MML Cegła nr 15. "Spisek"

Page 1

- -


- -


- -


- -


- -


- -


- -


- -


- -


- 10 -


- 11 -


Krasnoludki i gamonie z Waldemarem "Majorem" Fydrychem rozmawia Karol Pęcherz

KAROL PĘCHERZ: Pomarańczowa Alternatywa swoją nazwę wywodzi

od tytułu

pisma,

które ukazywało się od 1981 r. we Wrocławiu. Wydaliście 15 numerów. Jak w tamtych czasach wyglądała podziemna działalność wydawnicza? jakie były nakłady pisma, gdzie i jak powielaliście egzemplarze, jak wyglądał kolportaż i jakie było oddziaływanie, reakcje?

WALDEmAR "MAjOR" FYDRYCH: W czasach Sekretariatu Gierka działalność wydawnicza to konspiracja, robiono wtedy bibułę i książki na sicie lub powielaczach spirytusowych. Wiem, że używano też pasty komfort. Z czasem zaczęły się pojawiać powielacze na farbę drukarską i matryce białkowe, w kraju działało też kilka offsetów. W czasach Solidarności pojawiły się offsety, a w zarządzie regionu były też duże maszyny drukarskie,

drukowanie

przestało

być

tajne.

W

czasie

stanu

wojennego i do końca lat osiemdziesiątych wykorzystywane były dotychczasowe

techniki,

ale

druk

był

ściśle

zakonspirowany.

Do 1985 roku za drukowanie można było mieć wyrok. Po 1985 karano grzywnami. W latach siedemdziesiątych we Wrocławiu drukowano min. "Podaj Dalej", "Biuletyn Dolnośląski", oraz ulotki, a z Warszawy przywożono "Robotnika" oraz "Biuletyny KOR-u". Produkowane pisma ulotki były czarno-białe, nawet w czasach pierwszej legalnej solidarności nie stosowano kolorów. Nasza publikacja z "Manifestem Surrealizmu Socjalistycznego" stanowiła wyjątek. Kolportaż był w latach siedemdziesiątych dyskretny, w latach Pierwszej Solidarności jawny, po wprowadzeniu stanu wojennego tajny.

- 12 -


K. P.: W książce "Krasnoludki i gamonie", a także w albumowym wydaniu poświęconym Pomarańczowej Alternatywie pokazany jest szereg happeningów z okresu przełomu wieków. Które z wydarzeń uważasz za najbardziej kluczowe dla ruchu i dlaczego? W. M. F.: Dla wolności lub poziomu sztuki każde z wydarzeń może być traktowane jako kluczowe. Ale dla ruchu jego rozwoju na pewno kluczowe były: - t u b y - bo zaczynały serie happeningów, - s t o n o g a - bo inspirowała mnie do zastosowania taktycznego w postaci czapek krasnoludków, - k r a s n o l u d k i - bo umasowiły wydarzenia, - r e w o l u c j a p a ź d z i e r n i k o w a - bo pokazała wielki walor kreacji artystycznej happeningu, a spontaniczna kreacja przerosła to, co ma miejsce w reżyserowanych przedstawieniach teatralnych, - r z ą d s t r u g a w a r i a t a (happening w Łodzi) - bo temat jest wszechobecny i z punktu widzenia ludzkości uniwersalny, dla każdego rządu i epoki. K.P.: W trakcie lektury książek, miałem nieodparte wrażenie, że późniejsze happeningi, te po 89 r. nie miały już takiej mocy oddziaływania. Realia Polski po 2000 r. zmieniły się dość mocno i happeningi straciły moc przekazu jaką miały w latach 80. W książce pokazujesz jednak akcje, którą zorganizowali z Twoim udziałem poznańscy studenci, akcję farmaceutyczną, i o której można powiedzieć, że była bardzo udana. Na czym mógłby polegać zatem sukces współczesnego happeningu? jak oceniasz zmiany w odbiorze i zaangażowaniu ludzi (zarówno organizatorów jak i przypadkowych odbiorców)? W. M. F.: Autokreacja masowa ma charakter konsumpcyjny. Autokreacja jest słabo zaznaczona w jednostkach, a jeżeli się z czymś kojarzy, to z sukcesem materialnym.

- 13 -


K.P.: Czyli co, uważasz, że ludzie wstydzą się myśleć o sobie inaczej niż tylko w kategoriach sukcesu komercyjnego? W. M. F.: Zależy jacy ludzie. K.P.: Czy

uważasz,

że

społeczeństwo

zostało

poddane

procesowi

zatomizowania paradoksalnie w dobie szybkiej i łatwej w dostępie komunikacji, która jednakże mogła spowodować zalew i przesyt informacji

i

pewnego

rodzaju

przewartościowanie?

W. M. F.: Procesem tym jest skretynienie i zbanalizowanie się obywateli na własne życzenie. Naszym wyborem jest zaściankowość. Tego chce większość młodych i starych Polaków. K.P.: No ale dlaczego tak jest? Jeżeli zapytasz kogokolwiek czy jest zaściankowy, nie przyzna się? W. M. F.: Samoocena jest inna niż realia. K.P.: Nie

wiem

czy

widziałeś

kiedyś

wrocławski

przegląd

sztuki

w przestrzeni miejskiej Survival, dostrzegasz w tym festiwalu szczególną wartość? W. M. F.: Nie znam tego festiwalu. K.P.: W latach 80

mieliśmy do czynienia z bardzo klarownym podziałem

na tych, co mówią prawdę i kłamią, oczywistym był fakt wyrażany hasłem "telewizja kłamie", zważywszy na kontrolowaną przez komu-

- 14 -


nistów instytucje telewizji publicznej jak i pozostałych mediów. Po odzyskaniu wolności słowa, która wydaje się być cały czas jeszcze zadaniem do wykonania niż faktem, procesowi dewaluacji została poddana kategoria prawdy, rozszarpały ją głównie środowiska polityczne i walka o byt przy utrzymaniu władzy, a także przez rozwój i dostępność mediów, które w zależności od opcji politycznej serwują swoje racje i swoją prawdę. Przyznasz, że ludzie mogą się w tym tyglu pogubić. Czy sztuka zaangażowana społecznie może stać się "prawdziwsza" od prawd głoszonych w mediach, czy może skutecznie włączyć się do walki, zabrać głos w jakiejś konkretnej sprawie? Jak byś wycenił realne szanse

sztuki obecnie i jej zdolność do

kreowania zmiany w mentalności społecznej? Możemy w tym miejscu oddalić się od akcji o charakterze happeningowym i spróbować przyjrzeć się np. muzyce, sztuce filmowej. W. M. F.: Teraz jest klarowny podział na ludzi uczciwych i nieuczciwych lub na ludzi porządnych, inteligentnych i buraków. W czasach Generała było identycznie jak dzisiaj: wtedy partyjniacy byli pasożytami, dzisiaj są też, wtedy była sprzedajna prasa, dzisiaj też . Tylko wtedy były podziemne niezależne gazetki, a dzisiaj ich nie ma. Wtedy byliśmy najbardziej "wesołym barakiem" w obozie komunistycznym, dzisiaj jesteśmy żałosnym tworem na tle innych społeczeństw Unii. K.P.: A jak byś wycenił szansę i kondycję happeningu w walce z żałosnym tworem? W. M. F.: Nie potrafię wycenić. K.P.: W

"Krasnoludkach

i

gamoniach"

opisujesz

swoje

kontakty

i doświadczenia edukacyjne z młodzieżą francuską. Co sądzisz o polskiej edukacji i młodzieży? Moim zdaniem maszyna edukacyjna w Polsce skutecznie pozbawia młodych ludzi zdolności krytyczne-

- 15 -


go myślenia, budowania i

wyrażania własnych poglądów, a jeśli

młodzi potrafią wyrażać poglądy, to raczej są to slogany niż wypracowane własne zdanie w określonej sprawie. Czy zgodzisz się ze mną, że ruch między edukacją a sztuką został przyblokowany, a szkoła nie lubi kontaktów z żywym artystą, ponieważ może wprowadzić niepotrzebny zamęt. Ja ten zamęt właśnie nazywałbym zalążkiem myślenia przez duże "M". W. M. F.: Tak, to prawda, bez krytycznego myślenia nie ma rozwoju. K.P.: Kiedy opisujesz obchody dwudziestolecia Pomarańczowej Alternatywy, pojawia się wątpliwość, czy akcja powinna być dofinansowana przez miasto i zarzucano Ci, że korzystasz z pieniędzy publicznych, co o tym myślisz dziś? Czy można za pieniądze publiczne krytykować władze miejskie, które te pieniądze przyznają? Czy jest miasto, w którym władze miejskie realnie, a nie na poziomie deklaracji, dojrzały do przyjęcia rzeczowej krytyki i uznały ją za pożyteczną dla zarządzania miastem, a nie jako np. kolejny polityczny atak na siebie? W. M. F.: Nie znam takiej władzy, może istnieje. Problem pieniędzy na obchody był związany z tym,

że we Wrocławiu w tym czasie, kiedy

przyjechałem, organizowano obchody millenium, czyli "Tysiąclecia" Miasta. Byli ludzie, którzy obawiali się, że władze mogą mnie dać pieniądze na obchody, a nie im. Obawiali się mnie i potem przy każdej okazji atakowali. Do tego grona z innych powodów dołączyły inne osoby np. ktoś z jakiejś gazety, jeszcze ktoś inny z zawiści. Normalna ludzka sprawa. K.P.: W jakim stopniu wir wszechobecnej polityki, w bardzo polskim wydaniu z jakim mamy obecnie do czynienia, promieniujący na lokalne środowiska

w postaci rozmaitych grup wzajemnej adoracji

i poklepywania, wsysa młodych artystów, i na ile są oni odporni,

- 16 -


niezależni, może po prostu odważni, aby nie uczestniczyć w politycznych rozgrywkach, a jednocześnie uprawiać sztukę zaangażowaną? Na przykładzie literatury muszę stwierdzić, że młodzi autorzy raczej się nie angażują, wybierają politycznie bezpieczniejsze rejony, z małymi wyjątkami. Pewnie są też zmęczeni bełkotem i potrzebują odrobinę egzotyki. Co sądzisz, Majorze? W. M. F.: Niekiedy folklor nie widzi jak jest egzotyczny. Polskich młodych pisarzy czytam bardzo rzadko, sporadycznie. Aczkolwiek z Wrocławia podobała mi się książka pt "Lubiewo". K.P.: Dzięki za rozmowę, do naszej rozmowy załączę fragment opery, nad którą teraz pracujesz. W. M. F.: Dzięki. Waldemar Fydrych

- ur. 8 kwietnia 1953,

ps. Major - happener, lider Pomarańczowej Alternatywy, artysta i pisarz.

PUBLIKACJE KSIĄŻKOWE: Hokus Pokus czyli Pomarańczowa Alternatywa - 1989 (wraz z Bogdanem Doboszem) Żywoty Mężów Pomarańczowych - 2001 Krasnoludki i gamonie - 2006

WIĘCEJ NA

WWW.POMARANCZOWA-ALTERNATYWA.ORG

- 17 -


AKT III , Scena II: Dom publiczny. SZAtAn: Tu jest mały interesik. Zgodnie z regułami otaczam się pięknymi dziewczynami. A jedna jest szczególnie urodziwa. Wszyscy klienci jej pożądają. A ja mam dobre rozeznanie i wiem, że ci klienci są to politycy, dranie. (wchodzi gość) GOŚĆ: O panie! Widziałem ją. Po nocach rozmyślałem. Jeśli ona się zgodzi, pocałuję w zad kozła. Nic mi nie zaszkodzi. (wchodzą inni) SZAtAn: Panowie Senatorowie, Wysoka Izbo! Panie Marszałku. Jest to możliwe, jeśli pocałujecie w zad kozła jeszcze raz. MARsZAłEk: Ja już całowałem dwa razy i mnie dziewczę nie chciało. SZAtAn: Wprowadźcie ją. (dwaj faceci w liberiach wprowadzają Dziewczę w łańcuchach) SZAtAn: Oto świeżo upieczeni posłowie i senatorowie Rzeczypospolitej. Oni ciebie pragną. DZiEwCZĘ: Ja pragnę mego narzeczonego.

- 18 -


MARsZAłEk: Jak to się dzieje, że posiada pan tak śliczne dziewczę w tym interesiku? SZAtAn: Bardzo prosto. Została oddana przez Ojca Dyrektora. Marszałek: Co? POZOstALi: A więc Ojciec Dyrektor jest lepszy od nas! SZAtAn: Tak, niebywałe SEnAtOR: Ja, senator z prawicy, tutaj w burdelu, uwielbiam was z lewicy. POsEł: Ja też, poseł z lewicy, tutaj w burdelu, kocham was, kolesie z prawicy. MARsZAłEk: Może ją rozebrać? SZAtAn: Służba! (pojawia się gość w liberii) POsEł i SEnAtOR: (zbliżają się do siebie) My jesteśmy kimś. Mówią o nas dupki (pochylają się w bok i dotykają pośladkami). Tak, mówią, że jesteśmy dupki, a tak naprawdę my to tylko półdupki. My lewica i prawica, dwaj półdupki razem to prawdziwy jeden dupek. Ale kraść umiemy, żaden z nas nie jest głupek!

- 19 -


DZiEnnikARZ: (wchodzi) A ja drobny dziennikarz z gazety prowadzę śledztwo dziennikarskie. Na Ojca Dyrektora wymierzę wielką armatę i zrobi się huk puk! MinistER PROpAgAnDY: (wchodzi) Witam panowie. Mam dużo pomysłów w głowie. Ale widzę, że tutaj sami deputowani okupują burdel! DZiEnnikARZ: Pan tutaj? MinistER PROpAgAnDY: Tak. W charakterze obserwatora, a także kobiecych wdzięków amatora. Oczekuję pana Generała. POsłOwiE i SEnAtOROwiE: (chórem) Generał będzie?! MinistER PROpAgAnDY: Tak, pojawi się. (...)

--------------------------------------------------------------------

- 20 -


DAREK FOKS Tajne 1966

Skierniewice

poeta, prozaik i scenarzysta. Studiował na Wydziale Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie, ukończył scenariopisarstwo w PWSFTviT im. L. Schillera w Łodzi. Pracował m.in. w redakcji "Literatury na Świecie", a obecnie pracuje w redakcji "Twórczości". Laureat m.in. głównej nagrody w konkursie poetyckim "bruLionu", Nagrody im. Natalii Gall i Nagrody TVP Kultura za książkę "Co robi łączniczka", którą zrobił wspólnie ze Zbigniewem Liberą i którą nominowano także do Nagrody Literackiej Gdynia (książka ukazała się również po francusku w przekładzie Erika Veaux i po niemiecku w przekładzie Olafa Kuhla). Ostatnio opublikował "Ustalenia z Maastricht" i "Wielkanoc z tygrysem". Jego teksty tłumaczono na kilkanaście języków i publikowano m.in. w Czechach, Holandii, Serbii, Słowacji, Słowenii, USA, Ukrainie i Wielkiej Brytanii.

ZippO w HOLLYwOOD Dla J. Jeden z naszych wspólnych seansów w Kinotece w Pałacu Kultury i Nauki zdominowała April Wheeler. Żadna tam królewska piękność, której czarowi widzowie gotowi są ulegać w nieskończoność, chociaż z wykształcenia aktorka, co zawsze ma jakieś znaczenie. Potem dotarło do mnie, że Kate Winslet jako April Wheeler po cichu zajmuje miejsce Moniki Bellucci na mojej krótkiej liście. Zaczynała w reklamie płatków śniadaniowych, dostrzeżona pobrykała sobie trochę po scenie teatralnej, zaliczyła Ofelię u Kennetha Branagha, nieźle narozrabiała w "Romansach i papierosach",

- 21 -


a całkiem niedawno odebrała Oscara za rolę Hanny Schmitz, co sprawiło, że nasi rozważni i romantyczni krytycy zaczęli głośno pytać, dlaczego członkowie Akademii przedkładają Hannę Schmitz z "Lektora" nad April Wheeler z "Drogi do szczęścia", chociaż lepiej by zrobili, gdyby zapytali polskiego dystrybutora, po chuj zrezygnował z tytułu "Revolutionary Road". Żeby bardziej o zabawie we wsadzanego było? Na pytanie do członków Akademii odpowiedź też jest prosta: "Revolutionary Road" to najdłuższa i najlepsza reklama zapalniczek Zippo, jaką nakręcono. Leonardo DiCaprio, czyli Frank Wheeler, mąż April, pali jak smok, April pali jak smok, od początku do końca wszyscy palą na potęgę i wszyscy przypalają sobie zapalniczkami Zippo, chociaż chwilami można odnieść wrażenie, że to jedna i ta sama zapalniczka, wyciszona na prośbę dźwiękowców. Zippo i palenie albo Oscar. Wybór należy do schorowanej Akademii, którą mam w dupie. Jutro idziemy jeszcze raz na "Revolutionary Road". Marzec 2009

--------------------------------------------------------------------

- 22 -


Maciej Melecki Molo 1969 Mikołów

Autor tomów wierszy: "Te sprawy" (1995), "Niebezpiecznie blisko" (1996), "Zimni ogrodnicy" (1999), "Przypadki i odmiany" (2001), "Bermudzkie historie" ( 2005 ), "Zawsze wszędzie indziej - wybór wierszy 1995 - 2005" (2008).

ODCIĘTE Skąpana w bieli szczelina poranka, migotliwa Ułuda krzewiącego się w grudce jego soli szczęścia, Przynajmniej chwilowej powłoki, spod której się wygrzebuję, By zaraz o tym zapomnieć. Takie błędne kluczenie, a Jednak wszystko posiada w sobie tak proste wskazówki, Że można je łamać jak patyki i wyrzucać za siebie. Położenie okazuje się nadmiernie zbędne, ktoś chce ci Wręczyć swój najnowszy plan, bo wybiera się na drugi Kraniec kontynentu, i planując sobie skoczniejszy żywot, Zaprowadza teraz wokół siebie ostatnie porządki. Dokąd to,

- 23 -


I skąd to bredzenie? Maligna tego stanu ma swoją cudownie Rozstrojoną klawiaturę, po której przebiegają zdrewniałe Dotyki coraz to gorętszej wiary w zmianę rejsu Nie mającego już swego kursu losu. I odcięta, i rzędna Niczego już nie przecinają, siatka jest rozpruta, a koniuszki Współrzędnych powiewają w kosmicznych dziurach, skąd wyje Jakiś otchłanny wiatr, a owe linie rwą się jakby wchodziły Komuś do ust, chciały je zaszpuntować i odwlec kolejne, Wyszeptane zaklęcia tego punktu, gdzie jesteśmy, nie Mieszcząc się między żadnymi stycznymi, który nie jest wszak Punktem zwrotnym, oparcia czy wymiany. Aż w końcu Okazje się to realnym odwzorowaniem, rabunkowym Snem, gdzie dziewczyna w stroju klowna wręcza ci Piłeczkę, i nagle z sufitu spada na nią obręcz, przez którą Zaczyna coraz to szybciej skakać jak przez skakankę. Poszło się bowiem w miasto, w jego gęstą jak sierść krew, I nie wróciło, wlokąc się dookoła wygiętej osi. Tam mi coś wyznasz, Stwierdziła, i znaleźliśmy się na brzegu bajorka. Zakrakała Wrona, z gałęzi zwisał sznur. Wszedłem i wyszedłem Z wilgotnej pakamery sklepu, koperta, jaką kupiłem, trzymała Jeszcze mocno wilgoć, na schodach przed szarym, Zapadłym domkiem siedziała ćmiąca postać. Potem zaszło niebo, choć niebo nie zna potem. Taki piorunowy Przebieg ma twoje uwięźnięcie - kratery, przeręble, zakurzone Polne ścieżki, asfalty i chwasty, nękające cię upomnienia I zaświaty cudzych roszczeń. Szturchania i wypatrzenia. Nakłuwana próżnia. Zaproponuj cieniowi transakcję, ureguluj Swą nicość za życia, ażeby chyżo już balansować nad czyimś Widzimisię, i nie wykręcaj pękniętych żarówek. Pokój jeszcze się Tli niczyim światłem, kalekim pasmem widzenia wobec niczego. Jestem wciąż na progu, nieregularnie podzielony, w kawałkach, Oczekując na przerwę bez wyraźnego sygnału, zagadkowo Oczywisty, przepalony jak wolfram i skrzący niczym rdzewiejący kluczyk Na dnie ściekowego kanału. Jesteś, a wtedy samo się zawiesza.

- 24 -


Łukasz Jarosz Leser 1978 Olkusz

Namiar:www.myspace.com/lesersbend.

autor dwóch książek poetyckich: "Soma" i "Biały tydzień". Wokalista, perkusista i autor tekstów grupy Lesers Bend.

RÓD Dzień jak mleko spływa po brodzie lepi palce. Wsłuchany pies węszy wiatr. Wybijamy okno żeby wyskoczyć. --------------------------------------------------------------------

- 25 -


REZERWAT Przytuliłem małe włochate zwierzątko które wepchnęli mi pod sweter. Zamykając oczy widziałem słońce w szybach wagonów migające drzewa. Do wszystkiego się przyznałem. --------------------------------------------------------------------

PRZYPOWIEŚĆ LUDOWA Naprawdę staraliśmy się być delikatni. Słońce zaszło niżej i płonęło okno, rozrastał się pękaty dzień. Tłumaczyliśmy sobie każdy grzech, wtedy grzechem przestawał być. Naprawdę byliśmy czuli. Tamten facet wpierw zaciskał zęby, zajmując się parowaniem skarpetek, potem pobity i pijany płakał. --------------------------------------------------------------------

- 26 -


Mariusz Grzebalski Grzebi 1969 Poznań

Poeta i prozaik. Studiował filozofię i polonistykę w Poznaniu. Autor pięciu zbiorów wierszy. Laureat nagrody literackiej im. Kazimiery Iłłakowiczówny (za zbiór wierszy Negatyw, 1994) oraz nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (za zbiór Ulica Gnostycka, 1997). Nagrodzony również przez Poznański Przegląd Nowości Wydawniczych (2001). Były redaktor naczelny Ogólnopolskiego Dwutygodnika Literackiego "Nowy Nurt", były redaktor artzina "Już Jest Jutro".

NiEpiOsEnkA Nie czyta się w autobusie o tej porze. Nie chce się czytać, głowo. Nawet patrzeć nie ma na co mumia w kapturze na wpół żywa, dwa cienie, jeden w butach z westernu. Za oknem bilbord wciąż wzywa na wystrzałowego sylwestra sprzed roku. Na drugim dziewczyna (więcej pokazuje niż ukrywa) zachwala bieliznę w sposób, który wydaje się brudny. Zbłądziłaś, głowo. Miałaś swoje nieba, masz otchłanie. Na twoje śmieszne rany telewizja dla drugiej zmiany, seks na telefon, porno w necie tanie jak zapałki. Polubiłaś gotować, chętnie zmywasz gary, ale nie chce ci się już czytać w autobusie o piątej nad ranem.

- 27 -


- 28 -


- 29 -


- 30 -


Ewa Brzoza Brik 1955 Dania

www.nieszuflada.pl www.poezja-polska.art.pl

Finalistka Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina w 2006 roku. Publikowała w "Odrze", piśmie "Red" i ostatnio w piśmie "Portret". Najnowsze wiersze można przeczytać na portalach internetowych: www.nieszuflada.pl i www.poezja-polska.art.pl

Spisek Są dworce, na których dziewczyny odpalają skręta i fałszują piosenki z rodzinnych stron, z cmentarzem w refrenie. Szczęśliwe wybiegają malować się na peron, gdzie boski niepokój i niewiele sprzętów stworzonych do uchwycenia równowagi. Kiedy pociąg nadjeżdża, roznoszą miód, mleko a najsprytniejsze kochają się w wynajętym pokoju z kuchnią. Zaciskam palce na błystce; więc przez ten spisek nie miałam czasu, żeby rozebrać się, zasnąć i nie myśleć o drażniących podbrzusze białych rękawiczkach? Kotku, to nie jest tajemnica - zabiłam ją, dla tych mitenek. --------------------------------------------------------------------

- 31 -


Skaza W ostatnich dniach spotykaliśmy się przy myciu zębów, potem rozmawialiśmy o idiomach u Szekspira. Nie wiem, odszedł czy odjechał. Zostawił szalik i atlas z zakreślonym kółkiem przy nazwie "Dubaj". Pewnie teraz jara i pije browar na patio z szejkiem, albo ogląda czterystumetrowy, ekologiczny wieżowiec. Nie pamięta zimowego dnia, gdy staliśmy przy ladzie w dziale rajstop, w rodzinnym Przasnyszu. "Obliviate", powtarzałam zaklęcie Lockharta, nabijając kurczaka na rożen. Radio tu w kółko nadawało o Dubaju. "Kopula raza" - mógłby się wtedy zdecydować, skrzydełko czy nóżka?

--------------------------------------------------------------------

- 32 -


Paweł Kaczorowski PIK 1975

----zmienny----

literackie kroki stawiał pod okiem Marka Garbali, studiował na UWr. filozofię z elementami historii sztuki i kulturoznawstwa, uprawiał performances i slam. Debiut poetycki i krytycznoliteracki Autograf (2000) Opublikował arkusz poetycki nakładem Art Cafe *Pod Kalamburem* (2003); Twórca projektów LiteratRura i Festiwalu Freedniówka Artystyczna.

Obecnie pracuje nad prozą i pisuje recenzje.

z cyklu *powrót do miasta*

** ** ** * ** ** wracam zawracasz odwracam przewracasz po mojej stronie miasta cisza po twojej

znów czyha na mnie jego ciężka łapa

westchnienie jak z głębi podwórka

dlatego będziemy chodzić dookoła będziemy mylić wszystkie tropy

pik/teo - 33 -


- 34 -


Izabela Kawczyńska martiza tajne

Łódź

antykwariusz, publikowała m.in. w "Odrze", "Pograniczach", "Tekstualiach". Wydała zbiór wierszy: "Luna i pies", "Solarna soldateska".

Atawizm Tutaj cisza. Futra zwierząt w szafie. Obłoczki dymu. Coś stygnie. Słowa dźwigają woń potu i krwi. Tynk. Spękane wargi. Sufit brzemienny od pleśni. Firanka sączy światło. Ciało jest rzeką. Nie mogę znaleźć brzegu. Rozłożyłam nogi jak scyzoryk. I było tam gniazdo os. Warczenie wersalki. Tutaj cisza. Będziesz cenniejsza niż złoto, obiecywałeś. I byłam gniazdem os, ale teraz zamień mnie znowu. Kiedy leżę na plecach i nie poruszam się wcale, a przecież idę.

--------------------------------------------------------------------

- 35 -


Wiedzieli Najpierw przybiegły zwierzęta. Sarny i dziki, obdarte ze skóry, szukały w naszych ciałach schronienia. I byliśmy bardziej zwierzętami. Za nami szły nasze dzieci. Pyszczki, trójkątne jak u wilków, trącały nam plecy, jakby chciały, żebyśmy pamiętali. Potrafiliśmy zostawić wszystko, ale nie zawrócić. Przetrwanie było koniecznością. Roztopy nastały później. Śnieg sczezł; odchodził z drzew jak skóra. Kiedy znaleźliśmy dom, bogowie mogli nas opuścić. Zwierzęta przestały w nas wierzyć. Dzieci wolały odejść, niż żyć z nami pod jednym dachem. Mówiliśmy przez sen, opowiadając sobie lepsze wersje życia. Ciała stygły w łóżku, które było norą bardziej niż czymś innym. Kamelia, rosnąca przed domem, nie straciła nic ze swej zieleni. Skórzaste liście błyszczały jak twarze ludzi ze Wschodu. Kwiaty broczyły farbą przypominając zabite ptaki, wróble o brzuszkach z czerwonej posoki. Ci, którzy nas gonili, nigdy nie przestali. Co rano ruszali na polowanie. Nocami wpychali w dziewice krew. Wiedzieli. Minie. Musi minąć.

--------------------------------------------------------------------

- 36 -


Ireneusz K. Korpyś Złotopotoczny 1982 Częstochowa - Kraków

Historyk - specjalność: filozoficzno-religioznawcza, teolog, student filozofii oraz zarządzania i marketingu. Publikował w "Alejach 3", "Galerii", "Varia Częstochowskie, albo roczniki literackie 2006", Kwartalniku Towarzystwa Uniwersytetów Ludowych "Polski Uniwersytet Ludowy" oraz "Hrasnosłowije" - w tłumaczeniu na język ukraiński. Jest autorem książek poetyckich: "Pocztówki z Częstochowy", "Antyerotyki", "Traktat o pięknie i naiwności", "Imię dla Pajacyka", opracowań krytyczno-literackich "Szkice Częstochowskie 2007-2008".

przestroga dla Europy w państwie antyterrorystycznym drzwi są zbędne należy je zdjąć policja polityczna nie przywykła do pukania -------------------------------------------------------------

- 37 -


pierwsza lekcja miłości (albo spisek feministyczny) samczyki pająków oddają ciało i życie partnerką podczas stosunku umierają sposób wychowania samczyków odbiera im wszelką nadzieję i skłania do pożądania jak zawsze rola wychowawcza przypada samicą --------------------------------------------------------------------

*** Sfinks jest blagierem w zmowie z Edypem upozorował śmierć teraz ukrywa się popatrz może wkładasz pieniążek w jego brudne dłonie on klęczy i dziękuje

- 38 -


Mariusz Cezary Kosmala Morda w kubeł 1973 Legionów

Polski poeta wyśmiany. Życiowy bankrut uzależniony od muzyki dawnej. Ukończył studia magisterskie na wydziale filologii polskiej w WSH im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. W 2008 roku wygrał ogólnopolski III konkurs Rypiński Album Poetycki. Dotychczas ogłosił drukiem dwa tomiki oraz opublikował trochę wierszy w czasopismach ("Cegła", "FA-art", "Lampa", "Nowa Okolica Poetów", "Tygiel Kultury", "Zeszyty Poetyckie") i antologiach ("Tatry i poeci", "Bo zostanie owo", "Przeciw poetom"). Tytuły wydanych książek: "Pieśni z pierwszego piętra", Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2003; "Sequel", Wydawnictwo TAWA, Chełm - Siedliszcze 2008.

Jak okiem sięgnąć, be Polska to nie jest piękny kraj. Polska to nie jest Praworządny kraj. Polska to nie jest bezpieczny Kraj. Polska to nie jest czysty kraj. Polska to nie Jest ludzki kraj. Polska to nie jest zdrowy kraj. Polska to nie jest światły kraj. Polska to nie jest Trzeźwy kraj. Polska to nie jest katolicki kraj. Polska to nie jest europejski kraj. Polska to Nie jest oswojony kraj. Polska to nie jest Tani kraj. Polska to nie jest kraj dający się Polubić. Polska to nie jest kraj dający spać Spokojnie. Polska to nie jest kraj, w którym da się Żyć uczciwie. Polska to nie jest nawet wieś, a Co tam dopiero kraj. Polska to w ogóle nie Jest żaden kraj. Takiego kraju jak Polska nie Ma (Yo-Yo?).

29 XI 2005

- 39 -


- 40 -


Grzegorz Kwiatkowski Kwiatek tajne

Gdańsk, Liverpool

Poeta, muzyk. Laureat ogólnopolskich nagród poetyckich. Wydał tom wierszy "Przeprawa", publikował w wielu ogólnopolskich czasopismach, m.in. "Gazeta Wyborcza", "Odra", "Topos", "Portret i Studium". W najbliższym czasie jego wiersze ukażą się na łamach "Tygodnika Powszechnego". W przeszłości muzyk uliczny na terenie miasta Liverpool. Obecnie gitarzysta i wokalista zespołu TrupaTrupa.

c e n t r a l a dwóch poetów wysłać do Ameryki Południowej mają pisać o biedzie nie zapominając o kulcie pracy a) (przed wyjazdem konieczna lektura Hitlera i Marks do Europy Środkowej i Zachodniej pięciu poetów religijnych plus jeden prozaik od realizmu magicznego (ludzie miewają tam często depresję) do Afryki wyślijcie czarnych poetów niech piszą o pojednaniu z białą rasą (np. o ampułkach na HIV z amerykańską flagą) na dziś to wszystko --------------

------------------------------------------------------

- 41 -


n a w z g ó r z u

I I

przez lornetkę widzi rynek i miasto i sklep w którym kupował pieczywo ostatnio zobaczył Franciszka chodzili razem do szkoły teraz on szedł za rękę z jego byłą żoną niepotrzebnie podsłuchał kierownika poczty mówiącego o pracownikach: tępe świnie niepotrzebnie powiedział o tym przy lampce wina redaktorowi miejscowej "Prawdy" już nie czyta gazet tylko przychodzi na wzgórze przy samej granicy i przez lornetkę widzi rynek i miasto

--------------------------------------------------------------------

- 42 -


Paweł F. Majka flamaster 1985 Wrocław

Studiuje filologię polską na UWr., specjalność: krytyka literacka. Czyta; próbuje pisać. Lubi teatr i streetart. Opublikował krótką prozę na portalu CycGada i rysunki w czasopiśmie "Morele i Grejpfruty".

******

mówią że kontrabanda na idee rozszerza swój zasięg obejmuje już pewną niedużą niszę i strych starej kamienicy gdzie trafia meldunek z ulicy - nigdy nie ustaną w poszukiwaniach zgubionej radiostacji i fali obywateli portret własny preparują na tekturce która potem zrobi za wycieraczkę gdy przyjdzie zimno bo idee są po to żeby głupi człowiek wierzył że jest po co

- 43 -


- 44 -


Marcin Łukasz Makowski Antoine Roquentin 1986 Szczecin

Publikował w licznych czasopismach literackich, np: "Studium", "Kresach", "Odrze", "Toposie" oraz "Portrecie". Obecn ie pracuje nad drugą książką. Student historii i filozofii.

long live the empire absolutna bieda z nędzą. to właśnie nas czeka. myślisz że kiedy stoisz na dworcu i rozważasz odrodzenie moralne wszechświata- co się dzieje obok? ktoś pochyla się nad spinem elektronu? finałem 9. symfonii? jakimś egzotycznym owadem? kwiatem który rośnie tylko raz na rok i tylko w jednym miejscu na ziemi? gówno. codziennie powstają dziesiątki nowych świństw. niedługo nas zaleje wielka missisipi zła i ekskrementów. codziennie urzędy tworzą papierowe smoki. subtelne trucizny trawią nasze dusze. młodzież demoluje sklepy warzywne. itd. etc. więc zamykamy się na świat bo nie wygramy z gównem. jedyne co można zrobić żeby jakoś żyć to o niczym nie wiedzieć. to właśnie nas czeka.

- 45 -


haniebna śmierć jamesa bonda w obliczu takiej straty- co znaczy czas utracony? Harry Matthews w luxemburskiej luksusowej rezydencji sześćdziesięcioczteroletni james bond spokojnie i wśród liberalnej legislacji korzysta z dobrodziejstw życia emerytowanych agentów mi6. wieczorami sięga po powieści prousta. ogrzewa drżące dłonie ponad kubkiem czerwonej herbaty (zwanej także pu-ehr). feralnego piątku nieokreślone uczucie nostalgii za minioną świetnością a również pewna doza melancholii zaprowadzi go na balkon pod nocny baldachim usianego gwiazdami wrześniowego nieba. w tym samym czasie czternastoletni witalij pogrebniak spuszcza wodę w klozecie rejsowego boeinga 747 linii ryga-lisbona. jeszcze nie wie ze jego opadający z prędkością 246 km/h stolec wywoła zamieszanie w mediach i nieukrywany uśmiech na twarzach wielu geniuszy zła. kał opadający z zawrotną prędkością z wysokości dwunastu kilometrów zamarza w dolnej warstwie stratosfery uderzając z chirurgiczną precyzją w czaszkę spoglądającego w gwiazdy jamesa bonda. stolec przebija kość czołową i grzęźnie w płacie ciemieniowym mózgu legendarnego agenta. za 14 godzin gazety napiszą o niezwykłym i tragicznym zbiegu okoliczności. od tej pory zgony związane ze spadającymi fekaliami nazywane będą casusem luxemburskim. witalij do końca życia nie dowie się że przypadkowo dokonał tego nad czym pocili się najwięksi zbrodniarze nowożytnych cywilizacji. ilekroć znajdzie się w podniebnej toalecie odezwie się w nim niejasne poczucie winy.

- 46 -


Magdalena Nowicka Kurczak 1984 Łódź

Pracownik Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, Sekretarz redakcji Arterii - headhunter. Wspinacz(ka) i niedoszła taterniczka z licencją. Nominowana w XII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. J. Bierezina. Dwukrotnie nagrodzona w Konkursie Stowarzyszenia Żywych Poetów o Laur, czyli Złoty Syfon. Publikowała wiersze m.in. w "Odrze" i "Tyglu Kultury". Pisze powieść o wspinaniu.

Tryptyk na wykończeniu Wykańczając innych Z wysokości uniesionych pięt świat widać jak na palcach, wydaje się szczuplejszy w rachubach. Ścigają nas łaskawe łby, chcą uratować świat przed mezaliansem. Biegnij, skarbie, biegnij albo stój. Dlaczego zawsze ja gram rolę gorszej partii? Gdybym była posagową blondynką, kupiłabym ci nie byle nieruchomość. Ze wszystkich dachów świata kupiłabym ci właśnie ten, spadając, wylądowałbyś na moim balkonie.

- 47 -


- 48 -


Joanna Małgorzata Przybylska sandałki od manolo 1984 Łódź

absolwentka socjologii, studentka polonistyki na Uniwersytecie Łódzkim. Laureatka konkursów poetyckich m.in.: H. Poświatowskiej, T.J. Pajbosia, W. Pietrzaka, połowy poetyckie. Dotychczas bez publikacji.

Poeta z gdańskiej Dziadek Rysiek - naczelny znawca romantyzmu w drugiej bramie, autor licznych wierszy niezachowanych i niezapamiętanych na cześć radzieckich astronautów i żony Marysi. Mama twierdzi, że to po nim; radzi odmawiać litanie do błogosławionego Ryszarda od rymów brutalnych jak pięść dla babci, do ojca łagodnego od nieskończonych fraz i ciągów, do świętego brata od słów natchnionych obelg niezachowanych i zapamiętanych. Według rodziców, rodowy wieszcz z góry zsyła muzy. Tata powtarza swoją mantrę: Z kosmosu nieprzebyte głębie Leci astronauta o parszywej gębie A świńskie jego oczy Patrzą w dal kosmicznej nocy* Wiem, że ktoś z dołu tu bruździ; pustoszy słowa, miesza szyki zdaniom, zawiązuje znaczenia, podpowiada banały, spala pomysły, chroni przed złem, rozwiewa lęki, przegania niepewność. Zawsze musiał być najlepszy.

*Jedyny

zapamiętany fragment z twórczości Ryśka Przybylskiego

- 49 -


- 50 -


Marcin Sas Bezrobotny 1983 Warszawa

zainteresowania literackie modernizm, literatura współczesna głównie pod wpływem Rafała Wojaczka, Baczyńskiego, Grochowiaka, Świetlickiego. Poza literaturą interesuję się też muzyką.

POLSKA Urojona ojczyzna, miasta i wsie wszystko wymyślone na własny bezbolesny użytek. Widma życia przemykają przez urojone ulice. Zaczęło się od berła i korony - list zostawiony w butelce, rozmyte zdania, które można było przeczytać tylko po spaleniu - staram się zrozumieć popiół... To była prowokacja? - urojenie rozeszło się na Polskę - tam zwiedzał każdą kuchnię mój głód - Matka Polka wskazała na niebo kikutem i powiedziała: Polska to spisek kartografów, ojczyzna bez pamięci i obecności.

- 51 -


Tomasz Smogór Morgan 1979 Kłodzko - Wrocław

cie Wrocławskim. Interesuje Ukończył etnologię na Uniwersyte gią religii. Pisze wiersze. się muzyką, literaturą oraz etnolo , "sZAfa", "Kozirynek". Publikował w czasopismach: "Cegła"

Koniec Brzęk kluczy w katedrze zbudził nietoperza śpiącego u ołtarza. Co robił u Chrystusowych stóp? Zakonnik zmierza korytarzem pełnym cyprysowych cieni. Powoli, niedołężnym krokiem, się oddala. Gdy dotrze, świat się skończy w oszałamiającym słońcu.

- 52 -


Filip Wyszyński

1992 Stargard Szczeciński

licealista, pianista, okazjonalnie poeta. Uczestniczył w warsztatach Biura Literackiego, czytał podczas wieczorów poetyckich.

Zdrada Zakręcone pręty, szpada z piachem ku zaskoczeniu, w nowym kurorcie pod wargami. To zdanie pisze się łącznie. Celsjusz pije cappuccino. Pascal, ha, nawet Hektopascal postradał zmysły. Kwiatki w skręconym brudzie. Gnoje z uniwersytetu kąpią się w fontannie, liście przed kościołem zbierają się, otwierają, skrzypią i nie interesuje mnie kto przychodzi w nocy. --------------------------------------------------------------------

- 53 -


- 54 -


Kamil Zając Munina Szwartz vel Adabisi 1981

Wrocław

Rekonwalescent wojen modernistycznych o lepsze jutro wielokrotnie skazywany za niewykonywanie rozkazów przełożonych; u schyłku modernizmu był jednym z ważniejszych działaczy pluralistycznego podziemia, wieloletni wiceprzewodniczący KOR-u (Kocyk Opuchniętego Ratio), przyszły skarbnik rezerw Unii Europejskiej; patrz: "Działania wybrane", Wrocław - Warszawa - Sacramento 1998-2006 .

Pieśń Zadziorna Muniny Adabisi siadywałam nad stawem i plułam pestkami a gapiów tłum mnie lustrował jak lustra idioci chcą się odbić odbici jak szminka usta mam ćwiczone w kłamstewkach pluć potrafię jadem gdy mam gorszy dzień stawy i czasy potrafią dokuczyć bywają wyskokowe kolana pieką i czereśnie kwitną lecz owoce ich smakują cierpko jak d^artagnian się param dezynwoltyżerką gwałt niech się gwałtem odciska odparzy jak dupa co szurała po wietrznych ścierniskach na placu de la postmoderne zagryzam wargi a pieśń - kukułcze jajo niech się niesie z wiatrem

--------------------------------------------------------------------

- 55 -


Dominik Piotr Żyburtowicz QUEBECANTROPUS 1983

Koszalin

Terapeuta zajęciowy. Laureat wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich, w tym.: "O Złote Pióro Sopotu" 2006, "O Wawrzyn Sądecczyzny", "Wiersz za 100$", "Malowanie Słowem", "Struna Orficka" 2008r. I innych. Nominowany w konkursie im. Kazimierza Ratonia. Wiersze publikował w: "AKANCIE", "CEGLE", "PKP-zinie" i "TOPOSIE".

*** Mam w życiu dwie piękne kobiety: Ilonę i tą sukę Poezję. Czasem Ilona jest zazdrosna o Poezję. Czasem Poezja jest zazdrosna o Ilonę.

- 56 -


Tytus Żalgirdas A. de la Mort 1978 oceany

Tajny agent na morzach i oceanach, który ze swoimi potężnymi mocodawcami porozumiewa się za pomocą zaszyfrowanych wierszy drukowanych w prasie literackiej (m.in. "Cegła", "Opcje", "Wakat") i na portalach internetowych (internetowa "Rita Baum", "eolkusz"). Ostatnio widywany w okolicach Czukotki i Olkusza. Planuje coś większego.

Zdrada "Biada narodom i ich wrogom" Izrael

zaproszenie zostało przyjęte smokingi szwedzki stół stado hostess i woda mnóstwo wody zdrady nikt nie zauważył zdrada nic nie waży (2009)

---------------------------------------------

- 57 -


Te skąd tu się wzięły te przedmioty dziwne i urocze skrzypią zgrzytają toczą się pod łóżka szafy i komody mniejsze są większe a większe gubią się wśród atomów za którą górą jest moje miejsce które drzwi otworzyć do salonu pozbierałem się do ostatniego drobiazgu i odłączyłem od prądu (X, 2008)

--------------------------------------------------------------------

- 58 -


- 59 -


- 60 -


Maciej Gierszewski Giera 1975

Poznań

http://hajfa.wordpress.com .

poeta, prozaik, były redaktor naczelny "Pro Arte". Wiersze i prozę publikował m.in. w: "Kresach", "Studium", "Pograniczach", "Kwartalniku Artystycznym", "FA-arcie", "Czasie Kultury", "Twórczości". Opublikował arkusz poetycki pt: podrabiane przepaście (Brzeg 2003), debiutował tomem wierszy pt: "Profile" (Olsztyn 2006). Zredagował (razem ze Szczepanem Kopytem) antologię poetycką pt: "Słynni i świetni". Antologia poetów Wielkopolski debiutujących w latach 1989 - 2007 (Poznań 2008). Pisze bloga: http://hajfa.wordpress.com .

Przedsionek Pewnego poranka, tak jak codziennie, wszedł do łazienki. Chyba było to we wtorek, nie jestem pewna. Wyszedł z niej po tygodniu. Wszedł do kuchni, jak gdyby nigdy nic, jakby nie minął tydzień, a zwykłe 30 minut. Tyle zawsze zajmowała mu poranna toaleta, sikanie, mycie zębów, golenie i takie tam. Wszedł ze śpiochami w kącikach oczu, był nieogolony. - Kochanie, gdzie byłeś? - zapytałam. - W łazience. Pod wanną - odpowiedział zupełnie naturalnie. - Co tam robiłeś? - dopytywałam. - Zwiedziałem. Zaparzył sobie herbaty, wypił. Zjadł jogurt brzoskwiniowy. Wziął jakąś bardzo grubą książkę w czarnej okładce i znów wszedł do łazienki. Tym razem nie było go przez miesiąc. Nie powiedział: "Żegnaj", dlatego czekałam na niego w kuchni, wiedziałam, że lada dzień wróci. W tym czasie nauczyłam się sikać do słoików po marynowanych grzybach, robić kupę do kociej kuwety. Sypiać na sosnowym stole. Myłam się w zlewie. Ani razu nie zastukałam do drzwi łazienki. Nie byłam nawet sprawdzić, czy się w niej zamknął na klucz, czy nie. Nie przykładałam ucha do drzwi,

- 61 -


by sprawdzić, czy dobiegają z niej jakieś dźwięki. Uznałam, że skoro chce mieć swoje chwile intymności, to niech ma. Może ma zatwardzenie albo coś poważniejszego. Równo po miesiącu wyszedł stamtąd i wszedł do kuchni. Zapytał, czy zrobię mu śniadanie. Był ubrany w te same rzeczy, które były bardzo znoszone, przetarte na łokciach i kolanach. Na kolanach bardziej. Urosła mu broda, cała siwa, jak u starca, choć nie postarzał się wcale. Wyglądał jednak na zmęczonego. Usmażyłam mu jajka sadzone na bekonie. Do tego ugotowałam trzy cielęce parówki. Podałam wszystko na jednym talerzu, razem ze słodką fasolką, którą tak lubi. Usiadłam na krześle obok. On jadł i nic nie mówił. - Kochanie, powiedz mi proszę, co tak długo robiłeś w naszej łazience? - nie wytrzymałam i zapytałam. - Sądziłem - odpowiedział między jednym gryzem parówki, a drugim. - A kogo sądziłeś, moje słonko? - dociekałam. - Ludzi chodzących po suficie i ich krewnych. Wytłumaczył mi, że pod naszą wanną jest przejście do Przedsionka. Ludzie, którzy potrafią chodzić po suficie, znają magiczne formuły, tajemne zaklęcia zapisane w starych księgach, pozwalają one wejść i wyjść z Przedsionka bez szwanku, bez jednej szramy na przedramieniu. Do Przedsionka wchodzi się przeważnie w poszukiwaniu swoich potępionych krewnych. Większość wchodzi tylko po to, by się upewnić, że ich zmarli zostali rzeczywiście potępieni. Dostarcza im to sporo satysfakcji. Ale są i tacy, którzy przychodzą, by wybawić właśnie zmarłego członka swojej rodziny. - Wiesz, to nas, bo takich jak ja jest jeszcze dwóch, strasznie wkurwia. Gdyż czasem rzeczywiście udaje im się wyrwać ich z Przedsionka, my mówimy, że spierdolili nam z Pod. Zapytałam, czy wie jak to się robi, jak można chodzić po suficie, by ratować krewnych. Powiedział mi, że podczas pogrzebu trzeba włożyć do trumny zmarłego relikwię świętego. Wtedy taki człowiek ląduje miękko w Przedsionku i czeka na osobę chodzącą po suficie, czyli tę, która włożyła mu do trumny relikwię świętego. Relikwia jednak musi być prawdziwa, bo jak nie jest, to zarówno potępiony, jak i ten kto chciał go ratować, wchodzą jeszcze głębiej, podobno w okolicę siódmego kręgu Królestwa Ciszy. Każda taka próba wyrwania bliskiego, jest rozpatrywana osobno przez sąd do którego należy mój chłopak. Na posiedzenie sądu zapraszany jest, jako niemy obserwator, Rozjemca z Góry. Nie ma on prawa głosu, jednak może odmówić podpisania protokołu

- 62 -


z rozprawy. Wtedy taka sprawa rozpatrywana jest jeszcze raz. Co podobno jest jakimś gównem. - Nienawidzimy ludzi chodzących po suficie, bo jeśli uda im się zwiać od nas, to potem już nigdy do nas nie trafiają, gdyż dobrze wiedzą jakich rzeczy nie robić, by nie zostać potępionymi. - Dobrze, mój kochany, ale nadal nie wytłumaczyłeś mi, dlaczego nie było cię przez cały miesiąc - powiedziałam, nie dając się zbyć. - Mieliśmy trudną sprawę, - tłumaczył się - chodziło o rzekomą autentyczność relikwii św. Rozalii z Palermo. Ktoś przyszedł z jej miednicą, a my mieliśmy już w archiwum jej miednicę. - No i? - No i ten pierdolony Rozjemca uznał, że ona miała dwie. - Jak to? - byłam zaszokowana. - Tak to. Podobno miała siostrę bliźniaczkę, o tym samym imieniu, z którą się często zamieniała miejscami i obie w jednej osobie zostały kanonizowane.

- 63 -


Zanikanie

Siedział w kuchni na dywanie i bawił się z kotami, gdy powiedziała: - Wiesz, chyba jestem za gruba. Powinnam schudnąć. Muszę schudnąć, bo przestaję się mieścić w twoje spodnie. A nie chcę kupować swoich, bo nie stać mnie. Spojrzał na nią. Stała przed lustrem, odwrócona do niego plecami, oglądała swoje ciało ze wszystkich stron. - Co o tym myślisz? - zapytała i wyczekująco spojrzała na jego twarz, odbitą w lustrze. Wiedział, że musi odpowiedzieć, choć nie był pewien jakiej odpowiedzi od niego oczekuje. Bał się, że powie coś nie tak. - Nie wiem. Może masz rację. - Czy ty zawsze musisz odpowiadać nie wiem? O cokolwiek cię zapytam, to mówisz nie wiem. Wkurwia mnie to, wiesz? Nie masz swojego zdania? - Mam - odpowiedział. - To mi powiedz, jestem za gruba, czy nie? Myślę, że muszę schudnąć, bo pewnie już ci się nie podobam. Jak przytyję jeszcze dwa kilogramy, to pewnie mnie rzucisz, bo zawsze lubiłeś szczupłe laski. Przerwał zabawę z kotami. Zaczął się zastanawiać, co odpowiedzieć. Wiedział, że musi coś powiedzieć, że musi się zdeklarować. Nie bardzo wiedział co i jak, było mu obojętne czy ona przytyje dwa kilogramy, czy nie. - Tak, masz rację - powiedział w końcu - jesteś za gruba. Musisz schudnąć, bo jak nie, to przestanę cię kochać. - Tylko jak mam to zrobić? Wiesz, że nie działają na mnie żadne diety. A na grejpfruty jestem uczulona. - Przestań jeść. - Co? - zapytała zaskoczona. - No, skoro można rzucić palenie papierosów, picie alkoholu, to pewnie można też rzucić jedzenie.

- 64 -


Nogi się pod nią ugięły. Usiadła na krześle. - Pewnie masz rację. Zresztą, jak zawsze - odparła. - Tylko musisz mi jakoś pomóc. Pomożesz? - Jasne, możesz na mnie liczyć, jak zawsze. Następnego dnia poszedł na zakupy i kupił dwa metry łańcucha, kłódkę na szyfr, wagę łazienkową, pięć metrów lin do wspinaczki, sto sześćdziesiąt litrów niegazowanej wody mineralnej, paczkę szerokiej taśmy klejącej, arkusz bristolu i czarny flamaster. Gdy wrócił do domu, zabrał się do roboty. Owinął lodówkę łańcuchem i zamknął kłódką. Przy łóżku, od jej strony, postawił wagę łazienkową. Na ścianie przykleił arkusz blistolu, a obok łóżka położył flamaster. Potem krzyknął na nią, by przyszła. Powiedział, aby się rozebrała i weszła na wagę. Odczytał wynik i zapisał. - Masz się ważyć codziennie rano jak tylko wstaniesz i wieczorem jak będziesz szła spać. Wynik dokładnie zapisać. Będziemy obserwować postępy. - Dobrze - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. - Lodówkę zamknąłem. Nie dostaniesz się do niej, nigdy nie zdradzę ci szyfru do kłódki. Gdy będę wychodził do pracy, bądź do baru spotkać się z kolegami przy piwie, będziemy cię przywiązywać do krzesła w kuchni. I pamiętaj, że to wszystko dla twojego dobra. Abyś się nie złamała i nie wyszła do Żabki po pierogi z mięsem. A jak będziesz głodna, to pod stałem stoi woda, pij by zaspokoić głód. - Jesteś taki kochany - powiedziała, rzucając mu się w ramiona. - Wszystko tak dobrze zaplanowałeś. Przez kilka dni nic się nie działo. Ważyła się i zapisywała, jednak wciąż utrzymywała tę samą wagę. Zaczął podejrzewać, że w tajemnicy coś podjada. Ale pewnego dnia obudziła go. - Tomek wstawaj, wstawaj! No, obudź się. Zobacz, zobacz. Straciłam na wadze. Schudłam. W końcu schudłam. Całe piętnaście deko. Wstał, podszedł do niej. Faktycznie waga pokazywała, że straciła dwadzieścia deko. Cieszyli się cały dzień. A wieczorem jak weszła na wagę, to okazało się, że schudła kolejne trzydzieści deko. - Zobacz, jakie to piękne - powiedział do niej - straciłaś pół kilograma w ciągu jednego dnia. Oboje byli tak podnieceni, że nie potrafili zasnąć. Kochali się bez opamiętania. Dopiero nad ranem, wyczerpani, zasnęli. Po przebudzeniu okazało się, że znów schudła dwadzieścia deko. A wieczorem kolejne trzydzieści. Byli tacy szczęśliwi. Po jakimś

- 65 -


czasie spostrzegli, że ona także maleje, że robi się coraz mniejsza. Kupił więc także miarę krawiecką i obok dziennego wyniku w kilogramach zapisywali także dzienny wynik w centymetrach. Okazało się, że codziennie maleje prawie półtorej centymetra. Nie przejmowali się tym zbytnio, przecież on lubił małe i szczupłe kobiety. - Kochanie, nie martw się - powiedział do niej, gdy miała niecały metr wysokości - będę cię kochał nawet jeśli komplet nie znikniesz. Jak patrzę na nasze wykresy, to wydaje mi się, że może się tak stać za około sześćdziesiąt dni. - Oj, jaki jesteś uroczy - powiedziała i pocałowała go w brzuch. Rzeczywiście po sześćdziesięciu pięciu dniach ona znika z jego życia na amen. W końcu poczuł się wolny, w końcu mógł robić, to co chciał, nie oglądając się na nią. Wyprawił jej piękny pogrzeb. Z orkiestrą, wielkim jak stodoła karawanem, wiązankami kwiatów, grabarzami w czarnych garniturach i białych rękawiczkach. Wracał pieszo do domu z Miłostowa, był spokojny i zadowolony.

- 66 -


Adam Kaczanowski 0 1976 Poznań

www.kaczanowski.pl

poeta i prozaik, ostatnio opublikował powieść "Awersja" oraz tomik "Nowe zoo". www.kaczanowski.pl

Slumberland (fragment) [18] Ocknął się i zerwał z łóżka. Szybko narzucił na siebie szlafrok i wyszedł na korytarz. Pies leżał na schodach. - Chinina, wiesz, że w Chinach jedzą psy? - poklepał go po grzbiecie. Wilczur tylko warknął przez sen, nerowowo ruszył łapą. - Idę do Slumberlandu, wiesz? - rzucił jeszcze przez plecy, zbiegając, zeskakując po kilka stopni naraz. W salonie, na wersalce spała mama. Podszedł do niej i połaskotał w wystającą spod koca piętę. - Wybieram się dzisiaj do Slumberlandu, nie wiesz, gdzie mam zimową kurtkę? Otworzyła oczy, spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. - Śni mi się, że mój syn łaskocze mnie w piętę, mówi, że musi gdzieś iść i pyta o kurtkę... - powiedziała, bardziej do siebie, niż do niego. - To nie sen, to ja! W Slumberlandzie podobno mają bardzo ciężkie zimy, więc chcę zabrać kurtkę - mówiąc to, pomachał dłonią przed jej oczami. Przyjrzała mu się badawczo. - Cóż za pokrętny sen! Teraz mój syn, który mi się śni, przekonuje

- 67 -


mnie, że nie jest snem - cmoknęła, pokręciła głową z uznaniem. - Mamo, obudź się! - zawołał zniecierpliwiony. - ...i jeszcze prosi mnie, żebym się obudziła. Podobno to częste w snach, kiedyś tak miała ciotka Kornelia. Śnił się jej mąż, który mówił do niej, żeby się obudziła. Potem śniło jej się, że się obudziła... - Halo! Czujesz, dotykam cię, dotykam twojego ramienia - popukał ją palcem w ramię, chcąc przekonać do swojego istnienia. - Teraz szturcha mnie w ramię... Dawno nie miałam tak upierdliwego snu - skomentowała. - Nie śnię ci się, stoję tu naprawdę i chcę się pożegnać przed daleką podróżą. - To sen o synu, który opuszcza dom i udaje się w daleką podróż... Co to może znaczyć? Mam nadzieję, że nie zapowiada to jakieś przewlekłej, ciężkiej choroby w rodzinie... Usiadł bezradnie na fotelu. Na szczęście usłyszał kroki, ucieszył się widząc nadchodzącego ojca. Tata stanął w drzwiach salonu, rozejrzał się po pomieszczeniu dziwnym, nieobecnym wzrokiem. - O! Teraz w moim śnie o synu udającym się w daleką podróż pojawił się mąż! - oceniła sytuację matka - Ciekawe, co powie? - Śni mi się moja żona, która myśli, że śni jej się, że ja się jej śnię... - tak zabrzmiały pierwsze słowa ojca. - Chyba zwariuję... - jęknął, widząc, że na niego też nie może liczyć. - To musi być jednak choroba... Syn mówi coś o utracie zmysłów... Daleka podróż sugeruje oddalenie się od świata, utratę... zinterpretowała wszystko mama. - Teraz moja żona, która mi się śni, próbuje odgadnąć znaczenie snu, który jej się śni! - ojciec aż przyklasnął. - Nie śpisz tato, tylko chodzisz po salonie. Ja tu jestem naprawdę! - podjął jeszcze jedną próbę porozumienia się z rodzicami. - We śnie mogę sobie na wiele pozwolić... Masz najbrzydsze stopy, jakie kiedykolwiek widziałem - ojciec zakomunikował mamie. - Boże, to ja zachoruję, najpewniej zaniemogę na nogi! - przykryła stopy, opatuliła je szczelnie kocem. - I ten kretyński mebel! - ojciec, jakby wstąpiła w niego jakaś nadludzka siła, podniósł stolik i rzucił nim, celując w matkę. Przeleciał tuż nad jej głową, w ostatniej chwili się przed nim uchyliła. - Ileż agresji w tym śnie! - zawołała przerażona. Ojciec wskoczył na nią i zaczął okładać poduszką.

- 68 -


Rafał Klan Porte-fenetre

Wschowa - Zielona Góra

student Uniwersytetu Zielonogórskiego, laureat kilku konkursów literackich, m.in. wyróżniony na konkursie im. Marka Hłaski w Wiedniu za opowiadanie "Oferta". Tym też opowiadaniem debiutował w piśmie "ProLibris". Wielbiciel okien w dramaturgii Stanisława Wyspiańskiego.

Ambasadorowie 1533 Mieszkanie przy ulicy Matejki w piątkowy wieczór zostało oddane do dyspozycji Wernera Zausmanna. Nie sposób dzisiaj ustalić jakimi drogami tajemnicze wydarzenia dotarły do tego dziwaka. Sprawa trzymana była w tajemnicy, a mieszkańcy budynku przy ulicy Matejki na widok dziennikarzy twierdzili, że nic nie wiedzą, jakoby pod szóstką stary Derszer popełnił samobójstwo. A tym bardziej nie potrafili powiedzieć, gdzie obecnie Stefan Derszer przebywa. I nawet fakt, że na miejscowym cmentarzu kilka dni po tajemniczych wydarzeniach przy ulicy Matejki, pojawił się nagrobek z inicjałami S.D. - nikt, ani ksiądz, ani grabarze, ani miejscowi urzędnicy nie wiedzieli kto został pogrzebany. Na pytanie wścibskich fotoreporterów, czy to zwłoki Stefana Derszera, otrzymywali zdecydowaną odpowiedź: nie! Niektórzy byli zdania, że Zausmann został wezwany przez miejscowe władze, kiedy po raz trzeci ktoś odkopał trumnę, w której leżał tajemniczy S.D. Problem polegał na tym, że ponoć w trumnie nie było żadnego denata. Drewniana trumna miała być pusta. Ale zawsze po tych rewelacjach pojawiali się dziennikarze w okolicy i nikt z miejscowych nie potrafił wskazać odpowiedzialnej osoby

- 69 -


za rzekomy wandalizm. Sam zaś nagrobek stał w tym samym miejscu. Nienaruszony. I nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek próbował odkryć tajemnicę inicjałów S.D. Inni znowu, których też trudno jednoznacznie wskazać palcem, byli przekonani, że to Zausmann naciskał na miejscowe władze, posługując się sobie znanymi metodami. I w rezultacie otrzymał zgodę i jeszcze tego samego dnia pojawił się przy ulicy Matejki. Nie był przecież ani detektywem, ani policjantem, prokuratorem czy kimś takim. Był raczej dziwakiem, znanym w kraju z tego, że rozwiązywał zagadki kryminalne, nad którymi głowiły się największe indywidua nad Wisłą. Trudno też jednoznacznie powiedzieć czym Werner Zausmann zajmował się na co dzień. Był trochę malarzem, którego obrazy wystawiano w najznamienitszych, europejskich galeriach, trochę bibliofilem, znanym między innymi z wystawienia na europejskiej aukcji białych kruków drugą część Poetyki Arystotelesa, którą zresztą sprzedał za niebagatelne sumę jakiemuś włoskiemu dziwakowi, znanemu pod inicjałami U.E. Wiadomo jednak, że w piątkowy wieczór na Zausmanna miał czekać samochód, niebieski polonez. Kierowca czekał na ulicy Piłsudskiego, jakieś sto metrów od dworca PKP. Równo o godzinie dziewiętnastej miał podnieść przednią maskę i sprawdzić ilość płynu do spryskiwaczy, ponieważ jednym z dziwactw Wernera Zuasmanna były czyste szyby. Kiedy kierowca wrócił za kierownicę, Zausmann siedział już po stronie pasażera. - Pan Szymański? - zapytał Zausmann. - Tak, Piotr Szymański. - Cieszę się, panie Szymański, Werner Zausmann, jedźmy do tego domu, za godzinę odjeżdża ostatni pociąg, a rano mam konferencję, więc nie mamy czasu. Piotr Szymański był o wszystkim poinformowany. Nie zadawać pytań, wykonywać polecenia Zausmanna, odgadywać jego zachcianki i spełniać je najszybciej jak to możliwe. Dziesięć minut później przybysz wszedł do mieszkania Stefana Derszera, zapalił światło w korytarzu, poprosił Szymańskiego o popielniczkę, wyciągnął z płaszcza czerwone Lassmany, zapalił papierosa i kazał zaprowadzić się na miejsce zbrodni. Szymański

- 70 -


prowadził. Ominęli kuchnię i łazienkę po lewej stronie, Szymański wskazał drzwi na wprost, otworzył je, zapalił światło i odsunął się. - To tutaj, panie Zausmann. Werner znał szczegóły sprawy. Miesiąc temu w tym miejscu padł strzał. Ktoś wezwał policję, sąsiedzi zbiegli się pod szóstkę, ale drzwi były zamknęte od wewnątrz. Próbowano je wyważyć, ale ostatecznie powstrzymano się i dopiero policja dostała się do środka. W mieszkaniu nie było nikogo. W pokoju, do którego wszedł Zausmann z Szymańskim, znaleziono broń, z której jak później dowiodło śledztwo, ktoś wystrzelił. Okna były zamknięte, pod oknem, przy kaloryferze, policjanci znaleźli kałużę krwi, jak się później okazało, była to krew Derszera, ale ani Derszera, ani nikogo innego nie znaleziono. Nic nie wskazywało również na to, by ktoś mógł Derszera wyprowadzić lub by sam Derszer próbował wydostać się z pomieszczenia. Derszer przepadł i nikt go nigdy więcej nie widział. - Co pan o tym myśli, Szymański? - Zapytał Zausmann pomocnika. - Nic nie myślę. - Ma pan jakieś skojarzenia? - Skojarzenia? Werner rozejrzał się. - Pusto tutaj. - Pusto, panie Zausmann. - Więc nie macie żadnych skojarzeń? - Werner podszedł do obrazu. - Właściwie mam jedno. - No, to proszę powiedzieć. - Studiuję polonistykę, wie pan, i czytam różne książki, poezję czytam - A dramaty? - Dramaty, właśnie dramaty też i mam skojarzenie z dramatem, proszę pana, takie... - Z konkretnym dramatem? - Nie, właśnie nie z konkretnym, ale z jego strukturą - Szymański spojrzał na Wernera, ale ten przyglądał się obrazowi, przekrzywiając przy tym głowę w lewo i jakby spoglądając na obraz z ukosa. - Ten obraz oczywiście był tutaj, kiedy policja...? spytał Werner. - Oczywiście. - Niech pan mówi dalej, to ciekawe - tym razem Zausmann próbował spojrzeć z góry na obraz, wspinając się na palcach.

- 71 -


- Chodzi mi o didaskalia, proszę pana. Po prostu dużo myślałem o tym, co się tutaj wydarzyło i... - No niech pan powie wreszcie, śmiało, co z tymi didaskaliami? - Otóż u Wyspiańskiego często występuje taki zabieg, polegający na tym, że w didaskaliach mamy zapis rzeczywistości, natomiast w wypowiedziach bohaterów ta rzeczywistość ulega zniekształceniu i gdyby nie didaskalia, to czytelnik mógłby sądzić, że rzeczywistość jest taka, jak w relacjach bohaterów. - I? - Werner wciąż stał przed obrazem przekrzywiając głowę, raz w lewo, raz w prawo, jakby obraz wymagał od Wernera nie lada wysiłku. - I... - Szymański zwątpił w swój wywód. - I? - No, jakby to panu powiedzieć, ciało powinno leżeć pod oknem i moim zdaniem ono wciąż tam leży, tylko... - Tylko, panie Szymański, tylko? - Tylko, że w didaskaliach. Werner Zausmann odwrócił się i spojrzał na młodego Szymańskiego. - Ciekawe... ma pan tę popielniczkę, bo muszę zgasić papierosa, a nie mam gdzie. Szymański trzymał naczynie w ręce i natychmiast podał Wernerowi. - To bardzo ciekawe, co pan mówi. Więc innymi słowy twierdzi pan, że ciało tutaj leży, ale my ulegamy jakiejś zbiorowej halucynacji, tak? - Nie chciałem pana urazić, naprawdę, nie wiem, czy halucynacji, nie potrafię tego wyjaśnić, pytał pan o skojarzenia, to powiedziałem, ale tak naprawdę, to nie wiem... - Nie - Zausman roześmiał się - niech pan nie przeprasza, ma pan oczywiście rację, ciało leży tutaj i jak to pan ładnie ujął jest w didaskaliach. Problem polega na tym, czy mamy dostęp do didaskaliów, albo inaczej: czym są dla nas didaskalia? Według pana? - Nie mam właśnie pojęcia? - A mamy do nich dostęp? - W pewnym sensie mamy, ale nie jako bohaterowie, bo... przepraszam za śmiałość, w pewnym sensie, teraz, przyglądamy się tej rzeczywistości oczami bohaterów. - Tak, panie Szymański, coś w tym jest i wie pan, co? Właściwie moglibyśmy na tym poprzestać, rozwiązał pan zagadkę brawurowo. - Słucham? Werner przestał wykrzywiać głową przy obrazie, odwrócił się, wyjął kolejnego Lassmana z kieszeni, odpalił i uśmiechnął się, pokazując rząd żółtych zębów.

