Solidna anielska twierdza Herbert Oleschko
Któż jak Bóg nr 2/2015 Małgorzata Nawrocka to z wykształcenia polonistka, a z pasji pisarka – autorka kilkudziesięciu książek dla dzieci i młodzieży, tekstów piosenek oraz scenariuszy spektakli teatralnych i audycji radiowotelewizyjnych. Tematyka jej utworów często wkracza w tak popularny w ostatnich latach gatunek fantasy, ale jeszcze chętniej koncentruje się na walce z magią i demistyfikuje antychrześcijańskie postawy, lansowane w sposób mniej lub bardziej zawoalowany przez autorów tego obszaru literatury – adresowanej głównie do młodzieży, z osławionym i bez wątpienia przereklamowanym cyklem powieściowym o Harrym Potterze na czele. W wywiadzie dla Tygodnika „Niedziela” autorka złożyła taką deklarację: „Prawdziwy, mocno uświadomiony i metodyczny bunt przyszedł dopiero wtedy, kiedy zaczęłam pisać powieści antymagiczne, komentujące wielki światowy przebój literatury młodzieżowej ostatnich lat – kilkutomowe dzieło angielskiej pisarki Joanne Rowling”.
Anielskie fajtłapy Najnowszą „Twierdzę aniołów” zaklasyfikować należy do podgatunku angel fantasy. Akcja dzieje się w skoszarowanej Akademii Anielskiej (zapewne świadoma aluzja do Akademii Czarodziejów w Harrym Potterze), w której małe aniołki-kandydaci na aniołów stróżów przechodzą metodyczny i kompleksowy kurs edukacyjno-wychowawczy, a nauczyciele-mentorzy zwykli przemawiać do swych podopiecznych wysoce protekcjonalnie: „Moje anielskie dziecię”. Kurs w Akademii Anielskiej obejmuje zajęcia przedziwne: metody kuszenia, dolatywanie na czas, psychologia kobiety, rozpoznawanie grzybów trujących tudzież innych trucizn, pomoc w wypadkach drogowych, metody ratowania, aczkolwiek we wcześniejszych klasach adepci anielscy nauczyli się już wszystkich możliwych języków ludzkich i zapewne opanowali podstawy tradycyjnych przedmiotów jak matematyka i śpiew, bo liczyć oraz śpiewać potrafią nadspodziewanie dobrze. W tym anielskim przedszkolu (lub szkole na wzór kadetów – jakby kto chciał) wyróżniają się trzej sympatyczni bohaterowie, zamieszkujący wspólnie w anielskim akademiku: Zielonkawy, Srebrzysty i Różowy, dowcipni i psotni uczniowie klasy 61, a jednak jeszcze nie ostatniej. Póki co gniotą się w jednym ciasnym pokoiku na piętrowych pryczach, w dodatku z nieznośnym kogutembudzikiem. Doświadczają różnych, najczęściej niezbyt fortunnych przygód, ale to wina ich nowicjuszostwa, przysłowiowego pecha i pewnej dozy fajtłapowatości. Na samym początku jesteśmy świadkami błahej sprzeczki zakończonej solidną bijatyką, za co anielscy kandydaci do funkcji aniołów stróżów zostają odpowiednio ukarani przez ciało pedagogiczne. Niepomni kary psocą jednak dalej: potajemnie zakradają się w nocy do kuchni św. Marty, bo chcą upiec szarlotkę – okup dla prymusa Złotego, aby ów podjął brzemię trudnej dyskusji ze św. Tomaszem. W kuchni aniołki zachowują się jak słonie w składzie porcelany, nie mają najmniejszego pojęcia o przyrządzaniu potraw, a narobiwszy bałaganu włączają niechcący alarm. Mało tego, Zielonkawy – zwany przez przyjaciół dosadnie Sałatą – nazajutrz zalicza kolejną wpadkę: z powodu zbyt długiego ślęczenia nad książkami w bibliotece raczył zaspać i spóźnić się na szkolne zajęcia. Jako „nagrodę” otrzymał przesyłkę od św. Piotra – wspomnianego koguta do budzenia. Przyjaciele wszakże brykają w najlepsze dalej: surfują na chmurach i nurkują w powietrzu, raz za razem wymykają się na rajską łączkę lub do biblioteki. I tu rozpoczyna się przygoda najważniejsza. Główny bohater powieści, anioł Zielonkawy, przypadkowo staje się świadkiem niezwykłych spotkań. Anielska biblioteka jest czynna całą noc i ma niekończące się labirynty korytarzy oraz zakamarków. W jednym z nich, w dziale „Hodowla kur”, Zielonkawy podsłuchuje rozmowę anioła Złotego z tajemniczym osobnikiem, toczoną w
niezrozumiałym języku: to dziwne, bo Zielonkawy zna wszystkie ludzkie języki – tak wymarłe, jak i nowożytne. Najbardziej frapujący jest potworny fetor wydobywający się z tego miejsca. Kiedy następnej nocy idą z kolegą zbadać sytuację, po fetorze nie ma śladu, ale spotykają św. Michała Archanioła. Generał anielski zapewnia, że smród był i sprawa wymaga dyskretnego śledztwa. Zielonkawy otrzymuje misję specjalną: zaprzyjaźnić się ze Złotym, aby dowiedzieć się, co ów knuje. Ciągu dalszego nie sposób tutaj zdradzać, ponieważ przytoczyłbym szczegóły misternie rozwikływanej przez bohatera zagadki kryminalnej. Kadra w Anielskiej Akademii złożona jest o dziwo z samych ludzi, o bardzo szerokim zresztą spektrum charakterów, zainteresowań i specjalizacji, a jedyne co ich łączy to zdobyte i oficjalnie uznane tytuły świętych. Wśród zacnych świątobliwych pedagogów są wielcy uczeni i ponuracy, mistycy i ogrodnicy, połykacze szarańczy i wegetarianie. Jedni są sympatyczni i tak dobrzy, że niezdolni nawet skrzywdzić komara (św. Franciszek, św. Dominik Savio, kucharka św. Marta), inni z kolei wydają się wysoce groźni i noszą zawsze skwaszone miny (dyrektor Anielskiej Akademii Szymon Słupnik nazywany Słupiem, św. Jan Chryzostom, tzw. chudzi, czyli pustelnicy-asceci). Jak się można domyślać, nicponiom prawie za każdym razem wszystko uchodzi na sucho, a rzeczony dyrektor Słupio okazuje się nie aż tak groźny – trzyma raczej fason należny urzędowi, bo bez dyscypliny ani rusz, nawet wśród aniołów. Uczniowie Akademii, mimo iż są dobrymi duchami, posiadają liczne słabostki, nawet brylujący anioł Złoty, klasowy prymus i kujon, zadufany w sobie i zadzierający wysoko nosa. Różowy wstydzi się swojego imienia i koloru różowego, bo ów kojarzy się wyłącznie z kiczem i brzydotą. Aby udowodnić, że jest w błędzie nauczyciel pokazuje mu mistrzowskie dzieła natury w kolorze różowym, a kończy wizją różanej jutrzenki w niedzielę Zmartwychwstania Jezusa i Różowy przestaje marudzić. Podczas zajęć z Psychologii kobiety z Pramatką Ewą, anielscy adepci na aniołów stróżów osiągają fatalne wyniki testów, jeszcze gorsza okazuje się powtórka testu – Ewa jest załamana, bo kandydaci na aniołów nie potrafią nawet na jotę zrozumieć myślenia kobiet, jak zatem będą kiedyś pełnić swe misje?
Niewidzialni szturmują Prezentowana w powieści idea anielskiej edukacji, sugerująca proces stopniowego rozwijania się, wzrastania i uczenia się bytów duchowych, nie ma uzasadnienia w księgach biblijnych, ani w nauce Ojców Kościoła. Owszem, w Summie anielskiej św. Tomasza (i nie tylko u niego) spotykamy ideę wlania całej wiedzy anielskiej przez Stwórcę już w chwili powołania bytów duchowych do istnienia. No tak, ale to jest powieść fantasy i autorka ma prawo do stworzenia własnej wizji civitas angelorum. Zbudowany przez nią obraz społeczności anielskiej jest fikcją literacką, bardzo plastycznym wytworem jej wyobraźni i tworzy zborny zamknięty mikroświat. Autorka wykazuje orientację w zakresie nauk biblijnych i hagiograficznych. Sporo tu stereotypów angelologicznych, jak skrzydełka, czytanie w myślach, przenikanie przez materię, a jednocześnie świat Nawrockiej pozostaje bardzo zmysłowy, bo aniołki mimo nieśmiertelności czują ból, nabijają sobie guzy itd. To jednak nie przytyk, autorka świadomie wybrała taki paradygmat, konstruując literacki model świata nadzmysłowego i ma do tego pełne prawo. W książce spotykamy rozdziały bardzo interesujące i dające sporo do myślenia, np. debata na zajęciach z Historii od Adama i Ewy pod kierownictwem Tomasza z Akwinu. Aniołowie dyskutują tu o wpływie wybitnych ludzi (oraz tych zwykłych także) na losy świata. Wspaniały jest opis mistycznego systemu twierdzy wewnętrznej