Cukrzyca a Zdrowie 14

Page 1

Redakcja Magazynu „Cukrzyca a Zdrowie” Wydawca: Wszechnica Diabetologiczna PSD ZW w Białymstoku Adres redakcji: ul. Warszawska 23, 15-062 Białystok tel. 085 741 57 01, tel./fax 085 732 99 74 e-mail: pol_stow_diabetykow@wp.pl www.cukrzycaazdrowie.pl Redaktor naczelna: Danuta Maria Roszkowska Z Redakcją współpracują: Sylwester Barski prof. dr hab. Maria Borawska prof. dr hab. n. med. Ewa Otto-Buczkowska Marek Dolecki dr n. med. Joanna Filipowska mgr Małgorzata Frąś dr n. med. Hanna Bachórzewska-Gajewska mgr Wiesława Gołąbek prof. dr hab. n. med. Maria Górska mgr Michał Iwańczuk prof. dr hab. n. med. Ida Kinalska dr n. med. Małgorzata Korolczuk-Zarachowicz Jolanta Kowalska mgr Bogumiła Ławniczak Daniel Michno Beata Nowakowska Radosław Roszkowski Renata Saniewska prof. dr hab. n. med. Jacek Sieradzki prof. dr hab. n. med. Małgorzata Szelachowska Lucyna Szepiel prof. dr hab. n. med. Mirosława Urban Bohdan Waydyk Anna Worowska Dorota Wysocka dr n. med. Halina Wójcik Tłumaczenie z języka angielskiego: Michał Iwańczuk Redakcja graficzna: Lucyna Szepiel Wydanie magazynu zostało dofinansowane przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych

Niestrudzony propagator zdrowego stylu życia, profe­ sor Julian Aleksandrowicz, pytał często swoich pacjen­ tów: „Czemu zajmuje­cie się tylko sobą? Spróbujcie życz­ liwie, z miłością, a nawet z po­święceniem opiekować się bliskimi i znajomymi. Świadczcie im, choćby drobne, usługi. Wtedy nie tylko oni będą się mieli lepiej, ale i wy sami staniecie się szczęśliwsi”. Może więc i silniejsi, co nie jest bez znaczenia, gdy choroba „wmeldowuje się” nam do życiory­ su na stałe. Sił wtedy trzeba, aby nie ugrzęznąć w jałowym rozpamiętywaniu niedoli, w bezna­ dziei – nie mam zdrowia, opuściło mnie szczęście. Na myśl przychodzi je­dno – pogodzić się z losem, pokochać chorobę, może będzie lżej... Nie będzie, bo nie da się kochać choroby. Może więc skorzystać z recepty profesora Aleksandro­ wicza, zacząć od prostej życzliwości – również wobec siebie. Zamiast pytać – czy warto próbo­ wać? – nie wahajmy się. Wszak idzie o nasze „cho­ re zdrowie”! A jakaż satysfakcja, gdy uda się wyplątać z labi­ ryntu oswajanego latami samotnego cierpienia. I jeszcze jedno: nie pamiętamy, że w każdym z nas tkwi niezwyk­le skuteczny osobisty arsenał siły – jest nim upór psychiczny. Fakt, że trudno go zmobilizować. Jednak to dzięki temu uporowi jesteś­my w stanie wypracować w sobie najlepszą, bo skuteczną, formę psychicznej obrony przed chorobą. Wtedy, miast wegetować, zacznie­my... żyć. Po prostu. I nie tylko dla siebie.

Fot. Anna Worowska

Danuta Maria Roszkowska


SPIS TREŚCI 4  6  10  12

Cukrzyca w wieku podeszłym Ogarnij emocje Uniknąć wysokiego ryzyka Cukrzyca i ciąża

14  20  22  24

Lifting duszy Twój wróg – stres Siła oddechu Świat kolorów – świat nastrojów!


26  28  33  37

Słodycze Strażnik zdrowia Z raportu w sprawie cynku Od diety do diety

43  46  48  52

Amerykańska epidemia otyłości Żujmy zdrowo Zioła – dusza kuchni Sprzątaj z EM-em


Starzenie się jest jednym z ważnych czynników sprzyjającym rozwojowi cukrzycy. Około 50 proc. ludzi po 65 roku życia choruje na cukrzycę lub ma upośledzoną tolerancję węglowodanów. Smutna statystyka

Znaczna część tych osób nie jest świadoma swo­jej choroby. Badania epidemiologiczne przepro­wadzone w centrum Białegostoku wykazały, że tylko 19,1 proc. ludzi po 65 roku życia jest leczo­nych z powodu cukrzycy. Na podsta­ wie dwukrot­nego oznaczenia glikemii rozpoznano cukrzycę u kolejnych 3,2 proc. Natomiast 27,2 proc. ludzi w podeszłym wieku wymagało wykonania krzywej obciążenia glukozą celem sprecyzowania diag­ nozy. Po wykonaniu testu rozpoznano cukrzycę u 3,9 proc, a upośledzoną toleran­ cję węglowodanów u 7,1 proc. U 16 proc. ludzi starszych nie wykonano testu i nie ustalono rozpoznania. Potwierdza to dane o niedodiagnozowaniu cukrzycy i ukazuje trudności w rozpoznawaniu tej choroby u ludzi starszych.

Czynniki chorobotwórcze

Około 10 proc. osób w wieku podeszłym choru­je na cukrzy­ cę typu 1. Przyczyną choroby jest autoimmunologiczne uszkodzenie komórek we­ wnątrzwydzielniczych trzust­

Maria Górska, profesor dr hab. n. med.

Cukrzyca w wieku podeszłym

ki. 90 proc. chorych stanowią chorzy z cukrzycą typu 2 i upośledzoną tolerancją wę­ glowodanów. Oprócz uwarunkowań gene­ tycznych istotną rolę odgrywa zmniejszone wydzielanie insuliny, spo­wodowane typo­ wymi dla starzenia zmianami inwolucyjnymi w trzustce oraz narastająca z wie­kiem oporność tkanek na insulinę. Obserwuje się systematyczny wzrost poposiłkowej glikemii z każ­dą dekadą życia o kilka do kilkunastu mg/dl. Stę­żenie glukozy na czczo zmienia się z wiekiem w niewielkim stopniu.

Insulinooporność związana ze starzeniem wyni­ka głów­ nie ze zmian składu ciała: zmniejszenia masy mięśni i zwiększenia ilości tkan­ ki tłuszczowej, zwłaszcza trzewnej. Wiąże się również ze zmniejszoną aktywnością fizyczną, współistniejącymi chorobami, przyjmowanymi lekami, stresami. Ten ostatni czynnik, często niedoceniany, może odgry­wać istotną rolę w rozwoju cukrzycy u ludzi starszych. Reakcja na bodź­ ce stresowe osi: podwzgórze – przysadka mózgowa – nad­ nercza, jest w wieku podeszłym opóźniona, a jednocześnie


wydłużona. Może to doprowa­ dzić, przy dużym zagęszczeniu czynników stresowych, do wydłu­żonej hiperkortyzolemii prowadzącej do pogorszenia tolerancji glukozy. Czynnikiem takim mogą być współistnieją­ ce choroby, powiązane z nimi odczuwanie bólu, złe warunki bytowe, choroby lub śmierć współmałżonka. Nie można pominąć w rozwo­ ju cukrzycy u ludzi starych roli czynników środowiskowych, np. nawyków żywieniowych.

Objawy kliniczne cukrzycy typu 2

Są one w początkowym okresie bardzo skąpe. Wydłużone, poposiłkowe podwyższenie stężenia glukozy nie jest od­ czuwane przez chorego bardzo długo, mimo tego, że jest bardzo istotnym czynnikiem rozwoju powikłań cukrzycy. W momencie przekroczenia wartości progu nerkowego może pojawić się cukromocz. Początkowo jest to zjawisko przemijające, obserwowane w ciągu dnia po jedzeniu. Na­ tomiast nie pojawia się w mo­ czu oddawanym do badania we wczesnych godzinach rannych. W tym pierwszym okresie choroby najbardziej przy­ datnym badaniem jest więc oznaczanie stężenia glukozy po posiłku. Pojawienie się pod­ wyższonych wartości glukozy na czczo i stałego cukromoczu przez długi czas, również nie jest odczuwane przez chore­ go. Mogą się pojawić w tym okresie częstsze zakażenia bakteryjne i grzybicze. Długo­ trwały skryty przebieg choroby powoduje, że cukrzyca u ludzi w podeszłym wieku jest rozpo­ znawana najczęściej przypad­ kowo w momencie ujawnienia

się poważnych powikłań lub wystąpienia innej choroby. Niestety, pierwszym objawem cukrzycy bywa zawał mięśnia sercowego, udar mózgu, stopa cukrzycowa lub nawet śpiączka hiperosmolarna.

Leczenie cukrzycy wieku podeszłego

Leczenie każdego chorego z cukrzycą należy roz­począć od ustalenia właściwej diety. Trzeba przy tym pamiętać, że z wiekiem zmniejsza się podsta­ wowa przemiana materii, ter­ mogeneza, aktywność fizyczna. Powoduje to spadek zapotrze­ bowania kalorycznego średnio o 10 proc. na każdą dekadę po 50. roku życia. Jest to szczegól­ nie ważne w przypadku osób otyłych. Podstawę diety cukrzy­ cowej u osób starszych powinny stanowić węglowodany. Według niektórych autorów mogą one obejmować około 85 proc. zapotrzebowania kalorycznego. Dieta powinna również zawie­ rać dużo błonnika. Nigdy nie należy rezygnować z modyfikacji diety u chorego na cukrzycę. Jednakże u ludzi w wieku podeszłym bardzo trudno jest realizować tego typu zalecenia. Wiąże się to z ograniczoną możliwością zrozumienia zasad diety, ograniczeniami ekonomicz­ nymi, uzależnieniem od pomocy innych osób. Często musimy się ograniczyć do

wykluczenia z diety pokarmów wysokotłuszczowych i bardzo słodkich. Wysiłek fizyczny, jako drugi ważny element leczenia cukrzycy, powinien być zawsze uwzględniany i dostosowany do możliwości pacjenta. Najczęściej zalecane są półgodzinne spacery. Jest to skuteczna i bezpieczna forma aktywności fizycznej.

Podsumowanie

Leczenie cukrzycy wieku podeszłego jest trudne i musi być indywidualizowane. Dobór metody zależy od biologicznego wieku chore­ go, jego sprawności fizycznej i psychicznej, współistnie­ jących schorzeń, warunków socjalnych. Celem le­czenia jest uzyskanie wartości glikemii na czczo 120–180mg/dl i 150–200 mg/dl po posiłkach. Warto­ ści te odbiegają od kryteriów wyrównania zale­canych dla młodszych chorych z cukrzycą, pozwa­lają jednak na uniknię­ cie groźnych powikłań, takich jak hiperosmolarny zespół nieketonemiczny oraz ciężkich neuroglikopenii. Leczenie chorego z cukrzycą w wieku podeszłym wymaga dużego za­ angażowania lekarza rodzinne­ go, pielęgniarki śro­dowiskowej, rodziny, opiekunów. Niezbęd­ na też wydaje się okresowa konsultacja specjalisty diabe­ tologa. Prof. dr hab. Maria Górska

Wysiłek fizyczny jest ważnym elementem leczenia cukrzycy. Najczęściej zalecane półgodzinne spacery są skuteczną i bezpieczną formą aktywności fizycznej pacjenta w wieku podeszłym.


Ogarnij emocje Wiele osób ze świeżo zdiagnozowaną cukrzycą przechodzi typowe stadia kryzysu – od zaprzeczenia, gniewu, depresji – do akceptacji.

D

epresji nie wymienia się zwykle jako jednego z po­ wikłań cukrzycy. Jest ona jednak powikłaniem najczęściej występującym i najniebezpieczniej­ szym. Współczynnik zapadalności na depresję jest wśród chorych na cukrzycę znacznie wyższy niż po­ śród osób zdrowych. Osobom cier­ piącym na depresję może brakować energii bądź motywacji do tego, by dbać o swoje zdrowie. Często łączy się ją z niezdrowymi zmiana­ mi apetytu. Chorzy na cukrzycę, u których pojawiają się skłonności samobójcze, mają nieskrępowany dostęp do potencjalnie śmiertel­ nych dawek insuliny. W dzisiejszych czasach oczywi­ stym jest, że czynniki psycholo­ giczne mogą wpływać na przebieg choroby. Uważa się, że stres związany z depresją u chorych na cukrzycę prowadzić może do hiperglikemii. Związki pomię­ dzy chorobami układu krążenia (takimi jak atak serca czy wyso­ kie ciśnienie krwi) oraz depresją zostały dokładnie zbadane. Lęk oraz depresja mogą również pro­ wadzić do pojawienia się innych dolegliwości, w tym zespołu jelita drażliwego, bólu głowy oraz chorób skóry. Leczenie depresji może skutkować lepszą prognozą, a także lepszą jakością życia.

Od ponad trzystu lat lekarze podejrzewają, że istnieje związek pomiędzy naszymi emocjami a przebiegiem cukrzycy. Starają się ustalić, czy stresujące wydarze­ nia oraz choroby psychiatryczne mogą przyspieszać rozwój cuk­ rzycy typu 1 lub typu 2. Jak dotąd brak niezbitych dowodów, które potwierdzałyby bądź zaprzeczały którejkolwiek z tych teorii. Od kiedy dysponujemy metoda­ mi dokładnego pomiaru poziomu cukru we krwi, łatwiej ocenić krótko- i długoterminowy wpływ emocji na poziom cukru we krwi. Badania z lat 1986-87 pokazały, że u dzieci o osobowości określonej jako Typ A, w reakcji na stres dochodzi do znacznego wzrostu poziomu cukru we krwi. U dzieci spokojniejszych, wzrost pozio­ mu cukru we krwi w reakcji na sytuacje stresowe był znacznie mniejszy. Badania z roku 1997 wskazują, że cierpiący na choroby psychiczne pacjenci z cukrzycą typu 1, należą do grupy podwyż­ szonego ryzyka pojawienia się retinopatii cukrzycowej, z uwagi na wyższy średni poziom he­ moglobiny glikowanej (pomiar długoterminowy). Najnowsze badania dowiodły, że skuteczne leczenie depresji może prowadzić do lepszej kontroli

Mgr Michał Iwańczuk

cukrzycy, a poziom cukru we krwi poprawia się wraz ze znikaniem depresji. Zdiagnozowanie cukrzycy to czynnik dla chorego niezwykle stresujący. Wymaga przystosowa­ nia się do całkiem nowej sytuacji, tak pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Chory musi zapoznać się ze skomplikowanym systemem diety oraz zabiegów me­ dycznych. W większości przypad­ ków zmianie ulec musi styl życia, pracy oraz rozkład szkolnych zajęć. Może to pochłaniać wiele energii chorego oraz jego rodziny. Równie ważne jest przystosowanie się pod względem psychologicz­ nym. Chory musi nauczyć się postrzegać siebie w inny, nowy sposób. Szczególnie trudne może to się okazać w przypadku osób, które uważały siebie za kogoś potężnego – kogoś, komu nic nie może się stać. Wielu spośród świeżo zdiagno­ zowanych cukrzyków przechodzi typowe stadia kryzysu. Są to: zaprzeczenie, gniew, depresja oraz akceptacja.

Zaprzeczenie

Jedno z najniebezpieczniejszych stadiów całego procesu. Może wy­ stąpić tylko jeden raz, ale równie często pojawia się wielokrotnie.


W przypadku cukrzycy typu 1 za­ przeczeniu sprzyjać może wczesna remisja (tzw. miesiąc miodowy). Postawa zaprzeczenia często pojawia się u chorych na cukrzycę nastolatków.

Gniew

To naprawdę nie w porządku. Chory na cukrzycę typu 2, który próbuje zrzucić wagę, będzie za­ zdrościć osobom bardziej od niego otyłym, które pomimo to cieszą się dobrym zdrowiem. Może zaata­ kować kogoś, kto zaoferuje mu niewinny deser. Niestety, gniew drastycznie wpływa na poziom cukru we krwi.

Depresja

Łagodne nastroje depresyjne to normalna część procesu zasmuce­ nia i adaptacji. Jeśli nie są uczu­ ciem dominującym i nie przedłu­ żają się ponad miarę, nie muszą okazać się szkodliwe. Jeśli jednak depresja przeciąga się, pogłębia, bądź utrudnia radzenie sobie z cukrzycą, należy zwrócić się do lekarza specjalisty.

sobie sprawę z tego, że życie i zdrowie są niezwykle cennym dobrem. Osoby cierpiące na depresję zwy­ kle nie zdają sobie z tego sprawy. Łatwo bowiem uznać symptomy towarzyszące depresji za efekty cukrzycy. W takich sytuacjach pomocny może się okazać małżo­ nek lub bliski przyjaciel. Z od­ różnieniem tego, co jest efektem cukrzycy, a co depresji, najlepiej jednak radzą sobie lekarze. Zanim psychiatra rozpocznie specjaliza­ cję z zakresu zdrowia psychiczne­ go, musi przejść ogólne szkolenie medyczne. Dlatego powinien być w stanie wydać trafną diagnozę,

 brak przyjemności wynikają­ cej z wykonywania codziennych czynności,  trudności z zaśnięciem lub znacznie większa niż normalnie potrzeba snu,  utrata wagi lub nadmierne tycie,  poczucie winy lub uczucie, że jesteśmy nic nie warci, brak energii,  trudność w podejmowaniu decyzji oraz z koncentracją, myśli samobójcze.

Leczenie depresji

Na początek najważniejsza jest trafna diagnoza. W ostatnich

Zastanów się nad trybem życia, jaki prowadzisz. Poszukaj źródeł stresu. Czy można je wyeliminować? Naucz się technik relaksacyjnych.

Akceptacja

Różne osoby osiągają różny stopień akceptacji i spokoju we­ wnętrznego. Niektóre kilkakrot­ nie muszą przejść przez stadia zaprzeczenia, gniewu i depresji, dochodząc do różnych momen­ tów życia i choroby. Zdarzają się osoby, w przypadku których przewlekła dolegliwość prowadzi do osiągnięcia stanu większej wiedzy na temat samego siebie. Takie osoby mówią nawet czasa­ mi, że w ich przypadku cukrzyca była, przynajmniej częściowo, błogosławieństwem. Dzięki temu, że muszą uważać na dietę oraz poziom stresu, a także regularnie ćwiczyć, zaczynają lepiej rozu­ mieć samych siebie oraz swoje związki z innymi ludźmi. Zdają

Fot. M. Dolecki

a także porozumieć się z lekarzem diabetologiem, by skoordyno­ wać leczenie depresji z leczeniem cukrzycy.

Symptomy depresji:

 zły nastrój przez większą część dnia,

latach osiągnięto znaczne postępy w leczeniu depresji. Odpowied­ nie leki oraz psychoterapia dają bardzo dobre efekty. W przypadku dużej części osób wystarczy kom­ binacja leków antydepresyjnych oraz psychoterapia. Upewnij się, że twój psycholog komunikuje się


z diabetologiem i wie, na jaki typ cukrzycy cierpisz.

LEkI AnTyDEPRESyjnE

Mamy dzisiaj do dyspozycji znacznie szerszy wybór leków antydepresyjnych niż, dajmy na to, piętnaście lat temu. Dzięki temu możemy zminimalizować efekty uboczne terapii. Starsze antydepresanty trójpierścieniowe mogą podwyższać poziom cukru we krwi. Selektywne Inhibitory Zwrotnego Wychwytu Serotoniny (leki typu SSRI, takie jak Prozac i Zoloft) łatwiej podawać i mają mniej skutków ubocznych, więc są częściej wykorzystywane jako wiodące leki w terapii antyde­ presyjnej. Zdarza się, że leki tego typu negatywnie wpływają na sprawność seksualną. Może to być drażliwy temat, szczególnie w przypadku chorych na cukrzy­ cę, którzy mają problemy seksual­ ne związane z chorobą. Nie jest to jednak powód, by unikać leczenia. Należy otwarcie porozmawiać o tym z psychiatrą. Jeśli leki nie­ korzystnie wpływają na spraw­ ność seksualną chorego, zmiana dawki lub przejście na inny rodzaj antydepresanta rozwiązuje zwykle problem. Często zdarza się, że leczenie depresji daje skutek w postaci dużo większej sprawno­ ści seksualnej. Inne rodzaje leków antyde­ presyjnych, takie jak Bupropion (Wellbutrin) czy Venlafaxine (Effexor) jeszcze bardziej posze­ rzają wachlarz dostępnych metod terapii. Niektórzy ludzie reagują na pierwszy lek, jaki zostanie im podany. Inni muszą wypróbować kilka ich rodzajów, zanim trafią na ten właściwy.

PSyCHOTERAPIA

Ostatnimi czasy naukowcy sta­ rali się przeprowadzić dogłębne badania nad skutkami psychote­ 8

rapii. Okazuje się, że pewne formy psychoterapii działają lepiej od prostego „przeczekania”. Psychote­ rapia kognitywna to jedna z metod, które dały szczególnie dobre wy­ niki, gdy idzie o leczenie depresji. W tego typu terapii identyfikowane są depresyjne myśli, oparte często na błędnym pojmowaniu siebie i innych przez chorego. Terapeuta pomaga pacjentowi monitorować tego typu myśli i zastępować je myśleniem pozytywnym. Terapia kognitywna może być również pomocna w przypadku chorych na cukrzycę, którzy nie cierpią na depresję, ale mają problemy z utrzymaniem odpowiedniego poziomu cukru we krwi. Lęk i stres mogą powodować ogromne skoki poziomu cukru we krwi. Ataki paniki przypominają czasami hipoglikemię i odwrotnie (gdy pojawią się wątpliwości, lepiej potraktować takie zdarzenie jako hipoglikemię). Ludzie różnie reagują w sytuacjach stresowych. Przy tym samym poziomie stresu, poziom cukru we krwi może różnie się zmieniać, w zależności od chorego. Dlatego w okresach, gdy narażeni jesteśmy na większy stres, częściej należy monitorować poziom cukru we krwi. Pozytyw­ ne jest to, że skrupulatny cukrzyk może posiadać unikalny „baro­ metr stresu”, którego przeciętny człowiek nie ma i mieć nie będzie. Niezależnie od tego, z jakim typem lęku mamy do czynienia, ważnym jest, by go zidentyfi kować i podjąć właściwe kroki. W tym tekście nie będziemy zajmować się wszystkimi metodami leczenia. Poniżej przedstawiamy ogólne po­ rady na temat tego, jak radzić sobie ze stresem oraz łagodnymi/umiar­ kowanymi stanami lękowymi. Zastanów się nad trybem życia, jaki prowadzisz. Poszukaj źródeł stresu. Czy można je wyelimino­ wać?

Naucz się technik relaksacyjnych. Pomocne mogą okazać się: joga, medytacja, modlitwa oraz hipnoza. Dbaj o to, by zawsze się wysypiać. Ćwicz. Ludzkie ciało zbudowane jest tak, by w razie pojawienia się stresu być w gotowości do walki bądź ucieczki. W naszym społe­ czeństwie reakcją na stres zwykle nie jest wysiłek fizyczny. Ćwi­ czenia pomagają naszemu ciału poradzić sobie z psychologicznymi efektami stresu. Zrób listę spraw, które cię martwią. Kiedy sporządzisz listę konkretnych problemów, łatwiej sobie z nimi poradzisz.

W

iele osób nie chce przyznać się do tego, że mają problemy natury emocjonalnej. Niektórym łatwiej jest zrzucać wszystko na karb problemów fizycznych czy trudnych okoliczności życiowych. Dobre opanowanie cukrzycy zależne jest jednak od rozwoju wiedzy o samym sobie. Wiele spośród rzeczy, które ciała ludzi zdrowych robią automatycznie, chorzy na cukrzycę robić mu­ szą świadomie. Należą do nich dokładne monitorowanie poziomu cukru we krwi oraz stanu emo­ cjonalnego. Ostatecznie jednak całe lata śledzenia i analizowania skomplikowanej natury organi­ zmu ludzkiego prowadzić będą do lepszego zrozumienia i docenienia ludzkiego ciała i umysłu. Oprac. M. Iwańczuk



Uniknąć

Chorzy na cukrzycę przechodzą do grupy podwyższonego ryzyka chorób układu krążenia znacznie wcześniej niż osoby zdrowe.

wysokiego ryzyka Autor opublikowanego niedawno na łamach magazynu „Lancet” kanadyjskiego opracowania stwierdził: „48-letni mężczyzna z cukrzycą ma 20 procent szans na atak serca przed 58 rokiem życia.

wotnym. Znaleźli się wśród nich chorzy na cukrzycę, a było ich 379 tysięcy oraz osoby zdrowe – około 9 milionów. Stan zdrowia uczestników eksperymentu przez 6 lat monito­

Każdego roku na cukrzycę zapada 7 mln osób, a to znaczy, że co 10 sekund 2 osoby dołączają do grona chorych. Co najmniej połowa spośród nich nie zdaje sobie sprawy, że cierpi na tę chorobę. W niektórych krajach odsetek ten wynosi nawet do 80 proc. Do 80 proc. przypadków cukrzycy typu 2 można nie dopuścić, stosując zdrową dietę i wzmożone ćwiczenia fizyczne. 54-letnia kobieta ma 20 procent szans na atak serca, zanim przej­ dzie na emeryturę.” W przypadku młodszych diabetyków ryzyko to jest – co oczywiste – dużo mniej­ sze. Opracowanie sporządzono w celu określenia, w jakim wieku chorzy na cukrzycę powinni rozpocząć program ochrony serca. Niniejszy tekst podsumowuje naj­ ważniejsze punkty opracowania.