- 72 -


- Rozwiązał pan zagadkę, panie Szymański, potrzebna jest jeszcze wskazówka dla niedowiarków. Niech pan tutaj podejdzie i zobaczy ten obraz. Szymański podszedł do Wernera. - Wie pan co ten obraz przedstawia? - Prawdopodobnie dwóch kupców i ich towary, na pewno to nie jest współczesny obraz. - Na pewno, a widzi pan tutaj śmierć? - Nie? - A to? Jak pan myśli, co to jest? I Werner wskazał na dolną część obrazu, na szczelinę pod nogami kupców, której widoczność była zamazana. - Nie mam pojęcia, panie Zausmann. - Nie będę pana męczył - spojrzał na zegarek - a musimy zbierać się, w samochodzie wszystko panu wytłumaczę. - A ciało? - Szymański zaniepokoił się. - Chyba pan nie myśli, że weźmiemy ciało, skoro jak pan wytłumaczył, może je zabrać ktoś, kto ma dostęp do didaskaliów, a widać z tego, że my nie mamy, prawda? - Ale mówił pan, że jest sposób... - Jest, jest, oczywiście, że jest, ale chodźmy stąd, bo naprawdę spóźnię się i jutrzejszą konferencję szlag trafi. W samochodzie Werner wydawał się zamyślony i Szymański odpalając silnik uznał, że nie będzie męczył Zausmana. - Widzi pan - zaczął przybysz - obaj widzieliśmy obraz, ale ten fragment, który panu pokazałem był dla pana nieczytelny. Tylko dlatego, że Holbein zastosował coś, co dzisiaj nazwalibyśmy obrazem anamorficznym, rozumie pan? Żeby zobaczyć, co ten fragment przedstawia trzeba spojrzeć pod właściwym kątem. Ja patrzę z lewej strony i kieruję wzrok w dół. Wtedy dopiero można dostrzec, panie Szymański, czaszkę, czyli śmierć. I to jest cała odpowiedź. - Ale jaka? - Szymański zaparkował przed dworcem PKP. - Niech pan pomyśli, to proste. To jest odpowiedź, czym dla nas są w tej historii didaskalia. - Nie bardzo rozumiem, panie Zausman. - Ale zrozumie pan, wytłumaczyłbym, gdybym tylko nie musiał wyjeżdżać, ale muszę, rozumie pan? Konferencja. Wierzę, że pan sam dojdzie do rozwiązania zagadki. - I znajdę ciało? - Tego nie mogę panu zagwarantować, ale będzie pan wiedział jak szukać, do widzenia, miło się z panem współpracowało.

- 73 -


Werner Zausman zatrzasnął drzwi. Spojrzał na zegarek, uznał, że zdąży jeszcze zapalić, wyciągając ostatniego Lassmana z czerwonej paczki, przechylił głowę w prawo, ale w paczce wciąż było pusto. - Cholerne didaskalia - westchnął.

--------------------------------------------------------------------

- 74 -


Tomasz Krzykała Krzykała XXXXXXXX tajne Konin - Wielkopolska

Publikuje w "Cegle" i w "Kozimrynku" z Radzynia Podlaskiego. Robotnik, student.

ORGANIZACJA Zasadniczo cele naszej organizacji okazały się tak wzniosłe, a przy tym tak oczywiste, że mówić o nich wprost byłoby trywialne. Toteż nikt o nich nie mówił i ja sam nigdy ich nie poznałem. Wstępując do organizacji dowiedziałem się i mogłem to odczuć niejako na własnej skórze jak szeroko zakrojona i rozpowszechniona jest to siatka. Nie widziałem bowiem nigdy osoby, która pomogła mi wstąpić do organizacji i nigdy się z nią nie spotkałem - nie słyszałem nawet nigdy jej głosu. De facto nigdy, nigdzie nie rozmawiałem z żadnym członkiem organizacji i nigdy żadnego nie widziałem, a przynajmniej nie byłem tego świadomy. Moje zadania były najprawdopodobniej wykonane pomyślnie, bo nigdy nie odczułem specjalnego niezadowolenia instancji wyższych. Nigdy jednak nie poznałem ich treści - nigdy nie wiedziałem, kiedy je wykonałem. Nałożono mi brzemię nieustannej gotowości i odpowiednio wysokiego morale w każdej chwili - dopóki będę je miał, dopóty zadania będą realizowane. Inaczej mnie pochłoną i ja jestem tego świadomy. Akceptuję tą naczelną wytyczną. Jestem świadomy, że globalne zagrożenia,

- 75 -


tak proste na przykład jak terroryzm, ale też tak oczywiste jak nieustanna konieczność przeciwdziałania walce z terroryzmem wymagają mojego działania - i ja to działanie wykonuję organizacja wie jak - ja nie wiem nic. Takich działań są setki nazywanie ich i wymienianie nie ma sensu - zresztą ja ich nie znam. Przez wiele lat starałem się odkryć zasady funkcjonowania organizacji - nie chcę przez to powiedzieć, że zamierzałem odkryć jej tajniki, bo to oczywiście nie możliwe - chodziło mi tylko o zasadność działania. Nauczyłem się wiele, ale to nieistotne to co czułem nie znalazło pokrycia w tym, co wiedziałem. Patrząc na mokre chodniki, albo na drzewa w deszczu wciąż widzę tylko wielką niewiadomą. Wiem jednak, że nic poza organizacją nie istnieje. Zwykłe instytucje są przykrywkami komórek kontaktowych organizacji - ale tylko czasami. Czasami nie są niczym innym, poza tym, że nie istnieją - nic bowiem nie istnieje poza organizacją. Czasami punktem kontaktowym jest wejście do stuletniego grobowca na cmentarzu. Widzisz już prawie że to tam właśnie znajduje się część prawdy o organizacji, podchodzisz do tego grobowca, zerkasz poprzez dziury do środka.... i nic. Punkt kontaktowy zniknął, wyblakł, rozpłynął się w powietrzu. Czasem na ślady wiedzy natrafiałem w książkach- to było niezwykłe, bo wygląda na to, że organizacja nie zmieniła się przez wieki. Tak, to prawda...Ale jest jeszcze inna prawda. Bardzo trudno mi o tym pisać, ale wiem, że nie jestem w stanie niczego ukryć. Jestem niewątpliwie częścią organizacji i utrzymuję się w nieustannej gotowości dla nowych zadań; parę zadań już wykonałem... ale ja jestem tu OBCY. Muszę utrzymywać się w ciągłej gotowości, bo inaczej organizacja wyśledzi mnie z łatwością (jestem przecież jej częścią) i cała jej potęga zmiażdży mnie doszczętnie, bo jestem tu obcy. Organizacja jest świadoma tego aspektu mojej osoby, dlatego ja wdzięczny jestem jej strukturom, że mogę TU żyć.

- 76 -


Jerzy Roś Kulawy Mordechaj 1970 XXXXXXXXX miasto miasto XXXXXXXXXXXX

emerytowany starszy kapral kontrwywiadu Królestwa Nibylandii, poszukiwacz skarbów, pielgrzym jurajski i pisarz-mitoman; raporty z ważniejszych akcji w antologiach: "O Gmerk Olkuski" (VII- 2003, VIII-2004, IX-2005), "Deszcze niespokojne" (2005), "Tam gdzie słychać śpiew syren" (2006), "Gwiazdy w Wiśle" (2008); wspomnieniowo-rozliczeniowy tom prozy "Miasto zaklęte" (2006); sukcesy aktualne: pierwsze miejsce w konkursie internetowym "Być kobietą..."

Przyślij jakąś prozę U wejścia do jaskini zazgrzytał żwir pod stopami wchodzących. Brodacz odruchowo wsunął dłoń w fałdy obszernej szaty i zacisnął ją na rękojeści AKMS-a. - Posłaniec, dostojny... - rozległ się głos strażnika. Wejście do groty przysłoniły trzy sylwetki, środkowy padł na kolana i uderzył czołem o ziemię. - Ktoś ty? Chair ad-Din, syn Murata Digny. Wróciłeś? Wróciłem, panie! Sam? Sam! Tamci już nie wrócą.

- 77 -


Pół roku temu w cztery strony świata wyruszyli emisariusze. Mieli zanieść do najdalszych nawet komórek organizacji wezwanie do wzmożenia walki z niewiernymi. A z powrotem mieli przynieść to, czego Osamie brakowało od dłuższego czasu nowe pomysły. Dotarli do kaukaskich fanatyków, którzy nie wymyślili nic więcej ponad branie setek zakładników w atakowanych teatrach, szpitalach, szkołach i przedszkolach. Dotarli też do filipińskich i malezyjskich bojowników wysadzających dyskoteki, do pakistańskich talibów atakujących hotele pełne zachodnich turystów, do egipskich, algierskich i tunezyjskich mahometan strzelających z broni maszynowej do autokarów, irackich partyzantów odpalających bomby na bazarach wypełnionych kobietami i dziećmi oraz niszczących rurociągi z ropą, somalijskich piratów przechwytujących tankowce, palestyńskich i libańskich hamasowców i hezbollachowców ostrzeliwujących Izrael rakietami robionymi w garażu z rur kanalizacyjnych, młodych Arabów z podparyskich blokowisk palących tysiącami samochody w noc sylwestrową, tureckich emigrantów w Niemczech, afgańskich w Australii, bangladeskich w Wielkiej Brytanii. I nawet jeśli któryś wrócił, to żadnego nowego pomysłu nie przyniósł. Żadnego godnego uwagi. Ten cały ad-Din jest chyba rzeczywiście ostatni. - Co masz dla mnie? Chair ad-Din sięgnął w zanadrze niemiłosiernie brudnej galabiji i wyciągnął plik pomiętych kartek, przypadł jeszcze raz do ziemi, złożył kolejny pokłon i wysunął rękę z papierami w kierunku Osamy bin Ladena. Ten zaczął je pobieżnie przeglądać, przy niektórych zatrzymywał się na dłużej, mrucząc pod nosem, wreszcie zaczął wszystkie dokładnie czytać. Jego oblicze rozjaśniło się, chociaż w półmroku panującym w jaskini nie było tego dokładnie widać. Po dłuższej chwili podniósł się i podszedł do klęczącego Chaira. - To skarb, prawdziwie Allah dał nam w ręce poprzez ciebie wielki miecz do walki z niewiernymi... Co chcesz uczynić, szejku? Osama bin Laden uśmiechnął się, dotknął dłonią czoła, ust i serca i rzekł: - Nie chcę, ale muszę... Usiadł na stercie poduszek pod ścianą jaskini, nakazał pierwszemu strażnikowi zwołać nadzwyczajne posiedzenie sztabu al-Kaidy, a drugiemu zarżnąć i upiec kozę na poczęstunek. - A powiedz mi ty, Chair, jak to zrobiłeś, przecież to są dziesiątki rewelacyjnych pomysłów, gotowe scenariusze działań,

- 78 -


niekonwencjonalne rozwiązania problemów - ile to kosztowało? Nic, wielki szejku, nic a nic. No to skąd to masz? Gdzie ty w ogóle byłeś? Dotarłem panie, aż do Polski... Gdzie? Do Polski, to daleko, na północy. - I tam nasi mieszkają... Nie, naszych nie ma prawie w ogóle, to niewierne psy, chrześcijanie, do tego katolicy. No więc skąd te plany? Założyłem portal internetowy i rozpisałem konkurs literacki na temat "spisek"...

