Redakcja: Longin Graczyk Joanna Rydzkowska Małgorzata Ratkowska
Projekt publikacji: Iza Kuzyszyn, ikuzyszyn@gajusz.org.pl Projekt, skład i przygotowanie do druku: Barbara Dołęgiewicz, basiadee@wp.pl
Fundacja Ari Ari www.ariari.org ariari@ariari.org ul. Gdańska 44/8 90-730 Łódź +48 668 28 99 15 +48 791 33 22 30 +48 42 6310041 KRS 0000 314 187 NIP 727 27 33 418
SPIS TREŚCI
Kowalski fenomen ....................................................................................... 4 O projekcie: I nastała cisza... Rakutowo na kujawach........................................ 7 O projekcie: Und kam die Stille… Rakutowo auf dem Kujavien ............................ 8 O projekcie: And the silence has come... Rakutowo in Kuyavia ........................... 10 O projekcie: І настала тиша… Ракутово на Куявах .......................................... 11 Fundacja Ari Ari .......................................................................................... 13 Memoria .................................................................................................... 14 Listy ......................................................................................................... 15 Sylwetki .................................................................................................... 21 Wrażenia ................................................................................................... 30 Polacy Niemcy Żydzi .................................................................................... 44 Tomasz Kulicki, Społeczność Niemiecka w Kowalu i okolicach ......................... 44 Tomasz Kulicki, Żydzi w Kowalu ................................................................ 47 Ottomar Piper ........................................................................................ 50 Historie mówione ........................................................................................ 53 Józef Markiewicz, Historie mówione - ku przywróceniu doświadczenia ............. 53 Rozmowy .............................................................................................. 55 historia Anny Lewandowskiej .................................................................... 55 historia Cecylii Majewskiej ....................................................................... 56 historia Janiny Strzeleckiej ....................................................................... 58 historia Marianny Kozłowskiej .................................................................. 61 historia Stanisława i Mieczysława Piotrowskich ............................................ 63 historia Józefa Dorsza ............................................................................. 66 historia Piotra Strzeleckiego ..................................................................... 67 historia Stanisławy Gazy .......................................................................... 70 historia Marianny Podgórskiej ................................................................... 71 historia Szymona Seroczyńskiego .............................................................. 73 historia Zofii Rudzińskiej .......................................................................... 75 historia Jutty Dennerlein .......................................................................... 77 historia Zbigniewa Jżmanowskiego ............................................................ 85 historia Tadeusza Żabeckiego .................................................................. 87 historia Heleny Ratkowskiej .................................................................... 93 historia Teresy Gontarek ......................................................................... 94 O cmentarzach ........................................................................................... 98 Joanna Rydzkowska, O cmentarzach .......................................................... 98 Raport .................................................................................................. 101 Dokumentacja nagrobków ........................................................................105
3
Kowalski fenomen
Kiedy przygotowywaliśmy się do porządkowania kilku „niemieckich” cmentarzy, wyobrażaliśmy sobie, że napotkamy wiele trudności. Szczególnie tych dyktowanych zawiłymi i dramatycznymi relacjami polsko-niemiecko-żydowskimi. Wiedzieliśmy, że będziemy działać w miejscu dotkniętym wieloma tragediami, wśród ludzi pamiętających złych Niemców, obcych Żydów i pokrzywdzonych Polaków. Spekulowaliśmy, że obojętność będzie najpowszechniejszą postawą obronną i tutaj, na Kujawach.
4
Rozpoczynając żmudną pracę przy organizowaniu całego projektu, jak zaklęcie powtarzaliśmy sobie „żadnych uprzedzeń i przesądów”. Zasadę, zarazem przekonanie, podejmowane w etnologicznych próbach spoglądania na rzeczywistość inną, nową, nieznaną. Po przejechaniu i przejściu niezliczonych kilometrów, setkach rozmów, tysiącach fotografii, obozie wolontariuszy, czterech uporządkowanych cmentarzach, z ponad siedemdziesięcioma oczyszczonymi nagrobkami i mogiłami, po kilkunastu wywiadach, niezwykłym nabożeństwie ekumenicznym, po premierze filmów i wystaw dokumentujących projekt, wreszcie po niezapomnianych krajobrazach pogranicznych Kujaw, jedno określenie najpełniej oddaje to, co spotkaliśmy: fenomen. Życzliwość, otwartość, pomoc płynące od mieszkańców i administracji samorządowych we wszystkich miejscach, do których docieraliśmy. Projekt, którego przeprowadzenie wyobrażaliśmy sobie jako skomplikowane, stał się fascynującą pracą i niezwykłym doświadczeniem. Fenomen to określenie pochodzące od greckiego słowa ‘phainomenon’, oznacza ‘to, co się jawi’. Jako metoda
filozofowania, orientowania się w rzeczywistości, fenomenologia ma być sposobem na przyjrzenie się światu i ludziom. Wystarczy „zawieszenie” założeń i spekulacji, odrzucenie domysłów i przekonań, aby podążyć do zjawisk i do istoty ‘tego, co dane’. Czy książka opisująca realizację projektu, odsłania to, co było jego istotą? Czy spotkanie ludzi, dosłownie z różnych stron świata, które miało miejsce w lipcu 2009 w Rakutowie, Kowalu, Krzewencie, Włocławku i wielu sąsiednich miejscach, było tym, co można nazwać ważnym wydarzeniem? Czy uporządkowanie cmentarzy prowadziło do odsłonięcia rzeczywistości innej, niż powszechne przekonanie o tym, że niemieckie cmentarze są „niczyje” i przestały mieć znaczenie? Czy opis, opowieść, rozmowa ujęte w rozmaitych stylistykach, podejściach i formach są także sposobem na „orientowanie się w rzeczywistości”, a może jej stwarzaniem?
szczonych tutaj opowieściach. Niektóre wymagają indywidualnych refleksji, a może „zawieszenia” przekonań i próby rozpoznania kowalskiego fenomenu poprzez uważne odczytanie? Chcieliśmy, aby wszystkie z efektów projektowych działań, pojawiły się w książce. Napisane, wypowiedziane, spisane, redagowane, a także przemienione w obrazy i fotografie przez kilkadziesiąt osób. Jednocześnie ta książka jest zmierzeniem się z milczeniem, które jak się okazuje może mieć moc czyszczającą. Kilkadziesiąt lat ciszy, o ludziach, zdarzeniach, bez refleksji, bez rozmów, w niepamięci. Najwyraźniej to milczenie było potrzebne, po bolesnych, gorzkich i trudnych do wytłumaczenia zdarzeniach. Książka jest podziękowaniem dla ludzi, którzy współtworzą kowalski fenomen, zaświadczają o istnieniu szlachetnych wartości, z których szczególnie w kontekście „ciszy”, istotnym jest podtrzymywanie pamięci. Longin Graczyk
Część odpowiedzi na te pytania, znaleźć można z pewnością w zamie-
5
Konieczność
Oswajam rzeczywistość, by łatwiej ją znieść. Sama wśród upiorów przeszłości, uczę się z nimi żyć. Chce zrozumieć, by liczyć na zrozumienie. Ćwiczę wybaczenie by i mnie wybaczano. Próbuję siebie polubić, bo za późno już na zmianę. Maria Stawicka-Madej mieszkanka Kowala
A gdzie jest ten Kowal? „A... to takie miasteczko niedaleko Włocławka”, a Rakutowo? Jedna z tysięcy miejscowości w Polsce, dla większości punkt na mapie, czasami nazwa z tablic informacyjnych przy trasie A1. Dla pewnej grupy osób to jednak także mikrokosmos, „nasze”, „moje” Rakutowo, Kowal - miejsca, które znaczyć mogą dużo więcej dla poczucia tożsamości, niż samo do nich odwołanie. I takie znaczenie wydobywać ma projekt dokumentowania i porządkowania dziedzictwa kulturowego pt. I nastała cisza... Rakutowo na Kujawach, którego samo przygotowywanie stało się formą integrowania lokalnej społeczności. Gmina Kowal ma zdecydowanie rolniczy charakter, podobnie jak całe Kujawy, na których skraju jest położona. W nielicznych opracowaniach historycznych i socjologicz-
6
nych, w informatorach o gminie eksponowany jest fakt urodzenia w Kowalu króla Polski Kazimierza III Wielkiego. Burzliwe dzieje miasta związane są od początku z wybitnie pogranicznym charakterem tego miejsca.. granica pomiędzy Kujawami i Mazowszem, konkurowanie z pobliskim Brześciem Kujawskim o rolę w księstwie, później okres rozwoju związany z usytuowaniem na skrzyżowaniu dwóch szlaków handlowych, wreszcie zabory i przebiegająca kilka kilometrów od miasteczka granica między Prusami i Rosją. Kowal „zabierany” był kilkakrotnie należąc początkowo do pruskiej jurysdykcji, a po 1815 roku do rosyjskiego caratu, w czasie pierwszej wojny przejęty przez Niemców, ostatecznie „wraca” do Polski w 1918. Szczególnie czas II wojny światowej zaznaczył się w świadomości mieszkańców, kiedy wielonarodowy i wielokulturowy świat rozpadł się i zniknął z rzeczywistości. Dokonywane przez Niemców represje, wywózki i zaplanowane eksterminacje ludzi żydowskiego i polskiego pochodzenia. Następnie brutalne rządy Armii Czerwonej, dosięgające mieszkańców bez względu na pochodzenie. Powojenny czas odwetu na niemieckich mieszkańcach Kowala i okolic. To są wydarzenia, o których dopiero od niedawna zaczynają mówić pamiętający te czasy mieszkańcy. Świat przed wojną kształtowała specyficzna wielowyznaniowa i wielokulturowa społeczność – Niemcy, Polscy, Żydzi, Rosjanie. Świat po wojnie znaczyła niepamięć, zapomnienie, zacie-
ranie śladów po zbrodniach i nieprawości. Zepchnięcie pamięci o tamtym świecie wzmacniane było przez kilkadziesiąt lat ideologią PRL-owskiego państwa, którego mitem założycielskim było „zniesienie” ucisku i zmiana stosunków społecznych. Zbrodnie faszystowskie i sowieckie paradoksalnie były podwalinami powojennego systemu, który pielęgnował powszechną amnezję i niepamięć. Mieszkańcy współczesnego Kowala i Rakutowa jednak codziennie przechodzą obok pozostałości cmentarzy „niemieckich” (ewangelicko-augsburskich), czy żydowskiego kirkutu. Raz po raz opowiadają o macewach, którymi wybrukowano „jakieś” drogi, utwardzono gdzieś plac. Słyszeli o „nielegalnych” pochówkach na „niemieckich” cmentarzach, Niemców, którzy „nie wyjechali” i może tylko kilkoro spośród nich zna losy Niemca - Ottomara Pipera z Kowala, który pracując w niemieckiej administracji, więziony przez Gestapo, współpracował z Armią Krajową, ukrywał się przed komunistyczną „bezpieką” w Polsce. Wsławił się ratowaniem żydowskich i polskich mieszkańców Kowala i okolic, uchronieniem budynku kościoła przed wysadzeniem w powietrze, przechowaniem wyposażenia liturgicznego. Projekt jest próbą przypomnienia o świecie, który miał być wymazany. Wolontariusze z Litwy, Polski, Ukrainy, Niemiec i Rosji, razem z mieszkańcami Kowala i okolic, uporządkowali i dokumentowali pozostałe jeszcze fragmenty cmentarzy ewangelicko – augsburskich i żydowskiego.
7
Jednocześnie cała grupa prowadziła badania warstw pamięci o wielowyznaniowym i wielokulturowym świecie „kowalskiej” małej ojczyzny. Efektem była próba nadania nowych znaczeń dziedzictwu – zarówno materialnemu, jaki i „mówionemu”, „wspominanemu”, przyczyniając się do przypomnienia o ludziach, którzy tworzyli tamten świat. Było to spotkanie młodych ludzi i lokalnej społeczności, których łączyć miała współpraca, przełamywanie stereotypów i poszukiwanie tego co wspólne. Ideą stało się odkrywanie Pamięć, bez rozgraniczeń na nieprzyjazne narody czy grupy. Ratowanie istniejących jeszcze świadectw historii i kultury różnych społeczności zamieszkujących Kujawy, szybko przerodziło się w misję dla przyszłości i zobowiązanie wobec ludzi, którzy tamten świat tworzyli. Fundacja Ari Ari
8
Und kam die Stille…
Rakutowo auf dem Kujavien Zwischen 19. Juli und 1. August “Ari Ari” Stiftung wird Projekt “und es kam Stille… in Rakutowo in Kujawien” realisieren. Für 2 Wochen werden sich Voluntärer aus Polen, Ukraine, Deutschland und Litauen mit den evangelischen Friedhöffen in Rakutowo, Debniaki und Leonowo sowie auch mit jüdischen Friedhof in Kowal beschäftigen. Friedhöffe nach dem Zweiten Weltkrieg wurden ohne Pflege verlassen und schrittweise in immer grössere Ruine geworden. Trotzdem bis heute kann man dort einzelne Grabstätten und Fragmente von Platten, Sockeln und von Zaun finden, kann man alte Struktur von Friedhöffen wiederherstellen, kann man sogar Spüren finden, dass diese Friedhöffe noch ständig besucht sind. Immernoch, Gelände von Friedhöffen bleiben noch in Erinnerungen von alten Bürgern als besondere Plätze, als heilige Plätze, die wichtig für lokale Gesellschaft sind. Noch lebendig ist Erinnerung von Hausherren von diesen Plätzen und Menschen, die dort begraben wurden. Aus anderer Seite, junge Bürgern wissen oft nicht, dass Platz, an
den sie täglich vorbeigehen, einem Platz, wo Menschen begraben wurden, ist. Programm “Und es kam Stille…in Rakutowo in Kujawien” hat als Ziel Belebung von Räume für lokale Gesellschaft und auch Vorführung von kulturellem Erbe von diesem Region genommen. Es soll auch unseren Voluntärer und lokalen Jugendlichen Bedeutung von diesem Erbe für Aufbau der lokalen Identität zeigen. Während des Projekts junge Menschen werden alte Friedhöffe reinigen und aufräumen. Sie werden auch sich mit Dokumentation von Friedhöffen beschäftigen. Reinigungsarbeit wird auch von vielen Ereignissen, die für lokale Gesellschaft und Voluntärer organisiert sind, begleitet. Während des Projekts Organisatoren planen ein Kino in Rakutowo zu öffnen, Vorlesungen über dieses Regions Geschichte halten und filmische, ethnische und photographische workshops durchführen. In Programm sind Ausfährte nach Plätzen, die mit deutscher Minderheit verbunden sind, vorgesehen. Ausserdem Voluntärer werden Interviews mit alten Bürgern machen. Nach diesen Erzählungen und Erinnerungen wird Drehbuch von einem Spiel enstehen.
von diesem Gebiet kommen wird. Die Zeit hat kein Mitleid. Das ist letzte Moment für Beschreibung und Rettung von Friedhöffen und Entdeckung von Plätzen und Menschen und ihrer Geschichte. Wir meinen, dass Pflegung von noch lebenden kulurellen und historischen Zeugnissen von vielen Nationen, die in unserem Gebiet lebten, unserer ethischen Pflicht gegenüber Menschen, die diese Zeugnisse bildeten und gegenüber Generationen, die noch kommen werden, ist. Projekt ist bei Programm “memoria”, mit Hilfe von Stefan Batory Stiftung und Stiftung “Erinnerung, Verantwortung und Zukunft” realisiert. Ari Ari Stiftung www.ariari.org
Einem Ergebnis von unserem Projekt werden nicht nur gepflegte Friedhöffe, aber auch Buch und Dokumentarfilm, die Geschichte von Kowal und die Gegend von Kowal zeigen werden; das wird die wertvollste Geschichte, weil sie von Bürgern
9
They also remember people who have been buried there. On the other hand, young inhabitants often do not know the fact that the grove they pass every day is a burial ground.
And the silence has come...
Rakutowo in Kuyavia Ari Ari Foundation will carry out the project “And the silence has come... Rakutowo in Kuyavia” from 19th July to 1st August 2009. Volunteers from Poland, Ukraine, Germany and Lithuania will take care of abandoned Lutheran cemeteries in Rakutowo, Dębniaki, Leonowo and Jewish cemetery in Kowal. Nobody has looked after these necropoles after World War II. For that reason they have been gradually damaged. However, single graves and scattered fragments of tombstones and bases are still perceptible. It is also possible to reconstruct organisation of cemeteries, find remains of fence and signs of the fact that necropoles are still frequented. Moreover, the areas of cemeteries are still enclosures and remain firmly in older people’s memories as sacred, exceptional places – important for local community.
10
The aim of the workcamp “And the silence has come... Rakutowo in Kuyavia” is to restore these places for local community and to make volunteers and local youth acquainted with regional heritage and its importance for building and maintaining local identity. In the course of the project young people will clean and tidy up necropoles. They will also make documentation of what has left in the cemeteries. These works will be accompanied by many cultural events directed to volunteers as well as local community. Organisers want to open summer cinema, carry out film and photographic workshops, lectures on regional history. There will be also trips to places connected with German community in Kuyavia. Moreover, volunteers will carry out interviews with older people, and the programme of the field game based on stories and reminiscences will be prepared. Not only will tidied up cemeteries be an outcome of the project but also a book and a documentary film which will present history of the region and preserve it for posterity.
March of time is inexorable. It is the last moment to describe and save the remains of the cemeteries and to discover places, people and their history. In our opinion, cultivation of still existing evidence of history and culture of nations living in this region is our moral and ethic duty, on account of people who lived there and future generations. The project is carried out as a part of the programme memoria. with the help of Stefan Batory Foundation and The Foundation “Remembrance, Responsibility and Future” (EVZ). Ari Ari Foundation www.ariari.org
І настала тиша… Ракутово на Куявах З 19 липня по 1 серпня 2009 року Фонд «Арі Арі» буде реалізовувати проект «І настала тиша… Ракутово на Куявах». Впродовж двох тижнів група волонтерів з Польщі, України, Німеччини та Литви будуть впорядкувати pзанедбані євангелицькі кладовищ а в Ракутово, Дембніках, Леоново, а також єврейське кладовище в Ковалі.
Некрополі з часів ІІ Світової війни були позбавлені будь – якої опіки і поступово занепадали. Хоча й сьогодні можна на них зустріти поодинокі надгробки, розкидані надмогильні плити, рештки огородження, відтворити структуру кладовища, а також свідчення того, що цвинтарі досі відвідують. І навіть більше: в пам’яті старших осіб території кладовищ залишаються святими місцями – важливими для локальної спільноти. Збереглись спогади про господарів цих місць і похованих там людей. З іншого боку, молоді мешканці часто не знають про те, що чагарниках, які минають щодня, знаходяться місця поховань. Програма «І настала тиша… Ракутово на Куявах» має на меті допомогти локальній спільноті впорядкувати території, ознайомити волонтерів і місцеву молодь з культурною спадщиною регіону та його значенням для розбудови локальної ідентифікації і свідомості. Під час проекту молодь очистить і впорядкує некрополі та виконають інвентаризацію . Окрім робіт на кладовищах, волонтери і місцева молодь візьмуть участь у культурній програмі. Під час реалізації проекту організатори планують розпочати показ фільмів в Ракутово, фольклорні, фотографічні, кіно майстерні, лекції з історії регіону. Програма передбачає екскурсії до місць
11
пов’язаних з німецькою меншиною в регіоні. Волонтери проведуть інтерв’ю зі старшими мешканцями, на основі яких повстане теренова гра. Результатом проекту будуть не тільки впорядковані кладовища, але й публікація та документальний фільм, які представлять і допоможуть зберегти від забуття історію Коваля і околиць, ту найціннішу, що збереглась у пам’яті мешканців. Час невблаганний… Це остатній момент на опис і рятунок руїн кладовищ, а також відкриття місць і людей, їх історії. Вважаємо, що збереження ще існуючих свідчень історії і культури багатьох національних меншин регіону є нашим моральним й етичним обов’язком, передусім щодо людей, котрі творили історію, і котрі прийдуть після нас. Проект реалізований в рамках програми «Мemoria» . Фонду ім. Стефана Баторія і Фонду «Пам’ять, Відповідальність, Майбутнє». Фонд Арі Арі www.ariari.org
12
Fundacja Ari Ari powołana została w 2008 roku w Łodzi, z inspiracji życzliwych praktyk kulturowych. Wspieramy pasję, piękno i poezję, znajdowane zarówno w dokumentowaniu opowieści o historii i współczesności w małym mieście w Polsce, przywróceniu sakralnego charakteru opuszczonym cmentarzom, jak i w pomocy dla osób niewidomych w dalekiej Armenii czy remoncie domu dla uchodźców w Gruzji. Zajmujemy się pracą rozwijającą idee społeczeństwa obywatelskiego, wzmacniającą ochronę praw człowieka, animującą procesy kulturowe.
Zrealizowaliśmy projekty przeciwdziałające wykluczaniu ludzi z mniejszości etnicznych i narodowych, uchodźców, imigrantów, osób niepełnosprawnych, grup marginalizowanych. Tworzymy projekty edukacyjne, badawczo-naukowe i społeczne, którym staramy się nadać formę otwartą, synkretyczną i interdyscyplinarną. Celem Fundacji Ari Ari pozostaje służba ludziom, bez względu na ich pochodzenie i status, wydobywanie najcenniejszych przejawów aktywności człowieka oraz pomoc ponad wszelkimi granicami. Nazwa wywodzi się z języka ormiańskiego i w wolnym tłumaczeniu, może oznaczać – przybądź, podejdź, pomagaj, co stanowi swoistą metaforę celu powołania fundacji (‘ari’ - z j. orm. - “chodź”). www.ariari.org e-mail: ariari@ariari.org
13
memoria. to program zainicjowany przez Fundację Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość realizowany we współpracy z Fundacją Borussia, Fundacją Krzyżowa i Fundacją im. Stefana Batorego. Celem programu było zainteresowanie młodych ludzi poszukiwaniami śladów wspólnej historii i kultury na terenach pogranicza, szczególnie w przygranicznych regionach Europy Środkowej i Wschodniej. Przez setki lat zamieszkiwane były przez ludzi różnych wyznań, języków i kultur, a druga wojna światowa, Holocaust i zmiana granic po 1945 w znacznym stopniu zniszczyły wielokulturowość tych regionów. www.memoria.org.pl
Projekt sfinansowały:
Fundacja Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość z Berlina (Stiftung “Erin-
nerung, Verantwortung und Zukunft”), wspie-
14
ra międzynarodowe projekty, wzmacniające partnerską współpracę między Niemcami a krajami, które szczególnie ucierpiały pod panowaniem reżimu narodowo-socjalistycznego. Fundacja przeznacza stale ponad 8 milionów euro na wspieranie projektów w trzech priorytetowych obszarach tematycznych: konfrontacja z historią i pamięć historyczna; wspieranie międzynarodowych inicjatyw na rzecz demokracji i praw człowieka, pomoc humanitarna dla ofiar reżimu narodowo-socjalistycznego. www.stiftung-evz.de
Fundacja im. Stefana Batorego z Warszawy, działa na rzecz rozwoju demokracji i społeczeństwa obywatelskiego - społeczeństwa ludzi świadomych swoich praw i obowiązków, angażujących się w sprawy swojej społeczności lokalnej, swojego kraju i społeczności międzynarodowej. Podstawową metodą działania Fundacji jest działalność grantodawcza prowadzona w ramach kilkunastu programów dotacyjnych oraz działania operacyjne: konferencje i debaty, wizyty studyjne i szkolenia, publikacje, kampanie społeczne i działania rzecznicze, monitoring instytucji publicznych. Fundacja im. Stefana Batorego jest niezależną, niedochodową organizacją pozarządową o statusie organizacji pożytku publicznego. www.batory.pl
LISTY BURMISTRZ KOWALA Eugeniusz Gołębiewski Samorząd Miasta Kowala od początku swojej działalności przykłada wielką wagę do pielęgnowania i popularyzacji bogatej historii i tradycji naszego miasta i jego okolic. W ostatnich latach przestrzeń społeczno - kulturalną Kowala wzbogaciliśmy o flagę miasta, jego hymn i hejnał. Z naszej inicjatywy powstało szereg publikacji książkowych i wystaw poświęconych wielokulturowemu charakterowi naszego kowalskiego środowiska. Zorganizowaliśmy także trzy sesje poświęcone przypomnieniu szeroko pojętej historii Kowala. Na zewnątrz prezentujemy się jako: „ rodzinne miasto króla Kazimierza Wielkiego”, który urodził się w Kowalu 30 kwietnia 1310 roku. Wielka szkoda, że jedynym materialnym śladem najstarszej historii miasta jest kościół parafialny pw. św. Urszuli, którego fundację przypisuje się właśnie Królowi. Wychodząc z założenia, iż dla każdej społeczności lokalnej szczególnie ważnymi miejscami, w których winno się pielęgnować pamięć o przeszłości są cmentarze, samorząd miasta podjął działania związane z uporządkowaniem kwater żołnierzy polskich, rosyjskich i ukraińskich
znajdujących się na cmentarzu parafialnym w Kowalu. Na kowalskim cmentarzu, oprócz nagrobków żołnierzy, znajdują się także ufundowane przez samorząd i kombatantów dwa obeliski z nazwiskami mieszkańców Kowala i okolic: żołnierzy i uczestników ruchu oporu, którzy oddali swe życie walcząc o wolną i niepodległą Polskę. Kierując się takimi przesłankami władze miasta bez najmniejszego wahania zaoferowały pomoc i wsparcie dla projektu Fundacji Ari Ari, związanego z rozpoczęciem prac nad przywróceniem do właściwego stanu okolicznych cmentarzy ewangelickich, z których jeden znajduje się nieopodal Kowala we wsi Grodztwo. Realizacja projektu stworzyła znakomitą możliwość do przypomnienia skomplikowanej historii, w tym także roli osadnictwa niemieckiego na naszym terenie. Była to prawdziwa lekcja historii, zwłaszcza dla młodych mieszkańców Kowala i okolic, którzy aktywnie włączyli się w prowadzone przez Fundację prace porządkowe na poniemieckich cmentarzach oraz w organizację imprez towarzyszących, w tym w przygotowanie plenerowej wystawy fotograficznej. Wystawa została zlokalizowana w centrum Kowala i cieszyła się dużym zainteresowaniem mieszkańców. Wernisaż stanowił też okazję do nieoczekiwanych, a jednocześnie bardzo miłych spotkań po latach, bowiem uczestnikami wernisażu byli także wywodzący się z Kowala i okolic goście z Niemiec. Takie inicjatywy i związane z nimi spotkania ludzi
15
stwarzają znakomitą okazję do poznania innego wymiaru prawdy o relacjach niedawnych polsko- niemieckich sąsiadów. Ich ważną częścią jest także postać Ottomara Pipera – najpierw przedwojennego nauczyciela polskiej szkoły, potem pierwszego burmistrza Kowala w czasie okupacji niemieckiej, a jednocześnie uczestnika antyhitlerowskiej konspiracji. Jego bohaterstwo i wielkie zasługi dla naszej społeczności lokalnej zostały przypomniane przed kilku laty w obszernym artykule opublikowanym w Informatorze Kowalskim, a nieco później także w innych czasopismach i opracowaniach historycznych. Skoro o wielokulturowej historycznej spuściźnie Kowala mowa nie sposób pominąć sprawy znajdującego się na terenie Kowala żydowskiego cmentarza. Przywróceniu społeczności Kowala i okolic pamięci o naszych żydowskich sąsiadach służyła zorganizowana w roku 2003 we współpracy z Żydowskim Instytutem Historycznym w Warszawie wystawa na temat holokaustu w Kowalu, która spotkała się z bardzo szerokim rezonansem społecznym. Gościem honorowym był ówczesny ambasador Izraela w Polsce profesor Szewach Weiss, którego władze miasta poprosiły o pozyskanie pomocy środowisk żydowskich przy porządkowaniu kowalskiego kirkutu. Do chwili obecnej problem ten jest nadal aktualny. Po kilku nieudanych próbach jego rozwiązania, pokładam nadzieję, że uda się go rozwiązać z udziałem Fundacji Ari Ari, która wyraziła
16
zainteresowanie uczestnictwem w tym projekcie. Samorząd miasta Kowala bardzo by tego sobie życzył. Kowal, dnia 11 sierpnia 2009 Eugeniusz Gołembiewski Burmistrz Kowala
Stanisław Adamczyk Wójt Gminy Kowal PODZIĘKOWANIA W związku z realizacją projektu „I nastała cisza... Rakutowo na Kujawach” przez Fundację Ari Ari w imieniu samorządu gminy Kowal oraz mieszkańców naszej gminy pragnę serdecznie podziękować organizatorom projektu za podjecie działań w kierunku zapoznania międzynarodowego grona wolontariuszy i miejscowej społeczności z dziedzictwem kulturowym regionu i jego znaczeniem dla budowy i trwania lokalnej tożsamości. Dokumentowanie i porządkowanie ewangelicko-augsburskich cmentarzy na terenie gmin Kowal i Baruchowo zostało przyjęte przez społeczność lokalną z ogromnym zainteresowaniem. Projekt stał się inspiracją do wielu wspomnień związanych z historią naszego terenu. W imieniu władz samorządowych gminy Kowal deklaruję objąć opieką będące przedmiotem projektu miejsca pamięci i dziedzictwa kul-
turowego na terenie miejscowości Dębniaki i Grodztwo/ Rakutowo, gmina Kowal. Szczególne podziękowania składamy na ręce Pani Małgorzaty Ratkowskiej mieszkanki gminy Kowal, dzięki której doszło do realizacji projektu na terenie naszej gminy. Kowal, dnia 21 września 2009 r.
Stanisław Adamczyk Wójt Gminy Kowal
Ks. dr Piotr Głowacki Parafia Rzymskokatolicka p.w. Św. Urszuli w Kowalu
i dokumentowania istniejących jeszcze cmentarzy mniejszości wyznaniowych, a będących obecnie w stanie zaniedbania i zapomnienia. W takim stanie znajduje się Cmentarz Ewangelicko – Augsburski w Rakutowie oraz na Dębniakach o Leonowie. Przywracać pamięć o zmarłych i dbać godnie o miejsca ich pochówku, niezależne od wyznania, nie tylko jest wyrazem właściwie pojętego ekumenizmu, dobrze spełnionego chrześcijańskiego obowiązku wobec zmarłych, ale także osobistej kultury i szacunku do człowieka. Z radością i uznaniem popieram więc powyższy projekt Fundacji Ari Ari, który wnosząc w miejscowe środowisko wiele dobra, utrwali pamięć o zmarłych i przyczyni się także do budowania kultury ogólnoludzkiej w wymiarze religijnym. Kowal, 23 lutego 2009
W każdej kulturze ludzkie miejsca pochówku uważa się za święte, a groby zmarłych otacza się szczególną czcią. Chrześcijanie od samego początku podkreślali niezwykłą godność ludzkiego ciała tak za życia jak i po śmierci. Jedna z reguł diakona mówiła, że jeśli mieszka w mieście nadmorskim, to ma często obchodzić wybrzeże, by przekonać się, czy nie znajdują się tam zwłoki jakiegoś rozbitka. Jeśli tak, to miał go ubrać i pochować, niezależnie od koloru skóry, pochodzenia czy wyznania. Dlatego bardzo cenny, pożądany i godny realizacji jest projekt „I nastala cisza... Rakutowo na Kujawach” Fundacji Ari Ari, dotyczący odnajdywania, uporządkowania
Proboszcz Ks. dr Piotr Głowacki
Małgorzata Ratkowska PODZIĘKOWANIA Długo zastanawiałam się, jak powinien wyglądać ten tekst, o czym powinien „mówić”... Na początku chciałam napisać o przebiegu projektu. O tym, jak powstawał, skąd wziął się pomysł, dlaczego cmentarze i dlaczego właśnie te. Jednak taki tekst w żaden sposób „nie wychodził”, coś
17
18
w nim „nie grało”. Gdy tylko zabierałam się za opisywanie przygotowań do jego realizacji, zaraz zaczynałam opowiadać o ludziach, z którymi wtedy rozmawiałam. Kiedy pisałam o pracy, już w czasie trwania obozu, zapis stawał się opowieścią o uczuciach, czy emocjach, związanych, a jakże, z ludźmi. Teraz już wiem, dlaczego tamto pisanie nie wychodziło. Ano dlatego, że ten tekst, od początku do samego końca, powinien być podziękowaniem. I tym też będzie. Przygotowując się do realizacji tego przedsięwzięcia byłam pełna obaw, ale i – teraz widzę to dokładnie – stereotypów. W lutym, kiedy zaczynaliśmy pracę nad projektem, chciałam, żeby nasze działania stały się wyzwaniem rzuconym Kowalanom, czy Rakutowiakom, żeby wywołały emocje. Chciałam żeby przerwały, dwuznaczną - jak mi się wtedy wydawało - ciszę wokół „tych” cmentarzy. Słowem, przygotowywałam się do „walki” i chyba nawet trochę jej chciałam. Tymczasem rzeczywistość spłatała mi figla. Od samego początku byłam, i właściwie do dziś jestem, zaskakiwana przez ludzi. Jeden z uczestników obozu napisał, że nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że ludzie z tak różnych krajów i środowisk mogą spotkać się nie w Berlinie czy Warszawie, ale w niewielkiej, niczym niewyróżniającej się wsi. Mnie natomiast nigdy nie chciało się wierzyć, że ta wieś, moja wieś, tak wspaniale zareaguje na całe to „zamieszanie”. Ale tak właśnie się stało. To dlatego najbardziej jestem wdzięczna mieszkańcom Dębniaków, Gorenia, Kowala, Krzewentu, Leonowa i Rakutowa, za to, że tak ciepło nas przyjęli, że nieśmiało, ale
zaglądali do nas gdy pracowaliśmy, że zatrzymywali nas na ulicy i wypytywali, że tak bardzo chcieli opowiadać, że pożyczali siekierę, czy grabie, że bawili się z nami przy ognisku. To właśnie te niewielkie rzeczy, gesty, uśmiechy dawały nam wiarę, że to, co robimy, nie jest nikomu obojętne, że warto. Ale te dwa tygodnie były dla mnie szczególnie ważne z jeszcze jednego względu. Wtedy, pierwszy raz w życiu, poczułam się tutaj naprawdę jak w domu. Chyba nigdy jeszcze tak wiele nie rozmawiałam z ludźmi jak wtedy i chyba nigdy nie sprawiało mi to tak wielkiej przyjemności. I to dla mnie największa nagroda - fakt, że podczas tego projektu odkryłam tak wiele wspaniałych osób, które przecież zawsze były obok. Dziś Kowal nie już dla mnie miejscem, gdzie [wyłącznie] kupuje się chleb i załatwia sprawy urzędowe, zupełnie inaczej patrzę na Rakutowo. Kiedyś to były tylko budynki, ulice. Dziś to przede wszystkim ludzie, o których wiem, że są życzliwi i o których ciepło i serdecznie myślę. Drodzy Mieszkańcy Dębniaków, Gorenia, Kowala, Krzewentu, Leonowa i Rakutowa, bardzo Wam za to dziękuję. Szczególnie wdzięczna jestem tym, którzy zechcieli przyjąć nas w swoich domach, opowiadać, a później zgodzili się jeszcze żeby ich, często osobiste historie, poznali inni. Myślę tu o najstarszych mieszkańcach Kowala i okolic, którzy wykazali się wielką otwartością i cierpliwością, i godzinami odpowiadali na pytania wolontariuszy. Lekcja, jaką mi Państwo daliście, tkwi we mnie bardzo głęboko. To Państwo
uczyliście mnie prawdziwej tolerancji i łamaliście stereotypy, o których nie miałam pojęcia, że się nimi posługuję. Dziękuję Państwu bardzo za pogodę ducha, dystans i mądrość, z którymi mogłam dzięki Państwu obcować. Bardzo dziękuję wolontariuszom, również tym z Rakutowa, których optymizm, delikatność, a jednocześnie determinacja, udowadniały, że ludzie niezależnie od języka, w jakim mówią, historii, jakiej uczą się w szkole, niezależnie od wieku mogą ze sobą współpracować. Moi Drodzy, dziękuję Wam za wszystkie rozmowy, pracę, jaką wykonaliście, i entuzjazm, który dzięki Wam stał się udziałem tak wielu osób. Nie mogę nie wspomnieć o władzach samorządowych i pracownikach wszystkich gmin, w których od samego początku mieliśmy oparcie. Chyba ani razu nie zdarzyło się tak, żebyśmy usłyszeli „nie”, nie było rzeczy niemożliwych, zbyt trudnych, nie do wykonania. To dzięki Państwu tak wiele udało się zrobić. Dziękuję Państwu za to, że od samego początku, pomimo wątpliwości, jakie mógł rodzić odbiór projektu, stale nam pomagaliście i traktowaliście nas jak partnera. Dziękuję za szczere rozmowy i ogrom pracy, jaki włożyliście Państwo w nasz projekt. Dziękuję za dziesiątki pism, zezwoleń, pieczątek i pracę – którą wspomagaliście nasze działania. Bardzo dziękuję pracownikom zakładu komunalnego, z którymi jeszcze przed obozem wolontariuszy wycinaliśmy, karczowaliśmy krzaki z cmentarzy, wywożąc odpady przyczepami. To Państwo wykonaliście najżmudniejszą i najmniej wdzięczną część
tej pracy. Bardzo za nią Państwu dziękuję. Projektu nie byłoby też, gdyby nie wiele osób, bezpośrednio zaangażowanych w jego realizację. Myślę tu o kadrze i naszych szkoleniowcach: Asi Rydzkowskiej, Asi Paduszyńskiej, Stelli Sviridenko, Michale Żaku, Lenie Kiryłowicz, Piotrku Teszu, Reni Frątczak, Józefie Markiewiczu, Miriam Gonczarskiej i panu Leszku Urbankiewiczu. To oni tak naprawdę nadali kształt temu wydarzeniu. Dlatego dziękuję im za inspirujące, długie rozmowy przy stole, za trafne uwagi, wspaniałe zajęcia dla wolontariuszy i za to, że tak wiele mogłam się nauczyć. To dzięki Wam, ludziom tak zaangażowanym w to, co robią, miałam pewność, że uda się nam pozostawić po sobie coś dobrego. Bardzo dziękuję Fundacji Gajusz za ogrom wsparcia, wiedzy i dobrej woli, które sprawiły, że mogliśmy szybko i sprawnie realizować najbardziej karkołomne elementy projektu. Wasza natychmiastowa, przychodząca nagle i „niewiadomo skąd” pomoc, niejednokrotnie nas ratowała. Jestem Wam za to niezmiernie wdzięczna. Tak samo, jak Pani Basi i Łukaszowi, którzy przyjęli nas pod swój dach i karmili, leczyli i wspierali przez całe dwa tygodnie. Dziękuję za to, że mogliśmy czuć się u Was jak u siebie w domu. Dziękuję Pani Basiu, za matczyną wyrozumiałość i ciepło, i Tobie Łukaszu za zaradność, odpowiedzialność i wspaniałe poczucie humoru. Jeśli ciepło wspominamy projekt, to wiedzcie, że to właśnie dzięki Waszej dobroci i gościnności. Osobno chcę podziękować Longinowi Graczykowi. To dzięki jego inspiracji, ciężkiej pracy i wskazówkom ten projekt w ogóle
19
doszedł do skutku. Longinie, jestem Ci bardzo wdzięczna za wszystko, czego mnie do tej pory nauczyłeś i czego nauczysz mnie jeszcze. Dziękuję Ci za zaufanie, trudne rozmowy i cel, jaki dzięki Tobie sobie postawiłam. Chcę podziękować też moim Rodzicom za to, że od samego początku, nawet jeśli nie do końca wierzyli w sukces tego przedsięwzięcia, nigdy nie dali tego po sobie poznać, a nawet więcej, w najtrudniejszych chwilach byli dla mnie największym oparciem. Dziękuję Wam za to, że pozwoliliście temu pomysłowi się narodzić, że otworzyliście nasz dom na „szalonych” ludzi i „wariackie” idee. Dziękuję też za to, że nigdy nie pozwoliliście mi poczuć, że jestem w swoich zmaganiach sama. Na koniec chcę podziękować również Tomkowi, za wsparcie jakiego stale mi udziela, i z wagi którego pewnie nie zdaje sobie nawet sprawy, oraz za to, że cierpliwie znosił wszystkie projektowe burze, które na nim – za moim pośrednictwem – odbijały się pewnie najbardziej. Dziękuję Ci za to, że stale we mnie wierzysz i zawsze jesteś blisko.
