Filmradar. Magazyn o filmach. Nr 6/2012

Page 1

#6

ISSN 2084-5170

W oczekiwaniu na Prometeusza Ridleya Scotta

TEN OBCY Agata Malinowska

Rozmowa z Kamilem Śmiałkowskim

Marylin Monroe - Ciało i mit

Nowe Horyzonty


OcEnIaM FiLmY WyGrYwAm NaGrOdY


Co w numerze

rys. Maciej Sankowski

EDITORIAL NEWSY

(niekoniecznie poważnie zaserwowane)

5

6

LAPSUS FILMOWY DO R…

52

POWSZECHNA FLUORYZACJA CZASAMI PO CZASIE

54

RELATYWNIE ŚWIEŻE PREMIERY

10

WYWIAD WĘŻE I MISIE W SŁUŻBIE POLSKIEGO KINA

24

TEMAT Z OKŁADKI TEN OBCY

30

SERIALOWY SABAT A MI TO LATO…

62

MARILYN MONROE: CIAŁO I MIT

40

ZESTAWIENIE FILMRADARU NIECO INNI SUPERBOHATEROWIE

66

CO WARTO ZOBACZYĆ NA NOWYCH HORYZONTACH?

46

RECENZJE

73

W CHORYM KINIE 58 TOKSYCZNIE KULTOWI W SŁUŻBIE KICZU


#6

ISSN 2084-5170

Filmradar jest wydawany przez: Filmaster sp. z o.o. ul. Stryjeńskich 19/50 02-791 Warszawa

Współpracownicy: Tomasz Chmielik, Sławomir Domański, Paweł Kabron, Agata Malinowska, Maciej Sabat, Maciej Sankowski, Katarzyna Sarba, Ida Szczepocka, Agata Wasilewska, Julia Waszczuk, Krzysztof Witalewski, Kasia Wolanin

Porta Capena sp. z o.o. ul. Świdnicka 19/315, 50-066 Wrocław

Projekt graficzny i skład: Mateusz Janusz (Studio DTP Hussars Creation) www.hussars.pl

Wydawca: Adam Błażowski Borys Musielak

Reklama: Support Media Sp. z o.o. Ewa Micek e.micek@supportmedia.pl tel. 22 312 40 88 kom. 668 276 516

Redaktor naczelny: Piotr Stankiewicz piotr.stankiewicz@filmradar.pl tel. 535 215 200 p.o. Z-cy redaktora naczelnego: Agata Malinowska

w w w. f i l m r a d a r. p l Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych, jednocześnie zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i poprawek w nadesłanych materiałach.


Editorial W

telewizji same powtórki, a w słoikach ogórki. Tak można podsumować nadchodzący czas. Na szczęście może jednak nie będzie tak źle – w kinach pojawiło się, a zapewne na dniach pojawi się co najmniej kilka ciekawych propozycji. Większość to komedie, ale znajda się też dramaty i zaangażowane (w zarabianie pieniędzy), superproducyjne kino hollywoodzkie. Gdyby to zawiodło, pozostają do obskoczenia liczne w lecie festiwale filmowe. A jeśli i to zawiedzie, zawsze jest zaprzyjaźniona lokalna wypożyczalnia video lub któryś z serwisów VOD – ciepły wieczór przy piwku i pizzy z dobrym filmem też chyba nie jest zły. Z pewnością niektórzy wyjadą na wakacje. Jeśli są młodzieżą, ich rodzice zapewne będą sobie kręcić filmy ze zmartwienia, a oni, jeśli są fanami używek, też mogą mieć filmowe doznania. Nie jest źle. U nas tradycyjnie kilka ciekawych dłuższych tekstów i sporo recenzji. W tym miesiącu namówiłem na rozmowę Kamila Śmiałkowskiego. Opowiada dlaczego polskie kino ssie i co zrobić, żeby przestało.

Tym samym, po raz kolejny daliśmy szansę wypowiedzenia się dyszącemu złością na wszystko „co dobre bo polskie” rewanżyście. Postaramy się następnym razem poprawić. Polecam również artykuł Agaty Malinowskiej o serii Obcy, a także tekst o Marylin Monroe będący owocem współpracy Filmradaru z serwisem Stopklatka. Przestaję już nudzić, uciekam nad jezioro (marzeń oczywiście) lub jakąś rzekę (obowiązkowo wierną). Ostatecznie może być las (krzyży). Tymi filmowymi nawiązaniami kończąc, życzę jak zawsze miłej lektury. Piotr Stankiewicz

5


NEWSY (niekoniecznie poważnie zaserwowane)

OPRAC. AGATA MALINOWSKA

Hannibal Lecter powraca

Nie w kolejnym sequelu, prequelu lub reboocie Milczenia owiec, lecz w serialu. 13-odcinkowy Hannibal, wyprodukowany przez telewizję NBC, przedstawi historię współpracy Willa Grahama, agenta FBI, i Lectera jeszcze przed wykryciem jego osobliwych apetytów. W rolę najsłynniejszego kanibala kinematografii wcieli się Mads Mikkelsen, Duńczyk zręcznie dzielący swój czas między kino ambitniejsze (Jabłka Adama, Polowanie, Valhalla Rising) i rozrywkowe (Casino Royale, Trzej muszkieterowie). Miejmy nadzieję, że podoła, inaczej Sir Anthony Hopkins zje jego wątrobę z dobrym Chianti.

Igrzyska śmierci jak Harry Potter

Studio Lionsgate ogłosiło, że ekranizacja ostatniej części sagi Suzanne Collins o szlachetnej łuczniczce Katniss Everdeen zostanie podzielona na dwa filmy, które wejdą na ekrany kin w odstępie roku. Moda zapoczątkowana przez Harrego Pottera i Insygnia śmierci irytuje wielbicieli książkowych serii, zapewne jednak, ze względu na zyski, będzie trwać jeszcze długo… 6


NEWSY

Letnie festiwale

Wielbiciele kina z pewnością nie mogą narzekać na brak rozrywek w wakacje: 12 Sopot Film Festival (14-22 lipca), Transatlantyk (15-22 sierpnia), Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyńcu (3-12 sierpnia) i oczywiście T-mobile Nowe Horyzonty (19-29 lipca). Nic tylko pakować plecak i w drogę, uprzednio przeczytawszy w Filmradarze tekst Krzysztofa Witalewskiego o tym, co warto obejrzeć w tym roku we Wrocławiu.

Kolski w Karlowych Warach

Zakończyła się 47. edycja festiwalu – Kryształowy Glob otrzymał w tym roku Martin Lund za dramat The Almost Man. Nie zabrakło polskich akcentów – nagrodę aktorską, wraz z Henrikiem Rafaelsenem (The Almost Man) otrzymał Eryk Lubos za rolę w nowym filmie Jana Jakuba Kolskiego Zabić bobra. Obraz Kolskiego wzbudził nieco kontrowersji i zaskoczył nietypową dla reżysera, chropawą stylistyką. Zapewne wkrótce polscy widzowie będą mogli sami wyrobić sobie o nim zdanie, choć data premiery jest jeszcze nie ustalona.

James Bond nadchodzi

Jeśli zastanawialiście się, czy agent 007 już wylizał rany po nieudanym Quantum of Solace, śpieszymy donieść, że premiera nowego filmu o jego przygodach, w reżyserii Sama Mendesa (Droga do szczęścia, Jarhead, American Beauty) zapowiadana jest na koniec października. Zwiastun Skyfall nie zdradza wiele poza tym, że stawka będzie jak zwykle wysoka, a tempo jak zwykle szybkie. Takiego Bonda lubimy najbardziej.

Fassbender gwiazdą Assassin’s Creed

Po rolach seksoholika, romantycznego kochanka, androida i mutanta władającego metalem, Michael Fassbender zdecydował się zagrać średniowiecznego zabójcę. Miejmy nadzieję, że specjalnie dla niego klątwa prześladująca ekranizacje popularnych gier zrobi wyjątek. 7


NEWSY

Wilq animacja

Wszyscy, którzy widzieli zwiastun, z pewnością czekali na tę wiadomość: data premiery animowanej krótkometrażówki o superbohaterze z Opola została ustalona na rok 2013. W przedsięwzięciu macza palce PISF (ciekawe, czy przeczytali wcześniej komiksy…) i wszędobylska firma Platige Image. Dziwnym nie jest, że trzymamy kciuki.

Z kina do TV

Ścieżką przetartą przez Davida Lyncha (Miasteczko Twin Peaks) i Martina Scorsese (Zakazane imperium) zamierzają przejść się kolejne tuzy kinematografii. Bohaterem serialu The Knifeman, firmowanego nazwiskiem Davida Cronenberga, będzie radykalny chirurg-samouk, pragnący poznać tajemnice ludzkiego ciała. Temat jakby wymarzony dla tego reżysera, a że główną rolę ma zagrać sam Tim Roth, nie pozostaje nic innego, jak tylko wypatrywać dalszych wieści, najchętniej zawierających daty. Plotkuje się również o wskrzeszeniu Barbarelli – frywolnej kosmicznej podróżniczki, bohaterki komiksów z lat 60. Reżysersko do projektu miałby się przyłożyć Nicolas Winding Refn (Drive).

Enterprise raz jeszcze

Koniec Breaking Bad

Za oceanem właśnie rozpoczyna się emisja piątego i, jak twierdzą producenci, ostatniego sezonu Breaking Bad, chwalonego i nagradzanego serialu o nauczycielu chemii, który angażuje się w produkcję narkotyków. Internet aż kipi od fabularnych spekulacji, zaś Bryan Cranston, odtwórca głównej roli, deklaruje, że w przyjemnością zagra w pełnometrażowym filmie nawiązującym do serialu, o ile tylko jego bohaterowi uda się przeżyć ostatni odcinek... Wszystkich pragnących się tego dowiedzieć czeka ciężka przeprawa – sezon podzielono na dwie części, a emisja drugiej z nich ma się rozpocząć dopiero latem 2013 roku.

Wszyscy, którzy obrazili się na J.J. Abramsa za zniszczenie Star Treka, będą z pewnością oburzeni na wieść o sequelu. Projekt otoczony jest jeszcze tajemnicą, lecz wygląda na to, że przeciwnikiem kapitana Kirka i jego załogi będzie sam… Sherlock Holmes. Benedict Cumberbatch, grający wielkiego detektywa w serialu BBC, otrzymał angaż, nie chce jednak ujawnić, kim jest jego postać. O ile nie nadejdzie zapowiadany koniec świata, i tak się dowiemy – premiera planowana w 2013 roku. 8


No i przyszło nam omawiać kawał prawdziwie męskiej prozy! Kto wie, może za jakiś czas pojawi się u Krzysztofa Schechtela? Męska proza, której entuzjastyczne recenzje piszą głównie anonimowe osoby płci żeńskiej, i to chyba dość młode, biorąc pod uwagę treść tekstów zamieszczonych na stronie wydawcy! „Książka jest dobrą rozrywką i ciekawym materiałem dydaktycznym, ponieważ doskonale przystosowuje nas do zaistniałej sytuacji.

Czytelne opisy pozostałości po przyrodzie, potwornie uderzają w nasz obraz o jej pięknie”, „trafiła się niezła perła, kupię ją w prezencie Mikołajkowym Najbliższym” (ortografia oryginalna). Ciekawe zjawisko!

9


PREMIERY

Relatywnie świeże PREMIERY KOMENTUJE PIOTR STANKIEWICZ

10


PREMIERY

21 JUMP STREET PREMIERA: 13.07.2012 21 Jump Street reżyseria: Phil Lord, Chris Miller obsada: Jonah Hill, Channing Tatum komedia, USA 2012 109 min., dystr. United International Pictures

Dwóch nieudacznych policiamajdów wraca „pod przykrywką”do liceum, żeby rozpracować handlarzy narkotyków. Niestety „pod przykrywką” jest też poczucie humoru i sens całej fabuły.

11


PREMIERY

KOCHANIE POZNAJ MOICH KUMPLI PREMIERA: 13.07.2012 A Few Best Men reżyseria: Stephan Elliot obsada: Chris Marshall, Laura Brent, Xavier Samuel komedia, Australia 2012 96 min., dystr. ITI Cinema

Jeśli będzie tak śmiesznie jak w Zgonie na pogrzebie, można śmiało się wybrać do kina, nawet jeśli część gagów zapowiada się na odgrzewane kotlety.

12


PREMIERY

KUZYNI PREMIERA: 13.07.2012 Primos reżyseria: Daniel Sanchez Arevalo obsada: Quim Gutierrez, Inma Cuesta komedia, Hiszpania 2011 98 min, dystr. Vivarto

Iście amerykańska fabuła, tyle że po hiszpańsku. Anglosasi mają wiernych kumpli, u Latynosów jest podobnie, tylko zwykle ci kumple są też kuzynami.

13


PREMIERY

FACECI OD KUCHNI PREMIERA: 13.07.2012 Comme un chef reżyseria: Daniel Cohen obsada: Jean Reno, Michael Youn, Raphaelle Agogue komedia, Francja 2012 84 min., dystr. Monolith Films

Kolejny budujący film o marzeniach i prawie do ich spełniania. Duch Paulo Coelho unosi się nad sosem do szparagów.

14


PREMIERY

RZECZ O MYCH SMUTNYCH DZIWKACH PREMIERA: 20.07.2012 Memoria de mis putas tristes reżyseria: Henning Carlsen obsada: Emilio Echevarria, Geraldine Chaplin melodramat, Francja 2011 90 min., dystr. Best Film

Czemu dziwki są smutne? Możemy się tego z filmu nie dowiedzieć, ale poznamy ekstrawaganckie fantazje erotyczne starego dziennikarza. Czyli realistyczno-magicznoturpistycznie poświntuszymy.

15


PREMIERY

ROMAN BARBARZYŃCA 3D PREMIERA: 20.07.2012 Ronal barbaren reżyseria: Kresten Vestbjerg obsada(głosy): Maciej Stuhr, Anna Mucha, Tatiana Okupnik, Czesław Mozil animacja, przygodowy, Dania 2011 89 min., dystr. Kino Świat

Bitwa na głosy dubbingujących aktorów i pieśniarzy. Plus prawie „pixarowska” animacja Duńczyków.

16


PREMIERY

BEZ WSTYDU PREMIERA: 20.07.2012 reżyseria: Filip Marczewski obsada: Mateusz Kościukiewicz, Agnieszka Grochowska, Anna Próchniak dramat, Polska 2011 84 min, dystr. Kino Świat

Prowincjonalny seks i obsesje na tle norm kształtowanych przez lokalne, „uwstecznione” społeczności. Wszystko co kocham.

17


PREMIERY

MROCZNY RYCERZ POWSTAJE PREMIERA: 27.07.2012 The Dark Knight rises reżyseria: Christopher Nolan obsada: Christian Bale, Morgan Freeman, Michael Caine akcja, USA 2012 165 min., dystr.Warner Bros. Entertainment Polska

Kilka lat temu Orlando Bloom w jednym filmie Ridleya Scotta ciagle mówił: „Rise a knight”. I Christian Bale usłyszał, i się spełniło – tylko, że jest trochę mroczny.

18


PREMIERY

STEP UP 4 REVOLUTION PREMIERA: 27.07.2012 Step Up Revolution reżyseria: Scott Speer obsada: Stephen Boss, Ryan Guzman, Kathryn McCormick muzyczny, melodramat, USA 2012 dystr. Monolith Films

Tańczmy za nasza dzielnicę i wszystkich życiowo pokrzywdzonych przez bogate konsumpcyjne społeczeństwo. Tylko, że rewolucja wymaga, żeby się nie pie….ić w tańcu.

19


PREMIERY

MADAGASKAR 3 PREMIERA: 3.08.2012 Madagascar 3: Europe’s Most Wanted reżyseria: Eric Darnell, Tom McGrath, Conrad Vernon obsada (głosy oryginalne): Ben Stiller, David Schwimmer, Sacha Baron Cohen animacja, komedia, USA 2012 89 min, dystr. United International Pictures

Madagaskar przybywa do Europy. Przypomnę, że kilkadziesiąt lat temu Europa (a przynajmniej jej część, ale dość istotna) miała diametralnie inne plany co do Madagaskaru.

20


PREMIERY

WRONG PREMIERA: 3.08.2012 reżyseria: Quentin Dupieux obsada: William Fichtner, Steve Little, Arden Myrin dramat, komedia, USA 2012 94 min., dystr. Gutek Film

Widzowie popcornowi i ci, którzy nie rozumiecie Lyncha – nie idźcie tą drogą.

21


PREMIERY

YUMA PREMIERA: 10.08.2012 reżyseria: Piotr Mularuk obsada: Katarzyna Figura, Jakub Gierszał, Weronika Rosati dramat, sensacja, Polska, Czechy 2012 120 min., dystr. Kino Świat

Kilkanaście lat temu yuma była obiektem szerokiej dyskusji społecznej. Zatroskani obywatele załamywali dłonie, a młodzież ze ściany wschodniej żałowała, że jest na ścianie wschodniej.

22


PREMIERY

HASTA LA VISTA PREMIERA: 10.08.2012 Hasta la vista reżyseria: Geoffrey Enthoven obsada: Tom Audenaert, Isabelle de Hertogh melodramat, Belgia 2011 115 min., dystr. Aurora Films

Niepełnosprawni Belgowie chcą zaliczyć. W tym celu wyprawiają się do domu uciech w Santa Ponsa w Hiszpanii. A wydawałoby się, że bliżej jest Amsterdam.

23


WĘŻE I MISIE W SŁUŻBIE POLSKIEGO KINA Z Kamilem Śmiałkowskim, badaczem popkultury, dziennikarzem filmowym, inicjatorem nagrody „Węży” dla najgorszych polskich filmów i aktorów rozmawia Piotr Stankiewicz

24


W poprzednim numerze pytałem Tomasza Raczka, czy dyszy nienawiścią do polskiego kina. Czytałem. A czy ty dyszysz nienawiścią do polskiego kina? Absolutnie nie. Uwielbiam polskie kino pasjami. Uwielbiam dobre polskie kino i uwielbiam złe polskie kino, bo wtedy się śmieję do rozpuku. Da się lubić kiepskie kino? Jak najbardziej. Dlatego właśnie kocham polskie kino, bo świetnie się na nim bawię, w sposób niezamierzony przez twórców oczywiście. Ja w ogóle lubię takie rollercoastery jakości – góra, dół. Jest wiocha i badziewie, za chwilę jest genialnie.

Sądzisz, że jest to wynik braku pieniędzy czy też braku polskiej szkoły filmu rozrywkowego. Jest to efekt braku rzemiosła. Ale ci ludzie, którzy piszą scenariusze lub stoją za kamerą znają, tak jak ty czy ja, Quentina Tarantino, Ridleya Scotta…

Wybaczyłbyś polskiemu kinu niedobory warsztatowe, gdyby było ciekawe w warstwie konceptualnej? Oczywiście. Mój syn ostatnio bawił się figurkami trolli i krzyżaków. W trakcie zabawy wymyślił dość ciekawą fabułę… KS: Moja córka urządziła kiedyś ślub Golluma z Barbie. Chodzi o to, żeby własne braki przekuwać w walor. W artykule wykorzystano zdjęcia z profilu facebook Kamila Śmiałkowskiego

Czego ci brakuje w polskim kinie? Wiochy i badziewia jest dosyć, brakuje środka. Mamy dobre kino artystyczne, mamy złe kino artystyczne. Mamy straszliwie złe kino popularne, brakuje dobrego kina popularnego, gatunkowego – tu jest dziura. Jest kilku twórców, którym się wydaje, że to potrafią i to jest nasz problem.

Znają, ale uważają, że potrafią lepiej. Najlepszym przykładem jest Wiedźmin. Polscy twórcy nie umieją zrozumieć, czego oczekuje widz. A oczekuje tego, co najlepsze, bo na seansie obok ma najlepsze możliwe wzorce – dobre kino hollywoodzkie. Ma też złe kino hollywoodzkie, ale chcemy kina dobrego. Jak pokazują przykłady okolicznych kinematografii – czasem się to udaje.

Sądzisz, że PISF dołoży się kiedykolwiek do kina gatunkowego? Nie wiem. Wydaje mi się, że są jakieś ruchy wykonywane, ale problem jest bardziej złożony. Młodzi twórcy zdają sobie szybko sprawę, że prędzej dostaną pieniądze na film o trudach żniwiarza, problemach z ojcem czy nawróconej narkomance, niż na coś, co będzie po prostu rozrywką. A kiedy się już ktoś bierze za rozrywkę, jest to jakiś „leśny dziadek”, który nie ma pojęcia o tym, co robi. Niezłe próby podejmował ostatnimi czasy Saramonowicz, ale w ostatnim filmie przekombinował. Brakło w moim odczuciu producenta, który by mu powiedział „już 25


starczy tych żartów”. Mamy braki na wielu płaszczyznach. Na film składa się praca dziesiątek osób i każda z nich może zawalić na jakimś etapie robotę. I zwykle film jest dobry dlatego, że nie ma w nim nic złego. Brałeś udział w takim przedsięwzięciu jak Krakowska Szkoła Scenariuszowa. Sądzisz, że uczenie ludzi pisania scenariuszy od podstaw ma sens? Oczywiście. Polacy potrafią pisać ciekawe scenariusze? Nie można uogólniać. Są tacy, co potrafią, są tacy którzy nie potrafią.

Wideorelacja z przyznania nagród „Węży” 2012

(kliknij, aby przejść do strony z filmem) 26


Ja się pytam, gdzie są ci, co potrafią? Myślę, że tuż obok.

osób, które nie czuły tego klimatu i nie chciały brać w tym udziału.

W czy zatem tkwi problem? Problemów jest mnóstwo. Dopóki nie wyeliminujemy ich wszystkich, to tak naprawdę nam nic się nie uda. Tym problemem jest na przykład brak producentów, dalej brak przejrzystości finansowej polskiej kinematografii. W Polsce nie zarabia się na sprzedaży filmów, tylko na ich produkcji. Twórców nie interesuje, ile kopii danego filmu trafi do dystrybucji. Oni zarabiają wcześniej. Na zachodzie sytuacja jest prosta – jesteś tak dobry jak twój ostatni film. Im był lepszy, tym szybciej dostaniesz pieniądze na następny. U nas nie ma takiego przełożenia, więc nikomu nie zależy na tym, żeby ludzie poszli do kina. Ważniejsze jest to, że film dostanie trzy, mniej lub bardziej znaczące nagrody na krajowych festiwalach. Problemem kolejnym jest to, że reżyserzy zaczęli sami sobie pisać scenariusze.

Deszcz nominacji dla Bitwy warszawskiej 1920 wiele osób zaskoczył, jednak największe wątpliwości wzbudziła nominacja w kategorii filmu 3D. To tak jakby przyznawać nagrodę w kategorii moja najgorsza teściowa. Dokładnie. To był wyraźny sygnał od nas, że to jest w pewnym sensie zabawa. Nie bałbyś się spotkać oko w oko z Jerzym Hoffmanem. Nie wiem czy on by zrozumiał nasze podejście, ale prędzej by mi przyłożył Józefowicz (Natasza Urbańska, żona Janusza Józefowicza była nominowana w kilku

Waszą nagrodą „Węży” rozsierdziliście całą branżę filmową, ze Sławomirem Idziakiem na czele. W kapitule widziałem takie nazwiska jak Karolina Korwin-Piotrowska, Tomasz Raczek, Krzysztof Varga. Chciałem zapytać czy byli dziennikarze filmowi, którzy odmówili swojego uczestnictwa w tym przedsięwzięciu? Oczywiście, ale będziemy ich również zapraszać w przyszłym roku. Czym się tłumaczyli? Obawiali się towarzyskiej kondemnaty? Byli ludzie, którzy twierdzili, że szkoda im czasu na złe filmy. Było kilkanaście 27


żadnej nominacji, bo to bardzo porządne kino. Nie nasza wina, że tym razem zamiast filmu puścił bąka. Wyczytałem gdzieś, że towarzyszy wam idea uzdrowienia polskiej kinematografii? Bardziej kolegom. Ja jestem złym, złośliwym człowiekiem, który lubi przywalić. A jak zareagowało społeczeństwo? Bardzo pozytywnie. Kiedy ludzie się dowiedzieli, że to ja wymyśliłem, to mnie przepuszczają w kolejce na przykład. Myślę, że nagroda „Węży” klamruje aferę związaną Tomaszem Raczkiem i filmem Kac Wawa czy rozmową Barbary Białokategoriach przyp. P.S.). To jest pierwsza edycja nagrody, większość zarzutów wynika z niezrozumienia idei. No właśnie, a jaka jest idea? Idea jest taka, żeby trochę to polskie kino podszczypać i pokazać palcem to, co jest w nim najgorsze. Wiele osób potraktowało to jako jednorazowy, punktowy atak: redaktorzy Wikipedii, ludzie kina, prasa prawicowa na czele z Rafałem Ziemkiewiczem. Tymczasem w kolejnych edycjach pojawią się pewnie zarzuty ze strony środowisk lewicowych i postępowych. A nam chodzi tylko o złe kino. Andrzej Saramonowicz uważa, że nominując jego film atakujemy jedyne w Polsce próby tworzenia kina rozrywkowego. Gdyby nagroda wystartowała w roku, w którym powstał film Lejdis, pewnie nie byłoby 28


wąs z Michałem Walkiewiczem. Planujemy powołać też nagrodę „Misiów” dla najlepszych polskich filmów rozrywkowych, które nie mają tak naprawdę w Polsce swojej nagrody. Promuje się i nagradza głównie kino artystyczne, zapominając o tym „gorszym”, bo rozrywkowym. Zobaczymy jakie będzie zainteresowanie. Boję się, że na poziomie zainteresowania Festiwalem w Gdyni. Ludzie wolą jednak jak się leje krew, dobre filmy nie wzbudzą raczej takich emocji. Być może, pamiętajmy jednak, że póki co proporcje kina złego do dobrego są w Polsce, delikatnie mówiąc, zachwiane. Przykładowo w tym roku nominację do nagrody „Misia” otrzymałby na pewno Adam Ferency za rolę w Bitwie warszawskiej 1920. Chcemy mówić w ten sposób: jeśli leci ten film w telewizji lub macie go na DVD, bo dołączyli do gazety – przewińcie większość lub idźcie siku, ale wróćcie na sceny, gdzie gra Ferency, bo warto. Do tego mają służyć „Misie”.

dobrze pokazany patos. Musimy się nauczyć tego od Amerykanów. Nagle okazuje się, że o mało co dobrzy Niemcy nie obalili Hitlera i trzeba ich hołubić. Albo Opór z Danielem Craigiem – wszyscy zapomnieli, że tu mieszkali Polacy. Zostali tylko Niemcy i dzielni Żydzi. Może problem jest w nas, że my mamy problemy z PR-em i nie umiemy się chwalić? No to zróbmy coś z tym…

Jakie kino powinniśmy robić w Polsce. Tanie, dobre horrory i komedie. Niech za przykład służy jeden z najlepszych polskich horrorów – Medium Jacka Koprowicza. Obecnie świetnie to wychodzi Hiszpanom, dlaczego my nie możemy? Dalej, dobre kino patriotyczne… Patriotyczne? Oczywiście. Przecież to nie jest brzydkie słowo. W Polsce często zapominamy, jak świetnym narzędziem w filmie jest 29


TEN OBCY 30


„W

kosmosie nikt nie usłyszy Twojego krzyku” – tak brzmiał slogan reklamowy Obcego – ósmego pasażera Nostromo. Na Ziemi ów krzyk usłyszały tłumy – nakręcony przez Ridleya Scotta horror science-fiction trwale zapisał się w historii kina i zapoczątkował jedną z najsłynniejszych serii filmowych, dokumentującą zmagania dzielnej astronautki Ellen Ripley z przedstawicielami morderczej rasy kosmitów. Po ponad trzydziestu latach twórca pierwszego filmu o Obcym zdecydował się przedstawić nam jego prequel – Prometeusza. Zanim jednak zasiądziemy przed ogromnym ekranem IMAX, poprawiając na nosie okulary do trójwymiaru, warto wybrać się w podróż w kosmiczną pustkę z dobrą starą tetralogią. Krzyczcie, jeśli chcecie. Ósmy pasażer Nostromo, pomijając wysublimowane interpretacje narosłe wokół niego przez lata, jest porządnym kawałem kosmicznego horroru, który mimo trzech krzyżyków na karku nadal potrafi budzić dreszcz strachu i obrzydzenia. Oto załoga statku transportowego, podążając za tajemniczym sygnałem trafia na planetoidę z rozbitym pojazdem obcej cywilizacji i przypad-

kowo wywozi z niej potworną, wrogo nastawioną istotę, która bez specjalnych ceregieli zaczyna mordować astronautów. Trudno powiedzieć, by był to wielce oryginalny pomysł, jednak liczy się wykonanie. Fabuła pozostawia nieco zagadek (które zresztą dały asumpt do prequelu), zdjęcia są doskonałe, muzyka niezwykle

klimatyczna, zaś szokująca postać kosmity w połączeniu z tradycyjnymi chwytami kina grozy utrzymują widza w stałym niepokoju. Niektóre sceny stały się wręcz popkulturowymi klasykami, wielokrotnie parodiowanymi lub kopiowanymi. Obcy był zaledwie drugim pełnometrażowym filmem Scotta. Trzecim był Łowca androidów – kultowy film SF utrzymany w klimacie noir, z Harrisonem Fordem w tytułowej roli. Od tego czasu reżyser nie stworzył już dzieła podobnego formatu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że talent Scotta ujawnia się w pełni dopiero wówczas, gdy szczęśliwy los dostarczy mu wybitnej inspiracji. W przypadku Łowcy androidów była nią powieść Philipa K. Dicka Czy androidy marzą o elektrycz31


Potwory i spółka, czyli filmy o Obcych i Predatorach Obcy – ósmy pasażer Nostromo / Alien (1979) Ridley Scott Klasyk, ale wciąż drapieżny. Wizjonerski design, precyzyjnie zbudowane napięcie, a do tego Sigourney Weaver w bieliźnie. Obcy – decydujące starcie / Aliens (1986) James Cameron Jak wskazuje sam tytuł, tym razem mamy prawdziwe roje ksenomorfów. Typowe dzieło technicznego geeka – świetne efekty specjalne, solidna reżyseria i fabuła w sam raz na film kategorii PG-13. Jeden z nielicznych przypadków, w których ta kombinacja faktycznie działa. Obcy 3 / Alien 3 (1992) David Fincher Powrót do korzeni, czyli pojedyczny Obcy prześladuje Ripley. Tyle, że tym razem jest to łysa, twarda zawodniczka i szanse jakby równiejsze. Obcy: przebudzenie / Alien: Resurrection (1997) Jean Pierre Jeunet Horror biotechnologiczny, a przy okazji dość niestrawne danie kuchni francuskiej. Zdecydowanie lepiej wychodzą im ślimaki. Obcy kontra Predator / AVP: Alien vs. Predator (2004) Paul W.S. Anderson Ten crossover tylko czekał, by się wydarzyć – ostatecznie można się było spodziewać, że Predator zechce zapolować na Aliena. Ale dlaczego w piramidzie na Antarktydzie? A właściwie dlaczego nie.

32


Obcy kontra Predator 2: Requiem / AVPR: Alien vs. Predator: Requiem (2007) Colin Strause, Greg Strause To tutaj pojawia się Predalien, czyli Obcy z dredami... A Requiem? Zapewne dla widzów.

Prometeusz / Prometheus (2012) Ridley Scott Dla wszystkich, którzy oglądając Obcego zadawali sobie pytania zaczynające się od „Skąd...”. Pierwsze recenzje przychylne, choć nie ekstatyczne, ale... Fassbender jako android! I to kończy dyskusję. Predator (1987) John McTiernan W parującej dżungli spotyka się dwóch supertwardzieli. Jeden to kosmita z dredami. A drugi to ten, który zawsze spuszcza wszystkim łomot.

Predator 2 (1990) Stephen Hopkins Po Arnoldzie wszyscy liczyli na spotkanie Predatora z Brudnym Harrym. Niestety kosmita przez pomyłkę wylądował w Los Angeles – tam mieli dla niego tylko Danny’ego Glovera. Rezultat nie zachwyca. Predators (2010) Nimród Antal Minęło trochę czasu i Predator z kolegami znów wychynęli z kosmicznych czeluści. Zapewne właśnie obejrzeli King Konga i zapragnęli sprawdzić, czy Adrien Brody i jego koledzy są faktycznie tacy twardzi.

33


nych owcach?. Obcy zaś zyskał swój unikalny, wizjonerski kształt dzięki pracy Hansa Rudolfa Gigera – szwajcarskiego artysty, który zaprojektował wnętrza statku obcej cywilizacji i samego ksenomorfa. Obcy to owoc koszmarów i seksualnych obsesji, tematów stale powracających w twórczości Gigera. Można więc powiedzieć, że cała „ p o z a z i e m s k o ś ć” jest w tym filmie zaledwie wysublimowanym oszustwem, w gruncie rzeczy bowiem nigdy nie opuszczamy wnętrza naszych znękanych głów. Oryginalny projekt kosmity, zarazem niezwykle elegancki i szokująco ohydny, został przez Scotta wykorzystany z dużym wyczuciem – choć pokazuje się nam bezpośrednio dwa stadia rozwojowe, w tym jedno w trakcie drastycznej sceny śmierci jednego z członków załogi, obecność na ekranie właściwego potwora

34

dawkowana jest bardzo skąpo. Od zawsze wiadomo, że podczas projekcji horroru największym wrogiem widza jest jego własna wyobraźnia. Dziś, gdy postać ksenomorfa jest już powszechnie znana, po-

zostaje nam głównie beznamiętna obserwacja krótkich ujęć człowieka odzianego w kostium lub mechanicznych, zaślinionych fragmentów anatomii. Zawsze jednak są to ujęcia skomponowane bardzo starannie i znakomicie oświetlone, dzięki czemu nawet znudzony współczesny widz może czerpać z nich satysfakcję. Pomimo swojego anturażu SF, Ósmy pasażer Nostromo dość chętnie porzuca naukę, a także zdrowy rozsądek, byle tylko stworzyć właściwą atmosferę. Jest to całkowicie właściwe i wytłumaczalne – zadaniem Gigera nie było zaprojektowanie istoty biologicznie prawdopodobnej, lecz możliwie przerażającej – wywiązał się z niego doskonale. Do Scotta należało zapewnienie nastroju grozy – i to również udało się wyśmienicie. Gdyby Obcy


pozostał pojedynczym, osobnym koszmarem, zapewne nie trzeba byłoby zastanawiać się na tym, jakim cudem maluch świeżo wykluty z czyjejś klatki piersiowej potrafi w ciągu kilku godzin przeistoczyć się w wielką maszynę do zabijania. Niestety zaproszenie do sequela było zbyt oczywiste: pod koniec filmu Ellen Ripley, która przetrwała masakrę na Nostromo, pogrążona we śnie zmierza w kierunku Ziemi, zaś statek obcych, zachęcająco pełen jaj, nadal spoczywa na samotnej planetoidzie gdzieś w kosmosie… By opowiedzieć dalszy ciąg tej historii, przedstawiony świat musiał się nieco skrystalizować. Przerażający kosmita przestał być potworem-widmem, stał się kolejnym międzygwiezdnym robalem – cóż z tego, że wyjątkowo

wrednym. Sequel nie mógł być zatem filmem opartym na grozie, wymagał własnej formuły gatunkowej. Kolejna część sagi została więc filmem akcji. Obcy – decydujące starcie, to właściwie autorskie dzieło Jamesa Camerona, który nie tylko je wyreżyserował, ale też napisał do niego scenariusz. Wróciwszy na Ziemię po pięćdziesięcioletniej podróży, Ripley dowiaduje się, że planetoida, na

35


Alien, Predator i Terminator Legenda głosi, że pomysł na umieszczenie Obcych i Predatorów w jednym uniwersum i uczynienie z nich śmiertelnych wrogów zrodził się podczas narady w studiu komiksowym Dark Horse, a jako pomysłodawcę tej idei wskazuje się najczęściej Chrisa Warnera. Jest to o tyle charakterystyczne, że w Stanach Zjednoczonych komiks nie jest (tak jak chociażby w Polsce) ubogim krewnym książki, a raczej pompującym miliony dolarów z kieszeni fanów przemysłem rozrywkowym, gotowym zawładnąć na lata ich portfelami i wyobraźnią. Co najważniejsze, jest przemysłem zdolnym i gotowym przepompować te dolary dalej, czego dowodem mogą być kolej superprodukcje zza oceanu, oparte na lub inspirowane fabułami popularnych serii kolorowych zeszytów. Pier wszymi komiksami były tzw. crossovery, czyli historie łą-

36

czące bohaterów znanych z innych serii. Dzięki temu powstały takie wykwity jak Alien vs. Predator vs. Batman, do kolekcji był jeszcze Superman i Terminator. Z czasem pojawiły się komiksy poświęcone głównie dwóm zabójczym gatunkom i ich ewentualnym starciom z ludźmi. Bohaterem pierwszych części była dziewczynka o imieniu Machiko, która w wyniku różnych perturbacji zostaje przyjęta do społeczności Predatorów i wraz z nimi urządza polowania na obcych, z czasem jednak wraca do swoich korzeni i w starciu z ludźmi staje po stronie własnego gatunku. Tak w dużym skrócie przedstawia się fabuła pierwszych komiksów. Historia cieszyła się na tyle dużą popularnością, że nie trzeba było długo czekać na stworzenie samodzielnej i regularnej serii komiksowej sygnowanej nagłówkiem Alien vs Predator i opowiadającej o wiecznej walce obu gatunków tych mało sympatycznych kosmicznych stworów. Koncepcja ta była również przystosowywana do wersji książ-


kowych, jednak z dużo mniejszym powodzeniem i, co za tym idzie, zyskami. Drugim znaczącym sposobem monetyzacji pomysłu stała się produkcja gier wideo. W 1994 roku firma Rebellion wypuściła na konsolę Jaguar grę wideo pod tytułem Alien vs. Predator. O konsoli mało kto już dzisiaj pamięta, jednak gra była jak na ówczesne czasy odkrywcza. Nie dość, że była dość zaawansowana graficznie, to jeszcze umożliwiała wcielenie się w Obcego, Predatora lub walczącego z nimi żołnierza marines. Dzięki temu oferowała niesamowite przeżycia, zapadając w pamięć graczom jak i specom od „growego” biznesu. Kolejną grą była przygotowana na platformę Play Station („jedynkę”) gra Alien Trilogy, która dyskontowała popularność trylogii filmowej, jednak przełomem okazała się pierwsza i druga część Aliens vs. Predator. To ten tytuł wskazał drogę kolejnym produkcjom, na długo dzierżąc palmę pierwszeństwa wśród kosmicznych strzelanek. Klimat towarzyszący rozgrywce zbliżony był do nastroju paranoi i pierwotnego lęku rodem z serii filmowej, fabularnie zaś eksploatował wątki z drugiej części w reżyserii Jamesa Camerona. To tam, w klaustrofobicznych wnętrzach bazy naukowej na planetoidzie, dzielni kolonialni marines stawiali czoła przerażającym bestiom rodem z koszmaru. Ponownie gracze mogli się wcielić w trzy kompletnie różne rasy, eksplorując zupełnie różne style gry. W wersji sieciowej można było dodatkowo wybrać sobie różne „profesje”, dodatkowo modyfikujące uzbrojenie i sposoby działania.

Na kontynuację trzeba było czekać blisko 10 lat. W międzyczasie ukazało się kilka tytułów na mniejsze konsole (np. Nintendo), jak również nieudane próby zdyskontowania wątpliwego sukcesu filmu Obcy kontra Predator 2: Requiem. Prawdziwy powrót nastąpił w 2010 roku wraz z tytułem Alien vs. Predator wyprodukowanym przez firmę Sega i nawiązującym do najlepszych tradycji gatunku. Znowu mieliśmy do dyspozycji trzy rasy i sposoby rozgrywki, rozbudowaną wersję on-line, a co najważniejsze możliwość zagrania zarówno na starym

dobrym „pececie” jak i najpopularniejszych konsolach – XBOX i PS3. Część fanów była jednak zawiedziona, oczekując nastroju porównywalnego ze starszymi wersjami z przełomu wieków. Wszyscy ci czekają na rok 2013, wtedy bowiem światło dzienne ujrzeć ma najnowsza

odsłona zmagań trzech ras – wszyscy też mają nadzieję, że tym razem będzie tak strasznie i emocjonująco jak im się wydaje, że było ponad dekadę temu. Piotr Stankiewicz

37


której wylądował na swoje nieszczęście Nostromo, została… skolonizowana przez ludzi. Oczywiście dość prędko okazuje się to złym pomysłem i bohaterka, wraz z grupą krewkich marines, rusza na ratunek osadnikom. Trzeba przyznać, że napompowane adrenaliną SF to specjalność Camerona. Oba Terminatory i Decydujące starcie należą do jego najlepszych filmów, zrealizowanych z wielkim wyczuciem techniki filmowej (efekty specjalne wciąż wyglądają świeżo) i stale utrzymujących widza na krawędzi fotela. Nie zmienia to faktu, że fabuła jest dość prostacka, zaś przeżywalność postaci można z powodzeniem określić na podstawie ilości czasu poświęconego na ich przedstawienie widzom. Tym, którzy nie zechcą wyłączyć intelektu na czas projekcji, pozostają jedynie spekulacje na temat lojalności pokładowego androida. Irytuje też namolna promocja wartości rodzinnych, która przyczynia się do przewidywalności zakończenia. Co prawda trudno nie docenić pierwotnej dzikości zawartej w scenie pojedynku dwóch matek – Ripley i samicy Obcego, jednak niedosyt pozostaje. Niewielki, bo Obcy – decydujące starcie to mimo wszystko kawał porządnego kina gatunkowego. Trzecia część obcego, o prostolinijnym tytule Obcy 3, skręca w stronę thrillera. Fabularny debiut Davida Finchera pozostaje do dziś kontrowersyjny i zwykle oceniany jest gorzej niż dwie pierwsze części, powstawał zresztą w bólach, bez gotowego scenariusza. Widać w nim jednak charakterystyczną dla tego reżysera inscenizacyjną pomysłowość i wytworny 38

(choć niekiedy ostentacyjnie odrażający) wizualny styl, zaś scenariusz, jakkolwiek nierówny, należy docenić za odwagę. Pierwszym fabularnym posunięciem Finchera jest bowiem przekreślenie cameronowskiego happy endu, za co twórca Decydującego starcia ponoć mocno się na obraził. Statek, którym podróżują ludzie ocaleli z masakry na planetoidzie, rozbija się na planecie-więzieniu. Przeżywa tylko Ripley, która próbuje jakoś ułożyć sobie życie w tym odległym, samotnym miejscu, zamieszkanym wyłącznie przez mężczyzn – nieświadoma, że przywlokła ksenomorfa ze sobą. Najlepsze partie filmu to właśnie pierwsza połowa, w której zawiązują się różnorodne emocjonalne relacje, a atmosfera jest gęsta od zagadek. Z chwilą gdy staje się jasne, że na planecie obecny jest Obcy, fabuła zaczyna obfitować w pościgi, lecz klimat nieco słabnie. Ostatecznie, zgodnie z logiką trylogii wyłożoną przez Randy’ego Meeksa w trzeciej części Krzyku, Ripley ginie w jednej z licznych słynnych scen, w jakie obfituje cała seria. Naturalnie to astronautka, nie zaś sam ksenomorf, podtrzymywała żywotność sagi o Obcym, wydawało się zatem, że temat został zamknięty na dobre. Powstanie Obcego: przebudzenia (a ściślej: zmartwychwstania) stało się możliwe dzięki biotechnologicznej rewolucji. Ripley, a także Obcy, którego nosiła w klatce piersiowej przed śmiercią, sklonowani z próbki krwi, powracają do życia. Tym razem jednak wcale nie jest do końca pewne, po której stronie znajduje się bohaterka – jej materiał genetyczny wymieszał się z ob-


cym DNA. Czy przyłączy się do zdesperowanej, walczącej o życie grupki ludzi, czy spokojnie przyjrzy się temu, jak jej „dzieci” zawładną światem? Film zawierał interesujący haczyk fabularny, poruszał poważne bioetyczne kwestie i otrzymał uznanego reżysera, który miał wznieść go do gwiazd. Reżyserem tym był… Jean Pierre Jeunet, świeżo po ukończeniu upiornego Miasta zaginonych dzieci. Niestety artystyczna wrażliwość twórcy Amelii , odrobinę infantylna, ze skłonnością do dziwacznej makabry, całkowicie rozminęła się z wymogami gatunku. Nie udało się również opanować rozgorączkowania speców od efektów specjalnych, którzy dostali do ręki CGI (ang. Computer Generated Imagery) zdatne do wiarygodnego odtworzenia ksenomorfa na taśmie filmowej. Powstał rojący się od kosmicznych robali, groteskowy twór, który balansuje na granicy niezamierzonego pastiszu. Jasnym punktem pozostaje tylko niepokojąca w swojej dwoistości Sigourney Weaver

i tradycyjnie ładna koncepcja plastyczna. Pozostaje tylko okazywać zadowolenie, że Jeunet skutecznie zamordował serię, gdyż następnym w kolejności reżyserem byłby zapewne Tim Burton. Powracając na koniec do Scotta – nakręcenie prequelu mogłoby się wydawać idealną decyzją, zarazem pozwalającą uniknąć konfrontacji z kontynuacjami Ósmego pasażera Nostromo, jak i zmierzyć się z legendą narosłą wokół własnego filmu. Mogłoby, gdyby nie to, że prequel już istnieje. Jest nim powstały w 2004 roku Alien vs Predator, zwany pieszczotliwie AVP, który zresztą zdążył już dochować się części drugiej. Jest to jedyny film prawdziwie godny projektów stworzonych przez Gigera – podobnie jak one jest bowiem tak ohydny, że aż fascynujący. Ridleyowi z pewnością będzie trudno się przebić, mimo obecności na ekranie seksownego Michaela Fassbendera. Trzymajmy więc kciuki. Agata Malinowska 39


MARILYN MARILYN MONROE: MONROE:

CIAŁO I MIT 40


N

ajprościej było nazywać ją „eksplo zją seksu”, amantką idealną stworzoną wyłąc znie do ról dekoracyjnych. Ale wielkie ma rzenie Marilyn Monroe o tym, by zagrać Gruszeńkę z „Biesów ” nie było rojeniem nie znającej wł asnych ograniczeń gwiazdki. Miała talent dramatycz ny, który widać było już w „Skłóconych z życiem” i „Niag arze”.

28 kwietnia 1955 roku w Kaplicy Uniwersalnego Domu Pogrzebowego na rogu Lexington Avenue i Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy w Nowym Jorku odbywał się pogrzeb niejakiej Constance Collier. Panna Collier, niegdyś niezbyt utalentowana aktorka, u schyłku życia zyskała sławę jako korepetytorka wielu hollywoodzkich gwiazd. Warsztat doskonaliły u niej Audrey i Katherine Hepburn, Vivien Leigh, a także Marilyn Monroe. Podobno Collier z początku nie chciała przyjąć jej na lekcje, ale zmieniła zdanie, nazywając Marilyn swoim „szczególnym przypadkiem”. Ponoć Marilyn przyszła na pogrzeb ubrana jak nie ona, w zgrzebną długą suknię, celowo nie zrobiwszy wcześniej makijażu. Taki image mógł wzbudzić szok zebranych, z których wielu ponoć nie rozpoznało gwiazdy. A potem, nie

wyszedłszy z kaplicy, ucięła sobie pogawędkę z pewnym pisarzem, zresztą wyraźnie przez niego sprowokowana. Było między innymi o tym, że angielska królowa to wredna pinda, bo nigdy za siebie nie płaci i o tym, jak słynny Errol Flynn grał kiedyś na pianinie własnym przyrodzeniem. Potem wracali do domu, aktorka zatrzymała się, aby pogłaskać napotkanego psa. – Nie powinna pani głaskać nieznajomych psów. Mogą panią ugryźć – usłyszała od właściciela. – Psy mnie nie gryzą, tylko ludzie – odpowiedziała szybko. Na koniec zaś zapytała swojego przyjaciela, pisarza, jakby określił ją w rozmowie z kimś nieznajomym. – Pewno byś powiedział, że byłam słodką idiotką. Bezą z kremem. – Oczywiście – rzekł pisarz. – Lecz powiedziałbym także…, że jesteś pięknym dzieckiem. 41


ZA WĄSKIE RAMY Pisarzem był Truman Capote. Autor „Z zimną krwią” opisał tę historię w tomie „Muzyka dla kameleonów” wśród „Portretów konwersacyjnych”. Ten poświęcony Marilyn Monroe, a zatytułowany „Piękne dziecko”, należy do najpiękniejszych. W wydanym w zeszłym roku tomie „Fragmenty” obok listów, notatek, wierszy, kart z dziennika aktorki znajdują się też jej zdjęcia. Na jednym tańczy z Trumanem i już wiemy, że Philip Seymour Hoffman został do roli Capote’a wybrany idealnie. Był od Monroe niższy o głowę, chyba nie należał 42

do najwybitniejszych tancerzy. Ale na przyjaciółkę patrzy z zachwytem, który podzieliłby z nim wówczas (mamy ciągle rok 1955), ale i dziś, cały rodzaj męski. A ona odwzajemnia promienny uśmiech. Nic więc dziwnego, że Capote opisywał ją właśnie tak, oddając całą dwoistość tej niezwykłej aktorki. Najprościej przecież było ją nazwać „eksplozją seksu”, amantką idealną, wręcz wymarzoną do ról dekoracyjnych, a nie wymagających myślenia i szczegółowych analiz materiału. Wtedy MM mieściła się idealnie w wyznaczonych jej ramach, nie nastręczała kłopotów.


Tymczasem zaprzyjaźniony pisarz rozsadza ten obraz. Bo z jednej strony jest nieokrzesana dziewczyna rozprawiająca o „kutasie” Errola Flynna, z drugiej niepewna swego istota, która jak powietrza potrzebuje akceptacji. Mając świat u stóp, w jakimś sensie stała się jego własnością. Niby to ona mogła nim dysponować, korzystając ze swego statusu gwiazdy niewyobrażalnego dla innych formatu, ale w istocie była swojego wizerunku niewolnicą. Jeśli przyjrzeć się dokumentom z życia MM, zawartym w tomie „Fragmenty”, widać wyraźnie, że od pierwszego małżeństwa, zawartego w wieku szesnastu lat, aż do samobójczej śmierci, prowadziła ze światem wojnę. „Ludzie mnie gryzą” – powiedziała na owym spacerze właścicielowi psa rasy chow chow. Wystarczy przejrzeć „Fragmenty”, by wiedzieć, że spodziewała się owych ataków w każdej bez wyjątku chwili. A poza momentami, gdy grała przypisywaną sobie pozą (błondwłosy anioł, słodka idiotka, symbol seksu), a może dla własnego bezpieczeństwa próbowała się za nią ukryć, walczyła z nią do upadłego, żeby ktokolwiek odkrył może, że jest nie tylko piękna, ale i utalentowana. No i że trzeba traktować ją poważnie. Wygrała, skoro Lee Strasberg, jej przyjaciel, nauczyciel i mentor, powiedział nad jej grobem: „Inne aktorki były również obdarzone niezwykłą urodą, lecz ona bezsprzecznie miała w sobie coś więcej, a ludzie to widzieli, rozpoznawali ten fenomen w jej grze, z którą się identyfikowali. Emanowała jakąś jasnością – połącze-

niem melancholii, blasku i tęsknoty – a to budziło we wszystkich ochotę, żeby się do niej zbliżyć, mieć udział w tej dziecięcej naiwności, jednocześnie tak nieśmiałej i tryskającej energią”. MAJĄC ŚWIAT U STÓP Znaczących ról nie zagrała tak znowu wielu, ale i te nieliczne wystarczyły. Kiedy miała 24 lat wypatrzył ją sam John Huston i obsadził w drugoplanowej roli w „Asfaltowej dżungli”. Wcześniej jednak przemazywała się przez ekran w najbłahszych epizodach, częstokroć nawet nie wymieniana w czołówkach. Dopiero sukces „Niagary” Henry’ego Hathawaya i niemal równoczesna (1953) premiera komedii „Mężczyźni wolą blondynki” Howarda Hawksa przyniosły prawdziwy przełom. Oba te filmy utrwaliły dwie barwy, które odtąd będą składać się na znany z kina wizerunek Marilyn. Pierwszego szczerze nie znosiła – zresztą słynęła z awantur na planach, rzadko mogąc dogadać się z reżyserem i współpracownikami. „Niagara” udowodniła jednak, że w Monroe jest potencjał na aktorkę dramatyczną z prawdziwego zdarzenia. W tym kameralnym westernie zagrała kobietę uwodzicielską i zwodzącą – czarny charakter. „Mężczyźni wolą blondynki” stworzył zaś Marilyn taką, jaką chciał widzieć i jaką pokochał świat. Zagrała w nim dziewczynę piękną, kochającą mężczyzn i diamenty. Nosiła swoją platynową fryzurę, która na lata miała stać się jej znakiem rozpoznawczym, a może i przekleństwem. Podobny schemat powieliła w „Jak po43


ślubić milionera”, musicalu spróbowała w „Nie ma jak show”, aby powrócić do sprawdzonej receptury w „Słomianym wdowcu” (słynna cena z sukienką podwiewaną przez wiatr) oraz „Przystanku autobusowym”. W Anglii, u boku Lawrence’a Olivera kręci „Księcia i aktoreczkę”. Tak dochodzimy do filmu, który zapewnił nieśmiertelność całej trójce głównych wykonawców – obok Monroe jeszcze Jackowi Lemmonowi oraz Tony’emu Curtisowi, a także reżyserowi Billy’emu Wilderowi. Udało się w „Pół żartem, pół serio” uchwycić coś, co można nazwać istotą filmowego komizmu. Wykorzystując motyw przebieranki, znany od czasów antycznych, stworzyć coś, co jest samą zabawą, samym śmiechem. Ten film ma już 53 lata. Zestarzał się? W warstwie formalnej może odrobinę, ale bawi jak dawniej, jak zawsze.„Pół żartem, pół serio” jest w dorobku MM niekwestionowanym arcydziełem. Po nim nakręciła gwiazda film wskazujący, jak mogłaby się potoczyć jej kariera, gdyby nie było tragicznego końca. ZAKWESTIONOWAĆ SAMĄ SIEBIE „Skłóceni z życiem” Hustona, ze scenariuszem Arthura Millera, pisanym specjalnie dla żony tuż przed separacją, miał wreszcie udowodnić światu talent dramatyczny Marilyn. W filmie towarzyszyli jej Clark Gable i Montgomery Clift, a rzecz można na upartego porównać do „Kto się boi Virginii Woolf?” Mike’a Nicholsa z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem. Gdy 44

oglądałem całkiem niedawno „Skłóconych z życiem”, pomyślałem, że właśnie wtedy nabierała odwagi, by zakwestionować samą siebie, by tak, jak potem Taylor, przyjmować najbardziej nieoczywiste wyzwania. Trzeba zobaczyć zrodzone w straszliwych męczarniach (tylko jedną, tę finałową scenę nakręcono bez dubli) dzieło Hustona, by zrozumieć, że wielkie marzenie Monroe o tym, by zagrać Gruszeńkę z „Biesów” Dostojewskiego nie było wcale rojeniem nie znającej własnych ograniczeń gwiazdki, a mogło zostać zrealizowane. Marzenie o Gruszeńce powraca we „Fragmentach”, jest też obecne w wielkim przedstawieniu Krystiana Lupy „Persona. Marilyn” wciąż sporadycznie grywanym w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Zarówno niepublikowane nigdzie zapiski MM, jak zobrazowany przez Lupę proces rozpadu jej osobowości, jej dezintegracji, na nowo oświetlają tę postać, nie pozwalają o niej zapomnieć, ograniczyć się jedynie do kolejnych filmowych powtórek. Co więcej, z pozoru rozbijając mit Marylin Monroe, na nowo go budują. Tym razem jednak nie ograniczają się jedynie do obrazu ikony seksu albo doskonałej kobiecości. Wlewają w MM człowieczeństwo, którego wielu jej współczesnych wolało nie dostrzegać. „Fragmenty” ukazują Marilyn sparaliżowaną własnym lękiem, rozdwojoną, gdy idzie o oczekiwania otoczenia i możliwość im sprostania. Podobny wątek pojawił się w niedawnym filmie „Mój tydzień z Marilyn”. Sam film nie był udany, ale


aktorce Michelle Williams udało się uchwycić coś więcej niż tylko zewnętrzność bohaterki. Dała jej taką samą miękkość i ten sam strach. Z kolei Lupa wraz z grającą główną rolę Sandrą Korzeniak zamknął Monroe w pułapce jej własnych obsesji i urojeń, a tematem spektaklu uczynił jej drogę do ocalenia, które okazuje się samounicestwieniem. Przez większą część seansu Marilyn Korzeniak jest niemal naga, przewala

się po niezasłanym łóżku niczym po gigantycznym barłogu. Ofiarność aktorki i intuicja reżysera pozwalają zawrzeć w inscenizacji coś, co stanowi chyba istotę dzisiejszego myślenia o MM. Bo Marilyn Monroe nie była tylko ćmą, co podleciała zbyt blisko płomienia, pięknym motylem, co żył jeden dzień. Była mitem, który przetrwał. I ciałem, które samo siebie zniszczyło. Jacek Wakar 45


CO WARTO ZOBACZYĆ NA

NOWYCH HORYZONTACH?

46


Już

niedługo we Wrocławiu czeka nas kolejna edycja najciekawszego polskiego festiwalu filmowego. Oto zestaw propozycji, na które na pewno warto zwrócić uwagę, planując swój własny program. Post tenebras lux

wą twórczością reżysera – oprócz trzech pełnych metraży, zobaczymy też dwa szerzej nieznane, krótkie filmy. Miłość

1. Miłość i Cannes we Wrocławiu Chociaż nastroje po tegorocznym festiwalu w Cannes dalekie były od euforii, swoją premierę miało tam wiele wyczekiwanych filmów znakomitych twórców. Nowe Horyzonty będą pierwszą okazją, żeby zobaczyć w Polsce Miłość Michaela Haneke, a także nowe filmy Leosa Caraxa, Xaviera Dolana, Ulricha Seidla czy Cristiana Mungiu oraz sensacyjny debiut Benha Zeitlina – Bestie z południowych krain. 2. Post tenebras lux i retrospektywa Carlosa Reygadasa Z Cannes trafi też do Wrocławia nowy film Carlosa Reygadasa, uznawanego za największego mistyka i poetę współczesnego kina. Festiwal dostarczy ponadto okazji, żeby zapoznać się z dotychczaso-

3. Legenda Kaspara Hausera i obrazy końca świata Atmosfera zbliżającego się końca zawita również na Nowe Horyzonty. Nie zobaczymy tu jednak ani 2012 Rolanda Emmericha, ani Melancholii Larsa von Triera. Wokół tematu apokalipsy została za to zorganizowana tegoroczna

Legenda Kaspara Hausera

sekcja Trzecie oko, w której pokazywane są dzieła z pogranicza kina i sztuk wizualnych. W programie między innymi przebój IFF w Rotterdamie, technowestern Davide Manuli Legenda Kaspara Hausera. 47


4. Córka ojciec córka i konkursy filmowe W konkursie głównym znajdziemy bijące serce festiwalu. To o tej sekcji zwykle najgoręcej się dyskutuje, w niej pojawiają się sensacyjne odkrycia. W tym roku nie zabraknie motywów, dla których festiwal Córka... ojciec... córka

Labirynt

wieczornym projekcjom. Wśród nich – Labirynt z Davidem Bowie w roli króla Goblinów i słynna Żółta łódź podwodna z udziałem Beatlesów. 6. Florentina Hubaldo, CTE i filipińska ofensywa

Romana Gutka w wielu kręgach cieszy się szczególnym uwielbieniem – zachodni Iran, długie, statyczne ujęcia, samotni bohaterowie żyjący na skraju cywilizacji, monotonia codziennego życia... Przy okazji warto zwrócić też uwagę na pozostający w cieniu głównego konkursu, a równie wyjątkowy Międzynarodowy Konkurs Filmy o Sztuce.

Lav Diaz zasłynął jako autor monumentalnych, epickich, czarno-białych filmów, z których dwa można będzie obejrzeć we Wrocławiu. Być może to najlepsza okazja, by zapoznać się z twórczością reżysera – Florentina Hubaldo, CTE i Cen-

5. Labirynt i nocne szaleństwo Całkowicie bezpretensjonalnej rozrywki i wytchnienia po całym dniu artystycznych i intelektualnych wyzwań niezmiennie dostarcza blok „nocne szaleństwo”. Tym razem obejrzymy w nim filmy z gwiazdami rocka. Obrazom z pewnością przysłużą się warunki kultowego odbioru, jakie zawsze towarzyszą

Century of Birthing

tury of Birthing trwają po 6 godzin i chyba tylko na festiwalu można przeznaczyć tyle czasu na obejrzenie pojedynczego filmu. Sam Lav Diaz będzie gościem wrocławskiej imprezy, podobnie jak inny filipiński reżyser – Khavn De La Cruz, którego filmy obejrzymy w głównym konkursie


i w sekcji „The Happy End”. Obaj wystąpią też na scenie, wykonując muzykę na żywo podczas specjalnego pokazu filmu Kalakala De La Cruza. 7. Pałac i Nowe Horyzonty po polsku Na festiwalu nie zabraknie rodzimych akcentów. Szczególnie nie mogę się doczekać Pałacu – nowego dokumentu Tomasza Wolskiego, opowiadającego o warszawskim Pałacu Kultury i Nauki. Oprócz tego zobaczymy wybór filmów z festiwaPałac

Marina Abramović

performance’u, znanej z radykalnych eksperymentów z własnym ciałem. I choć trudno liczyć na emocje dorównujące tym, które towarzyszyły pokazom Piny Wima Wendersa, filmy o Marinie Abramović też zapowiadają się obiecująco. 9. Wojna światów i mockumenty

lu w Gdyni – wśród nich Jesteś Bogiem Leszka Dawida i Sekret Przemysława Wojcieszka. A na zagorzałych fanów kina znad Wisły czeka jeszcze retrospektywa mistrza polskiej animacji – Witolda Giersza – i przegląd filmów ze Studia im. Karola Irzykowskiego.

Mockumenty, czyli fałszywe dokumenty, nie wydają się być najsilniejszym punktem programu, jednak i tutaj da się

8. Marina Abramović: artystka obecna Podobnie jak w ubiegłym roku, jednym z wydarzeń specjalnych będzie pokaz filmu portretującego wybitną współczesną artystkę. Tym razem przyjrzymy się postaci Mariny Abramović, mistrzyni

Orson Welles

49


znaleźć prawdziwe perełki. Do takich może należeć Wojna światów. Słuchowisko Orsona Wellesa, które jest chyba najbardziej udanym mockumentem w historii, na festiwalu usłyszymy we współczesnej, polskiej adaptacji. 10. Serenghetti, CocoRosie i duchy miasta Breslau Warto pamiętać, że Nowe Horyzonty to festiwal, który przekracza przestrzeń sali kinowej. W Klubie Festiwalowym będziemy mogli usłyszeć szereg koncertów, w tym CocoRosie i Peaches. Z kolei Scena Artystyczna zaprasza do galerii i na CocoRosie

ulice Wrocławia, gdzie znajdziemy okołofilmowe wystawy, performance, projekt Serenghetti gościa festiwalu i bohatera retrospektywy – Carlosa Reygadasa, a nawet grę miejską, która ma ożywić duchy dawnego Breslau.

50

Autor: Krzysztof Witalewski Blog: kw86.filmaster.pl Więcej info o festiwalu: 12. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty, Wrocław, 19 – 29 lipca 2012 www.nowehoryzonty.pl


51


FELIETON

SŁAWOMIR

Domański LAPSUS FILMOWY

Więcej tekstów tego autora na blogu: http://lapsus.filmaster.pl

DO R… Do napisania tej notki skłonił mnie ostatni film poświęcony Rocky’emu – Rocky Balboa. Obraz ten, to jedyny w swoim rodzaju hołd dla postaci wykreowanej przez Sylwka pod koniec lat 70-tych. Pragnę niniejszym zdobyć się na wyznanie: Kocham Cię Rocky, a tekst poniżej zawiera spoilery! Wychowywałem się na filmach o Tobie. Z braku lepszych wzorców byłeś mi matką, ojcem i starszym kumplem. Nie byłeś idealnym wcieleniem boksera. Twoja technika pozostawiała wiele do życzenia, ale miałeś tę istotną cechę, która pozwoliła zdobyć Ci mistrzowski pas – serce do walki. W myśl zasad polskiej szkoły boksu stworzonej przez Feliksa Stamma brakowało Ci refleksu, techniki, obrony (ech – ta Twoja opuszczona garda). Pamiętasz, jak w „trójce” przed walką z Clubberem Langiem, Twój wróg, a potem przyjaciel Apollo Creed, 52

uczył Cię tańczyć w ringu? Dla Ciebie była to droga przez mękę, ale tylko w ten sposób, dzięki wyrafinowanej technice, mogłeś pokonać dziką bestię kreowaną w tym filmie przez Mr. T. Wróćmy do pierwszych dwóch pojedynków z Apollo Creedem. Wszyscy Ci mówili, że nie masz szans, ale właśnie Ty na przekór światu wiedziałeś, że to Twoja jedyna i ostatnia szansa. Że tylko walcząc z wielkim mistrzem Creedem, bokserem-dżentelmenem, możesz pokazać światu, że istnieje gość o nazwisku Balboa – „włoski ogier”. Ten pierwszy film, o czym wielu może nie wiedzieć, przyniósł Oscara J. G. Avildsenowi za reżyserię. I w tym filmie (bardzo prawdziwym) według mnie przegrałeś. Lecz przegrałeś po zaciętej walce i pokazałeś mi, że można przegrać i wygrać zarazem, że można nie mieć szans i zwyciężyć – nie dosłownie, ale przede wszystkim pokonać siebie, wytrzymać i nie dać ciała. Rewanż był kwestią czasu. Mnie zawsze najbardziej podobała się ta część filmu, gdy przygotowywałeś się do pojedynku, gdy ścigałeś się z samochodami podczas porannego biegu, gdy zaprawiałeś półtusze wołowe w olbrzymich wielkomiejskich chłodniach,


FELIETON

gdy używałeś prymitywnych ciężarów, bo nie stać Cię było na wypasioną siłownię. Ale nawet potem, gdy miałeś kasę, wolałeś surowy trening w plenerze niż odpicowaną salę gimnastyczną. I pokonałeś Apolla, i pokazałeś, że można mieć szacunek do rywala, że rywal może stać się Twoim przyjacielem. Po dzikim Langu z „trójki” nadszedł czas na pokonanie radzieckiej maszyny do zabijania – Ivana Drago. Musiałeś wygrać, bo Ivan wykończył w ringu Twojego przyjaciela Apollo Creeda. Wiem, że ten schemat mógł zionąć tandetą, ale „czwórka” jest dla mnie jak piosenka Scorpionsów Wind of change. Oglądaliśmy z kumplami trzecią albo czwartą kopię tego filmu na „widelcu” sąsiada, jedynym „widelcu” w okolicy. Widzieliśmy wszyscy jak rozwalasz ruskiego molocha, słyszeliśmy, jak walisz zwyczajne słowa prosto w twarze komunistycznych notabli siedzących na widowni i widzieliśmy jak topi się lód skuwający tę część Europy, w której przyszło nam żyć. Na „piątkę” spuśćmy zasłonę milczenia, bo najlepszym zdarzają się wpadki, ale niestety Twój rywal, Tommy „Machine” Gunn, nie dorasta Ci do pięt. Choć jest to powrót za kamerę świetnego Avildsena, to widać, że Twoja postać należała już tylko do Sly’a Stallone’a, tylko On był w stanie w pełni Cię zrozumieć. W końcu ostatnia, szósta część. Wielu Twych bliskich jest już po drugiej stronie.

Oprócz wiernego Pauliego – w tej roli znów świetny Burt Young – nie ma kto wziąć Cię w obronę, jesteś wystawiony na szyderstwa i pośmiewisko. I znowu pokazujesz, że należy przyjąć wyzwanie i pokazać twarz fightera. Znamienne są słowa, które kierujesz do swego syna: „nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale jedyne co możesz zrobić, to stanąć do walki”. Jest wiele filmów pokoleniowych, ale Ty byłeś naszą lekcją. Gdy rzadko kto mówił nam o uczciwości, charakterze, męstwie, gdy było szaro i okrutnie, Ty dawałeś nadzieję, że mimo wszystko można z dumą patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Pokazywałeś nam to w przyzakładowych kinach, bo kino było wtedy w najmniejszej dziurze, jako kolorowa alternatywa dla śnieżącego czarno-białego telewizora z dwoma programami. To były też seanse na magnetowidzie u kolegów, bo film z Ivanem Drago nie mógł być oficjalnie rozpowszechniany. W przeciwieństwie do innych postaci granych przez Stallone’a, nie miałeś giwery i nie kosiłeś z zimną krwią tłumów szumowin, które nie zasługiwały na życie. Stawałeś uzbrojony tylko w pięści, twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem. I nawet teraz, gdy się zestarzałeś, pokazujesz mi, czym jest duma i jeszcze to, że zawsze lepiej przyjąć wyzwanie, niż później żałować straconej szansy. I za to wszystko kocham Cię Rocky! 53


FELIETON

TOMASZ

Chmielik

POWSZECHNA FLUORYZACJA

CZASAMI PO CZASIE „Na półkach wzdłuż jednej ściany stał długi rząd ksiąg hotelowych, stary szyld z nazwą hotelu i tablica, na której wisiało siedemnaście kluczy od pokojów. Muzeum, pomyślał rozczulony Wallander. Tu kryje się wspomnienie długiego, pracowitego życia.”1 Czy zastanawialiście się kiedyś nad wyobrażeniem czasu w filmach? We współczesnej kinematografii jest on przedstawiany w sposób niezwykle przypadkowy, poszatkowany za pomocą szybkiego montażu, w którym każde ujęcie trwające dłużej niż kilka sekund uznaje się za długie i nudne. „Ten film to jedna wielka dłużyzna”, „ta scena była wyjątkowo nieciekawa”. Tego typu stwierdzenia padają często po seansie, kiedy siedzimy ze znajomymi i omawiamy to, czego byli

1

54

H. Mankell. Mężczyzna, który się uśmiechał, Warszawa 2010, s. 138.

śmy świadkami. Jeżeli jednak postaramy się wniknąć w istotę rzeczy, tj. odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dany film lub scena wydały nam się nudne, niejednokrotnie nie potrafimy udzielić żadnej sensownej odpowiedzi. Dzieje się tak z powodu współbieżności narracji filmowych z narracjami życiowymi, które budujemy, funkcjonując na co dzień w konsumpcyjnym społeczeństwie, dzielącym życie na szereg fragmentów „od-do”. Jak to rozumieć? Słynny francuski socjolog Michel Maffesoli pisał o czasie przeżywanym przez każdego z nas jako o czasie puentylistycznym, tzn. wyróżniającym się brakiem ciągłości pomiędzy kolejnymi punktami, umiejscowionymi w kalejdoskopie życia�. Jest to sposób funkcjonowania od okazji do okazji, czy też od jednej interesującej przygody do następnej. Istotą jest tutaj fakt załamania się liniowej narracji historii życia jedno-


FELIETON

stek, spowodowany upadkiem „twardej” nowoczesności spod szyldu fabryki oraz dożywotniego zatrudnienia. Jej transformacja w fazę „płynną” pozbawiła nas stałych punktów odniesienia, na podstawie których można było budować spójną opowieść o własnym życiu. Kiedyś ramy dla owej narracji wyznaczały takie niezmienne punkty jak: model kariery, wzór tradycyjnej rodziny, pokoleniowa transmisja norm kulturowych lub posiadanie dzieci i obowiązek ich wychowania. Dzisiaj, kiedy model państwa opiekuńczego został poważnie ograniczony na mocy tchatcherowskiej zasady TINA (ang. there

is no alternative; „nie ma żadnej alternatywy”), takie postrzeganie własnego życia nie ma już dłużej sensu. Życie w płynnej nowoczesności jest bowiem nieustannym wyścigiem, a ten, kto stoi w miejscu tak naprawdę się cofa. W świecie, w którym wiadomościami dnia są kolejne bankructwa i fuzje korporacyjne, budowanie czegokolwiek na tak niepewnym fundamencie jak miejsce pracy, to czyste szaleństwo. W dobie wyzwolenia seksualnego i modelu „miłości do pierwszego problemu” zakładanie rodziny jawi się jako poważne ograniczenie, a nie normalna kolej rzeczy. Wreszcie 55


w społeczeństwie, które próbuje wyprzeć dyskurs ludzkiej śmiertelności, oferując w zamian życie chwilą, jakikolwiek pomysł budowania linearnej narracji życia pozbawiony jest racjonalnych podstaw. Współczesne ramy życia można przedstawić za pomocą tablicy wypełnionej po brzegi punktami, z których każdy oznacza potencjalne tu i teraz. My zaś przemieszczamy się jak najszybciej pomiędzy nimi, nie dbając o kierunek ruchu. Zbyt długie tkwienie w jednym miejscu jest bowiem zabójcze dla zbadania innych, być może o wiele ciekawszych alternatyw. Nasze życia przypominają w ten sposób coraz bardziej teledyski i składają się z tysięcy szybkich ujęć i cięć, niekoniecznie tworzących jakąkolwiek spójną całość. Jeżeli zaś chodzi o kino, to adaptuje się ono do naszych sposobów postrzegania świata, wzmacniając w ten sposób dominującą formę dyskursu społecznego. Dynamika jest bowiem obecnie najlepszą gwarancją na zwrócenie naszej uwagi. Popatrzcie na sposób budowania narracji w niemalże każdym nowym filmie i zastanówcie się czy reżyser próbuje przedstawić nam spójną historię, czy też dokonuje wyłącznie szybkich przeskoków, aby pokazać najciekawsze fragmenty, pełne akcji, wybuchów i dramatyzmu. „Pomiędzy” przestało być interesujące we współczesnej kinematografii, tak samo zresztą jak i w naszym własnym życiu. Dlatego nie dziwi mnie, gdy słyszę, że burtonowskie Mroczne Cienie cierpią na dłużyzny, że pewne sceny – takie 56

jak ukazanie postępów prac nad renowacją rodowej siedziby głównego bohatera – powinny zostać z nich usunięte. Wszelkie nawiązania odwołujące się do sytuacji pomiędzy punktami „od-do”, już nas bowiem nie interesują, ponieważ nie zwracamy na nie uwagi w naszej własnej codziennej egzystencji. Liczą się tylko punkty posiadające określony początek i koniec, czyli tzw. „małe śmierci”, które mają na celu zamaskowanie niepokojącego faktu naszej własnej śmiertelności. I jeszcze praca domowa. Sięgnijcie po film Alfreda Hitchcocka Sznur z 1948 roku i przekonajcie się sami, jak bardzo percepcja współczesnego widza różni się od tej sprzed kilkudziesięciu lat. Drobna podpowiedź: zerknijcie przed seansem na godzinę jego rozpoczęcia, a później porównajcie własne odczucia związane z upływem czasu ze stanem faktycznym.


OdwiedĹş nas na facebooku! 57


FELIETON

PAWEŁ

Kabron W CHORYM KINIE

Więcej tekstów tego autora na blogu: http://doktor_pueblo.filmaster.pl

TOKSYCZNIE KULTOWI W SŁUŻBIE KICZU Troma Entertainment to wytwórnia filmowa, specjalizująca się w krwawych, tandetnych horrorach i komediach klasy B lub niżej (właściwie to głównie niżej). Oczywiście wytwórni takich jest na świecie na pęczki, ale niewielu udało się uzyskać równie kultowy status. Troma zdobyła oddane grono fanów od początku konsekwentnie budując swój mikroświat. Akcja większości filmów ma miejsce w Tromaville, liczącej 15.000 mieszkańców miejscowości, chlubiącej się tym, że jest najbardziej toksycznym miastem w Stanach Zjednoczonych. To miasto odpadów – stert rozkładających się śmieci i dymiących beczek z tajemniczą, bulgoczącą mazią z pobliskiej elektrowni jądrowej, ale również odpadów 58


FELIETON

ludzkich: ćpunów, dziwek, świrów i gangsterów. Miasto, przeżarte zepsuciem i zgnilizną, w którym rządzą przemoc i korupcja. To również miasto, które ma swój styl, swój sznyt, ociekających kiczem lat 80tych. Jeśli więc nawet spotkamy w Tromaville groźny gang, to jego członkami niechybnie będą cudaczni przebierańcy, transwestyci, wyszminkowani neonaziści, malowane zbiry z kuriozalnymi fryzurami, przesadnie akcentujący wszystkie swoje kwestie i robiący bardzo groźne miny. Jeśli straszą, to głównie obciachem. Troma założona została w 1974 r. przez Lloyda Kaufmana i Michaela Herza, którzy odkryli, że kręcenie filmów jest znacznie fajniejszym zajęciem, niż ślęczenie nad papierami przy biurku (obaj byli absolwentami Yale). Znakiem charakterystycznym Tromy stały się scenariusze wypełnione najbardziej kuriozalnymi pomysłami, jakie twórcom mogły przyjść do głowy. Im gorzej tym lepiej, im głupiej tym wspanialej, im obleśniej tym piękniej. Już same tytuły filmów produkowanych przez Tromę (Nimfetyczna barbarzynka w piekle dinozaurów, Surfujący naziści muszą umrzeć, Maniakalne pielęgniarki w poszukiwaniu ekstazy, Kobieta pterodaktyl z Beverly Hills) lub przez nią dystrybuowanych (Zabójczy kondom, Kanibal: musical) mówią sporo o jej charakterze. Drugim znakiem charakterystycznym wytwórni są pełne rozmachu i tandety efekty specjalne, które

przebijają te z filmów Marka Piestraka. Specyfika filmów Tromy wymaga scen z miażdżonymi głowami, wyrywanymi wnętrznościami, wyłupywanymi oczami, wibrującymi penisami, transformacjami do postaci potworów itp. Jest w tych scenach wiele pomysłowości i wiele determinacji w łamaniu wszelkich tabu. Brakuje w nich jedynie profesjonalizmu, ale Troma postanowiła się tym nie przejmować, więcej, uznała, że będzie to jej znak rozpoznawczy. W związku z tym bez żadnej żenady operuje na planie dyktą, plastikiem i papierem toaletowym w rolach dekoracji, syropem truskawkowym w roli krwi, melonami w roli pękających głów, no i przede wszystkim Ultraslimie w roli zielonej wydzieliny (przydaje się w każdym filmie). Idąc dalej za ciosem, żenująco kiepski jest również montaż, a aktorstwo ma już właściwie rangę dzieła sztuki, wydaje się bowiem niemożliwym, żeby grać aż tak źle. Rzecz jasna wytwórnia nie ma też oporów, żeby scenę nagraną na potrzeby jednego filmu wykorzystać później w innym (np. tę samą scenę kozioł59


FELIETON

kowania samochodu wykorzystano w co najmniej 5 różnych filmach). W końcu po co kręcić wiele razy coś, co już raz dobrze nakręcono, prawda? Ale jak to bywa z kultem, to wszystko nie ma znaczenia dla fanów. Oglądając filmy Tromy trzeba się po prostu pogodzić z tym, że mamy do czynienia z królestwem kiczu i postarać się zaakceptować tę tandetę, która rekompensowana jest niespotykanym na co dzień natężeniem krwi, flaków, perwersyjnego seksu, kosmicznych mutantów i surrealistycznego humoru. Największym hitem wytwórni okazał się Toksyczny mściciel, film o popychadle i nieudaczniku, który po wpadnięciu do beczki z toksycznymi odpadami zamienił się w mutanta-mściciela, który z czasem przywrócił w Tromaville porządek. Toksyk jest kimś w rodzaju komik60

sowego superbohatera, tyle tylko, że jest szpetny, a zamiast supermocy ma supermop. Film doczekał się kontynuacji w postaci aż 3 filmów (kolejna, piąta część serii, planowana jest na 2013 rok), a Toksyk stał się oficjalnym symbolem wytwórni. Seria o toksycznym mścicielu jest najprawdopodobniej najbardziej znanym w Polsce dziełem Tromy; kilka lat temu w czasie pokazu we wrocławskim Ośrodku Postaw Twórczych na projekcjach sala pękała w szwach, a publiczność ze śmiechu. Motyw toksycznych mutantów jest zresztą dość typowy dla Tromaville, było nie było miasta toksycznych odpadów. Pojawia się on też w drugiej z najpopularniejszych serii Tromy, czyli Class of Nuke’em High, której tytuł należałoby chyba przetłumaczyć na polski, jako Atomowo zjaraną klasę. Głównymi bohaterami jest para licealistów, którzy przechodzą potworne


FELIETON

metamorfozy po spożyciu marihuany wyrosłej pod pobliską elektrownią atomową. Motyw mściciela pojawia się natomiast jeszcze w Sierżancie Kabukimanie, filmie o policjancie, w którego wstępuje starożytny duch aktora teatru Kabuki. W momencie transformacji zmienia się w wypudrowanego japońskiego mistrza walk, by w kimonie stawić czoła nadchodzącej zagładzie. Moim osobistym faworytem, poza zasłużenie kultowym Toksycznym mścicielem, jest Tromeo i Julia, w której szekspirowski mit nieszczęśliwych kochanków przeniesiony jest do Tromaville, w świat zepsucia i rozpusty. Narratorem jest Lemmy z Motörhead, mówiący jambicznym pentametrem, a znane elementy wielkiego romansu wywrócone są tu kompletnie do góry nogami. Trzeba wspomnieć i o tym, że Troma nie ograniczała się jedynie to produkcji własnych filmów, ale aktywnie włączyła się w dystrybucję niezależnych tytułów, pasujących do jej filmowej wizji. Przykładem jest Kanibal: musical, pierwsze dzieło Treya Parkera (późniejszego współtwórcy Miasteczka South Park), dziwaczny musical o grupie górników, przeprawiających się przez góry, w celu odszukania złóż złota w Kolorado, oraz dwa filmy Philippe Mory: Szalony Pies Morgan z Denisem Hopperem w roli australijskiego banity i Kobieta pterodaktyl z Beverly Hills, o kobiecie, którą dopada klątwa przemiany w pterodaktyla. Ciekawostką jest również to, że w filmach Tromy, we wczesnym etapie swojej kariery, wystąpiło wielu znanych (wówczas jeszcze nie) aktorów. Wśród nich: Billy Bob Thornton (Laski na

motorach w mieście zombie), Samuel L. Jackson (Def by Temptation), Marisa Tomei (Toksyczny mściciel), Carmen Electra (The Chosen One), Paul Sorvino (Cry Uncle!) czy sam Kevin Costner (Rozpalona plaża USA). Ten ostatni zresztą co jakiś czas bezskutecznie błaga Tromę o zaprzestanie dystrybucji filmu. Twórcom Troma Entertainment przyświecała prosta dewiza: robić horrory i komedie (bo inne gatunki to strata czasu), im taniej tym lepiej, nie bacząc na wiarygodność efektów specjalnych (jak mawiał Lloyd Kaufmann, kto niby wie, jak konkretnie wygląda mutant z kosmosu). Mimo że poziom realizacji ich filmów jest zwykle tragiczny, doczekali się oddanej rzeszy fanów (wśród których są takie tuzy jak Trey Parker i Matt Stone, Quentin Tarantino, Kevin Smith czy Peter Jackson) i kultowego statusu w Stanach Zjednoczonych. Fani i fanki współtworzą scenariusze, występują w filmach, uczestniczą w corocznym filmowym festiwalu Tromadance, walczą o tytuł „Trometki miesiąca”, no i oczywiście oglądają filmy. Jeśli chcielibyście zanurzyć się w to cuchnące filmowe uniwersum, to zważcie, że doktor ostrzega: to kino może prowadzić do tromy… yyy… traumy. 61


FELIETON

MACIEJ

Sabat

SERIALOWY SABAT

S1 E 02

A MI TO LATO… „Każdej zimy największe sieci telewizyjne zamawiają setki scenariuszy pilotów telewizyjnych seriali. Każdej wiosny niewielki ułamek tych scenariuszy trafia do produkcji. Spomiędzy wyprodukowanych pilotów mniej-więcej ćwierć trafia do jesiennej ramówki. Reszta nigdy nie ogląda dziennego światła.” Tak zaczyna się jeden z najfajniejszych filmów (prawie) kinowych o telewizji – The TV Set Jake’a Kasdana z 2006 roku, z Sigourney Weaver i Davidem Duchovnym. Film, który każdy szanujący się 62

telemaniak powinien znać. Jasne, wiem, że Kasdan ukradł fabułę z nakręconego w 1989 The Big Picture Christophera Guesta z Kevinem Baconem w roli głównej. Tak się składa, że ten z kolei ukradł pomysł Sidneyowi Lumetowi – a konkretnie z jego filmu Network z Faye Dunaway i Williamem Holdenem, nakręconego w 1976 roku. Popisywać się dalej, czy już wystarczy? Hipotetyczna Czytelniczko/Czytelniku, wyobraź sobie, że zamykają ciebie i kilkoro tobie podobnych w ciasnym, szarym pomieszczeniu, w którym jedyną nie-szarą rzeczą jest wielki telewizor. Średnio wygodne krzesełka, szum wentylacji. I to niepokojące lustro, na całą ścianę, którego i tak prawie nie widać zza telewizora-lewiatana, za którym czai się sfora korporacyjnych psychologów, spe-


FELIETON

cjalistów od czytania reakcji. Przemykają się między stelażami kamer, ustawionych tak, aby śledzić każdy grymas każdego widza. Gotowi, ze szwajcarską dokładnością liczyć długość trwania każdego grymasu, każdego kąta skrzywienia twarzy w uśmiechu. Otwarci na najdrobniejszy szczegół, z którego można wywnioskować przyszłe ratingi i sprzedaż reklam. Wall Street Journal donosi: około pięciuset krótkich, półstronicowych projektów pojawia się latem w skrzynkach pocztowych sieci ABC, CBS, CW, Fox i NBC. Po przeanalizowaniu dyrektorzy programowi zamawiają łącznie około siedemdziesięciu skryptów. Do produkcji trafia dwadzieścia pilotów. Testowa publiczność ogląda każdy z nich. Jej reakcje są absolutnie najważniejsze i na ich podstawie wprowadza się do skryptów zmiany. Zmiany, które w przypadku przywołanego The TV Set z dramatu o samobójstwie zrobiły komedyjkę o niedojrzałym trzydziestolatku, który wraca w swoje rodzinne strony. Hell yeah! Zwykle około połowy pilotów zostaje przyklepanych i seriale kierowane są do produkcji. Wczesną wiosną ekipy zabierają się za kręcenie. A w maju szefowie stacji na wielkich galach prezentują nowe hity, które trafią do ramówki. Rzecz jasna, tylko po to, żeby wylecieć po dwunastu odcinkach – tylko czterdzieści procent seriali załapuje się na drugi i kolejne sezony. Łapię się na tym, że każdy debiutujący serial sprawdzam z gorliwością szczura laboratoryjnego. Nowe? Nietestowane? Poproszę! Podwójną dawkę. Dlatego wiosenny czas śmierci seriali, o którym onegdaj pisałem jest jednocześnie czasem ra-

dosnym, czasem debiutów zapowiedzi na jesień. Co zatem czeka nas w najbliższym czasie? Lato! Do jesieni jeszcze kawałek, a przecież latem też trochę się dzieje. Na początek dobra nowina – skasowany przez CBS How to be a Gentleman powraca na chwilę. Wyemitowane zostanie

pozostałych sześć odcinków, a potem seria leci do piachu. Szkoda trochę, to ciekawa historyjka o dwóch kolesiach – miłym, dupowatym dziennikarzu i twardym, samczym trenerze, którzy uczą się nawzajem – jak być gentle i jak być manem. Dalej – Continuum. Twarda policjantka na tropie siedmiu terrorystów, którzy chcą wywołać wielką wojnę. Cała paczka urwała się z 2070 roku i wylądowała w naszych czasach. SF z pomysłem i zbyt ma63


FELIETON

która ma już dość (wszystkiego) wychodzi za mąż za prowincjonalnego księcia z bajki. Oczywiście Prowincja nie akceptuje Ladacznicy, ale dzięki baletowi (i wdziękowi Sutton Foster grającej główną rolę) wszystko zmierza do szczęśliwego finału. Plus cztery nastolatki, które kochają balet. A jedna ma ojca geja. Na koniec ostatnia nowinka – Perception. Czyli o tym, jak po raz milionsiedemsetny opowiedzieć tę samą historyjkę. Naukowiec neurolog w służbie FBI. Doskonałe zrozumienie ludzkiej natury i umysłu, profesor-dziwak i agenci. Mieliśmy to w Mentaliście, Fin-

łym budżetem, żeby pokazać wielką wizję przyszłości. Kolejna premiera to Bunheads. Czarujący serial, aż nie wierzę, że go obejrzałem. Oto tancerka z Las Vegas,

derze i trochę w Johnie Doe. Ale co tam, odgrzewane kotlety też się sprzedadzą. Do kompletu kolejne sezony znanych i kochanych – Futurama po raz siódmy, Bananowy doktor po raz czwarty, wampiry z True Blood powracają z piątym sezonem. Ósmy sezon Trawki, piąty Leverage oraz genialnego Breaking Bad. Nie jest źle, nawet jak człowieka wyciągną gdzieś na jakiś urlop, będzie co robić. Uff. 64


FELIETON


Tym razem postanowiliśmy przypomnieć tych mniej oczywistych superbohaterów kina. Noszą nieco mniej trykotów i słabiej latają w przestworzach, ale nie to w tym wypadku czyni ich superbohaterami.

ZESTAWIENIE FILMRADARU

Super bohate rowie nieco inni

66


Toksyczny Mściciel

(The Toxic Avenger, reż Michael Herz, Lloyd Kaufman, 1985) Piotr Stankiewicz: I kto powiedział, że toksyczne odpady są szkodliwe. Jedz w McDonaldzie i pij napoje z aspartamem – będziesz wielki. Agata Malinowska: Zapowiadają remake. Błąd. Kiedy się kogoś wrzuci do toksycznych odpadów, naprawdę nigdy nie wiadomo, co lub kto z nich wylezie. Drugi raz może się nie udać.

Hit-Girl

(Kick-Ass, reż. Matthew Vaughn, 2010) Agata Malinowska: Klnąca jak stary marynarz i morderczo skuteczna... blond dziewczynka. Nie umie chodzić po ścianach, ale potrafi solidnie przyłożyć. Piotr Stankiewicz: I tata ją uczy wszystkiego. I jest słodka. I kopie tyłki. I ratuje ten film.

MacGyver

(MacGyver, serial TV, 1985-1992) Agata Malinowska: Uzbrojony w swój scyzoryk i kreatywny intelekt potrafi skonstruować helikopter ze spinacza lub spowodować fotogeniczny wybuch za pomocą miseczki kisielu waniliowego. Piotr Stankiewicz: Bohater młodzieży z okresu półprzaśnych lat 90-tych, a dzisiaj gwiazda powtórek telewizji kablowych. 67


Czołg Rudy 102

(Czterej pancerni i pies, serial TV, 1966-1970) Piotr Stankiewicz: Mimo, iż bohaterami zbiorowej wyobraźni byli dzielni pancerniacy, prawdziwym twardzielem był czołg. Jak powiedział Bogdan Smoleń: „Gdybyśmy dwa takie czołgi mieli, to byśmy se sami te wojne wygrali”. Agata Malinowska: Ostatecznie to czołg jest naprawdę pancerny. Faceci (i pies) tylko się podpinają.

Hanzo zwany Brzytwą

(Hanzo zwany brzytwą, reż.Kenji Misumi,1972) Agata Malinowska: Nie posiada nadprzyrodzonych mocy, jednak nadprzyrodzenie nie jest mu obce. Używa swojego intensywnie w służbie sprawiedliwości w mieście Edo. Piotr Stankiewicz: Niektórzy twierdzą, że to japoński Brudny Harry. Nie jest może brudny i nie jest Harry, ale jest twardy i ściga bandytów. Acha, i średniowieczne Edo to nie San Francisco (tak jak żołądek). Idąc tym tropem Donald Tusk jest polską Margaret Thatcher – w końcu oboje premierzy.

Pan Kleks

(Akademia Pana Kleksa, reż. Krzysztof Gradowski, 1984) Agata Malinowska: Fruwa, rośnie i maleje, a do tego żywi się piegami. Podobno zawdzięcza to wszystko Chińczykom. Polski wkład w dziedzinę superbohaterstwa, niestety niedoceniony na świecie. Piotr Stankiewicz: Dzisiaj pewnie byłby na takiej specjalnej liście ze względu na sekciarstwo i zbyt bliskie kontakty z chłopcami. 68


V

(V jak Vendetta, reż. James McTeigue, 2005) Agata Malinowska: Zaczynał w komiksach, przeniósł się do filmu, by trafić w setkach tysięcy kopii na protestujące ulice i do Internetu. Ostatni taki numer wykonano dość dawno i chodziło o chleb z rybami. Piotr Stankiewicz: Odpowiedź współczesności na twarz-logo Che Guevary i jednocześnie ostrzeżenie dla świata czerpiące z tradycji Guy’a Fawkesa – jak będziecie niegrzeczni, wysadzę świat, tak jak kiedyś parlament – wtedy prawie się udało.

Komediant

(Strażnicy, reż. Zack Snyder, 2009) Piotr Stankiewicz: W tym filmie niemal każdy zasługuje na miejsce na tej liście. Na pewno Komediant, stanowiący coś w rodzaju antytezy superbohaterstwa. Agata Malinowska: Tak. Ginie na samiuśkim początku, potwierdzając tezę o swojej antytezowości. Osobiście wolę Rorschacha – nie ma kwalifikacji, ale za to jest cholernie zawzięty.

As

(Hydrozagadka, reż. Andrzej Kondratiuk, 1970) Agata Malinowska: Niby nasz, ale jakby nie nasz, bo wódki nie pije. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego wszyscy tak zachwalają tego Asa. Naprawdę super to jest w tym filmie Iga Cembrzyńska udająca napisy początkowe – jeśli to nie jest bohaterstwo, to co nim jest? Piotr Stankiewicz: Ufff… Co tu napisać, żeby nie pochwalić z jednej strony, z drugiej nie wyjść na kalającego własne gniazdo i rodzimą 69


kinematografię snoba. Zabawa superbohaterską formułą po polsku. Dynamicznie zmienny poziom aktorski, efekty specjalne takie na jakie można było sobie pozwolić, pomysły i konceptualność dostosowana do estetycznych potrzeb kogoś… A może lepiej, że mamy taki film, niż kolejny obraz o zrezygnowanym chłoporobotniku z Kujaw, który nie może znaleźć miłości, a przy okazji wspomina partyzanckie czasy.

Leon

(Leon Zawodowiec, reż. Luc Besson, 1994) Piotr Stankiewicz: Jego supermoc to Matylda, dla której rozwala niemal cały oddział antyterrorystyczny i złego Gary’ego Oldmana. Agata Malinowska: Bez przesady, zabicie Oldmana nie było jeszcze wówczas takie trudne. Dopiero ta rola go unieśmiertelniła.

James Bond

(Goldeneye, reż. Martin Campbell, 1995) Agata Malinowska: Niech to będzie symbol wszystkich jednoosobowych armii, których kule nie imają się nawet z gołą klatą, którzy koszą wrogów całymi kohortami nawet po wypiciu morza martini, którzy do tego wszystkiego nigdy nie są zmęczeni, gdy znajdą w łóżku osobę płci przeciwnej. Bez nich to zestawienie nie byłoby pełne. Piotr Stankiewicz: Nie zapominajmy, ze Bond ma gadżety, kostium oraz zastępy wrógów gotowych zniszczyć świat. Czyli jest superbohaterem. A to, że lubi kobiety… To chyba dobrze, bo większość amerykańskich herosów chyba sobie za ciasne ciuszki obstalowała i ani drgnie. 70


71


RECE

2 dni w Nowym Jorku 74 | Akacje 77 | Czarnobyl. Reaktor strachu 80 | Epoka lodo oburzenia! 89 | Jak urodzić i nie zwariować 92 | Nie ma tego złego 95 | Faceci od k Metr nad ziemią 110


ENZJE

owcowa 4. Wędrówka kontynentów 83 | Margaret 86 | Oburzeni 89 | Czas kuchni 98 | Spadkobiercy 101 | Szepty 104 | Wszyscy w naszej rodzinie 107 |


RECENZJA

2 DNI W NOWYM JORKU NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

J

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: http://blondoner.wordpress.com

Julia Waszczuk Tytuł oryginalny: 2 Days in New York Reżyseria: Julie Delpy Obsada: Julie Delpy, Chris Rock, Albert Delpy Produkcja: Niemcy, Francja, Belgia, 2012 Dystrybutor: Kino Świat

74

ulie Delpy znana jest polskiej publiczności głównie dzięki swojej roli u Krzysztofa Kieślowskiego w Trzech Kolorach: Białym (1994). Potem zagrała w wielu filmach – między innymi w dwuczęściowej serii stworzonej przez Richarda Linklatera Przed Wschodem Słońca (1995) oraz Przed Zachodem Słońca (2004) w niezapomnianym duecie z Ethanem Hawke’em. W pewnym momencie artystycznej kariery poszerzyła swoje zainteresowania o drugą stronę kamery. Powstał film 2 dni w Paryżu (2007), do którego napisała scenariusz, który wyreżyserowała, i w którym zagrała główną rolę kobiecą. Wykreowała tam postać Marion – przewrotnie figlarnej Francuzki. W towarzystwie swojego amerykańskiego mężczyzny – Jacka (Adam Goldberg) odwiedza stare paryskie śmieci. Natykają się na jej dawnych znajomych, spotykają


RECENZJA

byłych kochanków, a także rodziców Marion (odgrywanych przez biologicznych rodziców artystki). 2 dni w Nowym Jorku to klasyczny ciąg dalszy. Minęło parę lat – Marion rozstała się z Jackiem, ale pozostał jej po nim synek. Stworzyła nowy związek z Mingusem (Chris Rock), który również jest ojcem dziewczynki z poprzedniej relacji. Taka sobie nowoczesna rodzina 2+2 żyjąca na Manhattanie. W odwiedziny na weekend przyjeżdża rodzina Marion – ojciec z siostrą oraz partner siostry, a były Marion. Przy tak rozstawionym układzie sił, a pamiętajmy, że mamy do czynienia z filmem nowojorskim stworzonym przez Francuzkę,

wprowadzeni jesteśmy w gigantyczny chaos komunikacyjny, gdzie połowa rozgrywa się po angielsku, połowa po francusku, a w chwilach krytycznych wszyscy pokrzykują na siebie wzajemnie. Taka kombinacja jest nie dla każdego, ale trzeba przyznać, że Julie Delpy

75


RECENZJA

na punkcie jego imienia połączonych z brakiem zrozumienia, że czarnoskóry gospodarz nie stosuje żadnych zakazanych używek. Ale także Mingus ma swoje ekscentryczne obyczaje schowane głęboko w szafie. Dzieci pojawiają się praktycznie tylko w tle wszystkich prze-

stworzyła sympatyczną antytezę dla mizoginicznego kina Woody Allena. Jest to kino przegadane, pełne werbalnych absurdów i w tym tyglu szalenie klaustrofobiczne. Postaci napisane są z ogromną dozą sympatii, choć dosadnie przerysowane. Delpy nie traci równowagi i udało jej się stworzyć obraz absurdalny, a jednocześnie urokliwy. Zabawne akcenty pojawiają się w nieoczekiwanych chwilach, a całość spięta jest niedbale niczym kucyk na czubku głowy głównej bohaterki. Marion to Francuzka z krwi i kości, co przejawia się między innymi w jej swobodnej obyczajowości, wielkości miski z sałatą, ale również w specyficznie skonstruowanej garderobie, która to czasem jest panterką w stylu Kasi Figury z Kilera, a czasem falbanką niczym gosposi z Prowansji. Mingus to, wydawałoby się, typowy nowojorski hipster – pracuje jako dziennikarz radiowy i zafascynowany jest postacią prezydenta Obamy. Gdy pojawia się francuska rodzina Marion, Mingus staje się obiektem niewybrednych żartów 76

pychanek (metaforycznych i fizycznych), a jednak końcowa scena wydaje się być ukłonem w stronę młodej widowni. Delpy w udany sposób pokazała też Nowy Jork, nie filmując go tak naprawdę, a jedynie ukazując jego przebłyski widziane z okien żółtej taksówki puszczone w przyspieszonym tempie. Gdy rodzina rusza na zwiedzanie miasta, widzimy jedynie pamiątki, które ze sobą przynoszą po powrocie do domu. Sprytnie. 2 dni w Nowym Jorku to sympatycznie zabawna komedia dla miłośników kina gadanego. O dwie gwiazdki słabsza od 2 dni w Paryżu, ale nadal jest to przyjemna rozrywka na gorące letnie wieczory, które można spędzić w klimatyzowanej sali kinowej.


RECENZJA

AKACJE POBUDZA INTELEKTUALNIE

N

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

agrodzone kilkoma wyróżnieniami w sekcji Tygodnia Krytyki na zeszłorocznym festiwalu w Cannes i przede wszystkim Złotą Kamerą dla najlepszego debiutu Akacje to piękny przykład „slow cinema”, w którym formuła niespiesznego kina drogi posłużyła do opowiedzenia minimalistycznej, ale chwytającej za serce historii o miłości, jaka rodzi się między dwójką poczciwych, zagubionych samotników. Ruben jest kierowcą, któremu rytm życia wyznaczają monotonne podróże ciężarówką między Paragwajem i Argentyną. Podczas jednej ze swoich tras mężczyzna niechętWięcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: ayya.filmaster.pl

Kasia Wolanin Tytuł oryginalny: Las Acacias Reżyseria: Pablo Giorgelli Obsada: Germán de Silva, Hebe Duarte Kraj i rok produkcji: Argentyna, Hiszpania, 2011 Dystrybutor: AP Manana

nie zabiera pasażerów – Jacintę i jej kilkumiesięczne dziecko. Atmosfera w samochodzie nie jest najlepsza. Nie77


RECENZJA

mowlę często płacze irytując Rubena, kobieta go zagaduje licząc na konwersację, której mężczyzna najwyraźniej nie chce. Głównie zatem w ciszy ta dwójka przemierza drogę, by dotrzeć w miejsce przeznaczenia i na dobre się rozstać. Szorstkie, a nawet gburowate usposobienie Rubena równoważy przyjazny, acz zdystansowany stosunek kobiety do jej współtowarzysza podróży, ale przede wszystkim za-

78

chowanie niemowlęcia, które uśmiechając się od czasu do czasu, bawiąc z matką, na swój nieświadomy, rozczulający, dziecięcy sposób interesując się podróżą, wnętrzem ciężarówki i samym jej kierowcą, powoli i sukcesywnie miękczy serce oschłego mężczyzny. Ten w końcu otworzy się przed Jacintą, choć nie będzie to ani specjalnie wylewne, ani melodramatyczne. Gdy wspólna podróż zacznie dobiegać końca, ta dwójka zda sobie sprawę, jak w gruncie rzeczy wiele łączy młodą, samotną matkę i milczącego kierowcę-introwertyka.


RECENZJA

W Akacjach skrajna prostota fabuły i skromna naturalność świata przedstawionego kryją za sobą humanistyczny przekaz o człowieku – istocie społecznej, w którego naturze na próżno szukać dobrych skutków

jak przez cały film Pablo Giorgelliego, także w finale nadzieja, która niespodziewanie pojawia się w życiu Rubena i Jacinty, przybiera formę nieśmiałego uśmiechu, pełnego sympatii spojrzenia czy ukrytej w oszczędnym dialogu budującej ekscytacji. Z celebracji prostych, nudnie zwyczajnych gestów Giorgelli uczynił niesamowitą siłę swojego poetyckiego filmu, zawieszonego

samotności z wyboru. Z pozoru rutyniarska podróż Rubena, za sprawą nieoczekiwanego towarzystwa, które dla niego stanowiło nieznośne odstępstwo od reguły, stała się metaforą duchowej przemiany bohatera. Jednak podobnie

między milczącą „love story”, a egzystencjalnym kinem drogi. I udowodnił, że czasem najsilniejsze emocje kryją się w rzeczach najmniejszych i chwilach najbardziej niepozornych. 79


RECENZJA

CZARNOBYL. REAKTOR STRACHU NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

W

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: agathos.filmaster.pl

Agata Wasilewska Tytuł oryginalny: Chernobyl Diaries Reżyseria: Bradley Parker Obsada: Jesse McCartney, Jonathan Sadowski, Nathan Phillips, Devin Kelley Produkcja: USA, 2012 Dystrybutor: Forum Film Poland

80

okolicy Czarnobyla istnieje po dziś dzień swoiste miasto-widmo, które może zainspirować jeszcze wielu artystów. Skorzystali z niego twórcy horroru, dla których wielka tragedia, jaka wydarzyła się w północnej Ukrainie to jedynie pretekst. Tylko do czego? Film opowiada o szóstce turystów (głównie Amerykanów), którzy w trakcie zwiedzania Europy postanawiają skorzystać z usług małego biura turystycznego oferującego ekstremalne zwiedzanie. Właściciel agencji Jurij (były wojskowy) zabiera młodzież do Pripyat (czyt. Prypeć) – opuszczonego miasta pracowników elektrowni atomowej. W czasie wycieczki okazuje się, że miasto nie jest całkiem opuszczone, a nieostrożni goście są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Należy przyznać, że opowieść o porzuconej osadzie ma zwykle duży potencjał. Niestety, tym razem kompletnie nie wykorzystany przez twórców. Dodatkowo zadziwia dowolność polskiego tłumaczenia nazwy filmu, jako że w wypadku ukazanej historii, oryginalne Kroniki Czarnobyla lepiej oddawałyby charakter


RECENZJA

dzieła. Całość wydaje się jałowa, jak ziemia wokół dawnej elektrowni. Sama historia skonstruowana jest na szablonie „samotni głupi amerykanie + odludne miejsce + krwawa jatka”. Dodajmy do tego jeszcze teorię spiskową. Fabuła jest wtórna (wy-

kanów ignorancją historyczną czy też pomijaniem szczegółów (chociażby topograficznych). Realia samotnego miasta przedstawione są w sposób niepełny, bo pomimo iż zgadza się typ budynków robotniczych, ich ustawienie jest całkowicie błędne. Wszystkie te elementy powodują, że chociaż scenografia jest dobra i próbuje przynajmniej w 80% oddać charakter Prypeci, o tyle całość oparta jest na mitach, których twórcy filmu nawet nie starali się zweryfikować.

starczy sobie przypomnieć chociażby Wzgórza mają oczy, w których nawet oprawcy są wizualnie podobni do tych z Czarnobyla), a przez to dosyć przewidywalna. Na domiar złego mamy tu do czynienia z typową dla Amery81


RECENZJA

Dodać do listy należy też średnie aktorstwo. Zwłaszcza kobiety są mało przekonujące i jakby odrealnione. Wspaniałym przykładem jest Devin Kelly, której bohaterka przedstawia głównie cechy męskie, co wpływa znacznie na jej wiarygodność (chociaż jedynie w jej oczach rzeczywiście dostrzegamy strach).

W przypadku mężczyzn na uwagę zasługuje tylko Dimitri Diatchenko (Jurij), którego silny ukraiński przewodnik jest postacią intrygującą i niejednoznaczną (właściwie nie da się odpowiedzieć na pytanie, czy jego bohater wiedział, co dzieje się w Prypeci). Na minus należy zaliczyć fakt, że jak na wojskowego, zachowuje się 82

wyjątkowo nieodpowiedzialnie. Podczas seansu widz może się bać, ale tylko trochę i tylko chwilę. Później już spodziewamy się co i kiedy ujrzą bohaterowie, i właściwie ze znużeniem obserwujemy jak giną po kolei. Do tego bardzo często brakuje logiki zarówno postaciom, jak i fabule (dlaczego droga na cmentarzysko maszyn zajmuje kilka

minut, a powrót pół dnia i nocy?). Niestety oprawcy zdają się dorównywać poziomem umysłowym bezmózgim Amerykanom, sprawiając, że mamy po prostu kolejną żenującą historię o zombie. W obliczu ostatnich dokonań na niwie horroru możemy wybrać sposób, w jaki się nas straszy. Ten zaproponowany przez twórców Czarnobyla zdecydowanie jest mało satysfakcjonujący. Istnieją jednak zapewne tacy, którzy odkryją plusy tej produkcji, ale czy mniejszość może mieć rację? I należy się zastanowić, czy szerzenie kolejnych kłamstw o Czarnobylu nie jest przypadkiem zbrodnią lub chociażby nieporozumieniem.


RECENZJA

EPOKA LODOWCOWA 4 WĘDRÓWKA KONTYNENTÓW

NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

„M

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

usisz to zobaczyć!” czy też „Nie widziałeś nic lepszego” to jedne z najpopularniejszych sloganów, jakimi wabią nas spece od filmowego marketingu. Zazwyczaj większość z tak reklamowanych produkcji w ogóle nie zasługuje na uwagę, jednakże bywają wyjątki od reguły. W czwartej już odsłonie Epoki lodowcowej ponownie spotkamy irytującego leniwca Sida, budzącego respekt tygrysa Diego oraz przywódcę stada – mamuta Manfreda. Tym razem będą musieli

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: agathos.filmaster.pl

Agata Wasilewska Tytuł oryginalny: Ice Age: Continental Drift Reżyseria: Steve Martino, Mike Thurmeier Obsada (głosy): Ray Romano, Karen Disher, Queen Latifah, Jennette McCurdy Produkcja USA, 2012 Dystrybutor: Imperial – Cinepix

zmierzyć się z okrutnym losem, który rzuci ich na szerokie wody niebezpiecznego oceanu, podczas gdy ziemska skorupa zacznie się diametralnie zmieniać w wyniku tytułowej wędrówki kontynen83


RECENZJA

tów. A wszystko – jak zwykle – za sprawą zbzikowanego wiewióra Scratta. Należy przyznać, że pomysł, by to Scrat był winny przemieszczaniu się lądu jest z pozoru szalony, aczkolwiek genialny. Poczynając od jądra ziemi wprawionego w ruch, cała fabuła stale

nabiera tempa i utrzymuje widza w gotowości praktycznie przez cały seans. Co chwilę zastanawiamy się, czy kolejne opały, w których znaleźli się bohaterowie, pozwolą im ujść z życiem czy też przygoda za moment się skończy. Co jeszcze możemy zobaczyć? Najczęściej w kinematografii mamy do czynienia ze zjawiskiem, w którym każdy następny sequel jest gorszy od po84

przedniego. Jednak w tym wypadku jest zupełnie inaczej. Nie dość, że film trzyma w napięciu, to jeszcze dawka humoru wylewająca się

prawie z każdego zdania, nie pozwala nam na nudę. Wystarczy choćby przytoczyć zdanie: „Chcecie podpiracić piracki statek piratom?”. Zaryzykuję nawet tezę, że żadna z pozostałych trzech części nie była nawet w połowie tak zabawna jak ta najnowsza. Jeśli chodzi o sposób animacji, przyzwyczailiśmy się już do jej charakterystycznego wyglądu, jednak twórcy wciąż


RECENZJA

potrafią nas zaskoczyć. Ujrzymy tu nowych bohaterów oraz nowe wątki. W jednej z ważnych ról zobaczymy Brzoskwinkę, która jest już nastolatką. Sid nie tylko odzyska część swojej rodziny w postaci ekscentrycznej i wa-

lecznej babci, ale także Diego zyska coś nowego i wspaniałego. Do tego wielu bohaterów czegoś się nauczy. Jednocześnie przeżywać będziemy grozę oraz rozba-

wienie, kiedy do głosu dojdą tajemnicze syreny. Obok niezwykłych perypetii głównej trójki doświadczymy historii o dojrzewaniu, o przyjaźni, a przede wszystkim o wartości rodziny. Do tego dodajmy

jeszcze takie walory jak nawiązania do Piratów z karaibów oraz Bravehearta, które nie tylko urozmaicają, lecz także stanowią pewną nowość w serii (w żadnej z poprzednich części nie mieliśmy wyraźnej parodii innego dzieła filmowego). Plus kilka tradycyjnie zabawnych scen ze Scratem. Na minus zasługuje być może brak uroczej Scratte, ale w zamian zyskamy chyba znacznie więcej. Tak czy inaczej z pewnością nie można będzie spocząć na laurach. Niech mi jeszcze będzie wolno wspomnieć: „Nie budźcie we mnie zwierza, gdyż jest to chomik żarłocznie okrutny” (A. Ruda, Wybór – przyp. A. Wasilewska). 85


RECENZJA

MARGARET POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

K

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: ayya.filmaster.pl

Kasia Wolanin Reżyseria: Kenneth Lonergan Obsada: Anna Paquin, Mark Ruffalo, Matt Damon, Matthew Broderick Produkcja: USA, 2011 Dystrybutor: Imperial – Cinepix

86

enneth Lonergan ponad 10 lat temu stworzył fantastyczne Możesz na mnie liczyć o ponownym zbliżeniu samotnej, poszukującej szczęścia matki i jej lekkomyślnego brata-lekkoducha, który po bezcelowej tułaczce po Ameryce, bez grosza przy duszy, niespodziewanie zjawia się w domu siostry. Lonergan za film z 2000 roku zgarnął dwie nominacje do Oscara oraz bezdyskusyjny (i całkowicie zasłużony) aplauz krytyków i publiczności. Gdy świat zdążył o reżyserze już kilka razy zapomnieć, ten bez rozgłosu, tylnymi drzwiami powraca z nową fabułą. Historia od pierwszego klapsa na planie Margaret do momentu pojawienia się tytułu na kinowych ekranach to materiał na osobny film. Lonergan kręcił następcę Możesz na mnie liczyć w 2005 roku, ale po zakończeniu zdjęć ugrzązł wśród kilometrów taśmy, nie mogąc zdecydować się, co ostatecznie ma do filmu trafić. Fox Searchlight przez długi czas czekało cierpliwie, ale nawet oni w końcu pozwali reżysera za brak wywiązania się z umowy, czyli nakręcenia i zmontowania filmu. Po tych wszystkich perturbacjach obraz


RECENZJA

bezmyślna siedemnastolatka, jak i nieostrożny mężczyzna zeznają się, że ofiara wybiegła na jezdnie w nieprzepisowy sposób, w ten sposób prowadząc do umorzenia śledztwa w sprawie wypadku. Zdarzenie nie daje jednak Lisie spokoju. Dziewczyna coraz mocniej myśli o zmarłej kobiecie i dochodzi do wniosku, że powinna zmienić swoje zeznanie, bo wraz z kierowcą są winni jej śmierci. Losy ofia-

w końcu ujrzał światło dzienne, choć wyraźnie czuć, że Lonergan nie poszedł na żaden kompromis i zamiast skondensowanej historii, zaprezentował film w wersji niemalże reżyserskiej. W Margaret, dziś 30-letnia gwiazda serii True Blood, Anna Paquin, wciela się w postać nastolatki u progu dorosłości. Lisa Cohen wygłupia się na ulicy, rozpraszając kierowcę autobusu, który przejeżdżając na czerwonym świetle zabija kobietę. Zarówno 87


RECENZJA

ry coraz mocniej zaczynają wiązać się z życiem nowojorskiej nastolatki. Lonergan dodaje do historii Lisy Cohen wątki o dojrzewaniu młodej kobiety – seksualnym i emocjonalnym. Jest też miejsce na dwuznaczne relacje bohaterki z jej nauczycielem, jak i na trudne stosunki z rozwiedzionymi rodzicami – zagubioną w poszukiwaniach własnego szczęścia matką i nie potrafiącego sprostać rodzicielskim obowiązkom ojcem. To się musiało tak skończyć – film Lonergana trwa dwie i pół godziny, rozpraszając wielowątkowością i fabularnym bogactwem, ale też kojąc piękną ścieżką dźwiękową Nico Muhly’ego. Zaskakujące jest jednak to, że mimo tak skomplikowanej struktury, Margaret prezentuje się całkiem konsekwentnie i przede wszystkim mądrze. Naszpikowana mniej lub bardziej istotnymi wątkami pobocznymi opowieść o dojrzewaniu Lisy 88

układa się w sensowną całość i wyraźnie zmierza do jakiejś puenty. Nie zdradzając zakończenia, warto dodać, że naprawdę świetnej i poruszającej. W Margaret znajduje się także (przypadkowy zapewne) smaczek związany z rolą Anny Paquin w serialu True Blood. Lisa Cohen ze swoją irytującą empatią, nachalną poczciwością i bezwiedną, ale naturalną chęcią do naprawiania świata antycypuje postać Sookie Stackhouse. Kto wie, czy udział w projekcie Kennetha Lonergana, nie był dla Paquin inspiracją do takiego wykreowania jednej z najbardziej charyzmatycznych i rozpoznawalnych, serialowych bohaterek XXI wieku.


