90 minut w niebie - Cecile Murphey, Don Pieper

Page 1


DON PIPER CECIL MURPHEY

90 minut NIEBIE w

Niezwykłe świadectwo człowieka, który stanął u bram nieba

90 minut NIEBIE w

DON PIPER

CECIL MURPHEY

90 minut NIEBIE w

Tłumaczenie: Krzysztof Bednarek

Wydawnictwo AA Kraków

Tytuł oryginału: 90 Minutes in Heaven Anniversary ed. Edition

Projekt okładki: Magdalena Spyrka

Korekta: Monika Zaręba

Redakcja techniczna: Monika Strachowska

Zdjęcie na okładce: shutterstock.com

Występujące w tej książce przekłady cytatów z Biblii zostały zaczerpnięte z Biblii Tysiąclecia, wyd. IV, wersja online, Pallotinum, Poznań 2003

Copyright © 2004 by Don Piper and Cecile Murphey

Originally published in English under the title: 90 Minutes in Heaven Anniversary ed. Edition by Revell, a division of Baker Publishing Group Grand Rapids, Michigan, 49516, USA

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo AA, Kraków 2025 All rights reserved

ISBN 978-83-8340-141-6

Wydawnictwo AA s.c. 31-574 Kraków, ul. Ciepłownicza 29 tel.: 12 345 42 00, 695 994 193 e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl

Rycerzom modlitwy...

Modliliście się – i oto jestem!

PODZIĘKOWANIA

Napisałem tę książkę w samoobronie. W ciągu wielu lat, które upłynęły od 1989 roku, rzadko udawało mi się kogokolwiek zadowolić krótkimi odpowiedziami na zadane mi pytania czy opowieścią o moich przeżyciach, jaką byłem w stanie wygłosić podczas niedługiego spotkania. Występowałem w radiu, telewizji, wypowiadałem się w gazetach, z niezliczonych ambon i mównic, ale ogólnie rzecz biorąc, pozostawiałem po sobie więcej pytań niż satysfakcjonujących odpowiedzi. Ludzie zawsze chcieli wiedzieć więcej... wciąż więcej. Aby nakarmić głodne umysły, napisałem o swoich doświadczeniach trzy różne rękopisy. Żaden z nich jednak mi się nie podobał. W końcu zwróciłem się do jednego ze znanych autorów, aby razem ze mną napisał książkę, która udzieliłaby odpowiedzi na cisnące się ludziom na usta pytania na temat mojej śmierci i mojego życia. Cecil Murphey, autor dobrze sprzedających się biografii takich osób jak Franklin Graham, Truett Cathey, B.J. Thomas, Dino Karsanakas czy doktor Ben Carson, pomógł mi stworzyć taką książkę, jaką chciałem i potrzebowałem napisać. Trzymasz ją właśnie w rękach. Cecil stał się moim oddanym przyjacielem, powiernikiem i mentorem. Nie mam wątpliwości, że jednym z dobrych owoców powstania niniejszej książki stało się dla mnie nawiązanie znajo-

mości z Cecem Murpheyem. Prawdziwa pasja, jaką włożył w tworzenie tego dzieła, daje się odczuć na każdej jego stronie. Dziękuję

Ci, Cec! Jestem Ci głęboko wdzięczny. Równie wiele zawdzięczam Deidre Knight z Knight Agency, która uwierzyła w powodzenie całego przedsięwzięcia. W istny podziw wprawiła mnie doktor Vicki Crumpton z Baker Publishing Group – gorąco dziękuję jej za rzetelne starania, dzięki którym moja opowieść ukazała się drukiem.

Chciałbym także podziękować pracownikom oddziału urazowego Memorial Hermann Medical Center oraz St. Luke’s Episcopal Hospital w Houston – za oddanie, z jakim starają się przywrócić pacjentów do zdrowia. Szczególnie dziękuję doktorowi Thomasowi Greiderowi, chirurgowi ortopedzie, który leczył mnie długi czas, począwszy od pamiętnego wieczoru 18 stycznia 1989 roku.

Wspaniali wierni z wielu parafii pozwolili mi, abym im służył. Przeżyłem także dzięki ich modlitwom, a ponadto ich obecność umożliwia mi sprawowanie posługi pastora. Jestem głęboko wdzięczny parafianom z kościoła South Park Baptist Church z Alvin w Teksasie – to prawdziwi rycerze modlitwy. Chciałbym także wymienić w moich podziękowaniach parafian z trzech spośród kościołów w Bossier City w Luizjanie – First Baptist Church, Airline Baptist Church i Barksdale Baptist Church. Zaciągnąłem niezmierzony dług wdzięczności wobec doktora

Damona V. Vaughna, byłego pastora dwóch pierwszych z wymienionych kościołów oraz mojego nauczyciela w kapłaństwie.