Co zrobiono

W 1994 roku sporządzono – z wykorzystaniem bazy danych mieszkańców stanu Ontario – listę osób powyżej 20 roku życia objętych ubezpieczeniem zdro­ 10

rowany był przez lekarzy, a szcze­ gólną uwagę zwracano na choroby związane z układem krążenia (zawały serca oraz udary) oraz nagłe śmierci. Oprócz tego, osoby,

które przeszły zawały serca pod­ czas trzech lat poprzedzających rozpoczęcie badań oznaczono jako „niedawny zawał serca”. Przypadki zawałów serca, uda­ rów oraz nagłych śmierci (z jakie­ gokolwiek powodu) wynotowano dzieląc według wieku oraz płci. Definicji „małe ryzyko” użyto, gdy wystąpiło mniej niż 10 przypad­ ków na 1000 osobo-lat. „średnie ryzyko” dla 10-19 przypadków na 1000 osobo-lat, a „wysokie ryzyko” dla 20 lub więcej przypadków na 1000 osobo-lat. (Definicje te od­ powiadają tym, które przyjęto dla algorytmu ryzyka Framinghama). Wyliczono wiek, w którym po­ ziom ryzyka przechodzi w średnie oraz wysokie, a następnie porów­ nano je dla różnych grup i płci. Wyraźnie widać, że mężczyźni

Obecnie na cukrzycę choruje ponad 246 milionów ludzi. Ocenia się, że do roku 2025 liczba chorych wzrośnie do 380 milionów. W 2007 roku w „czołówce” krajów z największą liczbą chorych znalazły się: Indie (40,9 mln), Chiny (39,8 mln), Stany Zjednoczone (19,2 mln), zas do państw z największym odsetkiem osób dorosłych chorych na cukrzycę zaliczono: Nauru (na cukrzycę cierpi tam ponad 30 proc.), Zjednoczone Emiraty Arabskie – 19,5 proc., Arabię Saudyjską – 17 proc., Bahrajn – około 15 proc. oraz Kuwejt – 14,4 proc. Największy wzrost liczby chorych spodziewany jest w krajach rozwijających się.


Chorzy na cukrzycę typu 2 żyją o 5-10 lat krócej niż osoby zdrowe. Jest to zwykle związane z chorobami układu krążenia, które odpowiadają za około 50 proc. zgonów. Prawdopodobieństwo zawału lub udaru mózgu jest u pacjentów z cukrzycą typu 2 dwukrotnie wyższe niż u ludzi zdrowych. Wystąpienie u nich ataku serca jest równie prawdopodobne jak wystąpienie ataku serca u osoby zdrowej, która ma już za sobą jeden zawał. z cukrzycą przechodzą do grupy wysokiego ryzyka ataku serca lub nagłej śmierci w wieku średnio 48 lat, podczas gdy mężczyźni zdrowi

Każdego roku z powodu cukrzycy umiera 3,8 mln osób. Jeszcze większa liczba ludzi umiera z powodu chorób układu krążenia połączonych ze związanymi z cukrzycą zaburzeniami lipidowymi oraz nadciśnieniem tętniczym. W ujęciu statystycznym co 10 sekund z powodów związanych z cukrzycą umiera 1 osoba. w wieku 61,5 lat. W przypadku kobiet, liczby te to odpowiednio 54 i 67,5 lat. Mierząc te wartości bio­ rąc pod uwagę zwiększone ryzyko choroby układu krążenia (czyli zawał serca, udar oraz ryzyko nagłej śmierci), przejście do grupy wysokiego ryzyka ma miejsce w jeszcze młodszym wieku – 41 lat dla mężczyzn i 48 dla kobiet. Różnica wieku, w jakim nastę­ puje przejście do wyższej grupy ryzyka wynosi około 15 lat, tzn. że chorzy na cukrzycę stają w obliczu średniego lub wysokiego ryzyka zawału serca, udaru lub nagłej śmierci 15 lat wcześniej, niż osoby zdrowe. Innymi słowy mówiąc, cukrzyca powoduje, że ryzyko

wzrasta tak, jakby chory był 15 lat starszy niż jest w rzeczywistości.

Co to znaczy

Niniejsze opracowanie wyraźnie pokazuje, że ryzyko zachorowania na choroby układu krążenia wzra­ sta wraz z wiekiem tak w przy­ padku chorych na cukrzycę, jak i osób zdrowych, ale w przypadku chorych na cukrzycę przejście z grupy średniego ryzyka do grupy wysokiego ryzyka ma miejsce 15 lat wcześniej, niż w przypadku osób zdrowych.

Niestety, chorzy na cukrzycę typu 1 i typu 2 nie zostali poddani oddzielnej analizie. Pomimo to, wyniki badań odnoszą się do obu grup, wskazując na to, że kontrola poziomu cukru we krwi nie jest w nich optymalna. Wnioski są oczywiste. Ludzie młodzi powinni prowadzić zdro­ wy tryb życia i unikać cukrzycy tak długo, jak to możliwe. A w przypadku chorych na cukrzycę – typu 1 lub typu 2 -agresywny program ochrony serca powi­ nien zostać rozpoczęty na długo przedtem, nim osiągną wiek 40 lat. Podjęcie takich kroków powinno pod względem ryzyka zbliżyć ludzi z cukrzycą do osób zdrowych. oprac. M. Iwańczuk Źródło: Relacje pomiędzy wiekiem i chorobami układu krążenia u mężczyzn i kobiet z cukrzycą w porównaniu do osób zdrowych. G.L. Booth, M. K. Kapral, K. Fung, J. V. Tu, „Lancet” nr 368, 2006.

W przypadku chorych na cukrzycę, jak i osób zdrowych, ryzyko zawału serca rosło wraz z wiekiem. Średni wiek przejścia do grupy średniego i wysokiego ryzyka pokazuje tabela: Wiek zawału serca lub nagłej śmierci

Mężczyźni z cukrzycą

Mężczyźni zdrowi

Kobiety z cukrzycą

Kobiety zdrowe

Przejście do grupy średniego ryzyka

34,5

54,1

44,6

60,5

Przejście do grupy wysokiego ryzyka

47,9

61,5

54,3

67,5

Wiek zawału serca, udaru lub śmierci

Mężczyźni z cukrzycą

Mężczyźni zdrowi

Kobiety z cukrzycą

Kobiety zdrowe

Przejście do grupy średniego ryzyka

32,7

51,4

41,3

58,8

Przejście do grupy wysokiego ryzyka

41,3

58,8

47,7

65,4

11


W trzecim trymestrze zdałam sobie sprawę, że ciąża z cukrzycą jest jak praca na cały etat.

B

yłam 31-letnią szczęśliwą mężatką i poza cukrzycą typu 1 nie miałam żadnych prob­ lemów zdrowotnych. Wydawało mi się, że to dobry moment, by urodzić dziecko. Jednak po głębszym zasta­ nowieniu pojawiły się obawy i strach. Byłam świadoma ryzyka związanego z wysokim poziomem cukru we krwi i jaki wpływ miałby on na dziecko.

12

Cukrzyca i ciąża Czy mój potomek zachoruje na cukrzycę? Tego typu zmartwienia są typowe dla każdego, kto choruje na cukrzycę, ale dla mnie przyjęcie na siebie odpowiedzialności za zdrowie i rozwój małego człowieka były zbyt przytłaczające. Chciałam mieć pew­ ność, że wszystko będzie dobrze. Porozmawiałam z lekarzem endo­ krynologiem, by przekonać się, które

z moich obaw są uzasadnione, a które bezpodstawne. Statystycznie biorąc, w przypadku kobiet cierpiących na cukrzycę typu 1 lub typu 2 największe znaczenie dla rozwoju dziecka ma stan zdrowia matki tuż przed po­ częciem oraz w ciągu pierwszych 11 tygodni ciąży. Kobiet z cukrzycą nie zniechęca się zwykle do zachodzenia w ciążę, chyba że mają powikłania


związane z oczami, nerkami lub chorobę serca. Dokładna kontrola poziomu cukru we krwi ma kluczowe znaczenie w okresie do 11 tygodnia ciąży, gdyż wtedy zaczynają się rozwi­ jać organy wewnętrzne dziecka. Jeśli w tym czasie poziom cukru we krwi matki jest zbyt wysoki, może mieć to wpływ na kręgosłup i serce dziecka. Kobiety w 16 czy nawet 20 tygodniu ciąży mogą poddać się testom, które pozwolą ocenić ryzyko wystąpienia u dziecka rozszczepu kręgosłupa, syn­ dromu Downa czy deformacji serca. iedząc, że zdołam utrzymać poziom cukru we krwi na odpowiednim poziomie, a także mając wsparcie moich lekarzy oraz męża, uznałam, że jestem gotowa do zajścia w ciążę. Niestety, nie uda­ wało mi się. Dużo wysiłku kosztowało mnie poprawienie kontroli nad pozio­ mem cukru we krwi, ćwiczenia fizycz­ ne, co najmniej czterokrotne badanie cukru na dzień, a także unikanie myśli na temat zdrowia mojego oraz mojego dziecka. Czyżby cukrzyca wpływała na zdolność do zajścia w ciążę? Według mojego endokrynologa, cukrzyca nie wpływa na płodność. Przestałam więc się martwić i stało się – zaszłam w ciążę. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, znacznie wzrosła moja motywacja do dbania o poziom cukru we krwi. Byłam świadoma każdego grama wę­ glowodanów, jakie zjadałam, siedem razy dziennie monitorowałam poziom

cukru we krwi i regularnie dosto­ sowywałam dawki insuliny. Lekarz ustalił, że idelny poziom cukru we krwi będzie dla mnie wynosił od 3,5 do 7 mmol/L, ale poziom ten zależy od twego lekarza oraz od tego, jak dobrze potrafisz rozpoznawać i radzić sobie z hipoglikemią. Prawidłowy poziom cukru we krwi udało mi się utrzymać praktycznie przez całą ciążę, z wyjątkiem pierwszego tryme­ stru, kiedy miewałam z tym problemy. Było to prawdopodobnie związane z niestabilnym poziomem hormonów, co sprawiło, że poziom cukru we krwi wzrósł znacznie w ósmym tygodniu ciąży. Zwykle podczas pierwszego trymestru poziom cukru we krwi spada zbyt nisko, ale zdarza się także,

W

że rośnie. Dzięki pomocy diabetologa udało mi się dostosować dawki insuli­ ny w taki sposób, by zrekompensować wzrost cukru we krwi. Choć sama jestem diabetologiem, czasami trudno mi było obiektywnie spojrzeć na zdrowie swoje i dziecka. Musiałam pogodzić się z tym, że moje ciało to nie maszyna i nie może być bez przerwy doskonałe. Biorąc pod uwagę wpływ dodatkowego monito­ rowania poziomu cukru we krwi oraz strach przed komplikacjami, ważnym było, bym mogła podzielić się moimi obawami z lekarzem i rodziną. Dzięki

temu, że udało mi się rozładować emocje podczas pierwszego tryme­ stru, łatwiej radziłam sobie z wyma­ ganiami drugiego oraz trzeciego. Gdy rozpoczął się trzeci trymester zdałam sobie sprawę, że ciąża z cuk­ rzycą to praca na cały etat. Znacząco wzrosła częstotliwość wizyt u lekarza ginekologa, badania poziomu cukru we krwi przerodziło się w obsesję. W tym okresie ciąży byłam już bardzo zmęczona. Raz zdarzyło mi się nawet zasnąć na podłodze mojego biura. Zwiększyła się częstotliwość wystę­ powania hipoglikemii i ogromnie wzrosło znaczenie, jakie miało dla mnie wsparcie ze strony rodziny oraz współpracowników. mojego punktu widzenia jednym z niewielu plusów tego, że choruję na cukrzycę typu 1 było to, że poród miał miejsce w 38, a nie w 40 tygodniu ciąży. Wywołanie porodu po 38 tygodniach jest zalecane w przypadku kobiet chorych na cuk­ rzycę, gdyż choroba może prowadzić do szybszego dojrzewania łożyska. Gdy nadszedł 38 tydzień mojej ciąży był gorący, wilgotny czerwiec. Zapasy dobrego samopoczucia były już na wyczerpaniu i czułam, że większa chyba być nie mogę. Byłam gotowa na zakończenie ciąży i zostanie wreszcie mamą. Poród trwał dłużej, niż się spodzie­ wałam, ale dzięki epiduralowi nie okazał się specjalnie wyczerpujący. Po prawie osiemnastu miesiącach plano­ wania i wytrwałych starań, na świat przyszła zdrowa, piękna dziewczynka. Okazało się, że wszystko ułożyło się lepiej, niż się spodziewałam – to był prawdziwy cud! Jeśli zastanawiasz się nad zajściem w ciążę, mogę ci poradzić nie tylko, żebyś to zrobiła, ale przede wszystkim dobrze zaplanowała. Musisz jednak odpowiednio wcześnie porozmawiać ze swoimi lekarzami, aby narodziny twego dziecka były tak wspaniałym wydarzeniem, jak na to zasługują.

Z

Oprac. M. Iwańczuk

13


Wojciech Eichelberger, psycholog, jest współzałoży­ cielem Laboratorium Psy­ choedukacji – najstarszego w Polsce ośrodka psychotera­ pii i treningu psychologiczne­ go. Od 25 lat pracuje jako psy­ choterapeuta. W pomaganiu ludziom łączy perspektywy biologiczną i duchową. Jak cenna jest ta pomoc przeko­ nali się czytelnicy miesięczni­ ka „Zwierciadło”. Z prezentowanych w nim rozmów Wojciecha Eichelber­ gera z Renatą Dziurdzikow­ ską powstał cykl „Sam na sam z terapeutą”; trwał prawie dwa lata, dotykał spraw najważ­ niejszych i najtrudniejszych – m.in. samopoznawania, wyzbywania się wyobrażeń na własny temat, zagłębiania w odległe zakamarki swojego dzieciństwa, we wszystko, co nas ukształtowało. – Powodzenie cyklu „Sam na sam z terapeutą” musia­ ło się skończyć wydaniem książkowym, to oczywiste – stwierdza Beata Dzięgie­ lewska, redaktor naczelna „Zwierciadła”, we wstępie do książki Zatrzymaj się. – W ten sposób żywot i zasięg tych ważnych, mądrych roz­ mów zostanie przedłużony i poszerzony. (...) Ta książka może zaboleć. I chyba powinna. Tym bólem, który towarzyszy narodzi­ nom. Bo to jest książka o tym, jak można się urodzić po raz drugi. Jeśli tylko zagubieni w całej tej nieświadomości i chaosie, w którym żyjemy, zechcemy się zatrzymać. 14

Lifting duszy

Fot. Anna Worowska


Zatrzymaj się Umysł jest jak naczynie z wodą, którym nie­ ustannie po­ruszamy. Woda wzburza się, mąci i przelewa. Bywa, że wstrząsany niepokojami umysł nie daje nam wytchnienia na­wet w nocy. Budzimy się zmę­czeni, rozbici i bez sił do życia. Gdy decydujemy się na to, by przez pewien czas pobyć w samotności, to tak jakbyśmy naczynie z wodą postawili w jednym miejscu. Nikt go nie rusza, nie przenosi, nic nie do­ daje; nikt nie miesza wody. Wtedy wszystkie zanieczy­szczenia opadają na dno, wo­da staje się spokojna i przej­rzysta. – Hitem ostatnich lat na Zachodzie są wakacje w klasztornej celi – kilka tygodni tylko ze sobą. Zastanawiam się, co zmusza ludzi do tego, żeby zamiast wylegiwać się na plaży, słuchać siebie.

– Coraz więcej ludzi zaczyna ro­ zumieć potrzebę zatrzymania się. Na co dzień żyjemy chaotycznie i nawykowo. Uciekamy przed waż­ nymi pytaniami, które się w nas pojawiają. Każdy z nas przeżywa okresy wątpliwości. Wtedy czasa­ mi czujemy, że potrzebujemy po­ być ze sobą. Jeśli nie pójdziemy za tym wewnętrznym głosem, będzie nam coraz trudniej żyć. Czujemy się tak, jak żyjemy. Aby lepiej się poczuć, musimy lepiej żyć. Pierw­ szym kro­kiem w tym kierunku może być właśnie odosobnienie, czas spędzony w samotnoś­ci; bez dzieci, przyjaciół, żon i mężów. – To okazja, by rozejrzeć się w sobie, zrobić wewnętrzne porządki?

– Skontaktować się z własnymi uczuciami, pragnieniami i tęsk­ notami. Przyjrzeć się temu, co robimy; szczególnie wtedy, gdy czujemy, że zgubiliśmy drogę, że nie żyjemy w zgodzie z tym, czego głęboko pragniemy. Potrzeba ta­ kiego kontaktu jest potrzebą pod­ stawową. Chyba w każdej tradycji, i to niekoniecznie religijnej, uda­

wanie się w odosobnienie po to, by pobyć w ciszy, dogadać się ze sobą, jest uznawane za ważne i cieszy się zrozumieniem i szacunkiem. – Znam ludzi, którzy samotnie przemierzali Azję, Afrykę, wędrowali po lo­dowej pustyni, a po powrocie czuli się „inni w środku”. Co dzieje się w umysłach ludzi, którzy fundują sobie takie doświadczenia?

– To są sytuacje wytchnienia dla umysłu. Wiele lat temu, gdy odczuwałem potrzebę pobycia ze sobą, pojechałem w góry na sa­motną jesienną wędrówkę. To było fantastyczne doświadczenie, aczkolwiek trud­ne. Na początku – mój umysł nieustannie gadał, wyświetlał obrazy z przeszłości, przypominał, oceniał. Ale po pewnym cza­sie samotności, nie kontaktowania się z nikim, nie ga­ dania, umysł uspokoił się. Mogłem być wreszcie bardziej skoncentro­ wany na tym, co właśnie się dzieje. Mu­siałem uważać; szedłem stromą, śliską górską ścieżką i cała energia umysłu sku­piała się na tym właśnie. Długotrwałe sytu­acje wymuszające uwagę, koncentrację, są bardzo uspokajające i wyzwala­ jące dla umysłu. – Najbardziej odpoczywamy wtedy, gdy koncentrujemy umysł?

– Tak, gdy robimy coś, co wymaga skupienia. Na przykład wielu ludzi odpoczywa prowadząc samochód. Jazda samocho­dem, mimo że fizycznie męcząca, może być dla umysłu wytchnieniem. Trzeba cały czas uważać na to, co właś­ nie teraz dzieje się na drodze. To samo dotyczy żeglarstwa czy jazdy konnej. Długi rejs, przy silnym wietrze, wymaga stałego napięcia uwagi. Podobnie kontakt z nie­ ujeżdżonym koniem mobilizuje, pochłania, zmusza do uważności.

– A jeśli chcemy pobyć ze sobą, nie koncentrując się na niczym?

– To może być trudne. Jeśli nie potrafimy koncentrować umysłu, nie wyćwiczyliśmy odpowiedniej techniki koncentracji, może­my się pogubić. Spotkanie z własnym umysłem można porównać do wyprawy w labirynt, w którym czekają na nas niezli­czone pułapki, boczne drogi, ślepe zaułki. Trzeba mieć nić Ariadny w ręku, która nas przez te wszystkie korytarze przeprowadzi. – Nić Ariadny, czyli co?

– Na początek chodzi o to, by od­ kryć w sobie i nauczyć się używać Wewnętrznego Obserwatora, czyli tego, który zdaje sobie sprawę, co z chwili na chwilę staje się treś­cią naszego doświadczenia. – Jak to przenosi się potem w życie codzienne? Wracamy z odosobnienia i...

– Wielu spraw zaczynamy do­ świadczać inaczej. Gdy choć trochę uciszymy chaoty­czną, przy­ padkową gadaninę umysłu, wtedy sięgamy głębiej w krainę spoko­ ju. Tam spotykamy się ze sobą znacznie prawdziwiej niż nam się to zdarza w co­dziennym, nawyko­ wym ślizganiu się po powierzchni zdarzeń. Jesteśmy bliżej prawdy o sobie, a wtedy może zmienić się nasza hierarchia wartości i życiowe cele. Może się okazać, że to co przez całe dotychczasowe życie uznawa­ liśmy za ważne, wcale takie ważne nie jest. Ważne staje się nagle zu­ pełnie co innego. Każdy, kto cho­ ciaż raz wybrał się na takie spot­ kanie ze sobą, wie, o czym mówię. To bezcenne doświadczenie, które z czasem owocuje życiem bardziej świadomym, prawdziwszym. – Przekonałam się, że gdy nie daję sobie pozwolenia na bycie

15


ze sobą, życie samo stawia mnie w takiej sytuacji. Wszystkie moje choroby okazywały się bezcenne; na nowo wchodziłam w świat wyposażona w listę postanowień – cze­go chcę, a czego nie, na czym mi zależy, co zrobię, by nie popełniać w kółko tych samych błędów, nie ranić siebie, nie krzywdzić ludzi.

– Niestety, choroba staje się coraz częściej jedyną dostępną nam formą odosob­nienia – wymu­ szonego przez umęczony umysł i organizm. Z odosobnieniem, także tym w chorobie, jest jak z głodówką. Ograniczamy to, co dochodzi z zewnątrz; mniej jemy, nie spotykamy się z ludźmi, nie pracujemy; nie dopada nas ta ogromna ilość chaotycznych bodźców, którymi jesteśmy na co dzień bombardowani, które ciągną nas we wszystkie strony. Wtedy organizm oczyszcza się, zdrowieje. Zwykła grypa może być okazją do zajrzenia w siebie głębiej. Wiele godzin spędzamy wówczas sami ze sobą i w końcu osiągamy spokój. Ci, którzy nas odwiedzają, czują to i mogą chwilę przy chorym wypo­ cząć. Chorzy żyją w innym czasie i przestrzeni, w świecie innych wartości. – Pamiętam wakacje kilka lat temu. W moim życiu było wtedy sporo zamieszania, by więc od niego uciec pojechałam na egzotyczne wakacje, w nadziei że one mnie uratują, że poczuję się lepiej. Obraziłam się na życie, gdy okazało się, że czuję się gorzej, nie lepiej. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że uratować może mnie spotkanie ze sobą, nie ze światem.

– Relacje ze sobą i z ludźmi nie zmieniają się przez taką zewnętrz­ ną podróż. W ten sposób nigdy nie uwolnimy się od naszego cienia – ten cień będzie nam wszędzie 16

to­warzyszył. Potrzebujemy innej podróży. – Także wtedy, gdy odchodzi ktoś blis­ki, gdy decydujemy się na rozstanie. Po rozwodzie trzeba dać sobie czas na samotność, na chwilę spokoju, zanim wejdzie się w następny związek, prawda?

– To niezbędny czas, by odzyskać równowagę. Zgodnie z tradycją okres żałoby jest właśnie okresem izolacji, wyciszenia – i to jest bar­ dzo mądre, ma głęboki sens. Jeśli nie przetrawimy do końca bólu po stracie kogoś bliskiego, możemy nie dorosnąć do wyzwań, które niesie przyszłość. Jeśli po rozwo­ dzie nie damy sobie czasu na zrozu­ mienie, co właściwie się stało, mo­ żemy z nawyku wejść w podobny bolesny i trudny związek.

dobrych miejsc, blisko przyrody. Samotność w mieście, w huku samochodów, w chaotycznych wibracjach telewizora, da nam nie­ wiele wytchnienia. Rytm natury jest naszym naturalnym rytmem. Przyroda wspiera nas w tej sprawie, inspiruje do wyciszenia, uspokojenia, jest nieustannym me­ mento przemijania, a jed­nocześnie pokazuje prawdę, której szuka­my. Wielu ludzi, decydujących się na samotność, idzie w góry, żegluje, zamyka się w wiejskim domu, a nawet w klasztorze – wszystko to z duchowego punktu wi­dzenia jest wędrowaniem ku sobie.

- Lekceważymy potrzebę czasu dla siebie. Wydaje się, że prawdziwie żyjemy, gdy coś robimy – działamy, załatwiamy, biegamy. Tymczasem lekarstwem może być niedziałanie. Mozolnie się tego uczymy.

– To jest dobra, budująca samotność, którą świadomie wybieramy. A co po­cząć wtedy, gdy czujemy się w życiu bardzo, bardzo samotnie; czujemy, że otacza nas przezroczysta kula, przez którą nie możemy przebić się do ludzi; wydobywamy z siebie głos, ale nikt nas nie słyszy. To wcale nierzadkie doświadczenie – po świecie chodzą miliony samotnych ludzi. Czy wtedy odosobnie­ nie ma sens?

– Niedziałanie – refleksja, kon­ templacja, cisza to balsam dla duszy. Zachęcam, by decydując się na odosobnienie szukać do tego

– Odosobnienie ma sens wtedy, gdy nie jest dla nas formą uciecz­ ki, gdy nie jest zbyt łatwe; no i oczywiście wtedy, gdy chcemy

Fot. Anna Worowska


spotkać się ze sobą. Jeśli szukamy samotności tylko z tego powodu, że boimy się kontaktów z ludźmi, to raczej szukajmy ludzi niż odosobnienia. Rozwija nas wew­ nętrznie jedynie to, co jest dla nas trudne. – Jak przekroczyć w sobie głębokie poczucie samotności wśród ludzi?

