1
SPIS TREŚCI
Manifest Krakowskiej Manify XVI Karolina Marchewka #psychonoiseclub, czyli niech nas usłyszą Asia Lewicka Trans, kobiece sprawy TrashLady używanie Goran Dakić, tłumaczenie: Agnieszka Żuchowska-Arendt Daliborka Kiš Juzbaša: Obrazy i książki – stop, muszę się bić Marta Składanek Wszystkie i wszyscy powinnyśmy/powinniśmy być feministkami/feministami, także w obliczu katastrofy klimatycznej – czyli o ekofeminizmie słów kilka Gosia Szymaniak Nie ma kapitalizmu bez patriarchatu Ewa Wojtowicz Trudne słowo „nie” Anna Ratajczak „Wnosiłam kiedyś tutaj wózek...” Agata duda kolaż Margot Ćma komiksy
Alicja Dusza Sploty Agnieszka Żuchowska-Arendt poezja
Manifest Krakowskiej Manify XVI
CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATERKOM! Siostry, koleżanki, przyjaciółki. Wszystkie jesteśmy bohaterkami! To manifest, który powinien towarzyszyć nam nie tylko w tym dniu, ale codziennie, bo życie w Polsce i bycie kobietą w tym kraju to prawdziwe bohaterstwo. Zbudujmy w naszych sercach i głowach pomniki wszystkim kobietom - bohaterkom, które pracują po kilkanaście godzin na dobę, żeby utrzymać siebie i swoje rodziny. Oddajemy cześć i chwałę pielęgniarkom na całonocnych dyżurach, nauczycielkom, pracownicom na śmieciówkach, matkom na działalności, opiekunkom dzieci niepełnosprawnych. Pochwalmy bohaterstwo tych, które w tym kraju odważnie powiedziały o swojej aborcji i tym, które postanowiły urodzić i wychować dzieci. Tym, które postanowiły głośno powiedzieć, że są lesbijkami, że są biseksualne, aseksualne, bo w Polsce to rodzaj bohaterstwa. Krzyczymy cześć i chwała kobietom, które zaczęły mówić o molestowaniu, o mobbingu, gwałtach i przemocy w rodzinie, o codziennych upokorzeniach w pracy i dyskryminacji. Postawmy pomniki i Matce Polce, i nie Matce Polce. Wszystkie jesteśmy różne, mamy inne cele i zapatrywania, ale często łączą nas te same historie. Historie codzienności, która nie jest lekka, ani łatwa. W której nie ma miejsca na pomniki, bo życie jest wystarczająco ciężkie, by dokładać mu kolejnych marmurów. Solidarność i siostrzeństwo powinny nas prowadzić każdego dnia, bo tylko wspierając się wzajemnie, opowiadając sobie historie i dodając wspólnie odwagi możemy skutecznie podejmować działania, które będą skutkowały poprawą naszego życia. Budujmy razem silne podesty dla wszystkich kobiet, którym w tym kraju dzieje się krzywda, które są wykluczane, potępiane, lekceważone, wykorzystywane. Stójmy murem za naszymi siostrami, koleżankami, przyjaciółkami. Bądźmy siłą, której nie da się powstrzymać, bo jesteśmy superbohaterkami codzienności. Cześć i chwała nam wszystkim!
POSTULATY 1) prawa reprodukcyjne i praca opiekuńcza, 2) prawa osób LGBT+, 3) praca w sektorach państwowych, z uwzględnieniem edukacji i ochrony zdrowia (psychiatria dziecięca! praca seksualna!), 4) kryzys klimatyczny (strajki prowadzone głównie przez osoby młode, uczące się), 5) osoby migrujące do Polski (rosnąca ksenofobia i nieprzyjmowanie uchodźców i uchodźczyń w Polsce)
3
fot. Karolina Marchewka
Karolina Marchewka
#psychonoiseclub, czyli niech nas usłyszą Stałyśmy pod tablicą z ogłoszeniami i pierwsze zdanie, jakie do mnie wypowiedziała, musiała powtórzyć cztery razy, ponieważ za nic w świecie nie potrafiłam jej zrozumieć. Brzmiało ono niezwykle doniośle: „To wszystko i tak jest poprzesuwane”. W tamtym momencie byłam naprawdę przerażona, nie do końca pojmowałam fakt, iż właśnie to miejsce stało się moim domem na bliżej nieokreślony czas. Żeński zamknięty oddział psychiatrii ogólnej – tam trafiłam wtedy, kiedy znajomi przygotowywali się do matury. Patrzę na to z perspektywy czasu i wiem, że to było najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać. Dzięki temu doświadczeniu zobaczyłam jak to jest być po drugiej stronie legendarnego w mojej okolicy szpitala na ulicy Gliwickiej w Rybniku. W gimnazjum, kiedy ktoś z klasy zdecydowanie przesadzał z wygłupami, zawsze znalazła się osoba, która mówiła, że trzeba będzie go/ją zawieźć na Gliwicką. Cóż... Trafiło na mnie, choć nie jako jedyną z grona znanych mi osób. Przed moim pobytem w szpitalu nikt z mojej rodziny nie miał bliższego kontaktu z osobą zmagającą się z zaburzeniami i chorobami psychicznymi. Ten temat niejako omijał moją rodzinę – do lutego 2017 roku nie pamiętaliśmy o osobach cierpiących na depresję, zaburzenia odżywiania czy po próbach samobójczych. W ten pamiętny czwartek dane mi było zobaczyć to, na co niesamowicie duża część ludzi przymyka oczy: skalę i różnorodność ludzkiego cierpienia. Cierpienia psychicznego. Nie dziwię się tym,
którzy się go boją. Taka jest nasza ludzka natura – obawiamy się nieznanego. Ustalmy jedno: od najmłodszych lat uczy się nas słów, dzięki którym możemy poznawać świat fizyczny, materialny. Opisujemy to, co nas otacza. Człowiek jest jednak w swej naturze również istotą duchową, a tutaj edukacja nie jest już tak dobra. W domach i szkołach nauka nie jest kierowana „do wewnątrz”. Nie prosi się nas o to, byśmy rozpoznawali i nazywali swoje emocje i odczucia. To błąd. Wiemy, że jeśli boli nas głowa/noga/brzuch/ucho/wstaw-tutaj-dowolną-część-ciała, jasno i wyraźnie komunikujemy to, kierujemy się z owymi objawami do lekarza. Dlaczego tak trudno zaakceptować nam fakt, iż nie tylko ciało może
Na naszych oczach powstaje społeczność niezwykle różnorodna, którą łączy jeden, bardzo odważny cel: pokazanie światu, że korzystanie z pomocy psychiatry, psychologa bądź psychoterapeuty nie jest powodem do wstydu, ba, jest jednym z największych przejawów dbania o siebie samego.
4
chorować? Dlaczego na objawy tak groźnej choroby jaką jest depresja, odpowiadamy bezwartościowymi frazesami? Nikt nam nie mówił jak powinno się o tym rozmawiać, nikt nie
uczył nas empatii. Czujemy się niekomfortowo, kiedy zapytana przez nas osoba na zwrot „Jak się czujesz?” nie odpowiada tak, jak jesteśmy przyzwyczajeni. Zaczyna nam opowiadać, że jednak nie jest ani dobrze, ani kolorowo. Nie mamy narzędzi, które pozwoliłyby nam wspólnymi siłami spróbować zmienić krajobraz naszego rozmówcy, bo nie potrafimy (a może nie chcemy nawet spróbować) sobie wyobrazić, przez co przechodzi ten człowiek. Zaniedbania, ignorancja i krzywdzące stereotypy dotyczące zdrowia psychicznego rozwijały się bez żadnej kontroli przez ostatnie dziesięciolecia. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy coś się zmieniło, chociaż sama nie wiem, co dało temu początek. Coraz więcej osób zaczęło przełamywać tabu i otwarcie mówi jak ważne jest dbanie o „zdrową głowę”. Na naszych oczach powstaje społeczność niezwykle różnorodna, którą łączy jeden, bardzo odważny cel: pokazanie światu, że korzystanie z pomocy psychiatry, psychologa bądź psychoterapeuty nie jest powodem do
tego nie życzę. Nie jestem nikim specjalnym, ot, zwykła młoda kobieta, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że robię coś bardzo ważnego – mówię otwarcie o mojej chorobie, o moich pobytach w szpitalach psychiatrycznych i o codziennym zmaganiu z chorobą. Można spytać skąd to wiem? Codziennie ktoś pisze do mnie na Instagramie, że dziękuje mi za to, co robię, że dzięki moim tekstom zdecydował/a się pójść do specjalisty, że inaczej patrzy na siebie, że już nie wstydzi się swojej choroby bądź zaburzenia. Jestem świadoma odpowiedzialności, jaka na mnie ciąży z tego powodu, jednak godzę się na nią i dalej będę to robić, podobnie jak coraz większe grono osób znanych i lubianych: blogerów, muzyków, pisarzy, dziennikarzy, ale również właśnie takich zwykłych Karolin, Wiktorii, Monik czy innych Adamów i Ew. Chcemy pokazać, że w znacznej mierze nie spędzamy życia w szpitalach psychiatrycznych, że nie jesteśmy całymi dniami zapakowani w kaftany bezpieczeństwa i nie patrzymy tępym wzrokiem w jeden punkt, kiedy ślina powoli cieknie z kącików naszych ust. Inne dane GUS z 2018 roku wskazują jak wiele trzeba zmienić. Około 40% badanych stwierdziło, że nie chciałoby mieszkać w sąsiedztwie osoby chorej psychicznie, a około 30% nie chciałoby pracować z taką osobą. Mogę podejrzewać, dlaczego tak jest. Słysząc „choroba psychiczna”, sporo osób myśli od razu „wariat”, „szaleniec” bądź „czubek”. Mówiąc o swoich zaburzeniach, pokazujemy jednocześnie, że te stereotypy bardzo często mijają się z prawdą. Żyjemy, pracujemy, cieszymy się i smucimy jak każdy inny człowiek. Nie nosimy opasek ostrzegających przed ewentualnym zagrożeniem z naszej strony. Znam wiele sytuacji, kiedy ktoś przyznając, że ma za sobą pobyt w szpitalu, słyszy w odpowiedzi: „Ale jak to? Przecież nie widać tego po Tobie!”. Pokazujemy również, że każdy człowiek w pewnym momencie swojego życia może trafić do gabinetu specjalisty i mówimy: „to jest ok”. Dbanie o swoje zdrowie jest dobre. Dbanie o zdrowie najbliższych jest dobre. Nie chcemy być uprzywilejowani, lecz traktowani z szacunkiem, na jaki zasługuje każdy człowiek. Właśnie po to powstał hasztag #psychonoiseclub – by pokazać, że jesteśmy częścią społeczeństwa, że możemy być babciami, ojcami, matkami, siostrami, mężami, nauczycielami, lekarzami, artystami, paniami z ulubionej Żabki albo kimkolwiek innym. By pokazać, że potrzebujemy zmian systemowych i obyczajowych, aby zmniejszyć skalę cierpienia, z jakim się mierzymy. Będziemy krzyczeć i domagać się tych zmian, ponieważ w innym wypadku chore społeczeństwo będzie wychowywać chore dzieci, a dalsze tkwienie w tym błędnym kole może przynieść wyłącznie opłakane skutki. Często razem z moją przyjaciółką parafrazujemy słowa Lewisa Carolla z jego najbardziej znanego dzieła, „Alicji w Krainie Czarów”: również wariaci są coś warci.
Nie jestem nikim specjalnym, ot, zwykła młoda kobieta, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że robię coś bardzo ważnego – mówię otwarcie o mojej chorobie, o moich pobytach w szpitalach psychiatrycznych i o codziennym zmaganiu z chorobą. wstydu, ba, jest jednym z największych przejawów dbania o siebie samego. Na tę chwilę najwięcej działań ma miejsce w Internecie, co nie powinno nikogo dziwić, bo właśnie tutaj możemy to robić zarówno anonimowo, jak i podpisując się z imienia i nazwiska; to właśnie w sieci informacje rozprzestrzeniają się najszybciej i najskuteczniej. Jednak powoli wychodzimy poza przestrzeń wirtualną! W ciągu ostatnich dwóch lat miały miejsce Marsze Żółtej Wstążki, czyli wydarzenia skupiające zarówno specjalistów, jak i pacjentów. Osoby biorące w nich udział jasno pokazały, że jako społeczeństwo musimy zmienić swoje postrzeganie tego tematu. Co jakiś czas w przestrzeni publicznej pojawiają się kolejne projekty mające na celu zwrócenie uwagi na to jak wielu z nas doświadcza kryzysów psychicznych. Informacje płynące z Głównego Urzędu Statystycznego na rok 2018 są porażające: około 25% Polek i Polaków miało, ma albo będzie mieć załamanie nerwowe. W Polsce każdego dnia odbiera sobie życie około 15 osób, z czego aż 13 to mężczyźni. Ostatecznie w naszym kraju z powodu samobójstwa umiera dwa razy więcej osób niż wskutek wypadków drogowych. Trudno jest oszacować jak wiele osób podejmuje próby samobójcze, ponieważ wielu boi się ujawnić przyczynę swojej obecności na SOR-ze. Wiem jedno: sama jestem w tej grupie i nikomu
5
Asia Lewicka
Trans, kobiece sprawy W wielu miejscach próbuje się obecnie obalać tabu dotyczące menstruacji, najczęściej przy okazji podkreślając, że miesiączka to kobieca czy dziewczyńska sprawa i dodając slogany o sile kobiet, które tyle rzeczy potrafią robić, krwawiąc. Odzieranie miesiączki ze wstydu to wspaniała idea i na pierwszy rzut oka nie widać żadnego zgrzytu w zaznaczaniu kobiecego charakteru menstruacji. Do momentu, kiedy uświadomimy sobie, że nie tylko kobiety miesiączkują. Czy to żart? Miesiączkujący facet? Jak to możliwe? Powiem więcej: istnieją zarówno miesiączkujący mężczyźni, jak i osoby niebinarne. Tak samo istnieją kobiety, które mają (lub kiedyś miały) penisy. Mamy rok 2020 i chociaż o transpłciowości nauka wciąż wie niewiele, to odchodzi się powoli od definiowania płci przez penisy czy pochwy. One definiują jednoznacznie tylko płeć genitalną. W zdecydowanej większości przypadków dają również informację o płci gonadalnej, chromosomalnej i tożsamości płciowej, ale obecnie rozumiemy, że nie zawsze to takie proste.
Nieświadomość – prawdopodobnie – zarówno twórców, jak i większości odbiorców kampanii. Przy braku porządnej edukacji seksualnej i równościowej trudno oczekiwać od twórców zauważenia istnienia miesiączkujących osób transpłciowych, a od odbiorców zrozumienia przekazu dotyczącego menstruacji zarówno wśród kobiet, jak i transmężczyzn. I nawet jeśli już ktoś ma jakieś pojęcie o transpłciowości, to niekoniecznie jego wiedza i otwartość pozwala na przyjęcie komunikatu bez oporu. Tym samym dochodzimy do najbardziej złożonej kwestii, czyli transfobii. Oczywiście tak jak w przypadku homofobii jest to pomieszanie lęku przed czymś obcym i niechęci czy wręcz nienawiści. Przejawy transfobii są po części zrozumiałe, bo określenie płci przez genitalia jest przecież jednym z podstawowych założeń, których uczymy się jako dzieci. Myślę, że niemal dla każdego uświadomienie sobie, że osoby z penisami to nie tylko mężczyźni, a osoby z waginami to nie tylko kobiety jest w pewien sposób gwałtem na podstawowych przekonaniach. Nawet przyjmując tę nową prawdę z otwartością, niewątpliwie doznaje się straty. Traci się przekonanie o prostocie idei płci i to może przerażać czy powodować opór, smutek czy wręcz złość. Tego rodzaju uczucia widzę u wielu ciskobiet (cis czyli takich, których tożsamość pokrywa się z płcią nadaną na podstawie genitaliów). Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie widzę ich u siebie. Sama mówię raczej o kobietach i mężczyznach, mając na myśli najczęściej osoby z pochwami i osoby z penisami. Tłumaczę sobie, że nie chcę mieszać pojęć osobom, które o transpłciowości nie wiedzą prawie nic. Mam wrażenie, że mówiąc o osobach z konkretnymi genitaliami brzmiałabym raczej śmiesznie. W kontekście mówienia o miesiączce głośno jako o sprawie transmężczyzn widzę też wiele znacznie bardziej intensywnych emocji u niektórych ciskobiet. Najprawdopodobniej tabu menstruacji zostało ukształtowane przez patriarchat i przez skojarzenie krwi miesiączkowej z kobiecością, a jednocześnie nieczystością, czymś gorszym. Odzyskiwanie tematu menstruacji jest więc elementem feminizmu, próbą zmniejszenia nierówności, zmiany podwójnych standardów w mówieniu o fizjologii wagin i penisów. Miesiączka była (a dla niektórych nadal jest) wstydliwą „kobiecą sprawą” i teraz kiedy mówi się o niej więcej, istnieje pokusa, żeby połączyć ją z kobiecą siłą. Kiedy jednak okazuje się, że menstruacja to sprawa także transmężczyzn,
Odzieranie miesiączki ze wstydu to wspaniała idea i na pierwszy rzut oka nie widać żadnego zgrzytu w zaznaczaniu kobiecego charakteru menstruacji. Do momentu, kiedy uświadomimy sobie, że nie tylko kobiety miesiączkują. Tak jak coraz głośniej mówi się o miesiączce, tak coraz częściej osoby transpłciowe przypominają o swoim istnieniu i nic dziwnego, że protestują przeciwko równaniu menstruacji z kobiecością. Kampanie skupione na łamaniu miesiączkowego tabu zapewne bardzo szybko uwzględniłyby osoby transpłciowe, gdyby nie kilka przeszkód. Po pierwsze, transpłciowość występuje rzadko. Obecnie transpłciowe osoby i tak są diagnozowane i przechodzą korektę płci znacznie częściej niż kilkadziesiąt lat temu, jednak statystyki w podręcznikach wciąż mówią o częstotliwości zaledwie jeden na kilkadziesiąt tysięcy. Skoro osoby transpłciowe stanowią mniej niż promil społeczeństwa, to czy prywatnym podmiotom nastawionym na zysk, tworzącym łamiące tabu kampanie opłaca się inkluzywność? Jeśli weźmiemy pod uwagę kolejne problemy, odpowiedź robi się coraz trudniejsza. 6
miesiączki nie można traktować jako przejawu kobiecej mocy. Dyskryminowana w patriarchacie grupa kobiet znów musi oddać część narracji mężczyznom – co prawda mężczyznom z pochwami, jednak nadal jest to bolesne. Dlatego kiedy transmężczyźni wzywają do mówienia o ich miesiączce, czytam komentarze ciskobiet, że transmężczyzn jest bardzo niewiele, więc można ich zignorować, że to zaburzeni psychicznie ludzie, których woli nie powinno się podporządkowywać, że nie można traktować poważnie osoby z pochwą, która twierdzi, że jest mężczyzną albo że osoby transpłciowe powinny być obojętne na fakt, że miesiączkę nazywa się kobiecą sprawą, bo trzeba mieć dystans. Uważam, że trudno mieć dystans do spraw, które wydają nam się ważne i dostrzegam, że miesiączka może być ważna zarówno dla ciskobiet, jak i dla transmężczyzn. Podejrzewam, że nie da się pogodzić ze sobą sprzecznych
punktów widzenia traktowania menstruacji jako przejawu kobiecej mocy oraz inkluzywnego włączenia w to doświadczenie transmężczyzn. Zwłaszcza że miesiączka dla każdej osoby, która jej doświadcza, może mieć zupełnie inny wymiar i zapewne przez wielu transmężczyzn może być traktowana jako niechciany przejaw fizjologii, z którą się nie identyfikują. Chciałabym natomiast i u ciskobiet, i u transmężczyzn widzieć więcej otwartości na perspektywę osoby o innych poglądach na ten temat, bo wydaje mi się, że grupom dyskryminowanym byłoby łatwiej połączyć siły, a nie walczyć ze sobą, wzajemnie siebie osłabiając.
