MML Cegła nr 37. "Nie pamietam, że"

Page 1




W MOIM DOMU NIE MA PROBLEMU Z ALKOHOLEM. W MOIM DOMU NIE MA PROBLEMU Z ALKOHOLEM, ALBOWIEM PIJĘ NA MIEŚCIE. WOBEC TEGO W MOIM DOMU NIE MA PROBLEMU Z ALKOHOLEM. NIE MA PROBLEMU Z ALKOHOLEM W MOIM DOMU. PIJĘ NA MIEŚCIE. PIJĘ NA MIEŚCIE. I W KARNAWALE PIJĘ I W POŚCIE. PIJĘ W CIEMNOŚCI, PIJĘ PRZY ŚWIETLE. PIJĘ ZA CUDZE, PIJĘ ZA SWOJE. W MOIM DOMU NIE MA PROBLEMU Z ALKOHOLEM. PIJĘ NA MIEŚCIE. PIJĘ POD MOSTEM, PIJĘ NA MOŚCIE. LEJĘ NA SPODNIE, LEJĘ ZA KOŁNIERZ, LEJĘ PO STOLE. PIJĘ NA MIEŚCIE. W MOIM DOMU NIE MA PROBLEMU Z ALKOHOLEM. UWAGA! UWAGA! NADCHODZĘ!


MARCIN ŚWIETLICKI


EWA JAROCKA


przyszedł rozsadzać czaszki. kac jadowity jak rozkopany rów. aż zaczęło śmierdzieć trupami

opowiedziałabym na dzień dobry wielu strachom swoim o uczuciach swoich. na dokładkę wzięłabym wszystkich ludzi, którzy, jak ja, mają okopy w głowie. mówiłabym: od nacisków ucisk się wziął, boleśniejszy niż ból po pocisku. rozszarpane ciało, chłód martwicy. będziesz mi mówił: nieboszczyku. będziesz się śmiał. ba! będziesz rechotał głośniej od bomb. a potem zapłaczesz, jakbyś sobie przypomniał, że rano wstałam pierwsza by, jak gdyby od niechcenia, rzec: i ja niczego nie pamiętam


Jak żeśmy z Markiem Węglarzem w młodości naszej drogi w ciemności szukali, idąc w noc wigilijną od wioski do wioski, od kościoła do kościoła, śpiewem ludzkim ogromnym wiedzeni, i światłem. Nic nie pamiętam. Za dużo szkła dzwoniło w plecaku. I teraz to se mogę tylko mapę narysować. Wolibórz, Przygórze, Jugów – podpowiadam. No jakoś tak. Ale przysiągłbym, że był też Dzikowiec. To jak wyście, kurwa, szli? Było się młodym, chodziło się w kółko.


KAROL MALISZEWSKI


Piotr Woźniak


Nie pamiętam, że będąc mocno „zmęczonym” zasnąłem na przystanku. Do domu przywieźli mnie policjanci, położyli do łóżka i poprosili mamę, żeby nie robiła mi awantury. Dowiedziałem się o tym właśnie od niej, na drugi dzień. Dzięki panowie.


Ewa Olejarz

PRODUKUJĘ WROGÓW. W

A

: Znasz starszą kobietę? : Tak, to nasza sąsiadka, po śmierci męża mieszka z córką na skraju naszej ulicy. : Chyba trzeba jej pomóc. : Zauważyłem i zareagowałem. : Co zrobiłeś? : Pomogłem jej wynieść kuchenkę. : I ja nic o tym nie wiem? : Po co. Jeszcze byś się zaangażowała.

B Jola nie jest wariatką. To mitomanka. Gdy umarła jej matka, coś mnie tknęło, żeby nad grobem obiecać, że nie zostawię jej córki samej. Obiecałam i dotrzymałam słowa. Teraz mieszka z nami. Od czterech lat.

C

– Proszę powiedzieć, co się stało? – Nie mam pojęcia, pomogliśmy Joli sprzedać dom, za zacną cenę. Wyprowadziła się z oszczędnościami. Ostatni raz była u nas na obiedzie w środę, dwa tygodnie temu. – Czy od tego czasu ktoś z państwa do niej dzwonił, czy ktoś się z nią kontaktował? – Nie. – Nie niepokoiliście się wcześniej? – Nie. Nie jest naszą rodziną. Jest dorosła. Jest sama, ale ma 55 lat. Pracuje. Ma swoje życie. – Poznała kogoś? – Nie wiem. Ale zdziwiłabym się. – Dlaczego? – Dlaczego miałabym się nie zdziwić, skoro ją znam, skoro wiem, że goła łazi po nocach i wystawia cycki do okna, skoro sądzi, że jest farmaceutką z doktoratem, skoro wierzy, że jest boginią intelektu. Absurdalne pytanie. – Spokojnie, proszę mi tylko wyjaśnić, co się stało zanim zniknęła? – To konieczne? Przecież nie wiem. – Tak, konieczne, bo pani to wie. – Czyżby!? – Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja jestem jej kuzynem. Dalszym. Jest spadek. Muszę uregulować. – Jaki spadek? – A czy to ważne? – Tak, to ważne, bo ta suka wszystko panu ukradnie. – Jak to? – Człowieku! – Pani wciąż nie rozumie, nie mam złych intencji.


WIEM GDZIE MIESZKAJĄ Niestety. – Uważam, że sytuacja jest głupia. Pan się nagle pojawia. Po tym wszystkim. Po tym jak ja i mąż zaangażowaliśmy się w pomoc sąsiedzką. Po tym jak pomogliśmy pana kuzynce stanąć na nogi, załatwiając wszystkie formalności, które, tak tylko dodam – nie są naszą sprawą. A pan teraz wyjeżdża z uprzejmością poszukiwacza skarbu. – Dowiem się w końcu, o co chodzi? – Chodzi o to, że to jest dziwna kobieta. Męcząca ale! Ale stała się częścią nas. Męczącą częścią, dodam. Dwa tygodnie jej nie ma. Od dwóch tygodni nie musimy jej wozić obiadów. Nawet po wyprowadzce o nią dbaliśmy. Skoro przestała prosić o pomoc, notoryczną, uznałam że mamy wakacje. – A jeżeli coś się jej stało? – Proszę odwiedzić nas jutro. Muszę porozmawiać z mężem. – Rozumiem. To mój numer telefonu, przyda się. Do zobaczenia. – Oby nie. Wiem, że do zobaczenia.

