Uczymy dalej. Roman Czernecki i jego szkoły w Słupi oraz Szczekocinach

Page 1

Uczymy ­dalej. Roman Czernecki i jego s­ zkoły w Słupi oraz Szczekocinach





Uczymy ­dalej. Roman Czernecki i jego ­szkoły w Słupi oraz Szczekocinach



Uczymy ­dalej. Roman Czernecki i jego s­ zkoły w Słupi oraz Szczekocinach

pod redakcją Mirosława Skrzypczyka

Edukacyjna Fundacja im. prof. Romana Czerneckiego EFC Warszawa 2018


Spis treści

7 Wstęp

CZĘŚĆ PIERWSZA 14

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL. DOŚWIADCZENIA GRANICZNE I WYBORY

CZĘŚĆ DRUGA 94 SŁUPIA 176

POWOJENNE PERYPETIE

208 DZIENNIK 244

MOJE WSPOMNIENIA O MOIM – ­NIESTETY JUŻ Ś.P. MĘŻU, ­NAJUKOCHAŃSZYM ROMANIE CZERNECKIM

260

HISTORIA ZAKŁADÓW NAUKOWYCH W SZCZEKOCINACH – SPRAWOZDANIE Z 30 CZERWCA 1946 R.

CZĘŚĆ TRZECIA 300 WSPOMNIENIA. TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA 301 305 320 321 326

Tajne nauczanie Czas Szczekocin [fragmenty] Tajne nauczanie w naszym domu Narodziny tajnej oświaty w Słupi List Wiesława Jażdżyńskiego do Teresy Ireny Giełdzik


328 329 331 332 334 336 338 339 340 342 344

List Krystyny Skuszanki do Zofii Stachury Mój udział w tajnym ­nauczaniu w czasie ostatniej wojny ­światowej 1939–1945 Czy – gdyby nie wojna – ­mógłbym kontynuować naukę? List Bolesława Króla do Zofii Stachury Z listów Heleny Emilii du ­Puget-Puszet do Teresy Ireny Giełdzik Wojenna lekcja języka polskiego Moi nauczyciele W walce o polską szkołę – ­tajne nauczanie w ­okresie okupacji niemieckiej na obszarze ­obwodu włoszczowskiego [fragment] Spotkania z Romanem Czerneckim Talent polonisty Wspomnienie maturzystów ostatniej tajnej matury w Słupi. Rocznik 1944

348 WSPOMNIENIA. POWOJENNA SZKOŁA – SZCZEKOCINY 349 Kiedy nie mogę zasnąć… 353 Przyjaciel jest nadzieją serca… 358 Szlifierzowi wiedzy i charakterów – w hołdzie 363 Z tajnych kompletów po ­naukę do… pałacu 366 Na politycznej huśtawce 371 W Szczekocinach uczyłem się tylko przez dwa lata 377 Najpiękniejsze lata 382 Nie sposób o Nich nie wspomnieć 385 Szczekociny 387 Wróciliśmy po „wczorajszą młodość” 391 Półwiecze za nami 397

O fundacji

399

O redaktorze



Wstęp Mirosław Skrzypczyk

Książka Uczymy dalej. Roman Czernecki i jego szkoły w Słupi oraz Szcze­kocinach prezentuje portret wybitnego pedagoga i znakomitego organizatora, twórcy tajnego nauczania, którego ośrodek mieścił się w Słupi, a także założyciela pierwszej powojennej szkoły średniej w Szczekocinach. Portret to jednak szczególny – Romana Czerneckiego poznajemy bowiem z różnych perspektyw i przez pryzmat różnych opowieści: jego własnych wspomnień i dziennikowych notatek, archiwalnych dokumentów, zapisków żony Janiny, wspomnień jego najbliższych oraz relacji przyjaciół, współpracowników, nauczycieli i uczniów. W proponowanym portrecie Czernecki zostaje uchwycony w momentach doświadczeń granicznych, które wymagały od niego zdecydowanego reagowania na zmiany rzeczywistości i dokonywania trudnych wyborów. Portret ten nie byłby jednak pełny bez uwzględnienia miejsc, z którymi splotły się życie i działalność Romana Czerneckiego. Lwów, Krzemieniec, Borysław, Kielce, Słupia, Szczekociny, Zielona Góra, Gdańsk, wreszcie Warszawa – wszystkie te miejsca przynosiły Czerneckiemu różnorodne doświadczenia, stawiały przed nim nowe wyzwania. Książka koncentruje się jednak przede wszystkim na dwóch lokalizacjach, a mianowicie szkołach w Słupi i Szczekocinach, które – jak się wydaje – odegrały w życiu Czerneckiego kluczową rolę. Na okres wojenny i tużpowojenny przypada bowiem jego najbardziej intensywna, ambitna i nowatorska działalność pedagogiczna i społeczna. To właśnie w Słupi, gdzie organizował zajęcia na


tajnych kompletach, i Szczekocinach, gdzie próbował od podstaw stworzyć nowoczesną i demokratyczną szkołę, realizował własny projekt edukacyjno-społeczny. Paradoksem jest, że dopiero sytuacja zniewolenia lub niepełnej wolności stworzyła Czerneckiemu warunki do wyznaczania kierunku polskiej edukacji, zgodnego ze swoją ideą. Jego aktywność i zmaganie się z rzeczywistością, w jakiej żył i działał, szły w parze z zagrożeniem (w czasie okupacji) i ryzykiem uwikłania politycznego (w powojennej Polsce). Okupacyjna edukacja miała przede wszystkim umożliwić młodym ludziom dalsze zdobywanie wiedzy i – jako forma oporu – podtrzymywać ich poczucie polskości. Z determinacją oraz niezwykłym rozmachem Czernecki podejmuje i realizuje ten patriotyczny obowiązek, działając zgodnie z etosem polskiego inteligenta. Tworzenie Zakładów Naukowych w dawnym pałacu Dembińskich w Szczekocinach daje Czerneckiemu możliwość urzeczywistnienia idei nowej szkoły o wysokich aspiracjach edukacyjno-pedagogicznych i zarazem samowystarczalnej, utrzymującej się z własnego przedsiębiorstwa rolnego. Tym samym miała ona zapewniać bezpłatną naukę okolicznym dzieciom, a szczególnie tym mieszkającym na wsi. W koncepcji tej Czernecki wyznaczył szkole ambitne cele i zadania. Jego idea sięgała bowiem znacznie dalej – szkoła średnia w Szczekocinach miała być pierwszą szkołą chłopską, której absolwenci stawaliby się nowym pokoleniem inteligentów chłopskich – z jednej strony związanych ze swoim miejscem urodzenia i wspierających rozwój lokalnej kultury, a z drugiej nadających ton ogólnym zmianom społecznym i kulturalnym. Można zatem powiedzieć, że dewizą pracy Czerneckiego były zawarte w tytule niniejszej publikacji słowa „uczymy dalej”, zawierające trzy kluczowe aspekty: 1) czasowy – wskazujący na kontynuowanie działalności oświatowej, pomimo niesprzyjających warunków, 2) przestrzenny – w tym sensie „dalej” opisywałoby ramy edukacyjnego projektu, obejmujące zarówno najbliższą okolicę, jak i poziom ponadregionalny, 3) ideowy – zakładający tworzenie wizji sięgających dalej i wyżej, poza dotychczasowy horyzont, oraz stawiających wysokie wymagania. Publikacja ta jest podzielona na trzy części. Książkę otwiera esej Roman Czernecki – nie-podległy nauczyciel. Doświadczenia Mirosław Skrzypczyk

8


graniczne i wybory, w którym przyglądam się poszczególnym etapom rozwoju Czerneckiego jako nauczyciela, doświadczeniom, jakie nabywa w pracy w szkołach, tradycjom, które kształtują jego postawę, wreszcie jego wyborom i decyzjom. Przybliżanie się do jego osoby i rekonstruowanie jego biografii pozwala zobaczyć w nim „nie-podległego nauczyciela”, który w sytuacji podległości nie decyduje się na „wewnętrzną emigrację” czy też – odwołując się do rozpoznań Andrzeja Ledera – nie prześnił rewolucji, ale próbuje odnaleźć dla siebie nowe miejsce. Będąc wierny wyznawanym ideałom, stara się z rzeczywistością zmierzyć i w pewnym stopniu ją zmieniać. Druga część książki ukazuje czas wojny i powojnia z perspektywy głównego bohatera. Znalazły się w niej zatem wspomnienia Romana Czerneckiego zawarte w dwóch rozdziałach Słupia i Powojenne perypetie z książki Z Krzemieńca, Borysławia..., opublikowanej w 1998 roku. W tej części został również zamieszczony dziennik prowadzony przez Czerneckiego w roku szkolnym 1946/1947, który stanowi niezwykłe świadectwo wysiłków i zmagań pierwszego dyrektora w tworzeniu nowej szkoły w Szczekocinach. Dopełnia je sporządzone przez Czerneckiego sprawozdanie z 30 czerwca 1946 roku, zatytułowane Historia Zakładów Naukowych w Szczekocinach, które zostało odnalezione w materiałach przechowywanych w Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Relacje Romana Czerneckiego są w tej części książki kontrapunktowane wspomnieniami Janiny Czerneckiej, jego towarzyszki i współtwórczyni edukacyjnych projektów. W trzeciej części znajdują się natomiast fragmenty wspomnień członków rodziny, współpracowników i uczniów Romana Czerneckiego, dotyczące wojny i powojennych początków. Prezentują osobiste spojrzenia na postać tego wybitnego pedagoga i wraz z jego wspomnieniami tworzą komplementarną i wielogłosową narrację o konkretnym czasie, miejscach i ludziach.

Wstęp

9


***

Książka ta nie powstałaby bez pomocy i przychylności wielu osób, którym chciałbym w tym miejscu podziękować. Szczególne podziękowania kieruję do Rodziny Romana Czerneckiego – Igora i Andrzeja Czerneckich oraz Marka Michalewskiego – za wsparcie projektu i aprobatę dla kolejnych etapów pracy nad książką. Dziękuję Edukacyjnej Fundacji im. prof. Romana Czerneckiego, a przede wszystkim jej prezes Emilii Gromadowskiej oraz Urszuli Kuczyńskiej za towarzyszenie procesowi powstawania książki. Składam również podziękowania: pani dyrektor Zofii Stachurze, która przez wiele lat, będąc dyrektorem Gimnazjum Publicznego im. Romana Czerneckiego w Słupi Jędrzejowskiej, gromadziła materiały dotyczące patrona szkoły i organizowała sesje na temat tajnego nauczania, za życzliwość dla projektu wydania książki, pani dyrektor Annie Marszałek i panu dyrektorowi Wiesławowi Hukowskiemu za udostępnienie materiałów znajdujących się w szkolnych zbiorach, dr. Lechowi Frączkowi za pomoc w odszukaniu materiałów archiwalnych, a także pani Danucie SzyndlerMusioł, Andrzejowi Orlińskiemu i panu Tadeuszowi Stolarskiemu, prezesowi Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół Szkoły Średniej w Szczekocinach, za przekazanie przydatnych materiałów i fotografii. Podziękowania należą się także Karolinie Koprowskiej, Agnieszce Mące i Annie Wieczorek za pomoc w redakcji i korekcie tekstów.

Mirosław Skrzypczyk

10




I


ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL. DOŚWIADCZENIA GRANICZNE I WYBORY Mirosław Skrzypczyk


Po 1989 roku, kiedy Polska stała się w końcu niezależna i w pełni niepodległa, mieliśmy – my, Polacy – poczucie, że nadszedł po wielu latach trudnych najlepszy czas w naszym kraju dla rozwoju gospodarczego, naukowego, kulturalnego i edukacyjnego. Dzisiaj ze względu na zmiany, które nastąpiły w Europie i świecie, nie mamy znowu poczucia stabilizacji, pewności i spokoju. Nie wiemy, co wydarzy się za kilka, kilkanaście lat. Warto więc wracać do rodowodów niepokornych, do tych, którzy w sytuacjach granicznych i w czasie zniewolenia potrafili zachować w pewnym stopniu niezależność. Warto przypominać nauczycieli, przedstawicieli polskiej inteligencji, którzy w XIX i XX wieku zmagali się z podległością, uwikłaniem, przyjmowali różne strategie, dokonywali trudnych wyborów. Byli jednocześnie tymi, którzy próbowali w sobie, swoim środowisku, a przede wszystkim w swoich uczniach zachować niepodległość. Niepodległość systemom, skrajnym ideologiom czy dyktatorom. Taką postacią był niewątpliwie Roman Czernecki. W jego historii życia i działalności można w pełni zobaczyć rolę polskiego nauczyciela w kształtowaniu wartości i podtrzymywaniu wiary w siłę kultury, wiedzy i edukacji. Roman Czernecki urodził się 14 maja 1904 roku w Sielcu, w pobliżu Sokala na Ukrainie. Był synem Zenona i Emilii z Sojków. Znaczący wpływ na młodego Romana Czerneckiego miały tradycje rodzinne. Pisze on o tym dokładnie w swoich wspomnie­niach


Z Krzemieńca, Borysławia... w rozdziale Korzenie rodu1. Czytając ten fragment wspomnień, wyraźnie widzimy, że protoplaści byli ludźmi aktywnymi, mierzącymi się z wyzwaniami ówczesnej rzeczywistości, postaciami wielowymiarowymi. Na przykład, pradziadek Kazimierz Czernecki walczył w powstaniu listopadowym, a potem został skazany na dwudziestoletni pobyt na Syberii. Był oficerem artylerii. Ciężko rannemu w powstaniu listopadowym, w bitwie pod Wawrem 31 maca 1831, amputowano nogę. Pod koniec tegoż roku został skazany przez gubernatora lubelskiego – za organizowanie oporu przeciw przekształceniu kościołów katolickich w cerkwie prawosławne – na 20 lat zesłania na Sybir, do guberni irkuckiej. Młoda wówczas 26-letnia żona pradziadka mego, Zofia z Zagórskich Czernecka, postanowiła wraz z synem, 6-letnim Wacławem – jak to czyniło wówczas wiele Polek – towarzyszyć mężowi na zesłanie. Nieludzkich trudów podróży nie zdołała jednak znieść. Zmarła, nie dojechawszy do Irkucka. Została pochowana na przydrożnym wiejskim cmentarzu. Do Irkucka dotarł więc mój pradziadek Kazimierz już tylko z synem Wacławem. I tu, wyczerpany surowymi warunkami życia, w drugim roku zesłania umiera (ZKB, s. 9). 1

R. Czernecki, Korzenie rodu, w: tegoż, Z Krzemieńca, Borysławia..., Warszawa 1998, s. 9–15. Wydarzenia z biografii Czerneckiego przywołuję przede wszystkim za tą książką, a cytowane fragmenty oznaczam skrótem ZKB i numerem strony. Dodatkowo w opisie okresu szczekocińskiego posługuję się maszynopisem rozdziału Powojenne perypetie (w pierwotnej wersji Szukanie drogowskazów), który jest bardziej obszerny niż ten zamieszczony w książce wspomnieniowej (cytowane fragmenty oznaczam następująco: maszynopis, s.). Biogramy Romana Czerneckiego zawarł w swojej książce Tadeusz Stolarski. Zob. tegoż, Znani i nieznani ziemi jędrzejowskiej, Słupia Jędrzejowska-Włoszczowa 2009, s. 491–507. W rekonstruowaniu historii życia i działalności Czerneckiego posłużyłem się również wspomnieniami Janiny Czerneckiej oraz relacjami jego znajomych, współpracowników i uczniów. Ponadto korzystałem z materiałów zgromadzonych w zbiorach Zespołu Szkół w Szczekocinach i Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi, a także w Archiwum Państwowym w Kielcach i Archiwum Akt Nowych w Warszawie (za pomoc w zgromadzeniu materiałów z tych ostatnich instytucji dziękuję dr. Lechowi Frączkowi).

