W FOLKOWYM TONIE
NA DIABELSKĄ NUTĘ O demonologii ludowej Tekst: Witold Vargas | Rysunek: Paweł Zych („Bestiariusz słowiański”)
Co mógłby napisać na temat muzyki człowiek parający się demonologią ludową? Ano bardzo dużo. Robert Johnson, bluesman, który sprzedał duszę diabłu, to nie amerykański wymysł. My, Słowianie, mamy w swojej tradycji wiele takich postaci. Oto jedna z nich. Nie rozwodząc się nad życiorysami tych opętanych grajków, skupię się tu na diable właściwym – tym spośród całej armii piekielnej, który specjalizował się w marnowaniu dusz właśnie za pośrednictwem muzyki.
głęboko pod ziemią, muzykanci nie mają wcale tak źle. Jeszcze się taki diabeł nie urodził, który by za skocznego oberka nie oddał choćby własnej skóry.
Przede wszystkim ów diabeł z początku wcale diabłem nie był. Dawno temu oddawano cześć duchom drzew, zwierząt, roślin, a nawet przedmiotów. Gdy okazało się, że bóg jest jeden i nic poza nim, wszystkie te fantastyczne byty wyproszono z panteonu, a one zasiliły, chcąc nie chcąc, piekielne szeregi. Nastała era diabłów. A więc żył sobie taki duch, który zamieszkiwał instrumenty. Szamani syberyjscy do dziś dzięki niemu odlatują w zaświaty. Obecnie bardzo modne są bębny obręczowe: „I ty możesz zostać szamanem”. Zapewniam jednak, że w nich nie siedzi bohater naszej opowieści, lecz jego brat – Inkluz. Inkluz to demon pieniądza, który ma się nadzwyczaj dobrze w dobie konsumpcji. Natomiast ten od instrumentów to Ankluz. To imię przybrał dopiero w epoce diabłów, których na naszej słowiańskiej ziemi jest pełno. Ankluz przypominał nieco obtłuszczoną szczypawkę i potrafił wślizgnąć się w każdą, najmniejszą komorę rezonansową. Preferował oczywiście instrumenty solowe, ale nie pogardził i bębnem. Cel Ankluza był prosty, ale metoda złożona. Ileż namiętności można rozpalić, gdy gra muzyka! Za sprawą demona muzykanci grali jak istne diabły, a że kazali sobie słono płacić, puchli z pychy i chciwości. Lgnęły do nich panny, a to stwarzało okazję do kolejnego grzechu – nieczystości. A gdy grajka z niewiastą przyłapał kawaler dochodził jeszcze gniew. Dalej to już szło jak z płatka. W zamian za te wszystkie złe uczynki muzykant dostawał jeszcze jedną magiczną moc: potrafił tak zagrać, żeby roztańczyć słuchaczy aż padną z wyczerpania. Ten starodawny fortel stosowały rusałki wobec zwabionych na mokradła młodzieńców, a wykończywszy swe ofiary spijały z nich krew. Grajek natomiast za swe ekscesy dostawał jedynie bilet do piekła w jedną stronę. Ale swoją drogą powiadają, że tam,
1/2019 (10) Magazyn FOLK24 19