D

: I co teraz? : Pojęcia nie mam. : A jak faktycznie coś jej się przytrafiło? : Aniu, a co ja ci mówiłem, wtedy. : Wtedy, to było wtedy. Teraz jest teraz. Wiedziałeś, że

Jola ma jakąś rodzinę? : A skąd? : Po jasny chuj wyniosłeś wtedy kuchenkę, to wiem sama, ale żeby aż tak. : Jakbym nie wyniósł, to sama byś ją wytargała. Przestań. Jest tak. Kuchenka wyniesiona, sąsiedzi nie żyją, Jola zniknęła. : Dwa tygodnie się nie odzywa i do razu zniknęła. A może kogoś poznała i opala cycki w Istambule. : Ana! Zlituj się. Ona jest mitomanką. Facet ma rację. Coś mogło się stać. : Chuja się mogło stać. Bawi się cipa z nami, sąsiadami. : I tak to trzeba sprawdzić. Rano dzwonimy do faceta i robimy włam. : Ta, ty troglodyto! Ja z moją dupą przy framudze już lecę. : Ana! : Cicho, wiem.

E

– To jest na pewno to mieszkanie? – Panie kuzynie, na pewno. – Ana nie dyskutuj, pukaj. – Puk, puk, kurwa! Przestańcie, to bez sensu. I tak nie otworzy. Kręcimy Gerdę. – Zapukaj, do cholery. (puk/puk/sruk/dzyńńńńńńńńńńńńńńńńńńńńń) – A co ja mówiłam!


– Kobieto, moja ty kobieto. A pan kuzyn jak ma na imię? Bo raczej włam. – Piotr jestem. Rozumiem, włam. – Z tym imieniem, proszę już się, kurwa, nie odzywać. – Ana, cicho. – Mąż, ty mi nie mów cicho, jak włam to raczej cicho. Kurwa, bez sensu to wszystko. Idę do sąsiadów. No co? Ja mam rację. Jak inaczej. Pchacie się do tych drzwi jak porąbani. – Ania, momencik, ja cię za dobrze znam, czy ty masz klucze do tych drzwi? – Mam. – Zwariuję. To po co my tu stoimy. – Po to, ciulu złoty, bo wiem, że ten klucz do tej dziurki już nie spasuje. Jola nie jest głupią pizdą. To cwana sztuka. Ale chcesz, to mnie sprawdzaj. Masz te klucze, ja idę do sąsiadów pytać, czy królewna była widziana. – Pan ma dziwną żonę. Dobrą, ale dziwną. – Cicho, człowieku. Patrz: miała rację, ten klucz już nie pasuje do tej dziurki. – I co teraz? – Czekamy na Annę.

F

– Chuj z pętelką. Sąsiedzi nic nie wiedzą, nic nie widzieli. Szalom. – No to włam. – No to włam. – No to włam.

G

– Nikogo nie ma w domu. – Pan, panie Piotrze, zaczyna mnie wkurwiać. A niby kto tu ma czekać, ja? – Ja bym wolał z pani mężem to uzgodnić. – To sobie wól. Nawet nie znasz jego imienia. – Cicho, ludzie. Coś słyszę. – Co? – Za cicho tu. – Przestań, mąż. Włącz światło raczej. Teraz sobie siadajcie i myślcie. Ja idę szperać. – Ale. – Co ale! Tak się robi, filmów nie oglądasz. Widelce, noże, sypialnia. Pewnie nie żyje, maleństwo z wielkim cycem. Zaraz wracam. – Pan z żoną od dawna jest? – Od trzydziestu pięciu lat, a co? – A nic. Ona ma chyba rację, trzeba aktywnie, aktywnie. – Proszę pana, niech pan teraz myśli intensywniej o kuzynce. Nie o mojej żonie. – Racja. Ale ja tu nic nie znajduję. Zero śladów obecności Jolanty. – Pozory, pozory.

H

: Cyryl, weź ode mnie tego kretyna, bo nie wytrzymam. : An, my mu pomagamy, prawda? : Prawda.


I

– Chwileczkę. Coś tu jest nie tak. – Co, Ana? – Tu jest za czysto, za bardzo posprzątane tu. –? –? – Ona tu jest albo była niedawno, wręcz wczoraj. Gorzej! Patrzcie! Doniczki są podlane! Kurwa mać, wyłaź pizdo cycata! – An, uspokój się. Nikogo tu nie ma. Nie będę powtarzał. – Panie Cyrylu, ja sądzę, że powinniśmy tu wrócić w środę o 17:00. – Aha. – Co aha? – Nic, Ana, wychodzimy. – Ale ona tu jest!

J

K

Jolanta w czasie włamu siedziała w szafie. Wszystko słyszała. W środę tuż przed 17.00 połknęła tablety. Została odratowana. Wiadomo. Miała dług. Na własne życzenie. Mieszkanie po rodzicach oczywiście przejadła. Wciąż ma piękne paznokcie i piersi. Teraz mieszka u ratowników. Kuzyn ma się najgorzej. Całe życie słyszał, że jest nikim, a jego kuzynka, Jolanta – farmaceutą z doktoratem.

WIESZ CO, ANNO, TYLKO TY MYŚLAŁAŚ.


NIE PAMIĘTAM, ŻE BYŁA U MNIE GRUPA ERASMUSÓW. ZROBIŁEM IMPREZĘ, STUDIA SKOŃCZYŁEM, NIE BYŁO ŻADNEGO LOGICZNEGO WYTŁUMACZENIA, JAK MIELIBY DO MNIE TRAFIĆ. A JEDNAK, GDY RANO ROZMAWIAŁEM Z SĄSIADKĄ, USŁYSZAŁEM: „DLACZEGO ŻABOJADY PALIŁY NA KLATCE”. OCZYWIŚCIE JĄ WYŚMIAŁEM MYŚLĄC, ŻE KTOŚ Z MOICH ZNAJOMYCH STRACIŁ – LUB NABYŁ – PO ALKOHOLU ODPOWIEDNIE UMIEJĘTNOŚCI JĘZYKOWE.