TrashLady
używanie Radny Wantuch napierdala na bezdomnych1 będąc zupełnie nieświadomym swojego położenia. Jakieś złączki nie połączyły i radny nie rozumie, że w tym państwie (systemie) potencjalnym bezdomnym jest każdy: także on, jego potencjalni synowie i córki. „Jak to tak, że podobno studenci dziś i pracują i studiują, jak to tak…» - dzielił się ze mną pełnym niezrozumienia sytuacji pewien zdolny artysta-intelektualista boomers, zachęcając mnie do objaśnienia mu świata z perspektywy doomersa. Był zszokowany, kiedy powiedziałam mu, że to najoczywistsza oczywistość dla większości z nas, że aby utrzymać się w trakcie studiów, musisz pracować. Czaisz, ziomek? Wiedza potoczna. „Ale jakieś stypendia... socjalne,
1 przykładowy wpis Łukasza Wantucha na Facebooku z 13 czerwca 2019 : „Naprawdę zaczyna mnie to irytować. Czy bycie bezdomnym pozwala, że możesz pić i szczać gdziekolwiek chcesz? Czy to zwalnia ze wszelkich hamulców społecznych? Chyba trzeba w końcu przestać użalać się nad nimi i zacząć działać. Jest pewne rozwiązanie tego problemu, bardzo skuteczne, które wyrzuci żuli z Plant i Krakowa, ale jak je przedstawię, to stanę się najbardziej znienawidzonym radnym w Krakowie.” Jest to spojrzenie zawłaszczające, sprowadzające Innego do Jedynego Właściwego systemu logiki (której jednym z aksjomatów jest „bezdomny”=„żul”, tak więc na przeciwległym biegunie możemy umieścić „człowieka udomowionego” pozbawionego wszelkiej patologizacji), by następnie go z niego wyrzucić na własnych zasadach. A jako że ja to, co śmieciowe , co „uśmiecione” (powodujące raczej zniesmaczone odwrócenie wzroku niż chęć zwrócenia się wgłąb) traktuję ze szczególną empatią, pozwolę sobie zaznaczyć, że jeżeli ktoś tu nie posiada hamulców społecznych, to jest to sam radny Wantuch.
stypendia... naukowe?”. Zazwyczaj ledwie starczają na pokrycie kosztów najmu i kupno jedzenia przy odpowiednich, uprzednich i niezwykle dokładnych kalkulacjach. Studenci są w nich doskonali, nawet jeżeli w szkole matematykę zaliczali na „ledwie-co”. Siadam w kawiarni, odpalam papierosa, w smętny poniedziałkowy jesienny poranek, od którego ciągnie zimą. Nagle przysiada się znajoma, wygląda (nie „jak”, ale „dosłownie”) na skraju załamania nerwowego. Dwa kierunki studiów, średnia 5,8 i ponad 150 narąbanych punkcików nie wystarczają, by dostała stypendium. W poprzednim roku otrzymała pomoc bliskiej osoby i była przekonana, że przy włożonej pracy wszystko się zwróci. No i że będzie ją w końcu stać wziąć się za swoje komórki rakowe albo chociaż rehabilitację po powikłaniach z poprzedniej operacji, na którą to okazję wyczekiwała rok, ładując się opiatami, żeby stłumić nieznośny ból. Ludzie, jak można wykonać taki ogrom pracy na opiatach?! Ta dziewczyna jest geniuszem, świętą, bohaterką na rangę narodową, ustanowicielką cudów (nie)właściwych społeczeństwu późnego konsumpcjonizmu. A potem uczelnia odsyła ją z kwitkiem, nie racząc nawet pocałować w dupę. Zapewne jest jakimś mikroprocentem poniżej procentowych wymogów, jakie zaistniały po reformie szkolnictwa wyższego. Mikroprocentem, któremu przynależnych cudotwórców i cudotwórczyń wraz z sytuacją społeczno-ekonomiczną, z jaką borykamy się w kraju i na świecie, jest coraz więcej. Wracanie nad ranem z pracy, dwie godziny snu i sru na zajęcia? Proszę bardzo. Dwunastogodzinna praca przez trzy, cztery dni z rzędu a potem zajęcia i możliwość wyrobienia 7
normy programowej przy czytaniu wszystkich wymaganych lektur? Proszę bardzo. To nie jest żaden wyjątek. To, drodzy boomersi i boomerki, obywatele i obywatelki, jest najoczywistsza z oczywistości w jakich przyszło nam żyć. Dlatego, zwracam się do was, do polifonicznego lewactwa, którego przedstawicieli i przedstawicielek dziś nie brakuje: ja nie mówię, że wszyscy musimy chodzić na wybory, bo zupełnie uzasadniony jest brak nadziei, że już niewiele może to zmienić; nie mówię też, że wszyscy musimy poczuć się aktywistami i aktywistkami, nie każda świadoma swej polityczności osoba musi czuć się dobrze z etykietką aktywizmu; ale chociaż, do cholery, zabierzcie głos, użyjcie głosu dosłownie czy metaforycznie, jak wam się żywnie podoba, ale zróbcie to! Zróbmy to! I nie oszukujmy się, że nie boli. Boli i boleć musi. Dlaczego tak wiele z nas, gdy chce przełożyć publicznie swoje pragnienie wyrażenia opinii, bolączki, gestu (przełożyć z myślanego/ odczuwanego na słyszane) czuje pulsowanie w ciele, czuje jak „język podchodzi do gardła”. Narzędzie wolnej ekspresji, w które jesteśmy wyposażeni i wyposażone zamienia się w bolesny knebel? Nie jest przecież nowością, że: „they wrote the country›s borders on your body as well as mine the skin took over the talk my word over yours like my body over yours and the skin is stirring the talk”2 (Mashrou Leila - „Kalaam”)
Zaczęłam dziś rano czytać książkę pewnej amerykańskiej edukatorki seksualnej, której przełomowym momentem w pracy badawczej i pedagogicznej okazało się być uświadomienie kobietom, że ich organy płciowe są normalne3. Że, choć każde są wytworzone w trochę inny sposób, są właściwe i działają dokładnie tak, jak działać powinny. I choć edukacja seksualna w tym kraju jest penalizowana, może nikt nie zamknie mnie za alegoryczne przełożenie sprawy cipki na inny organ, a raczej wiązkę organów, jaką jest (osadzony, tak samo jak genitalia, w sieci organicznych i umysłowych powiązań) - aparat mowy. Proste jak budowa cepa. A teraz przypomnijmy jeszcze, że w naszym społeczeństwie istnieje mnóstwo osób, u których to narzędzie nie jest w pełni (albo w ogóle) sprawne. Dlatego, aby pokazać jak wiele jest w nas danych, realnych, fizycznych źródeł wyrazu, a zatem „mowy”, należałoby szczegółowo przywołać całą anatomię człowieka. I pamiętajmy przy tym, że (a wierzę, że każda „dysfunkcja” rodzi inną funkcję) są one normalne. I to od nas zależy, jak użyjemy
2 „oni wypisali granice państwa na twoim ciele tak samo jak na moim / skóra przejęła mowę / moje słowo poprzez twoje, jak moje ciało poprzez twoje / a skóra pobudza mowę” 3 Emily Nagoski, Come as You Are, SIMON & SCHUSTER 2019
8
naszych ciał na drodze ku wolności. Od nas (także) zależy, jak będziemy je spełniać. Dlatego, bójmy się, strach też jest normalny, ale nie pozwalajmy się powstrzymać przed wykorzystaniem naszej wielobarwnej, niejednoznacznej i niezwykle silnej (jak i dającej siłę) mowy. I jest ona normalna, nawet jak boli. Wyjdźmy (wszystko jest dobre w odpowiednich proporcjach), nawet jedną nogą, ręką, okiem, gardłem z naszych poklepujących po plecach thinktanków, z naszego intelektualnego kawiarniano-pracownio-laborytoryjno-bibliotekowego chowu klatkowego i pokażmy na co nas stać. Nie czekajmy, aż doczekamy się właściwego momentu, nie czekajmy „aż społeczeństwo dojrzeje”, aż sobie „zasłuży”, „zapracuje” na nasz głos: nie czekajmy. Podobno żyjemy w wielu równoległych teraźniejszościach, nie ma na co i jak czekać. My także nie jesteśmy do czegokolwiek dojrzałe i dojrzali w sensie społecznym i jednocześnie jesteśmy doskonale dojrzali i dojrzałe w sensie cielesnym. Właściwy moment jest w każdym z „teraz” i w każdej i każdym z nas. Nie pozwólmy się dłużej paraliżować.
„They silence you with slogans and conspiracy theories The herd accuse you of treason when you demand change in the motherland They made you despair so that you sell your rights to save the lost motherland They told you, >>Enough preaching, come dance with me a while<< >>Why are you frowning? Come dance with me a while<<”4 (Mashrou Leila - „Lil Watan”)
4 „Uciszają cię sloganami i teoriami spiskowymi / trzoda oskarża cię o zdradę, gdy domagasz się o zmianę na rodzimej ziemi / wprawili cię w rozpacz tak więc sprzedajesz swoje prawa by uratować uraconą ziemię rodzimą / (…) / Powiedzieli ci, / >>Starczy tych kazań, choć i potańcz ze mną przez chwilę<< / >> Czemu się chmurzysz? Choć potańczyć ze mną chwilę<<”
Goran Dakić tłumaczenie: Agnieszka Żuchowska-Arendt
Daliborka Kiš Juzbaša: Obrazy i książki – stop, muszę się bić Nie chciałam opuszczać Bałkanów. Chciałam żyć w pięknym i dobrze zarządzanym kraju. Wykorzystywałam każdą okazję żeby publicznie skrytykować rząd i sytuację, w jakiej się znajdowaliśmy. Pisałam o korupcji. A wtedy pewien policjant zmaltretował mojego syna i jego kolegów. Czternastolatków. Tak po prostu, dla zabawy. Tak rozpoczyna swoją opowieść Daliborka Kiš-Juzbaša z Banialuki, która kilka lat temu opuściła to miasto nad Vrbasem i wyjechała do Hiszpanii. W Walencji rozpoczęła nowe życie, a niedawno została jedyną instruktorką kung-fu w tym kraju. Wspomina dzień, w którym policja pobiła jej syna i jego przyjaciół. Oczywiście urządziłam burzę w mediach, a ludzie z całej Bośni i Hercegowiny mnie wspierali. Wówczas jeden z inspektorów z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wyjaśnił mi, że jest “za mnie odpowiedzialny”, cytował moje komentarze do cudzych tekstów, znał każdą moją wypowiedź i zupełnie po ludzku powiedział mi, żebym się uspokoiła bo inaczej zapłaci za to moja rodzina - opowiada Kiš-Juzbaša. Kroplą, która jak mówi, przelała czarę, była choroba jej nowo narodzonego, czwartego syna, który trafił do Belgradu na operację. Szpital w Banialuce nie miał nawet odpowiedniego inkubatora dla noworodków. Elity polityczne kupują limuzyny i helikoptery, a ludzie mają patrzeć jak ich dzieci umierają? Mój syn został zoperowany na czas i jest zdrowym dzieckiem. Sprzedaliśmy dopiero co zbudowany dom w Banialuce za bezcen, kupiliśmy bilety lotnicze i na zawsze opuściliśmy Bałkany – mówi Kiš-Juzbaša. W Walencji Daliborka wróciła do pracy artystycznej i we współpracy z agencją “ABC Models” z Sarajewa przygotowała kolekcję unikatowych strojów, którą zaprezentowała na “Nivea Fashion Week”. Bardzo szybko trafiłam do kręgów artystycznych w Walencji, zaczęłam się intensywnie zajmować malarstwem. Z Bośni i Hercegowiny przywiozłam jednak wrzód żołądka, który spowodował pęknięcie dwunastnicy i wtedy zaczęła się moja Golgota – kontynuuje Daliborka. Operacja, infekcje, walka o życie. Potrzeba było kilku miesięcy zanim doszła do siebie. Potem ruszyła w świat walki z zamiarem odzyskania tego, co stracone i nadrobienia zaległości. Zadzwoniłam do właściciela szkoły sztuk walki “TAOWS University” w Walencji i powiedziałam, że mam 45 lat i jestem wrakiem człowieka, a on mi odpowiedział, żebym
przyszła nazajutrz. Przyszłam i już wiedziałam, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam i że tak już ma zostać. Nadeszły miesiące prawdziwej męki, bólu, treningów i nie poddawania się – mówi Kiš Juzbaša. Jej instruktor, Sergio Verdeguer, postawił przed nią wyzwanie – sieć szkół “TAOWS University” ma w Hiszpanii i na świecie 76 oddziałów, lecz nie zatrudnia ani jednej kobiety-instruktora, więc Daliborka powinna zostać tam pierwszą instruktorką. Propozycję przyjęła natychmiast, gdy tylko ją usłyszała. Chociaż zaczęłam trenować kung-fu, równocześnie ćwiczyłam też walkę na noże i kije oraz walkę na leżąco. Potem zainteresowałam się także brazylijskim jiu-jitsu. Okazało się, że to również szło mi dobrze. Wszystko, co wartościowe wymaga ofiary, więc złamałam żebro w sparingu z dużo cięższym przeciwnikiem i trenowałam z urazem przez cały miesiąc zanim lekarze zdiagnozowali pęknięcie – opowiada Daliborka Kiš-Juzbaša. Podjęła decyzję że poświęci się na poważnie karierze instruktorki samoobrony i sztuk walki. Trenowała różne dyscypliny po sześć-siedem godzin dziennie, aby na początku tego roku uzyskać certyfikat instruktorki. Chociaż przez pełne dwa miesiące wystawiałam swoje obrazy w galerii w centrum Walencji i mam jeszcze kilka powieści przygotowanych do druku, wszystkie kolejne wystawy odłożyłam na później, a rękopisy schowałam do szafy. Muszą poczekać jeszcze kilka lat bo muszę trenować i bić się – powiedziała Daliborka Kiš-Juzbaša.
Daliborka Kiš-Juzbaša (1973) – poetka, pisarka, malarka, projektantka mody. Podczas wojny na Bałkanach (1992-95) walczyła jako żołnierz w służbie czynnej, co opisała w powieści autobiograficznej (“Čuvaj guzu i ne misli na smrt”, 2006.) Odmówiła przyjęcia nagrody Ministerstwa Kultury i Oświaty Republiki Serbskiej za drugi tomik poezji na znak protestu przeciwko złemu traktowaniu literatów przez rząd. Obecnie mieszka i tworzy w Walencji.
9
Marta Składanek
Wszystkie i wszyscy powinnyśmy/ powinniśmy być feministkami/feministami, także w obliczu katastrofy klimatycznej – czyli o ekofeminizmie słów kilka Pomyślmy chwilę o naturze, czy raczej „naturze”, czyli takich jej przejawach, które są estetyczne, ucywilizowane, wygładzone i powszechnie akceptowane przez człowieka. Pomyślmy o dziewiczych puszczach, dzikich plażach, łonie natury... Albo o zdobywaniu szczytów gór, ujarzmianiu dzikiej przyrody... czy choćby matce Ziemi. Kobiety od wieków dzielą ze światem pozaludzkiej natury ten sam los. Zalążki ich autonomii i próby skonstruowania silnych kobiecych wspólnot w Europie już w średniowieczu i renesansie zostały ukrócone przez polowanie na czarownice. Czasy kiedy za niezależność myślenia, nieodpowiedni wygląd czy zajmowanie się praktykami zapobiegania ciąży, bądź aborcji, zapłaciło śmiercią na stosie około 100 tysięcy kobiet są może zupełnie archaicznym i najbardziej makabrycznym przykładem w historii5. Nie znaczy to wcale, że całkiem oswobodziłyśmy się od podcinania skrzydeł ambicji, wypleniania wolnościowego myślenia, ujarzmiania naszej cielesności i seksualności. Wystarczy pomyśleć o wyboistej drodze pierwszych naukowczyń czy kontrolowaniu żeńskiego temperamentu erotycznego i klasyfikowaniu go jako przejawów histerii. A potem możemy płynnie przejść do współczesnych wizerunków kobiet w reklamie, tabuizacji kobiecej starości, choroby, czy ciał i umysłów, które odbiegają od wzorcowych. Teraz pomyślmy o pięknych krajobrazach (ukształtowanych tak naprawdę przez człowieka i mających cieszyć jego zmysły) przeciwstawionym tym niepożądanym, jak drzewa, które przeszkadzają w nowych inwestycjach, czy zwierzęta, które zagrażają ludzkiemu poczuciu władzy nad przestrzenią (lub po prostu bardziej przydają się martwe).
5 Na temat związków między okresem palenia czarownic a pozycją kobiet we współczesnym kapitalizmie przekonująco pisze badaczka Mona Cholet w książce „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”, przeł. Sławomir Królak, wyd. Karakter, Kraków 2019. Poświęca również rozdział ekofeminizmowi, nie stosując jednak samego pojęcia, ale pisząc np. o tym, że: „W XIX wieku ujarzmioną wreszcie naturę można było opisywać jako uległą kobietę, niestawiającą już oporu zakusom nauki” (s. 214)
10
I jeszcze raz wróćmy do codzienności, np. social mediów, w których twój wizerunek podlega ciągłej ocenie a o gwałt czy przemoc „prosisz się” swoim nieodpowiednim ubiorem, bądź zbytnią pewnością siebie i niedostateczną uległością, czy jakąkolwiek nienormatywną postawą. Kobiety i natura podlegają od wieków reżimowi (nie tylko) estetycznemu narzuconemu przez kulturę patriarchatu w imię... no właśnie czego? Użyteczności? Przyjemności? Rozrywki? Czy może niebezpiecznej fantazji grupy trzymającej władzę? Trochę filozofii Dostrzeżenie analogii między sytuacją kobiet w patriarchacie a eksploatacją Ziemi przez cywilizację technokratyczną, dało w latach 70. początek nurtowi w obrębie feminizmu określanemu jako ekofeminizm. Podstawowym jego założeniem jest istnienie związków pomiędzy marginalizacją kobiet a wyniszczaniem środowiska naturalnego. Julia Fiedorczuk, ekokrytyczka, zauważa, że chociaż w obrębie tego nurtu również możemy zaobserwować różne stanowiska, to wszystkie ekofeministki podzielają przekonanie, że: „za obydwie formy ucisku odpowiada ta sama opresyjna struktura pojęciowa bazująca na dualizmach wartości będących podstawą logiki dominacji, odpowiadająca także za militaryzm i konsumpcjonizm współczesnych społeczeństw”6. Mówiąc prościej, to przede wszystkim przez utworzenie opozycji natura i kultura oraz pokutujące w zachodnim myśleniu, nakładające się na nią, inne podziały pojęciowe, takie jak: umysł/ciało, mężczyzna/kobieta, pan/niewolnik, ludzkie/nieludzkie, publiczne/prywatne, powstało wyobrażenie białego mężczyzny, jako tego, który zyskał uprzywilejowaną pozycję. A zasłużył na nią, ponieważ posiadał zdolność racjonalnego myślenia. Rozum zaś od tej pory, tj. od ok XV - XVI wieku, pozostaje w opozycji do wszystkiego,
6 J. Fiedorczuk, Cyborg w ogrodzie. Wprowadzenie do ekokrytyki, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2015, s.155.
co naturalne, także do kobiet, które w tej układance plasują się bliżej natury – tego, co cielesne i emocjonalne, zatem nieracjonalne. Val Plumwood w pracy Feminism and the Mastery of nature dowodzi, że moment powstania takiego wizerunku białego mężczyzny jest tym samym, w którym zaczyna się ciemiężenie natury przez kulturę zachodnią. Ta sama krytyczka przekonuje, że „dualizm natura/kultura jest jednym z fundamentów, na których opiera się cała zachodnia filozofia i że głębokie uwewnętrznienie tego dualizmu odpowiada za problematyczny stosunek zachodniej cywilizacji do pozaludzkiej przyrody, a w szczególności za konstruowanie ludzkiej tożsamości jako zewnętrznej wobec natury”7. Jeszcze trochę teorii Ekofeminizm, jako radykalny nurt powstały w obrębie tzw. trzeciej fali feminizmu, jest wrażliwy na wszystkie rodzaje wyzysku wynikające z hierarchicznego sposobu organizowania rzeczywistości: „Nie chodzi po prostu o męską dominację, lecz o skomplikowaną i wielowymiarową konstrukcję kulturową, jaką jest tożsamość pana, uformowana w kontekstach klasy, rasy, gatunku i płci”8. Feminizm ekologiczny zakłada również, że rozmaite formy ucisku wzajemnie się nasilają, prowadząc do skumulowania relacji opartych na przemocy. Refleksja teoretyczna musi iść w parze z aktywizmem politycznym wynikającym z promowania empatii i współdziałania a odrzucającym rywalizację i wszelką agresję. Dlaczego aktywizm ekologiczny i feministyczny powinny zawiązać sojusz, można przedstawić w dosłownie kilku punktach:
7 Ibidem, s.157. 8 Ibidem, s.157 – 158.
• Feminizm to ruch mający na celu zniesienie seksizmu • Seksizm jest konceptualnie związany z ciemiężeniem natury (patrz akapit: Trochę filozofii) • Feminizm jest wobec tego ruchem mającym na celu zniesienie ciemiężenia natury Garść przykładów z życia Oprócz teoretycznych koncepcji, z których wynika, że bez przyjrzenia się problemowi płci nie jest możliwe stworzenie nowego porządku nietechnokratycznego, tak jak nie jest możliwe stworzenie alternatywnego niepatriarchalnego systemu bez uwzględnienia problemu wyniszczania środowiska, mamy też do dyspozycji co najmniej klika przykładów na to, jak te kategorie splatają się w życiu codziennym. Nie jest żadną tajemnicą, że skutki niszczenia środowiska najbardziej dotykają najbiedniejszych. Ale to kobiety płacą w istocie większą cenę za zanieczyszczanie środowiska naturalnego – zwłaszcza w krajach najmniej rozwiniętych, bo ich status materialny jest zawsze niższy niż mężczyzn. Poza tym pracują chociażby przy pozyskiwaniu wody pitnej oraz częściej sprawują opiekę nad dziećmi, których organizmy są bardziej narażone na konsekwencje skażenia środowiska naturalnego niż organizmy dorosłych9. Nie dziwi więc fakt, że ruch ekofeministyczny od początku był ruchem międzynarodowym, a najprężniej działają aktywistki afrykańskie. One już widzą skutki wyniszczania środowiska przez patriarchat sprzymierzony z kapitalizmem, my jeszcze sobie na ten temat teoretyzujemy…
9 Więcej na ten temat np. w książce Susan Buckingham-Hatfield “Gender and Environment”.
11
Gosia Szymaniak
Nie ma kapitalizmu bez patriarchatu Aby osiągnąć równość, potrzebujemy chodzić na Czarne Marsze i walczyć o nasze prawa reprodukcyjne. Głośno mówić o przemocy, która nas spotyka. Wzmacniać naszą widoczność w kulturze i języku. A także kwestionować obecny neoliberalny porządek. Dlaczego? Bo kapitalizm opiera się na podporządkowaniu kobiet, a jednocześnie subtelnie każe nam wierzyć, że tam jest nasze miejsce. Neoliberalizm, czyli teoria społeczno-ekonomiczna stojąca u podstaw współczesnego kapitalizmu, przenika wszystkie aspekty naszego życia. Prowadzi ona do wycofywania się państwa z funkcji społecznych, gdyż nie są one „rentowne”, i prywatyzowania ich bez względu na spadek ich jakości i dostępności. Na skutek światowego trendu polityki tzw. deregulacji, która ma podobno zabezpieczać wolną konkurencję, największe międzynarodowe przedsiębiorstwa i branża finansowa bogacą się, podczas gdy reszta świata biednieje. Międzynarodowe przedsiębiorstwa osiągają potęgę nie dzięki tytanicznej pracy ich właścicieli, a dzięki głodowym płacom pracowników z ubogich regionów świata, dostępowi do surowców naturalnych, spekulacjom finansowym i bliskim relacjom z władzą polityczną. Na domiar złego największe firmy konsekwentnie unikają płacenia podatków, które oznaczałyby chociaż częściowy wkład z ich strony w utrzymanie społeczeństwa (dzięki któremu osiągają wysokie zyski), a także mogłyby rozwiązać wiele jego problemów.
