Cisza kamieni - Luis Ferreira

Page 1



Cisza kamieni

1



Luís Ferreira

Cisza kamieni

Wydawnictwo AA Kraków

3


Tytuł oryginału: Entre o Silencio das Pedras Tłumaczenie: Katarzyna Ulma-Lechner Redakcja: Mariola Chaberka Skład graficzny: Wydawnictwo AA Zdjęcie na okładce: shutterstock.com

ISBN – 978–83-7864-243-5

Copyright © Luís Ferreira 2018 Published in Portugal in 2018 by Ego Editora Copyright © 2021 Wydawnictwo AA, Kraków Wszystkie prawa zastrzeżone. Niniejsza publikacja nie może być powielana ani przesyłana, w całości ani w części, w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody Wydawnictwa AA.

Wydawnictwo AA 30-332 Kraków, ul. Swoboda 4 tel. 12 292 04 42 e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl

4


5


Dla mojego szwagra Nuno i mojej siostry Susany.

6


Słowo od autora do trzeciej edycji

Jestem pewien, że nic nie dzieje się przypadkiem, a zwłaszcza wtedy, gdy wypełnia nas tęsknota i narasta w nas pragnienie czegoś wielkiego. Gdybym nie porzucił na jakiś czas pisania i nie pojechał tamtej nocy 2012 roku do Porto z decyzją przejścia szlaku św. Jakuba, „Cisza kamieni” zapewne nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Tak naprawdę już dużo wcześniej zanim sięgnąłem po plecak, spędzałem długie godziny na placu Obradoiro, obserwując pielgrzymów kończących tu swoją wędrówkę. Z ich zmęczonych, lecz szczęśliwych twarzy usiłowałem odczytać wszystko to, z czym tu przychodzili i wszystkie uczucia, jakimi przepełniał ich ten moment. Patrząc na nich, nie mogłem już dłużej czekać. Również i ja pragnąłem doświadczyć tego „czegoś”. Ruszyłem więc. Przemierzałem drogę, którą opisuję na kartach książki, drogę pełną pomników przeszłości i zabytków kultury, drogę najróżniejszych ludzkich historii. Wędrując szlakiem św. Jakuba, pośród leżących tu i ówdzie kamieni i głazów zanurzonych w głębokiej ciszy tej drogi, odkrywałem powoli ducha Camino, coś o wiele większego niż ja sam; coś, co, wreszcie zainspirowało mnie do napisania niniejszej książki. Istnieją drogi pełne czaru i magii, drogi prowadzące

7


ku realizacji marzeń i jestem przekonany, że Droga św. Jakuba jest jedną z nich. Dla mnie była wyzwaniem. Spowodowała we mnie głęboką przemianę; przemianę, dzięki której przekroczyłem wreszcie granice swojego małego świata, w którym zdążyłem się zamknąć. Wiele czytałem na temat kultu św. Jakuba, szukałem informacji historycznych, ciekawostek i legend, nawiązałem kontakty ze stowarzyszeniami i bractwami, z osobami związanymi z Camino i dążącymi do jego rozpowszechniania; czytałem, przeżywałem i zanurzałem się stopniowo w świat, który wciągnął mnie bez reszty, który ofiarował mi wolność i przepełnił poczuciem dogłębnego szczęścia. I jeszcze dziś, myśląc o tym wszystkim, mam ochotę chwycić za plecak i podążyć za żółtymi strzałkami. „Cisza kamieni” to prezent, który otrzymałem od Camino i mogę zdecydowanie stwierdzić, że książka narodziła się jako efekt tego wielkiego zachwytu, którym przepełniła mnie ta droga. Każdy, kto przeszedł Camino, na pewno zrozumie, co usiłuję powiedzieć. Zauroczony, urzeczony tym, co chłonąłem z niegasnącą ciekawością i poruszony wszystkim, co dane mi było przeżyć, pisałem na bieżąco, przebywając w świecie dostępnym jedynie dla ducha. Nie wiem, kto miał na kogo większy wpływ: czy to ja stworzyłem Pedra, czy to bohater sprawił, że zmieniłem się i ja. Prawdę mówiąc, im bardziej zagłębiałem się w książkę, tym żywsze było we mnie samo Camino i tym silniejszą odczuwałem potrzebę, by podzielić się tym wszystkim, co otrzymałem. Pisząc niniejszą powieść, starałem się ukazać obrazy, które poprowadziłyby czytelnika wzdłuż Portugalskiej Drogi św. Jakuba, kierowany pragnieniem, by także i on mógł poczuć się jednym z bohaterów. 8


Wraz z trzecią edycją powieści osiągnąłem znacznie więcej niż zamierzałem, chciałbym więc podziękować tym wszystkim, których książka zaciekawiła, którym się podobała, którzy pomogli w jej rozpowszechnianiu – i dzięki którym odniosła sukces. Sukces książki jest zawsze rezultatem jej odbioru. „Cisza kamieni” stanowi odpowiedź na pragnienia czytelników i często jest ich odbiciem. Jako autor pragnę wyrazić z tego miejsca swoje uznanie i złożyć najgłębsze podziękowania tym wszystkim, którzy pomogli mi marzyć i sprawili, że nie przestałem pisać. Luís Ferreira

9


„A przechodząc obok jeziora Galilejskiego, zobaczył dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem i brata jego Andrzeja jak zarzucali sieci, byli bowiem rybakami. I powiedział im: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». A oni, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Niebawem zobaczył dwóch innych braci: Jakuba, syna Zebedeusza i brata jego Jana, którzy wraz z ojcem wciągali sieci do łodzi. Ich również powołał. A oni, porzuciwszy natychmiast sieci i ojca ruszyli za Nim.” Ewangelia wg św. Mateusza 4, 18-22

10


I. „Cóż ja Ci zrobiłem?!” Cisza. Zegar mojego czarnego Citroëna C4 wskazuje 18.45. Samochód sunie powoli mostem Vasco da Gama. Drugi brzeg tonie w strumieniach potężnej ulewy, pochłaniającej cały krajobraz. Raz po raz horyzont rozdzierają błyskawice, rozświetlając niebo, po czym słychać odgłos grzmotu i wszystko wokół zaczyna drżeć. Spadające z nieba strumienie odbijają się głucho od blachy, dudniąc z łomotem o dach samochodu. Od kiedy jestem sam, odczuwam wszystko dwa razy silniej. Myśli płyną bez celu, początku czy końca, ponure i mroczne. Błądzą gdzieś po bezdrożach czasu, przypominając mi, że straciłem wszystko. Jak płomień niespiesznie dopalającej się świecy tak i ja wypalam się powoli. Nie widzę nic, co miałoby jeszcze jakikolwiek sens. Nic takiego nie istnieje, zaś czas mija nieubłaganie wierny swojemu własnemu rytmowi przesuwających się niespiesznie wskazówek. Dziś mija kolejny rok od tamtego koszmarnego wieczoru; zamknął się jeszcze jeden cykl. Wszystko wraca do początku. A otwarta rana znów daje o sobie znać, dotykając boleśnie tych resztek istnienia, które pozostają we mnie wciąż jeszcze żywe. Gorzki smak złamanego życia wypełnia mi usta i przenika całe moje wnętrze. Podkręciłem radio. Dźwięki muzyki wypełniają teraz wnętrze samochodu; usiłuję skoncentrować się na słabo widocznych białych liniach na szosie. Wzrok szuka świateł podążających przede mną samochodów, które jak

11


ruchome czerwone punkty płyną przed maską samochodu w powolnym marszu, podczas gdy pod moim Citroënem znikają przesuwające się w przeciwnym kierunku białe przecinki przerywanej linii… Jest niedzielne popołudnie, szosa jest praktycznie pusta. Pokonywany rano dystans wydaje się teraz nie mieć końca, tak jakby nie była to droga, którą przejeżdżałem kilka godzin temu. Przydrożne kałuże odbijają światło mijanych latarni, a ich odblask rozświetla mdłym blaskiem wszechobecną ciemność. Ilekroć przekraczam z jakiegoś powodu most w drodze do stolicy nieodmiennie prześladuje mnie pytanie o sensowność tego przedsięwzięcia. I za każdym razem dochodzę do wniosku, że to zupełna strata czasu. Usiłuję sobie czasem wyobrazić, że jestem gdzieś indziej, w innej sytuacji, w nieśmiałym oczekiwaniu, że może stanie się coś, co mnie zaskoczy, że istnieje być może na świecie coś, w co warto by było wierzyć. Ale nie! Uporczywa świadomość każe mi powracać do mijających bezustannie godzin i dni, których nieubłagane przemijanie nie przynosi ze sobą żadnych zmian. Muszę przyznać, że moje poszukiwania są daremne; że pytania bezustannie drążące mój umysł trafiają w próżnię, że nie ma na nie odpowiedzi. Ale być może to ja nie potrafię powrócić do życia i przywrócić mojemu istnieniu tego czegoś, co kiedyś bezpowrotnie straciłem. W południe dzwonił mój wydawca, zapraszał na jeszcze jeden wspólny obiad. To comiesięczna rutyna mająca na celu ożywić człowieka, którym kiedyś byłem, i który niegdyś potrafiłby zapewne przywrócić do życia swoją pustą dziś duszę. Zwykła znajomość zawodowa przerodziła się z czasem w prawdziwą bliskość; Sílvio stał się przyjacielem, którego nie nużyła bezustanna troska o moją osobę. Ja jednak, mimo najszczer12


szych chęci, nie potrafiłem odnaleźć w sobie żadnych słów i żadnej inspiracji; nic nie dawało się wykrzesać ze spalających mnie płomieni i wszechobecnych popiołów. Mój umysł pogrążony w bezustannym bólu krążył bez przerwy wokół obrazów przeszłości, nie byłem w stanie odnaleźć żadnej inspiracji, która przełożyłaby się na napisanie chociażby kilku linijek. Nie byłem nawet w stanie zająć się czymkolwiek, co odmieniłoby moje dni, tak jak bywało to wcześniej. Całymi godzinami przesiaduję przed monitorem komputera, czas płynie cicho i niewzruszenie i ani jedno słowo nie wychodzi spod moich palców, by pojawić się na białym prostokącie ekranu. Jadąc powoli mokrym asfaltem mostu, wciąż mam jeszcze przed oczami spotkanie tamtego popołudnia. – Cześć, Pedro, jak się masz? – ze szczerym i przyjaznym uśmiechem wyciągnął dłoń w moim kierunku i poczułem silny uścisk pełen pozytywnej energii i serdeczności. Sílvio de Pires był wysokim, szczupłym czterdziestolatkiem o lekko siwiejących włosach i wyjątkowej elegancji. Zawsze nosił odzież najlepszej marki i zwracał ogromną uwagę na swój wygląd. Usiłując odwzajemnić jego serdeczność i sympatię, odezwałem się po chwili z wymuszonym uśmiechem: – Dobrze... Dziękuję. A ty, Sílvio? Nawet jeśli bardzo się starałem, nie udawało mi się ukryć wszechobecnego w moim życiu bólu. – Dobrze się czujesz? Serio? Nie umiesz udawać, przyjacielu. – Naprawdę Sílvio, nie martw się. – Chcesz wiedzieć, co myślę? – Jasne. 13


