12 minute read
MAREK BEBŁOT
by Artpost
WYWIAD
Baltic Opera Festival – energia tworzenia
Advertisement
Rozmowa Marka Bebłota z Tomaszem Koniecznym, światowej sławy śpiewakiem operowym, współtwórcą Baltic Opera Festival i jej dyrektorem artystycznym, o tworzeniu w czasach trudnych dla środowiska artystycznego.
motto:
„W sztuce nic wartościowego nie narodzi się bez entuzjazmu” Robert Schumann (1810-1856).
Marek Bebłot: Bardzo mi się podoba projekt Baltic Opera Festival w Sopocie. Jest w tym coś symbolicznego, energia muzyki Wagnera, otwarta przestrzeń Opery Leśnej i chęć wyrwania się z uścisku Covid-a. Jaka energia spowodowała u Pana chęć zorganizowania festiwalu operowego w Sopocie?
Tomasz Konieczny: Dokładnie to pan powiedział. Spędzam wraz z rodziną coroczny urlop nad polskim morzem, w ubiegłym roku byliśmy w Juracie. Przypomniałem sobie wtedy mój występ w Złocie Renu z 2009 roku, kiedy próbowaliśmy reaktywować Festiwal Bayreuth des Nordens w Sopocie z Janem Lotham-Koenigiem i Danielem Kotlińskim. Niestety, mimo sukcesu Złota Renu nie było wtedy takiego imperatywu, by kontynuować tradycje operowe w Sopocie. Zostawiłem ten temat na parę lat, gdyż miałem letnie występy w Salzburgu i w Bayreuth i nie myślałem wtedy kompletnie o organizacji czegokolwiek. Pracowałem jako artysta i to było moje główne zajęcie, którym się zresztą cały czas zajmuję. Przyszedł rok pandemiczny, ale też przyszła silna inspiracja, którą był mój udzial w takim prowizorycznym festiwalu, który odbył się na granicy czesko-austriackiej w Mikulovie pod nazwą Weinviertel Festspiele, gdzie śpiewałem Holendra Tułacza Wagnera. Były to warunki pełnej prowizorki, występ odbył się z orkiestrą w betonowym amfiteatrze przeznaczonym na potrzeby kina letniego. Dało mi to do myślenia, po pierwsze, że to jest możliwe, po drugie publiczność tego chce słuchać, po trzecie moje środowisko artystyczne w takiej sytuacji niezwykle się mobilizuje. Pojawia się taki syndrom „wszystkie ręce na pokład” i chcemy koniecznie coś realizować. To jest też taki mój imperatyw od początku pandemii - pokazywać, że jesteśmy, istniejemy, że nie zniknęliśmy z przestrzeni publicznej jako artyści i kultura w ogóle. W takiej sytuacji narodził się ten pomysł, ta idea. Pierwszym miejscem, do którego się udałem, był Urząd Miejski w Sopocie. Kolejnym miejscem było Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie okazało się, że pan wiceminister kultury Jarosław Sellin, jest niezwykłym orędownikiem grania spektakli operowych w Operze Leśnej. To był dobry początek. Geneza tego pomysłu jest taka, by dać pracę mojemu środowisku w czasach pandemii. Jest to oddolna inicjatywa, która ma moim zdaniem bardzo duże szanse powodzenia. Środowisko twórców jest słusznie rozczarowane zachowaniem instytucji kulturalnych i mówię tu nie tylko o instytucjach w Polsce, ale i na świecie. Te instytucje pozostawiły swoich artystów freelancerów, bo tak to trzeba powiedzieć, na lodzie. W związku z tym jest mocny oddolny imperatyw, z dużym poparciem artystów i to chciałem właśnie wykorzystać. Jest też kolejny element, który wpłynął na moje działanie. W Niemczech wszystko jest pozamykane na cztery spusty, a o Wagnerze to już nie ma mowy. Nie wiem dlaczego ten Wagner stał się dżumą i cholerą, i to w Niemczech. Twierdzi się, że Wagner jest bardziej szkodliwy dla zdrowia niż Mozart, przecież to jest kompletna bzdura. Mamy całą masę oper Wagnera gdzie występują, obcują ze sobą na scenie, tylko dwie osoby. Oczywiście orkiestra ma nieco większy skład, ale są przecież opery Mozarta i Verdiego gdzie musi wystąpić cały chór i nie ma z tym problemu. Uważa się, że granie Mozarta jest zdrowsze od grania Wagnera. Publiczność wagnerowska jest bardzo wygłodniała i mamy tu ogromną szansę, taką której w innych latach być może byśmy nie mieli, by pozyskać do naszego projektu ludzi którzy, kochają Wagnera, którzy kochają właśnie tego rodzaju narrację i tego rodzaju teatr operowy. Oni, być może dużo chętniej w tym roku 2021 przyjadą do nas do Sopotu, do Opery Leśnej. Opera Leśna jest miejscem pod gołym niebem, ale zadaszonym, jest obiektem o wyjątkowych walorach akustycznych i również wizualnych. W związku z tym mamy duże szanse ściągnąć ludzi, którzy w innych warunkach być może nie przyjechaliby, a teraz przyjadą. Ja wiem, że mamy różne ograniczenia pandemiczne, że mamy do czynienia z różnymi procedurami w przypadku podróżowania, tym niemniej uważam, że mamy ogromny potencjał dodatkowy, właśnie wynikający z pandemicznej sytuacji. Bayreuther Festspiele postanowiło, że będzie grało w tym roku. Zobaczymy jak to będzie, ale uważam, że może to być ogromny problem. Proszę wziąć pod uwagę, że to jest mała przestrzeń, mały budynek, ludzie siedzą tam ściśnięci i do tego budynek jest nieklimatyzowany, ponieważ jest zabytkowy i nie można w nim zainstalować klimatyzacji. W warunkach pandemicznych jest to najmniej korzystne miejsce do organizowania imprez masowych. Nawet jak wpuszczą tam połowę publiczności, to druga część jest do zagospodarowania właśnie przez nas. Publiczność w Bayreuth to są tysiące, jeśli nie miliony ludzi, bo przecież tam są spektakle codziennie, przez cały miesiąc. Na każdym spektaklu jest dwa tysiące osób. W tym roku będzie dużo mniej spektakli, jeśli w ogóle się odbędzie, po drugie dużo mniej ludzi zostanie na te spektakle wpuszczone. Sopot ma fantastyczną tradycję i jest to nieprawdą, że grano tu tylko Wagnera. Wagnera grano od roku 1922, kiedy miała miejsce pierwsza premiera wagnerowska w Sopocie, a wcześniej grano opery romantyczne, których akcja miała miejsce w lesie. Takie było założenie tego miejsca i my chcemy się tego trzymać. To jest właśnie ten nasz pomysł, nie chcemy w Sopocie robić festiwalu wagnerowskiego, my chcemy robić festiwal nawiązujący do pierwotnej tradycji tego miejsca, czyli grania na wolnym powietrzu oper, które na skutek swojej akcji do tego się nadają.
Mam wrażenie, że wiele instytucji nie może znaleźć swojego rytmu w prowadzeniu działalności w warunkach pandemicznych. Przez rok bardzo dokładnie obserwuję poczynania filharmonii i oper, chyba nie wszyscy znajdują się w tych nietypowych warunkach. Jak Pan odbiera tę sytuację, szczególnie w przypadku, gdy sam tworzy festiwal?
