9 minute read

diONiZY PiąTKOWSKi

Next Article
Gang Tango

Gang Tango

POSTAĆ

Good Bye, Armando !

Advertisement

Armando Anthony „Chick” Corea (12.06.1941 – 9.02.2021) wielokrotnie zmieniał swe muzyczne oblicze: był awangardzistą, lansował fusion-jazz, kochał klasyczny modernjazz, uwielbiał standardy, fascynował go latynoski i hiszpański folklor, był jazzmanemimprowizatorem i muzykiem klasycznym, był genialnym solistą-wirtuozem. To historia muzyki, pianisty i kompozytora, dla którego inspiracją była zarówno twórczość Bartóka i Beethovena, jak i Davisa, Parkera czy Astora Piazzolli. Spotkaliśmy się i zaprzyjaźniliśmy wiosną 1994 roku.

DiONiZY PiąTKOWSKi

„Która to godzina” - pyta Chick Corea, gdy po dwóch dobach zatrzymuje się w poznańskim hotelu. „Zmieniliśmy nie tylko strefy czasu, ale chyba także klimat”. Za oknem leniwie budzi się wiosna; jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej jazzman i jego zespół grali dla wielotysięcznej publiczności w Santiago. Kończące się latynoskie lato, tylko zmęczonemu artyście zazębia się z migocącym słońcem Poznania. Podróż z Ameryki Łacińskiej do Polski jest częścią blisko trzymiesięcznego tournee promującego album Paint The World nowego zespołu Elektric Band II, kolejnej mutacji kwintetu Corei. Po dwutygodniowej trasie muzycy mają jeden dzień przerwy. Na wiele godzin zaszyli się w mieście. Tylko Chick Corea pozostał w hotelu. Krótka podróż samochodem przez miasto, wegetariański lunch, trochę plotek. „Wiesz, niedługo będę dziadkiem. Moja córka urodzi mi wnuka. Jest chyba w twoim wieku. Nie wnuk! Moja córka”. Jazzman uśmiecha się, precyzyjnie rozgrywając dowcip. „Ostatnio często grywam także z synem. Thadeus jest niezłym perkusistą, choć ma dopiero trzydzieści lat. Ma niezły zespół White Colonials. Często koncertujemy rodzinnie; córka jest dobrą pianistką, żona Gayle Moran wspaniale śpiewa. Nagrywała nie tylko z moimi zespołami, ale także wydała autorski album”. Przypominam jazzmanowi zdarzenie sprzed ponad pół wieku: na estradzie auli UAM zadebiutowali synowie Dave Brubecka, Darius i Michael. Dla Corei zaskoczeniem jest fakt, że będzie drugim, amerykańskim pianistą jazzowym, który zagra w poznańskiej filharmonii. Z zaciekawieniem przegląda Czas Komedy i rozbawiony pokazuje na fotografię skrzypka: „Michał Urbaniak? Będzie jutro na koncercie?”.

Trudy wielomiesięcznej trasy koncertowej Corea znosi dzielnie. Wspominamy Pata Metheny’ego, który ze swoją „Secret Story” objeżdżał świat blisko rok. W pobliskim spożywczaku kupujemy zimne napoje: soki, wodę mineralną. Corea stara się być samowystarczalny, jak najmniej poddawać się hotelowemu ceremoniałowi. Lubi komfort, ale jest także mężczyzną praktycznym: „Kiedyś woziłem ze sobą tuziny kompletów bielizny, ciuchów. Teraz przyjąłem prostszą zasadę - miast kolejnych walizek, robię w hotelu drobne przepierki. To mnie