– Szukać bratnich dusz. Dobrze jest wiedzieć, uwierzyć w to, że w istocie nie jesteśmy samotni i zdani jedynie na siebie. Oczywi­ ście istnieje samotność w sensie odpowiedzialności za własne życie, za swój los – i nikt nas z tej odpowiedzialności nie zwolni. Jednak w wędrówce przez życie warto szukać ludzi. Oparcie, pomoc znajdujemy nie tylko w małżeństwie, także w przyjaźniach, w najróżniejszych grupach ludzi, z którymi dzielimy marzenia i aspiracje. Poczucie osa­ motnienia ma to do siebie, że samo się wzmacnia, trzeba bardzo na to uważać. Nie obrażać się na życie. To nie samotność jest pułapką czy tragedią, ale nasze przekonanie, że jesteśmy po­krzywdzeni przez los. A przecież doświad­czenie samotności jest również szansą na przeżycie czegoś ważnego, okazją do roz­woju. – Wakacje to dobry czas, by poda­ rować sobie chwile refleksji, spokoju, wyciszenia i doświadczenia siebie głę­biej. Ile czasu powinny trwać wakacje?

– To zależy od naszych potrzeb. Ja na przykład czuję nieustanną potrzebę wakacji. Marzę o wręcz kilkumiesięcznym odosobnieniu, by mieć czas na przetrawie­nie tego wszystkiego, co mi się przytrafia w kontaktach z ludźmi i w życiu w ciągu sezonu pracy. Jedno jest pewne – żyjąc bez wakacji tracimy azymut i możemy zabłądzić.

Szukaj w sobie Czy możemy się zmienić? Czy możemy zmienić innych? Jak żyć lepiej, mądrzej i szczę­ śliwiej?

– Pamiętam taki mo­ment w swoim życiu kilka lat temu – wró­ciłam do domu wzburzona kolejnym niepo­rozumieniem z bliską osobą, spojrzałam w lu­ stro i zapytałam siebie: dlaczego ja tak strasz­nie cierpię? I pamiętam także, że pomyślałam: nie mogę tak dalej żyć, muszę zrobić coś, aby przestać cierpieć, bo ina­ czej zwariuję. Dziś pragnę zadać ci py­tanie, na które tak mozolnie szukam odpowiedzi: dlaczego cierpimy?

– Ponieważ wydaje nam się, że na­ sze szczęście zależy od tego, co na zewnątrz. Wierzymy, że przestanie­ my cierpieć, gdy uda się spotkanie z ukochanym, zapłacą więcej pieniędzy, w sklepie będzie pod dostatkiem towarów. Nikt nas nie nauczył, że szczęścia należy szukać w sobie, więc szukamy go w świecie zewnętrznym. Postępujemy jak człowiek, który zamiast uszyć sobie buty, mozolnie wykłada świat skó­ rą. To bardzo pracochłonne i nigdy się do końca nie uda. – Kłopot w tym, że nie wiemy, jak się szyje buty.

– Najtrudniej uznać, że to my sami – nie świat zewnętrzny – zadajemy sobie cierpie­nie. Świat nie chce nam robić niczego złego, nie ma wobec nas żadnych intencji. Czy­ tałem kiedyś pamiętniki żeglarza, który wyruszył w samotny rejs. Był przekonany, że morze ma mu coś za złe i chce go ukarać. Aż do chwili, gdy zrozumiał, że strach i przerażenie jest tylko w nim, że morze nie ma nic przeciwko nie­ mu. Przecież sam zdecydował się na samotne żeglowanie. Dopiero wtedy mógł się zachwycić swoim sam na sam z całym światem.

– Świat jest oceanem – czy zagraża, czy wzbudza zachwyt zależy jedynie od nas. To trudne do przyjęcia.

– Chińskie przysłowie mówi: skarb, który został wniesiony do domu głównym wejściem, nie jest prawdziwym skarbem tego domu. – Co jest prawdziwym skarbem?

– Dom jest tutaj metaforą czło­ wieka. Prawdziwy skarb zawsze był, jest i będzie w nas. Wszystkie religie, szkoły rozwoju ducho­ wego, wszystkie terapie kierują na­szą uwagę i refleksję ku sobie. Wszyscy prawdziwi nauczyciele, mędrcy i prorocy mówią: patrz w siebie, szukaj w sobie. Pro­blem ludzi polega na tym, że delegują własny potencjał, siłę i możliwości na zew­nątrz i przypisują ją innym. Te wyprojektowane możliwości tworzą w nas dziury – sta­jemy się słabi. Terapia polega na tym, aby to co zostało przez nas wypro­ jektowane z powrotem przenieść w naszą przestrzeń wewnętrzną. – To znaczy, że jeśli tkwimy w znienawidzonej pracy, dzieci nie okazują sza­cunku, a mąż zrozumienia, najrozsądniej byłoby zająć się sobą?

– Najrozsądniej. Zmienianie innych jest wykładaniem świata skórą. – Namawiasz, aby zmieniać przede wszystkim siebie. Słyszę często od ludzi, że zmiana nie jest możliwa; że jesteśmy ofiarami własnego losu; że zostaliśmy zaprogramowani przez rodziców w dzieciństwie i nigdy nie uwolnimy się od tego bagażu. Tak jak jest, będzie zawsze, musi być.

– Są tacy, którzy posuwają się jesz­ cze dalej: im więcej cierpię, tym lepiej, widocznie na to zasłużyłem. Cierpienie pojawia się w naszym życiu po to, abyśmy uczyli się, 17


jak z niego wyjść, a nie brali go sobie więcej na głowę. Nie wierzą w zmia­nę ci, którzy wolą znane piekło od niez­nanego nieba. Są bardzo przywiązani do negatywnych aspektów swojego życia. Nie chcą tego puścić. – Chciałabym, abyś jasno powiedział, że zmiana jest możliwa.

– Oczywiście, że jest. – Jeśli chcę zmienić coś w swoim życiu, zmienię to?

– Ale musisz chcieć, dać życiu szansę. Przede wszystkim zakwe­ stionować przekonanie, że nic nie da się zrobić. Jeśli ktoś mówi, że zmiana nie jest możliwa, to tak jakby siedział w domu i twierdził: nic inne go nie istnieje, na progu moich drzwi kończy się świat. Dopóki nie porzucimy takiego przekonania, zrobimy wszystko, aby je swoimi doświadczeniami potwierdzać. W podróży do we­ wnątrz siebie nikt nie jest w stanie nas wyręczyć. To ja sam muszę podjąć decyzję i wziąć za nią odpowiedzialność. – Jednak wiele kobiet powie: nie mogę zajmować się sobą, ponieważ będzie to wymierzone przeciwko mężowi i dzieciom, okradnę ich z czasu, który powin­nam poświęcić rodzinie. Będę egoistką.

– Jeśli zatroszczymy się o siebie w mądry sposób, skorzystają na tym wszyscy, szczególnie dzieci. – Boimy się podjąć taką decyzję.

– Oczywiście, wygodniej jest myśleć, że to ze światem jest coś nie tak, że to ONI – mąż, szef, dzieci, sąsiedzi, rząd, politycy – są winni temu, że źle się czuję. Wewnętrz­na podróż musi za­ cząć się od refleksji: zaraz, zaraz, może to jednak ja idę w złą 18

stronę. To doświadczenie, które było chyba twoim udziałem? – Zastanowiłam się nad sobą i doko­nałam kosmicznego odkrycia: wszystko, absolutnie wszystko co do tej pory wydarzyło się w moim życiu, stwo­rzyłam sama – swoimi nieświadomymi wyborami. Najpierw poczułam ból, żal: Boże, co ja nawyrabiałam! Ale z czasem przyszła ulga – przecież mogę to zmienić! Jeśli sama sobie sprawiałam cierpienie, to znaczy, że jest droga, która prowadzi w drugą stronę. Muszę ją tylko odkryć. Uczepiłam się tego – nie chcia­ łam myśleć, mówić i słyszeć, że to ktoś mnie krzywdzi. Myślę, że najtrudniej zrobić pierwszy krok – przyznać się przed sobą, że jest źle.

– Ja też zacząłem od takiego momentu, od refleksji: bardzo cierpię, ale przecież to nie­ możliwe, żeby cierpienie było stanem naturalnym. To niemoż­ liwe, żeby ten piękny świat był stworzony po to, abym cierpiał. Gdzieś jest błąd. Gdzie? No, ja robię ten błąd. Jestem skłócony ze sobą, ze światem, chcę czegoś, co jest niemożliwe, nie chcę tego, co jest. Gubię się. – Cierpimy, ponieważ dokonujemy nieświadomych wyborów? O to chodzi?

– Tak. Żyjemy w nieświadomy nawykowy sposób, zgodnie z wzorcami zachowania wynie­ sionymi z najwcześniejszych lat życia. Często mówię ludziom: czujesz się tak, jak żyjesz. Zmień cokolwiek w swoim życiu, a zaczniesz czuć się inaczej. – Jak bardzo boli zmiana?

– Czasem bardzo. Dlatego ważne jest, aby mieć wsparcie w osobie,

która przeszła już kawałek tej drogi i może powiedzieć: nie bój się, mnie też nie było łatwo, ale można przez to przejść, warto ruszyć w tę podróż. Potrzebna jest osoba, która zain­spiruje, obudzi w nas wiarę. – Taką osobę trudno jednak znaleźć. Wiadomo: terapeuci są różni, a i przyjaciel nie zawsze mądrze poradzi.

– Oczywiście, że nie wiadomo na kogo się trafi, ale przecież z każdej złej sytuacji można się wycofać. Aby spotkać na swojej drodze właściwego człowieka, trzeba choćby trochę pracy wcześniej w siebie włożyć. Jak ktoś mądrze zauważył: kie­ szonkowiec nawet gdy spotka świętego i tak zobaczy tylko kie­ szenie, i będzie chciał go okraść. – Kimś, kto skutecznie wesprze, może być Bóg, prawda?

– Może to być ktokolwiek, kto daje świadectwo i inspiruje, nawet postać literacka. – Znam ludzi ciężko doświadczonych w dzieciństwie, którzy mieli wszelkie powody, aby stracić wiarę i zrezyg­nować z życia, a jednak wygrali – żyją pięknie. I znam wielu mniej boleśnie doświadczonych, którzy nie wierzą w nic, z ulgą myślą jedynie o śmierci. Od czego to zależy?

– Od nadziei. Znajdują ci, którzy szukają. A szukają ci, którzy mają choć odrobinę nadziei. Ci, którzy nie mają nadziei, nie będą szukać. – Skąd wziąć nadzieję?

– Nadzieja to bardzo tajemnicza sprawa. To jeden z najważniej­ szych skarbów domu. Czasami ludzkie losy tak się układają, że trudno znaleźć w nich zdarzenia,


które niosłyby nadzieję. Nadzieję niszczą do­świadczenia bolesne, rozczarowania związane z bardzo ważnymi ludźmi – rodzica­mi, nauczycielami, kapłanami – któ­ rzy powinni być źródłem nadziei, a zawiedli. Są tacy ludzie, którzy aby odzyskać nadzie­ję, muszą spotkać choć jedną osobę, która nie sprawi zawodu, nie zdradzi; otwar­ tą, kochającą, bezinteresowną.

– Może tak się zdarzyć – uznamy, że nie warto tkwić w sytuacji, która jest beznadziejnie zagmatwana czy upokarzająca. Ale może się także okazać, że mąż, z którym do tej pory nie sposób było wytrzymać, jest wspaniałym partnerem. Gdy zmie­ niamy siebie, wszystko się zmienia.

– Ale żeby skorzystać z tej miłości – jak mówiłeś – muszą sami zrobić przynajmniej jeden krok. Od czego zacząć drogę do siebie?

– Trzeba zaczynać od tego, do czego skłaniają nas okoliczności. Słuchać siebie, własnej intuicji. Można pójść na psychote­rapię, można medytować, ćwiczyć jogę, tai chi, poddać się akupunkturze, szczerze i mądrze zaangażować się religijnie, zacząć zdrowo żyć. Na­ sze życie stanowi system powiąza­ nych ze sobą zachowań i nawyków – jeśli wprowadzimy choćby jedną istotną zmia­nę, zmieni się cały system. Ludzie, którzy przestają palić, mówią o tym, że doświad­ czają nie znanych im wcześniej emocji, odkrywają nowe światy – kolorów, zapachów, smaków. Powoli zmienia się wszystko.

– Przede wszystkim dać sobie prawo do tego, aby zająć się sobą. Uwierzyć, że jeśli zajmę się sobą, mogę pomóc wielu lu­dziom; że mój przykład może innych zain­ spirować do podróży w głąb siebie. – Co można zrobić już dziś?

– Raz dziennie zatrzymać się na kilka, kilkanaście minut – posie­ dzieć spokojnie, skoncentrować umysł, poczuć siebie głębiej. Wyrwać się z kręgu zobowiązań, przyjrzeć się temu, jak kontak­ tuję się z innymi. Zapytać siebie: w czym ja tkwię? Jeśli choć na chwilę wyrwiemy się z nawyko­ wych działań, odkryjemy w sobie możliwości, o jakie nigdy siebie nie podej­rzewaliśmy. Zaczniemy wyraźnie zdawać sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znajdu­jemy. – I co wtedy? Porzucimy męża, zmie­nimy pracę?

– Jest wiele metod pracy nad sobą. Czy którąś z nich polecasz szczególnie?

– Jak wiele możemy w sobie zmienić?

– To zależy od naszej determinacji. Jedno jest pewne – jeśli zaczniesz drogę do siebie, i pójdziesz nią krok po kroku, w końcu gdzieś dojdziesz. – Ale gdzie? Jak szybko? Rozmawiałam z przyjaciółką, powiedziała mi rozgoryczona: już zaczęłam siebie lubić, ciężką pracą nad sobą wyleczyłam się z raka piersi – i mąż ode mnie odszedł. Praca nad sobą nie ma końca.

– W miarę upływu lat musimy rezygnować z wielu rzeczy i spraw. U kresu życia trzeba będzie rozstać się ze wszystkim – i do tego warto się przygotować. A więc godzić się z tym, co życie niesie, z nieustającą

zmianą. Z tym, że niczego nie można zatrzymać, że wszystko przemija, że nic do nas nie należy. – Odszedł mąż, a za chwilę odejdą dzieci?

– A potem odejdzie pamięć, albo wzrok. Trzeba sięgać głębiej, pytać: gdzie jest prawdziwy skarb? Gdzie jest to, co nie przemija? – Często powtarzasz, że możemy zmieniać, ratować świat w jeden jedyny sposób – zmieniając siebie. Czy rzeczywiście ludzie, którzy zaczynają żyć świa­domie, ratują świat? Jak to rozumieć?

– Jeśli to co robimy dla siebie jest odkrywaniem prawdy o sobie, to robimy to jed­nocześnie dla całego świata. Przy okazji bardziej har­ monijnie i sensowniej układają się nasze relacje z ludźmi, jest mniej zamie­szania, cierpienia, zawiedzio­ nych nadziei. To działa też w drugą stronę. Gandhiego zapytał kiedyś dziennikarz: w imię czego ratuje pan setki milionów ludzi? Dla kogo pan to wszystko robi? A Gandhi odpowiedział: dla siebie. – Jako nastolatka zadawałam sobie pytanie: dlaczego muszę żyć? A teraz zadziwiająco często słyszę je z ust bar­dzo dorosłych ludzi. Wszyscy chcą wie­dzieć, po co żyjemy.

– Żeby uwolnić się od cierpienia i żyć szczęśliwie, znaleźć prawdzi­ wy skarb. – Kiedy poznamy, że już jest nasz?

– Będziemy cieszyć się światem, życiem i przemijaniem. Prawdzi­ wie szczęśliwi ludzie potrafią cie­ szyć się tym co jest, tym co życie niesie. Nie znaczy to, że godzą się na wszy­stko – są wolni i niezależ­ ni, idą tylko tam, gdzie chcą pójść. Nikt i nic nie jest w stanie ich zatrzymać. 19


Twój wróg

– stres

W dzisiejszych czasach stres jest chorobą cywilizacyjną. Stres to reakcja naszego ciała i umysłu na jakąś sytuację – realną lub wyobra­ żoną. Kiedyś mówiło się o nim nerwy albo nie­ pokój – teraz wszyscy mówią o zestresowaniu. Ciągłe zmęczenie, częste przeziębienia, zabu­ rzenia psychosomatyczne – to wynik osłabienia naszego systemu odporności. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest tempo dzisiejszego życia. Osłabienie odporności jest naturalną oznaką wpływu stresu na nasz organizm. Źródła stresu są różnorakie. Niepokój o przy­ szłość – zamartwiamy się tym co będzie jutro. Jesteśmy pod ciągłą presją czasu i narzuconych terminów. Doskwiera nam nadmiar zajęć lub przeciwnie – brak pracy. Stawia się przed nami zbyt wysokie wymagania, albo sami wyznaczamy sobie zbyt ambitne cele. Dopada nas frustracja, bo nie mamy żadnego sposobu wpłynięcia na daną sytuację życiową. Nieod­ powiednio się odżywiamy. Jesteśmy w ciągłym konflikcie w rodzinie, w pracy.

Od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wiadomo już było bez wątpienia, że wy­stępują ścisłe powiązania mię­ dzy trzema największymi układami człowieka – immu­ nologicznym, nerwowym i hormonalnym i że nadmierne stresy zmniejszają odporność organizmu. Powstała nawet nowa dziedzina – psychoneuroim­ munologia – zajmująca się wzajemnymi powiązaniami między naszym życiem emocjonalnym, a funkcją układu nerwowego i immunologicznego. Uzyskane w toku licznych badań dane dowiodły, że układ hormonalny i nerwowy pośredniczą we wpływie czynników psycho­ logicznych na odporność, a co za tym idzie, na zdrowie somatyczne. Okazało się, że odporność na różne infekcje, choroby, zależeć może od osobowości człowieka. A więc to, czy zachorujemy z powodu stresu zależy od tego, jak będziemy reagować, co będziemy czuć, myśleć, jak się zachowamy. Kluczowym czynnikiem jest tu siła naszej psychiki. Stres wpływa na cały organizm. Nasz układ nerwowy, hormonalny czy odpornościowy jest podatny na stres tak samo, jak nasze serce czy żołądek. To dlatego chorujemy i łatwiej ulegamy grypie, kiedy jesteśmy pod wpływem stresu.

Fot. Marek Dolecki

20

Tymczasem najnowsze badania pokazują, że silne stresy nie tylko zmniejszają odporność organizmu, ale mogą też powodo­wać uszko­ dzenia DNA. Tak więc napięcia nerwowe mogą wywoływać w naszym ciele i psychice o wiele większe spustoszenie, niż dotychczas podejrzewali naukowcy. Okazuje się, że długo­ trwały stres ma negatywny wpływ na funkcjo­


nowanie naszych genów, a więc nie tylko nasza odporność ulega osłabieniu, ale rośnie podatność na zachorowanie m.in. na raka. Zakodowane w DNA geny nie są nie podlegającym zewnętrznym wpływom mechanizmem warun­ kującym produkcję niezbędnych białek. Ich aktywizacja zależy od oddziaływania otoczenia, to samo dotyczy możliwości ich uszkodzenia.

Zaburzenia w genetycznych struktu­ rach komórki mogą być powodowane przez przedostające się do niej ze skażonego środowiska substancje rakotwórcze. W opublikowanym na łamach „Journal of Behavioral Medi­ cine” artykule dr Gailen D. Marshall z Uniwersytetu Teksaskiego, podsumo­ wując wyniki swoich badań, twierdzi, że podobny wpływ na ludzkie geny mogą mieć długotrwałe sytuacje stresowe. Badając krew studentów poddanych silnemu stresowi w trakcie sesji egzami­ nacyjnej, zaobserwował on, że w ich DNA dochodzi do krótkotrwałych zaburzeń. Podobnie jak inne uszkodzenia powstałe pod wpływem różnych czynników są one natychmiast naprawiane.

N

atomiast gdy są one zbyt duże, aktywizowane są geny wywołujące tzw. apoptozę czyli śmierć samobójczą komórki. Sprawność systemów naprawczych DNA pogarsza się, gdy takie narażenie na uszko­ dzenie występuje często. Dotyczy to w szczególności osób starze­ jących się. Zwiększa to ryzyko powstania mutacji, które mogą zapoczątkować lub przyczynić się do powstania jakiejś choroby, np. raka. Uczony zastrzega, co prawda, że wątpliwe jest, by nawet silny i długotrwały stres mógł samodzielnie wywołać nowo­twór złośliwy, ponieważ mechanizm jego rozwijania się jest bardzo skomplikowany. Za proces choro­ bowy odpowiedzialne są nie tylko geny zmutowane, ale również te,

które powstrzymują komórkę przed niekontrolowanym podzia­ łem, oraz geny naprawcze. Jednak nadmierny stres może przyczynić się do powsta­nia nowotworu, po­ nieważ najbardziej nie­bezpieczne jest synergiczne działanie kilku szkodliwych czynników.

B

ardzo ważnych obserwa­ cji dotyczących wpływu długotrwałego stresu psychicznego na ludzki orga­ nizm dokonał zespół badawczy z Uniwersytetu Kalifornij­ skiego w San Francisco.W pracy opublikowanej w piśmie „Proceedings of the National Academy of Sciences” naukow­ cy dowodzą, że kobiety nara­ żone na długotrwały silny stres psychiczny mają o 10 lat starsze komórki odporności, w porów­ naniu z mniej zestresowanymi rówieśniczkami i wskazują, że przyczyną tego zjawiska jest szybsze starzenie się komórek pod wpływem stresu. Przeba­ dano grupę kobiet 58 zdrowych kobiet między 20 a 50 rokiem życia, z której część narażona była na długotrwały silny stres z powodu przewlekłej choroby dziecka, a część miała zdrowe dzieci, a tym samym przeży­ wała mniej stresów i stanowiła grupę odniesienia. Analizie poddano wpływ stresu na starzenie się monocytów – ko­ mórek odporności krążących we krwi. Biologiczny wiek komórek oceniano na podstawie długości telomerów – zakończeń chromo­ somów, które zapobiegają utracie cennego materiału genetycznego w trakcie podziałów komórki i zapewniają w ten sposób jego stabilność. Okazało się, że kobiety najdłużej opiekujące się chorym dzieckiem,

czyli najdłużej przeżywające silny stres, miały najkrótsze telomery. W ich komórkach odnotowano też najmniejsze ilości telomerazy, enzymu służącego do odbudowy telomerów oraz wysokie stężenie wolnych rodników tlenowych, które przyspieszają skracanie telomerów i niszczą DNA. Jak oszacowali badacze, u kobiet przeżywających najsilniejszy stres komórki odporności były biologicznie o 10 lat starsze, niż u kobiet najmniej zestresowa­ nych. W analizie uwzględniono oczywiście faktyczny wiek kobiet. Jak podkreślają naukowcy, starsze komórki mogą gorzej funkcjono­ wać i szybciej ginąć. To mogłoby tłumaczyć pogorszenie odporno­ ści u osób narażonych długotrwa­ le na stres. atomiast wyniki badań dr Anny Marsland z Uni­ wersytetu w Pittsburgu przedstawione w piśmie „Psycho­ logy” sugerują, że do niektórych chorób predysponować może typ osobowości. Pokazują one, że ludzie neurotyczni, mocno zner­ wicowani, zalęknieni wykazują w sytuacji stresogennej słabszą re­akcję układu odpornościowego. Gdy dla celów badawczych zmu­ szono takie osoby do wygłoszenia krótkie­go przemówienia rejestro­ wanego kamerą, było to dla nich tak stresujące, że odpo­wiedź ich układu immunologicznego na szczepionkę przeciwko wirusowe­ mu zapale­niu wątroby typu B była wyraźnie słabsza niż u osób mniej podatnych na pobudzenie. Ich reakcja była proporcjonalna do stopnia znerwicowania. Obser­ wacje te dowodzą, że silne stresy i brak umiejętności radzenia sobie z nimi nie tylko zwiększają po­ datność na niektóre choroby, ale zmniejszają również skuteczność stoso­wanych szczepionek.