I

Mirosław Skrzypczyk

16


Dzieciństwo i młodość spędza Roman Czernecki na Kresach. Uczy się w Sokalu, gdzie w 1921 roku zdaje egzamin dojrzałości i rozpoczyna studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, gdzie studiuje filologię polską i historię filozofii. Na studiach spotyka wybitnych profesorów, takich jak: prof. Wilhelm Bruchnalski, prof. Juliusz Kleiner, prof. Tadeusz Lehr-Spławiński, prof. Kazimierz Twardowski i prof. Mścisław Wartenberg. W czasie studiów Roman Czernecki związany jest z akademickim kołem polonistów2, Bratnią Pomocą, a także z korporacją „Leopolia”. Po czteroletnich studiach, o których sam pisze, że „zaspakajały żądzę wiedzy i poznania”, składa egzamin dyplomowy i zostaje asystentem prof. Wilhelma Bruchnalskiego, kierownika Katedry Historii Literatury Polskiej. W tym czasie poznaje Janinę Lickendorf, która pochodziła ze spolonizowanej rodziny niemieckie osiadłej we Lwowie. Studiowała germanistykę na Uniwersytecie Lwowskim i pianistykę w klasie prof. Sołtysowej w Konserwatorium Lwowskim. Roman Czernecki po krótkim okresie pracy jako asystent postanawia zostać nauczycielem języka polskiego w słynnym Liceum Krzemienieckim im. T. Czackiego. O swoich niepokojach tamtego czasu tak pisze w swoich wspomnieniach: Przyćmiłem w przedziale światło, położyłem się i próbowałem usnąć. Na próżno. Wyobraźnia poczęła odtwarzać ostatnie przeżycia, szeregować je i porządkować. Zrodziła się świadomość, że ustabilizowany tok mojego życia uległ zachwianiu. Po raz pierwszy przyszło mi to na myśl przed paru miesiącami, pod wpływem lektury świeżo właśnie wydanego Przedwiośnia. Powieść ta ukazała, na tle konfliktów polityczno-społecznych, szamotanie się rówieśnika naszego pokolenia, Cezarego Baryki. Stał wówczas przed nami problem, czy mamy być biernymi świadkami rozwoju wydarzeń, czy też czynnymi uczestnikami, a jeśli tak, to po której stronie barykady? Postawa bierna oznaczała przejście na pozycje mieszczańsko-filisterskie. Przejście 2

Zob. M. Chrostek, Złote lata polonistyki lwowskiej (1919–1939), Rzeszów 2016, s. 473.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

17


Roman Czernecki z narzeczoną Janką Lickendorf na Targach Wschodnich, Lwów 1926 r. Roman Czernecki i Janina Lickendorf w dniu ślubu, Lwów, październik 1926 r.

I

Mirosław Skrzypczyk

18


Zdjęcie rodzinne Czerneckich. Na dole od lewej: Irena Czernecka, siostra Romana, Emilia Czernecka, matka Romana, Janina Czernecka z córką Irusią, Roman Czernecki, jego siostra Stefania Czernecka. U góry pośrodku Zenon Czernecki, ­ojciec Romana, a obok brat Aleksander Czernecki

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

19


na pozycje zaangażowane, sugerowane zakończeniem powieści, wymagało przezwyciężenia wielorakich oporów. Postawa wreszcie czynna w zwalczaniu nurtów rewolucyjnych, wymagała zadania gwałtu kształtowanemu przez lata humanizmowi, wrażliwości na zło i krzywdę ludzką. Wydawało mi się, że tę wewnętrzną walkę trzeba będzie wkrótce rozstrzygnąć i że w warunkach lwowskich przejście od postawy dotąd pasywnej do aktywnej będzie bardzo trudne (ZKB, s. 41).

Praca nauczyciela w Liceum Krzemienieckim staje się więc dla Romana Czerneckiego szansą na przejście od pasywności do aktywności i próbą tworzenia nowej rzeczywistości. Daje mu możliwość sprawczego wpływania na rzeczywistość. Szkoła ta łączy bowiem piękne i bardzo bogate tradycje z nowatorskimi wizjami i rozwiązaniami edukacyjnymi. O znaczeniu przeszłości i tradycji tak pisze Czernecki: W mury Liceum Krzemienieckiego wchodziłem oszołomiony. To ta uczelnia, którą zorganizował Tadeusz Czacki z inspiracji Hugona Kołłątaja. To w tej uczelni pierwszym wykładowcą historii literatury polskiej był Euzebiusz Słowacki, ojciec Juliusza. Ślady tamtych lat, kult zachowanych pamiątek stwarzały w starych murach osobliwy klimat. Nakładały na nas – ówczesnych nauczycieli tego liceum, a przede wszystkim na polonistów – szczególne obowiązki. To właśnie oszołomiło mnie. Nadto onieśmielała mnie świadomość, że jestem wśród moich kolegów najmłodszy wiekiem i debiutującym nauczycielem (ZKB, s. 39).

Roman Czernecki rozpoczyna pracę w Krzemieńcu jesienią roku szkolnego 1926/1927, a więc w piątym roku szkolnym w historii powojennej liceum. Szkoła posiadała autonomię i dość pokaźny majątek, na który składały się: 6 gospodarstw rolnych, 15 leśnictw o powierzchni 1600 ha ziemi ornej i 35 tys. ha lasów, a także zespół zabudowań licealnych. Wizytator dr Marek Piekarski, który był działaczem oświatowym i pierwszym kuratorem Liceum Krzemienieckiego, I

Mirosław Skrzypczyk

20


Liceum Krzemienieckie. W środku siedzi wizytator dr Marek Piekarski, czwarty od lewej dyrektor Wilkoszewski, pierwszy z prawej Roman Czernecki

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

21


próbując unowocześnić infrastrukturę szkoły, postanowił ją przede wszystkim uprzemysłowić. Zbudował więc i uruchomił 3 tartaki, fabrykę mebli, dwie cegielnie, dwa wapniaki, 4 młyny, 3 parniki. Ponadto założył stolarnię, szwalnię, warsztaty szewskie. Następnie odnowił wszystkie budynki, skanalizował je, wybudował elektrownię, stację wodociągową, 4 wielkie kuchnie, łaźnie, pralnię, boiska sportowe, place tenisowe. Ponadto wyasfaltował drogi i położył chodniki wewnątrz zabudowań szkolnych. Pobyt w Liceum Krzemienieckim był dla Romana Czerneckiego ważnym okresem nabywania doświadczeń pedagogicznych, mierzenia się z pracą nauczyciela języka polskiego. W swoich wspomnieniach po latach pisze też w sposób krytyczny o niebezpieczeństwach, jakie rodziły się w świetnie rozwijającym się liceum: Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że wizytator Piekarski znakomicie zdawał sobie sprawę z wyjątkowo eksponowanej, politycznej pozycji Liceum Krzemienieckiego. Uważał ją za wyspę polskości, wyspę otoczoną żywiołami, etnicznie nam obcymi: Ukraińcami, Żydami, Rosjanami. Pragnął uczynić wszystko, aby ona promieniowała na otoczenie polską nauką, polską kulturą, polską cywilizacją. W ten sposób rozumiał kontynuację idei Tadeusza Czackiego. Tak ją też rozumieli wszyscy pracujący i uczący się w murach tego liceum. I ta linia polityki oświatowej spotkała się z bardzo ostrą krytyką czynników rządowych. Czy słusznie? Chyba tak. Reaktywując Liceum Krzemienieckie z myślą o kontynuacji stworzonych przed stu kilkudziesięciu laty tradycji pedagogicznych, należało koniecznie poddać je rewizji i nawiązać tylko do tych, które mogły być akomodowane do współczesności. Inną bowiem funkcję spełniało liceum na początku XIX w., a inną po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Powołane do życia w 1805 roku początkowo jako gimnazjum, przekształcone następnie w 1813 roku w liceum, miało być bastionem polskości przeciw tendencjom rusyfikacyjnym. W zgoła odmiennych politycznych warunkach rozpoczęło liceum pracę w roku 1922. Kultywowanie tradycji narodowych,

I

Mirosław Skrzypczyk

22


rozwijanie i pogłębianie uczuć patriotycznych młodzieży w wolnej Polsce, w izolacji i oderwaniu od żyjących mniejszości narodowych, groziło kształtowaniem u młodzieży szowinistycznych postaw (ZKB, s. 57).

Oprócz pracy pedagogicznej Czernecki angażuje się też w działalność Ogólnopolskiego Komitetu Sprowadzenia Zwłok Juliusza Słowackiego do Kraju. Jego osobistym sukcesem było udowodnienie błędnego dotychczasowego adresu urodzenia Słowackiego i wskazania właściwego – ulica Odeska 9. Hipotezę tę uznał za słuszną prof. Juliusz Kleiner, wybitny znawca twórczości Słowackiego. Praca Czerneckiego w Liceum Krzemienieckim nie trwa jednak długo, ponieważ koncepcja edukacji oparta na narodowych wzorcach nie zostaje zaakceptowana przez środowisko piłsudczykowskie. W wyniku tego dochodzi w liceum do zmian w kadrze dyrektorskiej i nauczycielskiej. Romanowi Czerneckiemu zaproponowano – „dla dobra szkoły” – przeniesienie z Liceum Krzemienieckiego na równorzędne stanowisko do Państwowego Koedukacyjnego Gimnazjum Humanistycznego w Kowlu. Czernecki nie chce wyjechać do Kowla, więc korzysta z propozycji profesora Bruchnalskiego i zostaje nauczycielem języka polskiego w Gimnazjum Towarzystwa Naftowego w Borysławiu. W taki sposób Roman Czernecki podsumowuje pierwszy rok swojej pracy w szkole: Pod koniec czerwca wyjechałem na wakacje. W myśli dokonałem bilansu pierwszego roku pracy pedagogicznej. Po stronie „ma” rejestrowałem: rozbudzone zamiłowanie do pracy pedagogicznej, dostrzeżenie w niej pociągających wartości, upodobanie do poszukiwań nowych metod nauczania oraz zdobyte doświadczenie ułożenia stosunków z młodzieżą na płaszczyźnie życzliwości i przyjaźni. Po stronie „winien”: braki w przedmiotowym przygotowaniu, schematyzm metodyczny, nierówny rytm pracy, nieumiejętność wydobywania wartości wychowawczych z treści dydaktycznych, trudności w rozwijaniu samodzielności młodzieży w czytaniu dzieła literackiego. Kiedyś obiecywałem sobie wydobyć z przeszłości,

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

23


ożywić i ukazać moim uczniom tych, którzy Krzemieniec uczynili sławnym w całej Rzeczypospolitej i w tych wskrzeszonych postaciach ukazać wzory godne naśladowania. Niestety, to nie wyszło. Postawa Czackiego czy Słowackiego była już dla moich wychowanków wzorem anachronicznym, przestarzałym, odbiegającym od aspiracji współczesnych młodych ludzi. Nie zdołałem wreszcie rozstrzygnąć dylematu, jaki przed moim pokoleniem postawił w Przedwiośniu Żeromski. Zapewne niemały wpływ na moje nieopowiedzenie się po stronie którejś z polityczno-społecznych ideologii miał fakt wysunięcia się w Krzemieńcu na czoło zagadnień politycznych – konfliktów narodowościowych. Ale w skrytości ducha pozostawienie tych problemów w impasie uważałem za wygodne. W sumie bilans pierwszego roku mojej pracy pedagogicznej nie był dodatni (ZKB, s. 71).

W Borysławiu-Tustanowicach Roman Czernecki pracuje w prywatnym gimnazjum humanistycznym. Właścicielem tego gimnazjum była bogata firma NAFTA, a samo miasto było silnie związane z przemysłem naftowym. Dyrektorem szkoły był polonista, także uczeń profesora Bruchnalskiego, Zbigniew Gerstman. Dyrektor Gerstman odegrał ważną rolę w kształtowaniu się Romana Czerneckiego jako nauczyciela, a także stał się ważnym punktem odniesienia jako człowiek pełniący funkcję dyrektora. Tak wspomina go Czernecki: Zazdrościłem mu jego wszechstronnej wiedzy pedagogicznej, jego spostrzegawczości, umiejętności dostrzeżenia każdego, najmniejszego chociażby mego potknięcia w czasie lekcji, jego zdolności argumentacji, jego wewnętrznego w trudnych sytuacjach opanowania. (...) W życiu swym miałem szczęście być uczniem wielu wybitnych uczonych, profesorów: Kazimierza Twardowskiego, Mścisława Wartenberga, Wilhelma Bruchnalskiego, Juliusza Kleinera, Tadeusza Lehra-Spławińskiego. Im zawdzięczam wiele niezapomnianych przeżyć, wiele intelektualnych doznań i wzruszeń, w największe wszakże – na całe życie – wartości wyposażył mnie dyr. Gerstman. Jemu

I

Mirosław Skrzypczyk

24


Krajobraz Borysławia

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

25


zawdzięczam opanowanie sztuki uczenia i wychowania, jemu zawdzięczam to, że stałem się użytecznym nauczycielem (ZKB, s. 94).