relaksuje, zapominam o podróży i miesiącach spędzanych w hotelach”. Symptomem zmęczenia wielogodzinną podróżą jest decyzja: dzisiaj żadnych spotkań z mediami. „Może jutro. To pierwszy wolny dzień: od ponad dwóch tygodni poruszamy się między hotelem, estradą, lotniskiem. Chłopców już gdzieś poniosło. Może ich odszukamy?”. Dopiero w samochodzie Corea uzmysławia sobie, że odnalezienie amerykańskich jazzmanów w półmilionowym Poznaniu jest niemożliwe. „Może robią jakieś zakupy?” - próbuje usprawiedliwić swój pomysł. Ożywia się, gdy (zgodnie z kontraktem) na estradzie widzi fortepian. „Steinway, wspaniały instrument, ma duszę” - komplementuje jazzman. Choć wyznanie to koliduje z wielotonowym transportem elektronicznego instrumentarium, które z przygodami zmierza właśnie ku polskiej granicy. Dla amerykańskiej ekipy niezrozumiałe są obawy organizatorów, że załadowany sprzętem oraz instrumentami „tir” nie zdąży przekroczyć na czas granicy. Co wtedy? „Chyba zagramy akustycznie” - żartuje Corea i bagatelizuje: „Kilka dni temu mieliśmy poważniejszy problem. Odwołano lot do Paragwaju. Musieliśmy wynająć specjalny czarter z Miami, a jeden koncert został odwołany”. Podróż po Polsce jawi się Amerykanom, jak zabawa w lunaparku. „Z Poznania do Katowic - dwie godziny, z Katowic do Warszawy - dwie godziny, do Gdańska dwie” - głośno liczy Corea patrząc na mapę Polski. Good luck, przyjacielu!

Chick Corea niechętnie mówi o „niemieckim incydencie”. W ubiegłym roku miał wystąpić w Stuttgarcie, w ramach imprez towarzyszących lekkoatletycznym mistrzostwom świata. Władze landu Badenii-Wirtenbergii wykluczyły Coreę z ekipy artystów. „Decyzja ta pociągnęła za sobą lawinę protestów. Wykluczono mnie za przynależność do wspólnoty religijnej Church Of Scientology. Napisałem ostry list do prezydenta RFN, poparli mnie Herbie Hancock, B.B.King. Wielu artystów zbojkotowało koncerty w tym landzie. Sprawą zajął się Komitet Helsiński, ONZ. Poza krzywdą, jaką uczyniono słuchaczom, pozostała gorycz nietolerancji”. Z rozrzewnieniem wspomina za to swój pierwszy pobyt w Polsce: „Kiedy byłem tu wspólnie z Gary Burtonem, nasz koncert w Akademii Muzycznej w Katowicach był dla mnie rodzajem misterium. Wszystko było dla mnie inne; widziałem dziwne miasto, szarych, smutnych ludzi. Ale widziałem także entuzjazm na sali. Dopiero kolejne wizyty w Polsce uzmysłowiły mi, jak wiele się tutaj zmienia. Podróżujemy po Polsce samochodem; tak najlepiej poznaje się kraj, ludzi”. Chick Corea jest typem artysty ascety: mało mówi, skromny, starający się nie komplikować swoją osobą żadnej sytuacji. Zmęczony rezygnuje z wizyty w Muzeum Instrumentów Muzycznych. „Czy Chopin grywał w Poznaniu - pyta z zaciekawieniem - Lubię jego mazurki”. Kuszę jazzmana możliwością pogrania na fortepianie Chopina, ale Corea chce już tylko odpocząć. Samotnie, spaceruje wokół jeziora Maltańskiego, z zaciekawieniem przyglądając się narciarzom szusującym na stoku przy blaskach zachodzącego, wiosennego słońca.

Porankiem dotarła do Poznania ekipa ze sprzętem, Corea zachwycony jest fortepianem, akustyką i wystrojem auli. „Nie wiem, jaki będzie ten koncert, bo zawsze staram się wpasować w klimat sali, poznać napięcie publiczności. Traktuję te elementy tak samo poważnie, jak brzmienie, stylistykę, nastrój muzyki”. Muzykom Elektric Band imponuje duża „orkiestrowa” estrada, wspaniała orgia świateł oraz podniosły nastrój wnętrza. „Kilka tygodni temu graliśmy w małej sali, chyba w Bostonie. Estrada była tak mała, że nie mieścili się na niej wszyscy muzycy. Mike Miller grał na postumencie i wyglądało to komicznie”. Chick Corea koncertuje kilka miesięcy w roku. „Gram 150-170 koncertów, ale jest to już teraz zbyt męczące. Chcę trochę odpocząć. Zająć się pełniej rodziną, kompozycją. Muszę rozpocząć studia nad sobą: zorientować się, co dalej z moją muzyką. Interesują mnie pomysły Monka, Ellingtona, Evansa. Chciałbym więcej uwagi poświęcić muzyce klasycznej, zwłaszcza Mozartowi. Friedrich Gulda zaproponował mi nawet prowadzenie Festiwalu Mozartowskiego”. Corea nie daje namówić się do spotkania z dziennikarzami, woli usiąść w ogródku przy jeziorze i uciąć krótką rozmowę. „Zawsze postrzegany jestem jako artysta jazzowy, choć nagrałem wiele płyt, które nie są, w pełnym tego słowa znaczeniu, jazzowymi - próbuje serdecznie nawiązać do moich pytań. Porównuje się moją muzykę do jazzu, klasyki, przebojowego fusion i rytmów latynoskich. Faktycznie jest w niej wszystko: jest Miles Davis, jest Mongo Santamaria, ale jest także Bela Bartok i Thelonius Monk. Propozycje Elektric Band podporządkowują się także takiej deklaracji. Używam elektrycznego pianina Fendera od 1969 roku, stąd może skojarzenie, że moja muzyka jawi się pogodnym, uniwersalnym, jazzowym hitem. Ale jazz to uniwersalny język, to wszystko jest ponad nami: problemy, sprawy ważne i nieważne. To symbol uniwersalności jazzu. Malujemy świat naszą muzyką”. n