Chciałbym wreszcie wyrazić moją nieskończoną miłość do wiernych z kościołów First Baptist Church w Rosharon w Teksasie oraz Hunters’ Glen and Murphy Road Baptist Church w Plano, także w Teksasie. Trwali w wierze wraz ze mną już po moim wypadku. Od 1996 roku sprawuję posługę kapłańską w innym teksaskim kościele – First Baptist Church w Pasadenie.

W obliczu moich starań o powstanie niniejszej książki parafianie udzielali mi niesłabnącego wsparcia, które było dla mnie bardzo miłe. Dziękuję Wam wszystkim za cierpliwość, wyrozumiałość, modlitwy i miłość.

Dziękuję Anicie Onerecker i jej nieżyjącemu już mężowi Dickowi za to, że pozwolili Bogu, aby w tak dramatyczny sposób użył ich jako swoich narzędzi. Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, braciom i siostrom w Chrystusie, którzy tak gorąco się modlili. Jedynie Bóg zna Wasze poświęcenie i dobroć. Przede wszystkim dziękuję moim długoletnim przyjaciołom, Cliffowi McArdle i Davidowi Gentilesowi. Jesteście prawdziwymi darami Bożymi. Byliście mi zawsze wierni – we dnie i w nocy, kiedy chciałem i kiedy nie chciałem, w rzeczach łatwych i wymagających prawdziwego poświęcenia. Dziękuję Wam wszystkim za zachęty, które pomogły mi doprowadzić sprawę tej książki do końca.

Na koniec chciałbym wyrazić głęboką wdzięczność rodzicom mojej żony – Eldonowi i Ethel Pentecostom – oraz moim rodzicom – Ralphowi i Billie Piperom – za nieskończone poświęcenie, wsparcie i wiarę. I moim trojgu dzieciom – Nicole, Chrisowi i Joemu; mówię Wam: Pan Bóg dał mi o wiele lepsze dzieci, niż na to zasłużyłem. To wielkie błogosławieństwo. Jakimi słowami mógłbym podziękować Wam za wszystko, czym dla mnie jesteście – tym bardziej od owej środy przed laty? Na koniec chciałbym podziękować mojej żonie Evie, która trwa ze mną w małżeństwie od trzydziestu lat. Nikt nie powinien być zmuszony robić tych wszystkich rzeczy, które Ty musiałaś robić dla mnie. A jednak robiłaś je – wiernie, ze współczuciem i bez wahania. Z całej mojej rodziny i spośród wszystkich przyjaciół tylko Eva dość dobrze wie, jak ogromnie bolesna była dla mnie co dnia owa droga – ponieważ cierpiała jej trudy wraz ze mną. Jesteś darem Bożym, Evo.

Panie, wiesz, że nie zawsze rozumiałem, dlaczego stało się to wszystko, lecz nigdy nie przestałem Ci ufać. Modlę się, Abba – Ojcze, aby owa marna próba opowiedzenia mojej historii spodobała się Tobie i stała się błogosławieństwem dla wielu. Amen.

Don Piper luty 2004

Don z synami Chrisem i Joem, 1982 rok.

PROLOG

Umarłem 18 stycznia 1989 roku.

Sanitariusze dotarli na miejsce wypadku w ciągu kilku czy kilkunastu minut. Stwierdzili brak pulsu i ocenili, że zginąłem na miejscu. Przykryli mnie brezentową płachtą, żeby nie patrzyli na mnie gapie, i zajęli się ratowaniem innych. Ja zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z obecności sanitariuszy ani żadnej spośród otaczających mnie osób.

Kiedy umarłem, natychmiast poszedłem prosto do nieba.

Gdy byłem w niebie, na miejscu wypadku pojawił się pastor, baptysta. Wiedział, że zmarłem, ale i tak podbiegł do mojego nieruchomego ciała i zaczął się za mnie modlić. Sanitariusze kpili z niego, ale on wciąż się modlił.

Co najmniej dziewięćdziesiąt minut po tym, jak sanitariusze stwierdzili moją śmierć, Bóg odpowiedział na modlitwy owego pastora.

Powróciłem na ziemię.

Oto moja historia.

1

WYPADEK

Śmiało więc mówić możemy: Pan jest wspomożycielem moim, nie ulęknę się, bo cóż może mi uczynić człowiek?

