Płomień - Gina Damico - fragment

Page 1



Gina Damico

TĹ‚umaczyli

Dominika Repeczko Dawid Repeczko

Lublin 2015


Spis serii: 1. Zgon 2. Płomień


Willowi, rzyknik który dodał wyk



1

C

arl Scutner przez chwilę zastanawiał się, co by czuł, spychając żonę z klifu.  – Zamkniesz się tam wreszcie?! – wrzasnął z kanapy.  Przez hałaśliwą ekipę remontową pracującą na ulicy, skomlenie dobywające się z psiej klatki ustawionej w kącie pokoju oraz żonę trzaskającą w kuchni garnkami ledwo słyszał transmisję meczu.  – Jezu Chryste, nie słyszę nawet własnych myśli!  Lydia stanęła w drzwiach prowadzących do kuchni.  – Jakby w tym twoim tak zwanym mózgu mogło się pojawić coś, co warto usłyszeć.  – Kobieto! Klnę się na Boga...  – Trzymaj. – Podała mu świeże piwo i przysiadła na brzegu paskudnego, żółtego fotela, którego obicie całe było w zaciekach i plamach. – Cubsi przegrywają?


8

Gina Damico

Carl beknął.  –  Jak zawsze.  Lydia opuściła wzrok. Podłogę zaśmiecały pogniecione opakowania po fast foodzie. Na dywanie czerwienił się kleks keczupu. Zgiełk dochodzący z ulicy nasilił się, a wraz z nim zawodzenie dochodzące z klatki. Kobieta zerknęła na telefon i już nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Zaczęła płytko oddychać.  – Nie zadzwonili, Carl.  Zaciągnął się papierosem.  –  Zadzwonią.  – Zawsze to powtarzasz, a nie zawsze masz rację.  –  Zadzwonią, Lydio.  – Lepiej, żeby tak było – powiedziała, wyłamując palce. – Nie chcę znowu robić tego.  – To już zależy od nich, nie od nas. Wiesz o tym.  Drżącą ręką poprawiła myszowate włosy. Pełnym urazy spojrzeniem obrzuciła męża i jego coraz większy od piwska brzuch, po czym powęszyła przez chwilę.  – Śmierdzi tu gównem.  – To gówno tak śmierdzi.  Lydia spojrzała w stronę psiej klatki. Prosto w wielkie brązowe oczy.  – Może powinniśmy go na chwilę wypuścić.  – Jaja sobie robisz? Ostatnim razem dobiegł do podjazdu, zanim go złapałem. – Pociągnął łyk piwa. – Miękniesz.  – Ja tylko... – Przerwała i obejrzała się. – Słyszałeś to?


Rozdział 1

9

–  Co słyszałem?  Nasłuchiwała przez chwilę.  – Wydawało mi się, że to coś przy tylnych drzwiach.  – Alarm jest włączony. – Zgasił papierosa o oparcie kanapy. – Możesz przestać? Powinnaś się już przyzwyczaić.  Lydia, przygnębiona i pokonana, chwyciła pustą butelkę po piwie i wyszła do kuchni.  – Przynajmniej pozwól mi nakarmić biedactwo.  – Ma co trzeba. – Carl wskazał na miskę z suchym pokarmem na podłodze. – A moim zdaniem to i tak jest za gruby.  Później zdarzyły się cztery rzeczy.  Ekipa budowlana zaczęła hałasować bardziej, więc Carl chwycił pilota i nastawił poziom dźwięku na maksimum. Dokładnie w tym momencie przeciwnicy Cubsów zdobyli punkt, a mężczyzna stracił panowanie nad sobą i bluznął stekiem przekleństw. Kakofonia dźwięków spowodowała, że nie usłyszał trzasku butelki. Nie usłyszał pełnych męki krzyków żony i z pewnością nie usłyszał, kiedy intruz wszedł do pokoju. Prawdę mówiąc, zorientował się dopiero wtedy, gdy stanęła przed nim i zobaczył oczy patrzące na niego spod czarnego kaptura, a jej nos niemal dotknął jego.  – Dzień dobry, panie Scutner – powiedziała, wyciągając w jego stronę kościsty palec. – Do widzenia, panie Scutner.


10

Gina Damico

– Przepraszam, że musiałeś na to patrzeć – oznajmiła kilka chwil później, otwierając drzwiczki psiej klatki. – Wszystko w porządku?  Mały chłopiec siedzący w środku pokiwał głową. Jego oczy były pełne łez. Chwyciła go za rękę i poprowadziła przez pokój, omijając w miarę możliwości płonące szczątki porywaczy.  – Muszę teraz iść. – Chwyciła telefon i wybrała 911. – Ale chcę, żebyś był dzielny i coś dla mnie zrobił. – Podała mu telefon. – Po prostu przedstaw się i powiedz, że jesteś na Forest Drive pięćdziesiąt jeden. Potem idź i usiądź na frontowych schodach. Dasz radę?  Pociągnął nosem i potakująco kiwnął głową.  – Grzeczny chłopiec. I nie mów nikomu, że tu byłam. – Uśmiechnęła się i uniosła coś, co przypominało niewielki nóż. – To będzie nasza mała tajemnica.

Wieczorne wydania programów informacyjnych były, delikatnie mówiąc, nieco mętne i niejasne. Carl i Lydia Scutnerowie zostali znalezieni martwi we własnym domu. Najprawdopodobniej w wyniku morderstwa i samobójstwa. Wszystkie dowody wskazywały na to, że policja od dawna polowała na tych dwoje i że to właśnie oni byli potworami odpowiedzialnymi za porwania co najmniej tuzina dzieci z przedmieść Chicago w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Niepozorne wzgórki świeżej ziemi na tyłach domu były niemym


Rozdział 1

11

dowodem, że kilkoro z tych dzieci nigdy nie wróciło do swych rodzin.  Kamer na miejsce zbrodni nie wpuszczono. Zbyt makabryczny widok, jak twierdzili policjanci.  Chłopiec najwyraźniej był wciąż w szoku. Jego opis wydarzeń – Scutnerowie stający w płomieniach, które nie tknęły żadnego innego przedmiotu i samoistnie zgasły kilka minut później – był zbyt niedorzeczny, by potraktować go poważnie. Funkcjonariusze uśmiechali się wyrozumiale i tylko głaskali malca po głowie. Natomiast rodzice byli w takiej euforii, że prawie wcale nie słuchali, co ich syn mówi. Dziennikarzom, przekonanym głęboko, że dzieci lepiej pokazywać, niż udzielać im głosu, w zupełności wystarczało kilka szybkich ujęć zalanego łzami chłopaka. Szybko chowali mikrofony, gdy tylko zaczynał wprawiać ich w zakłopotanie opowieściami o magicznych samowzniecających się płomieniach.  Nikt go nie słuchał. I wtedy właśnie chłopczyk uświadomił sobie, dlaczego dziewczyna kazała mu milczeć. I tak nikt mu nie wierzył.  Bo kto mógłby uwierzyć, że ocalenie zawdzięcza nastolatce w dżinsach i czarnej bluzie z kapturem? Albo w to, że pojawiła się w domu i dotknięciem palca podpaliła Scutnerów, a potem zniknęła równie nagle, jak się pojawiła?  Nikt.  Więc milczał, i tak dochował małej tajemnicy.


2

W

ygląda na to, że to znowu Zara – zaskrzeczał głos zrzędliwej staruchy.  Lex zignorowała tę radosną wiadomość i gapiła się w okno na rozmazany krajobraz Adirondacks. Liście właśnie zaczynały zmieniać kolor. Pojawiały się pierwsze plamy żółci i cętki czerwieni. Dziewczyna opuściła szybę naprawdę nisko, więc wewnątrz samochodu panował chłód, jednak ani podmuchy wiatru, ani okazjonalne dźwięki szczękających zębów dochodzące od strony pasażerów upchniętych na tylnym siedzeniu nie skłoniły jej do podniesienia ­szyby.  – Ciszej, Pandoro – powiedział wujek do bransoletki, nasączonego eterem urządzenia, które miał na nadgarstku. – Są ze mną nowicjusze. Nie chcemy ich straszyć, jeśli to nie jest absolutnie konieczne.


Rozdział 2

13

– Ale sytuacja robi się absurdalna! – zaskrzeczała bransoleta w odpowiedzi. – Najpierw ci z Houston od bomb w paczkach, potem ten gwałciciel w Nebrasce, a teraz ci porywacze w Chicago! Od kiedy ta mała żmija znalazła sobie nową kosę, kompletnie oszalała!  Na chwilę zapadła cisza.  – Chyba mamy szczęście, że nie wzięła nas na celownik.  – Szczęście? Ma nową kosę, Doro. A to oznacza, że znalazła sojusznika.  – To oznacza – wtrąciła Pandora – że z której strony by nie patrzeć, znowu mamy przesrane.  Wymienili jeszcze kilka uwag i się rozłączyli.  Wujek Mort mrugnął do Lex, po czym ponownie skupił uwagę na drodze i zamyślony bezwiednie przesunął palcami po szramie na twarzy.  – Trzymasz się jakoś? – Od kiedy opuścili dom jej rodziców w Queens, pytał o to po raz czterdziesty trzeci. Lex liczyła skrupulatnie.  – Nie wiem, a ty? – odpowiedziała również po raz czterdziesty trzeci.  Po pogrzebie jej siostry bliźniaczki w Nowym Jorku Lex i Mort zapakowali się do żółtego gremlina z siedemdziesiątego czwartego i ruszyli w podróż w poszukiwaniu nowicjuszy. Od tamtego dnia Lex zmieniła się w taki kłębek nerwów, że zdążyła przeżuć co najmniej pięćdziesiąt paczek gum. Ciągłe dostawy kawy z automatu na postojach dla ciężarówek ­prawdopodobnie


14

Gina Damico

j­eszcze pogarszały jej stan. Nie potrafiła wyłączyć ­mózgu. Był niczym niewielka fabryka. Trudził się i mozolił, nieustannie mieląc te same obawy, wątpliwości i przerażające pytania: „Co gdyby?”. Nie ustawał nawet na chwilę. Ani kiedy zatrzymali się na posiłek, ani kiedy pojawiła się dwójka nowych pasażerów, ani nawet kiedy Lex spała. A raczej kiedy próbowała zasnąć. Przez większość nocy wpatrywała się w obskurne sufity hotelowe i bawiła się długimi czarnymi włosami, odtwarzała w myślach ostatnie wydarzenia, martwiła się o siostrę i zastanawiała, co ją czeka w miejscu, do którego właśnie wracali – Zgonie.  Zaczęła obsesyjnie zapalać tanią, plastikową zapalniczkę ozdobioną czaszką z piszczelami, którą wujek kupił jej na jednym z postojów gdzieś w Ohio. Była wdzięczna losowi przynajmniej za to, że mogli być razem. Mort czasami bywał nieznośny, owszem, jednak w sposób, jaki zdaniem Lex pasował do starszego brata: irytujący, a zarazem opiekuńczy. A do tego jeszcze był stuprocentowym twardzielem.  Przeczesał dłonią ciemne włosy, które sterczały, jakby go prąd poraził, po czym rzucił na nią kolejne pełne niepokoju spojrzenie i pochylił się w jej stronę.  – Potrzebujesz postoju? – spytał cicho, tonem, który wskazywał, że nie chodzi mu o potrzeby fizjologiczne.  – Nie. – Lex skuliła się odrobinę. – Ja... rozładowałam się w Buffalo.  – Grzeczna dziewczynka. Została najwyżej godzina, dobra?


Rozdział 2

15

Lex ciaśniej otuliła się przydziałową, termoaktywną, czarną bluzą i naciągnęła na głowę kaptur. Myśl o konieczności rozładowania – samo słowo było obrzydliwe – sprawiała, że czuła się dotknięta zarazą. Jak na zawołanie za oknem pojawił się szpital. Jego surowa betonowa fasada zdawała się drwić z niezliczonych zaburzeń i problemów Lex. Dziewczyna wróciła myślami do wydarzeń sprzed trzech miesięcy. Jechała wtedy do Zgonu po raz pierwszy. Lista jej występków była tak długa, że umęczeni i zrezygnowani rodzice zdecydowali się wysłać córkę na wakacje do wuja, w nadziei, że ten zdoła ją jakoś przywołać do porządku. Oczywiście nie mieli pojęcia, że w ramach tego przywoływania wujek uświadomił Lex, że jest Żniwiarzem, i nauczył ją, jak odbierać dusze śmiertelnikom. Tego typu informacji z zasady nie umieszcza się na ulotkach reklamujących wakacje na wsi.  A wszystko zaczęło się tak dobrze. Po raz pierwszy od lat zdobyła przyjaciół. Do licha, poderwała nawet chłopaka. Nie zgadzała się co prawda ze wszystkimi zasadami świata Żniwiarzy. Szczególnie z tą, która zabraniała karać morderców. Lex nie raz miała chęć wprowadzić w życie własną ideę sprawiedliwości. Ale w sumie były to jedne z najlepszych wakacji w jej życiu.  Zanim nie zmieniły się w wielką, cuchnącą kupę gówna. Wyjątkowe uzdolnienia, które uczyniły Lex najlepszym Zabijaczem w całym Zgonie, dość szybko zmieniły się w umiejętność o wiele bardziej niebezpieczną. Lexington zyskała zdolność Potępiania dusz.


16

Gina Damico

Potworną i przerażającą możliwość skazania duszy na wieczną mękę. Jednak zanim Lex sama zdążyła to zrozumieć, jej koleżanka z grupy Juniorów, Zara, wkroczyła do akcji z zamiarem pozyskania dla siebie każdej możliwej przewagi. W ciągu lata Zara nie tylko zabiła niemal setkę ludzi, ale również odkryła sposób, jak przejąć umiejętność Potępiania od Lex.  Jako przynęty użyła jej siostry bliźniaczki – Cordy.  Lex dała się złapać w pułapkę.  Ogarnęła ją kolejna fala nudności. Pochyliła się i zaczęła przeglądać zawartość plecaka leżącego pod nogami. Starego plecaka siostry. Wewnątrz było kilka ubrań, Kapitan Wiggles – stara, wypchana ośmiornica Cordy – oraz dwa przedmioty, wynalezione przez wujka Morta specjalnie dla Lex: Zegar Życia, który wyglądał niczym zwykła klepsydra, ale przechowywał wszystkie wspomnienia Lexington, oraz Iskra – migocząca szklana bańka, która mierzyła siłę życia dziewczyny. Była tam też Iskra, którą zrobił dla Cordy. Niczego już jednak nie mierzyła, stała się po prostu świecącą kulą.  Lex odetchnęła ciężko, oparła się na siedzeniu i zamknęła oczy.  Ta podróż wkrótce się skończy, myślała. Wracasz do domu.  Ponieważ mimo wszystko Zgon wciąż był jej domem, domem, który kochała.  Urocze uliczki, łagodne zbocza wzgórz i całkowity brak Starbucksów. Wszystko, czego początkowo nienawidziła, wywoływało w niej teraz uczucie potwor-


Rozdział 2

17

nej tęsknoty. Bycie Żniwiarzem, podróżowanie przez paraliżującą umysł przestrzeń, jaką był eter. Zabijanie i dostarczanie dusz do PoŻycia. Lex okazała się do tego stworzona, a jej miejsce było w Zgonie.  Problem stanowili mieszkańcy. Już niedługo będzie musiała stawić im czoła. Nie widziała nikogo ze Zgonu, od kiedy dwa tygodnie temu wujek Mort wykradł ją z miasta. Co właściwie mogłaby im powiedzieć? Muszą jej nienawidzić za to, że pozwoliła uciec Zarze z umiejętnością Potępiania.  Jednak miała szansę wrócić do pracy, którą kochała. Zobaczyć Driggsa i znów nie spać do drugiej nad ranem przez jego nieustanne bębnienie. Spotkać przyjaciół.  Przyjaciół, których tym samym narazi na niebezpieczeństwo. Nic nie będzie już takie jak kiedyś. Będzie musiała mieć się nieustannie na baczności i jeszcze mocniej kontrolować mściwe zapędy. Będzie musiała znaleźć i powstrzymać Zarę.  Będzie musiała zobaczyć Cordy.  Lex nerwowo schowała zapalniczkę do kieszeni. Nie może unikać siostry w nieskończoność. Cordy na nią czeka. Zaraz po drugiej stronie bramy oddzielającej ten świat od PoŻycia. Na pewno zdążyła się już zorientować, że nie żyje i zawdzięcza to swojej siostrze – kretynce, która okazała się zbyt głupia, żeby zrozumieć, że ktoś nią manipuluje. Lex nie wiedziała, czego się może spodziewać. Zimnego, pozbawionego uczuć spojrzenia? Wymownego milczenia? Najmocniejszego, pełnego wściekłości policzka w dziejach?


18

Gina Damico

L ex złapała za dźwignię i maksymalnie opuściła okno. Podstawiła twarz pod lodowaty powiew w bezsensownej nadziei, że w ten sposób uciszy myśli.

Przyjaciele czekali na nią, siedząc na murku fontanny w centrum miasta. Ciężko było ich nie zauważyć. Pomarańczowe włosy Ferbusa widoczne były z daleka niczym znak drogowy. Jasny kucyk Elysii zalśnił w słońcu, gdy wspięła się na murek fontanny, żeby lepiej widzieć nadjeżdżający samochód, jednakże była tak niska, że chyba nic jej to nie dało. Ferbus także wstał i zwinął gazetę, którą czytał. A Driggs...  Driggs leżał na murku i gapił się w niebo. Na dźwięk silnika przekręcił głowę i obserwował, jak samochód wjeżdża w głąb Drogi bez Powrotu. Prawie się nie ruszył.  Lex drżącą ręką zakręciła okno. Kiedy w końcu samochód stanął przy fontannie, Lex dygotała cała, jakby miała się rozpaść na kawałki.  Wujek Mort spojrzał na komitet powitalny, a potem na bratanicę.  – Jesteś gotowa, młoda?  – A mam jakiś wybór?  – Właściwa postawa. – Posłał jej współczujący uśmiech i patrzył, jak wysiada.  – Lex! – zapiszczała Elysia, skoczyła i zamknęła przyjaciółkę w uścisku, jakiego nie powstydziłby się


Rozdział 2

19

niedźwiedź. – Mój Boże, ale za tobą tęskniliśmy! Au! – jęknęła, gdy Ferbus ją uszczypnął. – Co?  – Daj jej złapać oddech – pouczył Elysię, gdy ta wreszcie oderwała się od przyjaciółki. – Cześć, Lex.  Lex nie była w stanie wykrzesać z siebie odpowiedzi. Zaraźliwy entuzjazm Elysii na ogół sprawiał, że straszne rzeczy przestawały być tak bardzo straszne. Jednak tym razem nie zadziałał. Lex wyłamywała lepkie od potu palce, te wylewne objawy niezasłużonej miłości tylko pogłębiły jej zdenerwowanie. Czy nie zdawali sobie sprawy, co zrobiła? Nie rozumieli, jak niebezpieczne było nawet przebywanie pod tym samym adresem co ona? Nawet nie chciała patrzeć na Driggsa.  Ale oczywiście musiała spojrzeć. I proszę, był. Dokładnie taki jak wtedy, gdy go zostawiła. Jej nie do końca czarujący partner, zachwycający chłopak o potarganych włosach w kolorze kawy i oczach różniących się barwą – jedno było niebieskie, a drugie brązowe. Jej mózg wszedł na maksymalne obroty. Czy Driggs cieszył się, że wróciła? Patrzył na nią z nieodgadnioną miną. Czy to był szyderczy uśmieszek? Driggs wściekał się na nią?  Jej twarz znowu wykrzywił ten niekontrolowany skurcz, więc odwróciła wzrok. Ostatnią rzeczą, o której marzyła, było, aby Driggs nabrał przekonania, że związał się z upośledzonym ruchowo robotem. Zbliżył się do niej powoli, stanął obok i bez słowa zahaczył małym palcem o jej mały palec i ścisnął.  Ale się nie odezwał.


20

Gina Damico

Mort wysiadł z samochodu i zmarszczył brwi.  – Ferb, Lys, co wy tutaj robicie?  Elysia rzuciła nerwowe spojrzenie w kierunku biblioteki.  – Właściwie to nie mieliśmy wyboru.  – Ale znacie zasady. Nie powinniście spotykać się z nowymi partnerami przed rozpoczęciem szkolenia.  Z wnętrza biblioteki dobiegły zgłuszone krzyki. Ktoś przyglądał się im zza żaluzji, ale zniknął natychmiast, gdy tylko Juniorzy popatrzyli w tamtym kierunku.  – Jacy oni są? – chciała wiedzieć Elysia. Zerknęła na dwudrzwiowy samochód i parę nowicjuszy, którzy desperacko starali się wydostać z tylnego siedzenia.  – Głupi, tak? – zgadywał Ferbus. – Przerażeni? Wpędzą nas w jeszcze gorsze kłopoty niż te, które teraz mamy? – Z goryczą spojrzał na bibliotekę.  – Odpuście im, dobra? – poprosił Mort, z niejaką podejrzliwością spoglądając w tę samą stronę.  Ferbus i Elysia spędzili ostatni rok, strzegąc dostępu do PoŻycia, ale teraz, kiedy pojawili się nowicjusze, zadaniem Elysii – ku jej radości, i Ferbusa – ku jego przerażeniu, będzie wyszkolenie adeptów na Żniwiarzy.  – Postaram się – zapewnił Ferbus. – Ale przewiduję gówniane zaangażowanie.  – Uhm, halo? – usłyszeli z wnętrza samochodu.  Mort westchnął.  – W porządku. Zapoznanie przełożone na dziś oznacza więcej czasu na trening jutro. Dajcie mi minutę, to ich stamtąd wyciągnę. – Wrócił do samocho-


Rozdział 2

21

du i zaczął mocować się z przednim siedzeniem. Już jakiś czas temu zwierzył się Lex, że zdaniem niektórych mieszkańców Zgonu sprowadzanie nowicjuszy do tak niebezpiecznego i niestabilnego miejsca jest dowodem na to, że Mort ostatecznie postradał zmysły. Ale skoro on sam wierzył głęboko w słuszność programu szkoleniowego Juniorów, podsumował to jednym nieprzyzwoitym gestem.  – Wciąż nie mogę uwierzyć, że cię ze sobą zabrał – stwierdziła Elysia, podchodząc do przyjaciółki.  Ferbus parsknął.  – Co w tym dziwnego? Ten facet pozwoliłby jej wysadzić księżyc, gdyby miała na to ochotę, a ona pewnie ma.  Lex zmrużyła oczy, ale wciąż była zbyt rozdygotana, żeby wpaść na ciętą ripostę. Driggs nawet nie spróbował jej bronić. Dziwne.  Nie miało to większego znaczenia, ponieważ jeśli chodziło o wypełnienie niezręcznej ciszy, zawsze można było liczyć na Elysię.  –  Mort nigdy nikogo nie zabrał na swoje coroczne połowy nowicjuszy. Ani Juniorów, ani Seniorów, nawet tych na emeryturze. Było odjazdowo, Lex?  – No pewnie, że było – odparł Ferbus. – Pamiętam, jak mnie zgarnął. Po prostu po mnie podjechał, jakbym wzywał taksówkę. – Spojrzał na Elysię. – Wyobraź sobie moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że potem zgarnęliśmy ciebie.  – Zamknij się, Ferb.


22

Gina Damico

Wujek Mort krzyknął triumfalnie, gdy udało mu się w końcu odchylić przednie siedzenie. Juniorzy natychmiast odwrócili się w tamtą stronę.  Pierwszym oswobodzonym był chłopak o jasnych, popielatoblond włosach, wydawał się wulkanem skompresowanej energii. Toczył wokoło dzikim spojrzeniem, jego wzrok nie zatrzymywał się na niczym na dłużej niż sekundę. Chociaż był niewiele wyższy od Elysii, imponujące mięśnie napinające się pod skórą wskazywały, że drzemie w nim ukryta, nieustępliwa siła. Jego ruchy charakteryzowała jakaś nerwowość, jakby w każdej chwili gotów był uciec na drzewo. Naprawdę, pod każdym względem, od szybkich ruchów przez zwinne dłonie, a nawet sposób, w jaki zdawał się węszyć w powietrzu, przypominał pełną wigoru małą wiewiórkę.  Jego towarzyszka natomiast była bardziej podobna do wielkiego nielota. Chuda dziewczyna hinduskiego pochodzenia wysunęła się z samochodu w milczeniu. Jej ruchy były niesamowicie oszczędne. Uosobienie kogoś, kto został brutalnie zaskoczony dojrzewaniem płciowym. Była wyjątkowo koścista. Wydawało się, że nie wie, jaką przyjąć postawę, co zrobić z rękami ani jak najlepiej ukryć kościste kolana. Kruczoczarne włosy zwisały jej do pasa, a gęsta, równo przycięta grzywka niemal zasłaniała oczy, wielkie i okrągłe. Ich barwa wahała się gdzieś pomiędzy błękitem a zielenią. Tak mocno odcinały się od smagłej skóry, że wydawało się, iż tryskają z nich iskry. Dziewczyna stanęła przygarbiona, przyciskając do piersi książkę, i kiwała się nerwowo na boki.


Rozdział 2

23

– Dostałem dwoje w cenie jednego – powiedział Mort do Juniorów. – Rodzeństwo z sierocińca. Możecie w to uwierzyć?  – Gdzie jesteśmy? – spytał chłopak. – Czy to miasto? Kim oni są? – Zaczął przestępować z nogi na nogę. – Co tutaj robimy? Zamierzasz nam powiedzieć? Przecież mówił, że nam powie? – zwrócił się do dziewczyny, która wciąż stała nieruchomo.  – Dobry Boże – zdołał wtrącić Mort. – Koniec z napojami gazowanymi.  – Wypiłem tylko trzy!  – Jakby to miało jakieś znaczenie – mruknął Mort do Juniorów. – To musi być wrodzone.  Ferbus gapił się na chłopaka z niedowierzaniem.  – On jest jak popcorn wsadzony do mikrofalówki.  Na to w końcu odezwał się Driggs, dodając równie zdziwionym tonem:  – Z tym że popcorn po kilku minutach przestaje podskakiwać. A on... nie.  – Jesteśmy w Adirondacks? Gdzie się zatrzymamy? Potrzebujemy pieniędzy? Jak...  – Uspokój się, skacząca fasolko – powiedział wujek Mort i chwycił chłopaka za ramiona, żeby go przytrzymać. – Wszystkiego wkrótce się dowiesz. Na razie poznaj Ferbusa, Elysię i Driggsa.  Chłopak każdemu skinął głową.  – Cześć, cześć, cześć.  – Dzieciaki, poznajcie nowych żółtodziobów. – Mort pchnął go lekko. – No dalej, przedstawcie się.


24

Gina Damico

– Jestem Pip – powiedział nowy, unosząc przy tym dłoń. – A to jest Bang. Ponieważ pochodzi z Bangalore w Indiach. A...  – Nie musicie mówić, skąd pochodzicie – wtrącił Mort. – Jesteście Ziemianami, tylko to się liczy.  Ferbus przyglądał się dziwnej parze.  – Jesteś tego pewien?  Dziewczyna rozłożyła ramiona, rzuciła książkę na ziemię i zaczęła wykonywać gorączkowe gesty w kierunku Pipa, który przyglądał się temu uważnie. Kiedy skończyła, opuściła ręce i spojrzała na Morta. Odwzajemnił jej spojrzenie bez śladu zrozumienia.  – Co powiedziała? – spytał Pipa.  Chłopak przestał podrygiwać. Wyglądał na urażonego.  – Powiedziała, że obiecałeś, że będą dla nas mili.  – Co z nią nie tak? – zdziwił się Ferbus. – Jest głucha?  – Wszystko z nią w porządku! – odparł Pip. – Słyszy doskonale. Po prostu nie mówi.  – Ale to nie... – Elysia wyglądała na zdezorientowaną. – Kiedy byłam dzieckiem, nauczyłam się trochę języka migowego. To z pewnością nie był język migowy.  Pip spojrzał na nią obojętnie.  –  To nasz język migowy.  Bang przysunęła się do niego bliżej. Chłopak wziął ją za rękę i odrobinę się cofnęli.  – Nie będziecie robili na ten temat głupich uwag? Mamy przykre doświadczenia z naszej ostatniej szkoły i jeżeli będziecie jak ta banda palantów...


Rozdział 2

25

– Nie, oczywiście, że nie będziemy! – krzyknęła Elysia. – Przepraszam. Wszyscy przepraszamy. – Uderzyła Ferbusa łokciem pod żebra.  – Jasne – zakasłał Ferbus. – Wybaczcie.  – Inność jest tutaj mile widziana – powiedział Driggs. – Wszyscy mamy w sobie coś dziwnego. Im dziwniejsze, tym lepiej.  Na twarz Pipa powoli powrócił uśmiech. Niemal niepostrzeżenie uśmiechnęła się też Bang.  – Gotowi na spacer? – spytał ich Mort.  – Spacer, dokąd? – powiedział Pip. – Po co tu jesteśmy? Gdzie są wszyscy? Co...  – Cisza. – Mort zamknął mu usta dłonią. – Choć to akurat dobre pytanie – zwrócił się do Juniorów. – Gdzie są wszyscy?  Wymienili pełne niepokoju spojrzenia. Driggs chrząknął.  – To ci się nie spodoba.

premiera 10 lipca Polub nas na

facebooku

kup teraz



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.