Richard Galliano – Piazzolla Forever

– Sony Music

W europejskich oraz amerykańskich ankietach krytyków Richard Galliano uchodzi za najwybitniejszego interpretatora jazzowego tango oraz muzyki Astora Piazzolli. Otrzymał Django Reinhardt Prix – jedno z najważniejszych wyróżnień francuskiej Academie du Jazz. To właśnie nagrania „jazzującego tango” przyniosły Richardowi Galliano ogromne uznanie a projekty – jak np. „Piazzolla Forever” - stały się najlepszą wizytówką kreatywności Richarda Galliano oraz genialności kompozytorskiej Astora Piazzolli. Francuski akordeonista należy do grona najwybitniejszych europejskich twórców, dla których jazz, muzyka klasyczna, przeboje muzyki rozrywkowej i etnicznej stanowią jednakowe i ważne źródła inspiracji. Jedno jest jednak niepodważalne: Richard Galliano jest wybitnym akordeonistą oraz niedoścignionym interpretatorem muzyki Astora Piazzolli. To dla tych nagrań i koncertów krytycy i słuchacze rozkochali się w charakterystycznym brzmieniu określanym jako „new tango musette Richarda Galliano”. Galliano jest gruntownie wykształconym muzycznie instrumentalistą, jako 12-letni akordeonista wygrał prestiżowy, międzynarodowy konkurs w Cannes, by natychmiast stać się wirtuozem tego instrumentu, o którego względy zabiegać poczęły prestiżowe estrady i akademie muzyczne. Pojawiał się na paryskich recitalach Juliette Greco, Yves Montanda i Claude Nougaro, ale coraz częściej koncertował także z jazzmanami: trębaczem Chet Bakerem, gitarzystą Philippe’m Catherine oraz basistą Ron Carterem. Przełomowym momentem w muzyce i karierze francuskiego akordeonisty były koncerty z argentyńskim kompozytorem i bandeonistą Astorem Piazzollą. To właśnie genialny Latynos nauczył Richarda Galliano, innego traktowania rytmu, harmonii oraz melodii. Muzyka Astora Piazzolli, owe melodyjne, folkowo-jazzowe „nuevo tango” stało się dla Richarda Galliano ważną inspiracją a jego „tango musette” zaczęło łączyć jazzową improwizację Jarretta, Parkera i Coltrane’a z impresjami Ravela i Debussy’ego.

