9 minute read

Hodowla drzewa w naczyniu

tekst: klaudia jakubowska ilustracje: beata król

A każde drzewo, to okruch wieczności.

Advertisement

– Wiesław Myśliwski, „Drzewo” nasionko zostało zasiane punkt patrzenia zależy od punktu myślenia

Wchodzimy do pomieszczenia. Dookoła nas kilkanaście drzewek, jeszcze chwalących się resztkami liśćmi lub zupełnie ich pozbawione, majestatycznie prezentują swoje jestestwo. 5 minut, może 10 – tyle zajmuje nam obejrzenie wszystkich. Patrzymy po sobie. No ładne, fajne. I krzywimy się lekko do siebie w ramach niedosytu. Właściwie, wykład nie doczekał się rozpoczęcia, a my czujemy jakby już było… po wszystkim. Nie mogliśmy się jednak bardziej pomylić w tamtej ocenie. Okazuje się, że dwie godziny później wychodzimy zauroczeni nowymi dla nas odkryciami, bogatsi o nowe spojrzenie na rzeczywistość.

Bonsai – z języka japońskiego oznacza dosłownie sadzonkę hodowaną w naczyniu. Chcąc praktykować sztukę bonsai (podkreślam: s z t u k ę), należy zaopatrzyć się w nasionko, siewkę lub gotowe drzewko, które będziemy poddawać dalszym zabiegom. Czy brzmi łatwo? Tak. Czy takie jest? Nie – jeśli mówimy o prawdziwym bonsai, w znaczeniu zarówno wytworu sztuki, jak i filozofii.

Mimo, że drzewka bonsai zostały przywiezione z Japonii do Europy w XIX wieku, ich początki sięgają o wiele odleglejszych momentów historii. Ich pierwowzór – pen-sai – pojawił się po raz pierwszy w Chinach ok. 221-206 roku p.n.e. W teorii był on również miniaturowym drzewkiem, jednak bardziej strojnym, który służył przede wszystkim cieszeniu oka posiadacza. Patrząc pod tym kątem możemy odebrać ten ciekawy, roślinny obiekt bardziej jako gadżet czy ozdobę, a nie wytwór wieloletniej pracy i symbol więzi, która się podczas tego procesu pojawia. To drugie znaczenie zminiaturyzowane drzewko otrzymuje dopiero, gdy trafia pod skrzydła buddyjskich mnichów w Japonii. To tam hodowla pen-sai nabiera głębszego wymiaru, który dziś uznajemy za ten właściwy, tradycyjny sposób uprawy. Od tego momentu bonsai staje się elementem filozofii Zen. W ramach tego systemu drzewko przeradza się w minimalistyczny, symboliczny obiekt, w którym najważniejsze staje się to, co poza nim możemy zobaczyć. Początkowo bonsai można było spotkać wyłącznie w świątyniach i domach rodzin możnych. Jednak z czasem zyskiwało coraz większą popularność oraz dostępność. Wpisując się w cha- rakter lokalnej kultury, łączyło się z innymi tradycjami, m.in. ceremonią picia herbaty. gdzie nabrało znaczenia jako szczególny obiekt, honorujący przybycie gości, wskazując przy tym na troskę gospodarza. Pielęgnowane przez mistrza drzewko, które, mimo umieszczenia w doniczce, powinno być hodowane na zewnątrz, było wtedy specjalnie wnoszone do tzw. tokonomy, czyli, w przybliżeniu, do pomieszczenia odpowiadającego naszemu europejskiemu przedsionkowi. Tokonoma miała służyć jako specjalnie wydzielona przestrzeń domowa. Miejsce to służyło do ekspozycji różnego rodzaju sztuki, która łącznie tworzyła wyjątkową oniryczną atmosferę, nawiązującą do natury i pór roku. Znajdujący się w tej przestrzeni przybysz, sugerując się umieszczonymi w niej przedmiotami, mógł w pustce pomieszczenia wyimaginować sobie idylliczną wizję, odpowiadającą jego własnej estetyce i doświadczeniom. Do tego między innymi służyły bonsai. Jako przedmiot znajdujący się w pustej przestrzeni ma on, na zasadzie skojarzeń, przenieść nas w krajobraz, którego naturalnie byłby elementem. Stąd biorą się również różne kształty zarówno samych drzewek, jak i naczyń, w których się znajdują. Nawiązują przez to do pewnego, określonego rodzaju scenerii.

