Cafe Sztok

Page 1

3


PARĘ SŁÓW

Pismo Cafe Sztok Redaktor prowadzący: Krzysztof Mączkowski Redaktor graficzny: Joanna Wolińska Serwis foto: Marika Kuncewicz, Agata Jankiewicz, Krzysztof Mączkowski Teksty i zdjęcia prosimy wysyłać na adres: cafe.sztok@wp.pl Telefon kontaktowy: 601.76.70.30 Cafe Sztok „Cafe Sztok” to tytuł piosenki Strachów Na Lachy z płyty „Dodekafonia”, na używanie którego, jako tytułu pisma, wyraził zgodę jej autor – Krzysztof Grabaż Grabowski.

Zapraszamy Państwa do zaprzyjaźnienia się z wydawnictwem niezwykłym. Niezwykłym z kilku powodów. Inspiracją dla jego powołania jest działalność artystyczna formacji Strachy Na Lachy i twórczość jej lidera – Krzysztofa Grabaża Grabowskiego. Chcemy, by nasze pismo było miejscem spotkań ich przyjaciół, choć nie będzie to jedynie fanzin. Działalność Grabaża, Strachów Na Lachy, a wcześniej Pidżamy Porno, stały się impulsem dla wielu z nas. Dla jednych był to pierwszy kontakt z polską muzyką rockową, dla innych momentem zwrotnym w ich muzycznych zainteresowaniach. Dla jednych filozofia zawarta w ich piosenkach stała się filozofią ich życia, dla innych stała się impulsem do przeformułowania wyznawanych wartości. Grabaż jako znany aktywista na forum Facebooka, ale też jako prowadzący autorską audycję w Radiu Roxy – „Grabaż Wieczorową Porą” – wielokrotnie zaprasza nas do wędrówki po polskiej kulturze i świecie muzyki. Chcemy te wyprawy kontynuować, a niekiedy poszerzać horyzonty kulturowe słuchaczy tych audycji i czytelników naszego pisma. Mimo możliwości, jakie daje nam obecnie Internet, chcemy, by nasze wydawnictwo było swoistego rodzaju kroniką Grabażowej – Strachowej, Pidżamowej – aktywności. Mamy nadzieję, że taka formuła zyska Państwa przychylność. Nie wpisujemy się natomiast w niezrozumiałą dla nas debatę o tym co jest lepsze i „bardziej prawdziwe”: Strachy Na Lachy, czy Pidżama Porno. Nic ta dyskusja nie daje. Przyjmujemy w tym względzie decyzje Autora. Nie mamy Grabażowi ciągle i wciąż za złe, że nie mieszka już w Punk Rock City, bo rozumiemy, że mieszka w całkiem innym miejscu Polski. Chcemy być pozytywną odpowiedzią na jego zawołanie: „Wokół jasnego celu – żądałem braterstwa duszy”. Chcemy, by „Cafe Sztok”, bo tak nazywa się nasze pismo, stało się forum pozytywnego myślenia o kulturze i opisywania tego, co w niej najlepsze – różnorodności. „Cafe Sztok” to miejsce, gdzie będziemy poznawać ludzi Strachów – członków formacji i tych, którzy nie są widziani na co dzień, a bez których nie byłoby Strachowego grania – czyli wsparcia technicznego. Chcemy poznawać ludzi, z którymi wszyscy oni się zetknęli i miejsca, które ich zapamiętały. Ogrom wiedzy dał nam „Gościu”, ale ciągle mamy wrażenie, że przed nami nowe karty do zapisania. „Cafe Sztok” nie ma w tej chwili stałego grafika wydawniczego – choć chcemy, by wychodziły 4 numery w roku. W związku z tym, że nasze wydawnictwo jest przedsięwzięciem non-profit, nie będzie (przynajmniej na początku) wychodziło drukiem, a tylko pojawiało się wyłącznie w Internecie w formie pliku PDF., który każdy będzie mógł ściągnąć na swój komputer i wydrukować. Nasza zakładka na Facebooku będzie miejscem prezentowania aktualnych informacji, których z racji kwartalnego trybu wydawniczego, nie ma sensu publikować w piśmie. Zapraszamy do wspólnej kulturalnej wędrówki!


Słuchanie muzyki

to SZUKANIE muzyki

z Krzysztofem

Grabażem Grabowskim, założycielem Pidżamy Porno, liderem formacji Strachy Na Lachy rozmawia Krzysztof Mączkowski

Krzysztof Mączkowski: Na początku dziękuję za możliwość używania tytułu Twojej piosenki „Cafe Sztok” przez nasze pismo … Krzysztof Grabaż Grabowski: Proszę… Dziękuję za rozmowę… A, już kończymy? Cześć, na razie, fajnie było, pozdrawiam wszystkich czytelników „Cafe Sztok” (śmiech). Jaka była Twoja reakcja na wieść, że takie pismo powstaje? Ręce, panie, załamałem (śmiech)… Książka ”Gościu” to głośny i mocny akcent w Twoim życiu. Gdyby ta książka miała powstać dzisiaj, to czy coś byś w niej zmienił? Powiem ci Krzysztofie drogi tak: całe moje życie polega na otwieraniu drzwi, przechodzeniu do drzwi następnych, zamykaniu i nie wracaniu do tego, co działo się w historii. Bardzo nie lubię się wracać. Tak miałem z przedszkolem, tak miałem z podstawówką, z ogólniakiem, ze studiami, z jednym zespołem, drugim, trzecim… Wypełniały się dni i uznawałem, że trzeba zacząć nową historię. Ta, w której uczestniczyłem przestawała mnie kręcić. Podobnie jest z książką. Nie pamiętam jej, musiałbym ją przeczytać jeszcze raz. Czyli nie lubisz od czasu do czasu zatrzymać się i spojrzeć za siebie, podsumować co było fajne, a co nie? Nie no, z grubsza pamięta się, co było fajne, A jeszcze bardziej pamięta się to, co mniej fajnym było. Tak jak nie słucham swoich płyt, tak nie czytam swojej książki. Tyle się nad tym napracowałem, tyle nad tym nasiedziałem, że dojechałem do takiego punktu pełnej absorpcji, poza którym nie ma nic, jest ściana. Nie kopię się ze ścianą. Jednym z bajerów „Gościa” jest jego zakończenie. Czy można się spodziewać ciągu dalszego za jakiś czas? Ale to za jakiś, jakiś czas… Taki wiesz… jaaaakiś czas. Może tak… W życiu wydałem jeden tomik z tekstami, lub jak kto woli – z wierszami, i cały czas wydaję ten sam (śmiech). W międzyczasie napiszę jakieś nowe teksty i on grubieje. Ten ostatni kończy się bodaj na „Pile Tango”. W międzyczasie napisałem „Dodekafonię” i płytę, którą obecnie nagrywamy. Więc prawdopodobnie trzeba będzie wydać teksty w wersji jeszcze bardziej rozszerzonej. Pomocą zawsze służy Paweł Dunin-Wąsowicz, o Twojej twórczości wypowiadający się zawsze z dużą atencją. Dunin ma teraz inne obiekty westchnień, więc ja się czuję trochę zazdrosny (śmiech). Paweł ma u mnie szczególną pozycję i cokolwiek by – nawet złego – o mnie powiedział

wyciągam z tego wnioski. Wiadomo, że człowiek nigdy nie jest zadowolony z tego, gdy ktoś mu dupę rąbie albo poddaje w wątpliwość to, co zdarza mu się tworzyć, natomiast Dunin funkcjonuje u mnie na szczególnych zasadach. Po prostu strasznie dużo mam mu do zawdzięczenia. To człowiek, który był dla mnie najpotężniejszym impulsem do wyciągnięcia mnie z nudnego, dorosłego życia, w którym się babrałem i zanurzałem coraz głębiej. Dał mi potężnego kopa do tego, by znów spróbować być dzieciakiem i mieć marzenia jak dzieciak. To było niezwykle fajne. Wielokrotnie mówiłeś o tym, że sprawdziły się Twe marzenia, by być muzykiem. A jak wygląda przeciętny dzień muzyka? Muzyk wstaje i co? Je śniadanie, siada do Facebooka? Myśli o muzyce, o tekstach? Oprócz tego, że muzykuję, jestem też managerem, więc najwięcej roboty zajmuje mi ogarnięcie logistyki tego wszystkiego: załatwianie koncertów, ustalanie listy miast, w których trzeba będzie grać, negocjowanie warunków, załatwianie jakichś aprowizacji na miejscu. Zgranie tego wszystkiego z roku na rok zajmuje mi coraz mniej czasu,

3


natomiast jest to niezwykle pracochłonne. Każdy koncert trzeba indywidualnie przypilnować. Kontakty z wytwórnią… Tak więc, jak mnie nie ma w domu 4-5 dni, to przez 2 dni się odkopuję. Zawsze jest coś do zrobienia. Jak wygląda dzień koncertowy? Macie jakieś specjalne zwyczaje? Na przykład na godzinę przed występem wyciszacie się? Zakładamy kaptury i mantrujemy (śmiech). Dzień koncertowy jest najnudniejszym dniem świata. I jeden nie różni się od drugiego praktycznie niczym, z wyjątkiem liczby kilometrów, które trzeba przejechać z jednego miejsca w drugie. Wygląda to tak mniej więcej, że kierowca w godzinach wczesnorannych wyciąga z parkingu busa zapakowanego sprzętem i zaczyna zbierać osoby, które mieszkają w Pile, czyli najczęściej Kozaka i Lo, czasami Arka – jeżeli śpi w Pile dzień przed koncertem. Jadą do Chodzieży i czekają aż Maniek wyjdzie ze swoimi czemadanami i zasiądzie do busa. Później przyjeżdżają do mnie, gdzie jest punkt zbiórki. Do mnie przyjeżdżają ci z Poznania, czyli nagłośnieniowiec, monitorowiec, oświetleniowiec i czasami dojeżdża Rzuff, który przyjeżdża z Wrocławia. Jeśli długo się nie widzimy to przez pierwszą część wędrówki opowiadamy sobie plotki, rąbiemy sobie dupy nawzajem. To zazwyczaj trwa sześć-siedem godzin i dojeżdżamy na miejsce, w którym mamy grać. Bus odwozi muzyków do hotelu, bierze ekipę techniczną i jedzie do klubu, gdzie jest wyładunek, następnie montaż sprzętu na scenie, opukanie wszystkich garów, przedmuchiwanie mikrofonów. To zazwyczaj zajmuje półtora do dwóch godzin. Później przyjeżdżają instrumentaliści i podłączają się, robią tzw. sound-check. Jak mam ochotę, to przyjeżdżam na próbę i robimy ją w całości (śmiech). Tej wiosny próby mieliśmy bardzo często, bo graliśmy nowe kawałki i warto było wykorzystać każdą okazję, by je przećwiczyć. Później zazwyczaj wchodzi support, montuje się, a my czekamy, otwieramy barek (śmiech). Support przechodzi w klubie tę samą drogę, którą i my przechodziliśmy, potem oni schodzą, czekamy aż ludzie najdą, o określonej godzinie wychodzi grać support, gra, potem support się demontuje, my wchodzimy i robimy szybki line-check, wchodzimy, gramy koncert, schodzimy z koncertu i czekamy aż cały sprzęt się zapakuje… Potem przychodzą techniczni, kiwają głowami, co oznacza, że możemy już jechać. I wtedy podejmujemy decyzję, czy jeszcze trochę siedzimy, czy już jedziemy. Decyzja najczęściej zależy od tego ile kilometrów mamy do przejechania i czy impreza jest fajna. Jak mamy daleko do przejechania, to nawet jak impreza jest fajna, mówimy „sorry Winnetou”, zbieramy łachmany i wsiadamy do busa. Jest 2. – 3. w nocy i idziemy spać. Ja biorę proszki, żebym w ogóle mógł zasnąć. Następnego dnia z trudem się budzę, schodzę na śniadanie. Jest zbiórka, wsiadamy do busa, jedziemy 6-7 godzin, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej… Jeden z recenzentów napisał niedawno, że jesteście

4

jedną z niewielu formacji, która gra próby przed każdym koncertem… Nie znam zespołu, który by nie robił prób przed koncertem! Różnica jest tylko taka, czy robią ją techniczni, czy robią ją muzycy, czy robi ją cały skład, czy po prostu jest tylko line-check i robisz krótką próbę przed występem. Bez próby nie da się zagrać, trzeba wszystko przedmuchać, podłączyć i sprawdzić, czy to gra! Przecież bardzo często jest tak, że jak już jesteś podłączony to są jakieś wałki, że jakiś kabel nie styka, że jakiś jest podłączony gdzieś indziej. I trwa rozwikływanie zagadek nierozwiązywalnych. Lepiej to sprawdzić zawczasu, choć jak są plenery to nie starcza czasu na próby, bo byś musiał w ogóle nie spać… Pakujesz się w nocy, jedziesz 300 – 400 km na 11. lub 12., by być na próbie. Więc czasami takie próby się zlewa i przyjeżdża przed samym koncertem i robi się tylko tzw. wpinkę. Mówiłeś w jednym z wywiadów, że atmosferę na koncercie oceniasz po sile odśpiewanej przez publiczność piosenki „Piła Tango”. Czy to jedyny wskaźnik oceny dobrego koncertu? To jeden z wielu. Jak ekipa jest wyjątkowo cienka to śpiewam od początku do końca; jak jest w miarę średnia to śpiewa cały wstęp „Oto historia z Kantem…”, całą pierwszą zwrotkę i refren. Tak jest optymalnie. Są tacy śmiałkowie, którzy dwie zwrotki pociągną, a w Pile zdarza się, że i ze trzy… Każde miasto ma swoją specyfikę, a poza nią o klimacie decydują ludzie, którzy na koncert się wybierają. Na przykład podejmując decyzję o tym, że DVD zrobimy w Łodzi (w grudniu 2011r. – przypomnienie KM), to oprócz tego, że jest tam fajne studio produkcyjne, w którym możliwe jest zastosowanie różnych bajerów przy rejestracji tego rodzaju koncertów, wiedzieliśmy, że zawsze gdy graliśmy w „Dekompresji” była fajna reakcja ludzi. No i pech chciał, że jak już nagrywaliśmy to DVD to było czerstwo i beznadziejnie… Mówisz o koncercie w Łodzi??? Byłem na tym koncercie i… … No byłeś, ale grając koncerty wiem, kiedy jest fajnie, a kiedy nie – słuchając choćby ścieżek zapisanych przez publiczność. I jak słyszysz, że masz do czynienia z jakąś niewydarzoną kolonią, która śpiewa piąte przez dziesiąte, to już wiesz, że koncert jest położony… Jeżeli koncert z takim udziałem publiczności jest nagrany, to po prostu ręce załamać… Mówiłeś dla jednej z telewizji we Wrocławiu, że to miasto w kategorii dużych miast jest miejscem, w którym koncerty wychodzą najgorzej … Frekwencyjnie najgorzej… No, ale masz tam przecież wierne i liczne grono słuchaczy… W porównaniu z innymi miastami, a mam tu na myśli Kraków, Gdańsk, Wrocław, Poznań, Warszawę, Katowice i Łódź, to we Wrocławiu pod względem frekwencji jest najcieniej. Jest to miasto, w którym nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, ile ludzi przyjdzie na koncert. Bo jeśli na przykład w Poznaniu przychodzi 1000 osób, w Warszawie 1300, a w Krakowie i Łodzi 1200, 1000 w Gdańsku, to we Wrocławiu jest to 500 z małym ogonkiem. No co tu dużo mówić, wyniki dają pogląd jak to wygląda. Na-


tomiast nie zawsze frekwencja przekłada się na to, czy koncert jest fajny, czy nie, bo nawet 300, 350 osób jest w stanie zrobić taki raban i tak fajnie się bawi, że ten frekwencyjny wymiar nie jest najważniejszy. Nie mówię, że nie jest ważny, ale nie jest najważniejszy. No, ale skończyły się czasy, kiedy graliście dla 48 osób – bo to chyba najmniej liczny, wymieniany przez Ciebie, koncert… Oby (śmiech)! A czasy, kiedy z obawami wypowiadałeś się o koncertach w Poznaniu minęły? Jakie obawy? Przypomnij mi kontekst. Chodzi o Twoje obawy, że jak gracie u siebie jest niby większa trema. Jak chodzę regularnie na Wasze koncerty od trzech lat, to odczuwam, że tych obaw już w ogóle nie macie. Mówię o odczuciach z perspektywy publiczności, która jest Wami zachwycona i oklaskuje każdy Wasz koncert. Ja bardzo lubię grać w Poznaniu. Natomiast koncert w Poznaniu różni się od każdego innego, który gramy w innym mieście, choćby tym, że przed koncertem jestem w chacie, że po koncercie wracam do chaty… No to jednak duża wyrwa w tym rytuale koncertowym. Powiem ci szczerze, że to strasznie mnie rozpierdala. Czasami się zastanawiam, czy po koncercie nie jechać do hotelu, skimać się i dopiero następnego dnia wrócić do chaty. No tak jest, takie przyzwyczajenia, taka rutyna, taki mechanizm… Co prawda, moja żona fantastycznie się zachowuje, stara się nie wchodzić mi w tym dniu w drogę, stara się nie zawracać mi głowy pierdołami różnymi, którymi zwykła mi głowę zawracać codziennie. Wiesz, daje się z tym jakoś ujechać, ale po ilu latach… Po ilu latach…? (śmiech). „Zakazane piosenki” to muzyczny zestaw formacji, które swego czasu Cię fascynowały. Gdybyś dzisiaj stanął przed perspektywą nagrania czegoś na rodzaj „Zakazane piosenki 2”, to jakie piosenki jakich grup miałyby szansę być nagrane teraz? Powiem szczerze i jak na spowiedzi: po nagraniu i wydaniu pod rząd dwóch płyt z coverami, wyleczyłem się z tych pomysłów na ... hohohohooo! To już prędzej książkę napiszę, ciąg dalszy „Gościa”, niż wydam płytę z coverami. Wtedy los tak chciał, tak się złożyło i to nagraliśmy. Ale nasyciłem się tym ponad miarę. Pozwolisz jednak, że jeszcze o płytę z coverami zapytam – „Autor” to teksty Kaczmarskiego. Kto miałby szansę być kolejną inspiracją do nagrania podobnej płyty? Nie ma kogoś takiego. Nie chcę już nagrywać płyty z czyimiś piosenkami. Już to zrobiłem. Na razie nie. Strachy Na Lachy są cały czas na fali wznoszącej. Świadczy o tym sukces „Dodekafonii”, bestofowa „Dekada”, dobre przyjęcie „Gościa”, gęsta trasa koncertowa, zapowiedź nowej płyty (planowana edycja w lutym 2013r. – KM), przygotowywane DVD… Właściwie każda taka informacja elektryzuje szeroką grupę fanów, ale i ludzi zajmujących się muzyką. To są informacje dla naszych fanów. Mamy ich sporo, więc siłą rzeczy jest to odbiór sympatyczny. Jest to odzew słyszalny. Natomiast, czy interesuje to branżę? Nie sądzę. Praktycznie wszystko co mamy zawdzięczamy ludziom,

którzy kochają naszą muzykę. Dzięki nim staramy się godnie żyć i najlepiej robić to, co lubimy. Natomiast nie rozpatrywałbym nas w kategoriach celebryckich. Absolutnie nie, broń Boże! Starałbym się od tego uciekać, jak najdalej bym mógł i jak najszybciej bym mógł. Nawet poszedłbym na trening, by do tego się przygotować (śmiech). Strachy Na Lachy są zespołem, który tworzą dojrzali mężczyźni, którzy z niejednego pieca chleb jedli i do niejednego pieca chleb wkładali. Nie jesteśmy już na tyle ekscytującym artystycznie zjawiskiem, które by fascynowało media, by kręcili o nas jakieś filmy w telewizji i pisali o nas na pierwszych stronach gazet (śmiech). Ale jednak piszą… Polskie pisanie o muzyce jest słabe. Nie istnieje coś takiego jak np. w Anglii, gdzie jest „New Musical Express”, który ukazuje się co dwa tygodnie w papierze, A codziennie w wersji elektronicznej. Te wszystkie portale internetowe w Polsce, które zajmują się muzyką, to o kant dupy rozbić. To jest jakieś absolutne odpierdalanie chały i pańszczyzny! Nie ma u nas czegoś takiego, jak tradycja codziennego funkcjonowania z muzyką, czytania, czy ktoś tam nie do końca dobrze się wysrał, czy zafałszował w trakcie nagrywania, że realizator wyrzucił go ze studia. To wszystko przejęli celebryci, dla których organizowane są imprezki. To bardzo policzalna grupa osób, które elektryzują tłumy i czytelników takich rewelacji, jak Pudelek, czy jakiś inny Kundelek… Moja żona od czasu do czasu to czyta, więc się podśmiechuję z niej (śmiech). Nie chodzi mi o obecność / nieobecność Strachów w takich miejscach, jak Pudelek, ale o to, że każde wydarzenie z Waszym udziałem jest mocno nagłaśniane. Przez pewien moment, gdy wysmyczyłem newsa, że rozpoczęła się sesja do nowej płyty, byłem ciekaw, czy więcej like’ów zdobędzie na Facebooku mój wpis o tym, że chodziłem sobie po mieście i szukałem fajnych obiektów z okazji Dnia Bez Stanika, czy konkretna informacja o tym, co robimy. Przez długi czas to się wahało… A co wygrało? … No ostatecznie wygrała informacja o płycie. No dobrze, ja jednak cały czas twierdzę, że jesteście niezwykle popularni. Wszak wygraliście głosowanie Poznaniaków, którzy chcieli byście zagrali na Pyrlandii. A wygraliście bezapelacyjnie! No, ale i wtedy trzeba było w pewnym momencie zaapelować o pomoc. Fani zespołu Dżem przejęli inicjatywę, a podejrzewam, że… Na krótko… … Na krótko, ale zostałem zaalarmowany, więc poprosiłem o pomoc facebookowiczów, no i udało się (śmiech). Przegrać z Dżemem to żadna ujma, wygrać – honor prawdziwy. Tym bardziej ludziom dziękuję! Swego czasu głośnym wydarzeniem była organizacja Twojego i Mikołaja Lizuta pomysłu – Punk Rock Later. Czy dzisiaj widziałbyś szanse na organizację podobnego – nawet jednodniowego – wydarzenia? Takie imprezy dzieją się codziennie, wystarczy mieć tylko dobry pomysł. Akurat w czasie, kiedy Mikołaj wydawał tę książkę siedzieliśmy, rozmawialiśmy i podczas tzw. burzy mózgów

5


zrodziła się koncepcja tego koncertu. Wtedy to zagrało. Koncerty można wymyślać pod różnymi hasłami, różne scenariusze można napisać, by ludzi przyciągnąć na fajny koncert. Punk Rock Later wspominam bardzo miło. Bardzo. Książka Mikołaja była pierwszą, która dotyczyła tego, co działo się w polskiej muzyce lat 80.; była pierwszą książką, która przebiła się przez ściany offowe, wyszła na powierzchnię i ujrzała światło dzienne. I dla ludzi było to coś nowego, świeżego, choć zespoły z festiwalu grały wcześniej w różnych konfiguracjach na różnych imprezach. To był taki chwilowy geszeft. Dzisiaj już bym nie wziął w czymś takim udziału. A „Męskie Granie”? W tym roku miałem zapytanie z tamtej strony, ale, sorry, zawsze w tym czasie jeżdżę na wakacje. Poza tym trudno byłoby to pożenić w czasie, gdy pracujemy nad płytą. Czyli to nie kwestia Twego przekonania o tym, że nie chcesz tam wystąpić, tylko problem niezgrania terminów? No w tym roku nie zapasowały terminy, ale to chyba dosyć fajna historia. Ale, wiesz, ja najlepiej, najfajniej, najbardziej komfortowo czuję się na scenie, gdy gram z własnym zespołem. Tych wszystkich współudziałów, czy to ze mną, czy to różnymi gośćmi, którzy nas wspomagali było tyle, że – podobnie jak z coverami – trochę mi się przejadło. Nie odmawiam tylko Zygmuntowi Staszczykowi, bo on tyle razy mi nie odmawiał, że głupio by było zostawiać go na lodzie za każdym razem, kiedy o to poprosi. Więc Muniek ma u mnie szczególne prawa, jeśli chodzi o tzw. współudziały. A’propos Muńka. Swego czasu zaszokowałeś poglądem, że Muniek nie jest muzykiem… No nie jest. To jaka jest Twoja wykładnia definicji muzyka? Ja też nie jestem muzykiem. Zarówno Muniek, jak i ja drzemy papę, natomiast pracujemy przy tego rodzaju muzyce, która nie wymaga czystego śpiewania w niebywałej skali. Swoje mocne strony mamy rozmieszczone gdzie indziej, nie na skali głosu. Muniek jest na scenie 30 lat, nagrał ileś tam płyt – nie pamiętam ile, bo zatrzymałem się w momencie, gdy zabrakło palców u rąk – ale przez całe życie sepleni. U mnie też, gdy wymieniłem zęby, są wyrazy, których nie jestem w stanie wyśpiewać, ba, nawet wypowiedzieć… (śmiech). Są takie? No oczywiście! Chciałoby się zapytać: jakie? (śmiech). No, za dużo chciałbyś wiedzieć (śmiech). Wielokrotnie śpiewałeś z Muńkiem, występowałeś z Tomaszem Budzyńskim, Kazikiem. Chciałbym zapytać, kto obecnie jest dla Ciebie bliski mentalnie pod względem muzycznym? (chwila milczenia) Nie wiem. Myślę, że młodsi wykonawcy… Na przykład? Zakochałem się w Balladach i Romansach, bardzo lubię Płyny, Pustki. Bardzo fajną płytę nagrali zupełnie nieznani artyści o nazwie Bluszcz. Afrokolektyw nagrał fajną płytę... Mówię o tych płytach, które ostatnio wpadły mi w ucho. To jest muzyka, której słucham z prawdziwą przyjemnością, bardziej niż na przykład nowych produkcji Kazika.

6

Młodą twórczość prezentujesz w… Umówmy się, że oni nie są młodzi. Młodzi to oni byli 10, no, 12 lat temu. Ale na pewno są młodsi ode mnie (śmiech). No to ujmijmy to w ten sposób, że w swojej audycji Grabaż Wieczorową Porą prezentujesz tak zwaną młodą twórczość. Jak ta audycja jest przez Ciebie układana? Według jakiegoś klucza, czy przemawiają przez Ciebie tylko emocje? Puszczasz tylko to, co Ci się podoba, czy szerzej – masz ambicję pokazywania tego, co w muzyce obecnie się dzieje? Emocje to podstawowa wykładnia, język, dzięki któremu kontaktuję się z muzyką, potrafię ją zrozumieć i staram się to przekładać tak, by zrozumieli to inni, z którymi tą muzyką się dzielę. Jeszcze raz powtórzę, że nie jestem muzykiem i to wszystko, co potrafię zrobić w dużej mierze opiera się na emocjach. Pidżama Porno opierała się na emocjach. W Strachach Na Lachy wątek emocjonalny jest mocno rozwinięty. Wydaje mi się, że emocje to miejsce, w którym muzyka i ja czujemy się dobrze. Lekka zmiana wątku… Absolutną rewelacją na Waszych płytach są dopowiedzenia członków zespołu na zakończenie piosenek. Macie tego więcej? Idealnie by się one nadawały na specjalny dodatek na płytę. Nie, to urodziło się tylko przy płycie „Piła Tango”, kiedy wpadliśmy na pomysł, by płyta była takim jednym ciągiem. To jest fajne, bo od razu wiesz, które nagranie jest piratowane, a które nie (śmiech). Było sporo singli z tej płyty, które zaczynają się od początku i kończą, jak Pan Bóg przykazał. Natomiast, jak ktoś kroi kawałki z płyty, to od razu to słyszysz. Przyznaj się, słuchasz popu? Ja? Oczywiście! Masz jakieś ulubione grupy, kawałki? Całe mnóstwo (śmiech)! Zacznę i skończę na Beatlesach, najsłynniejszej grupie pop na świecie. Ludzie w Polsce bardzo często pop rozumieją poprzez wykonawców, których widzą w telewizji. To jest chuj, nie pop. To jest jakiś pop najgorszego sortu, najgorszego rozdania, zupełnie pozbawiony emocji i uczuć. Dla mnie pop to Lou Reed, to David Bowie, jest to Nirvana. Wszystkie te rzeczy, które są lekkie, łatwe i przyjemne, ładnie wchodzą w ucho, ale też zawierają w sobie duszę. Ale jest też pop, którego ewidentnie nie cierpisz. Myślę, tu o Kanadyjczyku Bryanie Adamsie. Bryan Adams jest klasycznym przykładem rocka z nosa. Lech Janerka kiedyś powiedział o czymś takim, że ktoś nasrał w wentylator i podłączył to do prądu. To jest granie, które kompletnie nic nie wnosi. Taki rock z nosa pasuje praktycznie do formatu każdego radia. I w stacji rockowej Bryan Adams się zmieści, i w adult contemporary, i w jakichś tam dyskotekowych klimatach. To jest po prostu takie gówno, które wszędzie wlizie (śmiech). Podobnym artystą jest niejaki Bon Jovi. Traktuję ich na równi. Ta muzyka jest dla mnie zupełnie obca, jakiś szczyt obciachu rockowego. Nowa Budka Suflera, cały Bajm – to rzeczy, które urągają mojemu smakowi artystycznemu. No właśnie, masz ambicje wychowywać muzycznie? Audycja Grabaż Wieczorową Porą jest swoistego rodzaju przewodnikiem po świecie muzyki.


Nooo, powieeedzmy, trooochę… Wiesz, jak nie gram to słucham, jak nie słucham to gram. A jak nie słucham i nie gram, to śpiewam (śmiech). I to wszystko u mnie kręci się wokół muzyki. Do radia wróciłem m.in. z tego względu, że nazbierało mi się tyle nagrań, że czymś naturalnym była potrzeba podzielenia się tym z kimś. A radio jest najlepszym do tego pasem transmisyjnym. Wiemy już, że o kształcie GWP decydują emocje. Ale jak odnajdujesz piosenki? Przeszukujesz płytoteki? Wystarczy być na bieżąco, śledzić zapowiedzi, czytać recenzje. Po jakimś czasie samo ci przychodzi. Ale każdą recenzję sprawdzam. Bardzo często z recenzentami się po prostu nie zgadzam: oni pieją z zachwytu, padają przed kimś na kolana, ja słucham i nic tam nie znajduję. Jak każdy człowiek, który funkcjonuje w muzyce, mam jakieś swoje ulubione patenty w muzyce… Słuchanie muzyki to jest szukanie muzyki. Różnych ciekawych zjawisk. Są takie zjawiska, które w ogóle do mnie nie trafiają, które muszą się odleżeć i dojrzeć we mnie. Są i takie, które trafiają od razu. Każdy, kto słucha muzyki tak ma. Ameryki żadnej nie odkrywam… Unikasz polityki, ale nie unikasz wypowiadania się w sprawach publicznych. Nie zgrzyta to Tobie? Polityka to syf. Syf i gówno. Śmierdzące to są rzeczy absolutnie, mi tak obce, że nie chcę mieć z tym nic do czynienia. Nie opieram swego życia na kłamstwie, ściemnianiu i manipulacji, a to są podstawowe rzeczy, którymi polityka się karmi i dzięki którym żyje. To odpowiedź na

pierwszą część pytania. A że się wypowiadam na tematy publiczne, które mi stykają, bądź nie stykają? No wiesz, żyjemy w wolnym kraju, płacę podatki, niemałe podatki, i w związku z tym uważam, że od czasu do czasu mogę coś pierdaknąć o historiach, które mi się nie podobają. Pytam o Twoje podejście do spraw publicznych, bo chciałem, może prowokacyjnie, zapytać o Twoje wspomnienia z czasów działania Fundacji 750-lecia Poznania, gdzie wielka kultura spotkała się z mniejszą polityką. To była mniejsza kultura, która spotykała się z bezwzględną polityką, tak bym to nazwał… To właśnie po czasach pracy w Fundacji powiedziałeś, że to jest ostatnia Twoja praca za państwowe pieniądze. Jestem całkowicie pewien, że to była moja ostatnia praca za państwowe pieniądze. Ale zrobiliście parę ciekawych rzeczy… No taaak… I największym frajerstwem tego miasta było to, że rozgoniło to na cztery wiatry. Przez te 3 lata – jakby na to nie patrzeć – zdobyło się parę kontaktów, nauczyło się paru sztuczek. To były umiejętności, za które płaci się olbrzymie pieniądze w normalnym świecie managerów kultury. A nam postanowiono podziękować. Znaczy się, ja tam siedziałem tylko ze względu na to, że nie chciałem zostawić kumpla na lodzie. Dla mnie ta przygoda skończyła się po roku. Przyszedłem tam po 10 latach pracy w mediach, więc pewne rzeczy nie stanowiły dla mnie jakiejkolwiek tajemnicy,

7


a ponadto pracowałem przy wydarzeniach kulturalnych, które produkowałem. Nie byłem pierwszym lepszym z brzegu Grzesiem, który musiał się w to wszystko wgryzać i uczyć się tego. Natomiast zderzenie z realiami, z artystami, którzy żyją dzięki dotacjom miejskim, z ich absolutną indolencją w obracaniu się wokół własnych spraw i załatwianiu środków, zniechęciło mnie do tego definitywnie i nieodwołalnie. Pozycja dziada proszalnego z wyciągniętą ręką jest słaba. Nie chciałbym skłamać, że nigdy nie grałem za miejskie pieniądze, bo grywam, natomiast nigdy nie funkcjonowałem jako artysta, który potrzebuje dotacji, żeby móc przeżyć. W związku z tym wiele rzeczy nie mieści mi się w głowie. Nauczyłem się natomiast, jak podchodzić pod sponsorów, jak pisać oferty dla sponsorów, jak ich przekonywać, żeby to miało sens i miało jakąś minimalną szansę powodzenia. Ale zderzenie tego wszystkiego w Poznaniu było traumatycznym przeżyciem. Jeśli chodzi o managerów kultury, to tak na dobrą sprawę Poznań ma Michała Merczyńskiego i długo, długo nikogo. Michał jest w stanie wygenerować wydarzenia, które są hitami w Polsce. Ale reszta tego środowiska była słaba. Myśmy czasami się prosili, by ludzie coś zrobili, ale oni do końca nie byli przekonani, więc wyglądało to jak wyglądało. Udało się parę ciekawych rzeczy zrobić, ale były to ciężkie czasy dla kultury. Teraz zaproszenie gwiazdy pokroju Petera Gabriela udaje się samorządowcom z Rybnika (śmiech), a wtedy to trzeba było się sporo nabiegać, nalatać, nazginać karku i kolan, żeby coś takiego w ogóle doszło do skutku. Zaczynałeś swoje życie w muzyce jako buntownik, ale w pewnym momencie ogłosiłeś, że nie mieszkasz już w punk-rock-city, tylko w całkiem innym miejscu Polski. Czy Grabaż jeszcze ewoluuje? Tak, tak, tak… Teraz postanowiłem nagrać płytę popową. No wiesz, po nagraniu takiego albumu jak „Dodekafonia”, która jest jedną z dwóch lub trzech najważniejszych płyt, które się zrobiło w życiu, największym błędem, który można by popełnić, to próba i pokusa nagrania drugiej takiej samej płyty. No więc, siłą rzeczy wiedziałem, że tego błędu nie popełnię. Teraz zrobiłem piosenki o dużo lżejszym ciężarze gatunkowym. Zobaczymy, jak to odbiorą fani. Ale jakoś dziwnie jestem spokojny… No to teraz krótki cytat z Twojej książki „Gdybym miał sam siebie określić, czy wierzę w Boga, to bym się skłaniał ku stwierdzeniu, że tak. Natomiast to wszystko, co mnie od religii odrzuca, to kwestia hierarchii kościelnej i tych przerażających baranków bożych wypełniających świątynie, po opuszczeniu której zaprzeczają sami sobie. To jest rzecz, przez którą nie potrafię się przebić, ten pośrednik i co świadkowie są mi zupełnie niepotrzebni. Oddalają mnie skutecznie od Stwórcy”. Jak żyje się w kraju, w którym hierarchia kościelna ma realny wpływ na jakiekolwiek rządy? Jak żyje się w miejscu, w którym Kuria szantażuje władze miasta? Zdania swojego nie zmieniłem. Dalej mówię i uważam, że religia to największe zło, które spotkało ten świat. I to co obserwujemy dziś i to, o co pytasz teraz, jest niczym innym, jak jakimś odpryskiem samej instytucji religii. To medium do opętania ludzi, do zmanipulowania ich, do uczynienia ich powoli bezrozumnymi istotami, w takim rozumieniu, że przyjdzie kapłan, który wie lepiej, co dla ludzi jest lepsze. I stoimy te-

8

raz w takim momencie, w którym religia przeżywa olbrzymi kryzys. Religia jest czymś passé, jest rzeczą absolutnie regresywną. Coraz więcej młodych ludzi, którzy funkcjonują w tym świecie, czuje rozdźwięk między tym, co jest, powiedzmy sobie, boskie, a tym, co jest realne… To, że Kościół był konserwatywny, niezmienny i bardzo rzadko reagował na jakiekolwiek powiewy historii i zmiany, było dobre w czasie, kiedy żyliśmy bez telefonów komórkowych, Internetu, multimediów i tym podobnych rzeczy. Wtedy głos Kościoła wypowiadany ustami księdza w niedzielę się przebijał, a teraz to dla mnie jakiś archaizm bardziej przypominający jakieś zabawy plemienne, niż to, co rzeczywiście ludziom może pomóc. Wiara, jakakolwiek by ona nie była, musi korespondować z człowiekiem, z człowiekiem nowoczesnym. Dla ludzi, którzy żyją tu i teraz religia jest czymś… czymś, co grozi palcem. A wielu ludzi nie bierze tego na poważnie. Kościół, jako cały, nie potrafi się przystosować do czasów, w których przyszło mu żyć.


Jeżeli weźmiemy pod uwagę trzy na cztery bastiony katolicyzmu, krajów religijnie skierowanych ku Rzymowi w Europie, a mam na myśli Irlandię, Hiszpanię, Włochy i Polskę, to w każdym z nich, w mniejszych lub większym stopniu obserwujemy powszechne – jeśli nie masowe – odchodzenie od tego, co proponuje Kościół w XXI w. Kościół zawsze bazował na tak zwanej ludzkiej ciemnocie, jakkolwiek tego nie nazwać i lepszego słowa nie znaleźć, na ludziach którzy uważają, że pewne rzeczy opierają się na cudach-niewidach. Ja jestem racjonalistą, empirystą, aczkolwiek nie przekreślam istnienia kogoś takiego jak Pan Bóg, tak? Kościół został powołany do tego, by móc ludziom Boga, jego majestat i dobroć wytłumaczyć, natomiast to, co robią teraz hierarchowie kościelni, z samą wiarą sensu stricte, z Dziesięcioma Przykazaniami, ma niewiele wspólnego. I każdy człowiek, który ma odrobinę oleum w szarych komórkach, jest w stanie to zauważyć gołym okiem. Co ja ci będę więcej mówił? Kościół stoi przed wyzwaniami współczesności i musi temu wyzwaniu sprostać. A jeśli nie sprosta, to zginie… I wcale nie będę płakał (śmiech). Widzę wiele fajnych rzeczy w Kościele, widzę wielu cennych ludzi w Kościele, którzy przypominają mi niestety coraz bardziej Don Kichotów, próbujących się zmierzyć z tym, co Kościół, czyli tzw. lud boży, otacza. I jest kilku księży, którzy potrafią znaleźć się w tym, co jest istotą religii katolickiej, chrześcijańskiej i potrafią to jakiś sposób przystosować do codzienności. Natomiast są księża, praktycznie cała hierarchia, która tkwi w XIX w. I dla której nic się nie zmieniło. A my żyjemy jakieś 200 lat później. Moim zdaniem Twoja twórczość bardzo mocno oddziałuje na ludzi. Angażujesz się w liczne przedsięwzięcia charytatywne, do których zachęcasz innych. Każda Twoja opinia jest pilnie słuchana. Jesteś autorytetem i przewodnikiem po życiu, tak to ujmę. Podczas promocji „Gościa” gorąco zapewniałeś, że nie masz zamiaru być żadnym przewodnikiem, nie masz takich ambicji i po prostu nim nie jesteś… Zdania nie zmieniłem. Ale jednak inni za takiego Cię uważają. Nieee… Robię to, co uważam za słuszne i jeśli ktoś czerpie z tego jakąś inspirację i bierze coś dla siebie, to nie zgłaszam sprzeciwu. Natomiast nie roszczę sobie praw do bycia jakimś przewodnikiem stada, gościem, który wskazuje drogi i mówi, co jest dobre, a co złe… Jednak wygłaszanie pewnych opinii w pewnych sprawach trochę w takiej pozycji Cię stawia. Mam bardzo wielu fanów, którzy się ze mną nie zgadzają. A co powiesz na to, że wiele Twoich wpisów na Facebook wywołuje lawinę komentarzy? Facebook to historia przejściowa, która skończy się podobnie niesławnie, jak Forum internetowe (forum Pidżamy Porno i Strachów Na Lachy – KM). Różnica między Facebookiem a Forum jest taka, że mam teraz nad tym kontrolę, a tam kontroli nie miałem. Wszystko ma swoją fazę nieśmiałości, zauroczenia, fazę wzrostu i apogeum. Natomiast każde apogeum jest początkiem końca. Więc Facebook też będzie miał swój koniec. To też się ludziom znudzi. Trzeba będzie wymyślać coś innego (śmiech).

Przyjąłem zasadę, że „Cafe Sztok” nie będzie uczestniczyć w debacie, co jest lepsze – Pidżama Porno, czy Strachy Na Lachy. Ale jeżeli chcesz coś dodać w tej sprawie, proszę bardzo… Doskonale rozumiem ludzi, którzy twierdzą, że Pidżama Porno była lepsza od Strachów. Równie dobrze rozumiem tych, którzy wyżej stawiają Strachy niż Pidżamę. To tak samo, jak z dziećmi. I Pidżama, i Strachy to moje dzieci i staram się kochać je równo, aczkolwiek słabo mi to się udaje. Pidżama Porno to dzieciak już odchowany, wypuszczony, na którego już nie mam żadnego wpływu i nie chcę mieć żadnego wpływu. Co miał swoje do przeżycia, to przeżył; co miał do zrobienia – zrobił. I jest to historia dla mnie zamknięta. Podobnie, jak podstawówka, ogólniak, czy kurs na prawo jazdy… A Strachy są takim dzieckiem, którym cały czas się opiekuję. I ta opieka sprawia mi dużą przyjemność. Znowu. A co, był moment zawahania? Nie zawahania, to był moment totalnego zwątpienia! To był zespół, który stał na skraju rozpadu i był centymetry od tego, by podzielić losy Pidżamy! Natomiast ludzie, z którymi pracuję potrafili odczytać moje przerażenie i najzwyczajniej w świecie zaczęli nad sobą pracować. To przyniosło totalną zmianę i nową jakość w zespole. Umówmy się, że Pidżamę zabiła inercja, to że nikt nie chciał pracować, każdy to traktował jako miejsce pracy porównywalne do MPK, że przyjeżdżasz, siadasz do tramwaju, odpierdalasz szychtę, wracasz i zapominasz o tym. A bycie w zespole, który funkcjonuje w górnych okolicach show-businessu wymaga ciągłej pracy. By żyć trzeba cały czas się rozwijać, mieć nowe pomysły i mieć świadomość tego, że to co umiemy dzisiaj, za miesiąc będzie już niewystarczające. To przesądziło o tym, dlaczego Pidżama zdechła. Po prostu wyczerpały się pewne możliwości tej grupy, by tworzyć rzeczy, które będą istotne, ważne i będą miały szansę się przebić. I Strachy w pewnym momencie w takiej sytuacji się znalazły…. Ale to nie te same osoby, które grały w Pidżamie. Wystarczyło, że jeden lub dwóch ludzi zaczęło nad sobą pracować, by przyniosło to taki efekt, który pozwala mi wierzyć, że to ma sens. A jak pozwala mi wierzyć, że to ma sens, to od razu i ja inaczej w tym wszystkim funkcjonuję. Nie da się jednak ukryć, że w przypadku Pidżamy Porno Twoją irytację wzbudzały komentarze na Forum. To był zespół już nadmuchany zupełnie ponad te rozmiary, którymi dysponował. Wielu ludzi miało wyobrażenie przekraczające to, na co w pewnym momencie było nas stać i to z czego byliśmy znani wtedy, kiedy graliśmy. Doszły do tego pewne nasze wewnętrzne wtopy, które zaliczyliśmy przy tym występie w Łodzi (w październiku 2011 podczas Event Horizon Festival, z którego powstało DVD Pidżamy – KM), które były przeważające, jeśli chodzi o mój stosunek do tego zespołu. I to, że po tej Łodzi zagraliśmy na Odjazdach było efektem tego, że byliśmy po słowie z organizatorami, a nie mam w zwyczaju wystawiać kogoś do wiatru. Więc trzeba było to zrobić i już. Zrobiłem to i od razu starałem się zapomnieć. Pidżama Porno w tym składzie, w którym grała, nie wystąpi już nigdy. To jestem w stanie ci powiedzieć. Jeżeli wystąpi, czego nie jestem w stanie ci powiedzieć, że stanie się to na pew-

9


no, to będzie już grać w innym składzie. Pewne osoby już definitywnie i nieodwołalnie zamknęły sobie możliwość współpracy ze mną do końca życia, a nawet dłużej… Nie chcę za nadto ciągnąć tematu Pidżamy, bo wiem, że to dla Ciebie bolesne… Nieee, dlaczego? Czyżbyś widział, że krwawię? Mam się obnażyć? Nie, nie krwawię, mówię ci jak jest naprawdę. Jednak komentarze na Forum, że wrócę do tego wątku, bolały Cię. Umówmy się, że do Forum to ja w ogóle nie chcę wracać. W ogóle. Nie mogę odmówić ludziom ich sympatii i sentymentu, czy nawet miłości do tego zespołu. Tak samo, jak nie mogę sobie tego wszystkiego odmówić w stosunku do siebie, na Boga! Tam były moje piosenki! Nawet więcej moich piosenek było w Pidżamie niż w Strachach! No więc, nie mogę sobie wbijać gwoździa w głowę! Natomiast wiem, że pewne historie się skończyły i już! I tyle. A to, czy to krwawi, czy to boli, czy wkurwia – czasami tak, ale bez przesady. Najbardziej ze wszystkiego nienawidzę upierdliwości. To, że ktoś lubi coś, coś poważa, coś szanuje, coś mu się podoba, to jest absolutnie ludzkie, ale jeśli to wszystko staje się jakimś natręctwem, no to już jest formą jakiegoś emocjonalnego szantażu, na który sobie nigdy nie pozwolę. Bez względu na to, czy jest to Pidżama, Strachy, czy Ręce Do Góry, czy jeszcze jakieś inne figo-fago… A właśnie… Czy, myśląc o życiu jeszcze przed Pidżamą, myślałeś kiedyś, by na zasadzie pewnego sentymentu, zagrać jeszcze z Laviną Cox, czy Rękoma Do Góry? Nie, nie. To są historie zamknięte. Każda z tych osób, która tworzyła te kolektywy jest w innym miejscu na świecie. A kontakt towarzyski – np. z Jah-Jah – cenię sobie bardziej niż męczenie się w jakimś tam składzie, który dla kogo miałby być powołany? No po co? No wiesz, raz na imprezie można się najebać i sprofanować jakąś pieśń, ale dalej? Nie, bez przesady… Pytania o Poznań. „Ezoteryczny Poznań” był – jak to uznali niektórzy dziennikarze – nieformalnym hymnem miasta lat 90. … Miło mi to słyszeć… Tak napisał Marcin Kostaszuk całkiem niedawno w „Głosie Wielkopolskim”… Mój wychowanek, jeśli chodzi o sztukę pisania dziennikarskiego. Zaczynał dziennikarstwo pod moimi skrzydłami. Masz więcej wychowanków? No on jest najbardziej znanym! A Vini Corsini, którego zaprosiłeś do zaśpiewania „Żyję W Kraju” po włosku? Idzie teraz swoją drogą. Ale on był już zamkniętym i skończonym tworem, zanim się ze mną skontaktował. A Kostaszuk stawiał pierwsze kroki dziennikarskie u mnie. Ja redagowałem jego teksty, dawałem mu dobre rady. Jest się kim pochwalić (śmiech). A nie masz czasami ochoty, podobnie jak Kazik, który ma swoją stronę w „Teraz Rocku”, publikować gdzieś swoje felietony? Ale o czym on tam pisze? To są jakieś blubry przeokrutne! Eee tam. Podobały mi się felietony Kazika, które pisał w „Wyborczej”, te pierwsze, ale teraz to jest jakieś bazgranie dla bazgrania. Ja miałem wiele propozycji zostania jakimś tam

10

felietonistą, a raz dałem się skusić, by pisać felietony sportowe. O, proszę bardzo, myślisz, że ktoś by się zwrócił do mnie z prośbą o pisanie felietonów sportowych? Bardzo chętnie (śmiech). Ale takie pisanie o życiu? Czasami coś tam szrajbnę, krótko i na temat, na Facebooku. Jak mam coś szerszego do napisania, również tam jest na to miejsce. I ludzie to czytają. Nienawidzę topora nad sobą, że trzeba coś co tydzień napisać. Już tak wystarczająco spalam się przy audycjach. Wrócę do pytania – „Ezoteryczny Poznań” opowiada o mieście lat 90. Co dzisiaj charakteryzuje to miasto? Na przykład w kulturze, bo już nie mówmy o polityce. Na pewno „Malta”(chodzi o międzynarodowy festiwal teatralny – KM), na pewno Teatr Ósmego Dnia, na pewno ja (śmiech). Głębiej nie wnikam, bo nie mam na to czasu – jak już jestem w domu, to staram się w nim być jak najdłużej. Na pewno więcej o tym opowiedziałby ci mój syn, który w tzw. Poznaniu kulturalnie żyjącym jest na co dzień lub bardziej co wieczór i co noc. I on ma wiele ciekawych spostrzeżeń. A ja, no sorry, mam już swoje lata i nie mogę się z małolatami kręcić, bo o czym będę z nimi gadał, a o czym oni ze mną? Oni się będą ze mnie śmiać, a ja będę się czuł nieswojo (śmiech). Ale swego czasu, występując na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich skomentowałeś halę, w której przyszło Ci śpiewać – jako miejsce dobre do przechowywania samolotów, a nie do grania koncertów. Tym samym na swój sposób skomentowałeś brak takiego miejsca w Poznaniu. To, że nie ma takiego miejsca nie jest fajne dla Poznania. To raz. Trzeba też jednak zapytać, dlaczego takiego miejsca nikt nie wykreował, prawda? Nie można wszystkiego zwalać na miasto. Można dużo zwalić na miasto, nawet bardzo dużo, ale też trzeba krytycznie spojrzeć na siebie. Jeżeli nie ma takiego miejsca, to widocznie nie zasługujemy na takie miejsce, tak? Bo gdyby miało rację bytu, to byłyby już takie dwa, tak? Być może nie jesteśmy na tyle gotowi uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych, które usprawiedliwiałoby istnienie takich miejsc… Gdyby w Poznaniu na koncertach bywało 1500-2000 osób, to takie miejsce, prędzej czy później, by się znalazło albo takie by się zbudowało. Nie ma takiego miejsca, to tak widocznie być musi… Myślisz, że to tylko kwestia braku zainteresowania? Również i tego. Każdy medal ma dwie strony. Widziałeś kiedyś medal jednostronny? W Warszawie masz dwa – trzy miejsca, które są w stanie unieść oczekiwania kulturalne stolicy, a w Poznaniu nie ma żadnego i to już jest dramat. Ale dlaczego nie ma? Jedną z odpowiedzi jest to, że nie ma tylu ludzi, którzy byliby w stanie zapewnić takiemu rentowność. To co Ciebie, człowieka kultury, poza Lechem Poznań, trzyma w Poznaniu? Lech Poznań (śmiech). Ale też Poznań jest idealnym miejscem do życia. Nigdzie lepiej nie czuję się jak w Poznaniu. Mógłbym ewentualnie jeszcze mieszkać w Warszawie, ale niekoniecznie. Ja mam tutaj wszystko na swoim miejscu, wszystko pod nosem, wszystko znam, czuję się tu pewnie. A człowiek za taką pewność dużo płaci. Żyje mi się tutaj spokojnie, bezpiecznie, wygodnie i fajnie. Wiem jednak, że specyfika mojej pracy nie polega na tym, bym ja miał tutaj jakieś stałe zajęcie. Uzewnętrzniam się tu artystycz-


nie trzy – cztery razy do roku i to mi wystarczy. I nie chcę być częścią jakiegokolwiek środowiska, bo najlepiej czuję się sam ze sobą. Tak już było, jest i tak będzie. Jesteś znanym „zjadaczem” książek… Bez przesady, bez przesady! W księgarni Jedynka powiedziano mi, że potrafisz i z tonę książek stamtąd wynieść… Ale to wynika z bardzo prostego faktu, że mogę sobie te dobra odliczyć od podatku (śmiech). Więc jak mam wydawać na państwo, to wolę to wydać na książki. I nawet jeśli nie zdążę ich przeczytać – a nie podejrzewam o to mojego syna – to jego potomstwo przyjdzie i będzie korzystać z biblioteki dziadka. Albo pójdzie to na Rozbrat. Książki nigdy nie zginą, bo książki to rzecz cenna, materialnie niezniszczalna – jeśli się je szanuje i dobrze do nich podchodzi. Ale nie mów, że kupujesz książki tylko dlatego, że możesz to odliczyć od podatku? Nie no, czytam… Jakieś 30-40 książek w roku. Najwięcej podczas wakacji – jeżdżę na wakacje, by poczytać. Jest słońce, jest piwko, są papierosy, jest fajne łóżeczko. Leżę sobie i czytam. Choć codziennie przed zaśnięciem też czytam. A masz jakiś zestaw 10 tytułów, które warto przeczytać? Zbieram, zbieram, zbieram… Zostały mi 2 książki Jo Nesbo do przeczytania. Na wakacje zostawiam sobie nowego Vargę („Trociny”). Poluję jeszcze na autobiografię Andrzeja Iwana. Mam do przeczytania całą Lackbergową… Jak coś jeszcze mi wpadnie to… O, kupiłem przedwczoraj autobiografię Brylewskiego… I co, ciekawe? Kupiłem przedwczoraj … (śmiech). I ostatnia tura pytań. Co prawda pierwszy numer „Cafe Sztok” z tą rozmową ukaże się grubo po Euro2012, ale zabawmy się w małe proroctwa. Kto zagra w finale? Na razie zabawiłem się w wykreślankę fazy eliminacyjnej. Gajda mnie namawia, by wykreślać dalej, ale nie chce mi się, więc ciężko jest powiedzieć co będzie. A jak oceniasz szanse Polaków? Na co? (śmiech). Pytam o generalne szanse w turnieju. Nie pytam o szanse wyjścia z grupy, bo mnie takie pytania irytują. Ale to jest pytanie podstawowe! Uważam, że wyjście z grupy będzie naszą szczytową możliwością, takim megasukcesem. Umówmy się, że jesteśmy najgorszą drużyną na tym turnieju. Każda drużyna, która nas wylosowała cieszyła się niezwykle. Zresztą się nie dziwię… Ale i my cieszyliśmy się z każdej drużyny w grupie… Każda z tych drużyn jest do przejścia w naszej grupie. I Rosja, i Czechy, i Grecja. Natomiast trzeba przy tym liczyć na jakąś przychylność sędziów i stare piłkarskie porzekadło, które mówi, że gospodarzom nawet ściany pomagają. Na jakąś wyjątkową dyspozycję, której niestety w tych ostatnich meczach nie widziałem, u Lewego, Piszczka i Kuby. Bardzo wiele musi się wydarzyć, byśmy realnie mogli podjąć walkę. Piłkarsko nie da się tego w dwa lata zrobić. Smuda ma swoją jasną, w miarę klarowną filozofię futbolu przeklejoną na polskie warunki i uważam, że to jest jedyna osoba, która mogłaby i może poprowadzić tę drużynę teraz. Nie widzę żadnego innego polskiego szkoleniowca, który mógłby Smudę zastąpić. A czym

skończyły się historie z zagranicznymi trenerami widzieliśmy na przykładzie „boskiego Leo”. Piłka może dlatego jest fascynująca i dlatego ją ludzie kochają, bo nie można tego wszystkiego założyć i wszystkiego być pewnym. Zawsze istnieje to coś, co powoduje, że niespodzianki w tym sporcie są częstsze, niż gdzie indziej. Wystarczy jedna głupia czerwona kartka, jakiś rykoszet, fingowany rzut karny i historia toczy się zupełnie inaczej. To jest piękno piłki. I dlatego ją kocham (śmiech). To widać. A nie chciałeś nigdy w swoim życiu poświęcić się karierze komentatora sportowego? Ja się poświęcałem! 10 lat prowadziłem w radiu konkurs sportowy, proszę ja ciebie! (śmiech)! W pierwszych latach Eski pracowałem w redakcji sportowej i byłem na bieżąco. Sport i historia wchodziły mi do głowy zawsze automatycznie. Nigdy nie musiałem się tego uczyć. Nie miałem najmniejszych problemów z zapamiętywaniem – ani historii sportowych, ani faktów historycznych. Powiem więcej, sport mi szybciej wchodził do głowy niż historia. W „Gościu” pisałeś, że był moment zawahania, że chciałeś nawiać ze studiów historycznych, ale powstrzymał Cię zamknięty dziekanat… Tak, tak. Nie będę powtarzał tego, co było w książce. Każdy człowiek ma chwilę zwątpienia. Uważam po latach, że gdybym mógł jeszcze raz wybierać kierunek studiów, zdecydowanie wybrałbym kulturoznawstwo. Kulturoznawstwo z silnymi lektoratami (śmiech). Ponieważ czuję się ułomny przez to, że moja znajomość języków obcych jest ułomna. Dlatego też nie mógłbym zostać sprawozdawcą sportowym i jeździć. Musiałbym wyłączyć się na dwa lata i tylko języków uczyć się. W tym wieku, sorry, już mi te rzeczy nie wchodzą do głowy, jak kiedyś. I za to winię komunę, o (śmiech)! Czy coś na koniec chciałbyś dodać od siebie, od serca? Nie mam serca (śmiech). Serdecznie dziękuję za rozmowę. Poznań, czerwiec 2012r.

11


Koncert charytatywny

LESZNO

Fot. A.Jankiewicz

Koncerty charytatywne Strachów Na Lachy grane we wrześniu to już pewna tradycja. Strachy grają na rzecz podopiecznych leszczyńskiej Fundacji Chorych Na Zespół Dandy Walkera. Fundacja jest organizacją non-profit stawiającą sobie za cel działalność edukacyjną i informacyjną oraz wspieranie działań mających na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat zespołu Dandy-Walkera. Wspiera wszelkie działania służące określeniu przyczyny choroby oraz poszukiwania sposobów leczenia dla złagodzenia jej skutków. Każdy z nas może pomóc tym dzieciom – szczegóły dotyczące działalności Fundacji i związane z chorobą na witrynie internetowej: http://dandy-walker.org.pl

Trasa koncertowa SNL grudzień 2012

12

Tajny

SNeLatrze

T w Och rszawie! w Wa

Fot. Sławomir Nakoneczny z serwisu strachynalachy.art.pl

06 grudnia / czwartek / Częstochowa / Rura 07 grudnia / piątek / Rzeszów / Wytwórnia / gość trasy Łagodna Pianka 08 grudnia / sobota / Kraków / Studio / gość trasy Łagodna Pianka 14 grudnia / piątek / Łódź / Dekompresja / gość trasy Łagodna Pianka

2012 . I I X 15. ert konc


Zestaw najlepszych polskich albumów roku 2011 wg Grabaża Na początku tego roku Krzysztof Grabowski ogłosił, podczas swojej audycji GWP Grabaż Wieczorową Porą w Radiu Roxy, zestaw 22 najlepszych polskich albumów roku 2011r. Mimo, że od tego czasu minęło sporo czasu, zestaw nic nie stracił ze swojej aktualności, gdyż artyści wskazani przez Grabaża są cały czas aktywni i ich piosenki cały czas zajmują wysokie pozycje muzycznych rankingów. Gdy zapytaliśmy Grabaża, czy jest jakiś wspólny mianownik dla tego zestawu, usłyszeliśmy: Tak, fajnie się go słucha. W GWP podał jedynie tytuły tych wydawnictw i zaprezentował po jednej piosence. Nam udało się namówić go do szerszej prezentacji tego, co jest w nich ciekawego. I tak powstała fascynująca opowieść o polskiej muzyce. Paula i Karol, Community Fajne popowe piosenki. Niestety śpiewane po angielsku. Kumka Olik, Nowy Koniec Świata Kilka fajnych piosenek. Widać wyraźny progres u chłopaków, pewnego rodzaju niefrapującą dorosłość, która powoli wkrada się w ich piosenki. Zdecydowanie to oblicze, to doroślejsze, bardziej mi pasuje od tego, kiedy jeszcze gnojkami byli. Fajnie widzieć, jak dorastają. Maleńczuk, Wysocki Maleńczuka zawsze lubiłem, jako twórcę piosenek, jako interpretatora. Najbardziej lubię go w jego własnym repertuarze. Tu parę numerów było naprawdę zacnych, parę do dupy. Organizm, Koniec Początek Powidok To kolejni goście, którzy starają się z dźwiękami mniej oczywistymi zrobić fajny użytek. Nagrywali płytę dla ludzi, z którymi bardzo blisko się zaprzyjaźniłem, czyli dla wytwórni krajowej. Nagrali płytę po polsku, a ja bardzo lubię piosenki po polsku. Cool Kids Of Death, Plan Ewakuacji To jest, jeśli chodzi o średnie pokolenie zespołów w Polsce, najważniejsza kapela, z najważniejszą pierwszą płytą. Jedyna kapela, moim zdaniem, z tych wszystkich młodych i średnich kapel, która jest bardzo wyrazista. Można ich prywatnie lubić, bądź nie, natomiast trzeba ich doceniać. Za to, co robią, ja ich doceniam. To płyta popowa, którą zrobili jest, moim zdaniem, super. Brakuje takiej muzyki. Gdyby było w Polsce 15 takich kapel jak Cool Kids Of Death, to nie mówilibyśmy o zapaści w polskiej muzyce. Muzyka Końca Lata, PKP Anielina Bardzo fajne resentymenty tego, co w latach 60. uchodziło za polskiego rock’n’rolla, tzw. big bit. Rzewne melodie, rzadkie gitary, piosenki o życiu. Po polsku! Duża piątka! Pablopavo, 10 Piosenek To jest jeden z najbardziej sprytnych i zmyślnych składaczy słów po polsku. Ta płyta podobała mi się akurat dużo mniej, niż poprzedni album Pablopavo i Ludziki. Pablo dorobił się pewnego poziomu w pisaniu tekstów, poniżej którego nie schodzi i przy tej płycie było kilka momentów wzniosłych. Dla mnie zawsze słowa, czy generalnie część liryczna, będąca częścią składową piosenki, jest nie do przecenienia. Czasami nawet muzyka może kuleć, jak jest tekst dobry… Ania Rusowicz, Mój Big Bit To już w ogóle eureka! Szok, że ktoś w 2011r. zdobędzie się na coś takiego, by wrócić w skali praktycznie 1:1 do tego, co robiła jej mama w latach 60. Laska o zjawiskowym głosie, absolutnie vintage’owym, który spotyka się bardzo rzadko. Przywitałem ją z wielką radością na polskiej scenie.

13


Kobiety, Mutanty To, z kolei, jest przykład absolutnie wyrafinowanej muzyki, która w Polsce powinna mieć spore wzięcie, bo oni, oprócz tego, że starają się grać hity, to robią to szalenie inteligentnie – w sposób taki, który dostępny jest tylko nielicznym. Ja nigdy nie mógłbym grać takiej muzyki, jak Kobiety. Ale to, że nie mogę grać takiej muzyki, nie powoduje, że nie mogę słuchać takiej muzyki, jaką gra Grzesio Nawrocki i jego skład. Żałuję trochę, że to nie wychodzi na szersze wody. To jest inteligentna muzyka, bardzo fajne teksty i czasem kawał dobrego popu. To właśnie taki pop, z którym się utożsamiam. Żywiołak, Globalna Wiocha To już w ogóle szał! Nazwa zespołu doskonale oddaje to, co jest zawarte w tej muzyce. Tam jest synteza tego wszystkiego, co się wokół nas dzieje w świecie dźwięku, dokładając do tego tę surową, nieprawdopodobną, zwierzęcą wręcz, energię. Jeżeli ktoś bierze się za muzykę i udaje mu się wydobyć z siebie tę surową energię, to zawsze to będzie kopało po dupie. Snowman, The Best Is Yet To Come Z kolei Snowman jest totalnym zaprzeczeniem Żywiołaka. To jest muzyka szalenie wyrachowana. Gdybym był złośliwy, to bym powiedział, że są to ludzie, którzy kończyli szkołę muzyczną na Solnej, a z drugiej strony to ludzie, którzy mają umysły ścisłe. Tu wszystko dobrze jest policzone, wszystko ładnie poukładane – zajebiste kompozycje, które co prawda zawsze będą zajebistymi kompozycjami offowymi, natomiast takie zespoły trzeba szanować i ja ten rodzaj grania bardzo szanuję. [Przy okazji namówiliśmy Grabaża do komentarza na temat przejścia lidera Snowmana do Myslovitz: Został wokalistą Myslovitz i ma przejebane. Rojkiem drugim nigdy nie będzie. On ma swój lot, Rojek miał swój lot. Zobaczymy. Słyszałem tylko jeden koncert, akurat pierwszy, więc dużo fajniej było ten koncert słuchać zza sceny niż oglądać go na scenie. Natomiast był to pierwszy koncert, pierwsze śliwki robaczywki i nie ma co wydawać jakichkolwiek kategorycznych sądów. Cokolwiek o tym małżeństwie będzie można powiedzieć po roku, po półtora, a najlepszym kryterium będzie płyta. Zobaczymy na co stać Myslovitz z nowym wokalistą i jak to będzie się różniło od tego, co było robione z Rojkiem.] Nerwowe wakacje, Polish Rock O, graliśmy z nimi sporo koncertów! To też jest projekt, który mnie oczarował niektórymi utworami. Bardzo fajnie to wyglądało na scenie. Komponują trochę inne piosenki niż Organizm, ale w każdej z tych piosenek jest „coś”. Traktuję tę pierwszą płytę jak tzw. pierwszy krok ku temu, by te piosenki były jeszcze fajniejsze i miały jeszcze bardziej chwytliwe refreny, no i żeby był wreszcie taki zespół, na widok którego szczają panienki, bo o to chodzi w rock’n’rollu. Komety, Luminal Lesław to jeden z moich ulubionych songwriter’ów w Polsce, zarówno wtedy, kiedy pisał piosenki dla zespołu Partia, jak i później w Kometach. Bardzo lubię słuchać singli Lesława, bo ma unikalną zdolność do pisania bardzo chwytliwych piosenek. Być może całość nie do końca dobrze się sprawdza w przypadku całej płyty, ale jeżeli na każdej płycie jest kilka takich piosenek, jak „Wyglądasz źle”, to ja zawsze będę śmiertelnym fanem Lesława. A na tej ostatniej płycie było kilka utworów, które dupę urywało… I o to chodzi. Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach, Karmelki i Gruz Są to goście, którzy mają bardzo specyficzne podejście do tekstów. Są one, przynajmniej na tej płycie, dosyć mocno pochowane gdzieś w muzie. Ta muzyka jest mocno pokręcona. To taki typowy zespół z szajbą. A ja lubię zespoły z szajbą. Trupa Trupa, 1 Jedni z moich największych faworytów. Kapeli lideruje jeden z najbardziej obiecujących polskich poetów, Grzesio Kwiatkowski. Pisze rewelacyjne teksty, wiersze, po polsku. To jeden z nielicznych poetów, którego wiersze czytam, jak wiadomości sportowe – a to duży komplement. Natomiast, cholera, pisze tylko po angielsku. Ale to, co pisze po angielsku i to, co gra po angielsku jest najwyższej próby. Bardzo lubię muzykę „sajkodeliczną”, natomiast Grzesio robi to w stopniu bardzo dobrym. Słychać dobrze jego muzyczną erudycję. Nawet, jeśli te nagrania, które mam, coś przypominają, to przypominają mi takie rzeczy, które młody człowiek zabierający się za rock’n’rolla powinien znać, a on je zna i w sposób bardzo twórczy w swojej sztuce potrafi je wykorzystywać. Sądzę, że mógłby być to zespół, który przy odrobinie szczęścia nadawałby się na wielkie misteria na dużych scenach z wielkimi światłami. Widzę ich w takiej totalnej ekstazie. Mógłbym powołać się na koncert Doorsów, tylko nie ma w nim Jima Morrisona, ale wszystko to, poza Morrisonem, Trupa Trupa ma.

14


Marek Dyjak, Moje Fado To jest gość o przeokrutnie zjawiskowym wokalu, głosie, który śpiewa wątrobą, śledzioną, dwunastnicą, wszystkimi rzeczami widzialnymi i niewidzialnymi, słyszalnymi i niesłyszalnymi; takimi rzeczami, które można dotknąć, a jak się ich dotyka, to boli. I to wszystko jest w jego głosie. I obojętnie jaką piosenkę on zaśpiewa, to po prostu wszystkie zmysły są postawione w stan gotowości i pełnej erekcji. Pablopavo i Praczas, Głodne Kawałki Kiedy dostałem do ręki tę płytę, to ogłosiłem Pawła Sołtysa, czyli Pablopavo, Pstrowskim polskiej muzyki. Wydawanie 2 fajnych płyt w ciągu roku uznaję już, w moim wieku, za gospodarkę rabunkową (śmiech). Powiem szczerze, że ta płyta z Praczasem bardziej mi się podoba, niż „10 Piosenek”. Było tam kilka momentów, które ukłuło mnie głębiej i bardziej mnie po nich bolało. A to też jest ważne w muzyce… Luxtorpeda, Luxtorpeda Litza wreszcie trafił na takich ludzi, zaczął grać taką muzykę, do której jest predestynowany. To jest człowiek, który urodził się do tego, by trzymać w ręku gitarę. Nie znam lepszego gitarzysty w Polsce, którego by gitara tak słuchała i tak fajnie gadała. Doskonałe jest to, że spotkał się z Hansem. Hans doskonale pisze po polsku, czuje życie i jest blisko ziemi. Trzyma ucho blisko ziemi, a to jest bardzo ważne dla gości, którzy piszą teksty. Ja już zatraciłem tę umiejętność. Oprócz tego, ma fajny wokal, który z tym ryczeniem Litzy fajnie się utożsamia. W Luxtorpedzie najbardziej lubię słuchać tych momentów, kiedy śpiewa Hans, bo to on trochę odchamia tę muzykę. Przetacza ją w trochę inny wymiar, niż tylko zwykły jebany metal albo crossover. I to jest jakość, która odróżnia Luxtorpedę od innych zespołów. Zajebiste wiosło i fajne teksty. I okazuje się, że nawet w tak gównianej muzyce jak heavy metal można zrobić fajne hity. Tryp, Kochanówka Kolejna postać, o której nie można zapominać, mówiąc o polskiej muzyce. A mówię tu o Marcinie Prycie. Gość pisze jedne z najbardziej rewelacyjnych tekstów po polsku. Musi mieć jakieś ewidentne związki z tajnymi służbami, które funkcjonują gdzieś w kosmosie, bo praktycznie ma dostęp – nieograniczony dostęp – do ich archiwów. I umiejętnie to wykorzystuje. Gość na takim poziomie odlotu, którego mu zazdroszczę. Do tego Wandach i ekipa z Łodzi, która zrobiła naprawdę wypierdalającą płytę do jego tekstów. Działo absolutnie skończone. Nosowska, 8 Tutaj nic więcej nie da się powiedzieć, oprócz tego, że jest to Nosowska. Ja ją najbardziej cenię za to, że jest w stanie zaśpiewać wszystko, ale zawsze to wszystko jest śpiewane od takiego jebanego niechcenia, to lenistwo, ta langza w głosie powodują, że jest to absolutne dzieło sztuki. To mistrzyni tekstu, umiaru, wyrafinowania i trafiania w punkt. Kasia posiada kilka takich cech, o których mówi się „to coś”, które powoduje, że kiedy jej słucham, niczego do szczęścia mi nie potrzeba. To są rzeczy, które ciężko nazwać i ciężko nawet wskazać palcem miejsce w zapisie nutowym, to się po prostu odczuwa. R.U.T.A, Gore! To kolejna historia, którą odgrzebał Maciek Szajkowski z Kapeli ze Wsi Warszawa, wytrawny antropolog, etnolog, gość, który potrafi wyszukać, doszukać się sedna w gównie. To jest niebywała umiejętność i podejrzewam, że w Polsce tylko on to potrafi. I sam pomysł na te pieśni buntu i niezgody, które były śpiewane za polskiego feudalizmu, które idealnie oddają niektóre sytuacje i stosunki, które panują w Polsce teraz i ta punkowa zajadłość, jajo i kop, spowodowały, że to jest mieszanka wybuchowa, która wybucha nawet bez kontaktu z ogniem. Ballady i Romanse, Zapomnij To są współczesne panie, które mogłyby być partnerkami Przybory i Wasowskiego. To są piosenki na mniej więcej podobnym poziomie abstrakcji i kojarzenia dźwięków. Rzecz absolutnie unikalna i niespotykana. To nie są takie piosenki, które każdy z nas zaśpiewa; to są piosenki, które zajebiście szybko wpadają w ucho; są to teksty, które przebijają nasze błony bębenkowe, ale to wszystko ładnie się składa. Dziewczyny tworzą piosenki, których nikt w Polsce nie pisał; ja to porównuję do Kabaretu Starszych Panów, a nie znam większych mistrzów piosenki w Polsce, niż Przybora i Wasowski.

15


RECENZJ E

DVD SNL pt. ,,Przejście".

Muzykę traktujemy jako rozrywkę, czasami jako przesłanie pewnych idei i deklaracji. Muzyka to nośnik emocji, którymi czasami w sposób bardzo prosty łatwo określić siebie, swoje nastroje i swoje miejsce na ziemi. To wszystko znajdziemy w muzyce formacji Strachy Na Lachy. Właśnie wypuścili swoje pierwsze DVD pt. „Przejście”. Strachów i tego DVD nie trzeba reklamować licznej grupie fanów, którzy czekali na nie rok. Tyle minęło od pierwszych zapowiedzi Grabaża, który właśnie wtedy ogłosił przygotowania do nagrywania i zaprosił wszystkich zainteresowanych do Łodzi, gdzie w grudniu 2011r. odbył się koncert, który rejestrowano. Fani zaczęli je kupować już pierwszego dnia w sklepach, wymieniając się pierwszymi uwagami na portalach społecznościowych. Ale warto „Przejście” zareklamować też innym fanom muzyki. Zrobione z niezwykłym kunsztem DVD prezentuje najbardziej popularne kawałki formacji, ale też takie, które dla zespołu mają specjalne znaczenie (np. „Na Pogrzeb Króla”). „Przejście” to zestaw utworów lekkich, łatwych i przyjemnych, ale i tych, których treść uderza i każe myśleć. Nagranie bardzo ładnie ukazuje rolę wszystkich członków zespołu – czytelne obrazy i czysto wyodrębnione dźwięki pokazują to, czego normalnie na koncercie nie widać i nie słychać. Tradycyjnym szaleństwom Lo na scenie towarzyszyły wyraźne dźwięki jego basówki. Niektórzy po raz pierwszy ujrzeli, dzięki DVD, przebieganie palców Pana Areczka po jego klawiszach i akordeonie. Klasyką stała się solówka Mańka podczas „Mokotowa”. Kozak, ciągle posądzany o stoicki spokój, czy wręcz lenistwo na scenie, tym razem dał się unieść emocjom „Awangardy Jazzu i Podzie-

16

mia” i wykonał kilku zwinnych obrotów. Operatorzy kamer zajrzeli nawet do Kuzyna, który jako perkusista zawsze gra z tyłu sceny – na DVD jest zarejestrowana ta wspaniała scena, kiedy specjalnie oświetlony, odegrał piękną solówkę na bębnach. DVD po raz kolejny potwierdziło niezwykłe umiejętności Grabaża do nawiązywania kontaktu publicznością – zachęcania ich do śpiewania i wspólnej zabawy. Poza czysto zaprezentowaną muzyką, DVD ma też inny walor – pojawiające się, komputerowo robione, ujęcia spowalniające obraz, nakładające się widoki, czy sztuczki w rodzaju wyginającej się gitary Kozaka, uatrakcyjniają to wydawnictwo w sposób niezwykły. DVD Strachów, poza wartościami muzycznymi, pokazuje – co mnie bardzo ujęło – niezwykłą przyjaźń Grabaża, Kozaka, Kuzyna, Lo, Pana Areczka i Mańka. Zżycie Strachów bardzo wyraźnie widać w części koncertowej, ale nie tylko tam. Materiał zebrany na „Making of” to nie tylko przekrojowa opowieść o tym, jak DVD powstawało, ale i krótka rozmowa – monolog poszczególnych muzyków. Poza opowieściami wywołującymi przyjazny uśmiech pojawią się słowa, które powodują, że ten uśmiech zastyga na ustach, a w oczach pojawia się łza wzruszenia. Oto Grabaż mówiąc o przełomach w działalności Strachów, jako pierwsze, wskazuje moment, gdy wyzdrowiał Lo: dla mnie najważniejszym przełomem był dzień, kiedy dowiedziałem się, że nasz basista Lo jest całkowicie zdrowy. Gdyby było inaczej, nie siedzielibyśmy tu dzisiaj … To był moment absolutnie zwrotny … Jak ktoś kiedyś spytał mnie za co dziękuję Bogu, to dziękuję za Lo i za Grzesia Sikorskiego, naszego akustyka, którzy wrócili z tamtej strony i że są z nami po tej stronie … Całe DVD to zmyślnie zmontowany materiał, zachwycający głęboko przemyślaną koncepcją całego nagrania i montażu, widoczne od pierwszego ujęcia. Nie ma przypadkowych obrazów, nie ma przypadkowych ujęć. Strachowe DVD to nie tylko sam występ na scenie, ale i nagrania przed koncertem, w trakcie bisów i po koncercie. Tworzy się fascynująca opowieść o wydarzeniu, które pamiętam, jakby odbywało się miesiąc temu. Kto był na nagraniu tego koncertu w „Wytwórni”, ma możliwość porównania swoich wrażeń z perspektywy publiczności z wrażeniami widzianymi z perspektywy zespołu. Film pokazuje emocje i napięcie przed nagraniem, pokazuje emocje na scenie, emocje i radość publiczności… Dla wielu słów, które w DVD padają, dla zaprezentowanej tam muzyki, dla świetnie zmontowanych obrazów, dla pomysłu, który tworzy całe DVD, to wydawnictwo S.P. Records warto kupić. Nie trzeba być miłośnikiem Strachów, wystarczy kochać muzykę, a „Przejście” wam to ułatwi. K.M



studio graficzne

grafika projektowa

systemy cji identyfika fotografia

e.pl www.boomeyme ye.pl

2

studio@boo


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.