Głębia. Skokowiec - Marcin Podlewski - fragment

Page 1



TOM

pierwsz y

Lublin 2015


We’re thirty thousand light years from galactic central point  We go ‘round every two hundred million years  A nd our galaxy is only one of millions of billions  In this amazing and expanding universe  The universe itself keeps on expanding and expanding  In all of the directions it can whizz  A s fast as it can go, the speed of light, you know  Twelve million miles a minute and that’s the fastest speed there is  So remember, when you’re feeling very small and insecure  How amazingly unlikely is your birth  A nd pray that there’s intelligent life somewhere up in space  ‘Cause there’s bugger all down here on Earth  Monty Python, Galaxy Song, słowa i muzyka Eric Idle & John Du Prez

Cykl

:

1. Skokowiec 2. Powrót (w przygotowaniu)



Celem kaĹźdego Programu jest realizacja. Kodeks Maszynowy, Paragraf Pierwszy


1 Zbier anina

S

tatek był stary, szarobłękitny i stanowczo za duży. Brakowało mu kilku ton, by uznać go za pełno‑ prawną fregatę. Lecąc przez próżnię, musiał wy‑ glądać pięknie, błyskając żółtymi plamkami pozycyjnych świateł i błękitem bulwiastych dysz plujących energią rdzenia. Nieco podpity Myrton Grunwald oglądał go ze wszystkich stron i nie mógł dojrzeć jakichś drastycznych wad. Ot, lekko porysowany kadłub, komputery do od‑ świeżenia, a w jednej z kwater śmierdziało.  – Co tak drogo? – spytał handlarza, nerwowego ni‑ skiego człowieczka łażącego za nim krok w krok i zacie‑ rającego małe, chropowate łapki. Drogo akurat nie było, ale handel bądź co bądź przypominał taniec i warto było stanąć partnerowi na odcisk. – Czy to prawda, co o nim mówią? – strzelił w przypływie alkoholowego natchnie‑ nia. Co mówili o statku i czy w ogóle mówili, nie miał pojęcia, ale nie zaszkodziło spróbować.  – Wszystko nieprawda, bzdury – zdenerwował się człowieczek. – Statek nie jest nawiedzony!


8

cz arna wstęga

Nawiedzony! To było to. Myrton kucnął przy fotelach stazowych w sterowni i z wyćwiczonym niesmakiem po‑ ciągnął za jedną z podających narkotyk rurek.  – W statkach szumi – rozpędził się człowieczek. – Wie pan. Stare zbitki energetyczne. A i klop potrafi za‑ bulgotać. A wtedy ludzie zaczynają mówić. Same głupo‑ ty. Jeden po pijaku zobaczy zmarłą matkę wychodzącą ze sracza, a inny wierzy, że konsola sterująca przekazuje mu jakieś sygnały, a potem się zaczyna. „Statek jest na‑ wiedzony”, mówią. „Duchy przestawiają krzesła w me‑ sie”. To wszystko z nudów.  Myrton nie słuchał. Nie wierzył w duchy, ale jeśli po‑ mogłoby to zbić cenę, gotów był uwierzyć w całe ich stado wysmarowane ektoplazmą. Handlarz żądał dwóch milio‑ nów jedów – jednostek w kredycie Zjednoczenia, z czego dziesięciu procent wpłaty własnej. Myrton miał pięćset tysięcy z groszami. Wszystkie oszczędności, ostatnie za‑ robki i to, co dostał za części po „Smoczycy”, musiało mu więc wystarczyć na wpłatę, przeróbki i wgranie oprogra‑ mowania. Z szybkich rachunków wynikało, że powinno mu zostać około stu tysięcy, czyli minimalna kwota, któ‑ ra powinna trafiać na konto handlarza co standardowy błękitny miesiąc, aż do uiszczenia pełnej opłaty z dwu‑ nastoprocentowym narzutem manipulacyjnym.  Makabra.  Statek kosztował tyle, co ekskluzywny apartament na Błękicie – planecie‑stolicy Zjednoczenia.  – Broń? – spytał, drapiąc się po brodzie. Handlarz widocznie się rozpromienił.  – Laser z opcją górniczą, dwa działa turbinowe, pla‑ zma i ściągacz. Plazma jest uszkodzona, tak samo jak jed‑ na z turbinówek, ale do naprawienia. Ściągacz działa bez zarzutu, laser tak samo. Piękna broń! Poprzedni właści‑


1 : zbier anina

ciel wprowadził własne... modyfikacje, także do stazo‑ -nawigacji, ale wszystko jest legalne!  – Poprzedni właściciel... A jak ta ślicznotka nazywała się przed restartem rejestracyjnym? – spytał Myrton, zer‑ kając czujnie na miejsce, w którym powinna tkwić stalo‑ wa płytka z wygrawerowaną nazwą. Nie było jej. Hand‑ larz zamachał łapkami.  – Myśli pan, że pamiętam? Skąd mam...  – Nie szkodzi. – Myrton niedbale zamachał butelką wypełnioną do połowy migdałową whisky. – Zaraz sam nam powie. Zrobimy tylko małe czary-mary w rejestrze dziennika pokładowego – rzucił, klepiąc już we włącz‑ nik głównego komputera i tańcząc palcami po zakurzo‑ nej klawiaturze. System zaszemrał, a potem zaterkotał.  – Nie może pan! – wypiszczał handlarz, ale na pro‑ testy było za późno.  – Gotowe – powiedział Myrton, naciskając klawisz wywołania, i na nieco wypukłym ekranie pojawiło się logo statku: falista, czarna linia na tle zimnych gwiazd i nazwa, wybita grubymi, białymi wersalikami.  Czarna wstęga.  – „Czarna Wstęga” – wyszeptał Grunwald. – Ślicznie.  O „Czarnej Wstędze” krążyły legendy. Pechowy sta‑ tek, statek Widmo, statek zabójca. Podobno zagubił się w Głębi – zagadkowej niby‑przestrzeni, przez którą trzeba było przelecieć, jeśli chciało się pokonać gigan‑ tyczne kosmiczne odległości – a kiedy wrócił, cała za‑ łoga była odpięta od rurek podających stazę. Wszyscy naturalnie zginęli. Przez Głębię należało przelatywać, będąc pod wpływem stazy, inaczej popadało się w sza‑ leństwo brutalnie defragmentujące ścieżki mózgowe. Za‑ wsze kończyło się to śmiercią. Nikt nie potrafił przeżyć świadomego skoku głębinowego – powikłania były zbyt

9


10

cz arna wstęga

­drastyczne. Ale na tym nie kończyła się historia „Czar‑ nej Wstęgi”.  To, że statek zagubił się w Głębi, nie było niczym wy‑ jątkowym. Podobne sytuacje zdarzały się często – czy to wskutek awarii napędu głębinowego, czy przez błęd‑ ne koordynaty wprowadzone przez astrolokatora. Ale „Czarna Wstęga” powróciła z Głębi jedynie połowicznie. Jej struktura stała się częściowo widmowa i rozedrgana. Statek pojawiał się i znikał z załogą uwięzioną na pokła‑ dzie, zyskując miano jednego z Widm – nie do końca materialnych niewolników Głębi.  Działo się tak do czasu, gdy „Czarna Wstęga” wyszła z Głębi po raz ostatni – gdzieś w Ramieniu Perseusza – tym razem w pełni materialna i kompletnie martwa.  Odnaleziony cudem statek wyczyszczono, zaktuali‑ zowano programy i przebadano po ostatnią śrubkę we‑ dle procedur stosowanych w całym Zjednoczeniu. A na‑ stępnie, nie znajdując niczego podejrzanego, pchnięto na wolny rynek. Tam zakupił go niejaki Proklis czy Mo‑ klis – Myrton nie pamiętał – i wykombinował sobie, że zajmie się szmuglowaniem broni dla niewielkich księste‑ wek w Systemach Zewnętrznych, tuż przed Granicą Ga‑ laktyczną. Proklisomoklis zamontował na statku tysiące zabezpieczeń i nielegalną broń – krążyły plotki o czymś biologicznym podpadającym pod Konwencję Estafory na temat terroryzmu wirusowego – a potem, jak to czę‑ sto bywa, pokłócił się z załogą o zyski. Jeden z bardziej energicznych podwładnych wbił mu w gardło nóż od sera, a ponieważ paranoiczny handlarz pozakładał blo‑ kady na systemy komputerowe, w krótkim czasie okaza‑ ło się, że zabicie go nie było najmądrzejszym pomysłem. I tak statek został odnaleziony po raz drugi – po jakimś błękitnym roku, z drugim zestawem trupów na pokła‑


1 : zbier anina

dzie. Zjednoczenie, nie przejmując się złą sławą „Czarnej Wstęgi”, oczyściło pojazd po raz kolejny i puściło go na wolny rynek. A wtedy przejęli go Elohim.  W Wypalonej Galaktyce, od tysięcy lat pozbawio‑ nej obcych ras, Elohim byli dziwacznym ewenementem chorobliwie stęsknionym za legendarną „obcością”. Z po‑ czątku funkcjonowali jako zwykła ludzka sekta kulty‑ wująca historię „odrzuconych ksenobraci”, by wreszcie dorwać się do nielegalnych genotransformatorów i za ich pomocą przekonwertować się cieleśnie i psychicznie.  Obsesja związana z przekształcaniem ciała, charak‑ terystyczna dla kilku ludzkich odłamów rasowych, nie była niczym nowym. Sekta Elohim, tak jak Zbiór czy Stripsowie, tęskniła za prawdziwymi Obcymi. Ale tylko Elohim osiągnęli tak wysoki poziom obcości. Z pomo‑ cą konwersji udało się im tak wykoślawić umysł, że ich sposób rozumowania i postępowania wydawał się na‑ prawdę odmienny. I to właśnie oni zapaskudzili „Czarną Wstęgę” do końca – mało kto bowiem był zainteresowa‑ ny byłym Widmem, należącym do na wpół obłąkanych Elohim instalujących na swoich statkach artefakty po Obcych – choćby po Ynzedrymach – czy innych kse‑ no z legend rozgrywających się jeszcze przed Wojną ­Maszynową.  – Skąd ją masz? – spytał Grunwald. Handlarz zamru‑ gał oczkami.  –  Nie rozumiem...  – Dobrze rozumiesz. Ten statek śmierdzi. Pluję na duchy, ale ten skokowiec należał do Elohim – Myrton popukał palcami na klawiaturze – przez ponad siedem błękitnych lat. Jakim cudem znalazł się na tej zapyziałej planetce, co?  – Nie musi pan kupować – zaperzył się handlarz.

11


12

cz arna wstęga

– Ale bardzo będziesz chciał, żebym go kupił, i to za niską cenę – odparł spokojnie Myrton, upijając łyk whisky i bezceremonialnie wyciągając butelkę w stronę handlarza. Człowieczek pokręcił z niesmakiem główką i zapadł się jakby w sobie, patrząc na Grunwalda z wy‑ raźnym przestrachem. – Bo zamierzam powiedzieć, jaki skarb tu próbowałeś mi opchnąć, i wtedy nieprędko ubi‑ jesz jakiś sympatyczny interes. Większość poelohim‑ skich statków jest wyposażona w artefakty kseno, które mało kto potrafi naprawić, jeśli zdechną. Gdybym był na tyle szalony, żeby kupować były statek Widmo, to cze‑ ka mnie wycieczka do Elohim – i to prędzej niż później. A może tego nie zrobię? – Myrton wzruszył teatralnie ramionami i podrapał się z udawanym namysłem po źle ogolonej brodzie. – Po prostu wrzucę informację, co tu trzymasz, w Strumień, a wtedy staniesz się sławny w każdym zakątku Wypalonej Galaktyki. Chyba – po‑ zwolił sobie na dramatyczną pauzę – że dogadamy się co do zniżki.  – Nie może pan...! To wielki, piękny statek! Kosmicz‑ ny jacht! Świetnie wyposażone kabiny! To w zasadzie fre‑ gata! Ma prawie fregatowy tonaż!  – Połowa ceny. Dziewięćset tysięcy jedów.  – To cena za dobrej jakości transportowiec, nie za taki frachtowiec!  – To nie frachtowiec. Frachtowce są większe. W su‑ mie mogą być dowolnie wielkie. A to? Plaga wie, co to jest. Spory skokowiec i tyle.  – I dziewięćset to nie jest połowa!  – Jestem kiepski z matematyki – przyznał Myrton.  I właśnie tak kupił „Wstążkę”.


1 : zbier anina

Port na Brunatnej Elsie był taki jak cała planeta – brudny, podniszczony i brązowy. Statki stojące na pasach star‑ towych były trzy: gruby, beczkowaty transportowiec z godłem Wielkiego Księstwa Plitz; smukła jednostka „Logan 9”, będąca najprawdopodobniej myśliwcem dale‑ kiego zasięgu niesprecyzowanej kasty militarnej; i wresz‑ cie sama okazała „Czarna Wstęga”, która już niebawem miała zostać przechrzczona na „Wstążkę”. Mechanicy portowi kończyli właśnie na niej pracę – nowe oprogra‑ mowanie, częściowo skopiowane ze „Smoczycy”, wcześ‑ niejszego statku Myrtona, i zmodyfikowane przez specja‑ listów Klanu Naukowego za niebagatelną kwotę dwustu tysięcy jedów wgrywało się przez trzy ostatnie dni, prze‑ chodząc kolejne fazy testów. Magazynowe luki były ot‑ warte – portowy, ruchomy dźwigar, sterowany przez jed‑ nego z mechaników, pakował do środka wielkie czarne skrzynie pełne bogatych w proteiny porostów.  Spotkali go pod statkiem, opartego o jedną z podpro‑ wadzonych pod niego drabinek.  – Witam serdecznie. Jeśli ktoś mnie jeszcze nie zna... nazywam się Myrton Grunwald i jestem alkoholikiem – powitał ich lekko zachrypniętym głosem. Wyglądał nie‑ co niechlujnie: niczym niedogolony aktorzyna ze śred‑ niowiecznego, czarno-białego płaskofilmu. Przystojny, ale twarz miał ani młodą, ani starą, z łapkami zmar‑ szczek przy kącikach oczu. Całości dopełniały potarga‑ ne, czarne włosy. – Nie, chwileczkę... to inne spotkanie. Nazywam się Myrton Grunwald i jestem waszym ka‑ pitanem. A to – wskazał na statek i nonszalanckim ge‑ stem oblał kadłub odrobiną pieniącego się szampana – „Wstążka”. Zapraszam.  To „Wstążka”, a to błazen, pomyślała pierwsza pilot, Erin Hakl. Wygląda, jakby dopiero się obudził, stwier‑

13


14

cz arna wstęga

dziła. Dopiero co odtajał po wyjęciu z lodówki. A zresz‑ tą... jakie to ma znaczenie?  Była zmęczona.  Ostatni dzień przed planowanym osiągnięciem orbi‑ ty spędziła w towarzystwie kilku poznanych na Brunat‑ nej Elsie przyjaciół, którzy napompowali ją litrami taniej, produkowanej tu wódki. Brunatna Elsie słynęła z produk‑ cji wódki, żyta, brunatnych porostów odkrytych przez niejaką Elsie Nimhoffen, podzespołów do niedrogich ga‑ dżetów elektronicznych i cuchnącej szczynami wełny.  – To ten? – spytała dziwnie wystraszonym głosem Pinsleep Wise, astrolokator. – Ten statek?  – Tak – potwierdził Hub Tansky ubrany w swój po‑ strzępiony kombinezon komputerowy, pełen pocerowa‑ nych kieszeni, szlufek i mikrozłączy. Wyglądał w nim na jeszcze chudszego niż zwykle i Erin zdążyła mu na‑ dać przezwisko „Drakula”; istotnie, pasowało do niego jak ulał. – Modyfikowana jednostka transportowa, ale ma nieco większy, jak widzę, tonaż – wyjaśnił kompu‑ terowiec. – Zapewne na podzespołach artefaktowych... A komputronikę ma pewnie generacji trzeciej. Takie sta‑ teczki nazywano skokowcami rodzinnymi, bo w odróż‑ nieniu od zwykle jednoosobowych, w większości zau‑ tomatyzowanych i mniejszych skokowców były, cóż, większe i stanowiły odpowiednik domu dla jakiejś zwa‑ riowanej gwiezdnej rodzinki.  – Nie podoba mi się. Jest jakiś... zimny.  – Jeszcze go rozgrzejemy, kochaniutka – rzucił otyły mechanik pokładowy Monsieur, mocujący się z torbą na platformie transportowej, na której zrzucili swoje pakun‑ ki, a dokładniej, całe swoje życie. – Tak samo, jak twoją...  – Cicho bądź, Monsieur. – Hakl zdążyła już nieco po‑ lubić drobną Wise, choć, jak uznała, zakopanej w astro‑


1 : zbier anina

mapach dziewczynie rzeczywiście przydałoby się mocne klepnięcie w wystraszony tyłek. – Uważaj, tam są płyt‑ ki pamięciowe z drogimi symulacjami. Jeśli potłuczesz, odkupisz.  – Jak sobie życzysz, księżniczko.  Na pokład wchodzili bez pośpiechu, przekazując część klamotów zatrudnionym przez Grunwalda traga‑ rzom. Połączony ze śluzą trap prowadził ich w głąb po‑ kładu środkowego, na którym znajdowała się mesa i nie‑ duże kwatery z mikrołazienkami. Było ich dziewięć, ale tylko sześć mniejszych zostało otwartych i czekało na ich przybycie. Zamknięta średnia kajuta miała pełnić rolę pokoju gościnnego przeznaczonego do transportu turystów, a dwie większe były kwaterami kapitana i ga‑ binetem doktora Harpago, który – na polecenie Myrto‑ na – wyszukał ich kontrakty ze Strumienia za pomocą zagnieżdżonego w osobistym personalu PsychoCyfra.  – To jest naprawdę prawie wielkości fregaty – mruk‑ nęła Erin, oglądając z zainteresowaniem umieszczone obok kwater klaustrofobiczne kapsuły ratunkowe. – Nie‑ źle ktoś przekombinował.  – Statek był przerobiony – oznajmił Monsieur, kosz‑ marnie ziewając. Nikomu nie powiedział, jak spędził ostatnią noc, ale było pewne, że nie spał. – I to chyba niejednokrotnie. Wcześniejszy armator musiał nieźle dać w łapę kontrolnym ze Zjednoczenia. To istotnie prawie fregatowy tonaż, więc i opłaty powinny być większe. Był też przemalowany. Tu i tu – wskazał na fragmenty bur‑ ty – widać czarną farbę.  – Czarny? – zdziwiła się Hakl. – Tak jak statki Straż‑ ników Granicy? Chyba jest jakiś edykt, który tego za‑ brania?  – A Serce? – spytał Tansky.

15


16

cz arna wstęga

– Na pokładzie głównym. – Myrton Grunwald wy‑ rósł tuż przy nich, roztaczając dookoła słabą woń alkoho‑ lu. – Panie Hub – zwrócił się do Tansky’ego, który w za‑ myśleniu oblizywał spierzchnięte wargi – zapewne chce pan zerknąć na Serce?  –  Pokój komputerowy?  – Dokładnie. Standard sprzężony z napędem głębi‑ nowym i samym rdzeniem. Zostanie uruchomiony, gdy Klan Naukowy skończy wgrywać oprogramowanie. Wej‑ ście będę miał ja, pan i doktor Harpago. Na razie. – Myr‑ ton uśmiechnął się, demonstrując garnitur o dziwo bia‑ łych zębów. Jak perełki, pomyślała Hakl, w sam raz do holoreklamy. – Co do reszty... kto chce, może sobie zakle‑ pać kwatery. Moja i doktora jest już, oczywiście, zajęta. – Grunwald zamachał ręką w niesprecyzowanym kierun‑ ku. – I kończąc naszą wycieczkę: na poziomie pokładu środkowego mamy niejako wyrastający z niego pokład główny, czyli sterownię z fotelami stazowymi. Standar‑ dowa sn, czyli stazo-nawigacja, może lekko podraso‑ wana przez... ostatnich właścicieli. Do pobliskiego Ser‑ ca prowadzi niewielki drabinkowy korytarzyk, obecnie zawalony kablami naszych cudotwórców od interfejsu, którzy skończą – zerknął na zegarek – za jakieś pół błę‑ kitnej godzinki. Wszystko spięte z komputroniką statku, nerwokonektorami, plus interfejs dotykowego holo. Pięk‑ na, odświeżona konsola nawigacyjna w sn, zachęcam do zerknięcia. Nad pokładem głównym i częścią środkowe‑ go jest jeszcze drobny pokład górny, czyli zmodyfikowa‑ na i silnie opancerzona zbrojeniówka, którą na razie nie ma kto zarządzać, połączona rzecz jasna z sn. Poniżej głównego i środkowego ciągnie się przez całą długość statku pokład dolny, czyli magazyny z lukami, maszy‑ nownia i rdzeń. Napęd głębinowy, tak jak w każdej jed‑


1 : zbier anina

nostce, jest na zewnątrz, podobnie antygrawitony. Pan Monsieur ma, tak jak pani Wise, uprawnienia głębinow‑ ca, z tego, co pamiętam... tak?  – Klasa krążownikowa – potwierdził mechanik, dra‑ piąc się po źle ogolonej brodzie.  – Świetnie – podchwycił Myrton. – Jeśli coś pieprz‑ nie, do napędu dojdzie pan przez taki jeden nieprzyjem‑ ny kanalik. Cała „Wstążka” jest nimi pokryta. Jak się je nazywa...? Zapomniałem.  –  Dojścia serwisowe.  – No tak. Ewentualnie można wskoczyć w skafan‑ der próżniowy i doklepać odpadającą część młotkiem. Na razie tyle wystarczy – oznajmił Grunwald. – Proszę zajmować kajuty. Odprawy nie będzie, ale zapraszam wszystkich serdecznie do sn za... dwie godziny. Od‑ lot o osiemnastej czasu planetarnego, czyli o dwudzie‑ stej drugiej standardowego czasu Błękitu. Skok godzinę później. Lecimy w kierunku Jądra, bliżej bardziej cywi‑ lizowanych systemów trzęsących się z ochoty, by kupić nasze porosty. Ominiemy tylko... hm... Ramię Perseu‑ sza. Tak czy owak, by tam dolecieć, chwilkę pokręci‑ my się jeszcze po Systemach Zewnętrznych, a dokład‑ niej: po Księstwach Granicznych. Pierwszy przystanek: stacja górnicza w systemie Hades, czyli w zadupiu ze‑ wnątrzsystemowym. Doktorze – rzucił w stronę świeżo przybyłego Harpago – pana poproszę za moment do sta‑ zo-nawigacji. A państwu dziękuję za uwagę – dokończył i, dziwnie kontrapunktując wypowiedź, mrugnął okiem do speszonej Wise.  Plaga, pomyślała Erin. Do tego jeszcze lowelas.  Pięknie.