N

M. Iwańczuk

21


Siła oddechu

Fot. Anna Worowska

Uczmy się mądrości od swych młodszych braci ze świata zwierząt, cieszmy się ruchem, bądźmy szczęśliwi. 22


K

iedyś przed laty oglądałam w muzeum w Bombaju gliniane figurki ludzi ćwiczących jogę. Pochodziły ze starożytnych miast indyjskich sprzed 2500–1500 lat p.n.e. – Ha­ rappy i Mohendżo Daro. Były tam również figurki zwierząt w różnych sytuacjach przeciągania, zabawy... Wszystkie pod­ręczniki i książki, jakie przeczytałam w swoim życiu na temat jogi nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak owe skrom­ ne figurki. Stoją mi przed oczami, jakby wołały poprzez czas i prze­ strzeń: Uczcie się mądrości od swych młodszych braci ze świata zwierząt i cieszcie się, że Pan po­ stawił was na szczycie wszelkiego stworzenia, obdarzając samoświa­ domością. Wszystkie figurki miały uśmiech na twarzach. Może to także ważny przekaz dla nas: Człowieku, tak naprawdę jesteś stworzony na Boże po­dobieństwo, nie bądź smutny i zalękniony. Sukka bawa – bądź szczęśliwy. To nakaz i zarazem bło­ gosławieństwo jogi. Coraz częściej ludzie sięgają do książek o jodze i chodzą na kursy, ucząc się pod­ stawowych technik rozluźniania, rozciągania, dyscyplinowania myśli i radzenia sobie ze stresem. Cieszy mnie, że powoli znika lęk przed poz­naniem siebie, że coraz mniej ludzi uważa jogę za niebez­ pieczną sektę, że widzi w niej spo­ sób na życie, sposób wykraczający poza religię i filozofię. Poniżej podaję dwa ćwiczenia odde­ chowe z bardzo ważnej dziedziny jogi – pranojamy. Zaznaczam, że wyko­ rzystywać je należy stosując się abso­ lutnie ściśle do opisu danych ćwiczeń. Wszelkie zmiany i „ulepszenia” mogą niekorzystnie wpłynąć na zdrowie. Oddech jest przeogromną siłą, moż­ na przy jego pomocy zmienić nawet charakter człowieka. Obchodźmy się nim z uwagą i ostrożnością. Wielkim szczęściem autorki

tekstu będzie, jeśli choć jedna osoba nauczy się obserwować własny oddech i do tej obserwacji dołączy własną refleksję: wdycham szczęście i radość istnienia, wydy­cham niepo­ koje i destrukcyjne myśli. Wdycham pokój, wydycham niepokój.

naprzemiennego kończymy relak­ sem, podczas którego obser­wujemy przez minutę swój oddech i ciało. Jed­na „sesja” oddechowa winna trwać 3-4 mi­nuty.

Oddychanie naprzemienne przez nos

„Oddech ognia” polega na wzięciu głębok­iego wdechu i na szybkim wyrzuceniu powie­trza przez nos z płuc przy wydechu. Wdy­chanie następuje odruchowo, płynnie, po każ­dym wydechu. Nie zatrzymu­ jemy oddechu nawet na krótko. Twarz jest rozluźniona, usta lekko zamknięte, plecy proste. Oddychamy przez minutę, potem minutę odpoczywamy. Cykl: mi­ nuta oddechu, minuta odpoczynku – przez 5 min. Spod przymknię­ tych powiek patrzymy na zegarek i pilnujemy czasu. To ćwiczenie oddechowe działa silnie i jest równoważnikiem biegu na około pięć kilo­metrów. Wywo­ łuje pocenie ciała i chęć napicia się wody. Aby uniknąć tworzenia się tłuszczu w ciele, nie sięgamy po napoje chłodne i gazo­wane. Jeśli nie mamy w sobie cierpliwo­ ści i systematyczności, lepiej zapo­ mnijmy o powyż­szych ćwiczeniach i ograniczmy się do obser­wowania pogłębionego oddechu. Starajmy się na wdechu wypychać brzuch do przodu, a na wydechu wciągać go. Zaproponowane ćwiczenie odde­ chowe ma­ją walor leczniczy; dają poprawę zdrowia, wnoszą równo­ wagę, spokój i siłę w nasze życie psychiczne i duchowe. Człowiek świadom swego ciała rozkoszuje się oddechem, wibracją, witalnością, rozwija uzdolnienia twórcze, odczuwa radość ist­nienia. Jest przyjazny w stosunku do siebie i świata, bo czuje się z nim zjedno­ czony. Warto to uczucie pielęgno­ wać, bo chroni nas przed pułapkami współczesnej cywilizacji.

Oddychanie naprzemienne przez nos działa tonizująco na układ ner­ wowy i likwiduje psy­chofizyczne na­ pięcia. Aby wykonać je pra­widłowo należy wygodnie usiąść. Dobrze jest przymknąć oczy, aby skupić się bardziej na dźwięku i temperaturze powietrza podczas oddychania. Prawe nozdrze ma właściwości rozgrzewające – działa na nie bo­ wiem energia słońca. Lewe, pozo­ stając pod wpływem księżyca, ma energię chłodzącą. Oddech powyż­ szy wykonu­je się układając odpo­ wiednio palce rąk w oko­licy nosa. Kciuk reprezentuje doskonalenie siły woli, palec wskazujący oznacza człowieka z jego „ja”, palec środ­ kowy duchowość, palec serdeczny dojrzałość emocjonalną, a mały zarządzanie swym umysłem. Do­ tykając środ­kowym i wskazującym palcem czoła nawią­zujemy kontakt z Sacrum. Wykonanie: siedząc wygodnie z prostymi plecami kładziemy kciuk na prawe nozdrze i zamykamy je. Palec serdeczny i mały lekko doty­ kają lewego nozdrza. Wciągamy głę­ boko powietrze przez lewe nozdrze i czujemy jego chłód. Zamykamy lewe nozdrze, otwierając prawe. Na wydechu czujemy ciepłe powietrze płynące z prawego nozdrza. Na­ stępnie wcią­gamy powietrze przez prawe nozdrze i wydy­chamy przez lewe. Powtarzamy ćwiczenie kilka razy, bacząc, by nie usztywniać ciała i nie wstrzymywać od­dechu. Ćwiczenie to mogą wykonywać ludzie w róż­ nym wieku. Każdą serię oddychania

Ćwiczenia oddechowe dla osób otyłych

Renata Saniewska

23


Współczesny świat atakuje nas kolorami – kiedy przechodzimy ulicą, zewsząd krzyczą do nas jaskrawe reklamy, migoczące światełka próbują choć na chwilę zwrócić na siebie naszą uwagę i zachęcają: Kup! Promocja! Naj­ tańsze! Kupujemy. Przyzwyczai­ liśmy się. Świat kolorów na półce w hipermarkecie i na ekranie te­ lewizora, jest znajomy, przyjazny, wręcz bliski. Przecież wszystko jest teraz takie ładne, ma koloro­ we opakowania, więc czemu nie? – mówimy i wypełniamy kosz po brzegi, nie podejrze­wając nawet, że właśnie kolejny raz padliśmy ofiarą psychologii w służbie mar­ ketingu. Świat barw wydaje nam się znajomy i „oswojony” – prze­cież otacza nas zewsząd. Wszystko, co kolorowe, jest wesołe i ładne, więc przede wszystkim staramy się stworzyć taki świat naszym dzie­ciom: kupujemy im kolorowe ubranka, zabawki, mebelki. Nie­ stety, bardzo częs­to nie zdajemy sobie sprawy, że przy wy­borze wszystkich tych rzeczy sugeruje­ my się własnymi preferencjami kolorystyczny­mi, lub, co nierzad­ ko bywa jeszcze bardziej zgubne, poglądem, że dzieci uwielbiają wszystkie żywe i jas­krawe barwy oraz najbardziej krzyczące kon­ trasty. Opinie te są tak powszechne, że właściwie nawet nie zas­tanawiamy się nad tym czy kolory, wśród których przebywa dziecko, są dla niego odpowiednie. A szkoda, bo mogłoby się to okazać pomocne w rozwiązywaniu codziennych trudnoś­ci. Większość z nas bowiem nawet nie przypusz­ cza, że dziecko, które marudzi, jest niespokojne, ma trudności z zasypianiem, może reagować w ten sposób na przykład na zbyt jaskrawy kolor ścian lub mebel­ ków – choćby pomarańczowy 24

Kolory są w stanie działać na ludzką podświadomość, a nawet wywoływać określone reakcje emocjonalne i fizyczne

Świat kolorów – świat

nastrojów! lub żółty. Starszym dzieciom z kolei nadmiar przedmiotów o bardzo intensywnych barwach może utrudniać skupienie, a co za tym idzie – przeszka­dzać w nauce. Nawet ludzie dorośli bardzo łatwo ulegają swoistej sugestii barw użytych w odpowiednio dużej ilości w ich otoczeniu, oczywiście zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Psychologowie udowod­ nili, że kolory są w sta­nie działać na ludzką podświadomość różnie – w zależności od wieku i płci, a nawet wywoływać określone re­

akcje emocjonalne i fizyczne. Tego typu działaniom jesteśmy podda­ wani codziennie (i to na prawie masową skalę), nie tylko ulegając reklamom, ale też: w restauracji, u fryzjera, czasem nawet w miej­ scu, gdzie pracujemy.

Mnóstwo ludzi jada codzien­ nie w barach szybkiej obsługi, ale mało kto wie, że zazwyczaj dominujący w nich kolor po­ marańczowy wzmaga ich ape­ tyt i dodaje energii, powodując jednocześnie, że nie są w stanie spędzić tam zbyt dużo czasu. Naukowe badania wykazały, że czerwień podwyższa ciśnienie krwi, przyspiesza akcję serca i oddychania, a – dla odmiany – błękit obniża aktywność cia­ ła i sty­muluje pracę mózgu. Ciekawy kolorystyczny ekspery­ ment przeprowadzono w pewnej dużej fir­mie, urządzając wnę­ trza toalet: męskiej w kolorze różowym, damskiej – w ciem­ nozielonym. Dowie­dziono, że w ten sposób czas przebywania pracowników w tych pomiesz­ czeniach znacznie się skrócił, co z kolei zwiększyło efektywność ich pracy. Psychologia od kilkunastu lat zgłębia ten, jak się okazało, nie­ zwykle ważny problem działania barw na psychikę, odkrywając wciąż nowe możliwości jego zastosowania. W Stanach Zjedno­ czonych opracowano nawet meto­ dę analizowania cech osobowości człowieka w oparciu o jego prefe­ rencje kolorystyczne. Dorothee L. Mella w książce „Tajemnice kolo­ rów” opisuje ją jako bardzo prosty test zwany SICA (Self -Image Color Analysis) – Barwna Analiza Własnego Wizerunku. Składa się on z kilkunastu pytań typu: „Jaki


kolor reprezentuje twoją osobę?”, „Jaki kolor wywołuje w tobie wra­ żenie ciepła, chłodu, zmęczenia, szczęścia, smutku etc”. Autorka twierdzi, że interpre­ tacja wyników pozwala odkryć swoje predyspozycje zawodowe, odnaleźć życiowe cele i dowie­ dzieć się, jakimi kolorami się otaczać, aby stać się szczęśliwym i spełnionym. Książka jest swego rodzaju prakty­cznym poradni­ kiem i rzeczywiście może być pomocna w zgłębianiu własnego „ja”, przezwyciężaniu słabości i eksponowaniu dobrych cech charakteru. Zauważono, że skoro tak wielką rolę kolor odgrywa w życiu doro­ słych, to tym bardziej ma wpływ na dzieci, które są przecież tak wrażliwymi jednostkami. Na tej podstawie psy­chologowie opraco­ wali cały system badań i komu­ nikacji z dziećmi na podstawie interpretacji dobieranych przez nie kolorów w rysunkach, zabaw­ kach czy też specjalnie w tym celu przygotowanych testach. Wyniki badań przeprowa­dzonych przez Stanisława Popka pozwoliły usta­ lić, że upodobania kolorystyczne dzieci w znacznym stopniu zależą od wieku, mniej natomiast od płci i indywidualnych cech ich osobowości. I tak na przykład najmłodsze dzieci (do siód­mego roku życia) uwielbiają jaskrawe, ciepłe barwy: czerwień, pomarańcz, róż. Nie znaczy to, że należy pomalować na czerwono ściany w ich pokoju. Mogłoby to spowodować u dzie­ cka wybuchy agresji lub nerwicę, jest to bowiem kolor o tzw. wy­ sokiej energii i wywołuje bardzo silne emocje. Prawdopodobnie dlatego właśnie jest tak lubiany przez maluchy. Z drugiej strony starajmy się nie męczyć dziecka naszym ulubionym granatowym lub brązem – z pewnością także

nie będzie szczęśliwe. Najlepszym rozwiązaniem jest otoczenie go jasnymi, ciepłymi, ale bardzo de­ likatnymi barwami z niewielkimi dodatkami w takim kolorze, jaki najbardziej lubi. Po pewnym cza­ sie jego upodobania kolorystyczne się zmienią (ponad 60 procent 10-12-latków lubi błękit i jasną zieleń), a wtedy będzie można zmienić tylko te dodatkowe ele­ menty wystroju. Oprócz tego możemy za pomo­ cą kolorów poprawić swoje rela­ cje z dzieckiem i wpły­nąć na jego zachowanie. Jeśli mamy w do­mu młodą, niegrzeczną, nadpobudli­ wą i agre­sywną jednostkę, oprócz wizyty u terapeuty możemy zafundować trochę bieli i bladej zieleni w najbliższym otoczeniu, aby działały uspoka­jająco. Kiedy nasze pociechy z trudem dają się namówić na zjedzenie czegokolwiek, spróbujmy kupić im na przykład pomarańczowy talerzyk i kubek lub serwetkę, a z pewnością dodadzą im apetytu. Jeżeli dziecko jest nieśmiałe, nieufne i ma trudności w nawią­ zywaniu kontaktów z rówieśni­ kami, pomożemy mu poczuć się pewniej, do­dając do jego stroju więcej zdecydowanych akcentów: czerwonych lub żółtych. Oczywiście, są to metody wy­ łącznie wspomagające i w żadnym wypadku nie należy zastępo­wać nimi wizyty u specjalisty, kie­ dy mamy z dziec­kiem poważne problemy. Warto je jednak wypróbować nie tylko na najmłodszych, ale nawet na sobie, bo mogą okazać się pomocne w przezwyciężaniu codziennych trudności i lęków. Poza tym, poznawanie świata kolorów to nie tylko terapia, ale też wspaniała zabawa, dzięki której nasze szare życie naprawdę nabierze barw. Małgorzata Kapuścińska

25


G

rupa żywności, do której człowiek miał wrodzoną prefe­rencję smakową, ponieważ większość słodkich owo­ ców czy jadalnych części roślin występujących w przyrodzie nie jest trująca. Do słodyczy zaliczamy obok cukru, miód, wyroby cukierni­ cze (cukierki, wyro­by żelowe jak galaretki, marmo­ladki), owoce kandyzowane, wy­roby z ziarna kakaowego, wyro­by z miazgi nasion i masy karmelowej (chałwa, sezamki, cukierki grylażowe) oraz wyroby ciastkarskie (biszkopty, herbatni­ki, pierniki, wafle, itp.). W wielu słodyczach cukry (sacharydy) w wysokim stężeniu zaczęły dominować nad pozos­ tałymi składnikami i często są ukryte pod takimi nazwami jak dekstroza, syrop kukurydziany, melasa czy nawet miód. Cukier rafinowany (sacharoza) – to tak­że składnik wielu napojów, dże­mów, puddingów, a nawet owo­ców kan­ dyzowanych. Miód (ale tylko naturalny miód pszczeli – nieogrzewany, a nie ten pieczony w ciastach, chlebie, płatkach śniadaniowych!) jest cen­nym produktem, bo oprócz glukozy, fruktozy i sacharozy, za­ wiera szereg aktywnych substancji – w tym enzymów stanowią­cych o jego właściwościach bakteriosta­ tycznych, mikroelementów oraz nie­wielką ilość witamin. Na uwagę zasługują także wyro­ by czekoladowe z ziarna kakaowe­ go, z miazgi orze­chowej (chałwy)

i mig­dałowej (nugat), które oprócz fosforu, wapnia i magnezu oraz witamin grupy B, mogą zawierać znaczne ilości tłuszczu; szczegól­ nie chałwa i niektóre ciastka. Cukry proste, pochodzące ze spożytych słodyczy, powo­dują gwałtowny wzrost poziomu gluko­ zy we krwi. Nasza trzustka wobec tego zwiększa wydzielanie insuliny, która ułat­wia przyswajanie amino­ kwasów egzogennych, a szczególnie tryptofanu. Jest on materiałem wyj­ ściowym do syntezy neurotransmi­

Słodycze tera – serotoniny, która odpo­wiada za nasz nastrój i sen. Czujemy się zadowoleni i nasze komórki mózgu odżywione glu­kozą (już po 25 gramach glukozy przyjętej doustnie), poprawiają zdolność percepcji nowych wia­domości

Czekolady, batoniki i inne wyroby czekoladowe odgrywają w uzależnieniu od słodyczy pierwszoplanową rolę. 26

Maria Halina Borawska, prof. dr hab. nauk farmaceutycznych

i ich zapamiętywania. Jednak po­ ziom glukozy szybko się obniża i jej niewykorzystany nadmiar zostanie przekształcony w tłuszcz; może to prowadzić do otyłości. Stresy i zmiany nastrojów przy­czyniają się do „zajadania słody­czami” naszych problemów. Spo­życie żywności, a szczególnie słodyczy, powoduje uwalnianie endogennych peptydów opioido­ wych, czyli związków podobnych z działania do morfiny. Udo­ wodniono nawet, że podanie wody z cukrem noworodkom, znosiło ich płacz z powodu ukłucia igłą. Czekolady, batoniki i inne wyro­


by czekoladowe odgrywają w uza­ leżnieniu od słodyczy pierwszopla­ nową rolę. Czekolada to nie tylko źródło kalorii z wę­glowodanów i tłuszczu. Zawiera ona także wiele znanych, farmakologicznie czynnych substancji, takich jak kofeina i podobne – ksantyna i teobromina oraz pobudzających amin, takich jak tyramina i fenylo­ etyloamina. In­ne, mniej znane substancje, odkryte w czekoladzie to anandamid i jego 2 analogi, które mogą wywoływać uspokaja­ jący – przeciwlękowy efekt. Należą one do tzw. kannabinoli, których głównym miejscem działania jest ośrodkowy układ nerwowy, czyli nasz mózg. Wystarczy wspom­nieć, że źródłem podobnych sub­stancji są także konopie indyjskie. annabinole powodują wystąpienie relaksacji psy­chicznej i stan dobrego samopoczucia, tzn. efekty przy­ pominające do pewnego stopnia działanie mniejszych dawek alko­ holu. Nasilają one również naszą wrażliwość na bodźce wzrokowe i słuchowe. Zresztą w badaniach na zwierzętach wykazano, że szczury, które wybierały słodzoną wodę – też preferowały picie alkoholu. Czy wobec tego u ludzi wys­tępuje podobna zależność; czy pociąg do słodyczy może prowadzić do nasilenia picia alko­holu? – pozosta­ je otwartym py­taniem. Wykazano jednak, że członkowie rodziny obciążeni w przeszłości alko­ holizmem, wyka­zywali większą tendencję do kon­sumpcji słodyczy. Po spożyciu kannabinoli możemy mieć wzmożony apetyt, osłabienie pamięci i nie czujemy, ze czas nam „ucieka”. Oprócz tego związki te, między innymi, obniżają odczu­ wanie bó­lu, hamują wymioty, roz­szerzają naczynia krwionośne, powodują rozkurcz oskrzeli i nawet obniżają ciśnienie płynu gałkowego – co jest korzystne w jas­krze.

K

T

rzeba podkreślić, że już w małych dawkach kannabinole powodu­ją uspokojenie i euforię. Poza tym w badaniach na zwierzętach wykazano, że mogą przyczyniać się do powstawania nowotwo­ rów i obniżać liczbę plem­ników w nasieniu u męż­czyzn poprzez obniżenie po­ziomu „hormo­nu męskości” – testosteronu. U kobiet szczególnie wzrasta chęć jedzenia czeko­lady i innych słodyczy jeden dzień przed i zaraz po rozpo­częciu krwawie­nia miesiączkowego, kiedy jest niski poziom hormonów płciowych, szczególnie progesteronu. Jednak – jak wykazały dalsze badania – podanie tego hormonu nie znosi „pożądania” słodyczy; być może zależy to od zwiększonej wraż­ liwości or­ganizmu kobiety na insulinę w tym czasie. Wobec tego co po­winniśmy jeść i jak postępować, aby pozbyć się nawyku jedzenia słodyczy? Należy zastąpić posiłki o wy­ sokiej zawartości cukrów (węglo­ wodany proste) węglowodanami złożonymi (skrobia, błonnik) poprzez np. spożywanie śniadania bogatego w białko i węglowodany złożone. Zamiast ba­tonika jeść owoc czy warzywa. Spożywać małe posiłki 5-6 razy dziennie. Nie

kupować i nie trzy­mać w domu słodyczy. Ograniczyć tłuszcze i liczyć spożyte kalorie, a ich nad­ miar spalać po­przez zwiększoną aktywność fizy­czną (szczególnie polecany jest szybki spacer). Powyższe porady wydają się niezwykle proste, ale za­razem bardzo trudne, jeśli mają sprzy­ jać pokonaniu uzależ­nienia od słodyczy. Zacznijmy stosować je już od dzisiaj, a poprawa nastroju również nastąpi wraz z lepszym zdrowiem i szczuplejszą, atrakcyj­ ną syl­wetką. Maria H. Borawska

Maria Halina Borawska, prof. dr hab. nauk farmaceutycznych z za­ kresu farmakologii i bromatologii. Członek Komisji Bromatologicznej Polskiej Akademii Nauk, prezes Oddziału Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego. Jest kierow­ nikiem Zakładu Bromatologii A.M. w Białymstoku. Autorka lub współautorka prac naukowych. Jako współorganizator Biesiad Miodowych w Kurowie ocenia ja­ kość naturalnych miodów pszcze­ lich. Odznaczenia: Złoty Krzyż Zasługi, Złota Odznaka Polskiego Związku Pszczelarskiego oraz na­ grody PAN i Ministra Zdrowia.

