Znane od wieków obrazy, powstałe bez udziału malarza, pędzli i farb: Całun Turyński, Całun z Orvieto czy też portret Maryi z Guadalupe – pozostają nadal niewytłumaczalne dla nauki. Ampułki ze skrzepniętą krwią, która staje się płynna na oczach wiernych. Niedotknięte rozkładem ciała świętych, takich jak św. Katarzyna Labouré czy św. Bernadetta Soubirous. Płaczące obrazy i figury Matki Bożej. Wiarygodnie poświadczone przez badania naukowe krwawiące Hostie. Autor zgłębia m.in. tajemnice objawień Matki Bożej z La Salette. Analizuje niesamowite proroctwo św. Malachiasza, dotyczące papieży i antypapieży, czy też słynną Trzecią Tajemnicę Fatimską, a także spektakularny „cud słońca” w Fatimie, który powtórzył się w 1950 r. Hesemann relacjonuje swoje osobiste badania i cytuje rozmaite prace naukowe, ale także pozwala wypowiedzieć się krytycznym głosom, dzięki czemu przed Czytelnikiem wyłania się cała panorama najbardziej spektakularnych zjawisk, proroctw oraz cudownych tajemnic chrześcijaństwa.
ISBN 978-83-7864-994-6 Wydawnictwo AA www.aa.com.pl
9
788378
649946
Cena 129,00 zł
Michael Hesemann
Ta znakomicie napisana i bogato ilustrowana książka jest pełna fascynujących tajemnic, które nadal pozostają niewyjaśnione – mimo setek lat rozmaitych badań, hipotez i teorii na ich temat. Michael Hesemann, znany niemiecki historyk i publicysta specjalizujący się w dziejach Kościoła, a także badacz relikwii, ruszył w podróż po całym świecie, poszukując tajemniczych zjawisk i obiektów chrześcijaństwa, których nie da się dokładnie wyjaśnić za pomocą metod i osiągnięć nauk przyrodniczych.
Michael Hesemann
Michael Hesemann
NIEWYJAŚNIONE ZAGADKI CHRZEŚCIJAŃSTWA
Wydawnictwo AA Kraków
Podstawę wydania polskiego stanowią dwie książki autorstwa Michaela Hesemanna: Nicht von Menschenhand – Marienerscheinungen und heilige Bilder Menetekel – Visionen und blutende Hostien Tłumaczenie: Anna Stefanik Redakcja i korekta: Maria Szarek Skład i łamanie, projekt okładki: Magdalena Spyrka
© 2015 by Bonifatius GmbH Druck · Buch · Verlag Paderborn © 2017 by Bonifatius GmbH Druck · Buch · Verlag Paderborn Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo AA, Kraków 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Dzieło jest w całości chronione przepisami prawa autorskiego. Każde wykorzystanie z pominięciem przepisów prawa autorskiego bez zgody Wydawcy jest zabronione i karalne. Dotyczy to w szczególności powielania, tłumaczenia, mikrofilmowania oraz zapisywania w formie elektronicznej.
ISBN 978-83-7864-994-6
Wydawnictwo AA s.c. 30-332 Kraków, ul. Swoboda 4 tel.: 12 345 42 00, 695 994 193 e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl
Spis treści CZĘŚĆ PIERWSZA Nieuczynione ludzką ręką – objawienia Maryi i święte obrazy Wstęp do części pierwszej
7
I Tajemnica Lourdes Objawienia Cudowne źródło 7000 cudów w Lourdes „Ja jestem Niepokalane Poczęcie” Cuda w czasach wątpliwości
14 15 18 21 26 29
II Przepowiednia dla naszych czasów Poetycka przepowiednia? Objawienia w Fatimie Trzy tajemnice fatimskie Fatimski papież Zawierzenie świata Największy cud naszych czasów
32 34 35 36 40 41 44
III Zdjęcie Matki Bożej Odkrycie Nowego Świata Co nawróciło Indian? „Mówi się, że…” Cuda w Guadalupe Bitwa pod Lepanto Tylko legenda? Przesłuchanie świadków Królowa Meksyku, Cesarzowa Ameryk Dowody na historyczność Przesłanie do Indian Tilma
47 48 49 50 54 57 57 58 61 61 68 70
Oczy Dziewicy Maryi
74
IV Nieuczyniony ludzką ręką Obraz Maryi na szybie Prawdziwie niezniszczalny Biskup ucieka, obraz powraca Absam obecnie Objawienia w Hruszowie „Uklęknij i módl się!” Tajemnicze okno
77 78 80 82 82 87 90 92
V Chusta z Manoppello 94 Jak Papież spotkał Jezusa… 95 Skarb kapucynów 97 Tajemniczy mnich 98 O siostrach zakonnych, profesorach i dziennikarzach 99 Volto Santo – co wiemy na pewno 101 Chusta z jedwabiu morskiego 104 Porażka ZDF 106 Chusta św. Weroniki 107 Święte Oblicze było w Rzymie! 110 Weronika: historia legendy 114 Dwie Weroniki 123 Do kogo należała chusta? 126 VI Całun Turyński – dowód zmartwychwstania? 129 Jak Całun dotarł do Turynu 131 Narodziny nauki 132 Pierwsze badanie – na tropie pyłków 136 Monety na oczach 137 Projekt STURP 139 3
Datowanie metodą C14 Starożytne płótno lniane Odkrywanie śladów w historii Kradzież Całunu Sudarium z Oviedo Zakrwawiona chusta Chrystusa Całun a Męka Pańska Świadek Zmartwychwstania
143 146 146 152 155 156 158 160
CZĘŚĆ DRUGA Mane, tekel, fares – proroctwa, wizje i krwawiące hostie Wstęp do części drugiej
169
VII Wizje, które tworzyły historię 175 Krzyż, który dał początek Europie 175 Cud krzyża w Ocotlán 183 Cud śniegu w Rzymie 184 Papież Benedykt i tęcza nad Auschwitz 187 I wtedy wyszło słońce… 192 Wiatr w Lepanto 195 Przepowiednia Malachiasza 201 Król Francji oraz serce Jezusa 209 Czy medalik może działać cuda? 212 Objawienie w Pontmain 219 Przesłanie z La Salette 222 Cud słońca w Fatimie 229 Jak Matka Boża z Fatimy pokonała komunizm 242 Przesłanie Maryi dla Niemiec 248 Spotkanie ze świadkiem 253 Cud słońca, który widział papież 254 Cud maryjny w Heroldsbach 256 Cud w Austrii 258 Dlaczego rok 1960? 260 Poświęcenie świata, które zapobiegło wojnie atomowej 263 Zdjęcie Maryi w Karáscond 265 Triumf Maryi 268 4
Fatima i Boża oferta Objawienia Maryi w Zeitoun Naukowcy wchodzą do gry Zdjęcia objawień Ostrzeżenie Maryi w Warraq Kibeho – afrykańska Fatima Rzeka krwi
268 271 278 281 286 290 296
VIII Płaczące ikony, krwawiące figury Krwawiąca Madonna Cudowny obraz w Pócs Płacząca Matka Boża w Syrakuzach Cud łez w Akicie Cud w Damaszku
301 308 313 315 320 322
IX Cud ciernia Andria San Giovanni Bianco
328 330 334
X Cuda eucharystyczne Bolsena, Włochy 1263 rok Lanciano, Włochy ok. 730 rok Ludzkie ciało, ludzka krew Santarém, Portugalia 1247 rok Siena, Włochy rok 1330 i 1730 Walldürn, Niemcy 1330 rok Turyn, Włochy 1453 rok Faverney, Francja 1608 rok Fatima, Portugalia 1916 rok Buenos Aires, Argentyna 1996 rok Chirattakonam, Indie 2001 rok Tixtla, Meksyk 2006 rok Sokółka, Polska 2008 rok Legnica, Polska 2013 rok
337 338 340 344 348 351 354 358 361 363 367 370 372 375 379
CZĘŚĆ PIERWSZA Nieuczynione ludzką ręką – objawienia Maryi i święte obrazy W taki czy inny sposób powstało niezwykłe przekonanie, że ci, którzy nie wierzą w cuda, podchodzą do nich trzeźwo i rozsądnie, zaś ci, którzy w cuda wierzą, akceptują je ślepo, jedynie w oparciu o dogmat. Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej. Wierzący akceptują cuda, ponieważ istnieją na nie dowody, podczas gdy niewierzący kwestionują je, gdyż ich doktryna je odrzuca. W cudach cudowne jest to, że czasem naprawdę się zdarzają. Gilbert K. Chesterton
Wstęp do części pierwszej Bardzo możliwe, że to, co przeżyłem 11 września 2001 roku – w owym najbardziej przełomowym dniu XXI wieku – to rzeczywiście był cud. Jestem pewien, że prawie każdy z nas pamięta, gdzie był i co robił w chwili, kiedy usłyszał o zamachu na wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Ja tego dnia – całkiem nieprzypadkowo – byłem w Lourdes. A mówiąc dokładniej – zostałem właściwie do Lourdes „poprowadzony”. Tematem, jakim się wówczas zajmowałem, była historia świętego Graala, jego identyfikację w przekazach historycznych i w literaturze miałem zamiar opisać w mojej kolejnej książce. W celu zebrania materiałów udałem się na północ Hiszpanii, w góry Aragonii, gdzie – jak podają źródła – w średniowieczu czczono rzekomą relikwię kielicha, z którego Jezus pił wino podczas Ostatniej Wieczerzy, i którą hiszpańscy królowie zabrali stamtąd wpierw do Saragossy, następnie do Barcelony, a jeszcze później do Walencji. W tamtejszej gotycko-barokowej katedrze, w specjalnej kaplicy, Santo Cáliz [święty kielich] znajduje się do dziś. Kiedy w końcu udało mi się odtworzyć zawiłą drogę, jaką przemierzyła reli1
kwia kielicha – a między VIII a XI wiekiem wiele razy trzeba ją było ukrywać przed mauretańskimi najeźdźcami – i gdy byłem już przekonany, że zlokalizowałem miejsca akcji średniowiecznego „Parsifala”1, zamierzałem moje poszukiwania śladów świętego Graala kontynuować w Barcelonie i w Walencji. Jednak byłem wówczas już zbyt mocno związany z tematem moich poszukiwań, by tak po prostu wsiąść do wynajętego samochodu i wyruszyć w drogę. Co więcej, czułem się nawet trochę jak Parsifal, wędrujący bez powodzenia przez wiele lat, niegodny, aby odnaleźć święty kielich. Ów młody rycerz przypadkiem, w Wielki Piątek, trafia do starego pustelnika, spowiada mu się ze wszystkiego i wtenczas dopiero otwiera się przed nim droga do świętego Graala. Teraz, pojednany z Bogiem, jest godzien zgłębiać tajemnicę Eucharystii i pić z kielicha Jezusa. Co to zatem oznaczało dla mnie? Czy, będąc współczesnym poszukiwaczem świętego Graala, mogłem tak po prostu pojechać do Walencji, aby zobaczyć to, czego szukały całe pokolenia rycerzy oraz poszukiwaczy? Czy byłem w ogóle godzien, by być sługą świętego Graala, którym – co już ustaliłem – był
„Parsifal” (niem. Parzival) – poemat rycerski z XIII wieku Wolframa von Eschenbacha, opisujący przygody rycerzy Okrągłego Stołu. Jeden z nich – tytułowy Parsifal – przebywa długą i niełatwą drogę w poszukiwaniu świętego Graala (przyp. tłum.).
