WATERLOO HISTORIA CZTERECH DNI, TRZECH ARMII I TRZECH BITEW
BER NA R D COR N W EL L tłu m acz en i e Piot r K uch a r sk i
Dla Williama i Anne Cleveland
mmxvi
PowyĹźej | Pole bitwy pod Waterloo widziane z Drzewa Pictona, J. M. W. Turner, ok. 1933 r. Obraz w zdecydowanie przesadzony sposĂłb ukazuje nachylenie zboczy doliny, lecz dobrze przedstawia niewielki obszar pola bitwy
przedmowa
P
o co kolejna książka o Waterloo? To dobre pytanie. Nie brakuje relacji na temat bitwy. Można wręcz powiedzieć, że to jedno z najlepiej zbadanych i opisanych starć w historii. Odkąd zakończył się ten straszliwy czerwcowy dzień, wszyscy, którzy wzięli udział w rzezi, wiedzieli, że przeżyli coś ważnego. Owocem były setki pamiętników i listów opisujących to wydarzenie. Książę Wellington miał jednak z pewnością rację, gdy mówił, że historię bitwy da się opowiedzieć równie łatwo jak balu. Każdy, kto uczestniczył w balu, pamięta go w odmienny sposób. Niektórzy wspominają, że było radośnie, inni – że rozczarowująco. Zresztą jak w akompaniamencie muzyki, wśród wirujących sukien i umizgów można liczyć na to, że w spójny sposób zapamiętamy, co się konkretnie stało i komu? Jednakże Waterloo było decydującym wydarzeniem dla początków XIX wieku i mężczyźni oraz kobiety mimo wszystko próbują od tego czasu przekazać spójne świadectwo na jego temat. Pewne rzeczy są bezdyskusyjne. Napoleon atakuje prawe skrzydło Wellingtona, starając się zwabić rezerwy księcia na tę część pola bitwy, po czym rozpoczyna zmasowany atak na lewą flankę brytyjskiego dowódcy. Owo natarcie nie powodzi się. W akcie drugim następuje potężny szturm kawalerii po prawej stronie centrum księcia, natomiast akt trzeci, w którym z lewej strony na scenę wchodzą Prusacy, to desperacka ostatnia ofensywa niepokonanej Gwardii Cesarskiej. Można do tego dodać wątki poboczne w postaci szturmów na Hougoumont oraz upadek La Haie Sainte. Taki szkielet 5
wat e r l o o
ramowy posiada pewną wartość, lecz bitwa była znacznie bardziej skomplikowana, niż sugeruje ten uproszczony szkic fabularny. Dla tych, którzy brali w niej udział, nie wydawała się prosta czy wytłumaczalna, tak więc jednym z powodów stojących za napisaniem tej książki jest próba pokazania, jak to było znaleźć się tego niespokojnego dnia na polu walki. Ocalałych z zamieszania z pewnością zaskoczyłaby hipoteza, iż Waterloo tak naprawdę wcale nie było ważne, że nawet gdyby Napoleon zwyciężył, i tak wkrótce stanąłby w obliczu przeważających sił wroga i ostatecznie poniósł klęskę. Przypuszczalnie, choć nie na pewno, jest to prawda. Nawet gdyby cesarz przełamał front na wzgórzu pod Mont Saint Jean i zmusił Wellingtona do pospiesznego odwrotu, wciąż musiałby się zmierzyć z potężnymi armiami austriacką oraz rosyjską, które maszerowały w kierunku Francji. Tak się jednak nie stało. Napoleon został zatrzymany pod Waterloo i właśnie z tego powodu ta bitwa jest ważna. Stanowi punkt zwrotny w historii i twierdzenie, że bez niej koło dziejów i tak by się obróciło, wcale nie pomniejsza jej znaczenia. Niektóre bitwy nie zmieniają nic. Waterloo zmieniło niemal wszystko. Historia wojskowości może wzbudzać zakłopotanie. Liczby rzymskie (IV Korpus) maszerują na spotkanie liczb arabskich (3. Dywizja) i takie określenia często zacierają się w niewojskowych umysłach. Starałem się unikać zbytniego zamętu, choć możliwe, że sam go zwiększyłem, używając słów „batalion” oraz „regiment” na określenie tego samego, podczas gdy znaczą wyraźnie co innego. Regiment był jednostką administracyjną w armii brytyjskiej. Niektóre regimenty składały się z jednego batalionu, większość miała dwa bataliony, a część – trzy lub nawet więcej. Niezwykle rzadko zdarzało się, by dwa brytyjskie bataliony z tego samego regimentu walczyły u swego boku w tej samej kampanii, pod Waterloo zaś zdarzyło się to jedynie w przypadku dwóch regimentów. 1. Regiment Gwardii Pieszej wystawił do bitwy 2. i 3. batalion, poza tym pod Waterloo znalazły się trzy bataliony 95. Regimentu Strzelców. Wszystkie pozostałe bataliony były wyłącznymi przedstawicielami 6