20
Gdy czytam te podziękowania, przejmują mnie dwa uczucia. Pierwsze to strach, że o kimś zapomniałam, a drugie to radość. Autentyczna radość z tego, że wokół tak osobliwej idei zebrało się aż tylu ludzi. Tak naprawdę to dopiero teraz, po jakimś czasie, widzę, ile entuzjazmu, zaufania i dobrej woli wymagał ten projekt, i co ważniejsze, ile pozytywnych uczuć zdołał wyzwolić. Nagle, nie wiadomo skąd, znaleźli się ludzie, chęci, zapał... Nigdy nie zapomnę tej wspaniałej nauki,
jaką mi wszyscy Państwo daliście, jaką my, tutejsi mieszkańcy, daliśmy sobie sami. Może zabrzmi to patetycznie, ale myślę, że pokazaliśmy sobie, że wszystko można zmienić, że jeśli tylko zechcemy coś zrobić razem, to zawsze się to uda. Dla mnie ta akcja była wielką lekcją odpowiedzialności, zaufaniu i łamaniu stereotypów i autostereotypów. Bo jak się okazało, wcale nie jesteśmy zawistni, samolubni, czy złośliwi. Jest dokładnie na odwrót. I choć może Państwo trochę przekornie sądzicie inaczej, to ja już się nie dam przekonać. I za to też dziękuję. Małgorzata Ratkowska
SYLWETKI Wolontariusze:
Andrzej Tokarski, Ukraina Jest harcerzem, geodetą, działaczem organizacji pozarządowej OPORA, wodzirejem. Cechy charakterystyczne: zdolności organizacyjne, dowcip, znajomość wszystkich gier i zabaw ogniskowych świata, błysk w oku i szelmowski uśmiech. Gdyby nie on: ogniska byłyby nudne, a cmentarze niezmierzone!
z prac na cmentarzach i żywiołowości każdego dnia.
Dima Teteria, Ukraina Jest harcerzem, studentem filologii słowiańskiej. Cechy charakterystyczne: spokój i opanowanie, metodyczność i umiarkowanie. Gdyby nie on: punktualniej zaczynalibyśmy pracę, ale dwa razy dłużej pracowalibyśmy, sztuka kulinarna nie miałaby odbiorców, a jezioro Krzewent miłośników.
Dima Shigaev, Rosja Ania Tomczuk, Ukraina Jest harcerką i początkującą studentką filologii polskiej. Cechy charakterystyczne: zaangażowanie we wszystko od fotografii po prace cmentarne, promienieje optymizmem i zapałem do działania. Gdyby nie ona: nie byłoby tyle radości
Jest jednym z najwybitniejszych studentów biologii w Rosji, członek zarządu RosyjskoNiemieckiego Domu w Astrachaniu, trener, lektor. Cechy charakterystyczne: laureat licznych nagród i wyróżnień w tym rządowych (między innymi rządu francuskiego), człowiek czynu, nigdy się nie nudzi, zna cztery języki obce, w trakcie obozu zaczął uczyć się polskiego, zwycięzca konkursu dla młodych naukowców - innowatorów
21
z regionu Astrachania. Gdyby nie on: nie byłoby dowcipnej prezentacji o naszym projekcie, lekkoatletycznej mody, uspokajającego nastroju.
Eliza Wardanowa, Armenia Dovile Troskovaite, Litwa Jest absolwentką historii Uniwersytetu Wileńskiego, pracownikiem Centrum Badań Historii i Kultury Żydów Europy ŚrodkowoWschodniej w Wilnie. Cechy charakterystyczne: optymizm, wsparcie duchowe, wrażliwość, dojrzałość i przenikliwość. Gdyby nie ona: zabrakłoby uśmiechu i optymizmu, swobody i świetnych relacji, wzorca do naśladowania.
Egle Daveikyte, Litwa Jest studentką historii. Cechy charakterystyczne: spokój, ciekawość, radość i zaangażowanie. Gdyby nie ona: mniej byłoby żartów, uśmiechu, multilingwistycznych dyskusji i doskonale wyczyszczonych nagrobków.
22
Jest świeżo upieczoną maturzystką. Cechy charakterystyczne: błyskawiczne uczenie się jazdy na rowerze, radość i tajemniczy uśmiech. Gdyby nie ona: któżby się pięknie uśmiechał słuchał muzyki i kontemplował przyrodę, wprawnie posługiwał się narzędziami ogrodniczymi?
Hania Stolarska, Polska Jest początkującą studentką medycyny, mistrzynią tenisa ziemnego, wielbicielką sportów zimowych i górskich wspinaczek Cechy charakterystyczne: doskonała umiejętność prowadzenia pojazdów mechanicznych, wrażliwość i ciekawość, równowaga i inteligencja. Gdyby nie ona: prezes nie miałby szofera, a uczestnicy świeżych ciastek, zaopatrzenia i błyskawicznej translokacji.
Ira Tokarska, Ukraina Jest harcerzem, przyszłym inżynierem. Cechy charakterystyczne: zapał do zabaw i tańców, nauki jazdy na rowerze, dzielność. Gdyby nie ona: brakowałoby nam pozytywnej energii i pomocy w pracach administracyjnych, zaraźliwego uśmiechu i poważnych dyskusji.
Juliusz Kwiatkowski, Polska Jest licealistą, żeglarzem i graczem komputerowym. Cechy charakterystyczne: nieprzeciętne poczucie humoru, umiejętne posługiwanie się kamerą. Gdyby nie on: nie mielibyśmy tyle materiału filmowego, ściętego drzewa, policzonych narzędzi, uprzątniętych cmentarzy i aktualnych dowcipów.
Katia Ermolaeva, Rosja Jest studentką historii, a zarazem młodą adeptką archeologii, lektorką języka angielskiego i wolontariuszem w samarskim Centrum Informacji Publicznej oraz współorganizatorką Międzynarodowej Konferencji Archeologicznej w Samarze. Cechy charakterystyczne: spokój i opanowanie przydatne w czasie pracy jako przewodnik i nauczyciel, oraz wytrwałość przydatna przy nauce języków obcych (zna je aż trzy). Gdyby nie ona: brakowało by celnych recenzji, ciętych dowcipów i czystych nagrobków.
Kachtsrik Khachataryan, Armenia Jest licealistką i przyszłą projektantką mody. Cechy charakterystyczne: przepiękny ormiański taniec, delikatność, orientalne oczy i radosne nastawienie. Gdyby nie ona: ogniska miałyby mniej uroku, Armenia byłaby odległa, a skala uśmiechów o wiele uboższa.
23
Krystian Strauss, Polska
Monika Ramonaite, Litwa
Jest przyszłym archeologiem, świetnie zna język angielski, uwielbia historię i kino. Cechy charakterystyczne: niezawodność, życzliwość, całkowite zaangażowanie, ciekawość i skromność. Gdyby nie on: brakowałoby pomocy we wszelkich działaniach, znakomitego wywiadu, zdyscyplinowania i pozytywnej energii.
Jest studentką historii, interesuje się historią mniejszości narodowych, szczególnie Żydów. Cechy charakterystyczne: zdolności do nauki języka polskiego, zaangażowanie, poczucie humoru, wrażliwość, przenikliwość. Gdyby nie ona: brakowałoby nam wsparcia we wszelkich pracach, dystansu do rzeczywistości, zrównoważenia, wesołego usposobienia.
Marta Niwczyk, Polska Jest absolwentką filozofii, studentką psychologii, wolontariuszką Międzynarodowego Wolontariatu Studenckiego w Armenii oraz świetlicy socjoterapeutycznej w Krakowie. Cechy charakterystyczne: zajmuje się śpiewem tradycyjnym i jogą, interesuje się psychoterapią, terapią ruchem, psychologią kulturową i środowiskową, liczne sugestie, życzliwość. Gdyby nie ona: szybko zgubilibyśmy się w organizacji wywiadów historii mówionej, z trudem utrzymali motywację do działania, szybko popadalibyśmy w monotonię podobieństw.
24
Olga Krzuś, Polska Jest studentką psychologii, członkiem Akademickiego Związku Sportowego Uniwersytetu Śląskiego i wolontariuszką w Ośrodku Wsparcia Rodziny w Chorzowie. Cechy charakterystyczne: uwielbia pływać, interesuje ją historia mniejszości narodowych w Polsce i muzyka, jak sama o sobie mówi jest wytrwała i otwarta na nowych ludzi i wyzwania. Gdyby nie ona: nie byłoby tak wesoło jak było, a społeczność lokalna bardziej zdystansowana.
Teresa Onderka, Polska Jest studentką filologii angielskiej oraz lektorką tego języka w krakowskich szkołach, ponadto dwukrotną finalistką Olimpiady Języka Łacińskiego i doświadczonym wolontariuszem (rok temu brała udział w podobnym projekcie). Cechy charakterystyczne: interesuje się literaturą postkolonialną i teoriami kultury, pokój, poczucie humoru, nieustający uśmiech. Gdyby nie ona: nie byłoby tylu dobrych przekładów, nie powstałoby aż tyle interesujących wywiadów.
Eliza Michalak, Polska Jest: dietetykiem klinicznym oraz wychowawcą kolonijnym, jako wolontariuszka pracuje również z ludźmi upośledzonymi. Cechy charakterystyczne: jak sama o sobie mówi jest uzależniona od ludzi, uwielbia literaturę współczesną, wykazuje się opanowaniem i wielką wprawą
w posługiwaniu się szpachelką. Gdyby nie ona: brakowałoby nam twórczych pomysłów i optymizmu, a także systematyczności i szybkiego redagowania pism obozowych.
OSOBY ZAANGAŻOWANE W PROJEKT:
Aszot i Róża Khachataryan Są uroczym małżeństwem, rodzicami Kachtsrik. Aszot jest archeologiem, Róża zaradną bizneswoman. Cechy charakterystyczne: Róża - fantastycznie gotuje, w ciągu godziny potrafi przygotować posiłek dla pięćdziesięciu osób (sprawdziliśmy), zawsze opanowana i optymistycznie nastawiona do życia; Aszot - wspaniały kompan i gawędziarz, a przy tym nieoceniony pomocnik w pracach na cmentarzach. Gdyby nie oni: nie poznalibyśmy „smaku” Armenii.
25
Lesław Urbankiewicz, Polska Jest instruktorem edukacji ekologicznej w Gostynińsko – Włocławskim Parku Krajobrazowym. Cechy charakterystyczne: miłośnik historii tej dalekiej jak i bliskiej, wielokulturowości, entuzjasta turystyki, całkowicie angażuje się w podejmowane działania. Gdyby nie on: nie poznalibyśmy uroku Kujaw i Gostynińsko - Włocławskiego Parku Krajobrazowego, słodkich trudów pokonania kilkudziesięciu kilometrów rowerem i smaku ryb z Wisły.
Jutta Dennerlein, Niemcy Jest potomkinią polskich Niemców, którzy od pokoleń mieszkali na Kujawach, zapaloną poszukiwaczką zapomnianych ewangelickich cmentarzy rozsianych wzdłuż Wisły, a ponadto właścicielką groźnej bestii powszechnie znanej jako pies Zuza. Cechy charakterystyczne: miłośniczka historii i archiwów, doskonały gawędziarz
26
i tytan pracy, zaangażowanie, uporządkowanie. Gdyby nie ona: nie poznalibyśmy tylu szczegółowych informacji o mniejszości niemieckiej w Polsce, brakowałoby nam pomocy w pracach na cmentarzach.
Asia Paduszyńska
i Michał Żak
(powszechnie znani jako Filmowcy),
Polska
Są zdolnymi filmowcami, fotografami i reżyserami w jednym, oprócz tego prowadzą terapię sztuką na oddziale onkologicznym dla dzieci i szereg warsztatów filmowych i fotograficznych, tego samego uczyli naszych wolontariuszy, pracują w łódzkiej Fundacji Gajusz. Cechy charakterystyczne: talent, pracowitość i niesamowita zdolność przekonywania swoich modeli do wytrzymania „jeszcze jednego ujęcia”. Gdyby nie oni: nie byłoby filmów o nas i o naszym projekcie, nie byłoby też zajęć o fotografii i pięknych zdjęć.
Basia Dołęgiewicz i Jacek Domżalski, Polska
Łukasz Dedo
i pani Basia Dedo, Polska Są właścicielami gospodarstwa agroturystycznego, w którym mieszkaliśmy, na te kilka dni projektu stworzyli nam w Krzewencie prawdziwy dom, karmili nas, znosili nasze fanaberie i zawsze bardzo nas wspierali. Cechy charakterystyczne: życzliwość, cierpliwość i gotowość do pomocy o każdej porze dnia i nocy; Łukasz – fantastyczny tancerz i organizator imprez przy ognisku, pani Basia – jedna z najcieplejszych kobiet jakie spotkaliśmy, na czas projektu druga mama naszych wolontariuszy. Gdyby nie oni: nie mielibyśmy ani gdzie spać, ani co jeść.
Są grafikami, organizatorami i twórcami wystaw. Cechy charakterystyczne: perfekcja, wielkie wyczucie formy i koloru, ogromna życzliwość i serdeczność, obowiązkowość. Gdyby nie oni: nie byłoby wspaniałej, przygotowanej w ciągu 3 dni wystawy, tablic informacyjnych przy cmentarzach, plakatów i niniejszej publikacji.
Iza Kuzyszyn, Polska Jest artystką grafikiem, pracuje dla Fundacji Gajusz w Łodzi. Cechy charakterystyczne: talent, smak, wyciszenie. Gdyby nie ona: nie byłoby pięknego logo, oryginalnej strony internetowej, kolorowej oprawy graficznej całego projektu.
Mirosława i Marek Ratkowscy, Polska Są mieszkańcami Rakutowa, rzecznikami małej ojczyzny, właścicielami gospodarstwa rolnego. Cechy charakterystyczne: cierpliwość, zaangażowanie, ogromna życzliwość. Gdyby nie oni: cały projekt miałby małe szanse powodzenia, brakowałoby wsparcia i przestrzeni kwaterunkowej.
27
FUNDACJA ARI ARI I KADRA OBOZU
Longin Graczyk, Polska
Asia Rydzkowska, Polska Jest historykiem sztuki, doktorantką oraz licencjonowanym nurkiem. Misja: opieka nad wolontariuszami i pracami cmentarnymi, dokumentacja konserwatorska oraz stawianie czoła chaosowi.
Jest prezesem fundacji, etnologiem, doktorantem PAN. Misja: zrealizować projekt.
Lena Kiryłowicz, Ukraina
Gosia Ratkowska, Polska Jest mieszkanką Rakutowa i koordynatorką projektu, absolwentką stosunków międzynarodowych w ramach MISH. Misja: opracowanie projektu, błyskotliwe i nad wyraz skuteczne kontakty z władzami lokalnymi i z mieszkańcami, znawca lokalnych obyczajów.
Jest harcerką, pedagogiem i właścicielem cukierni w Czarnem na Ukrainie. Misja: opieka nad grupą ukraińską, wszelkie wsparcie, pomoc w organizacji prac cmentarnych.
Stella Sviridenko, Armenia
Jest działaczką organizacji pozarządowych, specjalizującą się w rehabilitacji osób
28
niepełnosprawnych. Misja: opieka na wolontariuszami, kontakty ze społecznością lokalną, wsparcie organizacyjne.
Miriam Gonczarska, Polska Piotr Tesz, Polska Jest absolwentem stosunków międzynarodowych, ma niemieckie korzenie. Misja: tłumaczenia, wsparcie techniczne.
Tomek Kulicki, Polska Jest absolwentem stosunków międzynarodowych i administracji, słuchaczem KSAP. Misja: rzecznik prasowy projektu, sterowanie sprawami administracyjnymi, pomoc w tłumaczeniach.
Renata Frątczak, Polska Jest kulturoznawcą i wydawcą. Misja: wsparcie administracyjne.
Jest Sekretarzem Rady Religijnej ZGWŻ w RP oraz członkiem zarządu Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, pracuje jako edukator dla Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce, w latach 1999-2003 studiowała Prawo Żydowskie i Talmud w szkołach religijnych w Izraelu. Misja: przeprowadzić zajęcia z wolontariuszami na temat mniejszości żydowskiej, warsztaty dotyczące wielokulturowości i tolerancji.
Józef Markiewicz, Polska Jest etnologiem. Misja: zajęcia dotyczące idei i zasad zbierania historii mówionych.
29
WRAŻENIA Katia Ermolaeva
30
Организация Ари-Ари задумала проект «И настала тишина. Ракутово в Куявии». В течение проекта мы работали на 4 лютеранских кладбищах, очищая их, составляя необходимую документацию и проводя интервью. Мы обращались к воспоминаниям местных жителей, слушая и записывая их истории. В первый день мы проехались по всем 3 кладбищам на которых предстояло работать. Везде – захоронения немцев, покинувших эти места во время войны. Одно из кладбищ в лесу – запрятанное в деревья. Другие два образуют довольно странную картину – в деревне вся земля имеет свое применение, каждый ее кусочек используется. На территории кладбищ же в пределах деревни – деревья, кусты, мусор, поваленные надгробия и лишь редкие лампадки. Те, кто помнят
этих людей, уже не в состоянии должным образом ухаживать за могилами. Моя практика в польском английском удалась - кажется, все с кем я хотела объясниться, поняли меня. И даже мой русский польский - бывал понят местными жителями. Интеграция прошла успешно. Было очень важно привлечь внимание местных жителей к брошенным кладбищам - и это получилось. Тому в подтверждение лампадки на надгробиях и люди на кладбищах, продолжающие работу волонтеров. И если бы это все даже и не имело значения - история как бы открывается тебе с изнанки, показывая свои надгробия, деревенские дома, рассказываемая устами местных жителей. И ты пропитываешься Польшей, этими ее знаками и еще долго не можешь отделаться от польского акцента. Спасибо!
Olga Krzuś Pod koniec czerwca pojawił się na horyzoncie mój coroczny problem, co robić w wakacje? Biorąc pod uwagę fakt, że rynek pracy nas nie rozpieszcza, postanowiłam zainwestować w swoje CV i poszukać sobie wakacyjnych praktyk. I tak oto przeglądając ogłoszenia na portalu www.ngo.pl natrafiłam na ofertę bycia wolontariuszem w projekcie Fundacji Ari Ari „I nastała cisza… Rakutowo na Kujawach.”. Hołdując zasadzie co masz zrobić jutro, zrób dziś szybko wysłałam maila wyrażającego chęć mojego uczestnictwa. Idea projektu wydawała mi się interesująca,
a ogłoszenie kusiło możliwością spędzenia za darmo dwóch tygodni na Kujawach, z dala od kopalni i hut Śląska. Po otrzymaniu radosnego telefonu od Prezesa, z informacją o zakwalifikowaniu mnie do projektu szybko spakowałam swoje rzeczy i wyruszyłam na Kujawy. Początkowo podchodziłam trochę sceptycznie do tego obozu, co wiązało się z tym, że było to pierwsze tego rodzaju moje doświadczenie, a dodatkowo rzadko jeżdżę gdzieś na wakacje bez grona przyjaciół. Jednak jak później miało się okazać przygoda z Fundacją Ari Ari była moim największym pozytywnym rozczarowaniem tych wakacji. Przede wszystkim dzięki uczestnictwie w tym projekcie mogłam poznać naprawdę cudownych ludzi, którzy mimo różnic nas dzielących potrafili stworzyć w ekstremalnie szybkim tempie jeden zgrany team. Duża zasługa w tym naszych opiekunów, którzy podchodzili do każdego wolontariusza indywidualnie, z życzliwością i uśmiechem na twarzy. Potrafiliśmy się dogadać ze sobą mimo dzielących nas barier językowych i kulturowych. Szybko stworzyliśmy coś na wzór małego państewka, w którym panowała totalna demokracja i równość, a każdy uczestnik mógł liczyć na drugą osobę. Dzięki pozostałym obozowiczom, a w szczególności moim współlokatorkom z domku, w którym mieszkałam nauczyłam się wielu nowych rzeczy nie tylko o świecie, ale także o sobie samej. Klimatowi temu sprzyjała cudowna atmosfera i piękne krajobrazy małej wioskiKrzewentu, w której mieszkaliśmy. Nigdy nie zapomnę poranków, kiedy zamiast telefonu komórkowego budziła mnie swoim muczeniem krowa pasąca się pod moim oknem,
czy też prezentów od sąsiadów w postaci ogórków świeżo zerwanych z pola. Również gospodarze gospodarstwa agroturystycznego, w którym mieszkaliśmy przez cały czas obozu swoją życzliwością, gościnnością, pysznymi obiadkami i otwartością na nasze pomysły pozwolili czuć nam się jak u siebie w domu. Cudowny klimat tamtych czystych, kujawskich ziem wpłynął kojąco nie tylko na moje ciało, ale przede wszystkim na ducha... . Tak więc obóz ten stanowił dla mnie pewnego rodzaju detoks od wszystkich brudów wielkiego miasta. Na szczególną uwagę zasługuje troska naszych organizatorów o to by niczego nam nie zabrakło, a każdy z uczestników mógł czuć się swobodnie. Tak więc w ciągu tych dwóch tygodni słowo nuda wymazaliśmy z naszych słowników, do tego stopnia, że czasami wręcz tęskniłam za tzw.„nic nie robieniem”. Zadbano, by atrakcji nam nie brakowało: szereg warsztatów tematycznych poczynając od fotograficznych, przez te z zakresu historii sztuki, na dotyczących historii mówionej kończąc, ciekawe wycieczki do Włocławka, gdzie mieliśmy okazję zapoznać się ze sztuka ludową Kujaw, czy też spotkać się z pastorem ewangelickim, a także dłuuugi, 55-km rajd rowerowy, po którym każdy z nas spał jak suseł. Szczególnie miło wspominam wycieczkę do Torunia, który okazał się jednym z najpiękniejszych miast jakie widziałam, a samodzielny wypiek piernikowego konika w muzeum piernika był przeżyciem bezcennym (a mówili, że piernikowe chatki to tylko w bajkach są :)). Jednak najbardziej zabawnym przeżyciem była dla mnie podróż do pracy na cmen-
31
tarzu w Leonowie na wozie drabiniastym ciągniętym przez dwie piękne klacze (tutaj specjalne podziękowania dla Prezesa). To nic, że normalnie samochód dociera tam w 10-15 min, a my jechaliśmy ponad godzinę w jedną stronę. Było naprawdę cudnie, sielsko i anielsko. Z uśmiechem na twarzy wspominam także nasze wspólne pieczenie kiełbasek przy ognisku, a także świetne harcerskie gry i zabawy, przy których mieliśmy okazję nie tylko bliżej poznać się w gronie obozowiczów, ale także zintegrować się z lokalną społecznością.
Mimo tych wszystkich atrakcji, ani przez sekundę nie zapomnieliśmy jaki był nasz główny cel obozu, i myślę, że każdy z nas dokładał wszelkich starań by wypełnić 200% normy. Pamiętam ile radości przyniosło nam odkrycie i odkopanie grobu rocznego chłopca na cmentarzu w Rakutowie, który był całkowicie przykryty ziemią. Właśnie takie małe sukcesy dawały nam sił i motywacji do dalszej pracy. Z równie wielką satysfakcją patrzyliśmy na cmentarz w Leonowie, który zmieniał się stopniowo z wysypiska śmieci
32
w miejsce przypominające nekropolię. Nigdy wcześniej w moim życiu nie spędziłam tyle czasu na cmentarzu, ani też nie miałam snów z cmentarzami w roli głównej :D. Po takim chrzcie bojowym mogę więc powiedzieć, że już nic straszne mi nie jest. Miłym akcentem, była pomoc w naszych pracach ze strony lokalnej młodzieży, każde dobre słowo jakie usłyszałam od mieszkańców okolicznych miejscowości, a także otwartość tych ludzi na każdą formę pomocy nam. Uśmiech na twarzach osób pamiętających przedwojenny wygląd tych cmentarzy na widok rezultatu naszych prac był chyba dla każdego najlepszą nagrodą za nasz wysiłek i motywacją do kolejnych działań. Drugą formą naszych działań wolontariackich było przeprowadzanie wywiadów ze starszymi mieszkańcami Rakutowa i okolic na temat przedwojennego, wielokulturowego społeczeństwa tamtych terenów. Osobiście miałam okazję uczestnicy tylko w jednej takiej rozmowie, z Panią Marianną Kozłowską, więc nie mam bogatych doświadczeń w tej dziedzinie. Muszę jednak przyznać, że było to bardzo interesujące spotkanie dwóch różnych pokoleń, dzięki któremu mogłam poznać nowy punkt widzenia na fakty historyczne, z bardzo indywidualnego, osobistego punktu widzenia. Było to bardzo miłe i pouczające doświadczenie, dzięki któremu mogłam spojrzeć na powszechnie znaną historię przez pryzmat losów rodziny mojej rozmówczyni. Symbolicznym i wzruszającym momentem było nabożeństwo ekumeniczne na cmentarzu w Rakutowie, w ostatni dzień naszego obozu. Widok tej nekropolii odnowionej
i posprzątanej po tylu latach nieinteresowania się nią przez nikogo był bezcenny. Staraliśmy się na ile mogliśmy, choć częściowo przywrócić tym cmentarzom dawną świetność i niezmiernie miło było zobaczyć ludzi odnajdujących groby swoich dawnych znajomych, sąsiadów i zapalających na nich znicze. W takich chwilach człowiek czuje, ze to co robił rzeczywiście ma sens. Z drugiej strony był to też przykry moment pod tym względem, że wszyscy mieliśmy świadomość, że to nasz ostatni wspólny wieczór w tym gronie. Tak jak kiedyś Niemcy, Żydzi i Polacy żyli tutaj, tak i my w naszym wielonarodowościowym obozie stworzyliśmy kolejny raz wspólnotę, która mam nadzieję przetrwa odległości nas dzielące i próbę czasu.
.
Tomasz Kulicki Wszystko zaczęło się w lutym 2009 roku. Miałem okazję obserwować proces tworzenia całego przedsięwzięcia od chwili, gdy w głowie przyszłej koordynatorki narodził się jego pomysł, i muszę przyznać, że było to wyjątkowe doświadczenie. Jestem człowiekiem małej wiary, dlatego zamiar „zrobienia czegoś” z niszczejącym i zapomnianym cmentarzem luterańskim w Rakutowie wydawał mi się trudny do wcielenia w życie. Determinacja, zapał i ogrom pracy organizatorów zrobiły jednak swoje. Udało się uzyskać finansowanie obozu, którego program obrastał w kolejne działania – nie tylko prace na cmentarzach, ale też zbieranie wywiadów, wycieczki, warsztaty, spotkania z lokalną społecznością... Przygotowanie przedsięwzięcia było żmudne, ale perspektywa realizacji projektu czyniła te wysiłki znośniejszymi. Dziesiątki spotkań, rozmów telefonicznych, dokumentów i mejli przyniosły rezultat 19 lipca, kiedy rozpoczął się projekt porządkowania i dokumentowania cmentarzy ewangelickich w okolicach Kowala. Rybakówka w Krzewencie wypełniła się gromadą młodych ludzi z kilku krajów, którzy przez kolejne dwa tygodnie zbierali relacje starszych mieszkańców i sprzątali nekropolie. Cały projekt wyglądał trochę inaczej z perspektywy „biura” – pokoju telewizyjnego zaadaptowanego na cele administracyjne. To tutaj, pomiędzy laptopami i stertami papierów, znajdowało się centrum dowodzenia obozu. To stąd płynęły w świat informacje na
33
34
temat przebiegu projektu (co nie było wcale bułką z masłem, zważywszy na codzienne zmagania z dostępem do internetu, bardzo trudno osiągalnego na tym terenie). To tutaj tworzona była i przechowywana dokumentacja. Tutaj też gromadzone były wszystkie materiały zebrane w trakcie przedsięwzięcia. I wreszcie, tutaj każdego wieczora odbywała się burza mózgów, planowano rozkład kolejnego dnia i kształt uroczystości, które zwieńczyły projekt. Nabożeństwo ekumeniczne, które odbyło się 31 lipca na cmentarzu ewangelickim w Rakutowie, było najlepszą nagrodą dla wszystkich wolontariuszy i organizatorów. Zgromadziło dziesiątki okolicznych mieszkańców, chociaż jeszcze kilka tygodni wcześniej nekropolia popadała w zapomnienie, a bujna roślinność zawłaszczała kolejne jej skrawki. Tłumny udział w nabożeństwie pokazał wszystkim, że warto było podjąć się zadania wysprzątania cmentarza i przypomnienia o wielokulturowej historii tego regionu. Żywy odzew lokalnej społeczności był niezwykle cenny, była ona wszakże jednym z adresatów projektu. Na tym jednak nie skończyły się działania Fundacji w tej sferze. Zapomnianych cmentarzy, którymi należy się zająć, jest więcej. Planowane są kolejne działania edukacyjne skierowane do miejscowej młodzieży. Pozostaje tylko trzymać kciuki za ich sukces. Powodzenie obozu wolontariackiego pokazuje, że idee można przekuć w czyny, a swoją pasją zarazić innych. Zadaje też kłam obiegowym opiniom o bierności społeczeństwa i kierowaniu się wyłącznie własnym interesem. Są jeszcze ludzie gotowi bezin-
teresownie zaangażować się w działania na rzecz dobra wspólnego. Cieszę się, że mogłem im w tym pomóc.