7
Część pierwsza
Santo Cáliz? Czy może jednak byłem o krok od popełnienia grzechu? Narastało we mnie coraz bardziej pragnienie, by przed wyruszeniem w dalszą podróż śladami świętego Graala, pójść do spowiedzi. To zdawał się być dobry i rozsądny plan, jego realizacja jednak już wcale nie była taka prosta. Z moją podstawową znajomością hiszpańskiego nie miałem szans na zrozumiałą, a tym samym ważną spowiedź. Nie mogłem więc wejść do pierwszego napotkanego kościoła i podejść do konfesjonału. Potrzebowałem księdza, który mógłby wyspowiadać mnie po niemiecku albo przynajmniej po angielsku. Szukanie takiego kapłana na wiejskich terenach północnej Hiszpanii wydawało mi się trochę bezcelowe. Cóż mogłem zrobić? Odłożyć tę duchową potrzebę tak, jak wiele innych dobrych postanowień, które spełzły na niczym w zderzeniu z rzeczywistością? Spędzić wiele dni pytając w okolicznych wioskach o kapłana mówiącego po angielsku lub niemiecku? Jedno spojrzenie na mapę wystarczyło mi, bym odkrył trzecią opcję, która im dłużej nad nią myślałem, tym wydawała się coraz bardziej atrakcyjna. Musiałem tylko przeprawić się przez góry, aby dotrzeć do miejsca, gdzie z pewnością nie będę miał żadnego problemu ze znalezieniem niemieckojęzycznego kapłana. Jest to przecież jedno z najważniejszych katolickich sanktuariów: Lourdes. O tym, żeby pojechać do Lourdes marzyłem już od dawna. O Fatimie – miejscu najważniejszego proroczego objawienia XX wieku – napisałem dwie książki, w meksykańskim Guadalupe byłem kilkanaście razy, Loreto odwiedza8
łem podczas każdej mojej podróży nad Adriatyk, Rzym stał się moim drugim domem, a do Ziemi Świętej podróżuję – jeśli pozwalają mi na to okoliczności – raz w roku. Tylko w Lourdes nigdy dotąd nie byłem i chyba należało to wreszcie zmienić. Wsiadłem zatem w poniedziałek, 10 września 2001 roku, do samochodu i ruszyłem w drogę. Podróż wąskimi krętymi drogami przez Pireneje trwała w rzeczywistości znacznie dłużej niż początkowo zakładałem, ale w końcu dotarłem do sanktuarium maryjnego w Lourdes, gdzie właśnie kończyła się cowieczorna procesja ze świecami. Uroczysty nastrój panujący w tym miejscu, a także łagodny śpiew Ave Maria, przenikający rozpościerającą się nad okolicą ciemność nocy, pozostaną w mojej pamięci już na zawsze. Zameldowałem się w domu pielgrzyma, który był prostym hotelem, i postanowiłem przejść się jeszcze trochę ulicami Lourdes. Mijając niezliczone sklepy z dewocjonaliami starałem się wśród ich kiczowatego asortymentu odnaleźć także ducha tego przepełnionego łaską miejsca. Położyłem się spać krótko po północy, by następnego dnia wczesnym rankiem poszukać kapłana, który mógłby mnie wyspowiadać. Kolejną noc zamierzałem już bowiem spędzić w hotelu w Barcelonie. Kiedy późnym przedpołudniem, 11 września 2001 roku, znalazłem „mojego” kapłana i wyspowiadałem się, zostało mi jeszcze trochę czasu na to, by dokładniej przyjrzeć się okolicy wokół groty w Lourdes. W ten wtorkowy poranek panował tam wręcz złowieszczy spokój. Mimo iż było późne lato i zapowiadał się przepiękny, słoneczny dzień, było tyl-
Wstęp do części pierwszej
ko niewielu pielgrzymów. Mogłem więc w spokoju pomodlić się i nabrać wody z cudownego źródła, zanim udałem się w kierunku mojego samochodu. W połowie drogi dostrzegłem znak wskazujący na Drogę Krzyżową. Widziałem tę Drogę Krzyżową już wcześniej, na pocztówkach w sklepach z dewocjonaliami i byłem pod wielkim wrażeniem tego, jak realistycznie wyglądała. Naturalnej wielkości figury ubrane były w autentyczne stroje rzymskich legionistów z I wieku po Chr., twarz Jezusa inspirowana była Całunem Turyńskim, natomiast nad krzyżem zawieszony był titulus, rekonstrukcja drewnianej tabliczki z imieniem Jezusa, której prawa połowa czczona jest obecnie jako relikwia w rzymskiej Bazylice św. Krzyża. W 1998 roku napisałem na jej temat książkę: Die Jesus-Tafel („Tablica Jezusa”), po tym jak siedmioro ekspertów datowało umieszczony na niej napis na okres, w którym żył Jezus. Nie mogłem oczywiście wyjechać, nie zobaczywszy tej Drogi Krzyżowej na własne oczy, pomyślałem również, że modlitwa w tym miejscu będzie także pięknym zakończeniem mojej pielgrzymki do Lourdes. Około 14.30 dotarłem do miejsca, gdzie zaczynała się długa, kręta droga, wijąca się wokół wzgórza za sanktuarium i powoli przeszedłem wszystkie czternaście stacji. Przy każdej z nich odmówiłem modlitwę, robiłem zdjęcia i po nieco ponad godzinie znalazłem się ponownie przy grocie. Przed czwartą po południu wsiadłem wreszcie do samochodu, włączyłem radio, próbując bezskutecznie znaleźć jakąś stację nadającą muzykę. Słabo mówię po francusku i zacząłem się już trochę
niecierpliwić, że nadawane wiadomości się nie kończą. Szczególnie denerwowało mnie to, iż wszędzie mówiono najwyraźniej o jakimś nowym filmie, w którym – tyle mogłem zrozumieć – chodziło o dwa samoloty uderzające w World Trade Center w Nowym Jorku. Pomyślałem tylko, że hollywoodzcy reżyserzy mają naprawdę zadziwiające pomysły i że daruję sobie obejrzenie tego filmu, gdy następnym razem wybiorę się do kina. Wtedy zadzwonił mój telefon. Dzwoniła moja mama chcąc dowiedzieć się, czy u mnie wszystko w porządku i czy słyszałem o tym, co się stało w Nowym Jorku. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że stacje radiowe nie mówiły o żadnym futurystycznym filmie akcji, lecz o najstraszliwszym ataku terrorystycznym rozpoczynającego się dopiero XXI wieku. Gdy wieczorem dotarłem wreszcie do Barcelony, włączyłem telewizor i do czwartej rano śledziłem relacje CNN, oglądając powtarzające się w nich apokaliptyczne obrazy. Szesnastego września wróciłem do Niemiec, przywożąc w moim bagażu 25 rolek filmu, każda po 36 zdjęć, jakie zrobiłem w trakcie mojej podróży aparatem Minolta 7000. Istniały już wtedy co prawda aparaty cyfrowe, jednak wykonane nimi zdjęcia były kiepskiej jakości, w niskiej rozdzielczości, co nie pozwalało na ich profesjonalne wykorzystanie. Pięć dni później, w piątek, 21 września, odebrałem wywołane filmy oraz zamówione odbitki w jednym z zakładów fotograficznych w Düsseldorfie. Nieostre zdjęcia mogłem od razu zwrócić, dlatego nie chcąc niepotrzebnie wydawać pieniędzy, obejrzałem na miejscu wszystkie 900 zdjęć. 9
Część pierwsza
Gdy dotarłem do zdjęć z Lourdes, na moment zamarłem. Jedno ze zdjęć zrobionych na Drodze Krzyżowej przedstawiało więcej niż to, co miałem zamiar sfotografować. Wciąż wyraźnie są na nim widoczne figury X stacji – „Jezus z szat obnażony”, lecz moment największego poniżenia Jezusa, poprzedzający Jego cierpienie na krzyżu, jest jakby przysłonięty zupełnie innym obrazem. Pionowy promień światła padający z nieba, przenika głowę oraz serce Jezusa i tłamsi jaskrawy płomień wybuchający tuż przed Jego szatą. W tle tej straszliwej sceny, w miejscu, gdzie właściwie powinny być tylko drzewa, pojawił się raster, wyglądem przypominający okna szklanego wieżowca. Ta scena miała w sobie coś niepokojąco znajomego, gdyż – podobnie jak miliardy innych osób w ostatnich dniach – widziałem ją już tysiące razy. Płomień przed wieżowcem w zatrważający sposób przypominał obrazy z ataku na wieże World Trade Center, publikowane w gazetach na całym świecie. Moje zdjęcie nie było jednak ani efektem podwójnej ekspozycji, ani błędem laboratorium fotograficznego, było zwykłym przypadkiem. Używałem tego aparatu wówczas już od ponad 10 lat i – szczerze! – nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie przydarzyło, jednak tym razem był to chyba mój błąd. Po sfotografowaniu tej stacji Drogi Krzyżowej, musiałem niechcący otworzyć aparat (może nawet sam się otworzył) i przez ułamek sekundy na moje ostatnie zdjęcie musiał paść promień światła. Przy każdej stacji modliłem się i robiłem zdjęcia nie dłużej niż 3 minuty, musiało się to zatem wydarzyć około 15.00 czasu środkowoeuropej10
skiego. W tym samym czasie, dokładnie o godzinie 9.03 czasu wschodniego (lokalnego czasu w Nowym Jorku), samolot realizujący lot UA175 uderzył w drugą z bliźniaczych wież World Trade Center. Przyznaję, do dziś nie wiem, co miałoby to oznaczać. Oczywiście niesamowitym przypadkiem było to, że promień światła na Drodze Krzyżowej w najsławniejszym sanktuarium świata wykreował taki podwójny obraz w chwili zamachu na World Trade Center. Komuś, kto wierzy w przypadki, takie wyjaśnienie wystarczy. Jakąkolwiek ingerencję w laboratorium fotograficznym należy wykluczyć, gdyż film był wywoływany maszynowo. Nikt oprócz mnie nie wiedział poza tym, kiedy zdjęcia zostały wykonane. Gdyby jednak choć na chwilę przyjąć możliwość innego wyjaśnienia niż przypadek, wówczas to zdjęcie nabrałoby głębszego znaczenia. Dziesiąta stacja Drogi Krzyżowej w Lourdes, jak wspomniałem, ukazuje Jezusa w chwili Jego największego poniżenia, poprzedzającego śmierć na krzyżu. Nie przedstawia Go jednak cierpiącego, lecz ukazuje całą Jego godność i majestat, pełnię zaufania i wewnętrznej mocy, widzimy Jezusa, który wznosi oczy ku niebu, wyciąga ręce i przebacza wszystkim tym, którzy nie wiedzą, co czynią. I jest tam również Jego Światło, padające na Ziemię w momencie największego poniżenia światowego mocarstwa, w chwili cierpienia i śmierci tysięcy osób, zadanego przez zwolenników doktryny nienawiści, którzy, podobnie jak oprawcy na Golgocie, nie mieli pojęcia, co czynią. Wygląda to tak, jakby Jezus chciał nas pocieszyć
Wstęp do części pierwszej
swoim przesłaniem, iż Jego Światło jest naszym jedynym ratunkiem, jakby chciał nas zaprosić do tego, byśmy i my przebaczyli i Jemu zaufali, bo On swoją Krwią zbawił świat. Jego Krew jest potężniejsza niż wszystkie armie tego świata. Gdyby to zdjęcie miało być przesłaniem, byłoby to: nie bójcie się i zaufajcie Jezusowi, On kładzie kres cierpieniu, zwycięża zło i obiecuje życie wieczne. Być może zbyt duże znaczenie nadaję temu, co jest wynikiem fotograficznego błędu. Tego nie wiem. W tamtym momencie postanowiłem opublikować to zdjęcie jedynie w ograniczonym zakresie, na anglojęzycznej stronie internetowej dedykowanej mojej książce The Fatima Secret (Kulisy tajemnic fatimskich), która rok wcześniej ukazała się w USA. Nie chciałem, by ktokolwiek zarzucił mi, iż wykorzystuję katastrofę z 11 września do zwiększania mojej popularności, posądził mnie o poszukiwanie taniej sensacji lub doszukiwanie się cudów. Wszyscy eksperci zajmujący się fotografią, z jakimi od tamtej pory rozmawiałem, potwierdzili jedynie to, co sam dobrze wiedziałem – zdjęcie powstało w wyniku krótkotrwałego naświetlenia podczas otwierania aparatu. Zdaję sobie z tego sprawę i nigdy tego nie kwestionowałem. To mimo wszystko nie wyjaśnia, dlaczego głupi zbieg okoliczności w tak niezwykle ważnym momencie, w miejscu takim jak Lourdes, dał w efekcie tak ciekawy obraz. Ludzie wierzący, którym pokazywałem to zdjęcie, mówili z kolei, iż jest to „znak Opatrzności”. Ale czy mieli rację? Czy Bóg komunikuje się z ludźmi w taki banalny sposób? Czy daje nam znaki, któ-
re mają wzbudzić w nas nadzieję i wzmocnić naszą wiarę? Czy zostawia – mówiąc banalnie – wizytówki swojego istnienia, byśmy nie zwątpili w czasach, w których możemy odnieść wrażenie, że Bóg nas opuścił? Czy Bóg – jak czytamy w Piśmie Świętym – zawsze przemawiał do człowieka poprzez większe lub mniejsze cuda i znaki? Objawiał się nie tylko prorokom i świętym, lecz niekiedy także tym niegodnym, każdemu z nas? W niniejszej publikacji chcę poszukać odpowiedzi na to pytanie. Zapraszam Was zatem, drodzy Czytelnicy i drogie Czytelniczki, do szukania śladów, będących niczym innym jak odkrywaniem w naszej codzienności, w Kościele i w historii świata charakteru pisma Boga. Przyznaję, że napisanie tej książki nie było łatwym zadaniem. Cuda bowiem to temat trudny, a zajmowanie się nimi przypomina nieustanne balansowanie na linie. Z jednej strony istnieje uzasadniona obawa odejścia od istoty tematu, skupienia się na naiwnej, dziecięcej wierze, a nawet doszukiwania się cudów graniczącego z zabobonem. Z drugiej jednak strony wiary chrześcijańskiej nie sposób racjonalnie wytłumaczyć, bez cudów wręcz trudno ją sobie wyobrazić. Jej głównym przesłaniem jest przecież właśnie to, że Bóg nie tylko istnieje, lecz aktywnie wkroczył w dzieje świata. Bóg dla naszego zbawienia – przez cud – stał się człowiekiem, objawiał się ludziom mu współczesnym działając cuda, a Zmartwychwstanie było największym cudem w dziejach świata. Kto uważa cuda Jezusa, o których mówią nam Ewangelie, wyłącznie za pobożne opowieści, wątpi tym samym w tajemnicę 11
Część pierwsza
12
Wstęp do części pierwszej
Wcielenia. To, iż w żadnym razie nie są to jedynie metafory, do czego chce nas przekonać egzegeza historyczno-krytyczna, potwierdzają już słowa samego Jezusa. Kiedy Jan Chrzciciel, wielki głosiciel zbliżającego się Królestwa Bożego, będąc w więzieniu pyta: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”, Jezus mówi właśnie wtedy o nadprzyrodzonych objawieniach Jego zbawczego dzieła: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię” (Mt 11,2–5)2. I jakby zwracając się bezpośrednio do modernistycznych egzegetów, dodaje: „A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Mt 11, 6).
