przedstawiam klientom tylko te osoby, które dokładnie poznałam i oceniam ich jako odpowiednie dla danej roli. W dziewięćdziesięciu procent przypadków kandydaci, których rekrutowałam, zostają zatrudnieni w ciągu pierwszych dwóch tygodni współpracy.
Trudno dzisiaj znaleźć odpowiednią osobę na rynku pracy, która spełnia oczekiwania stawiane przez pracodawców? W niektórych branżach na pewno. Zapotrzebowanie na dobrych specjalistów zawsze jest duże, a ich talenty w cenie. Ale tak, jak już wspomniałam, warto talentów szukać także we własnej organizacji. Doceniając ludzi wewnątrz możemy zyskać zdecydowanie więcej, a przede wszystkim pewność, że taki pracownik będzie lojalny i nie złoży wypowiedzenia po kilku miesiącach pracy.
Inspiruje Pani także do zmian i pomaga w odnalezieniu drogi na szczyt kariery.
Jak najbardziej, jestem też coachem. Pomagam w osiąganiu równowagi między życiem osobistym i zawodowym, budowaniu wiary w siebie, a także wspieram w rozwoju osobistym. Prowadzę też mentoring biznesowy, który z jednej strony pomaga w rozwoju zawodowym, a z drugiej zwiększa świadomość prawdziwych potrzeb i motywacji. Zapraszam serdecznie na konsultacje.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcie: archiwum
797400686
agnieszka.kowalczykowska@gmail.com coachingowo.pl
W sercu miasta komfortowo i w zgodzie z naturą
Poszukiwanie idealnego lokum do życia nie jest prostą sprawą. Mieszkanie kupujemy z reguły na lata, zależy więc nam na tym, aby zaspokajało nasze obecne, jak i przyszłe potrzeby oraz nie traciło na wartości. Warto więc przyjrzeć się ofercie projektu Apartamenty Dębowa, nowej inwestycji na mapie Łodzi. Właśnie tu mogą się zrealizować marzenia o własnym „M” dla wielu osób. Dlaczego?
Tutaj ważny jest komfort przyszłych mieszkańców
Nietuzinkowa inwestycja Apartamenty Dębowa powstaje na rogu ulic Senatorskiej i Dębowej, kilkaset metrów od Piotrkowskiej – ścisłego centrum Łodzi. Na wyciągnięcie ręki jest więc wszystko, czego można oczekiwać od miasta – restauracje, sklepy, ośrodki kultury, centra sportowe. Lokalizacja urzeka nie tylko otaczającą ją przestrzenią, ale też unikalnym, staromiejskim charakterem. Tuż za oknami rosną piękne stare dęby. Ceniący sobie spokój i otoczenie zieleni znajdą tu również dla siebie przestrzeń do życia. Mieszkania mają być gotowe w czerwcu 2025 roku.
Idealna przestrzeń dla rodzin i singli
Funkcjonalna architektura i wysoki standard wykończenia sprawiają, że w Apartamentach Dębowa każdy odnajdzie swój codzienny komfort. Projekt ten idealnie wpasowuje się w potrzeby rodzin z dziećmi. W niewielkiej odległości od kompleksu znajdują się placówki edukacyjne, a popołudnia rodzice wraz z pociechami będą mogli spędzać w parku Reymonta czy na placu zabaw.
Doskonała lokata kapitału
Apartamenty Dębowa, to również świetna lokata kapitału, która ze względu na swoją niezwykle atrakcyjną lokalizację nigdy nie straci na wartości. Wszystkie kluczowe atuty otoczenia są trwałe, a inwestycja sama w sobie jest pomyślana tak, aby zapewnić długą i satysfakcjonującą eksploatację. Dzięki bliskości najważniejszych łódzkich punktów handlowo-usługowych, lokale na pewno szybko znajdą swoich najemców. Apartamenty Dębowa mogą okazać się także doskonałą przestrzenią dla osób wolnych i samodzielnych, które w perspektywie zechcą lokal wynajmować.
O inwestycji
W Apartamentach Dębowa znajdują się 134 lokale mieszkalne z dostępem do balkonu, loggi lub tarasu, hala garażowa z miejscem na 144 pojazdy, oraz 6 lokali usługowych na parterze budynku. Inwestorem przedsięwzięcia deweloperskiego jest Epol Holding Sp. z o.o., a jego generalnym wykonawcą firma RE-Bau. Deweloper realizuje inwestycje w całości ze środków własnych, dzięki czemu jego klienci mogą czuć się bezpiecznie.
Biuro sprzedaży Łódź, ul. Targowa 9A +48 885 588 393, +48 885 588 086 biuro@apartamentydebowa.pl www.apartamentydebowa.pl
Inwestor
Z poszanowaniem otoczenia
Projekt inwestycji powstał w pracowni architektonicznej Horizone Studio. O tym, co było najważniejsze w jego tworzeniu rozmawiamy z ROBERTEM STRZEŃSKIM , jednym z partnerów.
Przystępując do projektu nad przestrzeniami do życia, co jest dla Pana najważniejsze?
W Horizone Studio zawsze patrzymy z nieco szerszej perspektywy niż sama bryła budynku. Niezwykle istotne jest dla nas jego otoczenie, przestrzeń urbanistyczna. Patrzymy na nią przez pryzmat naszych własnych oczekiwań. Mają to być miejsca, w których sami chcielibyśmy żyć, a w tym względzie jesteśmy niezwykle wymagający. Przed założeniem Horizone Studio, przez wiele lat pracowaliśmy poza granicami kraju w pracowniach architektonicznych w Irlandii, Niemczech i Szwecji. Tam w prawie każdym projekcie mieszkaniowym tworzy się miejsca zielone i przyjazne do przebywania. I takie projektujemy obecnie w Polsce, między innymi w Łodzi, tworząc Apartamenty Dębowa.
W Apartamentach Dębowa nie tylko wykreowaliście Państwo wspólny zielony dziedziniec, ale z poszanowaniem podeszliście do rosnącego tu starodrzewu, tak aby cieszył oczy przyszłych mieszkańców?
Prawda, sami dodaliśmy sobie dużo pracy, ponieważ już po wydaniu warunków zabudowy, wspólnie z Inwestorem, Wydziałem Architektury Urzędu Miasta Łodzi i Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków, pod którego ochroną jest ten teren, zdecydowaliśmy, że odsuniemy budynek od drzew o około trzy metry, tak aby nie narażać układu korzennego. Naszym celem było, aby przyszli lokatorzy czerpali radość z otaczającej ich zieleni, nie tylko tej już przez nas zastanej, ale również nowej posadzonej na wspólnym prywatnym dziedzińcu. Dziedzińcu, na którym każdy będzie mógł spędzać bezpiecznie czas.
A co decyduje o takim, a nie innym układzie mieszkań? Czy pod uwagę brana jest przede wszystkim ich funkcjonalność?
Projektujemy, trochę nie znając użytkownika końcowego, a więc staramy się tworzyć te mieszkania w taki sposób, żeby dawały przyszłym lokatorom różne możliwości aranżacji. Każdy z nas przecież ma inne potrzeby. Nie ma jednej uniwersalnej recepty na przestrzeń dla wszystkich.
Jeśli chodzi o bryłę zewnętrzną budynku, to staraliście się ją dopasować do otoczenia?
W tym przypadku, gdzie obszar objęty jest ochroną konserwatorską, staraliśmy się wpasować do otoczenia zarówno formą budynku, jak i jego wysokością. Oczywiście jest to jak najbardziej budynek współczesny, bowiem nie uważam, aby naśladowanie czy kopiowanie starych kamienic znajdujących się w sąsiedztwie było dobrym rozwiązaniem. Patrząc na obiekty, jednoznacznie powinniśmy kojarzyć, w jakim okresie powstały. Takie jest moje zdanie.
Wszystkie smaki OFFa
Lekka bliskowschodnia szakszuka, stek z selera z bimbi, prawdziwe guacamole, aromatyczny i sycący mistrzowski ramen, a może solidna porcja czarnego angusa? Za sprawą znakomitych restauracji w OFF Piotrkowska Center dawną fabrykę Ramischa wypełniają zapachy i smaki, jak magnes przyciągające miłośników kulinarnych doznań, dobrze spędzonego czasu i kulinarnych podróży bez konieczności wyjeżdżania z Łodzi.
Rewitalizacja przez gastronomię. Tak najprościej określić można to, jak restauracje w OFF Piotrkowska Center odmieniły losy dawnej zdegradowanej fabryki w samym centrum miasta.
– Dwie dekady temu dostrzegliśmy potencjał Łodzi, zanim zrobili to inni. Postawiliśmy na rewitalizację pofabrycznych murów, działając bez gotowych wzorców, a zachowanie historycznej tożsamości miejsca było moim osobistym marzeniem – podkreśla Michał Styś, prezes OPG Property Professionals, pomysłodawca OFFa. – Kreując wizję tego miejsca od początku stawialiśmy na to, by historyczną tożsamość dopełnić nowoczesnością i kreatywnością. Tak powstało miasto w mieście, idealne do pracy, rozwoju biznesu, ale też dające świetną oprawę dla czasu
wolnego w klubie czy w ogródku znakomitej restauracji – podkreśla. I to właśnie wyjątkową atmosferę docenili przedsiębiorcy, którzy zdecydowali się ulokować tu swoje gastronomiczne biznesy. Wypełnili ceglane przestrzenie nie tylko zapachem świetnej kuchni, ale też wysmakowanym designem wnętrz, sprzyjających celebrowaniu dobrego czasu przy wspólnym stole.
– To miejsce ma niepowtarzalny klimat, za który kocha się Łódź. I to właśnie ta atmosfera sprawia, że tak chętnie przychodzą tu łodzianie, ale też goście odwiedzający miasto, szukający autentycznych, wyjątkowych miejsc – podkreśla Tomasz Frant, jeden z pierwszych najemców OFFa, który najpierw prowadził tu sklep dla skaterów, by później zrealizować marzenie o własnej restauracji SPÓŁDZIELNIA, jednej z pierwszych w OFF Piotrkowska Center.
Zapach świeżego chleba i europejskie inspiracje Pierwsza była DRUKARNIA SKŁAD WINA & CHLEBA, czyli połączenie piekarni, kawiarni, galerii sztuki i bistro. Codziennie przyciąga smakoszy już od śniadania, a w menu króluje nie tylko kuchnia europejska, ale też propozycje zgodne z nowatorskimi trendami kulinarnymi. A – jako że nazwa zobowiązuje – koneserzy wina mogą przebierać w szerokiej ofercie win, przy okazji rozkoszując się smakiem przepysznych zup, sałat, ryb, steaków, burgerów czy tzw. dań jednogarnkowych. Wszystko to w towarzystwie świeżo wypiekanego pieczywa i sztuki. Znajdzie się też coś dla wielbicieli lokalnych przysmaków, bo obok truflowego strozzapreti w karcie dumne miejsce zajmuje rodzima łódzka zalewajka.
Połączenie europejskiej kuchni z odważnymi, nowatorskimi zestawieniami to również domena wspomnianej już restauracji SPÓŁDZIELNIA , chwalonej za świetnie zaprojektowane wnętrze. Przy długich stołach zasiąść może cały zespół w czasie firmowej integracji, ale jest też przestrzeń, by kameralne spotkanie w mniejszym gronie wypełnić smakami i rozmową. W menu – obok swojsko brzmiących żeberek, burgerów i sałatek – gości pieczona dorada, stek z selera z bimi, a dla rasowych mięsożerców – wołowina Black Angus lub kofta jagnięco-wołowa. Są też: autentyczny, opalany drewnem piec do wypiekania pizzy, dobrze wyposażony bar, a przede wszystkim niepowtarzalna luźna atmosfera i uśmiechnięta załoga.
Poza kontynent
Kulinarna wyprawa do OFFa to także podróż w stronę Azji. Minimalistyczne, ale charakterystyczne wnętrze
ATO RAMEN – jednej z pierwszych ramenowni w Polsce – oddaje klimat japońskich barów. Lokal dostosowano do wzorcowych warunków, w jakich powinno się jeść ramen – w skupieniu, dość szybko, najczęściej przy barowym blacie. Znakiem rozpoznawczym
Ato Ramen jest ręcznie robiony makaron, a to dzięki dbałości o półprodukty, wiedzy nabytej na nieustających szkoleniach oraz niepohamowanej chęci do samorozwoju i zgłębiania tajników kuchni japońskiej.
Na tych, dla których smaki AZJI to przede wszystkim Pad Thai, zupa Pho, albo pikantne zielone curry z kurczakiem czy wołowiną, czeka SHAMO, tworzone przez pasjonatów mocno
związanych z kuchnią i kulturą azjatycką. Wegetarianie znajdą tu warzywne, smażone roladki z kapustą chińską, marchewką, makaronem sojowym, grzybami moon oraz cebulą dymką serwowane ze słodkim sosem chili. Wielbiciele międzykontynentalnych poszukiwań kulinarnych odnajdą
barowych propozycji jest wysoko gatunkowa włoska kawa. Niezobowiązującą atmosferę proponuje też umiejscowiona w piętrowym kontenerze na dziedzińcu OFFa restauracja DOKI, zrodzona z inspiracji gastro-konceptami rodem z Berlina, Londynu, Tel-Avivu i Sydney. Konte-
się w restauracji COMPANEROS od progu wciągającej gości w wir prawdziwej meksykańskiej fiesty. Klimatyczne wnętrze, kolorowe neony, mural, a przede wszystkim autentyczne i pyszne potrawy inspirowane podróżami po Mexico City, Guadalajarze, Oaxace i Meridzie pozwalają poznać smaki i kulturę Meksyku. Tacos w kukurydzianych tortillach, quesadilla, burrito i ceviche to tylko niektóre z propozycji tutejszej kuchni. W sercu lokalu znajduje się bar, szczycący się największą selekcją tequili i mezcalu w Łodzi oraz autorską kartą koktajli, zmieniającą się kilka razy w roku.
W duchu światowych stolic
LEN & BAWEŁNA swoim klimatem nawiązuje do londyńskich restauracji. Jest elegancko i modnie, a naturalne drewno, kamień, tkaniny oraz kolorystyka inspirowana przyrodą, sprawiają, że wnętrze jest przytulne i ciepłe. Menu to przede wszystkim kuchnia śródziemnomorska i elementy kuchni polskiej. Bar jako centralny punkt Lnu swoją uwagę dzieli między bogatą ofertę win, w tym win polskich, znanych z polskiej tradycji nalewek i wódek, klasycznych i autorskich koktajli oraz piwa premium. Ważnym elementem
nery morskie, morze dobrych trunków, otwarta kuchnia, mocna kawa i muzyka z winyli. Do tego dwa letnie tarasy, atrakcje kulturalne i świetna załoga. W karcie goście Doków znajdą: sezonowaną wołowinę, burgery, owoce morza, kanapki, desery. Nie zabraknie sezonowych specjałów. Dokowy bar oferuje natomiast wyszukaną kartę autorskich koktajli, kraftowe piwa z browaru Ziemia Obiecana, oryginalnego irlandzkiego Guinnessa lanego z kega oraz kawę z zaprzyjaźnionych łódzkich palarni. Dokowe steki robione są z wyjątkowej, sezonowanej wołowiny ze znakiem jakości QMP (Wołowina Zawsze Dobra). Menu zmienia się wraz z porami roku w zależności od dostępności produktów.
Niosąc pomoc kobietom
O tym, jak można pomóc kobietom, dlaczego tak ważna jest opieka okołoporodowa i nad czym pracuje Zespół Parlamentarny jej dedykowany, rozmawiamy z KLAUDIĄ DOMAGAŁĄ , Prezes Fundacji Kobiety Wolności i Niepodległości.
Na co dzień zawodowy świat skupiony jest wokół cyfr, jest Pani bowiem księgową, popołudniami mamą na pełen etat, bo w domu wyczekuje trójka wspaniałych maluchów. Jak mając tyle obowiązków na głowie, znajduje Pani jeszcze czas na działalność Fundacji Kobiety Wolności i Niepodległości, którą Pani założyła?
Rodzina dodaje mi skrzydeł i motywacji do działania. Wystarczy wszystko dobrze poukładać i każdy, jeśli ma taką potrzebę, znajdzie przestrzeń do działań społecznych, jestem o tym przekonana. Żyjąc w rodzinie, kobiety nie są skazane na przejmowanie na siebie wszystkich domowych obowiązków, doskonale można się nimi podzielić z mężem. Mój mąż wspiera mnie we wszystkim i świetnie rozumie, że mam też swoje potrzeby, marzenia i wie, że lubię angażować się w różne społeczne projekty, szczególnie takie, które niosą pomoc kobietom.
Skoro już Pani o tym wspomniała, w jakich obszarach wspiera kobiety założona przez Panią Fundacja?
Fundacja Kobiety Wolności i Niepodległości powstała z myślą o wszystkich kobietach, które potrzebują wsparcia na wielu płaszczyznach swojego życia. Fundacja ma być takim miejscem, w którym każda kobieta, bez względu na wiek, stan cywilny czy bagaż życiowych doświadczeń, znajdzie swój spokojny kącik. A czym dokładnie się obecnie zajmujemy? Przede wszystkim opieką okołoporodową, opieką wytchnieniową dla mam, zależy nam na promowaniu profilaktyki zdrowotnej i lepszej opiece zdrowotnej dla pań. Wspieramy też kobiety w realizacji ich marzeń zawodowych. Zależy nam na tym, aby każda z pań uwierzyła w pełnię swoich talentów i miała możliwość osobistego rozwoju.
Opieka okołoporodowa jest niezwykle istotna w kontekście podjęcia decyzji o macierzyństwie.
Od lat trwają dyskusje, w jaki sposób zachęcić kobiety do posiadania potomstwa.
dowej mamy dobre, problem polega na tym, że nie są one przestrzegane w wielu szpitalach. Sama jestem mamą trójki dzieci i doświadczyłam różnej opieki. Dwójkę urodziłam przez cesarskie cięcie, trzecie drogą naturalną, ale tylko dzięki mojej własnej determinacji i wspaniałym lekarzom. Kobiety boją się rodzić naturalnie, bo nikt z nimi nie rozmawia o tym, jak przebiegać będzie poród, nie rozwiewa ich wątpliwości. Mimo że poród zdaje się być fizjologiczną metodą przyjścia dziecka na świat i zdawałoby się, że kobieta powinna rodzić intuicyjnie, dla wielu może być to trudne do wyobrażenia. Jednym z elementów, dzięki którym poród może być łatwiejszy do przejścia, jest możliwość przyjmowania pozycji w porodzie, tzw. pozycji wertykalnych, które są po porostu naturalnymi dla rodzącej kobiety. Gdy mama przyjmuje wygodne pozycje, poród przebiega łagodniej i efektywniej. Tymczasem w wielu szpitalach nadal nie można rodzić właśnie w taki sposób. I to trzeba zmienić. Kobiety nie są też wspierane w karmieniu piersią, nie ma promotorów, czy doradców laktacyjnych. W szpitalach dzieci są dokarmiane mlekiem modyfikowanym bez zgody rodziców, bez zgody mamy. Tematów jest naprawdę wiele, a nasz zespół cieszy się coraz większym zainteresowaniem zarówno ekspertów, organizacji pozarządowych, jak i strony rządowej. Ostatnio zajmowaliśmy się tematem urlopów mam wcześniaków, zależy nam na tym, aby urlop macierzyński rozpoczął swój bieg dopiero po opuszczeniu szpitala przez dziecko wcześniej urodzone.
Czy udało się już zespołowi wprowadzić jakieś przepisy w życie?
Jakie działania udało się już zrealizować dzięki Fundacji? Naszą bieżącą aktywność, zarówno ogólnopolską, jak i tą na terenie województwa łódzkiego, prezentujemy na naszej stronie internetowej kobietywolnosci.pl. Z największych sukcesów udało nam się powołać Zespół Parlamentarny ds. Opieki Okołoporodowej.
Aż tak z tą opieką źle, że trzeba tworzyć do tego specjalne gremium?
Wypracowane przez lata standardy opieki okołoporo -
Dopiero nad tym pracujemy, zespół jest stosunkowo młodym tworem, a jak wiadomo, procedowanie spraw trochę trwa i na dodatek jego prace nieco zahamowała pandemia. Jednak podczas niej nie próżnowałyśmy, interweniowałyśmy na prośby pacjentek prawie tysiąc pięćset razy. Zgłaszały nam, że muszą rodzić w maseczkach, że zmusza się je do cesarskiego cięcia, że dzieci są im odbierane po porodzie, że nie są informowane o ich stanie zdrowia, że nie mogą karmić naturalnie, że nie mogą ich odwiedzić rodziny i są pozostawione same so -
Klaudia Domagała
Prezes Fundacji. Prywatnie żona i mama, zawodowo księgowa. Absolwentka administracji oraz prawa podatkowego i rachunkowości na Uniwersytecie Łódzkim. Inicjatorka powstania Zespołu Parlamentarnego ds. Opieki Okołoporodowej. Miłośniczka tańca i sportu motorowego.
bie. Wiem, to był trudny czas dla wielu, co nie oznaczało, żeby rodzącym przysparzać niepotrzebnego bólu i cierpienia. Opracowałyśmy specjalny raport na ten temat, dostępny jest na naszej stronie internetowej.
Czy kwestia opieki okołoporodowej może wpływać na dzietność?
Opieka okołoporodowa jest niezwykle istotna w kontekście podjęcia decyzji o macierzyństwie. Od lat trwają dyskusje, w jaki sposób zachęcić kobiety do posiadania potomstwa. Należałoby zatem zacząć od początku, czyli od warunków, jakie państwo zapewnia kobietom podczas ciąży, porodu i połogu. Tak, jak już wspomniałam, dużo jest jeszcze w tym zakresie do zrobienia.
Wspomniała Pani, że Fundacja, pomaga także mamom dzieci, które urodziły się ciężko chore. W jaki sposób? Nikt z nas nie zdaje sobie sprawy, z jakimi problemami musi się mierzyć na co dzień mama opiekując się chorym dzieckiem i że w tej całej gonitwie o lepsze życie dziecka, sama nie ma czasu dla siebie. Dlatego oferujemy im wsparcie terapeutyczne, możliwość spotkania się, rozmowę, wspólne wyjścia, spotkania.
Fundacja wspiera też kobiety w rozwoju. Jak konkretnie? Poprzez organizację szkoleń różnego rodzaju, w tym z samoobrony dla kobiet, które organizowałyśmy w Łodzi, a także dedykowane projekty jak Akademia Liderek czy też Kongres Kobiet. Pomysłów mamy wiele, sił i zapału na pewno nam nie zabraknie. Warto pomagać innym, życie wówczas staje się o wiele bardziej wartościowe. Jak ktoś chce się zaangażować, czas na to zawsze znajdzie. A panie zapraszam serdecznie do kontaktu z Fundacją Kobiety Wolności i Niepodległości, chętnie pomożemy i wspólnie coś zrealizujemy.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcie: Paweł Keler
Wspieraj nasze działania!
Fundacja Kobiety Wolności i Niepodległości
72 1140 2004 0000 3102 8080 1990 (mBank)
Tytuł: Darowizna na cele statutowe biuro@kobietywolnosci.pl
Jak zregenerować skórę?
Czy każdy może korzystać z dobrodziejstw medycyny estetycznej? Które zabiegi najlepiej zregenerują skórę twarzy? Czy efektów po nich możemy spodziewać się natychmiast? Rozmawiamy z PAULINĄ KUBIK , lekarzem medycyny estetycznej i rodzinnej, właścicielką kliniki Perfect Med.
Z biegiem lat nasza skóra traci jędrność i sprężystość. Pojawiają się zmarszczki, przebarwienia, zatraca się jej owal. Na szczęście dzięki medycynie estetycznej możemy spowolnić te procesy i cieszyć się zdrowym wyglądem skóry przez lata. Jakie zabiegi najlepiej rewitalizują skórę?
Moim ulubionym zabiegiem rewitalizującym skórę jest mezoterapia igłowa, doskonale ją nawilża, wyrównuje koloryt i spłyca drobne zmarszczki. Ten zabieg cieszy się również dużą popularnością wśród naszych pacjentek. I nie ma się co dziwić, ponieważ to stosunkowo małoinwazyjna metoda o potwierdzonej badaniami skuteczności, która pozwala powstrzymać postępujące procesy starzenia się skóry i sprawia, że cera jest promienna, sprężysta i wygładzona.
W jakim wieku najlepiej zdecydować się na taki zabieg?
W naszej klinice zabiegi dobierane są do problemów danej pacjentki, danego pacjenta, a niekoniecznie metrykalnego wieku. Na to, w jakim stanie jest nasza skóra, wpływa wiele czynników, a wiek jest tylko jednym z nich. Ważne jest odżywianie, aktywność fizyczna, promieniowanie UV, smog, stres, brak snu. Skóra starzeje się już od dwudziestego piątego roku życia, kiedy zaczyna w niej ubywać kolagenu i tkanka podskórna przestaje być sprężysta, gładka, zaczyna się fałdować. Ubywać zaczyna kwasu hialuronowego, a to z kolei przyczynia się do odwodnienia skóry. Osłabieniu ulega również hydrolipidowa bariera ochronna naskórka, co prowadzi do jej przesuszenia i potęguje szkodliwy wpływ czynników zewnętrznych. Problemy z przesuszaniem skóry z kolei to wynik zmniejszenia się aktywności gruczołów łojowych i potowych. Dlatego, zanim w ogóle przystąpimy do zabiegu, niezbędna jest szczegółowa konsultacja.
Na czym wobec tego polega mezoterapia igłowa?
Mezoterapia igłowa polega na nakłuwaniu twarzy, lub innego obszaru ciała poddawanego zabiegowi, cienką igłą w określonych odstępach. W ten sposób wstrzykuje się do głębszych warstw skóry koktajl składników nawilżających, rewitalizujących i przeciwstarzeniowych dobrany do indywidualnych potrzeb pacjenta. Preparaty stosowane do mezoterapii igłowej oparte są przede wszystkim na takich składnikach, jak: nieusieciowany kwas hialuronowy, witaminy, aminokwasy czy mikroelementy. Po wprowadzeniu składników aktywnych bezpośrednio w głąb skóry uruchamiają się naturalne procesy odnowy, nasila się produkcja kolagenu i elastyny, drobne zmarszczki ulegają spłyceniu, a cera zyskuje zdrowy wygląd zwany efektem „glow”.
Wystarczy jeden zabieg, aby cieszyć się fantastycznymi efektami, czy potrzebna jest seria?
Mezoterapia wymaga powtarzalności. Najczęściej rekomenduję serię czterech zabiegów powtarzanych, co dwa lub cztery tygodnie. Dlaczego? Ponieważ w takich odstępach czasowych stwarzamy bardzo dobre środowisko do podziałów komórkowych. Komórki „uczą się” od nowa pracy w dobrym środowisku, co powoduje, że przez następnych kilka miesięcy dążą do tego, aby utrzymać optymalny stopień nawilżenia i odżywienia skóry. I takie serie w przypadku skór dojrzałych najlepiej wykonać dwa razy w ciągu roku. Ale tak jak już wspomniałam, każdy pacjent ma swoje indywidualne potrzeby i do nich układany jest plan leczenia. Jak szybko możemy spodziewać się efektów po wykonaniu takiego zabiegu?
Proszę nie dać się zwieść pokazywanym często w social mediach zdjęciom rzekomo zaraz po zabiegu, na których widać niesamowite efekty. Tuż po zabiegu widoczne pozostają nakłucia, które znikają następnego dnia. Dopiero po upływie kilkunastu godzin będzie można zauważyć pierwsze efekty, cera stanie się bardziej napięta, wygładzona
i bić będzie od niej naturalny blask. A ostateczne efekty zobaczymy po serii zabiegów. Warto też mieć na uwadze, że w okolicy wkłuć mogą pojawić się niewielkie zasinienia, które widoczne mogą być nawet kilka dni.
W Perfect Med można także wykonać zabiegi mezoterapii mikroigłowej. Czym ona się różni od igłowej?
W mezoterapii mikroigłowej stosuje się specjalne urządzenie - tak zwany pen – do mikronakłuwania skóry w celu pobudzenia procesów regeneracji, odnowy i przebudowy
Jak działa taki laser?
Laser tulowy to wyjątkowa technologia, która daje nam możliwość jednoczesnego działania zarówno na powierzchni skóry, jak i w jej głębszej warstwie na granicy naskórkowo-skórnej w czasie jednej sesji zabiegowej. Takiego rezultatu nie daje żadna inna technologia i aby uzyskać podobny efekt w przypadku innych sprzętów, musielibyśmy zastosować dwa różne urządzenia laserowe. Ze względu na charakterystykę długości fali, moc lasera oraz możliwość regulacji parametrów, laser ten
skóry i działania na nieco płytszych jej warstwach. Podobnie jak zabieg mezoterapii igłowej przebudowuje on skórę i sprawia, że staje się bardziej napięta, zagęszczona, poprawia się jej koloryt. W zabiegu mikronakłuwania można dodatkowo wykorzystać preparaty, które wzmocnią jego efekty. I w tym przypadku, aby cieszyć się doskonałymi efektami, nie wystarczy jeden zabieg.
Do rewitalizacji skóry poleca też Pani zabiegi z wykorzystaniem lasera tulowego.
Laser tulowy to mówiąc w skrócie świetny sposób zarówno na odmładzanie, jak i zniwelowanie wszelkich niedoskonałości skóry. To innowacyjne urządzenie, które doskonale sprawdza się w dermatologii i medycynie estetycznej. Jest niezastąpiony, kiedy trzeba radzić sobie z przebarwieniami, ale też wtedy, gdy trzeba skórę odmłodzić, ponieważ redukuje zmarszczki, poprawia jej jędrność i elastyczność. Dzięki temu pozwala uzyskać, jakże pożądany efekt „baby face”, czyli cerę gładką, jędrną i bez przebarwień. Warto podkreślić, że laser tulowy często wykorzystuje się w terapii wspomagającej porost włosów. To informacja szczególnie istotna dla panów.
umożliwia pracę w trzech trybach: nieablacyjnym, subablacyjnym oraz ablacyjnym.
Czy można łączyć mezoterapię igłową i zabiegi z wykorzystaniem lasera?
Oczywiście. Tak zwane terapie łączone dają najlepsze efekty. W tym przypadku kluczowy jest plan leczenia opracowany przez lekarza specjalistę. Mezoterapia jest również bardzo dobrym wskazaniem przed różnego rodzaju zabiegami operacyjnymi, takimi jak na przykład lifting twarzy, korekta powiek. Jeśli skóra jest dobrze przygotowana, dobrze nawilżona, to ona też zdecydowanie lepiej się goi i zabieg ma ostatecznie zdecydowanie lepszy rezultat.
Każdy może korzystać z dobrodziejstw medycyny estetycznej?
Mamy pacjentów bardzo młodych, którzy borykają się z problemami typu trądzik, różnego rodzaju alergiami, przesuszeniem skóry, jak i wielu pacjentów w wieku bardzo dojrzałym, którym przeszkadza to, że skóra traci na objętości, jest zbyt pomarszczona i szara. W każdym wieku trzeba zadbać o siebie, atrakcyjność wpływa na poczucie naszej wartości. Nie chcemy czuć się źle we własnym ciele.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Paweł Keler
Perfect Med Paulina Kubik Łódź, ul. Gimnastyczna 116
+48 510 698 008
gabinet@perfectmed.pl perfectmed.pl perfectmed
MyGlow: z pasji, serca i miłości do ludzi
Nie boi się żadnych wyzwań. Pracuje praktycznie non stop. W Łodzi stworzyła
MyGlow, projekt płynący z serca, z pasji, miłości do ludzi i pragnienia nadania działaniom głębszego sensu. Rozmawiamy z EWĄ KAŹMIERSKĄ , właścicielką salonu MyGlow mieszczącego się na OFF Piotrkowska Center.
Z czym kojarzy się Pani zadbana, elegancka kobieta?
Przede wszystkim z osobą, z której blask wydobywa się z jej wnętrza, która jest z siebie zadowolona, ma poczucie własnej wartości. Nie chciałabym, aby kobiety były oceniane tylko i wyłącznie po zewnętrznym wyglądzie. Nie oceniajmy, nie wartościujmy nikogo przez pryzmat tego, co widzimy na zewnątrz, to jest po prostu nieeleganckie. Szanuję odmienność, dlatego uważam, że zadbaną będzie i ta kobieta, która przeczytała wartościową książkę, jak i ta, która ma piękne, zadbane paznokcie. Najważniejsze byśmy dbały o siebie w każdym aspekcie – dobrze się odżywiały, uprawiały sport, dbały o sylwetkę, skórę, wygląd, schludny ubiór i nie zapominały o karmieniu umysłu – czytaniu książek, uczestniczeniu w życiu artystycznym i przede wszystkim byśmy miały czas na realizowanie własnych pasji.
Pani znajduje czas na swoje pasje, marzenia?
Tak, choć jest mi bardzo trudno, ponieważ realizuję wiele projektów jednocześnie, ale staram się je pielęgnować. Źle się czuję, gdy nie znajduję czasu na siłownię, bieganie czy jakikolwiek inny sport. Taka aktywność fizyczna bardzo pomaga odświeżyć umysł i zdecydowanie pozytywnie wpływa na kreatywne myślenie. Ważne są też w naszym życiu drobne rytuały, jak chociażby wyjście do kosmetyczki, na masaż, po to, aby zrobić sobie paznokcie, przeczytać książkę w samotności. To może być godzina, ale taka wygospodarowana tylko dla nas. Taki czas, w którym możemy wsłuchać się w samych sobie.