RECENZJA

OBURZENI CZAS OBURZENIA!

POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

T

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: lamijka.filmaster.pl

Ida Szczepocka Tytuł: Oburzeni Tytuł oryginalny: Indignados Reżyseria: Tony Gatlif Obsada: Mamebetty Honoré Diallo Produkcja: Francja, 2012 Dystrybutor: Against Gravity

Tytuł: Czas oburzenia! Tytuł oryginalny: Time for Outrage! Reżyseria: Tony Gatlif Obsada: Stèphane Hessel Produkcja: USA, 2012 Dystrybutor: brak

ony Gatlif, francuski reżyser o arabsko-romskim pochodzeniu, znany przede wszystkim z poetyckich filmów o emigrantach i poszukiwaniu swoich korzeni (Gadjo dijo czy Exils), w roku 2012 nakręcił 2 filmy na temat Ruchu Oburzonych. Oba obrazy były pokazywane na tegorocznym Planete+ Doc Film Festival. Jeden z nich – Oburzeni wchodzi właśnie do polskich kin. Trudno jednak o nich pisać osobno, gdyż uzupełniają się i przenikają. Nie są to filmy łatwe do zaklasyfikowania do jakiegoś konkretnego gatunku filmowego. Czas oburzenia! to na pierwszy rzut oka dokument, lecz reżyser odcina się od takiej łatki, stwierdzając w wywiadzie z Piotrem Czerkawskim („Kino” nr 5 (maj) 2012), że kino dokumentalne za dużo ma wspólnego z kreacją rzeczywistości i realizacją założonych z góry celów, co jest obce Gatlifowi, który wszedł w demonstrujący tłum z kamerą na ramieniu i po prostu filmował to, co się wokół niego działo. „Chciałem przyłapać rzeczywistość na gorąco” mówi w tym samym wywiadzie, natomiast 89


RECENZJA

w rozmowie z Jakubem Majmurkiem (strona internetowa Krytyki Politycznej, „Gatlif: Trzeba działać!”, 18.05.2012) dodaje jeszcze: „Uważam się za część tego 90

ruchu”. Stwierdzenie reżysera odnosi się zapewne do obu filmów. Ponadto Czas oburzenia! to przykład unikalnego zabiegu przeniesienia na ekran manifestu politycznego. Jego echa pojawiają się także w Oburzonych. Ten film jednak to dość egzotyczne połączenie szczątkowej fabuły ze sfilmowanymi na żywo scenami z demonstracji. W Oburzonych Betty – czarnoskóra dziewczyna, która uciekła z Afrykib – przybywa nielegalnie do Europy. Wyrzucona ze statku gdzieś u wybrzeży Grecji, szybko trafia do obozu dla uchodźców. Kamera towarzyszy dziewczynie w jej tułaczce po kolejnych krajach, zarysowując niedole imigranta bez prawa pobytu i przedstawiając rzeczywistość oczami Betty. Trafia ona również na marsze i akcje protestacyjne Ruchu Oburzonych – drugiego bohatera tego filmu. Wyreżyserowane fragmenty, których bohaterką jest czarnoskóra emigrantka, przeplatają się z dokumentalnymi zdjęciami protestów i demonstracji.


RECENZJA

Betty zagrana została przez dziewczynę, którą Gatlif wypatrzył w tłumie protestujących i która okazała się… nielegalną imigrantką. W Czasie oburzenia! główną rolę gra Stéphane Hessel, 93-letni autor manifestu o tym samym tytule (wydanego również w Polsce nakładem Oficyny Naukowej w 2011 r.), weteran francuskiego ruchu oporu, a w powojennej Francji dyplomata przy ONZ i współautor Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Hessel deklamuje swój manifest (który jak echo powtarzają i dopowiadają młodzi ludzie), a jego zobrazowanie stanowią sceny z demonstracji i akcji protestacyjnych Ruchu Oburzonych. Hessel zwraca się do młodych ludzi, mówiąc im, że tak jak on w czasie II wojny światowej, tak oni teraz nie muszą się zgadzać na zastaną rzeczywistość, która jest niesprawiedliwa, krzywdząca dla ubogich i cudzoziemców, traktująca ludzi jak towary i mierząca ich wartość w pieniądzu.

Były uczestnik ruchu oporu zachęca do oburzenia, do pacyfistycznego protestu, który pomoże zmienić świat na lepsze. Z kolei poetycka fabuła Oburzonych uzupełnia bardziej teoretyczny Czas oburzenia!. W obu filmach widać wyraźnie po czyjej stronie jest sympatia reżysera. Obrazy emanują wielkim zaangażowaniem i pozytywną siłą. Mimo tematyki, którą podejmują, napawają otuchą i wiarą, że pomysłowi i pełni energii Oburzeni zdołają przeforsować swój punkt widzenia oraz zarazić swoimi wątpliwościami i poglądami większą liczbę ludzi. To też okazja dla wszystkich, którzy chcą poczuć atmosferę Ruchu Oburzonych i przyjrzeć się akcjom, które prowadzą. W zamian otrzymamy zastrzyk pozytywnej energii, a dodatkowo być może wykiełkuje ziarnko wątpliwości co do modelu ekonomicznego, w którym żyjemy.

91


RECENZJA

JAK URODZIĆ I NIE ZWARIOWAĆ NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

O

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: sarrrba.filmaster.pl

Katarzyna Sarba Tytuł oryginalny: What to Expect When You’re Expecting Reżyseria: Kirk Jones Obsada: Cameron Diaz, Jennifer Lopez, Elizabeth Banks Produkcja: USA, 2012 Dystrybutor: Forum Film Poland

92

dkłamywanie lukrowanej wizji macierzyństwa – słodkich obrazów rozanielonych różowych bobasów okazuje się bardzo nośnym tematem. Zrodzone z frustracji, początkowo funkcjonujące w postaci wpisów na niszowych blogach czy forach, z czasem wyewoluowało ze swoistego tabu do postaci książkowych. Można choćby wspomnieć wydane ostatnio Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego Joanny Woźniczko-Czeczott czy serię kultowych już poradników Heidi Murkoff. Pierwszy z nich – What to Expect When You’re Expecting (polski tytuł: W oczekiwaniu na dziecko) – stał się bestsellerem w Stanach Zjednoczonych. „Świeży” temat i rewelacyjna sprzedaż książki spowodowały zainteresowanie hollywoodzkich producentów. Powstała komedia pod tym samym tytułem w gwiazdorskiej obsadzie. Mamy tu pięć kobiet: celebrytkę Jules (Cameron Diaz), właścicielkę sklepu z artykułami dla matek i dzieci Wendy (Elizabeth Banks), fotografkę-freelancerkę (Jennifer Lopez) oraz młodą trophy-wife starego rajdowca i dziewczynę, która


RECENZJA

skomercjalizowanego mitu macierzyństwa, jako wyższego stanu świadomości, w którym każda kobieta promienieje, niczym złotowłosy anioł, roztaczając wokół siebie błogi spokój (jej mąż, Gary jednak wie najlepiej, jak wygląda prawda…). No i oczy-

przypadkowo zachodzi w ciążę z kolegą z liceum. Wszystkie oczywiście oczekują dzieci. Skoro o obsadzie mowa: JLo często i chętnie pojawia się w rolach seksownych mamusiek (Pokojówka na Manhattanie, Plan B). Tu podobnie, w dodatku, świadomie lub nie, powielając społeczne i bardzo konserwatywne oczekiwania wobec kobiet: „…nie potrafię porządnie zrobić tego, co powinna każda kobieta!” – podsumowuje swoje problemy z zajściem w ciążę. A może to po prostu jej latynoski background? Najzabawniej w filmie wypada Elizabeth Banks w roli Wendy, długo i z zegarkiem w ręku (dosłownie) starającej się o dziecko, która sama jest ofiarą 93


RECENZJA

wsparcia: nie oceniać! A opowieści tatusiów na temat sprawowania przez nich opieki nad dziećmi potrafią zjeżyć włos na głowie. Ci, którzy wyobrażają sobie, że film zerwie ze spłyconą wizją okresu oczekiwania na dziecko i będzie penetrował skom-

wiście poród powinien być naturalny i bez znieczulenia. Jej zbudowane na reklamach wyobrażenia brutalnie zderzają się z rzeczywistością. W końcu przyznaje, że wbrew kolorowym poradnikom i reklamowym kitom, które sama wciskała klientkom, hormony szaleją, nogi puchną, krzyż boli, plus parę innych krępujących dolegliwości fizjologicznych (ach, to amerykańskie poczucie humoru…). Kobiety oddychają z ulgą – ktoś w końcu głośno i szczerze powiedział „jak to jest”, nie są same ze swoimi odczuciami i nie muszą zadręczać się wyrzutami sumienia. Faceci też jakoś próbują się przygotować do nowej roli, jaka ich czeka, a zwłaszcza przetrwać najbliższe dziewięć miesięcy. Pomagają im w tym „brachole”, czyli tatuśkowie, będący już „po tamtej stronie”, którzy spotykają się tylko w swoim towarzystwie, objuczeni dziećmi, wózkami, mlekiem, pieluchami itp., niefrasobliwie spędzając czas w sobotnie popołudnia. Zasada nr 1 męskiej grupy 94

plikowane zagadnienia rodzicielstwa, są w błędzie. Jak urodzić i nie zwariować to mainstreamowy, zachowawczy i asekuracyjny film, ślizgający się po powierzchni tematu, nie podejmujący trudnych wątków, chociażby związanych z adopcją. Igrając z oryginalnym tytułem, kupując bilet, powinniście oczekiwać filmu zrobionego sprawnie i zgodnie z regułami gatunku, dostarczającego kompletnie niezobowiązującej rozrywki, co prawda żonglującego schematami i stereotypami, ale zabawnego tam, gdzie trzeba się śmiać, choć poziom poczucia humoru może być dyskusyjny (vide wymiotująca do pucharu Cameron Diaz).


RECENZJA

NIE MA TEGO ZŁEGO POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

„W

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: sarrrba.filmaster.pl

Katarzyna Sarba Tytuł oryginalny: Smukke mennesker Reżyseria: Mikkel Munch-Fals Obsada: Bodil Jørgensen, Sebastian Jessen, Henrik Prip Produkcja: Dania, 2010 Dystrybutor: Vivarto

seksie szukamy pociechy, gdy cierpimy na niedostatek miłości”. Gabriel García Márquez Z braku lepszego, ten ocierający się o banał cytat pasuje do filmu. Nie ma tego złego to tragifarsa opowiadającą cztery historie pokręconych bohaterów, oparta na mocno już wyeksploatowanej teorii, według której seks często idzie w parze z desperacką próbą ucieczki od samotności i braku miłości. Teorii o tyle śliskiej, że z założenia usprawiedliwiającej ludzki egoizm, jednocześnie dzielącej i pozwalającej łatwo osądzać tych, którzy prowadzą niezobowiązujące życie erotyczne, jako samotnych, niespełnionych frustratów poszukujących uczucia w ramionach kolejnych kochanków. Reżyser postanowił jednak ograć tanią psychologię czterema historiami z pogranicza perwersji i lekkiej patologii (producentem jest Zentropa Entertainments, założona przez Larsa von Triera i ten film jest bardzo w jego klimacie). Prawie każdy z bohaterów jest w jakiś sposób ułomny. Anna nie może odnaleźć się jako kobieta po amputacji piersi i potwierdzenia swojej kobiecości paradoksalnie szuka na planie 95


RECENZJA

filmu porno. Anders, notoryczny ekshibicjonista, nie potrafi zapanować nad swoją przypadłością, aż wreszcie prowadzi go to do samookaleczenia, Jonas, jego syn, wyglądający jak młody bóg prostytuuje się byle gdzie, za byle grosz. Nie wiadomo, czy to przyciężkie duńskie poczucie humoru, czy też zamierzony efekt, ale daje się wyczuć w konstrukcji bohaterów mieszankę okrucieństwa, groteski i czarnego humoru. Mimo to, film ma w sobie pewną dozę uroku i ciepła, które uwiarygadniają tę dziwną i smutną opowieść o samotności, a to za sprawą pani, która nazywa się Bodil Jørgensen i kreacji, którą stworzyła – emeryto96

wanej sekretarki Ingeborg, matki Anny. Tamta trójka bohaterów bywa odrażająca, rozmyślnie nurzająca się perwerze, podczas gdy jej bohaterka, mimo, że śmieszna i groteskowa, pozostaje dziewczęco niewinna i rozbrajająca, niezależnie od tego, co jej się przytrafia. Na przykład dzwoni na


RECENZJA

sex linię, bo po prostu rozpaczliwie próbuje z kimś porozmawiać, ale zderza się z wulgarnością rozmówcy; w chwili uniesienia zaprasza Jonasa do domu, ale jest zszokowana, gdy ten każe jej płacić za swoje usługi. Nastrój pryska, a jej robi się głupio i brnie dalej w tą niezręczną sytuację, żałośnie kończącą się w łóżku. Trudno uciec od porównań do Wstydu Steve’a McQueena. Jest to oczywiście kino zupełnie innego kalibru, wystudiowane i wysmakowane, ale

również podejmujące temat samotności idącej w parze z kompulsywnym seksem. We Wstydzie jednak jest ona świadomym wyborem bohatera, w Nie ma tego złego natomiast przykrym stanem rzeczywistości, coraz szczelniejszym kokonem, który opłata bohaterów, z którego desperacko próbują się uwolnić, często narażając się na śmieszność, poniżenie i ból.

Mówią, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, o czym przekonacie się w zakończeniu, ale jest to bardziej kpina i złośliwość ze strony reżysera, niż prawdziwy happy end. Wszystko to pozory szczęścia i bliskości. Wymowa filmu jest smutna i gorzka – człowiek zawsze jest sam ze sobą, jak Ingeborg, która będąc mężatką próbowała maskować samotność kupując sobie kwiaty, aby mąż myślał, że to z pracy, na pożegnanie. W rzeczywistości, nikt w firmie nie przejął się jej odejściem na emeryturę, a ona nie potrafiła opowiedzieć mężowi, że ją to zabolało. Jakby słowa stanowiły dodatkową barierę odgradzającą od świata, jeszcze jedną, uszczelniającą wspomniany kokon, a nowy partner i odnowiona relacja z córką tylko zatuszują na jakiś czas egzystencjalne poczucie osamotnienia. 97


RECENZJA

FACECI OD KUCHNI NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

Nie

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: sarrrba.filmaster.pl

Katarzyna Sarba Tytuł oryginalny: Comme un chef Reżyseria: Daniel Cohen Obsada: Jean Reno, Michaël Youn, Julien Boisselier Produkcja: Francja, 2012 Dystrybutor: Monolith Films

98

sposób obronić się przed czarem tego filmu, nawet jeżeli zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy dość klasycznie uwodzeni. Oto pocztówkowy Paryż – romantyczny, pachnący bagietkami, intymnie ukryty pod pasiastymi markizami uroczych knajpek – taki do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, jakim chcemy go widzieć (na szczęście widok wieży Eiffla został nam oszczędzony). Na tym tle toczy się nieskomplikowana, acz równie urocza fabuła – Jacky Bonnot, główny bohater, pasjonat kuchni traci kolejno każdą pracę, w której tylko udaje mu się zahaczyć. Właściciele podrzędnych knajp nie rozumieją jego bezkompromisowego podejścia do gotowania. Sytuacja jest ciężka, bo jego dziewczyna spodziewa się dziecka. Obiecuje jej więc, że weźmie każdą fuchę, jaka się trafi, no i dostaje pracę przy malowaniu okien w domu spokojnej starości. Ale nawet tu nie potrafi się oprzeć wewnętrznemu przymusowi, który popycha go w stronę kuchni. Zaprzyjaźnia się z kucharzami z ośrodka i kom-


RECENZJA

ponuje nowe menu, które po początkowej niechęci pensjonariuszy zdobywa mu ich przychylność. Tu odnajduje go Alexandre Lagarde, legendarny paryski kreator smaków i idol Jacky`ego. Wielki chef też ma problem – cierpi na uwiąd twórczy, a właściciel restauracji chce się go pozbyć, odmłodzić menu i wizerunek marki. Alexandre dostrzegając talent chłopaka, angażuje go na nieo d p ł a t ny staż. Dla Jacky`e-

z domu starców) dostarczy nam wiele radości. Michaël Youn, jako kulinarny perfekcjonista Jacky z charakterystyczną mimiką, nadekspresyjną gestykulacją

go to wielka szansa, ale musi rzucić malowanie okien, dlatego decyduje się nie mówić o tym swojej dziewczynie. Zabawa się zaczyna – kucharski duet (od czasu do czasu w s pi e r a ny równie zabawnym trio

i całym poczuciem humoru przypomina trochę poczciwego Louisa de Funèsa. Zwłaszcza w scenach kręcenia telewizyjnego programu kulinarnego (ha! a jednak na tle wieży Eiffla!), kiedy na żywo przed kamerą kłóci się ze swoim mistrzem i szefem, wymachując rondlami i nożami. No i Jean Reno, idealny w roli wielkiego restauratora, starzejącej się legendy, której miejsce chętnie zająłby Cyryl – młody wilczek, protegowany właściciela restauracji, proponujący nowoczesną kuchnię molekularną w neonowych kolorach i zaskakujących smakach. Jeżeli więc Alexandre nie zdecyduje się wprowadzić innowacyjnego menu, które spodoba się krytykom i klientom, jego restauracja straci gwiazdkę, a on, zgodnie z kontrak99


RECENZJA

tem, wszystko, co ma. Jacky próbuje pomóc szefowi. Skrzyżowanie młodzieńczej werwy z tradycją zaowocuje wieloma perypetiami i… smacznym menu czerpiącym z jednego i drugiego. Kuchnia jest dla Francuzów wypracowaną przez wieki swoistą marką, szczególnym „dobrem narodowym”, z którego są dumni i nic dziwnego, że często stanowi ona temat lub przynajmniej ważne tło w ich filmach. Dlatego reżyser nie szczędzi kulturowych uszczypliwości – konflikt między Alexandrem, a Cyrylem jest dość złośliwie zarysowanym kulinarnym konfliktem francusko-angielskim. Cyryl to parodia Hestona Blumenthala – guru brytyjskiej kuchni molekularnej, z której Francuzi się po prostu nabijają. Poza tym, mamy tutaj typowe starcie pokoleń. Młody właściciel i nowy chef próbują zająć miejsce starzejącej się legendy, proponując modną kuchnię i minimalistyczny, 100

nowoczesny wystrój lokalu, gdzie karta dań zostaje zastąpiona iPadami, a gości wita przetworzony głos z głośnika. Robią to jednak agresywnie, w przemądrzały sposób, kompletnie odcinając się od osiągnięć i doświadczenia Alexandra, który reprezentuje tu tradycję w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dlatego pycha zostanie ukarana. Między wierszami całej historii można odczytać jeszcze jedno, bardzo subtelnie podane przesłanie, którego w rzeczywistym świecie coraz trudniej się trzymać, a któremu dajemy się w tym filmie uwieść – „żyj z pasją i trzymaj się marzeń”! Pasja zawsze się obroni, a konsekwencja zostanie nagrodzona. To urocza, zabawna komedia, zrobiona ze smakiem (dosłownie i w przenośni) i obowiązkowa pozycja w letnim (i lekkim) kinowym menu. Alors, bon appétit!