27


witaminy E w mięśniach i tkance nerwowej. Rozczarowanie co do wielkiego medycznego przełomu dało jednak badaczom bardzo cenną lekcję. Witamina E okazała się bowiem zde­ cydowanie bardziej wartościowa jako środek profilaktyczny niż leczniczy. Dopiero w 1936 roku zespołowi dr Evansa udało się wyizolować alkohol będący witaminą E. Z powodu jej funkcji związanych z rozmnażaniem nazwana została ona tokoferolem (tokos po grecku oznacza „narodziny”, ferein – „przynoszenie”), a dokładniej α-tokoferolem, aby odróżnić go od tokoferoli odkrytych później. Proces

Strażnik zdrowia H

istoria witaminy E zaczęła się w 1922 roku na Uni­ wersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Dwoje młodych naukow­ ców specjalizujących się w embriologii (nauka zajmująca się rozwojem za­ rodkowym organizmów zwierzęcych i roślinnych), dr Herbert Evans i jego asystentka Katharine Bishop podjęli badania nad wpływem diety na roz­ mnażanie się szczurów. Do tego celu stosowano specjalnie skomponowaną dietę, tak zwaną dietę oczyszczoną i półoczyszczoną; po usunięciu okre­ ślonych składników można obserwo­ wać wpływ ich braku na przeżycie, rozwój i zdrowie, a przy ich wzrasta­ jącym dodawaniu ustalić minimalne zapotrzebowanie. W trakcie doświad­ czeń naukowcy zauważyli, że pomimo stosowania karmy zawierającej do­ tychczas znane witaminy A, B, C i D, zwierzęta nie mogły mieć potomstwa, płody rodziły się martwe. Kiedy do karmy dodali świeżą sałatę, a w in­ nym badaniu kiełki pszenicy, rodziły 28

się zdrowe płody. Na tej podstawie na­ ukowcy wysunęli hipotezę, że wpływ na to musi mieć pewien składnik diety, nazwany przez nich czynnikiem X. Kontynuując swoje badania dr Evans i dr Bishop znaleźli czynnik X w olejowym wyciągu z sałaty, a więc substancja ta okazała się być rozpusz­ czalna w tłuszczach. Jej niedobór był przyczyną zaburzeń funkcji rozrod­ czych u badanych szczurów. Był to czas odkrywania witamin, a ponieważ cztery pierwsze litery alfabetu były już zajęte, nowoodkrytą substancję nazwano witaminą E. Euforia z powodu odkrycia witami­ ny E nie trwała długo. Nie było jeszcze czystej witaminy E do badań. Znano jedynie określone produkty, w których występuje. Niewiele jeszcze wiedziano o jej oddziaływaniu i właściwościach, a nadzieje na to, że będzie to cudowny lek na problemy z bezpłodnością i roz­ mnażaniem, szybko prysły. Ówczesne badania pozwoliły jednak zaobser­ wować szkodliwe objawy niedoboru

produkcyjny ekstrahowania witaminy E z olejów roślinnych został opraco­ wany w 1940 roku przez amerykańską firmę Distillation Products Industries (DPI), która wcześniej jako pierwsza otrzymała witaminę A z oleju rybne­ go. Początkowo witaminę E ekstra­ howano z nasion bawełny, później su­ rowcem destylacyjnym stały się ziarna soi, ponieważ zawierały one więcej tokoferoli. Ponieważ soja jest bogata w gamma-tokoferol, naukowcy z DPI musieli jeszcze opatentować sposób chemicznej przemiany innych toko­ feroli w formę alfa, bowiem tylko ta postać witaminy E wykazuje 100 proc. aktywności biologicznej i jest najlepiej przyswajana przez ludzki organizm. Dalsze badania nad witaminą E po­ zwoliły lepiej zrozumieć rolę tokofe­ roli jako przeciwutleniaczy, zaczęto je bowiem stosować w przetwórstwie żywności jako ochronę przed zjeł­ czeniem. W 1950 roku, prawie 25 lat od okrycia witaminy E, wyizolowane zostały inne jej formy – tokotrienole,


powinniśmy więc właściwie mówić o całej grupie witamin oznaczanych zbiorczą nazwą – witamina E. Grupę witamin E tworzy osiem jej różnych odmian – cztery tokofero­ le i cztery tokotrienole, oznaczane czterema kolejnymi literami alfabetu greckiego – alfa, beta, gamma, delta. Alfa-tokoferol stał się synonimem witaminy E, ponieważ jest najpo­ wszechniej występującą odmianą w organizmach ludzi i zwierząt i ma, jak wykazały badania laboratoryjne (tak zwana klasyczna próba witaminy E) , najsilniejsze działanie z całej grupy we wspomaganiu reprodukcji, chroniąc przed śmiercią płody w łonach matek. Takie zagrożenie płodów pojawia się jednak przy bardzo głębokim niedo­ borze witaminy E, w praktyce bardzo rzadko. Prawdziwe zadanie witaminy E w organizmie jest inne, stanowi ona bowiem niezastąpiony składnik sy­ stemu antyoksydacyjnego organizmu. W tej roli tokoferole i tokotrienole działają w grupie, zwalczają one bo­ wiem wtedy szersze spektrum wolnych rodników niż sam alfa-tokoferol. Tokoferole i tokotrienole znajdują się w naszym pożywieniu i organizmie w formie tak zwanych wolnych alkoholi. Oznacza to, że ich aktywne, przeciwutleniaczowe grupy są gotowe do walki z wolnymi rodnikami. Chcąc, aby witamina E zwalczała wolne rodniki w naszym organi­ zmie, nie możemy dopuścić do jej wcześniejszego utlenienia przez tlen, światło, wysoką temperaturę, metale, jak żelazo, czy miedź. Odpowiednio przechowywana witamina E będzie długo stabilna (np. w żelatynowych kapsułkach przez ponad trzy lata). Natomiast w preparatach wielowita­ minowych, zawierających również minerały, w kosmetykach, we wzbo­ gacanych witaminą E produktach zbożowych alfa-tokoferol stosowany jest w formie estru (związku alkoholu z kwasem). Naturalne formy witami­ ny E występują w olejach. Z ośmiu odmian witaminy E tylko alfa-tokofe­

rol produkowany jest syntetycznie, ale wyniki badań pokazały, że naturalna witamina E jest dwukrotnie lepiej przyswajalna niż syntetyczna. Na etykietach naturalny alfa-tokoferol oznaczany jest literą d (d-alfa-tokofe­ rol) a syntetyczny literami dl (dl-alfatokoferol), warto o tym pamiętać kupując preparaty witaminowe zawie­ rające witaminę E. Różnica w przyswajalności formy naturalnej i syntetycznej witaminy E wynika z mechanizmu rozpoznawania przez organizm naturalnego d-alfa-to­ koferolu i dawania mu pierwszeństwa przed syntetycznym. Jeżeli forma na­ turalna jest lepsza, dlaczego powszech­ nie stosowana jest również witamina

chemiczne pochodzenia roślinnego, zawierające, między innymi, witami­ nę E. Jest ona wchłaniana w ten sam sposób co tłuszcze. W ich trawieniu szczególną rolę odgrywają enzymy trzustkowe zawarte w soku trzustko­ wym oraz żółć produkowana w wą­ trobie i wydzielana do jelit. Pomaga ona zemulgować tłuszcz zawarty w naszym pożywieniu, co umożliwia enzymom ich trawienie oraz odgry­ wa kluczową rolę w przemieszczaniu z wątroby do jelit półproduktów powstałych przy trawieniu tłuszczów. Stąd w postaci emulsji z kuleczek tłuszczu przenoszone są przez ścianę jelita do krwioobiegu. Nośnikami materiału tłuszczowego w naszym

Wolne rodniki są cząsteczkami organicznych związków (najczęściej tlenu) pozbawionymi jednego elektronu, bez którego nie mogą stanowić pełnej cząsteczki. Dążą więc za wszelką cenę do tego, aby uzupełnić brakujący elektron z cząsteczek związków znajdujących się w innych tkankach. Są niezwykle aktywne i przemieszczają się szybko po całym organizmie. Napotkawszy zdrowe cząsteczki, błyskawicznie wchodzą z nimi w reakcje i zabierają potrzebny im elektron, powodując uszkodzenia białek, tłuszczów i kwasów nukleinowych zdrowych komórek, a także spustoszenie w naszych zasobach tlenowych. W efekcie wolne rodniki rujnują nam zdrowie i przyczyniają się do przedwczesnego starzenia się organizmu. Mogą wywoływać nowotwory, artretyzm, miażdżycę naczyń, a w konsekwencji udar lub zawał serca. produkowana syntetycznie? Odpo­ wiedź jest prosta – nie ma dostatecznej ilości naturalnej witaminy E pokry­ wającej zapotrzebowanie na nią ludzi i zwierząt. Globalna roczna produkcja witaminy E wynosi 15 tysięcy ton, z czego jedna piąta to forma naturalna spożywana w większości przez ludzi. Syntetyczna witamina E używana jest do suplementowania żywności, jej kon­ serwowania, produkcji kosmetyków i wzbogacania karmy dla zwierząt. Witamina E jest rozpuszczalna w tłuszczach i wraz z nimi dostar­ czana w pożywieniu. Dlatego dieta niskotłuszczowa może być szkodliwa, zuboża bowiem organizm o związki

organizmie są lipoproteiny o różnej gęstości (VLDL, LDL i HDL), nazywa­ ne potocznie cholesterolem. One też przenoszą witaminę E do tkanek. Ze swojej strony witamina E chroni lipo­ proteiny przed utlenianiem, a utle­ niony LDL – lipoproteiny o niskiej gęstości, tak zwany „zły cholesterol” – jest głównym sprawcą powstawania arteriosklerozy (nawarstwiania się płytek miażdżycowych). Długotrwały okres zaburzeń wchłaniania witaminy E może być przyczyną nieodwracal­ nych schorzeń. Zakłócić mogą go choroby wątroby, trzustki i jelit albo zażywane leki, jednak najbardziej szkodliwa może być dieta. 29


Według panującego niemal po­ wszechnie dogmatu niskotłuszczowe­ go, promowanego przez środowiska medyczne od lat siedemdziesiątych, to tłuszcze zagrażają naszemu zdro­ wiu i to one odpowiadają głównie za otyłość, choroby serca, cukrzycę, raka i chorobę Alzheimera. Przemilczany jest fakt, iż dieta niskotłuszczowa uniemożliwia wchłanianie witaminy E. Zażywanie preparatów witamino­ wych nie rozwiązuje sprawy, ponie­ waż bez tłuszczu w diecie, witaminy te nie mogą się wchłonąć. Aby nie spowodować deficytu witaminy E i innych przeciwutleniaczy i związków roślinopochodnych, nie powinno się obniżać zawartości tłuszczu w diecie poniżej 15 proc. Natomiast przy sta­ łym stosowaniu diety niskotłuszczo­ wej konieczne jest zażywanie witami­ ny E (zawierającej wszystkie postacie jej odmian) w specjalnej formule umożliwiającej jej wchłanianie. W organizmie witamina E pełni przede wszystkim rolę przeciwutle­ niacza, a więc broni zwalczającej wol­ ne rodniki. Cechą wspólną wolnych rodników jest ich krótki okres pół­ trwania (w organizmie ludzkim okres półtrwania oznacza czas, w którym połowa początkowej ilości substancji znika na skutek przemiany w inną substancję), od ułamka sekundy do poniżej dziesięciu sekund. W tym czasie wolne rodniki atakują inne czą­ steczki i mogą zapoczątkować reakcję łańcuchową. W ten sposób wolne rod­ niki wywołują spustoszenie. Uszka­

30

dzając DNA, zmieniając biochemiczne składniki komórki oraz niszcząc bło­ ny komórkowe, w efekcie zabijają całą komórkę. Taki cząsteczkowy chaos odgrywa główną rolę w powstawaniu takich schorzeń jak rak (uszkodzo­ ne DNA może zacząć przekazywać zakłócone informacje genetyczne, co w konsekwencji może prowadzić do choroby nowotworowej), choroby serca i płuc czy zaćma. Skumulowane efekty działania wolnych rodników przyspieszają starzenie się organizmu. Człowiek zużywa około 3,5 kg tlenu na dobę, z czego 2,8 proc. nie jest właś­ ciwie spożytkowane i tworzy wolne rodniki. Każdego roku wytwarzanych jest też w naszym organizmie kilka kilogramów szkodliwych nadtlen­ ków, będących ubocznym produktem spalania lipidów (tłuszczów). Wolne rodniki docierają też do naszego orga­ nizmu z zewnątrz. Są w wodzie, którą pijemy, w spożywanych pokarmach, w powietrzu zanieczyszczonym dwu­ tlenkiem azotu wytwarzanym w wielu procesach przemysłowych. Natomiast ten zawarty w dymie papierosowym jest niemal w całości zatrzymywany w płucach. Nie jest jednak tak, że wolne rodniki wyłącznie nam szkodzą. Są również bardzo ważnym elemen­ tem naszego metabolizmu i spełniają bardzo pożyteczne funkcje, stanowią m.in. potężną broń w arsenale naszego układu odpornościowego. Te wolne rodniki są produkowane przez fago­ cyty (komórki żerne) do niszczenia bakterii i wirusów. Natomiast komórki

Wolne rodniki tworzą się w naszym organizmie w sposób biologicznie naturalny, podczas procesów przemiany materii oraz rozpadu zużytych komórek. Jednak ich gwałtownemu namnażaniu się sprzyjają także stany zapalne, zwłaszcza przebiegające z gorączką, zażywanie wielu leków, a także stres, zanieczyszczenia powietrza, palenie papierosów, alkohol i środki chemiczne.

wyściełające naczynia krwionośne i niektóre komórki mózgu produkują inny rodnik – tlenek azotu, którzy rozszerza naczynia krwionośne i w ten sposób obniża ciśnienie krwi. Za odkrycie roli tlenku azotu w fizjologii ludzkiego organizmu przyznana zosta­ ła w 1998 r. medyczna Nagroda Nobla. Problem z wolnymi rodnikami poja­ wia się wtedy, gdy występuje ich nad­ produkcja w nieodpowiednim miejscu i czasie. Stają się wtedy przyczyną szkodliwego stresu oksydacyjnego (tak zwanego obciążenia tlenowego). Jest to, najogólniej mówiąc, występu­ jący w komórkach żywego organizmu stan zaburzonej równowagi między antyoksydantami, czyli przeciwutle­ niaczami (np.: witamina C, witami­ na E), a utleniaczami na rzecz tych drugich. Komórki naszego organizmu są w stanie przetrwać nawet gwałtow­ ny atak wolnych rodników, ponie­


waż są wyposażone w silną obronę antyoksydacyjną. Niektóre antyok­ sydanty wytwarza nasz organizm, inne dostarczane są w naszej diecie – witaminy C i E, związki roślinne (karoteny i flawonoidy). W świecie przeciwutleniaczy witamina E jest prawdziwą gwiazdą – rozpuszczalna w tłuszczach, działa wśród lipidów. Ze względu na swoją unikalną strukturę ma zdolność przerywania reakcji łań­ cuchowej utleniania lipidów, procesu, który prowadzi do ich zjełczenia. Wi­ tamina E chroni przed uszkodzeniem mitochondrię (komórkową mikro­ elektrownię), jak żaden inny antyok­ sydant. Inną niezmiernie ważną rolą witaminy E w ludzkim organizmie jest powstrzymywanie utleniania tak zwanego złego cholesterolu (LDL). Czy witamina E może pomóc diabe­

uszkodzenia tkanek. Cukrzyca jest na czołowych miejscach na liście chorób kończących się śmiercią, głównie na tle powikłań. Aby zrozumieć ważną rolę witaminy E w zapobieganiu rozwoju powikłań cukrzycowych, trzeba przyjrzeć się ich powiązaniom z wolnymi rodnika­ mi. „Paliwa” dające energię naszemu organizmowi (głównym jest gluko­ za) spalane są w mitochondriach. Produktami ubocznymi tego procesu są nieszkodliwe cząsteczki dwutlenku węgla i woda. U diabetyków, z powo­ du niedoboru insuliny, glukoza nie może wniknąć do komórki i występu­ je zjawisko kumulowania jej we krwi – hiperglikemia. Wzrost poziomu glu­ kozy we krwi wiąże białka (nazywamy to glikacją) i formuje glikoproteiny. Są to lepkie i kleiste cząsteczki, zachowu­

Sposobem na wolne rodniki jest m.in. szybkie dostarczenie im elektronu do pary. Antidotum przewidzianym przez naturę są tzw. antyoksydanty, czyli po polsku przeciwutleniacze. Należą do nich m.in. witaminy A, C, E, beta-karoten i niektóre składniki mineralne. Ich elektrony są łatwym łupem, toteż antyoksydanty chronią organizm przed uszkodzeniami czynionymi przez wolne rodniki w zdrowych komórkach. tykom? Jeśli chodzi o cukrzycę typu 1, to witamina E ani jej nie leczy, ani nie zapobiega. Jednak zażywana zmniej­ sza ryzyko wystąpienia zagrażających życiu powikłań, takich jak choroba serca, udar, ślepota, niewydolność nerek i amputacje. Suplementowanie witaminy E odgrywa też istotną rolę w zapobieganiu zachorowania na cuk­ rzycę typu 2, najbardziej powszechną postać tej choroby. Cukrzycę można określić mianem cichego zabójcy. W momencie postawienia rozpozna­ nia u 75-80 proc. pacjentów nie wystę­ pują widoczne objawy choroby. Przyj­ mowani są oni do szpitali z innych przyczyn i dopiero podczas badań laboratoryjnych ujawnia się wysoki poziom glukozy we krwi. Tymcza­ sem już od dłuższego czasu rozwijał się proces chorobowy powodujący

jące się zupełnie odmiennie od swoich rodzimych bia­łek. Na przykład enzy­ my, które są białkami pod wpływem glikacji stają się nie­aktywne. Glikacja zmniejsza też efektywność hemoglo­ biny dostarczającej tlen i odbierającej dwutlenek węgla. Wysoki poziom takiej gli­kowanej hemoglobiny spra­ wia kłopoty, ponieważ ustrój tra­ci zdolność do kontrolowania poziomu glukozy we krwi. Lepkie glikoprote­ iny przyklejają się do ścian naczyń krwionośnych i łączą się z nimi oraz z in­nymi wrażliwymi miejscami. Jeśli glukoza nie może wniknąć do komórki, wówczas organizm przetwa­ rza na energię rezerwy tłuszczowe. Spalając tłuszcze, wytwarza keto­ny, groźne kwasy, które podczas normal­ nego metabolizmu są szybko usuwa­ ne i przechodzą do moczu. U osób

z cukrzycą jednakże olbrzymie ich ilości przeciążają system i mogą doprowadzić do śpiączki cukrzycowej i śmierci. Dopóki w 1921 r. nie odkry­ to in­suliny, śpiączka cukrzycowa była prawdziwym zabójcą diabe­tyków, a nie powikłania cukrzycowe. Hiper­ glikemia i ketoza czynią spustoszenie w nor­malnym procesie metabolizmu. Są one również przyczyną produk­ cji olbrzymiej ilości szkodliwych wolnych rodników. Dlaczego tak się dzieje? Jak pokazały liczne badania, obrona antyoksydacyjna u diabetyków jest osłabiona. LDL (zły choleste­ rol) jest u nich bardziej wrażliwy na utlenianie, a ich krew zawiera więcej uwodnionych lipidów, groźnych odpadów powstałych przy utlenianiu tłusz­czów. Diabetycy znajdują się pod wpływem ogromnego stresu oksyda­ cyjnego. Inne powikłania cukrzycowe – od chorób ser­ca i udarów do retino­ patii cukrzycowej, nefropatii, zaćmy i uszkodzenia ner­wów – mają te same powiązania z wolnymi rodnikami. Przyczyną wielu powikłań cukrzy­ cowych są bowiem uszkodzenia tętnic i żył. Pierwsze ulegają zatkaniu małe tętniczki (kapilary). Blokada i rozsa­ dzanie małych tętnic odżywiających oko, mogą spowodo­wać ślepotę. Rozsa­ dzanie tętnic w mózgu może wywołać udar. W nerkach powoduje nefropatię, poważne uszkodzenia nerek. Blokada większych tętnic może być przyczyną choroby serca lub, doprowadzając do obumiera­nia tkanek, spowodować konieczność amputacji. Badacze wyjaś­ nili, dlaczego cukrzyca doprowadza do gwałtownego uszko­dzenia tętnic i żył. Hiperglikemia, akumulacja glukozy we krwi, uruchamia w nadmiarze enzym nazywany kinazą C (PKC). Enzym ten odpowiada za rozpoczęcie reakcji łańcuchowej zmieniającej elastyczność tętnic i żył. A sztywne tętnice są bar­ dzo podatne na pęknięcia. Witamina E pomaga nie tylko jako antyoksydant redukując utlenianie LDL(jednego z głównych problemów diabetyków) i zwalczając wolne rodniki (co zapobie­ 31


ga chorobom serca), ale w przypadku cukrzycy czyni o wiele więcej. Witami­ na E chroni przed zapalnym enzymem PKC, nie do­puszczając do powsta­ nia go w nadmiarze. Oznacza to, że wstrzymuje lub spowalnia cały ciąg

zawiera żywność bogata w tłuszcze, a bezpośrednim podstawowym źródłem zarówno dla ludzi, jak i zwierząt, są syntetyzujące ją rośliny: oleje roślinne, orzechy, nasiona roślin oleistych, strączkowych i pełne ziarna

Wśród wolnych rodników są takie, które można określić mianem ekstremalnie aktywnych. Na przykład okres półtrwania rodnika hydroksylowego, jednego z najbardziej szkodliwych, wynosi jedną bilionową część sekundy, czyli jest miliony razy krótszy od mrugnięcia okiem! Taki wolny rodnik atakuje pierwszą napotkaną cząsteczkę – tłuszczu, białka, cukru czy DNA. czynników powodujących zamykanie tętnic płytkami miażdżycowymi. Poza tym chroni przed chorobą zakrzepową (powodującą zawały i udary), gdyż jest bardzo sprawnym antykoagulantem (substancją chroniącą płytki krwi przed zlepianiem się i formowaniem skupisk powodujących powstawanie płytek miażdżycowych). Witamina E nie leczy cukrzycy. Pomaga jednak chorym w ochronie przed wyniszczają­ cym działaniem powikłań i oddalaniu ich w czasie. Przynosi korzyści, ale nie zastąpi właściwego odżywiania, ćwiczeń i utrzymania odpowiedniej wagi ciała. Pamiętać trzeba o tym, że włączenie witaminy E do programu leczenia, wymaga w każdym przypad­ ku konsultacji z lekarzem. Organizm ludzki nie syntetyzuje witaminy E, musi być więc dostarczo­ na w pożywieniu lub w suplementach. Ogólnie rzec biorąc, witaminę E 32

zbóż. Mięso, ryby i nabiał są ubogie w witaminę E, podobnie warzywa i owoce. Większość spożywanych przez nas ryb i zwierząt hodowlanych otrzymuje witaminę E w paszy, a więc jej ilość w ich organizmach zależy od tego, czym są karmione. Masło i smalec zawierają mało witaminy E. Gotowanie czy smażenie produktów spożywczych nie niszczy witaminy E, pod warunkiem, że nie używamy tego samego oleju do smażenia powtórnie. Do najlepszych źródeł witaminy E zaliczane są orzechy. Co prawda zawierają dużo tłuszczów, ale głównie tych dobrych – bogatych w jednonie­ nasycone kwasy tłuszczowe. Najlepsze są orzechy niełuskane, ponieważ zawarta w nich witamina E zachowuje świeżość. Najbogatsze w tą witaminę są orzechy pistacjowe i migdały. Wszystkie zboża, kukurydza, soja i inne nasiona roślin oleistych są

dobrym źródłem witaminy E. Tłusz­ cze, a więc i witamina E, są lepiej chronione w całych nienaruszonych ziarnach, nasionach lub strąkach. Jednak w trakcie mielenia mogą ulec utlenieniu, a witamina E zniszczona. Bardzo bogatym źródłem witaminy E są kiełki pszenicy, które mogą być doskonałym dodatkiem do różnych potraw. Pamiętamy, że to właśnie w kiełkach pszenicy odkryto czynnik X, nazwany później witaminą E. Warzywa i owoce – cenne źródło innych antyoksydantów – nie zawierają zbyt dużych ilości witaminy E. Jedynie ciemnozielone warzywa jak szpinak, brokuły, zielony groszek są w nią nieco bogatsze. Aby zapewnić organizmo­ wi korzyści z działania wszystkich związków z grupy witaminy E oraz innych antyoksydantów, należy łączyć w posiłku owoce z ziarnami zbóż. Zażywanie witaminy E w większych ilościach jest względnie bezpieczne, w przeciwieństwie do innych wita­ min rozpuszczalnych w tłuszczach, to jest witamin A i D. Te witaminy bowiem w stężeniach kilkakrotnie przekraczających dawkę dzienną mogą być bardzo toksyczne. W przy­ padku witaminy A niebezpieczna jest już dwukrotna dawka dzienna (w przypadku ciężarnych kobiet ist­ nieje możliwość wystąpienia uszko­ dzeń płodu), a witaminy D siedmio­ krotność dziennej dawki. Oprac. Bohdan Waydyk na podstawie książki Andreasa M. Papasa „Wielka kariera witaminy E. Cudowny lek XXI wieku”.


Wiedza o cynku ma bardzo długą i jednocześnie krótką histo­rię. Maści cynkowej używano już ponad 5 tys. lat temu. Sto­sowali ją Egipcjanie, by przyspieszyć gojenie się ran. W połowie XIX wieku stwierdzo­ no, że cynk jest niezbędny dla me­ tabolizmu pospolitej pleśni, potem – że leczy choroby trzody chlewnej, wspomaga wzrost ptactwa. Później odkryto, że jest nieodzowny rów­ nież w hodowli roślin. W 1953 roku przypadek sprawił, że poparzone szczury – dzię­ki wzbogaceniu ich diety cynkiem – wyzdrowiały zdumiewają­ co szybko. Trzeba było jeszcze potwierdzenia w badaniach przeprowadzonych na sześciuset szczurach, aby zacząć przyglądać się roli cynku w ustroju człowie­ ka. Stwierdzono, że mniej tego pierwiastka zawierały organizmy pacjentów szpital­nych, chorują­ cych na nałogowy alkoholizm, arteriosklerozę, wrzody na skórze, marskość wątroby, nowotwory, do­ legliwości serca i choroby wynika­ jące ze złego odżywiania. Okazało się, że niski poziom cynku we krwi może być skutkiem zbyt słonego lub zbyt słodkiego długotrwałego odżywiania, zażywania niektórych pigułek antykoncepcyjnych, inten­ sywnych kuracji kortyzonem. O tym, jak ważny jest cynk w mechanizmie zdrowienia, prze­ konali się pacjenci, którzy przed operacją otrzymali zwiększone dawki cynku; rany pooperacyjne zagoiły się im po 46 dniach, pod­ czas gdy pozostałym – jak zwykle – po 80 dniach. Jednak dopiero na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku odkrycie doktora A. S. Parasada nadało sprawie cynku wiele roz­ głosu. W biednej wiosce w delcie Nilu napotkał on chłopców karłowatych, otępiałych, apatycz­ nych, ze skórą pokrytą wysypką

Z raportu w sprawie cynku i niedorozwojem narządów płcio­ wych. Uważano, że był to efekt obciążeń dziedzicznych, na co nie ma ratunku. Dr Parasad podjął się leczenia tych chorych. Podawał im jedynie sole cynku i uzyskał „cudowne” rezultaty. Młodzi pacjen­ci rozwijali się fizycznie, psychicznie, umysłowo i płciowo zgod­nie z normą. W 1968 roku na konferencji amerykańskiego Stowarzyszenia dla Spraw Postępu w Nauce stwierdzono: „W ciągu ostatnich lat różni badacze wyka­ zali tak wielki wpływ niedoboru cynku na zdrowie człowieka, na krytyczne stany w zaburzeniach wzrostu i rozwoju, na przedłuża­ jący się okres powrotu do zdrowia i na wiele innych stanów chorobo­ wych, że należy uznać, iż cynk jest dla człowieka niezbędny”. Organizm człowieka zawiera około 2,2 g cynku, który kon­ centruje się przede wszystkim w nerkach, wątrobie i mięśniach oraz w gruczole krokowym u mężczyzn. Sporo cynku jest też w skórze i to właśnie dało początek twierdzeniom, że ten mikroele­ 33


ment odgrywa ważną rolę w le­ czeniu ran. Zapoczątkowało też badania nad jego metabolizmem w ludzkim organizmie. Cynk odgrywa niepoślednią rolę w utrzymaniu „ładnych włosów”, jest niezbędny do normalnego rozwoju organów płciowych, do budowy kości i zachowania ich w zdrowiu, do przemiany (metabolizmu) tak białkowej jak i węglowodorowej. Nie można się bez jego odpowiedniej kon­ centracji w organizmie wyleczyć z arteriosklerozy, jak również z bólu głowy. Jest konieczny do normalnego wzrostu i rozwoju. Po złamaniu kości np. organizm potrzebuje dużych ilości tego mikroelemen­ tu, a nie tylko wapnia, krzemu, fos­foru, potasu, magnezu itd.; jak się ogólnie uważa. Minerał ten od­ grywa ważną rolę w metabolizmie i przyswajaniu żelaza, w procesie reprodukcji (zachodzenia w ciążę), w budowie oka; wchodzi w skład wielu enzymów, zabezpiecza przed chorobami. Nie jest łatwo zaopatrywać się w cynk inaczej, jak tylko odpo­ wiednio się odżywiając. Dostępne są co prawda leki z tym składni­ kiem, ale żywność powinna wy­ starczająco zaopatrywać w cynk ludzi zdrowych, działając ponadto profilaktycznie. Czy można dostarczyć organi­ zmowi za wiele cynku? Praktycz­ nie nie! Podawano pacjentom doustnie 150 mg, czyli 10 razy więcej niż wynosi norma, i nawet po kilku latach takiej kuracji nie stwierdzono najmniejszych oznak, że pierwiastek ten może szkodzić, że jest toksy­czny. Nie kumuluje się on bowiem w tkankach. Nadmiar jest wydalany. Potwierdziły to również badania na zwierzętach. Dostarczanie nadmiaru cyn­ ku wraz z pożywieniem, jest praktycznie nieprawdopodobne. 34

Obecnie ludzkość cierpi raczej na niedobory tego mikroelementu, o czym świadczy choćby rozpo­ wszechnienie chorób, które właś­ nie z tych niedostatków wynikają. W naturalnych glebach uprawnych zawartość cynku waha się w gra­ nicach od 13 do 350 mg na 1 kg su­ chej masy. W niektórych rejonach występuje jego niedobór w glebie i wodzie z ujemnymi konsekwen­ cjami dla zdrowia mieszkańców. Należy więc rozważyć możliwość wyrównywania poziomu cynku odpowiednim nawożeniem gleby. Od tego bowiem zależy też ilość tego pierwiastka w wodzie pitnej, w roślinności, a także w organi­ zmach żywych, które tą roślinnoś­ cią się odżywiają. Średnia zawartość w różnych produktach – wg prof. dr. A. Mak­ simowa („Mikroelementy i ich znaczenie w życiu orga­nizmów” – PWLiR 1954) przedstawia się następująco;  Około 0,25 mg cynku na 1 kg zawie­rają jabłka, pomarańcze, cytryny, figi, grejp­fruty, wszelkie owoce miąższowe, warzywa zie­ lone, wody mineralne, a np. miód 0,31 mg.  2 do 8 mg/kg – maliny, czarne jagody, daktyle, większość warzyw, większość ryb morskich, chuda wołowina, mleko, ryż łu­ skany, buraki ćwikłowe, cukrowe, szpara­gi, marchew, selery, pomi­ dory, ziemniaki, rzodkiew, kawa, biała mąka i chleb.  8 do 20 mg cynku na 1 kg zawierają niektóre zboża, drożdże, cebula, czosnek, ryż niełuskany, jaja, konserwy rybne i mięsne.  20 do 50 mg/kg – mąka pszen­ na razowa (i chleb z niej), owsia­ na, jęczmien­na, kakao, melasa, żółtka jaj, mięso kró­lików i kurcząt, orzechy, groch, fasola, soczewica, herbata, suszone drożdże, kalmary.  30 do 85 mg/kg – wątroba wołowa oraz niektóre z ryb.

 75 do 140 mg/kg – większość grzy­bów (m.in. kania, koźlak, pieczarka, maślak).  130 do 202 mg/kg – otręby pszenne i kiełki pszenicy, nasiona dyni i słonecznika.  270 do 600 mg/kg, a nawet (wg innych źródeł) około 840 mg/kg – ostrygi. Cynk wydalany jest z ustroju człowieka głównie z kałem, a w znikomych ilościach z moczem. W ciągu doby wydala człowiek z moczem 0,25 do 2 mg, a z kałem 2,7 do 19,9 mg tego pier­wiastka. Ale np. osoby, które często jadają ostrygi, potrafią wydalać z kałem w ciągu doby do 70 mg cynku. Warzywa i owoce są na ogół ubogie w cynk. Wegetarianie, jarosze i osoby unikające mięsa, podrobów, ryb i jaj, ryzykują niski jego poziom w organizmie. Można co prawda wzbogacić zasoby tego mikroelementu, jadając pieczywo z pełnego przemiału, przyrzą­ dzane na zaczynie, który rozbija i unieszkodli­wia fityny. W obecno­ ści fityn bowiem cynk jest nieprzy­ swajalny. Kwas fitynowy i fityniany znajdu­ ją się we wszystkich zbożach oraz w soi. Mają, niestety, fatalną zdol­ ność wchłaniania nie tylko cynku, ale też żelaza i wapnia, tworząc w jelitach nieroz­puszczalne me­ talofitynianowe związki, które są nieprzyswajalne. Podobnie silnie wiążąco działa na cynk błonnik. Na szczęście, podkreślmy to jeszcze raz, zaczyn (zakwas) na którym piecze się chleb, a raczej środowisko, jakie stwarza – nie pozwala fitynom „kraść” tych cennych mikroelementów. Przy oczyszczaniu ziarna aż do białej mączki (skrobi) traci się 78 pro­cent cynku. Należy więc jadać bardzo ostatnio popularne podkiełkowa­ ne ziarna zbóż. Przepisy na przy­ rządzanie potraw z podkiełkowa­ nego ziarna podajemy poniżej.


Na ogół produkty zasobne w cynk są również bogate w wita­miny, szcze­ gólnie z zespołu B, a także w błonnik, który pomaga utrzymać w zdrowiu przewód pokarmowy. Ze związków chemicznych cynku – siarczan może powodować u nie­ których pacjentów różne zaburzenia żołądkowe, a glukonian jest na ogół dobrze znoszony i przyswajany przez organizm. Ale radzimy po prostu odżywiać się prawidłowo, a wtedy i cynku nam nie zabraknie. Gdyby jednak trzeba było już istniejące nie­ dobory (niewielkie, nie wymagające leków w postaci przyswajalnego cynku) uzupełnić dietą, to na stole powinny zjawiać się częściej płatki owsiane w postaci np. „surówki pięk­ności”, chleb razowy, grzyby, a także możliwie często otręby i podkiełkowane ziarno pszenicy. (wg „Kuchni i Medycyny” Juliana Aleksandrowicza i Ireny Gumowskiej, opr. M. Lutka)

Zupa czosnkowa

Zagotować 1 litr mleka z 1 I wody wraz z 6 ząbkami czosnku posiekanymi i rozgniecionymi nożem. 2 łyżki masła rozetrzeć na gładką masę z 2 łyżkami mąki i powoli dodawać do gotującej się zupy, równocześnie ubijając trzepaczką. Po zestawieniu z ognia dodać 2-3 żółtka, rozbite widelcem i skropione octem. Następnie podobnie dodać ubite białka. Zupa powinna być gęsta jak krem, gładka i delikatna w smaku, przy czym mleko łagodzi przykry zapach czosnku. Podaje się ją z grzankami. Aby i one były bogate w cynk – należy je przyrządzić z razowego chleba, suto posypanego posiekanym czosnkiem i przyrumienionego z obu stron na przygrzanym oleju.

Kiełkowanie ziarna

Przygotować 3 naczynia (np. szklanki) z wodą surową, ale nie prosto z kranu. Lepiej potrzymać ją pewien czas, by się "odstała" i nie była zbyt zimna. Potrzebne są też 3 nylonowe sitka do herbaty. Na jedno sitko sypie się 1-2 łyżki ziaren pszenicy i umieszcza je na szklance tak, by woda zwilżała ziarna. Nazajutrz nastawia się w ten sposób drugą porcję ziarna, a na trze­ci dzień – trzecią. Po trzech dniach zacznie kiełkować ziarno z pierwszej porcji (powinno mieć kiełki o długości około 3 mm). Wtedy przeznaczamy je do spożycia, a na sitku nastawiamy nową porcję. Codziennie należy pamię­tać o zmienianiu wody. Podkiełkowana pszenica jest bardzo bogata w wita­minę E, cynk, cenne białko roślinne oraz błonnik; zasobna w witaminy z grupy B, żelazo, wapń, fosfor, magnez, selen i wiele innych makro- i mikroelementów tak potrzebnych naszemu organizmowi. Można jej jadać najlepiej od 1 do 3 łyżek dziennie w surówkach, sałatkach, kremach, a także na chlebie.

Krem z kiełków pszenicy

Do miksera włożyć zawartość sitka z podkiełkowaną pszenicą i rozdrobnić na jednolitą miazgę. Dodać żółtko, cukier puder do smaku i jakiś "aromat" (może to być po prostu cukier waniliowy, ale także kakao, tarta czekolada, kawa neska lub mokka, morele suszone, sok i skórka z cytryny, jakiś dżem czy konfitura domowej roboty). Dodajemy wszystko do utartego ręcznie lub w mik­serze masła czy margaryny i ucieramy, aż się połączą i utworzą krem. Dodatek łyżki spirytusu lub wódki doda pikanterii i „zatrze” smak margaryny. Tym kremem można przekładać kupione w sklepie ciasto biszkoptowe lub inne upieczone w domu (tort, piernik, kruche ciasto itd.). Do tanich, a obfitych, źródeł cynku należą też śledzie i makrele. Można je jadać np. w marynacie, kupione w słoikach. Po przyprawieniu posiekanym czosnkiem podaje się je z razowym chlebem (np. litewskim lub Grahamem).

35


Pasta do chleba

W młynkomikserze rozdrobnić obranego śledzia (wędzonego lub marynowanego), około 20 dag twarogu lub twarożku, ząbek czosnku i przyprawy do smaku. Można też dodać sporo zieleniny (pasta zielona) albo trochę przecieru pomidorowego (pasta czerwona). Szczypta cukru zwykle bardzo poprawia smak, szczególnie gdy twaróg był kwaśny. A można go odkwasić, mocząc 30-60 minut w zimnej wodzie w szczel­nym opakowaniu z papieru pergaminowego.

Sałatka majonezowa Włoszczyznę po ugotowa­niu w zupie ostudzić, pokrajać na równe kawałki. Ogórek lub grzybki marynowane pokrajać w kostkę. Jabłko i śledzia obrać i również drobno pokrajać. Około pół filiżanki majonezu zmiksować z porcją kiełków pszenicy w młynkomikserze i dodać do sałatki, przyprawiając ją do smaku. Pięknie ozdobić zieleniną i cząstkami jajka, pomidora lub czerwonej papryki. Uwaga: wprawdzie cukier nie jest korzystny dla cynku, a także selenu, ale trudno podawać pewne przepisy bez dodatku cukru. Nasze przyzwyczajenia smakowe bywają nie do przezwyciężenia.

Surówka piękności

5-6 łyżek płatków owsianych zalać w miseczce 6-8 łyżkami zimnej, przegotowanej wody. Dodać łyżkę miodu i około 7-10 posiekanych orzeszków laskowych. Zostawić na pół godziny lub nawet na całą noc (np. przy­gotować wieczorem, a jeść na czczo z rana). Przed podaniem dodać do płatków utarte na tarce duże jabłko, 5-6 łyżek mleka (dla rekonwalescentów śmietanki), sok z połowy cytryny, a gdy jej brak – trochę soku z innych kwaśnych owoców (np. wiśni) albo, ostatecznie, odrobinę kwasku cytry­nowego. Surówkę można jeszcze osłodzić, ale le­piej nie. Można też dodać miodu i owoców sezo­nowych, jak np. truskawek, malin i innych jagód świeżych lub mrożonych. Niektórzy zamiast mleka i śmietanki dodają twarożku, a z owoców – ro­dzynki, pokra36

jane w paski suszone morele itp. Danie to zawiera niemal komplet witamin i soli mineralnych, a przy tym sporo błonnika w niezwykle smacznej formie. Przy tym na długo zaspokaja łaknienie i człowiek nie odczuwa głodu po posiłku przez 5 do 8 godzin (jeść należy możliwie jak najwolniej. Nie łykać w pośpiechu!). Surówkę piękności podaje się jako ,,pierwszy zabieg" w salonach kosmetycznych słynnej Heleny Rubinstein. Rzeczywiście, ma ona korzystny wpływ na cerę, włosy, paznokcie, koloryt skóry – słowem na urodę, a także na samopoczucie. Zwolenniczki tej kuracji upiększającej "dożywiają się" w cyklach 2–3-tygodniowych tą surówką, szczególnie na przedwiośniu, gdy nasz organizm najbardziej domaga się witamin i składników mineralnych.


a z czasem pierwsze miasta. Obok nich wiodły życie grupy pasterzy, wę­ drując w poszukiwaniu odpowiednich pastwisk dla udomowionego bydła i innych udomowionych zwierząt. Nie było innej możliwości na wykarmie­ nie dużej liczby osób żyjących na ma­ łym obszarze niż dieta oparta głównie na zbożach i innych węglowodanach, wytworach tejże kultury rolniczej. Wraz z rozpowszechnieniem się takiego sposobu odżywiania pojawiły się choroby cywilizacyjne, których powodów sobie nie uświadamiano. Niemniej jednak już u Herodota zna­ leźć możemy nawiązanie do różnych sposobów odżywiania i ich wpływu

Od kilku już lat występuje wyraźny wzrost zainteresowania dietą niskowęglowodanową jako sposobem na schudnięcie i utrzymanie dobrego stanu zdrowia. Chociaż w centrum zainteresowania dietetyków wciąż pozostaje dieta niskotłuszczowa, wiemy że, stosowanie jej nie powstrzymało epidemii chorób degeneracyjnych będących skutkiem nieodpowiedniego żywienia. W niniejszym artykule chcielibyśmy zaprezentować naszym czytelnikom założenia różnych diet niskowęglowodanowych, pokazując też z jaką trudnością ten sposób odżywiania przebijał się do społecznej świadomości zdrowotnej.

Od diety do diety Zacznijmy jednak od tego jak w historii postrzegano spożywanie węglowodanów i jak doszło do tego, że stały się one podstawą wyżywie­ nia ludzkości. W okresie tak zwanej rewolucji neolitycznej, gdy ludzkie społeczności przechodzić zaczęły od wędrownego trybu życia związanego ze zbieractwem, myślistwem i łowie­ niem ryb do życia osiadłego, głównym źródłem ich utrzymania stało się rolnictwo i hodowla. Populacja ludzka zaczęła szybciej rosnąć, a zboża stały się nieuniknionym składnikiem diety – rozpoczęło się życie z pieczywem. Następował podział zadań, kształto­ wały się specjalizacje i nowe zawody, powstawały rolnicze wspólnoty,

na zdrowie i długość życia. Grecki historyk opisuje spotkanie posłów perskich z królem Etiopii w V w p.n.e, podczas którego rozprawiano o tym, czym żywią się Persowie a czym Etiopczycy: Lecz skoro mowa zeszła na wino i dowiedział się [król Etiopii] o jego fabrykacji, bardzo się ucieszył tym napojem i zapytał jeszcze, czym król perski się żywi i jak długo najwyżej Pers żyje. Ci odpowiedzieli, że żywi się chlebem pszennym i wyłożyli mu powstawanie pszenicy, oraz że osiemdziesiąt lat jest najdłuższą miarą, ustanowioną dla życia ludzkiego. Zaś Etiopczycy, pytani przez Persów o to co jedzą i jak długo żyją, odpo­ 37


wiedzieli, że większość z nich żyje 120 lat i że żywią się mięsem i mlekiem. W czasach nam bliższych prze­ konany o związku węglowodanów z rożnego rodzajami chorobami metabolicznymi i otyłością był sławny na całym świecie po dziś dzień nie koronowany król smakoszy, Anthelme Brillant Savarin (1755-1826), który tej kwestii poświęcił cały rozdział w wydanej w 1825 roku książce „Fi­ zjologia smaku”. O diecie zalecanej dla ludzi nadmiernie otyłych pisze on: „Taka dieta musi uwzględniać najpo­ spolitsze i najważniejsze przyczyny otyłości. Ponieważ można wziąć za pewnik, że gromadzenie się tłuszczu u ludzi i zwierząt jest zwią­zane ze stosowaniem mąki i skrobi, logiczną konkluzją jest, że mniej lub więcej rygorystyczna wstrzemięźliwość od produktów zawierających mąkę i skrobię powinna doprowadzić do zmniej­szenia obwodu w pasie”. W 1869 Amerykanin William Ban­ ting opublikował własnym sumptem książkę „Listy o otyłości”, w której opisał swój własny przypadek zma­ gania się z otyłością, która uniemoż­ liwiała mu poruszanie się. Zasuge­ rowana mu przez lekarza zmiana sposobu odżywiania i całkowite wy­ eliminowanie z jadłospisu większości produktów zawierających węglowo­ dany przyniosło pożądany efekt, tak że Banting mógł napisać: „Mogę dziś z cała stanowczością po­wiedzieć, że ilość przyjmowanego pożywienia można spokojnie pozostawić do uznania apetytowi, ponieważ jedynie jakość te­go, co jemy, zmniejsza i leczy otyłość”.

Odkrycia doktora Price’a Bardzo ważnych obserwacji dotyczą­ cych przyczyn chorób cywilizacyj­ nych dokonał w latach dwudziestych 38

i trzydziestych XX wieku doktor Weston A. Price. Był on dentystą i postanowił poszukać odpowiedzi na pytanie o przyczyny próchnicy i innych chorób degeneracyjnych gnębiących nowoczesne społeczeń­ stwa oraz określić czynniki odpo­ wiedzialne za piękne zdrowe zęby u ludzi. Price przemierzył cały świat badając odizolowane grupy ludzi – społeczności celtyckie na Hybry­ dach, Eskimosów, Indian w Ameryce Północnej i południowej, melane­ zyjskich i polinezyjskich wyspiarzy, plemiona afrykańskie, australijskich Aborygenów, Maorysów z Nowej Zelandii. Gdziekolwiek by nie był, dr Price odkrywał, że piękne proste zęby, wolne od próchnicy oraz zdrowe ciało, są typowe dla ludzi prymityw­ nych będących na swojej tradycyjnej diecie bogatej w istotne składniki odżywcze. Analizując pożywienie tych odosob­ nionych społeczności, Price odkrył, że dostarcza ono co najmniej cztery razy więcej rozpuszczalnych w wodzie witamin, wapnia i innych minerałów i co najmniej dziesięć razy więcej wi­ tamin rozpuszczalnych w tłuszczach w żywności pochodzenia zwierzęce­ go jak masło, ryby, jaja, skorupiaki i mięso.

To przekonało go, że główną przyczyną chorób degeneracyjnych jest wyparcie pokarmów pierwotnych przez współczesne, wysoce przetworzone artykuły spożywcze.

Nie było najmniejszych wątpliwości – najzdrowsi byli ludzie, którzy jedli mięso, mleko, nieprzetworzone ziarna i warzywa. Swoje odkrycia ogłosił w opublikowanej w 1939 roku książce „Odżywianie a fizyczna degene­ racja”. Price uważał, że jeśli ludzie nie powrócą do pierwotnej, bogatej w tłuszcze i pokarmy zwierzęce diety, to gatunek ludzki będzie ulegał dalszej degeneracji.

Teoria Stefanssona Kolejnym badaczem, który w swej pracy naukowej skupił się na związ­ ku pomiędzy sposobem odżywiania a ogólnym stanem zdrowia był słynny antropolog i polarnik kanadyjski islandzkiego pochodzenia Vilhjal­ mur Stefansson (1879-1962). Podczas eksploracji Arktyki na początku XX wieku spędził on wiele lat żyjąc wśród Eskimosów, wiodąc taki tryb życia jak oni i tak samo się odżywiając. Zanoto­ wał, że poza niewielkim zapasem jagód zakonserwowanych w wielorybim tranie i odrobiną mchu z żołądków zwierząt, na które polowali, Eskimosi jedli wyłącznie pokarmy pochodzenia zwierzęcego. A mimo to nie chorowali na żadną z groźnych chorób ludzi „cy­ wilizowanych” – nadciśnienie, zawały serca, udary mózgu, nowotwory. Nie cierpieli też na szkorbut, chorobę powodowaną przez niedobór witaminy C. Stefansson uważał, że pozyskiwali ją z surowego lub lekko podgotowanego mięsa. Swoją teorię przetestował póź­ niej na sobie pozostając przez rok na diecie opartej wyłącznie na mięsie pod nadzorem lekarzy ze szpitala Bellevue w Nowym Jorku. Podobnie jak Eski­ mosi, Stefansson nie nabawił się szkor­ butu. Witaminę C zawierają bowiem różne tradycyjne pokarmy Eskimosów: mięso ssaków morskich, żołądki reni­ ferów karibu czy skóra walów białych (znana jako muktuk). Stefansson nie zauważył też u Eskimosów przypad­ ków nadwagi, choć jadali oni na tyle dużo, że gdyby tę samą liczbę kalorii spożywali w postaci węglowodanów, z pewnością nie uniknęliby otyłości. W swojej książce pt. „No­wotwór, choroba cywilizacji” przedstawił dowody świadczące o tym, że do czasu kontaktów z cywilizacją amerykańską Eskimosi (podobnie jak inne prymi­ tywne ludy) w ogóle nie chorowali na


nowotwory. W misjach założonych w pobliżu eskimoskich ośrodków połowu wielorybów misjonarze prowa­ dzili dokładny zapis przyczyn śmierci ludności tubylczej i z materiałów, jakie zebrał, wynikało wy­raźnie, że Eskimo­ si odżywiający się w sposób tradycyjny, a więc przede wszystkim mięsem, nie chorowali na nowotwory. Dopóki żywili się tradycyjnie, czyli rybami i zwierzętami morskimi, byli zdrowi i aktywni. Gdy pod wpływem nowo­ czesnej cywilizacji nauczyli się jeść cukier, białą mąkę i inne przemysłowo przetworzone produkty, natychmiast zaczęli chorować na serce, nowotwory i inne choroby. Stefansson jako pierwszy za­uważył, że to nie pochodzenie rasowe chroniło Eskimosów przed chorobami zachod­ niej cywilizacji, ale raczej ich „prymi­ tywny” sposób odżywiania.

Dieta doktora Lutza Od czasu prekursorskich badań Price’a i Stefanssona o zdrowotnych zaletach diety niskowęglowodanowej napisano wiele książek. Pierwszą, która prezentowała szeroko udo­ kumentowane dowody na to, że niektóre choroby można skutecznie leczyć dietą ograniczającą spożycie węglowodanów była książka „Życie bez pieczywa” opublikowana w 1967 roku przez austriackiego doktora medycyny Wolfganga Lutza. W swej publikacji oparł się on na wieloletniej własnej praktyce w leczeniu tą dietą różnych schorzeń, sam też stosując się do jej zaleceń. W książce przed­ stawione zostały liczne dowody na to, że to właśnie węglowodany są winne rozregulowania fizjologii człowieka i stanowią przyczynę wielu chorób, a propagowana przez dietetyków dieta niskotłuszczowa oparta została na błędnych obserwacjach.

Założenia diety niskowęglowo­ danowej doktora Lutza są bardzo proste i polegają na ograniczeniu ilości zjadanych przyswajalnych węglowodanów do 72 gramów na dobę. Odpowiada to 6 jednostkom chlebowym BU (z ang. Bread Unit) zastosowanym przez doktora Lutza

nich węglowodanów, jedzeniu więk­ szej ilości tłuszczu, zastąpieniu cukru sacharyną oraz regularnym wysiłku fizycznym. Dieta doktora Lutza pomyślana była od początku jako dieta lecznicza i możliwa do stosowania przez wszyst­ kich – także przez kobiety w ciąży,

Jedna jednostka chlebowa (1BU) = kromka białego chleba, 1/2 bułki, 1/2 średniego ziemniaka, 1 łyżka stołowa cukru lub miodu, szklanka mleka, 1/2 szklanki soku owocowego, 1/2 szklanki oranżady (lub innego napoju gazowanego) do obliczania ilości węglowodanów, jaka ulega wchłonięciu do krwioobie­ gu po zjedzeniu pewnych pokarmów. Węglowodany przyswajalne to np. skrobia, cukier buraczany (sacharoza), cukier mleczny (laktoza), natomiast węglowodany nieprzyswajalne to np. błonnik pokarmowy. Tak więc każda jednostka chlebowa to 12 gramów przyswajalnych węglowodanów. W ramce powyżej przedstawionych zostało kilka przykładowych artyku­ łów spożywczych w ilości odpowiada­ jącej 1 jednostce chlebowej. Ta nieokrągła liczba 72 g węglowo­ danów na dobę nie jest wynikiem jakichś niezmiernie precyzyjnych ob­ liczeń biochemicznych, lecz pochodzi z czasów, kiedy w leczeniu cukrzycy nie stosowano jeszcze insuliny. Przy­ pomnijmy, że insulina została odkryta w 1922 roku i jeszcze wiele lat upły­ nęło nim weszła ona w powszechne użycie. Zsyntetyzowano ją chemicz­ nie dopiero w 1958 roku. Natomiast jednostki chlebowe wprowadzili austriaccy lekarze już w pierwszej po­ łowie XIX wieku. Ówczesna medycy­ na nie była zupełnie bezradna wobec cukrzycy a w jej leczeniu stosowano przede wszystkim odpowiednią dietę. W dawnych podręcznikach medycz­ nych przeczytać można o zaleceniach dla chorujących na cukrzycę polega­ jących na ograniczeniu spożycia przez

dzieci. Zalecana dzienna ilość przyswa­ jalnych węglowodanów umożliwiająca unormowanie poziomu cukru została oszacowana na podstawie pomia­ rów stężenia glukozy we krwi osób przejawiających oporność na insulinę. Natomiast inne składniki odżywcze (białka, tłuszcze) można spożywać w takiej ilości, na jaką ma się ochotę, bowiem sam organizm poprzez sygna­ lizowane uczucie sytości wprowadza odpowiednie ograniczenie, przy czym zmniejszenie spożycia węglowodanów do minimum wcale nie pociąga za sobą konieczności spożywania dużo większych ilości białek i tłuszczu. W diecie doktora Lutza podział na po­ karmy zalecane i odradzane jest więc klarowny, bowiem wszystkie produkty zawierające węglowodany, jak pieczy­ wo, makarony oraz rozmaite słodzone pokarmy powinny być ograniczone do wspomnianej wyżej ilości, a spożywać powinno się ryby, mięso, jaja, produkty mleczne niesłodzone, tłuszcze – także zwierzęce, warzywa, orzechy. Masło może być konsumowane bez ograni­ czeń, ponieważ dostarcza niezbędnych tłuszczów potrzebnych do zastąpienia węglowodanów bez dużych ilości białka. Co więcej, masło zawiera dużo witamin oraz innych ważnych składni­ ków odżywczych. Natomiast powinno się unikać większych ilości wieloniena­ syconych kwasów tłuszczowych typu 39


trans, które występują w margarynach. Ograniczanie węglowodanów w naszej diecie nie oznacza bynajmniej spoży­ wania wyłącznie pokarmów pocho­ dzenia zwierzęcego, ponieważ jest cała gama pokarmów roślinnych zawiera­ jących bardzo mało węglowodanów. Należą do nich warzywa liściaste i łodygowe jak sałata, szpinak czy szparagi a także pomidory i ogórki. Nie należy też bynajmniej unikać warzyw korzeniowych, a jedynie powinno się uważać, by jeść je w odpowiedniej ilości. Zagrożeniem dla utrzymania diety niskoweglowodanowej są przede wszystkim zboża, owoce i soki. Za­ wierają one duże ilości cukru, o wiele większe niż nam się wydaje. Do poszukiwania zdrowej diety skłonił dr Lutza zły stan jego własne­ go zdrowia. Zdecydował się na dietę niskowęglowodanową opierając się na publikacjach miedzy innymi Stefans­ sona. Interesował go nie tyle odchu­ dzający aspekt diety, co złagodzenie szeregu objawów chorobowych, które pogarszały jakość jego życia i utrud­ niały wykonywanie pracy zawodowej. Doznawszy dobroczynnych skutków diety niskowęglowodanowej dr Lutz zalecał jej stosowanie wszystkim swoim pacjentom. Liczba wyleczonych pacjentów, jak też imponująca długość życia i sprawność psychofizyczna samego doktora (ur. w 1913 r.) są naj­ lepszą rekomendacją jego diety.

Dieta doktora Atkinsa O wiele więcej kontrowersji wzbudziła dieta niskowęglowodanowa opraco­ wana przez amerykańskiego lekarza Roberta Atkinsa zaprezentowana w opublikowanej w 1972 roku książ­ ce „Rewolucja dietetyczna Doktora Atkinsa”. Atkins szukał przede wszystkim diety odchudzającej, sam bowiem miał problemy z nadmierną 40

otyłością. Zapoznawszy się z pracami dr Lutza, uznał, że najskuteczniejsza w odchudzaniu będzie dieta niskowę­ glowodanowa. Książka ta cieszyła się dużą popularnością w Stanach Zjed­ noczonych i znajdowała się przez 158 tygodni na liście bestsellerów „New York Timesa”. Niemniej jednak nie od razu udało mu się przekonać Ame­ rykanów do takiego sposobu odży­ wiania. Po ukazaniu się książki ostro zaprotestowały środowiska medyczne optujące za dietą niskotłuszczową i doszło nawet do tego, że musiał się on tłumaczyć przed komisją Kongresu z propagowania sposobu odżywiania uznanego przez autorytety medyczne za niezdrowy. Gdy dziesięć lat później Atkins opublikował kolejną wersję książki pod tytułem „Nowa rewolucja dietetyczna”, w sukurs przyszedł mu Hollywood. Dieta ta bowiem daje dość szybko rezultaty i znalazła uznanie wśród hollywoodzkich gwiazd jako sposób na poprawienie wyglądu. Tą drogą dieta Atkinsa błyskawicznie zyskała rozgłos, a miliony Ameryka­ nów zaczęły się odżywiać zgodnie z jej zaleceniami. Stosując dietę Atkinsa, spożywa się produkty zwierzęce zawierające białko i tłuszcz (mięso, ryby, drób, owoce morza, jaja, sery) oraz niewielkie ilości

warzyw. Jadać można do syta, ale tylko wymienione wyżej produkty. W diecie tej dostarczamy organi­ zmowi duże ilości białka i tłuszczów, ograniczając przy tym do minimum węglowodany. Podstawowym skład­ nikiem żywieniowym są tłuszcze, które stanowią mniej więcej 60 proc. dziennej dawki kalorii. Tak więc rów­ nież Atkins doszedł do przekonania, że główną przyczyną przybierania na wadze są cukry a nie tłuszcz. Dieta Atkinsa nie wyklucza jedzenia pro­ duktów zawierających dużo węglo­ wodanów, ale ich spożycie ogranicza tak zwany „krytyczny dla utrzymania wagi poziom węglowodanów”, którego powinniśmy się trzymać po pozbyciu się nadwagi. Atkins podzielił zastosowanie swojej diety na kilka etapów. Celem pierw­ szego z nich, najbardziej rygorystycz­ nego, jest szybkie poprawienie prze­ miany materii, zaburzonej na diecie wysokowęglowodanowej. Ponieważ na tym etapie jemy maksymalnie 20 g węglowodanów dziennie, zmienia się metabolizm tłuszczów w organizmie. Ograniczając węglowodany zmusza­ my organizm do spalania nagroma­ dzonego tłuszczu. Bardzo szybko się chudnie, ponieważ tkanka tłuszczowa ulega rozpadowi, a proces metaboli­


zmu kwasów tłuszczowych możemy analizować, badając poziom ciał keto­ nowych we krwi, lub w moczu. W tym drugim przypadku możemy to robić sami za pomocą dostępnych w aptece pasków testowych. Ciała ketonowe to związki chemiczne powstające w wyniku metabolicznej przemiany tłuszczów. U człowieka głównym miejscem produkcji i wydzielania do krwi ciał ketonowych jest wątroba. Stan zwiększonej produkcji i stężenia we krwi ciał ketonowych określa się mianem ketozy. Jeśli nie ma ketozy, to według Atkinsa wciąż zjadamy za dużo węglowodanów. Jak wiemy do ketozy dojść może także w cukrzycy przy znacznym niedoborze insuli­ ny, co prowadzić może w skrajnych przypadkach do kwasicy ketonowej a nawet ketonowej śpiączki cukrzyco­ wej. Dlatego też Atkins ostrzegał, że jego dieta nie jest odpowiednia dla ko­ biet w ciąży i osób z poważnymi prob­ lemami zdrowotnymi. Atkins zdawał sobie sprawę, że tak rygorystyczna

dieta prowadzić może do niedoboru wielu składników odżywczych – wita­ min i minerałów, zalecał więc w tym okresie spożywanie suplementów diety – witamin z grupy B i witaminy C. Pierwszy etap trwa dwa tygodnie, w czasie których nie jemy pieczywa, produktów zbożowych, warzyw, które zawierają skrobię, owoców, jogurtów i mleka. Ketoza powoduje spadek łak­ nienia i nie ma się ochoty na jedzenie. Po takim ścisłym reżimie żywie­ niowym przechodzi się na nieco już łagodniejszą dietę odchudzającą, którą stosuje się aż do osiągnięcia właściwej wagi ciała. Na tym etapie trzeba pró­ bować określić dla siebie wspomniany wyżej „krytyczny dla utrzymania wagi poziom węglowodanów”, to jest największą ilość weglowodanów, którą możemy spożywać bez ponownego przybierania na wadze. Ta wartość graniczna jest bowiem dla każdej osoby różna i waha się według Atkinsa w przedziale od 25 do 90 g węglowo­ danów dziennie. I tak przechodzimy na stałe na sposób odżywiania według diety Atkinsa, przy czym należy wciąż kontrolować wagę swojego ciała i w razie ponownego przybrania na wadze, powrócić do etapu pierwszego. Atkins zaleca, by nasz sposób odży­ wiania był urozmaicony i należy go sobie samodzielnie opracować kieru­ jąc się samopoczuciem i wagą ciała. Przede wszystkim trzeba maksymal­ nie ograniczyć produkty zawierające węglowodany i unikać wszelkiej żywności wysoko przetworzonej, po­ nieważ indeks glikemiczny produktów żywnościowych spożywanych w ich naturalnej postaci jest znacznie niższy niż gotowanych lub przetworzonych w inny sposób. Stosowanie diety Atkinsa znacznie bardziej ułatwiają warzywa niż owoce, gdyż jest cała gama warzyw o niskim wskaźniku weglowodanów – sałata, szpinak, pie­ truszka, szparagi, por, kapusta, kala­ repa, cebula, dynia, pomidory, fasola, groch, cukinia, kapusta. Natomiast większość owoców ma wysoki indeks

glikemiczny. W większych ilościach jeść można truskawki, maliny, jagody, jeżyny i grejpfruty, ponieważ te owoce mają niski indeks glikemiczny. Bardziej szczegółowe omówienie die­ ty Atkinsa wynika z faktu, że jest ona z całą pewnością najpopularniejsza dietą niskowęglowodanową na świe­ cie. Jest ona dość łatwa w stosowaniu, gdyż poza dwutygodniowym okre­ sem ścisłego reżimu żywieniowego, pozwala na urozmaicone odżywianie, co z pewnością przyczyniło się do jej ogromnego sukcesu. Dieta Atkinsa wywołała na początku wiele zamie­ szania, gdyż kłóciła się z lansowaną przez amerykański establishment medyczny dietą niskotłuszczową, uznającą tłuszcz, szczególnie ten pochodzący z produktów zwierzęcych za największe zagrożenie pokarmowe. Wbrew tym tezom Atkins twierdził, że schudnąć można jedząc mięso, jajka i masło, ponieważ to produkty skro­ biowe – pieczywo, makarony i cukier są bardziej szkodliwe, podnoszą po­ ziom trójglicerydów, powodują otyłość i choroby serca. Dziś, gdy w Stanach Zjednoczonych szaleje epidemia otyłości, wiemy już, że zalecenia, żeby jeść więcej weglowodanów a mniej tłuszczu okazały się zgubne. Dogmat – mniej tłuszczu to lepsze zdrowie – nie wytrzymał próby czasu.

Dieta doktora Kwaśniewskiego W tym krótkim przeglądzie diet ni­ skowęglowodanowych nie sposób nie wspomnieć o dość kontrowersyjnej diecie opracowanej i propagowanej przez polskiego lekarza Jana Kwaś­ niewskiego, nazywanej przez jej zwo­ lenników dietą optymalną. Najogól­ niej można tę dietę określić jako wy­ sokotłuszczową z niskim spożyciem białek i węglowodanów, przy czym autor tej diety szereguje białka, tłusz­ 41


cze i węglowodany według określonej hierarchii – od najlepszych do najgor­ szych. Te trzy podstawowe składniki w diecie optymalnej powinno się jeść według tak zwanej „złotej proporcji” w stosunku B:T:W (białka do tłusz­ czów do węglowodanów) wynoszącym 1:2,5-3,5:0,5-08). Jeśli przeliczymy to na procentowy udział poszczególnych składników to przy proporcji B:T:W wynoszącej 1:3:0,8 białka stanowią 20,8 proc. pożywienia, tłuszcze 62,5 proc. a węglowodany jedynie 16,7 proc. Jak widzimy według zaleceń tej diety tłuszczu należałoby jeść 3 razy więcej niż białek i 4 razy więcej niż węglowodanów. Zalecane jest spoży­ wanie tłustych produktów zwierzę­ cych, takich jak żółtka jaj, podroby,

tłuste mięsa, sery, masło, śmietana. Uzupełnieniem tych produktów powinny być niskocukrowe warzywa takie jak pomidory, ogórki i kapustne oraz owoce jagodowe, takie jak agrest, czarne porzeczki, jagody i żurawina. Bez wątpienia dieta optymalna jest w porównaniu do innych diet ni­ skowęglowodanowych najbardziej pracochłonna bowiem wymaga od osób ją stosujących ciągłego ważenia produktów i szczegółowych obliczeń. Jedną z podstawowych wad tej diety (abstrahując od kwestii zdrowotnych, ponieważ tutaj opinie są skrajnie różne) jest to, że ta skomplikowana arytmetyka prowadzi często do braku różnorodności. Dieta ta bardzo często jest monotonna i ogranicza się do za­ ledwie kilku powtarzanych wcześniej obliczonych zestawów, czasem tylko zmienianych. Jest to zresztą zgod­ ne z założeniami tej diety, bowiem posiłki powinny się w niej opierać na uznawanych jako najlepsze spośród białek, tłuszczów i węglowodanów. Jeśli chodzi o wpływ stosowania takiej diety na zdrowie człowieka, to zdania są podzielone. Jej zwolennicy polecają ją jako dietę odchudzającą i sposób na pozbycie się szeregu do­ legliwości. Krytycy diety Kwaśniew­ skiego zwracają uwagę na możliwe zdrowotne konsekwencje długotrwa­

Indeks glikemiczny Indeks glikemiczny (IG) to lista produktów uszeregowanych ze względu na poziom glukozy we krwi po ich spożyciu. Oblicza się go dzieląc poziom glukozy we krwi po przeprowadzeniu testu żywnościowego z udziałem 50 g węglowodanów, przez poziom glukozy uzyskany po spożyciu danego produktu. Na przykład indeks glikemiczny wynoszący 70 oznacza, że po spożyciu 50 g danego produktu, poziom glukozy wzrośnie o 70 procent, tak jak po spożyciu 50 g czystej glukozy. Indeks glikemiczny żywności nie może być ustalony na podstawie jej składu lub wskaźników wchodzących w jej skład węglowodanów. Aby go wyznaczyć, należy podać konkretny produkt, konkretnej osobie. Podaje się dany produkt grupie osób a następnie przez dwie godziny, co 15 minut pobiera im krew i bada się poziom cukru. W ten sposób uzyskuje się przeciętną wartość IG. Stwierdzono, że wartość średnia jest powtarzalna, a badania wykonane w różnych grupach ochotników dają zbliżone wyniki. 42

łego odżywiania się taką ilością tłusz­ czów, przy jednoczesnym niedoborze białek i węglowodanów i że jest ona w sprzeczności ze współczesną wiedzą z zakresu fizjologii i biochemii. Jak do tej pory nie ma żadnych badań opub­ likowanych w czasopismach nauko­ wych potwierdzających skuteczność diety optymalnej jako diety leczniczej. Nie przeprowadzono też jednak badań nad długookresowymi skutkami ubocznymi tej diety. Z jednej więc strony mamy w internecie doniesie­ nia o przypadkach wyleczeń, które dotyczą niemal wszystkich chorób, z drugiej zaś opinię Komitetu Terapii Wydziału Nauk Medycznych Polskiej Akademii Nauk uznającą tą dietę za szkodliwą dla zdrowia.

Która dieta jest najlepsza? Osobom cierpiącym na przewlekłe choroby określa­ ne zbiorczo mianem chorób cywilizacyjnych, których jedną z przyczyn jest niewłaś­ ciwy sposób odżywiania się, możemy polecić dietę dokto­ ra Lutza. Jest ona stosowana z pozytywnymi skutkami od prawie pół wieku, uwzględnia osiągnięcia współczesnej na­ uki i, co nie jest bez znacze­ nia, nie wymaga ciągłego wa­ żenia, mierzenia i obliczania proporcji. Natomiast osoby zdrowe, które chciałyby zrzu­ cić parę zbędnych kilogra­ mów, mogą się zastosować do zaleceń diety Atkinsa, muszą jednak pamiętać o włączeniu do niej owoców i warzyw, oraz o tym, że powinny kon­ sultować taki sposób odży­ wiania z lekarzem.

Oprac. Bohdan Waydyk


Amerykańska epidemia otyłości Mechanizm wystąpienia epide­ mii otyłości w Stanach Zjedno­ czonych, oraz związanych z nią chorób serca i cukrzycy typu 2 analizuje Gary Taubes w artykule p.t. „A co jeśli to wszystko było jednym wielkim tłustym kłam­ stwem?” opublikowanym w 2002 roku w New York Timesie. Autor przedstawia w nim tezy różnych badaczy zajmujących się tym prob­ lemem. Niezaprzeczalnym faktem jest, że do lat siedemdziesiątych liczba otyłych Amerykanów utrzy­ mywała się na stałym poziomie 13–14 proc., po czym od lat osiem­ dziesiątych zaczęła gwałtownie

rosnąć, by osiągnąć obecnie blisko 25 proc. populacji, przy czym, aż trzykrotnie wzrosła liczba oty­ łych dzieci. Cechą szczególną tej epidemii jest fakt, że dotknęła ona jednakowo wszystkie warstwy amerykańskiego społeczeństwa. Co gorsze, lekarze zaczęli rozpo­ znawać cukrzycę typu 2 u coraz młodszych osób, tak że tego typu cukrzycy nie można już było jak dotąd nazywać cukrzycą doro­ słych. Jak do tego mogło dojść? Taubes uznaje za zbyt uprosz­ czoną odpowiedź, że jest to efekt konsumpcji niezdrowego jedzenia typu fast food (taniego, tłustego

Bardzo ważnych obserwacji odnośnie chudnięcia w zależności od rodzaju stosowanej diety: niskowęglowodanowej i niskotłuszczowej (a więc odpowiednio wysokotłuszczowej i wysokowęglowodanowej) dokonał endokrynolog David Ludwig wraz ze swoim zespołem ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie. Spośród wybranych do badania 73 nastolatków z nadwagą część miała przejść na dietę niskotłuszczową, a część na dietę

niskowęglowodanową. W tej ostatniej wyeliminowane zostały, bądź ograniczone do minimum, produkty zawierające szybko trawione węglowodany powodujące gwałtowny skok glukozy we krwi po posiłku. Testowane osoby nie miały nałożonego reżimu odnośnie ilości spożywanych kalorii, mogły więc jeść do woli. Z dokonanych przez naukowców obserwacji wynikało, że ludziom, których organizm naturalnie wytwarza dużo 43


Do lat siedemdziesiątych liczba otyłych Amerykanów utrzymywała się na stałym poziomie 13–14 proc., po czym od lat osiemdziesiątych zaczęła gwałtownie rosnąć, by osiągnąć obecnie blisko 25 proc. populacji, przy czym, aż trzykrotnie wzrosła liczba otyłych dzieci. Cechą szczególną tej epidemii jest fakt, że dotknęła ona jednakowo wszystkie warstwy amerykańskiego społeczeństwa.

insuliny, lepiej służyła dieta niskowęglowodanowa niż niskotłuszczowa (poziom cukru we krwi rośnie wtedy wolniej niż w przypadku menu z niewielką zawartością tłuszczu). Po upływie 1,5 roku u tych osób stwierdzono średni spadek wagi ciała o 5,8 kg, podczas gdy osoby które przestrzegały zaleceń diety niskotłuszczowej schudły średnio o 1,2 kg. Według dr Ludwiga menu niskotłuszczowe jest szczególnie niekorzystne 44

i tuczącego) oraz prowadzenia nie­ aktywnego trybu życia, bowiem nie tłumaczy to aż tak gwałtowne­ go wzrostu liczby ludzi otyłych. Za bliższe prawdy uważa wnioski tych badaczy, którzy za winowajcę tej epidemii uznali rozpowszechniany w społeczeństwie amerykańskim przez środowiska medyczne dog­ mat „mniej-tłuszczu-to-lepszezdrowie” i w efekcie tego panowa­ nie diety niskotłuszczowej. Aby sprostać tym zaleceniom przemysł spożywczy przestawił się na

dla osób wytwarzających dużo insuliny, ponieważ na taki sposób odżywiania często składają się duże ilości szybko rozkładanych węglowodanów. Natomiast dieta niskowęglowodanowa kontroluje poziom insuliny. Dlatego opracowując dla siebie skuteczny plan dietetyczny, ważne jest by najpierw wykonać test tolerancji glukozy i dobierać dietę odchudzającą do „biologicznej urody” swojego organizmu.

produkcję artykułów o niskiej za­ wartości tłuszczu. Trzeba go było zastąpić czymś równie smacznym i przyjemnym dla podniebienia, co musiało oznaczać jakąś formę cukru. Równocześnie włożono też wiele wysiłku w reklamowanie przesłania, że jedząc mniej tłusz­ czu, cieszyć się będziemy dobrym zdrowiem. Dogmat niskotłusz­ czowy wsparła armia dietetyków, grup konsumenckich, dzienni­ karzy zajmujących się kwestią zdrowia, autorów książek kuchar­ skich. Co prawda mieli oni dobre intencje bycia misjonarzami zdro­ wego żywienia i chcieli, by ludzie jedli mniej serwowanych przez bary szybkiej obsługi (fast food) „śmieci na talerzu” (junk food). Niestety zamiast nich zaczęto jeść więcej produktów skrobiowych i rafinowanych węglowodanów. Dla przemysłu spożywczego są to produkty, które można wytworzyć najmniejszym kosztem i sprzedać z największym zyskiem. No i są to produkty, które lubimy jeść. W rezultacie od późnych lat sie­ demdziesiątych w amerykańskiej diecie malała ilość kalorii pobie­ ranych z tłuszczu na rzecz tych pozyskiwanych z węglowodanów. Wzrosło roczne spożycie na osobę


Od kiedy zalecono dietę niskotłuszczową, Amerykanie zaczęli spożywać ogólnie większą ilość kalorii, obecnie jest to nawet 400 kalorii więcej każdego dnia. zbóż i kalorycznych słodzików (głównie wysokofruktozowego syropu kukurydzianego). Od kiedy zalecono dietę niskotłuszczową, Amerykanie zaczęli spożywać ogólnie większą ilość kalorii, obecnie jest to nawet 400 kalorii więcej każdego dnia. Odpowiedź na to dlaczego ludzie tyją spoży­ wając coraz więcej weglowodanów dała endokrynologia, wyjaśniając sposób w jaki węglowodany wpły­ wają na poziom cukru we krwi i na insulinę w organizmie i jak insulina reguluje nie tylko meta­ bolizm cukru, ale i tłuszczy, a tym samym w jaki sposób dieta wyso­ kowęglowodanowa prowadzi do otyłości. Według Davida Ludwiga, endokrynologa z Harvardu, sedno sprawy tkwi w sposobie, w jaki insulina bezpośrednio oddziałuje na cukier we krwi. Zauważa on, że kiedy cukrzycy dostają za dużo insuliny, ich poziom cukru spada i robią się potwornie głodni. Tyją, ponieważ jedzą więcej, a insulina ułatwia odkładanie tłuszczu. Co się więc z nami dzieje, gdy jemy węglowodany o wysokim indeksie glikemicznym, to znaczy takie które są szybko wchłaniane do krwi – szczególnie cukier i skrobia, jak ziemniaki i ryż czy produkty mączne? W ciągu kilku minut, powodują one wzrost poziomu cukru we krwi i wyrzut insuliny, bowiem to właśnie poposiłkowe zwiększenie stężenia glukozy we krwi, jest najważniejszym bodź­ cem do produkcji insuliny. A ta przyspiesza transport glukozy do wnętrza komórek i godzinę lub dwie później jego poziom we krwi jest niższy niż przed posiłkiem. Jak wyjaśnia Ludwig, organizm

myśli, że skończyło mu się paliwo, ale poziom insuliny jest wciąż na tyle wysoki, że zapobiega spalaniu odłożonego tłuszczu, insulina bo­ wiem spowalnia lipolizę (rozkład tłuszczów) . Rezultatem tego jest głód i chęć zjedzenia większej ilo­ ści węglowodanów. I to jest właśnie błędne koło sprzyjające otyłości. Koncepcja indeksu glikemicz­ nego i i teoria, że skrobia jest bardzo szybko absorbowana do krwi pojawiły się już pod koniec lat siedemdziesiątych, ale w dobie panowania dogmatu niskotłusz­ czowego nie miały one większego wpływu na zalecenia zdrowotne. Do świadomości konsumentów nie przebijała się więc wiedza, że produkty skrobiowe w organizmie stawały się fizjologicznie nie do odróżnienia od cukru. Teoria in­ deksu glikemicznego stawia tezę, że główną przyczyną syndromu X, a więc chorób serca, cukrzycy typu

2 i otyłości, są długotrwałe uszko­ dzenia powodowane wyrzutem in­ suliny, stymulowane spożywaniem skrobi i rafinowanych węglowoda­ nów. Im dłużej trwa trawienie wę­ glowodanów, tym mniejszy ma to wpływ na insulinę i poziom cukru we krwi. Zdrowsze jest więc jedze­ nie produktów o niskim indeksie glikemicznym. Zielone warzywa, fasola, niełuskane ziarno powo­ dują znacznie wolniejszy wzrost poziomu cukru we krwi, ponieważ zawierają błonnik, węglowodan, nie ulegający trawieniu, który opóźnia cały jego proces i obniża indeks glikemiczny. Takie same działanie ma tłuszcz i białka, ale to że spożywanie tłuszczu może być korzystne stało w sprzeczności z obowiązującą doktryną ni­ skotłuszczową. Tymczasem przez 30 lat zalecania niskotłuszczowego żywienia nie zmniejszyła się w Stanach Zjedno­ czonych zapadalność na choroby serca, a zamiast tego doszło do gwałtownego wzrostu częstości występowania otyłości i cukrzycy typu 2. Oprac. Bohdan Waydyk

45


Twoim lekarstwem powinno się stać pożywienie

Hipokrates

Żujmy zdrowo

W latach siedemdziesiątych minionego XX wieku dr Walter Blumer, pracujący w szwajcarskiej wiosce Netstat, zaniepokoił się, że przybywa mu coraz więcej pacjentów. Zauważył, że mieszkańcy z pobliża szosy stale niedoma­gali. Zażywali cztery razy więcej przeróżnych leków niż ludzie z okolic oddalonych od szosy, którą przejeżdżało dziennie około 5 tys. samochodów. Mieli bóle głowy, migreny, dolegliwości przewodu pokarmowego, cier­pieli na bezsenność, zmęczenie. Objawy te występowały u nich dwa razy częściej niż u mieszkających w domach oddalonych od drogi. Okazało się, że na 75 osób, które umarły na raka w okresie 12 lat, tylko trzy nie mieszkały przy szosie.

Fot. Anna Worowska

46

W 1974 roku dr Blumer wziął udział w Międzynarodowym Kon­ gresie do Spraw Wypadków Dro­ gowych w Utrechcie w Holandii. Przedstawił tam wyniki swoich wieloletnich badań. Wskazywały jednoznacznie, iż przyczyną więk­ szości chorób jego pacjentów było zatrute powietrze i skażenie emi­ sjami m.in. ołowiu, benzopirenu, spowo­dowane przez przejeżdżają­ ce samochody. Wspaniałe, świeże powietrze Szwajcarii, z ośnieżony­

mi szczytami Alp, przepastnymi lasami, słońce i atmosferę czystą jak kryształ można napotkać tylko tam, gdzie w żaden sposób nie mogą dostać się samochody. I tak jest na całym świecie. – W coraz większym stopniu czujemy się zmęczeni i zniechęceni pesymistycznymi prog­nozami różnych dziedzin nauki odnośnie chorób, zanieczyszczenia środowi­ ska, zaśmie­cania ziemskiego globu itp. – pisał prof. Jerzy Mazurczak


w przedmowie do książki prof. Ju­ liana Aleksandrowicza i Ireny Gu­ mowskiej „Kuchnia i medycyna”. – Oficjalna medycyna w całym swym majestacie grozi nam naj­ większym wymiarem kary – po­ ucza, że powstające zaburzenia chorobowe prowadzą do przedw­ czesnej śmierci. Autorzy zaś tej cennej pub­likacji odkrywają jej „nowe oblicze”. Poka­zując medy­ cynę – profilaktykę, w pogodnym tonie proponują zapobieganie kłopotom zdrowotnym, aplikując optymizm zamiast mentorskiego głosu powag naukowych i smętku szpitalnych sal czy sanatoriów – nawet tych wspaniale wyposażo­ nych. Interdyscyp­linarne spojrze­ nie na tzw. choroby cywiliza­cyjne i propozycja profilaktycznego postępowania, polegającego przede wszystkim na odpowied­ nim odżywianiu się, oddala wizję nawet choroby nowotworowej. To właśnie obecność określonych mi­ kroelementów, wita­min i innych związków w codziennej diecie zapewnia np. sprawne funkcjono­ wanie pro­cesów utleniania, czyli zapobiega rozrostowi nowotworo­ wemu plazmy komórkowej. Nie inaczej było z mieszkańcami wioski Netstat. Dr Blumer swoich pacjentów leczył głównie odpowiednim od­ żywianiem. Zalecał produkty bo­ gate w wapń, witaminę C i zespół witamin B. Składniki te podawał im też w formie leków. Jedli więc ludzie wątróbkę, drożdże, surowe owoce i warzywa, odzyskiwali zdro­wie, zapominali o bezsen­ ności, nerwowości, kłopotach trawiennych. Nawet najbardziej oporni na leczenie pacjenci prze­ stali cierpieć; wapń z magnezem wspomagał usuwanie z organizmu trującego ołowiu, a witaminy wzmacniały organizm. A my? Czy możemy coś dla siebie zrobić, zanim pojawi się to najgor­

sze – choroba? No i od czego za­ cząć? Spróbujmy sięgnąć po otrę­by, wzbogacające żywność w błonnik. I nie żadna to nowość, ale powrót do tego, do czego nasz organizm był przyzwyczajony od tysiącleci. – Jednak nie wyobrażajmy sobie, że dorzucenie garści otręb do co­ dziennego menu uratuje nas przed wszystkimi choroba­mi współczes­ nej cywilizacji – ostrzegają au­torzy „Kuchni i medycyny”. Ale może pomóc. Podobny skutek przyniesie jedzenie pełnego ziarna w postaci ciemnego pieczywa i kasz. Trzeba też pamiętać o owocach surowych – jeśli to możliwe nie obranych – i warzywach. Jedząc zaś należy długo żuć. Błonnik jest „paszą objętościową”, daje uczucie sytości, a nie tuczy. Przechodząc szybciej przez przewód pokarmowy, obniża produkcję insuliny i cho­lesterolu, a także hamuje zamianę cukrów w tłuszcz. Według ostatnich badań otręby boga­te w krzem obniżają cholesterol, ratują serce. Naukowcy wyliczyli, że wystarczy 300 g bia­ łego pieczywa zastąpić taką samą porcją razowca, aby podwoić naszą dzienną rację błonnika. Jeśli przy tym będziemy unikać nad­miaru cukru, słodyczy i tłuszczów, zapo­ mnimy o problemach z zaparciem, a może też unikniemy miażdżycy, zawału albo zacho­rowania na raka. Odpowiednia dieta wydat­nie zmniejsza prawdopodobieństwo zaatako­wania przewodu pokarmo­ wego przez nowo­twór. Warto więc spróbować przyswoić sobie kilka rad żywieniowych.  Jedzenie powinno być smacz­ ne. Powinno spra­wiać przyjem­ ność i radość. Trzeba więc jedzenie celebrować.  Nie za dużo, ale i nie za mało, czyli wystarczająco i „wszystko”. Jedząc jak najbardziej różnorodne pro­dukty uzyskujemy większą pewność, że zaspokajamy potrzeby organizmu.

 Jadać należy regularnie, o tych samych porach.  Dostarczać organizmowi codziennie porcję sied­miu funda­ mentalnych składników, gwaran­ tujących prawidłowe odżywianie się. Są to: białka, tłuszcze, wę­ glowodany, witaminy, składniki mineralne, błonnik i woda.  Białko buduje i odbudowuje.  Za dużo tłuszczów tworzy tłuszcz! Ale NNKT, czyli Niezbęd­ ne Nienasycone Kwasy Tłuszczowe są dla nas autentycznie niezbęd­ ne. Najwięcej jest ich w olejach roślinnych.  Węglowodany dostarczają energii, ale np. cukier „zjada” nam zęby.  Witaminy, składniki mine­ ralne, błonnik – są konieczne! Pośredniczą niejako we wszystkich proce­sach życiowych, spełniając najrozmaitsze funkcje.  Niezmiernie ważne jest pra­ widłowe przygoto­wanie posiłku; dobrze skomponowany może być ma­łym cudem z punktu widzenia fizjologiczno-żywieniowego.  Aby jadać prawidłowo wcale nie trzeba kupować produktów najdroższych. Badania wykazały, że naj­gorzej odżywiają się nędzarze i milionerzy. Prawidłowe odżywianie to zale­ dwie jeden z warunków pełnego zdrowia, może najważ­niejszy. Speł­ niając go, na pewno łatwiej nam będzie zmierzyć się z innymi zagro­ żeniami współczesnej cywilizacji. Irena Lus

47


Wielka Miłośniczka i znawczyni ziół, Lesley Bremness, autorka „Wielkiej Księgi Ziół”, wyznaje: – Rośliny w moim ogrodzie traktuję z prawdzi­ wym uwielbieniem i wdzięcznością, a słowo „zio­ło” ma dla mnie znaczenie najszersze z możliwych. Wonne, dekoracyjne, ale i pożytecz­ ne zioła, służą czło­wiekowi od zawsze. Z począt­ku wszystkie rośliny były zio­łami – dziećmi Matki Ziemi, miały nimb boskości i otaczał je szacunek. W Księdze Ro­dzaju znajdujemy wy­ jaśnienie słowa „zioło”: „Bóg sprawił, iż ziemia rodziła trawę, ziele nasienne, a drzewo owoce”. Owe „ziela nasienne” były ważne dla człowieka z różnych powodów, jako że służyły potrzebom cielesnym, psychicznym i duchowym, były waż­ nym składnikiem obrzędów i magii. Stosowano je w leczeniu dolegliwości, w pielęgnowaniu urody, w kuchni. Towarzyszyły ludziom od narodzin do śmierci, a na­wet po niej – przypisywa­ no im bowiem moc zjednywania przy­ chylności bóstw panują­cych w krainie wiecznej szczęśliwości.

Pięć tysięcy lat temu

Opisy ziołowych zabiegów leczni­ czych dotrwały do na­szych czasów na glinianych tabliczkach babiloń­ skich, sporządzonych 3000 lat p.n.e. Nieco młodszy jest chiński „Kanon ziół”, którego auto­rem był legendarny cesarz Shen Nung, zmarły w 2698 roku p.n.e. Nazywano go „boskim rolnikiem” – opisał 252 rośliny, okre­ ślił miejsca ich występowania, podał spo­soby przyrządzania oraz prze­ chowywania. Do dziś zdumie­wa jego odwaga, na sobie bowiem sprawdzał, które spośród opisywanych roślin są trujące. Nie może więc dziwić, że dzieło cesarza Shen Nunga posłużyło za wzór dla przyszłej farmakologii. Eksperymentowanie na własnym or­ ganizmie nigdy nie było tak popular­ ne, jak przeprowadzanie doświad­czeń na bliźnich; najlepiej wtedy, kiedy nic o tym nie wiedzieli. W skrajnych, ale 48

Fot. Anna Worowska

Zioła

– dusza kuchni nie odosobnionych przypadkach, ziół używano jako trucizn, wyprawiając w zaświaty ar­mie nieboszczyków. Historia Rzymu, Rosji, Anglii, właści­ wie każdego kraju, pełna jest takich niechlubnych zastoso­wań mikstur sporządzanych pracowicie w tajem­ nych labo­ratoriach. By nie psuć apety­ tu – pominę tę dziedzinę zielar­skich procederów. Przez następne tysiące lat staro­ żytni znawcy z Asyrii, In­dii, Egiptu spisywali lecznicze, pielęgnacyjne i upiększające właściwości ziół; do naszych czasów zachowały się np. egipskie ziołowe receptury z 1550 roku p.n.e., wspomagające zdrowie i urodę.

Inne, równie stare zapisy, traktowały o znaczeniu ziół w obrzędach i magii. Praktyki zielarskie przyniosły z czasem lepsze roz­poznanie właści­ wości roślin, dzięki czemu starożytni Grecy i Rzymianie stopniowo od­ dzielali legendy i przesądy od faktycz­ nych, cennych wła­ściwości, dając tym samym początek nauki o ziołach. Po­ ważne dzieło Greka Dioskoridesa „De materia medica” powstało w I wieku n.e. Za­wierało opisy ilustrujące 600 leczniczych roślin i aż do XVII wieku stanowiło podstawę wiedzy o zielar­ stwie. Rozwój nauki umożliwił z czasem produkcję leków syntetycznych.


Urbanizacja ograniczyła kontakt ludzi z naturą, co spowodowało również spadek zaintereso­wania zielarstwem. Tę dziedzinę wiedzy przywróciła do łask potrzeba; w czasie pierw­ szej wojny światowej zioła ratowały ludziom życie, gdyż innych leków było zde­cydowanie za mało.

Starożytni degustatorzy

Rodowód rzymski ma, pierwsza zapewne, książka kucharska pocho­ dząca z I wieku n.e. Jej autorstwo przy­pisuje się Apicjuszowi, który zawarł w treści pięćset przepisów na – niekonwencjonal­ne nawet dzisiaj – kombinacje smaków ziołowych. Posłużmy się przykładem: karczochy należało – według tych prze­pisów – go­ tować ze świeżym fenkułem, kolendra, miętą i rutą. Następnie rozdrabniano je dodając pieprzu, lubczyku, miodu, oleju oraz mocnego sosu rybnego, stosowanego zamiast soli. Zioła nie tylko podnosiły smak potraw, ale wspomaga­ły również pro­ cesy trawienne. Uczty starożytnych Rzymian – wykwintne, przeładowane ciężkostrawnymi potrawami – koń­ czyły się pogryzaniem ciasteczek anyżkowych. Współcześni nam Hindusi pod koniec obfitych posiłków czę­stują biesiadników prażonymi nasionami anyżku, który ma właściwości wiatropędne. Po­dobnie, ułatwiając trawienie, działają: arcydzię­ giel, melisa, bazylia, kminek, kolendra, koperek, mięta, fenkuł, szałwia i roz­ maryn. Za sałatkę mądrości można by uznać miesza­ninę ziół z makiem, ziar­ nem sezamu, skórką cebuli morskiej, z jęczmieniem i fasolą. Utarte na papkę i osłodzone miodem składniki jadał, a właściwie przeżuwał geniusz matema­ tyczny, Pitagoras. Nie wiadomo w jakim celu – na zdrowie, urodę czy intelekt – przygotowywano kró­lowi Henrykowi VIII sałatkę z ponad 50 ele­mentów liści, pączków, kwia­tów i korzeni. Nie żało­ wały sobie ziół i inne stany; Anglik John Evelyn w XVII wieku na­pisał „Rozpra­ wę o sałatkach”. Wymienia w niej 73

zioła do spożywania w sałatkach, okre­ śla sposób przygotowa­nia oraz podaje wskazówki, której części rośliny należy użyć – kwiatów, pąków, liści, łodygi, ko­ rzenia czy nasion. W tym czasie rośliny dzielono na zioła garnkowe (do goto­ wania w garnkach), sałatko­we, słodkie (aromatyczne) i lecznicze (sporządzano z nich mikstury). Ziół używano też do kon­serwowania żywności. W śre­dniowieczu mięso zawijano w liście wrotycza. Nadawało mu to ostrzejszego smaku i jednocześ­ nie odstraszało mu­chy. Do beczułek ze słodką wodą wrzucano miętę polej, aby przedłużyć jej świeżość w czasie morskich podróży. Było w czym wybierać. W tych czasach w ogrodach uprawiano zwykle około 70 ziół sałat­ kowych i przyprawowych.

Na fali mód i... zapomnienia

Po rewolucji przemysłowej i migracji ludności ze wsi do miast zioła w kuch­ ni straciły na znaczeniu. Teraz, gdy na nowo wzrosło zainteresowa­nie sztuką kulinarną i racjo­nalnym żywieniem, przeży­wają swój renesans. Znów mawia się, że zioła są duszą kuchni i chwałą kucharzy; mogą przeobrazić zwykły, co­dzienny posiłek w zmy­ słowe doznanie niepowtarzalnych smaków i aromatów. Na przykład liście rozmarynu i tymianku nasycają delikatną wonią gotowane dania, zaś nasiona koperku, fenkułu i anyżku

dodają pikantności rybom, sałatkom i jarzynom. Niepowtarzalny zapach liści lubczyka i selera poprawia smak zup i zapiekanek. Zioła mogą ożywić każde danie, zakąskę czy napój. Poprawiają też wartości odżywcze codziennych posiłków, gdyż wiele z nich, m.in. pietruszka, rukiew wodna, żywokost, zawiera niewielką, ale ilościowo cen­ ną porcję witamin, soli mineralnych i pierwiastków śladowych. Irena Lus na podstawie „Wielkiej Księgi Ziół” Lesley Bremness

Zioła do zup

O zastosowaniu ogólnym: cebula, cząber (obie odmiany), czosnek, estragon, jagody jałowca, lubczyk (liście i nasiona), majeranek, melisa, mięta, pietruszka (liście, łodygi i korzeń), rozmaryn, seler, szczaw, trybula, tymianek. Minestrone: bazylia, rozmaryn, tymianek. Zupy z groszku: bazylia, cząber, koper, majeranek, mię­ ta, ogórecznik, pietruszka, rozmaryn, tymianek. Ziemniaczana: kminek, liść laurowy, pietruszka. Pomidorowa: bazylia, estragon, koper, lebiodka, majeranek, tymianek.

Zioła do ryb

O zastosowaniu ogólnym: bazylia, fenkuł, kminek, liść laurowy, lubczyk,

49


macierzanka cytrynowa, majeranek, melisa, mięta, pie­truszka, przewłoka czarna, trybula. Do ryb pieczonych lub z grilla: wszystkie wyżej wymienione oraz cząber, estragon, tymianek. Do tłustych ryb: fenkuł, koperek. Do łososiowych: nasiona koperku, rozmaryn. Do frutti di mare: bazylia, estragon, fenkuł (nasiona), ko­perek, liść laurowy, majeranek, rozmaryn, szczypiorek, trybula, tymianek. Do zup rybnych: cząber, estragon, liść laurowy, lubczyk, szałwia (używać z umiarem), tymianek.

Zioła do dziczyzny i drobiu

Sarnina: cząber, jałowiec, liść laurowy, lubczyk (nasiona), majeranek, rozmaryn, szałwia. Królik i zając: bazylia, liść laurowy, majeranek, lubczyk (nasiona), rozmaryn, szałwia. Gołąb: jagody jałowca, rozmaryn, tymianek. Kurczak: cząber, estragon, fenkuł, majeranek, melisa, mięta, pie­truszka, szczypiorek, tymianek, trybula. Kaczka: estragon, liść laurowy, majeranek, rozmaryn, szałwia. Gęś: fenkuł, majeranek, szałwia. Indyk: estragon, majeranek, pietruszka, szałwia, tymianek.

Zioła do zapiekanek

Cząber, czosnek, cykoria, fenkuł, kolendra (nasiona), komosa strzałkowata, koperek, lebiodka, liść laurowy, lubczyk, majeranek, melisa, mięta, ogórecznik, pietruszka, seler, szałwia, tymianek .

Zioła sałatkowe

O ogólnym zastosowaniu: arcydzięgiel, bazylia, cykoria, cząber, czosnek bulwiasty, estragon, fenkuł, gorczyca, kminek, kolendra (li­ście), koperek, krwiściąg, lubczyk, łoboda, majeranek, marchewnik, melisa, mięta, liście ogórecznika, pietruszka, portulaka, przewłoka, rukiew wodna, roszpunka, 50

seler, szczaw, szczypiorek, tymianek. Dodatki kwiatowe: fiołek, nagietek, nasturcja, ogórecznik, pier­wiosnek, płatki róży, pysznogłówka, wieczornik.

Zioła do mięs

Wołowina: bazylia, cząber, estragon, kminek (nasiona), lebiodka, liść laurowy, lubczyk (nasiona), majeranek (do zapiekanek), mięta, mięta pieprzowa, pietruszka, rozmaryn, szałwia, trybula, tymianek. Baranina: bazylia, cząber, kmin, koper, lubczyk (nasiona), ma­jeranek, melisa, mięta (różne odmiany), pietruszka, rozmaryn, trybula, tymianek. Wieprzowina: cząber, fenkuł, kolendra, lubczyk (nasiona), majeranek, rozmaryn, szałwia, trybula, tymianek. Wątróbka: bazylia, estragon, koper, majeranek, szałwia.

Szynka: cząber, gorczyca, jagody jałowca, lebiodka, lubczyk, majeranek, mięta, pietruszka, rozmaryn.

Zioła do jaj i sera

Jaja w każdej postaci: bazylia, estragon, koperek, pietruszka, szczypiorek, trybula. Jaja na ostro: wszystkie wyżej wymienione oraz majeranek Jajecznice i omlety: wszystkie wyżej wymienione oraz lebiodka, słodki majeranek. Sery twarde: kminek, koper (nasiona), rozmaryn, szałwia. Sery miękkie: cząber, fenkuł, kminek, koper (nasiona), majera­nek, mięta, szałwia, szczypiorek, trybula, tymianek. Fondue: bazylia, czosnek, mięta. Walijskie grzanki z serem: bazylia, estragon, majeranek, pie­truszka.


Zioła do warzyw

Awokado: estragon, koperek, majeranek. Brukselka: cząber, koperek, szałwia. Cebula: bazylia, estragon, lebiodka, majeranek (do zup), szał­wia, tymianek. Cukinia: bazylia, estragon, koperek, majeranek, rozmaryn. Groch: bazylia, cząber, majeranek, mięta, pietruszka, rozmaryn, szałwia, trybula. Kalafior: fenkuł, koperek (nasiona i listki), rozmaryn, szczypio­rek. Kapusta: cząber, kminek, koperek (nasiona), lebiodka, majera­nek, marchewnik, mięta, ogórecznik, pietruszka, szałwia, tymia­nek. Kapusta kiszona: cząber, estragon, fenkuł (nasiona), koperek, lubczyk, tymianek. Karczochy: cząber, estragon, liść laurowy. Marchewka: pietruszka, trybula. Pieczarki: bazylia, cząber, estragon,

koperek, krwiściąg, majeranek, melisa, pietruszka, rozmaryn, tymianek. Pomidory: bazylia, cząber, czosnek, czosnek bulwiasty (chiński szczypiorek), estragon, koperek (nasiona), lebiodka, liść laurowy, majeranek, mięta, pietruszka, szczypiorek, szałwia, trybula. Rzepa: cząber, koperek (nasiona), majeranek. Seler: estragon, pietruszka, trybula. Soczewica: cząber, czosnek, mięta, pietruszka, szczaw. Szparagi: estragon, koperek, krwiściąg, melisa, szczypiorek, trybula. Szpinak: estragon, majeranek, mięta, ogórecznik, rozmaryn (do zup), szałwia, szczaw, trybula. Zielona fasolka: cząber, estragon, koperek, lebiodka, majera­nek, mięta, rozmaryn, szałwia, tymianek. Ziemniaki: bazylia, cząber, koperek, lebiodka, liść laurowy, ma­jeranek, mięta, pietruszka, rozmaryn, szczypiorek, tymianek

Sosy

Gorący: szklanka wywaru z warzyw, 2 łyżki masła 2 łyżki mąki, po 2 łyżki posiekanych listków: bazylii i estragonu, po 1 łyżce posiekanego: szczypiorku, pietruszki, koperku, 2 ząbki czosnku, sok z cytryny, sól, pieprz Masło utrzeć na jednolitą masę. Dodać przesianą mąkę i dalej ucierać. Do masy wlewać powo­li ciepły wywar z warzyw (ok. 40°C); a następnie śmietanę. Zagotować. Dodać roztarty czosnek z solą oraz posiekane drobno zioła. Sos doprawić do smaku solą, pieprzem i sokiem z cytryny. Podawać do potraw mącznych, z kaszy, fasoli, do ryb oraz jaj. Majonezowy: po 0,5 łyżeczki posiekanego estragonu, szczypiorku, koperku, bazylii, 1 szklanka gęstego majonezu, listki bazylii do dekoracji. Zioła dokładnie umyć, osuszyć ściereczką i drobniutko posiekać. Połączyć z majonezem. Podawać do jaj, sałatek z warzyw i suró­wek. Śmietanowy: po 1 łyżce posiekanych ziół – szczypiorku, pietruszki, melisy, po 1 łyżeczce posiekanych ziół – bazylii, kopru, cząbru, lubczyku, rozmarynu, szczawiu, 1 szklanka gęstej śmietany kremówki, sól. Umyte i osuszone zioła drobniutko posiekać i wymieszać lub zmiksować ze śmietaną. Sos do­prawić do smaku solą, pieprzem. Podawać do jaj, wędlin, serów twarogowych, surówek o mdłym smaku. 51


Sprzątaj z EM-em Trudno sobie wyobrazić osobę, której nie odpowiadałby wizerunek mieszkania schludnego, czystego i pachnącego nie tylko świeżością, ale np. alpejskim fiołkiem czy bryzą oceanu. Rzeczywistość bywa różna, choć większość spośród nas stara się utrzymać ład i porządek wokół siebie. Często miara możliwości i chęci przekłada się na uzyskiwany efekt. Ważne jest również jakich używamy środków. Do wyboru mamy pokaźny i coraz większy arsenał past, kremów i płynów. Żele, pianki w sprayu myją, polerują, pożerają osad z rdzy i kamienia, „zabijają na śmierć” zarazki, dezynfekują i odświeżają zapachami…

52


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.