czynsz w przyszłym miesiącu lub zimowe ubrania dla dziecka. To związana z tą stałą niepewnością egzystencji „epidemia” depresji i lęku. Jednocześnie neoliberalne mity wmawiają nam, że same jesteśmy sobie winne, jeśli nie jesteśmy milionerkami. Podobno wystarczyłoby wstawać wcześniej i pracować ciężej. Tymczasem, jak wynika jednoznacznie z najnowszego raportu Oxfam10 (organizacji zajmującej się walką z ubóstwem), funkcjonowanie światowej gospodarki w dzisiejszej postaci opiera się na pracy nieodpłatnie świadczonej codziennie przez setki milionów kobiet na całym świecie. Nieodpłatna praca opiekuńcza nad dziećmi i niesamodzielnymi krewnymi, przygotowywanie posiłków, sprzątanie i pranie, a w krajach rozwijających się również codzienne dostarczanie czystej wody, przypada w trzech czwartych kobietom i zajmuje im w sumie 12,5 miliarda godzin każdego dnia, wielu z nich do 14 godzin dziennie. Gdyby ich praca była wynagradzana na poziomie pensji minimalnej, jej finansowa wartość trzykrotnie przewyższałaby wielkość światowej branży technologicznej. A jednak uznawana jest za „naturalny” obowiązek kobiety, niewymagający zapłaty, choć to ta „niewidzialna” praca umożliwia pozostałym członkom społeczeństwa wydajną pracę zarobkową i wytwarzanie gloryfikowanego przez polityków i ekonomistów PKB. Gdyby wszystkie kobiety odmówiły wykonywania pracy w domu przez nawet kilka dni, światowa gospodarka nie byłaby w stanie funkcjonować jak do tej pory. Kobiety poświęcone pracy dla innych często nie mają jak dodatkowo zająć się własną edukacją, rozwojem czy pracą zarobkową. 42% kobiet na całym świecie nie ma możliwości podjęcia odpłatnej pracy, bo na ich barkach spoczywa opieka nad innymi (w podobnej sytuacji jest 6% mężczyzn). Ale nie łudźmy się, że dotyczy to tylko najbiedniejszych krajów: niewiele mniej, bo 37% nieaktywnych zawodowo kobiet w Polsce chciałoby podjąć pracę poza domem11. Musi jednak zajmować się rodziną, a nie ma fizycznego bądź
42% kobiet na całym świecie nie ma możliwości podjęcia odpłatnej pracy, bo na ich barkach spoczywa opieka nad innymi (w podobnej sytuacji jest 6% mężczyzn). Niestety, oparte na obecnym modelu gospodarki komfort i wygoda zachodnich klas wyższych to rosnąca bieda i zależność Globalnego Południa, ale również średniaków i grup nieuprzywilejowanych na miejscu. To tzw. „elastyczne”, czyli niestabilne warunki zatrudnienia, podporządkowane rachunkowi finansowemu przedsiębiorstw, a nie podstawowej jakości życia osób utrzymujących się z pracy najemnej, codzienność znacznej większości z nas. To podskórna świadomość, że od biedy i kryzysu bezdomności dzielą nas średnio trzy miesięczne wypłaty. To stała cicha obawa, czy nie stracimy nagle pracy, czy wystarczy nam na wysoki 12
10 Oxfam International (2020). „Time to care. Unpaid and underpaid care work and the global inequality crisis”. Raport w języku angielskim dostępny pod adresem: https://www.oxfam.org/en/research/time-care [dostęp: 01.02.2020]. 11 Magda I. (2019). „Jak zwiększyć aktywność zawodową Polek?”, IBS Policy Paper 1/2019, Warszawa.
ekonomicznego dostępu do żłobków, przedszkoli czy domów opieki nad osobami starszymi, a także dostosowanych do potrzeb rodziców lub wystarczająco dobrze płatnych ofert pracy w miejscu zamieszkania. Ponadto na starość grozi im ubóstwo emerytalne, bo mimo że pracowały ciężko całe swoje życie, nie odprowadzały odpowiednich składek. Tzw. wolny rynek nie rozwiązał problemu dostępu do usług opiekuńczych. Prywatna oferta, choć istnieje, jest ograniczona i bardzo kosztowna. Jest to zresztą zrozumiałe, bo opieka nad osobami niesamodzielnymi jest ciężką pracą i powinna być odpowiednio wynagradzana. Jednak poziom
(podobno) nareszcie nam się to uda. W końcu, jeśli wciąż mamy co poprawiać, to zapewniamy stały popyt na kosmetyki, nowe ubrania, kursy, książki i aplikacje. Mimowolnie wierzymy w to, że stopień realizacji tych wygórowanych oczekiwań świadczy o naszej wartości. Jesteśmy nie tylko wciąż niedoskonałe, ale też wiecznie niewyspane, obciążone w pracy, codziennie „gasimy pożary”, a nasza frustracja często odbija się na naszych relacjach. Niejednokrotnie czujemy się winne. Aby odgonić widmo depresji czy czuć się choć trochę szczęśliwszymi, udajemy się na terapię, jeśli nas na nią stać. Z drugiej strony, mit ten oddziela nas od innych kobiet i reszty społeczeństwa. Każe nam równie surowo, co od siebie samych, wymagać perfekcji od innych kobiet i wierzyć w to, że być może ich los jest wynikiem lenistwa i braku ambicji. Podsyca fałszywą konkurencyjność, tłumiąc naszą empatię i poczucie wspólnotowości, utrudniając dostrzeżenie wspólnych interesów i faktu, że (również pod względem warunków materialnych) znacznie bliżej nam do najuboższych niż do możnych tego świata. Przerzucając na nas całość odpowiedzialności i obciążając nas wyrzutami sumienia, logika ta odbiera czas i energię na aktywność społeczną, organizowanie się wokół oddolnych inicjatyw czy wreszcie - skuteczne stawianie oporu wobec władzy rynków, międzynarodowych korporacji i polityków, których celem jest utrzymanie naszego podporządkowania. Niezależnie od tego, czy mieszkamy w Krakowie czy w Limanowej, pracujemy w sklepie, w korporacji czy w domu, łączy nas wspólnota interesów. Wszędzie na świecie kobiety są uboższe i bardziej obciążone nieodpłatną pracą od mężczyzn. Wszędzie musimy walczyć o odzyskanie autonomii naszych ciał. Dlatego potrzebujemy zacząć dostrzegać nierozerwalną zależność między patriarchatem i neoliberalnym kapitalizmem oraz wspólnie stawiać opór wobec jej wyniszczającego działania na społeczeństwa i jednostki, nasze zdrowie, życie i szczęście.
Nie każda Polka ma lub miała możliwość iść na studia i przeprowadzić się do Krakowa czy Warszawy. Czy znaczy to, że nie zasługuje na godne warunki życia, odpowiednie wynagrodzenie, wsparcie w opiece nad dziećmi, dostęp do oferty kulturalnej i edukacyjnej, czas wolny? zarobków większości z nas nie daje nam możliwości skorzystania z niej, a neoliberalne państwo niskich podatków nie dba o zapewnienie równego dostępu do tych usług. W końcu po co płacić za coś, co kobiety robią za darmo? W wyraźnie gorszej sytuacji są kobiety mieszkające poza największymi polskimi miastami i nieposiadające wyższego wykształcenia. Nie każda Polka ma lub miała możliwość iść na studia i przeprowadzić się do Krakowa czy Warszawy. Czy znaczy to, że nie zasługuje na godne warunki życia, odpowiednie wynagrodzenie, wsparcie w opiece nad dziećmi, dostęp do oferty kulturalnej i edukacyjnej, czas wolny? Czy to znaczy, że sama jest sobie winna, a osoby, którym lepiej się powodzi, mają prawo do pogardy i zobojętnienia wobec jej podstawowego dobrobytu? Klasizm i poczucie wyższości nad mniej zamożnymi czy wykształconymi od nas to również efekt neoliberalnej mitologii, którą przesiąknięte jest nasze myślenie. To mit, który każe nam wierzyć, że same jesteśmy odpowiedzialne zarówno za wszystkie sukcesy, jak i trudności w naszym życiu. Z jednej strony wmawia się nam, że wciąż czegoś brakuje nam do doskonałości, ale starając się odpowiednio mocno, każda z nas może stać się nie tylko wysoce produktywną kobietą sukcesu, ale także perfekcyjną panią domu, niezmiennie atrakcyjną i wspierającą partnerką, wzorową matką, świadomą konsumentką... pozytywną, wypoczętą i zadbaną. Jeśli (jeszcze) nie udało nam się osiągnąć tych ideałów, rynek oferuje nam cały wachlarz łatwych rozwiązań, dzięki którym
13
Ewa Wojtowicz
Trudne słowo „nie”
rys. Ewa Wojtowicz
Ten esej ma być głosem w dyskusji na temat konsentu. Cieszę się, że coraz częściej słyszymy, że „tylko »tak« znaczy »tak«” i „»nie« znaczy »nie«”. Mam jednocześnie poczucie, że praca nad zmianą mentalności wymaga większego zaangażowania niż powtarzanie kilku afirmacji. Chciałabym, żebyśmy bardziej otwarcie mówiły/li o sprawach, które mają tak ogromny wpływ na nasze życie. Tylko tak możemy wykonać pracę, dzięki której będziemy się czuły/li bezpieczniej i pewniej. Treść jest głęboko osobista, oparta na własnych doświadczeniach. Mówię o schematach, które często powtarzały się w moich relacjach. Pomimo, że są to dla mnie tematy trudne i często bolesne, starałam się pisać o nich rzeczowo, bez użalania się nad sobą.
Wiem, że w życiu wielokrotnie będę korzystać z umiejętności mówienia „nie”, i że czasem będą to trudne sytuacje. Siłę do praktykowania niezgody daje mi świadomość, że tylko dzięki temu każda moja zgoda będzie jasna, wartościowa i owocna. Dla zachowania mocy przekazu zdecydowałam się na czas teraźniejszy w tekście. • Czasem unikam mówienia „nie”, bo to takie krótkie, ostre słowo i boję się chwili, kiedy już wybrzmi, a ja nie będę wiedziała co zrobić. Boję się, że kogoś nim urażę albo zezłoszczę. Boję się, że będę czuła przymus tłumaczenia odmowy, a nie umiem dobrać słów tak, by nie zabrzmiały jak atak. • Czasem nie odmawiam, bo chęć i entuzjazm drugiej osoby odczuwam jako swoje własne. Mówię wtedy „tak”, bo nie jestem w kontakcie z własnymi emocjami i nie dociera do mnie, że powinnam odmówić. Tak się zdarza, kiedy łączą mnie z kimś uczucia i gdy mi na kimś zależy. Podejrzewam, że mechanizm wyparcia uruchamia się z lęku, że odmowa odsunie ode mnie (potencjalnie) bliską osobę, że stracę ją na zawsze. • Problem z określeniem granic skutkuje rosnącym poczuciem dyskomfortu. Czasem nie potrafię sobie uświadom jego źródła, czuję, że coś jest nie tak, ale nie wiem co. Czasami dociera to do mnie jakiś czas po zakończeniu sytuacji. Mam wtedy poczucie, że skoro wyraziłam już wcześniej zgodę, wycofanie się z niej może być odebrane jako brak szczerości, albo robienie problemów bez powodu. O ile nie uda mi się na czas wycofać, poczucie dyskomfortu znajduje ujście w zachowaniach agresywnych, bierno-agresywnych lub autoagresywnych.