Powracając na chwilę do samej postaci bonsai należy wyjaśnić, że w swojej naturze nie są to skarłowaciałe drzewa – nie powstają przez specjalne modyfikacje genetyczne ani przez odpowiednio pozyskiwane odmiany. Jak sama ich nazwa wskazuje, są drzewami hodowanymi w naczyniu. Oznacza to, że mógłby być to każdy rodzaj drzewa, który w normalnych warunkach osiągnąłby naturalne rozmiary, jednak to człowiek jest czynnikiem wpływającym na ich rozmiar. Mistrz, czy też po prostu osoba praktykująca tę sztukę, oddaje się ciągłej opiece i kształtowaniu drzewa. Poprzez wieloletnie zabiegi pielęgnacyjne, takie jak przycinanie odpowiednich gałęzi czy drutowanie (nie do końca akceptowane przez wszystkie szkoły), możemy wykreować obraz, który będzie skupiał się w wizerunku pojedynczego bonsai. Dzięki temu zostanie w nim uchwycona energia potężnego drzewa, zamknięta w miniaturowej formie. W sztuce bonsai spotykamy się z aspektem, który czyni ją jedyną w swoim rodzaju – praca nad drzewkiem nigdy się nie kończy. Oznacza to, że niemożliwe jest wytworzenie dzieła ostatecznego. Nasze bonsai będzie zmieniało się wraz z nami w ciągu kolejnych lat. Ponadto, co niezwykłe i rzadkie w sztuce, zostanie ż y w e po naszym odejściu, będąc nie tylko odbiciem naszej pracy i idei, ale ukształtowaną do pewnego stopnia historią. Historią, która formowana będzie dalej, lecz pod opieką już innych dłoni. Można zatem uznać bonsai za swoistą kapsułę czasu, strażnika wspomnień. Dodatkowo, zgodnie z japońską tradycją, w której z pokolenia na pokolenie kultywowane są rodzinne tradycje i dążenie do mistrzostwa, drzewa takie przechodzą z ojca na syna. Dzięki temu każde drzewko może stworzyć indywidualny mikrokosmos skupiony wokół losów związanych ze sobą ludzi. jak ze wschodu przenieść na zachód? tekst: krzysztof olszamowski ilustracje: michał cembrowski

W samym uprawianiu bonsai chodzi przede wszystkim o wzajemne kształtowanie się drzewa i człowieka. Jest to obustronna relacja, w której, uzależniając od siebie inne życie, uczymy się szacunku i bliskości przyrody. a także pozwalamy sobie na cierpliwy rozwój duchowości. Można powiedzieć, że jest to nie tylko zobowiązanie, ale trwająca całe życie medytacja, pozwalająca nam osiągnąć spokojny umysł, który istotny jest w buddyjskim zen.

Mimo podobnego celu, jakim jest kształtowanie drzewa, poszczególne szkoły różnią się myślą filozoficzną i praktykowanymi technikami. Najbliższe mojej osobie jest podejście przedstawione przez Grzegorza Sowińskiego (prezesa Klubu Bonsai Polska). Podczas oprowadzania kuratorskiego w muzeum Manggha, podkreślał on, że drzewo należy kształtować tak, by zachować naturalny dla niego charakter, czyli nie zniekształcać go przez kaprys ludzi, a jedynie pomagać osiągnąć właściwy mu potencjał. Bonsai to tak naprawdę wielka odpowiedzialność. Przywiązując życie drzewa do doniczki, uzależniamy go od nas. Ekspertom zdarza się porównywać uprawianie bonsai do opieki nad zwierzęciem czy dzieckiem. One nie są w stanie bez nas przeżyć. Jeśli coś oswajamy, stajemy się za to odpowiedzialni. To nie jest już posiadanie bonsai, ale życie z bonsai, dające zarówno piękno, radość, ale i brzemię, troski. W twoim życiu musi istnieć przestrzeń na całkowite oddanie i dożywotnie zobowiązanie (jeśli zamierzasz traktować drzewko odpowiednio).

