Cafesztok04

Page 1

Najlepsza dla mnie inspiracja jest rozmowa

cis.za

Tomaszem Rozkiem, Tomem Hornem nr 4

z

Graba¿ 30 na Jarocinie 2014 Graba¿a znam od trzydziestu lat

– rozmowa Andrzejem Jegliczk¹ z Go Ahead 1


ZAMIAST WSTĘPU Z wielką radością oddajemy Państwu nowy numer pisma Cafe Sztok. Powoli porządkuje się cykl wydawniczy naszego magazynu – to drugi z trzech numerów, jakie wyjdą w tym roku. Numer 4 wychodzi na kilka dni przed Jarocinem, który w tym roku dla nas, kręgu przyjaciół formacji Strachy Na Lachy, ma znaczenie szczególne. To właśnie w tym roku Grabaż będzie tu obchodził godny jubileusz 30 lat swej działalności artystycznej. Cieszę się, że zechciał napisać dla Państwa swe specjalne zaproszenie do spotkania w Jarocinie. O festiwalu, o jubileuszu Grabaża, o kuchni festiwalowej mówi dla Cafe Sztok Andrzej Jegliczka, szef Agencji Go Ahead, która ten festiwal reaktywowała.

Pismo Cafe Sztok Redaktor prowadzący: Krzysztof Mączkowski Redaktor graficzny: Joanna Wolińska Zdjęcia: Sławomir Nakoneczny, Go Ahead, Kadr.org.pl Partnerzy wydania:

Cafe Sztok to fan-zin Strachów i pismo o kulturze w jednym. Staramy się prezentować wydarzenia i zjawiska w kulturze, które w jakiś sposób mają swe odniesienie do aktywności Strachów, Pidżamy Porno i samego Grabaża. A jest to obszar znaczący, co będziemy regularnie prezentować na łamach Cafe Sztok. W tym duchu zachęcam do przeczytania rozmowy z Tomem Hornem, który gra ze Strachami, ale jego aktywność muzyczna odwołuje się do innych inspiracji muzycznych. Bardzo się cieszę, że szczerze o tym mówi, dając naszym Czytelnikom możliwość poznania innych sfer kultury, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Życząc miłych wakacji, a przede wszystkim wspaniałych doznań i – co tu dużo mówić – wzruszeń podczas jarocińskiego koncertu Grabaża, Strachów Na Lachy i Pidżamy Porno, już dziś zapraszam do uważnego śledzenia naszego facebookowego profilu. Pojawią się tam ciekawe zapowiedzi, o których – by zostały niespodziankami – w tej chwili nie mogę mówić za dużo. Do zobaczenia !

zdjęcie na okładce: Sławomir Nakoneczny Zdjęcie przy zaproszeniu Grabaża: kadr.org.pl mail: cafe.sztok@wp.pl Tel: 601.76.70.30 Cafe Sztok na Facebooku: www.facebook.com/Magazyn.Cafe.Sztok „Cafe Sztok” to tytuł piosenki Strachów Na Lachy z płyty „Dodekafonia”, na używanie którego, jako tytułu pisma, wyraził zgodę jej autor – Krzysztof Grabaż Grabowski.


Drodzy moi Grabażanie! Zawsze nienajlepiej wypadałem podczas sytuacji oczywisto-oficjalnych, więc kiedy Naczelny poprosił mnie o sporządzenia zaproszenia Was na Jarocin i mój jubel, wpadłem w typowe dla mnie odrętwienie. Nienawidzę czystej kartki, tych pustek - na papierze i w głowie. Jest to pewien rodzaj lęku, który jest ze mną już od dziecka... Złośliwi powiedzą, że to zwykłe lenistwo jest - i pewnie też jest w tym trochę racji. Cóż, nikt nie jest doskonały... Ale skoro już się odważyłem i pisać zacząłem, to wstydem byłoby nie dokończyć tego co się zaczęło i obiecało. Kochani, nie będę się wygłupiał i pisał jak ten koncert jest ważny: dla mnie i moich kolegów, dla mnie w związku z tym miejscem... Nie będę, bo to najoczywistsza prawda. Uwielbiam koncerty, kiedy mam doskonały kontakt z publicznością: ten naoczny, ten mentalny i ten sytuacyjny. Tylko harmonia między sceną a audytorium urodzi dobry koncert, a taki właśnie mi się marzy. Tysiące z Was będą wtedy za nami, na scenie. Potraktujcie to, jako moje podziękowanie dla Was, za te wszystkie lata, kiedy przy nas byliście. Artysta nie istnieje bez świadków... Przybądźcie zatem i bawcie się z nami, tak jak zawsze. Wasz Grabaż.

3


4


Najlepszą dla mnie inspiracją je st CI SZ A z Tomaszem Rożkiem, Tomem Hornem, muzykiem formacji Strachy Na Lachy i The Cuts rozmawia Krzysztof Mączkowski Cafe Sztok: Jak bardzo czujesz się muzykiem Strachów Na Lachy? Pytam o to w kontekście Twojej szeroko zakrojonej działalności muzycznej w The Cuts i jako Tom Horn. Strachy Na Lachy towarzyszą mi już od kilkunastu lat w zasadzie, bo – jak wiesz – realizowałem ich wszystkie płyty, od początku. Wiele razy na ich płytach grałem na klawiszach, dodawałem czasem coś w aranżacjach, pilnowałem Krzyśka wokali. Tak więc wydaje mi się, że w małej części mogę się czuć muzykiem Strachów, po prostu. Pamiętam Twój pierwszy występ ze Strachami. Pamiętam do dziś, bardzo wówczas widoczny, Twój stres. Minęło chyba już z półtora roku albo trochę więcej. Jak dziś się czujesz? Wiesz co? Fajnie się czuję, bo już się zaaklimatyzowałem. Wiadomo, teraz są duże sceny, wcześniej były mniejsze. Przede wszystkim, co mi się podoba w Strachach, to to, co się dzieje na scenie, to mi sprawia największą radość – grać z nimi koncerty. Jest to bardzo fajna energia, która jest dla mnie poprostu czymś stosunkowo świeżym. Typowo rockowe klimaty na scenie to dla mnie generalnie coś nowego.. Jak się zbiegły Wasze, Twoje i Strachów, drogi? Twoje ze Strachami lub Twoje z Pidżamą… To były Strachy w 2001r. przy okazji pierwszej płyty. Gdzieś tam, z polecenia pewnie, chłopaki do mnie dotarli, nagrali u mnie pierwszą płytę i tak to się wszystko zaczęło. A potem w Żeleźnicy była płyta Pidżamy Porno, ale to dużo później, bo wpierw były dwie płyty Strachów Na Lachy. Tak to chyba było. No i te drogi tak się zbiegły, że zaczęliśmy ze sobą pracować w studiu, po prostu. Mówiłeś o innej, rockowej, energii Strachów. Muzyka, którą gracie w The Cuts to coś zupełnie innego, Tom Horn to też absolutnie inne muzyczne klimaty… Tak, tak, to są trzy różne rzeczy… Chciałem więc zapytać o Twoje inspiracje muzyczne. Moje inspiracje muzyczne są dalekie od tego, co słyszymy w Strachach. Moje inspiracje to elektronika! Muzyka elektroniczna zawsze była moja wielką pasją, na tej muzyce się wychowałem. To muzyka gdzieś z pogranicza korzennej elektroniki, disco z lat 80. Tak więc muzyka rockowa to nie jest do końca coś z czym jestem za pan brat na co dzień, ale słucham jej, chociażby z tytułu pracy w studio jako realizator pomagając innym zespołom, właśnie rockowym. Nawiasem mowiąc, zespołów gitarowych jest najwięcej, więc rock gdzieś tam zawsze mi

towarzyszy. Ale moje korzenie to muzyka elektroniczna i ona pewnie pozostanie w moim sercu do końca. No właśnie, jak regularne granie ze Strachami zmieniło Twoje muzyczne życie? Zmieniło w ogóle, czy traktujesz to jako dodatek? Na pewno trochę zmieniło moje życie, bo muszę inaczej dzielić czas poświęcany pracy i pasji. Poza tym Strachy pomagają mi dostrzegać pewne elementy muzyczne w inny sposób. Uczę się inaczej patrzeć na rolę klawiszy w muzyce. Powracając do wspomnianego czasu, granie w Strachach było świadomym wyborem, który spowodował naturalne ograniczenia związane np. z The Cuts. To powiedz, proszę, trochę o tej innej muzyce, jaką gra Tom Horn, jaką grają The Cuts… The Cuts to projekt gdzieś z rockowego pogranicza, z tym, że od początku w Cutsach przemycałem dużą ilość elektroniki, która cały czas tam mocno dominuje. Ale nigdy nie brakowało tam elementów rockowych, bo koledzy są absolutnie rockowi. A jeśli chodzi o Toma Horna – to projekt, który wywodzi się z mojego pierwszego projektu z 1995r. z zespołu Millennium. Nie wiem, czy słyszałeś, ale zespół Millennium to był pierwszy oficjalny polski skład, który uprawiał muzykę, powiedzmy, techno. Wydawały nas bardzo duże wytwórnie, bo takimi były wówczas Polygram Polska i Universal Music Poland, graliśmy masę koncertów, a były to lata 1995-1998. I z tego wywiódł się Tom Horn,

5


czyli projekt solowy, ale cały czas odnoszący się do muzyki elektronicznej. Maniek, przy okazji rozmowy do Cafe Sztok, wspomniał, że sięgasz również po klimaty indiańskie, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem. O kurde! Nie mówił czasem o sobie? (śmiech) Nie, o Twojej płycie Two Colors… Aaaa, no tak, na płycie Two Colors był taki kawałek, ale to dzieło Mańka! Wniósł ten element, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. Nie ukrywam, że jest to chyba jedna z moich najlepszych płyt, jakie w życiu zrobiłem. Nie wiem, czy cokolwiek lepszego jeszcze zrobię (śmiech). Ale, jak mówię, elementy indiańskie na tej płycie to ewidentnie zasługa Mańka. Oczywiście ja chciałem coś takiego, ale to on w nich się udzielał i dzięki niemu fajnie to wyszło. Jesteś znany z tego, że ciągle chodzisz ze słuchawkami na uszach albo powieszonymi na szyi. Czy to oznacza, że ciągle słuchasz muzyki? Nie, nie (śmiech), nie ciągle, ale wolę mieć możliwość słuchania muzyki w sposób ciągły, wówczas, kiedy to jest mi potrzebne. Jestem takim wariatem, który ciągle jest połączony z internetem, cały czas śledzę pewne rzeczy w sieci, sprawdzam pocztę mailową, śledzę różne historie społecznościowe i dźwięk jest mi często potrzebny. Poza tym

6

jestem w trakcie projektowania ważnej rzeczy, bo buduję z dwoma kolegami pierwszy polski syntezator – bardzo poważne przedsięwzięcie. Więc na bieżąco kontroluję barwy, które dla niego powstają i dlatego słuchawki są mi bardzo często potrzebne. Po prostu, do pracy.. Jako kompozytor sięgasz po bardzo różne wzorce. Dla Ciebie inspiracją są ludzie, obserwacje przyrody, czy może dźwięki w miastach? Co? Dla mnie najlepszą inspiracją jest po prostu cisza. Bardzo lubię się zamknąć w studiu, żeby nikt mi nie przeszkadzał, albo coś skrajnie innego – zapakować wszystkie swoje zabawki do samochodu i pojechać w dziwne miejsce. Normalnie jestem typem samotnika, który lubi pracować sam. Znaczy się, w przypadku Toma Horna zaczynamy w tej chwili jakieś koncerty w składzie kilku osób, ale generalnie lubię pracować samemu. Tak zawsze było i tak już chyba zostanie. Chciałem Cię zapytać o Twą ocenę muzyki współczesnej. Muzyki polskiej samej w sobie, ale też w porównaniu z wykonawcami zagranicznymi. Muzyka polska jest bardzo dojrzała. Jesteśmy naprawdę na fajnym poziomie, ale z muzyką jest inny problem w tej chwili i nie tylko polską – że jest jej bardzo dużo. Jest full muzy w tej chwili, jesteśmy nią zalewani z każdej strony. Teledyskami i piosenkami. Przy takim zalewie ludzie


już nie przywiązują się do muzyki tak, jak kiedyś. Kiedyś miało się swoje kasety, które się przegrywało, szukało jakichś utworów, magazynowało je. W tej chwili mamy do czynienia z przerzucaniem muzyki, jak kartek w gazecie. To wszystko bardzo szybko się dzieje i muzyka dla ludzi jest mniej ważna niż kiedyś. Obym się mylił, ale takie są moje obserwacje… No tak, ale skoro „działasz w muzyce” – można powiedzieć, że to Twój zawód – to starasz się iść pod prąd tej tezie, że muzyka jest dla ludzi mniej ważna? No tak! Bo ja nie mówię o sobie w tej chwili, ale o odbiorcach tej muzyki. Ja też po części jestem jej odbiorcą, ale też tworzę, więc mam do muzyki nieco inne podejście, emocjonalne, ale jeśli mówię o odbiorcach to uważam, że jest ona dla nich mniej ważna niż kiedyś. To co, to muzycy w takim razie są pewnego rodzaju misjonarzami, którzy chcą nieść kaganek edukacji kulturalnej, edukacji muzycznej? Mam taką nadzieję. Tak mi się wydaje, że muzyka powinna edukować i edukuje ludzi. Ale w kręgu muzyki np. disco polo, cały czas jest słabo edukacyjne, prawda? I niestety, jak pojeździ się po Polsce, posłucha się tego, czego ludzie słuchają, to niestety opadają emocje.. Więc ta edukacja jest nam bardzo potrzebna. A muzycy, jak najbardziej, odpowiadają za nią. Nie tylko muzycy zresztą. Odpowiadają za to też radiowcy, którzy wybierają, co grają w stacjach radiowych. I o tym , niestety, często się zapomina, a oni mają na to olbrzymi wpływ, na tę wspomnianą edukację. Koncertujesz z różnymi wykonawcami. Czy masz jakiś swój ranking ulubionych klimatów muzycznych? Nie ukrywam, że mój ulubiony klimat muzyczny to to, co

robię z Tomem Hornem. To jest mi najbliższe, najbardziej prawdziwe, jeśli chodzi o mnie. I nie ukrywam, że bardzo się nad tym w tej chwili skupiam i będę chciał to mocno rozwijać. Wcześniej wspomniałeś, i to też jest na płycie zapisane, że jesteś realizatorem płyt Strachów Na Lachy. Co to znaczy być realizatorem płyty? Realizator płyty to ten człowiek, który odpowiada po części za jej brzmienie. Czyli ktoś, kto musi ustawić dobrze mikrofon przy piecu gitarowym, który musi dobrze dobrać i postawić mikrofon od wokalu, żeby Krzysztof Grabowski dobrze brzmiał (śmiech). Realizator to człowiek, który bardzo często - i tak jest w moim wypadku - odpowiada za to, czy są jakieś fałsze, czy ich nie ma, za intonację w dźwiękach. Realizator to chyba dość poważna funkcja (śmiech). To na pewno (śmiech). Czy realizator to to samo, co producent? Jaka jest różnica między jednym a drugim? Realizator i producent to bardzo często dwie różne osoby, aczkolwiek niekiedy te funkcje się ze sobą łączą. Realizator – jak mówiłem – to człowiek, który odpowiada za sposób, w jaki płyta zostanie zrealizowana, czyli nagrana, jak zostanie zmiksowana w studiu, jak jest ustawiona sama barwa dźwięku. Producent to bardzo często człowiek, który jest wynajmowany przez zespół i patrzy „świeżo” na piosenki danego zespołu i mówi „słuchajcie, w tym i w tym kawałku dogrywamy saksofon. Albo spróbujmy dograć tamburyn, on zmieni nam nieco charakter piosenki”. Lub „w tym numerze wyrzucimy jakąś tam zagrywkę gitarową, mimo że jest fajna, ale wyrzućcie ją, bez niej będzie lepiej”. Taka właśnie jest rola producenta. To człowiek spoza zespołu, który potrafi spojrzeć inaczej

7


na piosenkę, którą zespół przygotował i której jest pewien. Inaczej: często zespół jest przekonany, że na przykład dana piosenka jest świetna i taka powinna pozostać, w takiej aranżacji. Przychodzi producent i patrzy na nią innym okiem, inną świeżością i okazuje się czasami, że połowa rzeczy, którą zespół przygotował, wylatuje. I faktycznie wówczas jest dużo lepiej. Producentami są często ludzie, którzy są w zespole… Tak jest w przypadku płyt Strachów chociażby. Tak, Lo jest producentem… Lo, tak, kilka osób za to odpowiada… No właśnie, jak wygląda proces tworzenia płyty. Wchodzi skład do studia i wszyscy grają i śpiewają, czy są to osobno nagrywane dźwięki, śpiewy i chórki? To są etapy. Są dwa sposoby realizacji płyty. Nie będę mówił na przykładzie Strachów, tylko ogólnie opowiem … Można nagrywać na dwa sposoby: albo zespół wchodzi i nagrywa na tak zwaną setkę, czyli wszyscy na raz grają i śpiewają. Tak w zasadzie najczęściej podchodzi się do nagrań demo, nie do nagrań profesjonalnych. Ta druga, profesjonalna, metoda nagrywania oznacza, że nagrywane jest wszystko po kolei: wpierw nagrywamy perkusję, czyli perkusista gra do pilotów, które słyszy w słuchawkach. Perkusję nagrywamy na płytę dwa, trzy dni. Kończymy perkusję, zabieramy się za bas i nagrywamy gitarę basową. Jeśli mówimy o klasycznym składzie rockowym, to potem nagrywamy gitary, następnie jakieś dogrywki, a na końcu wokale. Tak to wygląda z reguły. W praktyce jest różnie, ale to jest formuła, którą przy nagrywaniu się stosuje.

8

I potem to wszystko jest miksowane? Tak, to wszystko jest miksowane, musi być okiełznane pasmowo, żeby wszędzie brzmiało dobrze. Kto decyduje, do kogo należy ostatnie zdanie co do ostatecznego kształtu płyty? Do producenta i zespołu. Wiesz, ten „producent” to jest takie modne słowo ostatnio, ale tak naprawdę to zespół decyduje o tym wszystkim. Ale jeżeli już zespół zdecyduje się na producenta, to muszą mu zaufać i muszą, niestety, w takim momencie wykluczyć demokrację. Demokracja, tak w ogóle, w zespole jest niezdrowa (śmiech). Nagrywany jest tylko materiał, który idzie na płytę, czy pozostaje coś, co „zalega na magazynach”? Nie ma reguły. Czasami nagrywa się trzynaście kawałków i na płytę wchodzi tylko osiem, bo pięć jest słabych. A czasami jest odwrotnie – zespół przygotowuje płytę i okazuje się, że ma za mało materiału, że trzeba jeszcze coś dorobić. Ale najczęściej jest tak, że zespół, który wchodzi do studia wie, co chce nagrać i wszystko przechodzi, bo jest przećwiczone, przewałkowane na sali prób, przeanalizowane i gotowe do tego, by zarejestrować. I tak, jak rozumiem, jest ze Strachami! Oczywiście! Ale ilekroć nagrywałem ze Strachami, a trochę tego nagrali (śmiech), to zawsze było tak, że nagrywaliśmy wszystko, co ma być i co było przygotowane, ale potem i tak było zmieniane. Zdarzają się bardzo często elementy aranżacji, które rodzą się dopiero w studio. Studio daję tę możliwość, że inaczej pewne rzeczy w nim się słyszy. Więcej słychać, niż na sali prób.


Pewnym zaskoczeniem dla wielu było to, że „Dekada”, to Strachowe The Best Of, nie zawierała nowych wykonań znanych już hitów, ale kawałki o pierwotnych brzmieniach. Jak rozumiem, była to decyzja zespołu, ale w momencie, gdy były wybierane kawałki do płyty, to czy były jakoś specjalnie przerabiane, doczyszczane? Wiesz co, ja akurat nie brałem udziału w realizacji „Dekady”, bo była to, jak sam mówisz, płyta składankowa, zawierająca hity, które wybrała wytwórnia ze wszystkich innych płyt w takiej formie, w jakiej one były na płytach. Może był prowadzony jakiś delikatny mastering, ale z tego co wiem, weszły tam w takim kształcie, jak były nagrane. Kto decyduje o kolejności utworów na płycie? Hmmm… Strasznie różnie. Ja nigdy się nad tym nie zastanawiałem, powiem ci szczerze. Dla mnie kolejność na płycie to zawsze najtrudniejsza rzecz (śmiech). Tak samo kolejność grania utworów na koncertach, kolejność utworów na płytach, to jest dla mnie zawsze problem. Ja się z tego zawsze wyłączam. Nie mam czuja do takich spraw, ale to muzycy decydują o tym najczęściej. Po prostu. Często się jakoś naturalnie składa. Praca na klawiszach to specyficzny rodzaj grania. Tak na dobrą sprawę można by na nich zagrać wszystko, ale jednak nie o to chodzi. Chodzi o to, by się wkomponować do całości… No każdy z muzyków jest takim elementem, który musi wbić się w resztę dźwięków. To jest tak nie tylko z klawiszami, ale i z każdym instrumentem. Ale powiedz, proszę, na ile to Ty się dostosowujesz do generalnego brzmienia Strachów, a na ile promujesz swoje pomysły? Mam jakieś swoje naleciałości. Każdy muzyk je ma w połączeniu ze swoim muzycznym charakterem i możliwościami technicznymi. I pewnie trochę trwało nim się jakoś zazębiliśmy. Bo gdybym ja miał o tym decydować, dałbym dużo więcej elektroniki (śmiech). Ale nie o to chodzi, trzeba szukać zawsze kompromisu, miejsca dla swoich dźwięków i umieć uszanować zdanie innych. Należy szukać takich dźwięków, które współgrają z gitara-

mi, z wokalem. Patrzeć przez pryzmat całego utworu. Niesprawiedliwa opinia o klawiszach jest taka, że tworzą one jedynie tło, ale to nie jest tak. One mają bardzo wyraźną rolę w piosence. Powiedz, tak łopatologicznie, na czym polega wkład klawiszy w muzykę Strachów? Klawisze to bardzo często tło, o którym wspomniałeś, stanowią harmonię grającą gdzieś z tyłu. Klawisze mają różną funkcję. Grane są jakieś solówki, melodie. Są kawałki, gdzie klawiszy w ogóle nie ma, wtedy schodzę ze sceny, bo w ogóle nie są potrzebne. Tam, gdzie są gęste gitary, ja czasem nie gram, bo na klawisze nie ma miejsca. Ale są momenty, że ja sam jestem na klawiszach, a panowie wyłączają się całkowicie. Jeśli dobrze rozumiałem, powiedziałeś, że Tom Horn gra coś na rodzaj muzyki klubowej… Tom Horn? W pewnym sensie… Wokół pojęcia „muzyka klubowa” narosło dosyć dużo mitów i nieporozumień, niesprawiedliwych ocen. Czym dla Ciebie jest muzyka klubowa? Muzyka klubowa dla mnie na pewno nie jest tym, co możemy usłyszeć w Esce czy RMF Maxxx. To są zupełnie nie te rzeczy. Dla mnie muzyka klubowa to jest to, na czym ja się wychowałem w latach 80, 90. To jest DJ-skie granie, często instrumentalne, dalekie od normalnej formy klasycznej piosenki, gdzie jest zwrotka i refren. Ale clubbing to w ogóle szerokie pojęcie, tak jak muzyka elektroniczna. Ja nie utożsamiam się tylko z muzyką klubową, absolutnie nie! Jeśli ktoś zainteresuje się moimi wcześniejszymi płytami, to się zorientuje, że tak naprawdę są często mało klubowe. Jest tam po prostu dużo fajnej elektroniki, szeroko pojętej elektroniki. Ale faktycznie, muzyka klubowa często kojarzy się z tym ump-ump-ump, z tym, nie? Z niczym więcej, a muzyka klubowa to zupełnie co innego. Kiedyś na backstage’u wydawało mi się, że mówiłeś, że lubisz perkusję. Jesteś multiinstrumentalistą? Nieee, coś ty! Nie, nie! To będziesz musiał wykasować (śmiech). Ja gram tylko na klawiszach. Tylko na klawiszach? Tylko na klawiszach i trochę śpiewam, jak trzeba.

9


Zaraz, zaraz, na jednym z teledysków widziałem Cię na perkusji! (śmiech) Mój najświeższy teledysk „To Follow”, to tam fatyczne występuję w roli siedmiu muzyków różnoinstrumentalnych (śmiech), ale tam są jakieś przeszkadzajki, prosta perkusja. No to takie proste rzeczy zagram, wiadomo (śmiech)… Ale na co dzień na perkusji nie gram, wolę trzymać się tego klawisza .. Swoją oficjalną stronę internetową masz w języku angielskim, jako Tom Horn. Teledyski nagrywasz w Berlinie… Między innymi… Czy to oznacza, że większe nadzieję wiążesz z odbiorcą zagranicznym? Przyznam się, że tak. Koncerty, które niedługo zacznę grać, chcę próbować bukować też w klubach niemieckich, austriackich, szwajcarskich. Polska jest ciężkim krajem dla muzyki elektronicznej. Środowisko ludzi słuchających szeroko pojętej muzyki elektronicznej, jest wielokrotnie mniejsze niż rockowe, reggae’owe, hip-hopowe itd.. Pewnie to się zmieni, to jest sprawa tej edukacji, o której mówiliśmy parę minut temu, której brakuje. Jeżeli stacje radiowe grałyby więcej muzyki elektronicznej, fajnej muzyki elektronicznej, to ludzie inaczej tę muzykę by postrzegali. Zauważ, że taka muzy prawie nie istnieje na festiwalach, Juwenaliach itp. Szkoda… Muzyka elektroniczna w Polsce to duże miasta, to festiwale, to kluby? Z jakimi pojęciami najlepiej byłoby je powiązać? Ja odważyłbym się w Polsce wybierać na początku małe kluby. Nie odważyłbym się grać w dużych klubach na początku, no chyba że mówimy o kilku festiwalach, gdzie ta muzyka występuje. Jeśli można podpytać o jakieś najbliższe plany projektu Tom Horn? Wiesz co, moje plany są takie, że są już w sieci trzy klipy,

10

z czego dwa mają już fajny odbiór. Chcę w końcu wydać płytę, do której te klipy przygotowałem, a która jest gotowa od roku. Stacje radiowe troszkę grają już dwa pierwsze single, czyli The Last Day i Treasure. Chcę wydać tę płytę i grać z nią koncerty. Trwają przygotowania do czwartego klipu, który będzie chyba najtrudniejszy do zrealizowania ze wszystkich, które do tej pory powstały. To tak w skrócie. Przyznałeś się, że jeździsz na motocyklu… Uwielbiam! Co było pierwsze: muzyka, czy motor? Kurcze, co było pierwsze..? To było w podobnym czasie… Motorynka była jak miałem trzynaście lat. I wtedy marzyłem o pierwszych klawiszach. Ale motorynka była jednak pierwsza, klawisz był chwilę później (śmiech). Jeśli można zdradzić, to tę trasę koncertową Strachów chcesz objechać całą na motorze… Ja jeżdżę cały czas na motocyklu! Dzisiaj też przyjechałem motocyklem! Jutro do Sosnowca motocyklem, z Sosnowca do Krajenki motocyklem (śmiech). Jakieś trzy tygodnie temu było najciężej, bo jechałem z Piły do Rzeszowa, z Rzeszowa do Warszawy, z Warszawy do Gdyni. Jak ktoś sobie sprawdzi, ile to kilometrów, to mu wyjdzie ok. 1700, a na połowie trasy taaaak lał deszcz, było tak ziiimnooo, ale dzielnie to zniosłem (śmiech). Ile kilometrów już zjechałeś na motorze? Na tej trasie zrobię prawdopodobnie kilka ładnych tysięcy kilometrów, na pewno! To w takim razie życzę bezpiecznej drogi i obyś zawsze dojechał cały i zdrowy! Na koncert. Żeby klawisze jednak były (śmiech). No i byś potem cały dojechał do studia i nagrywał nowe utwory! Jasne! Bardzo dziękuję za rozmowę. Ja również bardzo serdecznie dziękuję!


Młoda Polska Michał Hamek Salwa to marzyciel, meloman, zakochany w Tatrach maniak piłki nożnej. Uwielbia zakochiwać się w piosenkach, dzięki czemu przeżył już setki miłości swojego życia. Najczęściej są to piosenki pisane przez Grabaża. Wpływ piosenek Grabaża jest tak duży, że czasem już sam nie wie czy dany tekst jest jego, czy został zaczerpnięty, skopiowany z którejś piosenki Pidżamy lub Strachów, w której się wcześniej kochał. Jak pisze:

„…częściej pisze teksty I też często łapię się na tym, Że te teksty to słowa innego poety…” Pierwszy tekst napisał w 2005 roku ale większości nikt nigdy nie czytał – pisze do szuflady – może kiedyś ktoś je zaśpiewa?! Cafe Sztok udało się namówić Michała do wyciągnięcia z tejże szuflady dwóch tekstów i opublikowania ich na naszych łamach.

2006 Z szubienic źrenic spadają I rozbijają się, Wsiąkają mililitry łez. Masz oczy jak Atlantyk I kolorowe rafy, Smutne katarakty rzęs. Przepłynąć kutrem, Nie rozbić się, Strzelać harpunem , Do tych wszystkich łez! /wiosna, 2014/

Gdzie jesteś? Sam w parku stoję, Ręce rozpostarte, Karmazynowe słońce odbija się w kałużach, Oczy me szeroko otwarte. Na niebie chmury zaczynają walkę, Za chwilę ziemia pierwszą kroplę deszczu otrzyma Będę tak stał i czekał na Ciebie, A Ty podejdź, chwyć mnie za rękę i trzymaj! Twój dotyk sprawia, że wiem że jesteś, Zaszło słońce, pół księżyc zaraz zmieni się w pełnie, Zaraz wtrącę swe oczy głęboko w Twoje, Pocałuje Cię w usta, delikatnie, subtelnie… Deszcz mnie zmoczył, zamknąłem już oczy, Tak naprawdę nie było przy mnie nikogo! Wiatr pod me nogi kilka liści przytoczył… Gdzie jesteś? /jesień, 2005/

11


Grabaża znam

od trzydziestu lat! z Andrzejem Jegliczką, szefem Agencji Go Ahead, organizatorem Jarocin Festiwal rozmawia Krzysztof Mączkowski Jesteście jedną w ważniejszych agencji koncertowych w Polsce. Na tę pozycję trzeba było zapracować. Jak wyglądały Wasze początki? Początki był tradycyjne, tak jak wszędzie, jak w przypadku wielu podobnych firm. Łukasza, mojego wspólnika, spotkałem jeszcze pracując w Eskulapie (studencki klub muzyczny w Poznaniu – wyjaśnienie KM). On tam robił pierwsze swoje koncerty. Tam żeśmy się poznali i po moim odejściu z klubu wspólnie stwierdziliśmy, że warto zrobić coś razem, mając pewne doświadczenia. No i tak powstała nasza firma. Wyszliśmy od razu na szerokie wody, co dało możliwość odbicia się od tego, co robiliśmy na początku. No i w tej chwili doszliśmy do pułapu całkiem przyzwoitej agencji koncertowej, która daje nam możliwość życia z niej, utrzymywania pracowników, biura… Ku radości wszystkich, jak na razie wszystko jest pod kontrolą, idziemy do przodu. Coraz więcej zespołów, coraz większych artystów sprowadzamy, więc myślę, że jeżeli będziemy trzymać ten kurs to nie powinno być źle. To kiedy Agencja Go Ahead powstała?

12

Agencja Go Ahead powstała … jeśli dobrze pamiętam … w 2004r. No, to macie 10-lecie! Wszystkiego dobrego! Mogę się pomylić o tyle, że mógł to być początek 2005r. Ale jesteśmy blisko 10-lecia (śmiech). Dziękuję bardzo. Ile koncertów robicie w roku? Oj, trudno policzyć, ale jest to na pewno ponad sto. Są miesiące, takie jak na przykład listopad, kiedy praktycznie dzień w dzień robimy koncert. A zdarza się, że jednego dnia mamy trzy, cztery koncerty w różnych częściach kraju. Zatrudniamy bardzo sprawny team, który pozwala nam na to, że jesteśmy w stanie takie koncerty przeprowadzić. Jest to grubo ponad setkę, ale nie liczę festiwalu w Jarocinie, gdzie artystów też jest trochę. Części koncertów nie robimy sami, część z nich bukujemy, część sprzedajemy. Ale jest to i tak ponad sto, a może i 150 koncertów w roku. Co wyróżnia Agencję Go Ahead od innych agencji muzycznych w Polsce? To przede wszystkim, że nie jesteśmy – jak to się brzydko


mówi – stargetowani. To znaczy nie jesteśmy nastawieni wyłącznie na przykład na muzykę alternatywną, ma muzykę metalową, czy na muzykę taneczną. Robimy wszystko, co uważamy za wartościowe, co przyniesie satysfakcję odbiorcom i profity firmie. A robimy wszystko – od koncertów jazzowych poprzez koncerty rockowe, muzyki alternatywnej, koncerty folkowe. Mamy oczywiście bariery, których nie przekraczamy, natomiast mieścimy się w szerokim polu działania. Nie wszystkie agencje podchodzą pod tego typu tematy, ale dla nas nie ma lepszych czy gorszych zespołów. Liczy się tylko muzyka. Jeśli muzyka jest warta sprzedania, jeśli ludzie chcą za tę muzykę zapłacić i kupić bilety, to pod taki koncert podchodzimy. Mamy pełne spectrum, jeśli chodzi o działanie koncertowe – nie boimy się robić koncertów mocno jazzowych i mniej jazzowych, alternatywnych i niealternatywnych, rockowych i mniej rockowych. Wszystko ma swoją określoną wartość. Mówiąc o barierach, których nie przekraczacie, masz na myśli bariery estetyczne? Oczywiście, oczywiście, mówię tu o barierach estetycznych, które są bardzo ważne i wiemy, gdzie ta granica przebiega i kogo nie należy promować i za co nie należy się brać, czego tykać. Ale to wyjątkowe sytuacje. Na rynku muzycznym istnieje pewnie spora konkurencja, ale czy istnieją przykłady współpracy między agencjami? Kierunek naszego działania jest taki, by sobie nie przeszkadzać. Pierwsza rzecz to to, by nie wchodzić nikomu w drogę. Ten rynek jest w jakimś tam stopniu podzielony w Polsce. Staramy się wzajemnie nie przeszkadzać – to bardzo ważne. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że występujemy o tego samego artystę z inną agencją koncertową, ale ostatecznie o tym, kogo on wybiera decyduje jego agent, biorąc pod uwagę współpracę z daną agencją, jej doświadczenie w organizacji koncertów. Żyjemy w wolnym kraju i agencje mają prawo pytać o różnych artystów, ale i tak decydują agenci artystów stawiając na współpracę z wiarygodnym partnerem i sprawdzoną agencją. My możemy pochwalić się tym, że współpracujemy praktycznie ze wszystkimi liczącymi się w tej chwili agencjami muzycznymi na rynku. I od nich bierzemy artystów bez żadnych pośredników. Czym kierujecie się w „doborze repertuaru”? Decydują jedynie gusta ludzi, czy macie swój patent na dobór artystów, którym organizujecie koncerty w Polsce? Nie zawsze kierujemy się tzw. rachunkiem finansowym. Często jest tak, że pewne koncerty idą dobrze, ale inne idą gorzej. O doborze świadczy co innego. Łukasz jeździ na różnego rodzaju konferencje odbywające się w całej Europie, prenumerujemy pisma muzyczne, próbujemy penetrować ten rynek, mamy młodych pracowników, którzy często doradzają, jaki artysta może się sprawdzić. Ja przyznam się, przy swoim wieku, że czasami jest mi trudno zorientować się w rynku. Trzech czwartych artystów nie znam muzycznie (śmiech).

Natomiast zawierzam rynkowi, zawierzam ludziom, którzy nam doradzają, że warto „zrobić takiego artystę”. Często dostajemy sygnały z wytwórni płytowych, od agentów, że to jest artysta, który teraz pnie się i za rok będzie już duży, więc może warto go teraz „zrobić” gdzieś w mniejszym klubie, bo za rok będzie grał tylko na dużych salach. Czasami więc warto zainwestować w zespół, który niekoniecznie sprawdzi się i sprzeda teraz, ale za rok może mieć już zupełnie inną pozycję. I wtedy będziemy mieć pierwszeństwo przy organizacji jego koncertów. I wtedy być może zwrócą się nam pieniądze, które zostały zainwestowane teraz. Tak to często się dzieje. Są też oczywiście zespoły, które z samego założenia wydają się nam atrakcyjne, że powinny się sprzedać, że ludzie powinni na ich koncerty kupić bilety, bo są to „gwiazdy” większego lub mniejszego formatu. Obserwujemy, co się dzieje z tym artystą w innych krajach, co było z nim wcześniej. To dotyczy artystów zarówno polskich, jak i zagranicznych. Macie swoich ulubionych artystów? Nie, w tej chwili, jako agencja, nie mamy swoich ulubionych artystów. Każdy ma innego (śmiech). Każdy w firmie słucha czegoś innego. Każdy słucha czegoś tam, ale nie przekłada się to na działalność firmy. Nie każdemu, którego muzyki się tu słucha, zrobimy koncert (śmiech). O koncercie decyduje rynek, choć czasami warto zrobić mały koncert w małym klubie, a za rok zrobić koncert na dużym festiwalu. Na przykład w Jarocinie. No właśnie, Jarocin, o niego chciałem zapytać w tej chwili. Mam wrażenie, że to dzięki Wam udało się ten festiwal reaktywować. To była kwestia przypadku, czy przymierzaliście się do niego od dłuższego czasu? Prawda jest taka, że zgłosił się do nas Robert Kaźmierczak., obecny dyrektor wydziału kultury w Urzędzie Miasta Poznania, a wtedy wiceburmistrz Jarocina, że chciał z nami współpracować przy tym festiwalu. My zgodziliśmy się mu pomóc. Podczas pierwszych edycji zajmowaliśmy się właściwie tylko bookingiem, a kwestiami promocyjnymi zajmował się bezpośrednio pan Kaźmierczak i ludzie jemu podlegli. Ale festiwal przynosił duże straty dla gminy. Kiedy próbował to robić Jarociński Ośrodek Kultury, który podlegał panu Kaźmierczakowi, festiwal przynosił straty. Gmina dofinansowywała JOK, a Ośrodek ten festiwal robił. I po festiwalu okazywało się, że brakuje ok. 300 tys. złotych, by załatać dziurę. W końcu zaproponowano nam, że albo my im, nie pamiętam już, by te pieniądze przekazać Go Aheadowi i my to zorganizujemy. Jeśli będzie wtopa, na przykład z powodu słabej sprzedaży, to Urząd nie będzie musiał tych kosztów pokrywać. I od momentu, kiedy zaczęliśmy ten festiwal robić sami, na własne ryzyko, zaczął przynosić profity. I mam wrażenie, że gmina jest zadowolona w jakimś tam stopniu, mam nadzieję, że przede wszystkim mieszkańcy są zadowoleni, mam też nadzieję, że zadowoleni są odbiory festiwalu i nam to też sprawia jakąś satysfakcję. O sympatię uczestników chyba nie musicie się martwić, skoro co roku macie tam całkiem przyzwoitą

13


frekwencję… Frekwencja jest przyzwoita. Ona jest na miarę tego miejsca, w którym ten festiwal się odbywa, czyli boiska bocznego Jaroty (Jarociński ośrodek rekreacyjno-sportowy – wyjaśnienie KM). Przyjeżdża tam dość twardy elektorat. On co prawda niewiele już ma wspólnego z tym Jarocinem z lat 80., ma taką bardziej piknikowo-rodzinną wersję, ale nam bardzo odpowiada. To jest bezpieczny festiwal, bardzo rodzinny, wielopokoleniowy w tej chwili. Zaletę tego festiwalu jest też bliskość pola namiotowego. Nie trzeba wiele krążyć, by dotrzeć na sam festiwal. Będzie w tym roku druga scena, gdzie będą prezentacje polskich zespołów w przerwach między koncertami na dużej scenie. Jest dobrze zorganizowana strefa gastronomiczna. Wydaje się, że ten festiwal nie ma minusów. Nie ścigamy się z innymi festiwalami o artystów – to też nasze założenie. Festiwal ma określony pułap finansowy, bardzo wierną, sympatyczną i miłą publiczność. Na tym etapie, mam wrażenie, to wszystkim wystarcza. Ale jednak co roku narzekacie na to, że samorząd jarociński zbyt późno podejmuje decyzje w sprawie festiwalu. Na czym polega problem? Problem polega na tym, że za każdym razem, na sam koniec festiwalu władze Jarocina dochodzą do takiej oto konstatacji, że może by ten festiwal zrobić albo samemu, albo żeby robił go ktoś inny, bo może zrobi go jeszcze lepiej. Naszym zdaniem, i w opinii wielu prawników, nie jest konieczne co roku organizowanie przetargów na organizację festiwalu. A co roku są one coraz bardziej skomplikowane. Gmina próbuje rozmawiać m.in z Jurkiem Owsiakiem, czy on by ten festiwal przejął, ale w związku z tym, że Owsiak ma swój festiwal, tym nie jest zainteresowany. Ale gmina tego nie rozumie i w związku z tym te procedury przetargowe trwają miesiącami. Trzeba okazywać tony dokumentów, zaświadczeń… Musi się zebrać jedna komisja, druga komisja… Jest pierwszy etap, drugi etap i trzeci etap przetargu… Są oczywiście negocjacje, które są bardzo trudne. Do przetargu nikt inny się nie zgłasza, w związku z tym gmina jest na nas skazana i finalnie w lutym lub marcu podpisujemy umowę, kiedy jest mało artystów zagranicznych, bo oni już dawno są rozlokowani na innych festiwalach. My nie mamy wtedy żadnych szans na to nawet, by powalczyć o jakieś mniejsze zagraniczne składy, bo wszystko jest już pozamiatane. Gmina powinna ogłosić przetarg z wolnej ręki w momencie rozliczenia, a jest to przełom sierpnia i września, i podpisywać umowę w listopadzie. Wtedy dałoby to jakiś komfort przygotowań do festiwalu, którego teraz nie ma, bo festiwal de facto organizujemy w cztery miesiące. Do momentu podpisania umowy niewiele robimy, bo nie wiemy, czy podpiszemy umowę, czy nie. Negocjacje są żmudne, warunki stawiają obie strony. Coraz mniej w nas entuzjazmu. Ale trzyma nas atmosfera i profil. I bardzo dobrze, i bardzo dobrze… A tak w ogóle to jak organizuje się taki festiwal? Siadasz z Łukaszem i Tomkiem i mówicie: „robimy festiwal w miejscowości X”? Co dalej? No tak, tak to mniej więcej wygląda. Jeżeli już ta umowa

14

jest podpisana i wiemy, gdzie taki festiwal ma się odbyć, to zaczynamy negocjacje z zespołami, rozpoczynamy negocjacje z podwykonawcami, czyli ludźmi od świateł, dźwięku, sceny, ochrony, zabezpieczeń, pozwoleń, cateringu, zabezpieczenia sanitarnego, elektryki. Tu, w Jarocinie, tego prądu nie ma za wiele, więc trzeba go szukać. Może w tym roku postawimy agregator. To bardzo żmudna praca i codzienny wysiłek całego zespołu. Ludzie są przydzieleni do poszczególnych zadań i muszą je zrealizować. Pracują ciężko, ale efekt końcowy, mam wrażenie, jest dobry i że festiwal jest dobrze odbierany. W momencie, gdy macie podpisaną umowę, to całość organizacji jest całkowicie po Waszej stronie? Cała organizacja jest po naszej stronie. Wszystko robimy my, ale oczywiście wkład gminy jest znaczący, bo jest to kwota ok. 340 tys., brutto. Ta kwota – przynajmniej na teraz – nie podlega żadnym negocjacjom i jest stała od pięciu, sześciu lat. Czy masz jakiś swój prywatny ranking festiwalowy? Nie. Ja nie jeżdżę na festiwale. Nie lubię festiwali jako takich. Nie lubię atmosfery festiwalowej. Ale zaskoczenie (śmiech)! Nie lubię atmosfery festiwalu, zdecydowanie lubię koncerty w sali klubowej. Czuję się tam lepiej (śmiech). Poza Jarocinem robicie jeszcze jakieś festiwale? Zrobiliśmy w tym roku Spring Break w Poznaniu, festiwal o innym niż zwykle charakterze. To był bardzo dobry festiwal, nastawiony na młode zespoły. Bardzo dobrze się sprawdził, został całkowicie wyprzedany, dostał bardzo dobre recenzje. Przyjechała na niego cała branża z Polski – od agentów po wytwórnie muzyczne. Dzięki temu wiele tych młodych zespołów, dotąd całkowicie nieznanych, zagra na ważnych festiwalach w Polsce. Właśnie tutaj zostały zauważone. Na ten festiwal się nastawiamy, ten festiwal chcemy rozwijać. Wiemy, że podobne festiwale odbywają się w całej Europie, jak na przykład Reperbahn Festival w Berlinie, Eurosonic Noordershag, The Great Escape… Spring Break jest organizowany w kwietniu, a więc rozpoczyna sezon festiwalowy w Polsce. Odbywa się – na tym polega jego odmienność – w sześciu klubach. Kupuje się opaskę jak na festiwal tradycyjny i chodzi się od klubu do klubu i wchodzi na koncerty. To po Jarocinie kolejna rzecz, w co chcemy mocno inwestować i rozwijać. Wchodzimy też w klimaty stadionowe, czyli na przykład czerwcowy koncert Iron Maiden (w czerwcu 2014 w Poznaniu na stadionie Lecha Poznań – wyjaśnienie KM). Mamy co robić! Z artystami bywa tak, że to Wy częściej dzwonicie do nich i zapraszacie, czy to to oni pchają się do Was z prośbą o występowanie na Waszych imprezach? Nie, nie, to nie jest tak, że ktoś się pcha. Mamy autorski program, program mojego wspólnika. Na festiwal w Jarocinie inicjatywa wychodzi od nas, że chcielibyśmy mieć konkretny zespół. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że komuś bardzo zależy na występie ze względu na to, że kiedyś ktoś grał w Jarocinie, lat temu trzydzieści czy czterdzieści, i chciałby zagrać teraz z określonych powodów. Ale decyzja jest nasza. Generalnie inicjatywa wychodzi od nas i dotyczy to


artystów zagranicznych i krajowych. Wyjątkiem tutaj jest Grabaż, który w tym roku chce zagrać w Jarocinie. Czy można powiedzieć o Was, że jesteście agencją Strachów? Sam Grabaż mówi o Tobie jako przyjacielu od trzydziestu lat… No tak… I czym dla Ciebie są Strachy na muzycznej mapie Polski? Grabaża znam od trzydziestu lat, no z tej racji, że razem studiowaliśmy historię na UAM w Poznaniu. I od tego czasu nasza znajomość nie została nigdy niczym zmącona. Kontakt utrzymywaliśmy cały czas, nadal utrzymujemy i utrzymywać mamy zamiar jeszcze bardzo długo. Strachy Na Lachy to oczywiście zespół dla mnie bardzo ważny, jak wcześniej Pidżama Porno, ale nie możemy powiedzieć, że jesteśmy agencją Strachów, bo koncerty Pidżamy i Strachów organizujemy tylko tu, w Poznaniu. No chyba, że organizujemy jakieś większe imprezy halowe w Polsce, to pytamy Grabaża, czy chce zagrać. I to jest jego decyzja, czy chce, czy nie, w Gdyni, Warszawie, Katowicach, gdzie są festiwale. Pracujemy ze Strachami i staramy się z nimi pracować w Poznaniu. Ale pamiętajmy, Grabaż jest niezależnym artystą i nie możemy w żaden sposób ingerować w jego sprawy. Jeśli Grabaż gra na Juwenaliach, to to jest jego decyzja, a nie nasza. Znamy priorytety Krzysztofa i wiemy, co jest dla niego ważne w danym momencie, zwłaszcza jeśli chodzi o Poznań czy Jarocin. Jak to jest przyjaźnić się z Grabażem od trzydziestu lat? Wielu czytelników Cafe Sztok nie ma w ogóle tyle na liczniku. Pytam zarówno o Grabaża, jak i tę przyjaźń… Nooo, to sięga trzydziestu lat... Mój Boże! Trudno to opisać. Grabaż był punkiem, ja byłem konspiratorem, później Grabaż też został konspiratorem, ja punkiem nie (śmiech). Ale to jest zwykła przyjaźń, jak w relacjach między wieloma ludźmi. Spotykamy się, chodzimy razem na Lecha, pijemy razem wódkę, spotykamy się wzajemnie na jakichś – jak to się teraz mówi – domówkach. Są to relacje bardzo bliskie i osobiste, i ja bardzo sobie je cenię. Przy czym wygląda to normalnie, tu nie ma jakichś codziennych wizyt, telefonów itp. Spotykamy się wtedy, kiedy uznajemy, że jest to istotne, ważne, jeżeli mamy sobie coś do powiedzenia, kiedy musimy coś ustalić. I wtedy to jest kwestia jednego telefonu, czy ja do niego, czy on do mnie. O, na przykład jutro jadę do niego. Tak to po prostu wygląda. To jest normalna przyjaźń, która poprzez picie wódki, rozmowy o pogodzie i wakacje nas normalnie, po ludzku spaja. Interesy są w tle. Jarocin był miejscem reaktywacji Pidżamy Porno. Strachy Na Lachy w Jarocinie obchodziły swoje dziesięciolecie. W tym roku w Jarocinie odbywa się niezwykły koncert Grabaż.30. Co więcej można powiedzieć o tym wydarzeniu? Jest to specjalny koncert Krzysztofa, bo to jest jego wydarzenie. Były wcześniej dwie opcje. Pierwsza taka, by zrobić ten benefis w Poznaniu. Miał to być duży koncert plenerowy, darmowy w tym sensie, że bez biletów dla publiczności. Imprezę szacowaliśmy na ok. dwadzieścia – trzydzieści tysięcy osób. Impreza miała się odbyć na terenie Malty (duży kompleks rekreacyjny w centrum miasta – wyjaśnienie KM) na dużej scenie. Impreza nie była niskobu-

dżetowa, ale pamiętajmy, że miała to być impreza niebiletowana, z duża sceną, ogromnymi światłami, dźwiękiem, ochroną, całą okołokoncertową infrastrukturą. I na to były potrzebne pieniądze z urzędu miasta. Wydawało się nam, że Grabażowi się to należy i że miasto się tym zainteresuje. Mieszka w tym mieście, tu się urodził – nie w Pile, a w Poznaniu! – tu tworzy, tu zdobył wszystko, co miał do zdobycia w świecie artystycznym i miasto powinno być dumne z takiego artysty. Niestety urzędnicy odwróci się do niego plecami, mimo, że niektórzy z nich do niedawna chodzili w koszulkach Pidżamy i Strachów i obnosili się z tym w różnych miejscach. Trudno, stało się, co się stało, koncert nie odbędzie się w Poznaniu, a Grabaż podjął decyzję, że skoro trzydzieści lat temu zaczynał grać w Jarocinie, to nie ma żadnego problemu, by zrobić to w Jarocinie i tym razem. Grabaż zaprosił gości, reaktywował Pidżamę Porno w składzie oryginalnym z Dziadkiem i Julem, tak więc będzie okazja, by zobaczyć Pidżamę w starym składzie, z gośćmi: Muńkiem, Kasią Nosowską... To będzie gwóźdź festiwalu w tym roku. Grabaż dobrze czuje się w Jarocinie, bardzo szanuje tę publiczność, która przyjeżdża i wydaje mi się, że da najlepszy ze swoich koncertów. Ekstra, ekstra! A inne atrakcje? O, jest ich dużo! Będzie między innymi specjalny koncert Comy, która zagra swoją pierwszą płytę, będzie koncert Dezertera, który zagra płytę „Underground Out of Poland”, będzie koncert projektu Nowe Sytuacje – to jest projekt Republiki, gdzie trzech oryginalnych muzyków Republiki i Tymon Tymański gra pierwszą płytę Republiki. Będzie Punk Projekt z Budzyńskim, liderem Armii… Za ważne uważamy wprowadzanie nowych młodych zespołów, które wcześniej gdzieś występowały, zdobywały nagrody, pojawiły się na Spring Break. One też będą miały okazję pokazać się na dużej scenie. Bardzo ważnym wykonawcą jest Matisyahu z muzyką reggae. To ortodoksyjny Żyd mieszkający w USA, w Nowym Jorku. Poza tym będzie Czesław Śpiewa, Cela Nr 3, Masturbator, Kult, Luxtorpeda, Farben Lehre… Dla każdego coś miłego. Krótko mówiąc, na festiwalu w Jarocinie warto być pełne trzy dni. Tak, na festiwalu warto być całe trzy dni. Warto po prostu kupić karnet, bo myślę, że piątkowy koncert Grabaża rozbudzi tylko apetyt na resztę. Twoje koncertowe marzenie to..? Nie ma koncertowych marzeń (śmiech). Nie mam marzeń muzycznych, jest tyle tego na świecie! Może chciałbym zobaczyć Black Keys na żywo. Grają na Open’erze, a że nie lubię festiwali jako takich, to poczekam aż zagrają w jakieś hali (śmiech). Na co jeszcze zapraszacie w tym roku, po Jarocinie? Ogłosimy za chwilę koncert Bryana Adams. Michaela Buble, Machine Heads w sierpniu… Jeśli ktoś to lubi, to zapraszamy na koncerty Chrisa Bottiego (śmiech). Na naszej stronie regularnie ogłaszamy nowości. Powodzenia w takim razie i dziękuję za rozmowę! Proszę bardzo. Polecam się!

15


16


Tymańskiego ADHD Wydawnictwo Literackie ma szczęście do Rafała Księżyka, a Rafał Księżyk ma szczęście do rozmówców. Był Tomasz Stańko, był Robert Brylewski ze swoim znakomitym ,,Kryzysem w Babilonie", jest Tymon Tymański i jego ,,AD HD" ewidentne, mówiąc szczerze, odzwierciedlenie zawartości książki i charakteru głównego bohatera. Powiedzieć, że autobiografia Tymańskiego to historia trójmiejskiego środowiska artystycznego, jego zmian i rozwoju, to mało powiedzieć. Opowieść Tymańskiego to niezwykła narracja o swoim życiu i historii wielu środowisk, w których wzrastał, ale też jednocześnie opowieść o wpływie tych ludzi i zjawisk na jego prywatne życie. Ma Tymon wielki łeb do nazwisk, utworów i tytułów i przerzuca nimi bez większego problemu. Czy to określa całą zawartość tej opowieści? Absolutnie nie! Tymon Tymański jest kojarzony z jego głośnym romansem z córką Roberta Brylewskiego, o czym zresztą pisze otwarcie w „AD HD” („Zauważyłam dziwną minę Grabaża i wielu innych kolegów. ‘Co mała Brylewska robi na kolanach tego typa?’”), czy też z jego konferansjerki w Roxy, a obecnie Rock Radiu. Ale zjawisko pt. Tymon Tymański jest znacznie szersze i głębsze. Mało kto kojarzy, ale to właśnie Tymański jest twórcą pojęcia „yass” na określenie muzyki jednej z jego formacji. „Chodziło o to, żeby się odciąć. Jazz lat osiemdziesiątych był dla nas synonimem artystycznego upadku. […] Słowo ‘jazz’ przywodziło na myśl smętny świat gastronomii i ZSMP-owskich klubików, w których korpulentni, wyłysiali brodacze grali dla pięciu krótkowzrocznych fanów. Mnie napędzały futuryzm, i dada, mit beatników, amerykański i europejski free jazz, punkt rock i nowa fala. […] Słowo ‘jass’ tudzież ‘yass’ kojarzyło się dość jednoznacznie, a zarazem odświeżało zakurzony idiom. Było też na tyle pojemne, że umożliwiało wrzucenie do jednego worka naszych fascynacji punk rokiem i nową falą, avant rockiem tudzież niepokorną klasyką z kręgu Ivesa, Varesa’a, Nancarrowa czy dodekafoników”. Wyszukane słownictwo, zauważalne w tym fragmencie, to zresztą jedna z rzucających się cech tej powieści. Pojęcia „juwenilność” czy „sowizdrzał” w różnych odmianach pojawiają się dość często. Narracja Tymańskiego to lekka opowieść o znajomości z Pawłem Konjo Konnackiem, Jackiem Olterem i Leszkiem Możdżerem, Tomaszem Stańko i Olafem Deriglassofem, ale czasami przekształca się w głęboką opowieść o ludziach, środowiskach, w których żył, zespołach, z którymi grał. Jest ona tak barwna, że czytelnik ma wrażenie,

jakby sam w ich życiu uczestniczył. Podziela radości, ale i udzielają mu się smutki i dramaty tej opowieści. Tymon Tymański to muzyk wielu formacji – m.in. Miłości, Kur, Trupy, P.O.L.O.V.I.R.U.S.-a, Masła, Czasu, Dyliżansu i Pogan. Z nich wszystkich bardziej rozpoznawalna może być w tej chwili Miłość ze względu na film, o którym było głośno w połowie 2013r. Z tą nazwą wiąże się śmieszna historia, kiedy to nawiązując do nazwy ktoś rzekł, że „to nie miłość, to pierdolenie”. Tymon ma na to prostą odpowiedź: „Wcale mi to zresztą nie przeszkadzało. Miłość to również pierdolenie. A pierdolić trzeba umieć, bo inaczej tylko się ciupcia”.

17


Życie Tymona to bieganie po falach, to wskakiwanie na czoło fali, ale i opadanie. I gdy w pewnym momencie mówi, że przeszedł do czwartej ligi tworząc The Transistors, przypomniało mi się zdziwienie publiczności, która dojrzała ich na maleńkiej scenie Red Bulla w Jarocinie.

Żuławskiemu, który zapytał: ‘Czy to będzie gówno bez wykropkowania? Jeśli tak, to szacunek. Tutaj nie można inaczej’. To prawda. Bo ’Polska to ani to, ani sio’, jak pisał Stanisław Dygat. Wymyka się kategoryzacji. Góry złota i kopce gówna. Mnóstwo czystego altruizmu i sporo antysemityzmu, mnóstwo bohaterstwa i sporo nieudacznictwa, mnóstwo mądrości Sam o sobie mówi tak: „Oczywiście jestem fanem ab- i sporo głupstwa. Dlatego trzeba głośno, dobitnie surdu, dziwactwa, patafizyki, ale bywa tak, że kotur- mówić o polskim gównie – z miłości do naszego nowa forma pozwala trochę ściemnić, przykamuflo- kraju. Z potrzeby nazywania rzeczy po imieniu, bo wać, zatuszować. Grunge, czyli właściwie na nowo przecież na ludzkość od zawsze składa się gówno pojęty punk, pozwolił mi zedrzeć kolejną warstwę i złoto”. skóry. Stąd miana języka i wybór prostoty, która do dziś mi towarzyszy. Można powiedzieć, że od kilku- Do polityki Tymański ma podejście, jak większość dziesięciu lat studiuję formę piosenkową. Kompli- muzyków – taktuje ją z obrzydliwym dystansem. kacja przywiodła mnie do prostoty, ale ostatnio ta Mówi m.in. tak: „Nie znam się na polityce, nie wchosama prostota zaczyna mnie nużyć. Kto wie czy nie- dzę w nią za głęboko. Myślę, że gros polityków długo nie wrócę do dziwaczenia? […] Tym, co mnie polskim sejmie zajmuje się głownie wyglądaniem, odstręcza od wejścia w show-biznes pełną gębą, tak wystawnym żarciem, chlaniem, ćpaniem koksu, konjak zrobił to Maciek Maleńczuk, jest wrażenie, że tam sumowaniem dziwek w majonezie, lataniem samowiększość rzeczy jest chujowa i nieprawdziwa. Nie lotami, sprawdzaniem kont, spaniem i dłubaniem wierzę w estradę, nie wierzę w gwiazdorstwo. Wie- dużym palcem w bucie. Ci ludzie mają wszystko rzę w prawdę, ale ona jest mało komercyjna, a poza w dupie i są siebie warci. […] Zbytnie interesowanie tym ma dziwną cechę – wymyka się, ucieka. Robię się polityką jest stratą czasu – myślę, że wielu ludzi tak zwaną karierę na pół gwizdka, bo bywam próż- rozczarowało się podobnie jak ja. Niech siwogłowi ny jak każdy człowiek, bo potrzebuję pieniędzy, by walczą sobie o władzę, gazety żółkną dużo szybciej utrzymać rodzinę, ale fakt, że jestem zwykłym kole- niż strony książek. Historia i czas pokażą, że aktusiem, że praktykuję zen, sprawia, iż moje działania alnie nie dzieje się nic ważnego, więc zajmijmy się medialno-estradowe są od początku nacechowane swoim życiem, rodzinami, kulturą, sztuką, rozrywką. pewnym cudzysłowem, dystansem, absmakiem. Chuj w dupę polityce i jej oślizgłym giermkom”. Cierpię na rozdwojenie, które polega na tym, że robię coś, co wymaga bycia medialnym, sprzedawania Duży udział w barwności opowieści Tymańskiego się i kompromisu, a równocześnie totalnie w to nie ma Rafał Księżyk, który rozmowę z nimi prowadzi. wierzę. Owszem, interesuje mnie sztuka, działanie, Po rozmowach z Brylewskim, którą czytałem i Stańwyrażanie siebie, zdzieranie skóry do momentu, ką, o której słyszałem, wydawałoby się, że to nic w którym może nic już nie zostanie. Ale zawsze bar- nadzwyczajnego poprowadzić kolejną ciekawą rozdziej zależało mi na tworzeniu zajebistych rzeczy niż mowę. A jednak „AD HD” jest inne od poprzednich. na byciu sławnym”. Gdyby próbować określić zawartość tej książki jedW książce są opowieści do śmiechu (np. o sikaniu nym słowem, to mogłoby to brzmieć tak: historia do umywalek), do zadumy (np. o otwieraniu się na jego nieposkładanego życia i prób ułożenia wefilozofię buddyjską i taoistyczną), ale i opowieści wnętrznego spokoju w buddyzmie zen. przejmujące. Ta najbardziej przejmująca dotyczy śmierci Jacka Oltera – może dlatego, że opowiada ją Stawiam tę książkę na półce obok rewelacyjnej fragmentami jakby od niechcenia, może dlatego że autobiografii Grabaża „Gościu. Auto-Bio-Grabaż” towarzyszy ona przez dużą część książki. To nie tyl- i biografii Brylewskiego – o których również w swej ko opowieść o jego samobójczej śmierci, ale historia książce pisze Tymański. stopniowego odchodzenia z życia… Tymon Tymański. Autobiografia. AD HD. Tymański to również… filmowiec. W kilku miejscach Wydawnictwo Literackie 2013 opisuje ten film, proces jego tworzenia i wprost określa jego przesłanie: „Obraziło się na nasze ‘Polskie gówno’ sporo ludzi. Prezydent Bydgoszczy, pan KM. poseł PiS z Kołobrzegu. Idea od początku podobała się Wojtkowi Smarzowskiemu oraz Andrzejowi


STRACHY NA LACHY PO FESTIWALU w JAROCINIE GRAJĄ W ... 18 lipca / piątek / Jarocin / Grabaż 30 Pidżama Porno – Strachy na Lachy 16 sierpnia / sobota / Jarocin/ koło Niska / 29 sierpnia / piątek / Straszęcin koło Dębicy / Czad Festiwal 5 września / piątek / Leszno / MOK / 19.00 / Koncert na rzecz Fundacji Podaj Dalej 12 września /piątek/ Płock / 13 września /sobota/ Sopot / Klub Scena 19 września / piątek / Lubin / Dni Miasta 27 września / sobota / Dzierżoniów / 20 Dzierżoniowskie Prezentacje

19


20


21


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.