Eliza Michalak Zaczęło się dosyć zwyczajnie, bo od ogłoszenia na stronie internetowej organizacji pozarządowych. „Jeśli jesteś młodym i przedsiębiorczym człowiekiem, myślącym o własnej przyszłości to zaproszenie kierujemy właśnie do Ciebie”; „poszukujemy chętnych z odpowiednim wykształceniem do prowadzenia cyklu szkoleń zarządzania zasobami ludzkimi” - między dziesiątkami ofert wzrok przyciąga ogłoszenie dotyczące... projektu sprzątania ewangelicko-augsburskich cmentarzy w międzynarodowym gronie wolontariuszy. Myślę „to jest to!” i bez namysłu piszę maila do koordynatorki. Decyzję podejmuję nie bacząc na reakcje znajomych, którymi były przeważnie pobłażliwe uśmiechy, ironiczne komentarze lub zwyczajne zdziwienie – po co? Dlaczego akurat taka forma spędzenia czasu? A ja przyznam, że wcale nie przekonała mnie idea ochrony
dziedzictwa kulturowego. Nie były to też wzniosłe hasła „pamięć i tożsamość”, które brzmiały jakoś dziwnie obco, nie niosąc ze sobą większej treści. Motywacja była prosta, żeby nie rzec „prostacka” - szukałam sposobu na spędzenie części wakacji. Ciekawe doświadczenie plus nowe twarze stanowiły kropkę nad „i”. Pierwsze wrażenie po przybyciu na miejsce? Czy rzeczywiście jestem we właściwym miejscu, otoczona właściwymi ludźmi. Czy podołam? W głowie kotłowała się myśl jak odnajdę się w tej mieszance kulturowej, odmiennościach językowych i obyczajowych. Odpowiedzi przyszły same wraz z uśmiechem i zapałem wszystkich uczestników projektu. Rosja, Polska, Niemcy, Armenia, Litwa, Ukraina. Mieszkańcy sześciu różnych krajów o historiach tak odmiennych, lecz wspólnych, z poplątanymi, trudnymi zdarzeniami. Ludzie ci spotykają się, by powiedzieć głośne „nie” barierom i wszelkim uprzedzeniom budowanym i niestety pielęgnowanym przez lata... W trakcie projektu zajmowaliśmy się nie tylko oczyszczaniem i dokumentacją cmentarzy, ale mieliśmy też okazję uczestniczyć w wielu ciekawych i rozwijających warsztatach. Zapoznawały one wolontariuszy z przeszłością i dziedzictwem kulturowym tamtejszego regionu, poszerzały wiedzę z zakresu historii sztuki, odsłaniały tajemnice dobrej fotografii i pozwalały na podpatrzenie pracy nad tworzeniem filmu dokumentalnego. Równolegle rejestrowane były wspomnienia lokalnych ludzi z czasów wojny, które odkrywały przed nami nowe karty historii, nie tak jednostronnej, jak uczą nas w szkołach.
Opowieści świadków pokazały bowiem, że istnieli wówczas również ci „dobrzy Niemcy”, że człowiek nie zawsze był drugiemu wilkiem... Spotkanie ze społecznością żydowską czy wizyta u pastora kościoła ewangelickiego, inicjowały dyskusję na temat zróżnicowania kultur, wychwytywania tych wszystkich cech, dzięki którym nasza rzeczywistość jest tak kolorowa. To czas na wymianę doświadczeń, na opowiedzenie własnej drogi, poszerzenie horyzontów i odświeżenie swego spojrzenia. Być może to moja nieumiejętność obiektywnego spojrzenia, nadmiernie rozwinięta wrażliwość czy długofalowa radość ze spotkań, ale nie potrafię powiedzieć nic innego poza: było warto. Owocuje przede wszystkim konfrontacja z ludźmi różnych narodowości o często tak odmiennej niż moja, mentalności. Dużo inspirujących rozmów, zaraźliwej werwy i wszechobecnej zwykłej ludzkiej życzliwości a przy tym dostrzeżenie wagi wydarzeń czasu przeszłego. Cieszę się, że jakimiś pokrętnymi drogami ci ludzie znaleźli się w mym życiorysie, potwierdzając tym samym stwierdzenie, iż „nie miejsca czynią ludzi, ale ludzie czynią miejsca”.
Marta Niwczyk Spotkania te nazywałam dla siebie spacerem z historią. Spacer to był paradoksalny, bowiem siedzieliśmy wtedy w domu któregoś z moich Rozmówców. Jakaś kuchnia pełna naczyń, stół, kredens, firanki, zza których na twarz padało jasne sierpniowe
35
36
słońce albo skrzypiąca pod każdym krokiem podłoga. Niekiedy pokój i łóżko – przestrzenie starości. I w tych miejscach: przy stole, na łóżku, na ławce przed domem – oni – moi Rozmówcy - przygarbieni, skurczeni mniej lub bardziej, inni znów wciąż krzepcy, energiczni, jak za młodu; często zawstydzeni czasem, który mijając, naznaczył ich twarz. Nie byli to ludzie bezbronni. Byli silni, doświadczeni historią i pracą. Zazwyczaj czekali na nasze spotkanie. Czuć było zniecierpliwienie, zakłopotanie tym, że przecież tak naprawdę, nie mają, co powiedzieć. Wtedy też rozpoczynaliśmy rozmowę. Wraz z nią rozpoczynała się dwugodzinna podróż po przedwojennym mieście, bądź wsi; po mieście okupowanym, po wsi wyzwolonej. Początkowo to pytania wyznaczały trakt. „Czy pamięta Pan Kowal sprzed wojny?” „Czy mogłaby Pani opowiedzieć mi o przedwojennym Rakutowie?”, „Jak żyło się tutaj przed wojną? A kiedy przyszła, jak?” Lecz później przewodnikiem pytań stawał się indywidualny los, historia wydarzeń. Rozmowa sama się niosła. Rozmówcy moi brali mnie jakby pod rękę, by w opowieściach wyruszyć w przeszłość, za siebie. A ja z „żurnalisty” stawałam się uczniem, słuchaczem, któremu rysowano wojenny świat. Wywiady przeprowadzone w Rakutowie, Kowalu i jego okolicach w ramach projektu Fundacji Ari Ari „I nastał cisza… Rakutowo na Kujawach”, były pierwszymi wywiadami historii mówionej, które zebrałam. Dotyczyć miały one biegu wspólnych losów trzech żyjących na tych ziemiach narodów: polskiego, żydowskiego i niemieckiego. Nie pochodzę z Kujaw. Nie wiedziałam wiele na
temat historii tych ziem. Nie znałam losów tutejszej ludności. Dziś bieg wydarzeń przed- i powojennych układa mi się w głowie w jasne, barwne obrazy. Wyblakłe, porozrzucane w mojej pamięci fakty historyczne stały się żywymi, wydaje mi się, że płynnie mogę opowiedzieć rytm wojny, który wdarł się we wspólne życie różnych narodów. Okrutne prawa wojny, które z ofiar, czynią krzywdzicieli, z wysiedlonych - wysiedlających, z okupantów – uciekających, którym się pomaga i chroni. Jak silnym było doświadczenie, gdy jeden z moich starszych Rozmówców opowiedziawszy mi o tym, jak bolesną rzeczą było dla niego wysiedlenie z własnego domu na czas okupacji, opowiada mi chwilę później, jak on sam (oczywiście będąc żołnierzem podlegającym mocy rozkazu dowódcy) był świadkiem i wykonawcą wysiedleń ludności ukraińskiej z Bieszczadów. Tym jednak, za co jestem moim towarzyszom rozmów wdzięczna najbardziej, jest zrozumienie i uświadomienie sobie faktu, że Niemcy byli też n a s i, że Niemcy mogli być też s t ą d. Te słowa wielokrotnie słyszane w rozmowach złamały we mnie stereotyp Niemca hitlerowcy, okupanta, najeźdźcy. Niemcy żyli tu w Kowalu i okolicach przed wojną razem z Żydami i z Polakami, i jak mówili moi Rozmówcy: „wszystko było normalnie, razem mieszkaliśmy”. Dziękuję za te wspólne godziny.
Monika Ramonaite In fact, when I was coming to Krzewent didn’t know what to expect from this project „ I nastała cisza…” I knew that we would clean and restore the Evangelical Lutheran Cemetery, would interviewed with elderly local people about what they remember about their land and then try to restore the cobwebs covered little towns Rakutowo and Kowal history. I participated in Lithuania of a similar type of smaller projects, so I knew the fact that the projects that are running different people, and which have to investigate not only the diversity of cultural objects, but also interact with the local community, something precise and concrete can not be expected. Even in the carefully planned project, where different and various people are involved, it always brings something individual and unique. My arrival in Poland and the involvement of the international project was a consider-
able challenge for me. I have never before participated in such a long and international project, which was not in my native Lithuanian language. So when I have arrived to our camp, I was a little confused. I have not used my English long time ago, so it was difficult to communicate in this language very much. I have had lectures of polish in my university, but I couldn`t remember any word at the first day ! When the integration games started for me it was really uncomfortable and even a bit funny situation. For example, I and Ukrainian Irina attempted to remember any words and even we used gestures, that by the task we known a few simple things about each other. Of course from day to day communication became much easier. First time than I saw the cemetery they looked truly hopeless. All were horribly neglected and forgotten. Leonovo cemetery seemed especially horrible it was converted into dusthole by local people. That this place is cemetery you could understand from only surviving tiny gates and several monuments. It seemed impossible in such a short period to clean the cemeteries witch are so neglected. When I saw it I thought: does anything change when we cleaned them? Are we sure local people will look at them differently, and will they be interesting in them? We did everything we could to clean all cemeteries in a few days which we had. We collected and took away from cemeteries various trash. We also cut the brushwood and grasses, raked fallen leaves. It was not so easy to clean monuments, which were cov-
37
38
ered by moss and lichens. Some of it were overthrown by storms and buried in a layer of earth. It is a pity that I don’t know polish language and I couldn’t make the interview with older local people. When I was listening the impressions of other volunteers, I realized that those who had the conversation with older people were able to touch the daily life of the interwar period at least in there imaginations. Not such as interwar period were descript in the history books or in serious scientific works, but the individual and personal history of every respondent. Probably every of the volunteers have a question what is the meaning of our project? I think during two weeks, which we worked in Rakutovo and Kowal, we did everything we could. Of course, during a short time we were not able to collect all memories of the local people and to find and clean the whole cultural heritage, which over the years is disappeared and forgotten. Not in our hands was remained the further destination of the Evangelical Lutheran cemeteries, which we were cleaned. In fact, the biggest thing that we could give to these small towns is to call local communities attention to the rich and interesting, but neglected towns past and to the attractive and unique, but abandoned their cultural objects. In my opinion we managed to achieve these goals. It was great, that at the first day of our activities in the cemetery became interesting to the local teenagers. Later, they enthusiastically took part in our activities and works. That was the most important thing - we were able to encourage local young people
interests in their local history and culture. In the last night, when we all volunteers meet for ecumenical service in the arranged cemetery of Rakutowo, I realized that other inhabitants also are not apathetic in our activities and works, that we done. There I saw that the local people were gathered and were nosily looking around the cemetery. They were remembering and dividing memories of living in here and they were telling stories about the town`s and there own past. It seemed like at that moment the silence that lasted several decades has ended and forgotten stories started to speak. I hope that Rakutowo and Kowal communities would remember and would continue our works and theirs interest in rich culture and history of their town will not stops. I also hope that our project will be an example or at least a source of inspiration for other Polish, Lithuanian or other countries small towns, which reminiscent that they should not forget their past and do not allow that important, unique and worthy of respect cultural and historical objects of their towns will disappear. For me this project was an excellent opportunity to know Poland and its culture communicating with various people who are living there, getting know their customs, attending and to be interested in larger and smaller surroundings of there country. It was great to work with such a fantastic team -enthusiastic, interesting, curious people, who arrived from different countries. The project manager Longin was great and atypical. He always works with enthusiasm, tries to be friendly for everyone and like se-
rious things diversifying with great humour and improvisations. Fore example, one of our working days in the cemetery has begun not the journey by car, but a horse-drawn carriage. We all worked, lived, communicated together as one for two weeks. It was great not only worked serious works, but also to participate together in 55km long bicycle trip, in the evenings to sit by the fire , travelling by the lake or baked gingerbreads in Torun. Stay together, forced to learn teamwork subtleties: have patience, control yourself, to learn to heard out and to listen other`s opinion and ideas. I am grateful for opportunity to meet, work and be together with these friendly, active and intelligent volunteers and managers.
Krystian Srauss Kowal - 13 września 1939 - od strony Kruszyna do miasta wkraczają wojska niemieckie. W historii tego miejsca był to moment zwrotny. Sprawił, że nic nie było już takie samo... Okolice Kowala były od dawna zróżnicowane pod względem narodowościowym. Oprócz Polaków tę część Kujaw zamieszkiwali Żydzi, a w późniejszym okresie także Niemcy. Ich obecność sprawiła, że wkrótce stali się nieodłącznym elementem tych ziem. Członkowie mniejszości niemieckiej byli przez Polaków nie tylko tolerowani, ale wbrew wszelkim stereotypom... byli też w znacznej części lubiani. Jak się okazuje
nie zmieniły tego nawet wydarzenia, które miały miejsce od 1939.
Wspierali się...
Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, gdy zorientowałem się, że starsi mieszkańcy Kowala, którzy przecież przeżyli wojnę, nie mają trudności we wskazaniu pozytywnego przykładu Niemca. Do tej pory wydawało mi się, że dla większości tych ludzi będzie to trudne zadanie. Podczas uczestnictwa w wywiadach zorientowałem się, że w Kowalu sytuacja nie jest tak prosta jakby to się na pozór mogło wydawać. Niemieccy mieszkańcy tych terenów nie byli postrzegani jak obcy, byli oni raczej widziani jako tutejsi. Po trzecim wywiadzie, przeprowadzonym tym razem z braćmi Piotrowskimi odniosłem wrażenie, że najtrafniej nazwać tę grupę „nasi Niemcy”. Starszy z rodzeństwa Stanisław, do tej pory wspomina niemieckiego piekarza Waltera, który był kolegą jego ojca. Obie rodziny wspierały się. Nie jest to oczywiście jedyny przykład dobrych stosunków jakie łączyły Polaków i Niemców. Młodszy brat Stanisława, Mieczysław Piotrowski, równie dobrze wspomina panią Brych, która była członkinią Rady Miejskiej. Paradoksalnie pozytywne stosunki między oboma narodami ujawniły się szczególnie po wybuchu drugiej wojny światowej...
List...
Lipiec 2009, o akcji wolontariuszy z Fundacji Ari Ari dowiaduje się Johanna Hauk. Mieszkająca w Essen kobieta, decyduje się na napisanie listu do Polski. Jego początek
39
brzmi następująco: „Urodziłam się w Kowalu w 1917 roku”. Pani Johanna mieszkała w tym mieście do końca lat czterdziestych. Jej ojcem był Alexander Brych, a matką Natalia Walter. W swoim liście Johanna Hauk albo jak sama o sobie powiedziała: z domu Jasia Brychówna cieszy się z faktu, że żyją jeszcze w Kowalu, w Rakutowie i w okolicy ludzie, którzy dobrze wspominają rodzinę Walterów i Brychów. Przykład panów Piotrowskich całkowicie przekonał mnie do tych słów.
Czas wojny...
Konflikt z III Rzeszą spowodował, że Polacy z Kowala i okolic znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Tereny te zostały włączone do tzw. Kraju Warty. Pod koniec 1939 rozpoczęto wywózki Polaków na roboty do Niemiec lub wysiedlano ich z dotychczasowego miejsca zamieszkania. Łącznie obszar Obwodu Kowalskiego opuściło 4000 tysiące osób. Na ich miejscu pojawili się Niemcy z Rzeszy i krajów Europy środkowo - wschodniej. Przedwojenni niemieccy mieszkańcy prezentowali wobec Polaków skrajnie różne postawy. Były one w większości pozytywne. Zdarzały się jednak osoby, które działały przeciwko sąsiadom. Były one jednak w mniejszości. W pamięci kowalan zachowały się sylwetki wielu Niemców, którzy pomimo grożącej za to kary starali się im pomóc...
Pomoc sąsiedzka...
Jest rok 1943, Mieczysław Piotrowski ma 8 lat. Do gospodarstwa jego ojca Franciszka, przychodzi sąsiad, były burmistrz,
40
Ottomar Piper. Jest to Niemiec urodzony w Nieszawie. Od ponad dwóch lat aktywnie uczestniczy w życiu polskiej konspiracji. Działa pod pseudonimem Atlas. Przyszedł upomnąć, że nas wysiedlą – opowiada pan Mieczysław. Piper powiedział Franciszkowi, żeby ten sprzedał jedną krowę i konia. Pieniądze teraz się przydadzą, a w gospodarstwie musi coś zostać. Kilka dni przed wysiedleniem Piotrowscy zaprowadzili zwierzęta na skup koło kościoła. W ostatnią noc przed przyjściem Niemców, Piper po raz drugi pojawił się w ich domu. Kazał przenieść na swoje klepisko trochę ziemniaków i zboża – żebyśmy mieli z czego żyćtłumaczy pan Mieczysław. Następnego dnia rodzina braci Piotrowskich, w sumie osiem osób, została wysiedlona. Ich miejsce zajęła niemiecka rodzina z Rumunii. Był to jeden z wielu przykładów pomocy udzielonej Polakom przez miejscowego Niemca Ottomara Pipera. To dzięki jego działaniom przetrwał kowalski kościół, ocalały naczynia liturgiczne oraz sztandar OSP. Władze niemieckie podejrzewały go jednak o sprzyjanie Polakom. W 1943 Piper został skazany na trzy lata więzienia. Pełnej kary nie odbył, gdyż nie powrócił z przepustki jaką otrzymał na Święta Bożego Narodzenia 1944. Po wojnie niewielu Niemców zdecydowało się pozostać w Kowalu i okolicach. Piper był jednym z nich. Były burmistrz przyjął po swojej żonie nazwisko Jasiński, a także zaczął używać imienia Antoni. Wojna zmieniła oblicze Kowala i okolic. Po jej zakończeniu mieszkali tam już prawie sami Polacy. Po dawnych mieszkańcach pozostały jednak ślady. Wraz z ubiegającym czasem
coraz bardziej się zacierały. Tylko od ludzi żyjących teraz i tych, którzy nadejdą po nich, zależy czy ślady te nie znikną.
Hanna Stolarska Człowiek… osobowość niepowtarzalna, charakter wyjątkowy, historia odrębna, doświadczenia niezwykłe, sekrety niepoznane, wyjątkowość przez życie zarysowana bezwzględnie… acz i jednostka nieznaczna, ulotna, słaba… Jakże wiele jednak zdziałać potrafi, a ile jeszcze przed nią do odkrycia, zbadania, spróbowania. Wysiłki, trudy, sukcesy, porażki - to wszystko co indywidualność jej kreuje, a i innym drogę wyznacza. Czym jednak owa wielkość i perfekcja do których dąży? Cóż ze starań, gdy wszyscy równi są sobie, i tak, staną… pamięć wyznacznikiem działań wszelkich zostanie. Pamięć innych… pamięć trwała? ulotna?… pamięć dobra? zła?… lecz każdemu równie zasłużona… Czas wolny… wakacyjny? wyczekany, wypracowany? niechciany, przerażający?… jakże wiele znaczeń przyjąć może. A i do refleksji skłonić… a to wątpliwości, obawy, niepewność do działań zmuszają. By stworzyć coś wyjątkowego, co na zawsze zapamiętane zostanie? By nie zniknąć, ot… bez znaczenia? By cele wielkie osiągać? By o innych też nie zapomnieć… Swym postępowaniem szacunek im okazać… tym, którzy wciąż go odwzajemnić mogą… i tym, o których wyobrażenia własne już tylko kreować pozostaje, wspomnienia odnajdywać... Znaczenia
nadawać ich staraniom wszelakim… celowości trudom przez nich podjętym… Własne postępowanie przemyśleć. Kontynuować dzieło czyjeś? Swoje stworzyć? Błędów nie powielać. Pomysły dawne odświeżyć. Potwierdzenia słuszności działań swych szukać… Codzienność szarą, zwykłą, powtarzalną przerwać co czas pewien każdy próbuje. By rutynę odgonić? idei nowych spróbować? drogę inną odnaleźć? odważniejszą, skromniejszą? wyzywającą, bezpieczną? Otoczenie zmieniając na czas pewien, niedługi? wakacyjny? z drugiej strony na rzeczywistość spojrzeć. By sprawę zdać sobie z rzeczy oczywistych, a i tych ukrytych, dla niewielu dostrzegalnych. Zmierzyć się z sytuacjami nietypowymi. Prac podjąć niecodziennych. Innym pomocnym stać się… potrzebnym. Własne nadzieje spełniać. Przeszkody pokonywać. Bariery i granice przełamywać. Schematy, nawyki odrzucić. Z problemami obcymi się skonfrontować. Bo człowiek sam dla siebie zagadką. Własne możliwości mu nieznane. Względem siebie obaw pełen… Postępowaniem swym rzeczywistość zmieniać próbuje… do potrzeb własnych ją dopasowuje. Przed nieznanym ucieka… przed tym co nieuniknione się broni. W miejscach świętych, szczególnych… tajemniczość, niepokój, równowagi zachwianie, zastanowienia chwila… tam gdzie o innych pamięć, tych którzy przeminęli… Miejsca obawami przepełnione, a i szacunek wzbudzające. Dla jednych niedostępne, innym potrzebne, choć bezwzględne w surowości swojej. Reakcje przeróżne
41
wzbudzające… szczere, wyuczone, spontaniczne, skrywane, adekwatne, niewłaściwe? Nikomu jednak nieobojętne… Każdy szczegół ich, element inne przesłanie niosący… inną historię skrywający… do innych wniosków doprowadzający… innych inspirujący. I jakże ważny… każdy. A choć owe miejsca wyobrażeniami przepełnione, fantazją, to prawdziwe jednak pozostają… a realizm ów onieśmiela, przeraża? wzmacnia, inspiruje? Własnych słabości on odbiciem, lęków wszelakich… W innych samych siebie odnaleźć można. Od innych uczyć się. Z innymi obcować. Innych za wzór sobie stawiać. Z nich jednak ów autorytet największy, który już nie może zawieść, błędów popełniać, historii swej zmieniać. Wyidealizowany, wyjątkowy, acz tylko z wyobrażeń swych i cudzych znany. Ów, który z pozoru nic nie może już zdziałać… acz inspiruje, intryguje, motywuje, wciąż na teraźniejszość wpływa… nieświadomie? a może dążeń to jego spełnienie? Zagadki nowe, nierozwikłane przed człowiekiem stawia, tajemniczość kreuje, kolejnymi wątpliwościami wypełnia… pytaniami. A szukanie rozwiązań celem dla wielu być może... acz niespełnionym nigdy… bo zawsze w niepewności pozostawiającym.
Piotr Tesz Co mnie skusiło do wzięcia udziału w warsztatach w Rakutowie? Przede wszystkim fakt, że miały bardzo międzynarodowy charakter, a to dla studenta stosunków międzynarodowych jakim jestem, musi mieć
42
zasadniczy walor. Przez sporą część życia czytałem lub oglądałem z zainteresowaniem informacje z zagranicy, zaś tym razem świat sam przychodził do mnie i nie w postaci suchych faktów, czy nudnych analiz, ale jako coś żywego. Świat przyszedł w postaci wolontariuszy z różnych zakątków Europy i wielokulturowość oraz wielonarodowość całego projektu można było odczuć na każdym kroku. Polski, rosyjski, angielski, ormiański, ukraiński, niemiecki…- nigdy nie miało się pewności, który z języków zostanie w danym momencie usłyszany i jest to jedna z rzeczy jakie mnie najbardziej w podobnych przedsięwzięciach fascynują. Ciekawe było przechodzenie w trakcie rozmowy z rosyjskiego na angielski, czy obserwowanie jak obcokrajowcy próbują oswoić się z naszym językiem. Multikulturowa grupa zmierzyła się z multikulturowym dziedzictwem Kujaw. Wcześniej utrwalił się we mnie schemat, że ludzie z odmiennych środowisk mają szansę spotkać się jedynie w wielkich aglomeracjach- w Berlinie, czy Paryżu, a jeśli chodzi o Polskę, to najwyżej w Warszawie - ale życie potrafi nieustannie zaskakiwać. Do spotkania kultur doszło w niewielkim Rakutowie, czy jeszcze mniejszych Dębniakach, które odsłoniły przed nami swoją historię. Możliwość poznania miejscowych mieszkańców oraz ich wspomnień stanowiła dla mnie kolejne ważne doświadczenie. Cieszę się, że dane mi było pomóc w dokumentowaniu przedwojennego świata Kujaw. Świata, w którym współistnieć oraz przenikać się potrafiły kultura polska, żydowska i niemiecka. Myślę, iż taka lekcja jest potrzebna ludziom z mojego
pokolenia, bo o mniejszościach mogliśmy usłyszeć przede wszystkim z książek. Ludzie, z którymi mogłem przeprowadzać wywiady, ze zjawiskiem odmienności swych sąsiadów ze względu na narodowość, czy wiarę, mieli do czynienia na co dzień i stanowiło to dla nich coś normalnego. Każdy z rozmówców przekazał mi swoją własną wersję historii swej ziemii i każde z ich wspomnień pozostanie w mojej pamięci. Jako jednemu z kilku uczestników projektu, którzy nad zainteresowanie światem słowiańskim przedkładali mimo wszystko (zdaję sobie sprawę, że to dość dziwne) fascynację kulturą Europy Zachodniej szczególnie będę pamiętać jedyną niemiecką uczestniczkę naszego obozu-Panią Juttę Dennerlein- wielką pasjonatkę historii tego regionu. Byłem pod wielkim wrażeniem jej zaangażowania w poznawanie przeszłości jakże wciąż dość egzotycznego kraju, jakim pozostaje dla Niemców Polska. Dzięki tego typu doświadczeniom oraz kontaktom z innymi obcokrajowcami, mogłem nabrać większego szacunku do miejsca mego pochodzenia, bo coś jednak musi chyba być w tej Polsce, jakiś urok, gdy tak wielu ludzi z innych państw powtarza, że im się tutaj bardzo podobało, czyż nie? Na koniec muszę wspomnieć o jednej z najważniejszych części warsztatów, czyli o wieczornych zabawach i rozmowach. Moim zdaniem to właśnie sposób, w jaki uczestnicy warsztatów spędzają wieczory, w jaki poznają się, decyduje w dużej mierze o ogólnej atmosferze. W tym miejscu duży ukłon z mojej strony dla Dimy z Astrachania, dzięki którego pomysłowości w orga-
nizowaniu wspólnego czasu, do dzisiaj dla części wolontariuszy będę pamiętany jako „Esmeralda”, a innych będę wspominał jako „świętego Mikołaja” czy „świętą Teresę”. Oczywiście też nie sposób zapomnieć polskich harcerzy z Ukrainy i ich niesamowitej oraz bardzo zaraźliwej energii w trakcie spotkań przy ognisku. Za tym wszystkim będę tęsknić i jestem wdzięczny, że mogłem uczestniczyć w projekcie „I nastała cisza… Rakutowo na Kujawach”.
43
POLACY NIEMCY ŻYDZI Tomasz Kulicki
Społeczność niemiecka w Kowalu i okolicach
44
Historia osadnictwa niemieckiego na Kujawach sięga XIV wieku. Jednak obecność Niemców na terenie Kowala i okolic wiąże się nierozerwalnie z przekształceniami administracyjnymi, jakie nastąpiły po upadku I Rzeczypospolitej. W wyniku II rozbioru Polski w 1793 roku Kowal znalazł się w zaborze pruskim w nowo powstałej prowincji Prusy Południowe (Südpreussen). Wkrótce później na tym terenie powstały kolonie niemieckie. Pas osadnictwa biegł wzdłuż Wisły – od Torunia, poprzez Włocławek, Płock aż do Warszawy. Do Kowala kolonistów sprowadzano od 1797 roku. Zarządzenia władz pruskich pozwalały Niemcom sprzedawać majątki w Rzeszy i korzystnie nabywać je na ziemiach polskich. Osadnicy po przybyciu na te tereny bezpłatnie otrzymywali mieszkania, po cztery morgi ziemi, jedną sztukę bydła i karmę dla własnych dwóch krów. W tym samym czasie cesarz pruski Fryderyk Wilhelm II darował miasto hrabiemu Lüttichau, który, nie będąc pewien swojej darowizny, odsprzedał je Maciejowi Wolickiemu. Rozpoczęło to wieloletnie spory między Wolickim a mieszczanami kowalskimi o własność.
Kres sporom położył dopiero wyrok z 1830 roku, korzystny dla tych drugich, których ogłoszono właścicielami miasta. Jednakże w pierwszych latach po rozbiorach mieszkańcy Kowala stracili na rzecz skarbu państwa pruskiego należący do nich bór. W 1800 roku staraniem władz pruskich wybudowano odwach, lazaret i magazyn – jedne z pierwszych murowanych budynków w mieście. Pierwsze dwa użytkowane były przez pruski garnizon, który liczył 126 żołnierzy. W mieście przebywało także 78 członków ich rodzin. O magazynie natomiast już dwadzieścia lat później pisano, że spustoszał i „grozi obaleniem jeżeli nie będzie przedsięwzięta reperacja”. Nowe władze wprowadziły swoje urzędy, a w nich swoich urzędników. W Kowalu utworzono w tym czasie m.in. urząd pocztowy, jeden z trzech na ziemi kujawskiej, co stanowiło dla miasta nobilitację. Potrzebom społeczności niemieckiej służyły ewangelickie szkoły elementarne, które powstały w Kowalu i Rakutowie. Najbliższe kościoły ewangelickie znajdowały się natomiast we Włocławku i Chodczu. Zmiany terytorialne epoki napoleońskiej i kongresu wiedeńskiego, w wyniku których Kowal znalazł się najpierw w granicach Księstwa Warszawskiego, a potem Królestwa Polskiego, nie zmieniły struktury narodowościowej tych ziem. Kolonie niemieckie nie utraciły swojego charakteru. Administracja rosyjska odnosiła się przychylnie do osadnictwa niemieckiego na Kujawach. Z tego okresu pozostało niewiele śladów działalności społeczności niemieckiej w Kowalu i okolicach. Wiadomo
m.in., że Bartłomiej Guranowski, burmistrz w latach 1809–1820, był tłumaczem języka niemieckiego. O pozycji mniejszości niemieckiej świadczą nieliczne informacje dotyczące jej życia społecznego i religijnego. W 1811 roku w szkole kowalskiej uczono języka niemieckiego, a wśród książek, zakupionych w 1842 roku dla biblioteki szkolnej, znalazł się „Kancjonał niemiecki”. Z kolei w 1848 roku w Kowalu ponownie otwarto elementarną szkółkę ewangelicką. W chwili odzyskania niepodległości Niemcy stanowili drugą co do liczebności mniejszość narodową na ziemi kujawskiej. Według spisu powszechnego z 1921 roku Kowal zamieszkiwało zaledwie dziewięciu Niemców (0,2 proc. ogółu ludności). Większość mieszkała jednak na obszarach wiejskich. W 1933 roku na terenie gminy wiejskiej Kowal mieszkało 70 osób narodowości niemieckiej (2,5 proc.), a w 1938 roku – 120 (4 proc.). Według relacji starszych mieszkańców duże skupisko Niemców znajdowało się we wsi Dębniaki. Wzrost liczby Niemców w okresie międzywojennym spowodowany był przyrostem naturalnym, a także postępującym procesem depolonizacji. Niemcy na terenach wiejskich tworzyli silne skupiska, które ułatwiały podtrzymanie tradycji i zachowanie odrębności kulturowej. Ważną instytucją budzenia świadomości narodowej były szkoły niemieckie, a także Niemiecki Związek Ludowy, głoszący hasła przynależności mniejszości niemieckiej do narodu i państwa niemieckiego. Rozmieszczenie ludności niemieckiej przede wszystkim na wsi sprawiło, że zdecydowana jej większość utrzymywała się z rolnictwa.
Stosunki własnościowe sprzyjały Niemcom, którzy stanowiąc 6,9 proc. ludności powiatu włocławskiego, posiadali 13,8 proc. ziemi. Równie korzystna była struktura wielkości gospodarstw rolnych należących do Niemców. Poza rolnictwem Niemcy repre-zentowani byli niemal we wszystkich grupach zawodowych, choć ich „narodową specjalnością” było młynarstwo. W Kowalu istniał jeden zakład przemysłowy i dwa zakłady rzemieślnicze należące do Niemców. Organizacją gospodarczą skupiającą przedstawicieli niemieckiej mniejszości było Towarzystwo Wzajemnego Kredytu. Po wybuchu II wojny światowej Kowal został wcielony do Rzeszy. Znalazł się w granicach Kraju Warty, który natychmiast poddano silnej germanizacji. Rozpoczęto wywózki Polaków na roboty do Niemiec, a ich miejsce zajęli Niemcy z Rzeszy i krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Z obwodu kowalskiego, do którego należał Kowal oraz gminy Kowal i Baruchowo, w ciągu całej wojny wysiedlono ok. 4000 osób. Ich miejsce zajęło 180 Niemców z Rzeszy oraz 2000 przesiedleńców niemieckich z krajów bałtyckich, Rumunii i Wołynia. Pierwszym okupacyjnym burmistrzem Kowala został Ottomar Piper – miejscowy Niemiec, który zapisał się chlubnie w pamięci kowalan. Powszechnie wskazuje się na jego przychylny stosunek do Polaków, którym w miarę możliwości ułatwiał znalezienie pracy lub zalegalizowanie pobytu, uprzedzał o planowanych przez Niemców wysiedleniach, pomógł przechować w bezpiecznym miejscu przedmioty kultu z zamkniętego
45
46
kościoła św. Urszuli czy sztandar ochotniczej straży pożarnej. Utrzymywał bliskie stosunki z polskim podziemiem, za które w 1943 roku zapłacił utratą stanowiska i uwięzieniem. W czasie wojny Niemcy prezentowali rozmaite postawy wobec Polaków. Grozę budził Gustaw Rozen, miejscowy Niemiec, który pełniąc funkcję żandarma wykazywał się bezprzykładnym okrucieństwem. Zachowała się nawet piosenka, opisująca brutalność „krwawego Gutka”, jak go nazywano. Byli jednak wśród Niemców i tacy, którzy wspierali swoich polskich sąsiadów. Starsi mieszkańcy pamiętają Koronka, który wstawił się u niemieckich żandarmów za więzionym Polakiem, czy też pewną Niemkę, która sprzedawała Polakom mleko pod osłoną nocy, w obawie przed reakcją władz okupacyjnych. W Rakutowie znana jest też historia Niemki, która nie wydała hitlerowcom Polaka, z którym miała dwójkę dzieci, za co została dotkliwie pobita, wskutek czego zmarła. Jeden z jej synów został już po wojnie pochowany na rakutowskim cmentarzu. Nadchodzące wojska Armii Radzieckiej zmusiły Niemców do szybkiego wycofania się na zachód. Większość cywilów narodowości niemieckiej opuściła Kujawy w styczniu 1945 roku w ramach zarządzonej pospiesznie ewakuacji bądź wraz z wycofującymi się wojskami niemieckimi. Na tym terenie pozostały głównie niemieccy starcy, kobiety i dzieci, w większości zamieszkujący wieś. Polskie władze komunistyczne wprowadziły wobec Niemców szereg restrykcji, np. w zakresie zatrudniania, do najdotkliwszych należał jednak pobyt w jednym z obozów pracy. Jednocześnie rozpoczęto akcje
przesiedleńczą, która obok Ziem Odzyskanych dotknęła tzw. ziemie dawne, wśród nich Kujawy. Proces ten trwał do ok. 19501951 roku. W kraju pozostali nieliczni potomkowie osadników niemieckich bądź Niemcy, którzy znaleźli się na Kujawach w czasie wojny i zawarli związki małżeńskie z Polakami. Liczba Niemców zamieszkujących Kowal i okolice zmniejszyła się więc dość znacznie; część z nich prawdopodobnie uległa asymilacji. W ten sposób – także wskutek eksterminacji ludności żydowskiej – miasto straciło wielokulturowy charakter. O obecności Niemców na tych terenach przypominają dziś jedynie cmentarze ewangelicko-augsburskie w Rakutowie i Dębniakach. Ostatnich pochówków dokonywano na nich jeszcze w latach 60. Cmentarz ewangelicko-augsburski w Rakutowie (wg rejestru gruntów w Grodztwie) pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Nigdzie nie udało nam się znaleźć dokładnej i jednoznacznej daty jego powstania. Zajmuje powierzchnię 30 arów i leży przy drodze z Kowala do Gostynina. Znajduje się w wykazie obiektów gminy Kowal objętych ochroną konserwatorską, a nie wpisanych do rejestru zabytków. Teren cmentarza jest silnie zachwaszczony, z widoczną jeszcze główną aleją. Według relacji okolicznych mieszkańców znakomitą większość grobów stanowiły mogiły ziemne. Dlatego też do dziś zachowało się tylko siedem kamiennych nagrobków. Z relacji mieszkańców wiadomo, że do zakończenia II wojny światowej cmentarz ogrodzony był drewnianym płotem odno-
wionym w czasie okupacji, a rozkradzionym po wojnie. Do dziś zachowały się tylko betonowe słupy okalające cały teren cmentarza. Nie pozostał natomiast żaden ślad po domu grabarza i jednocześnie stróża nekropolii. Nie zachowały się również resztki bramy, niewidoczne są też prawie schody, które prowadziły na cmentarz położony na niewielkim wzniesieniu. Na temat historii cmentarza, jak i personaliów pochowanych tam osób nie ma żadnych informacji, ponieważ archiwa parafii ewangelicko-augsburskiej we Włocławku spłonęły w czasie wojny.
