Twórczość Jesieni Życia

Page 1

Tw ó r c z o ś ć Jesieni Życia Prace nagrodzone w konkursie literackim

1



Tw ó r c z o ś ć Jesieni Życia

Prace nagrodzone w konkursie literackim

Dni Seniora Ochota 2008

Warszawa 2008


Sfinansowano ze środków Zarządu Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy Organizator konkursu: Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy Wydawca: Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m. st. Warszawy Opracowanie: Monika Dziułka Katarzyna Godos Maciej Lisak Marcin Ludkiewicz Justyna Sapała Druk: UNI-DRUK


Spis treści O wieku............................................................................................7 O pysze.............................................................................................8 Do młodego.....................................................................................8 O wiośnie.........................................................................................8 O roli przypadku...............................................................................8 Miłość to dar....................................................................................9 Dobre chęci....................................................................................10 Pochwała psa.................................................................................10 Przeprosiny....................................................................................10 Spacerek........................................................................................11 O wiośnie.......................................................................................11 Ile pan ma lat, panie Barnabo?......................................................12 Jak na Ochocie...............................................................................21 Zaczekaj czasie...............................................................................23 Uśmiech do życia...........................................................................24 Anons............................................................................................25 Skarga............................................................................................25 Modlitwa.......................................................................................27 Płynę z wiatrem.............................................................................28 Zachód słońca................................................................................28 Spragniona ....................................................................................28 Epizod............................................................................................29 Trzy opowieści o boleści, czyli supły rodzinne (fragment)............33 Ostatnia klasa................................................................................35

5


W ramach obchodów Dni Seniora 2008 na Ochocie Rada i Zarząd Dzielnicy Ochota m.st. Warszawy oraz Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Ochota m.st. Warszawy zorganizowały Konkurs Literacki „Twórczość Jesieni Życia”. Konkurs odbył się w dwóch kategoriach: poezja i proza. Mogły być do niego zgłaszane prace własne, wcześniej nienagradzane i niepublikowane. Do udziału w konkursie zostali zaproszeni seniorzy mieszkający na Ochocie. Na konkurs wpłynęło szesnaście prac literackich - pięć w kategorii poezja i dziewięć w kategorii proza. Jury, po przeczytaniu i ocenie wszystkich utworów biorących udział w konkursie, przyznało następujące nagrody: W kategorii poezja: I miejsce – Zbigniewowi Porębskiemu za zestaw wierszy II miejsce – Mirosławowi Kossakowskiemu za zestaw wierszy III miejsce – Mirosławie Kiczuk za zestaw wierszy W kategorii proza: I miejsce – Andrzejowi Olasowi za utwór Ile pan ma lat, panie Barnabo II miejsce – Antoninie Marcinkiewicz za utwory Skarga i Anons III miejsce – Mirosławowi Kossakowskiemu za utwór Epizod (fragment książki)

Ponadto przyznano wyróżnienia dla dwóch utworów prozatorskich. Otrzymały je: Anna Łanczont za utwór Trzy opowieści o boleści, czyli supły rodzinne Barbara Maćkowiak za utwór Ostatnia klasa W niniejszej publikacji prezentujemy nagrodzone utwory. 6


I miejsce w kategorii poezja O wieku Czy to rano, czy wieczorem I czy w porę, czy nie w porę, chociaż serce jeszcze gore – wiek wychodzi każdym porem. Życie biegnie swoim torem, ty masz chorób cały worek, choć śmierć jeszcze daje fory – wiek wychodzi każdym porem. Chciałoby się żyć amorem, chodzić sobie lasem, borem, nie da rady. I am sorry – wiek wychodzi każdym porem. Człek niedoskonałym tworem, choć doświadczeń ma już sporo, nie może być zdrowia wzorem – wiek wychodzi każdym porem. We śnie dręczą jakieś zmory, miast panienek całe chóry śpiewać hymn dla mnie - podpory, wiek wychodzi każdym porem. Nie opisać tego piórem, ani pędzla cnym kolorem, młody duchem - stary ciałem, wiek wychodzi każdym porem. Przejść przez życie trza z humorem, boć to przelot meteorem, należy więc zejść z honorem, choć… WIEK WYCHODZI KAŻDYM POREM.

7


I miejsce w kategorii poezja 0 pysze Ten kto pychą zbyt nadęty, jako pęcherz pęka. Pusty w środku - wiatrem wzdęty ten, kto pychą zbyt nadęty. Wpatrzony w swój pępek święty, śmieszności się nie lęka ten, kto pychą zbyt nadęty jako pęcherz pęka. Do młodego I cóż cię czeka młody człowieku, jeśli już wejdziesz w ten wiek? Będziesz dziedzicem, wójtem, czy plebanem, żebrakiem, bezdomnym, czy też panem? Oto twój ćwiek!!! O wiośnie Wiosna. Przyroda się budzi wszędzie I krzyczy: ożeń się, ożeń! Tak i we mnie nawet, starym dębie zbudził się korzeń. O roli przypadku Każdy człowiek, chcąc nie chcąc, porusza się po niebezpiecznej trasie i w każdej chwili może się znaleźć w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. 8


I miejsce w kategorii poezja

Miłość to dar Miłość to czar, gdy uczuć żar rozpali w nas ognisko. Miłość to dar, serc naszych war, gdy już jesteśmy blisko. Miłość to hart wyrzeczeń wart, więc nie ceń jej zbyt nisko. Miłość to żart, śmieje się czart, co obok ma stoisko. Miłość to fart, nie skrywaj kart bądź przy mnie zawsze blisko. Miłość to bard zbliżenia warg i uśmiech nad kołyską. Miłość to car i boski dar, by wspólnie przejść życia boisko.

9


I miejsce w kategorii poezja Dobre chęci Goniłby za szczęściem, do utraty tchu, chciałby kochać szalenie i miał się już ku… ale warunki nie sprzyjały mu. Chciałby skakać z radości jak antylopa gnu, na jawie marzyć, nie przerywać snu, ale warunki nie sprzyjały mu. Chciałby czynić dobrze, nie ulegać złu i żyć pełnią życia, nie kończyć jak trup, ale warunki nie sprzyjały mu. Był już bliski ideału, szczęście było tuż, jeszcze trochę, chwila, a opłaciłby się trud, niestety, nadal warunki nie sprzyjały mu! Pochwała psa Myśl mi wzlata motylkiem sentencji sięgając niewielkiej: jeśli człek człowiekowi wilkiem, to pies człowiekowi człowiekiem. Przeprosiny Wiesz, wczoraj nam nerwy ponad miarę grały. Dziś, twarz uśmiechem okraszam i przychodzę pozbierać niewypały. Przepraszam.

10


I miejsce w kategorii poezja

Spacerek Kupka śmiechu. Szedłem sobie bez pośpiechu na bezdechu i po echu sam stwierdziłem, że nie czułem serca miechu. I w ten sposób można mówić już o pechu: idąc zmarłem, bez uśmiechu, pełen grzechów.

O wiośnie Wiosną zawsze się we mnie budzi romantyzmu dusza, gotowa na podbój świata damskiego wyruszać, lecz reumatyzm ją jednak odgania skutecznie. Zbigniew Porębski

11


I miejsce w kategorii proza

W

Ile pan ma lat, panie Barnabo ?

piątek, 13 stycznia 1984 roku, czterdziestoośmioletni Barnaba znajdował się na warszawskim lotnisku Okęcie, skąd miał odlecieć do Montrealu. Wizyta Barnaby w Warszawie trwała 10 dni. Były to dni pracowite. Przede wszystkim Barnaba odbywał regularny cykl wizyt u rodziny i przyjaciół. Ponadto każdego dnia Barnaba spędzał godziny od drugiej do piątej przy stoliku w Kawiarni Nowy Świat, funkcjonując, według określenia szwagierki Ninki, jako “listonosz z Ameryki”. Spotykał się tam z nieznanymi mu dotąd ludźmi, doręczał listy i relacjonował co nowego u Zbyszka w Montgomery (Alabama), Jolki w Las Vegas (Nevada), Janusza w Anchorage (Alaska) i innych emigrantów w różnych takich miejscach. - Proszę pana, Jola nie powinna więcej spotykać się z tym człowiekiem - przekonywała Barnabę zaczerwieniona z emocji matka Jolki - czy nie mógłby pan zobaczyć się z Jolą i jej to osobiście przekazać? - To może być trudne, proszę pani - bronił się Barnaba - Ameryka jest duża, musiałbym przebyć odległość jak stąd do Uralu. Matka Jolki wyszła ze spotkania obrażona na geografię. Rola Barnaby jako “tego, który może załatwić pracę w Ameryce” była niezamierzona i trudniejsza. - Najlepiej byłoby, żeby pan znalazł mi coś w Hollywood. Zbyszek tyle lat siedzi w Stanach i wciąż nie umie takich rzeczy załatwiać. Tu trzeba kogoś z biglem, tak jak pan - przekonywał Barnabę pan Adaś, z wyglądu czarna owca rodziny. - A jak u pana z angielskim, panie Adasiu? - Język? Proszę pana, język to dla mnie jak splunąć. Ja jestem zdolny. - A ile zna pan języków ? - No, na razie nie pracowałem nad tym. Jak tylko będę w Hollywood, natychmiast zacznę. Mój dziadek nauczył się niemieckiego w Hamburgu. - Sądzi więc pan, że języków najlepiej uczyć się w miastach, które zaczynają się na literę H? - zauważył Barnaba - to ciekawe spostrzeżenie. Ale teraz poważnie, panie Adasiu. Co pan by tam robił? Szczerze mówiąc, to jest trudne. Samotność, początkowa nędza, inne społeczeństwo - nie 12


I miejsce w kategorii proza wszyscy to wytrzymują. Są samobójstwa, załamania. - Panie Barnabo. Oni mnie jeszcze w Ameryce nie widzieli. Sądzę, że najpierw bym się zaczepił jako tłumacz a potem zobaczymy. Proszę pani - tu pan Adaś zwrócił się do kelnerki - jeszcze po koniaczku. Wieczorem, u szwagrów, Ninka rozważała możliwe analogie. - Pomysły pana Adasia przypominają mi rok czterdziesty piąty, kiedy to analfabetę zrobili burmistrzem Garwolina. Oczywiście nie przyszło mu do głowy uczyć się czytać. Największy kłopot miał biedak z tajnymi pismami, bo zwykłą korespondencję czytała mu głośno sekretarka. Rozwiązał problem szybko. Tajne pisma sekretarka też czytała głośno, ale z zasłoniętymi uszami. Barnaba zawsze cenił sobie komentarze Ninki. Nie zastanowił się jednak nad inną poczynioną przez nią uwagą, że używanie przez osobę prywatną kawiarni do regularnych codziennych spotkań jest praktyką w Polsce Ludowej niecodzienną. Przecież sprawy układały się dobrze. Po zeszłorocznej wizycie Papieża, w Polsce zelżało i musiało zelżeć dalej. Sam Barnaba miał dobry kontrakt - dwuletnie wykłady o Zastosowaniu Komputerów w Konstrukcji Maszyn. Dziekan Wydziału był przyjacielski, uniwersytet wprawdzie nie w pierwszej dziesiątce, ale przyzwoity uniwersytet amerykański z dobrą podstawą finansową. Komputerów na świecie przybywało, więc zastosowanie ich w konstrukcji maszyn miało sens. Bieżącym problemem był bagaż Barnaby. Kobiety polskie jakoś nie mogą pogodzić się z myślą, że ktoś może podróżować, nie wioząc co najmniej pełnego dozwolonego bagażu. Stąd na lotniskach całego świata, aby rozpoznać rodaków (przynajmniej tych żonatych), wystarczy ulokować punkt obserwacyjny przy odbiorze bagażu. Jako skutek tej narodowej wady Polek, jadąc do Polski, Barnaba wiózł dwie ponadwymiarowe walizy oraz olbrzymią ręczną torbę wyładowaną Bóg wie czym. Okazało się, że wracając, będzie tak samo, bo tym razem nadzór nad pakowaniem objęła Ninka. Dostarczyło to Barnabie uciechy intelektualnej, bo większość pakowanych rzeczy zaopatrywanych było przez Ninkę w komentarze. Uciecha Barnaby doszła do szczytu w połowie drugiej walizy. Seria skojarzeń Ninki wiodła od hasła Komputer, zamieszczonego w dziecinnej książeczce, do jej znajomego profesora Politechniki, który twierdził, że Polacy są najlepszymi lekarzami i inżynierami na świecie. 13


I miejsce w kategorii proza - Co twój znajomy wie o jakości stomatologów w szwedzkim mieście Uppsala ? - O ile wiem, jego teza opiera się raczej na głębokim przekonaniu, niż na nudnych danych statystycznych - odpowiedziała Ninka. Jako samoobronę przed nudą podczas swoich podróży Barnaba wykształcił sobie umiejętność myślenia na tematy oderwane. Teraz zakonotował więc sobie w pamięci nowy temat do takich rozmyślań. Ten zysk intelektualny był jednak marną rekompensatą faktu, że na Okęciu znalazł się znów z za dużym i za ciężkim bagażem. Tu perfidny los zgotował mu nowy cios. Barnaba nie mógł przewidzieć, że pani Jadzia, była niania jego córeczki, żegnając go na lotnisku, doręczy mu pożegnalny podarunek dla byłej podopiecznej - pełnowymiarową płaczącą lalę z zamykającymi się oczyma. Zabranie lali było niemożliwe. Barnaba uznał, że powinny przemówić fakty. Pokazał pani Jadzi swoje bagaże, opisując torciki warszawskie, alkohole, kaszę gryczaną, chleb, ptasie mleczko i inne ważne artykuły, które był obowiązany przewieźć do Stanów. W końcu zapytał: - Co mam zrobić, pani Jadziu? Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiet. Barnaba nie przewidział, że pani Jadzia zareaguje płaczem i załamał się, kiedy perfidnie manipulowana lala dołączyła do pani Jadzi. Płacz obu był nie do zniesienia. Zagadka o kozie, wilku i kapuście była pierwszą rzeczą jaka przyszła Barnabie do głowy, gdy stanął przed problemem zwiększonego bagażu. Nie znalazłszy jednak w zagadce dobrego odniesienia do swojej sytuacji, poniechał jej i wprowadził sześcioelementową listę - dwie walizki, torba, lala, paszport, bilet. Z tych rzeczy mógł zatrzymać przy sobie tylko trzy, wśród nich paszport i bilet. Do kabiny mógł więc zabrać albo lalę albo dotychczasową podręczną torbę. Potrzebował więc odpowiedzi na dwa pytania: Czy pozwolą mu oddać trzy rzeczy na bagaż oraz co ma oddać? W tym momencie kolejka doprowadziła Barnabę do kontuaru, gdzie stewardessa spytała niecierpliwie: - Pana bilet proszę? - skracając listę Barnaby do pięciu elementów. Szybko uporała się z papierami i zapytała: - Co pan oddaje? Zarówno poprzednie jak i obecne postępowanie Barnaby pozwala podejrzewać, że był oportunistą - człowiekiem biernym, popychanym do akcji przez toczące się wokół niego wydarzenia. Nie był liderem, kimś kto 14