Jest tragedia jeśli chodzi o te sprawy, jest dramat. Instytucje w ogromniej większości reagują niestety bardzo zachowawczo na wszystko. Wolą nie grać niż grać, mimo chęci. Ja mam kontakt z rozmaitymi dyrektorami instytucji w Polsce i za granicą, cały czas następują jakieś tam konsultacje, jakieś rozmowy. Tutaj potrzebna jest determinacja ze strony dyrektorów. Dobrym przykładem jest dyrektor Filharmonii Łódzkiej, pan Tomasz Bęben, który próbuje organizować wydarzenia online lub z niewielką ilością publiczności. Widzi w tym potrzebę. To jest taki zdeterminowany człowiek, który chce coś dla środowiska zrobić, za co jestem mu wdzięczny, bo to jest właściwa droga. Instytucje są niemrawe, nie dlatego że mają niemrawych dyrektorów, tylko dlatego, że taka jest natura takiej instytucji. Jeżeli ona jest i tak dotowana, wspierana, ma na stałe pracowników, którzy mimo wszystko są wynagradzani, to wiadomo, że takiej instytucji mniej na tym zależy niż freelancerom, którym po prostu egzystencjonalnie zależy, by taka impreza się odbyła i by była na wysokim poziomie, i by ludzie po raz kolejny do nas przyszli. Ruch oddolny, taka mobilizacja, o której mówiłem na wstępie nie jest czymś
Tomasz Konieczny, fot. Igor Omulecki
nowym. Oddolne organizowanie nawiązuje do bardzo pierwotnej formy. Przecież tak powstał teatr. Powstawały trupy wędrownych aktorów. Opera Leśna w Sopocie jest obiektem, którym powinniśmy się chwalić na całym świecie, ma niezwykłe walory naturalne. Po występowaniu w rozmaitych miejscach na świecie, tych największych instytucjach, mogę śmiało powiedzieć, że ten obiekt jest obiektem wybitnym. Mieszkam od lat za granicą i po prostu lubię się chwalić tym, co w Polsce mamy dobrego.
Zdaję sobie sprawę ile przed Panem, przed Państwem pracy organizacyjnej. Raptem za cztery miesiące będzie miała miejsce inauguracja Festiwalu. Proszę powiedzieć, ile rzeczy jest już uzgodnionych, czy są już obsady spektakli?
Wszystkie obsady już są gotowe, wszystko już zostało wypracowane, w zasadzie pozostała tylko jedna rola do obsadzenia. Z osób, które mogę w tej chwili wymienić, które mają dla mnie ogromne znaczenie to dyrygent Stefan Soltesz, który będzie dyrygował Holendrem, Stefan Vinke - wybitny tenor bohaterski wagnerowski, bardzo znane na świecie nazwisko. Mamy Borisa Kudličkę, wybitnego scenografa o międzynarodowej sławie, Dorotę Roqueplo, która będzie robiła kostiumy do Holendra, jest Michał Kluza - wybitny dyrygent i wielu innych. Mamy Małgosię Walewską, mamy fantastyczny skład artystyczny, który nam bardzo dobrze wróży. Nie chcę wszystkich wymieniać, bo mógłbym kogoś pominąć. Mamy ambicję, by ten festiwal był międzynarodowy, stąd też repertuar taki a nie inny. Stąd ścisła współpraca z festiwalem Mozart im Chiemgau z Bawarii, zapraszamy stamtąd całą produkcję Czarodziejskiego fletu. Jednym z założeń jest to, że chcemy co roku współpracować z innym krajem partnerskim z obszaru szeroko pojętego Bałtyku, to nam daje bardzo duże i ciekawe możliwości. Chcemy odczarować to miejsce, Operę Leśną, z jednej strony odczarować tę niemieckość, chcemy absolutnie robić polski festiwal, z drugiej strony odczarować niechęć władz do grania w tym miejscu. To miejsce powstało z myślą o graniu oper. Szkoda, że dotąd nie wykorzystano tej sytuacji. Chcemy temu miejscu przywrócić pierwotną rolę, do której zostało stworzone i uważam, że tam jest ogromny potencjał. Mówię to z pełną premedytacją i z doświadczeniem człowieka, który występował na wszystkich najważniejszych scenach operowych na świecie. To miejsce ma naprawdę ogromny potencjał.
Ciężko było przekonać decydentów do tego pomysłu?