Przez dłuższą chwilę patrzył mi w oczy, starając się odczytać z nich wszystko to, czego nie byłem w stanie lub nie chciałem wypowiedzieć. – Usiłujesz to ukryć, ale zupełnie ci nie wychodzi. Mnie nie oszukasz. – Teraz mówisz jak moja matka. – Potraktuję to jako komplement. Martwię się o ciebie. Spojrzałem na niego kątem oka. Milczałem. Co miesiąc powtarzało się to samo i nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. – Nie mogę na ciebie patrzeć w takim stanie. Jesteś strzępem człowieka – dodał z wyrazem ogromnego zatroskania. – Sílvio, dobrze wiesz, że w ostatnich latach nie miałem powodów do radości. – Pedro, życie trwa dalej, minęły dwa lata. – Dla mnie to było wczoraj. – Żyjesz wspomnieniami i tkwisz w przeszłości. – Dla mnie to nie są wspomnienia Sílvio. Jest we mnie głęboka rana, o której nie potrafię zapomnieć, która jest w mnie zawsze, każdego dnia, bez przerwy, rozumiesz? – I pozwalasz, by cię niszczyła. Musisz wreszcie przejść ponad tym. – W tym właśnie problem, ja też powinienem był wtedy zginąć. – Przestań natychmiast. Gadasz głupstwa. – Ciii... – wyszeptałem, dodając ze smutnym uśmiechem: – Chyba tak. – Nie powinniśmy oceniać życia jedynie poprzez pryzmat nieszczęść, jakie przychodzi nam znosić, jest ono także pełne pięknych, radosnych momentów, zbyt często o tym zapominamy. 14


– Dasz mi jakiś przykład? – Wolałbym, żebyś to ty dał mi przykład i zauważył je wreszcie. Ja wiem tylko, że z miesiąca na miesiąc jest z tobą coraz gorzej. Co tu dużo mówić, wystarczy popatrzeć. – Nie, przyjacielu, wybacz, nie zgodzę się z tobą. Wydaje ci się. – Oby. Ale założę się, że nie tylko ja martwię się o ciebie. – Nie oczekuję, że ktokolwiek będzie się martwił. – Pedro, minęły dwa lata. Wiem, nie potrafisz bez nich żyć. Ale trzeba iść dalej. Sílvio dobrze znał powody mojego obecnego samopoczucia. Bezbrzeżny smutek zalewał moją duszę, odbierając wszelką chęć do życia. W ostatnim czasie postarzałem się z dziesięć lat – dziś nikt nie dałby mi zapewne 35 lat, lecz znacznie więcej; schudłem, miałem podkrążone oczy – efekt wielu nieprzespanych nocy, nie goliłem się już od dawna, a na bladej, okolonej długimi włosami twarzy odbijał się obraz tego, co działo się w mojej duszy. Poszliśmy jak zwykle do „Maré” i usiedliśmy przy jednym z wielkich okien wychodzących na Tag. Stół przykryty był białym lnianym obrusem z wyhaftowaną na nim granatową kotwicą, a leżącą pośrodku szklaną tacę wypełniały drobne muszelki i kolorowe kamienie. Na stole leżały białe talerze zdobione po bokach motywami morza, sztućce, trzy szklanki różnych rozmiarów i pasująca do obrusu serwetka. Wyłożone drewnem ściany zdobiły najróżniejsze elementy: przeróżne mapy, zatknięte na ogromnym sterze chorągiewki, a także fotografie węzłów żeglarskich, które nadawały temu miejscu wygląd klubu marynarskiego. – A więc, przyjacielu, kiedy dołączysz do grona żywych? – wypalił Sílvio, nie spuszczając ze mnie bacznego wzroku. 15


Nie odpowiedziałem. Udawałem, że nie słyszę pytania i czytam uważnie menu. – Panowie sobie życzą? – przy stole pojawił się kelner. – Poproszę okonia morskiego z sałatką i lampkę czerwonego, domowego wina. – Dwa razy to samo – usłyszałem zza stołu. Gdy tylko kelner się oddalił, Sílvio ciągnął dalej, patrząc mi głęboko w oczy: – Jak długo jeszcze, mój drogi? – Co jak długo? – odparłem, usiłując zmienić temat. – Kiedy wracasz do świata żywych? – Jestem żywy. Jak widzisz, siedzę tu z tobą – odparłem, siląc się na uśmiech. – Jesteś jedyną osobą, która jest w stanie zrobić coś ze swoim życiem, jeśli cię ono w ogóle jeszcze obchodzi. Ale nie wydaje mi się, by tak było. Nawet jeśli oddychasz, to bynajmniej nie wyglądasz na żywego. Możesz mówić, co ci się podoba, ale z pewnością nie ma już w tobie życia. Po raz pierwszy słowa Sílvia były tak bezpośrednie, wręcz niegrzeczne. Dotykały mnie do głębi. Poruszyłem się niespokojnie na krześle, usiłując skupić myśli. Zapadła krępująca cisza. Chcąc uniknąć męczącej dyskusji, odwróciłem oczy, skupiając wzrok na tym, co działo się na zewnątrz. Było wczesne popołudnie. Warunki atmosferyczne stawały się z każdą chwilą coraz gorsze. Ciemne chmury pokryły całe niebo, wprowadzając ponury, fatalistyczny nastrój, jakby za chwilę miało zacząć padać. – Widzisz, jaka pogoda? – przerwałem ciszę, usiłując skierować rozmowę na inne tory. – Robi się paskudnie. Zapowiadali pomarańczowy poziom zagrożenia i wszystkie służby ratownicze są postawione w stan gotowości. 16


Na zewnątrz zaczynało kropić, jakby w odpowiedzi na naszą wymianę zdań. Krople stawały się coraz grubsze i uderzały coraz intensywniej o szyby. – O, już pada – rzuciłem. – Nie jesteśmy tu, żeby rozmawiać o pogodzie – wypalił Sílvio. – Jedno, to być przekonanym, że jesteś żywy lub że przynajmniej usiłujesz żyć, a drugie to fakt, że wszyscy, którzy cię znali, którzy cię znają i lubią, stwierdzają, że nie ma w tobie duszy. Człowieku, przestałeś walczyć... – Co ci się dzisiaj dzieje? Co z tobą? – odparłem. – Ze mną jest wszystko w porządku, to ty masz problem. – Jaki problem? – Jesteś więźniem przeszłości. Obiad zaserwowano we właściwym momencie. Skorzystałem z okazji, by uniknąć tematu. – Smacznego! – odrzekłem, patrząc na talerz, jakby stanowił centrum świata. Znów zapadła kłopotliwa cisza. Skupiłem się na smaku doskonale doprawionej ryby. Sílvio uszanował ten moment i milczał przez chwilę, jakby nabierając sił przed kolejnym natarciem. Dobrze wiedziałem, że nie da za wygraną, znów zacznie drążyć sprawę, wkładając palec w otwartą ranę. Nie było możliwe, by ta kwestia zniknęła. Jak zawsze, spadnie na mnie nieoczekiwanie i wgryzie się w moje wnętrzności w próżnym usiłowaniu przywrócenia mnie do rzeczywistości. – A więc, o czym tak intensywnie myślisz? – O niczym, Sílvio – odparłem, kręcąc głową. – Przepraszam, jeśli powiedziałem coś, co cię zraniło. – Nie przejmuj się, wszystko w porządku. Wciąż jeszcze tu jestem, prawda? 17


– Wiesz, o czym myślę? – Nie mów. O tym, co zawsze? – odparłem, nie odwracając tym razem oczu znad talerza. – Tak... – zrobił przerwę. – Kiedy prześlesz mi tekst do druku? Nie mów, że nic nie napisałeś. Nie uwierzę. – Przykro mi, Sílvio, dobrze wiesz, że z tym skończyłem. Nie mam pojęcia, dlaczego miałbym to dalej robić. Nie mam żadnych pomysłów. Moja dusza jest pusta, nic we mnie nie ma. – Któregoś dnia znów zaczniesz. Masz wielki talent i znam cię na tyle, by być pewnym, że kiedyś to przezwyciężysz... Wiem, że kiedyś uda ci się pokonać obecną fazę. – Fazę? Jaką fazą? Wiem jedynie, że nie jestem w stanie dołożyć ani linijki do tego, co już napisałem, ani powrócić do tego, czym zajmowałem się kiedyś. – Rozumiem, cierpisz... – zrobił przerwę, jakby szukając odpowiednich słów. – Ale nie możesz pozostać na zawsze z dala od świata. Nikt oczywiście nie zmierzy twojego bólu, ale… Tu znów urwał. – Ale? – rzuciłem w jego kierunku poważne spojrzenie. – Słońce wstaje codziennie na nowo i w każdym momencie wszystko znów powraca do życia. – Sílvio... – głos uwiązł mi w gardle i zamilkłem. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. Starałem się znaleźć odpowiednie słowa, ale nic nie przychodziło mi do głowy. – Pedro, nie szukaj już więcej wymówek. Dobrze wiem, że za tą maską jest człowiek, który zawsze mnie zaskakiwał. Twoja izolacja od świata uniemożliwia ci jakikolwiek rozwój, marnujesz talent, jaki dostałeś od Boga. Spojrzałem mu prosto w oczy i ucinając jego wywód, rzekłem podniesionym głosem: 18