17


18

cz arna wstęga

Zgodnie z poleceniem Myrtona zaczęli zajmować kaju‑ ty – nieśpiesznie, może z wyjątkiem Huba, który szybko doczłapał do kwatery umiejscowionej najbliżej pokładu głównego. Nikt nie oponował – Tansky musiał mieć jak najszybszy dostęp do Serca.  Pinsleep Wise wybrała kajutę jako ostatnia.  – Pinsleep Wise – wyszeptała, kładąc dłoń na inter‑ fejsie dotykowym. Od tej chwili kajuta miała należeć wyłącznie do niej i nikt nie mógł się dostać do środka bez jej zezwolenia. Obłe drzwi wsunęły się w górę z ci‑ chym hydraulicznym świstem i astrolokatorka weszła do kwatery.  Pomieszczenie było niewielkie, ale wystarczają‑ ce. Przypinana do ściany leżanka, stolik, wpuszczone w ściany szafki, kilka mydłowatych półek, holowgłębie‑ nie i wreszcie natryskowa łazienka. Wise zamknęła za sobą drzwi i będąc pewną, że nikt już jej nie widzi, klap‑ nęła na rozłożoną leżankę.  Własna kajuta. Ostatni statek, na którym służyła, był nie tylko ciasny, ale i koedukacyjny. Swoją kwaterę mu‑ siała dzielić z zakonnicą kultu kseno, przygotowującą się do przystąpienia do Elohim. Zakonnica była przeraźliwie chuda, cuchnęło jej z ust i nie miała za grosz poczucia humoru. Kiedy kapitan – niejaka Sodeo Mataka – zosta‑ ła zatrzymana za kontrabandę, a statek skonfiskowany, Wise z ulgą przyjęła długie przesłuchania przez Kontro‑ lę Zjednoczenia. Wszystko było lepsze od nie do końca normalnej zakonnicy, klepiącej bez końca formułki na temat Tych, Którzy Odeszli i walącej czołem o podłogę w przypływie religijnego zamroczenia. Teraz nie miało to wszakże znaczenia. Nie obchodziło jej ani Zjednocze‑ nie, ani Mataka, ani tym bardziej Azyl. Była wolna i na‑ reszcie bezpieczna.


1 : zbier anina

O ile tylko wyrzuci z myśli ten nieprzyjemny dreszcz i chłód, który odczuła jeszcze silniej, gdy tylko postawiła stopę na trapie. Ale na razie zdecydowała, że nie będzie o tym myśleć. Nie śpiesząc się, zaczęła wyjmować swo‑ je klamoty: książki astrolokacyjne, płytki pamięciowe, breloczki upominkowe za abonamenty literackie w bi‑ bliotekach Strumienia, odtwarzacz KenoZero czy – naj‑ ważniejszy z nich wszystkich – czarny sześcian Krysz‑ tału z zapisaną w nim mapą całej poznanej Wypalonej Galaktyki, od Jądra w Ramieniu Trzech Kiloparseków aż po Systemy Zewnętrzne wypchane niezrzeszonymi układami i Księstwami Granicznymi.  Erin Hakl, w odróżnieniu od Wise, nie miała pra‑ wie nic.  Swoją kajutę obejrzała krytycznie i niemal od razu złapała za wiszący przed wejściem do mikrołazienki drą‑ żek. Podciągnęła się raz, stwierdzając, że przyjdzie jej udoskonalić sprzęt o kilka własnych pomysłów. Zwró‑ ciła też uwagę na to, na co Pinsleep ledwo spojrzała – na czarny klocek ekspresu ciśnieniowego z prostym progra‑ matorem. Była to nietypowa rozrzutność energetyczna: z tego, co wiedziała, w mesie znajdował się już ekspres, ale powitała widok własnego sprzętu ze sporym zado‑ woleniem. Nie był może tak dobry jak ten z kambuza w mesie, ale na szczęście posiadał opcję przyrządzenia najzwyklejszej, znanej ludzkości od wieków kawy: czar‑ nej jak noc i słodkiej niczym grzech. Hakl uznawała mle‑ ko tylko u ciężarnych.  – Polubimy się – powiedziała do ekspresu i zaczęła wyciągać rządki największego swojego skarbu: symu‑ lacyjnych płytek pamięciowych z możliwością wpię‑ cia przez nerwokonektor. Część, o czym świetnie wie‑ działa, była nielegalna i podpięta do pirackich serwerów

19


20

cz arna wstęga

t­ rzymających symulatory myśliwców nie tylko Zjedno‑ czenia (te znała świetnie), ale i Starego Imperium. I przy‑ najmniej trzy z czasów legendarnej Wojny Maszynowej, która – po Wojnie Kseno i tajemniczej Pladze – dosłow‑ nie wypaliła całą Galaktykę, pozostawiając przy życiu za‑ ledwie garstkę nadających się do zamieszkania systemów.  O ile symulacje były prawdziwe, to za posiadanie jed‑ nej takiej płytki groziło półroczne zesłanie na planetę więzienną. Za posiadanie trzech – cóż, mało kto próbo‑ wał ryzykować i przekonać się, jakie sankcje grożą za in‑ stalowanie w nerwokonektorze głębokich symulacji za‑ kazanych starożytnych okrętów bitewnych. Z pewnością były one surowe, ponieważ drobiazgowe dane na temat każdego ze śmiercionośnych myśliwców, fregat i krążow‑ ników można było swobodnie przekształcić w wybudo‑ wanie realnej ich wersji.  To, co trzymała na płytkach, z pewnością zaintere‑ sowałoby Huba.  Wygłodniały, pożółkły od neonikotyny Tansky wpły‑ nął do swojej kwatery niczym chudy glon, roztaczając dookoła nikły zapaszek potu i ćmionych petów. Jego ogo‑ loną głowę o nieco pomarszczonej skórze zalała kompu‑ terowa poświata ekranu holowgłębienia, które uruchomił od razu, kiedy tylko wszedł do środka. Światło laserów badało pomarszczoną twarz i luźno falujący kombine‑ zon komputerowca.  – Stary system – ocenił Hub. – Ale podwyższymy standarcik – stwierdził, tańcząc szczupłymi palcami po konsoli z gracją pianisty. Holowgłębienie zaszumiało, de‑ monstrując strukturę danych na siatce trójwymiarowej mozaiki. Tansky’ego nie interesowały jednak rozrywki, których tysiące – a może miliony – oferował system stat‑ ku. Bardziej pasjonowała go kwestia łączy awaryjnych,


1 : zbier anina

dających mniejszy lub większy dostęp do Serca z pozio‑ mu kajut. Wcisnął kombinację klawiszy odpowiedzial‑ nych za restart systemu i szybko, zanim ekran rozjarzył się ponownie, przyblokował automatyczny rozruch. Ho‑ lowgłębienie rozbłysło zielenią i białymi, kościanymi li‑ terkami freeze’a.  Hub nachylił się nad klawiszami i nie patrząc na li‑ terki zmieszane z cyframi i piktogramami, zaczął wpro‑ wadzać polecenia – wiersz po wierszu. Słychać było tyl‑ ko jego cichy oddech i klekotanie plastikowych klawiszy.  Polecenie, polecenie, wykonaj. Polecenie, polecenie, wykonaj.  Nic. Nie było żadnego dojścia, żadnej kopii, żad‑ nych wewnętrznych drzwi. I problem nie leżał po stro‑ nie software’u. Po prostu nie istniało żadne fizyczne po‑ łączenie, do tego sieć była blokowana przez zaporę tak potężną, że wydawała się tak wielka, jak ona sama. Abs‑ trahując od faktu, że oprogramowanie nie było jeszcze do końca wgrane do Serca i komputerów statku, jako pierwsze wrzucono zabezpieczenia. Cóż. Nie był to może koniec wojny, ale tę batalię przegrał na samym starcie.  – Poczekamy na Serce, cwany lisku – ogłosił Hub i wyciągnął trzymanego za uchem peta.  Z całej świeżo zatrudnionej czwórki tylko Monsieu‑ ra nie interesowało holowgłębienie, szafki, łazienka czy nawet rozpakowanie worków. Mechanik zamknął drzwi, klapnął na leżankę i niemal od razu usnął.

Statek szumiał.  Mechanicy z Klanu Naukowego powoli odczepiali kable transferowe i zabierali narzędzia. Świeżo wgrane

21


22

cz arna wstęga

systemy czekały na podanie kodów. Ciemne ekrany kom‑ puterów mrugały białą kreską kursora.  Myrton Grunwald usiadł w kapitańskim fotelu i klep‑ nął przycisk, ustawiając siedzisko do pozycji półleżącej. Stojący obok doktor Harpago Jones sprawdzał rurki-in‑ iektory. Sprzężenie z imprintem wymagało delikatnego podania stazy, na tyle, by wyłączyć funkcje motoryczne, lecz nie tak dużo, by wyłączyć i mózg.  – Jak ich pan ocenia, doktorze? – spytał Grunwald.  Harpago wzruszył ramionami.  – Są tacy, jak pan chciał, kapitanie.  – A skąd wiesz, jakich chciałem?  Jones kucnął, naciskając przycisk wprowadzania nar‑ kotyku. Umieszczony nad konsolami sterującymi licznik wyświetlił dwadzieścia sekund. Staza działała szybko, ale dla bezpieczeństwa skok w Głębię następował po dzie‑ sięciu kolejnych. Rzecz jasna w przypadku prawdziwe‑ go podawania stazy, a nie jej nieco rozcieńczonej wersji, ustawiano zwykle większy margines czasowy.  – Myślę, że wiem, kapitanie.  – Jones... – Myrton czuł, jak mięśnie twarzy zaczynają mu tężeć. Staza była może rozcieńczona, ale i tak robiła swoje. – Zlituj się. Podaj charakteryzację.  – PsychoCyfer potwierdził, że wszyscy są dość skryci – odpowiedział doktor. – Najprawdopodobniej na tyle zde‑ sperowani, by przymknąć oczy na pana przeszłość... na tyle, ile mogli. Widać, że sprawa „Smoczycy” męczy naj‑ bardziej tą całą Hakl. W czasie podpisywania kontraktu próbowała kilka razy wypytać się o... pański były statek. Tak czy owak, wiem o nich niewiele, ale PsychoCyfer twierdzi, że to najlepsi z kandydatów. Może na począ‑ tek... słucha pan?


1 : zbier anina

– Tahk – przyznał niewyraźnie Grunwald. Ciało z wolna traciło swoją strukturę i kontury, Myrton pły‑ nął już prawie w fotelu. – Mushimy to kiedyhś poftoszyć...  – Zaraz troszeczkę zaboli – ostrzegł doktor. – A wra‑ cając... nie wiem nic o mechaniku. Kompletnie wyczysz‑ czone rejestry, z wyjątkiem bardzo wysokich not tech‑ nicznych. Nie ma nawet specyfikacji, tylko ten idiotyczny kryptonim. Poza tym papiery bez zarzutu. Nabytek wy‑ daje się więc cenny. Uwaga, uruchamiam kontrolę im‑ printowania.  Myrton zadygotał. Trudny do zniesienia ból przenik‑ nął mu przez ciało, wywołując serię niekontrolowanych odruchów.  – Z kolei ten Tansky to chyba niezłe ziółko – konty‑ nuował doktor, sprawdzając poziom ładowania. – Możli‑ we, że miał coś wspólnego z Klanem Naukowym. Kom‑ pletny egocentryk, jak oni wszyscy. Rejestry związane z wcześniejszym zatrudnieniem wyczyścił sobie sam. Jak to zrobił, nie mam pojęcia. Może faktycznie wcześniej nie pracował? Najprawdopodobniej samouk. W zasadzie wiemy o nim tyle, ile sam chce. Szybko idzie... już dwa‑ dzieścia procent. Wytrzyma pan?  Grunwald jęknął.  – Erin Hakl była pilotem wojskowym. Co prawda nie dowodziła niszczycielem, ale nie znaczy to, że nie dawa‑ ła sobie rady. Przez brak oficjalnych danych podejrze‑ wam tajne operacje Zjednoczenia. Błyskotliwa kariera, a potem nagle znika, dodajmy, po bardzo dobrej reko‑ mendacji przełożonych. Nie wiadomo czemu. Wiadomo tylko o kilku ostatnich, nieciekawych kontraktach, ale trudno powiedzieć, jak się skończyły. Już prawie czter‑ dzieści procent... jeszcze chwilkę... – Doktor podrapał

23


24

cz arna wstęga

się w ­k iepsko ogoloną brodę. – Najwięcej wiemy o Pin­ sleep Wise. To geniusz astrolokacyjny i głębinowiec wy‑ sokiej klasy. Pochodzi z Jewromy 7. To taka mała, leśna planetka. Niestety, spędziła kilka ostatnich lat w Azylu, bodajże trzy. To wiemy na pewno, bo tych papierów nie da się utajnić.  –  Aaaszyl?!  – Dokładnie tak. Centralna Planeta Psychiatryczna Zjednoczenia. Ale zanim pan powie, że nie życzył sobie wariata na statku, to przypomnę tylko, że dobry astro‑ lokator jest teoretycznie nie do zdobycia, a już na pewno nie do zatrudnienia przy pana budżecie. A ona jest bar‑ dzo dobra... chociaż jakaś taka z niej... nie wiem... mimo‑ za? Dziewięćdziesiąt procent. Teraz to już z górki.  Grunwald nie słuchał. Oklapł. I nagle, gdy żółtawy pasek ładowania zmienił barwę na zieloną, poczuł statek.  Nie było to uczucie, które umiałby opisać. „Wstąż‑ ka” stała się nagle po prostu jego. Czuł przepływy i pul‑ sacje rdzenia i jednostajny szum Serca. W końcówkach nerwów wyczuwał łaskotanie komputerów i genokompu‑ terów oraz natężone fale antygrawitonów. I sam napęd głębinowy, oplatający statek siecią połączeń oraz mag‑ netyczno-grawitacyjnych narośli. I może coś jeszcze, coś niemal nieuchwytnego, ale uczucie sprzężenia już mija‑ ło, rozchodząc się powolnymi falami i zanikając tak, jak zanikało wspomnienie bólu.  – Gotowe – ocenił doktor Harpago. – Czy muszę panu mówić, że to pana zabije?  – Daj... – wystękał Grunwald. Zniesmaczony doktor podał mu butelkę z energetykiem. – ...nie to... – skrzywił się Myrton, ale Jones był nieugięty.  – Żadnego picia po imprincie – oznajmił. – Zalecenie lekarza. Już panu wystarczy.


1 : zbier anina

–  Egocentrycy, tak?  – Co do jednego.  – Rozegrałeś wszystko tak, jak mówiłem?  – Tak. Myślą, że czegoś się dowiedzieli, ale nie wie‑ dzą nic.  – Dobrze. A ty... jak ich oceniasz? Polubią się?  – O tyle, o ile będą w stanie. Chyba Hakl polubiła Wise, ale zakładam, że do czasu. – Doktor Harpago od‑ łączył stazowe rurki. – PsychoCyfer nigdy się nie myli. A według niego jedno jest pewne, jeśli chodzi o pana nową załogę.  –  Tak?  – Nigdy się nie zgrają, choćby nawet chcieli – ocenił doktor.  A potem, nachyliwszy się do kapitana, wyszeptał:  – I nigdy się nie dowiedzą.

Premiera

16 września Polub nas na

facebooku

kup teraz

25



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.