MAier cena 20 zł (w tym 5% VAT)
www.artbiznes.pl NR INDEKSU 351962
Bailey
Marku
www.chanel.com
5 7 , M O KOTO W S K A S T R E E T, WA R S AW, P O L A N D WWW.ZIEN.PL
Podróżuj po Warszawie taksówkami EcoCar i szukaj w nich najnowszego numeru „Art&Business”. Co tydzień losowo wybrane dwadzieścia osób, które odpowie na pytanie związane z „Art&Business”, otrzyma dodatkowo wspaniałe prezenty.
Szczegóły na www.ecocar.pl i www.artbiznes.pl.
Restauracja CZERWONY WIEPRZ
ul. Ĺťelazna 68, Warszawa, tel: +48 22 850 31 44 www.czerwonywieprz.pl
&
Słowo wstępu
POZDROWIENIA Z NY
…I RESZTY ŚWIATA
ANNA JASTRZEBSKA
PAWEŁ DRABARCZYK
K
Z
ocham zakupy, zwłaszcza w Nowym Jorku. Tam kupuję nie tylko produkt, ale również opowieści – tętniące energią hałaśliwych ulic, podszyte ambicjami, które nie znają granic. Opowieści z miasta, które nigdy nie zasypia, nie mają sobie równych. Równych nie ma sobie też historia najstarszego i najbardziej opiniotwórczego na świecie miesięcznika o sztuce, który w Nowym Jorku zakupił właśnie właściciel „Art & Business”. „ARTnews”, bo tak nazywa się pismo, w swojej 112-letniej historii budowało kariery, wyznaczało kierunki, tropiło przekręty. Konsekwentnie i bez kompromisów. Kiedyś pisywali do niego: Salvador Dalí, Jean-Paul Sartre, Mark Rothko a nawet... Winston Churchil, malarz-amator. Zdjęcia zaś wykonywali sami: Alfred Stieglitz, Berenice Abbott, Man Ray, Irving Penn, Richard Avedon i Cindy Sherman. Innymi słowy – to dla nas wielkie wyróżnienie, że możemy współpracować z żywą legendą. Naszą współpracę zaczynamy fascynującą rozmową z Miltonem Esterowem – wieloletnim naczelnym „ARTnewsa”, który przez Skype’a łączy się naszym wicenaczelnym, sypie anegdotami i zachwyca niezwykłymi opowieściami. W kolejnych numerach będzie więcej takich smaczków, bo współpracownicy z zagranicy na stałe zagoszczą na naszych łamach. Proszę Państwa, choć lubimy Skierniewice, obieramy kierunek Nowy Jork. Bądźcie z nami! &
anim jednak postawimy nogi na JFK, proponujemy kilka międzylądowań. Choć podwójna londyńska wystawa Mirosława Bałki rozgrywa się na zaledwie 25 m 31 cm oraz 75 m 32 cm n.p.m, prezentowana jest tam niewątpliwie sztuka wysokich lotów. W Wenecji odwiedzamy Jakuba Woynarowskiego, tropiącego na Biennale Architektury upiory totalitaryzmu ukryte w nowoczesnym kostiumie. Zahaczamy także o… niebo, piekło i czyściec, wszystkie trzy w interpretacji współczesnych afrykańskich artystów. Być wniebowziętym i zstąpić do piekieł można na frankfurckiej wystawie „Boska komedia”. Z Muzeum Narodowego w Krakowie wystartujemy w kosmos twórczości Stanleya Kubricka, lecz nie zapomnimy i o naszym mikrokosmosie – w reportażu Alka Hudzika zaglądamy do krakowskich hoteli i za budki z kebabem, gdzie kryją się ratowane przez Mateusza Okońskiego mozaiki z lat 60. Oczywiście jednak dziecko w sobie pielęgnować trzeba, o czym przypomina reżyser Michel Gondry. Aplikujemy więc Państwu silny zastrzyk młodzieńczego entuzjazmu – w rozmowie z Dominikiem Sadochem, nastoletnim modelem zdobywającym najważniejsze wybiegi świata. „Czatują” z nim nasze młodociane, niezwykle ambitne i zdolne stażystki – Gabrysia i Olga. Pamiętajmy przy tym, że młodości i zdrowiu sprzyja regularna konsumpcja jabłka. Wielkiego. Smacznego. &
Sekretarz redakcji „Art & Business”
Wicenaczelny „Art & Business”
13
s. 22
Pozdrowienia z Nowego Jorku
s. 38
s. 68
art
18 Orientujemy się
36 Orientujemy się
22 MILTON NADAJE TON Z Miltonem Esterowem, legendarnym redaktorem naczelnym „ARTnews”, rozmawia Paweł Drabarczyk
38 © CONDÉ NAST Wylęgarnia legend fotografii mody w tekście Anny Janowskiej
68 KOLEKCJONER PREZENTÓW Kamil Sipowicz opowiada Alkowi Hudzikowi o swojej niecodziennej kolekcji sztuki
44 TERAPIA SZOKOWA Niebo, czyściec i piekło „Czarnego Lądu” we Frankfurcie odwiedza Konrad Schiller
74 RECYKLING AGAINST THE MACHINE Śladem uratowanych krakowskich mozaik prowadzi Mateusz Okoński
50 MY WEIWEI TO FREEDOM Chiński dysydent-celebryta Ai Weiwei w Berlinie
80 PIERWSZY CELEBRYTA POLSKIEJ FOTOGRAFII Fotograf polskiego big beatu, Marek Karewicz, w tekście Jacka Tomczuka
28 MŁODOŚĆ STULATKA Historię najstarszego na świecie magazynu o sztuce przybliża Anna Jastrzębska 34 MIĘDZY ZAMIAREM A EKSPRESJĄ LEŻY WSPÓŁCZYNNIK SZTUKI Tekst Marcela Duchampa z pisma „ARTnews” po raz pierwszy w Polsce
56 BAŁKA NA WYSOKOŚCIACH Co ma wysokość nad poziomem morza do traumy, czyli Mirosław Bałka w Londynie 62 ŻYJEMY W NIEBEZPIECZNYCH CZASACH Jakub Woynarowski rozmawia z Pawłem Drabarczykiem o Biennale Architektury w Wenecji
14
86 ALFABET ERWINA Słowa klucze do twórczości Erwina Olafa podaje Anna Jastrzębska 92 KAMERA, AKCJA! Bóg i szatan kina – Stanley Kubrick w Krakowie 112 Recenzje
s. 118
s. 146
Kultura i styl
116 Orientujemy się 118 SZPILKI Z OGNIEM Moda „made in Italy” w londyńskim Victoria &Albert Museum 124 DOBRY MATERIAŁ Diana Jankiewicz – projektantka, która wybrała jakość, w rozmowie z Magdą Linke 128 TEEN BUSINESS Nastolatki vs. nastolatek, czyli Popińska i Żbikowska rozmawiają z Sadochem 136 ZAPACH NOCY LETNIEJ Perfumeryjna ikona Coco Mademoiselle nosem Romy Byszewskiej
s. 180
business
146 BALET JEST COOL Fotografowanie baletu też jest cool, czyli reportaż Izabelli Dukaczewskiej o Ewie Krasuckiej 154 WOLĘ POZOSTAĆ NIEDOJRZAŁY Z Michelem Gondrym, gwiazdą festiwalu PLANETE + DOC, rozmawia Przemysław Dobrzyński 158 POWSTANIE BYŁO W KOLORZE „Powstanie Warszawskie” – pierwszy taki film historyczny na świecie 164 Recenzje
172 Orientujemy się 174 ZNAK FIRMOWY: DIAMENT Szefowa banku fotografuje. Roksana Ciurysek w rozmowie z Martą Dudziak 180 AFRYKANER W WARSZAWIE Z Adriaanem van den Bergiem, prowadzącym galerię BERG w Warszawie, rozmawia Paweł Drabarczyk 184 PIENIĄDZE MIESZKAJĄ NA DRZEWACH Po rezydencjach najbogatszych oprowadza Agata Kołodziej 188 LICZENIE OD SZTUKI Skate’s, największy na świecie obserwator rynku sztuki, w polskich rękach 194 Wiosenny PĘD DO SZTUKI Maciej Gajewski o polskim rynku sztuki
140 KIELISZEK ALZACKIEGO? Wino smakuje lepiej, gdy pije się je w Alzacji? Sprawdza Agnieszka Antoniewska
197 NOTOWANIA AUKCYJNE
15
& Młode foto
Dominika Gęsicka, „Bez tytułu 3”, z cyklu „El pilón”, 2012
Dominika Gęsicka to fotografka, która onieśmiela odwagą artystycznych reportaży. Poszukiwania zaczyna od pokrętnej, anonimowej historii, często dalekiej od problemów czysto artystycznych. Tak jest w przypadku cyklu „El pilón” – historii dwóch stolarzy, których warsztat zamienia się po godzinach w małe studio porno. Gęsicka zagląda do szuflad z materiałami pornograficznymi i wystawia na widok tajne spotkania, których intymność skrywały dotąd cztery ściany warsztatu. Cały cykl zobaczycie na festiwalu Miesiąc Fotografii, oczywiście w Krakowie.
dominikagesicka .com
16
Business &
Art&Business
PISZĄ dla nas
Wydawca: Art & Business Magazine S.A. ul. Hoża 19 lok. 57, 00-521 Warszawa Adres redakcji: Dom Handlowy vitkAc ul. Bracka 9, IV piętro, 00-501 Warszawa, redakcja@artbiznes.pl, tel.: +48 500 354 225 Prezes zarządu: Jakub Kokoszka DyrektorZY kreatywni: Izabella Dukaczewska Karol Kwiatkowski P.O. RedaktorA naczelnEGO: Jakub Kokoszka, jakub.kokoszka@artbusiness.pl
Izabella Dukaczewska
Redaktor wicenaczelny: Paweł Drabarczyk, p.drabarczyk@artbusiness.pl
Jej przygoda dziennikarska zaczęła się od radia, które zdradziła, gdy odkryła potęgę obrazu. Dzisiejsi trzydziestolatkowie pamiętają ją z programu „Jeśli nie Oxford, to co?”, emitowanego przed laty w Telewizji Polskiej. Nauczycielka akademicka. Lubi otaczać się pięknymi przedmiotami i niebanalnymi ludźmi. Prywatnie kolekcjonuje europejskie maratony, w 2012 roku była twarzą Półmaratonu Warszawskiego. &
Sekretarz redakcji: Anna Jastrzębska, anna.jastrzebska@artbusiness.pl Redakcja: Aleksander Hudzik, a.hudzik@artbusiness.pl Współpracownicy: Andrzej Maria Borkowski, Dagmara Budzbon-Szymańska, Bogusław Deptuła, Marta Dudziak, Jonasz Jasnorzewski, Iga Fijałkowska, Maciej Gajewski, Krystyna Greub-Frącz, Irena Huml, Wojciech Konończuk, Marta Kowalewska, Agata Kołodziej, Marta Lisok, Tomasz Malkowski, Rebecca Robertson, Cyryl Rozwadowski, Marcin Sendecki, Jacek Skolimowski, Marcin Szczelina, Olga Święcicka Reklama: tel.: +48 500 354 409, reklama@artbusiness.pl Prenumerata i kolportaż: Maria Bukowska, tel.: +48 500 354 225, prenumerata@artbiznes.pl Projekt graficzny, Makieta, skład i łamanie: Aleksandra Świerzy, aleksandra.swierzy@gmail.com Nakład: 14 000 egzemplarzy
Konrad Schiller
www.artbiznes.pl
Kurator i krytyk sztuki. W 2008 roku ukończył historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, a w 2010 roku – studia postkolonialne w Goldsmiths College w Londynie; nad Tamizą pracował m.in. dla Saatchi Gallery. Aktualnie doktorant w Instytucie Sztuki PAN. W TVP Kultura prowadzi program „Dolina Kreatywna”. Publikował teksty w „Obiegu”, „Czasie Kultury”, „Focusie”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Współpracuje z magazynem o sztuce SZUM. Dwukrotny stypendysta „Młodej Polski” – programu fundowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. &
Publikacja jest chroniona przepisami prawa autorskiego. Wykonywanie kserokopii lub powielanie inną metodą i rozpowszechnianie bez zgody wydawcy w całości lub części jest zabronione i podlega odpowiedzialności karnej. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz opatrywania ich własnymi tytułami. Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń.
Okładka: Zdj: Rebecca Robertson, opracowanie graficzne Małgorzata Grochala
17
& Orientujemy się
POZNAŃ_
ŁÓDŹ/WARSZAWA
Meble Kowalskich
Fotografia Kolekcjonerska
do 28 czerwca Galeria Artykwariat
T
abuizowane, ośmieszane, wstydliwe, podniecające – ciało ludzkie może budzić skrajne emocje. Najpierw rzeźbiąc i malując, potem fotografując, artyści przesunęli granice naszej tolerancji dla tego tematu. Fotograficzny realizm odegrał dużą rolę w zmianie postrzegania nagiego ciała, a prace takich artystów jak Zbigniew Dłubak, Benedykt Jerzy Dorys, „Akt II”, Tadeusz Rolke, Natalia LL, położyły podok. 1932/1961 waliny pod funkcjonowanie tego motywu w polskiej sztuce. Różne ciała okiem fotografów zobaczymy w Warszawie i w Łodzi (w ramach Fotofestiwalu) za sprawą 12. edycji projektu „Fotografia Kolekcjonerska”, który w tym roku odbywa się pod hasłem „Odkrycia. Motyw ciała w polskiej fotografii”. Gratką dla kolekcjonerów będzie aukcja, podczas której obok prac polskich artystów można będzie walczyć o fotografie Rogera Ballena i Volkera Hinza.
Warszawa: 30 maja – 3 czerwca, Leica Gallery Łódź: 5-15 czerwca, Centrum Festiwalowe Fotofestiwalu, Art _ Inkubator; aukcja: 7 czerwca, godz. 17.30
Oryginalna meblościanka z lat 70. w trakcie renowacji
„
Wyrzuć meblościankę” to zaraz po akcji „Zabierz babci dowód” druga inicjatywa, która z powodzeniem mogłaby zostać wymierzona w naszych seniorów. Meble Kowalskich, najprostsze segmentowe zestawy pokojowe, stanowiły nieodzowny element każdego szykownego mieszkanka wsi i miast polskich z czasów władzy ludowej. Ale kto wie, że meble Kowalskich zaprojektowali dla Kowalskich Kowalscy, a konkretnie małżeństwo Czesław i Bogusława (Michałowska-Kowalska)? Już po raz drugi będziemy w Poznaniu wspominać dwójkę projektantów, którzy poniekąd anonimowo stanęli za wystrojem wnętrz prawie każdego domu. W poznańskiej Galerii Artykwariat o Kowalskich nie tylko posłuchamy, ale zobaczymy również prototypy i realizacje nieśmiertelnej meblościanki. Plany organizatorów sięgają dalej. Jednym z pomysłów jest odtworzenie integralnego elementu „mebli Kowalskich” – krzesła nigdy niewprowadzonego do produkcji. Dobre wzornictwo? Hmm. Na pewno polskie.
WARSZAWA
Akademia Otwarta
„ Plakat Akademii Otwartej
18
5-17 czerwca ASP w Warszawie
Cz” jak czerwiec i „cz” jak czas wolny. Studenci i profesorowie ASP na urlopach. Zanim to jednak nastąpi, trzeba trochę... odpocząć. Najlepiej na dorocznym święcie Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Pierwsza połowa czerwca będzie okazją do odwiedzenia artystów i studentów w szkolnych pracowniach, które zamienią się na ten czas w ich galerie. Ponadto w programie masa innych atrakcji, w tym na start koncert Meli Koteluk. Oby do wakacji!
W Polsce &
OPOLE_ „Długość
do
22 czerwca, Galeria Miejska w Opolu
„
cugli wyznacza średnicę areny
J
28 lipca Miejska Galeria Sztuki MM w Chorzowie
eśli dla tematu ciała fotografia była wejściem na Mount Everest, to performans można porównać jedynie do lotu na Księżyc. Performans zniósł wszystkie granice, stawiane przez tradycyjne techniki artystyczne. Wdarł się wszędzie i zanegował wszystko – od relacji między widzem a artystą, po sens istnienia instytucji. Zbiorowa wystawa poświęcona tej problematyce, prace wideo i teksty, z którymi można się zapoznać w opolskiej Galerii Miejskiej to efekt kuratorskich poszukiwań Łukasza Kropiowskiego. Czy udany? Przekonamy się w Opolu. Na pewno trzeba być na miejscu 12 czerwca, kiedy to Konrad Smoleński zrealizuje swój performans.
„ Ryszard Horowitz „ RH 75
KRAKÓW
R
do
yszard Horowitz mógłby w pojedynkę zapełnić tom encyklopedii poświęconej polskiej fotografii. Podczas drugiej wojny światowej więziony w obozach koncentracyjnych, przeżył Zagładę jako jeden z wpisanych na listę Schindlera. Później beneficjent amerykańskiego snu, który realizował od lat 50. w Nowym Jorku. Pociągał za spust, gdy po drugiej stronie obiektywu stawali Sonny Rollins, Aretha Franklin czy Duke Ellington. Prekursor eksperymentów komputerowych, które w latach 90. zmieniły jego fotografie w surrealizujące kompozycje. „RH 75” to wystawa zorganizowana w rocznicę urodzin artsty, podsumowująca jego dokonania. Spieszmy do Krakowa, którego Honorowym Obywatelem twórca został pod koniec kwietnia!
Albert Oszek, „Krzyk II“
III Triennale Malarstwa Animalis 2014
CHORZÓW .
Anna-Maria Karczmarska, „Pojedynek”
D
zieci i ryby głosu nie mają. W protekcjonalnym porzekadle kryje się smutna prawda. Nie tyle dziś o dzieciach, ile o zwierzętach, które nauczyliśmy się redukować do roli przedmiotu. Jak zwykle artyści wychodzą na front pierwsi, poddając rolę zwierząt i ich relacje z człowiekiem pod dyskusję. Owocem ich refleksji jest wystawa w Chorzowie. Oby działania artystów, także malarzy na III Triennale Malarstwa Animalis, były impulsem dla dyskusji o prawach zwierząt, której w Polsce wciąż nam brakuje.
8 czerwca Pałac Sztuki
do
Ryszard Horowitz, materiały prasowe Pałacu Sztuki
19
& Orientujemy się
„Charles James: Beyond Fashion
NOWY JORK
„
Metropolitan Museum of Art, do 10 sierpnia
L
egenda krawiectwa XX wieku. Jego innowacyjność mogłaby zawstydzić niejednego z dzisiejszych projektantów. Na wystawie w MET dowiecie się wszystkiego, czego jeszcze nie wiecie, a co wiedzieć powinniście o Charlesie Jamesie. Ekspozycja przybliża tajemnice projektów rewolucyjnych sukni balowych, przy tworzeniu których James posiłkował się metodami rzeźbiarskimi, czy zaczerpniętymi z matematyki lub innych nauk. Zobaczyć można około sześćdziesięciu pięciu spośród najważniejszych wzorów zrealizowanych przez projektanta w ciągu blisko sześciu dekad swojej kariery – od 1920 roku aż do śmierci w 1978 roku. „Młodzi zdolni” projektanci, hołdujący dresowi i sukienkom szytym z kwadratu, mogą wpaść w kompleksy. I słusznie.
„In
a
World
of
Suknie balowe Charlesa Jamesa, 1948, dzięki uprzejmości The Metropolitan Museum of Art, zdj. Cecil Beaton, Vogue/Condé Nast © Condé Nast
Their Own: Coney Island Photographs
by
A aron Rose
„
S
ezon letni w Nowym Jorku trwa w najlepsze! Dowodem na to tłumy oblegające Coney Island, które niestety – pracując w Warszawie – możemy oglądać zazdrośnie tylko na zdjęciach znajomych na Instagramie. Coney to absolutny fenomen i wcale nas nie dziwi, że tak przyciąga i pociąga artystów. Tym razem w Muzeum Miasta Nowego Jorku możemy obejrzeć prace wykonane na tej plaży przez Aarona Rose’a, którego ewidentnie intrygują ciała ludzkie: odkryte, naprężone, zwiotczałe, wystawione na widok. Efekt tym lepszy, że Rose jako jeden z pierwszych fotografów użył w celach artystycznych druku chromogenicznego, barwnego. I pokazał, że nie wszystkim do twarzy w cielistych kolorach...
Museum of the City of New York do 3 sierpnia
Zdj. Aaron Rose, „Coney Island”, 1961-63 © Aaron Rose
20
Design Museum do 25 sierpnia
N
igeryjska szkoła pływająca po powierzchni laguny, ulubiona aplikacja Kate Moss („76 Ways to Die Dump”, czyli – w wolnym tłumaczeniu – „76 sposobów, jak marnie zakończyć żywot”), chowany błotnik roweru, przenośny zestaw do badania oczu... Te i wiele innych niecodziennych projektów zobaczycie na kolejnej już edycji słynnej londyńskiej imprezy Designs of the Year, poświęPET Lamp – proj. Alvaro Catalan conej najbardziej innode Ocon, Museo Jumex – proj. David Chipperfield, zdj. Luke Hayes wacyjnym i pomysłowym realizacjom w świecie architektury, mody, grafiki i wnętrzarstwa. Wśród projektów wybranych w tym roku przez ekspertów znajdują się prace, takich sław jak Zaha Hadid, David Chipperfield i Miuccia Prada, obok realizacji crowfundingowych startupów i projektów studenckich. Jak się na czymś wzorować, to tylko na dobrym wzornictwie, czyli: obecność obowiązkowa.
BERLIN
8. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie do 3 sierpnia
Widok strony internetowej Biennale w Berlinie 2014
21
LONDYN
Year
22 czerwca, The Photographers' Gallery
of the
do
Designs
Deutsche Börse Photography Prize 2014
Za granicą &
„Safe From Harm”, 2012, z cyklu „The Enclave”, zdj. Richard Mosse
T
o najwyższa w Europie nagroda w dziedzinie fotografii – wynosi 30 tysięcy funtów. Otrzymali ją już m.in. Andreas Gursky i Rineke Dijkstra. W tym roku tę niebagatelną sumkę zdobył Richard Mosse za swój fascynujący projekt „The Enclave”. Fotograf zamienia w nim straszliwą rzeczywistość zniszczonej wojnami Demokratycznej Republiki Konga w psychodelicznie kolorowe krajobrazy niczym ze snu. Irlandczyk pokazał wcześniej tę pracę (wideoinstalację i fotografie) na zeszłorocznym Biennale w Wenecji, gdzie z miejsca zachwycił krytyków. Trzeba przyznać, że w walce o nagrodę Deutsche Börse 2014 pozostali nominowani (Alberto García-Alix, Jochen Lempert, Lorna Simpson) nie mieli z nim najmniejszych szans.
D
wa lata temu o berlińskim Biennale było w Polsce głośno, jako że kuratorem był rodak, jeden z głównych przedstawicieli nurtu sztuki krytycznej – Artur Żmijewski. W tym roku jest jakby ciszej, co nie znaczy, że do Berlina wybrać się nie można. Tym razem impreza koncentruje się na XVIII- i XIX-wiecznej historii stolicy Niemiec i jej miejscu we współczesnym krajobrazie miasta. Z tego powodu wystawy, koncerty, spektakle, pokazy i spotkania odbędą się nie tylko w głównej dzielnicy Mitte, ale będą rozsiane po całym mieście. Będzie można zobaczyć prace takich artystów jak: Tacita Dean, Anri Sala, Slavs and Tatars oraz Wolfgang Tillmans. Polskę reprezentuje w tym gronie Goshka Macuga, która przygotowała spektakl „Preparatory Notes for a Chicago Comedy” na podstawie dramatu autorstwa historyka sztuki Aby’ego Warburga. Historia walki między konserwatywną i progresywną sceną artystyczną z końca XIX wieku zostanie przeniesiona przez artystkę do czasów współczesnych.
& Pozdrowienia z Nowego Jorku
MILTON NADAJE
TON Macie dość opowieści o pucybutach, którzy zostali milionerami? Słusznie! Posłuchajcie historii chłopaka na posyłki, który stał się właścicielem największego magazynu artystycznego na świecie. Z legendarnym szefem „ARTnews”, Miltonem Esterowem, rozmawia Paweł Drabarczyk. Zdjęcia: Rebecca Robertson
22
Temat numeru &
23
& Pozdrowienia z Nowego Jorku
P
A&B: Emigranci z Europy wschodniej osiedli na Brooklynie. Zarazili swojego syna pasją do sztuki? ME: Rodzice interesowali się głównie muzyką, mieliśmy w domu stary gramofon, na którym słuchali Enrica Caruso i Mozarta. Mnie ciągnęło jednak w stronę sztuk plastycznych. Uczęszczając do publicznej szkoły, byłem częstym gościem muzeów.
rawdziwy Nowojorczyk. Od najmłodszych lat kopał piłkę na ulicach Brooklynu, latem zapuszczał się po przygody na Coney Island. Kiedy akurat goił otarte kolana, zaczytywał się – potomek wschodnioeuropejskich Żydów – w Szolemie Alejchemie i Tołstoju. W 1945 roku, gdy praktykował w „New York Timesie”, jego pensja wynosiła całe 16 dolarów 50 centów tygodniowo. Dwadzieścia parę lat później kupił od koncernu Newsweeka tytuł „ARTnews”. I sprawił, że przynoszący ongiś straty szacowny magazyn zaczął bić rekordy popularności. Z Mil-
A&B: W „New York Timesie” zaczął pan pracować jeszcze w college’u. Niezły początek kariery. ME: Cóż, w „NYT” pracowałem najpierw jako chłopiec na posyłki. W tym czasie, w 1945 roku, moja pensja wynosiła całe 16 dolarów 50 centów tygodniowo. Z czasem zacząłem pisywać krótkie artykuły do „NYT”, „New York Herald Tribune”, i innych tytułów, które godziły się drukować moje teksty. Po trzech latach awansowałem w „NYT” na reportera. Byłem reporterem wielozadaniowym, co oznaczało, że jednego dnia mogłem pisać o wyborach, drugiego o pożarze, kiedy indziej o mafijnych porachunkach. Musiałem być gotowy na to, że telefon z redakcji może zadzwonić o każdej porze.
Zawsze miałem alergię na pewien rodzaj pisania o sztuce, który nazwałem na własne potrzeby „mową botaniczną”. Charakteryzuje go nadmierna bujność, kwiecistość.
A&B: Rozumiem, że sztuka interesowała pana bardziej niż strzelaniny na Bronksie. ME: Wkrótce dołączyłem do działu teatralnego, gdzie miałem szczęście pracować pod skrzydłami jednego z największych krytyków teatralnych XX wieku, Justina Brooksa Atkinsona. Był jednym z moich mentorów. Proponowano mi też pracę w dziale filmowym, miałem być korespondentem w Hollywood. Wciąż jednak miałem poczucie, że odwodzi mnie to od ścieżki, na której mi zależało najbardziej. Zdawałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie kupić „NYT”, ale zawsze chodziło mi po głowie, by prowadzić własny tytuł. Na przełomie lat 50. i 60. stworzyłem w „NYT” dział wiadomości ze świata sztuki. Dążyłem do tego, by uprawiać w nim dziennikarstwo śledcze, publikować rozmowy z kluczowymi postaciami sceny artystycznej, twórcami, kolekcjonerami, marszandami, graczami rynku sztuki.
tonem Esterowem, człowiekiem, który jadał lunche ze wszystkimi wielkimi światowej sztuki, a anegdotami mógłby wybrukować całą Piątą Aleję, łączę się przez Skype. MILTON ESTEROW: „Dzień dobry, jak się masz”? ART & BUSINESS: Mówi pan po polsku? ME: Niestety nie, choć moja matka urodziła się w Warszawie. Jakieś dwadzieścia lat temu odwiedziłem Polskę i udało mi się odnaleźć ulicę, przy której się wychowywała. Trafiłem tam, choć z budynków na terenie dawnego getta nic nie zostało. Na szczęście nazwy niektórych ulic są takie same, jak przed wojną. Ojciec z kolei pochodzi z terenów dzisiejszej Białorusi; zanim przybył do Nowego Jorku w 1912 roku jako mały chłopiec, mieszkał jakiś czas w Rydze. Rodzice poznali się już w USA i tam też wzięli ślub w 1927 roku.
A&B: Marzenie o własnym tytule jednak nie umarło! ME: Ziściło się, gdy w 1972 roku dowiedziałem się, że Newsweek Magazine zamierza sprzedaż „ARTnews”, najbardziej rozpoznawalny magazyn o sztuce, w tamtym czasie przynoszący jednak straty. Udało mi się doprowadzić do transakcji i kupić ten tytuł, mogłem liczyć na przychylność ówczesnego redaktora naczelne-
24
Temat numeru &
automatycznie, że chcemy go lansować jako najwybitniejszego twórcę lub twórczynię od czasów Leonarda da Vinci. Był to tylko komunikat, że ów ktoś stał się w jakiś sposób newsem: został pokazany w prestiżowej przestrzeni galeryjnej, zrobił coś spektakularnego lub z innych powodów jest teraz na językach. Chcieliśmy być na bieżąco, trzymać rękę na pulsie świata sztuki.
go „Newsweeka”, Lestera Bernsteina, który był moim szefem w czasach pracy w redakcji „NYT”. W dużej mierze dzięki niemu władze spółki spojrzały na mnie życzliwym okiem. Miałem szczęście, nie musiałem pracy nad własną gazetą zaczynać od zera. A&B: Po przejęciu „ARTnews” ogłosił pan rewolucję? ME: Zmiany w „ARTnews” rozpocząłem od przeszczepienia tam doświadczeń wyniesionych z „NYT”. Na łamach magazynu o sztuce pojawiły się, rzecz do tamtej pory niespotykana, materiały powstałe w wyniku śledztw dziennikarskich, reportaże, wywiady. Lata pracy w „NYT” okazały się tu bardzo pomocne: procentowały relacje nawiązane z najbardziej liczącymi się postaciami świata sztuki. Jeśli chce się tworzyć pismo artystyczne, to podstawa. Ludzie muszą ci ufać, być pewni, że gdy powierzą poufne informacje, nie zawiedziesz ich zaufania wykorzystując je w nieodpowiedni sposób. Zmiany w magazynie starałem się wprowadzać stopniowo, bałem się reakcji na rewolucyjne modyfikacje treści. Okazało się jednak, że obawy te były bezpodstawne, świat sztuki tego właśnie oczekiwał. Znalazło to potwierdzenie w nakładzie, który poszybował do poziomu, jakiego nie odnotował żaden inny magazyn artystyczny na świecie.
A&B: Ba! Trafić do dobrej nowojorskiej galerii, a potem na okładkę, jest niewiele łatwiej niż znaleźć garnek złota na końcu tęczy.
Czasem przyczyniałem się do zmian nawet bardziej, niż mógłbym się spodziewać. Jedna z autorek wyznała mi, że po zleconym przeze mnie wywiadzie ze znanym paryskim wydawcą druków, zakochała się w nim i w efekcie wyszła za niego.
A&B: Wprowadzając nowe porządki, wydał pan bezlitosną walkę specyficznemu językowi, w jakim pisana była spora część artykułów o sztuce. ME: Zawsze miałem alergię na pewien rodzaj pisania o sztuce, który nazwałem na własne potrzeby „mową botaniczną”. Charakteryzuje go nadmierna bujność, kwiecistość. Niektórzy autorzy tekstów kreują swój własny żargon, zrozumiały prawdopodobnie wyłącznie dla pięciu osób na świecie, wliczając w to ich samych. Od pierwszego numeru, nad którym miałem okazję pracować, starałem się uczynić magazyn strawnym dla czytelnika. Bardzo na to zwracaliśmy uwagę.
ME: Niedawno na otwarciu pewnej galerii podszedł do mnie początkujący artysta i zapytał: „panie Esterow, co trzeba zrobić, by mieć wystawę w Nowym Jorku?”. Opowiedziałem mu historię zasłyszaną od Philipa Pearlsteina, dziś artysty cenionego na całym świecie. Gdy Philip przybył do Nowego Jorku, był kompletnie nieznany. Traf chciał, że na zbiorową wystawę wybrał go, jako młody talent, jeden z najbardziej liczących się dwudziestowiecznych krytyków – sam Clement Greenberg. Reszta zaproszonych przez Greenberga artystów to były same sławy. Niedługo po tym pokazie w renomowanym magazynie artystycznym poświęcono mu dwie strony, na których fotografie dzieł tuzów były wielkości znaczków pocztowych a reprodukcja obrazu Pearlsteina zajęła pół strony.
A&B: Jaki był wasz pomysł na to, by zainteresować sztuką tych, którzy na co dzień wolą oglądać baseball lub spędzać czas na zakupach w centrach handlowych? ME: Filozofia magazynu pod moim kierownictwem zakładała, że należy wystrzegać się promowania jakiegoś konkretnego rodzaju sztuki. Jeśli ktoś pojawiał się na okładce naszego magazynu, nie oznaczało to
A&B: Postawiono na młody talent? ME: Pearlstein długo zastanawiał się, dlaczego tak się stało – do czasu, aż spotkał redaktora naczelnego
25
& Pozdrowienia z Nowego Jorku
26
Temat numeru &
owego pisma. Był to bardzo zacny człowiek, miał jednak problem z alkoholem. „Chcesz wiedzieć, dlaczego wybrałem właśnie ciebie? Powiem ci! Wylano mnie z gazety, bo piję. To był ostatni numer, jaki prowadziłem. Byłem tak wkurzony na całe to artystyczne środowisko, że postanowiłem wybrać na ilustrację najpaskudniejszy gniot, jaki kiedykolwiek widziałem!”. Po tej publikacji Pearlstein sprzedał swój obraz, a zarobione pieniądze pozwoliły mu zorganizować indywidualną wystawę, która okazała się prawdziwym początkiem jego wielkiej kariery.
ME: Wszystko zaczęło się w 1984 roku, gdy otrzymaliśmy wiadomość, że w podwiedeńskim klasztorze przechowywane są tysiące dzieł sztuki zagrabione ofiarom Holokaustu. Postanowiliśmy pomóc rodzinom prawowitych właścicieli w ich odzyskaniu. Nie wiedzieliśmy, jaka będzie reakcja władz austriackich. W Wiedniu spotkałem się z Szymonem Wiesenthalem. Chciałem dowiedzieć się od niego, jak się sprawy mają na miejscu. Na jego biurku były jakieś materiały. „Wszystko, czego potrzebujesz wiedzieć o tutejszej sytuacji, znajdziesz w tym artykule” – powiedział Wiesenthal wręczając mi gazetę. Spojrzałem na publikację i wybuchnąłem śmiechem. To był mój własny tekst z czasów, gdy pisałem dla „NYT”, Wiesenthal nie był tego świadom.
A&B: Wielkich karier w amerykańskim stylu wydarzyło się wokół pana, czy wręcz z pana udziałem, nadspodziewanie wiele... ME: Jednym z moich ulubionych artystów i ludzi w ogóle jest Robert Rauschenberg. Odwiedzaliśmy go kiedyś, ja i moja żona, na wyspie Captiva nieopodal Florydy. Wspominał czasy, gdy wraz ze swym towarzyszem życia Jasperem Johnsem nie mogli wysupłać w Nowym Jorku nawet 10 dolarów na czynsz. Rozmawialiśmy o tym w wielkiej posiadłości malarza, którego obrazy biły rekordy cenowe. Usłyszałem wtedy anegdotę dotyczącą niedawnych wydarzeń. Rauschenberg siedział przy biurku swojej sekretarki i jadł lunch, spostrzegł tam kilka listów zaadresowanych do siebie. Zwykle sam nie otwierał korespondencji, tym razem zdecydował się rozciąć kilka kopert. W jednej z nich znalazł czek na 1600 dolarów. Nie uznał tej kwoty za wystarczająco istotną, odłożył więc list do szuflady pomijanej zwykle przez sekretarkę. Minęło całe pół roku, zanim przypadkiem w jej ręce wpadła koperta z owym czekiem. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że opiewa on na 1 600 000 dolarów! „Zawsze miałem problem z zerami” – skwitował Rauschenberg.
A&B: Późniejsza rozmowa z przedstawicielem austriackich władz nie była już, zdaje się, tak przyjemna. ME: Rzeczywiście, nie był skłonny do współpracy. Nasze dziennikarskie śledztwo ujawniło skandal. Owocem naszej pracy było 20 stron tekstu autorstwa naszego wiedeńskiego współpracownika, gdzie wydobyto na jaw różne nadużycia, mające służyć ukryciu dzieł i zatuszowaniu czynów osób odpowiedzialnych za grabież. Materiał zatytułowaliśmy „Legacy of shame” („Spuścizna wstydu”, przyp. red.). Po drodze nie obyło się bez kłopotów, ale koniec końców, dziesięć lat później parlament austriacki uchwalił jednogłośnie akt nakazujący zwrot zawłaszczonego mienia społeczności żydowskiej. Rabin Israel Miller, adwokat ocalonych z Holokaustu i rodzin jego ofiar, wyznał mi, że bez wsparcia „ARTnews” nie byłoby to możliwe. Jestem z tej naszej inicjatywy szczególnie dumny. A&B: Niedawno, po czterech dekadach szefowania, rozstał się pan z „ARTnews”. Jakim był pan szefem? ME: Mam nadzieję, że moje przywództwo było inspirujące. Przemawiają za tym listy od piszących dla naszego magazynu, w których dziękowali mi, że w pozytywny sposób zmieniłem ich życie – wierząc w nich jako autorów, zachęcając do pisania. To było dla mnie bardzo budujące. Czasem przyczyniałem się do zmian nawet bardziej, niż mógłbym się spodziewać. Jedna z autorek wyznała mi, że po zleconym przeze mnie wywiadzie ze znanym paryskim wydawcą druków, zakochała się w nim i w efekcie wyszła za niego. Bywało więc, że byłem i swatem. &
A&B: Na łamach „ARTnews” publikowali chyba wszyscy liczący się w dwudziestowiecznej sztuce, a nawet kilku zupełnie się w niej nieliczących. Takich jak Winston Churchill. ME: Tak, wiele lat temu, za czasu moich poprzedników opublikował artykuł. Był malarzem amatorem. Całkiem zresztą niezłym. A&B: Wracając do spraw poważniejszych: prowadząc pismo, angażował się pan również w takie inicjatywy, jak kwestia restytucji dzieł sztuki zrabowanych przez Trzecią Rzeszę żydowskim właścicielom.
27
MłoDOŚĆ STULATKA Gdy kilka dni temu poprosiliśmy nowojorską redakcję o skan pierwszego w historii numeru „ARTnews”, otrzymaliśmy jedną stronę. To wszystko. Największy i najpoczytniejszy dziś magazyn o sztuce zaczynał 112 lat temu na pojedynczej kartce papieru, bez ilustracji i reklam. Najstarszy dziś mężczyzna świata jest od niego... młodszy. Anna Jastrzębska
1
902 rok. Kuba zyskuje niepodległość, brytyjskie obywatelki Australii otrzymują prawo do głosowania, z Europy zostaje wysłany pierwszy telegram do Ameryki. Słońce osiąga lokalne maksimum aktywności, Boże Ciało przypada 29 maja, a na świat przychodzą: John Steinbeck, Karl Popper i Leni Riefenstahl. Polska – przypomnijmy – jest wciąż pod zaborami, w „Tygodniku Ilustrowanym” ukazuje się pierwszy odcinek „Chłopów” Władysława Reymonta.
Temat numeru &
29
30
Na poprzedniej stronie: Nowy Jork, 1902 Pierwszy numer „Hydes Weekly Art News”, 29 listopada 1902 © archiwum „ARTnews”
& Pozdrowienia z Nowego Jorku
Temat numeru &
29 listopada tego roku James Clarence Hyde – historyk i krytyk sztuki w „New York World” i „Tribune” – wydaje w Nowym Jorku pierwszy numer pisma poświęconego sztuce i biznesowi. Magazyn ma przed sobą karierę, jakiej na świecie nie zrobi żaden inny periodyk o zapędach artystycznych. Przeżyje swojego stwórcę, z niepozornego tygodnika przerodzi się w miesięcznik (w 1946 roku), a teksty do niego będą pisać najwięksi: Duchamp, Dalí, Sartre czy Rothko. Zaś w czasach, gdy wieści się śmierć prasy drukowanej, zdobędzie 45 najbardziej prestiżowych nagród w świecie dziennikarstwa i sztuki (włączając ważną George Polke Award) i będzie czytany przez 250 tysięcy osób w 120 krajach. W 1902 roku nikt tego jednak wiedzieć nie może. „Hyde’s Week ly A r t News” sk łada się wówczas z jednej kartki papieru (mniej więcej siedemnaście na trzynaście centymetrów, pięć kolumn, gęsty druk), nie ma żadnych ilustracji ani reklam. A artworldem „trzęsą” wówczas Europejczycy. Claude Monet, Paul Cézanne, Edgar Degas to nazwiska, o których dyskutują wszyscy, także w Ameryce; o artystach amerykańskich nie dyskutuje w zasadzie nikt. Nigdzie.
dodać do gazety kilka stron: jej objętość wzrasta z jednej do czterech, „znakomicie drukowanych i strojnych w fotograwiury”. „To pierwsze kroki na drodze przemiany periodyku w czasopismo o sztuce z prawdziwego zdarzenia” – pisze po prawie 98 latach Pete Hamill w tekście „Pierwsze sto lat ART news”. Ilustracje robią swoje – przyciągają reklamodawców i pozwalają dotrzeć do czytelników także poza Nowym Jorkiem. Townsend trafia w swój czas: nie tylko doskonale wyczuwa zbliżającą się „obrazkowość” mediów, ale też ma spore szczęście. Bowiem to właśnie wtedy w Wielkim Jabłku zaczyna dochodzić do głosu nowa generacja amerykańskich artystów, na czele z: Georgem Bellowsem, Robertem Henrim i Johnem Sloanem. Ci nie
„To pierwsze kroki na drodze przemiany periodyku w czasopismo o sztuce z prawdziwego zdarzenia” – pisze po prawie 98 latach Pete Hamill.
Gazeta o sztuce, której nie ma
W amerykańskiej rzeczywistości, gdzie nie rodzi się sztuka zdobywająca jakiekolwiek szersze uznanie, Hyde ma jednak dokładną wizję gazety sztuce poświęconej. „Przedsięwzięcie ma służyć wiadomościom: ciekawym, aktualnym i absolutnie niezawodnym. Wydawca będzie drukować tylko to, co uważa za wiarygodne” – pisze, a w pierwszym numerze drukuje informacje o kilku nowojorskich wystawach, „absurdalnym podatku od sztuki”, ostatnich sprzedażach i... niewielu rzeczach więcej. Tak jest do 1904 roku, kiedy szefostwo w gazecie przejmuje James Bliss Townsend – pierwszoligowy dziennikarz, który właśnie zakończył swoją dziesięcioletnią przygodę u Josepha Pulitzera, w dzienniku „The World” (na koncie miał również romanse z „New York Timesem” i „New York Herald”). Wyrobiony, podróżujący po świecie, władający kilkoma językami Townsend, z miejsca wprowadza w swoim piśmie zmiany. Zaczyna od tytułu, który zmienia na „American Art News”, szybko też – jak łatwo się domyślić – postanawia
mają zielonego pojęcia o szalejących w Europie kubistach i fowistach, ale – jak podsumowuje Hamill – zaczynają dostrzegać piękno na ulicach miast USA. Słowem, rewolucja. Jej ukoronowaniem jest pierwsze Armory Show, które od tego czasu organizowane jest regularnie do dziś. Wystawa sztuki nowoczesnej, urządzona w 1913 roku w Nowym Jorku w budynku 69th Regiment Armory (stąd jej potoczna nazwa) należącym do Gwardii Narodowej Stanów Zjednoczonych, to pierwsza taka prezentacja w USA. Okazuje się przełomem dla tamtejszej sztuki. Na wystawie zaprezentowanych zostaje ponad tysiąc dwieście prac artystów amerykańskich i europejskich, żyjących i nie. Obok Ingresa i Goi, Renoira, Kandinsky’ego, Muncha, van Gogha, Gauguina i Toulouse-Lautreca, można zobaczyć Josepha Stellę i Abrahama Walkowitza. To wtedy Du-
31
& Pozdrowienia z Nowego Jorku
Nowy Jork, widok na Broadway z Cannal Street, ok. 1916, dzięki uprzejmości Biblioteki Kongresu
32
Temat numeru &
champ swoim „Aktem schodzącym po schodach nr 2” wywołuje skandal (gazeta Townsenda urządza nawet konkurs, w którym czytelnicy dzielą się swoimi pomysłami na to, co dostrzegli w obrazie; nagrodą jest 10 dolarów!), a Edward Hopper sprzedaje swój pierwszy obraz – za 250 dolarów. Mnóstwo sprzedanych biletów, rozemocjonowani krytycy, podekscytowani twórcy... Sensacja także dla osób „spoza branży”. Ferment, jaki zapanował w amerykańskim artworldzie w związku z historycznym show, zostaje jednak nagle przerwany. W czerwcu 2014 roku wybucha wojna.
Szalona dekada kończy się, jak wiadomo, Wielką Depresją i wśród licznych społeczno-politycznych burz i zamętów rzeczywistość nieuchronnie zmierza do II wojny światowej. Ta – jak się wkrótce okaże – zmieni nie tylko polityczny, ale również artystyczny rozkład sił na całym globie. Po wojnie Nowy Jork zdobywa tytuł niekwestionowanej stolicy sztuki. „Od teraz to Amerykanie pokazują Europejczykom drogę” – skwituje po ponad połowie wieku Pete Hamill. O których Amerykanach mowa? Między innymi o Pollocku, Gorkym, de Kooningu i innych przedstawicielach ekspresjonizmu abstrakcyjnego, którzy tworzą pierwsze pokolenie zupełnie wolne od naleciałości „szkoły paryskiej”. Ich wejście na międzynarodową arenę i „królowanie” na niej raportuje już w „Art News” Alfred M. Frankfurter. Krytyk sztuki obejmuje kierownictwo w tygodniku w 1936 roku i dość szybko zostaje szefem... miesięcznika. Przez niemal trzy dekady swojego zarządzania gazetą dąży do tego, by z treściami i przekazem dotrzeć do szerszej publiczności. Za jego czasów do „Art News” pisują we własnej osobie: Sartre, Malraux i Huxley, (swoje pięć groszy wtrącił nawet malujący amatorsko Winston Churchill), a nakład wzrasta do 30 tysięcy egzemplarzy miesięcznie. Jeśli liczba ta wydaje się wam zadziwiająca (w Polsce przebijają ją dziś chyba tylko brukowce), to posłuchajcie, co się dzieje dalej. Po śmierci Frankfurtera i kilkuletnim szefowaniu redakcji przez Thomasa B. Hessa, kiedy to miejsce malarzy gestu zajmują popartowcy na czele z Warholem, Oldenburgiem, Lichtensteinem, pismo kupuje Milton Esterow – wieloletni dziennikarz, facet z Brooklynu, który zawsze marzył o swoim tytule. W 1972 roku gazeta ma siedemdziesiąt lat, on – czterdzieści cztery i doskonale wie, jak poprowadzić tytuł przez kolejne czterdzieści (!). Do „ARTnews” wnosi standardy najlepszego dziennikarstwa: czyści język z „botanicznych” naleciałości, dba o przejrzystość i przystępność tekstów, stawia na reporterów, śledzi i wyjaśnia afery na rynku sztuki. A nakład podbija do 80 tysięcy. O reszcie przeczytacie w naszej rozmowie z nim. &
W czasach, gdy wieści się śmierć prasy drukowanej, „ARTnews” zdobędzie 45 najbardziej prestiżowych nagród w świecie dziennikarstwa i sztuki i będzie czytany przez 250 tysięcy osób w 120 krajach Amerykanie pokazują Europejczykom
Gospodarka Europy wychodzi z niej w opłakanym stanie. To właśnie wtedy Nowy Jork wysuwa się na prowadzenie jako najważniejszy rynek sztuki na świecie. „Ryczące lata dwudzieste”, których Townsend już nie opisuje, bo schodzi z tego świata (jego miejsce w redakcji zajmuje Samuel W. Frankel) tętnią życiem, jakiego wcześniej ani później Stany długo nie uświadczą. Narodziny MoMA, rozrastanie się kolekcji Metropolitan Museum, coraz liczniejsze wartościowe sprzedaże i nabytki – „The Art News” (wtedy już pod takim tytułem) przekazuje artystyczne wieści i obficie je ilustruje. Amerykańscy twórcy wciąż chętnie wyjeżdżają do Paryża, ale – jak zaznacza Pete Hamill – już nie po to, by kończyć tam szkoły, ale by przebywać w najlepszym towarzystwie i... oczywiście pić bez obawy o aresztowanie, inaczej niż w kraju, gdzie panuje prohibicja. Man Ray, Alexander Calder – to zdecydowanie ich czas.
Korzystałam z tekstu Pete’a Hamilla „Pierwsze sto lat ARTnews”, opublikowanego w „ARTnews” w listopadzie 2002 roku.
33
& Pozdrowienia z Nowego Jorku
PO RAZ PIERWSZY PO POLSKU
SZTUKA KREATYWNA Między zamiarem a ekspresją leży współczynnik sztuki
R
TEKST MARCELA DUCHAMPA Wiem, że stwierdzenie to nie znajdzie uznania wielu artystów, którzy odrzucają mediumistyczną role i upierają się co do znaczenia ich świadomości w procesie twórczym –jednak historia sztuki stale orzeka o wartości dzieła sztuki na podstawie rozważań całkowicie odseparowanych od racjonalizowanych wyjaśnień artysty. Jeśli artysta, jako istota ludzka pełna najlepszych zamiarów względem siebie i całego świata, nie odgrywa żadnej roli przy ocenie własnego dzieła, jak można opisać fenomen, który zmusza widza do krytycznej reakcji na dzieło sztuki? Innymi słowy, jak taka reakcja powstaje? Zjawisko to można porównać z przekazem płynącym od artysty do widza, przyjmującym formę estetycznej osmozy, zachodzącej za pośrednictwem bezwładnej materii, takiej jak pigment, fortepian czy marmur. Zanim jednak pójdziemy dalej, chciałbym doprecyzować nasze rozumienie pojęcia „sztuka” – oczywiście bez żadnych roszczeń do jego zdefiniowania. To, co mam na myśli, sprowadza się do tego, że sztuka może być zła, dobra, przeciętna, ale, niezależnie od tego, jaki przymiotnik byśmy zastosowali, musimy nazywać ją sztuką; zła sztuka wciąż pozostaje sztuką w taki sam sposób, w jaki złe emocje są wciąż emocjami. Zatem gdy odnoszę się do „współczynnika sztuki” należy przyjąć, że mam na myśli nie tylko wielką sztukę, ale próbuję opisać subiektywny mechanizm, który wytwarza sztukę w stanie surowym – à l’état brut – złą, dobrą lub nijaką.
ozważmy dwa istotne czynniki, dwa bieguny tworzenia sztuki: z jednej strony artystę, po drugiej widza, którym z czasem stają się kolejne pokolenia. Według wszelkiego prawdopodobieństwa artysta działa jak byt mediumiczny, który w labiryncie poza czasem i przestrzenią poszukuje swego wyjścia ku prześwitowi. Jeśli przypiszemy artyście atrybuty medium, musimy odmówić mu świadomości na poziomie estetycznym w zakresie tego, co robi lub dlaczego to robi. Wszystkie jego decyzje podejmowane podczas pracy nad dziełem pozostają czystą intuicją i nie mogą być tłumaczone autoanalizą, czy to pisemną, czy to werbalną, a nawet dokonaną w myślach. T.S. Eliot, w swoim eseju „Tradycja i Talent Indywidualny” pisze: „Im doskonalszy artysta, tym ściślej oddziela się w nim człowiek cierpiący od umysłu twórczego i tym doskonalej myśl przerabia i przetrawia wzruszenia, które służą jej za tworzywo”. Miliony artystów tworzą; jedynie kilka tysięcy z nich jest dyskutowanych bądź uznanych przez widzów, a jeszcze mniej celebrowanych będzie przez kolejne pokolenia. W ostatecznym rozrachunku artysta może ze wszystkich szczytów dachów świata krzyczeć, że jest geniuszem; jednak będzie musiał poczekać na werdykt widza, aby jego deklaracje nabrały społecznej wagi i by, wreszcie, przyszłe pokolenia zaliczyły go w poczet największych Historii Sztuki.
34
Temat numeru &
Man Ray, Portret Marcela Duchampa, 1930, dzięki uprzejmości Biblioteki Kongresu USA
ki à l’état brut, w stanie wciąż surowym, która musi być przez widza „rafinowana” niczym biały cukier z melasy; wartość tego współczynnika nie ma żadnego wpływu na werdykt widza. Akt twórczy objawia też inny aspekt, gdy widz doświadcza zjawiska transmutacji: w procesie zmiany bezwładnej materii w dzieło sztuki dochodzi do prawdziwego przeistoczenia, a rolą widza jest określić miejsce dzieła na estetycznej skali. Koniec końców akt twórczy nie jest dokonywany przez samego tylko artystę; to widz doprowadza do spotkania dzieła ze światem zewnętrznym poprzez jego odszyfrowanie oraz interpretację jego wewnętrznych kompetencji – a zatem wnosi swój wkład do aktu twórczego. Staje się to nawet bardziej oczywiste, gdy przyszłe pokolenia wydają swój ostateczny werdykt i zdarza się, że rehabilitują zapomnianych artystów. &
W akcie twórczym artysta podąża od zamiaru do realizacji poprzez ciąg całkowicie subiektywnych reakcji. Jego zmagania z realizacją są serią wysiłków, cierpień, satysfakcji, odrzuceń, decyzji, które także nie mogą i nie powinny być całkowicie samoświadome, przynajmniej nie na poziomie estetycznym. Wynikiem tych zmagań jest różnica pomiędzy intencją a jej realizacją, różnica której artysta nie jest świadomy. Zatem w łańcuchu reakcji towarzyszących aktowi twórczemu brakuje jednego ogniwa. Luka, reprezentująca niemożność artysty do pełnego wyrażenia jego intencji, owa różnica pomiędzy tym, co zamierzył zrealizować, a tym, co rzeczywiście zrealizował, jest osobistym „współczynnikiem sztuki” zawartym w dziele. Innymi słowy, osobisty „współczynnik sztuki” jest jak arytmetyczna zależność pomiędzy niewyrażonym lecz zamierzonym a wyrażonym nieświadomie. Aby uniknąć nieporozumień, pamiętać musimy, że ów „współczynnik sztuki” jest osobistym wyrazem sztu-
Tekst ukazał się w „ARTnews”, numer letni z 1957 r., wygłoszony został na sesji dotyczącej sztuki kreatywnej, Konwencja Amerykańskiej Federacji Sztuk (AFA), Houston, Teksas, kwiecień 1957.
35
& Orientujemy się
BEY I JAY
ART
Anna Jastrzębska
C
o zrobić, by największe i najpotężniejsze media na całym świecie zainteresowały się tym, co się dzieje w muzeum? Nowojorskie Metropolitan Museum of Art znalazło sposób: wystarczy zaprosić w swoje progi Solange, siostrę Beyoncé, i zarejestrować, jak ta w windzie rzuca się, by bić i kopać swojego szwagra, jednego z najbogatszych ludzi w show-biznesie, Jaya Z. To, co niedawno zdarzyło się przy okazji dorocznej gali MET, nie jest jednak jedynym newsem z nowojorskiej instytucji, którym warto się zainteresować. Tak się bowiem składa, że MET udostępniło ostatnio prawie 400 tysięcy zdjęć cyfrowych dzieł w domenie publicznej. 400 tysięcy to całkiem sporo. Od teraz można je pobrać bez żadnych opłat, bezpośrednio ze strony internetowej muzeum i wykorzystać do swoich celów, o ile są to cele niekomercyjne. W ten oto sposób Metropolitan Museum of Art dołączyło do grona instytucji, które już zapewniają bezpłatny dostęp do zdjęć dzieł sztuki, czyli m.in.: Getty Museum, British Library, National Gallery of Art, LACMA, Victoria & Albert Museum. To ponad milion zdjęć na wyciągnięcie ręki, za krótkie i nie musisz płacić ani grosza. Bóg zapłać.
Beyoncé na koncercie w nowojorskim Central Parku, 2011
36
KIM I KANYE
Art &
S
koro (tradycyjnie już) wspomnieliśmy o Beyoncé i Jayu, (również tradycyjnie), nie możemy nie wspomnieć o Kim i Kanyem, naszych ulubieńcach numer 2. W ich życiu nastąpiły przecież radykalne zmiany! „Królewska para” wreszcie to zrobiła – ślub, po kilkudniowych ceremoniach w Paryżu, odbył się we Florencji i – jak donosi włoski „Corriere Fiorentino”, były na nim obecne akcenty ze świata sztuki. Mowa tym razem nie o niezrealizowanych wciąż planach podbicia artworldu przez żonę Kanyego, ale o pracach Vanessy Beecroft, które wzbogaciły wystrój Fortu Belvedere, gdzie odbywało się przyjęcie weselne. 20 rzeźb artystki słynącej z kontrowersyjnych performansów otoczyło ponoć gości zaproszonych na imprezę. Ktokolwiek widział? Ktokolwiek wie?
PHARRELL I GIRL
N
o dobrze, skoro wspomnieliśmy już o Beyoncé i Jayu, Kim i Kanyem, to naprawdę niesprawiedliwe byłoby, gdybyśmy zapomnieli o Pharrellu. Williamsie oczywiście. Wszechstronnie utalentowany wokalista, scenarzysta, producent, raper i projektant postanowił dołączyć do grona celebrytów chcących podbić świat sztuk wizualnych, choć dla świata lepiej by było, gdyby tego nie robili (patrz choćby: James Franco i Shia LaBeouf, których pomysły „artystyczne” zaczynają nas jednak przerażać). Twórca hitów „Happy” i „Get Lucky” został kuratorem wystawy! Jego prezentacja „GIRL”, jak sam mówi, celebruje wizerunki kobiet i miłości. Tak przynajmniej mówi, bo patrząc na niektóre prace, np. dzieło Daniela Arshama „Przyszłość Pharrella”, czyli naturalnej wielkości posąg ze szkła i żywicy, do którego pozował nie kto inny jak sam Williams, naprawdę trudno zrozumieć, gdzie tu szukać tematu wystawy. Tę można oglądać od 27 maja do 25 czerwca w Galerii Perrotin. Na szczęście można też nie oglądać.
37
MoMA I MODA
J
eśli poprzedni news Was załamał, na pocieszenie proponujemy zakupy! Japońska sieć Uniqlo, we współpracy z nowojorskim MoMA, wypuściła właśnie linię ciuchów SPRZ NY (skrót od „Surpirize New York”); celem projektu jest przybliżanie społeczeństwu sztuki za niewielką cenę – koszt koszulki to 19,99 dolara, czyli mniej niż wejściówka do wspomnianego muzeum. Obecnie w sprzedaży są m.in. ubrania nawiązujące do prac amerykańskiego artysty Daniela Josepha Martineza, z hasłami na T-shirtach nieco bardziej intrygującymi niż złote myśli wszechobecne u „młodych zdolnych” projektantów. Jeśli więc chcecie mieć fajną koszulkę, na której „Awangarda miesza się z krwią”, śpieszcie do Internetu, bo tam jest pewnie najbliższy sklep Uniqlo.
& Oglądamy w Paryżu
Deborah Turbeville, amerykański „Vogue”, maj 1975 © 1975 Condé Nast
38
Art &
©
Condé Nast Irving Penn związany był z wydawnictwem Condé Nast przez sześćdziesiąt lat – dłużej niż ze swoją ukochaną żoną. Helmut Newton też tu zaczynał karierę. Został czterdzieści lat. Sukces zawdzięczają w równej mierze talentowi, co wydawnictwu, które udostępniało im swe łamy. Wystawa: „Błyszczący papier. Wiek fotografii mody u Condé Nast” opuszcza właśnie paryski Pałac Galliera, by przenieść się do Zurychu, West Palm Beach i Tokio.
Anna Janowska
39
& Oglądamy w Paryżu
M
Tak się tworzy biblię mody
aj, rok 1975. Redakcja amerykańskiego „Vogue’a” zamawia sesję kostiumów kąpielowych. Za aparatem staje Deborah Turbeville. Łaźnia, pięć modelek, białe stroje, czepki na głowach. Dwie dziewczyny w zwiewnych szlafrokach, zamyślone i nieobecne, siedzą na zalanych wodą kafelkach. Trzy stoją, niemal w jednej linii. Dwie na skraju przyjmują nonszalanckie pozy – ta czarnoskóra opiera się o ścianę pod prysznicem, druga podparta łokciem, patrzy gdzieś w bok. W środku kadru, modelka w czepku, w rozkroku zniżającym się do szpagatu niczym gimnastyczka wyciąga w górę wyprostowane ręce. Dziś klasyka powielona na milion sposobów. W 1975 roku skandal. Modelki wymknęły się z posągowych póz. Nikt wcześniej tak frywolnie mody nie fotografował. Zrobiło się zbyt intymnie. Niepokojąco. I choć nie o skandal fotografce chodziło – jak sama przyznała, nie spodziewała się, że akurat to zdjęcie wywoła tyle zamieszania – to nie wszyscy czytelnicy docenili odwagę edytorów. Co bardziej pruderyjni zaczęli nawet wymawiać prenumeratę. Sama Turbeville, choć w wydawnictwie Condé Nast zadomowiła się na dłużej, wciąż podkreślała w wywiadach, że żadnej ze swoich prac nie uważa za fotografię stricte modową. Patrząc na jej zdjęcia, zawieszone w czasie, pełne emocji, oraz atmosfery utkanej ze spojrzeń, strojów i z póz, trudno nie przyznać jej racji. Kolejna rewelacja. 1993 rok, młodziutka Kate Moss stoi w drzwiach apartamentu, w staniku i naciągniętej tylko do bioder turkusowej sukience. Patrzy prosto w obiektyw, osnuta pastelowym, lekkim światłem. Niby nic się nie dzieje, ale widzów poraża intymność i zakulisowość tego zdjęcia. Fotografka Corinne Day zostanie zapamiętana jako „ta, która odkryła Kate Moss”. Modelka – jak dziś powszechnie wiadomo – przechodzi do historii. Podobnie jak Cindy Crawford i Linda Evangelista, które opanowały świat mody na długie lata 90. W 1989 roku sesję (dla włoskiego „Vogue’a”) robi im Peter Lindbergh, o którym Karl Lagerfeld mawia, że nawet gdy fotografuje nagość, i tak najważniejszą rolę w jego zdjęciach odgrywa twarz. W tym przypadku jednak negliżu nie ma. Są zgrabne ciała czterech modelek schowane pod obszernymi garniturami, białe kołnierzyki zapięte pod szyję, krótkie włosy, grzywki zaczesane na czoło i krawaty zasłaniające piersi. Wiadomo, że od tej pory „Vogue” kreuje już nie tylko trendy i fotografów.
Gdy Condé Montrose Nast kupował w 1909 roku swoje pierwsze pismo – „Vogue” – nie mógł przypuszczać, że stanie się ono biblią mody na całym niemal świecie. Chociaż Condé od początku miał wizję: w czasach, które nie były jeszcze „obrazkowe”, doskonale zdawał sobie sprawę, że musi postawić na zdjęcia i fotografów. Kiedy przejmował „Vogue’a”, sprzedaż pisma wynosiła 14 tysięcy egzemplarzy, dziesięć lat później nakład poszybował do 138 tysięcy. Dziś to 11,3 miliona! Pączkowały kolejne edycje – francuska, argentyńska, niemiecka, brytyjska, przez chwilę nawet kubańska, do portfolio dochodziły nowe tytuły: „Glamour”, „New Yorker”, „Vanity Fair”.
„Zawsze czułem, że sprzedajemy marzenia, nie ubrania” – mawiał Irving Penn. Często były to marzenia wyjątkowo odważne. Nast doskonale wstrzelił się w czas. W latach 20. rodziła się fotografia modowa. Pierwsze, uznawane za klasykę gatunku zdjęcia wykonał amerykański fotograf Edward Steichen, ilustrując w 1911 roku artykuł we francuskim piśmie „Art et Décoration”. Zresztą niedługo później autor trafił do „Vogue’a”, zastępując na stanowisku „nadwornego” wówczas fotografa Barona de Meyera, który portretował kobiety z socjety w udrapowanych sukniach, wśród pięknych wnętrz ich apartamentów i pałaców. Od tamtej pory stało się jasne, że „Vogue” fotografów odkrywa, wspiera w artystycznych poszukiwaniach, wymaga (a jakże), czasem doprowadza do szału, ale też wynosi na szczyty. Pozostawia twórczą wolność, nakazując jednak ciągłe poszukiwanie nowego. Fotografie miały wyprzedzać swój czas. Przykładów jest wiele. Ot, chociażby Irving Penn. Początek jego kariery to zdjęcie opublikowane w „Vogue’u” w 1943 roku, w czasach gdy widział siebie bardziej jako malarza niż fotografa. Alexander Liberman, jeden z dyrektorów pisma, zatrudnił Penna na stanowisku asystenta, czyniąc go odpowie-
40
Art &
Peter Lindbergh, włoski „Vogue”, marzec 1989 © Peter Lindbergh
41
& Oglądamy w Paryżu
dzialnym za okładki amerykańskiej i brytyjskiej edycji „Vogue’a”. Irving zrobił ich aż 158. Szybko stał się ikoną portretu i fotografii mody. Wykorzystując naturalne światło i jednolite tło, stworzył rozpoznawalny styl. Mistrz minimalizmu, perfekcjonista, który w najdrobniejszym szczególe komponował zdjęcia. Nieważne, czy był to portret Picassa świdrującego widza spojrzeniem spod kapelusza, czy wystrojona w ciuchy od projektantów modelka (często w tej roli występowała jego żona, Lisa Fonssagrives).
że wszystkie zdjęcia pokazane w paryskim Pałacu Galliera, obejmujące przecież całe minione stulecie, wydają się aż tak współczesne. Zawieszone w czasie, dopieszczone, spokojnie mogłyby zostać opublikowane dziś. Ekspozycja, która z Paryża jedzie do Zurychu, West Palm Beach i Tokio, to też historia niesamowitej współpracy czy wręcz symbiozy legendarnego dziś wydawnictwa z wybitnymi fotografami, projektantami, modelkami. Na potrzeby wystawy otworzono archiwa w Nowym Jorku, Mediolanie, Paryżu. Pokazano 150 zdjęć. Z tych, które zostały, można zrobić jeszcze niejedną wystawę. &
Tak się tworzy historię
Lista wielkich nazwisk, pracujących dla wydawnictwa Condé Nast jest długa. Helmut Newton, Herb Ritts, Guy Bourdin, Man Ray, Mario Testino, Terry Richardson zawładnęli nie tylko łamami „Vogue’a”, ale i masową wyobraźnią. Na kilka dekad! Co doskonale widać na wystawie „Glossy paper. A century of fashion photography with Condé Nast”. Zadziwiające,
„Wiek w fotografii mody Condé Nast” Palais Galliera, Paryż do 25 maja Muzeum Bellerive, Zurych od 11 lipca do 19 października
Albert Watson, amerykański „Vogue”, maj 1977 © 1977 Condé Nast
42
KNAPIK
Partnerzy Teatru Wielkiego - Opery Narodowej
Partner technologiczny
CHMURA/WYSOCKA/HANICKA
PREMIERA 25/06/2014
Współorganizatorzy bankietu
Patroni medialni
& Oglądamy we Frankfurcie
TERAPIA SZOKOWA Wędrówkę rozpoczynamy od rajskiej bieli. Przechodzimy przez krwawą czerwień czyśćca, by ostatecznie trafić do piekła, mrocznego niczym historia „Czarnego Lądu”. Jesteśmy na wystawie „Boska Komedia: Niebo, Piekło, Czyściec w interpretacji współczesnych afrykańskich artystów”. Konrad Schiller
T
rozpatrzeć frankfurcką ekspozycję jako część większego zjawiska. Z jednej strony jako efekt globalizacji, który dosięgnął współczesną sztukę i kulturę. Z drugiej, równie istotnej, upowszechnienia się perspektywy postkolonialnej.
o jedna z największych i najważniejszych takich ekspozycji w ostatnim czasie. Na 4500 metrach kwadratowych zgromadzono reprezentację współczesnej sztuki afrykańskiej.Jak nieco paradoksalnie twierdzi kurator Simon Njami, ma ona być „czymś w rodzaju terapii szokowej wprowadzanej stopniowo, by wytrącić możliwie jak najwięcej dających się rozpoznać nawiązań i przyzwyczajeń”. Njami postanowił sięgnąć bowiem do fundamentalnego dla kultury europejskiej dzieła – „Boskiej Komedii” Dantego Alighieri, a zadanie, jakie postawił przed sobą i twórcami, polegało na odczytaniu utworu z nieeuropejskiej perspektywy. To zarazem próba spojrzenia na europocentryczne uniwersum – raj, czyściec, piekło, jako na źródło powszechnych wartości i symboli, niezależnych od systemów religijnych czy kontekstów kulturowych. Biorąc pod uwagę, że większość zaproszonych do wystawy artystów operuje już w „zachodniocentrycznym” obiegu sztuki, pojawia się jednak pytanie: czy prezentacja ta ma podkreślać różnice, czy raczej wskazywać na różnorodność w konfrontacji z materiałem, jakim jest „Boska Komedia”? Szukając odpowiedzi, warto
„Nadszedł czas”
Źródeł tej ostatniej trzeba szukać jeszcze na początku lat 60. XX wieku, gdy wiele państw afrykańskich stało się suwerennymi. W tym czasie wybiły się na niepodległość m.in. Senegal, Ghana, Nigeria, Kamerun, Mali, Angola czy Demokratyczna Republika Konga. Wraz z festiwalami radości rozpoczął się, często krwawy, proces dekolonizacji, którego skutki odczuwalne są w Afryce do dziś. Sztuka i kultura afrykańska w okresie dekolonizacji przez długi czas nie pojawiała się na horyzoncie zainteresowań zachodniego świata. Jeżeli już, to wśród środowisk kontrkulturowych i awangardowych; kulturotwórcze salony Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych pozostawały jednak zamknięte – Afryka nadal była pretekstem dla etnograficzno-antropologicznej fascynacji „Innym”. Czas nowoczesnej i współczesnej sztuki państw afrykańskich miał dopiero nadejść.
44
Art &
Aïda Muluneh, „The 99 Series”, 2013 © Aïda Muluneh
45
& Oglądamy we Frankfurcie
Sammy Baloji, „Kolwezi”, 2012, zdj. Axel Schneider © MMK Frankfurt
46
Art &
Nie wcześniej niż na początku lat 80. rozpoczęło się zainteresowanie studiami postkolonialnymi, dzięki którym znacznie rozszerzyło się spektrum badań nad sztuką współczesną, uwikłaną w polityczno-społeczne i ekonomiczne relacje między byłymi koloniami i dawnymi imperiami. Obserwowany wcześniej przez oświeconego Europejczyka „Inny”, „Egzotyczny” czy „Orientalny” zaczął być traktowany z uwagą. W sporym uproszczeniu perspektywa postkolonialna uruchamia marginalizowane historie na tle dużych narracji historycznych i pomaga w analizie relacji pomiędzy centrum a peryferiami. Współczesna sztuka afrykańska była właśnie taką historią marginalizowaną, dopiero w ostatnich dwóch dekadach zaczęto ją prezentować i opracowywać. Od tego czasu coraz powszechniejsza, a nawet pożądana, stała się obecność afrykańskich artystów na najważniejszych artystycznych imprezach świata oraz głównych targach sztuki współczesnej.
no polityczność dekolonizacji i w konsekwencji problem neokolonizacji. Sukces Documenta 11 w Kassel był i jest nie do przecenienia. W końcu sztuka nowoczesna i współczesna z Afryki triumfalnie wkroczyła w globalny obieg sztuki. W kolejnych latach tendencja wyraźnego zaznaczania obecności współczesnej twórczości afrykańskiej była kontynuowana. Potwierdzać to może pierwszy w pełni przygotowany przez Afrykańczyków, a współkuratorowany przez wspomnianego już Simona Njami, Pawilon Afrykański na 52. Biennale w Wenecji w 2007 roku. Dziś trudno jest sobie wyobrazić znaczącą imprezę artystyczną bez
Geograficzne przesunięcie
chociażby minimalnej reprezentacji twórców z Afryki. Najlepszym tego dowodem było ostatnie, 55. Biennale w Wenecji, zorganizowane pod hasłem „Pałac Encyklopedyczny”. Założeniem kuratora wystawy głównej, Massimiliano Gioniego, było stworzenie szczegółowego atlasu wiedzy wytwarzanej przez artystów – i choć w tym przypadku afrykańscy twórcy często wpisywani byli w ramy swoistego atlasu osobliwości – o wyjątkowości tej edycji biennale stanowiła szczególnie liczna reprezentacja afrykańskich pawilonów narodowych: Wybrzeża Kości Słoniowej, Kenii, RPA, Zimbabwe i Angoli. Również zdobycie Złotego Lwa przez pawilon Angoli, w którym pokazany został projekt Edsona Chagasa „Luanda, Miasto Encyklopedyczne” potwierdza, że współcześnie nastąpiło w sztuce wyraźne przesunięcie geograficzne.
Sztuka Afryki była do niedawna marginalizowana.
Proces przywracania równorzędnego miejsca twórczości spychanej wcześniej na peryferia miał do tej pory jednostkowe manifestacje, jak chociażby w przygotowanej w 1990 roku przez Muzeum Harlemu w Nowym Jorku wystawie „Współcześni artyści afrykańscy: zmiana tradycji” („Contemporary African Artists: Changing Traditions”). Pokazana ona została podczas weneckiego Biennale, odbywającego się w tym samym roku. Powoli zaczęto przyglądać się Afryce jako nowemu artystycznemu paradygmatowi. W kolejnych latach miał miejsce szereg mniejszych wystaw, głównie w Stanach Zjednoczonych, ale również m.in. w Londynie w 1995 roku w galerii Whitechapel „Siedem Opowieści o Nowoczesnej Sztuce w Afryce” („Seven Stories About Modern Art in Africa”). Momentem zwrotnym w dyskusji o aktualnej sztuce afrykańskiej okazały się jednak dopiero Documenta 11 w Kassel w 2002 roku. Główny kurator Okwui Enwezor stworzył potężny projekt, na który składało się pięć tzw. platform, ale tylko na jednej z nich znalazła się reprezentacja afrykańskich artystów. Pozostałe odnosiły się do wielu różnych problemów współczesnego zglobalizowanego świata. Najbliższa tematyce postkolonialnej była platforma dotycząca procesów kreolizacji kultury i społeczeństw, zachodzącej w dobie dekolonizacji, oraz budowania tożsamości w rzeczywistości postkolonialnej. Po raz pierwszy na międzynarodowej wystawie organizowanej na Zachodzie tak wyraźnie podkreślo-
Biały, czerwony, czarny
Trwająca obecnie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej we Frankfurcie nad Menem wystawa: „The Divine Comedy: Heaven, Hell, Purgatory revisited by Contemporary African Artists” to kolejny dowód na silne dziś zainteresowanie sztuką afrykańską. W prezentacji tej chodzi przede wszystkim o podkreślenie perspektywy „Innego”. Zabieg taki ma służyć odnalezieniu nowych odniesień przy odczytywaniu bagażu symboliczno-kulturowego, jaki niesie za sobą „Boska Komedia”. Wędrówkę po pokazie rozpoczynamy od raju, potem następuje czyściec i kończymy w piekle. Każdemu z poszczególnych miejsc przypisany
47
& Oglądamy we Frankfurcie
Wystawa jest elokwentnym połączeniem literatury, z niemal alchemiczno-magicznym rytuałem przejścia przez kolejne stopnie wtajemniczenia.
obu stronach grupy kobiet i mężczyzn agresywnie gestykulują, wymachują bronią, przed stołem zaś kapłan w świeckim ubraniu odczynia rytuał wudu; wokół klęczą kobiety. Scena ukazuje, że polityka, magia i siła nie są od siebie wcale tak odległe. Wielokrotnie w afrykańskich państwach władzę obejmowali krwawi dyktatorzy, którzy uważali się za duchowych przewodników i wodzów. Czyściec od piekła oddziela jedynie cienka linia. Do tego ostatniego wprowadza nas czerń – symbolizująca wieczność, ból, nostalgię i samą Afrykę. Przewodnikiem po tym świecie jest Caravaggio, z obrazem przedstawiającym św. Hieronima, pustelnika z lwem. W tej części wystawy wychodzi, pod poetycko-symboliczną warstwą prac, okrutna i krwawa rzeczywistość „Czarnego Lądu”. Wartą uwagi jest tu „Tyaphaka” – gigantyczna instalacja z gumy i kolorowych tkanin, stworzona przez odnowiciela południowoafrykańskiej sceny artystycznej – Nicholasa Hlobo. Nieregularne czarno-kolorowe kształty, z których odchodzą długie mackowate elementy, rozlewają się po przestrzeni. Wszystko to przywołuje na myśl wydobywane na powierzchnię długo skrywane zapomniane historie lub problemy. Ciekawa wydaje się również praca kenijskiej artystki Wangechi Mutu „Metha” („Stół”), poprzez metaforyczną instalację odwołująca się do rzezi w Rwandzie z 1994 roku. Na długim stole rozstawione zostały małe porcelanowe talerze, nad każdym z nich zawieszono szklaną butelkę, z której stopniowo kapią wino i mleko. Na stole powstaje w ten sposób dramatyczny obraz. Piekło na wystawie to rzeczywistość zamknięta w metaforach. Frankfurcka wystawa „Boska Komedia: Niebo, Piekło, Czyściec…” stanowi elokwentne połączenie literatury, z niemal alchemiczno-magicznym rytuałem przejścia przez poszczególne stopnie wtajemniczenia. Ciekawa jest koncepcja kuratora Simona Njami, który zachęcił artystów afrykańskich do indywidualnego reinterpretowania historii Dantego. Udało mu się w ten sposób stworzyć intrygujący zbiór różnorodnych możliwości konfrontowania się z przesłaniem jednego z kanonicznych dzieł europejskiej kultury. Propozycja z pewnością godna polecenia – zwłaszcza dla tych, którzy ze sztuką afrykańską i tematami przez nią poruszanymi nie mieli jeszcze styczności. &
został określony kolor, a także klasyczny mistrz-przewodnik i konkretna grupa artystów. I tak biel przyporządkowana została do raju, a jego patronem został Kazimierz Malewicz ze swoim „Białym Suprematyzmem” (biały kwadrat na białym tle). Biel to czysta emanacja światła, perfekcja, niemożliwy do osiągnięcia absolut. Raj w ujęciu zaproszonych artystów to coś nieosiągalnego, mogącego być jedynie przedmiotem wyobrażeń. Dostrzec to można w pracy wideo artystki algierskiego pochodzenia Zineb Sediry „Światło przewodnie” („Guiding Light”). W filmie śledzimy monotonny krajobraz szlaku prowadzącego przez pustynie oraz bezkres oceanu. Śledzimy ruch kamery, ale nasza uwaga skupia się na odległym horyzoncie. Wideo jest zapisem podróży, jaką odbywają emigranci, zdeterminowani, by dotrzeć do lepszego miejsca – „raju”. Kontrapunktem dla tej pracy jest seria fotografii Guya Tillima. Na wielkoformatowych zdjęciach uchwycił on niesamowity krajobraz – góry, zatoki, las; w pozornej grozie przedstawienia przeważa piękno natury. Jest to jednak jedynie precyzyjnie wyselekcjonowany fragment – artysta, kadrując obraz, niejako zakłamuje jego rzeczywisty wygląd: z rozpadającymi się zakładami pracy, wrakami czy buldożerami pustoszącymi przyrodę. Raj? Tak, ale wyobrażony. Do czyśćca, którego kolorem przewodnim jest krwista czerwień, wprowadza nas z kolei Jean-Michel Basquiat ze swym ekspresyjnym obrazem figuratywnym. Na frankfurckiej wystawie czyściec to miejsce pulsujące od rytuałów, pełne dzikości, kolorów i różnorodności, gdzie polityczno-społeczne wątki przeplatają się z tymi magicznymi. Najlepiej obrazuje to monumentalne wideo Kudzanaia Chiuraia „Iyeza”. W filmie przypominającym dzieło malarskie (ruch na ekranie jest znacząco spowolniony, tak że odnosi się wrażenie ożywienia statycznego obrazu) sceneria upozowana jest jak na dawnych przedstawieniach dworskich uczt. Za masywnym stołem siedzi grupa osób. Centralna postać ulokowana w wystawnym fotelu patrzy wprost na widza. Po jej
„The Divine Comedy: Heaven, Hell, Purgatory revisited by contemporary African artists” MMK Museum für Moderne Kunst, Frankfurt do 27 lipca
48
Art &
Edson Chagas, „TIPO PASS, Filipe D. Kuangana”, 2012 © A Palazzo Gallery, Brescia
49
& OglÄ…damy w Berlinie
50
MY WEIWEI TO FREEDOM Zaprojektował słynny chiński Stadion Narodowy zwany „Ptasim gniazdem”, jednak władze w Pekinie zapamiętają go jako tego, który własne gniazdo kala. W Berlinie trwa wystawa Ai Weiweia – największego dysydenta-celebryty w dzisiejszym świecie sztuki. Twórca na swój pokaz nie przyjechał, bo nie może opuszczać terytorium Chin. Paweł Drabarczyk
W
iększość tych fotografii wygląda jak zwykłe fotki z wakacji. Cóż bardziej banalnego niż kolejne ujęcia Koloseum, Opery w Sydney, Białego Domu, Bazyliki św. Piotra czy Luwru. Nikt nie zawiesiłby na nich dłużej oka, gdyby nie to, że każdy kadr przesłania ręka Ai Weiweia z wzniesionym środkowym palcem, mierzącym relacje przestrzenne, a przede wszystkim stosunek artysty do autorytetów. Bez wątpienia funkcjonujący w totalitarnych Chinach twórca ma aż nadto powodów, by pokazać władzy „faka”. Technicznie rzecz biorąc, artysta wykorzystuje do tego gestu rękę lewą, prawą naciskając spust
& Oglądamy w Berlinie
Portet Ai Weiweia , 2012 © Gao Yuan Na poprzedniej stronie: Ai Weiwei, „Taborety”, 2014 © Ai Weiwei
migawki. Tak jest we wszystkich przypadkach z serii „Study of Perspective”, prezentowanej w berlińskim Martin-Gropius-Bau, prócz jednego – gdy Weiwei zwraca uwagę na kamery zainstalowane przez władze, by inwigilować jego pracownię.
Te były z przyśpieszonym oddechem kartkowane przez młodych Chińczyków w poszukiwaniu zakazanego owocu zgniłego Zachodu: choćby reprodukcji dzieł Warhola. Lata płynęły, Ai stopniowo obrastał w piórka. Wystawiał w Bazylei i Kassel, a w 2003 otrzymał prestiżowe zaproszenie do współprojektowania olimpijskiego stadionu w Pekinie. „Ptasie gniazdo” podziwiał cały świat i wszystko wskazywało na to, że Ai zagrzał sobie wygodne miejsce w koncesjonowanym przez państwo obiegu. Tu jednak nastąpił zwrot, którego mało kto się spodziewał. Artysta publicznie odmówił udziału w ceremonii otwarcia igrzysk, jego zdaniem zorganizowanych głównie po to, „by pokazać siłę totalitarnego reżimu”.
Chiński sen
Rząd w Pekinie skierował na Weiweia swoje czujne oko nieprzypadkowo. Zresztą rodzina Ai nigdy nie była dla władz anonimowa. Twórca przyszedł na świat jako syn Ai Qiunga – słynnego poety, który stał obok Mao na podium placu Tiananmen, gdy 1 października 1949 roku proklamowano powstanie Chińskiej Republiki Ludowej. Wpływowy i bliski partyjnym elitom ojciec, wyznający dewizę, że „artysta zawsze musi być rewolucyjny”, popadł w czasach rewolucji kulturalnej w niełaskę i został zesłany do obozu na pustynię Gobi, gdzie zmuszano go do pracy w charakterze czyściciela toalet (został zrehabilitowany dopiero po śmierci Mao). Być może właśnie dawnej sławie ojca i rehabilitacyjnej odwilży Ai Weiwei zawdzięcza to, że w 1981 roku był jednym z pierwszych chińskich studentów, którym umożliwiono studia w USA. Jego amerykański sen trwał przeszło dekadę: młody Chińczyk zdążył poznać legendę beatników Allena Ginsberga, próbował swoich sił jako konceptualista, tworzył zaangażowane w walkę z AIDS prace, takie jak płaszcz przeciwdeszczowy z doczepioną na wysokości krocza prezerwatywą. Imał się wielu zajęć, spośród których rysowanie ulicznych portretów zdaje się być najbardziej stabilnym i lukratywnym. Nowego Jorku nie zawojował. Do powoli otwierającej się na świat ojczyzny przywiózł jednak powiew zachodniej sztuki, którą propagował w na poły legalnych wydawnictwach.
Chiński e-mur
Potem już było tylko gorzej. 12 maja 2008 roku w trzęsieniu ziemi w prowincji Syczuan śmierć poniosły tysiące ludzi. Ilu dokładnie? No właśnie. Władze nie kwapiły się, by podać do wiadomości okoliczności tragedii. Skorumpowane i niedbałe, miały na sumieniu wiele istnień, szczególnie dzieci zasypanych pod gruzami szkół zbudowanych z pogwałceniem wszelkich zasad bezpieczeństwa. Rok po katastrofie Weiwei zaprosił rodaków, by samodzielnie stworzyli listę najmłodszych ofiar. „Będziemy szukać imienia każdego zabitego dziecka i każde z nich upamiętnimy” – pisał na swoim blogu nazwanym „Obywatelskie dochodzenie”. Niecały miesiąc po jego uruchomieniu lista liczyła 5385 nazwisk. Chińczycy masowo odpowiedzieli też na zachętę artysty, by nadsyłać pliki mp3 z odczytywanymi przez siebie kolejnymi nazwiskami ofiar. Powstał w ten sposób dźwiękowy pomnik, a społeczna inicjatywa kruszyła chiński mur internetowej cenzury, „Chinese Firewall”.
52
Art &
Celebrowanie przez artystę własnego cierpienia może wywoływać u widza pewne zażenowanie. W końcu w kraju, w którym milicja może wciąż zesłać – bez wyroku! – obywatela do obozu pracy, a co roku wykonuje się około 4000 wyroków śmierci, los Weiweia mógł być zdecydowanie gorszy.
„Obywatelskie dochodzenie” odebrane zostało jako jawny policzek dla władzy, która najchętniej widziałaby społeczeństwo he xie, czyli „harmonijne” (oficjalny slogan w powszechnym obiegu szybko zaczął oznaczać po prostu konformizm). O ile w Polsce pod piórem prawicowych publicystów symbolem społecznego konformizmu stał się leming, w Chinach jest to krab rzeczny, którego nazwa brzmi podobnie jak wspomniane słowo-klucz partyjnej propagandy. W Martin-Gropius-Bau czarne i czerwone porcelanowe skorupiaki tworzą pryzmę na podłodze jednej z sal. Harmonijne, jednorodne i nieruchome. Upamiętniają przyjęcie, jakie Weiwei wyprawił 7 listopada 2010 roku dla setek osób w swojej nowo zbudowanej pracowni. Zaproszeni jedli tłuste, jak to jesienią, kraby i świętowali... pożegnanie z atelier. Niepokornemu artyście władze kazały je bowiem rozebrać, czy też, jak podchwycili internauci – „zharmonizować”. Ai Weiwei podniósł rękę na władzę ludową i musiał ponieść tego konsekwencje. Oprócz wyburzenia pracowni na liście szykan odnotować trzeba m.in. pobicie przez milicję w związku z kampanią na rzecz ujawnienia okoliczności tragedii w Syczuanie i aresztowanie pod zarzutem unikania podatków. Protesty płynęły z całego świata, Weiweia zwolniono po 81 dniach, jednak jego wolność jest ograniczona do dziś. Jest inwigilowany, nie może też opuszczać kraju, gdyż „toczą się wobec niego inne dochodzenia”. Z braku innych pomysłów organa śledcze zarzucają mu szerzenie pornografii, bigamię i nielegalny obrót obcymi walutami.
nie. W końcu w kraju, w którym milicja może wciąż zesłać – bez wyroku! – obywatela nawet na cztery lata do obozu pracy, a co roku wykonuje się około 4000 egzekucji, los Weiweia mógł być zdecydowanie gorszy. Fakt. Trudno jednak mówić o tym, by artysta cierpiał na pluszowym krzyżu – operowany w Monachium krwiak mózgu, zafundowany milicyjną ręką mógł równie dobrze skończyć się śmiercią. Przy odrobinie dobrej woli rozumiemy, że wszystkie te kajdanki i wieszaki nie tyle prezentują drogę udręki słynnego artysty, ile opowiadają o współczesnych Chinach. Podobnie jak wykonana ze 150 rowerów rzeźba „Very Yao”, w której Ai Weiwei oddaje hołd po równi swemu mistrzowi Duchampowi, co Yangowi Yia, zatrzymanemu w 2007 roku pod zarzutem kradzieży roweru – jego tragiczna postać stała się symbolem oporu przeciwko niesprawiedliwości rządzących. W tej samej roli pojawia się samochodowa korbka, przypominająca o partyjnym nakazie usunięcia podobnych urządzeń z taksówek, gdyż poprzez otwarte za ich pomocą okna wrogi element mógłby rozrzucać ulotki. Pytanie, czego w Pekinie jest więcej: rowerów, plastikowych korbek czy oficjalnego idiotyzmu i bezprawia, pozostawia artysta bez odpowiedzi.
Powody i dowody
Berlińska wystawa jest w dużej mierze kroniką tych szykan. W Martin-Gropius-Bau odtworzono w skali 1:1 celę, w której przetrzymywano artystę. Każdy może spędzić chwilę w niewielkim pomieszczeniu bez okien i pomyśleć o oryginalnym miejscu odosobnienia, gdzie dzień i noc nad głową Weiewia świeciła jaskrawa lampa. Są na wystawie kajdanki odtworzone w jadeicie i repliki plastikowych wieszaków, na których aresztowany suszył w celi pranie. Jest instalacja wykonana z zarekwirowanych pecetów, laptopów, twardych dysków i pendrajwów. Znajdziemy tu wreszcie uwiecznioną w marmurze kamerę, taką jak ta, wobec której artysta wyciąga na zdjęciu rękę w obraźliwym geście, zwanym przez starożytnych digitus infamis. Oto dowód, tytułowy evidence, na to, jak w Chinach traktuje się nieprawomyślnych. Nie ma co kryć, celebrowanie przez artystę własnego cierpienia może wywoływać u widza pewne zażenowa-
Destrukcja przeszłości
Gdy Weiwei tłucze neolityczną wazę, a inne pokrywa lakierem samochodowym lub pisze na nich „Coca-cola”, zwraca oczywiście uwagę na to, że w Chinach destrukcja pamiątek przeszłości dokonuje się co dzień w tempie ma-
53
& Oglądamy w Berlinie
szynowym. Całe miasta i wsie znikają pod spiętrzonymi sztucznie wodami rzek, a historyczne dzielnice muszą ustąpić kolejnym wysokościowcom. Niszcząc zabytki, Ai przyjmuje postawę podobną do Katarzyny Kozyry, która niegdyś musiała zaprowadzić własnoręcznie kilka zwierząt do rzeźni, by ludziom przyszły na myśl inne, już anonimowe zwierzęce śmierci. Artysta nie zmienia się tu jednak w konserwatora starzyzny, raczej sonduje, jak działa znany z historii Chin mechanizm radykalnego odcinania się od przeszłości (czy będzie to palenie ksiąg i grzebanie uczonych za Pierwszego Cesarza dynastii Qin, czy ikonoklazm rewolucji kulturalnej). Młyn chińskiej historii miele nieubłaganie wszystko, niezmienny jest być może tylko sam mechanizm zmian. Tę regułę tylko potwierdzają niektóre formy, które wbrew cyklom niszczenia starego i tworzenia nowego pozostają takie same – oszlifowane z lakieru przez Weiweia krzesła z czasów dynastii Ming wyglądają jakby zaprojektowane i wyprodukowane były wczoraj. Oglądając berlińską wystawę, a przede wszystkim śledząc w Internecie na bieżąco dokonania chińskiego dysydenta-celebryty (bo w sieci twórca jest niemal wszechobecny), mamy świadomość, że Ai Weiwei działa w czasach, gdy reżim powoli na pewnych polach odpuszcza i można już z nim prowadzić jakąkolwiek grę. Kiedy władze zamykają bloga, można przenieść się na Twittera, po pobiciu na komisariacie – mozolnie walczyć o pociągnięcie funkcjonariusza do odpowiedzialności, a z urzędowo zarządzonej rozbiórki studia – zrobić happening. Najsłynniejszy artysta-opozycjonista z Państwa Środka postanowił bowiem walczyć o swoje prawa, wykorzystując legalne procedury. Jak sam stwierdza: „Trzeba przejść przez system, by wykazać jego niedostatki”. Wchodząc w tę grę, trzeba być oczywiście ostrożnym, bo skutecznej ochrony nie zapewni nawet międzynarodowa sława, czego dowodzi choćby sytuacja laureata Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo, odsiadującego wciąż długoletni wyrok. Ai Weiwei jest tego świadom – „Cóż mogą mi zrobić, najwyżej sprawią, że zniknę”, mówi ze stoickim spokojem. Nie zamierza zejść ze swojej drogi. I miejmy nadzieję, że nie zejdzie, nawet jeśli dzięki jego działaniom dystans dzielący Chińczyków od wolności miałby się skrócić zaledwie o długość wyprostowanego środkowego palca. & Ai Weiwei „Evidence” Martin-Gropius-Bau, Berlin do 7 lipca
54
Art &
Ai Weiwei, „Kraby rzeczne”, 2010, dzięki uprzejmości Hirshhorn Muzeum i Ogrodu Rzeźb Waszyngton, USA, zdj. Cathy Carver
55
Mirosław Bałka, „Ponad głową”, 2014 © Mirosław Bałka, zdj. Jack Hems
BAŁKA NA WYSOKOŚCIACH Na północy Londynu, na wysokości 75 m 32 cm n.p.m stoi dom, w którym uciekając z Austrii przez nazistowskimi prześladowaniami schronił się Zygmunt Freud. W tym budynku Mirosław Bałka prezentuje obecnie pierwszą część swej najnowszej realizacji. Tę wyższą. Andrzej Maria Borkowski
& Oglądamy w Londynie
P
Jeśli chodzi o drugą składową tytułu londyńskiego projektu, „DIE TRAUMDEUTUNG” („Objaśnianie marzeń sennych”), to tytuł słynnej, opublikowanej w roku 1899 książki Freuda, w której autor po raz pierwszy przedstawił swe idee dotyczące psychoanalizy i spychanych w nieświadomość wczesnych, traumatycznych przeżyć dzieciństwa, symbolicznie pojawiających się w sennych obrazach. To zarazem dzieło, w którym psychiatra formułował opis kompleksu Edypa – nieuświadamianej, ale, zdaniem Freuda, kluczowej patriarchalnej, władczej roli ojca i rywalizujacego z nim o względy matki syna. Choć odwołania do idei psychoanalizy i mrocznych głębi ludzkiej psychiki (źródeł agresji, tyranii i popędu śmierci) są oczywiście istotnym kontekstem realizacji Bałki, jak zawsze jest on jednak daleki od dosłownego ilustrowania. Zachęca nas raczej do gry wolnych skojarzeń, ufając ideom i pojawiających się w nich ukrytym sensom, tak jak robił sam Freud, analizując na przykład gry słowne i czynności omyłkowe. Wyraźnie wskazuje na to ulotka towarzysząca wystawie; możemy w niej przeczytać, że w tytule „DIE TRAUMDEUTUNG” znaleźć można inne ukryte słowa: od angielskich „die” (umierać) i „traum” (trauma), łacińskiego Boga („Deu[s]”), po albańskie „tung”, znaczące – według autorów ulotki – pożegnanie („bye”) (notabene, według słownika to raczej powitanie, „hello”, ale gorzej pasowałoby to do elegijnych nastrojów preferowanych przez artystę). Praca Bałki jest na swój sposób jednocześnie przypominaniem i żegnaniem – poprzez ewokowane ciągi skojarzeń.
ierwsza część prezentacji nosi tytuł „DIE TRAUMDEUTUNG 75,32m AMSL”. Druga część projektu, zatytułowana „DIE TRAUMDEUTUNG 25,31m AMSL”, jest pokazywana w londyńskiej galerii White Cube, znajdującej się 50 metrów niżej nad poziomem morza niż Muzeum Freuda. Bo właśnie wysokość nad poziomem morza tych dwóch miejsc określają liczby w tytułach obu odsłon najnowszej realizacji polskiego artysty. Jest ona ściśle związana z Londynem i historią żydowskiej Zagłady, do której nieustannie Bałka wraca. Twórca, który przed pięciu laty został zaproszony przez londyńską Tate Modern, zaprezentował w jej Hali Turbin instalację „How it Is”– monumentalną, podobną do olbrzymiego kontenera skrzynię, zapraszającą widzów do wkroczenia w głąb i rozpłynięcia się w gęstniejącym mroku czeluści – został niedawno określony przez jednego z brytyjskich krytyków mianem godnego uwagi polskiego cierpiętnika („noted Polish miserabilist”).
Druga część projektu pokazywana jest w galerii White Cube, znajdującej się 50 metrów niżej nad poziomem morza niż Muzeum Freuda. Uprawomocnianie istnienia
Liczby, w przeszłości zwykle związane z wymiarami lub funkcjonowaniem ciała samego artysty (wzrostem, długością kroku, wysokością skoku etc.), od dawna obecne są w tytułach prac Mirosława Bałki, sprawiając wrażenie prób związania z konkretem ciała, miejsca, osoby, ulotnych i trudnych do uchwycenia wrażeń, skojarzeń i doświadczeń. Sugerują chęć oficjalnego, jakby biurokratycznego uprawomocniania ich istnienia, wagi i prawdy. Konkretność, a zarazem absurdalność w zestawieniu z egzystencją i śmiercią, z refleksją nad człowiekiem w obliczu świadectw Shoah, z pamięcią, rozpaczą, nicością istnienia (tematów wokół których sztuka polskiego artysty nieustannie krąży) przekazuje też inny ważny jej aspekt – poczucie niemocy, niewystarczalności i braku języka dla wyrażenia zgrozy i rozpaczy wobec ludzkich zbrodni, a może szerzej – wobec życia, sensu czy bezsensu ludzkiego istnienia.
Przedstawianie „nic”
Na początku czerwca 1938 roku osiemdziesięciodwuletniemu Freudowi, dzięki wsparciu wpływowych, oddanych mu ludzi, udało się po długich staraniach opuścić zajetą przez Hitlera Austrię i razem z żoną i córką Anną przybyć do Londynu. Wszyscy członkowie jego rodziny nie zdołali jednak uciec przed prześladowaniami. Z pięciu sióstr Zygmunta cztery zginęły w obozach koncentracyjnych – jedna z nich, Rosa, w Treblince. Do tego faktu w łańcuchu wolnych skojarzeń nawiązuje przedstawiony przez Bałkę, znaleziony w niemieckich archiwach, biurokratyczny dokument życia obozu zagłady (błahy i codzienny, jak codzienne były dokonywane w nim zbrodnie). To datowany na czerwiec 1942 roku – czyli rok deportowania Rosy do Treblinki – pisany na maszynie krótki list komendanta obozu Obersturmführera SS Irmfrieda Eberla (w cywilu austriackiego dok-
58
Art &
tora psychiatry) do komendanta warszawskiego getta ze szczegółową listą potrzebnych mu w rozbudowie obozu materiałów, m.in. rur, drutu, kabla, żarówek. Fotokopie listu leżą na komodzie w holu Muzeum Freuda obok ekranu, na którym oglądać możemy inną pracę Bałki, interweniującą w to na poły domowe, na poły muzealne wnętrze. To krótkie, ale zamknięte w czasową pętlę wideo „Noc i mgła” („Nacht und Nebel”, 2014). Zrobione zimą, w czasie mglistej nocy w lesie w okolicach studia artysty, przedstawia mroczne „nic” – niejasne wirujące kłęby, czasem nieostre zarysy drzewa, wrażenie zagubienia i błądzenia. Może kojarzyć się z początkiem klasycznego horroru, niewidzialną obecnością duchów, ale i to zapewne zbyt mocno powiedziane, bo choć wideo komunikuje niepokój, bierze się on raczej z doznania pustki, nieobecności. Film działa jak poetycki obraz – w swym niedopowiedzeniu i milczącej naturze inny od zwykłych obiektów muzeum, na ogół gadatliwych, opatrzonych etykietkami pełnymi przystępnych i pouczających wyjaśnień. „Noc i mgła” milczy. Rozwijaniu sieci skojarzeń pomaga niemiecki tytuł „Nacht und Nebel”, nawiązujący do opery Wagnera. Przywołuje nie tylko scenę ze „Złota Renu” z karłem Alberykiem, który wkłada na głowę magiczny hełm i znika, śpiewając: „Noc i mgła. Nikogo nie ma/Czy widzisz mnie bracie”, ale i zaczerpnietą z Wagnera nazwę wydanej w roku 1941 nieludzkiej dyrektywy Hitlera. Zakazywała ona w okupowanych przez nazistów krajach udzielania rodzinom aresztowanych jakichkolwiek informacji o losie i miejscu ich przetrzymywania czy śmierci. Do tego łańcucha skojarzeń, jakie rodzi praca Mirosława Bałki, dołożyć jeszcze trzeba noszący ten sam tytuł film Alaina Resnais’a z 1955 roku, o obozie w Oświęcimiu – poruszający i bliski w duchu sztuce polskiego artysty dokument, w którym materiały archiwalne przeplatają się z ówczesnymi widokami opustoszałych terenów dawnego obozu, zarastających powoli trawą i chwastami.
Anioł melancholii
Wchodząc na piętro muzeum, słyszymy wytrącające z melancholijnego nastroju raźne pogwizdywanie – niespodziewana i potrzebna chyba zmiana, zwłaszcza że w melodii rozpoznajemy muzyczny motyw ze znanego filmu „Wielka ucieczka” – historii brawurowej ucieczki alianckich jeńców wojennych z obozu w Żaganiu, której siedemdziesiątą rocznicę obchodziliśmy w marcu tego roku.
Mirosław Bałka, „100 x 100 x 20, TTT”, 2014 © Mirosław Bałka, zdj. Jack Hems
59
& Oglądamy w Londynie
Melancholia szybko jednak powraca. Mijając kilka wybranych ze zbiorów i zawieszonych przez Bałkę na ścianie niewielkich obrazów i starych fotografii (w tym i zdjęcie czterech sióstr Freuda, ofiar obozów koncentracyjnych), stajemy na progu sterylnego, jasnego pokoju o zakratowanym oknie i nagich ścianach. Dramatycznie kontrastuje on z ciepłem „zamieszkanych” pokoi na dole, pełnych mebli o szlachetnych fornirach, uczonych książek i gablot z ukochanymi przez Freuda, antycznymi figurkami greckich i egipskich bogów. W pokoju na górze panuje zimny porządek – geometria, liczba i linia. Prawie całą przestrzeń wypełniają zrobione z grubej, jasnej sklejki bezosobowe skrzynie różnych rozmiarów. Tytuł instalacji „Wciąż potrzebujemy” („We Still Need”) przywołuje pierwsze słowa wspomnianego wcześniej listu komendanta Treblinki, zgłaszającego zapotrzebowanie na określone materiały. Rozmiary skrzyń mają swe źrodło w liczbach i numerach z tego dokumentu. Jeden tylko obiekt, choć i on zrobiony z tej samej sklejki, wyróżnia się kształtem. To dziwna symetryczna geometryczna bryła o ostrych kątach – trapezohedron, przywodzący na myśl formę ni to kryształu, ni to hełmu. Nieobecna jedna z jego ścian pozwala włożyć do środka głowę – słuchać echa. Echem odbija się myśl o magicznym hełmie karła Alberyka, który wyrzekł się miłości, by zdobyć władzę; echem niewidzialna obecność Rosy Freud zamordowanej w Treblince; echem przypomnienie, że tę samą, tajemniczą i geometrycznie intrygujacą bryłę Albrecht Dürer umieścił nieopodal zasępionej figury „anioła melancholii” na swym słynnym miedziorycie z 1514 roku. Ten włóczący się za Bałką anioł jest chyba tu i z nami, 75 m i 32 cm nad poziomem morza.
Bliżej ziemi
Patron melancholii, pożerający swoje własne dzieci Saturn rządzi też w podziemiach. Zejdźmy więc niżej i my. Na wysokości 25 m i 31 cm nad poziomem morza, w centrum Londynu, nieopodal Picaddilly Circus znajduje się The White Cube, jedna z najważnieszych w angielskiej stolicy prywatnych galerii sztuki współczesnej. Tu oglądać można drugą część najnowszej realizacji Mirosława Bałki. Pustkę wysokiej i sterylnej sali wystawowej na parterze wypełniają tylko dwa obiekty – w głębi tajemnicza bryła trapezohedronu (większa niż ta w Muzeum Freuda i zrobiona z szarego betonu). Nieco przed nią niska kwadratowa płyta z betonu, z dwoma niewielkimi otworami w centrum; mogą sugerować miejsce po nieobecnym
Mirosław Bałka, „Wielka ucieczka”, 2014 © Mirosław Bałka, zdj. Jack Hems
60
Art &
uchwycie czy klamrze. Pod nią może zejście, szyb prowadzący jeszcze głębiej? Do piwnic, w głąb nas samych? Czcze domysły. Wszystko tu milczy. Schodami z holu podążam do niższej, podziemnej sali galerii. Po drodze, przy windach, w mroku, gdzie bardziej ludzkie wymiarami przestrzenie, znów jak u Freuda słyszę znajomą melodię, cichsze, jakby stłumione pogwizdywanie z „Wielkiej ucieczki”. Jeszcze moment i stoję na progu olbrzymiej, ale zatopionej w półmroku sali. Idę dalej. Mrozi naraz i dusi to wnętrze. Wywiera najsilniejsze wrażenie. Nie tylko oczami się je odbiera, ale całym sobą. Nisko nad głową na wysokości 2,10 m druciana ogrodzeniowa siatka, rozpięta na całej przestrzeni, odgradza nas od reszty olbrzymiej sali i mroku ponad nami. Przytłumione światło rzuca cień ogrodzenia na betonową podłogę. Zamknięci jak w klatce, możemy przechadzać się tam i z powrotem, na podobieństwo wilków czy kojotów w zoo, całymi dniami biegających obłędnie wzdłuż ogrodzenia. Porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy tu wchodzicie... Czy gwałt, okrucieństwo i tyrania są czymś nierozerwalnie związanym z mechanizmami ludzkiej psychiki, jak zdawał się być przekonany Freud – Mirosław Bałka nie odpowiada. Nie jest chyba jednak optymistą. Na jego londyńską prezentację składał się początkowo jeszcze jeden element – przed Muzeum Freuda i obok budynku galerii White Cube ustawiona była dmuchawa z przyczepionym do niej, długim na 8 metrów czarnym rękawem. Podtrzymywany nierównym strumieniem powietrza, to wznosil się czarną falliczną kolumną, to znów łamał i opadał, chlastajac co i raz – jak czarnym biczem czy macką – ściany pobliskich budynków. Przez moment wydał mi się krematoryjnym kominem. „Adam – chromosom Y” (tak nazwał tę dynamiczną „rzeźbę” artysta), okazał się ostatecznie zbyt hałaśliwy i nieznośny dla okolicznych mieszkańców, więc na skutek ich protestów go usunięto. Czy sugestia, że z męskim chromosomem Y łączą się gwałt i agresja (idea obecnie kwestionowana) została ostatecznie przez samego twórcę uznana za idącą za daleko, czy też zadecydowało samo oburzenie londyńczyków z powodu niewygody („Dajcie nam święty spokój!”) – nie wiem, ale i bez „Adama” najnowsza realizacja Bałki spokoju nam nie ofiarowuje. & „DIE TRAUMDEUTUNG 75,32 m AM” – Freud Museum, Londyn, do 24 maja; „DIE TRAUMDEUTUNG 25,31 m AMSL” – White Cube, Londyn, do 31 maja
61
& Jesteśmy na Bienale w Wenecji
ŻYJEMY W NIEBEZPIECZNYCH CZASACH „Szukając korzeni nowoczesności, warto pamiętać o gilotynie” – mówi Jakub Woynarowski, współautor projektu wystawy w Pawilonie Polskim na tegorocznym Biennale Architektury w Wenecji. Centralnym elementem prezentacji będzie replika baldachimu nad grobem Józefa Piłsudskiego na Wawelu. Z artystą rozmawia Paweł Drabarczyk.
A
RT & BUSINESS: Co sprawiło, że na weneckiej wystawie realizowanej we współpracy z Instytutem Architektury postanowiłeś odwołać się do projektu Adolfa Szyszko-Bohusza? JAKUB WOYNAROWSKI: Budowla składa się z dwóch części: dolnej, historyzującej i górnej, utrzymanej w „kostiumie” modernistycznym. Część historyczna – jako manifest politycznej niezależności Polski – jest swego rodzaju kolażem zdobyczy po zaborcach. Odnajdziemy tam kolumny pochodzące z rozebranego w latach 20. warszawskiego soboru św. Aleksandra Newskiego, fragmenty cokołu pomnika Bismarcka w Poznaniu, a także elementy metalowe wykonane z przetopionych austriackich dział.
na kapitelach, ale na mało widocznych wspornikach. Sprawia wrażenie, jakby lewitowała. Ta wizualna metafora dobrze chyba wyraża typowy dla naszej kultury „stan rozdarcia”. A&B: Kojarzy mi się to trochę z Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie: socjalistycznym (w założeniu postępowym) w treści i narodowym w formie. JW: Dobry przykład. Łączy socrealizm, trochę modernizmu oraz lokalne elementy, takie jak detale architektoniczne z kamienic Kazimierza Dolnego. PKiN miał być symbolicznym pomnikiem usytuowanym w centralnym punkcie miasta, znakiem wyrażającym władzę nad konkretnym terytorium. Był w pewnym stopniu budowlą sakralną – domy kultury w dominium radzieckim były po trosze świeckimi świątyniami, często zresztą urządzano je w dawnych cerkwiach i kościołach.
A&B: Płyta wieńcząca konstrukcję, prostopadłościan, to już jednak zupełnie inna bajka. JW: Tak, to styl modernistyczny, międzynarodowy. My, Polacy, żyjemy pomiędzy młotem a kowadłem: między przeszłością, która warunkuje nasze zachowania, a aspiracjami, marzeniami o przyszłości. Budowla, rozpadająca się na dwie części dobrze wizualizuje ten stan. Obecność tego napięcia podkreśliliśmy w naszym projekcie poprzez „pogłębienie” szczeliny między kapitelami kolumn a płytą – ta nie spoczywa bezpośrednio
A&B: Biennale w tym roku odbywa się pod hasłem „Fundamenty. Absorbowanie nowoczesności 1914– –2014”. Jednak pierwsze skojarzenia, jakie dziś przychodzą do głowy w związku z Szyszko-Bohuszem, to raczej historyzm i konserwacja zabytków niż nowoczesność... JW: Szyszko-Bohusz na pewno nie był typowym przedstawicielem modernizmu. Nie widział sprzeczności
62
Art &
Jakub Woynarowski, „Polonia”, fragment projektu „Figury niemożliwe”, 14. Międzynarodowa Wystawa Architektury w Wenecji, 2014
63
& Jesteśmy na Bienale w Wenecji
„Figury niemożliwe”, wizualizacja wystawy w Pawilonie Polskim, 14. Międzynarodowa Wystawa Architektury, 2014. Rendering: Kacper Kępiński
64
Art &
A&B: Romanse „nowoczesnych” twórców z władzą nie były w tamtych czasach wyłącznie polską specjalnością... JW: To zjawisko typowe dla naszej części Europy. Po I wojnie światowej na gruzach imperiów powstało wiele nowych i odrodzonych państw. Każde z nich miało potrzebę budowania od nowa swojej mitologii, która pozwalałaby im przetrwać i walczyć o swój interes w niebezpiecznych czasach. Polski modernizm rodził się w cieniu wojny, w związku z czym był wyraźnie nacechowany militaryzmem. Widać to też w twórczości Szyszko-Bohusza, który realizując zamówienia państwowe w czasach „rządów pułkowników”, siłą rzeczy współpracował z wojskowymi. Tu ciekawostka – spora część tych wojskowych miała wykształcenie artystyczne, nawet Rydz-Śmigły studiował na krakowskiej ASP.
pomiędzy ambicjami modernizującego architekta a statusem konserwatora zabytków; łączył elementy jednej i drugiej działalności. Wystrój wnętrz wawelskich jest przecież w dużej mierze autorskim dziełem Szyszko-Bohusza, a nie rekonstrukcją historyczną. To przykład twórcy stojącego w rozkroku między historią a nowoczesnością. Nie byłaby to jednak nowoczesność pojęta jako modernizm, a raczej jako modernizacja, czyli wykorzystanie nowoczesnego kostiumu do przekazania bardziej tradycyjnych treści. A&B: Jakie treści przemycał Szyszko-Bohusz pod przykrywką nowoczesności? JW: Progresywna, modna w dwudziestoleciu międzywojennym konwencja estetyczna posłużyła w tym przypadku przede wszystkim do wyrażenia treści narodowych i apoteozy władzy. Zrozumienie tego paradoksu staje się możliwe właśnie dzięki wprowadzeniu rozróżnienia między pojęciami „modernizm” i „modernizacja”. Ten pierwszy jest silną deklaracją ideologiczną, którą niosły ze sobą społeczne ruchy rewolucyjne pierwszej połowy XX wieku. Natomiast w ustrojach opartych na jakiejś formie autorytaryzmu czy wręcz dyktatury – jakich sporo pojawiło się w dwudziestoleciu międzywojennym – pod przykrywką nowoczesnych form przemycano konserwatywny komunikat.
A&B: Dodatkowym smaczkiem jest to, że wasz projekt pojawia się w zbudowanym w latach 30. weneckim Polskim Pawilonie – budynku, zza rogu którego wychyla się duch Mussoliniego. JW: Tak, budynek zaprojektowany został przez Brenno Del Giudice, architekta współpracującego z reżimem faszystowskim. To właśnie typowy dla tych czasów historyzujący modernizm, mający z założenia podbudowywać potęgę państwa. Wykorzystujemy surowe, niezbyt przyjazne miejsce, gdzie wieje jakby cmentarnym chłodem – budynek w naszej interpretacji staje się wielkim grobowcem. Co ciekawe, Mussolini jako jeden z niewielu dyktatorów godził się na otwarty sojusz z artystyczną awangardą – włoskimi futurystami. Marinetti, jego dawny kolega z wojskowych szeregów, bardzo zresztą o to zabiegał. Futuryści byli promowani przez reżim, a proponowana przez nich estetyka legitymizowała działania wodza. Co więcej – niektórzy artyści z tego kręgu uznawali wojnę za dzieło sztuki. To nieco zapomniany, wstydliwy epizod z historii awangardy artystycznej.
A&B: A czy konflikt miedzy nowoczesną formą a tradycyjną treścią tych realizacji nie jest tylko pozorny? Naród to w zasadzie też pojęcie nowoczesne. JW: Pojęcie modernizmu faktycznie łączono wówczas z niewiele starszą koncepcją narodu, będącą wytworem procesów, których kulminacja przypadała na przełom XVIII i XIX wieku. Rozróżnienie na modernizm i modernizację jest jednak zasadne. W oczach konserwatystów naród stanowi element tradycji, do której trzeba wracać i którą trzeba pielęgnować. Wpadają jednak w pułapkę polegającą na tym, że projektują nowoczesne pojęcie na czasy, w których obowiązywały inne kategorie myślowe. Estetyka modernizmu wykorzystywana była instrumentalnie i powierzchownie przez państwa ciążące w stronę ustrojów autorytarnych. Impuls modernizacyjny płynął tu odgórnie. Także w Polsce widać było siłowy aspekt tego procesu. Brytyjski historyk sztuki David Crowley nazywa Szyszko-Bohusza architektem Piłsudskiego. Był to więc poniekąd architekt władzy, odpowiedzialny za artystyczną otoczkę ówczesnego reżimu politycznego.
A&B: Wiem, że lubujesz się w takich nieoczywistych, wypieranych wcieleniach modernizmu... JW: Lubię podważać potoczne przekonania na ten temat. Szczególnie te efektowne, na przykład myśl, że moder-
Rysujemy paralelę między sytuacją ówczesną a dzisiejszą: odradzania się ekstremizmu.
65
& Jesteśmy na Bienale w Wenecji
Modernistyczne mauzoleum jest paradoksem. Z jednej strony modernistyczne marzenia o młodości i postępie, z drugiej – celebracja śmierci.
wykorzystując nowy mistycyzm związany ze światem nauki. Można znaleźć tu wiele podobieństw z rewolucją październikową. A&B: W obu przypadkach najpierw czyszczono stary świat z przeszłości, po czym następował okres estetycznego minimalizmu, a potem przychodził dyktator – jak Napoleon czy Stalin – z nim powrót do form realistycznych. JK: Nie raz mówiono, że Stalin szedł szlakami przetartymi wcześniej przez Napoleona. Szukając korzeni nowoczesności, dobrze jest przyjrzeć się ostatniej dekadzie XVIII wieku. Wszak gilotyna też była wynalazkiem nowoczesnym, uważanym swego czasu za niezwykle humanitarny. Zachwycali się nią ówcześni filozofowie, dopatrując się w niej szczytowego osiągnięcia rozumu, napawali się harmonijną geometrią jej krzywizn, newtonowską doskonałością zgodną z powszechnym prawem grawitacji.
nizm jest nowym antykiem. Interesuje mnie modernizm „reakcyjny”, który został w pewnym stopniu wyparty z powszechnej świadomości, a wiąże się z lokalną absorpcją czegoś, co z założenia miało być uniwersalne. Polega na próbie zawłaszczenia, podobnej do sposobu, w jaki narody zawłaszczają sobie Boga. My znamy hasło „Bóg Honor Ojczyzna”, Niemcy mieli swoje „Gott mit Uns”. Z drugiej strony ciekawią mnie korzenie modernizmu, wybiegające daleko w przeszłość. Postawiłem sobie za cel wykazanie, że projekt modernistyczny jest w gruncie rzeczy zakorzeniony w tradycji, zachowując pewną ciągłość na poziomie formalnym i treściowym. Takie postawienie sprawy zakwestionowałoby pogląd, że istnieje jakaś nieprzekraczalna szczelina między sztuką dawną a nowoczesną czy współczesną. Estetyka, którą dziś wiążemy z modernizmem, była w ciągu wieków kojarzona z innymi zjawiskami.
A&B: W twojej interpretacji modernizm wiąże się mocno ze śmiercią. W waszej wersji baldachimu zredukowaliście nawet kolor, przez co jeszcze bardziej kojarzy się z estetyką nekrologów. JK: Modernistyczne mauzoleum jest swego rodzaju paradoksem. Te dwie sfery powinny się w zasadzie wykluczać: z jednej strony modernistyczne marzenia o młodości i postępie, z drugiej – celebracja śmierci. „Nowoczesne” marzenia podszyte są jednak często nieprzyjemną prawdą historyczną. Czerń i biel kojarzą nam się automatycznie z dwudziestoleciem międzywojennym, ale też oprawą wizualną pogrzebów, kolorystyką portali internetowych obwieszczających żałobę narodową. Łacińska sentencja z płyty baldachimu „Corpora dormiunt, vigilant animae” („Ciała śpią, dusze czuwają”, przyp. red.), zastosowana została niedawno w Krypcie Wawelskiej na tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy pod Smoleńskiem. Możemy to potraktować jako bezpośredni łącznik pomiędzy sytuacją z przedwojnia, a dzisiejszą.
A&B: Podasz jakiś przykład takiego „modernizmu przed modernizmem”? JK: W kontekście tematu naszej rozmowy dobrym przykładem jest twórczość architektów doby rewolucji francuskiej, a więc czasów, gdy klarowało się nowoczesne pojęcie narodu. Dla nowego projektu politycznego domagano się nowej estetyki. Architekci, którzy współpracowali z rewolucyjną władzą, legitymizowali ją na poziomie estetycznym. Czerpali mocno z antyku, a zarazem proponowali formy, które dziś uznajemy za radykalnie nowoczesne. Tego typu rozwiązania możemy zaobserwować w nigdy niezrealizowanym projekcie Étienne-Louisa Boullée’go na mauzoleum Izaaca Newtona w kształcie kuli o średnicy około 150 metrów. To zarazem próba zbudowania kultu wokół świeckiego „świętego” w świecie, który miał wyzbyć się religii. Rewolucyjni architekci stworzyli nowy estetyczny kanon, zarazem
A&B: Rozumiem, że wasz projekt chce być aktualny. JW: Nie da się ukryć – próbujemy zarysować paralelę pomiędzy sytuacją ówczesną a dzisiejszą: napięcia politycznego odradzania się ekstremizmu, odbudowywania imperiów. To się dzieje na naszych oczach. Żyjemy w niebezpiecznych czasach. Mam jednak nadzieję, że nasz projekt z rzeczywistością się rozminie. &
66
& Kolekcjonujemy
KOLECJONER PREZENTÓW
Filozof w skórze hipisa, kolekcjoner w ciele artysty i artysta w składzie celebrytów. Trudno o postać bardziej barwną niż Kamil Sipowicz. Spotykamy się, by porozmawiać o zgromadzonej przez niego i Korę kolekcji prac, oglądamy przy okazji wystawę mandali, a ta niespodziewanie przeradza się w aukcję. Improwizowaną tak jak wszystko, w co angażuje się Sipowicz.
Tekst: Alek Hudzik Zdjęcia: Zuzanna Rutkowska
68
& Kolekcjonujemy
70
Art &
Ł
Twórców z tej formacji, największych zawadiaków polskiego malarstwa, Sipowicz chętnie widziałby w swojej kolekcji. To samo zresztą dotyczy Maurycego Gomulickiego i jego fluorescencyjnych fotografii. – Czy artyści tacy jak Gruppa czy Gomulicki, nie tylko inspirują się innymi stanami świadomości, ale też sami smakują psychodelików? – rzucam pytanie. – Chcesz wiedzieć? Spróbuj popatrzeć na ich obrazy, gdy sam będziesz w takim stanie. Gruppie towarzyszył przede wszystkim ocean alkoholu, ale, nolens volens, wszyscy artyści do pewnego czasu musieli zderzać się z narkotykami. Van Gogh, Wyspiański czy Witkacy żyli w oparach terpentyny. Katowickiej grupy Oneiron, nie byłoby bez psychodelików – zapala się Sipowicz. Nie da się zaprzeczyć, w innym stanie zapewne ciężko byłoby oneironom, zerkającym na huty, kopalniane dymy i hałdy węgla, napisać traktat „Mistyczna aura Śląska”.
ap katalog, ja jeszcze tylko zniosę prace na dół i będziemy mogli rozmawiać – rzuca na przywitanie Sipowicz. Uwija się jak w ukropie, za godzinę jego wystawa. Wszystko miało dziać się na dziedzińcu kamienicy przy ul. Foksal 11. Jednak pogoda, rozstrojona jak to w kwietniu, pokrzyżowała szyki na ostatniej prostej, godzinę przed wernisażem. Część prac, głównie madonny przygotowane przez Korę, trzeba więc znieść na podwórze. No, ale skacząc po schodach, możemy rozmawiać – o kolekcjonowaniu, bo przecież po to tu jesteśmy.
Zbiór psychodeliczny
– Kolekcjonuję przede wszystkim prezenty, to chyba najbardziej banalny i najlepiej oddający ducha naszych zbiorów klucz – stwierdza Sipowicz. Jeśli już kupuję, to od przyjaciół, bez pośredników i towarzyszącego aukcjom hazardowego zacięcia. – Sztuka, kolekcjonowanie nie są inicjatywami finansowymi; nie jest to jednak również zwykłe zdobienie ścian. Wiele rzeczy trafia tu przypadkiem. Mam płótno Eugeniusza Markowskiego, bo pisałem o nim w magazynie „Aktivist”, obraz Bettiny Bereś, córki Marii Pińskiej-Bereś, dostałem. Ewa Ciepielewska, która malowała portret Amy Winehouse, zauroczyła mnie psychodelicznymi kolorami – rozpoczyna wyliczankę swoich nabytków Sipowicz. – Najcenniejszy jest mały obraz Juliana Jakuba Ziółkowskiego, ulubiona praca Kory. Klucz towarzyski tworzy z kolekcji dzieł sztuki zbiór osobliwości, historii i zbiegów okoliczności. – Wieszamy te prace na ścianach, ale bywa, że szybko nas męczą. Trzeba często zmieniać wystrój, ostatnio nawet zastanawialiśmy się, czy nie pochować wszystkich prac. Tak dla uspokojenia – kończy. Nic dziwnego, że właściciele tych prac pragną czasem od nich odpocząć – wątkiem spajającym zbiór jest z pewnością podążanie za psychodelią. – Duża część mojej kolekcji to prace związane z „Encyklopedią Polskiej Psychodelii” – książką o działających na układ nerwowy używkach, które potajemnie hołubili i zażywali polscy artyści. Pisanie było świetnym pretekstem, nie tylko dla rozkoszowania się „rekonstrukcją sytuacji”, ale i zakupu kilku prac związanych z tematem. Tym sposobem do kolekcji trafiły obrazy Bożeny Grzyb-Jarockiej i drobne artefakty po wrocławskiej grupie Luxus. Sipowicz omiata spojrzeniem drzwi galerii Propaganda, w której Sosnowscy (Jan – ojciec, i Paweł – syn) kultywują legendę Gruppy, malarzy-neoekspresjonistów, czynnej w latach 80.
Bywa, że obrazy szybko nas męczą. Trzeba często zmieniać wystrój, ostatnio nawet zastanawialiśmy się, czy nie pochować wszystkich prac. Bacon na eBayu
Przez chwilę krążymy wokół prac, goście powoli napływają. Widok dosyć zabawny, bo na jednym kamiennym placu gromadzą się hipisi, którym się udało: Sipowicz czy Ryszard Kalisz, i hipisi, którzy... zostali hipisami, między innymi słynny trickster śródmiejskich ulic, Pinki, ni to artysta, ni to kloszard. Chwilę rozmawiamy o pracach, tym razem przez Sipowicza wykonanych, a nie kupionych. To szereg „mandal”, nawiązujących do struktury buddyjskiego symbolu religijnego i będących zarazem kolażem słynnych postaci europejskiej kultury. – Mandala żydowska, feministyczna, prawicowa, wylicza Sipowicz – to dla mnie taki podręcznik historii filozofii i polityki, od polskiej
71
& Kolekcjonujemy
prawicy po czołowe przedstawicielki ruchów emancypacji kobiet. Trudno dostrzec w tym coś więcej niż niebywałą erudycję Sipowicza, ale tekst filozofa i krytyka Andrzeja Wajsa próbuje wmówić mi, że jest to przegięta estetyka, bliska kampowi. OK, mogę się roboczo zgodzić, bo w tej samej chwili w drzwiach staje dwóch synów Sipowicza. Ojciec odpytuje ich z aktualnego stanu domowej kolekcji sztuki. – Hansa Rudolfa Gigera mamy! – rzuca młodszy – i Francisa Bacona! – wtóruje mu starszy. Myślę o tym, co przed chwilą mówił mi ich ojciec: zacząć od polskich malarzy drugiego garnituru i nie wspomnieć o Baconie to spora nonszalancja. Synowie Sipowicza, równie długowłosi i weseli, zaraz tłumaczą jednak, że prace to niesygnowane serigrafie, a ich zakup wiąże się z fascynacją kupowaniem sztuki na
portalu aukcyjnym eBay. To przecież właśnie tam można nabyć łacińskie starodruki z opisem „stare, chyba po włosku” i z tej luki korzystają Sipowiczowie, inwestując w sztukę. Tymczasem do galerii wpada Kora, trzeba zamykać drzwi przed paparazzi. Choć wydaje się, że paparazzi i galeria to zdecydowanie oksymoron. Tu jest inaczej, kolorowe madonny Kory i mandale Sipowicza, a jeszcze bardziej ich autorzy, przyciągają publiczność, gości i rzecz jasna gapiów. Nie przeszkadza to jednak w dobrej zabawie. Nawet gdy licytacja jednej z madonn kończy się wynikiem, bagatela, 1600 euro, a nabywca zrzeka się praw na rzecz jednego z gości, który po prace przyjechał prosto z Kanady i improwizowaną aukcję przegapił. Przecież nie o kolekcjonowanie tutaj chodzi. &
72
RECYKLING AGAINST THE MACHINE – Robimy to nie przeciw miastu, a dla miasta i „Miast”, czyli mozaiki, którą odkryliśmy w hotelu Cracovia – opowiada artysta Mateusz Okoński, samozwańczy Indiana Jones na tropie krakowskiego modernizmu; dzieł, którym należy się drugie życie. Alek Hudzik Manifestacja „Chciwość Miasta”, Kraków, 2014, zdj. Mieszko Stanisławski
& Ratujemy skarby
Mozaika autorstwa małżeństwa Husarskich dla Biura Podróży Orbis, zdjęcie z kolekcji rodziny Husarskich
76
Art &
G
autentyczność ustalał razem z krakowskim Muzeum Manggha), równie niestrudzenie śledzi zapomniane lub jeszcze niedocenione zabytki Krakowa. Do pracy zaangażował grupę studentek. To właśnie na jednym z takich inwentaryzacyjnych wypadów, w hotelu Cracovia, przyglądając się „Złotej Mozaice”, popularnej pracy Katarzyny Zug-Strachockiej, zobaczył zakamuflowany fragment innej mozaiki. – Zrobiłem zdjęcia i zaniosłem je ekspertom, naiwnie licząc, że ktoś się tym interesuje. Pierwszą i często powtarzaną odpowiedzią było „To się panu przywidziało”; w najlepszym razie słyszałem, że to co pokazuję na zrobionym przeze mnie zdjęciu, wcale nie istnieje. Dopiero Małopolski Instytut Kultury i Instytut Architektury, najwyraźniej zainteresowane losem hotelu, zainterweniowały.
mach zamkniętego kilka lat temu hotelu Cracovia i jego niedoszła rozbiórka ściąga do Krakowa nawet tych, którzy na co dzień sztuką się nie interesują. Historia odnalezienia w tym budynku dawno zapomnianej mozaiki mogłaby posłużyć za kanwę polskiej wersji filmu „Obrońców skarbów”. Na spotkanie ze sprawcą całego zamieszania, Mateuszem Okońskim, umawiam się jednak pod innym hotelem – Polonią, dwieście metrów od Dworca Głównego, gdzie także artystycznych ciekawostek nie brakuje. Fasada dziwiętnastowiecznego hotelu nie zdradza, co czeka nas w środku: bogactwo mozaik z połowy ubiegłego stulecia, jeszcze do niedawna uśpionych pod grubą warstwą regipsu. – Chodźmy! – pośpiesza Okoński, przedzierając się przez plac budowy. Spod gipsowych pyłów wyłania się dzieło sztuki. – Robotnicy, kując tynki, zauważyli dziwną strukturę i całe szczęście zaalarmowali właścicielkę, która zrozumiała, że ma na ścianie skarb – tłumaczy mój rozmówca, spoglądając na abstrakcyjną realizację. Mozaika w niczym nie przypomina tego, co mogłoby się potocznie kojarzyć ze sztuką głębokiego PRL-u. Ta w hotelu Polonia, autorstwa Witolda Skulicza, jest stosunkowo niewielka, lekko przewyższa ludzkie rozmiary. Ale wśród kilkudziesięciu mozaik, które Okoński wraz ze swoimi studentkami skatalogował (co oznacza, że w wielu przypadkach także odkrył), są również tak kolosalne realizacje jak dobrze znany „Kosmos” – abstrakcyjna praca z kina Kijów. Kraków skrzy się migotliwym światłem mozaik. Jakby na przekór mieszkańcom i ich woli, bo oto nie dalej niż dwieście metrów od hotelu Polonia spod gzymsu jednej z kamienic spływa podobna realizacja, szklana, niestety dziś przysłonięta budką z kebabem. – Kraków to taki Egipt polskiego modernizmu, bawię się w jego archeologa – tłumaczy artysta, śpiesząc do kolejnych znalezisk.
„Kraków to Egipt polskiego modernizmu, bawię się w jego archeologa.” Odkrycie gigantycznej, zajmującej 34 metry kwadratowe abstrakcyjnej kompozycji autorstwa małżeństwa Husarskich sprawiło, że udało się powstrzymać dewelopera, który już w lutym chciał wjechać w kompleks Cracovii buldożerami. Chociaż sporo realizacji, na przykład metaloplastyki Leopolda Pędziałka, zniknęło bezpowrotnie, to jednak całość zespołu, w tym mozaiki Husarskich, udało się zachować. Póki co. Dalej wszystko potoczyło się lawinowo: błyskawiczna publikacja w „Dzienniku Polskim” i sprint do konserwatora zabytków, by ten wpisał obiekt do rejestru zabytków. Udało się. Swoje trzy grosze wtrącała aktywistka Cecylia Malik, organizując happening, gdzie przebrani w złote barwy mieszkańcy (złoci nie jak Althamer, a jak mozaika z hotelu) biegali po Krakowie, nagłaśniając sytuację. Zadziałało! Wstrzymano pozwolenie na wyburzenie hotelu. Po nitce do kłębka Mateusz Okoński z pomocą historyków sztuki dotarł do potomków Husarskich, którzy przekazali artyście szkice do mozaiki „Miast”, niezbity dowód autentyczności realizacji.
Nie szukamy daleko
Hotel Francuski, gdzie się wkrótce przenosimy, to chyba najlepsze po samym gmachu Cracovii tło do rozmowy o realizacji małżeństwa Husarskich. To tu w latach 60. zamówiono komplet wazonów, ustawionych dziś na półpiętrach holu głównego. Okoński tropi Husarskich, mnie pozostaje tropić Okońskiego. Zapalony poszukiwacz, który na targowisku staroci potrafił odnaleźć oryginalne grafiki Hokusaia (ich
77
& Ratujemy skarby
Mit złego socrealizmu
piropiktury ktoś chce mu wykraść. Zlecenia z Krakowa spływały jednak rzeką, a para twórców, nie robiąc sobie nic z – wydawałoby się – obowiązującego wizualnego marazmu, tworzyła fascynujące abstrakcyjne realizacje. Ich historia to jedna z wielu, które przyczyniają się do rozprawienia z mitem „złego socrealizmu”, zdaniem wielu niepodzielnie rządzącego w smutnych latach PRL-u. – W latach 90. wszystko zostało zniszczone, przykryte regipsami, wyniesione na śmietnik, ludzie zaczynają więc rozumieć, że sztuka lat 60. to już zabytek – mówi Okoński. W latach 60. i 70. rozkwitły: polska ceramika, mozaika, tkanina, design. – Być może lata cenzury w sztukach narracyjnych „wyższej rangi” zaskutkowały pośrednio powiewem wolności w designie, pozwoliły artystom nakierować całą energię właśnie na te niedocenione, a przez to z mniejszą uwagą kontrolowane przez władze media. To złoty i niepowtórzony jak dotąd okres polskiego projektowania. W tym znaczeniu jeszcze bardziej dziwi brak poszanowania i zrozumienia, z jakim spotkała się sztuka lat 60. po przemianie ustrojowej, zepchnięta wraz z wieloma innymi sferami życia Polski Ludowej gdzieś pod grubą kreskę. Tropienie i recykling stają się tym samym bardziej polityczne niż tylko walka na argumenty z chciwym deweloperem pod hotelem Cracovia. I choć słowo „artysta” pojawiało się w tekście nieraz, a sam Okoński ma na swoim koncie mnóstwo realizacji (choćby „Puryfikację”, na którą składała się pływająca po Wiśle świnia, odwrócona racicami ku górze), to podróż szlakiem krakowskich mozaik nie jest projektem artystycznym. – Nazwałbym to społecznikostwem, pracą, której nie podjęli się historycy sztuki, niezainteresowani tematem, ani krytycy, którzy boją się podjąć ryzyko i powiedzieć „Tak, to jest dobre”. Tropienie sztuki z przedłużoną datą ważności, idealnej do recyklingu, to artystyczna w końcu tradycja Krakowa. – Jeśli zawczasu się nie zreflektujemy, to gros tych realizacji pójdzie pod młotek, niestety nie kolekcjonerski, a pneumatyczny – kończy Okoński. Kraków, który tak kocha swoją tradycję, sam kręci na siebie bicz, zaniedbując płodny w najlepszej jakości realizacje artystyczne rozdział swojej historii. Warto o tym pamiętać, bo po odrobieniu lekcji z lat 20., fascynacji nawet drugoligowymi artystami lat powojennych, przyjdzie wkrótce fascynacja latami 60. i ich dziedzictwem. Oby nieutraconym. &
Jeśli chodzi o tę ostatnią, warto przyjrzeć się bliżej jej autorom – małżeństwu Heleny i Romana Husarskich. Historia dwojga działających głównie w Krakowie rzeźbiarzy to materiał na niejeden film dokumentalny. Popularność zbudowali na mozaikach i ceramice oraz wymyślonej przez siebie, oryginalnej technice „malowania ogniem”, piropikturze. – W telegraficznym skrócie polegała ona na nanoszeniu kolejnych warstw szklanego pigmentu palnikiem, co tworzyło ultratrwałą, wielowarstwową kompozycję, dzięki czemu ich prace przypominają raczej szklane reliefy niż klasycznie rozumianą mozaikę – tłumaczy Okoński, który zafascynowany nowatorską techniką postanowił podążać śladem Husarskich. Nie tylko jednak oryginalna technika może w tym przypadku fascynować. Helena, cór-
Odkrycie gigantycznej, zajmującej 34 metry kwadratowe abstrakcyjnej kompozycji autorstwa małżeństwa Husarskich sprawiło, że udało się powstrzymać dewelopera, który już w lutym chciał wjechać w kompleks Cracovii buldożerami. ka Stefana Burtana, odziedziczyła po ojcu posiadłość, która po jej ślubie z Romanem stała się kolebką polskiej ceramiki. Ale stałym bywalcem willi Husarskich był także choćby Stanisław Lem. Również sam Husarski po pióro sięgał często, w licznych traktatach i tekstach okołoartystycznych. Niestety, w późniejszych latach coraz częściej popadając w manię prześladowczą, która nakazywała mu myśleć, że „ściśle tajną” technikę
78
& Czytamy
80
Art &
PIERWSZY CELEBRYTA
POLSKIEJ
FOTOGRAFII
Na sesję przychodziło kilku panów z gitarami i coś z nimi trzeba było zrobić. Marek Karewicz wiedział, co. Wspomnienia autora ikonicznych zdjęć polskich muzyków – Czesława Niemena, Niebiesko-Czarnych czy Marka Grechuty – to w tym miesiącu lektura obowiązkowa. Jacek Tomczuk
81
& Czytamy
W
janowską; który jeździł na festiwale do Opola i Sopotu; który zrobił pierwszą okładkę płytową w historii polskiego big-beatu.
Zajmij się czymś mądrzejszym
Do rozrywki wciągnął go Franciszek Walicki, będący dla polskiej estrady tym, kim Tyrmand był dla jazzu. Jako menedżer tworzył pierwsze polskie zespoły „mocnego uderzenia”: Rhythm & Blues, Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni... Każdy musiał mieć zdjęcie. – To do kogo dzwonimy? Do Marka Karewicza. Tylko czy będzie miał czas? – tak w latach 60. i 70. wyglądała niemal każda rozmowa artysty z menedżerem, kiedy potrzebne było zdjęcie do gazety, na plakat czy okładkę płyty. – Marek jest człowiekiem jazzu, a big-beatu, jak sam się przyznaje, nie lubił. W efekcie, biorąc aparat do ręki, podchodził do tych artystów trochę inaczej niż do swych ukochanych jazzmanów – inaczej na nich patrzył, co widać na zdjęciach – twierdzi Marcin Jacobson, przyjaciel fotografa, razem napisali tom wspomnień „Big-beat”. – Jeżeli w latach 60. jakaś redakcja szukała zdjęcia konkretnego muzyka, to wiadomo było, że pierwszy telefon wykona do Karewicza. Drugi zwykle nie był już potrzebny – śmieje się Wojciech Plewiński, wieloletni fotograf „Przekroju”. Karewicz zdominował na lata polską estradę. Na sesję przychodziło kilku panów z gitarami i coś z nimi trzeba było zrobić: ustawić, doradzić, jak mają trzymać instrumenty, żeby to wszystko nie wyglądało zbyt sztywno. – Przygotowując się do fotografowania jakiegoś zespołu, zawsze wyszukiwałem niecodzienne plenery. Czerwone Gitary najpierw wywiozłem na złomowisko w Gdańsku Wrzeszczu, a nieco później na niewyobrażalnie wielki plac między Katowicami a Opolem, zawalony żelastwem czekającym na przetopienie w hutach – opowiada Karewicz. – Natomiast pierwsze plenerowe zdjęcia Niebiesko-Czarnych robiłem na świeżo zaoranym kartoflisku. Innym razem zaproponowałem Walickiemu, byśmy zrobili sesję fotograficzną na „Darze Pomorza” cumującym w gdyńskim porcie Marynarki wojennej. Udało się. Nie mam pojęcia, jak on to załatwił.
arszawa, styczeń 1971 roku. Marek Karewicz nie lubi pracy w studiu fotograficznym, ustawianie świateł to mordęga. Woli plener, naturalną scenografię i szybką robotę. Tadeusz Nalepa na sesję okładkową do swego albumu umawia się na Powiślu. Przychodzi z sześcioletnim synem, nie miał go z kim zostawić. – Był mróz, więc małemu Piotrusiowi, założyłem swój sweter, oczywiście za duży, dlatego poupinaliśmy go agrafkami. Aż dziw, że tego nie widać. Tadek na tym zdjęciu niesie najzwyklejszą harcerską gitarę, która bardziej nadawała się do odśnieżania niż do grania. Ważne, że wygląda dobrze. Są takie fotografie, które same z siebie grają, więc nie musiałem zbytnio kombinować – wspomina Marek Karewicz. Chłopiec minę ma dziarską, ale zaciśnięte dłonie stara się ukryć jak najgłębiej w rękawach. Tak powstała okładka do „Bluesa” Breakoutów, uznana po latach za najlepszą w historii polskiej muzyki. Karewicz wtedy o tym nie wie, bo okładki płyt tłucze niemal taśmowo. Po latach zrobi remanent, wyjdzie 2145, to niemal jedna w tygodniu.
Telefon do Karewicza
Marek Karewicz, rocznik 1938, chciał być jazzmanem. Najpierw grał na kontrabasie, ale kiedy okazało się, że futerał nie mieści się w taksówce, a trudno jednocześnie prowadzić skuter i jechać z wielkim pudłem na plecach, przerzucił się na trąbkę. Założył nawet w latach 50. swój zespół Six Boys Stompers. Przez pewien czas grał z nimi na saksofonie Michał Urbaniak. – Wyrzuciłem go z zespołu, bo podczas koncertów popijał wódkę, którą chował w wazoniku na scenie. Grałem jazz, ale nie byłem dobrym muzykiem i czułem, że nie jest to moje powołanie – opowiada po latach. Zdecydował autorytet Leopolda Tyrmanda, który miał mu powiedzieć: – Zajmij się czymś mądrzejszym. Jest rok 1958, Karewicz chodzi do szkoły fotograficznej w Warszawie, uczy go Benedykt Dorys, legenda fotografii, który specjalizuje się w portretach. – To on mnie zainspirował, powtarzał, że jeśli chcę fotografować profesjonalnie, muszę się w czymś wyspecjalizować. Karewicz wybrał muzykę. – Zawsze chodził na koncerty z aparatem i zasłaniał scenę – wspomina Barbara Hoff. Najchętniej fotografował muzyków jazzowych, dziś uznawany jest za największego kronikarza europejskiego jazzu. Ale jest też trochę inny Karewicz. Ten, który obsługiwał krajowe gwiazdy popu – Czesława Niemena, Krzysztofa Krawczyka, Tercet Egzotyczny, Izabelę Tro-
Przegrać z Dudą-Graczem
Jego specjalnością stały się okładki, zamówienia dostawał z Polskich Nagrań, największego wtedy wydawcy płyt. Zanim przystąpił do pracy, musiał wygrać konkurs. Wyglądało to tak: na tablicy ogłoszeń wisiały informacje o konkursach na oprawę graficzną płyt. Temat – i tu padało nazwisko artysty: Irena Santor, Tadeusz Nalepa,
82
Art &
Stan Borys
83
& Czytamy
Czesław Niemen
Niebiesko-Czarni, Edward Hulewicz. Jeżeli temat rokował, szedł do zaprzyjaźnionych techników, żeby puścili mu płytę, w sprawie której wisiało ogłoszenie. Jeśli muzyka była OK, zgłaszał się, a kiedy po drugim utworze wychodził, sprawa sama się rozwiązywała. Komisja artystyczna Polskich Nagrań spośród kilkunastu chętnych wybierała trzech. Każdy robił projekt, a potem... I tak zwyciężał Karewicz. Czy kiedyś przegrał? – Raz. Zgłosiłem się do płyty Wojtka Młynarskiego. Ja zrobiłem zdjęcie, a Jerzy Duda-Gracz karykaturę: przygarbiony Wojtek na tych swoich długich nogach. No, ale przegrać z Dudą-Graczem to nie wstyd.
pocztówek dla Krajowej Agencji Wydawniczej ani jeździć na reportaże chwalące przemysł ciężki. – Młodszym wydawał się jednak już trochę staroświecki. On pracował z aparatem dużego formatu, my używaliśmy sprzętu małoobrazkowego – wspomina Jacobson. – Chcieliśmy być mobilni, tam, gdzie coś się działo, gdzie nas nie oczekiwano. „Karol”, jak go serdecznie nazywają przyjaciele, był już wtedy celebrytą. Chyba nie miał wiele czasu na zdjęcia. Tak to odbieraliśmy. On zaś, podobno, niejako w rewanżu nazywał nas ironicznie: paparazzi. Coś w tym jest. Miał dostęp niemal do każdej jazzowej garderoby, ale zdjęć zza kulis w jego archiwum znaleźć można niewiele. Nie lubił podglądać. Jego zdjęcia są zapisem zmagań – jak fotografować nie tyle jazz, big-beat czy rock, ile muzykę. Widać w nich próby, poszukiwania, niekiedy pomyłki, ślepe uliczki... W specjalizacji, którą przyjął, czyli fotografii koncertowej, rzadko powstają dzieła sztuki. Może dlatego w środowisku fotografów z ambicjami nie ma legitymacji artysty. Karewicz najbardziej ceni swoje zdjęcia jazzowe, ale one wydają się zbyt podobne: czarne tło, punktowy reflektor, pot na twarzy, wypchane poliki albo palce przebierające po instrumencie. To wszystko są bezcenne rzeczy, robione przez lata. Na znaczeniu zyskuje jednak jego fotografia użytkowa, wtedy był nie tylko obserwatorem, ale też kreatorem. &
W Polsce na korbkę i sznurek
– To taki pionier, pilot oblatywacz, który rozpoznawał teren. W latach 60. rynek rozrywki dopiero się tworzył, nikt do końca nie wiedział, jak to ma wyglądać, a przed Karewiczem nie było w Polsce nikogo, kto tego próbował – opowiada Tadeusz Rolke. Kiedy po gomułkowskiej małej stabilizacji przychodzą gierkowska odwilż i konsumpcja, Karewicz znowu wyznacza standardy. Musiał nadać tym zespołom szyk, ładnie je opakować i sprzedać jak towar, bo ludzie już tego oczekiwali. A jednocześnie musiał pamiętać, że na okładce kolory będą inne niż na zdjęciu, w drukarni doleją innej farby niż trzeba, że to wciąż Polska na korbkę i sznurek, przaśna, ale z ambicjami. Karewicz to pierwszy fotograficzny celebryta, król życia. Imponował zarówno towarzysko, jak i swego rodzaju wolnością. Nie pracował na etacie, był freelancerem, nie musiał strzelać
Wszystkie zdjęcia pochodzą z albumu „Big Beat – Marek Karewicz”, Wydawnictwo SQN, 2014
84
& Oglądamy, objaśniamy
ALFABET
ERWINA
Prace Erwina Olafa – najsłynniejszego dziś holenderskiego fotografa można obecnie oglądać w Gdańsku. Ale by oglądać ze zrozumieniem, warto wcześniej coś wiedzieć w jego temacie. A żeby coś w tym temacie wiedzieć, warto przeczytać nasz alfabetyczny miniprzewodnik po jego świecie.
Anna Jastrzębska
86
Art &
87
& Oglądamy, objaśniamy
AMSTERDAM
zasadzie kontrastu. W „Zmierzchu” przenosimy się do początku dwudziestego wieku i oglądamy ciemnoskórą rodzinę z wyższej klasy średniej w wystylizowanych wnętrzach. Fotografie i towarzyszący im film wideo otwarcie nawiązują do prac Frances Benjamin Johnston, która w latach 1899–1900 tworzyła portrety ciemnoskórych studentów Hampton Institute w Wirginii. Jej celem było wspieranie wyzwolonych Afroamerykanów w ich walce o status pełnoprawnych obywateli USA. Cele Erwina Olafa po części już Państwo znacie. Lustrzanym niemal odbiciem tego cyklu jest „Świt”: te same ujęcia, w tym samym historycznie czasie, tyle że osadzone w Rosji i utrzymane w bieli. O jaśniejszy przekaz prosić już chyba nie można. Zobacz również: Choreografia emocji, Gdańsk
Miejsce pracy i zamieszkania Erwina, który urodził się w 1959 roku w holenderskim Hilversum. Co bez wątpienia ma wpływ na to, jak i co fotografuje. Jego rodaczkami i rodakami byli przecież Rineke Dijkstra, Ed van der Elsken czy Hans von Maanen. Ale również Rembrandt, Vermeer i inni mistrzowie malarstwa XVII wieku, od których artysta równie chętnie czerpie garściami. Sąsiednie, flamandzkie wpływy René Magritte’a także dają o sobie znać w przepełnionych surrealistycznymi skojarzeniami projektach Olafa.
BLACKS
EROTYKA
Innymi słowy „Czarni”. Ta seria zdjęć Olafa to taki malewiczowski „Biały kwadrat na białym tle”, tyle że... nie biały i nie kwadrat. Czarne postaci na czarnym tle, sfotografowane niczym królewska rodzina w otoczeniu służby, stanowią komentarz artysty na temat rasizmu i wszelkich nietolerancji. „Ukazując wszystkich – białych, czarnych, kolorowych – w czerni, chciałem pokazać równość” – mówi Erwin, a my dodamy, że pomysł rewelacyjny i takaż realizacja. Zobacz również: Choreografia emocji, Gdańsk
Zobacz: porno-szyk
FASHION VICTIMS
Jedna z najsłynniejszych serii zdjęć Erwina Olafa. „Fashion Victims” z 2000 roku porusza kwestię współczesnego niewolnictwa: uzależnienia od konsumpcji, hołdowania metce. Nadzy modele (jako jeden z nich wystąpił sam fotograf) i modelki pozują w erotycznych pozach, w torbach od Chanel, Gucciego, Calvina Kleina. Torby – dodajmy – nie są przewieszone przez ramię, ale założone na głowę. Doskonałe, gładkie, młode ciała z członkami we wzwodzie i nabrzmiałymi sutkami nie pozostawiają wątpliwości, co jest dziś nowym seksem.
CHOREOGRAFIA EMOCJI
Taki tytuł nosi wystawa prac Erwina Olafa, którą można obecnie oglądać w Zielonej Bramie (oddział Muzeum Narodowego) w Gdańsku. Na ekspozycję składają się cztery cykle fotograficzne i prace wideo z lat 1990–2009: „Blacks”, „Grief” oraz „Dusk” i „Dawn”. A że prezentacja trwa do 15 czerwca, to im szybciej kupicie Państwo bilety na pociąg do Gdańska, tym lepiej. Zobacz również: Gdańsk
GDAŃSK
Bilety w tym kierunku powinniście Państwo kupić, chcąc obejrzeć prace Olafa. Dodamy tylko, że to nie pierwsza prezentacja Holendra w kraju nad Wisłą. Wcześniej, już w 2005 roku, jego retrospektywa miała miejsce w Muzeum Sztuki w Łodzi. Zobacz również: Choreografia emocji
DAWN, DUSK
Cykle „Dusk” (Zmierzch) i „Dawn” (Świt), które znalazły się na pokazie w Gdańsku, uzupełniają się na
88
Art &
HOMOEROTYZM
LACHAPELLE
Zobacz: zaangażowanie
Olaf nazywany bywa często LaChapellem z Holandii i choć takich uproszczeń nie lubimy, musimy przyznać, że w tym przypadku sami o nim trochę tak myślimy. Analogie są bowiem uderzające. Przede wszystkim zauważyć je można w estetyce obu panów: rozbuchanej, bogatej, nie bojącej się monumentalizmu realizacji, nasyconej kolorami, teatralnej i przesiąkniętej glamem. Takiej, do opisu której można użyć wszystkich efektownych przymiotników na świecie, a wciąż będzie za mało. Wynika to zapewne z faktu, że obaj panowie – fotograficy i reżyserowie filmowi – to również grube ryby w świecie reklamy, dobrze wiedzące, co się dziś najlepiej sprzedaje.
IRONIA
Do spółki z czarnym humorem stanowiła przez długi czas znak rozpoznawczy Olafa. Dziś coraz częściej ustępują miejsca melancholii.
JARECKA, DOROTA
Odpowiedzialna za czarny PR Erwina Olafa w Polsce. W 2005 roku w „Wysokich obcasach” stanowczo odradzała pójście na wystawę holenderskiego LaChapelle’a w Łodzi. Zupełnie jakby nie pojęła, że stylistyka porno-szyku, operowanie kiczem i swobodne przekraczanie granic tandety to zabiegi stosowane przez autora świadomie.
MATURE
W serii „Dojrzałe” z 1999 roku fotograf puszcza oko do pin-up girls z lat 50. minionego wieku. Tytułując poszczególne fotografie, posłużył się imionami i inicjałami znanych modelek oraz wiekiem sfotografowanych kobiet. Do realizacji projektu hojnie użył Photoshopa, by tu coś podciągnąć, tam wygładzić – sprawić, by dojrzałe modelki były jak najbardziej sexy. Cudowna konsekwencja funkcjonowania w rzeczywistości komercji: przełamujemy tabu starczego ciała, ale robimy to tak, by było ładnie i gładko. Zobacz również: Photoshop
KRÓLEWSKA KREW
Nie ma chyba możliwości, byście nie znali choć jednej fotografii z tej serii. „Królewska krew” nawiązuje do historycznych, rzeczywistych postaci i elementów związanych z ich śmiercią, która – paradoksalnie – zapewniła im długowieczność: przetrwały w zbiorowej wyobraźni jako ikony. Kontrowersje wzbudził zwłaszcza wizerunek księżnej Diany z logiem Mercedesa, wbijającym się w jej ciało. Jak w jednym z wywiadów mówi sam zainteresowany: „Najwięcej kłopotów było w Anglii i Australii, trochę w Stanach Zjednoczonych. Stało się tak dlatego, że sfotografowana dziewczyna jest podobna do Lady Di, a my żyjemy w społeczeństwie, w którym ludzie zaczynają być traktowani jak ikony. To jest zabawne. Dlatego fotografię umieściłem na okładce mojego albumu, chciałem mieć ikonę na okładce. W ten sposób zdjęcie staje się ikoną, nawet jeśli to nie jest sama Lady Di, nawet jeśli jest to imitacja”. Dodatkowy komentarz chyba nie potrzebny.
NEOBAROK
Wybujałość, nadmiar, dziwność, zmysłowość, nienaturalne piękno, zwyrodniałe formy... Choć sam artysta odżegnuje się od szufladki z napisem „neobarok”, nie może zaprzeczyć, że elementy tegoż są wyraźnie obecne w jego dziele. Wirtuozeria kompozycji, niepokój, wyrafinowanie i sztuczność przedstawienia są obecne niemal we wszystkich pracach holenderskiego fotografa. Nie bez kozery wśród swoich najważniejszych inspiracji Olaf wymienia śmiałe jak na swoje czasy malarstwo Rubensa. Co oczywiście nie przeszkadza mu, by obok manieryzmu i baroku fascynować się (a swoim fascynacjom dawać wyraz w fotografiach) Edwardem Hopperem i Normanem Rockwellem.
KICZ
Zobacz: większość prac Erwina Olafa.
89
& Oglądamy, objaśniamy
Erwin Olaf, „Żołnierz”, z cyklu „Brzask”, 2009 Na stronie 87: Erwin Olaf, „Pragnienie”, z cyklu „Czerń”, 1990
PHOTOSHOP
w serii „Dojrzałe” (1998).Wkrótce jego fascynacja programem do obróbki zdjęć zaowocowała seriami „Królewska krew” (2000) i „Paradise” (2001). Jak mówi sam zainteresowany: – Wówczas chciałem wręcz celebrować możliwości i istnienie tego fantastycznego wynalazku. Potem zacząłem używać Photoshopa bardziej jako narzędzie do pracy z kolorami i kreowania specyficznej atmosfery, jak to czyni malarz. Zobacz również: Mature
Podstawowe narzędzie pracy Erwina. Kiedy program wprowadzono na rynek, w pierwszej chwili zupełnie nie był nim zainteresowany. Aż do około 1997 roku, gdy musiał go użyć do realizacji zlecenia reklamowego. Zaczął wtedy zgłębiać cudotwórcze możliwości tego narzędzia, a pierwsze tego efekty w jego pracy artystycznej można dostrzec
90
PORNO-SZYK
Skrajna erotyzacja przekazu, odwoływanie się do przemocy i seksualnych tabu – z trendu, który narodził się w świecie reklamy w latach 90. i wciąż miewa się dobrze, Erwin Olaf korzysta chętnie i umiejętnie. Maksymalnie eksploatuje popularną reklamową estetykę, by sprzedać przekaz, który w nią uderza. Dobre, choć pokrętne.
REKLAMA
Robił zdjęcia m.in. do kampanii reklamowych dla Audi, Diesela, Heinekena, Lavazzy, Levi’s, Microsoftu, Nokii i Virgin. Jego realizacje są odważne, dowcipne i – choć nie wszyscy zgadzają się z tą opinią – widać w nich zaplecze dziennikarskie (Olaf studiował dziennikarstwo i skończył fakultet poświęcony fotografii prasowej). Zobacz również: LaChapelle, porno-szyk
SZACHIŚCI
Ten cykl z 1988 roku otworzył Olafowi drzwi do światowej kariery. Za projekt „Chessmen”, hojnie korzystający z estetyki sado-maso i przedziwnej logiki świata marzeń sennych, poruszający problematykę seksualności, płci i humoru, gdzie fotografia prasowa swobodnie łączy się ze studyjną, Erwin otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie Young European Photographer. Mimo że dziś już nie taki młody, fotograf wciąż konsekwentnie utrzymuje tę stylistykę i porusza się w obrębie ulubionych tematów. Bo się świetnie sprzedaje? Może. Ale również dlatego, że czuje ją doskonale.
TABU
(PRZEŁAMYWANIE)
Zobacz: większość prac Erwina Olafa
UCZCIWOŚĆ
– Zawsze gdy wybieram modeli, bez względu na to, czy są to starsze osoby, otyłe kobiety, czy osoby niepełnosprawne umysłowo, płacę im, ponieważ traktuję ich jak prawdziwych modeli i chcę się czuć niezależnie. Nie lubię fotografów, którzy wykorzystują „normalnych” ludzi, nie płacąc im wcale lub płacąc bardzo mało, a potem sprzedają prace do muzeów za 200 tysięcy euro lub dolarów. Ludziom, z którymi się pracuje, trzeba płacić tyle, ile można dostać za fotografię. Staram się prowadzić w tym zakresie działalność bez zysków. Chcę być niezależny i uczciwy – mówił fotograf w rozmowie z Ewą Gałązką. Komentarza chyba nie potrzeba.
WWW
www.erwinolaf.com – warto zaglądać, by być na bieżąco.
ZAANGAŻOWANIE
Artysta, wyposażony w cięty wizualny język i zmysł krytycznej obserwacji, skwapliwie korzysta ze swego uposażenia i zaprasza do swoich projektów osoby w podeszłym wieku, z upośledzeniami lub należące do mniejszości kulturowych i seksualnych. Jak ładnie piszą organizatorzy wystawy Olafa w Gdańsku, w ten sposób fotograf „realizuje ideę wolności twórczej i ludzkiej”. Nie dziwota więc, że jego prace doskonale sprawdzają się w kampaniach społecznych. Zobacz: homoerotyzm, Mature, tabu
ŻAL
Tym razem przenosimy się w lata 60. XX wieku. Prezentowany w Gdańsku cykl „Grief”, dla którego główną inspiracją były współczesne wpływowe rody amerykańskie, m.in. Kennedych i ich tragedie, to zapis emocji osób, które właśnie dowiadują się o stracie najbliższych. Zimna, hopperowska estetyka pustych pokoi, samotność, cisza, dramat. I oczywiście elegancja, bo przecież w świecie komercji jest lepiej, gdy jest ładnie. & Zobacz również: Choreografia emocji, Gdańsk
& Oglądamy, oceniamy
Stanley Kubrick i Sue Lyon podczas realizacji zdjęć do filmu „Lolita”, zdj. Christiane Kubrick © Warner Bros. Entertainment Inc.
92
Art &
KAMERA, AKCJA! „Barry’ego Lyndona” nakręcił w 1975 roku wyłącznie przy świetle świec, by jak najwierniej oddać osiemnastowieczne realia. Zdjęcia robił obiektywami wykonanymi na zamówienie NASA do fotografowania powierzchni niewidocznej strony Księżyca. Anna Glaze
G
litę” i „Lśnienie” – w swoim gatunku niedoścignione (mimo, że Stephen King nie przepadał za kubrickowską adaptacją swej powieści, film jest bezsprzecznie – i słusznie – uważany za jeden z najlepszych horrorów w historii). Jeśli więc naprawdę, ale tak naprawdę chcecie zgłębić świat genialnego reżysera, przekonać się, jak pracował, jak w tej pracy ważny był każdy najmniejszy detal, poczuć klimat jego planu filmowego, koniecznie jedźcie do Krakowa i pędźcie do tamtejszego Muzeum Narodowego. Do połowy września gości tam świetna wystawa poświęcona fenomenowi zmarłego przed piętnastoma laty reżysera, scenarzysty i producenta.
dyby był celebrytą, „Pudelek” musiałby mu poświęcić chyba osobną zakładkę i regularnie oddawać część zysków z reklam. O metodach pracy i sposobie bycia Stanleya Kubricka (1928–1999) krążą bowiem legendy. Niemal do znudzenia powtarzane są historie o osiemdziesięciu powtórkach niektórych scen w trakcie pracy nad „Lśnieniem”. Coraz to nowe wersje przybiera relacja dziennikarza, który ponoć został postrzelony przez reżysera. Echem odbija się plotka, że to właśnie obciążenie psychiczne na planie „Oczu szeroko zamkniętych” doprowadziło do rozpadu małżeństwa Toma Cruise’a i Nicole Kidman. Historyjkami tego typu można zapełnić niejeden film i kilka książek, jednak nie o anegdoty w twórczości Kubricka tu chodzi. Laureat Oscara za obraz „2001: Odyseja kosmiczna” jest autorem wizualnych i technologicznych arcydzieł filmowych, wśród których wymienić można choćby „ Mecha n iczną poma ra ńczę”, wspom n ia nego „Barry’ego Lyndona”. „Full Metal Jacket”, „Lo-
Akt pierwszy, scena pierwsza
P r z ygotowa ło ją D eut sches Fi l m museu m z Frankfurtu we współpracy ze spadkobiercami ar tysty (głównodowodzącą była Christiane, wdowa po reżyserze). Kto choć raz był we frankfurckim muzeum, tego pewnie przekonywać nie trzeba – instytucja słynie z fajerwer-
93
& Oglądamy, oceniamy
Tom Cruise, Nicole Kidman i Stanley Kubrick na planie filmu „Oczy szeroko zamknięte” zdj. Manuel Harlan © Warner Bros. Entertainment Inc.
Za przedwczesne zakończenie tego tekstu odpowiadałaby przede wszystkim aranżacja, za którą w Krakowie stoją Tomasz Wójcik oraz Maja Gralak. Królestwo i konia temu, kto byłby w stanie się tu znudzić! Prezentacja ma dynamiczną formę, jest bogata w treści audiowizualne. Zorganizowana tak, jak dziś tworzone są wystawy w najlepszych zagranicznych muzeach i galeriach. Zwiedzający przyswaja wiedzę bez wysiłku i nawet jeśli nie przeczyta podpisów pod wszystkimi eksponatami, po przejściu pomieszczeń ekspozycyjnych może i tak czuć się ekspertem w dziedzinie „kubrickologii”.
ków serwowanych widzom tak na wystawach stałych, jak i czasowych. Montowanie filmu, ustawianie świateł, sterowanie dźwiękiem – odwiedzający mają pełne ręce roboty i sporo radochy. Nie inaczej jest na ekspozycji, która do Krakowa przyjechała z Los Angeles (z Polski wyruszy dalej do Kanady i Korei Południowej) i którą zobaczyło już ponad 800 tysięcy ludzi na całym świecie. W założeniu prezentacja ma w dogłębny sposób ukazywać życie i twórczość Kubricka – jednego z niewielu „wielkich tego świata”, którzy nie mogą się pochwalić polskimi korzeniami (dziadek pochodził z Ukrainy). I – najkrócej mówiąc – ten cel po prostu świetnie spełnia. W zasadzie w tym momencie moglibyśmy skończyć…
Akt drugi, scena druga
Panel komputera HAL 9000, kostium małpy z „Odysei kosmicznej”, słynny monolit z tego filmu,
94
Art &
Stanley Kubrick podczas kręcenia filmu „Spartakus” (Wlk. Bryt./USA, 1960) © Warner Bros. Entertainment Inc.
kowska, której autorem scenariusza i kuratorem jest Rafał Syska, oferuje trzy możliwe ścieżki wędrowania po niej. Ścieżki technologii, wojny i szaleństwa (prezentujące ważne motywy w twórczości reżysera) zyskały inną oprawą wizualną i muzyczną. Zwłaszcza na tę ostatnią warto zwrócić uwagę, bo Kubrick przywiązywał wielką wagę do warstwy dźwiękowej swoich obrazów – dość wspomnieć soundtrack do filmu „Mechaniczna pomarańcza” z IX Symfonią Beethovena w jednej z ról głównych. Na polskiej wystawie nie brakło też polskich akcentów – pokazane zostały m.in. „pozostałości” po niezrealizowanym filmie o Holokauście „Aryjskie papiery”, który miał być realizowany właśnie nad Wisłą. Są też polskie plakaty do jego filmów. A całość jest spójna i po prostu fajna.
pokój 237 z „Lśnienia”, a nawet oryginalny zegarek z Myszką Miki, który nosił bohater „Full Metal Jacket”, to zaledwie wstęp do tego, co można zobaczyć w MN w Krakowie. Na pokaz składa się bowiem ponad tysiąc eksponatów, a wśród nich rekwizyty i oryginalne scenariusze, książki stanowiące kanwę scenariuszy, często z odręcznymi notatkami, fotosy z planów zdjęciowych, listy, plakaty, nagrody, i – przede wszystkim –urządzenia techniczne i sprzęt wykorzystywany podczas realizacji zdjęć oraz prac montażowych. Słowem – dużo gadżetów i atrakcji. I dobrze, bo takie są oczekiwania dzisiejszych widzów i można tylko pogratulować, że niektóre polskie instytucje to zrozumiały. Każda z kubrickowskich wystaw realizowanych w różnych miejscach globu różni się nieco, a kra-
95
& Oglądamy, oceniamy
„Lśnienie” (Wlk. Bryt./USA, 1980). Córki dozorcy Grady’ego (Lisa i Louise Burns). © Warner Bros. Entertainment Inc.
Napisy końcowe
obejrzeniu tej wystawy nie można mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Twórca „Mechanicznej pomarańczy” i „Lśnienia”, poza tym, że był wielkim kinomanem, był także znawcą malarstwa i muzyki klasycznej, czego z pewnością nie można nie zauważyć po obejrzeniu choćby jednego jego filmu. A jeśli nawet, to po wizycie w Krakowie nie ma takiej opcji. &
Wystawy poświęcone sztuce filmowej i filmowcom to wciąż rzadkość w tradycyjnych muzeach, jakim jest przecież Muzeum Narodowe w Krakowie, a dobre należą już w ogóle do białych kruków. Obecność Kubricka w przestrzeniach galeryjnych (co również podkreślają organizatorzy polskiej prezentacji) jest jednak w pełni uzasadniona – po
THE END 96
ODKRYCIA. Motyw ciała w polskiej fotografii AUKCJA: 7 czerwca 2014, godz. 17.30, Łódź WYSTAWY:
30.05-03.06.2014 - Miejsce: Leica Gallery Warszawa, Mysia 3 05-15.06.2014 - Miejsce: FOTOTESTIWAL, Art_Inkubator, Tymienieckiego 3, Łódź
katalog aukcji: www.artinfo.pl | www.fotografiakolekcjonerska.pl
Paweł Pierściński, Poranna gimnastyka I, 1970
EMOCJONALISTA New York Times nazwał go „rzeźbiarzem ruchu” a jego metalowe konstrukcje wzbogacają kolekcję sztuki Rockefellera. Lubomir Tomaszewski zmaga się z siłami natury i własnymi emocjami. Efekty tej walki można zobaczyć na najnowszej wystawie artysty w genewskim Pałacu Narodów ONZ. Justyna Budzik Smukła, antropomorficzna sylwetka z barwionego na niebiesko drewna i metalu wygina się w delikatny łuk, wyciągając ramiona ku górze. W dłonie udaje się jej uchwycić trzy metalowe gołębie w srebrzystym kolorze. Ich wypolerowana powierzchnia pięknie odbija światło, a cienie w załamaniach skrzydeł tym intensywniej wydobywają jasne odblaski, kon-
trastujące z ciemnym kolorem figury. Rozwiane długie włosy, smukła szyja i zaokrąglone piersi rzeźby pozwalają widzowi dopatrywać się w niej postaci kobiecej, tak często obecnej w pracach Tomaszewskiego. Artysta w rzeźbach i obrazach przedstawia kobiety w tańcu, w melancholijnym zamyśleniu, w chwilach radości, wykorzystując do wywołania tych emo-
cji subtelność i grację figury. Patrząc na ponaddwumetrowej wysokości rzeźbę „Lot ku wolności”, widz odnosi wrażenie zatrzymanego w ułamku sekundy ruchu. Postać i gołębie symbolizujące wolność, ale i duchowość, spotykają się w locie, a moment dotknięcia ludzkiego ciała i ptasich skrzydeł zostaje zaznaczony błyskiem światła na powierzchni metalu. Na wystawie w Pałacu Narodów ONZ w Genewie publiczność po raz pierwszy ma możliwość kontaktu z tą wyjątkową pracą, nad którą Tomaszewski pracował przez ponad kilkanaście lat. Rzeźba „Lot ku wolności” zawiera w sobie wszystkie cechy charakterystyczne dla twórczości polskiego artysty – on sam opatrzył je mianem emocjonalizmu jako wyodrębnionego nurtu w sztuce. Według Tomaszewskiego dzieło sztuki jest połączeniem talentu twórcy i jego głębokiego zaangażowania we wnętrze człowieka oraz w świat wokół. Sztuka w jego opinii jest zawsze skierowana do odbiorcy, a przyświeca jej misja wywołania głębokich emocji, będących podstawą percepcji i refleksji intelektualnej. Dla Tomaszewskiego sztuka dla sztuki nie ma racji bytu, twórczość artystyczna musi być ekspresją uczuć, które wypływają z myśli i doświadczenia. Nieprzypadkowo też Pałac Narodów Organizacji Narodów Zjednoczonych jest miejscem pierwszej ekspozycji „Lotu ku wolności”: emocje, które budzi to dzieło, związane są bardzo silnie z kręgiem wartości, jakie wpisują się w misję ONZ.
Artysta ognia
W filozofii Heraklita ogień jest żywiołem nadrzędnym. Wyraża istotę świata, manifestując się na wiele przeciwstawnych sposobów. Może ogrzewać, ale i parzyć, dawać światło, ale i oślepiać, jest nieprzewidywalny, gwałtowny, nie poddaje się kontroli człowieka. Lubomir Tomaszewski wykorzystuje ogień jako tworzywo, instrument oraz temat swoich dzieł, za każdym razem ujawniając inną jakość żywiołu. Wielość emocji, jakich widz doznaje w kontakcie z rzeźbami i obrazami tego artysty, wywiedziona jest z potencjału ognia. Po II wojnie światowej zaczął tworzyć obrazy autorską techniką malowania ogniem i dymem: specjalny papier opalał przy użyciu palnika. Na płaszczyznach kartki dym rysował fantazyjne wzory, nierzadko antropomorficzne, „ruchliwe”. Płomienie wypalały w kartkach dziury, pożerały brzegi, niszczyły całe fragmenty. Technikę tę twórca tłumaczy osobistymi przeżyciami z czasów wojny i trwale wpisanym w pamięć skojarzeniem ognia i destrukcji. Pierwsze obrazy, które powstały w ten sposób, przedstawiały więc motywy przemocy, strachu, zniszczenia i walki. Stopniowo jednak zaczęły je zastępować wizerunki inspirowane muzyką, jak na przykład w pokazywanych na genewskiej wystawie obrazach „Muzyka nocy”, malowanych dymem. Wijące się miękko smugi ukła-
dają się w kształty postaci grających na instrumentach. Dym oplata je jak mgła, ale nie wywołuje już negatywnych skojarzeń, tworzy raczej ulotną, synestezyjną atmosferę dźwięków, których widz nie słyszy, ale może je sobie wyobrazić. W pracach malowanych ogniem i dymem z ostatnich dziesięciu lat technika wydobywa erotyczne i ulotne aspekty tańca w licznych portretach tancerek, choć czasem wraca w obrazach z cyklu również i wątek wojennej pożogi – jak w obrazie „World Trade Center”, w którym płomień wypalił dwie dziury przypominające kształtem samoloty.
Natura, sztuka, człowiek
Do swoich rzeźb Tomaszewski wykorzystuje przede wszystkim: drewno, kamień, szkło i metal. Materiały artysta kształtuje uważnie, tak aby poszukiwania formalne nie przesłoniły emocjonalnego przekazu dzieł. Na odbiorcę oddziałują nie tylko antropo- i zoomorficzne kształty, na wpół realne, na wpół abstrakcyjne, ale też właściwości tworzywa: połysk i ciężar metalu, chropowatość i przestrzenność drewna. Niezwykle przejmujące są rzeźby z cyklu „Twarze”, które wykorzystują również szkło. Delikatne rysy (kobiece? to tylko wrażenie, nie ma co do tego pewności) wyrzeźbione w szkle są zarazem kruche i twarde, kontrastują przejrzystością i świetlistością z twardym drewnem. Co interesujące, szkło (i metal) to przecież surowiec formowany przy użyciu ognia – a zatem i ta dziedzina artystycznej ekspresji Tomaszewskiego czerpie z kreacyjnej siły żywiołu. Natura i tutaj pomaga artyście w tworzeniu. Wszystkie dziedziny artystycznej działalności Tomaszewskiego przenikają inspiracje pochodzące z natury. Emocjonalny potencjał jego dzieł wywodzi się z uważnej obserwacji dynamizmu żywiołów, z dostrzeżenia wielości form roślinnych i zwierzęcych. Naturalne tworzywa, z których wykonane są rzeźby, wytwarzają zmysłowe doznania, odwołując się do doświadczeń odbiorcy z jego kontaktów z naturą. Dlatego emocjonalna sztuka Tomaszewskiego skierowana jest do każdego, kto zechce poddać się głębokiemu oddziaływaniu dzieł. Zaprezentowane w Pałacu Narodów ONZ rzeźby i obrazy zostały dobrane tak, aby pozwolić odbiorcy na doświadczenie możliwie różnorodnych emocji, związanych z pracami Tomaszewskiego. Podobnie jak ludzkie i zwierzęce sylwetki w dziełach tego artysty, emocje te są również częścią nieustającego ruchu natury, zmieniając się w zależności od momentu, w którym odbiorca się na nie otworzy. „Emotions by Lubomir Tomaszewski” 2–23 czerwca Pałac Narodów ONZ w Genewie
PROJEKTANT ODPOWIEDZIALNY Projektant to nie tylko artysta. Zamiast zadawać pytania szuka na nie odpowiedzi i realnych rozwiązań. Nawet jeśli pytania dotyczą problemów najtrudniejszych: globalizacji, demografii czy środowiska. O tym wszystkim dowiadujemy się na wystawie „Zawód: projektant” w warszawskim Salonie Akademii.
Bibliotekarka, 2010, proj. Marta Niemywska
Procesy, takie jak globalizacja i urbanizacja, zmiany demograficzne, eksploatacja środowiska czy rozwój technologiczny nieustannie modyfikują obraz świata. Same w sobie nie są negatywne, powodują jednak powstawanie licznych problemów. Wśród tych najpoważniejszych są z pewnością: intensyfikacja produkcji, pogłębiające się różnice w zamożności społeczeństw, rozpędzone konsumpcja, nędza i głód, starzenie się społeczeństw, uzależnienie od technologii, oddalenie się od natury etc. Projektowanie jako dyscyplina, która skupia się nie na tym, jakie rzeczy są, ale – jak to ujął noblista Herbert Simon – jakie być powinny, w naturalny sposób uwikłana jest we wszystkie te konteksty. Projektanci nie są oczywiście ratownikami naszej cywilizacji. Problemy są dla nich raczej wyzwaniami, impulsami, które mogą prowadzić do poszukiwania i tworzenia nowych rozwiązań.
Wystawa „Zawód: projektant” w galerii Salon Akademii w Warszawie pokazuje nie tylko, że współczesne problemy są przez projektantów zauważane, ale że również na nie odpowiadają. Czasami poprzez krytyczne komentarze, które mają za zadanie podnieść świadomość dotyczącą problemu, innym razem stanowią próby realnych rozwiązań: gotowe produkty lub systemy. Prezentowane projekty powiązane zostały z pięcioma obszarami, w których ogniskują się kluczowe problemy współczesnego świata. Hasła, które budują strukturę wystawy, to: globalizacja, urbanizacja, demografia, środowisko, technologia. W każdym obszarze można zidentyfikować i opisać dziesiątki problemów czekających na rozwiązanie. Wystawa odnosi się jedynie do wyselekcjonowanych zagadnień i konfrontuje dwie postawy: krytyczną i praktyczną. Zobaczyć można prace następujących twórców lub kolektywów: Magda Juszczak, Maya Ober/Knockout Design, Agata Kulik-Pomorska, Paweł Pomorski/Malafor,
M.A.M Airbag, 2011, proj. Maja Szczypek, Ania Łyszcz, Magda Rychard
Grzegorz Nawacki/Designlab, Oskar Zięta/Zieta Design, Sonia Słaboń/Kafti. Stopniowo burzymy zarówno równowagę planety, jak i równowagę własnej egzystencji. Coraz mocniej odczuwalna jest konieczność dążenia do jej odzyskania. Projektanci mogą mieć w tym procesie swój znaczący udział. Ich odpowiedzi kierują uwagę ku idei slow life – zwrotu ku lokalności, naturze, energii odnawialnej, aktywności, trwałości. Wystawa przyjmuje punkt widzenia projektanta, stawiając go w roli świadomego i odpowiedzialnego członka globalnej społeczności. ZAWÓD: PROJEKTANT | świadomość i działanie do 17 maja Galeria Salon Akademii Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie Pałac Czapskich – Raczyńskich
O FOTO CHODZI W ŁODZI Wszyscy, którzy nie lubią świetnych imprez, niech w najbliższym czasie trzymają się z daleka od Łodzi. W pierwszej połowie czerwca odbędzie się tam Fotofestiwal. „The Guardian” ogłosił go w 1989 roku „Fotografem dekady” a magazyn „Life” wykorzystał jego fotografię na okładce dodatku specjalnego „Najlepsze fotografie lat 80.”. Swoją wystawę „DisCover Photography” w wielkiej pofabrycznej przestrzeni Monopolis w Łodzi Brian Griffin otworzy osobiście, i jest to nie lada powód do radości, bo fotograf jest dziś gwiazdą niemal takiego samego formatu jak sławy, które fotografował. Przypomnijmy – byli wśród nich: Iggy Pop, Depeche Mode, Queen i The Clash. Spośród innych sław, które duchem i ciałem zjawią się w Łodzi, trzeba powiedzieć o Rogerze Ballenie – niezwykłej osobowości, autorze bardzo charakterystycznych, nieoczywistych i niepokojących kadrów, w większości tworzonych w biednych przedmieściach Republiki Południowej Afryki. Fotograf otworzy retrospektywną wystawę swoich zdjęć w Atlasie Sztuki. Z kolei Alex Webb, jeden z głównych przedstawicieli agencji Magnum Photos, w trakcie Fotofestiwalu poprowadzi ekskluzywne warsztaty fotograficzne, Magnum Master-
class. A na wystawie Volkera Hinza, fotografa, którego portrety przez dwadzieścia lat definiowały charakter niemieckiego magazynu „Stern”, zobaczymy portrety gwiazd, polityków, ludzi show-biznesu i popkultury w czasach ich świetności. Równie istotnym elementem imprezy będzie oczywiście wystawa konkursowa. Na tegoroczną edycję Grand Prix Fotofestiwal – konkursu, w którym nagradzani są artyści o wyjątkowej osobowości i projekty prezentujące odważne wizje (formuła jest otwarta i nie zakłada ograniczeń tematycznych, wiekowych ani geograficznych), wpłynęła rekordowa liczba zgłoszeń: ponad 600 projektów z kilkudziesięciu krajów. Jury, nie bez trudu i dyskusji, wybrało 10 finalistów. Zwycięzcę i zdobywcę 10 tysięcy złotych poznamy 5 czerwca. Podsumowując – szykuje się niezła impreza. Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi 5–15 czerwca Art_Inkubator
Marlous van der Sloot, „Le Corps Vecu”, Likijsje, Grand Prix Fotofestiwal 2014
Talent młodej artystki Marlous van der Sloot odkrył festiwal „Voies Off” Arles 2011 (fotograficzne Oskary i Cannes w jednym). Dziś jej pokrętne metafory wyróżnia Grand Prix Fotofestiwalu.
Brian Griffin, „DisCover Photography”, Iggy Pop, „Soldier”, Fotofestiwal 2014
Najbardziej punkowa wystawa Fotofestiwalu, „DisCover Photography” to teatr jednego aktora, Briana Griffina. Artysta fotografował największe gwiazdy rocka, przed jego obiektywem stanął też krnąbrny Iggy Pop.
Roger Ballen, „Offering”, 2009, Fotofestiwal 2014
Paskudni modele, zdeformowane twarze to znak rozpoznawczy Rogera Ballena. Nie bez powodu wokalistka Die Antwoord mówi o nim „Ballen to najdziwniejsza osoba na świecie”.
Renhui Zhao, „ Przewodnik po faunie I florze świata, kwadratowe jabłko”, Grand Prix Fotofestiwal 2014
W wieku 27 lat odbierał nagrodę dla najlepiej zapowiadającego się artysty w Singapurze (2010). Rok później studiował już na londyńskim University of Art. Zhao Renhui uwagę kieruje na problemy zwierząt.
Renhui Zhao, „Przewodnik po faunie I florze świata, złota rybka”, Grand Prix Fotofestiwal 2014
Cykl fotografii Zhao Renhui to 55 dziwnych zwierzaków i roślin, z których zakpiła sobie ewolucja. A jego prace to klucz do osobliwej instytucji Institute of Critical Zoologist. Ciekawe? Zobaczycie w Łodzi.
MARYNARKA IDEALNA Nie jest tajemnicą, że marynarka jest jednym z najważniejszych elementów męskiego ubioru. Dobranie perfekcyjnie pasującej do naszej sylwetki, idealnie leżącej, to przy kompletowaniu naszej garderoby prawdziwe wyzwanie. Dobrze skrojona koryguje niedoskonałości, może nas optycznie wyszczuplić, a nawet sprawić, że będziemy wyglądać na wyższych. Źle dobrana działa wręcz odwrotnie, zaburza proporcje, eksponuje niedostatki sylwetki, jednym słowem sprawia, że wyglądamy niezgrabnie. Na wielu panów deprymująco działa stereotyp, zgodnie z którym marynarka to strój niezbyt wygodny, w którym czujemy się jak w zbroi. Wiąże się to w dużej mierze z tym, że polskie krawiectwo znajdowało się przez wiele lat pod wpływem bardziej tradycyjnego i ciężkawego stylu rodem z Niemiec i Anglii. Właśnie dlatego w Atelier Mokotowska 63 zaproponowaliśmy doskonałą alternatywę dla panów, którzy marynarki noszą na co dzień, chcą wyglądać modnie, a jednocześnie czuć się komfortowo. Włoskie krawiectwo to marynarki wygodne, często bez konstrukcji czy podszewki. Jeśli pragniemy czuć się komfortowo, stylowo i modnie, jest to bez wątpienia coś dla nas. Specjalnie z myślą o naszych klientach rozpoczęliśmy współpracę z kilkoma najbardziej renomowanymi włoskimi specjalistami od „zdekonstruowanych” marynarek. Boglioli, włoska rodzinna firma krawiecka o wielopokoleniowej tradycji, znana jest z niezwykle miękkich, doskonale leżących marynarek. Wyjątkowość zapewniają im ręczne przeszycia, dobór tkanin (kaszmiry oraz jedwabie) i ich łączenia, specjalne traktowanie materiałów tak, aby osiągnęły jak największą miękkość. I wreszcie największy sekret Boglioli – konstrukcja, czy raczej dekonstrukcja marynarki. W Boglioli końcowe barwienie i wykańczanie tkanin odbywa się po skrojeniu i ręcznym przeszyciu marynarki. To
niezwykle pracochłonna technika – z 25 prototypów wybierany jest jeden, który spełnia wysokie standardy firmy. Technika ta zapewnia jednak niezwykłą wygodę, marynarki Boglioli wyglądają znakomicie, a komfort ich noszenia jest wręcz nieprawdopodobny, można go porównać chyba tylko do tego zapewnianego przez swetry czy dresowe bluzy. O jakimkolwiek krępowaniu ruchów nie ma mowy. Boglioli jako jedna z niewielu firm z sukcesem połączyła tradycyjne krawiectwo i metody z nowoczesną technologią. Inną tradycyjną włoską rodzinną firmą, specjalizującą się w krawiectwie męskim jest Lardini. Jej mottem są słowa „Moda jest snem”, co świetnie podsumowuje styl Lardini. Ubrania są doskonale zaprojektowane i skrojone, eleganckie, ale nie sztywne. Dobór materiałów, sposób wykończenia, detale, takie jak charakterystyczny „kwiat”w klapach marynarek przekształcają ubrania Lardini w małe dzieła sztuki. Marka jest doceniana na całym świecie, a jej ambasadorem jest doskonale łączący nonszalancje z umiłowaniem do męskiej niebanalnej elegancji Nick Wooster, uważany za jednego z najlepiej ubranych mężczyzn na świecie. Podczas czerwcowej edycji florenckich targów mody męskiej Pitti Uomo, Lardini zaprezentuje kolekcję specjalnie zaprojektowaną przez Nicka Woostera. W Atelier Mokotowska 63 każdy z panów znajdzie dla siebie idealną marynarkę na każdą okazję: od klasycznych po zdecydowanie bardziej codzienne. Atelier Mokotowska 63 ul. Mokotowska 63 (róg ul. Wilczej) 02-533 Warszawa tel.: 22 828 67 89 https://www.facebook.com/ateliermokotowska63
& Recenzujemy
CZAS POSZUKIWAń „Miesiąc Fotografii w Krakowie”
Kraków, różne miejsca, różni kuratorzy, do 15 czerwca
obejrzał Alek Hudzik
T
emat tegorocznego Krakowskiego Miesiąca Fotografii – „Re:search”, czyli poszukiwanie (choć po polsku już nie brzmi tak dobrze) – zobowiązuje nie tylko artystów, ale również widzów. Program w dłoń i szukamy tego, co dla nas najbardziej interesujące. Ja wybrałem wystawy debiutantów, bo to oni mogą najbardziej zaskoczyć. I najsilniej rozczarować. Wielcy nie wyrywają z butów, potwierdzają raczej to, czego moglibyśmy oczekiwać. Walker Ewans w mniej znanym wydaniu fotografa prasowego, podany przez Davida Campany’ego w MOCAKu musiał być hitem i hitem był. Gorzej jest z wystawą Woynarowskiego, chyba największego erudyty wśród artystów młodego pokolenia. Prezentacja „Oddźwięk” w Bunkrze Sztuki lekko zawiodła. Artystyczno-kuratorska koncepcja otwarcia fotografii na inne zmysły ugięła się pod ciężarem treści edukacyjnych. Dużo wyliczanek, tłumaczenia na siłę, podkładania artystów „do jakiegoś wzoru”. Są smaczki, puszczanie kuratorskiego oka, bo Woynarowski tu wstawi Aphex Twina, tam zaprezentuje ciekawostkę z pogranicza nauki i optyki. Całość jednak na tyle sztywno trzyma się obiektów ustawionych jeden za drugim, że wcale nie tworzy synestetycznych pasaży między zmysłami. Po sekcji „Show Off” obiecywałem sobie najwięcej. No bo jak tu nie liczyć na takich kuratorów jak Nicolas Grospierre, czy duet Gunia Nowik/Patrick Komornicki. Niestety ta scena srogo zawodzi – na osiem wystaw zaledwie dwie zasługują na uwagę. Wśród nich jest prezentacja grupy poznańskich artystów Zbiór Pusty, których zaprosili Komornicki i Nowik. W Art Agenda Nova artyści próbowali zaprzeczyć indywidualizmowi fotografii. Choć twórcy i kuratorzy idą trochę na skróty – do galerii wkładają patyki, budują szałasy, symbole wspólnoty – to wszystko wygląda dobrze, a fotografia nie gubi się po-
śród krzaków. Obok tak złych projektów, jak zdjęcia Moniki Krzynówek w galerii ZPAF (artystka, fotografując papużki, próbowała odtwarzać gesty Warhola), trafiają się udane eksperymenty, poparte tytułowym researchem. Jednym z nich jest „El Pilón”, Dominiki Gęsickiej. Artystka dotarła do prywatnej kolekcji pornograficznych zdjęć dwóch hiszpańskich stolarzy. Chociaż w niewielkiej galerii klimat warsztatu-studia porno odtworzony został dosyć skromnie, to sama historia przyciąga uwagę.
Zbiór Pusty, bez tytułu 2, z serii „Burza”, 2013
Można narzekać na kiepski poziom Miesiąca Fotografii A.D. 2014. Festiwal to jednak dobry probierz tego, co aktualnie dzieje się za obiektywami. Snapshot „siniaki i krzaki nocą” zaczynają trącić myszką, nie kuszą już młodych fotografów. Niestety nie ma wciąż nowego pomysłu na coś nowego, choćby zalążków przyszłej mody. Poszukiwania w wielu przypadkach okazują się straconym czasem. Niewielu podołało trudnemu zadaniu, próbę ognia z pewnością przeszli Gęsicka i Zbiór Pusty; glejt od najlepszego festiwalu fotografii w Polsce potwierdza ich przydatność do artystycznego spożycia. &
112
Recenzujemy &
JAK SIEBIE SAMEGO „Miłość własna. Czyli artyści kochają siebie”
Państwowa Galeria Sztuki, Sopot, kurator: Bogusław Deptuła, do 8 czerwca
Paweł Drabarczyk
Ł
atwo ją przeoczyć, niewielka dziurka w ścianie ma średnicę ledwo pięćdziesięciogroszówki. Żeby przez nią spojrzeć, trzeba się nieźle pochylić lub wręcz stanąć na czworakach. W prześwicie, niczym w camera obscura, oczom naszym ukaże się odwrócony tyłem mężczyzna, ewidentnie próbujący w pojedynkę zaspokoić popęd seksualny. Praca Bartosza Kokosińskiego nosi tytuł „Petite Mort”, co przekłada się na polski „mała śmierć” i jest poetyckim określeniem orgazmu. Tu, jak i na całej sopockiej wystawie towarzyszymy artystom, często w niekomfortowej pozycji podglądacza czy nawet intruza, w ich miłości własnej, niekiedy bezkompromisowo fizycznej, innym razem wyrażającej się w pasywnym narcystycznym samozapatrzeniu. Bo to przecież Narcyz – jeśli już mielibyśmy przypisać mu jakieś ojcostwo – jest jednym z ojców założycieli sztuki. Któż bowiem kocha artystów bardziej niż oni sami? Zaproszony do Sopotu kwiat (narcyz?) polskiej sztuki współczesnej dzieli się swoimi wsobnymi fascynacjami chętnie, bywa że wręcz ekshibicjonistycznie. Co wcale nie oznacza, że autostymulacja sprowadza się zawsze do robienia sobie dobrze. Często pieszczoty przeradzają się w rozdrapywanie seksualno-religijnych traum (Dorota Nieznalska), wątpliwą technologiczną przyjemność w ścianach gabinetu lekarskiego (Robert Kuśmirowski), szydercze drażnienie narodowego ciała zbiorowego (Dorota Nieznalska), czy wręcz (wideo)masochizmy (Józef Robakowski). Wygląda na to, że artyści samopobudzają się chętnie i programowo. I nic dziwnego, autoerotyzm i sztuka nieraz mają ze sobą po drodze: bywają społecznie podejrzane, wymykają się powszechnej kontroli, zagrażają mieszczańskiej idei samodyscypliny, wreszcie
Widok wystawy „Miłość własna. Czyli artyści kochają siebie”
angażują wyobraźnię. Odium rzucane na masturbację pojawiło się – nie, wcale nie w bogobojnym średniowieczu! – w wieku świateł i tężało równolegle do rozwoju nowoczesnej figury artysty-indywidualisty-geniusza. Dziś już nie publikuje się raczej pozycji napisanych w takim duchu, jak „Onania albo Ohydny Grzech Samozaspokojenia i wszystkie jego Straszliwe Następstwa, tyczące się obu płci, wraz z Duchową i Cielesną Poradą dla tych, którzy już obciążyli się tą wstrętną praktyką” (ok. 1712 r.). Przynajmniej nie w mainstreamie. Nie znaczy to jednak, że autoerotyzm przestał być tabu. Każde zaś tabu jest naturalnym magnesem dla artystów, zawodowo eksplorujących najczulszą aparaturę, za pomocą której doznają siebie i świata – własne ciała. Sopocka wystawa to pierwsza w kraju, a być może na świecie prezentacja dotykająca tego tematu. Bujna i wielowątkowa. Jeśli macie Państwo ukończone 18 lat i choć trochę kochacie siebie, czas jechać nad morze! &
113
& Recenzujemy
O CZYM MÓWI TOTEM Z MASŁA? „O powstawaniu i ginięciu”
BWA Katowice, do 15 czerwca, kuratorzy: Marta Lisok i Jan Trzupek
Marta Kudelska
N
iektóre wystawy mają to do siebie, że gdy o nich piszemy, język się metaforyzuje, by móc sprostać temu, co obejrzeliśmy. Wynika to chyba z faktu, że artyści od czasów awangardy próbują połączyć światy widzianego i czytanego, realnego i wyobrażonego. Aktualnym przykładem na to, jak wygląda rozdźwięk pomiędzy tymi pojęciami, może być wystawa „O powstawaniu i ginięciu” w BWA w Katowicach. Inspiracją i główną osią wystawy jest powstała w 1985 roku praca „Soliloquia” Andrzeja Szewczyka, w której każde słowo zapisane jest w dziwnym ciągu bliźniaczo-podobnych znaków. Zamknięta w szklanej gablocie księga reprezentuje niejako moment, w którym dokonało się przejście z języka mówionego do pisanego. Zdaniem antropologów doprowadziło to do wytworzenia nowego, linearnego sposobu myślenia o rzeczywistości, ufundowanego na nowym systemie znaków i kodów. Na podobnej zasadzie działają prezentowane w Katowicach prace. Ich sensy i znaczenia pojawiają się zaledwie na chwilę. Mechanizmy w filmie Piotra Bosackiego psują się, zacinają. Umieszczona w wielkim słoju przez Bartka Buczka książka „Zły” Leopolda Tyrmanda fermentuje pod wpływem drożdży i co jakiś czas bulgocze. Ostateczny rezultat tego procesu nie jest znany. Sęk w tym, że proces psucia może tu doprowadzić do nowej jakości, powstania nowych sensów. Maślany totem Doroty Buczkowskiej rozpada się, jego pierwotne znaczenie ulega symbolicznemu. Zdaje się, że wraz z rozpadem traci on swoją pierwotną moc i znaczenie, których odczytanie już nigdy nie będzie do końca możliwe.
Bartek Buczek, „Ekstrakt”, 2014
Wewnętrzne kody i znaczenia poszczególnych prac uciekają, gdy próbujemy je zwerbalizować. Gdzieś na moment można je dostrzec, spróbować osadzić w nowym dla nich kontekście, a potem stworzyć im warunki, by zechciały coś opowiedzieć swoim własnym językiem. Dzięki temu przekaz „O powstawaniu i ginięciu” staje się jeszcze bardziej subtelny, ogólnikowy, a przez to zyskuje na wieloznaczności, pozostawiając odbiorcy przestrzeń na własne mapowanie i tworzenie historii. &
114
& Orientujemy się
Ochota na modę
Kultura i styl
Dominika Gaponiuk
„
Dzięki uprzejmości BoutiqueLaMode.com
Na co masz ochotę?” – tym hasłem zachęca nas do przestąpienia swych progów nowy modny adres. Nie chodzi jednak o kolejny butik na Mokotowskiej; tym razem to nowy adres w sieci. Butiquelamode.com promuje polską modę i stawia na młodych, debiutujących projektantów, których online nie kupimy nigdzie indziej. Ale znajdziemy tu również projekty dobrze znanych marek (m.in. Mozcau, Le Gia, Klu by Edyta Jermacz, Lidia Kalita, Michał Szulc). Większość propozycji jest typowo streetwearowa. Niezależnie od płci i wieku każdy znajdzie coś dla siebie – można wybierać spośród wielu prostych, ale naszym zdaniem ciekawych codziennych stylizacji. Jednak wyznawcy dress code’u też nie będą wizytą zawiedzeni. Co wyróżnia butik spośród innych? Znajdziemy tu nie tylko kolekcje regularne, ale również ekskluzywne, limitowane, tworzone przez projektantów specjalnie dla Butiquelamode.com, wchodzące systematycznie wraz z kolejnymi porami roku. Dzięki temu bliskie zeru jest ryzyko pojawienia się na imprezie w takiej samej sukience jak koleżanka. A jak wiadomo nie tylko dla celebrytek jest to koszmarem.
116
Ośmiornica z Wilczej
S
easide Bistro to niewielki lokal specjalizujący się w owocach morza i rybach. Pierwszy taki w Warszawie. Wnętrze jest proste i skromne, podobnie jak menu wypisane na tablicowej ścianie. W dwóch wariantach: włoskim i tajskim, bo tacy są też kucharze. Ryby, homary, ośmiornice, krewetki, małże, które przed konsumpcją możemy podziwiać wyłożone na lodzie przy barze, dowożone są trzy razy w tygodniu znad Adriatyku. Właściciel, który od progu wita nas angielszczyzną z włoskim akcentem, nie sili się na wyszukane dania, ma być prosto i dobrze. Czy jest? Oceńcie sami.
S
elfie ciągle w modzie. I okazuje się, że wreszcie może się na coś przydać. Platforma zakupowa Zappos wprowadziła usługę porady profesjonalnego stylisty dla użytkowników Instagramu. Wystarczy, że strzelisz sobie selfie, wrzucisz na Instagram, otagujesz #NextOOTD, a stylista przejrzy twoje archiwalne zdjęcia i zaproponuje nowe, odpowiednie stylizacje. Idealna opcja dla tych, którzy boją się kompromitacji, gdy komponują swój outfit samodzielnie. Ach, żeby tak dla dobra ludzkości zechciały z takiej aplikacji skorzystać czasem niektóre polskie gwiazdy…
#NextOOTD
Kultura i styl &
Kitchensurfing
Bunkier do wynajęcia
A
teraz coś dla tych, ktorzy bardziej niż o stylizację dbają o życie. Wprawdzie nieco przycichły spekulacje na temat wojny, gdyby jednak ktoś nadal czuł się niezbyt bezpiecznie w tych niepewnych czasach, może sobie wynająć bunkier. I to już od 50 zł miesięcznie. Oferta, jak przeczytamy na stronie Centrum Militarnego Krąpiewo, nie tylko na wypadek wojny, ale również, huraganów, powodzi i innych kataklizmów. Wykupując miesięczny abonament, w razie ogłoszenia specjalnych służb o zagrożeniu, możesz liczyć na miejsce noclegowe w bunkrze o powierzchni 1200 m 2. Wyżywienie dodatkowo płatne. Uwaga: liczba miejsc ograniczona! A że według Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w stolicy miejsca w schronach z pewnością nie wystarczy dla wszystkich mieszkańców, może warto już teraz zamówić kucharza z dostawą do bunkra w Krąpiewie?
D
la tych, którzy w lokalach bywać nie lubią, a w domu gotować też nie, jest nowe rozwiązanie – kucharz z dostawą do domu. Do zrealizowania póki co w USA i Niemczech. Kitchensurfing to startup skupiający profesjonalnych kucharzy, których możesz zamówić do domu, żeby przygotowali rodzinną kolację, imprezę dla znajomych, lekcję gotowania. Musisz jedynie podać budżet, listę gości, datę oraz oczekiwania. Z kilku zaproponowanych kucharzy wybierasz jednego i z nim ustalasz menu. W wyznaczonym terminie zjawi się u ciebie ze składnikami, ugotuje, poda, a po kolacji jeszcze… pozmywa naczynia. Pomysłodawcy chcą inwestować i rozwijać swój biznes. Wróżymy im sukces – w końcu najbardziej hipsterskie jest obecnie siedzenie w domu.
117
& OglÄ…damy w Londynie
118
Kultura i styl &
SZPILKI z
OGNIEM
– Jedynym włoskim słowem, jakie zna, jest Bulgari – powiedział kiedyś Richard Burton o swej ukochanej Liz Taylor. Nie ma co się dziwić, nie ona jedna miała słabość do tamtejszej mody. Fenomen włoskiego krawiectwa rozkłada na czynniki pierwsze wystawa w londyńskim Victoria & Albert Museum. Marta Dudziak
119
& Oglądamy w Londynie
W
choćby takiej z La Merveilleuse. Na londyńskiej wystawie można zobaczyć dwa kostiumy tego domu mody. Motywy charakterystyczne? Prążki, podkreślona talia, krótkie rękawki z delikatnymi bufkami, spódnice długości za kolano. Proste, eleganckie i poprawne. Wystarczyło zaledwie kilka lat, aby moda z Półwyspu Apenińskiego zaczęła robić wrażenie i, co więcej, intrygować ludzi spoza granic kraju. Przyczynił się do tego Giovanni Battista Giorgini, jeden z najlepszych ambasadorów włoskiej mody, który w 1951 roku we własnym domu, w stolicy Toskanii zorganizował pierwsze pokazy kolekcji projektantów. Kolejne miały miejsce w renesansowej siedzibie Medyceuszy, Pałacu Pitti. Oglądali je kupcy z zagranicznych domów mody oraz dziennikarze z całego świata. Zachwycona Diana Vreeland pisała: „Nie mogę wyrazić słowami, jak piękne były to pokazy i jak cudownie wyglądały wszystkie ubrania. Moje gratulacje dla Pana, dla wszystkich zaprezentowanych projektantów i krawców”. Z czasem zachwyciły się nimi gwiazdy Hollywood, „zwabione” takimi filmami jak „Rzymskie wakacje” z Audrey Hepburn i Gregorym Peckiem czy „La Dolce Vita” z Marcello Mastroiannim, kręconymi w niezwykłych włoskich plenerach. Romantyczna Florencja tytuł stolicy mody straciła w latach 70. W Mediolanie więcej było pism branżowych i firm zajmujących się tekstyliami. Reklama działała prężniej. Rodziło się całe mnóstwo rodzinnych biznesów. Zamieszanie robili wokół siebie projektanci, którzy zaczęli budzić zainteresowanie publiki. Z dnia na dzień kreatorzy stali się interesujący dla magazynów i programów telewizyjnych. Zostali gwiazdami, niejednokrotnie święcącymi jaśniej niż te, które sami ubierali. To ich dziennikarka Anna Piaggi nazwała kiedyś „sekretnym towarzystwem, stworzonym z pionierów, kilku odkrywców i kilku poetów” oraz „nowym fenomenem i nową elitą”.
łochy były wyjątkowym miejscem dla damy światowego kina, Elizabeth Taylor. Z dwóch powodów. Obydwa nazywały się „miłość”. Pierwsza, do walijskiego aktora, Richarda Burtona, którego Taylor poznała na planie jednego z najdroższych filmów w historii kinematografii – „Kleopatry” z 1962 roku. Ona grała rolę tytułową, on Marka Antoniusza. Płomienne uczucie między nimi było częścią scenariusza, ale nikt nie przewidział, że stanie się też kluczową częścią ich życia. Tym bardziej, że oboje byli w stałych związkach. Gazety rozpisywały się o romansie dekady w każdej szerokości geograficznej. Watykan grzmiał. Wyzwiskami rzucał. Przeklinał. Nic nie pomogło… Druga wielka włoska miłość Elizabeth nazywała się Bulgari. Burton zasypywał swoją ukochaną biżuterią włoskiej marki jubilerskiej. Ponoć w żartobliwym tonie powiedział nawet kiedyś, że choć Liz spędziła we Włoszech kilka miesięcy, „jedynym włoskim słowem, jakie zna, jest Bulgari”. Do końca życia aktorka kolekcjonowała drogocenne akcesoria. Miała ich tak wiele, że w zeszłym roku w ekskluzywnym salonie znajdującym się w Los Angeles zorganizowana została ich wystawa. Kilka eksponatów dziś można też zobaczyć w londyńskim muzeum. Tuż obok nich jest wzorzysty płaszcz, który nosiła Maria Callas. W tej samej sali neonowy komplet Pucciego (ulubiony projektant Marylin Monroe, która po śmierci została spalona w jednej z jego sukienek). Dalej miętowa vespa z lat 40. – ponoć do dnia dzisiejszego zachowały się tylko trzy sztuki. Dwie sukienki Mili Schön. Jedną miała na sobie Lee Radziwiłł (siostra Jackie Kennedy) na balu zorganizowanym przez Trumana Capote w nowojorskim hotelu Plaza w 1966 roku. Drugą – Marella Agnelli, żona Gianniego, twórcy Fiata. Innymi słowy, „The Glamour of Italian Fashion” to podróż po siedmiu dekadach mody, począwszy od końca II wojny światowej, po dzieje najnowsze. Od czasu, gdy zrujnowane i zniszczone Włochy zaczęły się odbudowywać, po moment, gdy obok Francji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii stały się epicentrum świata mody. I stoją na rozdrożu.
Jak jest
W przedostatnim pomieszczeniu wystawy znajdują się projekty dzisiejszej „elity”. Sukienka Miu Miu z czarnym kotem z cekinów z kolekcji na tegoroczną wiosnę i lato, bajeczna tunika Dolce&Gabbana inspirowana Bizancjum, kreacja z malowanymi kwiatami z debiutanckiej kolekcji haute couture Sycylijczyka i Mediolańczyka, wzorzysty komplet Fausta Puglisiego z cekinami i mała czarna Donatelli Versace. Są czółenka Prady z 2012 roku inspirowane samochodami z lat 50. i torebka-bagietka Fendi. Na koniec zdjęcia włoskich artystów. Kontrower
Jak było
70 lat temu dla faszystowskiego rządu Mussoliniego moda była środkiem wykorzystywanym do wzmacniania wśród obywateli poczucia tożsamości narodowej. Regulowano wielkość produkcji ubrań. Włoszki zachwycone francuską modą zachęcano do lubienia rodzimej,
120
Kultura i styl &
121
& Oglądamy w Londynie
Pokaz modowy w Sala Bianca, Florencja, 1955, zdj. G.M. Fadigati © Archiwum Giorgini Na poprzedniej stronie: Elizabeth Taylor z naszyjnikiem Bulgari na balu maskowym w Hotelu Ca’Rezzonico, Wenecja, 1967 © Victoria and Albert Museum, London Na stronie 116: Reklama kolekcji Gianfranco Ferre, modelka: Aly Dunne, 1991, zdj. Gian Paolo Barbieri © Gian Paolo Barbieri
122
Kultura i styl &
syjne kampanie reklamowe Oliviera Toscaniego dla Benettona oraz kadry Paola Roversiego i Gian Paola Barbieriego. W ostatniej sali przedstawiciele branży tłumaczą, co sprawia, że włoska moda jest wyjątkowa. Angela Missoni mówi: „Nasza historia, nasze rzemiosło i wiedza, którą posiadany. One sprawiają, że wszystko jest możliwe”. Tom Ford, teksańczyk przez wiele lat projektujący dla włoskiego domu mody Gucci, wyznaje: „Po prostu to czujesz. Historię. Niezależnie od tego, czy jesteś biedny czy bogaty. Dorastając we Włoszech, zwyczajnie doceniasz piękno”. Nicholas Coleridge z Condé Nast dodaje: „Włoska moda jest inna z dwóch powodów. Lśni bardziej i jest bardziej seksowna. I według mnie dokładnie o to chodzi. Od lat 60. po dziś dzień. Nie jesteś w stanie pomylić włoskiej sukienki z francuską albo nawet brytyjską”.
Jak będzie
Sonnet Stanfill, kurator wystawy, nie ma obaw co do przyszłości włoskiej mody. – Nie ma wątpliwości, że ta stoi wobec wyzwań, w głównej mierze w postaci produkcji w Chinach. Ale jako że wschodzące rynki stają się coraz bardziej wyszukane, oferują tym samym Włochom coraz więcej możliwości. W coraz większym stopniu nowi konsumenci doceniają wartość metki made in Italy, którą postrzegają jako pamiątkę i gwarancję jakości – mówi. Oczywiście, w ślad za jakością powinno iść też nowe pokolenie młodych zdolnych. Tymczasem nietrudno zauważyć, że porównując Mediolan choćby do Londynu, w tym drugim nowe nazwiska wyrastają jak grzyby po deszczu. W pierwszym te talenty można policzyć na palcach jednej ręki. Fausto Puglisi wyrasta na topowego włoskiego designera pokolenia. Odważnie łączy wzory, kolory, bawi się formami, zdobi kamieniami. Intryguje i zaskakuje. Frida Giannini po pełnych aury seksu rządach Toma Forda w Guccim, nadaje marce delikatności, orientalności i kobiecości. Maria Grazia Chiuri i Pierpaolo Piccioli ze smakiem tworzą najnowsze kolekcje Valentino. Są jednym z najgorętszych duetów w świecie mody, zaś Stellę Jean, pół-Haitankę, pół-Włoszkę chwali sam Giorgio Armani. Nic dziwnego. Męskie koszule, stylistyka lat 50. i 60. i nadruki w żywych kolorach trafiające w najbardziej wybredne gusta. Zatem – jeśli tak wygląda kryzys, to chyba nie jest najgorzej. & „The Glamour of Italian Fashion 1945–2014” Victoria & Albert Museum, Londyn do 27 lipca
123
& MĹ‚oda moda
124
Kultura i styl &
DOBRY MATERIAŁ Wyjechała z Polski, bo nie odpowiadała jej żadna tutejsza szkoła. Po studiach w Mediolanie zdecydowała się spróbować swoich sił w Londynie – nie było łatwo, ale się opłaciło. Dziś, już w Warszawie, ma własną markę, która podbiła serca kobiet ceniących sobie w modzie jakość. Z projektantką Dianą Jankiewicz rozmawia Magdalena Linke.
A
RT & BUSINESS: Dlaczego zdecydowałaś się na studia za granicą? DIANA JANKIEWICZ: Gdy po raz pierwszy pomyślałam o projektowaniu mody, jedyny wydział w Polsce, który oferował ten kierunek studiów, znajdował się w Łodzi. Tam mnie jednak nie ciągnęło. Prestiż zagranicznej szkoły i chęć poznania nowego kraju skłoniły mnie do wyjazdu, ale zanim ostatecznie podjęłam decyzję o studiach, wyjechałam do Mediolanu pracować jako au pair. Dałam sobie pół roku na przemyślenia i nauczenie się języka. Wcześniej, w Warszawie, studiowałam w Szkole Głównej Handlowej. Na czas wyjazdu musiałam więc wziąć urlop dziekański i zdecydować, jaką drogą chcę podążać: ekonomii czy mody.
inność i oryginalność. Przy okazji chciałam skorzystać z możliwości wyjazdu, którą oferowała mi szkoła. Dziś, patrząc z perspektywy czasu, wiem, że to była dobra decyzja. Zdobyte w Mediolanie solidne podstawy uzupełniły doświadczenia zebrane w Londynie. AB: W trakcie studiów obserwowałaś ludzi na ulicach i projektantów w pracowniach, poznałaś dwa największe ośrodki mody. Jakie widzisz różnice między nimi? DJ: Mediolan i Londyn to zupełnie inny klimat. W tym pierwszym widać elegancję i blichtr. Ulice z butikami wielkich projektantów, drogie samochody i panie w futrach to w Mediolanie codzienny widok. Za to Londyn, szczególnie wschodni, gdzie znajduje się moja szkoła i gdzie mieszkałam, jest mieszanką stylów i kultur. Tam każdy ubiera się jak chce i czuje się dobrze ze swoją „innością”.
AB: Wybrałaś modę w Istituto Marangoni. Nie minęło wiele czasu, a znów zmieniłaś miejsce zamieszkania. Padło na Londyn. DJ: W Mediolanie sporo się nauczyłam, przede wszystkim konstrukcji ubioru. W Istituto Marangoni nauczyciele przywiązywali dużą wagę do spraw technicznych. Czułam jednak, że moja kreatywność jest tam hamowana. Londyn mnie pociągał. Wiedziałam, że jest tam więcej dowolności, ludzie są otwarci na
AB: Gdzie czułaś się lepiej? DJ: Szczerze mówiąc, ani włoski, ani brytyjski styl nie jest do końca tym, czego szukam w modzie. Z pewnością bliżej mi do eleganckiej, kobiecej mody włoskiej, ale nie chcę się jeszcze określać i umieszczać na „wyższej półce”. Zależy mi na tym, żeby moje ubrania były
125
& Młoda moda
dostępne. Uwielbiam luksusowe materiały, z którymi pracowałam chociażby w Londynie. Wiem jednak, że chcę projektować ubrania osiągalne nie tylko dla bogatych. AB: Jak zdobywałaś doświadczenie? DJ: Będąc jeszcze w szkole, pomagałam projektantom przy organizacji tygodni mody w Londynie. Mój pierwszy poważny staż odbyłam zaraz po studiach u Richarda Nicolla; już po trzech miesiącach udało mi się dostać pracę i stanowisko menadżerki studia. To był niesamowity, a zarazem trudny okres w moim życiu. Dużo się nauczyłam, nie tylko od strony projektowania, ale również zarzadzania zespołem i biznesowego podejścia do mody. AB: Nie myślałaś wtedy, żeby założyć własną firmę? DJ: Zawsze miałam to z tyłu głowy, ale wiedziałam, że takie doświadczenie jak praca u znanego projektanta jest mi potrzebne, zanim podejmę decyzję o założeniu firmy. AB: Ostatecznie rok temu wróciłaś do Polski. DJ: Czuję emocjonalny związek z Warszawą, dlatego zdecydowałam się na powrót. Jednak nie od razu zabrałam się za tworzenie własnej marki. Potrzebowałam czasu. Po kilku latach spędzonych za granicą musiałam poznać rynek mody w Polsce. Zaczęłam od porządnego researchu – odbyłam kilka stażów, pracowałam nawet w Endo i szyłam ubrania dla dzieci. W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że jestem gotowa wystartować ze swoim interesem. Chciałam zaprojektować ubrania, którymi się podzielę. Tych, które projektowałam na studiach, nikt dziś nie założy – są zbyt odważne i mało praktyczne. AB: Co myślałaś jako młody projektant w Istituto Marangoni, a co wiesz teraz? DJ: Dziś zauważam biznesowy aspekt mody i wiem, że trzeba się dostosować do rynku. Uwielbiam szyć z dobrych tkanin, na przykład jedwabiu, muszę jednak pamiętać, że nie każdego na takie ubrania stać. A jeśli chcę, żeby ludzie w nich chodzili, to już na etapie projektowania muszę o tym pomyśleć. Trzymam się więc swojej wizji, ale rynek ją weryfikuje. Moim zadaniem jest znalezienie złotego środka. Chcę w mądry sposób poprowadzić markę, tak by – nie odchodząc od moich wartości – sprzedawać ubrania.
126
Kultura i styl &
AB: W jaki sposób to robisz? DJ: Wciąż się uczę, rozmawiam z doświadczonymi ludźmi i chłonę wiedzę. Zaczęłam też zmuszać się do regularnego planowania ruchów finansowych i dzielenia czasu na projektowanie oraz zarzadzanie marką. To nieustanna walka z samą sobą. Z jednej strony chcę rysować, szukać inspiracji, a z drugiej wiem, że w pewnych momentach muszę wszystko odłożyć i biec na spotkanie z księgową. AB: Podkreślasz, że szyjesz z dobrych materiałów. Skąd to przywiązanie do jakości? DJ: Od małego mama powtarzała mi, że ubranie powinno być wykonane z dobrego materiału. Pamiętam, jak z siostrami chodziłyśmy do sieciówek, wybierałyśmy bluzkę, a mama mówiła nam, że absolutnie jej nie kupi, bo po jednym praniu będzie do wyrzucenia.