– Bóg? Bóg nie dał mi nic, jedynie wszystko odebrał! Dobrze znasz moje zdanie na ten temat. – Masz w duszy śmiertelny ból, przyjacielu. Gorycz nie do zniesienia! – Proszę, zmień płytę – ponownie odwróciłem wzrok, nie mając ochoty go słuchać. – Mój drogi, powtórzę jeszcze raz to, co powtarzam ci od miesięcy: nadszedł czas, byś otworzył serce i powrócił do życia – nalegał Sílvio spokojnym tonem, wspierając się na oparciu krzesła. „Żyj dzień po dniu” – zwykła powtarzać moja matka. Tak myślałem i tak też starałem się żyć. – Przepraszam – przygryzłem wargę. – Wiesz, że jeszcze jest bardzo wcześnie, ból jest bardzo silny, rana jest wciąż otwarta i nie potrafię się na niczym skoncentrować. Staram się żyć najlepiej jak mogę, dzień po dniu. – Marek Aureliusz napisał: „Życie człowieka utkane jest z jego myśli” – odparł Sílvio, nie odwracając wzroku. Na zewnątrz deszcz padał coraz silniej. Ostatnie zdanie Sílvia rozbroiło mnie i znów zaległa ciężka cisza. Jeszcze nigdy podczas tych dwóch lat nie było między nami takiej blokady i braku porozumienia. – Nie naciskam, Pedro, wiesz dobrze. Ale uważam, że mylisz się w tym, co robisz. Dobrze znasz moje zdanie na ten temat. Przepraszam, że to mówię, ale ty nie żyjesz dzień po dniu – nie spuszczał ze mnie spojrzenia – życie trwa dalej, a ty masz przeżyć je w najlepszy możliwy sposób, Filomena na pewno by tego chciała. Z pewnością nie chciałaby jednego: widzieć cię w takim stanie. Wyglądasz fatalnie. Nie jesteś tym samym człowiekiem, którego widziałem miesiąc temu, a już na pewno nie tym, którego kiedyś poznałem. 19


Nie odpowiadałem. Słowa wysychały mi w ustach i smutek położył się głębokim cieniem na mojej twarzy. Sílvio skinął głową i nie naciskał. – Wiem, Sílvio... – zacząłem cicho i ze smutkiem. – Tylko że ja… Nie wiedziałem, co mam dalej mówić. W głębi duszy wiedziałem, że Sílvio miał rację. – Nie wiem, czy wiesz. Bardzo przykro mi to mówić, ale myślę, że jednak nie wiesz. Wyłączyłem się z rozmowy i odwróciłem wzrok. Wszystkie nasze spotkania zawsze kończyły się tak samo. W ciągu ostatnich dwóch lat, podczas tych powtarzających się comiesięcznych obiadów Sílvio usiłował wesprzeć mnie, pocieszyć i samą swoją obecnością wyciągnąć mnie ze stanu, w jakim się znajdowałem. Dobrze wiedział, że byłem obecny jedynie ciałem, że zgadzałem się na te spotkania jedynie ze względu na łączącą nas przyjaźń. Kiwając machinalnie głową, nie byłem w stanie usłyszeć nic z tego, co do mnie mówiono. Nic do mnie nie dochodziło. Mimo to Sílvio wciąż ze mną rozmawiał, wciąż co miesiąc ponawiał swoje zaproszenia na obiad. Czasami czułem się niewdzięcznikiem, nie potrafiłem jednak zachowywać się inaczej. Od owego pamiętnego dnia przed dwoma laty nie zdołałem wydać żadnej nowej książki. Straciłem chęci, inspirację, nie miałem żadnej motywacji, by robić to, co najlepiej umiałem. Bóg, ten sam Bóg, którego zawsze kochałem, powołał dwa nowe anioły do swoich szeregów. Zniszczyło to doszczętnie moją wiarę i spowodowało zerwanie mojej relacji ze Stwórcą. „Wiara? Chyba żartujesz? To ostatnie, co się opłaca!”

20


Moje myśli, nieustający wewnętrzny monolog został nagle zakłócony przez dochodzący z góry odgłos grzmotu. Równocześnie niebo rozdarła błyskawica. Owe dwadzieścia osiem kilometrów oddzielających Parque ~ es w Lizbonie od Alchochete pokonywałem bardzo das Naço powoli. Słaba widoczność i potrzeba wypełnienia czymś mojego pustego wnętrza dopełniała reszty. Moje życie zmieniło się w zupełną pustynię. Pozwalałem, by minuty zmieniały się w godziny, a te w kolejne dni i tygodnie. Byłem jak książka nie opowiadająca żadnej historii. Półtora roku temu kupiłem stary dom na ulicy Cadeia Velha z widokiem na Tag. W ten sposób znalazłem schronienie w Alcochete, próbując uciec od koszmarów i halucynacji, które usiłowały zawładnąć moim życiem. Być może pragnąłem jedynie ożywienia wspomnień, nie tak zresztą odległych. Tyle razy otwierałem okno pokoju z rozpościerającym się za nim wspaniałym widokiem na rzekę i leżącą nieopodal Lizbonę i pragnąłem wzbić się w powietrze, szybując ku nieskończoności nieba – aby nigdy już nie powrócić! Zaparkowałem samochód przy domu na ulicy Północnej i z jego wnętrza obserwowałem ciemność spowijającą krajobraz. Deszcz nie ustawał i wciąż padało nieubłaganie. Uformowały się ogromne kałuże, a krawężniki nie mogły już zatrzymać płynącej poboczami wody. Szybko wysiadłem z samochodu i po kilku krokach znajdowałem się już na progu, przekręcając klucze w zamku. Deszcz uderzał gwałtownie w ściany, a wiatr zawodził złowieszczo, porywając wszystko, co napotkał na swojej drodze. Przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi. Z wnętrza dobiegł mnie słodki, serdeczny głos. – Pedro, dobry wieczór! Już się martwiłam! 21


– Dobry wieczór, Berto. Wszystko w porządku, zeszło mi trochę dłużej niż zwykle. – Jest pan zupełnie przemoczony! – Na zewnątrz leje jak z cebra. – Wieczór nie zachęca bynajmniej do spacerów. – To prawda, Berto. Dlatego też wróciłem – odparłem, głaszcząc ją delikatnie po policzku. Sześćdziesięcioletnia Berta jest przyjacielem rodziny. Ma siwe włosy i twarz zmęczoną życiem. Towarzyszy mi od przeszło czterech lat i pozostała ze mną nawet po owych dramatycznych przeżyciach, które wstrząsnęły moim życiem. Jest dla mnie jak druga matka, która otacza mnie opieką i która podczas tych ostatnich dwóch lat nie pozwoliła mi stoczyć się w nicość. – Chce pan coś zjeść? Zrobiłam pyszną zupę, jest jeszcze gorąca, mogę oprócz tego coś odmrozić i panu przygotować. – Nie, dziękuję, Berto, pójdę na górę trochę odpocząć. Berta popatrzyła na mnie uważnie znad okularów, a jej twarz zasnuła się smutkiem. Wiedziała, że zaszyję się u siebie z butelką whisky, w swoim daremnym usiłowaniu zapomnienia o bożym świecie. – To zrobię przynajmniej herbaty i przyniosę coś na przekąskę. Nie słuchając jej, wchodziłem powoli po schodach łączących mój pokój z holem. Zamknąłem drzwi. Berta w milczeniu odprowadziła mnie wzrokiem. Przywykła już do mojej izolacji i uważała, że nie jest w stanie temu przeciwdziałać. Usiadłem na łóżku, otwierając wyciągniętą z szuflady butelkę Johnnie Walkera. Złoty płyn wypełnił wnętrze szklanki na nocnym stoliku. Ulewa wciąż bezlitośnie kamienowała krajobraz, a rozszalałe fale Tagu uderzały z całą mocą w stare mury ochron22


ne. Włączyłem odtwarzacz i „Vivo per lei” Andrei Bocelliego wypełniło pustą przestrzeń, przepełniając ją nostalgią. Sięgnąłem po drewnianą ramkę stojącą na stoliku przy ścianie. Patrzyłem na fotografię, szukając w widoku dwóch tak drogich mi twarzy pociechy i chwili zapomnienia. – Tak mi was brakuje! – rzekłem łamiącym się głosem. – Cóż ja Ci uczyniłem, mój Boże? „Jestem zwykłym człowiekiem żyjącym według pewnych zasad – myślałem. – Zawsze starałem się być w porządku w stosunku do świata, do innych, do Ciebie. Nie zasłużyłem na taką karę! Dlaczego spotkało to właśnie mnie? Dlaczego Bóg mnie ukarał?” Pytania wychodziły z mojego wnętrza w nadziei na znalezienie jakiejkolwiek odpowiedzi. Ta jednak nie nadchodziła. Pozostały mi jedynie wspomnienia i ból. To był mój los i zadręczałem się nieustającymi pytaniami o sens tego, co się stało. Nie byłem gotów na to, by stawić czoła rzeczywistości. Czułem się jak zagubiony wędrowiec na pustyni. W pewnym sensie było tak, jakbym już nie żył, jakby to wszystko było jedynie okropnym koszmarem, z którego żadną miarą nie mogłem się obudzić. Westchnąłem głęboko, a mój wzrok zagubił się gdzieś na suficie. Z zewnątrz wciąż dochodziły odgłosy nocnego deszczu i wiatru. Prawie dokładnie przed dwoma laty w lutym, w taki burzowy czas, trzydziestoletnia wówczas Filomena wraz z czteroletnią Mafaldą zginęła w wypadku samochodowym podczas drogi powrotnej z Évory do Lizbony. Usiłując nie dopuścić do czołowego zderzenia z pijanym kierowcą nadjeżdżającego z naprzeciwka pojazdu, zjechała z szosy i rozpędzonym samochodem uderzyła w drzewo. W ten sposób Bóg powołał do siebie moją żonę i córkę, które tak bardzo kochałem. 23


Podpisywałem właśnie swoją ostatnią powieść „Dlaczego wyją wilki”, gdy nadeszła tragiczna wiadomość. Prezentacja książki odbywała się w lutowe popołudnie w starej księgarni w lizbońskiej dzielnicy Baixa i nie było możliwości, abym towarzyszył Filomenie w konferencji w Évorze na temat odżywiania, na którą pojechała jako przedstawicielka firmy, dla której pracowała. Czułem się winny, mówiłem sobie, że gdyby nie moje spotkanie z czytelnikami w Lizbonie, być może nic by się nie stało. Następne tygodnie przyniosły ze sobą gniew na wszystkich i wszystko wokół mnie i całkowicie odizolowałem się od świata. Powoli ten ciążący nade mną cień obejmował całą moją duszę, oślepiając mnie i odbierając mi jakąkolwiek chęć pisania. Mój czas zatrzymał się dwa lata temu, w momencie, w którym to wszystko się wydarzyło. Z każdym mijającym dniem było mi coraz trudniej. Moje życie stało się smutne i ponure i nie umiem powiedzieć, co sprawiało, że wciąż jeszcze znajdowałem w sobie siłę, by zmusić się do kolejnego oddechu. W miarę jak moje myśli stawały się coraz cięższe, opróżniała się butelka Johnnie Walkera. Gdy ból stawał się nie do zniesienia, szukałem ucieczki w alkoholu. Byłem za słaby, by przeciwstawić się temu wszystkiemu samotnie. Płyta już dawno się skończyła. Cisza zalegała pokój, a światło wydawało się wirować w przestrzeni, by wreszcie zniknąć w zupełnym mroku.