Muszę powiedzieć, że nie było to zadanie bardzo trudne. Jest dobra współpraca z Ministerstwem Kultury oraz z władzami samorządowymi Sopotu, mimo znacznie mniejszych funduszy, którymi obecnie dysponują. Mamy taką sytuację, że wszyscy się zgadzamy, że to trzeba zrobić, że to jest rzecz, która coś da środowisku i również wizerunkowi naszego kraju. Ta sytuacja napawa mnie ogromnym optymizmem na przyszłość. Jest to przedziwna sytuacja, że poprzez pandemię zyskujemy, bo Opera Leśna jest obiektem open air. Ja jestem zdania, że kultura wysoka łączy i będzie łagodzić i niwelować te jakże silne podziały, które w Polsce istnieją. Jest jeszcze jeden aspekt tej historii, otóż w 2021 roku mamy rocznicę podpisania Traktatu o Dobrym Sąsiedztwie z Niemcami. W związku z tym bardzo silnie zabiegamy tutaj o patronaty. Nie chcę do końca zdradzać, ale przygotowujemy podstawę programową i podstawę merytoryczną na bardzo wielu płaszczyznach.
Wynika z tego, że pandemia uruchomiła u niektórych artystów mechanizmy, o których być może wcześniej nie myśleli.
Jestem człowiekiem kreatywnym, niezwykle pracowitym i od pierwszego dnia lockdawn’u zacząłem działać. Byłem wtedy w Wiedniu i bodajże już 6 lub 8 marca 2020 roku zadzwoniłem do Lecha Napierały, pianisty z którym współpracuję od siedmiu lat i natychmiast postanowiliśmy sobie obaj, że będziemy działać. Na początku przygotowywaliśmy nowy repertuar, ćwiczyliśmy nowe rzeczy następnie zainwestowałem w sprzęt nagrywający i dzięki uprzejmości wspaniałej pani ambasador w Wiedniu, Jolanty Róży Kozłowskiej, mogliśmy skorzystać z przestrzeni naszej ambasady. Tam w zasadzie koczowaliśmy z naszymi mikrofonami i kamerami. Nagraliśmy warsztaty wokalne. W wyniku właśnie tej pracy nagraliśmy płytę Between Death&Love, z której jestem bardzo dumny, premiera handlowa będzie miała miejsce 19 marca, a 28 marca wykonamy w Filharmonii Łódzkiej koncert promujący tę płytę. W programie pieśni Rachmaninowa i Mussorgskiego. Wychodzę z założenia, że jeśli nie mogę robić jednej rzeczy, to należy zająć się tym co można robić. To jest taka wycieczka w głąb. Natomiast jak tylko pojawiła się możliwość występowania, a było to w czerwcu 2020 r., zaprezentowaliśmy z Lechem Napierałą koncert w Operze Wiedeńskiej dla setki publiczności dopuszczonej przez władze austriackie. Proszę sobie wyobrazić salę Opery z tak małą ilością osób. Później był koncert w Düsseldorfie, następnie Holender we wspomnianym wcześniej Mikulovie, występy w mediolańskiej La Scalii, dwa spektakle Halki w Warszawie, następnie cztery spektakle Salome w Wiedniu na początku października. Cały czas praca i praca. Nagrałem płytę dla wytwórni Ana-
klasis (PWM), z Sinfonią Varsovią nagraliśmy w Lusławicach VI Symfonię Pendereckiego. Jestem aktywny cały czas, a na skutek organizacji festiwalu w Sopocie mam dużo więcej zadań i dużo więcej zajęć niż w analogicznym okresie tamtego roku. W chwili gdy rozmawiamy jestem w Hiszpanii, jutro śpiewam Wotana w kolejnym spektaklu Zygfryda Wagnera w Teatro Real w Madrycie z publicznością. Pozostały jeszcze trzy spośród zaplanowanych ośmiu spektakli do połowy marca. Tutejszy minister kultury postanowił, że teatr ma funkcjonować - gramy z publicznością. Mimo pandemii. Mówi się, że Hiszpanie są spontanicznym narodem, to przecież śródziemnomorska kultura. Mimo to wszyscy chodzą karnie w prawidłowo założonych maseczkach po ulicy. Nie spotkałem kogoś bez maseczki, czy z maską na brodzie. Jest pełna dyscyplina. Przy tej dyscyplinie możliwe było otwarcie restauracji. Po