I miejsce w kategorii proza organizuje rzeczywistość wokół siebie. Lider zacząłby od wydania lali rozkazu: - W tył zwrot. Za mną marsz! Byłoby dla niego zupełnie naturalne, że stewardessa też wykonałaby komendę, dołączając do pochodu. Speszony oportunista Barnaba mógł tylko wyjąkać: - Chciałbym oddać lalkę. - W porządku. A walizki? - Stewardessa wyciągnęła rękę po lalę. - Nie, nie. Ja chcę oddać tam - tu Barnaba pokazał na grupę odprowadzających i zdrętwiał. Pani Jadzia patrzyła jak rozwścieczony szakal. Stewardessa poszła za jego wzrokiem, następnie spojrzała na bagaże Barnaby - i o dziwo - zrozumiała sytuację. Uśmiechnęła się porozumiewawczo. - Proponuję, aby oddał pan walizki i tę dużą torbę, a lalę weźmie pan do kabiny. - Dziękuję pani bardzo - powiedział Barnaba. Serce wypełniło mu uczucie gorącej miłości do wszystkich Polek, włączając panią Jadzię. Kiedy Barnaba przekraczał barierkę kontroli paszportowej, jego uwagę zwróciła niecodzienna gestykulacja Ninki. Ona jednak bardzo emocjonalnie przeżywa mój odlot - zauważył - ciekawe, dlaczego? Kontrola paszportowa trwała długo. Porucznik WOP-u coś tam sprawdzał, zaglądał pod swój kontuar, dzwonił, sapał, oglądał bilet. Jakiś niemrawy facet - myślał Barnaba. W końcu jednak porucznik przybił należne pieczęcie i Barnaba mógł przejść do kontroli celnej. Po długiej odprawie paszportowej Barnaba był jednym z ostatnich pasażerów. Nie zdziwiło go więc, że aż dwóch celników szperało w jego bagażu. Jeden z celników był rudy. Barnaba zauważył z rozbawieniem - to na szczęście, przyda się, bo dziś jest piątek trzynastego. Był jak zawsze spokojny, nie miał nic, co można było nazwać przemytem, może lekką nadwyżkę alkoholu spowodowaną przez likier na wiśniach, który Ninka upolowała w przeddzień jego wyjazdu. Celnik właśnie przeglądał listy. Po posiedzeniach w kawiarni było ich dużo. - Panowie, nic nie znajdziecie, nie ma co szukać - powiedział Barnaba. Drugi z celników, ten rudy, otworzył barierkę i powiedział: - Pan pozwoli tutaj. - Ależ oczywiście - Barnaba przeszedł przez barierkę, celnik kiwnął na 15


I miejsce w kategorii proza niego i zaczęli iść w stronę bocznej ściany hali. Przy ścianie stał wopista. Celnik otworzył jakieś drzwi i znaleźli się w małym pokoiku. Był intymny, ściany miał zielone, duży wieszak i stół. - Pan podjął próbę wywozu druków, które nie mają debitu na terenie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Pańska próba została udaremniona powiedział celnik z dumą. Ciągnął dalej - Na podstawie artykułów Prawa Celnego powinien pan być poddany rewizji osobistej. Proszę się rozbierać. - Panowie, co jest grane? Ja ani nie wwiozłem, ani nie wywiozłem żadnego debitu. Powiedzcie to po polsku. - Pan wiózł nielegalne wydawnictwo ukryte w jednym z listów - tu celnik rzucił na stół kartkę powielanego papieru formatu maszynowego, złożoną we czworo. Rozłożył kartkę. Z kartki blado promieniowały niebieskie litery SOLIDARNOŚĆ MAZOWSZE. Poniżej był tytuł: „Urban, czyli Uszy Słonia Trąbalskiego”. Zdumienie Barnaby nie miało granic. Nie to, że zawahałby się wieźć coś takiego - przeciwnie z jego upodobaniem do słowa drukowanego wiózłby. Rzecz w tym, że Barnaba nie wiedział, że wiezie Biuletyn Mazowsza. - Panowie, ja to muszę przemyśleć. - Tu nie ma co myśleć, niech się pan rozbiera. Barnaba zdjął marynarkę, krawat, koszulę, zaczął rozpinać pasek. I wtedy zrozumiał. Robił za dysydenta. Za późno, panowie, za późno. Trzy lata temu – o, to byście mieli połów, ale nie dzisiaj, ściągając majtki parsknął śmiechem. Rudy celnik spojrzał zdumiony, a drugi zaszedł go z tyłu. - Proszę rozchylić pośladki. Szerzej proszę. Rewizja była skończona. Wyszli do hali, była pusta, na środku stał rozgrzebany bagaż Barnaby. Trzech tragarzy stało obok. - Panowie, czy ten pan leci? Co z bagażem - ładować czy nie? - zapytał tragarz. - Proszę zaczekać, za chwilę się dowiemy - powiedział celnik, prowadząc Barnabę do swojego biurka. Z dolnej szuflady wyciągnął jakiś formularz i zaczął go pracowicie wypełniać, zaglądając do paszportu Barnaby. Za Barnabą stał wopista. - Pan leci na paszporcie służbowym - powiedział celnik. - Tak - grzecznie odpowiedział Barnaba. Zadzwonił telefon. - Tak, tak - powiedział celnik do słuchawki - Wiezie około pięćdzie16


I miejsce w kategorii proza sięciu listów. Tak, zgodnie z prawem. Rozumiem - położył słuchawkę i spojrzał na Barnabę. I w tym momencie wszystko w końcu dotarło do Barnaby. Przecież oni mogą go zatrzymać nawet za takie głupstwo. Rodzina tam, praca tam, a Barnaba tutaj. Głupio. - Celnik podał mu formularz, który tak pracowicie wypełniał. - Zgodnie z tym dokumentem, nielegalny druk, który usiłował pan wywieźć, zostaje skonfiskowany. Proszę podpisać na dole, że przyjął pan to do wiadomości. Barnaba podpisał. - Ile pan ma lat, panie Barnabo? - zapytał celnik. - Czterdzieści osiem. - I w tym wieku pan nawet nie wie, że na organizowanie zebrań w kawiarniach trzeba mieć zezwolenie, a jak się nie ma, to można za to posiedzieć. Życzę panu dobrej podróży - celnik podał Barnabie paszport. Barnaba obejrzał się do tyłu. Wopista zniknął, a na ten widok tragarz kiwnął na Barnabę i powiedział: - Niech pan się pakuje, bo panu samolot odleci. Rzeczywiście nikogo już w hali nie było. Tragarz wsadził walizki na wózek i powiedział - Niech pan idzie do autobusu. Barnaba wsiadł do autobusu, był sam. Autobus podjechał do samolotu, następny wopista stał przy wejściu. Obejrzał paszport Barnaby i wskazał schody. Barnaba szedł do swojego miejsca, kiedy dziewczynka w wieku jego córki zawołała: - Mamo, to tego pana nie aresztowali. I nie zabrali mu lali. Wreszcie Barnaba mógł usiąść i zacząć porządkować swoje odczucia. Samolot był nad Bałtykiem, a Barnaba doszedł do momentu rewizji, gdy nachyliła się nad nim stewardessa z tacką, na której stał oblodzony kieliszek z przezroczystym płynem. - Pozdrowienia od pana na lewo przy oknie. Barnaba spojrzał w lewo. Uśmiechnięta twarz faceta była częściowo zasłonięta ręką z kieliszkiem. Druga ręka wykonywała znajomy znak Solidarności. - Za Lecha - zawołał fundator. - Za Lecha - powtórzył Barnaba, spełnił toast i pomyślał - wszystko dobre, co się dobrze kończy. Przemknęła mu przez głowę myśl, że od tej pory figuruje w aktach Bezpieczeństwa jako „organizator nielegalnych zebrań”. Ninka słusznie kręciła nosem. 17


I miejsce w kategorii proza Samolot doleciał do Montrealu. Barnaba wyjątkowo szybko przeszedł przez kontrolę kanadyjską. Celnik pociągał nosem i krzywił się na jakiś nieznany a doskwierający mu zapach. Barnaba nie miał trudności z ustaleniem przyczyny - był to rozbity likier na wiśniach w gigantycznej torbie podręcznej. Furgonetki biura podróży Polonez, kursujące między Montrealem a Nowym Jorkiem, były według jednego z przyjaciół Barnaby bezpośrednim wynikiem działalności Jerzego Urbana jako rzecznika reżymu. Według przyjaciela, podczas jednej z konferencji prasowych zdarzyło się Urbanowi palnąć coś o „lotniskach otwartych dla przyjaciół i tylko dla przyjaciół”. Cytat ten miał w czasie stanu wojennego zainspirować decyzję Reagana o zamknięciu lotnisk USA dla polskich samolotów. Prawdziwe czy nie, Barnaba wraz z gronem innych pasażerów z Warszawy zaokrętował się do takiej furgonetki. Kierowca - pan Bronek - był życzliwy, ale lekko się zawahał, kiedy poczuł dziwny zapach. - Wie pan co - położymy pański bagaż na brzegu. Tak będzie lepiej Panowie - rozładowujemy się - zawołał do reszty pasażerów. - Coś tu śmierdzi - narzekał jeden z pasażerów. Zatrzymali się na granicy amerykańskiej. Pan Bronek powiedział: - Panowie, wszystko będzie w porządku. Dajcie paszporty, ja będę wszystko załatwiał. Musicie tylko iść ze mną do okienka, urzędnik musi porównać wasze twarze z paszportami. Celnik wprawnie otwierał paszporty i potwornie kalecząc, wywoływał polskie nazwiska. Pan Bronek, zerkając celnikowi przez ramię, korygował wymowę. Wywołany odpowiadał - Obecny - pan Bronek tłumaczył - Present - i w ten sposób, wliczając konieczne stemplowanie, formalności zostały zakończone w trzy minuty. Przyszła kolej na cło. Celnik podszedł do furgonetki, pociągnął nosem i wskazał na pierwszy z brzegu bagaż. Była to torba Barnaby. Pan Bronek zawołał: - Panowie czyj to bagaż? Proszę otworzyć. - To tego pana, co mu śmierdzi - zawołał jeden z pasażerów. Barnaba otworzył torbę. Celnik z wahaniem zanurzył dłoń do środka i wyciągnął bochenek chleba. Obejrzał się i wskazał palcem na Barnabę. - Food - powiedział. Pan Bronek przetłumaczył: - On mówi że to jest jedzenie. Barnaba musiał myśleć szybko. Tylko fortele, jak pan Zagłoba. Udam, 18


I miejsce w kategorii proza że nie znam angielskiego. - Chleb - odrzekł. - Właśnie - skomentował pan Bronek. Celnik zwrócił się do pana Bronka. - Powiedz temu człowiekowi - tu wskazał na Barnabę - że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki. Pan Bronek przekazał - On mówi żebym panu powiedział, że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki. - Niech pan mu powie, że ja wiem, że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki - zripostował Barnaba. Pan Bronek miał lekkie kłopoty z przełożeniem tego, ale jakoś sobie poradził. - To dlaczego on wwozi jedzenie? - zapytał celnik. - On pyta, dlaczego pan wwozi jedzenie - zapytał Barnabę pan Bronek. - Niech pan mu powie, że teraz to wiem, ale przedtem nie wiedziałem - odrzekł Barnaba. Widząc rozpacz w oczach celnika, pan Bronek skrócił to do słów: - On przedtem nie wiedział. Celnik zastanawiał się. Barnaba powoli tracił poczucie rzeczywistości. Powtarzał sobie cicho - Jestem, żyję, świat jest racjonalny. Nazywam się Barnaba. Mam czterdzieści osiem lat. Celnik spytał pana Bronka - Co on mówi? Pan Bronek spytał Barnabę - Co pan powiedział? - Powiedziałem, że nawet bułek już nie będę przewoził. Pan Bronek zdenerwował się i przetłumaczył: - On już nie będzie. Celnik podniósł chleb w górę, wskazał nań palcem, i z wysiłkiem powiedział: - Kleb... niiii - i włożył chleb z powrotem do torby. Barnaba wyjąkał: - Yessss, No. Celnik spojrzał na Barnabę, podniósł prawą dłoń w znaku Solidarności, powiedział - Lalesa - i odszedł. Pan Bronek przetłumaczył automatycznie - Wałęsa. Barnaba powiedział do pana Bronka: - Niech pan mnie zapyta, ile ja mam lat. - Ile pan ma lat? 19


I miejsce w kategorii proza - Czterdzieści osiem, i nawet nie wiem, że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki - powiedział Barnaba. Ku uldze pasażerów z delikatniejszym powonieniem Barnaba wysiadł z furgonetki przed Nowym Jorkiem, w miasteczku Plattsburg, koło oświetlonego McDonald’s. Stąd telefon do żony w odległym o pięć mil domu miał zapewnić mu transport. Telefon był zajęty teraz, jak i piętnaście minut później. Barnaba wciągnął bagaż do McDonald’s i czekał przy kawie. Kolejna próba telefoniczna powiodła się. Wracając od telefonu, Barnaba poczuł znajomy zapach likieru na wiśniach. Nie zdziwiło go więc, że ludzie przy sąsiednim stoliku rozmawiali o zapachach. Żona Barnaby przyjechała i powiedziała: - Co za dziwny zapach w tej restauracji. Ale nie o tym chcę mówić. Nie zadbałeś o podręczną torbę i zbiłeś likier na wiśniach. - Właśnie - powiedział Barnaba. - Co właśnie? - To właśnie stąd ten zapach. Ale skąd ty wiesz o tym? - Właśnie skończyłam rozmowę telefoniczną z Ninką. Przekażę ci tylko jej konkluzję, tyczącą się twojego sposobu transportowania likieru. Powiedziała: „tacy ludzie, jak Twój mąż, nie powinni być wpuszczani na lotniska, szczególnie w piątki trzynastego”. Określiła cię także jako „powietrznego terrorystę” - tu żona przerwała na chwilę, aby powiedzieć: - Chcę ci zadać pytanie. - Wiem, o co chcesz mnie zapytać - powiedział Barnaba - chcesz mnie zapytać ile mam lat. - Skąd wiesz? Jak zgadłeś? - Bo wiem - powiedział Barnaba. Coś musiało być w jego głosie, bo sąsiedzi przerwali rozmowę o zapachach. - Mam czterdzieści osiem lat i nawet nie wiem jak przewozić likier na wiśniach - powiedział Barnaba i wreszcie głęboko odetchnął. Andrzej Olas

20


II miejsce w kategorii poezja Jak na Ochocie Nadeszła kiedyś dla mnie godzina, Gdy opuszczałem świat Tarchomina Ze łzami w oczach i z serca łopotem, By wylądować wprost na Ochocie, W starej dzielnicy naszej stolicy, Ładnej, spokojnej, miłej okolicy. Tu w licznych parkach lubią cię drzewa Rząd trzcin nad stawem cichutko śpiewa Szumnych serenad bawiące dźwięki, Co w duszy tłumią smutki i lęki I przywołują radości chwile Jak ciągłą wiosnę wśród ptasich kwileń Nietrudno znaleźć w Ochocie pociech Wyjdź na Grójecką i po kłopocie A potem przejdź się Krakowską Aleją Tam przestrzeń większa, coś tchnie nadzieją. W Grójeckiej sterczy z betonu data Pamięć o strasznych dla miasta latach, Gdy lud krwią znaczył domy, ulice, Drogiemu miastu poświęcał życie. Dziś inny klimat i wystrój miasta Starej Ochocie – nowy czas nastał. Idę aleją, przez park, ulicą, Tu wszyscy ważni, wszyscy się liczą, Za gest przyjazny uśmiech oddajesz I zima jest latem, a jesień majem, Bo ktoś tu myśli wciąż o człowieku Maleńkim, większym i w zacnym wieku. Dla nich są sklepy, miejsca kultury, Czytelnie, zaułki pachnącej natury. Wabi wystawa, stragan – rzecz błaha Tuż centrum handlu – Hale Banacha Z asortymentu zasobem sporym Dla życia, bycia, na dobre humory 21


II miejsce w kategorii poezja I lista ofert jest dosyć długa. Jak tu nie wstąpić – gdzie miła obsługa, Sprzeda, zachęci, udzieli porad Tu, przy Banacha – ze Lwowa profesora. A jeśli kupić chcesz rzeczy stare, Twoje życzenie spełni bazarek Tam kupisz szybko coś niedrogiego I powiesz mam to od „u-Żywaniego” Gdy trzy przystanki kończysz odliczać Jesteś przy Placu Narutowicza Stąd chcesz w Filtrową, możesz w Aleje Jerozolimskie pomknąć tramwajem. Piątek i świątek możesz tu bywać Wśród ludzi. Samotność w kosmos niechaj odpływa. Gdy jesteś ciekaw, poznać chcesz więcej W lot twe życzenie spełnia Okęcie. Ulica Reja Raszyńską trąca I atmosfera wrze w nich gorąca, Bo tu kochanek natchnionej Weny Jął się zalecać do Melpomeny Czym dziś się chlubią muzy zaloty? Ambitną sceną – Teatrem Ochoty. Więc na Ochocie ochoczo żyj Z ochotą, z wdziękiem spędzaj swe dni, Niepomny słoty, deszczu, upałów Uśmiechów z serca innym nie żałuj.

22


II miejsce w kategorii poezja Zaczekaj czasie Dzieciństwo Z barwnym trzepotem Odlatującego motyla Czas odniósł daleko W cienie pamięci Rozłąkę przeżyłem w bólu A ból zasypiał w niemocy Czuć go przestałem Życie toczyło się różnie Po wybojach Przez kałuże Po bezdrożach Alejami złudzeń Nienasycone wrażeń Wabiło nadzieją Na piękne widoki Stanąłem I patrzę Czekam I starzeję się Wołam Czas uśmiecha się i ucieka Zachęcając do pogoni Czy wabisz mnie na bezdroża? Czasie Zaskoczę cię jeszcze Zechciej tylko Na mnie zaczekać 23


II miejsce w kategorii poezja Uśmiech do życia Stracony jest dzień Trawiony rdzą, Żałosny jest miesiąc Wciśnięty w pustkę I rok zmarnowany, I zaprzepaszczone lata, Gdy odwagi brak, By oprzeć się sile, Co wymazuje tożsamość. Słabość i sukces, Odwieczni wrogowie, Zawsze się wykluczają. Ale, gdy błyśnie słońce, Ożywia się twarz. Ukłoni się przechodzień I już milej. Kilka listków Wysunie się z szarej gałązki, I już zielenią nuci świat. Ptak pobudzony Gniazdo sposobi, Wiosna nadziei Zalotnie puszcza oko Do tętniących hormonów I rodzi uśmiech, Zaproszenie do życia. Mirosław Kossakowski 24


II miejsce w kategorii proza

W

Skarga

ysoki Sądzie, skargę wnoszę i o sprawiedliwy wyrok Sąd Najwyższy proszę. Czuję się zraniona, bo wczoraj z rana obraziła mnie ta wydra na rudo malowana. Gęsią mnie nazwała, głupią i zieloną, odczułam, jak okrutnie mą dumę zraniono. No bo już różnie mnie w życiu nazywano: sroką, wroną, oślicą, muszką, pierwszy mąż do mnie mówił pstrokata papużko, drugi żabką nazywał, trzeci tłustym misiem, ale żeby tak gęsią - nie zdarzyło mi się. No bo taka gęś stoi przecież tylko i gęga, pożytek z niej niewielki i żadna wyręka. To, że kiedyś gęgając, Rzym ocaliła, dawno było i sprawa się przedawniła. A ja, Sądzie przemiły, szkoły kończyłam, trzech mężów pochowałam, dzieci rodziłam, jak bohaterka pierś wypinałam, medalu co prawda nie otrzymałam, ale w Dzień Kobiet zawsze w pierwszym rzędzie śpiewałam „Niech żyją, niech piją, niech będzie”, a tu taka zołza obraża mnie z rana. Gdyby chociaż była porządnie ubrana, a to flejtuch z bazaru, tłumok pospolity, ma odwagę obrażać porządne kobity. Czasem w życiu zdarza się jakieś to i owo. Na przykład kiedyś na ulicy kierowca krzyknął na mnie: - Stara krowo, jak leziesz! Oczu nie masz, berecie moherowy! Pomyślałam: „Idioto, co ma beret do krowy”. I przeszłam sobie powoli i miałam go gdzieś. No ale, miły Sądzie, krowa to nie gęś i dlatego tę rudą proszę skazać i niecenzuralnych słów używać zakazać. Niech się nauczy i zapamięta, że blondynka - nie gęś, jej dzieci — nie gęsięta.

A

Anons

nons w prasie zamieściłam: wolna, mądra, wykształcona, kulturalnie oświecona, przystojna i niezbyt gruba, materialnie dobrze stoję, turystyki się nie boję, kocham bardzo wszelką pracę, za rachunki sama płacę, katoliczka, bez nałogów, nie posiadam żadnych wrogów, ćwiczę ciało co dzień z rana, nie chcę dłużej już być sama. Poznam pana, który będzie cenił, kochał, adorował, wolnym będzie, mądrym będzie, sprawnym, dobrym, wykształconym, kulturalnie rozjaśnionym, „do tańca i do różańca”. 25


II miejsce w kategorii proza Pierwszym był artysta malarz; dobry wóz, obszerny garaż, kucyk, grzywka, czarny wąs, wyobraźnię mą rozbudził bardziej niż mój pierwszy mąż. Prawił cudne komplementy, poetyckie porównania: że mam kształty rubensowskie, ciało tylko do kochania. Piękny profil mojej twarzy jako przykład dał kubizmu, chciał wejść ze mną w nową erę szczęśliwego realizmu. Już widziałam, jak pozuję na kanapie rozłożona, potem wiszę gdzieś w galerii na portrecie uwieczniona. Pracownię mu wyposażyłam w farby, pędzle i palety. Gdy otrzymał darowiznę, odszedł w siną dal, niestety. Całe trzy dni rozpaczałam, nic nie jadłam i nie spalam, lecz czwartego dnia wieczorem spojrzałam w lustro z humorem i krzyknęłam: - O naiwna! Portretu ci się zachciało. Zawisnąć chciałaś w galerii, eksponować stare ciało! Normalnego znajdź człowieka! I znalazłam. W parku czekał. Przedtem fryzjer, masaż, kosmetyczka, nowe buty i spódniczka. Założenie: kokietować, uśmiechać się i żartować, jednym słowem: być na fali. Nie spojrzał, nie zauważył, o jedzeniu się rozmarzył. Wyobrażał, jak gotuję, smażę, piekę i wałkuję. Z przekory więc powiedziałam: w barze jadam, drogi panie. Spojrzał na mnie jakoś dziwnie i skończyło się spotkanie. Trzeci z wahadełkiem biegał, diagnozował moje bóle, dotykał, energetyzował, przy tym patrzył w oczy czule. Już widziałam siebie przy nim: piękną młodą uzdrowioną, gdy pewnego dnia w markecie ujrzałam go z jego żoną. Czwarty miał lat 80. List napisał maszynowo, że uprawia różne sporty, 30 godzin tygodniowo. Nie dorównam - pomyślałam - i z pana zrezygnowałam. Piąty zabrał mnie na wczasy, tańczył i fotografował, nagle zniknął zapomniawszy rachunki uregulować. Czasem widzę go z brunetką - starą, brzydką pomarszczoną, ponoć ma majątek na wsi i gotówkę zamrożoną. „Nie jest łatwo” - pomyślałam. Pobiegłam do psychologa, wygadałam się prywatnie, aby stres odreagować. Anons ciągle aktualny, ja - otwarta na spotkania. Wykupiłam wczasy w Chinach, może z Chin przywiozę pana… I znów: masaż, fryzjer, kosmetyczka, nowe buty i spódniczka... Antonina Marcinkiewicz 26


III miejsce w kategorii poezja Modlitwa Myślę o Tobie, gdy patrzę na kwiaty, Jak inni czekam na Twe zmiłowanie. Umiem dziękować, prosić, śpiewam Ci wierszami, Lecz wciąż nie umiem modlić się, Panie. Gdy wołam do Ciebie: „Pomóż, Panie, padam. Podnieś mnie, proszę, bo sama nie mogę” – Czy to modlitwa, czy tylko wołanie? Jakie ma znaczenie ta rozmowa z Bogiem? Kiedy dziękuję za zdrowie rodziny I dzielę się z Tobą radością swą, Panie, Czy w ciszy wieczoru widzisz radość moją? Czy tylko tych słyszysz, co mówią litanie? A ja w kościele bywam nieuważna. Czasem ciekawie gapię się na boki, Na ścianie malowidła oglądam i myślę: Czemu apostołowie mają wyłupiaste oczy? A mi w kościele przeszkadzają tłumy. Patrzę na kolumny lub podnoszę głowę. Wysoko w nawie bocznej Jezus ludowi błogosławi. I zła jestem trochę. Jak takie pokręcone dłonie mógł artysta zrobić Właśnie Jezusowi? Lecz, gdy mówię: „Ojcze” - wtedy wiem, że jesteś. Śpiewam, gdy nad głową organy zahuczą. Dziwię się jak dziecko świata ogromowi I może kiedyś modlić się nauczę.

27


III miejsce w kategorii poezja Płynę z wiatrem Kto kieruje lotem ptaków? Kto prostuje życia ścieżki zaplątane, Sprawia, że ból we łzach się rozpływa A po deszczu tęczą niebo mi zapala? Płynę z wiatrem i nie martwię się o jutro Tak jak ptaki nic nie wiedzą A szybują gnane czasem. Zachód słońca Jak farby na płótnie rozmazane palcami, Barwy przechodzą jedna w drugą. Niebo malowane różami, fioletami, czerwienią. Potoki ogni płoną nad ziemią jeszcze jasną. Słońca płomienie ostatnie gasną. Złota tarcza chowa się za drzewami. Niebawem błyśnie sierp księżyca blady Na niebie granatowym, Nabijanym gwiazd srebrnych ćwiekami. Spragniona Po miłość sięgam jak po kromkę chleba Pachnącą, świeżą, Gdy głód skręca trzewia, Jak po wody szklankę, gdy droga daleka A usta spieczone. Nakarm mnie, nasyć proszę, Bym nie pragnęła. Mirosława Kiczuk 28


III miejsce w kategorii proza

O

Epizod

(fragment z przygotowywanej do druku książki o losach dojrzewającego wiejskiego chłopca w powojennej Polsce)

d pewnego czasu Julek zaczął znikać po zmierzchu. Czasem nawet kładł się spać tak wcześnie, że wzbudziło to podejrzenia ciągle czujnej matki. Kiedy przekonała się, że syn pozoruje zmęczenie, a wczesnym układaniem się do snu chce uśpić jej matczyną czujność, mocno się zaniepokoiła. Wszelkie pytania Julek po prostu zbywał, szybko zmieniając temat, ale kiedy przypadkiem usłyszała w sklepie o partyzantach, którzy wieczorami robią zasadzki na Niemców, stała się bardziej dociekliwa, już wiedziała, Julek jest z nimi. „Za wcześnie, mój synu, za wcześnie - myślała z lękiem - Boże oszczędź mi dzieciaka”. Gdy matka była już pewna swoich przypuszczeń, Julek wraz z kolegami chciał przyjrzeć się kolejnemu transportowi ludzi skazanych na zagładę. Na spotkaniach w piwnicach domów, w których mieszkali partyzanci, składali sobie w zupełnych ciemnościach przysięgę, że jak żołnierze, jak ich ojcowie i bracia, jak bohaterowie z kompanii kapitana Raginisa, będą nękać okupanta. Robić sabotaże. Coś na złość Szkopom, których nikt tutaj do Łomży, nad Narew, nie prosił. Zadania i zobowiązania podejmowali natychmiast. Postanowili przechwytywać jeńców, którym uda się wyskoczyć z transportu. Porozumieli się nawet z ludźmi, którzy gotowi są pomóc zbiegom w tym najtrudniejszym momencie, zaraz po ucieczce. Tego dnia po zmroku ukryli się za kępą drzew w starym podeschniętym korycie Narwi. Ocenili, że jeśli ktoś zaryzykuje ucieczkę, to tylko tu. Czekali. Czekali. I stało się. Zamieszanie... Błyski latarek i szperaczy motocyklowych. Zaraz strzały. Całe serie w różnych kierunkach, na oślep. Chłopcy, wciśnięci w suchą trawę, usłyszeli stłumiony oddech zmieszany z rzężeniem. Serca biły im mocno. Bali się. Myśleli, że Niemcy mogą usłyszeć ich tłumione oddechy, a wtedy całe przedsięwzięcie na nic. 29


III miejsce w kategorii proza Julek odważył się i pierwszy uniósł głowę nad gęste trawy wokół drzew. Coś zobaczył, ale szybko schował się. Jeszcze raz wyjrzał. Teraz wyraźniej słyszał szmer, zbliżające się szuranie czegoś żywego. Wydało mu się, że poczuł zapach spoconego ludzkiego ciała. Chłopcy usłyszeli wyraźny jęk i zbliżający się trzask suchych gałęzi, łamanych ciężkimi butami. Teraz ogarnęło ich przerażenie. Wstrzymywali oddechy. Zaraz padły strzały i następne. Śmiertelny jęk... - Chodu – wykrztusił któryś – Szkopy. - Wiejemy – ponaglił inny i wszyscy rozbiegli się w różne strony po zaroślach. Niemieccy łowcy usłyszeli szmer. Jeden z nich puścił serię z karabinu, ale gdy drugi zobaczył martwego już zbiega, stwierdzili, że to były bezdomne psy, które tu zawsze czekają na ścierwo. Zawrócili do konwoju, rozmawiając o tym, jak psy rozprawią się z tym chudym Żydem. Nagle jeden zatrzymał się. - Da sieht nicht so aus, endlich haben… - zaszwargotał któryś coś od rzeczy. - Was meinst Du? - zapytał drugi. - Warte! - wrzasnął i pobiegł w stronę wyschniętego koryta rzeki. Chłopcy uciekali w popłochu. Julek zaczepił nogą o wystający ostry korzeń, rozdarł spodnie i dotkliwie skaleczył łydkę. Ślady krwi na wyschniętej trawie widoczne były w świetle latarki i naprowadziły Niemca na szlak ucieczki chłopca. - Uwe, komm... - zawołał kamrata. - Was ist... Na ja... - i ruszył w stronę wołającego. Julek nawet nie krzyknął z bólu. Znosił cierpienie w ciszy... Ciszy, która tu mogła być ratunkiem. Szelest traw zbliżał się. Chłopiec postanowił uciekać. Ale ucieczka była znaczona. Nie myślał już. Nie miał doświadczenia. Jak każde dziecko, ochronę i bezpieczeństwo miał zawsze w domu, w troskliwych rodzicach. - Mamo, gonią mnie Szkopy – wykrztusił, wpadając do mrocznego przedpokoju. - Coś ty, synku! Jezu - załkała matka. – Do pokoju... pod łóżko... ja tu ich... Może nie zauważyli... - Boże! Może ja... – żaliła się zrozpaczona. - Aufmachen! - pod kolbami karabinów otworzyły się z hukiem drzwi i w mrocznej izbie stanęły groźne sylwetki z bronią wycelowaną w struchlałą kobietę. 30


III miejsce w kategorii proza Niewiele rozumiała, co wrzeszczeli rozwścieczeni wrogowie, ale drżącym głosem odpowiadała jak w transie. - Nie partyzanten. My nie partyzanty. Nie ma partyzanty... anty... antów - lamentowała cichnącym głosem. Wrzeszczeli coraz głośniej. Brutalnie plądrowali pomieszczenia. Kobieta złapała się za głowę. Słyszała jeszcze... Brutt! Brutt! Mętnym wzrokiem widziała ogromne, harde postacie. Potem nastąpiła ciemność. Ocknęła się. Leżała na podłodze, przy niej klęczała Marysia. Z szyderczym uśmiechem zwycięzcy i władcy, decydującego o sprawach ostatecznych, rudy Niemiec przytknął lufę do główki dziecka. Drugi, pewnie oficer, lufą pistoletu przesuwał po czole pani Janiny. Chłód, beznadziejne zimno opasywały jej głowę i wszystkie myśli, które kołatały się jeszcze pod czaszką. Chciała prosić, błagać, płakać - by ocalić Julka i Marysię. Ale nie miała siły. Charczące - Wo Juden - szeptał - i jeszcze głośniej – frage... wo Juden!? - My Polacy, z Łomży - wymamrotała - i... O Jezu – jęknęła przy silnym kopnięciu w brzuch, a potem drugi… trzeci... - Boże - jęczała, drżąc. - Ne Boże... Frage J u d e n? - wycedził z wściekłością, a potężne kopnięcie odrzuciło kobietę bliżej masywnego stołu w kuchni. Poczuła jeszcze wilgotne ciepło na udach. Niemiec darł się - Wo Juden? Kobieta wyjęczała resztką sił - Marysia... córka... dzieciak... - Corka - zgrzytał zębami Niemiec. - Gebet... schnell... – ne rozumi... - pacisz, mowi pacisz! - Ojcze nasz, Marysiu... mów... panu... umiesz… no... tak co dzień... - Ojcze nasz, któryś jest w niebie... - ze łkaniem szeptała Marysia. - Laut!... Glosny! – wrzeszczał na wylęknione dziecko. Żołnierz odsunął lufę od głowy dziewczynki i poszedł znowu penetrować kąty zagraconego mieszkania. W pokoiku, gdzie Julek bez tchu wcisnął się pod łóżko, błyszczały jeszcze rozmazane krople krwi, ale uszło to uwagi żołnierza, bo jego mokre buty zostawiały także ślady. Wyszedł z pokoiku. W kuchni nad leżącą kobietą i klęczącą dziewczynką stał wściekły oficer z dłońmi wciśniętymi za pas. Dziewczynka mówiła drżącym głosikiem pacierz, z błagalnym wzrokiem utkwionym 31


III miejsce w kategorii proza w kwadratową twarz oprawcy. - Schnell!... weiter... caly pacisz... - nalegał, sapiąc wściekle. - Ona umie... Marysia... mów dzieciaku... - Święta Mario… śmierci naszej, amen - łkało dziecko. - Ruhe!... Du altes Schwein! - Niemiec kopnął w piersi skuloną kobietę i obaj wyszli. Krew płynęła jej z nosa, a potem ciałem wstrząsały torsje. Jęczała przy każdym ataku, cierpiała, ale w strzępach świadomości czuła, że urodziła dwoje najdroższych na świecie istot. W niegasnącym bólu potęgowała się miłość matki; nie ważne, że trwa okrutna wojna i niepewność każdego kolejnego dnia, bo życie jest największą wartością. Na wykrzywionych cierpieniem i zakrwawionych wargach pojawiał się uśmiech radosnego zwycięstwa. Mijały lata. Były kłopoty, ale byli i dobrzy ludzie, którzy zawsze pomagają za zwykłe „dziękuję”, a jak wdzięczność drugim okazać trzeba było inaczej a z pracy na to nie starczało, wyciągała coś z dawnych czasów. Wtedy nawet za bezcen sprzedawała, byleby załatwić sprawę według koniecznych reguł. Teraz Julek jest inżynierem, Marysia w uniwersytecie w Toruniu jest już asystentką. Marysia prawdy nie zna i nigdy nie pozna. Choć... – zawahała się – po latach, jak przeżyjemy, może jej wszystko opowiem. Marysia prawdę widziała w lusterku. Wiele zapamiętała, ale zbyt kochała swoją matkę, by wprawiać ją w zakłopotanie. Tę troskliwą, wspaniałą, kochaną… Mirosław Kossakowski

32


Wyróżnienie

Trzy opowieści o boleści, czyli supły rodzinne

S

(fragment)

koro „są” dzieci, to zakłada się, że rodzice prawie zawsze są dobrzy. Wystarczająco dobra matka, wystarczająco dobry ojciec. Takie pojęcia nie mają odpowiednika w stosunku do dzieci. Dziecko może być dobre albo niedobre. Gdzie przebiegają górne granice dziecka dobrego. Kiedy nie należy jej przekraczać, bo za nią jest już tylko poświęcenie? A może rodzice - jeżeli są wystarczająco dobrzy, gdyby byli w pełni świadomi, wcale by nie chcieli tego poświęcenia? Wyrodna córka Kłodzko. Jest 1948 rok. Uliczka, przy której znajduje się Szpital Miejski, jest krótka. Przy niej stary, zabytkowy, kilkupiętrowy budynek. Z ostatniej kondygnacji schodzi schludnie ubrana starsza Pani. Puka do najbliższych drzwi. Prosi o szklankę wody. Dostaje wodę. Schodzi niżej. Prosi o kromkę chleba. Dostaje chleb. Codziennie ponawia marszrutę. Po kilku dniach jest bardziej rozmowna. Skarży się. Córka, z którą mieszka, ją głodzi. Córka pracuje. Wychodzi na cały dzień, zostawiając ją bez jedzenia i picia. Pani nie ma swoich pieniędzy. Wtedy nie było jeszcze rent i emerytur. Jest na łasce i niełasce córki. Prosi o wodę. Jest to elegancki budynek. Każde mieszkanie posiada kuchnię gazową i wyposażone jest w zlew. Inne domy, mniej nowoczesne, mają jeden zlew na kondygnację. Spłukiwane klozety znajdują się na półpiętrze. Łazienki to drewniane taborety z wpuszczoną w blat miednicą. Pod blatem stoi dzbanek na czystą i drugi na brudną wodę. Pani prosi o wodę, a przecież w jej kuchni też jest zlew z wodą. Nikt na to nie zwraca uwagi. Wszyscy współczują Pani, dzielą się wodą i chlebem. Zapraszają na zupę. Codzienna marszruta Pani jest coraz dłuższa. Krąg osób wtajemniczonych w udręki starszej pani stale się zwiększa. Któregoś dnia, z rozpędu, zjada obiad w szpitalnej kuchni. Opowieści o córce 33


Wyróżnienie są długie, przejmujące. W szpitalu pracują siostry w czarnych welonach. Są to dobre, pracowite duszki tego szpitala. Spełniają posługę. Po wojnie praca sióstr zakonnych w szpitalach jest powszechna. Siostra Veneranda, siostry: Kolina, Linharda, Teodonia, Largis są oburzone zachowaniem wyrodnej córki. Myślą jak tu pomóc. Wieści o głodzonej starszej pani rozchodzą się szybko. Niedawni repatrianci zza Buga są solidarni. Potępiają w rozmowach córkę. Ksiądz z ambony pięknego gotyckiego kościoła piętnuje postępowanie córki. Czwarte przykazanie Boże: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Padają ciężkie słowa. Ludzie odsuwają się od wyrodnej córki. Siostra Veneranda postanawia pomóc starszej osobie. Może nawet zamierza założyć Dom dla osób starych i samotnych? Wtedy nazywało się to Dom Starców. Po wojnie osób starych nie było dużo. Większość nie przetrzymała wojennych trudów. Pani idzie do zakonnic. Teraz w swoich wędrówkach opowiada o zakonnicach. Teraz to zakonnice ją głodzą i znęcają się nad nią. Po niecałych dwóch tygodniach siostry zakonne odprowadzają Panią z powrotem do córki. Przepraszają. Nie są w stanie, w nawale zajęć szpitalnych, zająć się jej matką. Okazuje się, że Pani cały dzień chodzi, a wieczorem kładzie się do łóżka, które jej też służy za toaletę. Na domiar złego podciera się ręką, a palce wyciera o ścianę. Żadne pertraktacje w sprawie zmiany nawyków nie przynoszą skutku. Były przygotowane tylko na żywienie, a tu także „przewijanie”. Dobra córka, co ma robić, przyjmuje Panią z powrotem. Nie ma innego wyjścia. Córka tuż przed wojną wyszła za mąż za Ślązaka. Ślązak, uznany za Niemca, musiał wyjechać za Odrę. Kobieta została w Kłodzku z malutką córeczką. W ramach łączenia rodzin miała możliwość pojechać za mężem. Niestety, prawo nie przewidywało wyjazdu teściowej. Córka została z mamą do końca jej dni. Do Niemiec wyjechała w latach 80-tych. Trzydzieści lat później. W zasadzie całe swoje życie poświęciła matce. Ksiądz nigdy nie sprostował swego kazania. Piętna nie odwołał. Została osobą samotną. Z perspektywy lat trudno w to uwierzyć: Pani starsza miała pięćdziesiąt kilka lat. Dziś nie uchodziłaby pewnie jeszcze za osobę zupełnie starą. Anna Łanczont 34


Wyróżnienie Ostatnia klasa

A nasze oczy są suche od łez Choć „strzelać nam nie kazano” Do Nas strzelano Indoktrynowano Najpierw krzyże wieszano Potem zdejmowano Przeżyliśmy wszystko Niczego nam nie darowano Jak Janczary bez pamięci i wiary Dziś po latach jak nieznani żołnierze Zapomniani O Waszą wnukowie Pamięć się dopraszamy

A

nasze imiona to rocznik 1941. Patrzę na zdjęcie Naszej Klasy po 60 latach i prawie nikogo nie poznaję. Nawet siebie. Dlaczego? Męczy mnie ta amnezja przez całe życie. Co się stało ze mną i z moją Klasą? Piszę od dziecka. W głowie mam niepoukładane. Już w szkole mówiono o mnie: - To ta, co mówi wierszem. Milczy i obserwuje, coś układa, coś knuje. Stroni od ludzi, jest bardzo skryta. Wszystko wie, jak się nauczyciel o coś zapyta - mówi, jakby ktoś z góry jej podpowiadał. Kiedyś przyniosłam, podobno, koleżance z ławki piękne, czerwone jabłko, do dziś to pamięta. A ja nie. - My ci przywrócimy pamięć, a ty nam opowiesz o swoim tajemniczym życiu i co z ciebie wyrosło - powiedziała Anka na spotkaniu po 54 latach. - Byłaś z nas, dziewcząt, najwyższa. Popatrz na zdjęcie z siódmej klasy, poszukaj siebie! Nie znalazłam siebie. - Szukałam siebie przez całe życie. - I co? Odnalazłaś się? 35


Wyróżnienie - Tak, dzięki Wam, znowu jestem dzieckiem. - Zawsze byłaś bardzo dorosła, o nic nie prosiłaś. Miałam pisać o Dzieciach Wojny, o Naszej Klasie, a ciągle piszę o sobie, jak egocentryczka zamknięta w szklanej kuli. Całe dzieciństwo i młodość bałam się mówić, śpiewać, tańczyć, kochać, nazywać rzeczy po imieniu. A były to rzeczy straszne, bolesne, trudne nie tylko dla mnie. Nie chciałam nikogo zranić, choć mnie raniono. Nie chciałam nikomu sprawiać kłopotu, choć wszystko i wszyscy wokół mnie krzyczeli, grozili, szantażowali i krytykowali za byle co. Urodzona z przypadku w czasach niewoli, nie wiedziałam, co to wolność słowa i wyznania. Co to miłość, przyjaźń i braterstwo. Byłam jak trzcina na wietrze historii. Naginana, odkształcana i prostowana. Na wszystko przygotowana. Byłam dla siebie zagadką i odkryciem. Sądzę dziś, po całym życiu, że nie ja jedna ocalałam, po to tylko, by wygodnie i przyjemnie żyć, ale żeby być sobą. Bez lęku, że mnie znowu pogryzie do krwi niemiecki wilczur, a esesman wrzuci do ciemnej piwnicy, czy w pokrzywy. Spędzeni Polacy, matki z dziećmi na rękach… Będę oglądać wieszanie polskich bandytów na szubienicach przed ratuszem w moim miasteczku. Do dziś na dźwięk języka niemieckiego chcę uciekać, powracają senne koszmary dzieciństwa. Opowieści dorosłych powracających po wojnie z obozów, gorsze od bajek Braci Grimm. Nikt nie przejmował się wtedy, co czują małe dzieci, jakie są granice ich wytrzymałości. Nie było psychologów, lekarzy, „Korczaków”, nikt nie pochylał się nad nami. Wszyscy dorośli leczyli swoje rany, chcieli żyć, zapominając o najważniejszym - o Nas. Dziś jest koniec września 2008 roku. Piękna pogoda, słońce oświetla ratusz. Godzina 16.00. Udaję „zucha", choć serce nie słucha, bo niby dlaczego? Szaleje w arytmii. Język serca to nie arytmetyka, to szaleństwo emocji. S. to miasteczko jak każde - dobre i złe do narodzin, miłości i nieporozumień. Z ratusza wychodzi młoda para - limuzyny, kwiaty, życzenia. Powtórka z życia. Radość spełnienia marzeń o długim i szczęśliwym życiu. Oczekiwanie na pierwsze dziecko, wnuka i prawnuka. Nareszcie normalne życie, realne, niewydumane, spełnione. Zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Żadna tymczasowość. Konkrety. Dom, praca, dzieci, ogród, samochód. Świat otwarty, kariera, sukces, pieniądze idą za wiedzą. Komputery, 36


Wyróżnienie Internet, gadżety. Medialność. Pęd. Dreszczyk emocji, adrenalina, doping, imane. Nowy język, inna mentalność. Obsługa komputera, komórki, bankowość i zarządzanie. Życie prywatne, a nie społeczne. Po co wspominać co było, a nie jest? Jest to, co nie było. Unia Europejska. Demokracja. Sukces się tylko liczy. Przegrani nigdy nie mieli racji. Niech więc milczą. Nic nowego... Czas - złodziej pamięci, obmył bruki miast i miasteczek z krwi i stukotu butów Übermenschen. Mało kto pamięta lub chce pamiętać komendę: Achtung! Schweine reine Polaken. Niemieckie wilczury szczute na dzieci. Zbrodnie katyńskie. Obozy koncentracyjne, jenieckie. 17 września 1939 r. Surrealizm walki o przetrwanie Lwowiaków, Wilniuków, zsyłki na Sybir. Repatriacje. Jak przyjęliśmy naszych zranionych na ciele i duszy rodaków zza Buga? A teraz będzie długa cisza i wiersz z Mojej Klasy. Na południu gdzie cytryny dojrzewają Na północy gdzie mróz wieczny gości On nas kocha Wszystkie robotnicze i chłopskie dzieci A imię jego brzmi? Piszę, bo muszę. Żyję, kiedy piszę. Uciekam przed rzeczywistością modną na Zachodzie. Przed Zachodem i Wschodem. Piszę na piasku, na wodzie. W myślach skłóconych. We śnie, w tańcu. W drodze donikąd. Idąc, siedząc, stojąc w kolejkach u lekarzy, urzędach bezdusznych i niekompetentnych. Zapisuję moje szaleństwo na serwetkach, rachunkach, kopertach i często wyrzucam do zsypu. Śnieg to symbol mojego dzieciństwa. Zasypuję bielą czarne myśli, pamięć o tych, co odeszli w niepamięć. Tunele śniegu, ściany zimna, przez które trzeba było przejść, by dalej żyć. Nie mam nic poza kartką papieru i drogą, którą przeszła moja ostatnia klasa. Przeszłość zamknęła się nade mną jak sznur żurawi, lecący w ciepłe kraje. Pamiętam pierwsze kwiaty wiosny, zawilce, znaki narodzin, ogromnego ptaka. Może to był cietrzew albo głuszec. Nie wiem. Nizina, kościół na wzgórzu. Dzwony. Pierwsza Komunia po wojnie. Bieg ku słońcu, szczęście, co trwało chwilę. Czas, zegar życia tyka. Dymy znad cygańskich 37


Wyróżnienie ognisk. Języki ognia liżące uległą trawę, trzcinę. Nurt rzeki Rusałki i moją matkę naśladującą głosy ptaków, opowiadającą nam swoje bajki o biednych, starych i głupich. Chłopak w białej koszuli i krawacie pojawił się jak rycerz i zniknął jak złodziej. Te same kamienie sprzed lat, wyżłobione przez czas jak nasze twarze, stoją w tym samym miejscu i czekają. Jak my. Co one nam mówią? Co czują? Czy mają nerw pamięci, utraconego czasu i sensu? Topole dzieciństwa. Wiatr wyszeptał wszystkie imiona Mojej Klasy. Odkłamał niepotrzebne całopalenie i poczucie winy za wszystko i wszystkich. Stępiły się moje zmysły. Czas i wiatr historii zasypały śniegiem niepamięci wszystko, co nie było warte pamięci. Wybaczcie wiatrowi... Barbara Maćkowiak

38



Uroczyste zakończenie Konkursu Literackiego "Twórczość Jesieni Życia" 27 października 2008 r.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.