Święty Jan znany i nieznany

Page 1

ks. Władysław Marzęcki

Św. Jan znany i nieznany znany i nieznany Leszno 2008


ks. Władysław Marzęcki

Św. Jan

znany i nieznany

Leszno 2008


Niniejszą publikację wsparli: Wyższa Szkoła Humanistyczna, 64-100 Leszno, ul. Królowej Jadwigi 10, www.wsh-leszno.pl MARUX, Józef Ruks, Danuta Ruks, Michał Maleszka, Alicja Maleszka, SPÓŁKA JAWNA 64 – 100 Leszno, ul. Kochanowskiego 23 Zakład Malarsko – Pozłotniczy Jerzego Gbiorczyka z Leszna.

Okładka: ks Władysław Marzęcki, Andrzej Przewoźny. Zdjęcia: ks. Władysław Marzęcki, Edward Baldys, Jerzy Engel, Marcel Królikowski, Anna Kulińska, Paweł Michalak, Andrzej Przewoźny, Robert Serba, Arkadiusz Tyliński, Michał Zamelek, archiwum parafialne, archiwum Muzeum Okręgowego w Lesznie, archiwum rodziny Bickerich oraz ze zbiorów prywatnych. Projekt, skład i opracowanie graficzne: Andrzej Przewoźny. Druk: HAF LESZNO. Wydano nakładem Wyższej Szkoły Humanistycznej w Lesznie

ISBN


Wszystkim drogim Parafianom i sympatykom św. Jana dedykuję


Drodzy Parafianie i sympatycy św. Jana

Z

e wszech miar interesujące są dzieje kościoła, o którym w codziennym języku mówi się św. Jan, a który od ponad 350 lat jest wpisany w krajobraz naszego miasta. Jego majestatyczna wieża od wielu stuleci niepodzielnie króluje nad miastem. Dodajmy zarazem, że kościół, to nie tylko budowla, ale przede wszystkim żywa wspólnota. Tutaj w ciągu stuleci wzrastały i kształtowały się, coraz to nowe pokolenia Leszczynian. Najpierw, choć bardzo krótko braci czeskich, następnie kalwinów i katolików. Tu rodziła się historia, ta radosna, napawająca dumą, i ta złożona – trudna. Po 1945r., w rezultacie II wojny światowej, miasto dotąd wielo wyznaniowe, prawie w stu procentach stało się katolickie. Huragan wojny bezlitośnie przewraca i zamyka karty dziejów. Ileż prawdy zawierają słowa mędrca Pańskiego Koheleta: pokolenia przychodzą i odchodzą. Po II wojnie światowej, gdy w Lesznie opustoszała gmina ewangelicko – reformowana, św. Jan zaskarbił sobie nowe serca. Do tego kościoła podążała młodzież i marszowym krokiem, w zwartym szyku, zmierzało polskie wojsko. Tamte czasy z nostalgią wspomina wielu i to nie tylko przynależących do obecnej parafii. A może w tej grupie jesteś i Ty czytelniku? Taka jest prawda, że miejsce w którym doświadczyło się Bożej obecności, zwłaszcza w wieku dziecięcym i młodzieńczym, zapada w dozgonną pamięć. I właśnie do tego, co kształtowało młodość, w miarę przybywania lat, człowiek coraz częściej powraca. Życie każdego chrześcijanina kształtują dwa domy, pierwszy ten rodzinny, tak bliski sercu, bogaty miłością rodzicielską, i ten Boży dom, bez którego trudno się obejść i wyobrazić sobie życie. Ostatecznie świątynia, to niezwykła i zarazem niezgłębiona do końca Boża przestrzeń, która potrzebna jest prawie każdej ludzkiej osobie. Na zawsze w pamięci pozostaje dom rodzinny, ukształtowany przez matkę i ojca, oraz ten drugi dom, który włącza w tajemnicę miłości samego Boga, najlepszego Ojca. 4


Wielu duszpasterzy stara się przybliżać dzieje świątyni. Wysiłek ten podjął pastor W. Bickerich w cennej broszurze Die evg – ref, Johanis – Kirche zu Lissa – Leszno (Polen) nach ihrer Geschichte u. ihrem heutigen Bestande in Kuerze dargestellt von Pastor W. Bickerich, opublikowanej w Lesznie w 1933r. Uczynił to również mój poprzednik, ks. kan. Kazimierz Pietrzak, który w 1997r. wydał książkę 25 – lecie parafii św. Jana Chrzciciela w Lesznie 1972 – 1997. Publikacja zawiera bogate kalendarium i dokumentację dotyczącą ostatnich dziesięcioleci. Być może poniższa praca, też będzie bardzo skromnym przyczynkiem do zapoznawania się z bogatymi, a w wielu miejscach spowitych dotąd mgłą tajemnicy, dziejami św. Jana. W tym miejscu, bardzo serdecznie dziękuję wszystkim, którzy inspirowali i zachęcali do podjęcia niniejszego opracowania. Dziękuję za wszelki trud Marii Michalskiej, Annie Kulińskiej, konserwatorce dzieł sztuki, dr Stanisławowi Jędrasiowi, Witoldowi Omieczyńskiemu, dyrektorowi Muzeum Okręgowego w Lesznie, dr Adamowi Górskiemu z Pracowni Epigraficznej Uniwersytetu Zielonogórskiego, ks. prałatowi Janowi Majcharzakowi, Krzysztofowi Wilkusowi, organiście w Katedrze poznańskiej i Janowi Walkowiakowi. Za trud korekty składam podziękowanie Danucie i Bronisławowi Lachowicz oraz Paulinie Kołak. Za skład i szatę graficzną wyrażam uznanie i słowa podziękowania Andrzejowi Przewoźnemu, który na przestrzeni kilku ostatnich lat, wykonał wiele dokumentalnych fotografii. Jednocześnie dziękuję innym autorom zdjęć, a w tej grupie Robertowi Serbie i Edwardowi Baldysowi oraz tym, którzy swoje zasoby archiwalne udostępnili. Myślą serdeczną ogarniam rodowitych Leszczynian oraz wszystkich, którzy w minionych latach i dziesięcioleciach, przybyli do Leszna i do naszej parafii, nieraz z różnych zakątków naszej Ojczyzny. Co więcej, tutaj znaleźli życiową przystań i zdecydowali się zamieszkać. Wszystkich zapraszam do wędrówki po kościele św. Jana, który choć jest bardzo popularny i od dawien dawna wpisany w dzieje Leszna, znany z wielokrotnych odwiedzin, może okazać się, nie tak do końca znanym. Jednakowoż, kto z nas nie lubi niespodzianek, zwłaszcza tych dobrych?

ks. Władysław Marzęcki wasz proboszcz 5



Z dziejów zboru i kościoła. Na dużym placu o powierzchni 7060 metrów kwadratowych, niemal pośrodku, stoi monumentalny kościół św. Jana. Duże wrażenie wywołują masywne mury zbudowane z surowej, czerwonej cegły. Interesujące są jego dzieje. Wzniesiony przez braci czeskich wiele dziesiątków lat służył Kościołowi ewangelicko – reformowanemu, a od 63 lat Kościołowi

Ul. Komeńskiego.

rzymsko – katolickiemu. Później, w momencie powstania parafii św. Jana stał się jej sercem. W jego wnętrzu sprawowano kult i zanoszono modlitwy w języku czeskim, niemieckim, łacińskim i polskim. I co ciekawe, zawsze nosił tytuł św. Jana. Pierwotnie był to św. Jan Ewangelista, a teraz św. Jan Chrzciciel. Jak w kalejdoskopie, zmieniały się nazwy ulicy, przy której go zbudowano. Gdy powstawał, była to Szeroka Fosa lub Szeroki Rów, w XVIII wieku ul. Kupiecka, na przełomie XVIII i XIX wieku Kaufmannstrasse. W XIX stuleciu przemianowano ją na Breitstrasse, a w latach 1892 – 1920 na Comeniusstrasse. Comeniusstrasse w okresie międzywojennym spolszczono do formy ul. Komeńskiego. Na krótko, przed wybuchem II wojny, gdy w Lesznie powstała silna niechęć wobec tej postaci, pojawiła 7


się ul. Bolesława Chrobrego. Podczas nocy okupacyjnej wrócono do wersji niemieckiej Comeniusstrasse, krótko po wyzwoleniu ul. Komeniusza, a od 1945r. ul. B. Chrobrego.

Budowa zboru.

Kilka metrów nad głównym wejściem do kościoła, wprawne oko, może dostrzec wmurowany w wieżę kamień. Jest to tablica fundacyjna o wymiarach ok. 40 x 120 centymetrów wykonana z popularnego piaskowca. Dziś przyciemniała, pokryta patyną stuleci. Mimo to, na płaskim licu piaskowca, można swobodnie odczytać wyżłobione słowa. Napis fundacyjny wyryto w języku łacińskim: AEDES SACRATAS COETUS CHRISTI LESNensis CNOFESsionis BOHEmicae FUNDAVIT ANno MDCLII, EREXIT MDCLIII, EXORNavit MDCLIV. W Napis nad wejściem do kościoła. Fot. R. Serba. tłumaczeniu napis brzmi: Leszczyńskie Zrzeszenie Chrystusowe Wyznania Czeskiego dom ten święty fundowało (w) roku 1652, wybudowało 1653, upiększyło 1654. W niektórych publikacjach dotyczących kościoła św. Jana zamiast słowa sacratas spotyka się sacrates. Wynika to prawdopodobnie z niedokładnego odczytania łacińskiego słowa. Sam napis zawiera bardzo ważne informacje związanie z powstaniem kościoła. Wskazuje bezpośrednio na fundatorów i czas budowy. Budynek kościelny ufundowało Leszczyńskie Zrzeszenie Chrystusowe Wyznania Czeskiego, a więc jak powszechnie przyjęło się mówić, bracia czescy. Na rzecz budowy przeprowadzano zbiórkę wśród współwyznawców, nawet daleko poza granicami Polski. Te miejsca podaje J. Dworzaczkowa w książce Bracia czescy w Wielkopolsce w XVI i XVII wieku. Czytamy w niej m.in.: Budowa szła jednak powoli z braku funduszy. Seniorowie rozpisali listy o pomoc do zborów litewskich, miast pruskich, książąt brzesko – legnickich, książąt brandenburskiego, anhalckiego, landgrafa heskiego, Stanów Holenderskich, Stanów Szwajcarskich, królowej szwedzkiej, księż8


nej Siedmiogrodu, Oliviera Cromwella. Owoce tych starań nie były, o ile wiadomo zbyt obfite. Z najwydatniejszą pomocą przyszedł Gdańsk, Toruń i zbory litewskie. W 1654 r. budynek był doprowadzony pod dach, ale długi sięgały 3000 zł, a biskup naglił o zwrot fary. Dzięki wpływom podskarbiego bracia mogli korzystać ze starego kościoła aż do wojny. Niemniej, to że gmina nie mogła o własnych siłach wystawić nowego budynku, świadczy, że nie była zamożna . Na miejscu aktywnie w pozyskiwanie potrzebnych środków włączył się Jan Jonston, wybitny uczony i członek Jednoty. W owym czasie należał on do najwybitniejszych postaci Leszna. Wielki humanista był lekarzem i botanikiem, historykiem i filozofem, znanym w środowiskach akademickich ówczesnej Europy. Ten fakt sprawił, że mógł wykorzystać swoje rozliczne znajomości i skutecznie pozyskiwać potrzebne fundusze. Mimo ogromnego przedsięwzięcia i kłopotów finansowych, roboty budowlane, jak na tamte czasy, przebiegały dość sprawnie. W 1652 r. położono fundamenty. Kościół według projektu Marcina Woide, zasłużonego dla miasta architekta, w Widok na miasto. spisie członków gminy wymienionego jako Kirchenbaumeister, wzniesiono rok później. Potwierdzeniem tego faktu są wyryte cyfry 1653, znajdujące się na tarczy zegara słonecznego, który zlokalizowano na południowym filarze przyporowym. Jak wynika z napisu nowy dom Boży przyozdobiono w 1654. Wyrażenie przyozdobiono jest trochę jakby na wyrost. Chociaż budowla jest masywna i sprawia imponujące wrażenie, to jednak z zewnątrz, jak i we wewnątrz w swoim wyrazie jest skromna, niemal ascetyczna. Tak więc powstał jeden z nielicznych zborów braci czeskich na ziemiach polskich. Najczęściej bowiem bracia przejmowali dotychczasowe kościoły katolickie, a bardzo rzadko wznosili zupełnie nowe. I to jest pewnym ewenementem w historii Leszna. 9


Na moment zatrzymajmy się nad wewnętrznym urządzeniem zboru. W samej rzeczy było ono bardzo skromne: stół Pański, ambona i ławki. Stół nakrywano suknem. Przy ambonie zawsze znajdowała się wodna lub piaskowa klepsydra, która odmierzała czas kazania. Takie wiadomości o wyposażeniu zboru podała J. Dworzaczkowa w książce Bracia czescy w Wielkopolsce w XVI i XVII wieku. W zborze był czasem pulpit, przy którym akolita odczytywał teksty biblijne, tablica do wypisywania numerów przeznaczonych na dany dzień psalmów i pieśni, skarbona na ofiary, świeczniki. Świece nie miały znaczenia obrzędowego, służyły tylko do oświetlenia, dlatego też nie używano ich przy pogrzebach. Naczynia liturgiczne to kielichy srebrne, niekiedy pozłacane, pateny i cyboria, kubek, używany przy udzielaniu komunii obłożnie chorym. Do zwykłego wyposażenia należała miednica do chrztu, konewki, flasze, mary i sukno do ich przykrycia. Pobożne panie zaopatrywały kościół w obrusy z płótna lub kitajki, antepedia, haftowane chusty i ręczniki. Chustki do nakrywania kielicha bywały wyszywane jedwabiem i złotem. Dopiero z XVII w. pochodzą wzmianki o płóciennych obiciach, czyli kołtrynach na ścianach i o zawieszaniu w kościele trumiennych blach z herbami zmarłych. Nie używano instrumentów muzycznych, były natomiast dzwony. Warto wspomnieć, że mianem zboru określano powstałe na gruncie reformacji zarówno gminy religijne, jak i właściwe miejsca kultu. Słowem tym posłużył się Jan Kochanowski tłumacząc psalm 111 (110). Interesujący nas werset brzmi następująco: Całym Cię sercem wielbić będę Panie, gdzie rada mędrców, gdzie cały zbór stanie. W przekładzie Kochanowskiego śpiewamy go po dzień dzisiejszy. W przeszłości słowo zbór odnoszono do budynku kościoła katolickiego, lub na oznaczenie Kościoła, jako zgromadzenia wiernych. Dopiero, gdy pojawiły się inne wyznania, które zapoczątkował protestantyzm, nazwę kościół zastrzeżono wyłącznie dla świątyń katolickich. Katolicy uważali, że świątynie niezwiązane z obrządkiem katolickim, nie mają rangi miejsca świętego. Dziś w dobie ekumenizmu tamto spojrzenie uległo daleko idącej zmianie.

Przywilej lokacyjny.

Budowa zboru przypadała w szczytowym, złotym okresie rozkwitu Leszna. W tym samym XVII wieku, zwłaszcza w pierwszej połowie omawianego stulecia, miasto stało się jakby wielkim placem budowy. Leszno 10


otrzymało nowy okazały ratusz, luteranie zbudowali zbór św. Krzyża, gmina żydowska wzbogaciła się o nową murowaną synagogę, mieszczanie stawiali kamienice. Warto podkreślić fakt, że w ówczesnym mieście zbór św. Jana dzięki swojej architekturze i wielkości, był najdostojniejszą budowlą sakralną. Kontrastował z podupadłym już wtedy kościółkiem św. Mikołaja, pamiętającym jeszcze te czasy, gdy Leszno było małą wioską. Wzniesiony zaś w 1635r. zbór luterański był znacznie skromniejszy i na dodatek zbudowany z drewna. Niestety, najazd szwedzki na ziemie Rzeczypospolitej zakłócił i zahamował rozwój miasta. Budowa zboru przypadła już na okres mniej pomyślny dla wyznania czeskiego. W Polsce rozpoczął się okres odwrotu od nowinek dysydenckich, które przynosiły wyznania zrodzone na gruncie protestantyzmu. W 1601r. Wacław Leszczyński przeszedł na katolicyzm. Ożywiona działalność Zofii Leszczyńskiej, pochodzącej zresztą z kontrreformacyjnego rodu Opalińskich, pomogła biskupowi Andrzejowi Opalińskiemu zażądać w 1650r. zwrotu byłego kościoła parafialnego, tj. kościoła św. Mikołaja, zajmowanego dotychczas przez braci czeskich. Wysunięte żądanie oburzyło zarówno Komeńskiego, jak i Bogusława Leszczyńskiego, dziedzica miasta. Ten ostatni wręcz mówił, że jego dziad, wojewoda brzeski, wybudował kościół św. Ducha i św. Barbary, w którym katolicy mogli odprawiać swoje nabożeństwa. Podobnie argumentował Komeński powołując się na niewielką liczbę katolików. Prawną podstawą rewindykacji kościoła św. Mikołaja była uchwała sejmu konwokacyjnego w Warszawie z 1632r. Pozwalała ona innowiercom na sprawowanie liturgii w zborach wybudowanych własnymi rękami. Nakazywała jednak oddać kościoły pochodzące z dawnych fundacji katolickich, a z takiej właśnie fundacji pochodził wiejski kościółek św. Mikołaja. Ustawa zabraniała wznoszenia nowych zborów, ale Bogusław Leszczyński i z tym sobie poradził. W rezultacie wspomnianej ustawy sejmowej braciom odebrano kościół i związane z nim przywileje. Przejęcie kościoła przez katolików, pierwotnych właścicieli, wydłużyło się w czasie. Bogusław Leszczyński, pozwolił braciom użytkować kościół św. Mikołaja do momentu wybudowania nowego. Jednocześnie 16 XI 1652r. wydał przywilej lokacyjny pozwalając na budowę świątyni z wieżami i dzwonami oraz domów dla duchowieństwa i służby kościelnej. Zezwolił również na rozbudowę cmentarza i prowadzonego 11


przez gminę szpitala. Na mocy przywileju całość zabudowań zwolnił od wszelkich świadczeń na rzecz miasta i dziedzica. Mimo że B. Leszczyński na początku 1642r. przeszedł na katolicyzm, to wyznawcy czescy pod jego rządami przeżywali okres największej świetności.

Z zachodu na wschód.

Budynek kościoła jest orientowany, czyli zbudowany na linii wschód – zachód. Stąd też fasada kościoła nie jest prostopadła do ulicy Chrobrego, lecz ustawiona do niej pod pewnym kątem. Ponieważ dla chrześcijan Chrystus jest wschodzącym słońcem, dlatego przestrzeń prezbiterium umieszczano od strony wschodniej, a główne wejście od zachodu. Tak budowali swoje kościoły katolicy i protestanci. Takie rozwiązanie przyjęli również bracia czescy w Lesznie i nie tylko oni. Orientowany jest również kościół św. Krzyża, który zbudowali luteranie. Nie sposób nie zatrzymać się nad tą symboliką. Nawa kościelna staje się w niej obrazem wędrówki ludu Bożego podążającego z ciemności ku wschodowi słońca, ku Chrystusowi, prawdziwej Światłości. Prezbiterium, w którym jest ołtarz, staje się obrazem nieba. Do nawy kościoła prowadzi przedsionek usytuowany pod wieżą. Autorem interesujących interpretacji przestrzeni kościoła jest św. Szymon z Tesaloniki. Według jego opinii, przedsionek wyobraża nieprzemieniony świat, nawa kościoła jest symbolem świata stworzonego, ale już przemienionego, a prezbiterium należy uważać za mieszkanie Boga, ponieważ w tym miejscu sprawuje się eucharystię. Jeśli dobrze pamiętamy, taki trójpodział starych kościołów odpowiadał podziałowi świątyni jerozolimskiej, w której były też wyodrębnione trzy części.

Późny gotyk.

W wyrazie zewnętrznym budowla kościoła nawiązuje do późnego gotyku. Dlaczego wybrano ten styl, skoro już w architekturze polskiej i europejskiej rozpowszechnił się barok? Niewątpliwie gotyk wybrano świadomie, bowiem styl barokowy kojarzył się z kontrreformacją, z Rzymem i Kościołem katolickim. U podstaw wyboru architektury, w pewnym sensie kryją się względy ideowe. Kościół jest budowlą jednonawową, która w części, gdzie znajduje się prezbiterium, została zamknięta pięciokątnie. Wysokie mury są wzmocnione uskokowymi przyporami lub, jak kto woli, szkarpami. Pełny obraz 12


przypory uzyskujemy oglądając ją z boku. Szkarpy posiadają najszersze rozmiary w części dolnej i uskokowo zwężają się ku górze. Każdy kolejny uskok nakryty jest odpowiednio dopasowanym piaskowcem. Jednolity blok kamienny lepiej zabezpieczał stopień przypory niż, gdyby to była cegła. Ponadto jasny piaskowiec wnosił odrobinę ciepła w surowe gotyckie mury. W czasie obecnego remontu, wszystkie piaskowce, zostały oczyszczone i odpowiednio zaimpregnowane. Przypory pełnią ważną funkcję konstrukcyjną. Nie tylko podtrzymują i wzmacniają wysokie mury, lecz także przyjmują na siebie siły rozporowe sklepienia. System przyporowy rozwinął się w budowlach gotyckich. Takie rozwiązania pozwalały na wznoszenie znacznie wyższych i smuklejszych budowli, zwłaszcza w odniesieniu do kościołów. System przyporowy bowiem znacząco odciążał mury i pozwalał na wykonywanie znacznych rozmiarów Portal południowy. Stan przed II wojną. sklepień, o dużej rozpiętości Archiwum H. Bickerich. i na znacznej wysokości, co obserwujemy na przykładzie kościoła św. Jana. Poza tym, przypory pozwalały na wprowadzenie do budowli kościelnych okien o znacznych rozmiarach. Na murach zastosowano ten sam wątek układania cegieł. Cegły posiadają podobny kształt i wielkość. Dotyczy to wszystkich murów, łącznie z wieżą. To spostrzeżenie jest o tyle istotne, że wskazuje na jednorodność całej budowli. Ciekawą uwagę wniosła Ewa Kręglewska – Foksowicz w swojej książce Sztuka Leszna. Pisze w niej m.in.: Zbór św. Jana ugruntował pewną tradycję na terenie związanym z Lesznem, a mianowicie pozostawiania elewacji w surowej cegle, bez tynków. Widać to na przykła13


dzie kościoła św. Krzyża, czyli dawnym zborze luterańskim oraz na XVIII – wiecznym zborze w nieodległej Rydzynie. I jeszcze jedna sprawa, której nie sposób pominąć. Co więcej może być ona przedmiotem interesujących dociekań. Na kilkudziesięciu cegłach kościoła zachowały się dziwne inskrypcje zwane grafitia, pochodzące najczęściej z XVIII, rzadziej z XIX wieku. Niektóre, co prawda zatarł już ząb czasu i pozostały nieczytelne. Jeszcze inne zachowały się doskonale. Dotąd można odczytać różne imiona i daty. Być może grafitia przywołują jakieś ważne wydarzenia z życia ludzi ówczesnej epoki, albo po prostu, zawierają zwykłą informację w stylu lub na zasadzie, byłem tu i wtedy. Zagadnienie interesujące i wymagające podjęcia stosownych badań.

Portale i okna.

Surowość ceglanych murów swobodnie i zarazem skutecznie przełamują barokowe detale drzwi wejściowych i okien. Prawie wszystkie okna, bardzo okazałe i smukłe w prezbiterium, są prostokątne zamknięte półkołem. W nawie i fasadzie zachodniej umieszczone są dwukondygnacyjnie. Ze strony zewnętrznej otacza je otynkowana opaska, która od wewnątrz jest bardziej wyrafinowana, zwieńczona barokowymi kartuszami o motywach akantu, rolwerku, wolut i rogów obfitości. W swojej książce ks. kan. K. Pietrzak wspomniał, że za jego czasów wymieniono wszystkie okna; zrobiono podwójne, żelazne z wewnętrznymi kratami, oszklone szkłem „gomółką”. W prezbiterium także wstawiono podwójne okna celem ocieplania kościoła oraz dla ochrony 5 witraży, zaprojektowanych przez artystę plastyka Józefa Stasińskiego z Poznania. Barokowe wejścia od strony południowej i północnej zostały doskonale wkomponowane w ceglane mury. Takie ozdobne architektonicznie wejście nazywa się portalem. Zwieńczenie okna. Fot. autor. 14


Portale ujęto w pilastry. W architekturze pod pojęciem pilastrów rozumie się płaskie filary z bazą i głowicą. Pełnią one funkcję wyłącznie dekoracyjną. Portal od strony południowej wieńczy gzyms wraz z odcinkami przerwanego frontonu. Portal północny jest skromniejszy i zwieńczony tylko prostym gzymsem. Za czasów ks. Pietrzaka Kościół otrzymał nowe bramy dębowe, okute, według starych wzorów przy czterech wejściach, oraz nowe drzwi z modrzewia, oszklone, między główną nawą a kruchtami (4). Wykonawcą tych wszystkich bram i drzwi był stolarz Stanisław Borowiak z Rydzyny. I jeszcze jeden fragment z cytowanej książki mojego poprzednika: Firma Nowaczyka przeprowadziła prace murarskie, remontując całą wieżę kościoła i pokrywając otwory po pociskach z czasów ostatniej wojny. Otynkowano ościeża okien, wybito z kruchty północnej nowe drzwi i poszerzono drzwi wewnątrz kościoła, wstawiając podwójne wahadłowe i oszklone. Były bowiem trudności z wyjściem ze mszy św. niedzielnych przez troje wąskich drzwi. Prace te zaleciła wykonać straż pożarna i mimo sprzeciwu i trudności ze strony konserwatora kościół otrzymał dodatkowe wejście.

Do czasu wzniesienia przedsionka.

Jeszcze jedna ciekawostka: skoro opowiadamy o zewnętrznym wyglądzie naszego kościoła, to warto przypomnieć interesującą informację podaną przez pastora Bickericha. Tenże pastor wspomniał, że: Wokół głównego gzymsu w kościele dawniej (do czasu wzniesienia przedsionka w 1848r.), umieszczony był napis w języku łacińskim, który kończył się słowami: Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam! Wspomniany napis można zobaczyć na bardzo starym modelu kościoła. Ten cenny obiekt obecnie przechowuje Muzeum Okręgowe w Lesznie. Do dawnych dziejów zboru św. Jana często nawiązywały liczne wydawnictwa ewangelicko – reformowanej parafii w początkach XX wieku. Kirchen – Kalender z 1902r. w rozdziale Was uns die Bilder unserer Kirche sagen wollen, przytacza pełny tekst łacińskiego napisu zdobiącego szeroki gzyms. Słowa niezwykle długiej inskrypcji nawiązują do dwóch ważnych wydarzeń, a więc do zniszczenia miasta w 1707r. i odnowienia zboru, które sfinalizowano w 1716r. Według Kirchen – Kalender napis miał następujące brzmienie: Excisa civitate anno MDCCVII. Rernovatum MDCCXVI sanctificavit tabernaculum suum altissimus Deus, in medio 15


eius non commovebitur, adiuvabit civitatem suam protinus custos Israelis, proteget sanctuarium suum. Si Deus pro nobis, quis contra nos. Roem. 8. Oto tłumaczenie tego tekstu: Bóg Najwyższy uświęcił to miejsce, które po zniszczeniu miasta w 1707r. odnowiono w 1716r., w jego wnętrzu pozostanie On nie poruszony, Obrońca Izraela będzie dalej wspierał swoją gminę, zachowa swoje święte miejsce. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam. Rz 8. Ostatnie zdanie zaczerpnięto z Listu do Rzymian. Św. Paweł mówi w nim o wybraniu Bożym i przeznaczeniu do chwały. Podany przez Bickericha czas wzniesienia przedsionka w 1848r., każe nam postawić pytanie, co pastor miał na myśli? Obie przybudówki do bocznych wejść są na pierwszy rzut oka podobne. Jednak nawet po szybkiej analizie dostrzegamy wiele różnic, np. podobne, a w detalach odmienne portale. Zdaje się, że ten południowy wyraźnie nawiązuje do pewnych elementów na elewacji kaplicy Gruszczyńskich. W literaturze dotyczącej kościoła spotyka się informacje, z których wynika, że obie przybudówki powstały w 1848r. Takie założenie jest raczej trudne do przyjęcia. Północna dobudówka jest wyraźnie zaznaczona na rycinach powstałych w XVIII wieku. Takim przekazom ikonograficznym wypada zaufać. Co więcej do naszych czasów zachowały się stare drzwi, z oryginalnymi i co jeszcze bardziej zastanawiające, ze sprawnie działającymi zamkami. W dobie maleńkich zamków, do których jesteśmy przyzwyczajeni, spore wrażenie robią stare i ciężkie klucze. Kute, żelazne drzwi prowadzą z przedsionka do zakrystii. Podobne zamykają wejście z zakrystii do prezbiterium. Są jeszcze trzecie, prowadzące do pomieszczenia na piętrze, dokładnie na wprost biura parafialnego. Wszystkie wymienione drzwi datowane są na początek XVIII wieku. W takim przypadku mogły być osadzone po spaleniu kościoła w 1707r. Niewykluczone nawet, że powstały razem z kościołem. Wzmianki o istnieniu zakrystii napotyka się w relacjach o zniszczeniu Leszna z 1656r. Sam Komeński podał wiadomość o złożeniu w zakrystii ciała landgrafa heskiego, o którym później powiemy nieco więcej. W takim układzie rzeczy, rok 1848 dotyczy powstania przybudówki południowej, albo jej rozbudowy do takiego stopnia, aby można było z tej strony wchodzić na emporę. Pierwotnie przybudówka miała znacznie mniejsze rozmiary. W 1976r. ks. Pietrzak dobudował do niej salkę na potrzeby katechetyczne. Dobudowane pomieszczenie nawiązuje stylem do całości. 16


Masywna i wysoka wieża.

Na każdym, kto po raz pierwszy ogląda kościół św. Jana, ogromne wrażenie wywołuje masywna i zarazem bardzo wysoka wieża. Warto w tym miejscu wspomnieć, że wieża jest prastarym symbolem religijnym i wyrażała odwieczne dążenie w górę. Nie była jednakowoż znana w czasach wczesnochrześcijańskich. Wieża stała się niezbędna dopiero od epoki karolińskiej, gdy wprowadzono dzwony. Ze znacznej wysokości, dźwięk dzwonów, mógł nieść się daleko. W wiekach średnich zrodziła się teologia wieży. W niej widziano symbol kaznodziejów mówiących o sprawach nieba. Dlatego podejmowano usilne starania, aby ta część kościoła wywoływała imponujące i potężne wrażenie, tak jak potężne jest Słowo Boże. Wieża kościelna wzywa Sursum corda (w górę serca) i z daleka wskazuje: Terribilis est locus iste, hic domus Dei est, et porta coeli, tzn.: Przedziwne jest to miejsce, to jest dom Boga i brama nieba. Czas jednak po tej dygresji powrócić do naszej wieży. Mury wieży w przyziemiu mają niemal dwa metry grubości. Masywną wieżę rozplanowano i zbudowano na przekroju kwadratu. Bardzo wysokie mury wzmocniono potężnymi przyporami, które u podstawy mają wymiary 253 x 144 centymetry. Dotychczas ich uskoki były pokryte dachówkami. Takie rozwiązanie, jakby nie patrzeć, nie komponowało się z pozostałymi przyporami. Dodatkowo dachówki stwarzały zagrożenie, gdyż łatwiej mogły się odwarstwić i spadać. W październiku 2007r. w ich miejsce zakupiono 11 piaskowców w firOkno we wieży. Fot. A. Przewoźny. 17


mie Kamieniarstwo Ryszarda Rojewskiego w Złotnikach koło Legnicy. Ich montaż odbył się wiosną 2008r. Kwadratową część wieży, która sięga do około 2/3 całkowitej jej wysokości, zamyka murowana balustrada. Wspomniana balustrada wznosi się ok. 40 metrów nad ziemią. Najwyższa kondygnacja jest znacznie węższa i zbudowana na planie ośmioboku. Można ją swobodnie obejść dookoła i nawet dotknąć cyfr na każdej z czterech tarcz zegarowych. Po trudzie wchodzenia na taką wysokość, miło oprzeć się o balustradę i podziwiać wspaniały widok miasta. Jest tu dogodny punkt obserwacyjny, a całe miasto widać jak na dłoni. Być może niegdyś wchodzili tu strażnicy czuwający nad bezpieczeństwem mieszkańców. Dla przykładu sięgnijmy do I połowy XVII w. Rada miejska miała wtedy cały szereg współpracowników, a wśród nich straż miejską, stróżów nocnych i wieżowych oraz strażników przy rogatkach. Była to więc spora grupa osób, która czuwała nad bezpieczeństwem leszczynian. Według ordynacji z 1637r. zadania strażników przedstawiały Panorama. Fot. A. Przewoźny. się następująco: będą stróżować w odpowiednich godzinach, ogłaszać godziny, alarmować w razie tumultu, bójek lub pożaru, będą zwracać uwagę, który poza wyznaczony czas siedzi w szynkach, gdzie upijają się, bawią i tańczą; wskazywać będą na przestępców, w razie potrzeby przeprowadzać będą aresztowania. Strażnicy miejscy spełniali funkcje typowo policyjne. Jest rzeczą wartą podania, że symbol wieży istniał na pieczęci zboru reformowanego. Tak ją opisał Bickerich: Pieczęć kościelna przedstawia wieżę, a na jej szczycie trójkąt otoczony płomykami ognia, z imieniem Boga Jehova oraz z okolnym napisem: „Turris fortissima nomen Jehovae. Prov. XVIII”. Łaciński napis zaczerpnięto z Księgi Przysłów, a w tłumaczeniu przedstawia się on następująco: Potężną twierdzą jest imię Pana. Prz 18


18,10. Tak dokładniej była to pieczęć rady starszych, złożonej z duchownych i świeckich. Swoją pieczęć posiadał również senior. Posługiwał się on wzorem ogólnie przyjętym w kościele kalwińskim. W polu pieczęci seniora był baranek z chorągiewką, zaś w kole zamknięto łaciński napis: Vicit agnus noster eum sequamur, tj.: zwyciężył baranek nasz, podążajmy za nim.

Barokowy hełm.

Ośmioboczną kondygnację wieńczy baniasty hełm z latarnią. Z latarni, rozpościera się jeszcze wspanialszy widok, nie tyko na miasto, ale i na bardzo odległe okolice. Przy dobrej pogodzie można dostrzec miejscowości oddalone nawet kilkadziesiąt kilometrów od Leszna. W latarni podczas remontu w 2004r. zamontowano nowe płociki, tzw. galeryjkę, w miejsce starej, całkowicie skorodowanej. Nowa galeryjka, ze stali nierdzewnej, jest dziełem Leszka Michalaka. Istniejący do dziś barokowy hełm pochodzi z 1828r. i w pewnym sensie odbiega od pierwowzoru. Mówiąc o pierwowzorze, mamy na myśli ten hełm, który powstał za czasów braci czeskich, a który zniszczył pożar w kwietniu 1656r. Z pewnością był on bardziej podobny do hełmu na leszczyńskim ratuszu. Zarówno boHełm. Fot. A. Przewoźny. wiem nasz hełm, jak i ten z ratusza są dziełem tego samego mistrza, Marcina Woide. Ostatecznie oba wieńczą ośmioboczną, najwyższą kondygnację, a więc i wyglądem winny być zbliżone do siebie. Taki zbieg okoliczności prowokuje do postawienia pytania: jak więc wyglądał hełm po odbudowie ze zniszczeń spowodowanych pierwszym pożarem? Niestety, na tak sformułowane pytanie, bardzo trud19


no znaleźć właściwą odpowiedź. Po pożarze z 1656r. wieżę odbudowano, jak podają różne opracowania 12 lat później, tj. w 1668r. Oczywiście, gdy w rachubę wchodzą wieki, to nie warto kruszyć kopii o jeden rok wcześniej czy później. Jednak z tamtego okresu zachowało się coś, czemu warto się bliżej przyjrzeć. Z owego i przy tym cennego przekazu ikonograficznego wynika, że odbudowa wieży miało miejsce nie 12, a 11 lat później.

Chorągiew wirująca. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

W Muzeum w Lesznie jest przechowywana chorągiew wirująca, która niegdyś wieńczyła hełm zboru św. Jana. Chorągiew i gwiazda bogatym zdobieniem nawiązują do baroku. Do chorągwi pod kątem prostym, na długiej rączce została przytwierdzona dwunastoramienna gwiazda. W polu gwiazdy wycięto duże litery I oraz T, a pod nimi rok 1667. Dwie litery I oraz T nawiązują do wezwania zboru Ioannis Templum, czyli zbór Jana albo świątynia Jana. Poniżej liter łatwo odczytać cyfry 1667. Te cyfry niewątpliwie oznaczają rok zakończenia odbudowy wieży. Centralne pole chorągwi zajmuje czeski lew, z charakterystycznym rozczepionym ogonem. Lew przednimi łapami opiera się o herb miasta. Nad lwem wyraźnie widać litery G oraz A, zaś pod jego nogami jeszcze raz powtórzono cyfry 1667. Duże litery G oraz A stanowią skrót od nazwiska i imienia Gruszczyński Adalbertus. Polskim odpowiednikiem łacińskiego imienia 20


Adalbertus jest Wojciech. Uwieczniony na chorągwi wirującej Wojciech Gruszczyński był cześnikiem wschowskim i on przyczynił się do ukończenia wieży w 1667r. Biorąc pod uwagę tak długi czas odbudowy górnej części wieży, nawet przy stosunkowo małych środkach materialnych, jest możliwe, że zachowano pierwowzór tym bardziej, że Marcin Woide piastował urząd budowniczego miasta. Ten urząd sprawował do 1690r. W takim wypadku trudno sądzić, aby pod okiem samego mistrza mogło powstać coś, co nie wyszło z jego ręki. Jeżeli tak było, to dobrze. Ciągle jednak pytamy o dalszy wygląd hełmu. Wszak zbór spłonął jeszcze raz w 1707r. Po tym pożarze nastąpiła kolejna Hełm od strony wschodniej. Fot. autor. odbudowa. I tu pewna ciekawostka. Na starych widokach Leszna z XVIII wieku na zborze św. Jana nie ma hełmu. Ryciny pokazują ośmioboczną, najwyższą kondygnację nakrytą kilkuspadowym daszkiem. Takie same nakrycie jest widoczne na starym modelu przechowywanym w leszczyńskim muzeum. Z przedstawionych rozważań wynika, że obecny hełm jest trzecim w historii św. Jana. Zbudowano go w 1828r. i pokryto blachą żelazną. Takie pokrycie przetrwało ok. 70 lat. W obecnych warunkach atmosferycznych, ze względu na kwaśne deszcze i zanieczyszczenia, ten czas byłby zdecydowanie krótszy. W 1897 r. hełm wieńczący wieżę obłożono Remont hełmu w 2004r. Fot. A. Przewoźny. blachą miedzianą. To pokrycie przetrwało do 21


jesieni 2004r. Mogłoby ono z pewnością wytrzymać znacznie dłużej, gdyby nie uszkodzenia powstałe w 1945r., i to już po zakończeniu działań wojennych. Jak relacjonują starsi mieszkańcy, do wieży kościoła św. Jana strzelali żołnierze Ciekawe ujęcie baniastego hełmu. Fot. archiwum. sowieccy, którzy stacjonowali w Lesznie. Mierzyli do niej z pl. Metziga. Ulubiony cel stanowiła zwłaszcza kula na szczycie hełmu. Na skutek ostrzału w pokryciu hełmu pojawiły się liczne dziury. Jeszcze bardziej ucierpiała kula. Zdjęto ją podczas remontu w 2004r. Dopiero na dole można było dokładnie zobaczyć dziury wielkości dużego talerza. Przez te otwory deszczówka dostawała się do wnętrza hełmu czyniąc ogromne spustoszenie. Proces ten trwał od 1945r. do jesieni 2004r. Z tego powodu wiele przegniłych i uszkodzonych drewnianych elementów konstrukcji należało wymienić. Prace remontowe przeprowadziła firma Przedsiębiorstwo Handlowo – Budowlane Tyliński.

Pozłocona 24 – karatowym złotem.

Jerzy Gbiorczyk i jego dzieło. Fot. A. Przewoźny.

22

Kula ze szczytu hełmu pochodzi prawdopodobnie z tego samego roku co cały hełm. Nie można jednak całkowicie wykluczyć tego, że jest o wiele starsza. Została ręcznie wykuta z dwóch kawałków blachy miedzianej. Mimo znacznych ubytków i zniszczeń, dużych dziur wielkości talerza było osiem, postanowi-


liśmy ją zachować. Ubytki uzupełniono w zakładzie w Kościanie, a następnie oczyszczono i przygotowano do złocenia. Prace pozłotnicze zlecono Zakładowi Malarsko – Pozłotniczemu Jerzego Gbiorczyka z Leszna. Kulę pozłocono 24 – karatowym złotem. Odnowiona i w pełnym blasku, powróciła na swoje dawne miejsce. Tu konieczne jest kilka słów komentarza i wyjaśnienia. Kula nie jest li tylko elementem ozdobnym. Jest symbolem wieczności Boga i Jego wszechobecności. Oznacza miłość Boga, która odwiecznie z Niego promieniuje i rozlewa się we wszechświecie. Moc miłości dociera do najdalszych sfer wszystkich istot, aby je zjednoczyć i w swoim kolistym ruchu, przywrócić prapoczątkowi. Na jednym ze starożytnych grobów, na którym przedstawiono grę w piłkę (piłka nawiązuje kształtem do kuli), w usta zmarłego włożono takie słowa: Rzucono do mnie piłkę. Pod tym prostym obrazem została ukryta największa nadzieja człowieka, która mieści się w następującym stwierdzeniu: Jestem powołany do nieśmiertelności w najwyższych sferach wszechświata. Zwyczajowo, od stuleci do kuli wkłada się różne dokumenty. Zamocowana bardzo wysoko jest wyjątkowo bezpiecznym miejscem. Nie łatwo dotkną jej złe ręce. Co więcej, do tego wysoko położonego miejsca dociera się stosunkowo rzadko i tylko przy wyjątkowych okazjach, np. najczęściej podczas koniecznych prac remontowych. Tak było i w naszym przypadku. Okazją do zajrzenia, co kula skrywała w swoim wnętrzu był przeprowadzany remont na wieży jesienią 2004r. Podczas demontażu kuli w jej wnętrzu znaleziono średniej wielkości tubę. Ostrożnie ją wyjęto i zniesiono na dół. Takie odkrycie może rozbudzić wyobraźnię. Niestety, pochodząca prawdopodobnie z 1898r. tuba, uległa znacznemu zniszczeniu. Szkoda, że swego czasu zrobiono ją z żelaznej blachy, czyli z materiału, który w niesprzyjających okolicznościach nie może dłużej przetrwać. Wcześniej wspominaliśmy o ostrzale wieży, prowadzonym z pl. Metziga przez sowietów. Na skutek bezmyślnej strzelaniny ucierpiał nie tyko hełm i kula. Również cienką blachę tuby uszkodził jakiś pocisk i od tego miejsca rozpoczęła się intensywna korozja. Tubę przeniesiono na probostwo parafii św. Jana. Otwarto ją w obecności Łucji Gajdy, kierownika delegatury Wojewódzkiego Oddziału Służby Ochrony Zabytków w Lesznie, Anny Kulińskiej, przedstawicielki Muzeum Okręgowego w Lesznie, dziennikarza Andrzeja Przewoźnego i proboszcza W. Marzęckiego. Wszyscy byli zaciekawieni tym, co może się 23


w niej znajdować. Otwarciem zajęła się A. Kulińska, pracownik muzeum. Po zdjęciu pokrywy zabezpieczającej, z wnętrza tuby wyskoczył jakiś zielony robaczek. Żył sobie spokojnie na wysokości ponad 60 m. W tubie znajdował się jakiś dokument, mocno zwinięty w rulon. Niestety, przy próbie wyjęcia stary papier łatwo się kruszył. Nie chcąc spowodować jeszcze Fragment dokumentu wyjętego z tuby. Fot. A. Przewoźny większych uszkodzeń podjęliśmy decyzję o przekazaniu całej zawartości do odpowiedniej placówki badawczej. Wybór padł na Pracownię Konserwacji Papieru i Skóry w Toruniu. Po sporządzeniu odpowiedniego protokółu odnaleziony w kuli obiekt przekazano do Torunia. Do dzisiaj na ten temat nie dotarła żadna informacja. Liczymy jednak na to, że jakaś odpowiedź nadejdzie.

Zamykanie nowej tuby. Fot. A. Przewoźny.

24


Do kuli została włożona nowa tuba. Tym razem została zrobiona ze stali nierdzewnej. Co do niej włożono? Ciekawe, prawda? A więc jest tam stosowny dokument, jaki sporządza się przy takiej okazji, są obiegowe i okolicznościowe monety. Jest srebrna moneta z wizerunkiem Ojca św. Jana Pawła II, którą przekazał pewien parafianin, są egzemplarze miejscowej prasy, w tym nasz Głos św. Jana, i... Właśnie, w tym momencie zakończymy to wyliczanie. Reszta niech pozostanie tajemnicą skoro opowiadamy o św. Janie, znanym i nie znanym.

Niegdyś na hełmie znajdowała się wysoka iglica. Do niej przytwierdzono chorągiewkę, o czym już wcześniej wspomniano. Iglicę wieńczyła gwiazda z dwunastoma

Gwiazda.

Krzyż z gwiazdą. Fot. A. Tyliński.

Montaż kuli i krzyża. Fot. A. Tyliński.

promieniami, symbol, który ma swoje źródło w tradycji biblijnej. Tę gwiazdę miałem sposobność trzymać w swoich rękach podczas remontu w 2004r. Można było z bliska podziwiać doskonałą ręczną robotę oraz dostrzec nieliczne zachowane fragmenty złocenia. Brakowa25


ło kilku promieni. Na gwieździe, dokładnie na jednym z promieni, wybity jest rok 1828. Oznacza to, że powstała w tym samym czasie co hełm. Brakujące promienie owej gwiazdy uzupełniono podczas remontu hełmu w 2004r. Gwiazdę, po odpowiednim przygotowaniu, pozłocono również 24 – karatowym złotem. Obecnie przymocowano ją do pionowej belki krzyża i tym samym znajduje się w najwyższym punkcie naszego miasta. Oby zawsze dla parafii i miasta była tą dobrą gwiazdą. Nowy krzyż, wysoki na prawie dwa metry, jest dziełem Mariana Pelca. Krzyż został wykonany ze stali nierdzewnej.

Kruchta.

Zanim opuścimy wieżę zatrzymajmy się na moment w jej najniższej części. Pod wieżą znajduje się kruchta. Młodemu pokoleniu to słowo jawi się jako obce. Stąd potrzeba wyjaśnienia. Architektonicznie kruchtą nazywa się i oznacza przedsionek prowadzący do wnętrza kościoła. Zastanawiające jest to, że główne drzwi wejściowe do kruchty, a przez nią do kościoła, są niewielkich rozmiarów. Skromnie prezentują się od strony zewnętrznej, a jedyną ich ozdobą, jeśli tak można rzec, jest otynkowana opaska. Mały otwór wejściowy dziwnie kontrastuje z masywną, wysoką wieżą. Być może należy tu upatrywać ilustracji do ucha igielnego, albo do wymownego fragmentu Kazania Pana Jezusa na Górze: Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują, Mt 6, 13 i 14. Niekiedy w literaturze mówi się o pseudo-obronnym charakterze wieży św. Jana. W ramach prowadzonego w tym roku remontu zostały skute wszystkie tynki w drzwiach wejściowych do kościoła. Przy futrynie drzwiowej pod wieżą, można było zobaczyć ślady, które pozostały po zamurowaniu otworów. Razem było ich sześć, po trzy z każdej strony. Można było odnieść wrażenie, że ongiś służyły do zaryglowania drzwi od wewnątrz.

26


Pozorne sklepienie kolebkowe. Poznając tajniki kościoła św. Jana warto zwrócić uwagę na to, co potocznie nazywamy sklepieniem. Ten termin jest niewłaściwy w odniesieniu do naszego kościoła, ale o tym za chwilę. Najwyższy punkt sklepienia wznosi się niemal 17 metrów nad posadzką, a całość oglądana z dołu sprawia imponujące wrażenie.

Poddasze kościoła. Fot. A Przewoźny.

Historia stropu sięga okresu Wojny Północnej podczas której, jak już wspomniano, Leszno zostało spalone. W dniu 29 VII 1707r. wraz z całym miastem także i wszystkie kościoły legły w popiołach. Jednakże, Dom Boży Jednoty, został wkrótce powierzchownie odbudowany. Przede wszystkim zabezpieczono wnętrze przez nakrycie dachu. To bardzo istotna rzecz by uchronić budynek przed opadami. Prace przy budowie stropu rozpoczęto znacznie później, bo w roku 1714. Ostatecznie zostały ukończone w 1716r. Wtedy powstało, istniejące po dziś dzień, pozorne sklepienie kolebkowe nazywane też beczkowym. W tym wypadku sama nazwa tłumaczy kształt stropu. W istocie pozorne sklepienie kolebkowe ma kształt połowy walca przeciętego w osi pozio27


mej. Kolebka opiera się na murach, które przejmują obciążenia rozporowe sklepienia. Takie rozwiązanie przyjęto prawdopodobnie od samego początku, gdy kościół powstał. Nie mogło być murowane z cegieł, gdyż ściany, skądinąd solidne i na dodatek wzmocnione przyporami, nie byłyby w stanie przejąć obciążenia pionowego i poziomego. Przez obciążenie pionowe i poziome rozumie się ciężar i rozpór sklepienia. Przy dużej powierzchni kościoła w grę wchodziło jedynie rozwiązanie najlżejsze, a takim jest niewątpliwie strop wykonany z drewna. Warto podać, że szerokość kościoła, bez grubości murów, wynosi 15 m 87 cm.

Kształt beczki.

Wygląd sklepienia od strony dachu. Belka pozioma to podciąg. Fot. J. Engel.

Ponieważ wnętrze kościoła jest szerokie, nad stropem od wieży do prezbiterium, biegnie potężny podciąg wykonany z grubej beli sosnowej. Podciąg ma podwójne zadanie. Z jednej strony został on włączony w konstrukcję nośną dachu, a z drugiej strony rozkłada ciężar stropu. Do podciągu są bowiem przytwierdzone krążyny stropu. W dolnej części sklepienia krążyny opierają się na gzymsie. Tak więc każda krążyna jest umocowana w trzech miejscach: wspiera się na murze północnym i południowym, a dodatkowo została przytwierdzona do podciągu. Taka konstrukcja powoduje doskonałą stabilność każdej krążyny. Spełniają one podobną rolę, jak obręcze beczki. 28


Sklepienie w modelu kościoła. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A Przewoźny.

Niecodzienny widok z rusztowania nad prezbiterium na sklepienie kolebkowe. Fot. autor.

29


Dziś w dobie palet i kontenerów, beczki będące w powszechnym użyciu i niemal w każdym domu, odchodzą w zapomnienie. Beczka, to naczynie wykonane z klepek drewnianych, odpowiednio dopasowanych, najczęściej dębowych opiętych kilkoma metalowymi taśmami, czyli obręczami. W literaturze fachowej obręcz beczki zwie się bednarką. Kształt beczki zapewnia wytrzymałość. Obręcze nie pozwalają rozsypać się dopasowanym klepkom. Po tej krótkiej dygresji, która przez pewną analogię ilustruje omawiany problem, powracamy do sklepienia kościoła. Do wewnętrznej strony krążyn przybito grube deski. Deski, podobnie jak klepki w beczce, są dokładnie dopasowane. Trzeba było pracy wielu rąk, aby przygotować ogromną ilość potrzebnego materiału. Wszystko przecież było cięte ręcznie. Deski na sklepieniu zostały obite trzciną i pokryte cienką warstwą tynku. Tak zbudowany strop nie nadaje się do chodzenia. Co najwyżej można go oglądać i podziwiać misterną robotę. Pod dach trzeba jednak wchodzić. W tym celu nad pozornym sklepieniem beczkowym zrobiono specjalną podłogę. Na obrzeżach podłogi, niemal pod dachem, umieszczono liczne otwory, które służą wentylacji stropu i zapewniają odpowiednią cyrkulację powietrza. Dla bezpieczeństwa poruszających się, otwory zakryte są specjalnymi kratkami wykonanymi z drewna. Jednocześnie otwory wentylacyjne spełniają jeszcze inną rolę. Służą jako wejście do przestrzeni pomiędzy dachem a sklepieniem. Wchodzenie w tę przestrzeń jest jednak niełatwe. Tylko w nielicznych otworach znajdują się bardzo wąskie, drewniane schodki. Stąd, nie można się obejść bez liny asekuracyjnej. Pod dach kościoła św. Jana prowadzi tylko jedno wejście od wnętrza wieży. Po pokonaniu kilkudziesięciu drewnianych stopni, dochodzimy do dużego otworu w grubym wieżowym murze. Po pokonaniu kilku ceglanych stopni, przechodzi się przez metalowe drzwi zamykające dostęp do strychu. Dół drzwi jest dokładnie na wysokości podłogi. Stojąc w drzwiach można podziwiać imponującą więźbę dachową i niezwykłe rozwiązania konstrukcyjne pochodzące z początku XVIII w. Dopiero w tym miejscu widać jak potężna jest konstrukcja dachu.

Dekoracja sklepienia.

Od wewnątrz sklepienie pozorne zostało wsparte na profilowanym gzymsie. Jego dekoracja pochodzi z XVIII wieku. Na spływach sklepienia pozornego przymocowano cztery barokowe kartusze stiukowe. W central30


Pas ozdobny pod gzymsem. Fragment. Fot. A. Przewoźny.

nej części był jeszcze jeden, niestety uległ zniszczeniu. Kartusz w sztuce oznacza obramienie malowidła. Zachowane obramienia przedstawiają liście akantu, girland kwiatów i owoców oraz palmet. Palmetą określa się dekoracyjny motyw w kształcie stylizowanego liścia palmy. Motyw często spotykany w sztuce i znany od czasów starożytnych. Równie często, jako motyw dekoracyjny, wykorzystywano akant. Akant to śródziemnomorska roślina z rodzaju ostów. Jej ozdobne, duże i głęboko wcięte liście, wykorzystywano jako motyw ornamentalny na detalach architektonicznych. Malownicze liście akantu zawsze były miłym dla oka elementem dekoracyjnym. Nad prezbiterium, na sklepieniu pozornym widoczna jest dekoracja stiukowa. Powtarza się nawzajem akant, gałązki i woluty. Woluta to rodzaj ornamentu w formie ślimacznicy lub zwoju. Taki rodzaj ornamentu był bardzo popularny w baroku. Jeszcze przed II wojną światową ze sklepienia zwisały trzy zabytkowe żyrandole. Najstarszy pochodził z 1702r. i był zawieszony w pobliżu stołu Pańskiego. Na wyposażenie zboru ofiarowali go Benjamin Pantzer i Aleksander Jonston, wrocławscy ewangelicy reformowani. Ten ostatni był wnukiem Jana Jonstona. Na zwieńczeniu jednego z żyrandoli przedstawiono rycerza trzymającego chorągiew i dosiadającego orła. Dziś tamto wspaniałe dzieło sztuki można podziwiać tylko na starych fotografiach. Trudno odpowiedzieć na pytanie, kiedy ten i pozostałe dwa żyrandole znikły. Obecne duże na 36 żarówek i 8 mniejszych oraz 11 kinkietów zakupił ks. prob. K. Pietrzak w Poznaniu, w sierpniu 1979r. Kolejne kinkiety dokupiono w kwietniu 2008r.

31


Remont dachu i sklepienia.

Przedostatni remont dachu przeprowadził ks. prob. K. Pietrzak w 1977r. Tak o tym wspomina swojej książce: Ks. proboszcz rozpoczął zwozić z Witaszyc dachówkę – karpiówkę, przyznaną na remont dachu przez konserwatora. Ekipa parafian z proboszczem co tydzień lub co dwa jeździła do cegielni, by wybierać lepszą dachówkę. Układano ją przy kościele, pod murem. W roku 1977 firma Mirosława Tylińskiego z Leszna wyremontowała dach, wymieniając belki i łaty, kładąc około sto tysięcy dachówek nowych i zakładając nowe cynkowe rynny. Założono nową instalację odgromową na wieży i dachu kościoła . Trzydzieści lat później, w poniedziałek, 6 VIII 2007r. na sklepieniu pozornym beczkowym i dachu kościoła św. Jana rozpoczęły się znów prace remontowe. Ogłoszony przetarg wygrała firma Przedsiębiorstwo Handlowo – Budowlane Tyliński. Ze względu na ogromne koszty prace remontowe zostały podzielone na dwa etapy. Pierwszy etap dotyczył wzmocnienia sklepienia od strony dachu i wymianę dachówki. Etap drugi, który przesunięto na 2008r., objął renowację sklepienia od wewnątrz i malowanie. W pierwszym etapie zaplanowano następujące prace: 1. demontaż istniejącego pokrycia dachowego wraz z łatami, 2. oczyszczenie odsłoniętych elementów konstrukcji więźby dachowej i pozornego sklepienia do nieuszkodzonego (zdrowego) drewna, 3. wzmocnienie uszkodzonych fragmentów wiązarów konstrukcji więźby dachowej, 4. wzmocnienie drewnianych żeber, tj. krążyn pozornego sklepienia, 5. częściowa wymiana deskowania pozornego sklepienia, 6. wymiana zniszczonych elementów konstrukcji więźby dachowej i pozornego sklepienia na nowe drewniane, o identycznych przekrojach, łączone na identyczne zamki ciesielskie, 7. impregnacja pozostawionego starego drewna więźby dachowej i nowo wbudowanych drewnianych uzupełnień konstrukcji – środkami owadobójczymi oraz ognioochronnymi, 8. założenie nowego pokrycia z dachówki karpiówki czerwonej, angobowanej, ułożonej w koronkę, na nowych łatach z drewna impregnowanego, z odtworzeniem pięciu okien, jak na istniejącym dachu, 9. wykonanie i zamontowanie nowych obróbek blacharskich z blachy miedzianej, 32


Pozorne sklepienie beczkowe w czasie remontu w 2007r. Wygląd od strony dachu. Fot. autor.

10. wykonanie i zamontowanie rynien i rur spustowych z blachy miedzianej, 11. w miejsce przestarzałej – montaż nowej instalacji miedzianej odgromowej, 12. montaż miedzianych płotków przeciwśniegowych, wyłazów dachowych i elementów mocujących oraz uszczelniająco – wentylujących, 13. skucie zniszczonych, uszkodzonych, odspojonych fragmentów tynkowanej sfery gzymsu koronującego i uzupełnienie tynków wraz z odtworzeniem profilowym, 14. przemurowanie 2 kominów z cegły klinkierowej. Przyjęty harmonogram został zrealizowany w całości. Powyższe zestawienie pokazuje szeroki zakres remontu, jaki podjęto w drugiej połowie 2007r. Sama powierzchnia dachu jest ogromna, wynosi bowiem 1476 m2. Dla ciekawostki warto podać, że na pokrycie dachu zużyto 54 000 nowych dachówek, kilkadziesiąt metrów sześciennych drewna, np. łączna długość łat wynosi 8 940 mb. Na opierzenia, elementy dekoracyjne, piorunochron i płotki przeciwśniegowe zużyto tonę miedzi. Konstrukcja na kościele św. Jana jest taka, że remont dachu, więźby i sklepienia od strony niewidocznej trzeba było prowadzić łącznie. Do 33


powierzchni sklepienia, widzianej tylko od strony dachu, można dotrzeć swobodnie tylko wtedy, gdy zdjęta jest dachówka. Z tych względów prace remontowe były bardzo kosztowne.

W trakcie remontu.

7 I 2008r. rozpoczęto drugi etap prac związanych z renowacją sklepienia, tym razem od wewnątrz. Prace zlecono Zakładowi Malarsko – Pozłotniczemu Jerzego Gbiorczyka z Leszna. Jego właściciel doskonale zna nasz kościół. Wcześniej pracował tu pod kierownictwem Jerzego, swojego ojca, a później kilka razy ze swoją ekipą prowadził prace malarskie i pozłotnicze. Również ten etap był związany z szerokim frontem robót. Ostatnie bowiem prace malarsko – konserwatorskie na sklepieniu wykonano w 1981r., za ks. prob. K. Pietrzaka. Wtedy otrzymało ono dodatkowo nową polichromię według projektu Danuty Waberskiej. O artystce powiemy nieco więcej w innym miejscu. Prace we wnętrzu świątyni są kłopotliwe, tym bardziej, że wszystko musi funkcjonować. Przez kilka miesięcy największym utrudnieniem były kilkunastometrowe rusztowania. Rozebrano je dopiero 16 kwietnia, gdy zakończono prace związane z renowacją sklepienia. Obecnie trwa malowanie ścian i empor. Na odnowienie czekają organy. W tym momencie raz jeszcze wyrażam wdzięczność wobec Parafian i sympatyków św. Jana. Bóg zapłać za wszelkie modlitwy i składane ofiary. Dziękuję również Urzędowi Miasta Leszna za wsparcie remontu dachu.

Prace remontowe na dachu od strony północnej. Fot. autor.

34


Prace remontowe na dachu od strony wschodniej. Fot. autor.

Prace remontowe na dachu od strony południowej. Fot. autor.

Prace remontowe na dachu od strony północnej. 10 IX 2007r. Fot. archiwum.

35


Remont i malowanie wewnątrz. Kwiecień 2008r. Fot. A. Przewoźny.

36


W stiukowych kartuszach i nie tylko. Plafony.

W okresie baroku bardzo popularne były plafony. Zdobiły zarówno miejsca kultu, jak również rezydencje szlacheckie. Plafon, słowo pochodzące z języka francuskiego, oznacza malowidło, którym przyozdabiano sufit. W kościele św. Jana malowidła na sklepieniu beczkowym rozmieszczono na kształcie krzyża, o dwóch ramionach dłuższych. Swoją inspirację czerpią zarówno ze Starego, jak i Nowego Testamentu. Kolorystycznie cała kompozycja utrzymana jest raczej w chłodnej tonacji. Na wszystkich, z wyjątkiem jednego, umieszczono napisy w języku łacińskim. Sufitowe obrazy mają znaczenie nie tylko dekoracyjne, ale również symboliczne. Poza tym ilustrują pewne idee, które były bliskie spadkobiercom braci czeskich. Dobór tematyki nie jest dziełem przypadku. Treść, którą przekazują plafony odczytuje się niejako w podwójnym aspekcie, i w świetle przekazu oraz symboliki biblijnej, i w świetle tych, którzy w początkowych latach XVIII stulecia ciągle pamiętali o czesko – braterskich korzeniach. Wiele przesłanek wskazuje na to, że zabytkowe malowidła w pewnym sensie wykraczają nawet poza kościół św. Jana. Takie same najprawdopodobniej przyozdabiały sufit kościoła św. Mikołaja. Musimy pamiętać, że ten przybytek Boży ponad sto lat znajdował się w rękach braci czeskich. Później powtórzono je w nowo zbudowanym zborze św. Jana. I znowu powrócono do nich, gdy odbudowywano zbór po zniszczeniach z 1707r. Cztery zabytkowe, istniejące do dziś plafony pochodzą z pierwszej połowy XVIII wieku. Niestety, dotąd nie wiadomo, kto jest ich autorem. Jednocześnie pojawia się dodatkowe pytanie, kiedy ostatecznie powstały? Bywa czasem, że pytań jest więcej niż odpowiedzi. Z wizytacji zarządzonej przez biskupa poznańskiego Krzysztofa Szembeka w 1717r., po której zresztą sporządzono stosowny protokół, znajduje się wielce dające do myślenia zdanie: Kościół kalwiński zaś, mający stare ściany, pokryty jest nowym dachem, wewnątrz ozdobiony nowym sufitem, drewnianymi chórami i organami. Zastanawia nas zwrot: wewnątrz ozdobiony nowym sufitem. W takim momencie każdy postawi sobie pytanie, czy zwykły, prosty sufit może być ozdobą? Z pewnością tak, ale trudno to zrozumieć w odniesieniu do ogromnej powierzchni sufitowej rozciągniętej nad nawą kościoła św. Jana. Być może przez określenie 37


ozdobiony nowym sufitem należy rozumieć dekorację plafonową. W takim przypadku powstanie, zachowanych po dziś dzień plafonów, należałoby datować przed rokiem 1717. Dodać należy, że takie stanowisko jest wielce prawdopodobne. Powyższe wywody wcale nie dają przesłanek do twierdzenia o ich nienaruszonym stanie. Skoro niebawem minie 300 lat od kiedy zaistniały, to trudno sądzić, aby nie było jakiś ingerencji w tym temacie. Tego nie da się uniknąć. Zawsze jednak należy zachować pierwotne przesłanie. Osobiście intryguje mnie zagadkowa strzała pokazana na modelu kościoła zachowanym w Muzeum Okręgowym w Lesznie. Model wskazuje na to, że część sklepienia nad prezbiterium, rozpoczynająZagadkowa strzałka na sklepieniu z ca się od kartusza z imieniem Jahwe była modelu kościoła. Muzeum Okręgowe pomalowana na niebiesko. Bóg i niebo. Dziś w Lesznie. Fot. A. Kulińska. po tamtejszej kolorystyce i umieszczonej na sklepieniu strzale nie ma żadnego śladu. Nawet w przybliżeniu nie wiemy, kiedy ją zamalowano. Jeśli jednak przyjmiemy następującą hipotezę, tzn., że model wiernie odzwierciedlał wnętrze św. Jana, jednocześnie przy założeniu im dalej w przeszłość tym lepiej, to daje już co nieco do zastanowienia. Wspomniana strzała mogła być z perspektywy Leszna skierowana na Ziemię Świętą, albo na strony ojczyste braci czeskich. W takim przypadku mogła przypominać, tam jest nasz dom i tam chcemy wrócić. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć.

Jahwe.

Nad prezbiterium piękny kartusz otacza czerwony owal, w który wpisano niebieski trójkąt. Na trójkącie wypisano pięknie stylizowane, w odcieniu złota, hebrajskie litery JHWH. Są to spółgłoski 38

Jahwe. Fot. A Przewoźny.


Arka Noego. Fot. A Przewoźny.

wchodzące w skład Imienia Jahwe. Język hebrajski posługuje się bowiem w pisowni tylko spółgłoskami. Jahwe oznacza Jestem, który jestem. Takie Imię objawił Bóg Mojżeszowi. Wyraża ono to, co jest istotą Boga, a więc istnienie bez początku i bez końca. Z każdego boku trójkąta wychodzą 39


pełne ekspresji płomienie. Trójkąt jest symbolem Trójjedynego Boga. Płomienie nawiązują do Księgi Wyjścia, która opowiada o rozmowie Boga z Mojżeszem na górze Horeb. Bóg objawił się w płonącym krzewie. Tam też Mojżesz dowiedział się jakie jest Boże Imię.

Arka Noego.

W kartuszu na spływie sklepienia od strony północnej kościoła przedstawił artysta Arkę Noego. Malowidło nawiązuje do wydarzeń związanych z potopem. Przedstawia Arkę Noego, w tym momencie, gdy jeszcze zmagała się ze wzburzonymi falami. Na obrazie jest również inny szczegół, o którym wspomina przekaz biblijny. Jest nim nadlatująca gołębica, niosąca oliwną gałązkę. Był to nie tylko znak, że wody potopu zaczynają ustępować i ziemia już ze swego łona wydaje istoty żywe, lecz także, właściwie przede wszystkim, była to zapowiedź pokoju i błogosławieństwa, którym obdarzy Bóg. Nad malunkiem znajduje się napis: Luctor et emergo! Gen: VII. Napis w tłumaczeniu na język polski brzmi: walczę i wynurzam się lub walczę i powstaję. Nie są to jednak słowa bezpośrednio zaczerpnięte z księgi Rodzaju, z jej rozdziału 7 względnie 8, gdzie znajduje się opowiadanie o potopie. Bardziej należy je rozumieć jako przesłanie lub naukę moralną wynikającą z potopu.

Grządka kwiatowa.

Grządka kwiatowa. Fot. A Przewoźny.

40

Na spływie sklepienia od strony południowej plafon przedstawia grządkę kwiatową, albo równie dobrze mały ogródeczek. W lewej, dolnej części obrazu widać rękę zasadzającą kwiatek. Powyżej, w prawej górnej części widać inną rękę, która trzyma konewkę i podlewa kwiaty. Kompozycję zamyka biała wstęga z napisem A Deo incrementum. 1 Kor III. Napis w tłumaczeniu brzmi: Od Boga wzrost. To krótkie zdanie zostało zaczerpnięte z 1 Listu św. Pawła do Koryntian, z rozdziału, gdzie Apostoł mówił o niedojrzałości mieszkań-


ców Koryntu. W pewnym momencie pisze: Skoro jeden mówi: „Ja jestem Pawła”, a drugi: „Ja jestem Apollosa”, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko ten, który daje wzrost – Bóg. Ten fragment listu jest najlepszym komentarzem do omawianego malowidła.

Palma.

Ostatni z zabytkowych plafonów znajduje się nad organami. Prawie całą powierzchnię malarską zajmuje drzewo palmowe. Nad rozłożystym drzewem napisano: Iustus ut palma virescet. Cytowane słowa pochodzą z Psalmu 92, 13 i znaczą: Sprawiedliwy zakwitnie jak palma. Ten piękny utwór, prawdopodobnie pochodzi z czasów, gdy Izraelici byli w niewoli babilońskiej. Jego autor sam doświadczył Bożej łaski i z wdzięczności ułożył pieśń do użytku ogólnego. Psalmiście przyświecał niewątpliwie cel dydaktyczny. Chciał pouczyć o tym, że grzeszników niechybnie spotka kara. Jak ją rozumieć? Kara, jaka spadnie na grzeszników dla sprawiedliwego będzie

Palma nad organami. Fot. A Przewoźny.

41


źródłem radości, potwierdzeniem słuszności wiary w sprawiedliwość Bożą. W przeciwieństwie do bezbożnych, przyrównanych do szybko więdnącego ziela, sprawiedliwi, zjednoczeni z Bogiem podobni są do wysokich, zawsze zielonych drzew.

Dom, którego nie ma.

Przesłanie symboliczne zawierał nieistniejący dziś plafon usytuowany w centrum całej kompozycji. Przedstawiał skałę, uparcie wznoszącą się ponad burzowe chmury. Na skale namalowano prosty, skromny dom. Obraz był podpisany następująco: In aeternum non commovebitur, tzn.: na wieki pozostanie niewzruszony. Zamysł artystyczny tej kompozycji miał swoje źródło w Ewangelii według św. Mateusza, a dokładnie w Kazaniu na górze. Oto istotny dla nas fragment tego Kazania: Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony, (Mt 7, 24, 25). Prawdopodobnie zamiarem nieznanego artysty było upamiętnienie działalności Piotra Chelczyckiego. Żył on w XV wieku i zapoczątkował ruch braci czeskich. Propagował życie we wspólnotach wzorujących się na apostołach Jezusa. Wspólnoty zaś miały urzeczywistniać naukę Chrystusa zawartą w Kazaniu na górze. Omawiany plafon, mocno uszkodzony i z nieczytelnym już obrazem, został zamalowany w 1957r. Próbę renowacji, z polecenia władz konserwatorskich, podjęto w 1981r., podczas malowania kościoła. Na podstawie odkrywek uznano, że pozostało niewiele śladów dawnego dzieła i powtórnie je zamalowano. Miejsce nie zachowanego plaNieistniejący plafon wg modelu kościoła. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Kulińska. fonu, zajmuje obecnie wizerunek Ba42


ranka, adorowanego przez aniołów. Jego autorem była artystka Danuta Waberska z Poznania. Przyszła malarka urodziła się w 1943r. w Bochotnicy na ziemi lubelskiej. Studia wyższe odbyła w Poznaniu na PWSSP. Malarstwo studiowała pod kierunkiem E. Wasilkowskiego, a grafikę pod kierunkiem A. Pietscha. Dyplom ukończenia zdobyła w 1969r. Malarka uważana jest za przedstawicielkę nowej figuracji. W 2004r. otrzymała Pierścień Mędrców Betlejemskich, nagrodę duszpasterza środowisk twórczych Archidiecezji Poznańskiej.

Baranek. D. Waberskiej Fot. A. Przewoźny.

Ewangeliści oraz ich atrybuty.

Spod pędzla D. Waberskiej pochodzą też postaci czterech Ewangelistów, namalowane na pozornym sklepieniu beczkowym. Na spływie północnym bliżej organów św. Łukasz i dalej św. Marek, na spływie południowym św. Mateusz i bliżej prezbiterium św. Jan. Ewangeliści są przedstawieni ze swoimi atrybutami, a nad każdym wizerunkiem dodatkowo umieszczono imię. Atrybuty to pewne znaki rozpoznawcze przyznawane świętym. Są tak oczywiste, że bez problemu rozpoznajemy jakiego świętego przedstawia dany obraz bądź rzeźba. Jedne mają wymiar powszechny, np. gałązka palmowa oznacza męczennika, lilia dziewicę. Obok tych ogólniejszych istnieją inne, odnoszone do konkretnego świętego, np. koło do św. Katarzyny z Aleksandrii. Aby zrozumieć atrybuty ewangelistów, koniecznie należy sięgnąć do Pisma Św. Najpierw zajrzyjmy do Księgi Ezechiela. Podczas wygnania do Babilonu, nad rzeką Kebar, prorok miał wizję. Jej przesłanie było ważne dla Izraelitów przebywających w niewoli. Z tego co przeżył prorok wynikało, że Bóg jest nie tylko w Jerozolimie, ale wszędzie towarzyszy człowiekowi. Prorok zobaczył majestat Boga: Pośrodku było coś, co było podobne do czterech istot żyjących. Oto ich wygląd: miały one 43


44

Św. Łukasz. Fot. A Przewoźny.

Św. Jan. Fot. A Przewoźny.

Św. Mateusz. Fot. A Przewoźny.

Św. Marek. Fot. A Przewoźny.


postać człowieka. Każda z nich miała po cztery twarze i po cztery skrzydła. (...) Oblicza ich miały taki wygląd: każda z czterech istot miała z prawej strony oblicze człowieka i oblicze lwa, z lewej zaś strony każda z czterech miała oblicze wołu i oblicze orła, Ez 1, 5 – 10. Z proroczej wizji wynika, że całe stworzenie jest odbiciem Boga. W tym sensie owe cztery istoty symbolizują cztery najważniejsze przymioty Boga: lew jest znakiem mocy Boga, byk wyobraża stwórcze możliwości Boga, bystry orzeł – wszechwiedzę, a człowiek – boską wolę Stwórcy. Z czterema istotami żywymi zetknął się również w swojej wizji św. Jan, zesłany na wyspę Patmos. Według księgi Apokalipsy 4, 6n pierwsza istota była podobna do lwa, druga do byka, trzecia posiadała wygląd człowieka, a czwarta była jakby latającym orłem. Wymienione istoty żywe pełniły podobne zadanie, jak te z wizji Ezechiela. Otaczały tron Boga i unosiły go ponad ziemią. Wśród tych czterech istot żywych był Baranek. jakby zabity. Pierwszym, który apokaliptyczne istoty uznał za symbole ewangelistów, był wybitny znawca i tłumacz Biblii, św. Hieronim. Spróbujmy postawić niezwykle interesujące pytanie. Na jakiej zasadzie łączono poszczególne istoty z ewangelistami? Otóż w doborze kierowano się przede wszystkim tym, aby odpowiadały treści każdej z czterech Ewangelii. Pierwszy ewangelista rozpoczyna swoją Ewangelię od przedstawienia ziemskiego rodowodu Jezusa, Jego pochodzenie co do ciała i dlatego symbolem Mateusza jest istota o twarzy ludzkiej. Marek na początku swojej Ewangelii ukazał dzieje Jana Chrzciciela nauczającego na pustyni i dlatego jego atrybutem jest lew. Łukasz rozpoczyna swoją Ewangelię od opisu ofiary składanej przez Zachariasza w świątyni. Symbolem zaś takiej ofiary jest wół, wskutek tego jest on symbolem Łukasza. Z kolei przez Jana najpotężniej przemawia duch. Wszystko, co mówi czwarty ewangelista, ma charakter wzniosły, wzbija się ku niebu, z którego schodzi na ziemię logos, Słowo Przedwieczne. Taką treść najdogłębniej i najdosadniej symbolizuje orzeł. Dla ciekawostki warto poznać jeszcze inną interpretację symboli, o których mówiliśmy, że słusznie zostały przypisane ewangelistom. Równie stosownie omówione znaki nawiązują do dzieła zbawienia. W takim układzie przyjmują następujące znaczenie: w postaci człowieka dopatruje się aluzji do tajemnicy Wcielenia, wołu do ofiary na krzyżu, lwa do zmartwychwstania i orła do wniebowstąpienia Chrystusa.

45


Barokowe empory. Wewnątrz kościoła, wzdłuż ścian bocznych, biegnie jedna kondygnacja drewnianych empor. Prawdopodobnie niejednemu z czytelników wyda się dziwnym fakt, że zatrzymujemy się nad tym właśnie zagadnieniem. Cóż istotnego można na ten temat powiedzieć poza tym, że zwyczajowo wiele osób lubi na nie wchodzić i z ich wysokości uczestniczyć w coniedzielnej mszy św. Liczni wierni, uczęszczający do św. Jana, jak się powszechnie mówi, mają nawet swoje ulubione miejsce.

Dawny widok na emporę zachodnią. Archiwum parafialne.

46


Empory, mimo oczekiwania na pilną renowację, posiadają jednak swoją historię. Stąd warto poświęć im kilka słów refleksji. Kto dziś pamięta, np. o tym, że stąpa po bardzo starym drewnie pochodzącym z królewskiej fundacji Stanisława Leszczyńskiego? Przez długi okres czasu zachodnia empora była zabudowana. Prowizoryczne przepierzenie wykonano z płyt paździerzowych. W wydzielonej części, wygospodarowano dwa pomieszczenia służące do nauczania religii. Zanim religia powróciła do szkół, przez długie dziesiątki lat, odbywała się w pomieszczeniach kościelnych, a tych niestety brakowało. Tak było w odniesieniu do naszej parafii. Co prawda otrzymała ona sam budynek kościoła, ale bez przynależącej do niego pastorówki. Tymczasem, jak grzyby po obfitych deszczach, powstawały nowe bloki i przybywało mieszkańców. Najczęściej były to młode małżeństwa z dziećmi. Intensywnie rozwijająca się parafia potrzebowała coraz więcej stosownych miejsc, aby podołać zmieniającej się szybko rzeczywistości. Niewątpliwie jeszcze wielu, nie tylko obecnych parafian, pamięta lekcje religii, które odbywały się w salkach na balkonie. Pierwotny wygląd empory zachodniej przywrócono pod koniec 2004r. Wtedy usunięto przepierzenia, które wydzielały nieużywane już od kilku lat, byłe salki katechetyczne. Tym sposobem zyskano nie tylko kilkadziesiąt nowych miejsc dla uczestniczących w coniedzielnych mszach św. Jednocześnie w znaczny sposób poprawiły się też warunki bezpieczeństwa.

Na dwunastu słupach.

Wraz z malejącym wpływem braci czeskich, ich liczba bowiem po nieszczęsnym spaleniu Leszna w 1656r., nieustannie ulegała zmniejszaniu, do zboru św. Jana wkraczał coraz śmielej, dotąd praktycznie niedostępny styl barokowy. To zjawisko było szczególnie widoczne wtedy, gdy trzeba było przystąpić do organizowania i zabudowy wnętrza po kolejnym, tragicznym w skutkach kolejnym pożarze z 1707r. Jego następstwa, co powszechnie wiadomo, odczuło boleśnie całe miasto. Wtedy reformowani, którzy zyskiwali coraz większy wpływ w byłym zborze braci czeskich, zaakceptowali pomijane dotąd formy barokowe. Wewnątrz kościoła w 1708 r. wzdłuż ściany zachodniej, północnej i południowej wybudowano drewniane empory. One swoją formą nawiązują 47


Belka nad wejściem północnym. Fot. R. Serba.

właśnie do stylu barokowego. Na jednej z belek nad wejściem północnym wyryto napis Anno 1708 den 2 Januarij. Ta belka z wypisaną datą 2 stycznia 1708 roku wytrzymała do naszych czasów i to można uznać za niezwykłe. W tym roku ma trzysta lat i jest w bardzo dobrym stanie. Obecnie jest ona wyeksponowana w ten sposób, że zachowano ją w stanie naturalnym, bez pokrycia kolorem w przeciwieństwie do pozostałych belek i desek. Nie wiadomo, czy wymieniony napis 2 stycznia 1708 roku należy potraktować jako czas rozpoczęcia prac, czy też ich zakończenia. Wydaje się jednak, że owa data dotyczy terminu rozpoczęcia budowy empor. Dlaczego

Wystrój pod emporą. Archiwum H. Bickerich.

48


tak sądzimy? Otóż wtedy od spalenia zboru upłynęło niewiele czasu, około pięciu miesięcy. Aby można było przystąpić do wznoszenia empor, należało zdobyć ogromne ilości drewna i odpowiednio je przygotować. I tu można postawić pewną hipotezę: otóż belka z wyrzeźbioną datą mogła być jedną z pierwszych, jaką użyto w poziomej konstrukcji empory. Ale kto to potwierdzi i to po tylu latach? Z tak sformułowanym pytaniem zgodzi się każdy. W architekturze empora oznacza rodzaj galerii jedno lub dwukondygnacyjnej. Takie rozwiązania znano już w starożytności chrześcijańskiej, a jednocześnie były, co wypada podkreślić, niezwykle typowe dla zborów powstających na gruncie reformacji. W tym przypadku dotyczy to również naszej budowli. Gdy analizuje się architekturę byłego zboru św. Jana, a przede wszystkim układ otworów okiennych, dochodzi się do zaskakującego wniosku, że były one podporządkowane właśnie takim rozwiązaniom. Co więcej można pokusić się o stwierdzenie, że empory były w chwili, gdy przyozdobiono zbór braci czeskich w 1654r. Uważny czytelnik, w słowie przyozdobiono zauważył nawiązanie do napisu wykutego w piaskowcu, a wmurowanego na wieży, nad głównym wejściem do kościoła. Jeśli jednak chodzi o wygląd oraz kształt empor sprzed pierwszego pożaru w 1656r., trudno cokolwiek powiedzieć, ze względu na brak stosownych przekazów. Jedno nie ulega wątpliwości, czyli fakt, że być musiały, bo taka jest ostatecznie logika architektoniczna obiektu. W naszym domu Bożym empory doskonale organizują jednonawowe, halowe wnętrze. Przyznaje to każdy, kto wchodzi w jego gościnne progi. Znacznych rozmiarów nawa kościoła dzięki nim w wizualnym odbiorze jest wypełniona i ciepła. Co więcej drewniane empory sprawiają, że całe wnętrze jest przytulne. W języku potocznym parafianie najczęściej posługują się słowem balkony. Balkony zostały oparte, a dokładniej osadzoKapitel. Fot. A. Przewoźny. ne na opilastrowanych, drewnianych słupach. W sumie jest ich 12 i wydaje się, że budowniczym zależało na utrzymaniu tej liczby, która nasuwa pewne skojarzenia biblijne. Dolną emporę podtrzymuje dziesięć słupów, a górną czyli organową dwa. Na ich licach tj. na tych częściach, które skierowane są do wewnątrz znajdują się głowice kompozytowe. 49


Gdy kościół służył ewangelikom reformowanym, słupy podtrzymujące emporę spełniły jeszcze swego rodzaju funkcję informacyjną. Na nich zawieszano tablice, na których wypisywano kolejność pieśni śpiewanych podczas liturgii. Balustrada dolnej empory jest pełna. Ze względu na znaczną długość została podzielona lizenami. Mianem lizeny w naszym przypadku określa się pionowy pasek występujący z lica ściany. Lizeny dzielą znaczną powierzchnię balustrady na liczne pola. Takie rozwiązanie nie jest przypadkowe. Rozczłonkowanie bowiem skutecznie przełamuje monotonię, długiej bądź co bądź balustrady, a jednocześnie pełni funkcję dekoracyjną. W polach wkomponowano po trzy owalne płyciny, złocone na obrzeżach. Cokół balustrady i pas poniżej parapetu są profilowane. Ongiś na empory prowadziły cztery wejścia. Obecnie używane są dwa, a właściwie trzy, bo o tym ostatnim wiedzą nieliczni. Tak, to jest w życiu codziennym, że gdy człowiek przyzwyczai się do jakieś drogi, to nie zmienia szlaku. Jedno z czterech wejść na emporę przed kilkudziesięciu laty, zlikwidowano zupełnie. W tym momencie jawi się pytanie, gdzie było to czwarte, nie zachowane wejście? Usytuowano je w kruchcie pod wieżą, na wprost istniejącego dzisiaj. W dawnym miejscu wejścia na emporę stoi pokaźnych rozmiarów, kamienna kropielnica. Nad balkonem zachodnim, a więc przy wieży, umieszczono jeszcze jedno piętro balkonowe. Popularnie nosi ono nazwę empory organowej. Każdy domyśla się skąd ta nazwa. Wysoko usytuowane organy prezentują się doskonale. Emporę organową zbudowano na rzucie odwróconego łuku. Na jego osi został wyakcentowany balkon. Doskonale prezentuje się też, zupełnie inna od dolnej, ażurowa balustrada. Wykonano ją z jednakowych, drewnianych tralek. Wspomniane tralki w części dolnej i górnej ujęto profilowanymi gzymsami. Na emporze organowej jest wystarczające miejsce nawet dla bardzo licznego chóru. W zwieńczeniu obu arkad emporowych zaakcentowano kartusze o motywach akantu, rolwerku, wolut i rogów obfitości.

Ostatni prorok i chrzest w Jordanie.

Na ścianie przylegającej do empory południowej D. Waberska namalowała obraz przedstawiający scenę chrztu Jezusa nad rzeką Jordan. Pokaźnych rozmiarów malowidło powstało w 1981r. W tym samym okresie 50


Chrzest Chrystusa. D. Waberska. Fot. A. Przewoźny.

prace malarskie w kościele prowadziła firma Józefa i Jerzego Gbiorczyka z Leszna. Jednocześnie miejscowa firma Tadeusza Schmidta wykonała prace pozłotnicze. Powróćmy do naszego obrazu. Artystka wyakcentowała w nim postaci Chrystusa i Jana Chrzciciela, ostatniego proroka Starego Testamentu, którego zadaniem było przygotować naród wybrany, na przyjście Mesjasza. W istocie zamysł D. Waberskiej był w pewien sposób innowacyjny i poniekąd zaskakujący. Cały obraz skupia się niejako w trzech oknach. Wskazują na to widoczne aluzje do opasek, które od czasów odbudowy, po zniszczeniach z 1707r., przyozdabiają otwory okienne kościoła po dziś dzień. Taki trójpodział daje wiele do zastanowienia. Prosty przekaz może nawiązywać do tajemnicy Boga, w Trójcy św. Jedynego. Inspiracji dzieła D. Waberskiej upatrujemy w tekście Ewangelii według św. Mateusza. Oto, interesujący nas fragment perykopy: Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie”? Jezus mu odpowiedział: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy Mu 51


ustąpił. A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: „Ten jest mój Syn umiło wany, w którym mam upodobanie” , Mt 3, 13 – 17. Zapisane u św. Mateusza, krótkie opowiadanie należy do najpiękniejszych fragmentów Ewangelii. To, jedno z nielicznych miejsc na kartach Nowego Testamentu, gdzie jednocześnie zostały wymienione wszystkie Osoby Trójcy św.: Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch św. Nie sposób pominąć niezwykle ciekawy zwrot A oto otworzyły Mu się niebiosa . Otwarte niebiosa, to czytelny znak, że rozpoczęła się nowa epoka w dziejach zbawienia. Niezwykłej wymowy nabiera gest Jezusa, jakim było wejście do Jordanu. Syn Boży uczynił to, co powszechnie robili Żydzi przychodzący do Jana. Przyjął chrzest z rąk proroka i jak zaznaczył św. Mateusz, natychmiast wyszedł z wody. Nad tym zwrotem nie wypada przejść, tak sobie, mimochodem. Jest on, o tyle istotny, gdyż wyraźnie wskazuje, że Jezus w momencie chrztu nie wyznawał żadnych grzechów. Będąc Synem Najwyższego był bez winy. Jezus był podobny do każdego człowieka, z wyjątkiem grzechu. Samo wejście do wody dobitnie pokazało, jak bardzo Chrystus solidaryzuje się z grzeszną ludzkością. On, jedyny Zbawiciel, ostatecznie przyszedł na ziemię, aby dokonać dzieła odkupienia rodzaju ludzkiego i obdarzyć nas największą godnością, a jest nią godność dzieci Bożych.

O portretach trumiennych.

Pomiędzy emporami, na ścianie zachodniej oraz nad emporą organową, znajdowała się galeria portretów trumiennych. W relacji pastora Bickericha czytamy: Pod i obok organów wisi 8 tzw. epitafiów, tablic pamiątkowych, z napisami (życiorysami), portretami i herbami członków polsko – reformowanych rodzin szlacheckich z lat 1715 – 1755, mianowicie następujących: Jana Samuela Żychlińskiego (1675 – 1715), Marianny Bronikowskiej (1690 – 1715), Jana Mielęckiego (1666 – 1726), jego żony Anny Elżbiety z d. Potworowskiej (1684 – 1720), Aleksandra Złotnickiego (1664 – 1723), Bogusława Karczewskiego (1674 – 1723), Joanny Mielęckiej z d. Dziębowskiej (1709 – 1739) oraz Joanny Jadwigi Dziębowskiej z d. Mielęckiej (1681 – 1755). 52


Rozmieszczenie portretów trumiennych pod i obok organów pokazują stare zdjęcia wnętrza. Nie należy jednakowoż sądzić, że taka była ich pierwotna lokalizacja. Te świadectwa dawnych pochówków wcześniej były bowiem eksponowane w innych częściach zboru. Po uroczystych pogrzebach, zawieszano je na ścianie południowej i północnej, oczywiście nad emporami. Nie ulega wątpliwości, że niebawem po śmierci przedstawionych osób, zostały zebrane w pewną całość. Znacznie później zmieniono ich usytuowanie. Nad emporę zachodnią i w pobliże organów, trafiły dopiero w latach 1897 – 1898. Na zmiany wystroju zdecydowano się w związku z przeprowadzanym w tamtych latach, remontem zboru. Wtedy również, o czym informują zachowane przekazy, zostały gruntownie oczyszczone i odnowione. Obecnie, te cenne zabytki związane z obrządkiem XVIII – wiecznego pogrzebu, przechowuje w swoich zbiorach Muzeum Okręgowe w Lesznie.

Tablica funeralna A. E. Mielęckiej z d. Potworowskiej (1684 – 1720) i Jana Mielęckiego (1666 – 1726). Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

53


Tablica funeralna J. J. Dziębowskiej z d. Mielęckiej (1681 – 1755). Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

Tablica funeralna A. Złotnickiego (1664 – 1723). Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

54

Tablica funeralna M. Bronikowskiej (1690 – 1715). Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

Tablica funeralna B. Karczewskiego (1674 – 1723). Muzeum Okręgowe w Lesznie..Fot. A. Przewoźny.


Przy Twoich ołtarzach, Panie Zastępów ... Ps 84, 4. Kościół św. Jana posiada stosunkowo duże prezbiterium, od strony wschodniej zamknięte pięciobocznie. Znaczne zmiany w jego aranżacji, nastąpiły po 1945r., z chwilą przejęcia administracji nad świątynią, przez parafię farną. Przypomnijmy tylko niektóre z nich. W 1957r. ks. T. Korcz polecił zamurować boczne wejście w ścianie południowej. Wybito nowe przejście z kruchty północnej do zakrystii. Tu zamontowano jedne i drugie drzwi, które ongiś prowadziły z zewnątrz do prezbiterium. Najwięcej zmian w przestrzeni prezbiterium wprowadził Prezbiterium. Fot. autor. ks. Leon Adamczyk. Ks. rektor zmienił posadzkę na marmurową, którą wykonała firma Alojzego Nadolnego z Leszna. Następnie postawił nowy ołtarz. Przy ścianie wschodniej zbudował tabernakulum. Z jego lewej strony ustawiono krzyż z figurą Chrystusa autorstwa Józefa Stasińskiego. Na prawo zawieszono obraz Matki Bożej Częstochowskiej, który namalował Leonard Torwirt z Torunia. Ten profesor, wilnianin, był autorem wielu kopii cudowne-

go wizerunku, w tym najsłynniejszej, pielgrzymującej po parafiach naszej ojczyzny. W oknach prezbiterium rozpoczęto wstawianie witraży. Zmieniono oświetlenie i radiofonizację. Rozpoczęte prace kontynuował ks. prob. K. Pietrzak. W latach 70 – tych w prezbiterium pojawiły się nowe obrazy: św. Antoniego i św. Maksymiliana Marii Kolbego. Namalowała je s. Rafaela Joanna Szymkowiak, ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Spod jej pędzla pochodzi także portret Ojca św. Jana Pawła II, który znajduje się na balkonie.

55


Ołtarz i jego symbolika.

Dla każdego, kto nawiedza przybytek Boży, nie ulega żadnej wątpliwości, że jego sercem jest ołtarz. Przy nim dokonują się wszystkie najważniejsze obrzędy liturgiczne, a przede wszystkim jest sprawowana msza św., Eucharystia. Nie zdziwi więc nikogo, że w XV wieku Symeon z Tesaloniki nazywał, to święte miejsce, drugim niebem. Ołtarz posiada niezwykłą, głęboką symbolikę. W takim momencie, ktoś może postawić zwykłe, proste pytanie, a co na nią właściwie się składa? Czym właściwie jest ołtarz? Przede wszystkim jest on obrazem stołu z Ostatniej Wieczerzy, na którym Chrystus ustanowił Eucharystię. Jest symbolem krzyża, na którym Zbawiciel dokonał ofiary odkupienia rodzaju ludzkiego. Watro zwrócić uwagę na to, że ołtarz znajduje się znacznie wyżej, zazwyczaj kilka stopni nad posadzką kościoła. Jego podwyższenie symbolizuje wznoszenie darów do Boga najwyższego. Podobnie było, gdy był tu zbór reformowany. Stół pański stał nieco wyżej. Odzwierciedla to także stary model. Nasz ołtarz zbudowany jest z kamienia, a dokładnie z granitu. Od czasu zwycięstwa chrześcijaństwa, w liturgii rzymskiej, powszechnie stosowano ołtarze kamienne i takie też były i są przepisane. Tam jednak, gdzie ubóstwo na to nie pozwalało, wystarczał drewniany z osadzonym w płycie ołtarzowej przenośnym kamieniem z wmurowanymi weń relikwiami. Taki ołtarz jest symbolem Tego, którego Daniel rozpoznał w obrazie kamienia, który oderwał się od góry i rozrósł się w wielką górę i napełnił całą ziemię, Dn 2, 34 i 35. 45. Zwłaszcza mensa, istotna część ołtarza, jest symbolem kamienia, który odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym, por. Ps 118, 22. W historii bywały wypadki, że ołtarz ocalił niejedno życie. Od IV wieku znane są świadectwa mówiące o prawie azylu, którego dostępowali szukający przy nim schronienia. Wzniosłość i jego godność były powodem, dla którego nawet największych przestępców, nie wolno było pojmać w kościele, a tym bardziej u stóp ołtarza. Na korzyść, przyjętego powszechnie w świecie chrześcijańskim prawa azylu, przemawiały surowe przepisy. Odnośne wskazania kościelne potwierdziła dodatkowo, jedna z późniejszych konstytucji papieża Piusa IX. W okresie powojennym w kościele były trzy różne ołtarze. Najpierw w prezbiterium ustawiono ołtarz, który wcześniej znajdował się 56


w kaplicy Liceum Pedagogicznego. Wiązało się to z koniecznym przystosowaniem wnętrza byłej świątyni ewangelickiej do kultu katolickiego. Niemal od zakończenia wojny w kościele św. Jana odbywały się msze św. dla młodzieży i początkowo dla wojska. Wnet jednak władze komunistyczne zabroniły żołnierzom oficjalnego uczestnictwa w nabożeństwach.

Sprezentowany ołtarz.

Ołtarz z kaplicy Liceum Pedagogicznego w kościele św. Jana był najkrócej. Już bowiem w 1952r. w prezbiterium ustawiono, pochodzący z kościoła farnego, ołtarz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na wyposażenie naszego kościoła, przekazał go ówczesny proboszcz parafii farnej

Ołtarz Najświętszego Serca Pana Jezusa.

ks. Teodor Korcz. Dziś, ten gest odbieramy jako wyraz jego zatroskania o godną i piękną liturgię w miejscu, które jeszcze nie tak dawno służyło innemu wyznaniu. Ołtarz umieszczony przez ks. T. Korcza na wschodniej ścianie prezbiterium przetrwał do czasu, gdy w 1966r. rektorem nowo powołanego ośrodka duszpasterskiego, został ks. Leon Adamczyk, dotychczasowy proboszcz z Kaczkowa. Jego działalność przypadała na lata, gdy należało wprowadzać powoli reformy liturgiczne, zapoczątkowane decyzją Soboru 57


Watykańskiego II. Po tej linii poszły posunięcia ks. rektora. W prezbiterium ustawił nowy, granitowy ołtarz. Nadstawę poprzedniego przeniesiono do kruchty pod wieżą i tam przechowała się do naszych czasów. Jednak wyjęto z niej obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Obraz zawieszono po lewej stronie wejścia, z nawy do zakrystii.

Konsekracja.

Uroczystość konsekracji ołtarza odbyła się 21 VI 1972r., z inicjatywy już nowego proboszcza, ks. K. Pietrzaka. Takie wydarzenie ma

Współczesny ołtarz. Fot. autor.

zawsze podniosły charakter. Ołtarz konsekrował ks. abp Antoni Baraniak, metropolita poznański, w obecności biskupa Franciszka Jedwabskiego i kapłanów dekanatu leszczyńskiego. W uroczystości brał także udział ks. Marian Przykucki, wtenczas kapelan arcybiskupa, późniejszy arcybiskup szczecińsko – kamieński. Najgłębsze symboliczne znaczenie ołtarza tkwi w jego namaszczeniu. Obrzędom namaszczenia towarzyszą słowa Psalmu 45. 58


Utwór ten jest królewską pieśnią weselną i opiewa zaślubiny Króla ze swą Oblubienicą, czyli Chrystusa z Kościołem. Podczas każdej Ofiary świętej na ołtarzu dokonują się tajemnicze zaślubiny Chrystusa ze swoim Ludem. Od wielu lat o piękno ołtarza i jego otoczenie dba s. Jadwiga, serafitka.

W czasie naszej wędrówki po kościele św. Jana pamiętamy, że do 1945r. był on zborem ewangelicko – reformowanym. Ewangelicy mieli swój ołtarz, który nazywano stołem Pańskim. Był on ustawiony mniej

Stół Pański.

Prezbiterium w międzywojniu. Archiwum H. Bickerich.