--------------------------------------------------------------------

- 79 -


- 80 -


Robert Rusik Don Centauro 1973 Słupca

blog: www.joemonster.org/blog/centi

absolwentem Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Od dwóch lat swoje opowiadania fantastyczne publikuję pod nickiem "Don Centauro" na stronie Fantazyzone.pl. Debiutował opowiadaniem "Show" zamieszczonym w 29 numerze "Szafy", "Kozimrynku" i "Cegle". Specjalista ds. pomiarów drogowych, blog: www.joemonster.org/blog/centi

Posłaniec Mężczyzna, który wyszedł z pomieszczenia na podwórze, był przytłoczony tym, co musiał zrobić. Oparł się o ścianę, próbując zebrać myśli. Był pewien, że wykonanie zadania przypadnie komuś starszemu i bardziej doświadczonemu. Misja była w brew pozorom niebezpieczna. No i miała w sobie coś nieludzkiego. - Zaczekaj! - kobiecy głos zatrzymał go w miejscu. Przestraszył się, jednak po chwili odetchnął z ulgą. - To ty? - Nie rób tego, proszę... - błękitne oczy wpatrywały się w niego. - To zaszło za daleko. - Nic nie rozumiesz. - Nie mógł przyznać, że sam jest podobnego zdania. Wątpliwości oplatały go niby wąż-szatan z Edenu. - To ty nic nie rozumiesz. Co osiągniecie, jeśli ci się uda? Jaką podążycie drogą, pozbawieni przywódcy? Myślisz, że wasze świadectwo wystarczy? - Musimy wykonywać jego rozkazy. On wie, co robi, świadomie wybrał tę drogę. Musimy wyzwolić naród spod władzy ciemiężcy, nawet za taką cenę! Kobieta skuliła się. Spoglądając na drżące dłonie zapytała: - Nie jesteś przekonany, prawda?

- 81 -


Jego wzrok złagodniał. - Gdyby stanął na czele... Poprowadził nas z mieczem w dłoni... Jak wojowników! - Sam widzisz! - kobieta niemal krzyknęła. - A on wciąż wierzy w pisma, przekazy! Przecież to bajania! Sam wiesz, ile trzeba było przygotowań, by dopasować wydarzenia do tych baśni. Nie reagowałam, póki to było nieszkodliwe, ale na to pozwolić nie mogę! - Przecież jego rozkaz jest kawałkiem tej samej układanki... - Układanki, która doprowadzi go do śmierci! - Kobieta rozpłakała się. - Jak myślisz, dlaczego wybrał ciebie? Swojego najwierniejszego przyjaciela? Naprawdę nie rozumiesz, że on w głębi duszy oczekuje, że tego nie zrobisz? Że nie wykonasz rozkazu, a jego sumienie pozostanie czyste? Milczał. Wiele faktów poskładało się w jedną całość. Musiał podjąć decyzję. Szybko. - Idę. Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową. - Więc zdecydowałeś się skazać nas na tak okrutny los... - Nas? - Jestem w ciąży. - Niewiasta pogładziła się po brzuchu. - A ty chcesz zabrać mu ojca. - Ja tylko wykonuję jego polecenia - w głosie mężczyzny zabrzmiała niepewność. Spojrzał na jej brzuch i powtórzył. - To jego polecenie. Nie mogę odmówić, cokolwiek się stanie. Nie mogę, Mario Magdaleno... - Więc idź! - Kobieta załkała. A kiedy zniknął za rogiem, dodała szeptem: - I niech imię twoje przeklinają na wieki, Judaszu...

- 82 -


Dariusz Sas sas XXXXXXXXX 1978 Wrocław - Rosja

Autor tomiku "Komentarze", Wrocław 2001, współpracował z redakcjami wrocławskich pism, nauczyciel.

Strażnik Człowiek chce znaleźć uzasadnienie swojego życia i działania w życiu. Sięga więc i przywłaszcza obiegowe idee i odnajduje się w realizowaniu ich. Stara się zostać Strażnikiem nie tyle swojego, powykrzywianego jednostkową niepowtarzalnością światopoglądu, co cudzego - zbiorowego i akceptowanego porządku rzeczy świata tego, w którym przyszło mu się urodzić - episteme (Michel Foucault). Odtwarzając akceptowane i określone role, zwalnia się od krytycznego oglądu siebie, zamyka się w skorupie nabytej wiedzy i umiejętności. Więcej, niczym piracka lub porysowana płyta odtwarza jeden wymagany przez pracodawców utwór. Utwór Strażnika. W kółko i w kółko aż do znużenia ucha do takiego stopnia, że jego sprawdzona działalność zostaje nazwana modnym słowem: profesjonalizm i staje się niesłyszalna dla ucha wewnętrznego, zaś on sam przeźroczsty. Wtedy może spać, nawet na służbie - zapadać się w nibyt (Robert Tekieli) - bowiem jest już na swoim miejscu. Strażnik pilnuje ogrodu, którego ma pilnować. Niekoniecznie zna cały ogród i wszystkie rośliny w nim rosnące, ale nie jest to

- 83 -


potrzebne do znalezienia powagi, uzyskania satysfakcji ze swojej roli. Korzysta ze wszystkich lub z części owoców ogrodu, którego pilnuje i to jest zapłatą dla Strażnika. Strażnik nie wpuszcza nikogo do ogrodu, którego pilnuje. Nie ujawnia tajemnicy jakości owoców, które tam rosną. Nieprzypadkowo określenie pies ogrodnika (Lope de Vega) można przenieść na samego Strażnika, który jest w końcu tylko pilnującym psem. W dobrze opłacanej pracy, w każdym razie w sposób zaspokajający jego bieżące potrzeby, Strażnik znajduje zaspokojenie. A jeśli jest dobrze opłacanym Strażnikiem, może się posunąć do tego, że pilnuje ogrodu, do którego ani razu nie wstępuje - dla niego ogród też może być jakimś magicznym, ważnym miejscem, do którego on nie ma nawet wstępu. Tak może mu się wydawać. Będzie to Strażnik kafkowskiej świątyni prawa, z którym spotyka się Józef K. To już jedna z najwyższych funkcji Strażnika, który nie wie czego pilnuje, nikomu nie pozwala tam wejść ani sam nie chce zaspokoić swojej ciekawości, gdyż jej nie ma, gdyż jest ona zaspokojona samą pracą. Najlepszy Strażnik to taki, który nikogo nie wpuszcza do ogrodu, co więcej nikomu z ogrodu też nie pozwala wyjść. Zmiany systemów zarządzania społeczeństwem odbywały się w momentach, kiedy Strażnicy zaniedbywali swoją pracę, gdy wpuszczali ciekawskich albo pozwalali wyjść owocom z ogrodu, które bardzo szybko, na powietrzu bez ogrodzenia stawały się albo zwyczajne, albo przejrzałe. Strażnik to ktoś, który znalazł sens życia - jego strażowanie stało się sensem jego życia. Inni, ulegający degradacji psychicznej, polegającej na progresywnym obniżaniu swego poczucia wartości chcą być Strażnikami, chcą odnaleźć nawet złudny, ale rytmiczny i pozwalający żyć spokój - misję, cel. W takim ujęciu - przecięciu - społeczeństwo jest złożone z ludzi, którzy chcą być Strażnikami i pełni frustracji szukają swego ogrodu lub ludzi, którzy są już strażnikami - znajdują spokój podobny bezstresowemu snowi.

- 84 -


Szymon Stoczek Humanus 1988 Rybnik - Wrocław

Poza poezją zgłębia tajniki bytu, interesuje się także filmem i szeroko pojętą sztuką.

Ostatnia Sprawa Wiliama Bergsona To był piątek trzynastego. Pamiętam, że miałem skoczyć na piwo do tej czarno-białej knajpy w kinie naprzeciwko, ale sprawy zbyt się skomplikowały i nikt już nie kupował bajek o agencji detektywistycznej. Za to tych towarzyskich namnożyło się w ostatnich dniach tak, że tylko czekać aż panienki będą chodzić po domach i roznosić ulotki, reklamować się na billboardach, przed seansem szukać partnerów. Były u mnie wczoraj, chodziło o jakieś wyśnione morderstwo, o którym nie można zapomnieć. Pytały, czy mogą zająć chwilę. Przyjąłem je do siebie i wypuściłem z rąk, nim skończyły mówić. To były opowieści pełne dymu, czerwieni, a ja w tych dniach bałem się kolorowego kina i tych nowych kobiet, które zawsze miały przy sobie zapalniczkę i nigdy nie musiały prosić o ogień. Zadzwoniłem do Beaty. Spytałem, ile jest stopni w cieniu, ale ona wróżyła z otwartych okien i drzwi, więc nie czuła tego nacisku, gryzącej potrzeby chwili, gdy jednym westchnieniem gasi się świece i wskrzesza wspomnienia dziewczyn, które kiedyś odwiedziło się w niemych filmach.

- 85 -


Rozłączyłem się i patrzyłem na wyrzeźbioną na szybie różę robotę tego samego mrozu, który przyjdzie do mnie we śnie pod postacią Afrodyty. Przyjdzie i poprosi o ciepły kąt, żeby się ogrzać i uciec przed sobą, przed tym wizerunkiem królowej śniegu z reklam perfum i bajek. Ona, jak każda, pragnie bliskości. Ja, jak każdy, pragnę sprawy, którą mógłbym zamknąć, ust, które mógłbym zamknąć i dłoni opartej o fortepian. Reszta symboli zbyt się ograła, a ja nie lubię się powtarzać. Stąd ten polot do kryminału - mordercą zawsze okazuje się ktoś inny. Jest już późno, a ja słyszę w korytarzu, jak ktoś wciąż dobija się do drzwi. Patrzę przez judasza, ale to tylko kupidyn pomylił piętra i teraz błąka się z tym swoim metalowym łukiem na zębach. Sprzedaje pamiątki z wakacji - wieże Eiffla i Koloseum, pod którym rozstałem się z belgijską przemytniczką czarnych tulipanów. Nie potrafiłem jej wtedy aresztować tak na oczach wszystkich. Mogłem tylko przytulić się i powiedzieć, że więcej razy nie będziemy myć rąk w hotelowych pokojach, że to koniec marzeń o gorącej czekoladzie pod Fontanną Di Trevi... Zapalam jeszcze jednego i myślę o okruchach pierników, coraz bardziej uświadamiając sobie, iż najtrudniej znaleźć własnego mordercę.

- 86 -


- 87 -


- 88 -


- 89 -


- 90 -


- 91 -


- 92 -


- 93 -


- 94 -


- 95 -


- 96 -


- 97 -


- 98 -


- 99 -


- 100 -


- 101 -


- 102 -


- 103 -


- 104 -


- 105 -


- 106 -


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.