24


428



Podziękowania

Po ukazaniu się moich pięciu poprzednich książek, wszystkich będących tomikami poezji, często zadawano mi pytania, kiedy opublikuję kolejną. Wydawało mi się, że napisałem już wszystko. Teraz potrzebowałem nadać słowom nową treść, potrzebowałem wyzwania; czegoś, co zupełnie mnie zaangażuje i będzie czymś więcej niż jedynie zwykłą książką. Wędrując portugalskim szlakiem Camino de Santiago, odkryłem, że słuchając szeptu kamieni, ciszy lasów i biegu rzeki, odnajduję prawdziwy smak szczęścia. Zanim wyruszyłem na Camino, choć miałem wówczas czterdzieści jeden lat, byłem przekonany, że moja kariera pisarza jest już zakończona, że cała moja twórczość nie była niczym więcej, niż jedynie snem. Jednak rozpoczynając moją wędrówkę i wkraczając na owe tysiącletnie szlaki, usłyszałem na nowo swój wewnętrzny głos i pomyślałem, że znów mógłbym wypełnić parę białych stronic rodzącymi się we mnie słowami. Ta moja pierwsza powieść opowiada fikcyjną historię rozgrywającą się w realnym miejscu i mającą zarówno postacie fikcyjne, jak i postacie ze świata realnego. Nie byłoby to możliwe bez pomocy wielu osób. Chciałbym na tym miejscu podziękować przede wszystkim Leonor, mojej żonie, która mnie zawsze wspiera i która zachęcała mnie do napisania tej historii. Chcę podziękować jej także jako mojej pierwszej czytel429


niczce – za jej cierpliwość, za jej miłość, za to, że towarzyszyła mi w tej pracy. Chciałbym też podziękować mojej córce, Marisie, za radość, którą wypełnia moje dni i za całą jej miłość, która rozjaśnia moje życie. Dziękuję moim rodzicom, ponieważ bez nich, bez ich obecności, bez edukacji, jaką mi zapewnili, nie byłbym dzisiaj tym, kim jestem. Chciałbym wreszcie podziękować mieszkańcom Alcochete za to, jak mnie przyjęli i jak uczynili mnie synem tej ziemi. Dziękuję mojej przyjaciółce, Isabeli Santiago Henriques, za wyjaśnienie technicznych szczegółów z dziedziny fotografii przydatnych w tworzeniu postaci Sofii, Stowarzyszeniu Via Lusitana, a szczególnie Luisowi Sanches i Natercii za to wszystko, czego mnie nauczyli na temat Camino i za ich codzienną pracę dla pielgrzymów – to właśnie dzięki wam zakochałem się w tej drodze. Dziękuję Ojcu i przyjacielowi, Luisowi Felipe Fernandesowi, za jego nieocenioną pomoc przy tworzeniu jednego z rozdziałów, a także wszystkim hospitaleirom i przyjaciołom: Ovídio de Sousa Vieira (pielgrzym i hospitaleiro w schronisku Ponte de Lima), Marii Teresie (hospitaleira schroniska w Tui) i Alesowi Manuelowi Vasquez (Mesa de Pedra w Pontecesures), będących pierwowzorami moich postaci, za ich pracę dla Camino i dla pielgrzymów oraz za wszystkie informacje, które pomogły mi podczas pisania tej książki. Dziękuję Nuno Ribeiro za jego przyjaźń oraz za udostępnienie mapy będącej częścią tej książki. Dziękuję moim przyjaciołom: Danielowi (z restauracji Don Peixe) i Jaime (z restauracji Sr. Fado) za to, że byli pierwowzorem moich postaci i za ich pełen ciepła i przyjaźni sposób, w jaki zawsze mnie przyjmują.

430


Chciałbym również podziękować wydawnictwu za wiarę w moją książkę i za to, że ofiarowało ją tylu czytelnikom. Dziękuję wreszcie moim dzielnym przyjaciołom z Camino de Santiago, z których każdy zasługuje na specjalne podziękowania: Pedro Guedes, Vítor Gonçalves, Sara Pôla, Nuno Martins, Abel Ribeiro, Felipe Abrantes, Ana Marcelino i Dieter Frank – wszyscy oni znają swoją rolę w tym projekcie. Dziękuję wam za wszystko! Na zakończenie powinienem powiedzieć, że pielgrzymowanie jest aktem wiary. Tak jak każde inne pielgrzymowanie, również Camino de Santiago ma swój własny szlak, ale nie kończy się wraz z jego kresem, lecz trwa dalej...

431


Ilustracje z Notesu Pielgrzyma s. 40 Kościół farny, Alcochete s. 55 Grillowane sardynki, czyli typowe portugalskie danie s. 174 Most na rzece Lima, Ponte de Lima s. 210 Krzyż Francuzów, Labruja ~ ~ o Pedro, Rubia es s. 220 Kościół Sa s. 251 Most graniczny między Portugalią i Hiszpanią, ValençaTui s. 260 Katedra Santa Maria, Tui s. 278 Oznaczenie rzymskiej drogi wojskowej XIX s. 314 Figura Matki Bożej Pielgrzymującej, Capela da Peregrina, Pontevedra s. 330 Fontanna termalna Burgas, Caldas de Reis s. 342 Typowy dla drogi św. Jakuba kierunkowskaz. Żółta strzałka wskazuje drogę do Santiago de Compostela s. 368 Padrón, czyli słup, przy którym – według legendy – zatrzymała się łódź z ciałem św. Jakuba, znajdujący się w kościele Santiago Apóstol w Padrón. s. 390 Muszla św. Jakuba – symbol pielgrzymujących do grobu św. Jakuba Apostoła Większego w Santiago de Compostela. s. 416 Przylądek Fisterra, ostatni punkt Camino de Santiago. W okresie średniowiecznych pielgrzymek Drogą św. Jakuba uważany był za symboliczny koniec świata, w którym pielgrzymi palili swoje stare pielgrzymie ubrania oraz dokonywali obmycia w wodach Oceanu Atlantyckiego, co miało symbolizować oczyszczenie z grzechów. s. 428 Kij pielgrzymi i muszla z czerwonym krzyżem to atrybuty św. Jakuba. 432



NAJLEPIEJ SPRZEDAJĄCA SIĘ PORTUGALSKA POWIEŚĆ O CAMINO DE SANTIAGO! Kiedy uznany pisarz, Pedro Marques, w tragicznym wypadku traci żonę i córeczkę, pogrąża się w świecie ciemności. Przez przypadek w jego ręce trafia stara książka i dzięki niej decyduje się na przejście Camino de Santiago, którą pielgrzymi wędrują od średniowiecza – pielgrzymkę, która zmieni jego życie i pozwoli mu na nowo odkryć sens życia i miłość. Dzięki zawodowej dociekliwości bohatera dowiadujemy się o wielu szczegółach Portugalskiej Drogi do grobu św. Jakuba: o miejscach noclegowych, o specjałach kuchni portugalskiej i hiszpańskiej, o znanych postaciach związanych z kultem Świętego Apostoła oraz o legendach i tradycjach dotyczących Camino.

ZAMÓW BEZPŁATNY KATALOG! tel. 12 345 42 00, 12 446 72 56, 12 418 91 30 tel. kom.: 695 994 193 www.religijna.pl, klub@religijna.pl

LUÍS FERREIRA

po

a le c

L U Í S

F E R R E I R A

Luís Ferreira urodził się w 1970 r. w Barreiro, a obecnie mieszka w Alcochete. Swoją działalność literacką rozpoczął w 2007 r., publikując co roku tomik poezji. Po przejściu Drogi św. Jakuba w 2012 r. jego kariera literacka nabrała innego kierunku. Odzwierciedleniem tej pasji jest jego pierwsza prozaiczna książka Cisza kamieni, która przebojem zdobyła serca Czytelników i doczekała się czterech edycji, w tym polskiej i brazylijskiej. Jego oddanie Camino de Santiago przyniosło mu kilka nagród przyznanych w hiszpańskiej Galicji oraz w Portugalii, gdzie jest jednogłośnie uznawany za największego autora powieści na ten temat.

Gratka dla miłośników Camino! Podejmij wyzwanie i zaplanuj pielgrzymkę! Książka, która otwiera serce! ISBN 978–83-7864-243-5

Cena: 49,90 w tym 5% VAT

Bestsellerowa powieść o Camino de Santiago!

„Cisza kamieni” to prezent, który otrzymałem od Camino i mogę zdecydowanie stwierdzić, że książka narodziła się jako efekt tego wielkiego zachwytu, którym przepełniła mnie ta droga. Każdy, kto przeszedł Camino, na pewno zrozumie, co usiłuję powiedzieć. Zauroczony, urzeczony tym, co chłonąłem z niegasnącą ciekawością i poruszony wszystkim, co dane mi było przeżyć, pisałem na bieżąco, przebywając w świecie dostępnym jedynie dla ducha. Nie wiem, kto miał na kogo większy wpływ: czy to ja stworzyłem Pedra, czy to bohater sprawił, że zmieniłem się i ja. Prawdę mówiąc, im bardziej zagłębiałem się w książkę, tym żywsze było we mnie samo Camino i tym silniejszą odczuwałem potrzebę, by podzielić się tym wszystkim, co otrzymałem. Pisząc niniejszą powieść, starałem się ukazać obrazy, które poprowadziłyby czytelnika wzdłuż Portugalskiej Drogi św. Jakuba, kierowany pragnieniem, by także i on mógł poczuć się jednym z bohaterów. Chciałbym podziękować tym wszystkim, których książka zaciekawiła, którym się podobała, którzy pomogli w jej rozpowszechnianiu – i dzięki którym odniosła sukces. Sukces książki jest zawsze rezultatem jej odbioru. „Cisza kamieni” stanowi odpowiedź na pragnienia czytelników i często jest ich odbiciem. Jako autor pragnę wyrazić z tego miejsca swoje uznanie i złożyć najgłębsze podziękowania tym wszystkim, którzy pomogli mi marzyć i sprawili, że nie przestałem pisać. Luís Ferreira


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.