Dino Saluzzi – El Valle De La Infancia

– EcM Records

Dino Saluzzi – wirtuoz gry na bandoneonie zamiłowanie do muzyki czerpał wprost z argentyńskiego tanga, z ludowej muzyki latynoskiej i jazzu. Stał się modnym i popularnym instrumentalistą oraz kompozytorem, o którego względy zabiegały argentyńskie orkiestry oraz grupy folkowe. Szczególnie ważną okazała się wieloletnia współpraca z saksofonistą Gato Barbierim, z którym Dino Saluzzi konsekwentnie lansował nowe, jazzowe oblicze tango, samby i latin-jazzu. Kiedy w 1983 roku Saluzzi pojawił się ze swoim latynoskim kwartetem w Europie, instrumentalistę i jego jazzowe tango porównano do geniuszu Astora Piazzolli. Nagrania i koncerty z Palle Mikkelborg’em, Charliem Haden’em, Palle Danielssonem, Pierrem Favre, Enrico Ravą, Eddiem Gomezem stały się znaczącymi epizodami w karierze argentyńskiego wirtuoza. Nowy album „El Valle De La Infancia”, to (po słynnej płycie „Juan Condon”) bardzo familijne nagranie zrealizowane dla ECM Records. Dino Saluzzi zaprosił tym razem brata Feliksa, grającego na saksofonie tenorowym i klarnecie, syna José María, który gra na gitarach oraz kuzyna Matíasa grającego na kontrabasie i gitarze basowej. Argentyński bandoneonista od lat lansuje swoich uzdolnionych krewnych i przyjaciół stąd w sesji „El Valle De La Infancia” do klanu Saluzzich dołączają także gitarzysta Nicolás “Colacho” Brizuela, (znany z wieloletniej współpracy z legendarną śpiewaczką Mercedes Sosa) oraz perkusista Quintino Cinalli. Dino Saluzzi był gościem Ery Jazzu w 2000 roku: wraz z Al Di Meolą zaprezentował program „Tango”. Artyści spotykali się na estradzie i w studio wielokrotnie (realizując m.in. wspaniały album „World Symphonia“), ale recital „Tango” był w ich karierach czymś nowym i nieszablonowym, bowiem inspiracją stały się wyłącznie kompozycje Astora Piazzolli. „Maleńkie stoliczki, a na każdym z nich zapalona lampka. Słychać dźwięki bandoneonu, dołącza gitara. Grają tango, jak w argentyńskiej kafejce, jak w lokalu w Buenos Aires. Połączenie dźwięku gitary i bandoneonu w latynoskich rytmach tanga stanowi swoistą muzyczna alchemię. © Dionizy Piątkowski

Bandonegro – hola Astor: Bandonegro Meets Piazzolla

– SJ Records

Ile można jeszcze wysupłać z kompozycji Astora Piazzolli ? Czy jest sposób, by przybliżyć się brzmieniem i nastrojem do roztańczonego, argentyńskiego tanga? Kwartet Bandonegro rozgrywa te wątpliwości a młodzi, polscy muzycy przygotowali perfekcyjny zestaw i poddali go ciekawej i kreatywnej manierze. To już nie odgrywanie tanga, „zagrywanie się Astorem” czy szukanie muzycznych skojarzeń. Kompozycje podawane są perfekcyjnie, bardzo emocjonalnie i z fantazją a kolory brzmienia ulegają potęgowaniu. To nowe spojrzenie na tradycję muzycznego tango, na poddanie wnikliwej analizie tego, co w tango jest energią, tańcem i rytmem a co jest pięknem i serdecznym uniesieniem. Album „Hola Astor: Bandonegro Meets Piazzolla” to nowy pomysł, styl i język muzyczny oraz autorski album polskiego kwartetu Bandonegro i fuzja tanga z jazzowym i rockowym brzmieniem. Kwartet zaprosił do projektu dwóch muzyków należących do czołówki polskiej sceny jazzowej, Dawida Kostkę (gitara elektryczna) oraz Mateusza Brzostowskiego (perkusja), dzięki czemu kompozycje zyskały unikalny charakter. Kwartet Bandonegro zaistniał na polskiej scenie muzycznej, prezentując ciekawe połącznie tango z elementami jazzu i rocka. Na początku 2019 roku wyjechali do Argentyny, gdzie koncertowali przez pięć tygodni w kultowych klubach tango. Wystąpili również podczas prestiżowego Argentina Tango Salon. Jako jedyni polscy muzycy mieli okazję wystąpić przed legendarnym skrzypkiem Fernando Suarez Paz, który przez wiele lat koncertował w kwintecie Astora Piazzolli. Bandonegro ociera się swoimi interpretacjami zarówno o klasyczne faktury, skojarzenia z innymi stylistykami, kameralistykę, jak i przebojowy rytm i nastrój. To już nie tradycyjny, ludyczny nastrój argentyńskich knajp i skwerów, ale niezwykle ciekawy i barwny tango – korowód z odrobiną nostalgii oraz ciekawej, wartkiej i motorycznej muzycznej narracji. © Dionizy Piątkowski

This article is from: