Wydawnictwo AA www.aa.com.pl
ISBN 978-83-8340-005-1 Cena 39,90 zł
9
788383
400051
Przewodnik po Czyśćcu
Myślę, że można to nazwać opowieścią przygodową dziejącą się w zaświatach. Wielu uważa Czyściec za przerażające miejsce przeznaczone dla ludzi, którzy być może nie zachowali się na tyle źle, by groziło im wieczne potępienie, ale mimo to nie zasłużyli na darmowy wstęp do Nieba. Jednak zawsze istniały też inne sposoby ujmowania tej rzeczywistości, które uznawały konieczność istnienia Czyśćca jako miejsca uzdrowienia i przemiany, a nie kary, widząc w nim przedmieścia nie piekła, lecz Nieba, gdzie dusze są wyzwalane od obsesji i samooszukiwania się, nabytych podczas ich ziemskiego życia. Dlaczego więc nie opisać Czyśćca jako miejsca pięknego i pełnego nadziei? Ale też miejsca, w którym przeżywa się niesamowite przygody, mierząc się z tym wszystkim, co musimy pozostawić za sobą, żeby wejść do Nieba. Autor
MICHAEL NORTON
Pewnego ranka siedemdziesięciosiedmioletni prawnik Dan Geary staje pośrodku wielobarwnego krajobrazu. Zieleń jest tu soczysta i jasna. Śpiewają ptaki. Wysokie trawy falują jak morze kołysane wiatrem. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Ale jakimś cudem – kiedy nagle zniknęli kręcący się wokół niego lekarze oraz piszczące monitory – wie dokładnie, gdzie jest: to życie poza granicą śmierci. Nie unosi się na chmurze i nie gra na harfie. Zamiast tego niesie plecak pełen sprzętu i odczuwa znajomy zew, wzywający go do wędrówki w stronę odległych gór. Jednak nie ma tu żadnego szlaku, mapy, oznakowania i nikogo więcej w zasięgu wzroku. Choć sceneria jest przepiękna, Dan czuje w kościach, że to Czyściec. Kiedyś wyobrażał sobie Czyściec jako ośrodek dla przestępców. Cóż za niespodzianka – widzieć jego piękno i czuć tak wielką nadzieję. Ale wędrując po krętej drodze, Dan zaczyna dostrzegać swoje pogmatwane, niedoskonałe, marne życie i zastanawia się, czy kiedykolwiek będzie gotowy na spotkanie z Bogiem. Nie mając pojęcia, ile czasu zajmie mu ta wędrówka, stopniowo uczy się – poprzez wspomnienia i spotkania – jak pragnąć dobra, jak cierpliwie czekać i jak tęsknić za miłością. Dzięki szczerości spojrzenia i poczuciu humoru ta opowieść ukazuje oczyszczenie w życiu pozagrobowym jako trudną, ale piękną podróż nasyconą wiarą, nadzieją i miłością.
Przewodnik po
Czyśćcu
MICHAEL NORTON
Przewodnik po
Czyśćcu
Michael Norton
Przewodnik po
Czyśćcu
Wydawnictwo AA Kraków
tytuł oryginału: A Hiker’s Guide to Purgatory
tłumaczenie: Jan J. Franczak redakcja: Bogusława Franczak korekta: Wydawnictwo AA skład, łamanie i projekt okładki: Magdalena Spyrka ilustracja na okładce: shutterstock.com © 2022 by Ignatius Press, San Francisco © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo AA, Kraków 2023
ISBN 978-83-8340-005-1
Wydawnictwo AA s.c. 30-332 Kraków, ul. Swoboda 4 tel.: 12 345 42 00, 695 994 193 e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl
Dla wszystkich świętych dusz w Czyśćcu, aby szybko ujrzały oblicze Boga.
I Umrzeć byłoby niezmiernie wielką przygodą. J.M. Barrie, Piotruś Pan
Początek szlaku był właśnie taki, jakim Dan Geary się go spodziewał. Co oznaczało – o dziwo – że nie przypominał niczego, na co natknął się do tej pory. Stał u stóp długiego, trawiastego wzgórza, które wznosiło się łagodnie ku okraszonemu obłokami niebu. Nic więcej – po prostu zielona trwa poruszana bryzą i błękitne, błękitne niebo z plamami lśniącej bieli. Krajobraz minimalistyczny, ale nasycony intensywną barwą. Wszystko wokół niego było muzyką: śpiew ukrytych ptaków i z lekka szumiący wiatr. Odwróciwszy się zobaczył, że stał na krawędzi rozległego pofałdowanego stepu, bezkresnego trawiastego obszaru, który wiatr przeczesywał z większym wigorem, tworząc ogromne fale podobne do bałwanów wielkiego zielonego morza. Czuł ten wiatr na twarzy i we włosach, czuł, jak szarpał nim delikatnie. Jego serce, zamarłe w cierpieniu zaledwie chwilę wcześniej, teraz zostało uniesione ku nieoczekiwanej radości. Sekundy temu rzucał się i walczył o oddech pośród hałasu, zamieszania i wrzawy. To wszystko teraz minęło: oślepiające 7
światła, białe ściany, twarze w maskach pochylające się nad nim… zaniepokojone głosy specjalistów, pikanie i szum monitorów oraz pomp ssących, krótki, ale palący ból. To wszystko... Już minęło. – Dziękuję – odetchnął – Och, dziękuję Ci. Śnił o tym miejscu od tak dawna, że nie potrafił sobie nawet przypomnieć, kiedy po raz pierwszy zaczęło nabierać kształtu w jego myślach. Prawdopodobnie lata temu, gdy dzieci dorosły i opuściły dom, właśnie wówczas, kiedy on i jego żona zaczęli stabilizować się w łagodnym wieku średnim. Napotkał je najpierw przelotnie we śnie, a w końcu zaczęło powracać w cichych chwilach czuwania, kiedy spacerował albo dawał odpocząć oczom znad książki. Było to jak wspomnienie, żywe i precyzyjne we wszystkich swoich szczegółach, mimo że nie potrafił sobie przypomnieć, by kiedykolwiek był w takim miejscu. Wydało mu się ono dziwnie pocieszające, szczególnie w ostatnich kilku latach jego życia, gdy nauczył się żegnać z tak wieloma ukochanymi osobami i miejscami, akceptować słabnące talenty i zdolności oraz stopniowe zawężanie się jego świata. I oto jestem tutaj – powiedział sobie, mrużąc oczy w świetle słońca, gdy odwrócił głowę z powrotem ku trawiastemu wzgórzu. – Przypuszczam, że wiemy, co to znaczy. Oczywiście oznaczało to, że umarł – przynajmniej w obiegowym rozumieniu. Wydało mu się to komicznie ironiczne, gdyż nie potrafił sobie przypomnieć, by kiedykolwiek czuł się tak całkowicie i doskonale żywy, jak właśnie teraz. Czuł słodki zapach ziemi i trawy. Czuł twardy grunt pod stopami, ciężar kija wędrowca w dłoni i solidny ciężar wyważonego plecaka na ramionach. I poczuł coś jeszcze: przypływ ochoczej niecierpliwości, 8
