Droga ognia. Niesamowita historia Napalm Girl - Kim Phuc Phan Thi

Page 1

wie w 64 r. p.n.e

Aleksander B. Skotnicki

Aleksander B. Skotnicki

nana historia o „jaII wojny światowej, omatycznej w Kowęcy Żydów, polskich y Japończyk, został

oński, który po ślubie chrześcijańskie imię

Konsul, który ratował Żydów

Cena 59,90 zł ww.AromatSlowa.pl N 978-83-65758-34-7

Konsul, który ratował Żydów

758347

Zamów bezpłatny katalog!

www.religijna.pl 6(18)/2021

Nowość

P rez

en t

do każdego zakupu

DOBRE NOWINY, gazeta ewangelizacyjna

P re ze

nt

za zakup

powyżej 120 zł

Rabat

30 % 34,90

Nabożeństwo siedmiu radości i siedmiu smutków świętego Józefa. Modlitewnik

Jednak wbrew wszelkim przeciwnościom Kim przeżyła – lecz jej podróż ku uzdrowieniu dopiero się zaczynała. Kiedy spadły bomby z napalmem, wszystko, co Kim znała i na czym polegała, eksplodowało razem z nimi: jej dom, wolność jej kraju, jej dziecięca niewinność i radość. Nadchodzące lata będą naznaczone straszliwą walką z oparzeniami, niesłabnącym bólem fizycznym w całym ciele, który nieustannie przypominał jej o tym strasznym dniu. Kim przeżyła ból jej płonącego ciała, ale jak mogła przeżyć ból swojej zdruzgotanej duszy? Droga Ognia to prawdziwa opowieść o tym, jak Kim znalazła odpowiedź w Bogu, który sam cierpiał – Zbawicielu, który naprawdę rozumiał, znał i uzdrawiał głębię jej bólu. Droga Ognia to opowieść o horrorze i nadziei, wstrząsająca opowieść o życiu odmienionym w jednej chwili – oraz o mocy i sile życia, które można znaleźć tylko w mocy miłosierdzia i miłości Boga.

AA, 12×16, s. 64, miękka

Opracowanie i redakcja „Book Big” Emil Bigaj

49,90 zł

P re z

en

za zakup

t

powyżej 150 zł

Powstanie Warszawskie 1944. Gloria victis

więcej: s. 3

Zamówienia: tel. 12 345-42-00, 12 446-72-56, 12 418-91-30 tel. kom.: 695-994-193 (poniedziałek – piątek godz. 8.00–18.00, sobota godz. 8.00–13.00)

AA, 14×20, s. 320, twarda

www.aa.com.pl

Patroni medialni:

Przesyłka gratis już od 120 zł!

ISBN 978-83-7864-215-2

Więcej: s. 2

tel. 12 292 68 69, 12 292 09 05 12 345 49 80, tel. kom.: 695 994 193 www.religijna.pl, klub@religijna.pl

Cena 49,90 zł w tym 5% VAT

9

788378

642152

DROGA OGNIA

Był to ostatni krzyk, jaki usłyszała dziewięcioletnia Kim Phuc, zanim jej świat zginął w płomieniach – zanim napalmowe bomby spadły z nieba, paląc jej ubranie i wnikając głęboko w skórę. Ta chwila została uwieczniona na fotografii – niczym ikoniczny symbol ukazujący potworność wojny w Wietnamie. Kim pozostawiono na śmierć w kostnicy; nikt nie spodziewał się, że dziewczynka przeżyje ten atak. Napalm oznaczał ogień, a ogień oznaczał śmierć.

kiwaniu schronienia.

788365

Uciekajcie! Biegiem! Musimy opuścić to miejsce! Zamierzają zniszczyć to wszystko! Szybko, dzieci, biegnijcie! Już!

KIM PHUC PHAN THI

Polecamy również:

KIM PHUC PHAN THI

Niesamowita historia

Napalm Girl

DROGA OGNIA

Dziś Kim Phuc każdego roku bierze udział w setkach spotkań na całym świecie. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień za swoje zaangażowane w budowanie pokoju na świecie, w tym sześć doktoratów honoris causa za jej wkład we wspieranie dziecięcych ofiar wojen za pośrednictwem fundacji KIM Foundation International. Pomogła w założeniu Restoring Heroes Foundation, organizacji wspierającej leczenie i rekonwalescencję żołnierzy i ratowników medycznych, którzy odnieśli ciężkie rany, zostali poważnie poparzeni lub stracili kończyny na skutek amputacji. Kim i jej mąż Toan mają dwóch dorosłych synów, Thomasa i Stephena. Mieszkają na przedmieściach Toronto.


DROGA OGNIA


KIM PHUC PHAN THI

DROGA OGNIA Niesamowita historia Napalm Girl Od horroru wojny do wiary, przebaczenia i pokoju

Wydawnictwo AA Kraków


Tytuł oryginału: Fire Road. The Napalm Girl’s Journey through the Horrors of War to Faith, Forgiveness & Peace

Tłumaczenie: Małgorzata Samborska Redakcja i korekta: Marta Mardyła, Maria Szarek Skład i łamanie: Anna Smak-Drewniak Projekt okładki: Magdalena Spyrka Zdjęcie na okładce: Nick Ut/AP/EastNews

Originally published in English in the U.S.A. under the title: Fire Road, by Kim Phuc Phan Thi Copyright © 2017 by Kim Phuc Phan Thi Polish edition © 2020 by Wydawnictwo AA with permission of Tyndale House Publishers, a division of Tyndale House Ministries. All rights reserved.

ISBN 978-83-7864-215-2

Wydawnictwo AA s.c. 30-332 Kraków, ul. Swoboda 4 tel.: 12 292 04 42 e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl


Dla moich trzech rodzin: Moich rodziców i rodzeństwa – ich współczucie sprawiło, że mała dziewczynka mogła znieść cierpienia Mojego męża i synów, synowej i wnuka – ich bezwarunkowa miłość uzdrawia mnie po trochu każdego dnia Mojej rodziny z Kościoła Baptystów Droga Wiary – jej modlitwy pomagają mi iść prostą drogą.

f


SpiS treści WSTĘP: WOjNA I POKój ...................................9 Mapa Indochin, obejmująca Wietnam Północny i Południowy oraz kraje sąsiednie ..........................................13 PROLOG: Walka o gładką skórę ........................15 cZĘśĆ i: płonące ciało ................................................ 19 ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ

1 Wojna? jaka wojna? .....................21 2 Rozkazy żołnierza .........................47 3 „Za gorąco! Za gorąco!” .................49 4 Widok z kostnicy ..........................57 5 Żyje, choć nie jest całkiem zdrowa 67 6 Przekleństwo zwane innością ........77 7 Wyjazd .........................................89 8 Koniec wojny, nareszcie ................97 9 Nowy początek ............................101 10 Wyjazd na dobre .......................113

cZĘśĆ ii: ŻYcie ZnieWoLone

...................................... 121

ROZDZIAŁ 11 Wiadomość z ostatniej chwili ....123 ROZDZIAŁ 12 Nigdy więcej ..............................131 ROZDZIAŁ 13 Idę do nowego Boga ..................147 ROZDZIAŁ 14 Niebezpieczeństwo grozi z wszystkich stron ..........................................157 ROZDZIAŁ 15 Pomoc nadeszła, gdy jej najbardziej potrzebowałam ...................165 6


ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ ROZDZIAŁ

16 17 18 19

Kochany Bac Đồng ...................171 Niechciana zmiana planów .......179 Nic tu dla mnie nie zostało ........193 To ma być postęp? ....................199

cZĘśĆ iii: W poGoni Za SpoKoJeM ............................ 223 ROZDZIAŁ 20 Koniec miesiąca miodowego ......225 ROZDZIAŁ 21 Cud za cudem ..........................233 ROZDZIAŁ 22 Biegnij do Boga, biegnij ............247 ROZDZIAŁ 23 Zapominając o wszystkich lękach ........................................257 ROZDZIAŁ 24 Trzy kilogramy doskonałości .....263 ROZDZIAŁ 25 On wyznacza drogi ....................273 ROZDZIAŁ 26 Pora przebaczyć ........................281 cZĘśĆ iV: opoWieśĆ o oDKUpieniU ........................... 297 ROZDZIAŁ 27 Znów razem ..............................299 ROZDZIAŁ 28 Cały czas pod opieką ................325 ROZDZIAŁ 29 Więcej bólu, żeby mniej bolało .... 347 ROZDZIAŁ 30 Obnażając blizny ......................361 ROZDZIAŁ 31 Wreszcie spokój ........................369

Epilog: Trzymając się mocno nadziei ...............377 Przypisy ..........................................................391 O Autorce .......................................................395 7