Dyrektor Gerstman był człowiekiem, który nie tylko dbał o jak najlepsze wykonywanie zadań przez nauczycieli, ale również przywiązywał wagę do ich rozwoju intelektualnego i umiejętności dydaktycznych. Dlatego też często delegował swoich nauczycieli na konferencje metodyczne i specjalistyczne kursy wakacyjne organizowane przez ministerstwo we współpracy z uniwersytetami. Roman Czernecki uczestniczył w takim kursie w Zakopanem w 1931 roku, którego kierownikiem był docent Zenon Klemensiewicz (późniejszy ojciec chrzestny córki Ireny). Tematem kursu, prowadzonego przez znakomitych polonistów, był język i kultura w świetle najnowszych badań. O języku polskim mówili: prof. Rozwadowski, prof. Nitsch, docent Klemensiewicz, a o literaturze prof. Pigoń i prof. Kucharski. W swoich wspomnieniach Czernecki przedstawia okres borysławski jako czas zmagania się z wszechobecną dominacją pieniądza i pędu do bogacenia się – „kultem złotego cielca”, jak nazywa to współczesne mu zjawisko społeczne: W tym zmaterializowanym środowisku kultowi złotego cielca trzeba było koniecznie tworzyć szkolnym systemem wychowawczym przeciwwagę, podsuwać młodzieży wzory i modele bezinteresownego społecznego zaangażowania, przeciwstawić kosmopolityzmowi – patriotyzm, postawie konsumpcyjnej – postawę głęboko ideową. Z potrzeb tych znakomicie zdawał sobie sprawę dyr. Gerstman i nakładał szczególnie w tej dziedzinie obowiązki wychowawcze na nas, humanistów. Staraliśmy się więc przede wszystkim wykorzystać wartości ideowe tkwiące w programach nauczania w historii ojczystej i literaturze narodowej. Jednocześnie ukazywaliśmy kontrasty społeczno-ekonomiczne tak powszechne w Borysławiu. Z pośrednictwa pracy otrzymywaliśmy adresy bezrobotnych obarczonych licznymi dziećmi. Z dochodów z imprez urządzonych przez

I

Mirosław Skrzypczyk

26


uczniów utworzyliśmy fundusz pomocy dla dzieci bezrobotnych. Z funduszu uczniowie kupowali odzież, żywność, leki i obdarowywali nimi biedne dzieci. Była to oczywiście kropla w morzu, nam wszakże ta akcja, prowadzona stale, pomagała w budzeniu u naszych wychowanków wrażliwości na zło społeczne, na biedę i krzywdę ludzką, na bezrobocie i jego skutki. Inną formą wychowawczego oddziaływania, szczególnie patriotycznego i estetycznego, było wystawianie sztuk teatralnych. Wystawialiśmy m.in. Zemstę Fredry, Warszawiankę i fragmenty Wesela Wyspiańskiego, fragmenty Dziadów cz. III Mickiewicza i Kordiana Słowackiego. Zapraszaliśmy z prelekcjami również wybitnych pisarzy. Był u nas parokrotnie Juliusz Kaden-Bandrowski m.in. z prelekcją w bardzo ostrej formie krytykującą Trylogię Sienkiewicza, która z kolei wywołała z naszej strony ostrą polemikę. Jeździliśmy często z młodzieżą do Lwowa, do teatrów i na projekcje w kinie „Apollo” pierwszych w Polsce dźwiękowych filmów (ZKB, s. 97–98).

Okres borysławski stanowi dla Romana Czerneckiego i jego żony Janiny czas pedagogicznego dojrzewania. Jest wypełniony poszukiwaniami coraz nowszych sposobów uczenia i nowatorskich metod, czy wreszcie wypracowywania podejścia indywidualnego do uczniów. Tym działaniom poświęca Czernecki sporo miejsca we wspomnieniach dotyczących tamtych czasów: Nasze zainteresowania mieszkaniem, ogrodem i psami ustępowały miejsca innym, wyższego rzędu. Z każdym miesiącem, z każdym rokiem stawaliśmy się z żoną coraz bardziej rozmiłowani w swoim zawodzie. Naszemu pedagogicznemu dojrzewaniu towarzyszyła narastająca świadomość społecznej użyteczności naszej pracy i społecznej odpowiedzialności za jej efekty (ZKB, s. 103). Kiedy z perspektywy lat wracam myślą do pięcioletniego pobytu w Borysławiu, oceniam go jako znakomitą szkołę,

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

27


Podczas pracy nad mapą do Trylogii Sienkiewicza, Borysław 1928 r. Roman Czernecki (drugi z prawej) z Janiną Czernecką w rozmowie z Juliuszem Kadenem-Bandrowskim (w środku), Borysław 1932 r.

I

Mirosław Skrzypczyk

28


Podczas jednego z przedstawień

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

29


w której zdobyłem ostrogi nauczycielskie i poznałem bardzo trudną sztukę uczenia innych. Znakomitym w tej dyscyplinie nauczycielem był – jak pisałem – dyr. Gerstman, a wzorów postaw i zachowań w różnych pedagogicznych sytuacjach dostarczyli mi starsi koledzy. Natomiast w opracowaniu codziennych konspektów lekcyjnych bardzo pomagała mi żona. Z czasem tak rozsmakowaliśmy się oboje w szukaniu dla każdej jednostki metodycznej najstosowniejszego ujęcia, że w pracy tej odnajdowaliśmy dużą przyjemność. Szło nam zawsze o to, jak przybliżyć młodzieży piękno utworu literackiego i jakie stworzyć warunki dla jego przeżycia, jak wyeksponować ideę utworu, aby wzbudziła u młodych ludzi refleksję. W końcowym efekcie szło o to, aby być dobrym nauczycielem (ZKB, s. 105).

Po przymusowym odejściu dyrektora Gerstmana na wizytatora lwowskiego kuratorium Czerneccy postanawiają opuścić Borysław i rozpoczynają pracę najpierw na krótko w Częstochowie, a potem w 1933 roku – w Kielcach. Janina uczy w Gimnazjum Humanistycznym im. Bł. Kingi, a Roman w Męskim Gimnazjum im. J. Śniadeckiego. Jak pisze Czernecki w swoich wspomnieniach, Kielce były ciekawym miejscem i ambitnym ośrodkiem kulturalnym II Rzeczypospolitej: Miałem tam znakomite warunki do rozwijania inwencji pedagogicznej i stosowania nowatorskich metod dydaktycznych. Sądzę, że warunki te spożytkowałem zarówno dla dobra moich uczniów, jak i doskonalenia własnych umiejętności nauczycielskich (ZKB, s. 111).

W kieleckim gimnazjum pracował w latach 1933–1939 i zyskał uznanie zarówno wśród uczniów, jak i władz szkolnych oraz oświatowych. Do szczególnych jego osiągnięć należało przygotowanie przedstawienia Gałązka rozmarynu: W szkole przygotowywałem inscenizację Gałązki ­rozmarynu Zygmunta Nowakowskiego, sztuki, której prapremiera odbyła

I

Mirosław Skrzypczyk

30


Roman Czernecki z uczniami w ­Gimnazjum w Borysławiu Roman Czernecki z uczniami w klasie borysławskiego gimnazjum

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

31


Na bankiecie końcoworocznym w Gimnazjum w Borysławiu. Roman Czernecki w środku, po lewej ­Janina Czernecka, po prawej dyrektor Zbigniew Gerstman Roman Czernecki z uczniami przed Gimnazjum im. J. Śniadeckiego, Kielce 1938 r.

I

Mirosław Skrzypczyk

32


Bal karnawałowy w Gimnazjum im. J. Śniadeckiego w Kielcach Obchody święta państwowego w 1934 r. w Kielcach

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

33


Roman Czernecki z aktorami po premierze przedstawienia Gałązka rozmarynu, Kielce 1938 r. Przyjęcie po przedstawieniu Gałązka rozmarynu, Kielce 1938 r.

I

Mirosław Skrzypczyk

34


się przed rokiem w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Wystawienie jej było ewenementem nie tylko w życiu szkoły, ale również w środowisku kulturalnym Kielc, tym większym, że akcja dramatu rozgrywa się właśnie w Kielcach, w sierpniu 1914 roku. Uczniowie nasi – jak zresztą stale przy takich okazjach – sami byli scenografami, dekoratorami, aktorami. Operowanie na scenie jednocześnie kilkudziesięciu osobami, zainscenizowanie efektami świetlnymi i akustycznymi bitwy, synchronizowanie pewnych partii dialogów z muzyką Etiudy „Rewolucyjnej” Chopina – wszystko to stwarzało wiele trudności. Przedstawienie jednak udało się, aktorom zgotowała publiczność długotrwałą owację. Któż wówczas przypuszczał, że już za parę miesięcy chłopcy ci uczestniczyć będą w najkrwawszych w naszych dziejach bitewnych zmaganiach, odartych z romantycznych, sentymentalnych piosenek o „rozmarynie, białych różach i wojence Pani”? (ZKB, s. 132–133)

W kwietniu 1939 roku w związku z bardzo dobrą oceną i uznaniem dla jego pracy Czernecki otrzymał propozycję objęcia stanowiska dyrektora Państwowego Gimnazjum i Liceum w Kętach. Jeszcze wtedy wydawało się, że życie Romana Czerneckiego i jego rodziny toczy się według ustalonego i spokojnego rytmu. Czernecki zaczyna odnosić sukcesy w pracy nauczycielskiej, powoli zyskuje uznanie w swoim środowisku, czuje się spełniony jako nauczyciel i polski inteligent w wolnej II Rzeczypospolitej. Jego życie rodzinne również układa się stabilnie – wraz z żoną wychowuje dwójkę dzieci, córkę Irenę i syna Andrzeja. Nie zdaje sobie wówczas sprawy, że za chwilę będzie musiał zmierzyć się doświadczeniami granicznymi, które spowodują całkowite przewartościowanie dotychczasowych przekonań oraz światopoglądów i na które nie jest w pełni przygotowany – etos polskiego inteligenta, do którego odwołuje się w swojej konspiracyjnej działalności, okazuje się niewystarczający. Sytuacja wojny i powojnia wymaga od niego innych wyborów i decyzji, szukania odmiennych rozwiązań. Dlatego też dwa okresy – słupski i szczekociński – wydają się w życiu Czerneckiego najważniejsze. Zasadnicze I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

35


Zdjęcie rodzinne Czerneckich i Michalewskich, Kielce przed wojną Nad Nidą w Krzyżanowicach przed wojną

I

Mirosław Skrzypczyk

36


Roman i Janina Czerneccy z córką Ireną w Berlinie w 1938 r.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

37


zmiany, które się wtedy dokonały, oraz trudne doświadczenia, jakie były udziałem Czerneckiego i jego najbliższego otoczenia, ukształtowały jego postawę życiową i projekty wielkich idei. WOBEC DOŚWIADCZENIA GRANICZNEGO – ­WOJNA I TAJNE NAUCZANIE Wojna zastaje Romana Czerneckiego jeszcze w Kielcach. Wraz ze swoją rodziną znalazł się on w trudnej sytuacji. Władzie okupacyjne zaraz po zakończeniu kampanii wrześniowej rozpoczęły tzw. akcję AB, czyli Nadzwyczajną Akcję Pacyfikacyjną. Jej zadaniem była likwidacja polskiej kadry kierowniczej, działaczy politycznych, społecznych, intelektualistów, a także nauczycieli szkół średnich i wyższych. W jej wyniku do sierpnia 1940 roku wysłano do obozów koncentracyjnych lub rozstrzelano 3500 osób. W tym samym czasie na terenie Generalnego Gubernatorstwa władze rozpoczęły likwidowanie szkolnictwa średniego i wyższego. W przemówieniu wygłoszonym 31 października 1939 roku Hans Frank stwierdzał: „Polakom należy zostawić tylko takie możliwości kształcenia się, które okażą im beznadziejność ich położenia narodowego”. Potwierdził to 12 września 1940 roku: „Polacy muszą pojąć jak daleko sięgają możliwości ich rozwoju. Na moje wyraźne zapytanie Führer ponownie rozstrzygnął, że zarządzone przez nas ograniczenia pozostają w mocy. Żaden Polak nie uzyska więcej aniżeli rangę majstra, żaden Polak nie będzie miał możności zdobycia wyższego wykształcenia w zakładach państwowych. Proszę panów o przestrzeganie tej wyraźnej wytycznej”3. 7 grudnia 1939 r. Niemcy zezwolili na ponowne rozpoczęcie nauczania, ale tylko w szkołach powszechnych i zawodowych, średnie pozostały zamknięte. Nie było jednak konkretnych wytycznych co do reorganizowania programu nauczania. Odpowiednie dyspozycje w tym zakresie wydawały ustnie lub na piśmie władze terenowe. Z programu szkół powszechnych usuwano więc przeważnie zajęcia

3

S. Piotrowski, Dziennik Hansa Franka, Warszawa 1957, s. 113–114.

I

Mirosław Skrzypczyk

38


z historii, geografii politycznej i literatury, ograniczano także naukę języka polskiego4. Mimo wszystko Roman Czernecki postanawia objąć stanowisko dyrektora w Kętach. Dociera do Kęt na rowerze i dowiaduje się, że jest już poszukiwany przez gestapo. Wraca więc do Kielc, ale trudna sytuacja materialna rodziny zmusza go do poszukiwania źródeł utrzymania poza miastem. Udaje się ze swoim szwagrem Władysławem Michalewskim do majątku w Słupi, nieopodal Jędrzejowa, którego współwłaścicielami są państwo Byszewscy, a administratorem pan Krynicki. Ich synowie uczęszczali przed wojną do liceum Śniadeckiego. Podczas tego spotkania Ludwik Byszewski proponuje, aby Czerneccy i Michalewscy przenieśli się do majątku i rozpoczęli tam pracę jako nauczyciele. – Dzieci nasze próżnują już 4 miesiące, wojna nie skończy się przed wiosną, przez ten okres wszystko zapomną. – Będzie tu – dodaje p. Byszewska – w miniaturze pełne gimnazjum i liceum. Syn i dwie nasze córki, syn i dwie córki siostry, syn szwagra z Łęk, syn i córka pp. Krynickich i kilku chłopców ze wsi. – Postaramy się, abyście się tu państwo jak najlepiej czuli. Propozycja ta graniczy z prawdziwym cudem i rozwiązuje najtrudniejsze nasze problemy bytowe, tworzy realne perspektywy przetrwania. Zgadzam się natychmiast z nieukrywaną radością. Na gorąco omawiamy podstawowe sprawy organizacyjne, ustalamy przyjazd do Słupi za tydzień, 6 listopada, i rozpoczęcie zajęć następnego dnia (ZKB, s. 157).