p r z e d m owa
swych regimentów, kiedy więc piszę o 52. Regimencie, chodzi mi o 1. batalion tegoż regimentu. Czasami dla jasności używam określenia „gwardzista”, choć w 1815 r. szeregowcy brytyjskiej gwardii wciąż byli określani jako „szeregowi”. Wszystkie trzy walczące pod Waterloo armie były podzielone na korpusy. Armia brytyjsko-niderlandzka oraz armia pruska miały po trzy korpusy. Wojska francuskie składały się z czterech, ponieważ Gwardia Cesarska, choć nie stosowano względem niej tego określenia, w swej istocie również była korpusem. Korpus mógł liczyć od 10 do 30 tysięcy lub więcej ludzi i z założenia stanowił niezależną jednostkę, obejmującą kawalerię, piechotę oraz artylerię. Z kolei korpusy dzieliły się na dywizje, tak więc na przykład francuski I Korpus był podzielony na cztery dywizje piechoty, każda licząca pomiędzy 4 a 5 tysiącami żołnierzy, oraz jedną dywizję kawalerii, składającą się z niewiele ponad tysiąca szabel. Każda dywizja posiadała własne wsparcie artyleryjskie. Dywizję można było dalej dzielić na brygady, tak więc 2. Dywizja Piechoty I Korpusu składała się z 2 brygad, z których jedna liczyła 7 batalionów, druga zaś 6. Bataliony dzieliły się na kompanie, przy czym francuski batalion miał 6 kompanii, brytyjski zaś – 10. Najczęściej używanym w tej książce terminem będzie batalion (jak już wspomniałem, czasami nazywany regimentem). Największy brytyjski batalion piechoty pod Waterloo miał ponad tysiąc osób, jednak przeciętnie we wszystkich trzech armiach bataliony liczyły około 500 żołnierzy. Podsumowując, hierarchia wyglądała następująco: armia, korpus, dywizja, brygada, batalion, kompania. Niektórzy czytelnicy mogą być urażeni terminem „armia angielska”, gdy wyraźnie chodzi o „armię brytyjską”. Korzystałem z określenia „armia angielska” jedynie wtedy, gdy pojawia się ono w źródłach oryginalnych, postanawiając nie tłumaczyć anglais jako „brytyjski”. Nie istniało coś takiego jak armia angielska, lecz na początku XIX wieku taki termin był powszechnie stosowany. Bitwy z 16 i 18 czerwca składają się na niezwykłą opowieść. Historia rzadko jest na tyle uprzejma wobec pisarzy historycznych, 7
wat e r l o o
by służyć im schludną fabułą ze wspaniałymi postaciami, które działają w określonym czasie, jesteśmy więc zmuszeni do manipulowania nią, aby nasze własne fabuły były spójne. Gdy pisałem Waterloo Sharpe’a, moja własna fabuła niemal całkowicie zanikła, pochłonięta przez dramaturgię samej wielkiej bitwy. Dlaczego? Ponieważ to wspaniała opowieść nie tylko z powodu uczestników, lecz również dzięki przebiegowi. Jest pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nieważne, jak często czytałbym świadectwa o tym dniu, zakończenie wciąż jest pełne napięcia. Niepokonana Gwardia Cesarska wspina się na wzgórze, gdzie wyniszczone siły Wellingtona znajdują się niemal na granicy załamania. Na wschodzie Prusacy wgryzają się Napoleonowi w prawą flankę, lecz jeśli Gwardia zdoła przebić się przez ludzi Wellingtona, Napoleon wciąż będzie miał dość czasu, by obrócić się w stronę nadchodzących oddziałów Blüchera. Jest niemal najdłuższy dzień roku, pozostały jeszcze dwie godziny dziennego światła i wystarczy czasu, by jedna lub nawet dwie armie uległy zniszczeniu. Owszem, wiemy, jak to się skończy, ale opowieść o Waterloo, jak wszystkie dobre opowieści, nie traci przy następnych powtórzeniach. Oto zatem po raz kolejny historia bitwy.
wstęp
L
atem 1814 r. Jego Łaskawość książę Wellington znajdował się w drodze z Londynu do Paryża, aby objąć stanowisko brytyjskiego ambasadora przy nowym władcy Ludwiku XVIII. Można było oczekiwać, że dotrze na kontynent, pokonując krótki odcinek pomiędzy Dover a Calais, jednak zdecydował się na podróż przez Morze Północne do Bergen op Zoom na pokładzie HMS Griffon, brygu Królewskiej Marynarki Wojennej. Książę zamierzał odwiedzić niedawno utworzone Królestwo Niderlandów: dość dziwaczny twór leżący na północ od Francji i będący na wpół francuski i na wpół holenderski, na wpół katolicki i na wpół protestancki. Na terenie nowego państwa stacjonowały brytyjskie wojska gwarantujące jego bezpieczeństwo, Wellingtona zaś poproszono o inspekcję fortyfikacji wzdłuż granicy francuskiej. Towarzyszył mu Szczupły Billy, znany również jako Młoda Żaba, czyli 23-letni książę Wilhelm, następca tronu nowego królestwa, który uważał, że posiada talent militarny i doświadczenie, ponieważ służył w sztabie Wellingtona podczas kampanii na Półwyspie Iberyjskim. Brytyjski książę spędził dwa tygodnie w strefie przygranicznej i zasugerował odbudowę umocnień w kilku miasteczkach, trudno jednak sądzić, że szczególnie poważnie traktował perspektywę nowej wojny z Francją. Napoleon został przecież pokonany i zesłany na śródziemnomorską wyspę Elbę, a Francja na powrót stała się monarchią. Wojna się skończyła, w Wiedniu zaś dyplomaci pracowali nad traktatem, który miał na nowo wytyczyć granice w Europie, aby kolejny konflikt nie spustoszył już kontynentu. 9
wat e r l o o
Europa była bowiem poważnie wyniszczona. Abdykacja Napoleona zakończyła 21 lat zmagań, które rozpoczęły się w wyniku rewolucji francuskiej. Dawne europejskie monarchie były przerażone wydarzeniami we Francji i oszołomione egzekucją Ludwika XVI oraz jego królowej, Marii Antoniny. Obawiając się, by rewolucja nie ogarnęła ich krajów, rozpoczęły wojnę. Spodziewały się szybkiego zwycięstwa nad zebranymi naprędce armiami rewolucyjnej Francji, jednak zamiast tego wznieciły konflikt, podczas którego Waszyngton oraz Moskwa stanęły w ogniu. Starcia miały miejsce w Indiach, Palestynie, Indiach Zachodnich, Egipcie i Ameryce Południowej, jednak to Europa wycierpiała najwięcej. Francja przetrwała początkowe natarcie i z chaosu rewolucji wyłonił się geniusz, wódz, cesarz. Armie Napoleona zmiażdżyły Prusaków, Austriaków oraz Rosjan, echo ich marszu rozbrzmiewało od Bałtyku po południowe wybrzeża Hiszpanii, a nieudolni bracia cesarza zostali osadzeni na połowie europejskich tronów. Zginęły miliony osób, lecz po dwóch dziesięcioleciach wojny dobiegły końca. Wódz został uwięziony. Napoleon rzucił na kolana Europę, pozostawał wszakże jeden przeciwnik, którego nigdy nie spotkał i nie pokonał: książę Wellington, który wojskową reputacją ustępował jedynie cesarzowi Francuzów. Urodził się jako Arthur Wesley, czwarty syn hrabiego Mornington. Rodzina Wesleyów należała do angielsko-irlandzkiej arystokracji i Arthur spędził większą część młodości w Irlandii, kraju swych narodzin, choć kształcił się przede wszystkim w Eton, gdzie nie był szczęśliwy. Matka Anne straciła już względem niego wszelkie nadzieje. „Nie wiem, co mam zrobić z moim niezdarnym Arthurem” – narzekała, a rozwiązaniem, jak w przypadku wielu młodszych szlacheckich synów, okazał się pobór do wojska. W ten sposób rozpoczęła się niezwykła kariera, w trakcie której niezdarny Arthur odkrył żołnierskie powołanie. Armia dostrzegła w nim talent i nie zaprzepaściła go. Pierwszy przydział dowódczy Wesley otrzymał w Indiach, gdzie odniósł szereg błyskotliwych zwycięstw. Następnie został odwołany 10
p r z e d m owa
do Wielkiej Brytanii, gdzie powierzono mu niewielki korpus ekspedycyjny, który miał powstrzymać Francuzów przed zajęciem Portugalii. Przekształciła się ona w potężne wojsko, które wyzwoliło Portugalię oraz Hiszpanię i wdarło się do południowej Francji, odnosząc kolejne zwycięstwa. Arthur Wellesley (rodzina w międzyczasie zmieniła nazwisko z Wesley) został mianowany księciem Wellington i uznany za jednego z dwóch największych żołnierzy swoich czasów. Rosyjski car Aleksander I miał go nazwać le vainqueur du vainqueur du monde, czyli „pogromcą pogromcy świata”, co odnosiło się, rzecz jasna, do Napoleona, choć w ciągu dotychczasowych 21 lat książę i cesarz ani razu ze sobą nie walczyli. Książę był nieustannie porównywany do Bonapartego, lecz gdy w 1814 r. spytano go, czy żałuje, iż nigdy nie spotkał się z cesarzem w bitwie, odparł: „Nie. I bardzo się z tego powodu cieszę”. Gardził Napoleonem jako człowiekiem, lecz podziwiał go jako żołnierza, uznając, że obecność cesarza na polu walki była warta 40 tysięcy ludzi. Ponadto w przeciwieństwie do Napoleona książę Wellington nigdy nie przegrał bitwy – starcie z cesarzem mogłoby zepsuć ten niezwykły rekord. Latem 1814 r. księciu można było wybaczyć myśl, że wojna dobiegła końca. Wiedział, że jest dobrym dowódcą, lecz w przeciwieństwie do Napoleona nigdy nie odczuwał przyjemności z walki. Wojna była dla niego smutną koniecznością. Jeśli trzeba było ją toczyć, należało to czynić skutecznie i dobrze, lecz celem wojny miał być pokój. Obecnie Wellington był dyplomatą, nie generałem, jednak niełatwo wyplenić dawne nawyki. Gdy zatem książę podróżował wraz ze świtą po nowo powstałym Królestwie Niderlandów, zauważał wiele miejsc, które notował jako „dobre pozycje dla armii”. Jednym z nich była dolina, która dla większości osób była jedynie niewyróżniającym się spłachetkiem uprawnej ziemi. Wellington zawsze potrafił wypatrzyć odpowiedni teren, umiał ocenić, w jaki sposób zbocza, doliny, strumienie i lasy mogą pomóc lub przeszkodzić dowódcy, i coś w tym obszarze położonym na południe od Brukseli przykuło jego uwagę. 11
wat e r l o o
Była to szeroka dolina o łagodnych zboczach. Mała przydrożna karczma o nazwie „La Belle Alliance” („Piękna Przyjaźń”) stała na wzgórzu stanowiącym jej południową krawędź, w większości leżącą wyżej niż krawędź północna, która wznosiła się jakieś 30 metrów ponad dno niecki, choć zbocza w żadnym z miejsc nie były strome. Obie krawędzie nie biegły zbyt równolegle względem siebie. W niektórych miejscach leżały dość blisko, lecz tam, gdzie na północ biegła droga, odległość między nimi wynosiła tysiąc metrów. Na tym najszerszym odcinku znajdowały się żyzne ziemie uprawne i gdy latem 1814 r. książę popatrzył na dolinę, po obu stronach szosy, którą często jeździły wozy transportujące węgiel z kopalń pod Charleroi do brukselskich palenisk, ujrzał wysokie łany żyta. Książę dostrzegł jednak znacznie więcej. Droga była jedną z głównych tras z Francji do Brukseli, w przypadku wybuchu wojny stanowiłaby więc jeden z możliwych kierunków inwazji. Zdążająca na północ armia francuska przekroczyłaby południowy grzbiet przy karczmie i ujrzała przed sobą szeroką dolinę. Widziałaby również północne wzgórze, choć to raczej zbyt mocne słowo, ponieważ rozciągająca się przed wojskiem droga łagodnie opadała w dolinę, a następnie równie łagodnie wznosiła się ku uprawnym polom po północnej stronie. Gdyby uznać to wzgórze za mur obronny, byłby on wzmocniony trzema fortecami. Na wschodzie znajdowała się wioska z kamiennymi domami skupionymi wokół kościoła. Gdyby owe budynki oraz okoliczne gospodarstwa