Wizja zminiaturyzowanych drzewek podbiła również serca osób niezwiązanych zupełnie z kulturą wschodnią. Obecnie bonsai możemy spotkać w każdym rejonie świata i zwykle nie wiążemy jego wizerunku z wyznaczonymi doktrynami czy szczególnym znaczeniem. Przygotowane do ozdoby wnętrz domów drzewka możemy nabyć w większych sklepach ogrodniczych. Traktowane jak zwykłe rośliny doniczkowe, nie dożywają one zwykle sędziwego wieku. Nie oznacza to jednak braku możliwości kultywowania sztuki bonsai w Europie. Nawet na terenie Polski istnieją stowarzyszenia zrzeszające miłośników tradycyjnego japońskiego podejścia, czerpiące swoją wiedzę u źródeł i dzięki niej uświadamiające szersze rzesze odbiorców. Najważniejsze jest jednak to, czemu nam, ludziom starego kontynentu, może posłużyć ta sztuka.

Mimo pochodzenia z innego kręgu kulturowego, uprawa bonsai daje nam możliwość bliższego kontaktu z naturą. Jest to też rodzaj mentalnego ćwiczenia, bazującego na skupianiu się na długotrwałej i pracochłonnej czynności, bez natychmiastowego efektu, który zazwyczaj jest przez nas pożądany. Praktyka ta może otworzyć nas na bardziej kreatywne myślenie i kooperację z inną istotą w celu twórczym, który nie do końca jest od nas zależny. Uczy to nas szacunku i cierpliwości. Należy pamiętać, że nie będzie to zajęcie dla każdego i nie ma w tym absolutnie nic złego. Zawsze można znaleźć się po stronie gościa, który będzie korzystał z „magicznych”, obrazotwórczych właściwości tokonomy, poddając się kontemplacji, co samo w sobie odzwierciedla cel i wartość sztuki. Dlatego właśnie warto kultywować tradycyjny sens, tworząc przestrzeń dla innych na spotkanie z zaklętą w drzewie historią. Takie doświadczanie innego podejścia, jak również i nowej kultury potrafi otworzyć nasz umysł na niespotykany na co dzień rodzaj piękna. I właśnie na tym polega sens hodowli drzewka w naczyniu.

Źródła: Cheng, T. H. H. (2009). Bonsai (Doctoral dissertation, Auckland University of Technology). [data odczytu: 2.12.2022].

Marshall C., The Art & Philosophy of Bonsai, https://www.openculture. com/2020/01/the-art-philosophy-of-bonsai. html [data odczytu: 2.12.2022].

Sowiński G., Sowińscy Bonsai Squad, https:// patronite.pl/sowinscybonsaisquad/description [data odczytu: 2.12.2022].

Sowiński G., Wystawa drzewek bonsai, https:// manggha.pl/wystawa/ wystawa-drzewek-bonsai-1 [data odczytu: 2.12.2022].

Timmons S., Bonsai: Equal Parts Science, Art, And Philosophy, link: https://lynchburgliving. com/bonsai-equal-parts-science-art-and-philosophy/, [data odczytu: 2.12.2022].

BONSAI: HISTORY AND PHILOSOPHY, https:// www.crespibonsai.com/ en/blog/1_bonsai-history-and-philosophy.html [data odczytu: 2.12.2022].

W chylącej się ku upadkowi krainie Lothric czeka na nas wielokrotna śmierć, defetyzm i smutek. Patrząc uważnie, wyłoni się jednak z tej beznadziei perspektywa specyficznej więzi łączącej pozornie przypadkowe osoby.