Mimo pojawiających się wątpliwości związanych z wyjazdem do Słupi, pod wpływem nalegań żony, Czernecki decyduje się na podróż 10 listopada. Następnego dnia – jak o tym piszą zarówno on sam, 4

Zob. J. Krasuski, Tajne nauczanie w okręgu kielecko-radomskim w okresie okupacji hitlerowskiej, „Przegląd Historyczno-Oświatowy. Kwartalnik Związku Nauczycielstwa Polskiego poświęcony dziejom wychowania i oświaty” 1971, nr 3(53), s. 336. Por. J. Ślaski, Najtrudniejszy egzamin, w: tegoż, Polska walcząca (1939–1945), t. 3-4, Warszawa 1985, s. 35.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

39


jak i jego żona Janina – w Święto Niepodległości do ich kieleckiego mieszkania na ul. Szerokiej wkracza gestapo z zamiarem aresztowania Czerneckiego. W tym samym czasie Roman Czernecki otwiera w Słupi tajne gimnazjum i liceum5. Na początku szkoła liczyła 16 uczniów. Inauguracja roku szkolnego miała uroczysty charakter, rozpoczęła się od mszy świętej, przemówienia Romana Czerneckiego skierowanego do rodziców i młodzieży, odśpiewania Mazurka Dąbrowskiego. Jak pisze dyrektor powstałej szkoły: W przemówieniu poruszyłem dwa problemy: nieprzemijające wartości wiedzy ludzkiej w porównaniu z nietrwałymi wartościami innych dóbr, szczególnie materialnych, oraz konieczność wypracowania nacechowanej godnością postawy Polaka żyjącego pod okupacją (ZKB, s. 160–161).

Pierwszymi nauczycielami byli zarówno stali mieszkańcy Słupi, tacy jak: ks. Franciszek Pałysiewicz, ówczesny proboszcz, który uczył religii, Wiera Wołkowicka, dawniej nauczycielka francuskiego i angielskiego w Toruniu, a wtedy guwernantka w pałacu, która uczyła w szkole języka francuskiego, Wacław Krynicki, student biologii, który został zatrudniony jako nauczyciel biologii i geografii, jak i przybyli spoza Słupi, a powiązani rodzinnie z Czerneckim – Janina

5

Więcej na temat tajnego nauczania w okresie okupacji zob. J. Krasuski, Tajne szkolnictwo polskie w okresie okupacji hitlerowskiej 1939–1945, Warszawa 1977. Okres tajnego nauczania został opisany między innymi przez J. Głażewskiego (zob. Konspiracyjne Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej w latach 1939–1945, „Ład” 24 lipca 1988, nr 30(199), s. 8–9), ­Mieczysława Tarchalskiego (zob. Tajne nauczanie w powiecie włoszczowskim 1939–1944, w: „Kaktus”. Włoszczowski Obwód Armii Krajowej, materiały powielane tzw. drugi obieg), Teresę Irenę Czernecką-Giełdzik (zob. Gimnazjum Publiczne im. Romana Czerneckiego w Słupi Jędrzejowskiej i jego tradycje historyczne, Frankfurt-Warszawa 2008), Bolesława Króla (zob. Tajne nauczanie w czasie okupacji hitlerowskiej w latach 1939–1945 na terenie powiatu włoszczowskiego, „Przegląd Historyczno-Oświatowy. Kwartalnik Związku Nauczycielstwa Polskiego poświęcony dziejom wychowania i oświaty” 1971, nr 3(53); Tajna działalność oświatowa, w: ­Nauczyciele Kielecczyzny w walce o szkołę polską w latach okupacji 1939–1945, red. A. Massalski i in., Kielce 1979, s. 154–155).

I

Mirosław Skrzypczyk

40


Czernecka, ucząca języka niemieckiego, Irena Michalewska, siostra, dawniej nauczycielka w gimnazjum w Warszawie, zatrudniona jako nauczycielka historii, Władysław Michalewski, dawniej nauczyciel w Zakładach Lotniczych „Skody” w Warszawie, który objął matematykę, fizykę i chemię, i sam Roman Czernecki, który – oprócz pełnienia funkcji dyrektora zespołu – został nauczycielem języka polskiego i łacińskiego oraz propedeutyki filozofii. Lekcje odbywały się w sześciu pokojach na I piętrze pałacu i trwały codziennie od godziny 8 do 13. Czernecki w połowie listopada skontaktował się z dr. Włodzimierzem Gałeckim, naczelnikiem kuratorium w Krakowie, w celu zarejestrowania nowej placówki edukacyjnej. Spotkał się również ze swoim nowym zwierzchnikiem z ramienia konspiracyjnych władz oświatowych, dr. Wagą, z którym wspólnie ustalili, że program nauczania będzie oparty na tym obowiązującym w roku szkolnym 1938/39, a uczniowie będą na koniec roku zdawać egzamin promocyjny. Słupia – jak wspomina Czernecki – sprawiała wrażenie spokojnej enklawy. Dawała mu pozorne poczucie bezpieczeństwa oraz wytchnienie od wojennej szamotaniny i tułaczki. Tak opisuje to miejsce: Słupia w porównaniu z Kielcami wydała mi się idylliczną enklawą, cudownie oszczędzoną przez wojnę. Nie stacjonowali tu Niemcy, nie widziało się wybiedzonych przechodniów, nie został tu zakłócony rytm normalnej pracy i życia. Chleb, mleko, masło, mięso, owoce, produkty w mieście niemal nieosiągalne, tu zalegały w nadmiarze dworskie spiżarnie. Nasi chlebodawcy, współwłaściciele majątku pp. Byszewscy i Rudzińscy, stworzyli nam jak najlepsze warunki pracy. Zamieszkaliśmy (gdy żona przybyła po wyzdrowieniu syna) w pokojach gościnnych we dworze. Dwór był otoczony pięknym parkiem, bogatym w starodrzewy: modrzewie, platany, sosny, lipy, kasztany, opadającym od południowej strony tarasami w dół. Od strony północnej przylegał do parku rozległy ogród owocowy, a jego przedłużeniem był ogród warzywny. Od strony wschodniej, za murem okalającym park – kościół, plebania, organistówka, od zachodniej gorzelnia, domy

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

41


Roman i Janina Czerneccy z synem Andrzejem w ogrodzie dworu w Słupi

I

Mirosław Skrzypczyk

42


oficjalistów, obory, stajnie, spichrze, stodoły. Zanim niewielki las, dalej pola uprawne, a jeszcze dalej na horyzoncie duży las, również należący do właścicieli Słupi (ZKB, s. 159–160).

Konspiracyjna placówka oświatowa rozwija się w sprzyjających warunkach, na które złożyły się nie tylko lokalizacja i otoczenie pałacu oraz przychylność właścicieli, ale również znalezienie się w tym samym miejscu nauczycieli, którzy stworzyli wysoko kwalifikowaną kadrę, gotową do podjęcia konspiracyjnego nauczania i mającą sprecyzowany kierunek działania. Tajne gimnazjum i liceum w Słupi jest tworzone bardzo dynamicznie. Z czasem grono nauczycielskie poszerza siatkę konspiracyjnego nauczania i zaczyna prowadzić zajęcia również dla dzieci chłopskich z okolicznych wsi. Jak podkreśla Głażewski, „Wśród mieszkańców gminy i okolic posyłanie dzieci do tajnego gimnazjum stało się nie tylko modą, sprawą prestiżu czy patriotycznym obowiązkiem, było autentycznym zaspakajaniem głodu wiedzy”6. Dyrektorowi Czerneckiemu i nauczycielom wydawało się, że niedługo nastąpi koniec wojny, jednak klęska Francji uświadomiła im, że okupacja będzie trwała dłużej niż przypuszczali, a ich pobyt w Słupi będzie musiał się przedłużyć, pewnie na lata. Roman Czernecki w swoich wspomnieniach wyraźnie podkreśla, że był to szczególnie trudny czas, w którym rozpacz mieszała się z bezsilnością, z przekonaniem, że trzeba zmierzyć się z nową rzeczywistością i zaplanować dalsze lata pracy konspiracyjnej szkoły. Rytm czasu zaczynają wyznaczać kolejne lata szkolne. Drugi rok okupacyjnego nauczania rozpoczyna już 39 uczniów, a do grona pedagogicznego przybywa 4 nowych nauczycieli: Kazimierz Chrzanowski, nauczyciel z Kalisza, prowadzący zajęcia z towaroznawstwa, organizacji handlu, korespondencji i arytmetyki handlowej, Wanda Krynicka, która uczy stenografii i maszynopisania, Marian Rudziński, absolwent Akademii Handlowej w Wiedniu, który uczy księgowości i prawa, a Tadeusz Szura, były nauczyciel 6

J. Głażewski, Konspiracyjne Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej w latach 1939–1945, dz. cyt., s. 8.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

43


gimnazjum w Krakowie, zastępuje Wacława Krynickiego i uczy chemii, biologii oraz geografii. Nowi nauczyciele pozwalają na sprofilowanie klas licealnych w kierunkach: przyrodniczych, humanistycznych, matematyczno-fizycznych i handlowych. Nad funkcjonowaniem placówki oświatowej czuwa – powołana na podstawie zarządzenia Tajnej Organizacji Nauczycielskiej – konspiracyjna Powiatowa Komisja Oświaty i Kultury we Włoszczowie, w skład której wchodzą: przewodniczący – Bolesław Król, ps. Czarny, wiceprzewodniczący Zarządu Oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego, członkowie: Roman Czernecki, ps. Wrzos, przedstawiciel szkolnictwa średniego; Antoni Wierzbowski, ps. Grycki, komendant placówki AK w Lelowie, Delegat Rządu na powiat włoszczowski i przedstawiciel szkolnictwa powszechnego; Piotr Szczepańczyk, przedstawiciel oświaty dorosłych; Zygmunt Szyndler ps. Sorek, kierownik wywiadu AK w Szczekocinach, przedstawiciel opieki społecznej; Stanisław Kowalik, ps. Cichy, rolnik ze wsi Starzyny, przedstawiciel społeczeństwa, członek SL „Roch”. Łączniczkami są Janina Szyndler i Stanisława Świeboda (na powiat włoszczowski) oraz Maria Płusanka (powiat jędrzejowski). W Słupi działa także Gminna Komisja Oświaty i Kultury, prowadzona przez Wincentego Gajosa, miejscowego nauczyciela, która stara się zapewnić tajnemu gimnazjum jak najlepszą pomoc ze strony społeczeństwa7. W roku szkolnym 1941/42 naukę rozpoczyna 116 uczniów, a do grona nauczycielskiego dołącza Feliks Tarnawski, nauczyciel gimnazjum z Krakowa, który uczy matematyki, a na miejsce Kazimierza Chrzanowskiego przychodzi Kazimierz Zakrzewski, absolwent Wyższej Szkoły Handlowej. Zwiększona liczba uczniów powoduje, że pomieszczenia pałacowe okazują się niewystarczające, szkoła przenosi się więc także na plebanię, do organistówki oraz wybranych domów w miejscowości. 19 stycznia 1942 roku konspiracyjne władze oświatowe w Krakowie zatwierdzają regulamin działalności szkoły, który będzie obowiązywał do zakończenia wojny. Jeden z jego głównych zapisów mówi o prawie do bezpłatnej nauki 7

Zob. B. Król, Tajne nauczanie w czasie okupacji hitlerowskiej w latach 1939–1945 na terenie powiatu włoszczowskiego, dz. cyt., s. 447.

I

Mirosław Skrzypczyk

44


dla dzieci osób zmarłych lub przebywających w obozach, a także żołnierzy, nauczycieli i gospodarzy bezrolnych bądź małorolnych. Na mocy tego prawa w roku szkolnym 1941/1942 bezpłatnie uczy się 81 uczniów. Nauka w szkole przeplata się z działalnością partyzancką – wielu uczniów i nauczycieli przystępuje do organizacji podziemnych. Również Czernecki zostaje w 1940 roku członkiem ZWZ, jego zaprzysiężenie następuje w mieszkaniu kierownika szkoły w Sprowie, Bolesława Króla. Stałe zagrożenie związane z nauką zwiększa zapał młodzieży i mobilizuje ją do samodzielnych działań. Z własnej inicjatywy organizują zajęcia z historii i geografii dla dzieci ze szkół podstawowych oraz zakładają zespół teatralny, który wystawia takie sztuki jak: Śluby panieńskie Fredry czy Kupca weneckiego Szekspira. Z okazji rocznic narodowych uczniowie szkół powszechnych i średnich przygotowują wieczorki artystyczne, recytacje i śpiewy8. Status i kompetencje szkoły ulegają znacznej zmianie wraz z przejęciem nad nią pieczy przez Komisję Oświaty i Kultury okręgu Radomsko-Kieleckiego. Dyrektor Czernecki otrzymuje wówczas pozwolenie od Delegata Rządu na okręg dotyczące prowadzenia tajnej szkoły średniej wraz z upoważnieniem do pełnienia funkcji przewodniczącego komisji egzaminacyjnych podczas egzaminów maturalnych. W tym czasie 1 czerwca 1942 r. Komisja Oświaty i Kultury nadaje konspiracyjnej placówce oświatowej w Słupi nazwę „Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej”. W następnym roku szkolnym 1942/1943 w tajnym gimnazjum uczy się już 327 uczniów, z których około 90 % stanowią dzieci chłopskie. W tym roku szkoła otrzymuje pierwszą dotację z okręgu, a pierwsze stypendium (bezpłatne mieszkanie, utrzymanie i naukę) Rada Pedagogiczna przyznaje uczniowi Adolfowi Brożkowi. Do kończących ten rok szkolny egzaminów promocyjnych przystępuje 197 uczniów, z których 41 zakwalifikowanych zostaje do egzaminów poprawkowych i uzupełniających, a 20 składa egzamin dojrzałości. Tajne gimnazjum dba o utrzymanie wysokiego poziomu edukacji, jaką otrzymują uczniowie, niezależnie od utrudnionych warunków prowadzenia zajęć. 8

Tamże, s. 451.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

45


Uczniowie Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej: Krystyna Rudzińska, Włodzimierz Drecki i Krystyna Hulimka

I

Mirosław Skrzypczyk

46


W roku szkolnym 1943/1944 liczba uczniów uczęszczających do tajnego gimnazjum zwiększa się do 563 osób. Wówczas rodzi się pomysł stworzenia dla maturzystów możliwości kontynuowania nauki na wyższym poziomie. Dzięki podtrzymywanym przez Czerneckiego kontaktom z działającym w konspiracji Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie (reprezentowanym przez rektora profesora Szafera i dziekana profesora Zawirskiego) udaje się założyć w Słupi uniwersytecką filię. Na pierwszym roku studiuje 49 osób, przede wszystkim absolwentów gimnazjum w Słupi. Ze względu na zainteresowania kandydatów i możliwości dydaktyczne zostaje utworzonych pięć grup kierunkowych: lekarska, filozoficzna, polonistyczna, rolnicza oraz ekonomii i prawa. Roman Czernecki tak wspomina inaugurację zajęć: Na uroczystość przybył dziekan Zawirski w towarzystwie trzech pracowników naukowych reprezentujących wydziały: lekarski, rolny i prawa. Komendant obwodu dał na czas trwania uroczystości ubezpieczenie oddziałów AK. Z obu stron szosy biegnącej przez Słupię, od Sędziszowa i Szczekocin, ustawiono gniazda kaemów gotowych do otwarcia ognia w przypadku zjawienia się nieprzyjaciela. Po nabożeństwie odprawionym przez ks. Pałysiewicza, zakończonym odśpiewaniem Boże coś Polskę, przeszliśmy do budynku szkolnego zajętego przez nas na tę uroczystość. (...) Następuje akt symbolicznej immatrykulacji, po którym dziekan Zawirski wygłasza wykład inauguracyjny. Dzieje się to wszystko w szkole odległej o 200 metrów od posterunku policji granatowej. Dzieje się to we wsi Słupia odległej o 9 ­kilometrów od Sędziszowa, przez który nieustannie przejeżdżają oddziały Wehrmachtu i SS, i odległej o 9 kilometrów od Szczekocin, w których stacjonują niemieccy żandarmi i policjanci (ZKB, s. 183).

Wyjątkowy charakter konspiracyjnej szkoły – jak sugeruje w cytowanym fragmencie Czernecki – wynika z jej paradoksalnego położenia I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

47


i zarazem statusu. Słupia jako główny ośrodek tajnych kompletów gimnazjalnych, licealnych i uniwersyteckich, a więc działalności nielegalnej i niezwykle ryzykownej, znajduje się w pobliżu okupacyjnej władzy. Jest ona tym samym nieustannie narażona na potencjalne niebezpieczeństwo i zdemaskowanie, które pociągało za sobą poważne konsekwencje. Każdy lekkomyślny gest może być powodem do podejrzeń9. Sam Czernecki musi przed Wigilią 1942 roku opuścić na jakiś czas Słupię, gdyż gestapo wydaje na niego nakaz aresztowania i natychmiastowego doprowadzenia do posterunku w Jędrzejowie. W przywołanym wyżej fragmencie Czernecki, oddając za pomocą sugestywnych paraleli wrażenie zdziwienia i niedowierzenia temu, co udało się osiągnąć, zwraca uwagę na jeszcze jeden fenomen. To właśnie Słupia, wieś staje się przecież centrum edukacyjnym, wokół którego tworzy się siatka oddziałów i filii konspiracyjnego nauczania znajdujących się zarówno na terenie powiatu włoszczowskiego, jak i w powiatach sąsiednich. Mapa ośrodków tajnych kompletów obejmuje: Irządze, Szczekociny, Węgrzynów, Pawłowice, Secemin, Lelów, Dzierzgów, Czaryż, Włoszczowę, Rokitno, Sędziszów i inne miejscowości. Fenomen tajnego nauczania w Słupi tkwi nie tyle w jego geograficznej rozległości, ile warunkach, które je umożliwiły. Szkoła, zorganizowana początkowo z myślą o nauczaniu dworskich dzieci, zmienia zupełnie swój profil i zaczyna działać w wiejskiej okolicy. Stanowi to o tyle paradoksalną sytuację, że przed wojną stworzenie szkoły średniej w Słupi było niemożliwe, dopiero wojna przyniosła chłopskim dzieciom niepowtarzalną okazję do podjęcia nauki, sprawiła, że szkoła znalazła się na wyciągnięcie ręki. Tworzenie konspiracyjnej placówki oświatowej w Słupi jest ponadto przykładem obustronnej, partnerskiej – i co najważniejsze, niezwykle udanej – współpracy dworu i wsi, inteligentów, nauczycieli i chłopów. Tajne nauczanie wymagało zaangażowania całej wsi, a także różnych konspiracyjnych podmiotów, organizacji i instytucji. Jak podkreśla Jacek Głażewski, wieś sprawowała całkowity patronat 9

Takie przypadki przywołuje w swoim artykule Bolesław Król, zob. tegoż, Tajna działalność oświatowa, w: Nauczyciele Kielecczyzny w walce o szkołę polską w latach okupacji 1939–1945, dz. cyt.

I

Mirosław Skrzypczyk

48


nad tajnym gimnazjum nie tylko w zakresie logistycznej organizacji nauczania i różnego rodzaju form pomocy (mieszkańcy niejednokrotnie udostępniali pomieszczenia w swoich domach na stancje dla uczniów z odległych miejscowości), ale przede wszystkim pod względem bezpieczeństwa i ochrony10. Z relacji nauczycieli i uczniów wynika, że system bezpieczeństwa tajnych kompletów (m.in. ostrzegania przed patrolami żandarmerii, ochrona przed konfidentami) został zorganizowany spontanicznie i powszechnie. Jakkolwiek miał on złożoną strukturę, którą tworzyli nie tylko mieszkańcy wsi, ale również konkretne jednostki konspiracyjne, takie jak: miejscowa placówka AK, której komendantem był Bronisław Skóra ps. Tolan, a komendantem obwodu od marca 1942 roku kpt. Hipolit Świderski ps. Jur i Szary11, miejscowa placówka BCh z Czesławem Niechciałem ps. Kłos na czele, konspiracyjne komórki SL „Roch” czy Związek Ziemian prowadzący swoją działalność od 1943 roku pod kryptonimem „Uprawa”. Od 1943 roku w akcję ochraniania konspiracyjnej jednostki oświatowej włączyła się Ludowa Straż Bezpieczeństwa, powołana decyzją Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego. Udzielana przez organizacje wojskowe pomoc polegała przede wszystkim na zapewnianiu tajnym kompletom środków łączności, osłanianiu przedstawicieli władz szkolnych przyjeżdżających z Krakowa lub Radomia, udzielaniu pomocy i schronienia „spalonym” nauczycielom, zapewnianiu wyżywienia, dostarczaniu fałszywych dokumentów itd. System zabezpieczający tajne nauczanie przed Niemcami znalazł oparcie również w posterunku granatowej policji w Słupi, którego 10

Zob. J. Głażewski, Konspiracyjne Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej w latach 1939–1945, dz. cyt., s. 9.

11

Po objęciu Komendy Obwodu AK przez kpt. Hipolita Świderskiego rozpoczął się okres najbardziej aktywnej pomocy dla tajnego gimnazjum. Kapitan Świderski utrzymywał kontakty z włoszczowską Komisją Oświaty i Kultury, do której należał również dyrektor Czernecki. Do najbliższych współpracowników Świderskiego należał kpt. Mieczysław Tarchalski ps. Marcin, który pełnił funkcję kedywa obwodu, a następnie dowódcy oddziału leśnego. Starał się zapewnić szkole jak najlepsze warunki bezpiecznego funkcjonowania, jego głównym zadaniem było organizowanie akcji ubezpieczających. Zob. M. Tarchalski, Tajne nauczanie w powiecie włoszczowskim 1939–1944, dz. cyt.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

49


komendantem od 1941 roku został Strojak, zaprzysiężony żołnierz ZWZ. Uprzedzał on kierownictwo tajnego nauczania o planowanych przyjazdach niemieckiej żandarmerii czy policji do Słupi. Większy problem stanowiły natomiast niezapowiedziane wizyty, wówczas nieoceniona była pomoc mieszkańców wsi, z których większość wiedziała, gdzie i kiedy zbierają się na naukę tajne komplety. Warto podkreślić, że w czasie okupacji w związku z działalnością tajnego liceum i gimnazjum nie było ani jednego aresztowania. Funkcjonowało ono zatem jako publiczna tajemnica, której cała okolica starała się strzec. Rok szkolny 1943/44 kończy się egzaminami maturalnymi przeprowadzonymi ze względu na konspiracyjne warunki w różnych terminach i miejscach: 29–30 czerwca w Słupi, 8–9 sierpnia w Rożnicy, 11–13 sierpnia w Czaryżu. Informacji na temat warunków przeprowadzania egzaminów dostarczają protokoły egzaminacyjne. W jednym z nich znajdujemy taki opis: Protokół pisemnego egzaminu dojrzałości z j. polskiego odbyty dnia 8 sierpnia 1944 r. w sali szkoły rolniczej w Rożnicy. Przewodniczący dyr. gimn. p. Roman Czernecki, dyżuruje naucz. gimn. p. Wiera Wołkowicka. Do egzaminu dopuszczono nast. abiturientów: – Grzybowskiego Mieczysława ur. 1 grudnia 1917 r. w Gnie­więcinie. – Kosteckiego Zbigniewa ur. 16 marca 1925 r. w Poznaniu. – Króla Bolesława ur. 30 sierpnia 1926 r. w Irządzach. – Puszet de Puget Helenę ur. 9 stycznia 1921 r. w Londynie. – Woźniak Annę ur. 25 lutego 1925 r. Kaliszu. O godz. 11.25 Przewodniczący wprowadził abiturientów na salę egzaminacyjną. Po odmówieniu modlitwy i wyjaśnieniu przepisów regulaminu egzaminu dojrzałości rozdano zdającym po 2 arkusze sygnowanego papieru i rozsadzono ich następująco: Plan sali (szkic z nazwiskami) – Następnie Przewodniczący odczytał i wypisał na tablicy następujące tematy:

I

Mirosław Skrzypczyk

50


Tablica upamiętniająca nauczycieli i uczniów zamordowanych podczas wojny

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

51


– Jakie wartości obywatelskie kształci w nas literatura nasza „wieku złotego”? – Udowodnij, że nasi wielcy romantycy w poezjach swych wskazali drogi wiodące do odzyskania niepodległości. – Uzasadnij potrzebę spopularyzowania w dobie współczesnej spuścizny poetyckiej Jana Kasprowicza. Wszystkie te czynności ukończono o godz. 12.14. Po upływie 15 minut abiturienci podali do protokołu wybrane przez siebie tematy, zaznaczone na 1 stronie protokołu przy ich nazwiskach arabskimi cyframi. Czas pisania liczy się od godz. 12.30 [...].

W kolejnym roku szkolnym 1944/1945 nauka prowadzona jest w 31 kompletach dla 891 uczniów. W taki sposób Roman Czernecki podsumowuje działalność tajnego gimnazjum i liceum: W ciągu blisko pięcioipółletniej pracy objęliśmy nauczaniem w gimnazjum i liceum ogólnokształcącym humanistycznym, matematyczno-fizycznym i przyrodniczym oraz w liceum handlowym, ogółem 938 dziewcząt i chłopców. Egzamin dojrzałości złożyło 98 osób, na kursach uniwersyteckich studiuje 49 młodych ludzi (ZKB, s. 210).

W ramach tych podsumowań należy również wspomnieć o uczniach i nauczycielach, którzy zostali zamordowani w czasie okupacji: Kazimierz Szafa, Adolf Szymański, Emil Zaremba (nauczyciele), a także Leszek Biały, Jan Brożek, Stanisław Grabowski, Marian Krynicki, Wiesław Pawłowski, Zenon Wrona i Jan Zatoński (uczniowie). Zamordowanym osobom zaangażowanym w tajne nauczanie została poświęcona tablica pamiątkowa, odsłonięta w powojennym liceum w Szczekocinach, a następnie przeniesiona do jej nowego (obecnego) budynku. Tajne nauczanie, którego ośrodkiem była Słupia, stanowiło wielowymiarowy fenomen. Jak pisał Jacek Głażewski w swoim artykule na temat historii tajnego gimnazjum w Słupi, „była to jedna z nielicznych konspiracyjnych placówek szkolnych tego typu, która I

Mirosław Skrzypczyk

52


zupełnie od podstaw została utworzona w okupowanym kraju, a na pewno jedyna tego typu na wsi i na tyle prężna i doskonale zorganizowana, posiadająca odpowiednią kadrę, że zaraz po przejściu frontu w tym samym składzie nauczycieli i uczniów mogła rozpocząć swoją normalną działalność”12. SAM POCZĄTEK – CO DALEJ? W roku 1944, kiedy front wschodni zaczął się przybliżać, stało się jasne, że wojna nie potrwa długo, a wyzwolenie rysuje się już na horyzoncie. Jaki będzie ostateczny koniec i co przyniesie początek powojennej rzeczywistości – nie było pewne. Dla kierownictwa tajnego nauczania, nauczycieli oraz wspierających organizacji konspiracyjnych wspólne było jednak przekonanie o kontynuowaniu zajęć w gimnazjum i liceum po zakończeniu wojny. Rozmowy o możliwościach rozwoju oświaty na terenie powiatu włoszczowskiego rozpoczęły się – jeszcze nieoficjalnie – w 1944 roku przy okazji wizytacji egzaminu maturalnego w Sprowie przez Delegata Rządu RP Okręgu Radomsko-Kieleckiego Łukasza Kumora ps. Łukasz, któremu towarzyszyli przewodniczący Zarządu Powiatowego ROCH Stefan Pasek ps. Wiktor i dowódca 13. Obwodu BCh Bolesław Skóra ps. Kałuża. Konkretne propozycje formułowali wówczas działacze ludowi, zapowiadający utworzenie po wojnie gimnazjum w Szczekocinach, a w zasadzie przywrócenie tego, które zostało zlikwidowane w latach 30. Oficjalny koniec wojny zastaje nauczycieli w połowie roku szkolnego. Stawia ich zatem przed zasadniczymi dylematami i wyzwaniami – co zrobić z tak rozległą i sprawnie działającą placówką oświatową, która może już legalnie funkcjonować, jeśli kontynuować pracę, to gdzie zorganizować szkołę, jakie strategie nauczania i działania przyjąć. Koniec okazał się de facto początkiem zarówno zmagań o nowy profil powojennej szkoły, jak i procesu odnajdowania siebie w nowej rzeczywistości i jednocześnie wypracowywania

12

J. Głażewski, Konspiracyjne Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej w latach 1939–1945, dz. cyt., s. 9.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

53


adekwatnego do nowego, dopiero co kształtującego się porządku społeczno-politycznego (a więc jeszcze nieprecyzyjnego, o nie do końca znanym kierunku) etosu polskiego nauczyciela i inteligenta. Głównym inspiratorem dyskusji o przyszłości tajnej szkoły jest Roman Czernecki, który tak pisze o tym przejściowym okresie: Nazajutrz pod wieczór zwołuję posiedzenie rady pedagogicznej. Wojna jeszcze trwa, przez powiat włoszczowski przeciągają bez przerwy wojska, szkoły i domy prywatne pozajmowane są na kwatery i szpitale polowe, mimo to jednak trzeba spojrzeć w najbliższą przyszłość i ustalić dalszy plan działania. W toku dyskusji zarysowują się dwa stanowiska. Jedni koledzy są zdania, że nasza rola tu skończona, należy więc wracać do swych macierzystych szkół. Inni sądzą, że właśnie tu należy doprowadzić rok szkolny do końca. – Mamy obowiązek uporządkować nasze prace. W tym roku bardziej aniżeli w poprzednich, wystąpiły różnice między poszczególnymi kompletami w realizacji materiału programowego. Trzeba ustalić, jakie są restancje, kursami wyrównawczymi uzupełnić braki. Należy zweryfikować świadectwa maturalne i promocyjne. Wypada rozważyć możliwość przekształcenia naszego – byłego już – konspiracyjnego gimnazjum i liceum w szkołę państwową, znaleźć dla niej lokalizację, zorganizować ją. – Trzeba jak najśpieszniej nawiązać kontakt z kuratorium (ZKB, s. 209).

To drugie stanowisko wydaje się bliższe Czerneckiemu. Na tym samym posiedzeniu pada propozycja, aby nową szkołę ulokować w pałacu w Szczekocinach, w którym kwaterowali sowieccy żołnierze. W innym źródle – sprawozdaniu z 1946 r. – Czernecki zaznacza, że to rodzice uczniów uczęszczających na tajne komplety zwrócili się w styczniu 1945 r. do dyrektora z prośbą, aby cały zespół nauczycieli pozostał na miejscu i zorganizował gimnazjum. O udziale mieszkańców Szczekocin w organizowaniu nowej szkoły średniej w pałacu wspomina również Adam Gąsior w swojej pracy magisterskiej I

Mirosław Skrzypczyk

54


Pierwsza strona protokołu z posiedzenia Rady Pedagogicznej w Szczekocinach, 15 marca 1945 r.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

55


o losach absolwentów Liceum Ogólnokształcącego w latach 1945– 1951. Podkreśla, że w pierwszych dniach po wyzwoleniu Szczekocin nauczyciele i rodzice uczniów postanowili uzyskać zezwolenie na założenie Liceum Ogólnokształcącego. W tym celu powstał Komitet Organizacyjny w składzie: nauczyciele – Waleria i Feliks Górscy, Jerzy Kozłowski, Krystyna Skuszanka, mieszkańcy Szczekocin: Władysław Marzec – aptekarz, Bogusław Fortunko – miejscowy felczer, Józef Fabijański, Leon Walczyk, Ludwik Jarmundowicz – rodzice uczniów, oraz uczniowie: Janina Fabijańska i Elżbieta Walczyk13. Z prośbą o udostępnienie pałacu na rzecz szkoły zwrócono się do komendanta stacjonujących w miasteczku wojsk radzieckich, kapitana Ławrukina, który zobowiązuje się do jak najszybszego przekazania budynku. Czernecki wraz z grupą nauczycieli staje więc przed wyzwaniem utworzenia szkoły od podstaw, w miejscu problematycznym i trudnym, nie tylko dlatego, że jest ono dla nich zupełnie nowe, ale przede wszystkim ze względu na jego inne przeznaczenie i brak odpowiedniego dla szkoły zaplecza. To składa się paradoksalnie na jego ogromny potencjał i czyni tym samym miejscem idealnym dla edukacyjnego i społecznego eksperymentu, jaki zaproponuje Szczekocinom i okolicy Czernecki. CZAS CHAOSU – CZAS WYBORÓW Marcin Zaremba w swojej znakomitej książce Wielka Trwoga stwierdza, że powojenna rzeczywistość to okres dziwny i pełen sprzeczności. Lata 1944–1947 w Polsce nazywa czasem „Wielkiej Trwogi”, kiedy to instytucje państwa powoli rozpoczynały swoją działalność, dominował stan tymczasowości oraz chaosu pozbawiający bezpieczeństwa i osłabiający kontrolę społeczną14. Poczucie bezkarności w czasie chaosu wywołało falę zachowań aspołecznych, np. bandytyzmu, 13

Zob. A. Gąsior, Kształtowanie się losu życiowego absolwentów Liceum Ogólnokształcącego w latach 1945–1951, praca magisterska niepublikowana napisana w roku akademickim 1963/1964.

14

Zob. M. Zaremba, Wielka Trwoga. Polska 1944–1947, Kraków 2012, s. 13. Por. E. Szpak, Mentalność ludności wiejskiej w PRL. Studium zmian, Warszawa 2013, s. 76–109.

I

Mirosław Skrzypczyk

56


przestępczości czy wybuchów nienawiści międzyetnicznej. Jak pisze Zaremba, nie budzą wątpliwości dwie kwestie: im dłużej utrzymywał się stan chaosu, tym bardziej rosła armia osób starających się go wykorzystać i tych, którzy jakoś próbowali się do niego przystosować. Ponadto największym generatorem chaosu okazało się przejście frontu i stan nowej okupacji, tym razem radzieckiej. „Wyzwolenie” to moment szczególny: niesamowitej radości połączonej ze zdziwieniem, że tak nagle, tak szybko skończyły się okrutne rządy Niemców15.

W swoich wspomnieniach Czernecki wiąże tużpowojenny chaos z wrażeniem ogólnego pośpiechu, który udziela się tak uczniom, jak i nauczycielom. Atmosferę pierwszych dni po zakończeniu wojny opisuje następująco: Z żołnierską prostotą pracy i obyczajów partyzanckich weszły do szkoły leśne nawyki i nałogi. W oczach chłopców naszych z Oświęcimia i Majdanka czaił się ciągle jeszcze lęk. Z obozów pracy przymusowej weszła w mury szkolne ociężałość w myśleniu i działaniu, z tajnych kompletów nadmierna poufałość, ze spekulanckich środowisk tupet i arogancja. Rozpięta skala wieku, różnorodność przygotowania, świerzb, gruźlica, anemia i ponad wszystko głód wiedzy, paląca żądza kształcenia się, zdawania egzaminów, jakby to był tylko krótki urlop, jakby znowu za tydzień czy dwa trzeba iść „do lasu”. Ich pośpiech udziela się i nam, nauczycielom. Między jedną a drugą lekcją, konferencją, nie kończącym się targiem z blacharzami, stolarzami, szklarzami – praca od świtu do zmierzchu. Nic to, że dzień i noc resztki szyb

15

M. Zaremba, Wielka Trwoga, dz. cyt., s. 144. Na temat postaw polskiego społeczeństwa po zakończeniu wojny por. K. Kersten, Społeczeństwo, w: tejże, Narodziny systemu władzy. Polska 1943–1948, Poznań 1990, s. 145–154.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

57


dźwięczą od mrukliwego pogłosu oddalającego się frontu. Nic to, że na lekcji gimnastyki nierzadko pada z nagła rozkaz: „Lotnik! Kryj się!” (ZKB, s. 216).

Młodzież rozpoczynająca naukę w 1945 roku w szkole w Szcze­kocinach tworzyła zróżnicowaną grupę, która w różnym stopniu została doświadczona przez wojnę. Nieustanny lęk, wszechobecność śmierci, poczucie zagrożenia, bieda, dezintegracja wynikająca z przesiedleń czy wreszcie deformacja dotychczasowych hierarchii – wszystko to składało się na wojenną traumę polskiego społeczeństwa. Traumatyczne doświadczenia objawiały się w postaci różnych reakcji, z których za trzy najważniejsze Zaremba uznaje strach, agresję i alkoholizm16. Budowanie nowej szkoły oznacza więc dla Romana Czerneckiego również zmierzenie się z psychologicznymi następstwami wojny swoich podopiecznych. W swoich wspomnieniach podkreśla, że największym problemem, jakiemu nauczyciele próbowali przeciwdziałać, był alkoholizm, który u starszych uczniów, będących w dużej mierze byłymi partyzantami, przybierał charakter nałogu. Czernecki przywołuje jedno zdarzenie: Któregoś dnia wychowawca internatu natknął się na kilku zupełnie pijanych uczniów. Ponieważ chłopcy ci nie mieli nigdy przy duszy złamanego szeląga, ich opilstwo zbudziło tym żywsze zainteresowanie. Po godzinie ze skruchą zeznali: w nocy przywieźli ze swojej byłej partyzanckiej „meliny” beczkę samogonu i ukryli ją w krzakach w parku (ZKB, s. 217).

Czernecki zauważa również powszechną – zwłaszcza wśród chłopskich uczniów – niepewność i nieufność do zachodzących po wojnie zmian: W toku posiedzeń Komisji opracowującej projekt regulaminu dla młodzieży naszej szkoły, pierwsza poważna próba przekroju zbiorowej psychiki naszych wychowanków. Wnikliwa analiza 16

Więcej na ten temat zob. M. Zaremba, Trauma Wielkiej Wojny. Psychospołeczne konsekwencje II wojny światowej, w: tegoż, Wielka Trwoga, dz. cyt., s. 89–118.

I

Mirosław Skrzypczyk

58


pozwala ustalić w dalszym ciągu krytyczną postawę młodzieży naszej do przeobrażeń politycznych i społeczno-ekonomicznych dokonujących się w kraju (maszynopis, s. 278).

Poczucie niepewności polskiego społeczeństwa potęgował przede wszystkim brak konkretnych odpowiedzi na sprawy kluczowe, poczynając od tych dotyczących ustroju. W opinii publicznej wykształciły się wówczas dwa przekonania – pesymistyczne o rychłej sowietyzacji Polski i optymistyczne o jakimś zakończeniu działań komunistów. Równie często formułowano opinie o nowej formie okupacji Polski17. W tym przedłużającym się stanie przejściowym elity przywódcze, jak i znaczna część społeczeństwa, stanęły przed zasadniczym pytaniem „co dalej”. Krystyna Kersten w swojej książce Między wyzwoleniem a zniewoleniem wyróżnia trzy główne warianty odpowiedzi, jakie zarysowały się w obrębie polskiego społeczeństwa: 1) postawa niezłomnego trwania motywowana przeświadczeniem, że współpraca z komunistami nie jest możliwa, a sojusz zachodnich demokracji z ZSRR ma charakter tymczasowy (przykładem jest działalność „Barabasza”, o której wspomina Czernecki), 2) traktowanie obecnej rzeczywistości jako pola walki o polskie cele narodowe, przy czym formy stawiania oporu są zależne od dominacji komunistów; 3) uznanie dokonanej przemiany i opowiedzenie się po stronie nowego porządku18. W sytuacji niepewnej i niejednoznacznej charakterystyczna dla Polaków w powojennej rzeczywistości była postawa wyczekiwania – ostrożnego przyglądania się rozwojowi wypadków, śledzenia zachowań innych, zwłaszcza elit politycznych i kulturalnych, wreszcie sygnałów wysyłanych przez obóz komunistyczny19. Zarówno zaangażowanie w komunizm, jak i jego odmowa miały swoje konsekwencje i kończyły się zwykle pewnego rodzaju uwikłaniem. W Pułapkach zaangażowania Maria Hirszowicz pokazała, że przyłączenie się polskich intelektualistów do komunizmu

17

Tamże, s. 410.

18

Zob. K. Kersten, Między wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944–1956, Londyn 1993, s. 47.

19

M. Zaremba, Wielka Trwoga, dz. cyt., s. 413.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

59


wiązało się z życiem w samooszustwie20. Ci, którzy wybrali niezaangażowanie, byli natomiast uwikłani w poczucie tymczasowości, życie w oczekiwaniu na zmianę, „z coraz bardziej rozpaczliwą nadzieją, że uzurpatorskie rządy komunistów kiedyś się skończą, że wróci Anders, że Zachód, a może nawet sama Matka Boska, ocali Polaków”21. Wydaje się, że takie rozwiązania nie odpowiadają Czerneckiemu. Nie wierzy w powrót Andersa ani drogę „Barabasza”. Doświadczenia wojenne – świadkowanie wszechobecnej śmierci – wpływa na jego przekonanie, że dalsza walka jest bezcelowa, a przynajmniej cena, jaką musi zostać okupiona, jest zbyt wysoka. To poświęcenie zostało już poniesione w czasie wojny – wielu jego uczniów i współpracowników zginęło w partyzanckich akcjach. Świadomie chce więc zatrzymać swoich uczniów w szkole i zaproponować im inne formy zmagania się z rzeczywistością. W swoich wspomnieniach pisze o konieczności zachowania przez nauczycieli ostrożności, czujności i pedagogicznego taktu wobec dziejących się zdarzeń, wyrażając jednocześnie przekonanie, że „musimy natychmiast młodzież poderwać, musimy podsunąć jej cele” (w maszynopisie mowa o „wielkiej porywającej idei”). Czernecki dobitnie formułuje postulat kształcenia i wychowania młodzieży, zaproponowania jej alternatywy wobec powojennych przemian: Trzeba koniecznie wychowanków naszych zbliżyć do rzeczywistości, trzeba próbować tę ich postawę przetworzyć. Jak przeprowadzić to praktycznie, jak przetworzyć mieszczańskie nawyki, jak rozproszyć atmosferę zakłamania, jak uczyć pracować i walczyć, jak przezwyciężać opory, by szkołę naszą opuszczał człowiek społecznie użyteczny? Dochodzimy do przekonania, że opory te tkwią poza szkołą i wewnątrz niej. (...)