Czwarty z Ewangelistów, św. Jan, konsekwentnie nie używa określenia „cuda”, mówi natomiast o „znakach”. Zdradza w ten sposób nie tylko to, że czyny Jezusa mają na metapoziomie głębsze znaczenie, lecz również to, iż Jezus działał cuda nie po to, by nas zachwycić, lecz jako znak nadchodzącego Królestwa Bożego, znak zbawczego dzieła Boga. Znaki i cuda pozwalają nam także w dzisiejszych czasach odczuć, że Bóg jest blisko nas, nawet gdy czasem wydaje się, że świat o tym zapomniał. Człowiek, który wierzy – nawiązując do słów papieża Benedykta XVI – rzeczywiście nigdy nie jest sam. Czuje obecność Boga, wszechobecność Ducha Bożego. A niekiedy otrzymuje wskazówki pozwalające mu zobaczyć, że w naszej pozornej rzeczywistości nieprzerwanie działa Bóg. Autor
Czy to nie jest cud? Światło padające na Drogę Krzyżową w Lourdes pozwoliło autorowi na zrobienie tego zdjęcia
2
Wszystkie cytaty z Pisma Świętego pochodzą z Biblii Tysiąclecia (IV wydanie, Wydawnictwo Pallottinum) (przyp. tłum.).
13
I Tajemnica Lourdes Niewiele jest takich miejsc na świecie, gdzie w obecnych czasach działanie Boga byłoby tak namacalne, jak to się dzieje w Lourdes. Ta niegdyś cicha i spokojna miejscowość położona w południowej Francji, u podnóża Pirenejów, jest dziś czymś w rodzaju światowej stolicy nadziei. Każdego dnia chorzy i cierpiący z całego świata przybywają w to miejsce mocno wierząc w to, że mogą otrzymać pomoc. I choć nad Site des Sanctuaires (kompleksem świątynnym) wznosi się wąska, neogotycka bazylika z 1871 roku, choć jest tam również podziemna bazylika, mogąca pomieścić 25 tysięcy odwiedzających, właściwym celem niezliczonych pielgrzymek przybywających do Lourdes nie jest ani kościół, ani żaden słynący łaskami obraz. Jest nim źródło. Pochodzącą z niego zimną, krystaliczną wodę, pije do 6 milionów pielgrzymów rocznie, chorzy również się w niej kąpią. W tzw. Piscines (basenach), wybudowanych dopiero w 1955 roku, stoi 19 marmurowych wanien (11 dla kobiet, 6 dla mężczyzn oraz 2 dla dzieci), gdzie w wodzie, która ma tylko 12 stopni Celsjusza, zanurza się rocznie do 300 tysięcy chorych. Patrząc na jej skład chemiczny, jest to absolutnie zwyczajna woda pitna. Nie zawiera żadnego nietypowego zestawu minerałów ani nie wykazuje mierzalnego poziomu promieniowania. Powodem, dla 14
którego świat uznaje wodę z Lourdes za wyjątkową, są przede wszystkim okoliczności, w jakich powstało jej źródło. Lourdes, leżące u podnóża starego zamku, na prawym brzegu rzeki Gave, było w połowie XIX wieku raczej zaniedbanym miasteczkiem, liczącym raptem 4 tysiące mieszkańców. Wzdłuż wpływającego do rzeki Gave, rwącego górskiego strumienia Lapaca znajdowało się wiele młynów. Jeden z takich młynów – młyn Boly – dzierżawili François Soubirous i Louise Castérot. Tam na świat przyszło ich dziewięcioro dzieci, z których pięcioro bardzo wcześnie zmarło. Ich najstarsza córka, urodzona w roku 1844, miała na imię Bernadetta. Pierwsze lata życia dziewczynki, uchodzącej za cichą, delikatną i pełną wdzięku, przebiegały spokojnie i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Jako młynarz jej ojciec miał określoną pozycję społeczną i zarabiał na tyle, że mógł utrzymać swoją rodzinę. Zmieniło się to dopiero wówczas, gdy industrializacja dotarła także w okolice Pirenejów. Pojawiało się coraz więcej przemysłowych młynów, które wypierały istniejącą tam od wieków działalność rzemieślniczą, ponadto w wyniku kryzysu gospodarczego klienci mieli coraz większy problem z zapłatą. W efekcie tych zmian również François Soubirous nie był w stanie dłużej płacić za dzierżawę
I Tajemnica Lourdes
młyna, został przez właścicieli wyrzucony i pozbawiony pracy. Dla jego rodziny rozpoczął się tym samym ciężki okres biedy, pełen trudnych doświadczeń. Los szczególnie mocno doświadczył Bernadettę. Z powodu niedożywienia w krótkim czasie zaczęła cierpieć z powodu astmy oraz problemów z żołądkiem. Jej ojciec starał się zarabiać na utrzymanie pracą dorywczą, jej matka natomiast pracowała jako służąca i pomoc domowa. Bernadetta niebawem ciężko zachorowała na cholerę i ledwo przeżyła chorobę, jej skutki odczuwała później przez całe życie. Zanim jeszcze, mająca trzynaście lat Bernadetta, w pełni wróciła do sił po chorobie, zmuszona była pracować jako pomoc w gospodzie swojej matki chrzestnej, aby choć trochę odciążyć swoją rodzinę. Doprowadzona do finansowej ruiny sześcioosobowa rodzina państwa Soubirous musiała ostatecznie zamieszkać w budynku służącym wcześniej za więzienie, które nazywano cachot (loch). Właścicielem budynku był ich krewny, który pozwolił im tam zamieszkać nie żądając w zamian czynszu. Ten wąski budynek, który zbyt długo stał nieużywany, był jednak ciemny, wilgotny i nie nadawał się do mieszkania. Jedyny znajdujący się tam pokój nie miał nawet 16 metrów kwadratowych, a jego wyposażenie stanowiły dwa wąskie łóżka oraz walizka na ubrania. Brakowało najpotrzebniejszych rzeczy, tak naprawdę brakowało wszystkiego. Kiedy 3
na domiar złego ojciec Bernadetty został oskarżony o kradzież piekarzowi dwóch worków mąki, sytuacja rodziny stała się dramatyczna. Niezależnie jednak od tego jak wiele ta rodzina straciła na płaszczyźnie społecznej i z jakimi konsekwencjami musiała się mierzyć, nigdy nie utracili oni nadziei. Bernadetta, mimo iż nigdy nie chodziła do szkoły i nie potrafiła ani czytać, ani pisać, znała modlitwy „Ojcze Nasz” i „Zdrowaś Maryjo”, potrafiła odmawiać różaniec. Cała rodzina razem regularnie mówiła pacierz, w niedziele wspólnie chodzili do miejscowego kościoła. Bernadetta otrzymała także podstawową lekcję katechezy najpierw od swojej mamki, a następnie u sióstr w hospicjum w Lourdes. Była głęboko wierząca, zawsze niezwykle miła, nie posiadała jednak głębszej wiedzy teologicznej i sprawiała wrażenie trochę nierozgarniętej. Kiedy nauka katechezy zaczynała ją męczyć, brała po prostu do ręki różaniec i modliła się.
Objawienia Aż nadszedł 11 lutego 1858 roku, zimny i ponury czwartek, będący również początkiem karnawału (w Nadrenii powiedziano by: Weiberfastnacht!)3. Jak to często robiła zimą, około południa
Weiberfastnacht („babski karnawał”) – tak nazywany jest w Niemczech ostatni czwartek przed Środą Popielcową (określenie używane głównie w Nadrenii). W tym dniu w średniowieczu kobiety przejmowały władzę, obecnie przebrane w kostiumy karnawałowe, symbolicznie obcinają mężczyznom krawaty. Jest to też dzień rozpoczynający okres karnawału ulicznego, barwnych festynów i korowodów (przyp. tłum.).