Hbr 13, 6

Teksaskie Zgromadzenie Ogólne Baptystów (w skrócie

BGCT – od The Baptist General Convention of Texas) organizuje doroczne konferencje, na które zjeżdżają się delegaci z całego stanu. W styczniu 1989 roku konferencja odbywała się nad północnym brzegiem jeziora Livingston, w Trinity Pines – dużym centrum konferencyjnym należącym do Union Baptist Association, stowarzyszenia wszystkich kościołów baptystycznych z Houston i okolic. Tym razem tematem przewodnim był rozwój Kościoła. Wybrałem się na tę konferencję, ponieważ akurat poważnie zastanawiałem się nad założeniem kościoła w nowym miejscu.

Konferencja zaczęła się w poniedziałek i miała zakończyć się lunchem w środę. We wtorek wieczorem wybrałem się na długi spacer z moim kolegą J.V. Thomasem, członkiem zarządu BGCT. J.V. przeszedł wcześniej zawał serca i od tego czasu regularnie spacerował. Postanowiliśmy przed zakończeniem konferencji przejść się razem dla kondycji.

W owym czasie od paru miesięcy nosiłem się z zamiarem założenia nowej parafii. Najpierw chciałem dowiedzieć się jak najwięcej. J.V. miał ogromne doświadczenie i wiedzę w kwestii tworzenia nowych wspólnot parafialnych. Otworzył w Teksasie wiele nowych kościołów i uważaliśmy go za największego w BGCT eksperta w tej dziedzinie.

Ruszyliśmy na spacer i zaczęliśmy rozmawiać o moich planach – kiedy i gdzie najlepiej będzie założyć kolejną parafię. Pragnąłem zawczasu poznać trudności, jakich powinienem się spodziewać, i problemy, których mogłem uniknąć. J.V. odpowiadał na moje niekończące się pytania i poruszał sprawy, o których nawet nie pomyślałem.

Rozmawialiśmy, spacerując, mniej więcej przez godzinę. Było zimno i padał deszcz, ale i tak spacer był dla nas ogromnie miły. J.V. dobrze go pamięta.

Ja również, tylko z innego powodu – to właśnie wtedy po raz ostatni normalnie chodziłem i spacerowałem.

W środę rano pogoda jeszcze się pogorszyła. Padał obfity, nieprzerwany deszcz. Gdyby było o kilka stopni zimniej, nie moglibyśmy wyruszyć w drogę, ponieważ szosy byłyby oblodzone.

Poranne spotkania zaczęły się zgodnie z planem, a ostatni mówca zrobił coś, co prawie nigdy nie zdarza się baptystycz-

nym kaznodziejom – zakończył swoje wystąpienie przed czasem. Zamiast lunchu podano nam więc coś pośredniego między lunchem a śniadaniem – posiłek wypadł około dziesiątej trzydzieści. Spakowałem się już poprzedniego wieczoru, bagaże czekały w moim czerwonym fordzie escorcie z 1986 roku.

Zaraz po posiłku pożegnałem się ze wszystkimi znajomymi i wsiadłem do samochodu, żeby opuścić Trinity Pines i pojechać do Alvin na przedmieściach Houston, do kościoła South Park Baptist Church, w którym wówczas pełniłem posługę.

Uruchomiłem silnik i przypomniałem sobie, że zaledwie trzy tygodnie wcześniej dostałem mandat za niezapięcie pasa. Jechałem wówczas wygłosić kazanie w zastępstwie kolegi – pastora, który miał przejść operację gardła. Zatrzymał mnie funkcjonariusz teksaskiej policji stanowej. Mandat wciąż leżał na fotelu pasażera – położyłem go tam, żeby nie zapomnieć go zapłacić, kiedy tylko wrócę do Alvin. Do tamtej pory nie miałem zwyczaju zapinania pasa, ale po otrzymaniu mandatu zacząłem to robić.

Spojrzałem na mandat i pomyślałem: nie chcę, żeby policja złapała mnie po raz drugi. Starannie zapiąłem więc pas. Znaczenie owej niepozornej decyzji okazało się fundamentalne.

Z Trinity Pines do Houston i leżącego dalej Alvin mogłem pojechać dwoma różnymi trasami. Mogłem przejechać przez Livingston i podążyć dalej drogą stanową numer 59 albo skierować się na zachód, do Huntsville, a następnie pojechać autostradą międzystanową I-45, nazywaną Gulf Freeway. Obie trasy mają chyba niemal identyczną długość. Tak się składało, że do owego dnia, jeżdżąc do i z Trinity Pines, zawsze wybierałem drogę numer 59. Tym razem postanowiłem pojechać I-45.

Cieszyłem się, że konferencja zakończyła się nieco wcześniej – kiedy wyruszałem, było kilka minut po jedenastej, spodzie-

wałem się więc dotrzeć do swojego kościoła na czternastą. Proboszcz poleciał z grupą pielgrzymów do Ziemi Świętej i to ja miałem odprawić nabożeństwo, które odbywało się w naszym kościele w środku tygodnia – czyli w środy wieczorem. Czekało mnie także wygłoszenie dwóch niedzielnych kazań. Środowe spotkanie modlitewne nie wymagało wielu przygotowań, ale musiałem solidnie popracować nad kazaniem na niedzielę.

Przed wyjazdem na konferencję napisałem już sobie wstępną wersję pierwszego kazania, które zatytułowałem „Wierzę w Wielkiego Boga”. Spojrzę na mój brudnopis i zastanowię się, czy to się do czegoś nadaje, myślałem, jadąc z powrotem.

Od owego dnia wielokrotnie zastanawiałem się nad swoim wyborem, aby pojechać Gulf Freeway – I-45. To zdumiewające, że podejmując proste decyzje, robimy to bez zastanowienia, jednak nawet najdrobniejsze postanowienia potrafią czasem mieć znaczące skutki. Przypomina mi się to nie raz. Mój wybór drogi okazał się właśnie jedną z takich istotnych decyzji.

Wyjechałem z Trinity Pines i skierowałem się w prawo. Jechałem drogą stanową numer 19, aby dotrzeć do Huntsville i dalej, do wjazdu na autostradę I-45 prowadzącą do Houston.

Po krótkiej podróży dotarłem do sztucznego jeziora Livingston, utworzonego za pomocą tamy na rzece Trinity. Dawna dolina rzeki zmieniła się w rozległe, piękne jezioro. Jednojezdniowa szosa przecina je, na tym odcinku nie ma poboczy i jest bardzo wąska. Musiałem pokonać dość długi odcinek prowadzący ponad wodami. Nie miałem złych przeczuć, choć zdawałem sobie sprawę z braku poboczy.

Na końcu drogi znajduje się stary most, który dawniej przechodził nad rzeką Trinity. Zaraz za nim jest strome wzniesienie – droga wspina się na skarpę ponad doliną rzeki. Widoczność w tym miejscu jest zła; dotyczy to kierowców jadących z obu stron.

Zobaczyłem ów most pierwszy raz w życiu, wydawał się nie pasować do otoczenia. Nie wiem, ile wynosi jego długość, ale w każdym razie jest on dość długi. Stary, zardzewiały most kratownicowy z grubych stalowych belek. Widziałem tylko krótki odcinek drogi przed sobą i niemal nic więcej. Mam całkowitą pewność, że nie zauważyłem żadnego innego pojazdu. Most był niebezpieczny. Dowiedziałem się potem, że wcześniej zdarzyło się na nim kilka wypadków. (Obecnie most już nie jest używany, chociaż stoi. Zbudowano nowy obok niego.).

Ponieważ nie znałem drogi, jechałem z prędkością około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Kuliłem się z powodu panującego w samochodzie zimna. Wiatr sprawiał, że temperatura wydawała się jeszcze niższa, niż była w rzeczywistości.

Deszcz zmienił się w istne oberwanie chmury. Miałem nadzieję, że szybko dotrę do domu. Około jedenastej czterdzieści pięć tuż przed wschodnim krańcem mostu mój samochód został uderzony przez jadącą z przeciwka wielką ciężarówkę z naczepą, która przeciąwszy oś jezdni, zjechała na moją stronę. Ciężarówkę prowadził więzień, któremu ze względu na dobre sprawowanie pozwalano opuszczać zakład. Przód pojazdu, od strony kierowcy, przygwoździł mój mały samochód do barierki mostu, po czym mojego forda zmiażdżyły kolejne koła wielkiej maszyny. Pamiętam niektóre szczegóły wypadku, choć większość informacji pochodzi z policyjnego opisu oraz od naocznych świadków.

Według nich ciężarówka odbiła następnie w przeciwną stronę i bokiem lekko uderzyła jeszcze dwa inne samochody osobowe.

Minąłem je wcześniej, jechały w przeciwną stronę niż ja. Ciężarówka jechała szybko – policja oszacowała, że w chwili uderzenia w mój samochód prędkość pojazdu wynosiła co najmniej sto kilometrów na godzinę. Jej kierowca był niedoświadczony, zdołał zatrzymać pojazd dopiero pod koniec mostu.

Jeden z dwóch innych uderzonych samochodów prowadził młody Wietnamczyk, drugi – starszy biały mężczyzna. Obaj doznali lekkiego szoku, poza tym mieli tylko niegroźne skaleczenia i stłuczenia. Chciano przewieźć ich do szpitala, ale obaj odmówili.

Zgodnie z policyjnym raportem sumaryczna prędkość rozpędzonej ciężarówki i mojego forda w chwili zderzenia wynosiła około stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. To znaczy ciężarówka pędziła setką i zjechała na mój pas, podczas gdy ja zachowywałem ostrożność, jadąc osiemdziesiąt. Kierowca – więzień – został oskarżony o prowadzenie w sposób niezapewniający panowania nad pojazdem oraz przekroczenie dozwolonej prędkości. Później się okazało, że w ogóle nie miał prawa jazdy na ciężarówki. Straż więzienna zapytała o ochotników, którzy zechcieliby pojechać po żywność. Zgłosił się tylko ten jeden człowiek, więc pozwolono mu usiąść za kierownicą. Tuż za nim jechało półciężarówką dwóch strażników.

Kierowca ciężarówki nie ucierpiał w wypadku zupełnie. Jego wielki pojazd był prawie nieuszkodzony. Za to mój mały ford został zmiażdżony i wepchnięty na barierkę mostu – tylko dzięki niej nie spadłem do wody.

Jak twierdzą świadkowie, strażnicy zadzwonili po pomoc medyczną do więzienia. Przybyła na most w ciągu kilku minut.

Ktoś mnie zbadał, stwierdził brak pulsu i uznał, że poniosłem śmierć na miejscu.

Nie pamiętam samego uderzenia przez ciężarówkę ani niczego, co działo się potem.

Umarłem przed upływem jednej przerażającej sekundy.

Kiedy Don Piper wracał z konferencji, miał wypadek – jego samochód został zmiażdżony przez wielką ciężarówkę, która nagle zjechała na zajmowany przez niego pas. Po przyjeździe karetki stwierdzono, że Don poniósł śmierć na miejscu. Jego martwe ciało leżało we wraku samochodu – jednak w tym samym czasie Don doświadczał wspaniałości nieba, podziwiając jego piękno i słuchając niezwykłej muzyki.

Półtorej godziny po wypadku, po modlitwie zanoszonej w jego intencji, Don w cudowny sposób powrócił do życia na tym świecie. Po nie dających się opisać słowami wspaniałościach nieba pozostało jedynie wspomnienie. Miesiące czekającej go rekonwalescencji, niepewność co do wyzdrowienia wystawiły wiarę Pipera na ciężką próbę.

Don dzieli się tutaj swoimi niezwykłymi przeżyciami, które odmieniły jego życie. Ta książka odsłania w nadzwyczaj realistyczny sposób skrawek Bożej, niebiańskiej rzeczywistości. Jest wsparciem dla cierpiących i opłakujących śmierć bliskiej osoby. Doświadczenia Dona Pipera, które w niezwykły sposób zmieniły jego życie, mają moc odmienić i Twoje.

Znajomy podrzucił mi tę książkę około północy. Nadeszła druga czy trzecia w nocy, a ja wciąż czytałem. To wspaniała opowieść. Inspiruje i pomaga patrzeć w przyszłość z nadzieją, która daje czytelnikowi poczucie bezpieczeństwa, pewności i ciepła.

Donald Miller, autor Blue Like Jazz

Dziewięćdziesiąt minut, jakie Don Piper spędził w niebie, zmieniło jego życie i jego spojrzenie w przyszłość. Lektura tej książki utwierdzi Was w przekonaniu, że Bóg jest wierny i pomoże Wam przetrwać nawet najokropniejsze chwile. Niech świadectwo Dona Pipera, który widział i opisał to, na co każdy z nas ma nadzieję, zmieni również nasze własne spojrzenie na życie doczesne!

Michael Carter, dyrektor finansowy Christian Broadcasting Network

DON PIPER wielokrotnie opowiadał o swoich doświadczeniach w licznych programach telewizyjnych i radiowych. Jest autorem cotygodniowej kolumny w gazecie, prowadzi spotkania i rekolekcje, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą.

ISBN 978-83-8340-141-6 www.aa.com.pl

Cena 39,90 zł

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.