Krzyż ze stołu Pańskiego. Fot. A. Przewoźny.

więcej w tym miejscu gdzie stoi obecny, granitowy ołtarz, ale bardziej przesunięty do ściany zamykającej prezbiterium. Niestety, to jak wyglądał, jaki posiadał kształt, jakie było jego otoczenie i przybranie, znamy tylko ze starych fotografii. Świece i krzyż na stole Pańskim pojawiły się dopiero w 1837r. Wprowadził je pastor August Schiedewitz. On też założył pierwszy w dziejach zboru, chór. Wiemy o tym z rękopisu, który pastor pozostawił. W ogóle jego postać jest interesująca. A. Schiedewitz przybył do Leszna ze Śląska w 1825r. Na miejscu zafascynowała go tradycja braci czeskich. Młody duchowny szybko stał się gorącym zwolenni59


kiem zachowania autonomii Jednoty. Było to w czasie, gdy władze pruskie wydały polecenie, aby z tytułów parafii i kościołów usunąć przymiotniki reformowany i luterański, a w zamian wprowadzić określenie ewangelicki. Nie wiadomo, jak długo świece i krzyż były ozdobą stołu Pańskiego. W relacjach z końca XIX w. podaje się bowiem, że nie miał on żadnych ozdób: der Altar ist nach reformierter Weise ein schmuckloser Tisch. Natomiast na zdjęciach sprzed II wojny światowej zauważamy na nim: krzyż, świece i dużo kwiatów. Krzyż, który stał na stole Pańskim, obecnie jest zawieszony nad wyjściem z zakrystii do nawy. Nie wiadomo, co stało się z jego podstawą. Odrębnym zagadnieniem jest sprawa używania świec. W tradycji Jednoty nie miały one związku z odprawianymi nabożeństwami. Jeśli były na wyposażeniu zboru, to służyły tylko i wyłącznie jako źródło światła. Taki zwyczaj przejęli spadkobiercy braci czeskich. I tu podziwiać należy odważny krok pastora A. Schiedewitza, który wprowadził świece do liturgii. Jak zwykle w takich przypadkach, jednym się to spodobało, a u innych wywołało sprzeciw. Świece umieszczono na stole Pańskim na dwóch lichtarzach w kształcie stojących aniołów. Nieznany jest los tych świeczników. W pewnej odległości od stołu Pańskiego była drewniana, tralkowa balustrada. Ograniczała ona dojście do stołu Pańskiego z przodu i z boków. Natomiast swobodne dojście było od strony ściany wschodniej, zamykającej prezbiterium. Balustrada przetrwała do końca II wojny. Kiedy dokładnie została zdemontowana, nie wiadomo, ale miało to związek z przystosowaniem prezbiterium do liturgii rzymsko – katolickiej. Trudno dociec, co się z tą balustradą stało, może została przekazana do innego kościoła.

Antepedia i tkaniny ołtarzowe.

Do zakończenia II wojny światowej w zborze przechowywano różnego rodzaju draperie, które służyły do przyozdobienia stołu Pańskiego. Dziś mają już tylko wartość zabytkową i kulturową. Jeśli chodzi o materiał, to w większości wykonano je z jedwabiu i w różnych kolorach. Niektóre z nich przywędrowały do Leszna z rozwiązanych zborów w Łobżenicy i w Parcicach. Oto krótka notka pastora Bickericha: Co do zabytków posiada kościół kilka okryć dla Stołu Pańskiego i przykryć dla sprzętów Wieczerzy Pańskiej i chrzcielnicy, przeważnie z jedwabiu w rozmaitym wykonaniu (zielo60


ne, niebieskie, żółte, szare, jedno z obrazem zamku, inne z owocami). Te zabytki wraz z innymi cennymi przedmiotami pod koniec wojny wywieziono do Herrnhut. Do kraju powróciły dopiero w 1962r. Obecnie Muzeum Okręgowe w Lesznie przechowuje kilka antepediów oraz Antepedium. Muzeum Okręgowe w Lesznie. sporą ilość wartościowych Fot. archiwum Muzeum Okręgowego w Lesznie. nakryć na stół Pański. Antepedium oznacza frontową część ołtarza, tą która jest ante pedes, po polsku przed nogami. Antepedia poprzez kolorystykę i odpowiednio przedstawione treści, były dostosowane do okresu liturgicznego. Ponieważ zwisały z ołtarza, dlatego też mówiono o nich antependia (łać. ante – przed i czasownik pendare – zwisać, zwieszać się). W wydanej niedawno publikacji Bracia czescy w Lesznie, Przewodnik po zbiorach Muzeum Okręgowego w Lesznie, dr Kamila Szymańska, tak opisała antepedia i tkaniny ołtarzowe: Najstarsze egzemplarze przywiezione zostały zapewne przez braci czeskich na początku XVII w. Nakrycia wykonano z jedwabiu, brokatu lub płótna i bogato zdobiono aplikacjami, haftem, tiulem i koronkami. Najczęstszym motywem dekoracyjnym powtarzającym Nakrycie na stół Pański z dekoracją baranka. Muzeum Okręgowe w Lesznie. się na tkaninach są kwiaty, wić roFot. archiwum Muzeum Okręgowego w Lesznie. ślinna lub ich stylizacje oraz detale geometryczne. Szczególnie bogatą ornamentyką odznaczają się dwa antepedia. Interesującą dekorację posiada osiemnastowieczna tkanina przyozdobiona przed stawieniami rozmaitych budowli usytuowanych pomiędzy bukietami kwiatów. Odmienne od wszystkich tkanin jest nakrycie z 1615 r. zdobione aplikacją i haftem, skomponowane we wzór szachownicy z wizerunkiem baranka w polu cen61


tralnym. Baranek z czerwonym proporcem oznacza nie tylko zmartwychwstałego Chrystusa, ale i jest znakiem Jednoty braci czeskich .

Naczynia liturgiczne.

Do sprawowania Wieczerzy Pańskiej ewangelicy reformowani, a przed nimi bezpośredni spadkobiercy braci czeskich, korzystali z odpowiednich naczyń liturgicznych. Do celebracji tej pamiątki służyło im kilka cennych kielichów. Cztery z nich obecnie są eksponowane w Muzeum Okręgowym w Lesznie. Witold Omieczyński, obecny dyrektor tej placówki, w przedmowie do wydanego w 2004r. Przewodnika po zbiorach, stwierdził: Wśród grupy eksponatów, przekazywanych do zbiorów muzeum przez instytucje, najcenniejszą jest kolekcja pamiątek po braciach czeskich. To jedyny taki zespół w polskich zbiorach muzealnych dotyczący wyznawców Jednoty. Tworzą go przede wszystkim naczynia liturgiczne oraz tkaniny ołtarzowe. Pierwotnie wszystkie te przedmioty stanowiły wyposażenie kościoła pw. św. Jana w Lesznie. Raduje nas następujące zdanie: To jedyny taki zespół w polskich zbiorach muzealnych . Miasto może być dumne.

Kielichy ze zboru św. Jana. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

62


Pora zapoznać się nieco dokładniej z tym, co opisał pastor Bickerich: Z 4 starych kielichów z pozłoconego srebra 2 są późnogotyckie, zapewne z początku XVI wieku. Na podstawie jednego są rytowani Zbawiciel wskazujący swoje rany oraz apostołowie Piotr i Paweł, inny jest obciągnięty filigranem (srebrnym drutem). Trzeci w stylu renesansowym ma na czarze i trzonie barwną emalię, do tego na trzonie tarczę z barankiem, na podstawie napis łaciński mówiący o śmierci ofiarniczej Zbawiciela, a na stronie spodniej datę 1564. Tradycja określa go jako kielich husycki. Przywieźli go przypuszczalnie bracia z Czech w r. 1628. Czwarty w stylu późnorenesansowym (około 1600) ma na podstaCyborium ze zboru św. Jana. Złocone srebro. wie 6 płaskorzeźb z scenami z historii Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny. dziecięctwa Chrystusa, na czarze pola kwadratowe z topem szklanym. Piąty, srebrny kielich z przykrywką o klasycznych formach podarowała gmina w roku 1823 seniorowi I. L. Cassiuszowi, później zaś spadkobiercy podarowali go z powrotem. Z 4 dzbanków do wina, roboty leszczyńskiej w latach 1688-1694, jeden został darowany według napisu od współwyznawców brzeskich ( z Brzegu). W latach 1675 – 1740, to jest od śmierci ostatniego księcia legnickiego i brzeskiego aż do zawładnięcia przez Fryderyka Wielkiego, reformowani z całego Śląska, szczególnie z Wrocławia i Brzegu obchodzili Wieczerzę Pańską w Lesznie. Prawdopodobnie, jeden z wymienionych wyżej kielichów należał do kościoła św. Mikołaja i został zabrany przez braci czeskich do św. Jana. Bardzo interesującą wiadomość przekazała H. Bickerich, córka ostatniego pastora zboru reformowanego. Oto krótki fragment z jej listu : Ich weiss nur, dass mein Vater 1945 einen Kelch, der noch von den boehmischen Brueder stammte, nach Wuppertal gebracht und dort einer reformierten Gemeinde uebergeben hat. Pełne tłumaczenie interesującego nas 63


zdania jest zaskakujące. Sędziwa córka pastora pisze m. in.: Wiem tylko, że mój ojciec w 1945r. zabrał kielich pochodzący jeszcze od braci czeskich i przekazał go do parafii reformowanej w Wuppertalu. Czym kierował się ówczesny pastor zabierając ze sobą w niepewną wędrówkę, kielich należący do zboru św. Jana i dlaczego zdeponował go w Wuppertalu, osta-

Kielich i puszka. Fot. A. Przewoźny.

tecznie nie wiadomo. Należy sądzić, że wymienione, cenne naczynie służy tamtejszej wspólnocie reformowanej po dzień dzisiejszy. Wiele już lat minęło od zakończenia II wojny światowej, a ciągle dowiadujemy się, jak wiele tajemnic spowija tamte, mroczne lata. Obecnie na wyposażeniu kościoła nie ma zabytkowych naczyń liturgicznych. Wydaje się to aż dziwne, choćby ze względu na fakt, że dom Boży liczy ponad 350 lat. W tej chwili, najstarszy z posiadanych kielichów, pochodzi z połowy XIX wieku. Poświadczeniem jest dedykacja, wygrawerowana na jego podstawie: Pamiątka ofiarowana Kaplicy Więźniów w Lesznie przez X.e Maryią Sułkowską 2 października 1851. Z okresu po II wojnie pochodzi puszka do udzielania Komunii św. Również ona posiada ciekawy napis: Ofiarował dyr. Henryk Kaczmarek właściciel fabryki cukierków Kanold w Lesznie Wlkp. czerwiec 1948r. 64


Źródło odrodzenia. Gdy chrześcijanin wchodzi do kościoła żegna się wodą święconą. Gest ten jest uwielbieniem Boga i jednocześnie przypomnieniem sakramentu chrztu św., który podniósł człowieka do godności dziecka Bożego. Nie sposób więc przejść obojętnie obok chrzcielnicy. Przy niej przyjmowano chrzest i tak praktykuje się nadal. W jej czaszy poprzez liczne wieki, w specjalnym zbiorniku, przechowywano specjalnie poświęconą wodę. Wspomniał o tym Bickerich: Piękną misę chrzcielną wraz z dzbankiem chrzcielnym podarowała z okazji jubileuszu Kalwina pochodząca z naszej gminy para małżeńska, właściciele apteki Otton Handke i Sydonia zd. Leutert, z Jeleniej Góry. Wymieniona misa pochodziła z 1909r. Wtedy bowiem uroczyście obchodzono czterechsetną rocznicę urodzin Kalwina.

W barokowej formie kielicha.

Na przestrzeni długich dziejów chrześcijaństwa chrzcielnica przybierała rozmaite kształty. Jednak najczęściej był to wygląd zbliżony do kielicha, tak jak w naszym kościele. Wykonywano ją z różnych materiałów, zarówno z drewna jak i z kamienia, a nawet z metalu. Wystrój zewnętrzny zmieniał się w zależności od epoki i panującego stylu. W dużej przestrzeni kościoła nasza chrzcielnica wydaje się mała. I tak jest rzeczywiście, bo posiada niewielkie rozmiary: wysoka 112 cm i o średnicy 80 cm. Pochodzi z pierwszej połowy XVIII wieku, a wykonano ją w stylu barokowym. Drewno jest polichromowane i bogato złocone. Czasza chrzcielnicy została osadzona na ośmiobocznym trzonie. Chrzcielnica. Fot. R. Serba.

65


Złocenia na chrzcielnicy. Fot. A. Przewoźny.

Obecna podstawa, w której zakotwiczony jest trzon pochodzi z 1978r. Należy przypuszczać, że pierwotna podstawa też była ośmioboczna i drewniana. Sam trzon przyozdobiono wydłużonymi płycinami. Takie elementy dekoracyjne spotykaliśmy dotychczas na ambonie oraz na emporach. Płyciny zdobiące trzon chrzcielnicy posiadają wyraźnie profilowane krawędzie. Naroża czaszy zdobią festony kwiatowe. W tym momencie niejeden zada sobie pytanie: co oznacza feston? Wszak takim słowem nikt nie posługuje się w języku codziennym. Jest to uwaga słuszna i w związku z tym należy to pojęcie nieco przybliżyć. Dla wyjaśnia podajemy, że feston to określenie typowo architektoniczne. Zatem takie pojęcie dotyczy pewnego detalu architektonicznego, który nawiązuje do kształtu kwiatu o rozłożonych pączkach w otoczeniu kilku, zazwyczaj czterech liści na różnych poziomach, często uzupełnionych żabkami. I znów o niezwykłą żabkę tu chodzi. W architekturze przyjmuje ona kształt pąków lub zwiniętych liści. Mamy więc tu do czynienia z typowym elementem dekoracyjnym. Pomiędzy festonami łatwo dostrzec podwieszone girlandy kwiatowe, które dopełniają całą kompozycję. 66


Ośmioboczny trzon łagodnym łukiem przechodzi w ośmioboczną czaszę. Cała czasza w najszerszym miejscu została opięta profilowanym gzymsem. Jednak poniżej gzymsu łatwo dostrzec fryz ze splotów akantowych. Do dziś nie zachowało się oryginalne nakrycie czaszy. Z pewnością było ono bogato rzeźbione i złocone. Obecne pochodzi z czasów współczesnych. Zastanawia nas, dlaczego trzon i samą czaszę wykonano na rzucie ośmioboku? Kościół reformowany, dla którego wyrzeźbiono obecną chrzcielnicę, chętnie sięgał do bogatej symboliki biblijnej i staro – chrześcijańskiej. Stąd warto przyjrzeć się bliżej znaczeniu liczby osiem.

Zagadkowy, ośmioboczny kształt.

Od czasów starożytnych ósemka uchodziła za symbol tego, co doskonałe. Również cały Kościół od początku swego istnienia był zgodny w interpretacji liczby osiem. W liczbie osiem widziano pierwszy dzień tygodnia, który następuje po siedmiu, a więc dzień, w którym Chrystus zmartwychwstał. Zawsze dostrzegano tajemnicę tego ósmego dnia, który nie przestaje być równocześnie pierwszym. W pierwszym dniu tygodnia,

Konwie z wyposażenia zboru św. Jana. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

67


gdy Chrystus zmartwychwstał, z pustego grobu zabłysło nowe, prawdziwe światło. Zaczęło się nowe dzieło stworzenia. Jego początek tkwi poza wszystkim, co ziemskie. Łaska ósmego dnia w rzeczywistości wyniosła człowieka poza doczesny świat, aby nie żył więcej własnym życiem, ale żył w Chrystusie. W tym dniu staliśmy się współuczestnikami zmartwychwstania. Liczba osiem stała się symbolem Jezusowego zwycięstwa i nowego stworzenia, które dokonało się w momencie chrztu. Co więcej, tajemnica powstania z martwych naszego Pana, w (pierwszym) ósmym dniu tygodnia, przenika wszystkie wydarzenia biblijne, które mają jakiś związek z tą, symboliczną liczbą. Spróbujmy zatem na moment spojrzeć na karty Biblii. W swoim Pierwszym Liście, św. Piotr wskazuje na osiem dusz, które schroniły się w arce i ocalały z potopu, por. l P 3, 20. Sprawiedliwy Noe (...) razem z innymi ludźmi, to znaczy z żoną, trojgiem swych dzieci i żonami swych synów w liczbie ośmiu, przedstawiali symbol dnia ósmego, w którym Jezus objawił się po swym zmartwychwstaniu. W dziejach Narodu Wybranego obrzezania nowo narodzonych Izraelitów dokonywano w ósmym dniu po urodzeniu, ponieważ cały świat został naszymi grzechami zbrukany i splamiony w owych siedmiu dniach, obrzezanie zaś wskazuje na prawdziwe obrzezanie w chrzcie. Zamiast obrzezania ciała, stosowanego przez Żydów, chrzest jest obrzezaniem serca i czyni nas nowymi stworzeniami na obraz Boga. Starochrześcijańskim baptysteriom celowo nadawano formę ośmioboczną. Nie należy zatem się dziwić temu, że gdy baptysteria odeszły w zapomnienie, to ośmioboczną formę bardzo często zaczęto nadawać chrzcielnicom. Ten kształt ma wymowną symbolikę biblijną. Również nasza chrzcielnica czerpie z tego bogactwa.

68


Ambona – pamiątka po podstolim z Sochaczewa.

W języku polskim doskonale zadomowiło się słowo ambona. Używa się go o wiele częściej niż rodzimego odpowiednika kazalnica. Jeszcze nie tak dawno w Polsce było popularne powiedzenie spaść z ambony, na określenie zapowiedzi przedmałżeńskich. Ambona pochodzi z języka greckiego, od czasownika anabainein, co znaczy wchodzić po stopniach. Starochrześcijańska sztuka często przedstawiała Chrystusa w pozycji stojącej lub siedzącej na skalistym wzniesieniu, jakby na górze. Najczęściej z tego wzniesienia malowano wypływające cztery rajskie rzeki, będące symbolem czterech Ewangelii. Ambonę w nawie kościoła można przyrównać do góry, z której Jezus głosi swoją naukę. Teraz kilka słów wyjaśnienia odnośnie umiejscowienia naszej ambony. Pierwotnie znajdowała się ona po tej samej stronie świątyni co obecnie, ale zamocowana nieco bliżej środka kościoła, dokładnie przy drugim filarze podtrzymującym emporę. Pokazują to stare zdjęcia, na których uwieczniono wnętrze świątyni. Taka lokalizacja była integralnie związana z liturgią kościoła reformowanego, w którym eksponowano Słowo Boże. Inaczej też była ustawiona przednia część ławek. Były one zwrócone frontem w stronę ambony, aby uczestnicy liturgii mogli dokładnie widzieć kaznodzieję. W związku z adaptacją wnętrza byłego zboru dla potrzeb liturgii rzymsko – katolickiej ambonę przeniesiono na obecne miejsce. Stosowne prace wykonał Stefan Senftleben.

Nie tylko o fundatorze.

Wyposażenie naszego kościoła zawsze było skromne. Jednak w ogromnej przestrzeni wnętrza wyróżnia się wyrzeźbiona w drewnie, majestatyczna ambona. Barokowe dzieło sztuki snycerskiej pochodzi z 1718 r. Rok powstania tego pięknego dzieła potwierdza zachowany list fundatora Aleksandra Żychlińskiego, podstolego z Sochaczewa. Warto zwrócić uwagę na ten szczegół. W wielu bowiem publikacjach datuje się ambonę na 1720 r., a nawet

69


List A. Żychlińskiego . Fot. Archiwum parafialne

na 1730 r. Ambona jest polichromowana i bogato złocona. Okazuje się, że ówczesne tendencje w sztuce potrafiły znaleźć wejście nawet do surowego z założenia wnętrza kościoła św. Jana. Nie sposób w tym miejscu nie poświęcić kilku zdań Żychlińskim. Ród Żychlińskich należał do najstarszych rodów polskich. Z końcem XVI wieku włączył się w nurt reformacji i przyjął wyznanie braci czeskich. Żychlińscy poprzez różne fundacje hojną ręką wspomagali reformatorów. 70


W Żychlinie, siedzibie rodowej, zbudowali zbór i objęli nad nim patronat. Miało to ogromne konsekwencje dla dalszych dziejów rodziny. Przejście do wyznania braci czeskich spowodowało pewne trudności w osiąganiu wysokich stanowisk w Rzeczpospolitej, a zawieranie związków małżeńskich w kręgu rodzin protestanckich, w tym również niemieckich, doprowadziło do zniemczenia się szeregu gałęzi Żychlińskich. W XIX wieku wróciła na łono Kościoła katolickiego gałąź rodu, do której należał Teodor Żychliński, autor Złotej księgi szlachty polskiej. W tym dziele poddał refleksji historię własnego rodu: Wiemy dobrze, że ród nasz nie odgrywał nigdy przeważnej roli w Rzeczypospolitej, ale z drugiej strony znajdujemy w pośród niego niejedne ciekawszą osobistość i wielu mężów, w szczuplejszym zakresie prowincyonalnym zasłużonych sprawie publicznej bądź to w radzie bądź na polu bitew za Ojczyznę. Historya wreszcie domu Żychlińskich smutną przedstawia naukę, jak zgubną i szkodliwą dla Polski była reformacya... Ród nasz dotąd bujnie rozkwita i nie brak mu soków żywotnych, a przecież większa połowa jego gałęzi już wynarodowiona! Odszczepieństwo religijne zapewne żadnemu domowi w Polsce nie dato się w skutkach tak boleśnie we znaki, jak Żychlińskim.

Doskonała snycerka.

Ambona zbudowana na rzucie ośmioboku ma wysokość ok. 5 m 40 cm. Pomimo znacznej wysokości, całość roboty snycerskiej jest na bardzo dobrym poziomie i świadczy o dobrym warsztacie. Na ambonę prowadzą wą- Ambona. Widok z nawy kościoła. Fot. R. Serba. skie schody, z jednej strony otoczone balustradą. Wejście na ambonę ozdabia pojedynczy, duży owoc granatu. Częściowo wycięta skórka odsłania liczne ziarna. Niegdyś do granatu były przymocowane listki. Do dziś zachował się niewielki ślad po ich zamocowaniu. Co więcej, przy wejściu na ambonę był jeszcze drugi, dokładnie taki sam owoc granatu. Owoce 71


znajdowały się na słupkach, pomiędzy którymi znajdowały się drzwiczki służące do zamykanie wejścia. Drzwiczki były jeszcze po II wojnie, co jest widoczne na fotografiach z tego okresu. Nie wiadomo co się z nimi stało. Być może zrezygnowano z nich po przesunięciu ambony na obecne miejsce. Lewą stronę wejścia na ambonę otacza balustrada. Jest ona pełna i ozdobiona płycinami. Balustrada płynnie przechodzi w kosz. Korpus przyozdobiono prostokątnymi płycinami, z wyodrębnionym ramą polem, które wypełnia motyw akantu. Warto podkreślić, że w dekoracji ambony Dekoracja korpusu. Fot. R. Serba. nie ma dwóch jednakowych girland ani kompozycji z liści akantu. Prostokątne płyciny przedzielają pionowe girlandy z owoców i kwiatów. Nad nimi umieszczono gzymsiki i kapitele kompozytowe, co sugeruje, że spełniają one rolę pilastrów. Motyw girland powtarza się nad częścią płycin korpusu i w części baldachimu. W dole korpusu, chociaż jest zawieszony stosunkowo nisko, widać okalający półwałek z liści laurowych. Oczyma wyobraźni dostrzegamy, że nawiązuje on do znanej wypowiedzi św. Pawła, o czekającym wieńcu sprawiedliwości, który wręczy Pan, sprawiedliwy Sędzia. Sam dół posiada formę spłaszczonego stożka z promieniście rozłożonymi liśćmi. Stożkowate zakończenie części dolnej spina winne grono.

Bogactwo biblijnych symboli.

Ambona w zewnętrznym wyrazie nawiązuje do doskonale znanej nam przypowieści o winnym krzewie zawartej w Ewangelii św. Jana 15, 72


1 – 8. Istotnym w przypowieści jest werset 5, w którym Chrystus mówi o sobie: Ja jestem krzewem winnym, a wy latoroślami. Kto trwa we mnie, a ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze mnie nic nie możecie uczynić oraz werset 8 zamykający perykopę: Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. Stąd właśnie w dekoracjach ambony znajdują się liczne symbole winnej latorośli i krzewu. Poza tym w dekoracjach nie brakuje różnego rodzaju owoców. Uważny obserwator dostrzeże m.in. winne grona, owoce granatu, szyszki chmielu i owoce fig. Na bogactwo dekoracji składają się także liczne kwiaty, a wśród nich róże, słoneczniki i być może heliotrop. Dobór kwiatów i owoców nie był prawdopodobnie tylko dziełem przypadku czy mody. Te elementy mają swoją symbolikę i uzupełniają bogatą treść dzieła. Co więcej na trwałe weszły do całej sztuki chrześcijańskiej. Spróbujmy zatem nieco bliżej przyjrzeć się wymowie drzewa granatowego i figowego. Owoc granatu, ze względu na bogactwo zawartych w nim nasion a także z racji jaskrawoczerwonego koloru, zawsze był symbolem pełni życia. Księga Liczb podaje, że wysłani przez Mojżesza zwiadowcy przynieśli z Kanaanu winogrona, granaty i figi. Dla Izraelitów owoce granatu były symbolem obfitego błogosławieństwa, które gwarantowało im przymierze zawarte z Bogiem. Nie dziwi więc, że owoce granatu wyrzeźbiono na spiżowych kapitelach kolumn świątyni Salomona, ani to, że jabłka granatowe zdobiły obrzeża szaty najwyższego kapłana. Nawiązując do odpowiednich tekstów Starego Testamentu, Ojcowie Kościoła w owocach granatu widzieli symbol Kościoła Chrystusowego. I jeszcze jedna uwaga. W sztuce koptyjskiej drzewo granatu było symbolem zmartwychwstania. U malarzy XV i XVI wieku kroczące obok Maryi Dziecię Jezus trzyma w ręku jabłko granatu. Ono oznaczało nowe życie, które Chrystus przyniósł światu. Do tych rozważań dodajmy jeszcze jedną ciekawostkę. Trzymając w dłoni owoc granatu zauważymy na jego szczycie coś w rodzaju korony, którą tworzą zdrewniałe działki kielicha. W tym sensie posłużył on jako prototyp korony królewskiej. Koniecznie musimy zatrzymać się nad wymową owoców figi. Chociaż te egzotyczne owoce można dość łatwo kupić, to jednak ich symbolika jest mało znana. Jeśli funkcjonuje w codziennym języku, to tylko na sposób przysłowia. Drzewa figowe rosną w krajach basenu Morza Śródziemnego. W starożytności stanowiły jeden z głównych artykułów 73


spożywczych. W owocach drzewa figowego widziano symbol płodności. Nas jednak interesuje najbardziej symbolika biblijna. W Palestynie figi należały do najbardziej popularnych owoców. Księga Liczb za ich pomocą ukazuje kontrast między ziemią obiecaną, która otrzymali Izraelici, a pustynią, z której przyszli, gdzie nie ma ani drzew figowych, ani winorośli, ani drzew granatowych, a nawet wody do picia. Psalm 105 powiada, że gdy Bóg okazuje zagniewanie nad swoim ludem poraża winorośle i drzewa figowe. Z kolei prorok Habakuk tak opowiada o czasach ostatecznych, o przyjściu Boga: Na widok Twój trzęsą się góry... Słońce i księżyc stoją w swoim miejscu. Drzewo figowe nie rozwija pąków, nie dają plonu winnice. Ciekawe zdanie zawiera l Mch 14, 12: a Izrael cieszył się i bardzo radował. Każdy zasiadł w cieniu swojej winnicy i figowego drzewa, i nie było takiego, kto by ich strachem napełniał. Warto zwrócić uwagę na zwrot: zasiadł w cieniu swojej winnicy i figowego drzewa. Otóż zasiadanie pod drzewem figowym było obrazem pokoju, tego pokoju, który Bóg przynosi człowiekowi. Za pomocą takiego samego symbolu prorok Micheasz przedstawił przyszłe królestwo mesjańskie. Podczas działalności nauczycielskiej Chrystus często używał obrazu drzewa figowego. O takim, które nie rodzi żadnych owoców mówił, że zostanie wycięte. Tak dzieje się wtedy, gdy wiara nie będzie owocować dobrymi uczynkami. W mowie eschatologicznej obraz drzewa figowego posłużył Jezusowi do przekazania nauki o końcu świata: Gdy jego gałązka staje się soczysta i liście wypuszcza, poznajecie, że zbliża się lato. Tak samo i wy, kiedy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach. I jeszcze krótka refleksja związana z liśćmi figi. One były symbolem grzechu, którym okryli się w raju pierwsi rodzice po złamaniu Bożego zakazu. Nie na tym jednak koniec. Gałązki figowe zapowiadały, że przyjdzie zmiłowanie Boże. W takim duchu pisał św. Augustyn: Jak przez drzewo wszyscyśmy pomarli, tak przez drzewo wszyscy ożyliśmy na nowo. Jedno drzewo ukazało nam naszą nagość, drugie zaś okryło nas liśćmi swojego miłosierdzia.

Księga i słońce.

Ładny profil posiada parapet ambony z liściastym fryzem. Warto zwrócić uwagę na to, co znajduje się za plecami stojącego na ambonie kaznodziei. Ta scena przypomina nieustannie, że Pismo Święte jest darem samego 74


Boża dłoń i Księga. Fot. R. Serba.

Boga, jest jakby Bożym listem. Oto pod baldachimem widzimy zasłonę bądź draperię przechodzącą w chmurę albo obłok. W języku biblijnym są to znaki Bożej obecności. Zasłona może również obrazować niebo, które Bóg rozciągnął jak tkaninę i rozpiął jak namiot mieszkalny, Iz 40, 22. Z obłoku wyłania się ręka, a więc w zamiarze artysty Boża dłoń, podająca otwartą księgę. Tylko zainteresowani sztuką wiedzą, że najstarszy w chrześcijaństwie symbol Boga Ojca to wyłaniająca się z obłoków ręka. Na zbytkach pochodzących z katakumb i na starochrześcijańskich sarkofagach znak ten zapowiadał pojawienie się Boga. Niewątpliwie źródłem tej inspiracji była symboliczna ręka Boża, szczególnie widoczna w wizji Ezechiela. Sam prorok tak napisał: Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi, Ez 2, 9. Do pewnego czasu uzupełnieniem sceny z Bożą ręką podającą księgę były napisy, które każdorazowo mogli czytać uczestnicy reformowanej liturgii, oczywiście ilekroć spoglądali w kierunku kaznodziei. Otóż, na emporze z prawej i lewej strony omawianej sceny były wypisane słowa z Nowego Testamentu. Wykonano je w języku niemieckim. Napis pierwszy: So jemand redet, dass er`s rede als Gotteswort, 1P 4, 11 oraz drugi: So seht nun darauf, wie ihr zuhoeret, Łk 8, 18. Pierwszy tekst pochodzi 75


dokładnie z 1 Listu św. Piotra Apostoła. Biblia tyniecka tłumaczy go następująco: Jeżeli kto ma (dar) przemawiania, niech to będą jakby słowa Boże. Werset drugi to słowa Pana Jezusa z Ewangelii św. Łukasza, które przetłumaczono następująco: Uważajcie więc, jak słuchacie. Oba zdania zawierały ważne przesłanie, adresowane zarówno dla kaznodziei, jak i dla wsłuchujących się w Słowo Boże. Nad omawianą sceną, pod baldachimem, wyrzeźbiono promieniujące słońce, biblijny symbol Chrystusa, który jest wschodzącym słońcem, oświecającym tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają , por. Łk l, 78n. Motyw słońca, począwszy od dzieła stworzenia, wielokrotnie pojawia się na kartach Biblii. Jeśli chodzi o Stary Testament ważny dla chrześcijaństwa tekst stanowi wypowiedź zawarta w Księdze Malachiasza: A dla was czczących moje imię wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach, Ml 3, 20. Sam Jezus posłużył się obrazem słońca na wyrażenie miłości Boga. On sprawia, że Jego słońce świeci na złymi dobrymi. Na górze Tabor, w czasie przemienienia, gdzie wobec wybranych apostołów Jezus odsłonił tajemnicę swojego bóstwa, oblicze Jego zajaśniało jak słońce, a Jego odzienie stało się białe jak światło, Mt 17, 2. Jeśli Chrystus został nazwany słońcem sprawiedliwości, to wcale nie dziwi, że chrześcijanie pierwszych wieków modlili się zwróceni ku wschodowi. Św. Hilary z Poitiers przyrównywał logos z Ewangelii św. Jana do słońca: jego promienie są zawsze gotowe oświecać dusze ludzkie, ilekroć i gdziekolwiek się ku nim otworzą. Wyżej wspomniano, że w bogatą dekorację ambony wpleciono kwiaty heliotropu i słonecznika. Niech komentarzem w odniesieniu do tego ostatniego będą słowa A. Mickiewicza: Słonecznik, licem pięknym, gorejącym, kręci się za słońcem. Podobnie chrześcijanin zawsze podąża za Chrystusem. Po tej krótkiej dygresji powróćmy jeszcze na chwilę do wyrzeźbionej na ambonie, otwartej księgi. Niegdyś na jej stronicach znajdował się napis w języku niemieckim: Ein ewiges Ewangelium Offbg. Joh. 14, tzn. Odwieczna Dobra Nowina Apk 14, 6. Nie wiadomo, kiedy został on zamalowany bądź usunięty. Dla pełnej ilustracji warto podać cały werset, z którego pochodzą cytowane słowa: Potem ujrzałem innego anioła lecącego przez środek nieba, mającego odwieczną Dobrą Nowinę do obwieszczenia tym, którzy siedzą na ziemi, wszystkim narodom, szczepom róż76


Ażurowe zwieńczenie. Fot. R. Serba.

nojęzycznym i ludom. Wołał on głosem donośnym: „Ulęknijcie się Boga i dajcie Mu chwałę, bo nadeszła godzina Jego sądu. Oddajcie pokłon Temu, który uczynił niebo i ziemię, morze i źródła wód”. Umieszczone w napisie słowa zawierają uniwersalistyczne przesłanie. Odwieczne orędzie mówi bowiem o możliwości podjęcia pokuty, o sądzie i ostatecznej nagrodzie.

Ażurowo – wolutowe zwieńczenie.

Korona. Fot. P. Michalak.

Nad korpusem ambony możemy podziwiać okazały, zawieszony baldachim. Pierwotnie, gdy ambona stała przy drugim filarze, baldachim był zawieszony nieco wyżej. Wskazują na to stare zdjęcia. Pod baldachimem dostrzegamy, podwieszone, kwiatowe girlandy. Lekkość całej konstrukcji nadaje ażurowo – wolutowe zwieńczenie. Na jego szczycie dostrzegamy osadzoną ażurową koronę. Wieńczy ją krzyż o czterech równych ramionach. Reprezentuje ona typowy przykład korony królewskiej. Słowo korona pochodzi od łaciń77


skiego rzeczownika corona i oznacza wieniec. W historii właśnie ona była najpopularniejszym symbolem władzy i panowania. Ciekawym może być takt, że ten symbol z czasem uległ rozszerzeniu i oznaczał również państwo. Jako przykład niech posłuży nazwa Corona Regni Poloniae znana z naszych, ojczystych dziejów. Niewątpliwie starsi czytelnicy pamiętają wezwanie z Litanii Loretańskiej, Królowo Korony Polskiej, dziś już nieobecne. W odniesieniu do naszej ambony korona staje się poniekąd atrybutem potęgi i mocy i panowania Słowa Bożego. Wydaje się stosownym, aby patrząc na koronę ambony dostrzec wewnętrzny związek z Dawne usytuowanie ambony. Archiwum parafialne. kontekstem dawnego napisu na księdze, chodzi tu o przypomniane już wyżej słowa apokaliptycznego anioła : Ulęknijcie się Boga i dajcie Mu chwałę, bo nadeszła godzina Jego sądu. Oddajcie pokłon Temu, który uczynił niebo i ziemię, morze i źródła wód. Niegdyś do ambony był przymocowany zegar piaskowy, zwany często klepsydrą. Według dra Świderskiego, zegar uległ zniszczeniu. Szkoda, gdyż rzadko można spotkać takie zestawienie, jakim jest ambona z przytwierdzonym zegarem. Na kartach Pisma św. wielokrotnie mówi się o przemijaniu czasu. Wymowne są słowa ze Starego Testamentu: Idziemy drogą, którą nie będziemy wracać. Stąd zdaniem św. Pawła każdy czas jest stosowny do głoszenia Ewangelii. Apostoł narodów w Drugim Liście do Tymoteusza napisał: ... głoś naukę, nastawaj 78


w porę, nie w porę, (w razie potrzeby) wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością ilekroć nauczasz, 2 Tm 4, 2.

Zaginione herby.

W niektórych, starszych opracowaniach dotyczących ambony podawano, że z przodu na baldachimie były widoczne herby Aleksandra Żychlińskiego i jego żony – Joanny Eleonory z Saliszów. Umieszczenie herbu na jakimś dziele sztuki było pewnym sposobem na przejście do historii. To tak, jak gdyby dziś pozostawić swój podpis, albo parafkę. Jednak dziś można się sporo namęczyć i oglądać naszą ambonę ze wszystkich stron, a wspomnianego herbu nie znaleźć. W tym momencie każdy zada pytanie, dlaczego? Odpowiedź jest poniekąd zaskakująca, bo go po prostu nie ma. Zniknął bowiem bezpowrotnie. Zniknął przed laty i co najdziwniejsze, miało to związek z odnawianiem i pozłacaniem ambony. Nawet niewprawne oko zauważy, że pomiędzy obecnym ażurowo – wolutowym zwieńczeniem, a usadowioną na nim koroną jest dziwny dysonans. Korona wydaje się być zbyt małą w stosunku do zwieńczenia, na którym spoczywa. I jest to spostrzeżenie ze wszech miar słuszne. Nad istniejącym obecnie ażurowo – wolutowym zwieńczeniem ambony, w przeszłości istniało jeszcze jedno, znacznie mniejszych rozmiarów zwieńczenie. Na nim właśnie znajdowały się wspomniane herby Aleksandra Żychlińskiego i jego żony Joanny Eleonory. Fakt istnienia mniejszego zwieńczenia potwierdzają archiwalne fotografie ambony. Jednakowoż nie jest to jedyny dowód. Na górze obecnego zwieńczenia można znaleźć ślady, które wskazują, że pod koroną jeszcze coś było. Wyraźnie widać miejsca zamocowania mniejszego zwieńczenia. Wobec tego może ktoś zapyta, co się z nim stało? Pytanie poniekąd intrygujące, bo jak może coś nagle zniknąć z kościoła. Otóż w trakcie wiele lat temu podjętej renowacji ambony okazało się, że pewne jej elementy były w stadium rozsypki. W najgorszym stanie było właśnie owo, mniejszych rozmiarów, zwieńczenie. Szkoda, że nie podjęto wtedy próby jego odtworzenia. Można je było ocalić od zapomnienia, a tak przeminęło bezpowrotnie.

79


Ołtarzyk Matki Bożej Wspomożycielki. W naszym kościele nie ma bocznych ołtarzy, ani kaplic. Jednak zainteresowanie wchodzących, wzbudza mały ołtarzyk w pobliżu bocznego wejścia do nawy, od strony zakrystii, nad którym umieszczono obraz. Wielu przychodzących do świątyni zatrzymuje się przy nim na modlitwę. Jest to obraz Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Aby móc, jak najlepiej zrozumieć jego przesłanie, spróbujmy choćby w zarysie prześledzić dzieje kultu Wspomożycielki i przyjrzeć się najsłynniejszym wizerunkom.

Zarys kultu.

Można powiedzieć, że nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa. Sam tytuł zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół powierzał Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci. Pierwszym, który w historii Kościoła użył słowa Wspomożycielka, to św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski. Pisze on wprost, że Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych. Podobnym określeniem posłużył się Grzegorz z Nazjanzu, patriarcha Konstantynopola. Pierwotne nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, jako do Wspomożycielki zawierało w sobie przekonanie wiernych o wszechpośrednictwie łaski, to znaczy, że Maryja jest Szafarką Bożych łask. Do wieku XVI, powstało bardzo wiele sanktuariów, które wyrażały wiarę i ufność w skuteczność orędownictwa Maryi. W samej Italii pod wezwaniem Maryi Wspomożycielki istnieje ponad 20 sanktuariów. Kilka obrazów Matki Bożej Wspomożycielki zostało nawet koronowanych koronami papieskimi. Krajem, gdzie najżywiej rozwinął się ongiś kult Wspomożycielki, była Bawaria. Tam nazywano Ją wprost Patronką. Na figurze wykonanej przez Krumpera, która była na zamku w Monachium, widniał napis Patronka Bawarii. Pierwszy kościół pod wezwaniem Wspomożycielki w Bawarii stanął w Pasawie w roku 1624. Zasłynęła w nim rychło figura Matki Bożej, kopia obrazu Cranacha. Pątnicy witają Ją okrzykiem: Maria hilf!, tzn. Maryjo, wspomagaj. Od tego okrzyku nazwano i górę i sanktuarium Maria hilf! Sanktuarium zawiadują po dziś dzień kapucyni. Dnia 7 X 1571r. oręż chrześcijański odniósł decydujące zwycięstwo nad flotą turecką, która bezpośrednio zagrażała Italii. Na pamiątkę 80


tego zwycięstwa papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie Wspomożenie wiernych, módl się za nami. Dnia 12 IX 1683r. zostali Turcy rozgromieni przez króla polskiego, Jana III Sobieskiego, pod Wiedniem. W podziękowaniu Matce Bożej, za to zwycięstwo, papież bł. Innocenty XI w roku 1684 zatwierdził w Monachium, przy kościele Św. Piotra, bractwo Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, rychło podniesione do rangi arcybractwa. Wreszcie urzędowo do liturgii Kościoła tytuł Matki Bożej Wspomożenia Wiernych wszedł w 1816r. Wtedy papież Pius VII ustanowił święto Matki Bożej pod tym wezwaniem i wyznaczył na dzień 24 maja. Nie był to dzień przypadkowy. Właśnie tego dnia, papież uwolniony z niewoli Napoleona, mógł szczęśliwie powrócić na osieroconą przez szereg lat stolicę Rzymską. W takim biegu rzeczy ustanowione święto było podziękowaniem Matce Bożej, a wymienione wyżej wydarzenia przyczyniły się do spopularyzowania kultu Wspomożycielki. Pierwszym obrazem Matki Bożej, który pod tym imieniem, ale w nowym już charakterze był czczony, to obraz Łukasza Cranacha Starszego. Znany artysta namalował ten wizerunek Matki Bożej w roku 1516 dla galerii elekta saskiego, Jerzego I w Dreźnie. Od roku 1622 znajdował się on w kościele kapucynów w Pasawie, gdzie zasłynął cudami. Po zwycięstwie Jana Sobieskiego pod Wiedniem sława obrazu tego tak wzrosła, że powstało tam głośne na całe Niemcy sanktuarium, a obrazy Matki Bożej Pasawskiej zaczęły rozpowszechniać się po świecie. W samej diecezji pasawskiej powstało ok. 150 miejsc, gdzie odbierała od wiernych cześć kopia obrazu Cranacha. W diecezji Innsbruck (Tyrol) powstało 70 świątyń ku czci Wspomożycielki z obrazem Cranacha. Łącznie w samych jedynie tych dwóch diecezjach miała Ona aż 220 miejsc kultu. W sanktuarium w Innsbrucku jest czczony obraz – oryginał Cranacha. Kościół ku czci Wspomożycielki wystawiono tu w 1657r. jako wotum dziękczynne za szczęśliwe zakończenie wojny 30-letniej (1618 – 1648). W Niemczech aż 15 jego kopii zasłynęło również łaskami. Jan Sobieski po zwycięstwie nad Wiedniem sprowadził do Warszawy figurę Matki Bożej z Passau (kopia obrazu cudownego) i umieścił ją w centralnym miejscu stolicy, na Krakowskim Przedmieściu, gdzie do dnia dzisiejszego można ją oglądać. Obraz Matki Bożej, Pasawskiej Wspomożycielki, nie był jednak jedynym. Powstało wiele innych. Wszystkie jednak miały ten sam charakter, zostały wzniesione jako wotum dziękczynne za odniesione zwycięstwo 81


wojenne, gdy się ważyły losy Kościoła albo poszczególnych narodów. Do najgłośniejszych sanktuariów z tego czasu należą: sanktuarium w Passau, w Monachium i w katedrze w Amalfi, gdzie św. Alfons Liguori w 1756r. wygłaszał swoje kazania. Nowy rodział w historii kultu rozpoczyna św. Jan Bosko (1815 – 1888). On też ustala typ własny wizerunku Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Przywraca też jego treści pierwotne, szerokie znaczenie, nie zacieśniając go li tylko do wojennych czy politycznych wydarzeń. Typ ten nawet otrzymał nazwę wśród ludu Madonny św. Jana Bosko. Ten święty żył w czasach bardzo niespokojnych i dla Kościoła Chrystusowego wręcz groźnych. Dlatego widział on w kulcie Wspomożycielki jakiś ogólny krzyk całego chrześcijaństwa, jako wołanie do Tej, która tak skutecznie umiała dotąd odpierać wszelkie ataki nieprzyjaciela. W tym wezwaniu widział św. Jan Bosko równocześnie jakby mobilizacje wszystkich sił synów światłości do walki z synami ciemności pod sztandarem Maryi. Zdawał sobie dobrze sprawę, że każdy z nas ma swoje troski i potrzeby, że walka toczy się nie tylko na wielkich frontach, ale także o każdą duszę nieśmiertelną.

Najsłynniejsze wizerunki Matki Bożej Wspomożycielki.

Na świecie istnieje co najmniej kilkanaście typów wizerunków Matki Bożej pod wezwaniem Wspomożycielki. Dwa są jednak najwięcej znane: pasawski i turyński. Obraz turyński należy do największych w ikonografii wśród obrazów ołtarzowych. Liczy bowiem 8 m wysokości i 4 m szerokości. Obraz przedstawia Maryję jako królową, w sukni czerwonej, w płaszczu niebieskim. Na głowie ma koronę, nad którą jest druga korona z gwiazd 12. Maryja na lewej ręce trzyma Boże Dziecię w zielonej sukience i w koronie. Dzieciątko trzyma obie ręce rozłożone i wyciągnięte, jak na powitanie. Matka Boża w prawej dłoni trzyma szczerozłote berło, dar sługi Bożego, księcia Augusta Czartoryskiego. Nad Maryją unosi się Duch Święty w postaci gołębicy. Dookoła w górze wieniec aniołów, a poniżej 12 Apostołów. W tyle, tło stanowi wzgórze Superga ze znanym sanktuarium Matki Bożej, do którego św. Jan Bosko w latach swojej młodości nieraz podążał, a u stóp wzgórza widnieje bazylika Maryi Wspomożycielki w swojej budowie pierwotnej, z jedną kopułą i dwoma wieżyczkami. Ramę potężnego obrazu stanowi obramowanie z barwnych marmurów i lamp wiecznych. Niezwykłe łaski zaczęły się dziać jeszcze za życia św. Jana Bosko. 82


Za cudowną uważa się również figurę Matki Bożej Wspomożycielki, umieszczoną w pięknej niszy bazyliki turyńskiej, obnoszoną w czasie procesji. Według jej wzoru wykonano tysiące podobnych w świecie. Wierną kopią wizerunku Matki Bożej Wspomożycielki Turyńskiej jest obraz w kościele salezjańskim w Oświęcimiu.

... gdzie króluje Jej Oblicze.

Pora z tej krótkiej pielgrzymki powrócić do naszej świątyni. Tu miejsce poświęcone czci Matki Bożej wybrał ks. K. Pietrzak, ówczesny proboszcz. Ołtarz boczny wykonano 1978r., a za materiał posłużył marmur i granit. Kamienny ołtarzyk powstał w tym czasie, gdy w kościele była kładziona nowa, marmurowa posadzka. Wymienione prace są dziełem Edmunda Kopecia, mistrza kamieniarskiego z Leszna. Marmur pochodzi ze Sławniowic Śląskich. Obraz Matki Bożej Wspomożycielki, który znajduje się w naszym kościele, namalowała siostra Joanna Szymkowiak ze Zgromadzenia Sióstr Elżbietanek. Dzieło siostry artystki w wielu elementach nawiązuje do omówionego wcześniej wizerunku pasawskiego. Na naszym obrazie Maryja została przedstawiona jako królowa. Do tej godności nawiązuje korona na głowie i berło w prawej dłoni. Matka Boża jest ubrana w czerwoną suknię. Na ramionach ma zarzucony niebieski płaszcz, którego poły podtrzymuje lewą ręką. Na tej samej ręce trzyma Dziecię Jezus. Dzieciątko jest ubrane w jasną koszulkę. Na głowie ma koronę. Podobnie, jak na obrazie passawskim ma Ono ręce rozłożone, wyciągnięte, jak w geście powitania. Obie postaci, z prawej i lewej strony, otaczają chóry aniołów. Obraz Matki Bożej Wspomożycielki umieszczono w pięknej, złotej ramie. Na zakończenie warto przypomnieć pieśń Gdy trwoga nas ogarnia. Tekst i melodia tego przepięknego utworu pochodzi z ok. 1890r. Gdy trwoga nas ogarnia, Matko, wspomóż nas, I smutku skróć cierpienia Matko, wspomóż nas. Matko, wspomagaj nas Nieustannie w każdy czas, Nieustannie w każdy czas.

83


Ołtarzyk. Fot. A. Przewoźny.

84


Największe organy w Lesznie. Obecny, okazały instrument, wyróżniający się pięknym brzmieniem, posiada 30 głosów, dwa manuały i pedał. Aby móc dokładnie go obejrzeć należy wejść na najwyższą emporę, zwaną potocznie organową. W tym celu musimy pokonać aż 40 stopni. Trud wchodzenia zostaje jednak nagrodzony wspaniałym widokiem na całe wnętrze kościoła. Z tej perspektywy widać doskonale, jak wielka jest jego kubatura. My, jednak wchodzimy tam po to, by bliżej zapoznać się z największymi organami w Lesznie. Czas wspinaczki przeznaczmy na zapoznanie się, przynajmniej w ogólności z muzyką, do której dodajemy przymiotnik religijna, bo za chwilę będziemy mieli możliwość prześledzić proces powstawania niezwykłego instrumentu muzycznego, jakim były i pozostają nieustannie organy.

Organy widziane z rusztowania pod sklepieniem. Fot. autor.

85


O muzyce religijnej i powstaniu organów.

Przez całe dzieje muzyka wywierała i niewątpliwie wywiera, aż po dzień dzisiejszy, znacznie silniejszy wpływ na człowieka, niż inne rodzaje sztuki. Jednocześnie jest zbyt nieuchwytna; ginie wraz z dźwiękiem, nawet jeśli przybierze kształt zapisu nutowego. W zależności od charakteru nastraja ludzką duszę, wesoło albo poważnie, radośnie albo smutno. Muzyka religijna sprzyja duchowi modlitwy i medytacji. Kryje się w niej zdolność poruszania bez słów głębin ludzkiego serca. Gra organowa, pieśni polifoniczne, mogą stać się odbiciem niebiańskiej harmonii i rzeczywiście do głębi wzruszać, a w rezultacie podnosić na duchu. Jednakże jest też muzyka, która pochodzi z piekła albo w nim ma swoje korzenie, pobudza namiętności, jest dzika, nieokrzesana i przy tym swawolna. Być może teraz niejeden z nas postawi sobie pytanie, kiedy na ziemi pojawił się pierwszy śpiew? Odpowiedź poniekąd przynosi Biblia. Ona obwieszcza, że pierwsze melodyjne głosy rozbrzmiały na ziemi od piątego dnia stworzenia. Były to głosy ptaków śpiewających. Ich śpiew jest wyrazem radości życia, wypływa z rozkoszy miłosnej, która wabi, gdyż pragnie się łączyć, aby rodzić życie. Choć pieśni te, rodzą się z naturalnego popędu, to przecież są one wyrazem radości nierozumnego stworzenia, a w najgłębszym zaś sensie, chwałą okazywaną Bogu. Można zapewne przyjąć, że Adam i Ewa w swym stanie niedotkniętym grzechem śpiewali i radowali się szczęściem, jakie było im dane w raju. Od starożytności przypisywano muzyce leczącą moc. Stary Testament opowiada o Dawidzie, który swoją grą na cytrze odpędzał od Saula złego ducha, (l Sm 16,23). Druga Księga Królewska mówi, że prorok Elizeusz, gdy oczekiwano od niego jakiejś wskazówki od Pana, kazał przyprowadzić do siebie harfiarza, aby jego gra wprowadziła go w nastrój modlitewny. Kiedy zaś harfiarz grał na strunach, spoczęła na nim ręka Pańska, (2 Krl 3,15). Cytowane wyżej słowa należy rozumieć w tym sensie, że proroka napełnił duch wieszczy. Nadprzyrodzona siła muzyki religijnej objawiła się w niezwykły sposób w czasie poświęcania świątyni Salomona: Kiedy podnieśli głos wysoko przy wtórze trąb, cymbałów i instrumentów muzycznych przy wychwalaniu Pana, że jest dobry i, że na wieki Jego łaskawość, świątynia napełniła się obłokiem chwały Pańskiej, (2 Krn 5, 13n.). W starożytności znano, wykonywane zresztą w bardzo prymitywny sposób, instrumenty strunowe, dęte i perkusyjne. Wiedza o nich jest ważna 86


dla zrozumienia późniejszej symboliki chrześcijańskiej. Pośród instrumentów dętych najstarszymi są syrynga i flet. O ile flet stanowi instrument znany, gorzej jest ze znajomością tego pierwszego. Syryngę budowano z kilku ułożonych obok siebie piszczałek. Za podstawowy materiał do wyrobu piszczałek służyły wydrążone kości, a także wydrążone gałązki lub trzciny. Egipskie obrazy, które spotykamy w grobowcach, przedstawiają już udoskonaloną formę fletów, i to zarówno pojedynczych, jak i podwójnych. Stąd można wnioskować o ich częstym używaniu. Na wzór syryngi zaczęto z czasem konstruować instrumenty, w których zastosowano woreczki skórzane pozwalające wytwarzać strumień powietrza zastępujący dmuchanie. Te instrumenty są poprzednikami naszych dzisiejszych organów. Określenie organum, które znajdujemy w Psalmie 150, było jednak początkowo tylko ogólną nazwą instrumentu. Organy wodne, zwane w basenie Morza Śródziemnego organum hydraulicum, wynalazł około 140 r. przed Chrystusem w Aleksandrii mechanik Ktesibios i były stale udoskonalane. Na czym polegała rola wody w organach hydraulicznych? Woda była elementem służącym do sprężania powietrza poprzez zanurzony dzwon. Takim sposobem wytwarzało się ciśnienie i podciśnienie. Sprężone powietrze wychodziło rurą z dzwonu do skrzyni wiatrowej, na której stały piszczałki. W literaturze można natknąć się na informację, że organy skonstruowane przez Ktesibiosa były instrumentem o 52 piszczałkach, ustawionych w 4 rzędach po 13 piszczałek. Organy na obszar państwa Franków sprowadzili Pepin i Karol Wielki. W drugiej połowie VII wieku papież Witalian I (657 – 672) wydał zezwolenie na wprowadzenie organów do liturgii Kościoła Zachodniego. Od X wieku stały się coraz popularniejsze, co więcej uznano je za właściwy instrument kościelny, dla którego Rytuał Rzymski przewidział specjalne błogosławieństwo. Pierwszym, bezspornym dowodem istnienia organów pneumatycznych, czyli takich, w których powietrze pod ciśnieniem wytwarzane było przy pomocy skórzanych miechów, jest odwzorowanie zachowane na obelisku, pochodzącym z roku 393. Wzniesiono go za panowania bizantyjskiego cesarza Teodozjusza I Wielkiego. Od średniowiecza następuje dalszy rozwój budownictwa organowego z coraz doskonalszymi rozwiązaniami mechanicznymi i muzycznymi. W XIV wieku istniały już instrumenty z trzema manuałami. Coraz 87


nowsze rozwiązania techniczne przyczyniły się do zmniejszenia ciężaru gry. Dzięki temu na organach można było grać palcami, a nie jak przedtem pięściami i łokciami. Również w XIV wieku pojawia się w organach klawiatura nożna, tzw. pedał. Początkowo jego znaczenie było raczej drugorzędne. Nie był samodzielną klawiaturą i nie posiadał własnych rzędów piszczałek. Klawisze pedału połączone były za pomocą linek z klawiszami manuału i służyły głównie do ułatwienia gry na ciężko działających klawiszach manuału. Także nasze organy wpisują się w ogólne dzieje tego niezwykłego instrumentu i są świadectwem XIX-wiecznej myśli w tym zakresie.

290 – letnia historia.

Trudno odpowiedzieć na pytanie, kiedy po raz pierwszy w kościele św. Jana zabrzmiały organy. Można jednak z całą pewnością stwierdzić, że teraz dobiega końca 290 rok ich obecności. Na czym opieramy to przekonanie? Otóż 9 VIII 1717r. Krzysztof Szembek, biskup poznański, powołał pięcioosobową komisję, której zlecił wizytację kościołów protestanckich w Lesznie. Ówczesne prawo nakładało na biskupa taki obowiązek nie tylko w odniesieniu do kościołów katolickich, lecz także w odniesieniu do innowierczych, które funkcjonowały w granicach diecezji. W sprawozdaniu komisji znalazło się ciekawe zdanie dotyczące zboru św. Jana. Warto je zacytować w całości: Kościół kalwiński zaś, mający stare ściany, pokryty jest nowym dachem, wewnątrz ozdobiony nowym sufitem, drewnianymi chórami i organami. Wynika Pogląd na emporę organową wg starego modelu kościoła. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Kulińska z tego, że na wyposażeniu 88


zboru były już organy. Trzeba podziwiać działania ówczesnej gminy, która w szybkim tempie usunęła zniszczenia po pożodze z nieszczęsnego 1707r. i zakupiła organy. Ten instrument przetrwał prawdopodobnie do połowy XIX wieku. Tak przynajmniej należy sądzić ze względu na brak odpowiednich źródeł. Zapoznawanie się z istniejącymi organami, wbrew wszelkim pozorom, nie będzie zbyt łatwym zadaniem. W tym zakresie powodem są pewne rozbieżności związane z datą ich powstania. Najczęściej, jako czas budowy podaje się rok 1882, a jako wykonawcę firmę Gebrueder Walter z Góry. Taką hipotezę wysunął Bronisław Cepka, którego firma przeprowadzała ostatnią naprawę instrumentu. Dziś trudno dociec na jakiej podstawie oparto twierdzenie dotyczące wykonawcy. Tymczasem w ogólnie dostępnym wykazie, gdzie podano wszystkie organy zbudowane przez firmę Gebrueder Walter, nie figuruje kościół św. Jana w Lesznie. Co więcej ów wykaz obejmuje nie tylko nowo zbudowane organy, lecz także te, które wymieniona firma naprawiała bądź udoskonalała. Trudno przypuszczać, aby znany i bogaty w tradycję zbór św. Jana, pominięto przez zwyczajne zapomnienie. Coś takiego zupełnie nie wchodzi w rachubę. Zważywszy na to, że wspomniane zestawienie, wymienia nawet małe wiejskie kościółki, to trudno byłoby zrozumieć pominięcie znacznego miasta, jakim wówczas było Leszno. W tym biegu rzeczy należy raczej sądzić, iż kto inny budował nasz instrument. Spróbujmy podjąć to wezwanie. Całkowicie nieoczekiwaną odpowiedź przynosi Jahrbuechlein der ev-reform. Johannis – Gemeinde z 1912r. W tym roczniku jest krótka notka poświęcona organom. Wynika z niej, że powstały one w latach 1852 – 1859, a budowniczym jest Neubauer, niewykluczone iż mógł być on związany w jakiś sposób z firmą Gebrueder Walter. Wynikałoby więc, że są niemal o 30 lat starsze niż się powszechnie sądzi. Co więcej, i to w pewnym sensie jest zaskakujące dla współczesnego odbiorcy, od samego początku zostały wadliwie zbudowane. Te uwarunkowania sprawiły, że bardzo wcześnie, bo już w 1874r. trzeba było podjąć kroki naprawcze. Z zadaniem zwrócono się do tutejszego budowniczego organów, o nazwisku Schneider. W każdym bądź razie, jak podaje notka z 1912r., wartościowe dzieło zostało gruntownie odnowione. Jednak jak dalej zauważył autor organy nie odpowiadają już poziomowi dzisiejszej techniki. Dlatego coraz częściej myślimy o zorganizowaniu funduszu organowego i prosimy o łaskawą współpomoc dobrotliwych współparafian 89


i przyjaciół tej parafii. Z powyższej relacji wynika pewność, że możemy organy datować na drugą połowę XIX wieku. Natomiast nie wiemy, czy zorganizowano zapowiadany fundusz i jakie prace podjęto. Organy znacznie ucierpiały podczas I wojny światowej. Na cele wojenne Niemcy skonfiskowali piszczałki wykonane z metali szlachetnych, z mosiądzu i cyny. Puste miejsca w ogołoconym prospekcie zakryto brokatową zasłoną. Taki stan przetrwał do 1976r. Wtedy usunięto zasłonę zakrywającą pustą przestrzeń po dawnych piszczałkach. W ich miejsce tymczasowo wstawiono drewniane imitacje. Atrapy wykonał stolarz, Stanisław Borowiak z Rydzyny. Organy doczekały się kapitalnego remontu dopiero w roku 1993. Od zapowiadanych w 1912r. napraw upłynęło zatem kilkadziesiąt lat. Ks. prob. K. Pietrzak przeprowadzenie niezbędnych prac zlecił Zakładowi Budowy i Napraw Organów Cepka Bronisław i Synowie z Popowa pod Wronkami. Zakres remontu okazał się bardzo szeroki. Wyremontowano całe wnętrze instrumentu. Wstawiono liczne nowe piszczałki cynowe i miedziane. Dotychczasowe drewniane atrapy zastąpiono piszczałkami miedzianymi. Stara dyspozycja 31 głosowa została zmieniona na 30 głosową. Aktualnie organy posiadają 1897 grających piszczałek oraz 44 miedziane, pełniące funkcję ozdobną prospektu. I może jeszcze jedna ciekawostka. Największa piszczałka ma długość 4,7 m., a najmniejsza 1,6 cm. Kontuar otrzymał nową klawiaturę nożną. W manuałach dano nowe naklejki, a prowadnice klawiszy zostały oklejone kaszmirem. Wzmocniono konstrukcję II manuału. Oba manuały i pedał posiadają oddzielne wentyle powietrzne. Odremontowane organy poświęcił ks. bp Zdzislaw Fortuniak 23 VI 1994r.

Wielka szafa i prospekt organowy.

Zapoznawanie z organami kościoła św. Jana rozpocznijmy od tego co najbardziej widoczne. Niezwykły instrument, jakim są organy jest obudowany tzw. szafą organową. Ma ona następujące wymiary: 6 m wysokości, 5,3 m szerokości i 2,7 m głębokości. Niezłe parametry, prawda? W sumie jest to ponad 86 m3, a więc kubatura bardzo dużego pokoju. Szafa organowa jest wykonana z drewna. W niej mieści się mechanizm i piszczałki. Oprócz zabudowy estetycznej szafa spełnia funkcje akustyczne i ochronne. W bocznych ścianach szafy znajdują się drzwi. Dzięki temu jest swobodny dostęp do wnętrza instrumentu, zwłaszcza wtedy, gdy trze90


ba naprawić jakąś usterkę lub dokonać okresowego przeglądu. Najbardziej widoczną część szafy organowej określa się mianem prospektu. Prospekt organowy jest najczęściej bardzo ozdobny i z reguły mieszczą się w nim największe piszczałki. Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że wygląd zewnętrzny jest niedoskonałym odzwierciedleniem, tego co zawiera skomplikowane wnętrze instrumentu. Prospekt organowy z kościoła św. Jana ma powierzchnię ponad 31 m2. Wykonany został z malowanego drewna, w stylu neogotyckim. Jak już zdążyliśmy się dowiedzieć, było to w drugiej połowie XIX wieku. Powstał wtedy, gdy budowano organy i właściwie w niezmienionej formie przetrwał do naszych czasów. Charakterystyczne są trzy wieżyczki, pośród których środkowa jest dwukondygnacyjna. Owe wieżyczki sprawiają, że sam prospekt nabiera lekkości. Wieżyczki zostały połączone wypukłymi segmentami. Na górze prospektu, przy narożach pojawiają się sterczyny, które w architekturze gotyckiej stanowiły pionowy element dekoracyjny, przybierający zwykle kształt smukłej, czworobocznej wieżyczki, zakończonej od góry ostrosłupem. Krawędzie ostrosłupa najczęściej dekorowano żabkami i zwieńczano kwiatonem. Pod pojęciem żabki rozumie się detal ozdobny w kształcie pączków lub zwiniętych listków osadzonych na łodyżce i odchylających się na zewnątrz. Z kolei kwiaton to detal architektoniczny w kształcie pączka w otoczeniu zazwyczaj czterech liści. Tych elementów dekoracyjnych, charakterystycznych dla gotyku, nie było na prospekcie organowym z kościoła św. Jana. Wprawdzie przy narożach są sterczyny, ale płasko ścięte. Są jednak trochę wyższe niż ażurowe galeryjki. Szerokie pola między wieżyczkami zamknięto ostrymi łukami. W polach umieszczono największe piszczałki. Neogotycki prospekt organowy doskonale komponuje się emporą organową. W szafę organową, w środku prospektu wbudowano kontuar, czyli stół gry. W kontuarze zamontowano dwa manuały i klawiaturę nożną. Jego zadaniem jest sterowanie pracą instrumentu. Podczas wykonywania danego utworu manuały można ze sobą łączyć. Dzięki takiemu rozwiązaniu można ustawić dowolne zestawy brzmieniowe.

Chór 30 głosów.

O organach mówi się, że jest to instrument największy i niezwykły. Poza tym jest najbardziej skomplikowany i najbardziej rozbudowany, a w 91


związku z tym najdroższy. Spotykamy go niemal wyłącznie w kościołach i salach koncertowych. Dla pewnej ilustracji pomyślmy sobie, że każda piszczałka to właściwie osobny dźwięk. Niektóre organy mają ich kilkanaście tysięcy. Nasze zaś wyposażono w 1897 grających piszczałek. Razem tworzą 30 głosów. Jest to ogromna ilość instrumentów dętych uruchamianych trakturą. O tym, co to jest będzie za chwilę. Jakie warunki musi spełniać dany instrument, aby mógł nosić zaszczytną nazwę organy? Mówimy o nich wtedy, kiedy instrument spełnia trzy podstawowe warunki: a więc dźwięk musi być wydobywany przez po-

Wnętrze instrumentu. Fot. P. Michalak.

wietrze przepływające przez piszczałki, ponadto instrument winien posiadać trakturę i miech. Te wszystkie uwarunkowania spełniają nasze organy. Organy piszczałkowe, są największym instrumentem nieporównywalnym z żadnym innym, jaki został wymyślony i to nie tylko pod względem rozmiarów przestrzennych, ale i wielości źródeł fal dźwiękowych, mocy przekazywanej do otoczenia, dynamiki i różnorodności barw oraz możliwości kolorystycznych. Przewyższają nawet w wielu aspektach orkiestrę symfoniczną, chociaż, jak wiemy, organami operuje tylko jeden człowiek. Organy, których zharmonizowane dźwięki towarzyszą śpiewowi, są symbolem harmonii całego stworzenia w składaniu chwały Bogu. 92


Nasz instrument posiada 30 głosów. Każdy głos to jakby oddzielny chór składający się z piszczałek podobnych brzmieniowo. Do każdego dźwięku danego głosu przyporządkowana jest zasadniczo jedna piszczałka. Każdy glos organowy to zespół piszczałek o różnej wysokości dźwięku, ale takiej samej barwie dźwięku. Poszczególne chóry ustawione są na drewnianych skrzynkach zwanych wiatrownicami. Klapy, otwierające bądź zamykające dopływ powietrza z wiatrownic, są obsługiwane przez grającego, którym najczęściej jest organista. To wymaga nie lada mistrzostwa. Ale jak wiemy, zwykle trening czyni mistrza. W obsłudze registrów może pomagać pomocnik muzyka, zwany rejestratorem. Do włączania poszczególnych głosów służą registry. Registry dla estetyki są ozdobne. Na główkach registrów wypisane są nazwy głosów oraz ich stopaż. Stopaż każdego głosu to długość największej piszczałki w danym głosie wyrażona w stopach (jedna stopa to ok. 33, 3 cm). Napisy na registrach wykonano ozdobnym gotykiem w języku niemieckim. Dla poglądu umieszczono je w tabeli. Dyspozycja organów. Registry I manuału: Przed remontem Po remoncie 1. Bordun 16` 1. Bordun 16` 2. Principal 8` 2. Principal 8` 3. Salicjonal 8` 3. Salicjonal 8` 4. Doppelfloete 8` 4. Gemshorn 8` 5. Gemshorn 8` 5. Doppelfloete 8` 6. Quinte 5 1/3` 6. Quinte 5 1/3` 7. Oktave 4` 7. Oktave 4` 8. Salicional 4` 8. Doppelruhrfloete 4` 9. Doppelruhrfloete 4` 9. Quinte 2 2/3` Oktave 2` 10. Quinte 2 2/3` Oktave 2` 10. Oktave 2` 11. Mixturfuenffach 11. Mixturfuenffach 12. Trompet 8` 12. Trompet 8` Razem 898 piszczałek. Razem 898 piszczałek. Registry II manuału: Przed remontem Po remoncie 1. Gedaktfloete 16` 1. Principal 8` 2. Principal 8` 2. Portunal 8` 93


3. Traversfloete 8` 4. Schweitzerfloete 8` 5. Vox Angelika 8` 6. Portunal 8` 7. Gedaktfloete 8` 8. Gamba 8` 9. Gemshorn 4` 10. Portunal 4` 11. Oboe 8`

3. Vox Angelika 8` 4. Gamba 8` 5. Gedaktfloete 8` 6. Salicjonal 4` 7. Gemshorn 4` 8. Waldfloete 2` 9. Quinte 1 1/3` 10. Mixtur 4` 11. Oboe 8`

W sumie 594 piszczałki.

W sumie 756 piszczałek.

Klawiatura nożna, tzw. pedał: Przed remontem: Po remoncie: 1. Principalbas 16’ 1. Principalbas 16’ 2. Violonbas 16’ 2. Subbas 16’ 3. Subbas 16’ 3. Octave 8’ 4. Quintbas 10 2/3’ 4. Basfloete 8’ 5. Octave 8’ 5. Choralbas 4’ 6. Cello 8’ 6. Mixturbas 3’ 7. Trompet 8’ 7. Pozaune 16’ 8. Pozaune 16’ W sumie 216 piszczałek.

W sumie 243 piszczałki.

W wyniku remontu dyspozycja 31 głosowa została zmieniona na 30 głosową. Po remoncie organy posiadają 1897 grających piszczałek. Łączniki: 1. Pedalkoppel 2. Manualkoppel Wentyle: 1. Superventil fuer Hauptwerk 2. Superventil fuer Oberwerk 3. Superventil fuer Pedal 94


Skala instrumentu: 1. Manuały c – f³ 2. Pedał C – d Wysokość stroju: a¹ = 440 Hz.

Zawód, który zaginął.

Człowiek do życia potrzebuje tlenu, a organy powietrza. Niegdyś powietrze do organów było dostarczane za pomocą czterech, jednofałdowych miechów. Ze względu na wielkość instrumentu posiadały one dość spore rozmiary. Takie rozwiązanie gwarantowało stabilne ciśnienie we wszystkich elementach doprowadzających powietrze do piszczałek. Obecnie miechy są napełniane przez dmuchawę elektryczną. Dawniej pompowaniem powietrza do miechów zajmowało się dwóch kalikantów, zwanych też kalikancistami. Niektórzy pomyślą sobie, co za dziwne określenie i na dodatek dziś już nie spotykane. Słowo kalikant pochodzi z języka łacińskiego, od czasownika calcare czyli deptać. Przy małych organach wystarczył jeden. Jeśli instrument był większy trzeba było odpowiednio, dwóch lub więcej działających równocześnie. Praca kalikantów polegała na naciskaniu nogami specjalnego pedału dźwigniowego, tak by otrzymać odpowiednie ciśnienie. W naszym kościele mieli oni własne pomieszczenie we wnętrzu wieży. Nie widzieli w ogóle orMiejsce pracy kalikantów. Fot. autor. ganisty, a przecież musieli dobrze współpracować. Do wzajemnej komunikacji służył dzwonek poruszany mechanicznie. Właśnie nim organista informował o konieczności rozpoczęcia lub przerwania kalikowania. W naszych organach zachował się register, którym muzyk uruchamiał dzwonek. Na tym registrze napis 95


jest bardzo nieczytelny, oczywiście z powodu ciągłego używania. Widać, że organiści, oczywiście na ile to było możliwe, oszczędzali niełatwą pracę kalikantów. Dawniej, ta istotna funkcja była zawodem, który wymagał sporo sił, czyli niezłej kondycji fizycznej. W okresie międzywojennym ich zadanie przejęła turbina elektryczna. Dziś, odpowiednią ilość powietrza, zapewnia nowy silnik elektryczny. Wydatność tego urządzenia sprawia, że używa się tylko jeden miech. Jednak stare urządzenia przeznaczone dla kalikantów, zachowały się. Nie sposób w tym momencie nie przypomnieć pewnej ciekawostki. Dmuchawy elektryczne zaczęto wprowadzać już pod koniec XIX wieku, gdy wynaleziono silnik elektryczny. Jednak proces instalowania silników w kościołach w Polsce trwał jeszcze długo po II wojnie światowej. Oczywiście było to związane ze stanem elektryfikacji kraju i możliwościami finansowymi poszczególnych parafii. W mojej rodzinnej parafii, jako ministranci z radością wielokrotnie spełnialiśmy zadania kalikanta.

Najlepsza traktura.

Słowo traktura pochodzi od łacińskiego czasownika traho czyli ciągnę. Tym terminem określa się układ łączący klawiaturę organów z wentylami otwierającymi dopływ powietrza do piszczałek. Nasze organy posiadają trakturę mechaniczną. Natomiast rejestry zostały oparte na trakturze zasuwowo – klapowej. W pierwszym manuale i pedale zastosowano mechanizm wałkowy. W drugim manuale, ze względu na dużą odległość między klawiaturą a wiatrownicami i parokrotną zmianą kierunku powietrza, wprowadzono drewniane abstrakty i kątowniki. Co należy rozumieć przez określenie traktura mechaniczna zasuwowo – klapowa? Najprościej można wytłumaczyć to w następujący sposób: połączenia biegnące od klawisza do wiatrownicy wykonane są za pomocą cięgien, listewek i wałków. Ich zadaniem jest mechaniczne przeniesienie ruchu klawisza na wentyl otwierający dopływ powietrza do piszczałek. Takie rozwiązanie sprawia, że po naciśnięciu klawisza pojawiający się dźwięk nie ma opóźnienia, innymi słowy zapewnia najbardziej bezpośredni kontakt organisty z uruchamianą piszczałką, bądź z całą ich grupą. Takie rozwiązanie sprawia, że muzycy najbardziej cenią sobie trakturę mechaniczną. Zapyta ktoś, a dlaczego właśnie taka traktura, albo jakie niezwykłe ona posiada zalety? Otóż w jej przypadku, grający poprzez płytszy lub głębszy nacisk klawisza ma moż96


Stół gry. Fot. A. Przewoźny.

liwość wpływania na zadęcie dźwięku. Siła nacisku sprawia, że mniej lub bardziej otwiera się klapa wentyla. Przy okazji warto wspomnieć, że obecne dokumenty w odniesieniu do strony muzycznej wyraźnie podkreślają, iż właściwym instrumentem Kościoła zachodniego jest organum tubulatum – czyli organy piszczałkowe, a wszelkie ich surogaty dopuszcza się do użytku, jako rozwiązanie przejściowe. Tym większa radość rodzi się w naszych sercach, skoro taki dostojny instrument, jakim są organy piszczałkowe, od dawien dawna jest obecny w murach naszej świątyni.

97


Żywych zwołuję, zmarłych opłakuję, gromy kruszę – czyli o kościelnych dzwonach. Trochę o historii i znaczeniu dzwonów.

Niezwykle ważnym elementem wyposażenia każdego kościoła są dzwony. Ukryte w kościelnej wieży, zawieszone gdzieś wysoko ponad naszymi głowami, na co dzień niewidoczne, tylko dźwiękiem zdradzają swe istnienie. Obwieszczają nam ważne wydarzenia, przypominają o istnieniu kościoła, wzywają do wspólnej modlitwy, a w ciągu dziejów informowały o zagrożeniach czy też klęskach. W przeszłości mówiono, że są głosem Boga. Bez nich nie sposób wyobrazić sobie świątyni. Bez nich kościół byłby w jakiś sposób niepełny. Dzwony przypominają nam o nieuchronności naszego przemijania oraz o upływie czasu i może dlatego nie bardzo chcemy zastanawiać się nad ich znaczeniem w kulturze, ich losami, sposobem wytwarzania oraz uruchamiania. Tak mocno wpisały się w nasze życie. Na jednym z dzwonów w katedrze w Szafusie Ukryty w gęstym belkowaniu. Fot. archiwum. w Szwajcarii można przeczytać takie słowa: Żywych zwołuję, zmarłych opłakuję, gromy kruszę. Dzwony zamykały księgę ludzkiego życia. Tak wzruszająco mówi o tym Maria Konopnicka w wierszu Dzwony: A gdy skonał w czarnej chacie Jasieńko miły, Poszła matka prosić dzwonów, by mu dzwoniły. Mój synaczek, mój rodzony, w trumience leży; O, zagrajcież wy mu, dzwony, z tej białej wieży! Niechaj idzie głos bijący o jasne słońce, Przez te pola, przez te lasy z wiatrem szumiące ... 98


Ciekawa jest historia tego niezwykłego instrumentu. Warto sięgnąć do niej, zanim zapoznamy się z dzwonami ukrytymi w wieży naszego kościoła. O dzwoneczkach wspomina już Stary Testament. Były przytwierdzone na dolnym brzegu szaty arcykapłańskiej Aarona, aby słyszano dźwięk, gdy będzie wchodził do Miejsca Świętego przed oblicze Pana i gdy będzie wychodził, Wj 28, 35. Jednak historia dzwonów wiąże się szczególnie z chrześcijaństwem, z rozwojem życia zakonnego. Były początkowo małe i służyły w klasztorach do dawania znaku na rozpoczęcie i zakończenie modlitw bądź nabożeństw. Jednak już w IX stuleciu weszły do powszechnego użycia, a od XII wieku ich funkcja i kształt praktycznie nie uległy zmianie. Nie wiele wiadomo o najstarszych dzwonach z kościoła św. Jana. Warto jednak podjąć ten wątek i dlatego spróbujmy cofnąć się do początków zboru. Bracia czescy otrzymali od Bogusława Leszczyńskiego przywilej wybudowania zboru z dzwonami. Budowę ukończono krótko przed spaleniem miasta w kwietniu 1656r. Taki sam los spotkał wszystkie miejscowe kościoły. Nie wiemy, czy bracia czescy, swoje miejsce kultu, wyposażyli w dzwony. Podobnie przedstawia się ta sprawa po odbudowie wieży w 1667r. Należy sądzić, że po tym roku w zborze zawieszono dzwony. Jeśli tak było, to ich żywot był bardzo krótki, gdyż kolejny pożar strawił kościelną budowlę w 1707r. Z początku XVIII wieku informacje są bogatsze. Wiemy, że kolejne trzy dzwony wykonano we Wrocławiu, w zakładzie braci Sebastiana i Zygmunta Goetze w 1714r. Zawieszeniu dzwonów sprzeciwił się biskup poznański. Sprawa znalazła finał przed trybunałem królewskim w Piotrkowie. U króla interweniował posłaniec Fryderyka Wilhelma I. Powołano się na przywilej otrzymany od Bogusława Leszczyńskiego i dzwony zawisły na wieży. Dzwony braci Goetze nie zdołały przetrwać do naszych czasów. Ze skąpych informacji wynika, że później zostały przetopione i odlane na nowo. I o dziwo, dokonano tego w Lesznie w 1833r., a wykonawcą był Karl Kalliefe. O większym dzwonie wiadomo tyle, że miał 165 cm wysokości i rokokowy ornament. Na dodatek został wadliwie odlany. Ten zespól dzwonów przetrwał do 1917r., czyli do czasu, gdy zostały zarekwirowane na potrzeby wojny. Obecne zostały odlane w Gdańsku w 1933r.

99


Inskrypcje.

Chrześcijańska tradycja i kultura poprzez wieki uformowały niezwykłe odniesienie człowieka do dzwonów. Jest to widoczne w niecodziennym obrzędzie ich narodzin i poświęcenia. Dzwon ma serce, żebro, płaszcz i koronę. Jest zawieszony na jarzmie (niem. Glockenstul). Ongiś wierzono, że ma duszę, a jego głos niesie do Boga słowa modlitwy zawarte w inskrypcji na zewnętrznej stronie, czyli na płaszczu. Obok inskrypcji na płaszczu umieszczano bogate nieraz ornamenty, herby fundatorów i dostojników, nazwisko ludwisarza i datę odlania. Zazwyczaj dzwonom nadawano imiona. W tradycji katolickiej nadawano zazwyczaj imiona Świętych Pańskich, niekiedy fundatorów, albo nazwy symboliczne, np. Tuba Dei, tzn. Trąba Boża. Powszechnie znany jest krakowski Zygmunt i gnieźnieński Wojciech. W tradycji kościoła reformowanego, ze względu na brak kultu Świętych Pańskich, wypisywano cytaty z Pisma św., zarówno ze Starego, jak i Nowego Testamentu. Teksty z Pisma św. umieszczone na dzwonach naszego kościoła zaczerpnięto z tłumaczenia, zwanego Wulgatą. Takim mianem nazywano tłumaczenie Biblii na język łaciński, przyjęte na długie wieki i to nie tylko przez Kościół rzymsko – katolicki. Łacińskie Versio wulgata, to mówiąc najprościej tłumaczenie powszechnie używane. Ciesząca się ogromną popularnością Wulgata była owocem wieloletniej pracy wybitnego tłumacza Pisma św. z języków oryginalnych św. Hieronima, żyjącego na przełomie III i IV wieku. Na największym dzwonie można przeczytać zdanie: Domine, etiamsi me occidas, sperabo tamen, Hi 13, 15. Tłumaczenie: Panie, nawet, jeśli mnie zabijesz, i tak będę w Tobie pokładał nadzieję. Biblia tyniecka odnośny tekst tłumaczy: Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam. Cytowane zdanie z Księgi Hioba było prastarym mottem Jednoty i niewątpliwie nawiązywało do ich trudnego losu, zwłaszcza na ziemi czeskiej, skąd musieli emigrować. Wspomniane zdanie było także mottem na wybór seniora S. Th. Turnoviusa, wychowanka Jerzego Israela. Dzwon średni posiada napis zaczerpnięty z Listu św. Pawła do Rzymian: Si Deus pro nobis, quis contra nos!, Rz 8, 31. Oto przekład tego zdania: Jeśli Bóg jest z nami, któż może być przeciw nam! Takie zarazem były ostatnie słowa wchodzące w skład starego, dziś już nie istniejącego napisu na gzymsie wokół kościoła. Jego istnienie potwierdza stary model zboru przechowywany obecnie 100


w Muzeum w Lesznie. Tekst na najmniejszym z dzwonów jest parafrazą słów zaczerpniętych z Psalmu 24, 7 oraz Ewangelii według św. Łukasza 2, 14, O rex gloriae, veni cum pace. Jego przekład: O Królu chwały, przybądź ze swoim pokojem! Jakie to wyInskrypcja: O rex gloriae, veni cum pace. Fot. A. Przewoźny. mowne przesłanie, przyzna każdy. Bożego pokoju pragniemy wszyscy. Dziś skołatanym sercom potrzeba go bardziej, niż kiedykolwiek. O rex gloriae, veni cum pace. Tego rodzaju inskrypcje można wielokrotnie spotkać na ziemi wielkopolskiej. Warto jeszcze zwrócić uwagę na sposób zawieszenia dzwonów, tym bardziej, że prawie nikt nie przywiązuje do tego większej uwagi. Bardzo interesujące spostrzeżenia w tym względzie poczynił znawca omawianej problematyki, dr Adam Górski z Pracowni Epigraficznej Uniwersytetu Zielonogórskiego, gdy jesienią 2007r. zobaczył nasze dzwony. Wydaje się poniekąd godne zastanowienia to, że dwa z nich, tj. największy i średni są tak zawieszone iż wypisane na płaszczach cytaty biblijne wskazują kierunek południowy, natomiast najmniejszy jest skierowany na północ. Taki sposób ukierunkowania cytatów biblijnych niejako podkreśla, że Słowo Boże adresowane jest do całego świata, do każdego człowieka. Gdy biją dzwony, Słowo Boże rozchodzi się z dźwiękiem.

Zagrożenia.

Dzwony zawsze miały swoich wrogów. Niszczyło je często to, przed czym miały same chronić i ostrzegać. Padały pastwą płomieni podczas pożarów, ginęły od piorunów i nawałnic, a nierzadko z rąk najeźdźców. Wiele spustoszenia spowodowały obie wojny światowe. Dzwony, o zgrozo, stały się cennym surowcem do produkcji armat. Powszechnie doszło do tego w okresie I wojny światowej. Na początku 1917r. Pruskie Ministerstwo Wojny ogłosiło, że oddawanie dzwonów, to cel patriotyczny. W marcu tego roku ustalono odszkodowanie w wysokości 1 marki za kilogram dzwonu. Rozpoczęto masowe rekwirowanie na wojenne potrzeby. 101


Taki los podzieliły również dzwony z wieży św. Jana. Ocalał tylko najmniejszy z 1710r., ale o nim opowiemy osobno. Po ustaniu działań wojennych w 1918r., trzeba było czekać wiele lat, aby znów z kościelnej wieży św. Jana rozległ się dźwięk dzwonów. Nowe dzwony zostały odlane w stoczni gdańskiej w 1933r. Poświadczają to napisy: Fuberunt me navalia Gedanensia A. D. 1933. Takie jednobrzmiące inskrypcje znajdują się na każdym z dzwonów. Powyżej, nad każdą inskrypcją mówiącą o miejscu odlania, znajduje się nazwa naszego miasta Lesnae 1933. Jako ciekawostkę warto podać, że największy dzwon ma średnicę 140 cm, a obwód na dole płaszcza wynosi 440 cm.

Zespół dzwonów. Fot. A. Przewoźny.

Czarne chmury zawisły nad dzwonami, gdy wybuchła II wojna światowa. Już w październiku i grudniu 1939r. władze niemieckie wydały rozporządzenia o konfiskacie wszystkich wyrobów artystycznych w zbiorach państwowych, kościelnych i prywatnych. Powołano nawet specjalistyczne firmy do zdejmowania dzwonów. Transportowano je do Hamburga. Z terenów Rzeczypospolitej okupanci zrabowali ponad 42 000 dzwonów. Było to zbiorowe uderzenie w serce narodu, wszak niemal każdy dzwon miał od kilkudziesięciu do kilkuset ofiarodawców. Wystarczy te cyfry pomnożyć przez 42 000. Największe straty odnotowano w dzwonach, odlanych w dwudziestoleciu międzywojennym. Szczęśliwie ocalały dzwony 102


św. Jana, chociaż pochodziły właśnie z tamtego czasu. Ocalały ze względu na ewangelicką niemiecką społeczność, która przynależała do św. Jana i ówczesnego pastora W. Bickericha.

Symbolika dzwonów.

Dzwony ogłaszają ważne wydarzenia i zwołują na modlitwę. W dawnych dziejach nieraz biły na trwogę i przestrzegały przed nadchodzącymi niebezpieczeństwami. Aczkolwiek, to zadanie przejęły wszechobecne środki przekazu, to jednak dostojne bicie dzwonów przypomina o upływie czasu, o nieuchronności przemijania ludzkiego życia. Być może obecnie, gdy informacje rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy, dźwięk dzwonów nie ma już takiego znaczenia, jak w przeszłości, ale czy ktoś może wyobrazić sobie procesję Bożego Ciała albo Wielkanoc bez radosnego brzmienia rezurekcyjnych dzwonów? Oto fragment tekstu jednej z pieśni wielkanocnych: Alleluja biją dzwony, głosząc w świata wszystkie strony, że zmartwychwstał Pan. Alleluja, Alleluja, Alleluja. Biją długo i radośnie, że aż w piersiach serce rośnie, triumf prawdzie dan: Alleluja, Alleluja, Alleluja. Do głębszej refleksji zachęcają słowa Ojca św. Jana Pawła II, który pośród licznych pielgrzymek, 19 III 1995r. odwiedził włoską odlewnię dzwonów. Wtedy, podczas pobytu w ludwisarni Marimelli, wypowiedział znamienne słowa: Każdy z nas nosi w sobie bardzo wrażliwy dzwon. Ten dzwon to serce. Pragnę, aby wszystkie serca rozbrzmiewały zawsze najpiękniejszymi melodiami.

Zawsze żywe.

Dzwon emituje dźwięk na różnym poziomie, im jest większy, tym wydawany dźwięk jest niższy. Jakość dźwięku zależy od wagi, wielkości, kształtu oraz stopu. Właśnie materiał, z którego odlewa się dzwon ma ogromne znaczenie dla dźwięku. Do wykonania dzwonu używa się brązu, zwanego niegdyś

Przedwojenny widok z dzwonnicy. Archiwum H. Bickerich.

103


spiżem. Jest to dobrany w odpowiednich proporcjach stop miedzi i cyny, bywa, że z dodatkiem złota lub srebra. Im więcej zawiera cyny, tym dźwięk jest jaśniejszy i delikatniejszy. Reszta jest pilnie strzeżoną tajemnicą ludwisarni. Każdy dzwon ma własną tonację i osobliwe brzmienie. Jednak niepowtarzalny efekt akustyczny i prawdziwy koncert daje współbrzmienie kilku dzwonów. Stąd w XVII wieku rozwinęło się dostrajanie melodyjne dzwonów, w czym przodowało ludwisarstwo niderlandzkie. Nasz zespół trzech dzwonów jest bardzo dobrze zharmonizowany. Uroczyste dźwięki, pięknie zestrojone głoszą światu: To jest prawdziwie dom Boży i brama niebios.

Dzwonnik dawniej i dziś.

Na placu kościelnym w 1894r. zbudowano mały domek, zwany domkiem dzwonnika. Zadaniem dzwonnika było obsługiwanie dzwonów. Jego praca nie należała do łatwych. Wymagała siły i dobrej kondycji fizycznej. Niegdyś dzwon uruchamiano za pomocą liny. Należało przy tym przestrzegać prawideł Domek dzwonnika. Fot. autor. rozruchu, bicia i wyciszania dzwonów. Za każdym razem trzeba było wchodzić na wieżę i pokonywać kilkadziesiąt stopni. Gdy uruchamiano wszystkie dzwony, potrzeba było trzech ludzi. W 1976r. nasze dzwony otrzymały napęd elektryczny, tym samym pracę dzwonnika zastąpiły silniki. Już nie trzeba było wchodzić na wieżę, gdyż w zakrystii każdy dzwon miał swój włącznik. Wystarczyło tylko go nacisnąć. Dalsze udoskonalenie w uruchamianiu dzwonów przeprowadzono w 2005r. Pełny zakres prac związanych z dzwonami i zegarem wykonała Firma Prais z Poznania. Przeprowadzono remont serc dzwonów, zainstalowano sterownik z opcją sterowania dzwonami i zegarem wieżowym, nowy 104


młotek do wybijania godzin i antenę DCF. Dziś pracą dzwonów, zaprogramowaną na cały rok, steruje komputer Apollo. Dzisiejsze rozwiązania techniczne dotyczące automatyzacji dzwonów, pozwalają w pełni kontrolować pracę dzwonów. Nowoczesne urządzenia umożliwiają sterowanie pracą dzwonów w pełni automatyczny i co najważniejsze, bezpieczny sposób. Co dawniej było zadaniem dzwonnika, dzisiaj przejął mikroprocesor. To on przysłuchuje się, porównuje i reguluje indywidualne wahanie każdego dzwonu, w rezultacie możemy usłyszeć, ten typowy dźwięk ręcznie poruszanych dzwonów. Wszystkie fazy dzwonienia są analizowane przez procesor, umieszczony na elektronicznej płytce sterującej dzwonem, która wielkością odpowiada tabliczce czekolady. Procesor daje nam możliwość zaprogramowania poszczególnych faz rozruchu dzwonu, pełnej pracy i hamowania. Pozwala na określenie maksymalnego kąta wychylenia dzwonu, przez co obciążenie wieży jest zredukowane do minimum. Poprzez progresywny start można regulować Młotek do wybijania godzin. Fot. A. Przewoźny. nastawienie miękkości dzwonienia. Taka możliwość nastawienia intensywności i skuteczności hamowania powoduje uniknięcie zbyt silnych uderzeń, zwłaszcza przy zakończeniu dzwonienia. Niedokładności serca dzwonu można wyregulować, celem osiągnięcia równomiernych uderzeń. Poprzez odpowiednie wysterowanie, tego co rozumiemy pod pojęciem wychyłu dzwonu, procesor dozuje siłę uderzającego w ścianę dzwonu serca i to w każdej fazie pracy dzwonu. Niewątpliwie ważną informacją jest fakt, że omawiane sterowanie odbywa się bezstykowo. Nie wchodzą więc w rachubę żadne łańcuszki oraz mechaniczne wyłączniki krańcowe. Dzięki nowoczesnym rozwiązaniom technicznym zminimalizowano czynności serwisowe związane z regulacją, 105


smarowaniem i ewentualną wymianą części zużywających się. Zastosowany w układzie, czujnik magnetyczny do sterowania dzwonem, nie zużywa się mechanicznie. Dzisiejsza automatyka, zarówno sterująca jak i napędowa, eliminuje niekontrolowane, czyli za silne uderzenia serca, które w rezultacie mogłoby spowodować uszkodzenie dzwonu. Minimalizuje siły działające na konstrukcję wieży, a cała praca dzwonu jest w pełni kontrolowana. Stosowane powszechnie, profesjonalne urządzenia nowej generacji, zapewniają bezpieczeństwo dzwonienia i poprawiają jego dynamikę.

Milczący świadek.

Obok trzech używanych obecnie dzwonów, na drewnianej konstrukcji wieży wisi jeszcze jeden, bardzo stary i nieużywany. Ze względu

Najmniejszy dzwon. Fot. A. Przewoźny.

na niewielkie rozmiary nazywa się go sygnaturką. Będąc jednak w wieży, można chwycić za serce sygnaturki by wydobyć charakterystyczny dźwięk. Ten spiżowy dzwon posiada długą historię, pochodzi bowiem aż z 1710r. Jego wymiary są następujące: średnica 52 cm, wysokość 40 cm, wysokość korony 10 cm. Wokół szyi dzwonu biegnie inskrypcja oddzielona dwoma 106


półwałkami. Druga inskrypcja została umieszczona na płaszczu. Obie inskrypcje wykonano pismem wypukłym w języku niemieckim. Inskrypcja wokół szyi dzwonu brzmi: Sebastian und Sigmund Goetze goss mich in Breslau. Napis zawiera informacje o ludwisarzach i miejscu wykonania. Dokładnie tak brzmi w przekładzie na język polski: Sebastian i Zygmunt Goetze odlali mnie we Wrocławiu. W tamtejszym okresie ludwisarnia Goetze należała do znaczących i trzeba było być zamożnym, aby móc tam złożyć zamówienie. Wynika z tego, że fundatorzy dzwonu, a właściwie fundatorki, należały do zamożnych w zborze św. Jana. Bliższe wiadomości na ich temat są zawarte w inskrypcji na płaszczu. Oto inskrypcja w oryginalnej pisowni: F(rau) Catharina Seideln / und F(rau) Rosina Seideln / beide gebohrne Kuehnen / und Schwestern / liessen mich zur Ehre / Gottes und zum Nutz der / Reformierten Kirchen / giessen 1710. Niemiecka inskrypcja podaje następujące dane: Pani Katrzyna Seideln i pani Róża Seideln obie z domu Kuehnen – siostry, podarowały mnie na chwałę Bożą i na użytek kościoła reformowanego, odlany (w roku) 1710. Pochodząca z fundacji sióstr sygnaturka przechodziła różne koleje losu. Do 1713r. używano jej zgodnie z wolą fundatorek w zborze św. Jana. W 1713r. przekazano ją do gimnazjum prowadzonego przez Kościół reformowany. Tam sygnaturka pełniła rolę dzwonka szkolnego, zwiastując przerwy w nauce, zawsze miłe uczniom. Taki stan trwał do upaństwowienia gimnazjum, do czego doszło na początku XIX wieku. Do łask powróciła po zarekwirowaniu dzwonów podczas I wojny światowej. Po zakupie dzwonów z Gdańska znowu o niej zapomniano. Lecz do dziś jest milczącym świadkiem historii, tej radosnej i tej trudnej.

107


Czasomierze św. Jana. Zegar słoneczny.

Nasz kościół może poszczycić się niezwykłym urządzeniem do pomiaru czasu, a jest nim jedyny w Lesznie zegar słoneczny. Taki czasomierz określa godziny na podstawie pozycji słońca. Zegar słoneczny był znany od czasów starożytnych. Jednak na kościołach zegary takie pojawiły się stosunkowo późno, gdyż dopiero na początku VII wieku. Stało się to za sprawą papieża Sabiniana. Sabinian był papieżem od 13 IX 604r. do 22 II 606r. W czasie krótkiego pontyfikatu polecił, aby we wszystkich kościołach używano dzwonów, a na murach kościelnych nakazał umieszczanie zegarów słonecznych. Interesujący jest fakt, że podobną tradycję przejęli również bracia czescy w Lesznie. Nasz zegar słoneczny jest oryginalny, pochodzi bowiem z okresu budowy zboru. Uważny obserwator dostrzeże go na przyporze południowej ściany kościoła. Mimo, że osadzono go stosunkowo wysoko nad ziemią, jest doskonale widoczny. Zegar wyrzeźbiono w piaskowcu. Pole zegara o wymiarach 60 x 80 cm otacza szeroka listwa. W polu tarczy z trzech stron wykuto cyfry rzymskie oznaczające godziny. Na dole zegara upamiętniono rok 1653 Zegar słoneczny. Fot. A. Przewoźny i co więcej wyżłobiono także tajemnicze litery N.G.L. Owe trzy litery stanowią nie lada zagadkę dla badaczy kościoła. Warto jednak podjąć pewne próby jej rozwiązania. Wątpliwe, aby litery N. G. L. miały związek z wykonawcą zegara. Być może są skrótem łacińskiego zdania: Nova Generatio Lesnensis. W takim przypadku należałoby odczytać go następująco: Nowe Pokolenie Leszczyńskie. Znamienne jest to, że w 1653r. gdy budowano zbór urodzeni w 1628r. mieli dokładnie 25 lat, a właśnie w pierwszych miesiącach tego roku do Leszna przywędrowała duża grupa wychodźców cze108


skich. Jednocześnie trzeba pamiętać, że owe 25 lat pobytu w Lesznie to okres świetności braci czeskich pod każdym względem i w takim kontekście mogło to być swoiste przesłanie. Zresztą sam właściciel miasta Bogusław Leszczyński przyznał pierwszeństwo wyznaniu braci czeskich. Warto poświęcić kilka słów funkcjonowaniu zegara, tak bardzo współdziałającego z słońcem. Aby zegar słoneczny mógł chodzić, potrzebne jest światło. Istotną rolę odgrywa pręt rzucający cień i tym samym wskazujący godzinę. Górny koniec pręta jest przymocowany do ściany i odchylony od niej w stronę południową. W ten sposób tworzy pewien kąt ze ścianą pionową. A co z podziałem na godziny? Oznaczenia poszczególnych godzin mogą być rozmieszczone bardzo różnie. W zależności od ich położenia wyróżnia się kilka typów zegarów słonecznych. Tak więc mogą to być zegary słoneczne równikowe, poziome, czyli horyzontalne albo pionowe, zwane inaczej wertykalnymi. Zegar słoneczny na kościele św. Jana należy do ostatniej grupy. Podziałka tarczy zegarowej składa się z linii rozchodzących się promieniście od miejsca zamocowania pręta i co ciekawe, jest niejednostajna, podobnie jak przy zegarze poziomym. Najprostsze rozwiązanie występuje wtedy, gdy zegar jest ulokowany na dokładnie na ścianie południowej. Tak jest w przypadku naszego kościoła. Kościół jest budowlą orientowaną, co oznacza, że jego oś znajduje się dokładnie na linii wschód – zachód. Dzięki takiemu usytuowaniu pręt rzucający cień, odchylony dolnym końcem w kierunku południowym, znajduje się w płaszczyźnie pionowej do prostopadłej ściany. Godzina 12 jest wyznaczona linią pionową, skierowaną w dół od punktu przymocowania pręta, zaś podziałki odpowiadające godzinom 6 i 18 przebiegają poziomo, pozostałe godziny umieszczone są symetrycznie po obu stronach godziny 12.

Zegar z fundacji Pauliny Franke.

Po 250 latach od powstania zegara słonecznego, na najwyższej kondygnacji wieży pojawił się drugi zegar, znacznie większy i jednocześnie bardziej dokładny. Wyposażony w cztery tarcze, skierowane na cztery strony świata, jest widoczny z każdego kierunku. Jego mechanizm ukryto we wnętrzu wieży, w niewielkim oddaleniu od dzwonów. Pomieszczenie, w którym znajduje się mechanizm zegarowy jest tak małe, że gdy do niego wejdą dwie osoby to mają kłopoty z poruszaniem się. W praktyce miejsca wystarczało 109


Stary mechanizm zegara. Fot. A. Przewoźny.

dla człowieka, który zajmował się naprawą lub konieczną okresową konserwacją. To niezwykłe uczucie móc zobaczyć i dotknąć stary mechanizm, a także odczytać przytwierdzone tabliczki. Na jednej z nich poza informacją o wykonawcy ukrytym pod skrótem D.R.P., znajduje się nawet numer seryjny 66325. Dzięki temu można by zadać sobie trud i dotrzeć do umowy o zakupie zegara z 1903r. Z tego bowiem roku pochodzi zegar wieżowy. Ufundowała go Paulina Franke, wdowa po właścicielu leszczyńskiego browaru. Ponoć dokumenty firmy, która wykonała zegar, zachowały się na terenie Niemiec. Jak wspomniano, do dziś zachował się stary mechanizm. Niestety cyfry w polach tarcz zegarowych, wykonane pierwotnie z żelaza, uległy zniszczeniu. Żelazo jest niezbyt trwałym materiałem, zwłaszcza, gdy wystawione jest bezpośrednio na nieustanne działanie zmiennych warunków atmosferycznych. Nie konserwowane systematycznie, szybko ulega korozji. Żelazne cyfry przetrwały 74 lata. Godziny oznaczono cyframi rzymskimi. Ciekawa jest pisownia liczby 4. Przedstawiono ją następująco IIII. My bardziej jesteśmy przyzwyczajeni do czwórki rzymskiej w innym kształcie, a mianowicie IV. 110


Zegar z fundacji P. Franke reprezentuje typowy zegar mechaniczny. Energia potrzebna do jego uruchomienia pochodziła z naciągnięcia sprężyny. Aby ją uzyskać, zegar wyposażono w odpowiednie obciążniki. Taki zegar nie był łatwy w obsłudze. Co pewien czas należało wchodzić na wieżę i odpowiednio przez naciąganie wyregulować obciążniki. W praktyce ktoś musiał nieustannie czuwać nad działaniem zegara. Gdy przypadkiem przeoczono termin naciągnięcia obciążników, zegar po prostu się zatrzymywał. Wtedy, aby uruchomić zegar należało nie tylko ustawić obciążniki. Dodatkowo trzeba było wyjść na zewnątrz i na prawidłową godzinę ustawić wskazówki. Obsługa takiego zegara nie była więc prosta. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że Obciążniki zwane też wagami. w latach pięćdziesiątych, w sprawie zeFot. M. Królikowski. gara na wieży kościoła św. Jana, interweniowały ówczesne władze miasta. W piśmie skierowanym przez Prezydium MRN do parafii św. Mikołaja, która wtenczas administrowała kościołem, stwierdzono: zegary publiczne wykazują poważne różnice czasu i są niedostatecznie konserwowane. Taki stan rzeczy jest niedopuszczalny, wprowadza bowiem dezorientację ludzi pracy, którzy na skutek niedokładności zegarów spóźniają się do pracy, naruszając tym samym dekret o socjalistycznej dyscyplinie pracy. Zarządza się poprawę tego stanu rzeczy. Dlaczego nie napisano zegary kościelne tylko zegary publiczne? W 1977r. proboszcz K. Pietrzak zdecydował, że skorodowane cyfry należy wymienić. Podjęte prace upamiętnia tabliczka umieszczona na mechanizmie zegara. Wykonanie nowych tarcz zlecono odlewni w Swarzędzu. Odlano je z mosiądzu na wzór poprzednich żelaznych tarcz. Wykonano również nowe wskazówki. Jednocześnie firma P. Ziętka z Mosiny przerobiła napęd mechaniczny zegara na elektryczny. Pozwoliło to uniknąć pracochłon111


nego ustawiania ciężkich obciążników i częstego wchodzenia na wysoką wieżę, gdzie był zamontowany zegar. Podczas prac remontowych, na najwyższej kondygnacji wieży w 2005r uruchomiono ponownie nieczynny od wielu lat zegar. Prace związane z modernizacją istniejącego zegara proboszcz W. Marzęcki zlecił firmie Prais z Poznania. Zamontowano nowy zegar matkę TRIX II oraz nowy napęd centralny do czterech tarcz zegarowych. Pracą zegara steruje z zakrystii ten sam komputer, który obsługuje pracę dzwonów. Dziś wszystko jest w pełni zautomatyzowane. Nawet w przypadku przerwy w dostawie prądu wskazówki zegaTarcza zegarowa od strony wschodniej. Fot. autor. ra same ustawiają się na prawidłową godzinę. Tym samym nastąpił koniec z kłopotliwym wchodzeniem na wieżę do miejsca, gdzie znajdują się wskazówki zegarowe. Na dodatek ręczne ustawianie wskazówek nie było czynnością zbyt bezpieczną. Dzięki uprzejmości firmy Tyliński, po zakończeniu remontu hełmu w 2004r. pozostawiono część rusztowania. To pozwoliło na swobodne dojście do tarcz zegarowych. Nie trzeba było budować nowego rusztowania. Proboszcz W. Marzęcki podjął decyzję o pozłoceniu tarcz zegarowych. Prace pozłotnicze prowadzono na przełomie kwietnia i maja 2005r. Wykonano je w Zakładzie Malarsko – Pozłotniczym Jerzego Gbiorczyka z Leszna. Po gruntownym oczyszczeniu, wskazówki, cyfry i obręcze zostały pokryte 24karatowym złotem. Teraz są piękną ozdobą kościoła i miasta. Warto wspomnieć, że jedną z czterech tarcz, J. Gbiorczyk jako właściciel zakładu i zarazem były parafianin, wykonał w prezencie dla naszego kościoła.

Klepsydra.

W dawnych czasach na wyposażeniu kościoła, gdy jeszcze był zborem reformowanym, znajdował się trzeci czasomierz, zwany klepsydrą. O istnieniu klepsydry wspomniał Bronisław Świderski w swojej książce Ilustrowany opis 112


Monta偶 wskaz贸wek. Fot. E.Baldys.

113


Leszna i ziemi leszczyńskiej. Zegar w przestrzeni kościoła pokazuje namacalnie, że czas jest darem Bożym. Wszystko zależne jest od czasu, ostatecznie od Boga, gdyż On go udziela. Klepsydra ze zboru św. Jana stanowiła rodzaj klepsydry piaskowej. Na żelaznej rączce przytwierdzono ją do barokowej ambony. Miejsce głoszenia Słowa Bożego i urządzenie odmierzające czas stanowią niezwykłe zestawienie. Nie sposób nie przypomnieć tutaj słów mędrca Koheleta: Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest wyznaczona godzina na spotkanie z Bogiem i zasłuchanie się w Jego Słowo. Dziś klepsydra poszła w prawie zapomnienie, choć można spotkać gospodynie, które używają jej do odmierzania czasu koniecznego do ugotowania jajek. Jak działa klepsydra? Taki czasomierz składa się z dwóch szklanych baniek, z których jedna znajduje się dokładnie nad drugą i jest wypełniona określoną ilością drobniutkiego piasku. Obie bańki łączy rurka, przez którą w ściśle określonym czasie przesypuje się piasek. Klepsydra w zależności od budowy jest w stanie odmierzać czas od kilkudziesięciu sekund do doby. Klepsydra kościelna zapewne pomagała orientować się w przebiegu nabożeństwa i niewątpliwie stanowiła też cenną wskazówkę dla kaznodziei.

Kłopotliwa wskazówka.

Ten tytuł jest troszkę przewrotny, bo nie o wskazówce w znaczeniu potocznym chcemy mówić. Otóż w trakcie prac remontowych pod dachem kościoła, jesienią 2007r., odkryto starą wskazówkę zegarową, Jest ona wykonana z żelaznej blachy i w licznych miejscach uszkodzona. Znaczne wymiary sugerują, że pochodzi ona z zegara wieżowego. W związku z tym pojawia się pytanie, na jakiej tarczy zegarowej się znajdowała? Zachowany w miejskim muzeum, stary model kościoła pokazuje, że przed fundacją P. Franke był już na wieży zegar, który posiadał tylko jedną tarczę od strony południowej. Być może odnaleziona wskazówka ma pewien związek z tym czasomierzem. W marcu 2008r. przekazano ją do Muzeum Okręgowego w Lesznie. Odnaleziona wskazówka. Fot. A. Przewoźny.

114


Lesnae exscidum – o pierwszym spaleniu miasta i kościoła. Powyższy, łaciński podtytuł zaczerpnięto z dzieła J. Komeńskiego Lesnae exscidum. Autor nawiązał w nim do jednego z tragiczniejszych wydarzeń w dziejach miasta i kościoła św. Jana. Nowo wybudowany i jeszcze nie poświęcony zbór braci czeskich, został zniszczony wskutek do dziś niewyjaśnionych przyczyn pożaru, który wybuchł znienacka 29 IV 1656r. Ów rok nieodzownie kojarzy się z czasem, który przeszedł do historii jako potop szwedzki. Nagle, jakby z dnia na dzień, przy tym w sposób niespodziewany i zaskakujący, rozwijające się w szybkim tempie miasto, zostało całkowicie obrócone w perzynę. Wraz z nim w gruzach legły wszystkie kościoły: nowo wzniesiony zbór Jednoty, czyli św. Jan, dalej oddany przed wielu laty braciom czeskim św. Mikołaj, katolicki kościół św. Ducha oraz luterański zbór świętego Krzyża. Wówczas w mieście, będącym w stadium największego rozkwitu, takiego obrotu sprawy nie spodziewał się chyba nikt. Zniszczenie Leszna wymaga nieco szerszego naświetlenia. W 1655 r. nad Polską zaczęły gromadzić się czarne chmury. Latem tego roku wojska szwedzkie wkroczyły na ziemie Rzeczpospolitej. Nieoczekiwanie pod Ujściem 25 VII 1655r. skapitulowało wojsko polskie, składające się z pospolitego ruszenia szlachty wielkopolskiej i piechoty łanowej. Trudna sytuacja militarna oraz niechęć znacznej części szlachty wobec króla Jana Kazimierza sprawiały, że poszczególne miasta i oddziały wojskowe poddawały się Szwedom niemal bez walki. W wirze wydarzeń za sprawą Bogusława Leszczyńskiego znalazło się Leszno, a za sprawą duchownych i świeckich seniorów, zwłaszcza Jana Amosa Komeńskiego i Jana Jerzego Schlichtynga, całe środowisko braci czeskich. Mamy tu na myśli zwłaszcza przybyłych w ramach ostatniego exodusu z 1628r., którzy żyli nadzieją powrotu do ojczyzny, przy najbliższej możliwej okazji. Warto w tym miejscu poświęcić kilka zdań B. Leszczyńskiemu i J. Schlichtyngowi. Ci ludzie odegrali bowiem niemałą rolę w burzliwych, a zarazem tragicznych dla Polski i Leszna wydarzeniach w 1655 i wiosną 1656r. Bogusław Leszczyński (1612 – 1659), wychowany w wyznaniu braci czeskich, dziedzic Leszna, był uczniem J. Komeńskiego. Studiował na kilku uniwersytetach europejskich. 115


Razem z J. Jonstonem, a dokładniej w jego towarzystwie, odbył podróż po Europie. W 1642r. opuścił szeregi braci czeskich i przeszedł na katolicyzm. Wkrótce rozpoczął karierę polityczną. Jako starosta generalny rywalizował z Krzysztofem Opalińskim o wpływy na ziemiach Wielkopolski. Poparł wybór Jana Kazimierza na króla Polski. W rezultacie na sejmie w 1650r. otrzymał eksponowane stanowisko podskarbiego wielkiego koronnego. Jednak jego prywatne interesy wzięły górę nad wiernością wobec króla. Chociaż wcześniej optował za Janem Kazimierzem, Bogusław Leszczyński. Muzeum Okręgowe w Lesznie. to w czasie potopu szwedzkiego Fot. A. Przewoźny. podejmował próby pertraktacji ze Szwedami. Jesienią 1655r. zachęcał króla Karola Gustawa, aby rozlokował załogi szwedzkie w miasteczkach położonych na granicy ze Śląskiem. Celem takiego posunięcia było odcięcie od zaplecza jakie, dla rozwijającego się ruchu partyzanckiego, stanowiły ziemie podlegające zwierzchnictwu austriackich Habsburgów, znienawidzonych przez innowierców. Co więcej w Głogówku rezydował król Jan Kazimierz. Karol Gustaw, który co prawda butnie zapewniał, że król polski raz wygnany już więcej nie powróci, mimo wszystko z zachęty Bogusława skorzystał i polecił granicę ze Śląskiem zabezpieczyć. Z takiego rozwiązania sprawy skorzystał nie tylko król szwedzki, ale i B. Leszczyński. Przypomnijmy, że w tamtym okresie Leszno było położone w pasie nadgranicznym. B. Leszczyński podejmował coraz to nowe przedsięwzięcia. W lutym 1656r. podskarbi koronny wraz J. Schlichtyngiem udał się do Prus Kró116


lewskich na spotkanie z Karolem Gustawem, królem szwedzkim. Niestety owa misja zakończyła się niepowodzeniem. Oddajmy głos J. Komeńskiemu, który niewątpliwie na ten temat rozmawiał z Bogusławem, a jego wyprawę w Lesnae exscidum zrelacjonował następująco: pan dziedziczny, podskarbi koronny, udał się, mimo złego stanu zdrowia, do Prus, aby pozdrowić króla szwedzkiego i aby w jakikolwiek sposób zatroszczyć się o dobro swej ziemi; lecz z początkiem kwietnia powrócił do Leszna, nie rozmówiwszy się z nim, ponieważ król był zupełnie zajęty i przerzucał swe wojsko z miejsca na miejsce. Ta okoliczność sprowadziła w dziwny sposób nienawiść i na niego i na miasto, jakoby spiskował z Szwedami przeciw ojczyźnie, nie będąc nigdy szczerym wobec Kościoła, nie będąc nigdy wiernym obywatelem ojczyzny swej. Więc o tyle silniejszą ziali nienawiścią i podnosili groźby przeciw niemu i przeciw miastu. W lutym 1656r. pan dziedziczny, podskarbi koronny powinien znać doskonale nastroje strony polskiej. Nic dziwnego, że w Rzeczpospolitej nieszczęsną wyprawę Bogusława odczytano jako akt zdrady, a Leszno zapłaciło najwyższą cenę. Drugą interesującą nas postacią jest Jan Schlichtyng, z pochodzenia Niemiec. Był podstarościm kaliskim i świeckim seniorem generalnym Jednoty. Był lubiany wśród szlachty wielkopolskiej, o czym świadczy fakt, że wielokrotnie wybierano go posłem na sejmy. Z niezwykłą gorliwością bronił praw dysydentów. Jednocześnie, najpierw w imieniu Rafała VII, a od 1636r. Bogusława Leszczyńskiego zarządzał miastem. Reprezentował podobną linię polityczną, jak kolejni właściciele miasta. Przyczynił się do zniemczenia czeskiej gminy i do liczebnego wzrostu ludność luterańskiej w Lesznie. Do dziś niejasna jest rola, jaką odegrał pod Ujściem, gdy nieoczekiwanie Wielkopolskę oddano w ręce szwedzkie. Później zdecydowanie zaprzeczał, jakoby brał udział w zawarciu układu o niesławnej kapitulacji przed Szwedami. Słusznie J. Dworzaczkowa określiła go, jako szarą eminencję Wielkopolski.

Szwedzi w Lesznie.

Pierwsze tygodnie po zajęciu Wielkopolski przez Szwedów w Lesznie przebiegały spokojnie. W przeciwieństwie do nieodległego Kościana najeźdźcy nie pozostawili tutaj swojej załogi. Ze względu na protestancki charakter miasta nie było takiej potrzeby. Załoga szwedzka w Lesznie zakwaterowała się stosunkowo późno, dopiero wtedy, gdy zaczęły działać polskie oddziały partyzanckie. O tym, jak bezkompromisowi byli polscy 117


partyzanci świadczą walki pod Kościanem. 4 X 1656r. oddział dowodzony przez Krzysztofa Żegockiego, starostę babimojskiego, zdobył okupowane przez Szwedów miasto. W zasadzce przygotowanej przez odważnego starostę zginął landgraf Fryderyk Eschweg von Hessen, notabene, gdy wracał ze skarbami zrabowanymi z kościołów. Fryderyk heski ożenił się z Eleonorą Katarzyną, siostrą Karola Gustawa, późniejszego króla szwedzkiego. Po zaatakowaniu Polski przez wojska szwedzkie zaciągnął się na służbę króla i zapewne nie spodziewał się takiego końca swojego żywota. Współcześni mówili o nim szalony Fryc. W każdym razie po śmierci dalsze losy ciała landgrafa były związanie ze zborem braci czeskich. Po odnalezieniu ciała pod Kościanem, przewieziono je do zboru św. Jana w Lesznie. Stąd miały być zabrane do rodzinnych stron landgrafa. Pogrom Szwedów w nieodległym Kościanie wzbudził panikę w Lesznie. Przez kilka tygodni, dniami i nocami na murach miasta trzymano liczne straże. Rozwój wydarzeń spowodował, że również w Lesznie znalazła się załoga szwedzka. Do miasta skierowano trzy kompanie rajtarów, dowodzone przez majora Lindwurma. Jeśli chodzi o liczebność Szwedów podaje się

Pogląd na obwarowanie miasta.

118


różne cyfry. W najlepszym wypadku było to około 300 żołnierzy. Miasto mogło być bronione dodatkowo przez 2000 mieszczan zobowiązanych do posiadania broni palnej. Początkowo Szwedów przyjęto chętnie. Wkrótce jednak okazali prawdziwe oblicze. Plądrowali okolice, przede wszystkim rabowali kościoły i klasztory. Profanowali katolickie miejsca kultu, zakładali ornaty, pili wino z kościelnych kielichów. Poniekąd powodem nieszczęścia dla Leszna było to, że gromadzono tu zrabowane w okolicy skarby kościelne, lecz nie była to jedyna przyczyna. Szwedzkie zagony bowiem bez litości grabiły także dwory szlacheckie i wioski. Niemiłosiernie łupiono i zabijano chłopów. Najeźdźcy szwedzcy byli krwiopijcami, a za ulubione zajęcie poczytywali sobie rozbój. Ich barbarzyńskie zachowanie tylko potęgowało wrogość Polaków. Nietrudno zrozumieć, dlaczego tak wielka liczba chłopów stanie później pod murami Leszna. W wielu miejscach na ziemi leszczyńskiej niesławny pobyt oddziałów szwedzkich zapisał się nawet w pamięci ludowej.

Regiment Wacława Sadowskiego.

Aby rozumieć nastroje ówczesnej strony polskiej należy wspomnieć jeszcze jedną, właściwie mało znaną sprawę. Po zajęciu Wielkopolski pułkownik Wacław Sadowski z wydatną pomocą Szwedów zaczął organizować regiment. Wacław był synem barona Jerzego Sadowskiego ze Slaupna. Przez pewien czas w Slaupnie wychowawcą i nauczycielem synów barona był Komeński. Do Leszna przybyli razem z dużą grupą emigrantów 8 II 1628r. Bracia Sadowscy o stworzeniu własnego wojska myśleli już w 1654r. Na czele stworzonej przez siebie formacji chcieli wkroczyć na ziemie czeskie i wzniecić powstanie przeciw Habsburgom. Komeński chociaż odnosił się z rezerwą do takiego pomysłu, w miarę możliwości pomagał, wykorzystując swoje kontakty z Siedmiogrodem i Sztokholmem. W skład regimentu według wzoru szwedzkiego wchodziło kilkuset żołnierzy. Odział tworzony przez Sadowskiego otrzymał od króla szwedzkiego salvagwardię, czyli rodzaj listu żelaznego. Leszno i Wschowa miały to przedsięwzięcie wesprzeć sumą 21 tysięcy talarów. Na ten cel Komeński pożyczył radzie miejskiej Leszna 500 talarów. Wymienione miasta stały się równocześnie punktami werbunkowymi. Regiment Sadowskiego nie uzyskał nigdy pełnego stanu osobowego i nie poprowadził braci do ojczystych stron. Co więcej jego działania mogły 119


tylko sprowokować większą nienawiść do czeskich mieszkańców Leszna. Oddział Sadowskiego podporządkowano generałowi Muellerowi, a ten skierował go do oblężenia Jasnej Góry. Ostatecznie niepełny regiment wykruszył się pod koniec 1656r. W legendzie Sadowski przetrwał jako człowiek gwałtowny i ludziom niemiły. Michał Rawita – Witanowski w opracowaniu zatytułowanym Ilustrowane okolice Piotrkowa opowiada legendę o śmierci pułkownika. Nastąpiła ona pod zamkiem w Gorzkowicach. Po nieudanym zdobyciu Jasnej Góry, Sadowski skierował swoje kroki na gorzkowicki zamek. Mieszkała w nim piękna wdowa, która wzgardziła pułkownikiem zdrajcą. Gdy go zobaczyła, wysadziła zamek w powietrze.

Panorama. (1650r.)

Jesienią 1655r. rozgorzały walki partyzanckie, a następny rok przyniósł nasilenie działań. Nawet w warownych miastach załogi szwedzkie były zagrożone. Także do Leszna docierały głosy, że należy zniszczyć haereticum nidum, tj. gniazdo herezji. Określenie to przekazał Komeński w Lesnae exscidum. Mieszkańcy Leszna, w zdecydowanej większości czeskiego i niemieckiego pochodzenia, przy tym zwolennicy Karola Gustawa, wyczuwali grożące niebezpieczeństwo. Zastanawiali się nad tym co robić na wypadek, gdy polskie oddziały staną u bram miasta, czy zabiegać o wzmocnienie załogi szwedzkiej, czy uciekać na bezpieczny Śląsk. Jesienią 1656r. Komeński napisał Panegyricus Carolo Gustavo, w którym wyraził niekłamany podziw dla króla szwedzkiego. Sam autor twierdził później, że uczynił to z inspiracji Schlichtynga. Na początku grudnia 1656r. Komeńskiego odwiedził Kometka, z pochodzenia Czech i zarazem pokojowiec na dworze szwedzkim. W trakcie spotkania Jan Amos wręczył mu list do króla Karola Gustawa, w którym zapytywał, jak ma postąpić i czy ma wyjechać z Leszna. Być może miał 120


nadzieję, że otrzyma od Karola Gustawa jakąś misję wymagającą wyjazdu. Ostatecznie sprawa opuszczenia Leszna skomplikowała się z powodu śmierci seniora Wacława Lochara. Zmarł on w styczniu 1656r. W tej sytuacji, Komeński jako jedyny biskup, przejął obowiązki duszpasterskie przy zborze św. Jana. Obecność Komeńskiego oraz fakt, że na miejscu pozostały jego rękopisy i biblioteka, dodawały poczucia pewności nie tylko mieszkańcom czeskiego pochodzenia, ale i pozostałym. Było to istotne, gdy do Leszna zaczęły docierać przerażające wieści o rzezi dokonanej na Niemcach w Wieluniu, zdobytym przez Żegockiego 7 I 1657r. Rozwój wypadków mógł poniekąd umocnić różnowierców w przekonaniu, że nie ma innego wyjścia, jak tylko pozostać u boku Szwedów. Józef Łukaszewicz zachowanie braci czeskich ocenił następująco: Czescy mieszkańce Leszna, doznawszy nieprzyjemności od Katolików, zapomnieli, że Polska w nieszczęściu dała im przytułek: przerzucają się całkiem na stronę Szwedów, których za swoich zbawców poczytują. W istocie protestanccy Szwedzi byli im bliscy duchowo. Co więcej ze Szwedami wiązali nadzieję na powrót do swej ojczyzny. Byli przekonani, że zwycięstwo Szwedów nad Polską doprowadzi do wznowienia walki z austriackimi Habsburgami, a w konsekwencji doprowadzi do wolności Czech. Taką nadzieję miał Komeński jeszcze wiosną 1656r., pomimo że Polacy coraz śmielej poczynali sobie z doskonale uzbrojonymi Szwedami. Wtedy napisał odezwę Evigilia, Polonia, w której apelował do Polaków o porzucenie błędów papieskich. Trudno o lepszy dowód braku poczucia rzeczywistości, tak postawę Komeńskiego skomentowała Dworzaczkowa. Wyczucia ówczesnej rzeczywistości nie miał B. Leszczyński. Po nieszczęsnych zabiegach o audiencję u króla szwedzkiego został oskarżony o zdradę. Od swoich krewnych, piastujących wysokie urzędy w Rzeczpospolitej, otrzymał ostrą reprymendę. Ci sami krewni stanęli zarazem w jego obronie, gdy król Polski Jan Kazimierz chciał go pozbawić wszelkich urzędów. Możny wojewoda łęczycki – Jan Leszczyński, broniąc Bogusława, orzekł: pan podskarbi ... chudzina, dał się uwieść. Zaś winą za całe zamieszanie obarczono Schlichtynga. Okazuje się, że zawsze bogaty łatwiej uniknie kary. Wracając do sprawy, obecność Schlichtynga w Lesznie, na którego spadło całe zło, nie wróżyła nic dobrego. Sam Bogusław ciągle wierzył w zwycięstwo Szwedów. Na rozdrożu znalazł się Komeński. W pierwszych dniach kwietnia przybył do niego Kometka. Zaproponował, aby uczony opuścił 121


Wiatraki.

Leszno i wyjechał razem z nim do obozu Karola Gustawa. Mimo namowy przyjaciół postanowił pozostać. Natomiast B. Leszczyński 18 kwietnia wyjechał do Wrocławia. Z pewnością nie przypuszczał, jaki los czeka jego miasto, choć teraz, gdy oddziały polskie były w pobliżu, liczył się z zajęciem Leszna. Na wszelki wypadek w ręce Schlichtynga przekazał list adresowany do rady miejskiej, w którym prosił o otworzenie bram miasta dla wojsk polskich.

Zniszczenie Leszna.

Nieubłaganie nadszedł moment, gdy oddziały polskie stanęły pod bramami Leszna. Komeński wpłynął na dowódcę garnizonu szwedzkiego, aby pozostawił załogę w mieście. Napływające coraz liczniejsze oddziały polskie spowodowały zamieszanie wśród mieszkańców. W panice zabierali co cenniejszy dobytek i uciekali w kierunku bezpiecznego Śląska. Naocznym świadkiem tych wydarzeń był Komeński. Później w Lesnae exscidum napisał: Mieszkańcy w panicznym strachu porzucili broń i straciwszy otuchę zwrócili się do ucieczki, zwłaszcza, że strażnicy wnet potem zauważyli, że wojsko nieprzyjacielskie wraca tą samą drogą, którą przyszło dnia poprzedniego. Każdy bowiem z nich opuściwszy posterunek swój, spieszył do domu i wezwał żonę, dzieci i sąsiadów do ucieczki; broń pozostawili albo zaraz na samych murach i w bramach, albo porzucili później po polach, aby nie zawadzała. Na widok tego zamieszania i ucieczki obywateli i po daremnym czekaniu na posiłki ze Wschowy, żołnierze szwedzcy sami nawet wskoczyli na konie, nie żeby pędzić przeciw wrogom, jak dnia poprzedniego, lecz aby zniknąć wrogom z oczu. Ich śladem podążył senat do tego stopnia przerażony, że bardzo ludne miasto opustoszało w przeciągu godziny. 29 IV 1656r. wojska polskie weszły do prawie całkowicie opustoszałego miasta i skorzystały z prawa zwycięzcy. Po dokonaniu rabunku, około godziny dziesiątej, w mieście wybuchł pożar. Ogień płonął trzy dni. 122


Św. Wawrzyniec na tle płonącego Leszna. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A.Przewoźny.

Wraz z miastem w płomieniach stanął zbór św. Jana. Na zborze skupiła się złość chłopów, którzy do miasta wkroczyli razem z wojskiem. Można znaleźć informacje, które podają, że mury zboru św. Jana obkładano specjalnie zwiezionymi materiałami łatwopalnymi. We wnętrzu wieży, szczególnie w dolnej części, po dziś dzień widoczne są mocno przypalone cegły. Wypalone znaczne połacie potwierdzają, jak wysoka musiała być temperatura 123


płonącego drewna. Wnętrze wieży paliło się jednak dwukrotnie. Drugi raz w 1707r., o czym będzie mowa w innym miejscu. Trudno w takim stanie rzeczy ocenić siłę ognia. Należy sądzić, że omawiany pożar z 1656r. przyniósł zdecydowanie większe straty. Z kościoła św. Jana na ulicę wyrzucono zwłoki landgrafa Fryderyka Eschweg von Hessen. Jak wspomniano wcześniej Fryderyk heski zginął pod Kościanem 4 X 1655r. Lesnae exscidum Komeńskiego wspomina o incydencie ze zwłokami landgrafa: Gdy on pół roku przedtem został zabity przez Polaków w starciu pod Kościanem, mieszkańcy Leszna z czcią zwłoki jego namaścili i złożyli na katafalku w zakrystii nowego kościoła, aż do czasu przewiezienia do stron rodzinnych. Oni najpierw ograbili jego wspaniale ozdobioną trumnę, wydobywszy z niej pozłacane srebrne gwoździe i zdarłszy całun jedwabny. Potem zabrali się do samych zwłok rycerza. Ściągnąwszy jedwabne okrycie, wybite rysim futrem, obnażyli je i w ten sposób powtórnie pozbawione okrycia, porzucone na ziemi pozostawili. Gdy jednak po spaleniu miasta tamże znaleziono zwłoki jego nietknięte przez ogień, starzy mieszkańcy Leszna na nowo je ubrali i zamknęli w trumnę. Złożone w bezpiecznym miejscu dotychczas z czcią są przechowywane. W pożarze zboru spłonęła również trumna ze zwłokami generała artylerii Krzysztofa Arciszewskiego(1592 – 1656), herbu Prawdzic, arianina. W młodości K. Arciszewski walczył w Inflantach pod rozkazami Krzysztofa Radziwiłła, hetmana litewskiego. Pod Kościanem w Poninie zamordował szlachcica. Po tym incydencie skazany na banicję opuścił rodzinne strony i udał się do Holandii. Krzysztof Arciszewski W Niderlandach odbył studia wojskowe. Brał udział w walkach na terenie Brazylii i tam uzyskał awans na generała artylerii i admirała. Po powrocie do Polski, w 1646r. przeszedł na służbę króla Władysława IV, jako starszy nad armatą. Walczył przeciw powstańcom z oddziałów Bohdana Chmielnickiego na terenach dzisiejszej Ukrainy. Dopełnił burzliwego żywota w Gdańsku w kwietniu 1656r. Zwłoki Arciszewskiego przewieziono do Leszna, do zboru św. Jana, gdzie miał się odbyć uroczysty pogrzeb. Ale jak wiadomo do uroczystego pochówku nie doszło. Na ziemi Leszczyńskiej, w której pragnął spocząć, nie ma grobu Krzysztofa Arciszewskiego. Powróćmy jeszcze raz do spalenia Leszna. Oddajmy głos Komeńskiemu, który w Lesnae exscidum, tak komentował działania strony polskiej: 124


Wszakże Leszno mogliby już to przeznaczyć dla siebie jako punkt oparcia, gdyż najwarowniejsze miejscowości Wielkopolski Szwedzi już dla siebie zabezpieczyli, już to przynajmniej mogliby zbierać bogatsze łupy; przecież zapasów żywności, towarów, rozmaitych sprzętów domowych i skarbów Pożar domu. Fragment płyty nagrobnej na kościele św. Krzyża. Fot. A. Przewoźny. skądinąd niejako w bezpieczniejsze miejsce tutaj przeniesionych, tak wielka była ilość, że jej nawet na tysiącach wozów w kilku dniach prawie, nie możnaby było wywieś. Wydaje się nieco dziwnym, dlaczego Komeński, bądź co bądź przed pożarem ostatni senior Jednoty, mówiąc dzisiejszym językiem jej biskup, tak mało uwagi poświęcił losom zboru św. Jana. Zastanawiające. Prawda? Komeński był przede wszystkim gorącym patriotą czeskim. Ideą, która mu przyświecała, i dla której wytrwale pracował, był powrót braci w rodzinne strony. Cały wysiłek twórczy traktował jako przygotowanie do pracy w wyzwolonej ojczyźnie. Alojzy Sajkowski, badacz tamtego okresu, sformułował taki wniosek: Nie

Fragment dawnych obwarowań miejskich na leszczyńskich plantach. Fot. A. Przewoźny.

125


wmawiajmy Komeńskiemu wielkiego sentymentu do tymczasowej ojczyzny. Jak doszło do spalenia całego miasta? Dziś trudno ustalić czy ogień zaprószono, czy było to świadome podpalenie. 18 IV 1656r. z Leszna wyjechał Bogusław Leszczyński i osiadł we Wrocławiu. Jeszcze przed wyjazdem zostawił zapieczętowany list do rady miejskiej, w którym polecił, aby miasto poddało się wojskom polskim. Po kilku dniach wysłał kolejny list do wojsk polskich koczujących w Krzywiniu, w którym zapewniał, że przystąpi do konfederacji przeciw Szwedom, a bramy miasta będą otwarte. Pismo dotarło 27 kwietnia. Zastanawiająca była postawa Jana Schlichtynga, Ratusz. który jak to już było wspomniane w imieniu Bogusława zarządzał miastem. Schlichtyng w nocy z 27 na 28 kwietnia uciekł z Leszna. Czy Schlichtyng przed swoją ucieczką zapoznał radców miejskich z zapieczętowanym listem B. Leszczyńskiego? Dlaczego rada miejska nie skapitulowała, tym bardziej, że 28 kwietnia polskie ultimatum powoływało się na list Bogusława? W literaturze polskiej jest tylko jedna powieść historyczna poświęcona Komeńskiemu, napisana przez Stanisława Helsztyńskiego, a zatytułowana Uczeń Amosa. Autor niezwykle sugestywnie, co nie znaczy, iż w pełni zgodnie z prawdą historyczną, przedstawił pożar Leszna, tragiczną kwestię, która po dziś dzień frapuje badaczy dziejów. Oto fragment książki Helsztyńskiego: W nocy dowódcy polscy, biorąc pod uwagę wrogą postawę mieszkańców Leszna wobec prawowitego monarchy, Jana Kazimierza, zbrojny opór stawiony u boku Szwedów przeciw wojsku polskiemu i brak submisji, wyrażony ucieczką za granicę, wydali wyrok, że Leszno zasłużyło jako buntownik na przykładną karę i że zostanie wydane na splądrowanie i spalenie. Rano wjechało do miasta z czterech bram kilkadziesiąt wozów ze słomą, łuczywem, pakułami i smołą, przeznaczonymi dla podpalania budynków. Towarzyszyło 126


im wojsko, szlachta i pospólstwo z okolicznych wiosek, wyrabowanych przez Szwedów i rabarzy miejskich, skupujących łupy od rajtarów. Zrzuciwszy materiały palne, ładowano na wozy rzeczy pozostawione przez mieszkańców w sklepach, spichlerzach, warsztatach, mieszkaniach, szopach i gumnach. Nie pomijano niczego, co miało jakąkolwiek wartość: mebli, ubrań, towarów żywnościowych, sukiennych, płótniczych, skórzanych, żelaznych. Niejeden właściciel dworu odnajdował zrabowane przedmioty, obrazy, dzieła sztuki i oręża. Niejeden chłop brał ze spiżarni mięso i słoninę, pochodzącą z rabunku w jego zagrodzie, chacie i chlewie. Szczególnie piękne rezydencje mieszczan innowierczych i szlachty luterskiej obfitowały w zdobycz zabraną katolikom i tym spośród szlachty polskiej, którzy opowiedziawszy się za Janem Kazimierzem, opuścili swój dom i przebywali w szeregach walczących przeciw Szwedom. Zabezpieczywszy w ciągu kilku godzin zdobycz po nieprzyjacielu, przeszukiwali Polacy skrytki i zakamarki po zaułkach, wykrywając niepolskich rabusiów, którzy, zakradłszy się w nocy do miasta, udawali Polaków i napełniali sakwy i wory kradzionymi towarami. Kto z nich schwytany nie umiał wymówić po polsku trudno brzmiących wyrazów, jak: „Szczyp szczypcami Szczepana”, był bez litości likwidowany na miejscu przestępstwa. Tak Helsztyński przedstawił sytuację po wejściu oddziałów polskich do miasta. Miasto paliło się trzy dni. Ogień strawił wszystkie kościoły. Z tamtych tragicznych wydarzeń zrodziło się przysłowie, a właściwie powiedzenie: wytoczyć komuś leszczyński proces. Powyższe powiedzenie zawarto w Historische Monatsblaetter fuer die Prowinz Posen z 1902r.

Dlaczego?

W świetle dokumentów trudno odpowiedzieć na pytanie czy wydano rozkaz podpalenia miasta. Większość polskich źródeł usprawiedliwia spalenie Leszna i podaje, że była to kara za upór, zbrojne wystąpienie przeciw szlachcie wiernej królowi i Rzeczypospolitej. Pojawia się zarzut, że Leszno dobrowolnie przyjęło szwedzką załogę. I jeszcze kolejne pytanie, które stawiamy nie tyko w świetle lektury Helsztyńskiego, czy złupieniu i pożarowi miasta towarzyszyła krwawa rzeź jego mieszkańców? Niewątpliwie jest to kwestia trudna do ustalenia i zweryfikowania. Jeszcze trudniej uwierzyć w przerażające sceny opisane przez Komeńskiego w Lesnae excidum. Ten utwór poświęcony spaleniu miasta Komeński napisał w Amster127


damie. Wszak pamiętamy, że krótko przed wejściem oddziałów polskich, z miasta uciekli prawie wszyscy. Na miejscu pozostali tylko nieliczni mieszkańcy. J. Dworzaczkowa podaje, że na liście strat niemieckiej gminy braci czeskich, sporządzonej rok po zdobyciu Leszna, figuruje 12 osób zabitych i 27 zaginionych. Niestety nie zachowały się źródła dotyczące gminy polskiej i czeskiej. W odniesieniu do gminy czeskiej, Dworzaczkowa sądzi, że było 3 zabitych i 3 zginęło w płomieniach. Komeński, mimo, że był wielkim uczonym, z ogromną uwagą śledził wszelkie przepowiednie i proroctwa. Duży wpływ wywarły na nim proroctwa Krystyny Poniatowskiej, zwłaszcza te, które dotyczyły Wallensteina. Właśnie w nim czescy emigranci dostrzegali wroga reformacji. Wizje K. Poniatowskiej opisał Komeński w dziele Lux in tenebris ...(Światło w ciemności...). Jego zamiłowanie do znaków i proroctw widoczne jest także w utworze o zniszczeniu Leszna. Być może znak, o którym wspomniał miał służyć pokrzepieniu serc współwyznawców. Komeński tak opisał go w Lesnae exscidum: Nie należy pominąć milczeniem dziwnego zdarzenia, które miało miejsce pod wieczór pierwszego dnia pożaru. W Czerninie, jest to pierwsze miasto Śląska leżące w najbliższem sąsiedztwie Leszna w odległości dwóch mil wyszło kilku zasmuconych obywateli leszczyńskich, aby spoglądać na dym palącego się miasta rodzinnego. I oto z obłoków, które unosiły ów dym ponad Śląskiem, spadła razem z sadzami kartka na pół spalonego papieru. Podnieśli i zobaczyli, że to była kartka z czeskiej Biblii. Zawierała ona 6 rozdział i część 7 Ewangelii św. Mateusza, z których słowa Chrystusa „ ... jaką miarą wy będziecie mierzyć taką samą wam odmierzą” oglądający najpierw zauważyli, nadto liczne wezwania Chrystusa do wiary w ojcowską Opatrzność Boga.

Początek końca.

Spalenie miasta, a wraz z nim zboru św. Jana, ucieczka Komeńskiego, duchowego przywódcy, ostatecznie zamknęły okres świetności braci czeskich. Co prawda, po upływie kilku miesięcy ludność zaczęła powracać do zburzonego miasta. Wśród niej byli również bracia. Rok po spaleniu na miejscu było ich już 1749, a więc znaczna liczba. Dla nich w sierpniu 1657r. Jan Guelich odprawił pierwsze nabożeństwo. Ze względu na zrujnowany zbór, nabożeństwo celebrowano na rynku. Pastor zapewniał o pomocy z zewnątrz i zachęcał do podjęcia wzmożonego wysiłku. Nieszczęście, które spadło na 128


Leszno zbliżyło nieco ewangelików i luteranów. Wcześniej dochodziło do rozmaitych napięć i konfliktów. Przez krótki okres ewangelicy i luteranie brali udział we wspólnych nabożeństwach. Ten stan trwał prawdopodobne do 6 III 1659r., kiedy to luteranie otrzymali od B. Leszczyńskiego osobny przywilej. Powoli wracało życie i miasto zaczęło się dźwigać. Również zaczęto odbudowywać ledwie co wzniesiony zbór św. Jana. Przedsięwzięcie odbudowy wzięła na swoje ramiona gmina niemiecka braci czeskich. Fundusze zbierano wśród kalwinów i przyjaciół Jednoty na terenach Niemiec, Niderlandów, Szwajcarii i Anglii. Wieżę ukończono dopiero w 1667r. Także miasto stosunkowo szybko podnosiło się z ruin. Odbudowę wspomagał jego właściciel – Bogusław Leszczyński. Aby dźwiganie miasta z ruin nabrało tempa, właściciel zwolnił mieszczan na 10 lat od płacenia podatków. Do Leszna znów licznie ściągali budowniczowie i artyści. Odbudowywano ratusz, pozostałe kościoły i gimnazjum. Dokumenty z końca XVII mówią już o Lesznie jako mieście bogatym. Jednak potop szwedzki był początkiem końca braci, którzy już nie powrócili do dawnej świetności i to mimo tego, że wszyscy właściciele Leszna byli dla nich bardzo łaskawi dając różne przywileje. Nawet po przejściu rodu Leszczyńskich na katolicyzm bracia mieli w nich dobrych protektorów. Półtora roku po spaleniu Leszna, dokładnie 20 X 1657r., B. Leszczyński potwierdził wszystkie dawne przywileje udzielone mieszczanom, łącznie z wolnym praktykowaniem religii. Na krótko przez śmiercią B. Leszczyński, który dotychczas uznawał pierwszeństwo braci, zrównał w prawach gminę kalwińską z gminą luterańską. Następcy Bogusława nadal okazywali spadkobiercom braci swoją łaskawość. W 1697r. od właścicieli Leszna otrzymali cegielnię. Klęska Leszna mimo wszystko zadecydowała o rozproszeniu czeskiej emigracji. Elita braci czeskich wyjechała do innych miast albo udała się na emigrację. Jednota nie odzyskała już nigdy dawnego znaczenia. Zaangażowanie w politykę nie wyszło Komeńskiemu na dobre. W płomieniach ognia przepadł cały jego życiowy dorobek. Ogień strawił jego bezcenne rękopisy traktatów teologicznych, sztuk teatralnych, a przede wszystkim słownik języka czeskiego, któremu poświęcił kilkadziesiąt lat pracy i badań. W początkach maja 1656r. w liście do Samuela Hartliba napisał: Już nie stoimy, jesteśmy wdeptani w piach. Utraciłem cały swój majątek, nawet mą 129


bibliotekę, ale najbardziej mnie smuci i najbardziej rani mnie strata moich rękopisów. Jest we mnie ciągle jeszcze nadzieja, że niektóre z nich uratują się, jeżeli miłosierny Ojciec spojrzy na mnie miłościwym okiem. Po krótkim pobycie na Śląsku znany pedagog wyjechał do Amsterdamu. Tam znalazł ostateczną przystań i tam odszedł do wieczności 15 XI 1670r. Czesi, którzy powrócili do Leszna, zaczęli się wtapiać w miejscową ludność. Kurczyła się także gmina polskich braci. W Jednocie zaczynała przeważać ludność posługująca się językiem niemieckim. Dworzaczkowa tak oceniła nową sytuację: Do końca stulecia zanikły niemal wszystkie różnice dzielące gminę czeską od Kościołów reformowanych Małopolski czy Litwy. Może nieco dłużej pozostały resztki swoistych obrzędów. Niewątpliwie sami wyznawcy nie mieli już poczucia odrębności wobec innych członków Kościoła ewangelicko – reformowanego; określanie ich więc jako braci czeskich traci sens . Nabożeństwa w języku czeskim zakończyły się w roku 1687 wraz z odejściem ostatniego kaznodziei. Był nim Jan Tobian, z pochodzenia Węgier. Natomiast sama gmina czeska przetrwała jeszcze 13 lat. Ostatecznie swoją działalność zamknęła w 1700r. Gdy zabraknie pasterza, rozproszą się owce.

Panorama Leszna z wieży kościoła pw. św. Krzyża. Fot. M. Zamelek.

130


O braciach mniejszych w Lesznie. Komendarz św. Ducha.

W książce Dzieje parafii św. Mikołaja w Lesznie zamieszczono interesujący wykaz proboszczów i administratorów parafii katolickiej, począwszy od 1410r. Według tego spisu wynika, że duszpasterzem katolików w latach 1645 – 1670 był pleban Jerzy Kerber. Jego posługa zatem obejmowała czasokres pobytu szwedzkiego garnizonu w Lesznie. Pierwsza wzmianka, pochodząca z 1645r., wymienia J. Kerbera jako komendarza. W odnośnym dokumencie zapisano: sam, mając powierzoną sobie na mocy zwyczajnej władzy kościelnej troskę o dusze i zarząd

Wnętrze kościoła O. Franciszkanów w Osiecznej

dóbr doczesnych kościoła parafialnego leszczyńskiego (który do dzisiaj zajęty przez kalwinów bezprawnie przez nich zatrzymywany), podtrzymywał je od wielu lat w rzeczonej kaplicy albo kościele św. Ducha. Obok pracy przy kościele św. Ducha pełnił funkcję plebana w Gołanicach. Taki stan utrzymywał się do czasu przejęcia kościoła św. Mikołaja, co ostatecznie nastąpiło 3 XI 1661r. Wtedy ks. Kreber złożył rezygnację z urzędu w Gołanicach i został plebanem w Lesznie. Przypisuje mu się odebranie z rąk innowierców nie tylko leszczyńskiej fary, ale także kościoła w Lasocicach. Występował jako strona w sprawach z miejscowymi dysydentami. Jego nazwisko spotykamy w dokumencie z 6 X 1665r., który dotyczył 131


dzwonu w Lasocicach. Jest to ostatni ślad działalności ks. Krebera przed wejściem Szwedów do Leszna. Następny będzie pochodził dopiero z wizytacji Gnińskiego, która miała miejsce w 1672r. Z akt tej wizytacji wiemy, że ks. Kreber stał na czele prepozytury szpitalnej w Lesznie. Krótko przed najazdem z północy bracia czescy byli zmuszeni oddać katolikom kościół św. Mikołaja. Nie ma co ukrywać, że był to szczególny okres napięć i wzajemnych niechęci, nie tylko pomiędzy katolikami a innowiercami, lecz także między braćmi czeskimi a luteranami. Wielu z nich chętnie przyjęło załogę szwedzką. Interesuje nas następujące pytanie, czy odbywały się nabożeństwa dla katolików? Raczej trudno sądzić, aby w sytuacji potopu mogła funkcjonować parafia katolicka, tym bardziej, że miejscowy pleban z pewnością opuścił miasto. Tak przynajmniej należy sądzić z tego, o czym za chwilę powiemy.

Chodzili do miasteczek i wiosek.