DAMIAN DAWID NOWAK

ZIARNO NIEPEWNOŚCI ZOSTAŁO ZASIANE, SKONSULTOWAŁEM SIĘ TELEFONICZNIE Z PRZYJACIELEM, TOMKIEM. „FRANCUZY BYŁY, JAK TO SKĄD? NIE ZAPRASZAŁEŚ TY ICH?”. OKAZAŁO SIĘ, ŻE BYŁ ASPEKT POZYTYWNY ZAPOMNIANEJ WIZYTY, W POSTACI DWÓCH NIEZNANEGO POCHODZENIA WIN WTOCZONYCH POD ŁÓŻKO.



K A R O L Maliszewski


Nie pamiętam, jak w 1980 zlazłem ze Śnieżnika. I dlaczego Wacek Koszarek zamarzł, a nie ja. W plecaku tamburyn (?), nie moja skarpetka.


Siedem razy w tygodniu, rano, wieczór, we dnie, w nocy uczestniczę w kursach pisarskich. Taki kurs doskonalący dla niedoskonałych facetów.

DOKSZTAŁCAJĄCY Wiesław Fałkowski falko

Zaraz po przebudzeniu, kiedy ledwie otwarte oczy widzą smugę cienia wpadającą przez okno, a suche gardło cierpi z pragnienia rozpoczyna się lekcja od przypomnienia czego nauczyłem się wczoraj, przedwczoraj, tydzień, miesiąc, rok cały, a może dziesiątki lat temu. Że powinienem przecież wstać, umyć zęby ogolić się, bo nieogolony będę czuł się brudny, wziąć prysznic, albo chociaż podmyć się ciepłą wodą. Potem uczę się nowych rzeczy. Jak smakuje śniadanie, jak zaparzyć kawę tak, aby nie pachniała wczorajszą herbatą. Jechać tramwajem, iść na piechotę, przez zatłoczone przedzierać się miasto... Wieczorem pani z telewizora zagada do mnie, ale ja jej nie usłyszę zatopiony we wspomnieniach. Jutro rano, zaraz po przebudzeniu, kiedy ledwie otwarte oczy zobaczą smugę cienia, a może jednak światła wpadającą przez okno, a suche gardło cierpliwie poczeka na łyk wody, przypomnę sobie czego nauczyłem się dzisiaj, wczoraj, przedwczoraj, tydzień, miesiąc, rok cały, a może dziesiątki lat temu. A potem zapomnę o tym napisać



Marta Podgórnik

tzw. długi weekend nareszcie się kończy a ja od pierwszej nocy wiedziałam co będzie jak ten sen złoty szczęście sobie poszło w chuj alkohol we krwi krąży a łzy są na szczęście

tu zimą uwierzyłam (jak to „mam już dość”?) w realne lepsze światy, w kredytowy bilet na wokalu ordonka i confetti gwiazd kelner! proszę to samo! nieważne za ile

na to, co sobie poszło, jak wspomniałam, w chuj a przez moment w feerii kieliszków z obwódką mignął mi panny młodej staromodny strój mleczna biel literatki ze zmrożoną wódką

więc dobrze, że zapomnieć proponujesz mi i że nie chcesz powtarzać błędu - błąd był mój jak moje jest królestwo i smok co w nim śpi i tęsknota do tego co już poszło w chuj

jak pager zadzwoniła w samą porę myśl aby nalać do pełna znów co czynię chętnie dopiero po północy a ty chcesz już iść? wielka szkoda, popatrz, tu jest bardzo pięknie


ŻENUJĄCY


odkąd zauważyłem obok alter ego zacząłem zamawiać podwójne drinki chwilami przestawałem być samotny zacząłem znacznie lepiej czuć opuszkami palców fragmenty pisma wydrapanego na drewnianym szynkwasie przekrwionymi zmysłami rejestrowałem doskonale najdrobniejsze zmiany natężenia światła dźwięku stężenia alkoholu poziomu wody w rzece testosteronu ciśnienia w oponach zawartości cukru estrogenów czy endorfin a także szybkie zmiany ciepłoty ciała niczemu niewinnych pobliskich kurew i dalszych skurwysynów


kiedy pierwsze promienie słońca wdzierały się bezczelnie w przestrzeń mojego postrzegania nie byłem wcale zdziwiony że moje drugie ja to bliski znajomy z dalekiego Zimbabwe jak mi potem opowiadano przysiadł się około trzeciej i zaczął nucić smętne pieśni z dorzecza Limpopo


Elżbieta Lipińska

Kruk stuka w okno. Otwieram, ale żadnego oklepanego nevermore. Patrzy tylko złotym okiem. Deszcz stuka w okno. Postanawiam nie słuchać, co mówi, zresztą i tak zagłusza go wiatr. Wyciąga wszystko na wierzch, już nie pamiętam o obietnicy snu. Kruk suszy pióra przy kaloryferze. Deszcz z wiatrem uparcie próbują dostać się do środka, wyświetlają obrazy na szybach. Rano zbyt wcześnie budzi mnie urwana rynna. Spod kaloryfera wystaje zapomniana szczotka.


Wojciech Boros

Kupiłem koszulkę z Davidem Bowie’em – umarł. Kupiłem koszulkę z Cassiusem Clay’em – umarł. Mam koszulkę z Johnnym Rottenem. Jasiu – nawet nie próbuj.


Wojciech Brzoska

PACYFKA I KRZYŻYK


gdzie wspina się gra w pacyfkę i krzyżyk – szwajcar na czatach na rogu ulicy. gdzie po kryjomu gra się o pokój na wszystkich szczeblach ludzkiej drabiny. gdzie zaraz wymażą obrazek władze – z pamięci miasta i jego minut – skrada się ktoś po cudzych winach, zgarbiony od bólu w krzyżach.


ZAŁOGA Robert Ryba Rybicki FOTO: Karol Pęcherz

śmy rozpuszczalnik, to wypiliśmy wódkę, to zabakaliśmy haszysz; rok szkolny był dla nas udręką, wakacje spędzaliśmy, jak się da. Rozpuszczalnik kosztował mniej niż oranżada. Jak się dobrze skupię, jestem w stanie przypomnieć sobie ksywy kumpli z naszej punkowej załogi, byli to Siwy, Baron, Adala, Takes, Cwara, Keco, Placia, Gieroj, Stifek, Naleśnik, Krynica, Krzywy, Kaczan, Maju, Budzik i Nazi. Wiem, że, gdybym mógł, wymieniłbym wszystkich, ale nie daję rady. Były to czasy, gdy pojawiła się kablowa telewizja satelitarna, ponadto pierwsze talerze anten satelitarnych obłaziły elewacje czteropiętrowych bloków mieszkalnych naszego osiedla, mieliśmy MTV, o naszym pokoleniu literackim mówi się pokolenie MTV, większość naszych rodziców pracowała w pobliskiej elektrowni.

Jestem przekonany, że każdy człowiek na planecie ma lub miał swoją załogę, jakąś grupę, w której panują szczególne relacje między ludźmi, równościowe lub hierarchiczne, anarchiczne lub konserwatywne, może to być załoga statku, załoga zakładu pracy, załoga subkulturowa, brygada, paczka, ekipa.

My mieliśmy załogę punkową na Osiedlu Elektrowni, kręcili się jacyś metale też i jeden skin, którego nie ruszaliśmy w ogóle, nie przeszkadzał nam. To był dziarski początek lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, w powietrzu czuliśmy wolność, Jarocin dla wielu z nas był jakimś symbolem, chaos ekonomiczny mieliśmy w nosie, politycy nas rozśmieszali. Kpiliśmy z wszystkiego równo, nie było dla nas żadnych świętości. To zakirali-

Pamiętne były eksperymenty z bieluniem. Siwy i Adala przyjęli owe ziołowe dawki w dużych ilościach i poszliśmy wszyscy na spacer do parku przy Klubie Energetyka, nad Zalew Rybnicki, Adali zniknęła noga i wpadł w panikę, Siwy był przerażony, bo miał świadomość, że bomba atomowa leci w kierunku Elektrowni. W tamtym czasie oglądaliśmy to samo, co wszyscy, część z nas miała VHS-y, to oglądało się najczęściej punkowe produkcje, koncerty GBH, Sex Pistols, i tak dalej. To były czasy, gdy na świecie nie było internetu. Jeszcze słuchało się muzyki z kaset, nie krążków. Nigdy nie zapomnę, jak na początku lat osiemdziesiątych pierwszy raz z bajtlami spod bloku widzieliśmy punków, nie wiedząc, że to są punki. Szło dwóch nastolatków ubranych w stylu coś między exploited i abaddon, z roz-


czochranymi włosami, środkiem jezdni, postawą dając do zrozumienia, że oni nie przynależą do systemu. Jako dzieci byliśmy zszokowani, staliśmy pod klatką schodową z rozdziawionymi gębami, patrzyliśmy na to zjawisko jak na przelot UFO. Była taka jedna impreza u Krynicy, gdy to Cwara skakał na główkę z pralki do wanny. Gdy sobie teraz pomyślę, to nie umiem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz, wynajmując jakieś mieszkanie, lub skłotując jakieś miejsce, mogłem korzystać z wanny. Wanna teraz jest luksusem. Przebywaliśmy na osiedlu albo jeździliśmy do centrum spotkać się z innymi punkowymi załogami napić się jabola. Lubiłem dla szpanu wypić całe wino z gwinta. Nie było zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych, o trawie społeczeństwo nie wiedziało nic. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z bogacenia się parweniuszy, w domach dużo dyskutowało się o polityce, dla nas to było obce, sztuczne, woleliśmy się wymieniać książkami lub kasetami. Po Rynku grasował Płytojad, który zawsze miał do opchnięcia kasety metalowe albo punkowe. Czasami pojawiał się Petos, który zasłynął ucieczką z poligonu wojskowego na wojskowym motocyklu; Petos po prostu chciał przyjechać do miasta, żeby napić się z kumplami metalami. Petos już nie żyje. Zatruł się gazem we własnym mieszkaniu. Petos był dla nas herosem, śmiał się głośniej od nas.

We wszystkich niemal szkołach w mieście były organizowane rockoteki. Polski pop był w powijakach. Triumfy

święciło disco polo, rap znany był jedynie z MTV. Kaliber 44 miał się dopiero objawić. W tamtych czasach nie mówiło się o ideologii. W liceum, do którego uczęszczałem, było trzech punków: Alek, Konus i ja. Alek był w stanie jebnąć w żyłę nawet na auli podczas występu gościnnego jakiegoś teatrzyku. Mniej więcej w okolicach 1992 roku większość naszej osiedlowej ekipy zaczęła swój romans z kompotem. Chłopaki jeździli do Katowic na bajzel i grzali. W połowie lat dziewięćdziesiątych grzali już równo. Część z nich z tego wyszła, część nie żyje. Byłem jedynym, którego to ominęło. Po skończeniu naszych zawodówek, techników i liceów nie mogliśmy się odnaleźć w rzeczywistości. W tamtych czasach po zakończeniu zawodówki miało się możność od razu pracować w kopalni czy na elektrowni, czy w innym zakładzie pracy. Po liceum możliwości były o wiele mniejsze. Nasze drogi zaczęły się rozjeżdżać, ale trzymaliśmy kontakt. Polska była dla nas krajem nie do zniesienia, w ciągu całych lat dziewięćdziesiątych widzieliśmy pięknie odnowione fasady kamienic naszego miasta, które skrywały zgniliznę, kabotynizm i chamstwo, już nawet nie mieliśmy sił z tego szydzić. Mieliśmy świadomość tego, że ludzie bogacą się kosztem innych, burackie cwaniactwo chodzi w szatach businessmanów, ludzie kupowali samochody, żeby dobrze wyglądać przed sąsiadami, a potem głodowali. Zaczęło się gonienie zachodnich standardów życia kosztem życia. Było coraz więcej bezdomnych osób. Wydłużała się lista upadłych zakładów. Ludzie masowo szli na prawo, ekonomię, anglistykę i informatykę, chcąc zyskać na dołączeniu do trendu. Część moich kumpli z załogi łączyła kompot z pracą lub studiami, różnie to wychodziło. W całej naszej załodze popularne były myśli samobójcze, czego efektem było to, że Cwara, mając już trzydziestkę na karku, żonę i dziecko, zaliczył w pełni świadomy złoty strzał. Keco wylazł, Dygul musiał wyjechać do Wielkiej Brytanii, żeby się nie zaćpać na śmierć. Przełom wieku, rok 2000, wykpiliśmy. Panowały wśród ludzi zabobonne lęki, załoga się sypała, całe pokolenie naszych rodziców myślało już tylko o pieniądzach, jak się utrzymać, mantra kasa kasa obiegała bary, kościoły, urzędy, przystanki autobusowe; załogi punkowe się rozsypywały, rosły w siłę grupy skinheadów o orientacji nacjonalistycznej. Stifek był w Amsterdamie, niedługo Dygul wyjechał do Londynu, mnie przerzuciło do Wrocławia. Niektórzy jeszcze walili w żyłę, inni pozakładali


rodziny, część porwała Odnowa w Duchu Świętym. Adala jeździł po ośrodkach pomocy dla osób uzależnionych. Wiedziałem, że nie mam żadnych pleców, żeby zastartować do życia, a z drugiej strony rzygałem na samą myśl o podkładaniu się pod innych, trząsłem się ze wściekłości na widok poniżania jednego człowieka przez drugiego, trząsłem się z obrzydzenia, siedząc naprzeciwko urzędnika, czy urzędniczki, którzy zdawali się zachowywać jak panowie życia i śmierci przy wydawaniu świstka, nieuprzejmość ekspedientek, jak wiadomo, przeszła już do legendy. Wszedłem do toalety w Urzędzie Pracy i wyszedłem wstrząśnięty tym, że całe ściany są wysmarowane gównem. Nergal, który całkiem niedawno wyznał o czymś podobnym napotkanym w rosyjskim więzieniu, rozśmieszył mnie po prostu, po tym jego wyznaniu pomyślałem sobie, że jest to zwykły kabotyn, a może po prostu media coś przekręciły?

Z biegiem czasu sam wyjechałem do Wielkiej Brytanii, nie widząc nadziei na poprawę życia w kraju. To był 2005 rok. W tym czasie załoga już była w rozsypce, Baron przeszedł z kompotu na klony, z braku rówieśników bujał się z młodszymi od siebie, którzy spruci sunęli za nim jak za mistrzem. Adala mieszkał w Gliwicach, acz miał nawroty do metadonu, czasami sportowo przygrzał, ale trzymał się barierek na równi pochyłej, pracował w japońskiej firmie. Ja tymczasem wykonywałem typowe prace emigranckie, możliwe, że właśnie wtedy z ulgą zmywałem gary i czyściłem kible. W okolicy, po udanych poszukiwaniach, znalazłem swoje punkowe miejsce w jednej z lokalnych knajp, gdzie zbierali się załoganci, którzy przetrwali natarcie konsumpcji i chodziło im o coś więcej niż dom, samochód i sprzęt hi-fi. W Anglii utrzymywaliśmy regularny kontakt z Siwym-Dygulem, w pew-

nym momencie, gdy przeprowadzałem się do Londynu, pomógł mi z pracą. Właśnie z Siwym pojechaliśmy na koncert staruszków z The Damned do Dartford na południe od stolicy byłego imperium, wcześniej byliśmy w Legendzie Czarnej Ręki na Leytonstone. Na koncercie ze zgrozą spostrzegłem, że na sali, a była to jakaś szkolna sala, było mnóstwo starych, łysych oi’ów po pięćdziesiątce, my – Siwy i ja - dwadzieścia lat młodsi oraz pięcioosobowa grupka nastoletnich punków, skaczących pod sceną. W Londynie już punka nie było, objeździłem całe miasto, byłem na Camden i Hammersmith, byłem na Brixton i na West Ham, z rzadka widywało się pojedynczych, pojedyncze, żadnych załóg. Pomyślałem, że w obliczu współczesnego systemu uprawiają ketman. Przecież sam też byłem w biurze skłotowym, na którym ustalało się, którą opuszczoną nieruchomość się bierze w używanie. To taka scheda. Społeczeństwo jest rozbite, wyalienowane, to, co spaja, to świadomość posiadanych przedmiotów, nie świadomość sama w sobie, jakiś system myśli, własny system myśli, oparty na samodzielnym poszukiwaniu rozwiązań, samodzielnym przepracowaniu własnych myśli, układanych pod dyktando systemu edukacji, systemu wierzeń, wpływów rodziny i ludzi z otoczenia, sąsiadów i pierwotnych autorytetów, sterowanych przez środki masowego przekazu. W Polsce największy procent informacji, który dociera do głów, okupują reklamy, niezależnie od tego, czy jest to billboard, czy telewizja, czy internet. Produkt atakuje. Współczesna myśl jest po prostu stuningowana na uniwersytetach, nie ma dążności do pogłębiania myśli, do rozwijania jej możliwości, do rozwijania logiki i wyobraźni. Trudno mi powiedzieć, czy we współczesnej filozofii są takie książki jak Schopenhauera, traktująca o erystyce. Może jeszcze Baudrillard ze wskazaniem na symulakryczność doznań?

Punk to nie jest koszulka z Exploited, to nie są glany, to nie jest różowy irokez. Punk zstąpił do podziemia. Tym podziemiem jest serce.



Daniel Orzadowski



Rafał Różewicz

Przepijam tu wszystkie nie napisane wiersze. Mam bzika na punkcie własnych urojeń, że nagle wiersz zacznie pić do mnie, siedząc przy stoliku najdalszym z możliwych. Z tyłu głowy, której nie w głowie obrót, mimo że on woła całkiem głośno: „Przysiadł się do mnie, usiądźmy w końcu razem i obmyślmy koniec”. Na razie jest Auferstanden aus Ruinen, jak hymn NRD, a dokładnie z ruin idei ten deszcz, co spadł z wysokiego konia, czy tam zaczął spadać z wysokiego „c” (skala tego przedsięwzięcia istotnie molowa) tuż za witryną. Po niewątpliwie słusznej stronie, gdzie zagryzam wszystkie napisane wiersze zębami mądrości wyrwanymi z nie moich stronic, i gdzie rośnie chęć wyrwania się stąd, jak w czołówce „Familiady”.


Rafał Różewicz

O ciemnych sprawach jasnych gwintów, czyli o czymś istotnym dla pozostałej na antenie dwójki – ramówka dnia uwzględniła ich na koniec, w miejscu jak najmniej programowym do rozmów ogólnie. Prosty sygnał: jak obalenie choćby ćwiartki Muru Berlińskiego, wysłanie w kosmos w kodzie dwójkowym krótkiego „Cześć, jest tu kto?”, zrobienie z „Solidarności” „Solidarnych 2010”. Bo sens nie jest w czekaniu, ani w cierpliwości, lecz w rozmowach w poczekalniach jak ta. Stąd wpadłem tu za potrzebą i zostałem w potrzebie. Nie umyłem rąk, jeśli o to chodzi. Choć tamten deszcz maczał w tym palce, ale przestał, mazgaj jeden, powtarzać się i plamić swą obecnością chodnikowe płyty; rysować ponurą przyszłość po drugiej stronie barykady. Wolnoamerykanka czy Wolna Europa? Kości zostały rzucone i jeszcze nikt ich nie pozbierał. Mogę więc się zbierać, przekroczyć próg jak Rubikon, jak Cezar, skrajności próg wyborczy (5% wystarczy, by się najebać) i wyrwać się stąd wprost do siebie. Mimo że ta dwójka nie przestaje transmitować na cały regulator zmiany tematu: „Rewolucji nie będzie! Zbyt wiele krytycznych książek wychodzi w miękkiej oprawie” albo: „Rewolucja to też wojna”, kontra „Zbyt często pijesz podwójne espresso?” I jeszcze: składasz dłonie do modlitwy jak zamówienie, tylko ci aniołowie niczym niespieszni kelnerzy.



Grażyna Wojcieszko

Ten facet, którego matka nazywa moim ojcem, leży na tapczanie z pilotem w łapie, piwem w pysku i ma wyjebane. Nie pamiętam go pracującego. Podobno kiedyś, tak mówi rodzina. Tymczasem żyje na koszt żony. Syn też mu daje na chlanie. Wybiera spokój.

Chciałabym żyć inaczej, bez pijaka, bez smutnych wspomnień, bez wracania do przeszłości. Chciałabym móc powiedzie, że nie pamiętam, że ojciec pił. Chciałabym skończyć studia... Mieć pracę. Dobrą. Dobrą; a nie, zapierdalać na tartaku po dwanaście godzin za tysiąc złotych... Mieć kogoś. Kogoś prawdziwego, autentycznego. Mieć przyszłość... Żałuję, że nie jestem chora psychicznie, ale tak konkretnie. No i że nie mam renty na głowę. Ci to mają dobrze. Zero problemów, zero zmartwień. Dziś dzwoniła Hania z pretensjami, że poleciłam jej zły projekt. Ona nie może w nim wziąć udziału, bo nie ma odpowiedniej grupy inwalidzkiej. Do poprzedniego się nie dostała. Zawaliła casting z psychologiem. A wszystko było już ustawione. Miała tylko ładnie się zaprezentować. Ale zawaliła, bo miała gorszy dzień. Bo poprzedniego dnia za dużo ćpała i nie pamiętała, że powinna być sobą. Grała mądralińską. A teraz obwinia mnie. Obwinia o to, że wkręciłam tam Mateusza. Hania twierdzi, że gdyby nie on, to ona dostałaby się do projektu. Zajęła szóste miejsce, a pięć osób się zakwalifikowało. Nie pamięta, że mówiła głupoty. Nie pamięta i to też moja wina. Hania ma i alimenty, i stypendium. Mateusz tylko socjalne. Brakuje mu na jedzenie. Hania ciągle pierdoli, że Mateusz za dużo ćpa i dlatego jest biedny, ale żeby ćpać, to trzeba mieć za co. W akademiku kilka razy postawili mu. I tego zazdrości? Ja jebię. Zresztą nie pamiętam, żeby dużo ćpał. Chyba tych paru imprez w Hadesie nie nazwie przepierdalaniem całego stypendium socjalnego. No sorry! Chciałabym mu pomóc, bo pamiętam jak to jest być głodnym. A Hania nie wie, co to niedostatek. Nie wie, co to suchy chleb albo rozpierdolka, jak się nie zarobi żebrząc po domach. Kiedy ja chodziłam na żebry, Hania włóczyła się z koleżankami po imprezkach, albo

jeździła na wakacje za pieniądze od tatusia i mamusi. Ja nigdy nie byłam na wakacjach. Nigdy. Nie byłam ani nad morzem, ani w górach. Nie pamiętam. Nie pamiętam, czy w ogóle gdzieś byłam. Chciałam im pomóc. Nie wyszło. Co mam zrobić? Powiesić się? Gdybym się powiesiła, ojciec przestałby chlać? Kiedyś zapytałam męża mojej matki, zwanego ojcem: dlaczego pijesz? On mi na to: bo żebrzesz. Jakbyś nie łaziła po domach i nie żebrała, to bym nie pił. Wstyd mi przynosisz, po co kurwa żyjesz. Innym razem słyszałam, jak powiedział, że nie pamięta, że mnie spłodził. Nie pamięta! Słyszałam to. Namawiał mnie, abym zrobiła sobie krzywdę. Tylko że ja nie chcę robić sobie krzywdy. Ja chcę żyć. Więc ojciec chleje przeze mnie. Matka na to pozwala, bo córka im się nie udała. Pijak się upija, a ja nie wiem czy mi do dziesiątego sierpnia wystarczy na jedzenie. Dopiero dziesiątego przelewają stypendium z projektu. Kurwa, jest jeszcze lipiec. Najgorsze jest to, że w tym projekcie nie pamiętają, co jest jego istotą. Nie pamiętają, że to projekt dla ćpunów. Dla takich jak ja albo Mateusz. Nie kumają, że ktoś może nie mieć kasy, że jest sam na świecie, bo matka dba tylko o pijaka. Daje mu kasę, a pijak korzysta z życia i pierdoli wszytko. Pytałam, czy zrobią przelew przed dziesiątym sierpnia. Nie i chuj. A taki pijak nie musi pamiętać, że wypłata jest raz w miesiącu. Nie pamięta w ogóle, co to wypłata. Na co mu kalendarz. Pójdzie do żony albo do syna i ma to, czego kurwa zapragnie. Każda jego zachcianka jest zaspokojona. Ja też bym tak, kurwa chciała: o życzę sobie, kurwa, żeby pijak przestał chlać! No przestań, bo mam taki kaprys! No! Nie mogę, kurwa, mieć własnych potrzeb?