św. Teresy z Avila, wytłumaczony prosto i przystępnie jak dla dziecka. Kolejny fascynujący rozdział to „W obserwatorium astronomicznym”, gdzie kandydaci na aniołów stróżów przez lunetę przypatrują się temu, co dzieje się na ziemi wśród ludzi. I tym razem wnioski wyciągnięte przez aniołów dają dużo do myślenia. Książka dotyczy odwiecznego problemu walki dobra ze złem. W powieści walce takiej poddany został prymus Złoty: przechodzi próbę kuszenia przez demona stworzonego w jego własnej dobroanielskiej wyobraźni. Po „zainfekowaniu” został on w końcu odizolowany w tytułowej twierdzy aniołów – to świadoma aluzja do Twierdzy wewnętrznej św. Teresy z Avila, mistycznego traktatu napisanego dla współsióstr jako podręcznik drogi wznoszenia się ku Bogu. Taką duchową odnowę musi przejść prymus Złoty. To jego ocaleniem rozpoczyna się wielka bitwa na zewnętrznym dziedzińcu twierdzy. Zielonkawy i Przezroczysty na koniach i w średniowiecznych anielskich zbrojach
występują tu jako giermkowie Joanny d’Arc. W bitwie przeciwko demonom szturmującym twierdzę wystawiono 12 hufców anielskich pod dowództwem wybitnych świętych, naturalne wodzem generalnym jest św. Michał. Batalia toczy się o Złotego, który przebywa w trzeciej komnacie duchowej twierdzy i narażony jest na ataki demonów, bo dał im przystęp do swojej wyobraźni. Trud bitwy polega na tym, że demony są niewidzialne – ta partia książki jest bardzo sugestywna i pełna napięcia, opisy potyczek mistrzowskie. Naturalnie demony zostają ostatecznie pokonane, zagnane z zewnętrznego dziedzińca do pierwszej komnaty, przypominającej chlew. Tu następuje ich eliminacja, a niedobitki zepchnięte zostają do drugiej i trzeciej komnaty, gdzie są bezlitośnie niszczone niczym jadowite insekty. A kiedy Michał Archanioł wyjaśnia, iż aniołowie Złoty, Zielonkawy i Przezroczysty zostali wybrani przez Boga do opieki nad pewnym Wielkim Człowiekiem i Prorokiem, który ma się wkrótce urodzić się na Ziemi, Nawrocka nie zaspokaja do końca ciekawości czytelnika, pozostawiając dozę tajemnicy – i dobrze.
Z miłości do aniołów Książka powstała – jak wyznaje we wstępie autorka – z miłości do doskonałych duchów. Jest ona dopracowana w najmniejszych szczegółach, Nawrocka nie szczędziła czasu i trudu. To, konkludując, napisana z wielką wyobraźnią, epickim rozmachem i humorem powieść z kręgu angel fantasy. Inna sprawa, że jednym zaprezentowany tu humor może odpowiadać, innych nieco znuży. Zastanawiam się tylko, kto sięgnie po Twierdzę, bo o potencjalnych czytelnikach takiej literatury zwykło się mówić, iż jest ona przeznaczona dla dzieci od lat dwóch do stu. To jednak oczywiste uproszczenie i w dodatku całkowicie mijające się z prawdą. Zapewne powinni do niej sięgnąć wszyscy miłośnicy aniołów, no i mieć sporo czasu, bo to przecież prawie czterysta stron. Nagrodą będzie lektura przyjemna i wciągająca. Książka została także wydana bardzo starannie pod względem redakcyjnym, znalazłem zaledwie dwie literówki, to wynik doskonały. We wspomnianym na początku wywiadzie Małgorzata Nawrocka podsumowuje: „Niestety, nie jest tak, że ten, kto pracuje na niwie Bożej, jest skazany na sukces, zwłaszcza finansowy, wręcz przeciwnie… Jednak bardzo mi zależy na tym, aby te antymagiczne treści przebiły się jakoś do świata. Mam świadomość wagi chwili, tego, że moja książka jest i aktualna, i potrzebna”. Wyniki marketingowe wskazują, iż twórczość Małgorzaty Nawrockiej znalazła liczne grono życzliwych czytelników, została również wyróżniona nagrodami literackimi – co zapewne uskrzydla nie tylko ją. W dobie spadających na łeb i szyję nakładów czasopism oraz książek, w czasach masowego odwrotu szczególnie młodych od czytelnictwa tradycyjnego na rzecz płytkiego czytelnictwa internetowego, powinno to cieszyć.