Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej
Projekt finansowany przez Gminę Jastków
„Edukacja po II Wojnie Światowej” Opowieści seniorów z gminy Jastków o ich nauce w latach XX w.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Serdeczne słowa wdzięczności za pomoc w realizacji projektu, kierujemy do dyrektorów oraz nauczycieli szkół gminy Jastków. Szczególną wdzięczność i nasze podziękowania otrzymują: Agnieszka Kępka Edyta Szczerbicka Elżbieta Dykiel Marcin Klimowicz Edyta Wójtowicz Maria Szkutnik Za wysłuchanie i spisanie opowieści seniorów nasze podziękowania otrzymują: Michał Bielawski Kacper Boczek Michał Chomicki Paweł Filipek Mikołaj Gałat Paweł Grela Weronika Iwaniak Jakub Kamiński Szymon Kapica Dominika Łbik Dawid Olszak Krzysztof Olszak Jan Opoń Julia Paprota Wiktor Paśnikowski Agata Paszczyk Ewa Pawłot Weronika Rejmak Zuzanna Sadurska Grzegorz Szczepański Ula Szymańska Marcel Tarka Julia Wysocka Antoni Wójcik Harcerzom 1JDH Beluarda z nadzieją na współpracę KGW Marysieńki mówi – CZUWAJ!
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej
Co wiemy o Marysinie? Wiemy, że 1870 roku miejscowy dziedzic ze swoich gruntów wydzielił dwa folwarki dla swoich córek, od których imion powstały nazwy Marysin i Natalin. Wiemy że był też w okolicy Snopkowa folwark Helenów – bez parobków. Wiemy, że na początku XX wieku miejscowi obywatele wykupili kawałek ziemi i zbudowali drewnianą szkołę w Marysinie. Wiemy, że po około 100 latach szkoła w Marysinie spłonęła. Edukacja jest ważna, ale szkoły nie są wieczne - znikają, są przenoszone lub rozbudowywane. Szkół w Sieprawicach i Marysinie – nie ma. Szkoła w Tomaszowicach nie jest już w pałacu. Szkoła w Snopkowie jest rozbudowywana. Jednak szkoły to nie budynki, ale ludzie - pierwsze przyjaźnie, miłości, olśnienia. Poeta pisał „Szkoło! Gdy cię wspominam, Tęsknota w serce się wgryza, Oczy mam pełne łez! ...”. Te wspomnienia chcemy zachować w projekcie „Mówiona historia Ziemi Jastkowskiej” - finansowanym przez Gminę Jastków. Dziękujemy seniorom za podzielenie się wspomnieniami i prosimy o kolejne - chcemy je ocalić od zapomnienia.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Maria Wilk
Tablica ze smalcem
- Dzień dobry, gdzie pani chodziła do szkoły? - Witam cię Kacprze, a więc chodziłam do szkoły im. Tadeusza Kościuszki w Jastkowie. - Pani Mario, czy może pani pamięta, kiedy chodziła pani do szkoły? - Ależ oczywiście , że pamiętam, to były najśmieszniejsze lata mojego życia, a więc chodziłam do szkoły w roku 1952 – wtedy zaczęłam chodzić do klasy 4. -Czy pamięta Pani jakieś śmieszne wydarzenie ze szkoły? - Jasne, że pamiętam. Opowiem ci najśmieszniejszą sytuację w moim życiu szkolnym. Było to w czwartej klasie, zbliżał się tłusty czwartek. Z klasą postanowiliśmy wysmarować tablicę smalcem i nie dało się na niej pisać. – Bardzo śmieszne. A może pani opowie mi o zwyczajach panujących w klasie?
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej - Kiedyś nie było pań sprzątających klasy i szkołę. W czasach PRL to uczniowie sprzątali. Przynajmniej raz w tygodniu całą klasą sprzątaliśmy salę, ja z koleżankami myłyśmy podłogę szczotkami ryżowymi. - Jak nauczyciele reagowali na nieprzygotowanie na lekcji? - Wiesz co, nauczyciele nie byli zadowoleni. Jak raz mnie pan od matematyki pytał i nie znałam odpowiedzi - wtedy był obowiązek uderzenia linijką - ja dostałam dwa razy … bardzo bolało. - Nie zazdroszczę pani. – Wiesz Kacper, trochę bolało, ale nauczyłam się uczyć systematycznie. - Czy pani miała rodzeństwo? - Oczywiście, że tak, miałam ośmioro rodzeństwa. – W co pani bawiła się z koleżankami z klasy? - Bawiłam się z koleżankami w podkowę. Rzucaliśmy podkowę na patyk, kto trafił bliżej, ten wygrywał. - Bardzo dziękuję za rozmowę. To był wielki zaszczyt porozmawiać z panią. Spisał: Kacper Boczek
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Krzysztof Kozłowski
Kino na korytarzu
Mój dziadek, Krzysztof Kozłowski był uczniem szkoły w Jastkowie. Uczęszczał do niej w latach 60 XX wieku. Dyrektorem placówki wtedy był Pan Michno. Pierwszą wychowawczynią dziadka była pani Grądzka. Potem pani Adela Biczak, a następnie Teresa Stępnicka. Wiem, z jego opowieści, że szkoła i nauka wyglądały inaczej niż obecnie. Na krnąbrnych uczniów nauczyciele stosowali kary cielesne. Taki gagatek mógł dostać po dłoni drewnianą linijką.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Mój dziadek miał lekcje w budynku starej szkoły, nowe skrzydło jeszcze wtedy nie istniało. Nie było wtedy w budynku centralnego ogrzewania. Aby było ciepło w klasach. Już o 4 rano pan woźny rozpalał ogień w piecach kaflowych. Trzeba było tak wcześnie wstać bo było 8 klas i 8 pieców. Najpierw oczywiście woźny musiał przynieść drewno na rozpałkę i węgiel. Lekcje zaczynały się o godzinie 8 rano. Uczniowie nie mieli do dyspozycji szatni. Na tyle klas były wieszaki, na których można było zostawić okrycia wierzchnie. Nikt nie zmieniał obuwia. Obowiązek noszenia ciapów został wprowadzony dopiero pod koniec lat 60. Nie było szatni i obuwie zmienne należało codziennie przynosić w materiałowym worku. Cały dzień dzieci chodziły w tych butach, w których przyszły na zajęcia. Najmniej komfortowo było w czasie opadów deszczu. Czasami zdarzało się, że dziadek musiał siedzieć w mokrych skarpetkach, bo w czasie drogi do szkoły przemiękły mu kalosze. Brrr. Wtedy uczniowie nie jeździli autobusami lub samochodami do szkoły, tak jak teraz. Tylko uczeń pokonywał tę trasę pieszo. Dziadek z rodzeństwem codziennie rano pokonywali spacerkiem 2 km. Chyba, że ktoś z sąsiadów jadąc wozem z mlekiem do mleczarni zabrał ucznia. W szkole nie było obiadów i sklepiku szkolnego. Dziadek jadł w domu rano śniadanie i wracał na obiad. Do szkoły na drugie śniadanie przynosił kanapkę. Często biedniejsi uczniowie nie mieli w szkole kanapek. W budynku nie było także łazienek. Uczniowie musieli wychodzić na zewnątrz ok. 30 m do szaletu. W klasach w kącie była miska z wodą, aby dzieci mogły umyć ręce. Każdy uczeń chodził w granatowym fartuszku. Dzieci uczyły się pisać stalówkami, które maczało się w atramencie. Stoliki miały inny wygląd niż obecnie. Ławki były połączone razem z krzesłami, z otworem na kałamarz pośrodku. Dziadek lekcje religii miał poza budynkiem szkoły, w salce katechetycznej. Wychowanie fizyczne odbywało się na korytarzu. Zimą uczniowie chodzili na sanki. Z kolei uczniowie starszych klas czasami brali udział w pracach porządkowych na zewnątrz szkoły. Kilka razy do roku na uczniów czekała niespodzianka. Przyjeżdżał pan Bielak i przywoził filmy, bajki lub filmy fabularne. Organizowano wtedy seans kinowy na korytarzu szkolnym. Spisał: Michał Chomicki
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Anna Gałat
Pajacyki naszej pani
Moja Babcia Ania Gałat uczęszczała do szkoły w Jastkowie w latach 1955-1959. Wtedy Babcia nazywała się Ania Skałecka. Babcia mi opowiadała, że wtedy szkoła wyglądała zupełnie inaczej. Nie było wtedy tej części, w której obecnie jest stołówka. Nie było też sali gimnastycznej. Szkoła składała się tylko ze starej części: tej, w której obecnie jest sklepik i biblioteka. W czasach mojej Babci nie chodzono w szkole w kapciach. Na podłogach leżały deski, które pokryte były jakąś substancją, babcia nie wie, czy to była farba, czy jakiś smar. Dlatego też nie chodziło się w kapciach, tylko w butach. Babcia pamięta, że pewnego razu dzieci wpadły na pomysł, że pomogą wyczyścić tę podłogę. Nanosiły wiadrami wody, wylały to na podłogę i tak bardzo się tym zmęczyły, że nie dokończyły swojej pracy. Wszyscy pouciekali do swoich domów. No i niestety Pan woźny sam musiał dokończyć szorowanie tej podłogi.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej W każdej sali lekcyjnej był piec, w którym trzeba było palić. Niestety okna były dziurawe i w klasach było bardzo zimno. Babcia opowiadała, że ich wychowawczyni – Pani Helena Tracz robiła im gimnastykę w trakcie lekcji, żeby było cieplej. Pani razem z dziećmi robiła pajacyki. Babcia mówiła, że do tej pory pamięta, jak Pani robiła te swoje pajacyki i tak mocno stukała swoimi butami. Wydawały one bardzo zabawny dźwięk i wszyscy się z tego bardzo śmiali. Spisał: Mikołaj Gałat
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Kazimiera Hetman z domu Wartacz
Oklaski po przedstawieniu
Moja babcia Kazimiera Hetman z domu Wartacz urodziła się w Sieprawicach w 1944 roku i tam od roku 1951 chodziła do szkoły. Czasy były ciężkie. Tuż po wojnie brakowało wszystkiego. Dzieci w wieku szkolnym najpierw uczyły się w domach, później wybudowano szkołę, w której obecnie mieści się Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej. W zeszytach pisało się stalówką, którą maczano w atramencie. W każdej ławce było wgłębienie, gdzie stał atrament. W klasach paliło się w piecykach na węgiel. Za babci czasów nie było szóstek ani jedynek, skala ocen była 2-5. Szkołą zarządzał nie dyrektor, ale kierownik szkoły, który nazywał się Władysław Bałka. Uczył on matematyki i chemii. Języka polskiego i rosyjskiego uczyła pani Zofia Bednarek. Prowadziła ona również kółko artystyczne, na którym były przygotowywane przedstawienia teatralne cieszące się niezwykłym powodzeniem. Do kółka tego należała też moja babcia. Pamięta ona nawet niektóre swoje role np.:
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej „A mój stary starowina 70 lat mu mija, Na mnie starą nie ma chęci, Młoda mu się we łbie kręci. Ref.: Kumo, Kumo powiem wum – wszystkie chłopy juchy su Jeden pali, drugi pije, a ten trzeci żonę bije A mój stary świeć mu Panie, Chodził także na zebranie I do rady też należał , I sołtysem być zamierzał. Ref.: Kumo… A mój stary taka jędza Wstaje rano - pchły wypędza, Siada sobie za piecami, Je kapustę z pierogami.” Babcia do dziś pamięta, jak były oklaskiwane po tym przedstawieniu. Musiały na bis powtórzyć cały spektakl. Nauczycielka, pani Zofia stała wtedy za dużym kaflowym piecem jako sufler. Nikt roli nie zapomniał. Ona sama śmiała się z tego przedstawienia, które było bardzo zabawne. Można powiedzieć, że szkoła w tamtych czasach była ośrodkiem kultury. Na przedstawienia przychodziła cała wieś. W szkole uczyła jeszcze pani Krystyna Szot, która pochodziła z Miłocina. Dzieci do szkoły chodziły w czarnych fartuszkach z białym kołnierzykiem. Nauczyciele byli bardzo szanowani przez uczniów i rodziców. Wynajmowali oni pokoje na wsi. Za czasów babci nie było prądu. Lekcje trzeba było odrabiać przy lampie naftowej, którą należało systematycznie czyścić. Spisał: Paweł Filipek
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Babcia Weroniki
Nie było szkolnej wyprawki
Ponad 60 lat temu rozpoczęłam naukę w pierwszej klasie szkoły w Jastkowie. Dokładnie 1 września 1958 roku. Byłam najstarsza z czwórki rodzeństwa, więc fakt, ż to ja „pierwsza z domu idę do szkoły”, budził we mnie jeszcze większą ekscytację. Czy czułam niepokój ? Nie, raczej ciekawość. Wiązało się to z wielkimi zmianami . Do chwili pójścia do szkoły moje wszystkie dni mijały podobnie i były wypełnione głównie domowym życiem i opieką nad młodszym rodzeństwem. Moja klasa pierwsza liczyła około 30 uczniów, więcej było chłopców. Naszą wychowawczynią była Pani Pawłowska. Uczyliśmy się jak na tamte czasy w pięknym i okazałym budynku, z którym wiązała się historia Jastkowa. O tej historii i związku naszej szkoły z Legionami Piłsudskiego zawsze pamiętaliśmy i zawsze dbano o to, byśmy pamiętali. Od najmłodszych szkolnych lat otaczaliśmy opieką Cmentarz Legionistów. To były trudne czasy, wszyscy żyliśmy raczej skromnie. Nie było mowy o jakiś wielkich
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej przygotowaniach i zakupach szkolnej wyprawki. Strój szkolny dziewczynek to jednakowe granatowe fartuszki z białym kołnierzykiem. Gdy sięgam pamięcią, próbując sobie nas wszystkich przypomnieć, to mam wrażenie, że byliśmy bardzo podobni. Dziewczynki z gładko zaczesanymi włosami upiętymi w dwa warkocze. Chłopcy z równo przyciętymi grzywkami. Nasze tornistry były uszyte z mocnego płótna, rzadziej ze skóry. A w nich skromne szare zeszyty i przybory do pisania, czyli drewniane oprawki ze stalówką. Nieliczni z nas mieli piórniki, w których przechowywali te przybory. Były one drewniane. Mój - przechowuję do dnia dzisiejszego. Czy z sentymentu, czy też z faktu, iż byliśmy nauczeni, by niczego nie wyrzucać, tego do końca nie wiem. Ale faktem jest, iż w domach nic się nie marnowało i wszyscy starali się żyć bardzo oszczędnie. Normalną rzeczą było noszenie zacerowanych skarpet, rajstop albo ubrań z naszytymi łatami. Do szkoły i z powrotem drogę pokonywałam pieszo. W jedną stronę to było ponad 2 km. Mama do szkoły zaprowadziła mnie tylko pierwszego dnia. Ta droga znacznie różniła się od tego, jak wygląda w czasach obecnych, a mianowicie szłam polnymi, piaszczystymi dróżkami wśród pól i stawów. Gdy dochodziłam do parku i zabudowań pałacowych rodziny Budnych wiedziałam, że mam już większość drogi za sobą. Idąc do szkoły, spotykało się wielu rówieśników, którzy pokonywali taką samą trasę, więc gdy już docieraliśmy na miejsce, to najczęściej większymi grupami. W budynku szkoły mieściło się osiem sal lekcyjnych. Pomiędzy szkołą a Cmentarzem Legionistów znajdowało się duże szkolne boisko. Pamiętam wiele rozgrywek sportowych, które organizował Pan Michno. Jego ulubioną dyscypliną sportową był tenis stołowy. Bardzo lubiłam się uczyć, czytać książki i śpiewać w szkolnym chórze. Do dziś z wielkim szacunkiem wspominam moich wszystkich nauczycieli. Tamte lata były jednymi z najszczęśliwszych w moim życiu. Do dnia dzisiejszego utrzymuję kontakt z niektórymi koleżankami i kolegami ze szkolnych lat. Spisała: Weronika Rejmak
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Pani Grażyna
Byliśmy bardzo grzeczni
Kiedy rozpoczęła Pani naukę? - Do szkoły poszłam w 1950 roku. Nauka trwała wtedy 7 lat. Jak wyglądał budynek szkoły? - Szkoła mieściła się wtedy w starym budynku, nową część dobudowano w późniejszych latach. Oprócz sal lekcyjnych w szkole znajdowały się również mieszkania nauczycieli. Jak wyglądały zajęcia? - Zajęcia odbywały się w klasach, wyposażonych w biurka dla nauczycieli i ławki dla dzieci. W ławkach umieszczone były kałamarze, w których znajdował się atrament do pisania. Trzeba było uważać, żeby nie robić kleksów.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Jakie były wtedy przedmioty? - Uczyliśmy się takich przedmiotów jak teraz, najważniejszy był język polski i matematyka. Obowiązkowy był również język rosyjski. A jak wtedy zachowywali się uczniowie? - Na lekcjach panowała dyscyplina, byliśmy bardzo grzeczni. Jak ktoś rozmawiał, to mógł dostać po rękach linijką lub musiał klęczeć w kącie za karę. Za to na pauzach (przerwach) było głośno. Wszyscy wychodzili na dwór, biegali i krzyczeli. Bardzo Pani dziękuję za rozmowę i miło spędzony czas. - Ja też ci dziękuję, że zechciałaś mnie wysłuchać. Spisała: Zuzanna Sadurska
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Andrzej Wójcik, 72 lata
Z drewnianym tornistrem
Jako dziecko uczęszczał do tutejszej szkoły. Przyznaje, że znajdowała się ona w dość dużej odległości od miejsca jego zamieszkania. Codziennie pokonywał pieszo dystans 3 km w jedną stronę. Czasami, aby skrócić sobie tę drogę, dziadek i jego koledzy chodzili na skróty przez pola. Nie było wówczas wyasfaltowanych ulic, lecz zwykłe polne drogi, a w okolicach kościoła w Garbowie utwardzone kamieniami, tzw. kocimi łbami. Niekiedy ojciec zawoził go do szkoły saniami, ciągniętymi przez konia. Jednak przeważnie wędrował pieszo- czy to upał, czy deszcz, czy mróz, bo innego wyjścia nie było. W szkole w Ożarowie był piec kaflowy opalany węglem, którym ogrzewano cały budynek. W mroźne, zimowe dni w czasie lekcji wszyscy uczniowie ubrani byli w kurtki i ciepłe buty, gdyż w salach lekcyjnych panował niebywały chłód. Dzieci siedziały w ławkach koloru zielonego połączonych z siedziskiem. Na ścianie wisiała duża tablica, a nad nią Godło Polski. W tym czasie nauka w szkole podstawowej trwała 7 lat. Lekcje odbywały się od poniedziałku do soboty i trwały po 45 minut.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Nauczano przedmiotów podobnych do dzisiejszych. Obowiązkowym językiem obcym był język rosyjski. Klasa, do której chodził mój dziadek, liczyła 23 uczniów. Skala ocen różniła się od tej dzisiejszej- najwyższą oceną była piątka, a najniższą - 2. Uczniowie nie wyjeżdżali na żadne wycieczki, gdyż nie było autobusów. Tak jak obecnie, obowiązywały książki i zeszyty. Podręczniki przekazywane były każdego roku młodszym uczniom. Trzeba było o nie dbać, musiały być obłożone w szary papier, aby służyły jak najdłużej. Linijki i piórniki wykonane były z drewna, do pisania służyły pióro lub ołówek. Tornister dziadka był drewniany, zapinany na sprzączkę. W tamtym czasie nauczyciele powszechnie stosowali kary cielesne uderzenie linijką po ręce, stanie w kącie bądź klęczenie na grochu. Czas nauki w Szkole Podstawowej w Ożarowie wspomina dobrze. Nie był aniołkiem, zdarzały mu się wybryki, za które trzeba było ponieść karę, jednak czas spędzony w szkole pozostawił w miłe wspomnienia. Spisała: Agata Paszczyk
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Matylda Komsta, 91 lat
Dzielna nauczycielka z Ożarowa
Anna Nowak, patronka Szkoły Podstawowej w Ożarowie, była osobą drobnej postury, ciemnowłosą, o łagodnym usposobieniu. Nigdy nie podnosiła głosu na uczniów. Była cierpliwa i wyrozumiała. Uczyła religii, śpiewu oraz robótek ręcznych. Sama grała na skrzypcach i posiadała uzdolnienia plastyczne. W czasie wojny przystąpiła wraz z mężem, Andrzejem Nowakiem, patronem szkoły w Ożarowie, do Związku Walki Zbrojnej, a później do Armii Krajowej. W mieszkaniu państwa Nowaków znajdował się punkt kontaktowy dla ludzi podziemia. Na strychu domu nauczyciela przygotowano specjalną skrytkę, gdzie przechowywano broń, materiały wybuchowe, podziemną prasę, a w razie potrzeby również partyzantów. W czasie wojny pani Anna wraz z mężem prowadziła tajne nauczanie. 7. grudnia 1943 roku Niemcy urządzili obławę we wsiach Ożarów i Ługów. Jej celem było aresztowanie osób zaangażowanych w działalność konspiracyjną. Przyjechali do domu państwa Nowaków. Nie zastali pana Andrzeja, aresztowali natomiast panią Annę i ukrywającego się tam podporucznika Wojska Polskiego Stanisława Jagielskiego, pseudonim „Siapek”. Oboje aresztowano.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Pani Anna została poddana okrutnym torturom w katowni Gestapo „Pod Zegarem” przy ulicy Uniwersyteckiej w Lublinie. Była dzielną i silną kobietą. Pomimo straszliwych obrażeń odniesionych podczas przesłuchań nie wydała miejsca pobytu swojego męża i syna. Nie wyjawiła również nazwisk osób zaangażowanych w działalność konspiracyjną. Zmarła w szpitalu więziennym na Zamku Lubelskim w kwietniu 1944. Pamiętam jak w dniu aresztowania Andrzej Nowak spotkał mnie w Ługowie i poprosił: Tylciu, biegnij do szkoły i powiedz mojej żonie, że we wsi są Niemcy. Miałam wówczas 13 lat. Pobiegłam, ale do szkoły nie udało mi się dotrzeć, bo Niemcy nie wpuszczali nikogo. Byłam bardzo przerażona. Może gdybym zdołała dotrzeć na miejsce, to losy Anny Nowak potoczyłyby się inaczej…” Spisała: Julia Paprota
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Maria Wójtowicz, 83 lata
Był pedagogiem i społecznikiem
Był rok 1945 – miałam 7 lat. Po śmierci mojego ojca zostałam oddana do jego siostry mieszkającej w okolicach Ożarowa. Dwa lata mieszkałyśmy na parterze w domu nauczyciela przy szkole. Drugi brat cioci mieszkał w Warszawie. W tym czasie pracował w Ministerstwie Oświaty. Zabrał nas do siebie. Zapewnił mieszkanie i pracę w szkole dla cioci. Po 3 latach przyjechał Andrzej Nowak ze swoim synem Zbigniewem do nas, do Warszawy. Oświadczył się cioci i wróciłyśmy do Ożarowa. Wzięli ślub kościelny i cywilny. Miałam zostać adoptowana. Doszli do wniosku, że jest to zbyteczne, ponieważ i tak będę z nimi mieszkać.” Dla mnie osobiście pan Andrzej Nowak był jak najlepszy ojciec. Uczył mnie piosenek wojskowych, partyzanckich, ludowych. Śpiewał nawet arie operetkowe. Włączał patefon i uczył mnie tańczyć. Zachęcał do nauki i pomagał w odrabianiu trudniejszych zadań. Lubił chodzić na grzyby i zawsze mnie brał ze sobą. Po drodze tłumaczył mi: Trzeba się uczyć, zobacz, jak ludzie na wsi ciężko w polu pracują. Do pamiętnika wpisał mi życiową mądrość, będącą zarazem przestrogą, która zapadła mi głęboko w pamięć: Śmiej się przy ludziach, płacz tylko w ukryciu, bądź lekka w tańcu, ale nigdy w życiu.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Zapamiętałam go jako człowieka niezwykle uczynnego i bezinteresownego. Pomagał ludziom pisać podania, listy, wnioski o odroczenie służby wojskowej. Osobiście zawoził do lubelskich szkół dokumenty uczniów z Ożarowa, którzy chcieli kontynuować naukę w tym mieście. Jako nauczyciel był bardzo wymagający. Pamiętam, jak stosował wobec nas pewną metodę pracy, by zachęcić uczniów do nauki. Zostawiał dzieci po lekcjach do uzupełnienia wiedzy z danego przedmiotu. Osobiście wiele razy zostawałam po zajęciach w tzw. „kozie”. Siadałam wtedy w ostatniej ławce w sali i pisałam domowe wypracowania na zadany temat. Chętnie pomagał dzieciom nadrobić zaległości, jeśli i uczeń wykazał swoją inicjatywę i zaangażowanie. Jeżeli dziecko pozwoliło sobie pomóc, pod okiem nauczyciela szybko nadrabiało zaległości w nauce. Andrzej Nowak miał dobre podejście do dzieci i młodzieży. Dla niego nie istniały takie problemy, których nie można było rozwiązać. Był oddanym pedagogiem, budowniczym szkoły i jej kierownikiem oraz społecznikiem, który zrobił bardzo dużo dla lokalnej społeczności. Tacy ludzie zasługują na pamięć i dlatego dobrze się stało, że został wybrany patronem Szkoły Podstawowej w Ożarowie. Spisała: Weronika Iwaniak
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Ludwika Rachańczyk, 82 lata
Nocleg w ziemi
Do szkoły prowadziła nieutwardzona, polna droga między zbożami. Gdy byłam mała, to przy tej drodze był grób z dwoma kaskami żołnierzy, za jakiś czas był już tylko jeden, bardzo się bałam. W zimie dziadzio lub sąsiedzi często wozili nas sankami. Było tyle śniegu, że przykrywał on płot, robiła się w tym miejscu górka. Na wiosnę w czasie roztopów woda zalewała most, dlatego pan Różycki przewoził dzieci drabiniastym wozem. Klasy liczyły około 30 uczniów. Pisało się piórem ze stalówką, które maczało się w atramencie, niestety często robiły się kleksy, a szczególną uwagę zwracano na staranne pismo. Były obowiązkowe fartuszki szkolne – białe w kołnierzykami. W starszych klasach dostawaliśmy w szkole kosteczkę margaryny, trzeba było wziąć z domu chleb lub placek i można było sobie rozsmarować. Religii uczyła nauczycielka, która uczyła innych przedmiotów. Język rosyjski był obowiązkowy. Był jeden bardzo surowy nauczyciel, za karę uderzał dziecko piórnikiem, paskiem lub cyrklem z całej siły w rękę lub w ramię. Zamykano ucznia w
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej kajutce na szczotki na pół godziny lub godzinę, dopóki się czegoś nie nauczy. Stanie w kącie lub klęczenie też praktykowano. W domu uczyliśmy się przy lampach naftowych, nie było elektryczności. U nas w Płouszowicach prąd doprowadzono dopiero w 1960 roku. Jeździłam do mojego kuzyna do Dąbrowicy prasować, bo tam mieli prąd wcześniej. Po szkole chodziło się na pole pracować, pomagać rodzicom. Powszechne było plewienie buraków, zbieranie ziemniaków, wiązanie zboża w okresie żniwnym – długa, ciężka praca. Zabawki były przeważnie drewniane, a lalki każdy robił sobie sam, szyło się z bluzek sukienki dla lalek, każdy swoim sposobem. Chłopcy grali w pikora. Wbijało się kij na środek ziemi, rzucano w niego kijkami, kto pierwszy wybił, ten wygrał. Gdy miałam 5 może 6 lat, trwała jeszcze wojna. Z tym okresem mam dramatyczne wspomnienia. Na polu wykopany był dół na ziemniaki. Mamusia włożyła do niego pościel, bo musieliśmy tam przenocować. Mój dziadzio golił się, postawił lusterko na drzewie między konarami. Rozpoczął się nalot niemiecki. Niemcy zobaczyli z góry, że coś się odbija. Samolot nagle obniżył lot, dziadzio szybko rzucił lusterko na ziemię, przysypał trawą, żeby nic się nie błyskało. Uciekaliśmy do dołu. Pamiętam nocne bombardowanie Lublina. Wybuchające bomby wytwarzały taki blask, że na kilka kilometrów było całkiem widno. Wciąż były trudności z podstawowymi produktami spożywczymi. Nawet cukru nie można było normalnie dostać. Czasami Niemcy go sprzedawali. Trzeba było oddać zboże, ziemniaki, za to dostawało się kartkę i tam było napisane, ile możesz kupić danego produktu. Ile nafty na oświetlenie, ile materiału na sukienkę. Niemcy w Dąbrowicy przy kościele mieli magazyn, stamtąd wydawali cukier. Miałam wtedy 5-6 lat, zawsze dostawałam od Niemca kilka kostek cukru, dla okolicznych mieszkańców byli dobrzy, lubili dzieci. Spisał: Antoni Wójcik
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Joanna Matraszek z domu Bąk
Gdy w Katedrze zdarzył się cud
Naukę rozpoczęła 1 września 1948 roku. Kierownikiem szkoły był wielce szanowany pan Władysław Świtaj, a wychowawczynią klasy p. Honorata Piotrowska. Inni nauczyciele, których zapamiętała to: Maria Grabarczyk, Halina Świtaj, Maria Kunikowska. Do szkoły miała najdalej z klasy, czyli ponad 5 kilometrów.W domu nie było zegara. Rano, patrząc na niebo, rodzice mówili dzieciom, że trzeba iść do szkoły. W tamtych czasach drogi były nieutwardzone, więc dostanie się do szkoły było bardzo trudne, zwłaszcza w czasie roztopów jesienią i wiosną, gdy wszystkie drogi były bardzo błotniste. Do szkoły dzieci były wożone tylko czasami w zimie, które w tamtych czasach były dużo bardziej mroźne i śnieżne. Droga była ciężka, gdyż prowadziła przez łąki, na których były kładki umożliwiające przejście przez podmokłe tereny.