Rafał Różewicz

KSIĘGARZ PRZYCHODZI POSPRZĄTAĆ


KAROL MALISZEWSKI DZIADEK DOJECHAŁ

GRUPA STASIA ODGRYWAŁA NOC, TRZY SREBRNE KSIĘŻYCE CZEKAŁY ZA KOCEM (SORRY, KURTYNĄ); A CO Z TYMI, CO ZAWSZE W TLE? NO Z TYMI, Z PASTUCHAMI? I TU FILM SIĘ URWAŁ, WYRAŹNIE SŁYSZAŁEM CHRZĘST ROZDZIERANEJ TAŚMY; „DZIADEK DOJECHAŁ” POWTARZAŁEM W MALIGNIE; W TRZECIM BARZE WIDZIAŁEM JEZUSA, SCHODZIŁ ZE ŚCIANY, SŁABY KLEJ PUSZCZAŁ. DZIADEK DOJECHAŁ NA JASEŁKA, I CHCIAŁBYM, ŻEBY TO ZOSTAŁO MIĘDZY NAMI.



Andrzej Sosnowski


Jakie piękne są tańczące maleństwa w rogu sali. Skończeni tancerze wirują centralnie i to nie jest wcale, kotki, alegoria, jeno prawda, cokolwiek znaczy dziwny wyraz jeno, bo zapomniałem. Czy zapomniałem jak tańczą maleństwa? Może I can’t shimmy like my sister Kate? Czy zapomniałem, co znaczy słówko prawda? Ależ definitywnie nigdy w życiu. I drapią pazurkami i wysuwają łapkę, i kombinują, ach, jak despotycznie. Maleństwa lecą na środek parkietu i giną.



Paweł Buczma

FUCK! PIERDOLONA ERA TECHNO DOSKWIERA LUDZIOM BIEDNYM BEZMÓZGIM KTÓRYM BRAK KONCEPCJI LEPSZEGO JUTRA FUCK! ROZPIERDALA SIE DZIŚ TO ŚCIERWO W ŻOŁĄDKU SIĘ ROZKŁADA KWASI PRZEISTACZA W GÓWNO ŚWIATA CORAZ WIĘCEJ TEGO PRAGNIESZ FUCK! GNIJE TWE SERCE Z UMYSŁEM PUSTYM NIE MASZ SIĘ JAK BRONIĆ JUŻ ZACZNIJ MYŚLEĆ GNIDO STRUTA BO TWÓJ LOS ZATRACONY JEST FUCK! WIJE SIĘ TA CHMARA WĘŻY RTĘĆ TOCZY SIĘ W TWYM CIELE MUZYCZNEJ SPOSOBNOŚCI DRESA ŻELOWEGO FIUTA ZDEPTANEGO FUCK! NIE BĘDZIE LEPIEJ PRZEZ TYSIĄC DNI NICZYM BAJKI O SMERFACH ZŁYCH NIEBIESKIE WKURWIENIE KOLEJNE POKOLENIA! BRAMA JUŻ OTWRTA PRZEJDŹ PRZEISTOCZ SIĘ I ZNOWU ŻYJ NA NOWO ODKRYJ ŚWIAT NICZYM PISKLĘ CZŁECZE! TO MA TAK BYĆ TAK JAK CHCESZ LECZ SIĘ!

Świdnica, 2006


Adam Kaczanowski

W wolnych chwilach Robert Krul lubił wyobrażać sobie, że przychodzi do niego Szatan i proponuje mu spełnienie trzech życzeń w zamian za jego nieśmiertelną duszę. Fantazjował na ten temat od wielu lat. Na początku były to proste, nieprzemyślane zachcianki: szóstka w lotto, miss Kostaryki za żonę i miss Rosji na kochankę. W chwilach desperacji rezygnował z kochanki na rzecz prośby o śmierć w męczarniach dla któregoś swojego wroga. Po czasie Robert cieszył się, że Szatan wtedy go nie odwiedził, bo były to życzenia kompletnego frajera, zmarnowane szanse. Teraz był już przekonany prawie w stu procentach, że doprowadził je do perfekcji. Pierwsze: główna wygrana w każdej loterii, w której tylko weźmie udział, aż do końca życia. Drugie: przeżyć w idealnym zdrowiu minimum sto dwadzieścia pięć lat. Zakładał, że nie było możliwości wynegocjowania nieśmiertelności w rozmowach z tym akurat kontrahentem. Trzecie – nie, żadne tam kobiety, uważał, że te, jeśli tylko będzie miał nieograniczony dostęp do gotówki i wyśmienite zdrowie, będą same do niego waliły drzwiami i oknami – zamiast tego wolał posiąść umiejętność cudownego uzdrawiania. W ten sposób mógłby chronić wszystkich swoich bliskich a w przypadku, gdyby na świecie przestano organizować loterie, miał zapewnioną możliwość zarobku jako uzdrowiciel-cudotwórca. Od dłuższego czasu Robert nie zmieniał już treści tych życzeń, co najwyżej doszlifowywał ich brzmienie, analizował jakiekolwiek słabe strony czy logiczne luki. W myślach prowadził drugie życie, z tymi mocnymi atutami w ręku.