Wspomniała Pani o tym, że realizuje wiele projektów jednocześnie. Jednym z nich jest studio MyGlow na Off Piotrkowska. Dlaczego zdecydowała się Pani wejść w rynek usług kosmetycznych, z tego co wiem, dotychczas zajmowała się Pani zupełnie czym innym?
Faktycznie, do tej pory byłam klientką usług kosmetycznych, ale życie potrafi nas czasami mocno zaskoczyć. Przez piętnaście lat pracowałam na kierowniczych stanowiskach w różnych firmach głównie za granicą, na Macie, w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Splot tragicznych wydarzeń rodzinnych podczas pandemii sprawił, że wróciłam do kraju. Przedwcześnie i nagle zamarł mój brat, a moi rodzice ciężko się pochorowali. Trudno z odległości kilku tysięcy kilometrów opiekować się najbliższymi. To był trudny czas. Kierowałam świetnymi zespołami, realizowaliśmy niezwykle interesujące pro -
jekty, ale mnie ciągle czegoś brakowało, poszukiwałam lepszego sensu, w tym co robię. Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, z moim partnerem pojechaliśmy na granicę i tam spotkaliśmy Elenę. Jak wiele osób opuszczających wówczas swoją ojczyznę miała ze sobą niewielki bagaż. Towarzyszyły jej pięcioletnia wówczas córka, przyjaciółka i jej pies. Proszę mi uwierzyć, wówczas po raz pierwszy w życiu fizycznie poczułam zapach strachu. Zaproponowaliśmy Elenie pomoc, przez jakiś czas mieszkałyśmy razem i stałyśmy się sobie bliskie. Stwierdziłyśmy, że to nasze spotkanie nie mogło być przypadkowe, że trzeba mu nadać głębszy sens. Elena wcześniej pracowała w branży kosmetycznej, kilka lat prowadziła swój salon, aż do momentu, kiedy po prostu była zmuszona to wszystko zostawić. I tak zrodził się pomysł na stworzenie MyGlow.
Czym dla Pani jest MyGlow?
Nie tylko salonem urody, ale przede wszystkim projektem stworzonym z serca, z pasji, miłości do ludzi i pragnienia nadania naszym działaniom głębszego sensu. Tworzę projekty, które przynoszą wartość społeczeństwom i ludziom, przecież praca to nie tylko biznes. Pragnę, aby MyGlow z czasem przekształciło się w społeczność, która służy kobietom, oferując im wsparcie, inspirację i możliwość wspólnego tworzenia czegoś wyjątkowego. Działam w różnych organizacjach między innymi Amnesty for Women w Hamburgu, jestem członkiem inicjatywy Elite Business Club, angażuję się w rozwijanie sieci kontaktów biznesowych i wspieranie rozwoju kobiet w świecie biznesu. Dodatkowo wspieram inicjatywę All in Diversity oraz Women in Gaming, które mają na celu promowanie różnorodności i równości płci w przemyśle hazardowym i biznesowym. Z tych działań czerpię pomysły, które pragnę wcielać w życie w przestrzeni stworzonej tu na OFF Piotrkowska w Łodzi. Wiążę z tym miejscem wielkie nadzieje.
Zgromadzone przez lata doświadczenie pomaga w prowadzeniu własnego biznesu, czy świat korporacji i własnej działalności rządzą się jednak odmiennymi prawami?
Zdecydowanie pomaga, ale jak mówią, uczymy się przez całe życie. Na swojej drodze zawodowej miałam to szczęście, że spotkałam kilku doskonałych mentorów, od których czerpałam tyle, ile mogłam. Mój pierwszy pracodawca w Niemczech, był wspaniałym człowiekiem i genialnym strategiem, który zawsze myślał długoterminowo. Dzięki temu dzisiaj patrzę na nasz biznes nie w perspektywie kilku miesięcy, a lat. Zależy mi na wprowadzaniu takich rozwiązań, które nie będą doraźne, lecz przetrwają próbę czasu. Dlatego z chęcią korzystam z dobrodziejstw rozwiązań technologicznych, które są mi bliskie. Sprawnie działają u nas od początku zautomatyzowane systemy do rezerwacji wizyt, pracujemy nad systemami lojalnościowymi dla klientów. A podstawą naszego działania jest dobre planowanie i właściwe delegowanie zadań. Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny i nie sposób w całości wypełnić ją pracą.
Chyba jednak póki co, to mam wrażenie, że większość doby wypełnia Pani praca?
Niestety ma pani rację, dużo projektów obecnie realizuję. Zajmuję się konsultingiem dla firm o zasięgu międzynarodowym, budowaniem strategii marketingowej, doradztwem, udziałami w targach.
Wspomniała Pani, że docelowo MyGlow ma być społecznością dla kobiet wzajemnie się inspirujących. Tak, bardzo mi na tym zależy. Cały czas mam takie poczucie niesprawiedliwego traktowania kobiet na wielu płaszczyznach. W pracy mam wrażenie, że ciągle musimy udowadniać, że w niczym nie ustępujemy kompeten-
cjami mężczyznom, mam zresztą takie poczucie, że w wielu obszarach mamy je nawet zdecydowanie większe. Może jestem idealistką, ale chciałabym też, aby panował sprawiedliwy podział obowiązków. Panowie nie obrażajcie się, nie wypowiadam wam wojny, chcę tylko byście zrozumieli, że kobiety najzwyczajniej w świecie potrzebują wsparcia. Chcemy prowadzić biznesy z sukcesami, ale czasem jest to okupione zbyt dużym wysiłkiem i łzami płynącymi w samotności, bo najzwyczajniej w świecie brakuje nam sił. Wiem, że jesteśmy wojowniczkami z natury, ale nie jesteśmy z żelaza, pomoc chętnie przyjmujemy. Dużo się teraz mówi także o potrzebie równowagi między życiem zawodowym i prywatnym. Ona jest niezwykle istotna. Wiem, że teraz sama jej absolutnie nie zachowuję, ale dążę do tego, aby za chwilę nieco zwolnić, odpocząć. Ważne, abyśmy w tym pędzie nie zapominali ani o sobie, ani o swoich bliskich i współpracownikach. Czasami może się to wydawać karkołomnym zadaniem, ale jest to realne do zrealizowania, wystarczy tylko chcieć. Bądźmy uważni, dostrzegajmy potrzeby własne i innych. Życie doświadcza nas w najmniej oczekiwanych momentach, do niektórych z nich zapewne nigdy nie będziemy w stanie się przygotować, ale do innych owszem.
Co jest dla Pani najważniejsze w podejściu do klienta? Przede wszystkim, żeby czuł się u nas dobrze zaopiekowany. Ważna jest jakość obsługi i używanych materiałów oraz bezpieczeństwo zdrowotne. Wszystkie przyrządy są u nas sterylizowane i dezynfekowane. Nie podążamy też za wszelką cenę za obowiązującymi trendami, zależy nam przede wszystkim na dobrym samopoczuciu klientów. MyGlow to miejsce, w którym każdy ma czuć się wyjątkowo i pięknie.
Wszystkie Pani słowa mogę potwierdzić osobiście. Manicure wykonany idealnie, hybryda w nienaruszonym stanie trzymała się przez trzy tygodnie i nie dawała uczucia zbędnej ciężkości. Kolejna już zdobi paznokcie.
Dziękuję za miłe słowa. I na tym właśnie nam najbardziej zależy, by zadowoleni klienci wracali do nas i nas polecali. Wszystko, co dobre obroni się nawet przy bardzo dużej konkurencji na rynku. Zapraszam serdecznie.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Paweł Keler
Łódź, OFF Piotrkowska, Roosevelta 12B 736 606 136 myglow.clinic myglow.io
Porozmawiajmy o dobrostanie
Choć miała momenty zwątpienia, odnalazła w sobie wewnętrzny spokój. Dziś już wie, że czasami trzeba odpuścić i czerpać przyjemność z tego, co nas otacza, z tego, co mamy w danym momencie. Pozwala sobie na chwile lenistwa w wygodnym fotelu z książką w ręku. I całymi garściami czerpie radość z codziennej pracy w salonie. Rozmawiamy z IZABELLĄ PIETRUSZKĄ , właścicielką salonu BB HAIR SPA BY IZABELLA, który właśnie świętuje pięciolecie istnienia.
W czym Pani zdaniem tkwi sekret dobrostanu? Czym on jest dla Pani?
Poczuciem zadowolenia z życia, czymś, za czym nie trzeba gonić, tak jak ciągle gonimy za szczęściem, a ciągle czujemy jego brak. Gonimy więc szczęście od strzału do strzału, jeden sukces, kolejny i kolejny i aż tchu brak. Zdecydowanie lepiej jest rozgościć się w swoim życiu, jak w wygodnym fotelu z książką, kawą, dobrym winem czy filmem. Z poczuciem dobra i ciepła wokół. Spokój, wszechogarniający spokój i przyjemność z doświadczania tego, co jest bez pośpiechu, bez walki o pierwsze miejsce czy kolejny tytuł.
Jak rozumiem przestała już Pani gonić to szczęście, wybrała dobrostan?
Szukam, zmieniam się, jestem w procesie, nie chcę gonić szczęścia, chcę być tu i teraz. W pewnym momencie zrozumiałam, że pęd, w jakim żyłam, nie prowadzi mnie zupełnie donikąd. Pracowałam praktycznie non stop przez siedem dni w tygodniu, od poniedziałku do piątku w salonie, od soboty do niedzieli spędzając czas na różnych kursach, na których sama się szkoliłam lub byłam szkoleniowcem, a w co drugi weekend miałam zajęcia z trychologii ze studentkami jednej z warszawskich szkół wyższych. Czy byłam wówczas szczęśliwa? Pewnie na swój sposób tak, spełniałam się zawodowo, ale kompletnie nie miałam czasu dla siebie. Na chwilę lenistwa w wygodnym fotelu z ulubioną książką w ręku, a przecież tak lubię czytać. Czułam, jak przemęczenie dawało się we znaki niemal z każdej komórki mojego ciała.
I kiedy nadszedł ten moment na przebudzenie?
Nie był to jeden konkretny moment, tylko splot kilku zdarzeń. Wszystkie sprawiły, że pomału traciłam wiarę w sens tego, co robię. Przestał cieszyć nawet własny salon, pojawiła się myśl, aby przekazać go komuś innemu, a samemu pracować na etacie.
Czyżby pojawiła się myśl o powrocie do pracy w szkole, w której kiedyś uczyła Pani biologii? Nigdy nie mów nigdy. Życie pisze czasem ciekawe scenariusze. Jednak kocham moją pracę i kobiety, z którymi pracuję. Ostatnio postanowiłam przyjąć uczniów i tak z powrotem wejdę na edukacyjną ścieżkę. Kto wie, jak to się naprawdę skończy.
Czyli miała Pan dość prowadzenia biznesu? Chyba nigdy nie byłam tak naprawdę gotowa na prowadzenie własnego biznesu. Dla osób patrzących z zewnątrz wszystko może wydawać się takie proste. Tymczasem prowadzenie jakiegokolwiek biznesu to naprawdę spore wyzwanie, to odpowiedzialność za zespół
i profesjonalną obsługę klientów, zobowiązania wobec kontrahentów. Oj, tak własny biznes zdecydowanie nauczył mnie pokory.
To brakowało jej Pani, nigdy nie odniosłam takiego wrażenia, choć znamy się już długo?
Brakowało, byłam przekonana o swojej nieomylności. Podbudowywałam ją w sobie jeszcze bardziej, szkoląc się u różnych znanych specjalistów, aby dodawać sobie tej pewność siebie.
Odpuściła więc już sobie Pani wszelkie szkolenia?
Na jakichś czas zrezygnowałam ze wszystkiego. Musiałam poszukać wewnętrznego spokoju. Ostatnio wróciłam na szkolenia do Sebastiana Curyło, z którego świetnej wiedzy w zakresie fryzjerstwa czepię od wielu lat. Dobry fryzjer musi się szkolić, pogłębiać i uzupełniać wiedzę, choćby ze strzyżeń, które będą na topie w nadchodzącym sezonie.
Co jest zatem hitem 2024 roku?
Jakie cięcie?
Kitty cut. To średniej długości fryzura z warstwami, która nadaje włosom objętości, dynamiczności i trójwymiarowości.
odpowiedni peeling, ze swoimi zbawiennymi właściwościami, o których niestety nie wszyscy pamiętają, a także odpowiedni szampon i lotion kojący, jeśli taki będzie potrzebny naszej skórze. Czasem, by pobudzić ją do pracy, przydadzą się zdecydowanie mocniejsze zabiegi, produkty o silniejszym składzie, zapobiegające wypadaniu włosów. Bywa jednak tak, że czasami na skórze naszej głowy toczą się stany zapalne lub pojawia nadmierny łojotok. I tutaj przyda nam się już wsparcie doświadczonego trychologa.
Może cały sekret dobrostanu tkwi w tym, aby być dla siebie dobrym.
Warstwy są ułożone pod kątem, tworząc gładką, zwężającą się formę. Włosy z przodu są dłuższe, zalotnie okalają twarz i podkreślają rysy. Natomiast tył w stylu Kitty cut może być nieco dłuższy, aby dodać fryzurze objętości. Kitty cut zazwyczaj sięga między ramiona a obojczyki, co zapewnia idealny balans między wszechstronnością a łatwością stylizacji i pielęgnacji włosów.
Udało się Pani przetrwać te wszystkie zawirowania i w kwietniu świętować będziemy pięciolecie salonu BB HAIR SPA
BY IZABELLA.Z czego cieszę się ogromnie. Świętować będziemy dwa dni. Pierwszego dnia w gronie stałych klientek, drugiego zorganizujemy spotkanie pod hasłem „Porozmawiajmy o dobrostanie”, na które serdecznie już dziś zapraszam chętne Panie. Nie zabraknie ciekawych rozmów m.in. o szczęściu i o tym, jak nie zapomnieć o sobie w tej codziennej pogoni, która wiedzie nas nie wiadomo dokąd. Dla odważnych pomyślałyśmy o lekcji niezwykłego tańca. Atrakcji na pewno nie zabraknie. Urodziny świętujemy 19 i 20 kwietnia.
Czego Pani życzyć z tej okazji? Pozostania w strefie dobrostanu?
Może cały sekret dobrostanu tkwi w tym, aby po prostu być dla siebie dobrym. Wówczas sam się pojawi tak w ciele, jak w głowie i na głowie.
A dobrostan włosów, czy jest coś takiego?
Tak, to równowaga, homeostaza – skóry głowy, która dobrze oczyszczona i nawilżona będzie produkować piękne włosy. Aby jej to zapewnić, przyda nam się oczywiście
Nie zdajemy sobie także sprawy z tego, jak zbawienny dla naszej skóry głowy może być masaż, dzięki któremu usuwamy nadmierny stres. Nasza głowa pokryta jest siatką z mięśni i jeśli żyjemy w dużym napięciu, tworzy się efekt „czepca ścięgnistego”. Skóra jest wówczas niedokrwiona, a przestrzenie międzykomórkowe zbyt słabo nawilżone. Zmniejszona jest również produkcja kolagenu. Może dochodzić do czasowego niedotlenienia mieszków włosowych, a to już przekłada się na gorszą pracę skóry i przejawia się wypadaniem, zmniejszeniem jakości i ilości włosów. Masaż skóry głowy możemy oczywiście wykonać samodzielnie, ale o ile przyjemniej w salonie fryzjerskim, gdzie dodatkowo możemy poprosić o zabieg pobudzający pracę mieszków i taki, który również przywróci blask włosom.
Co przywróci równowagę włosom?
Świadoma pielęgnacja to klucz do sukcesu. Powrót do równowagi zapewni nam tajemniczy PEH, ale to przecież nic innego jak – proteiny, emolienty, humektanty. Problem zaczyna się, gdy któregoś z tych składników użyjemy w nadmiarze. Dlatego zabiegi pielęgnacyjne, które wykonujemy w domu, warto skonsultować z fryzjerem. Jeśli w pielęgnacji przesadzimy z proteinami, włosy staną się matowe i trudne do ułożenia. Pojawi się efekt przeproteinowania, objawiający się zniszczonymi i pokruszonymi końcówkami. Jeśli natomiast w nadmiarze użyjemy humektantów dojdzie do kłopotów z suszeniem, włosy mogą być matowe i dziwnie śliskie na mokro. Nadmiar emolientów charakteryzuje się efektem tłustych pasm, włosy sprawiają wrażenie niedomytych i zbijają się w strączki. Dlatego warto swoje pielęgnacyjne wybory skonsultować ze specjalistą, to może znacznie ułatwić nam życie.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcie: Paweł Keler
Kwiaty: bez z nich życie nie byłoby takie barwne
Ludzie od wieków fascynują się pięknem kwiatów i czerpią z nich wiele korzyści, zarówno emocjonalnych, jak i fizycznych. Istnieje wiele powodów, dla których kwiaty są tak ważne dla naszego doświadczania i dlaczego tak lubimy się nimi otaczać.
Kwiaty jako źródło inspiracji
Kwiaty od wieków stanowią źródło inspiracji dla artystów, poetów i miłośników natury. Ich niepowtarzalne piękno i delikatność sprawiają, że są one nieodłącznym elementem estetyki i piękna w naszym świecie. Jedną z głównych cech, która sprawia, że są uznawane za symbole piękna, jest różnorodność kształtów, kolorów i zapachów. Od delikatnych płatków róży po okazałe kwiatostany lilii, każdy gatunek kwiatów posiada unikalną strukturę i wygląd, który przyciąga uwagę i wzbudza zachwyt. Bogactwo kolorów kwiatów, od intensywnych odcieni czerwieni po delikatne pastele, sprawia, że są one niezwykle atrakcyjne wizualnie i stanowią doskonały element dekoracyjny.
Ponadto kwiaty są uznawane za symbole piękna również dlatego, że są silnie związane z naturą i cyklem życia. Ich kwitnienie symbolizuje odrodzenie, przejście z zimowej drzemki do wiosennej eksplozji życia. Kwiaty przypominają nam o pięknie i ulotności życia.
Nie można również pominąć roli, jaką odgrywają w sztuce i kulturze. Często wykorzystywane są jako motywy dekoracyjne w malarstwie, literaturze, muzyce i filmie, co dodaje im dodatkowego uroku.
Kwiaty mają moc
Kwiaty od wieków odgrywają niezwykle ważną rolę w ludzkim życiu, nie tylko ze względu na swoje piękno, ale również ze względu na moc symboliczną i emocjonalną. Od starożytnych czasów ludzie nadawali im specjalne
znaczenie, wykorzystując je jako środki wyrazu uczuć i emocji.
Jednym z kluczowych powodów, dla których mają tak silne znaczenie symboliczne, jest oczywiście ich różnorodność. Każdy gatunek kwiatów może być interpretowany na wiele różnych sposobów, co pozwala nam nadawać im znaczenie zgodnie z naszymi własnymi doświadczeniami i emocjami. Na przykład, czerwone róże często są kojarzone z miłością i romantyzmem, podczas gdy białe lilie symbolizują czystość i niewinność.
Ta bogata paleta symboli sprawia, że są uniwersalnym sposobem wyrażania różnorodnych uczuć i emocji. Kwiaty mają również moc emocjonalną, ponieważ są one często powiązane z ważnymi wydarzeniami i momentami w życiu człowieka. Na przykład, bukiet kwiatów może być użyty jako prezent na urodziny, ślub, czy też pogrzeb, wyrażając uczucia radości, miłości, czy żalu. Obecność kwiatów może dodawać uroku i głębi każdemu wydarzeniu, czyniąc je wyjątkowym. Ponadto kwiaty posiadają również
moc emocjonalną poprzez swoje właściwości aromatyczne. Ich zapachy mogą wywoływać silne emocje i wspomnienia, przyczyniając się do poprawy nastroju i dobrostanu psychicznego. Na przykład, zapach lawendy może działać uspokajająco i relaksująco, podczas gdy zapach róży może wywoływać uczucie szczęścia. Wreszcie, kwiaty mają moc emocjonalną również dlatego, że są one łączone z naturą i cyklem życia. Obserwowanie kwitnących roślin może przypominać nam o pięknie i ulotności życia. Więź z naturą sprawia, że są dla nas nie tylko pięknym elementem dekoracyjnym, ale także źródłem inspiracji i refleksji nad życiem.
Kwiaty wpływają na zdrowie
Kwiaty nie tylko są zachwycającym elementem dekoracyjnym, ale także odgrywają istotną rolę w poprawie naszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Od wieków ludzie czerpią korzyści zarówno fizyczne, jak i emocjonalne z obcowania z nimi. Badania naukowe potwierdzają, że mają one pozytywny wpływ na nasze zdrowie psychiczne, emocjonalne i fizyczne.
Jedną z najbardziej zauważalnych korzyści zdrowotnych płynących z obcowania z kwiatami jest ich zdolność do poprawy nastroju i redukcji poziomu stresu. Wprowadzenie kwiatów do naszego otoczenia, domu czy miejsca pracy, może znacząco zmniejszyć uczucie napięcia i niepokoju. Badania wykazały, że patrzenie na kwiaty może wywoływać uczucie spokoju i relaksu, co prowadzi do obniżenia ciśnienia krwi i zmniejszenia poziomu kortyzolu - hormonu stresu. Mają również moc leczniczą. Wiele gatunków posiada właściwości aromaterapeutyczne, które mogą wpływać na nasze zdrowie fizyczne i emocjonalne poprzez wydzielanie zapachów o działaniu relaksacyjnym i odprężającym. Na przykład, zapach lawendy jest znany ze swojego działania uspokajającego, a zapach róży może pomóc w łagodzeniu objawów lęku i depresji. Ponadto obcowanie z kwiatami może poprawić naszą kreatywność
i produktywność. Badania wykazały, że osoby pracujące w otoczeniu zielonych roślin wykazują wyższą kreatywność oraz lepszą zdolność koncentracji i rozwiązywania problemów. Kwiaty mogą również pomóc w poprawie jakości snu, co przyczynia się do ogólnego poprawienia stanu zdrowia i samopoczucia.
Dodatkowo uprawa kwiatów może być formą terapii ogrodniczej, która ma pozytywny wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Dbając o kwiaty, fundujemy sobie chwile relaksu, które pomagają nam się odprężyć, oderwać od codziennych trosk i skupić się na teraźniejszości. W rezultacie, doznajemy poprawy nastroju i poczucia spełnienia. Warto również wspomnieć, że kwia-
ty mają pozytywny wpływ na nasze relacje społeczne. Ich wręczanie jest powszechnie akceptowanym gestem wyrażającym miłość, wdzięczność, czy sympatię. Taka forma komunikacji emocjonalnej może wzmacniać więzi międzyludzkie i przyczyniać się do budowania pozytywnych relacji z innymi.
Kwiaty są ważne dla ludzkiego życia codziennego, od uroczystości rodzinnych po oficjalne wydarzenia. Są nieodłącznym elementem dekoracji wnętrz, ogrodów, czy też świątyń. Ich obecność dodaje uroku i piękna każdemu miejscu, gdzie się znajdują, i nadaje specjalny charakter różnym wydarzeniom. Bez kwiatów życie nie byłoby takie piękne.
WE BUILT THIS CITY
O Balu Przedsiębiorców, integracji łódzkiego biznesu, oddolnych inicjatywach rozmawiamy z przedsiębiorcami KATARZYNĄ GADOMSKĄ, BARTŁOMIEJEM ZGORZELSKIM I MARCINEM STRÓŻYŃSKIM .
Pierwszy bal łódzkich przedsiębiorców za nami. Bawiło się na nim prawie sześćset osób i płyną od nich same miłe słowa. A ja ciągle zadaję sobie jedno pytanie, dlaczego na przygotowanie tak dużej imprezy porwało się troje przedsiębiorców?
Bartłomiej Zgorzelski: Ponieważ jesteśmy trochę szaleni. (śmiech) A tak na poważnie, zależy nam na integracji łódzkich przedsiębiorców. Pierwszą wspólną imprezę, którą zorganizowałem z Marcinem Stróżyńskim, był ubiegłoroczny Biznes Mikser. Wiemy, jak ważne w codziennym funkcjonowaniu każdego przedsiębiorcy są relacje. Nie wypracujemy ich pisząc maile. Do tego potrzebna jest wspólna kawa jedna, potem druga, potem być może biznesowe rozmowy. W Łodzi mamy naprawdę świetnych przedsiębiorców, tylko na co dzień jesteśmy tak zapracowani, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, iż z sąsiadem prowadzącym swój biznes ulicę dalej, możemy nawiązać interesujące relacje. A wspólna zabawa stwarza takie właśnie możliwości. Stąd zrodził się pomysł na bal, na takie mniej formalne spotkanie, podczas którego przy okazji zapomnimy o wszystkich zmartwieniach, których jak wiadomo nie brakuje, gdy prowadzi się własny biznes.
Marcin Stróżyński: To prawda, że cała odpowiedzialność za przygotowanie balu spoczywała na naszej trójce, ale proszę pamiętać o tym, że imprezę wsparły wszystkie organizacje i stowarzyszenia biznesowe działające w Łodzi i całym regionie. Cieszymy się, że obdarzyli nas swoim zaufaniem i serdecznie za to dziękujemy.
Katarzyna Gadomska: Organizując ten bal, chcieliśmy przede wszystkim podziękować przedsiębiorcom za ich wytrwałość w prowadzeniu biznesu, ich kreatywność, odpowiedzialność. To oni byli najważniejsi podczas tej imprezy. Pamiętamy o historii naszego miasta, w którego krwioobiegu przedsiębiorczość płynie od zarania dziejów i to dzięki niej właśnie Łódź przetrwała w najcięższych czasach.
Jak zareagowali sami przedsiębiorcy na Waszą propozycję?
Marcin Stróżyński: Początkowo dość nieufnie. Zastanawiali się, jak trójka przedsiębiorców na co dzień aktywnie prowadzących własne biznesy, zdoła przygotować takie wydarzenie. Ale im bliżej balu, tym zakupionych biletów było coraz więcej. A my cieszymy się, że tak wiele osób ostatecznie nam zaufało. Bartłomiej Zgorzelski: Sporo osób dało nam kredyt zaufania, bowiem takiej imprezy, jaką zorganizowaliśmy, jeszcze w Łodzi nie było. I za to serdecznie dziękujemy. Nie było wydarzenia, które byłoby skierowane do przedsiębiorców działających w sektorze małych i średnich firm,
a my przecież jesteśmy solą tej ziemi. Uznaliśmy, że sami musimy zorganizować taki bal i przekonać ludzi takich jak my, prowadzących łódzkie, niewielkie przedsiębiorstwa do tego, żeby zobaczyli, że razem tworzymy niemałą siłę i naprawdę warto być dumnym z tego, że jesteśmy przedsiębiorcami, trzymamy się razem, wspieramy się, pomagamy sobie. Jest wiele organizacji otoczenia biznesu, które mogą nam w tym pomóc, ale wspólna zabawa zbliżyła nas do siebie i sprawi, że będziemy się rozpoznawać, że będziemy ze sobą rozmawiać. I jeszcze jedna ważna kwestia, ten bal miał też zainspirować innych do działania, do tworzenia takich oddolnych inicjatyw na różną skalę. Chcieliśmy pokazać, że jak trzech przedsiębiorców potrafi, to inni też to mogą zrealizować różne projekty, wystarczy tylko chcieć.
To rozumiem, że będzie kolejna edycja Balu Przedsiębiorców?
Marcin Stróżyński: Jestem przekonany, że jak dzisiaj ogłosilibyśmy przyszłoroczną edycję balu, od razu mielibyśmy większość biletów sprzedanych lub zarezerwowanych.
Bartłomiej Zgorzelski: Jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji, najpierw podsumować musimy tegoroczny bal i podziękować wszystkim, którzy nas wsparli w jego realizacji.
Możecie powiedzieć, jakie emocje Wam towarzyszyły podczas przygotowań do balu?
Katarzyna Gadomska: Od siedemnastu lat pracuję w marketingu relacji, przygotowując różnorodne wydarzenia dla swoich klientów, ale nigdy do tej pory nie tworzyłam
własnego wydarzenia. Przyznam szczerze, że satysfakcja jest niewyobrażalna, tym bardziej że zewsząd płyną podziękowania i gratulacje za organizację balu. Tworząc to wydarzenie, wiedzieliśmy, jakie my przedsiębiorcy mamy potrzeby, czego oczekują nasi uczestnicy i oczywiście sponsorzy. I zarządzając wyznaczonymi celami, zbudowaliśmy taki program, który przyniósł nam sukces
Bartłomiej Zgorzelski: #WeBuiltThisCity to było przesłanie i motyw przewodni naszego balu. I tak się spodobało, że wszyscy jego uczestnicy się nim teraz posługują. Zależało nam na tym, aby pobudzić w ludziach chęć do sprawczości, do kreowania tej naszej rzeczywistości.
Czy Waszym zdaniem organizując takie przedsięwzięcie, udało Wam się faktycznie zainspirować innych do działania?
Katarzyna Gadomska: Ocenić będzie to można po pewnym czasie, jak nowe inicjatywy zaczną się pojawiać, a chcielibyśmy, żeby tak było. Siła do realizacji nowych rzeczy tkwi w nas samych i fajnych ludziach, których spotykamy na naszej drodze. A podczas balu spotkało się wiele fantastycznych osób, które na dodatek dzięki mistrzowi budowania relacji Grzegorzowi Turniakowi, mogły się ze sobą poznać. Na naszym balu nikt nie pozostał anonimowym. I w tym tkwiła też jego siła.
Marcin Stróżyński: Tkwiła też w przekazie fragmentu widowiska „Przebudzenie” nawiązującego m.in. do fabrykanckich korzeni naszego miasta, a które to można było obejrzeć podczas balu.
Bartłomiej Zgorzelski: Pan Ryszard Bonisławski, senator i znany łódzki przewodnik zawsze podkreśla, jak bardzo innowacyjni byli swego czasu łódzcy fabrykanci, jak wielkość ich przedsiębiorstw wyglądała w światowej skali. Kiedyś znajomi spoza Łodzi, powiedzieli mi, że powinniśmy być dumni z historii naszego miasta, bo już na początku XX wieku mieliśmy u nas odpowiedników współczesnego twórcy Amazona Jeffa Bezosa. Nieograniczona niczym wyobraźnia tworzy najlepsze projekty. Niczego nie osiągnie się też bez ciężkiej pracy i współpracy. Tylko działając razem, możemy osiągnąć zdecydowanie więcej. Bądźmy dumni, z tego, że możemy tworzyć to miasto i kreować wspólne inicjatywy.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Katarzyna Ulańska www.ulanka.net
Postawiłam na autentyczność
O konkursach piękności, spełnianiu marzeń i szczęśliwym życiu rozmawiamy z EWĄ JAKUBIEC, Miss Polonia 2023.
Jak zmieniło się Pani życie po tym, jak została Miss Polonia?
Przybyło dużo miłych obowiązków związanych z byciem Miss Polonia. Udzielam się charytatywnie, realizuję różne kampanie i bywam na międzynarodowych konkursach, dzięki czemu mogę reprezentować nasz kraj na arenie międzynarodowej, z czego jestem niezwykle dumna. W grudniu miałam wielką przyjemność uczestniczyć w konkursie Miss Earth, którego gala finałowa odbyła się w centrum wystawowo-kongresowym Saigon w Ho Chi Minh w Wietnamie. Za chwilę ruszam za ocean, gdzie w Chicago będę debiutować w roli konferansjerki podczas finału Miss Polish America. Jak widać, ten zaszczytny tytuł daje naprawdę wiele możliwości.
Wystarcza czasu na pracę w klinice medycyny estetycznej, którą na pełen etat wykonywała Pani, zanim zdobyła tytuł?
Na szczęście mam bardzo wyrozumiałego szefa i pozwolił mi, abym obecnie bardziej skupiła się na obowiązkach związanych z tytułem Miss Polonia. Z pracy zawodowej nie zrezygnowałam, jestem dyplomowaną pielęgniarką i w klinice pracuję przy zabiegach transplantacji włosów, choć obecnie bywam tam rzadziej, niż bym chciała. Praca ta naprawdę daje mi wiele satysfakcji, a najbardziej cieszę się z tego, że nasi pacjenci pozbywają się dzięki nam wielu kompleksów.
Znajduje jeszcze Pani czas na studia?
Jestem w trakcie specjalizacji anestezjologicznej, jednocześnie kończę drugi kierunek – zdrowie publiczne na Wrocławskim Uniwersytecie Medycznym. Podjęłam także studia z zarządzania w służbie zdrowia, studia MBA na Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie, które były jedną z nagród za zdobycie tytułu Miss Polonia.
Studia jako nagroda?
I to bardzo dobra nagroda. Konkursy miss, to nie festiwale próżności, jakby się niektórym mogło wydawać. Startują w nich dziewczyny, które mają wiele różnych pasji, marzeń, uczące się na różnych uczelniach, dbające o swój rozwój w każdym aspekcie. Miss to kobieta, która ma mieć coś do powiedzenia, świadoma siebie. Uczestniczy przecież w wielu spotkaniach i dobrze, gdy może coś innym przekazać. Powinna być mądra i dojrzała emocjonalnie.
Skoro mowa o konkursach. Dlaczego wzięła Pani udział w Miss Polonia?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Miss Polonia to prestiżowy konkurs z wieloletnią tradycją. Znalezienie się już w samym gronie finałowej dwudziestki jest wspaniałą przygodą. Poza tym to idealna szansa na zdobycie cennego doświadczenia, poznania nowych ludzi, jak również możliwość rozwoju, poprzez wychodzenie ze swojej strefy komfortu.
Marzyła Pani o tym, aby zostać miss?
Marzenie to zrodziło się w trakcie różnych konkursów, w których brałam udział. Z każdym z nich nabierałam większej pewności siebie.
I to zaważyło ostatecznie na wygranej?
Myślę, że złożyło się na to wiele czynników. Dzień, w którym odbywał się konkurs, miejsce, jurorzy. Ale przede wszystkim największa zmiana zaszła we mnie. Dzięki udziałowi w konkursach przestałam być nieśmiałą, zakompleksioną dziewczyną. Nauczyłam się też wychodzić ze swojej strefy komfortu i stawiać przed sobą kolejne wyzwania. Postawiłam też na autentyczność, po prostu na bycie sobą. I jak widać z sukcesem.
Jak odda już Pani koronę następczyni, to co się zadzieje w Pani życiu?
Choć bursztynową koronę nosić będę dumnie tylko przez rok, to tak naprawdę Miss Polonia pozostanę przez całe życie. Proszę zobaczyć, jak działają moje poprzedniczki, każda gdzieś prężnie się udziela. Krystyna Sokołowska obecnie reprezentuje nasz kraj na konkursie Miss World w Indiach. Karolina Bielawska została w 2022 roku Miss World. W przyszłym roku zapewne ja będą miała przyjemność reprezentować nasz kraj w konkursach międzynarodowych.
O konkursie
Konkurs Miss Polonia Województwa Łódzkiego organizowany jest od 2006 roku przez Agencję IGO-ART z Łodzi. Przez 18 lat organizacji wyborów może ona pochwalić się wieloma sukcesami uczestniczek konkursów na arenie ogólnopolskiej i międzynarodowej: Karolina Bielawska (Miss World 2021 i Miss Polonia 2019), Barbara Tatara (Miss Polonia 2007), Agata Biernat (Miss Polonia 2017), Julia Baryga (II Wicemiss Polonia 2022), Beata Stelmaszczyk (Miss Polonia Internautów 2011), Aleksandra Domagała (Miss Polonia Internautów 2007), Zuzanna Brzezińska (4 miejsce w konkursie Top Model Of The World 2011), Katarzyna Kuziemska (I wice World Miss University 2010), Izabela Wilczek (Miss Intercontinental Europe 2010) i wiele innych.
Czy miss się przyjaźnią, czy rywalizują ze sobą?
Na pewno podczas konkursu można odczuć tę nutkę rywalizacji, ale nie ma mowy o zazdrości. Od samego początku przygody z konkursem Miss Polonia, jego organizatorzy uświadamiają nam, że z Bursztynową Koroną może wyjść tylko jedna, podkreślając jednoczenie, że i tak wszystkie już wygrałyśmy, dochodząc do finału konkursu. A co do miss poprzedniczek, to jesteśmy w przyjaznych relacjach, zawsze mogę liczyć na wsparcie i cenne rady koleżanek.
Czego Pani życzyć?
Spełnienia w pracy zawodowej i życiu osobistym. Jestem w szczęśliwym związku, myślimy o założeniu rodziny. Szef w pracy zapewnia, że klinika będzie się rozrastać, ja w tym czasie zdobędę specjalizację z anestezjologii, czego chcieć więcej.
Kiedy spotkać będzie można Panią w Łodzi?
24 marca podczas finału Miss Polonia Województwa Łódzkiego 2024. Zasiadam w jury, tej regionalnej edycji najstarszego konkursu piękności w Polsce. W tym roku obchodzimy jubileusz 95-lecia.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Dominik Skarżyński, makijaż: Agata Nowakowska, stylistka: Joanna Karpińska-Pacuta
Na ścieżkach dźwiękowych pasji
O nowym studio nagraniowym, tworzonych płytach, muzyce płynącej z wnętrza, rozmawiamy z pianistą MACIEJEM TUBISEM .
Własne studio nagraniowe, o tym chyba marzy każdy muzyk?
Oczywiście, że własne studio nagraniowe było moim marzeniem od zawsze, ale stworzenie takiej przestrzeni nie jest tanie. To nie tylko kwestia dobrego i drogiego sprzętu, ale także odpowiedniego przygotowania pomieszczeń, muszą mieć bardzo dobrą akustykę. Więc owszem studio nagraniowe było w planach, ale raczej bardziej odległych.
Co się wydarzyło, że jest już teraz?
Szczęśliwy zbieg okoliczności. Jesienią ubiegłego roku, po bardzo intensywnej trasie koncertowej, kiedy wracałem do domu, zadzwoniła do mnie z niezwykłą propozycją Ola
Giska. Powiedziała, że chce komuś przekazać pod opiekę jej nowopowstałe studio nagraniowe w Łodzi. Rozważania zajęły mi dosłownie kilka sekund. I tak oto spotykamy się teraz w tej niezwykłej przestrzeni, akustycznego studia, w którym możliwe jest nagrywanie kilku instrumentów przy pełnej separacji dźwięku, nagrywania prawdziwego akustycznego fortepianu YAMAHA (tego, który słyszymy na mojej płycie Komeda: Reflections), przestrzeni, która czasem zamienia się w małą salą koncertową. Nie ma w Łodzi, drugiego takiego nowego miejsca z takimi możliwościami. Jednak decydując się na ten niezwykły prezent od losu, w pierwszym momencie, nie myślałem w ogóle o jego komercyjnym przeznaczeniu, bardziej jako miejscu, w którym w idealnych warunkach mogę tworzyć własną muzykę o dowolnej porze dnia i nocy. (śmiech) I tak się dzieje i jest to naprawdę niesamowite.
Z tego, co wiem, to chyba jednak głównie w nocy znajduje Pan czas na tworzenie w Tubis.Studio.
W nocy komponuje mi się doskonale. To taki czas tylko dla mnie i mojej muzyki. Mam dużo zobowiązań – koncertuję z dwoma projektami, własnym, czyli pierwszą solową płytą Komeda: Reflections oraz wspólnie z Radkiem Bolewskim z projektem Bolewski & Tubis grają Ciechowskiego, uczę także w Akademii Muzycznej w Łodzi oraz prywatnie. Nie idę też samotnie przez życie, mam wspaniałą rodzinę, żonę oraz syna i córkę, z którymi bardzo lubię spędzać czas. A tymczasem doba nijak nie chce się wydłużyć do czterdziestu ośmiu godzin.
Czy to oznacza, że na horyzoncie nowa płyta?
I to nie jedna. Na początku marca ukaże się pierwsza z nich – Bolewski & Tubis – Tak, tak, to my. To zapis z koncertu live, który odbył się w łódzkim klubie Wytwórnia podczas ubiegłorocznego festiwalu producentów
muzycznych Soundedit23. Wystąpiliśmy wówczas dla prawie tysięcznej widowni z naszym projektem Bolewski & Tubis grają Ciechowskiego, a w dwóch utworach na gitarze zagrał sam Zbyszek Krzywański z Republiki. Ta płyta to takie zwieńczenie dwuletniego koncertowania z tym projektem, a jednocześnie pretekst do kontynuacji podczas tegorocznych tras koncertowych. Zaczynamy oczywiście w naszej rodzinnej Łodzi. Gramy 9 marca w nowopowstałej sali koncertowej w Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych dzięki wsparciu Łódzkiego Centrum Wydarzeń Artystycznych.
Pracuje Pan nad kolejną solową płytą? Zaplanowałem, że pojawi się na przełomie września i października. Pierwszą autorską płytę Komeda: Reflections wydałem w ubiegłym roku, najpierw wyszła płyta CD, a jesienią odbyła się premiera płyty winylowej. Znajdujące się na niej utwory, to moja interpretacja znanych
O artyście
Maciej Tubis – pianista, który swój unikalny styl wykreował poprzez autorskie kompozycje jako lider zespołu Tubis Trio. Pianista poszukujący, który nie stroni od nietypowych rozwiązań autorskich i aranżacyjnych. Ten wykształcony klasycznie pianista, zakochany w tym instrumencie i oddany wrażliwości, jaką daje solowe obcowanie z nim, wydał we wrześniu 2022 roku swoją pierwszą autorską płytę: Komeda: Reflections. Muzyk obronił w łódzkiej Akademii Muzycznej im. G. i K. Bacewiczów doktorat o wpływie muzyki klasycznej na estetykę improwizacji i postanowił nagrać utwory Krzysztofa Komedy, aby zaprezentować własne poszukiwania oraz wizję pianistyki solowej szerszej publiczności i fanom swojej twórczości.
wcześniej dzieł Krzysztofa Komedy. Obecnie pracuję nad autorskimi kompozycjami, gdzie ponownie głównym ich składnikiem jest fortepian akustyczny poszerzony o syntezator analogowy i elektroniczną maszynę perkusyjną.
Niektórzy mają to szczęście, że mogą już wysłuchać tych kompozycji.
Tak, jak już wspomniałem w Tubis.Studio znajduje się też kameralna sala koncertowa, nazywana przeze mnie piano roomem. Mogę w niej organizować koncerty maksymalnie dla pięćdziesięciu osób. Już odbyły się trzy i zapraszam serdecznie na kolejne. Wszyscy podkreślają jak bardzo unikatowe jest to przeżycie, bliskość artysty i instrumentu, absolutna cisza, studyjne warunki odsłuchowe, akustyczny fortepian na wyciągnięcie ręki. I właśnie podczas tych kameralnych koncertów, gdzie wymiana energii z publicznością jest tak niesamowita, prezentuję nowe kompozycje. Mam ich w szufladzie chyba ze trzydzieści. Sam się z nimi przy okazji osłuchuję, ale
ważna jest dla mnie też reakcja publiczności. Czuję dzięki reakcji słuchaczy, że niektóre z nich wzbudzają większe emocje, czyli wiem, że warto nad nimi dalej pracować, aby znalazły się ostatecznie na nowej płycie.
Czy te koncerty w studio przy Żniwnej też Pan nagrywa? Oczywiście, mam tu tak rozbudowane możliwości, że grzechem byłoby z nich nie skorzystać. Tak zresztą zrodził się pomysł na kolejną płytę, która ma być zapisem najlepszych fragmentów z tych koncertów realizowanych tutaj w studio, pokazującą proces jej powstawania. Takie wydawnictwo byłoby dostępne tylko i wyłącznie podczas koncertów, jako uzupełnienie płyty studyjnej.
Porozmawiajmy teraz o tym, kto może korzystać z przestrzeni studia, kogo by Pan tu chętnie zaprosił?
Studio nagraniowe kojarzy się głównie z miejscem, do którego przychodzi zespół, aby nagrać piosenki. Tymczasem przestrzeń przy ulicy Żniwnej w Łodzi ma o wiele większe możliwości, jak chociażby organizacji kameralnych koncertów, podcastów, nagrań live sessions, koncertów rodzinnych, spotkań edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Jedna z fundacji wspierająca artystów, chciałaby zrealizować projekt dedykowany młodym twórcom, nagranie audio-video kilku utworów w naszym studio. Wspólnie z żoną uczymy tu także gry na instrumentach, ona na gitarze klasycznej, ja na fortepianie. Pomysłów i możliwości jest tak dużo, że niestety doba nie jest w stanie ich pomieścić.
No właśnie, przecież ten rok znowu zapowiada się mocno koncertowo.
Tak, zdecydowanie, praktycznie brakuje mi już wolnych weekendów, a codziennie spływają kolejne zaproszenia i propozycje współpracy.
I pomyśleć, że kiedyś wyjście na scenę przyprawiało Pana o ból głowy.
Kiedyś jak grałem muzykę klasyczną, musiałem zagrać dokładnie określone dźwięki, co mnie bardzo stresowało, w głowie od razu pojawiały się pytania, co może pójść nie tak, czułem się sparaliżowany. Teraz wychodząc na scenę, grając swoje interpretacje, w ogóle nie czuję stresu, a wręcz euforię. Co przekłada się na cały koncert i to jakie dźwięki i jak bardzo swobodnie wyimprowizuję.
Tę samą euforię czuje Pan komponując nowy utwór? Zdecydowanie tak. Są takie momenty, że gdy siadam do fortepianu, muzyka sama płynie z mojego wnętrza. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Siadam, gram i czuję, że to jest to. Niestety czasem muszę czekać miesiącami na tak dobry moment. Jedna z najnowszych ballad powstała pierwszej nocy, której przyszedłem tworzyć do Tubis. Studio. Niesamowita historia. Usiadłem do fortepianu i zacząłem ją po prostu grać. Już Pani kiedyś mówiłem – muzyka to radość, to cały mój świat.
Rozmawiała: Beata Sakowska
Zdjęcia: Paweł Keler
W wirtualnym
świecie obrazów
Co powstaje ze współpracy fotografa z algorytmami sztucznej inteligencji? Czy obraz tak wykreowany zastąpi niebawem tradycyjną fotografię? Obrażać się na algorytmy czy z nimi współpracować?
Rozmawiamy z fotografem
JACKIEM ŁUKASIEWICZEM .
W Galerii Monopolis mogliśmy niedawno oglądać wystawę Twoich dzieł, chyba jednak bardziej obrazów niż zdjęć, które stworzyłeś, wykorzystując do tego potencjał sztucznej inteligencji. Jak zrodził się pomysł na nie?
Zawsze fascynowały mnie nowe technologie i ich potencjał w dziedzinie sztuki. Odkryłem sztuczną inteligencję i zobaczyłem w niej nie tylko narzędzie, ale także partnera w procesie twórczym. Pierwszy raz w życiu dostałem takie narzędzie, które pozwala mi w pełni wydobyć na światło dzienne to, co powstaje w mojej głowie. Eksperymentując z algorytmami sztucznej inteligencji, dając jej odpowiednie komendy, urzeczywistniają się te obrazy, które od lat były tylko w mojej wyobraźni. Podążały za moimi ruchami, reagowały na moje inspiracje i stały się niemalże współautorami w tym procesie twórczym. I to jest fascynujące. Projekty te głównie na razie tworzyłem dla siebie, eksplorując
w ten sposób możliwości, jakie przed nami otworzyła sztuczna inteligencja. Sama wystawa powstała dzięki uprzejmości Monopolis, z którym współpracuję jak fotograf, filmowiec. Któregoś dnia opowiedziałem o tych projektach Barbarze Otto, dyrektor marketingu, która oglądając je, stwierdziła, że trzeba je pokazać.
Dlaczego, ponieważ są takie świetne, czy dlatego, że sam temat ingerencji sztucznej inteligencji, wkraczającej coraz śmielej w różne dziedziny sztuki, budzi jednak nadal sporo kontrowersji?
Po pierwsze chcieliśmy pokazać przekrojowo, co tak naprawdę może powstać we współpracy człowieka z algorytmami. Nie było więc jednego tematu przewodniego, chodziło bardziej o pokazanie pewnych wizji świata, jakie mogą powstać z połączenia ludzkiej wyobraźni i sztucznej inteligencji. Po drugie chcieliśmy skłonić odbiorców do refleksji nad tym, jak technologia może wzbogacić nasze spojrzenie na sztukę. Moim zdaniem, to narzędzie się tak dynamicznie rozwija, że nie da się już tego w żaden sposób zatrzymać. Mamy więc dwa wyjścia – jedno to walczyć z nim i twierdzić, że jest złem wszelakim, drugie – zaprzyjaźnić się i wykorzystać do tego, aby być jeszcze bardziej kreatywnym. Czasami sam jestem zaskoczony, do jakich świetnych rezultatów wspólnie udaje nam się dojść. Na każdym kroku wzajemnie się inspirujemy.
Słyszę, że jesteś oczarowany możliwościami, jakie dają algorytmy sztucznej inteligencji, a nie obawiasz się, że pewnego dnia jako fotograf zostaniesz z niczym, bo nikt już nie będzie potrzebował Twoich zdjęć?
Na razie nie mam takich obaw, czas pokaże. Myślę, że w pierwszej kolejności dotknie to twórców tworzących prace do banków zdjęć. Wychodzę z założenia, że lepiej
zaprzyjaźnić się ze sztuczną inteligencją, niż z nią walczyć. Jeśli tego nie zrobię, to będę się cofał w rozwoju, a na tym mi przecież nie zależy. Wiem, że z biegiem lat, zapotrzebowanie na usługi fotografów w zakresie fotografii komercyjnej może być mniejsze, ale za to zlecenia na tradycyjne sesje mogą stać się bardziej intratne. Wprowadzenie sztucznej inteligencji do zawodów kreatywnych jest procesem, który przyniesie zarówno możliwości, jak i wyzwania. Wpływ tej technologii na przyszłość branży będzie ewoluować w miarę jej rozwoju, wymagając od profesjonalistów elastyczności i ciągłego dostosowywania się do nowych realiów. Sztuczna inteligencja będzie potrzebowała człowieka, jego emocji, wrażliwości, samej intencji twórczej. Maszyna nie do końca i nie zawsze zastąpi człowieka, ona tylko ułatwia mu życie.
Toczą się już procesy o to, że sztuczna inteligencja tworzy treści, obrazy wykorzystując do tego dzieła innych osób bez ich zgody. Ty się tego nie obawiasz, kreując wspólnie z algorytmami swoje dzieła?
Powiem nieco przewrotnie, żaden artysta nie tworzy w próżni. Jak ktoś komponuje piosenkę, to przecież wcześniej słyszał już tysiące innych, fotograf, pracując nad swoim warsztatem, też podgląda znanych i uznanych. Wszyscy czymś się inspirujemy, algorytmy także. Tworząc swoje fotografie wspólnie z algorytmami sztucznej inteligencji, tak naprawdę działam w przestrzeni wirtualnego studia, ustawiam więc wszystkie paramenty, tak, jakbym tworzył realistyczne zdjęcie. Wybieram odpowiedni aparat fotograficzny, obiektyw, dobieram oświetlenie, filtry, dokładnie opisuję modelkę/modela – ich cechy oraz elementy ubioru. Im dokładniej to zrobię, tym bardziej powstające dzieło jest moje i mam na tym procesem pełną kontrolę. Dzisiaj każdy
robi zdjęcia i wielu może zrobić bardzo dobre zdjęcie, jeśli będzie miało szczęście i trafi w odpowiedni moment i światło. Natomiast miarą profesjonalizmu jest powtarzalność, nie przypadek. Miliardy ludzi fotografują, artystów jest niewielu.
I tak samo będzie z twórcami wykorzystującym algorytmy sztucznej inteligencji?
Dokładnie, tego kontentu powstanie wiele, ale tylko niektórzy będą wiedzieli, jak osiągnąć w tym perfekcję i przede wszystkim powtarzalność. Klienci oczekiwać będą konkretnego efektu. A sztuczna inteligencja daje nam praktycznie nieograniczone możliwości testowania różnych pomysłów w czasie rzeczywistym. Ponadto generowane przy jej pomocy obrazy będą najprawdopodobniej bardziej przystępne cenowo, co zwiększy grupę potencjalnych odbiorców. Nie trzeba będzie organizować sesji zdjęciowych, jak w przypadku niektórych marek pochłaniających dziesiątki tysięcy złotych. Każdy kij ma dwa końce, Ty też zarobisz mniej.
Na pewno przyjdą trudniejsze momenty, zdaję sobie z tego sprawę. Może się okazać, że zleceń na rynku będzie mniej. Na pewno zmieni się ich charakter. Trudno dziś oszacować, ile agencji będzie gotowych zapłacić profesjonalistom za kreowanie obrazów. Na razie jesteśmy w idealnym momencie, pracy nie jest mniej, mamy za to genialne narzędzie wspierające naszą codzienną pracę i dające możliwość testowania pomysłów, które powstają w naszych głowach. Nie dziwię się też, tym artystom, którzy, póki co ustawiają się kontrze do algorytmów, obawiając się o swoją przyszłość.
Jak to jest z punktu widzenia masowego odbiorcy, będzie mu sprawiało różnicę, kto dane dzieło wykonał?
Myślę, że nie. Masowy odbiorca nie wnika w to, kto wykonał dane dzieło – on ocenia, w kategorii podoba mi się lub nie. I tyle. Jeśli mu się bardziej spodoba obraz wykreowany przy pomocy sztucznej inteligencji, wybierze go bez mrugnięcia okiem. A jeśli jeszcze do tego będzie miał dobrą cenę, w ogóle nie będzie się zastanawiał. Jeszcze dwadzieścia lat temu próg wejścia do świata profesjonalnej fotografii był niewyobrażalnie wysoki. Teraz mamy fotografię popularną, masową, każdy robi zdjęcia, ponieważ aparat fotograficzny zawsze ma przy sobie. Ważne jest to, aby zdjęcie jak najszybciej ujrzało światło dzienne w przestrzeni social mediów.
Sprzedały się prace, które pokazywałeś na wystawie?
Tak, część prac się sprzedała, a inne zainspirowały klientów do zamówienia kolejnych prac. Wystawa wzbudziła na tyle duże zainteresowanie, że przedłużano ją dwa razy. Wiele osób po raz pierwszy namacalnie zetknęło się z twórczością powstałą ze współpracy artysty z algorytmami sztucznej inteligencji. Było to dla nich ciekawe i inspirujące doświadczenie.
Rozmawiała: Beata Sakowska Zdjęcia: Jacek Łukasiewicz
Druga edycja Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS odbędzie się w dniach 22- 27 marca w Monopolis. Na widzów będą czekać spektakle, wydarzenia towarzyszące, w tym spotkania z artystami, wystawy, wernisaże i mistrzowskie pokazy! Gala Finałowa odbędzie się w Międzynarodowy Dzień Teatru.
W tym roku jedenaście spektakli będzie brało udział w konkursie o statuetki TEATROPOLIS. Jury, w składzie Andrzej Seweryn, dyrektor artystyczny festiwalu, Anna Seniuk, Danuta Stenka, Łukasz Maciejewski i Krzysztof Witkowski, wybierze zwycięzców. Tym razem festiwalowa publiczność będzie mogła wziąć udział w dwóch pokazach mistrzowskich – jednym na rozpoczęcie festiwalu, w postaci monodramu Marii Seweryn „Na pierwszy rzut oka” i drugim „Scenariusz dla trzech aktorów” w wykonaniu Andrzeja Grabowskiego, Mikołaja Grabowskiego i Jana Peszka, który odbędzie się tuż po Gali Finałowej. Spektaklem otwarcia jest monodram Joanny Gonschorek „Zapowiada się ładny dzień”, która zdobyła statuetkę Grand Prix w kategorii Open podczas pierwszej edycji festiwalu.
SPEKTAKLE MISTRZOWSKIE
ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ
22 marca, godz. 21.30
W tekście napisanym specjalnie dla Joanny Gonschorek Anna Podczaszy zmaga się z tematem, który był, jest lub będzie bliski każdemu z nas: opowiada o śmiertelnej chorobie i żegnaniu się z życiem. Łącząc powagę z dyskretnym humorem, a perspektywę codzienności z metafizyką artystki pod kierunkiem reżyserki Magdy Skiby ukazują nasz stosunek do śmierci, odchodzenia, ostatecznego pożegnania z najbliższymi – dziś traktowanych jako temat tabu, spychanych w sferę milczenia, a przecież będących nieuchronnym i naturalnym etapem egzystencji, nieodłącznym od ludzkiego świata. Monodram Joanny Gonschorek niesie przesłanie dla każdego. I dla każdego: inne. W dodatku równie bogate zarówno w przestrzeni aktorskiej, jak i wizualnej oraz dźwiękowej.
Wykonanie: Joanna Gonschorek
Autorka tekstu: Anna Podczaszy
Reżyseria: Magda Skiba
Produkcja: Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
NA PIERWSZY RZUT OKA
22 marca, godz. 12 – spektakl dla młodzieży, godz. 17 – pokaz dla dorosłych
Tessa jest adwokatką u progu wielkiej kariery. Ale nagle staje wobec dramatycznego wyboru, gdy sama trafia na salę sądową, w nieznanej sobie wcześniej roli świadka w swojej osobistej sprawie. Musi zdecydować, czy zaryzykuje wszystko, by przeciwstawić się bezdusznemu prawu i patriarchalnym układom.
Ten wybitny tekst teatralny, niezwykle aktualny, poruszający tematykę przemocy seksualnej i wzbudzający skrajne emocje, został niezwykle wysoko oceniony po niedawnych premierach na londyńskim West Endzie i nowojorskim Broadwayu, a grającą tam Tessę Jodie Comer dostała nagrodę Tony – teatralny odpowiednik Emmy, Grammy i Oscarów. Rola Tessy dla Marii Seweryn to pierwszy w jej karierze monodram.
Wykonanie: Maria Seweryn
Reżyseria: Adam Sajnuk
Przekład: Klaudyna Rozhin
Scenografia: Katarzyna Adamczyk
Kostiumy: Tomasz Ossoliński
Muzyka: Michał Lamża
SCENARIUSZ DLA TRZECH AKTORÓW
22 marca, spektakl mistrzowski prezentowany podczas Gali Finałowej wieńczącej festiwal, początek Gali o godz. 18
Mistrzowskie trio: Andrzej Grabowski, Jan Peszek i Mikołaj Grabowski, zdradzając nieco ze swej prywatności, przeniosą nas w niepowtarzalną przestrzeń zwariowanej teatralnej próby. To „teatr w teatrze”, na pograniczu absurdu i rzeczywistości, gdzie prywatne spory i dyskusje artystyczne aktorów, ich intymne pragnienia, pozy i „miny” teatralne, a także kłótnie o zawodowe pryncypia, stają się pretekstem dla groteskowej wizji ograniczeń twórczości scenicznej i sądu nad współczesną kulturą. To także nieco złośliwy, ale celny portret artystów! Fascynujący seans zbudowany na doskonałym tekście Bogusława Schaeffera jest po brzegi wypełniony improwizacjami znakomitych ludzi teatru, którzy prowadzą błyskotliwą, a czasem wręcz zajadłą dyskusję o świecie sztuki i swoim w nim miejscu. Zderzenie równorzędnych osobowości aktorskich, niezrównanych w swoich popisach oraz zabawie formą i żartem, to gwarancja doskonałej rozrywki, z nerwem i prowokującej do oczyszczającego śmiechu.
Autor: Bogusław Schaeffer Reżyseria: Mikołaj Grabowski Muzyka ilustracyjna: Krzysztof Suchodolski
KATEGORIA DEBIUT
DYSTROFIA
23 marca, godz. 17.30
Wojna już jest, teraz bliżej. Nie da się jej już ignorować i spychać do informacyjnego szumu. Głód też jest. Jest już coraz bliżej. Na razie ma niewyraźne kontury, dopiero zalęgł się w pleśniejącym zbożu zalegającym ukraińskie silosy. Czuć go w palonych łanach dojrzałej pszenicy, której nie można eksportować, mimo że to podstawa wyżywienia tych, którym przyszło urodzić się w krajach globalnego południa… Co dalej? Pusty wzrok, opuchnięte ciała, a potem już tylko statystyki idące w setki, miliony… Wojna z perspektywy kobiety to przede wszystkim głód. Dla niej, dla żony, dla matki zamkniętej w najstraszniejszym oblężeniu. Wojna to rosnąca pustka, nicość, która zabiera wszystko, nawet miłość. Najpierw do zwierząt, potem do innych ludzi i własnej rodziny. Zmusza do odzierania z kolejnych złudzeń człowieczeństwa. Głód w monodramie Faustyny Baran staje się codziennością, zjawiskiem, które zaczyna być oswajane, organizowane, racjonowane, przydzielane i wypierane. Głód jednak nie daje się kontrolować. Powolnie i metodycznie pokonuje każdego, zmienia ludzi w prymitywne bestie.
Wykonanie: Faustyna Baran
Scenariusz: Anna Maśka, na motywach tekstów Jeleny Koczyny, Olgi Bergholc, Lidii Ginzburg
Ze zbioru Oblężone oraz tekstów z książki
Leningrad Anny Reid
Reżyseria, scenografia, muzyka: Anna Maśka
Teatr: Ryba Latająca
WARSZAWA PŁONIE
24 marca, godz. 19.30
Warszawa płonie jest oddolną inicjatywą studencką. To projekt, który łączy różne pokolenia i dziedziny w ramach swojego międzykierunkowego i interdyscyplinarnego charakteru.
Impulsem do podjęcia pracy nad projektem stał się film dokumentalny „Paris is burning” autorstwa Jennie Livingston. Dzięki niemu twórcy mieli okazję zestawić sytuację społeczności queerowej w Stanach Zjednoczonych na przestrzeni lat 80. i 90. z aktualnym stanem tej grupy w Polsce.
Tekst spektaklu stanowi osobistą próbę dokonania konfrontacji z kwestiami płci, seksualności, religii, pojęciem rodziny oraz sytuacją środowiska queerowego w Polsce.
Opowiadanej historii towarzyszą piosenki z repertuaru artystów takich jak Natalia
Przybysz, Bajm, Ralph Kamiński, Andrzej Poniedzielski czy Bedoes, które dodatkowo podkreślają atmosferę i treść przedstawienia.
Wykonanie: Kacper Jan Lechowicz
Autor tekstu: Kacper Jan Lechowicz
Reżyseria: Marcin Januszkiewicz, Ada Branecka
Muzyka: Andrzej Perkman
Dramaturgia: Marta Lewandowska
Przestrzeń, kostium i projekt plakatu: Agnieszka Bogojło
Włosy: Marek Bryczyński
Makijaż: Sandra Sarnicki
Konsultacje w ramach projektu: Łukasz „Adelon” Rembas
Teatr: Akademia Teatralna im. Zelwerowicza w Warszawie
KATEGORIA OPEN
CZAROWNICE
23 marca, godz. 11
„Pewnego razu trzy kobiety spotkały się w pewnym miejscu i zaczęły mówić. Póki mówiły, istniały. Wiedziały, że gdy ich opowieść się skończy, skończą się też one.”
Pomysł na spektakl narodził się z troski o język, jakim mówi się dziś o kobiecości. Z poczucia, że jest wciąż niewygodny, dziwaczny i groźny – jak czarownice. Nasze protagonistki, trzy różne archetypy, dotknięte innymi problemami… Trzy odmienne historie poddane osądowi. Jeśli okaże się, że historyjka nie bierze, nie jest warta słuchania… Jeśli powiedzą: zwykła czarownica… Wtedy wyrok się spełni. Wtedy nikt nie będzie ciekaw końca historii.
Trzy Czarownice, które niezależnie od dzielących je rzeczy, solidaryzują się, by odbyć sabat nad światem pełnym nienawiści, przemocy i poniżenia. Sztuka tworzy przestrzeń do dialogu i dyskusji o solidarności w przeciwstawianiu się tworzeniu kolejnych klisz oraz wzorców kobiecości.
Wykonanie: Alicja Czerniewicz, Wiktoria
Czubaszek, Paulina Mikuśkiewicz
Teatr: Układ Formalny
Scenariusz: Magdalena Drab
Reżyseria: Karolina Kowalczyk
Scenografia: Klaudia Laszczyk
Muzyka: Katarzyna Kapela
Choreografia: Piotr Mateusz Wach
Produkcja: Jerzy Górski
Projekt współfinansowany przez Wydział Kultury
Urzędu Miejskiego Wrocławia oraz Fundusz
Wsparcia Kultury.
HISTORIA JAKUBA
23 marca, godz. 15
Monodram „Historia Jakuba” to opowieść inspirowana faktami. Bohaterem jest ksiądz i filozof, który pewnego dnia dowiaduje się, że wcale nie jest tym, kim jest. Podejmuje zatem niełatwą próbę poznania swej prawdziwej tożsamości. Jednak odkrywanie na nowo swoich korzeni, konieczność zdefiniowania wiary, narodowości i pochodzenia, a nade wszystko logiczne połączenie tego wszystkiego z dotychczasowym życiem, okazuje się raz straszne, raz śmieszne. Osobista historia Jakuba pozbawiona jest patosu, a od tragizmu ratuje ją śmiech i biegnąca wartko akcja, bo jak powszechnie wiadomo, to samo życie dyktuje najciekawsze historie.
Wykonanie: Łukasz Lewandowski
Autor tekstu: Tadeusz Słobodzianek
Reżyseria: Aldona Figura
Scenografia i kostiumy: Joanna Zemanek
Produkcja: Teatr Ateneum
VERY FUNNY
23 marca, godz. 20.30
Gruba i Głupia, czyli Patrycja Kowańska i Dominika Knapik – twórczynie na co dzień pracujące w teatrach w rolach reżyserek, choreografki i dramaturżki – umieszczają tym razem siebie na scenie. Dynamikę duetu eksplorują przez pryzmat własnych ciał, a do emplois współczesnych artystek freelancerek przymierzają kondycję błazna. Czerpiąc z Szekspirowskiego imaginarium, zestawiają swoje wyraźnie odmienne sylwetki z bohaterami sztuk. Gruba-Kowańska ma warunki, aby performować rubasznego Falstaffa. Głupia-Knapik przywołuje błazny zwinne, wygimnastykowane w ruchu i słowie. Autorki podejrzliwie przyglądają się Szekspirowi i „tradycji artysty geniusza”. Opierają się zarówno na jego błyskotliwym tekście, jak i na własnych żartach, czy przewrotnych choreografiach.
Dryfując na „Statku głupców” Boscha, igrają z teatralnymi konwencjami, dekonstruując stereotypy dotyczące politycznego potencjału płci, ciała i nędznego losu freelancerek. Stawiają szereg niewygodnych pytań dotyczących (artystycznej) pracy, wyciągając zamiecione pod dywan smrodki. Robią to, czego nie powinny robić. Mówią to, czego nie powinny mówić. Posługują się błazeństwem „jak koniem trojańskim, w którym kryje się cała armia zmyślnych konceptów…”.
Wykonanie: Gruba i Głupia, czyli Patrycja Kowańska i Dominika Knapik
Tekst, reżyseria, scenografia: Gruba i Głupia Światło, technika: Wolfgang Macher
Konsultacja muzyczna: Dawid Sulej Rudnicki Zdjęcia, make-up: Magdalena Kasjaniuk
IFIGENIA ZE SPLOTT
24 marca, godz. 11.30
Gary Owen, walijski dramatopisarz, opowiada w swoimi monodramie „Ifigenia ze Splott” historię niezwykłego przeistoczenia. Bohaterka sztuki to młoda kobieta. Utrzymuje się z zasiłku socjalnego, nie stroni od alkoholu, jest wulgarna. Nienawidzi świata i ludzi. Szybko okazuje się jednak, że jest postacią o wiele bardziej złożoną. Jest w niej bowiem wściekłość, agresja i furia, ale jest także, i przede wszystkim, wielki strach przed samotnością i ogromna potrzeba miłości. Tej ostatniej udaje jej się zaznać. I choć tylko przelotnie, staje się ona punktem zwrotnym w życiu dziewczyny. Chociaż wszystko wskazuje na to, że po jego przekroczeniu, załamie się ostatecznie, ona podejmuje wyzwanie rzucone przez los. Wychodzi z tego starcia odmieniona. Nie szczęśliwsza, ale na pewno spokojniejsza, mądrzejsza, uszlachetniona przez tragedię, która ją spotkała. Wiele musiała stracić, aby z totalnego zniszczenia, jakim naznaczona była jej pozbawiona nadziei, pełna gniewu i goryczy egzystencja, ocalić siebie.
Wykonanie: Agnieszka Skrzypczak
Autor sztuki: Gary Owen
Tłumaczenie i reżyseria: Filip Gieldon
Scenografia: Adrianna Gołębiewska
Kostiumy: Adrianna Gołębiewska
Produkcja: Teatr Jaracza w Łodzi
STRYJEŃSKA. LET’S DANCE ZOFIA
24 marca, godz. 16
Zasadnicza oś akcji w spektaklu „Stryjeńska. Let’s dance Zofia”, została oparta na dramatycznych losach Zofii Stryjeńskiej, która obok Tamary Łempickiej była najbardziej znaną polską plastyczką dwudziestolecia międzywojennego, przedstawicielką art deco.
Dorota Landowska buduje portret artystki, zmagającej się z rzeczywistością, w której nie istniała możliwości rozwoju artystycznego i zawodowego dla kobiety. Landowska przenosi na scenę historię życia Stryjeńskiej, podejmując szereg aktualnych tematów: feminizm, przemijanie, łączenie życia prywatnego z niezależnością twórczą, nieszczęśliwą miłością, schizofrenią, stratą. Ale przede wszystkim buduje portret kobiety niezależnej, której pragnieniem jest żyć i tworzyć.
Wykonanie: Dorota Landowska
Produkcja: Anna Duda
Scenariusz: Anna Duda (na motywach książki
Angeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali”)
Scenografia i kostiumy: Marta Góźdź
Muzyka: Christoph Coburger
Dźwięk: Lech Pukos
Światło: Damian Bakalarz
Kierownictwo produkcji: Łukasz Wójtowicz
Koproducenci spektaklu: Stowarzyszenie
Artystów Bliski Wschód, Centrum Spotkania Kultur oraz Teatr Muzyczny w Lublinie
W MAJU SIĘ NIE UMIERA
25 marca, godz. 17
Jednoosobowy teatr Agnieszki Przepiórskiej jest unikalnym zjawiskiem w skali całego kraju. W Łaźni Nowej znakomita aktorka wcielała się w poetkę Zuzannę Ginczankę, w Teatrze Słowackiego w noblistkę Wisławę Szymborską i wybitną biolożkę Simonę Kossak. Jednak swe monodramy przygotowuje i pokazuje Przepiórska nie tylko w Krakowie. „W maju się nie umiera” powstało w warszawskim Domu Spotkań z Historią i zajmuje w dorobku artystki wyjątkowe miejsce.
To opowieść o opozycyjnej poetce Barbarze Sadowskiej, matce zabitego przez ZOMO w maju 1982 roku Grzegorza Przemyka. Spektakl na wskroś ascetyczny, maleńki, a przy tym absolutnie uczciwy. Trwa ledwie siedemdziesiąt minut, a trudno się z niego otrząsnąć. Rzecz o macierzyństwie nieszablonowym i rozwichrzonym, a przede wszystkim o miłości, co pozwala przetrwać najbardziej ekstremalnie trudne chwile. I o pragnieniu sprawiedliwości wbrew wszystkiemu.
Wykonanie: Agnieszka Przepiórska
Tekst: Piotr Rowicki
Reżyseria: Anna Gryszkówna
Scenografia, kostium: Alicja PatyniakRogozińska
Muzyka: Michał Lamża
Reżyseria światła, wideo: Michał Głaszczka Konsultacja merytoryczna: Cezary Łazarewicz
Produkcja: Agata Kucharska
Spektakl został wyprodukowany przez warszawski Dom Spotkań z Historią Specjalne podziękowania dla Elżbiety Ficowskiej
ELEKTRA 23
25 marca, godz. 21
Joanna Holcgreber: Spektakl „Elektra23”, wykiełkował na żyznym gruncie, stworzonym przez przedstawienie „Elektra” Eurypidesa, wyreżyserowane przez Włodzimierza Staniewskiego w Teatrze Gardzienice. Spektakl ten miał premierę w 2004 roku. Minęło 19 lat. W tamtej „Elektrze” czyniłam honory Przodownicy Chóru i praktykowałam intensywnie cheironomię, nową technikę aktorską zaproponowaną przez reżysera. Cheironomia to sztuka gestykulacji, w której gest towarzyszy wypowiadanym słowom. „Elektrę” zagraliśmy ostatni raz w Gardzienicach przed pandemią, w 2019 roku. Wiele wskazuje na to, że w takiej formie, w jakiej istniała wtedy, już jej na scenie nie przywołamy. Postanowiłam stworzyć swoją solową wersję dramatu Eurypidesa, opartą o wybrane fragmenty tej tragedii, w której będę mogła kultywować cheironomię, tą wypracowaną w czasie prób do pierwszej „Elektry”.
W mojej pracy korzystałam z muzyki instrumentalnej pani profesor Marii Pomianowskiej i kompozycji rytmicznych
Wojciecha Lubertowicza. Pani Maria Pomianowska zgodziła się również skomponować muzykę do jednej z pieśni chóru.
Wykonanie, reżyseria, scenografia, dramaturgia i dramaturgia muzyczna, scenografia, multimedia, światło, napisy: Joanna Holcgreber
Przekład „Elektry” Eurypidesa: Jerzy Łanowski
Muzyka: prof. Maria Pomianowskiej, Wojciech Lubertowicz
POGO
26 marca, godz. 12
Monodram oparty na podstawie książki reporterskiej „Pogo”, uznanej za jedną z najwybitniejszych w tym gatunku w ostatnich latach w Polsce (znalazła się ona w finale prestiżowej nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego). Jej autor Jakub Sieczko, to lekarz, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, który przez sześć lat pracował w stołecznym pogotowiu ratunkowym. A jego książkowy bohater nie owija w bawełnę: „Mam o Grochowie nakłamane. Czasem myślę, że żyją tu tylko stare kobiety i pijani mężczyźni w średnim wieku”. Dlatego pewnie recenzentka „Polityki” pisała: „Sieczko bardzo się stara odrzeć zawód ratownika medycznego z bohaterstwa i sprowadzić na ziemię widzów sensacyjno-ckliwych szpitalnych seriali (…). Z jakim efektem? Paradoksalnie – odwrotnym”.
Wykonanie: Marcin Hycnar, Radosław Luka
Teatr: Teatr Polonia
Reżyseria: Kinga Dębska
Scenografia: Wojciech Żogała
Kostiumy: Małgorzata Domańska
Reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
Kompozytor: Radosław Luka
Asystentka ds. scenografii: Małgorzata
Domańska
Producentka wykonawcza: Magdalena Kłosińska
LEOPOLD
26 marca, godz. 19.30
Muzyką malowany, niezwykle barwny portret Leopolda Kozłowskiego-Kleinmana, ostatniego klezmera Galicji. Życiorys artysty, choć napiętnowany dramatem Zagłady jest pokrzepiającym przykładem ucieczki z mroku wojny w światła sceny. To na niej przez lata swojej kariery Kozłowski rozpisał historię polskich Żydów na niezapomniane partytury i piosenki, mając ogromny wpływ na popularyzację muzyki żydowskiej w kraju, jak i za granicą. Spektakl jest swoistym hołdem dla zmarłego w 2019 roku artysty i owocem jego ponad 20-letniej współpracy z Jackiem Cyganem oraz wybitnymi krakowskimi instrumentalistami, którzy zabiorą nas w tę muzyczną podróż wykonując na żywo utwory z repertuaru legendarnego klezmera.
Wykonanie: Zbigniew Zamachowski oraz
Joanna Pocica
Autor: Jacek Cygan
Reżyseria: Krzysztof Jasiński
Teatr: Krakowski Teatr STU
FESTIWAL SZTUKI AKTORSKIEJ TEATROPOLIS 2024
HARMONOGRAM
22.03 Piątek
12.00 – NA PIERWSZY RZUT OKA – spektakl dla młodzieży
17.30 – NA PIERWSZY RZUT OKA
21.30 – ZAPOWIADA SIĘ ŁADNY DZIEŃ
23.03 Sobota
11.00 – CZAROWNICE
15.00 – HISTORIA JAKUBA
17.30 – DYSTROFIA
20.30 – VERY FUNNY
24.03 Niedziela
11.30 – IFIGENIA ZE SPLOTT
16.00 – STRYJEŃSKA LET’S DANCE ZOFIA
19.30 – WARSZAWA PŁONIE
25.03 Poniedziałek
17.00 – W MAJU SIĘ NIE UMIERA
21.00 – ELEKTRA23
26.03 Wtorek
12.00 – POGO
19.30 – LEOPOLD
27.03 Środa
18.00 – GALA FINAŁOWA oraz SCENARIUSZ DLA TRZECH AKTORÓW
TAK BYŁO PODCZAS PIERWSZEJ
EDYCJI FESTIWALU SZTUKI
AKTORSKIEJ TEATROPOLIS
Festiwalowy plakat Andrzeja Pągowskiego
ANDRZEJ PĄGOWSKI , jeden z najbardziej znanych polskich grafików i plakacistów stworzył plakat promujący drugą edycję Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS.
Andrzej Pągowski z Festiwalem Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS związany jest od początku. Podczas ubiegłorocznej edycji oglądać mogliśmy wystawę jego plakatów do sztuk Szekspira. – Jestem zachwycony widząc jak festiwal się rozrasta i jakich wspaniałych twórców przyciąga. W tym roku miałem wielką przyjemność stworzyć plakat promujący to wyjątkowe wydarzenie. Dodatkowo wspólnie z Andrzejem Sewerynem i Krzysztofem Witkowskim uznaliśmy, że warto wokół festiwali wykreować artystyczne wydarzenie skierowane właśnie do środowiska grafików. I tak oto powstał konkurs na plakat, w którym ich twórcy zmierzą się z kultowym tematem, jakim dla polskiego teatru jest Balladyna. Zachęcam grafików do udziału. Z przeprowadzonych dotychczas rozmów widzę, że
zainteresowanie będzie spore – przekonuje Andrzej Pągowski. Regulamin konkursu dostępny jest na stronie www.monopolis. pl. Na stworzenie konkursowego plakatu twórcy mają miesiąc. Spośród nadesłanych prac komisja konkursowa wybierze plakaty, które prezentowane będą podczas wystawy towarzyszącej festiwalowi, a także wyłoni zwycięzcę. Nagrodą będzie siedem tysięcy złotych, ufundowane przez firmę Virako. Zostanie ona wręczona 27 marca podczas uroczystej Gali Finałowej, zaplanowanej na zakończenie festiwalu. Wystawa konkursowych plakatów, to jedno z wydarzeń towarzyszących trwającemu od 22 do 27 marca Festiwalowi Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS. Zaplanowano także wiele ciekawych spotkań z artystami oraz warsztatów dla młodzieży.
PO LE MY CA CZYLI
SUBIEKTYWNY PRZEGLĄD NADCHODZĄCYCH
NASZ WYDARZEŃ
LEMON – TRASA PIĄTKA
Wiosną 2024 roku zespół LemON wyrusza w klubową trasę koncertową promującą nowy studyjny album „Piatka”, który ukaże się już 24 listopada. Kwietniowa trasa to klubowe spotkanie z muzyką zespołu w ośmiu polskich miastach – LemON wystąpi m.in. w Łodzi, Gdańsku, Poznaniu, Katowicach i Warszawie. Wiosenna trasa będzie okazją, aby usłyszeć na żywo utwory z „Piatki” oraz największe przeboje grupy. Przy produkcji najnowszej płyty zespół po raz pierwszy współpracował z Bogdanem Kondrackim, czołowym producentem na polskiej scenie muzycznej, który wyprodukował m.in. „Comfort and Happiness” oraz „Annoyance and Disappointment” Dawida Podsiadły, „W spodniach czy w sukience?” Ani Dąbrowskiej czy „Kochać” Maryli Rodowicz. Płyta „Piatka” to autorskie utwory z charakterystycznymi dla LemON pełnymi emocji tekstami, charyzmatycznym i porywającym wokalem oraz kompozycjami, które oddają osobisty charakter utworów.
Klub Wytwórnia
4 kwietnia, godz. 19
KWIAT JABŁONI: NASZE ULUBIONE
W kwietniu Kwiat Jabłoni zagra sześć koncertów w Krakowie, Łodzi, Warszawie, Gdańsku i Toruniu. Będzie to rozgrzewka przed rozpoczynającym się sezonem festiwalowym, ale i jedyna w tym roku szansa na tak kameralne spotkanie z zespołem. Po doskonale przyjętej trasie halowej Kasia z Jackiem chcieli wrócić na chwilę do miejsc, które, jak sami wskazują, mają dla nich wyjątkowe znaczenie. Czy to ich jedyne ulubione kluby?
Kwiat Jabłoni to jeden z najpopularniejszych polskich zespołów młodego pokolenia. Kasia i Jacek Sienkiewiczowie mają na koncie już trzy świetnie przyjęte albumy. „Niemożliwe” z 2019 roku bardzo szybko osiągnęło status podwójnej platyny, z kolei „Mogło być nic” (2021) zadebiutowało na pierwszym miejscu oficjalnej listy sprzedaży i po czterech miesiącach również pokryło się platyną (w kwietniu 2022 roku „Mogło być nic” osiągnęło już status podwójnej platyny). W październiku 2023 roku
Kwiat Jabłoni wrócił z trzecim albumem studyjnym – „Pokaz slajdów”, który już po dwóch miesiącach uzyskał status najpierw złotej, a chwilę potem platynowej płyty.
Klub Wytwórnia
5 kwietnia, godz. 20
QUEEN SYMFONICZNIE KONCERTOWYM FENOMENEM
14 kwietnia 2024 roku projekt QUEEN SYMFONICZNIE wystąpi na dwóch koncertach w Łódzkim klubie Wytwórnia! Z tą salą wiążą się szczególne wspomnienia, w tym bowiem miejscu projekt miał swoją premierę w 2011 roku. Repertuar klasyków rocka nabierze nowych barw dzięki rozbudowanym aranżacjom. Niezwykłe koncerty łączące nieśmiertelną muzykę zespołu Queen z symfonicznymi aranżacjami w wykonaniu chóru i orkiestry Alla Vienna już od lat zachwycają fanów twórczości legendarnej grupy. QUEEN SYMFONICZNIE to absolutny fenomen – zaplanowany pierwotnie jednorazowy występ przerodził się w wielką trasę koncertową w największych salach w kraju.
To dwugodzinny spektakl podzielony na dwie części, z najwspanialszymi kompozycjami Queen. Finał występu uświetni także występ solisty, Sebastiana Machalskiego, wcielającego się w rolę Freddiego Mercury’ego. Zespół wystąpi z najnowszym programem, do którego włączono nowe utwory w wyjątkowych aranżacjach na 10 instrumentów. W drugiej części wystąpi również gitarzysta solowy Darek Wawrzyniak.
Klub Wytwórnia
14 kwietnia, godz. 16 i 19.30
BRYAN ADAMS WYSTĄPI PONOWNIE W POLSCE!
