O górach

Page 1

Z E S Z Y T

P O Ś W I Ę C O N Y

G Ó R O M

CENA NINIEJSZEGO NUMERU 1 ZŁ. 50 GR.

MIESIĘCZNIK LITERACKI

ROK VI

NR

8-10


ROK VI

KAMENA

NR 8-10 (58-60)

MIESIĘCZNIK LITERACKI K W I E C I E Ń - C Z E R W I E C 1939 R. TREŚĆ

NUMERU

ÓSMEGO-DZIESIĄTEGO

Od redakcji KAZIMIERZ WIERZYŃSKI TADEUSZ BOCHEŃSKI WŁADYSŁAW BRONIEWSKI JANINA. BRZOSTOWSKA

. . str. 129 Hruby . . „ 129 Poetyckie aspekty g ó r . „ 130 Hawrań i Murań „ 139 Wschód słońca wKgóracb „ 140 Noc . . . „ 140 STANISŁAW BĄKOWSKI Mrok w 'futrach . „ 140 STAN. RYSZ. DOBROWOLSKI Wieczorem . . „ 141 TADEUSZ BOCHEŃSKI Przedwiośnie ,v Strążyskach „: 141 Ranek w górach . „ 142 WŁADYSŁAW KRYGOWSKI W y r ą b w Gorganach . ,. 142 JALU KUREK Etna . . . . „ 144 KAZIM. AND. JAWORSKI " Noc w Tacul . . ,. 145 MIECZYSŁAW JASTRUN Noce . . . 146 Kazimierz Wierzyński Niefcyrka . . „ 146 KORNEL MAKUSZYŃSKI Czarnooki opryszek . ., 146 JAN ALFR. SZCZEPAŃSKI Tragedia Pawlikowskich ., 151 FRIEDRICH SCHILLER Wilhelm Tell (fragment) 157 v VlCTOR HUGO Balma . . . „ 157 ALFRED DE MUSSET Do Jungfrau . . .. 158 SAINTE-BEUVE Sonet . . . „ 158 THEOPHILE'GAUTIER W górach Sierra . „ 150 J . M. HEREDIA Trzy sonety . . „ 160 MARIA SZCZEPAŃSKA Powrót . . 161 J A N ALFR. SZCZEPAŃSKI .Góry śniade jak m y ' ( f r a g m e n t ) 163 NIKOŁAJ GRONSK1J Poezje górskie . . 165 ROSA BAILLY Szczyt śpiewa . . ,'. 167 K. NARKIEWICZ-JODKO Zamarła . 168 WITOLD MILESKI Z włóczęg górskich . ., 172 MIECZYSŁAW SZCZUKA Z zapisek taternickich ., 178 GEORGE MEREDITH Fragment z powieści . „ 180 ZOFIA CHYC Mówi Kamena górska ., 180 J A N ALFR. SZCZEPAŃSKI W drodze na Ojos del Salado „ 182 MICHAIŁ ROMM Szturm do Pic Stalina ., 186 WŁADYSŁAW KRYGOWSKI O ostatniej książce Pawlikowsk. 189 Noty „191 Do czytelników i przyjaciół „ K a m e n y " „ 196 Dwie wkładki linorytowe ZENONA WAŚNIEWSKIEGO Redaktor: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 43. Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej. Wydawca: Zenon Waśniewski. Administracja: Chełm Lub., Reformacka 43 Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne. P r e n u m e r a t a roczna (10 numerów) 5 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 50 gr. Należność uiszcza się zwykłym przekazem lub przekazem rozrachunkowym. Numer okazowy „Kameny" wysyłamy tylko po uprzednim nadesłaniu 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych.. CENĄ NUMERU POJEDYŃCZEGO 60 gr. Tłoczono w drukarni „ K u l t u r a " Chełm

Lub. 10.



KAMENA

MIESIĘCZNIK ROK VI

LITERACKI

KWIECIEŃ—CZERWIEC 1939 R. NR 8 - 1 0 (58-60)

Poświęcamy niniejszy zeszyt „Kameny" wyłącznie Górom. Zapewne wpłynęły na to m. in. upodobania osobiste redaktora i grupy bliskich mu ludzi. Ale sądzimy, iż nie oddalamy się przez to wcale od rzeczywistości dnia dzisiejszego. Góry—źródło energii. Góry—symbol wielkości, niezłomności, potęgi—tych ideałów, które Polska dzisiaj godnie reprezentuje. Góry—niezwyciężona strażnica naszych granic. A czyny polskich alpinistów — dowód bohaterstwa i zdobywczości współczesnego pokolenia. Chyba dość, aby nie narazić się na zarzut oderwania od życia, marzycielstwa czy klerkizmu.

H R U B Y H r u b y j e s t m ó z g i e m s k a l n y m . W i d z i s z o s t r e szwy Natężone Ognie

do bólu żłobistem skupieniem?

tędy

lawiną zadymioną

Ziemia stygła—i k a m i e ń

szły,

się s t a w a ł

kamieniem.

Czas, rzeczownik bezdenny, zapadł śród gór, Lepił

czaszkę

z g r a n i t u i myśli w n i e j pisał,

Aż nieznaną muzyką Pod

wielogłowy

chór

niebem n i e r u c h o m e m swój śpiew

M e l o d j o niepojęta, ciszo w ó d

rozkołysał.

i skał,

K t ó r a k r u s z y s z się w u c h u z a z i e m s k i m

szelestem!

C z u j ę w i a t r : n i ó s ł m i ę w d y m a c h , p o n a d o g n i e m siał I r o z w i a ł p o i s t n i e n i u . G d z i e ja t e r a z

jestem?

KAZIMIERZ WIERZYŃSKI

129


POETYCKIE ASPEKTY

GÓR

I „ C ó ż t o jest, o góry, ta dziwna p o t ę g a , przywiązana d o was?" — pytał ongi S e w e r y n G o s z c z y ń s k i w „ D z i e n n i k u p o d r ó ży d o T a t r ó w " . I odpowiedział: „ T a k o g r o m n e s k u t k i dla d u c h a l u d z k i e g o nie mogą iść z przyczyn niższych, m a t e r i a l n y c h . W a s z e w y b u j a n i e n a d r e s z t ę ziemi, rozleglejszy w i d o k z waszych szczytów, rozrzedzone b a r d z i e j p o w i e t r z e na n i c h — s ą t o w a r u n k i zmysłowe, zbyt lic h e . Mogą o n e zabawiać oczy, ulżywać p ł u c o m , p o b u d z a ć , ł e c h t a ć ciało w r a ż e n i a m i zmysłowymi, ale n i e p o j m u j ę , jakby mogły za p o m o c ą jedynie tych ś r o d k ó w działać na d u c h a ludzkiego... O nie; t a j e m n i c a ta m u s i się kryć w o w e j w a s z e j części, k t ó r e j zmysłami d o t k n ą ć nie m o ż e m y , w jakimś czuciu, zap e ł n i a j ą c y m wasze piersi... M o ż e coś być w was, co m a związek z n a d z m y s ł o w ą istotą człowieka: niezależny, różny o d wpływ ó w fizycznych, a r a z e m silniejszy, bliższy i ściślejszy". Pełna to niedokładności i naiwna odpowiedź romantyka i p o n i e k ą d s a m o u k a , ale o d p o w i e d ź , k t ó r e j nie u s z a n o w a ć n i e można. N i e tylko d l a t e g o , że jest o d p o w i e d z ą c z ł o w i e k a , lecz t a k ż e d l a t e g o , że jest o d p o w i e d z i ą p r a w d z i w ą . W i e m , że n a p i s a ł e m p a r a d o k s . B r o n i ę go j e d n a k i rozwijam; p r a w d a n i e tkwi w t ł u m a c z e n i u , ale w o d c z u w a n i u „tajemnicy". Pisarz, k t ó r y się na p o e m a t y g o d n e o w o c z e s n e g o P o d h a l a i o w o c z e s n y c h , p i e r w o t n y c h T a t r zdobyć n i e s t e t y nie u m i a ł , osiągnął w „Dzienniku podróży do T a t r ó w " wysoki s t o p i e ń p e w n o ś c i i l i t e r a c k i e g o p i ę k n a , góry zaś i g ó r s k i e przeżycia u j m o w a ł szczerze, a p o w a ż n i e i p o l u d z k u . T o są p o w o d y , że „ D z i e n n i k " jest w a r t o ś c i o w ą i d o dziś nieprzestarzałą pozycją l i t e r a t u r y t a t r z a ń s k i e j . T o są p o w o d y , że „ D z i e n n i k i e m " zac z y n a m r o z w a ż a n i e s t o s u n k u p o e t ó w d o T a t r i d o świata górskiego w o g ó l n o ś c i . II Próba wyjaśnienia „potęgi" i wytłumaczenia „tajemnicy" gór, w y k o n a n a przez G o s z c z y ń s k i e g o , jest p r ó b ą p r o z a i k a . Poeta, zwłaszcza zaś p o e t a w chwili t w o r z e n i a lirycznego, dąży d o celów innych: do wyłowienia i estetycznego, poetyckiego p r z e i s t o c z e n i a przeżycia w s a m o w y s t a r c z a l n e dzieło, w s k o ń czony i z a m k n i ę t y w sobie p o e m a t .

130


Przedmiotem utwór

zabiegów poety jest

lega z a b i e g o m : o b r ó b c e nie

przeżycie,

ich

celem

p o e t y c k i . R z e c z p r o s t a , że u t w ó r j a k o u t w ó r t a k ż e zawiłej a

swoistej, której tu

pod-

omawiać

będziemy. W a r t o ś ć , waga i n i e j a k o p o d s t a w o w o ś ć

pewnikami. Rozejrzeć

przeżyć

więc

się w p r z e ż y c i a c h g ó r s k i c h i p r z e b a d a ć ,

które ich rodzaje najczęściej „wyławia" i w poematy przerabia poeta,

spróbujemy w niniejszej

możliwości wszystkich, b o ani Idzie nam o zwrócenie uwagi ność

rozpraweczce. to

Nie

potrzebne,

Czytelnika

a s p e k t ó w czyli p o z o r ó w , k t ó r y m i

omówimy

ani

na

wykonalne.

obfitość

i

góry wyzywają

róż-

poetę.

III Wolny

od

przymieszek

opis

rzecz jasna — p r z e k o m p o n o w a n y

górskiego

pejzażu,

le u p o d o b a ń o s o b n i c z y c h a u t o r a , s p o t y k a m y tyckich

niezbyt często.

Takie bowiem

obrazu, a zwłaszcza d o obrazu

w książkach

ograniczanie

wzrokowego,

nie

stoty poezji: bywa raczej s k u t k i e m nawyku, czynnościowej,

którą

na

niekorzyść

ludzki wzrok. Jeżeli j e d n a k wzrok nie słów

opis

wedle w y m o g ó w poezji i wed-

nad

do z

zdobył

resztą

zmy-

domiar mądry

bujne,

i-

przewagi

zmysłów innych

( c h w i l o w o a l b o s t a l e ) g ó r u j e , ale n a

i estetycznie zaradny, powstają utwory

wynika

owocem

tylko

poe-

się

jest

wyraziste i pię-

kne, jak s o n e t Kazimierza T e t m a j e r a o w i d o k u z M e c h ó w , przełączy t a t r z a ń s k i e j

między Magurą a U h r o c i e m

Kasprowskim:

Dwa meteory blasku spadły w ciemność mgławic i zawisły w przestrzeni olbrzymie i złote, rzucając promienistą dokoła pozłotę i pąsowo-płomienne kaskady błyskawic. Pod nimi, zmiędzy szarych, granitowych lawie wulkan, zda się, podziemną rozsadziwszy grotę, roztrysnął huragany ognia w mgieł ciemnotę, jak granat pośród wichru płomiennych trzaskawic. Zwolna wszystkie się światła zlały w jedno słońce, olbrzymie i jaskrawe na mgieł ciemnym morzu, coraz niżej w dolinę śródskalną płynące, aż upadło w kamienne gdzieś złomy daleko i po szerokim, krętym górskiej wody łożu płynie ogromną, złotopurpurową rzeką. Cisza górska wysubtelnia słuch;

uczy

A l b o o d l u d n y , s o b i e p a ń s k i las! P a m i ę t a c i e

i

słyszeć.

„Drzewiej"

słuchać

Orkana

i niesporne rewelacje, kiedy m o w a o rozmaitości, o tysiącznych Pakościach śpiewu Asnyk, który Tatrach skutecznie

ptaszęcego? się o b c o w a n i a uczył,

z

przyrodą

napisał pięć

zmysłowego

sonetów

o

w

Morskim

131


uk, filozofii, p o d a ń północnych i Dantego. Zaborczo sko

sięga

po słońce, skałę, w o d ę i opary wzrok.

z a p a d ł a i ś w i a t się s t a ł j e d n o l i c i e b u r y , w k r a c z a szukacz nowości—słuch. W a r t o odnaleźć taptyk

i przebadać

w

i

zwycię-

A kiedy

noc

natychmiast—

książce ten

jego sonety. Trzeci, sensualistyczny,

pen-

przyta-

czam: Słońce, gdy na zachodzie złotą tarczę skłoni, p u r p u r ą zdobi jeszcze skał korony wierzchnie. Tysiąc tęczowych świateł po szczytach się goni: tu zsinieje, tam ogniem zaświeci, znów zmierzchnie. A w dole, na jeziora zamąconej toni , odbity blask zakrwawia drżących wód powierzchnię, póki skrwawionej fali płaszcz mgły nie osłoni i ostatni rumieniec wieczoru nie pierzchnie. Wszystko zgasło. Świat cały napełniony mrokiem. Granitowe olbrzymy majaczeją w dali: rosną w bezmiar i kształty zmieniają przed okiem. Mgła pokryła przepaści szarym swym obłokiem i jezioro zniknęło, lecz słychać szum fali. i z gór lecący potok wymowniej się żali Surowiec

wrażeń

dotykowych

t a t e r n i c z e g o wysiłku ciał*) nie dowanie

ani

tak

jak materiał

wzroku i słuchu

c e c h u j e naszą k u l t u r ę . A l e nie są

mięśniowych,

samowystarczalnie,

i słuchowy. Przewaga którzy poeci

i

surowiec

w d z i e r a się w p o e z j ę t a k

można

nad

zmysłami

pominąć

właśnie wielozmysłowcami

zdecy-

wzrokowy innymi

f a k t u , że n i e -

i że się w i c h

u-

tworach zbiegają doznania wzrokowe i słuchowe z w ę c h o w y m i , dotykowymi, cieplnymi, Bywa nia

mięśniowymi,

a

nawet

smakowymi.

i t a k , że m a t e r i a ł w r a ż e n i o w y u z u p e ł n i a p o e c i e

i że się n p . w p r z e n o ś n i a c h

albo

porównaniach

jakości, k t ó r y c h zmysły b e z p o ś r e d n i o nie „Cisza" górska i samotność słowo. Pozwalają

wyobraźzjawiają

dostarczyły.

uwrażliwiają człowieka

i uczą o d k r y w a ć . Ileż

razy

zaskoczy

zmyniespo-

*) Wystawę doznań wybitnie taterniczych spotkamy raczej w prozie. „Wniebowstąpienie" i „Bal jesienny" R y t a r d a dostarczają przykładów. Ale w a r t o przypomnieć, że pogranicze życia i nieżycia, że osobliwa, zachwycona — rzekłbym — pogarda śmierci, że wspaniałe, a b s t r a k c y j n e igranie z niebezpieczeństwami przemawia ku nam z niektórych wierszy Tetmajera. I w świecie n i k t n i e k o c h a ł t a k samotnej, skalnej drogi: u r w i s k , gdzie w d o l e b u j a p t a k i groza pieści nogi —

pisze wielki poeta, syntetyzując w nielicznych słowach swoje przedsportowe i niesportowe taternictwo. Najzupełniej, bo nawet ze szczegółami chwytów i stąpnięć, z techniką ruchu, z mądrą obroną i celowym atakiem wprawionego ciała, wyraziło się to taternictwo w „Legendzie Tatr" wysokogórskimi przeżyciami Sablika.

132


d z i a n k a , ile r a z y , n i e s p o d z i a n k ą i wnikasz—niemal

taką ujęty, z a p o m i n a s z

mistycznie—w nowość, której

reszty

przed

k r y c i e m " ani śniłeś! P a m i ę t a m takie odkrycia, p a m i ę t a m k ę , k t ó r a się z n i c h p o c z y n a ł a . W m o i m

„Dzienniku

s k i m " n a p o t k a ć ją n i e t r u d n o . M o t y l p o d P r z e ł ę c z ą ką, ślimak w lesie Białego, nocleg w m o r z u padliną,

zmartwychwstanie

słońca we

„odmisty-

tatrzań-

Grzybowiec-

mgieł

nad

Wierchcichej: to

Roz-

właśnie

ona. IV Wyobraźnia

umożliwia fantastyczną

albo

tyczną i n t e r p r e t a c j ę gór. P i ę k n y m p r z y k ł a d e m tacji jest u t w ó r Kazimierza

Andrzeja

nawet

anegdo-

takiej

interpre-

Jaworskiego

pt.

Z i e l o n y m S t a w e m K i e ż m a r s k i m " . J a w o r s k i p o s ł u ż y ł się tyzmem

jako wyrazem

kątka Tatr Wysokich,

subtelności

i swoistej krasy owego

a jednocześnie jako

wobec gór tkliwości, swojego

„Nad

anegdo-

przejawem

za-

swojej

wzruszenia:

Zielone stawu oko uśmiecha się głęboko. Mkną chmury na błękicie, lśnią góry w malachicie. Kieżmarski dumnie wbija swe ostrze w miąższ niebieski i miód słoneczny spija lub mgieł porannych łezki. A Durny wciąż się złości, zerkając, gdzie Łomnica. Powszechna tajemnica: kocha bez wzajemności. Ona zaś kryje czepcem wstydliwie czubek głowy i chmurom cicho szepce: „Daleko mój Lodowy". ,,Jestem z wszystkich najmniejsza, lecz wiem, żem najśliczniejsza" — mówi Turnia Jastrzębia i w stawie się zagłębia. W y o b r a ź n i a z a l u d n i a czy i oread (Grecy), Krwawego jer), P o ł u d n i c , Ciszy kan). Wyobraźnia wania i wmyślania

i

zaboża

góry

postaciami

Jahasa i Zimowych Panien

i samego Południa-Słupa

złocistego

właściwa człowiekowi skłonność do w kształt zewnętrzny

osobistej

c h o w e j są k o l e b k ą u t w o r ó w t a k i c h , j a k o t o „ G ó r a " wa

driad

(Tetma-

treści

(Orwczudu-

Mieczysła-

Brauna: Góra przebodła chmurę, garbami wpięta w błękit. Ponurym murem w górę dźwiga obłoczek miękki.

133


Czy tyle trzeba złomów, głazów i głębi obok, by w jarzmie pracy ogromów unieść tak mały obłok? Patrzę, milczący w podzięce, na górę, spartą pode mną", i składam w olbrzymiej męce moją modlitwę kamienną. i tyle trzeba miłości, by dźwignąć przez jedną chwilę wiersz-obłok na wysokości. V Góry, jak w ogóle wolna przyroda, budzą mnóstwo najróżniejszych uczuć. Że wartość gór estetyczna jest olbrzymia,

w

człowieku

nie trzeba

w o d z i ć . T y l e k s z t a ł t ó w i b a r w (by już n i e w y m i e n i a ć innozmysłowych), taka nia,

pogody

z m i e n n o ś ć w czasie

(różnice

samotnia,

oświetle-

itd.) i p r z e s t r z e n i (w g ó r a c h n i e s t o i m y n a m i e j -

scu, ale s p o c z y n k i e m p r z e p l a t a m y j e d y n i e c z y n n i k odrębność gór

do-

jakości

od reszty świata,

urozmaicona

taka

ruchu), taka

wreszcie pierwotna

możliwością

bezmiernych

szczytowych: to chyba dość w a r u n k ó w obiektywnych Ale umieją góry roztkliwiać i rozrzewniać,

ich

widoków piękna

umieją

rado-

wać i koić, umieją u p o k a r z a ć i straszyć. Jest np. taki „ W s c h ó d słońca w górach" Janiny Brzostowskiej: n a p r z ó d fala świeżej uciechy, p o t e m zdobywcza pewność siebie, nie w y r o z u m o w a n a o c z y w i ś c i e , ale odruchowa, instynktowa niejako: Całą przestrzeń żądnym dali wzrokiem mogę zdobyć, morze sinych gór !

Wśród nich, w ciszy śpiących jeszcze dolin, nad strugami, co w zieleni lśnią, witam białe, tak wzgardzone domy łzą, zbłąkaną nie wiadomo skąd. U c i e c h ę p i e r w o t n ą , radość pogańską, szczęście niby lutne, odbite, o d e r w a n e od

pasma życiowych afer, od

kich s m u t k ó w i cierpienia, dawały góry t o p o e t a n i e t y l k o w i e r s z a m i , ale t a k ż e naną

promiennością

Tetmajerowi. wspaniałą,

uczucia bardzo

tomów

znacznie.

poetyckich

bezdenne

s m u t k i , j e s t żal, k t ó r y i c z y t e l n i k a za g a r d ł o n i e r a z ś c i ś n i e , uniesienia

134

tak ostateczne,

do

Podhala".

Na przestrzeni ośmiu Tetmajerowych się j e d n a k

Wyznał

nieporów-

pejzaży i cudackich, rozszczęśliwionych

szaleństwa sytuacyj „Skalnego zmieniają

abso-

wszela-

że już

nie

wiadomo:

smutno

są im,


czy w e s o ł o . T a k i e n a z w y , t a k a k l a s y f i k a c j a p a d o l n a n i e je na w y ż y n a c h

duchowości.

istnie-

T a m już t y l k o m i ł o ś ć , t y l k o r e l i g i a

gór: Las drogi, święty, ciemny... Gdy się dźwiga z rana nad polaną mgła wschodnia śnieżysto-różana : jelenie, we mgle stając, wznoszą w górę głowy i ogromne poroża, oszronione rosą, i senne, świetlne czoła na polanę niosą z lasu, gdzie szumi święty, wonny hymn wschodowy. „Wielką „Na

improwizacją" Tetmajera nazwałem kiedyś

K r ó l e w s k i m Jeziorze". N i c tam, „gdzie graniczą

i natura",

ale t a m , g d z i e

niony ogrom

przyrody,

graniczą

dotarł

dusza

wielki

ludzka i

poeta,

mózg o d r z u c i ć i zmysły m i e ć b e z w ł a d n e , w najdziwniejszym jądrze istnienia, uczcić

nieprzegar-

aby

w duszy

utwór

Stwórca na

zaś

wielkość

koniec własnej,

człowieka.

VI Jest takie gniazdo: bez dna. W glob się wrasta z drzewem i jeszcze głębiej: ze skałą. T a k z a c z y n a się j e d e n z m o i c h w i e r s z y t a t r z a ń s k i c h . W w i e r s z u t y m c z ł o w i e k j e d n o c z y się u f n i e z l a s e m , g ó r a m i i g l o b e m . N i e c z u j e ich o b c o ś c i , nie c z u j e „ p r ó c h n a " czasu, nie ziębi go „ m r ó z n i c o ś c i " . Przeciwieństwem zakończeniu utworu głębokie przeżycie

takiego zjednoczenia, ukoju —

humanistycznej

Kazimierza

dumy

i — jak

człowieka

w jest

Wierzyńskiego:

Milionem ust cię piję, o wodo obnażona, milionem płuc cię wdycham, o wietrze skamieniały. Za światem i za ludźmi ostatni sygnał kona, ziemia metafizyczna wykrusza się ze skały. Potop chmur pod nogami jest niebem w dół strąconym, a każda w drodze przepaść, gdy cicho sie otwiera, przenika, jak w sumienie, do serca chłodnym pionem i smutkiem zionie z głębi, zadumą Lucyfera. 1 więcej nic. Kamienie powoli ślepną, głuchną, jak byt, w którym już wszystkie wystygły namiętności. Sam czas się z ręki sypie, nieużyteczne próchno,' i tylko w gardle ściska, jak rozkosz, mróz nicości. Mnie się k i e d y ś p r z y d a r z y ł a „ N o c w (czułem to) ludzka i zaprawdę religijna:

górach",

bardzo,

Nad włochatą doliny misą niebo, księżyc i gwiazdy wiszą. Na głębokim t e j misy dnie serce bije i płuco tchnie. Lecz od serca, któremu chłodno, szlak wystrzelił w niebieską odnię. Szlakiem zwolna, trwożnie, dziecięco pieśń podąża w niebios objęcia.

135


Ojcze-niebo! Oto mię gwiazdy nie niweczą, księżyc nie miażdży. Ojcze-niebo! Otom ci syn, jak mój brat, Galaktyki dym. Tatry ułatwiły, umożliwiły bec nieba,

Tatry

i czującą

wo-

s p r a w i ł y , że s i ę n i e b o z d a ł o n i e o k r u t n e ,

postawę

więdną

lep-

sze o d z a r o z u m i a ł e j , c h ę t n i e m i a ż d ż ą c e j mi". Gwarne, drobiazgowe

miasto

albo

liło myśli o b r a t e r s t w i e k r ó t k o w i e c z n e g o nej nad człowiekiem Religijnemu warto

„Nocy

czy O s o b ę

o k t ó r y m pisze

człowieka i

„zie-

wyzwoniezmier-

Galaktyki.

Bezbożu

Osobowość

niweczącej

nie byłoby zapewne

Stanisław

w

górach"

„Mieszkańca

przeciwstawić

wiecznych

mgieł",

Bąkowski:

Pożywić się wielką ciszą, r o s n ą c a n a wyżynie, wziąć w siebie moc jej szczodrą, j a k najwyższe dobro, którego nie da niż. Napełnić piersi i oczy wonią i wizją ogromu leżącego na barkach stu gór, zanim się zejdzie do domu. Ramiona wyciągnąć n a w z a j e m ku wiechom i k o n a r o m drzew, co w a r u j ą u szczytu n a d ciszy u r o d z a j e m , jak wierne psy. I n a Psiej Trawie k l ę k n ą ć i stopy Twoje całować, Mieszkańca wiecznych mgieł, ześ stopom pozwolił sią wynieść na górski odwieczny dziedziniec, skąd się lepiej słyszy Twoje słowa. Osobowy, antropomorficzny kaniec

wiecznych

i antropopatyczny ten

mgieł, nie górskich

licznych: Mieszkaniec

już

jedynie,

ale

nie

tylko szlak

Mieszsymbo-

tajemnicy. VII

Wiedzie

zaś z g ó r k u T a j e m n i c y

i nie tylko Wiedzie

utarty

gościniec

z gór ku T a j e m n i c y także zawiła

Jak wszędzie,

tak

niej, drugi przerabia

i w górach

albo wręcz

ezji większa jest w a r t o ś ć bezwzględna „Noc

pod

tych

jak

rozumuje

W

treściowych,

nowość i oryginalność. idej

nowych nie

poważnie, a skomponowana

z towarzystwem

myśli.

oryginal-

powtarza ideje cudze.

się g a w ę d ą : n i e s p i e s z n i e , szczegół p o

poeta,

136

czynników

uczucia wyznaniowego.

perć logicznej

jeden

układu czynników

Wysoką" Asnyka

jednak przeżyta na

tradycjonalizmu

przybył w

niż

Słynna

zawiera.

porządnie.

szczególe

Dolinę

po-

Jest Zaczy-

opowiada

C z e s k ą , jak

spo-


sobiono wysokogórski ły u s z o m

Tatry.

nocleg, jak wyglądały o c z o m , jak brzmia-

Stopniowo

dźwiga

się

poemat

coraz

Wzniośleje treść, gawęda ustępuje miejsca tokowi Hymnicznie finału w

wyraża

się groza, m o d l i t e w n i e

wyżej.

uroczystemu.

układają

się

myśli

ufność i ukojenie: W o l n y , choć p r a w o m p o w s z e c h n y m podległy, duch m ó j w s t ę p o w a ł na gwiaździste wozy i traci! z oczu ludzkich i s t n i e ń chwile i w y d e p t a n y ślad n a z i e m s k i e j bryle i z a p o m i n a ł o s w o j e j obroży i o boleści, co go we ś n i e t r w o ż y . On się z a n u r z y ł w źródle wiecznie ż y w y m , p o r u s z a j ą c y m wielkie k o ł o bytu, uczuł się j e d n y m ł a ń c u c h a ogniwem, r o z c i ą g n i ę t e g o przez otchłań błękitu. On znalazł w s p ó l n e ognisko ż y w o t ó w i z w i ą z e k z c a ł y m ogromem s t w o r z e n i a , z wieczystym D u c h e m , co mu p o d a ć gotów r ę k ę z ciemności albo z gwiazd p ł o m i e n i a . Więc w r o z p o s t a r t e j na przepaściach nocy już o p u s z c z e n i a nie czuł i niemocy i mógł się poddać, jako d r o b n y a t o m , t e j twórczej myśli, co przewodzi ś w i a t o m , i z n i e o d m i e n n y m zgodzić się w y r o k i e m i odpoczywać, j a k pod m a t k i o k i e m . VIII

Lecz oto sonet Jana

Kasprowicza,

jeden z cyklu pt. „Wiatr

halny" : Huczy n a d e mną h a l n y w i a t r . Daleki wprzód mię dochodzi szum i świst, a potem z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem ciężar się kładzie na w y s m u k ł e s m r e k i . Od r a z u gną się tak igra gość, co

kłody o grubości s n o p ó w w mych oczach, j a k źdźbła l i c h e j słomy: nimi głuchy, n i e w i d o m y od s k a l n y c h wlecze się p r z e k o p ó w .

Idę, wciąż idę po jęczącym borze i, choć s p o t y k a m pnie w y r w a n e z ziemi, ten szał, w b ł ę k i t n y m z b u d z o n y przestworze, by giąć i walić, s t r a c h u mi nie wlewa do głębi w n ę t r z a ; rad bym siły s w y m i zmierzyć się z wichrem, jak te w i e l k i e drzewa. Nie Poeta

jest t o r o z u m o w a n i e ,

reaguje na

wnętrznie

i to potęgą, która

Symbolikę woli, górach nieraz.

nie jest

h u r a g a n wolą, żądzą się

niezłomności

Upowszechnił

się

panki wynaturzył ten pozór Tatr. dziwy p o e t a t k n i e się ża

chce

kontemplacja mocy.

zweryfikować

i bohaterstwa

nawet i we Rzecz

prosta:

Henryk

widziano

Tatry

w

ilekroć

treści nawet ośpiewanej, tylekroć

Nowicki

we-

czynem.

frazesy,

s i ę t a t r e ś ć i za n o w o ś ć c z y t e l n i k o w i s t a n i e . W i ę c

ciszek

żywiołu

Potężnieje

w

oklepraw-

odświe-

choć Fran-

jako

137


ciągnący ławą huf kresowy, z gwiazdami na szyszakach, z proporcem obłoków już d a w n o z a n o t o w a ł , m o g ą d y c y j n e j — d o c z e k a ć jeszcze

się o n e — w t e j w ł a ś n i e j r o l i odznak

i

zawołań,

nie przepowie najbardziej nawet pomysłowy

tra-

których

dziś

przepowiadacz.

IX Pisał kiedyś

Żeromski:

„Morze zmywa nieskończonym duszy człowieka cokolwiek dem

jest bojaźnią

chlustaniem,

M o r z e odmywa i odkurza wszystko, co

jest

przemijające,

rozprószyć.

c z ł o w i e k u zostanie, jest

n a p r a w d ę t w a r d e i n i e w z r u s z o n e , jak Etyczna chwalba

błę-

narosłym.

p o d a t n e , słabe, co się da o d ł a m a ć , o d e r w a ć , T o , c o p o pracy tych fal w

w

tłumu,

jest p r z e s ą d e m , z a b o b o n e m , co jest zastarzałym

myśli, z choroby lub głupoty

A

cokolwiek

wobec tyrana łub wobec

już

skała".

mórz.

góry?

Otóż przytaczam

Tetmajera:

Ty pustko nieskalana, kędy myśl człowieka w d u m n ą , zimną samotność wolno się odwleka, j a k lew ranny w pieczarę zapadłą i skrytą, t y pustko nieskalana, gdzie się dusza rzuca zmęczona i ponura, by z krwi chłodzić płuca, oczy myć z kurzu, ręce ogartywać z błota. Albo: Pójdźcie do nas wy, którzy w dolinach cierpicie, — mówią góry—wy wszyscy nędzni, słabi, cisi! Patrzcie: niebo nad wami śmiałe, wielkie wisi, bujne, wielkie wystrzela dookoła życie. Niech tęsknota się waszych serc uczepi. Marzcie ten już przebóstwia duszę. Z serc mgła i śreżoga niech zejdzie; serce czyste jak źródło ukażcie. A wtenczas się w wód jego odbije krysztale światło, podobne temu, co z oczu Chrystusa szło na ludzi, jak czyste i przejrzyste fale. 1 jeszcze : Święta, przeczysta Pustka, w której się kolebie, co jest najszlachetniejsze na ziemi i niebie: Piękno w całym swym czarze i całej potędze, Ono, które być może dla duszy człowieka" wiarą, miłością, szczęściem, a jak Chrystus czeka, by szedł k niemu przez brud swój, przez ból swój, przez nędze. Ono, które nań czeka, ciche i cierpliwe, wierne i niezawodne. I oto ów mrący, ów trup, przez swoje nędze, ból i "brud idący, uczuwa, że mu w^ piersi bije serce żywe.

138


Bądź pozdrowion, napoju, który wracasz życie, bądź pozdrowiona, karmi, która żywisz ducha ! 1 wiosnę w sobie czuje młodą, a dokoła pachnie kosodrzewina i wonieją zioła i szumi las lub pustki nieskończonej słucha. Nie brak więc g ó r o m waloru wają

człowiekowi

wielkim

etycznego.

filtrem,

i o d r o d z e ń nie tylko cielesnych,

Mogą

sakramentem

ale i

być

i by-

oczyszczeń

duchowych.

X S t a r a ł e m się

wyodrębnić

dobierać teksty poetyckie, świeciły praktycznymi

poszczególne

by

aspekty gór i tak

wyodrębnieniu

teoretycznemu

przykładami.

W n a t u r a l n y m życiu p o e z j i górskiej łączą się c z e j i m i e s z a j ą , niż

wyodrębniają. ' Który

aspekty

przeważa, który

czoło treści wypływa i czytelnikowi jako najwalniejszy

się

rana na-

rzuca, t o zależy od n a t u r y j e d n o s t k o w e j p o e t y i o d w i e l u czynników innych, nie b ę d ą c y c h

przedmiotem

niniejszego

roztrzą-

sania. TADEUSZ BOCHEŃSKI HAWRAŃ Litworowe

I

MURAŃ

doliny

czarne stawy Górą jasna

wyśniły. pogoda

a d o ł e m biała

woda

pośród

kosodrzewiny.

Wołało

i

zielonym przyleciał i słońce

śpiewało, wiatrem biały go

rozświeciło,

wiało,

obłok

przebodło, rozwiało.

Zieleniło się,

kwitło,

wrzało głębią

błękitną,

wiosną

śnieżnopuszystą,

nieuchwytną, przejrzystą, nieprawdziwą,

niezwykłą.

Przez dolinę z oddali leśną

radość

a zwabiony stanął Murań

wołali, wołaniem, z Hawraniem,

jak ich d w o j e na

hali. WŁADYSŁAW BRONIEWSKI

139


WSCHÓD

SŁOŃCA

W

Wicher rozwarł w mgłach pęk promieni złote

błękitne

już przez n i e

skrzydła przyprawił

i snu szarość

GÓRACH

się

obłokom

z skał krawędzi

starł.

Zginął w blaskach ostatni ślad z i e m i a leży n i s k o u m y c h Całą

przestrzeń

mogę

żądnym

mroków,

stóp. dali

wzrokiem

zdobyć, morze sinych

Wśród

okno—

wdarł:

gór!

n i c h , w ciszy ś p i ą c y c h j e s z c z e d o l i n ,

nad strugami, co w

zieleni

lśnią,

witam białe, tak

wzgardzone

łzą z b ł ą k a n ą n i e

wiadomo

domy

skąd!

N O C Noc—idę

taśmą białego

drogi, doliną pełną

zakrętu

ciszy

snu

n a d krzywą linią c i e m n y c h górskich gwiazdy w tajemny Żadnej

złożyły się

m ą d r o ś c i czytać z nich nie pragnę,

żadnych objawień, i wiem tylko ziemia jak

okręt

p o k ł a d biały

czasem przelotne obłoków,

płynie w ciszę,

poświatą upadają

żaglem wieczność.

księżyca cienie

może ogromnych

mocy, niosącej

jedno:

z ciemnomodrym

n i e b a , w r a z ze m n ą Na

grzbietów

wzór.

piór

skrzydła

mnie, gwiazdy i

ziemię.

JANINA BRZOSTOWSKA MROK

W

TATRACH Córce mojej Bajce

Słodkie

zimno od mądrych

ciału zwycięskiemu nagrodo W

w smolnym

s ł o ń c u się t w a r d ą

przepaści deptało

zmierzchu! stopą

skronie,

z głazami, złomami

zmagało

w m r o k u , gdy człek dojścia czas

spocząć.

wierchów,

hartem

o szczyt; syt,


Nocą

n i e o d g a d ł e są c z e l u ś c i e

skał.

Kto n a o n c z a s pełza p o ich zrąbie, t e n się n a ł a s k ę ś m i e r c i pierś kojący z trudami wiercholuba, słońce

zdał

zażyłą

któremu

przewodnikiem

było. STANISŁAW BĄKOWSKI

W I E C Z O R E M J. M. Rytardowi Przyszedł do mnie o zmierzchu: kiedym

lampę zapalał. Więc

właśnie

cienie

z m y k a ł y z k ą t ó w — i z a r a z z r o b i ł o się jak gdyby z jego w e j ś c i e m

jaśniej,

weszło i to

rozjaśnienie.

Lecz o n — o jeszcze c h w i l ę z m i e r z c h a ń p r o s z ą c — w s z e d ł do pokoju

ledwie

co

rozświetlonego

p o d o b n i e ciepło, jak d w ó c h c h ł o p c ó w zagrałby

p o n a d zgiełkiem stu

I zaczęliśmy zrazu zwyczajnie od

szept

kolegów. zdarzeń

p o s p o l i t y c h — p o d c z a s g d y już n i e b i o s a s z u m i a ł y z i e l e n i ą — a zachód

kwietnia czerwienił nam

w o l n i u t k o twarzą Mówiliśmy

c h y l ą c się n a d o owem

twarze, ziemią.

i tem,

co c o d z i e n n i e w gazetach o b c h o d z i kiedy

nagle

z a p y t a ł m n i e , czy

że n a d P r u t e m — o t t y c i e d o p i e r o I zabłękitniały naraz o d d e c h e m na lekko

dalekie owce mgieł po

i za o k n a m i w

listki?

szybach

połoninach—

Nowogródzkiej tu

zachodu skonie wstała

wszystkich,

wiem,

żywa

Wierchowina.

STANISŁAW RYSZARD DOBROWOLSKI 1929 PRZEDWIOŚNIE

W

STRĄŻYSKACH

P r z y p o m n i a ł ci się las, o w o d o , pozieleniałaś, płyniesz hucznie, N i e ma

wodo: młodo.

już l o d u , c o c i ę d ł u g o

więził,

nie m a śniegu, p o d k t ó r y m n u r t t w ó j rzęził. J e s z c z e się t y l k o w e m n i e l ó d , ś n i e g t r z y m a , jeszcze l u d z k i e m u

sercu gruba

P r z y p o m n i j mi, o w o d o , rozochoć

zima. wybuch

myśl i wyobraźnię

wiosny,

rozśnij.

N i e c h wzbiorę, jak ta t w o j a wielka

fala,

TADEUSZ BOCHEŃSKI

141


RANEK

Ranek sen

W

GÓRACH

szparą w s t ę p u j e

ucieka

jak

szałasu,

spłoszony

Na polanę biegnę i do skąd potoku dolatuje

Nie zbudziłaś oddech

się,

Srebrna, dzika

chłodź po w

oczach

jest

rzeka,

obejmuj,

się r a d o ś ć

woda, w uszach

żar!

przelewa, woda,

w szałasie jest c i e m n o , tumani

gna.

oblewaj,

nocy, co piekła jak

t a m w szałasie Tu

uciekał, trwa.

po kamieniach

żyłach n o w a

Tam

kiedym

i zimna

dumnie

Witaj, wodo, W

głos.

równy i spokojny

szumnie,

kos.

lasu,

cię

gwar!

szołomnie, sen.

się s a r n y p r z y m i l a j ą d o

mnie,

świtem

z leśnych

wywabione

den.

Już cię

zdradzam

z cisawym

zwierzakiem,

już się oczy

w jego niosą

trop.

D o b r z e , d o b r z e jest wybiec

i

krzyknąć światu ucieszeniem:

takim H o p ! TADEUSZ BOCHEŃSKI

WYRĄB W Poprzez

czerwce

Przez lipce,

GORGANACH

zwodzące trucizną

które

Przyszło wreszcie

kradną

tojadów,

sierpniom żółte

czerwonym

jarzębinom

Na szyjach młodych dziewcząt. W i a t r Wyświstał I na

ściernie

Wtedy

rozdmuchał

właśnie przybyli

Wysoko Blask

strzępy śpiewu

popod

jesienny

ze s u c h y c h puchy

górze

zapalili.

przebłysnął w toporach, które w

A oni jedząc strawę

zadął,

badyli

pląsające.

z dolin i na

szczytem ognie

noce, umrzeć

słuchali, jak

stos

kobiet

złożyli,


Ś p i e w jeszcze na podwieczerz

połoniny

obiegł

I w szczytach, w leśnych omżach, w nieboskłonie usnął Pod księżycem, pod wiatrem, zmęczeniem Kiedy

z ognia żywiczną

Skór W

zapachniało

zwierzęcych kudłami, potem

I mgły przez sen ku górze

trawy

podchodziły

Znowu

światła

Leniwą

ogniska

namiętnością

Ci chwytają topory, A

z dołu. usta

ciemnej nocy, kiedy znowu z porankiem

Z n ó w kobiety śpiewają przeciągle, serca

wstali,

się

kłócą,

wysoko,

mężczyzn

i dyszą

drwali.

musnął

spali ciężko dysząc. Świt c h ł o p i ę c e

Nadstawiał

nocą,

śpiących

t e j ciszy c z a s e m księżyc s u c h e

Tak

i

smołą,

smucą;

głęboko,

las h u c z y j e s i e n i ą , żywicą

się

żali.

Ostrza wznieśli do góry, błysk ich w pierwszym Jak sam ogień

uderzył

i drzewo

W y t a r g a ł krzyk gałęzi, zaszamotał I pogłosy potężne, Jak

krew

wicher

las

Gdy

las r u n i e

Ale człowiek

położy,—to

śmierci

niczyj, las jest o

zielonej leży na

Jeszcze żywy, b e z b r o n n y o s u w a

tylko boży ! świcie, otworzy,

wyrębie,

się w

parów,

Pod chmielami dzikimi, w ł o p u c h o w e j

głębi

Z rozpaczą

rąbią,

wysłuchuje, jak bez

Aż w południa Drwale Ponad

końca

godzinie jesiennego

wzniosą

trombity i na

Wtedy kres. Dzikie chmiele, l a s e m się chylą

dziś

życie,

prawa!

i pszczołom swe barcie

A teraz w krwi

sprawa,

wewnątrz

zabijać nigdy nie ma

się zasłania i m g ł a m i

Tylko słońcu

długie.

jest

z s t a r o ś c i , — t o już

r o ś n i e , las jest

Burzami

drugie

potężniejące

ze z a b i t e g o p o l a ł y się

Gdy

Las

wciąż

słońcu

powalił,

wiatr

lilie i

skwaru zatrąbią. łopiany

zamordowanym

A tamci na trombitach długo i przeciągle Z jednej smutnej melodii dwie W i a t r je d ł u g o

R o z c h w y t u j e , rozplata, jak A

u m i e , jak

drwale stoją smutni, ognie

B o lęk jak zwierz A krew

wyciągli.

dzikie

wiąże,

może.

podsycili,

przychodzi na

zieleni pachnie,

I chmiele

smutne

roznosi, z śpiewem kobiet

mocno

pobitych pachną

cmentarz.

lilie

pachną...

... N i e w i e m , czy

pamiętasz... WŁADYSŁAW

KRYGOWSKI

143


E T N A Spisek uknuty Skałiście

od

dołu.

unosiłem

się w ż e b r a c h .

S u t o narastał w żlebie śniegiem dzień, d z i e ń jeszcze dziś wyraźny we w s p o m n i e n i u . Ze skałą c i e r p i a ł e m n a d ciszę rana T u przed

pospołu

wydźwignięty

klamrą.

wiekami

s p i ę t r z o n e g ó r y zastygły w

wybuchu.

Taki kształt mają kamienie przed Nad

ziemią, wzburzoną

nagłym porywem

śmiercią.

nowym buntem,

rosnę,

wzruszenia

wyniosły. To

był z a m g l o n y , p o n u r y d z i e ń

jednym

Rysów,

zamachem

p o d b i t y c h dla oczu

nogami.

Turnie, przystanki

wzniosłości,

panujecie nad

W drugie

nami.

lato

wyższy o t y s i ą c

metrów

p i ą ł e m się w ś r ó d k r a t e r ó w bezbronny w morderczym U p a ł bił z dołu: od Dymiło

wulkanu słońcu.

lawy.

żarem miasto wypalonych

A n i e l s k o b i e l i ł a się C a s a

żużli.

Cantonieri.

Jeszcze n i ż e j — C a t a n i a po piersi opłynięta wodą Marsz rozpoczęty ukończony w

w

winnicach,

węglu.

Etna. 3.313 m e t r ó w n a d powierzchnią Wpiekłowstąpienie.

morza.


Komu ten

wysoki

w dymie Zostawiam Te jedne o

pożar

się

rozpłomienia?

w a m górę brzydką, nie tkniętą marzeniem. z granitu,

tysiąc m e t r ó w

po których moja krew

ciekła,

niższe,

piękniejsze o ojczyznę, która mnie

urzekła,

chwalę, p o d sycylijskie wyniesiony tatrzańskie

niebo:

góry.

JALU KUREK

NOC

W

TACUL Marii i J . A. Szczepańskim

Już noc zazdrosnym i ziąb polarny Z ciemnej

palcem

ciało

niebios

zatarła dnia

przenikał

równiny

na świat p o s ę p n y c h

patrzy

W

powietrznych legowiskach jutro

Tu

zagłuszyć te w

zimnym

śniegiem

Zapach jak

śpia

„Góry,

białe

rozszalałe

sfory,

alpejskie. Gdybyż ból

dzikie serce d o

świata jadłem

ty m i , d u m n a

siebie

gorzkich,

I g l i c o , ty

A

watra

dymem Jasny w

turnie i tylko

Malczewski

zatrutych

mi teraz

tym

podsycona

nagle

krzak gorejący! ciemnym

przez

ogień

w

niebieski —

przyswoić? kołaczy,

powiedz: więcej

gdzieś dzwoni

ostrym wionęła,

Taki

ranę...

ukoić...

miłość—ziemska? niebieska?—która Milczą

potwory,

znieczulić wciąż krwawiącą

wy m o ż e —pyta p o r u c z n i k

zechcecie

blady

włości.

połechtane.

w ł o s ó w jej? A m b r a . W z r o k ?

goryczki

Dość

miesiąc

runąć słońcem sercu

ślady

kości.

turni i lodowych

by

z hukiem

do

znaczy?"

lodowiec.

górali wyż się

Ach, któż go

niesie.

zapali

ludzkich uczuć i posępnym

lesie?

KAZIMIERZ A N D R Z E J J A W O R S K I

145


N O C E Ach, z przestrzeniami tymi, w Co

zabijają nas

Zamurowując Kiedyż

liczbą

w domach

bez

do

Ileż b o

nocy

których

okien,

na palcach

Zamiejskie niebo

zmierzył

głębokie?

N a w e t w górach, gdzie gwiazdy świecą P r z e w o d z ą c blaski Widziałem

zwierzę

muzyka.

zliczę,

bym, wolny od troski,

z drugiej nieba

ziemia,

którą

tam

wspanialej

półkuli,

oczy u m a r ł y c h , w y r o k

S u r o w y jak

znika,

milczeń

się m i a ł e m o s w o i ć ? j a k się o s w a j a

Lub ugłaskana, błyszcząca W

k t ó r y c h czas

i zmuszają

czytałem

jeszcze

czułem.

MIECZYSŁAW JASTRUN N I E F C Y R K A * ) Niefcyrka-południca

wybiegła

Stopy ma

liści a w ł o s y z o b ł o k ó w :

Powiedz Gdym

z ciepłych

mi, puszczo senna, com

paprocią

Kiedym

z pod

z pod

ziół,

ja w t e d y

czuł,

t w o i c h w y k l u w a ł się

w trawach prowadził

pomylony

soków?

pląs

Z p t a k a m i , z k t ó r y c h ż a d e n dziś o m n i e nic n i e wie, Słodkie szyszki I w

w gałęziach

wyjadał i

k u d ł a t e się w s z y w a ł co n o c

Kiedym

w wiatr

Marznął w

się zawijał b ł ę k i t n y

lodach

i kostniał jak

Przypomni] sobie, ziemio, Jakie życie m i ę zbudzi,

trząsł

kosodrzewie. jak

zimny

len, minerał:

i powiedz przez

gdy b ę d ę

sen,

umierał. KAZIMIERZ WIERZYŃSKI

") Na życzenie pisownię.

autora

w obu

CZARNOOKI Znam osobiście

i jestem w

policzoną

hałastrą

ślicznych,

patrzących jasno w

z „panem" stem na

ska ś w i e t n o ś ć skich

146

jedynym

męskiej

okolicach.

zachowujemy

dawną

OPRYSZEK wybornych

dzieci góralskich,

zawsze

stosunkach

z

wesołych,

nie-

często

oczy i g a d a j ą c y c h bez śladu

(!) z m i a s t a . U w a ż a j ą

Podhalu

wierszach

mnie

za s w e g o ,

łysym góralem, albowiem

urody nie często

lęku

chociaż ta

jest spotykana

je-

rzymw

gór-


Mamy

zresztą

z sobą t a j e m n e

wspaniale odziane jazdy na n a r t a c h , skie s m u t n o

Góralczyk-biedota tach

zrobiło

patrzą

je s z n u r k a m i

m i się

na piękny,

grube

sprzęt

deski, tych

b o się p r z e c i e

na

przeto z dobrymi ludźmi,

artykuł w gazecie i udało

małych

obwiesiów

góral-

narciarski.

kiepskich śniegu

poprosiłem

się n a m

nar-

urodził.

przez

rozdać

radio

pomiędzy

około tysiąca par nart. Promienista

radość

na o ś n i e ż o n e j ziemi. N a s t o k a c h zakopiańskich

roiło

się o d m a ł y c h n a r c i a r z y z c z e r w o n y m i o d m r o z u

Miło

było

patrzeć, jak

brzdąc kilkuletni

pchła. Niedorostki poczęły ważne to, śmigłe,

jeździć jak

zuchwałe

i

skacze stare

sprężyste.

d o b r y c h ludzi

mógł

dostać chłopak

lub

zgoła

jak

Marusarze;

od-

W

uszczęśliwieniu narty od

d z i e w c z y n k a , za

r y c h r ę c z y ł a s z k o ł a , że są

to dzieci istotnie niezamożne

skonale

nauczyciele,

się u c z ą c e . Z a c n i

w tym szlachetnym

pomyśle,

gorący

ku przechodziły

udział

następnie

któi

została

drogą

na własność innego dziecka, skoro

do-

biorący

p i l n o w a l i ściśle, by c n o t a

parą s k r o m n y c h n a r t , k t ó r e

za-

nosami.

biednych góralczyków obowiązywał wielki ceremoniał:

nagrodzona

jak sztukę

przymocowywał

i wyprawiał na

i przez

zapanowała

Widząc,

żal, że m a ł e d i a b l ę t a jesioniowy

strugał sobie

do pedałów

a w a n t u r n i c z e sztuki,

Pogadałem

konszachty.

miejskie dzieci niezaradnie uprawiają

spad-

dotychcza-

sowy właściciel wyrósł p o n a d miarę desek. W s z y s t k o w n a j w i ę k s z y m d z i a ł o się p o r z ą d k u i d a w a l i ś m y te

narty, jak d ł u g o było nas n a to stać. Za

dze rozdaliśmy ogromną mentowego

f u r ę szczęścia,

śniegu, rozwrzeszczanej

dzierżystych skoków

i takich

niewielkie

pełnego

radości,

upadków,

że

pienią-

słońca i dia-

furii i pędu,

często jęczała

zaska-

lista ziemia. O , miły Boże, jak d o b r z e jest uszczęśliwiać

dzieci.

Tylko,

Trzeba

było

że t e g o

tałałajstwa

jest niezliczone mnóstwo...

często zakrywać powiekami

dzionej rozpaczy tych biedaków,

oczy, aby nie widzieć dla

dwóch marnych desek,

a m u s i a ł o się

rozdawali „uroczyście",

niemal

„ze

których

już

to widzieć, śpiewami

i

zawie-

nie

stało

bośmy tańcami"

je i

wspólną fotografią. Gdyby oschły i skąpy człowiek ujrzał strwoż o n e oczy dziecka, k a , czy z o s t a n i e dwóch

bolesnym

serdusz-

wezwane do rejentalnego objęcia na

czelcajacego z d r ż e n i e m

własność

jesioniowych

i sięgnął suchą

ręką

desek,

nawet

on

by

do pończochy po kilka

się

rozrzewnił

złotych.

D z i a ł o się t o p r z e d k i l k u laty. W ł a ś n i e n a z a j u t r z się o d b y ć h o j n a u r o c z y s t o ś ć r o z d a w a n i a n a r t . O

siódmej

rano

więc, jeszcze o

zmroku,

ktoś

miała

natarczy-

wie ł o m o c e d o m o i c h drzwi. P e w n i e niezmiernie ważna

depe-

sza:—„Pijemy pańskie z d r o w i e ! " — l u b coś w tym rodzaju, pijący

147


b o w i e m wysyłają d e p e s z e zawsze w nocy. T o n i e d e p e s z a . P o d d r z w i a m i tkwi m a ł y p ę d r a k , śliczny c h ł o p c z y n a z oc z a m i j a k g o r e j ą c e węgle. B r z d ą c j e s t o ś n i e ż o n y , b o wali gęsty śnieg. O d a r t e to, sine o d zimna i n i e m a l , że b o s e . D o ś ć n i e c h ę t n i e r o z m a w i a c z ł o w i e k , z b u d z o n y o s i ó d m e j r a n o z zimowych s n ó w . — A ty p o co t u , u stu tysięcy g ó r s k i c h

diabłów?

C h ł o p c z y n a wbił we m n i e oczy, jak d w a r o z ż a r z o n e gwoździe i g ł o s e m pełnym bolesnej determinacji, ostatkiem zrozpaczonego tchu, powiada: — Dajcie

narty!

Zimny gniew ogarnął mnie o mroźnej siódmej

rano.

— Czyś ty, c h ł o p i e oszalał? — D a j c i e narty! — k r z y c z y b r z d ą c . — T e r a z , n i e m a l w nocy? O c h ty, Ż a b i - K o n i u ! nie

— D a j c i e n a r t y ! — w o ł a c h ł o p c z y n a g r o ź n i e . — Bo dacie... — C z y jesteś

potem

zapisany?

— Ni... D a j c i e narty! Taką smarkacz robił minę, co

j a k b y się chciał ze

mną

bić,

by n a d w y r ę ż y ł o m ó j h o n o r . P r ó b u j ę p r z e t o ł a g o d n i e : — Powiedz, jak się nazywasz i zgłoś się p ó ź n i e j . C z a r n a rozpacz stała

się

jeszcze c z a r n i e j s z a w c z a r n y c h

o c z a c h ślicznego g ó r a l c z y k a . Z ł a m a ł się w h a r d e j duszy i przyg a s n ą ł , P o w i e d z i a ł s w o j e świszczące jak wiatr n a z w i s k o , s z u m i ą c y m i ą c y jak w o d a p r z y d o m e k i o d s z e d ł , s m ę t n y jak nieszczęście. Przykro mi się u c z y n i ł o . Mały a w a n t u r n i k ważył się na straszliwy k r o k z jakichś n i e z n a n y c h mi p o w o d ó w . A oczy m i a ł c z a r n e , jak czort. I d ę r a n o d o szkoły i g a d a m d ł u g o z miłą „ p a n i ą " , gdyż d o jej o w c z a r n i zapisany był t e n świszczypała. Ze s t r u c h l a ł y m s e r c e m s ł u c h a m jego „życiorysu": — ...Rady s o b i e z n i m d a ć nie m o ż n a . . . S p r y t n y n a d p o jęcie... Ł a d n y , jak m a l o w a n i e . . . Z c z t e r e c h p r z e d m i o t ó w „nied o s t a t e c z n i e ' ' , z j e d n e g o „źle"... N a j g o r s z e n o t y w c a ł e j szkole .. W i e r c i p i ę t a , zabijaka, a w a n t u r n i k , ś p i e w a i tańczy... Rzecz j a s n a , że t a k m i ł e m u c h ł o p a c z k o w i n i e m o ż n a d a ć n a r t , lecz należy m u złoić j a n o s i k o w ą s k ó r ę , a l b o za n o g ę na s z n u r k u p o w i e s i ć na d r z e w i e , aby ostygł. N i e m i a ł e m j e d n a k zaznać s p o k o j u , wciąż b o w i e m m i a ł e m przed oczami zrozpac z o n e s p o j r z e n i e , c z a r n e jak s m o ł a i wciąż m i a ł e m w uszach: — „ D a j c i e n a r t y ! " — Z a u f a ł mi mały o p r y s z e k i chwycił się brzytwy. I o t o srogie p o p e ł n i ł e m o s z u k a ń s t w o : w y g r z e b a ł e m ze stosu d e s e k p a r ę n a d o b n y c h n a r t . M i a ł e m wcale w y r a ź n e w r a ż e -

148


n i e , ż e m je „ ś c i ą g n ą ł " ,

gdyż

zamiast

nagrodzić nimi

pilność, wytrwałość, dobre obyczaje i pracowitość, ł e m je d a ć

cnotę,

postanowi-

czarnej owcy, opryszkowi, paliwodzie,

zuchwalcowi

i zakale całej szkoły. H a j ! Przedtem jednak powiedziałem mu, co o nim —

Nie

myślę.

ma w całej szkole g o r s z e g o u r w i p o ł c i a , niźli

— No...—rzekł mi

W języku włoskim „ n o " jest p r z e c z e n i e m i znaczy W

gwarze góralskiej słówko to jest

szczęśliwej

radosnym

„nie".

stwierdzeniem

oczywistości.

— W czytaniu

ty!

urwipołeć.

pisaniu

jesteś

matoł,

w

rachunkach baran, a w

koza...

— No!—-przyznał mi — Wybiłeś

sprawiedliwie.

d w i e szyby, p o r z n ą ł e ś k o z i k i e m ł a w k ę ,

zjad-

łeś kredę... — No! — rzekł mi —

Podbiłeś

z czarną

Staszkowi

powagą.

z

Gubałówki

znad Cichej W o d y nadkruszyłeś —

oko,

No!—oświadczył mi z podziwem dla

— Powinienem,

a Jędrkowi

ząb.

o b e r w a ć ci u s z y

i

ścisłości

kroniki.

stłuc cię na

kwaśne

jabłko... — N o ! — p o ś w i a d c z y ł u r w i p o ł e ć , z l e k k a się u ś m i e c h n ą w s z y , gdyż p o j ą ł w s p r y t n y m

r o z u m i e , że m a

t a n t e m , i że z a p o w i e d ź d a l e k a j e s t o d —

do

czynienia

z dyle-

spełnienia.

P r z y j d ź p o p o ł u d n i u d o s z k o ł y . Słyszysz? Z o b a c z ę ,

się d a z r o b i ć . . .

Bo

chociaż

jesteś wisielec...

Zmykaj,

co pókiś

cały!... Zwiał, jakby go p o r w a ł halny D o j r z a ł e m jego diabelskie

wiatr.

oczy, w b i t e

k i e m , u k r y ł się b o w i e m w ś c i s k u ,

wśród

we

mnie

ukrad-

nadobnie i kolorowo

o d z i a n y c h d z i e c i s k ó w . Ja t u — j e g o oczy za

m n ą , ja ó w d z i e

j e g o o c z y za m n ą . Myślę

sobie:

— N i e wierzy mi, oczajdusza! Przeczuwa kę... C z e k a j , Ten

jakąś

podryw-

kreaturo!

i ów otrzymał

liły. T y l k o t e n

pędrak

się

rozanie-

m a t w a r z y c z k ę aż p o c i e m n i a ł ą .

już

Gotuje

się w n i m d i a b e l s k i o g i e ń . J u ż

swoje narty i gęby nie

m o g ę wydzierżyć, b o

spojrzeniem wypali dziurę w ubraniu, więc chwytam parę i ku powszechnemu zdumieniu wołam:—„Józek On

n a c h w i l ę z a m i e n i ł się w j o d ł o w y

czył j a k t y g r y s i ą t k o .

Chwycił jasne deski

d r o b n i u t k i c h piersi, w k t ó r y c h

coś

Taki-i-owaki!"

pień, i

mi nart

potem

sko-

p r z y c i s n ą ł je d o

aż z a ł k a ł o .

Spojrzał

m n i e . . . o c h j a k t e n o p r y s z e k s p o j r z a ł . . . Ze i w e m n i e

też

na coś

149


załkało. O b j ą ł

swoje mizerne,

drewniane

szczęście

i—śpiewał

oczami. Chciał mi coś powiedzieć, aż m u u s t a d r ż a ł y , t a k chciał coś p o w i e d z i e ć , ale nie ś m i a ł — w i ę c zawrócił na piecie i w

nogi. —

Poczekaj, będzie

—Odbierom ! — ogrodzenie.

f o t o g r a f i a ! — w o ł a m za

zakrzyknął mi

i

nim.

śmignął przez

szkolne

Tyle widziałem czarnookiego opryszka. Diabłowie go nieśli o siódmej rano

i diabłowie

łudniu. Aby przebłagać nagrodzenie znacznie

niecnoty,

uspokoiłem

Chodziłem na d a r o w a n y c h całe

kopy

nieczyste po

wiele

radosnym górskim

Wszędzie

się o d r o b i n a

nart,

czym

świecie,

gdzie

sumienie. dzieci.

przez dobrych ludzi nartach

zębów.

przy-

o trzeciej po po-

za n i e g o d z i w y c z y n i za

jeszcze

i gdzie jest m n ó s t w o ich

i w każdym zakątku, w którym zachowała

odnieśli

sprawiedliwość wyprosiłem

sobie

jest g n i a z d o słońca

go

Wałęsają

i szczerzą

się

do mnie

p e ł n o i w lesie i na

polu

w niebieskim, chłodnym

cieniu,

śniegu.

A n i e d a w n o ze w z g ó r z a , n a k t ó r y m m o ż n a s k r ę c i ć kark i połomić przednie i tylne odnóża, śmignął tuż przede mną smyk diabelski, ludzka kozica, syn śniegu i halniaka. Spojrzał na mnie, na cepra i zawalidrogę, z czarnookim oburzeniem i n a g l e z a r y ł w ś n i e g , aż z a f u r c z a ł o . — Józek! zawołałem.—Jeszcze Zakała całej szkoły dziesięciu najpierw nik

mojej B óg A

zbrodni spojrzał na

się o s t r o ż n i e , czy widział

raczej wybijząb, niem Więc

za t o o n to

mi

obiecać,

mnie

tak serdecznie,

ucha; Wspól-

że

obej-

obwiesia

rzekł

„pani"... na wielki

niecnota

chciał

oczajdusza

i oberwaniec, narty... Za

wszystkim,

żem

powiedzieć,

wyskoczyć

się d u s z a m o j a .

kamień,

mistrzem, bo to honorowa

dzie o s i ó d m e j rano,

jest

najlepszym wystrugane

temu kiedy

a l e s i ę b o j a ł , b o za w i e l e b y ł o

Czarno-

i wyrwidąb,

dwie

opryszkowi jego

p r z e z c z a r n e oczy!...

nych i statecznych. Może kiedyś—już będzie

siedemdo

a potem odwrotnie.

na spytki i zdumiała

przede

serce usiłowało

ucha

powiada:

w klasie. Za te n ę d z n e

ski... I

około

od

to, oczywiście, i nic na to nie

—- Z a p y t a j c i e oki Janosik, drab

się

nikt nie widzi, uściskałem

śliczny chłopczyna

Poszedłem

powiesili!

słońca

zębów i uśmiechnął

od prawego ku lewemu,

rzawszy Pan

siedmiu

cię nie

wyszczerzył d o

uczde-

zaufał.

rozchełstane

Chciał

przy tym ludzi

mi

coś

poważ-

dziś narciarz diabelski,—

dusza. Zbudził mnie

wpraw-

ale powiedzcie, co miał robić—biedaczyna? KORNEL MAKUSZYŃSKI

150


TRAGEDIA PAWLIKOWSKICH (z „Cyklu prawd niemiłych"). Tatry

sprzed

epoki

Chałubińskiego:

nieznana, którą uskubują

po

brzegach

osobliwości, romantyczni

globetrotterzy

O d w a ż n i e mierzy jej wielkość wiają „ c u d o w n e g o żów, złotą

skarby

afektowane poetessy.

Staszic; m n i e j

odważni

podzi-

w króla

wę-

jeziorka, k a r b u n k u ł na Jastrzębiej Turni,

zaklętego

m n i c h a i ryby z baranią

M o r s k i m O k u ; ałe n i k t nie fantazją

i

niczyja,

etnografowie

S t a s z i c a " . N i k t już n i e w i e r z y

Żabiego

kaczkę,

ziemia

uczeni,

umie

głową

fantazji baśniowej

w

zastąpić

prawdy.

Aliści o t w i e r a j ą się

nowe

sezamy: prawdziwej i fałszywej

ludowości, rozwoju badań naukowych, kart ratury. N o w a

wartościowej

m o d a : t u r y z m i p o k r e w n e m u zjawiska

d o t. zw. o d k r y c i a Z a k o p a n e g o , wości, i o b u d z o n e

na które

zainteresowanie

lite-

zmuszają

s k ł a d a się k u l t

turystyczne

dla

ludo-

gór,

wier-

szyki P o l a i w p ł y w p r o f e s o r ó w k r a k o w s k i e j w s z e c h n i c y , C h a ł u bińszczyzna i Towarzystwo Tatrzańskie, dwie smakowite cie w stylu e p o k i : S a b a ł a i Stolarczyk i Historia

zniekształca

tu

p r o p o r c j e i fałszywie

gami: „królem T a t r " , w d u c h u najpierw

otyły

mało komu choć

pleban

znana, a

z pierwszego

wiele

słownictwa

ks. P l e s z o w s k i ,

po nim

szeregu,

doktór

ale

rzeczy.

obdziela

zasłu-

epoki,

figura

miał

i

poszerzenie

być

trzeciorzędna,

Chałubiński,

osobistość

b y n a j m n i e j nie pierwsza.

krycie Zakopanego, wzbogacenie kultury polskiej o podhalo-tatrzański

posta-

innych

sztuki polskiej

Od-

regionalizm o

szkołę

ta-

trzańską, a sportu polskiego o taternictwo—jest w szczegółach i w ogólności remu

dziełem zbiorowym, leżało w duchu

posłuszne było To odkrywanie

przedstawicieli

Z a k o p a n e g o , choć nie b r a k o w a ł o

warstwy

wszystkim z ducha

czasu,

mieszczańskiego i w jego

cach pod Wysoką", niebawem

celach

kulcie

w dość wygodnym

wolnych"

gór.

m i e s z c z a ń s k i zmysł

i zjawisko rozpowszechnienia (demokratyzacji) ruchu spowodowały rychło założenie

na czele) i obarczenie

„zawsze porządku turystycz-

Tatrzańskie-

go o b o w i ą z k i e m

syste-

i w s z e c h s t r o n n e g o przystępniania gór, tak w sensie

ściśle t u r y s t y c z n y m , Takie

Towarzystwa

wy„no-

przeniesieniu

o ł t a r z y " z p o b o j o w i s k wsi i m i a s t w g ł ą b

matycznego

( d l a zie-

ludowości, w

„swobody

Równocześnie

nim przede

Pozytywizm mieszczański

ż y w a ł się z l u b o ś c i ą w w a k a c y j n y m

go (z h r a b i a m i

w

ziemiańsko-szlacheckiej, było

m i a n była Riwiera nie Podhale).

nego

któ-

pokolenie.

jak

letniskowym.

było tło, na k t ó r y m p o j a w i ł się w Z a k o p a n e m

pan

151


Mieczysław Pawlikowski,

syn G w a l b e r t a ,

„zasłużonego

staro-

żytnika i zbieracza zabytków k r a j o w y c h " (Encykl. O r g e l b r a n d a ) , twórcy

wzorowej

rezydencji wielkoziemiańskiej

w

Medyce

(1792—1852). Szlachecka fantazja skierowała Miecza

Pawlikow-

s k i e g o na P o d h a l e i d o T a t r , t y m c z a s e m m i e j s c e już było

za-

j ę t e p r z e z d o k t o r ó w , p o e t ó w , łyki i k o ł t u n y . M i e c z y s ł a w P a w l i k o w s k i ( 1 - 8 3 4 - 1 9 0 3 ) był p o s t ę p o w c e m , h e r o l d e m formy, fabrykował społeczne nowele, i literaturę jezuicką, przyjaźnił Asnykiem.

Ale

był p r z e d e

potępiał

Nowej

się z „ r a d y k a l n y m "

wszystkim

demokratą

„wytwornym

szem d u c h o w y m " ( F e l d m a n ) i właścicielom Medyki j ą c e j jak ż a d e n i n n y o ś r o d e k c i ą g ł o ś ć k u l t u r y

Re-

ultramontanów patrycjureprezentu-

polsko-szlachec-

k i e j . T a k „ z a i s t n i a ł y " w a r u n k i dla k o n f l i k t u . Jeszcze

nie przejawił

się o n z d e c y d o w a n i e

w

stosunku

M i e c z a P a w l i k o w s k i e g o d o T a t r . D o k o n u j ą c w l i p c u 1876 r o k u wraz z A d a m e m

Asnykiem i grupą

górali

n a szczyt W y s o k i e j o d s t r o n y p r z e ł ę c z y

pierwszego Waga,

wejścia

odbył

Pawli-

k o w s k i w y c i e c z k ę w d u c h u czasu, a n i t r u d n i e j s z ą a n i

śmielszą

o d w y c i e c z e k C h a ł u b i ń s k i e g o czy S t o l a r c z y k a . O p a r t a

o

żenia z Tatr jego

powieść

bez e c h a ; ale i całe

„ B a c z m a c h a " (1898)

zainteresowanie

wra-

przebrzmiała

Mieczysława

Pawlikow-

skiego górami miało charakter dość nietrwały i kapryśny. S t a ł się p r z e c i e ż

Miecz Pawlikowski

człowiekiem,

zatruł ducha r o d u medyckiego u m i ł o w a n i e m

Tatr,

j e g o t r w a ł y u d z i a ł w a p e r c e p o w a n i u T a t r przez k u l t u r ę N a wyprawę na Jana

Wysoką

polską.

w z i ą ł starszy p a n p i e r w o r o d n e g o

Gwalberta (1860—1939), podówczas zuchwałego

Dla brodatych

który

otwierając syna

wyrostka.

a u t o r ó w „Baczmachy" i „Kiejstuta" wejście

na

W y s o k ą było m o z o l n e , t r u d n e , n i e b e z p i e c z n e , „ s t r a s z l i w e " . T e j straszliwości nie odczuwały

ani nerwy,

ani

mięśnie

najmłod-

szego u c z e s t n i k a w y c i e c z k i . Z a p r a g n ą ł ją w i ę c o d k r y ć

na

dal-

szych d r o g a c h . Z n a l a z ł j e — d o p i e r o na p ó ł n o c n e j ś c i a n i e Ł o m nicy, n a J a s t r z ę b i e j T u r n i ,

S z a t a n i e , M n i c h u . A l e czy o skały,

o s p r a w n o ś ć fizyczną c h o d z i ł o ? N a t u r a l n i e , że n i e . T a t e r w pojęciu mentorów, Jana Gwalberta

to

głębię czarnego lądu", czynne ukochanie

były gór,

„karawany

w

jednoznaczne z

życiem w g ó r a l s z c z y ź n i e . M ł o d y c z ł o w i e k p r z e c i w s t a w i ł się t y m p o g l ą d o m o tyle,

że r o z w i n ą ł je d o s k r a j n o ś c i . „ M ó w i

chodził ubrany w portki, kierpce i czuchę... z a b i e r a ł je zwykle n a

grał

na

o n , że basach;

szczyt, a l b o p r z y n a j m n i e j gęśliki w r ę k a -

w i e czuchy... c h o d z ą c p o g ó r a c h , o d ś w i e ż a ł t r a d y c j e z b ó j n i c k i e " — streszczono jakiś jego odczyt o sobie. T o i

cel, a

Mnich

i n n e w s p i n a c z k i t y l k o szczegół, n i e w a ż n y ,

m o c h o d e m (nie znamy połowy dat wypraw

152

był

Pawlikowskiego).

wspo


Tymczasem pokolenie współczesne Janowi Gwalbertowi dostrzegło w jego taternictwie głównie zadatki sportowe, niespotykaną do jego dni śmiałość wspinaczek, poszerzenie możliwości turystycznych w Tatrach. „Niech będzie pochwalony J e z u s C h r y s t u s " pisał J a n G w a l b e r t n a w i e r z c h o ł k u D u r n e g o Szczytu i d o b y w a ł g ę ś l i k ó w z r ę k a w a . „ C h c i a ł u t o ż s a m i ć się c a ł k o w i c i e z g ó r a l a m i " . A tu l u d z i e , k t ó r y c h d z i a ł a l n o ś ć T o w a rzystwa T a t r z a ń s k i e g o i jego własny p r z y k ł a d c o r a z l i c z n i e j ś c i ą g a ł y d o Z a k o p a n e g o , n i e zawsze z n a j d o w a l i u p o d o b a n i e w góralszczyźnie, a w k a ż d y m razie p o c z ę l i o d d z i e l a ć ś w i a t g ó rali o d ś w i a t a g ó r . O k a z y w a ł o się zresztą c o r a z częściej, iż w g ó r a c h c e p e r , przybysz z n i z i n , ma w i ę c e j d o z d z i a ł a n i a niż t u b y l e c , p o d d a n y żądzy i k o r z y ś c i o m e k s p l o a t o w a n i a g ó r . D l a t e g o p o d h a s ł e m P a w l i k o w s k i e g o r o z p o c z ą ł się r o z w ó j właściwego taternictwa, wejście na Mnicha prowadziło do zdobycia Ganku, Ostrego Szczytu, G r a n i K o ś c i e l c a . T e g o J a n G w a l b e r t n i e c h c i a ł , zżymał się n a e l i m i n o w a n i e górali z t a t e r n i c t w a , na n o w e czasy, k t ó r e p o p r z e z g ó r y o g a r n i a ł y i P o d h a le. M a j ą c l a t 21 z a p r z e s t a ł c h o d z e n i a po górach, ograniczył s i ę d o s p a c e r ó w p o u s t r o n i a c h , k o n t e m p l a c j i t. zw. p i ę k n a p r z y r o d y , d o wciąż p o g ł ę b i a n y c h s t u d i ó w f o l k l o r y s t y c z n y c h . G d y s z e d ł n a M n i c h a , wyszydził g o r e p r e z e n t a n t „ s t a r y c h " Walery Eliasz: „dziś n i e k t ó r z y czynią s o b i e j a k b y p o p i s y ś m i a ł o ś c i w e w d z i e r a n i u się na n a j o s t r z e j s z e c z u b k i skał... g d z i e nawet t r u d n o się d o p a t r z e ć celu w y p r a w y " . R y c h ł o przecież, r y c h l e j niżby w y n i k a ł o z r a c h u b y lat, tylko ci „ s t a r z y " stali się j e g o sprzymierzeńcami. W swoim kulcie dla góralszczyzny zbliżył się J a n G w a l b e r t d o S t a n i s ł a w a W i t k i e w i c z a , k t ó r y t a k w p o g l ą d a c h na r o l ę i z a d a n i a l u d u p o d t a t r z a ń s k i e g o jak i w o s o b i s t y c h p r z e ż y c i a c h g ó r s k i c h był e p i g o n e m , jeśli n i e a n a c h r o nizmem. W cieniu „ D o m u pod Jedlami", który Witkiewicz z b u d o w a ł dla P a w l i k o w s k i c h , n a r o d z i ł a się o m y ł k a z w a n a „stylem zakopiańskim". O b a j działacze u s i ł o w a l i r o z p a c z l i w i e zak o n s e r w o w a ć z a k o p i a ń s z c z y z n ę w tych f o r m a c h , w j a k i c h ją artystycznie u t r w a l i ł T e t m a j e r . Był t o wysiłek tragiczny, p o n i e waż z góry skazany n a n i e p o w o d z e n i e . A o b o k s t r a c o n e j walki o p i e r w o t n o ś ć góralszczyzny, w a l ka o pierwotność tatrzańskiej przyrody. Jan Gwalbert Pawlikowski widział T a t r y b a r d z i e j n i e p r z y s t ę p n e , niż dziś są K o r d y l i e r y C e n t r a l n e l u b G ó r y K s i ę ż y c o w e . W z i ą ł u d z i a ł w ich z d o b y w a n i u i o t w a r ł i n n y m d r o g ę , jak uczeń "czarnoksięski czynem i piórem rozpętywał ślepe moce. Skutki nie dały na siebie d ł u g o czekać: T a t r y z d o b y t o , a w ślad za p i o n i e r a m i p o s u n ę ł a się rzesza t u r y s t ó w i m o b „ w y c i e c z k o w i c z ó w " . D l a rzeszy p o -

153


budowano schroniska rostrady, hotele.

i ścieżki, dla m o b u k o l e j k i , wyciągi, c e p -

G d z i e ż jest g r a n i c a , jak p o w s t r z y m a ć n i s z c z ą c y zalew? Przedwojenne Towarzystwo Tatrzańskie poparło b u d o w ę gościńca do Morskiego O k a i popierało n a w e t myśl budowy schroniska pod Rysami. U s t a w i a n o altany i pawilony, co roku p r z y b y w a ł o ś c i e ż e k , p e r c i , n o w y c h d r ó g . M n o ż y ł y się dokonania i z a m a c h y : z a t k n ą ł C h a ł u b i ń s k i krzyż na G u b a ł ó w c e , m u s i a ł Kaszelewski wywindować miniaturę Eiffla na G i e w o n t ; sypano t a b l i c a m i k u czci „ d z i a ł a c z y " i „ o f i a r " , n i e z a p o m i n a j ą c o świątku w Zawracie; wielki pisarz rzucił m y ś l pogrzebania S ł o w a c k i e g o n a d C z a r n y m S t a w e m , a m ę t n y i n ż y n i e r , typ b o hatera Rodziewiczówny, wybudowanie kolei zębatej na Świn i c e ; t u w y d ł u b a n o w skale ś p i ą c e g o r y c e r z a , ó w d z i e zniszczon o m o r e n ę pod schronisko, tam wykuto Orlą Perć, tu przekop a n o o h y d n ą d r o g ę p o u s t r o n n y m z b o c z u . Przez Z a w r a t i Rysy za c z a s ó w J a n a G w a l b e r t a szli n a j s p r a w n i e j s i , n i e w i e l u , teraz t a m j a r m a r k , krzyki, h a n d e l h e r b a t ą i m l e k i e m , ś m i e t n i k , „ p a n i e n k i w h a j d e w e r a c h " l u b , o zgrozo, w k u s y m t r y k o c i e — n i e m a już T a t r . J a n G w a l b e r t ruszył d o o b r o n y s w o i c h i d e a ł ó w , W y k p i ł o r l e p e r c i i krzyże n a g i e w o n t a c h . Za pomysł o wieszczu w K o ś c i e l c u d o r a d z i ł p i s a r z o w i d a ć baty. S i e p n ą ł się g n i e w e m i drwiną przeciw absurdalnej kolei zębatej. Utworzył Sekcję O c h r o n y G ó r przy T o w a r z y s t w i e T a t r z a ń s k i m i p o d b u d o w a ł ją ideologicznie wspaniałą rozprawą „Kultura a n a t u r a " , „biblią o c h r o n i a r s t w a p o l s k i e g o " (1913). S t w o r z y ł r u c h , k t ó r y p o s t a w i ł w P o l s c e i d e ę o c h r o n y p r z y r o d y i o d d a ł na j e j u s ł u g i m ł o d e , p o w o j e n n e już p o k o l e n i a . A j e d n a k n a w e t n a linii ochrony p i e r w o t n o ś c i T a t r n i e p o g o d z i ł się z p o s t ę p e m swego czasu. N i e u m i e j ą c być c z ł o w i e k i e m k o m p r o m i s u , n i e o d d a l i ł się o d ideałów swej młodości. D ł u g i e życie J a n a G w a l b e r t a w y p e ł n i ł y g ó r y s i l n i e j niż z a j ę c i a z a w o d o w e , p o l i t y c z n e , m o ż e n a w e t niż k u l t S ł o w a c k i e g o . Pierwszą d r u k o w a n ą j e g o p r a c ą był o p i s „Wycieczki na Ł o m n i c ę i Szczyt K e z m a r s k i " ( o g ł o s z o n y w „ P a m i ę t n i k u T o w a rzystwa T a t r z a ń s k i e g o " z 1879 r.), o s t a t n i ą studium „Poeci T a t r " , d y k t o w a n ą p r z e z s ł a b n ą c e g o pisarza m ł o d s z y m d ł o n i o m . „ N a w y ż y n a c h k u l t u r y " ( W a s i l e w s k i ) stał J a n G w a l b e r t , r e d a k t o r „ W i e r c h ó w " , myśliciel i b o j o w n i k . Ale choć reprezentował p r z e s z ł o ś ć w s p a n i a ł ą , teraźniejszość była m u obca lub wroga. T o t e ż u m i e r a j ą c widział J a n G w a l b e r t r u i n ę s w o i c h ideałów i góry przeciwne tym, k t ó r e przeżył w młodości. Miejsce

154


o c h r o n y p r z y r o d y zajęło jej b r u t a l n e niszczenie pod formą uprzystępnienia, klapę kolejki świnickiej „naprawił" triumf k o l e j k i na Kasprowy, góralszczyznę zastąpiły e s t r a d o w e „święta g ó r " , współżycie z g ó r a l e m r e k o r d s p o r t o w y i t r e n i n g d o w y p r a w w góry o b c e , n a w e t m i e j s c e stylu z a k o p i a ń s k i e g o zag a r n ą ł p o k r a c z n y w o c z a c h starca m o d e r n i z m a r c h i t e k t o n i c z n y . W s z l a c h e c k i e j n a t u r z e n i e leży p o d d a n i e się: w i ę c P a w l i k o w ski toczył d o k o ń c a b ó j o d a w n o ś ć P o d h a l a i T a t r , p o r ó ż n i o ny z całą w s p ó ł c z e s n o ś c i ą , c h o ć s z a n o w a n y przez wszystkich. Bił się o p o m y s ł y W i t k i e w i c z a , o w ł a s n ą k o n c e p c j ę g ó r s k i e g o życia, o a r y s t o k r a t y z m w g ó r a c h , zyskiwał p l a t o n i c z n e u z n a n i e , za k t ó r y m n i e szedł p r z y k ł a d . W i d z i a ł J a n G w a l b e r t d o b r z e : iż g a l w a n i z o w a n i e p o r t e k g ó r a l s k i c h w p o s t a c i t. zw, r e g i o n a l i z m u t o p o d h a l a n i z m sfałszowany, dla u ż y t k u gości; iż t a t e r n i c y są jak n a j d a l s i o d „ u t o ż s a m i a n i a się z g ó r a l a m i " ; iż o b e c n a r e a l i z a c j a jego w i e l k i e j i d e i — P a r k u N a r o d o w e g o T a t r z a ń s k i e g o — j e s t symbiozą z n o w o t w o r e m k o l e j e k i i n f e k c j ą c e p r o s t r a d , jest k a p i t u l a c j ą p r z e d niszczycielskim już swą liczebnością tłum e m . Czyż n i e m a n i k o g o , k t o by w i e r n i e i c a ł k o w i c i e s t a n ą ł za J a n e m G w a l b e r t e r o ? G r u p a t e o r e t y k ó w i p r z y r o d n i k ó w , skup i o n a w P a ń s t w o w e j R a d z i e O c h r o n y Przyrody — s z l a c h e t n a w i d e o l o g i i , o d w a ż n a w działaniu — została ł a t w o w y o s o b n i o n a i r o z b i t a . Łasi n a f o r s ę górale stanęli w pierwszym szeregu niszczycieli T a t r . A s u k u r s ze s t r o n y w s p ó ł c z e s n e g o t a t e r n i c t w a w y d a ł się P a w l i k o w s k i e m u o b m i e r z ł y ; głosił b o w i e m t e zasady, k t ó r e P a w l i k o w s k i p o r z u c i ł licząc lat 21: s p o r t u . N a p a r ę miesięcy p r z e d śmiercią m i a ł przecież J a n G w a l b e r t wielką r a d o ś ć : „ T o b i e , m ó j n a j d r o ż s z y O j c z e , n i e d o ś c i g niony Przewodniku i wiecznie młody Towarzyszu wypraw na wyżyny... o f i a r o w u j ę tę k s i ą ż k ę , w y s n u t ą z myśli przez C i e b i e s z c z e p i o n e j " . Syn M i c h a ł , r e d a k t o r „ L a m u s a " , a u t o r „ H a r f y E o l a " i o b r o ń c a „ W c z o r a j s z e g o O k o p u " , w y d a ł „ r o z d z i a ł z his t o r i i k u l t u r y " pt. „ G ó r y i c z ł o w i e k " , u s i ł u j ą c y w 1939 r. n a nowo zaktualizować ideologię r o d u m e d y c k i e g o . C ó ż więc z t e g o , iż M i c h a ł P a w l i k o w s k i , a u t o r wierszy g ó r s k i c h i góralskich (świetny „ N a P e k s ó w b r z y z e k " , 1928), n i e u m i a ł czy n i e chciał wejść w t a t e r n i c k i e ślady ojca, s c h y ł k o w i e c , e p i g o n , k t ó ry w d z i e j a c h p o l s k i e j t u r y s t y k i g ó r s k i e j nie o d e g r a ł ż a d n e j roli. „ T a t e r n i c t w o nie siedzi w n o g a c h , lecz w s e r c u " u k u ł p r z y s ł o w i e J a n G w a l b e r t . Bez n ó g nie m o ż n a j e d n a k być taternikiem. U s i ł u j ą c c o f n ą ć czas, n a r a ż a się M i c h a ł

Pawlikowski

o d p ó r ; czyniąc s w ó j t r u d n i e d b a l e — na z l e k c e w a ż e n i e .

na Znad

jego książki p r z e c h o d z i m y r y c h ł o d o i n n y c h t e m a t ó w : jej p o d -

155


budowa rzeczowa—pełna

omyłek i nieścisłości—zniechęca,

jej

p o d b u d o w a myślowa uraża swym wstecznictwem i p o k ł ó c e n i e m z r z e c z y w i s t o ś c i ą . „ G ó r y ! P i s z ą c y te s ł o w a j e s t d z i e c k i e m

gór.

N i e p o k a z a ł a m u i c h c y w i l i z a c j a , n i e t r e n e r s p o r t o w y , ale sty c h ł o p : g ó r a l , s t a r u s z e k , n a j s t a r s z y z p r z e w o d n i k ó w skich".

Zpoza pleców tego

górala-staruszka

r z e ć s a m o d z i e l n i e oczy m ł o d e g o Tak dobiega końca

nie umiały spoj-

Michała.

rola rodziny

jach polskiego s t o s u n k u do

Pawlikowskich

T a t r . Lecz

nie

P a w l i k o w s k i e g o , d r u g i e g o syna J a n a próba

w

dzie-

poprzestańmy

n e g a c j i ! Bo o t o o t w i e r a m „ B a j d ę o N i e m r a w c u " , stracona

pro-

tatrzań-

na

p i ó r a J. G . H .

Gwalberta. Na pozór

to

ożywienia martwicy, p r z e r z u c e n i a p o m o s t u po-

między legendą a rzeczywistością, pomiędzy dawnością a d n i e m dzisiejszym. Na pozór to

kość

jeszcze j e d n o d z i w a c t w o ,

tak

z

kości

ludzi medyckich, ich

zżyte z i c h t a t r z a ń s k ą

działal-

nością (skłonność do „pomysłów nieco w y m u s z o n y c h "

zauwa-

żył już u

Mieczysława

Pawlikowskiego

F e l d m a n , a c z y m ż e in-

n y m nazwać Michała Pawlikowskiego tłumaczenie

fragmentów

Iliady gwarą góralską?). N a pozór słusznie została

zapomniana

(póki nie będzie

„odkryta").

W i s t o c i e „ B a j d a o N i e m r a w c u " (1928) j e s t Podhalu"

tematyki

uniknęło naśladowania Tetmajera i zachowało

t o n i własną

dziełem sztuki,

indywidualność,

które mimo

jedynym

„Skalnym

po

podobieństw własny

nie przestając być przez to wier-

nym autentyzmowi góralskiemu. Jak w „Kulturze

a

zrównała rodzina Pawlikowskich

Niemrawcu"

w

„Bajdzie

o

naturze"

s w ó j k r o k z t r w a n i e m . C z e m u ż w i ę c w ł a ś n i e w ó w c z a s j e j szlak stał się d r o g ą w i o d ą c ą

donikąd, zamkniętą ślepo

umilknięciem

pisarza? JAN ALFRED SZCZEPAŃSKI

Tatrom odebrano piękno globowe. Trzebaż

Pola-

kowi szukać go dziś w Pirenejach albo Andach, jeśli się nie zadowoli wyobraźnią i bezpiecznym od kołtuństwa księżycem. I tak

wyszczawa się z Polski poe-

tów. TADEUSZ BOCHEŃSKI


W I L H E L M

T E L L

( w y j ą t e k z 3 s c e n y III a k t u ) TELL

Czy widzisz śniegi t a m , t e białe szczyty, k t ó r y c h wierzchołki g u b i ą s i ę w błękicie? W A L T H E R To są l o d o w c e , k t ó r e g r z m i ą n o c a m i

TELL

WALTHER

TELL

WALTHER TELL

WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL

T a k jest i d a w n o t e w ł a ś n i e l a w i n y O s a d ę Altdorf z n i o s ł y b y n i e c h y b n i e , G d y b y n i e l a s y , k t ó r e z w a r t ą strażą S t a n ę ł y t w a r d o n a przeciw ich drogi. (po c h w i l o w y m n a m y ś l e )

Są k r a j e , ojcze, gdzie gór t a k i c h n i e ma ? Gdy w dół zejść t y l k o z n a s z y c h wysokości, A p o t e m niżej, ś l a d a m i s t r u m i e n i , T r a f i się w ó w c z a s n a k r a j wielki, r ó w n y , Gdzie l e ś n e w o d y nie huczą s p i e n i o n e , R z e k i l e n i w i e toczą się i cicho; Wzrok tam s w o b o d n i e w k a ż d ą sięga s t r o n ę , Zboża f a l u j ą poprzez całe k r a j e I ś w i a t się j e d n y m o g r o d e m w y d a j e . Czemu więc, ojcze, n i e idziemy r a c z e j W dół, a czym prędzej, w k r a j b ł o g o s ł a w i o n y Z a m i a s t t u c i e r p i e ć i żyć w w i e c z n e j t r w o d z e ? K r a j ów jest p i ę k n y i p e ł e n łask nieba; Lecz ci, co orzą, nie m o g ą s p o ż y w a ć Ziarn, które sieją. Czyliż n i e są w o l n i J a k ty, n a s w o j e j w ł a s n e j , ojcze, ziemi? Pola tam dobrem biskupów i króla. To mogą w l a s a c h p o l o w a ć bez t r u d u ? P t a c t w o , zwierz l e ś n y należą do p a n a . Więc r y b y łowić mogą bez p r z e s z k o d y ? Rzeka, sól, morze—to w ł a s n o ś ć k r ó l e w s k a . Cóż to za k r ó l , co w w s z y s t k i c h w z b u d z a t r w o g ę ? T e n ci jest, k t ó r y ich b r o n i i żywi. Czyż s a m i bronić n i e mogą się dzielnie? S ą s i a d tam j e d e n n i e u f a d r u g i e m u . Ojcze, n i e dobrze c z u ł b y m się w t y m k r a j u ; R a c z e j niech m i e s z k a m już pod l a w i n a m i . Istotnie, synu, lepiej mieć lodowce Poza p l e c a m i , niż n i e d o b r y c h ludzi. F R I E D R I C H SCHILLER Z n i e m i e c k i e g o spolszczył Z. W . B A L M A * )

P o w i e d z i a ł : m r o k o t c h ł a n i , burza, wichr ś n i e g o w y b r o n i ą w ł a d c y tych w y ż y n pod d a c h e m o b ł o k ó w ; n i k t z ludzi d o t ą d d e p t a ć n i e ś m i a ł jego g ł o w y l e d w i e d o s t ę p n e j ich oku. J a p ó j d ę , ja z d o b ę d ę z u c h w a l s t w e m p o r w a n y lodowe twierdzy t e j ściany, bijące w n i e b o t e wieże! I na góry p ó ł n o c n e j ś n i e ż y s t y m w i e r z c h o l e z a k w i t n i e s ł a w a p a l m ą n i e w i d z i a l n ą w dole, a ja ją o k i e m s w y m z m i e r z ę !

157


Czy słyszał s k r o m n y p a s t e r z wśród s e n n y c h u n i e s i e ń „Nie ś p i j " — k r z y c z ą c e z g ó r y n a d p o w i e t r z n e g ł o s y — „ K u czołu Mont B l a n c szczytu, d o k ą d duch t w ó j r w i e się, niech cię t w e k r o k i poniosą 1 P a s t e r z u , n a t y c h wyżach ś w i a t niech h o ł d ci złoży. Idź! J a k w ś w i ą t y n i , duch boży m a t a m p r z y b y t e k od w i e k ó w . Idź! J a k i ś cud t a m n a p e w n o g o t o w y . Na t y m n o w y m S y n a j u n i b y Mojżesz n o w y p a d n i e s z przed Bogiem, człowieku!" Nie wiem; lecz d n i a p e w n e g o , k i e d y jeszcze cieni n a czole Alp n i e spędził b l a s k pierwszych p r o m i e n i , on p o s z e d ł . M o n t Blanc t y l k o już z ł o t e m w s p a n i a ł a n i b y c z u j n y m o n a r c h a , co się p i e r w s z y z r y w a , gdy z b r o j n y obóz jego jeszcze w ś n i e spoczywa, nad mrocznymi szczytami koronę dźwigała. A k i e d y zobaczyli, że pod górę pnie się i d r a b i n k ę , i t o r b ę , i t o p o r e k niesie, p a s t e r z e , polowacze, silne n a schwał c h ł o p y zbiegli się, by z a p y t a ć o d r o g ę z u c h w a l c a ; i zrazu nie w i e d z i a n o , czy ruch jego p a l c a Mont B l a n c im p o k a z u j e czy też n i e b a s t r o p y . A gdy i m wreszcie o d k r y ł s w ó j z a m i a r z u c h w a ł y , Bracie! Góry p r z e k l ę t e j chcesz d e p t a ć c z u b biały! J a k i ż d e m o n k u śmierci ciebie p e w n e j k u s i ? Ach, wróć się, n i e s z c z ę ś n i k u ! Czeka cię z a g ł a d a ! T a m wszędzie zieje o t c h ł a ń , t a m h u r a g a n w ł a d a ! W y s ł u c h a ł t y c h o k r z y k ó w , lecz iść d a l e j m u s i . J u ż p r z e b y ł bulę, k ę d y n a k r y s z t a l e s i n y m lodowiec Buissons'u rozbija lawiny; I C h a m o i s w i e r z c h o ł e k , i M a l p a s ' u s t o p n i e , **) p o t o k i , brył l o d o w y c h c i a s n o z w a r t e szyki i śliskie skał granity, wilgotne trawniki, mech i k a m i e ń k r o k t r u d z ą , ale s w e g o d o p n i e . P i ą ł się. A p r z e s a d z a j ą c p ó ł k i o ś n i e ż o n e , zarzuciwszy n a grzbiet s w ó j r o g i z a k r z y w i o n e do g r o t kozica m k n ę ł a z p r z e r a ż e n i e m w oczach i k a m i e n i e t r ą c o n e w j e j pościgu l o t n y m toczyły się z h a ł a s e m o d g ł o s e m s t o k r o t n y m b u d z ą c echo, co s p a ł o po s k a l i s t y c h zboczach. P i ą ł się dalej; i w k r ó t c e z n i k ł y w dole d ę b y i m o d r z e w i e c i e n i ą c e g ó r w y s o k i c h zręby, c z a r n e ś w i e r k i w c i ś n i ę t e w w ą w o z o w e szlaki, p o t e m k w i a t y , k a m i e n i nagich s k ą p a s z a t a , p o t e m w o d a , co p ł y n i e , p t a k , co w c h m u r a c h l a t a , p o t e m t r a w a pod nogą, p o t e m s z u m w s z e l a k i . P i ą ł się jeszcze; p o w i e t r z a już p ł u c o m za mało, cielsko c h m u r przed nim w dole r ó w n i n y s c h o w a ł o ; p o r o s t s k a l n y ozłocił m u czoło ś w i e c ą c e , a ś l a d y s t ó p o d b i t e n a l o d o w y c h igłach d u m i ł y z d a l a orła o p o t ę ż n y c h s k r z y d ł a c h , co oczy wznosi t y l k o , a b y widzieć słońce. VICTOR H U G O Z f r a n c u s k i e g o spolszczył K. A. J a w o r s k i *) W ł a ś c i w i e Balmat; Jacques B a l m a t wraz z dr P a c c a r d ' e m — p i e r w si zdobywcy M o n t Blanc (1786 r.). Saussure — trzecie wielkie nazwisko związane z p o d b o j e m Białej G ó r y - osiągnął szczyt w r. 1788 (Przypis, tłum.) **) XX' oryginale „Ie Pic des C h a m o i s " , „les degres du Oczywiście droga w y i m a g i n o w a n a przez p o e t ę . (Przypis, t ł u m . )

158

Malpas".


D O

J U N G F R A U

J u n g f r a u ! Górski wędrowiec, co by twego czoła T k n ą ł i stopę zdobywcy na nim oprzeć zdołał, Czułby w sercu krwi łomot, poryw dumy szczytny! A duch jego, wśród śniegu wiecznego w zawrocie, W ślad orlęcia, co skrzydło doń wyciąga w locie, Mknąłby, s u n ą c pod nieba sklepieniem błękitnym. Jungfrau! Góro! Znam serce, co—jak ty—za mgłami Skryte, szatą lśni śnieżną, której nic nie splami: Ono bliższe jest Boga, niż ty—niebios wieka; Więc się nie dziw, żem myśli), o, dostojna góro, Po raz pierwszy ujrzawszy jego szczyt nad chmurą: „Zbyt jest górne, by mogło być sercem człowieka". ALFRED DE MUSSET Z francuskiego przełożyła Jadwiga Ważewska

S O N E T Pnę się wyżej a wyżej... Przewodnik me kroki Kieruje w szlaki strome -wertepy—urwiska... Bowiem pragnę, o, Jungfrau, stóp twych dotknąć z b l i s k a ! Słonce w górze się pali i płomieni stoki. Moje czoło pot zlewa, gdy brnę wśród opoki, Nogi mdleją w pół drogi... Aż nagle mi błyska W najtajniejszym gór łonie świeża ruń pastwiska, Niby sielska dolinka wśród ciszy głębokiej. Tak Pan czyni, gdy widzi, jak nas praca nuży ! Gdy wołamy doń „dosyć" w życiowej podróżv, On nam zsyła dolinkę ze zdroju ochłodą. Gdy się człowiek pnie stale, ledwie to spostrzeże; A pokrzepion—podejmie, korny, trudy świeże, Które w jasność bezmierną wiecznych śniegów wiodą. SA1NTE-BEUVE Z francuskiego przełożyła Jadwiga Ważewska W

GÓRACH

SIERRA

Do szaleństwa miłuję góry dumne, wzniosłe! Zieleń stopą zdrętwiałą n a w e t t k n ą ć nie może Srebrzystego całunu, co ich czoła osnuł, Lemiesz stępiłby ostrze o ich cyplów noże. Splotów wina rozkosznych, złotych zbóż ni śladu Ani cienia człowieka, ni pracy mordęgi. W wolnym, czystym powietrzu mknie orłów gromada, Echo skalne zbójnicką gwiżdże pieśń—włóczęgi. Nie przynoszą pożytku, nie dają nam chleba; Ich zasługą jedyną—wiem dobrze—Uroda! Lecz je wolę niż t ł u s t e j roli szmat, od nieba Tak odległy, że nigdy nie dojrzysz w nim Boga! THEOPHILE GAUTIER Z francuskiego przełożyła Jadwiga Ważewska

159


NA

O T R Y S I E

Chłodnieje. W nieba głębi złocistej i błogiej drzemać poczyna słońce. Trzód nie trapią b ą k i . Z a s n u w a j ą się cienia pajęczyną ł ą k i . Pozostań ze m n ą , gościu, którego ślą bogi. P i j ą c mleko, ziołami p a c h n ą c e i k r o w ą , podziwiać będziesz z progu m e j p a s t e r s k i e j kleci święty Olimp, co śniegiem w o d d a l e n i u świeci, i Tesalię u s t ó p t w y c h r u d o f i o ł k o w ą . P o k a ż ę ci E u b e j ę , co się w morzu pławi, ostępy Kalidromu i żałobną Etę, co m ę k ę H e r a k l e s a p i a s t o w a ł a g r z b i e t e m . A k i e d y się powietrze zachodem z a k r w a w i , obejrzysz się n a P a r n a s , gdzie wieczorem lega i s k ą d o świcie w niebo u l a t u j e Pegaz.

ZACHÓD

SŁOŃCA

Ś w i e t n e janowce, wierna granitów odziewa, złocą chropawą t u r n i ę , co płonie z a c h o d e m . Morze, p i a n ę dziurawiąc, iskrzy w dali wodę, obrzeża ląd i b u j n i e w bezmiar się rozlewa. U s t ó p mych noc i spokój, Chat wierzchołki d y m i ą . Wchłonęła lud wioszczyna i z a p a d a w ciszę. Tylko dzwon, co się w m g l i s t y m p o w i e t r z u kołysze, z gwarą się oceanu jednoczy olbrzymią. J a k z b e z d e n n e j otchłani, t a k jeszcze z d a l e k a ozwały się i płyną przeciągłe wołania p a s t e r z a , który trzodę spóźnioną p o g a n i a . W i d n o k r ą g już się cały cieniami zawleka, a słońce, m r ą c na niebie, co nocy pobłaża, zwiera złote r a m i o n a k r w a w e g o w a c h l a r z a .

K A K T U S Rzekami się t u ongi przetaczała l a w a , a płomień, co z k r a t e r u w y l a t a ł czerwono, w y ż e j buńczuk pod nieba k o ł y s a ł oponą, niż sięga Chimboraza ognista k u r z a w a . Dziś nic nie m ą c i g ł u c h e j ciszy c m e n t a r z y s k a : gdzie p a d a ł śnieg popiołu, ptaki wodę piją. Nie pełznie jucha ziemi napastniczą żmiją, lecz, skrzepłszy, kościotrupów spokojem p o ł y s k a . J a k o s t a t n i wysiłek s t ł u m i o n e j pożogi, zakwitł b r z e g a m i paszczy w y g a s ł e j na wieki i s k a ł ę gwiaździstymi p o n a b i j a ł ćwieki, j a k łoskotliwy p i o r u n w czas pogody błogiej, r o z p ł o n ą ł i na p u s t k ę pył sieje świetlisty p u r p u r o w y e k s t a t y k , k a k t u s promienisty. J . M. HEREDIA Z francuskiego przełożył Tadeusz Bocheński



P O W R Ó T

Wolno

schodzą

pachu. Smugami

w dół kosówki w modrym, dymnym

I d z i e m y d o d o m u . A l e jeszcze t u w r ó c i m y , lata, c h o ć b y jesienią p r z y j d z i e m y

ze

szronem.

tego

samego

Skłonem

nie-

zbocze

koń-

bieskich grzbietów przechodzi obszerne

kopiate

czystej t u r n i w odległe doliny i odległe

miasta. Dom,

p ł a s k i d o m , c i e p ł y d y m bez cze r ó ż o w ą dwiema

za-

s c h o d z i za n i m w i a t r w d ó ł .

nizina,

swędu. Schodzimy, skracamy

ścieżką o s y p a n y c h ,

s u c h y c h igieł, m i e l i z n ą

zbo-

między

falami zieleni. A wszędzie zapach, kadzidlana

aureola

kosówek. A d a m p i e r w s z y . Słyszę k r o k i ś p i e s z ą c e g o p r z e d e m n ą , o d poczywam

chwilę, a

ginają się

o p o r n i e , jak g d y b y m szła t ę d y p i e r w s z a , p o raz p i e r -

wszy

ściany kosówki

n a d w ą z i u t k ą ścieżką

b i o r ą c a t ę ziemię dla s i e b i e . O d p i e r w s z e g o

krzaku zapłonęło zielonym ogniem

u-

słonecznego

całe zbocze i p o d n i ó s ł

się

zapach przeraźliwy i suchy, kobiecy, wyschły. O d d y c h a m rowym

mia-

a r o m a t e m dwudziestego lipca. N i e b o b e z c h m u r n e i bez

c i e n i a k o ł y s z e się p r z e p ł y w a n i e m , . Kołysze

się

czas.

Przezro-

czyste r a n y czasu są r a n a m i , c h o ć w i d a ć p r z e z n i e tyle i n t e r e s u j ą c y c h rzeczy. N i e z a p o m i n a m

o czasie,

nie

zapominam

s o b i e . R o z m o w y A d a m a są p r o g r a m o w e . T a k n i e p o w i n n o r o z m a w i a ć . T o g ł o ś n e r o z m y ś l a n i a , w ą t e k r o z w i j a n y jak

o się

rzecz

sztuki. M ó j konkretny umysł wciąga A d a m w abstrakcyjność ud r a m a t y z o w a n ą . Lecz n a d e m n ą r o z e r w a ł a się

wreszcie

czarna

c h m u r a , p a t r z ę n a żywy, m o k r y , p r z y r o d n i c z y świat, n a

płaską

prawdziwość szczegółów. Straciłam jedną skórę i d o t a r ł a m smutku większego od kosówek, który

nie

szuka słów,

się p o z a n i m i , w m g l i s t o ś c i . W i ę c czyż w a ż n y jest nieobłonionych

uczuć szukających

A d a m e m ? Czyż t o jest l e k p r z e d

powrotem, przed

ną logiką A d a m a , p r z e d ł ó ż k i e m ,

ten

celu w A d a m i e które

niezmiennie, przed jednym snem, przed

już

do

plącze smutek

czy

poza

konsekwent-

b ę d z i e zawsze i

bezwstydem?

Histeryczne słońce, nieruchome, czasem

wstrząsające

z l e k k a , poza n a s t r o j e m d a j e c i e p ł o i o p a l e n i z n ę . A w i ę c

się

tylko

t o z i e l o n e zbocze s z e r o k i e j góry z a t r z y m a m ó j s m u t e k . T u w s i ą k n i e o n jak r o s a i z n i k n i e . W ł a ś c i w i e j e s t e m z m ę c z o n a g ó r a m i i bolą Na ramionach i

rozpoczęta

odcisnęły

się

lektura, n u d n e konfrontacje

cena bohaterstwa

i ceny

mnie

mięśnie.

popręgi worka. W domu

obiadów,

nowe

sportowe, akwarele

K a r o l a ( l u d z i o m o t y ł y m d o ś ć t r u d n o jest p r z e k o n a ć

dom

polityka, grubego otoczenie

o swoim wyrafinowaniu)—i ciepłe poduszki wypełnione

senną

161


m i ł o ś c i ą . T a z w y c z a j n o ś ć , ta z w y c z a j n o ś ć t o j e s t d o m . życia, z a w ę ź l e n i e m a t e r i i .

Obyczaj

J e s z c z e d r o g a o b c ą k o l e j ą . B ę d z i e m y w m i a s t e c z k u , gdy przyjdzie z hukiem halny wiatr i nocą uderzy w o k i e n n i c e . A d a m z m r u ż y oczy... G ó r y już są p o z a m n ą — j e s t e m w g ó r a c h zamkniętych m y ś l ą , k t ó r e o t w o r z ą się z n o w u za d w a t y g o d n i e . W d o m u p o za g ó r a m i b ę d z i e życie, k t ó r e A d a m myślał d a w n i e j b e z e m n i e . Zycie r a z e m , w s p ó l n y c h p o k o j a c h , na w s p ó l n y c h prześcierad ł a c h , życie r e a l i z o w a n y c h i d e a ł ó w . B y ł a m silną k o b i e t ą . Lecz j e d n o c z e ś n i e w i e m , że t a k a siła j e s t n a j w i ę k s z ą s ł a b o ś c i ą : p r z e k r e ś l a p r z e s z ł o ś ć . P o z o s t a n ę s i l n a w b r e w A d a m o w i . Kiedyż zobaczy u r o k chwil płynących, nie włączonych w uważny „dzień górski", „dzień miejski"? Zawstydza mnie czujna odpowiedzialność Adama przed n i e w i d z i a l n o ś c i ą , o n n i g d y n i e m a r o z r a c h u n k ó w ze s o b ą , od r a z u s t a j e p r z e d b ó s t w e m . C ó ż za z a r o z u m i a ł o ś ć ! O b u r z a m n i e , że m o ż n a żyć t a k p e d a n t y c z n i e , t a k m a s z y n o w o , ś c i s n ą ć f a k t y w r ę c e i w y d o b y ć o w o c o d razu w j e d w a b n e j b i b u ł c e . R o z c i ą ć owoc: połowa dziś, połowa jutro. To usystematyzowana ' i o s z c z ę d n a w o l n o ś ć , a w i ę c w o l n o ś ć bez s k r z y d e ł i d l a t e g o zła. Rozluźnię jego dzień. Ale A d a m nie ma w sobie nic z anarc h i z m u , d l a t e g o n i e u m i e się p o d d a w a ć b e z n a s t ę p s t w , bez w y k o ś l a w i e ń . Dla n i e g o n i e i s t n i e j ą f r u w a j ą c e m o t y l e , t y l k o m o tyle p r z e b i t e , u m a r ł e , w k t ó r e p r z y s t r a j a się j a k k o b i e t a . Pozw o l i ć m o t y l o m żyć i d o j r z e w a ć i c h s k r z y d ł o m , p o z w o l i ć Adam o w i n a d z i e ń b e z ż e l a z n e g o r u s z t o w a n i a , s t w i e r d z i ć szczęście, k t ó r e n i g d y n i e j e s t ideą... T o ja. A l e t o są t y l k o chwile, drobne, marne, zwycięstwa w chwilach biologicznych, przyrodniczych, dozwolonych narkotykach. Odpoczniemy, Adasiu? Czeka pod drzewami, mi m o d r z e w i a m i ,

p o d p l ą c z ą c y m się z w i a t r e m ,

r o z p ł y w a j ą c y m się i c h p u c h e m . N i k o g o bluzkę. W potoku

można

tu

pod

szary-

zieleniejącym,

nie ma,

zdejmuję

się w y k ą p a ć . Biała o d s ł o ń c a

polan-

ka w rzadkich cieniach m o d r z e w i , owinięta ich iglastym jedwabiem, pachnie

ciepłem, lenistwem

i tym, co ma

przyjść. O g o -

rzały A d a m p r e z e n t u j e t o r s biały i n i e s k a z i t e l n y . chwiane

Cisza i roz-

s ł o ń c e w s z a f i r o w y c h m o d r z e w i a c h , z i e l e n i e j ą c y c h ryt-

micznie w ciągłym

chwianiu. D o m

w

każdym

c z ę g a i m i ł o ś ć , r a m i o n a z r a s t a j ą się... S ł o ń c e

miejscu,

przechyla

c z u b y d r z e w . Igły m o d r z e w i p a c h n ą n i e w y r a ż a l n i e . k r e s u i bez c h m u r n a d górą

zarzuconą

płynące fale, dwie fale, dwa przypływy

162

Niebo

w przeszłość.

u p o d n ó ż a , w o s t a t n i m k r ę g u ciszy. O c z a m i

włósię

za bez

Jesteśmy

we łzach

chwytam

jednocześnie.

Szarawe


pnie

za g ł o w ą

zęby

Adasia otwierają

idą

prosto w niebo. Białe spiętrzone się, p a r u j ą

śmiechem,

po

bokach

tajemnicą.

Niebo

błyszczy, Cisza dosycona. bezszelestnie

N i e b o lśni. N i e b o ma

nie śpiewa. Modrzew

od nieba,

chwieje

zielony od nadziei.

pachnie. Niebo

Podeptaliśmy nie

Potok

niebieski

się

Południe.

czuwa.

zieleń... O d r o ś n i e . M e l a n c h o l i j n i e

wiem,

że

smutku. MARIA SZCZEPAŃSKA

KARTA

Z POWIEŚCI

„GÓRY

Ścieżyna w łukach wznosiła wypukłą

czubą

tempo. ko

trawkowego

N a łysym stoku

zmniejszał Po

Słońce

zielonośnym

zakołysał chwilą na

nią.

Z Cichego

w

Wierchu

Jeszcze nie

Z daleka nad

Koprowa.

nowski

się

ku

i pasterstwem. Aż nad

się w i e c z ó r ,

przejścia,

Skały

liliowiały,

W

zmroku

Żywanowski

trudności

się

tworząc

wzrok w

do źdźbła trawy

nie-

przepaść

szczegółów zacierały

się

się.

uparcie szkic

się p o n a d

w ju-

roślinny

kosówki, z dala o d

półmrok, w

her-

Żywa-

ponad

ze

szarzały,

dźwigał

śpiwór, przykrył płachtą

barwy

wrzątku na

wpatrywał

nakrywała już powietrze. Ż y w a n o w s k i

Stasi.

pogłębiało

i żebra Hrubego.

odwieczny. Wśród

Żywanowski

dotarł

okolonej

nie przypomniał niebo

jego zerw, geograficzny

Hrubego

rów doliny nieprzystępny,

w s u n ą ł się w

Żywanowski

nieskończoność,

szukając

wlepiał

drzew

dniem. Spoglądał uważnie, dzieląc

drogi.

jutro porównaniem

Smreczyny groziła

gdy

żleby

urwiska, idące w

Mur

ruKo-

i ściana H r u b e g o

Śpiwór

cieniem porosły

trzejszej podróży.

W

sielanką

Dolinie. Na płaśni trawiastej,

szlak i d e a l n e j

obozu,

Ciemne

W s t ą p i ł a cisza i z a s z u m i a ł a we

mierząc

Niebieskie roślinną

owiec.

zieloną

na części i cząstki,

urwisko,

górom.

pogodą, spokojem,

rozłożył biwak.

patrzał w

malarskim

jak we śnie. I moż-

improwizacja.

zbliżał

bo zapadające nad

mgły.

przełęczy

Wronkówna.

szeleścił s t r u m i e ń i mleczne

batę. Wysokim

Miastecz-

Stasi.

polatywały lekkie

dobiegło dzwonienie

Ogrody w Hlińskiej

kosodrzewiem,

i ciepła

i w ó r zelżał. H a m a k

nagle granitowy dytyramb

n i e b u jak r o m a n t y c z n a pod

przyśpieszała

głąb, zmiennie

smużyły

p r o w e j dymił szałas watrą się

zagrodzonym

zboczu Liliowego

otwierały białe lato Liptowa. wzbijał

zboczu,

b e z r u c h u . W ś r ó d traw jest

zachodnie

MY"

monotonia

zapach perfum

zmatowiało

Droga poszła

JAK

zabłysło słońce. Połysknął pot.

zrozumieć, czemu zginęła

wierchy

się p o

widoku,

odwiewany

przychylnie

ŚNIADE

przekupując

jeziorze

powrócił

na

hali.

Noc

polankę,

n a m i o t o w ą , żywe

ciepło

163


podbiegło szkarpa

od

Żywanowski szy o d

nóg

ku

piersiom.

przy T e r y a ń s k i e j zasypiał

drgnęła

ciemnością,

Przełęczy wykrzywiła się

Grań

maszkarami.

pod krzewem

kosówki, chciał być

najmniejszego głazu w piargach

u stóp

drogi. Materialnie, fizycznie, wyczuwał wielkość, było żenie szczęśliwe

i ekstatyczne

w o d a nieśmiertelnie skarżyła

Doliną

toczyła

to

się

przeraźli-

w i e s a m o t n i e , aż Ż y w a n o w s k i

zasłonił

tystem. D e m o n y nocy

go w krąg i nie umiały

otaczały

przerwać granic porozstawianego

namiotowym

sprzętu. Wiatr szumiał

skał i głosy ginęły śmiercią samobójczą,

okropne,

k r e w płynęła w żyłach.

wieczność? Niezmienności przeciwstawiam piarg, spad

żlebów, bryłę

wierzchołków.

chwile w logiczny ciąg wejścia. półki, płyta, k o ń

Ze nie

patos,

Mchem

wiążę

Powiąże

grzędę, A

jest myślą.

się w i a t r p o ś r ó d g a ł ę z i s k o r u s z y . O c z y na

ne

i uskoki—finisz. Na pewno.

Dolina minie jak wszystko, co

odrastające.

Rozmyślam.

żlebu

wodą,

nocnych

Panteizm,

ruch.

potem

jutro

dalej.

Jak chyżo

niebios

łowi

spoglądają

góry, na mnie. Jestem jedyny w otaczającym

ba-

jedynie

martwo, śnieg groźnie strzegł czarnej niesamowitości

Żywa, wygrzana

wra-

ciemność,

się w k a m i e n i a c h . Było twarz

mniej-

z b l i ż a j ą c e j się

mnie

nie

nieist-

nieniu. W ś r ó d nocy ściany milkną, N i e m a już g w i a z d n a d

jednorodne,

przewieszoną

wmuszają

pomyśleć, o S i m o n i e , która jest n i e d a l e k o , d a l e k o której nie

ma, gdyby nawet

Ciepła wał

k r o p l a p r y s ł a n a ś p i w ó r , za n i ą

łagodnie

o

suche

w

zasięgu

kosodrzewia,

obrzęd tury-

trzewiczkach,

r o z p o c z y n a ł a się n i s k o ,

Giętkie

chwytom. Po nocnym deszczu

i zdecydo-

wczesnych

stów. A d a m , niematerialnie lekki, w sznurkowych cze

Ła-

był zwykły

p r z e s u n ę ł o się d w u

szybko minął piargi. Wspinaczka

scho-

szczelniej.

jutrze.

ustąpił, a jutro wstało

w y d o b y ł s i ę ze ś p i w o r a i z n ó w

dnia górskiego. Ścieżką

Francji,

inne. A d a m

okrył się

godny deszcz opadał. Najlepiej nie myśleć Deszcz

we

Ach,

myślała o wczoraj!

worek i buty p o d płachtę i sam

wane. A d a m

lęk.

d r o g ą . C o f n ą ć się?

kłącza

z doliny

jesz-

poddawały

podniosły

się

się opary

i s k r o p l i ł y w m g ł ę . P r u j ą c z w i l g ł ą p a j ę c z y n ę p i ą ł się Ż y w a n o w ski bardziej i n s t y n k t e m Ekspozycja była

niż p a m i ę c i ą

chyba znaczna,

światło. Trudności

ale

wczorajszych mgła

rosły systematycznie,

spostrzeżeń.

rozpraszała

nieustannie,

ją aż

jak nie-

pokojąco. Nie wolno zwątpić. Ponad poziomym

koniem

nym

nyża,

wysłana

obłe

krzesa-

k u l i ł a się

w ścianie

pojemna

żwirem i szutrem. Stąd widok nice oddalił ostatecznie Instynkt

164

pracował na

pamięć

jak

pokój

na przewieszone, o jakimkolwiek

wszystkich motorach.

innym

Niewielki

skal-

życiu. kamień


przeszył świszcząc

powietrze. T o

nie Żywanowski, nagła

jest śmierć, pomyślał spokoj-

i n i e s p o d z i e w a n a , przed jaką b r o n i

lud modlitwą. Jak u d a r serca,

jak strzał

inna rzeczywistość, bez u p o k o r z e ń śmierć

do namiotu.

Nie

zza

węgła. O d

bólu i strachu.

Zapraszam

p r z y j d z i e . C z a i się w l a w i n i e

nej, w k a m i e n n y m obrywie,

w

pęknięciu

sie razu

śnież-

haka i ukruszeniu

c h w y t u . C h y b i a . A d a m i e , u c z c i j s w ó j l o s , k t ó r y ci ze śmiercią p o z w o l i ł się z a p r z y j a ź n i ć . M o ż n a się b y ł o t a k

bawić

wzruszeniem,

mgle dał znać o bliskości grani. Granica mgłą przesuwała

się w n i e s k o ń c z o n o ś ć .

ponad granitowym Wąską

gdy

ściany Aż

wiatr

we

przewiewana

mgła

przejaśniała

cieniem.

półeczką

wywieszoną

w nicość przeszedł

Adam

n a g l e z m i ę ś n i d o n e r w ó w i m ó z g u . P o n a d p ó ł e c z k ą u n o s i ł a sie już t y l k o m g ł a , s p ł y w a j ą c a t r a w ą p r z e r o s ł y m s t o k i e m n a ciwną stronę. A d a m w e s t c h n ą ł i wpisał

w

notesie

prze-

kolejność

szczegółów. Można

było myśleć o powrocie, o Simone,

myliła odległość i kształty. C h ł o p e k w dosięgu wielki jak mnich. W ś r ó d podstępnie. Jeszcze ryto

zbiegało

szarego

dymu

o Stasi. półki

Mgła

wyrastał

przestrzeń

falowała

raz n e r w y n a w o d z e . P o s ę p n e , s k a l n e

na łeb na

szyję.

Przyjacielu-życie, masz u r o k T a t r

Simone

odpinała

po zejściu

ze

ko-

podwiązki.

skał.

W dolinie mgła rzedła i spod postrzępionych tkanin przeciało gór. Na

przełęczy

się s ł o ń c e . S w e t e r d o w o r k a , s p o d n i e ,

świecać poczęło

jędrne

koszula.

G d z i e ż są w z r u s z e n i a Nawet

Rimbaud z patosu

krywczych,

wierszy, liryzm

stłumionych

słów wkroczył w patos

zamiast słowami przygodami

w a r i a t . Bez s ł ó w T a t r y n i c n i e

przypomniało strof?

karawan

kupcząc. Rimbaud

odto

znaczą. JAN ALFRED SZCZEPAŃSKI

*

Wieczorne śniegi już na wierchach płomieniały, doliny w mgieł oparach objął chłód, i cisza była w krąg, i jodły nie szumiały, lecz trwały w ciszy—nieruchomy cud. W obszary sine te patrzyłem bacznym okiem: horyzont dzikich gór, kamienny mit — i jeszcze-m widział, jak pod nieba strop wysoki podnosił się jak palec w górę szczyt. Przez górską perć, świątyni sinej progi, w ognistą tajń, wpleciony w słońca ruch, wieczornym krajem t a k mi bardzo drogim z ostatnią chwilą dnia—mój odszedł duch. NIKOŁAJ GRONSKIJ Z rosyjskiego spolszczył K. A. Jaworski

165


G Ó R S K I

D O M

Nad strefą s m r e k ó w , k o s o d r z e w i a , w k r a i n i e zaobłocznych s n ó w , gdzie w górskich wyżyn rześkim wiewie błyskają piły ś n i e ż n y c h kłów, gdzie noc polarną grozą dyszy, gdzie rosę ścina s r e b r n y szron, gdzie h a l o d g ł o s ó w się n i e słyszy, a w wyż się dźwiga s k a l n y pion, gdzie s z e ś c i o k r o t n y s y g n a ł płacze i gwizdem głosi śmierci strach, w s u r o w e j dzikich gór pustaci, gdzie głaz na głazie s p i ę t r z y ł dach,— znaleźliśmy n a s z górski d o m .

MUZA

SINYCH

GÓR

w p u s t y n i a c h górskich s a m o t n o ś c i , gdzie s p o g l ą d a j ą w jezior g ł ą b o d ł a m k i n a d o b ł o c z n y c h włości— gór księżycowych s i n y zwał, gdzie został ślad od g r o m ó w błysku— na z ę b a c h wierchów czarny k a n t , w s k a l i s t y m ciszy u r o c z y s k u , w ruinach starożytnych want s k r z y d ł a m i d w o m a ocienioną o d m ę t ó w s t a w u n i e m ą straż, twą t w a r z n a d wodą p o c h y l o n ą , u j r z a ł e m twą n a d l u d z k ą t w a r z . W s k a l i s t e j czarze w t a j e m n i c z e ń , w p o d w o d n y m n i e b i e t y m bez tucz o, muzo n a t c h n i e ń , t w e oblicze, oblicze z ogniem ś l e p y c h ócz. A kiedy m a r t w ą w wyż źrenicą s p o j r z a ł e m , w sercu z a m a r ł krzyk: jak d r z e w i e j g r a n i t o w e lice n a d wodą chylił p i ę k n y szczyt. Tam, w głębi nieb s i n o p o n t y j s k i c h w s ł u c h a n a w dali g w i e z d n y chór s t a ł a M a d o n n a skał alpejskich, M a d o n n a s a m a sinych gór.


*

*

*

Ognisty śnieg na szczytach się płomienił. O s t a t n i a c h w i l a . Wieczór. O d e j ś ć czas. Z e g n a l i ś m y się w c h w i l i w i e l k i c h c i e n i i o d c h o d z i ł e m , k i e d y d z i e ń już g a s ł . Wysoko z mrokiem spór płomienne wiodły ołtarze gór, lecz m g i e ł się c a ł u n słał. S o l e n n e m o d ł y o d s z e p t a ł y jodły i z a k o ń c z y ł y się n i e s z p o r y s k a ł . I t y l k o w niebie, d o c z y t u j ą c k s i ę g ę i p r z e s z y w a j ą c z w ó j obłocznych k a r t , j a k b y Archanioł w z r o k i e m dolin sięgał, j a k jego miecz — o s t a t n i p r o m i e ń p a d ł . NIKOŁAJ GRONSKIJ Z . rosyjskiego spolszczył K. A. J a w o r s k i SZCZYT

ŚPIEWA

„Z głębin o t c h ł a n i , o, Boże, W z b i j a m się, w z n o s z ę do Ciebie, Przez c h m u r p r z e d z i e r a m się morze I czubem tonę w Twym niebie. Czoło m a m c z a r n e , s p a l o n e , Bo b r n ą ć m u s i a ł e m wśród s k w a r u , Przez p i e k ł a ż a r y c z e r w o n e , Wśród letniej spieki bezmiaru. Zimy gnębiły mnie Nagością ś w i e c ę po Bo z ą b l o d o w c a j a k Ostrzem r o z o r a ł mi

srożej: skłonie, nożem skronie.

H u r a g a n p o r w a ł mię w s z p o n y J a k w twarde pięści cyklopa I piorun hulał szalony Po m o i c h s k a ł a c h , o p o k a c h . S t o j ę z mą n ę d z ą w s p a n i a ł ą Przed Tobą—Bogiem i P a n e m . N a g i m jest. O k r y j m e ciało P ł a s z c z e m ze ś w i a t ł a u t k a n y m . J e ś l i n i e k ą p i ę się w k w i a t a c h , N i e c h przez T w e c z a r ó w p o t ę g i Me głazy błyszczą j a k s z a t a W i o s n y , co s c h o d z i n a łęgi. Znikły me wartkie U n o s z ą c jasną swą Ty mi w l o d o w c ó w Ich m o d r ą , p ł y n n ą

potoki, wodę; tchnij mroki urodę!

L u d z i n i e s ł y s z ę już w c a l e , A n i o ł ó w w górze m k n i e świta... J a k hymn ku boskiej Twej chwale Niech m o j a cisza w y k w i t a " . ROSA B A I L L Y Z upoważnienia autorki z f r a n c u s k i e g o przełożyła J a d w i g a W a ż e w s k a

167


ZAMARŁA.., (Z cyklu: Szkice psychologiczne) P r o b l e m — b o z c z a s e m to już był cały p r o b l e m — został postawiony jasno i niedwuznacznie:—Czy w na odnaleźć pełnię (Tak

prosto

taternictwie

moż-

życia? z m o s t u taki

problem).

— C z y m o ż n a w taternictwie przeżyć „takie coś", co dawniej n a z y w a n o m ę t n i e i n i e j a s n o — „ s z c z ę ś c i e m " — . (Prawda, jak odważnie!) Zagadnienie—naturalnie

psychologiczne — rozrosło

t e j g o d n o ś c i ze z w y k ł e g o

sobie, takiego

conego

tam—w

pytanka

gdzieś

trochę

górach

na

się d o

wiatr

rzu-

naturalnie—komuś

i kiedyś. Ktoś—„gdyż o n to był two kryje w sobie dwa

właśnie"—odpowiedział:—Taternic-

najważniejsze

i

konieczne

elementy

składowe pełni życia:—maksymalny wysiłek i niebezpieczeństwo. —Exemplum?—(Wtedy nie: przykład—brzmiałby

exemplum

blado

musiało

być

koniecz-

i „nienaukowo").

—Przejście p o ł u d n i o w e j ściany Zamarłej Turni!.. (Przejście przede wszystkim pojęte jako W i ę c Zamarła... Naturalnie ła n a p r a w d ę

zamarła

wtedy... W czasach, kiedy by-

i cicha, nie rozwrzeszczana jeszcze przej-

ściami wszerz, wzdłuż i w poprzek, nie przerabiana i demolowana. waliśmy po Tatrach

sobie

nie

rozbijana

W tych czasach,

młotkami,

kiedy

zaskoczeni trochę i oszołomieni

ryzykanctwem i odwagą, młodzi ramię i karabinkami

przeżycie...)

grasowłasnym

(aż za m ł o d z i ! ) z l i n a m i

przez

w garści. Wszystko na wierzchu. O t ,

młodo-taternicki,

buńczuczno-bohaterski

taki

pobrzękujący

ekshibicjonizm. N i e p a m i ę t a m już, k t ó r e t a m z rzędu przejście tej Zamarł e j . C z t e r n a s t e czy p i ę t n a s t e ? . . M o ż e . . . ( S p e c j a l i ś c i o d t y c h r z e czy b ę d ą

wiedzieli

—No,

zaraz

lepiej). potem—Pamiętacie?

Kiedy jeszcze p o d r d z a w i ł y się t u wtedy to

pionową

ścianą

na

szarych

i ówdzie plamy krwi i rozpryski

nie robiło najmniejszego

piargach

mózgu.

Ale

wrażenia.

Z e t o t a k n i e d a w n o ? — N o t o i cóż! Ż e t o k t o ś d o b r z e z n a j o m y , towarzysz...? N o t o

trudno!—

Ż e i n a s m o ż e t o s p o t k a ć ? — E e e e e e e . . . K o ń by się u ś m i a ł ! Kto by t a m

wiążąc

ścianę" myślał o takich

się

liną

i szykując

do

Sypią się b r a w u r o w e d o w c i p a s z k i . . . C h i c h y . . .

168

„wejścia

rzeczach. Śmichy...

w


A tymczasem—tak naprawdę—makabra!.. Nieomalże wczor a j w tej właśnie ścianie... Szaleńcza o d w a g a i b e z m y ś l n a głupota, s n o b i z m i r y z y k a n c t w o wzięły się pod pachę, potem związały w s p ó l n ą liną i poszły... W rezultacie dla

wielu

sensacja, i n n y m żer d o

plotek

k o m u ś t a m ciężki, bolesny wstrząs na całe ż y c i e — n o i te we strzępy po piargach pod ścianą. W i d z i m y je p r z e c i e ż , p a t r z y m y n a n i e , o g l ą d a m y N i e przerażają, nie peszą, nie zniechęcają. Przeciwnie!... Podniecają, d o p i n g u j ą , ożywiają... Budzą ( Ż y c i e j e s t s i l n i e j s z e !) Właśnie teraz nie wolno

c o f n ą ć się o d

nawet.

pogardę ściany

krwa-

śmierci. za

żadną

cenę. Teraz

właśnie

t r z e b a w l e ź ć i... n i e r u n ą ć w

O d w r ó t —trzecia (najlogiczniejsza w o ś ć — n i e istniał! Albo „marmolada"—tak gach w dole. A l b o zwycięski,

zdawałoby

to nazywaliśmy

triumfujący organizm

na

dół. się)

wtedy—na

możlipiar-

szczycie!

A p r z e c i e ż m o g ł o b y się w y d a w a ć że s t r a c h . . . N o l ę k p r z y n a j m n i e j . . . M o ż e chociaż szczypta obawy?.. — A l e gdzie tam! P e w n i e , że n i e o d ł ą c z n y od instynktu samozachowania strach istniał p o t e n c j a l n i e , ale w t ł o c z o n y g ł ę b o k o na s a m o d n o podświadomości, dno, którym płynął wartki, oszałamiący, por y w a j ą c y całą u w a g ę (bez reszty!) n u r t p o d n i e c e n i a . N a r a s t a ł , w z m a g a ł sie, p ę c z n i a ł i w y o l b r z y m i a ł . Koncent r o w a ł w s z y s t k i e siły i w ł a d z e p s y c h i c z n e i f i z y c z n e , o r g a n i z o w a ł , s k u p i a ł i w i ó d ł d o h a r m o n i j n e g o z e s p o l e n i a się w e w s p ó l nym, krańcowym wysiłku. Rósł s t o p n i o w o (ten n u r t świadomości), tak jak narastały t r u d n o ś c i t e c h n i c z n e ściany, w m i a r ę jak c h ł o d n y , szary g r a n i t s t a w a ł się c o r a z b a r d z i e j p i o n o w y , g ł a d k i c o r a z b a r d z i e j , o d p y chający, bezchwytowy, powietrzny... —

Szliśmy.

Przepaść

pod nogami

rosła.

— Przepaść?—Ta taka w c o d z i e n n y m tylko języku zawsze groźna, ziejąca głębią zawrotna i zawracająca w głowie, b e z d e n n a (co już najbardziej!) c i ą g n ą c a w d ó ł p r z e p a ś ć dla nas nie istniała. N i e było jej w świadomości, tak jak i nie było strachu. J e d n o i drugie grzęzło w głębokich m r o k a c h niedostrzegania.

169


Była t y l k o a b s t r a k c y j n a , c h ł o d n a uczuć ani obrazów, —

Popatrz, jaka tu wspaniała

W z r o k jak

i nie

budząca

żadnych

taternicka—ekspozycja.

kamień padał

ekspozycja!

dziesiątkami

nowo, pod ścianę, na piargi...—Te

same

O b r a z ciała l u d z k i e g o o d e r w a n e g o cego w dół ani przez

chwilę nie

pięter

w dół,

pio-

piargi?.. nagle od

mąci jasnej,

skały i lecą-

ciągle

zwycię-

skiej świadomości. Nie ma na to czasu. Pełne skupienie, każdy ruch

miarowy i spokojny, dziesięć

nieomylny. trywania

Nawet

się w

chwile

razy

przemyślany, pewny i

bezruchu, momenty

wypuszczaną

uważnego

powoli linę, długie minuty

p i e c z a n i a i d ą c e g o t o w a r z y s z a — są p e ł n y m

wpazabez-

skupieniem.

P o s t a n o w i l i ś m y s o b i e k i e d y ś , że j a k b ę d z i e m y r o b i ć Z a marłą, to w tym słynnym miejscu...—Tam, skąd poleciał...—No ten, wiecie?—...Janek — Tak—na

górnym trawersie. Wybrzuszona

gładka i prawie bez chwytów. bardziej zapalonych utarło

(Później u mniej

się — a b s o l u t n y b r a k

żeli a b s o l u t n y , n o to jak przejdziesz? —

chwytów.

czego

Je-

też

czasem

W tym właśnie miejscu w m o m e n c i e , kiedy ciężar

całego

może dojść

Do

„przewiecha" rozważnych, a

przesada).

c i a ł a s p o c z y w a ( ł a d n e s p o c z y w a n i e , a l e t a k się już m ó w i ) n a p r a w e j n o d z e , p r a w a r ę k a k l i n u j e się r o z p a c z l i w i e ( p s i a k r e w , j a k p ł y t ko!) w jakąś n i e p o z o r n ą ryskę, a lewa r ę k a i n o g a zgięta w k o l a n i e suną

powoli w górę po skale, niezwykle

powoli

niony film)—grunt nie stracić teraz równowagi maleńkim

stopniu

(trochę na tym

zwoljednym

pod n o g ą — w tym właśnie m o m e n c i e

n o w i l i ś m y sobie już kiedyś tam,

posta-

kiedy nadejdzie ten

wymarzo-

ny m o m e n t , o d e r w a ć n a c h w i l ę u w a g ę o d zbawczych

chwytów

i spojrzeć w dół przez ramię. Ekspozycja Więc szukającej

jak

cholera!. I

tyle.

z n ó w w t y m w ł a ś n i e m i e j s c u , o, p r z y t e j n o d z e ( l e w e j ) długo i powoli p o d p a r c i a dla d u ż e g o

palca (to wy-

starczy!)... i r ę c e ( l e w e j ) m a c a j ą c e j w y s o k o n a d p r z e w i e s z k ą , ślepo — gdzież

u diabła jest ten

powoli—spokojnie—znajdzie ż y c i e (aż d o

skały, d o

runięcia

przez głowę ( e f e k t o w n e

salto

...Teraz chwila skupienia w bezruchu, ż o n y c h m i ę ś n i przy n i e u s t a n n y m Teraz!., spojrzeć na

w dół, do

takim jak

taternictwo!)

chwilowy bezwład

czuwaniu zmysłu

chwilę w dół przez

ką s t u d n i ę — b ł ę k i t n a w e

to

całe

nagłe-

tyłu

mortale) akurat

za c y r k

na

być

s i ę — c h o ć b y przyszło szukać

t a m t e n . . . n o i tak już n i e j e d e n . . . (co

170

przecież

t e j z n a n e j a n i e p r z y z w o i t e j ś m i e r c i ) aż d o

go o d p a d n i ę c i a o d koziołkiem

chwyt?—musi

naprę-

równowagi...

r a m i ę . — Jak w

powietrze—piarg—przepaść!?.

głębo-


G ł u p s t w o ! ! . . Nie m a tam żadnej przepaści. W przepaść s p a d a się, z l a t u j e się i przepada, dlatego (właśnie i tylko) p r z e p a ś ć , że m o ż n a w n i e j p r z e p a ś ć . A t u m o w y n i e ma naw e t , żeby się „ s p i e t r a ć " i n a w e t nie m o w y , a l e — m o f f y . (Takie wtedy grasowało powiedzionko). —Odpaść,

u r w a ć się,

zlecieć?—Dlaczego?

Przecież wyczucie r ó w n o w a g i nie słabnie ani na chwilę, s i ł y w m i ę ś n i a c h aż n a d t o , ż e b y s i ę w y c i ą g n ą ć p o n a d odpyc h a j ą c e s k a l n e w y b r z u s z e n i e , żeby się z n a l e ź ć w r e s z c i e t a m już p o n a d tą o k l e p a n ą , d o l i c h a n a w e t o b m a c y w a n ą s z o r s t k i m i o d g r a n i t u ł a p a m i — p r z e w i e s z k ą -w y b r z u s z e n i e m , osławionym górnym trawersem południowej ściany Zamarłej Turni. Jak to wspaniale wszystko brzmi—narasta i pęcznieje poczucie wspaniałego skupienia, zwarcia (koncentracji) młodych rozhukanych sił ( p s y c h o f i z y c z n y c h , jeśli już t a k k t o ś c h c e ) w tym jednym k r a ń c o w y m ( m a k s y m a l n y m ) wysiłku!!..

A l e t o jeszcze n i e w s z y s t k o ( d o t e j p e ł n i ) , c h o ć b y się t a k mogło wydawać. W y r a ź n i e b r a k o w a ł o j e s z c z e c z e g o ś i t o c o ś (i t o c o za coś!) p r z y s z ł o n a g l e n i e s p o d z i e w a n i e j a k b y n a g r o d a — c z y m o ż e tylko r e k o m p e n s a t a — z a to makabryczne patrzenie w dół, na piargi jeszcze p o k r w a w i o n e . parę

( T a k s i ę j a k o ś w y j ą t k o w o w T a t r a c h z ł o ż y ł o , że dni i deszcz nie zdążył krwi spłukać).

nie

lało

T a m t o — e k s t a z a życia!—zrodzona z p o g a r d y śmierci, z walki, z p o c z u c i a n a d m i a r u (tak! n a d m i a r u ) wszystkich sił—przyszła w chwili p o d n o s z e n i a g ł o w y d o góry. Jakoś dla k o n t r a s t u m o ż e trzeba było spojrzeć teraz w górę, na grań, k u szczytowi, t a m , gdzie się m i a ł o d o j ś ć , a n i e w d ó ł t a m , gdzie się n i e m i a ł o o c h o t y ani z a m i a r u spadać... W ł a ś c i w i e t o nie przyszło, ale zwaliło się. C h l u s n ę ł o na mózg c h ł o d n y i r o z u m u j ą c y g o r ą c y m war e m k r w i żywej, t ę t n i ą c e j , f a l a m i p u l s u p r z e w a l a j ą c e j się przez wszystkie tkanki. Rozsadzało, szarpało od wewnątrz na strzępy, p o n o s i ł o i u p a j a ł o . . . T r i u m f życia!.. (I t o w t a k i e j — p s i a k r e w — r o z p a c z l i w i e r u c h o m e j pozycji!)

niewygodnej,

nie-

Myślę,żei t e d w i e p i ę k n e , n a p r a w d ę p i ę k n e g ł ó w k i w wichrze rozwianych w ł o s ó w — d w a błyski spod opiętych beretów: złoto-rudy i kruczo-czarny błysk—roześmiane młodością twarzyczki, zaciszne, bezpieczne na wygodnej grani, zaciekawione i zdumione.

171


Śliczne p a n i e n k i — t a k

się n a m t o

z góry musiały mieć w i d o w i s k o roześmiana

p u b l i c z n o ś ć . Nieliczna, ale

popatrzeć! (Znów coś z cyrku i coś

się r o z c z o c h r a n a

głowa

i spalona

tych

(Tak

Dokładna marłej

gęba,

a n a l i z a w y k a z u j e , że n a

rozwarte

Twarz

na

już n a

górnym

właśnie

została zakończona

trawersie do

takim

dwuipółgodzinna

dialogiem:

N o i jak ta Z a m a r ł a ? — Bez ż a d n y c h t r u d n o ś c i . J a k p o maśle! —

Istotnie t r u d n o było zaprzeczyc, ż e — jak po można nam

maśle.

d a r o w a ć tę n i e d o w a r z o n ą t r o c h ę

pyszał-

wczesno-taternicką.

Nie zdawaliśmy sobie jeszcze z tego sprawy, taki

Za-

osiągnięcia

t r u d n o ś c i b y ł y za

linę —

kowatość, wtedy

finiszu'

przeliczać.

grani—wszystkie

nami i pod nami—zwijaliśmy

Dziś

ek-

oczy—

życia.

staliśmy

wspinaczka

wynurzała

potrzebne

C h y b a n i e w a r t o i c h jeszcze raz Kiedy

panienek,

prostu,

z góry).

zbiegły się w s z y s t k i e w a r u n k i

chwilowej pełni

co

śred-

zastygła w j a k i m ś

wysiłek...

to musiało wyglądać tam

Było na

pięknych

po

usta — s z e r o k o

straszliwe skupienie, krańcowy

bezpieczna,

wyborowa.

w y b r z u s z o n e j skały, z p o w i e t r z a

statycznym grymasie—zaciśnięte

wydawało—tam

Wygodna,

niecoś z turniejów

niowiecznych). W dole, pod nogami spoza

wtedy

nielada.

że

istnieje

stan, w k t ó r y m rzeczy t r u d n e wydają się ł a t w e . Przeżyliśmy go właśnie

p o ł u d n i o w e j ściany Zamarłej Było to —-przejście.

(ten stan)

podczas

przechodzenia

Turni.

niewątpliwie w całej rozciągłości tego

Nazwałbym

je — p e ł n i ą

znaczenia

życia. KONSTANTY NARKIEWICZ-JODKO

Warszawa, 13.V 1939 r. Z WŁÓCZĘG

GÓRSKICH

(Fragment z rozważań) Przeżycia. N i e — w ł a ś c i w i e t o n i e przeżycia, t o życie Wszystko inne—to

balast, nuda, blichtr,

kach górskich jeno—prawda, ciwy wiedzie pewne

swoje obce

radości

z miasta, i

codziennemu,

w

samo.

wędrów-

s e n s życia o d n a l e z i o n y , t r o p

umysł, duszę, ciało. Przeżycia — to

jak gdyby k t o ś „ s t a m t ą d " , sprawy

fałsz. T u ,

tu

w

górach

niespodzianki, normalnemu

właś-

byłoby

niemniej żywotowi

tak,

przeżywał jednak jednostki

„dólskiej", miejskiej. A przecież każda wędrówka

nasza w gó-

rach—i

Tatrach

to niekoniecznie

Czarnohorze,

172

w górach wysokich:

ale w t e r e n i e t a k ż e

w

średniogórskim,

czy

beskidzkim,


— to tylko p o w r ó t nasz d o gór, do naszej nie tylko d u c h o w e j ale w całym słowa t e g o znaczeniu c i e l e s n e j ojczyzny. Kto z nas „szałem górskim" opętany, ten to czuje i rozumie. My w miastach i w ogóle na nizinach — wygnańcy. Wyprawy i włóczęgi górskie, przysiady w n a m i o t a c h p o u s t r o n n y c h d o l i n k a c h umieszczonych, zapady po szałasach butwiejących na opuszczon y c h o d w i e l u l a t h a l a c h i p o l a n k a c h , w c z o ł g i w a n i e się n a n o c pod głaźne koleby gdzieś w górnych partiach dolin tatrzańs k i c h — p r z y w r a c a j ą nas n a s z e m u życiu, t e m u życiu p r a w d z i w e m u . J e s t e ś m y w t e d y d o p i e r o s o b ą . Z m y s ł y n a s z e są w y o s t r z o n e , w ł a d a m y n i m i w p o c z u c i u m o c y i c e l o w o ś c i . Siły d u c h o w e pracują inaczej—konsekwentnie, właściwie, w skupieniu, radości i u p o j e n i u . Wgłębianie się w d r o b n e sprawy lasu, hali i potoku, żeber skalnych i żlebów, pogody, chmur, śladów dopiero co spłoszonej zwierzyny i dźwięków ptactwa, pluskania m a l e ń k i c h fał n a z m a r s z c z o n e j t a f l i s t a w u , s z u m u w i a t r u w zag a j n i k u czy w k ę p a c h k o s o d r z e w i n y , b r z ę c z e n i a r o j ó w o w a d z i c h w t r a w a c h i z a r o ś l a c h , — a p o t e m w p a t r y w a n i e się w m i g o t a n i e gwiazd, drętwienie i drzemanie w m o n o t o n i i siąpiącego godzin a m i d e s z c z u — t o c a ł e „ n i e p r ó ż n u j ą c e p r ó ż n o w a n i e " , t o są d l a nas sprawy najważniejsze, sprawy dnia codziennego, podłoże najgłębszych przeżyć, najtkliwszych rozczuleń, najistotniejszych zamyśleń. B o tacy jesteśmy — my, n i e - s p o r t o w c y , nie turyści „ m a s o w i " , nie łowcy p r z y g ó d , lecz w ł ó c z ę d z y gór, w ę d r o w n i c y w i e r c h ó w i hal, ludzie tatrzańskich grani, k a r p a c k i c h lasów i beskidzkich grzbietów i dolin. A g d y z n a j d z i e m y się w g ó r a c h czy t o b ę d ą g ó r y Julijskie nitowe

Kruszcowe

lub Chorwackie

dotąd

P o g ó r z e , czy n i s k i e l e c z

i poszarpane pasma

wreszcie Taury

nam

Styryjskie

nieznanych,

w środkowej Słowacji, wnętrza

albo

czy

Alpy

dzikie

gra-

celtyckiej Bretanii,

graniczące z Rumunią

czy nasze

odległe Czywczyny, wszędzie tam szukamy różnic i p o d o b i e ń s t w ze ś w i a t e m n a s z y c h g ó r .

A potem,

bez

względu

r o z w a ż a ń , s t a r a m y się w t y c h g ó r a c h u r z ą d z i ć t a k ,

na

wyniki

jak

gdyby

t o b y ł y n a s z e , g ł ę b o k o , w e w n ę t r z n i e n a s z e g ó r y , k t ó r e są z n a mi związane tym

jakimś

c z y m ś , tą

silną w i ę z i ą ! I u s t o s u n k o w u j e m y sób

rzekłbym intymny, ściśle, o r g a n i c z n i e z n i m

j e m y się c z ę ś c i ą

tego otoczenia,

snej indywidualności. Odnosi równo do krajobrazu na

niezrozumiałą

ich

swej

odległych ostępach górskich

wła-

się t o d o s t o s u n k u n a s z e g o

i przyrody, jak i d o ludzi. St o j ę

człowiek.

jakże

związany. Sta-

zachowując pełnię

s t a n o w i s k u , że d o c a ł o ś c i ś w i a t a

nim związany,

lecz

się d o o t o c z e n i a w n e t w s p o -

gór

Pełne pozostaną

intymnie

z

spotkania z góralami

w

dla

należy,

za-

bowiem

mnie

na

zawsze

173


niezapomniane.

Ci dwaj gazdowie z Lendaku, zbierający jesien-

ną porą k o r z e n i e

goryczek w okolicach

T a t r a c h B i e l s k i c h — c o za t y p y , c o za gorczańscy z wołami,

wyłaniający

działych, powykręcanych,

Szalonego

się

pękatych

we

Ci

mgle

buków.

czarnej od smrekowego dymu bacówce z drwalami, w przejmującym chłodzie

pora w

dy

się

nie

osiedlach, T o

w

za-

h u c u l s k i na

po-

w masywie

Policy.

od świata na sto mil

rzekł-

wszystko przeżycia, których

zapomni. — Słowa

które

chropawe, nieraz nieporadne, często

miedzy

surowe,

ś w i e c k i e , — t o też d o z n a n i a głębokie, silne. z l u d ź m i g ó r żyją w m e j p a m i ę c i t a k

w

Tat-

przy watrze,

czerwcowej nocy

łoninie Łedeskula. Te dziewczęta—pasterki byś o d d a l o n y c h

ose-

rozmowy

wieczorną

padłym zakątku Tatr Zachodnich. Ten wataha

w

pasterze

spośród

Te

rach w dolinie Cichej u „Luptaków". T e n nocleg

I wreszcie te noclegi w zapadłych,

Wierchu

spotkanie!

nami

odwieczne,

Niektóre

nig-

krążyły, staro-

spotkania

s a m o silnie, jak

niespo-

d z i e w a n e . s p o t k a n i a w w o l n e j p r z y r o d z i e ze z w i e r z y n ą , ż e r u j ą c ą we własnych ostępach. Rozumiem

t e r a z d o b r z e , że j a k k t o ś m a

prawdziwy talent, to z tych spotkań z ludźmi gór moga

potem

p o w s t a ć takie opowieści i fragmenty, jak wspaniałe obrazy deusza

Malickiego,

i zbójnikach. przez

Nam

jego opowiadania pozostanie

Ta-

o kłusownikach, juhasach

tylko

talent do

nas samych—po wielokroć - naszych

przeżywania

własnych

doznań i

z gór.

wspomnień

I t u , n a „ w y g n a n i u " t. j. w m i e ś c i e , p o w r a c a m y d o t y c h przeżyć jako do spraw najdroższych, najbardziej własnych, jako d o rzeczy dla nas bardzo, n i e z m i e r n i e ważnych. I czekamy na każdy nowy p o w r ó t d o gór, d o naszych gór, choćby to miał b y ć p a r o d n i o w y w y p a d : b o c h o d z i o t o s k ą p a n i e się w c a ł o ś c i doznań górskich, w tej atmosferze świata gór, o coś, c o dla n a s s t a n o w i o s e n s i e życia, o j e g o w a r t o ś c i . Sens

życia? N a j g ł ę b s z e , n a j b a r d z i e j m e t a f i z y c z n e z z a g a d -

nień myśli ludzkiej. My czujemy, przeczuwamy t ę k w e s t i ę . N a j ł a t w i e j c z u j e m y ją w s e n s i e

odpowiedź

cały dół, sprawy miejskie, c o d z i e n n e zajęcia z a w o d o w e , „normalnego" dnia naszego poczucia

stosunki

s e n s u życia, coś o d d a l a j ą c e g o nas o d

z o r g a n i z o w a n y m lecz m a ł o

całą

niby

produktywnym

s i e b i e i i n n y c h , ze

gospodarczymi,

ten

c o d z i e n n e g o — t o coś właściwie o b c e g o

i c o ś s z t u c z n e g o d l a n a s , z tą nużeniem

na

negatywnym:

wszystkimi

pracą

a

właściwie

szamotaniem troskami

dla

prawdy się

i

finansowo-

polityką, s p r a w a m i „ s p o ł e c z n y m i " (w

cudzysło-

wie!), b i u r o k r a t y z m e m d n i a c o d z i e n n e g o , n ę d z ą k u l t u r a l n a p s e u dourbanizacji

naszej

części Eurozy itp. Ucieczką

dla n a s Świat w o l n e j przyrody, k t ó r y się w P o l s c e

174

od tego

jest

nienajgorzej


jeszcze z a c h o w a ł w k r a i n i e

wierchów, lasów, i hal.

n i e s a m o t n i c t w o : a u t o r t y c h s ł ó w n i e jest

To

nawet

ani o d l u d k i e m ,

ani

nierobem, ani typem pustynnego anachorety. Spotkania i współżycie z l u d ź m i n a t e r e n i e

gór—owszem

(choć nie z każdym

i n i e zawsze), byle n i e z „ m a s ó w k ą " . A s p o ł e c z n y typ? m n i e j — c h o c i a ż p r z y z n a j ę , że t e m p o

i

pokrój

życia o b y w a t e l s k i e g o a la l o n g u e n u ż y Ale nastawienie

Bynaj-

współczesnego

jednostki

i wyniszcza.

(tak n i e m o d n e dzisiaj!) i n d y w i d u a l i s t y c z n e wy-

m a g a o d p o c z y n k u o d t ł u m u i o b e c n e g o w a r k o t u życia, p o t r z e b u j e przeżyć w w o l n e j

przestrzeni

górskiego

lasu,

wśród

hal

i polan, kontemplacji piękna i przedziwnego rytmu i ładu natury oraz tych spotkań

z ludźmi

gór, z prostymi

pasterzami,

drwalami, łowcami, z którymi rozmowy i zbliżenie n a s n a n o w o r o z u m i e n i e m s e n s u życia

i chęcią

napełniają

dalszego

jego

p o z n a w a n i a . . . S p o s t r z e g a m y w t e d y n i e r a z , o ileż ci l u d z i e żyjąc prościej, pozostają

w g r u n c i e rzeczy m ę d r s i i g ł ę b s i n i e j e d n o -

k r o t n i e od naszego miejskiego, inteligenckiego także potrzeba n a m tych przedziwnych

środowiska. A

s p o t k a ń ze

zwierzyną,

godzinnych p o d p a t r y w a ń ptactwa, jeleni, świstaków. I zasłuchan i a się w s w o i s t e o d g ł o s y l a s u i ł ą k i , w o d y i w i a t r u . B o t o leczy, k o i , u m a c n i a i p o s i l a . I p r z y w r a c a kom poczucie

tego rodzaju

traconego sensu i wartości

życia.

jednost-

Potem,

osta-

t e c z n i e , m o ż e m y z n ó w iść n a w y g n a n i e : w d ó ł , d o m i a s t a , pracy, d o r o b o t y ,

w

której

pociesza

do

n a s myśl o n a s t ę p n y m

spodziewanym powrocie do gór. I jeszcze j e d n o . C o w g ó r a c h u z d r a w i a , n a p a w a

pewnoś-

cią i r a d o ś c i ą ? O c z y w i ś c i e , p o b y t w n i c h , zżycie się z c o d z i e n n y m r y t m e m d n i a , z r o ś n i ę c i e się z t y m w s z y s t k i m , c o się d z i e je o k o ł o n a s w ś r ó d świata r o ś l i n n e g o

i zwierzęcego,

cie w c a ł o ś ć z o t a c z a j ą c y m i n a s e l e m e n t a m i i nieożywionej, składnikiem

poczucie,

że

przedziwnego

natury

spłynię-

ożywionej

c z ł o w i e k s t a j e się z p o w r o t e m

m e c h a n i z m u n a t u r y , że

podchodzi

b l i ż e j d o b e z p o ś r e d n i e g o k i e r o w n i c t w a tym m e c h a n i z m e m

przez

Stwórcę. R a n e k letni. Jeszcze c h ł o d n o . W

głębokiej dolinie

opary

mgieł. D o k o ł a nas zieleń w rozmaitych odcieniach. Blade b o w y d a j e się o k r o p n i e d a l e k i e . Poza o d l e g ł y m s z u m e m ku, ginącego gdzieś w dole, w b u k o w y m starodrzewiu, tylko p o r a n n e p i e n i a d r o z d ó w . W i e r z c h o ł e k cały g r z b i e t c i ą g n ą c y

się

ku

Gorca

niepoto-

słychać

smutny a

Turbaczowi—nawet

p o n u r y : wi-

d o c z n i e d l a t e g o , że s ł o ń c e , k t ó r e już d o ś ć w y s o k o

świeci nad

Sądecczyzną, natrafia na przeszkodę

w postaci obłoków

bliższe w i e r c h y są z a c i e n i o n e .

to wszystko—to

Ale

prawo od wierzchołka Gorca s t o j ą — T a t r y .

I to

jest

i naj-

ramy: na właśnie

175


t e n c u d . Są

n i e s ł y c h a n e ! T y l e razy, z t y l u s t r o n , w t a k i c h

skrótach i profilach oglądane, tak dobrze, tak —a my po prostu dębiejemy! nie

ma słów!

zewsząd Są

znane

niesłychane:

czyste, w y m y t e w c z o r a j s z y m i u l e w a m i , o d s p o d u

złożone jakby

cenny k l e j n o t w wacie mgieł i o b ł o k ó w , poryte

cieniami

bokimi wczesnego poranka, stoją szaro-złoto-czarne,

głę-

wspaniałe,

g r o ź n e i p i ę k n e . C i s z a — n a s t r ó j ; p o d d a j e m y m u się. C a ł y d z i e ń p o z o s t a n i e już p o d t y m w r a ż e n i e m . A w r a ż e n i e

to

trwa

do

dziś. Las n a R u n k u ki,

w grupie Jaworzyny Krynickiej.

Las r z a d -

w nim jedle i buki wielkie, wysokie, stare: podszycie

s t e . I d z i e m y zarosłą d r o g ą l e ś n ą . N a g l e ż o n a ręką—sarna! Na

parę

kroków

przed

nami

się

dziwi:

turyści o tej

gęmnie

spory kozioł

o b w ą c h u j e na ś r o d k u p ł a j u . N a g l e p o d n o s i nas—okropnie

zatrzymuje głowę,

coś

spostrzega

porze? (jest

bardzo

w c z e s n y r a n e k , a my d l a t e g o już t a k w y s o k o , b o p o n o c y spęd z o n e j w n a m i o c i e na podszczytowej

polanie). I nagle

kozioł

się p r z e s t r a s z a , o czym w p i e r w s z e j c h w i l i z a p o m n i a ł . cie p r z e r a ż e n i a sprawy

n a c a ł y m ciele,

z nagłego sąsiedztwa

szalony wstrząs,

zdanie

sobie

z człowiekiem—i skoki wspaniałe

w gąszcz. W i d o k k a p i t a l n y — t k w i Jesteśmy

Drgnię-

w o c z a c h p o dziś

dzień.

na górnych skałach Z a m k ó w w grupie Szerokiej

J a w o r z y ń s k i e j . N a p a t r z y l i ś m y się już b a r a s z k u j ą c y c h a n i e przypuszczających naszej obserwacji świstaków na

wygrzanych

słonku upłazach, porośniętych gęstą, wysoką,

soczystą, lśniącą

t r a w ą . S ł o ń c e — c i e p ł o . C h r a p l i w y świst stokach ku Białej Wodzie. Mnie

nie

pod nami. dziwota,

Cap.

dla Janka

t o — w i e l k a p r z y g o d a : d r u g i l u b t r z e c i raz k o z i c ę d o p i e r o N i e c h c e m y p ł o s z y ć , lecz n i e m o ż n a p r z e c i e czas

stać

ku Na za

widzi.

bez

ruchu,

b i e g n i e , m u s i m y już iść d a l e j : żwir spod. b u t ó w się s y p i e .

C a p ? n i e — , trzy, cztery, p i ę ć s z t u k , t y l k o , że t a k i e

bure,

brą-

z o w e , szare, j a k o k o l i c z n e głazy i skały o m s z a ł e . S t o j ą p o d w i e minuty nieruchome, prawie

niewidoczne:

potem

kilkanaście

s k o k ó w i z n ó w z a m i e r a j ą w p o z o r n y m b e z r u c h u . A l e zza załom u żebra skalnego

w y s y p u j e się t a r a z cały

i c h jest n a p e w n o w i ę c e j ,

kierdel

jednym stadzie widział (pod Krywaniem było osiemnaście). No,

nie

ma

kóz:

co—liczymy.

ich

Stajemy,

przed

laty

wyciągamy

r ę c e — t o płoszy k o z i c e , lecą t u ż p o d n a m i w l e k k i c h równolegle

już

aniżelim ich kiedykolwiek r a z e m w

skokach,

d o g r a n i , d e f i l u j ą . Liczymy: j e d n a , d w i e , trzy, c z t e -

ry... Liczymy g ł o ś n o , o n e

suną

„gęsiego" w krótkim

galopie.

J a n e k zaczyna w t e d y n u c i ć „ P a r a d e m a r s c h in G a l l o p " a ja p o d noszę dłoń i salutuję: „szwadron" defiluje d y n k u . Było i c h c z t e r d z i e ś c i d w i e !

176

No,

ale

przed

nami w

śpieszmy

or-

się—te


chmury nad Cubryną

nic d o b r e g o nie wróżą. A jeszcze była te-

go samego d n i a i tak d r u g a przygoda: z jeleniami, lecz o tym

już

kiedyindziej. Nagrzane,

szaleńczo pachnące tysiącem woni rąbanisko

słońcu, mokre

po

Jasnej Grapy w mgieł—raz smrekowy

nagłej nawałnicy —

masywie Policy. Długa

graniami Tatr

Zachodnich.

wspomnienie

wędrówka

tuż

obok

wypędzone

na

Wasielce.

w maju

polujący na świstaki

Łysej Polany.

dolinie

jeleni nocą

Dobrynu księżycową

worami? A ten

olbrzymi orzeł

w

w

wspomnień

Białej W o d z i e Żlebie?

począwszy. A

może

Piarżystej.

na Starej A

na

dalej

górskich,

Staji

rykowisko

i lis w y j ą c y

I tak

i najdroższych przeżyć

owce

Pańszczycy.

w dolinie

potworny halny listopadowy

las mło-

Pierwsze

w Karpatach Wschodnich.

A głuszec w Jaworowym

czasie

„mleku"

śniegiem

Gronostaj

I ta o k r o p n a , n i e l u d z k a już p o p r o s t u p u s t k a i w

w

Zawalony

w

spod

na Szumiącej pod Starymi Wierchami. Igraszki

dych saren rankiem Ten

to

pod

Za-

Kopieńcach? i dalej. I

od

tyle

dzieciństwa

ta burza przeżyta z o j c e m w

1914 r o k u

w ę d r ó w k i n a K a m i e n n y (w B e s k i d z i e Ś l ą s k i m ) i ta

w

dru-

ga n a P l a b u t s c h u , w S t y r i i , w 1 9 1 5 r o k u , — t o m o ż e b y ł o j a k b y pierwsze się

moje „bierzmowanie", pasowanie

na wieczne

Samotne wędrówki dalsze w głąb gór r. a w e

d w o j e w n e t p o t e m . I te dały

piękniejszych,

najświętszych.

k u l t e m i swoista świętość nie

Bo

że turyści z p l e c a k a m i — t o cie, co j o m im księzoski nie w ę d r u j e m y na z osadu i

w

tościowszą, którą

jest

że

stary

paśmie)

za g r z y c h y na

musom

gadał,

oczyszczenie

spędzane,

i dla

uważamy i

jako

dawać od czasu

za n a g r o d ę

do czasu

my

dusz i myśli

na upojenie

sobie

poku-

zadawać". A

pełni

szczęście,

zaś z d u s z y c a ł e j s ł a w i m y za t e

górach nam

nasze

obca. Tylko,

swędu powszedniości,—lecz

ślebody

naj-

Gubałowskim

p r z e ż y ć . W ł ó c z ę g i n a s z e za r a d o ś ć naszej

1922

„iście c h o d z u j o m tak wse p o

pokutę—choć

—Boga Przedwiecznego

zaczęły się w

przeżyć najwięcej,

wędrownictwo

jest m u

H e l i j o s S t r ą c e k z B u t o r o w a (w

roci

oddanie

górom?

chwile najwar-

w Swej

dob-

raczy. WITOLD MILESKI (Kraków)

Wszystkie wysokogórskie pustacie muszą pozostać lub stać się na nowo olbrzymią, wspaniałą strefą ochronną... Tam w górze nie ma miejsca dla jakiegokolwiek dzieła ręki ludzkiej... ...„Uprzystępnianie gór" znaczy tyle, co banalizowanie ich z dnia na dzień. GWIDO LAMMER 177


Z ZAPISEK T A T E R N I C K I C H * ) Lato

1926 r.

Aczkolwiek chciałbym

mamy

teraz lato (deszcz

wśród różnorodnych

obraz górskiej zimowej wycieczki, tak czym góry

darzą

nas

tura była kich

zimowego

grań Wierchu

dzień,

Niebieską

Turnię

pod Fajki. P o m i m o

że

ta

druga jed-

na specjalne warunki, w

ja-

odbyłem. Gąsienicowym

usiedliśmy

na krótki

lukrowa polewa pokryła

nej bieli i ścian,

śniegów pooranej

Granatów masą

tego,

i bezchmurny

wyjścia na

ze w z g l ę d u

O k o ł o g . 11 m . 3 0 lita

dać

od

technicznie łatwiejsza i mniej może efektowna,

o p i s z ę ją w ł a ś n i e

Stawem

różnej

g r a n i ą . N a s t ę p n e g o d n i a , t . j. w n i e d z i e l ę ( 6 . I V r . b.)',

trawersowałem nak

lato),

wspomnień

innej,

cudny bezwietrzny

pierwszego

wschodnią

deszcz—ale

tu

latem.

D n . 5 . I V r. b., w dokonałem

i

zapisanych

zasłoniły

ostrymi

popstrzonych

i zboczy

z pomrukiem

Tatry.

bruzdami

(z

p . F.) n a d

odpoczynek

Oczy błądzą

czarnymi

lawin spod

Żółtej Turni.

Wyżej

pogróżki

Kościelca

szarą,

ukryły

wichru,

ścian brudną

przed

który

nami

ziębił

nas

pęknięcia lodu

S t a w i e . O b e j r z a ł e m się: zima rozwiesiła fantastyczne

Gdzie

wisiory lodowe,

kwiatów leciutkie latem

prowadzi

w górę, lawirując wokół bu, zapadając

się

kruche

ścieżka na w

Żółtej

do czasu p o kolana

śnieg, n a w a l o n e

lawiny. Ostrożnie,

stromy śnieg w żlebie

wyżej serpentyną

d o ł ą c z a się

po

pas

głazy i

doń

grozi

licha,

lawiną.

nowy lawiniasty

nas,

grzbiet

nami

do

pochłaniając Żółtej

prawo. Żółta Przełęcz. Przed

nami

bar-

szarzeje,

przystanęły,

nas w

Turni i

nas

Nieco

żlebik,

góry,

na

prze-

lewo od

szaro—to

mgły, u c i e k a j ą c e przed

na-

powyrywane

mętnieje,

teraz nim w

się żle-

dziej stromy i czupurniejszy. Biało, białość

oka. Osiągamy wreszcie

deli-

Turni

lub

by nie zbudzić

wygładzony sypki

i lunęły

i

Granaty, wznosimy

zbocze

się w p r a w o n a g r z ę d ę i nią w g ó r ę . W

zakotłowały —

na

ścianami

więcej w połowie wysokości żlebu

na pogruchotny

kosówki. Ślady

festony

pod

i łamliwe.

woranego

od czasu

w sypkim śniegu. Mniej

mykamy

ścianek

podmuchami.

katne—pęki

potykamy

Jedno-

monoton-

Kościelca,

mgły

Wstajemy, idziemy, omijając zdradliwe Czarnym

po

krzesanicami

turni

szczyty, o t u l i ł y je s z c z e l n i e , złowrogiej

Czarnym

i posiłek.

mgnieniu

kierujemy

się

Wierch

pod

*) P r z e d r u k z „Dźwigni" Nr 5, l i s t o p a d 1927 r. Autor, z n a n y mal a r z - n o w a t o r ( k o u s t r u k t y w i s t a ) , zginął na p o ł u d n i o w e j ś c i a n i e Zamarłej T u r n i w 1927 r.

178


F a j k i . W i ą ż e m y się l i n ą i w c h o d z i m y n a ń . S t a j e m y p r z e d zad a n i e m d z i s i e j s z e g o d n i a . S p o d n ó g r w ą się w d ó ł o l b r z y m i e p o l a ś n i e ż n e i giną w szarości mgieł, liczne żebra s k a l n e n u r kują w m a s a c h mgły i ś n i e g u — t u i owdzie stając wściekłego d ę b a , by za c h w i l ę z a p a ś ć się j e s z c z e g ł ę b i e j . Z s z a r o - b i a ł e j o t c h ł a n i wyrwała się grań, zwiewna, majacząca niesłychanie ś m i a ł y m i zarysami —wystrzeliła z ę b a m i iglic i p i r a m i d . Przystanęliśmy. Jest około 3 i pół. Wiatr ze ś w i s t e m s z a r p i e n a m i , mgły zasłaniają grań, nic nie widać. Z a k ł a d a m linę o blok: n a j p i e r w F . a p ó ź n i e j ja z j e ż d ż a m y o ś n i e ż o n ą rysą n a m a l e ń k ą p r z e ł ą c z k ę . N a d n a m i m a j a k p i o n o w e j igły skalnej—czarnej i m o k r e j . W tej chwili w i c h e r u d e r z a z wielką siłą. Przylegamy do najbliższego z e b u . N i e p o k ó j . W i c h e r coraz to mocniejszy, n a l e ż y p r z e c z e k a ć — m i n u t y p ł y n ą j e d n a za d r u g ą — g o d z i n a 4 z o g o n k i e m : w k r ó t c e z a c z n i e się ś c i e m n i a ć , n a l e ż y działać. P o s u w a m się n a p r z ó d : z n a j d u j ę się n a ś c i a n i e o b e l i s k u . Prób u j ę go wziąć ostrzem zupełnie pionowym, wprost w górę. Lecz w i c h e r i zimno nie pozwalają zdjąć grubych rękawic, c z e k a n z g ł u c h y m d ź w i ę k i e m u d e r z a o litą ś c i a n ę . P a r ę g i m nastycznych sztuczek nie doprowadza d o niczego: wyjście n a sam w i e r z c h o ł e k jest t r u d n e w w a r u n k a c h letnich, o b e c n i e stawia wielkie przeszkody. Rezygnuję więc z niego i trawersuję turniczką „ n o r m a l n i e " . Staję n a ostrzu g r a ń k i i b i o r ę igłę w wielkim trudzie od przeciwnej strony.

się: się: nie tem

T o w a r z y s z m ó j , a s e k u r o w a n y z góry, w y n u r z a się z mgły i w i a t r u : d z w o n i c z e k a n e m i z ę b a m i i za c h w i l ę połączyliśmy o n z d o ł u — j a zjechałem na linie z góry. Należy śpieszyć następną ściankę, ośnieżoną i oblodzoną biorę błyskawiczs z t u r m e m , p o c z e m p r z e r z u c a m y się j e j p o ł u d n i o w y m g r z b i e na siodełko pod następnym uskokiem.

T e r a z o p u s z c z a m y się n i e c o n a s t r o n ę P a ń s z c z y c y i b r n i e my w śniegu sypkim i nie dającym żadnego oparcia. Z t r u d e m wbijam weń c z e k a n i k r ó t k ą n i e c o p r z e w i e s z o n ą rysą d o g ó r y — z a c h w i l ę j e s t e m na w i e r z c h o ł k u n a s t ę p n e j Fajki. Pół godziny tracę na „wyciągnięcie" towarzysza, który wreszcie wyc h o d z i żółty, n a r z e k a j ą c n a s e r c e . Jak miła jest h e r b a t a g o r ą c a z termosu. Odpoczywamy. Godzina o k o ł o 6, z a c i e m n i a się. Należy szybko działać. O s t r ą , poziomą, zaśnieżoną granią zjazd w prawo po śniegu i Pańszczycka Przełęcz. Z t r u d e m p o s u w a m y się w d ó ł : l ó d — ś l i z g a m y się p o wreszcie śnieg. Stromy dzimy. Przekraczamy giem Wanty

sypki jak m ą k a — b o c z n y m ż e b r e m

jeszcze

jeden

żlebik z lawiniastym

nim, schośnie-

i a s e k u r u j ą c się liną p o d c z a r n y m i ś c i a n a m i żebra w d ó ł . wielkie

jak piec przeszły n a d

moją głową: to

sprawka

179


towarzysza. Śnieg p o p ę k a n y — k i l k u n a s t o m e t r o w e bokie i czarne—szmer

s ą c z ą c e j się

z

szczeliny—głę-

nich wody. Z

uchem

wzrokiem wytężonym na każdy podejrzany ruch śniegów wzrastających

ciemności schodzimy piorunem

po

i

wśród

lawiniastym

śniegu. Odwiązujemy Z prawej masy mi

lawiniastego

wiszą

pędem

trawersujemy

stare

żleb w

pole

lawiny,

wyrzucone

tuż n a d

przyczajone,

ni,

się w m ą c e

z duszą W

na ramieniu,

dobijamy wreszcie

godzinę później, w mrokach

nami koszmary lawin. Pod

do

trawersowania

nocy

nu-

zziaja-

brzegu

z tego

Czarpiekła.

i mgieł

Kościelcem

nia dalekiego wiatru i migotania trzeciego

i znów

śnieżnej lepkiej i strasznej. Spoceni,

n e g o S t a w u , u s z c z ę ś l i w i e n i , że c a ł o w y s z l i ś m y poza

potworne

dół.

Kilkanaście metrów jedziemy na czekanach — rzamy

głowa-

śniegu, głazy i k a w a ł y

na

lawin, po których pędzimy w

prawo.

śnieżne—nowe

śniegu. S p o d G r a n a t ó w tuż,

lawinki. Masy pogruchotanego

lodów—to cielska

się,

s t r o n y w l e w a j ą się na o l b r z y m i e

pozostały

wśród

pohukiwa-

g w i a z d — o b e j r z e l i ś m y się:

zimowego

Fajek

noc

otuliła.

sen

Schro-

nisko. 8.VIII. 26 r. MIECZYSŁAW SZCZUKA FRAGMENT Jedź w Alpy chory:

wówczas poczucie

się

ty,

zaznaj znoju

wygody i fizycznej

i niebezpieczeństw,

jest

znaczy „ m ó c tak wielka,

obcowania

zdobywaj

rządzą — pośród

że k a ż d y

s p e ł n i a j ą — j a k przystoi

czym

wyco

to

nadzieje

spadzistość

w

jest

jesteś,

a—czym

małe nadzieje radosne

wystrze-

dla wspinacza; w mgnieniu

wartość,

dają zadośćuczynienie,

wszystkim

dawne twoje miękkie

się zdo-

z j a w a m i , i że

których

krok unaocznia, wszystkie

ale

turni,

spoczynek, ucz

mieć nadzieję" i umieszczać wszystkie

n a t y c h m i a s t realizują swą

180

tu

ci

ludzkoś-

wściekłego znużenia

ze w s p a n i a ł y m i

l a j ą j a k k w i a t y , są j a k p o k a r m

całe

omotałoby

wyschłej

które

jest

obliczu—gdyż

najpiękniejszą z nagród. Chcesz wiedzieć,

możesz zostać. T a m

Jak

ich

błogości

z a s i ę g u s w e j dłoni? C z e p i a j się skał,

Jesteś

którym duch

naszej

i nieskończonością,

b e z g o r y c z y , ż e za c e n ę

bywasz możność

się

w

zasiadł w

na wierchy, wysilaj swe członki, walcz

spostrzegać tchnienie

zadumie

ją d o p o r ó w n y w a n i a

ci ze w z n i o s ł o ś c i ą pnij

POWIEŚCI

ze swą g o r ą c z k ą ,

nie p o to, abyś w

duszę i zmusiło

Z

życie

człowiekiem na miarę swoich

nadziejom ciąży zdolności

oka, gdy

śmiertelnych.

tutaj i tyle.

na

tobie!

Dlaczego


mielibyśmy udawać, żeśmy więcej p y t a n i e ze z d z i w i e n i e m , k i e d y w nizinnych dolinach mogą

górnych

sam—ten,

zapadnie, aby

ten, kto skacze

ciebie

uszczknąć

rośliny

kto błądzi wśród ujrzeć, jak

lecz-

moczarów

świeci w

ponad zielonooką

kto w pustce szmaragdowej

to

opiewać radość i wielkość

n i c z e j . Z n a j d z i e ją pasterski;

sobie

liryczne

j e d n a k dla

noc

Zadajemy Pieśni

rejonów, nie mogą lanki, gdy

warci?

jesteśmy zdrowi.

dali

rozpadliną

hali p o d a j e sól alpejskiej

po-

szałas i

ten,

jałówce.

GEORGE MEREDITH („The A d v e n t u r e s of Henry Richmond") spolszczyła J a — W a —

MÓWI

Kameny twoje

KAMENA

GÓRSKA

poił kastalskiej wody

zdrój,

lecz w włosy t y l k o j e d n e j t a t r z a ń s k i w i c h r się w p ł ó t ł . Ta

właśnie cię urzekła. „ N a

skazuję

go

Niech ciało i skwarem niech

Do

jego

żar i

chłód.

pali s ł o n e c z n e j lawy

chlust

niech

owionie kosówki ostra

pozna dech ognisty halniaka

ściany

przycupnięty

gdy nad nim bezlitośnie gdy

wieki—rzekła—mój:

na mękę—piekielny

niech

przewaruje

ciało w drętwym chłodzie bezwładne

Niech

woda go

w potokach niech

o p ę t a — j e j rześki, świeży

Wpatrzony w ogień skazany

w

jest

watry, w

jego

na

jest jak

rozkosz—wieczystą ją u m i e

kloc,

mróz.

smak

siwych

pian,

szlak

iskrzystych snopy

poszum smreków przez

taka moja wola, a on

noc,

zwalcza

i jeziorach, w rozbryzgach

gesty t u m a n zmyli na grani

wsłuchany

ust,

zawiśnie srebrny Wóz,

a płynąc coraz wolniej krew z t r u d e m

bo

woń,

dzikich

piór,

bory ślących wić,

miłość

gór,

czcić". ZOFIA CHYC

Z a k o p a n e , 12.VI. 39.

181


W

DRODZE

NA

OJOS

DEL

SALADO

(Fragment z wyprawy w Andy argentyńskie) Zbocze było

strome,

p o z w a l a j ą c się ł u d z i ć ,

ale

s u n i e się k u d o ł o w i . C z e k a n szał część w y s i ł k u n ó g . W wietrzu żenia

żwir

iż n i e

porastały

rafy

oddawał dobre

pustym,

myśli p o s u w a ł y się r ó w n i e

usługi, gdy

coraz

mniej

powoli

jak

pokonywanej krok w krok wysokości

najprostsze, sprzeczne: zmęczenia Od

kamienia

i nakazu

do kamienia jest

dycham chwilę, tępo wpatrzony w c i ę ż k o o p i e r a m się n a

czekanie,

się i w y m ę c z a m .

dopiero

Justyn

przytłumiały do

Na

15

dwa

ostatka. kroków....

kamieniach przy

wy-

kamieniach

usiłując zapomnieć,

co c o f n ę l i ś m y się z c h a o s u

Na suchym stoku

po-

sam, a wra-

marszu

przestrzeń,

chciał

ob-

umniej-

zdatnym ja

10 k r o k ó w ,

t y l k o tyle m o g ę przejść b e z o d p o c z y n k u .

wam

kamienne,

za k a ż d y m s t ą p n i ę c i e m n o g a

że

strawersować

posu-

lodowiec,

rowów, szczelin i pęknięć.

leży m i a ł k i piarg, ale

nie ma

przynajmniej

zapadlin. Kopulasta góra spoza jest

wznosi

niej rozciągłe

przeraźliwie

O j o s , ta diabelska góra, d o k t ó r e j

ślepo? Z wysiłkiem

wysoko.

Wieją

śnieg?

Gdzież

groził

trzeci dzień idziemy

na

p o r z ą d k u j ę w pamięci szczegóły godzin,

le-

niwie liczę l o d o w c e . więc

Z obliczeń

mało

wynika,

zmuszam

d o wyjęcia n o t e s u i kilku n o t a t e k . S ł o ń c e jeszcze Ono

jedno

łączy o b e c n ą

ziemi. Ogrzewa, wzmacnia. są

się

obłoki, czyżby z n ó w

coraz

pocę

bardziej zawziętymi

się, a w a l c z ę z

rzeczywistość z pojęciem

Idę wciąż w górę, k a m i e n n e etapami. Gdzie

jest

się

świeci. żywej porosty

Justyn?

Nie

suchością.

Z n a m j u ż za d o b r z e ó w z w y k ł y w p ł y w w y s o k o ś c i , a w c i ą ż , po

laicku, nie rozumiem:

się

w tatrzańskim tempie, czemu łapię

nurzeniu

przez

namiotu

chwilę nie

w y s o k o ś c i , w l o k ę ją ruję książkowo, ani tów głowy,

kamieniami, mam zdołałem

k r w i z n o s a czy

zdrowy i pozostanę mułów

pękłyby,

zbocze

wydaje

mi

opanować?

się

zdrowy,

a płuca

Nie

których boję

o przepaść

to

trudniejsze od

się cho-

zawro-

umierania.

wytrzymają,

więc

wyzjad-

wieczorem,

spod paznokci, ani

rozdarte. Czemuż

gdzie

bezimienne urwisk

wy-

schroniskami?

Gdzież jest Justyn?

182

nad

nudności,

utraty tchu, wyczerpujących wymiotów,

miechy

widzę go

po

za s o b ą j a k w o r e k ze s p r z ę t e m , i n i e

Jestem

chwalonych

posuwam

jak

zmęczeniem

tydzień przymusowej pracy, czemu

przy u m a c n i a n i u

i

powietrze

się z w o d y , c z e m u fizycznie c i e r p i ę

liwszym niż wczoraj

czemu łatwym zboczem nie

o 50

kroków

Podsuwam poniżej.

się p o d W

wypukłość

siwym

grzędy

kombinezonie


w y g l ą d a jak l o t n i k z r o z b i t e g o a p a r a t u . Białe ta si e m k i ni p o w i e w a j ą bezradnie.

u

spod-

Z n ó w wyżej, z n ó w wyżej. Czas stracił swój ruch. Trwa j e d n o zadanie: wejścia. O b ł o k i pędzą z p ó ł n o c y . Justyn idzie w o l n i e j . P r z e ł ę c z z l o d o w c e m — t a k , t o b y ł j e d n a k już c z w a r t y lodowiec na naszej drodze!—wciąż niedaleko, pod nami. Marzę o k o p u l a s t e j górze b a r d z i e j niż o o d p o c z y n k u . Wiatr łopocze w skafandrze. Ale nie jest zbyt zimno. I nie o d c z u w a m zimna. Słońca i c h m u r przybywa, i przybywa k a m i e n n y c h etapów. O b c h o d z ę coraz gęstsze łaty śniegu. Lod o w i e c n a d o l n e j p r z e ł ę c z y p r z e c i e ż się n i e o d d a l a . Poza tysięcznym, u m ę c z o n y m głazem, grzęda osłabia nachylenie. Ś n i e g u jeszcze więcej, ale jeszcze ciągle m o ż n a go wymijać. Teraz u s u w a m z oczu przełęcz dolną, a widzę bliską, g ó r n ą . N e r w y z n ó w się w i ę c b u d z ą z u ś p i e n i a , z n a j d u j ę w i e l e n o w y c h sił i p r a w i e s z y b k o , p r a w i e e n e r g i c z n i e o s i ą g a m g ł ó w n y grzbiet. G o d z i n a p o ł u d n i o w a . N a d głową gnają obłoki. Śniegu s p o d z i e w a m się n a p e w n o . M a m o d p o c z y n e k , n i m J u s t y n d o j dzie. A l e nie o śnieg, n i e o w i a t r i n i e o czas c h o d z i . W y d o s t a ł e m się na o b s z e r n e siodło, które kryło tajemnicę Ojos. Teraz, nareszcie, w połowie trzeciego dnia drogi na sześciu kilometrach wysokości, pada rozstrzygnięcie, choć boję się tak myśleć. Gdyż blisko, nareszcie blisko i naprawdę blis k o , b l i s k o j a k w T a t r a c h szczyt o d s z c z y t u , w z n o s i się k a d ł u b O j os d e l Salado, ż ó ł t o - b r o n z o w e urwisko, najwyższa góra Puny, nasz główny cel. Jeszcze j e d e n w i e r z c h o ł e k oddziela nas o d j e g o c i e l s k a , ale d a się g o p o z i o m o o b e j ś ć . O j o s c z e k a — nareszcie. Myślę z u p o r e m : te skały p o t r z a s k a n e , ceglaste, u m a r ł e o d setek wieków, przypominają alpejską M e i j e i ścianą Tikint n'Uanas w afrykańskim Atlasie. T o dobra wróżba: przecie w s z e d ł e m na M e i j e i na Tikint. R o z g l ą d a m się p o z d o b y t y m obszarze: nie więcej niż 15 m e t r ó w p o n a d e m n ą w z n o s i się czub kopulastej góry, czub 6720 m. według mapy Riso Patron a . A w i ę c O j o s j e s t t y l k o 150 m e t r ó w wyższy (pokonam!). P o m i ę d z y n a s z ą g ó r ą a O j o s d e p r e s j e są już p ł y t k i e . N i e jestem nic zmęczony. Niecierpliwią nieporęczne do opuszczenia portki skafandrowe. Na zachodzie zawieja, wśród wiszących l o d o w c ó w , skał i b u r z giną T r e s C r u c e s z o c z u . C h w i l a fizjologiczna mija wśród myśli dość patetycznych. O d jak wielu już d n i nie m i a ł e m s e k s u a l n y c h odruchów..,? T r e s Quebradas oczekuje na p o ł u d n i u , jeszcze tylko miesiąc dzieli od miast chilijskich. Czy nie należałoby ponazywać tych majestatycz-

183


nych bezimieńców, bałem

wśród

się n i e m o ż l i w o ś c i

których

wędrujemy?

Ojos i doradzałem

szego nienazwanego olbrzyma, m. i należy d o największych

Przedwczoraj

atakowanie

kolosów

N e v a d o P e n c k . G ó r y są p o t w o r n e ,

andyjskich,

źdźbło!

Ale

nic, nic prócz

plastyczna

nas i n a w e t barwy

jak z samolotu!

Że

go

przeraźliwe, najlich-

skalistych

w ą w o z ó w ustąpiły jedynej szarości szczytów. W i ę c cóż przestrzeń,

6600

Nazwę

oszałamiające,

g d y b y ż c h o ć ź d ź b ł o ż y c i a w y c h y l a ł o się z i c h o g r o m ó w , sze

bliż-

k t ó r e g o widział Penck. Ma

znaczy

zwyciężam

ja,

nie

motor! Justyn

już b l i s k o . M i a ł

tyzm. Awanturnicze naocznie,

odległość,

ną t a j e m n i c ę

rozum,

nie

popadł w defe-

ryzyko powiedzie s i ę ! Poznamy

wszystko

w z n i e s i e n i e , d r u g i szczyt A m e r y k i ,

Andów, zmierzymy

ją s t o p a m i ,

nie

głów-

zwiewnym

spojrzeniem z przelotu. J u s t y n j u ż t u ż . S p o j r z y w t o r s O j o s , u w i e r z y , że Idzie bez nerwów. Pewnie m u znowu

będzie

wygramy.

trzeba

pomagać

w pobraniu azymutów. Zachodnia ściana O j o s klęśnie w Gdy

w e j d ę na szczyt, cóż

rach

O j o s jest c z a r n e i

na to powiedzą

życzliwi?

tle. T o jest prawie silniejsze

silniejsze?). W c h o d z i m y n a przełęcz O j o s . C h m u r spływa coraz w dół, nie

gim

(na szczęście, m o ż n a trzeba

się za J u s t y n e m , Sztywne

na

znaczny,

lecz

kolorowym

Czemu

żebro. wadzi

Zbocze już

marsz

Zdobycie

śnieg

biały i

żebro trabantu.

żwirku

gubię

jeszcze

odległości andyjskich.

i dzisiaj nie dotrzemy

tu

jest

trabantem

połoWlokę

równowagę.

wywrotne!

tym dłuższy, o b r ó t

wyprawie zażywam

ostatnim

go okrążyć). Teraz długim,

T r a w e r s w y d ł u ż a s i ę , r o z c i ą g a , raz skracania przez o k o

(co

prawie sprawnie.

obejść północne

b u c i o r y są t a k

tasiemki

widok

więcej. Jakże rozkoszny jest

w górę! M o ż n a myśleć

trawersem

Białe

niż

pod

O j o s będzie największym sukcesem. miękki

chmu-

dalsze.

Justyn. Wiatr. Rezygnujemy z azymutów. na siwym

mgle.

W

ku

górze.

d o O j o s . P o raz

drugi

koli. Wyogromnionym

padłem

Potem A

więc

na

łukiem

ofiarą

znów

niejeszcze

andyjskiej obchodzimy

p o d r u g i e j s t r o n i e jest b a r d z o rozległe, ale

bezpośrednio

p o d k o p u ł ę szczytową

tu rozwidla, tworzy dwa wierzchołki. skalnym, naszym

Zachodni

jest

się

monolitem

wyższy,

wschodni.

Na zboczu śniegu s k ą p o , ale dla celów b i w a k o w y c h

wystarczy.

Słońce

celem będzie wierzchołek

pro-

Ojos. Grań

w coraz gęstszych

chmurach,

Z a t r z y m u j e m y się, gdzie

p o d n a m i o t . W i a t r w z m a g a się, ale d z a . Za

184

to k a m i e n i e dla

Popołudnie.

najłatwiej wyrównać

umocnienia

jeszcze linek

niewiele

platformę przeszka-

antenowych

trzeba


zbieraćzd a l s z a . Każdy

u d ź w i g n i ę t y głaz m ę c z y

tysiąckrotnie.

K i e d y ż t o się s k o ń c z y ? W reszcie d o m jest u s t a w i o n y , rozpięty. C o d z i e n n y m zwyczaj e m g r o m a d z ę j e s z c z e s t e r t y ś n i e g u p r z e d w e j ś c i e m . M r ó z już chwyta i uporczywym zwyczajem poczyna prószyć śnieg. Ściąg a m y b u t y , n a j p i e r w J u s t y n w s u w a się d o ś p i w o r a , p ó ź n i e j j a . Do zabójczej powolności mety jesteśmy już przyzwyczajeni. Ale i p o r u s z e n i a w ciasnym n a m i o c i e s z t u r m o w y m muszą być h i e r a t y c z n i e s p o w o l n i o n e . P o z a ś c i a n a m i d o m u ś c i g a j ą się ś n i e g i wiatr, n a m wewnątrz ciepło. Gęstą skorupą krzepnie śnieg po n a w i e t r z n e j . J e m o d r o b i n ę owsianki, jeszcze tylko o w o m a l t y na z suszonym m l e k i e m m a jakiś smak. W rytmicznych o d s t ę p a c h odchylam wejście i zgarniam śnieg d o maszynek: przykra stała f u n k c j a . Przez ciemniejące niebo z c h m u r widać Ojos w w i c h r z e . Z a c z y n a m się n i e p o k o i ć , W d o l e g n i a z d o n i e z n a n y c h wulkanów bieleje w zmierzchu. Zażywam allonal, mam zbyt wiele godzin snu przed sobą. W i a t r tnie śniegiem coraz gęstszym. Justyn oblicza wysokość, wypada m u ok. 6600 m. A więc tylko ćwierć tysiąca m e t r ó w w p i o n i e d z i e l i n a s o d w i e r z c h o ł k a , czyżby n i e p o g o d a mogła nas zwyciężyć w o s t a t n i m m o m e n c i e ? Ścianki namiotu u g i n a j ą się p o d c i ę ż a r e m ś n i e g u ; o c z y s z c z a m y je. Z n ó w z a r o zumiale układam t a b e l k ę : 1000 m . — Z a k o p a n e , 2 0 0 0 m , — K a s p r o w y W i e r c h , 3 0 0 0 m . — P i r e n e j e , 4 0 0 0 m . — szczyty A l p , A t lasu, 5000 m . — Kaukaz, R u w e n z o r i , N o w a G w i n e a 6000 m. — w y ż e j niż E u r o p a , A f r y k a , szczyt A m e r y k i P ó ł n o c n e j . I d o p i e r o t e r a z n a s z b i w a k d z i s i e j s z y , gdy j e s z c z e s z e ś ć s e t m e t r ó w d o ł o ż ę . M i ł o , p r z y j e m n i e , ale w c i e m n o ś c i s t r a s z n o . Mierzymy sobie tętno, p r a c u j e prawie regularnie. Po długich półgodzinach gotowania układamy się do nocy. Jeden s w e t e r j e s t p o d u s z k ą , d r u g i m z a k r y w a m g ł o w ę . J e s t cisza i w ciemności można łatwo zasnąć. Na martwą ziemię pada śnieg. L u d z i e s t a j ą się p o j ę c i e m k o s m i c z n y m . J a k i e ż d z i ś b ę d ą m y ś l i przedsenne? Miasta, które oczekują, floridy wśród palm i kob i e t , O j o s d e l S a l a d o , c e l , c z y n . J u s t y n n i e m o ż e z a s n ą ć ; zażył a l l o n a l za m o i m p r z y k ł a d e m i u p i e r a się, że m u p a s t y l k a zaszkodziła zamiast p o m ó c . C h c ę z a s n ą ć z myślą o O j o s . N i e b o j ę się s k o k ó w p u l s u . Uważam m ó j s t a n f i z y c z n y za d o s k o n a ł y . G d y J u s t y n chce o s ł a b i ć t ę u f n o ś ć , p r z y p o m i n a m m u , iż t ę t n o m i e w a m nierówne stale, n a w e t w d o m u . Z a s n ą ł e m . N i e w i e m , k i e d y m się o b u d z i ł p o raz p i e r w s z y . Była n o c i w i a t r c i c h o p ł y n ą ł p r z e s t r z e n i ą . Rozpiąłem kilka guzików namiotu i wysunąłem głowę w otchłań. Przymarzły

185


ś n i e g i s k r z y ł się p o d g w i a z d a m i . O s t r y m r ó z Bezimienne, nieznane wulkany kłębiły się srebrne w śnieżnej nocy. Pustynna cości. Pomyślałem my na O j o s .

ziemia

parzył poniżej

oddech. namiotu,

wypoczywała

p o p r o s t u : znów jest p o g o d a i j u t r o JAN ALFRED

(Ciąg dalszy tego f r a g m e n t u ukazał się w z września 1937 r.) SZTURM

DO

PIC

w ni-

wejdzie-

SZCZEPAŃSKI

„Kamenie" r. V

nr

1

STALINA*)

(fragment z rozdziału XII) W nocy na powstrzymany firnowych

2 w r z e ś n i a z e r w a ł się sztorm

polach

górskich

obłoki

sztorm—straszliwy,

szczytów.

pyłu

ś n i e ż n e g o i waliła śnieg

kładł

po

je na

małe namioty, zagubione w pustyni lodowej. Trąby wściekłym tańcu wirowały dokoła,

nie-

Wichura gnała

dwa

śnieżne we

się n a

płótno

P o d ł o g i n a m i o t ó w w y g i n a ł y się o d c i ę ż a r u ś n i e g u ,

wolna

zaspami. przestrzeń stawała

się

coraz

G o r b u n o w a i G e t i e g o złamały się nistów.

Żaden z nich

nie

mniejsza. W nocy w

słupki i śnieg przygniótł

m ó g ł się r u s z y ć .

w a ł s w ó j n a m i o t za p o m o c ą

namiocie

czekana

i

Abołakow

worka,

alpi-

umoco-

zachowując

w

ten sposób s w o b o d ę ruchów. R a n o przekopał przejście w zaspie, wyszedł na z e w n ą t r z i przy p o m o c y o d k o p a ł swych

pokrywy

kuchni

polowej

towarzyszy.

M g ł a r o z e s z ł a się, s ł o ń c e ś w i e c i ł o j a s n o . B l i s k i l e c z

nie-

d o s i ę ż n y błyszczał w ś w i e ż y m ś n i e g u szczyt Pic S t a l i n a . W t r w a jącym

d a l e j s z t o r m i e k r ę c i ł y się na n i m w ś c i e k l e o b ł o k i

nego

pyłu. P o n o r a m a szczytów górskich, ukryta

dniowej

mgły,

Wiatr

o d s ł o n i ł a się z n ó w p r z e d

Gorbunow

konserwów

Getie jak

był na w y c z e r p a n i u .

z ryb

i paczka

i p r z e d t e m leżał

namioty.

trupio

lub

wypicia

W

dzienne-

Pozostawała

jedna

czekolady.

nieruchomo w namiocie.

m i o t y ustały, lecz p o w t a r z a ł y sie przy n a j m n i e j s z e j p r ó b i e jęcia p o k a r m u

dwu-

śnieg.

i A b o ł a k o w p o d z i e l i l i się s k ą p ą racją

go posiłku. P r o w i a n t

śnież-

alpinistami.

w dalszym ciągu przysypywał zaspami

dzień znów trzeba było rozgarniać

puszka

podczas

łyku wody.

Zaostrzona

twarz

Wyprzybyła

blada.

*) Najwyższy szczyt Z. S. R. R. 7495 m. Opisana tu wyprawa, na k t ó r e j czele stał akademik N. P. Gorbunow, odbyła się w r. 1933. Uczestniczył w niej również M. Romm, a u t o r żywo skreślonej książki „Szturm do Pic Stalina", z k t ó r e j przytaczamy tu urywek. Szczyt został zdobyty 3 września 1933 r. Osiągnął go spośród trzech członków g r u p y szturmowej (Gorbunow, Getie, Abołakow) jedynie Abołakow (przyp. tłum.)

186


3 września wietrzna

Sztorm

garści, w O

której

trzymała

trzech

niedojadania

i długiego

dę i jak n a j p r ę d z e j Powtórne Ale

i

Gorbunow

Rozumiał

na

ogromnej

Należało

wysokości

Getie

dobra

pogo-

oznaczałoby

pewna

postanowił inaczej. Jeszcze w dole, w obomożliwość

nadludzki też

powodu

wziął udział

związana jest próba

go niepokoiło.

takiej

wysiłek woli w

bardzo dobrze, z jakim

bezpieczeństwem

Obawiał

w

sytuacji, celu

zdobycia porzucić

że

po

kiedy

pokonania

wejściu.

ryzykiem,

się

c i ę ż k o c h o r e g o G e t i e g o . L ę k a ł sie, namiocie

myśleć.

ośmiodniowego

wykorzystać

mgły i sztormu

przewidział

będzie

szczytu. Z tego

nawet

wyczerpania.

zie l o d o w c o w y m , potrzebny

bez-

schodzić.

nastanie

z głodu

było

osłabli wskutek

pobytu

namiocie.

jasna,

zwolniła straszliwy uścisk

śmiałków.

i Nikołaj Pietrowicz

leżał bez życia w

nie to

ucichł i nastała

t y m , by iść na szczyt, n i e m o ż n a

Abołakow

śmierć

wreszcie

p o g o d a . Z d a w a ł o się, że g ó r a

z jakim

nie-

szczytu. na

Lecz

cały

powrocie

dzień

znajdzie

P o d s z e d ł d o G e t i e g o . O s t r o ż n i e i c i c h o z a p y t a ł go, czy dza się

„puścić"

Abołakowa

nował. Człowiek dził się wała

w

trupa.

ten,

i jego

od dwóch

odroczyć jeszcze

o

na szczyt. Getie

zejście

lekarska.

Gorbunow

i Abołakow z trudem

aż s ł o ń c e

w pancerze

w z n i e s i e się

Zebrawszy

postawili przy G e t i e m chory mógł nagrzać Rozpoczął

się

podziałka

7000,

7050,

oczeki-

włożyli skafandry, trzeba

trochę

Abołakow

r o n d e l ze

dół, gdzie

było

cieplej.

i Nikołaj

śniegiem

które czekać,

Pietrowicz

i suchy spirytus,

aby

wody.

ostatni

atak.

po spadzistych

Powoli,

krok

zboczach pól

za

krokiem,

firnowych.

za p o d z i a ł k ą , p o s u w a ł a s i ę w s k a z ó w k a

Po-

aneroidu:

7100.

Podeszli do ście. N a

drugim

waciałym

firnie.

ostrożnością

w

Potem

wyżej i będzie

sobie

wchodzili alpiniści woli,

z lodu.

się w d r o g ę ,

opo-

d n i w a l c z ą c y ze ś m i e r c i ą , z g o -

dobę

go p o m o c

zamieniły się

zga-

nie

szerokiej szczeliny. U d a ł o brzegu

znaleźć

przej-

z a c z y n a ł o się s t r o m e w e j ś c i e p o

zlodo-

Trzeba

asekurując

ogromnej wysokości

było

się

związać

się w z a j e m n i e .

7100 m e t r ó w

się i

posuwać

Stromość

była p r a w i e nie

zbocza do

się

z na

pokona-

nia. P o t e m d r o g a była łatwiejsza. W przez

białą

ciągu dwóch godzin

p u s t y n i e p ó l f i r n o w y c h , z a t r z y m u j ą c się c o

piętnaście kroków. Z trudnością

7150, 7200, przeszli

szli

dziesięć,

7250.

drugą

szczelinę.

Trafiały

się

miej-

187


sca z m i ę k k i m śniegiem. A b o ł a k o w , który deptywał

szedł

pierwszy,

Słońce

m i n ę ł o już

zenit i skłaniało

szczyt w c i ą ż b y ł d a l e k i . T r z e b a b y ł o się. A b o ł a k o w p o s z e d ł Gorbunow,

się

się

Odległość Straszliwie

ku zachodowi, a

śpieszyć.

k t ó r y s t a r a ł się

uchwycić

między

alpinistami

rozrzedzone powietrze

mąci rozum. Niebo nad

„leicą"

wzrastała: pęta

błyszczącym

niego...

7300,

firnem wydaje

oczy od

sił,

się

ciem-

Abołakowem ręką

oślepiającego

ł a — h a l u c y n a c j a nie ustępuje. W dalszym ciągu

po świat-

widzi

samego

Abołakowa.

N a s t ę p n i e błyska

w nim obawa,

że n i e z d ą ż ą

d e j ś c i e m ciemności o s i ą g n ą ć szczytu, krzyczy

przed

więc

do

w śniegu

przenocować w niej i nazajutrz kontynuować

wejście.

T y l k o niezbadany jeszcze przez wysokości na wszystkie

czynności

zrodzić taką gorączkową myśl. na wysokości 7350

naukę

wpływ

organizmu

Nocować

na-

Aboła-

k o w a , by t e n n i e s z e d ł d a l e j : t r z e b a w y k o p a ć

nie na

7350...

ruchy, pozbawia

samego siebie. Przesuwa

ciemnych okularach, chroniących siebie kroczącego o b o k

wszystkie

tyle.

n o f i o l e t o w e . G o r b u n o w p a t r z y za o d d a l a j ą c y m się i nagle widzi o b o k

Odwiązali

szybciej.

m o m e n t y w c h o d z e n i a , zaczął pozostawać w

rów

u-

drogę.

grotę,

olbrzymiej

ludzkiego

w śniegu

metrów—znaczyło zasnąć

mógł

bez

śpiwo-

po

półgodzi-

Pociąga

niepow-

zawsze...

A b o ł a k o w n i e s ł y s z y . S z c z y t już b l i s k i . strzymanie. Nic

więcej

nie

może

zatrzymać

A b o ł a k o w a — ani

z b l i ż a j ą c a się c i e m n o ś ć , a n i o z n a k i r o z p o c z y n a j ą c e j

się

zamieci. Idzie naprzód.

szczytowej

7 4 0 0 , 7450...

już

jest na

znowu

grani. Jeszcze kilka dziesiątków m e t r ó w po niej ku południowi, ku najwyższemu jego

punktowi

i

cel

o s i ą g n i ę t y . L e c z si-

ły już n i e d o p i s u j ą A b o ł a k o w o w i . U p a d a n a ś n i e g . C i ę ż k i e ty s t u k a j ą ryby. Brak

w skroniach. Usta rozwarte tlenu. Dusi

jak u w y j ę t e j

mło-

z wody

się.

Poleżawszy nieco A b o ł a k o w spróbował wstać. Ale

się

nie

u d a ł o . U d a ł o się t y l k o s t a n ą ć n a c z w o r a k a c h . I n a c z w o r a k a c h , k r o k za k r o k i e m , Abołakow

pokonywa

stoi

Abołakow

ostatnie metry

na szczycie. Pamir, największy

zeł ś w i a t a , leży p o d n i m j a k w s p a n i a ł a p l a s t y c z n a cuchy

górskie i rzeki l o d o w c ó w

Indii i A f g a n i s t a n u . Z góry, z lotu ptaka, widać

Jak potężny

dal

za

węŁań-

granice majesta-

Stalina. n a m i o t śnieżysty bliżej

w z n o s i się n i e d a l e k o

188

w

górski mapa.

Chin,

t y c z n ą ś w i t ę Pic

odchodzą

drogi.

od

innych

Pic E u g e n i i K o r ż e n i e w s k i e j .

szczytów

Nieruchomo


płyną szerokie, pozakreślane czarnymi pasami ś r o d k o w y c h ren lodowce Biwacznyj i Turamys. Ciemnofioletowe niebo pożarem szczytach

gór.

Wschodnie

czornych cieni. Ze Oblana rzuca

Abołakow

powtarza jego

cień.

ruch.

do

postać

sobowtór

obłoków.

Abołakowa rodzi

się

góry r ę k ę — s o b o w t ó r

Kilometrowa

sylweta

na wie-

w

dokład-

ludzka w

obło-

gestykuluje... A gdy u p o j o n y

Gorbunow

o

zwycięstwem

paręset

metrów

ście. Gdzieś w dole

Abołakow

niżej

pozostawił

wetknięty

Zmarznięte

ręce schował

o g r z a ć je c i e p ł e m w ł a s n e g o

się

pod

szczycie,

w

śnieg

którego

każdy

i ciemna

niej postać A b o ł a k o w a

łączy się z krok.

blisko

wej-

czekan. kurtką

ciała. U c z u c i e

sposób

natężeniem, na

na

skafandrem i watowaną

nierealnej lekkości w niezwykły wymaga

stoi

kontynuuje męczące

i stara

nie

się

błękit

przesłona

słońca

Potworny

podnosi

niejasnym

zimny

nadciąga lekka

zachodzącego

na nią olbrzymi

kach

zachodzie odblaski kładą

zbocza pokrywa

wschodu

promieniami

obłokach. nie

płonie na

odchodzącego słońca. Różowe

mó-

dziwnej ogromnym

Grań

szczytowa

a jednak

niedosięż-

daleko. MICHAIŁ ROMM

Z rosyjskiego spolszczył K. A. J a w o r s k i

O

OSTATNIEJ

Tak wydaną

KSIĄŻCE

się stało, że

ostatnią

j e s z c z e za j e g o

dotyczące

PAWLIKOWSKIEGO*) książką

życia, były

u d z i a ł u w walce o lice ziemi

wej i z ostatnich

czasów. Pojawiła

chwili, gdy d o g o r y w a j ą c y starzec niszczone

cha

aktualna walki

o lice

ideą.

o oblicze

prawdziwej

ziemi, jak nie

duchem To

jest,

i materią też

jak

nigdy

świato-

książka

ukochane

nowych

w

Tatry,

czasów,

mer-

nad krzewioną

przez

nie była ta książka

bar-

kultury. Bo czymże jest walki o poziom

nie odwiecznym

w jeszcze j e d n e j

walka

kultury

konfliktem

spo-

miedzy

postaci?

Pawlikowskiego

w skutkach

świadczyć,

będą

kiedyś

ziemi ojczystej

uprzemysłowieniu

że m y ś l ą c a g ł ę b i e j c z ę ś ć

stała na straży miłości d o potrzeby tej

na

triumfy

uczonych i miłośników

nieobliczalnemu także

przejawem

s t u d i a J. G .

ko protestem

polemiczne,

wojny

niż teraz, stając się d o w o d e m n i e s ł a b n ą c e g o d u -

łecznej i czymże

będą

A jednak

sprzed

się ta n i e z w y k ł a

bezprzykładnie pseudokulturą

Pawlikowskiego

Pawlikowskiego,

i prace

patrzył

kantylizmem odnoszącym doraźne dziej

J. G.

studia

przyrody górskiej

nie

tyl-

przeciwko

naszych gór,

ale

społeczeństwa

z czystej,

idealnej

miłości.

(J. G. P a w l i k o w s k i — „ O lice ziemi". W y b ó r pism, w y d a n y s t a r a n i e m P a ń s t w o w e j Rady O c h r o n y P r z y r o d y . W y d a w n . P.R O.P. W a r s z a w a 1938).

189


Zagadnienie ochrony przyrody jako p r o b l e m u

kulturalne-

go s t a r a ł e m się o ś w i e t l i ć na ł a m a c h „ O b r o n y k u l t u r y " , na t y m wiec m i e j s c u c h c i a ł b y m zwrócić u w a g ę na inną s t r o n ę

książki

P a w l i k o w s k i e g o . O t o ó w p i o n i e r idei o c h r o n y p r z y r o d y i w n i k liwy jej t e o r e t y k

okazał

s i ę . w swych

studiach

niezrównanym

stylistą, w z b o g a c a j ą c y m n a s z e p i ś m i e n n i c t w o w a r t o ś c i a m i d o s k o nałej próby. Jasność wypowiedzi, argumenty

ścisłe i p r z e k o n y -

w a j ą c e , d o s a d n o ś ć o k r e ś l e ń a n a d e w s z y s t k o wdzięk — o t o g ł ó w n e cechy stylu

obrazów,

Pawlikowskiego.

G d y zestawia o p i s wsi p o l s k i e j z o b r a z e m

„wyższej

t u r y " , n i e w i a d o m o , co w i ę c e j p o d z i w i a ć , czy p o e t y c z n e czy siłę a r g u m e n t a c j i . „ K i e d y

przyjrzymy

się

dzisiaj

kulujecie

jeszcze

p r z e c i ę t n e j wsi p o l s k i e j — p i s z e w r o z p r a w i e „ K u l t u r a i n a t u r a " z

1911 r . — z a u w a ż y m y ł a t w o , jak o n a o r g a n i c z n i e

wyrosła; dzieła l u d z k i e jak gdyby wynikły z t e j z tej samej

z przyrody

samej

duszy,

myśli, która tkwi w przyrodzie. O t o droga polna,

k t ó r ą idziemy, zlewa się t a k h a r m o n i j n i e z o t o c z e n i e m , jak gdyby wypełzła t u t a j d o b r o w o l n i e ; o

zaczynają n a m

m a j a c z e ć myśli

panpsyche... W i j e się d r o g a ś l a d a m i s t ó p , k t ó r e przeszły t ę d y

krotnie, półbezwiednie, kierowane ś l a d a m i pługa, w l e c z o n e g o p o linii

samą

pochyłością

najłagodniejszego

o p a s u j e w z g ó r z e jak p r z e p a s k a , u w y d a t n i a j ą c M i ę d z y n i l a m i r o z p o s t a r ł y się podnoszą

łąki

po

spadku;

plastykę

terenu.

łęgach i dołach; i one

rzeźbę p o w i e r z c h n i ; w ś r ó d z ł o t y c h

j ą c y c h się w s ł o ń c u , swą żywą zielenią ny zagłębień, N a d s t r u m i e n i e m

tysiącwzgórza,

zbóż,

znaczą

w i j ą c y m się k r ę t o

wierzby i olchy, jak gdyby przyszły pić

wygrzewa'

o d d e c h wilgotzebrały się

wodę...

...A o t o t e r a z o b r a z „wyższej k u l t u r y " . . . P o l a s k o m a s o w a n e p o c i ę t e d r o g a m i w r e g u l a r n e k w a d r a t y jak s z a c h o w n i c a .

Drogi

j u ż — n i e mają linii „ p s y c h o l o g i c z n e j " , ale l i n i e

suchej,

racjo-

...Uregulowany potok płynie „po ukazu"; obeschłe wygolił jak lokaj..."

brzegi

n a l i s t y c z n e j logiki.

O b r a z wyżej p r z y t o c z o n y m o ż e n a j l e p i e j o d d a p i ę k n o stylu P a w l i k o w s k i e g o . W y c z u c i e p s y c h o l o g i z m u

p o l s k i e j d r o g i , wi-

j ą c e j się ś l a d a m i s t ó p , p ó ł b e z w i e d n i e k i e r o w a n y c h chyłością w z g ó r z a , — j e s t n a p r a w d ę

samą

po-

mistrzowskie.

M o ż n a by m n o ż y ć p r z y k ł a d y r ó w n i e jak t e n ś w i e t n e , n i e stety szczupłe r a m y r e c e n z j i d o t e g o się n i e n a d a j ą . W y s t a r c z y s t w i e r d z i ć , że z tą książką w i n n i

niecodzienną

z a p o z n a ć się

nie

w

naszym

tylko

piśmiennictwie

fachowcy w

zakresie

o c h r o n y p r z y r o d y l u b m i ł o ś n i c y ziemi ojczystej, n i e tylko b a d a cze k u l t u r y , p r z y r o d n i c y i s o c j o l o g o w i e , ale t a k ż e pisarze i p o e c i .

190

WŁADYSŁAW KRYGOWSKI


N O T Y WIERCHY, to jedyne u nas górom i góralszczyźnie poświęcone Wydawnictwo, z a p o c z ą t k o w a n e przez nieodżałowego J. Gw. Pawlikowskiego, święci już szesnaście lat swego istnienia. Cztery ostatnie roczniki wyszły pod redakcją prof. dr Walerego Goetla i J a n a A l f r e d a Szczepańskiego. Rocznik XIV (za r. 1988) otwiera piękna impresja Władysława Krygowskiego na powrót Tatr Jaworzyńskich do Polski. Wiele inter e s u j ą c y c h szczegółów o stosunku Karola Szymanowskiego do górali, ich folkloru, muzyki p o d h a l a ń s k i e j i niedostępnych dla chorego a r t y s t y — Tatr przynosi a r t y k u ł Adolfa Chybińskiego „Karol S z y m a n o w s k i a Podhale". T. Malicki d a j e z pewnym z n a w s t w e m gwary p o d h a l a ń s k i e j skreśloną nowelę „W kolibie na Jaworzynie" (patrz n o t ę poniżej). Znany z „ T a t e r n i k a " Jerzy Gołcz jeszcze raz nam przypomina swoje przygody alpejskie w niepozbawionych waloru literackiego -wspomnieniach „Dziesięć lat w Alpach Francuskich". St. Siedlecki dzieli się z czytelnikiem wrażeniami z „Przejścia z południa na północ przez Zachodni Spitsbergen". Część pierwszą rocznika uzupełniają a r t y k u ł y o dworach i dworkach J . Keychmana i B. Tretera, „O szacie l e ś n e j Tatr" M. Sokołowskiego i M. Zajączkowskiego oraz szkic A. Wrzoska o mało znanych i uczęszczanych przez t u r y s t ó w Cisnej i zachodnich krańcach Bieszczadów. Kronika jak zawsze bogata i pełna aktualiów. Z n a j d u j e m y w niej m. in. ciekawe wspomnienie Wandy Gentil T i p p e n h a u e r o Andrzeju Strugu jako turyście i wielbicielu Tatr, wspomnienie tym bardziej i n t e r e s u j ą c e , że miłość Struga do gór znalazła stosunkowo mało odbicia w jego twórczości. Wartościowe wydawnictwo to zdobią cztery wkładki fotograficzne oraz m n ó s t w o r e p r o d u k c y j w tekście. Całość świadczy o dużym i pozyt y w n y m wysiłku r e d a k t o r ó w w celu utrzymania rocznika na poziomie nie u s t ę p u j ą c y m tego rodzaju wydawnictwom na Zachodzie. DWUMIESIĘCZNIK „TATERNIK" to już pismo dla specjalistów — t u r y s t ó w wysokogórskich i wspinaczy. Dawniej bardziej z T a t r a m i związane, dziś w m i a r ę wzrostu e k s p a n s j i naszych alpinistów poświęcające również wiele uwagi Alpom i Egzotykowi. Zabierają t u głos wszyscy wybitni taternicy mogący coś nowego do z n a w s t w a dróg t a t r z a ń s k i c h dorzucić l u b pochwalić się swymi sukcesami na ścianach i graniach gór obcych. Tak zwane „bujdałki" świadczą nieraz o zdolnościach literackich ich autorów. W ostatnich n u m e r a c h można by wyróżnić pod tym względem w s p o m n i e n i a J. Gołcza, J. W . Żuławskiego, M. Zajączkowskiego, (tylko nie jego wiersze!) i L. Januszewicza. Dużą wartość mają specjalne zeszyty „Taternika" poświęcone w y p r a w o m polskim w d a l e k i e góry świata. Ukazał się również n u m e r h i m a l a j s k i . Nie w i a d o m o tylko, czemu tak długo czekamy na zeszyt poświęcony Andom, mimo iż ekspedycja odbyła się przed dwoma z górą laty. Zawartość pisma uzupełniają bogata kronika i piękne nieraz zdjęcia fotograficzne oraz doskonałe szkice skalnych dróg, w y k o n a n e przez Z. Dąbrowskiego, którego r e d a k t o r s k ą dbałość o treść i wygląd estetyczny „ T a t e r n i k a " widać na k a ż d y m k r o k u . F. S. SMYTHE: OBÓZ SZÓSTY (Dzieje wyprawy na Mount Everest w r. 1933, Warszawa, „Rój" 1938). Książka zarówno dla tych, którzy nigdy H i m a l a j ó w nie ujrzą, jak i dla tych, co będą zdobywać ich szczyt y . Czarująca książka, którą się czyta jednym tchem. Urok relacji alpinisty i dziennikarza S m y t h e ' a z czwartej w y p r a w y na Mount Eyerest, w k t ó r e j a u t o r brał czynny udział, w y p ł y w a zarówno z egzotyzmu t e m a t u , jak i prostoty i bezpośredniości o p o w i a d a n i a o czynach prawdziwie bohaterskich. Więc n a j p i e r w o d b y w a m y z uczestnikami ekspedycji długą a jakżeż interesującą podróż z Dardżilingu do lodowca Rongbuku, s k ą d dopiero rozpocznie się właściwa w y p r a w a . Z k a ż d y m dniem H i m a l a j e są bliższe, a masyw ich szczytów coraz b a r d z i e j kuszący. Poznajemy wioski tybetańskie, zwiedzamy b u d d y j s k i e klasztory i uczestniczymy w uroczystościach religijnych tubylców. Wreszcie rozpoczyna się szturm do Góry Świata. Zakładanie kolejnych obrazów, powolna aktimatyzacja i stopniowe zbliżanie się do celu. Ileż patosu mieści się nieraz w prostych słowach Smythe'a bez ż a d n e j f a n f a r o n a d y opowiadającego o walce wspinaczy z surową przyrodą górską: wichrem, mrozem., śnieżycą, zazdrośnie broniącymi przystępu do szczytu Matki Gór. Niezapomniane sceny i sy-

191


t u a c j e . Ten P i c k w i c k c z y t a n y w n a m i o c i e na w y s o k o ś c i blisko 7000 m e t rów... Ci o d w a ż n i i w i e r n i górale, tubylcy... Ten o s t a t n i a t a k n a szczyt — p u n k t 8500 o s i ą g n i ę t y resztą sil w y c z e r p a n e g o o r g a n i z m u i o d w r ó t D r a m a t y c z n a c h w i l a — z n a l e z i e n i e c z e k a n a M a l l o r y ' e g o czy I r v i n e ' a boh a t e r s k i c h o f i a r w y p r a w y z r. 1924. T y l e w y s i ł k u , n i e b e z p i e c z e ń s t w , ' cierp i e n i a i w y r z e c z e ń — a p o co? O d p o w i a d a n a to S m y t h e po prostuDla c z ł o w i e k a w s p i n a j ą c e g o się n a E v e r e s t życie jest s p l o t e m z w a l c z a j ą c y c h się e l e m e n t ó w ; człowiek widzi w ł a s n ą d o s k o n a ł o ś ć i n i e d o s k o n a ł o ś ć nikczemność i s z l a c h e t n o ś ć . Może d l a t e g o w ł a ś c i w i e l u d z i e u d a j ą się n a w y p r a w y b a d a w c z e i zdobywcze; b a d a j ą c i z d o b y w a j ą c ziemię poznaią z a r a z e m siebie s a m y c h " . P r z e k ł a d p. A l e k s a n d r a D o b r o t a p r a w i e bez zar z u t u . K s i ą ż k ę u z u p e ł n i a j ą zdjęcia f o t o g r a f i c z n e . O d c z u w a się p o w a ż n i b r a k m a p y okolic E v e r e s t u , a przecież m o ż n a było w y k o r z y s t a ć t ę z hi" m a l a j s k i e g o n - r u „ T a t e r n i k a " , do k t ó r e j przy c z v t a n i u S m y t h e ' a nieraz się z a g ł a d a . T-wu W y d . „Rój" za w y d a n i e t e j p i ę k n e j k s i ą ż k i n a l e ż y się ze s t r o n y m i ł o ś n i k ó w gór szczere p o d z i ę k o w a n i e , p o ł ą c z o n e z życzeniem" by u d o s t ę p n i ć c z y t e l n i k o w i p o l s k i e m u i n n e k s i ą ż k i t e g o d o s k o n a ł e g o alpin i s t y i d z i e n n i k a r z a z jego w y p r a w n a K a m e t i K a n g c h e n g j u n g ę . " C. F. RAMUZ, ś w i e t n y p i s a r z f r a n c u s k o - s z w a j c a r s k i , m a ł o jest jeszcze u n a s z n a n y . W p r a w d z i e u k a z a ł się p r z e d p a r u laty T u w i m o w y p r z e k ł a d jego „Historii o ż o ł n i e r z u " , a w „Marchołcie" z a m i e s z c z o n o f r a g m e n t r o z w a ż a ń R a m u z a ze z b i o r u „ Q u e s t i o n s " , ale d o s k o n a ł y c h powieści jego z życia l u d u g ó r s k i e g o d o t ą d u n a s n i e t ł u m a c z o n o . P i e r w s z y wyłom p o d t y m w z g l ę d e m s t a n o w i „ P a s t w i s k o n a D e r b o r e n c e " , w y d a n e w r. 1938 n a k ł a d e m J . M o r t k o w i c z a , w b a r d z o d o b r y m p r z e k ł a d z i e Stef F l u k o w s k i e g o . W ł a ś c i w y t y t u ł o r y g i n a ł u brzmi t y l k o „ D e r b o r e n c e " . A u t o r p r z e d s t a w i a t u przeżycia m ł o d e g o p a s t e r z a A n t o n i e g o , c u d e m przywróconego do życia po o b s u n i ę c i u się góry i z a w a l e n i u przez nią p a s t w i s k a z s z a ł a s a m i , l u d ź m i i b y d ł e m . S u r o w a n a t u r a g ó r s k a , p r o s t e życie pas t e r z y n a h a l a c h i górali w wioskach, ich w i e r z e n i a , z a b o b o n y i n a m i ę t n o ś c i — w s z y s t k o t o z o s t a ł o s k r e ś l o n e n a d e r p l a s t y c z n i e s t y l e m doskon a l e o d p o w i a d a j ą c y m t e m a t o w i - oszczędnym w w y r a z i e , p r o s t y m , a j a k żeż n i e r a z w t e j p r o s t o c i e p r z e j m u j ą c y m . T ł u m a c z m u s i a ł w s w e j p r a c y p r z e k ł a d o w e j m i e ć n i e l a d a t r u d n o ś c i , a j e d n a k p o k o n a ł je szczęśliwie. KARTKI Z P A M I Ę T N I K A T A T R Z A Ń S K I E G O

J.

R.ZEWNICKIEGO

Hoesick 1938) t o z b i ó r n i e f r a s o b l i w y c h p r z e w a ż n i e w s p o m n i e ń a u t o r a z k i l k u n a s t o l e t n i e j jego włóczęgi po T a t r a c h . K s i ą ż k a t a n i e z a d o w o l i r a s o w y c h t a t e r n i k ó w , p o s z u k i w a c z y n o w y c h dróg i w s p i n a c z y . Nie w y p r a w y to, lecz t y l k o wycieczki, a n a w e t s p a c e r y . „ C e p e r s k i " s t o s u n e k autora do gór trąci myszką, choć , w ę d r ó w k i jego o d b y w a ł y się w l a t a c h 1913w r a ż e n i a są s k r e ś l o n e żywo, d o w c i p n i e i choć s t y l e m g a w ę d z i a r s k i m , n i e m n i e j j e d n a k ł a d n ą p o l s z c z y z n ą . Szczególnie u d a j e się a u t o r o w i o d d a ć p o g o d n y n a s t r ó j wycieczek, t y c h w s z y s t k i c h d r o b i a z g ó w , k t ó r e się n a ń s k ł a d a j ą (zwłaszcza g d y się w g ó r y idzie w e dwoje), tych k ł o p o t ó w o b u w i o w y c h czy g a s t r o n o m i c z n y c h , t y c h g u b i e ń ścieżek i z n a k ó w , tych przek o m a r z a ń się w z a j e m n y c h . Ale prócz „ u ś m i e c h ó w " s p o t y k a m y w „Przygodach i „dreszcze", n a j ż y w i e j p r z e m a w i a j ą c e z k a r t d r a m a t y c z n y c h W S D O m n i e ń , z a t y t u ł o w a n y c h „Krew"- Kto n i e zna T a t r z u p e ł n i e , t e m u k s i ą ż k a Rzewnickiego n i e p o t r a f i z b y t p l a s t y c z n i e z a s u g e r o w a ć ich wizji, ale kto się zżył z nimi, a u m i e się o d n i e ś ć bez u p r z e d z e ń do n i e w s p ó ł c z e s n e g o s t a n o w i s k a a u t o r a w z g l ę d e m gór, t e n z p r z y j e m n o ś c i ą „ P r z y g o d y " przeczyta, gdyż a u t o p s j a p o m o ż e m u u z u p e ł n i ć b r a k i p a m i ę t n i k a . — kaj— „LUDZIE Z GÓR" T A D E U S Z A MALICKIEGO s t a n o w i ą jeszcze jedną e w o k a c j ę d a w n e g o s k a l n e g o p o d h a l a , k r a i n y r a u b s z y c ó w , polowacy z b ó j n i k ó w , p o s z u k i w a c z y s k a r b ó w i n ę d z a r z y , ś w i a t a hucznego, s w o b o d nego i rycerskiego, ale okrutnego i tragicznego w pierwotności swego b y t u . Malicki t r a f n i e o d d a ł t e n p o n u r y c h a r a k t e r p o d h a l a ń s k i e g o życia— j ę z y k i e m , k t ó r e m u specjaliści zarzucają m n ó s t w o p r z e w i n w s t o s u n k u do a u t e n t y c z n e j g w a r y g ó r a l s k i e j , ale k t ó r y z a c h o w u j e w p e ł n i zgodność artystyczną z kolorytem lokalnym. K s i ą ż k a Malickiego, d e b i u t l i t e r a c k i , jest d o j r z a ł a , n i e z a w o d n a w e f e k t a c h , ma z n a c z n e w a l o r y n a r r a c y j n e , cała przy tym w y r o s ł a z miło-

192


ści autora do ludzi z gór. A jeśli mimo wszystko jest utworem epigońskim, to dlatego, iż Malicki—wzorem swych wielkich poprzedników—zapatrzy! się w świat dawności podhalańskiej, n a w i ą z u j ą c jeszcze raz do tradycji Stolarczyka i Sabały; a unowocześnienie i zbliżenie legendy góralszczyzny może wyniknąć chyba tylko ze związania artystycznego opisu doli góralskiej ze współczesnością życia wsi i górskiego regionu turystycznego Polski. — mszcz — REPORTAŻE i FAKTOMONTAZE PODRÓŻNICZE DLA MŁODZIEŻY rozwinęły się u nas ostatnio tak dzięki specjalnym wydawnictwom — Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych, Polska i Świat Współczesny —jak i zapotrzebowaniu, które nawet „Rybom śpiewającym w Ukajali" kazało „zdobywać Amazonkę" (dla „młodocianych czytelników"). Dla młodzieży powstały opisy niemal wszystkich odkrywczo-alpinistycznych wypraw polskich, będących—jak wiadomo—głównym polskim wkładem w podróżnictwo jat ostatnich. Spośród t e j nowego typu literatury podróżniczej wyróżniają się prace Wiktora Ostrowskiego, który po tomikach o wyprawie w Andy („Na szczytach Kordylierów, 1935) i w Kaukaz („W skale i lodzie", 1937) wydał ostatnio książeczkę „Na szczyt świata", wprowadzającą zgrabnie w najtrudniejsze zdobywcze zadanie geograficzne, tak a k t u a l n e w roku pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje. Do pisania sprawozdań z wydarzeń rzeczywistych potrzebny jest wysoki stopień fachowości; w przeciwnym razie, wprowadzając w błąd, tracą one wszelki sens. Tymczasem u nas sporo nagrzeszsno w tym zakresie, przypomnę choćby bruszurę Edmunda Libańskiego „Walka o szczyt świata" (1924), bezwartościową właśnie z powodu nieobeznania autora z zagadnieniami alpinizmu. Zwłaszcza panie ubiegają się o rekordy bałamuctw: tak Stefania Sempołowska w pokaźnym i skądinąd ciekawym tomie „Na r a t u n e k " (1934) przypisuje uczestnikom jednej z rosyjskich wypraw ratowniczych wędrowanie na łyżwach, a Wanda Borudzka zgromadza całą Aconcaguę nonsensów z racji reklamowania „Polaków na szczytach Andów-" (1935). Na tym tle tym ważniejsza jest okoliczność, iż W. Ostrowski żadnych laickich głupstw nie wypisuje, alpinista i bywalec w świecie dobrze obznajomiony z t e m a t e m . Jego rozsądna działalność popularyzacyjna zasługuje więc na uznanie i zachętę do kontynuacji. — jaszcz — „ZAKOPANE", dwutygodnik o charakterze ogólnym, wychodzący w Zakopanem (red. prof. A. Seelieb), a rozpoczynający właśnie drugi rok istnienia, wprowadził niedawno bardzo cenny dział, poświęcany stale dzisiejszym poetom Tatr. Dotychczas ukazały się w tym dziale cykle utworów tatrzańskich Tadeusza Bocheńskiego, J a n i n y Brzostowskiej i Kazimierza Andrzeja J a worskiego. Każdemu cyklowi towarzyszy rzeczowa wzmianka o autorze publikowanych w numerze wierszy. Jeśli „Zakopane" zamierza w ten sposób przygotować sobie lub innym materiał do nowej antologii poetów tatrzańskich (dawna, Kantorowa, wyczerpana, zresztą zaś uwzględniała ona tylko czasy przedwojenne), trzeba by zamiarowi i jego wszczętej realizacji szczerze przyklasnąć. — bt — MYŚL, K T Ó R E ]

NALEŻY

W N° 6 8 l w o w s k i c h

PRZYKLASNĄĆ

„Sygnałów" Stanisław

browolski występuję z projektem wzniesienia ków Warszawy pomnika

Cypriana

Ryszard

N o r w i d a . Inicjator tej myśli

s ł u s z n i e d o w o d z i , że b y ł o b y t o c z ę ś c i o w y m

zadośćuczynieniem

p a m i ę c i w i e l k i e g o p o e t y ze s t r o n y s p o ł e c z e ń s t w a , przednie

pokolenia nie doceniły

nie tego

projektu, gdyby

czynniki,

Do-

w jednym z par-

i zlekceważyły.

się n i m

z a j ę ł y t. zw.

b y ł o b y t y m ł a t w i e j s z e , że m ł o d y

którego A

po-

zrealizowa-

„miarodajne"

skulptor

Kazimierz

193


Pietkiewicz

wyrzeźbił już

g ł o w ę p o e t y s t a n o w i ą c ą , j a k się

daje Dobrowolskiemu, „dość kiego

wierny obraz

wy-

osobowości

wiel-

artysty i myśliciela".

ANTOLOGIA

WSPÓŁCZESNEJ

POEZJI

CHŁOPSKIEJ

Jesteśmy w końcowym stadium opracowywania współczesnej poezji chłopskiej. konać

jak n a j s u m i e n n e j ,

kich

poetów

polityczne,

Pragnąc

z w r a c a m y się z p r o ś b ą

chłopskich

którzy

bez względu

dotąd wydali książkowe

do na

wy-

wszystprzekonania

zbiory

poetyckie,

lub takich nie wydali, a zamieszczali swe u t w o r y smach (literackich,

antologii

powyższe zadanie

po

czasopi-

oświatowych, rolniczych, politycznych

aby raczyli wskazać nazwy

czasopism (rok, n u m e r i datę),

d r u k o w a l i swoje u t w o r y , — b ą d ź też alnych wydawnictwach

powiadomić nas o

książkowych, które

itp.), gdzie

ewentu-

mogłyby ujść naszej

uwadze. Wszystkie czasopisma wiadomienia. korespondencję ciej pod adresem w i ł ł o w s k a

prosimy o przedrukowanie

prosimy

Stanisław

kierować możliwie Słupek—Kraków,

jak ul.

tego

za-

najszybR a d z i -

23. II. p . ( - ) STANISŁAW SŁUPEK ( - ) J Ó Z E F SROGA

KSIĄŻKI N A D E S Ł A N E

ków

DO

REDAKCJI

Zbigniew Baltazar: Próba miłości, Warszawa 1939. A n d r z e j Burda: W c z o r a j i dzisiaj, zbiór publikacyj. 1939.

Kra-

N e l a G a j z l e r ó w n a : C h a ł u p n i c y , W a r s z a w a H o e s i c k 1939. Władysław Kamiński: Traugutt, poemat, Łódź, Biblioteka O s n o w y 1939. Władysław

Fr. Lenczewski:

Powrót pielgrzyma,

Katowice

1939. Jerzy Pleśniarowicz:

Śpiew pierwszy.

Warszawa,

Hoesick

1939. Jerzy Maria Przełęcki: Czarny

dwór,

Warszawa,

Hoesick

1939. Jan Rzewnicki: Stanisław August 1939.

Król—I Warszawa

Hoe-

sick

Stanisław Studencki: Podstawy rasizmu niemieckiego, 1939.

War-

szawa

Józef S t a c h o w s k i : J a w o r o w a b a ś ń , W a r s z a w a , H o e s i c k 1939.

194


Józef Świeżawski: L u t n i a d y n i s k a W a r s z a w a , H o e s i c k 1939. Zalman Szneur: N o a c h Pandre, Warsz. szawa-Lwów

Inst.

Wyd.

War-

1939.

Jerzy Kamil W e i n t r a u b : W r o g i czas, W a r s z a w a , H o e s i c k 1939. Kazimierz W i e r z y ń s k i : szawa

Kurhany, Wyd. Mortkowicza, W a r -

1938. P i o t r W ł o d a r s k i : Polska i e u r o p e j s k i e

zagadnienia

naro-

d o w o ś c i o w e . W a r s z a w a 1939. W y d . „Myśli P o l s k i e j " . Eugeniusz

Żytomirski:

Zimowe

kolory,

Warszawa,

Hoe-

sick 1939. ODPOWIEDZI O D REDAKCJI P. J. M A R S Z .

W

ŁOWICZU.

D z i ę k u j e m y za p a m i ę ć .

J e d e n z wierszy zamieścimy w j e s i e n n y m Z artykułem zapoznalibyśmy

P. J. R. W W A R S Z A W I E . simy o nas nie

numerze

„Kameny".

się c h ę t n i e . D z i ę k u j e m y za D e s n o s ' a , pro-

zapominać.

P. H I E R . M I L .

W

W A R S Z A W I E . Z wierszu

„Zachód"

nie skorzystamy. P. W A C . M R . W R A D O M I U .

Proza

pójdzie

jesienią.

Dzięki. P. E. BL.

W

WARSZAWIE. Z uprzejmie

nadesłanego

n a m a r t y k u ł u nie s k o r z y s t a m y . P. H . E I N . W N O W Y M S Ą C Z U . Z n a d e s ł a n y c h wierszy nie skorzystamy,

ale

prosilibyśmy

nie

zapominać o

nas w

przyszłości. P. W . G W .

W B R Z E Ś C I U n / B . J e d e n z wierszy

zamieś-

cimy. P. M . L U R . W W A R S Z A W I E . W y k o r z y s t a m y . D z i ę k u j e m y . P. I N . A N . W E L W O W I E . wościach poetycykich,

Wiersze

świadczą

o możli-

na razie jeszcze s u r o w e .

W p a ź d z i e r n i k u r. b. u k a ż e się w „ M a ł e j B i b l i o t e c e meny" wybór poezyj świetnego Tanka

(w s p o l s z c z e n i u

poety

białoruskiego

K. A . J a w o r s k i e g o ) .

Ka-

Maksyma

Prenumeratorzy

„ K a m e n y " , którzy d o d n . 1 p a ź d z i e r n i k a uiszczą o p ł a t ę p ó ł r o c z ną oraz n a d e ś l ą 10 gr. na koszty przesyłki, o t r z y m a j ą żkę t y t u ł e m p r e m i i b e z p ł a t n i e .

tę ksią-

Ci z prenumeratorów,

do dn. 1 listopada wpłacą p r e n u m e r a t ę

całoroczną

którzy

oraz 25 gr.

na koszty przesyłki, o t r z y m a j ą b e z p ł a t n i e j e d n ą z n a s t ę p u j ą c y c h książek, wydanych w „Bibliotece

Kameny":

Sergiusz

Jesienin

„ W y b ó r p o e z y j " , Sergiusz J e s i e n i n „ S p o w i e d ź c h u l i g a n a " , k s a n d e r B ł o k „ W i e r s z e w ł o s k i e " , K. A . J a w o r s k i

„W

Ale-

połowie

d r o g i " . N a p r z e k a z i e należy n a p i s a ć , którą k s i ą ż k ę p r e n u m e r a t o r życzy s o b i e

otrzymać.

195


DO CZYTELNIKÓW

I PRZYJACIÓŁ

„KAMENY"

Szósty r o k istnienia „ K a m e n y " dobiegł końca. W s k u t e k p o d n i e s i e n i a się k o s z t ó w w y d a w n i c z y c h b o r y k a l i ś m y się ostatn i o z w i e l k i m i t r u d n o ś c i a m i f i n a n s o w y m i , c o o d b i j a ł o się na p u n k t u a l n o ś c i w u k a z y w a n i u się p i s m a . Zeszyt niniejszy wyszedł jako n u m e r p o t r ó j n y tylko dzięki subwencji Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i częściowo dzięki zasiłkowi Instytutu Lubelskiego. Dalsza e g z y s t e n c j a „ K a m e n y " jest p o d z n a k i e m z a p y t a n i a . Z w r a c a l i ś m y sie t r z y k r o t n i e d o „ F u n d u s z u K u l t u r y N a r o d o w e j " z p r o śbą o s u b w e n c j ę n a w y d a w a n i e p i s m a , ale m i m o iż n i e s z ł o t u o t y s i ą c e , ale t y l k o o s e t k i , s t a l e s p o t y k a l i ś m y się z o d mowną o d p o w i e d z i ą . Nie zachwiało to j e d n a k naszego mniem a n i a — o p a r t e g o zresztą n a p r z y c h y l n y c h g ł o s a c h k r y t y k i - że „ K a m e n a " na s k r o m n y m o d c i n k u swej pracy do kultury narod o w e j pewien fundusz wnosi. Wypadałoby teraz „Kamenie" podzielić los „ D r o g i " , „ P i o n u " , „ M a r c h o ł t a " , „Okolicy Poetów", i in. pism, dla których w dzisiejszych „kulturalnych" c z a s a c h n i e z n a l a z ł o się m i e j s c a . M i m o w s z y s t k o j e d n a k nie c h c e m y u s t ę p o w a ć . S ą d z i m y , że w a r t o u t r z y m a ć p i s m o c h o ć b y d l a g a r s t k i j e g o p r z y j a c i ó ł . W i e r z y m y w to, że o n i w ł a ś n i e — którzy podczas ostatniej trzymiesięcznej przerwy w swych listach d a w a l i wyraz n i e p o k o j o w i o losy „ K a m e n y " — p r z y j d ą n a m z p o m o c ą . A p r z e c i e ż n i c ł a t w i e j s z e g o . N i e c h r e g u l a r n i e uiszczają n a l e ż n o ś ć za p r e n u m e r a t ę , n i e c h r o z p o w s z e c h n i a j ą n a s z e p i s m o i jednają mu nowych prenumeratorów. Pragniemy wytrwać licząc tylko na poparcie czytelników i s k r o m n y zasiłek I n s t y t u t u L u b e l s k i e g o , z m u s z e n i w i e c j e s t e śmy od przyszłego roku wprowadzić pewne oszczędności: przestaniemy zatem wysyłać egzemplarze bezpłatne, a wymieniać „Kamenę" będziemy tylko z pismami ściśle literackimi lub bliżej z literaturą związanymi. APEL D O

POETÓW

TATR

Przystępując do opracowania antologii powojennej poezji t a t r z a ń s k i e j , z w r a c a m się tą d r o g ą d o a u t o r ó w o d p o w i e d n i c h zbiorków i pojedyńczych wierszy z prośbą o nadsyłanie mater i a ł u w r a z z u p o w a ż n i e n i e m d o e w e n t u a l n e g o w y k o r z y s t a n i a go w antologii—pod adresem: Chełm L u b . , R e f o r m a c k a 43, r e d . „ K a m e n y " K. A . J a w o r s k i .

Numer niniejszy zamyka szósty rocznik „Kameny". Zeszyt pierwszy rocznika siódmego ukaże się w końcu września r. b. 196


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.