która wywoływała u niego uśmiech. Gorączka przed wyruszeniem na szlak – pomyślał. – Jak za dawnych czasów. Jeśli chodzi o początek szlaku, to ten miał kilka niedostatków. Przede wszystkim – brak szlaku. Trawiaste wzgórze przed nim z pewnością wyglądało zachęcająco, ale nie było żadnych oznak, że ktokolwiek kiedykolwiek wcześniej szedł tą drogą. I choć mógł zrozumieć brak parkingu – samochody po prostu byłyby nie na miejscu w tym pozbawionym dróg krajobrazie – nie dostrzegał żadnych innych udogodnień, jakie zazwyczaj się napotyka: żadnej pomocnej tablicy, żadnej mapy, żadnej listy zasad ani innych adekwatnych do sytuacji informacji. Domyślam się zatem, że w dużej mierze muszę polegać na samym sobie – pomyślał. Z oznakowaniem czy bez niego, Dan nie zamierzał spędzić wieczności, stojąc tak i oczekując instrukcji. Był ubrany i wyposażony na podróż, a to oczywiście oznaczało, że oczekiwano od niego, iż rozpocznie wędrówkę. Oparł się nawet pokusie, by zdjąć plecak i zobaczyć, jaki sprzęt mu przyznano. Tak naprawdę to wszystko doskonale mu pasowało, szczególnie po tym, co przeszedł w ciągu ostatnich kilku lat na ziemi. Jeśliby kiedykolwiek miał jakieś zastrzeżenia co do idei życia po śmierci – pomijając całkiem zwyczajny niepokój o ognie piekielne i potępienie – to dotyczyłyby one dręczącego podejrzenia, że po życiu pełnym namiętności i wyzwań to wszystko będzie okropnie nudne. Obłoki i harfy wydawały się być nużącym sposobem spędzenia wieczności. Wiedział dobrze, że tak nie można wyobrażać sobie Nieba, i poczuł ulgę widząc, że nie wyglądało to także na to Inne Miejsce. Był to początek szlaku, a mając długie doświadczenie wiedział, co to oznacza. Przygoda się nie skończyła; jeśli już, 9
to dopiero się zaczyna. Jak biegacz na starcie, czuł to stare niecierpliwe wyczekiwanie, drżące w nogach jak nuta gitary basowej. Może nie rozumiał za dobrze metafizyki, ale z pewnością wiedział, jak przemierzać szlaki. Ściskając swój kij wędrowca, wstąpił na łagodną pochyłość wzgórza. Trawa lekko otarła się o jego buty, płuca napełniły czystym powietrzem; wszedł w spokojny rytm. Dobrze było stać prosto, napinać mięśnie i czuć siłę wracającą do ramion i nóg. Gdzieś zaszczekał pies – pojedynczą, radosną nutą, nie tak daleko – następnie, chwilę później, kolejny raz. I kolejny. Był to znajomy, przyjazny dźwięk i u Dana na ustach pojawił się uśmiech. Musi to być dość przyzwoite miejsce, jeśli są w nim psy. Jego uśmiech rozszerzył się od ucha do ucha, kiedy masywny labrador pojawił się na szczycie wzgórza, zatrzymał na chwilkę i rzucił ku niemu jak szalony. Trawa rozstępowała się przed zwierzęciem jak morze przed napierającym na nie statkiem. Rozpoznał ten klinowaty łeb z głupawym uśmiechem, tę lśniącą czekoladową sierść, ten niebezpiecznie entuzjastyczny ogon. W innym miejscu nie uwierzyłyby w to ani przez chwilę, ale tutaj było to… cudowne, prawdziwe i całkowicie stosowne. – Buddy – zawołał. – Tutaj, piesku! Nie, żeby była jakakolwiek potrzeba wołania go – w ciągu sekund Buddy był już przy nim, szczekając, podskakując dookoła, skomląc, domagając się jego niepodzielnej uwagi. Dan uklęknął na jedno kolano, wziął głowę psa pomiędzy dłonie i utkwił wzrok w jego jasnych, wilgotnych, podekscytowanych oczach. Poczuł łzy w swoich własnych. – Dobry piesek! – powiedział, drapiąc go za zwisającymi brązowymi uszami. – Tak dobrze cię widzieć, kumplu. 10
Buddy nie był pierwszym psem Dana, ale był jego ostatnim. Dwanaście lat był rodzinnym klaunem i towarzyszem zabaw, łagodnym strażnikiem dzieci i niezmordowanym kompanem niezliczonych spacerów. Nie można go było zostawić z jakimkolwiek jedzeniem, zdecydowanie odmawiał przyjęcia prawdy o skunksach i jeżozwierzach, ale był ukochanym członkiem rodziny Gearych – i smutny to był dzień, kiedy dowiedzieli się, że ma niemożliwego do zoperowania raka i że trzeba go uśpić. Po tym wszystkim Dan nie miał już serca, by nabyć kolejnego psa. Ale oto znowu stał przed nim Buddy – silny, zdrowy i pełen tej całej swojej starej pieskiej ekscytacji. Dan zdziwił się, jak dobrze się dzięki temu czuje. Wstał i mocno uchwycił swój kij wędrowca. Być może nie ma tu tablicy informacyjnej, ale najwidoczniej otrzymał swego rodzaju przewodnika. – Mam nadzieję, że znasz tutaj każdy zakątek, przyjacielu – powiedział. – Ponieważ ja nie. W odpowiedzi Buddy po raz kolejny zaszczekał radośnie. Obaj zaczęli wspinać się na wzgórze, rzeźbiąc swój własny szlak w falującej trawie. Nie było to szczególnie strome podejście – tyle tylko, by Dan lekko się spocił i z zadowoleniem powitał uczucie od dawna odkładanego treningu. Nie trzeba było wiele czasu, by on i Buddy stanęli na szczycie stoku, który urywał się gwałtownie na krawędzi wysokiej skarpy. Pod nimi, jak okiem sięgnąć, rozciągał się krajobraz dziki i zadziwiająco piękny.
11
II Dobrym sposobem sprawdzenia kalibru jakiejś filozofii jest zapytanie, co myśli ona o śmierci. George Santayana, Wiatry doktryny
Daleko pod nimi otwierała się szeroka dolina, osłonięta przez górujące klify z piaskowca, które żarzyły się czerwono i złoto w świetle słońca. Olbrzymie obszary otwartej krainy i gęste połacie lasu unosiły się i opadały łagodnie zieloną mozaiką; jeziora i strumienie migotały pod niebem. Słoneczne światło i cienie obłoków tańczyły wolnego, cichego walca po całym tym krajobrazie. W oddali wznosił się łańcuch strzelistych, poszarpanych gór, których pokryte śniegiem szczyty lśniły niemal bolesną jasnością. Widok tych wierzchołków sprawił, że serce Dana nagle zabiło szybciej – wiedział, że chce się na nie wspiąć. Że musi się na nie wspiąć. Wpatrując się w ten bezkresny krajobraz przed sobą, pomyślał o swojej żonie i serce przeszyło mu ostre ukłucie tęsknoty. Jakże podobałoby się to Annie! – pomyślał. Byli stałymi towarzyszami przez niemal większość życia i przewędrowali razem tysiące mil szlaków biegnących przez 12
jedne z najwspanialszych miejsc na świecie. Ale to miejsce było bardziej imponujące i piękniejsze niż którekolwiek z nich i żałował, że nie może cieszyć się nim razem z nią. Było to, oczywiście, niemożliwe. Rozmawiali smutno i często o rozłące, jaką pewnego dnia przyniesie śmierć, wiedząc, że jedno z nich nieuchronnie zostanie samo, gdy drugie będzie podróżować dalej. Ale te rozmowy zawsze skupiały się na żalu tego z nich, które zostanie; nie pomyślał, że będzie także żal – a nawet samotność – po tej stronie. Och, Anno – pomyślał. – Nie zwlekaj dłużej, niż musisz. Spodoba ci się to miejsce. – I nagle okazało się, że zaczął żarliwie modlić się za nią i za ich dzieci, by wszyscy pewnego dnia mogli udać się w tę podróż i dotrzeć bezpiecznie do jej kresu. Dziwne. Uczyli nas modlić się za dusze zmarłych, ale nigdy nie zastanawiałem się za wiele nad myślą, że zmarli mogą się także modlić za nas. Stał tam długo, a jego serce napełniało się trwożnym podziwem i wspaniałością scenerii rozciągającej się pod nim – miejsca cudów, czekającego tylko na zbadanie, tak jakby to działo się absolutnie po raz pierwszy. Buddy czekał cierpliwie po jego lewej stronie, gdzie klif był przełamany wąską rozpadliną, która przecinała wysokie płyty płowego piaskowca. Rzucając po raz ostatni okiem na rozległą panoramę rozciągającą się poniżej, Dan poszedł za swym psem w dół wąwozu. Był to łatwy marsz i szybko weszli razem w dziarski rytm, wybierając drogę pośród niedużych skał i zarośli. Dan nie mógł przestać się cieszyć. Uczucie wędrowania bez dolegliwości, bólu czy słabości, wolnego od wszelkich niemocy i mankamentów wieku, było wspaniałe. Nie poświęcał temu za dużo myśli, aż do teraz, ale jeśli to było życie po życiu, to nie czuł 13
się szczególnie upiornie. Wydawało mu się, że to jest jego znajome, własne ja, dostrojone i naprawione, i czuł się z nim tak doskonale wygodnie. Cudownie wygodnie, prawdę powiedziawszy. Ostatnich kilka lat okazało się trudnych dla człowieka tak aktywnego i niespokojnego, jakim zawsze był Dan. Musiał zmierzyć się z szeregiem fizycznych ograniczeń – artretyzmem, słabnącym wzrokiem, słabnącą odpornością i jednym przerażającym spotkaniem z rakiem. Najgorsze ze wszystkiego było to, że musiał w końcu przyznać, iż jego umysł zaczynał niedomagać. Drobne zaniki pamięci i błędy oceny sytuacji zaczęły się mnożyć, zarówno pod względem częstotliwości, jak i powagi, aż nie dało się zaprzeczyć czy zbyć wyjaśnieniami powolnego, nieuchronnego wkradania się starości. To wszystko teraz minęło. Miał stabilny krok, widział wyraźnie i przepełniała go taka siła i energia, jakich nie czuł od lat. Najlepsze ze wszystkiego było to, że jego umysł był orzeźwiająco jasny, bystry i szybki. Być może miejsce to nie jest Niebem, ale zdecydowanie miało swoje korzyści. Nagrzany słońcem kamienny wąwóz, którym teraz szli, był cieplejszy niż zbocze wzgórza nad nimi, a spokojna bryza powiewała z doliny po drugiej stronie, niosąc aromatyczny zapach traw i polnych kwiatów. Słoneczne światło odbijało się od ścian wąwozu, obmywając wszystko miękką maślaną poświatą. Skaliki ostrodziobe i radosne jak zawsze sikorki śmigały w tę i z powrotem z pobliskich krzewów. Dan słyszał od czasu do czasu drobniutki tupot z zarośli: gekony, myszy polne, zające albo inne małe stworzonka – domyślał się. Dziwiło go, że miejsce tak majestatyczne i olbrzymie mogło się wydawać tak znajome. Zatem – pomyślał – musi to być Czyściec… Z pewnością nie może to być jedna z pozostałych alternatyw. 14
Wciąż jednak nie przypominało to ani trochę Czyśćca, o którym uczył się w czasie swych niesfornych lat w Szkole Podstawowej im. św. Ignacego, gdzie nauczyciele często przypominali im, by się modlili za biedne dusze skazane na cierpienie, będące karą za ogrom złych rzeczy, które popełniły za życia. To było jego najwcześniejsze wyobrażenie Czyśćca – że był to rodzaj pozaziemskiego więzienia. Być może nie tak trwałego czy strasznego jak Piekło, ale wciąż całkiem cholernie niemiłego: miejsca, w którym mieli się znaleźć chłopcy i dziewczyny, jeśli nie będą siedzieć prosto, nie przestaną się wiercić i nie będą bardziej uważać na lekcjach. Tylko ludzie, którzy czynili naprawdę niegodziwe zło, mieli pójść prosto do Piekła. Jednak jeśli popełniło się kilka mniejszych przewinień (a w końcu: któż tego nie zrobił?), należało spędzić jakiś czas w Czyśćcu, pokutując za swe grzechy. No chyba, że Bóg dałby się przekonać i udzielił wcześniejszego zwolnienia, dzięki modlitwom naszych zatroskanych przyjaciół i krewnych. Dla dziesięcioletniego przestępcy, przyzwyczajonego do częstych pouczeń i ostrzeżeń ze strony dorosłych, to wszystko miało swego rodzaju sens, było fragmentem imigranckiego katolicyzmu robotniczej rodziny, który otaczał Dana w dzieciństwie. Nie brój, stary, jeśli nie dasz rady odsiadywać kary. Z drugiej strony nie wydawał się to być system, jaki dobrotliwy Bóg mógłby ustanowić dla swoich ukochanych, choć może krnąbrnych dzieci. Lata później w swoim ziemskim życiu umieścił „to całe gadanie o Czyśćcu” na długiej liście okrutnych doktryn, które sprawiły, że opuścił Kościół i w pełni zlekceważył zorganizowaną religię, by zostać pewnym siebie kawiarnianym ateistą. Dopiero, gdy jego kariera wolnomyśliciela zakończyła się kolosalnym, bolesnym fiaskiem, niechętnie „powrócił” do 15
chrześcijaństwa – tylko po to, by napotkać Boga, Kościół i rzeczywistość radykalnie odmienną od rzeczy, od których – jak mu się wydawało – odszedł jako dorastający chłopak. Gdy żarłocznie pochłaniał i studiował każdą książkę, traktat i kazanie, jakie tylko udało mu się znaleźć, zaczął dostrzegać, jak bardzo płytka i pobieżna była jego wcześniejsza edukacja religijna. Ostrzeżenia i napomnienia, które niegdyś wydawały się arbitralne i wyzute z miłości, teraz okazywały się rozsądne, a nawet łagodne. Rytuały i tradycje, które odrzucił jako przestarzałe i żenujące, teraz wydawały się zdumiewająco piękne, bogate w znaczenie i przepełnione światłem. Doktryny i dogmaty, którymi niegdyś gardził i które lekceważył, teraz wydawały się całkowicie sensowne. I dotyczyło to także idei Czyśćca. To, co postrzegał jako swego rodzaju pozaziemski zakład karny, stopniowo zaczęło przypominać coś pełnego współczucia, nawet coś łagodnego: miejsce przygotowania i niecierpliwego wyczekiwania, ustanowione nie dla karania, ale dla oczyszczenia i wzrastania ku doskonałości. Próbował myśleć o metaforach – dziesiątkach z nich – gdy zmagał się z tą ideą. Olimpijskie centrum treningowe? Obóz sprawnościowy? Program Outward Bound*? Wszystkie one wydawały się niezdarne. Ale im bardziej myślał o Czyśćcu, tym bardziej przekonany był o jego całkowitej konieczności. Czuł zatem ulgę, kiedy myśli o tym miejscu coraz uporczywiej zaczęły się pojawiać ponownie w godzinach czuwania i snu, w domu i w szpitalu. Czyściec przynajmniej zdawał się być obietnicą, że będzie trochę czasu na przygotowanie się – a jeśli miałoby się to wiązać z odrobiną cierpienia, tym lepiej. Jak mówili na siłowni: bez wycisku nie ma zysku. *
Edukacyjna sieć założona w 1941 r. przez Lawrence’a Holta i Kurta Hahna, która skupia organizacje pomagające w rozwoju osobistym i relacjach towarzyskich poprzez m.in. szkoły przetrwania i tym podobne zajęcia na świeżym powietrzu. 16
I oto robi właśnie to, co zawsze dawało mu tak wiele radości. Żadnego eterycznego, bujającego w obłokach życia po życiu – wędrowanie z kijem w ręku, na plecach pełny plecak i wierny pies truchtający obok. No cóż, niezupełnie obok. W typowo pieski sposób Buddy błąkał się tu i tam, biegnąc w dół wąwozu, prowadząc swoją ekspedycję zwiadowczą, obwąchując osobliwe zakątki, warcząc na jaszczurki i podlewając przypadkowe kamienie. Spoglądając w przód, Dan zobaczył, że wąwóz skręcał gwałtownie w prawo tam, gdzie miał nadzieję na łagodną serpentynę, która poprowadzi ich w dół po ścianie klifu. Gdy skręcił, dostrzegł odległe szczyty gór na dalekim horyzoncie. Nagle usłyszał tak znajome, straszliwe grzechotanie. – Buddy! – krzyknął swoim najbardziej władczym głosem. – Chodź tu! Teraz! Ale było już za późno. Buddy dostrzegł węża, olbrzymiego grzechotnika, zwiniętego w cieniu ściany klifu. Wąż był tak gruby jak ramię Dana i musiał mieć kilka stóp długości, a nie wydawał się być w szczególnie dobrym nastroju. Machając ogonem, pies wolnym krokiem zbliżył się, by zbadać zjawisko. – Buddy! Nie! Ku jego zaskoczeniu nic się nie stało. Buddy z pieską ciekawością powąchał węża, wąż z wężową pogardą spojrzał na psa – i to wszystko. Zadowolony lub znudzony Buddy odwrócił się i spacerkiem zaczął schodzić w dół wąwozu w poszukiwaniu innych rozrywek. Dan westchnął z ulgą, czując się dość głupio. Cóż, to było interesujące – pomyślał, ostrożnie przemykając obok legowiska węża. – Najwidoczniej pewne rzeczy są tutaj bardzo odmienne. 17
Schodząc dalej, zauważył więcej zmian w otoczeniu. Skąpy górski busz, którym szli, odkąd opuścili szczyt, zastępowała bardziej obfita wegetacja – kwitnące krzewy, krzaki, a nawet kilka niewielkich drzewek. Słyszał słaby szum wody płynącej stróżką do wąwozu, a parę chwil później dostrzegł jej źródło: skromny strumyczek wypływał szczeliną między kamiennymi płytami i znajdował sobie drogę w dół górskiego zbocza przed nimi. Buddy zatrzymał się, by przez kilka sekund pochłeptać głośno wodę, co umożliwiło Danowi dogonienie go. Podrapał spragnionego psa za uchem i naszła go nowa myśl. Najwidoczniej zwierzęta tutaj nie atakowały się wzajemnie, ale wciąż wydawały się odczuwać pragnienie. Przypuszczalnie wciąż odczuwały też głód. Które z naturalnych instynktów i zachowań wciąż miały tu zastosowanie, a które już tu nie obowiązywały? Czy jeśli lew nie zabijałby i nie zjadał od czasu do czasu antylopy, to czy wciąż mógłby być lwem w jakimkolwiek mającym sens znaczeniu tego słowa? Byłoby wspaniale, gdyby były tu lwy – pomyślał – szczególnie tego rodzaju, które nie czułyby się zobowiązane zabić i zjeść przypadkowego wędrowca. Myśl ta szybko doprowadziła go do kolejnych spostrzeżeń. Dlaczego, na przykład, nie napotkał nikogo innego? Wziąwszy pod uwagę stan świata, który właśnie opuścił, oczekiwałby, że w Czyśćcu będzie dość tłoczno, ale nie zauważył choćby najsłabszego odcisku buta innej osoby. Od czasu do czasu drażniły go tłumy na jakimś szlaku w parku, którym wędrowali z Anną, i nie powiedziałby, że czuł się teraz szczególnie samotny. Ale musiał przyznać, że jest to dość niesamowite, że znajduje się tutaj sam. Przez kilka następnych mil pogrążony był w takich rozmyślaniach. Zastanawiał się, jak bardzo to miejsce, które wyglądało, 18
pachniało i wydawało się tak podobne do ziemi, mogłoby być jednocześnie całkiem różne od świata, który znał poprzednio. Było to jałowe ćwiczenie – ale ćwiczenie było właśnie tym, czego w ostatnich kilku latach jego umysł nie doświadczał. Teraz wąwóz w widoczny sposób się poszerzał; widział więcej nieba, a strumyczek zwiększał zarówno swój rozmiar, jak i natężenie hałasu, jaki robił. Małe ptaszki śmigały mu nad głową w tę i z powrotem, gdy pokonywali razem z Buddym kolejny zakręt. Jaskółki – pomyślał. – Muszą mieć gniazdo na tych klifach. Zaczął wyglądać innych ptaków – nie wspominając pokojowego lwa górskiego, którego już wcześniej wyczarował w swojej wyobraźni – ale usiane kamieniami podłoże wąwozu wciąż wymagało pewnej dozy uwagi. Był dość pewny tego, że jeśli skręciłby tutaj kostkę, to wciąż będzie ona boleć, a nie miał zamiaru sprawdzać tej hipotezy. Słońce znajdowało się prawie nad głową, gdy zaczęli schodzić, ale teraz Dan dostrzegał wokół wydłużające się cienie. Buddy wałęsał się dookoła, powracając regularnie po to, by zostać pogłaskany go po głowie i podrapany za uchem. Dan ponownie pogrążył się w rozmyślaniach. To urocze miejsce – pomyślał. – Jeśli tak wygląda życie po śmierci, to dlaczego ktokolwiek miałby się jej lękać? Kłopotliwa sprawa – zamyślił się – ludzie są jakby zaprogramowani, by trzymać się kurczowo ziemskiej egzystencji we wszystkich sytuacjach, z wyjątkiem tych najbardziej przerażających. Znał kilkoro starszych mężczyzn i kobiet, którzy byli gotowi na śmierć – niektórzy z nich dlatego, że bardzo chcieli ponownie zjednoczyć się z ukochanymi bliskimi, którzy już odeszli, inni – ponieważ ich życie przepełnione było cierpieniem, samotnością lub znużeniem. Ale było tak wielu pozostałych 19
(od razu przyszła mu na myśl jego własna matka) którzy wydawali się mieć obsesję na punkcie przedłużenia swego życia, gotowi wydać olbrzymie sumy pieniędzy na dodatkowy rok, dodatkowy miesiąc, dodatkowy tydzień. Czy to jedynie kwestia pragnienia, by trwać, dopóki nie ukończyło się pracy, nie wyciągnęło wniosków z lekcji, dopóki podróż na dobre i naprawdę nie dobiegła kresu? W niektórych przypadkach – być może. Ale Dan podejrzewał, że bardziej prawdopodobnym motywem był strach, nieuznawane, ale jednak mimo wszystko przerażające przekonanie o własnej winie, własnej niezdolności do szczęścia. Olbrzymią ilość energii kierowano na przekonanie ludzi, że w ogóle nie ma życia po życiu – albo że, jeśli istnieje, to będzie to miejsce, w którym nie ma żadnego sądu, nad którym nadzór będzie sprawować pobłażliwe i niezbyt bystre bóstwo, podatne na manipulację i przymilanie się. Miejsce, w którym czyjeś przestępstwa nie tyle się