występach w Madrycie zjeżdżam do Polski i pracuję nad Cardillaciem w TWON i nad festiwalem w Sopocie. Pracy jest bardzo dużo, masa spotkań. Ja kocham ten zawód i nie wyobrażam sobie usiąść i czekać aż będzie lepiej. Ja potrzebuję wykonywania tego zawodu. Warto zastanowić się, czy w ogóle nie zmieni się struktura uprawiania kultury w diametralny sposób i trzeba być na to przygotowanym. Jestem człowiekiem bardzo koncyliacyjnie myślącym i wychodzę z założenia, że każde wydarzenie kulturalne prowadzi do wzajemnego wspierania się. Jeśli ktoś coś robi w jednym miejscu, to inna instytucja korzysta w innym miejscu. Wspieramy się nawzajem. Rozsądni ludzie to rozumieją. Niestety część dyrektorów tego w ogóle nie rozumie. Mają absurdalne pojęcie o jakiejś konkurencji, wszystko podszyte jest niechęcią i nieufnością. Kompletne bzdury. My nie mieliśmy żadnych funduszy jak rozpoczynaliśmy organizowanie festiwalu, my te fundusze pomału zdobywamy. To jest normalna praca każdego menedżera kultury, który o to musi dbać. To nie tylko polska domena, to jest domena międzynarodowa. W Ameryce nic się nie da zrobić w kulturze bez sponsora, państwo za nic nie płaci. W Polsce jest łatwiej, dlatego dziwię się dyrektorom, że przez tyle lat, od początku przemian, wałkuje się to wszystko troszeczkę we własnym sosie, tak mało jest inicjatywy. Jeśli w trzydziestokilku milionowym kraju europejskim nie ma festiwalu operowego z prawdziwego zdarzenia, to jest to moim zdaniem rzecz, którą musimy natychmiast naprawić i to jest właśnie to do czego zmierzamy przy tym projekcie. Ja staram się w dalszym ciągu ludzi zarażać entuzjazmem. Powiem panu, że w komitecie honorowym Baltic Opera Festival mamy takie postaci jak: Katharina Wagner - szefowa Bayreuther Festspiele, Dominique Meyer - dyrektor mediolańskiej La Scalii. Mamy też dyrektora Waldemara Dąbrowskiego, byłego ministra kultury oraz panią Joannę Wnuk-Nazarową, wieloletnią dyrektor NOSPR i byłą minister kultury. W grudniu poprosiłem panią Elżbietę Penderecką, która natychmiast się zgodziła i nie miała żadnych wątpliwości, że tę inicjatywę należy wspierać. To jest bardzo budująca sytuacja.
Mam wrażenie, że Baltic Opera Festival będzie wielkim wydarzeniem muzycznym, będzie innym spojrzeniem na operę. Jestem przekonany, że ta formuła znakomicie znajdzie się we współczesnym świecie, melomani zobaczą inną twarz opery. Wierzę w tę przestrzeń i w Pańską ener-
gię. Bardzo dziękuję za rozmowę i poświęcony czas. n
Krzysztof Penderecki Muzyka wobec obrazu Ogród wobec muzyki
W 2003 roku Maria Anna Potocka nakręciła w Lusławicach film z udziałem Krzysztofa Pendereckiego pod tytułem Partytura i ogród. Kompozytor ujawnia w nim zasady warsztatu kompozytorskiego oraz opowiada o metodzie graficznej pozwalającej naszkicować symfonię na jednej kartce. Swoje doświadczenia muzyczne odnosi do ogrodu. Park, który stworzył w Lusławicach, oparł na formie symfonii. Wystawa proponuje wgląd w myślenie o muzyce i ogrodzie. Obejmuje prywatne szkice – tak zwane prepartytury – oraz rysunkowe koncepcje ogrodu. Na drugą część wystawy składają się portrety Krzysztofa Pendereckiego autorstwa Beaty Stankiewicz i Bartka Materki, fotografie Mariana Eilego z cyklu Rewizyta – Salvador Dali u państwa Pendereckich oraz dokumentacja fotograficzna parku w Lusławicach Marka Bebłota i Bartka Barczyka.
Czas trwania wystawy: kwiecień–wrzesień 2021
Miejsce wystawy: piwnice Pałacu Potockich, Rynek Główny 20, Kraków Organizacja: Bunkier Sztuki / MOCAK Kurator: Maria Anna Potocka