WSTĘP

WoJna i poKÓJ KILKA SŁÓW DO CZYTELNIKÓW

Marzyłam o tej książce blisko dziesięć lat, a może nawet dłużej, jeśli doliczę do tego literackie ciągoty, które odczuwałam, ale instynktownie odsuwałam na bok, dopóki moi synowie byli mali i wymagali stałej opieki. „Kiedy będą starsi, spełnię swoje marzenie”, przekonywałam siebie, reagując tak, jak wymagał tego tamten etap życia. Teraz moi synowie są już starsi. Denise Chong napisała książkę o moim życiu zatytułowaną The Girl in the Picture, wspaniałą, dokładną relację z wietnamskiej wojny domowej, podczas której ucierpiałam, i zamieściła w niej słynne zdjęcie jak uciekam przed napalmem. Pani Chong zebrała bardzo szczegółowe dane, przedstawiła historię i geografię Wietnamu, bombardowania i ofiary wojny. Ale pozostała do opowiedzenia historia w historii, o boskiej pomocy, której przez wiele dekad nie potrafiłam nawet dostrzec, zestaw duchowych kamieni, które, choć wcale o tym nie wiedziałam, wyznaczały mi ścieżkę prowadzącą do Boga. 9


DROGA OGNIA

Właśnie tę historię pragnę opowiedzieć. Pragnę opowiedzieć o wierności Boga w czasach, kiedy panował nade mną przygniatający strach. O jego czułej trosce o mnie, kiedy byłam bezdomna, głodna i zziębnięta. Pragnę opowiedzieć o jego poszukiwaniu mnie wtedy, kiedy byłam pewna, że spędzę resztę życia zepchnięta na margines świata i przez nikogo niekochana. Ale przede wszystkim pragnę opowiedzieć o jego pokoju, „pokoju Bożym, który przewyższa wszelki umysł”, o pokoju, dzięki któremu zachowamy nasze serca i umysły przy jezusie Chrystusie. Bo bardziej niż uleczenia ran i nadziei w sercu, pragnęłam spokoju dla mojej znękanej duszy. Pokoju! Muszę o nim napisać. Powinnam tu podkreślić, że ogromnie tęskniłam za pokojem, potem wydarzył się największy z cudów – rzeczywiście go odnalazłam, a teraz we wszystkich okolicznościach w życiu skupiam się na jego zachowaniu. Pragnę codziennie otrzymywać Boży dar pokoju; pragnę, by przenikał moje myśli, relacje; pragnę wnosić ten pokój wszędzie tam, dokąd idę; pragnę się nim dzielić z każdym, kogo spotykam na swej drodze. Co to oznacza dla was, drodzy czytelnicy? jeśli sięgnęliście po tę książkę w nadziei poznania głębokich rozważań o wojnie, to obawiam się, że was rozczaruję. Wydaje mi się, że był taki okres w moim życiu, kiedy rzeczywiście miałam opinię w tej kwestii. Gdy w kolejnych rozdziałach wrócimy do tych dawno minionych czasów, przypomnę sobie na chwilę, jak się wtedy czułam, choć minęły prawie cztery dekady, a ja zdążyłam 10


WSTĘP

odkryć, że pokój jest bardziej fascynującym tematem. jestem przekonana, że dogłębne rozważania o pokoju wywrą o wiele silniejszy wpływ jednoczący na ludzkość niż nawet najbardziej szczegółowe opowieści o potwornościach wojny. Żyć w pokoju, dbając o jego zachowanie – oto jak powinno się rozwiązywać problemy między narodami. jaki był główny cel spisania tej historii? Abyście się dowiedzieli, jak to jest żyć pełnią życia w pokoju, który mnie udało się odnaleźć, i mogli sami tego doświadczyć. jeśli kiedyś w przyszłości spotkamy się twarzą w twarz, czy wiecie, jak się ucieszę, gdy usłyszę, że moja historia skierowała was na drogę pokoju? Zapewniam was, że nie będzie dla mnie większego komplementu! Zanim zaczniecie czytać, muszę wam wyznać coś jeszcze. Po pierwsze, żałuję, że nie mam lepszej pamięci, by dokładniej odtworzyć wydarzenia sprzed 40 lat. Być może to właśnie łaska Boża działa w moim życiu, że czasem gdy usiłowałam odtworzyć sceny i wydarzenia z przeszłości, choć bardzo wytężałam pamięć, nic z tego nie wychodziło. Zawsze kiedy to tylko było możliwe, konsultowałam się ze stronami zaangażowanymi, aby jak najszczegółowiej przedstawić przebieg wydarzeń. Przy czym przyznaję szczerze, że ponieważ moją historię wielokrotnie opisywano, część danych zawartych w kolejnych rozdziałach na pewno będzie się różniła od innych relacji. Odpowiadam jednak za każde słowo, które tu napisałam.

11


DROGA OGNIA

Po drugie, moi przyjaciele, którzy znakomicie posługują się językiem angielskim, uważają, że wyrażam się w bardzo charakterystyczny sposób, obecnie rzadko spotykany na świecie. „O, tak!”, odpowiadam na uwagi ze śmiechem, „wielokrotnie mi to mówiono!”. jak zapewne się domyślacie, dorastałam, mówiąc po wietnamsku. Nadal najłatwiej mi to przychodzi. Później los skierował mnie na Kubę, co wyjaśnia, dlaczego całkiem nieźle posługuję się hiszpańskim, a następnie do Kanady, chociaż wciąż żałośnie słabo znam francuski. Mieszkając w Toronto, mieście o jednej z najbardziej zróżnicowanych etnicznie populacji na świecie, zaczęłam się uczyć angielskiego. Mimo że bardzo się przykładałam: „Dalej, Kim”, napominałam się, „musisz to dobrze zrobić”, przyznaję, że nie jest to prosty język do nauczenia. Ma tyle zasad! I tyle wyjątków! Tyle trudnych koniugacji do zapamiętania! Moja koleżanka po fachu, moja redaktorka, mój wydawca oraz moja agentka, wszyscy zgodnie mnie zapewniali, że ta książka jest całkiem niezła, ale zastrzegam na wszelki wypadek, gdyby mimo naszego kolektywnego sita przemknęły jakieś pomyłki i potknięcia, proszę, wybaczcie mi je i potraktujcie jako wyłącznie moje błędy.

12


13


A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie1. APOSTOŁ PAWEŁ DO KOŚCIOŁA W FILIPPI

Umiłowani! Temu żarowi, który pośrodku was trwa dla waszego doświadczenia, nie dziwcie się, jakby spotykało was coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu Jego chwały2. APOSTOŁ PIOTR DO RÓŻNYCH KOŚCIOŁÓW W AZJI MNIEJSZEJ

Celem mądrego nie jest zadbać o przyjemność, lecz uniknąć bólu. ARYSTOTELES


PROLOG

WaLKa o GłaDKą SKÓrĘ LUtY 2016

Wątpię, żebym kiedykolwiek do tego przywykła. Powinnam była cieszyć się z tej radykalnej zmiany pogody. Floryda słynie z ciepłych wiatrów, łagodnego klimatu, słonecznych i spokojnych dni. A mimo to, kiedy z mężem, Toanem, opuściliśmy ponownie nasz dom w Kanadzie i przemierzyliśmy niebo, kierując się na międzynarodowe lotnisko w Miami, gdzie uderzył w nas podmuch niczym z pieca, blizny, które od czterdziestu czterech lat są moim znakiem rozpoznawczym, nagle się odezwały, podrażnione wilgotnością i upałem. Tak, przed kilkoma godzinami w zimowej scenerii Toronto moja skóra była bardziej napięta, ale przynajmniej sytuacja była stabilna. Dobrze wiedziałam, czego mam się spodziewać. Nie chodzi jedynie o to, że upał w Miami mi szkodzi; ale że pogoda jest tak różna od tej, którą zostawiłam za sobą. Spostrzegłam kilkoro reporterów z wiadomości, czekających, aby opisać moją podróż, i zbierając się na odwagę, podeszłam do mikrofonów, aby ich powitać 15


DROGA OGNIA

– z uśmiechem, ze spokojem. Po krótkiej konferencji prasowej w terminalu pośpiesznie zaprowadzono mnie do czekającego samochodu, który miał mnie zawieźć do hotelu, gdzie zwykle zatrzymuję się na czas pobytu. „jak się dziś czujesz, Kim?”, spytali mnie reporterzy. A także: „Czy te laserowe zabiegi naprawdę leczą twoje blizny?”. Przez trwającą dwadzieścia minut jazdę do hotelu zastanawiałam się głęboko nad tymi pytaniami. Jak się czuję? Niech pomyślę. Czy ta procedura w ogóle mi pomaga? Prawdę mówiąc, nie byłam pewna. „Nie będę oceniać, aż ukończę wszystkie siedem zabiegów”, powiedziałam sobie, świadoma, że jeśli zbyt wcześnie ulegnę pokusie oceny, będę musiała przyznać, że jeszcze nie doszłam tam, gdzie miałam nadzieję się znaleźć. „Nie poddajemy się!”, powiedziałam z pewnym siebie zaciśnięciem pięści do grupy reporterów na lotnisku. „Nadal ufamy, że będę miała gładką skórę!” Nazajutrz rano zawieziono nas, Toana i mnie, do kliniki doktor jill Waibel, dermatolog prowadzącej moje leczenie. Tam przywitała mnie jeszcze większa grupa reporterów, z których każdy pragnął zaktualizować posiadane informacje: jak dokładnie scharakteryzowałabym poczyniony do tej pory postęp? Co dzisiejszy zabieg ma poprawić? jak długo będę „nieobecna” w trakcie procedury? jakiego bólu doznaję, kiedy dr jill przeprowadza zabieg? Zmusiłam się do uśmiechu i na to ostatnie pytanie odpowiedziałam szczerze: „Nawet najlepsze leki 16


PROLOG

przeciwbólowe mogą stłumić zaledwie 30 procent bólu. Czuję pozostałe 70 procent. To jest tak, jakby położono mnie na ruszcie grilla i palono prawie na śmierć”. Surowa prawda o tych zabiegach laserowych była taka, że aby móc wyleczyć moje poparzenia, dr jill musiała znów spalić moją skórę. W trakcie każdego, bardzo długo trwającego zabiegu w moich bliznach wywiercano laserem tysiące mikroskopijnych otworów po to, aby w poranionych fragmentach skóry wywołać przepływ krwi, którego nie było tam od mojego dzieciństwa. „To konieczne, Kim”, wyjaśniła mi dr jill w trakcie naszego pierwszego spotkania przed rokiem. „Można by rzec, że to ból, który ma cel”. Byłam w Miami po raz piąty w ciągu ośmiu miesięcy, próbowałam nie słuchać beztroskiego przekomarzania dobiegającego z holu głównego kliniki, gdy reporterzy, czekając na mnie, wymieniali się opowieściami o przekąskach i kanapkach. Skupiłam całą uwagę na czekającym mnie zadaniu: „Dziś będziesz bliżej pełni zdrowia, Kim. Ból, który ma cel. Ten ból ma wspaniały cel”. Przebrałam się w szpitalną koszulę. Położyłam się na zimnej, szarej kozetce, wraz z głębokim oddechem pozbywając się lęku, który zawsze skradał się ku mnie w ostatnich sekundach przed rozpoczęciem zabiegu, i postanowiłam trzymać dr jill za słowo.

17



CZĘŚĆ I

płonące ciało



roZDZiał 1

TRĂNG BÁNG, WIETNAM

WoJna? JaKa WoJna?

WioSna 1972 jestem dziewczynką, mam osiem lat, wracam do domu pod koniec zwykłego szkolnego dnia. Przeszłam już prawie kilometr z innymi dziećmi z wioski i ze swoim bratem – Numerem Piątym. W takich dużych rodzinach jak nasza łatwiej zapamiętać numery niż imiona. ja jestem Numerem Szóstym. Idziemy bitą drogą, którą poprowadzono przez zarośnięte pola. Po drodze spotykamy tylko obładowaną krowę ciągniętą przez rolnika. Śpieszy się do miasta ze świeżymi warzywami albo ziarnem. Widzimy też bogacza na motocyklu, który rykiem silnika chciałby wszystkim przypomnieć o swoim bogactwie. Gdy wychodzę spod zwartych koron drzew i stawiam stopę na rozległym betonowym patio wylanym przez mojego ojca, zastanawiam się, ile ziemi pokrywa. Takie patio jest rzadkością w naszej wiosce, a jednocześnie niezbyt subtelnym dowodem na to, że my też 21


DROGA OGNIA

jesteśmy bogaci. Nie myślę wcale o systemach obronnych ani o postępach strategicznych wojsk, o strefach taktycznych ani o próbach przebicia Ofensywy Wielkanocnej i malejącym wsparciu Stanów Zjednoczonych, o niczym nawet daleko związanym z wojną. Pozostało tylko niezmienne zaciekawienie pobudzone charakterystycznymi śladami sandałów o podeszwach wyciętych z opony, które babcia pokazywała rano. Bojownicy Wietkongu znowu zrobili w środku nocy nalot na gospodarstwo mojej rodziny, najprawdopodobniej w poszukiwaniu, jak mi powiedziano, żywności, bandaży i leków, ryżu lub mydła. Przychodzili zawsze nocą, przekradali się po cichu przez dżunglę w czarnych ubraniach przypominających piżamy, unikając oczu armii Wietnamu Południowego. Wyłaniali się ze skomplikowanego labiryntu wykopywanych przez nich podziemnych tuneli, aby zdobyć zapasy albo dostarczyć wyroki tym mieszkańcom wiosek, którzy odmawiali spełniania ich żądań. „Mamy wam do przekazania wiadomość”, wielokrotnie powtarzali mojej najstarszej siostrze Loan (Numerowi Drugiemu). (W południowowietnamskich rodzinach nigdy nie ma „Numeru Pierwszego”. Zgadzam się, jesteśmy bandą dziwaków). Loan – nazywaliśmy ją Hai – była wykształconą nauczycielką, jedną z niewielu w okolicy osób umiejących czytać, stąd stała się głównym pośrednikiem do przekazywania dekretów partyzantów. Oczywiście, była oddana Południu, ale dobrze wiedziała, że lepiej się z tym nie zdradzać. Ceniła życie, tak jak 22


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

my wszyscy. Zbierając się na odwagę, odchrząkiwała i odczytywała dekret. Musiała odczytywać sąsiadom wyroki takiej treści: „Niniejszym informujemy, że karą za nieudzielenie pomocy Wietkongowi w walce w tej wojnie domowej jest nieuchronna śmierć”. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym wykrztusić z siebie te słowa, ale moja siostra je czytała. Nasz dom otaczał z wszystkich stron beton, dlatego z braćmi i siostrami wyruszałam do domu babci, o pięć minut drogi od nas, aby obejrzeć świeże ślady. Babcia z dziadkiem mieli wokół domu ziemię. Widać było na niej ślady. „Spójrz! Spójrz tutaj!”, moja ba ngoai wzywała nas, wskazując na błotnistą, porytą ziemię. Moje rodzeństwo i ja – w sumie było nas ośmioro; dziewięcioro, jeśli doliczyć kochanego Tai, który zmarł w niemowlęctwie – wołaliśmy och i ach w zdumieniu, wyobraźnia tworzyła coraz wspanialsze mity o wojownikach z naszego ukochanego Wietnamu Południowego, którzy mieli odwagę stanąć do walki z armią Północy. Wyobrażałam sobie wędrujące w środku nocy ogromne rzesze żołnierzy, gdy tymczasem w rzeczywistości mogła to być najwyżej mała banda składająca się z ośmiu lub dziesięciu ludzi. Oczywiście my dzieci jedynie powtarzaliśmy wyjaśnienia i reakcje dorosłych na wszystkie wydarzenia łączące się z wojną, ponieważ tylko dwoje najstarszych z mojego rodzeństwa, Loan i Ngoc, rozumiało kontekst tych spraw. Nasz entuzjazm gasł równie szybko, jak 23


DROGA OGNIA

się pojawiał. W końcu kto miał czas na rozmowy o polach bitew i nalotach bombowych, kiedy były gry do zabawy, książki do przeczytania i gąszcz drzew gwajawy do wspinaczki? jak ja tęsknię za tymi kochanymi drzewami. f Za mojego dzieciństwa gospodarstwo naszej rodziny przypominało zaczarowany wiejski raj, schronienie pełne obfitości i przepychu. Zawsze kiedy moja najbliższa przyjaciółka Hahn odprowadzała mnie do domu po szkole, rzucałam przy furtce torbę z książkami, wspinałam się jak zręczna małpka na jedno z czterdziestu dwóch drzew wyznaczających granice naszego gospodarstwa, wybierałam dwie największe, najsoczystsze gwajawy z cytrynowożółtych gron zwisających z gałęzi i wbijałam zęby w jedną, a drugą rzucałam w dół, prosto w ręce Hanh. Obie chichotałyśmy z zadowolenia, gdy sok spływał nam po podbródkach. Moje imię Kim Phuc (wymawiane „fuk”) znaczy dosłownie „złota szczęśliwość” i właśnie takie było moje życie – jasne, radosne, bezcenne. Uwielbiałam tamte dni i lata. („Phan Thi” to nazwisko rodowe. W mojej ojczyźnie nazwisko stoi na pierwszym miejscu, przed imieniem. Przez wiele lat przedstawiałam się jako „Phan Thi Kim Phuc”, aż postanowiłam przestawić kolejność tak, by ułatwić sprawę zachodnim czytelnikom).

24


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

Moi rodzice – nazywali się Nu i Tung – hodowali w tym czasie ponad sto świń i sprzedawali prosięta, gdy tylko podrosły. W każde popołudnie kurczęta, kaczki, łabędzie, psy i koty włóczyły się po ponadhektarowym obejściu razem ze świniami, jakby należało ono wyłącznie do nich. Oprócz gwajawy uprawialiśmy bananowce. Doskonale pamiętam, jak przy wielu okazjach razem z rodzeństwem zjadaliśmy całą kiść, gdy tylko dojrzała, po prostu dlatego, że banany tam były, a my byliśmy głodni. Rosły tam palmy kokosowe i duriany, a grejpfruty były tak wielkie jak moja głowa i słodsze od wszystkich, które kiedykolwiek później kosztowałam. Niemal co wieczór moja matka przynosiła ze swojego baru w mieście nadwyżkę warzyw, kurcząt i ryżu. Podawała je nam ze świeżymi owocami. Co dzień jedliśmy obficie i smacznie jak rodzina królewska, za jaką nas uważałam. W rzeczywistości życie, jakie prowadziłam ze swoimi bliskimi, nie było szczególnie „królewskie”, ale w porównaniu z naszymi sąsiadami byliśmy naprawdę zamożni. Uważam, że nasz dawny wysoki status zawdzięczaliśmy ciężkiej pracy mojej matki. jeszcze zanim rodzice się pobrali, ojciec musiał się przekonać, że gotuje przepyszną zupę z kluseczkami. Wkrótce po ślubie w roku 1951 wpadł na pewien pomysł. „Twoja zupa jest taka dobra, że ludzie chętnie za nią zapłacą”, powiedział ojciec mamie, która również miała ogromną ochotę sprawdzić jego teorię. Szybko zabrała mały piecyk i niezbędne składniki – wieprzowinę 25


DROGA OGNIA

i sardele, przyprawy i zioła, warzywa i robione własnoręcznie kluseczki, i z kociołkiem gotowej zupy przykucnęła na chodniku przed sklepem dzięki uprzejmości właściciela. Do czasu gdy rodzice zaoszczędzili dość pieniędzy, aby wyprowadzić się z domu moich dziadków i kupić coś dla siebie, mama mogła już przestać kucać na targowisku i wynająć stragan ze stołami i stołkami. Miała oficjalny szyld, który wisiał nad skromnym straganem: Chao Long Thanh Tung. Nawiązywał do obu jej specjalności – chao long, czyli potrawki z wieprzowiny i ryżu, której mama używała jako bazy do zupy, oraz do imienia jej męża, Tunga. Interes zaczął kwitnąć. Przez siedem lat mamie udało się nie tylko wykupić dzierżawione stoisko, lecz także dwa stragany po sąsiedzku. Zwiększyła liczbę miejsc dla gości do osiemdziesięciu, zastąpiła bambusowe meble rzeźbionym drewnem i wykorzystała napływ amerykańskich żołnierzy, ciągle głodnych, jak się wydawało, smacznej zupy. Aby zaspokoić rosnący popyt, wstawała długo przed świtem, często po dwóch albo trzech godzinach snu. Po cichutku wymykała się przez kuchenne drzwi, ostrożnie, żeby nie obudzić chrapiących dzieci. Wyruszała na targ tylko z lampą, żeby kupić składniki na zupę dnia. Mama wracała do domu późnym popołudniem albo wczesnym wieczorem, zajmowała się obowiązkami w naszym gospodarstwie i księgowością swojego baru, sprawdzała, czy wszystko jest uprane, a później kładła 26


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

dzieci do snu. Była cały czas bardzo zajęta, a gdy wreszcie szła spać, na kilka chwil w środku nocy pozwalała mi przytulić się do swojego boku, napełniając po brzegi moje serce spragnione bliskości. Była oazą bezpieczeństwa i wsparciem dla uwielbiającej ją małej córeczki. Mój ojciec również był znakomitym kucharzem. Szykował jedzenie na własnoręcznie zrobionych paleniskach, które budował z gliny. Palił w nich węglem drzewnym i drewnem. Kładł na wierzchu białą rybę, którą wcześniej sam złapał. Smażył ją perfekcyjnie. Gdy ryba skwierczała na ogniu, wrzucał na patelnię wszystkie warzywa, jakie miał pod ręką, sprawiając, że nawet najskromniejszy posiłek nabierał niezwykłego smaku. Mimo że mój tata był czuły i miał dość tolerancyjny stosunek do dyscypliny, naszym relacjom brakowało intymności, ponieważ bardziej obchodził go przynoszący coraz więcej zysków bar mamy oraz żonglerka między żądaniami Wietkongu i żołnierzy południowowietnamskich niż takie błahostki jak zabawa z własnymi dziećmi. Uważano go za bogatego członka wiejskiej społeczności, dlatego żołnierze szukali u niego zapasów, które zaspokoiłyby ich potrzeby. Było to codzienną troską mojego ojca. jego głównym celem było przetrwanie rodziny, co cudem udało mu się osiągnąć. Mój cioteczny dziadek mieszkał z naszą rodziną i zajmował się dziećmi pod nieobecność rodziców. W słoneczne dni kierowałam się do książkowego 27


DROGA OGNIA

zakątka, który zrobiłam sobie na drzewie. Tam pochłaniałam stronice Te Thien Dai Thanh (po angielsku Król Małp). W porze posiłków dziadek wykrzykiwał mój przydomek – My, co znaczy „piękna”, nadany mi przez babcię – aby oderwać mnie od książki i zaprosić do stołu, na którym czekał ryż i ryba z rusztu. Zamiast zdradzić mu swoją kryjówkę, uśmiechałam się tylko w swojej tajnej czytelni i jeszcze bardziej zagłębiałam się w lekturę. Kiedy mama wracała z pracy, beształa mnie, że przez całe popołudnie nic nie jadłam, mimo że, choć ona o tym nie wiedziała, najczęściej pochłaniałam świeże, pyszne owoce na swojej grzędzie w koronach drzew. Opuszczałam moją czytelnię głównie dla psot. Betonowy dziedziniec łączył dwa budynki, które stały na naszej działce – duży dom gościnny oraz dom mieszkalny dla mojej rodziny. Było to urocze, spokojne miejsce. Często po obiedzie mój cioteczny dziadek drzemał tam w hamaku przez godzinkę lub dwie. Wtedy oddawałam się swojemu ulubionemu zajęciu. Czekałam, aż dziadek głęboko zaśnie, czego dowodem było regularne chrapanie, a potem zakradałam się do niego z torebką soli i łyżką. Nabierałam czubatą łyżkę soli, a potem wsypywałam całą w jego otwarte usta. Uciekałam tak szybko, jak tylko unosiły mnie nogi, krzycząc z zachwytu przy każdym kroku. „My! My!”, wołał za moimi plecami, gdy znów przerwałam mu spokojną drzemkę. „Myyyyy!” W upalne dni cioteczny dziadek zasypiał w hamaku bez koszuli. Wtedy razem z Numerem Piątym 28


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

szukaliśmy rurki. Napełnialiśmy ją lodowatą wodą, a potem powoli wylewaliśmy na pępek śpiącego dziadka. Więcej krzyków. Więcej biegania. Więcej zabawy. W końcu upał przerywały gwałtowne burze, które rozpętywały się bez zapowiedzi. Za każdym razem, gdy spadały długo wyczekiwane krople, moje rodzeństwo, przyjaciele i ja pędziliśmy boso na betonowy podwórzec, czekaliśmy, aż będzie zupełnie mokry, a potem ślizgaliśmy się w kółko, śmiejąc się histerycznie. Moje dzieciństwo było właśnie takie, jakie powinno być: beztroskie, pełne miłości, niefrasobliwe, bezpieczne, radosne, obfite, żywe. Nie mogłam w żaden sposób przewidzieć, że to wszystko zmieni się w mgnieniu oka. f Gdy w 1972 roku wiosna ustąpiła miejsca latu, wojna w Wietnamie znów nabrała tempa, które utraciła po przeprowadzonej cztery lata wcześniej Ofensywie Têt, istotnym strategicznym punkcie zwrotnym. Wtedy, wiosną 1968 roku, siły komunistyczne zaatakowały ambasadę amerykańską w naszej stolicy, Sajgonie, co rozwścieczyło przywódców zarówno amerykańskich, jak i południowowietnamskich. Miałam wtedy zaledwie pięć lat. Nie znałam przebiegu wydarzeń ani nie miałam pojęcia, co one oznaczają dla mojej rodziny. Znaczenie Ofensywy Têt ujawniło się wiele lat później, kiedy z zemsty zrównano z ziemią moją rodzinną wioskę. Na razie żyłam w swojej bezpiecznej bańce, 29