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Budynek szkoły był ładny. W jego lewej części znajdowały się mieszkania nauczycieli, a po prawej sale lekcyjne. Lekcje rozpoczynały się godzinie 8.00. W klasie było 36 uczniów. Jeden nauczyciel uczył kiedyś po kilka przedmiotów.W szkole było siedem klas. Na początku nauki dzieci uczyły się: języka polskiego, matematyki, rysunku, prac ręcznych, śpiewu, wychowania fizycznego. W kolejnych latach doszły przedmioty: biologia, geografia, historia, fizyka, język rosyjski, a w siódmej klasie doszła Nauka o Konstytucji. Uczniowie do pisania używali stalówek, które maczało się w kałamarzu wykonanym z grubego szkła, który umieszczony był na środku ławki w specjalnym otworze. Jeśli uczeń nabrał za dużo atramentu, w zeszycie robił się kleks. Uczniowie mieli zeszyty bez marginesów i piórniki wykonane z drewna. Żeby zrobić linie lub marginesy, używało się „leniuszków”. Były to twarde kartki papieru, które miały wyraźne linie przebijające przez kartkę zeszytową. Książki i zeszyty uczniowie nosili w tym, co mieli w domu. Pani Joanna nosiła książki w koszyku, a później w teczkach. Zajęcia wychowania fizycznego odbywały się głównie na dworze, gdzie ćwiczono, biegano i grano w piłkę. Dzieci miały prace domowe, które odrabiały przy lampie naftowej. Nie mogły liczyć na pomoc rodziców w lekcjach, gdyż były to czasy powojenne i rodzice musieli pracować, by utrzymać dom. Jej pomagała czasami w rysunkach starsza siostra, Danusia. Pani Joanna była dobrą uczennicą. Czytała wiele książek, które wypożyczała od państwa Głuchowskich. Mieli oni bibliotekę i mieszkali blisko szkoły. W tamtych latach wszyscy uczniowie mieli wielki szacunek do nauczycieli, a rzeczą niedopuszczalną było złe odnoszenie się do nich. To, co powiedział nauczyciel, było święte. W szkole były kary np. za nieodrobienie lekcji, nieprzygotowanie się, złe zachowanie. Karą tą była koza, która polegała na tym, że zamykano dzieci w klasie np. na godzinę, dwie. W tym czasie uczniowie mieli odrabiać lekcje. Gdy uczeń zasłużył na większą karę, musiał klęczeć w kącie klasy na grochu z rękami uniesionymi do góry. Były jeszcze takie sankcje, jak bicie linijką po rękach lub wykręcanie ucha. Panią Joannę ominęły te wszystkie kary. W szkole nie było szatni. Uczniowie zostawiali kurtki na korytarzu, a do klasy wchodzili w butach. Pomimo tego, że miała ciężką drogę do szkoły, nigdy nie spóźniała się, miała dobre oceny i była wzorową uczennicą. Zawsze rano lekcje zaczynały się modlitwą. Trwało to do klasy piątej. Gdy pani Joanna poszła do klasy szóstej, religia w szkole została zakazana. Na naukę religii chodzono do pobliskiego kościoła w Dąbrowicy. W tym kościele w 1950 roku pani Joanna przystąpiła do I Komunii Świętej. Gdy w Katedrze Lubelskiej zdarzył się cud i Matka Boska zapłakała ludzkimi łzami, nauczyciele mówili, żeby do pacierza dodawać „Matko Boska, kocham Cię”. Pani Joanna do dzisiejszego dnia dodaje te słowa do modlitwy.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej W szkole z okazji różnych uroczystości organizowano akademie. Pani Joanna deklamowała wiersze, gdyż ich nauka nie sprawiała jej nigdy problemów i przychodziła z łatwością. Po ukończeniu szkoły podstawowej poszła do Technikum Łącznościowego. Pani Joanna zachowała wiele pamiątek ze szkoły podstawowej. Są to wszystkie świadectwa, książka katechizmu, zdjęcia klasowe i komunijne. Pomimo, że był to ciężki, powojenny i niełatwy okres dla uczniów, pani Joanna wspomina te czasy jako bardzo dobrze i mile. Spisał: Szymon Kapica
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Irena Pawłot z d. Olszewska ze wsi Snopków, lat 84
Spotkanie generała Zygmunta Berlinga
Jak miałam 7 lat poszłam do szkoły w Snopkowie. Był to bardzo mały budynek. Polska była jeszcze wtedy pod okupacją niemiecką, było to w 1944 r. Szkoła była zupełnie inna niż teraz. Było jedno pomieszczenie, gdzie się uczyliśmy, na górze było mieszkanie pana kierownika, czyli dyrektora i jedynej nauczycielki - jego żony. Lekcje odbywały się w dwóch grupach. Po jednej stronie klasy były młodsze dzieci, a po drugiej starsze. Jak nauczycielka coś tłumaczyła jednej grupie, to druga grupa coś pisała albo uczyła się. Problemem był brak książek. Jak dzieci miały jakieś książki w domu, to przynosiły do szkoły i z nich się uczyliśmy. Później wprowadzili czarne ceramiczne tabliczki i na nich pisało się specjalnym rysikiem. Jak się cała tabliczkę zapisało, to trzeba było zetrzeć i pisać dalej. Wielu rzeczy uczyliśmy się na pamięć. Potem było lepiej, bo klasa została przedzielona na pół i były dwie sale. Pamiętam, jak pewnego dnia do moich rodziców
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej przyjechali żołnierze i powiedzieli, że u nas zatrzyma się generał Zygmunt Berling. Nasz dom był najładniejszy w całym Snopkowie i dlatego u nas miał się zatrzymać. Pani w szkole też o tym wiedziała i kazała się nam przebrać w najładniejsze ubrania, pozbierać kwiaty i posprzątać drogę, bo wtedy to była zwykła polna droga. Mieliśmy go powitać. Ktoś miał coś powiedzieć, a druga osoba miała dać kwiaty. Stanęliśmy wszyscy, czyli około 30 osób przy kapliczce i czekaliśmy. Staliśmy tam prawie cały dzień, a generała nie było. Wieczorem dzieci zaczęły popłakiwać a kwiaty zwiędły. Pani powiedziała, żebyśmy wracali do domów. Rano jak wstałam zobaczyłam, że jest straszna krzątanina, zeszłam na dół, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zajrzałam przez szparę w drzwiach do jadalni i zobaczyłam jak siedzi przy stole generał. Był już trochę starszy, miał siwe włosy, ale ładnie, elegancko zaczesane, był wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Obok niego siedział ogromny pies. Moja mama zauważyła, że się przyglądam, więc nakazała mi być cicho i szepnęła, że generał przyjechał późno w nocy, a potem poszła do jadalni. Dała mu jajecznicę, którą było czuć w całym domu. Jak już generał zjadł i wypił herbatę, to bardzo grzecznie podziękował mojej mamie, pocałował ją w dłoń i odjechał. Jak dzieci się o tym dowiedziały, to mi wszyscy zazdrościli, a Pani mnie wypytywała, jaki był generał, jak wyglądał, co mówił, itd. Przez bardzo długi czas byłam dumna, że widziałam generała Berlinga na żywo. spisała: Ewa Pawłot, Snopków
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada: Wiesława Misztal
Szkoła w Marysinie
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Szkoła, jaką osobiście pamiętam i w której się uczyłam, jak również moje dzieci, znajdowała się w Marysinie na terenie obecnego boiska. Pamiętam, że był to drewniany budynek, który składał się z trzech pomieszczeń. W jednym największym był podest, który służył za scenę; występowaliśmy na nim, jak były różne akademie. Budynek powstał w latach 30. XX wieku, kiedy to w pierwotnej szkole, która mieściła się w moim rodzinnym domu, brakowało już miejsc dla dzieci, więc mieszkańcy Marysina i Natalina postanowili wybudować prawdziwą szkołę. Mój dziadek, Józef Olszewski, założył z kilkoma mieszkańcami obu wsi komitet. Ze składek zebranych z opodatkowania gruntów zakupili grunt pod budowę szkoły. Mieszkańcy zakasali rękawy i w ciągu dwóch lat postawili szkołę. Była to jednoklasowa szkoła podstawowa w Marysinie, gdzie przez 20 lat utworzyło się 5 oddziałów. Pierwotnie w szkole znajdowało się jedno pomieszczenie służące za klasę i dwa pomieszczenia jako mieszkanie służbowe dla nauczycieli i tak było do lat 60. Tata mój chodził do nowej szkoły krótko, ale w tych 4 klasach to było nawet 50 dzieci. Opowiadał, że szkoła nie miała ogrodzenia ani światła, że dzieci, jak było ciemno, uczyły się przy lampach naftowych i świecach. Czasami lekcje nie odbywały się, bo dzieci chorowały na tyfus lub odrę, a czasami nie było czym palić w piecu kaflowym i było strasznie zimno, dlatego nie było zajęć. Niektóre dzieci długo nie chodziły do szkoły, bo musiały pracować w polu, bo umarł ich tato i trzeba było obrabiać ziemię, a one nie miały nawet dziesięciu lat. Pani w szkole miała swój ogródek i hodowała kury oraz kaczki. W szkole w latach 30. były często kradzieże. Nie tylko drób kradli, ale wszystko, co dało się spieniężyć. Szkoła była postawiona przy drodze, po której mieszkańcy okolicznych wsi jeździli do lasu po drewno, czy po kwiaty na sprzedaż. Ludzie ci w czasie podróży odpoczywali pod szkołą na boisku, a czasami - w deszczu - na werandzie i awanturowali się, gdy pani Filusiowa zwracała im uwagę.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Tych kradzieży było więcej. Jak raz weszliśmy do szkoły, to pani płakała i powiedziała, że ukradli jej 14 książek i siekierę. Innym razem ukradli róże i inne kwiaty, które pani Filusiowa sadziła. Takie to były czasy. Nauczyciele, którzy uczyli i mieszkali w szkole to m.in.: Pelagia Filusiowa, Kurpielowa Seweryna, Sadajowa Wilhelmina, Kalinowska Aleksandra i sama pamiętam panią Niczyporuk Zofię, która jako ostatni nauczyciel mieszkała w szkole i uczyła także moje dzieci w tej szkole.
Spisał: Dawid Olszak
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Krystyna Szczepańska (z domu Ćwikła), 74 lata, Marysin
Szkoła siedmioklasowa
Babcia chodziła do szkoły w Snopkowie w latach 1955-1962 i była to ta sama szkoła, do której teraz ja uczęszczam. Przeszła 7 klas, było wtedy tylko tyle. Uczyła się języka polskiego, języka rosyjskiego, matematyki, przyrody, gimnastyki, historii, geografii, biologii, muzyki, plastyki, techniki. Do szkoły miała około dwa kilometry. Za czasów mojej babci w szkole były same panie nauczycielki i - wbrew opiniom o dawnym nauczaniu - podczas nauki mojej babci nie były stosowane kary typu bicie linijką po rękach. W czwartej klasie dołączały dzieci ze szkoły z Marysina, bo tam było tylko trzy klasy. Dość często zdarzało się również, że dzieci powtarzały klasy, ale mojej babci udało się tego uniknąć.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej W szkole zajęcia były ułożone tak, że od ósmej rano lekcje miały najstarsze dzieci, a dopiero później przychodzili młodsi czyli klas I - III. Za jej czasów nie było dyrektorek, były kierowniczki. Kiedy ona się tam uczyła, kierowniczką była Irena Backiel, nauczała też języka rosyjskiego i historii. Wtedy wokół szkoły był też plac zabaw, nie taki, jaki jest teraz, ale był. Były też ogródki działkowe, gdzie dzieci uprawiały warzywa. Takie prace w ogródku były na lekcjach techniki. System oceniania w szkole był od dwójki do piątki. Dla najlepszych uczniów kupowano książki, a czasem słodycze. Szkoła była ogrzewana piecami kaflowymi, w których codziennie rano palił woźny, on też rano dzwonił dzwonkiem ręcznym na rozpoczęcie lekcji. Przerwy miały po dziesięć minut, a na długiej pauzie wszyscy wybiegali na zewnątrz – nawet zimą, aby jeździć na sankach lub ślizga się na lodzie. W szkole nie było szatni, wieszaki na ubrania stały po obu stronach korytarza, a starsi uczniowie często złośliwie rozrzucali młodszym ubrania. W szkole nie zmieniało się butów - wszyscy chodzili w tym, w czym przyszli. Moja babcia z wielkim sentymentem wraca do tamtych czasów. Pamięta wszystkie koleżanki i kolegów, czasem, gdy kogoś z nich spotka, to wspominają szkolny czas. Najlepszą przyjaciółką mojej babci była pani Irenka, która nadal mieszka blisko. Babcia powiedziała mi również, że wszyscy z jej klasy jeszcze żyją. Spisał: Grzegorz Szczepański
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Wiesława Misztal
W Marysinie w latach I Wojny Światowej
To było za czasów pierwszej wojny światowej. Pamiętam, jak mój tata Józef (urodził się w 1920 roku) opowiadał, jak z kolei jego tata, a mój dziadek Józef, mieszkał w domu, gdzie była szkoła. Był to styczeń roku 1916, kiedy w moim rodzinnym domu powstała pierwsza szkoła w Marysinie. Szkoła zajmowała jedną izbę, w której dodatkowo mieszkała nauczycielka, czy też nauczyciel.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Tak kiedyś było. Oficjalnie szkoła została przejęta przez polski rząd dnia 1 listopada 1917 roku jako jednoklasowa mieszana. Szkoła w naszym domu istniała ok. 15 lat, wśród nauczycieli, których nazwiska pamiętam, był Sadaj Henryk, Łukaczyńska Pelagia, Leckówna Honorata, Pelagia Filusiowa, która później uczyła również w nowej szkole w Marysinie. Tata opowiadał, że było fajnie chodzić do szkoły, pomimo że czasy były ciężkie. Dzieci bardzo chętnie przychodziły do szkoły, bo pani zawsze miała dla nich jakąś niespodziankę i czasami głodnym dzieciom dawała zjeść, a w zimie w izbie było ciepło. Tata miał blisko do szkoły, bo tylko przechodził z izby do izby, jak były zajęcia. Opowiadał, jak pani robiła dzieciom wycieczki, ale takie na wieś, czy w pole o różnych porach roku. Dzieci lubiły szczególnie wyjścia latem w pole, kiedy pani rozkładała koc, dzieciaki siadały wokół pani i słuchały jak pani czyta im książki. Do tego pani robiła pikniki, na które dzieci przynosiły to, co miały: pajdę chleba, podpłomyki, kawałek słoniny, owoce czy placek drożdżowy. Dzieci uczyły się tego, co było im potrzebne w życiu, były to zajęcia z języka polskiego, gdzie uczyły się głównie pisać i czytać, z arytmetyki, trochę historii i geografii. Za czasów mojego taty do szkoły chodziło ok. 30 dzieci i były trzy, czy cztery oddziały. Niby różne klasy, ale wszystkie dzieci chodziły razem w tym samym czasie na zajęcia.
Spisał: Krzysztof Olszak
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Jan Franciszek Gąska, 81 lat
Ubranie po bracie
Urodził się, mieszkał i wychowywał w miejscowości Motycz-Skubicha. Naukę szkolną rozpoczął w roku 1947. Szkoła do której chodził była oddalona od jego domu rodzinnego o 6 kilometrów. Drogę tę pokonywał pieszo, bez względu na warunki atmosferyczne. W jego latach dziecinnych i młodzieńczych nie było takich ubrań. jak teraz. Miał tylko jedną parę butów i kurtkę po starszym bracie. W szkole nie było warunków, aby uczniowie zmieniali buty lub ubranie, dlatego i on i jego koledzy cały czas chodzili w tym, w czym przyszli. W budynku szkolnym nie było centralnego ogrzewania. Były tylko piece kaflowe, w których najczęściej rozpalali nauczyciele. Klasa dziadka wyposażona była w ławki, na których znajdował się kałamarz z atramentem. Pisało się stalówką wkładaną do obsadki.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Nie posiadał plecaka, tylko miał teczkę z listewek drewnianych zrobioną przez znajomego stolarza. Koledzy dziadka nosili książki w dużych, związanych chustach, narzuconych na plecy. Jego nauczycielką była pani Pelcer, która pełniła funkcję wychowawcy klasy. Po powrocie do domu dziadek musiał pomagać swoim rodzicom w pracy na roli i w gospodarstwie. Spisała: Dominika Łbik
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Janina Chołojczyk z domu Wolak, lat 86
Mój pierwszy “Elementarz”
Urodziłam się 15.05.1935r. w Mosznach. Miałam sześcioro rodzeństwa: dwóch braci i cztery siostry. Moje dzieciństwo nie było lekkie ani spokojne. Gdy miałam cztery lata, wybuchła II wojna światowa. Pomimo wojny zaczęłam uczęszczać do szkoły w Mosznach w wieku siedmiu lat. A do szóstej i siódmej klasy chodziłam już do pałacyku w Tomaszowicach. Do szkoły miałam 1,5 km. Budynek szkolny nie był ogrzewany, chyba że były srogie mrozy, to woźna przepalała w piecu. Wszyscy uczniowie mieli ciemnogranatowe fartuszki z białymi kołnierzykami. Dzieci nie zmieniały obuwia, ponieważ nikogo nie było stać na drugie buty. Z powodu biedy musiałam nawet dzielić się butami ze swoim rodzeństwem. Jak padał deszcz lub sypał śnieg, nie chodziłam do szkoły, bo nie było odpowiednich butów. Mój tata zrobił nam takie ze słomy, zwane ,,słomiaki’’. Sama nazwa wskazuje, iż nie nadawały się na mokre i zimne dni. Razem z rodzeństwem mieliśmy jeden wspólny tornister. Pierwszym moim podręcznikiem był ,,Elementarz’’. Wszystkie dzieci miały kałamarz i pióro z gęsi lub kaczki. W szkole panowała sroga dyscyplina. Każdy uczeń musiał siedzieć prosto, patrzeć na tablicę i trzymać ręce do tyłu. Jeżeli ktoś źle się zachowywał lub nie słuchał nauczyciela, był karany. Kary były bardzo surowe. Najgorsze jakie pamiętam, to było bicie linijką po rękach lub klęczenie przy ławce albo przy tablicy.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Największym szkolnym świętem był 1 maja. Wtedy nauczyciele rozdawali dzieciom cukierki i zabierali samochodem dostawczym do Lublina na pochody. Szosa nie była taka jak dziś. Zrobiona z kamieni nazywała się ,,kocie łby’’. Samochodów jeździło niewiele. Najczęściej ludzie przemieszczali się furmankami lub saniami. Autobus do Lublina lub Nałęczowa jeździł dwa razy dziennie. Kiedyś to było inaczej, ciężej. Teraz dzieci mają wszystko, a nie potrafią tego docenić. Taka to prawda. Starsze pokolenie umiało dzielić się wszystkim i cieszyć ze zwykłego cukierka. Spisała: Julia Wysocka
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Opowiada:
Józef Szymański, lat 90
Popłynęliśmy balią na lekcje
Urodziłem się w 1931 roku w Sieprawkach. Mieszkam tu do dziś.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej Moja przygoda ze szkołą rozpoczęła się w 1938 roku. Mama zaprowadziła mnie do pierwszej klasy. Szkoła mieściła się w Sieprawkach, w dworku, który już nie istnieje. Do drugiej klasy chodziłem do szkoły w Moszenkach, oddalonej o dwa i pół kilometra. Uczyłem się tam do końca szóstej klasy. Kierownikiem szkoły był pan Jan Wec i wraz ze swoją żoną byli nauczycielami. Pamiętam również panią Papiernikównę. Do naszej szkoły dzieci uczęszczały z: Sieprawek, Tomaszowic, Ługowa, Bogucina, Moszny, Wysokiego, Sługocina. Były też trzy żydówki o imionach Kajła, Dwojła, Szywra. W klasie było nas około trzydzieściorga. Mieliśmy mało podręczników, pisaliśmy w zeszytach piórami atramentowymi lub ołówkami. W czasie wojny używaliśmy tabliczek z rysikami. Liczyliśmy na liczydłach. Lekcje odbywały się od poniedziałku do soboty, wolne były tylko niedziele. Przedmioty były podobne do dzisiejszych. Nie wymagano od nas mundurków, ponieważ czasy były ciężkie i nie wszystkie dzieci było stać na specjalne ubranie. Ubiór musiał być czysty i schludny. Po powrocie ze szkoły odrabialiśmy lekcje, a później pomagaliśmy rodzicom w gospodarstwie. Do siódmej klasy uczęszczaliśmy do Jastkowa. Chodziliśmy tam pieszo, około sześciu kilometrów. W czasie roztopów pewnego roku zamiast iść pieszo, wsiedliśmy we troje do balii i popłynęliśmy Ciemięgą na lekcje. Nauczycielką języka francuskiego była kuzynka księdza Koziejowskiego z Jastkowa, zaś ksiądz uczył nas religii. W 1945 roku poszedłem do szkoły zawodowej w Lublinie o profilu mechanicznym. Mieszkałem na stancji i do domu przyjeżdżałem w weekendy. Czasy szkolne wspominam bardzo miło pomimo tego, że był to czas wojny. Nasze stroje i przybory były bardzo skromne i nie można ich przyrównać do dzisiejszych. Nie mieliśmy zajęć dodatkowych. Nauczyciele cieszyli się ogromnym szacunkiem. Przy tym byli bardzo wymagający jeśli chodzi o edukację i wychowanie. Spisała: Ula Szymańska
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej
Opowiada:
Zofia Aftyka, 66 lat
Zaatakowana przez dziki
Chodziłam do szkoły 4 klasowej i ta szkoła była w domu mieszkalnym, a w nim dwie sale, nie było łazienki, za to były kałamarze i pióra. W obu salach mieściły się po dwie klasy na sale 1 i 2, 3 i 4. Do szkoły był kilometr. Zazwyczaj chodziłam sama. Pierwszą nauczycielką była Zofia Strzałkowska. Uczyła mnie od pierwszej, do czwartej klasy wszystkich przedmiotów. Jako pierwszą nagrodę za dobre sprawowanie otrzymałam książkę Jana Brzechwy pt. 100 bajek. Tam na wsi zamiast koleżanek lub kolegów, znało się całe rodziny. Mundurkiem szkolnym biała bluzka, granatowa spódniczka i fartuszek na szelkach. Od piątej klasy chodziłam do innej szkoły. Teraz z kolei od szkoły dzieliło mnie 5 kilometrów, dlatego latem jeździłam rowerem. Po drodze zabierałam ze sobą 2 koleżanki. Jedna jechała na ramie roweru, a druga na bagażniku. W piątej klasie zaczęłam interesować się chłopcami, nie byłam zbyt ładna dziewczyną, ale za to zamożną. Rodzice bowiem posiadali duży areał ziem (20 hektarów), a ponadto wóz na gumowych kołach i dwa konie. Na wsi uważani byli za najbogatszą rodzinę.
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej
Byłam również w harcerstwie. Mieliśmy spotkania w lesie, układaliśmy strzałki i dawaliśmy sobie wskazówki, żeby kogoś odnaleźć. Należałam do kółka sportowego i do chóru szkolnego. Z kolei po ukończeniu szkoły podstawowej, czyli w tamtych czasach siódmej klasy, rozpoczęłam naukę w technikum gastronomicznym. Pracowałam potem w sklepie przez 38 lat. W wakacje nigdzie nie byłam, bo w domu było dużo roboty np. pomoc na polu w wykopkach itp. Kiedyś pojechałam do cioci w Szczecinie i płynęłam statkiem po Odrze i dla niej to były jedne z najlepszych wakacji. Ulubioną książką było “100 bajek” - Jana Brzechwy. Ulubiona gra to zabawa w klasy i zbijak. Bardzo lubiłam sprzątać, robić brykiety z kwiatów i przyozdabiać nimi dom i również zimą bardzo lubiła robić domki ze śniegu, jakby takie igla. Trzeba było się opiekować rodzeństwem, bo rodzice często pracowali w polu. Zwierząt w gospodarstwie było dużo, a ulubionym był koń, bardzo łagodny i przyjazny, można było jeździć na nim bez siodła i nigdy nie zrzucił. Miałam tylko jedna lalkę drewnianą, którą zrobił dziadek. Wtedy w szkole za złe zachowanie bili uczniów linijką po ręce. W szkole na długiej przerwie jadło się chleb ze smalcem lub z masłem i do picia była czarna kawa z makiem. Racja biednie, bo niestety nie było stołówki ani obiadków. Najstraszniejszym momentem dziecięcego życia, był moment w lesie, kiedy z przyjaciółmi poszli nazbierać jagód. Podczas zbierania, przechodząc z krzaczka na krzaczek doszłam do jamy, gdzie były małe dziki i ich mama, która w obawie o małe dzik, zaatakowała przyjaciół. Ci wdrapali się na drzewo, gdzie odczekali dłuższą chwile aż nieprzyjaciel ustąpi.
Spisał: Paweł Grela
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej
Opowiada:
Joanna Kopycińska
Zapisałam się do harcerstwa Moi rodzice byli nauczycielami, gdy zaczęłam chodzić do szkoły. Szybko nauczyłam się czytać i pisać. Gdy poszłam do pierwszej klasy umiałam płynnie czytać. Byłam zazdrosna, że moja mama rozmawiała z innymi dziećmi. Moją ulubioną książką była “Pan Doremi i jego siedem córek”. Szkoła znajdowała się w domu. Klasy były łączone. Sale nie były przepełnione dziećmi. Później rodzice zostali przeniesieni do innej szkoły, a ja razem z nimi. Pierwszą nauczycielką była moja mama. W nowej szkole była Barbara Teresińska. Uczyła mnie do 8 klasy. Wtedy było 7 obowiązkowych klas. Pamiętam śmieszną sytuację, kiedy to Pani kazała narysować listonosza. Jedna z dziewczynek szybko narysowała i nudziła się, a wtem Pani do niej podeszła i zobaczyła, jak ta narysowała dom i obok rower i zapytała gdzie listonosz, a Krysia odpowiedziała “wszedł do chałupy”. Wszystkich obowiązywały fioletowe mundurki. Moją pierwszą przyjaciółką była Jadwiga Pijanowska. W nowej szkole moimi przyjaciółkami były Marysia i Basia. Dlatego że było mało dzieci, nie można było utworzyć gromady zuchów, więc powstała drużyna harcerska. Zapisałam się do harcerstwa, chodziłam do 4 klasy szkoły podstawowej. Po ukończeniu 4 klasy pojechałam na pierwszy w życiu obóz harcerski, byłam najmłodszą uczestniczką. Byłam ze starszą koleżanką z mojej drużyny. Troszkę nas martwiły wymagania na tym obozie i koleżanka po dwóch dniach uciekła do domu, a ja wytrwałam do końca. Byłam zastępową w tej drużynie, organizowaliśmy pomoc dla osób starszych. Uczyłam się w szkole średniej i kiedy poszłam pierwszy raz do pracy, miałam ogromną tremę przed klasą, której miałam być wychowawczynią. Szybko jednak nawiązałam kontakt z uczniami, praca ta dawała mi dużo satysfakcji. Miałam zajęcia poza lekcyjne, prowadziłam także kółko recytatorskie, z którego narodził się kabaret szkolny. Szkoła pracowała na 3 zmiany, lekcje zaczynały się o 7 a kończyły o 18. Jednego dnia kończyła bardzo późno a na drugi musiałam wstać o 7. Było to bardzo stresujące. Poloniści mieli więcej pracy, ponieważ musiałam prowadzić różne uroczystości do tego codziennie sprawdzanie zeszytów i klasówek. Spisali: Jakub Kamiński, Jan Opoń, Marcel Tarka
Mówiona Historia Ziemi Jastkowskiej
Opowiada:
Halina Biedacha, 76 lat
Podziwiane prace szydełkowe Urodziła się 2 stycznia 1945 r. i pochodzi z Piotrawina. Uczyła się w szkole podstawowej w Piotrawinie Wielkim oraz ukończyła jeden rok szkoły rolniczej. Bardzo mile wspomina szkołę. Uczyła się średnio, ponieważ posiadała problemy z ortografią. Nie noszono u niej mundurków szkolnych. Posiadła w niej dwie najlepsze koleżanki. Do szkoły nie miała daleko, bo tylko dwa kilometry. Panią Halinę w dzieciństwie bardzo interesowało szydełkowanie oraz w pewnym stopniu szycie. Była w tym bardzo dobra i jej prace były podziwiane w całej szkole. Oprócz szkoły bardzo mile wspomina jeżdżenie do kina w Lublinie. Jednym z jej pierwszych obejrzanych filmów był ,,Król Maciuś Pierwszy”, a jedną z pierwszych książek, którą przeczytała jest ,,Niewierna”. Gdy pani była już wieku nastoletnim robiła bardzo dobry bigos, który smakował całej rodzinie, dlatego robiła go co roku na święta. Oprócz tego bardzo lubiła uczęszczać na wiejskie zabawy. Ze smutnych rzeczy w życiu może opowiedzieć to, że jej mąż zmarł w wieku 44 lat na chorobę serca. Było to naprawdę trudna chwila w życiu, którą i tak była w stanie zaakceptować. Przez prawie całe swoje życie prowadzi swój ogródek. Ma trójkę grzecznych dzieci, z których jedno zginęło w wypadku. Kiedy była jeszcze młodą panną była w NRD lub nad Bałtykiem. Jej tata walczył na froncie. Czasami w wakacje jeździła występować z zespołem wokalnym do Lublina. Lubiła ona też zbierać grzyby i jagody, ponieważ las określała swoim drugim domem. Kiedyś udało się wygrać niewielką sumę w Totolotka. Przez krótki okres w życiu była harcerką :-)
Spisał: Wiktor Paśnikowski