K o r n e l
M a c h n i k o w s k i
d
c
w
a
z
y
t
a
n
i
a
K o r n e l
M a c h n i k o w s k i
tomik ZAPOWIEDZI 150830 wydano w ramach promocji talentów z Pomorza przez Fundację OKO-LICE KULTURY REDAKCJA: Beata z Eichów Grabanowa i Mateusz Brucki, przy lekkim udziale Lecha J. Zdrojewskiego Projekt okładki i składu oraz DTP: Lech J. Zdrojewski
d w a
c z y t a n i a pierwsze - strona 3
ISBN 978-83-65365-80-4
PRZESŁONA drugie - strona 17
SZTYCH
Wydawca: Fundacja OKO-LICE KULTURY Zblewo, ul. Modrzewiowa 5 www.oko-lice-kultury.pl Zblewo 2015 zeszyt 150830
2
0
1
5
C
Z
P
I
Y
E
T
R
A
N
I
E
W
S
Z
E
Chciał zacząć od zupełnie innej strony, aby nie zadeptać mrówek, które już zaczęły przechadzać się po ścieżce, uczęszczanej przez niego tydzień temu. Przekopywanie grządek i spulchnienie ziemi może być prawdziwym relaksem – nie pomyślałby tak jeszcze dziesięć lat temu. Odkąd skończył liceum, mrówki w swojej stadności i, pewnie pozornym, zorganizowaniu były się dla niego wzorem idealnego społeczeństwa. Chociaż wnuczek nawiedził go niedawno z wiadomością, że w radio mówili o mrówkach i podobno połowa z nich tylko symuluje pracę. Może to właśnie ta „leniwa” połowa zajmuje się czymś ważniejszym? Zastanawiał się od czasu do czasu, chociaż cieszył się z wizyt wnuka, czy on zawsze musi burzyć swoją dziecięcą prostotą jego, dziadkowe, myślenie. Teraz chłopak ma dziesięć lat i aż strach pomyśleć, jaki krzyż będą musieli dźwigać jego rodzice za kolejne sześć, osiem i tak dalej. W tym momencie zorientował się, że jego motyka stała się jakby lżejsza. On już nie ma tych problemów. Odłożył narzędzie na trawę i poszedł do altanki, napić się mrożonej herbaty. Zapytał w myślach swojej nieżyjącej żony, czy opłaca się to dziadostwo jeszcze dosładzać, ale wyobraził sobie, że kategorycznie zabrania mu tego. – Misiu, ile razy mam powtarzać – miód tak, a cukier – nie. -5-
Miodu ze sobą nie zabrał, wziął łyka gorzkiej, wzdrygnął się, bo nie znosił zimnej, a co dopiero lodowatej herbaty bez cienia słodyczy. Bez cienia słodyczy… Przypomniało mu się hasło z plakatu, który widział niedawno w drodze do sklepu. Dodaj swojemu życiu smaku Była to reklama kostki rosołowej. Kolejna rzecz niewyobrażalna dla jego małżonki. Odeszła dziesięć lat temu – nie bał się o tym myśleć, bo chociaż już nie mogli się do siebie przytulać, to nieustannie rozmawiali i kłócili się. Przez pewien czas nawet na głos, ale nauczył się już wyciszać te ekscesy. Ania – córka, zawsze mówiła, że nie uda mu się poderwać żadnej nadzianej emerytki, jeżeli będzie ciągle na głos rozmawiał ze swoją byłą dziewczyną. No i zagroziła też, że kiedyś przestanie zostawiać u niego swojego syna, jeżeli babcia ciągle będzie nawiedzać jego mieszkanie. Wyszczekana smarkula… z trzema dyplomami na koncie. Ale też z rozwodem – nie żeby jej dopiekał, albo chciał moralizować. Zawsze wierzył, że Aneczka ułoży sobie życie, ale czasami stwierdzał, że jemu udało się to trochę lepiej. Losy miała dziewczyna dużo bardziej skomplikowane niż imię. Ania wyjeżdżając z domu zastanawiała się, czy ojciec na pewno przyrządził sobie obiad. -6-
Obiad zabrał ze sobą na działeczkę. Tak mówiło się w którymś z tych głupich seriali o siedemnastej – działeczka… Zdrobnienie było w tym wypadku przekłamane, bo przy tej Działce(!) urabiał sobie człowiek ręce po łokcie. Lepsze to niż wieczne grzebanie w ludzkich wnętrznościach, no i byliny nie schodzą na stole. Zresztą, o ludziach schodzących na stole też mógł już sobie czasami, ale tylko przy piwku (tutaj zdrobnienie pasuje idealnie), porozmyślać. Życie i nie-życie w pewnym momencie przestało na nim robić większe wrażenie, bo przecież co jeszcze może go zaskoczyć? – Doktorze Cis – zatrzymanie akcji serca na trójce. – Panie ordynatorze, co z moją żoną? Czy ona z tego wyjdzie? Wysiadł w porę z tej chorej, o ironio!, kolejki. Czasami żona mówiła mu, że pędzi wprost do stacji zawał/udar. Okazało się, że ona do tej stacji podążała ekspresem. Na obiad przygotował sobie schab na zimno, według przepisu szwagierki, jakiś taki fikuśny z brzoskwinią. Zjadł ze smakiem. Zupełnie zapomniał o rozładowanym telefonie i upływie czasu. Ania zastanawiała się, czy zastanie ojca w domu. Stała w korku, a on nie odbierał telefonu. Nie miała działeczki, musiała sprzedać, bo bardziej niż malwy i piwonie kochała nikotynę. Nie była w stanie -7-
podjąć pracy, a Patryk wyjechał do Hamburga… dwa lata temu. Chyba nie zadzwonił jeszcze ani razu. No… a z emeryturki trudno sobie fundować papieroski i nawozy jednocześnie. Musiała wybrać. Uwielbiała zapalić papierosa jeszcze przed pierwszą kawą. Kuzynka mówiła jej kilka razy, że w tym całym intereciepecie Patryczek publikuje swoje zdjęcia w modnych pubach. Kiedy pub staje się modny? Do dziś pamięta, jak syn ogłosił uroczyście, że wyjeżdża, że jedzie do kobiety, którą kocha i jest przez nią kochany równie mocno. Popatrzyła na niego wtedy z politowaniem. Miał trzydzieści lat, czyli był w sile wieku, a ta kobieta podobno miała czterdzieści trzy. Może i Patryczek miał matkę za podstarzałą babę, która zdecydowała się na dziecko odrobinę za późno, ale mama przeczytała niejedną sagę rodzinną i wiedziała, jak takie romanse i wyjazdy się kończą. Nie będzie go zatrzymywać, ona przecież się nie wtrąca. Nie zadzwonił od dwóch lat. Nie żeby syn był jedynym mężczyzną w jej życiu – miała też męża – Stasia. Stasiu to dobry chłopak. Pieniądze ma, bo jeszcze pracuje. Ma – w barku. – Stasiu to dobry chłopak – zwykła jej powtarzać kilkadziesiąt lat temu jej osobista matka. – Nie zapomniij – mama przeciągała „i” w niemożliwy do powtórzenia sposób. – Nie zapomniij, co ci matka mówi, bo to mąż będzie pierwsza klasa. Jak to Trojanowska śpiewała? Za osiem lat adres w bloku
i mały fiat, no i wszystko by się zgadzało. Tylko zamiast fiata była syrena. Stasiu dopiął swego, a raczej dopiął tego, co jej matka przewidziała, ale zrobił to bez strzelania brwiami, bez umizgiwania się, takiego miłego i z klasą… Najpierw poinformował ją, że są parą, przytaknęła; później poinformował ją o dacie ślubu, przytaknęła; przeprowadzka – zgoda; zdrada – no trudno. Ona powiedziała mu o ciąży – wpadł w szał, ale mu przeszło – Wszystko, czego dziś chcę… – zanuciła i machnęła ręką na te nieistotne już wspomnienia.
-8-
-9-
Patryk nie lubił narkotyków. On je kochał. Przyszła Mariolka, nigdy Mariola, zawsze zdrobniale, bo przecież trzeba się odmładzać. Nieśmiertelna trwała i błyszczące bluzki, a do tego od czasu do czasu jakiś drogi krem od siostry z USA. Zasiedziała się Mariolka, jak zwykle, ale nie powiedziała właściwie niczego ciekawego, oprócz nowin o sąsiedzie z parteru. Ten stary pryk, też już emeryt, jak one – ich klan rozrastał na klatce, – wyrzucił telewizor przez okno. Zapytała Mariolki, czy ona wie, dlaczego to zrobił, ale Mariolka popatrzyła na nią tylko znad szklanki z wiklinowym uchwytem i odpowiedziała, że to przecież oczywiste. Dla niej oczywiste nie było, ale koleżanka tematu ciągnąć
nie zamierzała. I siedziała, i ciastka maślane jadła, i nawet chałwę stasiową pochłonęła, a o telewizorze lecącym z okna niczego nie powiedziała. Ten z parteru to dopiero miał życie, a właściwie nie miał go wcale. Zupełnie sam, bo dzieci też się gdzieś za chlebem rozjechały, a żona podobno jeszcze przed Okrągłym Stołem – tfu! – się z jakimś ubekiem puściła i tyle ją widzieli. Później nawet pies, jakiś kundel, mu zdechł i przestał już chłop zupełnie wychodzić. Tylko mecze w telewizji i dziennik i pogoda. Czasami do biblioteki poszedł, ale najczęściej bibliotekarka sama mu książki przynosiła, bo też w ich klatce mieszkała. Chociaż podobno ostatnio przestał czytać, bo stwierdził, że jak ma zapominać w kółko i w kółko, co było na ostatniej stronie, to on takie czytanie w dupie ma, o! A w zeszłym tygodniu ten telewizor. Patryczek zawsze mówił, że do tego z parteru, to śliczna pielęgniareczka przychodzi, że taką to w szpitalu chętnie by spotkał. Jej wydawała się ona mało profesjonalną opiekunką. Świeżo po studiach podobno, ale kiedy przechodziło się obok otwartych drzwi mieszkanie tegoz-parteru, smród bił na kilka metrów. Może katar wiecznie miała ta młoda, że nie czuła? Patryczek kochał kobiety. Kobiety go dymały. - 10 -
Zadzwonił Patryk. Mariolki na szczęście już nie było. – Tata jest? – spytał natychmiast po jej „halo”. – Jest. Zawołała męża, wyszedł ze swojej nory, burknął coś, przejął słuchawkę i sobie z synem porozmawiali. Po dwóch latach, tylko tyle? Patryk lubił Perfect. Stasiu nie znosił, wyzywał, że to szarpidruty, a ona słuchała, bo leciało, więc musiała. Nie płacz Ewka, bo tu miejca brak – lala,kurwa,la. Następnego dnia po pracy na działce, pozwolił sobie na sen znacznie dłuższy niż zwykle. Mniej więcej raz w tygodniu ciało domagało się młodzieńczej dawki odpoczynku i nie zamierzało się podnosić przed dziesiątą. Przypomniał sobie, że w piątek będzie rozdanie świadectw. Młodzież kończy rok szkolny, no to dziadek musi uciszyć węża w kieszeni i szarpnąć się na coś, bo przecież pasek, bo średnia w pierwszej trójce w szkole. Ania zapewniała, że może coś w jego imieniu młodemu dać, ale on odmówił, bo przecież rozpieszczanie wnuków to jeden z przywilejów dziadków-emerytów. Kupił samochód zdalnie sterowany. To dobry prezent, bo do jego działki prowadzi szlakowa droga, a kawałek dalej jest placyk i tam… nie żeby sam czuł ekscytację na myśl o organizacji mini-rajdu, skądże. - 11 -
Wódki nie pijał, więc matematycznie doszedł do wniosku, że może sobie pozwolić na taki prezent dla wnuka. Wychodząc z centrum handlowego, zauważył kobietę. Możliwe, że była kiedyś jego koleżanką w którejś z klas, w którejś ze szkół. Mniej więcej w jego wieku, tyle że dość zaniedbana. Wyglądała, jakby już przyjęła do wiadomości porażkę w walce z upływającym czasem. Oczy wydawały się od dawna nieuśmiechnięte. Poszedł do toalety, nie siusiu, z prostatą miał na szczęście wszystko w porządku, ale chciał spojrzeć w lustro. Chciał sprawdzić, czy jego oczy też zachodzą mgłą. – Nieźle się trzymasz, dziadku, taki trochę z ciebie Szwarceger – powiedział mu wnuczek po przedstawieniu na dzień babci i dziadka. Obserwując się w lustrze musiał przyznać dzieciakowi umiarkowaną rację – oczy bystre, bladoniebieskie, ramiona zbite i ciągle silne. W dłoniach pojawiły się już nieznaczne drżenia, ale przecież do spulchniania ziemi i zrywania truskawek nie potrzeba chirurgicznej precyzji. Niczego mu już nie potrzeba. Puścił sobie oczko w lustrze i prawie parsknął śmiechem, kiedy zauważył, że przygląda mu się jakiś wyfryzowany na porażenieprądem nastolatek. Co on wie…
– Czego chciał Patryk? – Wraca. Chce mi się z czegoś śmiać.– Perfect. – Tak po prostu? – No tak, jadę po niego, po prostu. Jakiś obiad? …a z boku jakiś słoń, wali go młotkiem w skroń. – i znowu. – Kupię coś… idę, tak. Dziecko jest i go nie ma. Masz dzieciątko… Miała ochotę się wkurzyć, rzucić czymś, ale coś w niej wyblakło i chyba miała jakąś nieszczelność, przez którą na bieżąco uchodziło z niej całe ciśnienie. Westchnęła, wyrzuciła z głowy ten nieznośny Perfect i poszła do centrum. W kieszeni miała portfel, w nim przechodzone pięćdziesiąt złotych. Komórka została w domu, bo ciągle o niej zapominała. Mariolka najwyżej zadzwoni, a jak zadzwoni i ona nie odbierze, to przecież Mariolka i tak przyjdzie i i tak będzie jadła ciastka maślane w jej kuchni. Właśnie, jeszcze maślane ciastka. Minęła swojego kolegę z klasy. Z podstawówki, więc już od kilkudziesięciu lat nie mówili sobie „cześć”. Należał do tego typu chłopców, za którymi wszystkie dziewczynki w warkoczykach biegały z wrzaskiem. Takie zaloty… a później wszystkie za nim szalały, a on wybrał tę najspokojniejszą i kupował jej co tydzień kwiaty. I medycynę skończył i teraz jest panem przez duże „P”. Ona od Stasia kwiatów nigdy nie dostała, ale też
- 12 -
- 13 -
Ania zastanawiała się, jak bardzo obrazi się na ojca, jeżeli ten kupi młodemu coś bezczelnie drogiego.
zawału nie dostała, jak żona tamtego kolegi. Jak on miał na imię? Fakt, że część z jego brandowkiego uroku pozostała w tych niebieskich oczach, ale ramiona mu opadły i włos znacznie się przerzedził. Masło, pierś z kurczaka, pieprz się skończył, te maślane ciasteczka jeszcze… Co Patryk znowu wymodził? Musi mu pościelić łóżko. Patryk nie spał od pięciu dni. Uciekał przez Berlin – do Polski. Szedł z prezentem dla wnuka pod pachą, kiedy przez parterowe okno mijanego bloku poszybowało radio. Rozbiło się na chodniku w drobny mak. – Niech tych złodziei i ich kłamliwych pachołków chuj strzeli! – krzyknął miotacz odbiorników radiowych. W tym bloku, tylko nie pamiętał, na którym piętrze, mieszkał jego przyjaciel z liceum. W czasach studenckich ich relacje rozluźniły się, a później przestały istnieć. Ciekawe, co u niego? To chyba nie on jest tym nerwowym staruchem? O, no nareszcie… Ania zatrzymała się przy krawężniku. – Co to za ustrojstwo na chodniku, tato? Wsiadaj, jedziemy. - 14 -
C
D
Z
Y
R
T
U
A
G
N
I
I
E
E
Wszystkie te czynności wykonane zostały z uśmiechem Budzik wyrwał go z łóżka, wyrwał ze snu i wciągnął do świata codzienności. „Dzień dobrze rozbudzony” – pomyślał mężczyzna. Nie minęło dwadzieścia minut, a on, już czekał na chodniku na firmowy autobus. Obskurna maszyna, ale wytrzymała jak tur. (Przed wyjściem z domu umył twarz, natarł się sztyftami i innymi specyfikami, chociaż wiedział, że zabiegi te są tylko walką z wiatrakami. Poza tym spożył odżywcze, kiełbasiane śniadanie i popił wszystko letnia herbatą rozpuszczalną. Wszystkie te czynności wykonane zostały z uśmiechem.) Autobus spóźnił się dziesięć minut, więc mężczyzna zdążył poczuć, że dziesięć stopni, które wskazywał termometr, wcale nie było tak wiosenne, jak się spodziewał. Wiatr wkradał mu się w nogawki, a także pod kurtkę, na co jego nerki reagowały cichymi bezradnymi, flaczanymi jękami. Przy najbliższej okazji, czyli o 4.20 następnego dnia pomyśli i nieco cieplej się odzieje. Transport zjawił się wreszcie i przywitał mężczyznę mechanicznymi skrzypnięciami, stuknięciami i piskami. Codziennemu wyzwaniu, jakim było zatrzymywanie się na kolejnych przystankach, kiedy hamulce działają jak rosyjski piekarnik sprzed trzydziestu lat, kierowcaStaszek sprostał bez cienia niepewności na twarzy. Co - 19 -
Jestem dumny z tego, co robię!
nie zmienia faktu, że ostatnie pięćset metrów przejechał z hamulcem w podłodze. (Pisku opon nie stwierdzono.) Pojazd zatrzymał się nieco za daleko. Mężczyzna musiał przejść się jakieś dziesięć metrów. Jutro o 4.40 (najpóźniej 4.50) będzie lepiej i precyzyjniej. Drzwi stanęły przed mężczyzną otworem. Wsiadł i przywitał się ze wszystkimi znajomymi, kolegami, nieomal przyjaciółmi, towarzyszami harówki. Przywitani przez niego zostali: wspomniany kierowca imieniem Staszek, wysoki grubas – Grzesiek, nudny Klemens, jurny i pewny siebie Wiesiek, zaradny August i milczący Piotrek, a do tego Janusz, Patryk, Ludwik, Władek, Włodek, Sławek i Rysiu, którzy nie przejawiali żadnych interesujących cech charakteru. Mężczyzna, który wsiadł do pojazdu, któremu zimny poranny wiatr owiał nerki i który wciąż się uśmiechał, miał na imię Wiktor. Z racji tego, że zawsze był wesoły (tak samo, jak przy porannej toalecie), koledzy nadali mu pseudonim Komik. Nie było to do końca zgodne z prawdą, gdyż Wiktor nikogo nie rozbawiał i rozbawić nawet nie próbował, on po prostu się uśmiechał, jednak pseudonim jest faktem i wypada to odnotować. Atmosfera w czasie jazdy była senna, nudna i przygnębiona. Nawet wesołe pioseneczki z ogólnokrajowej stacji radiowej nie poprawiały beznadziei poniedziałkowego poranka. Tylko Wiktor siedział wtulony w szybę i radośnie nucił melodię składającą się z maksymalnie trzech dźwięków.
Dojechali. Ekipa wylała się z dusznego autobusu i rozdzieliła bez słowa. Nie przepadali za sobą, bo wszyscy byli dla siebie wzajemnie symbolami porannych pobudek, nieprzytomnej jazdy przez kilkadziesiąt kilometrów, a później wielogodzinnej harówy bez opamiętania. Nie ma co się dziwić, że w autobusie, na placu, w czasie „rozdzielania” jak i podczas pracy panowała zupełna cisza. Wszyscy byli tutaj za karę, więc Wiktor nie miał z kim dzielić swojej radości. Czuł się tutaj potrzebny i doceniany. Czasami usłyszał od przełożonego: „Dobra robota!”, zamiast wszechobecnego: „Zepnij dupę i do łopaty!”, a to znaczyło wiele. Tylko on w ekipie słyszał takie komplementy i fakt ten czynił jego wysiłki elitarnymi. Był mistrzem w tym co robi i nie wstydził się o tym mówić. Drwiny i docinki w tym przypadku zdarzały się bardzo często. Nie można powiedzieć, by Wiktor był wyśmiewany, jednak bywał obiektem żartów i anegdot. Przykład (wypowiedź jurnego i pewnego siebie Wieśka): – Rozmawiałem z nim ostatnio, jo, pewnie że tak. On nie ma wszystkich klepek, to mówię ci szczerze. Ja żem się go zapytał o coś, nie wiem o co już, ale jak on mi zaczął nawijać… Człowieku! Teksty że, kurwa: „Odwalamy kawał dobrej roboty!” to jeszcze jako-tako, ale jak palnął:
- 20 -
- 21 -
Wiktor dotarł na swoje stanowisko pracy. Codziennie było ono inne, co oznaczało nieustanne niespodzianki i wyzwania. Lubił wyzwania. Lubił pokazywać, na co go stać. Był dobry. Tego dnia szykowało się coś ciekawego: miejsce zupełnie niedostępne dla koparek i innego sprzętu, czysto ręczna robota: on, ziemia i łopata. Idealnie. Kiedy Wiktor słuchał zaradnego Augusta, który opowiadał o szczegółach projektu, jego mięśnie wesoło drżały pod skórą i już rwały się do pracy. Samotna praca przez kilka dni w wyjątkowych warunkach, czego chcieć więcej? Przed rozpoczęciem roboty i odebraniem sprzętu
zadzwonił jeszcze do siostry, aby dowiedzieć się jak jej się wstawało i czy dotarła bezpiecznie do pracy. Fakt nr 1: Wiktor mieszkał z siostrą. Fakt nr 2: kochał ją nad życie. Smutny fakt nr 1: siostra miała Wiktora za życiową ofermę i pasożyta. – Dzień dobry siostrzyczko! Wszystko w porządku? – Oczywiście Wiktorku, oczywiście, że tak. Wybacz, ale jestem trochę zajęta, wiesz kolejny projekt… – O! Ja też zaczynam dziś nowy projekt! Zapowiada się niezła zabawa! – Doprawdy? Bardzo mnie to cieszy… Nastąpiło dziesięć sekund ciszy, po których Wiktor eksplodował radością: – Cieszę się, że ciebie też to cieszy. Wiesz co? Szykuje się tydzień kopania bez żadnych dłuższych przerw, bo to bardzo ważna część całego wykopu, a… – Słucham? – Siostra zadała to pytanie do kogoś w biurze. – Tak, tak już idę. Wybacz Wiktorku, ale muszę już kończyć. Obowiązki, praca, rozumiesz. – Ach… – westchnął radośnie Wiktor. – Praca, tak, to ważne, powodzenia i do zobaczenia wieczorem! Biiip, biiip, biiip. Głucha cisza, nie pożegnała się, trudno. Udał się do magazynu, pobrał łopatę i strój „do zadań specjalnych”. Zajrzał jeszcze do swojej roboczej torby i wyszperał w niej słuchawki. Praca bez muzyki to nie to samo – takie są fakty.
- 22 -
- 23 -
„Jestem dumny z tego, co robię!” to opadła mi szczęka, a jak dowalił, że: „Chciałbym, aby mój syn kiedyś dowiedział się, co robił jego staruszek!” to już parsknąłem śmiechem. No nie kłamię! Tak mi nawijał gdzieś tydzień temu! On nie pali na wszystkie gary… (Tutaj rozlała sie fala wstrzymywanego przez minutę śmiechu.) Podejrzenia o ewentualną zazdrość współpracowników są bezzasadne z kilku względów: 1. Komplementy Wiktor słyszał tylko na osobności. 2. Wszyscy pracownicy otrzymywali taką samą pensję. 3. Wiktor i jego towarzysze zajmowali się kopaniem rowów. Obowiązki, praca, rozumiesz
Wiktor był jedynym bratem swojej siostry Zabrał się do kopania. I do słuchania. Utonął po prostu w całej tej atmosferze niecodzienności. Nie zauważał mijających godzin, nie zważał na kwas zbierający się w mięśniach i nie zrażał się, mimo kamienistości gruntu. Mocno i bezlitośnie dźgał naszą matkę ziemię w naskórek, bo tak mu przykazano, bo takie miał polecenie. Polecenia należy wykonywać, tak uważał Wiktor. ////// Tym czasem w biurze siostry Wiktora parzyła się kolejna kawa, nie-pisał się kolejny raport i obgadywał się kolejny temat z babeczką zza sąsiedniego biurka. Na tapecie były teraz drogie torebki i podniecający mężczyźni (ponad metr osiemdziesiąt, porządny biceps i trochę oleju w głowie). Rozmowa kleiła się tak jak zwykle, bo przecież w imię zasady „na bezrybiu i rak ryba” – każdy rozmówca idealnie się nadaje, byle tylko uniknąć nudy przedmonitorowej. – A jak sprawy rodzinne? – zapytała siostrę Rozmówczyni. Nie zadaje się takich pytań… Życie prywatne w biurze nie istnieje. Jesteśmy tu i teraz, są kawy, są komputery i są rozmowy, ale poza tym nie istnieje nic. Więc skąd to pytanie? - 24 -
– Skąd to pytanie? – odpowiedziała pytaniem siostra Wiktora. Zamiast odpowiedzieć, Rozmówczyni wzruszyła tylko ramionami i przewróciła oczami. „Wielkie mi rzeczy” – na pewno tak sobie pomyślała. Na naciski wszelkiego rodzaju siostra Wiktora zawsze była podatna, więc przygryzła wargę i powiedziała (opowiedziała): – No, wiesz jak to jest, skarbie…– dla siostry Wiktora każda rozmówczyni jest skarbem. – Mój brat pracuje w nieruchomościach. Dziany koleś… Czasami zazdroszczę mu takiego życia. Wakacje spędza to na Malcie, to na innym Cyprze. Takim to dobrze… Warto dodać, że Wiktor był jedynym bratem swojej siostry. System nieistniejący nie może zawieść Radość czasami nabiera dziwacznych kształtów. Nic co działo się w życiu Wiktora nie było normalne, ale jednocześnie wszystko było radosne. Od małego, malutkiego szkraba uśmiechał się łącząc ze sobą kałuże kanałami, wznosząc mosty z pisakowo glinianej masy (podwórkowa piaskownica nie oferowała rozkosznego w dotyku pudru). Do domu wracał umorusany, zrzucał ubrania i błyskawicznie biegł do pokoju siostry, aby się przywitać/pobawić. Siostra najczęściej była wtedy - 25 -
w trakcie 5 o’clock wraz ze swoimi wytwornymi lalkami. Nie pasowały jej do tego klimatu ubłocone ręce brata. Wiktor zupełnie nie miał pojęcia o prawdziwej zabawie – taką opinię o nim miała siostrzyczka. Wspominał kopiąc i kopał oddychając coraz głośniej. Zaczynał właśnie nowy sektor wykopu. Był poukładany, więc każda praca mu powierzona dzielona była przez niego na sektory. Były to jedyne sektory w całej firmie. Prawdę mówiąc był to jedyny system w całej firmie. Scenka potwierdzająca: – Szefie, tego nie da się zrobić, to jest sprzeczne z projektami i wszystko się rypnie, kiedy tylko wejdzie jakakolwiek kontrola – wypowiedź zaradnego Augusta brzmiała serio. Najwyraźniej rzeczywiście ktoś coś spartaczył. – Nie da się? – szef zdawał się nie przetwarzać takiej zbitki wyrazów. – Umówmy się tak, panie kurde-bele-japierdzelę: ja wykonuję kilka telefonów, a ty angażujesz w to Wiktorka. Widzisz jakie to przeproście proste? – Tylko że… no inspektor wspominał coś o archeologach i o tym, że „od tego miejsca ziemia jest historyczną skarbnicą”, a potem jeszcze jakieś zdanie żebyśmy pamiętali „o możliwości odkrycia nieomal Atlantydy.” To wydawało się Ludwikowi i mnie dość poważne, dlatego nie kopaliśmy tam. – Psiakrew Auguściku! – delikatność wyrazów nie pokrywała się ze sposobem ich wymawiania. – Atlantydę
to zrobią tym inspektorom moi znajomi w czarnym BMW, możliwe, że po tym spotkaniu nigdy więcej niczego nie skontrolują. Jak to się mówi? Zniknęli jak kamfora. Powie się, że wpadli do kadzi z atramentem sympatycznym czy coś. Powtarzam: ja dzwonię, a ty informujesz Wiktora. Życzę udanej podróży do wnętrza ziemi. Scenka potwierdzająca miała miejsce dzień przed rozpoczęciem specjalnego projektu. System nieistniejący nie może zawieść. August zajmował się następnego dnia zupełnie banalnymi czynnościami (koparka, szufla, zrzuć, jedziemy, celuj, kręć, zrzuć, szukaj kamieni, szukaj Azor!!!) Chciał się zapaść pod ziemię z nudów i właściwie właśnie to robił. Zero wstydu z racji tego gdzie i jak pracuje, zero marzeń i planów, nic z tych rzeczy – tylko bezgraniczna nuda.
- 26 -
- 27 -
Jak ochronić swoją firmę przed upadkiem, kiedy akurat nie wziąłeś ze sobą gazu pieprzowego? Sztych, sztych, wysyp, sztych, sztych, wysyp. Rów stawał się wyraźniejszy, głębszy i bardzo profesjonalny. Wiktor stracił kilka litrów płynów i kilka kilogramów wagi. Mięśnie pracowały już mimo jego woli, mechanicznie. Wiktor był już tylko maszyną. Muzyka w słuchawkach huczała i zdawała się skrzeczeć. Bolała go głowa i swędział tors (cholerne komary). Koniec na dziś. Dawno
nie doszedł do takiego wniosku, jednak po tych kilku godzinach… po prostu źle rozłożył siły i miał przez to wyrzuty sumienia. Odłożył łopatę i udał się do szatni. Pierwszy raz marzył o ciepłym łóżku. Kaszlnął. – Jeszcze mnie rozłoży… To dopiero się wkopałem – wyszeptał pod nosem i parsknął śmiechem. Poczuł się odrobinę lepiej. Ręce zdawały się Wiktorowi być lżejsze od powietrza i najprawdopodobniej chciały ulecieć wprost do nieba. Niebiańskie ręce, anielska praca i boskie zmęczenie. – Wiktorku! – głos szefa był wyjątkowo grzeczny. – Dokąd to wędrujesz, Wiktorku? Planujesz przerwę? – Właściwie to chciałem już na dziś skończyć. – Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Co cię strzeliło, Wiktorku? Kto ci nagadał jakichś głupot? Przestań się wygłupiać, przecież widziałem, że dokończenie tego wykopu to już tylko formalność. – Myślę, że… – I to właśnie podstawowy błąd! Mózg to nie mięsień, a ty pracujesz dzięki sile swoich mięśni. To tak jakbyś… Cholera! Nie mam porównania, ale masz to dokończyć! Koniec lenistwa, koniec retoryki, do roboty! – Szefie ja po raz… – Po raz pierwszy… wiem o tym, jednak nie da się ukryć, że moment wybrałeś najgorszy z możliwych. Jak tam twoja umowa zlecenie?
Ciosy poniżej pasa były zwyczajem szefa. Bił po jądrach sumienia i rozsądku, jakby co tydzień uczęszczał na zajęcia samoobrony. „Jak ochronić swoją firmę przed upadkiem, kiedy akurat nie wziąłeś ze sobą gazu pieprzowego?” – Za piętnaście minut wrócę i dokończę ten rów – uśmiech zniknął z twarzy Wiktora chwilę wcześniej. Mężczyzna poczuł się, jakby radość opuściła go bezpowrotnie. Zmuszanie nie mieściło się w jego definicji samorealizacji. – Grzeczny i bardzo rozsądny z ciebie człowiek Wiktorku. Wiktor oddalił się szybkim krokiem, aby nie zabić przełożonego. Jego śmierć byłaby dla świata wybawieniem, ale szef nie zamierzał nikogo wybawiać – jego firma nie zajmowała się tak nienamacalnymi usługami. Efekty działań szefa zawsze musiały być efektowne i widoczne.
- 28 -
- 29 -
Oburzenie pięciolatka „Ostatnie polecenie, ostatni rozkaz i się zwalniam” – ta myśl prześlizgnęła się kilkakrotnie przez zwoje mózgu Wiktora, kiedy minęło już obiecane piętnaście minut. Nie był w stanie pojąć tego wszystkiego. Dziecinnie zastanawiał się „skąd ta niewdzięczność”? Miał wrażenie, że wszyscy traktują się tutaj chociaż odrobinkę poważniej i uczciwiej.
– Zwolnię się, zwolnię i uwolnię od tego gnoja. Szacunek dla pracy wyparował z niego doszczętnie. Oburzenie pięciolatka. Każdy pięciolatek ma swoją ulubioną piaskownicę i jeżeli ktoś zrzuci do niej taczką obornik, to pięciolatek się denerwuje. Nie takie babki sobie chłopczyk wyobrażał. Podniósł cholerną łopatę i zabrał się do swojego ostatniego, był pewien, że ostatniego, kopania. Nigdy jeszcze nie chciał się tak wyżyć tymi kopackimi ekscesami. Uderzał, niemal bił ziemię łopatą. Można było się spodziewać, że jeżeli będzie tak uporczywie się do niej dobijał, to ona w końcu otworzy mu. I otworzyła mu. Otworzyła mu jamę brzuszną z taką serdecznością, że aż świat zadygotał. Szef obrócił się, zaradny August również wykonał obrót, swoją uwagę zwrócili nawet nudni: Janusz, Patryk, Ludwik, Władek, Włodek, Sławek i Rysiu. Wiktor też przez to całe zamieszanie się przekręcił i dla niego miała ta czynność największe znaczenie. Wystarczyło 0,026 sekundy, aby przejść od natrafienia na coś twardego w znienawidzonej glebie, do potężnej eksplozji wyrzucającej w powietrze kilogramy ziemi, kilogramy Wiktora i kilogramy wojennych wspomnień. Niejednemu weteranowi przypomniałyby się najgorsze z możliwych chwil. Wszystko zaaferowało świat na dokładnie 3,26 sekundy, a potem zapanowała zupełna cisza. Cisza prawdziwej paniki.
– Do jasnej cholery… – szepnął szef. Dość cenzuralna wypowiedź, jak na wybuch miny przeciwczołgowej.
- 30 -
- 31 -
Epilog przywołujący – Psiakrew Auguściku! Atlantydę to zrobią tym inspektorom moi znajomi w czarnym BMW, możliwe, że po tym spotkaniu nigdy więcej niczego nie skontrolują. Jak to się mówi? Zniknęli jak kamfora. Powie się, że wpadli do kadzi z atramentem sympatycznym czy coś. Powtarzam: ja dzwonię, a ty informujesz Wiktora. Życzę udanej podróży do wnętrza ziemi.
Był to literacki singiel Remis promujący książkę długogrającą – pop-pisanie.
pop-pisanie to 13 opowiadań, które zabierają Czytelnika na wycieczkę od codzienności do raju w towarzystwie popkultury.
9 788365 365804
Z A P OW I E DZ I - 15 0 83 0
ISBN 978-83-65365-80-4