Tomasz Kulicki
Żydzi w Kowalu
Tomasz Kulicki Literatura: A.F. Jędrzejewski, Historja miasta Kowala, Włocławek 1921. M. Kallas, Opis Kowala z 1820 roku, „Zapiski Kujawsko-Dobrzyńskie” 1980, seria C, Oświata i Kultura; Kowal poprzez wieki, pod red. Z.J.Zasady, Włocławek– Kowal 2007. A. Prokopiak-Lewandowska, Dzieje miasta Kowala w latach 1918–1945, Toruń 2006. M. Suty, Mniejszość niemiecka we Włocławku i powiecie włocławskim w latach 1918–1939, „Zapiski Kujawsko-Dobrzyńskie” t. 13, r. 1999. R. Sudziński, Mniejszość niemiecka na Kujawach wschodnich i ziemi dobrzyńskiej po 1945 roku, „Zapiski Kujawsko-Dobrzyńskie” t. 13, r. 1999. J. Zimecki, Monografia miasta Kowala i jego okolicy, Kowal 1990.
Osadnictwo Żydów w Kowalu, podobnie zresztą jak i na całym terenie Kujaw wschodnich, nasiliło się w wieku XVII, chociaż Żydzi zamieszkiwali te okolice jeszcze wcześniej. W 1820 roku w mieście żyło 765 Żydów, którzy stanowili 36 proc. jego ludności. W tym okresie władze Kowala, porządkując zabudowę miasta i regulując sieć ulic, wydzielili również rewir dla ludności żydowskiej, której zakazano osiedlać się w rynku miasta. W 1844 roku ludność żydowska została pociągnięta do obowiązku pełnienia służby wojskowej. Najwięcej informacji na temat żydowskiej społeczności Kowala, jakimi dysponujemy, dotyczy okresu międzywojennego. Według spisu powszechnego z 1921 roku w Kowalu zamieszkiwało 1211 Żydów (28 proc. ogółu
47
48
ludności). Byli najliczniejszą mniejszością narodową w mieście. Wyznawcy judaizmu skupieni byli w żydowskiej gminie wyznaniowej w Kowalu, którą kierował rabin Szmul Lajb Wejngott (sprawował tę funkcję od 1892 roku). W gminie wyznaniowej zatrudnieni byli również dwaj rzezacy – rzeźnicy rytualni, których olbrzymia rola wynikała z religijnego nakazu spożywania mięsa koszernego. Stanowiska rzezaków piastowali od początku XX wieku aż do wybuchu II wojny światowej Wolf Bendzel i Mendel Sztajnkrycer. Opłaty za ubój rytualny stanowiły, obok składek członkowskich, główne źródło dochodów gminy. Ze względu na ubóstwo kowalskich Żydów, spowodowane także pożarem z 1921 roku, który strawił znaczną część miasta, ściągalność tych opłat pozostawiała wiele do życzenia. Na tle problemów budżetowych dochodziło na forum zarządu gminy żydowskiej do licznych kłótni i oskarżeń. Do gminy żydowskiej w Kowalu należały nieruchomości służące potrzebom kultu. Wśród nich należy wymienić rytualną łaźnię – mykwę. Drewniany budynek został jednak w 1931 roku, ze względu na fatalne warunki sanitarne, zamknięty. Wkrótce rozpoczęto budowę na nowej łaźni, tym razem murowanej. Z powodu braku środków nie zdołano jej jednak wykończyć, w 1938 roku podzieliła więc los swojej poprzedniczki. W Kowalu znajdowały się ponadto: murowana synagoga i dom modlitwy, a na obrzeżach miasta – cmentarz żydowski zwany kiercholem. Cmentarz położony był w północnowschodniej części Kowala, około 100 m od drogi prowadzącej do wsi Dębniaki (obec-
nie ulica Dobiegniewska), na planie nieregularnym. W 1934 roku na cmentarzu znajdowały się dwa budynki, przy czym jeden z nich – murowany, w stanie bardzo dobrym, z przybudówką drewnianą – zajmował stróż. W tym czasie ¾ cmentarza było ogrodzone. Zajmował powierzchnię 1,2030 ha (wg aktualnego wypisu z rejestru gruntów). Wśród żydowskiej społeczności Kowala przeważali rzemieślnicy i kupcy. W małych sklepikach Żydzi handlowali zbożem, bydłem, skórami, tekstyliami, żywnością. Co się tyczy rzemieślników, w Kowalu dominowali krawcy, szewcy, czapnicy, piekarze i rzeźnicy. Żydzi byli ponadto właścicielami dwóch tartaków parowych znajdujących się na terenie miasta, olejarni i piekarni. Najważniejszą organizacją gospodarczą skupiającą kowalskich Żydów był oddział Centralnego Związku Rzemieślników Żydów w Polsce. Dużą rolę w rozwoju żydowskiego życia gospodarczego odgrywała Kasa Bezprocentowych Pożyczek Gemiłus Chesed. Jeśli chodzi o życie polityczne, największe wpływy posiadały ugrupowania ortodoksyjne. Można stąd wnioskować, że większość kowalskich Żydów kultywowała religijność i obyczajowość w formach najbardziej konserwatywnych. Mniejszą popularnością cieszyły się partie syjonistyczne i socjalistyczny Bund. Co dziesiąty Żyd w Kowalu nie miał wyraźnych zapatrywań politycznych. Żydzi wykazywali się jednak dużą aktywnością podczas wyborów do samorządu miejskiego. W 12-osobowej radzie miasta w latach 20. zasiadały cztery osoby wyznania mojżeszowego, w późniejszych latach już
tylko dwie. W okresie międzywojennym nie istniało w Kowalu odrębne szkolnictwo dla dzieci żydowskich. Gmina wyznaniowa utrzymywała jednak jeden cheder – żydowską szkołę religijną dla chłopców. Władze miasta podejrzewały jednak, że na jego terenie istnieją także chedery potajemne, ukrywane przez ludność żydowską. Spośród towarzystw kulturalno-oświatowych prowadzonych przez kowalskich Żydów najprężniej działało Towarzystwo Gimnastyczno-Sportowe „Makabi”, związane z ruchem syjonistycznym. Prowadziło sekcje piłki nożnej, siatkówki i tenisa stołowego. Posiadało orkiestrę i bibliotekę; organizowało również zabawy taneczne, z których dochód przeznaczano na cele dobroczynne. Na uwagę zasługuje także Stowarzyszenie Wychowania Fizycznego „Jutrznia”, znajdujące się pod wpływem Bundu. Prowadziło ono sekcję kolarską, orkiestrę mandolinistów; organizowało też liczne odczyty, np. w 1935 roku wykład pt. „Faszyzm, wojna i Liga Narodów”. Oba stowarzyszenia borykały się z brakiem placów do ćwiczeń. Stosunki między ludnością polską a żydowską w Kowalu układały się rozmaicie. Liczne są świadectwa niechęci Polaków do Żydów. Przedstawiciele mniejszości żydowskiej oskarżani byli o doprowadzenie gospodarki miejskiej do opłakanego stanu. Oburzano się również na zmianę na prośbę Żydów terminu jarmarku, który pierwotnie miał się odbyć w dniu święta żydowskiego. Piętnowano także Polaków rzekomo zbyt ugodowych wobec Żydów. Postawy antysemickie nasiliły się w latach 30., kiedy coraz powszechniej
głoszono hasła popierania handlu polskiego. Z drugiej jednak strony pamiętać należy, że uwagę przyciągały poglądy skrajne, a przekazy o zgodnym współżyciu obu narodów nie przebijały się do opinii publicznej. Ludność polska zawierała z Żydami transakcje handlowe, kupowała w żydowskich sklepach, a nierzadko utrzymywała z nimi stosunki przyjacielskie. Przejęcie przez okupanta niemieckiego władzy w mieście w pierwszych dniach września 1939 roku zmieniło sytuację kowalskich Żydów. Nakazano im nosić na ubraniach specjalne oznaczenia (żółte trójkąty) i zakazano korzystać z chodników, wyznaczając im w zamian rynsztoki. Kilkunastu mężczyzn przeznaczono do ciężkich prac fizycznych w mieście, a kilkudziesięciu wywieziono do pracy do Niemiec. Około 40 osób narodowości żydowskiej wywieziono również do Lublina. W Kowalu nie utworzono jednak getta, nic nie zwiastowało więc zagłady. O tym, że kowalscy Żydzi nie zdawali sobie sprawy z tego, co ich czeka, świadczy zachowanie jednego z cukierników, który przesłał żandarmom niemieckim tort na Boże Narodzenie 1939 roku. Został za to dotkliwie pobity. Ostatni akt tragedii rozegrał się latem 1941 roku. Ogłoszono wówczas zbiórkę wszystkich Żydów. Kazano zabrać im niezbędne rzeczy i poinformowano, że jadą na roboty. Zostali zagnani na stację kolejową w Czerniewicach, gdzie stłoczono ich w wagonach i wywieziono do obozów koncentracyjnych. Nie wszyscy zostali jednak od razu wysłani do kacetu. Część z nich zamknięto w kościele parafialnym, gdzie przetrzymywano ich przez dwa
49
tygodnie. W tym czasie pozbawieni byli jedzenia i picia, a potrzeby fizjologiczne załatwiali w świątyni. Niektórym udało się wydostać z kościoła. Po dwóch tygodniach podzielili los swoich współwyznawców – nie-mieccy żandarmi zagnali ich do Czerniewic, a ci, którzy, wycieńczeni, nie mogli dotrzymać narzuconego im tempa marszu, zostali na miejscu zabici. Po wyprowadzeniu Żydów z miasta ich majątek przeszedł w ręce okupanta. Wkrótce mienie to przejęli miejscowi bądź napływowi Niemcy; do niektórych pożydowskich domów skierowano także Polaków. Synagogę ograbiono i przekształcono w stolarnię. Zniszczono również kirkut. Niemcy rozebrali wszystkie nagrobki, które wykorzystano na rozbudowę drogi. Przytłaczająca większość kowalskich Żydów zamordowana została w obozach koncentracyjnych. Spośród około 1500 Żydów zamieszkujących Kowal przed wojną do miasta wróciła garstka – według różnych szacunków od 5 do 10 osób. Tomasz Kulicki
50
Bogdan Ziółkowski
Ottomar Piper
Ottomar Piper od lat szkolnych był zaangażowany w działalność polityczną i społeczną. W czasie I wojny światowej należał do POW, a w latach 1919-20 służył ochotniczo w odrodzonym Wojsku Polskim, ale przebieg jego służby nie jest znany. Na początku lat 20. założył i kierował kowalskim oddziałem Związku Strzeleckiego, w którym także prowadził ćwiczenia wojskowe dla nowo przyjętych członków. Od 1928 roku był członkiem BBWR, z ramienia którego zasiadał w komisjach wyborczych do sejmu II RP. Po wybuchu II wojny światowej we wrześniu 1939 roku postanowił wyjechać wraz z rodziną do Warszawy, jednak na prośbę kilku osób z Kowala, m.in. ks. Józefata Jana Domagały, organisty Jana Nowaka, urzędnika Jana Ste-
faniaka i aptekarza Wiktora Drzewieckiego, zdecydował się pozostać w mieście. Po zajęciu przez Niemców Kowala O. Piper ze względu na pochodzenie, wykształcenie i biegłą znajomość języka niemieckiego mianowany został 21 IX 1939 roku przez komendanta miasta kpt. Springera pierwszym okupacyjnym burmistrzem miasta. W 1940 roku zastąpił go na tym stanowisku pochodzący z Rzeszy Martin Rutsch, ale Piper pozostał pracownikiem Urzędu Miasta do 1942 roku. Do marca 1943 roku prowadził własne przedsiębiorstwo handlowe. Od początku okupacji O. Piper zaangażował się w niesienie pomocy polskiej i żydowskiej ludności miasta oraz uchodźcom z innych regionów. Wspólnie z pracownikami podległego mu magistratu wystawił ponad 100 dowodów na fikcyjne nazwiska, umożliwiających ucieczkę do Generalnego Gubernatorstwa osobom poszukiwanym przez gestapo lub meldując część z nich na pobyt stały w Kowalu, przez co umożliwił im podjęcie legalnej pracy w mieście. Po rozpoczęciu przez Niemców akcji wysiedleń do GG O. Piper uprzedzał osoby, które znalazły się na listach do wysiedlenia, nie tylko z Kowala i całego obwodu urzędowego, ale również z Włocławka. W 1940 roku przy pomocy i współudziale organisty Jana Nowaka wyniósł z kościoła św. Urszuli naczynia liturgiczne – puszkę złotą i srebrną, pozłacany kielich i zabytkową monstrancję z początku XVIII wieku – oraz z siedziby OSP jej sztandar. Przedmioty te przechowywał przez całą okupację. Jako burmistrz miasta przyczynił się także do
ocalenia przed zniszczeniem przez władze okupacyjne miejscowego kościoła parafialnego. Niemcy początkowo urządzili w nim miejsce przetrzymywania kowalskich Żydów, a po likwidacji getta w Kowalu planowali go wyburzyć (w celu uregulowania przebiegu ulicy). Dzięki fortelowi Pipera i tylko dzięki temu kościół okupanci zamienili, na tak potrzebny w czasie wojny, magazyn zbożowy i tym sposobem uniknął on zniszczenia. O. Piper starał się również przyjść z pomocą miejscowym Żydom, pomagając im m.in. w wyjeździe do GG. W 1940 roku Abram Piechotka został zaopatrzony przez Pipera w fałszywe dokumenty na nazwisko Adam Piechocki, dzięki którym wyjechał na roboty przymusowe do Niemiec i uniknął Zagłady. W końcu 1940 roku O. Piper został wprowadzony przez komendanta regionu ZWZ Kowal por. Leona Reszelskiego ps. Reszel do tej organizacji. Przyjął pseudonim Allas, a od 1942 roku Atlas. W ramach zadań konspiracyjnych kontynuował prace związane z legalizacją (przekazywał podstemplowane blankiety dowodów i przepustki do sztabu inspektoratu we Włocławku) i przerzutem osób zagrożonych aresztowaniem do GG. W swoim domu wybudował dwie specjalne skrytki, z których korzystały osoby przed przerzutem. Pierwsza z nich znajdowała się pod podłogą pokoju, a druga w wozowni. Wykonywał też zadania wywiadowcze, dostarczając m.in. informacje o obsadzie stanowisk w administracji niemieckiej i w okupacyjnym aparacie represji czy o działaniach i planach tych władz. Tak szeroka działalność, a zwłaszcza zakazane kontakty z Polakami spowodowały, że
51
52
od II połowy 1942 roku był obserwowany przez informatorów gestapo. W lutym 1943 roku w jego mieszkaniu została przeprowadzona rewizja. Mimo że nic nie znaleziono, kilka dni później O. Piper został aresztowany w miejscu pracy i przewieziony do więzienia we Włocławku. Został skazany miesiąc później przez sąd lokalny na trzy lata więzienia. Karę odbywał w więzieniu w Sztumie. W grudniu 1944 roku otrzymał trzydniową przepustkę na Boże Narodzenie. Do więzienia już nie wrócił i ukrywał się w Kowalu aż do końca okupacji. 14 września 1945 roku przekazał na ręce proboszcza ks. Ignacego Rudzińskiego ukryte w czasie okupacji naczynia liturgicz-ne, a miesiąc później OSP jej sztandar. W 1946 roku złożył w sądzie grodzkim we Włocławku wniosek o rehabilitację. W 1947 roku O. Piperowi, który w tym samym okresie sądownie zmienił nazwisko na Antoni Jasiński (pod tym nazwiskiem już od 1945 roku mieszkał w Warszawie), nie tylko przywrócono pełnię praw, ale również i skonfiskowany majątek. Do Kowala już jednak nie wrócił, choć stale utrzymywał kontakty z niektórymi mieszkańcami. O. Piper zmarł w 1969 roku. Jego grób znajduje się na cmentarzu parafialnym w Kowalu. O. Piper miał dwoje dzieci: córkę Alicję i syna Heliodora, mieszkającego obecnie w USA. W 1942 roku jego syn został przymusowo wcielony do Wehrmachtu i po przeszkoleniu skierowany na front afrykański. W trakcie walk zbiegł na stronę brytyjską. W 1943 roku został żołnierzem II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa. W okresie kampanii włoskiej służył jako ułan w 3. szwadronie 7. płk ułanów lubelskich. Zdemobilizowany
w 1947 roku w stopniu kaprala. Odznaczony m.in. Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Monte Cassino i Gwiazdą Italii. dr Bogdan Ziółkowski, Przywrócić pamięci..., „Informator Kowalski” nr 13, kwiecień 2006, s. 6-7.
HISTORIE MÓWIONE Józef Markiewicz
Historia mówiona ku przywróceniu doświadczenia Często tzw. historię mówioną (angielski odpowiednik z) określa się jako badania nad doświadczeniem i pamięcią. Jednocześnie podkreślając ich autentyczność i subiektywizm. Jeśli więc przeżycia i wspomnienia każdego człowieka są niepowtarzalne, to tworzą skrajnie zindywidualizowaną narrację. W języku polskim posługujemy się zbitką językową: przypomnieć sobie. Jednak tematem dużej części badań, które zajmują się konsekwencjami drugiej wojny światowej jest pamięć zbiorowa. Siłą rzeczy pamięć grupy składać się musi z jednostkowych doświadczeń. Rozpoczynając rozmowę często zadaję pytanie: Czy Pan/Pani urodził/a się w tej miejscowości? Nie wiem jak to robili XIXwieczni etnografowie, ale podejrzewam, że Oskar Kolberg rzadko stawiał takie pytanie. Wiedział z kim rozmawia - że to jest człowiek z tej wsi, której większość mieszkańców mieszka tu z dziada-pradziada. Jakiś mądry uczony określił też praktyczną znajomość mieszkańców geograficznej przestrzeni wokół wioski - ok. 30 kilometrów.
Obecnie pytanie o miejsce urodzenia mojego rozmówcy wydaje się kluczowe, a odpowiedź może być bardzo zaskakująca. Ponad pięćdziesiąt lat po wojnie odpowiedź na nie staje się kluczowym tematem rozmowy. Wiek XX to stulecie polityki umiejscowienia gdzie miejsce zamieszkania, czasem może lepszym wyrażeniem byłoby określenie - miejsce przebywania - stało aktem politycznym. Może więc być konsekwencją represywnej polityki ze strony struktur władzy - jak to się działo w przypadku przymusowych przesiedleń, może być aktem zgody i akceptacji albo - nawet aktem oporu. Rakutowo i Kowal w 1939 znalazły się na terenie III Rzeszy w tzw. Okręgu Warty. W odróżnieniu od Generalnego Gubernatorstwa tereny wcielone bezpośrednio do Rzeszy miały być Judenfrei – „wolne” od ludności żydowskiej a także innej ludności „niearyjskiej” - stanowiącej w myśl nazistowskiej ideologii - brud, zanieczyszczenie - którego należy się bezwarunkowo pozbyć. Każde ludobójstwo, mające charakter przesiedlenia (tak też eufemistycznie określane przez ideologię nazistowską) zaczyna się od zewnętrznego wyodrębnienia grupy, która później staje się obiektem przemocy - ofiarą. Podstawą tych działań jest poszukiwanie jasnych podziałów i klasyfikacji - stąd - w myśl takiego rozumowania, wszelka niejednoznaczność ma cechy negatywne i wywrotowe. Taktyki związane z jednoznacznym określeniem - które de facto ma charakter narzucenia ideologicznej, politycznej czy rasowej tożsamości są najbardziej jaskrawym sposobem deprecjacji osobistych doświadczeń jednostki. Były także najbar
53
54
dziej bolesną i tragiczną konsekwencją reżimów totalitarnych. Jedna z mieszkanek Rakutowa opowiadała mi o ludziach, którzy zostali przesiedleni do jej wioski z terenów Ukrainy. Nazywała ich Niemcami czarnomorskimi, choć jak zaznaczała, nie znali oni języka niemieckiego i należeli do zupełnie innego kręgu kulturowego. To co wydarzyło się na tzw. Ziemiach Wcielonych oddaje angielski termin „replacement” oznaczające wymianę - zastąpienie. Podobnie jak „niearyjscy” mieszkańcy Kraju Warty - przesiedleńcy z krajów nadbałtyckich, Galicji, Wołynia i Besarabii byli ofiarami zewnętrznie narzuconej klasyfikacji. Claude Lefort pisał, że działalność wykluczania, oznaczania obcych i eksterminacji przez państwo totalitarne bazuje na utopii o niepodzielnym narodzie - i jest obsesyjną próbą odgonienia widma wojny domowej. Inny historyk - Zeev Sternhell - określał to jako przekonanie, że istnieje klucz do rozwiązania problemu powszechnie uznawanego za nierozwiązywalny we współczesnym świecie: jak położyć kres konfliktogennej naturze ludzkiej społeczności. Samo pojęcie utopii jest mocno ugruntowane w kulturze Zachodu. Jednak pierwszy model utopii - Państwo Platona radykalnie różnił się od nowoczesnych, nowożytnych utopii, które doprowadziły do sytuacji, w której - jak to określił Zygmunt Bauman - kultura europejska stała się niezrozumiała. Koncepcja Polis Platona określała dokładną liczbę mieszkańców nie przekraczającą 5 000 obywateli. Taka populacja miała być gwarantem, że relacje społeczne będą bazowały na bezpośrednich kontaktach „face to face”. Oczywiste jest
jednak, że kategoryzowanie i porządkowanie świata za pomocą symboli, znaków czy kodów kulturowych jest normalnym mechanizmem, pozwalającym funkcjonować jednostce, w kulturze i społeczeństwie. Co więcej znajomości tych kategorii jest konieczna i nabywana przez człowieka w procesie socjalizacji. Historia mówiona - zwłaszcza wtedy, gdy ma związek z doświadczeniem XX-wiecznych totalitaryzmów - zawiera w sobie te dwie perspektywy, dwa radykalnie odmienne, i inaczej ugruntowane sposoby klasyfikowania świata kultury. Zajmując się w dużym stopniu konsekwencjami politycznego i ideologicznego wykluczenia - jest jednocześnie formą oporu i podważeniem ich zasadności. Poprzez przywrócenie perspektywy jednostkowego doświadczenia, które istnieje w najbardziej homogenicznej ludzkiej społeczności. W ten oto sposób dojście do przywołanej na wstępie pamięci zbiorowej, odbywa się poprzez narracje konkretnych ludzi - niejako oddolnie - które spotykając się w pewnym miejscu, mogą stać się narzędziem komunikacji i dialogu. Józef Markiewicz
Rozmowy Nagrane podczas zdjęć do filmu pt. I nastała cisza..., reż. Asia Paduszyńska i Michał Żak
- Być może tablica spadła… O, a tam pani taka z długimi włosami (…) ona przyjechała z Niemiec. Jej rodzice też pochodzili, przed wojną tutaj nad Wisłą. - Proszę Panią, ale ta Janka Byrchowa to starsza ode mnie, proszę panią. Ona jeszcze żyje, ale starsza ode mnie. - Tak i ponoć jeszcze pamięta język polski. - No i te dzieci i wnuczki wszystko po polsku mówią. - Naprawdę? * - Musiałaby Pani sobie raz wszystko spisać, bo zapomnę. (...) Bardzo nam miło, że państwo przyjechali - Przekazała pani jakieś informacje? - No mnóstwo, ale jeszcze chcemy panią nagrać. - Pani Jutka z Niemiec przyjechała. * - A Pan pamięta jak ten cmentarz wyglądał? - No pamiętam, ale teraz to już jest porządek. * Wszystkie historie mówione, rozmowy i opowieści zebrane zostały przez wolontariuszy, podczas obozu w lipcu 2009 w Rakutowie, Leonowie, Kowalu i w Krzewencie. - Zachowaliśmy oryginalne wypowiedzi, pozostawiając językowe dialektyzmy, regionalizmy i mowę potoczną. Przedstawiamy fragmenty spisanych nagrań, które w całości opublikowane zostały na stronie internetowej www.ariari.org.
historia pierwsza
Anna Lewandowska
Wysłuchały: Marta Niwczyk Spisała: Małgorzata Ratkowska Opracowała: Renata Frątczak
Czy w okolicy, przed wojną, mieszkali jacyś Niemcy, Żydzi? No Żydy, no przecie byli Żydy. W miastach mieszkali. Żydzi mieszkali w Kowalu, dużo ich było. To było takie miasto żydowskie. No i sklepy były żydowskie. Przeważnie Polacy to nie mieli sklepu, tylko Żydy. A potem to już polscy zakładali, bo późni tych Żydów skasowali. Wywieźli tych Żydów. Nam to powiedzieli, że do Egiptu czy gdzieś tam... Tu Niemców to było bardzo mało. U nas, na naszy wiosce to było dwóch. Jeden była taki... co sobie postawił domek za zakrętem. Ten drugi to tu od „rybakówki” mieszkał. Ale to on późni się tu wyprowadził za las. Na Gulewo się wyprowadził, na gospodarstwo po Polakach. Gdzie chodziła Pani do szkoły? Czy chodziła Pani do szkoły z jakimiś Niemcami, Żydami? Szkoła to była w Goreniu. Sami Polacy byli w szkole. Jak byłam małą dziewczynką, to z mamą chodziłam, mama była bardzo uważana. Nauczyciel był dobry, on mnie tak bardzo lubił. Nawet pamiętam taką piosenkę, jaką on mi ułożył. Bo mnie Hanna na imię, to on ułożył: „Andziu, Andziu nie rusz tego kwiatka, róża kole rzekła matka, Andzia mamy nie słuchała ukłuła się, płakała”. Jeszcze pamiętam ten wierszyk ze
55
szkoły, z początku pierwszej klasy, drugiej.
56
Jak pamięta Pani czasy wojny? W Niemczech byłam, siedem miesięcy. Z mężem, w pracy. Mój mąż pracował w lesie, ale że nie miał gospodarstwa, to wywieźli nas do Niemiec na roboty. Przed wojną byli Polaki i Niemcy, i Niemcy z Polakami mieszkali na wioskach, a późni Niemcy dobre gospodarki sobie zabierali polskie, a Polaków wypędzali, wywozili do lagier, do Niemiec na roboty. Mojego męża tak samo. Pracował w lesie jako robotnik. Ale tam był taki sołtys, co zaszpiclował, że on jest nie gospodarz, no to go chcieli wywieźć. To się musiał ukrywać. Jak było lato, to nieraz poszedł w łąki, tam stogi siana były, to przenocował, bo tak to przyjeżdżali i zabierali, i wywozili. No ale potem się zapisalim – mielim już jedno dziecko - i wyjechalim jako ochotniki, no i bylim siedem miesięcy. A miałama już dziecko, dwa lata, to dziecko zostawiłam z rodzicami, a ja pojechałam z mężem, rodzice go chowali. Inni to trafili na złych ludzi, ale my trafilim na dobrych Niemców. To byli starsi ludzie , ale też katolicy. Pochodzili spod Rosji. No i to późni tak wyszło, że już Polaków namawiali, żeby wrócili. A nam Pan Bóg dał takie szczęście, że znów zaszłam w ciąże. No i tak się nam trafiło, że gospodarz nas wziął do siebie. No i pojechaliśmy na Trzeciego Maja. A on nas się pyta, czy ja bym chciała jechać sama do domu, do Polski, bo tak to brali Niemcy kobiety, późni zwalniali do domów, a chłopów zatrzymywali do pracy. No to ja mu powiedziałam, że jak męża nie
wypuścicie, to i ja nie pojadę. To jego Frau mówi „Mąż jej nie pojechał, to ona mówi tak samo”. Taka była, taka litościwa, no i potem bylim z nią od maja do listopada, no a potem nie trza na zimę tyle pracować. Ta Frau potem pojechała do „arbajkantu” żeby nas uwolnić, żebyśmy pojechali do Polski. Ale my wtedy tam za darmo nie robilim, nam płacili dwadzieścia pięć marek co miesiąc. No i mówi do nas tak: „To szykujcie się wtedy i wtedy, to pojedziemy, i ja was do arbajkantu odwiozę”. I potem tak było, że nas wywozili, a w tym arbajkancie tam były takie domy, tam nas trzymali, aż się transport uciułał. To było w czterdziestym roku. historia druga
Cecylia Majewska Wysłuchali: Stella Sviridenko i Piotr Tesz Spisała i opracowała: Joanna Rydzkowska Przed wojną było bardzo dobrze, wszystkie kontakty były świetne. Nie było zatargów, absolutnie nic. Nie było żadnego wyróżniania, że Niemiec, czy co tam. Mógł sobie mówić po niemiecku, czy po polsku. Żadnych konfliktów z nimi nie było. Jeżeli chodzi o Żydów, to oni np. mieli w Kowalu bardzo dużo zakładów i jak zobaczyli Polaka, to „wasze ulice, nasze kamienice” - taką przygryzkę dawali. Ale odnośnie Niemców to nie mieliśmy problemów. Pamiętam na przykład w Kowalu były Zelty. Bardzo dobre mieli sklepy, tam się na kartki wykupywało. Nieraz ta Niemka, to tam coś
mi dołożyła, bo przecież byłam dzieciak. Byli potem Baltry, piekarnię mieli. To nie powiem, że miałam krzywdę, bo wiele razy bez kartki chleba w torbę dostałam. Do sklepy rzeźniczego to zawsze brałam młodszego brata, Rysia, jak mówiliśmy: „my jesteśmy Poloki, chodźta, dajta nam choć kawałek gnota”, to dostałam. (...) Nie było niemieckiej szkoły, więc na pewno do polskiej szkoły wszyscy chodzili i na pewno mówili po polsku. Ja do szkoły nie chodziłam przed wojną. (...) Ja jestem 32 rocznik, no to miałam siedem lat już skończone. Poszłam dwa dni do szkoły i potem szkoła zamknięta, to już Niemcy przyszli do Rakutowa. (...) Ze szkoły wracałam. Szłam od Rakutowa, a tu szły czołgi i samoloty i pach, pach, i padnij, powstań, chowaj się… Które domy nie były z czerwonej cegły, były wszystkie poobalane. Niemcy przyszli w tydzień, półtora… Bardzo szybko przyszli i wysiedlili wszystkich na wozy, jak kto stał i choda za Warszawę. (...) Jak w 1945 było powstanie warszawskie, to tu Niemcy uciekli. Porobili cygańskie wozy i wszyscy wyjechali. Z furmanów pobrali Polaków. Brat między innymi z nimi pojechał, bo musiał, łaski im nie robił. Tu, w tym domu naprzeciwko zostało się 28 Niemców. Nie wszyscy byli z Rakutowa. Byli wojskowi, czy tam żandarmi, czy te SS i oni tu szykowali wielką bitwę. Właściciel, Mantaj, tak się nazywał, przyszedł do tatusia i powiedział tak: „Jak ci puknę w okno, to zwiewaj
w pole jak najdalej”. Całe Rakutowo miało być spalone. Pod oknami naszymi stało dwóch żołnierzy z bronią krótką i czekali na zwiad od Gostynina. A że ten zwiad był przechwycony, więc tego zwiadu nie dostali. Jak Rosjanie weszli, jak wystrzelili, jak z czołgów poszły kule… To żeśmy przeżyli tragedię, prawdziwy front wojenny. Dwóch Niemców do nas wpadło i na górę weszli. Tata ich zobaczył, ale po niemiecku nie rozumiał. To jeden mu pokazał tak: „Ty pójdziesz spać, a my pójdziem w siną dal”. Tatuś chciał powiedzieć Rosjanom, ale sąsiad przyszedł i powiedział: „Daniel, co ty robisz? Oni ci nie wejdą na górę po Niemców. Chałupa pójdzie w gruzy”. Stali przy drzwiach, po jednej stronie tatuś, po drugiej ten drugi sąsiad. Nikt nie słyszał, kiedy wyszli. Potem myśmy się zastanawiali, po co mama w piecu pali, jak nie piecze chleba. A to oni mundury zostawili i przebrali się w ojca ciuchy. Ale czy przeżyli, czy nie przeżyli, tego już nie wiemy. (...) Pierwsze, to właśnie były u sąsiada strzały, potem tu w nasz dom były kulki. Przyszło dwóch, czy to był Rusek, czy był Niemiec, jedyny Pan Bóg wie, kto to był. Jeden dostał rozkaz, że ma pilnować przy drzwiach, żeby nikt nie wyszedł. Tatusia rozebrali do naga. Położyli w łóżko i chcieli ciąć, nóż mieli. Dzieciaki, żeśmy zaczęli płakać, ale karabinem zagrozili i nic, cisza. Po drugiej stronie mieszkała taka Matecka. Tam były cztery dziewczyny, ona piąta i moja siostra szósta. To były już dorosłe panny. Strzelał do nich. Fakt, że nie zabił. Może nie chciał zabić, ale strzelał. Jeden w pewnym momencie mamie pokazał, żeby
57
uciekała. Nie wiem, czy mu się żal tych dzieciaków zrobiło, czy też może on musiał robić, a nie chciał. Więc mama już się nic nie pytała, tylko za niego i na szosę. Ale tu trzy miesiące szły czołgi, wojska, że przejść nie można było ulicą. Bez przerwy z Warszawy na Berlin. Mama wyszła, zaczęła krzyczeć, wpadło wojsko i ich zabrali. Co z nimi zrobili, jeden Pan Bóg wie, bo nam nie powiedzieli. Zostawili nam potem żołnierza, zwykłego szeregowca.
58
tam, w tym baraku mieszkali. Potem był transport i zabrali ich do Niemiec.
historia trzecia
Janina Strzelecka Wysłuchał: Józef Markiewicz, Marta Niwczyk Spisała i opracowała: Renata Frątczak
(...) [Kietzman, syn sąsiadów] O mały figiel, to by mi brata zabił, tego, co u Mantaja pracował. To był kawał diabła. Już tam jego to trzeba było omijać na kilometr, żeby mu niczym nie podskórać. Brat robił u Mantaja w koniach i akurat pech, że pracował z tymi końmi na naszym polu. Nie wiem, czy chciał Niemcowi zrobić psotę, czy te konie się czegoś zlękły, ale jak się spłoszyły, to brony obróciły się w drugą stronę i jeden koń klapnął pośladkami na brony. No to Pan sobie wyobrazi, co z tego konia było. I uciekł ten koń przez szosę w podwórko, do właściciela. Kietzman akurat jechał i to zauważył. Jak zauważył, to za bratem wpadł, ale Mantaj przyszedł i mówi: „Nie, on tego celowo nie zrobił” i nie dał go ruszyć. Gdyby nie to, to nie wiem, co by z brata było.
Jak kiedyś wyglądało Rakutowo? Z dawien dawna tu była wieś polska, wieś królewska. A królewska – bo często tu przyjeżdżała rodzina Kazimierza Wielkiego. To była duża, bogata wieś, były duże gospodarstwa. Rakutowo było podzielone na trzy części: Rakutowo, Człapa (gdzie był młyn wodny) i Uśmioki. Przez wieś przepływa rzeczka Rakutówka – od Czerniewic do jeziora. W 1922 roku był wielki pożar, Kowal się palił, to pół wsi poszło z dymem. Była taka wichura, że wiatr przygnał ogień na Rakutowo. I teraz większość domów to tych po pożarze wybudowanych.
(...) Po wojnie, zaraz piorunem ludzie się znaleźli, Polacy. Dzień, dwa, jak już front rosyjski przeszedł, to zaraz wrócili. A Niemców rakutowskich, gdzieś pod Choceniem, Rosjanie przejęli. Przewieźli ich, tu gdzieś koło remizy postawiony był barak i ileś dni
Gdzie mieszkało najwięcej Niemców w okolicy? W Leonowie było chyba 11 gospodarstw niemieckich, tam niewielu było Polaków. Ja chodziłam z tymi Niemcami z Leonowa do szkoły. I jednej takiej Niemce ksiądz
chciał postawić piątkę z religii, bo wszystko umiała, a ona powiedziała, że nie chce, bo przecież nie jest katoliczką. Ci Niemcy w ogóle nie znali niemieckiego. Czy były wspólne zabawy Polaków, Żydów i Niemców? Czy miała Pani przyjaciółki Niemki, Żydówki? Nie było wyjątków – wszyscy szli na zabawę. Nie było podziałów, że ten Żyd, ten Polak... Bawiłyśmy się razem. A szkoła była po polsku. Jak wyglądała i gdzie była przed wojną szkoła? W Rakutowie były klasy 1-4 i potem 1-6 i tu było więcej Niemców. Warunki były straszne, po dwie klasy w jednym pomieszczeniu. W Kowalu były późniejsze klasy i tu było więcej Żydów. Pamięta Pani jakichś Niemców z Kowala sprzed wojny? Pipry byli. On chyba w urzędzie był. Sklep miał jeden koło remizy tutaj. Czym się zajmowali Żydzi? Czy w Kowalu była synagoga? Przede wszystkim handlem i byli na urzędach i sklepy mieli duże. Kowal, Lubin i Gostynin to były żydowskie miasta. Synagoga była, potem był tam tartak, a teraz - nie wiem. Teraz to już nie widać, że tam była bóżnica. Czy były mieszane małżeństwa? Niemiecko-polskich to nie pamiętam. Ale mój brat cioteczny ożenił się z żydów-
ką, ale to jeszcze przed 39. Trzeba było ją ochrzcić. Jak ona się bała. Jak jechali do kościoła, to się schowała, bo Żydzi chcieli jej oczy wypalić trucizną. A jak jechała z kościoła, to kazała się odkryć, bo ona już chrześcijanka. Była szanowana przez naszą rodzinę, dzieci wychowała po katolicku. Potem w wojnę miała trochę trudności i się musiała ukrywać w lasach. Ale wojnę przeżyła. Dużo mieszkańców było w Kowalu przed wojną? Dużo było sklepów? Chyba koło 5 tysięcy. Największe sklepy to mieli Żydzi, jak wszędzie. Niemcy handlem się nie zajmowali, za biedni byli. Jak wyglądało wysiedlenie tutejszej ludności po wybuchu wojny? Cała wioska była wysiedlona w 40 roku, 1 czerwca. 40 gospodarzy wywieźli do Rzeszy, do Generalnej Guberni. W Rakutowie było przeszło 100 gospodarstw. Kto mógł, to uciekł. My żeśmy wszyscy uciekli: 6 sióstr, 3 braci i matka, tylko tatusia zabrali, bo został na gospodarstwie. Skąd przyjechali Niemcy w czasie wojny na okoliczne gospodarstwa? Tu w tym domu mieszkali Czarnomorki. Chyba byli gdzieś spod Czarnego Morza. Bez mężów byli, takie wdowy różne. Biedny naród był te Czarnomorki, że litość na nich brała. Byli jeszcze Niemcy zza Buga. Przywieźli tych Niemców naprawdę biednych. Na niczym się nie znali, ani na gospodarstwie, ani na niczym. Co się z nimi stało po wojnie?
59
Jak Niemcy uciekali w 45, to porobili sobie takie wozy cygańskie. Pobrali co mogli, konie do woza i pojechali szukać śmierci. Pojechali do Niemiec niby.
i podawali jedzenie. Żydzi byli bogaci, mieli tego czy złota, czy srebra, to mówili: „Jak przyniesiesz kawałek chleba, to dam ci zegarek”. Ale to bardzo niebezpieczne było.
Jak się zachowywali Niemcy, którzy mieszkali w okolicy, jak przyszły wojska niemieckie w 39? Ci Niemcy z Leonowa też byli zaskoczeni. Oni z Polakami przed wojną żyli dobrze. Ale niektórzy później się odkuwali, dokuczali Polakom. A Niemcy, co przyjechali, szukali tu mieszkańców niemieckiego pochodzenia. Znaleźli jednego – Szumana. Szuman to jest niemieckie nazwisko, tak szukali, tak pukali do niego, żeby się na volkslistę zapisał. A miał trzech synów akurat do wojska. No i podpisał tę volkslistę. I ten jeden syn poszedł, a ten drugi zeskoczył z belki w stodole i się połamał, żeby nie iść do wojska. Córka tego Szumana to wyszła za oficera polskiego i tą córkę to wywieźli na Syberię. Jak Ruskie szli, to ona też przyjechała. I obroniła rodzinę Szumana przed Polakami, bo powiedziała, że jest żoną polskiego oficera.
Gdzie przed powstaniem getta przetrzymywano Żydów? W kościele. Tam nie tylko Żydów trzymali. Kościół był stawiany w 38, 39 roku. Jeszcze był niewykończony. Tam umieszczali ludzi z łapanek, i później ich wywozili na roboty. Moją siostrę tak złapali, ale druga siostra jej pomogła się wydostać - pracowała u Niemca z Wołynia i on jej pomógł siostrę uratować.
Co się stało z okolicznymi Żydami podczas wojny? Najprzód to nosili trójkąty żółte - na chustkach kobiety, a mężczyźni na rękawach. A później ich wywieźli do getta w Gostyniu, które było odgrodzone drutem kolczastym.
60
Czy Polacy pomagali Żydom w czasie wojny? Polaki jednak są zawsze nieco litościwsze. Trzeba było coś podać. To tam chodzili
Jak na to wszystko reagowali ci Niemcy, którzy tu mieszkali od dawna? No, co oni mogli, nawet nie wszyscy umieli mówić po niemiecku. Czy zna Pani Ottona Pipera? Piotr (tak na niego mówili) rządził w Kowalu. I on bardzo ratował Polaków w czasie wojny. Tu był urodzony, tu był zżyty, więc wszystkich znał. Niemcy chcieli go zlikwidować, jak się dowiedzieli, że on tak z Polakami ręka w rękę idzie. Czy zna Pani inne przykłady pomagania Polakom przez Niemców? Ci zabugowcy, którzy przyjechali, też byli niektórzy dobrzy ludzie i Polakom pomagali. Z Leonowa Rutka był dobry, i ten z Wołynia, co mojej siostrze pomógł... Co się stało z Niemcami w 1945 roku? Tu koło nas była wielka potyczka w 45. Jak
Niemcy wychodzili, to tutaj u sąsiada była taka warta. Popili te Niemcy, a Ruski szli i ktoś się odezwał. Strzelanina taka była, że Boże się zmiłuj. Niemcy, Ruski co tu wyrabiali. Stodołę spalili, 12 Niemców zabili, są pochowani tu, za stodołą, bezimiennie. To byli ci przesiedleni Niemcy, co byli na warcie. Potem Niemców wzięli ich do „lagier”. Żeby nie byli wyrzuceni na bruk, a to zima była, to pobudowali im baraki. Takie dwa długie baraki były postawione w Rakutowie i tam byli ci zabugowcy, czarnomorcy, Niemcy. Dużo ich tam było. Tam był smród, brud i ubóstwo. Gmina im trochę pomagała, i jakoś przeżyli. A później powyjeżdżali. Ze 40 rodzin ich było. Co Pani zastała po powrocie w 45 roku? Był dom, stodoła, ale nic w domu i w gospodarstwie nie było. Część wywieźli Niemcy, a jak Ruski weszli, to wszystko niszczyli, bo to niby wszystko poniemieckie. Czy Niemcy albo Żydzi przyjeżdżają w te okolice? Z początku tu przyjeżdżali, ale lata lecą... A czy ktoś odwiedzał cmentarz żydowski lub ten niemiecki w Rakutowie? Był na Dębniakach żydowski cmentarz. Nikt się tam długo nie chował i teraz go nie ma. Tak samo ten niemiecki cmentarz. Ostatni to był tu Lipka pochowany, więcej niż 30 lat temu. Lipka się powiesił, nie miał chyba dwudziestu lat. A drugi syn i matka gdzieś wyjechali. historia czwarta
Marianna Kozłowska Wysłuchali i spisali: Olga Krzuś, Krystian Strauss Opracowały: Joanna Rydzkowska, Renata Frątczak
ŻYDZI Chodziła Pani do klasy z Żydami, Niemcami? Przed wojną jeszcze do szkoły nie chodziłam. Chodzili z Leonowa, z moim rodzeństwem. W tych starszych klasach byli Niemcy. Żydzi chodzili do Kowala. Poszłam do szkoły dopiero po wojnie, to nie było przecież Żydów, nie było Niemców. Tutaj było mało Niemców, a wszyscy Żydzi byli w Kowalu. Jak byliśmy tam we wojnę, była wioska, w której sami Żydzi byli. Pamiętam, bo przechodziłam przez te wioskę, jak szłam do wuja, na inną wieś, to tak się bałam… Bo byłam mała. Ludzie różnie mówili, ale przecież tak nie było. Jak wyglądali Żydzi przed wojną? Żydzi, jak to Żydzi, na czarno, w tych myckach, jak to mówimy. Zdaje się, mieli takie specjalne pejsy, to już byli jakieś pół-księża, w takich kapeluszach czarnych chodzili. Kobiety to normalnie chodziły.
61
Ładne były Żydówki, takie zaradne. Gdzie Żydzi się modlili? Była w okolicy synagoga? Była, jak to mówili, bóżnica, na ulicy Kołłątaja. Ten budynek jeszcze stoi. Jak malutka byłam, to widziałam tam Żydów. Kiwali się zawsze. Jak wyglądał kirkut? Tego nie wiem. Tylko wiem, że był zdewastowany mocno. Tam szukali, ludzie mówili, że tam Żydzi całe majątki pozakopywali. Ludzie buszowali bardzo po tych grobach. Jak wybuchła wojna, to jak Polacy odnosili się do Żydów? Też im współczuli, bo tak samo byli prześladowani jak i Polacy przez Niemców. Mieli wtedy mieć jakieś pretensje do Żydów? Kiedy i gdzie wywieźli stąd Żydów? Było takie miasteczko „Krwów”, tam też było dużo Żydów. Tam zrobili na jednej ulicy getto i tam tych Żydów wszystkich zwieźli. Później Żydzi uciekali na wieś. Jedzenia wołali.
62
Czy po wojnie Żydzi tutaj wrócili? Na stałe nie. Prawie to wszystko wyginęło. NIEMCY Czy chodziła Pani na cmentarz ewangelicki? Jak wyglądał? Pewno, po wojnie to się chodziło na cmentarz w drodze do szkoły. Normalnie było, były groby, ogrodzone wszystko, krzyż
i studnia, były tam takie ładne pomniki, z granitu i pieczary. Było sporo grobów. Ale ludzie nie uszanowali. Dużo było tam zdewastowanych. Ogrodzenie, bramę, nawet płytki ze schodów podobno ktoś zabrał. Niemcy z tych rodzin, dokąd żyli, to przychodzili i dbali o te groby. Na Wszystkich Świętych światła świecili. Jak Pani myśli, czy te cmentarze poniemieckie powinno się odnowić? No pewno, że tak. Przecie to są ludzie. Co oni są winni? Tak samo jak mój ojciec leży w Radzyniu, w zbiorowej mogile wojskowej. Tam jest zadbane. Każdy powinien uszanować spoczynek zmarłych. Nieważne, czy to Niemiec, czy Rusek, czy Żyd... WOJNA Pamięta Pani moment, gdy wybuchła wojna? Pewnie, że pamiętam. Mój ojciec poszedł w 1939 na wojnę. Zginął już 14 września 1939 w Radzyniu Podlaskim. My czekaliśmy po wojnie, bo nie było żadnego znaku, czy żyje, czy nie żyje. Był policjantem. Ja tam miałam do nich pretensję, bo przecie jakby nie Niemcy, to by ojciec może żył i zupełnie by inaczej życie nasze się ułożyło. A tak jak mamusia została sama, ciężko było. Kiedy zostaliście wysiedleni? W styczniu 1940, do Generalnej Guberni. To było Nowe Miasto nad Pilicą. Po wojnie, w 1945 wróciliśmy. Tam było ciężko, tam była bieda. Na naszą gospodarkę przyszedł z Leonowa Niemiec. On sobie ją upatrzył już przed wojną. Niemcy już czuli, że
będzie wojna. Oni się odgrażali, że jak tylko dojdą do władzy, to się z Polakami dopiero policzą. Ale o Żydach to nie. Bo u Żydów kupowali. W Rakutowie pięć rodzin wysiedlili w styczniu. Jak wróciliśmy, słoma była i takie najgorsze graty, bo żołnierze nocowali. Ani inwentarza nie było, ani nic. Trzeba było się dorabiać, a już tatusia nie było przecież. ROSJANIE Czy w 1945, jak weszli Rosjanie, to była radość? Jak się zachowywali Rosjanie w stosunku do Polaków? Tak, wyglądało się tego wyzwolenia, bo różne już chodziły pogłoski. To nie jak teraz, że się otworzy telewizor i wszystko wie. Oni tacy byli, że im byle co się podobało i brali. Jak tam do nas weszli, przecież my byliśmy biedni, jak to się tam we wojnę żyło, co ludzie dali. Było takie lustereczko, tak pamiętam. Ten Rusek przyszedł i mówi: „ale ładne lustereczko” i zabrał.
historia piąta
Stanisław i Mieczysław Piotrowscy
Wysłuchali i spisali: Stella Sviridenko, Olga Niwczyk Spisała i opracowała: Renata Frątczak Jak wyglądał Kowal przed wojną? Prawdopodobnie było 89 sklepików. Duży sklep miał Piechotka, Ćwik, Paluch, Gawłowski, Kaniewska, Ryniecka,
Nowocińska. Sklep przy sklepie był. Walzman miał sklep koszerny. Żydzi dawali czasami Polakom na borg. Ceny u Żydów były „ruchome”, można się było targować. Piekarnia była róg Kościuszki i Kopernika. Trzy tartaki były w Kowalu żydowskie, olejarnie, sklepy... Murarzy, kowali było sporo. Były 4 kościoły. Ile było ludności przed wojną w Kowalu? Ile zostało po wojnie? Jakieś 5 tysięcy. Po wojnie zostało 3200. Jak Panowie wspominają dzieciństwo w Kowalu? Dużo było Polaków w szkole? Najpierw była ochronka, potem przedszkole, a potem była 7-klasowa szkoła na Kazimierza Wielkiego. U nas w klasie nie było równo. Z Niemców był jeden. Żydów było więcej. Nie było podziałów na narodowości. W piłkę się grało, było boisko. W jakie dni odbywały się targi? Targi były w środy, na Kopernika. Rynek był i targowica. A potem skasowali i pompa była. Z okolicy ludzie zjeżdżali. Matejki była bardzo wąska, tylko jeden wóz przeszedł tamtędy, tam było myto płacone od rana do 12, chodzili od woza do woza i zbierali. Jak wyglądało życie Żydów z Kowala przed wojną? Na Mickiewicza mieli swoją ochronkę, biednych wspomagali, jedność była. Tu całe osiedle było żydowskie. Dzieci chodziły do szkoły polskiej, ale też do tej swojej ochronki. W naszej radzie miejskiej przed wojną było dużo Żydów, ale Polaków do
63
swojej rady nie dopuszczali. Mieli orkiestrę „Makabia”. Czy była w Kowalu synagoga? Była. Okna były na Kołłątaja, budynek był parterowy, wejście było od środka. Można było patrzeć przez okna, jak się tam modlili. Tam gdzie była bożnica, to w wojnę była stolarnia. Co się stało z Żydami w czasie wojny? Okolicznych Żydów było około 1,5 tysiąca. Najpierw ich spędzili do kościoła, a później wywozili do Czerniewic na wagony. Co się stało z macewami z cmentarza żydowskiego? Cała Słowackiego ulica była z nich, kosteczkę z nich porobiono, całe chodniki z nich były. Ale później gdzieś to znikło, chyba asfaltem zakryli. Ludzie kawałki to na osełki pobrali, poniewierało się to... Czy po wojnie jacyś Żydzi wrócili do Kowala? 13 rodzin chyba ich wróciło: Nejman jeden, Nejman drugi, dwóch Jakubczaków, Kowalskich dwóch, Adam Piechocki, Cutkówna – wszyscy z rodzinami. Czy żyją w Kowalu jacyś ich potomkowie? Józef Nejman i Jakubczak zostali później – jeden był szewcem, drugi rzeźnikiem.
64
Jak wyglądały stosunki między Niemcami, Polakami i Żydami przed wojną? Niemiec był grabarzem na żydowskim cmentarzu. Wszyscy byli zżyci, więc to nie
było niezwykłe. Wtedy nie było rozgraniczenia. 1/3 ludności to byli Żydzi. Cały plac Rejtana to były domy żydowskie. Polacy się trochę oburzali, bo żydzi mówili „nasze kamienice, a wasze ulice”. Żaden Żyd nie wziął się za ciężką pracę, to Polacy robili. Jacy Niemcy przebywali w czasie wojny w Kowalu i okolicach? Byli ci, co od dawien dawna tu mieszkali, trochę było „żółtków” – to byli SA, byli „czarni” - najgorsi. Sprowadzili czarnomorców, tam dalej były ich baraki. Jak się zachowywali Niemcy względem Polaków w czasie wojny? W czasie okupacji, nie wszyscy Niemcy byli draniami, a nie wszyscy Polacy byli aniołami. Niemcy zachowywali się różnie. Był taki Gutek Rozyn, 21 rocznik, nazywali go „Krwawy Gutek”. To był drań do ludzi. W jego ręce się było dostać to..., trzeba go było omijać, bo za byle co można było oberwać. Bił i kopał ludzi. Uciekł w 45 roku, chyba poszedł na Wschód walczyć. Ponoć w NRD przebywał. Nieprawda, że przebywał w okolicy. Uciekł, bo bał się, że go powieszą na rynku. Był Sztejer – napływowy Niemiec, miał stolarnię, był bardzo zły dla Polaków. A był na przykład Piper. Ile mógł, to pomagał. Jeszcze przed wysiedleniem naszej rodzinie pomógł, ostrzegł przed wysiedleniem i pozwolił na swojej ziemi zostawić trochę zboża, żebyśmy mieli co jeść, dał nam pozwolenie na zabicie świni, bo by nam wszystko zabrali. Piper prowadził tajną organizację – AK – i ludzi przechowywał.
Kościół miał być rozebrany, a Piper przekonał Niemców, że budynek można wykorzystać na coś. I został przeznaczony na spichlerz. Bo tu w okolicy to takich budynków nie było. Inni Niemcy, którzy pomagali Polakom – Peclowa pomagała dużo, Rastowa, Jobs. Po wojnie została tylko Peclowa – bardzo porządna Niemka, wyszła za Polaka. Sklep miała koło remizy. Nasza sąsiadka Niemka do pracy nas wołała, dobra była, ciasta nam dawała. Był Niemiec Moritz, nadzorował pracę w młynie. Jak sobie popił, to portret Hitlera dźgał bagnetem. Mieli go rozstrzelać za to. A po wojnie to Polacy się za nim wstawili. Co się stało po wojnie z Otto Piperem? Po wojnie go obrano burmistrzem Kowala. Ale nie chciał już tu być po wojnie. Bo czasem słyszał różne rzeczy od różnych ludzi – przecież nie wszystkim mógł pomóc w wojnę. A czasami i musiał Niemcom pomóc, żeby się nie wydać. Leży na naszym cmentarzu. Jest tam napisane Piper-Jasiński – przyjął po wojnie nazwisko żony Polki. Jak Panowie wspominają lata wojny w Kowalu? Pierwszego dnia wojny wszyscy uciekaliśmy nad jezioro, bo był ostrzał Kowala. Zanim nie wkroczyli Niemcy, to była nasza policja i pilnowała. 13 września weszli Niemcy. W wojnę uczyła nas Kozłowska. A Niemcy z naprzeciwka mówili, że nas wydadzą. Żandarmeria była, ja tam, gdzie była żandarmeria byłem po wojnie i widziałem
haki, na których Polaków wieszali. Najgorszy okres to 44 rok. Wtedy dużo ludzi z podziemia pomordowali. Ci co zajmowali się polityką, to źle skończyli. Część zginęła w powstaniu warszawskim. Pierwsze dni okupacji to żandarmeria co tu była, to całą elitę Kowala wywiozła – nauczycieli, księży, policjantów... i ich w lesie wystrzelali, albo do obozów wywieźli. Kiedy było wysiedlenie w Kowalu? W 43 roku. Do naszego domu przyszedł Niemiec z Rumunii. Do gospodarstwa to on się chyba nie nadawał, bo buraki chciał z płachty jak zboże siać. Jak wyglądało wyzwolenie Kowala? 19 stycznia weszli Rosjanie, o 13 lub 14 godzinie. Stanęli na rogu Matejki i jak ludzie zobaczyli pierwszy czołg, to się przestraszyli, że to Niemcy się wrócili. Jak zobaczyliśmy że to Rosjanie, to nosiliśmy im papierosy, co wcześniej z zapasów niemieckich żeśmy wzięli. Stali tu dłuższy czas, parę miesięcy. Ludzie mówili, że dużo kobiet gwałcili, ale to nie wiadomo. W wojnę to wszystko pijane chodziło. Ale był dowódca, który ich krótko trzymał. Wojsko polskie to ze dwa tygodnie później przyszło. Każdy był zadowolony, że koniec wojny. Było przymierze takie, że każdy obcy był przyjacielem. A dużo ich było, bo dużo uciekinierów było. Jak Panowie oceniają prace młodych ludzi na okolicznych cmentarzach? Podziwiać tych ludzi, którzy się za to wzięli. Chciałbym im podziękować, że wzięli się za
65
tę sprawę. Kiedyś trzeba porządek zrobić. Narodowość nie jest ważna. Ja zawsze nad tym ubolewałam, bo przecież tu leżą ci ludzie, którzy z nami obcowali. historia szósta
Józef Dorsz
Wysłuchała: Marta Niwczyk Spisała: Hanna Stolarska Opracowała: Renta Frątczak Leonowo to było 11 rodzin, ale było 7 niemieckich numerów, a 4 tylko polskie. I tyż dzieci chodzili do szkoły. I to pamiętam, tych w szósty klasie, to chłopaki już po 14 lat, po 13, to oni już politykowali. Oni już marzyli o Hitlerze. Oni tam mieli takie podziemie swoje, że się chłopaki już interesowali. O tej wojnie wspominali. Marzyli, że tu Niemcy przyjdą. To takie chłopaki po trzynaście, czternaście lat to mówili. (…) Oni marzyli o tym, że ich Hitler wybawi. Musieli dyskutować rodzice na ten temat, a oni podsłuchiwali. Pamiętam nieraz i wymiana słów była, bo ja chodziłem jeden do szóstej klasy, a Niemców dwóch chodziło i jeszcze dwie dziewczyny. No to taka nieraz wymiana słów była na ten temat, oni byli przy nadziei, przy myśli, że Niemcy przyjdą. (…) Wojna zaczęła się pierwszego września w trzydziestym dziewiątym roku, ja miałem czternaście lat, to pamiętam dokładnie, jak tu odchodzili na wojnę. Na wojnę poszło 22 mężczyzn ze Świątkowic. (…) No, podziemie to wszędzie było,
66
ale tu był teren spokojny. Radiostacje były po piwnicach były i tak pogłoska szła, że Hitler wojnę przegra, ale jak się Polak dowiedział, to musiał być cichutko, tylko powiedział komuś zaufanemu, bo jak coś się sprzeciwił, to z miejsca by był zabity. A Polacy tą nadzieją żyli, tym podziemiem. Żydzi Lejman to był Żyd, to już nie żyje, ale gdzie on przeżył to nie wiem, bo on ze starszego rocznika był. On przeżył, on tu był, a później był skarbnikiem. Mowę miał żydowską. Później się z polską dziewczyną ożenił i dzieci miał, ale długo nie żył, szybko umarł. (…) W Kowalu było tysiące Żydów, to całe miasto było żydowskie. (...) Niemieckich miałem kolegów, ale żydowskich to nie miałem. Pamiętam jak szedłem do komunii, mama kupowała mi garnitur, to pojechaliśmy do Żyda. Matka kupiła to za cenę 12 zł, a sprzedawał na początku za 20. Żyd to zawsze wystawił cenę dwa razy większą jak to warte. Wszystkim się ciężko żyło. Życie było trudne. Bogatych było bardzo mało, nawet tych Żydów, co mieli ładne sklepy. A biednych było tylu. Tylko, że Żydzi jeden drugiemu to pomagał i oni za sobą coś byli. Mówiło się, że dobrze, że Hitler Żydów wybił, bo jakby zostali, to by nas więzili. Bo jak weszli komuniści, to Żydzi mieli wielkie prawo, większe jak Polacy. Niemcy Był tu taki Niemiec na Leonowie, (…) kaczki chował, gęsi. A tak było, że jak który Polak co chował, to zabierali. To Polakom dał
znać, żeby pochowali, a jak chodził po kontroli, to co było, to było, a napisał, że nie ma. Byli Niemcy co pomagali, a byli tacy Niemcy, co całkiem…Tu był taki Niemiec, pamiętam. On był przywieziony tam z Ukrainy. Był bezdzietny, małżeństwo bez dzieci. No i zabrali do wojska tego męża, a ona tu gospodarzyła. (…) Myśmy nie wyzywali: to Polak to Niemiec. Myśmy mieli wspólnie taką rozmowę: „ty Polak, ty nie” - tak się liczyło po koleżeńsku. Przed wojną pamiętam, czy to w rodzinie, czy to do sąsiada, to nie było wyzwiska, że ty Niemiec czy tego. Tylko wspólnie, każdy jak mógł sobie radził, porozmawiał. Niemcy sobie wspólnie z Polakami pomagali. Bo te Niemcy też współczuły i oni dość byli zgodliwe i żeby tak się odstręczali od Polaków, tego też nie było. (…) Za dużo tak Niemców to nie było. Tu, jak Grodztwo, za mojej pamięci to były dwie rodziny, to się wyprowadziły, a tu na Leonowie było tam tych siedem rodzin i na Kurowie były ze trzy, na Grodnie były. Tam najwięcej, bo tam jeszcze na Goreniu.
Grodno, Goreń. A Niemcy od Włocławka, to więcej chowali się w Kowalu. Tam więcej cmentarzy było i tam się więcej chowali. Niemcy też chodzili groby odwiedzać. Przecież tak było jak i w polskiej religii. Tam były groby ogarnięte. Nie było pomników, ale było ograbione ładnie, udeptane.
Cmentarz niemiecki Ja na tym cmentarzu na dwóch pogrzebach byłem. Miałem może siedem, osiem lat. No, to normalnie był pogrzeb, normalnie były groby. Tam ich dużo nie było. Chowali takiego z Leonowa gospodarza, a pastor był przywieziony z Chodcza. To najpierw się przeżegnał w języku niemieckim, a później w języku polskim, bo tam było dużo Polaków. (…) Cmentarz niemiecki był w Kowalu, no i na Gulewie. Tam było dużo Niemców. Bo tu, to się chowali tam gdzie
Wysłuchali: Dima Shigaev, Teresa Onderka Spisała: Teresa Onderka Opracował: Longin Graczyk
Cmentarz żydowski Był w Kowalu, pamiętam. Byłem przy tym cmentarzu, co ja tam miałem, czternaście lat? Żydzi jak się chowali, to nie płakali, tylko płaczki wynajmowali, płacili żeby przyszły im nad groby i im płakały. Normalnie chowali, tylko pamiętam płaczki szły i płakały. Tam, jak ja w młode laty jeździłem, to było ogrodzone. A potem stopniowo, stopniowo... Niemcy zniszczyli [nagrobki], to prawda. historia siódma
Piotr Strzelecki
Jestem stałym mieszkańcem Rakutowa, tylko w innym miejscu mieszkałem. Ale tu się urodziłem, tu się wychowałem, no i tu rodzinę miałem, wszystka rodzina się rozjechała już. Żona umarła, rodzina, przyjaciele, każdy poszedł na swoje, a ja poszedłem…do drugiej żony.
67
Wschodu przyjechali. Jak to się oni nazywali? Może to „zabugowcy” byli? (...)
Pamiętam Niemców. Ale tu akurat w Rakutowie nie było żadnego. Byli w Leonowie, Świątkowicach, w Kowalu. Ale to tak się ludzie nie różnicowali, żyli wspólnie tak, jak są teraz. (...) Tu do tego kościoła nie było blisko. To, gdzie oni te swoje obrzędy religijne odprawiali to nie wiem, ale z tego co wiem, to jeździli do Włocławka na takie różne uroczystości. Niemcy to raczej nie mieszali się z Polakami. Jakoś każdy szukał tej samej wiary, żeby byli. Tak się jakoś dobierali, ale się do siebie prosili. Nawet po sąsiedzku żyli tak dobrze, że w komory się prosili. To tam w Krzewencie taki był Jabłoński i taki Betke, to oni w sąsiedztwie bardzo dobrze żyli ze sobą i się prosili, więc takiego rozdzielenia, on tu Niemiec, a ja Polak nie było. To nikt tego nie mówił. Niemców tu nikt nie prześladował. Tutaj to wszystko było rolnikami. A w Kowalu to na przykład jeden to był piekarz. Nazywał się Walter. Bardzo dobry majster. (...) Wszystko się zmieniło kiedy nastała wojna i po wojnie. Niemcy zaczęli prześladować Polaków, wtedy się troszeczkę odchyliło to wzajemne współżycie. A po wojnie to każdy wrócił na swoje. Ale tutaj to Niemcy byli już z daleka, zza Buga, ze
68
Pamiętam też tego burmistrza kowalskiego. On się nazywał Piper, tak, tak, Ottomar, ja z jego córką razem do szkoły chodziłem. Pięć lat. Czy pomagał Polakom? Wie pani, tutaj tak daleko nie wiem. Tylko, że szkodliwym nie był. A na ile pomagał to, ja już nie wiem. Żona Piotra Strzeleckiego: Pomagał. Bo to do mojego ojca, w mieszkaniu w Kowalu wieczorem przyszedł. Tam ciotki też były, i powiedział, żeby się usunęły, bo jutro będą wysiedleni. No więc te młode się wyprowadziły. Tylko dziadki zostali. To dziadki na drugi dzień zostali wysiedleni. Piotr Strzelecki: No mogło i to być. Nie wiemy wszystkiego. Zresztą to było w wielkiej tajemnicy. Bo tu ukrywać Żydów to się równało ze śmiercią. Jak ktoś Żyda ukrył i się wydało, to Niemcy przyszli, to i jego i rodzinę wywieźli, a tego Żyda zaraz na miejscu rozstrzelali. Z Kowala to prawie wszystkich wywieźli. Takich, żeby się tu żywili, to ja nie pamiętam nikogo. Żydów nie było. Żona Piotra Strzeleckiego: Byli Żydzi, ale u nikogo się tak nie żywili. Ale to znaczy, że jak było już po tych wywózkach, to wszystkich wywieźli. Piotr Strzelecki: Ja nawet z Żydami chodziłem do szkoły, do jednej klasy. Nie było różnic, była jedna szkoła polska i tam chodzili Rosjanie, też chodzili z nami, taki jedne był, Adam - się nazywał – Def, pamiętam. Jedna polska szkoła tylko była i z tym tylko, że Żydzi w soboty nie chod-
zili, bo wtedy nie była wolna sobota. Mieli to zwolnienie, że szabat i do szkoły nie szli. Ale bardzo dbali o naukę, ale u nas jak do szkoły się nie poszło, tu jeszcze nie zadane, więc jak to tu laba nazywają. A oni jak wychodziło się w sobotę o dwunastej czy o pierwszej ze szkoły, to pytali, no lepszych uczniów, co zadane. Czy było jakie pisanie, czytanie. Jakie lekcje. I oni w poniedziałek już byli przygotowani. I Żydzi się uczyli. (...) Żydzi ci starsi, to byś ich zaraz poznał. Przeważnie nosili brody i takie czapki mieli specjalne. Nazywali je jarmułki. Takie długie, czarne takie, z daszkiem - to tym się różnili. Jeszcze nosili te chałaty, też czarne, tu zawiązywane. Mieli też taki rytuał, że mięsa kupowali tylko od przodu - jak koń, wieprzowego nie jedli. A jak drób, kaczkę czy indyka to tylko kupowali u siebie, mieli specjalnie człowieka, nazywali go rzezak. Rzezak, to znaczy jak rzeźnik. Miał taki długi nóż i mówią, że ciął tylko raz i potem już nie poprawiał, drugi raz nie wolno było, żeby było koszerne. (...) W Kowalu był Fartmann, byli jeszcze inni, ale ten rzezak to był ten jeden. To małe miasteczko, to oni się tam dalej nie osiedlali, byli w rynku. Wszystko tam żydowskie było, tam Żydzi handlowali. Wiem też, że tam ten dom modlitwy to mieli, bożnica na to się mówiło. Jeszcze tam tego szczątki są. Tam potem smolarnia była pobudowana. Z Polaków dużo ludzi wróciło, a z Żydów wrócił tylko ten Najmann i tyle. Jak mu na imię było? ...Abram. Tak w moim wieku, wrócili, tak... Ale z kobiet to ani jedna. Pootwierali jakieś sklepy, dwóch krawców
było... (...) Rozen, który był takim złym Niemcem, był tu takim żandarmem. Rozen, Adolf chyba. To też był taki w moim wieku. To był podły Niemiec (...), jak mu się co nie podobało, to bił tych ludzi. Jak go ktoś tam spotkał, to tłumaczenia nie było, tylko od razu bił. Z tych Niemców tu, to byli dobrzy Niemcy, ale byli i podli. Ja akurat miałem szczęście, dwa razy mnie spotkał. U nas ambicją było to, żeby się Niemcowi nie ukłonić. A był przymus przed każdym Niemcem czapkę zdjąć. Wszyscy Niemcy, wojskowi czy cywilni, wszystko jedno. No i ja, we Włocławku będąc, idę po drugiej stronie ulicy, ulica pusta idę sobie i idzie żandarm. I ja tak udaję że go nie widzę. Ale tak trochę przystanął i tak na mnie kiwa. No muszę iść, to już nie ma rady, tu Niemcu nie ucieknę. Ale był grzeczny, nie wiem tam co nim powodowało, ale krzywdy mi nie zrobił. Laską czapkę strącił, na ziemię spadła. Musiałem podnieść i on mówi: „Ty mi tego więcej nie czyń, bo lanie dostaniesz. Trzeba się kłaniać”. (...) Jaka solidarność tu była, to naprawdę! Na Goreniu była Żydówka – prawdziwa w której się zakochał Polak. Zakochał się nieźle przed wojną, tam ze trzy lata… Ładna Żydówka była i w sąsiedztwie bardzo dobra, znalem ich osobiście. I przez cały czas, tyle lat, nikt nie wydał. I innych zabrali, a jej nikt nie wydał! Ona tam przychodziła do nas, w tygodniu parę razy.