Czekał na pojawienie się Szatana, stojąc za ladą prowadzonego przez siebie osiedlowego sklepiku, od siódmej do dziewiętnastej w dni powszednie i od ósmej do piętnastej w soboty. W niedzielę miał nieczynne. Warzywa, owoce, lody, piwo, gołąbki w słoiku, pulpety, papierosy, prasa. Nie zastanawiał się, jak Szatan miałby wyglądać. Mógłby zjawić się w skórze węża albo w butach od Hugo Bossa. Było mu to obojętne, najważniejsze, by dobili targu. Dzisiaj jeszcze nikt go nie odwiedził. Pierwsza do sklepu wleciała osa. Robert nienawidził tych stworzeń, a je nieustannie ciągnęło do drożdżówek na ladzie. Wziął najnowszy numer Newsweeka, z płaczącym premierem na okładce, zwinął gazetę w rulon i machnął nią w powietrzu. Osa oberwała porządnie, spadła na podłogę. Robert dokończył dzieła, rozgniatając ją pod podeszwą buta. Potem pojawił się pies. Duże, groźnie wyglądające bydlę, jakiś mieszaniec. Kundel położył się dokładnie przed wejściem do sklepu i zabarykadował drzwi. Leżał tak do wpół do dwunastej. Klienci, nawet jeśli planowali wejść do sklepu, na widok bydlaka rezygnowali. Mimo to Robert nie reagował, trochę ze strachu przed zwierzęciem a trochę dlatego, że nie chciało mu się nic z tym robić. Przeczytał wywiad z płaczącym premierem. Najbardziej spodobało mu się pytanie: bezsilność czy wzruszenie? Najmniej spodobała mu się, według Roberta, bezczelna i pozbawiona wdzięku odpowiedź na pytanie: czy używa pan w kuchni cebuli? Pies odszedł tak samo jak przyszedł, bez żadnego wyraźnego powodu.


Wtedy nadeszli oni. Ona i on. Ona wściekła, on obrażony – to było widać na pierwszy rzut oka. – Czyli co chcesz na obiad? – zapytała. W odpowiedzi on tylko wzruszył ramionami. Zatrzymał wzrok na okładce Newsweeka. – Mam cycki pokazać, żebyś się zainteresował? – warknęła. – Jak tam sobie chcesz. Dorobili mu te łzy w Photoshopie – ocenił, przyglądając się zdjęciu premiera z bliska. Sięgnęła pod koszulkę i rozpięła stanik. Po chwili i koszulka i biustonosz wylądowały na ladzie, pośrodku drożdżówek. – Super. A ja co mam pokazać? Fiuta? – wkurzony rzucił w kąt tygodnikiem. – Obleśny jesteś. Obrzydliwy. – Moglibyście wyjść i załatwić to między sobą na zewnątrz? – zaproponował Robert. Byli tak zajęci sobą, że puścili jego słowa mimo uszu. Kłócili się dalej. – Powiedziała, wystawiając cycki przed ludźmi – zadrwił. – A widzisz tu jakichś ludzi? – prychnęła, ale sięgnęła po biustonosz, żeby założyć go z powrotem. – Masz teraz cycki z lukrem. – Lepiej podnieś tę gazetę. – Bo co? – Bo premier płacze. Mężczyzna, zamiast podnieść Newsweeka, kopnął go jeszcze. – Albo wy wychodzicie, albo ja – zagroził im Robert. Zignorowali jego groźbę. – Kupię sobie fasolkę w słoiku.

– Po moim trupie. – Lepsze to niż cycki w lukrze. – Prawdziwy facet by je wylizał. – Zaraz się porzygam. – Proszę – mówiąc to, kobieta złapała za wiaderko z kiszoną kapustą i wyrzuciła całą zawartość na swoją klatkę piersiową. – Chryste. – Fasolkę? – zaproponowała, będąc w coraz bardziej bojowym nastroju. Robert wyszedł zza lady, minął zacietrzewioną parę i wyszedł przed sklep. Zamknął drzwi na klucz od zewnątrz. – Niech się pozabijają – mruknął pod nosem. Po drugiej stronie ulicy stał blaszany dyskont, Biedronka. Robert kiedyś przysiągł sobie, że jego noga nigdy tam nie stanie. Z czasem zmienił zdanie. Zachodził tam, ale nic nie kupował – zamiast tego w dyskretny sposób robił im bałagan na półkach. Teraz, wchodząc do środka, nie wziął nawet wózka ani koszyka. Krótką bagietkę wsunął do pojemnika na zużyte foliówki. Przedziurawił palcem kilka wieczek jogurtów. Z zamrażalnika wyjął porcjowane kotlety i zostawił pośród bananów. Wtedy zatrzymał go okularnik w mundurku ochroniarza. – Dlaczego pan to robi? – Szatan mi każe – odpowiedział Robert Krul, chyba żartując.



WOJCIECH BRZOSKA

jak łatwo za nic dostać po mordzie, tuż pod domem, na linii zaledwie paru metrów, otrzymać cios, co przychodzi z tyłu, z boku, wraz z nazwą zespołu, do którego zupełnie nie mam stosunku pierdolony kibolu, zaczynam więc biec w stronę akademii muzycznej, aby najgorsze przeczekać w bramie, aby w inną bramę za chwilę powrócić w poszukiwaniu jak największego chłodu, który mógłbym sobie przyłożyć, a nóż widelec będzie to puszka z piwem, do niej przytulę się najczulej myśląc o zupełnie innym zespole i jutrzejszym koncercie.


PAMIĘTAM, ŻE... W

Robert Ryba Rybicki

1992

ROKU PRZYJECHAŁ PROLETARYAT DO ŻOR I W CHUJ LUDA BYŁO.



Redaktor Naczelny Bruno Lef Lewin Redaktor Karol Pęcherz Korekta Łukasz Plata Skład & Design gyyethy, Karolina Maria Wiśniewska

Fotografie gyyethy, Karolina Maria Wiśniewska ss. 10-11, 30-33 Karol Pęcherz ss. 16-17, 40-41 Łukasz Zuterek Wydawca Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza Adres do korespondencji: Księgarnia Tajne Komplety, 50-107 Wrocław, Przejście Garncarskie 2 redakcja@magazyn-cegla.net Magazyn jest dostępny w Księgarni Partnerskiej DSW Tajne Komplety / www.tajnekomplety.pl

Dofinansowano ze środków Wrocławskiego Programu Wydawniczego Dofinansowano ze środków gminy Wrocław




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.