15
Część pierwsza
Bernadetta wybrała się w towarzystwie swojej siostry oraz przyjaciółki nad rzekę Gave, aby nazbierać drewna na opał. Kiedy zdjęła skarpety, z zamiarem przejścia na drugą stronę kanału płynącego przy młynie, usłyszała hałas dochodzący z pobliskich skał, który brzmiał niczym grzmot. Bernadetta spojrzała w górę, w kierunku groty, nazywanej od niepamiętnych czasów Massabielle (stara skała) i zobaczyła, że krzew rosnący nieco wyżej, w skalnej wnęce, przechyla się tak mocno, jakby opierał się silnym podmuchom wiatru. Przez chwilę można było dostrzec złotożółtą chmurę. Później we wnęce ukazała się „przepiękna Pani, ubrana na biało”, uśmiechająca się do dziewczynki i dająca jej znak, aby podeszła bliżej. Jej uśmiech sprawił, że Bernadetta, którą początkowo ogarnął lęk, przestała się bać. Przez moment rozważała czy śni, czy to wszystko jednak wydarza się naprawdę, zamknęła oczy i powoli je otworzyła. „Postać” wciąż tam była. Dopiero teraz Bernadetta zauważyła, że na jej prawym przedramieniu jest zawieszony różaniec. Nieświadomie, wręcz instynktownie, Bernadetta sięgnęła po swój różaniec, uklękła i zaczęła się modlić. „Pani” nie przestawała się uśmiechać. Nic nie mówiąc przesuwała w palcach paciorki różańca, a po skończonej modlitwie znikła. Bernadetta patrzyła w tym kierunku jeszcze przez chwilę, aż powróciły jej towarzyszki, zdziwione tym, że dziewczyna pozostała w tyle. O tym, co jej się przydarzyło, opowiedziała dopiero po długim namyśle najpierw swojej siostrze, a potem także matce. Obie były jednak przekonane, iż Bernadetta wszystko to zmyśliła. 16
Być może był to omam, może jakiś duch albo dzieło szatana? I choć najgorętszym pragnieniem Bernadetty było powrócić do groty, jej matka robiła wszystko, by odwieść ją od tego zamiaru. Dopiero w niedzielę czternastoletnia Bernadetta, przekonana, że słyszy wewnętrzny głos, dopięła swego. Razem z nią do groty poszła jej siostra, zabierając ze sobą pół tuzina koleżanek, którym zdołała już opowiedzieć o „szaleństwie” Bernadetty. Mała wizjonerka była także pełna obaw. Nie dawały jej spokoju usłyszane od matki słowa: A co, jeśli to rzeczywiście był duch albo sam demon? Na wszelki wypadek zabrała ze sobą wodę święconą, aby przy jej pomocy „sprawdzić” ową dziwną postać, jeśli znowu się pojawi. Kiedy dotarły do groty, Bernadetta tak jak poprzednio uklękła i zaczęła odmawiać różaniec. A po krótkiej chwili głośno zawołała: „Tam jest! To ona!”. „Weź wodę święconą, szybko!” – zawołała jej siostra. Bernadetta posłuchała słów siostry i pokropiła święconą wodą w stronę krzewu. „Pani”, która zdawała się unosić się nad krzewem, z zadowoleniem skinęła głową. „Ona uśmiecha się do wszystkich nas!” – oznajmiła Bernadetta. Dziewczęta, które przybyły wraz z Bernadettą klęczały w półkolu, lecz zamiast objawienia, obserwowały jak Bernadetta powoli wpada w ekstazę i przepełniona szczęściem, mając zmienioną twarz, zdaje się spoglądać w zupełnie inny świat. Nie wiedziały, co począć w tej sytuacji. Strach, że Bernadetta – która zdawała się już częściowo przebywać w innym świecie
I Tajemnica Lourdes
– może umrzeć, wywołał u nich histerię. Najpierw głośno wykrzykiwały jej imię, potem zaczęły wołać o pomoc. Dwie żony młynarzy, które usłyszały wołania, przybiegły i próbowały, przemawiając łagodnie, przywrócić Bernadettę do rzeczywistości. Jednak dziewczyna nie słyszała i nie widziała niczego poza objawieniem. Nadszedł wówczas jeden z młynarzy i biorąc ją za ramiona, zaprowadził do swojego młyna. Bernadetta przez cały czas wpatrywała się tylko w jeden punkt, który zdawał się za nią podążać. Kiedy młynarz usiłował przekręcić jej głowę, ona automatycznie powracała w to samo miejsce. Dopiero będąc w młynie Bernadetta odzyskała pełną świadomość. Towarzyszące Bernadetcie dziewczęta opowiedziały w całej okolicy o tym, co się z nią działo. Matka, która najpierw zabraniała jej powracać w miejsce objawień, uległa w końcu presji ze strony mieszkańców. W kolejny czwartek do domu Bernadetty przyszły dwie pobożne kobiety, aby zanim pójdzie do groty, zaprowadzić ją do kościoła, gdzie przekazały jej poświęconą świecę oraz papier, pióro i atrament. Po przyjściu do groty, Bernadetta uklękła i zaczęła odmawiać różaniec, a po krótkiej chwili wykrzyknęła głosem pełnym radości: „Nadchodzi! Jest!”. Tym razem nie wpadła w ekstazę, lecz zachowała pełną świadomość. Gdy skończyła się modlić, kobiety nalegały, aby poprosiła „postać” o przesłanie dla nich, które mogłaby zapisać. „Biała Pani” wciąż jednak tylko się uśmiechała. Wreszcie pierwszy raz przemówiła do Bernadetty: „Tego, co chcę pani powiedzieć, nie trzeba zapisywać. Czy będzie pani przychodzić tutaj przez
14 kolejnych dni?”. Dziewczyna przytaknęła zachwycona. Nikt do tej pory nie zwracał się do niej per „pani”. „Zapytaj, czy nasza obecność nie jest niemile widziana” – szepnęła jedna z kobiet. „Nie, wasza obecność nie jest dla mnie niemiła” – odpowiedziała „postać”. Bernadetta ponownie zaczęła się modlić, zdawała się przerywać modlitwę tak, jakby prowadziła wewnętrzną rozmowę z objawiającą się postacią. Dopiero po godzinie objawienie się zakończyło. „Powiedziała ci coś jeszcze?” – pytały kobiety. „Tak” – odpowiedziała Bernadetta – „powiedziała mi: Nie obiecuję, że uczynię panią szczęśliwą w tym świecie, ale na pewno w innym”. „Biała Pani” nie ujawniła jeszcze wtedy swojego imienia. Bernadetta robiła wszystko, aby wypełnić złożoną obietnicę. Przez dwanaście kolejnych dni przychodziła do groty, mając zwykle ze sobą poświęconą świecę oraz różaniec i modliła się z „białą Panią”, nadal nie wiedząc, kim ona właściwie jest. Przesądni mieszkańcy wioski twierdzili, że jest to najprawdopodobniej dusza zmarłego, która dzięki modlitwie Bernadetty próbuje wydostać się z czyśćca. W trakcie przesłuchania przeprowadzonego przez pana Jacometa, komisarza policji w Lourdes, Bernadetta objawiającą się jej postać nazywała „aquero”, co można przetłumaczyć jako „ona, ta”. „Aquero” niekiedy uczyła Bernadettę jakiejś modlitwy, czasem przekazywała jej „tajemnicę przeznaczoną tylko dla niej”, a innym razem nawoływała: „Pokuta! Pokuta! Pokuta! Niech się pani modli o nawrócenie grzeszników! Niech pani ucałuje ziemię na znak pokuty za grzeszników!”. 17
Część pierwsza
Wieść o tych wydarzeniach szybko rozeszła się po okolicy. Z Bernadettą przychodziło do groty najpierw 50, potem 100, wkrótce 150, a ostatecznie 300 osób. Pewnego dnia, a dokładniej 25 lutego, stali się oni świadkami wręcz absurdalnego przedstawienia. Jeden z nich, poborca podatkowy Jean-Baptiste Estrade, tak opisał to zdarzenie: „Wizjonerka odsunęła na bok gałązki krzewu różanego i podeszła do skały. Pocałowała ziemię nad krzewem, wróciła na ścieżkę i znów wpadła w ekstazę. Po około dziesięciu minutach wstała raz jeszcze, sprawiała wrażenie niespokojnej. Z lekkim wahaniem odwróciła się, spojrzała w kierunku rzeki i zrobiła kilka kroków naprzód. Nagle zatrzymała się i rozejrzała się wokół, jakby słyszała, że ktoś woła ją po imieniu, nasłuchiwała słów docierających do niej od strony skały. Kiwnęła głową na znak, że się zgadza i skierowała się w stronę groty po lewej stronie wnęki. Kiedy pokonała już około trzy czwarte drogi, nagle się zatrzymała i zdezorientowana rozglądała się dookoła. Podniosła głowę, jakby chciała tę postać o coś zapytać. Wtem pochyliła się i rękoma zaczęła rozgrzebywać ziemię. Niecka, którą zrobiła, napełniła się wodą. Odczekała kilka minut, pochyliła się nad wodą, napiła się i przemyła twarz. Wzięła też łodyżkę, którą wetknęła w ziemię, a jej drugi koniec włożyła do ust. Wszyscy zebrani przyglądali się tej niezwykłej scenie ze zdziwieniem i zaskoczeniem, stali jakby w odrętwieniu. Gdy wizjonerka wstała i powróciła na swoje stałe miejsce, miała twarz umazaną brudną wodą. Zgromadzony tłum, 18
widząc to, począł wołać z oburzeniem i współczuciem: ‘Bernadetta straciła rozum! To biedne dziecko oszalało!’”. Dopiero później, gdy wyszła z ekstazy, Bernadetta wyjaśniła swoje niecodzienne zachowanie: „Kiedy się modliłam, ukazująca mi się kobieta powiedziała łagodnym, lecz jednocześnie poważnym głosem – ‘Niech pani pójdzie do źródła, umyje się w nim i napije wody’. Nie wiedziałam, gdzie jest to źródło, dlatego pomyślałam, że powinnam pójść nad rzekę. Kobieta jednak zawołała mnie i palcem wskazała, bym poszła w lewo, poniżej groty. Posłuchałam jej, lecz nigdzie nie widziałam wody. Nie wiedziałam, skąd mogłabym ją wziąć. Gdy zaczęłam grzebać w ziemi, woda się pojawiła, a kiedy trochę odstała, napiłam się jej i umyłam twarz”.