69
historia ósma
Stanisława Gaza
Wysłuchali: Teresa Onderka, Katia Ermolaeva, Piotr Tesz Spisała: Teresa Onderka Opracowała: Joanna Rydzkowska
Czy wielu Żydów i Niemców mieszkało w okolicy przed wojną? Żydów to było dużo w Kowalu, a Niemców, to tu na Grodztwie, może z sześć, może z siedem… Niemcy Polakom nic nie robili, bo to była Polska. Ale był taki podły sołtys Kiessman w Rakutowie, jak kto szedł, a nie ukłonił mu się, to musiał się wrócić i on bił! Ćwiczył tak tą młodzież... Pewnie już nie żyje. On był z Wołynia. Jak Niemcy mieli przyjść z południa, to on wszystkich najbogatszych gospodarzy w Rakutowie wysiedlił. (...) Przywieźli Niemców z Wołynia, na gospodarstwo. Jak Pani rodzina przeżyła wojnę? Był taki „arbeitsamt”, to było biuro, w którym Niemcy meldowali, że chcą służące. Gdy przyjechali Niemcy, miałam 17 lat, zabrali mnie do Rakutowa. Moi rodzice zostali wysiedleni do Niemiec, 50 km od Berlina. Tam byłam u czterech
70
Niemców. Raz tu, raz tu... Jak weszli Rosjanie, to Niemcy uciekali i musiałam z tymi Niemcami też uciekać, aż za Inowrocław. Później, jak tu przyszłam, to nie było nic. Pusto było, tylko płakać… Ciężko było na wojnie. Byłam gosposią kiedyś u takiego gospodarza, Polaka, ale po paru dniach mówi: „Stanisławka, ja mam żonę, córkę, ciotkę, ty jesteś mi już niepotrzebna”. Co miałam robić? Wzięłam walizkę i tutaj, do ojców szłam, przez pola w kierunku Rakutowa. Idę, a taki Kozakowski mówi: „Sąsiad mój chce jakaś dziewczynę, tam będziesz miała chyba dobrze”. Poszedł do tego sąsiada, Ratz się nazywał, i na drugi dzień zawiózł mnie do „arbeitsamtu” i jakiś czas tam byłam. Ale tam nie było drugiej służącej i musiałam i konia oprzątać, i krowy doić, i mleko do mleczarni odnosić. I tam trzech dzieciaków, trzy dziewuszki, to mi się widziało, że za ciężko to dla mnie. Moja siostra w tym czasie ślubowała. Ślub był w Grabkowie, nie w kościele, bo Niemcy mieszkali w kościele. Namówili mnie, żebym przyszła na tę herbatę, dali też jeść. Poszłam na drugi dzień i ta Niemka, Ratzowa, na mnie nakrzyczała. Pokrzyczała, że musiała oprzątać, że jej mąż musiał oprzątać, że to, że tamto. Przyjechała do mnie bratowa z Rakutowa i mówi: ”Ty będziesz tu krowy oprzątać? A tam, mówi, Freilich chce służącą”. Poszła do tego Niemca i na drugi dzień ten Niemiec przyszedł i mnie zabrał. I u niego cały czas byłam. Tam miałam dobrze. Takie życie miałam... Później po wojnie, kiedyś patrzę, idzie Frei-
lich, to taka wysoka kobieta była, Marlena, a jemu było Rudolf na imię. Te ich dzieciaki krzyczą: „Stasza, Stasza!”, bo ja Stasia jestem i byłam im nianią. I ta „Friliszka” pyta, czy nie mam czegoś z odzieży dla niej albo dla dzieci. „Bo - mówi - patrz tak jak stoję. Wszystko nam z woza pozabierali. I proszę mi nie mówić pani!”. Poszłam do domu, czym mogłam ich poczęstować, to poczęstowałam - tym chlebem i mlekiem. Poszła później do Rakutowa i nie wiem, gdzie dalej wyjechała. (...) Ten Niemiec co u niego pracowałam, to był w wojsku, ale często przyjeżdżał. Duże gospodarstwo miał: obejście, pola, dzieciaki. To jednego za rękę brałam, drugiego w chustkę, jak to dawniej. Ja tam wszystko robiłam, rządziłam. Ja byłam całą gosposią. Nie powiem, że miałam źle u Niemców. Ale jedna dziewczyna, taka Hela, nosiła mleko do mleczarni. Raz było brudne to mleko, sołtys zadzwonił po żandarmerię i przyjechali po nią. Prawdopodobnie to służący, co złośliwy był, od konia gnoju cisnął. Przyjechali żandarmi, kazali tej Heli się kłaść, a służącemu kazali ją bić. Zabrali ją do Kowala, miała drzewo zbierać. Później ślad po niej zaginął. Tak było. Jak zachowywali się Niemcy wobec Polaków w czasie wojny? - Był taki Rozen... uderzył mnie raz za nic! Nie miał powodu. Bo to tak było: jedna Polka, Ratkowska, zabiła w czasie wojny świniaka (a wtedy nie wolno było zabijać). Rozen przyszedł, kazał roztworzyć drzwi i mówi: „Co pani dobrego zrobiła? Nie wie
pani, że nie wolno?”. Na wieczór przyjechał z żandarmerią i mi kazał roztworzyć drzwi. A ja mówię, że gospodyni gdzieś wyszła, klucz zabrała. A ten do mnie trach! I uderzył mnie raz, drugi raz… Co miałam zrobić? Stasiek, to służący był, włożył to mięso na wóz. A Ratkowskiej kazali na drugi dzień przyjść do żandarmerii, ale że to była wdowa i starsza kobieta już, darowali jej. Zapłaciła coś kary. To nauczycielka widocznie zaszpiclowała. I ta nauczycielka tylko taką torbę przyniosła, pewnie tego mięsa jej dali.
historia dziewiąta
Marianna Podgórska Wysłuchali: Stella Sviridenko, Piotr Tesz Spisały i opracowały: Monika Maciejewska, Renata Frątczak Pamięta pani Niemców z czasów wojny? Leśniczy, Niemiec, u którego pracowałam, to był niedobry taki. Jego żona tak, to była dobra kobita. Jak nas zabrali, zwolnili z tej pracy i kopali my takie okopy w lesie. To musieliśmy kopać głębokie takie, pięć metrów szerokości. Raz on zawołał kilka osób do gabinetu. I my słyszymy trzask, trzask, że bije ich. Były tam dwie dziewczyny i jeden chłopak. Jak on ich bił, to oni zaczęli płakać. A drzwi przekręcił na klucz. A ta jego żona wpadła na ten korytarz, stanęła, usłyszała i mówi: „Wy tak tutaj stoicie, co on tam wytwarza?!”. A my wszyscy: „To jest pan leśniczy, to mu jest wolno”.
71
„Co?! Wolno?!” – dobrze umiała po polsku. „Wolno bić?!” – mówi – „Nie wolno bić!”. No to co my zrobimy, przecież drzwi zamknięte na klucz. Ona tak spojrzała i mówi: „Przecież nas tutaj jest nas ze dwudziestu. Buchniemy tutaj w drzwi i wyłamiemy”. I tak zrobilim. I on później taki wściekły był. A ona mówi: „Wściekaj się, wściekaj. A wy idźcie sobie teraz do domu”. No to, żeśmy nie wiedzieli jak jej dziękować. On zginął, ale nie wiem gdzie, a ona wyjechała gdzieś. Może do Niemiec? U nas na Krzewencie było paru Niemców, to ich zabrali na gospodarki duże. Tak, że żadnego Niemca nie było, tylko dojeżdżali z Duninowa. Żandarmeria się nazywali. To na koniach dojeżdżali. Raz w miesiącu, dwa razy i tak przyjeżdżali. Jak nikt nic nie doniósł, to było dobrze. Ludzie są różni. Jak ktoś tam doniósł, jak wpadli, to tak przewrócili w mieszkaniu od A do Z! Wszyściusieńko! Ja miałam szwagra, co był szewcem. Jak oni tak na koniach jechali wierzchem i im się te lejce zerwały, to oni przychodzili, on im pozaszywał i było dobrze. A później ktoś doniósł, że kupował towar i robił buty. No musiał jakoś życie ratować. Chował się u nas, u teściów. To jak przyjechali tam do nas, to tak przewrócili wszystko, że nie wiem. A u nas nic nie było, bo nic nie schował. A jego zabrali później. Jak Ruskie weszli, to go puścili.
72
Czy wie Pani, kim byli Niemcy „w żółtych spodniach”? Tak, to nazywali gestapo. To byli najgorsi. Jak pilnowali ludzi na tych okopach, to najgorsze to byli Junger. Bo to byli takie po 17,
po 16 lat, co nie byli jeszcze zdolni, żeby ich wziąć do wojska. To byli surowi, ale żeby tak pobić, to nie. Jak człowiek był na tych okopach i coś wyznaczyli, to człowiek tyle pracował, żeby to zrobić, bo się bał, żeby nie dostać bicia. Miała Pani przyjaciół Niemców przed wojną? Na tych, co mieszkali na Krzewencie, to nie mogę narzekać. Tylko ten jeden leśniczy, co był taki niedobry. Przed wojną, jak mieszkali Niemcy, to nie było żadnej krzywdy, nie było wyróżnienia. Czy wielu ludzi przesiedlono w czasie wojny? Tutaj z Rakutowa, to powysiedlali. Tutaj prawie same Niemcy byli. A Polacy, co takie biedniejsze się zostały, to po trzy, po cztery rodziny do jednego domu wpychali. Pamięta pani Żydów sprzed wojny? Na Krzewencie nie było Żydów. A w Kowalu to każdy sklep żydowski był. Przed wojną to żaden Polak nie miał sklepu. Żydzi mieli materiały, było wszystkiego przed wojną, tylko nie było za co kupić. Tu jest też żydowski kierholm. Tu wszystko do krzyża, to było żydowskie. Pamięta pani żydowskie ceremonie pogrzebowe? No, oni obchodzili tam jakieś, ale tego to ja nie wiem. Jak ja chodziłam na nauki, to chowali, tylko nie wiem, czy to był Żyd, czy Żydówka. To do tego nas nie dopuścili. Jak jest ten kierholm żydowski, to myśmy
tam chodzili z Krzewenta na nauki przez łąki. To akurat spuszczali go do grobu. To jak grób był taki długi, to tylko pamiętam, że posadzili go tak, że siedział i był w białe prześcieradło owinięty. Jak oni go tam później zasypywali, to też nie wiem, bo nas później wygnali. A ceremonie pogrzebowe na cmentarzu ewangelickim? Pamiętam, ale to już po wojnie. Pięćdziesiąt trzy lata minęły jak chowali tutaj Niemca. Powiesił się, a z jakiej racji się powiesił, to też nie wiem. Później to jeszcze było trochę Niemców, a później, a to się porozjeżdżali, a to poumierali. Pastor był tutaj, jak go chowali. I od tego momentu nie chowali tu nikogo. I był zaniedbany całkiem ten cmentarz, ale na wszystkich świętych, to tu w Kowalu jeszcze mieszkał Niemiec, nazywał się Petzel, to przychodził i często palili tutaj lampki. Pamięta pani jak wyglądał cmentarz w Leonowie? Rakutowie? W Leonowie to nie byłam. Lepiej wyglądał, bo tych drzew nie było, te pomniki jeszcze były świeżo postawione. Minęło tyle lat i nikt o to nie dbał, to zarosło. Po wojnie to jeszcze przyjechali skądś ci Niemcy, na ten cmentarz zajrzeć przyjechali, to pomnika świeżego już nie stawiali, tylko ten grób obczyścili. A tam gdzie Żydów chowali, to całkiem zarośnięte. Nie wiem, czy tam jest jakiś grób teraz. Co pani sądzi o tym, że młodzi ludzie różnych narodowości sprzątają te cmen-
tarze? Przecież to takie ludzie byli jak i my. Przecież ten co poszedł na wojnę, to nie poszedł z chęci, on z musu poszedł. Pamiętam pogrzeb. Jak tu ten pastor, to się modlił po polsku, bo to już było po wojnie, a przed wojną, to nie byłam na pogrzebie żadnym. I mówił: „My go [zmarłego] sądzić nie będziem, Pan Bóg u góry to go osądzi, on wszystkich nas osądzi. Wyróżnienia nie ma. Jesteśmy wszyscy jednego Boga. Więcej Bogów nie ma”. historia dziesiąta
Szymon Seroczyński Wysłuchali: Krystian Strauss i Piotr Tesz Spisała: Monika Maciejewska Opracowała: Renata Frątczak
Czy wielu Żydów mieszkało w Kowalu przed wojną? Żydów to było pełno. Oni mówili: „Nasze kamienice, wasze ulice”, ale dobre Żydki byli. Nie oszukali. Żydy mieli w Kowalu piekarnie, mieli sklepiki rozmaite i to najtańsze, bo oni mieli znajomości cholerne. Gdzieś tam sprowadzali po tańszej cenie. U nich zawsze można było taniej kupić jak w Polsusie. Także tak było, że oni opano-
73
wali te sklepy. No to później było krzyczane, że „Nie kupuj u Żyda, bo będzie bida”. (...) Piechotków było ze trzech, a jeden to miał olejarnię. Tu było więcej Żydów jak Polaków w mieście. Mnie to nie przeszkadzało. Tu chodziłem do szkoły, tu [w Rakutowie] były cztery odziały. Do piątej, do szóstej chodziłem do Kowala. I chodzilim do bożnicy ich podpatrywać, jak oni tam się modlą. (...) jak oni krzyczeli! Tam taki chabasior był jeden. Filozof. To on tak się wciurnił, że nie było widać go. Dwóch się modliło, przywiązywali się tymi habitami do podłogi i tam kiwają i modlą się, a my się śmiejemy. Nie robiłem tego ze złości, czy tam, żeby ich pokrzywdzić. Byłem wydyscyplinowany. Jak bym tak miał przyjść do matki i powiedzieć, że podpatrywałem Żydów... zbrodnia jak cholera! No to ten chabasior powiadał: „Już dosyć, już dosyć się namodliłeś, chodź tutaj zrzuć ten habit”. Babę miał, pannę miał. Ściągnął jej portki, dupę pokazał. Jak tamci zobaczyli, to chabasioka wygonili z jakimiś baciorami, patykami. Ci co byli w tych habitach to nie, bo oni byli przywiązani, wbici jakoś, przymocowani. Wygonili panie. U Żydów porządek był. Ale żeby tam tłukli się, żeby go tam zabili, żeby go tam pokaleczyli... doprowadzali do porządku. Każdy strzeże swojej wiary.
74
Co się stało z synagogą w Kowalu? Przerobili to na stolarnię. Teraz stolarni tam nie ma. To było naprawdę paskudne, bo z bożnicy stolarnię zrobili, a przecież Żydy jeszcze tu żyli, tu umierali.
Co się stało z okolicznymi Żydami w czasie wojny? Czy Polacy pomagali Żydom? Słyszałem z opowiadania, że tutaj byli tacy, co dobrze im gadali, dobrze stronili, że ich wyprowadzą, że tam, że tego, i że może jakoś zaczarują, że ich wezmą za Polaków, że ich ocalą. A tu tymczasem ze złota ich obrali, Polaki. Ale to jest poza marginesem, ja tam tego nie wiem, tak było słychać. I tu w Gostyniu było getto i tam ich trzymali, i pomału obrabiali, ale tego to nie mogę stwierdzić, bo nie brałem w tym udziału. I nie widziałem nawet, tylko słychać tu było, kilku tak się dorobiło. (...) Oni mówili, że tylko na razie takie getta robią, takie małe. I tam kombinują, tu rewizja tam coś, żeby te Niemcy tutaj jak najwięcej nadrapali. Krótko byli. Może tydzień, może półtora. Wywalili w wagon w Gostynie na stacji i tam ich trzymali. I tam gdzieś ich pchali, ale tego to ja nie wiem, tylko tak słyszałem. Podobno jak ich wywalili do getta, kazali się rozbierać. Tam w Sochaczewie, gdzie te getta były. Tory kolejowe szły do tych obozów i tam im dopiero czystkę zrobili. Tam ich tak zbidowali, że skóra i nogi, jak się widzi w telewizji. Jak wyglądała ucieczka Niemców w 1945 roku? Ja uciekałem z Niemcami do Odry. Uciekłbym za Odrę, ale most zerwali. To było tak, że to było w styczniu. Już w grudniu budy szykowali. Kazane mieli szykować budy z wozów i drugi wozik mały do owsa, do paszy. Naprzód wzięli tych knechtów, służbę, wywalili gongi na spód, żeby nie uciekli, żeby nie wyemigrowali od nich.
No i trzeba było jechać z nimi. My tu dojeżdżamy do Odry, a tam czołg na łące i wychodzi w białym kombinezonie Niemiec, a tu szosą idzie 5 rzędów żelaźnioków, tak że ciasno jak cholera. I ten żołnierz mówi: „Dajcie mi drogę”. A tam wychodzi Brauze, Volksdeutsch. Może inaczej, ale tak mi się zdaje. On miał trzech synów i dwiema furmankami był i mówi: „Gdzie ci dam drogę, gdzie pojedziesz”, a ten pistolet wyjął, i bach, go zastrzelił. Wzięli go chłopaki na wóz wsadzili, a ten tym czołgiem przejechał po tych wozach. Samym środkiem szosy, niektórych przygniótł, niektórych zepchnął i jechał sobie. historia jedenasta
Zofia Rudzińska
Wysłuchały: Joanna Paduszyńska, Małgorzata Ratkowska Spisała: Hanna Stolarska Opracowała: Renata Frątczak
Czy pamięta Pani pogrzeby na cmentarzu ewangelickim? Jak przyjeżdżał pastor - to z Chodcza, nie z Włocławka, jak były pogrzeby, mowa była w języku polskim, modlitwa Unser Vater
w języku niemieckim, ale te przemówienia były w języku polskim. Nie pamiętam, żeby kiedy było w języku niemieckim, tylko w języku polskim. Nawet jeden wyznania ewangelickiego leży na naszym cmentarzu, bo ten cmentarz już był, że tak powiem, nieczynny. Czy chodziła Pani do szkoły z Niemcami i Żydami? Jak wyglądały wspólne lekcje i wzajemne relacje? Ewangelicy, jak była lekcja religii i miał ksiądz, zostawali. Pytani nie byli, stopni nie mieli z religii. A wyznania mojżeszowego nie byli na religii, ale czy to było przez naszego księdza, czy przez rabina, to nie wiem. Do siódmej klasy to trójka Peclów ze mną chodziła – Ania, Otto – bliźnięta i Halina. Nawet najstarsza z Peclów – Izabela, to wyszła za Polaka i dlatego oni zostali. Jestem tym zgorszona, dlaczego tych, którzy tu byli urodzeni, wychowani, zmuszono, żeby opuszczali swoje, że tak powiem rodzinne strony, a jechali tam. Jak w czasie wojny układały się stosunki z miejscowymi Niemcami? Czy Niemcy pomagali Polakom? Był taki Schuman, co Volkslistę podpisał. Po wojnie byłam na rehabilitacji Schumana, to świadków było, nie wiem kto by ich policzył. I śp. Stoczyński i Markiewicz powiedzieli - myśmy go prosili, żeby on podpisał listę, bo on dużo ludziom pomógł. Gdyby nie Schuman to by Terpiński, mój szwagier, to by karę śmierci dostał… bo świniaka zabił za okupacji. Jak ja byłam na tej sprawie, to Franek, syn Schumana
75
nie zeznawał, bo Franek już nie żył wtedy. Franek przed wojną służył w tej kompanii przy prezydencie, co jest ta honorowa. Zeznawał ten człowiek, który złamał Frankowi nogę. Franek, żeby nie iść do wojska niemieckiego, to jakoś tą nogę oparł w stodole i ten go rzucił jakąś kłodą i złamał mu nogę. Staszek, drugi syn, z kolei, coś tam pił, żeby nie iść do wojska. W czterdziestym piątym roku zmarł Stasiek. Był chyba mój rocznik, czy może rok starszy. A Józef, trzeci syn służył w wojsku. Potem ich wojsko amerykańskie odbiło, ale Józef wrócił do Rakutowa. Z Kowala to byli wszyscy po prostu za Schumanem i ja też między innymi byłam świadkiem.. Z Rakutowa to raczej mało mieli przyjaciół. Nie pamiętam, jak się nazywał Niemiec, u którego pracowała taka panna Kamińska Helena i miała sztandar straży. Przecież ten sztandar to waży… jest olbrzymi, to jest najpiękniejszy sztandar z całej procesji, że tak bym powiedziała. I ona myślała, że tej Niemki nie ma i ten sztandar… wietrzyła. I ta Niemka to zobaczyła i mówi: „Hela, co ty zrobiłaś? Prędko schowaj, żeby nikt nie widział”. No przecież ona by dostała karę śmierci też wtedy.
76
A Peclowa? Nie było tygodnia, żeby ona nie była na żandarmerii, żeby ludziom pomóc. Ile tam u niej było ludzi zarejestrowanych, co w ogóle nie byli potrzebni, nie pracowali. Ona była wdową, bo jej mąż to zginął, ale ona prowadziła ten sklep i te pięcioro dzieci wychowywała. Tylko oni po wojnie w Kowalu zostali - rodzina Peclów. Bo najstarsza wyszła za mąż za Polaka
Kałętkiewicza tylko dlatego, żeby zostać. Ona leży tu pochowana na naszym cmentarzu w Kowalu. Pani Walter miała piekarnię. Dużo Polaków, ile mogła, tyle zarejestrowała u siebie. Jeszcze powiem, jak pomogła nauczycielce Krygielowej, bo w listopadzie czy to w październiku było, Niemcy powiedzieli: „Zjazd nauczycieli we Włocławku, bo będzie nowy sposób nauczania. Nowe instrukcje dostaną. Wszyscy nauczyciele zjazd w Włocławku.” No więc jechali, a Walterowa mówi: „Helena, chodź dam ci coś do zjedzenia”. Helena weszła, a Walterowa mówi: „Nie wychodź, bo możesz nie wrócić”. Przetrzymała ją i potem poszła do Blankiewicza. To był Polak, lekarz i mówi, że chce coś, żeby na podskok temperatury było, bo ukryła nauczycielkę i chce powiedzieć, że jest chora i nie mogła jechać. Blankiewicz coś tam dał i jak do jej domu, Niemcy przyszli zapytać, dlaczego się nie stawiła, to Helena Krygielowa miała ponad czterdzieści temperatury. I potem jak weszli Rosjanie, to Krygielowa pierwsza otworzyła tu szkołę. Księdza To ocaliła Walterowa, Brychowa i Peclowa. Był wtedy proboszczem ksiądz Małkiewicz, prefektem ksiądz Perczak i ksiądz Domagała. I jak ten pierwszy front wszedł, Wermacht, i plebanie zajęli, bo na noc musieli gdzieś być, to księży internowali na pocztę, całą trójkę. Peclowa była wdową, ale Walterowa miała męża i Brychowa miała. Mężczyźni nie poszli, bo się bali wojska i poszła Brychowa, Walterowa i Peclowa. I poprosili, by tych księży wypuszczono i księża mieszkali bez przerwy na plebani.
Piper dużo dobrego zrobił. Mój jeden brat zginął bez wieści i Niemcy go szukali. Mój ojciec umarł w 41 roku. Przyszedł z Rakutowa, chyba Kitzman, że ojca nie wolno w domu trzymać, tylko do kaplicy. Tam były szczury, tam były graty, takie różne. I ja się czułam pokrzywdzona. Poszłam wtedy do Pipra i go poprosiłam o pomoc. No i Piper to zrobił, że ojciec leżał te trzy dni w domu, a księży już wtedy nie było naszych. Leżał te trzy dni w domu, ale wartę „żółtki” zmieniali, bo oni uważali, że brat wtedy przyjdzie. No to, co ja doświadczyłam od Pipra. Monstrancję przechował Piper. Sztandar straży kowalskiej Piper przechował. Bardzo dużo ludzi ocalił i Piotrowscy też mieli zabitego świniaka, ktoś tam doniósł i też Piper ich ocalił, bo poszedł na żandarmerię, a tak to kara śmierci była przecież za to. Piper też miał nieprzyjemności. Gucio Rozyn to groźny był, ale dwie osoby ocalił, co ja wiem. A tę co uderzył, to było już pod koniec chyba wojny i wtedy wrony, gawrony, te młode z gniazd wybierali, do rady żołnierzy to szło, no na obiady, że tak powiem. I on poszedł do takiej Gliszczyńskiej, żeby dwóch synków poszło i na te drzewa, wybierali te młode ptaki. A ona powiedziała coś tam, bo była z nim na per ty – Guciu, zaczęła tam z nim i on ją uderzył i ona na drugi dzień zmarła. Był bardzo groźny, nikt o nim dobrego zdania nie miał. Ja byłam na gestapo w sprawie brata kilka razy wzywana do Włocławka. I żeby chociaż raz mnie uderzyli, też mnie nie uderzyli. No to jest różnie, ale zabijać
też zabijali, przecież ile ludzi zginęło... historia dwunasta
Jutta Dennerlein
Wysłuchał, spisał i opracował: Piotr Tesz
Kiedy dowiedziała się Pani, że Pani rodzice urodzili się w Polsce? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Chodzi tu jedynie o moją mamę, mój ojciec pochodzi z okolic miasta Bayreuth. Już od dzieciństwa wiedziałam, że mama pochodzi z okolic Polski, tyle, że myślałam, iż chodzi o tereny nazywane Prusami Wschodnimi, tereny, które wcześniej należały do Niemiec. Dokładniejszą wiedzę zdobyłam w wieku mniej więcej 14 lat, kiedy mama wspomniała, że urodziła się w miejscowości Schroettersburg, nie podając jednak polskiego odpowiednika tej nazwy. Gdy miałam 25 lat, zaczęłam szukać Schroettersburga na starych mapach, ale nigdzie nie mogłam znaleźć. Schroettersburg to bowiem niemiecka nazwa Płocka w okresie okupacji. Ciotka z kolei opowiedziała, że pracowała jako organistka w parafii ewangelicko-augsburskiej w Litzmannstadt. I znowu podobna sytuacja - gdzie leży Litzmannstadt? Później dowiedziałam się, iż to nazwa miasta nazywanego dzisiaj
77
78
przez Niemców Lodz, czyli Łódź. Zrozumiałam, że gdy pytam Polaków o Lodz, oni nie wiedzą o jaką miejscowość chodzi, ale to wszystko przyszło znacznie później. W zasadzie więc zawsze wiedziałam, że mama pochodzi z okolic Polski, ale bardziej szczegółowo się o tym nigdy nie mówiło. Dopiero po jej śmierci, która miała miejsce już ponad 20 lat temu, razem z moim rodzeństwem postanowiliśmy dowiedzieć się czegoś o okolicach, w jakich się wychowała. I dlatego musieliśmy wiedzieć, gdzie leżał Schroettersburg, czy Waldrode - po polsku Gostynin. Na szczęście w Monachium jest archiwum, w którym jest wiele starych map Europy ŚrodkowoWschodniej, wśród których mogłam szukać i przygotować się do mojego pierwszego wyjazdu do Polski, który nastąpił w 2001 r. Tak więc dokładne miejsce urodzenia matki poznałam w 2001 r., w wieku 41 lat. (...) Niestety, przegapiłam możliwość zrobienia tego wcześniej. W czasie moich studiów między 1982 a 1983 r. - to był bardzo interesujący czas dla Polski z powodu ruchu „Solidarność”, a ja studiowałam politologię i matematykę, mój kierunek organizował wycieczkę do Polski. Były także zajęcia nauki języka polskiego, ale choć wiedziałam, że moja mama pochodzi z okolic Polski, to dla mnie istniał negatywny stereotyp państw bloku wschodniego i nie chciałam jechać. Było to też może spowodowane faktem, że w domu nie mówiło się o Polsce, czego później bardzo żałowałam. Wypominam sobie, że mogłam nauczyć się polskiego i zobaczyć kraj. (...) Czyli istniało swego rodzaju tabu?
Tak, zgadza się. Być może było to spowodowane przez mojego ojca, który nie chciał by szerzej o tym opowiadać. Przyczyną może być też to, o czym już mówiłam, czyli iż młodzi ludzie, którzy wyjechali, nie chcieli wracać do starych historii, bo mieli przed sobą nowe życie. Założyli już swoje rodziny, mieli dzieci i interesowały ich inne rzeczy. Często młodzi ludzie zakładający rodziny, mający wiele spraw na głowie, nie interesują się historią. Zainteresowanie genealogią przychodzi przeważnie później. Jest jeszcze trzecie tabu, o którym chciałabym opowiedzieć. Uważam za bardzo interesujące to, co zauważyłam u rodzin, z którymi utrzymuję kontakt mailowy, że cały czas używają niemieckich nazw. Istnieje kilka miejscowości, na przykład Białobrzegi, gdzie urodził się mój dziadek, na które nie ma niemieckiej nazwy, a nie… przepraszam była nazwa Petersdorf, ale ta nazwa nie była wykorzystywana, ale używano nazw jak Schroettersburg albo Baldrode, Litzmanstadt... Gdy przeczytałam trochę o polskiej historii, zrozumiałam, że często były to bardzo głupie nazwy nadane przez ludzi niepochodzących z danych terenów, a chcących by brzmiały one jak najbardziej niemiecko. Na przykład miejscowość Nagodów nazywała się wcześniej Nagold, bo osadnicy z Prus Wschodnich, którzy tam zamieszkali, pochodzili z Wirtembergii, właśnie ze wsi Nagold, koło Stuttgartu. Naziści wymyślili dla Nagodowa jeszcze inną nazwę, bo nie znali historii tych terenów. Inny przykład to Nowe Boryszewo. Część Boryszewa została kiedyś sprze-
dana i przemianowana na Nowe Boryszewo. Naziści nie wzięli pod uwagę historycznego związku tych dwóch wsi i jedną z nich nazwali Tiefenbach, a drugą kompletnie inaczej. Po zauważeniu tego wszystkiego zaczęłam się zastanawiać, dlaczego większość uciekinierów z tych terenów, chociaż nie była nazistami, wciąż używała niemieckich nazw miejscowości. Wyjaśnieniem było dla mnie zrozumienie, jak mało lubiani byli w Niemczech ludzie z tych obszarów. Niemcy były po wojnie w dużej części zbombardowane, gospodarka zniszczona, ludzie mieli problemy z przeżyciem, ze znalezieniem jedzenia, z opałem w czasie zimy, a jeszcze doszli do tego uchodźcy. Uchodźcy z tych terenów mieli małe gospodarstwa, ale na tyle duże, że mogli przeżyć, mieli problemy z dialektem i w tamtym czasie musieli czuć się źle; myślę, że część z nich czuła się niepotrzebna, nieszczęśliwa i chciała wrócić. Dlatego używanie zmienionych nazw miejscowości było pokazaniem wobec Niemców z tak zwanej Rzeszy, z Republiki Federalnej Niemiec, że mają prawo przebywania w Niemczech, bo mieszkali w miejscach, które były w jakichś sposób niemieckie. W Niemczech trudno wytłumaczyć ludziom i wielu do dziś nie wie, że poza Prusami Zachodnimi i Wschodnimi, czy Śląskiem były również inne regiony, w których mieszkała ludność niemieckiego pochodzenia, która z powodu działalności nazistów i drugiej wojny światowej została zmuszona do opuszczenia Polski. Myślę więc, że szczególnie Niemcy mieszkający wcześniej nad Wisłą, między Włocławkiem a Warszawą, z miej-
scowości takich jak Kowal czy Gostynin, mieli potrzebę wytłumaczenia dlaczego oni, pochodzący z części Polski, która niekoniecznie była niemiecka, mogli stać się kolejnymi uchodźcami w Niemczech. Prawdopodobnie dlatego świadomie używano tych niemieckich nazw, choć podchodzono do nich sceptycznie. Większość starszych mieszkańców nigdy nie używała nazwy Schroettersburg, mówiła Płock. Myślę, że było bardzo ważne udowodnienie, że się jest Niemcem, bo jeśli ktoś pochodzi z miejscowości Białobrzegi, to inni nie rozumieją, co robisz w Niemczech. Podobnie z nazwiskami, jest wielu Niemców z polskimi nazwiskami, np. Bąkowski. Powiedziała Pani, że Niemcy byli szczęśliwi mogąc wyjechać z Kujaw. Chodzi o generację mojej matki, która miała 17-18 lat w czasie rozpoczęcia wojny, a musiała uciekać, gdy miała 24 lata. Rodzina dziadka liczyła wiele osób, które musiały pracować na innych gospodarstwach, bo nie było dla nich miejsca. Miejscowość, w której mieszkali, do dziś znajduje się na uboczu, z dala od szosy, nie było elektryczności, wodę czerpano ze studni; były to warunki, które w 1945 r. uchodziły za dość prymitywne. Gdy więc przybyli do miasta lub chociaż wsi, w której był prąd, uchodziło to już za pewien luksus i nie mieli rozterek żeby opuścić swe dotychczasowe warunki. W porównaniu do innych, nie wahali się opuścić tych terenów, bo mieszkali w naprawdę opuszczonej miejscowości.
79
80
Czy dużo Niemców z tego regionu było równie biednych? Byłam niedawno w filii Federalnego Archiwum w Bayreuth. Zawiera ona akta dotyczące rekompensat od rządu RFN dla swych obywateli za wypędzenia (tzw. Lastenausgleich), są tam dane o wypłatach dla powojennych uchodźców. W tych aktach można wyczytać o wielkości pomocy, ale nie można sprawdzać indywidualnych danych, gdy nie jest się spokrewnionym z daną osobą. Ja wyczytałam tam dane mojego dziadka. Poza tym są też akta o właścicielach gospodarstw. Stworzyły je komisje złożone z ludzi mieszkających dawniej na danych terenach. Zgromadzono tam dane o wielkości gospodarstw, jakości gleby i podobnych parametrach, które już są publicznie dostępne. Byłam bardzo zaskoczona, że gospodarstwo mojego dziadka, które miało 14 ha, zaliczało się już do dużych gospodarstw w okolicy. Były bowiem gospodarstwa Niemców, które liczyły wyraźnie mniej. 14 ha starczało w tamtych czasach by móc wyżywić relatywnie dużą rodzinę, ale zastanawiam się, jak żyli ludzie z gospodarstw 5-hektarowych, a byli też ludzie, którzy w wyniku podziałów spadkowych mieli po 1,5 ha. Było to zdecydowanie za mało, by móc samemu przeżyć i ludzie musieli podejmować inne prace, tylko że w takim wiejskim otoczeniu nie było innej pracy poza pracą na roli. Dlatego myślę, że niemieccy rolnicy w tych okolicach nie byli bogaci. Były wyjątki, kiedy mieli po 20, 25, 30 ha, ale były to rodziny, który osiedliły się tutaj bardzo wcześnie i powiększały majątek po-
przez małżeństwa. Pogląd, że Niemcy z tych terenów posiadali wiele ziemi nie jest zgodny z prawdą. Duże majątki mieli Niemcy z Prus Wschodnich i w dużej części Prus Zachodnich, bo mieszkali tam junkrzy z wielkimi posiadłościami i wielkimi domami, czyli drobna szlachta, która miała do dyspozycji wiele pracujących dla nich ludzi, którym trzeba było też sporo płacić. Rolni kom trzeba było dać ziemię i miejsce do spania, ale koniec końców nie dostawali wiele i w ten sposób można było gospodarować wielkimi majątkami. Nie można zapominać, że do końca pierwszej wojny światowej hodowano tam wiele koni, ponieważ wojsko potrzebowało i zużywało wiele koni, a dla junkrów był to lukratywny interes. Tym, którzy dalej hodowali konie po pierwszej wojnie światowej szło już znacznie gorzej, bo wojsko miało już czołgi i samochody. Ciekawym przykładem jest fakt, że w 1933 r. rząd Rzeszy zaczął kierować do nich masową pomoc finansową, aby nie splajtowały. Były bowiem potrzebne ze względów politycznych, aby pokazać, że tu znajdują się wielkie niemieckie posiadłości i myślę, że takie rzeczy jeszcze pozostają w pamięci Polaków, ale mają one związek ze stosunkami, jakie panowały w Prusach Wschodnich, Zachodnich czy na Śląsku, a nie z warunkami jakie były tutaj, gdzie więk-szość niemieckich rolników miała naprawdę małe gospodarstwa. Być może zdarzali się rolnicy z większymi majątkami, ale to byli rolnicy, którzy sami zarządzali swoim majątkiem, a nie właściciele ziemscy, którzy mieli wielu pracowników i maszyny. To byli rolnicy
z niewielką ilością ziem, podobnie jak reszta społeczeństwa, jak Polacy. Myślę, że ich status społeczny nie różnił się znacznie i z opowieści mojej ciotki wiem, że moja rodzina żyła w dobrych stosunkach z polskimi sąsiadami rolnikami, bo nie było powodów do zazdroszczenia, że jeden miał więcej od drugiego. Tutaj stereotyp nie miał racji. (...) Wie Pani już dużo o rodzinie swojej matki? Tak. W porównaniu do innych niemieckich rodzin, gdzie łatwo można prześledzić historię, bo większość mieszkała w jednej miejscowości, tutaj jest trochę trudniej, ponieważ trzeba przejrzeć wiele katolickich ksiąg parafialnych i rodzina to nie tylko rodzina dziadka, pradziadka lub prapra dziadka, ale chodzi też o inne osoby, tzn. chodzi o różne generacje, każdy pochodzi z innych okolic, każda rodzina jest w innej księdze parafialnej, bo mieszkała w innej parafii. Jest to więc bardzo trudna droga do historii. Mój pradziadek przybył kiedyś do Białobrzegów i historię tej rodziny mogłam prześledzić od 1750 r., czyli od roku gdy zaczęto pisać księgi parafialne, dalej już nic nie wiem. Doszłam do 1750 r. i żyjącej w tamtym czasie rodziny Jaaps, czy też Joops. Wiem tylko, że nazwisko Jaaps może pochodzić od Jacobs lub Jacobson i że to nazwisko niderlandzkich menonitów, tzn. że pochodzą albo z okolic Gdańska, czy mieszkali gdzieś nad Wisłą, albo pochodzą od Niemców z okolic Brandenburgii. Ale pewna mogę być tylko danych od 1750r., a później jest naprawdę trudno. Później w katolickich księgach są tylko naz-
wiska, tzn. jakichś Heinrich ożenił się z Anną Sommerfeld, ale nie ma nic o rodzicach, o ich datach urodzenia, czyli wszystko jest bardzo spartańskie. Jest inny ciekawy podział w rodzinie mojej babci, część rodziny pochodzi z Wirtembergii i nazywali się Zuengel. Mieszkali w okolicach Stuttgartu, ale przybyli tam ze Szwajcarii. Byli kalwinistami, którzy musieli się przenieść ze względu na wiarę i przybyli do Wirtembergii, gdzie rozwijało się osadnictwo i mieszkali tam do XVII wieku, a część z nich mieszka tam do dziś. Jeden z tych Zuendlów miał dziecko z córką wieśniaka, która nie była zamężna, a potem ojciec tego Zuendla wyjechał z częścią rodziny do Ameryki, a młody Zuendel z córką wieśniaka, którą poślubił, powędrował do Polski. Christian Zuendel, który wyjechał do Polski to właśnie jeden z moich przodków. (...) Czy Niemcy, którzy przybywali w te okolice byli katolikami, czy protestantami? Należy dokonać podziałów. Menonitów najlepiej nazwać anabaptystami, ponieważ to pojęcie obejmuje wiele grup, bo byli fryzowie, anabaptyści, reformowani… Menonici nie byli ani ewangelikami, ani katolikami, bo mieli naprawdę własną wiarę i przybyli na te tereny między innymi dlatego by móc ją praktykować. W umowach można przeczytać, że mieli prawo zgromadzeń, ale nie mogli budować własnego kościoła. Dlatego też budowano tu domy modlitewne z wieżyczkami, które właściwie były zwykłymi domami. Później większość z nich wyjechała, bo nie chciała
81
82
świadczyć służby wojskowej dla Prus, była też ustawa zabraniająca im nabywania ziemi, bo Prusacy nie chcieli mieć więcej menonitów, którzy nie służyliby w wojsku. Była także grupa ludzi, którzy początkowo byli anabaptystami, ale w czasie pobytu w Prusach, czy też w Meklenburgii lub na innym niemieckim obszarze zmienili wiarę na luterańską, ponieważ są to podobne wyznania. Sądzę, że anabaptystom łatwiej było zmienić wyznanie na luterańskie niż na katolickie. W momencie gdy tu przybyli, byli luteranami, ale w okolicy nie było żadnego luterańskiego kościoła. Trzeba pamiętać, że wszystkie luterańskie kościoły, zarówno ten w Płocku, jak i we Włocławku, pojawiły się wraz z Prusakami. W Płocku był klasztor karmelitanów i został zamieniony na ewangelicki kościół, a wiara luterańska zaczęła dopiero wtedy być szerzona. Osadnicy pochodzący z Nagold koło Stuttgartu również byli ewangelikami. Byli jednak również ludzie z innych regionów, jak ze Śląska, Palatynatu i z Bawarii. Wśród pruskich osadników znajdowało się więc dużo ewangelików, ale i katolików. Co zachowało się na terenie Polski, to fakt, że niemieccy katolicy, w porównaniu do ewangelików, uczestniczyli we wspólnych mszach. Msze, tak czy siak, odbywały się po łacinie, zarówno w Niemczech, jak i w Polsce, więc łatwiej było w nich uczestniczyć. Nieprawdą jest to, o czym pisano między 1930 a 1938 rokiem, że Niemcy to tylko protestantyzm i często spotykałam się w Polsce z opinią, że wszyscy Niemcy to protestanci, ale nie ma to w ogóle związku z rzeczywistością.
Istnieje podział na Północ i Południe, który jest związany z historią. Po wojnie trzydziestoletniej każdy niemiecki władca mógł wybrać wyznanie, jakie będzie panować w jego państwie, dlatego np. na Północy mieszkańcy są przeważnie protestantami, a na Południu, tzn. w Szwabii, Bawarii czy w Austrii to niemal wyłącznie katolicy. Niemcy, którzy przybywali do Polski, byli zarówno anabaptystami, jak ewangelikami i protestantami. W genealogii chodzi więc także o cmentarze, o ochronę dziedzictwa kulturowego? W ścisłym sensie pojęcia to nie jest część genealogii, bo genealogia to tylko badanie historii rodziny. To nie jest mój główny temat. Projekt z cmentarzami wyraźnie mi pokazał, że niemieckie cmentarze nie są odwiedzane nawet przez potomków ludzi tam leżących. Znam niemieckich potomków osadników w Polsce, którzy byli wielokrotnie w Nowym Boryszewie, żeby zobaczyć jak teraz wygląda, ale nigdy nie byli na tutejszym cmentarzu, bo w ogóle nie wiedzieli, że tutaj jest cmentarz. Dla genealogii jest to interesujące, gdy są napisy nagrobkowe, gdzie zapisano imię i nazwisko, datę urodzenia i śmierci, czyli informacje, których szuka się w genealogii. Jednak zainteresowanie… ten projekt z cmentarzami nie ma nic wspólnego z genealogią. Chodzi o ochronę dziedzictwa kulturowego, ale jak zrozumiałam, w Polsce istnieje poza tym potrzeba związana z pewnym wstydem gmin, w jak tragicznym stanie znalazły się te cmentarze. Jest wielu ludzi, którzy chętnie by tam coś zrobili,
ale albo nie ma nikogo w gminie, kto czułby się za to odpowiedzialny, albo mówią, że to za drogie, albo są używane jako wysypiska śmieci, a największy problem cmentarzy to moim zdaniem fakt, że często nie wiadomo do kogo należą. Nie wiadomo kto jest właścicielem, często mają też prywatnych właścicieli, często właścicielem jest gmina, ale gmina była wcześniej związkiem sąsiadów o tym samym wyznaniu, którzy budowali kościoły i potrzebowali cmentarzy dla pochówku dzieci, które umierały. Później powstały gminy o politycznym charakterze, jak np. obejmująca wiele miejscowości gmina Baruchowo i nie wiadomo czy cmentarz należał do Baruchowa, czy do Dębniaków. W miejscach, gdzie mieszkało niewielu Niemców nie ma jasności, do kogo należą cmentarze. Czy panuje ogólna zasada, że wszystko należy do państwa, bo w czasie ich tworzenia wszystko należało do Niemców, czy ktoś kupił teren nie wiedząc, że znajduje się na nim cmentarz? W międzyczasie Polacy znowu stali się dumni z wielokulturowej przeszłości, bo jak zrozumiałam w czasach komunistycznych ten temat nie był lubiany. Myślę, że ludzie z mniejszych miejscowości mogą być dumni z takiego cmentarza, bo to coś wyjątkowego i chętnie by go uporządkowali, ale zatrzymują ich prawne względy, np. gdy nie wiadomo do kogo cmentarz należy. Zauważyłam, że to nie jest sprawa, która nikogo nie interesuje, ale że to wszystko może pójść dalej. Jest wielkie zainteresowanie planami odrestaurowania cmentarzy przez sensowne projekty z udziałem historyków, robi się badania
naukowe historii tych miejsc, jest zainteresowanie wielu kierunków w oczyszczeniu kamieni, albo w kwestiach botaniki. O wyborze środków do czyszczenia decyduje się bowiem dzięki botanice, czyli np. wiedzy jakie drzewa tam rosną, ile mają lat…Dzięki temu można ustalić położenie cmentarzy, na których nagrobki są już niewidoczne. Gdy w Polsce pojawiają się grupy, takie jak tutaj, które interesują się zachowaniem dziedzictwa kulturowego, to niesamowicie wzmacnia mnie w moim projekcie poszukiwaniu nowych miejsc cmentarnych. Projekt z cmentarzami jest w pełni związany z dziedzictwem kulturowym i z mojego punktu widzenia to nie tylko polskie dziedzictwo kulturowe, ale europejskie, bo bez względu czy pochowano tu Holendrów, czy ci ludzie czuli się Holendrami, czy ludzie tu pochowani byli Niemcami z Wirtembergii, czy z Palatynatu, czy np. jak rodzina Zuendlów przybyli do Polski ze Szwajcarii poprzez Wirtembergę, to jest to wielka nauka, jaką szybko wyciągniemy z genealogii, że jest tyle powiązań między europejskimi krajami, że gdyby każdy uprawiał genealogię i wiedział o swoich przodkach, to wojny nie byłyby możliwe, gdyż wszyscy jesteśmy spokrewnieni, blisko spokrewnieni . Jednak jak powiedziałam, genealogia ma z cmentarzami niewiele do czynienia, bo tylko napisy nagrobkowe mogą pomóc w tej dziedzinie, a nie na każdym cmentarzu można je odczytać. Chodzi więc nie tylko o dziedzictwo kulturowe, ale o możliwość współpracy z ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Jest to szalenie ekscytujące doświadczenie,
83
tak jak tutaj, gdy są ludzie z Ukrainy, Rosji… Myślę, że to jest bardzo fajne.
historia trzynasta
Zbigniew Jżmanowski
Wysłuchała i spisała: Hanna Stolarska Opracował: Longin Graczyk
WOJNA [Rodzice] Z pochodzenia prawdopodobnie Polacy, ale to ojciec ma dowód niemiecki Izmanowski. (…) [Niemcy] Ojca wzięli jak wojna już wybuchła., miał 18 lat i jeździł pociągami. (…) Opowiadał jak wieźli do obozu rozmaitego narodu. Wozili do tych lagrów, „tam”, różne narodowości. Opowiadał też, jak już pod koniec wojny, Ruskie nadlecieli samolotami, w parowozie był podest, gdzie Niemiec [maszynista] się schował. A ojciec wyszedł na wierzch i skoczył. To dostał tylko w stopę, a tego Niemca tak posiekało. To już było blisko granicy niemieckiej. Zaraz po wojnie się spotkali. Przeżył i jeden, i drugi. (...) To tak było życie, przeżycia ojca z czasów Niemiec i w ogóle i… jak koniec wojny było, ojciec uciekł do Australii. I z Australii się dopiero po wojnie dostał do Polski. (...)
84
[Wrócił] W czterdziestym… zaraz po wojnie, dwa lata po wojnie. Jak już Ruskie wjechali tam do Niemiec. No to miał okazję uciekać. I akurat się dostał gdzieś, czy pociąg, czy czymś, czy samolotem, nie wiem, tylko że uciekł tam. I z Australii dopiero wrócił, po dwóch czy trzech latach wrócił. Został jego wujek w Niemczech, który zmarł dwa lata temu. O, cały czas był tam. A wszyscy rodzina, no zostali tu w Polsce, a teraz tylko ten wujek został tam w Niemczech do końca. Tam pracował, tam rentę dostał, tam wszystko i w ogóle. Wrócił krótko przed śmiercią do Kowala, akurat brat jego umarł., bo w Kowalu też mieszkał, ale że krótko przed śmiercią wrócił, dwa lata chyba, i wziął po bracie tą żonę. Żona żyje do dziś, ciotka, a on umarł. Mama była z domu Marszał. NIEMCY I POLACY Tu „największy” był Niemiec Kintzel. Siedemdziesiąt mórg miał. Ale pracowali Polacy tam. Podobnież nie był zły dla Polaków. (…) Cała tamta strona to była Niemców [miejscowość Mursk]. (…) I tu jest taki z Włocławka, kupił ziemię, on zawsze stawia tu na każdym grobie lampki i to on tu dba i zawsze zaświeci, a może ma jakieś powiązanie z Niemcami. Bo tak dba o te niemieckie… (...) O właśnie ten Ryske - syn uciekł, a dziadek jest pochowany. August Ryske. To chyba gospodarze byli. Z tego co ja wiem z opowieści, to na Mursku tam mieszkali. Też mieli kupę ziemi, bardzo dużo ziemi mieli. (...) Krzywdy nie robili, dali podobnież wyżywienie, wszystko. (...) Polaków w ogóle nie uważali… no ludzie
do pracy, (...)płacy nie było, ale to jedzenie tam, za życie. I oni to po prostu tak dbali, ci Niemcy. (...) Tam nawet moja matula służyła u tego Krugera. Później tu w kościele niemieckim u tego… jak to po niemiecku ksiądz - pastor. Też służyła matula, ale źle nie miała. (...) tu Polaków to było bardzo mało, Ryske trochę został, ale później go ścigali i uciekł. Tylka został, po stanie wojennym dopiero uciekł. KOŚCIÓŁ I CMENTARZ W ŁADNEM Brama to taka była potężna… (…) Okna były w ten sposób - tu były trzy, trzy takie, (…) pamiętam tylko co było – piękne były płytki w kościele. Tam jeszcze jest na posadzce. (…) A tu została ta plebania. Tutaj co jest, to zostało, a szybko narysuję, (…) to została ta plebania, która była tu, a dwa okna tu są, ale inny wzór miały jak w kościele, daszek był taki spadzisty. I to był cały kościół. To bardzo duży kościół był. (...) Ten dom ma 180 lat, a tam i studnia jest… poniemiecka jeszcze, bo była pierwsza postawiona. (...) [Cmentarz] była taka ścieżka wysypana takim piaszczystym szlakiem, tu w tym miejscu jest, tylko że zarośnięta. Jak robili szosę to nagrobek dzieciaka zasypali. Przyjechałem z pracy, mówię: „Co żeście wy zrobili?”, mówię: „Grób zasypać? Ludzie, tam jest człowiek pochowany”. I odsypali. (...) A to krzyż jest, który ojciec mój ze sąsiadem, gdy się ułamał, wzięli go skrócili i wkopali [lata 60.]. Żywica! To już wybierane były drze-
wa, tak samo i na ten kościół to drzewo. To tam Panie są wszystko tak żywiczne i wszystko drzewo jest tak mocne, że nie tak jak teraz postawią dwa, pięć lat i się rozburza. (...) Jak ten kościół i cmentarz to ma 180 lat, to tu wiadomo, że tu jest bardzo dużo [grobów]… ta strona to jest tak, że grób przy grobie, a jakie to piękne alejki były. (...) Jeszcze po wojnie wszystko było ogrodzone i brama lux, wszystko było. (...) Później tak każdy przyjeżdżał, rozbrajał i wszystko to zaczęło niszczeć i zaczęło zarastać. Nie miał kto za to zadbać. (...) Tam gdzieś koło Brześcia jest też taki cmentarz poniemiecki, podobnież zrobiony, ogrodzony, oczyszczony. O! i tak powinno być. Ja tu chciałem zrobić i byli tu wszyscy wtedy i tu nawet szkoła przyszła troszeczkę koło tamtego. (...) By trzeba dwóch trzech ludzi te drobne wszystko wykopać, przekopać, wygrabić, każdy grobek, bo tu ja… każdą góreczkę to wiem, gdzie jest grób. (...) Wyciąłbym wszystko, a te drobnice by się spaliło i doprowadziło do porządku, to jest wszystko do uregulowania, (...) o takie kule były, tu jeszcze była taka… tu się rozeszło… taka była donica, do kwiatów. Tu było bardzo pięknie.
historia czternasta
Tadeusz Żabecki
Wysłuchały: Renata Frątczak, Stella Sviridenko Spisały i opracowały: Małgorzata Ratkowska i Renata Frątczak
85
Jakie są Pana najwcześniejsze wspomnienia związane z cmentarzem w Rakutowie? Koło cmentarza, jadąc do Kowala, po lewej stronie, od południowej części na dole, na rogu stała chatka i tam mieszkał grabarz nazwiskiem Dyngler. Miał on dwóch synów. Ten grabarz się opiekował cmentarzem, nie tylko się opiekował, ale tam uporządkowywał mogiły. Na cmentarzu trzeba robić porządek, bo inaczej zachwaszcza się. Więc ten jeden syn, to był młodszy syn, miał na imię Michał, a drugi - rówieśnik mój – to miał Jan na imię, a nazywali go Ferdynand, Ferdek. Chodził razem ze mną do szkoły, do jednej klasy do Kowala. On miał kłopoty z odrabianiem lekcji, więc jak z powrotem żeśmy nieraz razem szli, lub do Kowala szli, bo pieszo się szło te pięć kilometrów , no to jeszcze mu podpowiedziałem, o co się pytał. To on jeszcze zdążył czy na kolanie, czy… No i on nieraz oprowadzał nas po tym cmentarzu. Tam były takie dwie mogiły – Szulca i Arenta i o nich mi ten Dyngler opowiedział. Obaj mieszkali na Leonowie i to byli szwagrowie. Arent pojechał do Ameryki i tam się dorobił dużego majątku. Kiedy Szulc zachorował na jakąś nieuleczalną chorobę, chyba na płuca, bo gruźlica była wtedy nieuleczalna, to Arent stale przysyłał dolary na leczenie. Ale koniec końcem, to nic nie pomogło
86
i gdzieś w trzydziestym siódmym czy trzydziestym szóstym roku, zmarł. Więc ten Arent przysłał już pieniądze. żeby pogrzeb się odbył wspaniały w Rakutowie. I pogrzeb odbył się wspaniały - z Leonowa szedł pieszo, szła orkiestra, a jeszcze w tym czasie to było niezwykłe - pogrzeb z orkiestrą. Grali oczywiście te marsze żałobne i różnie pieśni, takie nabożne. I pastor szedł na przedzie. To taka była wtedy nowość, że przyszło dużo ludzi, wszyscy lecieli zobaczyć. Atrakcja była wielka, bo to z orkiestrą. A jak się orkiestra zmęczyła, no to znowuż pieśni pastor śpiewał. A przecież z Leonowa, do Rakutowa na ten cmentarz to jest ponad siedem kilometrów... Ale w tym czasie to ludzie pieszo nawet do Włocławka chodzili. Czyli Niemcy i Polacy byli w jednej klasie? Tak. I jeszcze Żydzi. W jednej klasie to nas tam było trzydziestu jeden czy trzydziestu dwóch uczniów. No to tam czternastu to było Żydów. Prawie połowa… Ale z ewangelików to był tylko jeden - ten Dyngler. Ma Pan jeszcze kontakt z tym Janem-Ferdynandem? Szukał Pan kiedyś kolegi z dzieciństwa? Nie szukałem, bo i po co? Jak wybuchła wojna to on od razu wstąpił do hajutów. I tam… niechlubnie się zachowywał. I później, ponieważ do hajutów jak wstąpił - Hitlerjugend jak to nazywają – więc zabrali go gdzieś tam na jakieś szkolenie i już wieść o nim przepadła. Z początku, zaraz, jak tylko weszli Niemcy, kontaktował się z takim Rozynem Gutkiem z Grodztwa…
Oni już wtedy mieli jakąś tajną organizację. Później prześladowali Żydów… Nie tylko Żydów, ale i Polaków, którzy źle się wypowiedzieli… Jak to między ludźmi bywa… Czy wie Pan, skąd pojawili się Niemcy w Kowalu i okolicach przed wojną? Prawdopodobnie, że Niemcy weszli tu zaraz po rozbiorach Polski, po przyłączeniu do Rzeszy. Parcelowali majątki, a Polacy za bardzo się nie kwapili żeby wziąć liche ziemie, piachy, takie jak Dębniaki, Leonowo czy inne takie, gdzie gorsze były te ziemi. A Niemcy wszystko brali, co tylko się dało. I to najwięcej tu na Dębniakach, na Leonowie, na Grodztwie, który Ant nazwali. Zaraz po osiemnastym roku właśnie ten Ant został rozparcelowany. No to tam dawali na dwadzieścia lat do spłaty majątek, te sześć mórg. Dużo, tu nawet z Rakutowa, mieli na Grodztwie takie działki trzyhektarowe. Czy przed wojną w Rakutowie, oprócz rolników, były jakieś inne zawody? Było czterech kowali: Bińkowski, Borowicz, Dybowski i Czyżewski. Był młyn, duży, podbudowany. Strzelecki pobudował. Młyn był do samej wojny. Bardzo dobrze prosperował i był w lepszym stanie niż ten w Kowalu. Ale ten Niemiec, który był w Kowalu w czasie wojny, zażądał sobie wziąć stąd te walce, te wszystkie przybory. Pozabierał i od tej pory młyn w Rakutowie się nie podźwignął. Byli jeszcze cieśle, stolarze... Czy w Kowalu był targ? W jakie dni się odbywał?
Był w środy. Jarmarki były w poniedziałki. O takim jednym jarmarku opowiadał mi ciekawą historię kuzyn. Po kościele, po sumie, poszło takich dwóch „na jednego”. Jak tak sobie posiedzieli przy tym kielichu, to ten jeden, taki Baranowski, mówi „A to ja tu jeszcze kwaterkę postawię i wypijemy”. Ten drugi na to, że on już pił więcej nie będzie, bo jutro jedzie do Lubienia na jarmark. A Baranowski mówi – „ty, jutro i tak jarmarku nie będzie, bo zawsze robią po piętnastym”. A był piętnasty właśnie. „Więc załóżmy się, zakład zrobimy” – tak się ten jeden uparł, że nie będzie jarmarku, a ten mówił, że będzie. No więc zakład zrobili. Ano zakład jaki? Ano za parę koni, wóz, uprząż, nawet siedzenia i bat. Zajechali, i jarmark był. Jak wrócili, to prawie że pół miasta się zeszło. żeby to zobaczyć, co to będzie. Słowo się rzekło, kobyłka u płota. Ten, co przegrał zakład, poszedł do stajni, wyprowadził konie do woza, zaprzągł. Uprząż położył, siedzenie – bo to miało być ze siedzeniem - ze wszystkim do tego wozu, i bat, i mówi – „proszę”. No to ktoś wziął lepszego konia odprzągł, a wóz i resztę zostawił. Dużo było takich tych żydowskich karczm w Kowalu? Po karczmach nie chodziłem, ale się słyszało. Była tam jedna karczma, gdzieś tam na lubieńskiej drodze. Jak z jarmarku se jeździli, to tam chodzili na te kwaterkę. I ten Żyd, jak borgował, to na drzwiach linię rysował. A jak już chłop sprzedał tego świniaka, czy coś innego, to przychodził uregulować rachunek. A wtedy Żyd poka-
87
zywał na linie i mówił: „Wtedy żeście pili. A wtedy żeście nie pili – też kreska była – wtedy żeście nie pili, a wtedy żeście pili” (śmiech). Więc uciułało się tych kresek dużo. Czym jeszcze zajmowali się Żydzi w Kowalu? Przeważnie to Żydzi mieli swoje sklepy, czy z tekstylią, czy żywnościowy, czy jaki. Jak Żyd rano wstał, to on nic nie jadł dokąd nie zarobił dziesiątki. To wziął sobie, żeby głód zaspokoić. kostkę cukru, do ust włożył, póki nie zarobił.
88
Czy w Rakutowie byli Żydzi przed wojną ? Nie. Rakutowo to jeden Niemiec i reszta Polaków. A w czasie wojny jeden tutaj to Volkslistę przyjął. Był taki Szuman w Rakutowie... No ale, to on jeden. Miał trzech synów, przystojnych takich, że naprawdę, jak z pocztówki. Najmłodszy poszedł do wojska, zabrali go do Wehrmachtu. To drugi z tych Szumanów, nie chcąc iść do wojska, to wszedł do stodoły i służącemu, który u nich służył – Polakowi – kazał wejść wysoko na drągi i zrzucić mu belkę na nogę, żeby mu ją złamać, żeby nie mógł iść do wojska. No i to się udało. A drugi to się znowuż zatruł, bo nie chciał iść do tego wojska. Tylko najmłodszy poszedł do wojska. I tam już był w Wehrmachcie . A tych dwóch starszych, żeby chorować, to tak się truli, tak się zatruwali... I machorkę pili i takie różności. No i jeden na płuca zmarł, bo tak się za bardzo delikatesował. Najpierw jeden, później drugi. A temu Szumanowi to się tylko rozchodziło o to, żeby
zatrzymać ten majątek, żeby nie zabrali. Bo to był dosyć pokaźny majątek. A czy wie Pan, co się stało po wojnie z Szumanem i Dynglerem? Nie wiem, bo jak Niemcy weszli , to ja w czterdziestym roku musiałem uciekać do Kłodawy. Czy byli tu Czarnomorcy? Wie Pan, skąd pochodzi ta nazwa? Czarnomorcy to byli Niemcy. Jak Niemcy wypowiedzieli Ruskom wojnę, to poszli tam, na ten Wołyń, na Czarne Morze. Tych Czarnomorków, tych Niemców było tam bardzo dużo. A im chodziło więcej o tych mężczyzn, żeby do wojska ich wziąć. Więc jak ich już wzięli, no to kobiety przywieźli tutaj, na tereny Polski. I tu je osiedlili. Znaczy się, dali mieszkanie żeby tu siedzieli do jakiegoś czasu. Może do roku czasu, może nie. Jak było powstanie warszawskie, to taka hołota tam szła – ci Ukraińcy, te Czarnomorcy. Czym się Pan zajmował w czasie wojny? Jak wybuchło powstanie warszawskie, to tu zaraz zaczęli robić okopy, że tu ten wał pomorski założą i nie przepuszczą dali Rosjanów. Wszędzie były okopy – w Rakutowie, tu dookoła, aż po samą Wisłę. To były rowy pancerne, takie głębokie siedmiometrowe szerokie i bardzo głębokie. Ja wtedy pracowałem u Niemca. Tam były dzieciaki, co nic po polsku nie umiały, ani jednego słowa. No to jak ja tam w konie jeździłem, to oni wszystkie chcieli jechać ze mną i dopytywali się o wszystko. Stale
po dwadzieścia razy o jedno. Tak że koniec końców, po niemiecku nauczyłem się przy nich mówić. Mało tego, to jeszcze potem na roboty przysłali studenta, bo u Niemców była taka zasada, że każdy student, który studiował, musiał przez dwa tygodnie lub cztery u gospodarza robić. Czy się mu podobało, czy nie, musiał znać pracę rolnika. Tu też dali jednego, więc przeważnie najwięcej to ja z nim rozmawiałem. To ja się poduczyłem tego niemieckiego na tyle, że się mogłem rozmówić . To mi się później przydało, bo jak mieli robić te okopy , to najprzód musieli sporządzić plany. Był tam taki starszy Niemiec , który obsługiwał korbusolę i wszystkiego mnie poduczył. On był starszy, nie chciało mu się bardzo chodzić, to mnie z tym aparatem wysyłał, mówił, jak co ustawić. Ja mu podawałem dane, a on tylko wpisywał i rysował mapę. Później przywieźli tutaj do kopania tych rowów Polaków z zachodnich terenów. Więc w każdym gospodarstwie, w każdej stodole to było po pięciu, po dziesięciu Polaków. A że ja troszeczkę umiałem po niemiecku, to woziłem bryką tych hunderszaftów, tych sznydrajtrów, którzy objeżdżali i sprawdzali, jak wygląda kopanie rowów. Mieli odcinek od Duninowa taż pod Inowrocław, taki duży obszar, że czasami to już ciemno było, jak wracałem. Raz się przydarzyło, że jak jechaliśmy z Duninowa, to... wyszli z lasu partyzanci. Tak, z pepeszami. No i zatrzymali mnie. Tak stali na górce wyżej, bo to w lesie było, a droga była niżej. Więc pyta się mnie ten jeden po polsku, czy mam zapałki, bo chcą papierosa zapalić. Więc te zapałki im dalim, a oni się
dopytują, jacy są ci ludzie, ci oficerowie co byli ze mną. Bo to oficerowie jeździli, inżynierowie. To im powiedziałem, że oni tylko sprawdzają, jak roboty odchodzą. Puścili nas i żeśmy pojechali. Jak ci Niemcy już zobaczyli wieże kościoła z Kowala, no to mówią, żeby absolutnie nikomu nic nie mówić, że żeśmy widzieli partyzantów. I ten jeden jeszcze powiada, że jest Czechem, a ten drugi mówi, a ja jestem Austriakiem. „Hitler kaput”, mówi i że te Ruski tu przyjdą, ale lepiej nie będzie. Czy był Pan tu, jak weszli Rosjanie w czasie wojny? Jak tu wchodzili, to nie, bo ja musiałem wywieźć Niemkę z dwójką dzieci. Dojechałem z nimi do Inowrocławia, bo jeden koń padł i nie można było dalej jechać. No może trochę była i też moja wina, że nie chciałem tak daleko uciekać. Jak żeśmy dojechali do Inowrocławia, to przyszedł nalot ruski. No to ja pomyślałem, że to jest okazja żeby uciec z ucieczki. Więc wziąłem dzieciaka jednego, wziąłem walizkę, tę swoją i tego dzieciaka pod pachę i uciekałem do schronu, żeby się schować. Schrony były co sto metrów pokopane. A wtedy ta Niemka zatrzymała Gestapo – jechało samochodem – i mówi, że ich zostawiłem i uciekam. No to ten krzyknął „halt”, to ja tanąłem i on się pyta, dlaczego ja uciekam. To mu powiedziałem, że ja nie uciekam z ucieczki tylko przed nalotem i że idę z tym dzieciakiem do schronu. Uwierzył mi i powiedział tej Niemce, żeby iść na Bahnhof, bo do Rzeszy odjeżdża pociąg wojskowy i może nas zabierze. W tym
89
pociągu dała dwóm żołnierzom gorzałę i kiełbasę i mogła pojechać, a mnie dała pół bochenka chleba i kazała jechać do Berlina, gdzie mieliśmy się spotkać. Ale ja się wziąłem nawróciłem i z powrotem chcę jechać. Zatrzymało mnie wojsko i pytają, gdzie ja jadę. Zapamiętałem, że jest w Inowrocławiu Posenerstrasse, więc mówię, że jadę na ulicę Poznańską. Na moje szczęście, kazali mi szybko odjechać. (...) Rodzice zostali w Rakutowie. Musieli pilnować dobytku niemieckiego jeszcze. Tak, swojego – niemieckiego dobytku.