W 1722r. w Warszawie ukazał się Additament do kroniki Braci Mniejszych św. Franciszka. Jego autorem był franciszkanin A. Koralewicz. Interesujące są te stare kronikarskie zapiski i chociaż dotyczą klasztoru w Osiecznej, to jednak w części związanej z potopem szwedzkim wychodzą daleko poza jego mury. Oddajmy głos pasjonującym zapiskom: Podczas tej wojny szwedzkiej osobliwej protekcji i obrony Boskiej doznał konwent osiecki św. Walentego. W Lesznie, mieście zaludnionym i kupiectwem sławnym, Szwedzi pobudzeni od heretyków myśleli o zburzeniu klasztoru ojców naszych w Osiecznej, zrabowawszy i złupiwszy wpierw inne klasztory jak lubiński i przemęcki św. Benedykta. I tym bardziej do naszych ojców mieli urazy, albowiem gdy w innych kościołach z powodu zaburzeń wojennych służba Boża została zniesiona, to w Osiecznej ojcowie nasi odprawiali jak dawniej wszystkie nabożeństwa. Nadto dla utrzymania w wierze katolików, którzy żyli wśród heretyków, w nieobecności księży bojaźliwych i z miłości dla zbawienia ludzkiego, w niedzielę i święta chodzili do miasteczek jak do Śmigla, Rydzyny, Ponieca, Krzywinia, Święciechowy, Przemętu oraz wiosek pobliskich i tam ludzi we wierze utwierdzali na kazaniach i w spowiedziach. Nawet w Lesznie, gdzie było szwedzkie prezydium co niedzielę i święta nabożeństwa urządzali dla miejscowych katolików. Z dokumentu wynika, że w Lesznie naonczas nie było księdza, skoro franciszkanie co niedzielę i święta nabożeństwa urządzali. 132


Z tej samej kroniki znamy imię ojca franciszkanina i brata zakonnego, którzy w naszym mieście posługiwali katolikom. Zapisu dokonano przy okazji omawiania burzliwych wydarzeń, które miały miejsce pod Osieczną, na krótko przed zniszczeniem Leszna. Działo się to 24 IV 1656r. Tego dnia w pobliżu klasztoru osieckiego odziały polskie zaatakowały Szwedów. Oddajmy głos kronikarzowi: Piotr Opaliński, wojewoda podlaski, zebrawszy kilka chorągwi ukrył się z nimi przez kilka dni o milę od Osiecznej a dowiedziawszy się, że niektórzy oficerowie szwedzcy prowadzili tu żony swoje i wozy naładowane do Leszna, wyprawił ku O Benedykt Bułakowski, uczestnik Colloquium charitativum w Toruniu w 1645 r. Olej. nim Hieronima Pogorzelskiego, Klasztor w Miejskiej Górce. Fot. autor. starostę, z kilkadziesiąt konnymi, którzy napadli na nich koło klasztoru; jednych pozabijali, drugich rannych zabrali, mało co do Leszna uszło. Heretycy leszczyńscy i szwedzcy całą winę zepchnęli na reformatów osieckich, jakoby za ich podpuszczeniem się to stało. Byli przekonani i twierdzili, że to oni przechowywali Polaków w klasztorze celem zasadzki na Szwedów tędy się posuwających. Przeto postanowili się nasycić zemstą i zapowiadali zburzenie osieckiego klasztoru. Teraz po raz ostatni sięgnijmy do kroniki braci mniejszych: W tym czasie przebywali w Lesznie o. Cyprian i br. Józef Jorez, wyznaczeni do duchowych usług i odprawiania nabożeństw dla katolików, nie przeczuwając nic złego. Nie wiedzieli bowiem, co się zdarzyło w Osiecznej. Prezydium szwedzkie w Lesznie na wiadomość o zamachu na szwedzki konwój w Osiecznej, natychmiast zarządziło aresztowanie obu zakonników pod zarzutem niewierności wobec króla Gustawa. Tłumaczyli się obaj niewin133


ni więźniowie jak mogli, ale szwedzki okupant żadnych usprawiedliwień nie przyjmował. Postanowiono zaraz wysłać 400 konnych na pokonanie Polaków i obrabowanie klasztoru osieckiego. Dziwna okazała się moc Boża. Gdy bowiem Szwedzi przystąpili pod klasztor, padł na nich tak wielki strach, że natychmiast musieli uciekać. Lesznianie wyglądający pożaru klasztoru i miasteczka, zobaczywszy kurzawę wielką, podniesioną przez uciekających, byli przekonani, że dym wybuchł z zapalonego klasztoru. A zrozumiawszy, że konni uciekali i gdy się pytali o przyczynę tej ucieczki oraz dlaczego nie byli w stanie spalić takiego gniazda bocianiego dowiedzieli się, że straszne wojsko wychodziło na obronę klasztoru oraz, że już przed furtą byli dziwnie przestraszeni i w żaden sposób nie mogli postępować naprzód, bo wszyscy diabli z piekła wystąpili w obronie zakonników i strzegli wejścia do klasztoru. Szwedzi bluźniercy, nie znający mocy Bożej przypisywali je czartom. My przyznajemy ją Bogu a wojsko, które Szwedzi zauważyli jak posuwało się na obronę klasztoru, uważamy za posiłki nieziemskie. W tym bowiem czasie żadnego polskiego żołnierza nie było pod Osieczną. Wszyscy znajdowali się pod Krzywiniem. Franciszkanie z Osiecznej zapisali piękną kartę stając w obronie dwóch luteranów. Jeden z nich, Henryk Isaak, chirurg i łaziennik, tak napisał w swoich wspomnieniach: I w Storchnest (niemiecka nazwa Osiecznej) katolicki ksiądz proboszcz i zakonnicy kierując się prawdziwą miłością bliźniego, ujęli się za zagrożonymi ewangelikami. Było to w uroczystość św. Jerzego (24 IV) 1656r., w którym to czasie Polacy z krwawymi szablami zewsząd napadli na miasteczko Storchnest i wycinali wszystkich, co uważali się za Niemców. Obu luteranom, dzięki pomocy franciszkanów, udało się zbiec do Wrocławia.

134


Drugi pożar, epidemia i odbudowa. Wyróżnieniem dla Leszna była koronacja jego właściciela Stanisława Leszczyńskiego na króla Polski 4 X 1705r. Uroczystości koronacyjne miały miejsce w katedrze warszawskiej. Koronacji dokonał arcybiskup lwowski, Konstanty Zieliński. Insygnia królewskie pochodziły od Karola XII, króla szwedzkiego, a jego wojska czuwały nad bezpieczeństwem zgromadzonych w katedrze. Niezależnie od tych okoliczności Leszno stało się królewskim miastem dziedzicznym. Nie była to jednak zapowiedź spoKról Stanisław Leszczyński. Fot. A. Przewoźny kojnego bytowania. Król Stanisław Leszczyński poza Wielkopolską nie miał poparcia w kraju. Na dodatek jego poprzednik August II Sas wciągnął Polskę w wir Wojny Północnej. Przez ziemie polskie maszerowały wojska saskie, rosyjskie i szwedzkie. A nie był to spokojny przemarsz. Obce wojska mordowały ludność, dokonywały grabieży i podpalały. Nad ranem 14 X 1706r. do miasta wtargnął oddział dowodzony przez Adama Śmigielskiego, starostę gnieźnieńskiego, z żądaniem okupu. W przypadku niespełnienia żądań zagroził podpaleniem. Dwa tygodnie później, po dotarciu wieści o klęsce Szwedów pod Kaliszem, z obawy przed wojskami rosyjskimi, uciekła część mieszkańców. Po tych wydarzeniach nowy król Polski zwolnił mieszczan na trzy lata od podatków.

Królewskie miasto w popiołach.

Czarne chmury jednak dalej wisiały nad miastem. Następny, 1707r. miał się okazać tragiczny. Ciągle toczyła się Wojna Północna. W połowie lipca w Lesznie pojawili się żołnierze rosyjscy. Znów domagano się okupu i gdy zwlekano z jego wydaniem, Rosjanie podpalili część wiatraków. 24 lipca do miasta weszły oddziały dowodzone przez pułkownika Szul135


ca, syna szewca z Zaborowa. Rozpoczęło się od plądrowania zabudowań, a w końcu pod królewskie miasto podłożono ogień. Dzieła zniszczenia dokonano 29 VII 1707r. Ogień podłożono w czterech punktach Leszna oraz podpalono wiatraki, a było ich w pobliżu miasta kilkadziesiąt. Tak o poniesionych stratach pisał w 1877r. S. Karwowski: W ciągu pięciu godzin pozostała z całego, przez 50 lat budowanego miasta tylko Brama Kościańska, szpital św. Jerzego i kilka zaledwie domów. Zaś o sile niszczącego ognia tak pisał B. Świderski: nawet drewno w głębokich studniach sięgających 12 stóp wypaliło się. Pożar strawił większą część miejskiej zabudowy, w tym wszystkie kościoły. Tak, to już po raz drugi, zbór św. Jana ucierpiał na skutek pożaru. Spalił się dach i wieża. Spłonięcie zboru wskazuje, jak potężny musiał być ogień. Wszak zbór, podobnie jak i dziś, był znacznie oddalony od zabudowań. Dawna zabudowa miasta, w większości drewniana, sprzyjała rozprzestrzenianiu się ognia. Tym bardziej w okresie lata, gdy wszystko było wysuszone. Drugi raz rozpoczęła się mozolna odbudowa. Z apelem o pomoc i wsparcie do ewangelickich współwyznawców za granicą zwrócił się były rektor gimnazjum i minister gminy polskiej w Lesznie, Daniel Ernest Jabłoński, wnuk Komeńskiego. Apel zyskał zrozumienie i gmina otrzymała wsparcie z Niemiec, Czech, Moraw i Węgier. Tak już bywało w dawnych dziejach i bywa do dziś, że łatwiej jest coś wznosić od nowa, niż odbudowywać zniszczone, bądź remontować stare. Drewno do odbudowy miasta pochodziło z fundacji królewskiej Stanisława Leszczyńskiego i takie też przypadło kościołowi św. Jana. Przypalone cegły w dolnej części wieży. Fot. P. Michalak Po powierzchownych napra136


wach kościół zaczął spełniać swoją rolę. Pierwsze nabożeństwo w ruinach zboru odprawił pastor Opitz 25 IX 1707r.

Brakowało nawet grabarzy...

Z okresu drugiej odbudowy zboru zachował się ciekawy szczegół. Jest nim wyrzeźbiony napis z rokiem 1708 i datą. Można go zobaczyć na belce nad północnym wejściem do nawy. Napis niewątpliwie dotyczy czasu zakończenia budowy empory i dowodzi szybkiego tempa prac. Najdłużej przeciągały się roboty na wieży oraz odbudowa sklepienia. Niewątpliwie ma to związek z zarazą, która wybuchła w Lesznie jesienią 1709r. W tamtych czasach morowe powietrze dziesiątkowało ludność, pochłaniając więcej ofiar niż działania wojenne. W lipcu tego roku, prawdopodobnie kupcy żydowscy handlujący z Rusią, przywlekli do miasta zarazę. Nie była to jedyna tragedia, którą mieszkańcy byli skłonni obarczyć Żydów. W starciu z epidemią ówczesne społeczności nie miały prawie żadnych szans. Zaraza pochłonęła kilka tysięcy ofiar. Doszło do tego, że magistrat wydał zarządzenie, aby w kościołach zawieszono odprawianie nabożeństw. Kolejny raz swoje podwoje zamknął zbór św. Jana we wrześniu 1709r. Liczni mieszkańcy opuścili miasto. Niektórzy zamieszkali w prowizorycznych szałasach na łąkach pod Strzyżewicami. Zaraza ustała latem 1710r. O przebiegu zarazy następująco pisał S. Karwowski w Kronice miasta Leszna: Gdy w Lipcu jeszcze zdarzały się tylko odosobnione wypadki śmierci, umierało już w połowie Sierpnia dziesięciu dziennie, w końcu tego miesiąca dwudziestu, a w Wrześniu i Październiku 40—50 dziennie. Była to chwila, podobna owej okropnej katastrofie, która nawiedziła Ateny w początku wojny peloponezkiej, a którą Tucydides w tak mistrzowskim przedstawił obrazie. D. 9 Września 1709 r. zawieszono na rozkaz magistratu wszelkie publiczne nabożeństwa. Członkowie magistratu opuścili miasto z wyjątkiem lutra Marcina Rindorfa i kalwinów Jerzego Ficcara, Abrahama Vergenta, Daniela Zugehoera i Pawła Hartmanna, którzy wiernie wytrwali na swem stanowisku. Niektórzy umierali nagle, tak że nieraz idący ulicą padali bez ducha. Na twarzy i ciele tych nieszczęśliwych spostrzegano sine i ciemne pręgi. Zwykle napadała tkniętych powietrzem silna trzęsionka, następnie gorączka i ból głowy, a jeżeli żadne znaki nie wystąpiły na ciele, umierali po kilkunastu godzinach. Innym dokuczało ogromne pragnienie, potem 137


dławica koniec życiu czyniła, lub mdłości i womity( tzn. wymioty). Niektórzy umierali na rozwolnienie lub tknięcie paraliżem, innym kostniały członki. Wielu, których gorączka i trzęsionka rzuciła na łoże, popadało w sen głęboki i tak zasypiali na wieki. Najczęściej okazywały się na całem ciele karbunkuły, morówki i plamy. Inni dostawali krwiotoku i cali tarzając się we krwi konali. Niektórzy wreszcie odchodzili od zmysłów i w tym okropnym stanie biegali dzień i noc po ulicach. Strona tytułowa broszury o spaleniu Leszna w 1707r. Często całe rodziny nie miaFot. A. Przewoźny. ły żadnej pomocy, gdyż lekarze powymierali. Brakowało nawet grabarzy, tak że pewnego razu stu trupów leżało przez dni ośm po domach, stu trzydziestu zaś w trumnach na cmentarzu. Najsilniejszych i młodzież zabierała najprzód zaraza, mniej srożyła się między kobietami, dziewczętami, starcami i słabymi. Luterscy pastorowie z rodzinami z wyjątkiem Herrmanna, oraz ksiądz katolicki Samuel Zygmunt, który stanowiska swego nie chciał opuścić, ulegli okropnej chorobie. W ogóle padło ofiarą 7000 osób nie wliczając w to Żydów. W tym czasie kalwińscy pastorowie Salomon Opitz i Salomon Arnold, przebywający z rodzinami i wielu mieszczanami w szałasach pod Strzyżewicami przez pięć miesięcy, odprawowali nabożeństwo pod gołem niebem, 14 dzieci ochrzcili i cztery małżeństwa skojarzyli. Dopiero w lecie 1710 r. ustala zaraza. Opisujący te okropne wypadki podaje jako przyczynę gniewu Bożego zaniedbanie świąt, pychę, rozrzutność, zbytki, gwałt i niesprawiedliwość mieszczan względem ubogich i niższych, kłótnie, niezgodę i nienawiść pomiędzy lutrami a kalwinami . W przytoczonym wyżej opisie S. Karwowski powoływał się na sprawozdanie pastora Salomona Opitza. Tekst oddaje bezradność ludzi wobec szalejącej epidemii. Po ustaniu zarazy nabrała tempa odbudowa miasta i zboru św. Jana. W 1713 roku na wieżę wciągnięte zostały nowe dzwony. Sklepienie ko138


lebkowe, zwane też nie bez słusznej przyczyny beczkowym, ukończono w 1714r. Całość prac związanych z odbudową zakończono w 1716r. Tak więc widoczny dziś wystrój wewnętrzny sięga okresu odbudowy po zniszczeniach z roku 1707.

Niezrealizowany pomysł.

Zanim doszło do odbudowy zboru po spaleniu rozważano projekt jego rozbudowy. Zbór z zewnątrz i wewnątrz mógł wyglądać inaczej i to za sprawą Włocha Pompeo Ferrariego. Wyróżniany w Rzymie architekt zwrócił uwagę Stanisława Leszczyńskiego i prawdopodobnie on zaprosił go do Leszna. Początek XVIII wieku był jednak niespokojny. Pamiętajmy, że trwała Wojna Północna. W 1703r. umiera Rafał Leszczyński, a rok później Stanisław zostaje królem Polski. Wielkie wezwanie dla Ferrariego zrodziło się po spaleniu miasta w 1707r. Architekt opracował projekt odbudowy zborów św. Jana i św. Krzyża. Niestety projekt w odniesieniu do zboru fundowaProjekt przebudowy zboru św. Jana. nego przez braci czeskich nie został zrealizowany. W formie częściowej wykorzystano go w przebudowie korpusu nawy kościoła farnego we Wschowie. Jaką wizję miał P. Ferrari w odniesieniu do zboru św. Jana? Po zniszczeniach wywołanych pożarem architekt miał do dyspozycji praktycznie same mury. Dla genialnego architekta stanowiło to pewne ograniczenie, ale i ciekawe zadanie, jak w prostokąt starych murów wpisać nowy kształt. W Archiwum Państwowym w Dreźnie przechowywane są dwa rysunki, które dotyczą projektu przebudowy zboru św. Jana. Jeden przedstawia rzut poziomy, a drugi fasadę kościoła. Istnieje przypuszczenie, że ich 139


autorem jest P. Ferrari. Tak o wizji Ferrariego w Sztuce Leszna pisze Ewa Kręglewska – Foksowicz: Wieloboczne prezbiterium miało być wchłonięte przez nowe zamknięcie flankowane dwiema kaplicami o narysie kwadratowym, a od wewnątrz – o rzucie kolistym. W prostokątną nawę wpisał projektant ośmioboczne centralne wnętrze nakryte kopułą. Na przekątnych umieszcza empory, do których dwa wejścia miały prowadzić z aneksów po bokach wieży.

Panorama z 1767r. Muzeum Okręgowe w Lesznie.

Zupełnej przebudowie miała również być poddana fasada. Miała uzyskać wygląd typowy dla baroku. Interesującego ze względów architektonicznych projektu jednak nie zrealizowano. Można pokusić się o przypuszczenie, że ówczesna gmina kalwińska, pamiętająca o czesko – braterskich korzeniach, chciała pozostać przy starym wizerunku zboru. Na odrzucenie projektu mogła również wpłynąć sytuacja finansowa. Poza tym pamiętajmy, że był to ciągle czas kontrreformacji i niejednokrotnie sprzeciwiano się odbudowie zniszczonych zborów. W takich przypadkach upadały całe gminy. Leszno wiele razy przeżywało pożogę. Kolejny wielki żywioł spustoszył miasto 2 VI 1790r. Pożar wybuchł w centrum i ciągu sześciu godzin zniszczył aż 864 budynki. Kościół św. Jana, znacznie oddalony od pozostałych zabudowań, szczęśliwie ocalał. Pastwą płomieni uległy domy należące do pastora i pracowników kościelnych.

140


Kaplica grobowa dla jedynej córki. Sątakie miejsca, które fascynująi jednocześnie napawająlękiem. Niektóre znamy doskonale, a obok innych przechodzimy obojętnie nie odczytując przedziwnego przesłania dziejów. Sąmiejsce, które pobudza jąwyobraźnięniejednego przechodnia, a my tego wcale nie zauważamy. I tak niekiedy bywa w odniesieniu do niezwykłego obiektu od niemal trzy stu lat związanego z naszym kościołem. Przejdźmy jednak do pewnych szczegółów.

Pomiędzy wieżąa fasadą.

W początkach XVIII stulecia, przy południowo – zachodniej części kościoła, dokładnie pomiędzy wieżąa fasadą, wznie siono kaplicę grobową. Autorem projektu byłwłoski architekt Pompeo Ferrari. Dla wspaniałego architekta nie było to atwe ł wezwanie. Zadanie polegało na tym, aby w gotycką, surowąi zarazem ceglanąbry ęłkościoła, wprowadzićnowy, tym razem barokowy obiekt. Utalentowany Włoch doskonale poradziłsobie z powierzonąmi sją. Końcowy efekt byłwspaniały i co naj ważniejsze możemy go podziwiaćdo dziś. Kaplica skutecznie przełamuje stylistyczną jednorodnośćbryły kościelnej budowli. Aż trudno sobie wyobrazić, co by było, gdyby Rzut poziomy kaplicy. jej nie było. Jakie były początki kaplicy? Jak doszło do powstania tego niezwy kłego obiektu, z którego dziśparafia i miasto może byćdumne? Wzniesie nie przybudówki w formie kaplicy zleciłw roku 1711 szlachcic Wojciech Gruszczyński, herbu Poraj, z Lutogniewa. Byłon podczaszym wschowskim i świeckim seniorem Jednoty. Gruszczyński tękaplicęgrobowąprzeznaczył dla jedynej córki, zmarłej w trakcie epidemii dżumy w 1709r. Wiadomości o powstaniu kaplicy, chociaż dotyczą odległych czasów, mimo wszystko sądośćbogate. Czerpiemy je przede wszystkim 141


Dzieło P. Ferrariego. Fot. A. Przewoźny.

z ówczesnej korespondencji, zachowanej do dnia dzisiejszego. O tym wydarzeniu pisali w listach zarówno pastor Salomon Opitz, jak i nauczyciel Dawid Klose. Opitz 31 III 1711r. wystosował list do Jabłońskiego, który doskonale znał Leszno, a natenczas był kaznodzieją na dworze brandenburskim. 142

Herb Poraj. Fot. autor


W niniejszym liście informował, że cześnik wschowski Gruszczyński i senior Twardowski zwrócili się do niego z prośbą o dobudowanie grobowca do zboru św. Jana. Obaj w tym celu przybyli do Leszna. Do rozmowy z S. Opitzem byli dobrze przygotowani, co więcej W. Gruszczyński pojął już pewne działania i o nich poinformował pastora. W tej sytuacji pojawia się pytanie, na czym polegało jego przedsięwzięcie? Otóż Gruszczyński miał wybraną lokalizację an dem Tuhrme, czyli przy wieży. Zdaniem Opitza było to miejsce małe, wąskie i narożnikowe. Jednocześnie Gruszczyński przedstawił wybranego architekta o imieniu Pompeo, który w tamtym okresie w Lesznie był postacią powszechnie znaną. W związku z tym tak wyglądała relacja Opitza: Und weil er schon einen Baumeister beruffen lassen, welcher ein Italiener nahmens Pompee, musste derselbe den Platz abmessen und einen Ueberschlag machen, was vor Unkosten zu Auffuehrung eines Gewoelbes an diesem Ort wuerden erfordert werden. Sollte auch bald einen Abriss machen und denselben einhaendigen . Przekład relacji na język polski: Ponieważ powołał on już architekta, Włocha o imieniu Pompeo, ten musiał pomierzyć miejsce i zaproponować kosztorys wykonania sklepienia (krypty). Miał on wykonać potem szkic i zrealizować projekt. Przedsiębiorczy cześnik przekazał miejscowemu pastorowi część pieniędzy, jako zadatek na koszty budowy. Równocześnie zlecił zwiezienie materiałów potrzebnych do rozpoczęcia inwestycji. Dalej z listu wynika, że w tej kaplicy chciał być również pochowany sam Gruszczyński. Fundator zmarł w Bojanowie w 1713r. Czy spoczął we wzniesionej przez siebie budowli nie wiadomo. Na tym jednak nie koniec naszej przygody z listem Opitza. Zaprojektowana krypta, o rozbudowanej i okazałej części nadziemnej, wzbudziła nieufność pastora. Opitz pisze bowiem następująco: Hier eroeffneten Sie ihre wahre Intention, nehmlich das Sie unter dem Praetext eines Todten – Gewoelbes eine Capelle zum Polnischen Gottesdienst wollen erbauen lassen. Tłumaczenie tego zdania: Wtedy to ujawniły się prawdziwe intencje przedsięwzięcia - pod pretekstem budowy krypty miała powstać kaplica z przeznaczeniem na nabożeństwa w języku polskim. Z wielu względów powyższa informacja jest ciekawa. W tamtym okresie na bazie zboru braci czeskich funkcjonował zbór reformowany. Być może nieliczna wtedy wspólnota braci czeskich, obejmująca wyznawców posługujących się językiem polskim, pragnęła i na wszelki sposób 143


szukała własnego miejsca kultu. Zamysły Gruszczyńskiego, jakiekolwiek były, zostały ostatecznie zrealizowane. Powstała krypta, a nad nią wzniesiono imponującą część nadziemną. Warto wspomnieć, że kilka lat po tych wydarzeniach przystąpiono do przyozdabiania sklepienia w zborze św. Jana. Można pokusić się o hipotezę, że plafon umieszczony na południowym spływie sklepienia pozornego beczkowego nawiązuje do problemu, który pojawiał się wielokrotnie wcześniej, a szczególnie wyraźnie dał znać o sobie w tamtym okresie. Przypomnijmy, że główna idea tego malowidła sprowadza się do zachowania jedności wśród wyznawców braci czeskich i ich spadkobierców. Dalsze informacje związane z powstawaniem kaplicy grobowej zawiera list nauczyciela Dawida Klosego datowany 13 IX 1711r., adresowany do pastora Cassiusa urzędującego wówczas w Skokach. Autor pisze w nim, że podjęta budowa, którą prowadzi architekt Pompeo, zmierza ku końcowi. W liście podał kwotę finalną związaną z budowlą, która opiewała na znaczną sumę pięciu tysięcy tynfów. I tutaj znów spróbujmy odnieść się do opracowania Bickericha. Tenże autor podał następującą wzmiankę, dla nas w pewnym sensie zagadkową aczkolwiek z pewnych względów istotną. Owa wzmianka dotyczyła pokrycia dachu kaplicy. Bickerich podał, że w r. 1713 pokryto kaplicę blachą Widok kaplicy na modelu kościoła. i otynkowano. A może tu Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Kulińska. chodzi o zbudowanie kopuł144


ki nad kaplicą? Raczej trudno wyobrazić sobie, aby całą połać dachu pierwotnie pokryto zwykłą blachą. Pompeo był architektem o wyrafinowanym smaku i z pewnością nie zaakceptowałby takiego rozwiązania.

Na planie ośmioboku.

Czas przejść do opisu kaplicy Gruszczyńskich. Przyległa do kościoła, a ongiś do zboru reformowanego kaplica, została zbudowana na rzucie ośmioboku. Gdy spoglądamy na jej ściany łatwo dostrzeżemy, że są one na przemian wklęsłe i wypukłe, a nawet częściowo wtopione w mury kościoła. Na narożach architekt umieścił zwielokrotnione pilastry korynckie. Na pilastrach spoczywa bogato profilowany gzyms. Do kaplicy jest tyko jedno, zewnętrzne wejście. Prowadzi do niej centralnie usytuowany uszakowy portalik. Wejście, z płaskim obramieniem, zwieńczono odcinkiem gzymsu i przerwanego frontonu. Powyżej przerwanego frontonu, wejście do kaplicy zdobi tarcza stiukowa z herbem Poraj. Jest to stary herb

Panorama Leszna. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny.

145


polski pochodzenia czeskiego. Poraj wyglądał następująco: na czerwonym polu pięciopłatkowa, srebrna róża ze złotym środkiem, między płatkami fragmenty zielonych listków. Niekiedy tenże herb nazywa się Róża albo Różyc. Herb nad wejściem przedstawia pięciopłatkową różę w obramieniu akantu i liści laurowych. Kaplica posiada dwa okna. Podobnie jak wejście, również one mają płaskie obramienia. Elementem dekoracyjnym okien są gzymsy i przerwane frontony. W miarę upływu lat barokowe wnętrze uległo częściowemu przekształceniu. Nadal zachowało jednak pierwotny ośmioboczny kształt. Wnętrze nakryto sklepieniem żaglastym, zwanym inaczej kapą czeską. Tak zwykle nazywa się sklepienie w pomieszczeniach budowanych na planie wieloboku. Żaglaste sklepienie w kaplicy spływa na profilowany gzyms. Owalne lustro sklepienia także uległo przekształceniu. W narożach zachowały się częściowo skute pilastry. Obecnie kaplica jest pokryta wielopołaciowym dachem. Tego rodzaju nakrycie zakłóca finezyjną architekturę. Trudno przypuszczać, aby takie proste rozwiązanie dachu mogło być autorstwa P. Ferrariego. Stąd w różnych publikacjach dotyczących kaplicy mówi się, że pierwotnie na jej zwieńczeniu była kopułka. Swoim wyglądem mogła nawiązywać do kopuły znajdującej się na kościele w Owińskach lub na kaplicy Potockich w Gnieźnie. Podobne rozwiązania sugerują również XVIII – wieczne ryciny. Wskazują one wyraźnie na istnienie wieżyczki. Trudno posądzać autorów rycin o to, że w tym momencie poddawali się tylko działaniu wyobraźni. Raczej chcieli przekazać to, co widzieli. W opracowaniu W. Bickericha znajdujemy informacje związane z pożarem miasta w 1790r. Wprawdzie ten pożar nie objął zboru św. Jana, ale tym niemniej spaliły się domy pastora oraz urzędników kościelnych. Być może wtedy została uszkodzona kopuła na kaplicy i zastąpiono ją prostym dachem. Równie dobrze mogła ulec zniszczeniu po upływie wielu lat i nie została już odbudowana.

Polski kościół reformowany.

Poprzez wieki kaplica służyła różnym celom. W zamiarach fundatora miała być miejscem wiecznego spoczynku. Pierwotnie z pewnością była też miejscem sprawowania kultu i odprawiano w niej nabożeństwa. Na XVIII – wiecznej panoramie Leszna oznaczono ją następująco: Pol146


nische reformierte Kirche, tzn.: Polski kościół reformowany. Taka nazwa z pewnością nie pojawiłaby się bez przyczyny. Przez wiele dziesiątków lat kaplica w swoim wnętrzu mieściła zasobną bibliotekę zboru św. Jana. Aby chronić zbiory przez zawilgoceniem we wnętrzu ustawiono piec. Jego pozostałością jest widoczny do dziś komin. Obecnie w zbiorach Muzeum Okręgowego w Lesznie znajdują się cztery książki pochodzące z biblioteki zboru reformowanego. Wśród nich znajduje się Erste Liebe J. Komeńskiego oraz podręcznik J. S. Chodowieckiego Paedia grammaticae, drukowany w Lesznie w 1771 i w 1799r. Erste Liebe J. Komeńskiego. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Gdy powstała parafia rzymsko – katolicka Fot. A. Przewoźny. niecodzienny obiekt przeznaczono na salkę katechetyczną. W szybko rozwijającej się parafii św. Jana brakowało miejsc do prowadzenia lekcji religii i trzeba było wykorzystać każde pomieszczenie. Taki stan trwał do chwili, gdy nauka religii powróciła do szkół. Dziś była kaplica spełnia rolę podręcznej salki. Najczęściej zagląda tam i spotyka się młodzież.

147


Nieistniejące miejsca pochówków. Dawny cmentarz kalwiński.

Jest takie miejsce, które mocno zostało wpisane w ludzką egzystencję. Tym miejscem jest cmentarz. Cmentarz, pochodzi od łacińskiego coemeterium, zaś łacińskie słowo ma swoje źródło w greckim koimeterion, co oznacza miejsce snu. W samej nazwie wyraża się wiara chrześcijańska o istocie śmierci. Śmierć, nie jest końcem życia. Jest jakby zaśnięciem przed zmartwychwstaniem. W Księdze Daniela czytamy: wielu zaś, co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się, Dn 12, 2. Przed wskrzeszeniem córki Jaira, do zapłakanych osób, Jezus rzekł: Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi, Łk, 8,52. Przypomnijmy sobie jeszcze jedna scenę, gdy Jezus stanął przy grobie przyjaciela i zawołał: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz, a ewangelista dodał: I wyszedł zmarły, por. J, 11,43. Cmentarz, to miejsce snu, miejsce, na którym dokona się zmartwychwstanie. Wielu starszych mieszkańców Leszna pamięta dotąd stary cmentarz kalwiński, położony przy dawnej ulicy Cmentarnej. Zamknięto go zaraz po II wojnie. I tak nieczynny od 1945r., cmentarz powoli popadał w ruinę. Z czasem władze miasta podjęły decyzję o jego likwidacji. Ciekawsze nagrobki przeniesiono do lapidarium przy kościele św. Krzyża i tam obecnie możemy je podziwiać. Do dzisiaj zachowały się liczne i niezwykłe w formie pamiątki pochodzące z grobów. Niezwykle bogate są tablice epitafijne, choć co warto podkreślić, posiadają cały szereg wspólnych elementów. Niecodzienne wraObeliski na cmentarzu reformowanym. żenie wywołują smukłe i wyArchiwum H. Bickerich. 148


sokie obeliski, pochodzące z XVIII wieku, a dedykowane przedstawicielom ówczesnych rodów szlacheckich, związanych ze zborem św. Jana. Od wielu lat, umieszczone w nowej, bezdrzewnej przestrzeni, zdają się sięgać w niebo i głosić zakodowane w nich przesłanie. Cenne, archiwalne zdjęcie zamieszczone obok, pokazuje ich naturalne otoczenie. To jedna z nielicznych fotografii dawnego cmentarza, dotąd nie publikowana, zachowała się na terenie Niemiec. Jeszcze dziwniejsze jest to, że pomimo burzliwych dziejów, ktoś ją przechował. Obelisk pochodzi od greckiego słowa obeliskos, czyli słup. Te, które stały na cmentarzu kalwińskim wykonano na planie czworoboku, względnie trójboku. Ich boczne ściany delikatnie zwężają się ku górze. Obeliski pokrywają najczęściej niezwykle bogate inskrypcje. Tym trendom sprzyjała stosowna i poniekąd dająca wiele możliwości, duża powierzchnia bocznych ścian stawianego na grobie pomnika. Trudno jednocześnie pominąć w takiej sytuacji, związaną z wyznaniem, ściśle przynależną, ornamentykę. Jeszcze na jeden szczegół warto zwrócić uwagę. Zwieńczenia zachowanych obelisków nie są identyczne, co dodaje barwności. Najbardziej oryginalny pomnik postawiono w połowie XVII wieku, na grobie Krzysztofa Schuennera i jego żony. Była to waza wykonana w stylu rokoko.

Miejsce spoczynku rodziny Bickerich i Martini. Archiwum H. Bickerich.

149


Na cmentarzu braci czeskich, a później kalwińskim, miejsce wiecznego spoczynku znalazło wiele znanych osób. Pośród nich byli seniorzy braci czeskich: Jan Cyrillus, (+30 V 1632r.) i Jerzy Erast (+8 V 1643r.). Wśród seniorów Jednoty polskiej należy wymienić: Marcina Gracjana Gertycha (+7 III 1629r.), Jana Rybińskiego (+13 IX 1638r.), i Jana Bythnera (+ 5 II 1675r.). Do najbardziej znanych Portret trumienny nieznanego duchownych gminy reformowanej naPotworowskiego. Muzeum Okręgowe leżeli: Joachim Guelich (+14 XI 1703r.), w Lesznie. Fot. A. Przewoźny. Salomon Opitz ( + 14 X 1716r.), Dawid Cassius (+ 24 IX 1734r.), Krystian Sitkovius (+ 24 VII 1762r.), Jan Aleksander Cassius (+24 VIII 1788r.). Na tej nekropolii pochowano również Jonasza Scultetusa (+14 VII 1664r.), cenionego kartografa. Wspomnijmy jeszcze Krystynę Poniatowską (+ 6 XII 1644r.), wychowankę Komeńskiego i wizjonerkę. Na tym cmentarzu z pewnością była pochowana Dorota, żona Komeńskiego. Żona Amosa mimo wysiłków podejmowanych przez doktora Jonstona, zmarła na gruźlicę 27 VIII 1648r., w dwa miesiące po przeprowadzce z Elbląga do Leszna. Wreszcie tu chowano także okoliczną szlachtę związaną ze zborem św. Jana. Okazały grobowiec posiadała też rodzina Potworowskich. Na wspomnianym cmentarzu znajdowało się miejsce spoczynku rodziny Bickerich. Tu spoczął przedostatni pastor, dr Wilhelm Bickerich, który zmarł 13 I 1934r. w Lesznie, autor cennego opracowania: Die evg – ref, Johanis – Grób pastora Wilhelma Bickericha. Archiwum H. Bickerich. 150


Kirche zu Lissa – Leszno (Polen) nach ihrer Geschichte u. ihrem heutigen Bestande in Kuerze dargestellt, kilkakrotnie wymienianego w niniejszej publikacji. Na tablicy nagrobnej umieszczono cytat: Panie, nawet, jeśli mnie zabijesz, i tak będę w Tobie pokładał nadzieję. Taka sama inskrypcja, ale po łacinie, znajduje się na największym dzwonie.

O poszukiwaniu pochówków.

Na terenie byłego cmentarza, na zlecenie Urzędu Miasta Leszna od sierpnia do października 2001r., przeprowadzono badania archeologiczne. Arche-

Miejsce wykopalisk. Jedna z cynowych trumien. Fot. A. Przewoźny

olodzy przebadali część parku Jonstona przyległą do ulic Dąbrowskiego, Ks. Korcza, Żwirki i Wigury oraz fragmentu ul. B. Chrobrego. Podczas poszukiwań odkryto 119 grobów i 3 grobowce. W toku prac stwierdzono, że grobowce były wcześniej splądrowane. Na 119 zbadanych grobów w sześciu, oznaczonych numerami 1, 25, 66, 73, 101 i 112, znaleziono trumny wykonane z cyny. Byli więc w nich pochowani jacyś bardziej zamożni leszczynianie. Na podstawie wielu znalezisk, między innymi, monet, guzików, fragmentów odzieży i trumien, przyjęto datowanie tej części cmentarza na okres od przełomu XVIII/XIX wieku do przełomu XIX/XX wieku. 151


Cmentarz, zwany później kalwińskim, lokowano jednak znacznie wcześniej niż wskazywałyby rezultaty badań archeologów. Gmina kalwińska powstała na mocy przywileju Bogusława Leszczyńskiego w 1659r. Pierwsi bracia czescy pojawili się w Lesznie już w pierwszej połowie XVI wieku, a więc ponad sto lat przed utworzeniem gminy kalwińskiej. Ówczesny dziedzic Leszna – Rafał V Leszczyński, starosta radziejowski, przekazał im dotychczasowy kościół katolicki. Nieco później sam wstąpił do konfesji braci czeskich. Jest rzeczą zrozumiałą, że wraz z kościołem otrzymali były cmentarz katolicki. Rafał V przekazując kościół zachował przecież wszystkie przywileje z nim związane. Nowy cmentarz braci mógł powstać w pierwszej połowie XVII stulecia, gdy miasto intensywnie się rozwijało. Zapewne był to teren późniejszego cmentarza kalwińskiego. Bogusław Leszczyński miał niezwykły sentyment do braci. Gdy trzeba było oddać kościół św. Mikołaja katolikom, pozwolił im na budowę okazałego zboru św. Jana. W tej sprawie wydał przywilej lokacyjny, który ogłosił 16 XI 1652r. Przywilej zezwalał również na rozbudowę cmentarza. Zbór stanął w pobliżu bramy rydzyńskiej, niekiedy nazywanej wrocławską. Odtąd historia zabudowy tej części Leszna, zwanej przedmieściem rydzyńskim, była związana z działalnością braci czeskich. Oczywiście, gdy wznoszono zbór, istniał już jakiś cmentarz, na którym bracia grzebali swoich współwyznawców, o czym było wspomniane przed chwilą. Wynika to zresztą ze wspomnianego przywileju lokacyjnego, który wyraźnie mówi o rozszerzeniu istniejącego cmentarza. To miejsce spoczynku braci czeskich z czasem stało się miejscem pochówku dla gminy kalwińskiej i luterańskiej, a od 1709r. wyłącznie kalwińskim.

Park im. Jana Jonstona.

Dawny teren cmentarza zboru św. Jana został zamieniony na park. Nadano mu imię Jana Jonstona, który wiele pracowitych lat, z przerwami na wyjazdy za granicę, spędził w Lesznie. J. Jonston, na ówczesne czasy, był wszechstronnie wykształconym człowiekiem. Znano go jako przyrodnika i lekarza. Jako lekarz w 1629r. uczestniczył w naradzie dotyczącej Krystyny Poniatowskiej, wizjonerki braci czeskich. Jednocześnie był znany jako historyk i pedagog. Po nieszczęsnym spaleniu miasta w 1656r., zdecydował się na stałe opuścić Leszno i zamieszkać w Składowicach na Śląsku, w zakupionym majątku. Tam odszedł do wieczności 8 VI 1675r. Kilka mie152


Park Jonstona - dawny cmentarz zboru św. Jana. Fot. A. Przewoźny.

sięcy później, we wrześniu tego samego roku, jego ciało, przywieziono do Leszna. Pogrzeb odbył się na byłym cmentarzu braci czeskich, który wtedy, ze względu na zawirowania historii, ostatecznie przejęli ewangelicy reformowani. Jeśli chodzi o Leszno, byli to duchowi spadkobiercy braci czeskich. Doczesne szczątki J. Jonstona spoczywają gdzieś pod murawą parku, jego imienia, albo pod ruchliwą trasą, przecinającą Leszno z zachodu w kierunku wschodnim. Obecnie, nawet w przybliżeniu trudno określić owe miejsce doczesnego spoczynku, znanego mieszkańca grodu.

Kostnica, a może miejsce kultu?

Na cmentarzu kalwińskim znajdowała się kostnica. Opisał ją pastor Bickerich w swoim opracowaniu, wydanym przed II wojną. Opis przedstawia się następująco: Na pobliskim cmentarzu stoi hala wybudowana w 1816r., dnia 27 – go listopada tego samego roku poświęcona, dar pochodzącego z Hersfeld (Hesja – Kassel) farbiarza materiałów delikatnych Jana Konrada Lange. Na niej znajdują się z czasu jej wystawienia następujące, ozdobnym pismem wykonane napisy: na północnym wejściu – „Koniec wszystkich cierpień”; na południowym wejściu: „Śmierć pro153


wadzi do życia”; wewnątrz nad amboną, obok nazwiska fundatora: „Sprawiedliwy będzie w wiecznej pamięci, Ps. 112, 6”; i wewnątrz po stronie wschodniej: „Pocieszcie, pocieszcie mój lud, Iz 40,1”. Po jej odnowieniu w 1928r. odprawia się w niej w okresie zimy, z reguły od Nowego Roku, także nabożeństwa niedzielne. Niewykluczone, że jakieś pochówki mogły być w pobliżu zboru. W tradycji chrześcijańskiej zasłużonych dla gminy lub parafii często chowano przy murach kościoła. Dziś po nich nie ma żadnego śladu. Podobnie jest w odniesieniu do kościoła św. Jana. Ciekawą informację, dotyczącą omawianej sprawy przekazał pastor Bickerich. Napisał między innymi, że Krypta grobowa znajduje się także pod Stołem Pańskim, która, jak się zdaje, jest bardzo stara. Dla kogo została wybudowana, nie dało się dotychczas stwierdzić. Istniała już w roku 1762, w którym przed nią na placu kościelnym między obu skarpami strony wschodniej założono grobowiec na pochowanie Anny Wierzchaczewskiej z d. Rozbickiej. Jeśli tak istotnie było i A. Wierzchaczewską pochowano przy ścianie kościoła pomiędzy przyporami, to równie dobrze mogły być i inne groby. Do cytowanej relacji pastora jeszcze raz powrócimy.

Czy w kościele św. Jana są krypty?

Zwyczajnym miejscem grzebania zmarłych są cmentarze. Rzadziej spotykamy się z pochówkami w podziemiach kościołów, w tzw. kryptach. Polskie słowo krypta pochodzi z języka greckiego od kryptos, czyli ukryty. Krypta ma znaczenie podwójne, oznacza bowiem miejsce przeznaczone do kultu, tj. podziemną kaplicę, albo miejsce dla grobowców ludzi zasłużonych. Krypty zawsze oddziałują na wyobraźnię, a u niektórych wywołują dreszczyk emocji. Często spotykam się z pytaniem: Czy w kościele św. Jana jest jakaś krypta? Spróbujmy zatem poszukać jakiejś odpowiedzi i zaspokoić ciekawość co niektórych. Rozpocznijmy od przyjrzenia się kościelnej budowli. Posadzka kościoła jest niemalże na takim samym poziomie, jak rozpościerający się wokół teren. Gdyby coś było pod posadzką, to w murach w przyziemiu byłyby przynajmniej jakieś otwory służące choćby do wentylacji. Z pewnością okalający teren przez ponad 350 lat istnienia kościoła podniósł się nieznacznie. Jest to zauważalne szczególnie w odniesieniu do sąsiadującej z kościołem byłej pastorówki. Jednak teren nie podniósł się aż tak, aby 154


Zamurowany otwór. Fot. R. Serba.

zamknąć jakieś otwory. Takie położenie kościoła prowadzi do spostrzeżenia, że nie ma w nim krypty w powszechnym znaczeniu. A jeśli nawet jest jedna, albo też i więcej, to są niewielkich rozmiarów. Jeszcze raz oddajmy głos pastorowi D. Bickerichowi, który pisał następująco: Krypta grobowa znajduje się także pod stołem Pańskim, która, jak się zdaje, jest bardzo stara. Dla kogo została wybudowana, nie dało się dotychczas stwierdzić. Istniała już w roku 1762, w którym przed nią na placu kościelnym między obu skarpami strony wschodniej założono grobowiec na pochowanie Anny Wierzchaczewskiej z d. Rozbickiej. Określenie pod stołem Pańskim wskazuje na jakąś część przestrzeni prezbiterium, trudno jednakowoż wskazać którą. Pomiędzy środkowymi przyporami wschodniej ściany prezbiterium, 155


patrząc od strony ul. Królowej Jadwigi, można dostrzec zamurowany otwór w murze kościoła. Z całą pewnością było to kiedyś małe okienko. Zachował się nawet kamień, zamykający otwór okienny od góry. Jeszcze teraz można go oglądać. Niewykluczone, że to okienko służyło jako otwór wentylacyjny małej krypty. Tym bardziej stół Pański mógł stać, i z pewnością umieszczono go na miejscu znacznie podwyższonym w odniesieniu do poziomu posadzki. Takie rozwiązanie jest uzasadnione, ostatecznie chodziło o to, aby obecni w zborze mogli mieć kontakt wzrokowy z liturgią sprawowaną przy stole Pańskim. Wymieniony pastor wspomina także o płytach nagrobnych, dedykowanych zasłużonemu, świeckiemu seniorowi Jednoty, Aleksandrowi Bronikowskiemu i jego żonie Zofii. Za jego czasów, te płyty niszczejące i częściowo uszkodzone, leżały na cmentarzu kalwińskim. Płyty nagrobne pochodziły ze zboru św. Jana. Aleksander Bronikowski zmarł w 1675r., a Zofia rok później. Ich doczesne szczątki miały spoczywać w zborze pod amboną. I tu znowu pojawia się pewien problem związany z określeniem miejsca pochówku, bowiem nie znamy dokładnego wystroju zboru po odbudowie na skutek pożaru 29 IV 1656r. Istniejąca do dziś ambona powstała ponad 40 lat po pogrzebie Bronikowskich, po drugim pożarze świątyni. Biorąc pod uwagę układ przestrzenny zboru jest wielce prawdopodobne, że umiejscowienie ambony, ufundowanej przez A. Żychlińskiego w 1718r., niewiele odbiegało od jej lokalizacji po pierwszym pożarze z 1656r. Ciągle zastanawia nas płyta nagrobna poświęcona Bronikowskim, która przez długie lata pozostawała w kościele. Być może był to jakiś wyraz wdzięczności wobec tej rodziny, albo pragnienie zachowania w pamięci. W kręgu braci czeskich kultywowano pamiątki przeszłości, co potwierdza istnienie bogatego archiwum. To pomagało na wygnaniu zachować tożsamość. Zabiegano również, aby zachować pamięć o tych, którzy w Lesznie mieszkali, a zmarli w dalekich stronach. Na cmentarzu spotykało się nagrobki tym ludziom dedykowane, chociaż ich groby faktycznie były gdzie indziej. Czyżby podobnie miała się rzecz z płytą nagrobną Bronikowskich? Dziś trudno dać odpowiedź na to pytanie.

W krypcie dziedzicznej ojców.

W poszukiwaniu krypt spróbujmy pójść jeszcze innym tropem. Otóż w Muzeum Okręgowym w Lesznie przechowywany jest portret 156


Jana Samuela Żychlińskiego (1675 – 1715). Portret o wymiarach 55 cm x 62,2 cm, wykonany na blasze miedzianej techniką olejną, powstał ok. 1715r. Przedstawia mężczyznę w zbroi, z narzuconym na ramię płaszczem. Pod portretem malarz umieścił długi tekst, który opiewał wszelkie zalety zmarłego. Inskrypcję wypisano w języku łacińskim. Warto zapoznać się z tym przekazem, w owym czasie nierozerwalnie związanym z pogrzebem. Pełne tłumaczenie legendy epitafijnej brzmi następująco: Chwała Bogu Najlepszemu, Największemu, Jedynemu. Przechodniu, kimkolwiek jesteś, za trzymaj się. Jeśli jesteś zwolennikiem doPortret J. S. Żychlińskiego (1675 – 1715). brej sławy i czcicielem cnoty, wesMuzeum Okręgowe tchnij i zarazem oddaj cześć zmarłemu w Lesznie. Fot. A. Przewoźny. z niepowetowaną szkodą, Wielmożnemu i Dostojnemu Panu Janowi Samuelowi z Żychlina Żychlińskiemu, stolnikowi wschowskiemu i szambelanowi Najświętszego Majestatu Króla Polski Augusta II, który z ojca świętej pamięci znakomitego i szlachetnego pana Jana z Żychlina Żychlińskiego, kasztelana wschowskiego, z matki wielmożnej pani Barbary Małgorzaty z Żychlina Zychlińskiej z dostojnego rodu Nostitz. Urodził się szczęśliwie w Olbrachcicach roku Pańskiego 1675, dnia l maja. Po uzyskaniu znakomitego wykształcenia akademickiego oraz po sławnej perygrynacji, wziął sobie za towarzyszkę łoża roku Pań157


skiego 1704 dnia 18 grudnia, wielmożną panią Magdalenę Sybillę Dewitz, wdowę (po mężu) Marrwitz. Z nią doczekał się z radością pięciu synów, ale przy życiu pozostało tylko czterech. Dostojną rodzinę Żychlińskich ozdobił wrodzonymi zaletami i uzyskanymi zaszczytami. Cóż więcej. powiem ? Był mężem przez Boga danym dla publicznego pożytku. Ale niestety! Mąż ten służąc Rzeczypospolitej i Kościołowi okazał się wspaniałym pomocnikiem, a jednak ukończywszy poselstwo wojewody poznańskiego, wracając z Warszawy w drodze chorobą porwany, przewidzianą śmiercią, w Lutomiu skończył życie roku Pańskiego 1715, dnia 22 marca, i swoim zgonem dał pouczenie, że długo należy trzymać się tradycji przodków, odmawiając prawa Parkom. Ciało jego, raczej jego zwłoki tu w Lesznie w krypcie dziedzicznej ojców spoczywają, oczekując zmartwychwstania. Postarała się o to łzami zalana małżonka, (która) zmarła w roku (Pańskim) 1715, dnia 30 grudnia (została) uroczyście pochowana. Tu spoczywają! Skoro portret wisiał w kościele to raczej dosłownie należy potraktować przekazaną w inskrypcji informację: Tu spoczywają. Co więcej napisano: w krypcie dziedzicznej ojców spoczywają. Określenie krypta zawsze dotyczyło podziemnej części kościoła, przeznaczonej do chowania zmarłych. Słowa z inskrypcji dają wiele do myślenia.

I ostatnia krypta

Niecodziennym pomnikiem związanym z pochówkiem jest kaplica grobowa przy kościele św. Jana. Jej wzniesienie zlecił Albrecht Gruszczyński, świecki senior Jednoty. W kaplicy grobowej miały spocząć doczesne szczątki jedynej córki Gruszczyńskiego, która zmarła podczas epidemii dżumy, krótko po drugim spaleniu Leszna. Pod kaplicą do dziś zachowały się pozostałości krypty. Obecnie jedyny otwór, który prowadzi do wnętrza krypty, jest od zewnątrz. Otwór zamknięto żelaznymi drzwiczkami. Niegdyś wejście do krypty pod kaplicą z pewnością było wewnątrz, w podłodze.

158


Płyty nagrobne. Na murach kościoła umieszczono, jak to niekiedy podkreślamy w języku potocznym, płyty nagrobne, tzn. pochodzące z grobu, z miejsca pochówku. Niewątpliwie jest to całkowitą prawdą. A jednak pełniejszej wymowy nabiera zwrot tablica epitafijna. Epitafium to coś więcej niż tablica nagrobna, która najczęściej sprowadza się do szablonowego napisu, ograniczonego do podstawowych danych o zmarłym, do czasu zamkniętego między datą urodzin i śmierci. Epitafium w o wiele szerszym zakresie upamiętniało osobę zmarłego. Tablica z rozszerzonym napisem przypominała

Płyty nagrobne na murach kościoła. Fot. R. Serba.

bliskiego, przede wszystkim nie tyle jego słowa jak czyny, których dokonał podczas ziemskiego żywota. Epitafia, które możemy oglądać na murach świątyni, są pięknym świadectwem celebracji misterium śmierci. Przekazują głębokie motywy biblijne związane z tajemnicą ludzkiego odejścia. W tym miejscu należy się ukłon w stronę śp. ks. Alojzego Piszczka. Prawie wszyscy pamiętamy tego skromnego księdza. Jeszcze do niedawna, emerytowany proboszcz ze Staregogrodu, mieszkał na terenie naszej parafii. Pracowicie wykorzystał okres emerytury nie tylko w zajęciach 159


duszpasterskich. Umiłowanie historii, dogłębna znajomość języka niemieckiego i dociekanie prawdy, mobilizowały go do odczytania napisów wyrytych na epitafiach znajdujących się na murach kościoła. Była to iście benedyktyńska praca zważywszy na stan zachowania inskrypcji, które zresztą możemy codziennie oglądać przechodząc obok kościoła. Tłumaczenie tekstów inskrypcji wraz z celnymi uwagami i spostrzeżeniami zawarł w maszynopisie zatytułowanym, Płyty nagrobne kościoła św. Jana Chrzciciela w Lesznie, ukończonym w 1990r. Ks. A. Piszczek pełny tekst wyników swojej pracy przekazał do archiwum parafialnego. Rozdział poświęcony płytom nagrobnym będzie zarazem hołdem dla jego dzieła i dociekań. Epitafia zostały wyrzeźbione w piaskowcu. Chociaż nie jest to kamień trudny do obróbki to jednak napełnia podziwem kunszt rzeźbiarski i wyrafinowane liternictwo. Płyty pochodzą z dawnych czasów, aż z XVII i XVIII wieku. Stały się świadkami wielu stuleci. Dziś są interesującym przykładem troski o pamięć po tych, którzy odeszli. Na murach kościoła zawieszono pięć epitafiów, w tym jedno podwójne związane z rodziną Woide. W związku z tym w niektórych publikacjach mówi się o sześciu. Taki podział wydaje się być sztuczny. Spośród pięciu, tylko jedna płyta posiada napis łaciński, pozostałe wykonano w języku niemieckim.

Epitafium dzieci Karola Gotfryga Woide.

Orzeł szybujący do słońca. Detal z epitafium dzieci Karola Woide. Fot. R. Serba.

160

Epitafium dzieci Karola Gotfryga Woide znajduje się z lewej strony bocznego i zarazem zachodniego wejścia do przedsionka północnego. Epitafium o wymiarach 190 x 126 cm pochodzi z 1769r. Całość wykonano w stylu rokokowym. Na zwieńczeniu prostokątnej płyty przedstawiono w poziomej linii półpostacie sześciorga zmarłych dzieci. Przy wnikliwej obserwacji można nawet dostrzec szczegóły ubrań. Obramowanie płyty przyozdobiono gałązkami kwiatowymi i wkomponowanymi emblematami, pelikana, orła i baranka. Kompozycja z lewej strony przedstawia pelikana karmiącego własną krwią młode. Nad nim na wstędze napis:


Aus dem Tode das Leben, czyli ze śmierci życie. Na tej samej wysokości po przeciwnej stronie wyrzeźbiono orła wznoszącego się w kierunku słońca i słowa: Ich verlasse das Irdische, tzn. opuszczam, co doczesne, u dołu znacznie większych rozmiarów Baranek z chorągiewką. Tym samym wkomponowane w epitafium elementy zawierają głęboki przekaz teologiczny. Na nieregularnym polu środkowym została wyryta inskrypcja epitafijna w następującym brzmieniu: Justina Louisa geb. 1755 d. 4. Mart. gest. 1758 d. 3. Karmiący pelikan. Fragment epitafium Jun., Carl Gottlieb geb. 1757 d. 7. Jan. dzieci Karola Woide. Fot. R. Serba. gest. ... d. 10. Apr., Carl Gottlieb geb. 1758 d. 2. Maii gest. 1761 d. 22. Dec., Justina Louisa geb. 1760 d. 22. Jun. gest. 1762 d. 7. Jan., Carl Christian Peter geb. 1763 d. 19. Jun. gest. 1768 d. 28. Oct., Louisa Carolina geb. 1766 d. 10. Jan. gest. 1768 d. 26. Oct. Drei Soehnen und drei Toechtern, Die alle sechse friueh zeitig starben, richteten diess Grabmahl Ihre Eltern auf: Anno 1769 d. 11. Julii Carl Gottried Woide, P.d.D.R.L.G. und Justina Elisabeth, geb. Zimmermannin. Beliebte Kinder, geht zum besten Vater, der Euch ruft. Er ruftet Euch zum Glueck, zum Paradiess und wahrem Leben. Wir sehn nicht ungeruehrt, doch hoffnungsvoll auf Eure Gruft. Sie wird wie Land das Kron mit Wucher Euch uns wieder geben .

Dzieci Karola Woide. Górna część epitafium. Fot. autor.

Tłumaczenie polskie: Trzem synom i trzem córkom, którzy wszyscy sześcioro wcześnie zmarli, postawili ten nagrobek ich rodzice w roku 1769 dnia 11 lipca, Karol Gotfryd Woide, pastor niemieckiej reformowanej gminy leszczyńskiej i Justyna Elżbieta z domu Zimmermann. Kochane dzieci, idź161


cie do najlepszego Ojca, który was woła. Powołał was do szczęścia, do raju i prawdziwego życia. Nie bez wzruszenia, ale pełni nadziei patrzymy na wasz grób. Jak rola ziarno, tak On was nam zwróci z nadmiarem . Napis wzruszający, pełen wiary i chrześcijańskiej nadziei.

Epitafium Zuzanny Woide.

Zuzanna Woide żyła w latach 1684 – 1686. Barokowa płyta nagrobna pochodzi ok. 1686r. Została wystawiona przez rodziców Piotra i Zuzannę z domu Kallmann. Dedykowana kochanej córeczce, która przyszła na świat ku wielkiej radości rodziców i po kilkunastu miesiącach zwiędła ku ich gorzkiej żałobie. Piaskowcowa płyta znajduje się z prawej strony bocznego i zarazem zachodniego wejścia. Napis epitafijny sporządzono po niemiecku: Susanna Ein anmuethiges Bluemlein Auss dem Ehlichen Garten, Herrn Peter Woides Koeniglichen Secretarii und des Raths allhier, und Frau Susanna geborenen Kallmannin hat naTablica Zuzanny Woide. Fot. R. Serba. chdem sie den 7. Octobris Im Jahr Christi 1684 entsprossen ein Jahr 34. Wochen, l Tag, 14 Stunden zu der Eltern grosser Freude geblueht, verwelckte zu dero bitterer Trauer den 3ten Tag Maii 1686. Bluehet nun in Paradeis. Na dole tej płyty wypisano werset z księgi Hioba: Hiob am 9 v. 25 Meine Tage sind schneller gewesen den ein Lauffer, sie sind geflohen und haben nichts gutes erlebet. Tłumaczenie na język polski: Zuzanna, uroczy kwiatuszek z małżeńskiego ogrodu pana Piotra Woide go, sekretarza królewskiego i rady tutaj na miejscu, i pani Zuzanny z domu Kallmann, wyrósłszy w roku 162


Chrystusa 1684, kwitła l rok, 34 tygodnie, l dzień i 14 godzin ku wielkiej radości rodziców, zwiędła ku ich gorzkiej żałobie trzeciego dnia maja 1686. Kwitnie teraz w raju. Tłumaczenie cytatu z księgi Hioba: Hi 9,25 Szybsze me dni niźli biegacz, uciekają, nie zaznawszy szczęścia.

Epitafium Zuzanny, Piotra i Marcina Teofila Woide.

Płyta, o wymiarach 190 x 128 cm, zlokalizowana na północnej ścianie kościoła przy filarze przyporowym. Ma kształt stojącego prostokąta, w który wpisano dwa wydłużone owale pokryte inskrypcjami. Owale otoczono akantowym wieńcem. U góry dwie uskrzydlone główki aniołków. Na osi podziału płyty pęk dojrzałych owoców. Ta płyta ufundowana w kilkadziesiąt lat po śmierci Piotra i Marcina Teofila była hołdem złożonym przodkom rodziny Woide, zasłużonej dla kościoła, miejscowej szkoły i miasta. Tablica pochodząca z 1769r. zawiera skromny napis. Informuje tylko o datach naroEpitafium Zuzanny, Piotra i Marcina Teofila Woide. dzin i śmierci oraz o zawodach Fot. R. Serba. i pełnionych stanowiskach. Wymieniony Piotr był synem Marcina Woidebudowniczego zboru braci czeskich. Pastor Bickerich w swoim opracowaniu podkreślił, że była to rodzina bardzo zasłużona w trzech pokoleniach. Płytę nagrobną przedzielono na dwie części, lewą dedykowana Zuzannie Woide, a prawą Piotrowi i Marcinowi Teofilowi Woide. 163


Epitafium Zuzanny, córki Jerzego Kallmanna zmarłej w 1693r. Napis w języku niemieckim: Das Muster ihrer Zeit die Wohl Edle Tugendhafte Frau Susanna Tit. Hern George Kallmanns, Wohlverdienten Burgermeisters in Lueben mit Tit. Frau Rosine Maderin erzeugte einzige Tochter, 1 Tit. Domini Nicolai Gertichii der Reformierten Kirchen in Gross Pohlen Senioris und des Fiirstenthums Brieg vocirten Super Intendentis, 2 Tit. Herrn David Laubenns wohlverdienten Burgermeisters allhier, 3 Tit. Herrn Peter Woides Koeniglicher Mayestat auch hiesiger Hoch Grafflichen Herrschaft Secretarii und Rathmannes allhiero hertzlich geliebte Ehegenossin legete nach ueberstandener 41 1/2 Jahriger Wallfahrt Ihr sterbliches hier nieder Nachdem das unsterbliche Theil zu seinem Ursprung gekeret war den 6 September 1693. Tłumaczenie polskie: Wzór swego czasu, wielce szlachetna, cnotliwa pani Zuzanna, tyt. pana Jerzego Kallmanna, wielce zasłużonego burmistrza w Lubiniu z tyt. panią Rozyną Mader zrodzona jedyna córka, 1 tyt. pana Mikołaja Gerticha, seniora Reformowanego Kościoła w Wielkopolsce i powołanego superintendenta Księstwa Brzeskiego, 2 tyt. pana Dawida Laubenna, tu na miejscu wielce zasłużonego burmistrza, 3 tyt. pana Piotra Woidego, tu na miejscu sekretarza Jego Królewskiej Mości, a także tutejszego Wysokiego Dworu Hrabiowskiego, oraz rajcy, serdecznie umiłowana towarzyszka ślubna, po ukończonej 41 i 1/2 letniej pielgrzymce złożyła tutaj to, co śmiertelne, podczas gdy część nieśmiertelna powróciła do swego źródła dnia 6 września 1693 . Epitafium Piotra i Marcina Teofila Woide. Inskrypcja na epitafium poświęconym Piotrowi i Marcinowi Teofilowi została sporządzona w języku łacińskim w następującym brzmieniu: Petro Woide, Avo et Martino Theophilo Woide, Patri ictis et a Consiliis Civitatis, et Ecclesiae Reformatae Lesnesis ąuorum Ille 1648 die 28 Iunii natus denatus vero 1705 1 Aprilis Hic 1690 die 27 Februarii natus, Die vero 26 Maii 1726 obiit. Hoc monumentum posuerunt Nepotes et Filii Christianus Theophilus Woide, Magistratus Glogoviensis Director et Carolus Godofredus Woide, Ecclesiae Reformatae Lesnensis Pastor Anno 1769 die 11 Julii. Tłumaczenie polskie: Piotrowi Woide dziadkowi, i Marcinowi Teofilowi, ojcu, prawnikom i radnym miasta i Kościoła reformowanego w Lesznie, z których ów urodził się dnia 28 czerwca 1648, umarł zaś 1 kwietnia 1705, ten urodził się 27 lutego 1690, zeszedł zaś ze świata 26 maja 1726, nagrobek ten postawili wnukowie i synowie Krystian Teofil Woide, 164


dyrektor magistratu głogowskiego i Karol Gotfryd Woide, pastor leszczyńskiego Kościoła reformowanego, dnia 11 lipca 1769 roku.

Płyta nagrobna Anny Schin

Anna Schin z domu Junge zmarła w 1660r. Barokowe epitafium dedykowane Annie wmurowano w południową ścianę kościoła obok przypory, na której znajduje się zegar słoneczny. Epitafium wykonano po 1660r. W prostokątne obramienie wkomponowano owalną płytę inskrypcyjną. W górnej partii, w narożach, wykuto dwie główki uskrzydlonych aniołków. Taki sam motyw pojawia się w części dolnej, z tym, że główki aniołków opierają się o napis. W owalu znajduje sie niemiecki wpis: Anno MDCLX den XXVIII November ist in Gott Epitafium Anny Schin. Fot. R. Serba. sanft und selig verschieden die erbahre viel tugendtreiche Frau Anna geb. Juerigen von Gratz des Ehrenvesten und wolgeachten Herrn Johan Schin Burgers und Handelsmanns allhier zur Liszaw, eheliche und Hertzgeliebte Hausfrau und Sechswoecherin welche mit ihm in friedliebender und gesegneter Ehe gelebet VIII Jahr und XII Wochen, gezeuget 3 Soehne und 1 Tochter, l Sohn und 1 Tochter der Mutter voran gegangen und 2 Soehne noch beim Leben, so lange Gott will, nach dem sie im Christlichem Leben und Wandel XXV Jahr weniger IIII Wochen zubrachtt ruhet alhier und erwartet der froelichen Zukunft ihres Erloesers Jesu Christi, welchen sie der Seelenn nach mit allen heiligen Engeln in ewiger Freude anschauet und erlebet. Tłumaczenie polskie: W roku 1660, dnia 28 listopada, umarła w Bogu łagodnie i błogo, zacna, wielce cnotliwa pani Anna z domu Juerig z Grodziska, ślubna i najukochańsza pani domu sławetnego i wielce szanowanego pana 165


Jana Schina, obywatela i kupca tutaj w Lesznie, a położnica sześciotygodniowa, która z nim żyła 8 lat i 12 tygodni w spokojnym i błogosławionym małżeństwie, urodziła 3 synów i l córkę, l syn i l córka wyprzedzili matkę, a 2 synów jeszcze żyje, jak długo Bóg zechce, gdy po chrześcijańsku przepędziła 25 lat, mniej 4 tygodnie. Spoczywa tutaj i oczekuje radosnego przyjścia swego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, którego gdy chodzi o duszę, ogląda i doświadcza razem ze wszystkimi świętymi aniołami w wiecznej radości .

Epitafium Jerzego Adelta.

Jerzy Adelt zmarł w 1681r. Płyta jemu poświęcona jest wmurowana w południowa ściana kościoła, nieopodal zamurowanego, dawnego wejścia do prezbiterium. Prostokątna płyta z boków została zamknięta dwoma kręconymi kolumnami. Na głowicach kolumienek spoczywa łukowate nadproże. Tym samym osiągnięto obraz drzwi lub bramy prowadzącej do wieczności. W prawym i lewym górnym rogu umieszczono uskrzydlone główki aniołków. Główki aniołków podtrzymują wieniec dojrzałych owoców. Między podstawami kolumienek znajduje się wieniec laurowy. W wieńcu również wykuto napis. Napisy na epitafium Jerzego Adelta są w języku niemieckim: Unter diesen Stein erwatet der froelichen Auferstehung Tit. Herr Geor ge Adlet Burger und der Epitafium Jerzego Adelta. Fot. R. Serba. loeblichen Zunft der Meltzer und Brauer Zunfter, kam in die Welt Anno 1611 in Lissa. Trat in den Ehestand zum ersten mal 1636 mit Fr. Ursula Kerlerin und lebte mit ihr fridlich 34 166


Jahr zeugte l Sohn 2 Toechter, sind alle bei Gott, zum andern mal 1670 26 Julii mit der Fr. Hedwig Seidelin lebte mit ihr vertraeglich doch ohne Leibesserben 10 Jahr 41 Wochen, zum dritten mal Anno 1681 den 18 November mit Frl. Jungfrau Anna Elisbeth Heiderin lebte Wieniec laurowy. Z epitafium J. Adelta. Fot. autor. mit ihr vergnueglich doch nur 2 Wochen 3 Tage verliess die Welt Anno 1681 den 6 December seiness alters 71 Jahre 43 Wochen. Na tym kamieniu, u dołu w wieńcu laurowym dopisano: Unser leben wert siebenzig Jahr und etz. Tłumaczenie polskie: Pod tym kamieniem oczekuje radosnego zmartwychwstania tyt. pan Jerzy Adelt, obywatel i członek prześwietnego cechu mielcarzy i piwowarów. Przyszedł na świat w roku 1611 w Lesznie. Wstąpił w związek małżeński pierwszy raz 1636 z panią Urszulą Kerler i żył z nią spokojnie 34 lata, zrodził 1 syna i 2 córki, są wszyscy u Boga, drugi raz 26 lipca 1670 z panią Jadwigą Seidel, żył z nią zgodnie, ale bez spadkobierców, 10 lat i 41 tygodni, trzeci raz dnia 18 listopada 1681 z panną, dziewicą Anną Elżbietą Heider, żył z nią miło, ale tylko 2 tygodnie i 3 dni. Opuścił świat w roku 1681, dnia 6 grudnia, w wieku 71 lat i 43 tygodni. Tłumaczenie napisu w wieńcu laurowym: Nasze życie trwa 70 lat i etc. Powyższe słowa zaczerpnięto z Psalmu. 90. Ich kontekst jest następujący: Miarą naszych lat jest lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich to trud i marność: bo szybko mijają, my zaś odlatujemy, Ps 90, 10.

167


Plac przykościelny. Niezwykły urok posiada teren wokół kościoła św. Jana, a stare drzewa czynią go jeszcze piękniejszym. To sprawia, że każda pora roku w otoczeniu kościoła, posiada swój niepowtarzalny wdzięk. Jednak nie o wiekowym drzewostanie chcemy mówić, bo miasto posiada jeszcze ciekawsze oazy zieleni. Liczne tereny zielone, na których nie brak różnorodnych drzew i kwiatów, są prawdziwą ozdobą Leszna. Wiele miast może nam tego pozazdrościć. Stosunkowo rzadko spotyka się kościół zbudowany na tak dużym placu. Właściwie Pełen uroku widok zza balustrady na wieży. stanowi on wyodrębnione załoFot. A. Przewoźny żenie architektoniczne. Plac przykościelny otaczają bowiem stare budowle. Z jednej strony jest to potężny gmach byłego gimnazjum kalwińskiego, później Archiwum Państwowego, a naprzeciw zabytkowy domek dzwonnika. Całości dopełnia, położona za budynkiem byłego gimnazjum pastorówka. Szkoda, że również dzisiaj, ten budynek, nie może służyć temu celowi, dla którego został wzniesiony. Pastorówka została wsunięta nieco w ogród. W ten spoPastorówka. Stan przed 1939r. Archiwum H. Bickerich. sób wszystkie trzy wspo168


mniane budynki znalazły się w mniej więcej takiej samej odległości od kościoła. Jeszcze nie tak dawno, wejście na plac kościelny od strony ul. B. Chrobrego i Królowej Jadwigi, zamykał żelazny płot z bramami i furtkami. Można go podziwiać na starych fotografiach. Ogrodzenie powstało z okazji uroczystości jubileuszowych w 1898r. Żelazne ogrodzenie od strony ówczesnej ul. Komeńskiego ufundowało rodzeństwo Otton Handke i Augustyna Andersz z Poznania, wdowa po radcy handlowym. Dodatkowo z fundacji O. Handke pochodziło ogrodzenie wschodniej krawędzi Dawne ogrodzenie na tle wieży. Archiwum parafialne. placu, wraz z bramą i furtką. Wtedy ulica przynależna do terenu kościelnego nosiła nazwę Lange Neugasse, a obecnie Królowej Jadwigi. Tu do dziś przy posesji państwa Rymwidów, obok wielkiej topoli białej, zachował się ponad metrowy ślad dawnego żelaznego płotu. Niestety całe ogrodzenie w 1978r. zostało rozebrane i decyzją konserwatora zabytków przeniesione przed kościół św. Krzyża. Szkoda, że podjęto taką decyzję, bo plac stracił wiele ze swojego niezwykłego klimatu. Sami fundatorzy też chyba nie przypuszczali, jakie będą koleje tego, co ofiarowali, i że ktoś zmieni ich intencje. Skoro mowa o ogrodzeniu warto zwrócić uwagę na pewien szczegół. Otóż pośrodku każdej bramy wykuto baranka. Motyw baranka, tak bardzo zakorzeniony w Biblii, a uwypuklony w Ewangelii, przez całe wieki był i jest bliski chrześcijaństwu. Baranek trzymający chorągiew, znak zwycięstwa, to starożytny symbol cierpienia i zmartwychwstania Chrystusa. W liturgii reformowanej stół Pański nakrywano draperią, na której był przedstawiony baranek. Do symbolu baranka nawiązano w 1981r. przy malowaniu kościoła. Obraz baranka adorowanego przez aniołów w cen169


tralnym miejscu sklepienia namalowała Danuta Waberska. Jeszcze dwa lata po zakończonej II wojnie światowej, kilkanaście metrów przed głównym wejściem do kościoła, stał pomnik Komeńskiego. Jego uroczyste odsłonięcie miało miejsce 28 VIII 1898r., podczas jubileuszu parafii reformowanej. Autorem dzieła był berliński rzeźbiarz Alfred Reichel. Wykonane ze spiżu popiersie umieszczono na cokole. Na froncie cokołu złotymi literami wypisano Amos Comenius, po bokach datę urodzenia i śmierci, a z tyłu specjalną dedykację: Ein Zeuge Christi in der Verbannung, der bömischen Unität letzter Senior, ein Freund der Menschheit und Prophet der Schule, czyli Świadek Chrystusa na wygnaniu, ostatni senior czeskiej Jednoty, przyjaciel ludzkości i prorok szkoły. W 1947r. władze Pomnik J. Komeńskiego. Fot. P. Michalak. miejskie przeniosły pomnik na skwer przed budynek, w którym dziś ma siedzibę Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Poznaniu – Delegatura w Lesznie, a byłą ulicę Szkolną nazwano placem Jana Amosa Komeńskiego. Na placu, pomiędzy kościołem, a ul. Chrobrego był niegdyś duży zbiornik wodny. Wielu starszych parafian i mieszkańców Leszna doskonale go pamięta. Podobne zbiorniki były ongiś na rynku, w pobliżu kościoła św. Krzyża oraz na Nowym Rynku. Ten na głównym rynku posiadał fontannę. Do zbiorników woda docierała za pomocą drewnianego rurociągu. W latach trzydziestych XVII wieku czerpano ją ze źródła Paźla. Każdy domyśla się, jak ważną rolę spełniały takie zbiorniki na wodę w dawnych wiekach. Wraz z rozwojem miejskiej infrastruktury, zbiornik przed naszym kościołem przestał spełniać swoje zadanie i w latach siedemdziesiątych 170


minionego wieku, został zasypany. Jednak jeszcze dziś można dojrzeć wystające z ziemi jego krawędzie. Potrzebny do zasypania materiał pochodził z wykopów przygotowywanych pod budowę Akwawitu. Przez wiele lat na tym miejscu był mały klomb.

Uroczystość poświęcenia pomnika Miłosierdzia Bożego. Fot. E. Baldys.

Dziś na miejscu zasypanego zbiornika stoi figura Chrystusa Miłosiernego. Cokół według projektu Lidii Kaźmierczak i Bogdana Ratajczaka wykonał parafianin Michał Witkowski. Okrągła podstawa pomnika nawiązuje do kuli ziemskiej, nad którą rozpościera się Boże miłosierdzie. Figurę Chrystusa zakupiono w Zakładzie Sztuki Kościelnej w Piekarach Śląskich. Wizerunek Chrystusa Miłosiernego ufundowali małżonkowie Jadwiga i Aleksander Mizgalscy, parafianie św. Jana. Przez postawienie tego pomnika parafia pragnęła upamiętnić 25 – lecie pontyfikatu Ojca św. Jana Pawła II, największego z rodu Polaków i zarazem wielkiego piewcy Miłosierdzia Bożego. Uroczystość poświęcenia odbyła się po koncelebrowanej mszy św. w rocznicę wyboru papieża Polaka 16 X 2003r. Aktu poświęcenia 171


dokonał proboszcz ks. kan. Władysław Marzęcki w towarzystwie byłego proboszcza, ks. kan. Kazimierza Pietrzaka oraz wikariuszy ks. Romualda Turbańskiego i ks. Marka Sobkowiaka. W podniosłej uroczystości wzięły udział wszystkie parafialne poczty sztandarowe i bardzo licznie zgromadzeni wierni. Na placu po wschodniej stronie kościoła, na małej górce, między trzema brzozami, ustawiono figurę Maryi Niepokalanej. Figura pochodzi również z Piekar Śląskich. Jej poświęcenie odbyło się w piątek 21 V 2004r. Poświęcenia dokonał ks. Władysław Marzęcki, proboszcz parafii, z udziałem księży wikariuszy ze wszystkich parafii leszFigura Maryi Niepokalanej. Fot. A. Przewoźny. czyńskich oraz młodzieży miasta Leszna. Przed kilkoma laty zrodził się w naszym mieście piękny zwyczaj, że młodzież ze wszystkich leszczyńskich parafii, co miesiąc gromadzi się w innym kościele. Na spotkania młodzi przychodzą ze swoimi duszpasterzami. Właśnie, w czasie takiego spotkania, które miało miejsce w kościele św. Jana, została poświęcona figura Maryi Niepokalanej. We wszystkie soboty maja, ten najpiękniejszy miesiąc roku tradycja kościelna poświęciła Matce Bożej, przy figurze odbywają się nabożeństwa majowe. Natomiast, w pierwsze soboty od maja do października, wierni licznie gromadzą się na Apelu Jasnogórskim, aby zapewnić i po dziecięcemu wyznać: jestem, pamiętam, czuwam.

172


Leszczyńskie Zrzeszenie Chrystusowe Wyznania Czeskiego.

Jednota.

Korzenie braci czeskich sięgają początków XV wieku, gdy rodził się ruch husycki. W 1458 r. założyli w Kunvaldzie swój pierwszy zbór. Widzieli siebie jako wspólnotę, tj. Jednotę. Nie chcieli posługiwać się terminem Kościół. Jednotę braci czeskich rozumieć należy w sposób geograficzny. Stąd w napisie wyrytym w kamieniu i umieszczonym na wieży kościoła św. Jana użyto słowa Bohemicae, co właśnie odnosi się do ziemi. Wspomnianym określeniem posługiwała się łacina średniowieczna. W niej Boiohaemum lub Boiohaemia, to kraina ludu Bojów. Sama nazwa posiada historyczne uzasadnienie. Celtycki lud Bojów zamieszkiwał te tereny na kilka wieków przed Chrystusem. Mimo że później opuścił te ziemie i powędrował na półwysep Apeniński, to nazwa się zachowała. Powstałe w Czechach ugrupowanie posiadało radykalny program społeczny. Akcentowano w nim życie z pracy własnych rąk, potępiano przelew krwi, służbę wojskową i sprawowanie urzędów. Interesującą sprawą jest to, że w początkowej fazie bardzo niechętnie spoglądano na wykształcenie humanistyczne. Bracia czcili Chrystusa jako cichego Króla i Baranka Bożego. Powinni naśladować Jego wąską drogę, na której tylko można się zbawić. Liturgia w ramach Jednoty była skromna. Ograniczała się do wspólnego śpiewu oraz czytania i wyjaśniania Biblii. Sami wybierali sobie duchownych. Pierwszym duchownym został Maciej z Kunyaldu w 1467r. Jednota, która w początkowym okresie była odłączona od świata, z upływem lat stawała się bardziej otwarta. Surowe zasady stopniowo ulegały złagodzeniu. Zrezygnowano z celibatu duchownych. Członkowie Jednoty mogli już brać udział w walkach, co początkowo było zabronione. W polu zainteresowań znalazła się nauka. W XVI wieku bracia rozwinęli szkolnictwo, sztukę drukarską, muzykę i w ten sposób przyczynili się do rozwoju kultury i nauki. Słynna Biblia kralicka, która powstała w ich kręgu, została nazwana Złotą biblią kultury czeskiej. Powstały w tamtym okresie przekład Biblii, wiele lat później, a dokładniej na przełomie XVIII i XIX wieku, posłużył za podstawę odnowy języka czeskiego. Andrzej Frycz Modrzewski pisał o braciach czeskich: Są w Czechach ludzie zwani »braćmi« ... zakazane są u nich wszelkie biesiady 173


i pijatyki, tańce, gra w karty i kości ... i inne tego rodzaju postępki, z których pochodzi niezmierzone zło, ... mają bowiem Pismo (Święte)... przetłumaczone na swój język i wielu z nich umie czytać, a inni słuchają. Dlatego też są wśród nich znamienici rzemieślnicy różnego rodzaju, a co niemiara bardziej uczonych w Piśmie (Świętym) niż u nas wielu kapłanów. Dlaczego bracia zostali zmuszeni do opuszczenia rodzinnych stron? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w wydarzeniach związanych z wojną szmalkaldzką, która toczyła się w latach 1546 – 1547. Istotą tej wojny był konflikt między katolickim cesarzem Karolem V, a związkiem szmalkaldzkim utworzonym przez protestanckich książąt. Nazwa związku pochodzi od nazwy miejscowości Schmalkalden w ówczesnej Hesji. Skutki wojny wywarły ogromny wpływ na dalsze losy braci. W bitwie pod Muelbergiem 24 IV 1547r. wojsko katolickie Karola V odniosło zwycięstwo. Po zwycięstwie ostro karano Czechów, którzy zbuntowali się w czasie wojny. W październiku 1547r. bracia otrzymali zakaz spotkań i zabroniono im spełniania praktyk religijnych. W następnym roku, na mocy edyktu cesarza i zarazem króla czeskiego Ferdynanda I, zostali zmuszeni do opuszczenia kraju.

W poszukiwaniu schronienia.

Kiedy pierwsi bracia przybyli do Leszna? Kronika leszczyńska z 1637r. podaje, że pierwsza grupa uchodźców dotarła już na przełomie lat 1516 – 1517. Odnośnej wzmianki o masowej emigracji z Czech nie potwierdzają wyraźnie inne źródła. Natomiast jest udokumentowany napływ braci czeskich w 1548r. Wędrówkę braci barwnie opisał Stanisław Tync: W pierwszej połowie czerwca 1548r. na drogach wiodących z Czech przez Śląsk ku Wielkopolsce ciągnęły długie karawany wozów: jedna poprzez Kłodzko i Górny Śląsk, dwie poprzez Karkonosze i Śląsk Dolny. Pierwszą jechali exules, bracia czescy, w liczbie około pięciuset, na z górą sześćdziesięciu wozach, z Litomyśla, Bydżowa, Chlumca; innymi ciągnęli w nie mniejszej liczbie wygnańcy z Turnowa i Brandysa ... . Fala czeskich uciekinierów przeszła przez ziemię wielkopolską i skierowała się do protestanckich Prus Książęcych. Trudno ocenić ilu z nich znalazło schronienie w dobrach Rafała IV Leszczyńskiego, czyli na ziemi leszczyńskiej. Przyjmowanie osadników było nęcącą perspektywą. Przyczyniało się bowiem do rozwoju danej 174


miejscowości. Niosło nowe możliwości rozwoju gospodarczego. Wnosiło nowy potencjał intelektualny. Zaobserwować to można w przypadku naszego miasta w XVII stuleciu. Jednocześnie cena, jaką płacili dziedzice, nie była wysoka. Ceną było tylko zapewnienie tolerancji religijnej. To zaś nie było wcale trudnym zadaniem dla dziedzica. Wszystkiemu sprzyjał indyferentyzm religijny wielu przedstawicieli stanu szlacheckiego. Wcale nie dziwi więc to, że niejeden dziedzic na innowierców spoglądał łaskawym okiem.

Panorama Leszna z 1740 r.

Dlaczego bracia czescy obrali taki kierunek? Po pierwsze w Wielkopolsce sprzyjały reformacji możne rody Górków, Leszczyńskich, Myszkowskich i Ossolińskich. Po drugie wychodźcy liczyli na obecne jeszcze w Polsce wspomnienia wspólnych walk, niegdysiejszą sympatię dla husytów, podobny język. Na marginesie warto zauważyć, że wtedy język polski i czeski były bardziej podobne do siebie niż obecnie. Do tego wszystkiego z pewnością trzeba dodać polską tolerancyjność. Bracia dość szybko zdobywali zwolenników spośród szlachty. W 1553r. kaznodzieja Jerzy Izrael pozyskał dla Jednoty Jakuba Ostroroga. Nie wiadomo na ile w ślady J. Ostroroga poszedł Rafał IV Leszczyński, dziedzic Leszna ten, który podniósł je do rangi miasta. Początkowo Rafał IV skłaniał się ku kalwinom. Protegował Andrzeja Prażmowskiego, który szerzył kalwinizm na Kujawach. Wielu autorów przypisuje Rafałowi IV oddanie braciom czeskim dwóch kościołów, miejscowego kościoła parafialnego oraz drugiego w Lasocicach. Miałoby to nastąpić w 1550r. W świetle badań J. Dworzaczkowej czas przekazania kościoła św. Mikołaja należy nieco przesunąć do przodu. Jest faktem, że Rafał IV sprzyjał reformacji i nie wiemy tak do końca, czy umarł jako katolik. 175


Katolicki kościół w Lesznie i Lasocicach przekazał braciom czeskim Rafał V Leszczyński, starosta radziejowski. Do konfesji braci czeskich Rafał V wstąpił w 1560r. Już wcześniej jawnie okazywał swoją przynależność do dysydentów. Taką postawę wyraziście zademonstrował podczas mszy św. na rozpoczęcie obrad sejmu w Piotrkowie w 1552r. Uczestniczył w niej ostentacyjnie, nie zdjął czapki i nie przyklęknął na przeistoczenie. Rafał V podejmował działania na rzecz zjednoczenia polskich innowierców. Był w delegacji, która przekazała królowi Zygmuntowi Augustowi polskie tłumaczenie Konfesji braci czeskich. W jaki sposób zamieniano dawne kościoły katolickie na zbory braterskie? W przejętej świątyni co prawda zostawał główny ołtarz, choć pozbawiano go wszelkich ozdób, a z mensy wyjmowano relikwie. Wynoszono wszystkie obrazy i figury, które uważano za rzeczy bałwochwalcze. Nie niszczono ich jednak w sposób demonstracyjny. Na synodzie w 1573r. podjęto decyzję, aby rzeczy bałwochwalcze sprzedać za wiedzą patronów. Likwidowano wszelkie ołtarze boczne, popularne w kościołach katolickich. Dziś, z perspektywy lat, może zastanawiać fakt, dlaczego tak łatwo dotychczas katolickie kościoły przechodziły w inne ręce. Dziwna sytuacja wytworzyła się szczególnie na pograniczu z Niemcami. W granicach Rzeczypospolitej, zwłaszcza w rejonach przygranicznych, zamieszkiwały grupki Niemców. Do nich najpierw docierała propaganda luterańska. Nowinki przenikały szybko na dwory szlacheckie. Krótko po wystąpieniu Lutra jeden ze szlachciców orzekł: Nie będzie dobrze, póki wszyscy nie przystąpimy do sekty luterskiej. Szlachcic, jako patron kościoła, posiadał tzw. prawo prezentacji. Na jego podstawie miał przywilej, który pozwalał mu na przedstawianie biskupowi kandydatów na niższe beneficjum kościelne. W tym zakresie prawo prezentacji dotyczyło szczególnie kandydatów na stanowisko proboszcza. Takie uprawnienie szlachty w okresie reformacji okazało się zgubne dla wielu kościołów katolickich. Szlachta sprzyjająca innowiercom, nadużywała posiadane przywileje i uchylała się od prezentowania plebanów. Tym sposobem patron pozbawiał kościół prawowitego duszpasterza. Na wakujące stanowisko powoływał innowierczych kaznodziejów lub apostatów. Postępowano wtedy we176


dług zasady cuius regio, eius religio, czyli czyja władza, tego religia. W taki sposób katolicy na ziemiach Rafała Leszczyńskiego zostali pozbawieni świątyń.

Widok na miasto z wieżą zboru św. Jana.

Pierwsi Bracia Czescy szybko wtopili się w nowe środowisko. Zaczęli nawet ulegać powolnemu procesowi polonizacji. Przemawia za tym stwierdzeniem nie tylko przykład czeskich rodów Rybińskich i Turnowskich, lecz także ordynowanie licznych duchownych spośród Polaków. To sprawiło, że obawiano się spolonizowania całej Jednoty. Jednocześnie gorszono się upadkiem niektórych zwyczajów czy dość swobodnym życiem ministrów. W tym wszystkim pojawił się dodatkowy problem, który musieli rozwiązać bracia. Zazwyczaj ich duchowni, przez uzyskanie przychylności kobiet, zdobywali uznanie szlachty. Wyznanie braci w wielu wypadkach przyjmowały całe rody. To w konsekwencji spowodowało uzależnienie od możnych patronów. Ciekawe to zagadnienie ujęła J. Dworzaczkowa: Synod zwołany do Poznania w r. 1560 od razu wykazał, że w organizującym się kościele braci czeskich w Wielkopolsce element szlachecki będzie odgrywał wielką rolę. Wyznaczono dziewięciu seniorów świeckich, którzy obok opieki nad zborami sprawować mieli funkcje sędziowskie: rozstrzygać spory między braćmi, gdyż uważano, że należy w miarę możności unikać odwo177


ływania się do sądów (jest to ślad pierwotnej nieufności wobec urzędów), a także usuwać nieposłusznych i występnych. Występkami, które powinny były powodować wykluczenie, było m. in. zabójstwo, cudzołóstwo, pijaństwo. Próbowano więc początkowo zachować wysokie wymagania wobec nowo wstępujących. Niejeden dumny magnat (jak np. Łukasz Górka) czy szlachcic odsunął się od braci czeskich zrażony ich dyscypliną. Ale zawsze musiały decydować o tym względy osobiste.

Druga fala emigracyjna.

W 1609r. cesarz Rudolf II wydał tzw. list majestatyczny zapewniający wolność religijną. Kilka lat później wybuchło powstanie. Po przegranej bitwie pod Białą Górą 8 XI 1620r. bracia, którzy nie przyjęli wyznania katolickiego musieli opuścić ziemie czeskie. Jan Amos Komeński w 1625r. przybył do Leszna na rozmowy z Rafałem Leszczyńskim. Szukał miejsca dla osiedlenia się znacznej grupy wychodźców. W różnych kierunkach wywędrowało wtedy z Czech ok. 30 tysięcy osób. Komeński ostatecznie dotarł do Leszna 8 II 1628r., w towarzystwie Jana Grylla, barona Jerzego Sadowskiego i Krystyny Poniatowskiej. Duża fala czeskiej emigracji napływała od lutego do kwietnia 1628r. W tej grupie samych kaznodziejów było ponad trzydziestu. Takiego licznego zastępu duchownych, w stosunku do liczby ludności, Leszno nigdy nie miało ani wcześniej, ani później. Dochodziło do tego, że kaznodziejów odstępowano innym gminom, nawet luterańskim. Gdy Komeński przybył do Leszna, zastał już około trzech tysięcy współwyznawców. Rekomendowany przez współziomków jako biegły nauczyciel, w krótkim czasie, został powołany na stanowisko rektora szkoły, a także otrzymał godność seniora Jednoty. Zazwyczaj, gdy mówi się o wyznaniu braci czeskich w Lesznie, to traktuje się je w sposób całościowy. Warto jednak zwrócić uwagę, że bracia w Lesznie byli podzieleni na trzy różne gminy. Taki podział był uzależniony poniekąd względami praktycznymi. Przede wszystkim rzecz dotyczyła tego, aby każdy z wyznawców mógł modlić się i śpiewać psalmy w zrozumiałym dla siebie języku. W latach trzydziestych XVII wieku najstarszą, a jednocześnie najmniejszą z nich była gmina polska. W jej skład wchodzili spolszczeni Czesi i Szkoci, potomkowie pierwszego eksodusu z Czech, a także okoliczna szlachta. Największą, choć znacznie młodszą była gmina braci czeskich, która w liturgii używała języka niemieckiego. Jej członko178


wie w zasadniczej części rekrutowali się z Niemców przybyłych z ziem śląskich. Gdy spostrzegli przychylność dziedziców miasta do Jednoty, to chętnie do niej dołączali. Gmina polska i niemiecka swoje nabożeństwa odprawiały w byłym kościele św. Mikołaja, oczywiście o różnych godzinach. Powszechny wśród braci był zwyczaj zmiany nazwisk. Do ich czeskich odpowiedników dokładano końcówkę łacińską. Zobaczmy to na przykładzie nazwiska Kasza, które zastąpiono łacińską formą Cassius. Ta rodzina w wielu pokoleniach zasłużyła się dla Leszna, przede wszystkim na polu szkolnictwa. Jeszcze dłuższą drogę przebyło nazwisko Ryba, które oddano na Rybinius, a następnie spolszczono na Rybiński. Jeśli chodzi o imiona, to najchętniej sięgano do Starego Testamentu. Na fali emigracji z 1628r. powstała jeszcze gmina czeska. Jej członkowie w liturgii używali języka czeskiego. Jak twierdził J. Łukaszewicz początkowo swoje nabożeństwa odprawiali w sali szkolnej. Dla jasności całej sprawy warto jeszcze dodać, że każda gmina posiadała własnych duchownych. I tu dziwnym wyda się fakt, iż mimo powstania trzeciej gminy, przewaga liczebna całej Jednoty razem wziętej, zaczęła maleć na korzyść luteranów. Dlaczego tak się stało? Otóż niemieccy protestanci, po zakończeniu wojny trzydziestoletniej, byli prześladowani na ziemi śląskiej. Wielu spośród szlachty wielkopolskiej zwróciło się do nich z zaproszeniem, bądź stworzyło dogodne warunki osiedlenia, jak to miało miejsce w przypadku Leszna. Nie należy się dziwić, że w tej sytuacji niemieccy protestanci opuszczali Śląsk i równie chętnie osiedlali się w naszym mieście. Wkrótce, bo już 1654r., ich pastor Abraham Guenzel został superintendentem kościoła ewangelicko – augsburskiego w Wielkopolsce. Skoro mówimy o luteranach nie sposób nie wspomnieć działań podejmowanych przez Rafała Leszczyńskiego. Dziedzic miasta miał świadomość, że bracia czescy i luterańscy przybysze ze Śląska reprezentowali jednak odmienne wyznania. Mimo to zezwolił luteranom na korzystanie z kościoła św. Mikołaja, w którym jak wiadomo swoje nabożeństwa odprawiali bracia. Trudno dociec, czy dziedzic myślał o powolnej asymilacji obu grup, czy też miał zamiar w jakiś sposób doprowadzić do ich zjednoczenia. W każdym bądź razie luteranie mieli wyrzec się tego wszystkiego, co było nie do przyjęcia z punktu doktryny braci, np. nie było im wolno zawieszać żadnych obrazów. Oczywiście takie podejście wywołało kon179


flikt i to niejeden, o czym świadczy późniejsza historia. Wbrew pobożnym zamiarom R. Leszczyńskiego asymilacja okazała się niemożliwa. W takiej sytuacji w 1635r. zezwolił luteranom na wybudowanie własnego zboru, któremu nadano tytuł św. Krzyża. Czeska fala emigracyjna z 1628r. cechowała się różnorodnym pochodzeniem braci. Wśród nich byli zarówno Czesi, jak i ci, którzy posiadali korzenie niemieckie, a nawet szkockie i włoskie. Przybysze reprezentowali znaczny potencjał intelektualny. Duchowni, którzy byli emisariuszami Jednoty, Portret nieznanego duchownego Jednoty wędrowali do różnych krajów. Naze zboru św. Jana z 1666r. wiązali rozliczne związki nie tylko Muzeum Okręgowe w Lesznie. ze współwyznawcami, ale i z dworami panujących. Te z dworem szwedzkim i brandenburskim w przyszłości miały okazać się zgubne. W Lesznie też rodziła się opozycja przeciw działalności Jezuitów, którzy aktywnie włączali się nurt kontrreformacji. Dzisiaj coraz częściej, szczególnie kraje Europy zachodniej stają wobec problemu migracji. W XVI, a najbardziej w XVII wieku wobec tego zjawiska stanęło Leszno. Jaki był stosunek przybyszów do nowej ojczyzny, do Rzeczypospolitej? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Nie można jej udzielić posługując się dzisiejszymi kategoriami. Musimy pamiętać, że Leszno tamtego okresu było miastem prywatnym. Tak więc w pierwszym rzędzie przybyszom zależało na dobrych stosunkach z właścicielami. Król, czy wierność Rzeczypospolitej były dla nich pojęciami dalekimi, a interesy nowej ojczyzny i ich własne cele, okazały się rozbieżne, co uwidoczni się w czasie wojny ze Szwedami. Pobyt na obczyźnie zawsze niesie niebezpieczeństwo wynarodowienia. Takie zagrożenie oddalała skutecznie własna organizacja kościelna. Jednota pomagała zachować więź pomiędzy emigrantami. 180


Zb贸r na starej widok贸wce.

181


W kierunku Kościoła reformowanego.

W swojej książce pastor Bickerich pisze: W latach 1633 do 1634 połączył się Kościół Bracki z Kościołami Kalwińskimi w Małopolsce i na Litwie, przystosowując ustrój i wprowadzając wspólny rytuał. Od tego czasu nazywały się ich gminy także „reformowanymi”. Rzeczywiście dwa synody, obradujące w Orli w 1633r. i rok później we Włodawie, doprowadziły do zjednoczenia braci z kalwinami. Wspólne wyznanie wiary przyjęto na Colloquium charitativum w Toruniu w 1645r., na którym wystąpili wspólnie delegaci trzech prowincji reformowanych. Owo zbliżenie zakończyło długą ewolucję braterskiej doktryny, która coraz bardziej odchodziła od pierwotnej nauki. Zachowując nazwę i pamięć o historycznej tradycji Jednoty, w końcu przystąpili do wyznania reformowanego. Warto nadmienić, że przyjęte w Toruniu wyznanie wiary, do druku przygotował Andrzej Węgierski, który wtedy był seniorem prowincji lubelskiej, a wcześniej w Lesznie był znany jako rektor gimnazjum. Zawarcie tej unii znacznie zmniejszyło szanse na porozumienie z luteranami. Od 1634r. zaostrzyły się również wśród braci tendencje antyariańskie. Wydano zakaz jakichkolwiek kontaktów z arianami. Co ciekawe, gdy na mocy ustawy sejmowej z 1658 r. zostali wygnani z Polski, to żadne z wyznań chrześcijańskich nie stanęło w ich obronie.

Colloquium charitativum.

