5 minute read

Przy herbatce o kompozytorach Przy herbatce o kompozytorach

darmo. Być może siłę do wędrowania Johann odziedziczył po przodkach, bo podobno przywędrowali oni z Węgier do Niemiec. Sam Bach nigdy niemieckich granic nie przekroczył, ale i tak wielki szacun za determinację. Na pewno byłby rekordzistą we wszystkich aplikacjach zliczających kroki. Przyznaję, to był raczej ciekawy fakt, a nie gorąca ploteczka, więc w nagrodę, że i tak przeczytaliście, to wspomnę tylko, że Bacha raz wyrzucili z pracy, a raz to nawet wpakowali do więzienia, także nie był taki znowu święty, jakby się mogło wydawać.

Robert Schumann

Advertisement

Teraz będzie trochę poważniej, bo Robert Schumann to miał naprawdę ciężkie życie. Był tak uczuciowy, że z miłości oszalał. A może nie z miłości tylko po prostu z wrażliwości? W każdym razie na pewno mógłby być bohaterem jakiegoś romantycznego dramatu, bo można odnaleźć wnim chyba wszystkie cechy romantycznego kochanka. Jakie? Po pierwsze - miłość rozumiana jako połączenie dusz. Zgadza się, gdyż Schumann kochał całe życie jedną kobietę - Klarę Wieck, o którą zresztą musiał długo walczyć z ojcem ukochanej. Ta, ostatecznie spełniona, miłość, była więc poprzedzona długim okresem nieszczęśliwości, co też dla romantycznego kochanka było charakterystyczne. Po drugie - idealista. Ideą, która przyświecała muzykowi było na pewno to, by stać się perfekcyjnym w swoim fachu. Pogoń za tą ideą doprowadziła go do obsesji, a ta do poważnych problemów ze zdrowiem, w tym do częściowego paraliżu prawej ręki. Dziwne. Jak obsesja może prowadzić do paraliżu ręki? A tak, że muzyk za wszelką cenę próbował wydłużyć sobie palce, gdyż uważał, że są zbyt małe do gry na fortepianie. Podczas ćwiczeń musiał posunąć się o krok za daleko. Po trzecie - kontakt ze światem metafizycznym. Schumannowi ten kontakt zapewniała choroba psychiczna, która sprawiała, że artysta słyszał głosy. One podobno podpowiadały mu też, jak komponować. To, co stworzył, wydaje się wystarczającym dowodem na udział sił nadprzyrodzonych, ale to już pozostawiam do indywidualnej oceny. Oprócz głosów, Robertowi dokuczał też dźwięk wysokiego C, który powodował u niego problemy ze słuchem. Po czwarte i ostatnie - nieudana próba samobójcza. Wszystkie problemy artysty doprowadziły go w końcu do sięgnięcia po ostateczne rozwiązanie - postanowił utopić się w Renie. Został jednak uratowany i ostatecznie pożegnał się z życiem w placówce psychiatrycznej. Wszyscy współcześni Mickiewicze - jak dla mnie to jest gotowy materiał do spisania, nawet nie trzeba go zbyt koloryzować!

Fryderyk Chopin

Przyszedł i czas na gwiazdę z naszego podwórka. Plotek o różnych miłostkach Fryderyka Chopina jest sporo. Dużo by gadać, ale jedna jest na tyle dobra, że dorobiła się własnej strony na Wikipedii, a mowa tu o fałszywych listach do hrabiny Delfiny Potockiej. Sprawczynią całego zamieszania jest pani Paulina Czernicka. Teraz można by ją nazwać psychofanką Chopina, o czym świadczy również fakt, że popełniła samobójstwo w dniu setnej rocznicy jego śmierci. Wszystko zaczęło się, kiedy Czernicka zwróciła Grafiki: Julia Rybska