Moda wpływa na moje samopoczucie. Prosta sukienka, ale wykonana z dobrego materiału sprawiała, że czułam się pewniej. Wtedy, w wieku kilkunastu lat, tego nie rozumiałam, ale teraz sama przywiązuję wagę do materiałów. U Richarda Nicolla nauczyłam się ponadto dbać o wykończenia. Miałam dostęp do tkanin dobrej jakości, więc naturalnie częściej zakładałam na przykład jedwabną sukienkę. Zaczęłam zwracać uwagę na to, jak moda wpływa na moje samopoczucie. Prosta sukienka, ale wykonana z dobrego materiału sprawiała, że czułam się pewniej. AB: Co wyróżnia Dianę Jankiewicz na polskim rynku mody? DJ: Myślę, że moja marka jest dość odważna, jeśli chodzi o kolory. Wyróżnia się na tle zalewających polski rynek szarości. To nie jest marka, która powstała z impulsu. Pracowałam na nią wiele lat. Widać to w wykończeniach, jakości produktów i indywidualnym podejściu do każdego klienta. &
127
#Teen & Business
Dominik Sadoch Data urodzenia: 8.07.1997 (16 lat) Pracuje w: Model at AS Management Współpracował z: Dior, Valentino, Raf Simons, Kris van Assche, Ermenegildo Zegna, Harpers Bazaar, L’Officiel Szkoła: II Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Batorego
Instagram: @dominiksadoch Twitter: @dominik_sadoch
Masz tylko 16 lat, a pracowałeś już m.in. dla Diora. Jak się tam dostałeś?! Do Paryża przyjechałem bardzo spóźniony, ominąłem niemal wszystkie castingi. Miałem tylko jeden dzień, żeby oblecieć te najważniejsze. Pojechałem do biura Diora, gdzie czekał na mnie Kris van Assche ze swoim stylistą Maurizim. Wszystko trwało bardzo krótko. Przymierzyłem ubrania, a oni zatwierdzili mnie równocześnie do pokazu Krisa i do samego Diora, od tamtej pory kontaktują się ze mną osobiście, tzw. direct booking. A jak w ogóle trafiłeś do modelingu? To był właściwie typowy przykład skautingu. Robiłem zakupy z rodzicami w jakimś małym centrum handlowym, gdzie było stoisko agencji reklamowej. Podszedł do mnie człowiek od nich i zaprosił mnie, żebym zrobił sobie zdjęcia. Kilka dni potem zadzwonił do mnie ich reżyser i umówiliśmy się na spotkanie. Wtedy miałem pierwszą, jeszcze amatorską „sesję zdjęciową” i fotograf powiedział mi, że powinienem spróbować swoich sił w modelingu, więc wysłałem zdjęcia – zwykłe, jedno było nawet z Facebooka – do AS Managment, z którą od tamtej pory mam kontrakt. Wszyscy w ten sposób dostają się do agencji?
128
Kultura i styl &
Często wygląda to tak, że zagraniczne agencje robią wyjazdy, na których skautują ludzi. To się dzieje akurat teraz, bo za miesiąc z małym haczykiem kolejny fashion week, kolejny sezon, więc próbują zdobyć nowy materiał, nowych modeli. To jest jedna opcja. Poza tym oczywiście castingi. Można też wysłać swoje zdjęcia na maila, który jest podany na stronie agencji; jeśli bookerzy są chociaż trochę zainteresowani, to zapraszają na spotkanie. Gdy wszystko jest ok, to wtedy rozwija się współpraca. Jest jeszcze typowy skauting, tak jak w moim przypadku. Dior to nie jedyne twoje poważne zlecenie. Jakie są te najpoważniejsze? Na pewno wszystkie pokazy w Paryżu, zrobiłem ich około pięciu – dla tych największych marek: Raf Simons, Kris van Assche, Dior i Valentino. Oczywiście poważna jest cała współpraca z Diorem: pierwszy pokaz to był chyba styczeń, ta sama kolekcja około 2 tygodnie temu w Szanghaju i jeszcze w lutym tego roku lookbook jesiennej kolekcji.
129
#Teen & Business
Valentino, Dior… A coś bardziej przyziemnego? Pracowałeś dla jakichś sieciówek? Tak, tak. Robiłem kampanię Conversa na Japonię, i jeszcze G.U od Uniqlo – to bardziej na Stany, ale też w Japonii. Tak naprawdę nie pamiętam wszystkich zleceń, mam cał y ich spis, ale póki co, nie miałem jeszcze kampanii dla fajniejszych marek w Europie, cał y czas czekam. Jak się czujesz na wybiegu? Jakieś nerwy, stres? To jest naprawdę super sprawa. Pamiętam pierwszy pokaz – byłem mega zestresowany i cały się trząsłem. Ale chodzenie po wybiegu to jest świetne uczucie, wiadomo – nosi się fajne ciuchy, fajnie się wygląda. Zawsze jest motywująca, mocna muzyka z dobrym beatem, więc po prostu idzie się w rytm! A jak jest na backstage’u? Wszyscy są bardzo profesjonalni – działają szybko i prężnie, czasem mamy przecież kilkanaście sekund na przebranie. Zaczyna się od castingu, na któr ym po prostu pr zymier zasz jakiś ciuch. Później są f it tingi – dopasowywanie ubrania; na Dior ze na p r z yk ł a d gar ni t ur był c a ł y p o p r awi o ny na mni e, z wę ż ane sp o dnie itp. Pr ze d p okaze m tr ze ba pr z y jś ć k ilka go dzin wcześniej, czasem 6–7. Wszystkie ubrania są ustawiane w kolejności, w jakiej będą przedstawione na pokazie, a potem jest próba generalna. Na backstage’u zawsze czeka na nas jedzenie, można się tam przespać, zrelaksować i oczywiście przygotować. Sam pokaz to 10 minut, które zlatują bardzo szybko. Zawsze jest mnóstwo fotoreporterów, którzy robią zdjęcia non stop, np. jak siedzisz i grasz na telefonie. A po zejściu z wybiegu każdy od razu przebiera się w swoje ubrania i bardzo szybko się zbiera – to spory kontrast z tym wielogodzinnym oczekiwaniem. Po pokazie możesz zabrać ciuchy, w których chodziłeś?
130
Kultura i styl &
No, powinno tak być, bo skoro już je na mnie skroili, to nikt inny nie będzie ich nosił! Ale nie, nie dostaję ich, może dlatego że ta kolekcja nie jest dostępna w sklepach. Jestem dopiero pół roku w tym biznesie, więc nie wiem do końca, jak to jest, ale koledzy opowiadali, że kiedy na przykład robisz kampanię, to czasami możesz coś dostać. Jeśli, załóżmy, jakaś marka sportowa robi sesję, i mają na przykład 200 par butów, to wtedy je rozdają, bo nie mają co z nimi zrobić. Ja osobiście, oprócz małych rzeczy typu: bluza Andrei Pompilio z Mediolanu albo najnowsze perfumy Valentino, nic więcej nie dostałem.
Masz wymarzonych projektantów, dla których chciałbyś pracować? Na pewno chciałbym robić więcej w Mediolanie, ale tam obowiązuje inny typ urody. W Paryżu modele są szczuplejsi, więc tu mogę pr ac ować. W Me diolanie zr obi ł em t ylko dwa pokaz y i to t ylko zimą , bo jest więcej warstw ubrań, więc nie trzeba być już takim „pakerem”.
131
#Teen & Business
A najfajniejsza sesja? Pod względem atmosfery itd. Było ich bardzo dużo, ale jedną pamiętam szczególnie. Zdjęcia nie były nigdzie online, mam je skserowane z gazety z Tokio To była sesja w ubraniach Diora, z kolekcji chyba letniej, najnowszej – stylizacja na Davida Bowiego. Tło i specjalne platformy były pomalowane w identyczne wzory jak na ubraniach. Miałem album ze zdjęciami Bowiego i robiłem jego pozy. Wyszło naprawdę bardzo fajnie, super się też czułem. Ale z reguły na większości sesji atmosfera jest zabawna, zawsze coś miłego się dzieje. W trakcie takiej sesji sam się „ustawiasz”, czy fotograf ci mówi, co robić? Jeżeli chodzi o por trety, to w zasadzie nic nie muszę robić, tylko spuszczam wzrok. To dosyć śmiesznie wygląda. Kiedy już zobaczę, co fajnie wychodzi, a co gorzej, i czego szuka fotograf, to szukamy złotego środka, on coś podpowiada i działamy. Kiedy jednak robimy zdjęcia gdzieś na ulicy, to oni mi nakreślają, czego szukają, często dostajemy mood boards, czyli tablice z „nastrojem”, jaki ma panować na sesji i w jakim stylu to ma być. Czasami jest tak, że po prostu dostaję informację: słuchaj, idziemy na miasto, masz spędzać miło czas. Tak było w Berlinie: był piękny, słoneczny dzień, chodziliśmy po mieście, rozmawialiśmy, a fotograf robił mi zdjęcia.
132
Kultura i styl &
Poznałeś kogoś sławnego w trakcie pracy? Tak naprawdę już moi koledzy – top modele – są rozpoznawalni, sławni. W ogóle, mogę powiedzieć, że często przebywam w kręgu znanych osób. Oczywiście nie chodzimy ze sobą na imprezy tak jak z Krisem van Asschem, Maurizim i ekipą, z którą pracuję, ale fajnie jest chodzić na pokazie dla Willa Smitha, ASAP’a, Karlie Kloss, Barbary Palvin, no i samego Karla Lagerfelda (dlaczego Chanel nie ma linii męskiej? ). To jest świetne uczucie: zobaczyć ich wszystkich w pierwszym rzędzie, kiedy idę po wybiegu. Chyba cię trochę nienawidzimy A w jakie miejsca mogłeś polecieć w ramach pracy? Oczywiście największe stolice mody w Europie – Paryż, Londyn, Mediolan, byłem też dwa razy na sesjach w Berlinie, poza tym Azja – Tokio, Szanghaj. Teraz w wakacje lecę do Seulu i w czerwcu na fashion weeki do tych miast, o których wspomniałem. Wyjazdy bardzo przeszkadzają ci w nauce? Wyjazdy same w sobie nie są wielką przeszkodą. Teoretycznie mógłbym wziąć książki i po prostu siedząc w samolocie, albo po skończonym dniu pracy, usiąść w mieszkaniu i coś zrobić, no ale wiadomo – bardzo trudno się zebrać. Po pokazie, kiedy wszyscy moi znajomi idą na afterparty, będę siedział w hotelu z książkami? Zamiast tego wolę korzystać z miejsca, w którym jestem. Podróże są naprawdę super, więc staram się wyciągnąć z nich jak najwięcej, bo nie wiem, co będzie kiedyś. Twoi rodzice nie robią ci z tego powodu problemów? Nie, oni od początku byli pozytywnie nastawieni. Wspierali mnie, wozili na spotkania. Moi bracia po prostu się cieszyli; oczywiście zazdroszczą
133
#Teen & Business
mi, ale to nie jest zła zazdrość, tylko po prostu zawsze mówią: „Ale masz super”. Mój brat nawet przyjechał do mnie do Tokio i był pod wielkim wrażeniem, że mam 4 lata mniej od niego, a jestem tak dobrze zorganizowany. Pokazałem mu miasto, bo byłem tam już półtora miesiąca. Moja cała rodzina ogólnie bardzo się cieszy na każdy mały sukces. Bardzo mnie wspierają. A znajomi? Jak zareagowali, kiedy dowiedzieli, że będziesz modelem? Ci bliżsi też się bardzo cieszyli; żartowali sobie z tego wszystkiego, ale tak przyjacielsku, pozytywnie. Dalsi znajomi raczej krzywo patrzyli… Nic dziwnego, robisz coś takiego, co strasznie dużo osób w naszym wieku chciałoby robić! Na co dzień spotykasz się z zazdrością, hejtami? Wielu moich rówieśników, zwłaszcza chłopaków, uważa modeling za mało męski, ponieważ nie wiedzą, jak to do końca wygląda. Nie mówię oczywiście o moich znajomych, bo otaczam się fajnymi ludźmi. Bardziej chodzi mi o tych, których znam z widzenia, z równoległych klas. Wydaje mi się, że oni starają się po prostu umniejszyć to, co robię. To jest czasami śmieszne, może nawet miłe, bo gdyby nie byli zazdrośni, to może nie przejmowaliby się tym. Nie masz czasem wrażenia, że niektóre osoby chcą cię poznać tylko dlatego, że jesteś modelem i robisz niesamowite rzeczy? Chyba tego nie odczuwam. Myślę, że każdy jest szczery w jakimś stopniu i to są fajne przyjaźnie, coś warte. Poza tym wydaje mi się, że umiem ocenić, czy ktoś jest fałszywy, czy nie. Jesteś w pier wszej klasie liceum. Wiadomo, że modeling to nie jest zawód na całe życie. Wiesz już, kim chcesz być w przyszłości?
134
Kultura i styl &
Z reguły kariera modela kończy się około trzydziestki, bo wtedy już widać, że ktoś jest starszy (chociaż to zależy – mam kolegę, który ma ponad 25 lat, a wygląda jakby dopiero skończył 18), a na przykład u Diora wszystko ma być młode, świeże. W liceum wybrałem profil matematyczno-geograficzny, bo chcę mieć później dużo możliwości, zależnie od matury, jaką będę zdawał. Jeśli chodzi o studia, moja pierwsza opcja to SGH, druga – prawo. Zastanawiam się też nad czymś związanym z moją obecną pracą, np. PR. Oczywiście chciałbym dobrze zarabiać i jak najdłużej utrzymać się w modelingu, bo to jest naprawdę fajny świat. Nie odczuwam w zasadzie żadnych jego minusów – to podróżowanie, poznawanie ludzi, chodzenie w fajnych ubraniach. Może to trochę puste, ale jednocześnie całkiem zabawne – wspaniała przygoda! (…)
Rozmawiały: Gabriela Żbikowska (insta: @zbikovska) Olga Popińska (insta: @olga_popinska)
Przeczytaj dalszą część rozmowy z Dominikiem na naszym portalu www.artbiznes.pl
135
& Pachniemy
ZAPACH NOCY LETNIEJ Kobietę powinno się poczuć, zanim się ją zobaczy – twierdził projektant Marcel Rochas. Coco Chanel była bardziej radykalna. Uważała, że kobieta, która nie używa perfum, nie ma przyszłości. W jej czasach przyszłość pachniała irysami z dodatkiem wanilii i olejku sandałowego. A jak pachnie dziś? ROMA BYSZEWSKA
Z
apach może dawać poczucie bezpieczeństwa – twierdzi Victor Kochetov z Mood Scent Bar, butikowej perfumerii na warszawskim Powiślu. Ma klientki, które przychodzą do niego nie po pachnące flakony, ale po broń w walce z własnymi słabościami. I po drobną dawkę dodatkowej pewności siebie. Wierzą, że odpowiednio dobrany aromat połączony z zapachem skóry pozytywnie nastawi otoczenie. A nawet sprawi, że mijani na ulicy mężczyźni obejrzą się przez ramię. Tak się właśnie dba o swoją przyszłość! – skwitowałaby zapewne Gabrielle Chanel. W tę tendencję idealnie wpisują się perfumy „Coco Mademoiselle”. Są trochę „niegrzeczne”, ale zarazem bardzo „niewinne”. Ponoć ich twórca, Jacques Polge,
136
Kultura i styl &
Scenorys filmu „Coco Mademoiselle”, reż. Joe Wright, 2014
137
& Pachniemy
Scenorys filmu „Coco Mademoiselle”, reż. Joe Wright, 2014
opracowujący receptury zapachów dla domu mody Chanel od 1978 roku, rozmyślnie skomponował zapach dla kobiety seksownej, pewnej siebie, wyzwolonej, lecz niepozbawionej zmysłowości. Kobiety, za którą chce się pobiec w ciepłą letnią noc, by odkryć jej tajemnicę. Początkowo w tę rolę wcielała się Kate Moss. Od 2007 roku robi to angielska aktorka Keira Knightley, a podziwiane przez branżę filmową reklamówki reżyseruje Joe Wright (Knightley i Wright spotkali się wcześniej na planie dwóch filmów – „Duma i Uprzedzenie” oraz „Pokuta”). W ramach tegorocznej kampanii, w kolejnej części „sagi” Chanel, Keira ucieka rosyjskiemu aktorowi Danili Kozlovsky’emu, a tłem krótkiej historii jest Paryż o świcie.
wyróżnienia. W 2002 roku brytyjska organizacja The Fragrance Foundation przyznała mu nagrodę w kategorii Prestige Fragrance we wszystkich stowarzyszonych krajach (USA, Francja, Niemcy, Hiszpania, Włochy i Wielka Brytania). Był to pierwszy taki przypadek w trzydziestoletnich dziejach fundacji. Recepta na sukces? – Są „fasadowo” piękne, a jednocześnie ponadczasowe. Może dlatego, że powstały w tak przemyślany sposób – sugeruje Victor Kochetov. Kiedyś perfumy opracowywano latami. Serge Lutens poświęcił ich aż dziewięć na zamknięcie w małym flakonie aromatu drzewa. Ponoć wiele z kreacji wielkich „nosów”, takich jak Jacques Polge, trafiało do perfumerii w wersjach niedokończonych. „Coco Mademoiselle” jest jednak przykładem kompozycji kompletnej pod każdym względem. Polge, twórca perfum, a zarazem autor jednego z najbardziej męskich, choć opracowanych na bazie kobiecych zapachów w dziejach perfumiarstwa, „Egoiste”, pozostaje wierny filozofii domu mody Chanel. Kultowy zapach nie powstaje w jedną noc. – Jakość wymaga czasu, wiele wysiłku i… pieniędzy. Ale dzięki nim zapewnia sobie przetrwanie – mówi słynny „nos” w jednym z wywiadów.
„Nos” miał nosa
Uzupełniający linię perfum Chanel (na czele z „Chanel No. 5”), następca orientalnego „Coco” z 1984 roku, zapach „Coco Mademoiselle” pojawił się na rynku w 2001 roku – i jak się szybko okazało, miał w sobie to coś, co sprawia, że podoba się od pierwszego powąchania. Przełożyło się to na wyniki sprzedaży i prestiżowe
138
Kultura i styl &
Scenorys filmu „Coco Mademoiselle”, reż. Joe Wright, 2014
Nie tylko dla carów
tu teoria, że aromat róży pozytywnie działa na kobiecą energię yin, budząc w niej żądze… A ujmując to bardziej konwencjonalnie, stwierdzono naukowo, że substancja ta uspokaja hormony i poprawia nastrój. Jaśmin uznawany jest z kolei za aromatyczny afrodyzjak. Zaostrza seksualny apetyt u obu płci i sprawia, że pachnąca nim osoba wydaje się bardziej atrakcyjna. Należy go jednak używać z umiarem! Bez dwóch zdań – Jacques Polge, tworząc „Coco Mademoiselle”, po raz kolejny sprawnie połączył minimalizm i elegancję, którym hołdowała francuska projektantka. Tyle że w wersji nieco bardziej nowoczesnej i przystępnej niż reklamowane niegdyś przez samą Marylin Monroe „Chanel No. 5”. Choć dedykowane były trzydziestolatkom, perfumy z 2001 roku podobają się kobietom w każdym wieku. – Idealnie trafiają w zapotrzebowanie na zapach, który przemawia do nas od samego początku – uważa Victor. Możemy się nim cieszyć od razu. Nie musimy czekać, aż ostre nuty zwierzęce ustąpią pola delikatnym kwiatowym. Bo takie są współczesne kobiety. Żyją szybko i intensywnie. I tak też chcą pachnieć. &
Dokładny skład „Coco Mademoiselle” jest równie tajemniczy, co kobieta, dla której powstały. Klasyfikuje się je jako perfumy orientalne, świeże. Mają też wiele wspólnego z zapachami szyprowymi, które kiedyś szczególnie upodobali sobie rosyjscy carowie. Były dla nich jednym z emblematów przepychu i luksusu, w jakich żyli. W przypadku „Coco Mademoiselle” typowe dla tej grupy nuty – kojarząca się z herbatą Earl Grey bergamotka, żywica przypominająca aromat greckiego wina Retsina, tajemniczy mech dębu i egzotyczna indonezyjska paczula – przykrywa bardzo wyraźny aromat różany. W końcówce czuć wanilię i białe piżmo. Kwiatowe „serce” (róża i włoski jaśmin) tego zapachu przełamane jest cytrusową „głową” (kalabryjska bergamotka, sycylijskie pomarańcze i grejpfruty). „Bazę” stanowią nuty egzotyczne (wspomniane paczula i wanilia burbońska oraz korzeń haitańskiej trawy o nazwie wetyweria). Kompozycję spaja białe piżmo, odpowiedzialne także za trwałość zapachu. Czy rzeczywiście połączenie tych woni może kobiecie dodać pewności siebie? Być może sprawdza się
139
& Podróżujemy
Winnice w Niedermorschwihr, zdj. Frantisek Zvardon © CRTA
140
Kultura i styl &
KIELISZEK ALZACKIEGO? Francuzi i Niemcy wyrywali sobie tę krainę przez stulecia. Dziś Alzacja kusi przede wszystkim turystów i smakoszy win, coraz częściej także Polaków. O alzackich winach, „najdelikatniejszych i najbardziej wyrafinowanych we Francji”, opowiada Agnieszce Antoniewskiej Michał Poddany, specjalista w firmie Mielżyński Wines Spirits Specialities.
W
półwytrawny, bywa półsłodki. Najwyraźniej ze swoją delikatną słodyczą, aromatami kwiatów, owoców i korzeni wychodzi naprzeciw polskim gustom. Świetnie wprowadza do świata win wytrawnych. Otwiera rynki zdominowane wcześniej przez wódkę oraz piwo. W tym sensie, już w postaci win prostych, pełni niemal misjonarską funkcję. Wersje bardziej wyrafinowane, z apelacji AOC Alsace Grand Cru, czyli wywodzące się z winnic o najwyższej jakości ziemi, mają wyjątkowy, indywidualny charakter, są jeszcze intensywniejsze, mocniejsze. Gewurztraminer najlepiej komponuje się z pieczonym białym mięsem, błękitnymi serami typu munster, roquefort czy bleu de Bresse, daniami egzotycznych kuchni, niezbyt słodkimi deserami. Jest też świetny jako aperitif.
chwili podawania powinny być zimne, ale nie zmrożone. Najlepiej gdy mają osiem, dziesięć stopni i są nalewane do kieliszków w kształcie tulipana o długiej nóżce. Wtedy ich smak, wykwintność, bukiet rozwijają się najpełniej. Wina z Alzacji należą do najdelikatniejszych i najbardziej wyrafinowanych we Francji. ART & BUSINESS: Coraz częściej goszczą na przyjęciach, wernisażach, pokazach projektantów, premierach filmów. Czy mamy dziś w Polsce modę na wina alzackie? MICHAŁ PODDANY: Modę może jeszcze nie, ale z pewnością rosnącą popularność. Świetnie pasują do wszelkiej celebry. Są bardzo świąteczne, mają silny, sienkiewiczowski charakter, od większości europejskich białych win różnią je niższa kwasowość i barokowe bogactwo aromatów. Dzięki swej różnorodności sprawdzają się jako aperitif i w zestawieniach z różnymi potrawami. W Polsce najlepiej sprzedaje się gewurztraminer i to głównie z nim kojarzą się Polakom białe wina z Alzacji.
A&B: Tymczasem jednak utarło się, że gwiazdą win alzackich jest riesling. Dlaczego? MP: Głównie ze względu na specyfikę szczepu winorośli, z którego jest to wino produkowane. Riesling należy do szczepów najciekawszych, ma bowiem nadzwyczajną umiejętność przekazywania winu specyfiki siedliska winnicy, w której jest uprawiany. Chodzi zwłaszcza o charakterystyczny dla tego terroir rodzaj gleby i jej podłoża, warunki klimatyczne, w jakich dojrzewają wi-
A&B: Dlaczego akurat gewurztraminer? MP: Ze względu na sporą zawartość cukru i małą kwasowość jest winem łatwiejszym w konsumpcji. Bywa
141
& Podróżujemy
nowych smaków. Wina intelektualne pochodzą z upraw w północnej, zimniejszej Alzacji. Te z południa są bardziej hedonistyczne, słoneczne, wygrzane, konfiturowe, balsamiczne, z większą zawartością cukru, przykrywającą nieco smakowe subtelności. Wielką zaletą Alzacji jest mnogość parcel grand cru. Jest ich 50 i stanowią prawie 40 procent alzackich upraw winorośli. Są w całym tym regionie, a każda ma własną, unikatową poetykę. Oferta win zaspokoi więc każdy gust. Także, a może przede wszystkim, gust koneserów.
nogrona, mikroflorę i mikrofaunę w nim występującą, usytuowanie uprawy na tarasie, zboczu wzniesienia czy płaskim polu. Właściwości siedliska indywidualizują wino. Rieslingi są delikatnie owocowymi winami wytrawnymi, rasowymi i finezyjnymi. Wyczuwa się w nich każdy minerał środowiska, z którego pochodzą. Ich bukiet to połączenie aromatów cytrusów, kwiatów i nut mineralnych. Rieslingi są cenione ze względu na swoją autentyczność, intelektualność. W Polsce należą do najpopularniejszych win alzackich z grupy grand cru. Tak czy inaczej, dla mnie winną gwiazdą Alzacji jest jednak gewurztraminer. Nie tylko ze względu na niezwykły wachlarz aromatów, jakie roztacza; także dlatego że to on najczęściej wprowadza ludzi w świat win. Coraz częściej na stałe.
A&B: Jak długa jest droga do poziomu konesera? MP: Podzieliłbym ją na trzy etapy. W pierwszym flirtujemy z winem. Obawiamy się kwasowości, ta nas odstrasza, więc na początku zależy nam na słodyczy. Półsłodki gewurztraminer jest świetnym początkiem znajomości z winami alzackimi. Albo muscat. Mają sporo cukru, owoców, kwiatów, miodu, krócej dojrzewają. Etap drugi to nasze dorastanie, fascynacja siłą, muskulaturą wina. Wybieramy wina beczkowe, cięższe, bardziej skoncentrowane, wyrazistsze, z sienkiewiczowską strukturą, z temperamentem. Głównie rieslingi i gewurztraminery grand cru z parceli w południowej Alzacji. W trzecim zaś etapie jesteśmy już dojrzałymi konsumentami wina, zaczynami cenić jego jakość, intelektualność, reprezentatywność, prawdziwość. Odpowiedź typu „nie
A&B: Co decyduje o tym, że wino jest „intelektualne”? MP: Jego finezyjność, wielowarstwowość, szorstkość i surowość, kryjące bogactwo niuansów. Są to wina, które więcej satysfakcji dają przy skupionej degustacji niż przy rutynowym piciu. Czasem mówi się, że wino intelektualne to takie, które nie ma owocu, a doszukanie się w nim różnych walorów wymaga wysiłku, który bywa daremny. Dla mnie jest ono zawsze szansą na odkrycie
142
Kultura i styl &
Winnica w Kayserberg, zdj. Franck Charel © Atout France
A&B: A pan jakie wina alzackie wybiera najchętniej? MP: Jestem zwolennikiem sylvanera. Świetnie sprawdza się w roli aperitifu. Jest świeży i lekki, ma dyskretny owocowy lub kwiatowy bukiet, w którym przebijają się zwłaszcza aromaty cytrusów, białych kwiatów, skoszonej trawy. Pasuje do owoców morza i ryb. Lubię też edelzwickery, czyli szlachetne mieszanki win jednoszczepowych. Taka mieszanka sylvanera, rieslinga, pinot gris i muscat d’Alsace potrafi dobrze oddać charakter miejsca, z którego pochodzi. Z sylvanera najchętniej przechodzę na gewurztraminera grand cru.
lubię białego wina z Rumunii” nie wchodzi już w grę bez jego poznania, a koneserzy-mężczyźni nie będą się przejmować czyimś zdziwieniem, że piją wina Vendanges Tardives czy Selections de Grains Nobles, najsłodsze z alzackich. Pierwsze produkowane są z późno, nawet w listopadzie zbieranych owoców, drugie z przejrzałych winogron porażonych szlachetną pleśnią. Generalnie etap ten prowadzi nas częściej do północnych win alzackich, w których lubimy doszukiwać się bardziej wyrafinowanych nut. Przechodzimy od Sienkiewicza do poezji Adama Zagajewskiego. A&B: Dlaczego koneserzy-mężczyźni mieliby krępować się skłonnością do win słodkich? Zdaniem części krytyków winiarskich najbardziej preferowanym przez kobiety winem alzackim jest gewurztraminer. Czy to prawda? MP: Nie sądzę, w dodatku trąci to seksizmem. Są statystyki, z których wynika, że kobiety wolą wina słodsze niż mężczyźni. Inne badania pokazują jednak, że panie łatwiej radzą sobie z trudniejszymi wyzwaniami winnymi, bardziej złożonymi aromatami, na przykład win grand cru z północnej Alzacji, a z kolei panowie wybierają bardziej hedonistyczne aromaty z południa regionu. W przypadku winnych gustów uogólnienia nie mają sensu.
A&B: A crémant d’Alsace, czyli alzackie wino musujące? Wybrałby je pan na przyjęcie weselne, obronę dyplomu czy sylwestra? MP: To jedno z moich ulubionych win tego rodzaju. Jest produkowane metodą tradycyjną, czyli szampańską, jak niektórzy mówią, choć na etykiecie win musujących pochodzących spoza Szampanii nie można umieszczać informacji „méthode champenoise”. Crémant d’Alsace powstały więc, jak inne francuskie crémants dzięki méthode traditionelle, jest winem wypoczynkowym w stosunku do klasycznego szampana, bardziej przyjacielskim, ze względu na mniejszą niż on kwasowość i zawartość gazu. Produkuje się je
143
& Podróżujemy
A&B: Polecałby pan przemierzenie Alzackiego Szlaku Winnego? MP: Takie sentiers viticoles, czyli wędrówki po winnicach są bardzo atrakcyjne, bo to jedne z najpiękniejszych upraw rolniczych, w dodatku połączone z degustacją win. Czy jednak powinniśmy trzymać się ściśle Alzackiego Szlaku Winnego? Niekoniecznie. Wprawdzie ma on aż 170 kilometrów długości, gości zaprasza aż 200 piwnic, ale nierzadko ich właściciele są zbyt nastawieni na agroturystykę. Wina stają się jej elementem, robione są pod turystów, którym oferuje się przy okazji także rozmaite gadżety. Sugeruję znalezienie własnego szlaku, nastawienie się na wybrane wina najwyższej jakości. I delektowanie się nimi, korzystanie z całego bogactwa ich osobowości. Potrafią sprawić autentyczną przyjemność. Jak powiedział kardynał Richelieu, gdyby Bóg zabronił picia, czy uczyniłby wino tak dobrym? Chyba by się zastanawiał. &
z jednego szczepu winogron, głównie z pinot blanc, choć także z rieslinga, pinot gris i chardonnay. Najczęściej jednak jest ich mieszanką. Z pinot noir powstaje różowy crémant, świetny zwłaszcza do surowego tuńczyka. Crémant d’Alsace jest pomostem pomiędzy szampanem a włoskim prosecco. A&B: Podobno nie ma starszych win alzackich niż pięcioletnie. MP: Każde wino ma swoją krzywą dojrzewania. Dla większości alzackich nie przekracza ona pięciu lat. Ale w przypadku win grand cru jej szczyt lokuje się w okolicach 10–12 lat, choć wszystko zależy od indywidualności rocznika. Ten z 1989 roku miał swój szczyt pomiędzy 12. a 15. rokiem, podczas gdy o rok wcześniejszy umarł w okolicach siódmego. Szczyt dojrzewania słodkich win alzackich z grupy Selections de Grains Nobles pojawia się po 50–60 latach.
Winnice w Blienschwiller, zdj. Frantisek Zvardon, © CRTA
144
& Tropimy talenty
BALET JEST COOL Są tacy, którzy uważają że balet to radośnie pląsający faceci w rajtuzach i pastelowe baletnice na pozytywkach. To, że jest to prawdziwa sztuka, udowadnia na swoich zdjęciach Ewa Krasucka. Izabella Dukaczewska
K
isn’t work. It’s a passion. Skład zespołu jest międzynarodowy: Polacy, Japończycy, Brytyjczycy, Rosjanie, Hiszpanie, Francuzi, Gruzini, Białorusini, Ukraińcy. Jest również Litwinka, Węgier, Australijczyk, tancerz z RPA. Wszyscy rozumieją się bez słów, najważniejszym językiem jest mowa ciała. Młodzi, dynamiczni, wygimnastykowani. Strój musi być dopasowany, aby widać było sylwetkę, a zwłaszcza nogi. Obowiązują trykoty, wąskie spodnie lub szorty. Dziewczyny, które występują w partiach klasycznych, mają na nogach twarde baletki, tzw. pointy, oraz krótkie spódniczki z tiulu zwane ,,paczkami”. Inne ubrane są w długie hiszpańskie spódnice i buty na obcasie – charakterki. Wachlarze, kielichy, płachty torreadorów to dodatki do tańca. Z nimi można lepiej wczuć się w postać. Kostium ma oczywiście wpływ na ruch. „Don Kichot” jest baletem klasycznym, wymagającym od tancerzy szczególnie dobrej techniki i kondycji fizycznej. Przed premierą próby są bardzo intensywne. – One more time, jeszcze raz, bardziej dynamicznie. Pedagodzy korygują, ruch musi być wykonany zgodnie z założeniami choreografów. Dla Ewy sala prób to codzienność. Fotografka porusza się lekko, bezszelestnie, zwinnie jak kotka, choć torba, z którą nie rozstaje się podczas próby, waży około sześciu kilogramów. Czasami patrząc w obiek-
ilkanaście lat temu za kulisami Baletu Teatru Wielkiego Opery Narodowej pojawiła się nieśmiała dziewczyna. Miała może 15 lat, prosty aparat fotograficzny i niewielkie umiejętności, ale dobrze wiedziała, czego chce: fotografować balet. Ten świat ją zaczarował. – Wszystko zaczęłam postrzegać przez pryzmat piękna, które tam zobaczyłam, nie przekładało się to jednak na marzenie, by tańczyć na scenie. Pasjonowało mnie to wizualnie – te słowa padły z jej ust w reportażu wyemitowanym w programie „Rower Błażeja”. Podbiła nim serca nastolatków. Młodzi ludzie, zafascynowani tym, co robi, chcieli ją naśladować. W trakcie programu na żywo urywały się telefony.
Wyrzuć to zdjęcie!
Dziesięć lat później. Sala prób Polskiego Baletu Narodowego, trwa próba trzeciego aktu „Don Kichota”, zbliża się premiera. Tancerze pod okiem choreografów i asystentów ćwiczą od rana, w tle rozbrzmiewa muzyka. Powtarzają układy, a asystentki poprawiają pozycje ciała. Rozmawiają po polsku, angielsku, rosyjsku, czasami po francusku: – Stay in line, – It’s better, – Nie izmieniaj, – Wam nada oddychat! Siedzący obok mnie baletmistrz Stéphane Dalle uważnie obserwuje ruchy tancerzy. – Les pieds en dehors! A do mnie mówi – It
146
Kultura i styl &
147
& Tropimy talenty
Ewa Krasucka, zdj. Aleksandra Świerzy Na poprzedniej stronie: Aleksandra Liashenko, pierwsza solistka Polskiego Baletu Narodowego, tańcząca w „Don Kichocie” rolę Kitri, zdj. Ewa Krasucka
Najczęstszym błędem jest fotografowanie tancerza w momencie spadania ze skoku lub w piruecie. Zdjęcie jest dobre, jeśli tancerz lub tancerka są uchwyceni w odpowiedniej fazie ruchu, z dobrego kąta. Tancerze mają poprawną technicznie pozycję baletową, rozluźnioną twarz, smukłe ciało, długie nogi.
tyw klęczy, jest skupiona, szuka najodpowiedniejszego miejsca, innym razem wspina się na palcach, jak w tanecznej pozycji relevé. Jej obecność na sali prób nie jest spektakularna; stara się pracować tak, aby nie rozpraszać tancerzy, jednocześnie musi pokazać ich jak najpiękniej. – Na początku często się frustrowałam, wydawało mi się, że zdjęcie, na którym uchwyciłam np. tancerkę w szpagacie w powietrzu, jest niesamowite. Pokazuję je artystce, a ona mówi: „Wyrzuć to zdjęcie, nie pokazuj nikomu, zobacz, jakie mam odkręcone biodro” – opowiada Ewa. – Źle zrobione zdjęcie może bardzo zaszkodzić tancerzom i zespołowi. Można być świetnym fotografem, a mimo to nie radzić sobie z tańcem klasycznym. To wąska dziedzina fotografii.
Myślę tańcem
Próba trwa. Smile everybody, smile! – woła choreograf do tancerzy. – Zasady tańca klasycznego są określone bardzo precyzyjne i służą osiągnięciu ideału. – kontynuuje Ewa. Jedną z głównych zasad jest wykręcenie nóg w biodrach oraz obciągnięte stopy. Inny wymóg sprowadza się do tego, by ramiona pra-
148
Kultura i styl &
które dla osoby niewtajemniczonej są niezauważalne, jednak dla tancerza ważne. – Oczywiście, że przyjemniej fotografuje się na scenie, bo obraz jest tam dopracowany w każdym szczególe scenograficznym i oświetleniowym, ale zdjęcia robocze, właśnie tutaj, w sali baletowej są równie ważne – przekonuje. – Odbiór tańca jest zupełnie inny: siedzisz blisko, słyszysz oddechy, ruch wydaje się dużo mocniejszy i szybszy. Gdy do tego dołoży się długą optykę, to już można aparatem niemal dotykać tancerzy. Asystentka choreografa ogłasza przerwę, nie wszyscy jednak wychodzą. Niektórzy po raz kolejny powtarzają sekwencje ruchów, inni odpoczywają. Na trykoty
cowały w sposób swobodny, pełen gracji. Zanim pójdą w świat, zdjęcia ocenia pod względem poprawności baletowej baletmistrz. – Nie myślę o sobie jako o fotografce, ponieważ to, co robię, nie wynikło z zainteresowania fotografią, tylko tańcem. Myślę bardziej pozą baletową i ciałem tancerza, którego mam w kadrze niż obrazem fotograficznym – podkreśla Ewa. – Jeżeli mam sfotografowany piękny, poprawny technicznie skok, z przepisowo obciągniętymi stopami i w kadrze wentylator czy brudną ścianę, to wolę takie zdjęcie niż dopracowany estetycznie kadr, na którym tancerka stoi nieruchomo. Dlatego Ewa tak dobrze dogaduje się z tancerzami. Rozumie ich potrzeby. Umie już ukryć pewne niedoskonałości, Ewa Krasucka i Viktor Banka, zdj. Aleksandra Świerzy
149
Zaspół Polskiego Baletu Narodowego, zdj. Ewa Krasucka
& Tropimy talenty
założyli wełniane getry i ciepłe okrycia. Trzeba dbać o ciało, by na skutek wychłodzenia nie doprowadzić do kontuzji. Na korytarzu kadr żywcem wyjęty z biegów maratońskich, rozciąganie „czwórek” i „Achillesów”. To przerwa również dla Ewy, która przegląda zdjęcia, robiąc pierwszą selekcję. Kontynuujemy rozmowę.
dużo szczęścia, bo akurat Krzysztof Pastor został dyrektorem Polskiego Baletu Narodowego i zaproponował mi pracę fotografa baletowego. San dyrektor nie szczędzi pochwał. – W swoich pierwszych kontaktach z Ewą zauważyłem, że ma w sobie coś, co dla fotografii i filmów baletowych jest niezwykle ważne. To przede wszystkim poczucie rytmu, umiejętność złapania „wspólnego oddechu” z tancerzami, ale również wrażliwość na dynamikę i dramatyzm fotografii. Nie zawsze przecież najładniejsza baletowa fotografia jest najciekawsza. Bywa, że ta mniej piękna wywiera na widzach dużo większe wrażenie. Ewa potrafi zrezygnować z konwencjonalnej urody na rzecz artystycznej oryginalności. – W tym zespole są ludzie, którzy pamiętają, jak tu zaczynałam piętnaście lat temu – wspomina Ewa. – To jest wspaniałe, że mogę ten balet sobie oglądać z tak bliska, utrwalać go i że ta miłość nie przemija. Nadal mam momenty takiego podniecenia, że siedzę w nocy, oczy mam przekrwione, ale czuję, że mam dobry materiał i muszę go obrobić. To, co my w tym teatrze robimy, jest niezwykle piękne, a ja mam genialną pracę. Chcę pokazać, że balet jest cool. – Myślę, że dziś zdjęcia Ewy przewyższają już pod wieloma względami jej pierwotne wzorce. To wynik talentu, ale również jej niezależności – podkreśla Krzysztof Pastor. Kończy się przerwa, artyści przygotowują się do sceny kulminacyjnej, choreograf i asystenci korygują ustawienia tancerzy. Wszyscy są na scenie, widać maksymalną mobilizację. Ewa stoi z boku z obiektywem, „na długiej lufie”. – Zawsze przed premierą jest niesamowity czas i to się czuje gdzieś w powietrzu, sekcje pracują pełną parą, wszyscy są zmęczeni, ale podekscytowani, zaczynają się próby z orkiestrą, dekoracje. Wykańczane są kostiumy. Spektakl nabiera kształtu. Muszę zrobić trailer, making-of z przygotowań, wykonać i obrobić zdjęcia. Najbardziej intensywny jest dla mnie czas między próbą generalną a premierą. Bywa, że próba kończy się o dwudziestej pierwszej. Pracuję w nocy, zgrywam, montuję, obrabiam. Kończę zwykle o trzeciej nad ranem, idę do domu trochę się przespać, przychodzę rano, coś jeszcze poprawiam i ruszam „na teatr”. Zwykle znajduję dyrektora na widowni, w kompletnej ciemności, bo robi ostatnie korekty świateł. Pokazuję mu zdjęcia. Wtedy dokonuje się oficjalna selekcja materiału. Gdy wychodzę z premiery, to nie wiem, jak się nazywam, ale czuję się spełniona.
Baryszników w rajtuzach
– Do baletu „Don Kichot” mam sentyment szczególny. Moja fascynacja tańcem zaczęła się od Michaiła Barysznikowa. Zetknęłam się z nim najpierw w filmie „Białe noce”, gdzie wykonywał repertuar współczesny. Gdy pierwszy raz zobaczyłam go w klasycznych wariacjach, nie spodobał mi się. Pomyślałam sobie, że coś jest nie tak, ten mój ukochany Barysznikow nagle w jakichś rajtuzach, wymachuje delikatnymi rączkami. Nie mogłam zrozumieć, o co chodzi. I wtedy dostałam drugą kasetę z „Don Kichotem”, w wykonaniu American Ballet Theatre z 1980 roku w choreografii Barysznikowa, z Cynthią Harvey i nim samym w rolach głównych. Zakochałam się w tym balecie. Oglądałam go setki razy, odsuwałam meble w salonie
Zakochałam się w „Don Kichocie”. Oglądałam go setki razy, odsuwałam meble w salonie i tańczyłam do telewizora. i tańczyłam do telewizora. Miałam wtedy 14 lat. Poobijałam się trochę o ściany, nie wynikła z tego żadna oszałamiająca kariera taneczna, ale dawało mi to ogromną energię. Myślę, że to właśnie wtedy właśnie ja i taniec klasyczny tak bardzo się polubiliśmy, że do dzisiaj nam nie przeszło. Po chwili dodaje: – Wybierając liceum, znalazłam informację o klasie lingwistycznej w liceum im. Cervantesa. Pomyślałam: to znak! Barysznikow chce, żebym skończyła właśnie je (śmiech). Dzięki niemu opanowałam hiszpański. Po maturze na pięć lat wyjechałam do Hiszpanii. Skończyłam studia z dziedziny komunikacji audiowizualnej, zdobyłam podstawy wiedzy z dziedziny filmu. Wróciłam do Polski i miałam
152
Kultura i styl &
Premiera „Don Kichota”, zdj. Ewa Krasucka
Taniec na pointach
Duże wrażenie robi na mnie film reklamujący „Don Kichota” według jej pomysłu, do którego inspiracją były filmy Carlosa Saury. Podświetlone tło i sylwetkowy zarys tancerzy. Ewa wyjaśnia: – Podczas tej sesji robiłam jednocześnie zdjęcia i filmowałam. Tancerze muszą oszczędzać siły na premierę, nie mogę ich prosić o powtarzanie w nieskończoność jednego skoku czy pozy, więc musiałam się streszczać. Biegałam od statywu do statywu. Przygotowałam sobie listę ujęć, konkretne momenty z choreografii, żeby wiedzieć, o co ich poprosić. Sporo jak na jedną osobę? – Bo Ewa to profesjonalistka – mówi Aleksandra Liashenko, pierwsza solistka Polskiego Baletu Narodowego, tańcząca w „Don Kichocie” rolę Kitri. – Czego jeszcze bym chciała? Nie udało mi się sfotografować piruetu, nie ma dobrego momentu – mówi Ewa. I dodaje: – Jest taka ,,klisza”, że balet to tylko lekka rozrywka, radośnie pląsający faceci w rajtuzach i pastelowe baletnice na pozytywkach. To trywializuje tę sztukę. Chciałabym to zmienić. A życie? Nie potrzebuję więcej... &
Chwila przerwy w próbach. W rogu sali „na paczce” siedzi tancerka, jej bose stopy noszą wyraźne ślady otarć i odcisków, jest zmęczona, na twarzy błyszczą krople potu. – Zdarzają się otarcia, krwawiące stopy też – wyjaśnia Ewa. – Ale pokazywanie baletu wyłącznie przez pryzmat fizycznego cierpienia to nadużycie. Choć kontuzje na scenie są dla zespołu bardzo trudne; trzeba improwizować lub w trakcie przerwy zmieniać obsadę. Mimo to tancerze kochają to, co robią, tutaj nikt nie jest z przymusu. Koniec próby, artyści ubierają się, baletmistrzowie i pedagodzy jeszcze przez chwilę ustalają szczegóły przedstawienia, milknie wielojęzyczny gwar. Pokój Ewy z pięknym widokiem na plac Teatralny wygląda jak montażownia, a zarazem magazyn sprzętów i rekwizytów. W artystycznym nieładzie wszystko ma swoje miejsce. To tutaj „Zosia Samosia”, jak sama siebie nazywa, ma swoje studio produkcyjne, tutaj powstają zdjęcia, trailery, making-ofy. Aż trudno uwierzyć, że jedna osoba potrafi zrobić tak wiele. – Od początku czułam, że to jest coś mojego, że mogę się przydać: tancerzom, baletowi i samej sobie – podsumowuje Ewa.
153
& Rozmawiamy
WOLĘ POZOSTAĆ Kadryz filmu „Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy”, reż. Michel Gondry, 2013, dzięki uprzejmości Planete+ Doc Film Festival
NIEDOJRZAŁY
– Jest we mnie trochę z dużego dziecka. Ostatnimi czasy często rozmawiam o tym z Björk – wyznaje Michel Gondry, autor teledysków nie tylko dla tej ostatniej, ale również dla Daft Punk, Paula McCartneya i The Rolling Stones. Twórca głośnego „Zakochanego bez pamięci” jest jednym z bohaterów festiwalu filmowego PLANETE+ DOC FILM FESTIVAL. Rozmawia Przemysław Dobrzyński.
154
Kultura i styl &
A
Chomsky twierdzi, że kreatywność jest czymś powszechnym u każdego człowieka, ale jedynie niewielki procent ludzi potrafi z niej korzystać w codziennym życiu.
RT & BUSINESS: W swoim nowym filmie „Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy?” rozmowę ze światowej sławy filozofem i lingwistą ilustrujesz za pomocą abstrakcyjnej ręcznie rysowanej animacji. Czy jako reżyser o dość specyficznym języku audiowizualnym, podczas spotkań z Chomskym zrozumiałeś coś więcej na swój własny temat? MICHEL GONDRY: W pełni zrozumiałem, że mam ograniczenia. Gdy przystępowałem do tej rozmowy, od samego początku czułem się przytłoczony. Użycie animacji stanowiło dla mnie nie tyle sposób na uatrakcyjnienie konwersacji, pomogło mi lepiej zrozumieć koncepcje Chomsky’ego. W ten sposób tłumaczyłem je sobie na własny język. Gdy słucham swojego głosu podczas odtwarzania rozmowy, mam wrażenie, jakby przejawiała się w nim moja naiwność. Do tego dochodzą liczne frustracje, bo nie zawsze byliśmy w stanie się z Chomskym dobrze porozumieć, szczególnie wtedy, gdy poruszamy tematy językowe właśnie. A należy mieć na uwadze, że mój angielski nie jest szczególnie dobry. Mam straszny akcent, zdarzają mi się błędy, pomyłki językowe, przez co dochodziło między nami do mniejszych bądź większych nieporozumień.
A&B: A kiedy po raz pierwszy się spotkaliście? MG: W okolicach 2007–2008 roku. Przez następne dwa lata spotykaliśmy się jeszcze kilka razy na wspólnych rozmowach i w 2010 roku zasugerowałem mu wywiad, który chciałbym sfilmować. A&B: Jakie wrażenie zrobił na tobie podczas pierwszego spotkania? MG: Byłem oczywiście pod wielkim wrażeniem jego osoby. Starałem się być zawsze na 100 procent przygotowanym do rozmowy – chciałem zrobić na nim pozytywne wrażenie, ale czułem, że przez to on nie do końca bierze mnie na poważnie. Jednak później, krok po kroku, gdy zaczął mnie lepiej poznawać, wykazywał więcej chęci, by mnie zrozumieć. Kiedy już zobaczył skończony film, był bardzo pozytywnie zaskoczony – również tym, jak został w nim przedstawiony.
A&B: A zdarzyły się sytuacje, w których mocny francuski akcent był pomocny? MG: To jest dla mnie problem, ale czasem rzeczywiście bywa pomocny. Na przykład gdy staram się nieudolnie coś opowiedzieć, to wtedy mogę zwalić na akcent. Pomaga mi to często wyjść na mniej głupiego, niż się czuję.
A&B: Widział twoje poprzednie filmy? MG: Nie. Jego asystentka trochę znała moją twórczość, jest wielką fanką „Zakochanego bez pamięci”, co zapewne było pomocne w namówieniu go na ten projekt. Chomsky wiedział natomiast, że mam już jakieś sukcesy na koncie, a zanim zaczęliśmy kręcić dokument, pokazałem mu jedną ze swoich animacji.
A&B: Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z dorobkiem Noama Chomsky’ego? MG: Jakieś osiem lat temu. Wcześniej nic o nim nie wiedziałem. Właściwie z miejsca przekonały mnie jego prace z dziedziny polityki, jak i jego spojrzenie na wiele zagadnień, przede wszystkim tych związanych z kreatywnością. Chomsky twierdzi, że kreatywność jest czymś powszechnym u każdego człowieka, ale jedynie niewielki procent ludzi potrafi z niej korzystać w codziennym życiu. Mam identyczne zdanie na ten temat, szybko więc zacząłem zgłębiać jego dorobek naukowy.
A&B: A dlaczego właściwie postanowiłeś zobrazować swoją rozmowę z Chomskym animacją? MG: Nie widziałem innej drogi, by wyrazić własne odczucia względem jego myśli. Abstrakcyjna animacja wydawała się najlepszym wyjściem, bo
155
& Rozmawiamy
Kadry z filmu „Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy”, reż. Michel Gondry, 2013, dzięki uprzejmości Planete+ Doc Film Festival
„wchłonie” całą opowieść bez żadnego sceptycyzmu. Przez to stają się podatni na wszelkie sugestie i przyjmują wszystko, co widzą na ekranie jako absolutną prawdę. A często twórcy naginają rzeczywistość, ukrywają pewne fakty, wzmagając dramatugię, po to tylko, by obraz całości jak najlepiej pasował do ich założenia i wizji tego, o czym chcą opowiadać. Zupełnie jakby chcieli podporządkować rzeczywistość własnym wyobrażeniom. Nie mówię, że ja jestem najbardziej szczerą i uczciwą osobą na świecie; nie twierdzę też, że wszystkie dokumenty są takie, ale sam kilka razy zostałem nieco oszukany, oglądając parę dokumentów, więc jestem wyczulony na tym punkcie.
pozwalała na przeróżne interpretacje. Poza tym nie chciałem tworzyć kolejnego typowego dokumentu, dlatego samą rozmowę postanowiłem nakręcić na boleksie. W wielu filmach, także dokumentalnych, twórcy zręcznie manipulują widzami, by ci odczuwali to, czego chcą realizatorzy. W animacji jest według mnie coś szczerego, bezpretensjonalnego – ludzie od razu wiedzą, że to, co oglądają, jest założoną z góry interpretacją. A&B: Zmierzasz do tego, że filmy dokumentalne bywają bardziej fałszywe niż fabularne? MG: Czasem tak jest. Gdy robisz dokument, to trochę tak jakbyś przedstawiał ludziom film o prawdziwych zdarzeniach. Oczekujesz od widowni, że
A&B: W filmie Chomsky nie chce mówić o swojej zmarłej żonie. Czy poza kamerą opowiadał o niej coś więcej? MG: Podczas naszej rozmowy co jakiś czas przywoływał żonę w opowieściach. Niewiele z tego znalazło się w filmie, niemniej cały czas jej postać była obecna. Ja sam trochę się bałem, by nie przekroczyć pewnej granicy, na przykład gdy zadałem mu konkretne – ale też chyba zbyt intymne – pytanie o to, co czuł, gdy jego żona zmarła.
W wielu filmach, także dokumentalnych, twórcy zręcznie manipulują widzami, by ci odczuwali to, czego chcą realizatorzy. W animacji jest według mnie coś szczerego.
A&B: Na swój sposób zatem, twoja rozmowa z Chomskym to po trochu także historia romantyczna. Zgodzisz się z tym?
156
Kultura i styl &
Ludzie zarzucają mi, że myślę dziecinnie. Jeśli bycie dorosłym oznacza stanie się cynicznym i pretensjonalnym, to wolę pozostać niedojrzały.
MG: Tak. Jestem romantykiem i sentymentalistą, więc oczywiście było dla mnie istotne, by pokazać także „ludzką” stronę Noama Chomsky’ego. Tym bardziej że wydaje mi się, iż ludzie postrzegają go w sposób nie do końca zgodny z rzeczywistością. A&B: Wspominałeś wcześniej o kreatywności. Czy żeby być kreatywnym, trzeba być po trochu dziecinnym? MG: Ludzie czasem zarzucają mi, że jestem niedojrzały i że myślę dziecinnie. Czasem, gdy muszę załatwić jakąś sprawę jako rodzic albo gdy pracuję na planie z aktorami, zachowuję się dojrzale, bo wtedy muszę być dorosłym. Zgadzam się jednak, że kreatywność jest dość mocno powiązana z pewną formą niedojrzałości. Gdy stajesz się dorosły, często musisz hamować swoją kreatywność. Oczywiście możesz być kreatywny nawet gdy pracujesz wewnątrz systemu, ale jeśli jest to związane tylko ze sferą przyjemności, to mogą pojawić się problemy – na przykład gdy zbudujesz sobie gigantyczną kolejkę elektryczną, możesz zostać uznany za ekscentryczne duże dziecko albo co gorsza za pedofila. We mnie jest trochę z dużego dziecka. Ostatnimi czasy często rozmawiam o tym z Björk. Zdarza się, że powie mi: „Chyba już czas, byś zaczął robić coś bardziej poważnego”. Generalnie uważam, że ma rację, ale jeśli bycie dorosłym oznacza stanie się cynicznym i pretensjonalnym, to wolę pozostać niedojrzały.
A&B: Bywasz czasem nostalgiczny? MG: Oj tak. To dla mnie ciężkie, bo przeszłość powinna uśmierzać ból wspomnień, ale w moim przypad k u tyl ko go zwiększa. Gdy na przykład wspominam byłą dziewczynę i wszystkie te wspaniałe chwile, które razem przeżyliśmy, jest to zawsze bolesne. Chciałbym, by było na odwrót. A&B: Filmy mogą być lekarstwem? MG: Jak najbardziej. Pamiętam, że kiedyś, źle się czując, poszedłem na „Toy Story”. W trakcie seansu tyle się śmiałem i tak dobrze bawiłem, że po wyjściu z kina czułem się o wiele lepiej. Tak, wydaje mi się, że filmy mają moc uzdrawiania. &
157
& Idziemy do kina
POWSTANIE BYŁO
W KOLORZE
Film fabularny o Powstaniu Warszawskim. Pierwsze skojarzenia? Patetyczna epopeja o heroizmie, honorze i poświęceniu, z plejadą znanych aktorów. Ale można inaczej. Bierzemy stare taśmy i dajemy im nowe życie. A przy okazji tworzymy nieznany wcześniej gatunek filmowy.
Roma Byszewska
158
Kultura i styl &
B
pokazują co roku 1 sierpnia. Tym razem dowiemy się, co dokładnie mówili ludzie, gdy uchwyciły ich kamery operatorów referatu filmowego Biura Informacji i Propagandy AK. Przekonamy się, jakiego koloru mieli włosy i jakie było światło, które padało na ich twarze. Ujrzymy prawdziwe barwy ulic i domów Warszawy w sierpniowym słońcu. Usłyszymy odgłosy cieszącego się po raz pierwszy od pięciu lat wolnością miasta. Śmiech bawią-
aliśmy się, że wyjdzie kiczowato. Nie było punktu odniesienia. Cały czas miałem świadomość, jak szczególny, bezcenny materiał mamy do dyspozycji i dopóki nie zobaczyłem finałowej koloryzacji, bałem się o efekt. Nie mogliśmy powiedzieć, że skoro Ridley Scott zrobił to tak czy siak, to my też możemy – wspomina producent wykonawczy filmu, którego premiera odbyła się 9 maja.
Kadr z filmu „Powstanie Warszawskie”, dzięki uprzejmości Muzeum Powstania Warszawskiego i dystrybutora Next Film
cych się w „wojnę” dzieci, fragmenty mszy, huk powstańczej walki i szum codzienności. Słowa wypowiedziane siedem dekad temu, gdy kamery rejestrowały tylko obraz.
„Powstanie Warszawskie” to gratka nie tylko dla fanów historii II wojny światowej, ale także dla fanów… „Powrotu do przyszłości”. A zarazem pierwsza od siedemdziesięciu lat okazja, by zobaczyć, jak naprawdę wyglądali ludzie walczący o wolność w 1944 roku. Widzieliśmy ich już w rocznicę wybuchu Powstania w „Wiadomościach”, w czerni i bieli, a raczej, jak mówi Magda Zimecka ze Studia Produkcyjnego ORKA, w wypłowiałych szarościach. Pozbawionych konturów, na niewyraźnym tle, poruszających się nerwowo i wyglądających nienaturalnie. Jak to na starych filmach. Trudno było stwierdzić, czy świeci słońce, czy niebo jest zachmurzone. W ORCE kilka lat temu zeskanowano sześć godzin starych kronik filmowych, dokumentujących Powstanie Warszawskie. Właśnie tych, których fragmenty telewizje
Wehikuł czasu
Pierwszy w historii kinematografii fabularny dramat wojenny non-fiction, zrealizowany z kronik filmowych z sierpnia i września 1944 roku, to pomysł Jana Ołdakowskiego (producent) i Piotra C. Śliwowskiego (producent wykonawczy) z Muzeum Powstania Warszawskiego. Idea – szalona, efekt końcowy – zdumiewający. Także dla żyjących uczestników walk o Warszawę, którym – jak to określa Śliwowski – podarowano wehikuł czasu. W odświeżonej postaci nagrania zyskały nowe przeznaczenie i dodatkowe funkcje.
159
& Idziemy do kina
Kadr z filmu „Powstanie Warszawskie”, dzięki uprzejmości Muzeum Powstania Warszawskiego i dystrybutora Next Film
160
Kultura i styl &
Miasto bez ptaków
Czy rzeczywiście konieczne było kolorowanie starych taśm? Człowiek ma ponoć tendencję do pamiętania odległych czasowo wydarzeń w czerni i bieli. – Dzieci są przekonane, że ich babcia w młodości była czarno-biała – mówi Ołdakowski. Stąd pomysł, by pokolorować kroniki. Bohaterowie przestają być dla przeciętnego odbiorcy anonimowi i nieostrzy, stają się ludźmi z krwi i kości. Czy jednak kolorowa historia jest bardziej prawdziwa? – Paradoks polega na tym, że nakładanie kolorów ostatecznie okazało się odkrywaniem zapomnianej, nawet przez uczestników, prawdy – tłumaczy dyrektor warszawskiego muzeum. – W końcu Powstanie było w kolorze. I brali w nim udział młodzi ludzie. Siedemdziesiąt lat temu niebo też było niebieskie i świeciło słońce – dodaje Śliwowski, a Ołdakowski dopowiada jeszcze: – Przy okazji premiery „Kamieni na szaniec” dywagowano, czy bohaterowie są prawdziwi. My nie mamy co do tego wątpliwości.
Po kolorowaniu przyszedł czas na udźwiękowienie. Nad tym procesem czuwał Bartosz Putkiewicz ze studia Café Ole (odpowiadał m.in. za dźwięk do obrazów „Sala Samobójców” i „Hardkor disco”). Wspomina, że jednym z wyzwań, któremu musiał sprostać, było nagranie odgłosów Warszawy latem, bez ćwierkania ptaków w tle. Bo przecież w sierpniu 1944 roku ptaków już nie było. Zjedzono je lub wypłoszono. Za to dużo łatwiej niż przy zwykłej fabule pracowało się na wszystkich innych planach. – Nie trzeba było ukrywać mikrofonów i mikroportów, bo nagrywaliśmy sam dźwięk, bez obrazu – mówi Bartek.
Bohaterowie w kolorze przestają być anonimowi, stają się ludźmi z krwi i kości.
Flirt z popkulturą
Piotr C. Śliwowski, historyk z wykształcenia i zamiłowania, krzywi się na słowo recykling. – W kontekście rangi wydarzenia, utrwalonego na tych taśmach, to określenie jest zbyt techniczne. Tu jest przecież ogromna doza emocji – mówi. Jego zastrzeżeń nie budzi już jednak termin popkulturyzacja. – Nie boimy się instrumentów popkulturowych, w końcu jako muzeum organizujemy konkurs na komiks o Powstaniu – tłumaczy. Nie ukrywa, że koloryzacja, potem udźwiękowienie i w końcu fabularyzacja „Powstania Warszawskiego” ma na celu uatrakcyjnienie tematu i przyciągnięcie do kin młodych ludzi, których nudzą dokumentalne filmy o historii. – A za granicą przypomnienie, że w Warszawie były dwa powstania – dodaje rzecznik warszawskiego muzeum, Anna Kotonowicz. Samo tworzenie bazy referencyjnej obiektów z epoki, na podstawie której dobierano barwy, trwało rok. Potem sześć miesięcy kolorowania i sto dwanaście tysięcy klatek. Żaden odcień twarzy, ubrań czy murów nie jest przypadkowy. Ostatnim etapem prac był colour grading, czyli korekcja kolorów – proces, który odpowiada za klimat filmu, nadaje spójny nastrój barwny. W przypadku filmu rekonstruowanego i kolorowanego po latach był to proces kluczowy i arcytrudny. Kolorysta Olek Winecki (Studio ORKA) pracował z operatorem Piotrem Sobocińskim Jr., autorem zdjęć między innymi do filmów „Drogówka” i „Róża”. – Na początku film jest jaśniejszy, bo jest lato i wolność, z czasem robi się ciemniejszy i bardziej posępny. Jak powstanie – tłumaczy P. Śliwowski.
A po co plan zdjęciowy do filmu, który ma już zdjęcia? Żeby aktorzy podkładający głosy pod postaci z kronik mogli lepiej wczuć się w swoje role. Ekipa dźwiękowców i aktorów szwendała się po piwnicach i ruinach starych kamienic. Odgłosy strzałów, które usłyszymy w filmie, wydają m.in. prawdziwe mausery. Chociaż, jak zdradza Bartek, ten typowy dźwięk, do którego przyzwyczaiły nas filmy wojenne, ma się nijak do tego, jak brzmi nagrany wystrzał. Nie robi takiego wrażenia, jeśli się go trochę nie „wyciągnie”. Wrażenie na pewno robią jednak naturalnie brzmiący bohaterowie niemego w oryginale filmu. Największy efekt jest wtedy, gdy ktoś rzuci coś mimochodem, patrząc prosto w obiektyw kamery. Warto wówczas pamiętać, że oglądamy zdjęcia dokumentalne i że ujęcia nie były inscenizowane. W całym filmie nie ma ani jednej dokręconej sceny. – Wszystkie zdjęcia powstały w sierpniu i we wrześniu 1944 roku, a wiele osób, które się na nich pojawiają, zginęło niedługo potem. Jak ks. Wiktor Potrzebski „Corda”, który na filmie udziela ślubu Alicji i Bolesławowi Biegom – zwraca uwagę Bartek, który sporo czasu podczas pracy nad „Powstaniem Warszawskim” spędził na czytaniu z ruchu warg. Trzeba było odszyfrować, co mówią bohaterowie, żeby móc napisać dialogi do filmu. Nie udałoby się, gdyby nie pomoc głuchoniemego konsultanta. Długo trwało też dobieranie odpowiednich głosów. Liczył się wiek, wy-
161
& Idziemy do kina
Kadr z filmu „Powstanie Warszawskie”, dzięki uprzejmości Muzeum Powstania Warszawskiego i dystrybutora Next Film
162
Kultura i styl &
Jak to się mogło udać, biorąc pod uwagę niewielki budżet pochodzący z zasobów Muzeum Powstania Warszawskiego i dotacji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej? – Ciężką pracą i pomysłami. Tak samo robione było powstanie – mówi J. Ołdakowski. Konkretne cyfry pozostają tajemnicą, ale dyrektor zdradza, że była to kwota dwudziestokrotnie mniejsza od budżetu „Miasta 44” (24 mln zł), które wchodzi do kin we wrześniu. Dla orientacji: koloryzacja osiemdziesięciominutowego filmu kosztuje od 250 tys. do 350 tys. zł. Rekonstrukcja i korekcja z udziałem operatora – 180 do 200 tys. Udźwiękowienie fabuły, bez gaży aktorów – od 80 tysięcy złotych do 150 tys. Takie kwoty wymienia Magda Zimecka, szefowa Studia ORKA. I podkreśla, że ostateczny koszt zależy od stopnia zniszczenia taśm filmowych. A to tylko niektóre pozycje w kosztorysie projektu. Są jeszcze muzyka (autorstwo: Bartosz Chajdecki), w tym
mowa, brzmienie, a nawet wygląd lektora. Musiał być choć trochę podobny do postaci, której użyczał głosu. Do roli księdza były aż trzy podejścia.
Selekcja z żalem
Film wyróżnia również fakt, że to, co normalnie robi reżyser, musiały zrobić montażystki. – To było jak układanie puzzli, bez obrazka końcowego – wspomina Joanna Brühl, która razem z Janem Komasą, przy wsparciu Milenii Fiedler (opieka artystyczna) zmontowała tę niesamowitą opowieść z króciutkich archiwalnych ujęć. Żadne z nich nie trwało więcej niż pół minuty. Taśmy miały kilku różnych autorów i bardzo nierówną jakość. W końcu wywoływano je i przechowywano w warunkach wojennych. Niektóre negatywy wywołano dopiero po wojnie. To cud, że w ogóle ocalały. Montażystka miała do dyspozycji sześć godzin materiału pochodzącego z 1944 roku. Gdyby „Powstanie” kręcono dziś, dostałaby pewnie około trzydziestu godzin cyfrowych nagrań. Tyle materiału powstaje na potrzeby współcześnie robionych filmów dokumentalnych. Twórców nie ogranicza ani długość taśmy filmowej, ani rozładowujące się baterie kamer. Potem wybiera się najlepsze ujęcia i montuje w spójną całość. – Ekspresja tych obrazów jest niewyobrażalna. Właśnie dlatego że czas ograniczał operatorów. Każdy kadr jest drogocenny. Wszystkie nadawałyby się do wykorzystania. Ale musieliśmy zrobić z tego około 80 minut. Cała trudność polegała na odrzucaniu niektórych kadrów czy postaci. Aż żal było to robić – opowiada Brühl.
Nakładanie kolorów okazało się odkrywaniem zapomnianej, nawet przez uczestników, prawdy. W końcu Powstanie było w kolorze.
Rejs wikingów przez Morze Północne
nagrania z orkiestrą; montaż – pierwszy ważny etap prac; a także udział konsultantów, którzy zadbali o to, by na żadnym etapie nie wypaczono historycznej prawdy. Piotr C. Śliwowski dodaje, że „Powstanie” kosztowało go trzydzieści procent siwych włosów na głowie. I porównuje projekt do podróży łodzią wikingów przez Morze Północne. – Zimno, ciemno i buja na wszystkie strony – mówi z przekąsem. Bo produkcja filmu w realiach polskiej samorządowej instytucji kulturalnej nie jest prostym zadaniem. Mimo trudności, producent uśmiecha się na myśl o majowej premierze. Marzy mu się, by obraz został przebojem kinowym. Śliwowski podkreśla jednocześnie, że „Powstanie Warszawskie” miało już wcześniej swoich twórców. – Byli nimi operatorzy Biura Informacji i Propagandy AK, którzy zresztą po wojnie tworzyli Polską Szkołę Filmową. Nasz film jest hołdem dla realizatorów z 1944 roku. &
Opowieść o tym, jak powstało „Powstanie Warszawskie”, zasługiwałaby zresztą na osobną ekranizację. Jeśli film okaże się sukcesem, do jego ojcostwa przyznają się co najmniej dwie osoby. Swój udział ma w nim cały sztab naukowców oraz filmowców rzadkich specjalizacji. I dwie instytucje publiczne. Film nie ma jednak ani reżysera (w tej rubryce figuruje Muzeum Powstania Warszawskiego), ani scenarzysty. Nie było planów zdjęciowych, tylko „dźwiękowe”. Zdjęcia są dokumentalne, a główni bohaterowie fikcyjni. W warstwie fabularnej według pomysłu Jana Komasy jest zmyślona historia, która mogłaby się wydarzyć naprawdę. Całą tę fabularną opowieść tworzy dwóch fikcyjnych bohaterów. Ale żeby było jeszcze bardziej nietypowo – nie widzimy ich na ekranie. Słyszymy tylko ich wypowiedzi. Żeby się przekonać, jak to działa, trzeba będzie pójść do kina.
163
Książka &
Ameryka bez Charleya
5+7+5
„Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki”
„Haiku. Haiku mistrzów”
Geert Mak, przeł. Małgorzata Diederen-Woźniak, Czarne
Ryszard Krynicki, a5
W
N
e wrześniu 1960 roku John Steinbeck wyruszył w podróż po Ameryce (ze Wschodniego Wybrzeża do Kalifornii i z powrotem) specjalnie wyrychtowanym samochodem z piecykiem, kanapą, biurkiem i lodówką. Wyruszył w towarzystwie Charleya – swego ulubionego pudla, którego unieśmiertelnił w tytule książki, zdającej sprawę z tej eskapady. „Podróże z Charleyem” ukazały się w 1962 r. i okazały wielkim sukcesem. Parę miesięcy potem Steinbeck dostał Nobla. 58-letni, nieco już schorowany pisarz ruszył na szlak, by po raz ostatni zaznać samotnej, męskiej przygody i znów wejrzeć w serce „prawdziwej”, niemetropolitalnej Ameryki. Efekt znamy po polsku od wczesnych lat 90., wcześniej „Podróże...” nie mogły się ukazać ze względów cenzuralnych (obecna w nich jest oczywiście świadomość komunistycznego zagrożenia, które wkrótce zmaterializuje się pod postacią kryzysu kubańskiego); właśnie ukazuje się też ich nowe polskie wydanie. Towarzyszy mu – chyba przypadkiem – książka, której autor, holenderski dziennikarz świetnie ze Stanami obeznany, próbuje powtórzyć drogę Steinbecka i zobaczyć, jak wygląda Ameryka pół wieku później. Nie jest to pierwsza taka „powtórka” – i podobnie jak inne – przynosi hiobową wieść o tym, że noblista swą relację ubarwiał, kompilował, pomijał nieprzystające do obrazu, który tworzył, elementy. Trudno jednak mówić o złej woli, raczej o nacisku okoliczności. Jakich? O tym proszę już czytać u samego Maka, który jest zresztą wnikliwą i często fascynującą analizą wielu aspektów amerykańskiej historii i współczesności z dziełem Steinbecka jako zaledwie pretekstem. &
a okładce tego pięknie wydanego tomu widnieje „Koło, trójkąt, kwadrat/Universum” Sengai Gibona, sławnego japońskiego mnicha i malarza z przełomu XVIII i XIX wieku – i jest to zapewne wystarczający powód, by miłośnik sztuki nie przeszedł obok niego obojętnie. Podobnie jak polskie haiku (czy też polskie „odpowiedniki” haiku) Ryszarda Krynickiego, który tym filigranowym gatunkiem japońskiej poezji, inspiruje się od lat. W książce znajdziemy zatem garść dawnych, drobnych, a haikupodobnych wierszy autora „Aktu urodzenia” i nowy cykl „Haiku z minionej zimy”, w którym poeta trzyma się już zwyczajowej (w haiku pisanym nie po japońsku lub w przekładach z japońskiego) konstrukcji trzech wersów, z których pierwszy ma pięć sylab, drugi siedem, trzeci znowu pięć. I wreszcie – „haiku mistrzów”, przekłady czy raczej parafrazy bodaj najsławniejszych klasyków gatunku. A że Basho, Buson, Issa i Shiki to zaiste mistrzowie, kontemplować ich można niemal bez końca, rozkoszując się, na przykład, sławną karumi (lekkością), jednym z przymiotów gatunku. Krynicki teksty każdego z Japończyków opatruje krótką, lecz instruktywną notą o życiu i twórczości. Nie wypada, pisząc o poezji, niczego nie zacytować, więc na koniec mały most między Japonią a Polską, między dawnymi a nowymi laty. Basho: „Ach, letnie trawy! / Tyle tylko zostało / ze snów rycerzy –”, Ryszard Krynicki: „Para turkawek! / A na balkonie tylko / jabłko dla kosów –”. Patrzmy, czytajmy. & przeczytał Marcin Sendecki
164
& Recenzujemy
Tak, tak, Gerwazeńku! „Tu i teraz”
Paul Auster, J.M. Coetzee, przeł. Katarzyna Janusik, Znak
przeczytał MARCIN SENDECKI
L
prawieniem sobie uprzejmości, znajdziemy bowiem głównie jałową słuszność zgodnych utyskiwań i pocieszeń. Tak, tak, źle ma się świat; tak, tak, ale czasem ma
isty pisarzy bywają pouczające, wzruszające, niekiedy przerażające. Zdarza się, że ich (zwyczajowo pośmiertna) publikacja mocno komplikuje wizerunek autora i podsuwa nowe tropy interpretacji jego dzieła. Najczęściej jednak dostarczają porcji anegdot, dają wgląd w słowa prywatne, przeznaczone tylko dla adresata, a nie szerokiej publiczności. Oczywiście, ów rozdział między „prywatnym” a „publicznym” nie jest aż tak prosty. Podobnie jak w przypadku pisarskich dzienników – wielu mocarzy literatury, pewnych, że wszystko po ich odejściu zostanie odnalezione i wydane do ostatniego świstka, przez lata komponowało korespondencję z myślą o nieuchronnej publikacji, trzebiło listy z rzeczy niewygodnych albo prawnie – z lepszym czy gorszym skutkiem – broniło dostępu do prywatnych zapisów, by przywołać tu homeryckie boje J.D. Salingera, opętanego na punkcie strzeżenia swych, często istotnie wstydliwych, sekretów. Bywa jednak i tak, że list traktowany jest jako równouprawniony gatunek literacki (jest nim przecież), a korespondencję prowadzi się z myślą o wydaniu. Niedawni „Wrogowie publiczni”, w których listami wymieniają się Houellebecq i Bernard-Henri Lévy to właśnie ten przypadek – dość zgrywny (lub pretensjonalny, jak kto woli), budzący jednakowoż jakieś emocje. Czy to właśnie im pozazdrościli J.M. Coetzee i Paul Auster, wydając w 2013 roku książkę ze swą korespondencją z lat 2008–2011, trudno dociec. Zupełnie też nie wiadomo, po co to zrobili. Obaj są dojrzali, uznani i wybitni, choć tylko Coetzee ma już Nobla; obaj czasem wypowiadają się w trybie publicystycznym i na tematy bieżące (choć Coetzee niemal nie udziela wywiadów), obaj nie słyną z żadnych ekscesów, tym razem więc postanowili zafundować czytelnikom eksces, co się zowie: dwieście stron obezwładniającej nudy. W tym zbiorze, poza
się lepiej i sztuka na pewno przetrwa. Tak, tak, źle się dzieje w Stanach i w Izraelu; tak, tak, ale nie traćmy nadziei. Tak, tak, dziw czasem patrzeć, czego to ludziska nie wymyślą. No właśnie. &
165
Muzyka &
MNIEJSZY WSTYD
Psychodeliczna salsa
„Food”
„It’s Album Time”
Kelis, Ninja Tune/NoPaper
Todd Terje, Olsen
W
J
tym roku mija dziesięć lat, od kiedy Kelis doszła do wniosku, że da sobie radę bez Pharella Williamsa i Chada Hugo, czyli duetu producenckiego The Neptunes. Mocno się przeliczyła, bo już nigdy nie nagrała hitu na miarę „Milkshake”, sprzedaż jej płyt spadła, a wytwórnia zerwała z nią kontrakt. Jeszcze większym błędem było poszukiwanie na gwałt nowych współpracowników i skorzystanie z pomocy najgorszych producentów ostatnich lat – will.i.am i Davida Guetty’ego. Podobno następny w kolejności miał być Calvin Harris, na szczęście pojawiły się David Sitek z TV on the Radio oraz propozycja kontraktu z kultowego labelu Ninja Tune. Na płycie „Food” Kelis obrała kierunek na lata 70., na klasykę soulu i R&B oraz na pop z wytwórni Motown. Od czasów Amy Winehouse i Adele aż do ostatnich płyt Sharon Jones i Janelle Monae to gwarancja sukcesu komercyjnego, uznania mediów i bardziej wymagających słuchaczy. Dodatkowo Kelis postanowiła wykorzystać tę stylistykę, żeby się otworzyć i pożalić w tekstach po rozstaniu z raperem Nasem. Te momenty łzawe i pompatyczne raczej psują ogólny charakter płyty, która bazuje na mocnych funkowych rytmach z elementami afrobeatu w „Jerk Ribs”, wspaniałych aranżacjach sekcji dętej i chórków w „Cobbler” oraz staroświeckich brzmieniach klawiszy i gitar przywołujących klimat soul jazzu w „Hooch”. Nie jest to ani płyta nowatorska, ani porywająca, ale przynajmniej nie czuję się takiego wstydu jak przy słuchaniu jej poprzedniego wydawnictwa. &
eśli ktoś zwróci uwagę na tę płytę za względu na okładkę, to na pewno nie zawiedzie się również, kiedy odpali ją na swoim gramofonie. Muzyka Todd Terje jest właśnie taka staroświecka, humorystyczna i lekko kiczowata jak komiksowy rysunek ekstrawaganckiego muzyka w koszuli i garniturze siedzącego przy fortepianie, na którym stoją koktajle. Ten norweski artysta pojawił się kilka lat temu na fali space disco obok takich producentów jak Prins Thomas, Lindstrøm i Bjørn Torske, ale dopiero teraz po kilku singlach i EPkach wydaje debiutancki album „It’s Album Time”. Jego ukoronowaniem jest popularny singiel „Inspector Norse”, ale zanim do niego dotrzecie, czeka was szalona, psychodeliczna podróż od klimatów lounge’owych z lat 60., przez popisy fusion jazzowe z lat 70. i tematy filmowe w stylu Johna Barry’ego czy Henry’ego Manciniego, aż po beztroskie rytmy italo disco z lat 80. i melodie z serialu „Miami Vice”. Todd Terje wykazuje się sporym poczuciem humoru, kiedy odgrywa solówki na starych klawiszach ARP w „Preben Goes to Acapulco” czy miksuje rytmy salsy w „Svensk Sas”. Jednocześnie popisuje się sporym talentem kompozytorskim i muzyczną erudycją, kiedy wymyśla niesamowicie chwytliwe melodie i bogato aranżuje utwory jak w „Alfonso Muskedunder”. Tej płyty można słuchać ciszej i potraktować ją jako przyjemny muzak albo można podkręcić głośność i będzie idealnie nadawała się do tańca. & wysłuchał Jacek Skolimowski
166
& Recenzujemy
NIECHLUJSTWO KONTROLOWANE „Salad Days”
Mac DeMarco, Captured Tracks
wysłuchał Cyryl Rozwadowski
Z
ale dopełniające obrazu utwory: quasi-musicalowy, wiedziony partiami syntetycznych dęciaków „Passing Out Pieces” oraz „Chamber of Reflection” – przywodzący na myśl równocześ-
anim Mac DeMarco, dwudziestoczterolatek z kanadyjskich przedmieść, zaopatrzony w kupioną za garść dolarów gitarę, zaczął podbijać świat, imał się wszelkich możliwych zajęć: brał udział w eksperymentach medycznych, wykładał nawierzchnię na lokalnych drogach... Młodziak z diastemą i rozwianymi włosami sprawia wrażenie, jakby właśnie został wyciągnięty z planu filmowego „Sprzedawców” („Clerks”). Z bohaterami filmu Kevina Smitha łączą go jednak nie tylko powierzchowność i kiepskie doświadczenia zawodowe, ale także kult próżniaczego „etosu”. W jego piosenkach królują luz i pozorne oderwanie od rzeczywistości, DeMarco nie jest jednak odrealnionym eskapistą, a jego teksty są mocno osadzone w codzienności, tej bardziej i mniej intymnej. Zgrabnie przy tym żenią melancholię z rześkim, ale nie do końca naiwnym optymizmem. Kanadyjczyk z wrodzoną swadą opowiada lekko abstrakcyjne historie, a swą niemanieryczną manierą przypomina po trosze Damona Albarna z bardziej lirycznego okresu, a po trosze Ariela Pinka, guru brzmienia lofi odsączonego od czci i wiary z powodu paranoi i emocjonalnej bipolarności. W porównaniu do debiutu album „Salad Days”, tytułem nawiązujący do beztroskich czasów młodości, wydaje się być trochę bardziej ograniczony brzmieniowo. Nie jest to bynajmniej spowodowane brakiem inwencji. DeMarco konsekwentnie tworzy własną niszę, doprowadzając poszczególne utwory do perfekcji w uroczym niechlujstwie, a homogeniczną zbieraninę jangle-popowych kawałków kontr ują dwa, na pozór odstające,
nie inspiracje chillwavem, R&B i popem dorosłych lat 80. Kanadyjczyk w żadnym momencie nie zaskakuje, ale stwarza unikatową atmosferę i w krótkim, niewiele ponadpółgodzinnym wystąpieniu pokazuje najbardziej fascynującą stronę swojej pogmatwanej, ale przede wszystkim, czarującej osobowości. &
167
Film &
RÓŻOWO-CZARNY „Czarownica”
reż. Robert Stromberg, Disney obejrzała ANNA JASTRZĘBSKA
O
powieść o arce Noego z perspektywy kornika, losy Adolfa Hitlera, który nie zmienił historii świata bo... dostał się na studia na ASP, recenzje filmów nigdy nie zrealizowanych... Historie alternatywne podbiły już cały glob. Coraz bardziej, jak się wydaje, uwielbiamy zaglądać pod podszewkę znanych historii i wydobywać z nich bohaterów do tej pory pomijanych, skupiać się na zdarzeniach w znajomych narracjach przemilczanych.
Krytyk ze zboczeniem akademickim powiedziałby „dekontrukcja”, ja powiem tylko – dobry uczynek dla dzieciaków z całego świata. „Śpiąca Królewna” opowiedziana z perspektywy, w której główną bohaterką staje się „zła wróżka” i jej wstrząsające losy, idzie w poprzek narracji znanej baśni, a zarazem zmyślnej strategii marketingowej wytwórni, która swoją siłę zbudowała przecież na wychowywaniu zastępów dziewczynek i chłopczyków do realizacji celów wyznaczonych im przez tradycyjny podział ról i stereotypy. Psychonalityk Bruno Bettelheim w opowieści o „Śpiącej Królewnie” widział (poza wieloma innymi, oczywiście także tymi związanymi ze sferą seksualności) przekaz o kobiecej bierności – symboliczne sto lat snu, z którego dziewczynę może uwolnić tylko pocałunek królewicza. Opowieść o Diabolinie (w oryginale Maleficent) w centrum zainteresowania stawia kobiecą aktywność, umiejętność funkcjonowania w świecie, w którym obok rycerzy na białym koniu są również lub przede wszystkim faceci, jakich na co dzień spotykamy na ulicy, w pracy (oby nie w domu): cierpiący na przerost ambicji, krótkowzroczni, słabi. W takich realiach dziewczę marzące o białym koniu musi sobie po prostu tego konia kupić i jeszcze dziękować, że w pakiecie nie dostaje żadnego „rycerza”. Warto dodać, że to rzeczywistość, w której obok dobra i zła jest jeszcze masa innych możliwości, bo świat nie jest różowo-czarny, jak do tej pory uczyły tego bajki. Scenariuszowo i dramaturgicznie w najnowszym filmie Disneya sporo może niedociągnięć, ale kto by się czepiał, skoro w zestawie dostajemy tyle dobrego. Wizualnie oczywiście oszałamiająco. Słowem – idźcie do kina. &
Taka też jest „Czarownica” w reżyserii Roberta Strombera, z Angeliną Jolie w roli tytułowej. Pierwsza chyba (oczywiście nie licząc „Króla Lwa”) disneyowska produkcja, która nie przyprawia o mdłości pudrową cukierkowatością – i to nie tylko dlatego, że w warstwie wizualnej bliżej jej do historii spod znaku Edgara Alana Poe niż tęczy.
168
& Orientujemy się
JEmy
Business
Jonasz Jasnorzewski
K
ról kuchni molekularnej, Katalończyk Ferran Adrià zapowiedział ponowne otwarcie swojej restauracji. Adrià w 2011 oku zamknął, ku rozpaczy miłośników dobrego jedzenia, podwoje działającej od blisko pięćdziesięciu lat „El Bulli”, lokalu szczycącego się trzema gwiazdkami Michelin i uznanego za jedną z najlepszych restauracji na świecie. Nowe dziecko Katalończyka będzie mieścić się w tym samym miejscu, co poprzedniczka, w miejscowości Roses na Costa Brava. Do nazwy „El Bulli” zostanie dodana liczba 1846, oznaczająca liczbę przepisów, które wyszły spod ręki słynnego szefa kuchni w ciągu kilkudziesięciu lat. Połowę dań Adria zamierza rozdać za darmo w loterii. Tyle dobrych wiadomości. A teraz pora na kubeł zimnej wody – na otwarcie „El Bulli 1846” trzeba poczekać aż do 2016 roku, a gdy już ruszy, będzie czynna raptem przez 20 dni w roku. Ciekawe, co bardziej ucieszy szczęśliwców, którzy wylosują darmową kolację u Adrii? To, że nie zapłacą rachunku za bezy z małży, tapiokę z szynki iberyjskiej lub kwiatowy papier, czy to, że w ogóle zjedzą?
172
dzięki uprzejmości Atelier Amaro
Business &
N
Płyniemy?
S
KUPujemy
aab, szwedzki producent samochodów osobowych i samolotów chce odkupić od niemieckiego koncernu ThyssenKrupp stocznię w Karlskronie i oddział systemów morskich. Jeśli transakcja się uda, Szwedzi zaczną produkować łodzie podwodne. Nie wiadomo, czy Saaba zainspirowały do podjęcia tego kroku wydarzenia na Ukrainie, czy wreszcie ktoś z kierownictwa zorientował się, że firma, która od wielu lat szoruje po dnie, będzie w tej branży bezkonkurencyjna.
F
rancuska policja nie ma najwyraźniej zaufania do przybyszów Europy Wschodniej. Właściciele i zarządcy hoteli w leżącym na południu kraju Montpellier otrzymali od lokalnej policji maila o dość dziwnej treści. Ta życzy sobie być informowana, gdy w hotelu zameldują się goście ze Wschodu. Prośba wprawiła hotelarzy w osłupienie, a lokalni stróże prawa zostali oskarżeni o rasizm. Policjantów z Montpellier broni paryska centrala. Akcja ma pomóc w zwalczaniu gangów parających się stręczycielstwem i handlem żywym towarem. A zdaniem francuskiej policji, tym procederem najczęściej zajmują się „turyści” ze wschodu kontynentu. Jeśli więc planują państwo spędzić tegoroczny urlop na południu Francji, warto zabrać ze sobą numer telefonu do adwokata.
umer do notariusza i wolne cztery miliony euro wystarczą, żeby stać się właścicielem Château de Primard, letniej rezydencji pierwszej damy francuskiego kina, Catherine Deneuve. Osiemnastowieczna posiadłość liczy 1200 metrów kwadratowych powierzchni użytkowej (sama główna sypialnia ma wielkość trzypokojowego mieszkania w Warszawie) i mieści w sobie: saunę, basen, pokój relaksacyjny, bibliotekę i oczywiście kino. Pałac otacza piękny ogród, zmodernizowany przez światowej klasy ogrodnika Jacques’a Wirtza. Co istotne, rezydencja znajduje się pod Paryżem, więc od Montpellier dzieli ją 750 km. Wystarczająco daleko od tamtejszej policji i jej zwyczajów. A madame Denevue nie ma zamiaru pytać o narodowość potencjalnego kupca ani o to, w jaki sposób zarobił pieniądze na zakup pałacu.
(NIE) PŁACImy
P
owyżej poddaliśmy Państwu pomysł, jak uszczuplić konto o cztery miliony euro. Poniżej przepis na pozbycie się kwoty dużo wyższej, do tego w znacznie mniej przyjemnych okolicznościach. Wy-starczy założyć we Włoszech firmę i nie płacić od jej działalności podatku. Tak zrobił słynny projektant Giorgio Armani. Włoch przeniósł w 2002 roku z zagranicy do kraju swoje spółki, ale zyskiem nie dzielił się z fiskusem przez kolejnych siedem lat. Urząd skarbowy przypomniał o tym fakcie Armaniemu rachunkiem na kwotę 270 mln euro. Projektant wolał zapłacić, niż dać się skazać na karę więzienia. Podobno przez moment rozważał taką opcję, ale po namyśle doszedł do wniosku, że w paskach mu nie do twarzy.
MELDujemy
173
Portret Roksany Ciurysek, dzięki uprzejmości artystki
& Polka w City
174
Biznes &
ZNAK FIRMOWY: DIAMENT – Po prostu kup sobie buty – powiedziała kiedyś pewnej Tajce i odmieniła jej sposób patrzenia na siebie. Umiejętności przekonywania odmówić jej nie można. Pozytywnej energii też. I jeszcze rozbrajającego uśmiechu. Wreszcie tego, że jak czegoś chce, to po prostu po to sięga. Z Roksaną Ciurysek – fotografką i bizneswoman, prezeską londyńskiego banku Edmond de Rotschild – rozmawia Marta Dudziak.
P
towali się ze mną: chcieli zobaczyć moje prace, więc zaprosiłam ich do siebie i pokazałam. Wybrali jedną z nich i zaproponowali, by stała się częścią nadchodzącej aukcji. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie i nowy, ważny etap w mojej twórczości. W tym samym czasie zdarzyła się jeszcze jedna miła rzecz. Nasz bank odwiedzała jego właścicielka, baronowa Rotschild, której także bardzo spodobały się moje prace. Kupiła sześć, dziś są one wystawione w banku w St. James.
odejść do tego spotkania było kilka. Choć wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że happy endu nie będzie, wreszcie się udało. Opóźnienie komunikacji miejskiej, awaria, tabuny ludzi na londyńskiej Victoria Station, wreszcie standardowe błądzenie ulicami luksusowego Westminsteru. Z językiem na wierzchu dotarłam jednak do siedziby banku Edmond de Rotschild, którego prezesem jest Roksana Ciurysek. Założycielka Polish City Club (świętującego w tym roku dziesięciolecie istnienia), fotografka, producentka filmowa, mama i żona, opowiedziała mi o tym, jak czasem najbardziej banalne, zdawałoby się, pomysły okazują się najlepsze.
A&B: Wszystkie swoje zdjęcia drukujesz na aluminium? RC: Tak, to mój znak firmowy. I jeszcze to, że używam kryształów Swarovskiego, a od jakiegoś czasu diamentów. Zawsze lubiłam fotografować, tą pasją zaraził mnie tata. Razem wywoływaliśmy zdjęcia w naszej kuchni przekształconej w ciemnię. Fotografia od najmłodszych lat była dla mnie połączeniem magii z nauką i sztuką. Studiowałam ją, gdy mieszkałam w Vancouver. Miałam tam swoją pierwszą wystawę. Tak się zaczęło.
ART & BUSINESS: Zdjęcie twojego autorstwa trafiło niedawno na aukcję Contemporary East w Sotheby’s. Jak to się stało? ROKSANA CIURYSEK: To była kiedyś aukcja wyłącznie sztuki rosyjskiej. Tym razem po raz pierwszy w gronie artystów znalazły się nazwiska spoza Rosji, w tym dwa z Polski. Specjaliści z Sotheby’s skontak-
175
& Polka w City
Roksana Ciurysek, „Motyl” z cyklu „Malowanie światłem” dzięki uprzejmości Roxy-Art
176
Biznes &
A&B: Twój tata jest fotografem? RC: Nie, nurkiem! Ale zawsze był miłośnikiem fotografii. Ma wiele talentów: pięknie rysuje, potrafi grać na skrzypcach, pianinie, akordeonie. Jak byłam mała, nie mieliśmy pralki, ale mieliśmy akordeon. Mama załamywała ręce… Ona zawsze była ta racjonalna, z wielkim sercem. Tata artystyczny, motywujący, zaszczepiający pasje, ale też wymagający. A&B: Co najbardziej lubisz fotografować? RC: To się zmienia. Mój nauczyciel powiedział kiedyś, że w fotografii przechodzi się różne etapy, ale chyba najbardziej lubię fotografować architekturę. Być sam na sam z aparatem. Pokazywać budynki pod interesującym kątem. Eksperymentować ze światłem. A&B: Jak pasjonatka fotografii z polskim nazwiskiem czuje się w świecie brytyjskiej finansjery? RC: Super! Pierwsza konsekwencja polskiego nazwiska jest taka, że jak tylko je wypowiadam, to od razu literuję, bo nikt nie potrafi powtórzyć. Od dwóch lat mam zresztą podwójne nazwisko, co ma swoje plusy. A&B: A jak się czujesz jako kobieta w świecie zdominowanym przez mężczyzn? RC: Wczoraj byłam na biznesowym spotkaniu – ja jedna i około trzydziestu mężczyzn. I było w porządku. Mówi się, że w świecie biznesu kobieta nie może się przebić, a ja właśnie dostrzegam tu swoją siłę: zawsze ciebie zapamiętają, zwracasz uwagę. Generalizując, mężczyźni może rzeczywiście są lepsi w negocjacjach; my kobiety uważamy, że aby coś powiedzieć, musimy wszystko wiedzieć. Brakuje nam często siły przebicia. Dodatkowa trudność pojawia się, gdy się tworzy rodzinę. Mam mnóstwo utalentowanych koleżanek, które pracowały w bankowości, ale gdy pojawiły się dzieci, nie mogły pogodzić obowiązków. A&B: Ty jednak chyba nie masz tego problemu? RC: Lubię wyzwania. One popychają mnie do aktywności. Kiedy człowiek wszystko ma podane na tacy, często traci chęć działania. Ludzka natura jest leniwa – po co mamy coś robić, jeśli nie musimy? A&B: Kiedy przyjechałaś do Londynu? RC: Czternaście lat temu.
177
& Polka w City
3 Roksana Ciurysek, „Modern Cube”, dzięki uprzejmości Roxy-Art
A&B: Dlaczego? RC: To miasto mnie zawsze fascynowało. Kiedy byłam w liceum, koleżanka opowiedziała mi o kursie angielskiego, który tu zrobiła. Rok później sama przyjechałam. Powiedziałam rodzicom, że wszystko jest zorganizowane, a wcale tak nie było. To była prawdziwa szkoła życia, ale nie miałam wątpliwości, że Londyn jest najlepszym miejscem, by zdobywać doświadczenie zawodowe. Wiele razy potem wracałam do domu i znów wyjeżdżałam, aż w końcu tu zostałam. Dostałam stypendium, wysłałam aplikację do prezesa banku EBOR (Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, przyp. red.) i się dostałam. Szansę miałam bliską zeru, ale się udało! Często nam się wydaje, że pewne rzeczy są niemożliwe, ale jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy.
A&B: Od razu? Nie w sklepie, kafejce? RC: W szkole średniej, żeby zarobić na kurs angielskiego, dorabiałam, zmywając naczynia i kserując dokumenty. Ale moja pierwsza poważna praca to właśnie bank – najpierw na stażu, potem na stałe. Zawalczyłam o swoje szczęście. A&B: Czego dowiedziałaś się o sobie w ciągu tych kilkunastu lat? Od chwili przyjazdu do kariery z prawdziwego zdarzenia? RFC: Pamiętam takie zdarzenie: podczas stażu w EBOR-ze, gdy miałam dość ograniczony budżet, wybrałam się ze współpracownicą na pizzę. Ona mnie zaprosiła i chciała za nas zapłacić, lecz jej na to nie pozwoliłam – zaproponowałam, że zapłacę ja. Ona przystała na moją propozycję, to były moje ostatnie pieniądze. Dziś, choć minęło wiele lat, doświadczenia mi przybyło, czuję się tą samą osobą. W zgodzie z samą sobą, co z wiekiem staje się coraz bardziej klarowne.
A&B: Czyli to była twoja pierwsza praca? RC: Tak, w banku.
178
Biznes &
A&B: Londyn to dziś twój dom? RC: Tak, teraz tak. Polska to kraj, z którego pochodzę. Czuję się stuprocentową Polką, Europejką, ale dom jest tutaj. Tu są: mój mąż, dzieci, praca, grono przyjaciół i pasje. A&B: Jak udaje ci się to wszystko pogodzić? RC: Próbuję. Balansuję. Z dziećmi spędzam czas rano i wieczorami, kiedy wracam z pracy. Zawodowo staram się mieć zajęte maksymalnie dwa wieczory w tygodniu. Sporo podróżuję. Ludzie pytają mnie, czemu nie zajmę się tylko sztuką; odpowiedź jest prosta: nigdy nie chciałam, żeby pasja stała się moją pracą. Póki co mam wolność. Nie chcę pasji traktować kompromisowo. Bankowość jest moją pracą, która daje mi satysfakcję, sztuka jest pasją, a rodzina jest czymś nadrzędnym. Czwartym filarem są przyjaciele i znajomi. A&B: Kiedy stwierdziłaś, że się udało? RC: Nie było konkretnego momentu, mam za to wiele takich małych sytuacji. Na przykład, gdy zobaczyłam swoją pracę na aukcji w Sotheby’s; to był mój moment satysfakcji. Opowiem ci pewną historyjkę. Kiedyś dużo biegałam i zawsze po treningu wchodziłam do supermarketu, w którym pracowała pewna grubsza dziewczyna z Tajlandii. Widząc mnie, zawsze mówiła, że to takie fajne, że biegam... Kilka razy rozmawiałyśmy o tym przy kasie, przekonywałam ją, że ona też może. Kiedyś powiedziałam jej: po prostu kup sobie buty do biegania! Zacznij biegać najpierw pięć minut dziennie, potem wydłużaj czas. Po trzech miesiącach ta sama dziewczyna, szczupła i uśmiechnięta, zakomunikowała mi, że codziennie pokonuje dziesięć kilometrów! Dla niej to było odkrycie. Dla mnie – olbrzymia satysfakcja. A&B: Czym jest dla ciebie sukces? RC: Kiedyś to słowo działało na mnie jak płachta na byka. Uważam, że nie ma czegoś takiego: sukces jest relatywny. Sukcesem jest odczuwanie szczęścia. A&B: A szczęście? RC: To poczucie, że udaje mi się połączyć to, co dla mnie najważniejsze. Szczęście to cieszenie się małymi rzeczami: tym, że słońce świeci, że mam zdrową rodzinę i do tej pory nie miałam traumatycznych momentów (choć ostatnio zmarła moja babcia i to było dla mnie bardzo ciężkie). Że mam kochających rodziców, mamę, z którą rozmawiam codziennie, i oczywiście wyrozumiałego męża, który pozwala mi prowadzić moje szalone życie. &
Roksana Ciurysek, „Sun Son Sun” 2009, dzięki uprzejmości Roxy-Art
179
& Jak żyć?
Grzegorz Drozd, „Czerwone światło”, 2010
180
Business &
AFRYKANER W WARSZAWIE Pierwszą swoją galerię otworzył w Paryżu, ale tym nad rzeką Vaal w RPA. Nad Sekwaną poznał za to swoją miłość, która przywiodła go... nad Wisłę. Z Adriaanem van den Bergiem, który w Warszawie prowadzi galerię BERG, rozmawia Paweł Drabarczyk.
A
RT & BUSINESS: Potomek holenderskich osadników, obywatel Republiki Południowej Afryki, prowadzi galerię w kraju nad Wisłą. To u nas wciąż dość nietuzinkowa sytuacja... ADRIAAN VAN DEN BERG: Wychowałem się w Potchefstroom, akademickim mieście położonym jakąś godzinę drogi na zachód od Johannesburga. Dzieciństwo, dzięki rodzicom artystom i zarazem akademickim nauczycielom sztuki, miałem pełne obrazów, muzeów i galerii. Jak większość nastolatków, buntowałem się przeciwko temu, w czym wzrastałem i... postanowiłem zostać prawnikiem. Dwa lata po studiach byłem na stażu w paryskiej radzie adwokackiej. Tam właśnie poznałem uroczą adwokatkę z Polski, Elę, która niedługo później została moją żoną. Nie chcę powielać starych klisz o Paryżu jako mieście miłości, ale co tu dużo mówić, u nas tak to właśnie było.
Rue de Miromesnil, gdzie pewien dżentelmen specjalizował się w sprzedaży dzieł Salvadora Dalego. Po opróżnieniu z nim wielu kieliszków najlepszego bordeaux i wypaleniu nieprzyzwoitej liczby cygar, mogłem wysłać pierwsze litografie Dalego do prowadzonej przez moją rodzinę galerii w RPA. Tam okazały się sporym sukcesem, na tyle znaczącym, że po powrocie do kraju postanowiłem otworzyć własną galerię w mieście Parys, którego nazwa jest afrykanersko wymawianą nazwą Paryża. Przeprosiłem się więc ze sztuką na dobre. Oferowałem głównie dzieła Dalego, okazjonalnie sprzedawałem też litografie Miró czy Picassa. Jednocześnie prowadziłem też jednak małą firmę prawniczą. A&B: Opowiedz proszę w kilku słowach, jak wygląda południowoafrykański rynek sztuki, bo to on jest chyba dla ciebie wciąż jakimś punktem odniesienia. AVB: Przede wszystkim przeważa tendencja, by kupować sztukę miejscową. A trzeba przyznać, że renoma południowoafrykańskich artystów sukcesywnie rośnie, zarówno na miejscu, jak i globalnie. Potwierdzają to niedawne licytacje w największych domach aukcyjnych: w londyńskim Bohnams sprzedano obraz Irmy Stern „Zanzibarska kobieta” za ponad milion funtów! Wysokie ceny osiągnęły też prace: Alexisa Prellersa, Jacobusa
A&B: Twoja droga jednak nie wiodła od razu do Polski. Był Paryż, a po nim... też Paryż, ale już w RPA, nad rzeką Vaal. AVB: Nad Sekwaną kupiłem stary francuski rower, na którym starałem się przejechać nawet najbardziej zapomniane paryskie uliczki. Pasja eksplorowania miasta przywiodła mnie do niezwykle interesującej galerii na
181
& Jak żyć?
promowanego przy wsparciu partnerów medialnych. Nie ukrywajmy, jest to dla młodych, aspirujących artystów rynek niezwykle trudny, charakteryzujący się wysoką barierą wejścia, i jestem bardzo szczęśliwy, jeśli za pośrednictwem mojej galerii mogę ten start jakoś ułatwić. Działalność galerii ma też pewien wymiar charytatywny – na przykład w zeszłym roku podarowałem obraz na bal św. Patryka w warszawskim hotelu Hilton.
Hendrika Pierneefa, Alfreda Neville’a Lewisa, George Pemba czy Stelli Shawzin. Ich prace na aukcji sztuki południowoafrykańskiej u Bonhamsa sprzedano łącznie za ponad 2,75 miliona funtów. Sztuka obca cieszy się w RPA mniejszym zainteresowaniem, choć na rynku ma z pewnością swoje miejsce. Kolekcjonerzy spoglądają tu przede wszystkim na globalne koniunktury. A&B: Wróćmy do Polski, gdzie też lubi się przede wszystkim chyba artystów „tutejszych”. A jak jest z galernikami? Czy bycie obcokrajowcem pomaga na naszej scenie artystycznej, czy raczej przeszkadza? AVB: Sądzę, że niesie ze sobą więcej korzyści niż kłopotów. Gdy wchodzisz na lokalną scenę zupełnie z zewnątrz, przynosisz ze sobą zupełnie nowe spojrzenie i pomysły, wyrosłe na zupełnie innym gruncie kulturowym. Nie znasz dawno wytyczonych granic i zasad – tych formułowanych wprost i tych niepisanych – i wierzysz, że można więcej.
A&B: Praca galerzysty to jednak nie (tylko) filantropia. Czy można się z tego u nas jakoś utrzymać? AVB: Po pierwsze i najważniejsze, trzeba podchodzić do sprawy realistycznie i nie mieć złudzeń – to jednak jest biznes, rolą prywatnej galerii jest sprzedawanie sztuki i osiąganie w ten sposób zysku. Trzeba to zawsze mieć na uwadze przy strategicznym planowaniu. Oczywiście nie wolno zapominać o istocie dobrej sztuki. A&B: Jak ją definiujesz? AVB: Bardzo dobrze wyraził ją moim zdaniem amerykański kolekcjoner Robert Shimshack: „Dobra sztuka jest pozaczasowa. Nabiera nowych znaczeń dla każdego kolejnego pokolenia, a także dla nas samych, w miarę jak dojrzewamy. Łączy się z przeszłością i karmi przyszłość”. Shimshack podzielał przekonanie, że najlepsze dzieła łapią wprost za serce i kolekcjoner od razu je rozpoznaje, nie potrzebując niczyich opinii czy namawiania. Po prostu wiesz, że musisz to mieć!
Gdy wchodzisz na lokalną scenę z zewnątrz, nie znasz dawno wytyczonych granic i zasad – wierzysz, że można więcej.
A&B: Jak ta dość romantyczna wizja przekłada się na praktykę? Kto u ciebie najczęściej kupuje? AVB: Na polskim rynku sztuki, który przeżywa właśnie swój rozwój, wciąż dominują nabywcy indywidualni – osoby fizyczne. Kluczowa rzecz, to przyciągnąć właśnie ich.
Wierzę, że jako obcokrajowiec mam tu pewną przewagę. Niezwykle ważne jest, jak uważam, prezentowanie sztuki także poza krajem, w którym powstała i pomoc artystom przy ich debiucie na obcych rynkach. Jako osobie z zewnątrz jest mi łatwiej zachować profesjonalny dystans i budzić zaufanie przy prezentacji dzieł polskich artystów innemu obcokrajowcowi.