nie jest lekko

„Dark Souls” studia FromSoftware to seria, która na dobre odcisnęła piętno wśród gier akcji, w dużej mierze za sprawą surowego podejścia do budowy wyzwania. Jeśli jednak nie słyszeliście o fenomenie nieformalnego1 cyklu wykreowanego przez Hidetakę Miyazakiego, w wielkim skrócie – mowa o dość złożonych grach RPG akcji, w których jako wykreowana przez siebie postać, trafiamy do ponurych, apokaliptycznych światów fantasy, by w drodze do mgliście zaznaczonego przez linię fabularną celu, stawiać czoła coraz to dziwniejszym, potężnym czy wręcz przerażającym przeciwnikom. Rdzeń zaś stanowi ponadprzeciętnie wymagająca walka – porażkę ponosi się więc często i to nic złego. Ot, taki specyficzny model rozgrywki, zakładający stopniową naukę i doskonalenie swoich możliwości, poprzez wpadanie na kolejne kłody rzucane przez twórców. Nie jest więc dziwne, że nawet i lata po ukazaniu się kolejnych części, a także przy okazji premiery innych pozycji od FromSoftware, jak bumerang wracają płomienne dyskusje na temat słynnego już poziomu trudności (w zależności od strony): nieuczciwie wymagającego lub wręcz przeciwnie, przyjemnego do opanowania. Tylko rzecz w tym, że ta debata bywa zupełnie niepotrzebna, stając się areną toksycznych zachowań i uprawiania bezsensownego gatekeepingu w imię bronienia niby „elitarnego” statusu rozrywki. Czy te gry naprawdę są aż tak trudne? I tak i nie, ale nie będziemy rozdrabniać tego elementu na czynniki pierwsze, bo kwestii trudności poświęcono już zbyt wiele czasu, jak na jałowość owych sporów. Wracając ostatnio do „Dark Souls III” – w pewien sposób najpełniejszej odsłony serii – oddałem się myśli, że wyjątkowa magia tego tytułu tkwi także gdzie indziej. Zgodnie z motywem przewodnim naszego numeru, „przyjrzałem się dobrze”, by skupić większą uwagę na nietypową formę doświadczenia wieloosobowego, która diametralnie wpływa na odbiór gry.

W Sieci Zagro E

Nietypowo, bo tryb online może początkowo wydać się zbędny. Ja również przy swoim pierwszym podejściu byłem do tej formy zniechęcony. W końcu cała gra jest stworzona z myślą o samodzielnej wędrówce i pokonywaniu wyzwań, a negatywną stroną są możliwe najazdy innych graczy, przybywających ze swojego świata, by przeszkodzić nam w postępie. Perspektywa przerażająca (choć wyolbrzymiona) dla nowych osób, dopiero zanurzających się w świat „Dark Souls III”. Warto jednak korzystać z gry wieloosobowej, ponieważ wnosi ze sobą może i mniej widoczne, ale jakże wyjątkowe elementy nieopierające się na bezpośredniej interakcji.

1 Z uwagi na zbieżność konstrukcji mechanik, czy sposobu prowadzenia fabuły, powracające motywy innych tytułów FromSoftware, zwykło się mówić o serii „Souls” lub „Soulsborne” obejmującej także gry „Demon’s Souls”, „Bloodborne” i „Elden Ring”.

multiplayer, którego nie było?

Powracając do „Dark Souls III”, za każdym razem w oczy mi się rzuca dojmująca pustka i uczucie samotności. Przemierzane lokacje wprawdzie imponują rozmachem, przygniatającą wielkością, ale świat bez pierwotnego ognia znajduje się w stadium, w którym jest nie tyle zagrożony, co w trakcie rozkładu. Eksplorujemy miejsca, które kiedyś (upływ czasu jest tu nieznany i ma rolę bardziej symboliczną) mogły być wielkimi ośrodkami cywilizacji, ale już dawno zdążyły popaść w ruinę. Wtem okazuje się, że samotność wędrówki może zostać przełamana, gdy ujrzymy tajemnicze białe upiory przez kilka sekund podążające obok lub odpoczywające przy ognisku, które pełni funkcję bezpiecznego schroniska. Obecność duchów jest zupełnie neutralna – w obrębie swojej rozgrywki nie jestem w stanie wejść z nimi w jakąkolwiek interakcję, nie stanowią zagrożenia. To jednak tylko pozory. Choć „Dark Souls” zupełnie nie tłumaczy ich obecności, to jest to forma multiplayera, w którym przypadkowe osoby widzą nawzajem urywki swoich aktywności. Co to właściwie wnosi do rozgrywki? W sumie to nic – poza ewentualną możliwością zauważenia zagrożenia czającego się kilka kroków naprzód, gdy nieznany duch w swoim świecie zaczyna wymachiwać mieczem. W szerszym kontekście to jednak pewien kawałek opowieści – historii, która nie została wcześniej napisana, ale wszyscy ją współtworzymy.