Ten tekst napisałam ponad rok temu i jest dla mnie bezcennym świadectwem tego jak daleko mogę zajść gdy odważnie i bez wstydu mierzę się z problemem. Kiedy czytam go teraz, uderza mnie, jak patologiczne były wzorce, które latami uważałam za normalność. Przez ten rok udało mi się w dużej mierze wzmocnić granice i nauczyć się pracować ze swoimi emocjami tak, żeby zapewnić im niezbędną przestrzeń. 14
• Kiedy byłam młodsza, mówiłam „nie” kiedy bardzo chciałam powiedzieć „tak”. Zostałam tak wychowana, żeby wierzyć, że oznaką miłości i troski jest nieszanowanie i przekraczanie cudzych granic. Czekałam wtedy na próby podważenia i zmiany mojej decyzji, bo miały one świadczyć o prawdziwym zaangażowaniu. W ten sposób wchodziłam w toksyczne relacje. • Czasami kiedy mi na kimś zależy, ale osoba wprost albo przez zachowanie, daje mi do zrozumienia, że nie jest zainteresowana pogłębianiem znajomości, chwytam się wszystkich drobnych, miłych gestów i odczytuję je jako zachętę do dalszych prób i starań. Nie szanuję cudzych
rys. Ewa Wojtowicz
granic i nie reaguję na odmowę. Gdzieś w głębi wciąż tkwi we mnie przekonanie, że naruszanie cudzych granic jest pożądane i że jest oczywistym sposobem okazywania zaangażowania.
• Najczęściej jednak boję się cokolwiek proponować osobom, z którymi nie wiąże mnie bliska relacja, w której czuję się bezpiecznie. Ponieważ sama mam trudności z odmawianiem, nie spodziewam się niczego więcej po innych. Boję się oceny i ataku, albo pełnego niesmaku skrępowania, czyli reakcji, które są dla mnie typowe. Mam poczucie, że odmowa nie będzie się odnosić tylko do propozycji, ale będzie także podważeniem mojej wartości jako osoby. Kilka faktów, o których staram się pamiętać: • propozycję mogę zaakceptować, odrzucić, albo powiedzieć, że nie wiem lub potrzebuję czasu na podjęcie decyzji • zawsze mogę zmienić zdanie, po chwili, po kilku dniach czy tygodniach • praca nad świadomością swoich potrzeb i granic sprawia, że jaśniej się komunikuję, czuję się bezpieczniej i nie reaguję atakiem • nie muszę tłumaczyć swojej decyzji, ale mogę, jeśli czuję się bezpiecznie • jeśli wytłumaczenie zostaje użyte, żeby przekonać mnie do braku słuszności mojej decyzji, automatycznie kończę rozmowę. • kiedy zaczynam zachowywać się w sposób agresywny, bierno-agresywny, albo autoagresywny, staram się zdiagnozować źródło dyskomfortu i zająć się nim • kiedy coś proponuję i chcę poznać powód odmowy, mogę o to zapytać, ale nie wolno mi nalegać, jeśli osoba nie chce go podać
Anna Ratajczak
„Wnosiłam kiedyś tutaj wózek...” Bloki z cegły, 60-centymetrowe mury, osiedla wybudowane z myślą o rodzinach (dobra infrastruktura – znakomite połączenie komunikacyjne z centrum miasta, szkoły, przedszkola, żłobki ulokowane wewnątrz osiedli, tereny sportowe, place zabaw, parki, punkty usługowe, ośrodki zdrowia, sklepy i mnóstwo zieleni). Pierwsze przewodniki po Nowej Hucie mówią o niej jako o „urbanistycznej i organizacyjnej zamkniętej całości”. Projekcie stwarzającym dobre warunki klimatyczne do życia, dzięki szczególnemu dla tej dzielnicy usytuowaniu bloków na osiedlach (luźno stojących, w znacznych od siebie odległościach, dla korzystnego nasłonecznienia). Do zalet zalicza się też wpływ architektury na zmaksymalizowanie bezpieczeństwa dzieci i młodzieży (oddalone od ruchu i hałasu ulicznego placówki oświaty na każdym osiedlu). Nowa Huta, jako autonomiczne miasto, stwarzała warunki do życia, w którym niczego brakować nie
mogło; zachęcała do zakładania rodzin, budowania bliskich i znaczących relacji międzyludzkich, opływała we wszystkie możliwe punkty usługowe oraz sklepy. Wszystko to było na miejscu, nie w „Krakowie”. Do dziś wiele rzeczy wygląda w niej tak, jak zostało zaplanowane w latach 50. Mówi się, że „stara” społecznie (i architektonicznie) Nowa Huta ulega obecnie transformacji, zmienia się – młodzi kupują w niej mieszkania i zakładają rodziny – chciałoby się powiedzieć, że historia zatacza koło, ale w tym przypadku, mamy raczej do czynienia z utrzymaniem ciągłości. Pomimo zmian, które dokonały się z upływem lat, nadal są to osiedla dla rodzin z dziećmi. Chciałabym w tym tekście przywołać tych, którzy nie posiadają już rodzin, które mieli w latach 50. Chciałabym zwrócić uwagę na starą społecznie Hutę i te, które nie mieszczą się już w definicji modelowych lokatorek Huty; na pierwsze jej mieszkanki (obecnie częstokroć samotne – po śmierci 15
małżonka – właścicielki nieruchomości), ponieważ stanowią najliczniejszą grupę Nowohucian. Zastanawia mnie, czy w/w dzielnica wciąż jest miejscem dla nich? Jako osoba pracująca na terenie Nowej Huty często zastanawiam się czy ktoś w latach 50. XX wieku myślał o starości w niej? Wtenczas mieszkali w niej pracujący młodzi ludzie. Dochodzę do wniosku, że jeśli starość per se była tematem dyskusji, to sprawą podstawową i jedyną musiała być dostępność przychodni lekarskich, szpitali czy aptek (opieka medyczna niezwłocznie przywodzi na myśl, gdy mowa o starości), nic natomiast nie wskazuje na to, by udogodnienia dla borykających się z ograniczeniami fizycznymi były tematem istniejącym w świadomości społecznej. Trudno było w końcu rozmawiać o problemie, który nie istniał dla zdrowych, będących w sile wieku pracowników kombinatu metalurgicznego. Nawet dziś, kiedy pierwsze mieszkanki Nowej Huty skończyły przeszło 80 lat, spojrzenie na tę sprawę niestety się nie zmienia, a powinno! Nie jest przecież tak, że nikt się nad tym nie zastanawia; wiele osób zwraca uwagę na to, jak wielkim problemem dla najstarszych mieszkańców są wysokie krawężniki, “ruchome” płyty chodnikowe, o które łatwo się przewrócić, czy czteropiętrowe bloki bez windy. Ten ostatni problem niestety jest najgorszy. Co samotnej starszej kobiecie po aptece na osiedlu, w którym mieszka, skoro i tak nie opuszcza własnego mieszkania? Warto też pamiętać, że brak windy nie jest jedynie kwestią zaopatrzenia się w produkty codziennego użytku (tych z apteki
i ludźmi, co czyniła pod pretekstem sprzedaży drobnych przedmiotów. Problem uwięzienia we własnym mieszkaniu mógłby doprowadzić do wyłączenia tych spotkań z jej życia, ale na szczęście przeprowadziła się do mieszkania na parterze. Inna z kolei Pani, którą mijam czasami na osiedlu, chodzi do swojej koleżanki z bloku obok i rozmawia z nią przez domofon. Rozmowa twarzą w twarz wiązałaby się z wejściem do znajomej na piętro – znów pojawia się ta sama przeszkoda. Noszę w sobie wiele podobnych przykładów nowohuckich herstorii. Osiedla te bowiem nie sprzyjają osobom starszym (ani osobom niepełnosprawnym, ale ten temat zasługuje na osobny tekst). Na domiar złego; nie ma nawet takiego miejsca w Krakowie, do którego najstarsze Nowohucianki chciałyby się przeprowadzić. Wspominałam, że Nowa Huta od zawsze była suwerenna (wszystko w niej było - produkty, usługi i przyjaźnie – rzadko mieszkańcy ją opuszczali), kto chciałby zresztą wyprowadzać się na starość z miejsca, które przez spędzone w nim lata i zgromadzone wspomnienia wydaje się być jedynym odpowiednim? Stąd też popularna w Hucie stała się „zamiana” mieszkań (na szczęście nowohuckie nieruchomości są do siebie bardzo podobne; łatwo przenieść się więc ze swoim dorobkiem i kontynuować swoje życie w niemal niezmienionym stanie). Jednak parterowe mieszkania bardzo rzadko trafiają na rynek obrotu nieruchomościami. Dlatego myślę, że nie powinno być to jedyne dobre rozwiązanie. Czy są jakieś alternatywy? W ubiegłym roku w Warszawie zaczęto realizować wiele programów, których celem jest poprawa komfortu życia osób starszych. Jeden z nich, który zwrócił moją uwagę, zwany „Praską Windą”, dąży do wybudowania ponad 100 wind w blokach socjalnych – wdrażanie projektu zaczęto od Ursynowa i Pragi-Północ (która tak jak i Nowa Huta, obejmowana jest opieką konserwatora zabytków). Czy w Nowej Hucie jest miejsce na podobny projekt? Wciąż jest w niej mnóstwo socjalnych mieszkań, bywają też niemal całe socjalne bloki – np. jeden z czterokondygnacyjnych bloków na os. Górali. Myślę, że nawet w tych blokach, w których zawiązała się wspólnota, również byłoby miejsce na podobne przedsięwzięcie. Do realizacji potrzebne byłyby jednak pieniądze, pomysły, chęci i zaangażowanie. Mówię o tym wszystkim nie ze względu na wyjątkową sytuację Nowej Huty, identyczne trudności spotkać można w innych krakowskich dzielnicach tj.: Bieżanowie, Podgórzu, Kazimierzu etc. Warto przy tym zadać sobie pytanie, czy nowo powstałe osiedla, kompleksy mieszkaniowe, budowane są z przeznaczeniem dla osób, których dotyczy mój tekst? Czy deweloperów interesują ich losy? Bynajmniej. Wszyscy wiemy, dla kogo budowane są bloki, skoro przy większości z nich mieszczą się place zabaw. Co do udogodnień (wind); każdy kto mieszka w nowym budownictwie, wie też jak często są one niesprawne (w skutek ciągłych awarii spowodowanych wyborem najtańszej oferty przez dewelopera).