A&B: W jaki sposób? AVB: Rzecz dość oczywista, którą potwierdza moje doświadczenie: kupujący kierują się w dużym stopniu nazwiskiem artysty – jego pozycją w świecie sztuki, obecnością w obiegu krytycznym, biorą pod uwagę prestiż instytucji, które go wystawiały, interesują się, w czyich kolekcjach już znalazły się jego dzieła. Równie istotne są wyniki osiągane przez te prace na aukcjach. Inwestując pieniądze w dzieło sztuki, chcą mieć poczucie bezpieczeństwa, dobrze ulokowanych pieniędzy. Wniosek z tego płynie jeden: artysta musi być jak najmocniej obecny na artystycznej scenie, musi spotykać
A&B: Podziwiam twoje iście niepolskie optymistyczne podejście. Czy sprawdza się w praktyce we współpracy z naszym lokalnym artworldem? AVB: Myślę, że tak. Staram się wspierać polskich artystów w ich działaniach. Przez ostatnie dwa lata miałem zaszczyt zaprezentować około 30 z nich w mojej galerii przy ul. Emilii Plater. Zresztą nie tylko artystów z Polski – pokazywałem też prace Hiszpanów i twórców z RPA. Staram się dać każdemu rokującemu i zainteresowanemu artyście możliwość indywidualnego pokazu,
182
Business &
Powyżej oraz na poprzedniej stronie: Adriaan van den Berg, zdj. Stan Atava
kluczowych lokalizacjach na Zachodzie, praca jednego z nich pojawiła się już dzięki mnie na aukcji w Christie’s. W moim przekonaniu to ważne nie tylko ze względu na indywidualny sukces tych ludzi, ale także z perspektywy promocji polskiej sztuki za granicą.
się z czołowymi graczami i cieszącymi się autorytetem krytykami. Musi wystawiać, a niestety prywatne galerie rzadko kiedy chcą wziąć na siebie ryzyko i pokazywać artystę, który nie został jeszcze wypromowany. A&B: Nakłady poniesione na promocję muszą się kiedyś zwrócić, a przy średnich polskich cenach dzieł sztuki to chyba nie lada wyzwanie. AVB: Jak wspomniałem, polski rynek sztuki rozwija się szybko, jednak pomiędzy wyceną dzieł sztuki w kraju i na Zachodzie Europy jest wciąż ogromny kontrast. Wystarczy spojrzeć na dane publikowane przez Artprice – dzieła artystów, którzy zostali uznani za granicą, uzyskują tam ceny nawet o kilka zer większe niż w Polsce. Tym bardziej konieczne jest ułatwianie twórcom wejścia do obiegu międzynarodowego. Chciałbym, by grupa młodych artystów, z którymi współpracuję, wystawiała się za moim pośrednictwem w różnych
A&B: Nie obawiasz się polskiej silnej galeryjnej konkurencji? AVB: Ważne, by każda galeria szła swoją drogą i w ten sposób współtworzyła różnorodność rynku. Specjalizacja może działać na korzyść, pomóc we współpracy z innymi w poszukiwaniu optymalnego klienta na oferowane prace. Dobrym pomysłem byłoby organizowanie regularnych, na przykład corocznych spotkań galerzystów i artystów, by móc przedyskutować strategię działalności. Taka współpraca mogłaby być także wielką pomocą przy ekspansji na rynek międzynarodowy. &
183
& Zaglądamy do najbogatszych
PIENIĄDZE MIESZKAJĄ NA DRZEWACH Gdzie najchętniej mieszkają najzamożniejsi ludzie na świecie? Ostatnio na drzewach. Tym bardziej, jeśli drzewa te rosną w Tel Awiwie, na francuskiej riwierze, w Toskanii lub na jednej z wysp na Morzu Egejskim, bo tam właśnie miliarderzy najczęściej kupują wakacyjne rezydencje. Agata Kołodziej
N
Jednak gdy kryzys dopadł świat, milionerzy zaczęli oszczędzać, a założyciele Blue Forest, bracia Andy i Simon Payne’owie, wpadli na pomysł, by swoją ofertę skierować do tych naprawdę bogatych. Podnieśli więc poprzeczkę i za cel obrali sobie już nie milionerów, ale miliarderów. W ten sposób powstał projekt Quiet Treehouse, czyli dźwiękoszczelnych domków, które izolują mieszkańców od wszelkich zewnętrznych bodźców. Złośliwi twierdzą, że po to, by śpiew ptaków nie zagłuszał szelestu pieniędzy. Tak czy inaczej, cena takiej nietypowej nieruchomości to 400 tys. funtów, czyli około 2 mln złotych. Projekt Quiet Treehouse budził w Londynie takie zainteresowanie, że być może wkrótce każdy szanujący się miliarder jedną z kilku swoich nieruchomości umiejscowi właśnie na drzewie.
a swoje kwatery główne bogacze najczęściej wybierają natomiast nieruchomości w Londynie. I jeszcze gdzieś, bo przeciętny miliarder ma aż cztery rezydencje, warte w sumie 50 mln funtów brytyjskich, czyli około ćwierci miliarda złotych.
By śpiew ptaków nie zagłuszał szelestu pieniędzy
W pełni wyposażona kuchnia, ogrzewanie podłogowe i idealne wyciszenie, które powoduje, że dom jest dźwiękoszczelny. Niby nic szczególnego, gdyby nie to, że mowa nie o zwykłych mieszkaniach, ale o domkach na drzewie, oczywiście w niczym nieprzypominających tych spartańskich budek, które kojarzymy z dzieciństwa. Luksusowe nieruchomości tego typu stały się hitem niedawno zakończonych targów The Ideal Home Show w Londynie. Pomysł nie jest taki całkiem nowy. Firma Blue Forest już od kilku lat buduje nietypowe domki na drzewach na specjalne zamówienie. Jeszcze kilka lat temu na spełnienie dziecięcego marzenia z odrobiną luksusu stać było już milionerów, bowiem ceny takich domków wahały się od 25 do 50 tys. funtów.
Miliardy wciąż lubią klasykę
Tymczasem, jak wynika z badania Beauchamp Estates, przeciętny miliarder ma do dyspozycji, jak już wspomniano, cztery nieruchomości: jedną rezydencję, jeden apartament w stolicy, dom weekendowy i dodatkowo wakacyjny. Wygląda na to, że na razie wśród najbogatszych niewielu jest miłośni-
184
Business &
ków awangardy i choć domki na drzewach cieszą się popularnością, światowi miliarderzy wciąż stawiają na klasykę. Jak wygląda przeciętny dom człowieka, którego stać na wszystko? Zwykle jest przykładem architektury tradycyjnej, ma sześć sypialni, bardzo często basen i własną salę kinową. Tym, co decyduje o wyborze nieruchomości, oprócz designu i wielkości domu, są bezpieczeństwo i lokalizacja. A tu najpopularniejszy jest Londyn. Aż 67 miliarderów na świecie właśnie tu kupiło przynajmniej jedną z kilku swoich posiadłości. Tanio nie jest. W stolicy Wielkiej Brytanii przeciętna rezydencja zaliczana do luksusowych warta jest 22,3 mln funtów, czyli około 112 mln złotych. Jednym z najbardziej luksusowych adresów w Wielkiej Brytanii jest One Hyde Park położony w dzielnicy Knightsbridge. Tutaj średnia cena metra kwadratowego to 107 tys. dolarów. Na kompleks One Hyde Park składa się 86 apartamentów, a właściciel każdego z nich ma do dyspozycji m.in. kort do gry w squasha, symulator gry w golfa i prywatne kino. Te luksusy skusiły m.in. najbogatszego Ukraińca, który kupił pod tym adresem trzypoziomowy penthouse za 136,6 mln funtów, czyli ok 227 mln USD. Na drugim miejscu w zestawieniu przygotowanym przez analityków Beauchamp Estates jest Paryż, w którym dom ma dwudziestu pięciu miliarderów, a na trzecim Genewa – tam przynajmniej raz na jakiś czas pomieszkuje osiemnastu z listy najbogatszych ludzi świata.
„Kuchnia na drzewie”, dzięki uprzejmości Blue Forest Treehouses
„Domek ciszy”, dzięki uprzejmości Blue Forest Treehouses
Wodospad w prywatnym basenie
Bogacze zapewne najchętniej wypoczywają na francuskiej Riwierze, w Toskanii, ale też w Tel Awiwie i na wyspach na Morzu Egejskim, bowiem tam właśnie najczęściej kupują nieruchomości wakacyjne. Choć wyspy na Morzu Egejskim bardziej kojarzą się z wakacjami niż Tel Awiw, jedynie dziewięciu bogaczy ma tam swoje domy, podczas gdy w finansowym centrum Izraela – siedemnastu. W Toskanii w okresie wakacyjnym możemy spotkać 14 miliarderów, jednak zdecydowanie króluje francuska plaża, przy której swoje gniazdka ma aż 39 miliarderów. A w takiej rezydencji obowiązkowo prywatny basen, a na dodatek siłownia i sześć sypialni. Taki dom na Lazurowym Wybrzeżu to wydatek średnio 18,6 mln funtów, czyli prawie 94 mln złotych.
„Zamek na szczycie drzewa”, dzięki uprzejmości Blue Forest Treehouses
185
& Zaglądamy do najbogatszych
Ciekawe, że można dostrzec pewne związki z narodowością wydającego grube miliony na wakacyjny „domek”, a lokalizacją, na jaką się decyduje. Jak zauważają analitycy Lion’s Bank, rezydencje w Toskanii cieszą się największym powodzeniem ze strony Amerykanów, Hindusów i Rosjan, natomiast nieruchomości na greckim wybrzeżu budzą zainteresowanie ze strony nabywców z Bliskiego Wschodu. Miliarderzy ze wschodniej części Europy, w szczególności z Ukrainy, Rosji, Kazachstanu, Azerbejdżanu i Gruzji najchętniej kupują nieruchomości w Londynie. W ciągu ostatnich 2 lat nabyli oni nieruchomości warte ponad 2 mld funtów.
To i tak wcale nie dużo, bo nieopodal, w Księstwie Monako, trzeba zapłacić dwukrotnie więcej, a średnie ceny nieruchomości zwykle znacznie przewyższają nawet te w Londynie. Najdroższym adresem w Monako jest Tour Odeon. Średnia cena za metr kwadratowy w tym budynku, który dopiero zostanie oddany do użytku w drugiej połowie bieżącego roku, to 96 tys. dolarów. Ten ekskluzywny wieżowiec mierzyć będzie 170 metrów i 49 pięter, na których zmieści się 70 apartamentów. Największy apartament Sky Penthouse zajmie aż pięć kondygnacji na samym szczycie budynku i choć jego
W Monako średnie ceny nieruchomości zwykle znacznie przewyższają nawet te w Londynie. Najdroższym adresem jest Tour Odeon. Średnia cena za m2 w tym budynku, który dopiero zostanie oddany do użytku w drugiej połowie bieżącego roku, to 96 tys. dolarów.
„Domek Fibonacciego”, dzięki uprzejmości Blue Forest Treehouses
Miliardy są w modzie
cena objęta jest tajemnicą, plotki głoszą, że trzeba będzie za niego zapłacić 387 mln dolarów. Jeśli okaże się to prawdą, Sky Penthouse będzie najdroższą nieruchomością na świecie. I zapewne nie tylko ze względu na lokalizację, bowiem częścią apartamentu ma być m.in. wodospad wpadający do prywatnego basenu. Znacznie tańsza jest Toskania – tu wakacyjna rezydencja to wydatek rzędu 12 mln funtów i oprócz tego, że na brak przestrzeni nie można narzekać – ma średnio 12 pokoi i obowiązkowo basen, to zwykle w tej cenie są też winnica i gaj oliwny. Co bardziej skąpi miliarderzy wybierają natomiast nieruchomości w Grecji, bowiem ich średnia cena to jedynie 4,2 mln funtów, a najczęściej położone są nad samym morzem.
Wygląda na to, że Andy i Simon Payne’owie doskonale wyczuli rynek, kierując swoją ofertę domków na drzewie nie do milionerów, a miliarderów, bowiem właśnie ta ostatnia grupa w ciągu najbliższej dekady będzie się powiększać najszybciej. Według prognoz firmy Knight Frank w 2023 roku pozycję lidera – jeśli chodzi o liczbę miliarderów – straci Europa, gdzie obecnie mieszka ich 505, na rzecz Azji, gdzie liczba bogaczy wzrośnie aż o 66 proc. – do 809 osób. Analitycy przewidują, że za 10 lat w Europie będzie 629 miliarderów, a w Ameryce Północnej 532. Najbardziej liczba krezusów będzie rosła w Indonezji (o 143 proc.) oraz w Indiach i Chinach – odpowiednio o 98 proc. i 80 proc., wciąż jednak najwięcej ma mieszkać w USA (503 osoby) oraz w Chinach (322). &
186
HOTEL STARY, Kraków. Fragment portalu z początku XVI wieku.
HISTORIĘ TYCH MIEJSC PISZEMY NIEPRZERWANIE
BOOK ONLINE: www.hotel.com.pl
www.lhr.com.pl
Pobierz aplikację LHR. Pobranie bezpłatne.
& Analizujemy
LICZENIE OD SZTUKI W 2013 roku światowy rynek dzieł sztuki wart był 36,5 mld dolarów. To o ponad 3 mld dolarów więcej niż rok wcześniej. W górę poszły ceny najdroższych prac, a kolekcjonerzy coraz bardziej łakomym okiem spoglądają na prace żyjących artystów. Tak wynika z najnowszego raportu nowojorskiej firmy Skate’s, która od dziesięciu lat systematyzuje i opisuje liczbami chaotyczny świat sztuki. Od niedawna jej właścicielem jest polska Abbey House Group, która zmienia nazwę na ARTNEWS S.A. Jonasz Jasnorzewski
S
jego firma będzie obserwować transakcje na światowych aukcjach sztuki, zbierać dane i wyciągać wnioski, a następnie publikować je w corocznym raporcie. – Światowy rynek sztuki jest nietransparentny. Skate’s jest jedyną firmą, która go analizuje i chce uregulować, wprowadzić przejrzyste zasady – mówi Izabela Depczyk z Abbey House Group, polskiej spółki, która odkupiła 100 proc. udziałów Skate’s od Skaterszikowa. I tak na przykład, gdy 13 listopada 2013 roku podczas aukcji w Sotheby’s padł rekord cenowy za pracę Andy’ego Warhola – jego obraz „Silver Car Crash (Double Disaster)” poszedł pod młotek za 105,4 mln dolarów – analitycy Skate’s wyliczyli, że dzięki tej transakcji mistrz popartu „zarobił” w ubiegłym roku najwięcej ze wszystkich artystów (łącznie 22 prace jego autorstwa sprzedano za 332,4 mln dolarów). Jednak królem sporządzanego w ramach raportu rankingu Top 5000, obejmującego najdroższe dzieła sztuki na świecie, wciąż pozostaje Pablo Picasso. Całkowity udział prac Hiszpana w rynku sztuki wy-
kate’s, w przeciwieństwie do większości firm działających na rynku sztuki, nie handluje obrazami ani nie inwestuje w prace artystów. Odnotowuje za to każdy ruch kolekcjonerów i inwestorów aktywnych na tym wciąż dosyć chimerycznym obszarze, a następnie poddaje go analizie. Jest czymś w rodzaju agencji ratingowej, S&P rynku sztuki. Analitycy Skate’s obserwują transakcje dokonywane w największych domach aukcyjnych, z Sotheby’s czy Christie’s na czele, ale też w coraz popularniejszych internetowych portalach transakcyjnych, takich jak choćby Auctionata.
Rozpoznać
Pomysł na Skate’s przyszedł do głowy w 2004 roku Siergiejowi Skaterszikowowi, rosyjskiemu inwestorowi i przedsiębiorcy. Zauważył on, że rynek sztuki jest słabo rozpoznany, że brakuje twardych danych, na podstawie których można by prześledzić historię danej sprzedaży i ocenić ryzyko inwestycji. Postanowił, że
188
Biznes &
nosi blisko 3,5 mld dolarów. Drugi jest wspomniany Warhol, z udziałem na poziomie blisko 2 mld dolarów, trzeci Claude Monet (1,7 mld dolarów). Żeby trafić na listę Top 5000 w 2013 roku praca artysty musiała kosztować przynajmniej 2,6 mln dolarów. Co ciekawe, jeszcze kilka lat temu wystarczyło sprzedać dzieło za 2 mln dolarów, żeby znaleźć się w prestiżowym towarzystwie pięciu tysięcy najwyżej wycenianych twórców. To najlepiej pokazuje, jak z roku na rok wzrasta wartość tego rynku.
Kupiliśmy prestiżową markę, dzięki której chcemy być obecni na globalnym rynku sztuki – mówi Izabela Depczyk. Ale raport Skate’s zawiera nie tylko twarde dane. Z jego lektury dowiemy się też choćby tego, że na liście pięciu tysięcy najdroższych dzieł sztuki pojawia się coraz więcej nazwisk żyjących artystów. Analitycy na podstawie zebranych liczb wyłapują najnowsze rynkowe trendy, dając w ten sposób kolekcjonerom wskazówki, które prace warto włączyć do portfolio. Skate’s bierze też pod lupę fundusze inwestycyjne i spółki giełdowe, lokujące swoje aktywa dziełach sztuki. Z analiz można wyczytać, jak sobie radzą oraz ile warte są ich akcje. Te raporty mogą być więc cenną lekturą nie tylko dla kolekcjonerów, ale też dla inwestorów, którzy ze sztuką nie mają na co dzień wiele wspólnego. Zbieraniem danych i sporządzaniem raportów zajmuje się zespół pracujący w moskiewskiej filii Skate’s. Oprócz niej są jeszcze dwie: w Londynie i – odkąd właścicielem spółki jest Abbey House Group – także w Warszawie. Centrala Skate’s mieści się w Nowym Jorku i nic nie wskazuje, żeby miało się to zmienić w wyniku ostatniej transakcji. To raczej nowy właściciel częściowo przeniesie swoje centrum zarządzania za ocean. – Kupiliśmy prestiżową markę, dzięki której chcemy być obecni na globalnym rynku sztuki – mówi Depczyk. Ciceronem Polaków na nowojorskim światku sztuki ma być właśnie Skaterszikow. Choć formalnie nie jest związany w żaden sposób z Abbey House Group, Izabela Depczyk nie wypiera
Izabela Depczyk, członek zarządu ARTNEWS S.A.
189
& Analizujemy
się bliskich kontaktów spółki z rosyjskim biznesmenem. – Siergiej jest naszym przyjacielem, pomaga nam na rynku amerykańskim – wyjaśnia. Działalność Abbey House Group będzie koncentrować się teraz na rynku medialnym. Potwierdzeniem tego są ostatnie ruchy warszawskiej firmy, która niedawno sprzedała założony przez siebie pierwszy w Polsce fundusz sztuki. Należąca do spółki galeria także zmieniła właściciela, został nim austriacki galerzysta Ernst Hilger.
Działalność Abbey House Group, już pod nazwą ARTNEWS S.A., będzie koncentrować się na rynku medialnym. Nauczyć
Wszystko wskazuje na to, że AHG chce skupić się obecnie na roli analityka, doradcy i nauczyciela, szkolącego inwestorów. Skate’s bowiem, oprócz badań, organizuje także cykle konferencji pod nazwą „International Art Industry Forum”, przy okazji największych na świecie targów sztuki: Viennafair, Art Basel, Frieze New York. Prelegentami są przedstawiciele największych domów aukcyjnych, eksperci i kolekcjonerzy, a tematyka spotkań poświęcona jest inwestowaniu w sztukę. Ostatnia konferencja, towarzysząca lutowym targom Arco w Madrycie, dotyczyła przede wszystkim budowania kolekcji i zarządzania posiadanymi zbiorami. Poza tym nowojorczycy także edukują. Cena takiej nauki nie jest wygórowana. Internetowy kurs kosztuje około 200 dolarów. Klienci to przede wszystkim inwestorzy, kolekcjonerzy, szefowie spółek działających na rynku sztuki, przedstawiciele funduszy inwestycyjnych i dziennikarze. Ośmioczęściowe szkolenie ma pomóc im łatwiej poruszać się po rynku dzieł sztuki i nauczyć myśleć o niej także jak o biznesie. Czyżby więc Abbey House Group, nabywając Skate’s, po prostu uznało, że aby sprzedawać, trzeba najpierw nauczyć inwestorów kupować? I że nikt nie zrobi tego lepiej niż firma, która od lat analizuje każdy ich ruch? &
Jakub Kokoszka, prezes zarządu ARTNEWS S.A.
190
D W U T Y G O D N I K
Partner strategiczny: W W W . F A S H I O N G R O U P. P L
A I N A E N W J O Y T C O O N UK W T EK R A LA N A
U MARYS AFIK BA Ź R E G RZ FI A : A ŁO A R G IOS LAN A O T M RCE MIK ŁO O F ZE PO ERA SZK RO C B R RE ALE
S ET LE M EB A M NIN A I A TK UTE R Ż BI
VA
A I R
& Notowania aukcyjne
Wiosenny PĘD DO SZTUKI W marcu aukcyjny młotek uderzał w pulpit blisko 1,5 tysiąca razy. Oznacza to, że blisko połowa dzieł z oferty polskich domów aukcyjnych znalazła nowych właścicieli. W kategorii dzieł sprzedanych za ponad pół miliona złotych ścigały się tym razem obrazy Tadeusza Makowskiego i Wojciecha Fangora. komentuje Maciej Gajewski, ekspert rynku sztuki
A
sesji sztuki dawnej, nowoczesnej i współczesnej w Agrze, Polswiss Art i Desie Unicum nie są zaskoczeniem, warto wspomnieć o kolejnej aukcji rzeźby w ostatnim z wymienionych domów aukcyjnych. Wyróżniała się ona doskonałą ofertą i wynikiem zdecydowanie przewyższającym skromne oczekiwania, sprowadzane na ziemię ospałym tempem rozwoju rynku rzeźby w Polsce w poprzednich latach. Wracając do malarstwa, rekordowe sprzedaże dotyczyły olejów „Pracownia” Tadeusza Makowskiego z 1929 roku oraz „M 16” Wojciecha Fangora z 1970 roku. Te dwa obrazy wylicytowane w Polswiss Art dzieli tylko 41 lat, jednak przynależą one do innych epok w dziejach sztuki i innych segmentów rynku. Segmentów, które jeszcze do niedawna dzieliła cenowa przepaść. Sztuka nowoczesna, ze szczególnym uwzględnieniem szkoły paryskiej, którą reprezentuje Makowski, kojarzy się wciąż z absolutnymi rekordami cenowymi na polskich aukcjach. Sztuka współczesna, której najjaśniejszą gwiazdą na krajowym rynku aukcyjnym jest obecnie Fangor, kilkanaście lat temu osiągała
ukcje młodej sztuki były w tym okresie nieliczne, jednak sprzedaż pod względem ilościowym wzrosła. Temu segmentowi rynku były w marcu poświęcone w gruncie rzeczy tylko trzy aukcje, a Polswiss-Art, Desa Unicum, Agra-Art, Rempex, Ostoya, Okna Sztuki i Desa krakowska ofertowały sztukę już „nie najmłodszą”, czyli dawną, nowoczesną lub klasykę współczesności. Mimo to można mówić o zaledwie umiarkowanym sukcesie końcówki pierwszego kwartału. Duża liczba wylicytowanych obiektów w ograniczonym stopniu przełożyła się na obroty, które okazały się nieco niższe niż roku temu. Oczywiście w przypadku rynku tak młodego i niewielkiego jak polski, miesięczne wahania sprzedaży nie są istotne pod kątem określania faktycznej koniunktury, czego potwierdzeniem okazały się zresztą aukcje kwietniowe. Podczas dwunastu aukcji, przeprowadzonych od 8 marca do 4 kwietnia, zawarto 26 transakcji z ceną wylicytowaną powyżej 50 tysięcy złotych, przy czym dwukrotnie ceny sprzedaży przekraczały nieczęsto widywaną na polskim rynku kwotę pół miliona złotych. O ile ponadmilionowe wyniki
194
Business &
Oprócz tych dwóch prac jeszcze tylko cztery inne przekroczyły na sali aukcyjnej barierę 100 tysięcy złotych, w tym dwie rzeźby: „Ikar” Magdaleny Abakanowicz (140 tys. zł) i „Portret Marii Walterskirchen” Augusta Zamoyskiego (120 tys. zł). Warto uzmysłowić sobie rangę tych dzieł. Analogiczne miejsce w twórczości malarskiej polskich artystów miałyby na przykład wybitne dzieła Andrzeja Wróblewskiego i Olgi Boznańskiej, jakże inaczej wyceniane. Dlatego, mimo relatywnie wysokich cen, pierwszą
ceny rzędu maksymalnie kilkudziesięciu tysięcy złotych. Choć „Pracownia” (cena wylicytowana 500 tys. zł) nie jest najlepszym ani najdroższym dziełem Makowskiego, a „M 16” (480 tys. zł) to rekord cenowy Fangora, zdecydowanie można mówić o zbliżeniu poziomu cen. Co więcej, ten proces trwa, a w przypadku Fangora dokonuje się bardzo szybko. Można chwilami odnieść wrażenie, że każda kolejna sprzedaż jego obrazu przynosi nowy rekord.
Q1 2012
Q1 2013
Q1 2014
zmiana vs.2013
obroty, mln zł
15,8
13,8
13,0
-5,8%
liczba transakcji
1180
1244
1421
+14,2%
liczba aukcji
26
27
28
+3,7%
% prac wylicytowanych
37,2%
41,5%
45,4%
+3,9 pkt. proc.
Tabela 1. Polski aukcyjny rynek sztuki w 1 kwartale 2012–2014 autor
tytuł
technika/wymiary (cm)
data i miejsce sprzedaży
cena wylicytowana (zł)
Tadeusz Makowski (1882–1932)
„Pracownia”, 1929
olej, płótno, 54,5x65,5
12.03.2014 Polswiss Art
(400 000) 500 000
Wojciech Fangor (*1922)
„M 16”, 1970
olej, płótno 125x250
12.03.2014 Polswiss Art
(260 000) 480 000
Józef Pankiewicz (1866–1940)
„Pejzaż południowy z domem”, 1924
olej, płótno, 52x61
20.03.2014 Desa Unicum
(140 000) 150 000
Magdalena Abakanowicz (*1930)
„Ikar”, 1999
tkanina jutowa, żywica, 119x88
3.04.2014 Desa Unicum
(95 000) 140 000
August Zamoyski (1893–1970)
Portret Marii Walterskirchen, 1921-23
brąz posrebrzany, wys. 22
3.04.2014 Desa Unicum
(80 000) 120 000
Jan Tarasin (1926–2009)
„Czekanie III”, 1999
olej, płótno, 114x146
12.03.2014 Polswiss Art
(70 000) 106 000
Stefan Gierowski (*1925)
„Obraz CCXXVIII”, 1968
olej, płótno, 92x92
23.03.2014 Agra-Art
(55 000) 96 000
Franciszek Żmurko (1859–1910)
„Bajka (Sulamitka)”, 1910
olej, płótno, 146x101,5
19.03.2014 Rempex
(75 000) 75 000
Wacław Borowski (1885–1954)
„Powrót ze spaceru”
olej, płótno, 98x78
23.03.2014 Agra-Art
(15 000) 63 000
Tabela. 2. Wybrane transakcje aukcyjne, 8 marca – 3 kwietnia 2014
195
& Notowania aukcyjne
refleksją, która pojawia się w związku z nimi, jest myśl o potencjale rynku rzeźby w Polsce, który dopiero zaczął dawać o sobie znać. Czołówkę największych transakcji dopełniają: olejny pejzaż pędzla Józefa Pankiewicza (wylicytowany warunkowo za 150 tys. zł w Desie Unicum) oraz doskonałe „Czekanie III” Jana Tarasina (106 tys. zł). Pierwsze z płócien słusznie estymowane było wyżej niż podczas licytacji ponad pięć lat temu – również warunkowej – w tym samym domu aukcyjnym, ale i tym razem nie wzbudziło zainteresowania, na które z pewnością zasługuje. „Czekanie III”, okazały późny obraz Jana Tarasina z 1999 roku, również nie debiutowało na rynku. Powrót na aukcję w Polswiss Art nastąpił po dwóch i pół
Każda kolejna sprzedaż obrazu Fangora przynosi nowy rekord. roku. Mimo skromnych estymacji obraz osiągnął znacznie wyższą cenę niż poprzednio. W kategoriach inwestycyjnych jest to 17,2% rocznej stopy zwrotu – doskonała egzemplifikacja utrzymującego się, lecz sukcesywnie zmniejszającego niedoszacowania twórczości klasyków sztuki polskiej XX wieku, szczególnie artystów, takich jak Tarasin, Pągowska, Brzozowski, Kobzdej. Wysokie przebicia uzyskały obrazy dwóch innych tuzów współczesnej sztuki polskiej: „Obraz CCXXVIII” Stefana Gierowskiego (wylicytowany za 96 tys. zł) i „Mores” Tadeusza Brzozowskiego (82 tys. zł). Łącznie z aukcjami marcowymi pierwszy kwartał roku wypadł umiarkowanie dobrze pod względem wielkości obrotów, lecz bardzo korzystnie z punktu widzenia innych wskaźników. Sprzedaż pod względem ilościowym wzrosła znacząco. Wzrosła także skuteczność sprzedaży, a ściślej mówiąc, odsetek wylicytowanych obiektów. Nieco niższa wartość sprzedaży w 1 kwartale powinna być interpretowana z uwzględnieniem dużych wahań sprzedaży w ciągu roku aukcyjnego w Polsce. &
196
Business &
8. Aukcja Sztuki Współczesnej, Dom Aukcyjny DNA, Wrocław, 8.03.2014, 50 obiektów, wylicytowano 42 (37 750 zł) Aukcja Młodej Sztuki, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, 94 obiekty, wylicytowano 93 (205 400 zł) Aukcja Dzieł Sztuki, Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, 78 obiektów, wylicytowano 25 (1 821 200 zł) 130. Aukcja malarstwa i rzemiosła artystycznego, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, 217 obiektów, wylicytowano 22 (45 710 zł) 203. Aukcja Dzieł Sztuki i Antyków, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, 285 obiektów, wylicytowano 47 (338 450 zł) 35. Aukcja Młodej Sztuki, Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, 99 obiektów, wylicyowano 87 (143 900 zł) Aukcja Sztuki Dawnej, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, 76 obiektów, wylicytowano 41 (971 400 zł) Aukcja Dzieł Sztuki, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, 90 obiektów, wylicytowano 29 (144 550 zł) Aukcja nr 132: Malarstwo, grafika, fotografia, rzemiosło artystyczne, Desa, Kraków, 22.03.2014, 93 obiekty, wylicytowano 12 (50 750 zł) Aukcja Malarstwa, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, 121 obiektów, wylicytowano 79 (1 510 400 zł) X Aukcja Sztuki Najnowszej, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, 54 obiekty, wylicytowano 50 (101 900 zł) Aukcja Rzeźby, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, 56 obiektów, wylicytowano 37 (832 200 zł)
Malartwo i rysunek ADAMCZYK Justyna (*1981) Kanibal, 2009, technika własna, płótno, 60x70, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 72 (500) 500 AMBROZIAK Piotr (*1971) I’m Winner, 2014, akryl, płótno, 90x110, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 24 (500) 3 400
Waterland XV, 2013, akryl, płótno, 100x80, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 11 (500) 500 BILIŃSKI Łukasz (*1987) Bez tytułu, 2012, akryl, płótno, 30x40, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 2 (500) 1 600 BIS Marzena (*1987) Love story, 2014, technika mieszana, płótno, 80x60, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 86 (500) 1 500
Voodoo Doll, 2012, akryl, płótno, 100x150, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 3 (500) 2 400
BLONDER (BLONDEL) Aleksander (Sasza) (1909-1949) Widok miasteczka, olej, płyta, 53x58, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 31 (8 000) 8 000
ANTO Maria (1937-2007) Spacer z psem, 1973, olej, płótno, 60x65,5, sygn. l.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 420 (7 000) 7 000
BŁAŻKO Zofia (*1986) Dziewczyna z pieskiem, olej, płótno, 150x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 42 (500) 8 500
AXENTOWICZ Teodor (1859-1938) Starość i młodość, pastel, karton, 62x46,5, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 44 (60 000) 64 000
BOHUSZEWICZ Jan (1878-1935) Cyprysy na stoku pagórka, 1931, olej, karton, 24,5x32, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 29 (8 000) 8 000
Żółte róże, pastel, akwarela, ppaier, 48,5x33,5, sygn. l.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 114 (21 000) 18 000w
BOJDYS Rafał (*1967) Nie zdziwiło mnie moje zwycięstwo, 2014, olej, płótno, 65x66, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 2 (500) 1 600
BACA Michał (*1958) Sjesta, 2006, olej, płótno, 50x70, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 10 (500) 2 200 BACHLEDA Andre (*1975) Vertical City, akryl, płótno, 172,5x102, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 18 (500) 6 000 BAKALARZ Adam (*1989) Bez tytułu, 2014, akryl, płótno, 120x80, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 27 (500) 11 000 BANAŚ Katarzyna (*1973) Pejzaż zimowy, 2014, olej, płótno, 40x50, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 76 (500) 550 BERDYSZAK Jan (*1934) Inter concentrative areas III, 1975, akryl, karton, wcięcie, collage, 66x66, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 116 (4 000) 6 000 BEREZOWSKA Maja (1898-1978) Pani z pieskiem, 1964, tusz, akwarela, papier, 41x29, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 2 (2 500) 3 200 Zalotnicy: dworzanie i pieski, piórko, tusz, karton, 21,5x32,5, sygn. l.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 3 (1 200) 1 200 BIAŁOWĄS Daniel (*1975) Lynchowanie, 2013, akryl, płótno, 80x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 45 (500) 1 900 BILECKA-DUDZIŃSKA Marta (*1975) Waterland XIX, 2014, akryl, płótno, 80x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 83 (500) 650
BOROWIECKA Martyna (*1989) Materia III, 2010, olej, płyta, 120x85, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 95 (500) 1 100 BOROWSKI Wacław (1885-1954) Burza. Konie spłoszone przez burzę, pastel, papier, 42,5x54, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 71 (7 000) 17 000 Powrót ze spaceru, olej, płótno, 98x78, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 69 (15 000) 63 000 BOROWSKI Waldemar (*1979) YOUniverse, 2010, akryl, płótno, 60x40, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 3 (500) 500 BRANDT Józef (1841-1915) Zaloty, połowa lat 70. XIX w., ołówek, kredka, akwarela, papier, 33,2x39,9, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 7 (30 000) 36 000 BREWKA Wojciech (*1980) W poszukiwaniu koloru - las, 2014, akryl, olej, płótno, 100x140, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 1 (500) 4 000
BRZESKI Janusz Maria (1907-1957) Portret kobiety, 1931, olej, płótno, 40,5x49,5, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 45 (9 000) 12 000 BRZOZOWSKI Tadeusz (1918-1987) Mores, 1965, olej, płótno, 135x60, sygn., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 96 (50 000) 82 000 BUBEL Robert (*1968) Ślady, 2013, akryl, płótno, 70x75, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 21 (500) 1 100 BUNSCH Adam (1896-1969) Pejzaż zimowy, olej, tektura, 18,7x27,6, sygn. p.d., Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 12 (1 400) 1 500 BUTKOWSKA Agnieszka (*1986) Z cyklu „Miejskie horyzonty”, 2013, akryl, deska, 34x86, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 54 (500) 2 400 CAPESSIERO Vittorio (1836-1891) Znad Zatoki Neapolitańskiej. Dwaj rybacy w łodzi, olej, deska, 12x30,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 49 (2 000) 3 200 Znad Zatoki Neapolitańskiej. Rybak w żaglowej łodzi, olej, deska, 31x16, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 48 (2 000) 4 000 CHEŁMIŃSKI Jan (1851-1925) Na przejażdżce, 1875, olej, płótno, 44x54, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 27 (55 000) 55 000w CHEŁMOŃSKI Józef (1849-1914) Bałwanki na jeziorze, olej, płótno, 22x35, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 36 (25 000) 49 000 CHMIELIŃSKI Władysław (1862-1941) Stare Miasto w Warszawie, olej, płótno, 71,5x51, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 128 (9 000) 10 000 CHMIELIŃSKI STACHOWICZ Władysław (1911-1979) Warszawa. Stare Miasto, olej, płótno, 50,2x35, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 58 (5 000) 15 000 Zima w Warszawie, olej, płótno, 55,2x65,3, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 45 (5 000) 14 000 CHODKOWSKI Tomasz (*1982) Bez tytułu, 2013, akryl, płótno, 50x140, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 93 (500) 850
Zdarzyło się w moim kraju, 2013, technika mieszana, płótno, 50x100, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 31 (500) 1 400
CHOŁDA (AQUALOOPA) Igor (*1978) Mediacja, 2014, akryl, płótno, 120x160, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 32 (500) 4 600
BRYJANOWSKA Renata (*1969) Zielony..., 2011, olej, płótno, 100x100, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 42 (500) 700
CHWISTEK Leon (1884-1944) Cyrk, ołówek, tusz, pióro, pędzel, papier, 12x23, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 66 (15 000) 15 000
197
COSMA Damian (*1976) Money in Warsaw, 2014, akryl, płótno, 130x100, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 51 (500) 3 200 CUKIER Jakub (Jacques Zucker) (19001981) Bukiet kwiatów, olej, płótno, 60x50, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 79 (8 000) 8 000 Fontanna Bethesda w Central Parku (Nowy Jork), olej, płótno, 46x55, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 40 (15 000) 18 000 CYBIS Bolesław (1895-1957) Czas, technika własna, deska, 50x34,5, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 38 (12 000) 14 000w CYBIS Jan (1897-1972) Śliwki i jabłka w salaterce, 1949, olej, płótno, 38x50, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 46 (39 000) 46 000 CZACHÓRSKI Władysław (1850-1911) Dziewczyna z różą, 1878, olej, deska, 13,2x10,5, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 2 (12 000) 15 000 CZARNECKI Bartosz (*1988) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 60x76, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 46 (500) 2 000 Możliwości struktury, 2013, akryl, płótno, 50x60, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 82 (500) 1 100 CZYŻ Jakub (*1991) Portret Kobiety, 2013, olej, suche pastele, węgiel, deska, 100x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 41 (500) 800 ĆWIERTNIEWICZ Wojciech (*1955) Bez tytułu (215), 2013, olej, akryl, płótno, 50x60, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 24 (500) 1 800 DĄBROWSKI Paweł (*1974) Eva, 2014, olej, płótno, 46x55, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 15 (500) 500 Narcyz, 2014, olej, płótno, 90x60, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 58 (500) 1 000 DE BOUCHE Arnulf (1872-1945) Martwa natura z suchymi kwiatami w wazonie, 1941, olej, płótno, 80,5x71, sygn. p.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 39 (7 000) 8 000 DEPTA Piotr (*1985) Niebieski, z cyklu „Spokój doskonały”, 2013, akryl, płótno, 100x70 (x2) sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 37 (500) 650
Legenda: Opisy prac podane zgodnie z katalogami aukcyjnymi. Wymiary w centymetrach (pierwsza liczba oznacza wysokość, druga – szerokość). Litera „w” po cenie oznacza obiekt wylicytowany warunkowo i ewentualnie sprzedany po negocjacjach z właścicielem. Skróty na umiejscowienie sygnatury: p.d. – po prawej u dołu, p.g. – po prawej u góry, l.d. – po lewej u dołu, l.g. – po lewej u góry.
& Notowania aukcyjne
DĘTKOŚ Monika (*1974) Aquarius, 2014, akryl, płótno, 90x90, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 30 (500) 2 900 DOMINIK Tadeusz (*1928) Kompozycja, poł. lat 70 XX w., akryl, płótno, 56x71, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 97 (16 000) 26 000 Łąka II, 1979, akryl, płótno, 67x90, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 415 (20 000) 20 000 Pejzaż II, 1978, akryl, płótno, 67x90, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 103 (14 000) 23 000 DRABIK Ferdynand (1911-1988) Dworek Karpińskich w Sandomierzu, olej, płótno, 45x49, sygn. p.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 208 (1 000) 1 000 DRZEWIECKI Karol (*1987) Ubrana w kobiecość, 2013, akryl, płótno, 140x60, DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 39 (500) 1 200 DUDA-GRACZ Jerzy (1941-2004) Obraz 1495 (Edyp Tatrzański), 1992, olej, tektura, 66,5x49,5, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 90 (15 000) 26 000 Pejzaż leśny, olej, płótno, 50x61, sygn. l.d., Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 39 (25 000) 30 000 DUDEK Blanka (*1983) Przejście, 2012, olej, płótno, 80x70, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 84 (500) 500 DUDUŚ Edyta (*1975) Leżąca, z cyklu „Postaci”, 2011, olej, płótno, 100x100, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 23 (500) 500 Ptasie pary I, 2012, akryl, płótno, 100x120, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 17 (500) 2 200
Ptasie Pary II, 2012, akryl, płótno, 120x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 50 (500) 1 500 DUKSZYŃSKA-DUKSZTA Emilia (1837-1898) Portret kobiety w czepcu, pastel, papier, 59x47, sygn. p.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 18 (1 000) 1 000 DUNIN-MARKIEWICZ Kazimierz Józef (1874-1932) Portret kobiety, 1937, olej, sklejka, 64x53,5, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 16 (5 000) 5 000 DWURNIK Edward (*1943) Gazeta VIII, 1976, olej, płótno, 146x97, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 70 (24 000) 25 000 Poronin, z cyklu „Akwarele z Bukowiny”, 1981, gwasz, papier, 49x34,5, sygn., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 402 (2 000) 1 600w DZIEMAŃSKI Stanisław (1897-1962) Szałasy na Hali Gąsienicowej, 1931, gwasz, akwarela, karton, 17x33, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 103 (1 100) 1 100 ELESZKIEWICZ Stanisław (1900-1963) Mężczyzna w kaszkiecie, olej, karton, 27x22, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 74 (7 000) 16 000 EPSTEIN Henryk (1890-1944) Widok miasteczka nad brzegiem morza, olej, płótno, 50x73, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 32 (26 000) 38 000 FAŁAT Julian (1853-1929) Rozlewisko w Osieku, 1917, akwarela, papier, 31,7x53,4, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 14 (10 000) 26 000 Szkice postaci - kartka ze szkicownika, 1885, piórko, tusz, papier, 11,6x19,7, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 19 (1 900) 1 600w
FANGOR Wojciech (*1922) M 16, 1970, olej, płótno, 125x250, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 64 (260 000) 480 000 FIGURSKA Agnieszka (*1971) Metropolie 27, 2014, akryl, płótno, 70x100, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 31 (500) 1 200 FILIPKIEWICZ Stefan (1879-1944) Pejzaż wiosenny, olej, tektura, 34x50, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 18 (6 000) 6 500 FOLFAS Andrzej (*1948) Bez tytułu, 2005, olej, płótno, 140x100, sygn. d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 5 (500) 4 500 FRANASZEK Andrzej (*1964) Wspomnienie z dzieciństwa, 2013, akryl, płótno, 40x80, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 46 (500) 1 400 FRĄCZEK Bartosz (*1974) Z pomarańczowym kameleonem, 2013, olej, płótno, 80x100, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 52 (500) 2 000 FREJ Marta (*1973) Astro, 2014, akryl, płótno, 90x120, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 4 (500) 1 100 Pasaż, 2014, akryl, płótno, 80x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 11 (500) 2 600 FRM-Kid Kit 2, 2009, akryl, płótno, 27x33, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 73 (500) 1 200 FRONCZAK Andrzej (*1959) Galaktyczny sen, 2013, technika własna, płótno, 100x70, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 27 (500) 1 300 Kod zapisu, 2013, olej, płótno, 100x70, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 29 (500) 900
198
FUNDOWICZ Natalia (*1991) Interpretacja, 2013, olej, płótno, 110x140, DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 21 (500) 950 FUTYMA Karolina Czerwone dachy, 2014, olej, płótno, 81x65, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 62 (500) 800 FYDRYCH Andrzej (*1983) Bez tytułu, 2014, technika mieszana, płótno, 70x100, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 4 (500) 2 500 GEPPERT Eugeniusz (1890-1979) Próba sił, olej, płótno, 59,6x79,5, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 50 (45 000) 50 000 GIBIŃSKI, Stanisław (1882-1971) Odpoczynek, akwarela, papier, 32x48, sygn. l.d., Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 14 (3 300) 3 300 Naganiacze, akwarela, papier, 24,3x34, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 5 (3 800) 4 000 GIEDROYĆ Magdalena (*1975) Obiekty latające III, 2014, olej, płótno, 100x100, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 40 (500) 2 400 GIEDRYŚ Natalia Zimno, 2013, akryl, płótno, 81x100, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 34 (500) 500 GIEROWSKI Stefan (*1925) Obraz CCXXVIII, 1968, olej, płótno, 92x92, sygn. p.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 93 (55 000) 96 000 GŁOWACKA Viola (*1985) Porwanie Europy, 2013, tempera, płótno, 120x150, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 36 (500) 2 800 GŁUSZEK Andrzej (*1956) Brando Tetiaroa, 2013, olej, płótno, 98x131, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 54 (500) 1 100
Business &
GNIAZDOWSKA Bogna (*1964) Owoce i warzywa, 2012, olej, płótno, 52x58, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 39 (500) 500 GODHLEWSKA Dorota (*1975) Brunetta, 2013, akryl, płótno, 73x60, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 80 (500) 500 GOŁĘBIOWSKA Katarzyna (*1982) Noc, 2014, akryl, płótno, 110x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 22 (500) 1 200 GORSTKIN-WYWIÓRSKI Michał (1861-1926) Zima w górach, olej, papier na tekturze, 18,5x29,5, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 37 (3 000) 5 000 GOTARD Jan (1898-1943) Portret dziewczynki, technika własna, deska, 56x46, sygn. D., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 13 (40 000) 40 000 GRAJEK Dariusz (*1964) Bitwa pod Grunwaldem, 2013, olej, akryl, płótno, 40x60, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 19 (500) 500 Portret Arnolfinich, 2013, olej, akryl, płótno, 80x120, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 20 (500) 600 GROTKOWSKI Łukasz (*1987) Amatorski gang, 2013, akryl, płótno, 73x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 76 (500) 900 GRUSZCZYŃSKI Filip (*1978) Callipso, 2014, olej, płótno, 116x89, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 72 (500) 3 000 HAKA Kazimierz (*1948) Artysta i muzy, 1984, olej, płótno, 70x100, sygn., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 426 (4 500) 3 500w HALICKA Alicja (1894-1975) Martwa natura z butelką wina, olej, płótno, 46x55, sygn. l.g., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 36 (30 000) 30 000 HANĆKOWIAK Stefan (*1980) 2 pack-pain, 2008, technika mieszana, płótno, 70x70, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 67 (500) 500 Czarna dziura 1, Czarna dziura 2 (dyptyk), 2013, olej, płótno, 40x40 (x2), Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 47 (500) 1 400
Starzec przy kapliczce, 1921, olej, tektura, 46x55, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 33 (14 000) 24 000 HOPPE-SADOWSKI Bartosz Michał (*1985) Landscape LXVII, 2013, olej, płótno, 129x139, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 50 (500) 2 000 HUL Edyta (*1986) Zwierzę 13-XXIII, 2013, olej, akryl, płótno, 100x140, sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 49 (500) 700 Zwierzę 14-IV, 2014, technika mieszana, płótno, 140x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 26 (500) 4 000 JAKUBOWSKI Jakub (*1980) Każdy ma coś do ukrycia, 2011, olej, płótno, 120x100, sygn. , DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 47 (500) 700 JANKIEWICZ Łukasz Port o zachodzie słońca, 2014, akryl, płótno, 70x100, sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 18 (500) 1 200 Twarz, 2013, akryl, płótno, 80x70, sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 17 (500) 1 100 JARMOLIŃSKI Bartłomiej (*1975) Ingerencja / muzeum, 2013, akryl, płótno, 100x150, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 38 (500) 1 000 Material Girl, 2014, akryl, płótno, 70x70, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 1 (500) 1 200
HOFMAN, Wlastimil (1881-1970) Anioł, 1923, olej, tektura, 98x68, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 11 (45 000) 51 000 Starzec, 1923, olej, tektura, 26,5x30,5, sygn. p.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 16 (6 000) 21 000
KANELBA Rajmund (1897-1960) Chłopiec grający na flecie, tusz, akwarela, papier, 29x19, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 70 (1 000) 7 000 KANIA Katarzyna (*1983) I vampire, 2006, olej, płótno, 100x170, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 94 (500) 1 000 KANIEWSKI Zygmunt (1907-1967) Studium chłopca, olej, tektura, 35x28, sygn. p.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 20 (500) 500
KAPROŃ Bartosz (*1985) Relacja, 2013, olej, płótno, 93x61, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 71 (500) 500
Nr 376, 2013, olej, płótno, 33x33, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 26 (500) 1 700
KARCZEWSKA Roksana (*1988) Native I, 2013, akryl, płótno, 70x50, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 57 (500) 600
JAWORSKI Robert (*1968) Kompozycja III, 2013, olej, płótno, 100x160, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 53 (500) 2 100 JAXA-MAŁACHOWSKI Soter (1867-1952) Hel, akwarela, gwasz, papier, 33,5x48,5, sygn. p.d., Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 3 (4 000) 4 000 Nokturn, gwasz, papier, 48x68, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 109 (5 000) 6 000
JUŚCIŃSKA Wanda (*1947) Rezerwat nad Notecią, 2012, akwarela, papier, 45x65, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 33 (500) 1 200
HERC Ilona (*1972) Wyprawa, 2014, olej, płótno, 100x100, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 25 (500) 3 600
KAMIŃSKI Michał (*1979) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 120x100, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 83 (500) 2 400
JASTRZĘBSKA Małgorzata (*1975) NR 366, 2012, olej, płótno, 47x57, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 27 (500) 850
HASIOR Władysław (1928-1999) Pamięci przyjaciela, 1980, technika własna, 70,5x50,5, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 110 (10 000) 12 000
HENDRICH Herman (1856-1931) Baśń starogermańska, 1896, olej, płótno, 111x80, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 65 (8 000) 8 500w
KAMIEŃSKI Antoni (1860-1933) Portret mężczyzny, kredka, ołówek, gwasz, papier, 61,9x47,7, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 4 (1 000) 2 500
JARZYMOWSKA Anna (*1988) Gra, 2012, olej, płótno, 50x50, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 49 (500) 800
JĘDRZEJOWSKA Justyna (*1986) Nauka pływania, 2013, olej, płótno, 120x140, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 16 (500) 1 800
Portret młodej dziewczyny, olej, płótno, 55x38, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 43 (18 000) 18 000
KALISZ Natalia Anna (*1988) Allium cepa III: opowieść o kobiecie ciąg dalszy, 2011, technika mieszana, olej, druk, płótno, 80x49, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 20 (500) 1 600
KAPŁAN Małgorzata Ule w Drzeczkowie, 2013, akryl, olej, płótno, 30x80, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 84 (500) 500
HARASIMOWICZ Marceli (1859-1935) Most nad górską rzeką, 1911, olej, płótno, 28x38, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 70 (3 200) 3 200
HAYDEN Henryk (1883-1970) Pejzaż, 1960, olej, płótno, 65x81, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 6 (16 000) 26 000
KALIŃSKI (CHAZME) Daniel (*1980) Megapolis 9:18 pm, 2014, technika mieszana, płótno, 120x50, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 13 (500) 8 500
KACZANOWSKI (WITOLD-K.) Wit Leszek (*1932) P - 1973-06-2960, 1973-2007, olej, płótno, 41x61, sygn. l.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 89 (6 000) 6 000
KARPOWICZ Paulina (*1976) Sen II, 2004, olej, płótno, 120x140, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 45 (500) 2 900 KARP-SOJA Małgorzata (*1967) Miłość w stylu retro, 2013, olej, płótno, 80x60, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 12 (500) 1 100 KLIMEK Grzegorz (*1987) Koń mechaniczny II, 2013, tempera jajowa, farba olejno-żywiczna, płótno, 70x100, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 50 (500) 1 300 Spacer, 2014, technika mieszana, płótno, 65x90, sygn. p.g., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 18 (500) 1 300 KOCHANOWSKI Roman (1857-1945) Pejzaż, olej, tektura, 31x23,5, sygn. l.d., Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 36 (4 500) 4 600 KOGUT Alicja Błękitne miasto, 2013, olej, płótno, 100x70, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 15 (500) 750
KORECKI Wiktor (1890-1980) Głuszec, 1933, olej, płótno, 52x44,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 21 (6 000) 6 500 Pejzaż zimowy z wilkami, olej, płótno, 87x133, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 14 (15 000) 17 000 Zachód słońca nad stawem, 1933, olej, płyta, 55x85,3, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 22 (6 000) 8 000 KORPYTA Anna (*1987) Wszystko, 2013, akryl, masa tynkarska, płótno, 120x80, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 42 (500) 500 KORTYKA Ryszard Stanisław (*1943) Za murem mur II, 2012, olej, płótno, 81x65, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 26 (500) 3 000 KORYTKOWSKA Katarzyna (*1979) Cool Orange, 2013, olej, płótno, 50x60, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 89 (500) 500 Muza ogrodu, 2013, olej, płótno, 50x60, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 46 (500) 1 300 KOSIEC Małgorzata (*1975) Illusion III, 2013, olej, płótno, 92x73, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 6 (500) 6 200 KOSIN Juliusz (*1989) Aglomeracja X, 2014, olej, płótno, 70x90, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 80 (500) 2 600 KOSMALA Agata (*1973) Przenikanie, 2013, tusz, akryl, olej, płótno, 100x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 7 (500) 1 000 KOSSAK Jerzy (1886-1955) Biały arab, przed 1936, olej, sklejka, 43,5x55, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 3 (2 000) 11 000 Modlitwa Arabów na pustyni, 1945, olej, tektura, 34,5x49,5, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 147 (5 000) 4 500w Odwrót spod Moskwy, 1933, olej, sklejka, 50,5x79, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 25 (15 000) 15 000w Zamieć, 1938, olej, tektura, 39,5x49, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 13 (6 000) 6 000 KOSSAK Karol (1895-1975) Zimą przed chatą, akwarela, papier, 44,3x64, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 102 (2 400) 2 400 KOSSAK Wojciech (1856-1942) Głowa konia, 1937, olej, płótno na tekturze, 20,3x28,5, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 2 (3 000) 8 500 Odpoczynek ułana, 1930, olej, płótno , 100x80, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 5 (40 000) 40 000w Ranek po pogromie, 1907, olej, płótno, 80x96, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 44 (48 000) 70 000
KOŁODZIEJCZYK Tomasz (*1976) Wejście do portu, 2014, akryl, płótno, 72x110, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 46 (500) 8 000
KOSSAK Wojciech(1857-1942), TONDOS Stanisław (1854-1917) Dworzec we Lwowie, akwarela, karton, 33x47,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 9 (6 000) 6 000
KACZMAREK Szymon (*1981) Science of Airiness, 2013, akryl, płótno, 100x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 2 (500) 750
KOŁTAN Katarzyna (*1972) Abditus, 2013, tempera jajeczna, deska, 50x60, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 19 (500) 3 500
KOTARSKA Aleksandra (*1988) Bez tytułu, 2011, olej, płótno, 140x130, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 63 (500) 1 300
KACZOR-BATOWSKI Stanisław (18661946) Pejzaż włoski, olej, płótno, 50x65, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 19 (7 000) 8 500
KONARSKI Marian (1909-1998) Malczewski - projekt pomnika, 1930, ołówek, akwarela, papier, 40x65, sygn. l.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 24 (4 800) 4 800
KOWAL Jerzy (*1956) Taxi Ikar na hasło Marta, 2009, olej, płótno, 100x70, sygn. p.g., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 70 (500) 1 900
KALETA Wojciech (*1981) Przebudzenie, 2014, olej, płótno, 60x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 66 (500) 700
KONARSKI J. (XIX/XX w.). O świcie w drodze do miasta, olej, płótno, 29x42,5, sygn. D., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 156 (19 000) 19 000
KOWALCZYK Aleksandra (*1987) Batyam, 2013, akryl, płótno, 140x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 65 (500) 800
KACZMARCZYK-HUDZIK, Jagoda (*1966) Przebłysk, 2013, olej, płótno, 92x73, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 45 (500) 700
199
& Notowania aukcyjne
KOWALIK Marcin (*1981) Herd Test 1, 2012, olej, akryl, płótno, 50x50, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 11 (500) 1 400 KOWALSKI Piotr C. (*1951) Dąbki I, 2001-2008, olej, muszle, piasek, zapalniczka, płótno, 82x102, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 7 (500) 2 700
KWIATKOWSKI (KFIATEK) Damian (*1991) Kolor w leeds, 2013, technika mieszana, płótno, 70x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 20 (500) 1 200 LASKOWSKA Magdalena (*1985) Dzika plaża, 2013, alkid, płótno, 70x70, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 39 (500) 1 600
KOWNACKI Bartłomiej (*1976) Ona i jej pies, 2013, olej, płótno, 145x105, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 52 (500) 1 600
LASZENKO Aleksander (1883-1944) Piękność z Ammanu, 1935, olej, płótno na tekturze, 70x49, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 4 (9 000) 9 000
KOZAKIEWICZ Antoni (1841-1929) Na targu w galicyjskim miasteczku, olej, deska, 20,5x31, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 25 (43 000) 44 000
LEBENSTEIN Jan (1930-1999) Figura, 1963, tusz, piórko, pędzel, gwasz, papier, 58,2x41,5, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 100 (9 000) 9 000
Słodki ciężar, olej, deska, 41x32, sygn. p.g., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 10 (28 000) 42 000
Figura osiowa, 1959, tusze barwne, pióro, papier, 59x30,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 87 (9 000) 15 000
KOZIEŁ Urszula (*1977) Z cyklu „Geometria ujarzmiona”, 2013, akryl, kredka, płótno, 100x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 64 (500) 2 000
LENICA Alfred (1899-1977) Talizmany, 1968, olej, płótno, 97x129, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 91 (28 000) 50 000