(nie)widzialne więzi więc nie martwmy się upadkami i ruszajmy razem

Obecność przypadkowych osób wnosi pewną wspólnotowość do, wydawałoby się, personalnej podróży. To pewien znak, które niesie ze sobą prostą, ale piękną wiadomość – nie jestem sam, nawet w najbardziej kłopotliwych momentach. Nie możesz się przebić przez zdradzieckie Lochy Irithyllu? Pięćdziesiąty raz (naprawdę tylu podejść potrzebowałem) próbujesz zmierzyć się z ogromnym Mrokożercą Midirem? Łatwiej uwierzyć, że to powszechny problem, widząc wizje kolejnych śmiałków mierzących z wyzwaniem… z równie wątpliwym skutkiem. W trudniejszych sekcjach o tej wspólnie doświadczanej porażce świadczą gęsto rozrzucone plamy krwi – kolejny ciekawy element trybu sieciowego. Każde miejsce zgonu może bowiem zostać zaznaczone jako taka plama w świecie innej osoby. To tajemnicze rozwiązanie umożliwia odtworzenie ich ostatnich chwil przed porażką, a więc pełni także rolę ostrzeżenia przed nadchodzącymi zagrożeniami.

Obecność białych i czerwonych upiorów wytwarza zatem w „Dark Souls III” obraz pewnej zbiorowej trudności, z którą mierzy się ogół osób zaangażowanych w grę. Razem jednak uda się w końcu przejść dalej. Nie jest to wyłącznie moja interpretacja oparta na tych dwóch niby drobnych mechanikach, ale raczej próba głębszej implementacji kolejnych systemów sieciowych. Przykładem takich rozwiązań może być na przykład możliwość zamieszczania przez graczy w konkretnym miejscu notatek dostępnych dla innych. Czyż to nie pokrzepiające uczucie przed areną z bossem zobaczyć życzenia „Powodzenia” od zupełnie obcej osoby, czy hasła w stylu „Udało się!”, „Dobra robota” jako zwieńczenie wymagającej sekcji? Ponadto, po pokonaniu danej trudności, możemy do niej powrócić jako duch kooperacji, by wesprzeć w boju nieznaną osobę (nie przewidziano jakiejkolwiek komunikacji poza ograniczonym zbiorem gestów). Mając już bagaż doświadczeń i rozumiejąc trudność danego etapu, można poratować innego gracza w momentach stanowiących dla kogoś istotną barierę. Tudzież w drugą stronę – samemu poprosić o pomoc w sytuacji, gdy natrafi się na ścianę zmieniającą zaangażowanie we frustrację.

Chcąc jakoś podsumować powyższe rozważania, ośmielę się wysunąć myśl, że „Dark Souls” m.in. swoim trybem sieciowym zupełnie przewartościowało dla mnie znaczenie porażki w grach wideo. To już nie wstydliwy incydent, którego chcemy uniknąć i udajemy, że nigdy nic nie miało miejsca, wczytując ostatni zapis. Uwikłanie nieuniknionych niepowodzeń w zaawansowaną ścieżkę progresji i interakcji z innymi osobami, angażuje w sposób unikalny dla medium, ale i nawet w jego obrębie trudno osiągalny. Wizja kreatywna FromSoftware stworzyła punkt zapalny dla generowania licznych narracji emergentnych – wykraczających poza ramy głównego scenariusza, osobistych mikrohistorii zrodzonych z konkretnej sytuacji. Unikalnych dzięki wspólnotowości doświadczenia na tej wyboistej drodze wiodącej przez krainę Lothric. A przecież nie wspomniałem nawet o systemie kompetytywnej rywalizacji składającej się na swoją własną, pełną zawiłości opowieść. To wszystko to przykład tego, jak liniowe gry (o wydawałoby się zamkniętej strukturze) mogą zostać wzbogacone przez czynnik ludzki – niepowtarzalny, nieoczywisty i dlatego właśnie fascynujący.

This article is from: