PORY ROKU Antoni Górski KAŹMNIYRZ
Antoni Górski KAŹMNIYRZ
PORY ROKU wybór gawęd w gwarze kociewskiej z rysunkami autora
K
O
C
I
E
W
I
E
K
O
C
I
E
W
I
E
Antoni Górski KAŹMNIYRZ
PORY ROKU ilustracje Antoni Górski gawędy wybrał Tadeusz Majewski korekta Małgorzata Twarda Tadeusz Majewski projekt okładki, składu i DTP Lech J. Zdrojewski Wydawca
ISBN 83-910820-9-1 © Agencja „ART-STYL” Lech J. Zdrojewski 83-210 ZBLEWO ul. Modrzewiowa 5 tel./fax 0-58/5884250
„MEDIA-KOCIEWIAK” Tadeusz Majewski 83-200 STAROGARD GDAŃSKI ul. Kościuszki 34 F tel. 0-58 / 7755050, fax 7755051 nak∏ad: 120 egzemplarzy - numerowanych, bibliofilskich 2000 egzemplarzy - wydanie popularne Druk offsetowy i oprawa: Drukarnia „MIREX” s.c. Obwoluta i dedykacja w egzemplarzach bibliofilskich drukowane w systemie cyfrowym CHROMAPRESS - Agencja „ART-STYL“
STAROGARD GDAŃSKI - 2002
DRUH dla harcerzy, PAN NAUCZYCIEL dla uczniów, TOSIEK dla przyjaciół, WASZ KAŹMNIYRZ dla Kociewiaków, Kociewia i jego historii - to krótki portret Antoniego Górskiego, który w piękny i prosty sposób (piórem i piórkiem) mówi o rzeczach zwykłych, zwyczajach Kociewia i ludziach.
Lech J. Zdrojewski
APTEKARZ PANA BOGA W 1989 roku Antoni Górski (ps. literacki Wasz Kaźmniyrz) napisał pierwszą gawędę gwarą kociewską do powstałego 11 listopada „Informatora Pomorskiego”. Kto mógł wówczas przypuszczać, że ta przygoda z gawędą będzie trwała lat 11, na początku w cyklu dwutygodniowym potem w cyklu tygodniowym już w „Gazecie Kociewskiej”. Pisane z tygodnia na tydzień są w całości przede wszystkim niezwykłym zapisem zmian zachodzących w przyrodzie w zależności od zmieniających się pór roku. Zapisem różnego rodzaju anomalii, które Górski traktuje jako dopust Boży za to, że tak daleko ludzkość odeszła od przyrody i żyje w świecie telewizorów, wideo, samochodów i atomów. Techniki, która w skali ogólnoświatowej spowodowała powstanie dziury ozonowej i w mniejszej skali, lokalnej, na przykład zatruła ołowiem chwasty. W takim świecie Kaźmniyrz, stary tramp, wędrowiec, nawołujący w jednej z gawęd: „róbzak na plecy i hajda wew śwat”, poszukuje resztek niezniszczonego przez technikę i szalone tempo świata swojego dzieciństwa i młodości. Odnajduje go na wsi, w lesie, a zwłaszcza w swoim ogrodzie. Wszędzie w tych miejscach widzi „zieloną aptekę Pana Boga”, odkrywa Boskie prawa, między innymi to, zdawałoby się oczywiste, że po ulewie przychodzi słońce, po smutku radość - „trochy musi być tak i tak”. Przestrzeń geograficzna obserwacji gawędziarza jest bardzo skromna, ogranicza się właśnie do wspomnianego wyżej ogrodu, Starogardu, okolic miasta. Uwarunkowane jest to z jednej strony tym, że nogi (szpyty, golanie) nie pozwalają
już autorowi odbywać nieco
dalszych wędrówek, a z drugiej strony tym, że ta bliska okolica jest na tyle piękna, że mu w zupełności wystarcza. Cała reszta świata tak naprawdę go nie interesuje i nigdy nie interesowała. To tu są śliczne parowy, jeziora i lasy, to tu są najpiękniejsze poranki i wieczory. Na tej niewielkiej przestrzeni dzieje się ogromnie dużo, wystarczy tylko umieć postrzegać lub mieć dar postrzegania. Umieć czasami słyszeć, co rodzi się w ziemi - „jak by tak ucho przytknył do ziamni, to pewnieć dało by słychać, jak ta nasza ziamnia oddycha i bulewki rosnó”. Górski pochyla się nad każdą roślinką, kwiatkiem, najmniejszym nawet stworzeniem. Czasami ogarnia go zdumienie nad czymś, co dla innych już nic nie znaczy - „I bania (dynia) wlazła aż do bulwów”. Wszystko to ma dla niego nie tylko walor estetyczny. Gawędziarz patrzy na otaczający go świat jak dobry gospodarz. Nie tylko widzi piękno jabłoni, ale i pożytek płynący z tego, że w tym roku akurat dobrze 6
zaowocuje, przez co w piwnicy na półkach staną liczne weki. Podobnie patrzy na warzywa, orzechy, grzyby, a nawet pokrzywy i inne chwasty, z których można sporządzić
karmę dla kur bądź lekarstwo na chruchel czy jakąś inną dolegliwość. Bóg, dając nam „zieloną aptekę”, przyrodę, chce dla niej, a zatem i dla siebie szacunku, którego w nas, młodszych, zawładniętych techniką, jest coraz mniej. „Toć nie benda trampał po pszenicy, toć to by było tak, jakbym chlyb deptał...”. Kto dziś tak mówi o pszenicy? Te gawędy nieraz pachną Rejem z Nagłowic. O wiele większa od przestrzeni geograficznej jest w tych tekstach przestrzeń czasowa. Kilka pierwszych zdań gawęd, dotyczących teraźniejszości, to dla autora „Pór roku” bardzo często jedynie punkt wyjścia do wspomnień, mówiąc w przenośni trampolina, z której daje nura w świat przeszły, we wspomnienia z lat swojej młodości. Tu odsłania przed nami zupełnie inne miasto i okolice, i obyczaje. Wspomnień jest mnóstwo. Są nieraz bardzo wyraźne, a nieraz jakby cieniami, jak na przykład wspomnienia trzylatka, które nie wiadomo czy należą do niego, czy zostały wyssane z mlekiem matki. Jakże inne to miejsca niż dzisiaj, również jeśli idzie o nazwy (Amt, Drajmost itp.). Na dobrą sprawę można by się pokusić o sporządzenie na podstawie gawęd Górskiego interesującej przedwojennej mapy Starogardu. Na zakończenie gawęd autor wynurza się jakby z przeszłości, z powrotem nawiązuje do początku, często kończąc przestrogą. Tu ujawnia się nowa twarz Kaźmniyrza - moralisty. Osobną sprawą jest język (w książce stosujemy nieco uproszczony zapis autora). Nieraz spotykałem się z zarzutem, że to sztuczna, cepeliowska gwara. Zapewniam, że Kaźmniyrz tak mówi i że podczas moich licznych peregrynacji po Kociewiu spotykałem ludzi, którzy używali stosowane przez niego w gawędach wyrazy i formanty. Ba, sam w ogromnej większości znam te słowa z dzieciństwa. Jest to język daleki od literackiego, zwłaszcza pod względem składni, a pomimo to bogaty i piękny. Język, który już prawie odszedł, tak jak prawie odszedł świat gawędziarza.
Tadeusz Majewski
Starogard Gdański - styczeń 2002
7
WIOSNA
Wiosna
10
Jak wyglónda wiosna? Gdzieś żam kedyś czytał, że jakaś szkólna wypuściyła dzieciaków, żeby poszukeli wiosna. Te wej szukeli, szukeli i... nie naleźli. Zaś ostatny przyszed taki niby nierozgarnianty Jaś i przyniós trochy błota. Nó i ta szkólna powiedziała, że jano ón nalaz wiosna. Ale wiosna to nie jano błoto. To przecie só psiankne bazie i pónczki zielóne na drzewach, i wiele inszych rzeczów. A psiyrsze kwsiatki na łónce, stokrotki, a śmnieguliczki wew ogródkach, a ciepły deszczyk. I ludzie uż wew swoiych ogródkach sia krancó, drzewa i krzaki przecinajó, a czasami uż kopsió ziamnia. Ale chantnie tyż wygrabiajó zimowe śmnieci - jake papsiyry czy tuty, co jych wiater do ogródka zawiał, uż uschłe zielska, listy i insze badziywie, rozmaite knuple i zeschła trawa. A tu uż spod suchy trawy pomaludu wyłazi śwyża, zielóna trawka. Corazki to bardzi robji sia zielóno. Eszczy może gdzieogdzie leży trochy śmniegu, a może uż i niy. Pamniantóm, jak żam był eszczy dych mały, to wej wiosna dla mnie to było, jak słónyszko śwyciyło, a po ziamni lejcieli gdzieś strużki wody. Wymyweli ziamnia tak, że ostawał jano żółciutki abo dych biały psiasuszek. Stare kobiyty go jedli, jak byli chore na żałóndek. Ale tedy to ja bym jano patrzał, jak ta woda lejci, jak zabiyra ze sobó jaka słómka czy insze ździebełko trawy, a to lejci gdzieś zes tó wodó. A dali uż sia zrobiył wiankszy i trochy głambszy rówek i woda sia wew nim rykuje zawdy dali i dali. Późni wlatywa do eszczy wiankszygo, późni do jaki strugi i aż do rzyki, i dali pewnieć lejci aż do morza. Na wiosna lubia iść tyż gdzie na łónka, patrzyć, jak zielóna murawa sia budzi do życia, jak mlycze uż puszczajó pónczki do kwsiatów, jak mniandzy murawó wycióngajó łebki psiankne stókrotki. Gdzieś tamój kele drogi uż pokrzywa wypuszcza młode pandy - a kole wnetki gorzy niyż stara. A i wew ogrodzie uż pómaluśku wszytko wyłazi ze ziamni i zielóne abo i czerwóne kiełki puszcza, i sia do życia budzi. Jak to tyż psianknie wszytko Pan Bóg stworzył. Co na jesiań usnyło, to wej tera wstawa. Co sia na zima wew ziamni schowało, to wej tera łebki wytyka i patrzy, czy uż je wiosna, czy może uż rosnóńć, nó i całkam wylyść ze ziamni. I zes ludziami je dych to samo. Psiyrw majó wiosna - lata dzieciance, późni je dosić długo latoś, pómaluśku przyńdzie jesiań, może eszczy kolorowa jak te listy, co spadywajó zes drzewów - a na kóniec przyńdzie zima. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
Żam sia wybrał na wioska Robji sia przecie corazki to ciepli i siedzanie w mieskich murach uż mnie gardłam wyłazi. Toć zawdy jak jano ciepli sia zrobji, to wej uż mnie cióngnie na wioska abo do lasa. Nó i żam sia nalaz na wiosce. Pola uż zielóne, jano gdzieogdzie poorane pod sadzania bulwów abo rónkli. Wew chlywie świniaczki chrónchajó, a bydełko porykuje. U jednych czasam i kóń zarży. Jak jano żam poczuł tan psiankny, śwyży wieski lóft, to zara żam sia lepsi poczuł. Ale tak szczyrze, to wej to uż nie je to. Kónia to gdzieś tamój chtóran i ma, ale abo je biydny, że se ni może kupsić trachtora, abo je tak bogaty, że kónia ma jano do bryczki abo pod siodło. I tera uż na polu nie słyszysz rżenia kóni, jano purtanie trachtorów. Kóń ci pole wygnojył, a trachtór jano zgnoji. Ale tyż uż gnój zes chlywa mało chto wywala widłami, jano wej take elekstryczne widły na lańcuchach same wywalajó. Krowy tyż doji elekstryka i tera krowa ni ma kómu dać buśki abo bez łep majtnóńć ogónam. Gnoju tyż za wiele ni majó (bo od tych para świniów abo krowów...), to tedy jano pod swoje bulwy sztrejujó gnojam, a na reszta pola sypsió juksam. A gdzie só te psiankne kociewskie chaty z podcianiam? Gdzie sia podzieli i te murowane zes czerwony cegły, zes czerwónó cachówkó wieskie chałupy zes drewnianym gankam? Jó! Eszczy czasam sia trafnó. Ale wiele uż je dómów zes pustaków - prostych jak klocki, psiantrowych, z balkónami, a jak uż je taki na stara modła wybudowany, to uż ni ma cachówków, jano eternit. A gdzie só te fajne płoty zes drewnianych sztachytów, bez chtórne przełaziyła patrzypanna abo stokróże? Tera płoty só zes dróciany siatki na słupach z zielaza. Uż to nie je to, co dawni. Jano gansi po dawnamu gangajó, kaczki kwaczó, nó i tan kogut gamja sia na drócianym płocie i psieje po dawnamu. Nawet gulóny po dawnamu bulgotajó i pokazywajó swój rozposterty ogón. Ale i tak lóft je trochy lepszy niyż w mnieście. Tedy życza Wóm, byśta sia tyż trochy przelóftoweli. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
11
Wielgi post
12
Jak eszczy żam był małym chłopcam, to wej lólka mnie powiedała, że jeji lólka to na wielgi post wziana patelnia, wyszorowała popsiołam i zniesła na góra. Bez całki post nic na patelni nie było psieczóne. Eszczy jak żam był młody, to ludzie nie jedli mniasa dwa abo trzy razy na tydziań, to je we wtorek (abo środa), w psióntek, a jedne to i wew sobota. A i tak najwiancy to było (wew te druge dnie) eintopów na gnatach abo rosołów i jano wew niedziela dało kawałuszek mniasa abo klops. I tak bez całki post. I wszyści psiloweli, coby jano raz na dziań sia najeść do syta, a rano i na wieczór było tak, że zawdy jadłeś dwa kawałki chleba, to wew poście dało jano putora - a jak trzy, to dało jano dwa. Za to objadu móg żeś sia najeść. Ale patelnia - pamniantóm - uż była, to zamanówszy byli jaja upsiekłe, jano że niy na szpyrkach, a na szmalcu abo margarynie. Kuchów ani jakysi kołaczów sia nie psiekło bez całki post, bo to było - jak lólka mówjyła - dogadzanie swoji pupsie. Bómbómów tyż nie jedlim. Ja żam nosił tutka szklaków wew keszani od Popsielca do Wielganocy. Żeby mnie kusiyli - ale żam nie zjad żadnygo. Wej na Wielganoc byli tak uż ufyfrane, że musiał żam jych zara wywalić, a i keszań wyprać, bo sia lepsiyła, że ranki włożyć nie szło. Ale swojygo żam dopsión i bómbomów żam nie jad. Aha! Toć bómbómy to jano w mnieście tak z mniamniecka naszły, a u nas mówjylim karmelki. Tak tedy - jak widzita - wiele postów to żam sobje samni nadaweli za nasze grzychy. Ale choc to było na Chwała Boża, toć i nóm sia przydawało. Silna wola se wyrabielim, co chto był ździebko za gruby, to wej schud, a i mni mniasa, a wiancy warzywów jedlim, to sklerozów tyla ludzie nie mnieli co tera. Tak se tyż myśla, że moglibyśta i tera mni mniasa jeść, a wiancy witamninów, mni cukru i kawów, a wiancy arbatów dómowy roboty. Samni se róbta mniaszanki i wedle smaki. Nó to pośćta, moje kochane Kociewiaki, i na odpuszczanie grzychów, i dla Waszygo zdrowja - cobyśta chudsze byli i sklyrozy nie dosteli. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
Wielganoc „Dingus, dingus, po dingusie, opowiam Wóm o Chrystusie...” - śpsiewajó chłopcy, jak chodzó szmagać. I tak wej młodych feste wyszmagajó, a starszych - rodziców abo lólków - pocałujó w ranka i dadzó gałózka. Deklamujó tedy abo śpsiywajó o Mance Pański i Zmartwychwstaniu, i palmowe gałózki rozdawajó. Jedne ludzie to te kotki z palamków jedzó, jak im co wew gardle fyluje. U nas, w naszych strónach, to wej takych wielgachnych palmów nie robjyli ani tyż takych upletłych ze suchych kwsiatów i zes trawy. Jano wew palmowa niedziela pośwancóne byli te palmy - kotki, co na wiyrzbie rosnó. Wew psiyrsze śwanto szli wszyści na rezurekcyja i tan psiyrszy dziań tak dosić bogobojnie przeżyli. Za to wew druge śwanto to wej sia dingoweli abo i wodó obleweli. Wew druge śwanto rano to chłopaki wsteli, jak jano sia ździebko widno zaczano robjić, wziani rózgi od brzozy abo od jałowca i śli panianki wydingować. Ale te, co tyż rano wsteli, to uż psiloweli na chłopaków z kubełkam wody. Tedy nieraz niy dziewczyny byli wydingowane, ale chłopaki całkam mokre. Ale jak tak chłopaki wparzyli do izby, to jano psisk sia zrobjył, a dziewczyny ze strachu wew koszulach bez okna wyskakiweli. A tamój tyż uż insze chłopaki zes wodó na niych czekeli i jano sia naleźli na dworze, to zara byli całkam mokre. Ach! Tan psisk to mnie do dzisiej siedzi wew uszach. Tedy te chłopaki co mnieli szczanście i te co go ni mnieli, cieszyli sia i baloweli do późny nocy. Niejedne starsze to i sznapsa popsiyli. A rano, wew trzecie śwanto, nowa termedyja. Toć jak chtóran zaspał - a czasami, po gorzałce, niejedan se chrapnył - tedy dziewczyny z kubełkami wody wlatyweli i ile jano sia dało leli na wyry, że frant nie dość że sóm był mokry, to eszczy słóma wew stróżaku musiał mokra wywaliyć i suchy napchać, psierzyna wysuszyć, podłoga zeciyrać, a czasam i ściana od nowygo malować. Lepsi jak uż óni speli na szopsie, bo wej tyla umstandyjów zes tym nie było. Tedy życza Wóm, moje Kociewiaki, dobrygo dingusa, a i śwancónygo jadła tyla, co by sia stół uginał. Smacznygo jajka! Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
13
Dingus
14
Jena! - nó wjyta - jano mnielim Gwiazdka, eszczy miescami śmniyg leży - a tu uż prawie mómy Wielganoc. Tan czas chwatko lejci. Bo to tyż ludzie za wiele majó na łbie. Dawni chłop szed do roboty, a jak przyszed, co najwyży gazyta przeczytał i co kele dómu zrobjył: drewków narómbał, kozóm dał siana i może se jaka ksióżka poczytał. Kobiyta uż wszytko dóma mniała zrobjóne, wew kolónialce co było potrzyb kupsióne, skarpyty pocyrowane, kawał swytra uwiyźniante i jano na chłopa i dzieci zes malticham czekała. Na wieczór se tyż jaka ksióżka przeczytała abo dziecióm obaczyła, czy majó lekcyje zrobjóne. Takim ludzióm to tan czas tak chwatko nie lejciał. Zaś tera je dych inaczy. Do roboty idó oba dwa: chłop i kobiyta. Późni ón idzie eszczy na szałka, a óna ma drugi etat dóma. Ni majó czasu obaczyć, co dzieci majó zadane. Ba, ni majó czasu zes niami pogadać. Nó bo przecie resztki czasu, coby eszczy mnieli, to wej jym kradnie telewizyja. Przy radyju szło eszczy co zrobjić, ale przy telewizyji dych nic. I bez to tan czas tak chwatko lejci. Ale ja tu psisza o czasie, a toć żam mniał psisać o dingusie, tedy Was przepraszóm. Zara banda psisał to, co móm psisać. Najpsiyrw je Wielgi Tydziań, że rozpamniantywómy manka naszygo Pana Jezusa i samni sia umartwsiómy, i żałujim za nasze grzychy. A tedy mómy Wielganoc i sia cieszym, że Pan zmartwychstał, i że my tyż późni zmartwychstanim. Nó i jamy śwancóne, i dzielim sia jajkam, bo to je najwianksze śwanto. Ale żebym tyż tak chwatko nie zapómnieli, że mómy sia umartwsiać, to wej je dingus. Wew całki Polsce sia wodó obylwajó, a my mómy dingus. Chodzó tedy chłopcy zes gałózkami brzozy abo czasami i jałowca, nó i śpsiywajó: „Dingus, dingus, po dingusie, opowiam Wóm o Chrystusie...”. A chodzó tamój, gdzie só młode dziewczyny. I tedy ojców i lólków wew ranka całujó, a dziywuchy po szpytach tymi rózgami dingujó. Na drugi dziań, to je na trzecie śwanto, to znówki dziywuchy dingujó knapów. A niech by chtóran nie był kóntanty, to mu zara powiedzó: „Pan Jezus był do słupa uwiózany i bjyli go całygo, i to niy byle rózgó, zaś tobje jano po szpytach trochy dingowelim i uż cia naszły take mankolije? Pretansyja masz, że ci ździebko krewka wystómpsiła? A toć weź to za pokuta, bo pewnieć od grzychów aż sia roji, bo nicht śwanty nie je, ani ty, ani ja”. Tak to wejta je zes tym dingowaniem. Tedy życza Wóm dobrygo dingusa (za Wasze grzychy), a jak Wóm sia i śmningus trafnie, to tyż nie narzykajta. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
Dało smarówka
16
Rozmaicie to nazyweli. Mówjyli, że to smarówka, wały, lanie, smary pydó, koplam. I dało eszczy kupa inszych nazwów czy czynnościów. Knapy wew szkole mówjyli: „Chcesz banana?”. Ale co dostelim, to mnielim. U mnie dóma to wej najgorzy było, jak mama tacie powiedziała. Bo wej mama to jakim toptucham dała po muni i fertik, ale tata to wej najsómpsiyrw zjad obiad, a późni (co było najgorsze) pu godziny gadał, za co tak rychtyk dostyna i ile, a dych na kóniec to żam sia musiał przełożyć i tata odliczał porcyja koplam od ostrzania brzytwy. I mówia Wóm, żam sprawiedliwie dostawał smary. A to bez to, że zawdy było genał wytłómaczóne, za co ta porcyja. Tak tyż tata mnie nauczył przyść na czas do dóm. Przed tym żam musiał powiedzić, gdzie ida, a tata mnie wyznaczył, kedy móm przyńść nazad. A wej za kożda minuta spóźniania dało raz. Jak żam skóńczył psiantnaście roków, to żam móg uż sóm ta godzina powiedzić. Toć we wojnie to uż żam chodziył do roboty jak stary. Ale spóźniania tyż nie dało. Na szczanście to uż mnie wlazło wew krew i nigdy żam za pózno nie przyszed. Tyż uż i lania żam jakoś wiancy nie dostawał. Ale jak żam był eszczy młodszy, to żam dostawał lojce od innych. Ja żam mniał psiankny duży sad i brzadu mniał fol. Ale kómple, co swojych sadów ni mnieli, to wej abo chodziyli na pachta, abo tyż kredli jabka na rynku. Mnieli do tego zrobióny taki knupel zez gwoździam i tedy mniandzy ludziami przetchnyli tan knupel aż na lada, nadzieli jabko na gwóźdź i uciekli. Zaś zy mnie sia śmnieli, że ja bym tak nie potrawsiył. „Co, ja? Wszytko potrawsia!”. Tedy żam se tyż zrobjył taki knupel zes gwoździam i żam se poszed na rynek. Kómple zaś psiloweli, czy tyż ja to zrobja. Tedy tyż żam mniandzy ludziami tan knupel przetchnył, ale pewnieć to za długo dyrowało. Naraz tan co przedawał, złapsiył za tan knupel, a ja żam przecie móg go puścić i zgalać. Ale mnie było żal takygo fejnygo knupla i żam chciał go wyrwać. Ale tan wej jak mnie złapsiył, to wej żam dostał tym taka wyliniówka, że ledwo żam do dóm przyszed, a uż usióść na stołku nie dało rady. Inszó razó to żam dostał dych niewinnie. Knapy jak knapy, psotować lubió. Tedy że zwónki byli dość wysok, to wej jedan wlaz na drugygo, zazwóniył, zeskoknył i uciekli. A że ja żam chwatko gdzieś lejciał, to wej tan chłop, co zes dźwyrzów wyprys, myślał, że to ja żam zazwóniył i że tera uciekóm. Chwyciył mnie tedy i tak włożył, że do dzisiej pamniantóm. Żeby ludzie mu nie powiedzieli, że to byli insze knapy, to chyba by mnie zatłuk. Tak to wej je zes smarówkó. Dzisiej to knapu ani dziywusze je zakazane dać smarówka i bez to tyż óni potrawsió nawet zabjiać. A to bez to, że samni wiedzó, jak to smakuje i jak wyglónda sprawiedliwość. Ja chwala mojygo taty, że mnie czasami wlał i uważóm, że tera tyż by sia niejednamu zdało. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
Co my dawni kupowelim Dawni mniastowe ludzie trochy inaczy kupoweli od tych, co to mnieli trochy ziamni, czy od tych, co mnieli wiancy morgów na wiosce abo od gburów. Bo te z mniasta musieli se rzeczy kupsić. A wiele rzeczy kupoweli na rynku od gburów, ale tyż wiele kolónijalków, abo od psiekarza, abo od rzeźnika. Zaś te, co mnieli trochy ziamni i mieszkeli kele mniasta, to trzymeli koza (abo i dwa), mnieli swoje kury abo insze ptactwo, a czasami i świńczaka - to wej uż wiele rzeczów nie musieli kupsić. My mnielim najbliższa kolónijalka na Gdański. Tamój u Masseli kupowelim walnych rzeczów, a ón zawdy na Gwiazdka abo na Wielganoc dawał pakytka z bómbónami, mydełkam abo eszczy czym inszym. Do psiekarza tyż chodziylim na Gdańska - do Tochy, a do rzeźnika to najbliży było do Strylała na Hallera - ale najlepsze kichy to robjył Krakowski na Paderewskiego. Rozmaite słodkoście kupowelim u Lukulusa na Rynku, tu gdzie tera sprzedawajó obucie do kołdrów (kele aptyki) abo u Kaszubowskiego (tam, gdzie była „Roksana”, a tera je „Szyk”). Tu, gdzie tera je aptyka „Pod Orłem”, to dawni była Cyntralna Drogeryja C. Nagórski, a aptyki byli aż dwa. „Pod Orłem” była tu, gdzie tera je skład bótów, a „Pod Łabandziam” tu, gdzie tera stoji bank i pawilóny. A jak to tera wyjrzy? Jak nie chcesz mniasa, jano sama kiszka, to do rzeźnika iść nie musisz. Do psiekarza abo do mlykarni tyż niy. Wszytko da tera kupsić w jednym składzie. Na rynku (targowisku) to jaja eszcze kupsisz, ale masła to uż mało chto sprzedawa. Kozów tyż uż ni ma i wszyści muszó kupać mlyko we folijach abo kartónach. Gbury tera nawet chleba nie psiekó, bo sia nie lónuje. Za to mómy tera bez całki rok fol cytrynów, pomarańczów, kiwów, mangów, bananów i rozmaitościów. A toć pamniantóm, jak żam zjad psiyrwszego pómidora i to zes ty żółty zorty (tera ich ni ma), abo grejfruta żam se kupsił w Gdyni, bo żam myślał, że to je taka wielgachna pomarańcz, a jak żam posmakował, to żam go, tyż chwatko, wywalył. Taka to wej była goszkota. A tera to wszyści jedzó. Jó, ale o jedzaniu to inszó razó. A Wy mnie tera powjydzta, kedy było lepsi - dawni czy tera? Tedy Wóm życza, cobyśta tyż raz posmakoweli coś takygo, czegośta eszczy nie jedli. Jano sia czym nie strujta. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
17
Psiyrwsza mniłość
18
Basia kedyś psisała taki artykuł o psiyrwszy mniłości. Psisała o rozmaitych ludziach i dó mnie tyż zatelefónowała, że móm ji powiedzić o moji psiyrwszy mniłości. Jó! Ale chtórna była ta psiyrwsza? Czy ta wew szkole powszechny, jak żam chodziył do szósty klasy, czy ta wew fabryce, jak żam sia tamój zabujał, czy wew siostrze mojygo kómpla, czy w Adinie Valentini w Italji, czy w Olyńce znad ruski granicy, czy...? I tak żam myślał i myślał aż do dziś, i wej żam Basi na jeji zapytanie nic nie powiedział. No bo powjydzta - jak tu to rozgryść? Toć wew szkole powszechny to była eszczy dziecinada. We fabryce tyż, bo żam był eszczy smarkaty, Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
nó bo mniał żam tedy 16 roków. Siostra kómpla to była mniłość - jak to uczałe mówjó - platoniczna. Adina - ni móg żam ji zabrać do Anglji, a późni do Polski. Olyńka... I tak wej dopsiyru moja kobjyta - to wej była ta rychtyk psiyrwsza mniłość. Ale jak żam nie powiedział Basi, to choc tera Wóm opsisza ta dych psirwsza, smarkata mniłość. A to wej było tak. Moje kómple z szósty klasy chodziyli z dziewczynami na szpacyr. Ale to niy tak jak tera, jano że szło para chłopców i para dziewczynów na Francuska Górka. Wszytke razem, tam i nazad. I raz mnie moje kolegi mówjó, że móm iść z niami. Jó, wej toć moga iść, jano że ni móm żadny brudki. „To se naszafnij” - mówjó kolegi. „Nó jó, ale jak?” „Toć to je proste”- mówjó. - „Powjydz jano, chtórna ci sia wjidzi”. „A! Chtórna? A toć ta zes warkoczami (bo to ja wej lubja pocióngać za warkocze)”. „Nó to ni ma co, jeno napsisz do ni liścik i sia umów, że bańdzim stojeli kele Białygo Mostu (od młyna na Amt). Tan list musisz ji wetchnóńć wew tórnyster jak pudzie ze szkoły”. Tak żam tyż zrobjył. Nó i wej - przyszła. Razam tedy, dużó ferajnó, poszlim na Francuska. Tamój siedlim se na ławkach, nó bo tedy tamój było wiele ławków i nicht jych nie rozwalał. Ba! Ławki byli nawet nad lasam, wzdłuż Kochanowskygo Janziora, aż po leśniczówka. Ale my se usiedlim na Francuski. Nó i zaczanim rysować na ziamni roztomaite wróżby. Chto sia zes kim ożani i gdzie i co bandó mnieli, ile psiniandzów i ile dzieciów, gdzie bandó mniaszkać. I ja żam był zły. Bo óni zawdy tak liczyli, że to na mnie licho wychodziyło. I nie prorokoweli mnie moji Kasi zes warkoczami, jano jedna taka ruda i zyzowata, i mówjyli, że banda mniał sto dzieciów i jano psiańć groszów, a mniaszkał banda wew chlywie. A gupsia Kasia tak strzylała ślypsiami na jednygo mojygo kómpla, a na mnie szylowała jano ta ruda. Ale żam nie dał znać po sobje i żam do mniasta przyszed razam zes wszytkymi. Ale uż drugi raz żam nie poszed. A szkoda. Późni dopsiyrku żam sia dowiedział, że ta Kasia to do Mniamców zes SS-manami zgolyła i uż jako „Kyte”. A ta ruda to wej była dobra dziewczyna i syrce mniała dobre, i gospodarna była, i tan co jó wzión, to był zes tego srodze kóntanty. Tedy nigdy nie patrzta na gamba, jano wew syrce, bo fejna mniska jeść nie da. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
19
Gorónc Toć to nawet psisać nie idzie. Chały sia lepsió do skóry. Słóny pot sia wlywa nawet do oczów. A toć przysłowie mówji: „Suchy marzec, mokry maj, bańdzie żyto jako gaj”. A tu maj mómy suchy jak psieprz, że wew ogrodach nic nie chce wzyńść, że rosady wysychajó, a ludzie i zwierzanta uż ledwie żyjó. Może jak uż to moje psisanie bańdzie wydrukowane, to i deszcz uż spadnie. Ale tera je gorónc i już. I jak móm w taki gorónc psisać? Toć rance sia lepsió do papsiyra, a psióro tyż jakby je zemglałe. Psies nic nie chce żryć, jano woda chleje i dopsirku na wieczór trochy pożre. Kot tyż je laniwy i nic mu sia nie chce. Pewnie by i za myszó nie góniył, a myszy tyż by sia nie chciało pewnieć uciekać. Nawet kury se w ziamni wydrapeli take kule i w nich powłaziyli, i sia wew niych trzepsió. Dzioby majó szyrok roztwarte i co chwsiłka idó se popsić wody. Corazki to wiancy ludziów, nawet tych starych, chodzi tera wew krótkych buksach i jano wew koszulach na wóskych ramniónżkach. Toć kobjyty tyż majó gołe rance i gołe plecy, a z przodźku dość walne dekolty, a uż o tych krótkych sukmanach nie mówja. Toć to zgorszanie czy nie co - uż tera tak sia obuwajó, że to co uż muszó, to wej zakrywajó, a reszta majó gołe. Ale sia psilujta, kobjytki, przyńdzie na Was kara za to zgorszanie. Nó bo wej bez ta dziura w niebie, co jó nazywajó ozónowa, to zes słóńca jakisi tam fsilutowe promnianie przelatywajó na Ziamnia i na skórze abo i w środźku człowieka reka wypalajó, że od niego umrzyć możeta. Chłópcy tyż na pu goło nie łaźta, bo tyż Wóm tan rek wylyzie. Trzymajta sia tedy i nie dajta sia ani od słóńca, ani od reka. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
21
Dziań jak codziań 22
Śwanta minyli, szmaguster tyż i mómy dziań jak codziań. Jedne ludzie eszczy dóma siedzó i czekajó, co by było eszczy ciepli, insze znówki uż se na szpacyr idó, żeby se trochy tego wiosannygo lóftu nachłapać. Ba, jedne to wej uż wew ogródkach porzóndki robjó, a gdzie suszy, Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
to i ziamnia kopsió, i psiyrsze zagóny szykujó, a może uż sałata i radiski siejó. Ja, choc golanie móm ciyżpsiónce, to tak dych pómaluśku tyż żam se polaz na szpacyr. Wew ogrodzie ni moga eszczy robjić. Toć eszczy niy tak dawno u mnie na pu ogroda woda stojała i to walnie glamboka. Tera uż je wsiónkła, ale ze ziamni je eszczy pypa. Na ty suchszy strónie to móbym uż porzóndki robjić, ale toć jak uż banda móg, to wew całkam ogrodzie naraz banda wszytko robjył. Nó to tedy żam poszed na szpacyr. A uż je co oglóndać. Na gałanziach uż pónczki sia grube robjó, a miescami uż pankajó, a listki abo kwsiaty uż chcó obaczyć, jak to je na tym śwecie. Trawa tyż sia robji zielóna, a na łónce je fol malutkych białawych knafelków, co sia jano śwycó wew ty zielani. A to wej só stokrotki. Wszańdzie uż pachnie wiosnó. Trochy pózno, ale toć lepsi pózno niyż wcale. Zes tym pachniańciam to tyż je rozmaicie. Jedne wcióngajó do płuców całó gambó tan śwyży wiosanny lóft, a insze mówjó, że to da czuć jano błotam i zbutwsiałó trawó, gnojam, co gbury na pola wywalajó, i zgniyłó słómó. A ja Wóm mówia, że kożdy czuje po swojamu. Wew ogrodzie tyż uż ździebko sia zielani, ale jano pokrzywy, mlycz i insze zielsko wyłażó se ze ziamni i zes tym musim zrobjić tyż porzóndek. Zes mlyczam zaczekómy aż bańdzie wiankszy - co nazbiyrómy młodych listków, a może i kwsiatów. Ale tedy uż chwatko musim wszytko wyplanić zes ogródka, bo jak uż bandó te puchy, to znówki sia wszańdzie posieje. A zes pokrzywami to uż je insza sprawa. Na zachodzie (Europy) to nawet jedne majó wew ogrodzie ekstra zagón zes tymi pokrzywami. Nó i póki só młode, to jych ścinajó i robjó zes niych arbata, a reszta suszó na zima - tyż na arbata abo i dla kurów, żeby im do żarcia wkruszyć. Bez to kury majó witamniny i inne dobroście, co da widać po żółtkach, bo só ciamnożółte. Insze zielska tyż mogó sia przydać. Chocby taka koszczka abo dzika mnianta. Wej, tera żam jano czytał, że ziarka od patrzypanny (nasturcji) mogó udawać „kapary”, jano że jych musim na 24 godzinów trzymać wew soli, a późni jych na jaki łacie wysuszyć. Zaś wew garku ugotować ocet zes wodó, zes psieprzam, kubabó, listkam bobkowym, goździkam i ździebkam cukru. Po tym wew słoikach zalać te ziarka, a za jakiś czas odlać i zalać śwyżó zalywó, nó i schować na zima do robiania inszych dobrościów. Ale patrzypanny bandó dopsirku wew lecie, a do tego czasu to uż Wy zapómnita o ty recepcie. Ale toć prawie mnie tak pod nos wlazła, to żam i Wóm chwatko o tym napsisał. A tak nasprawdy, to chyba uż je czuć wiosnó - niy? Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
23
Przyjanciny Tera uż mómy psiańć parawsiów wew Starogardzie i tak wej wew kożdym kościele było wiele dzieciaków przyjantych do Psiyrszy Komunii Śwanty. Ale wiyta co? Mnie sia to nie wjidziało. Co te rodzice pomyśleli, toć to sia we łbie nie mieści. Najwiancy to tutaj chodzi o te dziywuchy. Toć to je sama pycha. Toć óni nie myśleli o tym, że do swojygo syrca przyjmnó Pana Jezusa, jano o tym, chtórna z niych je lepsi obuta. Roztomaite szlejfki, blewiózki, caki, falbanki, a do tego eszczy rankawiczki, jakesi koróny na łepach, jano eszczy rogów brakowało. I gdzie tu je skrómność, powaga chwsili, czyste serduszka? Toć to wszytko było wypsindrowane jak na jaki bal karnawałowy w Rio, a niy na przyjancie Pana Jezusa. A nie dosić tego, to eszczy te podarunki. Toć to czyste zgorszanie. Jak krzestny nie kupsi wyży milijióna, to go obmalujó, że je chciwy (a tego nicht nie chce). Tedy sypeli sia kómputery, wideja, fotoaparaty, a uż biydne, to zygarki. Czy wy ludzie mata co zes łepam? Gadata, że w Polsce je bjyda? A na take podarunki psiniandze mata? A na chlanie sznapsa tyż? Nawet wew przyjanciny?! Byśta sia wstydziyli, Kociewiaki - skóndy żeśta wziani ta moda? Toć pamniantóm, przed wojnó to nasz ksiónc prałat Henryk Szuman zarzóndziył, że wej dych wszytke dziewuchy, bogate czy biydne, mnieli mniyć jano skrómna koszulowa sukanka zes płótna i na środźku niebiesko i żałto wyszyte I.H.S., i żadnych pierściónków, branzoletków czy inszych śwycidełków ni mnieli przyniyść. I wjyta jak to fejn wyjrzało, jak wszytke dziewczyny byli równo obute, na głowie mnieli jano wiónek z merty i nic wiancy? A podarunki nie byli take jak tera. Był mydalik na łańcuszku, śwanty obrazek, ksióżka o Panu Jezusie abo o śwantych Pańskich, a uż najbogaci, to jak dał zygarek i to jano zes tych najtańszych - keszónkowy. Tedy mówia Wóm - na za rok to niech te Wasze dzieciska skrómnie se myśló o łasce Boży jaka ich spotka, a niy o sukmanach i podarunkach, niy o psiniandzach abo, co gorzy, o tym, że tata sia pewnieć znówki schleje. Jakich se wychowata, takych bańdzieta mnieli. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
25
Szpacyr po ogrodzie 26
Niedziela. Po mszy śwanty i po frysztyku polaz żam do ogródka. Narwał żam kuróm zielónygo, drobno to zielóne poción i cisnył żam kuróm, nó bo óne same po ogrodzie łaziyć nie mogó, bo by to było wiancy szkody, jak to je warte. Jak mnie obaczyli, to uż wszytkie stojeli kele fórtki i czekeli, że im Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
cisna. Bo óni srodze lubió zielóne. Nalał żam im tyż śwyży wody i nasypał ziarków. Późni tak ze synam łaziylim po ogrodzie i patrzelim jak tyż to wszytko rośnie. Ón je za tym, coby wszytkie krzaki póziczków wycióńć i wywalić, a zrobjić wiancy zagónów, a ja znówki chca te młode krzaki ostawić, a jano te słabe wycióńć. Nó, ale aż na jesiań abo na zarok. Tak wej sia trochy spsiyrelim. Na kóniec i tak było na mojim. Wyciante bandó te stare krzaki i stare drzewa, a posadzóne młode. A drugi syn nóm sia przyglóndał bez okno i jak przyszlim bliży, to powiedział: „Wywalta wszytko i zasiyjta trawy. Bandzie gdzie sia legnóńć po robocie”. Późni sóm żam se eszczy połaziył po ogrodzie. Kruszka mniała wiele kwsiatów. Take małe drzewko, a tak psianknie kwsitło. Czy jano przymrózki nie zaszkodziyli i to zimno na poczóntku maja? Żeby ano szpszoły zapylyli, to wej kruszków bańdzie walnych. To samo je ze śliwkami. A i wiśnie mnieli walnych kwsiatów i jano glubków bańdzie mało. Na tych małych jabłonkach tyż bańdzie chyba opara jabków. A krzaki? Walnych bańdzie angrystów i póziczków - tych czerwónych i tych czarnych. Jano zes malinami bańdzie licho. Só zarosłe zielskam. Jak zaś wykruduja zielsko, to i maliny razam z nim. Na jesiań musza jych posadzić w insze miesce, co wej wykruduja to paskudne zielsko: bylica, rdest i pokrzywy. Syrce rośnie, jak sia patrzy na te zagóny. Tamój je marchew, a tu wej ćwikła, tu znówki pora i selera, a tamój psietruszka. Tu je groch, a tu koperek, tu só flance kapusty, galarepy i kalawsiora. Tamój eszczy rośnie rzeżucha, a tamój czośnik, zaś pod płotam rabarber. Na przodźku só zagóny zes kwsiatami, a tan śwyży zagón to wej bandó ogórki. Miescami pod płotam je kampka pokrzywów. Nie wykrudowelim jych, a moja kobjyta to wej chciała jych posadzić na apartnym zagónie. Bo tyż to je co warte - taka pokrzywa. Nie dosić, że ji wkrajim kuróm w żercie i że dla kurów suszym na zima, to wej i my samni psijim pokrzywowa arbata - tera zes zielónych młodych pandów, a wew zimnie zes suszónych i zes korzaniów. I wiyta, że sia lepsi czujim? Bo to wej pómaga na wiele choróbsków. Pokrzywa je dobra na rojma, na wóntroba, na łupsiyż i wiele inszych dolegliwościów. Tedy wej niechtórne zielska mogó być jako medykamańty. Wew Italiji to nieraz żam jad zes mlycza i inszych zielsków. Jano że zanim zaczón kwsitnóńć, bo jak kwsitnie, to je gorzki. Ale toć i insze zielska só na roztomaite choroby. Żywokost, dziurawiec, koszczka, krwawnik, tasznik, rumnianek, jasnota, podbiał, psiańćżyłka i wiele inszych. Tedy wej moglim by zagóny zes zielskam zrobjić i tyż by sia lónowało. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
27
Pudzim na majówka
30
Jak jano słoniszko je ździebko wyży i wiosna uż sia zielani, a uż najwiancy jak kwiaty zacznó kwsitnóńć, toć to tedy tak cióngnie do lasa, taka tansknota wew środźku sia budzi, że aż ograszka bierze. Oj, by sia szło eszczy na taka majówka z młodymi, jano że te golanie uż zawdy tak feste boló, bo to i rojma krańci, i żylaki jak bulwy só wylazłe, że uż chyba nie puda. Bo to wej tera tak gadajó o starych: „Ma żniańcie w psiańcie, łómanie w kolanie i coś go łupsie, ale w krzyżu”. Ale zawdy to se moga wspomnóńć, jak to dawni było, jak my na te majówki żam łazili. Z para dziywuchów i chłopaków sia umówjili, że zara z rana, najlepsi o psiónty, zeńdó sia kele mlykarni abo na Amski Drodze (ul. Zielona) przy wypalóny wjyrzbie, abo kele torów. I wtedy, jak wszyści przyleźli (a chto zaspał, to nie czekeli), szli se nad Jamertale abo do wojskowy strzelnicy, a czasami nad Szpangawske Janzioro. Szlim tyż czasami aż za Drajmost, ale tedy sia zbiyrelim w Psiekełkach. I co na ty majówce było, że tak tamój cióngnylim? Chyba to, że bylim samni, że mnielim mandolina abo późni gitara, że se śpsiwelim rozmaite frantówki, że mnielim chlyb i kawa we flaszkach, że se boso łaziylim po wodzie, nó i chyba to, że se moglim patrzyć w ślipsia abo i oczko puścić do ty - wedle nas - najpsiankniejszy. A kele wieczora szlim nazad do dóm, uśmiychniante i zmanczóne, dycht kele ty swoji... A wy, młode ludzie, mieskie bówki, jak myślita? Toć i tera byśta mogli iść na taka majówka. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
Jeździyjta autobusam Dawni jak żam chciał coś załatfsić, to wszańdzie żam latał psiechty. Ale tera, jak uż mnie golanie nie chcó nosić, to wej nieraz musza i autobusam jechać. I toć jó. Wygoda je, jano musza psilować, coby w lichy autobus nie wlyść, bo by mnie zawióz w insza stróna. I myślita może, że o tym ni ma co psisać? A jednakowóż je! Raz wej jeda z Rynku dwunastkó na dworzec. Autobus je nafolowany, że żam móg jano stojić. Ale toć pónoć lepsi je licho jechać, niyż dobrze iść. Na Traugutta, kele „szóstki”, wlazła taka stara lólka. Całka sia trzansła i podpsiyrała na kiju. Patrza tedy, że na jednym stołku siedzi se taki knap, co może chodził do psiyrszy klasy abo eszczy niy. Mówia tedy do knapa: „Słuchaj no knapsie, tu wej je taka stara lólka, co niy może stojić, to wej zróbkaj dla ni miesce”. Knap wylenkniały wejrzał na mnie i by może siedział dali, ale żam go zesadziył i kazał siednóńć ty lólce. Naraz jakby sia niebo rozderło abo sto głośników zaryczało i jano wyje mnie do ucha: „Co se stary myślisz?! Mój syn ma prawo siedzić, bo biljet ma zapłacóny, a ta stara prukwa niech se swój autobus kupsi, kedy chce usiónść, a ty od mojygo syna z daleka, rance precz od Koreji! Franzolóny opsiekón sia nalaz, co wej starym babóm się przymniyla. Ażebyś zdech, ty zawszóny lóntrusie! Ażeby cia pokranciyło, ty śmnirdzónca psiakrew!!!”. I take pyskowanie dyrowało, aż żam wysiedli na dworcu MZK. Lólka chciana wstać i puścić tego knapa, ale ja mówia: „Wy se jano siedźcie i fertig, a ta pyskata baba niech se tamój trejluje. Jak knap bańdzie wiankszy, to tyż ji powji: „Ty stara prukwo se stój, a ja se banda siedział”. A ludzie w autobusie? Nic! Bojeli sia odezwać. Inszó razó jeda se, a autobus był wnetki próżny. Jano szofer se gadał z jednym kómplam, siedział se jedan stary lólek i ja. A szofer do tego kómpla mówji, że ma cianżko, że nie zarobji na rodzina, a najwiancy to płaci za pomniaszkanie. I tedy wej odezwał sia tan stary lólek: „Tak słuchóm, żal mnie sia zrobjyłó. Wjidać tyż, że pan ma mały zaróbek, bo autobus je wnetki próżny, nó to wej tedy ja sknypsuja biljety, żeby było wiancy". Tedy jeździjta atobusami, a nieraz co usłyszyta. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
- Wios na
31
LATO
Uż je lato
34
Uż je lato, uż je po Śwantym Janie. Wiosna mnielim zimna i mokra. Obaczym tera, jak to bańdzie zes tym latam. Żeby jano ciepłe i trochy suchsze było. Toć w taky zimocie i mokrocie to bym długo chyba nie wytrzymeli. I choc tera dzieci majó trochy gorzy jak łóni, to przy ciepły pogodzie mogliby i dóma sia fejn bawjić. Jó! Bo obozów i kolóniów tera je mało i co te bjydne dzieciska majó robjić? Przed wojnó tyż obozów i kolóniów jano para było, ale dzieci sobie jakoś tam daweli rada. Bawjylim sia na podwórkach, w szałerkach abo gdzie na górze (strychu), a jak moglim, to szlim abo do Jamertale, abo na grzyby, abo tyż do Brunswałdu i Owidza na Szańce Szwydzkie (grodzisko). Czasami szlim po kłosy. Jak po żniwach uż z pola mnieli zwiezióne, to my szlim eszczy reszta kłosów wyzbjyrać. Jak tak całkó famnilijó sia szło, to czasami i ze dwa cyntnery uzbjyrelim. To sia wykruszyło, przewjało i szło sia do młyna zymlyć abo ostawiało sia do kurów. Dziewczyny chodziyli po rozmaitych byszóngach i zbiyreli kwsiaty. Czasami szło taki bukyt przedać. Te co sia na tym zneli, zbjyreli arbaty: rumnianek, podbiał, jasnota, lipa, mnianta i wiele inszych. Toć my czansto dawni psiylim jano arbata swojska, taka pomniyszana lipa z mniantó. Abo tyż kawa z mlykam - ta janczmianna. Na niedziela abo jak mnieli przyńść goście, to matka parzyła ta kawa pu na pu z prawdziwó. A tych zagranicznych arbatów to my żam nie psiyli. Czasam jano kakało psiylim, bo mlyka mnielim dosić. Toć u nas byli aż dwa kozy - to wej czasam i masłó robjylim. Tedy życza Wóm mniłych i ciepłych wakacyjów. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Mómy lato Dopsiyrku co sia zaczano i eszczy nie wiamy, jake tyż bańdzie. Czy wej znówki take suche i gorónce jak łóńskiego lata, czy tyż mokre i zimne. Rozmaite mnielim lata. Raz wej Wangermuca wylała i walnych chałupów wew Bobowie zalała, i walnygo dyrowało, aż to wszytko wsiónknyło wew ziamnia, abo bez Wangermuca, bez Wiyrzyca i Wisła do Morza Bałtyckygo polejciało. Myśla, że wew tym roku tak nie bańdzie. Bulewki uż drogsze chyba nie bandó, bo wej uż śwyże rosnó (a jedne uż sprzedawajó) i bańdzie jych wiancy. Najlepsi na tym wyszli te, co na wiosna posadziyli walnych wczesnych. Póki co, to wej mogó dość walny waluty zgripnóńć. Ale jedno to wej mnie sia nie wjidzi. Jak wej jeda samochodam, to wej wjidza, ile to krowów sia pasie wew byszóngach kele drogów. Toć wej ta trawa je feste zatruta ołowiam i inszymi juksami zes samochodów, i to wej je zatrute wszytko aż sto mytrów ode drogi. Jak żam tera był wew Angliji, to wej tamój kele szosów majó taki pas zes dziesiańć abo i wiancy mytrów zes krzakami i drzewami, abo tyż płoty czy murki na dwa i pu mytra wysochne. I choc to za wiele nie da, ale zawdy je lepsi niyż u nas. Bo toć w byszóngach i rowach przy drodze to wej krowa sia nażre ty trawy zes ołowiam, a późni mómy tan ołów wew mlyku i go psijim. Abo tyż jamy chlyb zes zatrutych ziarków. Ratujma tedy tan śwat, bo może wnetki wszyści wymrzym i śwat ostynie bez nas. Toć jednak pocieszma sia, że eszczy żyjim i że wnetki uż bańdzie lepsi. Uż przecie insza, lepsza benzyna szykujó i miescami uż krzaki nade drogami sadzó. Tedy życza Wóm psianknygo lata. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
35
Przysłowia „Marzec - fsiglarzec” - mówjó stare ludzie i majó prawda. Całki mniesiónc był pokrancóny. A toć ludzie tyż gadajó, że „kwieciań - pleciań, bo przeplata trochy zimy, trochy lata”. A toż idźta wy mnie z takó pogodó. Kożdygo rojma kranci, kożdy ma sapka abo chruchel. Grypa tyż sia jano czaji. Najgorzy jak tan ziómb zes tó mokrośció nóm pod chały włazi, to wej aż sia ograszki dostynie. Ale jak uż tak zaczynóm od przysłowjów, to wej zara mnie sia przypómnyli insze nasze kociewske powiedzónka, choc może i niy kociewske, ale po naszamu mówjóne. Bo wej jedne to só uż znane całkam na śwecie. A choc take, że „chto jedzie pomału, to dalek zajedzie”. Toć to samo, choc czasam inszymi słowami, ale znajó Mniamcy, Włochy i Francuzy. Może i insze, ale żam ci ni móg sprawdzić. Abo take: „Gapa gapsie ślipsia nie wydrapsie” - toć to tyż kożdy zna, jano że tak fejn z pańska mówjó: „Kruk krukowi oka nie wykole”. A i take só: „Klampa, co wiele ryczy, to dawa mało mlyka”, „Psies co wiele szczeka, tan nie gryzie”, „U chciywygo je zawdy po objedzie”, „Na Wacława rośnie trawa”, „Agnieszka wypuszcza skowrónka z mnieszka”, „Długe włosy, krótki rozum”, „Chto ni ma we łbie, musi mnieć w golaniach” i wiele inszych. A może i Wy znata stare kociewske przysłowia? Napsiszta. Możeta ścióngać zez starych kaladarzów - ja nie banda wjidział. A może eszczy insze powiedzónka, take jak: „Wypsión sia na całka wieś”, „Najbliży je tym klampsim tryftam (abo klampsió tryftó)”, „U nas só dźwyrze zawdy apan”, „Chudy jak Lyłosi chłop” itd. Só tyż insze: „Nie myrdaj ogónam, bo i tak zara użresz”, „Wjidza po ślypsiach, że łżesz”, „Zamknijkaj te dźwyrze - jano zes ty drugi stróny”. A toć przecie przysłowia só móndrośció narodu. Tedy bóńdźta móndre. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
37
Za wioskó
38
Ida se tak pólnó drogó, ostatne dómy osteli uż za plecami. Przy drodze rosnó potanżne drzewa. Rozmaite. Ale feste grube. Wysochne. A niży trafnie sia dziki bez abo dzika róża. Rosnó tyż roztomaite zielska. Pokrzywy, żegawki, jasnota, cykoryja, krwawnik, łopsian, bylica i psiołun i wiele, wiele inszych. A dych przy ziamni trawa i mlycze, stokrotki i szczaw, czasami powój abo dzike macoszki. Zaś na psiasku rozchodnik i maciyrzanka. A nad tym wszytkim brzanczy wiele szpszołów, osów, bónków i nawet muchów. Na krzakach wróble sia kłócó, zaś wew bezie se gruchajó dzike gałómbki, zaś wyży gwizdajó insze ptaki. Nawet nie wiem chtórne, bo siedzó mniandzy gałanziami, że jych nie da widać. Gdzieś tamój wysok, wew słóńcu śpsiewa skowrónek. Czasami jaka gapa przelejci i zakraka... I tak je cicho, że jano te ptaszki słysza i te szpszoły. Jakby tak ucho przytknył do ziamni, to pewnieć dało by słychać, jak ta nasza ziamnia oddycha i jak bulewki rosnó. Wew pszanicy stoji strach na wróble i wciangam kiwa na mnie rankawam. Taki sóm tamój stoji, to pewnieć by se chantnie ze mnó pogadał. Ale toć nie banda trampał po pszanicy. Toć to by było tak, jakbym chlyb deptał. Tedy ida dali. Na dole widza zielóna murawa łónków, bez chtórne lejci struga. Klampy sia tamj pasó i kónie. Dali widza torfkule, a kele niych wew rzańdzie stojó klafty torfu. A za tó strugó zaczyna sia las. Sosanki i chojanki moczó sobie korzanie wew strudze. Mniandzy niami sia wychyla leszczyna i znówki tan dziki bez. A tam dali znówki jarzambina i olchy, tu zaś osika i białe brzozy. Spod kamniania wylejciała jaszczurka. Uż je na drugim kamnianiu i sama jakby skamnianiała stoji dych cicho, i jano widza, że patrzy na mnie ciekawa, czy tyż nie chca ji złapać. Że óna żyje, to da widać jano po tym, że boki ji chodzó, tak dycha. Pewnieć sia boji. Naraz jak zaczarowana - zniknyła, ni ma ji na kamnianiu. Po niebie pływajó se chmury jak śmniygowe bałwany, raz białe jak mlyko, a raz sino-modre. Raz zakrywajó słóńce i tedy sia robji jakby smutni, to znówki odkrywajó słónyszko i śwat znówki je psiankny i wesoły. Szliśta tak kedy drogó? Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Ale lujnyło! W póniedziałek był gorónc, że jano po gambie pot lejciał. Toć z nieba taki żar słóńce puszczało, że uż żam myślał, że sia wszytko zapali. Kobjyta kómpotu nagotowała z jabków, eltków (wieta, tych co zes drzewa pospadyweli), z angrystów i póziczków (abo jak jedne mówjó śwantojanków). Gasiylim tedy pragnienie kómpotam i bym tan dziań przeżyli tak jak i insze, ale wej kobjyta mówji: „Taki gorónc, a tamój na smantarzu w tych kurtopach to te kwsiaty dycht wyschnó. Wczoraj nie podlelim, to wej lejdźkaj dzisiej i daj tym bjydnym kwsiatkóm psić”. Toć żam tedy poszed. A kwsiaty byli dziarne, fejn stojeli i tak licho z nimi nie było. Ale jak żam uż przyszed, nó to żam jych podlał i to tak walnie, żeby znówki ze dwa, trzy dni bez wody wytrzymeli. Ale jak żam ze starygo na nowy smantarz poszed, to patrza, że niebo sia ciamne robji. Oj - myśla chyba coś z tego da. Ale toć i tu żam podlał i ida nazad. Wiater sia trocha zrobjył i walnie ciamno. Ale deszczu nie było, jano gdzieś tamój daleko para razy zarzgrzmniałó. Poszed żam tedy do kościoła choc krótki paciórek zmówjić i po tamu żam trochy po różnych gasach poobłaziył, żeby obaczyć, co nowygo wybudoweli. Mniał żam czas. Za pu godziny mnielim sia spotkać w redakcyji. Tedy połaziył żam tyż trochy po Rynku, zaglóndał do składów, chtórne eszczy nie byli zamkniante i kedy żam był tak kele Rólnika, to jak lujnyło, to wej jakby sia chmura oberwała. Uż niy strugi deszczu, ale jedna lecónca z nieba woda. Ulice zamnieniyli sia w rzyki. Samochody jecheli do pu kołów we wodzie, a ta rykowała sia na Rynek i szyrokó strugó z Rycerski ulicy i z Chojnicki zlywała sia na rogu, i lejciała w stróna ratusza, a tamój do tych samochodów co stojeli, to myśla, że i do środźka im wody nalejciało, tak sia tam mniandzy niymi kotłowało. Stojał tak żam pod Rólnikam i patrzał, a tu lałó i lało. Ani rusz nie chciało przestać. Tak psiantnaście po ósmy (20.00) żam uż nie wytrzymał. Trochy zresztó jakby mni z nieba lejciało. Tedy poszed żam wpjyrw zajrzyć, czy w redakcyji kogo ni ma, a tedy na druga stróna Rynku, na autobus. Zmok żam walnie, ale to nic - lepsi jak trochy napada i sia ździebko ochłodzi, bo uż w tym ukropsie nie szło wytrzymać. A jak Wy lubjita? Trochy musi być tak i tak, no niy? Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
39
Uż wej nóm walnygo urosło Nó uż tera je nadzieja, że rozmaitych witamninów abo inszych dobrościów sia najamy dosić. Uż wej w ogrodzie mómy uczek i rzeżucha, só tyż uż psiyrsze radiski i sałata, a tyż od rabarbera listy só corazki to wianksze. Marchew i ćwikła tyż uż wylazła i je na wjyrzchu, a krzaki i drzewa feste kwsitnó, jano że szpszołów mało lata i nie wiamy, czy bandó zapylóne. Jak dobrze pódzie, to i brzadu bańdzim mnieli wiele. Angryst i śwantojanki, te czerwóne, czarne i żołte, tych walnie obrodzó, a malinóm to wej żam sia eszczy nie przyjrzał, to nie wiam. Ale za to truskawki uż majó walnych kwsiatów, totyż dzieciska sia uż cieszó na wszytko. Pod folijó móm pómidory, papryka i ogórki, nó i żeby nie choroweli, to pomniandzy to żam posadziył sylerów. Toć flance u mnie na oknie uż od pułowy kwsietnia rośli na takiych topkach, co to do psicia zelterki dawajó. A walnych jych było. Sztyry okna byli zastawióne po dwa rzandy. Tedy ni mómy sia co martwsić. Warzywów i brzadu bańdzie na całke lato, na jesiań i eszczy na zima. Jak łóńskiygo roku żam ogórków zaprawiyli, to dziś eszczy jedna polica je pełna, a i kapusta kiszóna eszczy w słojach stoji, a i w psiasku mómy eszczy ćwikła i marchew. Ano jabka uż sparcieli. Eszczy só do jedzania, ale skórka je uż pokrancóna i soku ni majó. Tak wej to je z warzywam i brzadam. Tedy Wóm życza, żeby i Wyśta mnieli tyż tego na całki rok. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
41
Lubia iść do ogroda
42
Mata ogród? To pewnieć czujeta to co ja. Zaś jak ni mata, to żałujta. Wcale nie wiyta, co to je za przyjamność tak tera, o ty porze, iść do swojygo ogródka. Toć to czuje chyba kożdy, chtóran ma swój ogródek abo tyż swoja działka. Choc na wiosna było walny roboty, bo to wej wygnojić, przekopać, zagóny porobjić, posiać abo posadzić, podlywać, psielić i kupa inszych robotów, nó ale tera uż je inaczy. Ida se tedy do ogródka i patrza. Tu wej marchew je walna i możesz só jó przegryść, tu wej ćwikła je uż walna i możym brać na zupa, co sia nazywa botwinka, tu uż groch ma psiankne stranki, a tamój só krzaczki angrysta i puziczków. W inszym kóncu só znówki maliny i truskawki. Tamój rośnie cybula i czośnik. Radiski sia uż skóńczyli, ale zara bandó śwyże. Za to psiankna mómy sałata. Tu wej dla kurów rośnie cykoryja, a tamój uż walnie podrośli ogórki. I bulewki mómy wczesne, że uż jych idzie jeść. Szable tyż uż só walne, i bób, i słóneczniki rosnó w góra, i bania wlazła aż do bulwów. Nawet rabarber ze swojami wielgachnymi listami, a eszczy bardzi chrzan wyglóndajó jak jake krzaki. Koperek tyż uż czansto bierzym do zupów, zaś rzyrzucha uż je wyrosła. A kapusta, galarepa i kalafsiór, a selera i pora - toć jano sia cieszyć. A wew ty folilji co wej mómy pómidorów i papryki. Zielsko tyż rośnie. Nie nadóżym wyrywać. Je nad Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
płotami abo bez te płoty rośnie na druga stróna. Abo od nas do sómsiadów, abo od sómsiadów dó nas. Najgorsza je bylica. Żeby to chocaż psiołun, ale niy, jano bylica. Ale só tyż i dobre zielska, co wej sia przydadzó. Toć tak rychtyk to my jych tyż wyrywómy, jano te kele płota ostajó. To wej je kómosa (lebioda), co z ni idzie zrobjić coś takygo jak szpsinak, to tasznik, to koszczka, to żywokost i insze zielska, coby do zielóny apteki Pana Boga pasoweli. Abo take pokrzywy. Raz, że to je arbata na rozmaite choróbska, ale wej mómy tego całki zagón, i wej tnim, suszym i na zima kuróm ta witamnina dodawómy do żercia. A jak kury to w zimnie lubió. Toć nawet jak żam im dał tych zeschłych listów od pokrzywów, to wej jedna drugiej zes dzioba wyrywała, tak to lubjyli. Drzywka tyż fejn obrodziyli. Jano jabków bańdzie u mnie trocha mni. Za to je fol wiśniów i czereśniów, śliwków i ranklodów. Szkoda jano, że sia mszyce pokazywajó, a pryskać nie idzie, bo wej pod drzewam rośnie sałata i na czereśnie tyż uż je za pózno, bo przecie uż só dobre do jeścia. Że tyż prandzy żam jych nie obaczył. Ale to tak je - abo ogród, abo psisanie. A jak ja trochy tu, trochy tamój, to wej wew ogrodzie wszytkygo nie dojrza. Tak to wejta jano je. Ale toć bym dych zabaczył o kwsiatach. Toć tyż mómy jych walnych. Jano cóś stokróże wyginyli. Najwiancy to wej sia martwsia o tan ogródek kele ulicy. Bo to wej było tak. Sómsiad postawiył kele granicy nowy skład (sklep), a późni go tynkoweli i opryskiweli, i stawieli wew tym ogródku sztelóngi, tak że nie szło nic robjić, a późni było za pózno i wszytko zarosło zielskam. Tera, choc to zielsko uż je wyrwane i wyhakrowane, to wej tan ogródek wyjrzy jak po czyczyński wojnie. Wszytko je take zapyślałe, chude, byle jake. Na jesiań te kwsiaty, co sia uratoweli, to przesadzim do tylnego ogroda, a tutaj to wej zasiejim trawy i może jaka chojanka posadzim. Bo wej na tyle ogroda tyż mómy roztomaite kwsiaty. Toć je jych para zagónów, jano że ja nie wiem, jak sia nazywajó. Ale moja kobjyta wiy i sia na tym zna. Ja to jano znóm bujany i margarytki, ale tych uż ni ma. Przekwsitli. Wiam, że późni bando astry i chryzantymy - ale tych inszych to wej nie znóm. Ale tak powiedzta - czy to nie je fejn tak iść tera do ogroda tego se uskubnóńć czy tamtygo? Żeby eszczy na wieczór tych kómarów nie było. Te wej z lasa to mnie nie gryźli, a tutaj, wew ogrodzie, só trochy wianksze i tnó jak najante, że wnetki uż se rady dać ni możym. Co to za wstrantne juchy. Ale w dziań to wej je srodze psianknie. Ni ma co, jano weźta gazyta, usióńdźta se wew ogrodzie na ławce i tamój czytajta, na śwyżym lófcie i... bez cygarytów. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
43
Zielsko
44
Co uż my mómy z tym zielskam. Zawdy to prandzy rośnie od tego, co mómy posiane czy posadzóne. Jak je sucho, a nie podlywómy, to nasze rosady uschnó, a zielsko rośnie dali. Jak je duża mokroć, to nasze rosady wygnijó, a zielsko wyrośnie na myter wysoko abo i wyży. Toć to je czyste utrapsianie zes tym zielskam. Jano płóć i płóć bez całka wiosna i bez całke lato. I kożdy je wścieklóny, bo nóm sia wydawa, że te zielska to só uż do niczego. Ale tak nie je. Włochy idó na łónka i zbjyrajó rozmaite zielska, a w tym i mlycz, i robjó zes tego wiosanna sałata. Holyndry to wej pokrzywy ekstra sadzó na zagónach i późni przedawajó abo i samni suszó, i na zima majó karma dla kurów, gasiów i kaczków, ale tyż dla świniów. A to eszczy nic. Toć to przecia je tyż medykamynt dla ludziów chorych na astma abo co majó wyrzuty na skórze, abo rojma, raka, suchoty (plujó krwió), abo to je dobre na rośniańcie włosów, abo też dla kobjytów do podmywania. Ale tu gadomy jano o pokrzywie, a to wej na łónkach, przy pólnych drogach, pod lasam i w lesie, na bagnach i byszóngach wiele rośnie rozmaitygo zielska. Toć tam só: rumnianek, jasnota, podbiał, żegawki, kotki, krwawnik, bylica, psiołun i wiele wiele inszych. I kożde z niych zawdy na cóś pomagajó, choc mogó i zaszkodzić, jakby sia chto pomylył. Zaszkodziyć tyż może zielsko, chtórne rośnie nade drogami czy szosami, gdzie jeździ wiele samochodów i motocyklów. Te zielska só uż tak przesiónkniante ołowiam, że uż by nic nie pomogły, a jano szkoda przyniesły. Tedy jak uż chceta zbiyrać, to dali od szosów. A przecie i wiele tego, co na krzakach rośnie, to tyż może nóm pómóc w choróbskach. Taka jarzambjina (zamrożóna abo sparzóna), jałowiec, dziki bez (kwsiaty i dojrzałe jagody), ciarki (tarnina), bulimónczka (głóg), dzika róża (owoce), jeżyny, maliny, łochiny, żurawiny i wiele inszych. Toć całka przyroda była stworzóna dla nas, jano wej ludzie woló technika, woló truć przyroda, byle mniyć wygoda. Jano sia tedy zastanówta nad tym. Toć jak nie bandzie przyrody, to i nas tyż uż nie bandzie. Kupta se tedy ksióżka o rozmaitych zielskach i pómagajta sobie tó eszczy jako tako zdrowó przyrodó. I chróńta jó! Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Ni ma to jak u nas
46
Raz wej mnie jedan knap powiedał, że ón uż był ze swojami rodzicielami wew roztomaitych krajach i że tamój było srodze psianknie. Ale toć kożdygo lata przecie ni móg sia krancić po śwecie, nó bo to przecie walnygo kosztuje. Cóś przecia tera o tym wiem. Nó, ale toż to przecie było walnych lat tamu i chto mniał „legitymacyja” i psiniandze, to do socjalistycznych krajów móg jechać. I tak wej tan knap (tera pewnieć uż duży chłop) wybrał sia zy mnó na taka wandrówka po Kociewiu na całke dziesiańć dziónków. Razam nas pewnieć było z dziesiańć abo i wiancy. Szlim se od wioski do wioski, nad brzegami rzyków i janziorów, polami i lasami. Poznawelim okolica i ludziów tamój mniaszkajóncych, starych i młodych Kociewiaków i Lasaków, mniejszych i wiankszych gburów, leśnych, co glambok w lasach mniaszkajó, i tyż ksiandzów, co na parawsijach siedzó, i szkolnych, co wew szkołach mniaszkajó, rzyźbiarzów ludowych, i tych co kosze pletó, i tych co zes kosó machajó i trawa abo żytó siekó. Oglóndelim rozwalajónce sia pałace i stare, eszczy słómó kryte kociewske chałupy z podcianiam, przydróżne krzyże i Boże manki, schowane wew lasach janziorka, i glamboke, przepastne parowy rzyków. I wiyta co mnie tan knap powiedział? „Tyla żam śwata obaczył, a wej żam nie wiedział, że nasze Kociewie je take psiankne. Po co tedy móm sia po śwecie szwyndać, jak wej tu na miescu móm wszytke psiankności, a i ludzie ludzkam janzykam gadajó”. Bo tyż i jó. Sómy ciekawe śwata, a swoji rodzinny ziamni nie znómy. Ale tyż jak my wew jedno miesce samochodam zajedzim i siupnim se na murawie, wałówka wycióngnim, a może i jaka flaszka, to co my tedy obaczym? Weźta wtedy róbzak i psiechty idźta wew śwat, a obaczyta, jaki je psiankny. Byliśta tedy wew Błandnie abo przyglóndeliśta sia czaplóm przy leśnym wew Kałambnicy? Oglóndeliśta modre ale i glambokie oczka janziorów kele Klaninów abo schowane wew lesie urokliwe janzioro Szarmachy? Przechodziyliśta bez rzyka wew Zimnych Zdrojach abo chocby we Wdeckim Młynie? Oglóndeliśta psiankny przełóm Wdy wew Złym Mniansie? Abo choc widzieliśta psiankne, wielgachne byszóngi wew Misinku? Szliśta kedy nad mniejszymi rzyczkami czy strugami, chtórne sia krancó jak żgmnije, a só to Jónka, Wangermuca czy Psisianica? E, co ja tu Wóm banda opsiysywał. Samni obaczta. Może i sia gdzie obaczym pode drogó? Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Bala A pamniantata jak żam w bala greli? A... Nie wiyta, co to je bala? To wej je taka psiłka do kopania. Tera uż wiyta - jó? To sia zaczano uż dosić dawno. Eszczy żam był małym knapam, jak na naszy ulicy Traugutta chłopcy se bala kopeli. Ja żam taki bali ni mniał, bo żam był eszczy za młody, ale mi sia to tak widziało, że zes kómplami zrobjylim se psiłka ze starych lómpów, pozeszywelim dratwsió, coby była mocna i tyż se grelim. Późni żam dostał taka zes gumy, ale długo nie dyrowało i pankła. Wiele żam późni eszczy psiłków napsuli, aż wej jedan dostał taka rycht psiłka do kopania, taka zes skóry. Tedy sia walnie manczylim, bo wej ta blaza wew środźku lóft puszczała. Musielim tedy jó rozsznórować, blaza wycióngnóńć, zalepsić i nazad wsadzić do środźka. Tedy nadmuchać, zawiónzać tan cypideusz i nazad zasznórówać. Toć manczylim sia zes tym bez całke dwa dni. Ale bala mnielim prawdziwa. Zaś szkody tyż żam narobjyli walny. Uż nie dosić, że nóm psiłka bez płoty przelatywała i sómsiadóm nieraz jaki zasiyw abo warzywo potrampelim, ale i sami sobie szkoda zrobjylim. Nieraz chtóran z bekam do dóm lejciał, nó bo jak mu bala wew nos wypalyła, to czerwna lejciała z nosa ciurkam. Abo jak chtóran w bebechy dostał, to czasam zymglał. Ja to zawdy na bramce żam stojał abo na obrónie. Na bramce było lży, bo jak mnielim dobrych graczów, to kole ty drugi bramki se kopeli psiłka, a czasami i golanie. Ale wtedy to grelim bez sandziygo, to żółtych ani czerwónych kartków nie dało. Auty tyż byli czasami, jak psiłka do ogrodu wylejciała, a kornerów tyż prawie nigdy nie było. Czasam, jak sia chłopaki zapuścili, to rymplóweli zes drugi stróny i wej czasam psiłka wlejciała do bramki zes ty drugi stróny. Ale to nie było liczóne. Czasami razam z psiłkó wlejcieli gracze i zez bramkarzam. Za to na obrónie to nieraz żam kulawy do dóm lejciał, jak mnie pokopeli. Ale kómple na obrónie chcieli mnie mniyć, bo żam mniał feste wykop. Raz żam nawet z obróny bramka strzelił. Ale to nikomu nie było przypsisane, że musiał stojić na obrónie. Czasami to żam sia puścił aż na ta druga bramka. Nieraz se tak grelim aż do ciamnygo. I czasami dóma dało na tyłek za tak pózne przyńście abo za buksy czy ufyfrana trawó koszula. Ale dzisiaj to wej se fejn wspóminóm. Późni tyż żam grał w bala we wojsku. Tedy sia nie dziwujta, że te małe knapy uż chcó w bala grać. A może chtórny z nich tak jak Dejna bańdzie Polska reprezentować? Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
47
Gorónc nie do zniesiania
48
Uż najwiankszy gorónc mómy na strónie i może jak bańdzieta to czyteli, to prawie bańdzie zimno i deszcz. Ale ja żam wej to psisał, jak był tan najwiankszy gorónc, wew lipcu. Ale toć nie szkodzi, jak se przypómnita tamte gorónce dnie. Raz wej mnie jedan kómpel powiedział: „Ja to wszytko zniesa, nawet jajko zniesa, ale wej tego nie zniesa”. I wej jó. Tera wej mómy taki gorónc, że uż je wnetki nie do zniesiania. Ja nie wiam, jak Wy tamój wew mnieście wytrzymywata wew tym ukropsie, ale tutaj, wew lesie, to uż ledwo żyja. Wew namniocie siedzić nie idzie, na dworzu to znówki muchy i insze kómary nie dadzó sia cisnóńć gdzie wew ciani i tak wej ostała jano woda. Najlepsi tedy je łeb polywać se wodó i golanie se zamoczyć. To wej dawa najwianksza ulga, ale jano na krótka chwsiyłka. Dzieciska to wej sia wykómpsió i mogó se dali brojić, ale ja, stary kakyr, to wej uż sia zimny wody boja, coby wej syrce mnie damba nie stanyło abo jakych kurczów żam nie dostał. Bo tyż jak je taki gorónc, to woda wydawa sia zimna jak zes lodówki, a rano... (od Anki só zimne poranki) jak wylyziesz z wyrów, to cia trzansie jakbyś mniał ograszka i najchantni to byś wej sztyry swytry obuł i eszczy jaka stara jaka. I tedy woda prawie wydawa sia jakby była nagrzana, i dych chantnie se wew ta woda wlyziesz i sia wypluskasz jak ryba. Tedy rano, choc je taki ziómb, to wej ja wyłaża zes namniota wew samych badówach i chwatko lejta do wody. Jano że późni je cianżko zes ty wody wylyźć. Ale ja tedy chwatko sia wytrza rancznikam i lejta chwatko, na łeb, na szyja nazad do namniota, i sia obuja wew suche chały. Ale tedy tyż nie potrzebuja kupy swytrów czy inszych jaków i nawet jak sia cianko obuja, to mnie wej je dych ciepło. Ale jak jano słóńce wyńdzie zes za drzewów i mocni nagrzeje, to znówki musza sia zebuwać do badówów. Tedy wszytko co móm do psisania, to wej chwatko psisza zes rana, póki idzie. Ja tutaj móm woda i letki wiaterek, ale jak Wy tamój w mnieście wytrzymywata, to wej ja uż nie wiem. Toć to je taki gorónc, że wnetki nie do zniesiania. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Bliży Pana Boga
50
Tak wej to je, że zawdy o ty porze roku to ja se wandruja do lasa. Mniaszkóm se wew namniocie, spać ida, jak sia robji ciamno, a wstawóm, jak sia robji widno. I tak sia wsłuchiwóm wew ta cisza przyrody. Ale to wcale nie je tak cicho. No, może jak je dych ciamno, to jano słysza szum wody abo czasami huknie se sowa. Ale jak jano zacznie sia robjić widno, to wej uż gra muzyka nie zes ty ziamni. Tysiónce ptaszków wiankszych i mniejszych zaczyna swoje śpsiywanie. Co chwsiyłka insze ptaki zaczynajó chwalić Pana Boga, że śwat je taki psiankny. Wedle tych ptaszków to wej bym móg zygarek ustawiać, tak wej kożdy o swoji godzinie zaczyna śpsiywać swoje paciyrze, psiankne psiesiónki. Żebyśta tak posłucheli ty muzyki, to wej żadne bigbity sia dó ni nie umyjó. A jak je trochy ciszy, to wej znówki jaka ryba se pluśnie abo jaki śwyrszcz ostrzy kosa, to znówki jaki dziańcioł popuka se wew jake drzewo jakby wyrble zagreli, to zaś kukułka jak fagot zakuka. I znówki psiankne śpsiywanie. A jake psiankne melodyje. Czasami to wej żam se tak stojał dłuży niyż godzina jak słup soli, całkam zasłuchany wew tan śpsiyw. I wej swojich codziannych paciyrzy uż żam nie mówjył ustami, i jano myślami żam sia włónczył wew ta psiankna muzyka, i bez tan śpsiyw ptaszków chwalył zes niami tan Boży śwat. Ida se tak czasami bez las drogó, słónyszko se pomaluśku wyłazi zes lasa i pomniandzy drzewami przeświyca. Patrza se tak na psiankne sosny i damby, chojanki i lipy, jałowce i buki i eszczy insze krzaki i drzewa, patrza na te pajanczyny, co wej tak zes rana só mokre od rosy i śwycó sia wew tym słóńcu jak jake dijamanty. I żuczki roztomaite, i morowki, biydrónki, a nawet te wszandobylske muchy krancó sia swojim tajamnym życiam kele mnie. I tak wej jak se rano wstana, i jak se tak idó drogó bez las, i odmawióm swój poranny paciyrz, i jak tak wsłuchiwóm sia wew to ptaszkowe śpsiwanie, i patrza na te dijamanty, i oglóndóm cudacznie powyginane gałanzie drzewów, to wej mnie sia wydawa, że żam je bliży Pana Boga. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Wandry Gdzie só te czasy, kedy my na wandrówka chodziylim? Róbzak na plecy i hajda wew śwat. W róbzaku jano ciepła deka do przykrycia na noc, mynażka i trochy chałów na przezucie. Czasam i co na deszcz - i fertych. Szlim bez lasy i pola, od wsi do wsi. Czasami śpsiywelim se po drodze jake frantówki, a czasami uż ledwo szlim, bo nas golanie boleli. Ale jak we wsi była muzyka, to zara nogi przestali bolić. Spelim w stodołach abo na szopach. Jedzynie se robjylim u gospodarzów, wew kuchni. O! nawet se co dziań jaki maltich ugotowelim. Najlepsi było, jak my tak raniuchno wstelim, razam zes słonuszkam, to wej byli najfajniejsze wjidoki. Słóńce se pomaluśku wyłaziyło ze za lasa, a wew tym blasku krople rosy wyglóndeli jak dijamanty. Najlepsi jak tak mniandzy małymi chojniakami pajónki mnieli swoje siyci rozposterte, a na niych wisieli take małe kropelki jak paciórki. Toć jak na niych słónyszko zaświyciło, to wej jakby u jubiliera w składzie z dijamantami chto siedział, a nie bez las szed. A jak tak raniuchno bez taka wianksza wioska żam szli, a tu od psiekarza jak śwyżymi kołaczami zajechało, to uż dali iść nie szło. Kupsiylim se tedy tych ciepłych bułków, posmarowelim masłam, kupsiylim se tyż mlyka i zagrzelim, to wej Wam mówia, że nawet żadan król takygo frysztyku ni ma jak my mnielim. Jedne gbury, co mnieli walny ogród, to wej czasami kazeli nóm, żebym se wiśniów, angrystów abo póziczków narweli - to wej i kómpot moglim se ugotować, i syrowych sia najeść. Czasam tyż nam deli marchwsi, sałaty abo jak brukewka na obiad, abo kiszóny kapusty. Jaki gnat na okraszanie tyż sia nalaz. Jednym zapłaciylim rzetelnie, ale jedne wcale za to nic nie wziani. I tak szlim se czasam i z dziesiańć, psiantnaście dniów. Gdzie we wsi był kościółek, to zawdy wleźlim do środźka, obaczylim co tamój fejnygo było, zmówjylim paciyrz abo, jak rano, to i na msza śwanta ostelim. I tak to wej dawni było. A tera? To by Was pewnieć nogi boleli. Ale toć spróbujta. Może polubjita take wandrówki. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
51
Przed wojnó mniał rower i koza Je u nas take kociewske przysłowie: „On je bogaty z dómu - przed wojnó mniał rower i koza”. Bo tyż jak chto przed wojnó mniał rower, to wej wnetki jak tera samochód, a jak eszczy mniał koza, to dzieci byli pucałowate i zawdy najedzóne. Ale dało wiele eszczy bogatszych. Nawet u mnie dóma kożdy mniał swoje koło (czyli rower), a kozy mnielim tyż aż dwa. Tedy nóm nie było tak licho i choc ojciec był tyż bez pu roku bez roboty, to my tego tak mocno nie czulim, bo mlyka i glumzy mnielim dosić i wiele razy eszczy i drugim pomagelim, jak mnieli cianżko. I tak se tera myśla, że dawni było lepsi, na drogach było przespsieczni, a jak czasam i jaki automobil lejciał jak kuryjer z prandkośció sztyrdzieści na godzina, że jano mu drzewa migeli, to i tak dało go słychać na kilomyter i wszytke ludzie chwatko uciykeli do rowów kele drogi abo i w żyto, żeby tan chwatki Lucyfer jych nie przejechał. Ale wiele ludzi chodziyło psiechty abo tyż jeździyło na kółkach i wszytke zdónżyli na swoja sztela na czas, a żadnamu sia na tamtan śwat nie spsieszyło. A przy drogach paśli sia kozy. Trawa ołowjam nie była zatruta, bo rowery nie smrodziyli, to tedy mogły żryć ta trawa kele drogów. Nó i żerli. A take kozy mnielim jak saróny - brune i bez rogów. I mlyko daweli od jedny do sztyrech litrów na raz, a jak jych sia dojyło trzy razy na dziań, to było walnygo mlyka. Tedy napsić sia moglim i glómza zrobjić abo ze stary glómzy syr ugotować. Od dwóch kozów to jedni i masło robjyli. A tera co? Na rowerach to jano dzieci se jeżdżó, a stare to jano samochodami. Najchantni to by i na wychódek samochodami jecheli. A kozów tyż ni ma. Nad drogami trawa i zielsko je zatrute, a te co majó kawałek ziamni, to woló co inszygo zasadzić, a zielsko na kómpost cisnóńć niyż koza trzymać. Bo to i chlywek dla ni być musi, i gnój trzeba wywalać, choc to je lepszy od tych śtucznych juksów. A ja Wóm życza - jeździjta na kołach, bo to je zdrowji, a i koza kupta, to i mlyka bańdzieta mnieli dosić - i to taniygo. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
53
Psia pogoda
54
Jak śwyci słóńce, to śwat je uśmniychnianty i ludzie sia tyż zara śmniejó, a gdzieś tamój glambok w syrcu tyż zara je ciepli. Gorzy jak leje deszcz. Eszczy taki co jano chwsiłka pada, to nóm za skóra nie zalyzie, ale jak tak wciangam bez całki dziań jano siómpsi i lejci z tego nieba, i chlapsie, i bambni po szybach, to zara gamby sia wykrzywjajó, a po skórze lejci taki ziómb, że aż w syrcu robji sia mokro. Ja takych dniów nie lubja. Zara tyż mnia śpsiónczka bierze i ani psisać, ani robjić sia nic nie chce. Tedy wybaczta, że przy taki szarudze psisza byle co i byle jak. Ale tan naczalny redachtór mówji, że na kożdy numer musi być coś po naszamu napsisane i fertik. Czy tedy chca, czy nie chca, musza psisać i wew taki psi pogodzie tyż. W siani stojó ufyfrane buty, buksy i żakyt tyż móm mokre, i wszytko musiał żam przezuć na suche. Bo wej mnie po chlyb i po mlyko wygneli, a parasón móm popsuty, szprychy sia połómeli. I tak to wej je. Ja bym psa na dwór nie wywalył, a sóm żam musiał wew tym deszczu latać. A tu eszczy mnie gadeli, żebym jano chlyba mokrygo do dóm nie przyniós. A toć żam to wszytko zniós i żam nie narzykał, ale jak mnie kazeli iść bez zielsko do ogroda po psietruszka do maltichu, to żam sia uż rozeźlył. Co wy myślita, że ja dla głupsi psietruszki banda se buksy w mokrym zielsku walał? O niy. I Wóm tyż nie życza bez mokre zielsko latać. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Chruchel Wiyta, tego eszczy nie było, żeby w środźku lata tak człowieka pokranciyło. A to było tak. Z rana było dość zimno i żam obuł swyter. Późni sia zrobjyło ciepli, ale ja żam uż sia nie przebuwał, jano wziónem mniska i żam poszed urwać angrystu. A słónyszko tak śwyciyło, że przy tak przecie letki robocie żam sia walnie zgrzał. Późni w siani żam dostał przecióngu i tak wej mnie wziano. Ledwo żam wlaz do izby, a uż mnie wziana ograszka i taki chruchel, że mnie wnetki całki środziek wywalyło na wiyrzch. I to eszczy tan chruchel był dych suchy, że mnie aż w psiyrsiach gwizdało. I łeb mnie tyż walnie bolał. O, co tedy było. Zara fol „dochtorów”, co jano radzó: „A weśkaj se jakich pylów abo arbaty. Najlepsi idź zara do dochtora. E, jak ty gorónczki ni masz, to wej z tobó tak licho nie je. Weź se dziesiańć kroplów Amola na pu szkalnki wody i wypsij, a łeb se tyż natrzyj tym Amolam, to ci zara bańdzie lepsi”. I tak co chto przyszed, to mnie insze dawał rady. Ale gorónczka przyszła, trzydzieści dziewiańć stopniów. I nic nie chciało pómóc. Całki czas żam psił woda z mniodam i nic. Cybula z cukram - i tyż nic. Aż żam zjad para zómbków czośniku i to wej mnie ździebko zelżyło. Chruchel był tera luźniejszy i lży było oddychać. I znówki żam se pómóg. Wzión żam kroplów mniantowych na stara łyżka i żam jych podgrzał na gazie. Tedy żam zaczón jych wóchać tak, że aż moja knara skranciyło. Ale zara zaczanóm kichać raz po raz i tera uż je lepsi. Eszczy chruchel móm, ale to uż idzie. Gorónczki ni móm, ograszki tyż niy. Przypómnył żam se rano, jak mnie jedan uczały chłop mówjył: sapka lyczóna cióngnie sia bez tydziań, a nielyczóna - jano siydam dniów. Tedy psilujta, żeby sia nie zgrzać, cobyśta tyż chruchlu i sapki nie dosteli. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
55
Nasze wioski Jak to wej tera te nasze kociewske wioski wyjrzó - dych inaczy niż dawni. A pamniantóm, jak bez wieś szła pólna droga abo bruk. Nó, jak wioska była kele szosy, to wej ta szosa wysypana była tłuczónymi kamnianiami i jano z boku szła letna droga dla kóniów i cianżkych wozów. Chałupy tyż byli take jano partyrowe, ze spadzistym dacham, abo i czasam z erklam. Kryte byli dachówkó i budowane zes czerwóny cegły. Miescami sia jano jaka psiantrowa trafnyła, a zaś miescami jaka stara kociewska chata, zes drewnianych balów zrobjóna i słómó kryta. Take byli nasze stare ludowe chałupy z podcianiam ze szczytu, na rogu abo z przodźku na środźku. Jedne z mniamniecka na tan podciań mówjili „fórlyba”. Eszczy zara po wojnie to tych chałupów było walnych, a tera to jano po jedny ostało: w Klonówce, Borzechowie, Osieku, Zdrójnie i może eszczy gdzie. A jak to było psianknie, jak dawni szlim pólnó drogó, a po strónach rośli wjyrzby, olchy abo klóny. Czasami tyż lipy i osiki. A po obu strónach drogi byli rozmaite zielska, z chtórnych sia robjyło arbaty na choróbska. A to tedy kożda lólka wiedziała, co je na co. I tak było psianknie i cicho, i jano skowrónki śpsiyweli abo i śwyrszcze skrzypsieli po swojamu na rozmaite nuty. A tera? Wszańdzie jano asfalty, automobile sia gónió po tych asfaltowych szosach. We wsi chałupa przy chałupsie, najwiancy to abo eternitam kryte i psiantrowe z plaskatam dacham. Wiele je zrobjónych z itóngów abo ze szlaki i majó wielgachne okna, na dachach antyny od telewizyji abo take talyrze od ty satelitarny, wew podwórzu uż ni ma wozowniów, ano majó garaże na trachtory abo i nowe mniamnieckie auta. Kóniów to we wsi je tyla, że możesz ich na palcach porachować. To nie je to, co dawni. Zielsko uż nie pomaga, jano szkodzi, woda je zatruta - uż niy jak dawni gnojówkó, ale tymi juksami, co só na pola wywalane, co by lepsi rosło. I same gbury sia tó zaświniónó wodó trujó. A i to co w polu rośnie, a gdzie blisko szosy, to tyż je od samochodów zasmródzone, że jano człowiekowji szkoda przynosi. Opamniantajta sia ludzie. Toć my bym mogli zdrowe pożywienie na całka Europa lifrować, a niy samni sia truć. Ale toć myśla, że raz przyńdzie to opamniantanie i znówki jeście bańdzie zdrowe, choc uż bez pólnych drogów i starych kociewskich chatów. Tego Wóm wszytkim życza. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
57
Brzad
58
Ludzie gadajó, że suchy rok biydy nie da. Ale to pewnieć gadeli o takim lecie suchym, co jano czasami pada, a niy o takim, co je dych suchy. U mnie to je dych co inszygo. Tu dawni było janzioro (eszczy trzcina rośnie), tedy wej to, co ma glamboke korzanie, to wej se rada dawa i rośnie, i jano to, co ma korzanie pod wiyrzcham, to wej schnie. I to wej podlywanie nie da za wiele, ale toć choc trochy. Najgorzy wyszli na tym kwsiaty. Ale i ogórki, choc było jych walnych (bo żam ta woda lał i lał), to wej jak jano jedan dziań jych nie podlywał, to uż sia listy zaczani żółte robjić. Bez tan jedan jano dziań bez podlywania to żam dych wiele poniszczył. Wszytko wew ogrodzie było zymglałe i zwiandłe. Dobrze, że po ty suszy nareszcie padało, jano że trochy za pózno. Ale za to brzadu mómy dosić wiele. Kruszki urośli nawet na takim dych małym drzywku. Śliwków mómy tyla, że aż gałanzie sia łómnó. Je tyż wiele jabków - papsiyrówków i choc urośli dosić małe, to wej je jych tak wiele, jak eszczy nigdy. Sómsiady tyż majó taka wielgachna kruszka, co jeji gałanzie aż na nasza stróna przełażó i wew mojim ogrodzie leży fol kruszków. To wielge drzewo zawdy mnie przypómni, że żam mniaszkał na wiosce. Żam był tedy dych maluśki, cóś kele trzech roków, ale pamniantóm to wielgachne drzewo (może mnie sia jano zdawało, że to było wielgachne - to przecie ja żam był malutki), ta psiankna kruszka pergamuta. Na ni tyż byli maluśke i feste słodke kruszki, jano że niy żołte, a take bruno-siwe. Jechał żam tera, wew tym roku, kele tego miesca, ale tamój uż ni ma ani ty chałupy, ani ty kruszki. Nic uż ni ma. Gołe pole, żytam obsiane abo i czym inszym. Uż żam wew ta stróna nie patrzał, żeby nie było mnie skómo. Tak wej brzad zes tego roku przypómnył mnie dawne czasy. Ale toć, jak gadajó, te stare ludzie to żyjó jano wspómnianiami. Tak uż wej to je. Ale toć cieszma sia i tym co je tera. Brzadu mómy walnygo, warzywów dzianki Bogu tyż. Wiele ludziów mogło sia wywczasować gdzie nad janzioram abo nad rzykó i tyż sia cieszó zes tego lata. Toć wej nawet i gbury mogli zwiyść zes pola suche i ze spokojam. Cieszma sia tedy, że nóm Pan Bóg dał take psiankne lato. A że cóś uschło, to na zarok bańdzie inaczy. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Paciyrz
60
Jak żam był małym knapam i późni, jak żam przylaz zez wojny, a przecie i tera srodze lubia chwatko rano abo i pózno na wieczór wyńść se na pole, na łóńka abo i do lasa, i zmówjić swoje póranne abo wieczorne paciyrze. Nie wiam co, ale toć mnie zawdy cióngnie, żeby wyńść zes chałupy i se iść aż do zapamniantania. I choc mnie tera jak gdzie ida, to golanie feste boló, to wej jak ida na paciyrze, to nogów nie czuja. Nieraz, jak wej żam uklanknył wew izbie, to wej tan paciyrz zmówjił tak, aby chwadzi. Paciyrz żam mówjił, a uż o robocie myślał, zaś na wieczór to wej żam i przysnył. Ale jak se tak ida bez pole abo bez las, to wej je dych inaczy. Jak wyńda zes chałupy, to najsómpsirw odmówja swój paciyrz, tan, chtóran zawdy odmawióm. Ale późni to wej sia modla bez słowa. Jó. Dych nasprawdy. Patrza na tan Boży śwat i widza te psiankne kłosy abo i rżyska czy tyż pachnónca zaorana ziamnia, patrza na te pola rónkli, brukwsi czy tyż bulewków, i sia ciesza, że dzianki Bogu wszytko fejn obrodziyło. Ale ja zachwycóm sia tyż tymi psianknymi drzewami i krzakami, tymi ptaszkami i robaszkami, co se wsiurajó abo lyzó se po ziamni, i słuchóm wiaterku, co kolybie kłosy abo wywija listami, ale najwiancy to słuchóm wej ty psiankny muzyki, jak wej ptaszki se śpsiwywajó i chwaló Pana Boga za tan cudowny śwat. I tedy ja tyż razam z niami dziankuja za te psiankne widoki i za te ptaszki, i za te żytko, i za pszeniczka, i za to wszytko, co Pan Bóg stworzył. I tedy wej żam je bliży Pana Boga. A może i Wy tak spróbujeta? Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
O wandrach i jejich obuciu
62
Dawni wej, za naszych lólków, to ludzie nie zneli wczasów ani turystów. Jak tam leźli bez wieś jake wandrowcy, to wej dzieciaki sia za stodoła choweli, bo obce jakeś wanderlichy idó. Ludzie jano bez gardyny na niych daweli baczanie, czy czasam jaki kury czy kaczki nie ukrednó. A jakby tamój jaka kobjyta była, i to eszczy w buksach abo z cygarytó w gambie, to by jó pewno i ze wsi przegneli jakim mnietlakam abo i wjidłami. Tu, u nas w mnieście, jedna taka była, co zes Francyji czy skóndsiś tam sia przywlekła i kele dómu w buksach chodziyła, i z cygarytó w gambie. Na mniasto to sia bojała iść w buksach. Ale ludzie jó wnetki pozneli i wołeli za nió: „Chłopsicha”. Tak było dawni. A tera? Gburki na pole lyzó w buksach, bo to je wygodne. Po mnieście wszytke kobjyty i dzieci w buksach latajó i niejednym to wej dycht fejn da w tym chłopskim obuciu. Ale nie dosić tego, to tak jak chłopy i kobjyty w krótkych buksach łażó i po mnieście, to tyż czansto mnieszczuchy przy żniwach pomagajó tyż w krótkych buksach. O jeny! Co by to byłó przed wojnó! Termedyja czy nie co! Toć by w gazytach psiseli, że zgorszanie przyszło na śwat, a ludzie by mówjyli, że Lucyfer w krótkych buksach kóniec śwata zapowiada. Ale przy żniwach to wej wcale nie je dobrze w krótkych buksach łazić, bo abo oset pokłuje, abo pokrzywy poparzó, a po rżysku tak łazić, to sia golanie pokłujó. A najgorzy zaś je, jak ci wónsów od janczmniania za koszula nalyzie - to późni jakby ci całke plecy chto żyletkó poción. Tedy Wóm radza, turysty i insze wanderlichy, w snopach janczmniannych nie śpsijta, bo to popamniantata do kóńca lata. A ja Wóm tego nie życza. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
Wszytko je wyjechane precz Jak to tera zara wjidać, że ludzie majó urlopy. Toć w niedziela só jano próżne ulice. Ludziów niewiele sia kranci, a i samochodów tyż je trochy mni. Tedy lyziesz tak bez mniasto markotny i sanny, na różne lady patrzysz, a i tak nic nie wjidzisz. Staniesz na śluzie i przyglóndasz sia, jak woda lejci i znówki idziesz dali. Kele kościoła ludzie stojó, do środźka nie idó i myśló, że swój obowiózek spełniyli. Jano na Rynku tamój insze spełniajó obowiózki. Ławki kele ratusza só zajante bez takych, co to nie orzó..., jano psiwó chlejó i kuchannó polszczyznó sia porozumniywajó. A jak sia ni mogó dogadać, to nieraz i se po muni dadzó. Tak to wej uż je. Jano wciangam janczó, że psiniandzy ni majó, ale na psiwo, a i czasami na co twardziejszego im starczy. Ale co tam ja. Ida dali abo czekóm na autobus, bo uż golanie mnie boló i móm chańć jechać do dóm. Toć musza pomyślić, czy by tyż gdzie na urlop nie pojechać, we wodzie sia wypluskać, pod namniotam sia przespać, na polowy kuchni se jaki maltich upsitrasić. Po lesie rozejrzyć sia za grzybami - choc pewnieć po tych suszach to jych wiele ni ma. Jedni to by poszli na ryby, ale ja to nie potrafsia godzinami robaka moczyć, to bym se pewnie jano po lesie łaziył, gdzie do znajómków na pogawandki poszed abo se i nad wodó gdzie usiad i znówki, tak jak na starogardzki śluzie, by żam jano patrzał, jak se woda lejci. Jak tamój ryby małe i duże se wew ty wodzie latajó. I tak se bez te dwa, trzy dni bym jano spał, jad i sia kómpał. Ale dłuży to bym uż chyba nie wytrzymał i znówki bym do mniasta nazad przyjechał. A Wóm jak je dobrze, to siedźta se na tych wywczasach, kómpta sia i opalajta, i niech Wóm to na zdrowje wyńdzie. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
63
Co Wóm w ogrodzie obrodziyło Nó i jak wew tych Waszych ogródkach? Suchy maj i czerwiec wysuszył ziamnia na fest. Podlywanie niewiele da i woda je dosić droga, i to sia wcale nie lónuje. A eszczy je zakaz podlywania, że jano wew nocy możym podlywać. Ale toć wszytkygo i tak nie podlejim. To jano rozsady, póki byli małe, śwyżo posiane radiski, nó i ogórki gruńtowe. A i tak uż schnó. Nie mówia uż o foliji, gdzie pómidory, papryka czy tyż ogórki przecie musim i tak podlywać, nó bo wew foliji to chocby i deszcz padał, to i tak bańdzie zawdy sucho. Ale jakoś tamój wew ogrodzie wszytko rośnie i choc nie je take drobne, ale je! Brzadu tyż bańdzie walnygo, choc wiele jabków i gruszków zlatywa bez ta susza. Za to na krzakach mómy dosić wiele czerwónych póziczków i angrystu. U mnie jano czarnych póziczków jakoś ni ma, a wej na przykład wew takim Smantowie wiancy je czarnych jak czerwónych. Malinów tyż je walnych, ale só jakby take przyschłe. Eszczy w cianiu to só dosić wielge i ze sokam, ale wew słóńcu só małe i przyschłe. Ogórki, jak dostanó deszczu, to bańdzie jych walnych, bo wiele je nawiózanych, a jedne uż só dobre do jeścia. A jak bańdzie sucho, to liście zażółknó i uschnó, nó i bańdzie po ogórkach. Warzywa tyż só obeschłe i powiendłe. Nawet wczesne bulewki, choc só eszczy zielóne, to sia kładó dych zwiandłe, ale eszczy só feste obżerte bez stónka. Toć co dziań zbiyrómy pu szkełka stónków i jejych robaków, a co gryzó ta nać od bulwów, to wej gryzó i na jednych to uż wnetki listów ni ma. Tak wejta to je. Na polach tyż uż żyto i pszanica żółknó i schnó, choc kłosy só niedojrzałe, a czasami dych próżne, i tak wej myśla, że chyba bańdzie głód. Może eszczy i niy tym razam. Ale widać Pan Bóg daje nóm ostrzyżanie: poprawta sia Polaki, bo wej co Wóm może grozić, jak Wóm deszczu nie spuszcza.Tedy naprawda sia poprawta i nie żryjta jedan na drugygo, bo na kóniec uż nic do żercia nie ostanie. Nó ale eszczy niy tó razó. Tedy trzymajta sia i podlywajta Wasze ogródki, coby choc trochy było do jeścia i do zaprawów na zima. Tedy życza Wóm, cobyśta głodu nie mnieli i wew ogródku Wóm wszytko fejn obrodziyło. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
65
Melancholija czy niemniyr? Czamu to, kedy po wiele dniach suchych przyszed utansknióny deszcz, to wej mnie zamiast sia cieszyć chwyciyła jakowaś melancholija. Śwat sia zrobjył jakowyś siwy czy siny i we łbie zaczano mnie sia móncić, i tak żam sia jakoś licho poczuł. Jak jano zaczano padać, to żam sia poczuł jakiś niemniyrny i osowiały. Zawdy żam mniał przecie dobry humór i choc może (na starość) jezdóm trochy bardzi nerwowy, to przecie jano bez chwsiyłka, a późni uż wszytko było jak dawni. A tera co? Bez całki dziań czuja jeno tan niemniyr. Nicht do mnie słowa ni może powiedzić, bo wej zara wypala, co mnie jano na janzyk przyńdzie, wszytko lejci mnie z pazurów, na prosty drodze zawdy o co zawadza, koszula mnie licho siedzi, buksy musza zamanówszy podcióngać, nawet sapka żam dostał, ślypsia mnie paló i sóm uż nie wiam, co eszczy mnie manczy. I czamu? Uż nie szło. Żam sia trochy zdrzymnył i wej uż mnie je lepsi. Za oknam eszczy siómpsi deszcz, a chmury cianżkie i ciamne przewlajó sia po niebie - ale przecie wew syrcu uż sia zrobjyło ciepli i widni. Wiater sia zerwał, wygón czubki drzewów i wej zara mnie sia przypómnyło, jak przy taki pogodzie moja lólka zawdy mówjyła: „Biyda z nandzó bez pole pandzó”. Na śwecie uż tak je, że zawdy ni może śwycić słóńce, toć by tan śwat wysech jak gnat. Niy może tyż zawdy padać deszcz, bo by przecie wszytko rozmniankło i zgniyło. Tedy niech je raz tak, a raz inaczy. Pan Bóg najlepsi wiy, co nóm je potrzyb. Jak nóm ma wszytko uróść, to przecie i musi deszcz se popadać. A i za kara może nóm Pan Bóg dać taka susza i ziamnia popanka, abo i taki deszcz, że może zalać niejedna chałupa i całka wioska. To wej tyż se weśta do syrca. A ta moja melancholija to sia wiancy berze zes zmanczania niyż zes ty mokry pogody. I tyż bez to żam mniał taki niemniyr. Najlepsi tedy sia trochy zdrzymnóńć abo choc jano na chwsiyłka sia legnóńć na jaka zófa, abo tyż co przegryść, jaki kuszek abo bómbóna, i uż bańdzie lepsi. Je tyż insza rada. Najlepsi je wylyść na tan deszcz i to bez parasóna czyli szyrma, i tak lyść, i zmoknóńć aż do suchy nitki, i tedy chwatko dóma sia przezuć wew suche chały. I mówia Wóm, że to je najlepszy medykamant na melancholija. Jano tedy pasujta, żebyśta sia nie przeziambjyli. Jak poczujeta, że Wóm je zimno, to chwatko lećta do dóm i sia przezuwajta wew suche łachy. I choc deszcz pada, w syrcu mniyjta słóńce. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
L ato
67
JESIEŃ
Jesianne mankolije
70
Eszcze niby mómy lato, ale to uż je prawdziwa jesiań. Żyto i pszanica uż só zwiezłe, ludzie po wioskach bulwy kopsió, uż wnetki bandó i cukrówka do cukrowniów zwozić. A na dworzu jesianny ziómb cióngnie, wiatry gwizdajó, w ogrodach nawet zielska żółknó. Jesiań uż sia zaczana. Ale toć dych wszytko ma swoja wiosna, swoje lato, swoja jesiań i swoja zima. Ludzie tyż. Toć jak sia narodzi, to tak jak ta roślina z ziarka - puszcza psiyrwsze listki. Uczy sia chodzić, mówjić i po swojamu tan śwat rozumnić. I ta wiosna je dosić długa. Szkoły, wojsko, psiyrwsza robota... I tu zaczyna sia lato. Żaniaczka, robota, dzieci, pomnieszkanie (zes tym to tera je najgorzy), myble, telewizór, samochód... Tan czas uż lejci chwatko i ani sia nie obejrzysz, a uż przyńdzie jesiań. Dzieci zaczynajó wjić swoje gniazda, kobjyta uż se zaczyna siwe włosy malować, sztućne zamby uż se dasz zrobjić, rojma cia kranci, dostyniesz chwatko zadyszki, ni możesz sia zegóńć, jednym sia uż robji łysa bania... Jó, to uż je jesiań. Tera coraz to czanści patrzysz nazad na to swoje życie, tansknisz za wiosnó, porównywasz, co tyż wew tym życiu zrobjyłeś. I najczanści se myślisz, że drugó razó to by żeś inaczy se to życie wyrychtował. Tera czasami byś chciał co ze swojygo życia wyradyrować abo co sia nie da, to choc usprawiedliwjić. Mówjisz se: „Wybacz mnie Panie, ale toć ja żam tak nie myślał. To wej samo przyszło”. Niejedan uż zimy nie doczeka i jesiań je uż jego ostatkam. A by eszczy tyla chciał zrobjić. Tera dopsiru je móndry, tera by wiedział jak - a tu kóniec. Zdawej sprawa zes twojygo włodarstwa. A nawet jak i zimy doczekasz, to i tak uż nic nowygo nie zdónżysz zrobjić. Uż swojygo życia nie odmnianisz, nie poprawisz. Uż je za pózno. Za mało masz siyły. Tedy, póki je lato, rychtujta wszytko tak, coby jesianió nie narzykać. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Jesiań Wszańdzie je mokroć taka, że bez wszytko, bez chałupy, a toć nawet i bez skóra włazi aż do środźka człowieka, aż do płuców i syrca, aż do środźka łepa. A przy tym ziómb je taki, że aż trzansie całkim ciałam, zaś gamba tak lata, tak sia trzansie, że aż zamby dzwonió - jedan o drugi. A wszytko bez to, że żam eszczy na dwór za cianko obuty wylaz. Dóma było ciepło, to żam był ty dby, że i na dwór moga wylyść cianko obuty. A tu wej uż mniał żam obuć koszula zes długim rankawam (ta spodna) i kalasóny tyż długe, a na to wiyrzchna koszula i jaki cwyter, na nogi jake wełniane stryfle, wiyrzchne grubsze buksy, dobre buty i jaka burka. Tyż i na łeb jaka grimka by sia zdała. Toć ponóć ciepło bez człowieka przelatywa i łepam uciyka. I bez to liche obucie to żam se pómyślał: „Taki stary i taki gupsi”. (Ale to jano po cichu, po co majó insze słyszyć.) Ale wiyta jak to tera je. Raz je tak ciepło, że jak wew ogródku listy zgrabióm, to wej zara sia zgrzeja, a raz je taki ziómb, że choc sia co robji i rance zaklepywa, to i tak cia trzansie. Musza Was tedy ostrzyc. Obuwajta sia ciepli, bo to wej tera o sapka czy chruchel, a nawet i ograszka je dych chwatko. A stóndy sia i grypy bierzó, a nawet i suchoty. Nie dajta sia tedy. Moda na bok. Gruńt trzymajta sia ciepło. A tak wej jak człowiekowi je ciepło, to i zara ma lepsza launa. Czy Wy wiyta, że ja, jak jezdóm rychytyk obuty, to se lubia powandrować wew taka jesianna pogoda? Byle by było wew nogi ciepło i sucho. To nic, że pada śmniyg z deszczam, to nic, że na ziamni zrobjyła sia uż mrozowa skarupa. Jak ja sia ciepło obuja, to moga wandrować choc w najlichsza pogoda. Gorzy je zes mojymi szpytami. Te mnie za długo nie zezwalajó latać po dworzu. Ale tyla co moga, to łaża. Patrza, jak drzewa wycióngajó swoje gołe ramnióna do nieba. Patrza jak chmury lejtó dych nisko i jak trawa robji sia żołta. Gawróny krakajó, wróble sia pchajó do chlywów, muchów uż nie da widać i wszańdzie je trochy ciamnawo. Nawet fotografki wew dziań wychodzó jakby to było na wieczór. Ale ja sia jesiani nie boja. Nawet ty późni jesiani. Choc mnie rojma kranci i golanie boló, to ja jano sia śmnieja i mówja, że to jano bez chwsiyłka je tak licho. Małe sto lat i bańdzie lepsi. Jó, sto lat - tyla ja nie dożyja. Tera to uż kożdy rok, ba, kożdy dziań to uż je bez Pana Boga podarowany. Ale toć czamu ni móm sia pociyszać? Może i za sto lat bańdzie naprawdy lepsi? Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
71
Wandrówki Tera mómy jesiań. Zimno i mokro. A wszańdzie gdzie pudziesz - stojó chałupy. A jak ni ma chałupów, to wej wszytko je zagrodzóne i uż to nie je tak jak dawni. W lecie to ludzie szli do Psiekełków sia wykómpać, a przed wojnó to nawet do Bambryki abo do Jamertale. Ale jak uż żam mówiył - tera mómy jesiań. I pewnieć myślita, że dawni tak jak tera kożdy dóma siedział? O niy! My dawni lubjylim łazić bez całki rok. Jesianió tyż. Przed wojnó, we wojnie i zara po wojnie to my zawdy jano wew sobota abo wew niedziela wybiyrelim sia na wandrówka. A było gdzie iść. Zbiyrelim sia tedy u Stacha abo u Witka, abo tyż u mnie, i po objedzie abo tyż w niedziela po kościele szlim, gdzie jano chcielim. Najbliży było do Strzelnicy abo na Anakónda (tera to só ogródki pracownicze przed Strzelnicó). Blisko tyż było do Wónwozu Dzikygo Bzu. Tu najpsirw szlim wałam (tera tu só Zakłady Naprawcze), schodziylim na Amska Droga, bez sztreka i nade sztrekó (tory na mały dworzec) aż do tego wónwozu. Czasam zeszlim aż nad janzioro Kochanka. Nieraz szlim Amskó Drogó (ul. Zielona) aż do lasa, kele leśniczówki Kochanki i dali, abo i drogó bez las, abo nad janzioram do Strzelnicy i nazad bez Francuska Góra. Wiele razy zapuściylim sia aż nad Jamertale i to kożdó razó inszó drogó - coby było ciekawji. Rzadzi szlim w insze stróny. Ale tyż! Abo do Żabna abo na Dziki Zachód, czyli kele prochowni (tera tam je szpital), i na dół, nad rzyka. Abo tyż bez Psiekiełki i dali uż tak samo, nad rzyka Pisianica, bez chtórna przełaziylim po przewalónych dróngach, i dali pod Drajmostam w góra rzyki, bez bagna, trochy lasam i znówki pod mostam, aż do Kranckygo Młyna, bez most na rzyce i glambokó parowó do góry, i na prawa, do Żabna. Czasami puściylim sia dych w insze stróny. Czasam szlim do Dómbrówki abo do Owjidza czy Barchnowów. Abo tyż do Kolińcza czy Brunswałdu. I wszańdzie gdzie szlim, to se śpsiywelim stare i nowe frantówki abo tyż powiadelim se rozmaite historyje. I bez to prawie zawdy mnielim śwyży lóft, i nicht nie chruchlał ani sapki ni mniał. Spróbujta i Wy se trochy połazić z kómplami abo i całkó familijó. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
73
Idzim do lasa 74
Tera je taka moda, że jak jano sia ciepli zrobji, to wej ludzie zara se jedó na wywczasy do lasa, nad janzioro i tamój swoja blada golizna wystawiajó na słóńce. Zamknó tedy swaja chabyza na sztyry spusty, psa dadzó teściowy, a kwsiaty sómsiadce i jedó. Jedne majó wybudowany fejny Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
dómek abo jano taka chata jak psia buda, insze jedó do takych ośrodźków, co fabryki majó wybudowane, jeszcze insze majó kupny abo uszyty celt, abo gdzie u znajómego gbura śpsió w stodole abo w szopsie nad chlywkam. I tedy jedne, jak żam uż mówjył, leżó na trawje abo na psiasku, i śwycó swojó goliznó. Ale só i take, co gburóm abo i jakim patyrakom przy żniwach pomagajó. Toć mówja - jedó insi, pojeda i ja. Spał żam se pod celtam, a rano uż żam lejciał do lasa na grzyby abo jagody. Ale grzybów tak za wiele nie było, bo lasy byli pełne jagodzinów, a przecie grzyby lubjó mech. Ale i ziamnia była w lesie dycht sucha, to wej i grzyby nie chcieli rosnóńć. Jagodów tyż nie było. Tan rok je pónoć lichy dla czarnych jagodów. Czerwónych (poziomek) byłó za to walnych. Ale bez te dwa dni to żam do dóm jednak ździebełko przywjóz i grzybów, i jagodów. Ale nie myślta, że ja żam je jano taki majowy zbjyracz grzybów. O niy! Raz wej żam pojechał aż do Rytla do znajomków, ale i na grzyby. Patrza w Rytlu, z pocióngu wyłazi pewnieć i z psiańćset abo i wiancy kobjytów, chłopów i dzieciów z koszami, i chwatko lejtó do lasa, żeby prandzy, coby te drugie nie wyzbiyreli jim wszytkygo. Podrapał żam sia po łepie i se mówja: „Oj, licho bańdzie, dzisiaj ja nic nie uzbjyróm”. Ale tak ida za niami i tak dycht przy drodze abo i głambi w lesie. Tyle grzybów żam nazbjyrał, że jak żam do znajómego gbura w gościnie był, to żam uż mniał fol grzybów wew koszu. Tak coś kele psiónty uż żam znówki przyszed na stacyja, coby nazad do dóm jechać. Patrza, só i te, co tak chwatko do lasa lejcieli. Jedan mnie tam widać trochy znał, bo sia pyta: „A gdzieście to Kaźmniyrzu takych fajnych grzybów nazbjyreli? I kosz macie pełan. Toć wej żam tu zlejciał wszytke lasy, a jak żam gdzie jaki grzyb obaczył, to żam całki mech wyder, co tamój gdzie wiancy nie rośnie i nawet czasam para małych tam było, ale żeby tak wiele, to ja ni móm”. Toć żam sia zezłościył: „Jó! Bo ja żam rano tamój szukał, gdzie nie było wyderte, bo wej tam, gdzie wy mata powydziyrane, to i bez psiańć lat uż żadan grzyb rosnóńć nie bańdzie, a jak tak wiele na te grzyby jeździć bańdzie i tan las drzyć, to za para lat uż nie bańdzie po co do lasa jeździć”. I dopsiryru dóma żam trochy przyszed do sia. A bo wej moja mnie pochwalyła za te grzyby. Bo to mniał żam tam walnych prawdziwków i kurków, ale byli i insze. Było walnych pampków, szampsiónów, sińców, miodaków, a nawet sia znaleźli dwa klampsie munie i jedan rydz. Aha! Nad rzykó żam tyż znalaz para pieczarków. Tedy jeździjta se do lasa, jagody i grzyby zbjyrajta, jano lasa nie drzyjta, a ja Wóm życza kożdamu ze dwa wjyrtle grzybów. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
75
W kożda niedziela szlim se do lasa Nó, może niy w kożda, bo jak padało, to nie szlim. Ale jak jano pogoda dopsisała, to zawdy po mszy śwanty wandrowelim. Abo z ojcam i z matkó, abo zes dzieciami od sómsiadów, abo zes kómplami zes szkoły czy tyż z naszy ulicy. Zes matkó i ojcem to abo szlim se na szpacyr, abo na wiosna po kwsiatki czy późni na grzyby abo na jagody. Na jagody to ja żam nie lubjył łazić, bo to dosić dyrowało, żeby taka dwalitrowa kana nafolować. Grzyby to sia zbiyrało chwadzi. A zawdy walnych grzybów nazbiyrelim. Jak szlim zes dzieciami od sómsiadów, to tyż najczanści po grzyby abo jagody, ale tedy za wiele nie nazbiyrelim. Wolelim se łazić po lesie abo sia kómpać w Jamertale. Czasami doszlim aż nad Szpangawske Janzioro abo aż pod Ciecholewy. Czasami chodziylim w insza stróna, do Stadniny abo i dali. A dawni to wszańdzie rośli grzyby i jagody tyż. Tedy eszcze pod Kokoszkowami rosło walnych rydzów, a pod Jamertale znówki fol kurków i koziych brodów. A prawdziwki, pampki, brzozarze rośli wnetki wew kożdym lesie. W niejednych lasach naleźlim tyż klampsie munie. Znówki jak szlim zes kómplami, zes Kidym, Władym i inszymi, to najczanści szlim do naszygo królestwa - to je do takych lasków kele janziora Jamertale. Tamój sia bawiylim, ćwiczylim sia wew roztomaitych sprawnościach. Mnielim tyż musztra i wiele inszych ćwiczaniów. Nó bo jedne z nas byli harcyrzami, to tedy wiele rzeczów robiylim tak jak harcyrze. Hałasu nie robjylim, przyrody nie niszczylim, a jano zwiyrzanta podglóndywelim jak se żyjó. W lecie to szlim sia eszczy wykómpać do Jamertale, ale psilowelim, coby sia nicht nie utopsiył, bo to janzioro je feste zdradliwe. Jak szlim se we dwóch ze Stacham, to sia bawjylim wew odkrywców. Szukelim „dziywiczych” strónów, dawelim im swoje nazwy i robjylim se mapki. Raz trafnylim na bagniska zes takó tłustó wodó, że wyglóndała jakby chto tam pitrólki (nafty) nalał. Nazwelim to tedy Pitroleum. I tak wej zawdy jak jano była wzglandna pogoda (nawet w zimnie), lejcielim do lasa i zawdy cóś zes tego lasa przynieślim do dóm. A zachowywelim sia zawdy jak harcyrze. Z lasa brelim jano to, co nóm było potrzyb. Czasami zjedlim se trochy zajanczygo szczawu abo ucianim se jaka witka zes leszczyny abo wiyrzby (wiyrzby rośli na Amski Drodze). Zes grubszygo kóńca ucianim se kawałek gałózki i robjylim zes tego gwizdawki. My potrawsiylim wiele gzarów zrobjić samni zes tego, co naleźlim wew lesie. A dzisiej wew tych tu bliskych lasach grzybów ni ma, jagodów je mało, a i nicht uż tak po lesie nie wandruje jak to my robjylim. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
77
Idzim na pachta
78
To jano nie je tak. Ja tamój nigdy na pachta nie chodziył, bo wej żam mniał brzadu zawdy dosić. Ja żam przecie eszczy przedawał rozmaity brzad na rynku. Ale toć byli take, co na pachta chodziyli. Dó mnie tyż. Jedan to mnie późni powiedał, jak to ón do mnie na pachta chodziył na orzechy laskowe. Wiele knapów, a nawet dziywuchów chodziyło dó mnie na jabka. Ja tedy żam mniał mórg sadu, to i drzewów było wiele. A knapy mnie nieraz gałanź złómeli i feste wszytkygo naniszczyli. Ale jak tak przyśli dó mnie, Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
że by chantnie jake jabko zjedli, to żam im dał obzbiyrać pod drzewami tyla, że uż ni mnieli gdzie kłaść. I to było lepsze, bo bynajmni mnie gałanziów nie łómeli. Raz wej żam złapsiył jedna dziywucha, co jabka strzósała i jedna gałóź złómała. Żam ji nie lał, ale twardo trzymał, i poszed żam dó ni do dóm. Mówia jeji rodzicielóm co i jak, a óni chwycili za mnietlak i żabym nie uciek, to bym mnietlakam dostał. „A co” - mówiyli. - „Nasza córa jabków ni ma, a wy, burżuje, mata?! A co wasze, to nasze”. I mnie wypańdziyli. Jak żam robjył wew psióntce, to wej raz knapy poszli do sómsiadki na pachta. Nakredli tych jabków, że aż przyszła ze skargó do naszy dyrechtorki pani Masiakowy. O, co to były za termedyje. Wszytke knapy byli zwołane i mnieli sia przyznać, chtórne to byli. A gdzie tam. Żadan tamój nie był. Na wieczór poszed żam dó niych do sypsialni i powiedóm im o krzywdzie ludzki, o tym, jak niejedne ciażko pracujó, psialangnujó, a późni przyńdzie chto, ukradnie, póniszczy, połómnie i całka robota na nic. Wspómnył żam tyż o tych jabkach i tak mimochodam żam tyż wspómnył, że dyrechtorce nie powiam ani słowa. I wej! Przyzneli sia. Najsómpsiyrw dwa, a późni i te druge. Umówiylim sia tedy, że po paciyrzu, ale eszczy przed frysztykam pudzim wszyści i ta pani przeprosim. Tak tyż było. A pani sómsiadka mniała aż łzy wew oczach i powieda, że sia srodze cieszy i że se mogó na ziamni wszytke jabka obzbiyrać na lato. Obzbiyreli doszczantnie. Przyśli na frysztyk trochy późni i obładowane jabkami, że im aż ze za bluzków wylatyweli. Dyrechtorka rance załómała. „Co tera je?”„Nic” - mówia - „jabka majó lygalnie”. Przeprosili za wczorajsza pachta i wej dosteli nagroda. Nó, tego sia nicht nie spodziywał. Tak wejta jano je. Jak lyziesz na pachta, to eszczy lojców możesz dostać, a jak przeprosisz abo poprosisz, to czasami wiancy dostyniesz niyż byś ukrad. Ale gorzy, jak nic nie weźniesz, a lojców dostyniesz. Eszczy gorzy było przed wojnó, jak właściciele ze straszaków soló strzyleli. Toć jak taka sól pod skóra wlazła, to niejedan sia porobjył. A póki tyłek we wodzie moczył, to dobrze, ale jak wyjón, to wył jak wjilki, kedy sia zwołujó. Tedy Wóm radza, na pachta nie chodźta, bo to grzych i sia nie lónuje. Lepsi spróbójta chocby pómóc przy zrywaniu i za to jabków dostać abo i inszygo brzadu. Zastanówta sia, co je lepsi. Czasami to tan właściciel je tak chciwy, że Was jano psami poszczuje, a znówki inszy je tak szczyry, że Wóm całki worek da obzbiyrać. Ale toć chodzić na pachta to je grzych. Lepsi uż niech tan chciwy se pożre swój brzad, a tan szczyry i tak da nóm za dwóch. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
79
Coś cióngnie w rodzinne stróny Jak to rychtych je? Jak żam mniał pu roku, to ojcowie moji zes Grabówca wycióngnyli i uż dycht nic nie pamniantóm. I jano ździebko ostało w pamniańci z Jabłówka, gdzie żam mniaszkeli do mojygo trzeciygo roku. A późni uż całki czas w Starogardzie. A jednak. Wciangam mnie tan Grabówiec nachodzi i coś mnie tamój cióngnie, jakaś tansknota czy co? Tedy kożdygo roku musza iść do Grabówca abo na grzyby, abo tak se poplachandrować i obaczyć, co tamój je nowygo. Ida se tak tedy brukam do Jabłówa aż do lasa, a późni lasam ida i grzyby zbiyróm aż do Misinka. Tu złaża z ty wysoki bórty i bez droga ida znówki lasam aż do Wangermucy. Inszym razam skrancóm bardzi na prawa i złaża na dół kele Kamrówskygo. Czasami jednak nie zbiyróm grzybów, jano ida drogó i we wsi skrancóm w lewa, i ida aż do Wangermucy, abo w prawa, kele remizy, i bez mostek na Pliszce, i tu znówki na prawa, na Cejrowskiych góra, i dali steckó do Bobowa abo drogó do Jabłówka, abo tyż w lewa aż do krzyża, i tedy abo bez Wangermuca do lasa, abo bez Smolóng do Bobowa. Łaża tak i patrza, bo nie znóm tu uż ludziów. Czasami jake starsze ludzie mnie sia pytajó: „Nie jezdeś ty czasami synam Janka i Marinki? Toć wej wyjrzysz czysty Janek”. „Toć jó” - mówja, trochy pogadóm i ida dali. Czy to tak uż musi być, że kożdygo cióngnie tamój, gdzie sia narodziył? Czy Was tyż tak czasami coś wycióngnie z chałupy i pcha na stare śmnieci? A może to jano stare lólki tak tansknió za młodośció? Młode tedy majó eszczy czas na tansknice, a stare ludzie toć niech se przypómnó młode lata abo ano tyż to miesce, gdzie sia narodziyli. Ale wew ty tansknocie niech je wiele radości. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
81
Wew co sia bawjylim
82
Inaczy w mnieście, a inaczy na wsi. Wew mnieście to rychtycznie dzieci sia bawjyli wew rozmaite gry. Mniejsze gdzie wew psiasku, jak gdzie dóm budoweli, a wianksze kopeli bala abo góniyli wew berlińske rogi. Dziewczyny abo odbijeli psiyłka od muru, abo skakeli po takych narysowanych budkach, abo skakeli bez skrancóny prowózek. Czasam tyż grelim w klipa abo w rycyrzów i bandytów, abo we dwa ognie. Ale jak mniaszkelim trochy za mniastam, to wej czasu było mni. Musielim pómagać wew ogrodzie. Najwiancy tedy czasu mnielim jesianió, jak uż zes pola wszytko było wziante. A co robjyli dzieciaki na wiosce? Jak chodziyli do szkoły, to po objedzie, a we wakacjach całki dziań paśli gansi abo krowy, co wcale nie było licho, bo na łónce, gdzie kele strugi tyż szło sia bawjić, jano jednym okam musielim psilować, żeby gadzina wew szkoda nie poszła, bo by dóma dało lojce. Ale mnielim tyż urozmaicanie. To szlim na grzyby abo na jagody, maliny abo jeżyny, abo usiec zielónygo dla kónia, i tak rychtyk to zawdy było co do zrobjania. Jak bylim wianksze, to i gnój zes chlywa wywalelim i śwyża sztreja kładlim. Czasam takim na psiórach wew jednygo kónia po kogo na banhof jechelim abo szlim na pole z jeściam na koszników i to wszytko nóm sia srodze widziało. Najwiancy zaś mnie, bo ja na wiosce to żam jano we wakacjach na jake dwa, trzy tygodnie pojechał. Po żniwach szlim na majóntek kłosy zes pola zbjyrać abo po wykopaniu bulwów szlim na pokopki. Zawdy tan cytner ziarków abo bulewków uzbjyrelim. Niejedan ekonóm goniył za ludziami i kazał chwatko zaorać, a inszy to nawet kazał, coby sia nie zmarnowało. Po mszy śwanty szlim se gdzie na pólna droga abo i na byszóng kolejówy, usiedlim, pogadelim, mamnie urwelim polnych kwsiatów walny bukyt i odpoczywelim. Czasami poszlim sia kómpać. I tak wej sia zabawielim przed wojnó na wiosce. W zimnie to było wiancy czasu i jano nad wieczoram derlim psióra, a w dziań śmniyg szuflowelim abo jak był mróz, to na błotku jeździylim na korach. Tak było ze sześćdziesiónt lat tamu. A jak je tera? Tak sia czasam przyglóndam jednym dziecióm, jak se tak ida. Czansto sia słyszy: „Mamo, ja ni moga ci przecie pomoc, bo toć musza sia uczyć. Ida tera do kolyżanki i tamój sia bańdzim uczyli. A na wieczór ida na dyskotyka, to musisz mnie dać z psiańdziesiónt na oranżada i co eszczy”. Zaś gorzy, jak taki knap czy brudka mówji mamnie: „Mnie sia nie chce, zrób se sama”. Raz nawet żam widział, jak jedna mama swojamu knapu buty czyściyła. A óni jano bawjó sia na dyskotykach, patrzó na wideo abo grajó wew te gry kómputerowe, abo eszczy co gorszygo. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Tansknota
84
Zawdy jak mnie weźnie tansknota, to wracóm do moji wioski. Czy ta wioska je moja? Toć żam sia tamój jano urodziył i dych nic nie pamniantóm zes mojygo tamój urodzania. Mniaszkał żam tyż wew Bobowie, gdzie żam był przed tym ochrzczóny. Mniaszkał żam tyż wew Jabłówku u Nykarta na dani. Ale wew Grabówcu to żam sia jano urodziył. I wej nigdzie mnie tak nie cióngnie, jak prawie do Grabówca. Aż sia sóm sobie dziwuja. Ale tak je! A ile ostało wew moji pamniańci zes tego, czego żam może nawet sóm nigdy nie widział! To pewnieć wspómniania moji matki siedzó sobie wy mnie, jakby to wej byli moje. Jak tak rychtyk pómyśla, to wej sóm pamniantóm jano Jabłówko, nó bo wej wew Jabłówku mniał żam uż wnetki trzy lata. Pamniantóm, że kele nas, na drugi strónie drogi, mniaszkeli Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Jasnochy, co mnieli lólka zes długó, biało brodó. Pamniantóm tyż psa Fsiluta i że po niebie cygara Ceppelina lejciała, i ta kruszka pamniatóm (wielgachne drzewo), co na przodźku kele chałupy stojała i co maluśke, ale słodke kruszki dawała, i pamniatóm, że mój stryj wew karczmie na scynie wystampował, a moja mama tych aktorów uczyła. A była karczma wew Jabłówku, tu zara jak sia do wioski wiyżdża, po lewy, dych przed żywopłotam. Ale zes Grabówca nic nie pamniantóm, jano to, co mnie moja matka powiedała, i to, co żam uż jako wiankszy knap sprzed wojny pamniantał, i tera powojanne czasy. Ale to wszytko zlywa sia wew jedno. Wydawa sia tera, że ja żam to wszytko sóm przyżył, ba, nawet widza genał jak to było. I móże to stóndy je ta tansknota? Czasy sia pómnieszały i to je nieważne, kedy co było, jano że było. I tak se przypomninóm, że jakby szed od mostu na Wangermucy abo od Smolónga od krzyża, to na prawa mniaszkał wuj Sztrałza (Strauss), co to wej jego dzieci breli udział wew strejku szkólnym o polski paciyrz. Dali, na lewa, mnieszkeli Białkowscy, a trochy dali, na prawa, to wej brat mojygo lólka kupsiył se gospodarka, ale to uż było chyba mniandzy wojnami. Przed tym wiam, że mniaszkał wew Sumninie. Tera pónoć jego najmłodszy syn zes trzeci kobiyty gospodarzy. Zara kele strugi Pliszki mniaszkał szołtys, co wej para roków tamu jego matka mnie poznała i powieda: „Tyś przecie Janka syn, toć wej jakbym na niego patrzała”. Jakby nie iść mostam bez Pliszka, jano na lewa, pod górka, to wej tamój mniaszkeli Cejrowscy i to u niych była Czytelnia Ludowa. Zaś idónc mostam bez Pliszka (na prawa), to tamój wew socjaliazmie pobudoweli remiza strażacka ze saló i Klub „Ruchu”. Trochy dali stoji uż dziś nieczynna szkoła, do chtórny moja mama chodziyła. Zaś na lewa od szkoły je dosić wysoka górka, bez chtórna lejci stecka do Jabłowa. Ta górka to wej ludzie tak brzydko nazweli Wypnij D... Dali była Kólonialka i tamój drogi sia rozwidleli. Jedna na Jabłowo i Starogard, a druga do ty półowy wioski i do Misinka. Tu, na lewa, była walna góra, a na ni las, a na prawa, za bagankam, mniaszkał Kómorowski. Dali droga znówki sia rozchodzi. Jedna lejci prosto do ty czanści wioski, co je nisko położóna, aż do Wangermucy, a na lewa, po jedny strónie lasam porosłe góry, a po prawy bagna i torfkule, a dali las. Tak aż do Misinka, gdzie je dworek myśliwski. Taki wej Grabówiec siedzi wew moji łepetynie, taki pamniantóm i za takim tansknia. Choc tera tamój nie łaża mojami szpytami, to wej okam wyobraźni zawdy tamój jezdóm i jak se tak patrza, to widza to wszytko tak, jakbym tamój był. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
85
Ostatne grzyby Stach wej przylaz dó mnie i mówji: „Tata, tu tera zara przyjedzie Andrzyj ze swojim automobilam i pojedziem do Rytla na ryby. Jak tata chce, to może z nami pojechać”. „A toć wiysz przecia” - mówja - „że ja nie lubja uczyć robaka pływania”. „Toć jó” - mówji Stach - „ale przecia w Rytlu só lasy, a w niych grzybów je fol”. Wiedział, psiajucha, że ja grzyby lubia zbjyrać nó i jeść. Ale toć tera só przymrózki, to uż chyba grzyby nie rosnó. Ale żam pojechał. Andrzyj jak przywalył do dechy, to jano drzewa migeli. Patrza na tan jego zygar, co wskazywa, jak chwatko jedzie i aż mnie zatchnyło. Toć on lejciał najwiancy po 120. Włosy mnie damba stanyli, a ón sia jano śmniał i jednó rankó kyrownica trzymał, a drugó wew magnyciaku kasyty wymniyniał. A jak cygaryty zapalał, to całkam kyrownica puściył. Nó, ale dzianki Panu Bogu zajechelim do tego Rytla i do Kónigortu. Zatrzymelim sia u Pozorskych na podwórzu, trocha se pogadelim przy kawje i sznekach, nó i óni poleźli na te ryby, a ja żam eszczy zjad dobry objad i polaz żam na te grzyby. Toć znał żam te lasy jak swoja keszań. Tu wej żam jeździyli na harcyrskie obozy. Polaz żam tedy wew znane kónty, gdzie zawdy fol było grzybów. Ale tera tamój rośli jano góski - te siwe i zielónki. Znalaz żam tyż para klampsiych muniów, dwa pampki i trochy mniodówków. Prawdziwków uż nie było i jano sitarzów rosło wiele. Ale sitarze só trochy gorsze (choc do jedzania só). Rosły tyż czerwóne syrojadki, ale żam mniał uż dosić łażania i cióngnył żam do dóm. Ale moje wandkarze siedzieli nad wodó aż do ciamnygo. Dych na wieczór żam dopsiyru jecheli nazad i znówki tak chwatko. Ale szczanśliwie dojechelim do dóm. A uż bez droga ślinka mnie ciekła na te grzyby. Tak wej mnie pachnieli i taka żam mniał na niych chańć. Spróbujta, może tyż eszczy znalyzieta jake grzyby w lesie. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
87
Listopad
88
Jak bańdzieta to czytać, to uż pewnieć listów na drzewach nie bańdzie, ale ja żam to psisał eszczy na poczóntku listopada. I tak wej żam se jechał pocióngam na Chojnice, a że wew trzansóncych sia wagónach licho mnie sia czyta, to wej żam se patrzał bez okno. Prawie po nocnym przymrózku na trawie była siwa szadź, a miescami to nawet leżało trochy śmniygu. Szukał żam ty polski jesiani i choc to był listopad, ale przecie prandzy mrozów nie było, a to przecie te psiyrwsze przymrózki malujó listy na drzewach. Tó razó było trochy inaczy. Wiele drzewów listy mnieli zielóne, a po tych ostatnych, przecie walnych przymrózkach to chyba zlejtó zes drzewów bez kolorów. Jano gdzie lasy byli, jak glambok dało widać, czasami stojało jake małe drzywko abo krzaczek, tyż zes żołtymi abo jasnozielónymi listami. A że prawie słónyszko świeciyło z rana dosić nisko, to glambok wew las siangeli jego prómnianie i ośwytleli pnie drzewów i te krzaczki. I tak mnie było srodze wesoło, że moga se obglóndać bez okno ta nasza jesiań, i choc takych rycht czerwónych listów nie było, to wej i tak było psianknie. A jechał żam przecie do Chojniców i późni dali, do Charzykowów, gdzie wej take prywatne Liceum Ogólnokształcónce dostaweło imnia gen. Władysława Andersa. Ta szkoła wew tym Charzykowie uż tamój je psiańć roków, a wej tera przyjana imnie mojygo dowódcy, dostała sztandar, pośwanciyła tablica i obraz Matki Boski Kozielski, a to na mszy śwanty wew charzykowskim kościele, co wej je nowo wybudowany. A szkoła, na zielóno pómalowana, stoji se dych kele janziora. Musza im tera para pamnióntków posłać do ty jejych izby pamniańci. Nazad to żam uż jechał o szarku, a późni to uż dych ciamno sia zrobjyło, że uż nic nie dało widać. Na drugi dziań, jak żam jyno wstał, patrza zes kuchni bez okno i żam sia aż za łeb złapał. Toć żam przecie po drodze szukał tych czerwónych listów, a tu wej moja wisiónka wew ogrodzie mniała dych czerwóne listy. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Zapaciypta psu buda na zima Toć to uż je czysta jesiań. Listy z drzewów zlatywajó. Jak wej na wioska gdzie pódziesz, to jano rżyska stojó abo só zaorywane. Ludzie uż bulwy kopsió i je corazki to zimni. Toć mówia Wóm, to je czysta jesiań. To tyż uż je czas, co byśta i o Waszy chudobie pamniantali. Wiele tu tego w mnieście ni mata, ale zawdy. Kto dóma psa abo kota trzyma, to mu licho nie je, ale te, co przy budzie swojygo psieska trzymajó abo co kury, gasi abo kaczki chowajó, to tera muszó o nich pamniantać. Psu buda, a kuróm kurnik trzeba zapaciypsić, coby całka zima wytrzymeli i było im ciepło. Najlepsi to wej słónió abo bulwinami. Grochowiny też só dobre, ale wew mnieście tyle jych ni mata, a na wiosce to wej krowy se jych zjedzó. Psies, jak bańdzie mniyć ciepło i sucho, a do tego dobre żercie, to mu w zimnie licho nie bańdzie. Ale gorzy je z kurami. Jak se eszczy na dwór mogó wylyść, to je pu bjydy, ale jak uż śmniyg naprószy abo i zaspy porobji, abo i jak wiankszy mróz przyńdzie, to kury muszó w środźku ostać. Bo to wej kury do nas zes cieplejszych krajów przyszli i mogliby bez zima zmarznónć, a nawet jak niy, to i tak, jak im je zimno, to jajów nie niesó. Jak tedy jych na dwór puścić nie pudzie, to musita im w środźku dość mniesca zrobjić, a tamój gdzie trochy psiasku do kómpania - bo kury sia w psiasku kómpsió - i woda muszó mniyć, i żercie, ale muszó tyż trochy poskakać. Tedy je dobrze, jak im na prowózku trochy wyży powiesita przekrajana rónkel, tak gdzie siydamdziesiónt cantymytrów od ziamni. I tera eszczy jedna rzecz je ważna. Żeby óni bez całki dziań śwatło mnieli. Elekstryka dóma mata, to wej im możeta wjid zrobjić jano niy byle jak, bo Wóm sia kury i całki kurnik sfejruje. Ale jak mata walne okno i go nie zapaciypsita na fest, to na dziań go odkrywejta, bo dzianne śwatło je lepsze i elekstryki oszczańdzita. Tedy Wóm życza wiele jajów na zima. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
89
Jedan wieczór
90
Je jedan taki wieczór w roku, że całke mniasto, wszyści ludzie idó na smantarz, zapalajó śwyczki, a jych myśli gdzieś tam latajó mniandzy tym co było a tym co bańdzie. Ile to pokolaniów uż tu leży na tych smantarzach... Ile ludzi chciało tak wiele na tym śwecie zrobjić i uż nie zrobjili... Wiele ludziów dopsirku tutaj se przypómni, że żadan człowiek wiecznie na ty ziamni nie bańdzie. Że kożdygo raz na tan smantarz (abo i na inszy) przywiezó, zakopsió i może chto późni śwyczka zapali abo i niy. Niejedan tu wew tan dziań przypómni se, co go za to może czekać. Bandó tu te, co myśló, że po śmniyrci uż nic ni ma, i tych ogarnia czarna rozpacz, że jych tyż tu zakopsió i za żadne dulary sia nie wykupsió. Ale jedne sia nawrócó i postanowió sia poprawjić z nadziejó, że może jednak przyńdó do nieba. I wszyści tak dumajó o roztomaitych sprawach. Niejedan z białó tablicó na samochodzie se przypómni, że tu só jego korzanie i może go weźnie tansknica za rodzinnó ziamnió. Inszy łezka uroni, bo se przypómni, że jego ojciec abo brat śpsi gdzieś pod Monte Cassino abo Tobrukam, a może pod Lenino abo w Berlinie, a może jego popsioły rozsypały sia w Stutthofie, Oświańcimniu abo bielejó gdzieś w tajdze, kele jakygo łagru. Może tyż leżó dych blisko, wew Szpangawskim Lesie? A śwyczki migotajó w corazki to ciamniejszy nocy i światło jejych lejci razam z myślami wszytkich ludziów gdzieś aż tam do nieba, razam z modlitwó i śpsiywam: „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie”... A razam z Wami śpsiywa Wasz Kaźmniyrz. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Zaduszki
92
Pełan smantarz ludziów i śwyczków. A nad smantarzam je dym zes mgłó pomniaszany. W uszach szumni echo ludzkygo gadania. Po smantarnych steckach idó ksianża i ministranty, śpsiywa chór. Ludzie sia modló: „Dobry Jezu, a nasz Panie, dej im wieczne spoczywanie”. Procesyja je coraz dali, uż nie słychać ksiandza ani chóru. Znówki jano cicha ludzka gadanina. Jedne chłopy uż czapki nazad włożyli na głowa i jano śwyczki lepsi śwycó, i choc uż wszańdzie je ciamno, smantarze (bo wjidać je i stary smantarz) śwycó sia kropkami od śwyczków, a jejych blask zauroczył patrzóncych. I tak jakoś je od tych światłów ździebko ciepli. Może i tym duszam je ciepli. Niech tedy im to śwatło śwyci. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Zaduszki II Jesiań, ziómb i plucha, a jak słóńce, to i przymrózki. Uż ze dwa tygodnie ludzie cióngnó na smantarz. Wyrywajó zielsko i stare kwsiaty, hakrujó, grabjó, szorujó kamnianie, żeby na kóniec obłożyć groby jaglijó, ustrojić kwsiatami, położyć mechowe syrca i wiónki, zapalić śwyczki i zmówjić „wieczny odpoczynek”. A na tan jedan dziań wew roku wszyści odśwantnie obute stojó przy grobach swojych bliskych i czekajó na ksiandza, żeby te groby i jych pokropsił. I może bez całki tan czas nie zmówjó ani jedny „zdrowaśki” czy „wiecznygo odpoczynku”, jano patrzó na tan grób abo może i całkam na ludziów, jak só obute, jak se ze sobó gadajó, jak sia śmniejó. Te wej majó grób fejn ustrojóny, a te wej deli se zrobjić psiankny kamniań, pewnieć jych to walnygo kosztowało, te zaś jano taka kistka se zbjyli i trochy jaglijó obłożyli, i jano proste śwyczki paló. A tak rychtyk powiydzta, co je ważne: tan psiankny kamniań, ta dekoracyja, czy wej te zdrowaśki? A insze? Modló sia skrómnie i cicho. Óni wiedzó, że najbardzi tym co pomerli je potrzyb modlynie sia jejych o dusza, a niy bogate wiónki czy śwyce. Modló sia tedy o tych swojych bliskych, co tamój leżó i za tych zapómniónych. A może i za Ruskych (bo to też bliźnie), chtórnym za tan prosty krzyż postawiyli gwiazda. Bo wej tak se myśla: stare ludzie, co wej pamniantajó tamte czasy, to może do dziś ni mogó im wiele krzywdów wybaczyć, ale młode? Mogliby choc raz tan „wieczny odpoczynek” zmówjić. Toć mniandzy nimi a tyż mniandzy Mniamcami byli przecie tyż dobre ludzie. A my przecie mómy i wrogam wybaczyć. Tego nas nauczył sóm Pan Jezus. Może tedy chtóran z Was zapali jaka śwyczka na ruskim abo mniamnieckim grobje i zmówji jaka zdrowaśka? Ale wróćma na nasz smantarz. Uż żam sia Was pytał, czy jano ta śwyczka i tan wiónek só na to, coby zmerłych pamniantać? A msza śwanta, wypómninki, a chocby jano tan „wieczny odpoczynek”, zmówjóny na smantarzu? Wieczór. Mniandzy drzewami paló sia śwyczki. W jejych blasku widać ludziów stojóncych przy grobach. Jakiś chłopsiec wciangam chce zapalić jedna zgasła śwyczka, ale wiater mu jó zawdy zdmuchnie. A i tak tysiónce śwyczków pali sia na wszytkych smantarzach. Pómaluśku ludzie sia rozchodzó. Uż corazki to mni je ludziów na smantarzach. Za chwsiyłka może uż nie bańdzie nikogo. Ostanó jeno te palónce sia śwyczki. Czy bandó sia palyli bez całka noc? Zosteli jano umarłe i te śwatełka. Może, dzianki naszy modlitwie, zaśwyci im tyż śwatełko w niebie? Wieczny odpoczynek racz im dać Panie... Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
93
Papsiyry - szpargały Jak tak na dworzu siómpsi deszcz i całki śwat je taki rozlazły i przy tym je walnie zimno, to tedy najlepsi siedzić dóma i tak jak dla mnie, to najlepsi obglóndać stare szpargały. Zawdy sia trafnie co nowygo abo i zapómnianygo. O, chocby stara metryka urodzania mojygo lólka zes półowy dziewiantnastygo wieku abo dyplóm mojygo taty za służba wew Straży Ludowy wew osiamnastym roku, co wej wew Republice Gniywski nie puszczeli Mniamców, takych wej Grynszóców, co chcieli zes Polski wywiyść co jano sia dało. Abo taka fotografka, jak mój tata był wew Błankitny Armniji generała Hallera. I zes nowszych pamnióntków - jak wej ze Zymlym, czyli tajnym zastampam harcyrskim Młodych Lwów, szlim niby to do Jamertale i późni dali, do Szpangawska, pod płaszczam mnielim fotoaparat i jak bylim kele grobów szpangawskych, to zrobjylim fotka. Tera mnie chtóranś powiedział, że harcyrstwo to była dziecinada, ale toć za nió moglim tyż śliwka połknóńć. Wiele tyż inszych rzeczów robijylim, za co moglim sia nalyźć za drótami „Arbeit Frei”. Tak to wej robianie porzóndków wew papsiyrach przypómni niejedne stare dzieje, niejedan fajny wyc abo i jaka tragedyja. Stare papsiyry, stare fotografki. Niejedne gadjó: „Po co to próchno eszczy trzymasz? Ja bym uż dawno wywalył do psieca. Przynajmni byłoby ciepli”. Jó, chwisiłka by było ciepli, ale na stare lata chodzi dych o insza ciepłota. Pókiś bracie młody, to cia grzeje ta młodość, zaś jak przyńdzie starość, to wej ci sia jano trochy ciepli zrobji, jak co zes dawnych czasów nańdziesz. A jak byś to zes dymam puściył, to co? Swoje korzanie byś se sóm podción, a na stare lata byś uż nie nalaz jych wew szufladzie czy wew inszym kóńcie i uż nic by cia nie grzało. A ja se tera moga rozpamniantywać i to moje tak śwyże wandrowanie po śwecie, i czasy pyerelu, gdzie „czy sia stoji, czy sia leży...”, czy czas wojanny i roztomiaite perypetyje Pómorzaków, co choc sia czuli Polakami, to jych wszyści - Mniamcy, ale i Polaki - nazyweli Mniamcami. Najsópsiyrw hytlerowce rozstrzyleli całka inteligencyja, coby óna nie przypomniała prostym ludziom, że przecie só Polakami. Ale óni i tak genał wiedzieli, że byli, só i bandó Polakami. Mimo ajndojczóngów i wcielania do Wyrmachtu, to Pómorzaki, a wew tym Kociewiaki, osteli Polakami. Stare szpargały mogó tyż przypómniyć przedwojanne czasy, psiyrsza wojna śwatowa czy wszytko, co eszczy prandzy było. Toć wej nawet uczyli sia czytać po polsku wew chałupach, bo wew szkole uczyli jano mniamnieckygo. Tak to stare papsiyry siangajó naszych korzaniów, a przecie bez niych kożde drzewo uschnie. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
95
Co to bańdzie
96
Jano co żam przyszed zes kościoła, zjad żam frysztyk, kuróm dał jeście, usiad żam za stołam i psisza. Je póniedziałek. Bez okno widza dach i kómnin, a dali ledwo wjidać chałupa ze spadzistym dacham. Eszczy dali tyż stoji chałupa, ale uż wjidać jano jeji ciań. Bez gałanzie gdzieś tamój prześwyca jakowaś lampa, a reszta je jak mlyko. Mgła (jedne Kociewiaki mówjó: megła). Wczoraj siómsiył deszcz. Nawet żam wzión parasón (abo szyrm). Był żam u mojygo kómpla, Jasia. Lubja dó niego chodzić. Zawdy se fejn pogawańdziym, pogadómy. Ón mnie pokazywa listy, fotografki, cychunki, malowjidła, plakaty. Pogadómy se o polityce. Razam sia cieszym zes Buska i razam sia cieszym, że eszczy żyjym. Wspóminómy o Wrzosie Wyczyńskim, o tajnym harcyrstwie we wojnie, powiadómy se o naszych wojannych przygodach. Pokazywómy se pamnióntki zes tamtych czasów. Ale tyż trapsi nas troska, co tyż sia stanie zes tym, co od najmłodszych lat zbiyrómy: pamnióntki, ksióżki, archiwalia, czasopisma, zaproszania i wiele inszych rzeczów. Zes nutó żalu tak sobie powtórzómy: „Bandó mnieli co palić”. Całki dóróbek naszygo życia pudzie zes dymam. Tera, jak se tak siedza, a na dworzu je mgła, to wej znówki mnie łapsie jakowaś melancholija. Żebym to choc móg oprawjić. Toć chyba ksióżków palić nie bandó? A może jó? Toć kartón dawa wiancy ciepła niyż cianki papsiyr. Zawdy żam mówjył, że jak co nie zdóża zrobjić jak chodza do roboty, to wej zrobja jak banda na ymeryturze. A tera widza, że dawni żam móg wiancy zrobić niż tera. Czyżby tera żam robjył pómali? Uż sóm nie wiam, co rychtyk za mnó je. Ale toć musza robjić, coby wszytko było zrobjóne tak, że jakbym zszed zes tego śwata, to uż wszyści by wiedzieli, że to weźnie biblijotyka, a to mieske archiwum, a to dostynie ta czy tamta wnuczka, i uż tedy banda na drugim śwecie i syrce o to nie bańdzie mnie bolało. Tedy banda sia kłopotał, ile móm do odpokutowania - a tan łez padół uż mnie nie bańdzie obchodziył. Tak to wej je zes wszytkymi starymi ludziami. Grómadzó, grómadzó, a późni chto to spali i kóniec. A może by sia co przydało? Niy może dla tych co paló, ale dla historyków? Tedy móm prośba do młodych. Przynajmni nie gadajta starym, że to spalita. Niech majó nadzieja. Czamu te stare, co uż to czy tamto im feluje, eszczy majó sia martwsić, że im to spalita? Ale najlepsi, jak byśta tego nie spalili. Dajta to tym, co bandó wew tym wjidzieli jaka wartość. Anto n i
G ó r sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
Ostatne listy Co za umsztandyje żam mniał zes tó gawandó. Bo tu wej nie chodzi o listy wysyłane bez poczta, jano o te zes drzewów. Ta gawanda mniał żam napsisane uż srodze dawno. Chyba dych na poczóntku września. A że kożdygo roku je dych tak samo, to żam se myślał, że i tó razó tyż tak bańdzie. Zaczón żam tedy, że: „Ostatne listy zes drzewów spadywajó...” i żam czekał, kedy ta gawanda wew gazycie dać, co by fejn pasowało. Złoty jasiani eszczy nie było, to tedy żam mniał czas. Psisał żam tedy insze gawandy, a ta ostatna na zaś. Zawdy to je lepsi, jak móm choc dwa gawandy prandzy napsisane. Nó bo wej jakbym czasami był chory abo by mnie sia psisać nie chciało, to wej móm jak wew banku. Spokojna głowa. Przecie uż coś tamój móm. Tó razó było przecia inaczy. Drzewa byli eszczy dych zielóne. Na jednych eszczy jabka wisieli. Aż tu naraz przyszed mróz i śmniyg. No, tego żam sia nie spodział. Lyza tedy wew tym śmniegu i patrza. Listów dych zielónych i małych gałózków leży fol na ziamni, a ludziska bóciarami jych rozdeptujó. I co widza? Żołte listy (bo i takych je para) só całe i zeschłe na blacha. Ale te zielóne rozlatywajó sia jak żywe istoty i tak mnie sia wydawa, jakby wszańdzie dało wjidać ta zielóna krew tych biydnych listków. I znówki żam se dóma usiad, i całka gawanda zaczón psisać od nowa. Nó, tera uż nie bańdzie termedyjów. Ostatne listy - choc zielóne - zlejtó zes drzewów i tedy dóm ta gawanda. Figa zes makam. Jó! Ni ma letko! Te listy zes drzewów ani rusz nie chcó zlatywać. Trzymajó sia feste. Przyszło ciepło (take śrydne ciepło) i tyż nic. Co tu robjić? Toć pewnie bez całka zima te zmarzłe listy ostynó na drzewach. I co tera zes tó gawandó? Nazywa sia „Ostatne listy”, a tych ostatnych jak ni ma tak ni ma. Co tedy żam mniał robjić? Nic wiancy, jano ta gawanda eszczy raz napsisać. A jak tak, zanim bańdzie wew gazycie, to uż listy pospadywajó. Nó to co! Myśla, że bańdzieta rozumnieli, jak Wóm powiam, że uż czwarty raz nie banda psisał. A niech listy razam zes gałanziami zlatywajó, to nie banda psisał i fertik. A może tak Wy napsiszeta, jak to wej ostatne listy wiatram pandzóne lejtó se gdzieś i spadywajó na ziamnia, żeby jó uchrónić od zimna? A na to wej zlejci psierzyna śmniegu (jak spadnie!) i ziamni bańdzie ciepło? Tedy życza, żeby Wóm tyż ciepło było. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Jes ień
97
ZIMA
Wiater
100
Roztomaite mnielim zimy, ale taki eszczy nie było. Toć wnetki se obujim badówy i pudzim sia kómpać. Śmniygu ni ma, je ciepło jak na wiosna i jeno wiater gwizda, i niejedna szkoda zrobji. To wej drzewa połómnie, to jaki słup wywali i elekstryka popsuje, to wej z jaki stodoły dach weźnie, płot obali. Aż strach je iść abo jechać. Nó bo tak jak gałanzió abo dachówkó w łeb dostyniesz, to i na tamtan śwat nogami w przodźku mogó cia wyniyść. A i wew samochodzie nie je tak zicher, bo wej jakby sia jake drzewo złómało, to te para blachów by rozgnietło razam zes tymi, co só wew środźku. Ni mówja uż o „maluchach”. Tych to wej wiater w góra weźnie i gdzie na pole abo do rzyki ciśnie. Toć wej jak na morzu próm zes pocióngam, samochodami i ludziami (Panie, śwyć nad jejych duszami) wywalyło, to co my, letke ludzie, mómy mówjić? Wej w Starogardzie na Rynku jak mnie pchnyło, to wej jakbym chwatko nogami nie przebjyrał, to by mnie o ziamnia szmyrgnyło, a może by i w góra wziano. Raz wej, uż walnych lat temu, to tyż taki wiater był. Ale tedy śmniyg leżał. To wej se tak ida i naraz jak zes prawy stróny zawiało, to wej mnie wew zaspa cisnyło, że nie dało mnie widać. I tedy zara zes lewy stróny zawiało i taki wielgi na dwa mytry płot wywalyło na ta zaspa, że jano chlapnyło. Toć wej ledwo żam sia wykaraśkał. Rankami pod tym płotam żam se musiał taki tunel wykopywać, żeby na wiyrzch wylyźć. Uż żam myślał, że nie dóm rady, ale jednak żam wylaz. A toć i szczanście żam mniał, że tan śmniyg leżał i feste zaspy byli. Nó bo tan płot sia na zaspie zatrzymał, a jakby śmniegu nie było, to by mnie tan płot na łeb zlejciał. I by pewnie ni mniał chto kociewskych gawandów psisać. Bo jak tak by mnie płotam odbiyło... Jó, ale od tego wygrzebywania to żam sia tak zgrzał, że aż do dóm było mnie ciepłó. Kedyś żam to mojymu wnukowiu powiedał, a on wej sia roześmniał i mówji: „Dziadek, czamu ty żeś sia tak manczył rankami śmniyg rozgrzebywać? Toć ja wej bym se do dóm polejciał, jaka szypa przyniós i bym sia dych letko odkopał”. Nó jó, tera to wszyści só móndre i ze starygo by sia śmnieli. Ale niech im bańdzie. Tedy mówia Wóm, od wiatru sia nie dajta. Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Zaczarowany śwat Lyziesz se do roboty abo nazad, nos masz spuszczóny na kwinta, ślypsiami patrzysz na ziamnia, ale i tak jakby na drodze co leżało, to byś sia wywalył. Nó bo ty ano myślisz o robocie, psiniandzach, o tym, co musisz kupsić i czy psiniandzów bańdzie dosić, i choc patrzysz - to nie wjidzisz. A spróbuj raz inaczy. Zadrzyj swój łeb trochy wyży. Patrzaj swojami ślypsiami tak, co byś widział. Bo tyż je co oglóndać, nawet tera, na poczóntku grudnia. E, powiysz - wszytko je take zimne i mokre, zaczyrniałe i brzydke. Toć może ci sia tak zdawać. Ale tak popatrz lepsi, trocha zes uczuciam. Wew mnieście mniandzy dómami może sia wydawać brzydke, ale toć idź dali, do parku abo aż na mniasto. I tera se popatrz... Jak psianknie ułożóne só gałanzie wew drzewach, wew kożdym inaczy. Jake gniazda porobjyła miescami jymnioła. A popatrz, to psiyrsze drzewo je wyraziste, nastampne só uż bladsze, a eszczy dali to ledwo co da widać. To megła tak oczarowała tan śwat. Jó, wej tamój stoji rzónd drzewów. To tamój pewnieć je jaka szosa. Trochy bliży stojó rosochate wiyrzby. A wej tu, dych kele nas, je psiankna lipa, co wej na wszytkie stróny wyciónga swoje gałanzie jak rance, chtórnymi jakby chciała przygarnóńć do sia wszytkich i wszytko. Zaś zes drugi stróny, znówki dych kele nas, stoji buk wielgachny, potanżny i wysoki. Dali so krzaki na bagnach, ale zes baganny wody i zes torfkulów to wej idzie taka megła, taka je gansta, że jano czubki tych krzaków da widać. To wej je tak, jakby jano take koróny gałózków unosiyli sia nad bagankam. Zaś gdzieś tamój dalek, za bagnami, ledwie da widać chyba las. Wystawajó tamój take caki, jakby czubków chojanków. Ale toć nawet wew mnieście je psianknie. Stoja se na moście i widza nasza baszta dych dobrze. Ale uż nasza fara je za mgełkó, dych insza niyż wew słóńcu. Abo na Rynku nasz ratusz je jeszcze dosić wyrazisty, ale uż dómy po drugi strónie Rynku da gorzy widać. Jakby to było bez jakygo czarodzieja oczarowane. Wydawa sia, że to co je bliży, to eszczy je zes tego śwata, ale uż to co je dali, to lepsi nie dotykać, bo sia może rozlejcić, jakby to zes megły było zrobióne. Nie patrzta tedy pod nogi. Rozejrzyjta sia dookoła, że jednakowóż śwat je psiankny tyż wew grudniu. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
101
Ale śmniyg
102
Tak wej krzyczała moja wnusia i zara wlazła wew ta najwianksza zaspa. Nie wiam, czy bańdzie eszczy taki śmniyg, jak bańdzieta to czyteli, bo ja psisza dwudziestygo drugygo lutygo. Ale toć przyznata, że takygo śmniegu uż dawno nie było. Przed wojnó i zara po wojnie to take śmniegi byli - ale te młode to tego nie pamniantajó. Tedy to byli eszczy wianksze śmniegi, że płota nie dało widać - ale toć tera tyż je walnygo śmniegu. Wiankszość ludziów narzyka, że je ziómb i ślizgo, że bez tan śmniyg wej przelyźć nie idzie, mniele sia jak mónka, że só mokre nogi i że sia śmniegu do bótów nasypało. A ja zaś, chocasz ciażko mnie je chodzić, to wej sia ciesza zes tego śmniegu. Mówia Wóm. Ciesza sia całó gambó. Toć wej dawno tak psianknie nie było. Bialuśki śmniyg zakrywa wszytko, co było brzydke. Nawet te suche knuple, co ze śmniegu miescami wyłażó, i te „czarne na białym” drzewa i krzaki só psiankne. Toć bym se tak laz i patrzał na to wszystko, co Pan Bóg stworzył i zara mnie je mniyli na duszy. Polaz żam se aż na ta strómizna, co wej kele harcyrskygo pómnika spadywa do rzyki. Jak tamój było psianknie. Na krzakach eszczy wiszó roztomaite jagody dla naszych ptaszków. Gdzieogdzie eszczy został jaki zdechły listek i tańcuje, jak wiaterek zawieje abo sia trzansie, jakby mniał ograszka. Samochody tyż tóńcoweli na ulicach. Zakrancało niami inaczy niyż by to chcieli jejych szofery. Najgorzy zaś jak óni chcieli zaczóńć jechać. Jednym motór nie chciał sia zapuścić i żagoweli tym sprzangłam ile wlyzie. Insze znowu, chocaż motór zapuściyli, to im sia koła kranciyli wew miescu, że jano śmniyg pryskał. Musieli jych popchnóńć. Istne termedyje zes tym jeżdżaniem. Dawni jak jano kóń móg wew śmniegu szpytami przebiyrać, te sanki jano sia ślizgeli i zes tych samochodów by sia rychtyk wyśmnieli. Górka nie górka, pole czy las, gdzie jano kóń móg przelyść, wszańdzie pańdziyli sanki i jano zwónki zwóniyli. A tera? Samochody nie dawajó rady. Śmniyg musi być całkam wywalóny, bo by nie deli rady, by nie ujecheli. Najwiancy to sia dawni cieszyli te bezrobotne. A bo to wew lecie pnie kopeli, chróstu i drzewków obzorgoweli, że wew zimnie mnieli ciepło. Zaś jak walnygo śmniegu zlejciałó, to mnieli robota i zaróbek. Szli tedy do roboty mieski śmniyg wywalać zes chodników. Ale i prywatne właściciele chałópów jych najmoweli do wywalania zaspów zes chodników i podwórków. I wozaki mnieli tady robota. Śmniyg za mniasto wywoziyli abo wej zes szluzy na dół zrzuceli. Czasami taki bezrobotny przy śmniegu zarobjył tyla co wew żniwa. Ale ze śmniegu najwiancy cieszyli sia dzieciaki. Tak dawni jak i tera. Cieszma sia i my! Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Sanki Co to só tera za zimy. Toć sia czuja jakbym mniaszkał w Angliji abo gdzie na połedniu. Co jedan dziań trochy przymrozi, to uż na drugi znówki je mokro i ani śmniyg, ani mróz nie mogó sia utrzymać. Toć to sia nie wjidzi nie jano dziecióm, ale tyż i starych kranci rojma, i syrce boli, i we łbie sia kranci. Toć to je wiancy do umercia jak do życia. A eszczy coraz to insza grypa ostawia ludziów we wyrach. Licho sia modlita, że Wóm Pan Bóg take kary zesyła. Dawni to jednak było inaczy. Jak mróz chwyciył, to wej trzymał czasami i bez całki miesiónc, a śmniegu napadało, że sztachytów od płota nie dało widać. Te trzy (a może dziesiańć) samochody, co wew Starogardzie byli, to bez całka zima stojeli wew szopsie, a ludzie to jano sankami jeździyli i psiloweli, coby im chto śmniegu zes szosy nie zgarnył abo psiaskam nie posypał (chyba jano chodnik), coby mogli sankami jeździć. Jedan, dwa abo sztyry kónie cióngnyli sanki jak jaka bryka i jano zwónki zwóniyli: dziń, dziń, dziń. Zaś dzieci sia za sankami uwiyszeli abo tyż chwatko przywiónzyweli swoje małe sanki za tymi wielgymi i choc czasam kuczer takych pasażyrów na gapa batogam śmignył, to i tak za każdymi sankami dzieciska lejciały, żeby sia zawiesić. A niejedan sia wybaraniył, siniaków se narobjył, ale lejciał dali za inszymi sankami. A co było na wszytkych górkach naokoło mniasta? Wszandzie kupa dzieciaków i saneczków. Najwiancy to na Francuski Górze i na Diabelski za Strzelnicó. Ale tyż i na inszych górkach. A chto ni móg se kupsić sanków, to wej zes desków se zrobjił take szlófy i podbjył pod niych grube dróty, i tyż se zjyżdżał, czasami lepsi niyż na sankach. Ale byli i take, co na tórnistrze abo na buksach zjyżdżeli (i pewnieć dóma po buksach za to dostaweli). Byli też i take, co se zes klepków od beczki narty zrobjyli abo pod korkami (drewniakami) podbijeli se dróty i jeździyli na tych korach jak na łyżwach. A tera? Ale toć życza wszytkim dobry, zdrowy, prawdziwy zimy choc eszczy tera na kóniec. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
103
Bjydne ptaszyska Wiele naszych ptaszków odlejciało. Jedne do Turków i Greków, insze do Hiszpanów, a wiele nawet do Afryki. I jano te, co bez ziamnia włoska lecieli, to wej Włochy jych chwyteli wew sidła, bo óni lubjó jeść te malutke ptaszki. Wiele tedy uż dó nas nazad nie przylejci. Ale tyż walnych ptaszków ostawa. Só tyż take, co dó nas przylatywajó wew zimnie zes Szwycyji i zes Finlandiji. Tak wej i wew zimnie mómy tych walnych ptaszków wew tych naszych tu strónach. I tera może, jak só take ciepłe zimy, to tak dych najgorzy nie je, ale sóm pamniantóm, jak byli take ostre zimy, co nieraz na śmniegu leżeli pomarzłe ptaszki, te małe i te duże. Ale choc tera to tyż im je licho. Jak na ziamni je wszytko śmniegam zakryte, a na drzewach je zmarzłe, to skóndy óni se majó brać co do jeścia? Eszczy wróble to wywóchajó, gdzie só kury, i jak mogó, to im jake ziarko czy jaka bulewka zes obsypkó ukradnó. Czasami tyż jake gapy abo sroki kuróm co wezmó, czasami i gołómbki. Ale tych wiankszych to kury wyganiajó. Ale toć wiele ptaszków je srodze głodnych i my ó niych musim pamniantać. Wew szkołach to knapy budujó karmniki, a brudki sypsió późni do tych karmników roztomaite ziarnka, okruszki i insze jadło. Zaś dla sikorków to na prowózku zawiyszajó gdzie kawałek szpeku abo nawet margaryna wew takim szachtelku. Może sia dziwujeta, czamu to na powrózku wiyszómy? Przecie moglim by gdzie wew karmniku położyć abo i gdzie na desce. Ale niy! A czamu? Bo wej gapy czy insze gawróny, czy kawki mogliby im to zara zeżryć, a przecie sikorki só lepsze, bo nóm zes drzewów zjedzó wszytke liszki. Zaś jak to sia bimba na powrózku, to wej jano sikorki potrafsió sia na tym uwiesić i se pojeść. Zaś insze ptaki taki bujajóncy sia bujawki ni mogó sia chwycić. I bez to tyż jano sikorki mogó se zes tego pojeść. Zaś dla inszych to wew karmnikach sypsim roztomaite ziarka, pszanica, owies, ziarka od trawy, słónecznik, pyluszka abo czasami i kasza. Mogó tyż być okruszki od chleba czy kołacza, a nawet, jak ni ma mrozu, to i resztki od maltycha, bulewki ze zósó abo sznypki mniasa. Tak wej możym tym naszym ptaszkóm pómagać. Zróbta tedy take karmniki, powieśta abo postawta jych na oknie, nasypta tamój ziarków abo co inszygo, a późni bez gardyna przyglóndajta sia tym ptaszkóm, jak óni sia cieszó i jak se zajadajó, i jak czasami sia kłócó. Toć to je istne kino, lepsze od telewizyji i jejych polityki. A i dla sikorków tyż co powieśta na powrózku. Jak przeżyjó, to bandó wew lecie zjadeli te liszki zes drzewów, żeby nóm te liszki znówki jabków nie pożerli i kapusty. I eszczy jedno. Psilujta abo tak postawta te karmniki, co by sia dó niych koty nie dosteli, bo te psiajuchy srodze lubjó mniaso od małych ptaszków - tak dycht wej jak te Italiany. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
105
Francuska Górka
106
Je wew Starogardzie taka górka nad Wiyrzycó jak sia idzie do Strzelnicy. A na ni je usypany kopsiec, a na nim postawióny je krzyż. Znómy przecie to miesce. Przed wojnó było tu wiele ławków. Tu starogardziaki chodziyli se na szpacyry. Tu na ławkach siadeli se starsze ludzie i gadeli o polityce i o dawnych dziejach. A my, knapy, szukelim sia po krzakach, góniylim sia po steckach, bawjylim sia wew Indianów i kowbojów abo wew rojbrów i policjantów. Późni chodziylim całó kupó. Tyż zes dziywuchami. Rysowelim se różne wróżby - kto zes kim sia ożani, ile bandó mnieli dzieciów, a ile psiniandzów i gdzie bandó mniaszkeli. O, co to tyż było! Jak nóm sia wróżba wjidziała, to wej nawet trochy wierzylim, że tak bańdzie. Tak to wej było od wiosny do jesiani. A jak było wew zimnie? Wszyści chodziylim na Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Francuska Górka na sanki. Tera to tu bliży jeżdżó na sankach - kele mlykarni, przy kasztanach, zara naprzeciw szkoły „szóstki”. Dawni to tu ty autostrady nie było, a jano skosam od mlykarni do Gdański lejciał bruk (czanśció je ul. Słowackygo), a od niego, kele dómów co tera tamój stojó przy autostradzie, szła pólna droga aż wej do Starostwa. A na prawo od kasztanów stojała fejna chałupa i było pole. Jano na dole byli łónki i mała parowa kele kasztanów. Tedy na sankach tamój jeździć nie szło. Nó to na sanki chodziylim aż na Francuska Górka abo i eszczy dali, bo wej za Strzelnicó była Diabelska Góra, gdzie niejedan połómał se sanki abo nawet i gnaty. Psiyrw na Francuska Górka chodziył żam zes ojcam, a czasami i całkó rodzinó. Późni to żam uż chodziył sóm. Raz jano był żam zes mojim starszym kuzynam i jako starszamu żam ostawjył jamu kyrowanie. Nó i wej walnylim wew słup, co stojał na dole. Na szczanście przed słupam był rówek, bo by wej z nas jano kapusta ostała. Ale i tak bylim feste potłukłe, ale ja żam ryczał dych bez co inszygo. Mnielim dych nowe sanki i tera wej mnielim jych tak połómane, że wew gaści nieślim jych do dóm. Ale toć długo nie dyrowało, a żam dostał dych nowe, eszczy lepsze od tamtych, ale maluśke. Nó ale bez to żam sia wyszpecjalizował wew wywalaniu inszych sanków. I to niy jano ja. Takych knapów było wiancy i ja żam wcale wew tym nie był najlepszy. A to wej było tak. Jak jake dziewczyny siadeli we trzy, sztyry na sanki, to wej żam jano psilował, i jak uż pojecheli, to ja żam jych tak wew pu górki dogóniył, chwyciył za tylny kóniec sanków tak, żeby jych postawjić wew poprzyk górki. I nie było rady. Zawdy sia wysypeli. Ale wejta, jak żam był młody, to i głupsi. Toć wej sobie mogły rance abo nogi połómać i tera sia nie dziwuja, że sia nas tak srodze bojeli. I mniał bym jych na sumnianiu. Toć co tyż take knapy mogó wystworzyć. Dzisiaj uż bym tego nie robjył. Ha, pewnieć na sankach bym tyż uż nie jechał. Boczkam góry, dych przy kolejowy parowie, to wej knapy jeździyli na nartach. Roztomaite to byli narty. Zes klepków od beczki zrobjóne abo insze samoróbne. Ale toć i na niych szło jechać. Zaś tamój, gdzie zjyżdżelim na sankach, to na kóniec zrobjył sia rychtyk lód. Byli wej take knapy, co na łyżwach zes górki zjyżdżeli. Nawet se skocznia zrobjyli. Niy nartowa, jano łyżwowa. Niejedan tamój na skoczni stłuk se gnat ogónowy, że sia podniyść niy móg i wrzeszczał ile wlazło. Abo i jedan na gamba polejciał i zamby se powybjijał, abo i grulka potłuk, że czerwóna lejciała. Tedy, knapy, nie wywalajta dziewczynów, a na łyżwach tyż nie skakajta. Toć od tego só narty. Jak ni mata za co kupsić, to se zróbta samoróbne. Wesoły, ale szczanśliwy zabawy! Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
107
Druga zimowa wandrówka 108
Zima była ostra. Wszańdzie wiele było śmniygu, a i mróz był walny, tak że na śmniygu zrobjyła sia skorupa, że jak chto był letszy, to móg iść po wiyrzchu. Wybrelim sia walnó kupó, że uż żam ni móg iść sóm zes tyla dzieciskami Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
i wzión żam jednygo młodygo insztruktora do pómocy. Szlim bez mniasto aż do nowygo szpsitala i tamój, po lewy jego strónie, spuściylim sia na dół, nad rzyka. Wandrowelim tedy brzegam rzyki. Prandzy uż pewnieć wandkarze mnieli wydaptana stacka i szło nóm sia dosić żwawo. Późni jednak zaczón prószyć drobniuchny śmniyg i zaczano zawjywać. Ale co tamój la nas taka pogoda. Szlim i fertig. Psisianica była zamarzła i przeleźlim na druga stróna po lodzie. Pomaluśku, pojedyńczo, ale przeszlim. Ale tutaj uż stecki nie było. Przeleźlim pod Drajmostam i trochy szlim wedle sztreki, a późni znówki brzegam rzyki. Nó, tu uż topsiylim sia wew śmniygu po kolana. Tera naprzód puściylim tych małych, co szli po wiyrzchu, a tedy szli te cianższe. Zaczanim tyż robjić wymniana, tak jak to robjó wew glambokim śmniygu wilki. Tan, chtórny szed psiyrszy (zes tych cianżkich), jak uż mniał dosić, to sia legnył na śmniyg i dołónczył na kóniec. I tak coraz to jedan ostawał i sia dołónczał na kóńcu. Szlim tyż bez bagno, chtórne jednakowóż było zamarzłe. Wew lesie uż tyla śmniygu nie było. Ale znówki skranciylim steckó na dół, nad rzyka, wew glambokie zaspy. Przeszlim pod żabiańskim mostam i szlim do Żabiański Szwajcariji. Przeszlim bez most na rzyce i tu, wew Wdeckim Młynie, u jednygo znajomygo gbura poszlim na odpoczynek. Kożdy z nas mniał ze sobó kromka chleba i kawałek kiszki, i tyż jaka zupa wew proszku. Tady pocianim ta kiszka abo i szpyrki, bo wej jedne to przynieśli kawałek szpeku. Gburka dołożyła para bulewków i do gara zes wodó wsypelim wszytkie zupy, jake jano mnielim, i tak wej ugotowelim se obiad. Wszytkim feste smakowało, jano tan młody insztruktor nie jad. Zdjón bóty, szmyrgnył sia na ławka i sia zdrzymnył. Widać był walnie zmanczóny i chyba dostał ograszki. My zaś, jak se podjedlim i odpoczanim, ruszylim wew dalsza droga. Ale gbur zaprzóg do wielgich sanków kónie i wióz nas aż na Kocborowo. Jechelim se bez Żabno, a nasz insztruktor jano postankiwał. A my se śpsiywelim frantówki i dopsirku jak zleźlim ze sanków, to poczulim ta całka nasza wandrówka wew nogach. Zmanczóne bylim wszyści, ale tyż i uśmniychniante i zadowolóne. To przecie był walny wyczyn, a my to wszytko pokónelim. Na drugi dziań zeszlim sia wew Spółdzielczym Dómu Kultury i se opowiadelim swoje przygody. Wszyści, jano nie tan młody insztruktor. Ón uż mniał dosić i wiancy sia mniandzy nami nie pokazał. A my eszczy czansto wandrowelim wew zimnie i tym bardzi wew lecie, i hartowelim, i radziylim se czasami nawet wew cianżkich sytuacyjach. Bo pamniantajta, że to je tak: niy, póki jezdeś młody, wandrujesz, jano póki wandrujesz, jezdeś młody. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
109
Uż znówki bańdzie Wigilija Jak tan rok chwatko zlejciał. Uż znówki bańdzim mnieli Wigilija. A jano co było lato. Jano co sia kómpelim, chodziylim na jagody i grzyby, jano co jesiań była, i uż je adwant, i wszyści sia rychtujó do Gwiazdki. Chodzó ludzie na roraty - dzieciaki z lampsiónami, i czekajó na narodzanie Dziecióntka. Dziecióntka sia pytajó, co dostynó od Gwizdora, jedne to nawet listy psiszó. A co óni by nie chcieli! Toć to nawet bogate Gwizdory tyla psiniandzów ni majó. Chłopy uż sia oglóndajó, gdzie by tu jano fejna chojanka kupsić i czy to ma być taka z lasa, czy sztućna. Kobjyty zaś kupajó rozmaitoście do kołaczów, czy jak jedne mówjó, kuchów, a i na Wigilija jaka ryba muszó obzorgować, a wew kómorze obaczyć, czy só grzyby, borówki abo żurawiny, abo eszczy insze specyjały. Kupajó na Wigilija postne rozmaitości, a na śwanto mniaso i rozmaite kiszki. A jabka muszó być i rozmaity brzad zes ciepłych krajów. Do psicia tyż coś musi być. My bańdzim mnieli swojske wino. Wy zaś sznapsa abo jaki lichy szlampy nie kupajta, bo sznaps rodzi niezgoda, a to przecie je śwanto mniyłości. Zaś po szlampsie możeta sia rozchorować i uż kuchów jeść nie bańdzieta, bo po szlampsie bańdzie skrant kiszków. Uż od ty poliytyki tak mómy we łbach pokrancóne, że żadan sznaps nie brukuje nóm we łbach móncić. Ale jak byśta uż tak mocno chcieli, to po angelsku: jedan kyliszek i kóniec. Ale nie zapomnijta na Wigilija pod obrus trochy siana wetchnóńć, w róg izby jaki kłos żyta abo pszanicy cisnóńć, obrus jaglijó przybrać, a na środziek stoła, na to główne miesce opłatek do podzielania położyć, tyż na sianku - jak Pan Jezusek leżał, i jedan talyrz, i jedan stołek niech je ekstra - jakby chto przyszed zziambnianty, to byśta mogli sia zes nim podzielić. A ja tyż sia z Wami dziela opłatkam i życza Wóm, żeby tyż tan Mały Jezusek pobłogosławjył Wóm i naszy Ojczyźnie. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
111
Wigilija
112
Jano co mnielim psiankne lato, a tu wej trocha deszczu, listy pospadeli zes drzewów i uż mómy Gwiazdka. Toć wej nawet sia wydawa, że tan czas chwadzi lejci od nas samych. Nó, ale musim sia zes tym pogodzić. I tak wej mómy Wigilija. Starsze, uż narobiałe od rychtowania chałupy na śwanta, od psieczania kołaczów, od latania po składach, przyrzóndzania wigilijny wieczerzy, to by se uż chantnie odpoczani. Ale dzieciska żyjó śwantami i aż podrygujó zes nieciyrpliwości, kedy to tyż bańdzie (nó i co dostynó). Ja se przypómninóm niejedna Wigilija zes mojygo życia. Byli wesołe i smutne, byli ze suchó krómkó chleba i take, co sia stoły ugineli. Byli take, że zamniast śwyczków na chojance to wej byli śwatełka od bómbów. Roztomaite byli. Dzisiaj wspómna jedna dych normalna Wigilija, co żam jó dóma przeżyli. Całki śwat był tedy zasypany śmniygam, ale mrózek nie był wielgi. Zes kuchni dało czuć psieczóna ryba i ostatne kołacze. My zes tató strojylim chojanka. Mnialim trochy bómbków i zwónków, ale reszta to robjylim samni uż bez całki adwant. Byli tedy łańcuchy i wisiórki, byli bómbki zes próżnych, kolorowo oblepsiónych jajów, i orzechy byli wew złotku. Wiyszelim tyż jabka i bómbómy. Na kóniec przypsinelim śwyczki. Kedy uż wszytko było zapsiante na ostatny knafel, to wej szlim na dwór i patrzelim, kedy ta psiyrwsza gwiazdka na niebie zaśwyci. Jak jano obaczylim, że śwyci, to chwatko lejcielim do dóm powiedzić, że uż je czas. A stół był uż przykryty obrusam, pod chtórnym leżało siano. Na środźku stoła leżał opłatek i Pismo Śwante. Naokoło rozstawióne byli talyrze i zawdy o jedan wiancy niyż nas było. Tedy mama przyniesła zes kuchni wszytko, co było na wieczerza. Tedy była zupa ćwikłowa zes grzybami i ryby byli roztomaite, i klóski, i bulewki. I tego wszytkygo było tyla, że uż tera nie pamniantóm. Najpsiyrw tedy tata przeczytał ewangelija o Narodzaniu Pańskim, tedy zmówjylim modlitwa, podzielylim sia opłatkam, złożylim se życzania i dopsirku tedy mama nóm nalała na talyrze ty ćwikłowy zupy. I tedy uż jedlim po koleji co tamój kómu pasowało. Jak uż kożdy był najadły, to zapalylim śwyczki na chojance (bo na stole to sia od poczóntku palyli) i zaczanim śpsiywać kolandy. A znalim jych chyba ze dwadzieścia abo i wiancy. Dopsirku po kolandach lejcielim obaczyć, co tyż la nas je pod chojankó. A jak uż sia nacieszylim, to tedy poszlim do naszych szafków i wycióngnylim podarunki dla mamy i dla taty. Późni eszczy śpsiywelim i tedy wszytke szlim na pastyrka, jano te maluśke ostaweli dóma i szli zara spać. Tak wej to dawni było. Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Boże Narodzanie
114
Nadchodzi śwanto radości. Wew te śwanta cieszó sia, dawajó se podarunki i śwantujó nawet te ludzie, co insza wiara wyznawajó abo te, co jano raz (abo dwa) na rok do kościoła chodzó, nó i te, co wcale nie wierzó. Choc takych ni ma. Jak nie wierzó wew Pana Boga, to jejych bogam je psinióndz abo jaki czarownik (guru) czy eszczy co inszygo. Tedy na te śwanta cieszó sia wszyści. Chojanka se dóma postawió, śwyczki abo insze lampki zapaló, podarunki kupsió i sia cieszó. Boże Narodzanie je tyż śwantam pojednania. Wew tym dniu majó se podać ranka nawet te, co całki rok ze sobó nie gadeli. Kele jednygo stała majó se usióńść, opłatkam sia podzielić i życzania se złożyć. Ale wew katolicki familiji musi być co wiancy. Oprócz tradycyji i wszytkych obrzóndków musi być eszczy czyste syrce, bez tan czas adwantu oczyszczóne. Jedan ksióndz powiedział, że lepsi by było chałupy nie wyczyścić na śwanta, byle by syrce było oczyszczóne. Ale przecie kożdy Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
pamnianta tyż (abo jano) o chałupsie, o kuchach, kołaczach i o rybach, o podarunkach, o chojance, i o bómbkach, i eszczy o tysiónc inszych sprawach. Co to tego wszytkygo je. Chłopy może tego wszytkygo aż tak nie czujó, ale kobjyty? Zalatane i zarobiałe od chwatkygo rana aż do nocy jano sia uwijajó, coby wszytko było na czas. Chto uż chce po nowamu, to niech se zrobji jak chce. Zaś te co lubjó tradycyja, to wej im tedy przypómna (bo kożdy może przecie zapómnóńć), co by musieli prócz chojanki zrobjić. Wew Wigilija to psiyrw na goły eszczy stół położyć trochy siana i tedy dopsiyrku przykryć białam obrusam. Na stole rozłożyć talyrze i to o jedan wiancy niyż je ludziów do wieczerzy. Na środźku, na talyrzyku upsiankszónym gałózkami od chojniaka musi leżyć opłatek. Od zeszłygo roku kele tego dodatkowygo talyrza ma stojić ta śwyczka „Caritasu”. Na stole stawiómy tyż siydam, dziewiańć abo dwanaście potrawów postnych, a jak je dosić miesca, to i kołacze, psierniki, kuczerkuchy i małe kuszki. Ale słodke rzeczy możem postawjić i późni, jak uż talyrze bandó zdymniante ze stoła. Dawni to eszczy wew rogu izby stawieli snopak zes kłosami, ale tera, jak kómbajnóm koszó, to snopków ni ma. Za to prandzy by móg podłoga ziarkami posypać (tak tyż dawni robjyli), a późni, na drugi dziań, dać to kuróm. Stawieli tyż ludzie wew drugim rogu kosz zes brzadam i warzywami. Dawni, jak eszczy kapustów ani marchwsiów nie dało, to wew tym koszu (abo wew wiyrtlu) był groch, rzepa, pasternak, ale tyż jabka, kruszki, orzechy laskowe i co jano wew Polsce dało. Tedy dzieci byli wypuszczóne na dwór, coby psiloweli na psiyrwsza gwiazdka i... coby ojce mogli pod chojanka (a dawni kele snopka) podarunki położyć dla dzieciów: jaka psiankna pupa zes kodrów uszyta, jakiś wózek zes ciankich desyczków bez ojca zrobjóny abo i kóń na biegunach, co sia jano dało zrobjić. Patrzeli, coby dzieci nie przylejcieli uż nazad. Wnetki dzieci przylejcieli, że uż gwiazdka je. Tedy jejych mama postawiyła wszytko na stole, a tata wzión opłatek, przeżegnał, rozdał wszytkim i zaczani se składać życzania, ułómujónc od kożdygo ździebko opłatka. Tedy se zmówiyli paciyrz przed jedzaniam, przeczyteli (jak mogli czytać) fragmant Ewngeliji o Bożym Narodzaniu i tedy zasiedli do wieczerzy. Po wieczerzy zjedli trochy kuchów i zaczani śpsiywać kolandy. Dzieci, co niyciyrpliwsze, uż patrzeli, co tamój stoji pod chojankó. Tedy przerweli śpsiywanie, co by dzieci mogli obaczyć, co tyż dosteli. Późni bylo śpsiywane dali: Zarzgmniało, rujnyła w Betlejem ziamnia. Nie było, nie było Józefa dóma... Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
115
Idźta na szpacyr
116
Śwanta, śwanta... i po śwantach. Dziań jak codziań. Goście sia rozjecheli, reszta kołaczów i tortów uż je zjedzóna, chojanka - jak chto mniał prawdziwa - to uż oblatywa... Eszczy jano kolanda i kóniec. Może gdzie eszczy bańdzie jaki opłatek, ale myśla że ni, bo to wej je wielge niebezpsiczaństwo, że byłoby możebne grypa od kogóś chwycić. Tedy wej i opłatków pewnieć tyż uż nie bańdzie. Co tedy móm Wam poradzić? Psiańknie by było tera na jaki szpacyr do lasa iść abo do jakygo parku, gdzie je śwyży lóft. Ale jano tedy, jak trochy mrozu bańdzie, bo wej jak je ciepło, to śmniyg bańdzie mokry abo dych sia roztopsi, a nie daj Boże jak eszczy popada taki śmniyg zes deszczam, to uż dych kóniec. Nó bo wej raz że bańdziesz mniał mokre nogi, a po tamu sapka i chruchel abo i ta grypa, a po druge to wew takim mokrym śwecie to sia roztomaite paskudztwa trzymajó i jano patrzó wew kogo wlyść (niby te zarazki). Tedy szpacyrować je lepsi, jak je trochy mrozu nawet walnie tangygo. Choc tak naprawdy to ja żam dawni łaziył i wew deszczu. Zaś na mróz to musita sia ciepli obuć i (co je dych najważniejsze) jaka myca na łeb wsadzić - bo wej dochtory gadajó, że bez łepetyna najwiancy ciepła zes człowieka uciyka. Tak wej sia te młode ludzie nałożyli bez czapki łazić. Jó, może i to co dało, jak mnielim ciepłe zimy. Ale tó razó je inaczy. Tedy pamniantajta o tym, żeby co na łepetyna wsadzić, co byśta za chwatko łyse nie byli. Nó bo eszczy chłóp to chłop, ale jakby jaka dziywucha zes gołó glacó sia gdzie pokazała, to by jano śmnich był. A przecie moda tyla roztomaitych czapków, kapeluszów, beretów i inszych myców wykómbinowała, że je wew czym wybrać. Wedle mnie to najlepsze byli te uwiyzłe zes wełny i zes takim bómblam. Ale toć wybierzta se samni. Ale jak uż bańdzie licha pogoda abo sia bojita wylyść zes chałupy, to wej radza Wóm kożdygo dnia choc jano na pu godziny okno se wew izbie otworzyć. Chyba sia nie bojita, że zamarźnieta? To wej na pociecha Wóm powiam, że to śwyże powietrze to wej sia prandzy ogrzywa. Jak późni okno zamknieta, to wej tlynu bańdzita mnieli wiancy. To jano stare ludzie srodze dawno temu oknów nie otwsiyreli, a eszczy po grochu to se nieraz psiyrdnyli, coby było ciepli. Tedy młodym radza, jak chceta mnieć śwyży lóft i wiancy tlynu, to se to okno otwsiyrajta. Na wieczór to wej nawet sia lepsi bańdzie spało. Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Sylwester 118
Siangóm pamniańció nazad, aż do czasów, jak żam zes Angliji zes wojska był przyjechany. Prawie na Gwiazdka żam sia nalaz dóma. Wszyści sia srodze cieszyli, a najwiancy moja matka. Ociec tyż, ale tak tego nie Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
pokazywał. Przyśli tyż moje kómple, a psiyrwszy był Stach. Zara tedy poszlim do szkoły, bo tamój byli kursy pydagógiczne, a ja żam chciał być szkólnym. Tamój wej mnie poznała zara pani Szeleżyńska i wej chwatko żam był przyjanty na te kursy, i to do ostatny klasy. Ale na Sylwestra był bal i mnielim zes kómplami na tan bal iść. Jó, ale ja żam nie potrafsił tańcować. Bo to wej było tak. Przed wojnó to ja żam był knapam, chtórnemu nie było wew łepsie tańcowanie. Zaś we wojnie nie tańcowelim, bo żam mnieli żałoba. Przecie Polska była zajanta przez Mniamców i Rusków. I tak to wej uż ostało aż do mojygo przyjechania do dóm. Musiał żam tedy nadrobjić stracóny czas. Ale jak? Nó, nalaz żam kogóś, co mnie zaczón szkolić, nó i tak za rok to uż żam tańcował jak stary. I to mnie sia nawet widziało. Tedy uż żam nie opuściył dych żadnygo Sylwestra ani inszygo balu czy zabawy. Żam sia lubjył balować, a najchantni to żam tańcował polka i walca. A balów tedy było walnych, a tańce byli melodyjne, a niy take podrygi, jakby kogo parelusz chwyciył. Byli tyż bale maskowe i „gałganiarskie”. A ja żam sia lubjył przezuwać. Raz to nawet żam był przezuty za kobjyta. Ale tyż za psirata, górala, starygo chłopa i inszych. A przecie jedni to mnieli lepsza fantazyja. Raz jedna sia obuła za czerwóna kapusta i na sukmanie mniała fol listów od kapusty. Jano że do dwunasty to ji wszytke listy obgryźli. Raz wej jedan był za klóna. Ale chyba najśmniyszni wyglóndał tan, co wej sia obuł za... żelaźniak (taki psiecyk, krystek). Najśmniyszniejsze wew tym było, że tamój gdzie byli dźwyrki od tego psieca, to wej było napsisane tak: NIE OTWSIYRAJTA (BO CO OBACZYTA). A te dźwyrki byli tak wysoke, jak sia nogi kóńczó (u góry). Tedy wiele było ciekawych, co tyż tamój obaczó. I otwsiyreli. Tamój jano dało widać spodne buksy i nic wiancy. Ale kożdy udawał, że cóś tamój widział, coby insze byli ciekawe, i tyż sia nabreli. Czasami na takim balu sia chtóran trochy ululał, ale porzóndkowe go wziani pod rance i wyprowadziyli na śwyży lóft abo i jego kobjyta wziana go pod ranka i szli do dóm. Na wioskach to wej czasami sia pobjyli, ale wew mniastach rzadko kedy. A i po drodze by nikogo nie obrobiyli. Tedy czansto szed se taki na gumowych szpytach bez całke mniasto i se śpsiywał roztomaite frantówki. Wew Sylwestra to nawet policyja dała takamu pokój. A niech se lyzie do dóm. A jak sia gdzie wywalył, to go podnieśli i jak móg iść dali, to go puściyli. Raz jedan taki wywalył sia kele żelaznygo płota. Chwyciał sia tedy tych prantów i corazki dali nastampnych, i tak wej sia cióngnył po ziamni. A kedy uż tak walnych mytrów sia przecióngnył, to wej sia zezłościył i zaczón krzyczyć: „Nó, kedy sia ta drabka skóńczy?!”. Nó, tedy sia bawta, ale po drabkach nie łaźta. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
119
Do siygo roku!
120
I tak wej znówki sómy o jedan rok móndrzejsze. A co nóm tan Nowy Rok przyniesie? Wojna wew Kuwejcie abo i wianksza? Wyzwolanie krajów w Rusi abo i rewolucyja? Jak my na tym wyńdzim? A co u nas bandzie? Toć eszczy nie je kóniec i chocby Wałansa feste chciał, to i tak zara wszytkygo nie odmniani. To ano tak nie je, z próżnygo kożdamu nalać tyle, ile by kożdy chciał. Nó, ale obaczma tak kele nas, coby tu mogło być lepsi. I jak to zrobjić bez wielgich psiniandzów, nó bo jano ździebko jich mómy, a tu tyla je do zrobjania. Dawni starczyło dobre myślanie abo mocna gamba, abo tyż i legitymacyja, a tera to jano dobry pomyślunek, złónczóny z dobró robotó może nóm co dać. I tak wej sóm pomyślunek bez roboty nic nie je wart, a i sama robota, choćby jak najbardzi ciaszka, tyż bez pomyślunku nic nie da. Tedy na tan Nowy Rok, moje kochane Kociewiaki, życza Wóm móndrygo myślania i móndry roboty, żeby Wóm óne tyż i psinióndz dały, żebyśta se mogli wszytkygo fol nakupować i eszczy na późni walnygo uszporować. Ale do tego je potrzyb, aby żadnych wojnów ani rewolucyjów na śwecie nie było. Tedy Wóm życza tyż i tego, żeby tan śwat sia udobruchał. Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Hej kolanda, kolanda!
122
Mrózek kwsiaty na szybach pomalował, drzewa szadzió obłożył i za nos, i za uszy niejednygo pocióngnył. Ptaszkóm, co głodam przymniyrajó, szpytki pómarźli, że uż nawet ćwyrkać i krakać ni mogó. Niejednamu uż ta zima wlazła za skóra, a najwiancy tym, co psiniandzów na wangle ni majó. Wew tym zimnym śwecie só tyż ciepłe stróńy. A to wej je kolanda. Rozmaite só te kolandy. Bo wej to, że w tym czasie sia ludzie nawiydzajó i życzania se składajó, to wej tyż je kolanda. Szkoda, że tera gwizdy (kolandniki) nie chodzó, bo zawdy coś dla szpasu powiedzieli abo pokazeli, że sia uśmnielim. To wej koza jaka panianka po cichu od zadźka bodnyła, to niedźwydź zatóńcował, to boción zes patelni jakygo ruchanka wew dziób se wzión. To wej tyż była kolanda. Ale uż te knapy, co tera zes szopkó chodzó w mnieście i jano jedna zwrotka kolandy potrawsió, a chcó se jano para groszów zarobjić, to uż jych kolandnikami nazywać nie idzie. Za to mómy tyż insza kolanda, chtórna na kożdy dóm błogosławiaństwo przynosi. Na kożdy dóm i na kożde pómniaszkanie. To wej je kolanda zes ksiendzam. Só take ludzie, co na ta godzina zes dómu uciykajó. Chyba óni sia ksiandza bojó, a przecie żadan ksióndz eszczy nikogo nie zjad. A zes tó kolandó to je tak. Idó tedy ministranty i sia pytajó, czy przyjmnim ta kolanda. Jak jó, to wej przyńdzie za niami organista abo jaki knap, co je starszym ministrantam abo i lektoram, i zaśpsiywa kolanda. Tedy przyńdzie ksióndz. Na stole, białym obrusem nakrytym, stoji krzyż i śwyczki, a na talyrzu je śwancóna woda i kele niy leży kropsidło. Wszyści tedy uklanknó i pomodló sia razam zes ksiandzam, a tedy ksióndz pokropsi wszytkych śwancónó wodó i da do ucałowania krzyż. Zaś późni se i siadnie, i pogada, od dzieciów oglóndnie zeszyty od religji, i mniejszym da obrazki na pamnióntka kolandy. Kożdy tedy da ksiandzu i organiście jake psinióndze, a i jake grosze ministrantóm. Ale to nie je mus. Kożdy dawa tyle, na ile go stać. Jak je dych biydny, to ni musi nic dać. Toć przecie, jak żam mówiył, to mus nie je. Jedne to czasami i kawa postawió, jakygo kucha abo wieczerza postawió. Bo wej jak tak całki po obiedzie po kolańdzie chodzó, to i wygłodniejó. Ale to ostawma uż tym trochy bogatszym. Za to sznapsam ksiandza nie czanstujta. To nie przystoji. A ksióndz choc raz na rok do kożdygo parawsianina przecie zajrzy - toć musi, coby wej wiedział jak se żyjó, co im brakuje, jak dzieciów wychowujó i wiele, wiele inszych sprawów. Toć tan co ksiandza na kolandzie przyjmnie, to i bez to przyznawa sia do tego, że je parawsianinam, że je wierzóncy. A jak je, to i wiara swoja jak najlepsi wyznawać musi, i to bez żadnych „ale”. Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Ciepła zima Ej świat! Co to sia porobjyło. Uż tera pewnieć zimy wiancy na śwecie nie bandzie. A może to jano tu, u nas, za te nasze polske grzychy? Abo tyż i bez te atómy i areozole to wej sia w niebie dziury porobjyli i słóńce nóm jakeś śmniyrtelne prómnianie bez te dziury zesyła? Tedy pewnieć w lecie bez parasóna na dwór nie wyńdziesz, coby cia te ultrafsiolytowe nie chyciyli. Toć eszczy gorzy jak we wojnie, bo wej nie wjysz, skóndy to psiarstwo przyńdzie, aż cia zagłuszy. Ale może to jano nas tak straszó? A może i ludziska se samni kóniec śwata szykujó? Ale co bańdzim sia tam wiele kymrować tym, czego eszczy ni ma. Toć nawet jak bym chcieli co zmnianić, to i tak nic nie wskórómy. Tedy niech te wysoce sztudyrowane sia za nas martwsió, nóm niech jano ostawió ta ciepła zima. Toć wej przy ty naszy bjydzie to nawet i lepsi, że je ciepło, bo mni wangla i kóksu musim kupsić, i nóm wiancy na ta lynerka ostanie. A i spodnych buksów i barchónowych koszulów oszczańdzim, bo jych nosić nie musim. Toć uż dawni ludzie gadeli, że ni ma tego złygo, co by na dobre nie wyszło. Jano dzieci majó zmartwsianie, że im sanki pordzywieli. Ale znów wej uż w ogródku śnieguliczki rozkwsiteli i uż pomału by móg w ogrodzie kopać ziamnia, i radiski sadzić abo sałata. Aż żam Wóm raz psisał, że musza se na szpacyr do lasa iść, jako że żam ni móg, bo wej sia moji kobjycie przyśniyło wew środźku zimy izby bjylić, myble przestawiać z jednej izby do drugi, że aż wnetki żam krańćka dostał. Nó bo wej! Wyry zwalóne na kupa, szlabany tyż (ja tak mówja na tapczany), ze szafów wszytko je wywalóne na środziek i wiosanne porzóndki sia robji. I tak wej ze szpacyru do lasu nic nie było. Ale myśla, że bańdzie. Może tam tyż uż da czuć wiosna? Żeby jano po ciepły zimnie nie przyszłó zimne lato! A Wóm zaś życza, żeby Was grypa nie wziana. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
123
Maszki
124
Wiyta chto to só maszki? To wej só take przebiyrańce, co na wesele przyńdó, życzania złożó, potańcujó, czasami i co zjedzó, a najczanści sia nachlejó i idó do dóm. A psilujó, coby bez dwanasta nie ostać, bo by musieli maski zdymnóńć i by tedy sia wydało, chto to był. Zaś weselniki trzymajó jych jak najdłuży, wódka im lejó, coby sia jano wydało, chto to je. Oj, nieraz żam był za maszka na weselisku, to wiam, jak to je. Dawni to Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
eszczy taka ceremonija była, że wiyrszam mówjyli abo śpiyweli: „Oj, lyzie, otwórzta dźwyrze, bo ma rance jak obrancze, a nogi jak batogi, zaś d... jak talyrze...”, ale o tym uż wszyści majó dawno zapómnióne. Raz żam polaz za maszka do Stacha na Murawach kele Lubjichowa, bo wej córka wydawał. To uż było po wojnie i uż o wiyrszach nicht nie pamniantał, ale maszków odstawjylim jak sia patrzy. Tak rychtich to óni mnie zaprosiyli, ale żam tedy poszed do ciotki Franciszki i mówja: „Ciotko! Chcecie być na weselu? Stacha córka sia żani”. „Toć czamu niy?” mówi ciotka. - „Ale toć ni móm zaproszania”. „Zes tym ni ma kłopotu” - mówja - „pudzim za maszków!”. I tak tyż zrobjylim. Ale wszytko co było do przezucia, wzianim w torba. Toć nie moglim tak jechać autobusam. Pojechelim. Wysiedlim w Mościskach i pólnó drogó poszlim na Murawy. Zatrzymelim sia jednak prendzy u jednego gbura i tamój obulim sia za maszków. Ciotka za taka mieska frelka, a ja żam se przypnył czarne wósy, broda i take bryle bez szkłów, i na wiyrzch seknia po lólku. I poszlim. Jeno mój stryj wiedział, chto my sómy, i w szałerku schował nasze gzary, i do środźka nas zaprowadziył. Ja żam zmnianiył głos, coby mnie nie pozneli. Poszlim do młody pary i delim im po jednym groszu, coby byli bogate. Tedy poszlim do muzykańtów, delim im dwa grosze, coby zagreli „drapanygo po chróście”. Ale óni tego nie zneli i zagreli nóm jano „rajnlyndera”. Tedy chwyciył żam młoda panna, a ciotka pana młodego i tak wywijelim, że aż kurz szed. Późni obteńcowelim gospodarzów i gościów. A óni nas jano czanstoweli sznapsam. Ale ja żam wzión jano jednygo na zdrowje młody pary i kóniec. Ciotka se wziana trochy wiancy i wnetki mnie zdradziyła. Zaczana wołać: „Kaziul, póć no tutej”. Tedy zaczani jó pytać, o jakygo Kaźmniyrza ji chodzi. Ale óna mówji, że bez tan sznaps ji sia we łbie pofyfrało i myślała, że ji knap je tyż z nió. Tedy sia uspokojyli. Ale najgorzy było, kedy nóm deli jeść. Bo wej broda mnie sia urwała i żebym rankó nie przytrzymał, to by mnie zlejciała. Ale nie było rady. Skiwnół żam na stryja i żam poszed sia przezuć wew swoje łachy. A ciotka mnie szukała i cióngle mówjyła: „Gdzie tan mój Ka... e... chciałóm rzec mój chłop!”. A ja żem przyszed uż przezuty i umyty, i sia tłómacza, że wej na kóniec mnie wolne deli i żam móg przyjechać. I by mnie wej uwierzyli, jano znówki ciotka jak mnie obaczyła, to woła: „A wej, Kaziul, nareszcie żam cia nalazła, jano czamu żeś sia uż przezuł...?”. Nó i tedy wiedzieli, że to ja. Ciotka tyż obuła swoje łachy i bawjylim sia do białygo rana. A jedlim i psilim, że nóm aż po brodzie ciekło. Tedy i Wóm życza, co byśta na wiele weseliskach sia bawjyli i jako goście, i za maszków. Bo jak wesele, to wesele. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
125
126
Zimowa wandrówka
Jak zapowiamy turystóm, że pudzim na wandrówka, to nie wiamy naprzód, jaka bańdzie pogoda. Zaś wew ostatnym dniu powiedzić, że nie pudzim, Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
tyż nie je dobrze, bo na drugi raz nie przyńdó. Tedy, jak uż żam zapowiedział, że pudzim, to żam uż poszli, choc pogoda była licha. Raz tedy, choc z góry lejciała taka mgła, a zes rana na drzewach i krzakach była szadź. Uż żam myślał, że nicht nie przyńdzie, ale przyszli i chcieli iść. Nó to poszlim. Poszlim bez Kochanki, przeszlim na druga stróna sztreki (torów kolejowych) i dali szlim bez las, do Jamertale. Wew lesie leżał mniejszy śmniyg, ale na drogach była woda i lód. Nieślim ze sobó garnek, taka blaszana grapa, i wszytko to, co mnielim do jeścia. Całki czas uważelim, żeby wymijać te pluty wody, ale i tak wnetki mnielim mokre pyty. Psiyrwszy odpoczynek zrobjylim se nad janzioram. Dali szlim do grobów szpangawskych i tutaj sia pomodlylim za tych tu zamordowanych, i powandrowelim dali drogó do Szpangawskygo Janziora. Asfaltu tamój eszczy nie byłó. Dali szlim brzegam tego janziora (prawó strónó) aż do Janziora Zduńskygo. I znówki szlim brzegam aż do leśniczówki Polesie. Za Polski Ludowy zmnianiyli ta nazwa na Boroszewo. Poszlim do leśnygo. Leśny nas zara posadziył kele kóminka. Zdjanim buty i skarpety, żeby wyschli, a bose nogi grzelim przy kóminku. Leśniczowa nóm zrobjyła lipowy arbaty zes miodam i tak se popsiyliym, a leśny nóm opowiedał o leśnych zwiyrzantach i o jego przygodach zes temi zwiyrzakami. Późni zjedlim se obiad zes tych naszych „dobrościów” i zes tego, co nóm leśne dodeli. Fejn nóm smakowało i nawet sia nóm spać zachciało, ale musielim sia zbiyrać do drogi. Tera uż jano do Szpangawska na stacyja i pocióngam do dóm, do Starogardu. Ale zrobjyło sia ciamno i to wej tak dych ciamno. Jak szlim drogó, to byłó tak ciamno, że musielim patrzyć do góry, co by nie zlyść do lasa zes ty drogi, bo u góry, tak jak szła droga, to dało widzieć taki pasek nieba i to pó nim poznawelim, że sómy eszczy na drodze. Tera uż nie widzielim glambokych plutów i leźlim na oślyp, że woda nóm sia góró do butów wlywała (że tyż nie wzianim taszlampy!). Wew Zdunach uż dali nie szlim lasam, jano przeszlim bez wieś na szosa (choc to było dali). Tu przecie było widni i suszy. Tak doszlim aż na stacyja wew Szpangawsku. Tu trocha czekelim aż przyjechał pocióng i ze śpsiywam pojechelim do Starogardu. I choc wszyści mnielim mokre golanie, to wej nicht nie był chory. A ta nasza wandrówka wspómninelim eszczy po wiele latach i choc tyla przecie wandrowelim, to wej ta wspómninelim najbardzi, i uznelim, że dała nóm najwiancy przygodów, nó i najwiancy nas nauczyła wandrowania. A że było cianżko? Nó to było przecie najważniejsze. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
127
Wsiowe wjidoki Kożda kociewska wioska je dych taka sama, że mógbym poznać, że to je zes Kociewia. A jednakowóż kożda je insza. Niby dómy so dych take same, zes czerwóny cegły z erklam, dachówkó abo papó kryte, parterowe abo i psiantrowe, zes oknam pod dacham ze szczytów. Mniescami trafnie sia tyż jaka zrambowa chałupa, jano że czansto uż odnowióna i przerobióna. Lasaki majó eszczy para wiancy zrambowych chałupów, ale Feteraki i Górale (środźkowe Kociewie) majó wiancy chałupów zes cegły. Zaś nad Wisło, gdzie mniaszkali Olyndry (Holendrzy), to nawet jakby byli take małe dworki, czansto psiantrowe. Wew kościelnych wioskach stoji zawdy psiankny kościółek, czansto eszczy gotycki, remiza strażacka i dawni, prawie wew kożdy wiosce, a tera jano gdzieogdzie je karczma ze zaló abo i ze scynó. Tera uż takych karczmów prawie że ni ma. Na wioskach só tera maluśke abo i wianksze składy gyesów, a tera uż wiele prywatnych. Jano só police i lada, nó i za dźwyrzami magazyn. A eszczy zara po wojnie nieraz żam był wew taki karczmnie i wej stoły byli, i móg żeś jaja ze szpyrkami se zamówjić, a do tego chlyb abo kołacze i arbata abo i kawa zes mlykam - ale niy ta zes bunków, jano janczmianna. Zes tego co tutaj czytata, to wej niby kożda wioska je insza, a toć ja żam psisał, że só jednake. Bo wej tu só dwa prawdy. Kożda je insza, ale tyż kożda je jednaka. A to wej robió te drzewa, chtórnych wew kożdy wiosce je walnych. Najczanści sia trafnó białe brzozy, lipy i klóny. I prawie bez te drzewa, chtórne wew kożdy wiosce majó swoje miesce, to te wioski só dych do sia podobne. Psiankne i wyniesłe w góra brzozy siangajó wyży od chałupów, nawet tych psiantrowych, i jano kościelna wieża je czasami wianksza od niych. Za to lipy i klóny, choc tyż walnie wysoke, só przecie ganste i dychtowne, i majó szyrochna koróna. Ale najważniejszó czanśció wioski só przecie ludzie. A kożdy je inszy: jedan je zawistny, a drugi szczyry, jedan chciwy, a drugi by dał ci reszta, jedan je do sia, a drugi od sia. Ale Kociewiaki majó tyż wspólna cycha. Do obcych só nieufne, a do przyjacielów wylywne i szczyre. Czasami sia trafnó bez tych cychów, ale tóć wyjóntki potwiyrdzajó reguła. Tak to wej je. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
129
Jak sia ubiyrelim?
130
Tera to je dych bestro. Kożdy je inaczy obuty, insza ma seknia, insze buksy. Jakoweś mantle powymyśleli, a tera i bestre kurtki. Zamniast sekniów majó jakoweś marynarki kuse, a pod niami, pod spódźkam, wszytki majó swytry. Kobiyty tyż tera kożda inaczy je obuta. Jedna ma sukmana „mini”, że ji wnetki majdy da widać, a uż druga ma „maksy”, że sia jeji plóncze mniandzy szpytami. Eszczy insza ma wew sukmanie zes jedny stróny taki rozpórek, że ji całka golań aż do pasa da widać. Só eszczy i take, co wej jak chłopy wew buksach łażó, choc przyznóm, że jak je zima, to i dobrze robjó, bo im przecie ciepli je wew buksach niyż wew ciankich stryflach czy rajstopach. Kolory to tera tyż take butne wprowadziyli, że aż ślypsia boló, tyla tego je. Ale czy zawdy sia tak nosiyli? Dawni to wej było dych inaczy. Kożdy poznawał - czy z przodźku czy z tyłu - co je kobiyta, a co je chłóp. A tera? Kobiyta ma włosy uciante po mansku i buksy nosi. A chłop, choc tyż wew buksach chodzi, to wej klatry ma długe czasami aż do pasa abo i warkocz ma zapletły. Eszczy dobrze jak sia nie goli, to choc z przodźku je widać, że to je ón, a niy óna. Tak to wej zniewieścieli nasze chłopy. Uż wnetki nie só chłopami. Pewnieć wnetki i sukmany nosić bandó. Tych czasów, jak u nas ludzie eszczy samni sobie utkeli materyja na obucie, to wej uż nie pamniantóm. Wew biydniejszych strónach to eszczy gdzieogdzie tkeli, ale u nas na Kociewiu uż dawno niy. Nawet moje lólki, co żam sia jych pytał, to tyż nie pamnianteli. Jano tyla mnie moja lólka powiedała, że łóni (dawni) to panna do ślubu szła wew czarny sukni. Kociewiaki byli bogatsze od naszych sómsiadów Kaszubów, co tedy samni se uż nie robiyli, jano kupoweli materyja na sukmana, buksy czy tyż seknia. Wedle ksiandza Kujota, peplińskygo historyka, to wej jano Lasaki przychodziyli na jarmark wew Starogardzie wew samoróbnym, biełym obuciu. Ale choc materyja kupoweli, to wej szyli po naszamu, po Kociewsku. Na poczóntku dwudziestygo wieku chłopy nosiyli buksy czarne, zaś najczanści wew siwe paski i na to seknia (marynarka) długa do kolanów, zapsinana na drobne, gansto przyszyte knafle (guziki). Seknia była czarna, a kołniyrz, mankety i patki od kieszaniów byli zes czarny, ale zes śwycóncy materyji. Na głowie nosiyli maciejówka - to je taka czapka z daszkam, chtórna wew czasach socjalizmu nazyweli „leninówa”. W zimnie zaś nosiyli barankowa czapka, z jedny stróny czarna (karakułowa), a z drugi bieła. Na codziań przewracali na bieła stróna (tak rychtyk to prawie żołta), a na niedziela to znówki ta czarna. Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Jak sia ubiyrelim (II) Tera wiancy bańdzie o kobiytach. Bo wej kobiyty obuweli sia tak. Na bajówka ubiyreli sukmana. Młode - kolorowa, wew kwsiaty, a starsze - bruna abo czarna. Na kożdy sukmanie, na dole, tak zes psiańć cantymetrów od rańtu, byli naszyte dwa paski, tak ze dwa, trzy cantymytry od siebie. Koszula nosiyli biała, czasami haftowana biało, zes takymi durkami, a czasami i kolorowo. Na ta koszula, abo jakby chto wolał bluzka, ubiyreli taka westka czy sznórówka. Młode bez rankawów i z przodźku zes takymi cakami wew inszym kolorze, co wej wyglóndało jak jaka chojanka. Starsze mnieli bruna abo czarna bluza zes rankawami i bez tych caków, jano z przodźku zapsinana na take małe knafelki. Za to okróngłe abo tyż kańczate byli wciante za paskam, na dólnym rańcie. Panianki i kobiyty, jak robiyli wew polu (panianki to czansto i na niedziela), nosiyli na głowie dwa chustki i kożda wew inszym kolorze. Jedna była zawiózywana na czole, co wyglóndało jakby panianka mniała druge uszy abo i rogi. Zaś druga, ta na wiyrzchu, zawiózywania była w tyle, na karku. Zaś starsze kobiyty chodziyły wew czapkach czarnych abo brunych, chtórne czansto byli hafowane śrybnó abo złotó nitkó. Stare kobiyty nosiyli sukmany aż do kostków, a młode jano tak z dziesiańć, psiantnaście cantymytrów za kolana. A jake nosiyli bóty? Latam to najczanści chodziyli boso, nó chyba że jecheli do mniasta. Ale toć na niedziela abo i wew zimnie obuweli abo kropówki (chłopy i kobiyty), abo dosić długe, aż po kolana, bóty sznórowane (kobiyty), zaś chłopy ździebko krótsze i take do wsuniańcia, bez sznórowania. W zimnie to czansto nosiyli kożuchy abo i burki. W zimnie i w lecie do roboty, do chlywa, wsadzeli na nogi kory. Jak śmniyg był mokry, to sia podlypsiał pod nogami i czasami se chto nawet noga skrańciył. Czansto tedy zdejmowali te kory i o płot abo o chałupa walyli, coby tan śmniyg odlejciał. Za to knapy se wbijeli pod kory jaki trochy grubszy drót i po lodzie jeździyli jak na łyżwach. To była radocha dla dzieciaków. Najczanści jano tamój sia ślizgeli, gdzie było snatko - ale toć i tak czasami sia chtóran zamaczał, jak lód był za cianki. O, i wiele knapów sia potopsiyło, jak wej ojców nie słucheli i gdzie na rzyka poszli abo i na wiosna na krach jeździyli. Pamniantajta tedy, szury jedne, żebyśta na rzyka abo i gdzie na glamboke nie łaziyli, bo wej możeta sia utyrać. I uż Was nie bańdzie na tym śwecie. A - żeśta rodzicieli nie słucheli - to wej i do psiekła mogó was wźóńść. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
131
Kociewiaki zawdy lubiyli kwsiaty Jak dalek idzie siangnóńć, zawdy żam jano wjidział kwsiaty. Na oknie zawdy stojały pelargónie, na ścianach wymalowane byli róże, a na kómodzie, policach i inszych myblach leżały deczki wyszywane w psiankne kociewske kwsiaty. Dopsiru pomniandzy wojnami zaczani w rozmaitych gazytach pokazywać wyszywanki kaszubske i te sia tyż ludzióm wjidzieli, i tedy zaczani tyż tamte wyszywać. I tak pomaluśku zapómnyli o naszych kociewskych. Taka była moda. Ale byli tyż Kociewiaki, co dali wyszyweli kociewske modraki i kónkole, oset i kwiatuszki rozmaite. Kolorów było mało, bo jano zielóny, żółty, czerwóny, modry i lilowy. Jak to fejn dało wszańdzie jano czyste deczki, a przy policach tyż korónki wyszywane, hyklowane, a u bjydniejszych to i z papsiru wyrzynane. Pamniantóm jak dziś, jak żam do moji lólki do Jabłówka pojechał, eszczy żam był mały knap, ale pamniantóm kwsiaty. Uż na polach, w życie czy janczmnianiu, fol było modraków, makówków, powojów, lilowy wyki i kónkolów. A w ogródku przed chałupó rośli stokróże, patrzypanny i wiele inszych kwsiatów. Siań była cegłó wyłożóna, tak jak i kuchnia, a w izbach była zawdy wyszorowana na biało podłóga z desków i wysypana żółtym psiaskiem. Na oknie stojały dóniczki (kurtopy) z pelargóniami, wielgachne merty i czerwóny torybnik. Na ścianach wisieli śwante obrazy ze zatkniantó brzóskó, jałówcam i inszymi pośwancónymi zielami. Na ścianach tyż wymalowane byli rozmaite kwsiaty, a na stole stojał bukyt bujanów. Do ty fejny izby to jano puszczeli jak chto na gościna był przyjechany. Na co dziań to wszyści siedzieli w kuchni abo i w izbach do spania. A wszańdzie pachniałó zielami i kwsiatami abo i lipó rozłożónó do suszania na podłodze, na prześciradle, abo mniantó. I było tak fejn, tak pachnóncó i swojsko. Dzisiej jano tansknota bierze za tamtymi wóniami. Tedy niech Wóm tyż pachnó kwsiaty. Anton i
G ór sk i
-
P O RY
ROK U
-
Zima
133
Jak dalek sianga Kociewie? Rozmaite bówki przyńdó dó mnie i gadajó: „A co to je to Kociewie i chto to só te Kociewiaki?”. I musza im wyklarować, że Kociewiaki to wej só take same Polaki jak Górale abo Kaszuby, jano że ździebko inaczy gadajó, a dawni to tyż inaczy sia obuweli, inaczy haftoweli, a i budoweli tyż trochy inaczy niyż Kaszuby, Borowiaki abo tyż za Wjisłó Warmniaki. I tan janzyk je dycht czysto polski, jano że zes szesnastygo wieka. Germanizmów w naszy mowje tyż je mało, wiele mni niyż w kaszubskim, a i te we wiankszości nie pochodzó od Mniamców, jano od Olyndrów, co to byli sprowadzóne nad Wjisła i na Żuławy, żeby tamój wały porobjić, woda wypómpować i ta fejna, czarna i tłusta ziamnia mniyć do buraków cukrowych abo do pszanicy. A o tym, że my mowa ze szesnastygo wieka mómy, to wej żam wyczytał wew móndry ksióżce: „Historyja janzyka polskygo”. Kociewie sianga od Pszczółków na północ, od Tczewa, aż po Świecie na połedniu i leży mniandzy Wjisłó a Czarnó Wodó. Kociewiaki dzieló sia na Góralów na północy (od Skarszewów aż do Smantowa), Feteraków na górkach i wyżynach mniandzy Tczewam, Pelplinam a Gniywam, i na Olyndrów na nizinach kele Wjisły. Po obu strónach środźkowy Wdy mniaszkajó Lasaki, a uż po strónie bydgoskygo województwa mniaszkajó Nowjaki i Świeciaki. Wiele by móg żam psisać o naszy kociewski ziamni, o janziorach i lasach, o górkach i kociełkach, o rzykach, nó i o psiachudrach. Ale to uż inszó razó. Tera jano tyla, żebyśta wiedzieli jak wielgachne je to nasze Kociewie. A jake óno je psiankne, dowjyta sia późni. Wiankszość z Was i tak o tym wjy, że Kociewie je psiankne i walnie urozmaicóne. Nasze wioski i mniasta tyż só psiankne i fol majó zabytków. Tedy pozdrawjóm wszytkych pomniaszkańców Kociewia. 134
Wasz Kaźmniyrz Anton i
G ór sk i
-
P ORY
ROK U
-
Zima
Antoni Górski
- ur. 30.04.1926 r. w Grabówcu (pod Starogardem). Od trzeciego roku życia do dzisiaj mieszkaniec Starogardu. Znany działacz harcerski - harcmistrz, szczepowy. Pracował w szkolnictwie jako nauczyciel i w Spółdzielczym Domu Kultury w Starogardzie jako instruktor. Plastyk, folklorysta. Współautor książeczki „Przysłowia kociewskie", autor tomiku wierszy „Modraki", niewydanej pracy „Haft kociewski". Od kilkudziesięciu lat drukuje swoje gawędy w czasopismach lokalnych.
APTEKARZ PANA BOGA
6
GAWĘDY WIOSNA Wiosna Żam sia wybrał na wioska Wielgi post Wielganoc Dingus Dało smarówka Co my dawni kupowelim Psiyrwsza mniłość Gorónc Dziań jak codziań Przyjanciny Szpacyr po ogrodzie Pudzim na majówka Jeździyjta autobusam
10 11 12 13 14 16 17 18 21 22 25 26 30 31
LATO Uż je lato Mómy lato Przysłowia Za wioskó Ale lujnyło! Uż wej nóm walnygo urosło Lubia iść do ogroda Zielsko Ni ma to jak u nas Bala Gorónc nie do zniesiania Bliży Pana Boga Wandry Przed wojnó mniał rower i koza Psia pogoda Chruchel Nasze wioski Brzad Paciyrz O wandrach i jejich obuciu Wszytko je wyjechane precz Co Wóm w ogrodzie obrodziyło Melancholija czy niemniyr?
34 35 37 38 39 41 42 44 46 47 48 50 51 53 54 55 57 58 60 62 63 65 67
JESIEŃ Jesianne mankolije Jesiań Wandrówki Idzim do lasa W kożda niedziela szlim se do lasa Idzim na pachta Coś cióngnie w rodzinne stróny Wew co sia bawjylim Tansknota Ostatne grzyby Listopad Zapaciypta psu buda na zima Jedan wieczór Zaduszki Zaduszki II Papsiyry - szpargały Co to bańdzie Ostatne listy ZIMA Wiater Zaczarowany śwat Ale śmniyg Sanki Bjydne ptaszyska Francuska Górka Druga zimowa wandrówka Uż znówki bańdzie Wigilija Wigilija Boże Narodzanie Idźta na szpacyr Sylwester Do siygo roku! Hej kolanda, kolanda! Ciepła zima Maszki Zimowa wandrówka Wsiowe wjidoki Jak sia ubiyrelim? Jak sia ubiyrelim (II) Kociewiaki zawdy lubiyli kwsiaty Jak dalek sianga Kociewie?
70 71 73 74 77 78 81 82 84 87 88 89 90 92 93 95 96 97
100 101 102 103 105 106 108 111 112 114 116 118 120 122 123 124 126 129 130 132 133 134
Seria wydawnicza OKO LICE KULTURY ukazuje się od 1996 roku. W cyklu tym ukazały się już następujące publikacje:
Teresa Krzyżyńska KS. STANISŁAW HOFFMANN
KS. KANONIK PPŁK JÓZEF WRYCZA „RAWYCZ” praca zbiorowa
Krzysztof Frydel MAŁA RETENCJA BIAŁE BŁOTA
Jan Majewski BERŁO Z LESZCZYNY (liryki)
Urszula Nawrocka-Grześkowiak, Władysław Bugała WIRTY - PRZEWODNIK
Lech Miądowicz PRZESYPYWANIE PIASKU czyli Benefis wierszem pisany Krystyna Gulczyńska Janusz Marszalec BY CZAS NIE ZAĆMIŁ I NIEPAMIĘĆ. 50 LAT TECHNIKUM PRZEMYSŁU SKÓRZANEGO ALMANACH POMORSKI 1996 praca zbiorowa pod red. Jerzego Gajewicza Zygmunt Rutendolf-Przewoski, HERBARZ RODU PRZEWOSKICH WYDANIE BIBLIOFILSKIE
Anita Cylkowska CHRYSTUS ZE STAROGARDU WYDANIE BIBLIOFILSKIE
Romana Cielątkowska ARCHITEKTURA I URBANISTYKA LWOWA II RZECZPOSPOLITEJ Siostry św. Elżbiety DOMY SIÓSTR ŚW. ELŻBIETY PROWINCJI TORUŃSKIEJ WYDANIE BIBLIOFILSKIE
WYDANIE BIBLIOFILSKIE
Tadeusz Huciński Magdalena Szymkiewicz KOSZYKÓWKA Motoryka - Siła Tadeusz Huciński Magdalena Szymkiewicz KOSZYKÓWKA Motoryka - Wytrzymałość Tadeusz Huciński Magdalena Szymkiewicz KOSZYKÓWKA Szybkość, Skoczność + Plyometria Marek Dutkowski STRATEGIA ROZWOJU SPOŁECZNO-GOSPODARCZEGO MIASTA STAROGARD GDAŃSKI Jan Sokołowski RAPORT W SPRAWIE GEODEZJI I KARTOGRAFII W WOJEWÓDZTWIE POMORSKIM ALBUM RADNYCH W POWIECIE STAROGARDZKIM III KADENCJI
w przygotowaniu
POGRANICZE Franciszek Biernack i Bernard Janowicz
notes zbieracza wyrazรณw kociewskich
notes zbieracza wyrazรณw kociewskich
notes zbieracza wyrazรณw kociewskich
ISBN 83-910820-9-1
018
Antoni Górski
- ur. 30.04.1926 r. w Grabówcu (pod Starogardem). Od trzeciego roku życia do dzisiaj mieszkaniec Starogardu. Znany działacz harcerski - harcmistrz, szczepowy. Pracował w szkolnictwie jako nauczyciel i w Spółdzielczym Domu Kultury w Starogardzie jako instruktor. Plastyk, folklorysta. Współautor książeczki „Przysłowia kociewskie", autor tomiku wierszy „Modraki", niewydanej pracy „Haft kociewski". Od kilkudziesięciu lat drukuje swoje gawędy w czasopismach lokalnych.