KOZIERADZKA Dorota (*1982) Nr 2 z cyklu „Illusion”, 2013, tempera żółtkowa, płótno, 54x65, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 49 (1 000) 1 000
LEPIORZ Łukasz (*1982) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 100x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 39 (500) 3 200
KOZŁOWSKI Tomasz (*1982) Obraz 7, 2013, olej, płótno, 80x120, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 81 (500) 500
LEWANDOWSKI Juliusz (*1977) Mortuary, 2013, akryl, płótno, 70x50, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 18 (500) 6 500
KRAWCZYK Judyta (*1978) W tym domu są psy, 2014, akryl, olej, 80x80, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 4 (500) 800
KRAWCZYK Lidia (*1979), KUBIAK Wojtek (*1978) Bez tytułu, z cyklu „Deja vu”, 2010, olej, płótno, 70x100, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 22 (500) 1 000
KREUZ MAJEWSKI Andrzej (1936-2011) Postać w kostiumie teatralnym, olej, gwasz, papier, 100x70, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 78 (8 000) 8 000
Bez tytułu, z cyklu „Hostia”, 2009, olej, płótno, 40x40, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 8 (500) 1 800
KUBICA Lenka (*1981) Martwa natura I, 2013, akryl, płótno, 60x70, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 45 (500) 800
LILLE Ludwik (1897-1957) Pochód, olej, płótno, 46x61, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 39 (12 000) 12 000w
KUCZ-SŁOWIAŃSKA Katarzyna (*1961) Mały Jan i Margareta, dyptyk, 2013, olej, płótno, 73x108 (całość) sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 53 (500) 16 000
LIMON Małgorzata (*1986) Adriana, 2013, olej, płótno, 70x50, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 58 (500) 800
KULARSKA-KRÓL Roksana (*1982) Lecące stado, 2012, akryl, płótno, 90x110, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 74 (500) 1 000 KULCZYCKA Olena (1877-1967) Na plaży w Yport, 1908, olej, tektura, 38,5x55,5, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 145 (12 000) 8 500w
LISTWAN Robert (*1974) Kocham i nienawidzę, 2014, akryl, płótno, 60x90, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 6 (500) 2 400 LORENTOWICZ Irena (1904-1985) Kleopatra, tusz, papier, 39x24, sygn., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 48 (900) 900
KURAN Tomasz (*1971) Mężczyzna z wielorybem, 2013, akryl, płótno, 100x70, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 69 (500) 2 000
LORENTOWICZ Irena (1904-1985) Kleopatra - projekt kostiumu dla Niny Andrycz, akwarela, gwasz, tusz, 47x28, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 46 (1 200) 1 200
KURCZYŃSKA Marta (*1978) Motyla noga, 2014, akryl, płótno, 70x70, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 94 (500) 500
Kleopatra - projekt kostiumu dla Niny Andrycz, akwarela, gwasz, tusz, 46x31, sygn. l.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 47 (1 200) 1 200
KUREK Magdalena Wenecki nokturn II, 2013, olej, płótno, 50x40, sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 7 (500) 950
LORENZ-MUROWANA Ernst Hugo (1872-1950) Łodzie rybackie w południowym słońcu, 1945, olej, płótno, 70,5x100,5, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 47 (4 000) 8 000
KURON Herbert (1888-1951) Widok na Śnieżkę, olej, tektura, 61,5x50,5, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 46 (4 000) 4 200 KUSHCH Anna (*1988) Public relations, 2013, olej, akryl, deska, 120x120, sygn. , DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 24 (500) 1 000 Rich Bitch, 2013, olej, płótno, 120x70, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 87 (500) 1 700 KWAPISZ-GRABOWSKA Magdalena (*1974) Z cyklu „Figury Symetryczne”, 2014, olej, płótno, 50x60, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 57 (500) 2 400
MACKIEWICZ Konstanty (1894-1985) Katedra św. Wita w Pradze, olej, tektura, 49x29,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 41 (4 000) 4 000
MAZURKIEWICZ Alfons (1922-1975) Bez tytułu, 1967, olej, płótno, 100x120, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 109 (9 000) 9 500
MAKOWSKI Tadeusz (1882-1932) Mężczyźni przy stole, ok. 1930, ołówek, papier, 24x31,7, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 65 (1 800) 2 500
MELENIEWSKA Matylda (1869-1930) Kwiaty, olej, tektura, 67x47, sygn. l.d., Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 41 (3 500) 3 600
Pracownia, 1929, olej, płótno, 54,5x65,5, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 27 (400 000) 500 000
MENDOLY Grzegorz (1898-1966) Laguna w Wenecji, olej, tektura, 50x35, sygn. p.g., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 61 (3 000) 3 500
MAKOWSKI Zbigniew (*1930) Labirynt, 1961/62, tusz, piórko, papier, 47,8x64,6, sygn. p.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 94 (6 000) 6 000
MENKES Zygmunt (1896-1986) Arlekin i Pierrot, olej, płótno, 61,5x46,5, sygn. p.śr., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 22 (55 000) 55 000w
MALCZEWSKI Jacek (1854-1929) Portret młodej kobiety, 1914, olej, tektura na płycie, 43,5x32, sygn. l.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 14 (25 000) 38 000
Gołębie pokoju, olej, płótno, 56,2x41, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 76 (28 000) 28 000
Portret pana D., olej, płótno, 66x49,5, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 20 (14 000) 15 000 Studium głowy męskiej, 1902, olej, tektura, 36,5x27,5, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 25 (30 000) 30 000 MALCZEWSKI Rafał (1892-1965) Czerwony kur, 1942, olej, płótno, 51x70,5, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 7 (20 000) 35 000
Maki, ok. 1937, olej, płótno, 81,5x61, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 49 (65 000) 70 000w MICHALAK Agnieszka (*1980) Portret, 2010, olej, płótno, 50x50, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 36 (500) 900 MIĘDZYBŁOCKI Adam (1883-1956) Narocz o zachodzie słońca, przed 1930, olej, tektura na płycie, 27,5x33,5, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 16 (6 000) 6 000
Pejzaż górski, po 1939, akwarela, papier, 36,5x53,5, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 81 (5 000) 12 000
MINCIEL Eugeniusz (*1958) xxx, 2010, akryl, werniks, płótno, 70x80, sygn. p.g., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 44 (500) 2 500
MALIK Jan Wojciech (*1951) Postój na czerwonym, 2014, akryl, płyta, 80x100, sygn. l.d,, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 17 (500) 1 200
MISTAK, Tomasz (1978) Obszar zabudowany 3, 2013, akryl, płótno, 130x90, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 8 (500) 1 000
MALINOWSKI Jacek (*1969) Leonina, 2013, olej, płótno, 50x60, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 32 (500) 3 800
MLĄCKI Dariusz (*1963) Koperta, 2013, olej, płótno, 40x50, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 41 (500) 600
MARCHEWKA Monika (*1988) Marazm, 2013, olej, płótno, 105x120, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 81 (500) 1 300
MŁODOŻENIEC Stanisław (*1953) Pick me up on the pillow..., 1982, długopis, kredka, papier, 21x29, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 307 (2 800) 2 500w
MATULEWICZ Aleksandra (*1984) Z cyklu „Basen”, akryl, płótno, 150x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 47 (500) 4 400
MODZELEWSKI Jarosław (*1955) Pół psa, 1996, olej, płótno, 120x160, AgraArt, Warszawa, 23.03.2014, lot 105 (25 000) 27 000
MATYJASZKOWICZ Karolina (*1980) Czarcicha Mroga, 2014, akryl, płyta, 100x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 54 (500) 1 100
MONDZAIN Szymon (1890-1979) Pejzaż z Marsylii, olej, płótno, 50x60, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 24 (15 000) 18 000w
Łąka, 2013, akryl, płótno, 40x60, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 53 (500) 900
ŁADA-MACIĄGOWA Małgorzata (1881-1969) Akt nad brzegiem morza, 1933, pastel, papier, 53,5x37,5, sygn. p.g., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 22 (3 000) 3 500 ŁUKASIEWICZ Anna Maria (*1989) Gracje, 2013, olej, płótno, 120x60, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 61 (500) 1 700 MACIEJOWSKI Marcin (*1974) U jej boku pojawia się teraz zupełnie nowy facet, 2000, olej, płótno, 123x128, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 73 (85 000) 85 000
200
MONSTFUR (grupa artystyczna) V, 2014, technika mieszana, płótno, 100x100, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 12 (500) 1 000
Business &
MORAŃDA Katarzyna (*1976) A jeśli, 2014, akryl, płótno, 60x50, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 85 (500) 1 500
OROŃSKA (ORNO) Katarzyna (*1984) Evening walk, 2013, akryl, płótno, 80x100, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 9 (500) 700
POCHWALSKI Kazimierz (1855-1940) Dziewczyna w stroju krakowskim, 1923, olej, sklejka, 41x47,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 33 (5 000) 6 500
ROSZKOWSKI Aleksander (*1961) Małe przekątne, 2012, olej, płótno, 70x60, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 23 (500) 5 500
MOSUR Piotr (*1990) Byt dopominający się o coś więcej niż tylko przedstawienie, 2014, technika mieszana, 110x110, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 16 (500) 2 000
God save art, 2014, akryl, płótno, 70x100, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 47 (500) 1 700
POCZMAŃSKI Kazimierz (1900-1982) Martwa natura z kalariorem i kapustą, olej, płótno, 80x70, Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 15 (17 000) 17 000
ROZWADOWSKA-KLOZA Anna (*1977) Łódź 1, 2008, tusz, papier, technika mieszana, 70x100, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 4 (500) 500
PODKOWIŃSKI Władysław (1866-1895) Nad stawem, ok. 1893, olej, płótno, 36x56,4, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 38 (39 000) 39 000
RUCIAK Sonia (*1987) Możliwości, 2014, akryl, płótno, 140x80, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 28 (500) 6 500
PODLODOWSKI Jakub (*1986) Studium martwej natury, 2013, olej, płótno, 60x90, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 43 (500) 2 200
Ulotność, akryl, płótno, 120x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 13 (500) 5 000
MRUFIG (pseud..) (*1988) Bez tytułu, dyptyk, 2009, akryl, płyta, 98x196 (całość), Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 48 (500) 1 300 MULLER Paul Lothar (1869-1943) Capri. Skały Faraglioni, olej, płótno, 60,5x80,5, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 52 (3 000) 3 000 NIESIOŁOWSKI Tymon (1882-1965) Arlekin, ok. 1955, olej, płótno, 89x71,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 68 (28 000) 31 000 NIKIFOR Krynicki (1895-1968) Dom z okolic Krynicy, akwarela, papier, 23x16,5, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 101 (1 300) 1 500 Postać świętej, kredka, papier, 7x6,3, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 12 (500) 450w
Przyciąganie Nieziemskie, 2014, akryl, płótno, 70x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 48 (500) 2 000 ORZECHOWSKI Janusz (*1982) Gdzie jesteś, 2013, akryl, płótno, 90x90, sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 13 (500) 2 000 Lot nad kukułczym gniazdem, 2014, akryl, płótno, 90x90, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 59 (500) 800 Tornado, 2014, akryl, płótno, 180x90, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 65 (500) 750 OSTROWSKA Daria Alicja (*1986) Legenda o okrutnej damie z psem, 2013, akryl, płótno, 100x73, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 30 (500) 500
POKROWSKA Barbara (*1964) Kobieta, 2014, akryl, płótno, 97x80, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 1 (500) 650 POZNYSZ Tomasz (*1988) Monsieur, 2014, akryl, płótno, 130x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 14 (500) 10 000 PÓŁKOŚNIK Joanna (*1981) Nr 66, 2013, akryl, płótno, 100x100, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 55 (500) 500
Św. Mikołaj, kredka, papier, 7x6,3, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 13 (600) 550w
PADEREWSKA-JAŹWIŃSKA Zofia (1902-1969) Bukiet kwiatów w wazonie, olej, płótno, 75x55, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 68 (3 200) 3 200
Ulica wsi/Krynica wila, akwarela, papier, 18,5x11,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 6 (1 800) 1 800
PAINTA Marcin (*1983) Czaszki, 2013, akryl, płótno, 40x40 (x3), DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 43 (500) 950
NITKA Zdzisław (*1962) Deuschbaselitz.1943, 2013, olej, płótno, 80x60, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 38 (500) 2 000
PALMOWSKA Bogna (*1984) Bez tytułu, z cyklu In bloom, 2014, akryl, płótno, 116x84, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 41 (500) 2 600
NOAKOWSKI Stanisław (1867-1928) Wnętrze chóru wczesnobarokowego kościoła, tusz, papier, 43x43, sygn. l.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 4 (2 500) 2 500
PAŁUCHA Jacek (*1966) Jesteśmy u Ritza, Panienko, 2013, olej, płótno, 70x55, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 118 (3 000) 3 000
Wnętrze rycerskiego dworu, 1923, akwarela, papier, 38x28, sygn. l.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 5 (2 000) 2 000
PANAGIOTOPOULOU Ewa (*1977) Fashion victims XXXXVI, 2014, akryl, tempera, płótno, 50x65, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 79 (500) 1 300
PRONASZKO Andrzej (1888-1961) Na pastwisku, 1911-12, akwarela, ołówek, piórko, tusz, papier, 20,5x29,5, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 10 (5 000) 6 500
PANKIEWICZ Józef (1866-1940) Pejzaż południowy z domem, 1924, olej, płótno, 52x61, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 11 (140 000) 150 000w
PRZYBYŁA Piotr (*1983) Moja Afryka, 2013, olej, płótno, 80x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 34 (500) 600
NOWAK Aneta (*1985) Arrakis, 2014, emalia olejna, olej, płótno, 100x100, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 35 (500) 900 Back to the future, 2014, akryl, płótno, 70x90, sygn. l.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 77 (500) 500 OBORSKI Maksymilian (1809-1878) Koń, 1873, ołówek, papier, 29,5x42,5, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 18 (2 000) 2 000 OCHONKO Eugeniusz (*1964) Podróże w nieznane, 2012, akryl, karton, 50x40, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 89 (500) 1 100 OLBIŃSKI Rafał (*1947) Projekt plakatu „Coppélia”, akryl, olej, płótno, 40,5x27,5, sygn. l.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 423 (12 000) 9 000w
PAWLIK Joanna (*1974) Bez tytułu, 2005, olej, płótno, 110x80, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 21 (500) 1 600 PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA Maria (1891-1945) Przyjaciele, 1938, olej, płótno, 50x50, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 151 (3 000) 3 500 PENC Paulina (*1980) Parrots, 2014, akryl, płótno, 83x53, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 24 (500) 1 500
Projekt plakatu „Giselle”, akryl, olej, płótno, 38x26,5, sygn. l.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 422 (12 000) 9 000w
PERALTA Raul Govea (*1975) 29 krów przemknęło w mgnieniu oka, 2008, olej, płótno, 61x90, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 88 (500) 2 000
OLSZLEGIER Jacek (*1979) Supernowa, 2013, olej, płótno, 100x80, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 90 (500) 2 000
PĘKACZ Marek Hiperrealizm/lokomotywa, 2014, olej, płótno, sklejka, 48x80,5, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 48 (500) 2 200
ONGANIA Umberto (1860-1896) Wenecja. Canale Grande, akwarela, papier, 22x40, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 51 (3 000) 4 000
PIASECKI Leszek (1928-1991) Postój husarii, 1950, olej, płótno, 32x61, sygn. l.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 38 (2 000) 2 000
OPAŁKA Roman (1931-2011) Akt kobiety, technika mieszana, papier, tektura, 95x125, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 47 (25 000) 27 000
PIETRASZ Wojciech (*1973) Bez tytułu, 2013, akryl, płótno, 45x35, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 19 (500) 1 200
ORBACZEWSKA Anna (*1974) Bez tytułu, 2012, olej, płótno, 120x80, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 35 (500) 1 700
PIÓRKO Marta Julia (*1981) Pies z Kotem, 2014, olej, płótno, 40x30, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 51 (500) 1 000
Tatry, 2013, akryl, płótno, 80x40, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 8 (500) 600 W słońcu II, 2014, akryl, płótno, 80x60, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 91 (500) 550 PRAŻMOWSKI Piotr (*1989) Moczary, 2012, olej, płótno, 80x120, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 78 (500) 900 PRIECHENFRIED Alois Heinrich (1867-1953) Brodacz z fajką, olej, deska, 32x26,5, sygn. l.g., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 49 (5 000) 5 000
RADWAN, T. Widok na Plac Zamkowy, ok. 1930, akwarela, papier, 34,5x49, sygn. p.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 3 (1 000) 1 000 RAPACKI Józef (1871-1929) Wiosna, 1904, olej, płótno, 90x120, sygn. l.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 140 (95 000) 70 000w REINHART Lea (1877-1970) Wnętrze z gobelinem, olej, tektura, 50x40, sygn. p.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 55 (5 000) 5 000 ROBERTS Edwin Thomas (1840-1917) Dzieci ze szczygłem, 1880, olej, deska, 35,5x30,4, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 42 (5 000) 12 000 ROBI KRESKI NIEBIESKI (*1985) Bez tytułu, 2013, technika mieszana, płótno, 100x70, sygn. D., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 69 (500) 650 Skull 1, 2013, technika mieszana, płótno, 97x130, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 90 (500) 500 ROGALSKI Paweł (*1989) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 40x50, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 93 (500) 800 Czekająca, 2012, olej, płótno, 120x80, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 59 (500) 2 400 ROMERÓWNA Helena (1875-1947) Pejzaż zimowy z trzema drzewami, olej, tektura, 61x75, sygn. p.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 28 (800) 800
201
RUSZCZYC Ferdynand (1870-1936) Osty na brzegu morza. Rugia, 1896, olej, płótno na tekturze, 22,8x29,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 50 (35 000) 46 000 RUTKOWSKA Katarzyna Nad przepaścią, 2014, technika olejnożywiczna, płótno, 100x100, DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 38 (500) 1 000 RYBK Mateusz (*1986) 1773. Ostatni wpis w dzienniku kapitana, z cyklu „Morskie historie”, 2014, akryl, sprawy, płótno, 62x85, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 75 (500) 600 SAKOWSKI Piotr (*1983) Gabinet kolekcjonera, 2012, akryl, tempera, płótno, 81x81, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 60 (500) 1 600 Pamiętnik drzewa pomarańczowego, 2011/2012, akryl, tempera, płótno, 81x81, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 5 (500) 750 SĘK Małgorzata (*1973) Bez tytułu, 2013, akryl, płótno, 100x100, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 21 (500) 2 200 Remember Summer 10, 2013, akryl, płótno, 120x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 35 (500) 950 SICHULSKI Kazimierz (1879-1942) W ogrodzie, 1922, tempera, papier, 91x65, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 39 (80 000) 90 000 SIEMBIDA Łukasz (*1984) Akt kobiety, 2013, akryl, płótno, 90x60, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 23 (500) 1 500 SIENICKI Jacek (1928-2000) Skrzypce, 1998, olej, płótno, 72,8x65, sygn., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 104 (17 000) 35 000 SIERZPUTOWSKA Agnieszka (*1989) Sąsiedzi, 2012, olej, płótno, 120x100, DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 36 (500) 700 SIUPKA Weronika (*1977) Las II, 2006, olej, płótno, 100x120, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 9 (500) 600 SKOCZEK-WOJNICKA Mira (*1959) Czerwone niebo, 2014, olej, płótno, 46x65, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 34 (500) 1 600 SKOCZYLAS Władysław (1883-1934) W parku, akwarela, papier, 32,5x26,5, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 112 (1 400) 1 400 SOBCZYK Agata (*1973) Przed operą, akryl, olej, płótno, 80x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 97 (500) 500 SOKOŁOWSKI Piotr (*1964) Pociąg, 2009, akryl, płótno, 90x120, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 13 (500) 900 SOŁOWIEJ Justyna (*1986) Rytm miasta - żółta kopertówka, 2012, akryl, płótno, 60x70, DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 22 (500) 500
& Notowania aukcyjne
SPRYSZYŃSKI Michał (*1987) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 66x50, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 62 (500) 600
WILK Karol A. (*1983) Formuła 70 (that’s 70’ formula), 2013, akryl, płótno, 40x80, sygn., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 32 (500) 700
SZEWCZYK Andrzej (1950-2001) A propos szminek M. Monroe, 1992, ścinki kredek, technika własna, płyta, 49,8x35, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 111 (5 000) 9 000
TETMAJER-NAIMSKA Jadwiga (1891-1975) Dzieci w czasie sianokosów, olej, tektura, 26x32, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 57 (2 000) 3 500
A propos szminek M. Monroe, 1992, ścinki kredek, technika własna, płyta, 49,3x35, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 112 (5 000) 8 000
THIELE Alexander (*1924) Ogródek kawiarniany w Monachium, olej, płótno, 60x50, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 56 (4 000) 4 200
STABRYŁA Sylwester (*1975) Prezent, 2013, olej, płótno, 100x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 11 (500) 3 800
Li Tai po odpoczywa, 1993, ścinki kredek, technika własna, deska, 185x20, sygn., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 101 (12 000) 20 000
TOBOLEWSKI Tomasz (*1973) Powrót, 2013, akryl, płótno, 130x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 9 (500) 4 200
Rozciąganie odprężone, 2013, olej, płótno, 120x100, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 36 (500) 1 700
SZMYD Longin (*1955) Warszawa M-20, 2013, akryl, płótno, 70x100, Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 86 (500) 1 700
TOMALAK Stanisław (*1955) Kwadrat 176-177, 2013, akryl, płótno, 90x90 (x2) sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 35 (500) 2 200
SZWABE Piotr (*1975) Bez tytułu, 2012, technika mieszana, deska, 33x45, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 71 (500) 1 100
TOMASZEWSKI Marcin (*1971) Bioturbodiesel, 2009, długopis, kredka, ołówek, papier, 65x95, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 92 (500) 1 500
WITKIEWICZ (WITKACY) Stanisław Ignacy (1885-1939) Portret Jerzego Kordowskiego, 1922, pastel, papier, 56x47, sygn. p.g., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 10 (20 000) 20 000
Bez tytułu, olej, akryl, collage, płótno, 50x60, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 85 (500) 1 100
TOMASZEWSKI Marcin (*1971) Bioturbosiesel, 2009, tusz, pastel, papier, 101,5x81,5, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, 20.03.2014, lot 82 (500) 650
Portret męski, 1938, pastel, papier, 64,6x50, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 64 (30 000) 30 000
SROKA Natalia (*1982) Leida, z cyklu „Spacery miejskie”, 2014, akryl, płótno, 60x60, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 10 (500) 1 100
STAŃKO Michał (1901-1969) Zima w Tatrach, 1962, olej, płótno, 50x70, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 56 (3 500) 7 500 STARĘGA Iza (*1964) Twarz, z cyklu „Kobiety w chustach, mężczyźni w hełmach”, 2014, technika mieszana, płótno, 100x70, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 20 (500) 1 600 STRĄK Justyna (*1987) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 70x70, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 50 (500) 1 300 STRUMIŁŁO Andrzej (*1928) Woda, 2013, olej, płótno, 100x100, sygn. Śr. D., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 424 (4 500) 4 500 STRZAŁKA Agata (*1976) Hung, akryl, płótno, 120x90, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 32 (500) 2 000
Bez tytułu (jak zawsze), 2014, olej, akryl, kolaż, 125x105, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 19 (500) 1 100 SZYMANOWSKA-ŁUCZYŃSKA Irena (1890-1966) Mimowy, olej, deska, 74,5x65, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 58 (5 000) 8 500 SZYMAŃSKA Jagoda (*1983) Akt za szybą III, 2013, olej, płótno, 100x70, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 70 (500) 1 400
Soft’79, akryl, płótno, 80x100, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 33 (500) 1 800
ŚLĘCZKA Sebastian (*1976) Pani Ela, olej, płótno, 70x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 14 (500) 1 000
STYKA Tadeusz (1889-1954) Portret młodej kobiety z pieskiem, olej, tektura, 54,8x45,7, sygn. l., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 60 (15 000) 26 000
ŚWIĄTCZAK-PJANKA Klaudia (*1988) Do zwycięstwa aż po kres, 2013, olej, płótno, 90x130, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 10 (500) 1 600
SUDA, Mateusz (*1988) Gold Boy, 2013, technika mieszana, płótno, 80x80, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 5 (500) 800 SZAL-PORCZYŃSKA Barbara (*1982) Przez Bogarta, tryptyk, 2011, olej, płótno, 100x70 (x3) sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 8 (500) 3 000 SZAREK-MICHALAK Marta (*1979) Look... Blue birdie, 2014, akryl, płótno, 70x90, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 77 (500) 1 400
Miami Beach, 2013, olej, płótno, 90x130, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 29 (500) 3 500 ŚWIERCZEK Agnieszka (*1981) Mgła, 2014, akryl, płótno, 100x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 30 (500) 750 TAJAK Tomasz (*1988) Obiekty cielesne - branie, 2013, akryl, płótno, 80x80, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 68 (500) 900
TROJANOWSKI Artur (*1968) Buldożery, z cyklu „Pejzaże”, 2013, akryl, płótno, 120x150, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 5 (500) 2 400
WILK Urszula (*1959) Bez tytułu, 1999-2009, olej, werniks, 124x70, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 51 (500) 1 300 WIMMER Conrad (1844-1905) Na polowanie, olej, płótno, 61,5x49,3, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 32 (6 000) 13 000 WINIARSKI Ryszard (1936-2006) Przypdek w grze 7x7, 1999, akryl, ołówek, płótno, 50x50, sygn., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 117 (11 000) 13 000
WNOROWSKA Wioleta (*1987) Bez tytułu, 2013, olej, płótno, 200x150, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 31 (500) 3 200
TRUSZ Iwan (1869-1941) Arabki, lata 20. XX w., olej, tektura, 47,3x37, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 30 (10 000) 15 000
WOJTYSEK Tomasz (*1983) Akt z pomarańczową sukienką, 2013, olej, płótno, 60x80, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 56 (500) 2 400
TRYKA Barbara (*1989) Przedświt, 2014, olej, płótno, 70x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 44 (500) 2 400
WORONIEC Piotr (*1981) Wytwórnia, 2010/2011, akryl, technika mieszana, płótno, 140x140, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 25 (500) 4 500
TWARDOWSKI Arkadiusz (*1987) Brother, 2012, tusz, papier, 50x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 17 (500) 900
WOŹNIAK Dominik (*1983) Fantazja w czerwieni, 2014, olej, płótno, 79x64, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 66 (500) 900
TYCZ Viola (*1973) GiM X, 2013, akryl, płyta HDF, 40x100, DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 44 (500) 1 100
Przejście zachodnie, 2013, akryl, płótno, 97x53, sygn. p.śr., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 23 (500) 1 800
TYSZKIEWICZ Jerzy (1886-1956) W bramie miejskiej, 1929, olej, tektura, 31,5x13, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 54 (2 500) 2 500 UNIECHOWSKI Antoni (1903-1976) Powitanie dostojnego gościa, akwarela, piórko, tusz, papier, 24,5x23,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 2 (1 500) 1 500 W szynku, 1956, tusz, papier, 29,5x21, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 1 (1 400) 1 400
Wind, rain, light, 2014, akryl, płótno, 60x80, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 3 (500) 850
TARASEWICZ Leon (*1957) Bez tytułu, 2008, akryl, technika własna, deska, 50x50, sygn., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 106 (14 000) 21 000
SZCZEPKOWSKI Jan (*1975) Pracownia (Odwróceni), 2012, olej, płótno, 100x121, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 14 (500) 2 200
TARASIN Jan (1926-2009) Czekanie III, 1999, olej, płótno, 114x146, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 72 (70 000) 106 000
Szkice wstępne, 2012, olej, płótno, 140x130, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 9 (500) 5 000
Przedmioty policzone, 1981, tusz, pędzel, karton, 68x50,2, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 95 (5 000) 14 000
SZCZUR Piotr (*1987) Blue Sunday, z cyklu „Przestrzenie Prywatne”, 2013, olej, płótno, 100x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 1 (500) 3 200
TATAI Memory II, z cyklu „Internal Landscape”, 2013, olej, płótno, 120x90, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 67 (500) 1 400
WANKIE Władysław (1860-1925) Spotkanie pod lasem, olej, deska, 35x24,5, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 9 (14 000) 28 000w
SZCZYGLIŃSKI Henryk (1881-1944) Lorietta w swoim repertuarze, 1905, olej, płótno, 138,8x91, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 3 (70 000) 80 000
TEKIELI Urszula (*1979) Madame XXXIII, 2012, olej, płótno, 70x60, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 79 (500) 1 700
WASILEWSKI Czesław (1875-1946) Napad wilków, olej, płótno, 92x130, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 26 (10 000) 10 000
SZERNER Władysław (1836-1915) Na gawędce, ok. 1885, olej, płótno, 44x35,3, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 24 (40 000) 41 000
TERLIKOWSKI Włodzimierz (1873-1951) Dom w sadzie, 1916, olej, płótno, 46x38,5, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 23 (6 000) 8 500
WEISS Wojciech (1875-1950) Plaża, olej, płótno, 50x65, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 16 (32 000) 32 000w
Pancerni w drodze, ok. 1885-1890, olej, płótno, 44x35, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 27 (40 000) 43 000
TETMAJER Włodzimierz (1862-1923) Dziewczyna z Bronowic, olej, płótno na tekturze, 31x20, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 17 (5 000) 21 000
WIERUSZ-KOWALSKI Alfred (1849-1915) Jesienią - szkic kompozycyjny, ok. 1883, olej, płótno, 100x70, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 52 (60 000) 70 000w
URBANIAK Katarzyna (*1986) (Under)standing, 2010, olej, deska, 70x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 22 (500) 1 100 WALCZAK Ireneusz (*1961) Dom, 2012, olej, płótno, 140x61, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 40 (500) 1 800 WALIGÓRSKA Anna (*1979) Salome 2, 2012, olej, płótno, 80x80, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 37 (500) 800
202
WÓJCIK Anna (*1986) Forest I, 2014, akryl, płótno, 80x100, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 33 (500) 800 WÓJCIK Danuta (*1978) Jeziora nie będzie, 2013, olej, płótno, 60x80, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 91 (500) 2 600 Jezioro łabędzie, 2010, olej, płótno, 80x60, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 2 (500) 500 Złap mnie, 2014, olej, płótno, 100x50, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 49 (500) 1 900 WROŃSKI Andrzej (*1942) Pokaz, 2013, olej, płótno, 110x90, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 55 (500) 3 600 WRÓBEL Grzegorz PKiN o zmierzchu, 2009, akwarela, papier, 50x70, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 64 (500) 1 800 WRZESIŃSKI Marek (*1978) Plaża, 2014, olej, płótno, 70x100, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 92 (500) 1 700 WYBRANIEC Lena (*1985) One way vision XXII, 2013, technika własna, płótno, 50x70, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 26 (500) 500 WYCZÓŁKOWSKI Leon (1852-1936) Dęby, kredka, papier, 31x40, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 12 (9 000) 28 000 Kaczeńce, ok. 1910, pastel, papier, 33,5x45, sygn. l.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 54 (35 000) 46 000 Krużganki dziedzińca Zamku na Wawelu, 1918, kredka, akwarela, papier, 23,3x31,5, sygn. p.d., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 11 (8 000) 18 000
Business &
WYGRZYWALSKI Feliks Michał (1875-1944) Akt nad brzegiem morza, olej, płótno, 77x93, sygn. l.d., Polswiss Art, Warszawa, 12.03.2014, lot 20 (19 000) 21 000 Ciągnący sieci, olej, sklejka, 35x50,5, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 3 (6 000) 11 000 La Marina, olej, płótno, 62x45, sygn. l.d., Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 8 (7 000) 7 000 Ostatnie blaski, olej, sklejka, 44x59, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 53 (9 000) 10 000w Sprzedawca gąbek, 1954, olej, płótno, 60x80, sygn. p.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 22 (5 200) 6 300 W kopalni, 1918, olej, sklejka, 36,5x50,5, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 54 (7 000) 10 000 WYŁOGA Monika (*1986) Anatomia, 2014, akryl, brokat, płótno, 60x60, sygn. p.d., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 34 (500) 750 Karnawał II, 2013, akryl, brokat, płótno, 30x30, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 68 (500) 1 200 WYSPIAŃSKI Stanisław (1869-1907) Studium rzeźby renesansowej, 1887, ołówek, tusz, papier, 15,5x19,5, AgraArt, Warszawa, 23.03.2014, lot 9 (8 000) 14 000 ZABAWA Maciej (*1981) American girl, 2014, akryl, płótno, 120x80, sygn. l.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 38 (500) 4 000 We are living in America, America, America..., 2012, olej, płótno, 50x70, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.03.2014, lot 37 (500) 2 000 ZAJĄC Ryszard (*1929) Zielona ryba, 1965, olej, płótno, 60,5x81, sygn. l.g., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 115 (3 000) 5 500 ZALEWSKA Anna (*1985) Przyjaciel, 2013, akryl, płótno, 70x70, sygn. l.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 12 (500) 650 ZALEWSKA Paulina (*1981) Last minute, 2013, akryl, płótno, 80x120, sygn. p.d., Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 3 (500) 3 200 ZALEWSKI Michał (*1985) Ciało, w którym żyję, 2014, technika mieszana, płótno, 100x80, Desa Unicum, Warszawa, 11.03.2014, lot 37 (500) 2 400 ZAPENDOWSKI Paweł (*1962) Juliette Binoche - Damage Spring, 2013, olej, kolaż, płótno, 70x70, sygn. p.d., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 28 (500) 1 000 ZAWIERUCHA Katarzyna (*1970) Z cyklu „Sierściuchy 2”, 2014, olej, płótno, 65x81, sygn., Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 52 (500) 500 ZIELASKOWSKA Gossia (*1983) Blue Letter, 2013, olej, płótno, 70x70, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 48 (500) 5 100 ZIELENIEWSKI Kazimierz (1888-1931) Na ławeczce, olej, tektura, 18x22,2, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 152 (2 600) 2 300w ZWARYCZ Ewa (*1980) Dziura 3, 2010, olej, płótno, 80x40, sygn. p.d., DNA, Wrocław, 8.03.2014, lot 40 (500) 500 ŻECHOWSKI Stefan (1912-1984) Tanatos, 1947, ołówek, papier, 27x23, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 310 (3 500) 4 300 Zosia Ch., 1962, ołówek, papier, 24x32,5, sygn. p.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 309 (4 000) 4 700
ŻMURKO Franciszek (1859-1910) Bajka (Sulamitka), 1910, olej, płótno, 146x101,5, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 143 (75 000) 75 000 N.N. Bogurodzica Dziewica, Rosja, ok. 1866, olej, deska, 10x9, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 77 (1 000) 1 000
WATSON James (1740-1790) Rubens z rodziną, 1780, wg Jacoba Jordaensa (1593-1678), mezzotinta, 55x40, sygn. P.d., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 40 (800) 800 N.N. Akt kobiety, akwaforta, papier, 34x45, Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 70 (400) 400
HORNO-POPŁAWSKI Stanisław (1902-1997) Smutek, kamień, wys. 20, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 15 (10 000) 10 000 JACKOWSKI Stanisław Stefan (1887-1951) Tancerka, brąz, wys. 65,6, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 16 (16 000) 18 000 KOWALCZEWSKI Paweł (1865-1910) Wojownik, ok. 1910, brąz, wys. 44 (z podstawą), sygn., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 204 (9 000) 7 000w
Ikona Matka Boska Pieczerska Tronująca, 1802, tempera, deska, 30x25, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 69 (20 000) 20 000w
Macierzyństwo, XX w., akwaforta, 15,5x10, Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 69 (300) 300
Matka Boska Wspomożenia Wiernych, wg Lucasa Cranacha Starszego, olej, płótno, 47x41,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 76 (10 000) 20 000
RZEŹBA
LAMBERT-RUCKI Jean (1888-1967) Pričre, 1932, brąz patynowany, 21x60, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 18 (45 000) 55 000w
ABAKANOWICZ Magdalena (*1930) Ikar, 1999, tkanina jutowa, żywica, wys. 119, szer. 88, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 1 (95 000) 140 000
LASZCZKA Konstanty (1865-1956) Faun i nimfa, brąz, wys. 33, podstawa 24x18,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 19 (6 500) 9 000
Zestaw trzech jaj wielkanocnych, 2006, akryl, wydmuszka jaja strusiego, wys. 17-19, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 2 (2 000) 3 800
Leonowi Wyczółkowskiemu, 1921, cement galwanizowany brązem, średn. 15, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 20 (3 500) 5 000
AMBROZIAK Sylwester (*1964) Bez tytułu, 2005, brąz, wys. 21,5, podstawa 13,5x8, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 3 (1 500) 1 500w
ŁADNIEWSKA-BLANKENHEIMOWA Wanda (1905-1995) Kobieta, terakota, wys. 41, podstawa 18x14, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 21 (1 800) 1 800w
Miniatura „Kobieta w turbanie”, ok. 1780, gwasz, kość, 7,7x7, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 111 (1 500) 1 500 Okręt Gedania, 1899, olej, płótno, 62,5x92, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 66 (4 000) 4 000 Portret porucznika Henryka Zandbanga, wg W. Kossaka, po 1936, olej, płótno, 91x101, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 18 (5 000) 5 500 Skrzypek i Cyganka, XIX w., olej, płótno, 80,5x61, Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 59 (4 000) 4 200 Święty nad księgą, olej, płótno, 71,5x60, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 169 (3 000) 4 000
GRAFIKA BARTOLOZZI Francesco (1728-1815) Flora (Trzy Gracje), 1782, wg Angeliki Kaufmann (1741-1807), miedzioryt, akwaforta, 36,5x31, sygn., Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 39 (400) 550 BIELSKA Katarzyna (*1986) Nykhor in bloom 3, 2013, wydruk pigmentowy, papier, 80x60, 3/10, Desa Unicum, 11.03.2014, lot 10 (500) 2 000 BRANDEL Konstanty (1880-1970) Quai d’Orelans – Biblioteque Polonaise, akwaforta, sucha igła, papier, 21,8x27,9, sygn. L.d., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 4 (1 200) 1 100w CYGAN Michał (*1989) Podwórko, 2014, akwaforta, akwatinta, papier, 100x66, 1/15, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 63 (500) 500 JAROCKI Władysław (1879-1965) Portret górala, autolitografia, papier, 31,5x23, Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 71 (1 100) 1 100 MAŃKA Robert (*1990) Przeczucia, 2013, wydruk pigmentowy, papier, 50x50, 3/10, Desa Unicum, 11.03.2014, lot 7 (500) 500 ORDA Napoleon (1807-1883) Krasiczyn nad rzeką Sanem (Galicya), litografia, 19,5x28,6, Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 72 (500) 500 Przemyśl nad rzeką Sanem (Galicya), litografia, 19,5x29, Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 77 (500) 500 PŁOŃSKI Michał (1778-1812) Koszykarz, 1805, akwaforta, papier, 28,5x22,5, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 1 (5 000) 8 000
BEDNARSKI Krzysztof M. (*1953) Moby Dick – maska (hommage à Constantin Brancusi), 1992, brąz polerowany, 56x22x23, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 4 (28 000) 32 000
MITORAJ Igor (*1944) Tors, brąz, kamienna podstawa, wys. 11,5, sygn., Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 507 (1 000) 1 500
BIEGAS Bolesław (1877-1954) Tęsknota, 1907, brąz, wys. 50, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 6 (26 000) 38 000
MITORAJ Igor (*1944) Torso, lata 90. XX w., brąz patynowany, wys. 50,5, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 88 (45 000) 49 000
BLAJERSKI Zbigniew (*1983) Tors pomarańczowo-czarny, 2014, ceramika szkliwiona, 74x33x23, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 98 (500) 2 800
MOCARSKA Agata Wypełniona ciekawością, odlew z mosiądzu, 15x15x15, Desa Unicum, 11.03.2014, lot 60 (500) 1 000
BRACHMAŃSKI Zygmunt (*1936) Zagubiona, 2010, brąz, wys. 80, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 8 (20 000) 26 000 CAUNOIS Franćois Augustin (1781-1859) Klasycystyczny medallion z płaskorzeźbioną głową księcia Józefa Poniatowskiego, ok. 1820, brąz, średn. 13,7, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 31 (1 800) 1 800 CHAPU Henri-Michel-Antoine (1833-1891) Joanna d’Arc w Domrémy, brąz patynowany, wys. 30, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 63 (4 000) 4 000 CYBIS Bolesław (1895-1957) Błogosławiący święty, ceramika, podstawa drewno, wys. 52, podstawa 13,5x24, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 10 (5 000) 6 500 CYSEWSKI Grieg (*1964) Devil, 2007-2009, mosiądz, szkło, oświetlenie ledowe, marmur, 80x50x35, Polswiss Art, Warszawa, 25.03.2014, lot 31 (500) 2 400 DYDO Mariusz (*1979) Alfa Alfa II, z cyklu „Schunga Dogs – Love in Air”, 2014, ceramika malowana podszkliwnie, 26x36x26, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 99 (500) 1 100 Alfa Beta II, z cyklu „Schunga Dogs – Love in Air”, 2014, ceramika malowana podszkliwnie, 26x34x26, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 100 (500) 1 700
MOREAU Mathurin (1822-1912) Wróżka z kwiatami, brąz patynowany, wys. 45,5, sygn., Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 53 (7 000) 14 000 MYJAK Adam (*1947) Portret X, terakota szkliwiona, wys. 43, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 25 (5 000) 5 500 Z cyklu „Figury”, brąz patynowany, wys. 119, podstawa 46x22,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 26 (20 000) 20 000w NOWAKOWSKI Jerzy (*1947) Torsy, 1993, brąz, granit, wys. 43,5, podstawa 16x15, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 28 (5 000) 5 500 OSIECKA Monika (*1965) Baletnica, brąz, marmur, wys. 30,5, podstawa 10,3x12x3, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 30 (2 000) 2 600 PORCZAK Antoni (*1945) Safety match, brąz, pudełko, dł. 35,8, wys. 5,5, zapałka dł. 19,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 33 (800) 1 500 POZNAŃSKI Alojzy (1916-?) Poranek, 1933, drewno jesionowe, wys. 46, podstawa 7x13x13,5, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 45 (10 000) 16 000 PUGET (Puszet) Ludwik (1877-1942) Kobieta z psem, brąz patynowany, wys. 31, podstawa 19x22, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 34 (3 000) 3 000 RODIN Auguste (1840-1917) Danaida, 1885, terakota, wys. 24,5, dł. podstawy 39, sygn., 100/8, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 35 (4 000) 7 000
TARABAŃSKI Dominik (*1982) SVRFACE, 2012, wydruk pigmentowy, papier, 47x31, 2/10, Desa Unicum, 11.03.2014, lot 42 (500) 800
FALENDER Barbara (*1947) Szkic do Ganimedesa, 1986, brąz patynowany, wys. 28,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 12 (20 000) 20 000w
ROOVERS Peter (1902-1993) Kuchcik okrętowy, ok. 1936, projekt Zofia Stryjeńska, drewno, wys. 127, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 36 (22 000) 28 000
TOMALA Anita (*1989) Jelenie, 2013, grafika komputerowa, papier, 40x100, Desa Unicum, 11.03.2014, lot 15 (500) 1 100
HASIOR Władysław (1928-1999) Talerz – popiersie, lata 50. XX w., drewno malowane, wys. 9, dł. 46, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 13 (18 000) 18 000
SIKORA Stanisław (1911-2000) Śpiące dziecko, terakota, wys. 16,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 37 (1 300) 2 200
203
& Notowania aukcyjne
SIPIORA Mateusz (*1993) Pies, 2012, odlew z brązu, technika wosku traconego, 20x21x6, Desa Unicum, 11.03.2014, lot 56 (500) 600 SMOLANA Adam (1921-1987) Głowa, 1 poł. lat 60 XX w., piaskowiec szydłowiecki, wys. 43, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 39 (2 000) 3 000 SZPUNAR Tadeusz (*1929) Głowa kobieca, 1956, stiuk, wys. 56, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 40 (5 500) 5 500w Głowa kobieca, 1960, drewno polichromowane na złoto, wys. 19,5, wys. Podstawy 9,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 41 (4 500) 7 000 SZYMANOWSKI Wacław (1859-1930) Król Olch, brąz patynowany, wys. 43, szer, 74, podstawa 36x22,5, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 42 (8 500) 15 000 VASARELY Victor (1908-1997) Szachy, 1979, szachownica, sitodruk, plexi, 71,3x71,5x3, najwyższa figura wys. 12,5, sygn. p.d., 212/1500, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 43 (10 000) 12 000w VILLANIS Emmanuel (1880-1920) Diana, ok. 1900, brąz, wys. 55, sygn., AgraArt, Warszawa, 23.03.2014, lot 59 (8 000) 14 000 WALIGÓRA Piotr (1909-1968) Dziadek z wnuczkiem, 1936, drewno jesionowe, wys. 73, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 44 (45 000) 80 000 WIĘCEK Magdalena (1924-2008) Lotna, 1970, mosiądz, wys. 23, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 47 (50 000) 50 000w WOWRO Jędrzej (1864-1937) Chrystus frasobliwy, drewno polichromowane, wys. 47, podstawa 18x14, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 51 (15 000) 16 000 WYSOCKI Stanisław (*1949) Księżniczka fal, 2004, brąz patynowany, wys. 100, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 54 (8 000) 16 000 ZAMOYSKI August (1893-1970) Portret Marii Walterskirchen, 192123, transpozycja formistyczna, brąz posrebrzany, wys. 22, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 55 (80 000) 120 000 ŻUŁAWSKA Hanna (1909-1989) Mutacja / Forma sama w sobie, 197273, ceramika szkliwiona, wys. 40, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 56 (3 500) 3 800
LIBELT Marcin Lis Paweł, dyptyk, 2011/2014, fotografia barwna, wydruk, papier fotograficzny, 2x40x60, 2/11, sygn, Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 75 (500) 500 MUCHA Alfons (1860-1939) Settings and Models, teka 10 fotografii czarno-białych, 9,8-12,5x7,8-17, Agra-Art, Warszawa, 23.03.2014, lot 85 (4 000) 4 000 SADLIK Weronika Miejsce, 2013, fotografia barwna, 50x70, 1/10, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 43 (500) 600 N.N. Helena Modrzejewska, fotografia z dedykacją, 1897, 14,3x10,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 65 (1 200) 1 200 Ignacy Paderewski, fotografia z dedykacją, lata 30. XX w., 22x16,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 66 (1 000) 2 100
RZEMIOSŁO Porcelana Dionizos, lata 50. XX w., Francja, Limoges, Jean Cocteau, talerz porcelanowy, średn. 17, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 75 (900) 1 900 Półmisek do ryb, Rosja, k. XIX w., porcelana, farby naszkliwne, 7x62x23, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 50 (800) 800
JAREMA Jarosław Bez tytułu, 2011/2014, odbitka srebrowa, papier barytowy, 49x34, 3/10, sygn., Sopocki Dom Aukcyjny, Warszawa, 20.04.2014, lot 12 (500) 600
Ramka na fotografię z amorskiem, Niemcy, Hanau, Georg Roth & Co., 18911906, srebro, szkło, skóra, 19x17, waga 333 g, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 60 (2 060) 2 060 Solniczka łódkowata, Polska, ok. 1800, srebro pr. 12, wys. 10, szer. 14, głęb. 6,5, waga 109 g, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 713 (1 900) 1 600w Metale Kabaret do przystawek, Belgia, firma Wisermanna, lata 30. XX w., plater, szkło, wys. 17, szer. 35, głeb. 18,5, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 702 (700) 700 Łyżka wazowa, Polska, Warszawa, Bracia Henneberg, okres międzywojenny, metal srebrzony, dł. 31, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 63 (150) 300 Pasyjka, Warszawa, firma Norblin, 4. ćw. XIX w., mosiądz, wys. 44, średn. stopy 11,5, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 815 (1 000) 850w
Małpka, Polska, Pacyków, lata 20./30. XX w., fajans, farby ceramiczne, wys. 16, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 613 (400) 1 800 Talerz okolicznościowy z serii upamiętniającej księcia Józefa Poniatowskiego, 1824-1836, fajans, średn. 21,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 32 (480) 1 000
Dzban, Austro-Węgry, XIX/XX w., szkło bezbarwne, uchwyt srebro pr. 3, wys. 25, Desa, Kraków, 22.03.2014, lot 82 (800) 950
DEDERKO Witold (1906-1998) Akt, 1968, fotografia, brom, 30x28, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 28 (1 200) 1 600
Tabakiera, pocz. XIX w., emalia, miedź, 4x9x6,5, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 118 (950) 950
Konew secesyjna z oprawą cynową, Niemcy, Villeroy & Boch, zakład w Mettlach, 1. ćw. XX w., kamionka, farby ceramiczne, cyna, wys. 33,5, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 622 (2 600) 2 800
Szkło
FOTOGRAFIA
Patera, Manchester, firma Ollivant & Botsford, 1924, srebro pr. 925, wys. 23, szer. 21,3, głęb. 21,3, waga 1130 g, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 720 (5 000) 4 000w
Dzbanek do wina domu handlowego K.O. Szitt, Niemcy, Mettlach, Villeroy & Boch, 1893-1914, fajans, biały metal, wys. 24, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 43 (600) 600
Dzieci rozpalające ogień, Neapol, pocz. XIX w., biskwit, wys. 16, podstawa średn. 10,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 86 (900) 900
Matka, 1937, Szkoła zakopiańska, drewno jesionowe, wys. 41,5, podstawa 7x10x9,7, Desa Unicum, Warszawa, 3.04.2014, lot 46 (13 000) 28 000
Sześć widelczyków do ciasta, Polska, Warszawa, Fraget, okres międzywojenny, metal srebrzony, dł. 15, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 61 (150) 150
Ceramika
N.N.
Gra w karty, Neapol, pocz. XIX w., biskwit, wys. 15, podstawa 14,5x13,5, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 84 (1 000) 1 000
Para solniczek z łyżeczkami, Belgia, k. XIX w., srebro pr. 800, wys. 5, szer. 8, głeb. 6, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 712 (900) 700w
Wazon, po 1900, Emil Galle (1846-1904), szkło dwuwarstwowe, wys. 40, sygn., Desa Unicum, Warszawa, 20.03.2014, lot 74 (9 000) 9 000 Wazon, szkło barwione, złoocne, wys. 16,2, średn. stopy 7,8, średn. wylewu 12,7, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 609 (800) 700w Srebro Cukiernica z nakrywką, Paryż, firma Moutot, k. XIX w., srebro pr. 1, wys. 17, szer. 15,9, głęb. 13, waga 544 g, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 719 (2 500) 2 300w Lichtarzyk dwuświecowy art deco, Kraków, 1922-1932, srebro pr. 3, wys. 7,5, szer. 10, głęb. 5,5, waga 80 g, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 724 (900) 700w Łopatka i widelec do ryb, Niemcy, Schwäbisch Gmünd, Wilhelm Binder, pocz. XX w., srebro pr. 800, stal niklowana, dł. 29 i 26,5, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 58 (400) 400
204
Widelec półmiskowy, Niemcy, Geislingen, Würtembergische Metallwarenfabrik, pocz. XX w., metal srebrzony, dł. 25, Ostoya, Warszawa, 15.03.2014, lot 66 (50) 50 Meble Szafa kątowa w stylu Ludwika Filipa, Europa Środkowa, 3. ćw. XIX w., sosna, mahoń, wys. 152, szer. 97, głęb. 60, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 920 (4 000) 3 200w Biżuteria Pierścionek z szafirem, szafir 2,95 ct, 14 szt. Brylantów 0,59 ct, złoto pr. 0,585, masa całkowita 5,130 g, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 809 (4 000) 3 000w Sygnet damski, 6 szafirów, 26 diamentów 0,36 ct, złoto pr. 0,750, masa całkowita 7,270 g, Rempex, Warszawa, 19.03.2014, lot 808 (4 000) 3 700w Varia Pamiątka Wojny Światowej, 1916, chromoligotrafia, karton, tektura, 42,5x32, Okna Sztuki, Warszawa, 21.03.2014, lot 82 (1 500) 1 500
Online Education
Knowledge gap? Bridge it with Skate’s Online Education.
ART AUTHENTICATION AND FORENSICS: TECHNIQUES, ANALYSES AND BEST PRACTICES
SUMMER 2014 This four-week course is an introduction to art authentication and forensic techniques, analyses and best practices. SUBJECTS TO BE EXPLORED: provenance, connoisseurship, forensics, authentication. MEDIUMS: Antiquities, Painting, Sculpture, Drawing, Photography and Print. Lectures will be led by Associate Professor Robyn Sloggett, Director of The Centre for Cultural Materials Conservation, The University of Melbourne, and will be complemented by interactive seminars with experts and professionals from the field of art forensics.
For further details on the course and to enroll please visit WWW.SKATEPRESS.COM
Z quattro® warunki są zawsze doskonałe koła quattro®. ry te cz na d pę na ny ar Legend ach modelowych Audi. sj er w 0 16 d na po w y Dostępn
y na osiągi. ierzchni i perfekcyjne przełożenie moc Znakomita przyczepność na każdej naw wej jazdy. oraz gwarancja bezpiecznej, komforto Niezawodna technika ceniona od lat warunków. MAier nie od czysto mechanicznego napędu niezależ Maksymalna efektywność klasycznego, Jednym słowem – quattro®. W zależności od wariantu i wersji dla Audi A4 allroad quattro zużycie paliwa w cyklu łączonym: od 5,8 do 7,1 l/100 km, emisja CO₂: od 152 do 164 g/km; dla Audi A5 Sportback zużycie paliwa w cyklu łączonym: od 4,4 do 8,1 l/100 km, emisja CO₂: od 117 do 190 g/km; dla Audi A6 allroad quattro zużycie paliwa w cyklu łączonym: od 6,1 do 8,9 l/100 km, emisja CO₂: od 159 do 206 g/km. Informacje dotyczące odzysku i recyklingu pojazdów wycofanych z eksploatacji znajdują się na stronie www.audi.pl.
Bailey
Marku