RECENZJA

SPADKOBIERCY

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

POBUDZA INTELEKTUALNIE

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: lamijka.filmaster.pl

Ida Szczepocka Tytuł oryginalny: The Descendants Reżyseria: Alexander Payne Obsada: George Clooney, Shailene Woodley, Amara Miller, Nick Krause Produkcja: USA, 2011 Dystrybutor: Imperial – Cinepix

Filmy Alexandra Payne’a zwykle nie przechodzą niezauważane przez krytykę i publiczność w Stanach Zjednoczonych. Najlepsze z nich, tj. Bezdroża, Schmidt i zeszłoroczni Spadkobiercy były nominowane i nagradzane przez najbardziej prestiżowe amerykańskie jury. Nie ma w nich wizualnych fajerwerków, poruszają tematy uniwersalne i zawsze mają znakomitą obsadę: Jack Nicholson (Schmidt), Paul Giamatti (Bezdroża), a Spadkobierców uświetnił George Clooney. Ostatni film Payne’a to dramat rodzinny, którego podstawę stanowił debiut powieściowy młodej hawajskiej pisarki Kaui Hart Hemmings. W Polsce równocześnie z wejściem do dystrybucji kinowej opublikowana została też książka z filmową okładką, a niedawno ukazała wersja na DVD i Blu-Ray. Film rozpoczyna się od wypadku matki dwóch córek i żony Matta Kinga, w którego rezultacie kobieta jest nieprzytomna i przebywa w szpitalu. Mężczyzna, mąż i ojciec, musi nagle z niedzielnego członka rodziny stać się jej głową. Praca zostaje odsunięta na bok, a na pierwszy plan wysuwa się rodzina, którą Matt dotąd 101


RECENZJA

zaniedbywał. Stara się odbudować relacje z córkami, poznaje sekret swojej żony. W tym samym czasie toczy się sprawa dotycząca sprzedaży ziemi od XIX wieku należącej do przodków Matta, w którą zaangażowana jest cała jego rodzina. To wyzwala w nim myśli na temat własnych korzeni. Akcja filmu toczy się na tle przepięknych hawajskich krajobrazów. Rajskie otoczenie nie czyni jednak życia bohaterów lżejszym. W jedynym z pierwszych stwierdzeń bohater grany przez Clooney’a pokazuje, jak osoby spoza Hawajów spo-

102


RECENZJA

strzegają życie ich mieszkańców – jako wieczne, beztroskie wakacje. Matt King musi się zmierzyć ze spadkiem, który pozostał mu po bliskich. Z jednej strony jest to spadek w postaci dwóch córek i życia z żoną, a z drugiej ziemi, z czym wiążą się materialne sprawy, które dotyczą nie tylko rodziny Kingów, ale całej wspólnoty żyjącej na wyspie. Są jeszcze wspomnienia, w których bliscy i przodkowie nadal żyją. Lecz to od tych, którzy pozostali będzie zależało, jak

zapiszą się we wspólnej pamięci. Matt postawiony zostaje przed zadaniami wymagającymi przemyślanych i mądrych działań. Fabuła filmu toczy się wartko, każda scena wnosi coś nowego, wzbogaca ją i pozwala na poszerzenie zakresu interpretacji. Główni bohaterowie mają ciekawe osobowości i na każdym kamera na chwilę się zatrzymuje, żeby uchwycić charakterologiczne szczegóły. Payne nie boi się zbliżeń. Wiele ujęć koncentruje się na twarzach bohaterów, a dopiero za ich plecami nieostro filmowana jest reszta sce-

ny. Niejaki przerywnik stanowią obrazy ukazujące Hawaje, nie zawsze w pełnym słońcu, czasem w deszczu. Spadkobiercy dotyczą bowiem nie tylko ludzi, ale też tego, co jest między nimi, tego, co ich łączy, a co jest najtrudniejsze do pokazania w filmie. A w tym przypadku łączą ich Hawaje. Matt porównuje rodzinę do archipelagu, którego wyspy z jednej strony są koło siebie, a z drugiej są niezależnymi bytami, w dodatku oddalającymi się od siebie. Choć film nie stroni od trudnych tematów, udało mu się pozostać lekkim i bezpretensjonalnym. Ponadto jest on ciepły i mądry, co czyni go filmem dla każdego, z zaproszeniem do zadumy i refleksji. 103


RECENZJA

SZEPTY NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

N

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: agathos.filmaster.pl

Agata Wasilewska Tytuł oryginalny: The awakening Reżyseria: Nick Murphy Obsada: Rebecca Hall, Dominic West, Imelda Staunton, Isaac Hemstead-Wright Kraj i rok produkcji: Wielka Brytania, 2011 Dystrybutor: ITI Cinema

104

iemal każdy z nas miał choć raz w życiu (najczęściej w dzieciństwie) epizod z seansem spirytystycznym lub też jego parodią w postaci opowiadania sobie w ciemnościach straszliwych historii o duchach. Być może nie tylko chęć poczucia adrenaliny sprawia, że zastanawiamy się czasem nad prawdziwością owych opowieści. Szepty to wciągająca historia badaczki duchów Florence Cathcart, która zajmuje się głównie demistyfikacją seansów spirytystycznych w Londynie lat 20-tych. Niespodziewanie jednak zjawia się u niej nauczyciel historii Robert Mallory, ponieważ w internacie dla chłopców w Rookford pojawia się duch zmarłego przed laty dziecka. Początkowo bohaterka odmawia pomocy, jednak – niestety nie wiemy dlaczego – postanawia zmienić zdanie. Ze sprzętem tropiącym obecność zjaw przyjeżdża do internatu, gdzie uczniowie przebywają w atmosferze ciągłego strachu, który potęgują nie tylko zjawiska paranormalne, ale również dziwne zachowania opiekunów czy obecność niezwykle brutalnych obrazów. Film Nicka Murphy’ego zrealizowany jest z pietyzmem i oscyluje głównie wokół


RECENZJA

„poszarzonych” kolorów, co daje wrażenie, jakbyśmy oglądali film czarno-biały. Tym samym przenosi on nas w nie tak odległy czas początków XX wieku. Szkoła na odludziu z minimum personelu

oraz mroczną tajemnicą spełniają swoje zadania w stu procentach, budząc w widzu uczucie niepokoju. Tutaj każdy ma jakiś sekret ze swego dawnego życia, my zaś

stopniowo zdajemy się poznawać każdego z bohaterów. Gra aktorów jest niezwykle przekonująca. Na przykład Rebecca Hall w roli Florence, na twarzy której maluje się to, co akurat potrzebne – strach, samotność czy też kruchość delikatnej dziewczynki, skrywana pod postawą niezwykle pewnej siebie kobiety. Ta „dorosła” Florence jest nazbyt sceptyczna, dopiero jej druga twarz wydaje się bardziej ludzka. Towarzyszy 105


RECENZJA

ani w całości potwierdzić ani zaprzeczyć, ale z całą pewnością należy uszanować niezrozumiałe. Wielkim atutem filmu jest fakt, że pomimo standardowych momentów, w których widz spodziewa się pojawienia czegoś niezwykłego, wciąż zda-

jej niejednoznaczny Dominic West (Mallory), dzięki któremu otoczenie „ożywa” w oczach widza. To on jest tu siłą, mężczyzną niezwykle wyrazistym i jednocześnie topornym w dobrym znaczeniu tego słowa. Fabuła jest może nieco banalna, ale jednocześnie nie pozwala na nudę. Mieszają się tu subiektywny horror, oddający realia epoki film historyczny, a nawet zaznamy elementów romansu. Szepty czerpią z najlepszych tradycji horroru jako gatunku – nie jest to bowiem tandetna historia o bezsensownej masakrze (w stylu Frontière(s) czy Piły) ani też pseudodokument (przypomnijmy Paranormal activity czy klasyczne Blair Witch Project), a przerażająca i klimatyczna opowieść o zjawiskach w rzeczywistości nam bliskich. Wszelkie bowiem bajania o duchach fascynują zwłaszcza dlatego, że są prawdopodobne. Istnienia ich nie da się 106

rzają się sceny, gdzie jesteśmy zaskakiwani. Patrzymy jak urzeczeni, i nawet gdy wydaje nam się, że jesteśmy już na tropie wyjaśnienia tego, co twórcy przed nami ukryli, okazuje się, że prawda jest znacznie bardziej skomplikowana. Wszystko to zgrabnie opowiada nam historię, nad którą musimy pochylić głowy, zadumać się i zastanowić. Bazując na naszych wątpliwościach, próbuje nam ukazać dowody na ich przezwyciężenie. I chociaż kilka elementów budzi logiczne pytania, najważniejsza staje się właśnie opowieść, z której każdy a nas wyciągnie jakieś wnioski.


RECENZJA

WSZYSCY W NASZEJ RODZINIE POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

W

Więcej tekstów tego autora pod adresem: tiru riru

Kasia Wolanin Tytuł oryginalny: Toata lumea din familia noastra Reżyseria: Radu Jude Obsada: Şerban Pavlu, Mihaela Sirbu, Sofia Nicolaescu, Gabriel Spahiu Produkcja: Rumunia, Holandia, 2012 Dystrybutor: Aurora Films

spółczesna rumuńska kinematografia jest jedną z najbardziej interesujących w Europie. Jej wielki rozwój rozpoczął się gdzieś w pierwszej połowie poprzedniej dekady, eksplodował wraz ze Złotą Palmą dla Cristiana Mungiu w 2007 roku. Dzisiaj dostarcza mocne, intrygujące tytuły na niemalże każdy, ważny festiwal na naszym kontynencie. Niepozorny film Radu Jude zapisuje kolejną, całkiem zacną kartę w rozwoju rumuńskiej Nowej Fali. To, co stanowi o sile kinematografii z Rumunii kryje się w wydobywaniu niezwykłych opowieści z prozy najbardziej zwyczajnej i przyziemnej egzystencji ludzkiej. Film Wszyscy w naszej rodzinie rozpoczyna się jak obrazek z życia wiecznego kawalera. Marius budzi się w swoim małym mieszkaniu, chaotycznie próbując doprowadzić się do normalnego stanu. Okazuje się, że mężczyzna jest rozwodnikiem, któremu po nieudanym małżeństwie z Otilią pozostała mieszkająca z matką, pięcioletnia córeczka. Dzień, w którym poznajemy Mariusa, to początek jego długo wyczekiwanego spotka107


RECENZJA

nia z małą Sofią. Nic jednak nie idzie po myśli ojca. Przyjeżdżając do domu byłej żony, zastaje zaspaną, zmęczoną i chorą córkę oraz dawną teściową, która stan dziewczynki tłumaczy późnym powrotem z wakacyjnej podróży. Informuje także Mariusa, że najprawdopodobniej nie będzie mógł zabrać dziecka, decyzję musi podjąć nieobecna Otilia. Gdy kobieta wraca do mieszkania dochodzi do groteskowej awantury, a rozwścieczony 108

sytuacją ojciec wpada w wariacką, niekontrolowaną furię i w ten sposób poranek w domu małej Sofii zamienia się w małą apokalipsę. Radu Jude w bardzo zgrabny sposób połączył charakterystyczny dla rumuńskiego kina naturalizm z absurdalną tragikomedią. Fabuła rozwija się w stylu śniegowej kuli, która tocząc się powoli z niegroźnych rozmiarów sprzeczki dwójki eksmałżonków, przeistacza się w rodzinną katastrofę, za sprawą wściekłości Mariusa zmiatającą wszystko, co napotka na swojej drodze. Wszystko w filmie jest wyolbrzymione i zabawnie groteskowe, a rodzinne awanturnictwo przyjmuje dramatyczne rozmiary niemal jak w Funny Games Hanekego. W innej niż filmowa dziedzinie sztuki, taka rzecz jak Wszystko w naszej rodzi-


RECENZJA

nie nosiłaby nazwę teatru absurdu. Film Rude jest rozkosznie kafkowski i znakomicie manipuluje widzem. Nieprawdopodobieństwo rozwoju wypadków, do których prowadzi scysja między Mariusem i byłą żoną, budzi szeroki, zdrowy uśmiech, choć w gruncie rzeczy sytuacja odbi-

ja się rykoszetem na niewinnym dziecku (co śmieszne bynajmniej nie jest) i babci dziewczynki. Tam, gdzie film próbuje być oryginalnym, społecznym moralitetem, wychodzą na wierzch wszystkie jego niedostatki. U Jude cała historia zaczyna się gdzieś w środku jakiejś nieokreślonej opowieści i nagle urywa. Bohaterom

brakuje głębi psychologicznej, a świat filmu jest nadmiernie teatralny. Rumuński twórca sprytnie zakrył to jednak erupcyjnymi zwrotami akcji, finalnie lawirując między przyzwoicie wykonaną filmową robotą, a przebłyskiem nieprzeciętnych umiejętności i oryginalnego reżyserskiego instynktu. 109


RECENZJA

METR NAD ZIEMIĄ RYJE BERET

Więcej tekstów tego autora pod adresem: literadar.pl

Piotr Stankiewicz Reżyseria: Tomasz Wiszniewski Produkcja: Polska, 2012 Dystrybucja: Fundacja Głos Ewangelii

110

Filmy dokumentalne z pewnością można śmiało podzielić na te, które skupiają się na prawdzie i takie, które skupiają się widzu. I choć pozornie nie widać tu sprzeczności, łatwo dostrzec różnice pomiędzy jednymi i drugimi. Różni je rodzaj i charakter zaangażowanych środków wyrazu, sposób prowadzenia kamery i obrazowanie, wreszcie sama historia opowiedziana na ekranie. W przypadku drugiego rodzaju, ta ostatnia pełni role służebną. Im mocniej wstrząśnie tym lepiej, im więcej wzbudzi dyskusji, komentarzy – tym łatwiej o pieniądze na kolejny film. A wszystkiemu przyświeca zasada, aby nie pozwolić, żeby prawda zepsuła dobrą historię. Metr nad ziemią Tomasza Wiszniewskiego zdaje się nie wypełniać tego postulatu; mało tego, film zdaje się zapominać kompletnie o widzu i jego potrzebach – liczy się zasadniczo tylko opowieść i jej bohaterowie. Kilka fragmentów jest niby ukłonem w stronę widowni, jej inteligencji i emocjonalności – sprawiają one jednak wrażenie dołożonych nieco na siłę, tak aby zadość uczynić prawidłom sztuki filmowej. Przedstawiona jest tu historia


RECENZJA

Siergieja, który w wyniku gangreny nabytej w wojsku z powodu odmrożeń traci dolne kończyny i prawie wszystkie palce u obu dłoni. Poznajemy go już po całej serii amputacji – z kamiennym wyrazem twarzy relacjonuje kolejne etapy swojej gehenny, zapoznając nas jednocześnie z realiami szpitalnymi Związku Radzieckiego i towarzyszącymi mu w tym czasie uczuciami. Drugim narratorem jest jego żona, która co jakiś czas dopowiada coś, nakładając na wszystko swoją optykę. Jest to opowieść o dramatycznych losach przeciętnej radzieckiej rodziny, przedstawiona w sposób, który z dramatyzmem ma niewiele wspólnego. I chyba wychodzi to dokumentowi na dobre, a ubogie in-

strumentarium środków wyrazu stanowi w tym wypadku o jego sile. W rzeczywistości jednak mamy tu do czynienia ze świadectwem nawrócenia i wiary w bożą opiekę, jakże jednak dalekim od tego, czego zwykle spodziewamy się po tego typu obrazach. Brak tu chwytającej za duszę narracji, bazującej na domniemanym współczuciu widza i jego własnej religijności. Nie znajdziemy też amerykańskiej poetyki, wymagającej klaszczących ludzi, wykrzykujących raz po raz „Hallelujah! Praise the Lord”, z łatwym do przewidzenia happy endem pozwalającym błogo zasiąść do obiadu. Wszystko przesycone jest z jednej strony rosyjskim fatalizmem (choć Siergiej jest 111


RECENZJA

Ukraińcem), z drugiej niespieszną i pozbawioną fajerwerków osobistą relacją. I choć scena, gdy po nieruchomej i ogorzałej twarzy bohatera płyną łzy, mogłaby poruszać i zapadać w pamięć – szlag trafia całą dramaturgię, gdy ten je natychmiast ociera i uśmiecha się do kamery. W tym filmie jednak nie chodzi o to, żeby kogoś wzruszyć. Dokument Wiszniewskiego łamie na raz jeszcze kilka innych schematów poza wyżej wspomnianymi. Oto „ruski” mówi o Bogu i Jego miłości, kaleka, nie dość że pracuje i sobie radzi, to jeszcze jest wesoły, nie wzbudza współczucia i snuje nader realistyczne plany, bo nie jest typem „duszoszczypatielnego” marzyciela. Dalej, wierna, słowiańska żona opowiada o tym, jak zostawiła chorego męża, a gdy wróci112

ła, on odstawił ją na boczny tor ze względu na Boga – dziwne, prawda. I wreszcie przaśna posowiecka rzeczywistość, która zamiast dołować wzbudza nadzieję i zabrania tandetnej ulgi, że żyjemy w Polsce. Jedno wszak można Metrowi nad ziemią zarzucić – nie sięgając po standardowe triki, typowe dla współczesnych reportaży zamawianych przez stacje komercyjne, przemówi do nielicznych, ale po co Bogu megafon?


RECENZJA

STRONA FILMRADARU! www.filmradar.pl

113


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.