wybacza, co po prostu ich nie dostrzega. Zamiast sądu, jedynie pogłaskanie po główce, a dobrotliwy Dziadziuś powie: „No już, no już! Nie ma sprawy”. Ale na jakimś głębszym, nieuniknionym poziomie ludzie wiedzieli lepiej. To musiało mieć znaczenie, jak przeżyło się swoje życie – ponieważ, jeśli nic z tego nie miało znaczenia, to ty sam również go nie miałeś. Mimo tego całego jazgotu, wyśmiewania i nienawiści, włożonych w stworzenie i podtrzymanie owego wygodnego mitu, była to materia delikatna, która z łatwością się darła, strzępiąc się i prując w obliczu nieuchronnego zbliżania się śmierci. Nieważne, jak często by to mówiono w popularnych talk show i na stronach internetowych, pakowano w fabuły powieści i filmów, utrwalano w tekstach piosenek i głoszono z ambon kościelnych, 20
że grzechy wszystkich są małe, a wykroczenia każdego nic nieznaczące, nikt tak naprawdę w to nie wierzył. W każdym razie nie wierzył z jakimkolwiek większym przekonaniem. W mrocznych głębinach nocy tylko socjopata mógłby uniknąć dręczącego podejrzenia, że to wszystko jest kłamstwem, a tak naprawdę, kiedy impreza się skończy, zostanie wystawiony straszliwy rachunek do zapłacenia. W tych okolicznościach być może nie ma co winić ludzi o to, że reagują z tak przejmującym strachem, z tak szaleńczym gniewem, z tak rozpaczliwym wysiłkiem, by za wszelką cenę odeprzeć śmierć. Cóż, jemu w każdym razie tego oszczędzono. Oto był tutaj – idąc beztroski przez Czyściec, nie odczuwając konkretnego lęku. Jeśli było tutaj coś, czego należałoby się obawiać, coś czego jeszcze nie napotkał, to, jak się wydaje, nie potrafił wykrzesać w sobie krztyny niepokoju o to coś. To była kolejna rzecz, jaką Dan zaczynał w sobie dostrzegać: brak niepokoju. Anna zawsze nazywała go „maniakiem kontroli” – i nie mógł temu zaprzeczyć. Poświęcał mnóstwo energii, próbując zaplanować każdą okoliczność i sytuację, jakie napotykał, by móc uporać się z nimi – ale teraz nie czuł najmniejszej potrzeby martwienia się. Tak naprawdę nie miał już nad niczym kontroli i prawdopodobnie nigdy wcześniej też jej nie miał. Przejmowanie się przyszłością wydawało się stratą czasu. Było to przyjemne uczucie – na swój sposób może równie orzeźwiające, jak jego przywrócone siły fizyczne i zdrowie. I cieszyło go to uczucie. Niezmiernie. Gdy pokonywał kolejny zakręt tej długiej serpentyny, a wysoki klif z piaskowca stopniowo obniżał się po obu stronach, zauważył, że dotarli z Buddym do wylotu wąwozu. Stali u szczytu pochyłej trawiastej górskiej łąki, wiodącej do doliny, która rozciągała 21
się daleko poniżej, wyglądając równie pięknie, jak wyglądała z góry skarpy, skąd ujrzeli ją po raz pierwszy. Wiatr niósł cierpki, orzeźwiający zapach mieszaniny szałwii, tymianku i jałowca. Kilka jardów dalej Dan po raz pierwszy zobaczył sporych rozmiarów przedstawicieli miejscowej dzikiej przyrody; na łące poniżej pasło się stadko łosi. Rogi masywnego byka połyskiwały w słonecznym świetle, gdy podniósł głowę, by spojrzeć na Dana, a następnie spokojnie wrócił do swego posiłku. Były to wspaniałe zwierzęta i ich widok uradował serce Dana. Potok, wzdłuż którego szli z Buddym, płynął dalej przed nimi, spadając kaskadą i bulgocząc po skałach. Poszerzył się teraz znacząco. Chociaż Dan nie czuł szczególnego pragnienia, życiowe doświadczenie z pieszych wycieczek nauczyło go, że nigdy nie przepuszcza się okazji, by się trochę nawodnić. Nie wiedział, czy w jego plecaku była butelka z wodą, ale strumień był tuż obok i stwierdził, że pijąc z niego, nie ma nic do stracenia. Dlaczego by nie? Skoro grzechotniki nie są niebezpieczne, to przypuszczam, że również woda mnie nie zabije. Zwłaszcza, że i tak już umarłem. Przyklęknął przy potoku, ochlapał twarz i szyję i napił się kilka łyków zimnej wody ze złączonych dłoni. Smak miała świeży i czysty, tak jak się spodziewał. Odświeżony wstał i długo, uważnie rozejrzał się po okolicy. Za jego plecami były strome klify z piaskowca, z których zeszli z Buddym. Klify ciągnęły się po horyzont po lewej i po prawej stronie, górując nad nim i jarząc się w popołudniowym słońcu. Przed nimi rozciągała się dzika kraina traw, krzewów i niskopiennych drzew, poprzerywana zwietrzałymi iglicami i grudami jasnoczerwonego kamienia. 22
Z góry cały krajobraz wydawał się raczej płaski, ale teraz uświadomił sobie, że teren przed nim był w rzeczywistości dość pofalowany i nierówny. Daleko przed nim były gęsto zalesione wzgórza – ciemne, z drzewami różnych kształtów i rozmiarów – a za nimi śnieżne szczyty tych odległych gór, wciąż wzywające go do wędrówki. Buddy, który susami pobiegł naprzód gdy tylko znaleźli się na otwartej przestrzeni, teraz odwrócił się i w oczekiwaniu szczeknął zadowolony. – Dobry piesek – powiedział Dan. – Ty prowadź, a ja pójdę za tobą. Ich podróż łąką była przyjemną, niewymagającą wysiłku wycieczką. Strumień wydawał się wieść ich ku jezioru usadowionemu pośród kilku niskich szczytów. Srebrzyste i marszczone wiatrem, połyskiwało radośnie w popołudniowym świetle i Dan ocenił, że znajduje się dwie lub trzy mile przed nimi. Słońce było teraz zdecydowanie niżej na niebie i zaczęło mu świecić w twarz. Musiał nieco mrużyć oczy, gdy patrzył przed siebie, i cieszyło go, że ma założoną czapkę z przyzwoitym daszkiem. Za kilka godzin zrobi się wieczór, a okolica nad jeziorem może okazać się dobrym miejscem, by zatrzymać się tam na noc. Buddy przechadzał się wesoło wzdłuż brzegu strumienia, zawracając co kilka minut, by upewnić się, że Dan wciąż za nim idzie. A Dan teraz szedł odrobinę wolniej, zatrzymując się częściej, by rozejrzeć się dookoła i cieszyć się scenerią. Ten otwarty teren dostarczał dużo więcej możliwości zwiedzania niż wąwóz, który sprowadził ich w dół z krawędzi. Mógł dostrzec teraz kilka stad pasących się zwierząt w różnych miejscach łąki, ale były zbyt daleko, by je zidentyfikować. Widłorogi być może. W górze jakiś rodzaj orła albo dużego jastrzębia szybował bez wysiłku na niebie, unosząc się na 23
wysokich prądach termicznych. Mniejsze ptaszki śmigały z i do zarośli wzdłuż potoku i robiły krótkie wypady na otwartą przestrzeń. Jak to normalne u małych ptaków, dużo ćwierkały i świergotały – i był to radosny dźwięk. Godzina energicznego marszu doprowadziła ich do miejsca, w którym potok wpadał do jeziora osłoniętego z trzech stron przez urocze, na pół zalesione wzgórza. Dan z zadowoleniem zauważył, że zgadł dobrze: było to doskonałe miejsce na kemping. Jezioro otaczał pas niskopiennych drzew, w większości sosen i świerków. Niemal wszędzie roślinność podchodziła do samego brzegu, ale widać było małą, piaszczystą polanę, która wyglądała tak, jakby świetnie nadawała się na biwak. Oprócz kilku gładkich głazów, miejsce wydawało się czyste, suche i wolne od kamieni. Zsunął plecak i usiadł obok niego, by sporządzić inwentarz swoich zapasów. Było tam dokładnie to, co byłby przyniósł, gdyby pakował wszystko sam: lekki namiot, śpiwór i koc, kuchenka kempingowa i menażka, latarka, dwie butelki wody, różne konieczne przybory toaletowe i drobiazgi, trzy pary ulubionych skarpetek do wędrowania, z wełny merynosa, dodatkowe podkoszulki i bokserki oraz niebieska bluza z kapturem, która miała napis: Niebo może zaczekać. Ktoś ma poczucie humoru – pomyślał Dan. Był też miły zestaw liofilizowanego jedzenia – co było pomyślną okolicznością, gdyż już zaczął odczuwać głód. Zauważalnie brakowało w plecaku sprayu na owady, plastrów opatrunkowych i środków na pęcherze. Cóż, najwyraźniej jest to wycieczka pozbawiona szkodników i problemów – pomyślał Dan. Buddy podszedł, by obwąchać plecak, ale nie wydawał się szczególnie zainteresowany jedzeniem – co było wyraźnie 24
czymś niepodobnym do Buddy’ego – pomyślał sobie Dan. Po kilku minutach i rozsądnym podrapaniu za uchem, pies odszedł ku jezioru, by zająć się własnym badaniem terenu, podczas gdy Dan ustawiał namiot. Rozbicie obozowiska nie zabrało mu dużo czasu, tak jak podgrzanie wody na kuchence na kolację – torebka Boeuf Stroganow i rozpuszczalny napój owocowy. Gdy usiadł, by zjeść, wypowiedział znajome błogosławieństwo, które razem z Anną zawsze recytowali na wycieczkach kempingowych z dziećmi, kiedy wszystkie były dużo młodsze. Dziękujemy Ci za świata widoki czarujące. Dziękujemy Ci za to, co dajesz nam jeść. Dziękujemy Ci za ptaki śpiewające. Dziękujemy Ci, Boże, za każdą rzecz! Było to gorzko-słodkie ćwiczenie. Bóg obdarzył go cudowną rodziną i wspaniałymi latami z nimi, ale tej podróży nie mógł z nimi dzielić. Sprawiło to, że poczuł się trochę smutny. Zawsze tak go to dopadało. To o tej porze dnia zawsze był najbardziej podatny na uczucie samotności, żalu i tęsknoty za domem, gdy światło miękło, a świat przygotowywał się powoli na łagodne nadejście wieczoru. Istniało na to tylko jedno lekarstwo: strząsnąć to z siebie i znaleźć ulgę w jakiejś użytecznej pracy. Umył i opłukał naczynia, odstawił kuchenkę i poszedł ku brzegowi, by zobaczyć, co się dzieje z Buddym. Wciąż było jeszcze sporo dziennego światła. Wiatr ustał, a jezioro się uspokoiło. Kaczki baraszkowały na wodzie, chlapały i kwakały, nurkując za jedzeniem. – Miłe miejsce, prawda? 25
Głos zaskoczył Dana. Odwrócił się – oto na krawędzi polany, opierając się o duży granitowy głaz, stał strażnik parku narodowego w ubraniu w kolorze khaki i zieleni. Przyglądał mu się z szerokim szczerym uśmiechem. Buddy leżał na ziemi u jego stóp. Nie wyglądał w ogóle na skruszonego tym, że nie oznajmił przybycia gościa. – Bez wątpienia jesteś Dan – powiedział strażnik, machając mu ręką na powitanie. – Witamy w Czyśćcu.
