Sabałowe bajki

Page 1

O ^SABAŁOWI MUZYCE Wielka to przyjemność móc stwierdzić, iż sprawy, 0 których myślało się i mówiło niegdyś, a które pozornie poszły w zapomnienie, odżywają pó latach, i to w postaci doskonalszej od projektowanej w odległej przeszłości. A chodzi tu o pomysł zrodzony dokładnie lat temu trzydzieści w zakopiańskiej kawiarence parkowej, zwanej popularnie „Małpim Gajem", gdzie w słoneczne dni letnie spotykało się grono miłośników i znawców Tatr 1 Podhala, takich jak dyrektor Muzeum im. Chałubińskiego, językoznawca Juliusz Zborowski, muzykolog Adolf Chybiński, etnograf Jan Stanisław Bystroń, Bronisław Romaniszyn, doskonały narrator gadek góralskich, i paru innych. Pewnego razu rozmowa zeszła na starego Sabałę i ktoś wyraził żal, iż zbiorek jego świetnych humoresek, ogłoszony w r. 1897 przez Andrzeja Stopkę, należy do białych kruków i że nikt nie myśli o jego wznowieniu. Na to zareagował żywo Zborowski oświadczając, że pomysł ten nieraz przychodził mu do głowy i że nawet zgromadził trochę opowiadań nie znanych Stopce. A gdy towarzystwo się rozeszło, zaprosił mnie do Muzeum i zaproponował, byśmy razem zabrali się do roboty; on przygotuje teksty i żywot Sabały, ja zaś sporządzę komentarze do bajek i dam ich charakterystykę. I na potwierdzenie umowy wręczył mi dublet z biblioteki muzealnej, miniaturowy tomik Stopki. Niestety, wybuch wojny w rok później, zniszczenie mojej biblioteki w Warszawie, a zamknięcie Muzeum i rozbicie Biblioteki w Dworcu Tatrzańskim w Zakopanem uniemożliwiły realizację projektu. Wracało się do niego kilkakrotnie po wojnie, ale nawał różnych zajęć, wreszcie śmierć Zborowskiego sprawiły, iż dopiero teraz stary pomysł doczekał się realizacji." 5



Sabałowe bajki Wybór i opracowanie TERESY BRZOZOWSKIEJ

® Słowo wsłępne JULIANA KRZYŻANOWSKIEGO

PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY


Wyrosły na jej gruncie tomik ma podwójne oblicze, którego połowę tylko dostrzegało się przed laty, gdy rodził się pomysł wznowienia zbioru Stopki. Połowa ta to teksty znakomitego bajarza, na których wartości artystycznej poznali się jego literaccy przyjaciele, mistrzowie pióra, Sienkiewicz i Witkiewicz. Pierwszy uwieczniał Sabałę i jego „pomarszczoną twarz, podobną zarazem do głowy starego sępa i do twarzy Miltona", drugi kreował go na tatrzańskiego Homera. Obaj podziwiali w nim jednak bajarza ludowego, po mistrzowsku przedstawiającego w prostym, ale niezwykle plastycznym języku przygody myśliwskie, własne i cudze, oraz niezrównanego facecjonistę, obdarzonego wspaniałym humorem, tryskającym z jego gadek. Facecje te, oparte zwyczajnie na odwiecznych kawałach o charakterze międzynarodowym, uderzają swoistą, Sabałową odrębnością, sztuką zamykania treści w krótkich, zwartych opowiadaniach, swą rodzimością, swym charakterem podhalańskim. Ot, do tradycji Ezopa nawiązująca, a od średniowiecza znana w całej Europfe bajka zwierzęca 0 nieprzyjaźni psa z kotem. W ujęciu Sabały rozpoczyna się ona od czynności w urzędzie gminnym, gdzie „ozesłał Paniezus karby" zwołujące członków gromady na zebranie, którego uchwały „wypisali janieli [...], a Paniezus trzymał syćko piecontke nad kaganke, a kie wtóre pismo juz było napisane, toz to wartko jom przyłozył — ha i". Chcąc uchwycić swoisty koloryt tej scenki, trzeba wiedzieć, iż wójt czy sołtys kijem karbowanym, przekazywanym z chałupy do chałupy, zawiadamiał o posiedzeniach gminnych, a uchwały opatrywał pieczątką, którą trzymał nad płomieniem świecy łojówki lub kaganka, sadza bowiem zastępowała tusz. A podobnie wygląda sprawa psa-gońca, roznoszącego w „tórbce" pisma 1 umizgającego się do spotkanej po drodze kotki, a spłoszonego przez kocura. Codzienne życie i obyczaje wsi polskiej przenoszą starą humoreskę w świat inny, aktualny, doskonale znany słuchaczom bajarza. I na tym polega urok jego gadek. Przedstawioną tu bowiem metodę stosuje on konsekwentnie i stale, opowiadane sytuacje widzi nie jako suche schematy wydarzeń, lecz jako konkretne obrazy, osadzane na tle otaczającej go góralskiej rzeczywistości. 0


Drugie zaś oblicze wznawianego zbiorku, nie dostrzegane, jak się rzekło, przed laty trzydziestu, a przynajmniej nip dostrzegane w całej pełni, to indywidualność bajarza, narratora, śpiewaka ludowego. Sprawa to bardzo aktualna w folklorystyce dzisiejszej. Zbieracze z epoki Stopki spoglądali na literaturę ludową jako na zespół utworów anonimowych, poznawanych od — jak to się dzisiaj mówi — informatorów równie bezimiennych, których się w ogóle nie wspominało, podając w najlepszym razie ich płeć i wiek, a wyjątkowo tylko nic nie mówiące nazwiska. Nauka dzisiejsza informatora traktuje tak, jak w historii literatury autora, omawia więc jego biografię i akcentuje w niej te wszystkie czynniki, które wyznaczają jego postawę. Praktycznym wynikiem tej nowej metody, stosowanej — dość zresztą nierównomiernie — w całym świecie, jest ukazywanie się zbiorów repertuaru tego czy owego bajarza, opatrzonych jego nazwiskiem, portretem, niejednokrotnie nawet serią fotografii, odtwarzających jego mimikę i gesty. By daleko nie szukać, wskazać można na przykłady z terenów bliskich Podhalu. Przed dziesięciu laty folklorysta cz'eski A. Satke ogłosił wspaniałą książkę o bajarzu hluczyńskim, Józefie Smolce, łącząc w niej biografię tego „pohadkarza" ze zbiorem jego tekstów i starannym albumem jego podobizn. Bijący go bogactwem swego repertuaru góral z Czeskiego Śląska, Józef Jeżowicz, jest przedmiotem podobnie wykonanej monografii pióra młodego bajkoznawcy, Daniela Kadłubca. O intensywności tego nowego spojrzenia na twórców ludowych świadczy inna okoliczność. Folklorystka węgierska, Linda Degh, napisała dużą książkę o bajarzach i zespołach bajarzy na Węgrzech i za dzieło to otrzymała międzynarodową nagrodę włoską, ufundowaną w Palermo przez Sycylijską Agendę Turystyczną, która co trzy lata odznacza najwybitniejsze prace z dziedziny folkloru. Metodę tę stosuje się od lat czterdziestu powszechnie jako wynalazek radziecki, choć za twórcę jej uznać trzeba Serba, Wuka Karadżicia (1787—1864), a po nim wymienić tu można Stanisława Witkiewicza. On to, wiedziony trafną intuicją, wprowadził w swej pracy Na przełęczy całą dużą, artystycznie skomponowaną relację o Sabale, jeśli zaś przykładem swym nie zachęcił późniejszych miłośników literatury ludowej, to chyba dla7


tego, że na jego dzieło spoglądano jako na pracę literacką, a nie naukową. Dopiero dzisiaj dostrzegamy jej wartości poznawcze i ona to utorowała drogę rozbudowanemu szeroko wznowieniu książeczki Stopki. Dzięki Witkiewiczowi, który interesował się niemal wyłącznie życiem, poglądami i opowieściami myśliwskimi Jana Krzeptowskiego, potrafimy ocenić indywidualność tego domorosłego racjonalisty i realisty, którego te właśnie cechy stały się podłożem całej twórczości naszego bajarza-humorysty. Bajarz ten — by wspomnieć nawiasem — szedł w ślady swoich kontuszowych przodków z końca w. XVIII, sportretowanych w zapomnianym szkicu H. Rzewuskiego O bardach, tj. gawędziarzach z otoczenia ówczesnych magnatów-dziwaków. Tytuł obecnego szkicu wywodzi się oczywiście od Tetmajera i jego parabolicznej opowieści O Zwyrtałowi muzyce. Przeniesienie go na Sabałę ma podwójne uzasadnienie. Po pierwsze tedy, bajarza Sabałę bardzo ceniono jako śpiewaka i muzykanta, być więc może, iż to właśnie skłoniło autora Skalnego Podhala do napisania humoreski o Zwyrtale. Po wtóre, humoreska ta mówi o znaczeniu sztuki ludowej w świecie nie tylko ziemskim, ale i pozaziemskim. W wypadku Sabały oddziaływanie tej sztuki, ograniczone do świata ziemskiego, odbiło się bardzo wyraźnie w literaturze, z tego więc względu przypomnienie, choćby w tytule, jego uzdolnień da się zastosować nawet w szkicu, który o jego „złóbcokach" nie mówi. Warszawa, 1 VII 1968

Julian

Krzyżanowski


-

WSTĘP

S a b a ł a — postać na poły legendarna, wspaniały typ tatrowego górala, uosobienie wszystkich świetnych, imponujących cech tego ludu, wychowanego przez twarde warunki bytu — żywe wcielenie jego fantazji, świadectwo ostatnie dawnej, bujnej przeszłości. Sabałową legendę stworzył Stanisław Witkiewicz. Zrobił to z neoromantycznym rozmachem pióra i pędzla. Kreślił swego bohatera na kształt homerowych herosów 0 realistycznych podhalańskich rysach. Epilog legendy utrwalił Edmund Nalborczyk. Toteż dziś szerokim rzeszom społeczeństwa, uczestnikom masowych wycieczek do Zakopanego, znany jest niemal wyłącznie ten Sabała, którego rzeźbę zobaczyć można w hallu Muzeum Tatrzańskiego lub u zbiegu ulic Chałubińskiego i Zamoyskiego — stary, pochylony wiekiem góral, z zamyślonym wyrazem twarzy i gęślikami w ręku. Świetna rzeźba — pełna treści. Symbol barda minionych lat i postać ludowego gawędziarza. * Mecenas i wybitny znawca plonu pracy ludowych twórców — Stanisław Pigoń — nazywa Sabałę patriarchą gawędziarstwa góralskiego. 1 Wiadomo powszechnie, że Sabała grał na gęślikach, że muzyką tą prymitywną 1 skrzypiącą, ale oryginalną i dziwnie zharmonizowaną ze skalnym krajobrazem, zachwycał się dr Tytus Chałubiński 2, że zapisywali ją fachowcy, że do muzyki tej gęślarz układał krótkie, celne, okolicznościowe śpiewki, a nawet — jak twierdzi August Wrześniowski — miał w swym repertuarze większe utwory epiczne.3 Wydaje się jednak, że dziedziną, w której talent Sabały najpełniej się wypowiedział — była gawęda. Gawęda w szerokim znaczeniu tego słowa, zamykającym w sobie bajki, legendy, anegdoty, opisy realnych zdarzeń i sytuacji, własne i cudze wspomnienia — gawęda zacierająca czę9


sto granice gatunku. W swym różnorodnym repertuarze Sabała drobnymi szczegółami urealniał bajki i fantastycznymi pomysłami odrealniał rzeczywistość: znał osobiście kowala Faklę, co to zaśnionym rycerzom kuł konie; pokazywał gościom „sęcki" w lesie, które święty Piotr nawbijał; to znów opowiadał, jak go podczas wędrówki po górach napastowała boginka lub jak uciekający z więzienia Tatar, gdy mu liny zabrakło, rozpostarł cuchę i na niej jak na skrzydłach na wodę opadł. 4 Samo życie zresztą dziwnie splatało się ze straszną bajką. Ksiądz Józef Stolarczyk w kronice parafii zakopiańskiej notuje w 1863 roku: „Ku końcu wiosny piorun uderzył w dom i zabił kobietę, matkę 9 dzieci małoletnich. Jedno z nich, obok niej stojące, nie tknął, gdy przeciwnie małe prosię zabił." 5 Jakże tu nie wytłumaczyć opowieścią dziwnych wyroków Bożych? Każdą niemal gawędę zaopatrywał Sabała na końcu w aforyzm streszczający życiową prawdę czy zawierający radę ludowego mędrca, co to z niejednego pieca chleb jadł, a patrzył na świat z uśmiechem, bo: „smutkiem sie zyć nie opłaci". Sabała nie umiał czy też, jak chce Witkiewicz, niemal nie umiał pisać i czytać. 6 Fakt ten wyraźnie określa jego tworzywo, którego podstawowymi składnikami stały się: miejscowa tradycja, zasłyszane opowieści oraz własne doświadczenie i obserwacje swoistego rezerwatu, jakim było wówczas Skalne Podhale. Bystra inteligencja góralska, wyostrzona czujność wzroku i słuchu, świetna pamięć, a nade wszystko bogactwo autentycznych przeżyć, dały materiał, z którego pełen humoru i prostoty w relacji talent narratorski Sabały stworzył gawędy należące do arcydzieł literatury ludowej. Na Podhalu sztuka i zwyczaj opowiadania miały wyjątkowo dobre warunki rozwoju i trwania. Sprzyjały im nie tylko jesienne i zimowe wieczory, ale również dłużący się na halach letni czas. Opowiadacz był zawsze mile widziany przez ciekawe i wdzięczne audytorium. Źródło tematyczne Sabałowych bajek i legend, o wątkach na ogół szeroko i powszechnie znanych, można zatem wywieść z ustnej tradycji, po warstwę autentyczną jego prozy sięgnąć trzeba do biografii, a więc do świadectw ludzi, którzy gawędziarza znali osobiście; do książki Witkiewicza Na przełęczy, do tomiku Andrzeja Stopki 10


Sabała, do rozsypanych po czasopismach wspomnień T. Chałubińskiego, A. Wrześniowskiego, B. Rajchmana, wykorzystanych w pracy -Ferdynanda Hoesicka Legendowe postacie zakopiańskie, lub do artykułów badaczy kultury Podhala tak skrzętnych, jak Juliusz Zborowski. Niestety, wyniki poszukiwań są bardzo skromne. O pierwszych trzech czwartych życia Sabały nic prawie konkretnego nie wiemy, toteż chcąc odtworzyć jego biografię, musimy się faz po raz odwoływać do legendy i — systemem głównego bohatera — urealniać ją w miarę możności. Jan Krzeptowski Sabała urodził się 26 stycznia 1809 roku w Kościelisku koło Zakopanego. Pochodził ze starego, szeroko rozgałęzionego rodu Gąsieniców, nosił tradycyjne imię Jan, jak ojciec, jak później syn. Miał trzech braci. Jak i kiedy doszło w rodzinie do zmiany nazwiska, dokładnie nie wiadomo, w każdym razie młodzi Krzeptowscy używali już tego miana. Jan dodał do niego przydomek Sabała, czasem nazywał się Sablikiem. Podobno ojciec Sabały odznaczał się piękną postawą, siłą fizyczną, zręcznością i przedsiębiorczością. Jan Opowiadał, jak to na chrzcinach Józka ojciec „dwoma palcami oparł się i hipnął bez stół, śklonkę [butelkę] i kapelus na niej". 7 Wiadomo również, że zajmował się kontrabandą i z powodzeniem realizował przedsięwzięcia tak ryzykowne, jak przeprowadzenie przez górską zieloną granicę kilkuset owiec. Był świetnym strzelcem, ponoć za młodu zbójował," a że żonę miał pracowitą i skrzętną, wolno przypuścić, że potrafił zapewnić rodzinie utrzymanie i — jak na biedne podhalańskie warunki — nawet dostatek. Hoesick twierdzi, że po ojcu odziedziczyli chłopcy urodę i „zawadiacką fantazję". 8 Tradycja rodowa obowiązywała. Lata dziecinne Jaśka przypadły na okres napoleońskiej zawieruchy przewalającej się nad Polską i środkową Europą. Dalekie echa tych wydarzeń docierały do ukrytych w lasach podtatrzańskich wiosek. Austriacy brali stamtąd rekrutów. Czasem któremuś udało się zbiec z wojska i wrócić. Ukrywał się wtedy w górach, zimował w szałasach, opowiadał: „wojny strasne były, moc ludzi wyginena". Ale to działo się daleko, a tu toczyła się codzienna, twarda walka o byt. Jasiek był już kilkunastoletnim wyrostkiem, kiedy w latach 1819—1824 rząd U


austriacki, chcąc wyzbyć się kłopotu, podzielił i rozprzedał w ręce prywatne ziemie dawnej królewszczyzny, do której należał cały powiat nowotarski. Zakopane nabyte zostało przez węgierską rodzinę Homolatschów. Zaczęły się zatargi z nowymi właścicielami i ich urzędnikami o wypas owiec, o prawo do wyrębu lasu. Walka o zwierzynę trwała już od dawna pomiędzy strażą graniczną, leśniczymi poszczególnych dystryktów i mieszkańcami sąsiednich dziedzin. Polowanie było nie tylko myśliwską pasją górali, było sposobem zdobycia pożywienia. Poszarpane skrawki ziemi ledwie rodziły mizerny owies, jęczmień, grule i kapustę. Sabała wcześnie potrafił zrobić użytek z flinty i szybko zyskał sławę strzelca. Sławę dobrą wśród swoich, złą u przeciwników. Stali antagoniści zakopian, górale słowaccy, zwani „Liptakami", nienawidzili go — odpłacał tym samym. „Leśni" tropili jako najniebezpieczniejszego kłusownika — bronił się, kiedy go „naśli", bez wahania podnosząc flintę do zębów lub spuszczając kamienie na napastników. Walka była bezwzględna, nie pozbawiona często okrucieństwa. Witkiewicz, wspominając o jej najkrwawszych epizodach, dyskretnie przemilcza nazwisko Krzeptowskiego, ale przecież to on był bohaterem epilogu bójki z Liptakiem o strzelbę, kiedy to już pokonanemu zakopiańcy zmiażdżyli palce głazem.9 Epizod ten stał się po latach tematem opowiadania Tadeusza Malickiego Jak Sabała Luptoka na piętak tańcyć ucył.10 Czy Krzeptowski zbójował? Stopka uznaje to za oczywisty fakt. Zdanie jego podziela również Andrzej Tylka Suleja, towarzysz myśliwskich wypraw Sabały; ale dowodów przekonywających brak. Stopka odwołuje się do słów Sabały: „Za młoduk wydziwiał i wyrządzał ludziom, bo kie na mnie przysły psie lata, tok doma wytrzymać ni móg nijakim świate." 11 A Suleja powiada: On ta musioł kiesik za młodu ze zbójnictwem narabiać, bo ta bele komu takik rzecy nie gadoł. Zje, dy skąd by znoł telo o zbójnikak opowiadać abo o dutkak, co ik pod piorgi wsuli. 12

Tymczasem, jak stwierdza Witkiewicz, Sabała zapytany, dlaczego nie został zbójnikiem — odpowiedział: „Luto mi beło baby i dziecisków." 18 W rzeczywistości zbójnictwo, któremu kres położyły w końcu XVIII wieku władze austriackie, organizując karne ekspedycje i wpro12


wadzając sądy doraźne, za życia Sabały należało już do przeszłości. W mniemaniu ludu była to sławna przeszłość, którą sobie chętnie anektowano, bo dawała powód do dumy rodowej i plemiennej. Żyła więc w legendzie. Przypisano ją także Sabale. Nie było w tym zresztą zbytniej mistyfikacji. Tatrzański strzelec-kłusownik z pierwszej połowy XIX wieku musiał posiadać wiele zbójnickich cech. Czy Sabała był* uczestnikiem powstania chochołowskiego — też nie wiadomo. Witkiewicz sugeruje, że był. ...chochołowianie i zakopiańcy, a w tej liczbie Sabała, dowiedli przed pięćdziesięciu laty, że nawet w szerszym znaczeniu są w stanie pojmować swoje plemienne stanowisko — dowiedli tego, występując całkiem wbrew chęciom i planom pana Metternicha...14

Potwierdzenia tej sugestii nie mamy, bo nie możemy mieć. Jeśli komuś udało się uniknąć po pogromie bezpośrednich represji — starannie zacierał ślady. W biografii Sabały ciągła konieczność odwoływania się do prawdopodobieństwa każe i tu postawić znak zapytania. Bo chociaż przypuścić można, że wrodzona/ zawadiackość, ciekawość i żądza wrażeń mogły Krzeptowskiego w dniach lutowych sprowadzić do Chochołowa, to pamiętać trzeba, że przede wszystkim był on sprytny, praktyczny, posiadał rozwinięty ^jpistynkt samozachowawczy i chodził zawsze własnymi drogami. Z ówczesnymi właścicielami „państwa zakopiańskiego" Homolatschami był osobiście w dobrych stosunkach, a o pobudki patriotyczne nie ma go co pomawiać, bo i skąd mógłby je mieć? Patriotyzm Sabały był ściśle lokalny, zakopiański. Ograniczał się do poczucia odrębności ukształtowanej w walkach granicznych o teren polowania. Filozofia Sabały zawarta w bajkach dotyczy spraw ogólnoludzkich, a tym samym i własnych, tematyka gawęd ogranicza się do miejscowych zdarzeń i przeżyć osobistych, w których „polowacka" ma naczelne miejsce. Bo też Sabała za swych młodych lat był przede wszystkim myśliwym. Juhasowaniem się nie zajmował, bo życie na hali uważał za zbyt biedne, nawet kiedy się ożenił i połączywszy dwa majątki miał już w Kościelisku własne niepłone gazdostwo, troskę o gospodarkę i dzieci pozostawiał „babie", a sam brał flintę i znikał na całe tygodnie. Świty 13


zastawały go zwykle na czatach. Obserwował bacznie, „ślakował", polował, wieczorami grzał się przy watrze, czasem grał na gęślikach: „Wiater pisko po polu, to jo mu wtórujem w kolebie." Czasem zaglądał do karczmy w Kirach, czasem schodził na hale. Takie Sabałowe odwiedziny, znane zapewne z rodzinnej tradycji, opisał Stanisław Krzeptowski Biały w nowelce Na hareridzie u Ciakorów.I5 Radzi go widzieli w szałasie. Juhasom przygrał do tańca, z bacą ugwarzył, pożartował. Bo ,,Sobała [...} beł figlorz i rod śmiechy strojeł" — wspomina Andrzej Suleja. Humor był tą niezaprzeczoną cechą Krzeptowskiego, która ułatwiała mu życie, zjednywała ludzi i w sposób charakterystyczny barwiła jego gawędy. Był to humor bezpośredni, żywy, sytuacyjny. Oto mała próbka: Zabiłek roz niedźwiedzia, kiek jesce ze Sobołom chodzowal — opowiada Suleja. — Przinieśliśmy go do Kościelisków. A beło ftej w Kościeliskak narodu moc, bo cychowali drzewo w lesie [...] Niedźwiedź lezoł na wozie, a ludzie się mu przipatrzowali i stoli, bo to zawse ciekawo rzec, taki niedźwiedź. A stała tamok drabina tak na dak oparto, jak zwycajnie przi domie. Tak Sobała, ze beł figlorz i rod śmiechy strojeł, wyseł na tom drabinę i stanon se na niej, na sceblu nowysym, przezegnoł sie pieknie i zacon kozanie do nieboscika, telazby ksiondz na pogrzebie. Jo już sitkiego nie bocem, co ón ta fte ugodoł, ino to pamiętom, ze go stryke ci kmotremrjęaziwoł. Barz go przeprosoł, co go ukrzywdzić! nieroz, pote wiecne odpociwanie zmówieł, no i slos na ziem. Ale ón to tak smieśnie mówieł swojom staroświeckom gwarom, ze sie ludzie śmioli do ospuku. Choć to pojeden głupsi, to ta tęgo wzdychnon i copke sjon za nieboscikowom dusicke. 16

Sabała miał na swym myśliwskim koncie trzynaście niedźwiedzi, wiele dzików, wilków, orłów, głuszców i innej zwierzyny. Jego obwiniają o wytępienie kozic w rejonie polskich Tatr. Z tym wszystkim, w owym zapalonym strzelcu była jakaś pierwotna więź z przyrodą, jakiś bezpośredni, osobisty do niej stosunek, swoisty romantyzm idący w parze z okrucieństwem. Sabała miał szacunek dla swojej ofiary. Potrafił ją podziwiać. „E, to je honorny ptak! To je wirchowy ptak! I to ma takie wiedzenie..." — mówił o orle. Jego relacje z polowań nie mają nic ze ślepej żądzy niszczenia i nic z zarozumiałości czy przechwałki. To są zapasy na zręczność, przebiegłość i siłę. „Jak my dwa sie zeńdziemy, to albo ty mój, albo ja twój." 14


Dziewiątemu pokonanemu przez Sabałą niedźwiedziowi zawdzięczamy pierwszą oficjalną wiadomość o Janie Krzeptowskim. Pochwałę jego dzielności zamieścił krakowski „Czas" w 1859 roku, drukując sprawozdanie z polowania w „państwie zakopiańskim" (zob. Aneks). Z biegiem i ciężarem lat, ze zmianą warunków i napływem gości na Podhale — strzelec powoli zamieniał się w przewodnika. 30 lipca 1861 r. przyjechał po raz pierwszy do Zakopanego Walery Eliasz Radzikowski i zaraz następnego dnia poszedł przez Zawrat do Morskiego Oka. Od r. 1866 powracał tu latem co roku, chodził po Tatrach, szkicował, wyznaczał pierwsze szlaki. Jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że to właśnie Jan Krzeptowski prowadził go na te wycieczki, bo któż lepiej od niego znał wszystkie przejścia, ale Radzikowski nazwiska jego nie wymienia. Świadectwem potwierdzającym przypuszczenie może być tylko znany rysunek Radzikowskiego z podpisem: „Jan Sabała Krzeptowski idzie se grajęcy przez Zawory." Dopiero z chwilą ponownego przyjazdu do Zakopanego Tytusa Chałubińskiego i poznania przezeń Sabały w 1873 roku, niemal wszystkie wspomnienia z organizowanych przez doktora hucznych wypraw górskich poświęcają po parę zdań, a czasem i stron, Janowi Krzeptowskiemu Sabale. Nie prowadzi już on wyprawy, ro-bią to młodsi, jest raczej honorowym gościem, regionalną ozdobą towarzystwa. W 1874 roku uczestniczy w przejściu od Osobitej grzbietami polskich Tatr, w 1875 bierze udział w wyprawie na Gerlach; w 1876 idzie z Chałubińskim, Asnykiem, Pawlikowskimi, Dembowskimi, księdzem Stolarczykiem i Sutorem na Wysoką; w 1877 z Chałubińskim, Bronisławem Rajchmanem i paru innymi osobami do Morskiego przez Przełęcz Mięguszowiecką; w 1879 na Łomnicę — by wymienić tylko większe wyprawy. Sylwetka Krzeptowskiego zarysowuje się teraz wyraźniej : Sabała ma lat około 70, jest suchy, ale krzepki, skóra twarzy prawie pergaminowa, wzrok nieco przymglony, ale rysy twarzy wyraziste i piękne. Całe życie był strzelcem na swoją ręką; ubił dużo niedźwiedzi i innej zwierzyny bez liku. Pomimo osłabionego wzroku, ubiegłej jeszcze jesieni strzelał do niedźwiedzia, którego nikt lepiej od niego nie wyszlakuje [...] Latem i zimą nie zagrzeje miejsca w domu. Rządna gaździna, żona jego, i dobre, pracowite dzieci

15


prowadzą gospodarstwo i dzięki temu p. Jan źle się nie ma. Czasem dla ochoty weźmie się do kosy i siekiery. Ale wnet zaopatrzywszy się w kierpce i naładowawszy torbę, idzie z gęślikami do lasu lub w hale. 17

Otóż teraz nadszedł czas na szerokie rozwinięcie twórczej działalności, na czerpanie z bogatego zapasu dawnych przeżyć i dawnych wspomnień, na ożywienie ich słowami i — jak na rasowego gawędziarza przystało — zilustrowanie odpowiednim gestem. Samo [...] słowo mu nie wystarcza. On nie tylko dobrze myśli; umie dobrze tę myśl wyrazić, on umie mówić — opowiadać; opowiadając żyje życiem, które*wspomina. Jego nieporównanie wyrazista i ruchliwa twarz mieni się wszystkimi odcieniami uczuć i tak, jak ton głosu, ilustruje wypadki, podkreśla spokój lub grozę położenia. Sabała w opowiadaniu jest i sobą, i niedźwiedziem, i orłem, i skałą, i Liptakiem, i kozicą. Jego ręce rysują w powietrzu kontury grani, opadają po stromych ścianach skał lub ważą się jak orle skrzydła nad przepaściami. Kiedy Sabała mówi ,,do wirchu" — wznosząc oczy i palce ku górze — to się widzi szczyt zaobłoczny. 18

Sabała najchętniej opowiadał w górach, w trakcie wycieczek, podczas drogi łatwej, żeby się nie nudziła, i na odcinkach trudniejszych, żeby odwrócić uwagę od niebezpieczeństwa. Bawił towarzystwo na postojach w chwilach odpoczynku i w czasie oczekiwania na poprawę pogody. Kiedy wieczorem goście pod namiotem układali się do snu, słyszeli jeszcze, jak gawędził z góralami. Zwyczaj udawania się na długie wycieczki z gromadą przewodników, muzyką, zapasami żywności, w grupach liczących wiele osób, wprowadzony przez „króla Zakopanego", Chałubińskiego, sprzyjał opowiadaniom, stwarzał do nich okazje, gromadził chętne audytorium. W opisach tatrzańskich wypraw, pióra i samego Chałubińskiego, i Witkiewicza, Stopki, Rajchmana, niby stały refren przewija się wspomnienie o gawędach Sabały, które wówczas, w naturalnym otoczu gór, oddziaływały specjalnie na odbiorców. Sienkiewicz we wstępie do Sabałowej bajki umieścił scenerię Czarnego Stawu Gąsienicowego: Naokół tak było cicho, ja"k to bywa w Tatrach, gdzie cisza aż w uszach dzwoni. Siedzieliśmy przy ognisku, którego blask z jednej strony rozświecał kępy krętej kosodrzewiny, z drugiej drgał na wodzie Czarnego Stawu, mieszając się z blaskiem miesięcznym

16


Przed pójściem na spoczynek zabawialiśmy się pogawędką. Stary Sabała patrzył zamyślony w ogień swymi szklanymi oczyma, wreszcie rozgarnął białe włosy — podniósł twarz podobną zarazem do głowy sępa i do gwarzy Miltona — i począł z kolei opowiadać. 19

W podobny sposób przedstawił rzecz Witkiewicz, gdy w Na przełęczy cały cykl opowiadań Sabały zlokalizował podczas wypoczynku pod Hrubym Wierchem w Dolinie Hlińskiej. Oddajmy głos „panu Witkowicowi", jak nazywał go Sabały: Nikt nie spał. Pomału wszyscy wyszliśmy przed szałas. Gruby szron biały pokrywał dach i belki, liście szczawiu i głazy. Wszystko w bladym blasku księżyca mszyło się białym aksamitem, iskrzącym się drobnymi płomykami. Watra przygasła słabo się tliła, osypana dokoła popiołem, węglasai i nie dopalonymi głowniami. Ponad nią na kamieniu, grzbietem do ognia, z głową zawiniętą w cuchę, leżał Sabała i wytknąwszy ręce spomiędzy nóg raz wraz otwierał i zamykał przez sen palce. Przyzwyczajenie starego myśliwca, który pół wieku przespał u ogniska w halach. Inni górale, zaszyci w trawę, drzemali na mro : zie lub skuleni pykali fajki, patrząc w ognisko. Dorzucono gałęzi, wsypano w żar węglowy kartofli, przystawiono kotliki do ognia i około godziny drugiej po północy siedzieliśmy znowu dokoła huczącej płomieniem i sypiącej iskrami watry., Sabała się zbudził, poprawił na sobie tórbkę i cuchę, klękrfął na ka-mieniu ponad ogniskiem i mówił. .20

Takie wprowadzenie literackiej oprawy dla ludowego tekstu, niewątpliwie bardzo efektowne, nie opierało się na fikcji, miało podstawy w życiu. Stary gawędziarz, jak zgodnie świadczą wszystkie źródła, lubił opowiadać 1 wykorzystywał do opowiadania każdy dogodny moment, bądź snując dłuższe bajki, facecje, wspomnienia myśliwskie, bądź sypiąc krótkimi dykteryjkami, dowcipnymi powiedzeniami, żartem czy sentencją. Krzeptowski, jak stwierdza Pigoń 21 , wytworzył styl przewodnika-artysty, skrzypka i gawędziarza, a że sztuka ta popłacała, pielęgnowali ją jego następcy. Tak rozwijała się i zyskiwała sobie sławę góralska gawęda. Dziś jeszcze spotkać można relikty sabałowego stylu, m.in. wśród mieszkańców podpienińskich wsi zabawiających gości podczas spływu przełomem Dunajca. Z biegiem lat, kiedy siły nie pozwalały już na chodzenie w góry, Sabała jesień i zimę spędzał w swej chałupie w Kościelisku, grzał się przy piecu, piskał na gęślikach, robił zbójnickie noże i inne pamiątki dla gości, a skoro się tylko zjawili 2

Sabałowe bajki

17


...późną wiosną zakopiańską — pisze Stopka — ruszył w czystej jak śnieg koszuli i onyckach, z kapeluszem na bakier nasadzonym, a zdobnym w pióra bażancie, głuchonie i cietrzewie, a niekiedy w kwiaty, z siekierką wyglądającą ostrzem zza kołnierza zarzuconej na ramiona cuchy... 22

Szedł przez Zakopane witający i witany serdecznie. Był już wtedy bardzo popularny. Bez przesady powiedzieć można, że wśród przyjezdnych panowała moda na Sabałę, a że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Skalne Podhale zwabiało najwybitniejszych przedstawicieli świata artystycznego i intelektualnego, wytworzyła się, jak na owe czasy, sytuacja jedyna w swoim rodzaju: profesorowie, pisarze, muzycy, malarze ubiegali się o poznanie prostego, starego górala, dopominali się o muzykę i gawędę, opisywali go i malowali, powtarzali sobie jego przypowieści: „W Pana Boga wierz, ale Mu nie wierz" lub ,,Zycie cłeka to je dobre, godne, ale niewygodne". Znajomość Jana Krzeptowskiego ze Stanisławem Witkiewiczem datuje się dopiero od 1887 roku, a początek jej był taki: Kiedym po raz pierwszy poszedł odszukać Sabałę, było to w zimie, zastałem go w ciasnej izbie góralskiej chałupy, niańczącego wnuka, w strasznym zaduchu i gorącu, w otoczeniu siedmiorga jagniąt i pary cieląt, zimujących w izbie. Chudy był i schorzały. W mroku chałupy światło okienka przełamywało się w jego przygasłych oczach czerwonym, fosforycznym blaskiem, jakim świecą oczy owiec w ciemnościach. Uradował się z naszego przyjścia, bo Sabała lubi świat i ludzi; nie trzeba też było długo namawiać, żeby z nami poszedł. Zarzucił cuchę, która zadźwięczała strunami gęśli, ukrytych w rękawie, obwiązał chorą głowę kawałkiem szmaty, wziął ciupagę i poszliśmy. 23

Tak nawiązany kontakt zmienił się w osobliwą zażyłość. W 1891 roku Sabała razem z bawiącą wtedy w Polsce Heleną Modrzejewską podawał do chrztu syna „pana Witkowica". Sześcioletniego już chłopca jegomość ksiądz Józef Stolarczyk ochrzcił imieniem Stanisława Ignacego. Kiedy Sienkiewicz poznał Sabałę, dokładnie nie wiadomo. Mogło to nastąpić już za pierwszego pobytu pisarza w Zakopanem w 1886 roku lub w 1888, kiedy to autor Trylogii mieszkał w „Chacie" Dembowskich, gdzie Sabała był bardzo częstym gościem. 18


Dziwne są zbieżności ludzkich myśli i pomysłów. Gdy się czyta odnotowany przez Witkiewicza wykręt Sabały w stosuńku do upominającego się o dług Żyda: „Dam wam Osobitą (wirch) w procencie wykosić, jak Orawcy zejdom z owcami" 24 — nie można się oprzeć skojarzeniu z Zagłobą ofiarującym posłowi szwedzkiemu Inflanty. Sabałową bajkę zapisał Sienkiewicz najprawdopodobniej w lipcu 1889 r., podczas wycieczki nad Czarny Staw Gąsienicowy, którego nazwa figuruje w brulionie utworu zachowanym w papierach po malarzu Kazimierzu Pochwalskim. Pochwalski miał ilustrować tekst. Projekt ten nie doszedł do skutku. Dopiero w dwa lata później przedruk bajki w „Tygodniku Ilustrowanym" ozdobiony został rysunkami Piotra Stachiewicza. Siedząc biografię Sienkiewicza i jego pobyty zakopiańskie, trafiamy na wzmianki o spotkaniach z Sabałą. Gdy w styczniu 1889 r. Sienkiewicz przyjechał na odpoczynek do podtatrzańskiej stolicy, witała go orkiestra góralska; relacja w korespondencji z 22 I brzmi lakonicznie, ale wymienia nazwiska grajków: „Wczoraj*'Bartek Obrochta, Józek, Stasiek i Sabała przyjęli mnie muzyką." Z kolei w liście do Jadwigi Janczewskiej z 15 II pani „Mara" Dembowska, gospodyni „Chaty", wspomina 0 zainteresowaniu Sienkiewicza dla gadek, spisywanych przez Bronisława Dembowskiego, prawnika z wykształcenia, folklorystę z zamiłowań, który teksty Sabały ogłaszał później drukiem w „Wiśle". 25 Tenże list zawiera osobliwy przypisek: „Sabały nikt nie widzi, nawet na weselu nie był — zaszył się w karczmie na Kirach i pije za 5 fl(orenów) pana Sienkiewicza." 26 Wydaje się, iż kontakty wielkiego pisarza z ludowym artystą utrzymywały się za pośrednictwem Dembowskich właśnie, bo świadczy o tym i następna wzmianka w liście do Janczewskiej z grudnia 1889 r.: „Dembowscy sprowadzili starowinka Sabałę — pisze Sienkiewicz — który był 1 u nas. Dałem mu grogu, który mu bardzo smakował." 27 Sabałowa bajka ukazała się po raz pierwszy na łamach krakowskiego „Czasu" w 1889 r., w 1891 wyszedł i zrobił furorę tom Na przełęczy, w 1892 w „Wiśle" drukowane były Bajki według opowiadania Jana Krzeptowskiego z Kościelisk. — Dożył więc Sabała dni swej ogólnopolskiej sławy. Znany był w kraju, którego sam nie znał. 19


Dopiero pod koniec życia wybrał się poza Skalne Podhale. W 1894 roku wziął udział w stuosobowej wycieczce górali jadących na wystawę krajową do Lwowa. Tam dane mu było zaznać skutków popularności. Był sensacją na ulicach miasta. Otaczały go grupki ciekawych. Domagano się, by grał, śpiewał i opowiadał. Nigdy nie dawał się długo prosić. „Myśliwskie prawo krótkie", toteż grał, opowiadał, podobno nawet wróżył. Od dawna już nękany dolegliwościami wieku, niedługo po powrocie zachorował. Ponieważ we własnej chacie nie mógł mieć potrzebnych wygód i dozoru lekarskiego, właścicielka domku na Bystrem, pani Lilpopowa, zaofiarowała starcowi gościnę u siebie. Niewiele już mogła pomóc troskliwa opieka. Sabała zmarł 8 grudnia 1894 roku. Stanisław Witkiewicz, kronikarz ludowego barda, zanotował jego ostatnie słowa, wypowiedziane przed śmiercią do miejscowego wikarego: „Nie bedem gadoł z pachołke — bo i tak niedługo z samym gazdom się uwidzem." 28 Ta przekorna replika, której podobną tradycja przypisuje umierającemu Staszicowi, świadczy, iż stary myśliwiec, „rezolucyjorz", co mawiał o sobie „Ja zaś by nie zycył, ino z kozami we wirchach leżeć", do końca pozostał sobą.29 Spowodowało to pewne kłopoty pogrzebowe, ponieważ ówczesny proboszcz Zakopanego, ksiądz Kaszelewski, odmówił z kolei udziału w obrzędzie, i trzeba było dopiero wstawiennictwa Witkiewicza i znanego etnografa Jana Grzegorzewskiego, żeby zezwolił wikaremu na poprowadzenie konduktu. Sabałę złożono z gęślikami i ciupagą do trumny wybitej białym suknem i pochowano na Pęksowym Brzyzku — miejscowym zakopiańskim cmentarzu, obok grobu doktora Chałubińskiego. Skromną mogiłę okryły wieńce od przyjaciół i gości. Gazety zakopiańskie, krakowskie i warszawskie zawiadomiły kraj o śmierci „niezwykłego górala", „rozgłośnego gęślarza tatrzańskiego". *

Zgasł człowiek, ale legenda, powstająca wokół jego osoby jeszcze za życia, narastała z biegiem lat. Pierwszy rozdział tej legendy napisał Stanisław Witkiewicz. Drugi, niejako dopełniający, dał krajan Krzeptowskiego, ter20


minujący w jego szkole strzeleckiej i gawędziarskiej, Andrzej Stopka Nazimek. Obie prace, choć tak bardzo różne, irfiały jeden wspólny cel. Autorzy ich chcieli, kożdy na swój sposób, pokazać na kartach książki Sabałę takiego, jakim go znali. Odtworzyć postać możliwie bliską rzeczywistej i utrwalić ją w pamięci potomnych. Dalsze losy Sabałowej legendy potoczyły się w sposób możliwy przede wszystkim w świecie twórczym, rządzonym prawami rozWoju literatury tradycyjnej. W tej literaturze legenda ożyła. Zaczęły funkcjonować nie tylko wątki Sabałowych gawęd, ale on sam stał się bohaterem kolejnych mniej lub bardziej fantastycznych opowieści. W utworach podhalańskich pisarzy ludowych młodszej generacji raz po raz spotykamy się z Sabałą. Oto wybrane tylko przykłady: Andrzej Tylka Suleja (1855—1915) opowiada o tym, jak wieczorem w zaduszne święto usłyszeli z żoną „Sabałową piosnkę": Wróciliśmy późno wiecór du domu z Pęksowego Brzezku, pomodliwsy sie za duse rodziców, krewnyk i przyjacieli. Okropną powikrzica wte bela; noc bez gwiazd i ciemna, wiater duł straśnie i gwizdał w kohu [kominie], łamał drzewa i łupkał*dźwirzami, co cud; na dachu trzescały gonty, casem sie widziało, co cały dak poozruwa, casem zaś sie ucisało. Naraz zawyło wiatrem na polu, łupło dźwierkami obory i skrzipło w dachu, a z drógi doleciało ku n&m jakiesi śpiewanie. Zje kiz im diabli ze śpiewkami o taki cas, myślem se i cytam książkę dalej. Ale śpiew słychno ciągle, coraz bliżej ku nam; podnosem głowę i wsłuchujem sie za tym głosem; ozrózniam juz znanom nute, potem kieniekie jakie słowo, jaze naraz na drodze tuz przy domie ozlega sie: Nieboracek Tylka miał owiecek kiełka, przisła na nie skoda, zabrała je woda. — Ej, na mój weru! — Sabała śpiewa — skjziknena zona. Tak, to głos Sabały i Sabałowa śpiewka. Wyleciałek z izby bez ogród na dróge, za mnom zona; nie widno nikogo i nie słychno, ino ćma straśna i wiater hula. Sprzepatrzowali my cisto pieknie dróge i pozierali na prawo i na lewo — ni ma i ni ma, a przecie to beł jego właśniutki głos, trochę zachrypniony i drząci od starości. Stałek na pośród wiatru i patrzałek; zona wrócieła do izby, a ja jesce prógował wypatrzeć i świdrował ocami po ćmie, cyby jako nieboscika przyjaciela nie uwidzieć, ale to beło po próżnicy, tak zabrółek sie iść ku domowi. Przysedek przede dźwirze i naraz, kiek juz łapieł zaworke i fciał wejńść, het na drodze, kajsi popod same regle, popod las smrekowy ozwał sie jesce raz Sabałów Jaśka głos śpiewający... 30

21


Stanisław Krzeptowski Biały (1860—1932) w formie dialogu przedstawia Jak wykładał sen dr Chałubiński Sabale? 31 i barwnie opowiada Jako nos Sabała ze św. Jantonim od Smoka wybawił. Bo jak w Krakowie, tak i w Tatrach był potwór, co gnębił okolice i kazał sobie składać ofiary z ludzi. Zmierzył się z nim Sabała: Kie [...] zaczął walić, bić, rąbać, prać, obyrtać, trzaskać, wydziwiać, to sie smokowi ze zębów, kufy, z oci, usi, tak iskry suły, jak kiebyś dźwierze do piekła ku samym diabłom otworzył. Ej, ciornoskik zjadło, oj, zjadło, poznoł smok, ze trefił na swojego i juz nie mioł casu do dziury nad Kacke, ino sie co tchu odwinon i wio popod regle, bez Krzeptówke żlebem do Małołąki. A Sabała wali, ani krzty nie ustaje, ino sie dre, qp garła mo, do św. Jantoniego: 7 paciorków zmówię, 7 dni bede pościł, 7 niedziel nie bede gorzołki pił, 7 razi na odpust póde, 7 razi mojej Kaśki nie pobośkom — ino mi tyz dopomoc tom bestyjom zabić... 32

Adam Pach (ur. 1907) w swych Bajdach przy watrze (1957) zamieszcza anegdotę o tym Jako Sabała doktora Chałubińskiego golił, opartą na znanej anegdocie o cyruliku w małym miasteczku. Stanisław. Nędza Kubiniec (ur. 1897) wydany w 1959 r. tomik opowieści tytułuje Sabałowe czasy, a w następnym, Posiady na Groniku (1962), wprowadza do akcji postać Sabały i poświęca mu kilkanaście stron, opowiadając m. in., jak to Krzeptowski przygrywał do tańca w karczmie ostatniemu zbójnikowi Matei. Literacką linię Sabałowej legendy przedłużali w swych podhalańskich opowieściach Władysław Orkan, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Tadeusz Malicki. Hoesick zebrał i wydał drukowane przyczynki do jego życiorysu, a Jalu Kurek uczynił go jednym z bohaterów Księgi Tatr. Jak Witkiewicz utrwalił najpiękniejszy portret zakopiańskiego „barda" 'w Na przełęczy i w swoich szkicach rysunkowych, tak Tetmajer, urzeczony osobowością tego grajka, „polowaca" i bajarza, dał w Legendzie Tatr najwspanialszą literacką transpozycję postaci Sabały w kreacji Sablika. Autor Skalnego Podhala zawdzięczał zresztą niejedno również Sabałowym opowiadaniom. I nie on sam tylko. Sienkiewicz, który w Krzyżakach przy stylizacji mowy staropolskiej posługiwał się obficie gwarą podhalańską, wykorzystał w tejże powieści myśliwskie wspomnienia Sabały przy komponowaniu sceny Zbyszkowego polowa22


nia na niedźwiedzia, w dziejach zaś choroby Maćka odtworzył kurację, jaką zaaplikował sobie Sabała, gdy począł mu (dokuczać utkwiony w ciele odłamek rozerwanej strzelby. 33 Niestety, nie prześledzono dotychczas dokładnie oddziaływania gawęd Krzeptowskiego. Że istotnie zawierały one w sobie impulsy twórcze, świadczą choćby wymienione tu nazw|ska pisarzy, jeśli zaś nawet same teksty w wiele lat po śmierci narratora posiadają taką siłę przyciągającą, to jakże musiały rozbudzać uwagę i imaginację słuchacza wówczas, gdy stykał się z nimi w wykonaniu znakomitego bajarza. Wobec zachwytów tych, co go znali, wobec zapewnień współczesnych o talencie gawędziarskim Sabały, o bogactwie jego repertuaru, dziwi fakt, że tak mało opowiadań Krzeptowskiego zapisano. Dziwi tym bardziej, że były to przecież lata powstawania serii Ludu Oskara Kolberga, któremu m. in. patronowała niedaleka krakowska Akademia Umiejętności, i lata kształtowania się nowoczesnej folklorystyki polskiej, zaświadczone takimi wydawnictwami jak „Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej" (1877—1894) i „Wisła" (1887—1916). Okazuje się, że w tym czasie zainteresowanie głośnym podhalańskim gawędziarzem niewiele wykroczyło poza granice mody, snobizmu i literatury. Wprawdzie Towarzystwo Tatrzańskie w 1890 r., na zebraniu gości w Zakopanem, podjęło uchwałę o zbieraniu bajek Sabały, ale realizacja tej uchwały dała bardzo nikłe rezultaty w postaci ledwie sześciu przekazów Dembowskiego ogłoszonych w „Wiśle". *

Pomimo kilku tak różnych piór, z których każde na swój sposób utrwaliło bajki i o p o w i a d a n i a S a b a ł y , jego gawędziarska puścizna ma wspólne, charakterystyczne cechy, na podstawie których można mówić o stylu Sabałowym. Złożyły się nań typowe właściwości literatury tradycyjnej i indywidualne rysy talentu twórcy — przede wszystkim podkreślany już wielokrotnie realizm i swoisty humor. Bajki, z wyjątkiem kilku, choć na pierwszy rzut oka wydają się oryginalnymi pomysłami, snute są jednak wokół wątków wędrownych szeroko znanych w Polsce, Europie, a nawet poza naszym konty23


nentem. Jak posługiwał się tymi wątkami podhalański gawędziarz? A no przede wszystkim wiązał je z terenem i realiami miejscowego życia. Dobry duch pokutujący na hali pomagał paść owce dziadkowi Sabały na upłazie nad Kościeliską; z przyznanych wilckowi na wikt zwierząt, dobrze znanych góralskiemu gospodarstwu, baran pasie się na brzyzku, kobyła pod reglami, a wieprzek w chlewie u Józka Gąsienicy; diabeł zakłada się z chłopem, oczywiście, o stajanecko jarca, Paniezus składakiem (kozikiem) wycina Adamowe żebro, a pierwszym, który się dał nabrać oszustom Maciusiowi i Kubusiowi i obdarzył ich jałmużną, był „jakisi hruby gazda w cuse, kapelus na nim pikny z kostkami, kierpce na nogach orawskie..." itd. Przykłady można by mnożyć. Takie anektowanie bajek dla środowiska to zabieg powszechnie stosowany przez gawędziarzy. Z zasobu ustnej tradycji chętnie czerpał również Sabała przysłowia. Nigdy jednak nie robił tego automatycznie. Przysłowie pełni w jego tekstach określoną rolę, najczęściej wyjaśnia podstawowy sens opowieści, komentowany jeszcze czasem dodatkowo: „ka diascy ni mogom, to babe poślom, ale ja tak uwazujem, ze ka baba i janioł ni mogom, to jesce chłop poradzi, ino zeby miał scypte rozumu w głowie, a nie śmieci — haj!" Popularna jest rozszerzona przez Sabałę sentencja: „Głową muru nie ozbijes, toz to lepi daj pokój". Niektóre z przysłów podlegały swoistej trawestacji. Powiedzenie o gołąbkach, co to same nie lecą do gąbki, zastosowane do Marduły, który spał, zamiast polować, brzmiało: „jak cłek śpi, to mu wrona .do garła nie wpadnie, chociajby otworzył i syrzej jak wrota", a znane z nowotestamentowej tradycji „perły rzucane przed wieprze" z dziewiętnastowieczną złośliwostką o chłopie i zegarku zamieniły się w stwierdzenie: „Dziadowi nie daj konia, ba torbę i kij." Zauważyć tu przy okazji wypada, że Sabała nie tylko wykorzystywał, ale i wzbogacał zasób polskich przysłów. Wiele jego celnych powiedzeń chętnie powtarzanych oderwało się od kontekstu i krąży już samodzielnie, np.: „Z Panem Bogiem nie bedzies w karty grał"; „Jakiegoś mnie, Panie Boże, stworzył, takiego mas"; „Myśliwskie prawo krótkie". Z miejscowej tradycji obyczajowej, z doświadczeń dnia codziennego wywodzi się warstwa filozoficzna, dy24


daktyczna i żartobliwa prozy Sabały. W środowisku góralskim liczył się przede wszystkim chłop — byle był silny i megłupi. Na kobiety, ciężko pracujące i nieraz, jak choćby w przypadku Krzeptowskiego, dźwigające na swych barkach całą odpowiedzialność za rodzinę i gospodarkę, patrzyło się z pobłażaniem. Toteż i Sabała nie opuści żadnej okazji, by nie przypiąć łatki babskiemu krótkiemu rozumqwi, ostremu językowi — ba, nawet skutkom męskiej lekkomyślności winne są kobiety. „Ino ty, chłopie, bab słuchoj, to ci wse źle wyńdźie — haj!" Życiową mądrość zamkniętą w cytowanym przysłowiu — „W Pana Boga wierz, ale Mu nie wierz"* — kapitalnie ilustrują dialogowe fragmenty bajki O wilcku. Skoro zwierzęta dowiadują się, że przeznaczone zostały na żer drapieżnika, „boskem prawem i boskem przykozaniem" — nie sprzeciwiają się rozkazowi — „no kie tak, to trudno", natychmiast jednak znajdują sposób uniknięcia złego losu. W ogóle spryt, zaradność, pomysłowość i dowcip, wysoko cenione przez górali jako motory działania, należą do ulubionych wątków Sabałowych opowieści. Natomiast żadna z bajek nie zaleca pracowitości, cierpliwości, dobroci, słowem, nie umoralnia. Tym repertuar Sabały różni się zasadniczo od popularnych wśród ludu opowieści o karze za zło i nagrodzie za dobro. Brak w nim także cudownych zrządzeń opatrzności, dobroczynnych władców czy nadludzkich pomocników. Jak sobie sam, człowieku, nie poradzisz, to nic ci nie pomoże — oto naczelna życiowa zasada ukryta w gadce. Jednego tylko prawa nie wolno bezkarnie przekraczać — prawa gościnności. Nie wolno także łamać przysięgi. Za tymi dwoma akceptowanymi przez obyczaj nakazami kryje się jednak nie tyle przekonanie o ich moralnej słuszności, co obawa przed zemstą losu lub ludzi. Twarde góralskie „zywobycie", póty mające sens, póki siły dopisują, odbija się w motywacji bajki O świni i o chłopie, w sentencji zakończenia bajki O wilcku, w powodach, dla których budarz uwalnia śmierć z wierzby itd. Znów można by mnożyć przykłady dowodzące, jak bardzo tradycyjne, wędrowne wątki związały się w interpretacji Sabały z podhalańską rzeczywistością. Wśród znanego nam repertuaru Jana Krzeptowskiego tylko bajka O śmierzci złożona jest trochę sztucznie, ale logicznie z dwu wątków: biedy vel śmierci uwięzionej 25


(T 331B) i śmierci zabierającej matkę dzieciom (T 795). Pozostałe bajki są jednowątkowe, zwarte, bez zbędnych motywów i zbędnych słów, uderzające niejednokrotnie wręcz świetną konstrukcją elementów. Warto pod tym kątem przypatrzeć się na przykład jednej z dłuższych bajek o psie, co pismo roznosił — Pies zły rezolucyjarz. Bajka ta, wywodząca się z kręgu Ezopowej tradycji, popularna w Europie, znana jest w Polsce z kilkunastu zapisów, tłumaczących antagonizm psa i kota oraz kota i myszy. W polskich przekazach pies otrzymane od Pana Boga pismo z jakimś psim przywilejem oddaje na przechowanie kotu, kot robi to niedbale, myszy dokument niszczą i stąd wzajemne pretensje. Sabała dodaje do bajki jeszcze jedno ogniwo — pies i ludzie. Nowy element pojawia się już na początku. Pies otrzymuje pismo z przywilejem dla ludzi, dokument przyznający im rozum. Dalej akcja toczy się typowo, by w zakończeniu logicznie przedłużyć łańcuch przyczyn i skutków: „Temu to, prosem pieknie, cłek zły i głupi, to wse na psa skałom ciśnie — haj — abo go kijem praśnie. Pies to zaś kota sićko goni..." itd. Omawiany tekst jest nie tylko wzorem poprawnej konstrukcji, jest on także świetnym przykładem Sabałowego stylu oplatającego tradycyjny bajkowy wątek miejscowymi realiami i pomysłami własnej inwencji: „Paniezus" rozsyła karby, żeby zwołać świętych; gdy sporządzano pisma, „Paniezus trzymał syćko piecontke nad kaganke, a kie wtóre pismo juz było napisane, toz to wartko jom przyłozył — haj!" Kiedy pies z pismem leciał, to go „nozyska" bolały, „bo to przecie z nieba do nas prec" (daleko); po przybyciu na ziemię pies spotykał kotkę, „zacon kotkę bośkać", zobaczył to kocur i przez zazdrość „tórbke" z przywilejami złapał i schował; myszy się do pisma dobrały, bo je „pisali słodcy janieli [...] słodkim jatramentem". No i nie byłby Sabała Sabałą, żeby nie dodać własnego zakończenia: Ja tak uwazujem, ize temu sićkiemu pies wino waty. — Kieby był kotkę nie zalubieł, toby był o tórbce nie zabocył — haj. Ale baba, jako baba. Wse chłopa wywiedzie, zrobi niescęście, co strąk, a ty, chłopie, pote pokutuj — haj. Kieby ik cłek, prosem pieknie, nie zalubił i nie wierzył, to ono by ta było, ale jakoż babom nie wierzyć? — Haj!

I tu szelmowskie przymrużenie oka. 26


Nie można zapominać o tym, że Sabała opowiadał przede wszystkim w celu zabawienia towarzystwa, toteż większość jego bajek skłania się w kierunku anegdoty i kawału. Dowcip jest ich centralnym punktem: humorystyczny pomysł stworzenia kobiety z psiego ogona, sprytne rozwiązanie sporu z diabłem, zabawna sytuacja chłopa, co się śmierci bał itd. Dodatkowe efekty komiczne wynikały ze zderzenia bajki z życiem, fantazji z realnością. Osobliwe poglądy religijne Sabały, który wyobrażał sobie świat nadzmysłowy bardzo zwyczajnie i po ludzku, a świętych i Pana Boga traktował nieco za pan brat, dawały kolejny powód do uśmiechu, kiedy to Pan Bóg najpierw o wilcku zapomniał, a potem się na niego zgniewał, kiedy „Paniezus" przyskoczył i sprał „śmierztecke" po pysku lub kopnął ze złością w drzwi raju przycinając psu ogon. Humor Sabały najpełniej i najbardziej bezpośrednio dochodzi do głosu w anegdotach dotyczących współczesnych miejscowych wydarzeń, przy czym, jak na rasowego humorystę przystało, Sabała nie oszczędza własnej osoby. Wystarczy tu przypomnieć pyszną histbrię jego organowego koncertu w Chochołowie. Humor ten posiadał wiele odmian. Gdy sytuacja nie pozwalała na otwarte prześmiewki, stary bajarz umiał posłużyć się ironią, cienką, ale zjadliwą. Świadectwem jej są Witkiewiczowskie fragmenty opisu wycieczki w Wysokie Tatry, podczas której Sabała obserwuje niewydarzonego alpinistę, malarza z Monachium, i dyskretnie dzieli się z otoczeniem celnymi uwagami o jego skórzanych tyrolskich spodenkach i nowym amerykańskim rewolwerze. 34 Ta sama ironia dochodzi do głosu w opowieści o Babicy, w zakończeniach różnych gawęd, w wielowykładnym stosowaniu przysłów. Filozoficzno-dydaktyczna warstwa bajek Sabały daleka jest od podawania gotowych recept czy autorytatywnych zaleceń. Zakopiański gawędziarz zajmuje postawę obserwatora, który usiłuje zrozumieć skomplikowane zjawiska otaczającej go rzeczywistości. Sabała nie poucza, on stara się wyjaśniać sprawy tego świata sobie i innym. Zaopatrując bajki w aforystyczne zakończenia komentujące dodatkowo zasadniczy sens treści, dyskretnie podsuwa w nich wniosek z obserwacji, wynik przemyśleń ludowego filozofa zadumanego pogodnie nad ż*y27


ciem: „Bo ja tak uwazujem..."; „Temu to, wej, telo — prosem pieknie — bied na świecie, haj. [...] Dawniej była jedna, ale jom potargało i teraz ik telo — haj!" Realistyczne opowiadania Jana Krzeptowskiego snute są wokół autentycznych wypadków z przeszłości. Niestety, nie doszły do naszych rąk teksty, w których Sabała opowiadał o sprawach szerszego zasięgu. Ciekawy dokument, jakim jest list Witkiewicza do Żeromskiego z 22 XI 1902, pisany w chwili, gdy twórca Popiołów pracował nad nimi, wspomina opowieści Sabały o Napoleonie i nawet przytacza z nich drobniutkie fragmenty. 35 Jeśli sława „boga wojny", co to pobił „i naszego cysorza", dotarła nawet do odciętych od świata wiosek podtatrzańskich, to może i inne, bliższe wydarzenia, jak powstanie chochołowskie, odbiły się echem w ustnej tradycji. Owe nie zanotowane lub zanotowane, a zagubione teksty pozwoliłyby nam dziś poznać, jak przełamywała się historia w Sabałowych gawędach. W innych wymiarach, w pomniejszeniu, możemy obserwować analogiczne zjawisko w jego opowieściach o lokalnych sensacjach. Fakt krwawej zemsty dokonanej przez Mardułę na panu Kiercińskim potwierdza rękopis Kleina z pierwszej połowy XIX wieku, a drukowane w „Czasie", na blisko 35 lat przed zapisem Witkiewicza, sprawozdanie z obławy na niedźwiedzia w państwie zakopiańskim pozwala zweryfikować wspomnienia Sabały. Fakty się zgadzają, pamięć odtwarzająca najpiękniejsze dni życia jest niezawodna. W strzeleckim cyklu charakterystyczne cechy Sabałowego stylu występują jeszcze wyraźniej. Do perfekcji doprowadzona jest oszczędność słowa, prawda szczegółu, niemal filmowa dokładność obrazu. Nie brak sytuacyjnego humoru. Dodatkowe efekty komiczne płyną tym razem z przypisywanych zwierzętom ludzkich cech i odczuć: „Przypadłek poza smreka, flinta lotkami nabita, a na wierzchu kulka w kłaku, proku nasułek dość, coby niedźwiedź nie myślał, co mu załujem." Gdzie indziej znów: „Sjonek kapelus z głowy i cisnonek, coby mi nie zawadzał, a ona [dzika świnia], chudobina, myślała, ze ja sie ś niom witam, i lezie pomału ku mnie..."

28


W myśliwskich opowiadaniach Sabały intensywność przeżyć wskrzeszonych wspomnieniem jest tak silna, że opis nabiera cech bezpośredniej relacji z wartko toczących się zdarzeń. Dopiro wzięli my tego niedźwiedzia i ciągli na wirch ku granicy — a to było przykro, do wirchu. Jużci wciągli na turnice: — Tu mu będziemy śpiewać. Skrzyceli my jednym głosem i strzelili sytka wraz. I były haniok takie rzeźnie, kany drzewo spuscali, ja puścił tego niedźwiedzia — jedzie. Siadek na toporzysko, jadę za nim aze śnieg sie kurzy. Zjechali my dołu, konie uwidziały, hnet sie osfyrkły ka w jakom stronę. Tak my polowali — hej. [...] Mnie sie jesce — prosem ik miłości — straśnie śnijom wirchy.

* Tak powstały i utrwalone przez Witkiewicza weszły do naszej tradycji najdawniejsze i najwspanialsze, autentyczne opowiadania polskiego folkloru myśliwskiego.

NOTA EDYTORSKA •7

Gromadząc materiał do zbiorku trzeba było w głównej mierze oprzeć się znów na tomiku Stopki, wykorzystać te wersje opowiadań utrwalone w literaturze przez Witkiewicza, Tetmajera i Orkana, przy których mamy wyraźne informacje o ich Sabałowej proweniencji, oraz sięgnąć do tradycji lokalnej i przekazów rozsypanych w prasie. Materiał Stopki, obok tekstów Dembowskiego, jest najbardziej autentyczny i nie wymaga dodatkowych komentarzy. Z książek Witkiewicza Na przełęczy i Z Tatr, obok opowieści myśliwskich, zaczerpnięto także zbójnickie o Janosiku, Matei, Mardule i Tatarze Myśliwcu, kierując się wskazówką: W jego [Sabały] opowiadaniach przesuwa się cały szereg pysznych postaci i towarzystw zbójnickich. Legendowy Janosik [...] wspaniała postać Tatara Myśliwca, zapamiętały i krwawy Marduła, Mateja, ostatni z honornych, odżywają w tej opowieści takimi, jakimi byli lub jakimi ich uczyniła wyobraźnia ludu...38

Tetmajer w Bajecznym świecie Tatr sumiennie kwituje Sabałowe pomysły. Jego osobista znajomość z bajarzem zdaje się nie ulegać wątpliwości, ponieważ młody 29


Tetmajer, mieszkający w pobliskim Ludźmierzu koło Łopusznej, był w latach 1881—1896 stałym bywalcem Zakopanego i zapalonym taternikiem. Władysław Orkan — właściwie Franciszek Smaciarz, Smreczyński, pochodzący z góralskiej wsi Poręba Wielka w Gorcach, zamieścił anegdoty Sabały wśród swych początkowych pisarskich prób w krakowskim kalendarzu Siewca w 1897 r. Historię o świętym ofiarowanym przez zakopian kościołowi w Szaflarach, drukowaną tam pt. Co ma wisieć, nie utonie, Orkan opatrzył notką: „Z opowieści Sabały niewiernie* zapisał i podał..." Można więc przypuszczać, że i Smreczyński miał gdzieś okazję usłyszeć Krzeptowskiego. Jedyną tak pełną wersję bajki o wilcku przekazał* A. Piotrowski, malarz, uczestnik górskich wycieczek organizowanych przez doktora Chałubińskiego. O Sabałowej bajce Sienkiewicza była już mowa. Obok bajek i opowiadań przedstawicieli świata artystycznego i literackiego wprowadzono przekazy Andrzeja Tyłki Sulei z Bystrego. Był on bliskim znajomym Krzeptowskiego. Towarzyskie pogwarki i wspólna „polowacka" upoważniły go do mienienia się przyjacielem Sabały, stąd i informacje Sulei są dla nas szczególnie ciekawe i cenne jako posiadające największy procent bezpośredniości. Warto się do nich raz jeszcze odwołać. Dziwny to beł cłek i całkę nie zwycajny; śpiewanke to wyzdajał ze sobie w ocymieniu, kielo ino fciał, a bajek to co dzień inksom wiedział pedzieć; tak to mu sło, jak inemu jedzenie nieprzykładajęcy. Wicie, kielo to ik, tyk bójek Sabałowyk Stopka pospisał; a co ja drukował po gazetak, to sićko same opowiadki nasłuchane od Sabały, kie my ś nim nierozerwalnie tele casy towarzisieli; bo j& beł jemu przyjaciel. Ale to ino pozwybierane kawałki, bo powiem wam, kiebyk ino miał cas po temu, to byk potrafieł o Jaśkowi, o Sabale fure papieru Hapsuć.87

Wyznanie powyższe nie tylko upoważnia, ale zobowiązuje do uwzględnienia tekstów Sulei, jednakże trzeba tu postępować bardzo ostrożnie, ponieważ Suleja miał własne ambicje literackie i ich piętno w nie najszczęśliwszy sposób odbiło się na przekazywanym dziedzictwie Sabały. Spośród odnalezionych w miejscowej podhalańskiej prasie długich, rozwleczonych Sabałowych cyklów Sulei wybrano tylko te opowiadania, które są stosunkowo najoszczędniejsze w słowie, zwarte w konstrukcji 30


i najbliższe wersjom utrwalonym przez Stopkę czy wzorcom Dembowskiego. W tak zakreślonych ramach mieści się bajka o kobyle i niedźwiedziu, odpowiadająca poetyce Sabałowych bajek zwierzęcych. Wyprawa z Babicą na „głuchonie" ma również ton wyraźnie Sabałowego humoru. Wśród panów — z panów kpić nie wypadało, ale w swoim gronie musiał Krzeptowski nieraz zdrowo żartować z tych, co to za pieniądze kazali prowadzić się na polowanie, o którym nie mieli pojęcia. Do zapisów ludzi współczesnych Krzeptowskiemu, którzy mogli słuchać gawęd bezpośrednio z jego ust, dodano dwa przekazy Stanisława Nędzy Kubińca, pochodzące zapewne z rodzinnej tradycji. Autor Posiadów na Groniku jest wnukiem Sabały po kądzieli — a żona jego, Zofia z Krzeptowskich — wnuczką po mieczu. Związki więc. podwójne. Opowiadanie o liszce, co przyszła pojeść niedźwiedziny, poświadczone jest także u Stopki. Polowanie z muzyką w Rohaczach, utrzymane w świetnym stylu Witkiewiczowskich przekazów, to jedyna relacja z tak lubianych i często z powodzeniem podejmowanych wypraw Sablika na kozice. •/ W skład zbiorku włączono ponadto dwa opowiadania o Sabale: On Sulei i Przez co Sabała omijał jarmark w Kieżmarku Orkana. Opisane w nich zdarzenia, dodatkowo potwierdzone przez współczesnych, należą już do Sabałowej tradycji. Andrzej Stopka nieco inaczej przedstawia początek zatargu z Liptakiem, z powodu którego Sabała nie chciał pokazywać się w Kieżmarku (zob. Aneks). Opowiadanie Sulei jest rozwinięciem następującej informacji Witkiewicza: I tylko o jednym niedźwiedziu Sabała mówi: „Trzysta diabłów zjadłeś, toś ty mędrsy jako ja, kiejś ty potrafił wystrzelić, to ty potrafis i nabić! Temu jednemu udało się wyprowadzić w pole przebiegłego nieprzyjaciela, zjeść przynętę, ostawioną pięciu nabitymi i połączonymi drutem strzelbami, i pójść zdrowo na borówki. 38

To samo opowiadanie, tę samą bajkę podawał Sabała w różnych wersjach. Czasami odmiany były niewielkie, typowe dla ustnego przekazu, czasami świadomie stosowane. Stopka zapewnia, że Krzeptowski dobierał repertuar do audytorium, że inaczej opowiadał w towarzystwie, gdzie znajdowały się kobiety, inaczej męskiemu 31


gronu, a jeszcze inaczej młodzieży. Spośród dwu, a czasem trzech przekazów — wybrano teksty najpełniejsze i najbardziej, jak się wydaje, zbliżone do wersji oryginalnej, przyznając pierwszeństwo zapisom Stopki i Dembowskiego. W przypadku większych różnic treściowych lub kompozycyjnych warianty zamieszczono w Aneksie. P i s o w n i a : Uważając, że nie można dziś, po osiemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu latach, modyfikować według jakiegoś jednego wzoru „starodawnej", jak to już wtedy określał Suleja, gwary Sabały, pozostawiono pisownię taką, jaka jest we współczesnych Krzeptowskiemu przekazach, starających się przecież możliwie wiernie oddać brzmienie opowiadań gawędziarza. Różnie on mówił, różnie go słyszano, doszły jeszcze pewne poprawki i pomyłki druku, stąd cała niekonsekwencja zapisu nawet tych samych słów. Zdecydowano się pozostawić tę niekonsekwencję jako mimo wszystko najbliższą rzeczywistej mowie Sabały. Poprawiono tylko w granicach wymaganych przez ortografię u na ó, ze względu na realne brzmienie, oraz h na ch, ponieważ głoska ta w gwarze góralskiej jest i tak odmienna w brzmieniu zarówno od ch ogólnopolskiego, jak i od zanikającego już h. Na tej samej zasadzie wprowadzono i w wyrazach diabeł, diasek. Zmodernizowano według obecnie obowiązujących zasad łączną i rozdzielną pisownię wyrazów, poprawiono również interpunkcję, zachowując jednak znaki przestankowe tam, gdzie sygnalizują one osobliwości interpretacyjne, np. po I na początku zdania: I, co sie nie zrobiło... u

Teresa

Brzozowska


PRZYPISY 1

S Pigoń, Wybór pisarzy ludowych, Kraków 1947—1948, cz. IT, s. 203—204. S. Witkiewicz, Na przełęczy. Wrażenia i obrazy z Tatr, wyd. drugie, Lwów 1906, s. 148—149, 200; T. Chałubiński, Sześć dni w Tatrach, „Niwa", 1879, R. VII, t. XV, s. 686. 3 A. Wrześniowski, Tatry i Podhalanie, „Ateneum", 1881, t. III, s. 226. 4 Tam gdzie odwołano się do tekstów zamieszczonych w niniejszym tomie, nie podano odsyłaczy, aby nie mnożyć przypisów. 5 F. Hoesick, Legendowe postacie zakopiańskie, Warszawa 1922, s. 154. 6 S. Witkiewicz, op. cit., s. 195. 7 Ib., s. 226. 8 F. Hoesick, op. cit., s 185—186. •/ 9 S. Witkiewicz, op. cit., s. 232—233. 10 T. Malicki, Ludzie z gór i inne opowiadania, Kraków 1959, s. 233— 236. 11 A. Stopka, Sabała, Kraków 1897, s. 12. 12 A. Tylka Suleja, Zbójnickie pieniądze, „Wierchy", 1923, s. 49 Por. też K. Nitsch, Wybór polskich tekstów gwarowych, wyd. drugie, Warszawa 1960, s. 82. 1S S. Witkiewicz, op. cit., s. 214 14 Ib., s. 231. 15 S. Krzeptowski Biały, Gawędy góralskie, Warszawa 1961, s. 62—63. 16 A. Tylka Suleja, Sobałowe kozanie, „Łowiec", 1933, R. LV, nr 19, s. 221—222. 17 T. Chałubiński, op. cit., s. 687. 18 S. Witkiewicz, op. cit., s. 198—199. 19 H. Sienkiewicz, Dzieła, Warszawa 1949—1954, t. LIII, s. 327. 20 S. Witkiewicz, op. cit., s. 185—186. 21 S. Pigoń, op. cit. 22 A. Stopka, op. cit., s. 32. 25 S. Witkiewicz, op. cit., s. 195—196. 24 Ib., s. 240. 25 J. Krzyżanowski, Henryka Sienkiewicza żywot i sprawy, Warszawa 1966, s. 143—145. 28 List M. Dembowskiej w zbiorach J. Krzyżanowskiego. 27 J. Krzyżanowski, Kalendarz życia i twórczości Henryka Sienkiewicza, Warszawa 1954, s. 236 28 S. Witkiewicz, op. cit., s. 27, 205. 29 J. Krzyżanowski, Pan i pachołek. Z dziejów anegdoty popularnej, „Literatura Ludowa", 1961, R. V, nr 3, s. 66—70. 2

3

Sabałowe bajki


30 31

32

33

34 35 35 37 38

Sabałowa piosnka. Opowiadanie Andrzeja Tyłki Sulei z Bystrego zapisał J[uliusz] Z[boiowski], „Gazeta Podhalańska", 1914, nr 44. S. Krzeptowski Biały, Jak wykładał sen dr Chałubiński Sabale, „Prosto z Mostu", 1938, nr 26; przedr. S. Pigoń, op. cit., t. II, s. 250, także S. Krzeptowski, Gawędy góralskie, s. 45—53. S. Krzeptowski Biały, Jako nos Sabała ze św. Jantonim od smoka wybawił, „Gazeta Podhalańska", 1923, nr 31, s. 2—4; także: „Kurier Poznański", 1938, nr 344; przedr. S. Krzeptowski Biały, Gawędy góralskie, s. 30—36. J. Krzyżanowski, U źródeł powieści Sienkiewicza (Prace o literaturze i teatrze ofiarowane Zygmuntowi Szweykowskiemu, Wrocław 1966, s. 217—219). S. Witkiewicz, op. cit., s. 174, 178. S. Pigoń, Sabałowa gwara w ,.Popiołach" Żeromskiego (Drzewiej i wczoraj, Kraków 1966, s. 215—218). S. Witkiewicz, op. cit, s. 215. Sabałowa piosnka. Opowiadanie Andrzeja Tyłki Sulei... S. Witkiewicz, op. cit., s. 194.

>j




1. [O dobrym duchu pokutującym na hali]./ Miałek dziadka, co bacował, bogobojny cłek był, Boga za Boga miał, jużci miał na upłazie halom, nad Kościeliskom. I, co się nie zrobiło, zajęło mu c o ś te owce, przyndzie wiecór, zajmie, a na świtanie do dojenia som wsyćkie, i straśnie dobrze doiło, zaś kiej z tymi owcami sło, to śpiewało: Ani ja portecek, ani ja cuzecki, Kiej se musem paść te cudze owiecki. Wynosili mu sera, żętycy, toz to żętyce piło, hej, piło, a i ser tez jadło. No, i dobrze nie bardzo — co nie uradzili: trza mu odzienie usyć, ze tak dobrze pasie, i usyli mu, i wynieśli to odzienie, ale mu juz wypłacili tym i posło z płacem. Mozę by jesce pasło, ale bez to odzienie odesło i owce porzuciło, i nie było przy nik. I nie wiem, co by zaś ono być miało, cy to nieboscyk pokutował abo d u k to musiał być towarzysa dziadka, hej! 37


2. [O WantulachJ Drzewi owcarze pasowali hań owce, jako i tu. Ale byli takie bluźniawce, nie do Boga — i, co się nie zrobiło: zaseł ku nim dziadek, starusecek siwy, juzci ci plugace nic mu nie dali. I był ś nimi honielnik jeden, małe pachołcysko, i owiecke miał jednom, carnom, i dał on temu dziadkowi wypić swój cerpak. Juzci ten dziadek pedział mu tak: — Słuchaj, mój synu, kiej bedzies gnał owce na połedeń, uwazuj na trzy kmury. Jedna przyńdzie wpierw, druga za nią, jak przyńdzie trzecia, kiej bedzies w strądze — uciekaj! No, i dobrze nie bardzo, przysły owce na połedeń, ci owcarze siedli doić, a te kmury idom; jedna, druga, jak przysła trzecia, ten honielnik łupnął ze strągi i owiecka za nim. A tu skale się urwały, durkły dołu i tak owcarzy zasuło het, z sałasiskiem. Gadowali potem inni, co ich słychowali, jako burzyli po pucierzy, ale cóz z tego, kiej przysuci, hej!

3. O wilcku Jak Pan Bóg stworzył syćkie dźwirzęta, ba zaro zaś im wikt przeznacył, zeby zaś miały co zryć, ino se o wilcku przepómnioł. Tak dobrze nie bardzo, chodzi ón wilcek po świecie i miarkuje se tak, ze mu cosik feluje, bo mu jakosi bebechy skronco i mgło mu je. Ano — myśli se — cheba ze mi sie jeść kce. Ale ba! coz bedem jod, kiej mi Pon Bóg wiktu nijakiego nie przeznacył? Tak co robięcy, idzie se wilcek ku Panu Bogu i pado: — Panie Boże, Panie Boże, stworzyłeś me, aleś mi zodnego wiktu nie przeznacył. 38-


Pan Bóg prasnon sie w kolano i pado: — Prawda! Zabacyłek se o ciebie, ha, no kie zaś tak, to idź, tam na brzyzku pasie sie barón, to go sjidz. Ano dobrze nie bardzo, poseł wilcek na ten brzyzek, a juści tam sie barón pasie. Pado do niego: — Baranie, baranie, jus na cie przysła ostatnio godzina, bo ciek sjem. Barón przestoł (jebom rusać i pado: — Jakem prawem i przykozaniem mas me jeść? — Prawem boskem i przykozaniem. — A no kie tak, to ni ma redy, to me jus jedz, ino zeby mi zaś nie było zol długo umierać, to se na brzyzku siednij, ozewrzyj kufę, a to skocem do tobie. Ano, dobrze nie bardzo, wilcek se siod na brzyzku, kufę ozwar okiel ino móg i ceko. Barón sie odwiód, jak go nie praśnie rogamy w deke, tak sie wilk z brzyzka wykopyrtnął dole i lezy. Zrazu go zemdliło, zaś pote odecniło go i myśli: Cyk zjod barana, cyk nie zjod?... Ba! Chebak nie*Jzjod, bo me ściska na wnątrzu i bebechy we mnie grają kieby stare gęśle. Na nic tako sprawo — no i poseł znowu ku Panu Bogu i pado: — Panie Boże, Panie Boże, stworzyłeś mie, aleś mi zodnego wiktu nie przeznacył. — Jako może być?... Przeciekem ci nakozoł barana zjeść! Coś to — pado Pan Bóg — durniu, przepytujem, bedzies sie swędał cięgiem? Dopiro wilcek pado: było tak, a tak. Pan Bóg se pogładził brodę i pado: — Ano kie tak, to idź tam pod regle, tam sie pasie kobyła, to se jom sjidz. Idzie wilcek popod regle do ty kobyły i pado: — Kobyło, kobyło, jus na cie przysła ostatnio godzina, bo ciek sjem. Kobyła przestała scypać trowę i pado: — Jakemze to prawem mos mnie jeść? — Boskem prawem, bo takie wysło przykozanie. — A no kie tak, to trudno, ino zeby moje ocy tego 39


nie widziały, to jak mnie bedzies jod, nie napocynoj me z przodu, ino od zadku. Wilk do kobyli pieceni, a ta jak nie praśnie kopytami wilcka pod brodę, juści lezy, zamrocyło go setnie i długo lezoł, zakiel go odemrocyło. Ano lezy i myśli: Cyk zjod kobyłę, cyk nie zjod?... Ech, chybak nie zjod, bo mi całkę żywot do grzbietu przywar. I poseł znowu ku Panu Bogu. — Panie Boże, Panie Boże, stworzyłeś me, aleś mi żadnego wiktu nie przeznacył! — Kis ta diascy z tym durniem, przepytujem — pado Pan Bóg — cięgiem ino ła^i i brzdęcy! Przeciekem ci nakazoł zjeść te kobyłę pod reglem! Dopiro wilk powiado: tak, a tak. Tak Pan Bóg se ozmyślował, a po brodzie sie gładził i pado: — Wies... Tam u Józka Gąsienicy spode drogi jest we chliwie wieprzek spaśny. — Co bym zaś nie wiedzioł — pado wilcek. — A no to chyboj i sjidz go! Posed wilcek ku Józkowy Gąsienicowy chałupie i chodzi, wartko zocuł kabana, ale ba — kie chliw zawarty. Próbuje ściany, gdzie zaś! Bole po pół łokcia grube, tak dobrze nie bardzo, jon drzyć pazdurami pod przycieś, jak górol za świstokami. Włazi do chliwa, wieprzek lezy se we słomie, brzusysko ozwalił, mrugo ino ocami i krząka. Jak uźroł wilcka, pyto: — Cegos tam? — Wieprzusiu, wieprzusiu, jus na ciebie przysła ostatnio godzina, bojciek sjem. — Żebyś ty mnie mioł jeść, to mi sie nie widzi, bo mi to przecie gazda tak wygodzo, ze mnie bedzie jod. Jakemze prawem? — Boskem prawem i boskem przykozaniem. — Ha, no kie tak, to trudno!... Co mi ta płaci, cy mie ty sjis, cy gazda?... Tak mi u tobie w bebechach, jak i u niego, ino kwilę zackoj, to sie pomodlę. Jak weźmie wieprzek kwicyć na to modlenie, tak Józkowo Gąsienicowo budzi sie, pado do Józka: 40


— Józek, chyboj wartko, bo wieprzka cosik we chliwie rznie. Józek, hiewiele myślący, łap za ciupagą i dali do chlewa! Zakiel wilcek hipnon stela, juz go Józek dobrze ciupagom zagrzoł, ledwo żywy uciuk. Ucieka se i myśli: Jus tego wieprzka chyba nie zjodek... I prosto znowu ku Panu Bogu. Jak go Pan Bóg uwidzioł, ozeźluł sie barz i pado: — Co mi sie bedzies włócył ciągiem?... Chyboj, pókim dobry, niezdaro, i staroj sie som o swój wikt. Tak od tego casu wilcek tak chodzi i nijakiego wiktu nie mo, jako świnia abo krowa, abo, przepytujem, jak cłowiek, cheba co ta kany trafunkiem zarwie!

4. [Niedźwiedź i wół] Była wielga wolarnia w Singlowcu. Pasterze — prosem pieknie wasyk miłości — mieli sałas pod turniom — haj — a woły w satrze. Jaz co sie nie robi, przyseł ku nim niedźwiedź. Toz to wzion sie wartko do wołów, bo był straśnie głodny. Ino borówkami uskniętymi zył. Natrafieł na mocnego woła. Ten wzion go wartko na rogi i podrucił raz, dwa, ale on wse stawał i dalej obces brał sie wołowi do brzuka. Jaze — dobrze nie barzo — łapi go wół na rogi i przypucył go do wanty, co mu jaze flaki na wierk wysły. On zdek, ale wół, jako wół, głupi był, toz to go dalej przypuconego do turnie trzymał, bo mu niedźwiedź spadowa! na rogi abo na ziem, a wół myślał, ze je żywy, bo sie rusał. Tak sie wystał przy turni i nie jad nic, ale se go pote, tego niedźwiedzia, wolarkowie zjedli — haj. 41


5. [O kobyle i niedźwiedziu] Chłop mioł kobylsko stare juz może jak świat, chude, obdarte po bokach, co cud. I myśli se: Do roboty je juz na nic, bo starzizna, nie zdole... Dać ją zabić — zol jej, bo przecie tele casi mi służyła i robieła, hml... Ale namyśloł. Odebroł z przodku podkowy, bo jesce były jakie takie, a na zadku były zdarte zdrabki — e, to juz niek mo, zostawieł... Wzion, wywiod do hol i puścieł w las. — Ta — pado — niek sie pasie i żyje kiele casi kce... Kobyła sie pasie hej, hej, bo trawa była, ale uwidzioł ją niedźwiedź i dalej ku niej a gwarzi: — Dobrze ześ tu, hej, zjem cie... — Zjes mie — powiado — zaroś, ale słuchoj... — Niedaleko była skała. — Hej, pódzieme ku tej wancie i bedzieme bić w nie zadkem, wtóry mocniejsi, to sie mu ziskrzy na skale, kie rznie o nie nogami. Jak sie tobie ziskrzi, to mie zjes. A jak mnie, to jo mocnijso, i ty musis mie pilnować do śmierzci — a potem dopiero mnie zjes... hej! — Bedzie i tak — prziświacył niedźwiedź, bo se myśli: Hej, łupino, na twoje śmierzć długo cekoł nie bede, bo widzę, ześ ino dziś a jutro, a to wiem pewnie tys, ze jakoś ty, to i twoja siła tako. To głupstwo... — Podźme! Zaśli ku skale. Niedźwiedź piere zadkem i rznie po skale jaz -z pazdurów krew idzie. Kobyła patrzi, ale iskier ni ma. Kolana ozbieł cisto o wantę i zamordował sie pieknie, dópiero gwarzi: — Podź ty — a myśli: Cos byś ty, ozdrabku, co zrobieł, kie jo ni mogę, hej, ale pojdze!... Kobyła stanęła ku wancie, a niedźwiedź patrzi... Kie praśnie zadkem, tymi podkowcętami, o skale, to tak sie błysło, kiebyś puske patycków zakrzesoł! Niedźwiedź sie zląk i w nogi. — Stoj! — Nie wies, jako my sie ułożyli? Ci ty myślis, kudłocu, ze moje słowo dym? Co?! Niedźwiedź sie wrócieł i gwarzi: 42


— Dyć i jo słowa nie łomie, alek sie cisto przeląk, hej, bo sie nie ino ze skały ziskrzyło, ale i spod ogona wyseł dym, hej, zakurzyło sie jak z watry. A jo sie watry boje. — To nic, musis pilnować — powiado kobyła. — Hej, dyć juz wiem! I pilnuje, a patrzi jeno, skoro sie zdechlina zwali i zdechnie... Ale co byś ta... Trawy jest dość, kobyła sie pasie i, zamiast zdychać, łupino coraz to ładniejso. E, zjadło ześ dziś — myśli se niedźwiedź. Pado — wto wie, ci jo przi t y j nie zdechne z głodu... Bruśnice juz, ka było blisko, po brzeskak pozbieroł i zjod, a dalej kobyła nie dała odejść nic. Co tu robić? Słowo, haj, nie dym, ale niegby go już i diabli wzieni, kieby ino jako znieść! To nie tak o głodzie siedzieć przi we redzie. A wzionbyk sie do niej, to mi watrą spod ogona cisto oci zasipie, ni mo rady! Jele niedługo, cosi juz z tydzień było tego pilnowania, ^hej, roz pieknie zaświeciło słonko, kobyła sie zagrzoła/hej, i poceno sie jej drzymać... Stanęła, zwiesieła łeb i zamrozyła oci — śpi. Niedźwiedź widzi, ze ta śpi, cichutko cofie sie od niej w zod pomału a myśli: Ani o twojom śmierzć nie stoję. Kieby ino jako za. brzyzek sie dostać dalej, to ci pokozem migłe. — Odeseł dalej, kie nie zacnie uciekać... Łom, trzask po lesie, co cud. On nie patrzył, cy pniok, cy kłoda, ino wio, zakiel kobyła śpi. I byłby może ka w Babią Góre zajechoł, ale spotkał sie z wilkiem i tyn sie go pyto: — Bracie, kaz ci tak pilno? Stańze! Cy cie goni wto? Niedźwiedź mu grozi pięścią: — Cicho, bracie, bo tak i tak. — E, co ty gados — gwarzi wilk. — Ale hej! Niek cie Bóg broni, ani nie chodź w tyn stronę, wróć sie! Bo ścignie sie obudzić, to ani zwieś, co ci ta zrobi, jak cie doźre. — E, nie do uwierzenio — dziwuje sie wilk, bo mu niedźwiedź o sićkim opedzioł. 43


— Jescek nie słysoł o takiej stworze. Jo straśnie ciekawy — pado wilk — jakie tys to? — Jakoż ci go pokazoć, hm? Brzida sie obudzi i bede mioł, hej, biede — gwarzi niedźwiedź. — O je, z brzyzku, po cichutku — powiado wilk i pyto: — Mój ty drogi, złoty bracie, dyć ci sie i jo przidom, chodź kie, pojdze! Niek sie przipatrze i jo, jakie to? Niedźwiedź doł sie upytoć i pośli. Hej! Przyśli po cichućku niedaleko kobyły, poza brzyzek, i niedźwiedź sepce wilkowi: — Pojdze, to cie podsadzę — to ją uwidzis, a nie bedzieme telo suściec. * — Dobrze, dobrze — powiado wilk — no, wejze mie! To najlepiej bedzie tak. Niedźwiedź stanon na zadnie łapy, a do przednik wzion wilka i dźwigo w góre. Ale to mocny, i trochę ze strachu ospucył go i zacyno sie z wilka suć dołu — przeboccie — gnój. Niedźwiedź widzi, co sie robi, i gado: — No widzis... Tworzu! Dopieroś ją ino uwidzioł i juz paskudzis, a jo tele casi musioł siedzieć przi niej, a jescek tego głupstwa nie zrobieł. Hej! Proć to hań strasne — pyto sie i postawio wilka na ziemi, ale juz temu głowa myrdze. — He, hm. Tyn sie nie ino widzę ses..., ale i umar ze strachu! Prasnon wilka, a som pomału poseł w las, hej, cichutko. A kie odeseł dalej, to jechoł, co cud, bo se myśli: Tu ni ma śpasów! Tyn, co ino uwidzioł, umarł ze strachu!... Wole juz racej bruśnice i borówki jako jej śtuke. Nieg ją tam pasie, wto kce. Hej! I ucieka, a kobyła sie pasie.


6. [Przyślą bieda do chłopa] Raz było dwók bratów, ino ze jeden był mądry, a drugi straśnie głupi, co strąk — haj. Przyńdzie bieda do mądrego brata, toz to on jom pilno poznał i posłał jom do głupiego, i napedział jej, i udutkował, ze brat umie lepiej jeść warzyć jak on. On by jom umorzył — haj. Przysła bieda do tego chłopa, co głupi był, i osłozyła sie u niego. Jaze pozdychało mu syćko bydło i konie, a nic na zagonie żadnym róść nie kciało. Bieda zaś uźry, ze jej nie będzie miał dać chłop co zeżreć, i niewielo myślęcy chycieła go pod garło, ścisnyna go mocno i tak mu pada: — Abo mi das jeść i bees sie starał o mnie, abo nie, to cie zadusem. A chłop jej tak pada: •/ — Puscaj, bo mie zadusis — i nie zdolem ci odpedzieć. Jakoż ja cie mam żywić, kie nie mam cym. — Zarabiaj — pada mu bieda — ale mnie jeść dać musis — haj. — Idze — pada ten biedak — do brata, on jest bogaty, to ci jeść da, kielo bedzies kciała — haj. A bieda mu tak pada: — Ę, ja haw nie głupia sie rusać. Teleś sie casy starał, to postaraj sie i teraz. Mnie sie nika rusać nie kce — haj. I, dobrze nie barzo, wzion biedny brat flintę, nabieł jom i poseł do łasa, cyby ka co nie upolować. Bieda za nim. Jaze łazom długo, ale nie widzom nika nic, bo jak jaki dzwierz biede uźre, to w uciekaca — haj. Jaze bieda sie pyta, kogo i kielo dzwierzów zabije, a chłop jej tak pada: — Niedźwiedzie abo same dzikie świnie bedem strzelał, bo one majom tłustości dużo, to se pojes, haj. A kielo lotków w lufie, to ik telo nabijem. 45


Głupi był brat, toz to nie wiedział, ze na niego z lotkami nie idź, ino z kulkom duzom — haj. — E, kieloz tyk lotków mas? — pyta bieda. — Kces porachować, to zaźrej. Wlazła bieda do lufy i zacyna rachować. Chłop zaś za tela okrzesał kołecek z gałęzie bukowej i przybieł nim biede w lufie, haj, i zawiesił flintę na kołku za piecem. Lecom roki, lecom, a ludziska sie straśnie pobogacili, a ten biedak o mało królem nie ostał — haj. Jaz co sie nie robi, przyseł do niego brat. Uźre strzelbinkę za piecem, toz to łapie jom pilno z kołka i kciał ś niej na wiwat wystrzelić. Toz to poleciał do pola i wystrzelieł. Wartko wytkał prok kołek, a biede ozsarpało na drobne kawałecki — haj. Chycieły sie go syćkie naraz i zjadły go, były barzo głodne, i syćko, co miały doma, to mu pojadły — haj — te kawałecki. Ale biedak sie nie nablizał. Jaze mu sie brata luto stało i kciał go obronić, ale cos, kie i jego bieda zjadła. Kieby był ten mądry brat jesce mądrzejsy, a nie taki wartki i naremny, to ono by było syćko dobrze, ale cos. Temu to, wej, telo — prosem pieknie — bied na świecie, haj, a co jedna to gorsa — haj. Dawniej była jedna, ale jom potargało i teraz ik telo — haj.


7. [O chłopie, co diabła wytońcył] Każdy cłek, zeby chłop był mądry — to ta, prosem pieknie, ni ma takiej biedy, coby sie jej obronić ni móg. Ino coby miał rozum w głowie — haj. Raz było dwok kumotrów i straśnie sie radzi widzieli, a nika ś nimi nijakiej zwady na wspólnictwie nie było — haj. I, dobrze nie barzo, co sie nie robi, przysła na jednego ś nik chorość i juz miał umrzeć. Kie drugi nie zacnie biadkać i płakać, bo mu sie go luto stało — haj. Jaze zachodzi do jego chałupy, a tam bek baby i dziecysk, jaze sie po kątak ozlegało — haj. Patrzy, patrzy i uźrał diabła, co se wchodzieł do izby na przodku, a janioł za nim na zadku seł — haj. Toz to pote ozkazował se diasek, a janioł musiał w kącie cicho stać, bo woloru do duse ni miał nijakiego — haj. Przychodzi chłop ku niemu i tak mu pada: — Cy, prosem pieknie, przyśliście mi kumotra zabrać, cy jako? Jak go bedziecie brać — haj — to was łapiem i syćkik cysto pieknie do imentu na błoto zbijem i powyrucom. Nie wiedział, prosem pieknie ik miłości, z kim gadał — haj. Jaze mu janioł tak pada: — Ja go ta brać ni mogę, bo on nie mój. — A cyjze je? — Diabłów. — E, jakoż wiecie? — Wiem barz dobrze i ty sam bedzies widział. Zje, kie umrę, a dusa bedzie ś niego wychodzić, to diabeł bee przy głowie stał. Diasek se duse weźnie — haj. Chłop, ze był cłek mądry, diabła sie nie bał, i poseł do głowy po rozum, a nie ka inyndyj, i zacon myśleć. Jaze dobrze nie barzo, co sie nie robi, liemze na świtanie namieniało, kie kumoter miał umierać. 47


Toz to chłop wartko przez noc zrobieł pościel na kołowrocie. Pilno kumotra na niom przerucieł — haj. Kie juz, prosem pieknie, śmierztecka przysła, wte sie diaboł biere ku głowie — haj — a janioł ku nogom. I, dobrze nie barzo, co sie diaboł zagramolił i stanon przy głowie, jako ma być — haj — chłop se ta ino zwyrtnie kołowrote i diaboł sie przy nogak naseł — haj. I, dobrze nie barzo, kcieli sie na uwziętego przetrzymać, ale chłop kręcieł i kręcieł, jaz diabłowi sie sprzykrzyło, zgniewał sie i uciók — haj, a janioł zabrał duse do nieba — haj. * Ta — prosem pieknie ik miłości — padajom sićko, ze ka diascy ni mogom, to babe poślom, ale ja tak uwazujem, ze ka baba i janioł ni mogom, to jesce chłop poradzi, ino zeby miał scypte rozumu w głowie, a nie śmieci — haj! (

8. [Pies zły rezolucyjarzj Raz, co sie nie robi, ozesłał Paniezus karby, coby sie syćka święci w ocymieniu ześli do gromady — haj. I, dobrze nie barzo, ukwalujom, ukwalujom, jaze ukwalili, coby cłowiekowi dać rozum, bo go ta, prosem pieknie, dawniej ni miał takiego dobrego, ino taki, jako i każdy dźwierz — haj. Jaze, co sie iiie robi, wypisali janieli pisma, a Paniezus trzymał syćko piecontke nad kaganke, a kie wtóre pismo juz było napisane, toz to wartko jom przyłozył — haj. Pies sie zaś hnetki wyrychlił i pedział, ze pismo ludziom zaniesie. On wse cłeka straśnie, prosem pieknie, rad widzi — haj. Jaze mu Paniezus tak pada: — Lećze, leć wartko, co uwidzem, cy hnetki zajdzies. Pies hybaj bez pole. Uleciał hnet tęgi kawałek, toz to dał mu Paniezus pismo i tak mu pada: 48


— Nyści to, leć wartko i oznieś ludziom. Ino uwazuj, cobyś nią potracieł. Pies leci, leci, nozyska go bolom, bo to przecie z nieba do nas prec — haj. Przyleciał na ziem i miał juz ozdawać rezolucyje, kie spotkał kotkę, co ś niom znajomy był i zacyni se ukwalować. Pies był zły rezolucyjarz, bo prasnon tórbke z pismami na ziem i zacon kotkę bośkać, haj. Zabocył se, co mu Paniezus napedział — haj. Jaze go kocur uźre. Toz to wartko przystrzeg sie, łap tórbke i hybaj ś niom dó domu. Schował jom pod dyle w izbie, coby mu jej pies nie nalas. Jaze przysły mysy i pojadły rezolucyje, pozlizowały luter.y — haj — ino dziwtore ostały. I, dobrze nie barzo, kie pies wrócieł do nieba, pyta sie go Paniezus tak: — Cemuś nie zanios ludziom sićkim pisania, jakok ci ozkazał? ,J A on mu tak pada: — Jakoż miałek oznieść sićkie, kie mi kot pisanie ukrad, źle sował, toz to mysy ik pojadły i lutery pozlizowały — haj. Po coz ik pisali słodcy janieli takim słodkim jatramentem — hę? Kazał Paniezus zawołać ludzi i mysy, i tak pada: — Ja temu nie winowaty, ze nie sićka rozum macie, ino pies, to ś nim sprawa — haj. Temu to, prosem pieknie, cłek zły i głupi to wse na psa skałom ciśnie — haj — abo go kijem praśnie. Pies to zaś kota sićko goni, coby sie na nim za pisanie zemścił. Zaś kot mysy łapie i zjada, bo ony temu winowate. Pojadły i pozlizowały pisanie — haj. Ja tak uwazujem, ize temu sićkiemu pies winowaty. Kieby był kotkę nie zalubieł, toby był o tórbce nie zabocył — haj. Ale baba jako baba. Wse chłopa wywiedzie, zrobi niescęście, co strąk, a ty, chłopie, pote pokutuj — haj. Kieby ik cłek, prosem pieknie, nie zalubił i nie wierzył, to ono by ta było, ale jakoż babom nie wierzyć? — Haj. 4

Sabałowe bajki

49


9. O świętym Piętrzę Drzewi, kie Pan Jezus zył jesce na świecie, a wiera ón każdy biedy kciał wyznać, to chodzili se wraz ze świętym Pietrem po ludziak, wrzekomo ubogie dziadki, po pytaniu. I zaśli do jedny chałupy, co im dał gazda baranka. — No, sprawze, Piętrzę, baranka i uwarz, cobykmy sie pożywili, a ja za tela wyńde na brzyzek i uspozieram se po świecie. I wyseł Pan Jezus do, pola, a mój Pieter sprawił baranka, ale warzęcy plucka ś niego i serce zjad. Wraca Pan Jezus, połednina gotowa. — A każ som, Piętrzę, płuca i serce z baranka? Święty Pieter pada: — Ni miał ik, Panie. Pan Jezus nic sie nie obezwał, pojedli se oba i pośli. Idom bez pola i idom, i, co sie nie zrobieło, Pan Jezus naseł skarb, moc była piniędzy i zółtyk, i białyk, i pada se: — Trzo sie nam podzielić. Schylił sie i ozgarnon piniądze na trzy kupki, a święty Pieter gada: — Nas dwók, Panie, jakoż bedzie, la kogóż trzecia kupka? — A la tego, co zjad plucka i serce z baranka. Dopiró Pietrzątko, niźli pirwy przał, to wzion sie hnet przyznajać, ze to on zjad plucka i serce, a Pan Jezus kazał mu se wziąć obie kupki z ónego skarbu, a sam wzion jednomi i ościskał jom ręcami na sytkie strony świata, zaś święty Pieter zagrzób swoje do ziemi i jesce wantom przyłozył. I pośli oba dalij, i tak do dziśka, ino jedna cęść skarbów chodzi pomiędzy ludzi, ta, co jom Pan Jezus ościskał, a te Pietrowe obie kupki wse w ziemi siedzom. £


10. [O śmierzei] Set raz, prosem pieknie ik miłości, budarz na zarobek do miasta. Zracno już było, ale ze miał zaruconom cieślice i świder bez ramie, toz to, co krocy, to mu świder o cieślice zwoni — haj, Usłysała zwonienie śmierzć, co na Bańkówkach chłopa brała, i wyskocyła na dróge jako stara baba ku niemu, stowarzysowała sie ś nim i idzie dołu drogami — haj. Chłop, ze był mądry gazda, poznał zaraz śmierzć i myśli, jako sie jej pozbyć ma. Niewielo myślący, kie przyśli tymcase do Białego Donajca, sjon chłop świder z ramienia i wzion wiertać dziurę do wierby, pokiela nie wywiertał, a pote zaziera do niej. — Cego tam patrzys — pyta sie go śmierzć. — Kces sie przekonać, to sama zaźrej. Tam na dół widno het prec do światu, a ta mnohenko luda, a staryk-iiajwięcej — haj. Wyskrobała sie śmierzć na wierbe, zaźrała do dziury, ale nie widzi nic. Wlazła cała, coby jej lepiej było uźreć. Chłop zatela okrzesał cieślicom kołecek kwardy ze sęcke, przybieł ś nim śmierzć we wierbie i poseł — haj. I, dobrze nie barżo, co sie nie robi, roki wielgie lecom, a chłop żyje i żyje. Ludziska przestali tez umierać i zajazieło sie od nik w Zakopanem, w Kościeliskak i na Bańkówkak i sędyj, ze cłek koło cłeka stał, jako smreki w huściawie — haj. Naprzykrzyło sie, prosem pieknie ik miłości, i chłopu juz zyć tele casy, bo go bieda pocena bić. Zarobić juz nijakim świate nika nic ni móg. Jaze se zbacył o śmierzci we wierbie, polaz do Donajca i odetkał biede z wierby. Jak śmierzć, moi piękni, nie skocy, jak nie łapi kosy, kie nie zacnie kosić! W Zakopanem, w Kościelisku, w Porominie, w Chochołowie i na Donajcu, to telo sie naraz ludzi wykopyrtło, co ik ani wto, ani kany ni miał pochować. 51


A śmierzć se ino dalej kosi i kosi. Jaze zawadzieła kosom o jednom gaździnom, wdowa była, a siedmiorgo sierot u niej w chałupie. Biere jom, a dziecyska w krzyk, co jaze giełcało po halak, tak lamentujom i labidzom: — Nie bier nam matki, nie bier matki. Zlutowała sie śmierzć nad dziećmi, posła do Pana Boga i tak mu pada: — Panie Boże mój, ja tej wdowy brać ni mogę, bo jej dzieci tak płacom i lamentujom, ja sama baba i jaze mi sie ik luto stało. A Pan Bóg jej tak pada: — Ja ludzi stwarzam, ale ik nie zabieram ze świata. W tyk rzecak to Paniezus gazda. Idze do Niego i spytaj sie, jako ma być — haj. Przychodzi śmierzć do Paniezusa i tak Mu pada: — Panie Jezusicku, jakoż ja mam tom gaździnom brać, kie je wdowa, siedmiorgo ma dziatek w chałupie, a tak pytajom i lamentujom, co jaze mi sie ik luto zrobieło — haj. Paniezus prask śmierztecke w pysk, prask w pysk. — Hybaj — pada jej — iw ocymieniu przynieś małom skałkę z morza. Skocyła śmierć wartko i przyniesła okrągłom skałkę, kolwicek jako chleb. A Paniezus jej ozkazał tak: — Gryź skałkę. Gryzie śmierć, gryzie, zębiska jom bolom, jaze przecie zgryzła jom i patrzy. Jaze co sie nie robi, w nuku mały hrobacek siedzi i rusa sie — haj.v4 A Paniezus przyskoczył do śmierzci i prask jom znowa w pysk. — Patrzajze, kanalija jedna, ja wiem, ka tak małe hrobacki siadujom i zyjom i nie dam im z głodu skapać, a o dzieciak byk zabacył? — Hybaj wartko, bier wdowę! Zabrała śmierć matkę, ale sie dzieci wychowały. Setne chłopaki były; toz to ik sędej radzi widzieli i dobrze im sie powodziło, bo rozum mieli — haj. 52


11. O diable Był taki bidny chłop na polanie, no juźci zwidziała mu sie dziewka, ożenił sie i gazdowali tys ta wraz, jako mogli. — A miał obdolno od chałupy, popod brzyzek, stajanecko pola, ziemia nicego, ino do cienia, to choć co wsiejes, wartko nie zeżre. Wsiał tys chłop wiesnom w ono pole jarcu. — A idźze — pada baba — i zaźryj na ón jarzec, cy zeseł? Chłop baby usłuchnon, idzie ku jarcowi, a hań goluśka rola, dziwaśkany jarcyk sie zieleni, ozpajedził sie chłop, zaklon brzyćko: — Bier diabli taki jarzec! — i juze nań i zazierać nie kciał. A zatela słonko piknie grzało, desce przepadowały, jarzec sie otawił, ka jakie ziarnecko poschodziło sytko, zagony sie zazieleniły kieby parzęć, co nie daj Boże L0pi. Jesieniom idzie chłop bez pole, cud boski! Jarzec w pas, kłóski nabite, źrałe, hybaj do chałupy, ,,na raty kosić!". Kose se przyryktował, wybrusił, wzion do garzci, ino raz zacion do jarca, a diabół łap za kose. — Mój jarzec! Nie twój! — diabół gwarzy — kieś mi go sam dał — bacys? — Nieprawda! Chłop snowa kce kosić, diabół sie dzierzy za kose, nie pusca, — Jakoż bedzie? Diabół gada: — Stawmy sie, ftóry z nas jutro na świtanie, na wymyśniejsej kobyle do jarcu przyjadzie, tego jarzec. — Ha — z diabłe nie peć! Wraca chłop do chałupy, kie se wspomni o jarcu, to mu płacki w ocak stajom, dobrze se łeb nie oskubie: „Taki przepikny, źralutki jarzec, sam go diabłu oddałem!" Baba go widzi w teli żałobie, juźci sie pyta: — Takiś nie bywał, zjeć mi sie przyznaj, coś urobił? — E, głupia, choć ci przyznam, pyskie me nie zratujes! 53


Ale baba nie popuściła: — Przecie powiedz, ino sie przyznaj! Chłop ozpowiedział od kraja sytko, a baba pada: — Juz ja ci poradzę, ino sie nie bój. Chłop nie wierzy: — Scotwa ta, babo, diabła przedoles! A baba swoje: — Ino sie nie bój! — Cóześ namyśliła? — A no ozewleke sie het do naga, ziemi sie hyce pazdurami, okracys mi grzybiet i pojedzies wrzekomo na kobyle do jarca. — Pośli spać. Raniućko, ino ze namieniało na świtanie, diabół sie wyrychlił do jarca, juźci pewny, ze wygra, kobyła pod nim ka jaki kwiatek, cy cerwony, cy zielony, całkiem brzeziasta, taka wymyśna, co cud. — A tu chłop jedzie na babie, poleku, zbliza sie, diabół ocy wywaluje, jak wół na nowe wrota, i jesce z dala woła: — E, chłopie, przebrałeś me, takim kobyły jako twoja nie widział, ogon przy łbie, grzywa przy rzyci na dwie strony, pazdury ma, nie kopyta, twój jarzec!

12. [Chłop, co sie straśnie śmierzci bał] W jednej wsi była, prosem pieknie, taka baba straśnie mądra. Syckom prawdę wiedziała, toz to ludziom wróżyła, co wtorego cłeka ceka, abo kie umrę — haj. Nalas sie chłop, co sie ^traśnie śmierzci bał i poseł do niej. Zapłacie! jej dobrze, bo jej dwie kury dał, coby mu ino pedziała, kie umre. Toz to mu pedziała, ze jak pójdzie do młyna, a wywali sie, to juz po nim, to zaraz umre, haj. On uwierzył i kie seł do młyna, ślizgawica była strasna, juści raz sie wywalił. Lezy i ceka, kie przyńdzie śmierzć i umre. Przyleciała świnia i zacyna mu worek ze siaciem targać. Tardze, tardze, a on nic. Jaze kie sie tężej wziena 54


do niego i juz owies jadła, chłop zacon krzyceć na nie — haj, żałośnie. — Je,*ksy, pódzies do chlewa! E, myrsino jedna, kieby ja tez choć końdek żywy był, dałbyk ci tez, aj, zebyk ci dał. Jaze on tak leżał, a świńsko mu owies cysto pieknie ozesuło i zjadło — haj. I, co sie nie robi, przyseł kumoter jego i podźwignan go i cięsko, nie leko mu napedział, co uwierzył, ze żyje — haj. Ale kie dó domu przyńdzie, co sie tez ta, prosem pieknie, robieło — hai. Babsko miał wielgie i tęgie, jużci taka chłopa owładze. Milońskik bieda zjadła, aj, zjadła, namocyła powróz. Trzy dni sie mocył. A pote kie ś nim nie zacnie młócić, to sie, prosem pieknie, cudecki robieło — haj. Zbieła go cysto pieknie do imentu. ./ Ino ty, chłopie, bab słuchoj, to ci wse źle wyńdzie — haj. Jedna ci nagada bzdur, a druga cie za to pote rozumu naucy. Ono, prosem pieknie wasyk miłości, było za co bić — haj, bo coby chłopu świnia potargała worek i siacie ś niego ozesuła, -to barzo niepieknie — haj. Ja tak uwazujem, ze kaby ta baba mogła wiedzieć o śmierzci. Dawniej to może wiedziały, ale one były carownice — haj. Chłop, to prosem pieknie wasyk miłości, wse na babskim rozumie źle wyńdzie — haj.


13. O Maciusiu i o Kubusiu Maciuś z Kubusiem radzili se, kieby to dobrze zyć, a nic nie robić. Maciuś pada: — Wis ty co, Kubuś, pude ja wysy chałupy kole drogi, wybiorem dziurę w zagonie i włożymy hań nogi, to bedom ludzie myślić, co nóg ni mamy i wracający s jarmarku bedom nam dawać. No juźci wybrali te dziurę i włożyli w niom nogi, ze nóg ni majom, i dopiró siedzom jak ubogie dziady. Napirwsy seł drogą s tego jarmarku jakisi hruby gazda, w cuse, kapelus na nim pikny z kostkami, kierpce na nogach orawskie, i niós se pod pazuchom kukiełke i spyrki kęs. Dopiro gada Kubuś do Maciusia: — Spiewajmyz przecie jakom piosnecke, to on nam da tyj spyrki i kukiełki. I zbacyli piosnecke, i śpiwajom: — Oj, cłowieku, cłowieku, co za wytrwanie mas, Kukiełke ze spyrkom jis, a ubogiemu nie das. Przyseł chłop ku nim, odkroił kukiełki i spyrki po kęsie i dał jednemu i drugiemu. — Widzis — gada Maciuś — nie padał ja ci, bedom dawać, bedziem zyć, a nic nie robić? No dobrze, ten juz odeseł, siedzom jesce — a tu sie wiezie pan ćtyrma końmi na kociu, kocis z przodku, dwók hajduków na zadku. Kubuś sie przewyrtnon do góry garłem, zę umar, a Maciuś zaś śpiewa nad nim: — Jedzie ci hań ksiąze panie, ksiąze panie, W kiesonce se dłubie, Jak ci co wydłubie, Schowas se, Jakubie. Przyjechał ku nim: —: A co hań tak lameńcis? Maciuś pada: — O, brat mi tys umar, ba, ni mam go za co pochować. 56


Pan sięgnon do kiesonki i ani zazierał, cy był biały, cy cerwony, kielo nabrał piniendzy do garzci, porucił im i nakazuje: — Na, a pochowajze go wartko, coby haw przy drodze nie śmierdział! I jedzie dalij, ale pan miał w kociu okienko na zadku, wyźre, a hań żywy i umarty, oba goniom i zbirajom te piniondze. 0 Krzyknon pan na kocisa: — Stój! A na hajduka: — Bier palice i rznij tym huncfutom, ze skóry na nik pukały bedom, co óni ze świata kpiom! Dopiro hajduk leci z palicom, a oni myśleli, co im jesce piniendzy niesie, więc: — Spiwajmyz, śpiwajmyz! — Nie było to ksiąze panie, ksiąze panie, A był to syn Bozy, syn Bozy, Jesce nam mało dał, Jesce nam przyłozy. •i Kie przyleciał hajduk ku nim, kie wzion przykładać, to na dziadak skóry pukały, tak rzezał palicom, aze zagony przeskakowali — a do dziury nie śli więcy.


14. [Jak Paniezus stworzył cłowieka] Prosem pieknie ik miłości — cłek ta selenie jakom ma na sobie skórę i kość — haj. Kie Paniezus stworzył dźwierzynę, to zawołał lwa i tak mu pedział: — Królujze ty nad dźwierzami, ja se zaś nad ludźmi bedem. Ale cos? Dobrze nie barzo, ześli sie wół, osieł, ciele i pies i kcieli końcem, coby lwa z królowania zrucić, a sami sie królami porobić — haj. Pomocników napytali. Pies z telegrafami poleciał, cielęciu kazeli, coby straśnie załoście becało, ize mu sie kce jeść, wół se chodzieł i gadał za niego, bo ono było głupie. Padali tak, ze im lew jeść nie daje, ino ik katuje. Osieł strzyg usami i pokazował, ze jak on tak, to lew tak, jak zaś lew tak, to on siak. I, dobrze nie barzo, dowiedział sie lew o tym, zawołoł do izby sićkik i tak im pada: — Wiecie co — straśnieście se głupio poceni. Wto wam to poradził? Zacyni sie wymawiać i nikogo nie było, coby sie przyznał. — Diaskoweście wy zjedli, ajeści zjedli, kieście sie tak głupio naśli — haj. Wy myślicie, ze ja z królowania rad? Paniezus kazał, toz to isłuchać go trza końcem — haj. u — Na, kieście zgrzesyli, to i pokutować musicie. Ja wam jom zaraz nałozem. I, dobrze nie barzo, nie kciał sam syćkik karać, bo mu sie ś nimi nie opłacieło babrać. Kazoł wołowi zjeść psa, a osłowi woła. Ale ciele osła ni mogło, bo to kości kwarde. Gryzie ciele kości, gryzie, zęby se cysto pieknie wykrócieło. Jaze co sie nie robi, zjadło ciele osła, ale głowy syćkik ostały, bo lew miał zjeść ciele, a bał sie głów, bo były syćkie straśnie — przepytujem tez pieknie — 58


głupie. Zjad pote lew ciele, bo było nalepse i namiękse, ale głowę tez ostawił — haj. Zakopał pote skórę i głowy do ziemie i tak to gniło. Lecom roki, lecom, gnijom głowy, gnijom, skóry tez. Jaze sie namyślał Paniezus, jakiego ma stworzyć cłowieka. Toz to wzion błota i ulepieł cłeka. Ale cos kie był na tym miejscu wte„ kie go stworzył, co oni byli zagrzebani, te głuptaki — haj. Temu to cłek, zeby był i namądrzejsy gazda, to je, prosem pieknie, stworzony z tyk bydląt. I kie je młody, to je głupi jak ciele. Kie zaś urośnie — to goni jak pies i nika sie nie stanowi. Zaś sie ożeni, to ciągnie jak wół — a kie nań starość przyńdzie — to znowa zgłupieje jako osieł — haj. Ale ono ino chłopi som jest tacy, a baby to pote stworzone — haj.

15. O świni i o chłopie Kie Pan Bóg życie ozdawał ludziom i sytkiemu stworzeniu, to kciał świni — przepytujem — dać nadługse życie. Świnia przysła i dziękuje, co Ona nie stoi o długie życie, ba kce krótkie, a dobre. Pan Bóg ji sie nie sprociwił, a wzion i dał to długie życie chłopu. I chłop do dziśka to świńskie życie dożywa, co go świnia nie kciała; ino choć kie na starość, kie robić nie może — a bieda go bije, to tyj świni zawidzi, co krótse życie ma, ba nie takie twarde jako jego. 59


Tak było: Kie — prosem pieknie — Paniezus stworzył świat, to sie obeźrał, ośmiał sie i tak se pedział: —- Barz ja to sićko dobrze porobieł. Ino nie wiem, cy sie mojemu Jadamowi nie bee kotwić, bo je sam — haj. Trza mu końcem sprawić jakom zabawkę, coby sie ś niom przy casie zabawił, coby mu sie nie kotwiło. Tak se pedział Paniezus. I, dobrze nie barzo, zawołał: — Jadamie, hybajze haw! Jadam przyseł, ale mu sie straśnie łydki zacyny trząść, bo sie Paniezusa straśnie bał — haj! — Lygaj! — pada mu Paniezus. Jadam pilno na pościel lóg, ale se pomyślał: Ę, bedzie cosi, bedzie źle — i łydki zacyny mu mocniej dygotać. Paniezus porusał na pościeli ręcami nad nim, toz to pilno usnon. Wyjon pote — prosem pieknie — składak z tórbki i wyrżnon mu we śnie ziobro. Ale to było straśnie brzyćkie i masne, toz to prasnon na brzyzek, coby oskło. Diascy nadali,, psa. Zakradła się kanalija, łap ziobro i w uciekaca ś nim do dź wierzy raju. Paniezus łap kija i dalej za nim. Ale pies wartki, a Paniezus stary i ni móg go dolecieć i chycić, coby mu ziobro wydar. Lecom, lecom, jaze przylatujom do dźwierzy raju, a pies juz był we dźwierzak. Toz to Paniezus wartko kopnon dźwierze. Dźwierze sie na zaworkę zaparły, ucieny psu ogon, ale pies uciók — haj. 60


I, dobrze nie barzo, co Paniezus nie robi, wzion ten ogon pote, obeźrał, zgniewał sie i pedział tak: — Cekaj ino ty. Ja ci i tak pokazem, zek cosi kajsi wart. Toz to zgniewał sie, łapił ogon i z tego ogona stworzył babe — haj. Temu to, prosem pieknie ik miłości, wielgie panie ogony nosom u sukniów. Ciągnie ta wej swój do swojego i rad go widzi — haj. Ta — pada — i psy som jest bez ogonów, ale nase kudlaki, białe, owcarskie, co owce pasujom, to ik majom. Ony sie może pokocieły przedtym abo od inyk psów. Cy jako?

17. [Jak Paniezus ze świętym Pietrem i Pawiem grzyby siali] Dawniej, jak jesce nieboścyk Paniezus zył, to ludzie wiedzieli, co bedzie — haj. Jaze sie raz wybrał świenty Pieter i Paweł z Paniezusem, coby ludziom pomóc na przednówku i nasiać im grzybów — haj. Pieter seł przodke, kopał dołki, a tymcase torbke zawiesił se ino tak na cienkim patycku suchym, na sęcku jakim — haj — abo tez prasnon na ziem. Po descu było, toz to sie Paniezus zgniewał, ze sie zwalała, i tak Piętrowi świętemu pada: — Wies co, Pieter, jakoż ja mam błogosławić, coś ty w dołek wsuł, kiek sie zgniewał. Cemu ty nie zawiesis torby, jako sie patrzy, na sęku — na smreku, wysoko — haj — tak, coby nie spadowała. Cemu sęków hrubyk nie wbijos, hę? 61


Jaz święty Pieter Paniezusowi tak pada: — Panie Jezusicku, jakoż ja torbę mam wiesać, kieby trza sęki więkse wbijać. Na cos bedem wbijał, kie hnetki jom wziąść musem i dalej nieść. Paniezus mu zaś tak pedział: — Widzem, ze Paweł tez nie zagrzeba dołków, jako sie patrzy, ino coby sie zbyć. A Paweł Paniezusowi tak pada: — Na ccs ja mam dobrze siemie grzebść, kie jak bedzie rosło, to se weźnie i dziurę zrobi, coby wysło — haj. — Cekojciez — pedzia? se Paniezus. Pokiwał nad nimi ręcami i pedział: — Teraz juz żaden ze świątyk nie bedzie wiedział nic, co sie jutro bedzie robić — haj. A ludzie nie bedom wiedzieć dnia ani godziny śmierzci swojej, ani riicego. Temu to, wej, cłek nie bedzie Panu Bogu bez rozumy przechodził i nie bedzie wiedział, co bedzie jutro — haj. To prawda, prosem pieknie ik miłości. Oni widzieli może, ze w lesie som jest do dzisiak sęcki na smrekak, co ik święty Pieter nawbijał i torbę z siemieniem na nik wiesał — haj. -

_

*

' JSIt

18. [O zaśpionym wojsku] \i

W Staryk Kościeliskak, ka sie skręca na halom Smytniom, jest turnia wysoka, a nazywa się Pisana — haj. Drzewień jom inacej nazywali, ale dzisiak jofn panowie przekrzcieli, bo sie tam na tej turni pisa jom — haj. Różne ta o niej ludzie gadki gwarzom, ze tam w nuku w tej skale jest staw, co ś niego Donajec idzie, a na tym stawie pływa złota kacka, co dyjamentowe jajka niesie, ale ino jedno na rok — haj. Raz, co sie nie robi, zabrał sie ta juhas po te kacke, 62


ale nie doseł, bo ta woda straśnie zimna, a zleb, co nim woda idzie, ciasny, i ze o malućko sie nie utopieł — haj. Boginki stawu Strzegom, toz to nikogo tam puścić nie kcom, bo go bałamucom, coby sie ś nimi bawieł — haj. Mnie zaś pedział stary Fakla, co był dziuge porażony, takom gwarę, ze w tej turni ma być wojsko zaśpione — haj. Było zaś — promem pieknie wasyk miłości — tak. Raz przychodzem do tego Fakli, a tu stary ledwo żywy lezy na pościeli. Ja se siednan na pościeli przy nim i pytam sie go, co by mu brakować miało. A on mi tak pada: — Mięły, mocny Boże, chłopce, se mnom źle, Bóg mie pokarał i jako widzis, leżem tu juz, Łazarz, moc roków. Dziecko, tyś młodsy, do światuś, a ja dziś a jutro. Słuchaj mie, to ci powiem moje zywobycie. I ja był kiejsi tęgi chłop, do rzecy, a miałek kuźniom i kułek, co komu było trza. Kowal był se mnie setny, toz to robotyk miał wse mocki — haj. Raz, co sie nie robi, kujem ku wiecorkowi, a tu włazi do kuźnie jakisi cłek. Ładnie, pieknie pozdrówieł Pana Boga, toz tok mu odpedział, i zgłupiałek, bok sie na niego przypatrzył i jescek w życiu takiego cłeka nie widział. Niby wojak, bo zbrój na nim, broda po pas, a głowa ze stali, a gęba taka ładna, jak u janioła w niebie. I, dobrze nie barzo, pyta sie mnie, cybyk mu podków złotyk nie narobieł. Ja padam: — Cemus by nie, dyć jek od tego kowal. I, dobrze nie barzo, zacyni my te robotę. Ja kujem, on mieche rusa i robota sła. Narobieliśmy podków i klińcy mnohenko, toz to mój wojak pada, coby zabrać to syćko w torbę i iść ś nim. — Dyć — padam mu — cemus by nie, dyć jeś cłek i nieźle ci z ocy patrzy. Kie iść, to iść. Myśliwskie prawo krótkie. Zebrałek sie. Idziemy. On na przodku, ja zaś z podkowami na zadku. I tak idziemy przez Kiery do Kościelisk. 63


Zachodzimy ku Pisanej, a on sie do mnie obraca i tak pada: — Nie bójze sie, a cicho sie sprawuj, a strzez cie Boże naklońć, kie tam weńdziemy. Włazimy w jakiesi żleby i dziury, a turnie to jakby sie ozestempowały przed nami. Idziemy, idziemy i zaślimy do nuka. Patrzem, a tu telo luda, a sićko lezy, głowy na siodłak, a sićkie brody som jest dłuzaźne po pas — haj. Ja sie pytam po cichutku, co to za jedni, a wojak pada: ze to wojsko polskie takie zaśpiane i ze jak przyńdzie cas, to sie przebudzi, wśtanie i pódzie sie bić za wiarę, a ze wojna sie pocnie kajsi p recki, a skońcy sie na zelaznym mostku w Kuźnicach. Zacyni my konie kuć. Ja wbijał klińce i podkowyk do kopytów zdajał, a on nogi trzymał. A kiek juz sićko, ka co brakowało, ponaprawiał, nabrał wojak strużyn z kopyt i wsuł mi w torbę i tak pada: — Mas tu płacom! Pomyślałek se, ze kpi se mnie, ale mu sie sprzycał nie bedzies, choć mi straśnie markotno było, bok cały dzień minon. Wzionek torbę i wychodzący wysułek te strużyny, ale kiek wyseł na pole, patrzem w torbę, a tu ni ma strużyn, bok nie sićkie wysuł, bo mi sie po torbie obrały, ino som jest dukaty. Było ik kiełka'. Kiebyk był syćkik strużyn nie wysypał, byłbyk sie zratował dość godnie, ale jek musiał być niegodny. Pomyślałek se: Dziadowi nie daj konia, ba torbę i kij — i posełek. Zachodzem do chałupy, a baba mie ze ząbami przyjena: — Kaś ty był tele casy, co cie trzy dni doma nie było — haj. Nie wiedziałek, kie ten cas tak wartko przeleciał, bo mi sie to ino kwilka widziało, ale se myślem: Nie bedem sie z głupiom babom dogadował, bo to u nik włosy długie, ale rozum straśnie krótki — haj. I kułek pote dalej, to siekiery, to co sie kany trafieło, 64


jaz tu znowu po kiełku rokak przyseł mój wojak i znowujek mu^robieł podkowy, a jak juzek dość narobieł, to my pośli tam, ka i pryndzej. Myślem se: Nie bedem ja juz taki głupi. Nie bedem strużyn praskał. Kujemy. Ja sie ucion w palec — haj — toz tak naklon głośno, a tu co sie nie robi, wstajom ci naokoło mnie. Mnie strąk obujon. Jeden sie pyta: — Bracie, cy juz cas? Ale mój wojak mu tak pada: — Nie jesce, śpij dalej! Na mnie sie ostro popatrzał i pogrozieł mi palcem. Jak my kuć skońcyli, to mi znowa wsuł przygarznie strużyn do torby — haj. Idem. Kiek wyseł, patrzem w torbę, kielo bedem dudków miał, a tu w torbie trzaski z kopyt jak były. Ja sie ozpajedzieł, bo mi casu było zal, alek se potem pedział: — Zej ja tu bez to dziadem nie bedem. — Wysułek trzaski i poseł. Na Kierak wskocyłek — haj — telezego do Zyda. Wypiłek, a kie sie ozór pomaści, to i lekcej chodzi. I tak wypaplałek syćko Żydowi. Zyd ozgadał po świecie, cok mu napedział — haj. I teraz, co sie nie robi, roki lecom i lecom, a konie nie kute, bo ta teraz bodaś kogo nie puscom, bo musi być taki parobek, co ku dziewkom nie chodzi — haj. Ja za kare sie zaraz oznimóg i leżem tak juz moc roków. Z Panem Bogiem nie bedzies w karty grał — haj. Tak to — prosem pieknie — gadał mi ten Fakla, a świercki to mu ciurecke z ocy leciały — haj.

5

Sabałowe bajki


19. [Jak sie zemścieł zbójnik na garcarzu] Seł raz zbójnik do miasta na życie, a miał tez nakazane, coby nakupieł garków i kotlików na pieniądze. I, dobrze nie barzo, przychodzi na jarmak i zacyna obierać garki, ale był rad, coby go nie poznali, ze je zbójnik — haj. Cłek był mądry, toz co łapieł garnek, to go nie pukał, cy zwoni, ino hycieł kraje i ciągnie, co mu jaze ocy na wierk lazły. Ale on ino tak na despet — prosem pieknie ik miłości — bo garka ozerwać nie kciał — haj. Jaze, co sie nie robi, przyleciała baba. U niej rozum krótki, toz to widzi chłopa, jako oźciągał garnek i prógówał go, cy mocny. Toz to i ona kciała tez tak obierać, ale na ozajest ciągnena i ozerwała dwa garki. Chudobina była. Nie miała cym zapłacić garków, bo dutków ni miała nijakik. Jaze zbójnik garcorza tak zagada: — Ona ni ma płacić, haj, bo garnek był słaby. Ale sie garcarz o to nie pyta, poleciał do urzędników. Ci przyśli i zabrali babie ostatniom spódnice — haj. Zbójnik, ze był winowaty, kupieł całe dwa garki, zapłaciał ik, jako sie patrzy, i poseł — haj. Baby mu sie luto stało, przyleciał nazad, sjon kapelus i pyta garcorza, coby tez tej kobyle, co jego była, i garki przywiezła, pozwolieł na kwilke jutro do niego przyńść. Pada mu tak: — Syn jej„u mnie na zimowisku, setny ś niego zróbcok, a bedzie sie jutro żenił. Wesele mu sprawiem, bo mi sie udał i darzy mi sie. Toz to kazał, cobyk jego matkę pytał — haj. Ja jest pytać. A garcorz mu tak pada: — Tyś, chłopie, straśnie głupi. Ja kobyle nie dam iść na żadne wesele, bo mi jej trza — haj. Zbójnik go zaś pyta, coby mu dał ś niom przegwarzyć dwa słowa. Ona nie zając, to nie ucieknie, ani nie sól, to mu jej nie zlize — haj. Garcorz przystał na-to. 66


Gwarzy zbójnik kobyle do ucha dość sprawnam kwilke, a pote podziękował barz pieknie garcorzowi. — Coześ jej pedział, hę? Cóz ci ona pedziała? — Ej, mi pedziała, co miała, haj, ze jej nijakim świate nie dacie iść na wesele, bo jom straśnie- męcycie. Ale kie nie, to nie — to ona se i tak poradzi. Tu odbeńdzie to wesele — haj. I poseł ka miał iść — haj. Za małom kwilke kobyła zacyna fukać, kręcić ogonem, a praskać zadke, a pote zacyna tańcyć po garkak i fukać — haj. Wytańcyła — prosem pieknie — cysto pieknie sićkie garki •— haj. Bo ono — prosem pieknie ik miłości — zbójnik był głobiś i kie ś niom gwarzył, toz to zapolieł próchno i włożył jej do ucha. Toz to piekło jom straśnie, kręcieła głowom, i wytońcyła sićke garki do imentu — haj. Tak sie — prosem pieknie wasyk miłości — zemścieł zbójnik na garcarzu za biednom babe — haj.

20. [O Janosiku] Jakozby miał ostać zbójnikiem? Z młodości ino na piecu leżał i wylegiwał się na tym piecu i ciągle ozmyślował, co by zaś miał na świecie konać. Ale to silne było chłopcysko, to zaś tam jakiegoś wołu chowali — Janosikowi było ośm roków i wołowi ośm — to go brał i nosił przed sobom. I, dobrze nie bardzo, poseł ociec na jarmark woły sprzedawać, a tymcasem Janosik se uradził śpróbować, jakąś by on miał siłę. Ten ociec woły sprzedał, idzie z jarmarku, a Janosik idzie na proci i zastąpił go, pieniądze odebrał i poleciał 67


przed ojcem, i na piecu lóg. Przyńdzie ociec dó domu: — No, sprzedaliście woły? Juźci ociec ozpowiada, jako zbój go zastąpił i pieniądze wzion. — I jakiż on był? Cy był telo co ja? -T- I, co ty smarkacu stois proci niego! Skoro zaś tak uzartował, oddał mu te pieniądze i poseł chodzić po halak. Zaseł do Ilcyka — owcarzował tamok na sałasie — ale ten nie kciał ś nim towarzysyć, do trzok razy nie dał mu pokoju — musiał iść ś nim. Juźci zebrał towarzystwo, było ik pięci, zaś Janosik i Bacyński to juz ci jako w równi z s®bom byli — Janosik piersy harnaś, zaś Bacyński drugi. Jak sie uzdobierali jeden do drugiego, tak potem śli na pieniądze. Janosik wiedział takie dowody, zaślepić se wiedział, choć kany przyseł, to go nie widzieli, kiej nosił ciupagę, to ta ciupaga sama sie rąbała za nim, kiej go łapali. Dopiero śli w Polskom, złota, śrybła było beckami, to takie pieniądze on brał i chował. Ale to wtedy świat był nie taki jako dzisiok — lasy były Wielgie, kiejś seł, to tylko do nieba co widać było. Hej! Ale oni mieli takom wódkę pacholskom, co jak nogę popod kolana posmarował, a wypił niemoc, to go więcej nosiła w powietrzu, niźli on sam seł. Tej wódki teraz nie mas, bo ta wódka z grzekem była, to ojciec święty zakazał to w Rzymie. A ludziom [...] nie robili nic. Cheba furman bogaty, pan, albo kase cysarskom wzieni — to takie rzecy brał! Studenci kitej śli do Węgier dó domu, to on im naryktował sukna, a poodmierzował od bucka do bucka. He, on biednyk ludzi nie napastował, ino prędzej zratował! Była pod Wiedniem karcyma, to samej cysarzowej odpisał, coby przysła, przyniósł złotom kurę i dwanaście jajek, to przysła i tańcyła ś nimi haniok bez całom noc. Hej! Zaś kiej im cego chybiało, cy sukna, cy jakiego sprzętu, to śli do Krakowa, przyśli cosi o zmroku, on kupuje 68


i kupuje wsędy, to jedni śli za nim, a drudzy do woza nosili, a potem pojechali. On, co naznosił pieniędzy z Polski, to som pochowane pokłady, i on to ofiarował młodemu królowi na ratunek. I jedna stara baba mu przykazała tak: — Do tela bedzies chodził, pokiel z cłeka krwie nie wypuścis. Jużci beł ś nimi student i raz co sie nie zrobiło: klęknął se Janosik pod smreckiem paciorek zmówić, a to plugastwo strzeliło do niego z flinty, raz i drugi, ale Janosik sie modli i nie obziera, bo go sie kule nie imały, dopiero ten strzeli trzeci raz, Janosik paciorek zmówił, porwie sie i zabił tego studenta. No, i dobrze nie bardzo, toz to potem Luptacy zjednali jego.frajerke, i ona go zdradziła. Jużci zajęli go, subienice wystawili i mieli wiesać. Ale on odpisał do cysarza, co on sam stanie za jeden regiment wojska, zaś drugi zapłaci ze swoik pieniędzy. I cysarz odpisał pismo, coby go popuścili, ale — zakiel to pismo przysło — Luptący Janosika powiesili, toz to wisiał, a fajkę palił i 'funt habryki wykurzył, zacem umarł. Zaś Luptacy, jako go powiesili, płacom cysarzowi i dzisiok za dwa regimenty pieniądze. Hej!


21. [O zbójnikach i kleryku] Roz sed se kleryk bez granice — i trafiół na zbójników. Otocili go dookoła — a nostarsi mu pado: — Abo nom powis kozanie, coby się nom widziało, abo cie uśmiercimy... Kleryk sie zdrygnął, ale se myśli: Jak nie powiem, to mnie uśmiercą... Pomodlił się po cichutku do świętego Bartłomija, patruna od obdzieranio ze skóry — wyloz na pnioka, jak na kozanicę, a zbójnicy pozdyjmowali kapeluse i słuchajom. Kleryk przezegnoł sie i zacął: — Wase zieie, to bardzo podobne do życia Poniezusa... — Zje locegos? — pytajom ucieseni zbójnici. — Locego? Lotego — pado kleryk — bo Poniezus sie urodził ubogo — i wy tyz niebogato; Poniezus za młodu pomogoł świętemu Józefowi trzoski strugać — i wyście tyz pewno nie próżnowali, boby wom ociec każdemu skórę wygarbowoł; Poniezus, skoro podrós, puścił sie na wandrówki — i wy tyz lotocie z miejsca na miejsce; Poniezus ostał poimony — i wy tyz ostaniecie; Poniezus był bicowany — i wy się od tego nie wymigocie; Poniezus ostoł ukrzizowany — i wom się subienica patrzy...; Poniezus wstąpił do piekieł — i wy tam wstąpicie!... — No cos? Widzi sie wom? — Zje, jakozby nie... — odpedzieli zbójnicy, a nostarsi zamiót mu jesce przygaście złota... Kie juz — wicie — kleryk odseł kawołecek, obyrtnął się ku zbójnikbm i zawołoł: — Jescech wom jednego nie pedzioł!... Poniezus wstąpiół do niebiosów — a wy juz nie wstąpicie!...


22. [Jak Gadeja został zbójnikiem] 0

Opowiedzieć? Zje cóz by tu ik miłościom opedzieć, kiej óni syćko umiąm. Cheba coby sie cłek zbabrał, bo to przecie ik miłoście na ksiązkak mówić umiąm — haj. Nalepiej by ta było, kieby my sie wybrali kany we wierchy — haj! Tąm my by se watrę nakładli i opowiadali, bo tu to ta cłowiekowi jakoś ciasno, a tam to sie lepiej dycha. Jako, padacie, te gadecke o Gadeju? Zjedyj spróbujem opedzieć, ale jak nie pódzie dobrze, to se tez, prosem ik pieknie, niek nie temu śmiejąm, ze gadka głupia, jeno temu, ze óno i ja — haj! Raz zagrzmiało i łysło sie, i pau! pieron, haj. I wybieł wiecie pół ściany w chałupie i zabieł starego Gadeje. Jeno nie tego, co żyje, bo to był syn tego, co ón juz dawno umar. Kaśka, jego baba, pada mu: — Hybaj/ bo budzie źle — haj! — Ale ón sam obrunić nie móg i chałupisko sie hnetki do imentu spaliło. Ludzie lutościwi biadkali nad nim, ale mu ta ani siajnego glajcarzyka nik nie dał. Haj. Zje, cóz tu bedzies robieł, pedział se Gadeja, kie cie baba nierada widzi i ludziska z niechęciąm patrząm, a Pan Bóg pokarał, haj! I poseł. No idzie, idzie i napotkał jakiegoś chłopa, pozdrówkał: — Niek budzie pochwalany — a ten nic. Kce sie przygadać do niego, a ten nic. Myśli se: No, kiej ty Pana Boga nie znas, to ty ta niedaleko zańdzies, haj, a kiedyś honorny i nie kces z drugim słowa przepedzieć, toś głupi jak masło w lecie, haj. No i Gadeja sie nie namyślał i poseł dalej, a nic nie pedział, bo cóz ta budzies gadał z głupim. Ale mu sie jesce raz Gadeja przyźrał i widzi, ze to zbójnik, bo miał piscolce za pasem w porządku. I, co ci ten zbójnik nie robi, gwiznón na palcu i wyleciało tyk psów, jego towarzysy, duzo, a byli syćka tacy głupi, jako i ón, haj! 71


Gadeja, niewiele myślący, hyc i uciók za bucka i schował się, a óni pośli. Zeć kiej telo ludzi wyżyje, to i ja sam — pedział Gadeja — i poseł dalej. Myślał do nik przystać, haj, ale mu sie koło serca tak głupio zrobiło, bo wej był ł sam i bał sie ik, coby go na podnęte nie wzieni. Tak po jednemu to sie ik nie bał, bo był chłop duzy i świecny, i nie dałby im sie, jeno kieby go nie wzieni na podnęte. I co te kaduki nie robiąm, idąm, idąm, a ón za nimi. A zbójniki śpiewali: — Hej za „Tatry, za Tatry} Jest tam Zydek bogaty, Nacięzej się ośmielić, Budzie sie cem podzielić! Ka przyśli, to osłozyli watrę pod smrekem, a było tego plugastwa duzo i mieli syćkiego dosyć, haj! Gadejowi sie straśnie markociło, bo ón jeno borówki jad, a z tego wozy straśnie po brzuchu jezdząm i turkotająm. Przyśli do Luptowa, naśli bogatego Zydka, i gruch na niego. Zyd sie przeląk i padał, ze nika nic nie ma, ale mu nie wierzyli i sukali — haj. A ik tez juz sukali ziandary. Kiej juz zbójniki naśli pieniądze, przylecieli ziandary, a óni w uciekaca. Ziandary polecieli syćka za nimi, a pieniądze ostały. I, co Gadeja nie robi, przyseł, nie bał sie nikogo, bo nikogo nie było. Dutki wzion i poseł. Potem to mu już było składniej zbójować, choć na swojąm rękę, kiej miał dutków godnie — haj. Tak to idziendobrze temu wse, wto z Panem Boge zacyna, a nie głupi i honorny, haj!


23. [Jak Mateja karcme na Orawicak okrad] Była — prosem pieknie wasyk miłości — na Orawicak wielga karcma, a w niej synkowała hruba kacmarka, a chłopa miała nic pote. Siedział sićko przy niej doma, ale sie nieradzi widzieli — haj. I, dobrze nie 1)arzo, straśnie był cujny. Dutki miał w kumorze i straśnie ik cujnie strzeg. I, co sie nie robi, zwiedział się o nik Wojtek Mateja, toz to chodzieł i zachodzie! koło karcmy i kumory — haj — ale ani on, ani towarzyse jego ni mogli zmylić kacmarza, i co sie do dutków zabierom, to ik odegnali, bo sie zwiedzieli zaraz. I, co Mateja nie robi, tak im napedział: — Hybajmy jesce raz, kiby to byli, aj by byli, siem diasków zjadło, aj, zjadło, coby my dutków nie zabrali, kie wiemy, ze som jest i kany. — Hybajcie, ja sie bedem brał do kacmarki, a wy sie biercie do dutków, bo som jest Wielgie w kumorze schowane — haj. I pośli. Jasiek poseł do karcmy. Przyniós oscypków mnohenko, tóz to uracył karcmarza, kacmarke i muzyków. Ale sie to karcmarzowi nie widziało, toz to straśnie pilnował, coby mu Mateja kacmarki nie bośkał — haj. Wojtek, ze był chłop piękny, widział sie jej, a kacmarz sie go bał. Muzyka zacyna grać. Mateja hipnon do tańca, a kacmarka za nim. Bockowała mu. Tańcom, tańcom, a za tela towarzysowie podkopali sie do kumory. Ale mek ze ściany od kumory po[o]dpadował, toz to było ik widno. Mateja se tańcy, a kie widział wtorego bez spare, to im śpiewał, jako majom robić — haj. A kacmarz ani kacmarka sie nie nazdali, zeby ik tak wywieść miał — haj. Naprzód se zaąpiewał tak: — Oj, tańcujze se, tańcuj, Oj, kacmarecka tłusta, 73


O, bo na jutro bedzie Kumurecka pusta. A kie kapelus bez spare doźry, to tak śpiewa: — Ej, schylajze se, Józek, Bo ci kłabuk widno; Ej, jak kacmarz uwidzi, Bedzie s nami biedno. Zaś kie juz zabrali, co mieli, uciekali, to se im tak na kazał: • — Hej, zbijajcie, zbierajcie, Chłopcy, uciekajcie, Ej, na mnie we wąwozie W Kirak pocekajcie. Pote jesce tak zaśpiewał: — Oj, kacmarecka rada, Ze sie wytońcyła, Ej, ale karcmarz nierad, Bo bendzie hojco jad! I poseł za nimi. Tak to — prosem pieknie — dokonali swojego — haj Mateja był wse straśnie śmiały — haj. M


24. [Przistał ros zbójnik za parobka] Przistał ros — prósem pieknie — jeden taki zbójnik do Folfosa we Witowie za parobka. Jele ze to jakisi leń — myślał Folfos. — Lezy ino na piecu, a robić, pytoj Boże, nie kce nic. Folfos beł hruby gazda, ale sobie myśli: Hej, kie ty nic, to i jo nic. Ta lez. Ba! Nie dawał ino bryje owsianom — rzeke: ta sie rusys. Ale on nic, ten zbójnik, na piecu lezy, a owsianom bryje je; nie rusył sie. No, i debrze nie bardzo, przisła wiesna, rusył sie. Jednego dnia ni ma pachołka. _ Folfos sie ta nie gniewał, bo nie beło o co. Wzion i orał w Bieskidzie od Orawy tłok trójką byckami. Jaze przichodzi ku niemu ten parobek, w rzeczy zbójnik, i gwarzy: — Gazdo, to wom źle idzie! Bycki wyprząc i puścić na pase na młakę, hej, a póde jo sprógować. I poseł. Wzion za kluc w kolcak i orali. Jeden zagon, drugi. E! Przi trzecim stracieł Folfos i copkę, ale nie beło jej casu wziąść spod skiby. Hej! Siem skaranie! Wtej sie Folfos domyślił dobrze, kogo karmieł jałowom bryjom bez zime. Ale jus beło nieskoro. Poseł pachołek, co za trzi bycki orał, w las ku Orawie. E, prziśli w prawe połednie. Zabrali do imentu, co ka beło, a samego Folfosa łapili i zlali mu wrzącym sadłe goły brzuk. Ino mu tak pedział tyn zbójnik, co za pachołka służył, kie odchodził: — Owce mas, rznij. A owijoj sie skórami, to sie wygois. To za twojom bryje. Zbójnicy ta, prosem pieknie, na syćko mieli sposób. O, ba, hej!... 75


25.

[Zbójnickie

nabożeństwo]

Tyn zaś [zbójnik] zasiod na Buńdówkak w Zokopanym, pod reglami, na mraźnicy przi Samkowyk owcak. A przi nim sie tam obsiadła jego freirka Zoślanka ze Zokopanego. Zbójnik beł chłop do wsyćkiego: mówieł na książce, jak nic, a na gajdak grał, co cud! I ludzie go mieli straśnie za co. Kościoły beły prec, toz to w niedziele schodzili się do niego na Buńdówki. Izba, prosem pieknie ite miłości, była wielgo, piec przikrili chustom, i beło. Zbójnik sie oblók w Zojscynom kosule, wzion książkę do garzci i mówieł na nij głośno pod piece, a ludzie za nim. Śpiewali piosnecki i pieśni nabożne z książki, a kie sie jus to nabożeństwo skońceło, haj, to jedli i pili. E! Bo hań nie dostąpieł odpustu nik, jak nie prziniós gorzołki w zbonku, spyrki abo i masła kruźlika. Haj. Wiedzieli juz o tym wsyćka, to nieśli, co wto miał, a śli. Kie sie jus najedli i napili, to zaś tońcyli. Piersy wse wychodzieł ze swojom Zoślankom zbójnik, a kie sie oni dość unosili, siod na ławe, brał dudy i grał, a ludzie tońcyli. Nieroz, prosem pieknie, do wtorku to nabożeństwo dociągło. Haj. I niejeden gazda prziseł z tego odpustu łysy dó domu. Bo on, tyn zbójnik, nie śpasował: jeno by mu hań beł wtóry do Zoślanki zyznon, brał za huncfuty, za łeb i peu! ś nim w pole, a włosy ostały w garzci. Tyn sie juz zoden nie'Wracał do izby wygwarzać, ino seł pomału dó domu, a macał sie po łbie. Nie beło po co, bo zbójnik żartów nie miał, ale hań gniewu nie beło — na drugom niedziele prziseł. Toz to na wiesne odmierzał Zoślance płótna na spódnice w lesie od smreka do smreka. To beł ryf! Tak sie, wej, prosem pieknie, zbójnicy zimowali, choć kie, choć kany, bo to beły" chłopy grzecne i mądre, i wse se wiedzieli poradzić, coby sie jako biedzie nie dać — haj... 76


26. [Tatar

Myśliwiec]

Co się nie zrobiło: — Tatar Myśliwiec dezenterował z wojska, kiej na francuskom wojnę brali. Wojny strasne były, moc ludzi wyginena, to zaś sie bali a dezenterowali, ka ftóry móg; juźci Tatar uciok w hale i zył tam cosi z pięćdziesiąt lat. Mieskał po lasak, po kolibak, kradł barany, jarzec, co kany naseł, i znosił to na zimę. W orawskik górak jest tamok taka turnia — Kuhnia, miał w niej takom dziurę, do słonka. Hej, toz to naniósł tam wągli, bo ognia nie śmiał palić, a kłosków jarcowych i pięć cy ośm baranów, porzezał i to mięso zakopał. I ten jarzec uwarzył, potem susył, zaś jak mu trza było, to utarł na takiej skrzyzalce, a stuckę baraniny w to włożył, i tak sie bez zimę żywił — hej! '' Zaś te skórki z baranów, jedne se upościelał, drugimi sie okrył — to juz miał godnie sypiać, a i ciepło — hej! Juźci kielo razy łapali go Orawcy! Raz co nie było: dopadli go przy frajerce leśnicy Pietras i pięćdziesięci chłopów. On chycił nóz i byłby te dziewkę, co przy nim była, zabił, bo on zara wiedział, co ona go zdradziła, ale ta sie pod łóżko stulała — hej! I, dobrze nie bardzo: ci chłopi żerdkami bez powałę, bez okna go kłuli, pas na nim potargali, zaś ten Pietras miał takom spadę w kiju, hej, na trzy kanty do kłucia, i rzece: — Zaraz ja cie tu dostanę! Ino beze dźwirz sie posunął, Myśliwiec zaciął ciupagom, wnet mu nos całkiem odwalił, co ino na skórce wisioł, a krew ś niego chlupała. Juźci ci chłopi z drągami pod oknem stali, a Myśliwiec prasnął bez okno guńkę takom carnom, ci myśleli, co to on, a on tymcasem hipnął po tyk drągak i hybaj! Uciok! Ale przecie raz pojmali go i w zamku orawskim zamknęli. No, dobrze, gacie miał i portki nowe, juźci po77


krajał to na pasy i spuścił sie ku wodzie z towarzysem. Ale tyk portek do dołu nie starcyło, to juz se cuchę rozpostarł, a na niej jak na skrzydłak na wodę upadł, i teloś go widział! Zaś kiej w Kubinie siedział, siedzieli ś nim zbójnicy — hej, zbójnicy siedzieli, juźci był harnaś i rzece Myśliwcowi: — Zratuj ty nas z tela, a bedem ci wdzięcny telo, co do trzeciego pokolenia bedzies bogaty. No, i dobrze: siedział ś nimi Cygan i pozwali go do miasta świnie, przepytujem, sprawić, i Myśliwiec kazał mu dwa noże kupić wąsfkie i oliwy, coby kratę mógł ozpiłować. Juźci Cygan noże kupił i oliwy u Zyda uprosił; toz to potem Myśliwiec wywiódł ik tym sposobem, co jednego wziął na sobie i seł taki wysoki — hej! A straż myślała co duk, i nie śmiała zacepić — uciekli syćka. Ino jednego hajducy złapali, to on juz za syćkik kije musiał brać. Bo wtedy kto siedział w areście, to po sto kijów na raz, a pięć dwadzieści na kwartał bili. A ten kaśtelan, co ik kciał bić, telo sie zhańbił, co se strzelił do siebie z dubeltówki i zabił sie — aze mózgiem ściany obryzgał. Juźci, kiej uciok Myśliwiec z Kubina, to ino w portkak a w kosuli; toz to przyleciał na hale i tamok juhas owce pasł, to nań skocył, a kapelus, cuchę odebrał i poseł, ka mu trza było. Kie go raz łapali, trzok Orawców uwisło mu we włosak, jak ciągnom i ciągnom, on zaś miał taki śpicek na ciupadze, juźci kole jednego pod ziobro, ten skrzyknął i padł, a tamci 2araz popuścili i on uciok do hal. Ale go i tak raz wzieni, co bez ulice chodzić musiał, wtedy to bez takie ulice się chodziło, co cie z dwók stron prętami bili — hej — toz to seść ulic chodził, a przecie wyżył i znowu zimował. I to była niewielka chłopina, ale tu w sobie tęgi i bardzo zajadliwe a wartkie! Miał towarzysy, juźci zimowali to w Muraniu, to w Osobitej, to jak im w Muraniu chybiało, to zaś pośli pozycyć w Osobitej — hej! Pozycali z kotlika, z tyk to78


warzyskik pieniędzy, ale zaś takie pieniądze musom dosuć, kiej # im Bóg nagodzi latem. Raz, co nie było: dopadli go Orawcy na zwyzce, i kiej hipnął dołu, co go łapali, toz to widłami nogę mu przebili, he, kielo razy pokazował mi te kwiatki. Zaś jedni go łapali, a drudzy go tez sanowali. Pani tacy z Orawy, co im dźwierzynę nosił, to go zaś radzi widzieli i nie stali mu na żtiradzie. A i bacowie tamok w Orawie tez go radzi widzieli i dość go zratowali. Polany płaciły po dwadzieścia papierków za niedźwiedzia. I prosili go, coby ik strzóg cy od wilków, cy od niedźwiedzi i on temu zdoleł, bo zaś nad niego godniejsego strzelca nie było. Hej! Nad Tatara, nad Myśliwca polowaca więksego ni mas w całyk Tatrak. No, juźci potem osłabł w tej starości, nie porada mu było po halak latać, na ocy tez nie tak do znaku widział — he — juz cosi kany, kiej kciał na lotku strzelić, to nie móg trafić, toz to przyseł dó domu — juźci wrócił na umarcie — hej! No i dobrze: nikt go nie łapał za to dezenterowanie i tak juz tamok ostał i siedział przy bracie. Ale to naucone było we wirchak zyć ślebodno, to się mu cniło w chałupie — nie móg, a kciał w hale uciekać. To zaś tamok ludzie i baby się poschadzowali, a tak mu radzili: — Nie idźcie, kaz pójdziecie, kiejeście starzy, kiej wam jus na najwyzsy wirk cas. Juźci on rzece: — Dyćby i seł, bo mie tu tak mierzi, co jakbyś ogniem piók — ale te nogi nie dadzom! Toz to potem umatt — hej!


27.

[Zaprzysiężone

pieniądze]

Suhy Jaś, Jędrek Cajka i Stolica z Bystrego chadzali po zbóju wraz. I, co się nie zrobiło, Suhy zabrał te pieniądze zaprzysięzone, zakopał to pod jedlicke — juźci owcarze watrę tamok zapalili i te pieniądze sie spaliły. Naseł to jeden juhas: — Pójdź z tym do Zyda. — Zyd kupił odymionom bryłę, zaciął, a tu śrybło jasne! Zaś Suhy — jako tej przysięgi nie dotrzymał — oślepł. Toz to siedzi przed chałupom ślepy, a Stolica rzece: — Siedzis, Jasiu? No to se siedź, kiej ci pieniądze milse niźli ocy, to se siedź!

28. [O strzelaniu] Do sytkiego trzeba zdania. I do medycyny, i do wojny, i do polowania — a i ciekawości. Ni mas to teroz takik ludzi ciekawyk, jako my bywali drzewi. Mnie niecięzko było do dnia dolinę oblecieć, cy haw co ciekawego ni mas. Nie było juz tak ciekawego na wilka, na niedźwiedzia — a i miał sprzęt do tego. Alek zrazu więcej wypsuł, wygnoił, niźli do użytku przyniósł. Nie tak strzelać, jak nabijać nie,Jumiał — hej! Flinta kce być cysta. Niek po wirchu bedzie brzyćka, ale w nukak trza jom mieć cystotnie — a i ogień, coby nie zdradził. Bo i od proku tak zrobi: strzela sie, strzela, to tam zrobi takom przywarę i ogień sie proku nie chyci. Kie zaś na krzemień, to jak juz odchyliła osełke i skra siadła — dobrze, ale trza było prok zawilgły porusyć, coby nie był zbarylony. Nabij godnie, zamierzaj dobrze, strzel pewno. A jak strzelas daleko albo płono nabijes — z tego nic. Pojeden 80


nabije tak, co albo ołowu przyłozy, albo proku chybi. Tak da proku mało, a ołowu moc — przebiere ciężarem — no, to źle! Ołowem nie trza przebierać. Prokem jak strzelec kłamie, to sie okłamie sam, bo to mu ino przylepi do dźwirza, a do nuka nie pójdzie. Dopiero co flinta proku przyjena garzć, a i kulami dwoma strzelił na sto kroków, nie osfyrkły sie telo, jak dłoń — no to 0 juz go mas. Ni mas nad kule do niedźwiedzia! O, kuli usłuchnie! Cheba co niżej pod komorę sie strzeli, to dziewięć dni bedzie zył, pokiel flacyska nie zgnijom. I broki przebijom, ale trzeba uważać, kie pokrocy, uchyli łopatkę — wtedy łupnąć. A to hrube, mocniejsego mięsa, to juz trzeba tęgo strzelać — hej! Niedźwiedź ma kudły, to jak słabe nabicie, to się w kudły owinie i on od tego nie zdeknie, zarośnie piknie; który zaś w jesieni tłusty je, to sadłem rane zawłócy. I dobrze, kie już wies nabić, cobyś wiedział, jak strzelić. Z grzybietu, ze zadku, a i na gardło niepewne strzelenie, z przodku, z piersi samoto, to ino tak lotki uwieznom, jak w błocie. W głowę, tutok to się ospłascy kula — ale haw między ocy, to som takie dziury, sionki, to i lotek kieby trafił, to do mózgu doleci. A i strzelec musi być serca zatwardzialsego, coby się nie bał — hej. Strzelec nie ma co sie go bać przed strzeleniem. Pojeden strzelec z radości, a pojeden ze strachu drgnie — takiemu ni mas co wierzyć. Ale ni mas strzelca, jako taki, co w sercu nie zedrzy. Ale to drzewi o sprzęt było twardo, nie było flinty, ino na krzemień. Skoro potem kapśliki nastały, to juz to rzezało jak brzytwy. Toz to z Polski od ksiedzów przynosili, ale wiedziałek o flincie w Chochołowie, co i kulom rzezała — a i dwoma, a drugom znał u kapitana w Dzianisu, to i ta dobrze kulki nosiła. Przywiózł potem za półtorasta rymskik z Wiednia Homolac pierwszy, he, to było drutówka dobra. A i na krzemień dubeltówki dwie grzecne miał. Było mi trzy dwadzieścia roków, kie kapślówke kupił — ale to było twarde, to mało co chybił, to alboś 6

Sabałowe bajki

81


przybocył, albo uniżył. Spusty majom być lekkie w takik sprzętak, co sie strzela — jak juz ma twardy spust, to musi uniżyć — hej! Było to tego pirwej, co było do cego strzelać. Dopiero pani z Orawy i gróf taki z Kubina odkazowali, coby Krzeptowscy nie bili, jużci Homolace pytali, coby ik nie despetować. I dobrze zamnozyły sie koło Kościelisk, a i dolinom sły jak woda, bo to nieobitelne. Dopiro sam ten gróf pismo posłał, coby Sabała strzelał — wzieni my krzesać, hnet wykrzesali. Orawskik naucyli my stawy stawiać, cy przyńdzie z Luptowa, cy od nas, oęl polskiej strony, bo to sądy ma swoje przechody. A Luptowscy zelaza stawiajom — oklepce. Nie słysałek, coby Luptacy moc zastrzelili — ino do oklepca łapiom. Ale my — my bili!

29. [Ni mas na nik godniejsego miejsca/ He! Ni mas na nik godniejsego miejsca, jako tu. Dolina głąboka, wiater nie mąci, nie zacuwajom. Dy my tu z bratem, z Józkiem, dwok ubili, zaś jednego samek dopadł, hań, ka się idzie ku wodzie. Zaś było. tak: Napirw z Józkiem z Obrochtą chodzilimy bez siedem dni, i nic, i nic, i nie mogli my na jedno sią zgodzić, i juźci rzeką: — Skoro ty na mnie nie kces przystać, to i ja na ciebie nie! — Dopiro zajdem ku bratu, ku Józkowi — na pile rzeze. — Pójdź! — Ze cemu byk nie miał iść? Toz to poseł z nami i chodzili my cosi do seści dni. Wylecielimy pod Krzywań. Juźci Józek z Obrochtą poseł do jednej doliny, ja do drugiej i — cy diabli was tu przynieśli — przyśli Luptacy! Józek u widział ik z gron82


ki, ale nie śmiał wołać, zaś kiej my chadzali, bracia Krzeptowscy, to my się z wirchu na wirch dogadali kapelusami, juźci brat zawiesił cuchę na flintę i ukazuje Obrochcie, ale ten się nie obraca. No, i dobrze nie bardzo, Luptacy zaśli Obrochtę z drugiego boku — dopiro ten się obeźre — uwidział — no, juz wtedy w uciekaca! Luptacy za nim. To go przegnali z drugiej strony spod Krzywania do Niechcyrki. Ten leci takim żlebem, śniega tam były do cienia, to się go łapił pazdurami a seł, ci zaś obuci stąpić nie mogli — uciok! Dopiro brat wyleci naproci mnie: — Luptacy Obrochtę zajęli! — A Obrochta uciok ze sytkom strawom. Zajdziemy do takiej dolinki, cok wiedział, ze je miejsce godne na świstaki, juze było prawie pociemiato. Mielimy takom małom motyckę, wziołek se grzebść. Ziem była lekka, bez skale, grzebiem od wiecora do rania, ale zaś potem były takie skale, dziura się pod nie chowała, juźci grzebiem, a pilnie pozierałek do nieba, cy nie uwidzem kany jakik gości. Dopiro z tej ćmy cosi prasło piargiem. Józek mówi: — Cap. Ja zaś: — Cłowiek! To zaś potem świsło trzy razy... porwę flintę — myśliwskie prawo krótkie! Cekam — nic! Daj grzebść! Skoro na świtaniu — jest stary, wielgi świstak. Ale zabił się do skale, nie mog go dostać. Dzióbnę flintom — a on gryzie. Wezme rymac, kciał to wkręcić w skucine, zaś wywlec — odciął zębami rak na rymacu. — No — rzeke — juz ja cie dostane! Juźci paf! — z jednej flinty do dziury, posiedze na kwilę — paf! — z drugiej. No, i co się nie zrobiło, dymem go zdusiło, idzie z tej jamy taki pijany — ja go łap za skucinę, ten się sarpnął — skucina w garzci ostała — uciok! Idziemy spod Krzywania ku Ciemno Smrecynom, ale my nie jedli juz drugi dzień i dopiro ja patrzem — niedźwiedź! Idzie, rusa kudłami jak Madziar gaciami. — Widzis go! 83


Juźci brat myślał, co Luptacy, porwie się biec — dopiro go wołam — hipnoł ku mnie. Pokazujem mu niedźwiedzia. Idzie proci nas — dy to teli jak sałas! — Wyjmuj lotki, bij kulkę a hybaj za wode, siądź za smrekem, a puść blisko! Juźci on przeleciał za wode, syćko my odbiegli, i torby, i cuchy, prasnąłek i kapelus, ino flintę do jednej, ciupagę do drugiej garzci — leceml No, juz zaleciałek, poźrem — nic nie widzem. Co się to mogło stać? Pozieram pilno po tyk zieleninak, widzem jego pośrzodku — pasie sie — obraca... Przypadłek poza smreka, flinta lotkami nabita, a na wierzchu, kulka w kłaku, proku nasułek dość, coby niedźwiedź nie myślał, co mu załujem. Ale z tej gronki strzelić było nijako, smrek prawie zasłaniał, a tu śtyrbno takie turnie gładkie dó dołu. — Juźci — rzeke — nie porada mnie ku tobie zejść! — Toz to na grzybiecie, na łokciak zjechałek dołu, on się przykręcił bokiem — strzeliłek! Spadł — ani nie beknął! Wartko nabijem flintę, juze prawie kapślik nakładam — przyleci Józek i zabiadkał: — O mocny Boże! Juze on nam useł! Dopiro mu ukazujem, ten sie porwie do niego. — Stój — rzeke — póki ja sie nie sprawie, a odwiedź flintę, bo jak on jesce żywy, to my by z telo zdrowi nie wyśli. Dopiro chodzem z daleka, patrzem, a mu ta ocy mgłom zielonom zasły, ale jesce mruga, hej! Wziołek skale, bar! w niego. Sarpnął się w jeden bok i lezy. Kula jakok zamierzował, przęsła bez serce, zaś jeden lotek był w pięcie, a drugi za usami. No, i dobrze nie bardzo. Wyjąłek nóz z tórbki, toz to kiej mu nożem brzuk ozeprół, on się cofa, cofa i palcami rusa. Co tchu nakładli my ognia, Józek wątrobę piók, ja zaś sadła nawinął na patyk — wnet naciureało to w kapelus. Pojedli my sytno, ino soli nam chybiało — ono by jćsce lepse było ze solom. Bo niedźwiedzie mięso je godne! Spitwać co tchu, coby się nie zaparzyło, to ono ta be84


dzie dobre. Cok przyniósł kany niedźwiedzia do domu, to to chłopi wnet skieltujom. Co się nie zrobiło. Józek poleciał dó domu, przyseł z Jędrzkiem bratem i pachołkiem, baryłę wódki przynieśli. Naskwarzyłek sadła w kapelus, ale im to było niedopowiedno, i, dobrze nie bardzo, tu kapelusa na głowę trza, tu sadła zal — wypiłek! To mnie tak wymaściło w plucak, cok pięć roków krzypoty nijakiej nie miał. Jak juz potem trza było iść, niedźwiedzia tego my zabrali, ale nie mogli zdoleć w pięci chłopów zabrać syćkiego — kark ostał. Juźci idziemy. Strzelił Józek do kozy w wiecór, ale nie mogli my jej najść, ćma taka była. W nocy, kiej zamirknie cłowiek we wirchu, bieda zejść -— choć kany mignie sobom. Dopiro naśliśmy w lesie wielgom wantę i przy niej takie wykroty, co wiater powywalował — bardzo godne miejsce na nocnik; tamok watrę nałożyli, mięsa tego nawarzyli i tam spali. Skoro my się zabrali, malućko namieniało świtać, juz widzem nad nami capu, co stoi. — Pójdziemy hań! Pośli, ci z jednej strony, ja z drugiej, ale wiater źle zaduwał, juźci wyjrzem zza turnicki, cap poseł we wirchy. Juzek prawie kciał lecieć takom gronkom do góry, tu Józek krzycy: — Niechaj to! Popiro co tchu lecem do niego. Juz on tam darmo nie krzycy, hej! Co się nie zrobiło! Luptacy przyśli na noc do łasa, cosi trzy cy śtyry ognie kładli — seści ik było — a my ik nie widzieli — i śnieżek przepadował, krew z torby kapała — poślakowali nas! Józek niebojący chłop był, zaraz: — Bij kulkę do flinty! Byliby my to poprali na kupę. Tam nie było nijakiej wymówki. Rzeke: — Stój! Hybaj dó domu! A oni zabrali te torby z miesem. Tak my wtedy wyjechali. 85


30. [Małe chlopcysko i hruby chłop pośli na niedźwiedzie] Raz, co nie było. Matus Karpiel miał brata, małę chlopcysko, z 15 roków, sam zaś był tęgi, hruby chłop, i pośli na niedźwiedzie. Toz to dopadli niedźwiedzice z dwoimi małymi, ale małe były młode, to zaś siednom na grzybiecie tej matki, ucepiom się pazdurami za kudły, dopiro niedźwiedzica jedzie ś nimi jak wóz do łasa. No, juźci Karpiel ze stućca strzelił i trafił prosto na płuca, to się przewyrtła — lezy. A to chłopcysko dopadło za nogę małego, jak to zmercało, niedźwiedzica porwie się ku Matusowi ku Karpielowi, stanęła tak jako cłowiek, a ten ciupagę miał męznom, juźci zacioł, ale trafił toporzyskiem — złamało sie i poleciało! Ta niedźwiedzica stanęła i łape jednom tu, drugom na ramie położyła i przewyrtła go, toz to przystąpiła, a tak nad nim ozmyślowała i zemgliło jom, i zesła ś niego grzecnie, nic mu nie zrobiła, zaś był tamok dwoisty smrek, to się weń zabiła i zdekła, hej!

31.

[Polowace naśli niedźwiedzice]

Raz polowace naśli niedźwiedzice z dwoimi małymi i postrzelili jom; toz to sła i kopała doły na zdeknienie, pietnaście dołów wykopała, aze w sesnastym zdekła. A te małe jom jesce dopadły i ssały zdeknionom, aze się zapieniły. Dopiro se pomiarkowały, co ona nieżywa, to zaś posły tymi samymi ślakami, skąd przysły, bośmy ik ślakowali bez Polskom Tomanowom. Ale to małe było, a mądre, i one wiedziały, jak się na zimę ułożyć! 86


32. [Poleciałek do hal] I tak było: Poleciałek do hal, idem, i były takie wielgie kosodrzewiny, widzem, idzie ś nik niedźwiedź, a taki popod łopatki biały i głowę miał białom, ale takom żółtawom. Myślałek, co ku mnie pójdzie, a on poseł dołem i bez taki źlebek, zaś potem wyseł na takom gronke i stał na syćkik łapak, i pozierał ku dolinie. Nie mógłek go trafić na kumorę, bo smrecek zasłaniał i wiatr tom gałązkom rusał, toz to strzeliłek poniżej na bandzioch. A on kląkł na syćkie śtyry łapy, jako stał — odesła go włada — i spadł z gronki. Ja tu pilno kciałek nabić i strzelić, ale jakek ku niemu pełznął, zdjąłek tórbkę, bo zbercała, juźci biegam, tu sukam, nie mogę najść! No, i dobrze nie bardzo, niedźwiedź wstał i poseł. Toz to ślakował go ku wodzie i on seł tymi wodami, opił się jej, ślak nasełek — łapy na mule. Juźci idem za nim t toz to w jednym miejscu dwa kęsy krwie zaskrzepłej lizały na mchu. No, i co się nie zrobiło? Ja poseł za nim dołu, a on zaś w takie wiersyki zaseł i tam zdek! Cały tydzień go sukałek. Do dnia na smreku siedział, a pozierał, ka tez hawrani na te marsine ś niego polecom. Toz to potem owcarze naleźli go potarganego, kuny, liski, hawrani ozniesły to — zaś tam ino kudły walały się a kości. — Hej!


33.

[Chybiiek]

Alek raz poseł i strzeliłek. Milońskich bieda zjadła — haj — aj, zjadła — haj. Chybiłek. Miałek pojedynke — wyniozek sie na smreka. On mi sie przypatrzuje ze spodku, a ja siedzem cicho — ino ze dychom. Stanon na łapak, ale mnie dostać ni móg — haj. Jazek tak to, mościwko panku, wysiedział. Wytrzymała mie, wereda, długo, nie krótko, a ręce mi cysto pieknie zglegwiały, co strąk — haj. On sie zaś poseł paść na borówki. Poseł niżej, a syćko sie na mnie boke jednem oke przypatrował. Ja sie zaś zacon wysyj śtyrbać, cyby jakosi sie cego lepsego nie chycić. Siadek na gałęź, ale sie złamała. Była słaba. Toż to, dobrze nie barzo — zjechałek na ziem — haj. Ja w uciekaca. On za mnom. Jazek lewdy dopad bucka dość hrubego i wylazek, niewielo myślęcy, na niego, na gałąź — haj. Byłek ślebodny, bo buk był hruby. Ino ze mi cosi kajsi po brzuku straśnie jeździło, bok długo siedział, a jedzenia ni miałek. Było ostawione przy smreku. Kieby mi miał wto flintę podać ze spodka, to ono by ta było syćko dobrze, bok prok i kapśliki w tórbce miał. Ale nika nic — haj. W Ornaku mi sie wse nie scęścieło — haj. Nie scęścieło mi sie. O nie.

\i

34. On Mioł Sabała w Chochołowskiej niedźwiedzia, co go ślakowoł pare lot. Ale to był niezwycajny zwierz, bo sie Sobałowi ucheloł. Wielgi beł, co cud Pana Boga, juha88


som owce targoł w biołe rano i telo to stół o nik, co, z przeboleniem, o własne gówno. Nie roz, nie dwa razij seł za nim Sabała za ślake, ale jucha beła mądro na podziwienie, bo sie ślak w huściokak tracieł i teloś go mioł. Toz to sie Sabała nieroz uzoleł przed nami: — Jo tobie sukom, weredo orasko, kiela roków, cobeśmy se uradzili co i jako, a ty sie, obiesiu, ani ku mnie stowarzisić nie kces! Dyć to lo tobie hónor, co cie ślakujem jo, Jasiek Sabała! Ani mie nie usanował, ani nic. Diaskoweś zjod! Ale to tak niby zartowoł, w rzeci se straśnie markocieł, ze mu ten niedźwiedź nie przichodzi na dróge. Jaze sie roz spotkali w Chochołowskiej, coz kie Sabała ni mioł fte flinty. Tak sie mu ino wereda popatrzyła, głowom pokręcoł, cosi zmrucoł i hyboj w las. Telo ino beło z tego spotkanio, a Sabała wrócił sie markotny na sałas. — No i pote odchorował to zmartwienie. I pado ku nom: — Jakosi mi niedobrze, cistok pieknie zgłupioł. Wiecie — pado — ozpowie ta wereda towarzisom, co Sabała bez flinty teraz chodzuje. Bedzie wnet boi niedźwiedzi, ze Sabała głupi. Ano śmiali my sie, kiepkowalimy ze Sabały, ze go wereda przebrała. Pado Sabała: — Hej, dyj to óno tak przecie jest. Ni ma co pedzieć, przebroł mie. Skądsi sie ta zwiedzioł, ze jo bez.flinty. Sto diasków, rozum bo to mo. Jo tez, ino ón jakisi lepsi. Legli my pote spać w sałasie, bo my śli do Zuberskiej. Piąci nos beło. Jesce my to uradzali co nieco, juzek se troch zdrzemnon, a Sabała siedzioł przi watrze i grzoł sie, i cosi mamrotoł. — Coz wy tak haw siedzicie, Jaśku? — E, dy ta nic — pado — wies co? Co ci powiem, to ci powiem, to nic ino ba jakiesi złe, nie niedźwiedź. Nie niedźwiedź — pado. — Jo głupi nie jest, ale przecie piersi roz, cobyk takiego widzioł. Nic ino nieciste w nim siedzi. 89


35. [Tak my polowali] Raz, co sie nie zrobiło, nalazł hutman orawski, ka do dziury na gniazdo naniósł cetyny. Ale sie bali orawscy strzelcy i odkażali po nas — babami odkażali, coby przyńść. Jużci myślem se: — Baby jako baby, babie plotki! Dyć kie go hań mas, to bij sam. — Dobrze nie bardzo, pośli cosi pięć dwadzieścia strzelców. A tam dziura była do skale, jak pod ten stół, nie trza było i strzelać, mógł siekierom w kark zaciąć — zabiłby. Wzięli dwa psy owcarskie, idom pod te skale, a ten se lezy w tej dziurze, ale nie śpi, bo O n nie śpi. Świstaki po Michale kiek znalazł śpiące, tok go prasnon kielo dole mógek, nie obudził sie, ale O n nie śpi. Jużci psy przyńdóm do tej dziury: — Au! au! — a niedźwiedź, z nuka — he, he! — idzie... Pociskali flinty — hybaj! ka ftóry móg: — Niek cie sto bohów zabije, odebrałbyś mnie żywo życie! Dopiero ja tam ide, było trzy tyźnie przed ostatkami, w mięsopusty, idem i widzem, cosik sło. I cóz by zaś miało być? Cłek nie cłek, łapy duze, łamał ten śreń, bo to na śniegu, ale taka zima była, co desce lały, to takie śrenie urobiło, co bieda było przebić. A to O n był, juz był wygnany, juz przeseł bez trzy doliny. I haniok na jednej skale woły legały, on sie tam pasał i legał. Miał gniazdo, ale łońskie, pod wolarniom i zawse słysał, cy ka ludzie drogom nie idom — a i cuł, bo O n cuje bardzo. Bez ocy mógłbyś go kijem zabić, ale kie zacuje)J hipnie! Z daleka trza go obeńść, bo jakby wlazł na ten ślak, coś go obchodził, to O n juz wie, co go strzelec obeseł. Jużci obeńde go z daleka — nie wyseł. — Tuześ. Cóz ja ci tu bedem robił? — Bo to było wielgie, obidwoma nogami byś stąpił do jego jednej! I dobrze nie bardzo, obślakował go, przylecem po Jędrusia, po brata. Radzimy. My by go tam zabili, hoj,' który sam na lezysku — coby kciał cekać. Ale cóz sami dwa bedziemy robić? Kieby nas było choć śtyrok — hej! Skoda takiego dźwirza wy90


puścić, bo to jest wielgie, brzyćkie. Jużci uradzili po Siecke,.po Maćka, wiedzom — zje ba jesce żywy — i po Samka posłać. Poleciał Jędrek, ja zaś ostał tamok w kolibie, przy wąglarzak — sędy mi nocnik grzecny — strzelec pierzyny nie nosi, bo haw som gotowe — jedne gałęzie se upościelam, drugimi się okryjem — i ciepło! Przyleci Jędruś — nie było ik doma, byli w Magórze na bani — pódź, Jędruś, za nimi. I dobrze, zabrali sie ci, lecom na mroku i zajdź do karcmy, a Homolac Edward prawiutko z Rabki, z polowania, przyjechał i wlazł ku nim. — A co wy tu robicie? — Tak i tak, Jasiek obślakował niedźwiedzia. He! zabrali sie panowie wartko, choć i ćma była. Strzelcy lecieli na nogak, a pani chyba na wozie, zaś Mali sankami. Dobrze nie bardzo, leżem hań w kolibie, przyleci Symcio Tatar. — Bywaj! przyjechali panowie. Dopiero wyjrzem: panowie haw! Ka jaki sprzęt mieli: flinty, stućce, rewulwerty zabrali. '' Jużci Edward Homolac rzece: — Powiedz mi, Krzeptowski, cy ten niedźwiedź jest? — Jest je. — A powiedz mi otwarcie, co byś robił, kieby na cie przyseł? — Przeprasam wielkomoznego pana, juz jak my dwa sie zeńdziemy, to albo ty mój, albo ja twój. — Takek mu pedział i takek mu wykonał. Poślimy. Było nas sesnastu: Homolac, Mali, Symcio Tatar, Samek, Jędruś brat, Wawrzek Nędza, Maciek Siecka, Wojtek brat, nie wiem, cy go znali, co miał Gackule, Sleboda, horar orawski — i dobrze nie zbacem, którzy ta jesce chłopi mieli być. Ale dobrze nie bardzo, podeśli my do doliny, a ten Sleboda poseł wyżej, a rąbał wykrota, ogień kładł, bo sie bał, coby na niego nie przyseł. Ja wypatrzył z doliny takom przełęcke: — Musis haw przyńść. Była pyrzść, ale taka między skale, i zarośniona skorusynom, smreckami, posprzywalana wantami. Stanonek pod takim gałęzistym smrekem — cekam. 91


Miał Jędruś psa, puścili — sceka, sceka, ale jednym razem ustał, ani telo nie skwicał jak mys, bobyk go słysał. I, co sie stało? — A ten niedźwiedź tak zrobił: kłapnon łapom w grzybiet i bechnon pieska z turnie. I dobrze, na kwilę sie ucisyło — cekam. Aze dopiero słysem, we wirchu kłoda hruba strzescała, bo to jest dźwirz ciężki. Stoję pod tym smrekem i... trzask druga. — Juześ ty. — Wnet patrzem, a tu skorusy, smrecki rozchylajom sie, co jakbyś jedle puścił — idzie! — No, pódź! — Idzie prosto, tu była wolarnia, ale on nie seł ku niej, bo była huściawa — wzion sie popod nie. Casem widzem: tu usy, tu grzybiet, grzywa wielga... Jak juz widzem na tej pyrzci, trzymam flinty przy pysku, dopiro wytknon łeb, przysły przednie nogi, toz to łupnon pod łopatkę, alek wtencas strzelił wyraźnie. Nie becał nic, za to co bez same płuca mu kulki przesły i zalało mu gardło krwiom. — Jednegok tak trafił, co mu te żyły od serca odcioł, to jak stał — padł, ani wieprzek tak od noza pilno nie zdeknie, jako O n. Cheba jak sie nie trafi, to jedzie w las becęcy. Jużci padł. Juz widzem, syćkie śtyry nogi wyciągnon. — Lezy na kwilę ciutko... Aze pote dźwiga głowę, dźwiga... Razem stał na przednie nogi i patrzy w to miejsce, skąd strzelony. Ja sie łapiem gałęzi — hybaj, na smreka. Po strzeleniu trza straśnie warować niedźwiedzia. Jak juz poraniony godnie — hipnie obces. O n nie lubi, cobyś mu koło nosa klół — hej! I, dobrze nie bardzo, jako stał na przednie nogi, napirw słucha... ozmyśluje... Na ostatek sie obacył, zrozumiał, co jest dzittbniony, jak wzion pyske prać po tyk ranak, gryzł, kopyrtał sie, aze poleciał skorusy targajęcy. Ja za nim: — peu! w grzybiet! I prawiutko naseł takiego wykrota, leg se piknie, przednie łapy ułożył i głowę na nik jak do spania — i widziało sie, co zdek. Przyńdzie Wawrzek Nędza i kciał ku niemu hipnąć. — Stój! — rzeke. — Strzelem mu po usak, to przecie pomyśli, co osy furkajom, to sie strząśnie, a nie strząśnie, to pójdzies, bo kie jest postrzelony, to waruj! Nabiłek biegunek seść — strzeliłek — ale ani drgnon. 92


To był wielgi dźwirz. Dwanaście piędzi miał spomiędzy lisy do ogona. Stare to było, ale O n rejestru nie nosi, cy mu ta pięć, cy seść roków — hej! Dobrze nie bardzo, przyleci taki Jasiek z Pająkówki: — Wiecie, co pedział Sleboda, orawski leśnicy? Co go nie wyda, pokiel pismo od panów z Orawy nie przyńdzie. Jużci rzeke: — Bede ja ci tu pisma cekał! Cemuześ go nie bił sam, kie je twój? Trzysta diabłów zjadłeś! Zleciałek ku panom i powiedział, panowie pojechali, a od drugiej strony zaśli. Jużci pedzieli my Slebodzie, co Józek trzy razy strzelił, ale chybił i O n poseł na polskom stronę. Dopiro wzięli my tego niedźwiedzia i ciągli na wirch ku granicy — a to było przykro, do wirchu. Jużci wciągli na turnice: — Tu mu będziemy śpiewać. Skrzyceli my jednym głosem i strzelili sytka wraz. I były haniok takie rzeźnie, kany drzewo spuscali, ja puścił tego niedźwiedzia — jedzie. Siadek na toporzysko, jadę za nim, aze śnieg sie kurzy. Zjechali my dołu, konie uwidziały, hnet sie osfyrkły ka w jakom stronę. Tak my polowali — hej. Drzewi, kieś poseł na sarny — niedźwiedź tu! Bo to ^tego było moc, ale to strzelcy stępili: Wawrzek Nędza, Samek, Myśliwiec i inni. Strzelcy duzo broniom od niedźwiedzia, od wilka, od złodziei, a i zbójniki sie bojom strzelca — bo to chłop! Dziękuje Ci tez, Boże, coś me nie stworzył popem — ba chłopem. Mnie sie jesce, prosem ik miłości, straśnie śnijom ^virchy.


36. [Niekze i liska spróguje

niedźwiedziriy]

Poślakowołek w Orawicach niedźwiedzia i zabiłek go. No, i dobrze nie barzo, obłupiłek piecenie i piekem na watrze. Jaze przylatuje ku mnie tako wartko liska. Była straśnie pokorno, ogon trzymała między nogami. Haj! Ni mogek sie jej nijakim prawem obegnać, a strzelać sie do niej nie opłaciło, bo to było młode i hasnu by ś niej zodnego nie było. Tak sie długo nie namyślowoł. Ze dyć myśliwskie prawo krótkie. Łapiłek jecUie pieconke, co okapowała na patyku, i prasnonek jej to. Łap! i poleciała. He, he, he! Niekze i liska spróguje niedźwiedziny, kie sie nie przelękła ku strzelcowi nablizyć.

37. [Na głuchoriie poleciałekj Raz, co się nie zrobiło, z Jaworowej, z Luptowskiej na głuchonie poleciałek. Juźci spał z wiecora w sałasie i do dnia wyleciałek takim żlebem do góry, słysem — klepka! Ale nie widzem, a on siedział przy smreku, ja zaś go wypatrzował wę, wirchu. Dopiro skrzydłami rusył, tok go uwidział, no, juźci rzekę: — Pockaj, az flintę do zębów podniesę — i durknąłek! Toz to spadł po gałęziak. Ale jakek spał w tym sałasie, juźci smąd weseł do głowy taki, aze plamy cerwone w ocak latały. Nieskoro mnie było ku ptakowi iść, nawaliłek watrę wielgom, to się raz grzybietem, to zaś brzukem obracam, pilno grzejem się i popuściło piknie, ten smąd wyciągło. Hej, przy ogniu zratuje się cłowiek godnie. 94


38. Babica -,— Idziemy na głusce, Sabało, co? — Idziemy, ich miełość, idziemy! Ino sie rychtujcie! Żywność do torby na plecy, flintę na ramie, nogi za pas i wio w chyźniańskie bory — na cały tydzień. Haj! Bo se myślę — ^isłysi o tyźniu, to sie mu odniechce, a nie bedzie myślał, ze mu zazdroscę. I pozbędę sie go — haj! Co byś ta! Babica nie śpasował. Tu wiesna, trza orać, ja sam ino z chłopcyskami — w Chochołowie ani jej ni ma, ani nic. Ale ta juz Józek posieje, jak padnie. Cie skaranie wzieni! Tu ni mam casu, a tu pan Babica stoi na progu jak na zekucyi, ino iść a iść. — Cos bedzies robieł? — Torba na nim jak krowa, wypchana babkami, pieconymi kurami, gęsiami, kackami — hej — wto wie, cy i kota w niej nie było, bo pokazował, ze to królik, mięsiwo piecone i warzone, gorzałki trzy flachy, dobrej siabasówki, bułki na maśle, rożki, kukiełki i./kukiełecki rozmaitego gatunku! Jedne z pieprzem, drugie z rozenkami, inne carnuską sposypane i Bóg wie cym! Bo ta zwycajnie Babica był pan, hej, całą gębą w Chochołowie. A ze wtorej strony do Chochołowa przyseł, cy z góry od Witowa, cy z dołu od Koniówki — o to sie go tu nik nie pytał. Choćby on i z nieba spadł, kie ino dutki miał, to siedział w Chochołowie jak u Pana Boga za piecem, i dobrze mu było. — Hej, i coz by ci taki do torby nie nabrał? Ja to do tego pozywania taki barz wartki nie był, hej, bo ino go ty raz pozwij — on cie juz drugi raz nie pyta — idzie sam. Ale Babica ino mnie w Chochołowie uwidział, to ino: „Idziemy, Sabało, a idziemy!" Nie dał mi odporu. Zjeć, kie iść, to iść! Tu my z domu nie przywieźli nic, ino mąkę owsianą, grule, mleko i omastę. Bo ja sie na głuchonie nie rychtował, a w Chochołowie chleba-ś tyz nie kupieł, bo go nik nie piók. — Łap ja co tchu mąki do worecka, łyzke i kruźlik z masłem. — Ja se tu — rzeke — dam rady. Wody tam po kałuzak jest dość, to ja se tu poradzę. Hej, 95


coby sie ino nie ckało, to o garnek fuk! — Wbieł torbę, cuchę na to, bo gorąco było, hej, przypion na grzbiet, flintę na ramie, ciupagę do garzci i idziemy drogą na Suchą Góre. Babica nie był naucony torbę nosić, poceny go więc frabije po ramionach gryźć, bo poźrał na moje torbę i powiada: — Otoz i wy, Sabało, widzę, żeście nie żałowali kęsiwa do tej torbiny prziwepchnąć, bo srodze wydęta. — O hej! Prziwepchnon to i ja, cok ta móg, ich miełość, prziwepchnon! Bo tak zawse gadajom, ze torbę nosi chłop, a torba chłopa. Potel torbę trza nieść, pokiel sie nie zje ś niej, a jak sie zje, to jej już nie trza nosić — bo niesie ona — hej! Niedługo idziemy, Babica siada na kępie, wyjmuje z torby kęsiwo i powiada: — Jedzmy, pijmy, bedzie lzejsa, a z boru potel sie nie usunę, pokiel dwa abo trzy głusce nie ustrzele. Zjemy z jednej, bedziemy z drugiej. O je, po cos by my hań śli tele dole, ba — strzylać! Przy tym kęsiwie wybijemy nie ino głuchonie w borze, ale wszyćkie sroki i wrony w Chyśnem — hej! Zaśli my na wiecór. Postawiłek Babice na nalepsym chamisku, sam poseł dalej, na drugie. Widzem — Babica opar flintę o sosnę, odpion torbę, powyjmował kęsiwo, siad na brzezku i je. A tu głuchoń — dudu du... — siad prawie na torbę. Babica prasnon kęsiwo, skocył do flinty, ale... ptak poseł... No, wzioł babki, kukiełki, rożki maślane, nasulał sulek i naciskał po chamisku. Przychodzę 'ku watrze, Babica pije gorzałkę i mówi, ze jak głusec przyjdzie świtaniem gałki zbierać, to go ustrzeli. Rychtuje papiery, owinąć go... Jutro ja sie biere ku swojemu wcas, a on nie, az słonko zejdzie, bo głusec będzie dziobać gałki, to on ma cas. Ide na swoje chamisko, ptak klepie, co cud — strzeleł i zabieł, wzion pod pazuchę i ide ku watrze. Babica śpi, a tu słonko juz wysło. Budzę go. Ten leci na chamisko, ale wraca zły, że ja mu strzeleniem spłosył. — To nic, przydzie na wiecór, ino trza sulek 96


pilnować, coby wrony nie pozbierały abo i sojki — powiadam. — Kęsfwa jest dość, zjedzom te, to sie świeże zarzuci, coz "byś ta, hej! I na odwiecerz sula świeże gałki, bo tamte sroki, wrony i sojki do imentu pozbierały. Wiecór i rano ni ma nic. Robi gałki, pokiela miał z cego, i piere po ehamisku — wrony jedzą... W trzeci dzień poraniu Babica potrząs torbę — ni ma nic, ino próżne papiery. Hej, teraz na was cas — powiada — wymyście śniadanie. — Zaraz, ich miełość, zaraz, ino na kwilke, bedą dobrzy poczekać, zakiel urządzę, hej — o zaraz, zaraz. Słonko świeciło piknie, pogoda. Babica wzion gazete do garzci, poseł dalej od watry, siad na pniaku i cyta. — A ja łap ciupagę, wyrąbałek prędko w sośniowym korzeniu żłobek, przyniós wartko z młaki wody w kapelusie, wlał do żłobka, co tchu wrzucieł ospaloną skałkę i woda zewrzała. Wsuł mąki i raz dwa kluska gotowa. Ozgarńon piknie, masła włożył, łyzke cisto umył w kałuzie, bo ta cłek nienaucony bodaś jako — coby sie nie wrodzieł trza. Położył łyzke na kluski, niech se ta uje pierwej, coby nie myślał, ze mu udzielam, a pote bede ja. I wołam. — Babica hipnon z pniaka i leci ku watrze. Uwidział kluski. — A to ki? A kęsiwo gdzie? — pyta. — Kęsiwo głusce zdziobały, a co nie zdziobały, to my zjedli! To jest są strzeleckie kluski. Prosę się ino nie gniewać, ba siadać i jeść. Kie łapi flintę na ramie, sakwę do garzci, to tak w Chochołów seł, coby go był nie popad ani pies, hej, jaz mu końce butów nad głowę widno było. Nie bał sie ani, ze do oklepca wlezie. Pozbyłek sie go od razu! Juz mnie ten więcej na głusce ani na żadne polowanie nie wyzywał, o nie — hej! Ja kluskę zjad i ostał na wiecór. Przede dniem poseł na babicowe chamisko, strzeleł i zabieł... Ale on nie sukał gałek po ziemi, ino klepał na sośnie. Wbieł w torbę i poseł — hej! 7

Sabałowe bajki

gj


39. [O orle] — E, to je honorny ptak! To je wirchowy ptak! I to ma takie wiedzenie — spod Krzywania zacuł, co my juz tu — ale to je takie wiedzenie — bo jakiż by ten nos miał, coby nas zacuł z tela, hej? A jako dąb trzysta roków rośnie, tak oreł, a i kruk, trzysta roków żyje! E, to je honorny ptak. Raz, cok był jesce małym chłopcyskiem, ubiłek orła — hej! Na przynętę. Maluśko namieniało na świtanie, a on tu — na przynęcie. Juźci ma takie kapy nad ocami, toz to prościutko półkulka trafiła popod nie i wypaliła oba ocy. On się zdźwignął — alek go dopadł za skrzydliska i dobił takom sajtom bukowom, hej!

!:

1*

40. [Poleciałek z llinteckom] Raz ja i Marclula, nieboscik, poślimy liemze świt, jak ino śnieg zeseł, do Luptowa na serdaki. No, i dobrze nie barzo, zmarzlimy tęgo, bo to ci ino było po zimie, zmarzlimy setnie, haj. Co ja nie robiem, osłozyłek watrę wielgom, coby sie przy niej przygrzać. Marduła sie tyz przy watrze wyciągnon, kosulisko mu sie popaliło, ale usnon i spał tęgo, haj. Kie sie tak cisto pieknie zaspał, ja tymcase hybaj. Marduła ta nie był taki zawzięty na źwierzyne, jako ja, ale mściwy był straśnie, haj. Nikomu nie przepuścił. 98


I, co ja nie uradził, zostawiłek go, a tymcase poleciałek z flinciske, haj. I tak mi sie jakosi trafiło, ze inok sie obeźraf, widzem małą świnkę. — E — myślem se — bedzie tu kajsi i duża świnia; bo kazby sie mali brali, kieby duzyk nie było. — Ale je nie widzem. Miałek sie juz na ostrożności, coby mie ze zadku nie przywitała, ino z przodku, po honorowemu, haj. Patrzem, cy kapślrki mam, sicko było w porządku, ino nie było do kogo strzylać. Z tom małom bidom nie opłaciło sie babrać. Haj. I, co sie nie stało, stojem tak jak na trzy stajania, a tu widzem usiska. Sjonek kapelus z głowy i cisnonek, coby mi nie zawadzał, a ona, chudobina, myślała, ze ja sie ś niom witam, i lezie pomału ku mnie, bo juz drugi raz była prośna. Jaze ja, hyc, za bucka, skryłek sie, podniózek flintę ku zębom i beu! Zacena tańcyć, ale se pote spocena. A ja ś niej urznon jedne łydkę, przyniós ku watrze i upiók. Dobrze nie barzo, jem se i oblizujem sie, i skwarkik juz skwarzył, jaze sie Marduła obudził i myślał, zek kany świnie ukrad. Ja mu sie sumietujem, zek maciorę ubił, a ón nic. — No juści — padom mu — jak cłek śpi, to mu wrona do garła nie wpadnie, chociajby otworzył i syrzej jak wrota, haj. Zabrali my to potem i mieli do casu bożego co jeść.


41. [Posełek w Rohace na kozy] Roz, a roków temu juz godnie, posełek w Rohace na kozy. Było to w jadwiencie, ale ciepła trzymały bez śniega. Haj! Scęścio ni miołek nijakiego, nic nie udało mi sie upolować, a tu juz i w torbie zycio chybiło. Przesełek syćkie boki, jaz nalozek sie w Osobitej. I wtedy przysła tako ćma, kurniawa, bieda, co ledwie mógek śleźć do Suchej Doliny. Wiedziołek tam o kolebie, co wolorze ostawili, kie po kosorak paśli. Duje, kurzy, co światu nie widno, dobrze ze drew ostawili, cok watrę móg słozyć. Leżem i obracom sie to z tej, to z drugiej strony, a w brzuchu mi kruki kracom. Telo ino, ze mi ciepło było. Miołek na piłak znajomego hajnika, co by mie życiem poratowoł, alek juz osłob i bołek sie, ze nie zojdem i w ten biede uświrknem ka w zospie. Ni mas rady, ino trza.skapać od głodu. Haj! Wyjmujem gęśle z cuchy, bo wse muzycki sprzęt nosem ze sobom, i zacynom grać. Wiater pisko po polu, to jo mu wtórujem vr kolebie. Widzi mi sie, ze trochę ustało. Patrzem sparom do pola... pre Krysta zyweho!... cy sie mi w ocak troi? Stoi bliziutko rogoc tęgi przy smrecku i cetyne ogryzo. Jakieby cekoł na mnie. Prasnonek gęśle od siebie, łapiłek flintę z kąta, a prawie była lotkami nabito, i przez spare... peu! do niego. Ino podskocył roz do góry i-zwalił sie w śnieg. Lecem do pola, ciągnem go za nogi do koleby, bok juz godnie był słaby i nie zdołołek go unieść. Pitwom flaki i piekem dróbka na ogniu. Nie patrzołek, cy to był jadwient, świątek cy piątek anik soli nie sukoł. Posiliłek sie. I co powiecie, moi piękni, wiater ustoł, kurzyć tyz przestało, ociepliło sie, i jo z pełnom torbom wrócił na drugi dzień do chałupy, bo rogoc był niesietniok. A kiebyk był nie zagroł, tobyk był i do pola nie wyźroł i nie uwidzioł go. Strzelcowi i muzykantowi zawse cosi Poniezus nagodzi. 100


42. [Marduła] *

Ten Marduła co zrobił? Zabił jednego pana, hej, zabił. A tego pana znałek tak, jako ik miłość. Co się nie zrobiło? Marduła kopał rudę w Magórze i — kiej seł w wiecór dó domu z towarzysami — nabrali na cosi po kawałku zelaza. A mieli oni z jednym hawiarzem jakąsi urazę, i kiej" to plugastwo śmigło zelazem, wybiło temu hawiarzowi zęby. Juźci ten pan Kierciński służył w dominii — było ik trzok bratów: jeden Kliment, drugi tak go zwali Safar, a trzeci Kierciński — toz to wzięli Mardułę i trzymali w prochowni kielo dni za tego hawiarza. Ale o.n im tak odpowiedział: — Jednego z was diabli musom wzionć — hej! — Odpowiedział im w ocy, jako diabli wzionć musom. No, i dobrze nie bardzo, ten pan Kierciński siedziało to, siedziało i jakosi, cosi, kany, cy miejsce zwysyło, poseł ci on do Orawy, na Witowom, i tam se dorflek najął, i zył, hej! Co mój Marduła nie zrobił. Zaseł za tym panem, no juźci, pedział mu, jako nalazł miejsce na rude złotom bardzo godne, to mu ukaże. I zjednali się oni, telo i telo pieniędzy, i coby te pieniądze zabrał, kiej ma wolom do tej złotnicy. I dobrze — poseł'ś nim ten pan — hej! Som ta w skałak takie dziury, co i niedźwiedzie w nik legajom, juści weseł ś nim Marduła i zacioł go siekierom, i zabił, i przywalił skrzyzalom, co jom odłupił od skale. Ha, na sałasie słyseli tego pana, jak krzycoł, ale myśleli, co wykrot go przywalił. No, i dobrze — to tak ostało. Marduła zaś od razu poseł tam na Węgry, banie tamok były, tam poseł i na bani robił. A dziewka chodziła na Stare Hory, na odpust, to zaś posyłał pieniądze babie i tym synom, ale się juz dó domu nie wrócił, i to ludzie pozabacowali, i nie było o tym Kiercińskim nijakiej gwary — hej! Dopiro potem posli my sukać niedźwiedzia na Osobitom: trzej Nędzowie, ja cwarty. Juźci takie były pogodne ostatki, co strasno było ognia skrzesać do fajki, trawy suche były, wielgie, jakby skra padła, bieda było101


by uciec. I naśli my dziurę, ale w pogodę ta niedźwiedź nierad do dziury idzie, hej! Ja wlazł do tej dziury i nalazł tamok kości, tu z ręki piscałki, i z tela gicale — no, juźci nabrałek na narąokę tych kości, wołam drugiego, Wawrzka Nędzę, pokazujem mu: gołe, oblazłe z ciała. Opatrzujemy: i cóz to za niedźwiedź taki, co ma takie długie kości, jako i cłowiek? Dopiero Nędza weźmie łopatkę, zadłubie pazdurem, powąchał i to go strząsło — strach go ogarnął i włosy powstały — hej! I to były kości z tego pana Kiercińskiego, bo to był chłop wysoki, a i tęgi — hej! No, juźci trza te kości odnieść, kiejście wzięli, bo to jćgo i bedom mu zaś potrzebne — żaden nie kciał, bo się bali. Toz to wziołek i zaniosłek to nazad, i tamok w kolibie ostawił — hej!

43. Przez co Sabala omijał jarmark w Kieżmarku Więc jednego razu wyleciał Sabała na tamtą stronę na kozy. Ustrzelił capa i — zaledwie zdążył flintę dla bezpieczności śrutem nabić — widzi: chmura Luptaków, którzy się tu widać zasadzili, doń pędzi. Nie było się ni chwili co ważyć. Ostawił capa — i w ucieki. Sadził jak jeleń, gdy kupa ogarów tuż, tuż ma go dopędzić. Przypadł nad osypisko — i w momencie, gdy miał chybnąć w przepaść, odwrócił się i — wygarnął z flinty do tej kupy. Poczem zjechał pó piargu kilkadziesiąt metrów — i już wdziera się w górę po przeciwnym zboczu. Obziera się i widzi: kupa Luptaków stoi nad urwiskiem, widać 102


wstrzymała ich flinta, a jeden z nich, znajomy mu dobrze, jedną ręką zasłania se wypuknięte oko, a drugą grozi Sabale. • — Pocekajze se, Jasiu — woła — bo ja cie dońde! Sabała dobrze wiedział, co ta zapowiedź znaczy. Już się też i nie obejrzał więcej. Darł co sił ku przełęczy, szczęśliwie dostał się na polską stronę, nareszcie i na Krzeptówki, do demu. Nikomu nic o przygodzie nie rzekł, toteż cudno nieraz onym było, którzy znali jego „naturę myśliwską", że Sabała przestał wylatować „na tamtą stronę". Polować, bo polował, niejedną jeszcze kozę, ba, niejednego niedźwiedzia (jak się zdarzyło) ustrzelił, ale jeno tu, po stronie naskiej, a luptowską statecznie omijał. No i minęło tak roków coś dwadzieścia. Aż ci jednego razu „ich wielkomozność", pan Chałubiński, powiada: — Zbierzcie się wartko, Sabała, mam interes, pojedziemy do Kieżmarku na jarmark. Kieżmark w Luptowie, wiecie, jak nasz Nowy Tarxj na Podhalu: oko istne, stolica. Nie bardzo się to Sabale zwidziało, ale „coz sie bees ich miełości panu Chałubińskiemu prociwił". Zaprzągł Sabała konia, pan Chałubiński siadł, sam Sabała furmanił — pojechali. W Kieżmarku, jako w mieście zwyczajnie czasu jarmarku: harmideru, krzyku, wozów, ludzi pełno, naród z okolic dalekich ściągnięty, a sami prawie Luptacy. Pan Chałubiński poszedł za interesem swoim po jarmarku, Sabała został przy wozie. Oduzdnął konia, dał mu obroku i coś koło wozu dudrze, aż ci widzi: jakiś Luptak o jednym oku zachodzi z tej, to z tej strony i tym okiem sie mu przypatruje... Jużcić Sabała od razu go poznał. Dusza mu w pięty uciekła. Ba, możecie wiedzieć: jest na jarmarku, w Luptowie... — Toś to ty, Jasiu — rzecze z uśmiechem ów Luptak. Sabała już śmierzć swoją widzi w tym uśmiechu. Ale nie daje nic poznać po sobie, jeno najobojętniej powiada: — E, o kogoz to się pytacie? 103


Stropiło to trochę jednookiego Luptaka. — Eś to pono ty Sabała? — rzecze już niepewniej. — Ho! — uniósł Sabała kapelusza. — Sabała!... Niech mu ta Bóg grzychy odpuści... Dawno pomarł. Juz kiełka roków usło, jak pod trawnickiem lezy. I widząc, że Luptak trop zmylony chwycił, jął się dalej rozwodzić: — Dy ta gwarzą, że ja niby do nieboscyka Sabały mam być zwoistnie podobny, boch ta niby krześniak jego i tak tyz samo jako on z Krzeptowskich... Ale ka mi ta do Sabały?... Co ta z nim kogo równać! Beł to cłek, beł... I zaczyna się Sabała (tj. siebie — nieboszczyka) chwalić, jak jeno najlepiej umie. Zmyliło to już do reszty Luptaka. — Hm — począł dumać — niby on i niby nie. Dwadzieścia roków minęło... — Nic nie wiedział, co sądzić. Poszedł po jarmarku, zwołał znajomków Luptaków, co Sabałę Jasia znali: może kto trafi... Obstąpili Sabałę kołem, każdy się mu pilno przypatruje. A Sabała kapelusza poprawia, wóz smaruje: świat mu niby poza wozem całkiem obojętny. Nikto nie wie, co pewnie powiedzieć. Dwadzieścia lat... Na to nadchodzi sam pan Chałubiński. Co miał w jarmarku, posprawiał. Zerknął ku nadchodzącemu już z dala Sabała, nieznacznie dał mu znak okiem. — Ho! Ich Wielgmozności nie trza było wiela, jak to insemu łopatą! Zaraz zmiarkował, że cosi się święci... Nim jeszcze łfeię do wozu zbliżył, Luptacy ku niemu; — Cy to Sabała? — pytają wskazując na furmana. Pan Chałubiński już zrozumiał, o co tu rzecz; odkręcił głową, że n i e . Podszedł do fury (już była gotowa), skoczył na siedziska, Sabała przed nim, ujął lejce, Luptacy się z wolna rozstąpili... — He — powiedział potem sam Sabała. — Jak my się z tego piekła wydobyli, jakech zaciął konia, to wóz jakby skrzideł dostał. Ino sie drzewa migały. Juzech odtąd na jarmark do Kieżmarku nie jeździł! 104


44. [Widziało się, co hnetki umremj Flintę raz rozerwało Sabale w garści i kawał żelaza się wbił „pod pulsowom żyłę". Poszedł z tym do miasta, do doktora; ten oglądnął, powiedział, że nic nie ma, dał opatrunek na ranę i to się zagoiło. Ale po kilku miesiącach koło łokcia zrobił się guz. „Wypukło telo jak pięść, i ta rana sie otworzyła. Juźci, żytnie ciasto z jajkiem na te rane przykładali, i nic a nic, i ta ręka tak zesłabła, cok jom położył przy sobie jak drewnianom sajte — a takik był słaby, widziało się, co hnetki umrem, hej! Baby się pozłaziły, wzięły jajceć, ale ja ta nierad słucham takiego larmu — juźci rzeke: — Trzysta diabłówście zjadły z tym piskiem, idźcie prec, do pola, kiej macie wolom krzyceć! I zona mię pyta: — No, Jaśku, jakoż cie do truchły ubieremy, ka w jaki przyodziewek cie odziać? — He! — rzeke — nie kładźcie me kapelusa, ino cSpkę na usy, coby mi zaby nie burzyły po głowie! No dobrze. Przysła jedna baba i kazała królika zabić, a te flaki i skórkę ciepłe przyłozyć. I, hnet, juz cujem, co me to zratowało i popuściło to całkiem. Juźci, kiej juz do włady przyseł, wziąłek sydło, ozryłek te rane. He, cosi zbyrce! Klepiem, a to zbyrce jak podkowa! Wziąłek pilno pazdurem i to zelazo wychyciłek! A tego był kęs godny — i to siedziało w ręce rok i seść niedziel — hej!"


45. [Z boginkami nie kciolek sie zadawać] Ja w rzecy stary, ale baby sickie wse rad widzem. Raz, co sie nie stało, idem se do góry żlebem i śpiewałek se i grał, co jaze giełcało po reglak. Jaze wyskocyła ku mnie skądsi dziewka straśnie piękna i tam mi pada: — Hybajze, siedniemy se na wancie i bedziemy sie bośkać — haj. Ja jej zaś, niewiele myślący, tak padam: — Jakoż cie zalubić i* bośkać mam — haj — kie ja mam doma dziewke. Za tydzień bedzie wesele — haj. Ono wyjena cycki, straśnie długie były, toz to se ik pozarucała na ramie i hybaj za mnom. Ja uciekał przed niom, jagek móg, bole sie jej bał — haj — bok poznał po cyckach zaraz, ze boginka była, co w dziurak, w usypiskach siadujom. Zdysałek sie straśnie, toz tok ustał, a ona mie dopadła — haj — i sprała mie straśnie tymi cyckami. Uciógek pote, nie zabieła mie. I, dobrze nie barzo, moja sie dowiedziała i sićkie baby, i dziewki — haj. Raty, przeraty, rady mie tez pote widziały, zek sie z boginkami zadawać nie kciał — haj. Straśnie mnie wse rady widziały — haj.

46. [Maciek z Hrubego] Miałek towarzysa, co bacował, Maciek z Hrubego był. W Boga straśnie mało wierzył. Byłek u niego na hali. Toz to kie połednie przysło, przygnali juhasi owce do 106


kosara. Straśnie duzom trawę miały, toz sie wse hnetki najadły,, były ciężkie i pilno polegały. Kie nie zacnie pies scekać. Toz to pilno patrzymy, wtoby przyńść miał, uwidzielimy dziada. Starusek był. Do sałasu przyseł, bo sie go pies nie chycił. Ni miał dla niego waloru — haj. Maciek mu tak pada: — Patrzajcies," dziadu, cobyk wam kości nie połamał. Trzy roki tu chodzicie, nicek wam nigdy nie dał, a wyście jesce przyśli. Siemeście diasków zjedli, ajeście zjedli, kieście przyśli. — Zacon go psem scuć. Toz to pies go wartko za portke łapi i ciągnie, a straśnie wyje, harcy, ale ciała sie nie chycieł. Jaze ja psa zawołał i tak padam: — Ja tak uwazujem, coby to dziad ni miał być, ino jakisi topielec abo carownik, abo co. Mozę tez i Paniezus posłał kogo, coby przepatrzował, jako ludziska gazdujom. Daj mu syra i zyntyce, dyćeś baca przecie i gazjla — haj — a gazdę dziady nie zjedzom, ba bieda. NiSk sie naje i napije, zacym sie bryja słodka uwarzy. Toz tok mu tak napedział, ale mie Maciek nie usłuchał, ino wyśmiał. Prasnonek pote dziadowi kąscek sera, cok go jad, a on łapieł i poseł jedzęcy. Był ślebodny, bok owcarka łapieł za kudły, przytrzymał i nie sarpał go juz, ino scekał — haj. Dziad poseł ślebodny. Nastały pote hnet straśnie złe roki i nika sie nic siacia nie nasło — haj. Owiesek róść nie kciał. Ludzie sićkie bydlęta pojedli i warmuzu sie chycili — haj. I scyrbak — prosem pieknie ik miłości — jedli, kieby go ino mieli. Ja tak uwazujem, ze to abo święty jaki był, abo co. Do nieba poseł i oskarżył Paniezusowi, jak go sculi po sałasak — haj. Maciek przejad całe gazdostwo i bieda go zacyna bić straśna. Tak ludzi Paniezus pokarał — haj — a ja uwazujem, ze za to, bo naprzód zacyny owiecki kapać i kapać — haj. Trawy ni miały nijakiej — haj. 107


47. [Niedbały kumj Niek ino słuchajom, prosem barz pięknie. Drzewień to my do kościoła mieli straśnie daleko, to my sie do niego chodzić nie naucyli i chodzielimy raz kiełka cas. Kie ci gdzie Bócko nagodził, toz to trza było ś nim iść do Carnego Donajca abo ka inyndyj, cyby go jako nie okrzcić — haj. Toz to był na Buńdowkak taki chłop, co sićkie dzieci krzcił, ino se case kumoske zmienił — haj. Śniegi były straśne w zimie. Przyseł, wzion dziecko, wpakował do torby, zarucił na ramię i przypasał popod rękę frombijami. Juźci jemu było ciepło — haj. Jaze raz mu sie tak trafieło, co go potem zrucieli z tego urzędu i nie on juz pote dzieci nosieł i krzcieł. Tak zrobieł: Kie juz przyseł na Donajec do kościoła, do babińca, wcion ciupagę w słup, a dziecko z torbom zawiesił na niej. Jaze pośli śukać księdza, a naśli takiego z brzodom — haj. Kie sie juz wrócili, kumoska zacnie macać, a tu juz dziecko było zimne — haj — zglewiało. Toz to stało sie jej go luto, jak nie zacnie ręcy załymować i biadkać: — Mięły mocny kany. Skoda duse, skoda duse! A kumoter jej tak pada: — Eć, dusa, jako dusa, kie uciekła, to jako kciała, chytał jej nie bedem, ale go szkoda, boby ś niego muzyka był setny, bo miał długie palce. I, dobrze nie barzo — sprawili mu pote krzciny i pogrzeb — haj. Ale tego chłopa zrucieli z kumoterstwa — haj. 108


48.

[Śmierzć

krzywoprzysięzcy]

...Ale jak umirał! On leżał jak tu, a tu brat jego siedział, a bez sień w izbecce carnej, małej, jego matka, Maciugowa, mieskała. No, i dobrze nie bardzo, przyśli trzej pankowie, toz to z sieni zara wołają: — Jasiek, jesteś? Hybaj haw! To potem prosił ik, coby ostawili do jutra, do połednia. Co się nie zrobiło, poseł on orać, tam na Buńdówki popod Samków, ja zaś orałek na swoim polu i las nas ozdzielał. I zrobił się taki larm, baby się pozlatowały, wzięły krzyceć — a tam wilki owce casem przysiadały, to zaś myślałek, co one. Skocyłek po flintę nabitom, w sieni wisiała, jużci lecem, a tu się porwie wiater, taki, co kciało konie w pługu przewyrtnąć, a smrecynę cięło jak siekierom — iw samej tej hurmawicy śmierzć go wzięna. Scerniał na gębie, na rękak, het, jak głownia węglowa. I nie wiem, grzek ku niemu przyseł, cy/jako gadowali, alek tego nie widział. Hej!

49. [Święty Jędrzej w Saflarak] Drzewień — prosem pieknie — to tu nie było tak blisko u mas kościoła jak teraz. Był ino kościół w mieście, w Saflarak, a i w Carnym Donajcu. Toz to chodzieli my raz kiela cas do kościoła abo na Donajec, abo do Saflar. Ukwalowali i ukwalowali, jaze ukwalili, coby dać na okwiare jaki podarunek do Saflar, bo my tam case chodzieli. Nie kcieli, coby za darmo do kościoła chodzić. Wte ludzie byli barz biedni, bo nastały, prosem pieknie, złe straśnie roki — haj. Toz to wójt karby posłał i kie sie gromada zesła — haj — kazał padać, co by podarować mieli. 109


Jaze ukwalujom, ukwalujom i ukwalili, coby dać świętego Jędrzeja na okfiare, bo on ta był patrunem w Saflarak — haj. I, dobrze nie barzo, posło dwók chłopów. — Jeden był z Bańkówek, a drugi od Pitoniów. I pośli do Jaworzynki i wypatrzowali smreka abo jedlom na tego świętego. Naśli straśnie wieldraźnom — toz to pote ścieni jom i okrzesali. Jak krzesom, tak krzesom, jaze wykrzesali świętego. Ino ze był straśnie hrubaśny — haj. Ka miał mieć ocy, dali mu dwie wantki — haj. Rzeźbiarze byli ś nik kiepscy. Bo to — prosem pieknie — rzeźby wte u nas nie było takiej, jako dzisiak, toz to nie umieli robić takik dziwaków, jako teraz robiom — haj. No, i dobrze nie barzo, uwazujom, jako by go mieli do kościoła zanieść, bo było dwie mile. Jaze ukwalili, ze go na wozie nie powiezies, bo je w rzecy święty. Poświęcania ni miał nijakiego, ale ze go przezwali świętym, toz to trza go było nieść, a nie wieźć — haj. Ale kaz tu takiego chłopa tęgiego nańść, coby go uniós, haj, takom oćwiare. Jaze, dobrze nie barzo, jak ukwalujom, tak ukwalujom i ukwalili, coby temu dać sto dni odpustu, co go do Saflar zaniesie. Myśleli, ze sie taki przecie nańdzie, co sie na odpust złakomi. Jaze złakomił się Jasiek z Hrubego, wzion i niesie. Niesie, niesie, przynios na Bańkówki, ale dalej ni móg. Jaze idzie wićrldzaźna baba, sidziniarka była, toz to wiedział, ze takie baby straśnie som jest na odpusty łakome. Toz to jej tak pada: — Pomóżcież mi tego świętego nieść do Saflar, a pięć dwaścia dni odpustu wase — haj — z tyk sto. , Dźwiga baba, dźwiga, kościska jej w grzybiecie trzescom i rusyła mądre, ale świętego nie dała rady z miejsca rusyć — haj. Wyrzekła' sie odpustu. Chłop se odpocnon, wzion świętego, zarucił na ramie i niesie dalej. 110


W Białym Donajcu znowu pyta chłopa, coby mu pomóg, ale chłop poźrał na świętego, skręcił głowom. Nie kciał — fiaj. Obiecał mu jus sickie sto dni odpustu, coby ino niós, ale nie kciał. Kręcił głowom. — To ja cie tak długo nios — pada mu, temu świętemu, Jasiek — i nicek nie zarobił? Poświęcania nijakiego nie mas, toś nie święty. Przypatruje mu się i tak pada: — Powiadali mi: święty Jędrzej, święty Jędrzej! a tu żaden święty Jędrzej, ino jakisi koński złób — haj. — Był, prosem pieknie, trochę na w nuku wydudławiony. Prasnon go pote na wode i tak se go woda dalej poniesła, jaze go w Saflarak chycili i zawiesieli w kościele —- haj. Co ma wisieć, ńie utonie, toz to i święty dojechoł do Saflar. Takom to — prosem pieknie — wymyśleli okfiare wielgam, ino telo, ze jej dokonać nie mogli, bo ta cłek gtfześny świętego nosił nie będzie — haj.

50. [Jako Sabala gral w Chochołowie] Raz, co my nie zrobili, pojechali my na jarmak, cyby nie przykupić ka jakiego jagnięciska abo jarecki. I, co sie nie robi, przyjechalimy do Chochołowa, stajemy przy kościele, i brat pado: zjeby sie zdało paciórecek sklepnąć, bo on to ta był koło Pana Boga wartki, a kciał, coby Ul


nam sie udała kupią. I, dobrze nie barzo, idziemy do kościoła, a tu kościelny z gasinosem koło świcek zajezdza. Ja uwazujem i ukwaliłek, ze bedzie jakasik urocystość abo co, kiej sie tak gotujom. Hnet przychodzom państwo młodzi, a ś nimi ksiądz, stanyli przed ołtarzem, a tu ni ma, wtoby zagrał wenikrator. Organistego nie było, bo sie kasi upił i musiał leżeć u Zida zapod ławą. Haj! I, co sie nie zrobiło, przychodzom do mnie: — Sabała, Sabała, wy umicie grać, to nam przygracie na organak, bo nie ma wto. Haj! No, i dobrze nie bardzo. Przystałek, bo ja ta wicie i umie cosi przygrać. Nikaj ta takiego graca nie nańdziecie, jako ja, bo nik gorzy ode mnie grać nie umi. Haj! No, i dobrze nie bardzo, padam ja im pieknie: — Ja wam zagram, ale mi usukajcie dobrego duchaca, coby mi tęgo przyduchnón, bo jak już ja bedem, diasi, pote grać, to przynajmni, coby mi ón przy czasie dobrze duchnón, haj, to pójdzie jako tako. Haj! Gróbarz ducha i ducha, bo to jego rzemiosło, a ja wylazek na chór, na deske siadek i zgłupiałek cisto pieknie. Haj! Ja na swoich gęślikak mam śtery strony, a tam tego diabelstwa było co niemiara. Haj! Było tego okropnie duzo. No i co ja nie robiem, namyślałek prędko, bo ta długo myśleć nie bedzies, i połozyłek tam kany to telo tyk klawisów — ciupagę... Haj! Kazby ja tu sićkie naraz przyciskał, a zaś tam kany ik było mni, a wielgie i tęgie, tok se sam lóg. Ten ducha i ducha, ale pary mu brakuje, a ja gram i gram, az przez usy idzie. Haj'f Cobyk zaś ciągle na jednyk nie grał, tok sie po nik przewracał. Haj! Ale uwazujem, ze trza przestać, bo przecie i ksiądz cosi prześpiewać i przepedzieć musi, nie ino ja. Przestałek, a tu o księdzu słychu dychu — uciuk. Bo ja ta i brzyćko grał r haj! A po pięć sóstek ja ta juz nie seł, za darmok grał ten wenikrator. Haj! 112


51. [Mnie sie ta wse dobrze wiedzie — haj!] — Pokwalony! — Na wieki wieków. [...] Jak się macie, Sabała? — Ę, mnie sie ta wse dobrze wiedzie — haj. Dziecyska mi poza usy nie płacom, juści ochota mie zbiera poskakać. Doma ni ińoge wysiedzieć nijakim świate. Straśnie mi sie kotwi. Idem ka ku kościołu. Biedy na mnie ni mas nijakiej. Roboty doma ni mam, bo mi Zyd ostatniom krowicke wzion na zimowisko. Ozdałek syćko dzieciom, inok se jom ostawił, bo mi sie tak udała. Kielkanaście roków u mnie była, alek był Żydowi winy, toz to dałek mu jom, coby se jom sprzedał, a jak mu dadzom więcej jako ja mu winy, to mi dutki da — haj. Bedzie se koło niej robieł i chodził, a ja nic. Ja ś\ev bodny. Chudobina markociła se, kie mojom sope opuścić jej przysło, alek jej przygrał — haj. Orawskiego przygrałek jej końdek, coby nie becała. Smutno jej straśnie było — haj.

52. Sabałów sen ...Ale miołze ja tyz to fajne śnisko, he, he, he... Ności, Panie Boże, ności, Panie Boże, hej! Jescek ocy dobrze nie zamrozył, a tu sie mi śnije, ze leze w doma na pościeli chory, gromnica sie świeci przy mnie, ludzi w izbie pełno, hej, płacom, ze ja umierom. A i mnie sie tak koniecnie widziało, ze umierom. 8

Sabałowe bajki

113


Hej, kie umrzyć, to umrzyć, alek wiedzioł, ze mom worecek z mąkom i flintom sowany w Bucynowej pod skałom — tego mi jeno zol było, bo worecek nowy i flinta dobrze nosi kule, a i półkulki też, kie je do kłaku owinies — wtos tu pudzie po nie. Ale nic, ja umierom, hej, i umarek, ale mie ta nic nie bolało, tak sie mi widziało w tej śmierzci, ze przelazek na racku bez kadłub jodłowej kłody dziurom z jednego końca na drugi. Widzę, jako moje truchle wieżom na pogrzeb, ludzie idom za niom bez Seligów bór i śpiewajom piosnecki. Ale ja ś nimi nie seł, widziołek^ik jeno tak z daleka, jako idom, a stałek na takim jakimsi wysokim brzyzku, ubrany jak do kościoła, hej, w nowej cuze, kapelus z kostkami na głowie. Ci sie mi z ocy juz stracili z pogrzebem, a ja stoję, hej! Jaz kiedy niekiedy patrzę zasie i widzę pikny dom, dźwierze ozwarte, chodnik ku niemu. Co tu robić — myślem se — trza iść, cy tam kogo ni mos, hej! Trochę sie i boje, wiem, zek umar — ale ide. Właze do jednej izby, zdrowkom — ni ma nikogo, do drugiej dźwierze zawarte, boje sie jakosi, ale biere za zaworke, otwierom dźwierze, a tu stoi na jednej stronie pod ścianom stolica wysoko i długo, a na ni siedzi Poniezus w bielućkim prześcieradle odziaty, hej! Jasność, co cud, bije od niego. Zląkek sie trochę, chyciłek z głowy kapelus, klęknonek na kolana i spowiadom sie, a bije sie w piersi pięściom jak w kowadło. Godom sićkie grzychy, jakie jeno wiem, coby ani jednego nie zataić, bo widzem, ze to sąd boski. Jakek juz sićko wygodoł, zrobieło mi sie luto, kie nie weznem płakać! Dopiero Poniezus mi powiado: — Wstaj, Jaśku, i nie boj sie nie, sićkoś dobrze wygodoł przede mnom, nidześ nie zatajeł, zodnego grzychu, bedzies zbawiony za to. Wstołek co tchu, obłapieł Poniezusa za nogi i godom: — Niek tes ig Miełość bedom dobrzy, a nie dajom mie do otchłani, bo tam pono Zidzi i ćma, a ja tez juz niedowidzem dobrze i nic ni mom przy sobie, ani toporziska, mogliby mie jesce zarznoć. 114


— Nie boj sie, Jaśku, pudzies do nieba — powiado hej — j e n o mi zmów pięć kondycij świętyk. Klęknonek, co tchu zmowiłek rzetelnie i wstajem, a dało mi sie poźryć ku piecu, a za piecem stoi barzo ładno panienko, ubrano zwycajnie, ładnie, bielućko, młodo jak janioł i ładno. Stoi, wyscyrzo zemby do mnie, śmieje sie. Skarani cie w^zięli — myślę se — jesceś tu przysła wyscerzać zemby, cobyk zgrzesył. Ale Sabała nie taki głupi, coby sie tu śmioł do tobie. Zamrozyłek ocy i stoję, a ty sie ta śmiej, nieboze, kie ci sie kce. Poniezus to uwidzioł i powiado: — Pudzies do nieba, hej! Na ziemi miołeś złom babe, starom i brzyćkom, nagryzła cie sie dość niesłuśnie, za to ci tu w niebie dajem za babe tamtom, młodom i ładnom, co je za piecem. — A coz ja tez bede robieł Ig Miełość z takim cukierkiem, kie jo juz stary — godom. — Kiebyk se był gęślików nie zabocył w doma, to byk był jej groł, bo widzę, ze to hań jakisi plugastwo gładkie, to by ta może i zatańcyło. — O, to nic, Jaśku — powiada Paniezus — jak sie mi jeno bedzies grzecnie ryktował, to ci tu i po gęśliki poślem. Idź do biołej izby, tam pod jarmicom lezy skora, oblec jom, to bedzies zaroś młody, taki jak i ona. Co byś ta juz godoł, hej! Pobośkałek Poniezusa w rękę, podziękowałek i ide ku piecu. — No, pójdze, staro — wołom — pokozes mi, ka to ta skora, co sie obleke. Panięka hipła zza pieca, jakbyś jom z kroślika wypuście!, wzięła mie za rękę, pod pachę i wiedzie do drugiej izby, a godo mi i sepce do ucha: „jo wos bede straśnie rada widziała, a wy mie tys!" Ja sie śmieje, bo sie było cemu. Przechodzime do białej izby, ta mie ciągnie wartko bez prog, a skace i cosik mi kce do ucha septać. Nachyliłek sie ku niej, prog wysoki, trza było sie na nim utknoć, jazek sie obudzieł, hej! I tego, wej, tak grabie i sukom koło siebie, ale ni ma nic, ani skory, ani jarmice, ani tej gładkiej kukiołki, cok jom za babe mioł mieć. Poniezus,

115


A, coś byś tys ta ka co zrobieł bez babe! Ta sie wsędej wkręci; zańdź do karcmy — tam je, w kościele, to . klęcy jak żaba na łokciak i na kolanak, zańdź do nieba —.to zaroś zo pieca ku tobie! Je cie skarani wzieni z babom, hej! Byłbyk se po niebie pochodzie! dłużej, kieby nie ona! Ja se ta zaraz pomyślał, jenok jom uwidzieł — he, niedługo ja tu z tobom nagazdujem, bo ta nie taki Jadam, a tyś ta wyjechała na nim. A drzewiej to i w usipak siedziały boginki, to tez były same baby; bo ja ta nigdy o bogińcarzu nie słysoł, jeno o boginkak — hej!

53. [Skumotrowalek sie z paniom Modrzewskom] ...To, prosem ik miłości, niek te śklanke [...] weznąm do domu, bo to przy casie, prose ik pieknie, i stary grat na cosi przypłać sie moze. Ja sam wiem, prosem pieknie, bo ja (stary grat) tego doznał, jakek nasemu panu chłopca do krztu trzymał. A skumotrowałek sie przy tej okazyjej i z paniąm kumosiąm Modrzewskąm, tąm wielgąm dryjaternickąm, co je teraz kajsi za morzem, haj! A to tak było! Raz siedzęm se na ławie i grze jem sie, bok przymarz setnie. Nogi trzymiem na nalepie, a tu dźwierze — prosem ik pieknie — sie otwierająm i włazi do izby kucharka. Mnie się jej zaraz myśl chytała, alek j e j od razu poznać ni móg, haj! Dopiero, co sie nie robi, 116


pada mi óna, ze ik miłość pan mnie potrzebująm, haj! Ale ja nie był wartki, bok ani przewlecenia cistego nie miał, ani obucia, haj! I, co ja nie robiem, posyłam jąm do domu, a sam sie zacynam zbierać, ale mi nika nic nie idzie. Dopierok sie skońcył, jak za dwa dni przysła. Toz tok sie zebrał! Obułek wartko ónycki po wierchu, cuchek zarucieł, a gęślicki do rękawa włożył, kapelus na łeb i juzek był gotowy, inok sie hańbieł, bok nie był wycyscony. Zyciok nie brał, bo przecie Pan Jezus ma więcej, jak nam dał, to cłek nika nie zginie, ino bedzie miał co jeść, haj! Zabrałek się, prosem ik miłości, i poleciałek, haj! Kucharcontko sie zeznoiło, bo mie kciało dolecieć, ale ni mogło. Jazek przyleciał do ik miłości pana Witkowi ca, a tu mi dająm jeść i pić i pytająm sie, cy przytrzymiem dziecko do krztu? Ja sie niedługo namyślam — myśliwskie prawo krótkie — przyrzugek, prosem ik pieknie, ze przytrzymiem. Ale mi pokazali kumosie Modrzewskąm, a ja zgłupiał cysto pieknie, bok sie bał z paniąm sie skumotrować, haj! I pytam sie, cy sie tez nie będąm hańbić, prosem ik pieknie, iść se mnąm, chudobnym, do kościoła?... No, jak sie mnie wy nie bedziecie stydzić, to ja sie was juz ani telo, haj! Najedlimy sie i napili, haj! Toz to ja poleciał do Jegomości na plebnijąm cem prędzej, ón mnie z daleka uźrał i pyta sie: — Jasiek, ze cegóz ci trza? haj! Ja zaś padam do niego: — Przeprasąm tez wasąm duchownąm osobę i sickie świętości, jakie ta we was siedząm, ja tez przyseł, cyby sie nie dopytać, co ja mam pedzieć, jak sie mnie bedąm pytać przy krzcie pana młodego. I, prosem ik pieknie, cyby się nie spytać, cyby ja to móg go przytrzymać? — Zjedyć mozes — pedział Jegomość. Naucył mnie, co to ta trza pedzieć, i ja juz był śmiały, ze sie przed paniąm kumosiąm nie zhańbię, haj! Bo to, wiecie, drzewień to u nas pijaków w kumotry nie brali, a ja ta pił, tok tez i do krztu nie trzymał, haj. Drzewień jak ci sie 117


ksiąndz spytał, cegóz ty kces od kościoła bożego, toś pedział: — Zej wy ta, Jegomość, lepiej wiecie, boście ta wy ucony. No i co ja nie zrobił, pytam sie go jesce, kiedy to dziecko przynieść, a Jegomość padająm, zje to ta takie dziecko, coby mogło tobie przynieść. Było mu, wiecie, duzo roków, haj! ale sie ty nie staraj, pada mi Jegomość, bo ja ta przydem, okrzcem w doma, haj! Zjedyć bardzo dobrze, padam, prosem ik miłości, i przyseł, okrzcił, a ja sie zabawił z kumosiąm Modrzewskąm, dałek jej potem^potografijąm i óna mi tez. Teraz se nieraz poźrem na nię i tak mi świat schody. Casem se zaśpiewąm: — Ej, kumosia, kumosia, Ej, w syroki świat posła, Ino w Zakopanem Sablika odesła. I tak mi cas schodzi, haj.


ANEKS ad 3. O wilku

»

Kie Pan Bóg ozdawał wyżywienie sytkiemu stworzeniu, to sie wilk nabarzi dokładał, cym ón bedzie zył. Pan Bóg mu pada: — Bedzies orał, bedzies siał... A wilk gwarzy: — A tera bede jad!... — O ni, mój wilku; pirwy bedzie rosło, dopiró źrałe skosis... A wilk snowa: — A tera bede jad!... — O ni! Trza pirwy snopy powrósłem wiązać, śJusyć( trza wozić do sopy ... Wilk krzycy: — A tera bede jad!... — O ni! Pirwy musis młócić, a pote we młynie zboze mleć... Wilk ni móg sie docekać końca, kie go bedzie jad, i pada Panu Bogu, ze on takiego życia nie fce. — No, kie nie fces — gwarzy Pan Bóg — to idź, pasie sie hań kobyła ze źrebięciem, to juz te kobyłę zjes. Idzie wilk ku nij, źrebie fuk pod kobyłę, kobyła ze zębami do wilka, kię sie zaś ze zadku obrócił, to kobyła zadkiem rzezała, ze ni móg rady dać i poseł ku Panu Bogu i pojada, ze on kobyle nijak rady nie może dać. — Ha, kie nie mozes — gwarzy Pan Bóg — widzis hań na młace pasie sie baran tęgi, pódzies i tego barana zjes. Dobrze nie bardzo, idzie wilk ku temu baranowi i gada: — No, baranie, mnie Pan Bóg takie prawo wydał, cobyk tobie zjad. 119


— Ha, kie boski wyrok taki, to darmo. Baran sie temu nie sprociwił, ale do wilka w prośby i pyta go barzo piknie: — O, mój wilcasku, o, mój bracisku, nie jedzze mnie tak po trosce. Cheba pódzies do brzyzku, zapres sie doń zadkiem, ozedres garło, to ja całkiem do tobie hipne. Wilk poseł, zapar sie zadkiem do brzyzku, ozdar kufę. Baran ozegnał sie, ze juz do niego skocy, bah! — bechnon wilka rogami telo, ze sie nie ocknon aze za dwie godziny. A zacym wilk spał, to baran uciuk i skrył sie. Wilk sie obacył, ozpatrzuje sie: barana ni mas nikany. Dopiró se siad na za^ek, a kręci łbem i mrucy sam do sobie: — Cym go zjad, cym go nie zjad? I tak se umyślił, ze go cheba zjad: — Bo ja cy jem, cy nie jem, to na cco nierad śpiem...

ad 18. O zaśnionym wojsku Z dawna u nas była ta gwara między ludźmi o zaśnionym wojsku, co królowi ma skódesi na pomoc wyjechać. Ba, przecie beł taki kowal w Kościeliskak, co im chodził konie kuć. Przyseł raz wojak do niego, juści pada: — My haw nie prec w Ornaku stoimy, pudzies nam konie kuć. Narobił kowal moc podków i poseł z onym wojakiem, a hań w Ornaku popod skalą było kryjome miejsce, dziura do ziemie; wleźli do tej piwnice. Godna tego beła przestronność. Toz to moc wojska na koniak stoi, sytko zaśnione w siodłak, głowy poschylane na piersi; pojeden siedzi przy koniu na ziemi, powódki dzierzy w ręcak i śpi. Kowal od strachu nic nie pedział, ino chodzi wartko od konia do konia — podkuł sytkie. Piniędzy mu dali, co mu sie patrzyło, toz to posed, i zawarło się za nim. A Franek Kostka ze Siziny — znałek go — dobry gazda, kowala we wsi ku niemu nie było — to mi tyz gadoł, jako raz poseł cy z chałupy do pola wyźreć, cy 120


kany, a tu widzi na trzynastu białyk koniak jakisik wojaków. Juźci pyta: — A tó panowie z precka? • — Ni — padajom — my tutejsi, my jest wojsko polskie. Nie prec z tela w Babigórze stoime; kie pora przyjdzie, królowi swojemu na pomoc pudziemy. To zaś pote świnia (przepytujem) tego gazdy kanysi się straciła. Juźci -posła za niom dziwka i zasła do ty dziury, kany wojacy spali. Każdy przy swoim koniu śpi schylony, ta zaś świnia popod żłoby je ten obrok, co go konie ozsypały. Dziwka skrzyknena na niom: — Ksy, ksy. — Toz to jeden wojak głowę dźwignon: co to burniawe robi? Ba wirny mu zara nakazuje: — Spij, śpij, jesce nie cas! Juźci dziwka od strachu ..uciekła, a za niom ino klupło, zawarła się dziura.

ad 35. [Tak my polowali] Dnia 17 lutego br. ubito na polowaniu u młodego pana Edwarda Homolacza, w lasach państwa zakopiańskiego, ogromnej wielkości niedźwiedzia. Pojawienie się tego zwierza wśród zimy, między zaśnieżonymi skałami północnych ścian Tatrów, należy do rzadkich wydarzeń. Podziwu godna także jest odwaga i zręczność naszych strzelców tatrzańskich, którzy zazwyczaj licho uzbrojeni, puszczają się z zapalczywością w śmiertelne zapasy z tak srogim i silnym zwierzem. Ubity niedźwiedź warta,1 kuli Radziwiłła ,,Panie Kochanku" lub Michała Rejtana, miał bowiem 8 stóp długości i ważył po zupełnym wytrzebieniu 3 cetnary 18 funtów wied., można więc stąd powziąć wyobrażenie o jego ogromie, oraz jak nierówna była walka Jana Krzeptowskiego, górala z Kościelisk, który bez żadnej innej broni, oprócz strzelby jednorurki, spotkał się sam na sam i pod swe nogi podesłał tak potężnego zwierza. 121


Na szczycie jednej z niższych skał, sterczących spomiędzy lasów przy Kościeliskach, obrał sobie w dzień polowania ów niedźwiedź legowisko, a stamtąd zdawał się spoglądać na zbliżających się i otaczających go strzelców. Po rozstawieniu się, puszczony na trop pies góralski zagłosił i wyruszył niedźwiedzia, który ustępując powoli zwrócił się prosto ku stanowisku p. E. Homolacat, lecz zimowy wicher tatrzański, zrywając się co chwili, zaniósł odwiatr strzelców do zwierza, bo ten nagle zmienił kierunek i ruch i w sążnistych susach wypadł na opodal stojącego Jaśka Krzeptowskiego. — Spotkanie tak raptowne bynajmniej nie przeraziło wprawnego strzelca. Stał on nieruchomie przyparty do pnia smreka i z zimną krwią pozwolił siebie niedźwiedziowi minąć, aby o kroków dziesięć z swej pojedynki kulą grzbiet mu strzaskać i jednym skokiem umknąć na smreka. Raniony zwierz rycząc zwrócił się i począł szukać swego przeciwnika, lecz zgruchotana kość w grzbiecie odjęła mu siłę wdrapania się na drzewo. Omdlony czy ustępujący przed głosem pogońców stoczył się w parów i zniknął z oczów. Jasiek co rychło zsunął się z drzewa, nabił strzelbą i uprzedzając biegnących ku niemu strzelców wpadł pogonią w gęstwiny i wkrótce potem rozległ się drugi strzał, a kula pojedynki powaliła, śmiertelnie niedźwiedzia w chwili, gdy ten ostatki sił zbierał, by się rzucić na swego prześladowcę. Jest to dziewiąty niedźwiedź, co padł w Tatrach od ręki i pojedynki górala, Jaśka Krzeptowskiego. u

ad 43. [Przez co Sabała omijał jarmark w Kieżmarku] Innym razem [Sabała] postrzelił capa i ten uciekł mu między woły Liptaka, bo to było na węgierskiej stronie. Sabała zdjął skromnie kapelusz i począł prosić pokornie, kłaniając się Liptakowi,. żeby mu pozwolił capa zabrać, bo cap jego. 122


Liptak zaś rozśmielony pokorną postawą Krzeptowskiego, tym pewniej obstawał przy swoim i twierdził, że choć Sabała postrzelił kozła, ale on się później zmieszał z wołami jego, więc też do niego należy. Widząc, że z nim dobrocią nie poradzi, odszedł Krzeptowski na pięćdziesiąt kroków, nasypał niepostrzeżenie do strzelby piasku, bo była tylko lotkami nabita, i strzelił do Liptaka tak nieszczęśliwie, choć utrzymywał, że w nogi mierzył, iż „oko i śtery zęby diascy wzieni". Później spotkali się jeszcze. Liptak poznał jednym okiem Sabałę, ale on mu udowodnił, że nigdy jeszcze nie strzelał i nawet nie wie, jak się strzelbę trzyma przy zębach.

ad 50. [Jako Sabała grał w Poroninie] Drzewi jesce — mieli w Poroninie kościół i księzicka, ale brakło im łorganisty... Przypodoł odpust, a tu ni ma łorganisty. No i zwiedzieli się tu jakosi ludziska o mnie, przychodzą i padają mi: — Wiecie co, Sabała — zagrojcie no na organach. Jo się im wymowiom, jak mogę — ale nie, ino zagrojcie i zagrojcie!..: E, zagrać to zagrać. I posełech. Zachodzę pod dzwonnicę, a tu ludzi pełno, a i księzi przy outorzu kupa — ino na mnie cekajom. Jo się wystyrmoloł na chór i obeźrołech sie... Ha!... Kie na mnie cekajom — to trza grać. Jagech sie — wicie — obertnou, jagech se siod na tych kosteckach — jagech zagroł, to wom — wicie — ksiendza przy outorzu poderwało!... Obzierom sie — a tu ani jednego cłecycka w kościele.


18


Komentarz


SKRÓTY AT

odesłanie do międzynarodowej systematyki bajek, A. Aarne, S. Thompson, The Types of the Folktale, Helsinki 1961.

. BP

J. Bolte, J. Polivka, Anmerkungen zu den Kinder- und Hausmarchen der Bruder Grimm, Leipzig 1913—1932, t. I—V.

GSP

W. Wnuk, Gawędy Skalnego Podhala, Warszawa 1960.

MG

J. Krzyżanowski, Mądrej głowie dość dwie słowie, Warszawa 1960, t. I—II.

MI

odesłanie do międzynarodowego indeksu motywów: S. Thompson, Motif-Index of Folk-Literature, Copenhagen 1955—1958, t. I—VI.

PBL

J. Krzyżanowski, Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, Wrocław 1962—1963, t. I—II.

SBL

H. Kapełuś, J. Krzyżanowski, Sto baśni ludowych, Warszawa 1957.

SFP WPL T

Słownik folkloru polskiego, Warszawa 1965. S. Pigoń, t. I—II.

Wybór

pisarzy

ludowych,

Wrocław

u

typ bajkowy wedle układu J. Krzyżanowskiego.

1947—1948,


1. [O d o b r y m d u c h u p o k u t u j ą c y m na hali] T 504 D S. W i t k i e w i c z , Na przełęczy. Wrażenia i obrazy z Tatr, w y d . d r u g i e p o w i ę k s z o n e , L w ó w 1906, s. 126. W ą t e k ten rozbudował i związał z popularnym podaniem o W a n t u l a c h J ę d r z e j G ą s i e n i c a , „Lud", 1901, t. VII, s. 188. Zob. p r z y p . do n r u 2. Z a p ł a c e n i e p r z y c h y l n e m u d e m o n o w i odzieżą i o d e j ś c i e t e g o ż zn-ane j e s t u n a s z b a j e k o k r a s n o l u d k a c h już w w. XVII, por. W. Roździeński, Officina ferraria, 1612, p r z e d r u k : K a t o w i c e 1936, s. 65. PBL n o t u j e jeden przekaz ludowy. 2. [O W a n t u l a c h ] T 750 F jw., s. 136. J e s t to b u d o w a n a w o p a r c i u o u m o r a l n i a j ą c y w ą t e k k a r y za odpędzenie żebraka, popularna na Podhalu opowieść p o d a n i o w a , z w i ą z a n a z o s y p i s k i e m głazów, z n a j d u j ą c y m się na k r a ń c u hali M i ę t u s i e j — a z w a n y m W a n t u l a m i . K r ó t k ą o p o w i e ś ć S a b a ł y rozszerzył J ę d r z e j G ą s i e n i c a , w i ą żąc ją z o p o w i a d a n i e m p o p r z e d n i m i w y r a ź n i e l o k a l i z u j ą c zdarzenie. Zob. M. W y s ł o u c h o w a , O bogowojnym juhasie, „Lud", 1901, VII, s. 188 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 224 = W. W n u k , GSP, s. 72. PBL p o d a j e t r z y p r z e k a z y . K o l e j n ą w e r s j ę d a j e A . Pach, Bajdy przy watrze, W a r s z a w a 1957. 3. O w i l c k u \ ** T 47 B + T 122 A. P i o t r o w s k i , O wilcku, „ T y g o d n i k I l u s t r o w a n y " , 1902, nr 17. B a j k ę tę o p o w i a d a ł S a b a ł a w d w u r ó ż n y c h w e r s j a c h o odm i e n n y m p o c z ą t k u i z a k o ń c z e n i u . W e r s j a k r ó t s z a (T 47 B) O wilku, „Kurier L w o w s k i " , 1898, przedr. S. Pigoń, WPL, t. II, s. 214—215 = B. D e m b o w s k i , „ W i s ł a " , 1892, VI, s. 142—143 (zob. A n e k s ) . N a j w c z e ś n i e j s z y zapis t e j ż e w e r s j i podał B. R a j c h m a n w: Wycieczka na Łomnicę, W a r s z a w a 1879, s. 107—108. B a j k ę t ę o p o w i a d a ł w t e d y S a b a ł a podczas o d p o c z y n k u p o sforsowaniu oblodzonej ściany.

127


Bajka, oparta na m o t y w a c h Ezopowych, p o p u l a r n a jest w całej Europie Ś r o d k o w e j , zob. BP, III, s. 77. PBL o d n o t o w u j e piętnaście w a r i a n t ó w pochodzących przeważnie z północnych i południowych ziem Polski, c o m i t a p ł a c i — c o m i t o z a różnica, w s z y s t k o m i jedno. 4. [Niedźwiedź i wół] T 177 A. Stopka, Sabała. Portret, życiorys, bajki, powiastki, piosnki, melodie, K r a k ó w 1897, s. 83. Por. J. Krzyżanowski, K. Żukowska-Billip, Dawna iacecja polska XVI—XVIII w., W a r s z a w a 1960, s. 241, nr 294. W polskim zasobie z n a n e są dwa warianty. S i n g l o w i e c — miejsca tego nie udało się bliżej określić. 5. [O kobyle i niedźwiedziu], A. Suleja, Bajka Sabały, „Gazeta nr 16.

Podtatrzańska",

1904,

6. [Przysła bieda do chłopa] AT 332 F * = T 331 A A. Stopka, Sabała..., s. 96—98 = W. W n u k , GSP, s. 43—45. W ą t e k zamknięcia biedy (nieszczęścia), a n a s t ę p n i e uwolnienia j e j i złych tego s k u t k ó w znany od XIV w. w Europie Środkowej, posiada także paralele wschodnie, zob, BP, II, s. 421. W ś r ó d zapisów folklorystycznych m a m y przek a z y polskie, ukraińskie, litewskie i cygańskie. Spomiędzy siedmiu p o d a n y c h w PBL polskich w a r i a n t ó w ludowych tekst Sabały c h a r a k t e r y s t y c z n y jest w p r o w a d z e n i e m obrazu i akcesoriów ze świata myśliwskiego: bieda na polowaniu, bieda uwięziona w flincie. Znany mu t r a d y c y j n y m o t y w zamknięcia b i e d y w dziupli w y k o r z y s t a ł Sabała przy i n n e j okazji, zob. nr 10. O popularności u nas pods t a w o w e g o m o t y w u b a j k i świadczy przysłowie: „Piszczy jak bieda Wjgnacie", MG, I, s. 427. n a n i e g o z l o t k a m i n i e i d ź — n a niedźwiedzia z lotkami nie idź... 7. [O chłopie, co diabła w y t o ń c y ł ] T 332 jw., s. 107—109 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 211 = W. W n u k , GSP, s. 41—42. O p o w i a d a n i e jest niezbyt udolnie s k o n s t r u o w a n y m fragm e n t e m n a l e ż ą c y m do szeroko rozbudowanej, p o p u l a r n e j w c a ł e j Europie i z n a n e j poza nią b a j k i o Kumie-Smierci, zob. SFP, s. 195. Bajka ta, p o s i a d a j ą c a także p r z e k a z y brazylijskie, płn.-afrykańskie, tatarskie i palestyńskie, zawiera p e w n e pierwiastki pochodzenia orientalnego. W wie-

128


rżeniach judaistycznych np. śmierć zjawia się w postaci anioła u nóg lub g ł o w y chorego. Pierwsza zanotowana w e r s j a *bajki pochodzi z Islandii, sprzed r. 1339. Lata nas t ę p n e przyniosły j e j k o l e j n e opracowania literackie, nowelistyczne we Włoszech, humorystyczno-dramatyczne w Niemczech, zob. BP, I, s. 377. Najliczniejsze zapisy ludowe pochodzą z k r a j ó w s k a n d y n a w s k i c h i z Niemiec. Bajka cieszy się też dużą popularnością wśród Słowian. PBL n o t u j e dwadzieścia pięć w a r i a n t ó w . T y p o w e dla Sabały aforystyczne zakończenie jest rozwinięciem przysłowia ,,Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle", MG, I, s. 41—43. l i e m z e n a ś w i t a n i e n a m i e n i a ł o — o brzasku.

8. [Pies zły rezolucyjarz] T 200 jw., s. 61—63 = SBL, s. 36. Opowieść wywodzi się z kręgu greckich b a j e k Ezopowych i jest szeroko znana, posiada m. in. przekazy chińskie. W Europie p o d s t a w o w y w ą t e k antagonizmu psów i k o t ó w w y s t ę p u j e już w r e n e s a n s o w e j b a j c e n i e m i e c k i e j z XIV w. i opowieści czeskiej z w. XV, a w XVI i XVII w. cieszy się popularnością w Niemczech, zob. BP, III, s. 543—555. Do rozpowszechnienia b a j k i w latach późniejszych pcźyczyniła się szczególnie j e j literacka w e r s j a La Fontaine'a. Polska w e r s j a p o e t y c k a wyszła spod pióra Syrokomli (Poezje, 1872, t. IV, s. 157). Ludowe przekazy z n a n e są w całej Europie. PBL o d n o t o w u j e trzynaście w a r i a n t ó w . P o d s t a w o w e m o t y w y w ą t k u Sabała poszerzył o jeszcze jedno ogniwo, tłumaczące antagonizm głupich ludzi i psów. Zakończenie k o j a r z y b a j k ę z przysłowiem: „Wierzy j a k o pies kotce", MG, II, s. 250. 9. O Świętym Piętrzę T 785 B. Dembowski, Bajki i opowiadania Jana Sabały Krzeptowskiego z Kościelisk, „Wisła", 1892, VI, s. 141—142 = GSP, s. 67—68. Opowieść znana w Europie i na Bliskim Wschodzie, o czym świadczą m. in. przekazy perskie i arabskie, posiada wersję świecką i religijną. Pierwsza z nich wywodzi się prawdopodobnie z kręgu t r a d y c j i Ezopowej, druga, w p r o w a d z a j ą c a jako bohaterów Pana Jezusa i św. Piotra, postać swoją zawdzięcza t r a d y c j i apokryficznej. BP, II, s. 149— 163. Bajka w Polsce mało znana, obok podhalańskiego posiadamy zapis kaszubski. W tekście b a j k i w p r o w a d z o n o p o p r a w k ę w zapisie Dembowskiego, z a m i e n i a j ą c nie i s t n i e j ą c e w gwarze góralskiej słowo „ p o j a d a " na „pada". Podobną zmianę wprowadzono w nr 11 i 13 oraz w Aneksie: ad 3, ad 18. 9

Sabałowe ba|k.i

129


10. [O śmierzci] T 331 B + T 795 A. Stopka, Sabała..., s. 92—95 = GSP, s. 32—34. I n n e w e r s j e : H. Sienkiewicz, Sabałowa bajka, „Czas", 1889, nr 170 = „ T y g o d n i k I l u s t r o w a n y " , 1891, nr 101; B. Dembowski, O śmierzci, „Wisła'", jw., s. 140 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 209—211. J e s t t o n a j p o p u l a r n i e j s z a b a j k a Sabały, k t ó r e j s ł a w ę zyskał i u g r u n t o w a ł p r z e k a z S i e n k i e w i c z o w s k i , w i e l o k r o t n i e p r z e d r u k o w y w a n y . Spośród t r z e c h a u t e n t y c z n y c h Sabałowych wersji wybrano tu najobszerniejszą, najciekawszą g w a r o w o i n a j b o g a t s z ą w szczegóły w e r s j ę Stopki. W stos u n k u d o n i e j p r z e k a z S i e n k i e w i c z a nie w n o s i n o w y c h elem e n t ó w , p r z e k a z D e m b o w s k i e g o n a t o m i a s t p o s i a d a w zak o ń c z e n i u w y r a ź n ą m o t y w a c j ę Boskiego r o z k a z u : „Te dzieci by się przy m a t c e z w i l c y ł y i d l a t e g o m ś m i e r z ć na niom posłał." W s z y s t k i e trzy w e r s j e z e s t a w i a F. H o e s i c k , Legendowe postacie zakopiańskie, W a r s z a w a 1922, s. 250—254. B a j k a jest w y r a ź n ą s k ł a d a n k ą d w u n i e z a l e ż n y c h w ą t k ó w , na co zwrócił u w a g ę J. K a r ł o w i c z (Ze świata baśni, „Tyg o d n i k I l u s t r o w a n y " , 1892, nr 116, 117). Część p i e r w s z a , historia b u d a r z a z a m y k a j ą c e g o śmierć, n a l e ż y do T 331 B (por. k o m e n t a r z do nr 6), część druga, c a ł y c i ą g dalszy, n a l e ż y do p o p u l a r n e j b a j k i „Anioł śmierci i w d o w a " (T 795). B a j k a w y w o d z ą c a się z t r a d y c j i a p o k r y f i c z n e j , z n a n a n a t e r e n i e c a ł e j Polski, n o t o w a n a b y ł a r ó w n i e ż n a Białorusi. PBL p o d a j e j e d e n a ś c i e p r z e k a z ó w , zaś AT w s k a z u j e n a w e r s j e n a d b a ł t y c k i e , fińskie, szwedzkie, e s t o ń s k i e i l i t e w s k i e oraz w ę g i e r s k i e , czeskie, s ł o w a c k i e i r o s y j skie. Zob. S. J a s t r z ę b o w s k i , Przyczynek do wierzeń ludu, „Wisła", t. V, s. 865; J. J a n ó w , ,,Sabałowa bajka" H. Sienkiewicza i legendy o ,,Dziwnych sądach bożych", „Lud", 1931, t. XXX, s. 76. B a ń k ó w k i — s t a r a n a z w a p r z y k o ś c i e l n e j części Poronina. B i a ł y D o n a j e c — Biały D u n a j e c , w i e ś w p o w i e c i e n o w o t a r s k i m na P o d h a l u , położona nad r z e k ą o t e j ż e nazwie. 11. O d i a b l e T 1030 B. D e m b o w s k i , jw., s. 144—145. Inna w e r s j a : A. S t o p k a , Sabala..., s. 80—82 = W. W n u k , GSP, s. 60—62. B a j k a p o p u l a r n a w c a ł e j Europie, BP, III, s. 355—363, należy do d u ż e j g r u p y o p o w i a d a ń k o m i c z n y c h o zakładzie chłopa z diabłem, w k t ó r y m ten ostatni z o s t a j e p o k o n a n y

130


przez s p r y t n e g o współzawodnika. Kawały o oszukaniu potężnego, lecz głupiego przeciwnika w y w o d z ą c e się niemal wyłącznie ze średniowiecza (częściowo z folkloru wschodniego i starożytnego), w większości powstały — jak się w y d a j e — na terenie Europy, zob. SFP, s. 80. Pierwsze eur o p e j s k i e w e r s j e literackie zakładu z diabłem o podział plonów pochodzą z XVII w. W Polsce n a j d a w n i e j s z y ślad tego pomysłu m a m y w komedii Mięsopust (1622). PBL p o d a j e dwąplzieścia osiem wariantów z c a ł e j Polski. J a k stwierdza Stopka, Sabała opowiadał tę b a j k ę zależnie od audytorium w m n i e j lub bardziej u p r z y z w o i c o n e j wersji. s c o t w a t a , b a b o , d i a b l a p r z f e d o l e s — gdzież byś ty, babo, diabła przechytrzyła. 12. [Chłop, co sie straśnie śmierzci bał} AT 1313 A = T 1240 A. Stopka, Sabała..., s. 90—91 = GSP, s. 90—91. Bajka należy do zasobu k a w a ł ó w o głupcach i głupich sąsiadach, zob. SFP, s. 357—358. Zasób to bogaty, znany od d a w n y c h czasów literaturom i folklorowi niemal całego świata, od a n t y c z n e j Grecji po współczesną Europę, A z j ę i A m e r y k ę , i r e p r e z e n t o w a n y pokaźną ilością t y p ó w bajk o w y c h : T 1200 do 1349. A n e g d o t ę o „nieboszczyku" i z a b a w n y koncept jego zwrotu do prześladowcy: „dałbym ci ja, gdybym żył" spotyk a m y w Polsce, w rękopisie z w. XVII, zob. J. Krzyżanowski, K. Żukowska-Billip, op. cit., s. 442, nr 657. PBL o d n o t o w u j e pięć przekazów. M i l o ń s k i k b i e d a z j a d ł a — miejscowe przekleństwo. 13. O Maciusiu i o Kubusiu MI K 482 — T 2050 B. Dembowski, jw., s. 143—144 = SBL, s. 377, nr 97 = GSP, s. 63—64. Bajka należy do bogatego, niestety, zupełnie u nas nie o p r a c o w a n e g o zasobu folkloru żebraczego, o b f i t u j ą c e g o w rozległy r e p e r t u a r "sposobów sprytnego wyłudzania jałmużny. T e m a t y k a ta, znana literaturze polskiej od p o ł o w y XVI w., w folklorze r e p r e z e n t o w a n a jest przede wszystkim w formie anegdot. Opowieść o żebraku u d a j ą c y m nieboszczyka posiada w Polsce trzy przekazy prozą oraz w e r s j e r y m o w a n e , znana jest r ó w n i e ż na Białorusi, k a p e 1 u s... z k o s t k a m i — kapelusz ozdobiony oszlif o w a n y m i muszelkami. 14. [Jak Paniezus stworzył cłowieka} MI A 1224 = T 2462 A. Stopka, Sabała..., s. 55—57 = SBL, s. 379, nr 98 =-W. W n u k , GSP, s. 39—40.

131


Bajka o zwierzęcych właściwościach człowieka w różnych okresach jego życia, szeroko znana w Europie, należy do zasobu Ezopowego. W w e r s j i łacińskiej n o t o w a n a już w w. XVI, w w. XVII i XVIII w y s t ę p u j e w formie b a j e k literackich. W folklorze s p o t y k a m y ją na t e r e n i e Europy południowej, Włoch, Jugosławii, Bułgarii i Czech oraz na Litwie, zob. BP, III, s. 290. W a r i a n t ó w polskich znamy trzy. Por. W. Klinger, Z motywów wędrownych klasycznego pochodzenia, Ser. I, Poznań 1921. 15. O świni i o chłopie T 2462 B. Dembowski, jw., s. 141 = ,,Goniec Tatrzański", 1894, nr 1 = W. Wrtuk, GSP, s. 69. Por. komentarz do n r i \ 14. 16. [Jak Paniezus stworzył babe] MI A 1224.3 = T 2463 A. Stopka, Sabała..., s. 58—60 = SBL, s. 381, nr 99 = W. W n u k i GSP, s. 37—38. Inne w e r s j e : B. Dembowski, „Tydzień", 1902 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 212—213; K. Tetmajer, Legenda Tatr, W a r szawa 1912, s. 231. Pomysł stworzenia k o b i e t y z psiego ogona, w y w o d z ą c y się z t r a d y c j i rabinistycznej, w w. XVI w y k o r z y s t a n y przez Hansa Sachsa (Der Hundschwanz, 1557), z n a n y jest w folklorze p ó ł n o c n o e u r o p e j s k i m oraz w p o ł u d n i o w e j Słowiańszczyźnie. PBL p o d a j e dwa warianty. Zob. „Zeitschrift f u r V o l k s k u n d e " , R. XI, s. 255—262; R. XVI, s. 212. • 17. [Jak Paniezus ze świętym Pietrem i Pawłem g r z y b y siali] MI A 1593 = T 2465 jw,, s. 44—45. Bajki tłumaczące, dlaczego odjęta została człowiekowi wiedza o przyszłości, z a p e w n e w y w o d z ą c e się z t r a d y c j i apokryficznej, w folklorze znane są przede wszystkim na t e r e n i e p ó h t o c n e j Europy (Litwa, Łotwa, Estonia). W ś r ó d siedmiu wariantów polskich w e r s j a Sabały w y r ó ż n i a się odrębnym rodzajem niedbale w y k o n y w a n e j p r a c y (nie budowa płotu lub domu, lecz sianie grzybów), cłek nie bedzie Panu Bogu bez rozumy p r z e c h o d z i ł — człowiek nie będzie od Pana Boga mądrzejszy. 18. [O zaśpionym w o j s k u ] • MI D 1960.2 = T 8256 jw., s. 111—116, tekst p o d a n y za: W. Brzega, O rycerzach śpiących w Tatrach, „Kalendarz Siewca", K r a k ó w 1897, s. 132—136 = K. T e t m a j e r , Bajeczny świat Tatr, K r a k ó w

132


1906, s. 26—30 = SBL, s. 245—249, nr 54 - W. W n u k , GSP, s. 51—54. W e r s j ę odmienną p o d a j e B. Dembowski, O zaśnionym wojsku opowiedział Sabała w Zakopanem w 1888 r., ,.Tydzień", 1902, nr 12 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 208. Zob. Aneks. Międzynarodowa b a j k a o charakterze podaniowym, wiązana przeważnie z grotami górskimi oraz osobami wielkich królów i wodzów. SFP, s. 351. Podanie od średniowiecza rozpowszechnione w Europie dzięki historii o królu A r t u r z e i rycerzach o k r ą g ł e g o stołu, znane i poza nią, jest szczególnie p o p u l a r n e u ludów celtyckich, romańskich, germańskich i słowiańskich. W Polsce m a m y ponad pięćdziesiąt wariantów, pochodzących z t e r e n u całego k r a j u . Sam Sabała umieszcza r y c e r z y to w Pisanej nad Kościeliską, to w Ornaku, to znów w Bab i e j Górze. Dołączona tu opowieść o złotej kaczce, którą Sabała związał również z Pisaną, znana jest w folklorze niemieckim, s k ą d prawdopodobnie przeniesiona została do Polski. Mot y w s p o t y k a n y u nas na Śląsku, w Poznańskiem i na Podhalu, jest tematem p o p u l a r n e g o podania w a r s z a w s k i e g o o zamku k s i ą ż ą t Ostrogskich na Okólniku. SFP, s. 47-2. S m y t n i a — polana po w s c h o d n i e j stronie Doliny Kościeliskiej. K i e r y — Kiry, n a z w a dolnych hal w Dolinie Kościeliskiej, a także wsi p o ł o ż o n e j u w y l o t u t e j doliny. K u ź n i c e — dzielnica Zakopanego w Dolinie Bystrej, tam gdzie obecnie z n a j d u j e się p o c z ą t k o w a s t a c j a k o l e j k i l i n o w e j na Kasprowy Wierch, k a i p r y n d z e j — tam gdzie przedtem. 19. [Jak sie zemścieł zbójnik na garcarzu} T 1679 jw., s. 84—86 = SBL, s. 363, nr 91. Bajka o charakterze anegdotycznym, nie odnotowana w s y s t e m a t y k a c h m i ę d z y n a r o d o w y c h , j a k k o l w i e k znana w folklorze włoskim i żydowskim. W e r s j ę włoską przytacza W. Anderson, NovelIine popolari, Torino 1960, s. 65, nr 98, żydowską Dov Noy, Folktales ot Israel, Chicago 1963, s. 98, nr 40. Por. MG, I, s. 253—254; J. Krzyżanowski, Polish Antimasovian Anecdotes ot Italian Origin w: Melanges de litterature comparee et de philologie otterts a M. Brahmer, W a r s z a w a 1967, s. 275—279. W folklorze polskim znane cztery przekazy. W e r s j a Sabały w p r o w a d z a odrębną m o t y w a c j ę zakończenia: zart w y k o r z y s t u j e j a k o k a r ę za skrzywdzenie baby, zgodnie z ludowym t r a k t o w a niem zbójnika j a k o rzecznika sprawiedliwości. Por. J. Ondrusz, Gadki śląskie, Cieszyn 1956, s. 38.

133


20. [O Janosiku] T 8252 S. Witkiewicz, Na przełęczy..., s. 216—219. Legenda obfitująca w e l e m e n t y baśniowe, popularna wśród ludu na całym południowym Podtatrzu, snuta jest w wielu różnych i różnie w i ą z a n y c h ze sobą w a r i a n t a c h wokół postaci historycznej zbójnika słowackiego J u r a j a Janosika, straconego w Liptowskim Mikulaszu w 1713 r. Na Słow a c j i Janosik stał się niemal bohaterem n a r o d o w y m , w Polsce wiadomości o nim pochodzą dopiero z p i e r w s z e j połowy w. XIX. Do spopularyzowania legendy przyczyniły się n i e w ą t p l i w i e j e j w e r s j e literackie, szczególnie Tetmajera i Kasprowicza. W folklorze m a m y z a n o t o w a n y c h siedemnaście przekazów 7 , w y ł ą c z n i e z p o ł u d n i o w y c h ziem. Zob. także SFP, s. 147. # w ó d k ę p a c h o l s k ó m — czarodziejski n a p ó j d a j ą c y siłę. l u d z i o m — chłopom. k a s e c y s a r s k o m — pieniądze rządowe. L u p t a c y — Liptacy, mieszkańcy Liptowa, k o t l i n y Podtatrza południowego, p o ł o ż o n e j w Słowacji, nad rzeką W a g . Liptów do r. 1919 komitat, odpowiednik w o j e w ó d z twa, k t ó r e g o naczelnik, żupan, rezydował w Liptowskim Świętym Mikulaszu. 21. [O zbójnikach i k l e r y k u ] T 1824 A W. Orkan, Różne gadki z Podgórza, „Kalendarz Siewca", 1897, s. 137—138 = SBL, s. 307, nr 70. Inną w e r s j ę p o d a j e A. Stopka, Sabała..., s. 64—66 — W. W n u k , GSP, s. 55—56. Powiastka oparta jest na pierwowzorze łacińskim, w y k o rzystanym przez W. Potockiego w Ogrodzie fraszek, por. H. Kapełuś, Bajka ludowa w dawnej Polsce, W a r s z a w a 1968, s. 178, nr 62 i komentarz. Podhalańskie w a r i a n t y ludowe wiążą opowieść z osobą Janosika, por. PBL, T 8252, nr 12—14. J. Krzyżanowski, Paralele, W a r s z a w a 1961, s. 235. 22. [Jak G a d e j a został zbójnikiem] [A. Stopka], Z opowiadań Sabały, 1892, nr 8.

„Kurier Zakopiański",

23. [Jak M a t e j a karcme na Orawicak okrad] T 1525 Q* A. Stopka, Sabała..., s. 87—89 = SBL, s. 349—351, nr 84 = W. W n u k , GSP, s. 48—50. Inna w e r s j a , K. Tetmajer-, Bajeczny świat Tatr..., s. 82—84. O p o w i a d a n i e p o p u l a r n e na południu Polski, w PBL dziewięć przekazów. M i ę d z y n a r o d o w a s y s t e m a t y k a AT p o d a j e tylko w a r i a n t y r o s y j s k i e i litewskie, znane są t a k ż e prze-

134


kazy mało- i białoruskie. W Polsce opowiadanie ma w e r s j e pieśnjowe, znane na t e r e n i e całego k r a j u . Przyśpiewki w p r o w a d z o n e przez Sabałę są wariantami poszczególnych zwrotek owych pieśni, zob. np. Ź. Pauli, Pieśni polskie ludu galicyjskiego, Lwów 1838, s. 104, nr 12. O r a w i c e — wieś p o stronie słowackiej, nad rzeką Orawicą, dopływem O r a w y . K i r y — zob. przyp. do n r u 18. 0

24. [Przistał ros zbójnik za parobka] T 8253 K. Tetmajer, Bajeczny świat Tatr..., s. 77—78. M o t y w ten w y k o r z y s t u j e A. Suleja w opowiadaniu Śmierć z przysięgi, „Ziemia", 1912, nr 24/25. W i t ó w — wieś n i e d a l e k o Zakopanego, p y t o j , B o ż e — p y t a ć — prosić, tu z a p e w n e w znaczeniu: wybacz, Boże. W z i o n z a k l u c w k o l c a k — wziął z a dyszel o d pługa, w miejscu zakończonym rozwidleniem służącym do zaprzęgu wołów. S i e m s k a r a n i e — przekleństwo. 25. [Zbójnickie nabożeństwo] T 8253 jw., s. 78—79. * M o t y w w y k o r z y s t u j e A. Suleja, jw. B u ń d ó w k i — dzielnica Zakopanego poniżej Drogi pod Reglami. 26. [Tatar Myśliwiec] S. Witkiewicz, Na przełęczy..., s. 220—223. Bohater opowiadania jest postacią autentyczną. Historię Tatara Myśliwca, z a w i e r a j ą c ą te same elementy faktograficzne, w streszczeniu opisał A. W r z e ś n i o w s k i w a r t y k u l e Tatry i Podhalanie, „ A t e n e u m " , 1881, t. III, s. 250—251. K u b i n — Dolny Kubin, miasto powiatowe na Orawie. . M u r a ń — szczyt w T a t r a c h Bielskich w Słowacji (1827 m). O s o b i t a — szczyt w Tatrach Zachodnich, po stronie s ł o w a c k i e j (1687 m). t o w a r z i s k i e p i e n i ą d z e — zbójnickie pieniądze, należące do całego zespołu. n a l o t k u s t r z e l i ć — zastrzelić w locie. 27. [Zaprzysiężone pieniądze] jw., s. 213. Z a p r z y s i ę ż o n e p i e n i ą d z e — świetny znawca góralszczyzny, J. Zborowski, w y j a ś n i a , iż do u k r y t y c h przez zbójnika pieniędzy, b ę d ą c y c h jego własnością po podziale w s p ó l n e j zdobyczy, towarzysze z n a j ą c y miejsce zakopania skarbu nie mieli p r a w a n a w e t po śmierci wła-

135


ściciela, mogli natomiast wskazać to miejsce osobie trzeciej. Zborowski w y j a ś n i e n i e to ilustruje opowiadaniem A. Sulei, z w i ą z a n y m bezpośrednio z osobą Sabały: „...wroz my śli do Pysnyj, do doliny Kościeliskiyj, a Sabała powiado: — Chrzesny, jo w i y m dutki w R a c k o w y j na s a m y j grani, ka słonko n a p i y r w y j zaświyci na świętego Michało. — I gwarzy d a l y j : — Śli trze chłopi z Luptowa. Przyśli do R a c k o w y j na samom grań, ka pirse słonko w y c h o dzi na świętego Michała. J e d n e g o zajyni, d w o m brać nie wolno. Ja to miejsce wiym. Kiebyście wcieli, to nojdziecie. — Je, coz byk nie kcioł. Ja zaroz pomiarkowoł, że Sobała beł przysięgany, kie som dutki nie biere, ba mnie ik kce dać." „ W i e r c h y " , 1923, s. 49. B y s t r e — osada, obecnie dzielnica Zakopanego, w R a c k o w y j — w "Dolinie R a c z k o w e j w T a t r a c h Słowackich. W i e l k a ta dolina zaczyna się na północy od grani H r u b e g o W i e r c h u i rozgałęzia się w stronę Kończystej, Starej Roboty i Błyszcza. W ś r ó d o t a c z a j ą c y c h ją szczytów są dwie Raczkowe Czuby, n a ś w i ę t e g o M i c h a ł a — 2 9 września. 28. [O strzelaniu] S. Witkiewicz, Opowiadanie Sabały, „Przegląd Zakopiański", 1889, nr 3 = tenże, Z Tatr, Lwów 1907, s. 58—60. D o s y t k i e g o t r z e b a z d a n i a — d o wszystkiego potrzeba umiejętności. f l i n t y... n a k r z e m i e ń — broń skałkowa, krzemienna, strzelba, k t ó r e j k u r e k był zaopatrzony w k a w a ł e k ostrego krzemienia, dzięki czemu u d e r z a j ą c w stalową listewkę powodował i s k r ę zapalającą proch w p a n e w c e . D z i a n i s — Dzianisz, wieś podhalańska na płn.-zach. od Zakopanego. p ó ł t o r a s t a r y m s k i k — 150 reńskich, guldenów austriackich. k a p ś l ó w k a — broń kapiszonowa, strzelba n a b i j a n a przez wylot u lufy, m a j ą c a w lufie przy kolbie otwór z w k r ę c o n y m w e ń kominkiem, na k t ó r y w k ł a d a ł o się kapiszon z a p a l a j ą c y po uderzeniu k u r k a proch w e w n ą t r z lufy. K u b i n — zob. przyp. do nru 26. c o b y K r z e p t o w s c y n i e b i l i — właściciele sąsiednich obszarów Podtatrza, O r a w y i Liptowa w trosce o stan zwierzyny zabraniali polować na tych terenach, ostro tępiąc kłusownictwo. Zarządzenia ich cofnięto na i n t e r w e n c j ę Edwarda Homolatscha, o czym z dezaprobatą wspomina ówczesny leśniczy, F. Klein: „Aby zapobiec t e j k a r y g o d n e j swawoli, właściciel dóbr N. użył wszelkich

136


środków. Wszystkim k ł u s o w n i k o m w obrębie s w y c h dóbr kazał odebrać strzelby i strzec ich kroków. Lecz drugi właściciel-ziemski, NN., uczynił wręcz odwrotnie, wziął tych k ł u s o w n i k ó w w obronę, pozwala im polować w swoi c h lasach i ułatwia im możność kłusownictwa w cudzych. W ten sposób wyniszcza się zwierzynę bez myśli o przyszłości, byle tylko zadowolić s w o j e podniebienie i samoIubstwo." (F. Klein), Polscy górale tatrzańscy, czyli Podhalanie i Tatry na początku w. XIX. Rękopis współczesny przetłumaczył i w y d a ł S. E. Radzikowski, ,,Lud", 1897, t. IK, s. 240. s t a w y s t a w i a ć — zastawiać potrzaski n a zwierzynę. 29. [Ni mas na nik godniejsego miejsca] S. Witkiewicz, Na przełęczy..., s. 186—190. n a p i l e r z e z e — brat Sabały pracował przy w y r ę b i e lasu. K r z y w a ń — Krywań, szczyt w Tatrach W y s o k i c h (2496 m) po stronie słowackiej. N i e c h c y r k a — N i e f c y r k a (gw.), Niewcyrka, duża dolina tatrzańska pomiędzy K r y w a n i e m i Hrubym W i e r c h e m , r a k n a r y m a c u — g r a j c a r e k n a stemplu o d strzelby,, służący do wkręcania naboi. 'J C i e m n e S m r e c y n y — dolina i staw o tejże nazwie w Tatrach Słowackich. p ó k i... s i e n i e s p r a w i e — póki nie będę g o t o w y (do n a s t ę p n e g o strzału). 30. [Małe chłopcysko i h r u b y chłop pośli na niedźwiedzie] jw., s. 192. 31. [Polowace naśli niedźwiedzice] jw., s. 194. P o l s k a T o m a n o w a — Tomanowy Wierch (1978 m) w Tatrach Zachodnich; także przełęcz.

Polski

32. [Poleciałek do hal] jw., s. 193—194. 33. [Chybiłek] A. Stopka, Sabała..., s. 17—18. M i l o ń s k i c h b i e d a z j a d ł a — przekleństwo. 34. On Z opowiadań góralskich o niedźwiedziu (Opowiadania Andrzeja Tyłki Sulei z Kościelisk zapisał w 1911 r. Juliusz Zborowski), ,,Łowiec", 1933, nr 19. Por. z informacją S. Witkiewicza, Na przełączy..., s. 194. O p o w i a d a n i e to, w y k r a c z a j ą c e w zasadzie poza określone

137


tytułem r a m y zbiorku, w p r o w a d z o n e zostało ze względu na c h a r a k t e r y s t y c z n e wypowiedzi Sabały, w k t ó r y c h autentyczną zawartość treściową nie m a m y p o d s t a w y w ą t pić, a k t ó r e zawierają m o t y w y w i a r y w inteligencję niedźwiedzia, w jego ludzkie czy demoniczne cechy. Wierzenia te, o podłożu totemistycznym, popularne są m. in. wśród ludów Północy, por. np. przemowę strzelca do niedźwiedzia w: Polowanie na niedźwiedzie w Finlandii, „Przyjaciel Ludu", Leszno 1834, nr 9, s. 72. d o Z u b e r s k i e j — Dolina Zuberska, zwana także Studzienną, w Tatrach Zachodnich na Orawie. 35. [Tak my polowali] S. Witkiewicz, Z Tatr.*, s. 60—65. Przedr.: W. W n u k , GSP, s. 338—442. Polowanie to miało miejsce 17 lutego 1859 r. Dokładną relację z w y d a r z e n i a zamieścił k r a k o w s k i „Czas", 1859, nr 45, z dn. 25 II, p r z e d r u k o w a ł ją J. Zborowski w: Przyczynek do życiorysu Sabały i polowań na niedźwiedzie w Tatrach, „ W i e r c h y " , 1938, s. 176—177. Zob. Aneks, k i e l o d o l e m ó g e k — ile. tylko mogłem, z j e b a j e s c e ż y w y — b o o n jeszcze ż y j e . M a g ó r a — Magóra J a w o r z y ń s k a koło Kuźnic. 36. [Niekze i liska s p r ó g u j e niedźwiedziny] S. Nędza Kubiniec, Posiady na Groniku, W a r s z a w a 1962, s. 72. W e r s j ę podobną zamieszcza A. Stopka, Sabała..., s. 14. 37. [Na głuchonie poleciałek] S. Witkiewicz, Na przełęczy..., s. 186. z J a w o r o w e j z L u p t o w s k i e j — Jaworowa, mała dolinka w T a t r a c h Zachodnich, u stóp płd.-wsch. ściany Tomanowej, p o l s k i e j i liptowskiej,

w

38. Babica A. Suleja, Babica, „Przegląd Zakopiański", 1903, nr 19. c h y ź n i a ń s k i e b o r y — lasy w okolicy wsi Chyżne, na płn.-zach. od Zakopanego, j e j n i m a — nie m a żony. W i t ó w — zob. przyp. do n r u 24. K o n i ó w k a — przysiółek gminy Podczerwone, powiat nowotarski. o g a r n e k f u k — mniejsza o jedzenie. S u c h a G ó r a — z a p e w n e chodzi o Suchą Horę, szczyt górski na Podhalu orawskim.

138


39. [O orle] S. Witkiewicz, Na przełęczy..., s. 293.

K r z y w a ń — Krywań, zob. przyp. do nru 29.

40. [Poleciałek z flinteckom] (A. Stopka), Z opowiadań Sabały..., nr 3. Tekst powtórzony z małymi zmianami w: A. Stopka, Sabała..., s. 18—20. P o ś 1 i m y... do L u p t o w a na s e r d a k i — zakopianie handlowali liptowskimi serdakami. J a k c ł e k śpi, t o m u w r o n a d o g a r ł a n i e wpad n i e — t r a w e s t a c j a powszechnie znanego przysłowia „Pieczone gołąbki same nie wlecą do g ą b k i " , MG, II, s. 167. 41. [Posełek w Rohace na kozy] S. Nędza Kubiniec, Posiady na Groniku..., s. 55. R o h a c e — Rohacze, m a s y w granitowy w T a t r a c h Zachodnich po stronie słowackiej. O s o b i t a — zob. przyp. do nru 26. z y c i o c h y b i ł o — zabrakło jedzenia. S u c h a D o l i n a — dolina w Tatrach Zachodnich, na p i ł a k — chodzi p r a w d o p o d o b n i e o a k t u a l n e miejsce wyrębu. 42. [Marduła] S. Witkiewicz, Na przełęczy..., s. 229—230. Nieco inną w e r s j ę p o w o d u zbrodni p o d a j e F. Klein, op. cit., s. 225: ,,Prawdą w t y m wszystkim jest to, że obcych poszukiwaczy złota przynęciły nie tylko te rozpowszechnione zabobonne wieści, ale nadto jeszcze p e w n e książeczki z a w i e r a j ą c e opis t y c h u k r y t y c h s k a r b ó w górskich. [...] Pan Kierciński, b y ł y adiunkt zarządu w Kościeliskach, posiadał jedną taką książeczkę, szukał s k a r b ó w tam wskazanych, przegrzebywał T a t r y orawskie, a zwłaszcza spiskie, gdzie się te s k a r b y k r y ć m a j ą . Popadłszy w to szaleństwo nie miał spokoju, aż w k o ń c u na miejscu, gdzie sądził, że skarbu dobędzie, zabił go jeden były górnik, k t ó r y go śledził." M a g ó r a — zob. przyp. do n r u 35. d o O r a w y , n a W i t o w o m — z a p e w n e chodzi t u o Witów, wieś położoną nad Czarnym Dunajcem, otoczoną od zachodu grzbietem M a g ó r y Orawskiej, obecnie Witowskiej, lub być może zapis powinien brzmieć „na Witanowom", tj. do wsi o r a w s k i e j s ą s i a d u j ą c e j z Chochołowem. S t a r e H o r y — słowacka miejscowość odpustowa.

139


43. Przez co Sabała omijał j a r m a r k w K i e ż m a r k u W. O r k a n , Czantoria i pozostałe pisma literackie, W a r szawa 1936, s. 69—72. Inna w e r s j a — A. Stopka, Sabała..., s. 16, zob. A n e k s . K i e ż m a r k — Kieżmark nad Popradem, miasto niegdyś s t o ł e c z n e (XVI w.) na Spiszu. K r z e p t ó w k i — wieś niedaleko Zakopanego, u stóp południowego stoku Gubałówki. 44. [Widziało się, co h n e t k i u m r e m ] S. W i t k i e w i c z , Aa przełęczy..., s. 224—225. Inną w e r s j ę o p o w i e d z i a ł A. Suleja, spisał P. Z. z Cz. „ G a z e t a P o d t a t r z a ń s k a " , 1904, nr 20. „ O p o w i e ś ć tę w y k o r z y s t a ł H. Sienkiewicz w Krzyżakach w opisie c h o r o b y M a ć k a z B o g d a ń c a . 45. [Z b o g i n k a m i nie k c i o ł e k sie z a d a w a ć ] T 5085 A. Stopka, Sabała..., s. 101—102. Inne u r y w k o w e gadki Sabały o boginkach zanotował A. S u l e j a w: Pogadanka Sabały o tym i owym, „ P r z e g l ą d Z a k o p i a ń s k i " , 1902, nr 2. W i a r a w boginki (mamuny, dziwożony), istoty na p o ł y d e m o n i c z n e , r o z p o w s z e c h n i o n a jest w ś r ó d ludu w c a ł e j E u r o p i e . Zob. SFP, s. 45. Na szczególną z a b o b o n n o ś ć pod t y m w z g l ę d e m d a w n y c h P o d h a l a n zwrócił już u w a g ę S. Staszic w: O ziemiorodztwie Karpatów, o r a z S. Goszc z y ń s k i w Dzienniku podróży do Tatrów. O p o p u l a r n o ś c i t y c h o p o w i a d a ń w Polsce ś w i a d c z y czterdzieści osiem p r z e k a z ó w o d n o t o w a n y c h w PBL, a nie jest to m a t e r i a ł p e ł n y . W e r s j a Sabały, t r a k t o W a n a żartobliwie, z a w i e r a dwie charakterystyczne cechy przypisywane boginkom, z w y c z a j u g a n i a n i a się za p a r o b k a m i i długie piersi, k t ó r y m i w i n n y c h o p o w i a d a n i a c h d z i w o ż o n y piorą bieliznę jak kijankarai. 46. [Maciek z H r u b e g o ] T 750 F jw., s. 103—105. Opowiadanie, oparte zapewne na fakcie autentycznym, p r z e z swą w a r s t w ę d y d a k t y c z n ą w i ą ż e się z w ą t k i e m k a r y za o d p ę d z e n i e ż e b r a k a . Por. k o m e n t a r z do n r u 2. H r u b e — przysiółek k o ł o Z a k o p a n e g o . 47. [ N i e d b a ł y k u m ] T 1251 jw., s. 78—79. Opowiadanie oparte zapewne na autentycznym zdarzeniu. •Podobna historia o c h r z c i n a c h n o w o r o d k a , k t ó r e g o p i j a n e

140


k u m y u p u s z c z a j ą d o rzeki, z n a j d u j e się w e w s t ę p n e j pow i a s t c e Sowiźrzała. r a z k i e ł k a c a s — r a z n a j a k i ś czas. K i e c i " g d z i e B ó c k o n a g o d z i ł — t j . k i e d y c i się gdzie d z i e c k o urodziło. d o C a r n e g o D o n a j c a — d o Czarnego Dunajca, wsi położonej niedaleko Nowego Targu i posiadającej własny kościół. B u ń d ó w k i — por. p r z y p . d o n r u 25. M i ę ł y m o c n y k a n y — b l i ż e j nie w y j a ś n i o n y o k r z y k rozpaczy, p r a w d o p o d o b n i e w z n a c z e n i u : Miły m o c n y Boże! 48. [Śmierzć k r z y w o p r z y s i ę z c y ] S. W i t k i e w i c z , Na przełęczy..., s. 175. J e s t t o f r a g m e n t o p o w i a d a n i a Sabały, z a s ł y s z a n y przez W i t k i e w i c z a w czasie g ó r s k i e j w y c i e c z k i . W y d a r z e n i e to opisał o b s z e r n i e A. S u l e j a w g a w ę d z i e Śmierć z przysięgi, ,,Ziemia", 1912, nr 24/25. S u l e j a w y r a ź n i e l o k a l i z u j e zdar z e n i e i w y j a ś n i a okoliczności k r z y w o p r z y s i ę s t w a , dotyc z ą c e g o niesłusznie z a o r a n e j m i e d z y : ,.Samek b i e d n e j w d o w i e m i e d z e zaorał, a p r z y s i ą g ł , że zawsze t a k a była, za co mu sie p o t e m w s z y s t k o już nie wiodło." Opis śmierci zawiera te same elementy, orka, nadzwyczajne zjawiska p r z y r o d y , s c z e r n i e n i e t r u p a . Por. MI E 752.2. B u ń d ó w k i — zob. p r z y p . d o n r u 25. S a m k ó w — g o s p o d a r s t w o Samka. 49. [Święty J ę d r z e j w S a f l a r a k ] A. Stopka, Sabała..., s. 70—73 = W. W n u k , GSP, s. 57—59. Inna w e r s j a — W. O r k a n , Różne gadki z Podgórza..., s. 136—137; n i e c o o d m i e n n a w e r s j a O r k a n a w „Liberum V e t o " , 1903, nr 15 = Czantoria..., s. 76—78. Opowiadanie z pogranicza anegdoty i legendy wykorzys t u j e p o p u l a r n y m o t y w p r z e n i e s i e n i a przez w o d ę c u d o w n e g o obrazu czy figury, zob. SFP, s. 274. Ż a r t o b l i w e p o t r a k t o w a n i e s p r a w y o d p u s t ó w m a s w o j e par a l e l e w d a w n e j f a c e c j o n i s t y c e e u r o p e j s k i e j , od De karneronu p o c z ą w s z y . r a z k i e l a c a s — zob. p r z y p . d o n r u 47. S a f 1 a r y — Szaflary, w i e ś n i e d a l e k o N o w e g o T a r g u . C a r n y D o n a j e c — Czarny Dunajec, wieś położona n a d r z e k ą o t e j ż e n a z w i e . Zob. p r z y p . do n r u 47. B a ń k ó w k i — zob. p r z y p . d o n r u 10. J a w o r z y n k a — dolina w T a t r a c h n o w o t a r s k i c h n a płd.-wsch. od Kuźnic. r u s y ł a m ą d r e — n a d e r w a ł a się. B i a ł y D o n a j e c — zob. p r z y p . d o n r u 10. c o m a w i s i e ć , n i e u t o n i e — zob. MG, I , s . 552.

141


50. [Jako Sabała grał w Chochołowie] (A. Stopka), Z opowiadań Sabały..., nr 3 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 208. O d m i e n n e w e r s j e : A. Stopka, Sabała..., s. 67—69 = tenże, „Gazeta Podhalańska", 1913, nr 49 = W. W n u k , GSP, s. 46—47 (zob. Aneks) oraz W. O r k a n , Różne gadki z Podgórza..., s. 137. 51. [Mnie sie ta wse dobrze wiedzie — haj!] A. Stopka, Sabała..., s. 117. O zdarzeniu t y m w s p o m i n a T. Chałubiński, Sześć dni w Tatrach, wycieczka bez programu, „Niwa", 1879, t. XV, s. 68/—688. o r a w s k i e g o p r z y g r a i e k — mowa o marszu orawskim. 52. Sabałów sen A. Suleja, Sabałów sen, „Przegląd Zakopiański", 1901, nr 45 = „Gazeta Podtatrzańska", 1904, nr 12 = S. Pigoń, WPL, t. II, s. 232—233 = W. W n u k , GSP, s. 112—116. Inną w e r s j ę przekazał S. Krzeptowski Biały w opowiadaniu Jak wykładał sen doktor Chałubiński Sabałę, „Prosto z Mostu", 1938, nr 26 = tenże, Gawędy góralskie, W a r szawa 1961, s. 45 = W. W n u k , GSP, s. 124. w Bu c y n o w e j — w Dolinie Buczynowej w Tatrach W y s o k i c h u stóp Koziego W i e r c h u . p i ę ć k o n d y c i j ś w i ę t y k — pięć przykazań kościelnych. d o b i o ł e j i z b y — biała izba, c h a r a k t e r y s t y c z n a dla chat góralskich, jasna, bogato zdobiona izba sypialna, czasem t y l k o gościnna, p o c z ą t k o w o nie p o s i a d a j ą c a pieca, w odróżnieniu od tzw. c z a r n e j izby z paleniskiem. 53. [Skumotrowałek sie z paniom Modrzewskom] (A. Stopka), Z opowiadań Sabały..., nr 6. W e r s j ę nieco odmienną d a j e Stopka w: Sabała..., s. 74—76. Chrzest W i t k a c e g o odbył się w Zakopanem w 1891 r. p a n i M o d r z e w s k a — H e l e n a Modrzejewska (1840— 1909). J e g o m o ś ć — ksiądz Józef Stolarczyk (1816—1893), proboszcz zakopiański od 1848 r. t o b i e p r z y n i e ś ć — ciebie przynieść.


SŁOWNIK b a b i n i e c — miejsce w kościele przeznaczone dla kobiet, b a n i a — kopalnia, b e c h n ą ć — uderzyć, b i a d k a ć — biadać, narzekać, b i a ł y — srebrny pieniądz, talar. b i e g u n k i — rodzaj śrutu, duże loftki, trochę mniejsze od półkulek. b o c k o w a ć — tańczyć, w odniesieniu do kobiety, która tańczy zwrócona bokiem do partnera, b o r ó w k i — czarne jagody, b o ś k a ć — całować. B ó c k o — Pan Bócek, Pan Bóg. b r o k — śrut. b r u ś n i c e — czerwone borówki. b r y j a — gęsta zupa, wrzątek zasypany mąką. b r z e z e k — zob. b r z.y z e k. b r z e z i a s t y — różnobarwny (w odniesieniu do bydła), b r z i d a — brzydactwo. b r z y z e k , b r z e z e k — brzeg, pagórek; cmentarz, b u d a r z — cieśla, b u r n i a w a — wrzawa, hałas, b u r z y ć — hałasować. c e t y n a — igliwie, c h a m i s k o — tokowisko, c h y b a j — idź. c h y b i a ć — brakować, c h y b n ą ć — skoczyć, c i e ś 1 i c a — siekiera ciesielska. co c u d — aż dziw. c u c h a , c u z e c k a — wierzchnie odzienie, krótka gunia z czarnego lub białego sukna.

c z e r w o n y — złoty pieniądz, dukat. d e k a — klatka piersiowa, d e s p e t o w a ć — krzywdzić, dokuczać; na d e s p e t — dla żartu, dla dokuczenia d i a s i •— diabli. d o k ł a d a ć s i e — dopominać się. d o m i n i a — majątek, folwark, także urząd, do n u k a — do środka, do wnętrza, d o s u ć — dosypać. ./ d o w o d y — sposoby, d r u t ó w k a — rodzaj strzelby, d r y j a t e r n i c k a — aktorka dramatyczna, d u c h a c — kalikant, nadymający miechy w organach, d u c h a ć — kalikować. d u d r a ć — manipulować, gmerać niepotrzebnie, d u k — duch. d u r k a ć — uderzać, spadać z hałasem, d u r k n ą ć — strzelić, d u t k i — pieniądze, d z i ó b n i o n y — zraniony d z i u g e p o r a ż o n y — sparaliżowany, dziwaśkany — gdzieniegdzie. d z i w t o r y — niektóry, d z w i e r z , d ź w i e r z — zwierzę. f e l o w a ć — brakować, frabije, frąbije, frombij e — troki do przymocowania torby.


frajerka, chanka.

freirka

ko-

g a d o w a ć — gadać, g a j d y — dudy, regionalny instrument dęty. g a s i n o s — kij z knotem i blaszanym kapturkiem do zapalania i gaszenia świec, g i c a 1 e — nogi, tu kości goleniowe, g i e ł c e ć — rozlegać się. g l a j c a r z y k — grajcarzyk, cent, drobna moneta austriacka. g 1 o b i ś — frant, spryciarz, g ł u c h o ń — głuszec, g r o n k a , g r o n i k — rozłożysty grzbiet wzgórza, g r u l e — kartofle, g w a r a — tu: opowiadanie. h a b r y k a — tytoń h a j n i c a — łąka w polu lub lesie, gdzie pasie się bydło, zanim śnieg nie zejdzie z hal górskich, h a j n i k :— gajowy, h a n i o k — tam. h a ń b i ć sie —- wstydzić się. h a s e n — zysk. h a w i a r z •— górnik, h a w r a n — gawron, h i p n ą ć — skoczyć, h o j c o — cokolwiek, byle co. h o n i e l n i k — naganiacz, pomocnik juhasa, h o r a r —- gajowy, h r u b y — gruby; bogaty, h u n c f u t y — długie włosy u chłopów plecione od skroni w warkocze, h u r m a w i c a — burza z wichrem i grzmotami, h u ś c i a w a — gęstwina, h u ś c i o k i — krzewy, gąszcz, h u t m a n — dozorca, h y b a j — zob. c h y b a j. j a r e c k a , j a r k a — młoda owca. j a r mi ca — półka do stawiania mis i garnków.

144

jarzec

jęczmień.

k a b a n — wieprz, ka i n y d y j — gdzie indziej, k a j s i p r e c k i — gdzieś daleko. k a p a ć — zdychać, k a p ś 1 i k i — kapiszony, k a r b y — kij z nacięciami, przesyłany od chaty do chaty, był dawnym sposobem zwoływania zebrań, k a z a n i c a — kazalnica, k ę s i w o — jedzenie, k l e p k a ć — kuć, klepać, także tokować, k l i n i e c — hufnal. k 1 u c — dyszel od pługa, k 1 u p a ć — stukać, k ł a b u k — kapelusz, k o c i s — furman, stangret, k o ć — kocz, lekki resorowany czterokołowy pojazd konny, k o l c e — przednia część pługa, k o l i b a — szałas,- miejsce zakryte wystającą skałą, k o l w i c e k — prawie, k o n a ć — dokonać, czynić, działać. k o n d e k , k o ń d e k — kawałek, trochę, k o p y r t a ć s i e — kręcić się, przewracać, rzucać się. k o s a r , k o s o r — zagroda dla bydła na łąkach, k o s t k i — szlifowane muszelki, ozdoba góralskich kapeluszy, k o t w i ć — tęsknić, nudzić, k r o ś l i k , k r ó ź l i k — okrągłe, drewniane naczynie na masło, k r z y p o t a — kaszel, k u f a - — pysk. kukiełka, kukiołka — bułka, figuralny wypiek z ciasta; lalka, k u p i ą — kupno. l e m z e , l i e m z e — ledwie, zaledwie, tylko co. 1 e w d y — ledwo, l e z y s k o — legowisko, l o c e g o z — dlaczego.


l u t o — żal. ł u p i n a — ki synonim czegoś słabego, bezwartościowego. m a d r a — macica, m a r s i n a — padlina (?). m a s n y — tłusty, m ł a k a — mokra łąka, moczary. m r a ź n i c a — zagroda dla bydła na halach, m u z y k a — tu: muzykant, m y r g a ć -— kiwać, m y r s i n a — brzydactwo. n a b 1 i z a ć — przybliżać, n a l e p a — przypiecek, n a p y t a ć — zaprosić, na r a t y — na gwałt, nar. e m n y — gwałtowny, n a s u ć — nasypać, n a s u l a ć — nagnieść, utoczyć z ciasta. n a z d a ć s i e — spodziewać się. n i e d o p o w i e d n o — nieodpowiednio, nie odpowiadało im. n i e m o c — trochę. n i e p e ć — nie przelewki, nie żarty. n i e o b i t e l n e — niezasiedziałe, wędrujące, n i e s i e t n i o k — nieułomek. n i e s k o r o — za późno, n o c n i k — nocleg. o b c e s — nagle, niespodziewanie. o b d o l n o — nieco dalej, o b ś l a k o w a ć — wyśledzić, obejść. o b u j ą ć, o b u j o n ć — objąć, o b y r t n ą ć s i e — obrócić się. o d e c n i ć — ocknąć się, oprzytomnieć. o d k a z o w a ć — dać znać, posłać po kogoś, o d w i e ś ć s i e — odstąpić, o k 1 e p c e — metalowe sidła zastawiane na grubszą zwierzynę. 10

Sabałowe bajki

o s c i s k a ć — porozrzucać, o s f y r c e ć s i e — rozlecieć się. o s p u c y ć — rozgnieść, o t a w i ć s i e — rozkrzewić się. o z a j e s t — zaiste, naprawdę, o z d r a b e k — rzecz zdarta, zniszczona, do niczego się nie nadająca, o z e s u ć — rozsypać, o z k a z o w a ć — rozkazywać, o z n i m ó c s i e — rozchorować się. o z p a j e d z i ć s i e — rozzłościć się. p a 1 i c a — kij. p a r a — tu: powietrze, p a r z ę ć — szczypiorek, p i s c a ł k i — piszczele, p i s c o l e c — pistolet, p i t w a ć — czyścić, patroszyć, p ł a c k i •— łzy. p ł o n y — lichy, p o c i e m i a t o — ciemnawo, p o d n ę t a — przynęta. ./ p o j e d e n — niejeden, p o j e d y n k a — strzelba o jednej lufie, jednostrzałowa. p o k o c i e ć s i e — urodzić się (w stosunku do kotów, psów, owiec). p o l a n a — łąka w górach albo wśród lasów, p o l e k u — z wolna, nie spiesząc się. p o ł e d n i n a — obiad, p o p a ś ć — dopaść, dogonić, p o ś l a k o w a ć — wyśledzić, p o w ó d k i — cugle, p o z a b a c y ć — pozapominać. p r e c — daleko, p r o c i — naprzeciw, p r o ć — przecie, przebocyć, przybocyć — strzelić w bok. przebrać — przechytrzyć, zdystansować, także: przebrać miarę. p r z e ć — zapierać się. p r z e p o m n i e ć — zapomnieć, p r z e p y t y w a ć — przepraszać. 145


p r z e w l e c e n i e — czysta bies i e m i e — nasienie, lizna, czyste ubranie, s k a p a ć — zdechnąć, p r z y b o c y ć — zob. p r z e b os k i e l t o w a ć «— kupować, c y ć. s k ł a d a k — nóż składany, s k o r u s y n a — jarzębina, p r z y c i e ś — najniższa belka skrzyzala, skrzyzalka — w ścianie chaty, przygarznie, przygaśpłyta kamienna, c i e — garść, obie ręce złożos k u c i n a — sierść, ne w garść, s m ą d — swąd, dym, tu: gop r z y p u c y ć — przygnieść, rączka. p r z y r z u g e k — przyrzekłem, s p r a w n a m k w i l k e — dłużp r z y s i a d a ć — tu: napadać, szą chwilkę, p r z y s t r z e c — spostrzec, s p r ó g o w a ć — spróbować, p r z y s u ć — przysypać, s t a j a n i e — miara długości p r z y w a r a — przywarty, naniejednolicie określana ilością gromadzony osad. * kroków. p u c i e r a , p u c i e r z — drews t a j a n e c k o — kawałek upraniane naczynie do mleka, wnego pola. p u k a ć — pękać, s t a w y — potrzaski zastawiane p u s k a — puszka; tu: pudełko, przez kłusowników na zwiep u s k a p a t y c k ó w — tu: rzynę. pudełko zapałek, s t o l i c a — duży stołek na p y t zś ć — perć, ścieżka, czterech nogach, bez oparcia, p y t a ć — drużba zapraszający s t r ą g a — miejsce zagrodzone na wesele, do dojenia owiec, p y t a n i e — prośba, żebranina, s u ć — sypać, r e z o l u c y j a — uchwała, zas u l k i — kulki z ciasta, rządzenie, s u ś c i e c — szeleścić. r e z o l u c y j o r z — tu: roznoś c i g n ą ć — zdążyć, szący rezolucje, ś k l a n k a — flaszka, r y f — miara długości, ś l e b o d n y — swobodny, r y m a c — stempel od strzelby, ś p i t w a ć — oczyścić, wypatror y m s k i — reński, gulden auszyć. striacki. ś r e ń — warstwa lodu na śnier z e ź n i a — poręba, przecinka gu. w lesie. ś t y r b a ć s i e — wdrapywać się. s a j t a , s a j t k a — kawał drewna, polano, ś t y r b n o — stromo, s a t r a — dach z gałęzi wsparty ś w i e r c k i — łzy. na żerdkach, służący do ochrony bydła w górach, t e l e z e g o — trochę, s c y r b a k — pewien gatunek t ł o k — ugór. rośliny o szorstkich, rąbkowat r u c h ł a — trumna, tych liściach. ~ t w ó r z — tchórz. s e l e n i j a k a — wszelaka, różna, rozmaita, u c h e l o ć s i e — uchylać się, s ę d e j — wszędzie, unikać. s i a c i e — zboże, u d u t k o w a ć — naobiecywać, s i a j n y — marny, • u k w a l o w a ć — radzić, naras i d z i n i a r k a — dewotka ze dzać się. wsi Sidzina, ze stowarzyszenia u p ł a z — każda przestrzeń na o tejże nazwie. wierchach porośnięta trawą.

146


u p y t o ć — uprosić, u s i p y — usypy, osypiska skalne, przepaścię. w a l o r , w o l o r — prawo, w a n t a — kamień, skała, w a r m u z — potrawa gotowana w okresach głodu z różnego zielska, w a t r a — ognisko, w e r e d a — brzydactwo. w i e l d r a ź n y — wielki, w i e r a — naprawdę, w i e r s y k — mały wierch, w i r n y , w i r c h n y — naczelnik, dowódca, w nukach, w nuku — w środku, wewnątrz, w o l a r e - k — pasterz wołów, bydła. w r o d z i ć s i e — brzydzić się. w r z e c y — w rzeczywistości, w s e — zawsze, w s u ć — wsypać, w y b r u s i ć — naostrzyć na kamieniu. w y d u d ł a w i o n y — wybutwiały. w y k r ó c i ć — wyłamać, w y p ó k n ą ć — napuchnąć, nabrzmieć, w y r y c h l i ć — pospieszyć, w y s t r y m o l i ć — wygramolić. w y s u ć — wysypać. z a b a c y ć — zapomnieć, z a c u ć — poczuć (o węchu zwierząt).

z a j a z i ć — zatłoczyć, z a m i r k n ą ć — zamarudzić, zostać (?). z a s u ć — zasypać, z a ś l e p i ć s i e — stać się niewidzialnym, z a t e 1 a — przez ten czas. z b a b r a ć — narobić wstydu, skompromitować, z b a c y ć — pizypomnieć. z b e r c e ć , z b y r c e ć — brzęczeć, dzwonić, z d a j a ć — zrobić, tu: przymocować, zakładać, z d a n i e — zdolność, umiejętność, nadawanie się do... z d r a b k i — zdarte, zużyte przedmioty, np. podkowy, z d r ó w k a ć — pozdrawiać, z e k u c y j a — egzekucja, zglewieć, zglegwieć — zmarznąć, z j e , z j e d y ć , z j e d y j — partykuły często używane w mowie potocznej zwłaszcza na początku odpowiedzi, tyle c*> „dyć", przecież, z m e r c e ć — zamruczeć, z n u k a — ze środka, z r a c n o — ciemno, z w i l c y ć s i e — zdziczeć; rozleniwić się. z w y ż k a — wysokie miejsce, z w o i s t n i e — istotnie, z w y r t a ć — obracać, z w y s y ć — sprzykrzyć, ż y c i e — tu: jedzenie, z y w o b y c i e — życie, życiorys. z y z n o n ć — zerknąć.



SPIS RZECZY J. KRZYŻANOWSKI, O SABAŁOWI MUZYCE

5

T.

9

BRZOZOWSKA,

WSTĘP

Nota edytorska

29

Przypisy

33

SABAŁOWE BAJKI

1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26.

[O dobrym duchu pokutującym na hali] [O Wantulach] O wilcku [Niedźwiedź i wół] [O kobyle i niedźwiedziu] [Przysła bieda do chłopa] [O chłopie, co diabła wytońcył] [Pies zły rezolucyjarzj O świętym Piętrzę [O śmierzci] . O diable . . . .* [Chłop, co sie straśnie śmierzci bał] O Maciusiu i o Kubusiu (• [Jak Paniezus stworzył cłowieka] O świni i o chłopie [Jak Paniezus stworzył babe] [Jak Paniezus ze świętym Pietrem i Pawłem grzyby siali] . [O zaśpionym wojsku] [Jak sie zemścieł zbójnik na garcarzu] [O Janosiku] . [O zbójnikach i kleryku] [Jak Gadeja został zbójnikiem] [Jak Mateja karcme na Orawicak okrad] [Przistał ros zbójnik za parobka] [Zbójnickie nabożeństwo] [Tatar Myśliwiec]

37 38 38 4J 42 45 4? 48 50 51 53 54 56 58 59 60 61 62 66 67 70 71 73 75 76 77

149


27. 28. 29. 30. 31. 32. 33. 34. 35. 36. 37. 38. 39. 40. 41. 42. 43. 44. 45; 46. 47. 48. 49. 50. 51. 52. 53.

[Zaprzysiężone pieniądze] [O strzelaniu] [Ni mas na nik godniejsego miejsca] [Małe chłopcysko i hruby chłop pośli na niedźwiedzie] [Polowace naśli niedźwiedzice] [Poleciałek do hal] [Chybiłek] . . . . On [Tak my polowali] [Niekze i liska spróguje niedźwiedziny] [Na głuchonie poleciałek] . . . Babica [O orle] . [Poleciałek z flinteckom] [Posełek w Rohace na kozy] [Marduła] Przez c o Sabała omijał jarmark w Kieżmarku . . [Widziało się, co hnetki umrem] [Z boginkami nie kciołek sie zadawać] (Maciek z Hrubego] (Niedbały kum] [Śmierzć krzywoprzysięzcy] [Święty Jędrzej w Saflarak] . [Jako Sabała grał w Chochołowie] [Mnie sie ta wse dobrze wiedzie — haj!] Sabałów sen [Skumotrowałek sie z paniom Modrzewskom] . .

.

.

. .

.

.

.

.

.

80 80 82 86 86 87 88 88 90 94 94 95 98 93 100 101 102 105 106 106 108 109 109 111 113 113 116

ANEKS

ad

3. O wilku

119

a d 18. O zaśnionymtiwojsku

. . .

120

ad 35. [Tak my polowali]

121

ad 43. [Przez co Sabała omijał jarmark w Kieżmarku] .

.

.

122

ad 50. [Jako Sabała grał w Poroninie]

123

KOMENTARZ

125

SŁOWNIK

.

.

.

. *

143



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.