Po udanym, zeszłorocznym koncercie w Gliwicach, Bryan Adams tym razem odwiedzi Atlas
Arenę w Łodzi 11 października 2024 w ramach kontynuacji trasy „So Happy It Hurts”. Sprzedaż biletów rozpoczęła się pod koniec lutego na Eventim.pl
Bryan Adams to artysta słynący z najbardziej niezwykłych występów na żywo. Energetycznym wokalem i swobodą na scenie zachwyca publiczność od wielu lat.
W swoim dorobku muzycznym posiada siedemnaście wydanych albumów studyjnych, w tym aż cztery w 2022 roku: „So Happy It Hurts” (z nominacją do nagrody Grammy), „Pretty Woman – The Musical” oraz płyty z nowymi nagraniami największych przebojów Bryana Adamsa: „Classic Pt. 1” i „Classic Pt. 2”. Jego twórczość przyniosła mu liczne nagrody i wyróżnienia, w tym trzy nominacje do Oscara, pięć nominacji do Złotych Globów oraz nagrodę Grammy.
Atlas Arena 11 października, godz. 20
KORA.BOSKA
Kora po śmierci staje u wrót nieba, gdzie czekają na nią Trzy Maryjki. Bardzo strojne. Jak malowane: Matka Boska Częstochowska, Matka Boska Fatimska i Matka Boska z Guadalupe. Postawiona przed groteskowym Sądem Ostatecznym Kora wraca w piosenkach i wyznaniach do ziemskich wspomnień. Nareszcie ma okazję do opowiedzenia swojego życia tym, które mogły uczynić je lepszym… Spektakl jest opowieścią o kobiecie, artystce, córce i matce, o Polsce, religii, systemie i chorobie; to baśniowa historia o miłości, tęsknocie, niemocy i żalu. Trzy Maryje symbolizują trzy różne postawy i trzy różne sfery życia. Trzy Cnoty Boskie. Matka Boska Częstochowska to Wiara – Kościół, Polska, polityka, system. Matka Boska Fatimska to Nadzieja – naiwność, czystość, dziecko i tęsknota. Matka Boska z Guadalupe to Miłość – prawdziwa wolna miłość, muzyka, szaleństwo i indiański trans… W spektaklu usłyszymy największe przeboje Maanamu śpiewane przez Katarzynę Chlebny. Przebojowy spektakl Teatru Nowego Proxima w Krakowie!
Scena Monopolis
14 kwietnia, godz. 20.30
OFF-Północna: Siła jednostki
Charyzmatyczna Katarzyna Chlebny i Teatr Nowy Proxima w spektaklu „Kruchość wodoru. Demarczyk”, legenda piosenki aktorskiej Katarzyna Groniec w koncercie „Konstelacje” czy Artur Żmijewski i Ewa Żmijewska w zaskakującym poemacie jazzowym „Bona Sforza d’Aragona” – to kilka z propozycji VIII edycji festiwalu OFF-PÓŁNOCNA , który odbędzie się w dniach 12-21 kwietnia w Teatrze Muzycznym w Łodzi.
Tegorocznym hasłem przewodnim festiwalu OFF-Północna jest „Siła jednostki”. – Wydawać by się mogło, że w ogólnym rozrachunku nasz głos jest bez znaczenia. Często jesteśmy przekonani o tym, że jest zbyt cichy i nie ma prawa daleko zajść, a nasze działania tak naprawdę nie wywierają żadnego wpływu na życie. Nasi goście będą przekonywać jednak, że nawet najmniejszy ruch może być zaczynem do uruchomienia machiny losu, który diametralnie może się odmienić – mówi Krzysztof Wawrzyniak, kierownik artystyczny i pomysłodawca Festiwalu OFF-Północna.
Weekend otwarcia OFF-PÓŁNOCNA
Festiwal otworzy, 12 kwietnia o godz. 18.30, spektakl „Bestiariusz Polski”. Studenci Szkoły Filmowej w Łodzi zabiorą publiczność w muzyczną podróż przez współczesne mity, opowiadając o bohaterach, wyroczniach i fałszywych prorokach. W sobotę, 13 kwietnia o godz. 19.00, Teatr Nowy Proxima sięgnie po historię Czarnego Anioła w spektaklu „Kruchość wodoru. Demarczyk”. Za scenariusz i reżyserię odpowiedzialna jest Katarzyna Chlebny, doskonale znana publiczności festiwalu za sprawą autorskiego widowiska „Kora. Boska”. Weekend otwarcia festiwalu to również konkursowe emocje za sprawą otwartych przesłuchań, a następnie występu laureatów Konkursu Piosenki Aktorskiej im. Jonasza Kofty. Finałowy wieczór zostanie zwieńczony koncertem „Konstelacje” Katarzyny Groniec. Inspirując się historią Evelyn McHale i słowem „eon”, artystka proponuje różnorodne doświadczenia muzyczne – od emocjonalnych momentów po chwile refleksji nad przemijaniem i miejscem ludzi we wszechświecie.
Fundacji Pomysłodalnia „Nie tylko Przemyk” w reżyserii Piotra Wyszomirskiego. Spektakl przypomina mało utrwalony w pamięci zbiorowej udział i sojusz studentów oraz robotników w stanie wojennym w grudniu 1981 r. w Stoczni Gdańskiej. Zupełnie inne emocje przyniesie festiwalowy czwartek, 18 kwietnia. Wtedy to na scenie OFF-Północna zagości Teatr Muzyczny z Torunia ze spektaklem „Piękna Lucynda”, proponując teatralną zabawę wokół przeróbki molierowskiej intrygi według Hemara w połączeniu z wyrafinowaną grą słów i muzycznością dialogów o musicalowym potencjale. W piątek, 19 kwietnia, Maciej Pawlak i Karina Komendera koncertem „Tides and Times” zabiorą publiczność w muzyczną podróż za ocean.
Przekrój emocji OFF-PÓŁNOCNA
Po krótkiej przerwie, w środę, 17 kwietnia o godz. 11.00 teatr przy Północnej zaprasza młodzież na spektakl
Weekend zamknięcia OFF-PÓŁNOCNA Mocne akcenty wypełnią też weekend zamknięcia festiwalu. W sobotę, 20 kwietnia o godz. 17.00, Mateusz Deskiewicz z zespołem zaczaruje publiczność francuskimi piosenkami w kameralnym recitalu zatytułowanym „Francja elegancja”. Tego samego dnia o godzinie 19.00 w poemacie jazzowym „Bona Sforza d’Aragona” wystąpią Artur Żmijewski i Ewa Żmijewska. Koncert, skomponowany przez jednego z najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych – Kubę Stankiewicza, jest jednocześnie kameralną formą teatralną – lekką, dowcipną, a zarazem wzruszającą opowieścią o jednej z najbardziej intrygujących postaci w naszej historii. Ostatniego dnia festiwalu o godz. 18.30 organizatorzy zapraszają na widowisko muzyczne „Depesze” w wykonaniu artystów Teatru Rampa. Wystawiany, po raz pierwszy w festiwalowej odsłonie, spektakl poświęcony jest muzyce kultowego zespołu Depeche Mode.
Łódź stolicą teatru
Spektakle z dwóch teatrów narodowych, międzynarodowe koprodukcje, najnowszy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego, wybitni twórcy teatralni z Polski i Europy, elektryzujące nazwiska mistrzów sztuki aktorskiej. W Łodzi 9 marca rozpoczęła się 30., jubileuszowa edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.
Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, to jeden z najstarszych polskich festiwali teatralnych, a zarazem pierwszy festiwal teatralny, który został powołany do życia w wolnej Polsce – po 1989 roku. Jego twórczynią jest Ewa Pilawska, która stworzyła najpierw Festiwal Sztuk Przyjemnych. Wraz z rozwojem jej wizji Festiwal ewoluował, stał się Festiwalem Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych zyskując międzynarodową rangę.
– W tym roku zapraszamy państwa na spektakle dwóch teatrów narodowych. Na Dużej Scenie dwukrotnie zagramy „Pewnego długiego dnia” z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie – spektakl w reżyserii flamandzkiego reżysera Luka Percevala. Na Małej Scenie dwa razy zaprezentujemy spektakl w reżyserii Jana Englerta – „Fredro. Rok Jubileuszowy” – zapowiada Ewa Pilawska, dyrektorka artystyczna i twórczyni Festiwalu.
- Zaprezentujemy dwie międzynarodowe koprodukcje. Festiwal zainauguruje spektakl – performans „Matki. Pieśń na czas wojny” w reżyserii Marty Górnickiej, produkcja Chóru Kobiet zrealizowana wspólnie z między innymi z Maxim Gorki Theater w Berlinie oraz Festiwalem w Awinionie. W kwietniu zagramy „Państwo” w reżyserii Jana Klaty
– koprodukcję krakowskiego Teatru im. Słowackiego oraz Nationaltheater Mannheim – dodaje Ewa Pilawska.
Nie zabraknie także Pokazów Mistrzowskich. Pierwszym z nich będą „Szczęśliwe dni” Teatru Dramatycznego w Warszawie, spektakl-legenda, ukazujący mistrzostwo aktorskie Mai Komorowskiej. Drugim Pokazem Mistrzowskim będzie „Elizabeth Costello. 7 wykładów i 5 bajek z morałem”.
Podczas trzydziestej edycji zobaczymy spektakle z udziałem wybitnych aktorek i aktorów – będą wśród nich między innymi Maja Komorowska, Adam Ferency, Mariusz Bonaszewski, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Ewa Wiśniewska, Anna Seniuk, Jan Englert, Marek Barbasiewicz, Wiesław Cichy, Ewa Dałkowska, Maja Ostaszewska, Roman Gancarczyk… To tylko niektóre z nazwisk.
– Cieszę się, że Festiwal jest „bliski”, powszechny i elitarny – otwarty dla wszystkich, a jednocześnie odpowiadający na potrzeby tych, którzy od teatru oczekują więcej. Tegoroczna edycja odbędzie się pod hasłem „Festiwale teatralne”. Chciałabym zachęcić do refleksji nad ideą festiwalu teatralnego. Czym w ogóle jest festiwal? Moim zdaniem festiwal powinien stanowić wyzwanie intelektualne, dlatego fundamentem powinien być program artystyczny. To, co na scenie, jest kluczowe, ponieważ uruchamia naszą wrażliwość i otwiera pole do dyskusji – mówi Ewa Pilawska.
Szczegółowe informacje na temat Festiwalu znajdują się na stronie: powszechny.pl/pl/festiwal/
BUTY DWA
Przyglądam się wnikliwie temu, co dzieje się w tzw. Kulturze. Biorę w niej udział przecież. Jako Kreująca i jako Odbierająca.
Lubię stawiać się w roli Odbiorcy. Bo to właśnie wtedy najwięcej się uczę. Zaczynam rozpoznawać poszczególne elementy i zależności. A że owe nieustannie się zmieniają, to wszyscy wiemy.
Zwłaszcza po pandemii. Do dziś nie wiemy, jaka ta kultura ma być?
Co to jest kultura narodowa, co to jest kultura wysoka?
A właściwie czym jest Kultura? Jak się głębiej nad tym zastanowić - nie mamy gotowej odpowiedzi. Mamy jedynie wyobrażenie. W idealnej odsłonie powinna prezentować uniwersalne wartości podane w najznakomitszej formie. A zatem obraz, muzyka, słowo oprócz znamion artyzmu powinny też wyróżniać się nienagannym warsztatem. Do tego wszystkiego taka Kultura powinna nas scalać i umacniać jako zbiorowość posługującą się wyjątkowym i pięknym językiem. O ten język winniśmy dbać wszyscy. Pomijając fakt, iż w rozgłośniach komercyjnych non stop kolor wpuszcza się do uszu ludziom tzw. miazgę muzyczną i ostatecznie już ogół nie jest w stanie przyjmować skomplikowanych form muzycznych i słownych, patrzę sobie na rozgłośnie radiowe i telewizyjne, te państwowe. W końcu jesteśmy po zmianie. Marzec już. Teoretycznie zatem - kurz opadł. A we wspomnianej przeze mnie przestrzeni marnie się dzieje. Martwi mnie to, co widzę. Po raz kolejny pokazuje się nam, że Sztuka to jest takie coś, co może sobie w kącie posiedzieć i poczekać.
A ja twierdzę, że nie może!
Bo to właśnie w Kulturze i Sztuce wszystko się sprzęga. Bez niej się gubimy jako społeczeństwo, zatracamy jako ludzie.
Jak mawiał Jeremi Przybora – „wyobraźnia się poszerza”. Kiedy się poszerza? Odpowiedź jest prosta - kiedy ją ćwiczymy.
Patrzę sobie z boku na działania Krzysztofa Witkowskiego – cieszę się, że Ktoś ma taki imperatyw w sobie, bo czuje i rozumie potrzebę rozwijania lokalnej społeczności w odbieraniu wysokiej jakości słowa i teatru. Chciałoby się tylko, by było więcej tak świadomych Ludzi Biznesu, chciałoby się też, by było więcej wsparcia dla lokalnych Artystów.
Dla wielu Sztuka i Biznes są odległe, a ja Was zapewniam, że wprost przeciwnie. Możemy być jak Buty Dwa w piosence Agnieszki Osieckiej, nawet jeśli pozornie nie do pary:
(...) I żyjmy piękni, i szczęśliwi Przy jednym bucie drugi but (…)
Iza Połońska
Wyjątkowo wszechstronna piosenkarka, śpiewająca od klasyki po jazz, trener głosu, doktor sztuk muzycznych. Prowadzi szkolenia z ludźmi biznesu pomagając pozbyć się tremy w trakcie wystąpień publicznych oraz szkoli dzieci zarówno muzycznie, jak i dodając ich głosom siłę i pewność siebie.
FELIETON POŻEGNALNY
Kochani,
wiem, że to dość banalne i irytujące rozpoczęcie wiadomości, ale czasem wydaje się najbardziej uzasadnione. Fot.
Zawsze przychodzi ostatni raz.
Im dłużej żyję, tym częściej mierzę się z podsumowaniami, pożegnaniami, rozstaniami. Akceptuję to jako naturalną kolej rzeczy, każde zamknięcie jest kolejnym początkiem, kolejną możliwością i wyzwaniem. Niby banał, oczywistość, a jak prawdziwy.
Od wielu lat miałem możliwość dzielić się z Wami swoją wrażliwością, zwierzeniami, anegdotami. Usprawiedliwiałem swoją pisaninę, nazwijmy to górnolotnie – styl autentycznością, zapisem emocji i codziennych obserwacji.
Byłem z Wami szczery, starałem się być autoironiczny, wiele obnażałem, także lęki, wątpliwości i problemy. Nie mam potrzeby budowania fałszywego obrazu dla lajków, tworzenia własnej „sekty” i monetyzacji własnej popularności, vel marki osobistej.
Nie jestem influencerem.
Nie jestem celebrytą.
Starałem się być artystą, częściej robotnikiem teatralnym.
Te felietony nie były po to, by ubarwiać i sprzedawać swoje życie. Były niczym nieco przysypany przyprawami literackimi – pamiętnik.
Teraz czuję w sobie jakiś koniec. Nie patetyczny, nie dramatyczny,
Kamil Maćkowiak
aktor, reżyser, scenarzysta i choreograf Laureat ponad dwudziestu nagród teatralnych, Prezes Zarządu Fundacji Kamila Maćkowiaka. Jednym z najsłynniejszych jego spektakli jest „Niżyński”. Zagrał główną rolę w filmie Jerzego Stuhra „Korowód”, grywa w licznych serialach. Od kilku lat produkuje spektakle pod szyldem własnej Fundacji.
Bez smutku, choć w permanentnej melancholii. Po prostu kolejny etap dojrzewania i kolejną potrzebę zmiany.
Nie czuję już potrzeby wyrażania siebie w formie felietonów. Coś we mnie potrzebuje ciszy. Nie chcę Was zarażać swoim lękiem i przerażeniem, a coraz więcej tego we mnie, coraz mniej dystansu, radości, beztroski, która jest niezbędna każdemu twórcy.
Mniej też wiary w spełniane marzeń jako cel samorealizacji. A nie będę się Wam siebie innego, nieautentycznego kreował.
Te felietony to piękna przygoda i myślę, że jakaś zamknięta historia. Kto wie, może Beata Sakowska - redaktor naczelna coś z tego wymyśli, jestem otwarty. Beato, bardzo Ci dziękuję za tę możliwość, zaufanie, cierpliwość i wieloletnią sympatię, wspaniałe być częścią Twojego projektu. Wszystkim Wam – Czytelnikom dziękuję najbardziej. Za każdą minutę intymnego spotkania, które mi dane było, co wydanie, tu realizować. Będziemy w kontakcie w takiej lub inne formie.
DBAJCIE O SIEBIE. DZIĘKUJĘ.