Cudowne źródło Początkowo mieszkańców Lourdes zdziwiło nietypowe zachowanie Bernadetty. Jedynie kilkoro z nich, którzy pozostali dłużej, aby dokończyć modlitwę, zobaczyło, jak dołek, który Bernadetta wygrzebała w ziemi, powoli napełnia się wodą. Pewien człowiek, przechodzący tamtędy po południu zauważył, że spod krzewu wypływa mały strumień, którego dzień wcześniej tam nie było. Jeszcze większe zdziwienie wzbudziło to, że strumień wyraźnie się rozszerzał i powoli kierował się w stronę rzeki Gave. Następnego ranka Bernadetta, obawiając się docinków, pozostała w domu, natomiast ciekawscy mieszkańcy, którzy powrócili na miejsce
I Tajemnica Lourdes
objawienia mogli się przekonać, że przed skałą Massabielle wytrysnęło całkiem spore źródło. Byli pewni, że był to cud, niezwykły znak od Boga! Rankiem 28 lutego przy grocie pojawiło się już ponad 2000 osób. Po tym, jak objawienie znikło, dwóch robotników z Lourdes przystąpiło do budowy pierwszego zbiornika na wodę, która teraz już obficie wypływała ze źródła. Jeszcze tej samej nocy, około trzeciej nad ranem, do źródła zakradła się pewna kobieta z dwojgiem małych dzieci. Była nią mieszkająca w sąsiedniej wiosce Loubajac 38-letnia Catherine Latapie. Dwa lata wcześniej, podczas upadku z drzewa zwichnęła ramię, uszkadzając splot ramienny, co spowodowało paraliż jej prawej dłoni. Teraz, będąc w zaawansowanej ciąży i oczekując narodzin swojego trzeciego dziecka, była jednocześnie bardzo zatroskana. Poprzedniego dnia dowiedziała się o istnieniu tajemniczego źródła, a w nocy nagle obudziła się z silnym pragnieniem, aby się tam udać. Gdy w końcu dotarła na miejsce, uklękła i modliła się aż do świtu. Następnie zanurzyła swoją dłoń w zbiorniku z wodą ze źródła i natychmiast odczuła zmianę. W ciągu kilku minut jej palce się wyprostowały i stały się giętkie, mogła zginać i prostować rękę, jak przed wypadkiem. W tej samej chwili poczuła też skurcze, udało jej się jeszcze dotrzeć do domu, gdzie wieczorem powitała na świecie swoje trzecie dziecko, któremu nadała imię Jean-Baptiste ( Jan Chrzciciel). Jej syn otrzymał w 1882 roku święcenia kapłańskie. Dwadzieścia lat wcześniej, 18 stycznia 1862 roku, po długich kon-
sultacjach z lekarzami oraz wielu rozmowach z osobami z jej otoczenia, biskup Laurence z Tarbes uznał uzdrowienie Catherine Latapie za pierwszy cud, jaki wydarzył się w Lourdes. Po nim nastąpiły setki kolejnych uzdrowień, do chwili obecnej ich liczba znacznie przekroczyła 30 tysięcy. Siedem tysięcy zostało oficjalnie zgłoszonych do Biura Medycznego w Lourdes, jakie powstało w 1883 roku, na wniosek biskupa Tarbes – kierował nim wówczas lekarz, baron Georges-Fernand Dunot de Saint-Maclou. Wcześniej, od 1859 roku, na polecenie biskupa, badaniem rzekomych cudownych uzdrowień zajmował się profesor Henri Vergez z Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Montpellier. Siedem przypadków przeszło pomyślnie jego wnikliwe badania. Obecnie Międzynarodowe Stowarzyszenie Medyczne z Lourdes (A.M.I.L. – Association Médicale Internationale de Lourdes), którym od 2009 roku kieruje absolwent Harvardu dr Alessandro de Franciscis (pierwszy nie-Francuz na tym stanowisku), zrzesza ponad 10 tysięcy lekarzy z całego świata. Wciąż są tam zgłaszane uzdrowienia, nawet do 35 przypadków rocznie. Proces ich weryfikacji jest jednak bardzo rygorystyczny. „Kościół nigdy nie wspierał szukania cudów, opowiadał się raczej za budowaniem wiary na objawieniu i dogmacie. Cuda są oczywiście nieodłącznym elementem wiary w Jezusa Chrystusa, lecz dzisiejsze cuda nie stanowią treści wiary (to oznacza, że nie mamy obowiązku w nie wierzyć...): Są one niezasłużonymi darami, które obecnie otrzymujemy od Boga, które jednak należy również 19
Część pierwsza
rozważnie i rzetelnie sprawdzić, aby nie ulec iluzorycznej i niebezpiecznej wierze opartej na odczuciach. W tym celu zostały ustalone bardzo konkretne kryteria, jakie bierze się pod uwagę przy ocenie uzdrowienia, zanim zostanie ono uznane za cud” – tak wyjaśnia ten proces dr Patrick Theillier, lekarz na stałe pracujący w Lourdes, poprzednik doktora de Franciscisa. Są to te same kryteria, jakie stosuje się w przypadku ogłoszenia kogoś błogosławionym lub świętym, tylko uzdrowienie, które je spełnia, ma szansę zostać uznane za cud. Określił je sam kardynał Prospero Lambertini, późniejszy papież Benedykt XIV (1740–1758) – jedna z najmądrzejszych i najbardziej oświeconych osób swoich czasów – i obowiązują one do dziś: „1. Choroba musi być ciężka, jej wyleczenie zdaniem lekarzy specjalistów niezwykle trudne lub niemożliwe. 2. Choroba nie może być w fazie zdrowienia ani w kryzysie ozdrowieńczym, który poprzedza ustąpienie choroby. Uznania za cud nie wyklucza jednak uzdrowienie z choroby, która mogłaby zostać wyleczona przy pomocy leku bądź innych środków medycznych, jednak te nie są dostępne tam, gdzie doszło do uzdrowienia. 3. Nie podano żadnych leków, które mogłyby przyczynić się do wyleczenia choroby. Ponadto należy udowodnić, iż dotychczasowe leczenie było nieskuteczne. 4. Uzdrowienie musi być nagłe. 5. Uzdrowienie musi być całkowite. Dopuszczalne są jedynie niegroźne po20
zostałości po przebytej chorobie, np. blizny. 6. Uzdrowienia nie może poprzedzać żaden większy przełom prowadzący do wyzdrowienia (...) 7. Uzdrowienie musi być skuteczne i trwałe”.
W przypadku uzdrowień, jakie mają miejsce w Lourdes dodano do tej listy jeszcze dwa inne kryteria. Pierwotna diagnoza – przed uzdrowieniem – musi być potwierdzona, bez żadnych wątpliwości, przez drugiego lekarza, natomiast samo uzdrowienie powinno być powiązane – w idealnym przypadku – z pielgrzymką do Lourdes albo przynajmniej z odwiedzeniem miejsca kultu powiązanego z Lourdes, lub wypiciem wody przywiezionej z Lourdes. W takim wypadku sprawą uzdrowienia zajmuje się najpierw komisja z Biura Medycznego w Lourdes. Jeśli dwie trzecie członków komisji uzna uzdrowienie za „niewytłumaczalne biorąc pod uwagę obecny stan wiedzy medycznej”, dokumentacja dopiero wtedy przekazywana jest zwierzchnikowi Kościoła – biskupowi Tarbes i Lourdes, który następnie informuje o tym fakcie biskupa diecezji, z której pochodzi osoba uzdrowiona. Odtąd za zbadanie danego uzdrowienia odpowiedzialny jest biskup diecezjalny, który, jeśli uzna to za stosowne, może powołać drugą komisję, złożoną z lekarzy różnych specjalizacji. Jej zadaniem będzie ponowne zbadanie, czy dane uzdrowienie rzeczywiście spełnia wszystkie surowe kryteria Kościoła. Jeśli i ta komisja uzna, iż nie istnieje żadne „naturalne”
I Tajemnica Lourdes
wyjaśnienie uzdrowienia, ostatnie słowo należy do biskupa – od niego zależy to, czy uzdrowienie zostanie przez Kościół oficjalnie uznane za cud.
7000 cudów w Lourdes Pomimo skomplikowanej procedury z około siedmiu tysięcy zgłoszonych uzdrowień dwa tysiące określono jako „medycznie niewytłumaczalne”, natomiast 69 przypadków (stan z maja 2015)4 zostało uznanych za autentyczne cuda – w każdym z tych przypadków doszło do „nagłego powrotu do zdrowia... w ciągu kilku sekund”. Poniżej przytaczam niektóre z nich: ◆ (cud 2.) Kamieniarz Louis Bouriette z Lourdes (lat 54) podczas detonacji ładunku w kamieniołomie doznał nieodwracalnego uszkodzenia prawego oka, prowadzącego do prawie całkowitej utraty widzenia. Na początku marca 1858 roku poprosił wnuczkę, aby przyniosła mu wody ze źródła przy grocie, pomodlił się, a następnie kilkakrotnie przemył prawe oko wodą ze źródła i odzyskał w nim nagle pełne widzenie. ◆ (cud 4.) Henri Busquet z Lourdes (lat 16) w 1858 roku cierpiał na gruźlicze wrzodziejące zapalenie węzłów chłonnych szyi. Chłopiec namoczył opatrunek w wodzie z Lourdes i po tym jak pomo4
dlił się razem ze swoją rodziną, owinął nim na noc szyję. Następnego dnia był zupełnie zdrowy. ◆ (cud 6.) Madeleine Rizan z Nay niedaleko Lourdes (lat 58) w 1858 roku od 26 lat cierpiała na lewostronny paraliż, nie wstawała z łóżka, na jej skórze pojawiły się zmiany troficzne i odleżyny, wywołane długoletnim przebywaniem w pozycji leżącej. Była umierająca, przyjęła już sakrament namaszczenia chorych, gdy córka przyniosła jej wodę z Lourdes. Madeleine napiła się wody, natarła nią swoje ciało i w jednej chwili została uzdrowiona. Jej skóra odzyskała dawny wygląd, a mięśnie znów były sprawne. Jeszcze przez jedenaście lat ta kobieta prowadziła zupełnie normalne życie. ◆ (cud 8.) Pieter De Rudder z Jabbeke w Belgii (lat 53) doznał wielomiejscowego złamania lewej nogi, którą przygniotło spadające drzewo. W wyniku niestabilnego złamania jego noga zwisała bezładnie, a silnie jątrząca się zgorzel nie dawała nadziei na zrośnięcie. Przez 8 lat Pieter De Rudder poruszał się wyłącznie o kulach. W 1875 roku postanowił udać się na pielgrzymkę do Oostakker, gdzie niedawno wybudowano grotę na wzór groty z Lourdes. Wycieńczony podróżą, podtrzymywany przez swoją żonę, napił się wody z tamtejszej groty i zatopił się w modlitwie. Nagle poczuł w sobie dziwny niepokój, wstał, odrzucił od siebie kule i ukląkł przed Matką Bożą. Zrozumiał, że doznał
W 2018 roku Kościół uznał 70. cud w Lourdes. Siostra Bernadette Moriau przez ponad 40 lat cierpiała na tzw. „zespół ogona końskiego” (paraliż okolic lędźwiowych i krzyżowych). W 2008 roku wyzdrowiała, a przy obecnym stanie wiedzy naukowej jej uzdrowienie uznano za niewytłumaczalne (przyp. red.).
21
Część pierwsza
uzdrowienia. Pieter De Rudder żył jeszcze 23 lata. Jego kości zostały później ekshumowane i zbadane, obecnie przechowywane są w Biurze Medycznym w Lourdes. Na kości widoczna jest niezwykła blizna. Duży niegdyś ubytek w kości został uzupełniony w niewytłumaczalny sposób. ◆ (cud 37.) U siostry zakonnej Marie Biré (lat 41) lekarze zdiagnozowali ślepotę wywołaną niedokrwieniem mózgu. Po Mszy świętej w Lourdes, w której uczestniczyła w 1908 roku, w pełni odzyskała wzrok. ◆ (cud 45.) Mały Francis Pascal z Beaucaire (lat 3) cierpiał z powodu powikłań po przebytym zapaleniu opon mózgowych: miał sparaliżowane dolne kończyny, utracił wzrok. Lekarze dawali mu jedynie kilka miesięcy życia. Zrozpaczeni rodzice przywieźli go w 1938 roku do Lourdes. Po drugiej kąpieli w basenach chłopiec nagle odzyskał wzrok, a paraliż ustąpił. Z powodu wybuchu II wojny światowej to uzdrowienie zbadano dopiero w 1946 roku, Pascal miał wówczas 12 lat i cieszył się bardzo dobrym zdrowiem. ◆ (cud 48.) U Rose Martin z Nicei (lat 46) zdiagnozowano raka szyjki macicy. Lekarze określili jej stan jako ciężki, z przerzutami w obrębie miednicy. Rose szybko traciła siły, nie wstawała już z łóżka i z powodu silnego bólu otrzymywała codziennie cztery zastrzyki z morfiny. Jej krewni, przekonani, że Rose umiera, przywieźli ją w 1947 roku do Lourdes, gdzie zapadła w śpiączkę. Po trzech dniach, w których zanurzano ją w basenach, Rose nagle wstała. Nie odczuwała żadnego bólu, była bardzo głodna. Po powrocie do Nicei, do której wróciła już 22
w pozycji siedzącej, udała się do swojego lekarza. Przeprowadzone badania nie wykazały żadnego guza ani przerzutów. Rose zaczęła wieść normalne życie i przez kolejne dziesięć miesięcy przytyła 17 kg. 17 marca 1958 roku, w obecności Rose, arcybiskup Nicei Paul Rémond ostatecznie ogłosił, że „to uzdrowienie rzeczywiście jest cudem”. ◆ (cud 51.) Maddalena Carini z San Remo (lat 31) od dzieciństwa chorowała na gruźlicę opłucnej, otrzewnej, kręgosłupa i krtani. Po zakończeniu II wojny światowej leczyła się w najlepszych klinikach i centrach medycznych na Włoskiej Riwierze, nikt jednak nie był w stanie jej pomóc. W lipcu 1948 roku lekarze uznali chorobę za nieuleczalną, Maddalena ważyła wówczas tylko 32 kg. Pielgrzymka do Lourdes była jej ostatnią nadzieją. I rzeczywiście, po modlitwie w grocie poczuła nagłą poprawę. Nikt z towarzyszących jej osób niczego nie zauważył, dlatego obawiała się, że to tylko się jej wydawało i nikomu nic nie powiedziała. Dopiero następnego dnia, w drodze powrotnej, opowiedziała o swoim uzdrowieniu. Po powrocie do domu przez rok wysyłano ją do różnych lekarzy. Żaden z nich nie był w stanie wyjaśnić, jak wszystkie jej dolegliwości mogły tak nagle zniknąć. Mimo to ówczesny arcybiskup Mediolanu, kardynał Ildefonso Schuster, zignorował to uzdrowienie. Dopiero jego następca, kardynał Giovanni Battista Montini, natrafił w 1960 roku na akta „Carini” i powołał komisję, która miała zbadać jej przypadek. Po zaledwie dwóch miesiącach kardynał Montini, późniejszy papież Paweł VI, oficjalnie uznał uzdrowienie Maddaleny za
I Tajemnica Lourdes
cud. Ona sama natomiast podziękowała Matce Bożej na swój własny sposób – zakładając Famiglia dell’Ave Maria (Rodzinę Ave Maria), organizującą coroczne pielgrzymki niepełnosprawnych dzieci do Lourdes. ◆ (cud 53.) Thea Angele z Oberlangensee w Badenii-Wirtembergii (lat 29) jest jedyną Niemką, której uzdrowienie w Lourdes zostało oficjalnie uznane za cud. Z wykształcenia stenotypistka, w 1944 roku zachorowała na stwardnienie rozsiane, nieuleczalną chorobę ośrodkowego układu nerwowego, prowadzącą często do śmierci. Thea nie była w stanie ani stać, ani samodzielnie chodzić. W celu przeprowadzenia badań oraz terapii przewieziono ją do Tybingi. Podczas bombardowania miasta, Thea została przysypana w schronie przeciwlotniczym, co znacząco pogorszyło jej stan zdrowia. Po wojnie ataki choroby jeszcze się nasiliły, nie była już w stanie nawet mówić. Lekarze właściwie się poddali, rodzice natomiast postanowili w 1950 roku spełnić jej ostatnie życzenie, o którym wspominała jeszcze w początkowej fazie choroby – zabrali ją na pielgrzymkę do Lourdes. Lekarze zdecydowanie sprzeciwiali się 30-godzinnej podróży pociągiem. Thea nie miała jednak już nic do stracenia. W czasie podróży jej stan zdrowia tak bardzo się jednak pogorszył, że podróżujący wraz z nimi ksiądz udzielił jej sakramentu namaszczenia chorych. Po przybyciu do Lourdes przez trzy dni zanurzano ją w basenach i pozwalano jej uczestniczyć w procesjach, gdy zdarzył się cud – w ciągu kilku godzin jej ciało odzyskało dawną sprawność, Thea mogła znów mówić, chodzić, miała ogrom-
ny apetyt. Dwa miesiące później, będąc już w Niemczech, usłyszała od swojego lekarza: „Nie stwierdza się już objawów charakterystycznych dla stwardnienia rozsianego”. Thea postanowiła wówczas na stałe zamieszkać w Lourdes, w 1955 roku wstąpiła do Zakonu Niepokalanego Poczęcia NMP i przyjęła imię Maria-Mercedes. Zmarła w 2004 roku, w wieku 83 lat, do chwili śmierci nie miała żadnego nawrotu choroby. ◆ (cud 55.) Pochodząca z Wiednia Edeltraud Fulda (lat 34) była – podobnie jak jej siostra Ruth – tancerką, obie występowały na scenach w całej Europie. Pewnego dnia, w przeddzień premiery w Mediolanie, ból brzucha, na który już wcześniej skarżyła się 20-letnia wówczas tancerka, stał się nie do wytrzymania. Lekarze zdiagnozowali pęknięcie wrzodu żołądka, podczas operacji trzy czwarte jej żołądka trzeba było usunąć. Później pojawiły się kamienie nerkowe, zapalenie przewodu moczowego, objawy choroby Addisona (niedoczynność kory nadnercza) oraz towarzysząca im cukrzyca. Nie dawano jej żadnych szans na wyleczenie. Po wojnie, w 1950 roku, Edeltraud postanowiła udać się w towarzystwie swojej matki na pielgrzymkę do Lourdes. Już po pierwszej kąpieli w basenach poczuła poprawę, trzeciego dnia była zdrowa. Jej wiedeńscy lekarze również nie potrafili odpowiedzieć na pytanie, jak wszystkie objawy choroby mogły tak nagle zniknąć. Po pięciu latach badań arcybiskup Wiednia, kardynał Theodor Innitzer, mógł ostatecznie oficjalnie uznać jej uzdrowienie za cud. Edeltraud Fulda, która wychodząc za mąż w 1968 roku przyjęła nazwisko 23
Część pierwsza
męża Haidinger, zmarła w 2002 roku, w wieku 86 lat. ◆ (cud 57.) Profesor Barbin z Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu w Nantes, będąc na pielgrzymce w Lourdes, nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy w jego obecności sparaliżowany zakonnik, przebywający w „Domu chorego pielgrzyma”, zeskoczył z noszy, upadł na kolana i – jakby w ekstazie – wpatrywał się w Najświętszy Sakrament. Mężczyzna ciężko oddychał, z trudem łapał oddech, jakby ktoś go mocno uderzył. Jednak po zakończonej procesji podniósł się o własnych siłach, był w stanie stać, chodzić, mówić, widzieć oraz jeść. Tą tak spektakularnie uzdrowioną postacią był szwajcarski benedyktyn z Fryburga, brat Leo Schwager OSB. Po tym jak wstąpił do zakonu, pojawiły się u niego problemy z mówieniem, z widzeniem oraz zaburzenia równowagi, później doszedł do tego jeszcze paraliż połowiczny. Lekarze zdiagnozowali u niego stwardnienie rozsiane. W 1952 roku brat Leo wyruszył ze szwajcarsko-niemiecką pielgrzymką do Lourdes. Był dopiero po pierwszej kąpieli w basenach, kiedy w trakcie procesji doznał nagłego uzdrowienia. Po powrocie do Fryburga jego lekarz stwierdził brak jakichkolwiek objawów choroby. Osiem lat później, w 1960 roku, biskup Lozanny, Genewy i Fryburga, François Charrière, oficjalnie uznał jego uzdrowienie za cud. Już wcześniej, w podziękowaniu za swoje 5
24
uzdrowienie, brat Leo rokrocznie pielgrzymował do Lourdes, początkowo pomagając przy przenoszeniu chorych, później organizując pielgrzymki z niemieckojęzycznej5 części Szwajcarii. ◆ (cud 65.) U Delizii Cirolli z Sycylii (lat 11) w 1976 roku wykryto wtórny złośliwy nowotwór kości ze zmianami w proksymalnej części kości piszczelowej. Lekarze doradzali natychmiastową amputację, lecz rodzice dziewczynki nie wyrazili na to zgody. Chcieli, aby najpierw zastosowano chemioterapię, która niestety nie przyniosła poprawy. Gdy było już raczej pewne, że Delizia ma przed sobą jeszcze około pół roku życia, jej rodzina, przyjaciele oraz sąsiedzi zebrali pieniądze na pielgrzymkę do Lourdes. Codzienne kąpiele niewiele zmieniły, wyczekiwany cud się nie wydarzył. Wyczerpana dziewczynka powróciła razem z matką na Sycylię, gdzie lekarz stwierdził nagłe pogorszenie jej stanu zdrowia, będące najprawdopodobniej konsekwencją wyczerpującej podróży. Na początku grudnia Delizia ważyła już tylko 22 kg; spodziewano się, że umrze jeszcze przed końcem roku. Dziewczynka codziennie się modliła i piła wodę przywiezioną z Lourdes. Pewnego ranka, na krótko przed Bożym Narodzeniem, obudziła się zupełnie zdrowa. Zdjęcie RTG nie wykazało żadnych zmian chorobowych, na kości widoczna była zaledwie blizna. Po wieloletnich badaniach biskup Katanii, Luigi Bommarito, ogłosił cud w 1989 roku. Delizia w 1986 roku wyszła
W Szwajcarii obowiązują cztery języki urzędowe: niemiecki, francuski, włoski oraz retoromański – konstytucja kantonu określa język obowiązujący w danym kantonie. Językiem niemieckim posługuje się ok. 60 proc. mieszkańców (przyp. tłum.).
I Tajemnica Lourdes
za mąż, jest matką kilkorga dzieci, pracuje jako pielęgniarka. ◆ (cud 67.) Anna Santaniello z Salerno pielgrzymowała do Lourdes w 1952 roku, mając wówczas 40 lat. Stwierdzono u niej wadę zastawkową serca, której towarzyszył ostry reumatyzm stawowy, astma oraz niewydolność oddechowa. Nie opuszczała już łóżka, a jej lekarze dawno się poddali. Gdy zanurzano ją w basenie w Lourdes, poczuła jakby gorące uderzenie w klatce piersiowej. Po kilku minutach samodzielnie wstała, nosze nie były jej już dłużej potrzebne. Kilkoro lekarzy zbadało ją jeszcze podczas jej pobytu w Lourdes, po powrocie do domu przeszła kolejne badania. W 1963 roku zespół lekarzy z Lourdes określił jej uzdrowienie jako „niezwykłe”. Z powodu pewnych opóźnień w jej rodzimej diecezji, ten cud został ogłoszony dopiero w 2005 roku, Anna Santaniello miała wówczas 93 lata. Rok później, w wieku 94 lat, udzieliła jeszcze wywiadu dla Radia Watykańskiego. ◆ (cud 68.) W 2012 roku biskup Alceste Catella oficjalnie uznał za cud niewytłumaczalne uzdrowienie sparaliżowanej siostry zakonnej z diecezji Monferrato, jakie miało miejsce 47 lat wcześniej. Luigina Traverso, salezjanka urodzona w 1934 roku, od 1962 roku cierpiała z powodu silnego bólu i drętwienia lewej nogi. Przeprowadzono wiele operacji, w tym operację kręgosłupa, lecz żadna z nich nie przyniosła poprawy. Dopiero w 1965 roku, w trakcie pielgrzymki do Lourdes, doznała nagłego uzdrowienia. W listopadzie 2011 roku międzynarodowa komisja lekarska określiła jej uzdrowienie jako „niewytłumaczalne”.