Co samotnej starszej kobiecie po aptece na osiedlu, w którym mieszka, skoro i tak nie opuszcza własnego mieszkania? też) – te dostarczyć mogą dzieci, niekiedy sąsiedzi (choć nie zawsze można liczyć na cudzą życzliwość, a i nie każdy umie poprosić o pomoc – przyznać się do własnej słabości), jest to też ciągłe bycie samemu, prowadzące powoli do zerwania z całym życiem towarzyskim, rozpadu więzi, o które dbało się wiele lat. Rok temu poznałam 88-letnią Panią Hannę, mieszkającą w Hucie od 57 roku. Mieszkała samotnie na trzecim piętrze czterokondygnacyjnego bloku bez windy. Z trudem przychodziło jej wchodzenie schodami na ostatnie piętro, w związku z czym wypowiadała niekiedy takie słowa: “Wnosiłam kiedyś tutaj wózek, trójkę dzieci wychowałam, a teraz moje miejsce jest pod ziemią.”. Z tej lakonicznej wypowiedzi wynika tyle, że Moja Bohaterka straciła sens życia nie wraz z odchowaniem dzieci, ale gdy poczuła, że własne mieszkanie przestało być miejscem dla niej. Jej smutek wynikał głównie z braku możliwości opuszczania czterech ścian; za wszelką cenę nie chciała zrezygnować z tego, co lubiła. A lubiła uczestniczyć w życiu na Targu Bieńczyckim; chodziła tam, żeby spotykać się zarówno z koleżankami jak 16
Gdzie te najstarsze kobiety winny się zatem wynieść? Do domów spokojnej starości, w których brakuje miejsc, a które jednocześnie są ekstremalnie drogie? Obawiam się, że jako społeczeństwo nadal unikamy odpowiedzi na to
pytanie. Myślę, że warto wziąć pod rozwagę udoskonalenia zastałych osiedli, bloków czy kamienic – w końcu lada moment przydadzą się też tym, którzy nie muszą dzisiaj martwić się trudnościami, wynikającymi z ograniczeń fizycznych.
Margot Ćma komiksy
17
Alicja Dusza
sploty byłam dzisiaj w muzeum papieru wyrabianego przez kobiety przepasane fartuchem mieszały ugniatały wypiekały prasowały głaskały rozwieszały wychowywały całowały tak powstawał papier i nikt nie wiedział czy to było dobre gdyby istniało muzeum słów pracowałabym w nim tłukła szybki gablot młotkiem do awaryjnych wyjść kładła dłonie na rysach niewidzialnych powierzchni patrzyła jak ulatują rozpadając się na litery kropki łuki i kreski nie wiedziałabym jak je przewieźć bo nie wiem z której strony powieki położyć obol pozwalałabym im straszyć w nocy i pewnie zostałabym zwolniona gdyby kartki wzbiły się w górę byłyby zapisane mną nieskończona liczba drobnych zagięć pamiątki po pospiesznych dłoniach archiwisty to byłabym ja to byłyby moje zmarszczki i biodra celuloza byłaby moją skórą to byłabym ja gdyby zieleń różniła się od błękitu to ja byłabym tą różnicą nigdy szarością ani linią nie mogłabym być dzwonkiem nie mam płaszcza ani serca czasem gubię szyję i narastam włóknem nie plotę wieńców zawijam w zwoje gdybym miała powiedzieć coś o kobietach powiedziałabym że są papierem
18
Agnieszka Żuchowska-Arendt
*** Wielcy poeci piszą wielkie dzieła i wielce są zatroskani o stan sylabotonizmu, że nikt już nie rymuje i nie pisze o tym, co piękne, że w wielkich miastach mali chłopcy wciągają wielkie kreski i śmieją się, że inni, to dopalacze mylą z koksem. Wielcy poeci piją wódkę z wielkich szklanek i niewiele się przejmują losem kotleta, który już nie zobaczy swojej rodziny, bo przecież nie ma oczu, tylko panierkę. Wielka poetka wielkiemu poecie pierze gacie.
(Do pewnego pana) A. K. M. jeżeli pan tak namiętnie patrzy w oczy każdej kobiecie to jest pan nie tyle wścibski co rozminął się pan z powołaniem a dzisiaj nocami kobiety ustawiają się w kolejce do okulisty
Mały Książę *** mam przywilej bycia człowiekiem a to oznacza że moje życie nie skończy się rzeźnią (chyba) bo przecież i tak tak samo jak inni ludzie i zwierzęta zostanę zjedzony/a nie wiadomo czy lepiej zostać zjedzonym przez ludzi czy przez robactwo mam przywilej bycia człowiekiem a to oznacza że robaki muszą jeszcze poczekać one nie są wybredne demokratyczne raczej zadowolą się teraz przejechanym psem jeżem albo kawałkiem zbutwiałego salcesonu
I znowu poszedł do knajpy, a tam powietrze aż gęstoniebieskie od dymu i jak ma zauważyć, że to dla niego pachnę? Róża
*** a tutaj mieszka poetka okulary na nosie cholera jasna poprawia choć przez nie nic już nie widzi dawno temu miała męża ale teraz nie potrzebuje nawet kota wystarczą głosy w głowie a czasem cisza nie jest wariatką nigdy nie miała dzieci to chyba najlepszy dowód
19
The XVI Cracow Manifa Manifesto
GLORY & HONOUR TO THE HEROINES! Sisters, colleagues, girlfriends. We’re all heroines! This is the manifesto that we should carry with us not just today, but every day, because living in Poland, being a woman in this country, is true heroism. Let us build in our hearts and minds monuments to women women–heroines who work a dozen hours a day to support themselves and their families. We pay homage to the nurses working night-shifts, teachers, women employed on junk contracts, self-employed mothers, caretakers to children with special needs. We pay homage the heroism of those who courageously spoke out about their abortions, and those who chose to give birth and rise children. To those who chose to openly say that they are lesbians, bisexuals, asexuals. Because in Poland, that’s heroism. Let us chant honour and glory to the heroines who first spoke out about molestation, about mobbing, about rape, about domestic violence, about the everyday humiliations and discrimination at work. Let us build monuments to the Polish Mother and to the Polish non-mother. * We are all different, we have different goals and views, but we are often brought together by the same stories–stories of everyday life, which is neither light nor easy. In which there is no space for monuments, because life itself is hard and heavy enough. Solidarity and sisterhood should guide us every day, because only by supporting one another, by sharing our stories and encouraging one another can we take effective action that will improve our lives. Let us build together strong foundations for all women who are mistreated in this country, who are excluded, condemned, disregarded, abused. Let us stand behind our sisters and girlfriends, one and all. Let us be an unstoppable force, because we are the everyday superheroines. Glory and honour to us all!
HASŁA DO SKANDOWANIA: Solidarnosc nasza bronią roznorodnosc naszą siłą! Dwa etaty, pół wypłaty, nie załatwią tego kwiaty! Rodzaje walki dowolne, chcemy być wolne! Nie ma równości bez różnorodności! Bez dostępności nie ma równości! Godnosć równość solidarność! Solidarnosć naszą bronią! Kobiet prawa - wspólna sprawa! Każdy rożny, wszyscy równi/ każda różna, wszystkie równe! • Moje ciało,moja sprawa! • Mamy prawo do równości! • • • • • • • • •
Edukacja to podstawa! Nasze państwo, nasze prawa! Budujecie piekło kobiet! Godność zdrowie bezpieczeństwo (Gdzie jest wasze człowieczeństwo)! • Solidarność naszą bronią! • Prawa kobiet prawami człowieka! • Wolność równość solidarność! • Wolne kobiety, wolny świat! • Chcę mieć wybór! • Myślę, czuję, decyduję! • Tak dla macierzyństwa, nie dla barbarzyństwa! • • • •