20

Zob. M. Hirszowicz, Pułapki zaangażowania. Intelektualiści w służbie komunizmu, Warszawa 2001.

21

M. Zaremba, Wielka Trwoga, dz. cyt., s. 415. Por. J. Chrobaczyński, Konteksty przełomu 1944–1945. Społeczeństwo wobec wojennych rozstrzygnięć. Postawy – zachowania – nastroje, Kraków 2015, s. 45–47.

I

Mirosław Skrzypczyk

60


Powojenne początki

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

61


Jeśli więc chcemy dokonać przebudowy młodzieży naszej, musimy przebudować szkołę naszą, musimy przebudować siebie, musimy nie tylko ciągle nieustannie poznawać naszą rzeczywistość i mówić o niej młodzieży naszej, musimy nie tylko ilustrować ją wykresami i statystykami, musimy nie tylko docierać do prawdy o naszej rzeczywistości, ale musimy prawdą tą nie w dotychczasowy, sporadyczny, przypadkowy i świąteczny, lecz w zorganizowany, przemyślany i planowy sposób przekształcać młodzież naszą i przekształcać środowisko, z którego młodzież ta pochodzi i w którym żyje (maszynopis, s. 278–279).

Przywołany fragment, przyjmujący formę manifestu i płomiennego wezwania do działania, doskonale ujawnia postawę samego Czerneckiego, dla którego bycie czujnym i ostrożnym nie oznaczało zachowania bierności, wręcz przeciwnie – miało być strategią kształtowania nowej rzeczywistości na własną rękę, ze świadomością zależności od nowego okupanta. Jest to w pierwszej kolejności wyzwanie dla nauczycieli, którzy – zdaniem Czerneckiego – muszą zmienić zarówno swoje nastawienie oraz przyzwyczajenia, jak i wypracowane metody pracy z młodzieżą – a więc sami muszą najpierw nauczyć się nowej rzeczywistości i poznać nowe środowisko. Sytuacja, w jakiej po wojnie znalazł się Czernecki, jest zatem paradoksalnie analogiczna do tej, z jaką musiał zmierzyć się w czasie niemieckiej okupacji. Czernecki wydaje się świadomy, że czas chaosu i trwogi to zarazem czas dokonywania wyborów. A on jako nauczyciel i polski inteligent jest szczególnie zobowiązany do zajęcia konkretnego stanowiska – wierności inteligenckiemu etosowi z jego dwiema naczelnymi zasadami pracy i patriotyzmu. To tradycja Żeromskiego, która stanowiła ewidentnie jeden z drogowskazów działalności Czerneckiego i wpływała na sposób postrzegania powojnia jako okresu „Przedwiośnia”, a więc wezwania do wielkiej idei22.

22

Zob. A. Kowalczykowa, Żeromski w Niepodległej. Szkice, Warszawa 2013, ss. 141–156, 167–184.

I

Mirosław Skrzypczyk

62


KROK PO KROKU W 1945 roku Czernecki rozpoczyna realizację imponującego – choć zarazem zaskakującego – projektu zorganizowania szkoły wraz z internatem w zniszczonym pałacu, nie mając na to żadnych funduszy, a jedynie gotowość do pracy i dobrą wolę grupy nauczycieli, uczniów, mieszkańców Szczekocin i okolicznych wsi. W maszynopisie dokładnie opisuje on nastroje towarzyszące porządkowaniu majątku: Kiedy wreszcie w styczniu 1945 roku gromadka nauczycieli i uczniów wkroczyła w bramy zabytkowego pałacu, by przejąć go na użytek szkoły polskiej, nie było już śladu jego dawnej świetności. Na owalnym gazonie dymiły kuchnie polowe, park zryty był wzdłuż i wszerz rowami strzeleckimi, w ogrodzie cementowe bunkry i kolczaste zasieki. W zabudowaniach pałacu ani jednej szyby, ani jednych drzwi, ani jednego całego pieca. Strona północna zburzona granatami, wszędzie brud, bezład, śmiecie. (...) Gromadka ludzi rozgorączkowanymi oczyma ogarnia ogrom zniszczenia. Przysiada na jedynym ocalałym stole kuchennym i radzi: „... poczekamy do wiosny, napiszemy do władz, dostaniemy pieniądze, zaczniemy od jesieni...” „... zaczniemy od dziś – woła podniecona wyobraźnia i gorączkowo planuje, porządkuje, mebluje...” – wy zasypiecie okopy, – wy uprzątniecie piętro, wy parter...! I nagle samorzutnie gromadka ludzi organizuje się, dzieli na zespoły, wybiera przewodników, podejmuje działanie. Nazajutrz od świtu wszyscy na stanowiskach. Dziewczęta z wiadrami, szczotkami, ścierkami, chłopcy z wi­ dłami, młotkami, szpadlami. Ktoś przyniósł parę szyb, ktoś inny drzwiczki od pieca. Pod wieczór pierwsza izba gotowa. W dzień odbywają się tu egzaminy, zapisy, narady, w nocy śpią pokotem na podłodze: nauczyciele, woźny, uczniowie.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

63


W izbie przyległej warsztat stolarski, obok szklarnia, ślusarnia. Po tygodniu, parter gotowy. Zbierają się miejscowi i okoliczni chłopi. Kiwają z podziwem głowami, proponują pomoc, współpracę. Padają wnioski: każda wieś mebluje jedną salę szkolną. Dwadzieścia ławek, tablica, stół, krzesło. Zgłasza się 9 wsi. Chłopcy pośpiesznie mnożą. 180 ławek, 360 uczniów, od biedy po trzech w ławce – 540 – mało. Zbiórka stołków po domach. Po dwóch dniach szeregują w salach krzesła, zydle, fotele. 14 lutego sznury furmanek. Jak na jarmark czy odpust. Na furmankach łóżka, pierzyny, kuferki, na szczycie świeżo wystrugana ławka. Wieczorem w internacie męskim 117 chłopców, w internacie żeńskim 126 dziewcząt. Do późnej nocy rozgwar, nawoływanie, śpiewy. Około północy obchodzimy sale sypialne. Przystajemy i wsłuchujemy się w rytmiczne chrapanie chłopców naszych. – To rytm nowego życia – szepce ktoś wyraźnie wzruszony. I wtedy właśnie, bardziej aniżeli kiedykolwiek indziej i wtedy właśnie z tych pałacowych sal, przemienionych na internackie sypialnie – mocnym chrapaniem synów chłopskich przemówiła do nas Rewolucja (maszynopis, s. 256–258).

Przeważające w przywołanym fragmencie wspomnień krótkie zdania pojedyncze i równoważniki zdań ukazują, jak dynamiczny i intensywny był proces budowania szkoły. Taki sposób relacjonowania zdarzeń oddaje również zapał zaangażowanych osób i zarazem podziw dla podjętego przez nie wysiłku i osiągniętych rezultatów. Dlatego też pierwszy, trwający kilka miesięcy rok szkolny 1945 jest przez Czerneckiego postrzegany jako „rok gospodarczy”, podczas którego młodzież – poprzez praktykę, a nie lektury i wykłady – kształtowała w sobie kult ludzkiej pracy. W swoich wspomnieniach Czernecki I

Mirosław Skrzypczyk

64


tak podsumowuje okres przystosowywania pałacu do warunków szkolnych: Nigdy chyba w dziejach swoich nie była ona bliższa idei szkoły życia, nigdy chyba w wyższym stopniu nie zespalała uczniów, rodziców, nauczycieli. W doprowadzonych do stanu użyteczności salach znowu zasiadła po przeszło pięcioletniej przerwie młodzież (ZKB, s. 216).

Wyzwaniem pierwszych miesięcy tworzenia szkoły okazuje się skompletowanie grona nauczycielskiego. Wielu nauczycieli zaangażowanych wcześniej w tajne nauczanie zaczyna bowiem wyjeżdżać ze Szczekocin. Kilka wyjaśnień tego kryzysu podaje w swoim artykule o szczekocińskim gimnazjum Wiesław Jażdżyński: Duża część grona pedagogicznego, przyzwyczajona do obcowania z młodym mieszczańskim gentelmanem, traktowała prace w środowisku chłopskim jako zło konieczne – rezultat minionej wojny. Wyrzuceni z płonącej Warszawy po Powstaniu, częściowo zmuszeni ukrywać się przed gestapo w okolicach Szczekocin, powrócili nauczyciele-inteligenci do miast na swe przed wojną zajmowane stanowiska w mieszczańskich gimnazjach ogólnokształcących23.

Jak podkreśla Czernecki, w Szczekocinach pozostali nauczyciele „zżyci, zaprawieni do twardej pracy w długoletnim konspiracyjnym nauczaniu”. Spośród 23 nauczycieli jedynie sześciu miało pełne kwalifikacje, pozostali znaleźli się w roli nauczycieli trochę przez przypadek, jak np. Krystyna Skuszanka czy Wiesław Jażdżyński. Do grona nauczycielskiego rozpoczynającego pracę w Szczekocinach po wojnie należeli między innymi: Janina Czernecka, ucząca języka niemieckiego, Maria Faszczowa, wychowawczyni w internacie, Zofia Starowieyska, prowadząca zajęcia z języka francuskiego, oraz ks. Jan Cygan, szkolny katecheta. 23

W. Jażdżyński, W chłopskim gimnazjum, „Wieś” 22–29 lutego 1948, nr 8–9, s. 8.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

65


Dalszy trud i wysiłek tworzenia szkoły w Szczekocinach ukazuje również prowadzony przez Czerneckiego od września do grudnia nowego roku szkolnego 1946/1947 dziennik, w którym zapisuje swoją codzienną pracę. Zeszyt z lakonicznymi, niekiedy jednozdaniowymi notatkami – co swoją drogą odzwierciedla nieustanne bycie w ruchu i działanie autora – stanowi świadectwo pisane hic et nunc, jedyny taki dokument opisujący to, co działo się tuż po wojnie w Szczekocinach, w jaki sposób kształtowały się Zakłady Naukowe oraz jaki kierunek i profil starał się im nadać Czernecki. Pokazuje mianowicie, że poprzez mozolne borykanie się z trudnościami i wyzwaniami powojennej rzeczywistości próbuje się on w niej odnaleźć i stworzyć nowoczesną, demokratyczną szkołę. Jest to przede wszystkim czas nieustannej walki o materialny byt szkoły i jednocześnie poszukiwań metodą prób i błędów nowych rozwiązań pedagogicznych i wychowawczych. Poza tym nietrudno oprzeć się wrażeniu, że będąc dyrektorem nowej placówki, Czernecki spełnia się jako działacz, aktywista i twórca takiej szkoły, która będzie odpowiadała na potrzeby lokalnej społeczności i jednocześnie proponowała wysoki poziom edukacji. PROJEKT NOWEJ SZKOŁY I PRÓBY JEGO REALIZACJI Chaos okresu tużpowojennego, odczuwany w szczekocińskiej szkole, splata się z niepewnością co do planu wychowawczo-dydaktycznego, jaki ma proponować nowa szkoła. Czernecki widzi palącą potrzebę i konieczność stworzenia nowych wzorów, przedwojenne modele nauczania wyczerpały się i okazały niewspółmierne do skali konfliktu i warunków powojennych. W swoich wspomnieniach podkreśla, że po wielu dyskusjach nauczyciele przyjęli plan na rok szkolny 1945/1946, aczkolwiek miał ogólny charakter i nie proponował konkretnych rozwiązań. Opierał się na dwóch głównych postulatach – dążenia do wychowywania młodzieży w umiejętności zbiorowego współżycia i współpracy oraz włączenia jej w ogólnonarodowy nurt życia i pracy. Aspiracje te szybko zweryfikowała rzeczywistość. Jak pisze Czernecki, „Oba te cele stawiały przed nami, nauczycielami, określone zadania poznania przez nas różnych form zbiorowego I

Mirosław Skrzypczyk

66


Nauczyciele i uczniowie przed pałacem w Szczekocinach

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

67


życia oraz nowego nurtu współczesnego życia. Pierwsze dyskusje dowiodły, że i tej problematyki nikt z nas, nauczycieli, nie zna (ZKB, s. 220)”. Wskazówki do swojej pracy dydaktycznej nauczyciele znajdują wreszcie w samej okolicy. Plan działania na nowy rok szkolny tworzą w oparciu o studia nad wsią – zarówno teoretyczne, jak i praktyczne – czytając dostępną literaturę (m.in. Młode pokolenie chłopów Chałasińskiego) i prowadząc badania w terenie. Czernecki przyznaje, że dopiero empiryczne poznawanie wsi zweryfikowało ich wyobrażenia, zdominowane przez literackie obrazy, ale też najwyraźniej pobudziło do dalszych poszukiwań. Rada pedagogiczna tworzy nawet specjalną komisję „o pretensjonalnej” nazwie Dla studiów kultury wsi, która przekształci się w seminarium tematyczne Historia chłopów (w maszynopisie znajduje się też dopisek, że zajmowano się kolejno ruchem robotniczym w Polsce oraz zagadnieniami z filozofii marksistowskiej). W roku szkolnym 1946/1947 nauczyciele dokształcają się z problematyki wiejskiej, studiują Zasady dobrej roboty Kotarbińskiego, na posiedzeniach Komisji Wychowawczych dyskutują o socjologicznych założeniach reformy wychowania, interesują się tym, co dzieje się aktualnie. Czernecki wspomina, że: Zorganizowana, planowa praca samokształceniowa nauczycieli okazuje się z czasem nieocenionym czynnikiem zespalającym grono. Harmonijne współdziałanie i współpraca Grona – podnoszone parę razy w protokołach powizytacyjnych – umożliwia podjęcie i przeprowadzenie szeregu pedagogicznych doświadczeń, których w innych warunkach niepodobna by dokonać. Zwraca na tę okoliczność uwagę wizytator ­ministerialny K. Lech i w protokole z posiedzenia powizytacyjnego z 12 listopada 1946 roku przyznaje, że plan pracy ujął go bardzo, że chciał tu nawet przyjechać na nauczyciela, gdyż ten typ szkoły był jego marzeniem (maszynopis, s. 290–291).