zostały zajęte przez żołnierzy, samemu diabłu byłoby trudno ich stamtąd wykurzyć. Za domami z kamienia teren stawał się bardziej nierówny, wzgórza wyższe, a leżące między nimi doliny – głębsze. Wojska nie miałyby tam gdzie manewrować, wioska była więc niczym forteca stojąca na wschodnim skraju zbocza. Pośrodku wzgórza, w połowie jego wysokości, leżał folwark o nazwie La Haie Sainte. Wysoki kamienny mur otaczał spore domostwo wykonane również z kamienia, budynki gospodarcze i podwórze, nie pozwalając na bezpośrednie natarcie wzdłuż drogi. Na zachodzie stał natomiast wielki dom z ogrodem otoczo12
p r z e d m owa
nym solidnym ogrodzeniem, czyli château Hougoumont. Północne wzgórze stanowiło więc przeszkodę z trzema fortecami: wioską, folwarkiem i château. Przy założeniu, że armia maszerowałaby z Francji i zamierzała zająć Brukselę, wzgórze i owe fortece blokowały jej drogę. Nieprzyjaciel musiałby zająć te bastiony lub je ominąć, jednak w tym drugim przypadku jego wojska atakujące północne zbocze znalazłyby się między nimi, narażone na krzyżowy ogień. Napastnicy widzieliby wzgórze i fortece, jednak równie ważne byłoby to, czego by nie widzieli, a więc obszary znajdujące się za północnym zboczem. Dostrzegaliby wierzchołki leżących w oddali drzew, lecz nie poziom gruntu, gdyby więc owa francuska armia zdecydowała się zaatakować wojska na północnej krawędzi, nie wiedziałaby, co dzieje się za doliną. Czy obrońcy przesuwają posiłki z jednej flanki na drugą? Czy szykuje się tam ofensywa? Czy kawaleria czeka poza linią wzroku? Choć wzgórze było niskie i miało łagodne zbocze, było też zwodnicze i zapewniało obrońcom ogromne korzyści. Owszem, nieprzyjaciel mógłby nie zważać na nie i przypuścić po prostu frontalny atak, mógłby też spróbować obejść leżące niżej zachodnie skrzydło wzniesienia, lecz mimo wszystko książę zapamiętał dobrze to miejsce. Dlaczego? Z tego, co wiedział, co wiedziała cała Europa, wojny napoleońskie dobiegły końca. Bonaparte był na wygnaniu, dyplomaci zaś negocjowali pokój w Wiedniu. A jednak książę zdecydował się zapamiętać miejsce, w którym armia maszerująca z Francji do Brukseli miałaby straszliwie utrudnione zadanie. Nie była to jedyna trasa, jaką mogłaby ruszyć inwazja, ani też jedyne stanowisko obronne, jakie książę zauważył podczas dwutygodniowego zwiadu, lecz akurat tu wzgórze i jego fortece stały prostopadle do jednej z możliwych dróg przemarszu francuskiej armii. Książę pojechał dalej, mijając La Haie Sainte, by na szczycie wzniesienia znaleźć rozdroże, a tuż za nim małą wioskę. Gdyby spytał o nazwę tego miejsca, usłyszałby, że to Mont Saint Jean, co było 13
wat e r l o o
dość zabawne, ponieważ owa „Góra Świętego Jana” była jedynie łagodnym wybrzuszeniem pośród rozległych pól żyta, pszenicy oraz jęczmienia. Na północ od wioski droga nikła w wielkim lesie Soignes, a kilka kilometrów dalej leżało małe miasteczko, kolejne niewyróżniające się miejsce, posiadające wszakże miły dla oka kopulasty kościół oraz kilka karczem dla spragnionych i znużonych podróżnych. W 1814 r. mieszkało tam niecałe 2 tysiące osób, a podczas długiej wojny miejscowość straciła przynajmniej 20 młodych mężczyzn, którzy walczyli dla Francji, był to bowiem francuskojęzyczny obszar prowincji Belgia. Nie wiemy, czy latem 1814 r. książę zatrzymał się w miasteczku. Wiemy, że zauważył Mont Saint Jean, lecz czy widział też pobliską miejscowość, z pięknym kościołem i wspaniałymi karczmami? Czy ją zapamiętał? Jakiś czas później miał jej już nigdy nie zapomnieć. Nazywała się Waterloo.
wydanie specjalne dla
Premiera 23 listopada Polub nas na
facebooku Kliknij by kupić książkę w