90
Wie Pan jak wyglądało przejście rosyjskiego wojska przez Rakutowo? Długo się tu zatrzymali? Jak jedni pobyli, to drudzy przychodzili. Takie dziadostwo, jakiego świat nie widział. Bo przecież przyjechali, jak stanęli czołgami, to weszli do budynków i ile świń było, to wszystkie wybili. I na czołgi pociskali te świnie, żeby mieli co jeść, bo byli wszyscy byli spragnione. I to tak, więcej namarnowali, jak zjedli. I to tak, czy krowa była cielna, czy nie była cielna, zabijali i rzucali na te czołgi. Naród to więcej taki prymitywny był. Tak wychowany był na tym... I tu jak się dostali, to zupełnie jak do raju. Bo tam poza gorzałą, więcej nic nie mieli. To kręcili tę gorzałę i tak pili, „i wpieriod” – jak oni mówili – „i wpieriod”. Jak sobie popili, nawet ci oficerowie, to przychodzili do mieszkania i gwałcili kobity. A mężczyznę, na przykład ojca, wzięli do piwnicy wrzucili i już. No to potem na skargę trzeba było jechać do komendanta wojennego do Kowala. Jak ci z Kowala przyjechali, to tych
oficerów zaraz rozbroili. Ten komendant wojenny wsiadł do samochodu i kazał im pchać ten samochód do Kowala. Zapchali, a rano znowuż byli w Rakutowie. Wie Pan, co stało się z okolicznymi Żydami w czasie wojny? Niemcy ich zaraz wysiedlili i potem częściowo od razu wywieźli na stacje, a resztę zapędzili do kościoła. Tam ich trzymali ze dwa czy trzy tygodnie. Nie dawali jeść. Ludzie aby tylko tam podchodzili i rzucali im chleb czy coś do zjedzenia. A tak to załatwiać się musieli w kościele i wszystkie rzeczy tam te robić w kościele, bo nie pozwolili wyjść. Później ich wszystkich wywieźli, a kościół chcieli wyburzyć. Jak to się stało, że kościół w Kowalu pozostał nienaruszony? Był tu w Kowalu w czasie wojny taki burmistrz nazwiskiem Piper. Był narodowości niemieckiej, ale uważał się za Polaka. Ten burmistrz uratował kościół. Wymyślił, żeby w kościele zrobić spichlerz, powiedział Niemcom, że zboża nie ma gdzie trzymać. Czy zna Pan przykłady pomocy udzielanej Żydom przez Polaków? To jest trudne pytanie, duże pytane... Opowiem o sobie. Pracowałem przy pogłębianiu Rakutówki, ale to szło wolno, bo było mało ludzi. Więc przywieźli setkę Żydów z getta z Włocławka. I do każdego Polaka dali dziesięciu Żydów. No ja mówię „Ja, taki młody chłopak, za kierownika mam tu być?”. No i jak bardzo nie chciałem, no to mnie skrobnął trochę Niemiec, więc
musiałem. No więc odmierzyli część tego rowu – tyle co na dziesięciu - no i poszli dalej . Ha, no to te Żydzi jak zaczęli kopać, czyścić ten rów... Jak wsadził tę łopatę tak, to ją przekręcił w tę stronę, że on tylko po sobie rzucił. Ja mówię „Abram, ty weź chociaż dziesięć deko, jak jest was dziesięciu to już będzie kilo tego błota, to coś będzie”. „Panie kierowniku, na takie cholerne, mówi, żarcie i takie prześladowanie to jeszcze za ciężko jest mi tę łopatę tak do góry wziąć”. Więc ja za nich musiałem kopać. A nie chciałem ich tam posądzać, ani dawać hunderszaftom, żeby tam ich maltretowali. A że byli bardzo głodni, no to późni u tego Niemca, co ja tam służyłem, to raz uparowałem kartofli, wziąłem we worek i jak rano jechali , szła ta furmanka, co wiezła nas do tej roboty, to tych kartofli zawiozłem. Pewno ze trzy czy cztery razy zawiozłem, może pięć. I na raz ten Niemiec wyszlakował. Przychodzi do mnie i mówi: „Wiem, że ty jesteś uczciwy chłopak, pracowity, ale więcej żebyś nie przywoził Żydom kartofli, bo zastrzelą cię razem z nimi. Pamiętaj, żebyś nie przywoził”. No i już nie woziłem. Potem pobyli tam jeszcze parę dni i prawdopodobnie, że w lesie czy gdzieś wywieźli i... Nie wiadomo, co się z nimi stało. A wie Pan coś o cmentarzu żydowskim w okolicy? Raz na nim byłem. Kiedyś, jak żeśmy ze szkoły wyszli, to był pogrzeb żydowski. Tego nieboszczyka nieśli na noszach, na takich dwóch drągach. Płachtą taką był okręcony i szło tam może ze dwadzieścia,
może ze trzydzieści płaczek i płakały. I tak szli całą drogę na cmentarz. Wie Pan, czy po wojnie przyjeżdżali w okolicę jacyś Niemcy lub Żydzi, żeby odwiedzić cmentarz lub miejsca, gdzie mieszkali? Nieraz przyjechał jakiś potomek. Tu właśnie, naprzeciw robił zdjęcia jakiś Niemiec tego gospodarstwa, ale nie wchodził nigdzie, tylko całe zabudowanie sfotografował i to wszystko. Cmentarzem w Rakutowie nikt się nie interesował po wojnie? Nikt tam nie przychodził , nikt z Niemiec tam nie szukał mogił? Czasem tam ktoś się zjawił. Ale czy to Niemiec, czy kto inny, to nie wiem. A miejscowi ludzie dlaczego zapomnieli o cmentarzu w Rakutowie? Może by miejscowi więcej się opiekowali, ale że ci przybysze, ci Niemce, to byli tam z Wołynia i Czarnomorcy, no to oni nie bardzo się chlubnie zapisali, źle się z Polakami obchodzili, więc.. nikt nie interesował się tym cmentarzem za bardzo. A co pan sądzi o akcji na cmentarzu „I nastała cisza...”, o tym, że ludzie różnej narodowości sprzątają niemieckie cmentarze? Że młodzi ludzie teraz ten cmentarz próbują uporządkować, uratować? Przecież te szczątki, które tam leżą, to przecież chyba na to zasługują. Tak czy inaczej, to przecież, czy człowiek był dobry czy zły, to jest druga sprawa...
91
historia piętnasta
Helena Ratkowska Helena Ratkowska Wysłuchały: Renata Frontczak, Stella Sviridenko Opracowała: Małgorzata Ratkowska
Przed wojną to się ciężko żyło. Kto miał dobrze, to miał, ale ci co byli biedni... Ilu to tych dziadów po wsiach chodziło. A jak już odpust był, to przejść nie było można. Siedzieli wzdłuż drogi i wyciągali ręce. A jak im się co dało, to zaraz: „Zdrowaś Mario łaskiś pełna” i za zmarłych tego co dał się modlili. Chodzili od domu do domu, z tobołami i wołali o jedzenie. No to zawsze mamusia im coś naszykowała – chleba, czy kartofli. Pamiętam takiego ślepego Żyda co to chodził po wsi. Nie był taki stary, no ile mógł mieć lat, ze trzydzieści? Wszyscy wołali go Mojsiu, ale nie wiem jak naprawdę miał na imię, bo nazwisko to znam - Kowliski. Pamiętam raz, taka była szaruga, a on szedł z tymi torbami i śpiewał: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”. Jacy byli Żydzi? No jak to jacy – normalni. Tylko niektórzy inaczej się ubierali. Pamiętam dzień jak wybuchła wojna. Było bardzo
92
ciepło i kopaliśmy kartofle. Tatusia potem zabrali do wojska i my zostaliśmy sami z mamusią. Sześcioro dzieciaków nas było. Wszystko jeszcze malutkie, a tu wojna, tatusia nie ma. Po kilku dniach ktoś mówi, że Niemcy idą, żeby uciekać. No to zabraliśmy co się dało na wóz i na wygon. Cała kupa ludzi wtedy uciekała. Jechaliśmy tym wygonem i pamiętam jak nam było ciężko. My na tym wozie, mamusia, kupa dzieciaków, wszystko jeszcze takie drobne... I nagle mamusia mówi: „Gdzie my będziem jechać, do lasu? Tak dom zostawić, wszystko. I te dzieci. Wracamy!” I zawróciła ten wóz i ci co za nami jechali też zawrócili. Wróciliśmy do domu, zdjęliśmy wszystko z wozów i żeśmy czekali. Po kilku dniach przyszli Niemcy. Te czołgi szły i szły – kilka dni. Ziemia aż się trzęsła .Pamiętam, jak mamusia wtedy płakała. I wtedy taki młody Niemiec do niej podszedł i spytał czemu płacze. To taka Stasiaczka u nas mieszkała i przetłumaczyła, bo my nie znaliśmy niemieckiego. I potem wyjął zdjęcie swojej rodziny, pokazał mamusi medalik, co miał na szyi i różaniec i powiedział, żeby nie płakać, że mąż na pewno wróci. Tatuś wrócił, nie pamiętam kiedy, w listopadzie, w grudniu? Wiem, że zimno było. Szedł pieszo, kilkanaście dni. Nocami, żeby go nikt nie złapał. Jak wrócił, to było nad ranem, to miał tak odmrożone nogi – jedna rana. Pamiętam jak tatuś siedział na krześle, mamusia zdejmowała mu te pokrwawione szmaty z nóg, a my wszyscy klęczeliśmy dookoła i płakaliśmy. Potem to wysiedlili nas do Rutkowic, do majątku. Zaczęli od tych większych gospodarzy,
a później wysiedlili resztę. Na wysiedleniu pracowałam u takiej Niemki w domu, na pole chodziłam robić, a tatuś był włodarzem. Tam źle nie było. Kiedyś to się inaczej żyło. Mój Boże! Jak to się kiedyś ciężko pracowało, nie to co teraz, ale ludzie się szanowali, odwiedzali się, więcej się bawili. Dziś to tylko każdy w domu siedzi i w telewizor patrzy. historia szesnasta
Anna Gontarek Wysłuchała: Marta Niwczyk Spisały i opracowały: Małgorzata Ratkowska, Renata Frątczak
Jestem z Kowala, tu się wychowałam. Miałam szczęście, mieszkałam w domu wielopokoleniowym, razem z dziadkami. Rodzice szli do pracy, a my zostawaliśmy pod opieką dziadków, którzy często opowiadali o tym, jak było przed wojną. To były barwne opowieści z czasów ich młodości. Nasłuchałam się wielu historii o przedwojennym Kowalu. Dziadek interesował się innymi kulturami. Był prostym człowiekiem, ale wszelkie „inności” bardzo go ciekawiły. Śpiewał nam piosenki polskie, żydowskie, niemieckie. Mama, jak wielu młodych ludzi, podczas wojny była wywieziona na przymusowe roboty do Niemiec. O „swoich pracodawcach” mówiła jak o zwyczajnych ludziach, np. „Bystrością to oni nie grzeszyli, ale nie byli złymi ludźmi”. Opowiadała również o Niemcach, którzy byli wyjątkowo życzliwi, np. o dobrym lekarzu, który dał jej tygodniowe zwolnienie
lekarskie na skaleczony palec i zaznaczył na formularzu, że ma leżeć. W domu nie mówiło się źle o innych narodowościach. Moja babcia Feliksa przez wiele opiekowała się grobem Walterów, na „niemieckim” cmentarzu. Pewnie czasem zastanawiałam się, dlaczego ona to robi. Wiedziałam, że to zachowanie nie było poprawne politycznie. Teraz znam odpowiedź. Dzięki przedsięwzięciu Ari Ari jeszcze lepiej to wiem... Pani Aleksandra Walterowa przysyłała babci życzenia świąteczne i w dołączonych listach prosiła o pielęgnowanie grobu rodzinnego. To było dla niej bardzo ważne. Babcia czytała listy swoim przyjaciółkom. Myślę, że tą prośbą (zza oceanu) czuła się w pewien sposób wyróżniona. W siódmej czy w ósmej klasie poszliśmy podczas lekcji na spacer na cmentarz ewangelicki. Niektóre groby były zadbane. Ktoś powiedział, że chyba jeszcze Niemcy zostali w okolicy. Ja powiedziałam, że Polacy tutaj sprzątają. Nie powiedziałam, że moja babcia, bo się wstydziłam. A pani nauczycielka zapytała: „Polacy Niemcom by sprzątali?!”. Odpowiedziałam, że niektórzy Niemcy też przecież byli dobrzy. Ona skwitowała to zapytaniem: „A widział ktoś dobrych Niemców?”. No cóż, wtedy nie znałam żadnych Niemców. W 1978 roku poznałam osobiście panią Jankę Brychównę, którą wcześniej znałam ze słyszenia. Nazywała się Johanna Hauk. Po przejściu na emeryturę przyjechała odwiedzić Polskę. Z Warszawy zatelefonowała do domu moich rodziców z zapytaniem o możliwość skorzystania z gościny.
93
94
Chciała odwiedzić znajomych w Kowalu i we Włocławku, odwiedzić cmentarze. W naszym domu był telefon, numer znalazła w książce telefonicznej. Babcia miała już 84 lata. Mama była nieco zdziwiona, ale zaprosiła ją. Spędzałam wtedy urlop w Kowalu. Ucieszyła się bardzo, gdy poszła na cmentarz ewangelicki i zobaczyła, że grób Walterów jest obsadzony bratkami. W 1978 r. był nadal zadbany. Wtedy moja mama to robiła, bo babcia z powodu starości przekazała zadanie swojej synowej. Mama nie znała osobiście rodzin Walterów i Brychów. Uważała, że musieli być szczególni, skoro tyle lat pamiętano o grobach ich bliskich.
jest jeszcze ich syn Artur. Miał po ojcu przejąć piekarnię i sklep piekarniczy. Zginął, gdy miał 24 lata. Pani Janka opowiadała, że Aleksandra z takiego samego materiału uszyła koszulę bratu Arturowi i piekarczykowi, który często popijał i koszu-lę sprzedał na wódkę. Potem zobaczył Artura w identycznej koszuli i domagał się jej zwrotu. Pokłócili się o to, a tamten był pijany, doskoczył do Artura i dźgnął go nożem, na tyle nieszczęśliwie, że Artur zmarł. Jego matka, Elżbieta, boleśnie przeżyła śmierć jedynaka. Codziennie wiele godzin przepłakiwała nad grobem syna, na cmentarzu ewangelickim w Rakutowie.
(…) Zeskanowałam zdjęcie rodzinne Walterów. Zostało zrobione w Kowalu, przed ich piekarnią około 1915 roku. Z lewej strony jest napis WALTER. Ta pani, o której najwięcej mówię - Natalia Walterówna Brych, urodziła się w 1880. Na zdjęciu rodzinnym stoi w jasnej sukni z lewej strony brata Artura. Była najstarsza z rodzeństwa. Z lewej strony stoi Aleksandra Walterówna Walter, bo wyszła za mąż za dalekiego kuzyna. Siedzą rodzice Walterowie, matka Elżbieta z domu Kops, ojciec Adolf urodzony w Łęczycy i babka urodzona w Lipsku. Z prawej strony stoją dwie najmłodsze siostry. Ta z lewej o imieniu Anna, wyszła za mąż za Kleszowskiego, pani Anna Dymna jest do niej trochę podobna, prawda? Ta z prawej strony to Aurelia, wyszła za mąż za Wojciechowskiego - urzędnika Kolei Państwowych. Obie były nauczycielkami. Tu na zdjęciu
(…) Adolf Walter użyczał swojego największego pokoju na modlitwy. Tutaj w Kowalu nie było zboru, więc miejscowi ewangelicy jeździli do Chodcza. Często było tak, że przyjeżdżał pastor z tamtej parafii i w dużym pokoju Walterów odbywały się nabożeństwa. Gdy Aleksandra wyszła za mąż, to ten pokój był potrzebny młodemu małżeństwu i wtedy już nabożeństw u Walterów nie odprawiano. Walter zmarł w 1935, jego żona w 1944, czyli w czasie wojny. Oni mają grób na cmentarzu w Rakutowie. (...) Janka Hauk, jej matka, czyli Natalia Brych i ciotka Aleksandra, były po wojnie osadzone w Potulicach. To było więzienie koło Bydgoszczy. Natalia miała 65 lat, więc ją umieścili w takim budynku, gdzie były starsze Niemki, które dostawały niższe racje żywnościowe. Poinformowała,
że umie dobrze haftować, więc wzięto ją do innej pracy. Ona do tej lepszej pracy zaproponowała też siostrę Aleksandrę. Obie miały lżejszą pracę, bo obie pięknie haftowały. Były tam do 1948 roku. W tym czasie pani Janka przebywała w obozie w Mielęcinie - pod Włocławkiem. Niemki pracowały w polu. Potem i ona dostała lepszą pracę. Była gosposią u doktora Bieleckiego we Włocławku. Na placu Wolności mieszkał. Ona mu sprzątała, gotowała, zanosiła obiady do „ubezpieczalni”, w której pracował. A dlaczego dostała lepszą pracę? A dlatego, że komendantka obozu o imieniu Wanda (pani Hauk nie pamięta nazwiska) przyszła kiedyś na kontrolę do baraku. Wszystkie Niemki natychmiast stanęły na baczność, a Janka nie, bo coś tam na drutach robiła. Komendantka Wanda, gdy ją zobaczyła powiedziała: „Ja ciebie znam, ty pracowałaś w sklepie mięsnym (bo rodzina jej męża, miała ubojnię i sklep mięsny) i ty byłaś dobra. Razem w ciąży byłyśmy. Gdzie jest twoje dziecko?”. Janka odpowiedziała: „Moje dziecko nie żyje”. „Moje dziecko żyje. Ty mi sprzedawałaś mięso bez kartki. To ja ci nie pozwolę tu ciężko pracować. Ja znajdę dla ciebie inną pracę”. Najpierw ją wzięła do biura, a potem jej dała tę pracę na mieście i mogła żyć prawie jak na wolności. (...) O Pani Jance Brychównie, sąsiadki Niemki mówią: „Ona jest Polka”. Do tej pory! Mieszka tam od 1949 roku i dla nich to wciąż Polka. Nie mówi po niemiecku idealnie. Zresztą niemieckiego nauczyła się dopiero w czasie wojny. Jej rodzice rozmawiali ze sobą po niemiecku o interesach, ale ona
się niemieckiego nie miała ochoty uczyć. Pani Janka wciąż gotuje, jak w Polsce. (...) Silvia, gdy powiedziałam jej o waszej akcji, zapytała mnie: „A ty, gdy byłaś młoda, to nie chciałaś czegoś takiego robić? Nie chciałaś sprzątać cmentarzy?”. Zaprzeczyłam: „Nie, w młodości nie chciałam porządkować cmentarzy”. „Nie chciałaś? A dlaczego?”. - „Nie wiem, nie miałam takiej potrzeby”. - „Dziwne! Ja po maturze, gdy usłyszałam o takiej akcji, jak teraz prowadzi Ari Ari, to koniecznie chciałam coś takiego robić, ale okazało się to z jakichś powodów niemożliwe”. Wtedy pojechała do Izraela i dwa miesiące pracowała w kibucu. Koleżanki wiedziały, że zna trochę język polski. Jedna z komendantek kibucu – pochodząca z Polski - odszukała ją i zapytała: „Czy ty mówisz po polsku?”. Silvia odpowiedziała: „Tak, ale bardzo słabo. Moja mama mówi, że ja po polsku mówię jak Żydówka”. Komendantka zapytała: „A ty wiesz, co ty mówisz?”. Silvia nie wiedziała. „Wiesz co znaczy Żydówka?” Sylwia też nie wiedziała. „Die Judin! Twoja matka mówi, że ty mówisz po polsku tak, jak ja. Jak Żydówka!”.
95
Joanna Rydzkowska
O cmentarzach „Pamięć o umarłych odradza żywych.” [H. Sienkiewicz]
Cmentarze ewangelickie powstawały w Polsce już od końca XVI w. Zwykle usytuowane były w oddaleniu od terenów mieszkalnych, na peryferiach miast, nierzadko na wzniesieniach. Wraz ze wzrostem liczby wiernych wyznania luterańskiego, powstawało coraz więcej cmentarzy i częściej znajdowały się bliżej zabudowań. Z czasem rozwijające się miasta „wchłaniały” cmentarze znajdujące się pierwotnie z daleka od granic miasta. W celu ochrony terenu cmentarza przed zwierzętami, początkowo kopano wokół szerokie rowy, które z czasem zastąpiły ogrodzenia. Często dookoła cmentarza i wzdłuż alei sadzono drzewa.
96
Pod względem ornamentyki i formy, nagrobki ewangelickie nie różnią się niczym od katolickich. Styl zmieniał się w zależności od epoki, wykorzystywano przede wszystkim kamień, marmur, drewno, metale. Jedynym wyróżnieniem jest znacznie częstsze wykorzystywanie cytatów z Pisma Świętego na nagrobkach. Po wojnach XX wieku, wraz z wysiedleniem ludności niemieckiej, znacznie zmniejszyła się liczba wiernych należących do kościoła ewangelicko - augsburskiego na terenie Polski. W 1945 r. cmentarze ewangelickie zostały przejęte przez Skarb Państwa. Obecnie jest około dwustu czynnych cmentarzy tego wyznania, większość na zachodzie kraju. Na wielu z tych cmentarzy chowane są również osoby innych wyznań i ateiści. Zwykle jednak nieczynne i pozbawione opieki współwyznawców cmentarze szybko zaczęły popadać w ruinę. Stan ich zachowania jest dziś bardzo zły. W wielu przypadkach, zaniedbane cmentarze zatraciły charakter rozplanowania, nieczytelny jest już układ kwater i nagrobków. W czasie trwania obozu uporządkowaliśmy cztery cmentarze, w Grodztwie, Goreniu, Świątkowicach i Dębniakach. Wszystkie reprezentują styl typowy dla okresu międzywojennego, charakteryzujący się prostą, monumentalną formą. Jeśli występują zdobienia, jest to przeważnie obwiedzenie krzyża lub opaski nagrobnej nacięciami i groszkowanie. Tylko dwa nagrobki mają bardziej rozbudowane elementy zdobnicze, w przypadku steli nagrobnej w Dębniakach występuje płaskorzeźbiona dekoracja kwiatowa, a nagrobek w Grodztwie pokryty
jest rustyką żłobkowaną. Zachowało się tylko dziesięć inskrypcji na nagrobkach, z których cztery są w języku niemieckim. Cmentarze w okolicy Kowala, podobnie jak większość ewangelickich nekropolii, były w bardzo złym stanie zachowania. Ich teren był gęsto zarośnięty. Nieczytelny jest charakter ich rozplanowania, wiele grobów było niemal niewidocznych pod warstwą ziemi. Nagrobki w dużej mierze uległy uszkodzeniom, stele nagrobne są oddzielone od opasek i leżą na ziemi, zaginęło wiele elementów nagrobków. Samosiejki zostały wycięte przed naszym przyjazdem przez gminy, ale zdewastowane nagrobki, rozkradzione elementy, stele nagrobne leżące na ziemi i świadczyły o tym, że nikt nie troszczył się o te miejsca od kilkudziesięciu lat. Przeprowadziliśmy prace porządkowe usuwając gałęzie i konary zagrażające nagrobkom, dodatkowo w Świątkowicach musieliśmy się uporać ze stertami śmieci. Oczyściliśmy powierzchnię nagrobków kamiennych z ziemi i mchu, a następnie umyliśmy łagodnym detergentem by usunąć glony. Łącznie uporządkowaliśmy i zewidencjonowaliśmy 42 nagrobki kamienne oraz 35 mogił ziemnych. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu wolontariuszy zakończyliśmy prace porządkowe wcześniej niż planowaliśmy. Dało nam to czas na odnalezienie i oczyszczenie dodatkowo cmentarza w Goreniu, który nie był w ogóle odnotowany w dokumentacji Urzędu Ochrony Zabytków. Przyznam, że gdy pierwszego dnia zoba-
czyliśmy cmentarze, byłam szalenie rozczarowana. Cóż, każdy historyk sztuki pewnie byłby rozczarowany poświęcając czas i energię zabytkom o niskiej klasie artystycznej i niewielkim znaczeniu historycznym, czy estetycznym. Przeszło mi wtedy przez myśl pytanie, co i po co będziemy tu robić? Ale nie było już odwrotu, decyzja została podjęta, trzeba wykonać założenia. Już po obozie próbowałam podsumować, co właściwie osiągnęliśmy. Przede wszystkim w czasie naszego pobytu wzbudziliśmy ogromne zainteresowanie społeczności lokalnej. Osoby mieszkające w okolicy przychodziły, opowiadały o pochowanych na tych cmentarzach, o historii tego miejsca. Mieszkańcy chyba uwierzyli w wartość dawnych cmentarzy na terenie ich wsi, myślę, że udało się nawet wzbudzić w nich dumę ze swojej małej ojczyzny. Poprawiliśmy też wizerunek wsi, pomogliśmy zmienić zarośla w turystyczną atrakcję. A duchowo przywróciliśmy miejscom spoczynku ich rangę, oddaliśmy szacunek pochowanym tam ludziom. Cmentarze ewangelickie nierzadko są jedynym śladem istnienia na terenie Polski dużej mniejszości niemieckiej, świadczą o wielokulturowym charakterze przedwojennej Polski. Dlatego ważnym punktem projektu była działalność edukacyjna. Przy każdym z cmentarzy postawiono tablicę informacyjną w języku polskim i niemieckim. Cmentarze wpisane zostaną w szlak turystyczny gmin. Wstępnie została nawiązana współpraca ze szkołami mająca na celu edukację na temat niemieckiej
97
mniejszości narodowej na terenie Kujaw poprzez dbanie o tereny cmentarzy ewangelicko-augsburskich. W planie jest opracowanie scenariuszy cyklu lekcji dotyczących historii regionu, mniejszości narodowych, sztuki sepulkralnej, podstaw konserwacji i oczyszczania cmentarzy. Czyli niemałe osiągnięcie, jak na dwa tygodnie pracy. Nasuwa się myśl, że dobrze jest dostrzegać wiele punktów widzenia. Jak napisał dr Tadeusz Swat: „Jeżeli uczestnictwo w kulturze polega nie tylko na tworzeniu czy pomnażaniu wartości, lecz także na ich rozumieniu, doznawaniu, to groby (…) pomagają wartości te odbierać, oddziaływają na odbiorcę aktywnie, emocjonalnie, odwołując się do jego wrażliwości, pozwalają wartości te przeżywać.” Jeśli dostrzegamy w miejscach pochówku duchową wartość, to jakie ma znaczenie forma i walory artystyczne nagrobków?
1 T. Swat: Rola cmentarzy w kulturze narodowej. [w:] Ochrona zabytkowych cmentarzy. Materiały zjazdowe I-III Zjazdu Konserwatorskiego w Halinie. 1983, s. 12
98
Raport z przebiegu prac porządkowych i konserwatorskich W ramach projektu „I nastała cisza… Rakutowo na Kujawach” zorganizowanego przez Fundację Ari Ari, który odbył się w dniach 19.07. – 1.08.2009 r., przeprowadzono prace porządkowe i konserwatorskie na cmentarzach ewangelicko- augsburskich w Grodztwie, Świątkowicach, Dębniakach i Goreniu, brało w nich udział 17 wolontariuszy, ośmiu młodych mieszkańców okolicznych miejscowości i sześciu opiekunów. Łącznie oczyszczono i zewidencjonowano 42 nagrobki kamienne oraz 35 mogił ziemnych. Podkreślić należy fakt, że cmentarz w Goreniu nie był w ogóle odnotowany w dokumentacji Urzędu Ochrony Zabytków. Nagrobki znajdujące się na terenie wymienionych cmentarzy pochodzą w większości z I połowy XX w., są proste w formie, zwykle nie zawierają żadnych zdobień prócz krzyża łacińskiego. Jeśli występują zdobienia, jest
to przeważnie obwiedzenie krzyża lub opaski nagrobnej nacięciami i groszkowanie. Tylko 2 nagrobki mają bardziej rozbudowane elementy zdobnicze, w przypadku steli nagrobnej w Dębniakach (nr 2) występuje płaskorzeźbiona dekoracja kwiatowa, a nagrobek w Grodztwie (nr 11) pokryty jest rustyką żłobkowaną. Stan zachowania cmentarzy i nagrobków jest zły, przed pracami porządkowymi tereny cmentarzy były gęsto zarośnięte, nieczytelny był charakter rozplanowania cmentarzy, wiele grobów było niemal niewidocznych pod warstwą ziemi. Nagrobki w dużej mierze uległy uszkodzeniom, wiele steli nagrobnych jest oddzielonych od opasek i leży na ziemi, zaginęło wiele elementów nagrobków, zachowało się tylko 10 inskrypcji, z czego 3 w języku niemieckim. Wykonano karty wszystkich wymienionych cmentarzy oraz 9 kart nagrobków, dokumentację załączono do raportu. Karty uaktualnią i uzupełnią istniejącą dokumentację z lat 80. XX w. znajdującą się w Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Toruniu, delegatura we Włocławku. Dokumentacja zostanie przekazana również urzędom gmin w Kowalu i Baruchowie, na terenie których znajdują się zabytki. Karty zawierają precyzyjne plany cmentarzy i dokumentację fotograficzną obiektów. Przy każdym cmentarzu ustawiono tablicę informacyjną zawierającą opis obiektu, krótką historię osadnictwa niemieckiego na terenie Kujaw i plan cmentarza.
99
Cmentarz w Grodztwie (gmina Kowal) jest największy spośród czterech cmentarzy, na których prowadzone były prace. Znajduje się na skraju wsi Rakutowo, administracyjnie należy do Grodztwa, położony na płaskim terenie, przy drodze z Gostynina do Kowala. Właścicielem jest Skarb Państwa, a władającym Urząd Gminy w Kowalu. Prace na cmentarzu w Grodztwie prowadzono w dniach 20.07. – 23.07.2009r. Początkowo teren był gęsto zarośnięty dziką roślinnością. Po wykonaniu dokumentacji fotograficznej 24 nagrobków rozpoczęto wycinanie samosiejek drzew i krzewów. Dzięki oczyszczeniu terenu udało się odnaleźć 2, niewidoczne wcześniej, groby. Wykonano plan cmentarza. Następnie oczyszczono 26 nagrobków mechanicznie, szczotkami i szpachelkami usuwając z ich powierzchni warstwę ziemi i liści, używając detergentu usunięto glony i mchy. Na koniec wysypano piasek przed wejściem na cmentarz i na początku alei. Po zakończeniu prac ponownie wykonano dokumentację fotograficzną, kartę cmentarza oraz 6 kart ewidencyjnych nagrobków. Na cmentarzu w Grodztwie zachowało się 26 nagrobków kamiennych, z czego 7 zawiera inskrypcje (2 w języku niemieckim: nr 01, 17, pozostałe po polsku: nr 6, 10, 11, 21, 23), 10 to same opaski, 1 grobowiec ziemny i 4 płyty nagrobne z krzyżami kutymi. Odnaleziono również kamienne fragmenty ogrodzenia nagrobka. Stan zachowania nagrobków jest zły, większość jest uszkodzona
100
i zdekompletowana. W wielu przypadkach stele nagrobne są oddzielone od opaski i leżą na ziemi. Elementy metalowe są mocno skorodowane i pokryte rdzą. Dwa nagrobki (nr 11, 15) są wyraźnie odchylonych od pionu. Z dawnego ogrodzenia cmentarza zachowały się pojedyncze słupy betonowe. Cmentarz w Świątkowicach (Leonowo) (gmina Baruchowo) znajduje się na płaskim terenie, na południowo - wschodnim skraju wsi, około 30 m od drogi, otoczony polami i gospodarstwami. Właścicielem terenu jest Skarb Państwa, władającym Kościół ewangelicko- augsburski. Prace porządkowe na cmentarzu przeprowadzono w dniach 27-29.07.2009. Teren był gęsto zarośnięty i bardzo zanieczyszczony odpadami. Po wykonaniu dokumentacji fotograficznej rozpoczęto wycinanie dzikiej roślinności i porządkowanie cmentarza. Oczyszczono 5 nagrobków kamiennych, szczotkami i szpachelkami usuwając warstwę ziemi i mchu, następnie detergentem usunięto glony i mchy. Po pracach porządkowych sporządzono plan i kartę cmentarza, 2 karty ewidencyjne nagrobków oraz dokumentację fotograficzną. Zachowało się 5 nagrobków kamiennych (2 opaski, 1 płyta nagrobna i 2 nagrobki złożone ze steli i opaski), 3 z nich zawierają inskrypcje. Na terenie cmentarza znajdują się również 2 kute krzyże, jeden z nich, prawdopodobnie był krzyżem cmentarnym, oraz brama z czerwonej cegły.
Cmentarz w Dębniakach (gmina Kowal) znajduje się ok. 50 m od drogi z Kowala do Grodztwa, na niewielkim wzniesieniu w lesie iglastym. Właścicielem terenu jest Skarb Państwa, władającym Lasy Państwowe. Prace porządkowe na cmentarzu przeprowadzono w dniu 24.07.2009. Po wykonaniu dokumentacji fotograficznej rozpoczęto oczyszczanie 4 nagrobków kamiennych, szczotkami i szpachelkami usuwając warstwę ziemi i mchu, następnie detergentem usunięto glony i mchy. Po pracach porządkowych sporządzono plan i kartę cmentarza, 1 kartę ewidencyjną nagrobka oraz dokumentację fotograficzną. Zachowały się 4 nagrobki kamienne, w tym 2 opaski nagrobne, ułożone bardzo blisko siebie, płyta nagrobna z inskrypcją oraz fragmenty ogrodzenia i nagrobka kamiennego oraz 23 mogiły ziemne. Cmentarz w Goreniu (gmina Baruchowo) został odnaleziony w trakcie trwania obozu, znajduje się na niewielkim wzniesieniu w lesie iglastym. Właścicielem terenu jest Skarb Państwa, władającym Lasy Państwowe. Prace na cmentarzu przeprowadzono w dniu 30.07.2009. Po wykonaniu dokumentacji fotograficznej rozpoczęto oczyszczanie fragmentów 7 nagrobków kamiennych, szczotkami i szpachelkami usuwając warstwę ziemi i mchu. Po pracach porządkowych sporządzono plan i kartę cmentarza. Cmentarz jest w bardzo złym stanie, już niemal zatarły się ślady jego istnienia.
Zachowały się jedynie fragmenty 7 kamiennych nagrobków i 12 mogił ziemnych, z których 3 zapadły się. Pojedyncze znicze znalezione przy grobach świadczą o tym, że cmentarz jest wciąż odwiedzany. Podsumowanie Organizatorzy są świadomi potrzeb konserwatorskich wymienionych cmentarzy, jednak ograniczenia czasowe i finansowe nie pozwoliły na wykonanie profesjonalnych prac konserwatorskich. Ze względu na dominującą w tym przypadku wartość duchową, a nie artystyczną, zdecydowano się na prace porządkowe, wykonanie dokumentacji i tablic informacyjnych. Z inicjatywy organizatorów cmentarze wpisane zostaną w szlak turystyczny gmin i dzięki zarządzeniu gmin będą systematycznie oczyszczane z dzikiej roślinności. Wstępnie została nawiązana współpraca ze szkołami mająca na celu edukację na temat niemieckiej mniejszości narodowej na terenie Kujaw poprzez dbanie o tereny cmentarzy ewangelicko-augsburskich. W planie jest opracowanie scenariuszy cyklu lekcji dotyczących historii regionu, mniejszości narodowych, sztuki sepulkralnej, podstaw konserwacji i oczyszczania cmentarzy. Ewangelicko-augsburskie cmentarze nierzadko stanowią jedyny ślad istnienia dużej i ważnej dla tego regionu mniejszości niemieckiej, świadczą o wielokulturowym charakterze przedwojennej Polski. Należy,
101
więc dołożyć wszelkich starań by je zachować i uświadamiać młodzież o ich wartości. W czasie trwania obozu odkryto bardzo interesujące cmentarze w Ładnem i Smólniku z nagrobkami powstałymi w latach 20. i 30. XX w., mające wysoką wartość artystyczną, estetyczną, historyczną i kompozycyjną. Cmentarze te są gęsto zarośnięte i wymagają profesjonalnych prac konserwatorskich. Być może będą one inspiracją do realizacji kolejnych, podobnych projektów. Toruń, 15.08.2009r. Joanna Rydzkowska
102
103
wykonała: Joanna Rydzkowska
104
105