◆ (cud 69.) Żona oraz matka, Danila Castelli z Bereguardo we Włoszech od 34. roku życia cierpiała na napadowe nadciśnienie tętnicze. Dwa lata później, w 1982 roku, wykryto u niej guza i przeszła operację usunięcia macicy i jajników. Jeszcze w tym samym roku ponownie zachorowała i przeszła operację trzustki. Nagłe skoki ciśnienia nadal się pojawiały. Kilka lat później w badaniu scyntygraficznym zdiagnozowano u niej guza w podbrzuszu, wydzielającego katecholaminy (hormony będące również neuroprzekaźnikami). Kolejne operacje nie przyniosły pozytywnych rezultatów. W maju 1989 roku Danila udała się na pielgrzymkę do Lourdes. W trakcie pierwszego zanurzenia w cudownej wodzie w basenach sanktuarium poczuła niezwykłą błogość, a ponieważ ten stan się utrzymywał, udała się do Biura Medycznego. Po pięciu posiedzeniach na przestrzeni 21 lat, komisja lekarska poinformowała 19 listopada 2011 roku w Paryżu, że Danila Castelli została rzeczywiście, „niezależnie od przebytych operacji i leczenia całkowicie i trwale” uzdrowiona. To uzdrowienie pozostaje „w świetle aktualnej wiedzy medycznej niewytłumaczalne”. Niegdyś ciężko chora Danila Castelli wiodła już wtedy prawie od 20 lat całkiem normalne życie. Ostatecznie 20 czerwca 2013 roku Giovanni Giudici, biskup Pawii, uznał „niezwykle cudowny charakter” tego uzdrowienia. ◆ Kolejny przypadek uzdrowienia czeka właśnie na oficjalne uznanie za cud. Serge François, technik telewizyjny, pielgrzymował do Lourdes w 2002 roku, gdyż od wielu lat cierpiał na niedowład 25
Część pierwsza
nogi. Gdy modlił się przy grocie, poczuł nagle w swoim ciele ciepło, które przeniknęło jego chorą nogę. Został uzdrowiony i znów mógł chodzić. Był poza tym w tak dobrej kondycji, że od razu wyruszył na pielgrzymkę do Santiago de Compostela i przeszedł pieszo półtora tysiąca kilometrów. Emmanuel Delmas, biskup Angers, diecezji na terenie której mieszka Serge François, ogłosił w kwietniu 2011 roku, iż według ustaleń lekarzy z komisji, jaką powołał, uzdrowienie jest „nagłe, całkowite, trwałe i nie wynika z zastosowanego leczenia”. Dlatego należy traktować je jako „osobisty dar Boga dla tego człowieka, akt łaski, znak Chrystusa Zbawiciela”. Innymi słowy: jako cud. W trzecim tysiącleciu misterium Lourdes wciąż trwa. O tym, że Lourdes jest znakiem Bożym, przekonały Kościół jednak nie liczne uzdrowienia, ale te słowa:
„Ja jestem Niepokalane Poczęcie” Dwudziestego siódmego lutego 1858 roku, dzień po tym, jak powstało cudowne źródło, Bernadetta otrzymała od ukazującej się jej, tajemniczej „Pani” zadanie: „Proszę, by poszła pani do kapłanów i powiedziała im, aby w tym miejscu wybudowali świątynię!”. Jeszcze tego samego dnia udała się do proboszcza Lourdes. Dominique Peyramale, który do tej pory odnosił się do objawień raczej sceptycznie, dokładnie wypytał Bernadettę o kobietę, która jej się ukazuje, lecz usłyszał jedynie, że jest „inna” niż „kobiety w mieście”. Tajemnicza Pani nie wyjawiła jej jeszcze 26
swego imienia. „Powiedz kobiecie, która cię przysłała, że proboszcz Lourdes nie ma zwyczaju prowadzić rozmów z kimś, kogo nie zna” – Dominique Peyramale specjalnie nadał swoim słowom ostry ton. „I przede wszystkim chciałby najpierw poznać jej imię. Skoro domaga się wybudowania świątyni, będzie wiedziała, co chcę jej tym przekazać”. Podczas kolejnego objawienia Bernadetta przekazała prośbę proboszcza, jednak tajemnicza Pani tylko się uśmiechała. 2 marca ponownie poprosiła o wybudowanie świątyni i dodała: „Niech pani powie kapłanom, że chcę, aby przychodziły tutaj procesje”. Proboszcz Lourdes nie uległ tym prośbom i nadal żądał wyjawienia imienia. Jednak kiedy 3 i 4 marca Bernadetta zapytała „piękną Panią” o jej imię, ona tylko się uśmiechała – i więcej się nie pojawiła. 14 dni, w ciągu których obiecała, że będzie się pojawiać, dobiegło końca. Przez kolejne trzy tygodnie Bernadetta nie odczuwała pragnienia, aby pójść do groty Massabielle. Dopiero 25 marca 1858 roku, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, znów coś zaczęło ją tam ciągnąć. Później tak opisywała tamte wydarzenia: „Znów tam była! Uśmiechając się z czułością patrzyła na nas z góry tak, jak matka patrzy na swoje dzieci. Gdy uklękłam na ziemi, poprosiłam ją o wybaczenie, że tak późno przyszłam. Skinęła tylko głową, dobrotliwie jak zawsze, dając mi do zrozumienia, że nie muszę się tym martwić. Wyraziłam moją radość, że mogę ją znowu zobaczyć. Kiedy już wszystko jej powiedziałam, wzięłam do ręki różaniec. Gdy się modliłam, przyszło mi na myśl, by
I Tajemnica Lourdes
zapytać ją o imię. To pragnienie było tak silne, że zagłuszyło wszystkie inne myśli (…) W końcu podekscytowana zdołałam wypowiedzieć te słowa na głos i zapytałam „piękną Panią”, kim jest. Ona skłoniła głowę, uśmiechnęła się, lecz nic mi nie odpowiedziała. Nie wiem, jak to się stało, ale zebrałam się na odwagę, by jeszcze raz poprosić ją o to, aby wyjawiła mi swoje imię. Wówczas ponownie się uśmiechnęła, skłoniła się wdzięcznie, lecz milczała. Złożyłam dłonie i trzeci raz powtórzyłam moją prośbę, byłam przekonana, że nie jestem godna dostąpić takiej łaski. (…) (Teraz) jej twarz przybrała poważny wyraz, wydawała się pogrążona w głębokiej pokorze. Złożyła swoje dłonie, uniosła je do góry i spojrzała w niebo. Potem rozłożyła ramiona, pochyliła się w moją stronę i drżącym głosem powiedziała: ‘Que soy era Immaculada Councepciou!’ (‘Ja jestem Niepokalane Poczęcie’)”. Kiedy Jean-Baptiste Estrade, urzędnik podatkowy z Lourdes, pierwszy raz przybył do groty Massabielle, był nastawiony bardzo sceptycznie. Wydarzenia, jakie miały tam miejsce, zaczęły jednak robić na nim coraz większe wrażenie. Swoje wspomnienia przedstawił już po śmierci Bernadetty (w 1879 roku) w książce „Lourdes w relacjach naocznego świadka”. Estrade wraz ze swoją siostrą, która prowadziła jego dom, byli prawdopodobnie pierwszymi osobami, którym Bernadetta wyjawiła to, co usłyszała od „pięknej Pani”. Jego uwagę zwrócił fakt, że „Bernadetta nie była w stanie wymówić poprawnie słowa ‘Conception’ i nie wiedziała, co ono oznacza. Gdy nam o wszystkim opowiedziała, moja siostra starała się przeliterować jej to
słowo. Bernadetta powtórzyła każdą literę, lecz na końcu zapytała z nieskrywaną naiwnością: ‘Ale co oznaczają słowa: Ja jestem Niepokalane Poczęcie’?”. Dopiero kolejne pytania pozwoliły stwierdzić, że Matka Boża nie wypowiedziała swojego imienia po francusku, lecz w lokalnym dialekcie, jakim posługiwała się ludność mieszkająca u podnóży Pirenejów. To przesłanie było ostatnim i najważniejszym przesłaniem z Lourdes. Jeszcze tylko dwa razy – 7 kwietnia i 16 lipca – Bernadetta miała usłyszeć w swoim wnętrzu owo tajemnicze wołanie i spotkać „piękną Panią”, nie otrzymała już jednak kolejnego przesłania. Ta mała analfabetka, z trudnością przyswajająca sobie podstawowe pojęcia z dziecięcego katechizmu, nie była wówczas świadoma tego, że te kilka słów ma znaczenie teologiczne. To właśnie one przekonały później badaczy oraz rzeczoznawców Kościoła o autentyczności objawień w Lourdes. Odpowiadając na to naiwne pytanie nieświadomego dziecka Matka Boża przyniosła rozstrzygnięcie najbardziej kontrowersyjnego sporu teologicznego XIX wieku. Tym samym nie tylko potwierdziła kwestionowany dogmat, ogłoszony zaledwie 4 lata wcześniej przez najbardziej krytykowanego (i bez wątpienia również najważniejszego) papieża XIX wieku, ale objawiła także to, co określono jako dogmat dopiero 12 lat później: gdy Biskup Rzymski naucza ex cathedra w sprawach wiary czyni to pod natchnieniem Ducha Świętego i przez to jest „nieomylny”. Po stronie papieża Piusa IX (1846–1878) opowiedziało się zatem samo niebo w postaci „Pani z Lourdes”. 27
Część pierwsza
Główne przesłanie wiary w to, iż Maryja była wolna od grzechu pierworodnego i została niejako „z wyprzedzeniem” zbawiona przez Chrystusa, możemy znaleźć już u Ojców Kościoła. Dwóch z nich, żyjący w II wieku Justyn Męczennik oraz Ireneusz z Lyonu, nazwało Matkę Bożą „nową Ewą”: Maryja była tak czysta i nieskalana, jak pramatka ludzkości. Nieposłuszeństwo i grzech Ewy naprawiła przez swoje posłuszeństwo, swoje Fiat (niech się stanie), umożliwiając w ten sposób zbawienie całej ludzkości. Również św. Augustyn, wielki doktor Kościoła zachodniego był przekonany, że każdy człowiek jest grzeszny, „z wyjątkiem Najświętszej Maryi Panny”. Od co najmniej IX wieku 8 grudnia, dziewięć miesięcy przed narodzinami Maryi, Kościół obchodzi uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, na pamiątkę wybrania Maryi, kiedy była jeszcze w łonie matki. Mimo to w średniowieczu spierano się o to, czy Maryję Bóg „oczyścił” z grzechu pierworodnego, by mogła uczestniczyć w Boskim dziele zbawienia (jak tego uczyli dominikanie), czy (co twierdzili franciszkanie) została już „bez grzechu” poczęta. Jan Duns Szkot, wielki franciszkański scholastyk, sformułował ostatecznie postulat, iż Maryja została wprawdzie, jak wszyscy ludzie, uwolniona od grzechu pierworodnego dopiero dzięki męce i śmierci Jezusa, jednak w jej przypadku, ponieważ tak podobało się Bogu (De-
cuit, potuit, ergo fecit)6, dokonało się to z wyprzedzeniem. Mimo krytyki ze strony Bernarda z Clairvaux, który sam był wielkim czcicielem Maryi, oraz największego średniowiecznego doktora Kościoła Tomasza z Akwinu, wiara w Niepokalaną (łac. Immaculata) zyskiwała coraz więcej zwolenników. Dopiero bł. Pius IX w bulli Ineffabilis Deus uznał za wiążącą i obowiązującą naukę Kościoła katolickiego, iż „Najświętsza Dziewica Maryja w pierwszej chwili swego Poczęcia za szczególniejszą łaską i przywilejem Boga Wszechmogącego, przez wzgląd na przyszłe zasługi Jezusa Chrystusa Zbawiciela rodzaju ludzkiego zachowana była wolną od wszelkiej zmazy pierworodnej winy”7. Gdy Pius IX odczytywał tę bullę 8 grudnia 1854 roku, w obecności 53 kardynałów, 43 arcybiskupów oraz 99 biskupów, niebo zesłało znak. Tego dnia niebo nad Wiecznym Miastem od rana zasnute było grubą warstwą ciemnych chmur, które w tamtym momencie nagle się rozstąpiły i do wnętrza bazyliki św. Piotra wpadł promień słońca, otaczając papieża i jego tron jaśniejącym światłem. Jego głos zabrzmiał tak donośnie, że – na długo przed wynalezieniem mikrofonów i głośników – był wyraźnie słyszalny nawet w najodleglejszych miejscach bazyliki. Jednak również i to nie uciszyło głosów krytyki. Jeszcze przed ogłoszeniem tego nowego dogmatu maryjnego, pięciu biskupów wyraziło swoje „zastrzeżenia” w związku z nim, zaś 36 duszpasterzy zgłosiło „wyraź-
6
(Łac.) Należało to zrobić, Bóg mógł to zrobić, więc to uczynił (przyp. red.).
7
Bulla Ineffabilis Deus za: http://sanctus.pl/index.php?doc=376&grupa=89&podgrupa=425 (dostęp 15.05.2022 – przyp. tłum.).
28
I Tajemnica Lourdes
ne wątpliwości”. Szczególnie sceptyczni wobec nowego dogmatu byli niemieccy i austriaccy biskupi oraz teolodzy. A potem zjawiła się młoda analfabetka z okolic Pirenejów, która nawet nie przystąpiła jeszcze do Pierwszej Komunii Św., powtarzając słowa „pięknej Pani w białej szacie”, która odmawiała z nią różaniec: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. Tylko ktoś nad wyraz nierozgarnięty mógł nie rozpoznać w tym objawieniu Dziewicy Maryi. W ten cichy, wręcz nieśmiały sposób Matka Boża potwierdziła nowy dogmat, jak również przyczyniła się do powstania – do niedawna – najczęściej odwiedzanego sanktuarium w Europie. To nie liczba cudów, ale niekończąca się liczba znaków w formie nadprzyrodzonych uzdrowień, wydaje się potwierdzać łaskę, która w tym miejscu spływała i wciąż spływa na ludzi. Ponad siedem tysięcy zgłoszonych uzdrowień w ciągu 158 lat oznacza, iż – w przybliżeniu – co tydzień średnio jeden pielgrzym zostaje uzdrowiony z choroby lub uwolniony od ciężkiego cierpienia. Pomimo to władze kościelne średnio co dwa lata uznają uzdrowienie za cud, co może wynikać z (uzasadnionej) ostrożności komisji lekarskich badających uzdrowienia albo też z nadmiernej biurokracji panującej w diecezjach, również jednak z powszechnego – szczególnie po Soborze Watykańskim II – sceptycznego podejścia do zjawisk nadprzyrodzonych. Wiara w cuda już od dawna uznawana jest za „staromodną”, „fundamentalistyczną” czy wręcz „reakcyjną”. Kto nadal w nie wierzy – można usłyszeć od znanych teologów – ten w najlepszym wypadku nie pozbył się jeszcze swej naiwnej dziecięcej wiary i nie
stał się jeszcze „dojrzałym” chrześcijaninem. Mniej życzliwi współcześni wierzący mówią nawet o „histerii religijnej” i „niebezpiecznym doszukiwaniu się cudów, odwracającym uwagę od istoty wiary”. Czy aby na pewno? Czy znaki mogą odwracać uwagę od wiary, skoro Syn Boży używał ich, aby głosić ludziom Ewangelię?
Cuda w czasach wątpliwości Dla niektórych będzie to paradoks, inni uznają to za znak Bożej Opatrzności, że cuda w Lourdes wydarzały się akurat w tych stuleciach, kiedy wielu egzegetów i teologów poddawało w wątpliwość wiarę w cuda Jezusa. Od czasów oświecenia często powtarzano stwierdzenie, iż za historycznie prawdziwe może być uznane tylko to, co da się potwierdzić w naukowy sposób. Naukowcy z kolei uważają, że prawdziwe jest tylko to, co można zweryfikować w warunkach laboratoryjnych. Początkowo teolodzy protestanccy, jak na przykład Karl Friedrich Bahrdt (1741–1792) czy Heinrich Eberhard Gottlob Paulus (1761–1851) próbowali w racjonalny sposób wyjaśnić przekaz Ewangelii, David Friedrich Strauß (1808–1874) poszedł natomiast o krok dalej. Uważał on, że Ewangelie nie są ani relacjami naocznych świadków, ani historiami opisującymi faktyczne wydarzenia, lecz są zwykłymi legendami. Ich autorzy chcieli z jednej strony przyćmić cudowne historie Starego Testamentu, z drugiej – skoro uznali Jezusa za proroka – musieli nadać mu niezwykłe zdolności, które „gdy 29
Część pierwsza
tylko mu je przypisano, z pewnością natychmiast się urzeczywistniły”. Tak więc część uzdrowień, przypisywanych Jezusowi, można byłoby niewątpliwie wyjaśnić aspektami psychosomatycznymi, inne cuda należałoby uznać za „specjalnie wymyślone ludowe opowieści”, które – nawet bez historycznych podstaw – posiadałyby wydźwięk religijny. Stąd konieczne jest rozróżnienie między „Jezusem, o którym mówi wiara”, a historyczną postacią Jezusa z Nazaretu, który był jedynie oczekującym końca żydowskim wędrownym kaznodzieją. Strauß wyciągnął przynajmniej ze swojego rozumowania logiczny wniosek, odwracając się od Kościoła i zwracając się w stronę monizmu. Jego poglądy były jednak wciąż obecne w teologii protestanckiej. Konsekwentnie rozwijał je Rudolf Bultmann (1884–1976), który w połowie II wojny światowej, w swoim sławnym wykładzie pt. Nowy Testament i mitologia (1941), domagał się „odmitologizowania” Nowego Testamentu. Również Bultmann był przekonany, że „Jezus z chrześcijańskich przekazów” niewiele ma wspólnego z „historycznym Jezusem”. Historia – jak twierdził – jest zamkniętą jednostką, określaną przez przyczynę i skutek i całkowicie podlegającą prawom natury. Już choćby z tego powodu „działanie siły nadprzyrodzonej, nie z tego świata”, czyli Boga, nie jest możliwe i cuda nie mogą się wydarzać. Ewangelie nie mówią zatem o czynach Jezusa, lecz opisują to, co w Nim widziano. Powstały więc nie w czasach współczesnych Jezusowi, przy współudziale naocznych świadków działalności Jezusa, lecz są wytworem tradycji lokalnych społeczno30
ści, ukształtowanym przez ich „kontekst życiowy” i opierają się na mitologicznym obrazie świata, który w dzisiejszych czasach już dawno został zastąpiony przez naukowy światopogląd. Zamiast utrwalać przestarzały światopogląd i obraz świata jako podstawę nie dość aktualnej wiary, teologia powinna raczej uwolnić istotę chrześcijańskiego przesłania od tego balastu. Bultmann mówi: „Nie można korzystać z elektryczności i radioodbiorników, w przypadku chorób używać nowoczesnych urządzeń medycznych i terapeutycznych, a jednocześnie wierzyć w świat duchów i cudów Nowego Testamentu. Kto sądzi, że może tak postępować, musi mieć świadomość, iż uznając taką postawę za chrześcijańską, czyni objawienie chrześcijańskie dla współczesnego człowieka niemożliwym i niezrozumiałym”. Dla kogoś, kto wierzy w materialistyczny obraz świata, z którego Bóg w najlepszym wypadku się wycofał, hipoteza Bultmanna może wydać się sensowna. Skoro cuda nie mają prawa się wydarzać, potrzebne jest chrześcijaństwo oczyszczone ze wszystkich opowieści o cudach. Potrzebna jest taka wiara, w której Bóg nie ma prawa ingerować w dzieje świata, gdyż nie pozwalają Mu na to prawa natury. Potrzebna jest również teologia, która przyjmie obraz świata radzącego sobie bez Boga (co już samo w sobie jest paradoksem!). Mimo to Bultmann zrewolucjonizował chrześcijańską egzegezę. Nawet na wydziałach teologii katolickiej, nie tylko na niemieckich uniwersytetach, naucza się historii form (Formgeschichte) stosowanej przez Bultmanna. Niektórzy
I Tajemnica Lourdes
uważają go wręcz za kogoś w rodzaju nowoczesnego doktora Kościoła. „Bultmanna nie da się pominąć, a stamtąd nie ma już odwrotu” – twierdził Rudolf Hoppe, profesor egzegezy Nowego Testamentu z Uniwersytetu w Bonn. Hipoteza Bultmanna ma jednak cztery decydujące słabe punkty. Po pierwsze, opiera się na założeniu, że Ewangelie powstały dużo później, w środowisku chrześcijańskich wspólnot żyjących w diasporze. Takie myślenie było jeszcze zrozumiałe w 1941 roku, obecnie – dzięki odkryciom archeologicznym – wiemy, że było inaczej. Wykopaliska archeologiczne w Ziemi Świętej potwierdziły już dawno, że Ewangeliści świetnie znali miejsca, w których działał Jezus. Nie ma więc żadnych wątpliwości, że należeli oni do tego samego świata, w którym żył Jezus, a który po stłumieniu powstania żydowskiego przez Rzymian w 70 roku po Chr., przestał istnieć. Ewangeliści przytaczają osoby, nie tylko dostojników, lecz także zwyczajnych mieszkańców, których istnienie w opisywanym przez nich czasie zostało obecnie potwierdzone przez archeologów8.Musieli więc albo osobiście uczestniczyć w tych wydarzeniach, albo dysponowali szczegółowymi przekazami naocznych świadków. Przekonanie, że Ewangelie spisano dopiero później, jeszcze mocniej podważa fakt, że najstarsze fragmenty rękopisów, znalezione w Egipcie i w Izraelu, pocho8
dzą jeszcze z I wieku. W jednej z jaskiń niedaleko Morza Martwego odnaleziono fragment Ewangelii według św. Marka, który eksperci (jako ostatni prof. Karl Jaroš z Uniwersytetu Wiedeńskiego) datują na lata 40–54 po Chr. Fakt, że chodzi tutaj akurat o Mk 6,52–53, mógłby świadczyć o tym, że Bóg ma poczucie humoru – główne zdanie tego fragmentu brzmi: „Umysł ich był otępiały”. Hipotezie Bultmanna przeczy – po trzecie – to, że pierwsi przeciwnicy chrześcijaństwa zarzucali wyznawcom Jezusa najróżniejsze rzeczy, nigdy jednak nie kwestionowali cudów, jakie działał Jezus. Już żydowski Talmud oskarżał Mistrza z Nazaretu o to, że „przy pomocy czarów uwiódł lud”. Również pogański filozof Celsus, który w II wieku napisał tekst krytykujący chrześcijaństwo, uznawał fakt, że Jezus działał cuda. Zarzucał mu jedynie, że nauczył się tych „sztuczek” od egipskich kapłanów. Józef Flawiusz (ok. 37–100), żydowski historyk żyjący w I wieku, odniósł do Jezusa takie stwierdzenie: „Dokonywał bowiem niewiarygodnych dzieł…”. Przede wszystkim jednak hipotezie Bultmanna przeczy to, że „świat duchów i cudów Nowego Testamentu” nie jest wcale mitem z odległej przeszłości, lecz urzeczywistnia się także w dzisiejszych czasach. Dokumenty Biura Medycznego w Lourdes są tego wymownym świadectwem.
Marek wymienia w swojej Ewangelii nie tylko udającego się do Jerozolimy Szymona z Cyreny, którego żołnierze rzymscy zmusili do niesienia krzyża Jezusa, lecz także jego synów Aleksandra i Rufusa (Mk 15,21). Te imiona nic nikomu nie mówiły, dopóki archeolodzy nie znaleźli – w 1941 roku, tym samym, w którym Bultmann wygłosił swój wykład – w dolinie Cedronu żydowskiej urny ze szczątkami z I wieku. Napis umieszczony na urnie mówił, że są to szczątki „Aleksandra z Cyreny, syna Szymona”.
31
Znane od wieków obrazy, powstałe bez udziału malarza, pędzli i farb: Całun Turyński, Całun z Orvieto czy też portret Maryi z Guadalupe – pozostają nadal niewytłumaczalne dla nauki. Ampułki ze skrzepniętą krwią, która staje się płynna na oczach wiernych. Niedotknięte rozkładem ciała świętych, takich jak św. Katarzyna Labouré czy św. Bernadetta Soubirous. Płaczące obrazy i figury Matki Bożej. Wiarygodnie poświadczone przez badania naukowe krwawiące Hostie. Autor zgłębia m.in. tajemnice objawień Matki Bożej z La Salette. Analizuje niesamowite proroctwo św. Malachiasza, dotyczące papieży i antypapieży, czy też słynną Trzecią Tajemnicę Fatimską, a także spektakularny „cud słońca” w Fatimie, który powtórzył się w 1950 r. Hesemann relacjonuje swoje osobiste badania i cytuje rozmaite prace naukowe, ale także pozwala wypowiedzieć się krytycznym głosom, dzięki czemu przed Czytelnikiem wyłania się cała panorama najbardziej spektakularnych zjawisk, proroctw oraz cudownych tajemnic chrześcijaństwa.
ISBN 978-83-7864-994-6 Wydawnictwo AA www.aa.com.pl
9
788378
649946
Cena 129,00 zł
Michael Hesemann
Ta znakomicie napisana i bogato ilustrowana książka jest pełna fascynujących tajemnic, które nadal pozostają niewyjaśnione – mimo setek lat rozmaitych badań, hipotez i teorii na ich temat. Michael Hesemann, znany niemiecki historyk i publicysta specjalizujący się w dziejach Kościoła, a także badacz relikwii, ruszył w podróż po całym świecie, poszukując tajemniczych zjawisk i obiektów chrześcijaństwa, których nie da się dokładnie wyjaśnić za pomocą metod i osiągnięć nauk przyrodniczych.
Michael Hesemann