DROGA OGNIA

a wojna była „gdzieś tam”, daleko, daleko stąd, a więc bardzo daleko ode mnie. Gdybym zwracała pilniejszą uwagę na otoczenie, zauważyłabym, że pod koniec zimy i na początku wiosny moja rodzina przyjmuje coraz więcej gości. Nazywałam ich „leśnymi ludźmi”, ponieważ zawsze przybywali z gęsto zarośniętego lasem rejonu na północny wschód od naszej wioski, z obszarów górskich, które stanowiły doskonałą kryjówkę dla rebeliantów z Wietkongu. Nigdy nie widziałam wiosek leśnych ludzi, ale z wiekiem zaczęłam rozumieć, że wojna toczyła się dalej, ku granicy z Kambodżą i że coraz więcej rodzin musi stamtąd uciekać, ponieważ ich domy zniszczyły bomby. jako małe dziecko nie znałam przyczyny, dla której ci ludzie wciąż się pojawiali; wiedziałam tylko, że moi rodzice ich przyjmowali, wyznaczali skrawek ziemi na naszej posiadłości, podawali posiłki domowej roboty z wieprzowiny i kassawy, batatów i owoców. Goście otrzymywali serdeczne schronienie na jakiś czas – na tygodnie, a czasem miesiące – przystanek w drodze tam, dokąd zmierzali. Przyczyną niepokojów leśnych ludzi była operacja wojskowa nazwana Ofensywą Wielkanocną, którą przeprowadzono w marcu 1972 roku. Skończyła się ona podejściem komunistów na odległość stu kilometrów od Sajgonu. Komuniści poważnie traktowali sprawę zjednoczenia Wietnamu pod swoją władzą polityczną i nie zważając, ilu żołnierzy miało kosztować 30


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

życie osiągnięcie tego celu, byli gotowi tę cenę zapłacić. „Zabijecie dziesięciu naszych ludzi, a my zabijemy jednego z waszych, ale to was w końcu to znuży”, zapowiedział przywódca rewolucji komunistycznej Ho Chi Minh swoim przeciwnikom trzydzieści lat wcześniej – był to okrzyk bojowy, który wciąż towarzyszył rebeliantom. Wtedy nic z tego nie rozumiałam, ale dla moich rodziców było to oczywiste. Czy wiedzieli, że przyjdzie ogień i groza, agonia i śmierć w cierpieniu? Nie wiedzieli. Przeczuwali tylko przyszłe kłopoty. Obawiali się, że zbliżają się do nas. f Rankiem szóstego czerwca 1972 roku obudziłam się, gdy na dworze było jeszcze ciemno. Głos mamy ponaglająco szeptał moje imię. „My! My!”, powiedziała. „Chodź, musimy wyjść”. Dziwne. O tej porze mamy już zwykle nie ma, bo wychodzi zająć się barem. „Dlaczego jeszcze nie poszłaś?”, spytałam przez mgłę przerwanego snu. Odparła szybko: „Ciii, My! Ciszej! O nic nie pytaj, dziecko”. Później się dowiedziałam, że wtedy przez całą noc był w moim domu Wietkong. Ich oddziały, niedożywione i niechlujne, przybyły krótko po północy. Zamierzali zająć mój dom rodzinny, żeby wykopać biegnące od niego tunele, które dawały im możliwość zajęcia pozycji bliżej głównej drogi. Ich widok w takiej masie, już nie 31


DROGA OGNIA

zabłąkanej bandy rebeliantów, lecz oddziału, uświadomił mojej mamie, że w wiosce groziło nam niebezpieczeństwo. Tylko dokąd zabrać rodzinę? Natychmiast pomyślała o naszej świątyni, wzniesionej na obrzeżu wsi. Stała na tyle blisko, że umożliwiała dostęp do domu, na wypadek gdyby trzeba było wrócić i zająć się zwierzętami albo zabrać coś jeszcze z naszych rzeczy, ale na tyle daleko, że dawało to nadzieję na bezpieczne schronienie aż do zakończenia wojny. Stojąc mocno na rozstawionych nogach, ze spojrzeniem wbitym z dowódcę rebeliantów, który wywarkiwał rozkazy, moja matka spytała spokojnie: „Pozwolę wam wejść, ale mogę najpierw zabrać stąd moją rodzinę?”. „Nie!”, wrzasnął dowódca. „jeśli stąd odejdziecie, południowcy domyślą się, gdzie jesteśmy”. Wiedział, że zawsze czyjeś oczy szpiegowały zarówno dla Wietkongu, jak i dla Południa. Ludziom z oddziałów Wietkongu zależało, abyśmy zostali na miejscu, chcieli bowiem dokończyć swoją robotę niewykryci przez wroga, którego zamierzali rozgromić. „Trzy, cztery godziny”, dowódca dalej wrzeszczał na moją matkę. „Zbudujemy tunele, a wtedy będziecie mogli sobie pójść”. Byliśmy w arcytrudnej sytuacji. Mój cioteczny dziadek chorował wtedy ciężko na żołądek. Mama obawiała się, że nie przeżyje nocy. Większy niepokój i zamieszanie na pewno by mu zaszkodziły. Gdyby tamtej nocy wiedziała, że ma dostęp do słuchającego Boga, na pewno zawołałaby do Niego w modlitwie. A tak zrobiła 32


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

tylko to, co mogła – usiadła, żeby przeczekać te cztery godziny. Mama obudziła mnie dopiero wtedy, gdy otrzymała sygnał, że możemy już iść. Zebrała moich braci i siostry. Zabraliśmy tyle rzeczy, ile mogliśmy unieść. Wyprowadziliśmy na zewnątrz nasz wózek. Wtedy zobaczyłam, że w naszym domu nie ma już drzwi. Wietkong wyrwał je kilka godzin wcześniej. Wyglądając za róg, zobaczyłam mężczyznę w tej nie do pomylenia czarnej piżamie Wietkongu, a za nim więcej ubranych w takie same piżamy ludzi, którzy stali obok bezładnie usypanego stosu karabinów. „Och, mamo!”, wykrzyknęłam, przerażona tym widokiem, ale tylko gwałtownie mnie uciszyła, zaciskając rękę na mojej dłoni i ruszyłyśmy pośpiesznie przed siebie w noc. Niedługo potem moja rodzina znalazła się w spokojnym, znanym wnętrzu lokalnej świątyni, gdzie przez całe moje życie uczestniczyliśmy w różnych uroczystościach. Był to logiczny wybór na kryjówkę, biorąc pod uwagę znaczenie świątyni dla naszej wioski. Nie tylko była imponującą budowlą, największą w całej okolicy, ale też była święta. Szczególna. Z pewnością to najbezpieczniejsze miejsce na całym świecie. Gdy w tamten wtorkowy poranek moje rodzeństwo i ja przecisnęliśmy się przez drzwi świątyni, groza wczesnych godzin złagodniała pod wpływem otoczenia, które zdążyłam pokochać. Nade mną był jaskrawo pomalowany sklepiony sufit. Przede mną stały zdobione 33


DROGA OGNIA

filary, obwieszone girlandami olbrzymich smoków ciemnoróżowych, pomarańczowych, turkusowych i złotych. Pod moimi stopami leżały ręcznie układane marmurowe płyty, tworzące oszałamiający biało-pszeniczny wzór, który biegł z końca do końca sali. Czasem w trakcie uroczystości religijnych próbowałam policzyć te płyty, ale nigdy mi się to do końca nie udało. jakże byłam wdzięczna w tamtej chwili za ich solidną niezmienność, która podnosiła nas na duchu, kiedy już nam się wydawało, że cały świat się rozpada. Świątynia Cao Dai w Trăng Báng była dla mojej rodziny czymś więcej niż tylko symbolem religijnym. Moi dziadkowie – rodzice mojej matki – ofiarowali duży kawałek ziemi starszyźnie kaodaistycznej z innych wiosek, która chciała się przenieść do Trăng Báng. Na tej ziemi wzniesiono świątynię. Oboje, babcia i dziadek, byli ważnymi kapłanami tej religii. Zdobyli ogromny szacunek całej wspólnoty. Idąc w ich ślady, moi rodzice, którzy wychowali się, nie znając żadnej innej religii poza kaodaizmem, również poświęcili się służbie w świątyni. Byli ogromnie zajęci, ale w dni ważnych świąt, które wypadały dwa razy w miesiącu oraz w trzy albo w cztery dodatkowe dni w roku, odkładali wszystkie obowiązki, aby spędzić wiele godzin w świątyni. Oficjalne stanowisko kaodaizmu co do kwestii wierzeń brzmi następująco: jest wiarą uniwersalistyczną, a więc uznaje wszystkie religie jako mające „jeden i ten sam boski początek, którym jest Bóg albo Allah, albo Tao, albo Nicość” (albo Makrokosmos, jahwe, Ahura 34


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

Mazda, Monada, albo bogowie gór, albo bogowie natury, albo nasi właśni dawno temu zmarli przodkowie… albo wszyscy oni razem), ponadto traktuje je jako różne objawienia „jednej i tej samej prawdy”3. Można by stwierdzić, że byliśmy wyznawcami dającymi równe szanse wszystkim Bogom/bogom. Pod względem praktycznym ta szeroka tolerancja miała dla nas kaodaistów trzy zasady: pierwsza, nade wszystko cenić miłość i sprawiedliwość; druga, szanować wszystkich religijnych przywódców jako równych sobie; i trzecia, praktykować „samooczyszczenie”, które, o ile pamiętam, polegało na czynieniu dobra, unikaniu zła i niejedzeniu mięsa w określonych terminach, chyba że ktoś chciałby prowokować los i zaryzykować powrót pewnego dnia po reinkarnacji jako zwierzę, które skrzywdził i zjadł. „jesteś bogiem, a bóg jest tobą” – wyuczono nas takiej mantry, co, muszę przyznać, dla młodej osoby było dość inspirujące. Ale gdy tak doskonaliłam swoje spojrzenie, by ujrzeć prawdę w tej materii, skupiałam się raczej na ludziach czyniących źle, których pośpiesznie usuwano na zawsze z naszej wspólnoty, i stawałam się coraz bardziej nieufna co do ogłoszenia siebie swoim własnym bogiem. Co by się stało, gdybym zawiodła w swoim dążeniu do samooczyszczenia, do doskonałości w czynieniu dobra? jak by wtedy wyglądało dla mnie życie? Wkrótce miałam się tego dowiedzieć. jednego z tych „szczególnych” dni, kiedy moi rodzice rezygnowali z innych planów, aby spędzić go 35


DROGA OGNIA

w świątyni, oddawaliśmy cześć spuściźnie założycieli pięciu największych religii świata, a także pierwszej kobiecie-kardynałowi kaodaistycznemu i francuskiemu pisarzowi, jego Eminencji Victorowi Hugo, autorowi takich dzieł jak „Nędznicy” i „Dzwonnik z Notre-Dame”. Dla nas był on kimś więcej niż tylko sławnym powieściopisarzem. Był ogromnie wpływowym spirytystą, który tak jak my wierzył, że moralność jest kluczem do udanego życia duchowego i że nie ma potrzeby obrażania któregokolwiek z bogów. A jeśli kiedyś będziesz potrzebował ich interwencji? Spoglądając wstecz, widzę, że religia mojej rodziny przypominała bransoletkę z amuletami, którą nosiłam na ręce. Każde wiszące świecidełko było kolejnym bogiem. Kiedy pojawiały się kłopoty, a wyglądało na to, że pojawiają się codziennie, zachęcano mnie do pocierania tych amuletów w określonej kolejności: najpierw Nefrytowy Cesarz, potem Budda Dīpankara, Taishang Laojun, Konfucjusz, jezus Chrystus… I nie zapomnij o Victorze Hugo, mała My, a jednocześnie trzymaj kciuki z nadzieją, że pomoc nadejdzie. Zajęło mi wiele lat zrozumienie daremności takiego podejścia. W tamtym czasie byłam gorliwą wyznawczynią, bardzo się starałam, ponieważ pragnęłam zostać najlepszą kaodaistką na świecie. Chciałam prześcignąć w pobożności najbardziej pobożnych spośród nas, aby sama zostać najpobożniejszą. Ale wiele mi do tego brakowało. Byłam małym dzieckiem, sporo trudu kosztowało mnie utrzymanie 36


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

uwagi skupionej na tak wzniosłych celach. Było to całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę walory estetyczne typowego nabożeństwa. Bogate dekoracje, skomplikowane wzory, przyjemny chłód marmurowej podłogi, śnieżnobiałe spodnie i tuniki wyznawców kontrastujące z barwnością wewnętrznego sanktuarium – och, jakie to mi się wydawało cudowne. Niektórzy wyznawcy kaodaizmu, wyniesieni na poziom kapłanów, osiągali specjalny status i mieli prawo odziewać się w świątynne suknie w jaskrawych kolorach – żółci, zieleni lub czerwieni. Kolory te przyciągały spojrzenia i miały skłonić patrzącego do skupienia. Przez trwające półtorej godziny nabożeństwo, kiedy miałam się skoncentrować na fragmentach Świętego Słowa, o których recytację byliśmy proszeni, przyglądałam się kapłanom, podziwiając pełne namaszczenia gesty, ich cnotliwość, ich głębokie i godne ukłony, które brałam za dowód głębokiej i szczerej wiary. Ich pozorna świętość pociągała moją młodą, wrażliwą duszę, nawet jeśli wtedy nie miałam pojęcia, czym jest koncepcja „duszy”. Mogłam się domyślać, że splendor i podniosłość charakteryzujące zgromadzenia kaodaistyczne wywoływały we wszystkich uczestnikach zachwyt i przywiązanie, których co jakiś czas doświadczałam, ale moje rodzeństwo było żywym, oddychającym dowodem, że ktoś może się uważać za wierzącego, a jednocześnie wcale nie czerpie żadnych pożytków z religii, z którą jest związany. Tak, moi bracia i siostry potrafili się pokazać w święte dni; tak, recytowali Pięć Przysiąg – Niech Cao 37


DROGA OGNIA

Dai będzie głoszony wszędzie, niech zbawienie będzie dla wszystkich, niech Bóg pobłogosławi przebaczeniem wszystkich swoich uczniów, niech pokój zapanuje dla całej ludzkości, niech nasza świątynia będzie zawsze bezpieczna; tak, udawali zainteresowanie, gdy kapłan wygłaszał kazanie i odczytywano ogłoszenia dotyczące kongregacji; tak, poruszali ustami w odpowiednim tempie, gdy śpiewano pieśni chwały. Ale ja znałam prawdę. Byłam o wiele pobożniejsza od nich. Albo raczej przygotowywałam się do wielkiej pobożności. Na przykład śpiewałam w chórze kościelnym, co oznaczało, że muszę zostać po nabożeństwie, aby ćwiczyć pieśni religijne. W końcu uczestniczyłam w uroczystościach nie kilkanaście razy w roku, ale raczej kilka razy dziennie, w tym w nabożeństwie, które się zaczynało z wybiciem północy. Przez jakiś czas taką uroczystość opuszczałam rzadko, o ile w ogóle. Z pewnością w latach dzieciństwa, które położyły fundament pod moją pobożność, nie do końca rozumiałam, co to znaczy być kaodaistą. Wiedziałam tylko, że dziadkowie kochali kaodaizm. Moi rodzice kochali kaodaizm. Moje rodzeństwo przynajmniej udawało, że go kocha. Wszyscy moi sąsiedzi, przyjaciele i znajomi z wioski kochali kaodaizm. Także ja, mała Kim Phuc, chciałam kochać kaodaizm. Kochałam go z całego serca.

38


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

Gdy mama poprowadziła nas przez miejsce modłów do dobudówek wzniesionych na tyłach gruntów świątynnych, natknęliśmy się na dwie mniejsze budowle, w których mieszkali dozorcy. Tych dwoje służących odgrywało ważną rolę w naszym zgromadzeniu, ponieważ ich obowiązkiem było przygotowywanie posiłków podawanych po nabożeństwie w części jadalnej, która przylegała do ich domów. Widok dobrze zaopatrzonej kuchni był dla mnie prawdziwym pocieszeniem, ponieważ tak jak cała moja rodzina, tak i ja uwielbiałam jeść. Będziemy tu dobrze karmieni. Będziemy bezpieczni. Wszystko dobrze się skończy. Na granicy gruntów świątynnych rósł gęsty zagajnik wysokich bambusów, otoczony bujnymi gwajawami i chlebowcami. Wśród roślinności stała studnia ze słodką wodą. Widok takiej obfitości życia był dla nas upragnionym cieniem nadziei. W naszym nowym domu z dala od domu, gdy wtorkowy poranek przeszedł we wtorkowe popołudnie, zaczęło nam burczeć w brzuchach. Kobiety przygotowały obiad, mieszając ryż, warzywa, krakersy i wszelkie okrawki mięsa, jakie udało się znaleźć; dopilnowały, żeby każdy dostał pełną miskę, a potem namówiły nas, dzieci, do biegania i zabawy. W wiosce brakowało prawdziwych zabawek, dlatego zabawy moje i moich przyjaciół opierały się głównie na grze wyobraźni. Bawiliśmy się w „księcia i księżniczkę”, używając małych kolb kukurydzy jako wyobrażonych postaci męża i żony, jeszcze mniejszych kolb jako 39


DROGA OGNIA

stadka ich dzieci, a z łodyg bambusa, liści bananowca i gałązek budowaliśmy dla nich domek. Po całej okolicy goniliśmy kosy, udając, że mają one magiczne moce albo że my też umiemy latać. Oczywiście panowała atmosfera napięcia spowodowana uzasadnionymi obawami dorosłych o to, co się dzieje za murami świątyni. Ale my dzieci zapominałyśmy o strachu, gdy już nie widziałyśmy na własne oczy rebeliantów z Wietkongu. jedno wiedziałyśmy na pewno, że w jednym miejscu znalazło się na raz bardzo dużo dzieci i że mamy mnóstwo czasu na wspólną zabawę do której nasi rodzice stale nas namawiali. Co za przygoda!, myślałam. Było to coś najbliższego letnim koloniom, na jakie nie miałam nigdy wyjechać. Najchętniej zajmowałam się swoim trzyletnim kuzynkiem, Danhem, synkiem siostry mojej matki Anh i moim najbliższym przyjacielem. Był najładniejszym, najpulchniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziałam. Z czasem zaczęłam go traktować jak własne rodzeństwo, uczyłam literek, cyfr i rysowania uśmiechniętych buziek. „Mama!”, zawołał i nazwał pierwszą buźkę. Chwycił mocniej za ołówek, uzupełnił scenę. Narysował jeszcze kilkanaście buziek przedstawiających jego ojca, rodzeństwo, dziadków, kuzynów, ciocie, wujków, całe jego życie. Niczego tak nie lubiłam jak rysowania z Danhem. Albo jedzenia z Danhem: „Danh! Zjedz to!”, dopingowałam go, podając mu coś tylko po to, żeby zobaczyć, jak wybredny smakosz wykrzywia twarz. 40


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

„Eeee!”, piszczał. „Nie smakuje mi to, My!” Często bawiłam się z nim w berka, przy którym śmiał się tak głośno, że wszyscy, którzy go słyszeli, również wybuchali śmiechem. Danh był niewinnym, kochanym i drogim, uroczym chłopczykiem, którego mogłam już nazywać przyjacielem. jego radość odwracała naszą uwagę tam, w świątyni, od świata zewnętrznego. Starsi chłopcy bawili się w „wojnę”, która nie wymagała wyobraźni, zwłaszcza że otaczało nas z wszystkich stron kilkunastu prawdziwych żołnierzy z nieprzyjemnie wyglądającą bronią. Wysłano ich z najbliższej jednostki południowowietnamskiej po to, aby bronili mieszkańców wioski. Bardzo poważnie podchodzili do swojej roli, informując o każdym wydarzeniu bliskim i dalekim. Później się dowiedziałam, że za każdym razem, gdy w okolicy spadała bomba, żołnierze alarmowali moją mamę oraz innych dorosłych, wyjaśniając, w co i gdzie trafiła. Bomby zawsze zrzucano parami, dwie na wybrany kawałek lasu, dwie na małą wioskę. Mimo że powodowały znaczne szkody, nigdy nie skierowano nas do schronów, które znajdowały się na terenie świątynnym. Kiedy skupiam się na wspomnieniach z pobytu w świątyni – spędziliśmy ukryci w środku trzy dni – bardzo wyraźnie przypominam sobie odgłosy i zapach spalenizny: płonące pola, płonące domy, płonące drzewa. Być może powinnam była się zaniepokoić, ale nie zrobiłam tego. Byliśmy w świętym, chronionym miejscu. 41


DROGA OGNIA

W czwartek, ósmego czerwca, tęskniłam już za domem. Było lato, moja ulubiona pora roku. Brakowało mi poczucia bezpieczeństwa ulubionego drzewa – nie byle jakiego, lecz mojego. Tęskniłam za wspólnymi kolacjami, tylko z rodziną, i za daniami mojego ojca, za którymi przepadałam. Brakowało mi też samego ojca. Od trzech dni nie było go z nami. Zawsze kiedy zauważałam jego nieobecność, uświadamiałam sobie, że nie wszystko jest w porządku. Od wielu tygodni ojciec mieszkał u przyjaciela rodziny w samym Trăng Báng, kilkanaście kilometrów od obszaru obejmującego świątynię i nasz rodzinny dom. Tata chciał zostać z nami, żeby rodzina była razem, ale żołnierze Wietkongu żądali od niego dostarczania ogromnej ilości różnych towarów. Ich potrzeby rosły, a ojciec się obawiał, że jeśli zostanie na miejscu, zrobią mu krzywdę albo nawet zabiją, gdyby kiedykolwiek odmówił spełnienia ich żądań. Codzienne gdy zachodziło słońce i zapadał zmierzch, wychodził z domu, zostawiając mojej mamie opiekę nad gospodarstwem domowym – drzewami, świniami, kurczętami, kaczkami i dużą grupą pełnych energii dzieci. Z ogromnym trudem znosiliśmy ten układ, tym bardziej że bliżej domu zaczęły się intensywniejsze działania wojenne, a to oznaczało, że długie odcinki głównej drogi prowadzące do Trăng Báng były nieprzejezdne dla wszelkich form transportu, w tym także odcięte dla ruchu pieszego. Ojciec nie tylko zniknął gdzieś nocą, ale nie wracał przez te trzy dni, kiedy najbardziej go 42


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

potrzebowaliśmy. jednocześnie doskonale pamiętam, że gdy wyjaśniono mi jego nieobecność, zrozumiałam to jak dorosła. W podobny sposób najmniejsi mieszkańcy na wsi dobrze wiedzą, że nie powinni pozwolić ulubionym zwierzakom na nocne wędrówki z dala od domu, z obawy że małe pieski lub koty staną się posiłkiem jakiegoś głodnego drapieżnika. My w Wietnamie Południowym wiedzieliśmy, że noc należała do Wietkongu. Byli jak drapieżne bestie na łowach, gotowe pożreć wszystko lub każdego, kto stanął im na drodze. Za dnia nigdy ich nie widywaliśmy, ale gdy zapadała noc, wracaliśmy pod dach. Zawsze wyłaniali się po zmroku. Mój ojciec mądrze postąpił, że nie ruszał się z miejsca swojego pobytu. Wiele lat minęło od tamtego nieoczekiwanego pobytu w świątyni, gdy zapytano mnie, dlaczego Wietkong nie potraktował mojej matki tak samo brutalnie i zachłannie jak ojca. Odpowiadając, zawsze wskazuję na pewną odmienną normę kultury: w Wietnamie, w którym się wychowałam, w rodzinie najwyższą pozycję zajmował mężczyzna i wszystkie sprawy musiały przejść przez jego ręce. W końcu, oczywiście, bojownicy rebelianccy przychodzili do mojej matki, przedstawiali swoje szalone żądania i zajmowali nasz dom. Patrząc na to z perspektywy mojego ojca, było wiadomo, że jego nieobecność znacząco opóźni nieunikniony obrót wypadków. Z mojej perspektywy wygląda to nieco inaczej. Ci z Wietkongu musieli wiedzieć, jaka odważna i zacięta 43


DROGA OGNIA

potrafi być moja matka, dlatego zwracali się do niej jedynie w ostateczności. Musieli wiedzieć, że była zdecydowana za wszelką cenę chronić swoją rodzinę; jak była oddana swoim dzieciom, jaka była wytrzymała, nawet w obliczu strasznych okoliczności, które zawsze towarzyszą wojnie. Podam przykład. Zaledwie kilka miesięcy przed wyrzuceniem mojej rodziny z domu, mama pracowała w swoim barze, kiedy wstąpili do niej na zupę weselnicy, dziewiętnaście osób. Wszyscy byli w radosnych nastrojach. Znaleźli sobie miejsce i usiedli do posiłku, ale w kilka chwil po ich przyjściu scena zmieniła się z radosnej w tragiczną. Nie wiadomo jak Wietkong zaparkował w pobliżu rower z ładunkiem wybuchowym. Kiedy dynamit wybuchł, wszyscy goście zginęli. Moja biedna mama patrzyła, jak giną na jej oczach. jaki to musiał być straszny widok! Najgorsze wydarzyło się później, po zabraniu zabitych. Dowódcy południowowietnamscy aresztowali moją matkę, twierdząc, że należy do Wietkongu. Na podstawie wątpliwych oskarżeń zamknięto ją w więzieniu na cały miesiąc. To była oczywista karykatura sprawiedliwości. Mama czekała cierpliwie, aż sprawa sama się wyjaśni. Kiwała uprzejmie głową, kiedy zarówno burmistrz, jak i wyższy rangą przedstawiciel policji z Trăng Báng, poinformowani o niesprawiedliwym aresztowaniu przez jednego z dobrych przyjaciół mojego ojca, który pracował dla rządu, przyszli do jej celi i przyznali: „Zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Doszło 44


CZĘŚĆ I: PŁONĄCE CIAŁO

do nieporozumienia”. Spokojnie wróciła do swojego baru, który był zamknięty przez trzydzieści jeden dni. Wkrótce znów zaczął przynosić zyski. Hart ducha matki był moim wsparciem w czasie pobytu w świątyni. Skoro tata musiał na razie wyjechać, miałam przy sobie jego najlepszego zastępcę – wiedziałam, że w cieniu mojej matki nic mi nie grozi. Przez większą część poranka rzęsiste ulewy i nieprzerwane odgłosy zbliżających się bombardowań trzymały w środku naszą trzydziestkę, która wtedy mieszkała w świątyni. Widziałam na twarzach dorosłych coraz większy niepokój o nasze bezpieczeństwo. Z każdym mijającym dniem zauważałam coraz więcej sytuacji, kiedy powietrze przeszywały budzące panikę odgłosy wybuchów. Za nimi następowały widoki, które trudno wyjaśnić: krwistoczerwone niebo, wysoka ściana płomieni, cała okolica zasnuta dymem. już nie było to zabawne ani nie pociągało jak przygoda. Chciałam wrócić do domu. Chciałam, żeby te widoki zniknęły, a dźwięki ucichły. A jednak nic podobnego się nie wydarzyło. ósmego czerwca nie dostałam nic z tego, czego chciałam. Minęło około godziny od obiadu, samolot wojskowy obniżył lot nad naszymi głowami i skierował się w dół; wydawało nam się, że jest pół metra nad przybudówkami, w których się ukryliśmy. W ślad za nim wybuchł granat dymny, zasłaniając całą okolicę jaskrawym fioletem i złotem. To był sygnał do 45


DROGA OGNIA

południowowietnamskiego pilota, który leciał z tyłu: zrzuć bomby dokładnie w to miejsce. Kolorowe znaki na terenie pustyni? To musiała być jakaś pomyłka. Dlaczego wojsko naszego kraju atakowało swoich? Wyczuwając zmianę poziomu napięcia w pomieszczeniu, oderwałam wzrok od zabawy, aby przyjrzeć się minie najbliższego żołnierza. Gdy przyglądał się sytuacji przez szybę małego okna o pomalowanej framudze, jego oczy rozszerzyły się, a wargi złożyły nie wokół imienia, lecz przekleństwa: „jezu Chryste!”.

46


o aUtorce Kim Phuc bierze udział w setkach imprez rocznie na całym świecie. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień za swoje zaangażowane w pokój na świecie, w tym sześć doktoratów honoris causa za wkład we wspieranie dziecięcych ofiar wojen za pośrednictwem fundacji KIM Foundation International. Pomogła w założeniu Restoring Heroes Foundation, organizacji, która wspiera żołnierzy i ratowników medycznych, którzy odnieśli głębokie rany, zostali silnie poparzeni lub stracili kończyny na skutek amputacji, zapewniając im dostęp do najnowocześniejszych terapii i zabiegów medycznych. Kim i jej mąż Toan mają dwóch dorosłych synów, Thomasa i Stephena. Mieszkają na przedmieściu Toronto.

395


fot. F. Mori/AP/EastNews


„Pragnę pomóc innym dzieciom wojny odkryć spokój, który ja znalazłam”. Fundacja KIM Foundation International (KFI) to organizacja non-profit współpracująca z innymi organizacjami, które służą najmłodszym spośród nas, będących inwalidami, pozbawionymi praw obywatelskich, wysiedleńcami. Naszą misją od dwudziestu lat jest dawanie nadziei i leczenie – zarówno fizycznie, jak i psychologicznie – tych niewinnych dzieci. Prowadzimy obecnie m.in. projekty: • Sierociniec Emmanuel (Indie) • Projekt Ongutoi – kompleks klinik dla matek ciężarnych (Uganda) • Bethany Kids Project (Kenia) • Obozy dla uchodźców w Tadżykistanie (Azja Środkowa).

397


wie w 64 r. p.n.e

Aleksander B. Skotnicki

Aleksander B. Skotnicki

nana historia o „jaII wojny światowej, omatycznej w Kowęcy Żydów, polskich y Japończyk, został

oński, który po ślubie chrześcijańskie imię

Konsul, który ratował Żydów

Cena 59,90 zł ww.AromatSlowa.pl N 978-83-65758-34-7

Konsul, który ratował Żydów

758347

Zamów bezpłatny katalog!

www.religijna.pl 6(18)/2021

Nowość

P rez

en t

do każdego zakupu

DOBRE NOWINY, gazeta ewangelizacyjna

P re ze

nt

za zakup

powyżej 120 zł

Rabat

30 % 34,90

Nabożeństwo siedmiu radości i siedmiu smutków świętego Józefa. Modlitewnik

Jednak wbrew wszelkim przeciwnościom Kim przeżyła – lecz jej podróż ku uzdrowieniu dopiero się zaczynała. Kiedy spadły bomby z napalmem, wszystko, co Kim znała i na czym polegała, eksplodowało razem z nimi: jej dom, wolność jej kraju, jej dziecięca niewinność i radość. Nadchodzące lata będą naznaczone straszliwą walką z oparzeniami, niesłabnącym bólem fizycznym w całym ciele, który nieustannie przypominał jej o tym strasznym dniu. Kim przeżyła ból jej płonącego ciała, ale jak mogła przeżyć ból swojej zdruzgotanej duszy? Droga Ognia to prawdziwa opowieść o tym, jak Kim znalazła odpowiedź w Bogu, który sam cierpiał – Zbawicielu, który naprawdę rozumiał, znał i uzdrawiał głębię jej bólu. Droga Ognia to opowieść o horrorze i nadziei, wstrząsająca opowieść o życiu odmienionym w jednej chwili – oraz o mocy i sile życia, które można znaleźć tylko w mocy miłosierdzia i miłości Boga.

AA, 12×16, s. 64, miękka

Opracowanie i redakcja „Book Big” Emil Bigaj

49,90 zł

P re z

en

za zakup

t

powyżej 150 zł

Powstanie Warszawskie 1944. Gloria victis

więcej: s. 3

Zamówienia: tel. 12 345-42-00, 12 446-72-56, 12 418-91-30 tel. kom.: 695-994-193 (poniedziałek – piątek godz. 8.00–18.00, sobota godz. 8.00–13.00)

AA, 14×20, s. 320, twarda

www.aa.com.pl

Patroni medialni:

Przesyłka gratis już od 120 zł!

ISBN 978-83-7864-215-2

Więcej: s. 2

tel. 12 292 68 69, 12 292 09 05 12 345 49 80, tel. kom.: 695 994 193 www.religijna.pl, klub@religijna.pl

Cena 49,90 zł w tym 5% VAT

9

788378

642152

DROGA OGNIA

Był to ostatni krzyk, jaki usłyszała dziewięcioletnia Kim Phuc, zanim jej świat zginął w płomieniach – zanim napalmowe bomby spadły z nieba, paląc jej ubranie i wnikając głęboko w skórę. Ta chwila została uwieczniona na fotografii – niczym ikoniczny symbol ukazujący potworność wojny w Wietnamie. Kim pozostawiono na śmierć w kostnicy; nikt nie spodziewał się, że dziewczynka przeżyje ten atak. Napalm oznaczał ogień, a ogień oznaczał śmierć.

kiwaniu schronienia.

788365

Uciekajcie! Biegiem! Musimy opuścić to miejsce! Zamierzają zniszczyć to wszystko! Szybko, dzieci, biegnijcie! Już!

KIM PHUC PHAN THI

Polecamy również:

KIM PHUC PHAN THI

Niesamowita historia

Napalm Girl

DROGA OGNIA

Dziś Kim Phuc każdego roku bierze udział w setkach spotkań na całym świecie. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień za swoje zaangażowane w budowanie pokoju na świecie, w tym sześć doktoratów honoris causa za jej wkład we wspieranie dziecięcych ofiar wojen za pośrednictwem fundacji KIM Foundation International. Pomogła w założeniu Restoring Heroes Foundation, organizacji wspierającej leczenie i rekonwalescencję żołnierzy i ratowników medycznych, którzy odnieśli ciężkie rany, zostali poważnie poparzeni lub stracili kończyny na skutek amputacji. Kim i jej mąż Toan mają dwóch dorosłych synów, Thomasa i Stephena. Mieszkają na przedmieściach Toronto.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.