Przed chwilą wspomnieliśmy o Colloquium charitativum. Te łacińskie słowa oznaczają przyjacielską rozmowę. Z jej inicjatywą wystąpił król Władysław IV (1633 – 1648). Działania władcy zmierzały do zapewnienia pokoju religijnego. Władysław IV podjął pewne kroki, aby doprowadzić do zawarcia porozumienia pomiędzy wyznaniami. W tym celu w sierpniu 1645r. zaprosił do Torunia delegatów poszczególnych wyznań na przyjacielską rozmowę. Luteranie wysłali 28 przedstawicieli, 24 reprezentowało reformowanych, zaś katolicy mieli ich 25. Na rozmowach w Toruniu bardzo licznie był reprezentowany zbór św. Jana. W sumie jego przedstawiciele stanowili niemal 1/3 reprezentacji reformowanych, albo jak kto woli kalwinów. To wszystko świadczy o prężności dysydenckiego środowiska XVII – wiecznego Leszna, na mapie ówczesnej Rzeczypospolitej. Zapytajmy więc, kto dokładnie uczestniczył, w tak sympatyczniej nazwanej, przyjacielskiej rozmowie? Tu na czoło wysuwa się, przy182


Aula Maior w toruńskim ratuszu, gdzie odbywało się Colloquium charitativum.

były do naszego miasta w 1628r., J. Komeński, teolog braci czeskich. Urodził się na Morawach 2 III 1592r. Aczkolwiek był on wtedy powszechnie znanym i słynnym pedagogiem, to jednocześnie był autorem wielu popularnych dzieł, które wycisnęły niezatarte piętno w dalszym rozwoju nauk pedagogicznych, np. Wielka dydaktyka, Drzwi języków otwarte . Obok J. Komeńskiego w Toruniu wystąpił Jan Bythner. Również tej postaci warto poświęcić nieco więcej miejsca. J. Bythner pochodził z rodziny kalwińskiej, ale mając 18 lat związał się z Jednotą. W 1625r. został duchownym i był bardzo aktywnym. Uczestniczył w synodzie we Włodawie, który, jak już wiemy, miał dalekosiężne skutki. W 1644r. jako biegłego teologa powołano go na seniora Jednoty polskiej. Oprócz wyżej wymienionych w rozmowach toruńskich uczestniczyli: Jerzy Wechner, rektor gimnazjum braci czeskich w Lesznie; Beniamin Ursinus, prorektor tegoż gimnazjum; Tomasz Węgierski, były kaznodzieja rodziny Rafała Leszczyńskiego, Andrzej Węgierski, były rektor gimnazjum i ich brat Albert, dla którego Leszno też obcym nie było, a także Jerzy Glenig tutaj urodzony. Nie sposób nie wspomnieć jeszcze jednej postaci związanej z okolicą Leszna. Na dysputę teologiczną w Toruniu Maciej Łubieński, arcybi183


skup gnieźnieński i prymas Polski, powołał franciszkanina o. Benedykta Bułakowskiego. O Benedykt był wtenczas zastępcą prowincjała i mieszkał w klasztorze w Osiecznej. W czasie rozmów jako defensor fidei czyli obrońca wiary udzielał odpowiedzi na zarzuty innowierców przeciw wierze katolickiej. W klasztorze o. franciszkanów w Miejskiej Górce, aż dotąd zachował się obraz o. Benedykta. Zachowana notka historyczna, umieszczona zgodnie z ówczesnymi XVII – wiecznymi prawidłami, w dole obrazu kończy się następującymi słowami: Nieprzezwyciężony obrońca wiary przeciwko nowatorom w czasie Colloquium Charitativum 1645 w Toruniu. Trwające, przez trzy miesiące, spotkanie nie spełniło oczekiwań króla Władysława IV. Co więcej, między reformowanymi a luteranami pogłębiła się wzajemna niechęć. Ciekawe spostrzeżenia w tym względzie poczynił Eugeniusz Śliwiński, który napisał: W rezultacie zjazd w Toruniu ujawnił jedynie głębokie sprzeczności między wyznaniami reformacyjnymi. Dysydenci wynieśli przekonanie, że żadnych ustępstw ze strony kościoła katolickiego spodziewać się nie mogą. Sytuację ich pogorszyła jeszcze śmierć Władysława IV w 1648r. Mieli wielką nadzieję, że królem zostanie protestant, lecz gdy został nim Jan Kazimierz, dysydenci pod przywództwem Janusza Radziwiłła, stali się centrum opozycji politycznej planującej detronizację monarchy. Ta fatalna decyzja zepchnęła ich na drogę współpracy z Szwedami w czasie wojny 1655 – 1660r. i spowodowała ich ostateczną klęskę. Warto zapoznać się jeszcze jedna opinią wyrażoną przez o Czesła wa Liniewicza OFM: Dysputa teologiczna w Toruniu nie zakończyła się podpisaniem zgody czy ugody. Przyczyną były przede wszystkim różnice dogmatyczne oraz uwarunkowania społeczne. Najbardziej pojednawczo nastawieni byli kalwini i bracia czescy. Najbardziej nieprzejednani okazali się luteranie i to, o dziwo, w stosunku do kalwinów. Dysputą interesowano się w całej Europie. Stanowiła ona próbę osiągnięcia jedności przez konfrontację poglądów, a nie drogą wojny religijnej. Prawie cała Europa była nią ogarnięta. Spotkanie to wzbudziło szacunek dla duchowych i politycznych przywódców Polski. Według współczesnych historyków niemieckich Colloquium Charitativum było największym międzywyznaniowym spotkaniem ekumenicznym.

184


Stolica wyznania czeskiego.

Stopniowo Leszno stawało się stolicą czeskiego wychodźstwa. Od 1636r. miasto zaczęło przekształcać się w centrum Jednoty. Dzięki zabiegom seniora Marcina Gertycha najpierw z Ostroroga przewieziono archiwum i drukarnię. Następnie stamtąd w latach 1637 – 1640 przeniesiono siedzibę seniorów do Leszna. Na uwagę zasługuje działalność drukarni, zwłaszcza pod kierownictwem Daniela Vettera (1592 – 1669). Co ciekawe D. Vetter był jednocześnie duchownym braci czeskich. Na wydawanych książkach, od 1639r. obok nazwiska umieszczał Scholae Lesznensis Typographus, czyli Drukarz szkoły leszczyńskiej. Kierowana przez niego oficyna wydała ok. 160 różnych dzieł, w ok. 30 utworów Komeńskiego, 6 Samuela ze Skrzypny Twardowskiego, niestety dotąd mało znanego autora doby baroku oraz innych. W Lesznie działało seminarium duchowne. Reformacja przekształcała miasto w nowy ośrodek teologów, pedagogów, pisarzy. Jednocześnie pewnym modyfikacjom uległo życie braci czeskich. Zniesiono celibat ministrów i starszego duchowieństwa oraz odstąpiono od pracy fizycznej ministrów. Jakby nie spojrzeć, lata 1628 – 1656, były dla braci okresem stabilizacji. W XVII wieku Leszno stało się ich wiodącym ośrodkiem w Wielkopolsce. Tu była największa gmina czeska działająca na emigracji. O sile tej gminy świadczy następujący fakt, że w latach 1629 – 1654 na terenie Wielkopolski odbyły się 64 synody i inne zebrania braterskie, z tego ponad 2/3 dokładnie 45 miało miejsce w Lesznie. Do Powinności przystępujących do stołu Bożego. zboru św. Jana przy tych okazjach Muzeum Okręgowe w Lesznie. Fot. A. Przewoźny. 185


przybywali liczni duchowni, uczeni i członkowie Jednoty rozsiani nie tylko po ziemiach polskich, lecz także poza granicami. Zwróćmy uwagę na jeden z synodów, który obradował w Lesznie w 1650r. Jego problematyka dotyczyła dalszych losów Jednoty. Zastanawiano się, czy jej nie rozwiązać, a braciom pozwolić wstąpić do kościołów ewangelickich, w krajach w których obecnie zamieszkują. Wobec ówczesnej sytuacji politycznej nie widziano szansy na powrót do ojczyzny. Ostatecznie synod zadecydował, aby mimo nie sprzyjających okoliczności Jednotę utrzymać.

Czesko – braterskie korzenie.

Pożar miasta w 1656r., zniszczenie zboru św. Jana, ucieczka braci z Leszna, powodowały ich rozproszenie. Co prawda pewna część później powróciła. Jednak bracia czescy zostali zdominowani przez gminę niemiecką. Położenie dysydentów utrudniła ustawa z 1669r., która zabraniała odstępstwa od religii katolickiej. Jednota braci posługujących się językiem czeskim upadła. Jednocześnie wśród zamieszkujących Leszno reformowanych i luteranów zaczęły pojawiać się oznaki zbliżenia. Bliższe kontakty nawiązano w 1675r., a więc w 30 lat po Colloquium charitativum. Kilka lat później zawarto Amica complanatio, czyli przyjacielskie Kancjonał. Muzeum Okręgowe w Lesznie. porozumienie. Dotyczyło ono wzaFot. A. Przewoźny. jemnej współpracy i współdziałania na forum zewnętrznym, zwłaszcza wobec polskiego króla i sejmu. Gorącym zwolennikiem takiego współdziałania był Daniel Ernest Jabłoński (1660 – 1741), wnuk Komeńskiego. D. Jabłoński od 1699r. był wpływowym seniorem Jednoty. Sprzyjała temu jego pozycja, jako nadwornego kaznodziei, najpierw w Królewcu, a później w Berlinie. Wypadki w II połowie XVII stulecia, przede wszystkim skutki 186


wojny polsko – szwedzkiej, ataki sił kontrreformacyjnych, trudna sytuacja finansowa, doprowadziły również do zmniejszenia się gminy polskiej braci czeskich. Szeregi braci opuszczała szlachta. W ostatnich latach XVII wieku nie była już w stanie utrzymać własnego kaznodziei. Na skutek zaistniałej sytuacji, kaznodzieja niemiecki został zobowiązany do odprawienia nabożeństw w języku polskim. Dotyczyło to tylko uroczystych świąt. Wraz z upływem lat, w XVIII wieku można było powołać własnego ministra, a to Daniel Jabłoński, orędownik leszczyńskich dzięki poprawie finansów, co należy reformowanych na dworze berlińskim. Miezawdzięczać darowiznom przekazanym dzioryt. Muzeum Okręgowe w Lesznie. na rzecz gminy polskiej braci czeskich. W nabożeństwach uczestniczyli nie tylko miejscowi współwyznawcy, ale i coraz mniej liczna okoliczna szlachta. W 1743r. gmina niemiecka przyjęła na siebie zobowiązanie do utrzymania polskiego kaznodziei. Taki stan przetrwał do 1863r., gdy ze względu na coraz bardziej zmniejszającą się liczbę wyznawców, zniesiono ostatecznie stanowisko polskiego kaznodziei. Jednocześnie zagwarantowano, że w miarę potrzeby polskie nabożeństwa będą sprawowane. O próbach odbudowy Jednoty wspominał pastor Bickerich: Po przyjęciu Unii (1817 r.) oraz Rytuału Pruskiego Kościoła Krajowego, zaniedbano stary ustrój Jednoty, ale począwszy od roku 1842, pod królem Fryderykiem Wilhelmem IV, częściowo go przywrócono. Nowo wybranego Seniora wyświęcono w Herrnhut. „Odnowiona gmina braterska”, która tam pod opieką hrabiego Mikołaja Ludwika von Zinzendorfa w 1722r. powstała, a utworzyła się częściowo z morawskich uciekinierów, uprosiła i otrzymała kiedyś święcenie swoich seniorów od Jednoty polskiej. Bracia czescy na długie lata odcisnęli swoje piętno w historii Leszna. Ich tradycję i spuściznę przejął kościół ewangelicko – reformowany. Jeszcze w początkach XX wieku leszczyńscy reformowani akcentowali swe czesko – braterskie korzenie. 187


Wyjście ze zboru. Pastor W. Bickerich z żoną. Archiwum H. Bickerich.

Jest to tym bardziej znamienne, gdyż władze pruskie dążyły do zjednoczenia wyznań powstałych na gruncie reformacji. Sprzyjający klimat pojawił się na początku XIX wieku. Pod wpływem niemieckiej wojny wyzwoleńczej, prowadzonej przeciw Napoleonowi w latach 1813 – 1815, pod wrażeniem 300 – stuletniej rocznicy wystąpienia Lutra, w następstwie odezwy króla Fryderyka Wilhelma III z 27 IX 1817r., dokonała się unia luteranów i reformowanych. W rocznicę reformacji w państwie pruskim powstał jeden Kościół ewangelicki.

188


Niespokojne losy Archiwum Jednoty. Bracia czescy przywiązywali dużą wagę do działalności piśmiennej i wydawniczej. Szczególnie pieczołowicie przechowywali dokumenty z przeszłości, zwłaszcza te, które zabrali ze sobą zmuszeni do opuszczenia rodzinnych stron. Jednak archiwum braci czeskich nigdy nie zaznało spokoju. Początkowo składowano je w Ostrorogu. Dzięki staraniom Marcina Gracjana Gertycha, w 1636r. zbiory przewieziono do Leszna. Wydawało się, że tu będzie najlepsze i najbezpieczniejsze miejsce. Niestety, wypadki potoczyły się inaczej. Krótko przed pożarem w 1656r. wywieziono część archiwaliów na Śląsk. Niebawem to posunięcie okazało się zbawienne. W przeciwnym bowiem razie podzieliłyby los rękopisów Komeńskiego i przepadłyby bezpowrotnie. Na Śląsku archiwum zdeponowano w Orsku, następnie przewieziono do Siedliska, a stamtąd do Brzegu i w końcu do Wrocławia. Do Leszna powróciło w 1720r. i to nie w całości. Część archiwum senior Jednoty – Daniel Jabłoński, notabene wnuk Komeńskiego, wypożyczył do Berlina. Do Leszna wróciły w 1741r. po śmierci D. Jabłońskiego. Niebawem część dokumentów wypożyczył Józef Łukaszewicz. Posłużyły mu do napisania książki pt. O kościołach braci czeskich w dawnej Wielkiejpolsce. W taki sposób akta trafiły do Poznania. Tutaj Józef Łukaszewicz przekazał je do Biblioteki Raczyńskich. Na tym jeszcze nie koniec. Dokumenty związane z Komeńskim, a przechowywane dotąd Lesznie, decyzją Rady Kościołów Ewangelickich w 1842r., sprzedano do Pragi. W 1881r. część akt przekazano do Archiwum Miejskiego w Poznaniu. Te akta, dzięki zabiegom podejmowanym przez pastora Wilhelma Bickericha, w 1918r. powróciły do zboru św. Jana. Zdeponowano je w pomieszczeniu nad zakrystią, tam gdzie obecnie swoją siedzibę ma biblioteka parafialna. W. Bickerich, który był pasjonatem historii i zagadnień związanych z tym, co dotyczyło dziejów braci czeskich, zamierzał je opublikować. Ale jak to w życiu bywa, droga od pomysłu do realizacji jest często zbyt odległa. Przeszkodziła śmierć pastora. W 1928r. ukazał się wydany przez B. Świderskiego Ilustrowany opis Leszna i ziemi leszczyńskiej. Na łamach swojej książki dr Świderski wspomniał o archiwaliach braci czeskich: W archiwum kościelnem znajdującem się ponad zakrystją od strony północno – wschodniej znajdują się autografy i niedokończone dzieła Amosa Komeńskiego; najważniej189


sze z nich będą Clamores Eliae. Jest tu także zbiór dzieł w języku czeskim tego samego wielkiego pedagoga. W bibliotece białym krukiem jest biblja kalwińska z roku 1482, później biblja Radziwiłłowska, drukowana po polsku prawdopodobnie w Nieświeżu lub Wilnie z roku 1563. Pozatem słynne druki autorstwa Komeńskiego jak Orbis pictus i Janua linguarum i inne. Kilka lat po publikacji dra Świderskiego, Bickerich ówczesny pastor zboru św. Jana, tak przedstawił opis dotyczący archiwum: Poza tym kościół posiada, mimo wielokrotnych sprzedaży i wyprzedaży, wartościowe archiwum (zawierające przywileje Ex libris W. Bickericha. Fot. A. Przewoźny. z Moraw oraz wiele rękopisów i listów Comeniusza) oraz bibliotekę z 2000 tomami (pośród nich znajdują się 2 egzemplarze tzw. Biblii Radziwiłłowskiej z 1563r.). Nie ulega wątpliwości, że w archiwum znajdowały się cenne dokumenty i wydawnictwa. Nas interesuje rozbieżność pomiędzy relacją dra Świderskiego i pastora Bickericha. Dr Świderski wspomniał o dwóch bibliach: W bibliotece białym krukiem jest biblja kalwińska z roku 1482, później biblja Radziwiłłowska. Natomiast Bickerich zaznaczył, że w bibliotece: znajdują się 2 egzemplarze tzw. Biblii Radziwiłłowskiej z 1563r. I komu w takim przypadku wierzyć? Co miał na myśli dr Świderski używając określenia: biblja kalwińska z roku 1482? Przecież twórcą kalwinizmu był Jan Kalwin, który urodził się znacznie później, gdyż w 1509r. Z pewnością rację miał Bickerich, który jako pastor częściej zaglądał do przechowywanych zbiorów i mógł podziwiać 2 egzemplarze tzw. Biblii Radziwiłłowskiej. Biblia Radziwiłłowska jest rzeczywiście białym krukiem. Do dziś zachowało się około 50 egzemplarzy tej Biblii. Została wydana 4 IX 1563r. dzięki finansowemu wsparciu księcia Mikołaja Radziwiłła Czarnego. Stąd wiadomo, dlaczego nazywa się ją Biblią Radziwiłłowską. Wy190


danie zgodnie z ówczesnym zwyczajem posiadało znacznie rozbudowany tytuł. Na stronie tytułowej wypisano Biblia święta, tho iest, Księgi Starego y Nowego Zakonu, właśnie z Żydowskiego Greckiego y Łacińskiego, nowo na Polski ięzyk, z pilnością y wiernie wyłożone. Tłumaczenie przybliża nam piękną i bogatą literacko XVI-wieczną polszczyznę. Ci, którzy podjęli się tłumaczenia, nie tyle skupili się na literowym przekładzie, ile raczej starali się oddać ducha natchnionego tekstu, co w tamtym okresie było niewątpliwie nowatorskim przedsięwzięciem. Swoją drogą szkoda, że obecnie w naszym mieście nie ma takiego rarytasu, jakim jest Biblia Radziwiłłowska. Biblia Radziwiłłowska Powróćmy jednak do losów archiwum. Mocno uszczuplona spuścizna braci czeskich, a i tak niezwykle cenna, pozostała bezpieczna niemal do końca tragicznej w skutkach II wojny światowej. Dopiero w 1944r., gdy już było do przewidzenia, że front wschodni zbliży się do Leszna, archiwum wywieziono na teren Rzeszy. Po ustaniu działań wojennych odnaleziono je w Herrhut. Stamtąd trafiły do Archiwum Państwowego w Poznaniu. Z przywiezionych akt utworzono odrębny zbiór, nazwany jako Akta Braci Czeskich.

191


Od gimnazjum do ... Pierwsza szkoła i świetne gimnazjum.

Długie i bogate są dzieje szkolnictwa w Lesznie, a zwłaszcza tego, które później rozwinęło się przy zborze św. Jana. Jego początki tak wspominał pastor Bickerich: ... hrabia Rafał IV Leszczyński, dziedzic Leszna ... założył w roku 1555 w Lesznie szkołę łacińską, którą syn jego Andrzej, podniósł w roku 1602, do godności gimnazjum. Pierwszy rektor Jan Musonius był zarazem kaznodzieją, tworzącej się obok niemieckiej gminy, gminy polskiej w skład której wchodziła okoliczna szlachta. Były to parafie wyznania czeskiego. Trudno określić gdzie znajdowała się pierwsza szkoła. Wymienioną placówkę, w latach 1602 – 1604, wsparł i lepiej uposażył Andrzej Leszczyński. Gest kolejnego dziedzica znacząco wpłynął na jej dalszy rozwój. Niebawem, bo już w 1624r., szkołę podniesiono do rangi gimnasium academicum. Napływ braci czeskich w 1628r. przyczynił się do ożywienia i rozkwitu tej placówki, szczególnie w II ćwierćwieczu XVII stulecia. Współcześni z dumą nazywali ją nowymi Atenami. Od 1629r. nauczycielem w gimnazjum był Jan Komeński, a nieco później w 1637r. lub 1638r. został rektorem. Na tym stanowisku pozostał do 1641r., czyli do wyjazdu do Anglii. W 1631r. Komeński wydał znakomity podręcznik do nauki języka łacińskiego Janua lingvarum reserata oraz podręcznik do fizyki Physicae ad lumen divinum reformatae synopsis. Gimnazjum miało wielu wybitnych nauczycieli i rektorów, min. Andrzeja Węgierskiego, Jana Chodowieckiego. Na uznanie zasługuje Jan Jonston, w jednej osobie lekarz i historyk, przyrodnik i filozof. Jonston zajmujący się filozofią naturalną, stał się prekursorem Spinozy. W szczytowym okresie rozkwitu Rafał Leszczyński pragnął, aby gimnazjum służyło braciom czeskim i luteranom. Pewne wysiłki w tym kierunku podjął w 1633r. Niestety, współpraca obu wyznań na tym polu, nie powiodła się. Z chwilą, gdy bracia czescy otrzymali teren w pobliżu bramy rydzyńskiej, to z pewnością tam, pobudowali szkołę. Co ciekawe, leszczyńskie gimnazjum stało się wzorem dla szkoły katolickiej założonej przez Krzysztofa Opalińskiego w Sierakowie. K. Opaliński powołał szkołę w duchu Wielkiej dydaktyki Komeńskiego. Wojewoda zabiegał osobiście, aby wielki pedagog napisał podręczniki 192


na użytek sierakowskiego gimnazjum. Zabiegi wojewody zaowocowały dwoma książkami. Specjalnie dla szkoły w Sierakowie Komeński wydał Scholae Latinae Vestibulum in usum Gymnasii Opaliniani oraz Character virtutum in usum Gymnasii Opaliniani. Obie pozycje ukazały się w Lesznie w 1651r.

Trudne lata.

Czasy świetności leszczyńskiego gimnazjum zamknął ostatecznie pożar całego miasta w kwietniu 1656r. Odbudowane gimnazjum nie powróciło do dawnej świetności. J Łukaszewicz tak opisywał tamten okres: Gmachy szkolne spłonęły; nauczyciele schronili się do Śląska, zkąd nie wszyscy do kraju powrócili; uczniowie rozpierzchli się na wszystkie

Jeden z budynków gimnazjum.

strony. Przez sześć lat nie istniały szkoły lesznieńskie. Gdy się burza nieco uciszyła, ślachta i duchowni wyznania Braci czeskich zaczęli myśleć o przywróceniu szkoły lesznieńskiej. Zgromadzeni na synodzie w Parcicach uchwalili na ten cel składki, bo nie było już Leszczyńskich wyznania Braci czeskich, którzyby hojną dłonią instytut ten z gruzów podźwignęli. Szkoła tedy lesznieńska przywróconą została z składek ślachty wielkopolskiej wyznania Braci czeskich, i mieszkańców miasta Leszna. Po jakiemkolwiek opatrzeniu, otworzono ją w dniu 19 tym Lutego 1663r. i połączono z nią znowu seminaryum duchowne tego wyznania. Na rektora jej wyznaczony 193


został Adam Samuel Hartmann, rodem Czech, później senior tego wyznania. Ale wskrzeszona ta szkoła, nie wyrównywała poprzedniej ani co do doboru nauczycieli, ani co do liczby uczniów, ani też co do wziętości i sławy. Brak stałych funduszów, które szkoła w znacznej części podczas wojny szwedzkiej utraciła; uszczuplenie w Wielkiejpolsce liczby członków wyznania Braci czeskich od wstąpienia na tron Jana Kazimierza; prześladowania i inne niepomyślne okoliczności, nie mogły na jej wzrost korzystnie wpływać. Do nieopatrzonej dostatecznie w fundusze szkoły lesznieńskiej musiano brać na nauczycieli młodzież, która się do stanu duchownego sposobiła. Trudno było na przełomie XVII i XVIII wieku powrócić do dawnej świetności. Jako ciekawostkę przywołajmy raz jeszcze dzieło J. Łukaszewicza, w którym nawiązał do funkcjonowania szkoły w omawianym okresie: Panował w niej ten sam, co w szkołach jezuickich, smak skażony; to samo ubieganie się za fałszywemi błyskotkami; ten sam duch panegiryczny i ta sama, że tak powiem, dziecinność. Z licznych przykładów, którebym tu na dowód mojego twierdzenia mógł przywieśdź, przekona o tem czytelnika dostatecznie następujący. Gdy Stanisław Leszczyński przed wstąpieniem swojem na tron z pewnej podróży do domu powrócił, miasto Leszno i rodzina przyjmowały go z okazałą uroczystością. Sławny D. Jabłoński, natenczas rektor szkoły lesznieńskiej, uświetnił (w ówczasowem znaczeniu) tę uroczystość następującem widowiskiem. Wybrał trzynastu uczniów, i każdemu dał tarczę; na każdej tarczy znajdowała się jedna zgłoska słów Domus Lescinia (rodzina Leszczyńskich). Uczniowie ci wykonali taniec z sześciu oddziałów złożony. Na końcu pierwszego oddziału tancerze tak stanęli razem, że z połączenia tarcz wypadły wyrazy: Domus Lescinia. Na końcu drugiego oddziału złożyli wyrazy: Ades incolumis (wracasz szczęśliwy). Na końcu trzeciego wyrazu, wypadły wyrazy: Omnis es lucida (jesteś cały światłem). Na końca czwartego: Manes sidus loci (jesteś naszą gwiazdą). Na końca piątego: Sis columna Dei (bądź filarem Boga); a na końcu szóstego oddziału; I, scande solum (idź, wstąp na tron). – na każdy ślub, zgon, lub promocyą znakomitszych w Jednocie osób, biedna młodzież szkolna musiała się silić na szumne dziewosłęby, epicedya i panegiryki.

Nowy gmach.

Trudny okres dla gimnazjum nastał na początku XVIII wieku. Najbardziej dotkliwym ciosem było spalenie jego siedziby w wielkim 194


Gimnazjum z okazałym portalem.

pożarze 29 VII 1707r. Pojawiło się niebezpieczeństwo zupełnego zamknięcia i tak z trudem prowadzonego gimnazjum. Łukaszewicz: Obawiali oni się bowiem, aby w skutek dłuższego zaniechania szkoły, nie zaszła jaka inhibicya z strony władzy biskupiej, któraby otworzenie jej później niepodobnem uczynić, albo przynajmniej utrudnić bardzo mogła . W takiej sytuacji zajęcia dla uczniów prowadzono w zborze św. Jana. Za wzniesieniem nowego budynku dla gimnazjum optował Daniel Jabłoński, wnuk Komeńskiego, wcześniej nauczyciel w Lesznie, a wtenczas kaznodzieja nadworny króla pruskiego. Zrobienie projektu w 1712r. zlecono Janowi Catenazziemu, wybitnemu architektowi doby baroku na ziemiach polskich. Barokowy, monumentalny budynek wg jego projektu zrealizowano ostatecznie w 1714r. Usytuowano go obok placu kościelnego. Gimnazjum mające wtedy już 157-letnią tradycję otrzymało wspaniałe i godne lokum. Budynek, choć w nieco zmienionej formie, przetrwał do naszych czasów. Gmach jak wiemy to nie wszystko. Potrzebne były fundusze, a o nie było coraz trudniej. Na synodzie Braci czeskich w Lesznie dnia 18. Kwietnia 1717 r. złożonym, mieszkańce miasta Leszna oświadczyli, że czterech nauczycieli przy tej szkole utrzymywać będą pod warunkiem, aby ślachta wielkopolska, wyznania Braci czeskich, utrzymywała piątego, 195


mianowicie nauczyciela języka polskiego. Co też do skutku przyszło. Nauczyciele ci pełnili zarazem obowiązki duchowne przy kościołach. Aktywność gimnazjum wydatnie zmalała w drugiej połowie XVIII wieku. Na przeszkodzie stanął konserwatyzm nauczycieli. Było to widoczne, gdy próby reform podejmowała Komisja Edukacji Narodowej. Dlaczego doszło do jej powołania? Otóż w 1773 r. papież Klemens XIV nagle rozwiązał zakon jezuitów. W tamtym czasie jezuitom podlegało niemal całe polskie szkolnictwo podstawowe i średnie. Rozwiązanie zakonu, zagroziło więc, całkowitym upadkiem edukacji w Polsce. Jednocześnie dało impuls do podjęcia głębokich reform w dziedzinie szkolnictwa. W tym celu w 1773r. powstała Komisja Edukacji Narodowej. Dziś z dumą mówimy, że to było pierwsze ministerstwo oświaty i zarazem pionierska tego typu instytucja w Europie. Komisja Edukacji Narodowej próbowała wpłynąć na gimnazjum leszczyńskie. Nie podjęto jednak jej wskazań i to zarówno w odniesieniu do programu nauczania, jak i sposobu przekazywania wiedzy. Nie powiodła się próba połączenia z miejscową szkołą katolicką i luterańską. W raporcie przygotowanym do Komisji Edukacji Narodowej czytamy m. in.: Reformowani uczą dawnym sposobem ... inne szkoły parafialne ... osobliwie katolickie do przepisów KEN się stosują, kalwińska zaś w Lesznie mając uczniów 150, między którymi wielu katolickiej religii, sweg o sposobu trzymają się, najwięcej jednak w nich łaciny ... Szkoły w Rydzynie i Wschowie nie mogą się rozwinąć, bo na przeszkodzie tym dwom szkołom są szkoły dysydenckie leszczyńskie.

Upaństwowiona placówka.

A. Piwoń w artykule Z przeszłości leszczyńskiego gimnazjum podaje, że: Wzrost liczby uczniów nastąpił dopiero po upaństwowieniu i zreorganizowaniu szkoły w 1821 roku. Zmieniono wtedy program nauczania, powiększono grono pedagogiczne, wzbogacono pomoce dydaktyczne i księgozbiór. Zapewniło to znów szkole dużą popularność, czego wyrazem była rosnąca liczba uczniów, przybywających do zakładu nawet z odległych stron Wielkopolski i Królestwa Polskiego. W 1826 r. do szkoły uczęszczało już 371 uczniów. Wysoki poziom nauczania zawdzięczało .gimnazjum między innymi takim pedagogom, jak: Jan Kassjusz, Jan Popliński, Adam Karwowski i Jan Stafazjusz. Wieloletnim kuratorem 196


i częstym gościem szkoły był ordynat rydzański ks. gen. Antoni Sułkowski. Dalej A. Piwoń dodaje: Do leszczyńskiego gimnazjum przylgnęła w XIX w. opinia zakładu niemieckiego. Rzeczywiście w gronie pedagogicznym było sporo Niemców. Wielu Niemców i Żydów było także wśród uczniów. Ale byli również Polacy, głęboko przeżywający upadek ojczyzny. Gdy tylko świtała nadzieja odzyskania niepodległości, dawali oni wyraz swym patriotycznym uczuciom i stawali w szeregach walczących o niepodległość. Latem 1812 roku nauczyciele i uczniowie szkoły gremialnie przystąpili do konfederacji generalnej, której celem była odbudowa państwa polskiego w historycznych granicach. Gdy wybuchło powstanie listopadowe w Królestwie, kilku uczniów przekroczyło kordon graniczny i wstąpiło w szeregi wojska polskiego. Pozostali uczniowie, prawdopodobnie pod wpływem gorącego patrioty prof. Józefa Putiatyckiego, z okazji zwycięstwa powstańców pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iganiami urządzili w mieście manifestację patriotyczną, za co ukarano ich aresztem, a jednego ucznia wydalono nawet ze szkoły .

Zmiana pierwotnej decyzji.

Budynek gimnazjum służył uczniom do 1845r. W tym bowiem roku nową siedzibę szkoły utworzono w pałacu Sułkowskich. W 1887r. E Stein opracował projekt przebudowy byłego gimnazjum na cele mieszkalne. Na skutek przebudowy budynek zatracił dotychczasowe piękno. Przede wszystkim zabudowano wejście od placu kościelnego. Tak zniknął okazały, trójdzielny portal, który był od tej strony. Do wschodniej ściany dobudowano dużą salę konfirmacyjną. Nowe wejście do gmachu połączono z dobudowaną od strony północnej klatką schodową. Wskutek XIX-wiecznej przebudowy bezpowrotnie znikła boniowana elewacja i obramienia okienne. Tak o konsekwencjach ówczesnych zmian napisała E. Kręglewska – Foksowicz: Jest naprawdę wielką stratą, że piękny budynek uległ takiemu zubożeniu. Jego długa elewacja od strony placu stała się jednostajna i nudna. Boniowanie było znane od starożytności, a rozwinęło się w okresie renesansu. Polegało na dekoracyjnym opracowaniu otynkowanej elewacji. Efekty dekoracyjne uzyskiwano przez poziome i pionowe podziały. Boniowana elewacja nadawała dawnemu budynkowi gimnazjum monumentalny charakter. Usunięcie boniowania rzeczywiście zubożyło budynek. 197


Duże pomieszczenie, które przylega bezpośrednio do wschodniej ściany gmachu, dobudowano również w 1887r. Dobudówka służyła celom katechetycznym i nazywano ją salę konfirmacyjną. Dalsza przebudowa miała miejsce w 1914r. wg zamysłu H. Nergera. Jego projekt dotyczył przybudówki od strony północnej, w której jak wiemy było wejście i klatka schodowa. Ta przybudówka została poszerzona i podwyższona, aby uzyskać potrzebne lokum na sanitariaty. W takim kształcie przetrwała do naszych czasów.

Archiwum państwowe.

W drugiej połowie XX wieku były gmach gimnazjum kojarzył się z archiwum. Tu bowiem w 1950r., najpierw w byłej sali konfirmacyjnej zboru ewangelickiego powstała jego, nad wyraz skromna, jednoizbowa placówka. Znacznie później, bowiem dopiero w latach 1965 – 1981, archiwum przejmowało kolejne pomieszczenia zabytkowego budynku. Dokonywało się to w miarę, jak poszczególne rodziny opuszczały zajmowane dotąd mieszkania. Jesienią 2002r., dotychczasową siedzibę Archiwum państwowego, przeniesiono w inne, znacznie obszerniejsze, miejsce. Archiwum Państwowe wyszło z inicjatywą upamiętnienia przeszłości zabytkowego budynku gimnazjum. Tę myśl, podjęło zasłużone dla miasta Leszczyńskie Towarzystwo Kulturalne, które postanowiło ufundować pamiątkową tablicę. Wykonana ze szlachetnego stopu pamiątka, dokładnie z mosiądzu, została wmurowana na fasadzie gmachu ówczesnego Archiwum Państwowego w listopadzie 1987r. Na tablicy uwieczniono napis o takim brzmieniu: W tym budynku mieściło się do 1845r. gimnazjum leszczyńskie zbudowane przez gminę kalwińską około 1714 r. Do 1824 r. szkołą kierowali nieomal bez przerwy członkowie znanej rodziny pedagogicznej Kassjuszów. W latach 1821 – 1839 profesorem gimnazjum był Jan Popliński, współzałożyciel i redaktor „Przyjaciela Ludu”, autor podręczników szkolnych. Nauki pobierali tu m. in. poeta Ryszard Wincenty Berwiński i działacz społeczno – polityczny bp. Jan Chryzostom Janiszewski. Jesteśmy wdzięczni za utrwalenie wkładu gimnazjum w życie miasta. I nie tylko za to, ale również za przywołanie tych postaci, które wyszły daleko poza granice miasta. Pośród nich jest niecodzienna postać Ryszarda Wincentego Berwińskiego, poety, posła na sejm pruski, który umarł 198


Budynek byłego gimnazjum. Widok z dachu kościoła. Fot. autor.

w samotności i zapomnieniu, a zarazem z optymizmem napisał: Skończyłem jednak patriotycznie, skończyłem czysto po polsku. Druga postać warta utrwalenia, to biskup, Jan Chryzostom Janiszewski, sufragan poznański, urodzony w nieodległych Pudliszkach 27 I 1818r. Był on członkiem Komitetu Narodowego w Poznaniu oraz współzałożycielem Ligi Polskiej. Wybrano go na posła do sejmu pruskiego. Wiele wycierpiał od władz pruskich, zwłaszcza w okresie tzw. Kulturkampfu. Dopełnił żywota w Gnieźnie, 11 X 1891r. Od kilku lat dawny budynek jest całkowicie opustoszały. Na jaki cel zostanie przeznaczony, nie wiadomo.

199


Kościół sukursalny, ośrodek duszpasterski i parafia. Mnóstwo wiadomości na temat tego, co zapowiada powyższy tytuł, znajduje się w książce 25 – lecie parafii św. Jana Chrzciciela w Lesznie 1972 – 1997, opublikowanej przez ks. kan. Kazimierza Pietrzaka. Warto do niej sięgnąć, aby dokładniej zapoznać się z historią powojenną i tą niedawną. W 1945 r., po zakończeniu II wojny światowej, parafia rzymsko – katolicka św. Mikołaja rozpoczęła starania o przejęcie kościoła św. Jana. O przekazanie kościoła do Starostwa Powiatowego wystąpił 13 III 1945r. ks. Edmund Pernak, pierwszy leszczyński duszpasterz po wojnie. W mieście bowiem całkowicie uległa zmianie sytuacja wyznaniowa. Leszno, z różnych względów, opuścili niemal wszyscy reformowani i luteranie. Wtenczas parafia farna liczyła 22 000 mieszkańców i dla właściwej opieki duszpasterskiej był potrzebny nowy kościół. Zresztą potrzebę nowego miejsca kultu Ks. prob. Edmund Pernak dostrzegano już wcześniej, przed wojną. Niestety wybuch wojny przerwał rozpoczętą budowę kościoła św. Szczepana. Dość zaawansowaną budowlę Niemcy zrównali z ziemią. Władze miejskie nie okazały się skore do przekazania kościoła. 24 III 1945r. podjęły decyzję o oddaniu go, ale tylko w tymczasowe użytkowanie. W takiej nierozstrzygniętej do końca sytuacji, władza duchowna 12 IV 1945r. zdecydowała, aby kościół św. Jana i św. Krzyża przejęła parafia św. Mikołaja. Poświęcenia kościoła św. Jana dokonał ks. Edmund Pernak. Po nim opiekę nad naszą świątynią przejął kolejny proboszcz parafii św. Mikołaja, ks. Stanisław Skaziński. Jego miejsce 15 IX 1950r. zajął ks. Teodor Korcz, późniejszy prałat. Sięgnijmy do książki, Dzieje parafii św. Mikołaja w Lesznie, wydanej pod redakcją ks. dziekana kan. Konrada Kaczmarka. Jak pisze w niej Piotr Żętkowski, za czasów ks. T. Korcza, min. prowadzono prace na dachu. Oszklone zostały okna i naprawione organy. Nieco dalej zazna200


czył: Gruntownego remontu dokonano w latach 1957 – 1958. W południowej ścianie zamurowano wejście z zewnątrz do prezbiterium, wybito drzwi z północnej kruchty do zakrystii. Naprawiono i uzupełniono centralne ogrzewanie, odnowiono ołtarz główny, ambonę i chrzcielnicę, umieszczono w prezbiterium dwa okna witrażowe, pozostałe naprawiono, usunięto zniszczone ławy, wstawiono nowe, inne naprawiono, zakrystię wyposażono w nowe meble, potrzebne paramenty i bieliznę kościelną. Ustawiono cztery nowe konfesjonały, zawieszono stacje Drogi Krzyżowej, nad zakrystią urządzono biuro paKs. prałat Teodor Korcz rafialne z salką i poczekalnią. Warto wskazać na istnienie w omawianym okresie ogrodzenia kościoła z dwoma bramami od strony ul. Bolesława Chrobrego (później znalazło się ono przy kościele pw. Św. Krzyża) i muru od wschodu. 20 I 1953r. Wojewódzki Konserwator Zabytków w Poznaniu wpisał kościół do rejestru zabytków. W 1957r. firma Józefa Gbiorczyka odmalowała wnętrze. Jeszcze jedna wzmianka ze wspomnianej książki: Inwentarz majątku kościelnego sporządzony 1 kwietnia 1958 r. wskazywał na brak jakichkolwiek nieruchomości należących do kościoła. Nawet parcela, na której stał, została przejęta na własność skarbu państwa. Nienormalności sytuacji dowodził ponadto fakt, że sam obiekt też nie był własnością parafii, lecz pozostawał tylko w jej użytkowaniu. Taki stan prawny utrzymał się do początku lat dziewięćdziesiątych. Dopiero wtedy parafia pw. Św. Jana stała się właścicielem parceli i kościoła. Ośrodek duszpasterski przy kościele św. Jana utworzono w 1966 r. Jego rektorem został ks. Leon Adamczyk. Parafię rzymsko – katolicką pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela erygował 1 I 1972r., ks. dr Antoni Baraniak, arcybiskup Ks. rektor Leon Adamczyk 201


poznański. Pierwszym proboszczem 1 IV 1972 r. został ówczesny rektor ks. Kazimierz Pietrzak. 30 III 1995r. ks. abp Jerzy Stroba mianował go kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej Poznańskiej. Na stanowisku proboszcza pozostał do 30 VI 2002r., czyli do przejścia na emeryturę. 1 VII 2002r. ks. dr Stanisław Gądecki, metropolita poznański, mianował proboszczem ks. kan. Władysława Marzęckiego.

Ks. kan. Kazimierz Pietrzak

Ks. wik. Waldemar Szkudlarek

Ks. kan. Władysław Marzęcki Ks. wik. Tadusz Jaskuła

202



204

Bibliografia Żródła rękopismienne: Archiwum braci czeskich – Archiwum Państwowe w Poznaniu Archiwum parafii św. Jana Chrzciciela w Lesznie Literatura: 1. Bielecka Janina, Bracia czescy w Lesznie, organizacja i działalność (1550 – 1817), Rocznik leszczyński, 2 – 1978, Poznań 1979 2. Bickerich W., Die evg – ref, Johanis – Kirche zu Lissa – Leszno (Polen) nach ihrer Geschichte u. ihrem heutigen Bestande in Kuerze dargestellt von Pastor W. Bickerich, Lissa 1933, tłum. ks. Alojzy Piszczek, maszynopis 3. Bracia czescy w Lesznie, przewodnik po zbiorach Muzeum Okręgowego w Lesznie, Leszno 2007 4. Bystroń Jan Stanisław, Tło ogólne kultury polskiej XVII i XVIII wieku, w: Polska, jej dzieje i kultura od czasów najdawniejszych do chwili obecnej, pod red. Stanisława Lama, t. I /1572-1795/, Warszawa 1927 5. Duennhaupt Hans, Lissa in Posen, Lissa 1908 6. Dzieje parafii św. Mikołaja w Lesznie, pod red. ks. Konrada Kaczmarka, Leszno 1995 7. Dzieje Wielkopolski do roku 1793, pod red. Jerzego Topolskiego, tom 1, Poznań 1969 8. Dworzaczkowa Jolanta, Bracia Czescy w Wielkopolsce w XVI i XVII wieku, Warszawa 1997 9. Dworzaczkowa Jolanta, Reformacja i kontrreformacja w Wielkopolsce, Poznań 1995 10. Dworzaczkowa Jolanta, Zniszczenie Leszna w roku 1656, Rocznik Leszczyński, tom 5, 1981 11. Florkowski Henryk, Zniszczenie Leszna w 1707, w: Przyjaciel Ludu, Leszno 1987, zeszyt V (XI) 12. Gmiterek Henryk, Irenizm wielkopolskiej Jednoty Braci Czeskich, w: Bracia czescy w Wielkopolsce w XVI i XVII w. Materiały z konferencji naukowej. Red. Konior A., Leszno 1994 13. Hellwig Jan, Szkolnictwo w Lesznie w XVII i XVIII w., Rocznik Leszczyński, tom 7, 1985 14. Helsztyński Stanisław, Uczeń Amosa, Warszawa 1976 15. Historia Leszna, pod redakcją Jerzego Topolskiego, Leszno 1997 16. Jahrbuechlein der ev-reform. Johannis – Gemeinde. 1912 17. Jahr – Buechlein der evg – reform. Johannisgemeinde zu Lissa i. P. 5 Jahrgang, 1904 18. Jędraś Stanisław, Kościół św. Jana w Lesznie, w Przyjaciel Ludu, Leszno, zeszyt I (VII), 1987 19. Kalendarium miasta Leszna, pod red. Aleksandra Piwonia opracował zespół: Barbara Goldman, Stanisław Jęderaś, Aleksander Piwoń, Anna Żalik, Leszno 1996


20. Katalog zabytków sztuki w Polsce, tom V, zeszyt 12, Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1975 21. Kiec Olgierd, Protestantyzm w Poznańskiem 1815 – 1918, Warszawa 2001 22. Kirchen – Kalender evang. reform. Johannis gemeinde zu Lissa i.P. auf das Jahr 1902. Verlag der evang. reform. Johannis gemeinde zu Lissa i.P. 23. Kręglewska – Foksowicz Ewa, Sztuka Leszna, Poznań 1982 24. Kręglewska – Foksowicz Ewa, Zabudowa ul. Chrobrego w Lesznie, Poznań 1986 – 1988 25. Księga pamiątkowa I Liceum Ogólnokształcącego w Lesznie, pod red. Z. Adamczaka i A. Piwonia, Leszno 2005 26. Konior Alojzy, Hartlib a Komeński, Pierwsza w Polsce publikacja nieznanych dotąd listów, w: Przyjaciel Ludu, zeszyt I – II, 1993 27. Koralewicz A. OFM, Additament do kroniki Braci Mniejszych św. Franciszka, Warszawa 1722 28. Leszno, zarys dziejów, Mirosława Komolka, Stanisław Sierpowski, Poznań 1987 29. Liniewicz Czesław OFM, Ojciec Benedykt Bułakowski, wzorowy zakonnik i naukowiec, w: Zeszyty osieckie, zeszyt 4, Osieczna – Leszno 1996 30. Lisiecki Łukasz, Z leszczyńskiej trasy W-Z, w: Przyjaciel Ludu, zeszyt I/ XCVII, 2003 31. Łukaszewicz Józef, O kościołach braci Czeskich w dawnej Wielkiejpolsce, Poznań 1835 32. Machnikowski Sylwester, Kalwiński kościół św. Jana w Lesznie, w: Ziemia Leszczyńska 1934/35, zeszyt 1 33. Muzeum Okręgowe w Lesznie. Przewodnik po zbiorach, pod. red. W. Omieczyńskiego, Leszno 2004 34. Nawrocki Wacław, Leszno w dziejach polskich, Leszno 1947 35. Olejnik Jan, Zburzenie Leszna, w: Ziemia leszczyńska, zeszyt 1 i 2, 1932 36. Ouspensky L., w Hammerschmidt, Symbolik des orthodoxen und orientalischen Christentum, Stuttgart 1962 37. „Pamiątka wieczna nigdy nie ustaje...”, w kręgu leszczyńskiego portretu trumiennego, Katalog wystawy grudzień 2002 – styczeń 2003, red. G. Michalak i K. Szymańska, Muzeum Okręgowe w Lesznie, Leszno 2002 38. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, przekład z języków oryginalnych, Pallotinum, Poznań – Warszawa 1980 39. Pietrzak Kazimierz, ks., 25 – lecie parafii św. Jana Chrzciciela w Lesznie 1972 – 1997, Leszno 1997 40. Piszczek Alojzy, ks., Płyty nagrobne kościoła św. Jana Chrzciciela w Lesznie, maszynopis, Leszno 1990 41. Piwoń Aleksander, Kościoły Leszna, Poznań 1987 42. Piwoń Aleksander, Z przeszłości leszczyńskiego gimnazjum, w: Przyjaciel Ludu, zeszyt VI/XII, 1987 43. Przewodnik po ulicach miasta Leszna, Janina Małgorzata Halec, Ewa Bartkowiak, Michał Janeczek, Jolanta Juśko, Adam Podsiadły, Leszno 2006 44. Przewodnik po zbiorach, pod red. Witolda Omieczyńskiego, Muzeum 205


Okręgowe w Lesznie, Leszno 2004 45. Rott Dariusz, Bracia czescy w dawnej Polsce, Katowice 2002 46. Sauter Wiesław, Krzysztof Żegocki pierwszy partyzant Rzeczpospolitej 1618 – 1673, Poznań 1981 47. Szymańska K., Źródła i materiały do dziejów braci czeskich w zbiorach Muzeum Okręgowego w Lesznie, Biblioteka, nr 9, Leszno 2005 48. Słownik biograficzny Leszna, pod red. Barbary Głowinkowskiej i Alojzego Koniora, Leszno 2004 49. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, Warszawa 1880 – 1902 50. Śliwiński Eugeniusz, Sytuacja wyznaniowa w południowo – zachodniej Wielkopolsce od drugiej połowy XVI do pierwszej połowy XVII w., w: Zeszyty osieckie, zeszyt 2, Osieczna – Leszno 1994 51. Śliziński J., Odnalezienie i rewindykacja Archiwum Jednoty Braci Czeskich z Leszna Wlkp., „Acta Comeniana” 1962 52. Świderski Bronisław, Ilustrowany opis Leszna i ziemi leszczyńskiej, Leszno, 1928 53. Świderski Bronisław, Stare Leszno, jego źródła, wodociągi i studnie artezyjskie, Leszno 1935 54. Tync Stanisław, Szkoła w Lesznie w okresie renesansu (1555 – 1656), w: Sesja naukowa w Lesznie w czterechsetną rocznicę powstania Gimnazjum i trzechsetną wydania „Opera didactica omnia” J. A. Komeńskiego, Wrocław 1957 55. Walkowiak Tadeusz, O zniszczeniu Leszna, w: Przyjaciel Ludu, zeszyt I/ XCVII, 2003 56. Voigt Paul, Aus Lissas erste Bluetezeit, Lissa 1906 57. Zbiory Muzeum Okręgowego w Lesznie 58. Żychliński Teodor, Złota księga szlachty polskiej, Poznań 1879 – 1908

206


Spis treści: Słowo wstępne

4

Z dziejów zboru i kościoła.

7

Pozorne sklepienie kolebkowe.

27

W stiukowych kartuszach i nie tylko.

37

Barokowe empory.

46

Przy Twoich ołtarzach, Panie Zastępów ... Ps 84, 4

55

Źródło odrodzenia.

65

Ambona – pamiątka po podstolim z Sochaczewa.

69

Ołtarzyk Matki Bożej Wspomożycielki.

80

Największe organy w Lesznie.

85

Żywych zwołuję, zmarłych opłakuję, gromy kruszę – czyli o kościelnych dzwonach.

98

Czasomierze św. Jana.

108

Lesnae exscidum – o pierwszym spaleniu miasta i kościoła.

115

O braciach mniejszych w Lesznie.

131

Drugi pożar, epidemia i odbudowa.

135

Kaplica grobowa dla jedynej córki.

141

Nieistniejące miejsca pochówków.

148

Płyty nagrobne.

159

Plac przykościelny.

168

Leszczyńskie Zrzeszenie Chrystusowe Wyznania Czeskiego.

173

Niespokojne losy Archiwum Jednoty.

189

Od gimnazjum do ...

192

Kościół sukursalny, ośrodek duszpasterski i parafia.

200

Bibliografia

203



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.