26
Podziękowania
Niewdzięczność jest strasznym grzechem, a często go popełniałem. Nie potrafię zliczyć wszystkich osób – rodziców, rodzeństwa, dzieci, nauczycieli, duchownych, mentorów, przyjaciół, kolegów i innych – którzy obdarzyli mnie miłością, radą i wsparciem w ciągu mego życia. Obawiam się, że rzadko otrzymali w zamian uznanie czy podziękowanie, na jakie zasługiwali, a nie ma tutaj dość miejsca, by wymienić te liczne imiona. Ale nie zapomniałem o Was. I nigdy nie zapomnę. Główną osobą pośród tych niedocenionych bohaterów – i tą, której nie sposób nie wspomnieć – jest moja droga żona Karen. Od niemal czterech dziesięcioleci jest moją miłością, matką czwórki naszych dzieci, moim nieustannym towarzyszem w wędrówkach i najlepszym redaktorem, jakiego mógłby mieć pisarz. Niestrudzona, odważna i cierpliwa, posiadając zwodniczo łagodny dowcip i głębokie poczucie tego, co święte, modliła się za mnie nieustannie, pobudzając najlepsze moje impulsy i tłumiąc większość z tych najgorszych. Dziękuję, Iskierko!
271
Wydawnictwo AA www.aa.com.pl
ISBN 978-83-8340-005-1 Cena 39,90 zł
9
788383
400051
Przewodnik po Czyśćcu
Myślę, że można to nazwać opowieścią przygodową dziejącą się w zaświatach. Wielu uważa Czyściec za przerażające miejsce przeznaczone dla ludzi, którzy być może nie zachowali się na tyle źle, by groziło im wieczne potępienie, ale mimo to nie zasłużyli na darmowy wstęp do Nieba. Jednak zawsze istniały też inne sposoby ujmowania tej rzeczywistości, które uznawały konieczność istnienia Czyśćca jako miejsca uzdrowienia i przemiany, a nie kary, widząc w nim przedmieścia nie piekła, lecz Nieba, gdzie dusze są wyzwalane od obsesji i samooszukiwania się, nabytych podczas ich ziemskiego życia. Dlaczego więc nie opisać Czyśćca jako miejsca pięknego i pełnego nadziei? Ale też miejsca, w którym przeżywa się niesamowite przygody, mierząc się z tym wszystkim, co musimy pozostawić za sobą, żeby wejść do Nieba. Autor
MICHAEL NORTON
Pewnego ranka siedemdziesięciosiedmioletni prawnik Dan Geary staje pośrodku wielobarwnego krajobrazu. Zieleń jest tu soczysta i jasna. Śpiewają ptaki. Wysokie trawy falują jak morze kołysane wiatrem. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Ale jakimś cudem – kiedy nagle zniknęli kręcący się wokół niego lekarze oraz piszczące monitory – wie dokładnie, gdzie jest: to życie poza granicą śmierci. Nie unosi się na chmurze i nie gra na harfie. Zamiast tego niesie plecak pełen sprzętu i odczuwa znajomy zew, wzywający go do wędrówki w stronę odległych gór. Jednak nie ma tu żadnego szlaku, mapy, oznakowania i nikogo więcej w zasięgu wzroku. Choć sceneria jest przepiękna, Dan czuje w kościach, że to Czyściec. Kiedyś wyobrażał sobie Czyściec jako ośrodek dla przestępców. Cóż za niespodzianka – widzieć jego piękno i czuć tak wielką nadzieję. Ale wędrując po krętej drodze, Dan zaczyna dostrzegać swoje pogmatwane, niedoskonałe, marne życie i zastanawia się, czy kiedykolwiek będzie gotowy na spotkanie z Bogiem. Nie mając pojęcia, ile czasu zajmie mu ta wędrówka, stopniowo uczy się – poprzez wspomnienia i spotkania – jak pragnąć dobra, jak cierpliwie czekać i jak tęsknić za miłością. Dzięki szczerości spojrzenia i poczuciu humoru ta opowieść ukazuje oczyszczenie w życiu pozagrobowym jako trudną, ale piękną podróż nasyconą wiarą, nadzieją i miłością.
Przewodnik po
Czyśćcu
MICHAEL NORTON