ilustr ac je
Andrzej Łaski
Lublin – Warszawa
Wycieczka
P
iętnastostopniowy mróz ścisnął Warszawę w okrutnych objęciach. Zima całkowicie zaskoczyła drogowców. Piachu zabrakło po trzech dniach, a soli do sypania ulic nie było jak dowieźć. Gdyby nawet nie zabrakło piachu, i tak brakowało taboru, by posypać choć główne ulice. Benzyny też by nie wystarczyło. Transport samochodowy padł. Tramwaje jeździły katastrofalnie przepełnione. Starzy ludzie mówili, że nawet przyroda wreszcie się zbuntowała i podstawia komunistom nogę. Na szczęście większość pracowników Drucianki mieszkała opodal swego zakładu i mogła dotrzeć tam na piechotę. Fabryka miała też zapas węgla i surowców, w halach pełnych pracujących maszyn zawsze było ciepło. Produkcja szła normalnie. Ślusarz Marek, pogwizdując, odłączył zasilanie, wykręcił śrubki, zdjął obudowę, a na koniec zdemon-
6
Andrzej Pilipiuk
tował konika tokarki. Obejrzał go uważnie i westchnął. Mocowanie było kompletnie wyrobione, gwint diabli wzięli i część teoretycznie nie kwalifikowała się już do naprawy. – No to kicha – burknął stary brygadzista Piotr, obserwujący jego poczynania. – Dobra maszyna była, ale jej czas dobiegł końca. Bo zapasowego konika do tak starego sprzętu nie zdobędziemy. Chyba że w muzeum techniki. – Przecież nie oddadzą nam własnego eksponatu. – Ale jakby tak z tokarki w muzeum wykręcić konika, a w zamian dać im tego? Przecież po wierzchu nie widać, że uszkodzony. – Spoko wodza – mruknął ślusarz. – Obędziemy się bez pomocy muzeum. Tu się nawierci, Igor wspawa jakąś grubszą mutrę z odpowiednim gwintem, dociągniemy śrubą i będzie jak nowe. – Spawy są kruche, a tu mamy do czynienia z naprawdę poważnymi obciążeniami. A jak znowu strzeli? – To się znowu pospawa. Bo to niby pierwszy raz? To dobra tokarka, carska jeszcze, nie to, co późniejszy szmelc... sanacyjny szmelc – uściślił na wszelki wypadek Marek. Wprawdzie majster niby był swojak i znali się nie od dziś, ale wampir uznał, że ostrożność nie zawadzi. – A jak kontrola BHP przylezie? – To i tak tego nie wypatrzą wśród pięciu tysięcy znacznie poważniejszych uchybień. Zwłaszcza że musieliby rozkręcić maszynę i zajrzeć od spodu. A nawet jak wypatrzą, zwalimy na naszych poprzedników, bo ten złom stoi tu już osiemdziesiąt lat, chyba od dnia
Wycieczk a
7
otwarcia Drucianki. A jak kto się czepi, to nic nie wiemy. Od zawsze tak było. Kto wie, może to nawet hitlerowcy naprawili? – pokpiwał ślusarz. – O, już wiem! Igora poprosimy, niech wytłoczy na spawie swastykę i jakąś lipną datę. – Pan to ma łeb! – pochwalił majster. – Życie nauczyło... – Tylko co zrobimy, jak strzeli podczas pracy? – zafrasował się nagle Piotr. – Jak się obrabiany materiał zerwie przy kilkunastu tysiącach obrotów... Ludzie mogą poginąć. – To wojna o rozwój i uprzemysłowienie kraju. Na wojnie trzeba się liczyć ze stratami w ludziach i sprzęcie! A tak poważnie, nic nie strzeli, bo złapię jeszcze tu i tu śrubami. – Marek wskazał miejsca nowych mocowań. – Mamy coś jeszcze? – Są luzy w imaku. Szyna boczna strasznie wyrobiona. I futerko w wiertarce, tej dużej, radzieckiej. – Zobaczymy, co da się zrobić. Najlepiej byłoby dać nowe, a nawet chociaż coś z odzysku... – Propozycja zawisła w powietrzu, jednak z miny brygadzisty wampir wyczytał, że wymiana uszkodzonych detali nie wchodzi w grę. Rozplanowali pracę, podzielili się zadaniami. Jeden z robotników skoczył do magazynu po surowiec i już mieli brać się do roboty, gdy jak spod ziemi wyrósł goniec z biura. – Panie Piotrze, proszą pana do kadr. – No to idę – westchnął poirytowany majster. Marek został sam. Przez kolejny kwadrans pracował spokojnie i z przyjemnością. Robota była na tyle
8
Andrzej Pilipiuk
prosta, żeby nie męczyć, i zarazem na tyle skomplikowana, że się nie nudził. Brygadzista wrócił po dwudziestu minutach z kwaśną miną i naburmuszony. – Co się stało? – zapytał ślusarz, widząc minę zwierzchnika. – Też wymyślili, debile kopani. Wycieczkę do lasu i grzybobranie mamy zorganizować dla naszego wydziału! – odburknął majster. – To znaczy ja mam zorganizować, a ty mi pomożesz. – Przecież mamy styczeń... Aż taki poślizg planu wyszedł? Jak niby mamy zbierać grzyby, kiedy wszędzie leży metr śniegu? – zdumiał się ślusarz. – W kadrach mówią, że dopiero teraz zjednoczenie przysłało materiały do zorganizowania wycieczki, które mieliśmy dostać w czerwcu. O! – Brygadzista wyjął z siatki atlas grzybów i cztery zakrzywione nożyki. Ślusarz ujął jeden i bez wysiłku wygiął w palcach klingę. – O ja pierniczę, ale szajs... – westchnął. – No faktycznie, gówniane. Ale może wystarczą? Ostatecznie grzyby są miękkie. Choć o tej porze roku to już raczej zamrożone będą... – zadumał się majster. – No i jak niby mamy ich szukać pod śniegiem? – Ech, wy, miastowi. – Marek pokiwał głową z politowaniem. – W ogóle nie ma szans. Grzyby zbiera się jesienią, a czego się w porę nie zbierze, to robaczki, ślimaki i sarenki zjedzą. Pomijając wszystko inne, nasz zakładowy autokar to kompletny trup. Zakładając, że w ogóle da się odpalić, dotoczyć to on się może co najwyżej do Ząbkowskiej. Do żadnego lasu nie ma szans. – Od naprawy latem dla tego złomu minęły już
Wycieczk a
9
wieki. Ślusarz zdążył zapomnieć, że autokar w ogóle działał. – To co robimy? – burknął majster. – Normalnie chyba... Autobus zakładowy wyjedzie za bramę i stanie gdzieś niedaleko. Paliwo kierowca wymieni w sklepie na piwo. Załoga wypije po dwie butelki, pogra sobie w karcięta, poczyta gazetki. Radia się posłucha... A my spiszemy protokół, że wycieczka się odbyła i zrobiono dystans dwustu osobokilometrów po lasach, przy czym zebrano trzydzieści kilo grzybów jadalnych. Papierek do akt i można o sprawie zapomnieć. – Dwadzieścia procent tego, co niby zbierzemy, musi trafić do stołówki – mruknął majster. – Takie są wytyczne pionu kulturalno-socjalnego zjednoczenia. Że niby ci, co pojechali, wykazują w ten sposób troskę o tych, którzy zostali. – Suszone grzyby mają na Różycu, ale po świętach dużo to ich tam nie ma. I pewnie za bajońskie pieniądze... Z młodości pamiętam, że suszone moczyło się w mleku. Wyglądały potem i smakowały prawie jak świeże. Ogarniemy to jakoś, tylko mniej paliwa wymienimy na piwo. Zleje się do kanistra ze trzydzieści litrów, podjadę na bazar i wymienię na suszone borowiki. Kompromis po polsku: wilk będzie głodny i owca rozszarpana. – No to załatwione. – Piotr z wyraźną ulgą zabrał się do demontażu uszkodzonych detali. – Obejdę wydział, przygotuję listę chętnych uczestników i zaniosę do zatwierdzenia.
10
Andrzej Pilipiuk
Minęła przerwa obiadowa. Marek i Piotr popracowali może kwadrans. Skończyli naprawę tokarki i właśnie robili próbny rozruch, gdy nieoczekiwanie pojawiła się sekretarka dyrektora. – Pan dyrektor prosi panów w sprawie wycieczki – zaszczebiotała. – I to pewnie jeszcze pilnie? – westchnął ślusarz, wyłączając zasilanie. – Oczywiście, że pilnie, przecież to dyrektor. – Uśmiechnęła się. Otrzepali się z kurzu i opiłków metalu, umyli nawet ręce. Ostatecznie kierownictwo to nie dział kadr. Pomaszerowali jak na ścięcie. Szef fabryki przyjął ich w swoim biurze. Zachęcił, by rozsiedli się w fotelach, polał kubańskiego rumu do rżniętych kryształowych szklaneczek. – Przekazano panom informacje o planowanej wycieczce – zaczął. – Dowiedziałem się właśnie, że poinformowali panowie wydział, zebrali listę uczestników i tak dalej. Ja się bardzo cieszę z panów zaangażowania w organizację, ale... jest pewien kłopot. – Nawet dwa. Po pierwsze, autokar to zimny trup, po drugie, pora roku skrajnie nieodpowiednia – westchnął brygadzista. – Ale to nas nie odstrasza. W kadrach powiedziano mi, że to polecenie ze zjednoczenia, a panu bardzo zależy. No to robimy. Mamy już wszystko z grubsza zaplanowane tak, żeby nikt się nie czepił... – Zreferował, co zaplanowali. Dyrektor słuchał uważnie. – Panowie, nie będę owijał w bawełnę. Ta sprawa ma drugie dno. Frakcja mojego patrona w zjednocze-
Wycieczk a
11
niu przemysłowym została rozgromiona w ramach walk koterii i sitw wewnątrzpartyjnych. Teraz zwycięzcy wycinają wszystkich naszych ludzi. Na mnie też widać szukają haka. To pułapka doskonała. Jestem ugotowany. Jeśli wyślę wycieczkę zakładową do lasu, zrobią ze mnie idiotę, który wysyła załogę w styczniu na grzyby. Jeśli wycieczki nie wyślę, oskarżą mnie o łamanie praw pracowniczych i ignorowanie poleceń. – To za takie duperelki można odwołać dyrektora ze stanowiska?! – wytrzeszczył oczy Piotr. – Odwołać mnie chcą i tak. Ale żeby to zrobić w białych rękawiczkach, musi być jakaś podkładka. Nawet idiotyczny zarzut, byle oparty na niepodważalnych faktach. – W czym problem? – nie zrozumiał Marek. – Wystarczy, że znajdziemy te grzyby, choćby tylko na papierze, i wrogowie stracą argument, żeby się pana czepiać. – Też mi się tak z początku wydawało. Niestety, nie da się na papierze. Zjednoczenie podsyła do nas dwóch inspektorów, którzy mają wziąć udział w wyprawie. Lipny protokół tym razem nie przejdzie. Obawiam się, że jestem udupiony na dobre. Chyba że panowie coś wymyślicie. Ja nie mam pomysłu, jak się z tej kabały wyplątać. – Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to zagrać tę partyjkę i mimo że grają z nami znaczonymi kartami, wygrać ją w wielkim stylu – mruknął Marek. – Tak, żeby pomysł zimowej wycieczki na grzyby okazał się wcale nie taki głupi. – Ale to niewykonalne... Nie sfałszujemy sprawozdania, bo nasłani kapusie go nie podpiszą. Może
12
Andrzej Pilipiuk
gdyby dało się zdobyć świeże grzyby, wetknie się je w zaspy śniegu... W Australii teraz mają lato chyba... Tylko jak je sprowadzić z tak daleka? – zadumał się brygadzista. – No i pewnie twardą walutą trzeba by zapłacić. Dolarami australijskimi albo czymś podobnym. – Mam pewien plan... Tylko muszę go do końca wymyślić. – Ślusarz zmarszczył czoło. – Panowie, po robociarsku i bez owijania w bawełnę – powiedział dyrektor. – Nie wnikam w szczegóły planu, daję panom wolną rękę. Nie uda się, trudno. Ale jeśli uratujecie mi tyłek, umiem się odwdzięczyć. Prosiłbym tylko bez mokrej roboty. – Się wie, będzie pan zadowolony. – Wampir wstał. – Gdyby było coś potrzebne... Proszę dysponować zasobami magazynowymi wedle własnego uznania. Spirytusem dezynfekcyjnym też.
Kliknij
i przejdź do sklepu, by kupić książkę
Polub nas na
facebooku