się do poznańskiego radia, twierdząc, że posiada super tajną korespondencję Chopina i Potockiej (wcześniejsze plany jej ujawnienia pokrzyżował wybuch drugiej wojny światowej). Radio szybko podchwyciło temat, ale nalegało, żeby kobieta podzieliła się oryginalnymi zbiorami. A te dziwnym trafem gdzieś zaginęły… Potem miały być fotografie oryginałów, ale ktoś je ukradł… W listach, które pani Paulina przekazała redakcji było sporo pikantnych szczegółów relacji domniemanych kochanków, co budziło pewną podejrzliwość. Fryderyk bowiem nigdy wcześniej nie pisał w listach o swoich erotycznych przeżyciach. Chopin i Potocka znali się i przyjaźnili, to fakt. Delfina nawet odwiedziła artystę na krótko przed jego śmiercią. Oczywiście były jakieś plotki o ich romansie, ale prawdopodobnie też zmyślone. Wszystko skończyło się badaniami autentyczności listów, które, jak można się domyślać, wytknęły tej twórczości, że raczej nie została spisana ręką Fryderyka Chopina.

Ludwig van Beethoven

Ach ten Ludwig… Niby taki oschły i porywczy (podobno charakter odziedziczył po ojcu), ale jednak romantyk. W końcu to prekursor romantyzmu w muzyce (mimo tego, że jeden z trzech klasyków wiedeńskich). Sam mówił o sobie:

„Jestem taki brzydki, że żadna kobieta nie wyraziła dotąd chęci zostania moją żoną. A gdyby nawet znalazła się taka, to i tak nie ożeniłbym się z nią, bo nie lubię kobiet o złym guście.”

Nie powstrzymało go to jednak od rozmaitych kontaktów z kobietami, a w tym z tajemniczą - Nieśmiertelną Ukochaną. Kim była? No właśnie, nie wiadomo. Jedyny dowód relacji łączących tych dwoje to listy odnalezione w szufladzie biurka Beethovena po jego śmierci. A może to ta sama kobieta co tajemnicza Eliza? Nad Elizą już pochylali się chyba wszyscy muzykolodzy. „Dla Elizy” to przecież jeden z najbardziej znanych utworów na świecie. Pojawia się wszędzie. WSZĘDZIE. Od muzyczki w pociągach, przez reklamy, po dzwonki w telefonach (tak że pozwólcie, że tutaj wstawię inny utwór Beethovena, nawet jeśli nie byłby spójny z tematem). Żaden z tych muzykologów nie zdołał jednak udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że znalazł tę prawdziwą Elizę. Pierwszą - wydaje się, że najbardziej prawdopodobną z nich - jest Elizabeth Röckel - siostra śpiewaka współpracującego z Beethovenem przy jednej z oper. Później sama również została śpiewaczką. Röckel otwarcie mówiła o przyjaźni z Ludwigiem:

„Beethoven w swawolności swego reńskiego usposobienia nie omieszkał mnie szturchać i drażnić, tak że nie wiedziałam, jak się mam przed nim bronić. Z czystej sympatii ciągle szczypał mnie w ramię.”

Nie jestem przekonana, czy to szczypanie w ramię to był tylko taki przyjacielski gest… Dobrze, ale skoro mamy Elizę, która jasno mówi o swojej zażyłości z Beethovenem, to skąd te wątpliwości? Wszystko dlatego, że jedna z teorii mówi, jakoby oryginalny tytuł tego beethovenowskiego hitu miał brzmieć - „Dla Teresy”. A Teresa (dokładnie Teresa Malfatti) to córka wiedeńskiego lekarza, której Beethoven się oświadczył (albo planował się oświadczyć), a ona go odrzuciła i wyszła za innego. I tak kończą się sercowe przygody Ludwiga van Beethovena. Tak naprawdę, te przygody są dużo bardziej skomplikowane i wiele kobiecych nazwisk powinno się tu jeszcze znaleźć, ale ja pogubiłam się już, pisząc o tych trzech, znaczy dwóch, a może jednak jednej. Już sama nie wiem. Bez względu na wszystkie jego przewinienia, niewątpliwie był to człowiek z niesamowitą historią i jeden z najznakomitszych kompozytorów, któremu nawet utrata słuchu nie przeszkodziła w tym, by poświęcić swoje życie muzyce.

To już koniec. Mam nadzieję, że herbata nie wystygła zbyt szybko i że przy dźwiękach dobrej muzyki i ciekawych ploteczkach smakowała jeszcze lepiej niż zazwyczaj.

This article is from: