Z E S Z Y T
P O Ś W I Ę C O N Y
G Ó R O M
CENA NINIEJSZEGO NUMERU 1 ZŁ. 50 GR.
MIESIĘCZNIK LITERACKI
ROK VI
NR
8-10
ROK VI
KAMENA
NR 8-10 (58-60)
MIESIĘCZNIK LITERACKI K W I E C I E Ń - C Z E R W I E C 1939 R. TREŚĆ
NUMERU
ÓSMEGO-DZIESIĄTEGO
Od redakcji KAZIMIERZ WIERZYŃSKI TADEUSZ BOCHEŃSKI WŁADYSŁAW BRONIEWSKI JANINA. BRZOSTOWSKA
. . str. 129 Hruby . . „ 129 Poetyckie aspekty g ó r . „ 130 Hawrań i Murań „ 139 Wschód słońca wKgóracb „ 140 Noc . . . „ 140 STANISŁAW BĄKOWSKI Mrok w 'futrach . „ 140 STAN. RYSZ. DOBROWOLSKI Wieczorem . . „ 141 TADEUSZ BOCHEŃSKI Przedwiośnie ,v Strążyskach „: 141 Ranek w górach . „ 142 WŁADYSŁAW KRYGOWSKI W y r ą b w Gorganach . ,. 142 JALU KUREK Etna . . . . „ 144 KAZIM. AND. JAWORSKI " Noc w Tacul . . ,. 145 MIECZYSŁAW JASTRUN Noce . . . 146 Kazimierz Wierzyński Niefcyrka . . „ 146 KORNEL MAKUSZYŃSKI Czarnooki opryszek . ., 146 JAN ALFR. SZCZEPAŃSKI Tragedia Pawlikowskich ., 151 FRIEDRICH SCHILLER Wilhelm Tell (fragment) 157 v VlCTOR HUGO Balma . . . „ 157 ALFRED DE MUSSET Do Jungfrau . . .. 158 SAINTE-BEUVE Sonet . . . „ 158 THEOPHILE'GAUTIER W górach Sierra . „ 150 J . M. HEREDIA Trzy sonety . . „ 160 MARIA SZCZEPAŃSKA Powrót . . 161 J A N ALFR. SZCZEPAŃSKI .Góry śniade jak m y ' ( f r a g m e n t ) 163 NIKOŁAJ GRONSK1J Poezje górskie . . 165 ROSA BAILLY Szczyt śpiewa . . ,'. 167 K. NARKIEWICZ-JODKO Zamarła . 168 WITOLD MILESKI Z włóczęg górskich . ., 172 MIECZYSŁAW SZCZUKA Z zapisek taternickich ., 178 GEORGE MEREDITH Fragment z powieści . „ 180 ZOFIA CHYC Mówi Kamena górska ., 180 J A N ALFR. SZCZEPAŃSKI W drodze na Ojos del Salado „ 182 MICHAIŁ ROMM Szturm do Pic Stalina ., 186 WŁADYSŁAW KRYGOWSKI O ostatniej książce Pawlikowsk. 189 Noty „191 Do czytelników i przyjaciół „ K a m e n y " „ 196 Dwie wkładki linorytowe ZENONA WAŚNIEWSKIEGO Redaktor: Kazimierz Andrzej Jaworski, Chełm Lub. Reformacka 43. Przyjmuje w poniedziałki od 15 do 16-ej. Wydawca: Zenon Waśniewski. Administracja: Chełm Lub., Reformacka 43 Redakcja i administracja w lipcu i sierpniu nieczynne. P r e n u m e r a t a roczna (10 numerów) 5 zł., półroczna (5 numerów) 2 zł. 50 gr. Należność uiszcza się zwykłym przekazem lub przekazem rozrachunkowym. Numer okazowy „Kameny" wysyłamy tylko po uprzednim nadesłaniu 60 gr. przekazem lub w znaczkach pocztowych.. CENĄ NUMERU POJEDYŃCZEGO 60 gr. Tłoczono w drukarni „ K u l t u r a " Chełm
Lub. 10.
KAMENA
MIESIĘCZNIK ROK VI
LITERACKI
KWIECIEŃ—CZERWIEC 1939 R. NR 8 - 1 0 (58-60)
Poświęcamy niniejszy zeszyt „Kameny" wyłącznie Górom. Zapewne wpłynęły na to m. in. upodobania osobiste redaktora i grupy bliskich mu ludzi. Ale sądzimy, iż nie oddalamy się przez to wcale od rzeczywistości dnia dzisiejszego. Góry—źródło energii. Góry—symbol wielkości, niezłomności, potęgi—tych ideałów, które Polska dzisiaj godnie reprezentuje. Góry—niezwyciężona strażnica naszych granic. A czyny polskich alpinistów — dowód bohaterstwa i zdobywczości współczesnego pokolenia. Chyba dość, aby nie narazić się na zarzut oderwania od życia, marzycielstwa czy klerkizmu.
H R U B Y H r u b y j e s t m ó z g i e m s k a l n y m . W i d z i s z o s t r e szwy Natężone Ognie
do bólu żłobistem skupieniem?
tędy
lawiną zadymioną
Ziemia stygła—i k a m i e ń
szły,
się s t a w a ł
kamieniem.
Czas, rzeczownik bezdenny, zapadł śród gór, Lepił
czaszkę
z g r a n i t u i myśli w n i e j pisał,
Aż nieznaną muzyką Pod
wielogłowy
chór
niebem n i e r u c h o m e m swój śpiew
M e l o d j o niepojęta, ciszo w ó d
rozkołysał.
i skał,
K t ó r a k r u s z y s z się w u c h u z a z i e m s k i m
szelestem!
C z u j ę w i a t r : n i ó s ł m i ę w d y m a c h , p o n a d o g n i e m siał I r o z w i a ł p o i s t n i e n i u . G d z i e ja t e r a z
jestem?
KAZIMIERZ WIERZYŃSKI
129
POETYCKIE ASPEKTY
GÓR
I „ C ó ż t o jest, o góry, ta dziwna p o t ę g a , przywiązana d o was?" — pytał ongi S e w e r y n G o s z c z y ń s k i w „ D z i e n n i k u p o d r ó ży d o T a t r ó w " . I odpowiedział: „ T a k o g r o m n e s k u t k i dla d u c h a l u d z k i e g o nie mogą iść z przyczyn niższych, m a t e r i a l n y c h . W a s z e w y b u j a n i e n a d r e s z t ę ziemi, rozleglejszy w i d o k z waszych szczytów, rozrzedzone b a r d z i e j p o w i e t r z e na n i c h — s ą t o w a r u n k i zmysłowe, zbyt lic h e . Mogą o n e zabawiać oczy, ulżywać p ł u c o m , p o b u d z a ć , ł e c h t a ć ciało w r a ż e n i a m i zmysłowymi, ale n i e p o j m u j ę , jakby mogły za p o m o c ą jedynie tych ś r o d k ó w działać na d u c h a ludzkiego... O nie; t a j e m n i c a ta m u s i się kryć w o w e j w a s z e j części, k t ó r e j zmysłami d o t k n ą ć nie m o ż e m y , w jakimś czuciu, zap e ł n i a j ą c y m wasze piersi... M o ż e coś być w was, co m a związek z n a d z m y s ł o w ą istotą człowieka: niezależny, różny o d wpływ ó w fizycznych, a r a z e m silniejszy, bliższy i ściślejszy". Pełna to niedokładności i naiwna odpowiedź romantyka i p o n i e k ą d s a m o u k a , ale o d p o w i e d ź , k t ó r e j nie u s z a n o w a ć n i e można. N i e tylko d l a t e g o , że jest o d p o w i e d z ą c z ł o w i e k a , lecz t a k ż e d l a t e g o , że jest o d p o w i e d z i ą p r a w d z i w ą . W i e m , że n a p i s a ł e m p a r a d o k s . B r o n i ę go j e d n a k i rozwijam; p r a w d a n i e tkwi w t ł u m a c z e n i u , ale w o d c z u w a n i u „tajemnicy". Pisarz, k t ó r y się na p o e m a t y g o d n e o w o c z e s n e g o P o d h a l a i o w o c z e s n y c h , p i e r w o t n y c h T a t r zdobyć n i e s t e t y nie u m i a ł , osiągnął w „Dzienniku podróży do T a t r ó w " wysoki s t o p i e ń p e w n o ś c i i l i t e r a c k i e g o p i ę k n a , góry zaś i g ó r s k i e przeżycia u j m o w a ł szczerze, a p o w a ż n i e i p o l u d z k u . T o są p o w o d y , że „ D z i e n n i k " jest w a r t o ś c i o w ą i d o dziś nieprzestarzałą pozycją l i t e r a t u r y t a t r z a ń s k i e j . T o są p o w o d y , że „ D z i e n n i k i e m " zac z y n a m r o z w a ż a n i e s t o s u n k u p o e t ó w d o T a t r i d o świata górskiego w o g ó l n o ś c i . II Próba wyjaśnienia „potęgi" i wytłumaczenia „tajemnicy" gór, w y k o n a n a przez G o s z c z y ń s k i e g o , jest p r ó b ą p r o z a i k a . Poeta, zwłaszcza zaś p o e t a w chwili t w o r z e n i a lirycznego, dąży d o celów innych: do wyłowienia i estetycznego, poetyckiego p r z e i s t o c z e n i a przeżycia w s a m o w y s t a r c z a l n e dzieło, w s k o ń czony i z a m k n i ę t y w sobie p o e m a t .
130
Przedmiotem utwór
zabiegów poety jest
lega z a b i e g o m : o b r ó b c e nie
przeżycie,
ich
celem
p o e t y c k i . R z e c z p r o s t a , że u t w ó r j a k o u t w ó r t a k ż e zawiłej a
swoistej, której tu
pod-
omawiać
będziemy. W a r t o ś ć , waga i n i e j a k o p o d s t a w o w o ś ć
pewnikami. Rozejrzeć
przeżyć
są
więc
się w p r z e ż y c i a c h g ó r s k i c h i p r z e b a d a ć ,
które ich rodzaje najczęściej „wyławia" i w poematy przerabia poeta,
spróbujemy w niniejszej
możliwości wszystkich, b o ani Idzie nam o zwrócenie uwagi ność
rozpraweczce. to
Nie
potrzebne,
Czytelnika
a s p e k t ó w czyli p o z o r ó w , k t ó r y m i
omówimy
ani
na
wykonalne.
obfitość
i
góry wyzywają
róż-
poetę.
III Wolny
od
przymieszek
opis
rzecz jasna — p r z e k o m p o n o w a n y
górskiego
pejzażu,
le u p o d o b a ń o s o b n i c z y c h a u t o r a , s p o t y k a m y tyckich
niezbyt często.
Takie bowiem
obrazu, a zwłaszcza d o obrazu
w książkach
ograniczanie
wzrokowego,
nie
stoty poezji: bywa raczej s k u t k i e m nawyku, czynnościowej,
którą
na
niekorzyść
ludzki wzrok. Jeżeli j e d n a k wzrok nie słów
opis
—
wedle w y m o g ó w poezji i wed-
nad
do z
zdobył
resztą
zmy-
domiar mądry
bujne,
i-
przewagi
zmysłów innych
( c h w i l o w o a l b o s t a l e ) g ó r u j e , ale n a
i estetycznie zaradny, powstają utwory
wynika
owocem
tylko
poe-
się
jest
wyraziste i pię-
kne, jak s o n e t Kazimierza T e t m a j e r a o w i d o k u z M e c h ó w , przełączy t a t r z a ń s k i e j
między Magurą a U h r o c i e m
Kasprowskim:
Dwa meteory blasku spadły w ciemność mgławic i zawisły w przestrzeni olbrzymie i złote, rzucając promienistą dokoła pozłotę i pąsowo-płomienne kaskady błyskawic. Pod nimi, zmiędzy szarych, granitowych lawie wulkan, zda się, podziemną rozsadziwszy grotę, roztrysnął huragany ognia w mgieł ciemnotę, jak granat pośród wichru płomiennych trzaskawic. Zwolna wszystkie się światła zlały w jedno słońce, olbrzymie i jaskrawe na mgieł ciemnym morzu, coraz niżej w dolinę śródskalną płynące, aż upadło w kamienne gdzieś złomy daleko i po szerokim, krętym górskiej wody łożu płynie ogromną, złotopurpurową rzeką. Cisza górska wysubtelnia słuch;
uczy
A l b o o d l u d n y , s o b i e p a ń s k i las! P a m i ę t a c i e
i
słyszeć.
„Drzewiej"
słuchać
Orkana
i niesporne rewelacje, kiedy m o w a o rozmaitości, o tysiącznych Pakościach śpiewu Asnyk, który Tatrach skutecznie
ptaszęcego? się o b c o w a n i a uczył,
z
przyrodą
napisał pięć
zmysłowego
sonetów
o
w
Morskim
131
uk, filozofii, p o d a ń północnych i Dantego. Zaborczo sko
sięga
po słońce, skałę, w o d ę i opary wzrok.
z a p a d ł a i ś w i a t się s t a ł j e d n o l i c i e b u r y , w k r a c z a szukacz nowości—słuch. W a r t o odnaleźć taptyk
i przebadać
w
i
zwycię-
A kiedy
noc
natychmiast—
książce ten
jego sonety. Trzeci, sensualistyczny,
pen-
przyta-
czam: Słońce, gdy na zachodzie złotą tarczę skłoni, p u r p u r ą zdobi jeszcze skał korony wierzchnie. Tysiąc tęczowych świateł po szczytach się goni: tu zsinieje, tam ogniem zaświeci, znów zmierzchnie. A w dole, na jeziora zamąconej toni , odbity blask zakrwawia drżących wód powierzchnię, póki skrwawionej fali płaszcz mgły nie osłoni i ostatni rumieniec wieczoru nie pierzchnie. Wszystko zgasło. Świat cały napełniony mrokiem. Granitowe olbrzymy majaczeją w dali: rosną w bezmiar i kształty zmieniają przed okiem. Mgła pokryła przepaści szarym swym obłokiem i jezioro zniknęło, lecz słychać szum fali. i z gór lecący potok wymowniej się żali Surowiec
wrażeń
dotykowych
t a t e r n i c z e g o wysiłku ciał*) nie dowanie
ani
tak
jak materiał
wzroku i słuchu
c e c h u j e naszą k u l t u r ę . A l e nie są
mięśniowych,
samowystarczalnie,
i słuchowy. Przewaga którzy poeci
i
surowiec
w d z i e r a się w p o e z j ę t a k
można
nad
zmysłami
pominąć
właśnie wielozmysłowcami
zdecy-
wzrokowy innymi
f a k t u , że n i e -
i że się w i c h
u-
tworach zbiegają doznania wzrokowe i słuchowe z w ę c h o w y m i , dotykowymi, cieplnymi, Bywa nia
mięśniowymi,
a
nawet
smakowymi.
i t a k , że m a t e r i a ł w r a ż e n i o w y u z u p e ł n i a p o e c i e
i że się n p . w p r z e n o ś n i a c h
albo
porównaniach
jakości, k t ó r y c h zmysły b e z p o ś r e d n i o nie „Cisza" górska i samotność słowo. Pozwalają
wyobraźzjawiają
dostarczyły.
uwrażliwiają człowieka
i uczą o d k r y w a ć . Ileż
razy
zaskoczy
zmyniespo-
*) Wystawę doznań wybitnie taterniczych spotkamy raczej w prozie. „Wniebowstąpienie" i „Bal jesienny" R y t a r d a dostarczają przykładów. Ale w a r t o przypomnieć, że pogranicze życia i nieżycia, że osobliwa, zachwycona — rzekłbym — pogarda śmierci, że wspaniałe, a b s t r a k c y j n e igranie z niebezpieczeństwami przemawia ku nam z niektórych wierszy Tetmajera. I w świecie n i k t n i e k o c h a ł t a k samotnej, skalnej drogi: u r w i s k , gdzie w d o l e b u j a p t a k i groza pieści nogi —
pisze wielki poeta, syntetyzując w nielicznych słowach swoje przedsportowe i niesportowe taternictwo. Najzupełniej, bo nawet ze szczegółami chwytów i stąpnięć, z techniką ruchu, z mądrą obroną i celowym atakiem wprawionego ciała, wyraziło się to taternictwo w „Legendzie Tatr" wysokogórskimi przeżyciami Sablika.
132
d z i a n k a , ile r a z y , n i e s p o d z i a n k ą i wnikasz—niemal
taką ujęty, z a p o m i n a s z
mistycznie—w nowość, której
reszty
przed
k r y c i e m " ani śniłeś! P a m i ę t a m takie odkrycia, p a m i ę t a m k ę , k t ó r a się z n i c h p o c z y n a ł a . W m o i m
„Dzienniku
s k i m " n a p o t k a ć ją n i e t r u d n o . M o t y l p o d P r z e ł ę c z ą ką, ślimak w lesie Białego, nocleg w m o r z u padliną,
zmartwychwstanie
słońca we
„odmisty-
tatrzań-
Grzybowiec-
mgieł
nad
Wierchcichej: to
Roz-
właśnie
ona. IV Wyobraźnia
umożliwia fantastyczną
albo
tyczną i n t e r p r e t a c j ę gór. P i ę k n y m p r z y k ł a d e m tacji jest u t w ó r Kazimierza
Andrzeja
nawet
anegdo-
takiej
interpre-
Jaworskiego
pt.
Z i e l o n y m S t a w e m K i e ż m a r s k i m " . J a w o r s k i p o s ł u ż y ł się tyzmem
jako wyrazem
kątka Tatr Wysokich,
subtelności
i swoistej krasy owego
a jednocześnie jako
wobec gór tkliwości, swojego
„Nad
anegdo-
przejawem
za-
swojej
wzruszenia:
Zielone stawu oko uśmiecha się głęboko. Mkną chmury na błękicie, lśnią góry w malachicie. Kieżmarski dumnie wbija swe ostrze w miąższ niebieski i miód słoneczny spija lub mgieł porannych łezki. A Durny wciąż się złości, zerkając, gdzie Łomnica. Powszechna tajemnica: kocha bez wzajemności. Ona zaś kryje czepcem wstydliwie czubek głowy i chmurom cicho szepce: „Daleko mój Lodowy". ,,Jestem z wszystkich najmniejsza, lecz wiem, żem najśliczniejsza" — mówi Turnia Jastrzębia i w stawie się zagłębia. W y o b r a ź n i a z a l u d n i a czy i oread (Grecy), Krwawego jer), P o ł u d n i c , Ciszy kan). Wyobraźnia wania i wmyślania
i
zaboża
góry
postaciami
Jahasa i Zimowych Panien
i samego Południa-Słupa
złocistego
właściwa człowiekowi skłonność do w kształt zewnętrzny
osobistej
c h o w e j są k o l e b k ą u t w o r ó w t a k i c h , j a k o t o „ G ó r a " wa
driad
(Tetma-
treści
(Orwczudu-
Mieczysła-
Brauna: Góra przebodła chmurę, garbami wpięta w błękit. Ponurym murem w górę dźwiga obłoczek miękki.
133
Czy tyle trzeba złomów, głazów i głębi obok, by w jarzmie pracy ogromów unieść tak mały obłok? Patrzę, milczący w podzięce, na górę, spartą pode mną", i składam w olbrzymiej męce moją modlitwę kamienną. i tyle trzeba miłości, by dźwignąć przez jedną chwilę wiersz-obłok na wysokości. V Góry, jak w ogóle wolna przyroda, budzą mnóstwo najróżniejszych uczuć. Że wartość gór estetyczna jest olbrzymia,
w
człowieku
nie trzeba
w o d z i ć . T y l e k s z t a ł t ó w i b a r w (by już n i e w y m i e n i a ć innozmysłowych), taka nia,
pogody
z m i e n n o ś ć w czasie
(różnice
samotnia,
oświetle-
itd.) i p r z e s t r z e n i (w g ó r a c h n i e s t o i m y n a m i e j -
scu, ale s p o c z y n k i e m p r z e p l a t a m y j e d y n i e c z y n n i k odrębność gór
do-
jakości
od reszty świata,
urozmaicona
taka
ruchu), taka
wreszcie pierwotna
możliwością
bezmiernych
szczytowych: to chyba dość w a r u n k ó w obiektywnych Ale umieją góry roztkliwiać i rozrzewniać,
ich
widoków piękna
umieją
rado-
wać i koić, umieją u p o k a r z a ć i straszyć. Jest np. taki „ W s c h ó d słońca w górach" Janiny Brzostowskiej: n a p r z ó d fala świeżej uciechy, p o t e m zdobywcza pewność siebie, nie w y r o z u m o w a n a o c z y w i ś c i e , ale odruchowa, instynktowa niejako: Całą przestrzeń żądnym dali wzrokiem mogę zdobyć, morze sinych gór !
Wśród nich, w ciszy śpiących jeszcze dolin, nad strugami, co w zieleni lśnią, witam białe, tak wzgardzone domy łzą, zbłąkaną nie wiadomo skąd. U c i e c h ę p i e r w o t n ą , radość pogańską, szczęście niby lutne, odbite, o d e r w a n e od
pasma życiowych afer, od
kich s m u t k ó w i cierpienia, dawały góry t o p o e t a n i e t y l k o w i e r s z a m i , ale t a k ż e naną
promiennością
Tetmajerowi. wspaniałą,
uczucia bardzo
tomów
znacznie.
poetyckich
Są
bezdenne
s m u t k i , j e s t żal, k t ó r y i c z y t e l n i k a za g a r d ł o n i e r a z ś c i ś n i e , uniesienia
134
tak ostateczne,
do
Podhala".
Na przestrzeni ośmiu Tetmajerowych się j e d n a k
Wyznał
nieporów-
pejzaży i cudackich, rozszczęśliwionych
szaleństwa sytuacyj „Skalnego zmieniają
abso-
wszela-
że już
nie
wiadomo:
smutno
są im,
czy w e s o ł o . T a k i e n a z w y , t a k a k l a s y f i k a c j a p a d o l n a n i e je na w y ż y n a c h
duchowości.
istnie-
T a m już t y l k o m i ł o ś ć , t y l k o r e l i g i a
gór: Las drogi, święty, ciemny... Gdy się dźwiga z rana nad polaną mgła wschodnia śnieżysto-różana : jelenie, we mgle stając, wznoszą w górę głowy i ogromne poroża, oszronione rosą, i senne, świetlne czoła na polanę niosą z lasu, gdzie szumi święty, wonny hymn wschodowy. „Wielką „Na
improwizacją" Tetmajera nazwałem kiedyś
K r ó l e w s k i m Jeziorze". N i c tam, „gdzie graniczą
i natura",
ale t a m , g d z i e
niony ogrom
przyrody,
graniczą
dotarł
dusza
wielki
ludzka i
poeta,
mózg o d r z u c i ć i zmysły m i e ć b e z w ł a d n e , w najdziwniejszym jądrze istnienia, uczcić
nieprzegar-
aby
w duszy
utwór
Stwórca na
zaś
wielkość
koniec własnej,
człowieka.
VI Jest takie gniazdo: bez dna. W glob się wrasta z drzewem i jeszcze głębiej: ze skałą. T a k z a c z y n a się j e d e n z m o i c h w i e r s z y t a t r z a ń s k i c h . W w i e r s z u t y m c z ł o w i e k j e d n o c z y się u f n i e z l a s e m , g ó r a m i i g l o b e m . N i e c z u j e ich o b c o ś c i , nie c z u j e „ p r ó c h n a " czasu, nie ziębi go „ m r ó z n i c o ś c i " . Przeciwieństwem zakończeniu utworu głębokie przeżycie
takiego zjednoczenia, ukoju —
humanistycznej
Kazimierza
dumy
i — jak
człowieka
w jest
Wierzyńskiego:
Milionem ust cię piję, o wodo obnażona, milionem płuc cię wdycham, o wietrze skamieniały. Za światem i za ludźmi ostatni sygnał kona, ziemia metafizyczna wykrusza się ze skały. Potop chmur pod nogami jest niebem w dół strąconym, a każda w drodze przepaść, gdy cicho sie otwiera, przenika, jak w sumienie, do serca chłodnym pionem i smutkiem zionie z głębi, zadumą Lucyfera. 1 więcej nic. Kamienie powoli ślepną, głuchną, jak byt, w którym już wszystkie wystygły namiętności. Sam czas się z ręki sypie, nieużyteczne próchno,' i tylko w gardle ściska, jak rozkosz, mróz nicości. Mnie się k i e d y ś p r z y d a r z y ł a „ N o c w (czułem to) ludzka i zaprawdę religijna:
górach",
bardzo,
Nad włochatą doliny misą niebo, księżyc i gwiazdy wiszą. Na głębokim t e j misy dnie serce bije i płuco tchnie. Lecz od serca, któremu chłodno, szlak wystrzelił w niebieską odnię. Szlakiem zwolna, trwożnie, dziecięco pieśń podąża w niebios objęcia.
135
Ojcze-niebo! Oto mię gwiazdy nie niweczą, księżyc nie miażdży. Ojcze-niebo! Otom ci syn, jak mój brat, Galaktyki dym. Tatry ułatwiły, umożliwiły bec nieba,
Tatry
i czującą
wo-
s p r a w i ł y , że s i ę n i e b o z d a ł o n i e o k r u t n e ,
postawę
więdną
lep-
sze o d z a r o z u m i a ł e j , c h ę t n i e m i a ż d ż ą c e j mi". Gwarne, drobiazgowe
miasto
albo
liło myśli o b r a t e r s t w i e k r ó t k o w i e c z n e g o nej nad człowiekiem Religijnemu warto
„Nocy
czy O s o b ę
o k t ó r y m pisze
człowieka i
„zie-
wyzwoniezmier-
Galaktyki.
Bezbożu
Osobowość
niweczącej
nie byłoby zapewne
Stanisław
w
górach"
„Mieszkańca
przeciwstawić
wiecznych
mgieł",
Bąkowski:
Pożywić się wielką ciszą, r o s n ą c a n a wyżynie, wziąć w siebie moc jej szczodrą, j a k najwyższe dobro, którego nie da niż. Napełnić piersi i oczy wonią i wizją ogromu leżącego na barkach stu gór, zanim się zejdzie do domu. Ramiona wyciągnąć n a w z a j e m ku wiechom i k o n a r o m drzew, co w a r u j ą u szczytu n a d ciszy u r o d z a j e m , jak wierne psy. I n a Psiej Trawie k l ę k n ą ć i stopy Twoje całować, Mieszkańca wiecznych mgieł, ześ stopom pozwolił sią wynieść na górski odwieczny dziedziniec, skąd się lepiej słyszy Twoje słowa. Osobowy, antropomorficzny kaniec
wiecznych
i antropopatyczny ten
mgieł, nie górskich
licznych: Mieszkaniec
już
jedynie,
ale
nie
tylko szlak
Mieszsymbo-
tajemnicy. VII
Wiedzie
zaś z g ó r k u T a j e m n i c y
i nie tylko Wiedzie
utarty
gościniec
z gór ku T a j e m n i c y także zawiła
Jak wszędzie,
tak
niej, drugi przerabia
i w górach
albo wręcz
ezji większa jest w a r t o ś ć bezwzględna „Noc
pod
tych
jak
rozumuje
W
treściowych,
nowość i oryginalność. idej
nowych nie
poważnie, a skomponowana
z towarzystwem
myśli.
oryginal-
powtarza ideje cudze.
się g a w ę d ą : n i e s p i e s z n i e , szczegół p o
poeta,
136
czynników
uczucia wyznaniowego.
perć logicznej
jeden
układu czynników
Wysoką" Asnyka
jednak przeżyta na
tradycjonalizmu
przybył w
niż
Słynna
zawiera.
porządnie.
szczególe
Dolinę
po-
Jest Zaczy-
opowiada
C z e s k ą , jak
spo-
sobiono wysokogórski ły u s z o m
Tatry.
nocleg, jak wyglądały o c z o m , jak brzmia-
Stopniowo
dźwiga
się
poemat
coraz
Wzniośleje treść, gawęda ustępuje miejsca tokowi Hymnicznie finału w
wyraża
się groza, m o d l i t e w n i e
wyżej.
uroczystemu.
układają
się
myśli
ufność i ukojenie: W o l n y , choć p r a w o m p o w s z e c h n y m podległy, duch m ó j w s t ę p o w a ł na gwiaździste wozy i traci! z oczu ludzkich i s t n i e ń chwile i w y d e p t a n y ślad n a z i e m s k i e j bryle i z a p o m i n a ł o s w o j e j obroży i o boleści, co go we ś n i e t r w o ż y . On się z a n u r z y ł w źródle wiecznie ż y w y m , p o r u s z a j ą c y m wielkie k o ł o bytu, uczuł się j e d n y m ł a ń c u c h a ogniwem, r o z c i ą g n i ę t e g o przez otchłań błękitu. On znalazł w s p ó l n e ognisko ż y w o t ó w i z w i ą z e k z c a ł y m ogromem s t w o r z e n i a , z wieczystym D u c h e m , co mu p o d a ć gotów r ę k ę z ciemności albo z gwiazd p ł o m i e n i a . Więc w r o z p o s t a r t e j na przepaściach nocy już o p u s z c z e n i a nie czuł i niemocy i mógł się poddać, jako d r o b n y a t o m , t e j twórczej myśli, co przewodzi ś w i a t o m , i z n i e o d m i e n n y m zgodzić się w y r o k i e m i odpoczywać, j a k pod m a t k i o k i e m . VIII
Lecz oto sonet Jana
Kasprowicza,
jeden z cyklu pt. „Wiatr
halny" : Huczy n a d e mną h a l n y w i a t r . Daleki wprzód mię dochodzi szum i świst, a potem z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem ciężar się kładzie na w y s m u k ł e s m r e k i . Od r a z u gną się tak igra gość, co
kłody o grubości s n o p ó w w mych oczach, j a k źdźbła l i c h e j słomy: nimi głuchy, n i e w i d o m y od s k a l n y c h wlecze się p r z e k o p ó w .
Idę, wciąż idę po jęczącym borze i, choć s p o t y k a m pnie w y r w a n e z ziemi, ten szał, w b ł ę k i t n y m z b u d z o n y przestworze, by giąć i walić, s t r a c h u mi nie wlewa do głębi w n ę t r z a ; rad bym siły s w y m i zmierzyć się z wichrem, jak te w i e l k i e drzewa. Nie Poeta
jest t o r o z u m o w a n i e ,
reaguje na
wnętrznie
i to potęgą, która
Symbolikę woli, górach nieraz.
nie jest
h u r a g a n wolą, żądzą się
niezłomności
Upowszechnił
się
panki wynaturzył ten pozór Tatr. dziwy p o e t a t k n i e się ża
chce
kontemplacja mocy.
zweryfikować
i bohaterstwa
nawet i we Rzecz
prosta:
Henryk
widziano
Tatry
w
ilekroć
treści nawet ośpiewanej, tylekroć
Nowicki
we-
czynem.
frazesy,
s i ę t a t r e ś ć i za n o w o ś ć c z y t e l n i k o w i s t a n i e . W i ę c
ciszek
żywiołu
Potężnieje
w
oklepraw-
odświe-
choć Fran-
jako
137
ciągnący ławą huf kresowy, z gwiazdami na szyszakach, z proporcem obłoków już d a w n o z a n o t o w a ł , m o g ą d y c y j n e j — d o c z e k a ć jeszcze
się o n e — w t e j w ł a ś n i e j r o l i odznak
i
zawołań,
nie przepowie najbardziej nawet pomysłowy
tra-
których
dziś
przepowiadacz.
IX Pisał kiedyś
Żeromski:
„Morze zmywa nieskończonym duszy człowieka cokolwiek dem
jest bojaźnią
chlustaniem,
M o r z e odmywa i odkurza wszystko, co
jest
przemijające,
rozprószyć.
c z ł o w i e k u zostanie, jest
n a p r a w d ę t w a r d e i n i e w z r u s z o n e , jak Etyczna chwalba
błę-
narosłym.
p o d a t n e , słabe, co się da o d ł a m a ć , o d e r w a ć , T o , c o p o pracy tych fal w
w
tłumu,
jest p r z e s ą d e m , z a b o b o n e m , co jest zastarzałym
myśli, z choroby lub głupoty
A
cokolwiek
wobec tyrana łub wobec
już
skała".
mórz.
góry?
Otóż przytaczam
Tetmajera:
Ty pustko nieskalana, kędy myśl człowieka w d u m n ą , zimną samotność wolno się odwleka, j a k lew ranny w pieczarę zapadłą i skrytą, t y pustko nieskalana, gdzie się dusza rzuca zmęczona i ponura, by z krwi chłodzić płuca, oczy myć z kurzu, ręce ogartywać z błota. Albo: Pójdźcie do nas wy, którzy w dolinach cierpicie, — mówią góry—wy wszyscy nędzni, słabi, cisi! Patrzcie: niebo nad wami śmiałe, wielkie wisi, bujne, wielkie wystrzela dookoła życie. Niech tęsknota się waszych serc uczepi. Marzcie ten już przebóstwia duszę. Z serc mgła i śreżoga niech zejdzie; serce czyste jak źródło ukażcie. A wtenczas się w wód jego odbije krysztale światło, podobne temu, co z oczu Chrystusa szło na ludzi, jak czyste i przejrzyste fale. 1 jeszcze : Święta, przeczysta Pustka, w której się kolebie, co jest najszlachetniejsze na ziemi i niebie: Piękno w całym swym czarze i całej potędze, Ono, które być może dla duszy człowieka" wiarą, miłością, szczęściem, a jak Chrystus czeka, by szedł k niemu przez brud swój, przez ból swój, przez nędze. Ono, które nań czeka, ciche i cierpliwe, wierne i niezawodne. I oto ów mrący, ów trup, przez swoje nędze, ból i "brud idący, uczuwa, że mu w^ piersi bije serce żywe.
138
Bądź pozdrowion, napoju, który wracasz życie, bądź pozdrowiona, karmi, która żywisz ducha ! 1 wiosnę w sobie czuje młodą, a dokoła pachnie kosodrzewina i wonieją zioła i szumi las lub pustki nieskończonej słucha. Nie brak więc g ó r o m waloru wają
człowiekowi
wielkim
etycznego.
filtrem,
i o d r o d z e ń nie tylko cielesnych,
Mogą
sakramentem
ale i
być
i by-
oczyszczeń
duchowych.
X S t a r a ł e m się
wyodrębnić
dobierać teksty poetyckie, świeciły praktycznymi
poszczególne
by
aspekty gór i tak
wyodrębnieniu
teoretycznemu
przykładami.
W n a t u r a l n y m życiu p o e z j i górskiej łączą się c z e j i m i e s z a j ą , niż
wyodrębniają. ' Który
aspekty
przeważa, który
czoło treści wypływa i czytelnikowi jako najwalniejszy
się
rana na-
rzuca, t o zależy od n a t u r y j e d n o s t k o w e j p o e t y i o d w i e l u czynników innych, nie b ę d ą c y c h
przedmiotem
niniejszego
roztrzą-
sania. TADEUSZ BOCHEŃSKI HAWRAŃ Litworowe
I
MURAŃ
doliny
czarne stawy Górą jasna
wyśniły. pogoda
a d o ł e m biała
woda
pośród
kosodrzewiny.
Wołało
i
zielonym przyleciał i słońce
śpiewało, wiatrem biały go
rozświeciło,
wiało,
obłok
przebodło, rozwiało.
Zieleniło się,
kwitło,
wrzało głębią
błękitną,
wiosną
śnieżnopuszystą,
nieuchwytną, przejrzystą, nieprawdziwą,
niezwykłą.
Przez dolinę z oddali leśną
radość
a zwabiony stanął Murań
wołali, wołaniem, z Hawraniem,
jak ich d w o j e na
hali. WŁADYSŁAW BRONIEWSKI
139
WSCHÓD
SŁOŃCA
W
Wicher rozwarł w mgłach pęk promieni złote
błękitne
już przez n i e
skrzydła przyprawił
i snu szarość
GÓRACH
się
obłokom
z skał krawędzi
starł.
Zginął w blaskach ostatni ślad z i e m i a leży n i s k o u m y c h Całą
przestrzeń
mogę
żądnym
mroków,
stóp. dali
wzrokiem
zdobyć, morze sinych
Wśród
okno—
wdarł:
gór!
n i c h , w ciszy ś p i ą c y c h j e s z c z e d o l i n ,
nad strugami, co w
zieleni
lśnią,
witam białe, tak
wzgardzone
łzą z b ł ą k a n ą n i e
wiadomo
domy
skąd!
N O C Noc—idę
taśmą białego
drogi, doliną pełną
zakrętu
ciszy
snu
—
n a d krzywą linią c i e m n y c h górskich gwiazdy w tajemny Żadnej
złożyły się
m ą d r o ś c i czytać z nich nie pragnę,
żadnych objawień, i wiem tylko ziemia jak
okręt
p o k ł a d biały
czasem przelotne obłoków,
płynie w ciszę,
poświatą upadają
żaglem wieczność.
księżyca cienie
może ogromnych
mocy, niosącej
jedno:
z ciemnomodrym
n i e b a , w r a z ze m n ą Na
grzbietów
wzór.
piór
skrzydła
mnie, gwiazdy i
ziemię.
JANINA BRZOSTOWSKA MROK
W
TATRACH Córce mojej Bajce
Słodkie
zimno od mądrych
ciału zwycięskiemu nagrodo W
w smolnym
s ł o ń c u się t w a r d ą
przepaści deptało
zmierzchu! stopą
skronie,
z głazami, złomami
zmagało
w m r o k u , gdy człek dojścia czas
spocząć.
wierchów,
hartem
o szczyt; syt,
Nocą
n i e o d g a d ł e są c z e l u ś c i e
skał.
Kto n a o n c z a s pełza p o ich zrąbie, t e n się n a ł a s k ę ś m i e r c i pierś kojący z trudami wiercholuba, słońce
zdał
—
zażyłą
któremu
przewodnikiem
było. STANISŁAW BĄKOWSKI
W I E C Z O R E M J. M. Rytardowi Przyszedł do mnie o zmierzchu: kiedym
lampę zapalał. Więc
właśnie
cienie
z m y k a ł y z k ą t ó w — i z a r a z z r o b i ł o się jak gdyby z jego w e j ś c i e m
jaśniej,
weszło i to
rozjaśnienie.
Lecz o n — o jeszcze c h w i l ę z m i e r z c h a ń p r o s z ą c — w s z e d ł do pokoju
ledwie
co
rozświetlonego
p o d o b n i e ciepło, jak d w ó c h c h ł o p c ó w zagrałby
p o n a d zgiełkiem stu
I zaczęliśmy zrazu zwyczajnie od
szept
kolegów. zdarzeń
p o s p o l i t y c h — p o d c z a s g d y już n i e b i o s a s z u m i a ł y z i e l e n i ą — a zachód
kwietnia czerwienił nam
w o l n i u t k o twarzą Mówiliśmy
c h y l ą c się n a d o owem
twarze, ziemią.
i tem,
co c o d z i e n n i e w gazetach o b c h o d z i kiedy
nagle
z a p y t a ł m n i e , czy
że n a d P r u t e m — o t t y c i e d o p i e r o I zabłękitniały naraz o d d e c h e m na lekko
dalekie owce mgieł po
i za o k n a m i w
listki?
szybach
połoninach—
Nowogródzkiej tu
zachodu skonie wstała
wszystkich,
wiem,
żywa
Wierchowina.
STANISŁAW RYSZARD DOBROWOLSKI 1929 PRZEDWIOŚNIE
W
STRĄŻYSKACH
P r z y p o m n i a ł ci się las, o w o d o , pozieleniałaś, płyniesz hucznie, N i e ma
wodo: młodo.
już l o d u , c o c i ę d ł u g o
więził,
nie m a śniegu, p o d k t ó r y m n u r t t w ó j rzęził. J e s z c z e się t y l k o w e m n i e l ó d , ś n i e g t r z y m a , jeszcze l u d z k i e m u
sercu gruba
P r z y p o m n i j mi, o w o d o , rozochoć
zima. wybuch
myśl i wyobraźnię
wiosny,
rozśnij.
N i e c h wzbiorę, jak ta t w o j a wielka
fala,
TADEUSZ BOCHEŃSKI
141
RANEK
Ranek sen
W
GÓRACH
szparą w s t ę p u j e
ucieka
jak
szałasu,
spłoszony
Na polanę biegnę i do skąd potoku dolatuje
Nie zbudziłaś oddech
się,
Srebrna, dzika
chłodź po w
oczach
jest
rzeka,
obejmuj,
się r a d o ś ć
woda, w uszach
żar!
przelewa, woda,
w szałasie jest c i e m n o , tumani
gna.
oblewaj,
nocy, co piekła jak
t a m w szałasie Tu
uciekał, trwa.
po kamieniach
żyłach n o w a
Tam
kiedym
i zimna
dumnie
Witaj, wodo, W
głos.
równy i spokojny
szumnie,
kos.
lasu,
cię
gwar!
szołomnie, sen.
się s a r n y p r z y m i l a j ą d o
mnie,
świtem
z leśnych
wywabione
den.
Już cię
zdradzam
z cisawym
zwierzakiem,
już się oczy
w jego niosą
trop.
D o b r z e , d o b r z e jest wybiec
i
krzyknąć światu ucieszeniem:
takim H o p ! TADEUSZ BOCHEŃSKI
WYRĄB W Poprzez
czerwce
Przez lipce,
GORGANACH
zwodzące trucizną
które
Przyszło wreszcie
kradną
tojadów,
sierpniom żółte
czerwonym
jarzębinom
Na szyjach młodych dziewcząt. W i a t r Wyświstał I na
ściernie
Wtedy
rozdmuchał
właśnie przybyli
Wysoko Blask
strzępy śpiewu
popod
jesienny
ze s u c h y c h puchy
górze
zapalili.
przebłysnął w toporach, które w
A oni jedząc strawę
zadął,
badyli
pląsające.
z dolin i na
szczytem ognie
noce, umrzeć
słuchali, jak
stos
kobiet
złożyli,
Ś p i e w jeszcze na podwieczerz
połoniny
obiegł
I w szczytach, w leśnych omżach, w nieboskłonie usnął Pod księżycem, pod wiatrem, zmęczeniem Kiedy
z ognia żywiczną
Skór W
zapachniało
zwierzęcych kudłami, potem
I mgły przez sen ku górze
trawy
podchodziły
Znowu
światła
Leniwą
ogniska
namiętnością
Ci chwytają topory, A
z dołu. usta
ciemnej nocy, kiedy znowu z porankiem
Z n ó w kobiety śpiewają przeciągle, serca
wstali,
się
kłócą,
wysoko,
mężczyzn
i dyszą
drwali.
musnął
spali ciężko dysząc. Świt c h ł o p i ę c e
Nadstawiał
nocą,
śpiących
t e j ciszy c z a s e m księżyc s u c h e
Tak
i
smołą,
smucą;
głęboko,
las h u c z y j e s i e n i ą , żywicą
się
żali.
Ostrza wznieśli do góry, błysk ich w pierwszym Jak sam ogień
uderzył
i drzewo
W y t a r g a ł krzyk gałęzi, zaszamotał I pogłosy potężne, Jak
krew
wicher
las
Gdy
las r u n i e
Ale człowiek
położy,—to
śmierci
niczyj, las jest o
zielonej leży na
Jeszcze żywy, b e z b r o n n y o s u w a
tylko boży ! świcie, otworzy,
wyrębie,
się w
parów,
Pod chmielami dzikimi, w ł o p u c h o w e j
głębi
Z rozpaczą
rąbią,
wysłuchuje, jak bez
Aż w południa Drwale Ponad
końca
godzinie jesiennego
wzniosą
trombity i na
Wtedy kres. Dzikie chmiele, l a s e m się chylą
dziś
życie,
prawa!
i pszczołom swe barcie
A teraz w krwi
sprawa,
wewnątrz
zabijać nigdy nie ma
się zasłania i m g ł a m i
Tylko słońcu
długie.
jest
z s t a r o ś c i , — t o już
r o ś n i e , las jest
Burzami
drugie
potężniejące
ze z a b i t e g o p o l a ł y się
Gdy
Las
wciąż
słońcu
powalił,
wiatr
lilie i
skwaru zatrąbią. łopiany
zamordowanym
A tamci na trombitach długo i przeciągle Z jednej smutnej melodii dwie W i a t r je d ł u g o
R o z c h w y t u j e , rozplata, jak A
u m i e , jak
drwale stoją smutni, ognie
B o lęk jak zwierz A krew
wyciągli.
dzikie
wiąże,
może.
podsycili,
przychodzi na
zieleni pachnie,
I chmiele
smutne
roznosi, z śpiewem kobiet
mocno
pobitych pachną
cmentarz.
lilie
pachną...
... N i e w i e m , czy
pamiętasz... WŁADYSŁAW
KRYGOWSKI
143
E T N A Spisek uknuty Skałiście
od
dołu.
unosiłem
się w ż e b r a c h .
S u t o narastał w żlebie śniegiem dzień, d z i e ń jeszcze dziś wyraźny we w s p o m n i e n i u . Ze skałą c i e r p i a ł e m n a d ciszę rana T u przed
pospołu
wydźwignięty
klamrą.
wiekami
s p i ę t r z o n e g ó r y zastygły w
wybuchu.
Taki kształt mają kamienie przed Nad
ziemią, wzburzoną
nagłym porywem
śmiercią.
nowym buntem,
rosnę,
wzruszenia
wyniosły. To
był z a m g l o n y , p o n u r y d z i e ń
jednym
Rysów,
zamachem
p o d b i t y c h dla oczu
nogami.
Turnie, przystanki
wzniosłości,
panujecie nad
W drugie
nami.
lato
wyższy o t y s i ą c
metrów
p i ą ł e m się w ś r ó d k r a t e r ó w bezbronny w morderczym U p a ł bił z dołu: od Dymiło
wulkanu słońcu.
lawy.
żarem miasto wypalonych
A n i e l s k o b i e l i ł a się C a s a
żużli.
Cantonieri.
Jeszcze n i ż e j — C a t a n i a po piersi opłynięta wodą Marsz rozpoczęty ukończony w
w
winnicach,
węglu.
Etna. 3.313 m e t r ó w n a d powierzchnią Wpiekłowstąpienie.
morza.
Komu ten
wysoki
w dymie Zostawiam Te jedne o
pożar
się
rozpłomienia?
w a m górę brzydką, nie tkniętą marzeniem. z granitu,
tysiąc m e t r ó w
po których moja krew
ciekła,
niższe,
piękniejsze o ojczyznę, która mnie
urzekła,
chwalę, p o d sycylijskie wyniesiony tatrzańskie
niebo:
góry.
JALU KUREK
NOC
W
TACUL Marii i J . A. Szczepańskim
Już noc zazdrosnym i ziąb polarny Z ciemnej
palcem
ciało
niebios
zatarła dnia
przenikał
równiny
na świat p o s ę p n y c h
patrzy
W
powietrznych legowiskach jutro
Tu
zagłuszyć te w
zimnym
śniegiem
Zapach jak
śpia
„Góry,
białe
rozszalałe
sfory,
alpejskie. Gdybyż ból
dzikie serce d o
świata jadłem
ty m i , d u m n a
siebie
gorzkich,
I g l i c o , ty
A
watra
dymem Jasny w
turnie i tylko
Malczewski
zatrutych
mi teraz
tym
podsycona
nagle
krzak gorejący! ciemnym
przez
ogień
w
niebieski —
przyswoić? kołaczy,
powiedz: więcej
gdzieś dzwoni
ostrym wionęła,
Taki
ranę...
ukoić...
miłość—ziemska? niebieska?—która Milczą
potwory,
znieczulić wciąż krwawiącą
wy m o ż e —pyta p o r u c z n i k
zechcecie
blady
włości.
połechtane.
w ł o s ó w jej? A m b r a . W z r o k ?
goryczki
Dość
miesiąc
runąć słońcem sercu
ślady
kości.
turni i lodowych
by
z hukiem
do
znaczy?"
lodowiec.
górali wyż się
Ach, któż go
niesie.
zapali
ludzkich uczuć i posępnym
lesie?
KAZIMIERZ A N D R Z E J J A W O R S K I
145
N O C E Ach, z przestrzeniami tymi, w Co
zabijają nas
Zamurowując Kiedyż
liczbą
w domach
bez
do
Ileż b o
nocy
których
okien,
na palcach
Zamiejskie niebo
zmierzył
głębokie?
N a w e t w górach, gdzie gwiazdy świecą P r z e w o d z ą c blaski Widziałem
zwierzę
muzyka.
zliczę,
bym, wolny od troski,
z drugiej nieba
ziemia,
którą
tam
wspanialej
półkuli,
oczy u m a r ł y c h , w y r o k
S u r o w y jak
znika,
milczeń
się m i a ł e m o s w o i ć ? j a k się o s w a j a
Lub ugłaskana, błyszcząca W
k t ó r y c h czas
i zmuszają
czytałem
jeszcze
czułem.
MIECZYSŁAW JASTRUN N I E F C Y R K A * ) Niefcyrka-południca
wybiegła
Stopy ma
liści a w ł o s y z o b ł o k ó w :
Powiedz Gdym
z ciepłych
mi, puszczo senna, com
paprocią
Kiedym
z pod
z pod
ziół,
ja w t e d y
czuł,
t w o i c h w y k l u w a ł się
w trawach prowadził
pomylony
soków?
pląs
Z p t a k a m i , z k t ó r y c h ż a d e n dziś o m n i e nic n i e wie, Słodkie szyszki I w
w gałęziach
wyjadał i
k u d ł a t e się w s z y w a ł co n o c
Kiedym
w wiatr
Marznął w
się zawijał b ł ę k i t n y
lodach
i kostniał jak
Przypomni] sobie, ziemio, Jakie życie m i ę zbudzi,
trząsł
kosodrzewie. jak
zimny
len, minerał:
i powiedz przez
gdy b ę d ę
sen,
umierał. KAZIMIERZ WIERZYŃSKI
") Na życzenie pisownię.
autora
w obu
CZARNOOKI Znam osobiście
i jestem w
policzoną
hałastrą
ślicznych,
patrzących jasno w
z „panem" stem na
ska ś w i e t n o ś ć skich
146
jedynym
męskiej
okolicach.
zachowujemy
dawną
OPRYSZEK wybornych
dzieci góralskich,
zawsze
stosunkach
z
wesołych,
nie-
często
oczy i g a d a j ą c y c h bez śladu
(!) z m i a s t a . U w a ż a j ą
Podhalu
wierszach
mnie
za s w e g o ,
łysym góralem, albowiem
urody nie często
lęku
chociaż ta
jest spotykana
je-
rzymw
gór-
Mamy
zresztą
z sobą t a j e m n e
wspaniale odziane jazdy na n a r t a c h , skie s m u t n o
Góralczyk-biedota tach
zrobiło
patrzą
je s z n u r k a m i
m i się
na piękny,
grube
sprzęt
deski, tych
b o się p r z e c i e
na
przeto z dobrymi ludźmi,
artykuł w gazecie i udało
małych
obwiesiów
góral-
narciarski.
kiepskich śniegu
poprosiłem
się n a m
nar-
urodził.
przez
rozdać
radio
pomiędzy
około tysiąca par nart. Promienista
radość
na o ś n i e ż o n e j ziemi. N a s t o k a c h zakopiańskich
roiło
się o d m a ł y c h n a r c i a r z y z c z e r w o n y m i o d m r o z u
Miło
było
patrzeć, jak
brzdąc kilkuletni
pchła. Niedorostki poczęły ważne to, śmigłe,
jeździć jak
zuchwałe
i
skacze stare
sprężyste.
d o b r y c h ludzi
mógł
dostać chłopak
lub
zgoła
jak
Marusarze;
od-
W
uszczęśliwieniu narty od
d z i e w c z y n k a , za
r y c h r ę c z y ł a s z k o ł a , że są
to dzieci istotnie niezamożne
skonale
nauczyciele,
się u c z ą c e . Z a c n i
w tym szlachetnym
pomyśle,
gorący
ku przechodziły
udział
następnie
któi
została
drogą
na własność innego dziecka, skoro
do-
biorący
p i l n o w a l i ściśle, by c n o t a
parą s k r o m n y c h n a r t , k t ó r e
za-
nosami.
biednych góralczyków obowiązywał wielki ceremoniał:
nagrodzona
jak sztukę
przymocowywał
i wyprawiał na
i przez
zapanowała
Widząc,
żal, że m a ł e d i a b l ę t a jesioniowy
strugał sobie
do pedałów
a w a n t u r n i c z e sztuki,
Pogadałem
konszachty.
miejskie dzieci niezaradnie uprawiają
spad-
dotychcza-
sowy właściciel wyrósł p o n a d miarę desek. W s z y s t k o w n a j w i ę k s z y m d z i a ł o się p o r z ą d k u i d a w a l i ś m y te
narty, jak d ł u g o było nas n a to stać. Za
dze rozdaliśmy ogromną mentowego
f u r ę szczęścia,
śniegu, rozwrzeszczanej
dzierżystych skoków
i takich
niewielkie
pełnego
radości,
upadków,
że
pienią-
słońca i dia-
furii i pędu,
często jęczała
zaska-
lista ziemia. O , miły Boże, jak d o b r z e jest uszczęśliwiać
dzieci.
Tylko,
Trzeba
było
że t e g o
tałałajstwa
jest niezliczone mnóstwo...
często zakrywać powiekami
dzionej rozpaczy tych biedaków,
oczy, aby nie widzieć dla
dwóch marnych desek,
a m u s i a ł o się
rozdawali „uroczyście",
niemal
„ze
których
już
to widzieć, śpiewami
i
zawie-
nie
stało
bośmy tańcami"
je i
wspólną fotografią. Gdyby oschły i skąpy człowiek ujrzał strwoż o n e oczy dziecka, k a , czy z o s t a n i e dwóch
bolesnym
serdusz-
wezwane do rejentalnego objęcia na
czelcajacego z d r ż e n i e m
własność
jesioniowych
i sięgnął suchą
ręką
desek,
nawet
on
by
do pończochy po kilka
się
rozrzewnił
złotych.
D z i a ł o się t o p r z e d k i l k u laty. W ł a ś n i e n a z a j u t r z się o d b y ć h o j n a u r o c z y s t o ś ć r o z d a w a n i a n a r t . O
siódmej
rano
więc, jeszcze o
zmroku,
ktoś
miała
natarczy-
wie ł o m o c e d o m o i c h drzwi. P e w n i e niezmiernie ważna
depe-
sza:—„Pijemy pańskie z d r o w i e ! " — l u b coś w tym rodzaju, pijący
147
b o w i e m wysyłają d e p e s z e zawsze w nocy. T o n i e d e p e s z a . P o d d r z w i a m i tkwi m a ł y p ę d r a k , śliczny c h ł o p c z y n a z oc z a m i j a k g o r e j ą c e węgle. B r z d ą c j e s t o ś n i e ż o n y , b o wali gęsty śnieg. O d a r t e to, sine o d zimna i n i e m a l , że b o s e . D o ś ć n i e c h ę t n i e r o z m a w i a c z ł o w i e k , z b u d z o n y o s i ó d m e j r a n o z zimowych s n ó w . — A ty p o co t u , u stu tysięcy g ó r s k i c h
diabłów?
C h ł o p c z y n a wbił we m n i e oczy, jak d w a r o z ż a r z o n e gwoździe i g ł o s e m pełnym bolesnej determinacji, ostatkiem zrozpaczonego tchu, powiada: — Dajcie
narty!
Zimny gniew ogarnął mnie o mroźnej siódmej
rano.
— Czyś ty, c h ł o p i e oszalał? — D a j c i e narty! — k r z y c z y b r z d ą c . — T e r a z , n i e m a l w nocy? O c h ty, Ż a b i - K o n i u ! nie
— D a j c i e n a r t y ! — w o ł a c h ł o p c z y n a g r o ź n i e . — Bo dacie... — C z y jesteś
potem
zapisany?
— Ni... D a j c i e narty! Taką smarkacz robił minę, co
j a k b y się chciał ze
mną
bić,
by n a d w y r ę ż y ł o m ó j h o n o r . P r ó b u j ę p r z e t o ł a g o d n i e : — Powiedz, jak się nazywasz i zgłoś się p ó ź n i e j . C z a r n a rozpacz stała
się
jeszcze c z a r n i e j s z a w c z a r n y c h
o c z a c h ślicznego g ó r a l c z y k a . Z ł a m a ł się w h a r d e j duszy i przyg a s n ą ł , P o w i e d z i a ł s w o j e świszczące jak wiatr n a z w i s k o , s z u m i ą c y m i ą c y jak w o d a p r z y d o m e k i o d s z e d ł , s m ę t n y jak nieszczęście. Przykro mi się u c z y n i ł o . Mały a w a n t u r n i k ważył się na straszliwy k r o k z jakichś n i e z n a n y c h mi p o w o d ó w . A oczy m i a ł c z a r n e , jak czort. I d ę r a n o d o szkoły i g a d a m d ł u g o z miłą „ p a n i ą " , gdyż d o jej o w c z a r n i zapisany był t e n świszczypała. Ze s t r u c h l a ł y m s e r c e m s ł u c h a m jego „życiorysu": — ...Rady s o b i e z n i m d a ć nie m o ż n a . . . S p r y t n y n a d p o jęcie... Ł a d n y , jak m a l o w a n i e . . . Z c z t e r e c h p r z e d m i o t ó w „nied o s t a t e c z n i e ' ' , z j e d n e g o „źle"... N a j g o r s z e n o t y w c a ł e j szkole .. W i e r c i p i ę t a , zabijaka, a w a n t u r n i k , ś p i e w a i tańczy... Rzecz j a s n a , że t a k m i ł e m u c h ł o p a c z k o w i n i e m o ż n a d a ć n a r t , lecz należy m u złoić j a n o s i k o w ą s k ó r ę , a l b o za n o g ę na s z n u r k u p o w i e s i ć na d r z e w i e , aby ostygł. N i e m i a ł e m j e d n a k zaznać s p o k o j u , wciąż b o w i e m m i a ł e m przed oczami zrozpac z o n e s p o j r z e n i e , c z a r n e jak s m o ł a i wciąż m i a ł e m w uszach: — „ D a j c i e n a r t y ! " — Z a u f a ł mi mały o p r y s z e k i chwycił się brzytwy. I o t o srogie p o p e ł n i ł e m o s z u k a ń s t w o : w y g r z e b a ł e m ze stosu d e s e k p a r ę n a d o b n y c h n a r t . M i a ł e m wcale w y r a ź n e w r a ż e -
148
n i e , ż e m je „ ś c i ą g n ą ł " ,
gdyż
zamiast
nagrodzić nimi
pilność, wytrwałość, dobre obyczaje i pracowitość, ł e m je d a ć
cnotę,
postanowi-
czarnej owcy, opryszkowi, paliwodzie,
zuchwalcowi
i zakale całej szkoły. H a j ! Przedtem jednak powiedziałem mu, co o nim —
Nie
myślę.
ma w całej szkole g o r s z e g o u r w i p o ł c i a , niźli
— No...—rzekł mi
W języku włoskim „ n o " jest p r z e c z e n i e m i znaczy W
gwarze góralskiej słówko to jest
szczęśliwej
radosnym
„nie".
stwierdzeniem
oczywistości.
— W czytaniu
ty!
urwipołeć.
pisaniu
jesteś
matoł,
w
rachunkach baran, a w
koza...
— No!—-przyznał mi — Wybiłeś
sprawiedliwie.
d w i e szyby, p o r z n ą ł e ś k o z i k i e m ł a w k ę ,
zjad-
łeś kredę... — No! — rzekł mi —
Podbiłeś
z czarną
Staszkowi
powagą.
z
Gubałówki
znad Cichej W o d y nadkruszyłeś —
oko,
No!—oświadczył mi z podziwem dla
— Powinienem,
a Jędrkowi
ząb.
o b e r w a ć ci u s z y
i
ścisłości
kroniki.
stłuc cię na
kwaśne
jabłko... — N o ! — p o ś w i a d c z y ł u r w i p o ł e ć , z l e k k a się u ś m i e c h n ą w s z y , gdyż p o j ą ł w s p r y t n y m
r o z u m i e , że m a
t a n t e m , i że z a p o w i e d ź d a l e k a j e s t o d —
do
czynienia
z dyle-
spełnienia.
P r z y j d ź p o p o ł u d n i u d o s z k o ł y . Słyszysz? Z o b a c z ę ,
się d a z r o b i ć . . .
Bo
chociaż
jesteś wisielec...
Zmykaj,
co pókiś
cały!... Zwiał, jakby go p o r w a ł halny D o j r z a ł e m jego diabelskie
wiatr.
oczy, w b i t e
k i e m , u k r y ł się b o w i e m w ś c i s k u ,
wśród
we
mnie
ukrad-
nadobnie i kolorowo
o d z i a n y c h d z i e c i s k ó w . Ja t u — j e g o oczy za
m n ą , ja ó w d z i e
—
j e g o o c z y za m n ą . Myślę
sobie:
— N i e wierzy mi, oczajdusza! Przeczuwa kę... C z e k a j , Ten
jakąś
podryw-
kreaturo!
i ów otrzymał
liły. T y l k o t e n
pędrak
się
rozanie-
m a t w a r z y c z k ę aż p o c i e m n i a ł ą .
już
Gotuje
się w n i m d i a b e l s k i o g i e ń . J u ż
swoje narty i gęby nie
m o g ę wydzierżyć, b o
spojrzeniem wypali dziurę w ubraniu, więc chwytam parę i ku powszechnemu zdumieniu wołam:—„Józek On
n a c h w i l ę z a m i e n i ł się w j o d ł o w y
czył j a k t y g r y s i ą t k o .
Chwycił jasne deski
d r o b n i u t k i c h piersi, w k t ó r y c h
coś
Taki-i-owaki!"
pień, i
mi nart
potem
sko-
p r z y c i s n ą ł je d o
aż z a ł k a ł o .
Spojrzał
m n i e . . . o c h j a k t e n o p r y s z e k s p o j r z a ł . . . Ze i w e m n i e
też
na coś
149
załkało. O b j ą ł
swoje mizerne,
drewniane
szczęście
i—śpiewał
oczami. Chciał mi coś powiedzieć, aż m u u s t a d r ż a ł y , t a k chciał coś p o w i e d z i e ć , ale nie ś m i a ł — w i ę c zawrócił na piecie i w
nogi. —
Poczekaj, będzie
—Odbierom ! — ogrodzenie.
f o t o g r a f i a ! — w o ł a m za
zakrzyknął mi
i
nim.
śmignął przez
szkolne
Tyle widziałem czarnookiego opryszka. Diabłowie go nieśli o siódmej rano
i diabłowie
łudniu. Aby przebłagać nagrodzenie znacznie
niecnoty,
uspokoiłem
Chodziłem na d a r o w a n y c h całe
kopy
nieczyste po
wiele
radosnym górskim
Wszędzie
się o d r o b i n a
nart,
czym
świecie,
gdzie
sumienie. dzieci.
przez dobrych ludzi nartach
zębów.
przy-
o trzeciej po po-
za n i e g o d z i w y c z y n i za
jeszcze
i gdzie jest m n ó s t w o ich
i w każdym zakątku, w którym zachowała
odnieśli
sprawiedliwość wyprosiłem
sobie
jest g n i a z d o słońca
go
Wałęsają
i szczerzą
się
do mnie
p e ł n o i w lesie i na
polu
w niebieskim, chłodnym
cieniu,
śniegu.
A n i e d a w n o ze w z g ó r z a , n a k t ó r y m m o ż n a s k r ę c i ć kark i połomić przednie i tylne odnóża, śmignął tuż przede mną smyk diabelski, ludzka kozica, syn śniegu i halniaka. Spojrzał na mnie, na cepra i zawalidrogę, z czarnookim oburzeniem i n a g l e z a r y ł w ś n i e g , aż z a f u r c z a ł o . — Józek! zawołałem.—Jeszcze Zakała całej szkoły dziesięciu najpierw nik
mojej B óg A
zbrodni spojrzał na
się o s t r o ż n i e , czy widział
raczej wybijząb, niem Więc
za t o o n to
mi
obiecać,
mnie
tak serdecznie,
ucha; Wspól-
że
obej-
obwiesia
rzekł
„pani"... na wielki
niecnota
chciał
oczajdusza
i oberwaniec, narty... Za
wszystkim,
żem
powiedzieć,
wyskoczyć
się d u s z a m o j a .
kamień,
mistrzem, bo to honorowa
dzie o s i ó d m e j rano,
jest
najlepszym wystrugane
temu kiedy
a l e s i ę b o j a ł , b o za w i e l e b y ł o
Czarno-
i wyrwidąb,
dwie
opryszkowi jego
p r z e z c z a r n e oczy!...
nych i statecznych. Może kiedyś—już będzie
siedemdo
a potem odwrotnie.
na spytki i zdumiała
przede
serce usiłowało
ucha
powiada:
w klasie. Za te n ę d z n e
ski... I
około
od
to, oczywiście, i nic na to nie
—- Z a p y t a j c i e oki Janosik, drab
się
nikt nie widzi, uściskałem
śliczny chłopczyna
Poszedłem
powiesili!
słońca
zębów i uśmiechnął
od prawego ku lewemu,
rzawszy Pan
siedmiu
cię nie
wyszczerzył d o
uczde-
zaufał.
rozchełstane
Chciał
przy tym ludzi
mi
coś
poważ-
dziś narciarz diabelski,—
dusza. Zbudził mnie
wpraw-
ale powiedzcie, co miał robić—biedaczyna? KORNEL MAKUSZYŃSKI
150
TRAGEDIA PAWLIKOWSKICH (z „Cyklu prawd niemiłych"). Tatry
sprzed
epoki
Chałubińskiego:
nieznana, którą uskubują
po
brzegach
osobliwości, romantyczni
globetrotterzy
O d w a ż n i e mierzy jej wielkość wiają „ c u d o w n e g o żów, złotą
skarby
afektowane poetessy.
Staszic; m n i e j
odważni
podzi-
w króla
wę-
jeziorka, k a r b u n k u ł na Jastrzębiej Turni,
zaklętego
m n i c h a i ryby z baranią
M o r s k i m O k u ; ałe n i k t nie fantazją
i
niczyja,
etnografowie
S t a s z i c a " . N i k t już n i e w i e r z y
Żabiego
kaczkę,
ziemia
uczeni,
umie
głową
fantazji baśniowej
w
zastąpić
prawdy.
Aliści o t w i e r a j ą się
nowe
sezamy: prawdziwej i fałszywej
ludowości, rozwoju badań naukowych, kart ratury. N o w a
wartościowej
m o d a : t u r y z m i p o k r e w n e m u zjawiska
d o t. zw. o d k r y c i a Z a k o p a n e g o , wości, i o b u d z o n e
na które
zainteresowanie
lite-
zmuszają
s k ł a d a się k u l t
turystyczne
dla
ludo-
gór,
wier-
szyki P o l a i w p ł y w p r o f e s o r ó w k r a k o w s k i e j w s z e c h n i c y , C h a ł u bińszczyzna i Towarzystwo Tatrzańskie, dwie smakowite cie w stylu e p o k i : S a b a ł a i Stolarczyk i Historia
zniekształca
tu
p r o p o r c j e i fałszywie
gami: „królem T a t r " , w d u c h u najpierw
otyły
mało komu choć
pleban
znana, a
z pierwszego
wiele
słownictwa
ks. P l e s z o w s k i ,
po nim
szeregu,
doktór
ale
rzeczy.
obdziela
zasłu-
epoki,
figura
miał
i
poszerzenie
być
trzeciorzędna,
Chałubiński,
osobistość
b y n a j m n i e j nie pierwsza.
krycie Zakopanego, wzbogacenie kultury polskiej o podhalo-tatrzański
posta-
innych
sztuki polskiej
Od-
regionalizm o
szkołę
ta-
trzańską, a sportu polskiego o taternictwo—jest w szczegółach i w ogólności remu
dziełem zbiorowym, leżało w duchu
posłuszne było To odkrywanie
przedstawicieli
Z a k o p a n e g o , choć nie b r a k o w a ł o
warstwy
wszystkim z ducha
czasu,
mieszczańskiego i w jego
cach pod Wysoką", niebawem
celach
kulcie
w dość wygodnym
wolnych"
gór.
m i e s z c z a ń s k i zmysł
i zjawisko rozpowszechnienia (demokratyzacji) ruchu spowodowały rychło założenie
na czele) i obarczenie
„zawsze porządku turystycz-
Tatrzańskie-
go o b o w i ą z k i e m
syste-
i w s z e c h s t r o n n e g o przystępniania gór, tak w sensie
ściśle t u r y s t y c z n y m , Takie
Towarzystwa
wy„no-
przeniesieniu
o ł t a r z y " z p o b o j o w i s k wsi i m i a s t w g ł ą b
matycznego
( d l a zie-
ludowości, w
„swobody
Równocześnie
nim przede
Pozytywizm mieszczański
ż y w a ł się z l u b o ś c i ą w w a k a c y j n y m
go (z h r a b i a m i
w
ziemiańsko-szlacheckiej, było
m i a n była Riwiera nie Podhale).
nego
któ-
pokolenie.
jak
letniskowym.
było tło, na k t ó r y m p o j a w i ł się w Z a k o p a n e m
pan
151
Mieczysław Pawlikowski,
syn G w a l b e r t a ,
„zasłużonego
staro-
żytnika i zbieracza zabytków k r a j o w y c h " (Encykl. O r g e l b r a n d a ) , twórcy
wzorowej
rezydencji wielkoziemiańskiej
w
Medyce
(1792—1852). Szlachecka fantazja skierowała Miecza
Pawlikow-
s k i e g o na P o d h a l e i d o T a t r , t y m c z a s e m m i e j s c e już było
za-
j ę t e p r z e z d o k t o r ó w , p o e t ó w , łyki i k o ł t u n y . M i e c z y s ł a w P a w l i k o w s k i ( 1 - 8 3 4 - 1 9 0 3 ) był p o s t ę p o w c e m , h e r o l d e m formy, fabrykował społeczne nowele, i literaturę jezuicką, przyjaźnił Asnykiem.
Ale
był p r z e d e
potępiał
Nowej
się z „ r a d y k a l n y m "
wszystkim
demokratą
„wytwornym
szem d u c h o w y m " ( F e l d m a n ) i właścicielom Medyki j ą c e j jak ż a d e n i n n y o ś r o d e k c i ą g ł o ś ć k u l t u r y
Re-
ultramontanów patrycjureprezentu-
polsko-szlachec-
k i e j . T a k „ z a i s t n i a ł y " w a r u n k i dla k o n f l i k t u . Jeszcze
nie przejawił
się o n z d e c y d o w a n i e
w
stosunku
M i e c z a P a w l i k o w s k i e g o d o T a t r . D o k o n u j ą c w l i p c u 1876 r o k u wraz z A d a m e m
Asnykiem i grupą
górali
n a szczyt W y s o k i e j o d s t r o n y p r z e ł ę c z y
pierwszego Waga,
wejścia
odbył
Pawli-
k o w s k i w y c i e c z k ę w d u c h u czasu, a n i t r u d n i e j s z ą a n i
śmielszą
o d w y c i e c z e k C h a ł u b i ń s k i e g o czy S t o l a r c z y k a . O p a r t a
o
żenia z Tatr jego
powieść
bez e c h a ; ale i całe
„ B a c z m a c h a " (1898)
zainteresowanie
wra-
przebrzmiała
Mieczysława
Pawlikow-
skiego górami miało charakter dość nietrwały i kapryśny. S t a ł się p r z e c i e ż
Miecz Pawlikowski
człowiekiem,
zatruł ducha r o d u medyckiego u m i ł o w a n i e m
Tatr,
j e g o t r w a ł y u d z i a ł w a p e r c e p o w a n i u T a t r przez k u l t u r ę N a wyprawę na Jana
Wysoką
polską.
w z i ą ł starszy p a n p i e r w o r o d n e g o
Gwalberta (1860—1939), podówczas zuchwałego
Dla brodatych
który
otwierając syna
wyrostka.
a u t o r ó w „Baczmachy" i „Kiejstuta" wejście
na
W y s o k ą było m o z o l n e , t r u d n e , n i e b e z p i e c z n e , „ s t r a s z l i w e " . T e j straszliwości nie odczuwały
ani nerwy,
ani
mięśnie
najmłod-
szego u c z e s t n i k a w y c i e c z k i . Z a p r a g n ą ł ją w i ę c o d k r y ć
na
dal-
szych d r o g a c h . Z n a l a z ł j e — d o p i e r o na p ó ł n o c n e j ś c i a n i e Ł o m nicy, n a J a s t r z ę b i e j T u r n i ,
S z a t a n i e , M n i c h u . A l e czy o skały,
o s p r a w n o ś ć fizyczną c h o d z i ł o ? N a t u r a l n i e , że n i e . T a t e r w pojęciu mentorów, Jana Gwalberta
to
głębię czarnego lądu", czynne ukochanie
były gór,
„karawany
w
jednoznaczne z
życiem w g ó r a l s z c z y ź n i e . M ł o d y c z ł o w i e k p r z e c i w s t a w i ł się t y m p o g l ą d o m o tyle,
że r o z w i n ą ł je d o s k r a j n o ś c i . „ M ó w i
chodził ubrany w portki, kierpce i czuchę... z a b i e r a ł je zwykle n a
grał
na
o n , że basach;
szczyt, a l b o p r z y n a j m n i e j gęśliki w r ę k a -
w i e czuchy... c h o d z ą c p o g ó r a c h , o d ś w i e ż a ł t r a d y c j e z b ó j n i c k i e " — streszczono jakiś jego odczyt o sobie. T o i
cel, a
Mnich
i n n e w s p i n a c z k i t y l k o szczegół, n i e w a ż n y ,
m o c h o d e m (nie znamy połowy dat wypraw
152
był
Pawlikowskiego).
wspo
Tymczasem pokolenie współczesne Janowi Gwalbertowi dostrzegło w jego taternictwie głównie zadatki sportowe, niespotykaną do jego dni śmiałość wspinaczek, poszerzenie możliwości turystycznych w Tatrach. „Niech będzie pochwalony J e z u s C h r y s t u s " pisał J a n G w a l b e r t n a w i e r z c h o ł k u D u r n e g o Szczytu i d o b y w a ł g ę ś l i k ó w z r ę k a w a . „ C h c i a ł u t o ż s a m i ć się c a ł k o w i c i e z g ó r a l a m i " . A tu l u d z i e , k t ó r y c h d z i a ł a l n o ś ć T o w a rzystwa T a t r z a ń s k i e g o i jego własny p r z y k ł a d c o r a z l i c z n i e j ś c i ą g a ł y d o Z a k o p a n e g o , n i e zawsze z n a j d o w a l i u p o d o b a n i e w góralszczyźnie, a w k a ż d y m razie p o c z ę l i o d d z i e l a ć ś w i a t g ó rali o d ś w i a t a g ó r . O k a z y w a ł o się zresztą c o r a z częściej, iż w g ó r a c h c e p e r , przybysz z n i z i n , ma w i ę c e j d o z d z i a ł a n i a niż t u b y l e c , p o d d a n y żądzy i k o r z y ś c i o m e k s p l o a t o w a n i a g ó r . D l a t e g o p o d h a s ł e m P a w l i k o w s k i e g o r o z p o c z ą ł się r o z w ó j właściwego taternictwa, wejście na Mnicha prowadziło do zdobycia Ganku, Ostrego Szczytu, G r a n i K o ś c i e l c a . T e g o J a n G w a l b e r t n i e c h c i a ł , zżymał się n a e l i m i n o w a n i e górali z t a t e r n i c t w a , na n o w e czasy, k t ó r e p o p r z e z g ó r y o g a r n i a ł y i P o d h a le. M a j ą c l a t 21 z a p r z e s t a ł c h o d z e n i a po górach, ograniczył s i ę d o s p a c e r ó w p o u s t r o n i a c h , k o n t e m p l a c j i t. zw. p i ę k n a p r z y r o d y , d o wciąż p o g ł ę b i a n y c h s t u d i ó w f o l k l o r y s t y c z n y c h . G d y s z e d ł n a M n i c h a , wyszydził g o r e p r e z e n t a n t „ s t a r y c h " Walery Eliasz: „dziś n i e k t ó r z y czynią s o b i e j a k b y p o p i s y ś m i a ł o ś c i w e w d z i e r a n i u się na n a j o s t r z e j s z e c z u b k i skał... g d z i e nawet t r u d n o się d o p a t r z e ć celu w y p r a w y " . R y c h ł o przecież, r y c h l e j niżby w y n i k a ł o z r a c h u b y lat, tylko ci „ s t a r z y " stali się j e g o sprzymierzeńcami. W swoim kulcie dla góralszczyzny zbliżył się J a n G w a l b e r t d o S t a n i s ł a w a W i t k i e w i c z a , k t ó r y t a k w p o g l ą d a c h na r o l ę i z a d a n i a l u d u p o d t a t r z a ń s k i e g o jak i w o s o b i s t y c h p r z e ż y c i a c h g ó r s k i c h był e p i g o n e m , jeśli n i e a n a c h r o nizmem. W cieniu „ D o m u pod Jedlami", który Witkiewicz z b u d o w a ł dla P a w l i k o w s k i c h , n a r o d z i ł a się o m y ł k a z w a n a „stylem zakopiańskim". O b a j działacze u s i ł o w a l i r o z p a c z l i w i e zak o n s e r w o w a ć z a k o p i a ń s z c z y z n ę w tych f o r m a c h , w j a k i c h ją artystycznie u t r w a l i ł T e t m a j e r . Był t o wysiłek tragiczny, p o n i e waż z góry skazany n a n i e p o w o d z e n i e . A o b o k s t r a c o n e j walki o p i e r w o t n o ś ć góralszczyzny, w a l ka o pierwotność tatrzańskiej przyrody. Jan Gwalbert Pawlikowski widział T a t r y b a r d z i e j n i e p r z y s t ę p n e , niż dziś są K o r d y l i e r y C e n t r a l n e l u b G ó r y K s i ę ż y c o w e . W z i ą ł u d z i a ł w ich z d o b y w a n i u i o t w a r ł i n n y m d r o g ę , jak uczeń "czarnoksięski czynem i piórem rozpętywał ślepe moce. Skutki nie dały na siebie d ł u g o czekać: T a t r y z d o b y t o , a w ślad za p i o n i e r a m i p o s u n ę ł a się rzesza t u r y s t ó w i m o b „ w y c i e c z k o w i c z ó w " . D l a rzeszy p o -
153
budowano schroniska rostrady, hotele.
i ścieżki, dla m o b u k o l e j k i , wyciągi, c e p -
G d z i e ż jest g r a n i c a , jak p o w s t r z y m a ć n i s z c z ą c y zalew? Przedwojenne Towarzystwo Tatrzańskie poparło b u d o w ę gościńca do Morskiego O k a i popierało n a w e t myśl budowy schroniska pod Rysami. U s t a w i a n o altany i pawilony, co roku p r z y b y w a ł o ś c i e ż e k , p e r c i , n o w y c h d r ó g . M n o ż y ł y się dokonania i z a m a c h y : z a t k n ą ł C h a ł u b i ń s k i krzyż na G u b a ł ó w c e , m u s i a ł Kaszelewski wywindować miniaturę Eiffla na G i e w o n t ; sypano t a b l i c a m i k u czci „ d z i a ł a c z y " i „ o f i a r " , n i e z a p o m i n a j ą c o świątku w Zawracie; wielki pisarz rzucił m y ś l pogrzebania S ł o w a c k i e g o n a d C z a r n y m S t a w e m , a m ę t n y i n ż y n i e r , typ b o hatera Rodziewiczówny, wybudowanie kolei zębatej na Świn i c e ; t u w y d ł u b a n o w skale ś p i ą c e g o r y c e r z a , ó w d z i e zniszczon o m o r e n ę pod schronisko, tam wykuto Orlą Perć, tu przekop a n o o h y d n ą d r o g ę p o u s t r o n n y m z b o c z u . Przez Z a w r a t i Rysy za c z a s ó w J a n a G w a l b e r t a szli n a j s p r a w n i e j s i , n i e w i e l u , teraz t a m j a r m a r k , krzyki, h a n d e l h e r b a t ą i m l e k i e m , ś m i e t n i k , „ p a n i e n k i w h a j d e w e r a c h " l u b , o zgrozo, w k u s y m t r y k o c i e — n i e m a już T a t r . J a n G w a l b e r t ruszył d o o b r o n y s w o i c h i d e a ł ó w , W y k p i ł o r l e p e r c i i krzyże n a g i e w o n t a c h . Za pomysł o wieszczu w K o ś c i e l c u d o r a d z i ł p i s a r z o w i d a ć baty. S i e p n ą ł się g n i e w e m i drwiną przeciw absurdalnej kolei zębatej. Utworzył Sekcję O c h r o n y G ó r przy T o w a r z y s t w i e T a t r z a ń s k i m i p o d b u d o w a ł ją ideologicznie wspaniałą rozprawą „Kultura a n a t u r a " , „biblią o c h r o n i a r s t w a p o l s k i e g o " (1913). S t w o r z y ł r u c h , k t ó r y p o s t a w i ł w P o l s c e i d e ę o c h r o n y p r z y r o d y i o d d a ł na j e j u s ł u g i m ł o d e , p o w o j e n n e już p o k o l e n i a . A j e d n a k n a w e t n a linii ochrony p i e r w o t n o ś c i T a t r n i e p o g o d z i ł się z p o s t ę p e m swego czasu. N i e u m i e j ą c być c z ł o w i e k i e m k o m p r o m i s u , n i e o d d a l i ł się o d ideałów swej młodości. D ł u g i e życie J a n a G w a l b e r t a w y p e ł n i ł y g ó r y s i l n i e j niż z a j ę c i a z a w o d o w e , p o l i t y c z n e , m o ż e n a w e t niż k u l t S ł o w a c k i e g o . Pierwszą d r u k o w a n ą j e g o p r a c ą był o p i s „Wycieczki na Ł o m n i c ę i Szczyt K e z m a r s k i " ( o g ł o s z o n y w „ P a m i ę t n i k u T o w a rzystwa T a t r z a ń s k i e g o " z 1879 r.), o s t a t n i ą studium „Poeci T a t r " , d y k t o w a n ą p r z e z s ł a b n ą c e g o pisarza m ł o d s z y m d ł o n i o m . „ N a w y ż y n a c h k u l t u r y " ( W a s i l e w s k i ) stał J a n G w a l b e r t , r e d a k t o r „ W i e r c h ó w " , myśliciel i b o j o w n i k . Ale choć reprezentował p r z e s z ł o ś ć w s p a n i a ł ą , teraźniejszość była m u obca lub wroga. T o t e ż u m i e r a j ą c widział J a n G w a l b e r t r u i n ę s w o i c h ideałów i góry przeciwne tym, k t ó r e przeżył w młodości. Miejsce
154
o c h r o n y p r z y r o d y zajęło jej b r u t a l n e niszczenie pod formą uprzystępnienia, klapę kolejki świnickiej „naprawił" triumf k o l e j k i na Kasprowy, góralszczyznę zastąpiły e s t r a d o w e „święta g ó r " , współżycie z g ó r a l e m r e k o r d s p o r t o w y i t r e n i n g d o w y p r a w w góry o b c e , n a w e t m i e j s c e stylu z a k o p i a ń s k i e g o zag a r n ą ł p o k r a c z n y w o c z a c h starca m o d e r n i z m a r c h i t e k t o n i c z n y . W s z l a c h e c k i e j n a t u r z e n i e leży p o d d a n i e się: w i ę c P a w l i k o w ski toczył d o k o ń c a b ó j o d a w n o ś ć P o d h a l a i T a t r , p o r ó ż n i o ny z całą w s p ó ł c z e s n o ś c i ą , c h o ć s z a n o w a n y przez wszystkich. Bił się o p o m y s ł y W i t k i e w i c z a , o w ł a s n ą k o n c e p c j ę g ó r s k i e g o życia, o a r y s t o k r a t y z m w g ó r a c h , zyskiwał p l a t o n i c z n e u z n a n i e , za k t ó r y m n i e szedł p r z y k ł a d . W i d z i a ł J a n G w a l b e r t d o b r z e : iż g a l w a n i z o w a n i e p o r t e k g ó r a l s k i c h w p o s t a c i t. zw, r e g i o n a l i z m u t o p o d h a l a n i z m sfałszowany, dla u ż y t k u gości; iż t a t e r n i c y są jak n a j d a l s i o d „ u t o ż s a m i a n i a się z g ó r a l a m i " ; iż o b e c n a r e a l i z a c j a jego w i e l k i e j i d e i — P a r k u N a r o d o w e g o T a t r z a ń s k i e g o — j e s t symbiozą z n o w o t w o r e m k o l e j e k i i n f e k c j ą c e p r o s t r a d , jest k a p i t u l a c j ą p r z e d niszczycielskim już swą liczebnością tłum e m . Czyż n i e m a n i k o g o , k t o by w i e r n i e i c a ł k o w i c i e s t a n ą ł za J a n e m G w a l b e r t e r o ? G r u p a t e o r e t y k ó w i p r z y r o d n i k ó w , skup i o n a w P a ń s t w o w e j R a d z i e O c h r o n y Przyrody — s z l a c h e t n a w i d e o l o g i i , o d w a ż n a w działaniu — została ł a t w o w y o s o b n i o n a i r o z b i t a . Łasi n a f o r s ę górale stanęli w pierwszym szeregu niszczycieli T a t r . A s u k u r s ze s t r o n y w s p ó ł c z e s n e g o t a t e r n i c t w a w y d a ł się P a w l i k o w s k i e m u o b m i e r z ł y ; głosił b o w i e m t e zasady, k t ó r e P a w l i k o w s k i p o r z u c i ł licząc lat 21: s p o r t u . N a p a r ę miesięcy p r z e d śmiercią m i a ł przecież J a n G w a l b e r t wielką r a d o ś ć : „ T o b i e , m ó j n a j d r o ż s z y O j c z e , n i e d o ś c i g niony Przewodniku i wiecznie młody Towarzyszu wypraw na wyżyny... o f i a r o w u j ę tę k s i ą ż k ę , w y s n u t ą z myśli przez C i e b i e s z c z e p i o n e j " . Syn M i c h a ł , r e d a k t o r „ L a m u s a " , a u t o r „ H a r f y E o l a " i o b r o ń c a „ W c z o r a j s z e g o O k o p u " , w y d a ł „ r o z d z i a ł z his t o r i i k u l t u r y " pt. „ G ó r y i c z ł o w i e k " , u s i ł u j ą c y w 1939 r. n a nowo zaktualizować ideologię r o d u m e d y c k i e g o . C ó ż więc z t e g o , iż M i c h a ł P a w l i k o w s k i , a u t o r wierszy g ó r s k i c h i góralskich (świetny „ N a P e k s ó w b r z y z e k " , 1928), n i e u m i a ł czy n i e chciał wejść w t a t e r n i c k i e ślady ojca, s c h y ł k o w i e c , e p i g o n , k t ó ry w d z i e j a c h p o l s k i e j t u r y s t y k i g ó r s k i e j nie o d e g r a ł ż a d n e j roli. „ T a t e r n i c t w o nie siedzi w n o g a c h , lecz w s e r c u " u k u ł p r z y s ł o w i e J a n G w a l b e r t . Bez n ó g nie m o ż n a j e d n a k być taternikiem. U s i ł u j ą c c o f n ą ć czas, n a r a ż a się M i c h a ł
Pawlikowski
o d p ó r ; czyniąc s w ó j t r u d n i e d b a l e — na z l e k c e w a ż e n i e .
na Znad
jego książki p r z e c h o d z i m y r y c h ł o d o i n n y c h t e m a t ó w : jej p o d -
155
budowa rzeczowa—pełna
omyłek i nieścisłości—zniechęca,
jej
p o d b u d o w a myślowa uraża swym wstecznictwem i p o k ł ó c e n i e m z r z e c z y w i s t o ś c i ą . „ G ó r y ! P i s z ą c y te s ł o w a j e s t d z i e c k i e m
gór.
N i e p o k a z a ł a m u i c h c y w i l i z a c j a , n i e t r e n e r s p o r t o w y , ale sty c h ł o p : g ó r a l , s t a r u s z e k , n a j s t a r s z y z p r z e w o d n i k ó w skich".
Zpoza pleców tego
górala-staruszka
r z e ć s a m o d z i e l n i e oczy m ł o d e g o Tak dobiega końca
nie umiały spoj-
Michała.
rola rodziny
jach polskiego s t o s u n k u do
Pawlikowskich
T a t r . Lecz
nie
P a w l i k o w s k i e g o , d r u g i e g o syna J a n a próba
w
dzie-
poprzestańmy
n e g a c j i ! Bo o t o o t w i e r a m „ B a j d ę o N i e m r a w c u " , stracona
pro-
tatrzań-
na
p i ó r a J. G . H .
Gwalberta. Na pozór
to
ożywienia martwicy, p r z e r z u c e n i a p o m o s t u po-
między legendą a rzeczywistością, pomiędzy dawnością a d n i e m dzisiejszym. Na pozór to
kość
jeszcze j e d n o d z i w a c t w o ,
tak
z
kości
ludzi medyckich, ich
zżyte z i c h t a t r z a ń s k ą
działal-
nością (skłonność do „pomysłów nieco w y m u s z o n y c h "
zauwa-
żył już u
Mieczysława
Pawlikowskiego
F e l d m a n , a c z y m ż e in-
n y m nazwać Michała Pawlikowskiego tłumaczenie
fragmentów
Iliady gwarą góralską?). N a pozór słusznie została
zapomniana
(póki nie będzie
„odkryta").
W i s t o c i e „ B a j d a o N i e m r a w c u " (1928) j e s t Podhalu"
tematyki
uniknęło naśladowania Tetmajera i zachowało
t o n i własną
dziełem sztuki,
indywidualność,
które mimo
jedynym
„Skalnym
po
podobieństw własny
nie przestając być przez to wier-
nym autentyzmowi góralskiemu. Jak w „Kulturze
a
zrównała rodzina Pawlikowskich
Niemrawcu"
w
„Bajdzie
o
naturze"
s w ó j k r o k z t r w a n i e m . C z e m u ż w i ę c w ł a ś n i e w ó w c z a s j e j szlak stał się d r o g ą w i o d ą c ą
donikąd, zamkniętą ślepo
umilknięciem
pisarza? JAN ALFRED SZCZEPAŃSKI
Tatrom odebrano piękno globowe. Trzebaż
Pola-
kowi szukać go dziś w Pirenejach albo Andach, jeśli się nie zadowoli wyobraźnią i bezpiecznym od kołtuństwa księżycem. I tak
wyszczawa się z Polski poe-
tów. TADEUSZ BOCHEŃSKI
W I L H E L M
T E L L
( w y j ą t e k z 3 s c e n y III a k t u ) TELL
Czy widzisz śniegi t a m , t e białe szczyty, k t ó r y c h wierzchołki g u b i ą s i ę w błękicie? W A L T H E R To są l o d o w c e , k t ó r e g r z m i ą n o c a m i
TELL
WALTHER
TELL
WALTHER TELL
WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL WALTHER TELL
T a k jest i d a w n o t e w ł a ś n i e l a w i n y O s a d ę Altdorf z n i o s ł y b y n i e c h y b n i e , G d y b y n i e l a s y , k t ó r e z w a r t ą strażą S t a n ę ł y t w a r d o n a przeciw ich drogi. (po c h w i l o w y m n a m y ś l e )
Są k r a j e , ojcze, gdzie gór t a k i c h n i e ma ? Gdy w dół zejść t y l k o z n a s z y c h wysokości, A p o t e m niżej, ś l a d a m i s t r u m i e n i , T r a f i się w ó w c z a s n a k r a j wielki, r ó w n y , Gdzie l e ś n e w o d y nie huczą s p i e n i o n e , R z e k i l e n i w i e toczą się i cicho; Wzrok tam s w o b o d n i e w k a ż d ą sięga s t r o n ę , Zboża f a l u j ą poprzez całe k r a j e I ś w i a t się j e d n y m o g r o d e m w y d a j e . Czemu więc, ojcze, n i e idziemy r a c z e j W dół, a czym prędzej, w k r a j b ł o g o s ł a w i o n y Z a m i a s t t u c i e r p i e ć i żyć w w i e c z n e j t r w o d z e ? K r a j ów jest p i ę k n y i p e ł e n łask nieba; Lecz ci, co orzą, nie m o g ą s p o ż y w a ć Ziarn, które sieją. Czyliż n i e są w o l n i J a k ty, n a s w o j e j w ł a s n e j , ojcze, ziemi? Pola tam dobrem biskupów i króla. To mogą w l a s a c h p o l o w a ć bez t r u d u ? P t a c t w o , zwierz l e ś n y należą do p a n a . Więc r y b y łowić mogą bez p r z e s z k o d y ? Rzeka, sól, morze—to w ł a s n o ś ć k r ó l e w s k a . Cóż to za k r ó l , co w w s z y s t k i c h w z b u d z a t r w o g ę ? T e n ci jest, k t ó r y ich b r o n i i żywi. Czyż s a m i bronić n i e mogą się dzielnie? S ą s i a d tam j e d e n n i e u f a d r u g i e m u . Ojcze, n i e dobrze c z u ł b y m się w t y m k r a j u ; R a c z e j niech m i e s z k a m już pod l a w i n a m i . Istotnie, synu, lepiej mieć lodowce Poza p l e c a m i , niż n i e d o b r y c h ludzi. F R I E D R I C H SCHILLER Z n i e m i e c k i e g o spolszczył Z. W . B A L M A * )
P o w i e d z i a ł : m r o k o t c h ł a n i , burza, wichr ś n i e g o w y b r o n i ą w ł a d c y tych w y ż y n pod d a c h e m o b ł o k ó w ; n i k t z ludzi d o t ą d d e p t a ć n i e ś m i a ł jego g ł o w y l e d w i e d o s t ę p n e j ich oku. J a p ó j d ę , ja z d o b ę d ę z u c h w a l s t w e m p o r w a n y lodowe twierdzy t e j ściany, bijące w n i e b o t e wieże! I na góry p ó ł n o c n e j ś n i e ż y s t y m w i e r z c h o l e z a k w i t n i e s ł a w a p a l m ą n i e w i d z i a l n ą w dole, a ja ją o k i e m s w y m z m i e r z ę !
157
Czy słyszał s k r o m n y p a s t e r z wśród s e n n y c h u n i e s i e ń „Nie ś p i j " — k r z y c z ą c e z g ó r y n a d p o w i e t r z n e g ł o s y — „ K u czołu Mont B l a n c szczytu, d o k ą d duch t w ó j r w i e się, niech cię t w e k r o k i poniosą 1 P a s t e r z u , n a t y c h wyżach ś w i a t niech h o ł d ci złoży. Idź! J a k w ś w i ą t y n i , duch boży m a t a m p r z y b y t e k od w i e k ó w . Idź! J a k i ś cud t a m n a p e w n o g o t o w y . Na t y m n o w y m S y n a j u n i b y Mojżesz n o w y p a d n i e s z przed Bogiem, człowieku!" Nie wiem; lecz d n i a p e w n e g o , k i e d y jeszcze cieni n a czole Alp n i e spędził b l a s k pierwszych p r o m i e n i , on p o s z e d ł . M o n t Blanc t y l k o już z ł o t e m w s p a n i a ł a n i b y c z u j n y m o n a r c h a , co się p i e r w s z y z r y w a , gdy z b r o j n y obóz jego jeszcze w ś n i e spoczywa, nad mrocznymi szczytami koronę dźwigała. A k i e d y zobaczyli, że pod górę pnie się i d r a b i n k ę , i t o r b ę , i t o p o r e k niesie, p a s t e r z e , polowacze, silne n a schwał c h ł o p y zbiegli się, by z a p y t a ć o d r o g ę z u c h w a l c a ; i zrazu nie w i e d z i a n o , czy ruch jego p a l c a Mont B l a n c im p o k a z u j e czy też n i e b a s t r o p y . A gdy i m wreszcie o d k r y ł s w ó j z a m i a r z u c h w a ł y , Bracie! Góry p r z e k l ę t e j chcesz d e p t a ć c z u b biały! J a k i ż d e m o n k u śmierci ciebie p e w n e j k u s i ? Ach, wróć się, n i e s z c z ę ś n i k u ! Czeka cię z a g ł a d a ! T a m wszędzie zieje o t c h ł a ń , t a m h u r a g a n w ł a d a ! W y s ł u c h a ł t y c h o k r z y k ó w , lecz iść d a l e j m u s i . J u ż p r z e b y ł bulę, k ę d y n a k r y s z t a l e s i n y m lodowiec Buissons'u rozbija lawiny; I C h a m o i s w i e r z c h o ł e k , i M a l p a s ' u s t o p n i e , **) p o t o k i , brył l o d o w y c h c i a s n o z w a r t e szyki i śliskie skał granity, wilgotne trawniki, mech i k a m i e ń k r o k t r u d z ą , ale s w e g o d o p n i e . P i ą ł się. A p r z e s a d z a j ą c p ó ł k i o ś n i e ż o n e , zarzuciwszy n a grzbiet s w ó j r o g i z a k r z y w i o n e do g r o t kozica m k n ę ł a z p r z e r a ż e n i e m w oczach i k a m i e n i e t r ą c o n e w j e j pościgu l o t n y m toczyły się z h a ł a s e m o d g ł o s e m s t o k r o t n y m b u d z ą c echo, co s p a ł o po s k a l i s t y c h zboczach. P i ą ł się dalej; i w k r ó t c e z n i k ł y w dole d ę b y i m o d r z e w i e c i e n i ą c e g ó r w y s o k i c h zręby, c z a r n e ś w i e r k i w c i ś n i ę t e w w ą w o z o w e szlaki, p o t e m k w i a t y , k a m i e n i nagich s k ą p a s z a t a , p o t e m w o d a , co p ł y n i e , p t a k , co w c h m u r a c h l a t a , p o t e m t r a w a pod nogą, p o t e m s z u m w s z e l a k i . P i ą ł się jeszcze; p o w i e t r z a już p ł u c o m za mało, cielsko c h m u r przed nim w dole r ó w n i n y s c h o w a ł o ; p o r o s t s k a l n y ozłocił m u czoło ś w i e c ą c e , a ś l a d y s t ó p o d b i t e n a l o d o w y c h igłach d u m i ł y z d a l a orła o p o t ę ż n y c h s k r z y d ł a c h , co oczy wznosi t y l k o , a b y widzieć słońce. VICTOR H U G O Z f r a n c u s k i e g o spolszczył K. A. J a w o r s k i *) W ł a ś c i w i e Balmat; Jacques B a l m a t wraz z dr P a c c a r d ' e m — p i e r w si zdobywcy M o n t Blanc (1786 r.). Saussure — trzecie wielkie nazwisko związane z p o d b o j e m Białej G ó r y - osiągnął szczyt w r. 1788 (Przypis, tłum.) **) XX' oryginale „Ie Pic des C h a m o i s " , „les degres du Oczywiście droga w y i m a g i n o w a n a przez p o e t ę . (Przypis, t ł u m . )
158
Malpas".
D O
J U N G F R A U
J u n g f r a u ! Górski wędrowiec, co by twego czoła T k n ą ł i stopę zdobywcy na nim oprzeć zdołał, Czułby w sercu krwi łomot, poryw dumy szczytny! A duch jego, wśród śniegu wiecznego w zawrocie, W ślad orlęcia, co skrzydło doń wyciąga w locie, Mknąłby, s u n ą c pod nieba sklepieniem błękitnym. Jungfrau! Góro! Znam serce, co—jak ty—za mgłami Skryte, szatą lśni śnieżną, której nic nie splami: Ono bliższe jest Boga, niż ty—niebios wieka; Więc się nie dziw, żem myśli), o, dostojna góro, Po raz pierwszy ujrzawszy jego szczyt nad chmurą: „Zbyt jest górne, by mogło być sercem człowieka". ALFRED DE MUSSET Z francuskiego przełożyła Jadwiga Ważewska
S O N E T Pnę się wyżej a wyżej... Przewodnik me kroki Kieruje w szlaki strome -wertepy—urwiska... Bowiem pragnę, o, Jungfrau, stóp twych dotknąć z b l i s k a ! Słonce w górze się pali i płomieni stoki. Moje czoło pot zlewa, gdy brnę wśród opoki, Nogi mdleją w pół drogi... Aż nagle mi błyska W najtajniejszym gór łonie świeża ruń pastwiska, Niby sielska dolinka wśród ciszy głębokiej. Tak Pan czyni, gdy widzi, jak nas praca nuży ! Gdy wołamy doń „dosyć" w życiowej podróżv, On nam zsyła dolinkę ze zdroju ochłodą. Gdy się człowiek pnie stale, ledwie to spostrzeże; A pokrzepion—podejmie, korny, trudy świeże, Które w jasność bezmierną wiecznych śniegów wiodą. SA1NTE-BEUVE Z francuskiego przełożyła Jadwiga Ważewska W
GÓRACH
SIERRA
Do szaleństwa miłuję góry dumne, wzniosłe! Zieleń stopą zdrętwiałą n a w e t t k n ą ć nie może Srebrzystego całunu, co ich czoła osnuł, Lemiesz stępiłby ostrze o ich cyplów noże. Splotów wina rozkosznych, złotych zbóż ni śladu Ani cienia człowieka, ni pracy mordęgi. W wolnym, czystym powietrzu mknie orłów gromada, Echo skalne zbójnicką gwiżdże pieśń—włóczęgi. Nie przynoszą pożytku, nie dają nam chleba; Ich zasługą jedyną—wiem dobrze—Uroda! Lecz je wolę niż t ł u s t e j roli szmat, od nieba Tak odległy, że nigdy nie dojrzysz w nim Boga! THEOPHILE GAUTIER Z francuskiego przełożyła Jadwiga Ważewska
159
NA
O T R Y S I E
Chłodnieje. W nieba głębi złocistej i błogiej drzemać poczyna słońce. Trzód nie trapią b ą k i . Z a s n u w a j ą się cienia pajęczyną ł ą k i . Pozostań ze m n ą , gościu, którego ślą bogi. P i j ą c mleko, ziołami p a c h n ą c e i k r o w ą , podziwiać będziesz z progu m e j p a s t e r s k i e j kleci święty Olimp, co śniegiem w o d d a l e n i u świeci, i Tesalię u s t ó p t w y c h r u d o f i o ł k o w ą . P o k a ż ę ci E u b e j ę , co się w morzu pławi, ostępy Kalidromu i żałobną Etę, co m ę k ę H e r a k l e s a p i a s t o w a ł a g r z b i e t e m . A k i e d y się powietrze zachodem z a k r w a w i , obejrzysz się n a P a r n a s , gdzie wieczorem lega i s k ą d o świcie w niebo u l a t u j e Pegaz.
ZACHÓD
SŁOŃCA
Ś w i e t n e janowce, wierna granitów odziewa, złocą chropawą t u r n i ę , co płonie z a c h o d e m . Morze, p i a n ę dziurawiąc, iskrzy w dali wodę, obrzeża ląd i b u j n i e w bezmiar się rozlewa. U s t ó p mych noc i spokój, Chat wierzchołki d y m i ą . Wchłonęła lud wioszczyna i z a p a d a w ciszę. Tylko dzwon, co się w m g l i s t y m p o w i e t r z u kołysze, z gwarą się oceanu jednoczy olbrzymią. J a k z b e z d e n n e j otchłani, t a k jeszcze z d a l e k a ozwały się i płyną przeciągłe wołania p a s t e r z a , który trzodę spóźnioną p o g a n i a . W i d n o k r ą g już się cały cieniami zawleka, a słońce, m r ą c na niebie, co nocy pobłaża, zwiera złote r a m i o n a k r w a w e g o w a c h l a r z a .
K A K T U S Rzekami się t u ongi przetaczała l a w a , a płomień, co z k r a t e r u w y l a t a ł czerwono, w y ż e j buńczuk pod nieba k o ł y s a ł oponą, niż sięga Chimboraza ognista k u r z a w a . Dziś nic nie m ą c i g ł u c h e j ciszy c m e n t a r z y s k a : gdzie p a d a ł śnieg popiołu, ptaki wodę piją. Nie pełznie jucha ziemi napastniczą żmiją, lecz, skrzepłszy, kościotrupów spokojem p o ł y s k a . J a k o s t a t n i wysiłek s t ł u m i o n e j pożogi, zakwitł b r z e g a m i paszczy w y g a s ł e j na wieki i s k a ł ę gwiaździstymi p o n a b i j a ł ćwieki, j a k łoskotliwy p i o r u n w czas pogody błogiej, r o z p ł o n ą ł i na p u s t k ę pył sieje świetlisty p u r p u r o w y e k s t a t y k , k a k t u s promienisty. J . M. HEREDIA Z francuskiego przełożył Tadeusz Bocheński
P O W R Ó T
Wolno
schodzą
pachu. Smugami
w dół kosówki w modrym, dymnym
I d z i e m y d o d o m u . A l e jeszcze t u w r ó c i m y , lata, c h o ć b y jesienią p r z y j d z i e m y
ze
szronem.
tego
samego
Skłonem
nie-
zbocze
koń-
bieskich grzbietów przechodzi obszerne
kopiate
czystej t u r n i w odległe doliny i odległe
miasta. Dom,
p ł a s k i d o m , c i e p ł y d y m bez cze r ó ż o w ą dwiema
za-
s c h o d z i za n i m w i a t r w d ó ł .
nizina,
swędu. Schodzimy, skracamy
ścieżką o s y p a n y c h ,
s u c h y c h igieł, m i e l i z n ą
zbo-
między
falami zieleni. A wszędzie zapach, kadzidlana
aureola
kosówek. A d a m p i e r w s z y . Słyszę k r o k i ś p i e s z ą c e g o p r z e d e m n ą , o d poczywam
chwilę, a
ginają się
o p o r n i e , jak g d y b y m szła t ę d y p i e r w s z a , p o raz p i e r -
wszy
ściany kosówki
n a d w ą z i u t k ą ścieżką
b i o r ą c a t ę ziemię dla s i e b i e . O d p i e r w s z e g o
krzaku zapłonęło zielonym ogniem
u-
słonecznego
całe zbocze i p o d n i ó s ł
się
zapach przeraźliwy i suchy, kobiecy, wyschły. O d d y c h a m rowym
mia-
a r o m a t e m dwudziestego lipca. N i e b o b e z c h m u r n e i bez
c i e n i a k o ł y s z e się p r z e p ł y w a n i e m , . Kołysze
się
czas.
Przezro-
czyste r a n y czasu są r a n a m i , c h o ć w i d a ć p r z e z n i e tyle i n t e r e s u j ą c y c h rzeczy. N i e z a p o m i n a m
o czasie,
nie
zapominam
s o b i e . R o z m o w y A d a m a są p r o g r a m o w e . T a k n i e p o w i n n o r o z m a w i a ć . T o g ł o ś n e r o z m y ś l a n i a , w ą t e k r o z w i j a n y jak
o się
rzecz
sztuki. M ó j konkretny umysł wciąga A d a m w abstrakcyjność ud r a m a t y z o w a n ą . Lecz n a d e m n ą r o z e r w a ł a się
wreszcie
czarna
c h m u r a , p a t r z ę n a żywy, m o k r y , p r z y r o d n i c z y świat, n a
płaską
prawdziwość szczegółów. Straciłam jedną skórę i d o t a r ł a m smutku większego od kosówek, który
nie
szuka słów,
się p o z a n i m i , w m g l i s t o ś c i . W i ę c czyż w a ż n y jest nieobłonionych
uczuć szukających
A d a m e m ? Czyż t o jest l e k p r z e d
powrotem, przed
ną logiką A d a m a , p r z e d ł ó ż k i e m ,
ten
celu w A d a m i e które
niezmiennie, przed jednym snem, przed
już
do
plącze smutek
czy
poza
konsekwent-
b ę d z i e zawsze i
bezwstydem?
Histeryczne słońce, nieruchome, czasem
wstrząsające
z l e k k a , poza n a s t r o j e m d a j e c i e p ł o i o p a l e n i z n ę . A w i ę c
się
tylko
t o z i e l o n e zbocze s z e r o k i e j góry z a t r z y m a m ó j s m u t e k . T u w s i ą k n i e o n jak r o s a i z n i k n i e . W ł a ś c i w i e j e s t e m z m ę c z o n a g ó r a m i i bolą Na ramionach i
rozpoczęta
odcisnęły
się
lektura, n u d n e konfrontacje
cena bohaterstwa
i ceny
mnie
mięśnie.
popręgi worka. W domu
obiadów,
nowe
sportowe, akwarele
K a r o l a ( l u d z i o m o t y ł y m d o ś ć t r u d n o jest p r z e k o n a ć
dom
polityka, grubego otoczenie
o swoim wyrafinowaniu)—i ciepłe poduszki wypełnione
senną
161
m i ł o ś c i ą . T a z w y c z a j n o ś ć , ta z w y c z a j n o ś ć t o j e s t d o m . życia, z a w ę ź l e n i e m a t e r i i .
Obyczaj
J e s z c z e d r o g a o b c ą k o l e j ą . B ę d z i e m y w m i a s t e c z k u , gdy przyjdzie z hukiem halny wiatr i nocą uderzy w o k i e n n i c e . A d a m z m r u ż y oczy... G ó r y już są p o z a m n ą — j e s t e m w g ó r a c h zamkniętych m y ś l ą , k t ó r e o t w o r z ą się z n o w u za d w a t y g o d n i e . W d o m u p o za g ó r a m i b ę d z i e życie, k t ó r e A d a m myślał d a w n i e j b e z e m n i e . Zycie r a z e m , w s p ó l n y c h p o k o j a c h , na w s p ó l n y c h prześcierad ł a c h , życie r e a l i z o w a n y c h i d e a ł ó w . B y ł a m silną k o b i e t ą . Lecz j e d n o c z e ś n i e w i e m , że t a k a siła j e s t n a j w i ę k s z ą s ł a b o ś c i ą : p r z e k r e ś l a p r z e s z ł o ś ć . P o z o s t a n ę s i l n a w b r e w A d a m o w i . Kiedyż zobaczy u r o k chwil płynących, nie włączonych w uważny „dzień górski", „dzień miejski"? Zawstydza mnie czujna odpowiedzialność Adama przed n i e w i d z i a l n o ś c i ą , o n n i g d y n i e m a r o z r a c h u n k ó w ze s o b ą , od r a z u s t a j e p r z e d b ó s t w e m . C ó ż za z a r o z u m i a ł o ś ć ! O b u r z a m n i e , że m o ż n a żyć t a k p e d a n t y c z n i e , t a k m a s z y n o w o , ś c i s n ą ć f a k t y w r ę c e i w y d o b y ć o w o c o d razu w j e d w a b n e j b i b u ł c e . R o z c i ą ć owoc: połowa dziś, połowa jutro. To usystematyzowana ' i o s z c z ę d n a w o l n o ś ć , a w i ę c w o l n o ś ć bez s k r z y d e ł i d l a t e g o zła. Rozluźnię jego dzień. Ale A d a m nie ma w sobie nic z anarc h i z m u , d l a t e g o n i e u m i e się p o d d a w a ć b e z n a s t ę p s t w , bez w y k o ś l a w i e ń . Dla n i e g o n i e i s t n i e j ą f r u w a j ą c e m o t y l e , t y l k o m o tyle p r z e b i t e , u m a r ł e , w k t ó r e p r z y s t r a j a się j a k k o b i e t a . Pozw o l i ć m o t y l o m żyć i d o j r z e w a ć i c h s k r z y d ł o m , p o z w o l i ć Adam o w i n a d z i e ń b e z ż e l a z n e g o r u s z t o w a n i a , s t w i e r d z i ć szczęście, k t ó r e n i g d y n i e j e s t ideą... T o ja. A l e t o są t y l k o chwile, drobne, marne, zwycięstwa w chwilach biologicznych, przyrodniczych, dozwolonych narkotykach. Odpoczniemy, Adasiu? Czeka pod drzewami, mi m o d r z e w i a m i ,
p o d p l ą c z ą c y m się z w i a t r e m ,
r o z p ł y w a j ą c y m się i c h p u c h e m . N i k o g o bluzkę. W potoku
można
tu
pod
szary-
zieleniejącym,
nie ma,
zdejmuję
się w y k ą p a ć . Biała o d s ł o ń c a
polan-
ka w rzadkich cieniach m o d r z e w i , owinięta ich iglastym jedwabiem, pachnie
ciepłem, lenistwem
i tym, co ma
przyjść. O g o -
rzały A d a m p r e z e n t u j e t o r s biały i n i e s k a z i t e l n y . chwiane
Cisza i roz-
s ł o ń c e w s z a f i r o w y c h m o d r z e w i a c h , z i e l e n i e j ą c y c h ryt-
micznie w ciągłym
chwianiu. D o m
w
każdym
c z ę g a i m i ł o ś ć , r a m i o n a z r a s t a j ą się... S ł o ń c e
miejscu,
przechyla
c z u b y d r z e w . Igły m o d r z e w i p a c h n ą n i e w y r a ż a l n i e . k r e s u i bez c h m u r n a d górą
zarzuconą
płynące fale, dwie fale, dwa przypływy
162
Niebo
w przeszłość.
u p o d n ó ż a , w o s t a t n i m k r ę g u ciszy. O c z a m i
włósię
za bez
Jesteśmy
we łzach
chwytam
jednocześnie.
Szarawe
pnie
za g ł o w ą
zęby
Adasia otwierają
idą
prosto w niebo. Białe spiętrzone się, p a r u j ą
śmiechem,
po
bokach
tajemnicą.
Niebo
błyszczy, Cisza dosycona. bezszelestnie
N i e b o lśni. N i e b o ma
nie śpiewa. Modrzew
od nieba,
chwieje
zielony od nadziei.
pachnie. Niebo
Podeptaliśmy nie
Potok
niebieski
się
Południe.
czuwa.
zieleń... O d r o ś n i e . M e l a n c h o l i j n i e
wiem,
że
smutku. MARIA SZCZEPAŃSKA
KARTA
Z POWIEŚCI
„GÓRY
Ścieżyna w łukach wznosiła wypukłą
czubą
tempo. ko
trawkowego
N a łysym stoku
zmniejszał Po
Słońce
zielonośnym
zakołysał chwilą na
nią.
Z Cichego
w
Wierchu
Jeszcze nie
Z daleka nad
Koprowa.
nowski
się
ku
i pasterstwem. Aż nad
się w i e c z ó r ,
przejścia,
Skały
liliowiały,
W
zmroku
Żywanowski
trudności
się
tworząc
wzrok w
do źdźbła trawy
nie-
przepaść
szczegółów zacierały
się
się.
uparcie szkic
się p o n a d
w ju-
roślinny
kosówki, z dala o d
półmrok, w
her-
Żywa-
ponad
ze
szarzały,
dźwigał
śpiwór, przykrył płachtą
barwy
wrzątku na
wpatrywał
nakrywała już powietrze. Ż y w a n o w s k i
Stasi.
pogłębiało
i żebra Hrubego.
odwieczny. Wśród
Żywanowski
dotarł
okolonej
nie przypomniał niebo
jego zerw, geograficzny
Hrubego
rów doliny nieprzystępny,
w s u n ą ł się w
Żywanowski
nieskończoność,
szukając
wlepiał
drzew
dniem. Spoglądał uważnie, dzieląc
drogi.
jutro porównaniem
Smreczyny groziła
gdy
żleby
urwiska, idące w
Mur
ruKo-
i ściana H r u b e g o
Śpiwór
cieniem porosły
trzejszej podróży.
W
sielanką
Dolinie. Na płaśni trawiastej,
szlak i d e a l n e j
obozu,
Ciemne
W s t ą p i ł a cisza i z a s z u m i a ł a we
mierząc
Niebieskie roślinną
owiec.
zieloną
na części i cząstki,
urwisko,
górom.
pogodą, spokojem,
rozłożył biwak.
patrzał w
malarskim
jak we śnie. I moż-
improwizacja.
zbliżał
bo zapadające nad
mgły.
przełęczy
Wronkówna.
szeleścił s t r u m i e ń i mleczne
batę. Wysokim
Miastecz-
Stasi.
polatywały lekkie
dobiegło dzwonienie
Ogrody w Hlińskiej
kosodrzewiem,
i ciepła
i w ó r zelżał. H a m a k
nagle granitowy dytyramb
n i e b u jak r o m a n t y c z n a pod
przyśpieszała
głąb, zmiennie
smużyły
p r o w e j dymił szałas watrą się
zagrodzonym
zboczu Liliowego
otwierały białe lato Liptowa. wzbijał
zboczu,
b e z r u c h u . W ś r ó d traw jest
zachodnie
MY"
monotonia
zapach perfum
zmatowiało
Droga poszła
JAK
zabłysło słońce. Połysknął pot.
zrozumieć, czemu zginęła
wierchy
się p o
widoku,
odwiewany
przychylnie
ŚNIADE
przekupując
jeziorze
powrócił
na
hali.
Noc
polankę,
n a m i o t o w ą , żywe
ciepło
163
podbiegło szkarpa
od
Żywanowski szy o d
nóg
ku
piersiom.
przy T e r y a ń s k i e j zasypiał
drgnęła
ciemnością,
Przełęczy wykrzywiła się
Grań
maszkarami.
pod krzewem
kosówki, chciał być
najmniejszego głazu w piargach
u stóp
drogi. Materialnie, fizycznie, wyczuwał wielkość, było żenie szczęśliwe
i ekstatyczne
w o d a nieśmiertelnie skarżyła
Doliną
toczyła
to
się
przeraźli-
w i e s a m o t n i e , aż Ż y w a n o w s k i
zasłonił
tystem. D e m o n y nocy
go w krąg i nie umiały
otaczały
przerwać granic porozstawianego
namiotowym
sprzętu. Wiatr szumiał
skał i głosy ginęły śmiercią samobójczą,
okropne,
k r e w płynęła w żyłach.
wieczność? Niezmienności przeciwstawiam piarg, spad
żlebów, bryłę
wierzchołków.
chwile w logiczny ciąg wejścia. półki, płyta, k o ń
Ze nie
patos,
Mchem
wiążę
Powiąże
grzędę, A
jest myślą.
się w i a t r p o ś r ó d g a ł ę z i s k o r u s z y . O c z y na
ne
i uskoki—finisz. Na pewno.
Dolina minie jak wszystko, co
odrastające.
Rozmyślam.
żlebu
wodą,
nocnych
Panteizm,
ruch.
potem
jutro
dalej.
Jak chyżo
niebios
łowi
spoglądają
góry, na mnie. Jestem jedyny w otaczającym
ba-
jedynie
martwo, śnieg groźnie strzegł czarnej niesamowitości
Żywa, wygrzana
wra-
ciemność,
się w k a m i e n i a c h . Było twarz
mniej-
z b l i ż a j ą c e j się
mnie
nie
nieist-
nieniu. W ś r ó d nocy ściany milkną, N i e m a już g w i a z d n a d
jednorodne,
przewieszoną
wmuszają
pomyśleć, o S i m o n i e , która jest n i e d a l e k o , d a l e k o której nie
ma, gdyby nawet
Ciepła wał
k r o p l a p r y s ł a n a ś p i w ó r , za n i ą
łagodnie
o
suche
w
zasięgu
kosodrzewia,
obrzęd tury-
trzewiczkach,
r o z p o c z y n a ł a się n i s k o ,
Giętkie
chwytom. Po nocnym deszczu
i zdecydo-
wczesnych
stów. A d a m , niematerialnie lekki, w sznurkowych cze
Ła-
był zwykły
p r z e s u n ę ł o się d w u
szybko minął piargi. Wspinaczka
scho-
szczelniej.
jutrze.
ustąpił, a jutro wstało
w y d o b y ł s i ę ze ś p i w o r a i z n ó w
dnia górskiego. Ścieżką
Francji,
inne. A d a m
okrył się
godny deszcz opadał. Najlepiej nie myśleć Deszcz
we
Ach,
myślała o wczoraj!
worek i buty p o d płachtę i sam
wane. A d a m
lęk.
d r o g ą . C o f n ą ć się?
kłącza
z doliny
jesz-
poddawały
podniosły
się
się opary
i s k r o p l i ł y w m g ł ę . P r u j ą c z w i l g ł ą p a j ę c z y n ę p i ą ł się Ż y w a n o w ski bardziej i n s t y n k t e m Ekspozycja była
niż p a m i ę c i ą
chyba znaczna,
światło. Trudności
ale
wczorajszych mgła
rosły systematycznie,
spostrzeżeń.
rozpraszała
nieustannie,
ją aż
jak nie-
pokojąco. Nie wolno zwątpić. Ponad poziomym
koniem
nym
nyża,
wysłana
obłe
krzesa-
k u l i ł a się
w ścianie
pojemna
żwirem i szutrem. Stąd widok nice oddalił ostatecznie Instynkt
164
pracował na
pamięć
jak
pokój
na przewieszone, o jakimkolwiek
wszystkich motorach.
innym
Niewielki
skal-
życiu. kamień
przeszył świszcząc
powietrze. T o
nie Żywanowski, nagła
jest śmierć, pomyślał spokoj-
i n i e s p o d z i e w a n a , przed jaką b r o n i
lud modlitwą. Jak u d a r serca,
jak strzał
inna rzeczywistość, bez u p o k o r z e ń śmierć
do namiotu.
Nie
zza
węgła. O d
bólu i strachu.
Zapraszam
p r z y j d z i e . C z a i się w l a w i n i e
nej, w k a m i e n n y m obrywie,
w
pęknięciu
sie razu
śnież-
haka i ukruszeniu
c h w y t u . C h y b i a . A d a m i e , u c z c i j s w ó j l o s , k t ó r y ci ze śmiercią p o z w o l i ł się z a p r z y j a ź n i ć . M o ż n a się b y ł o t a k
bawić
wzruszeniem,
mgle dał znać o bliskości grani. Granica mgłą przesuwała
się w n i e s k o ń c z o n o ś ć .
ponad granitowym Wąską
gdy
ściany Aż
wiatr
we
przewiewana
mgła
przejaśniała
cieniem.
półeczką
wywieszoną
w nicość przeszedł
Adam
n a g l e z m i ę ś n i d o n e r w ó w i m ó z g u . P o n a d p ó ł e c z k ą u n o s i ł a sie już t y l k o m g ł a , s p ł y w a j ą c a t r a w ą p r z e r o s ł y m s t o k i e m n a ciwną stronę. A d a m w e s t c h n ą ł i wpisał
w
notesie
prze-
kolejność
szczegółów. Można
było myśleć o powrocie, o Simone,
myliła odległość i kształty. C h ł o p e k w dosięgu wielki jak mnich. W ś r ó d podstępnie. Jeszcze ryto
zbiegało
szarego
dymu
o Stasi. półki
Mgła
wyrastał
przestrzeń
falowała
raz n e r w y n a w o d z e . P o s ę p n e , s k a l n e
na łeb na
szyję.
Przyjacielu-życie, masz u r o k T a t r
Simone
odpinała
po zejściu
ze
ko-
podwiązki.
skał.
W dolinie mgła rzedła i spod postrzępionych tkanin przeciało gór. Na
przełęczy
się s ł o ń c e . S w e t e r d o w o r k a , s p o d n i e ,
świecać poczęło
jędrne
koszula.
G d z i e ż są w z r u s z e n i a Nawet
Rimbaud z patosu
krywczych,
wierszy, liryzm
stłumionych
słów wkroczył w patos
zamiast słowami przygodami
w a r i a t . Bez s ł ó w T a t r y n i c n i e
przypomniało strof?
karawan
kupcząc. Rimbaud
odto
znaczą. JAN ALFRED SZCZEPAŃSKI
*
Wieczorne śniegi już na wierchach płomieniały, doliny w mgieł oparach objął chłód, i cisza była w krąg, i jodły nie szumiały, lecz trwały w ciszy—nieruchomy cud. W obszary sine te patrzyłem bacznym okiem: horyzont dzikich gór, kamienny mit — i jeszcze-m widział, jak pod nieba strop wysoki podnosił się jak palec w górę szczyt. Przez górską perć, świątyni sinej progi, w ognistą tajń, wpleciony w słońca ruch, wieczornym krajem t a k mi bardzo drogim z ostatnią chwilą dnia—mój odszedł duch. NIKOŁAJ GRONSKIJ Z rosyjskiego spolszczył K. A. Jaworski
165
G Ó R S K I
D O M
Nad strefą s m r e k ó w , k o s o d r z e w i a , w k r a i n i e zaobłocznych s n ó w , gdzie w górskich wyżyn rześkim wiewie błyskają piły ś n i e ż n y c h kłów, gdzie noc polarną grozą dyszy, gdzie rosę ścina s r e b r n y szron, gdzie h a l o d g ł o s ó w się n i e słyszy, a w wyż się dźwiga s k a l n y pion, gdzie s z e ś c i o k r o t n y s y g n a ł płacze i gwizdem głosi śmierci strach, w s u r o w e j dzikich gór pustaci, gdzie głaz na głazie s p i ę t r z y ł dach,— znaleźliśmy n a s z górski d o m .
MUZA
SINYCH
GÓR
w p u s t y n i a c h górskich s a m o t n o ś c i , gdzie s p o g l ą d a j ą w jezior g ł ą b o d ł a m k i n a d o b ł o c z n y c h włości— gór księżycowych s i n y zwał, gdzie został ślad od g r o m ó w błysku— na z ę b a c h wierchów czarny k a n t , w s k a l i s t y m ciszy u r o c z y s k u , w ruinach starożytnych want s k r z y d ł a m i d w o m a ocienioną o d m ę t ó w s t a w u n i e m ą straż, twą t w a r z n a d wodą p o c h y l o n ą , u j r z a ł e m twą n a d l u d z k ą t w a r z . W s k a l i s t e j czarze w t a j e m n i c z e ń , w p o d w o d n y m n i e b i e t y m bez tucz o, muzo n a t c h n i e ń , t w e oblicze, oblicze z ogniem ś l e p y c h ócz. A kiedy m a r t w ą w wyż źrenicą s p o j r z a ł e m , w sercu z a m a r ł krzyk: jak d r z e w i e j g r a n i t o w e lice n a d wodą chylił p i ę k n y szczyt. Tam, w głębi nieb s i n o p o n t y j s k i c h w s ł u c h a n a w dali g w i e z d n y chór s t a ł a M a d o n n a skał alpejskich, M a d o n n a s a m a sinych gór.
*
*
*
Ognisty śnieg na szczytach się płomienił. O s t a t n i a c h w i l a . Wieczór. O d e j ś ć czas. Z e g n a l i ś m y się w c h w i l i w i e l k i c h c i e n i i o d c h o d z i ł e m , k i e d y d z i e ń już g a s ł . Wysoko z mrokiem spór płomienne wiodły ołtarze gór, lecz m g i e ł się c a ł u n słał. S o l e n n e m o d ł y o d s z e p t a ł y jodły i z a k o ń c z y ł y się n i e s z p o r y s k a ł . I t y l k o w niebie, d o c z y t u j ą c k s i ę g ę i p r z e s z y w a j ą c z w ó j obłocznych k a r t , j a k b y Archanioł w z r o k i e m dolin sięgał, j a k jego miecz — o s t a t n i p r o m i e ń p a d ł . NIKOŁAJ GRONSKIJ Z . rosyjskiego spolszczył K. A. J a w o r s k i SZCZYT
ŚPIEWA
„Z głębin o t c h ł a n i , o, Boże, W z b i j a m się, w z n o s z ę do Ciebie, Przez c h m u r p r z e d z i e r a m się morze I czubem tonę w Twym niebie. Czoło m a m c z a r n e , s p a l o n e , Bo b r n ą ć m u s i a ł e m wśród s k w a r u , Przez p i e k ł a ż a r y c z e r w o n e , Wśród letniej spieki bezmiaru. Zimy gnębiły mnie Nagością ś w i e c ę po Bo z ą b l o d o w c a j a k Ostrzem r o z o r a ł mi
srożej: skłonie, nożem skronie.
H u r a g a n p o r w a ł mię w s z p o n y J a k w twarde pięści cyklopa I piorun hulał szalony Po m o i c h s k a ł a c h , o p o k a c h . S t o j ę z mą n ę d z ą w s p a n i a ł ą Przed Tobą—Bogiem i P a n e m . N a g i m jest. O k r y j m e ciało P ł a s z c z e m ze ś w i a t ł a u t k a n y m . J e ś l i n i e k ą p i ę się w k w i a t a c h , N i e c h przez T w e c z a r ó w p o t ę g i Me głazy błyszczą j a k s z a t a W i o s n y , co s c h o d z i n a łęgi. Znikły me wartkie U n o s z ą c jasną swą Ty mi w l o d o w c ó w Ich m o d r ą , p ł y n n ą
potoki, wodę; tchnij mroki urodę!
L u d z i n i e s ł y s z ę już w c a l e , A n i o ł ó w w górze m k n i e świta... J a k hymn ku boskiej Twej chwale Niech m o j a cisza w y k w i t a " . ROSA B A I L L Y Z upoważnienia autorki z f r a n c u s k i e g o przełożyła J a d w i g a W a ż e w s k a
167
ZAMARŁA.., (Z cyklu: Szkice psychologiczne) P r o b l e m — b o z c z a s e m to już był cały p r o b l e m — został postawiony jasno i niedwuznacznie:—Czy w na odnaleźć pełnię (Tak
prosto
taternictwie
moż-
życia? z m o s t u taki
problem).
— C z y m o ż n a w taternictwie przeżyć „takie coś", co dawniej n a z y w a n o m ę t n i e i n i e j a s n o — „ s z c z ę ś c i e m " — . (Prawda, jak odważnie!) Zagadnienie—naturalnie
psychologiczne — rozrosło
t e j g o d n o ś c i ze z w y k ł e g o
sobie, takiego
conego
tam—w
pytanka
gdzieś
trochę
górach
na
się d o
wiatr
rzu-
naturalnie—komuś
i kiedyś. Ktoś—„gdyż o n to był two kryje w sobie dwa
właśnie"—odpowiedział:—Taternic-
najważniejsze
i
konieczne
elementy
składowe pełni życia:—maksymalny wysiłek i niebezpieczeństwo. —Exemplum?—(Wtedy nie: przykład—brzmiałby
exemplum
blado
musiało
być
koniecz-
i „nienaukowo").
—Przejście p o ł u d n i o w e j ściany Zamarłej Turni!.. (Przejście przede wszystkim pojęte jako W i ę c Zamarła... Naturalnie ła n a p r a w d ę
zamarła
wtedy... W czasach, kiedy by-
i cicha, nie rozwrzeszczana jeszcze przej-
ściami wszerz, wzdłuż i w poprzek, nie przerabiana i demolowana. waliśmy po Tatrach
sobie
nie
rozbijana
W tych czasach,
młotkami,
kiedy
zaskoczeni trochę i oszołomieni
ryzykanctwem i odwagą, młodzi ramię i karabinkami
przeżycie...)
grasowłasnym
(aż za m ł o d z i ! ) z l i n a m i
przez
w garści. Wszystko na wierzchu. O t ,
młodo-taternicki,
buńczuczno-bohaterski
taki
pobrzękujący
ekshibicjonizm. N i e p a m i ę t a m już, k t ó r e t a m z rzędu przejście tej Zamarł e j . C z t e r n a s t e czy p i ę t n a s t e ? . . M o ż e . . . ( S p e c j a l i ś c i o d t y c h r z e czy b ę d ą
wiedzieli
—No,
zaraz
lepiej). potem—Pamiętacie?
Kiedy jeszcze p o d r d z a w i ł y się t u wtedy to
pionową
ścianą
na
szarych
i ówdzie plamy krwi i rozpryski
nie robiło najmniejszego
piargach
mózgu.
Ale
wrażenia.
Z e t o t a k n i e d a w n o ? — N o t o i cóż! Ż e t o k t o ś d o b r z e z n a j o m y , towarzysz...? N o t o
trudno!—
Ż e i n a s m o ż e t o s p o t k a ć ? — E e e e e e e . . . K o ń by się u ś m i a ł ! Kto by t a m
wiążąc
ścianę" myślał o takich
się
liną
i szykując
do
Sypią się b r a w u r o w e d o w c i p a s z k i . . . C h i c h y . . .
168
„wejścia
rzeczach. Śmichy...
w
A tymczasem—tak naprawdę—makabra!.. Nieomalże wczor a j w tej właśnie ścianie... Szaleńcza o d w a g a i b e z m y ś l n a głupota, s n o b i z m i r y z y k a n c t w o wzięły się pod pachę, potem związały w s p ó l n ą liną i poszły... W rezultacie dla
wielu
sensacja, i n n y m żer d o
plotek
k o m u ś t a m ciężki, bolesny wstrząs na całe ż y c i e — n o i te we strzępy po piargach pod ścianą. W i d z i m y je p r z e c i e ż , p a t r z y m y n a n i e , o g l ą d a m y N i e przerażają, nie peszą, nie zniechęcają. Przeciwnie!... Podniecają, d o p i n g u j ą , ożywiają... Budzą ( Ż y c i e j e s t s i l n i e j s z e !) Właśnie teraz nie wolno
c o f n ą ć się o d
nawet.
pogardę ściany
krwa-
śmierci. za
żadną
cenę. Teraz
właśnie
t r z e b a w l e ź ć i... n i e r u n ą ć w
O d w r ó t —trzecia (najlogiczniejsza w o ś ć — n i e istniał! Albo „marmolada"—tak gach w dole. A l b o zwycięski,
zdawałoby
to nazywaliśmy
triumfujący organizm
na
dół. się)
wtedy—na
możlipiar-
szczycie!
A p r z e c i e ż m o g ł o b y się w y d a w a ć że s t r a c h . . . N o l ę k p r z y n a j m n i e j . . . M o ż e chociaż szczypta obawy?.. — A l e gdzie tam! P e w n i e , że n i e o d ł ą c z n y od instynktu samozachowania strach istniał p o t e n c j a l n i e , ale w t ł o c z o n y g ł ę b o k o na s a m o d n o podświadomości, dno, którym płynął wartki, oszałamiący, por y w a j ą c y całą u w a g ę (bez reszty!) n u r t p o d n i e c e n i a . N a r a s t a ł , w z m a g a ł sie, p ę c z n i a ł i w y o l b r z y m i a ł . Koncent r o w a ł w s z y s t k i e siły i w ł a d z e p s y c h i c z n e i f i z y c z n e , o r g a n i z o w a ł , s k u p i a ł i w i ó d ł d o h a r m o n i j n e g o z e s p o l e n i a się w e w s p ó l nym, krańcowym wysiłku. Rósł s t o p n i o w o (ten n u r t świadomości), tak jak narastały t r u d n o ś c i t e c h n i c z n e ściany, w m i a r ę jak c h ł o d n y , szary g r a n i t s t a w a ł się c o r a z b a r d z i e j p i o n o w y , g ł a d k i c o r a z b a r d z i e j , o d p y chający, bezchwytowy, powietrzny... —
Szliśmy.
Przepaść
pod nogami
rosła.
— Przepaść?—Ta taka w c o d z i e n n y m tylko języku zawsze groźna, ziejąca głębią zawrotna i zawracająca w głowie, b e z d e n n a (co już najbardziej!) c i ą g n ą c a w d ó ł p r z e p a ś ć dla nas nie istniała. N i e było jej w świadomości, tak jak i nie było strachu. J e d n o i drugie grzęzło w głębokich m r o k a c h niedostrzegania.
169
Była t y l k o a b s t r a k c y j n a , c h ł o d n a uczuć ani obrazów, —
Popatrz, jaka tu wspaniała
W z r o k jak
i nie
budząca
żadnych
taternicka—ekspozycja.
kamień padał
ekspozycja!
dziesiątkami
nowo, pod ścianę, na piargi...—Te
same
O b r a z ciała l u d z k i e g o o d e r w a n e g o cego w dół ani przez
chwilę nie
pięter
w dół,
pio-
piargi?.. nagle od
mąci jasnej,
skały i lecą-
ciągle
zwycię-
skiej świadomości. Nie ma na to czasu. Pełne skupienie, każdy ruch
miarowy i spokojny, dziesięć
nieomylny. trywania
Nawet
się w
chwile
razy
przemyślany, pewny i
bezruchu, momenty
wypuszczaną
uważnego
powoli linę, długie minuty
p i e c z a n i a i d ą c e g o t o w a r z y s z a — są p e ł n y m
wpazabez-
skupieniem.
P o s t a n o w i l i ś m y s o b i e k i e d y ś , że j a k b ę d z i e m y r o b i ć Z a marłą, to w tym słynnym miejscu...—Tam, skąd poleciał...—No ten, wiecie?—...Janek — Tak—na
górnym trawersie. Wybrzuszona
gładka i prawie bez chwytów. bardziej zapalonych utarło
(Później u mniej
się — a b s o l u t n y b r a k
żeli a b s o l u t n y , n o to jak przejdziesz? —
chwytów.
czego
Je-
też
czasem
W tym właśnie miejscu w m o m e n c i e , kiedy ciężar
całego
może dojść
Do
„przewiecha" rozważnych, a
przesada).
c i a ł a s p o c z y w a ( ł a d n e s p o c z y w a n i e , a l e t a k się już m ó w i ) n a p r a w e j n o d z e , p r a w a r ę k a k l i n u j e się r o z p a c z l i w i e ( p s i a k r e w , j a k p ł y t ko!) w jakąś n i e p o z o r n ą ryskę, a lewa r ę k a i n o g a zgięta w k o l a n i e suną
powoli w górę po skale, niezwykle
powoli
niony film)—grunt nie stracić teraz równowagi maleńkim
stopniu
(trochę na tym
zwoljednym
pod n o g ą — w tym właśnie m o m e n c i e
n o w i l i ś m y sobie już kiedyś tam,
posta-
kiedy nadejdzie ten
wymarzo-
ny m o m e n t , o d e r w a ć n a c h w i l ę u w a g ę o d zbawczych
chwytów
i spojrzeć w dół przez ramię. Ekspozycja Więc szukającej
jak
cholera!. I
tyle.
z n ó w w t y m w ł a ś n i e m i e j s c u , o, p r z y t e j n o d z e ( l e w e j ) długo i powoli p o d p a r c i a dla d u ż e g o
palca (to wy-
starczy!)... i r ę c e ( l e w e j ) m a c a j ą c e j w y s o k o n a d p r z e w i e s z k ą , ślepo — gdzież
u diabła jest ten
powoli—spokojnie—znajdzie ż y c i e (aż d o
skały, d o
runięcia
przez głowę ( e f e k t o w n e
salto
...Teraz chwila skupienia w bezruchu, ż o n y c h m i ę ś n i przy n i e u s t a n n y m Teraz!., spojrzeć na
w dół, do
takim jak
taternictwo!)
chwilowy bezwład
czuwaniu zmysłu
chwilę w dół przez
ką s t u d n i ę — b ł ę k i t n a w e
to
—
całe
nagłe-
tyłu
mortale) akurat
za c y r k
na
być
s i ę — c h o ć b y przyszło szukać
t a m t e n . . . n o i tak już n i e j e d e n . . . (co
170
przecież
t e j z n a n e j a n i e p r z y z w o i t e j ś m i e r c i ) aż d o
go o d p a d n i ę c i a o d koziołkiem
chwyt?—musi
naprę-
równowagi...
r a m i ę . — Jak w
powietrze—piarg—przepaść!?.
głębo-
G ł u p s t w o ! ! . . Nie m a tam żadnej przepaści. W przepaść s p a d a się, z l a t u j e się i przepada, dlatego (właśnie i tylko) p r z e p a ś ć , że m o ż n a w n i e j p r z e p a ś ć . A t u m o w y n i e ma naw e t , żeby się „ s p i e t r a ć " i n a w e t nie m o w y , a l e — m o f f y . (Takie wtedy grasowało powiedzionko). —Odpaść,
u r w a ć się,
zlecieć?—Dlaczego?
Przecież wyczucie r ó w n o w a g i nie słabnie ani na chwilę, s i ł y w m i ę ś n i a c h aż n a d t o , ż e b y s i ę w y c i ą g n ą ć p o n a d odpyc h a j ą c e s k a l n e w y b r z u s z e n i e , żeby się z n a l e ź ć w r e s z c i e t a m już p o n a d tą o k l e p a n ą , d o l i c h a n a w e t o b m a c y w a n ą s z o r s t k i m i o d g r a n i t u ł a p a m i — p r z e w i e s z k ą -w y b r z u s z e n i e m , osławionym górnym trawersem południowej ściany Zamarłej Turni. Jak to wspaniale wszystko brzmi—narasta i pęcznieje poczucie wspaniałego skupienia, zwarcia (koncentracji) młodych rozhukanych sił ( p s y c h o f i z y c z n y c h , jeśli już t a k k t o ś c h c e ) w tym jednym k r a ń c o w y m ( m a k s y m a l n y m ) wysiłku!!..
A l e t o jeszcze n i e w s z y s t k o ( d o t e j p e ł n i ) , c h o ć b y się t a k mogło wydawać. W y r a ź n i e b r a k o w a ł o j e s z c z e c z e g o ś i t o c o ś (i t o c o za coś!) p r z y s z ł o n a g l e n i e s p o d z i e w a n i e j a k b y n a g r o d a — c z y m o ż e tylko r e k o m p e n s a t a — z a to makabryczne patrzenie w dół, na piargi jeszcze p o k r w a w i o n e . parę
( T a k s i ę j a k o ś w y j ą t k o w o w T a t r a c h z ł o ż y ł o , że dni i deszcz nie zdążył krwi spłukać).
nie
lało
T a m t o — e k s t a z a życia!—zrodzona z p o g a r d y śmierci, z walki, z p o c z u c i a n a d m i a r u (tak! n a d m i a r u ) wszystkich sił—przyszła w chwili p o d n o s z e n i a g ł o w y d o góry. Jakoś dla k o n t r a s t u m o ż e trzeba było spojrzeć teraz w górę, na grań, k u szczytowi, t a m , gdzie się m i a ł o d o j ś ć , a n i e w d ó ł t a m , gdzie się n i e m i a ł o o c h o t y ani z a m i a r u spadać... W ł a ś c i w i e t o nie przyszło, ale zwaliło się. C h l u s n ę ł o na mózg c h ł o d n y i r o z u m u j ą c y g o r ą c y m war e m k r w i żywej, t ę t n i ą c e j , f a l a m i p u l s u p r z e w a l a j ą c e j się przez wszystkie tkanki. Rozsadzało, szarpało od wewnątrz na strzępy, p o n o s i ł o i u p a j a ł o . . . T r i u m f życia!.. (I t o w t a k i e j — p s i a k r e w — r o z p a c z l i w i e r u c h o m e j pozycji!)
niewygodnej,
nie-
Myślę,żei t e d w i e p i ę k n e , n a p r a w d ę p i ę k n e g ł ó w k i w wichrze rozwianych w ł o s ó w — d w a błyski spod opiętych beretów: złoto-rudy i kruczo-czarny błysk—roześmiane młodością twarzyczki, zaciszne, bezpieczne na wygodnej grani, zaciekawione i zdumione.
171
Śliczne p a n i e n k i — t a k
się n a m t o
z góry musiały mieć w i d o w i s k o roześmiana
p u b l i c z n o ś ć . Nieliczna, ale
popatrzeć! (Znów coś z cyrku i coś
się r o z c z o c h r a n a
głowa
i spalona
tych
(Tak
Dokładna marłej
gęba,
a n a l i z a w y k a z u j e , że n a
rozwarte
Twarz
na
już n a
górnym
właśnie
została zakończona
trawersie do
takim
dwuipółgodzinna
dialogiem:
—
N o i jak ta Z a m a r ł a ? — Bez ż a d n y c h t r u d n o ś c i . J a k p o maśle! —
Istotnie t r u d n o było zaprzeczyc, ż e — jak po można nam
maśle.
d a r o w a ć tę n i e d o w a r z o n ą t r o c h ę
pyszał-
wczesno-taternicką.
Nie zdawaliśmy sobie jeszcze z tego sprawy, taki
Za-
osiągnięcia
t r u d n o ś c i b y ł y za
linę —
—
kowatość, wtedy
finiszu'
przeliczać.
grani—wszystkie
nami i pod nami—zwijaliśmy
Dziś
ek-
oczy—
życia.
staliśmy
wspinaczka
wynurzała
potrzebne
C h y b a n i e w a r t o i c h jeszcze raz Kiedy
panienek,
prostu,
z góry).
zbiegły się w s z y s t k i e w a r u n k i
chwilowej pełni
co
śred-
zastygła w j a k i m ś
wysiłek...
to musiało wyglądać tam
Było na
pięknych
po
usta — s z e r o k o
straszliwe skupienie, krańcowy
bezpieczna,
wyborowa.
w y b r z u s z o n e j skały, z p o w i e t r z a
statycznym grymasie—zaciśnięte
wydawało—tam
Wygodna,
niecoś z turniejów
niowiecznych). W dole, pod nogami spoza
wtedy
nielada.
że
istnieje
stan, w k t ó r y m rzeczy t r u d n e wydają się ł a t w e . Przeżyliśmy go właśnie
p o ł u d n i o w e j ściany Zamarłej Było to —-przejście.
(ten stan)
podczas
przechodzenia
Turni.
niewątpliwie w całej rozciągłości tego
Nazwałbym
je — p e ł n i ą
znaczenia
życia. KONSTANTY NARKIEWICZ-JODKO
Warszawa, 13.V 1939 r. Z WŁÓCZĘG
GÓRSKICH
(Fragment z rozważań) Przeżycia. N i e — w ł a ś c i w i e t o n i e przeżycia, t o życie Wszystko inne—to
balast, nuda, blichtr,
kach górskich jeno—prawda, ciwy wiedzie pewne
swoje obce
radości
z miasta, i
codziennemu,
w
samo.
wędrów-
s e n s życia o d n a l e z i o n y , t r o p
umysł, duszę, ciało. Przeżycia — to
jak gdyby k t o ś „ s t a m t ą d " , sprawy
fałsz. T u ,
tu
w
górach
niespodzianki, normalnemu
właś-
byłoby
niemniej żywotowi
tak,
przeżywał jednak jednostki
„dólskiej", miejskiej. A przecież każda wędrówka
nasza w gó-
rach—i
Tatrach
to niekoniecznie
Czarnohorze,
172
w górach wysokich:
ale w t e r e n i e t a k ż e
w
średniogórskim,
czy
beskidzkim,
— to tylko p o w r ó t nasz d o gór, do naszej nie tylko d u c h o w e j ale w całym słowa t e g o znaczeniu c i e l e s n e j ojczyzny. Kto z nas „szałem górskim" opętany, ten to czuje i rozumie. My w miastach i w ogóle na nizinach — wygnańcy. Wyprawy i włóczęgi górskie, przysiady w n a m i o t a c h p o u s t r o n n y c h d o l i n k a c h umieszczonych, zapady po szałasach butwiejących na opuszczon y c h o d w i e l u l a t h a l a c h i p o l a n k a c h , w c z o ł g i w a n i e się n a n o c pod głaźne koleby gdzieś w górnych partiach dolin tatrzańs k i c h — p r z y w r a c a j ą nas n a s z e m u życiu, t e m u życiu p r a w d z i w e m u . J e s t e ś m y w t e d y d o p i e r o s o b ą . Z m y s ł y n a s z e są w y o s t r z o n e , w ł a d a m y n i m i w p o c z u c i u m o c y i c e l o w o ś c i . Siły d u c h o w e pracują inaczej—konsekwentnie, właściwie, w skupieniu, radości i u p o j e n i u . Wgłębianie się w d r o b n e sprawy lasu, hali i potoku, żeber skalnych i żlebów, pogody, chmur, śladów dopiero co spłoszonej zwierzyny i dźwięków ptactwa, pluskania m a l e ń k i c h fał n a z m a r s z c z o n e j t a f l i s t a w u , s z u m u w i a t r u w zag a j n i k u czy w k ę p a c h k o s o d r z e w i n y , b r z ę c z e n i a r o j ó w o w a d z i c h w t r a w a c h i z a r o ś l a c h , — a p o t e m w p a t r y w a n i e się w m i g o t a n i e gwiazd, drętwienie i drzemanie w m o n o t o n i i siąpiącego godzin a m i d e s z c z u — t o c a ł e „ n i e p r ó ż n u j ą c e p r ó ż n o w a n i e " , t o są d l a nas sprawy najważniejsze, sprawy dnia codziennego, podłoże najgłębszych przeżyć, najtkliwszych rozczuleń, najistotniejszych zamyśleń. B o tacy jesteśmy — my, n i e - s p o r t o w c y , nie turyści „ m a s o w i " , nie łowcy p r z y g ó d , lecz w ł ó c z ę d z y gór, w ę d r o w n i c y w i e r c h ó w i hal, ludzie tatrzańskich grani, k a r p a c k i c h lasów i beskidzkich grzbietów i dolin. A g d y z n a j d z i e m y się w g ó r a c h czy t o b ę d ą g ó r y Julijskie nitowe
Kruszcowe
lub Chorwackie
dotąd
P o g ó r z e , czy n i s k i e l e c z
i poszarpane pasma
wreszcie Taury
nam
Styryjskie
nieznanych,
w środkowej Słowacji, wnętrza
albo
czy
Alpy
dzikie
gra-
celtyckiej Bretanii,
graniczące z Rumunią
czy nasze
odległe Czywczyny, wszędzie tam szukamy różnic i p o d o b i e ń s t w ze ś w i a t e m n a s z y c h g ó r .
A potem,
bez
względu
r o z w a ż a ń , s t a r a m y się w t y c h g ó r a c h u r z ą d z i ć t a k ,
na
wyniki
jak
gdyby
t o b y ł y n a s z e , g ł ę b o k o , w e w n ę t r z n i e n a s z e g ó r y , k t ó r e są z n a mi związane tym
jakimś
c z y m ś , tą
silną w i ę z i ą ! I u s t o s u n k o w u j e m y sób
rzekłbym intymny, ściśle, o r g a n i c z n i e z n i m
j e m y się c z ę ś c i ą
tego otoczenia,
snej indywidualności. Odnosi równo do krajobrazu na
niezrozumiałą
ich
swej
odległych ostępach górskich
wła-
się t o d o s t o s u n k u n a s z e g o
i przyrody, jak i d o ludzi. St o j ę
człowiek.
jakże
związany. Sta-
zachowując pełnię
s t a n o w i s k u , że d o c a ł o ś c i ś w i a t a
nim związany,
lecz
się d o o t o c z e n i a w n e t w s p o -
gór
Pełne pozostaną
intymnie
z
spotkania z góralami
w
dla
należy,
za-
bowiem
mnie
na
zawsze
173
niezapomniane.
Ci dwaj gazdowie z Lendaku, zbierający jesien-
ną porą k o r z e n i e
goryczek w okolicach
T a t r a c h B i e l s k i c h — c o za t y p y , c o za gorczańscy z wołami,
wyłaniający
działych, powykręcanych,
Szalonego
się
pękatych
we
Ci
mgle
buków.
czarnej od smrekowego dymu bacówce z drwalami, w przejmującym chłodzie
pora w
dy
się
nie
osiedlach, T o
w
za-
h u c u l s k i na
po-
w masywie
Policy.
od świata na sto mil
rzekł-
wszystko przeżycia, których
zapomni. — Słowa
które
chropawe, nieraz nieporadne, często
miedzy
surowe,
ś w i e c k i e , — t o też d o z n a n i a głębokie, silne. z l u d ź m i g ó r żyją w m e j p a m i ę c i t a k
w
Tat-
przy watrze,
czerwcowej nocy
łoninie Łedeskula. Te dziewczęta—pasterki byś o d d a l o n y c h
ose-
rozmowy
wieczorną
padłym zakątku Tatr Zachodnich. Ten wataha
w
pasterze
spośród
Te
rach w dolinie Cichej u „Luptaków". T e n nocleg
I wreszcie te noclegi w zapadłych,
Wierchu
spotkanie!
nami
odwieczne,
Niektóre
nig-
krążyły, staro-
spotkania
s a m o silnie, jak
niespo-
d z i e w a n e . s p o t k a n i a w w o l n e j p r z y r o d z i e ze z w i e r z y n ą , ż e r u j ą c ą we własnych ostępach. Rozumiem
t e r a z d o b r z e , że j a k k t o ś m a
prawdziwy talent, to z tych spotkań z ludźmi gór moga
potem
p o w s t a ć takie opowieści i fragmenty, jak wspaniałe obrazy deusza
Malickiego,
i zbójnikach. przez
Nam
jego opowiadania pozostanie
Ta-
o kłusownikach, juhasach
tylko
talent do
nas samych—po wielokroć - naszych
przeżywania
własnych
doznań i
z gór.
wspomnień
I t u , n a „ w y g n a n i u " t. j. w m i e ś c i e , p o w r a c a m y d o t y c h przeżyć jako do spraw najdroższych, najbardziej własnych, jako d o rzeczy dla nas bardzo, n i e z m i e r n i e ważnych. I czekamy na każdy nowy p o w r ó t d o gór, d o naszych gór, choćby to miał b y ć p a r o d n i o w y w y p a d : b o c h o d z i o t o s k ą p a n i e się w c a ł o ś c i doznań górskich, w tej atmosferze świata gór, o coś, c o dla n a s s t a n o w i o s e n s i e życia, o j e g o w a r t o ś c i . Sens
życia? N a j g ł ę b s z e , n a j b a r d z i e j m e t a f i z y c z n e z z a g a d -
nień myśli ludzkiej. My czujemy, przeczuwamy t ę k w e s t i ę . N a j ł a t w i e j c z u j e m y ją w s e n s i e
odpowiedź
cały dół, sprawy miejskie, c o d z i e n n e zajęcia z a w o d o w e , „normalnego" dnia naszego poczucia
stosunki
s e n s u życia, coś o d d a l a j ą c e g o nas o d
z o r g a n i z o w a n y m lecz m a ł o
całą
niby
produktywnym
s i e b i e i i n n y c h , ze
gospodarczymi,
ten
c o d z i e n n e g o — t o coś właściwie o b c e g o
i c o ś s z t u c z n e g o d l a n a s , z tą nużeniem
na
negatywnym:
wszystkimi
pracą
a
właściwie
szamotaniem troskami
dla
prawdy się
i
finansowo-
polityką, s p r a w a m i „ s p o ł e c z n y m i " (w
cudzysło-
wie!), b i u r o k r a t y z m e m d n i a c o d z i e n n e g o , n ę d z ą k u l t u r a l n a p s e u dourbanizacji
naszej
części Eurozy itp. Ucieczką
dla n a s Świat w o l n e j przyrody, k t ó r y się w P o l s c e
174
od tego
jest
nienajgorzej
jeszcze z a c h o w a ł w k r a i n i e
wierchów, lasów, i hal.
n i e s a m o t n i c t w o : a u t o r t y c h s ł ó w n i e jest
To
nawet
ani o d l u d k i e m ,
ani
nierobem, ani typem pustynnego anachorety. Spotkania i współżycie z l u d ź m i n a t e r e n i e
gór—owszem
(choć nie z każdym
i n i e zawsze), byle n i e z „ m a s ó w k ą " . A s p o ł e c z n y typ? m n i e j — c h o c i a ż p r z y z n a j ę , że t e m p o
i
pokrój
życia o b y w a t e l s k i e g o a la l o n g u e n u ż y Ale nastawienie
Bynaj-
współczesnego
jednostki
i wyniszcza.
(tak n i e m o d n e dzisiaj!) i n d y w i d u a l i s t y c z n e wy-
m a g a o d p o c z y n k u o d t ł u m u i o b e c n e g o w a r k o t u życia, p o t r z e b u j e przeżyć w w o l n e j
przestrzeni
górskiego
lasu,
wśród
hal
i polan, kontemplacji piękna i przedziwnego rytmu i ładu natury oraz tych spotkań
z ludźmi
gór, z prostymi
pasterzami,
drwalami, łowcami, z którymi rozmowy i zbliżenie n a s n a n o w o r o z u m i e n i e m s e n s u życia
i chęcią
napełniają
dalszego
jego
p o z n a w a n i a . . . S p o s t r z e g a m y w t e d y n i e r a z , o ileż ci l u d z i e żyjąc prościej, pozostają
w g r u n c i e rzeczy m ę d r s i i g ł ę b s i n i e j e d n o -
k r o t n i e od naszego miejskiego, inteligenckiego także potrzeba n a m tych przedziwnych
środowiska. A
s p o t k a ń ze
zwierzyną,
godzinnych p o d p a t r y w a ń ptactwa, jeleni, świstaków. I zasłuchan i a się w s w o i s t e o d g ł o s y l a s u i ł ą k i , w o d y i w i a t r u . B o t o leczy, k o i , u m a c n i a i p o s i l a . I p r z y w r a c a kom poczucie
tego rodzaju
traconego sensu i wartości
życia.
jednost-
Potem,
osta-
t e c z n i e , m o ż e m y z n ó w iść n a w y g n a n i e : w d ó ł , d o m i a s t a , pracy, d o r o b o t y ,
w
której
pociesza
do
n a s myśl o n a s t ę p n y m
spodziewanym powrocie do gór. I jeszcze j e d n o . C o w g ó r a c h u z d r a w i a , n a p a w a
pewnoś-
cią i r a d o ś c i ą ? O c z y w i ś c i e , p o b y t w n i c h , zżycie się z c o d z i e n n y m r y t m e m d n i a , z r o ś n i ę c i e się z t y m w s z y s t k i m , c o się d z i e je o k o ł o n a s w ś r ó d świata r o ś l i n n e g o
i zwierzęcego,
cie w c a ł o ś ć z o t a c z a j ą c y m i n a s e l e m e n t a m i i nieożywionej, składnikiem
poczucie,
że
przedziwnego
natury
spłynię-
ożywionej
c z ł o w i e k s t a j e się z p o w r o t e m
m e c h a n i z m u n a t u r y , że
podchodzi
b l i ż e j d o b e z p o ś r e d n i e g o k i e r o w n i c t w a tym m e c h a n i z m e m
przez
Stwórcę. R a n e k letni. Jeszcze c h ł o d n o . W
głębokiej dolinie
opary
mgieł. D o k o ł a nas zieleń w rozmaitych odcieniach. Blade b o w y d a j e się o k r o p n i e d a l e k i e . Poza o d l e g ł y m s z u m e m ku, ginącego gdzieś w dole, w b u k o w y m starodrzewiu, tylko p o r a n n e p i e n i a d r o z d ó w . W i e r z c h o ł e k cały g r z b i e t c i ą g n ą c y
się
ku
Gorca
niepoto-
słychać
smutny a
Turbaczowi—nawet
p o n u r y : wi-
d o c z n i e d l a t e g o , że s ł o ń c e , k t ó r e już d o ś ć w y s o k o
świeci nad
Sądecczyzną, natrafia na przeszkodę
w postaci obłoków
bliższe w i e r c h y są z a c i e n i o n e .
to wszystko—to
Ale
prawo od wierzchołka Gorca s t o j ą — T a t r y .
I to
jest
i naj-
ramy: na właśnie
175
t e n c u d . Są
n i e s ł y c h a n e ! T y l e razy, z t y l u s t r o n , w t a k i c h
skrótach i profilach oglądane, tak dobrze, tak —a my po prostu dębiejemy! nie
ma słów!
zewsząd Są
znane
niesłychane:
czyste, w y m y t e w c z o r a j s z y m i u l e w a m i , o d s p o d u
złożone jakby
cenny k l e j n o t w wacie mgieł i o b ł o k ó w , poryte
cieniami
bokimi wczesnego poranka, stoją szaro-złoto-czarne,
głę-
wspaniałe,
g r o ź n e i p i ę k n e . C i s z a — n a s t r ó j ; p o d d a j e m y m u się. C a ł y d z i e ń p o z o s t a n i e już p o d t y m w r a ż e n i e m . A w r a ż e n i e
to
trwa
do
dziś. Las n a R u n k u ki,
w grupie Jaworzyny Krynickiej.
Las r z a d -
w nim jedle i buki wielkie, wysokie, stare: podszycie
s t e . I d z i e m y zarosłą d r o g ą l e ś n ą . N a g l e ż o n a ręką—sarna! Na
parę
kroków
przed
nami
się
dziwi:
turyści o tej
gęmnie
spory kozioł
o b w ą c h u j e na ś r o d k u p ł a j u . N a g l e p o d n o s i nas—okropnie
zatrzymuje głowę,
coś
spostrzega
porze? (jest
bardzo
w c z e s n y r a n e k , a my d l a t e g o już t a k w y s o k o , b o p o n o c y spęd z o n e j w n a m i o c i e na podszczytowej
polanie). I nagle
kozioł
się p r z e s t r a s z a , o czym w p i e r w s z e j c h w i l i z a p o m n i a ł . cie p r z e r a ż e n i a sprawy
n a c a ł y m ciele,
z nagłego sąsiedztwa
szalony wstrząs,
zdanie
sobie
z człowiekiem—i skoki wspaniałe
w gąszcz. W i d o k k a p i t a l n y — t k w i Jesteśmy
Drgnię-
w o c z a c h p o dziś
dzień.
na górnych skałach Z a m k ó w w grupie Szerokiej
J a w o r z y ń s k i e j . N a p a t r z y l i ś m y się już b a r a s z k u j ą c y c h a n i e przypuszczających naszej obserwacji świstaków na
wygrzanych
słonku upłazach, porośniętych gęstą, wysoką,
soczystą, lśniącą
t r a w ą . S ł o ń c e — c i e p ł o . C h r a p l i w y świst stokach ku Białej Wodzie. Mnie
nie
pod nami. dziwota,
Cap.
dla Janka
t o — w i e l k a p r z y g o d a : d r u g i l u b t r z e c i raz k o z i c ę d o p i e r o N i e c h c e m y p ł o s z y ć , lecz n i e m o ż n a p r z e c i e czas
stać
ku Na za
widzi.
bez
ruchu,
b i e g n i e , m u s i m y już iść d a l e j : żwir spod. b u t ó w się s y p i e .
C a p ? n i e — , trzy, cztery, p i ę ć s z t u k , t y l k o , że t a k i e
bure,
brą-
z o w e , szare, j a k o k o l i c z n e głazy i skały o m s z a ł e . S t o j ą p o d w i e minuty nieruchome, prawie
niewidoczne:
potem
kilkanaście
s k o k ó w i z n ó w z a m i e r a j ą w p o z o r n y m b e z r u c h u . A l e zza załom u żebra skalnego
w y s y p u j e się t a r a z cały
i c h jest n a p e w n o w i ę c e j ,
kierdel
jednym stadzie widział (pod Krywaniem było osiemnaście). No,
nie
ma
kóz:
co—liczymy.
ich
Stajemy,
przed
laty
wyciągamy
r ę c e — t o płoszy k o z i c e , lecą t u ż p o d n a m i w l e k k i c h równolegle
już
aniżelim ich kiedykolwiek r a z e m w
skokach,
d o g r a n i , d e f i l u j ą . Liczymy: j e d n a , d w i e , trzy, c z t e -
ry... Liczymy g ł o ś n o , o n e
suną
„gęsiego" w krótkim
galopie.
J a n e k zaczyna w t e d y n u c i ć „ P a r a d e m a r s c h in G a l l o p " a ja p o d noszę dłoń i salutuję: „szwadron" defiluje d y n k u . Było i c h c z t e r d z i e ś c i d w i e !
176
No,
ale
przed
nami w
śpieszmy
or-
się—te
chmury nad Cubryną
nic d o b r e g o nie wróżą. A jeszcze była te-
go samego d n i a i tak d r u g a przygoda: z jeleniami, lecz o tym
już
kiedyindziej. Nagrzane,
szaleńczo pachnące tysiącem woni rąbanisko
słońcu, mokre
po
Jasnej Grapy w mgieł—raz smrekowy
nagłej nawałnicy —
masywie Policy. Długa
graniami Tatr
Zachodnich.
wspomnienie
wędrówka
tuż
obok
wypędzone
na
Wasielce.
w maju
polujący na świstaki
Łysej Polany.
dolinie
jeleni nocą
Dobrynu księżycową
worami? A ten
olbrzymi orzeł
w
w
wspomnień
Białej W o d z i e Żlebie?
począwszy. A
może
Piarżystej.
na Starej A
na
dalej
górskich,
Staji
rykowisko
i lis w y j ą c y
I tak
i najdroższych przeżyć
owce
Pańszczycy.
w dolinie
potworny halny listopadowy
las mło-
Pierwsze
w Karpatach Wschodnich.
A głuszec w Jaworowym
czasie
„mleku"
śniegiem
Gronostaj
I ta o k r o p n a , n i e l u d z k a już p o p r o s t u p u s t k a i w
w
Zawalony
w
spod
na Szumiącej pod Starymi Wierchami. Igraszki
dych saren rankiem Ten
to
pod
Za-
Kopieńcach? i dalej. I
od
tyle
dzieciństwa
ta burza przeżyta z o j c e m w
1914 r o k u
w ę d r ó w k i n a K a m i e n n y (w B e s k i d z i e Ś l ą s k i m ) i ta
w
dru-
ga n a P l a b u t s c h u , w S t y r i i , w 1 9 1 5 r o k u , — t o m o ż e b y ł o j a k b y pierwsze się
moje „bierzmowanie", pasowanie
na wieczne
Samotne wędrówki dalsze w głąb gór r. a w e
d w o j e w n e t p o t e m . I te dały
piękniejszych,
najświętszych.
k u l t e m i swoista świętość nie
Bo
że turyści z p l e c a k a m i — t o cie, co j o m im księzoski nie w ę d r u j e m y na z osadu i
w
tościowszą, którą
jest
że
stary
paśmie)
za g r z y c h y na
musom
gadał,
oczyszczenie
spędzane,
i dla
uważamy i
jako
dawać od czasu
za n a g r o d ę
do czasu
my
dusz i myśli
na upojenie
sobie
poku-
zadawać". A
pełni
szczęście,
zaś z d u s z y c a ł e j s ł a w i m y za t e
górach nam
nasze
obca. Tylko,
swędu powszedniości,—lecz
ślebody
naj-
Gubałowskim
p r z e ż y ć . W ł ó c z ę g i n a s z e za r a d o ś ć naszej
1922
„iście c h o d z u j o m tak wse p o
pokutę—choć
—Boga Przedwiecznego
zaczęły się w
przeżyć najwięcej,
wędrownictwo
jest m u
H e l i j o s S t r ą c e k z B u t o r o w a (w
roci
oddanie
górom?
chwile najwar-
w Swej
dob-
raczy. WITOLD MILESKI (Kraków)
Wszystkie wysokogórskie pustacie muszą pozostać lub stać się na nowo olbrzymią, wspaniałą strefą ochronną... Tam w górze nie ma miejsca dla jakiegokolwiek dzieła ręki ludzkiej... ...„Uprzystępnianie gór" znaczy tyle, co banalizowanie ich z dnia na dzień. GWIDO LAMMER 177
Z ZAPISEK T A T E R N I C K I C H * ) Lato
1926 r.
Aczkolwiek chciałbym
mamy
teraz lato (deszcz
wśród różnorodnych
obraz górskiej zimowej wycieczki, tak czym góry
darzą
nas
tura była kich
zimowego
grań Wierchu
ją
dzień,
Niebieską
Turnię
pod Fajki. P o m i m o
że
ta
druga jed-
na specjalne warunki, w
ja-
odbyłem. Gąsienicowym
usiedliśmy
na krótki
lukrowa polewa pokryła
nej bieli i ścian,
śniegów pooranej
Granatów masą
tego,
i bezchmurny
wyjścia na
ze w z g l ę d u
O k o ł o g . 11 m . 3 0 lita
dać
od
technicznie łatwiejsza i mniej może efektowna,
o p i s z ę ją w ł a ś n i e
Stawem
różnej
g r a n i ą . N a s t ę p n e g o d n i a , t . j. w n i e d z i e l ę ( 6 . I V r . b.)',
trawersowałem nak
lato),
wspomnień
innej,
cudny bezwietrzny
pierwszego
wschodnią
deszcz—ale
tu
latem.
D n . 5 . I V r. b., w dokonałem
i
zapisanych
zasłoniły
ostrymi
popstrzonych
i zboczy
z pomrukiem
Tatry.
bruzdami
(z
p . F.) n a d
odpoczynek
Oczy błądzą
czarnymi
lawin spod
Żółtej Turni.
Wyżej
pogróżki
Kościelca
szarą,
ukryły
wichru,
ścian brudną
przed
który
nami
ziębił
nas
pęknięcia lodu
S t a w i e . O b e j r z a ł e m się: zima rozwiesiła fantastyczne
Gdzie
wisiory lodowe,
kwiatów leciutkie latem
prowadzi
w górę, lawirując wokół bu, zapadając
się
kruche
ścieżka na w
Żółtej
do czasu p o kolana
śnieg, n a w a l o n e
lawiny. Ostrożnie,
stromy śnieg w żlebie
wyżej serpentyną
d o ł ą c z a się
po
pas
głazy i
doń
grozi
licha,
lawiną.
nowy lawiniasty
nas,
grzbiet
nami
do
pochłaniając Żółtej
prawo. Żółta Przełęcz. Przed
nami
bar-
szarzeje,
przystanęły,
nas w
Turni i
nas
Nieco
żlebik,
góry,
na
prze-
lewo od
szaro—to
mgły, u c i e k a j ą c e przed
na-
powyrywane
mętnieje,
teraz nim w
się żle-
dziej stromy i czupurniejszy. Biało, białość
oka. Osiągamy wreszcie
deli-
Turni
lub
by nie zbudzić
wygładzony sypki
i lunęły
i
Granaty, wznosimy
zbocze
się w p r a w o n a g r z ę d ę i nią w g ó r ę . W
zakotłowały —
na
ścianami
więcej w połowie wysokości żlebu
na pogruchotny
kosówki. Ślady
festony
pod
i łamliwe.
woranego
od czasu
w sypkim śniegu. Mniej
mykamy
ścianek
podmuchami.
katne—pęki
potykamy
Jedno-
monoton-
Kościelca,
mgły
Wstajemy, idziemy, omijając zdradliwe Czarnym
po
krzesanicami
turni
szczyty, o t u l i ł y je s z c z e l n i e , złowrogiej
Czarnym
i posiłek.
mgnieniu
kierujemy
się
Wierch
pod
*) P r z e d r u k z „Dźwigni" Nr 5, l i s t o p a d 1927 r. Autor, z n a n y mal a r z - n o w a t o r ( k o u s t r u k t y w i s t a ) , zginął na p o ł u d n i o w e j ś c i a n i e Zamarłej T u r n i w 1927 r.
178
F a j k i . W i ą ż e m y się l i n ą i w c h o d z i m y n a ń . S t a j e m y p r z e d zad a n i e m d z i s i e j s z e g o d n i a . S p o d n ó g r w ą się w d ó ł o l b r z y m i e p o l a ś n i e ż n e i giną w szarości mgieł, liczne żebra s k a l n e n u r kują w m a s a c h mgły i ś n i e g u — t u i owdzie stając wściekłego d ę b a , by za c h w i l ę z a p a ś ć się j e s z c z e g ł ę b i e j . Z s z a r o - b i a ł e j o t c h ł a n i wyrwała się grań, zwiewna, majacząca niesłychanie ś m i a ł y m i zarysami —wystrzeliła z ę b a m i iglic i p i r a m i d . Przystanęliśmy. Jest około 3 i pół. Wiatr ze ś w i s t e m s z a r p i e n a m i , mgły zasłaniają grań, nic nie widać. Z a k ł a d a m linę o blok: n a j p i e r w F . a p ó ź n i e j ja z j e ż d ż a m y o ś n i e ż o n ą rysą n a m a l e ń k ą p r z e ł ą c z k ę . N a d n a m i m a j a k p i o n o w e j igły skalnej—czarnej i m o k r e j . W tej chwili w i c h e r u d e r z a z wielką siłą. Przylegamy do najbliższego z e b u . N i e p o k ó j . W i c h e r coraz to mocniejszy, n a l e ż y p r z e c z e k a ć — m i n u t y p ł y n ą j e d n a za d r u g ą — g o d z i n a 4 z o g o n k i e m : w k r ó t c e z a c z n i e się ś c i e m n i a ć , n a l e ż y działać. P o s u w a m się n a p r z ó d : z n a j d u j ę się n a ś c i a n i e o b e l i s k u . Prób u j ę go wziąć ostrzem zupełnie pionowym, wprost w górę. Lecz w i c h e r i zimno nie pozwalają zdjąć grubych rękawic, c z e k a n z g ł u c h y m d ź w i ę k i e m u d e r z a o litą ś c i a n ę . P a r ę g i m nastycznych sztuczek nie doprowadza d o niczego: wyjście n a sam w i e r z c h o ł e k jest t r u d n e w w a r u n k a c h letnich, o b e c n i e stawia wielkie przeszkody. Rezygnuję więc z niego i trawersuję turniczką „ n o r m a l n i e " . Staję n a ostrzu g r a ń k i i b i o r ę igłę w wielkim trudzie od przeciwnej strony.
się: się: nie tem
T o w a r z y s z m ó j , a s e k u r o w a n y z góry, w y n u r z a się z mgły i w i a t r u : d z w o n i c z e k a n e m i z ę b a m i i za c h w i l ę połączyliśmy o n z d o ł u — j a zjechałem na linie z góry. Należy śpieszyć następną ściankę, ośnieżoną i oblodzoną biorę błyskawiczs z t u r m e m , p o c z e m p r z e r z u c a m y się j e j p o ł u d n i o w y m g r z b i e na siodełko pod następnym uskokiem.
T e r a z o p u s z c z a m y się n i e c o n a s t r o n ę P a ń s z c z y c y i b r n i e my w śniegu sypkim i nie dającym żadnego oparcia. Z t r u d e m wbijam weń c z e k a n i k r ó t k ą n i e c o p r z e w i e s z o n ą rysą d o g ó r y — z a c h w i l ę j e s t e m na w i e r z c h o ł k u n a s t ę p n e j Fajki. Pół godziny tracę na „wyciągnięcie" towarzysza, który wreszcie wyc h o d z i żółty, n a r z e k a j ą c n a s e r c e . Jak miła jest h e r b a t a g o r ą c a z termosu. Odpoczywamy. Godzina o k o ł o 6, z a c i e m n i a się. Należy szybko działać. O s t r ą , poziomą, zaśnieżoną granią zjazd w prawo po śniegu i Pańszczycka Przełęcz. Z t r u d e m p o s u w a m y się w d ó ł : l ó d — ś l i z g a m y się p o wreszcie śnieg. Stromy dzimy. Przekraczamy giem Wanty
sypki jak m ą k a — b o c z n y m ż e b r e m
jeszcze
jeden
żlebik z lawiniastym
nim, schośnie-
i a s e k u r u j ą c się liną p o d c z a r n y m i ś c i a n a m i żebra w d ó ł . wielkie
jak piec przeszły n a d
moją głową: to
sprawka
179
towarzysza. Śnieg p o p ę k a n y — k i l k u n a s t o m e t r o w e bokie i czarne—szmer
s ą c z ą c e j się
z
szczeliny—głę-
nich wody. Z
uchem
wzrokiem wytężonym na każdy podejrzany ruch śniegów wzrastających
ciemności schodzimy piorunem
po
i
wśród
lawiniastym
śniegu. Odwiązujemy Z prawej masy mi
lawiniastego
wiszą
pędem
trawersujemy
stare
żleb w
pole
lawiny,
wyrzucone
tuż n a d
przyczajone,
ni,
się w m ą c e
z duszą W
na ramieniu,
dobijamy wreszcie
godzinę później, w mrokach
nami koszmary lawin. Pod
do
trawersowania
nocy
nu-
zziaja-
brzegu
z tego
Czarpiekła.
i mgieł
Kościelcem
nia dalekiego wiatru i migotania trzeciego
i znów
śnieżnej lepkiej i strasznej. Spoceni,
n e g o S t a w u , u s z c z ę ś l i w i e n i , że c a ł o w y s z l i ś m y poza
potworne
dół.
Kilkanaście metrów jedziemy na czekanach — rzamy
głowa-
śniegu, głazy i k a w a ł y
na
lawin, po których pędzimy w
prawo.
śnieżne—nowe
śniegu. S p o d G r a n a t ó w tuż,
lawinki. Masy pogruchotanego
lodów—to cielska
się,
s t r o n y w l e w a j ą się na o l b r z y m i e
pozostały
wśród
pohukiwa-
g w i a z d — o b e j r z e l i ś m y się:
zimowego
Fajek
noc
otuliła.
sen
Schro-
nisko. 8.VIII. 26 r. MIECZYSŁAW SZCZUKA FRAGMENT Jedź w Alpy chory:
wówczas poczucie
się
ty,
zaznaj znoju
wygody i fizycznej
i niebezpieczeństw,
jest
znaczy „ m ó c tak wielka,
obcowania
zdobywaj
rządzą — pośród
że k a ż d y
s p e ł n i a j ą — j a k przystoi
czym
wyco
to
nadzieje
spadzistość
w
jest
jesteś,
a—czym
małe nadzieje radosne
wystrze-
dla wspinacza; w mgnieniu
wartość,
dają zadośćuczynienie,
wszystkim
dawne twoje miękkie
się zdo-
z j a w a m i , i że
których
krok unaocznia, wszystkie
ale
turni,
spoczynek, ucz
mieć nadzieję" i umieszczać wszystkie
n a t y c h m i a s t realizują swą
180
tu
ci
ludzkoś-
wściekłego znużenia
ze w s p a n i a ł y m i
l a j ą j a k k w i a t y , są j a k p o k a r m
całe
omotałoby
wyschłej
które
jest
obliczu—gdyż
najpiękniejszą z nagród. Chcesz wiedzieć,
możesz zostać. T a m
Jak
ich
błogości
z a s i ę g u s w e j dłoni? C z e p i a j się skał,
Jesteś
którym duch
naszej
i nieskończonością,
b e z g o r y c z y , ż e za c e n ę
bywasz możność
się
w
zasiadł w
na wierchy, wysilaj swe członki, walcz
spostrzegać tchnienie
zadumie
ją d o p o r ó w n y w a n i a
ci ze w z n i o s ł o ś c i ą pnij
POWIEŚCI
ze swą g o r ą c z k ą ,
nie p o to, abyś w
duszę i zmusiło
Z
życie
człowiekiem na miarę swoich
nadziejom ciąży zdolności
oka, gdy
śmiertelnych.
tutaj i tyle.
na
tobie!
Dlaczego
mielibyśmy udawać, żeśmy więcej p y t a n i e ze z d z i w i e n i e m , k i e d y w nizinnych dolinach mogą
górnych
sam—ten,
zapadnie, aby
ten, kto skacze
ciebie
uszczknąć
rośliny
kto błądzi wśród ujrzeć, jak
lecz-
moczarów
świeci w
ponad zielonooką
kto w pustce szmaragdowej
to
opiewać radość i wielkość
n i c z e j . Z n a j d z i e ją pasterski;
sobie
liryczne
j e d n a k dla
noc
Zadajemy Pieśni
rejonów, nie mogą lanki, gdy
warci?
jesteśmy zdrowi.
dali
rozpadliną
hali p o d a j e sól alpejskiej
po-
szałas i
ten,
jałówce.
GEORGE MEREDITH („The A d v e n t u r e s of Henry Richmond") spolszczyła J a — W a —
MÓWI
Kameny twoje
KAMENA
GÓRSKA
poił kastalskiej wody
zdrój,
lecz w włosy t y l k o j e d n e j t a t r z a ń s k i w i c h r się w p ł ó t ł . Ta
właśnie cię urzekła. „ N a
skazuję
go
Niech ciało i skwarem niech
Do
jego
żar i
chłód.
pali s ł o n e c z n e j lawy
chlust
niech
owionie kosówki ostra
pozna dech ognisty halniaka
ściany
przycupnięty
gdy nad nim bezlitośnie gdy
wieki—rzekła—mój:
na mękę—piekielny
niech
przewaruje
ciało w drętwym chłodzie bezwładne
Niech
woda go
w potokach niech
o p ę t a — j e j rześki, świeży
Wpatrzony w ogień skazany
w
jest
watry, w
jego
na
jest jak
rozkosz—wieczystą ją u m i e
kloc,
mróz.
smak
siwych
pian,
szlak
iskrzystych snopy
poszum smreków przez
taka moja wola, a on
noc,
zwalcza
i jeziorach, w rozbryzgach
gesty t u m a n zmyli na grani
wsłuchany
ust,
zawiśnie srebrny Wóz,
a płynąc coraz wolniej krew z t r u d e m
bo
woń,
dzikich
piór,
bory ślących wić,
miłość
gór,
czcić". ZOFIA CHYC
Z a k o p a n e , 12.VI. 39.
181
W
DRODZE
NA
OJOS
DEL
SALADO
(Fragment z wyprawy w Andy argentyńskie) Zbocze było
strome,
p o z w a l a j ą c się ł u d z i ć ,
ale
s u n i e się k u d o ł o w i . C z e k a n szał część w y s i ł k u n ó g . W wietrzu żenia
żwir
iż n i e
porastały
rafy
oddawał dobre
pustym,
myśli p o s u w a ł y się r ó w n i e
usługi, gdy
coraz
mniej
powoli
jak
pokonywanej krok w krok wysokości
najprostsze, sprzeczne: zmęczenia Od
kamienia
i nakazu
do kamienia jest
dycham chwilę, tępo wpatrzony w c i ę ż k o o p i e r a m się n a
czekanie,
się i w y m ę c z a m .
dopiero
Justyn
przytłumiały do
Na
15
dwa
ostatka. kroków....
kamieniach przy
wy-
kamieniach
usiłując zapomnieć,
co c o f n ę l i ś m y się z c h a o s u
Na suchym stoku
po-
sam, a wra-
marszu
przestrzeń,
chciał
ob-
umniej-
zdatnym ja
10 k r o k ó w ,
t y l k o tyle m o g ę przejść b e z o d p o c z y n k u .
wam
kamienne,
za k a ż d y m s t ą p n i ę c i e m n o g a
że
strawersować
posu-
lodowiec,
rowów, szczelin i pęknięć.
leży m i a ł k i piarg, ale
nie ma
przynajmniej
zapadlin. Kopulasta góra spoza jest
wznosi
niej rozciągłe
przeraźliwie
O j o s , ta diabelska góra, d o k t ó r e j
ślepo? Z wysiłkiem
wysoko.
Wieją
śnieg?
Gdzież
groził
trzeci dzień idziemy
na
p o r z ą d k u j ę w pamięci szczegóły godzin,
le-
niwie liczę l o d o w c e . więc
Z obliczeń
mało
wynika,
zmuszam
d o wyjęcia n o t e s u i kilku n o t a t e k . S ł o ń c e jeszcze Ono
jedno
łączy o b e c n ą
ziemi. Ogrzewa, wzmacnia. są
się
obłoki, czyżby z n ó w
coraz
pocę
bardziej zawziętymi
się, a w a l c z ę z
rzeczywistość z pojęciem
Idę wciąż w górę, k a m i e n n e etapami. Gdzie
jest
się
świeci. żywej porosty
Justyn?
Nie
suchością.
Z n a m j u ż za d o b r z e ó w z w y k ł y w p ł y w w y s o k o ś c i , a w c i ą ż , po
laicku, nie rozumiem:
się
w tatrzańskim tempie, czemu łapię
nurzeniu
przez
namiotu
chwilę nie
w y s o k o ś c i , w l o k ę ją ruję książkowo, ani tów głowy,
kamieniami, mam zdołałem
k r w i z n o s a czy
zdrowy i pozostanę mułów
pękłyby,
zbocze
wydaje
mi
opanować?
się
zdrowy,
a płuca
Nie
których boję
o przepaść
to
trudniejsze od
się cho-
zawro-
umierania.
wytrzymają,
więc
wyzjad-
wieczorem,
spod paznokci, ani
rozdarte. Czemuż
gdzie
bezimienne urwisk
wy-
schroniskami?
Gdzież jest Justyn?
182
nad
nudności,
utraty tchu, wyczerpujących wymiotów,
miechy
widzę go
po
za s o b ą j a k w o r e k ze s p r z ę t e m , i n i e
Jestem
chwalonych
posuwam
jak
zmęczeniem
tydzień przymusowej pracy, czemu
przy u m a c n i a n i u
i
powietrze
się z w o d y , c z e m u fizycznie c i e r p i ę
liwszym niż wczoraj
czemu łatwym zboczem nie
o 50
kroków
Podsuwam poniżej.
się p o d W
wypukłość
siwym
grzędy
kombinezonie
w y g l ą d a jak l o t n i k z r o z b i t e g o a p a r a t u . Białe ta si e m k i ni p o w i e w a j ą bezradnie.
u
spod-
Z n ó w wyżej, z n ó w wyżej. Czas stracił swój ruch. Trwa j e d n o zadanie: wejścia. O b ł o k i pędzą z p ó ł n o c y . Justyn idzie w o l n i e j . P r z e ł ę c z z l o d o w c e m — t a k , t o b y ł j e d n a k już c z w a r t y lodowiec na naszej drodze!—wciąż niedaleko, pod nami. Marzę o k o p u l a s t e j górze b a r d z i e j niż o o d p o c z y n k u . Wiatr łopocze w skafandrze. Ale nie jest zbyt zimno. I nie o d c z u w a m zimna. Słońca i c h m u r przybywa, i przybywa k a m i e n n y c h etapów. O b c h o d z ę coraz gęstsze łaty śniegu. Lod o w i e c n a d o l n e j p r z e ł ę c z y p r z e c i e ż się n i e o d d a l a . Poza tysięcznym, u m ę c z o n y m głazem, grzęda osłabia nachylenie. Ś n i e g u jeszcze więcej, ale jeszcze ciągle m o ż n a go wymijać. Teraz u s u w a m z oczu przełęcz dolną, a widzę bliską, g ó r n ą . N e r w y z n ó w się w i ę c b u d z ą z u ś p i e n i a , z n a j d u j ę w i e l e n o w y c h sił i p r a w i e s z y b k o , p r a w i e e n e r g i c z n i e o s i ą g a m g ł ó w n y grzbiet. G o d z i n a p o ł u d n i o w a . N a d głową gnają obłoki. Śniegu s p o d z i e w a m się n a p e w n o . M a m o d p o c z y n e k , n i m J u s t y n d o j dzie. A l e nie o śnieg, n i e o w i a t r i n i e o czas c h o d z i . W y d o s t a ł e m się na o b s z e r n e siodło, które kryło tajemnicę Ojos. Teraz, nareszcie, w połowie trzeciego dnia drogi na sześciu kilometrach wysokości, pada rozstrzygnięcie, choć boję się tak myśleć. Gdyż blisko, nareszcie blisko i naprawdę blis k o , b l i s k o j a k w T a t r a c h szczyt o d s z c z y t u , w z n o s i się k a d ł u b O j os d e l Salado, ż ó ł t o - b r o n z o w e urwisko, najwyższa góra Puny, nasz główny cel. Jeszcze j e d e n w i e r z c h o ł e k oddziela nas o d j e g o c i e l s k a , ale d a się g o p o z i o m o o b e j ś ć . O j o s c z e k a — nareszcie. Myślę z u p o r e m : te skały p o t r z a s k a n e , ceglaste, u m a r ł e o d setek wieków, przypominają alpejską M e i j e i ścianą Tikint n'Uanas w afrykańskim Atlasie. T o dobra wróżba: przecie w s z e d ł e m na M e i j e i na Tikint. R o z g l ą d a m się p o z d o b y t y m obszarze: nie więcej niż 15 m e t r ó w p o n a d e m n ą w z n o s i się czub kopulastej góry, czub 6720 m. według mapy Riso Patron a . A w i ę c O j o s j e s t t y l k o 150 m e t r ó w wyższy (pokonam!). P o m i ę d z y n a s z ą g ó r ą a O j o s d e p r e s j e są już p ł y t k i e . N i e jestem nic zmęczony. Niecierpliwią nieporęczne do opuszczenia portki skafandrowe. Na zachodzie zawieja, wśród wiszących l o d o w c ó w , skał i b u r z giną T r e s C r u c e s z o c z u . C h w i l a fizjologiczna mija wśród myśli dość patetycznych. O d jak wielu już d n i nie m i a ł e m s e k s u a l n y c h odruchów..,? T r e s Quebradas oczekuje na p o ł u d n i u , jeszcze tylko miesiąc dzieli od miast chilijskich. Czy nie należałoby ponazywać tych majestatycz-
183
nych bezimieńców, bałem
wśród
się n i e m o ż l i w o ś c i
których
wędrujemy?
Ojos i doradzałem
szego nienazwanego olbrzyma, m. i należy d o największych
Przedwczoraj
atakowanie
kolosów
N e v a d o P e n c k . G ó r y są p o t w o r n e ,
andyjskich,
źdźbło!
Ale
nic, nic prócz
plastyczna
nas i n a w e t barwy
jak z samolotu!
Że
go
przeraźliwe, najlich-
skalistych
w ą w o z ó w ustąpiły jedynej szarości szczytów. W i ę c cóż przestrzeń,
6600
Nazwę
oszałamiające,
g d y b y ż c h o ć ź d ź b ł o ż y c i a w y c h y l a ł o się z i c h o g r o m ó w , sze
bliż-
k t ó r e g o widział Penck. Ma
znaczy
zwyciężam
ja,
nie
motor! Justyn
już b l i s k o . M i a ł
tyzm. Awanturnicze naocznie,
odległość,
ną t a j e m n i c ę
rozum,
iż
nie
popadł w defe-
ryzyko powiedzie s i ę ! Poznamy
wszystko
w z n i e s i e n i e , d r u g i szczyt A m e r y k i ,
Andów, zmierzymy
ją s t o p a m i ,
nie
głów-
zwiewnym
spojrzeniem z przelotu. J u s t y n j u ż t u ż . S p o j r z y w t o r s O j o s , u w i e r z y , że Idzie bez nerwów. Pewnie m u znowu
będzie
wygramy.
trzeba
pomagać
w pobraniu azymutów. Zachodnia ściana O j o s klęśnie w Gdy
w e j d ę na szczyt, cóż
rach
O j o s jest c z a r n e i
na to powiedzą
życzliwi?
tle. T o jest prawie silniejsze
silniejsze?). W c h o d z i m y n a przełęcz O j o s . C h m u r spływa coraz w dół, nie
gim
(na szczęście, m o ż n a trzeba
się za J u s t y n e m , Sztywne
na
znaczny,
lecz
kolorowym
Czemu
żebro. wadzi
Zbocze już
marsz
Zdobycie
śnieg
biały i
żebro trabantu.
żwirku
gubię
jeszcze
odległości andyjskich.
i dzisiaj nie dotrzemy
tu
jest
trabantem
połoWlokę
równowagę.
wywrotne!
tym dłuższy, o b r ó t
wyprawie zażywam
ostatnim
go okrążyć). Teraz długim,
T r a w e r s w y d ł u ż a s i ę , r o z c i ą g a , raz skracania przez o k o
(co
prawie sprawnie.
obejść północne
b u c i o r y są t a k
tasiemki
widok
więcej. Jakże rozkoszny jest
w górę! M o ż n a myśleć
trawersem
Białe
niż
pod
O j o s będzie największym sukcesem. miękki
chmu-
dalsze.
Justyn. Wiatr. Rezygnujemy z azymutów. na siwym
mgle.
W
ku
górze.
d o O j o s . P o raz
drugi
koli. Wyogromnionym
padłem
Potem A
więc
na
łukiem
ofiarą
znów
niejeszcze
andyjskiej obchodzimy
p o d r u g i e j s t r o n i e jest b a r d z o rozległe, ale
bezpośrednio
p o d k o p u ł ę szczytową
tu rozwidla, tworzy dwa wierzchołki. skalnym, naszym
Zachodni
jest
się
monolitem
wyższy,
wschodni.
Na zboczu śniegu s k ą p o , ale dla celów b i w a k o w y c h
wystarczy.
Słońce
celem będzie wierzchołek
pro-
Ojos. Grań
w coraz gęstszych
chmurach,
Z a t r z y m u j e m y się, gdzie
p o d n a m i o t . W i a t r w z m a g a się, ale d z a . Za
184
to k a m i e n i e dla
Popołudnie.
najłatwiej wyrównać
umocnienia
jeszcze linek
niewiele
platformę przeszka-
antenowych
trzeba
zbieraćzd a l s z a . Każdy
u d ź w i g n i ę t y głaz m ę c z y
tysiąckrotnie.
K i e d y ż t o się s k o ń c z y ? W reszcie d o m jest u s t a w i o n y , rozpięty. C o d z i e n n y m zwyczaj e m g r o m a d z ę j e s z c z e s t e r t y ś n i e g u p r z e d w e j ś c i e m . M r ó z już chwyta i uporczywym zwyczajem poczyna prószyć śnieg. Ściąg a m y b u t y , n a j p i e r w J u s t y n w s u w a się d o ś p i w o r a , p ó ź n i e j j a . Do zabójczej powolności mety jesteśmy już przyzwyczajeni. Ale i p o r u s z e n i a w ciasnym n a m i o c i e s z t u r m o w y m muszą być h i e r a t y c z n i e s p o w o l n i o n e . P o z a ś c i a n a m i d o m u ś c i g a j ą się ś n i e g i wiatr, n a m wewnątrz ciepło. Gęstą skorupą krzepnie śnieg po n a w i e t r z n e j . J e m o d r o b i n ę owsianki, jeszcze tylko o w o m a l t y na z suszonym m l e k i e m m a jakiś smak. W rytmicznych o d s t ę p a c h odchylam wejście i zgarniam śnieg d o maszynek: przykra stała f u n k c j a . Przez ciemniejące niebo z c h m u r widać Ojos w w i c h r z e . Z a c z y n a m się n i e p o k o i ć , W d o l e g n i a z d o n i e z n a n y c h wulkanów bieleje w zmierzchu. Zażywam allonal, mam zbyt wiele godzin snu przed sobą. W i a t r tnie śniegiem coraz gęstszym. Justyn oblicza wysokość, wypada m u ok. 6600 m. A więc tylko ćwierć tysiąca m e t r ó w w p i o n i e d z i e l i n a s o d w i e r z c h o ł k a , czyżby n i e p o g o d a mogła nas zwyciężyć w o s t a t n i m m o m e n c i e ? Ścianki namiotu u g i n a j ą się p o d c i ę ż a r e m ś n i e g u ; o c z y s z c z a m y je. Z n ó w z a r o zumiale układam t a b e l k ę : 1000 m . — Z a k o p a n e , 2 0 0 0 m , — K a s p r o w y W i e r c h , 3 0 0 0 m . — P i r e n e j e , 4 0 0 0 m . — szczyty A l p , A t lasu, 5000 m . — Kaukaz, R u w e n z o r i , N o w a G w i n e a 6000 m. — w y ż e j niż E u r o p a , A f r y k a , szczyt A m e r y k i P ó ł n o c n e j . I d o p i e r o t e r a z n a s z b i w a k d z i s i e j s z y , gdy j e s z c z e s z e ś ć s e t m e t r ó w d o ł o ż ę . M i ł o , p r z y j e m n i e , ale w c i e m n o ś c i s t r a s z n o . Mierzymy sobie tętno, p r a c u j e prawie regularnie. Po długich półgodzinach gotowania układamy się do nocy. Jeden s w e t e r j e s t p o d u s z k ą , d r u g i m z a k r y w a m g ł o w ę . J e s t cisza i w ciemności można łatwo zasnąć. Na martwą ziemię pada śnieg. L u d z i e s t a j ą się p o j ę c i e m k o s m i c z n y m . J a k i e ż d z i ś b ę d ą m y ś l i przedsenne? Miasta, które oczekują, floridy wśród palm i kob i e t , O j o s d e l S a l a d o , c e l , c z y n . J u s t y n n i e m o ż e z a s n ą ć ; zażył a l l o n a l za m o i m p r z y k ł a d e m i u p i e r a się, że m u p a s t y l k a zaszkodziła zamiast p o m ó c . C h c ę z a s n ą ć z myślą o O j o s . N i e b o j ę się s k o k ó w p u l s u . Uważam m ó j s t a n f i z y c z n y za d o s k o n a ł y . G d y J u s t y n chce o s ł a b i ć t ę u f n o ś ć , p r z y p o m i n a m m u , iż t ę t n o m i e w a m nierówne stale, n a w e t w d o m u . Z a s n ą ł e m . N i e w i e m , k i e d y m się o b u d z i ł p o raz p i e r w s z y . Była n o c i w i a t r c i c h o p ł y n ą ł p r z e s t r z e n i ą . Rozpiąłem kilka guzików namiotu i wysunąłem głowę w otchłań. Przymarzły
185
ś n i e g i s k r z y ł się p o d g w i a z d a m i . O s t r y m r ó z Bezimienne, nieznane wulkany kłębiły się srebrne w śnieżnej nocy. Pustynna cości. Pomyślałem my na O j o s .
ziemia
parzył poniżej
oddech. namiotu,
wypoczywała
p o p r o s t u : znów jest p o g o d a i j u t r o JAN ALFRED
(Ciąg dalszy tego f r a g m e n t u ukazał się w z września 1937 r.) SZTURM
DO
PIC
w ni-
wejdzie-
SZCZEPAŃSKI
„Kamenie" r. V
nr
1
STALINA*)
(fragment z rozdziału XII) W nocy na powstrzymany firnowych
2 w r z e ś n i a z e r w a ł się sztorm
polach
górskich
obłoki
sztorm—straszliwy,
szczytów.
pyłu
ś n i e ż n e g o i waliła śnieg
kładł
po
je na
małe namioty, zagubione w pustyni lodowej. Trąby wściekłym tańcu wirowały dokoła,
nie-
Wichura gnała
dwa
śnieżne we
się n a
płótno
P o d ł o g i n a m i o t ó w w y g i n a ł y się o d c i ę ż a r u ś n i e g u ,
wolna
zaspami. przestrzeń stawała
się
coraz
G o r b u n o w a i G e t i e g o złamały się nistów.
Żaden z nich
nie
mniejsza. W nocy w
słupki i śnieg przygniótł
m ó g ł się r u s z y ć .
w a ł s w ó j n a m i o t za p o m o c ą
namiocie
czekana
i
Abołakow
worka,
alpi-
umoco-
zachowując
w
ten sposób s w o b o d ę ruchów. R a n o przekopał przejście w zaspie, wyszedł na z e w n ą t r z i przy p o m o c y o d k o p a ł swych
pokrywy
kuchni
polowej
towarzyszy.
M g ł a r o z e s z ł a się, s ł o ń c e ś w i e c i ł o j a s n o . B l i s k i l e c z
nie-
d o s i ę ż n y błyszczał w ś w i e ż y m ś n i e g u szczyt Pic S t a l i n a . W t r w a jącym
d a l e j s z t o r m i e k r ę c i ł y się na n i m w ś c i e k l e o b ł o k i
nego
pyłu. P o n o r a m a szczytów górskich, ukryta
dniowej
mgły,
Wiatr
o d s ł o n i ł a się z n ó w p r z e d
Gorbunow
konserwów
Getie jak
był na w y c z e r p a n i u .
z ryb
i paczka
i p r z e d t e m leżał
namioty.
trupio
lub
wypicia
W
dzienne-
Pozostawała
jedna
czekolady.
nieruchomo w namiocie.
m i o t y ustały, lecz p o w t a r z a ł y sie przy n a j m n i e j s z e j p r ó b i e jęcia p o k a r m u
dwu-
śnieg.
i A b o ł a k o w p o d z i e l i l i się s k ą p ą racją
go posiłku. P r o w i a n t
śnież-
alpinistami.
w dalszym ciągu przysypywał zaspami
dzień znów trzeba było rozgarniać
puszka
podczas
łyku wody.
Zaostrzona
twarz
Wyprzybyła
blada.
*) Najwyższy szczyt Z. S. R. R. 7495 m. Opisana tu wyprawa, na k t ó r e j czele stał akademik N. P. Gorbunow, odbyła się w r. 1933. Uczestniczył w niej również M. Romm, a u t o r żywo skreślonej książki „Szturm do Pic Stalina", z k t ó r e j przytaczamy tu urywek. Szczyt został zdobyty 3 września 1933 r. Osiągnął go spośród trzech członków g r u p y szturmowej (Gorbunow, Getie, Abołakow) jedynie Abołakow (przyp. tłum.)
186
3 września wietrzna
Sztorm
garści, w O
której
trzymała
trzech
niedojadania
i długiego
dę i jak n a j p r ę d z e j Powtórne Ale
i
Gorbunow
Rozumiał
na
ogromnej
Należało
wysokości
Getie
dobra
pogo-
oznaczałoby
pewna
postanowił inaczej. Jeszcze w dole, w obomożliwość
nadludzki też
powodu
wziął udział
związana jest próba
go niepokoiło.
takiej
wysiłek woli w
bardzo dobrze, z jakim
bezpieczeństwem
Obawiał
w
sytuacji, celu
zdobycia porzucić
że
po
kiedy
pokonania
wejściu.
ryzykiem,
się
c i ę ż k o c h o r e g o G e t i e g o . L ę k a ł sie, namiocie
myśleć.
ośmiodniowego
wykorzystać
mgły i sztormu
przewidział
będzie
szczytu. Z tego
nawet
wyczerpania.
zie l o d o w c o w y m , potrzebny
bez-
schodzić.
nastanie
z głodu
było
osłabli wskutek
pobytu
namiocie.
jasna,
zwolniła straszliwy uścisk
śmiałków.
i Nikołaj Pietrowicz
leżał bez życia w
nie to
ucichł i nastała
t y m , by iść na szczyt, n i e m o ż n a
Abołakow
śmierć
wreszcie
p o g o d a . Z d a w a ł o się, że g ó r a
z jakim
nie-
szczytu. na
Lecz
cały
powrocie
dzień
znajdzie
P o d s z e d ł d o G e t i e g o . O s t r o ż n i e i c i c h o z a p y t a ł go, czy dza się
„puścić"
Abołakowa
nował. Człowiek dził się wała
w
trupa.
ten,
i jego
od dwóch
odroczyć jeszcze
o
na szczyt. Getie
zejście
lekarska.
Gorbunow
i Abołakow z trudem
aż s ł o ń c e
w pancerze
w z n i e s i e się
Zebrawszy
postawili przy G e t i e m chory mógł nagrzać Rozpoczął
się
podziałka
7000,
7050,
oczeki-
włożyli skafandry, trzeba
trochę
Abołakow
r o n d e l ze
dół, gdzie
było
cieplej.
i Nikołaj
śniegiem
które czekać,
Pietrowicz
i suchy spirytus,
aby
wody.
ostatni
atak.
po spadzistych
Powoli,
krok
zboczach pól
za
krokiem,
firnowych.
za p o d z i a ł k ą , p o s u w a ł a s i ę w s k a z ó w k a
Po-
aneroidu:
7100.
Podeszli do ście. N a
drugim
waciałym
firnie.
ostrożnością
w
Potem
wyżej i będzie
sobie
wchodzili alpiniści woli,
z lodu.
się w d r o g ę ,
opo-
d n i w a l c z ą c y ze ś m i e r c i ą , z g o -
dobę
go p o m o c
zamieniły się
zga-
nie
szerokiej szczeliny. U d a ł o brzegu
znaleźć
przej-
z a c z y n a ł o się s t r o m e w e j ś c i e p o
zlodo-
Trzeba
asekurując
ogromnej wysokości
było
się
związać
się w z a j e m n i e .
7100 m e t r ó w
się i
posuwać
Stromość
była p r a w i e nie
zbocza do
się
z na
pokona-
nia. P o t e m d r o g a była łatwiejsza. W przez
białą
ciągu dwóch godzin
p u s t y n i e p ó l f i r n o w y c h , z a t r z y m u j ą c się c o
piętnaście kroków. Z trudnością
7150, 7200, przeszli
szli
dziesięć,
7250.
drugą
szczelinę.
Trafiały
się
miej-
187
sca z m i ę k k i m śniegiem. A b o ł a k o w , który deptywał
szedł
pierwszy,
Słońce
m i n ę ł o już
zenit i skłaniało
szczyt w c i ą ż b y ł d a l e k i . T r z e b a b y ł o się. A b o ł a k o w p o s z e d ł Gorbunow,
się
się
Odległość Straszliwie
ku zachodowi, a
śpieszyć.
k t ó r y s t a r a ł się
uchwycić
między
alpinistami
rozrzedzone powietrze
mąci rozum. Niebo nad
„leicą"
wzrastała: pęta
błyszczącym
niego...
7300,
firnem wydaje
oczy od
sił,
się
ciem-
Abołakowem ręką
oślepiającego
ł a — h a l u c y n a c j a nie ustępuje. W dalszym ciągu
po świat-
widzi
samego
Abołakowa.
N a s t ę p n i e błyska
w nim obawa,
że n i e z d ą ż ą
d e j ś c i e m ciemności o s i ą g n ą ć szczytu, krzyczy
przed
więc
do
w śniegu
przenocować w niej i nazajutrz kontynuować
wejście.
T y l k o niezbadany jeszcze przez wysokości na wszystkie
czynności
zrodzić taką gorączkową myśl. na wysokości 7350
naukę
wpływ
organizmu
Nocować
na-
Aboła-
k o w a , by t e n n i e s z e d ł d a l e j : t r z e b a w y k o p a ć
nie na
7350...
ruchy, pozbawia
samego siebie. Przesuwa
ciemnych okularach, chroniących siebie kroczącego o b o k
wszystkie
tyle.
n o f i o l e t o w e . G o r b u n o w p a t r z y za o d d a l a j ą c y m się i nagle widzi o b o k
Odwiązali
szybciej.
m o m e n t y w c h o d z e n i a , zaczął pozostawać w
rów
u-
drogę.
grotę,
olbrzymiej
ludzkiego
w śniegu
metrów—znaczyło zasnąć
mógł
bez
śpiwo-
po
półgodzi-
Pociąga
niepow-
zawsze...
A b o ł a k o w n i e s ł y s z y . S z c z y t już b l i s k i . strzymanie. Nic
więcej
nie
może
zatrzymać
A b o ł a k o w a — ani
z b l i ż a j ą c a się c i e m n o ś ć , a n i o z n a k i r o z p o c z y n a j ą c e j
się
zamieci. Idzie naprzód.
szczytowej
7 4 0 0 , 7450...
już
jest na
znowu
grani. Jeszcze kilka dziesiątków m e t r ó w po niej ku południowi, ku najwyższemu jego
punktowi
—
i
cel
o s i ą g n i ę t y . L e c z si-
ły już n i e d o p i s u j ą A b o ł a k o w o w i . U p a d a n a ś n i e g . C i ę ż k i e ty s t u k a j ą ryby. Brak
w skroniach. Usta rozwarte tlenu. Dusi
jak u w y j ę t e j
mło-
z wody
się.
Poleżawszy nieco A b o ł a k o w spróbował wstać. Ale
się
nie
u d a ł o . U d a ł o się t y l k o s t a n ą ć n a c z w o r a k a c h . I n a c z w o r a k a c h , k r o k za k r o k i e m , Abołakow
pokonywa
stoi
Abołakow
ostatnie metry
na szczycie. Pamir, największy
zeł ś w i a t a , leży p o d n i m j a k w s p a n i a ł a p l a s t y c z n a cuchy
górskie i rzeki l o d o w c ó w
Indii i A f g a n i s t a n u . Z góry, z lotu ptaka, widać
Jak potężny
dal
za
węŁań-
granice majesta-
Stalina. n a m i o t śnieżysty bliżej
w z n o s i się n i e d a l e k o
188
w
górski mapa.
Chin,
t y c z n ą ś w i t ę Pic
odchodzą
drogi.
od
innych
Pic E u g e n i i K o r ż e n i e w s k i e j .
szczytów
Nieruchomo
płyną szerokie, pozakreślane czarnymi pasami ś r o d k o w y c h ren lodowce Biwacznyj i Turamys. Ciemnofioletowe niebo pożarem szczytach
gór.
Wschodnie
czornych cieni. Ze Oblana rzuca
Abołakow
powtarza jego
cień.
ruch.
do
postać
sobowtór
obłoków.
Abołakowa rodzi
się
góry r ę k ę — s o b o w t ó r
Kilometrowa
sylweta
na wie-
w
dokład-
ludzka w
obło-
gestykuluje... A gdy u p o j o n y
Gorbunow
o
zwycięstwem
paręset
metrów
ście. Gdzieś w dole
Abołakow
niżej
pozostawił
wetknięty
Zmarznięte
ręce schował
o g r z a ć je c i e p ł e m w ł a s n e g o
się
pod
szczycie,
w
śnieg
którego
każdy
i ciemna
niej postać A b o ł a k o w a
łączy się z krok.
blisko
wej-
czekan. kurtką
ciała. U c z u c i e
sposób
natężeniem, na
na
skafandrem i watowaną
nierealnej lekkości w niezwykły wymaga
stoi
kontynuuje męczące
i stara
nie
się
błękit
przesłona
słońca
Potworny
podnosi
niejasnym
zimny
nadciąga lekka
zachodzącego
na nią olbrzymi
kach
zachodzie odblaski kładą
zbocza pokrywa
wschodu
promieniami
obłokach. nie
płonie na
odchodzącego słońca. Różowe
mó-
dziwnej ogromnym
Grań
szczytowa
a jednak
niedosięż-
daleko. MICHAIŁ ROMM
Z rosyjskiego spolszczył K. A. J a w o r s k i
O
OSTATNIEJ
Tak wydaną
KSIĄŻCE
się stało, że
ostatnią
j e s z c z e za j e g o
dotyczące
PAWLIKOWSKIEGO*) książką
życia, były
u d z i a ł u w walce o lice ziemi
wej i z ostatnich
czasów. Pojawiła
chwili, gdy d o g o r y w a j ą c y starzec niszczone
cha
aktualna walki
o lice
ideą.
o oblicze
prawdziwej
ziemi, jak nie
duchem To
jest,
i materią też
jak
nigdy
świato-
książka
ukochane
nowych
w
Tatry,
czasów,
mer-
nad krzewioną
przez
nie była ta książka
bar-
kultury. Bo czymże jest walki o poziom
nie odwiecznym
w jeszcze j e d n e j
walka
kultury
konfliktem
spo-
miedzy
postaci?
Pawlikowskiego
w skutkach
świadczyć,
będą
kiedyś
ziemi ojczystej
uprzemysłowieniu
że m y ś l ą c a g ł ę b i e j c z ę ś ć
stała na straży miłości d o potrzeby tej
na
triumfy
uczonych i miłośników
nieobliczalnemu także
przejawem
s t u d i a J. G .
ko protestem
polemiczne,
wojny
niż teraz, stając się d o w o d e m n i e s ł a b n ą c e g o d u -
łecznej i czymże
będą
A jednak
sprzed
się ta n i e z w y k ł a
bezprzykładnie pseudokulturą
Pawlikowskiego
Pawlikowskiego,
i prace
patrzył
kantylizmem odnoszącym doraźne dziej
J. G.
studia
przyrody górskiej
nie
tyl-
przeciwko
naszych gór,
ale
społeczeństwa
z czystej,
idealnej
miłości.
(J. G. P a w l i k o w s k i — „ O lice ziemi". W y b ó r pism, w y d a n y s t a r a n i e m P a ń s t w o w e j Rady O c h r o n y P r z y r o d y . W y d a w n . P.R O.P. W a r s z a w a 1938).
189
Zagadnienie ochrony przyrody jako p r o b l e m u
kulturalne-
go s t a r a ł e m się o ś w i e t l i ć na ł a m a c h „ O b r o n y k u l t u r y " , na t y m wiec m i e j s c u c h c i a ł b y m zwrócić u w a g ę na inną s t r o n ę
książki
P a w l i k o w s k i e g o . O t o ó w p i o n i e r idei o c h r o n y p r z y r o d y i w n i k liwy jej t e o r e t y k
okazał
s i ę . w swych
studiach
niezrównanym
stylistą, w z b o g a c a j ą c y m n a s z e p i ś m i e n n i c t w o w a r t o ś c i a m i d o s k o nałej próby. Jasność wypowiedzi, argumenty
ścisłe i p r z e k o n y -
w a j ą c e , d o s a d n o ś ć o k r e ś l e ń a n a d e w s z y s t k o wdzięk — o t o g ł ó w n e cechy stylu
obrazów,
Pawlikowskiego.
G d y zestawia o p i s wsi p o l s k i e j z o b r a z e m
„wyższej
t u r y " , n i e w i a d o m o , co w i ę c e j p o d z i w i a ć , czy p o e t y c z n e czy siłę a r g u m e n t a c j i . „ K i e d y
przyjrzymy
się
dzisiaj
kulujecie
jeszcze
p r z e c i ę t n e j wsi p o l s k i e j — p i s z e w r o z p r a w i e „ K u l t u r a i n a t u r a " z
1911 r . — z a u w a ż y m y ł a t w o , jak o n a o r g a n i c z n i e
wyrosła; dzieła l u d z k i e jak gdyby wynikły z t e j z tej samej
z przyrody
samej
duszy,
myśli, która tkwi w przyrodzie. O t o droga polna,
k t ó r ą idziemy, zlewa się t a k h a r m o n i j n i e z o t o c z e n i e m , jak gdyby wypełzła t u t a j d o b r o w o l n i e ; o
zaczynają n a m
m a j a c z e ć myśli
panpsyche... W i j e się d r o g a ś l a d a m i s t ó p , k t ó r e przeszły t ę d y
krotnie, półbezwiednie, kierowane ś l a d a m i pługa, w l e c z o n e g o p o linii
samą
pochyłością
najłagodniejszego
o p a s u j e w z g ó r z e jak p r z e p a s k a , u w y d a t n i a j ą c M i ę d z y n i l a m i r o z p o s t a r ł y się podnoszą
łąki
po
spadku;
plastykę
terenu.
łęgach i dołach; i one
rzeźbę p o w i e r z c h n i ; w ś r ó d z ł o t y c h
j ą c y c h się w s ł o ń c u , swą żywą zielenią ny zagłębień, N a d s t r u m i e n i e m
tysiącwzgórza,
zbóż,
znaczą
w i j ą c y m się k r ę t o
wierzby i olchy, jak gdyby przyszły pić
wygrzewa'
o d d e c h wilgotzebrały się
wodę...
...A o t o t e r a z o b r a z „wyższej k u l t u r y " . . . P o l a s k o m a s o w a n e p o c i ę t e d r o g a m i w r e g u l a r n e k w a d r a t y jak s z a c h o w n i c a .
Drogi
j u ż — n i e mają linii „ p s y c h o l o g i c z n e j " , ale l i n i e
suchej,
racjo-
...Uregulowany potok płynie „po ukazu"; obeschłe wygolił jak lokaj..."
brzegi
n a l i s t y c z n e j logiki.
O b r a z wyżej p r z y t o c z o n y m o ż e n a j l e p i e j o d d a p i ę k n o stylu P a w l i k o w s k i e g o . W y c z u c i e p s y c h o l o g i z m u
p o l s k i e j d r o g i , wi-
j ą c e j się ś l a d a m i s t ó p , p ó ł b e z w i e d n i e k i e r o w a n y c h chyłością w z g ó r z a , — j e s t n a p r a w d ę
samą
po-
mistrzowskie.
M o ż n a by m n o ż y ć p r z y k ł a d y r ó w n i e jak t e n ś w i e t n e , n i e stety szczupłe r a m y r e c e n z j i d o t e g o się n i e n a d a j ą . W y s t a r c z y s t w i e r d z i ć , że z tą książką w i n n i
niecodzienną
z a p o z n a ć się
nie
w
naszym
tylko
piśmiennictwie
fachowcy w
zakresie
o c h r o n y p r z y r o d y l u b m i ł o ś n i c y ziemi ojczystej, n i e tylko b a d a cze k u l t u r y , p r z y r o d n i c y i s o c j o l o g o w i e , ale t a k ż e pisarze i p o e c i .
190
WŁADYSŁAW KRYGOWSKI
N O T Y WIERCHY, to jedyne u nas górom i góralszczyźnie poświęcone Wydawnictwo, z a p o c z ą t k o w a n e przez nieodżałowego J. Gw. Pawlikowskiego, święci już szesnaście lat swego istnienia. Cztery ostatnie roczniki wyszły pod redakcją prof. dr Walerego Goetla i J a n a A l f r e d a Szczepańskiego. Rocznik XIV (za r. 1988) otwiera piękna impresja Władysława Krygowskiego na powrót Tatr Jaworzyńskich do Polski. Wiele inter e s u j ą c y c h szczegółów o stosunku Karola Szymanowskiego do górali, ich folkloru, muzyki p o d h a l a ń s k i e j i niedostępnych dla chorego a r t y s t y — Tatr przynosi a r t y k u ł Adolfa Chybińskiego „Karol S z y m a n o w s k i a Podhale". T. Malicki d a j e z pewnym z n a w s t w e m gwary p o d h a l a ń s k i e j skreśloną nowelę „W kolibie na Jaworzynie" (patrz n o t ę poniżej). Znany z „ T a t e r n i k a " Jerzy Gołcz jeszcze raz nam przypomina swoje przygody alpejskie w niepozbawionych waloru literackiego -wspomnieniach „Dziesięć lat w Alpach Francuskich". St. Siedlecki dzieli się z czytelnikiem wrażeniami z „Przejścia z południa na północ przez Zachodni Spitsbergen". Część pierwszą rocznika uzupełniają a r t y k u ł y o dworach i dworkach J . Keychmana i B. Tretera, „O szacie l e ś n e j Tatr" M. Sokołowskiego i M. Zajączkowskiego oraz szkic A. Wrzoska o mało znanych i uczęszczanych przez t u r y s t ó w Cisnej i zachodnich krańcach Bieszczadów. Kronika jak zawsze bogata i pełna aktualiów. Z n a j d u j e m y w niej m. in. ciekawe wspomnienie Wandy Gentil T i p p e n h a u e r o Andrzeju Strugu jako turyście i wielbicielu Tatr, wspomnienie tym bardziej i n t e r e s u j ą c e , że miłość Struga do gór znalazła stosunkowo mało odbicia w jego twórczości. Wartościowe wydawnictwo to zdobią cztery wkładki fotograficzne oraz m n ó s t w o r e p r o d u k c y j w tekście. Całość świadczy o dużym i pozyt y w n y m wysiłku r e d a k t o r ó w w celu utrzymania rocznika na poziomie nie u s t ę p u j ą c y m tego rodzaju wydawnictwom na Zachodzie. DWUMIESIĘCZNIK „TATERNIK" to już pismo dla specjalistów — t u r y s t ó w wysokogórskich i wspinaczy. Dawniej bardziej z T a t r a m i związane, dziś w m i a r ę wzrostu e k s p a n s j i naszych alpinistów poświęcające również wiele uwagi Alpom i Egzotykowi. Zabierają t u głos wszyscy wybitni taternicy mogący coś nowego do z n a w s t w a dróg t a t r z a ń s k i c h dorzucić l u b pochwalić się swymi sukcesami na ścianach i graniach gór obcych. Tak zwane „bujdałki" świadczą nieraz o zdolnościach literackich ich autorów. W ostatnich n u m e r a c h można by wyróżnić pod tym względem w s p o m n i e n i a J. Gołcza, J. W . Żuławskiego, M. Zajączkowskiego, (tylko nie jego wiersze!) i L. Januszewicza. Dużą wartość mają specjalne zeszyty „Taternika" poświęcone w y p r a w o m polskim w d a l e k i e góry świata. Ukazał się również n u m e r h i m a l a j s k i . Nie w i a d o m o tylko, czemu tak długo czekamy na zeszyt poświęcony Andom, mimo iż ekspedycja odbyła się przed dwoma z górą laty. Zawartość pisma uzupełniają bogata kronika i piękne nieraz zdjęcia fotograficzne oraz doskonałe szkice skalnych dróg, w y k o n a n e przez Z. Dąbrowskiego, którego r e d a k t o r s k ą dbałość o treść i wygląd estetyczny „ T a t e r n i k a " widać na k a ż d y m k r o k u . F. S. SMYTHE: OBÓZ SZÓSTY (Dzieje wyprawy na Mount Everest w r. 1933, Warszawa, „Rój" 1938). Książka zarówno dla tych, którzy nigdy H i m a l a j ó w nie ujrzą, jak i dla tych, co będą zdobywać ich szczyt y . Czarująca książka, którą się czyta jednym tchem. Urok relacji alpinisty i dziennikarza S m y t h e ' a z czwartej w y p r a w y na Mount Eyerest, w k t ó r e j a u t o r brał czynny udział, w y p ł y w a zarówno z egzotyzmu t e m a t u , jak i prostoty i bezpośredniości o p o w i a d a n i a o czynach prawdziwie bohaterskich. Więc n a j p i e r w o d b y w a m y z uczestnikami ekspedycji długą a jakżeż interesującą podróż z Dardżilingu do lodowca Rongbuku, s k ą d dopiero rozpocznie się właściwa w y p r a w a . Z k a ż d y m dniem H i m a l a j e są bliższe, a masyw ich szczytów coraz b a r d z i e j kuszący. Poznajemy wioski tybetańskie, zwiedzamy b u d d y j s k i e klasztory i uczestniczymy w uroczystościach religijnych tubylców. Wreszcie rozpoczyna się szturm do Góry Świata. Zakładanie kolejnych obrazów, powolna aktimatyzacja i stopniowe zbliżanie się do celu. Ileż patosu mieści się nieraz w prostych słowach Smythe'a bez ż a d n e j f a n f a r o n a d y opowiadającego o walce wspinaczy z surową przyrodą górską: wichrem, mrozem., śnieżycą, zazdrośnie broniącymi przystępu do szczytu Matki Gór. Niezapomniane sceny i sy-
191
t u a c j e . Ten P i c k w i c k c z y t a n y w n a m i o c i e na w y s o k o ś c i blisko 7000 m e t rów... Ci o d w a ż n i i w i e r n i górale, tubylcy... Ten o s t a t n i a t a k n a szczyt — p u n k t 8500 o s i ą g n i ę t y resztą sil w y c z e r p a n e g o o r g a n i z m u i o d w r ó t D r a m a t y c z n a c h w i l a — z n a l e z i e n i e c z e k a n a M a l l o r y ' e g o czy I r v i n e ' a boh a t e r s k i c h o f i a r w y p r a w y z r. 1924. T y l e w y s i ł k u , n i e b e z p i e c z e ń s t w , ' cierp i e n i a i w y r z e c z e ń — a p o co? O d p o w i a d a n a to S m y t h e po prostuDla c z ł o w i e k a w s p i n a j ą c e g o się n a E v e r e s t życie jest s p l o t e m z w a l c z a j ą c y c h się e l e m e n t ó w ; człowiek widzi w ł a s n ą d o s k o n a ł o ś ć i n i e d o s k o n a ł o ś ć nikczemność i s z l a c h e t n o ś ć . Może d l a t e g o w ł a ś c i w i e l u d z i e u d a j ą się n a w y p r a w y b a d a w c z e i zdobywcze; b a d a j ą c i z d o b y w a j ą c ziemię poznaią z a r a z e m siebie s a m y c h " . P r z e k ł a d p. A l e k s a n d r a D o b r o t a p r a w i e bez zar z u t u . K s i ą ż k ę u z u p e ł n i a j ą zdjęcia f o t o g r a f i c z n e . O d c z u w a się p o w a ż n i b r a k m a p y okolic E v e r e s t u , a przecież m o ż n a było w y k o r z y s t a ć t ę z hi" m a l a j s k i e g o n - r u „ T a t e r n i k a " , do k t ó r e j przy c z v t a n i u S m y t h e ' a nieraz się z a g ł a d a . T-wu W y d . „Rój" za w y d a n i e t e j p i ę k n e j k s i ą ż k i n a l e ż y się ze s t r o n y m i ł o ś n i k ó w gór szczere p o d z i ę k o w a n i e , p o ł ą c z o n e z życzeniem" by u d o s t ę p n i ć c z y t e l n i k o w i p o l s k i e m u i n n e k s i ą ż k i t e g o d o s k o n a ł e g o alpin i s t y i d z i e n n i k a r z a z jego w y p r a w n a K a m e t i K a n g c h e n g j u n g ę . " C. F. RAMUZ, ś w i e t n y p i s a r z f r a n c u s k o - s z w a j c a r s k i , m a ł o jest jeszcze u n a s z n a n y . W p r a w d z i e u k a z a ł się p r z e d p a r u laty T u w i m o w y p r z e k ł a d jego „Historii o ż o ł n i e r z u " , a w „Marchołcie" z a m i e s z c z o n o f r a g m e n t r o z w a ż a ń R a m u z a ze z b i o r u „ Q u e s t i o n s " , ale d o s k o n a ł y c h powieści jego z życia l u d u g ó r s k i e g o d o t ą d u n a s n i e t ł u m a c z o n o . P i e r w s z y wyłom p o d t y m w z g l ę d e m s t a n o w i „ P a s t w i s k o n a D e r b o r e n c e " , w y d a n e w r. 1938 n a k ł a d e m J . M o r t k o w i c z a , w b a r d z o d o b r y m p r z e k ł a d z i e Stef F l u k o w s k i e g o . W ł a ś c i w y t y t u ł o r y g i n a ł u brzmi t y l k o „ D e r b o r e n c e " . A u t o r p r z e d s t a w i a t u przeżycia m ł o d e g o p a s t e r z a A n t o n i e g o , c u d e m przywróconego do życia po o b s u n i ę c i u się góry i z a w a l e n i u przez nią p a s t w i s k a z s z a ł a s a m i , l u d ź m i i b y d ł e m . S u r o w a n a t u r a g ó r s k a , p r o s t e życie pas t e r z y n a h a l a c h i górali w wioskach, ich w i e r z e n i a , z a b o b o n y i n a m i ę t n o ś c i — w s z y s t k o t o z o s t a ł o s k r e ś l o n e n a d e r p l a s t y c z n i e s t y l e m doskon a l e o d p o w i a d a j ą c y m t e m a t o w i - oszczędnym w w y r a z i e , p r o s t y m , a j a k żeż n i e r a z w t e j p r o s t o c i e p r z e j m u j ą c y m . T ł u m a c z m u s i a ł w s w e j p r a c y p r z e k ł a d o w e j m i e ć n i e l a d a t r u d n o ś c i , a j e d n a k p o k o n a ł je szczęśliwie. KARTKI Z P A M I Ę T N I K A T A T R Z A Ń S K I E G O
J.
R.ZEWNICKIEGO
Hoesick 1938) t o z b i ó r n i e f r a s o b l i w y c h p r z e w a ż n i e w s p o m n i e ń a u t o r a z k i l k u n a s t o l e t n i e j jego włóczęgi po T a t r a c h . K s i ą ż k a t a n i e z a d o w o l i r a s o w y c h t a t e r n i k ó w , p o s z u k i w a c z y n o w y c h dróg i w s p i n a c z y . Nie w y p r a w y to, lecz t y l k o wycieczki, a n a w e t s p a c e r y . „ C e p e r s k i " s t o s u n e k autora do gór trąci myszką, choć , w ę d r ó w k i jego o d b y w a ł y się w l a t a c h 1913w r a ż e n i a są s k r e ś l o n e żywo, d o w c i p n i e i choć s t y l e m g a w ę d z i a r s k i m , n i e m n i e j j e d n a k ł a d n ą p o l s z c z y z n ą . Szczególnie u d a j e się a u t o r o w i o d d a ć p o g o d n y n a s t r ó j wycieczek, t y c h w s z y s t k i c h d r o b i a z g ó w , k t ó r e się n a ń s k ł a d a j ą (zwłaszcza g d y się w g ó r y idzie w e dwoje), tych k ł o p o t ó w o b u w i o w y c h czy g a s t r o n o m i c z n y c h , t y c h g u b i e ń ścieżek i z n a k ó w , tych przek o m a r z a ń się w z a j e m n y c h . Ale prócz „ u ś m i e c h ó w " s p o t y k a m y w „Przygodach i „dreszcze", n a j ż y w i e j p r z e m a w i a j ą c e z k a r t d r a m a t y c z n y c h W S D O m n i e ń , z a t y t u ł o w a n y c h „Krew"- Kto n i e zna T a t r z u p e ł n i e , t e m u k s i ą ż k a Rzewnickiego n i e p o t r a f i z b y t p l a s t y c z n i e z a s u g e r o w a ć ich wizji, ale kto się zżył z nimi, a u m i e się o d n i e ś ć bez u p r z e d z e ń do n i e w s p ó ł c z e s n e g o s t a n o w i s k a a u t o r a w z g l ę d e m gór, t e n z p r z y j e m n o ś c i ą „ P r z y g o d y " przeczyta, gdyż a u t o p s j a p o m o ż e m u u z u p e ł n i ć b r a k i p a m i ę t n i k a . — kaj— „LUDZIE Z GÓR" T A D E U S Z A MALICKIEGO s t a n o w i ą jeszcze jedną e w o k a c j ę d a w n e g o s k a l n e g o p o d h a l a , k r a i n y r a u b s z y c ó w , polowacy z b ó j n i k ó w , p o s z u k i w a c z y s k a r b ó w i n ę d z a r z y , ś w i a t a hucznego, s w o b o d nego i rycerskiego, ale okrutnego i tragicznego w pierwotności swego b y t u . Malicki t r a f n i e o d d a ł t e n p o n u r y c h a r a k t e r p o d h a l a ń s k i e g o życia— j ę z y k i e m , k t ó r e m u specjaliści zarzucają m n ó s t w o p r z e w i n w s t o s u n k u do a u t e n t y c z n e j g w a r y g ó r a l s k i e j , ale k t ó r y z a c h o w u j e w p e ł n i zgodność artystyczną z kolorytem lokalnym. K s i ą ż k a Malickiego, d e b i u t l i t e r a c k i , jest d o j r z a ł a , n i e z a w o d n a w e f e k t a c h , ma z n a c z n e w a l o r y n a r r a c y j n e , cała przy tym w y r o s ł a z miło-
192
ści autora do ludzi z gór. A jeśli mimo wszystko jest utworem epigońskim, to dlatego, iż Malicki—wzorem swych wielkich poprzedników—zapatrzy! się w świat dawności podhalańskiej, n a w i ą z u j ą c jeszcze raz do tradycji Stolarczyka i Sabały; a unowocześnienie i zbliżenie legendy góralszczyzny może wyniknąć chyba tylko ze związania artystycznego opisu doli góralskiej ze współczesnością życia wsi i górskiego regionu turystycznego Polski. — mszcz — REPORTAŻE i FAKTOMONTAZE PODRÓŻNICZE DLA MŁODZIEŻY rozwinęły się u nas ostatnio tak dzięki specjalnym wydawnictwom — Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych, Polska i Świat Współczesny —jak i zapotrzebowaniu, które nawet „Rybom śpiewającym w Ukajali" kazało „zdobywać Amazonkę" (dla „młodocianych czytelników"). Dla młodzieży powstały opisy niemal wszystkich odkrywczo-alpinistycznych wypraw polskich, będących—jak wiadomo—głównym polskim wkładem w podróżnictwo jat ostatnich. Spośród t e j nowego typu literatury podróżniczej wyróżniają się prace Wiktora Ostrowskiego, który po tomikach o wyprawie w Andy („Na szczytach Kordylierów, 1935) i w Kaukaz („W skale i lodzie", 1937) wydał ostatnio książeczkę „Na szczyt świata", wprowadzającą zgrabnie w najtrudniejsze zdobywcze zadanie geograficzne, tak a k t u a l n e w roku pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje. Do pisania sprawozdań z wydarzeń rzeczywistych potrzebny jest wysoki stopień fachowości; w przeciwnym razie, wprowadzając w błąd, tracą one wszelki sens. Tymczasem u nas sporo nagrzeszsno w tym zakresie, przypomnę choćby bruszurę Edmunda Libańskiego „Walka o szczyt świata" (1924), bezwartościową właśnie z powodu nieobeznania autora z zagadnieniami alpinizmu. Zwłaszcza panie ubiegają się o rekordy bałamuctw: tak Stefania Sempołowska w pokaźnym i skądinąd ciekawym tomie „Na r a t u n e k " (1934) przypisuje uczestnikom jednej z rosyjskich wypraw ratowniczych wędrowanie na łyżwach, a Wanda Borudzka zgromadza całą Aconcaguę nonsensów z racji reklamowania „Polaków na szczytach Andów-" (1935). Na tym tle tym ważniejsza jest okoliczność, iż W. Ostrowski żadnych laickich głupstw nie wypisuje, alpinista i bywalec w świecie dobrze obznajomiony z t e m a t e m . Jego rozsądna działalność popularyzacyjna zasługuje więc na uznanie i zachętę do kontynuacji. — jaszcz — „ZAKOPANE", dwutygodnik o charakterze ogólnym, wychodzący w Zakopanem (red. prof. A. Seelieb), a rozpoczynający właśnie drugi rok istnienia, wprowadził niedawno bardzo cenny dział, poświęcany stale dzisiejszym poetom Tatr. Dotychczas ukazały się w tym dziale cykle utworów tatrzańskich Tadeusza Bocheńskiego, J a n i n y Brzostowskiej i Kazimierza Andrzeja J a worskiego. Każdemu cyklowi towarzyszy rzeczowa wzmianka o autorze publikowanych w numerze wierszy. Jeśli „Zakopane" zamierza w ten sposób przygotować sobie lub innym materiał do nowej antologii poetów tatrzańskich (dawna, Kantorowa, wyczerpana, zresztą zaś uwzględniała ona tylko czasy przedwojenne), trzeba by zamiarowi i jego wszczętej realizacji szczerze przyklasnąć. — bt — MYŚL, K T Ó R E ]
NALEŻY
W N° 6 8 l w o w s k i c h
PRZYKLASNĄĆ
„Sygnałów" Stanisław
browolski występuję z projektem wzniesienia ków Warszawy pomnika
Cypriana
Ryszard
N o r w i d a . Inicjator tej myśli
s ł u s z n i e d o w o d z i , że b y ł o b y t o c z ę ś c i o w y m
zadośćuczynieniem
p a m i ę c i w i e l k i e g o p o e t y ze s t r o n y s p o ł e c z e ń s t w a , przednie
pokolenia nie doceniły
nie tego
projektu, gdyby
czynniki,
Do-
w jednym z par-
i zlekceważyły.
się n i m
z a j ę ł y t. zw.
b y ł o b y t y m ł a t w i e j s z e , że m ł o d y
którego A
po-
zrealizowa-
„miarodajne"
skulptor
Kazimierz
193
Pietkiewicz
wyrzeźbił już
g ł o w ę p o e t y s t a n o w i ą c ą , j a k się
daje Dobrowolskiemu, „dość kiego
wierny obraz
wy-
osobowości
wiel-
artysty i myśliciela".
ANTOLOGIA
WSPÓŁCZESNEJ
POEZJI
CHŁOPSKIEJ
Jesteśmy w końcowym stadium opracowywania współczesnej poezji chłopskiej. konać
jak n a j s u m i e n n e j ,
kich
poetów
polityczne,
Pragnąc
z w r a c a m y się z p r o ś b ą
chłopskich
którzy
bez względu
dotąd wydali książkowe
do na
wy-
wszystprzekonania
zbiory
poetyckie,
lub takich nie wydali, a zamieszczali swe u t w o r y smach (literackich,
antologii
powyższe zadanie
po
czasopi-
oświatowych, rolniczych, politycznych
aby raczyli wskazać nazwy
czasopism (rok, n u m e r i datę),
d r u k o w a l i swoje u t w o r y , — b ą d ź też alnych wydawnictwach
powiadomić nas o
książkowych, które
itp.), gdzie
ewentu-
mogłyby ujść naszej
uwadze. Wszystkie czasopisma wiadomienia. korespondencję ciej pod adresem w i ł ł o w s k a
prosimy o przedrukowanie
prosimy
Stanisław
kierować możliwie Słupek—Kraków,
jak ul.
tego
za-
najszybR a d z i -
23. II. p . ( - ) STANISŁAW SŁUPEK ( - ) J Ó Z E F SROGA
KSIĄŻKI N A D E S Ł A N E
ków
DO
REDAKCJI
Zbigniew Baltazar: Próba miłości, Warszawa 1939. A n d r z e j Burda: W c z o r a j i dzisiaj, zbiór publikacyj. 1939.
Kra-
N e l a G a j z l e r ó w n a : C h a ł u p n i c y , W a r s z a w a H o e s i c k 1939. Władysław Kamiński: Traugutt, poemat, Łódź, Biblioteka O s n o w y 1939. Władysław
Fr. Lenczewski:
Powrót pielgrzyma,
Katowice
1939. Jerzy Pleśniarowicz:
Śpiew pierwszy.
Warszawa,
Hoesick
1939. Jerzy Maria Przełęcki: Czarny
dwór,
Warszawa,
Hoesick
1939. Jan Rzewnicki: Stanisław August 1939.
Król—I Warszawa
Hoe-
sick
Stanisław Studencki: Podstawy rasizmu niemieckiego, 1939.
War-
szawa
Józef S t a c h o w s k i : J a w o r o w a b a ś ń , W a r s z a w a , H o e s i c k 1939.
194
Józef Świeżawski: L u t n i a d y n i s k a W a r s z a w a , H o e s i c k 1939. Zalman Szneur: N o a c h Pandre, Warsz. szawa-Lwów
Inst.
Wyd.
War-
1939.
Jerzy Kamil W e i n t r a u b : W r o g i czas, W a r s z a w a , H o e s i c k 1939. Kazimierz W i e r z y ń s k i : szawa
Kurhany, Wyd. Mortkowicza, W a r -
1938. P i o t r W ł o d a r s k i : Polska i e u r o p e j s k i e
zagadnienia
naro-
d o w o ś c i o w e . W a r s z a w a 1939. W y d . „Myśli P o l s k i e j " . Eugeniusz
Żytomirski:
Zimowe
kolory,
Warszawa,
Hoe-
sick 1939. ODPOWIEDZI O D REDAKCJI P. J. M A R S Z .
W
ŁOWICZU.
D z i ę k u j e m y za p a m i ę ć .
J e d e n z wierszy zamieścimy w j e s i e n n y m Z artykułem zapoznalibyśmy
P. J. R. W W A R S Z A W I E . simy o nas nie
numerze
„Kameny".
się c h ę t n i e . D z i ę k u j e m y za D e s n o s ' a , pro-
zapominać.
P. H I E R . M I L .
W
W A R S Z A W I E . Z wierszu
„Zachód"
nie skorzystamy. P. W A C . M R . W R A D O M I U .
Proza
pójdzie
jesienią.
Dzięki. P. E. BL.
W
WARSZAWIE. Z uprzejmie
nadesłanego
n a m a r t y k u ł u nie s k o r z y s t a m y . P. H . E I N . W N O W Y M S Ą C Z U . Z n a d e s ł a n y c h wierszy nie skorzystamy,
ale
prosilibyśmy
nie
zapominać o
nas w
przyszłości. P. W . G W .
W B R Z E Ś C I U n / B . J e d e n z wierszy
zamieś-
cimy. P. M . L U R . W W A R S Z A W I E . W y k o r z y s t a m y . D z i ę k u j e m y . P. I N . A N . W E L W O W I E . wościach poetycykich,
Wiersze
świadczą
o możli-
na razie jeszcze s u r o w e .
W p a ź d z i e r n i k u r. b. u k a ż e się w „ M a ł e j B i b l i o t e c e meny" wybór poezyj świetnego Tanka
(w s p o l s z c z e n i u
poety
białoruskiego
K. A . J a w o r s k i e g o ) .
Ka-
Maksyma
Prenumeratorzy
„ K a m e n y " , którzy d o d n . 1 p a ź d z i e r n i k a uiszczą o p ł a t ę p ó ł r o c z ną oraz n a d e ś l ą 10 gr. na koszty przesyłki, o t r z y m a j ą żkę t y t u ł e m p r e m i i b e z p ł a t n i e .
tę ksią-
Ci z prenumeratorów,
do dn. 1 listopada wpłacą p r e n u m e r a t ę
całoroczną
którzy
oraz 25 gr.
na koszty przesyłki, o t r z y m a j ą b e z p ł a t n i e j e d n ą z n a s t ę p u j ą c y c h książek, wydanych w „Bibliotece
Kameny":
Sergiusz
Jesienin
„ W y b ó r p o e z y j " , Sergiusz J e s i e n i n „ S p o w i e d ź c h u l i g a n a " , k s a n d e r B ł o k „ W i e r s z e w ł o s k i e " , K. A . J a w o r s k i
„W
Ale-
połowie
d r o g i " . N a p r z e k a z i e należy n a p i s a ć , którą k s i ą ż k ę p r e n u m e r a t o r życzy s o b i e
otrzymać.
195
DO CZYTELNIKÓW
I PRZYJACIÓŁ
„KAMENY"
Szósty r o k istnienia „ K a m e n y " dobiegł końca. W s k u t e k p o d n i e s i e n i a się k o s z t ó w w y d a w n i c z y c h b o r y k a l i ś m y się ostatn i o z w i e l k i m i t r u d n o ś c i a m i f i n a n s o w y m i , c o o d b i j a ł o się na p u n k t u a l n o ś c i w u k a z y w a n i u się p i s m a . Zeszyt niniejszy wyszedł jako n u m e r p o t r ó j n y tylko dzięki subwencji Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i częściowo dzięki zasiłkowi Instytutu Lubelskiego. Dalsza e g z y s t e n c j a „ K a m e n y " jest p o d z n a k i e m z a p y t a n i a . Z w r a c a l i ś m y sie t r z y k r o t n i e d o „ F u n d u s z u K u l t u r y N a r o d o w e j " z p r o śbą o s u b w e n c j ę n a w y d a w a n i e p i s m a , ale m i m o iż n i e s z ł o t u o t y s i ą c e , ale t y l k o o s e t k i , s t a l e s p o t y k a l i ś m y się z o d mowną o d p o w i e d z i ą . Nie zachwiało to j e d n a k naszego mniem a n i a — o p a r t e g o zresztą n a p r z y c h y l n y c h g ł o s a c h k r y t y k i - że „ K a m e n a " na s k r o m n y m o d c i n k u swej pracy do kultury narod o w e j pewien fundusz wnosi. Wypadałoby teraz „Kamenie" podzielić los „ D r o g i " , „ P i o n u " , „ M a r c h o ł t a " , „Okolicy Poetów", i in. pism, dla których w dzisiejszych „kulturalnych" c z a s a c h n i e z n a l a z ł o się m i e j s c a . M i m o w s z y s t k o j e d n a k nie c h c e m y u s t ę p o w a ć . S ą d z i m y , że w a r t o u t r z y m a ć p i s m o c h o ć b y d l a g a r s t k i j e g o p r z y j a c i ó ł . W i e r z y m y w to, że o n i w ł a ś n i e — którzy podczas ostatniej trzymiesięcznej przerwy w swych listach d a w a l i wyraz n i e p o k o j o w i o losy „ K a m e n y " — p r z y j d ą n a m z p o m o c ą . A p r z e c i e ż n i c ł a t w i e j s z e g o . N i e c h r e g u l a r n i e uiszczają n a l e ż n o ś ć za p r e n u m e r a t ę , n i e c h r o z p o w s z e c h n i a j ą n a s z e p i s m o i jednają mu nowych prenumeratorów. Pragniemy wytrwać licząc tylko na poparcie czytelników i s k r o m n y zasiłek I n s t y t u t u L u b e l s k i e g o , z m u s z e n i w i e c j e s t e śmy od przyszłego roku wprowadzić pewne oszczędności: przestaniemy zatem wysyłać egzemplarze bezpłatne, a wymieniać „Kamenę" będziemy tylko z pismami ściśle literackimi lub bliżej z literaturą związanymi. APEL D O
POETÓW
TATR
Przystępując do opracowania antologii powojennej poezji t a t r z a ń s k i e j , z w r a c a m się tą d r o g ą d o a u t o r ó w o d p o w i e d n i c h zbiorków i pojedyńczych wierszy z prośbą o nadsyłanie mater i a ł u w r a z z u p o w a ż n i e n i e m d o e w e n t u a l n e g o w y k o r z y s t a n i a go w antologii—pod adresem: Chełm L u b . , R e f o r m a c k a 43, r e d . „ K a m e n y " K. A . J a w o r s k i .
Numer niniejszy zamyka szósty rocznik „Kameny". Zeszyt pierwszy rocznika siódmego ukaże się w końcu września r. b. 196