Obrany kierunek szkoły zostaje doceniony również przez innego wizytatora, K. Zyberta, który w swoim sprawozdaniu z kwietnia 1947 roku I

Mirosław Skrzypczyk

68


pisze, że „Praca wychowawcza oparta jest o naszą rzeczywistość państwową. Wszystko jest wykorzystane, by młodzież wychowywać postępowo” (maszynopis, s. 291). Nowy profil szkoły wymagał również dostosowania metody nauczania do poziomu przygotowania młodzieży i aktualnych potrzeb dydaktycznych. Praca z uczniami miała opierać się na dwóch dążeniach: 1) do usamodzielnienia pracy młodzieży, oraz 2) do wytworzenia kultury językowej przez usprawnienie swobodnego wyrażania się w mowie i piśmie, rozwijania zainteresowań naukowych i rzetelności ich pracy. Czernecki podkreśla nieefektywność metody wykładu, tak nadużywanej przez nauczycieli: Nawyk z okresu konspiracji, upowszechniony w klasach przy­śpie­szonych. Wygodny dla uczniów i wygodny dla nauczycieli. Pierwszym podawał gotowy, mocno uszczuplony substrat wiedzy, drugim pozwalał w zawrotnym tempie zrealizować obszerny materiał programowy. O kształceniu samodzielności młodzieży mowy być nie mogło w takim systemie. Na Radzie Pedagogicznej uzgadniamy, że przodujące u nas miejsce zajmie w najbliższych latach metoda dyskusyjna, że upowszechniać będziemy zasady poglądowości, że wyzyskiwać będziemy zbiory biblioteczne, słowniki, leksykony, encyklopedie, tablice poglądowe, mapy, epidiaskop, dzienniki i radio i wszystkie inne pomoce naukowe, którymi szkoła dysponuje, przy jednoczesnym jak najbardziej umiejętnym stosowaniu obserwacji, ćwiczeń, doświadczeń i wycieczek o celach dydaktycznych (maszynopis, s. 282–283).

Przyglądając się kolejnym decyzjom Romana Czerneckiego, podej­ mowanym przez niego działaniom i formułowanym aspiracjom, jasne staje się, że wzorem w tworzeniu nowoczesnej szkoły w Szczekocinach było dla niego Liceum Krzemienieckie, w którym przed wojną praco­wał, oraz idee głównego twórcy tej szkoły, Tadeusza Czackiego. Historia zatacza tym samym koło – Czacki jako mąż Barbary Dembińskiej, córki Urszuli i Franciszka, pomieszkiwał w szczekocińskim pałacu I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

69


i stąd też wyjechał do Krzemieńca24; Czernecki, nawiązując do tradycji krzemienieckich, próbuje przenieść model szkoły Czackiego do Szczekocin i przystosować go do nowych warunków. Szczególnie bliska w działalności Czerneckiego wydaje się głoszona przez Czackiego idea ogólnego kształcenia połączonego z praktycznym, które odpowiadałoby na potrzeby regionu. Naczelna zasada przyjętego w szkole Czackiego programu nauczania brzmiała: „szkoła w służbie życia”25. Wedle tej koncepcji edukacją miała być objęta przede wszystkim młodzież z uboższych rodzin, w której Czacki widział zapowiedź przyszłego pokolenia młodej inteligencji, podejmującej pracę na rzecz własnego otoczenia26. Tradycje krzemienieckie inspirują Czerneckiego do zakładania w Szczekocinach różnych rodzajów szkół i kursów, które zapewnią młodym mieszkańcom odpowiednie kwalifikacje do pracy w okolicy i pomogą im dostrzec oraz wykorzystać potencjał regionu. Doskonale ukazuje to następujący fragment wspomnień: Dostrzegłszy też zupełny brak kwalifikacji pracowników dla rozbudowującego się ruchu spółdzielczego na wsi, otwieramy roczny kurs przysposobienia spółdzielczego. Analogiczna troska o szkoły wiejskie, w naszym powiecie pozbawionym nauczycieli, każe nam otworzyć liceum pedagogiczne i wstępne kursy pedagogiczne. Chcemy pobudzić przedsiębiorczość mieszkańców okolicznych wsi, podsuwamy im więc myśl o eksploatacji wikliny, rosnącej wzdłuż brzegów Pilicy. Sprowadzamy instruktora i organizujemy roczny kurs koszykarstwa (ZKB, s. 220–221).

24

Zob. D. Matyja, Działacze polityczni goszczący w pałacu Urszuli Dembińskiej w XVIII wieku, „Szczekociński Rocznik Historyczny” 2013, nr 1, s. 50–56; A. Zarychta-Wójcicka, Urszula z Morsztynów Dembińska – w kręgu gospodarki, kultury i polityki przełomu XVIII i XIX wieku, w: Urszula Dembińska (1746-1825). Wystawa biograficzna, red. G. Dudała i in., Szczekociny 2014.

25

Zob. B. Gorska, Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny Wołyńskie, Kraków 2017, s. 61.

26

Tamże, s. 68.

I

Mirosław Skrzypczyk

70


Ambicją Romana Czerneckiego jest stworzenie pierwszej bezpłatnej szkoły chłopskiej, która do pewnego stopnia byłaby niezależna politycznie i ekonomicznie. W swoim raporcie złożonym na zakończenie roku szkolnego 1945/1946 Czernecki zapowiada: Zasadniczą wszakże ambicją Dyrektora jest: – Dążenie do zapewnienia wszystkiej młodzieży zupełnie bezpłatnego nauczania. – Powiększenie dotychczasowej liczby 27 uczniów bezpłatnie w internacie utrzymywanych do liczby 100. Realizacja tych planów zależeć będzie od stanowiska Władz. Resztówka Szczekociny jest tak bogata, że dochody z niej mogłyby zaspokoić wszystkie rozwojowe potrzeby Zakładów Naukowych i stworzyć z nich pierwszą w Polsce zupełnie bezpłatną chłopską Szkołę z zupełnie bezpłatnym internatem dla kilkuset młodzieży. Aby wreszcie Zakłady mogły tę funkcję spełnić, winny wszystkie obiekty dochodowe, przede wszystkim stawy, młyny i gorzelnię, otrzymać pod bezpośrednią własną administrację27.

Ze względu na specyficzną lokalizację szkoła w Szczekocinach ­dysponuje majątkiem, który obejmuje wówczas: budynki mieszkalne, budynki gospodarcze, park, 2 ha ogrodu, 35 ha stawów rybnych, 2 młyny, gorzelnię oraz ziemię, którą parcelowano. Nie chodziłoby wszak o tworzenie zamkniętej enklawy, lecz laboratorium, w którym nauka byłaby dla uczniów fazą testową, czasem przeprowadzania eksperymentów przed opuszczeniem szkoły i rozpoczęciem własnej działalności. W roku szkolnym 1945/1946 nauczyciele przystępują do realizowania programu w następujących oddziałach: gimnazjum ogólnokształcącym, klasach przyspieszonych dla dorosłych i liceum pedagogicznym. Prowadzone są ponadto wstępne kursy pedagogiczne, roczne kursy spółdzielcze, roczne kursy koszykarskie, a w ciągu 27

Sprawozdanie Romana Czerneckiego z 30 czerwca 1946 roku, zatytułowane Historia szkoły. Materiał znajduje się w Archiwum Akt Nowych w Warszawie.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

71


roku szkolnego – 3-miesięczne kursy samochodowe i kursy pisania na maszynie. W tym czasie trwają również prace nad przygotowaniem internatu, który ma pomieścić 320 uczniów. Struktura Liceum Krzemienieckiego, którą Czernecki znał z okresu przedwojennego, a która była kontynuacją tradycji zapoczątkowanej przez Czackiego, wyglądała podobnie. W 1922 roku liceum to obejmowało: Koedukacyjne Gimnazjum Matematyczno-Fizyczne im. T. Czackiego, Koedukacyjne Seminarium Nauczycielskie im. T. Czackiego, Szkołę Ćwiczeń i Kurs Przygotowawczy przy Seminarium Nauczycielskim, Średnią Szkołę Rolniczą (z Wydziałem Leśnym i Rolnym), Niższą Szkołę Ogrodniczą i Szkołę Gajowych. Profil tych wszystkich szkół związany był z potrzebami społeczno-gospodarczymi kresowych ziem południowo-wschodnich. Szkoła dysponowała również internatem męskim w Krzemieńcu i Białokrynicy oraz internatem żeńskim w Krzemieńcu, biblioteką dostępną dla wszystkich mieszkańców, bazą szkoleniowo-wychowawczą i kulturalno-oświatową, a także majątkami, w skład których wchodziły m.in. lasy, grunty orne, stawy rybne i przedsiębiorstwa przemysłowe28. Wydaje się więc, że warunki szczekocińskiego pałacu są idealne do adaptowania modelu szkoły Czackiego. Ze względu na chłopski profil szkoły Czernecki zwraca się w maju 1945 roku do Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej w Kielcach o przejęcie szkoły na własność i – jak relacjonuje w sprawozdaniu – „o traktowanie jej jako żywego pomnika dokumentujących się historycznych przeistoczeń”29. Trwałe finansowanie szkoły ma zapewnić powołana w tym celu w Szczekocinach 28

Zob. B. Gorska, Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny Wołyńskie, dz. cyt., s. 334–336.

29

Sprawozdanie Romana Czerneckiego z 30 czerwca 1946 roku, zatytułowane Historia szkoły. Materiał znajduje się w Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Odzwierciedleniem tużpowojennego chaosu, koniecznością reagowania na sytuację i poszukiwanie – niekiedy po omacku – rozwiązań problemów i kwestii związanych z prowadzeniem szkoły są zmiany nazw szkoły pojawiające się w różnych dokumentach. O zmianach w nazewnictwie szkoły pisze Andrzej Orliński, zob. ­tegoż, Szkoła jubilatka, w: W poszukiwaniu szkolnych dni. 95 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach we wspomnieniach i dokumentach (1918–2013), red. ­T. ­Stolarski, Szczekociny 2013.

I

Mirosław Skrzypczyk

72


Dokument delegujący Romana Czerneckiego do Prywatnego Liceum i Gimnazjum Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej w Szczekocinach, 1946 r. Podpis Romana Czerneckiego na umowie przejęcia szkoły przez Związek Samopomocy Chłopskiej z dnia 20 czerwca 1945 r. W parku pałacowym w Szczekocinach (4 kwietnia 1949 r.). Siedzą od lewej strony: Danuta Szyndler-Musioł, Wiesław Kołkiewicz, Wanda Dziurkowska (Plutecka)

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

73


Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska, która zobowiązuje się do przekazywania szkole dochodów z resztówki. Przejęcie ośrodka majątkowego w lutym 1946 r. staje się jednak początkiem konfliktu pomiędzy Zarządem Spółdzielni, który chce sprawować kontrolę nad wszystkimi budynkami znajdującymi się dotychczas w szkolnej administracji, a dyrekcją szkoły, zamierzającą uczynić gospodarstwo jednym ze źródeł utrzymania internatu, a nade wszystko realizacji projektu „chłopskiej szkoły”. Ostatecznie zawarto umowę, na mocy której szkoła miała administrować budynki, park i ogród, a Spółdzielnia – stawy, zobowiązując się jednocześnie do wpłacania całego dochodu z ryb do Kasy Zarządu Zrzeszenia Rodzicielskiego Zakładów Naukowych, oraz młyny, z których użytkowania miała również odprowadzać część dochodu na rzecz szkoły. Spółdzielnia nie wywiązuje się jednak z tych ustaleń – w chwili zawarcia umowy przekazuje szkole tytułem dotacji z obrotów handlowych 50 000 zł, na obiecane kwoty z dochodów szkoła nie może już liczyć. Dodatkowo konflikt ten potęgują sprawa eksmitowania fornali z budynku administracji do innego należącego do gminy, a także późniejsze działania Spółdzielni, mające na celu przejęcie całego majątku szkoły. Roman Czernecki stwierdza w swoim sprawozdaniu, że „Idea stworzenia w Szczekocinach bezpłatnej szkoły i bezpłatnego dla młodzieży niezamożnej internatu, zbudowania nowoczesnego gmachu szkolnego sali gimnastycznej, łaźni, boisk sportowych itp. załamuje się o brak zrozumienia, małostkowość i złą wolę Zarządu Spółdzielni traktującego ośrodek pomajątkowy jako obiekt handlowo-dochodowy”30. Idea nowoczesnej szkoły Czerneckiego, inspirującego się koncepcjami Czackiego i systemem Liceum Krzemienieckiego z lat przedwojennych, sięgała jednak znacznie dalej, poza szkolne mury. Zamiarem twórców krzemienieckiej szkoły było „kształcenie i wychowywanie w duchu obywatelskim nie tylko powierzonych im uczniów. Za ich pośrednictwem mieli być poddani edukacji mieszkańcy całego 30

Sprawozdanie Romana Czerneckiego z 30 czerwca 1946 roku, zatytułowane Historia szkoły. Materiał znajduje się w Archiwum Akt Nowych w Warszawie.

I

Mirosław Skrzypczyk

74


regionu. Trzeba ich było przestawić z myślenia egoistycznego na wspólnotowe. Kołłątajowi i Czackiemu marzył się ideał: zintegrowana społeczność lokalna, rzetelnie przygotowana zawodowo, a zarazem ofiarna i chętna do pracy na rzecz podnoszenia regionu z zapaści materialnej, cywilizacyjnej i kulturalnej”31. Podobne postulaty formułują wiele lat później zwolennicy projektu „szkoły chłopskiej”, która utrzymując ciągły kontakt z okoliczną społecznością, stanowiłaby ośrodek kształtowania życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego danego regionu. Jak pisze autor jednego z artykułów zamieszczonych w tygodniku „Wieś”, „Musi to być szkoła, któraby wzięła na siebie obowiązek wykuwania świadomości społecznej wsi, która pozatem zwiąże się z jej działalnością. Wiedza zdobyta w szkole i wszystkie opanowane w niej sprawności muszą być zastosowalne społecznie lub gospodarczo”. I dalej: „idzie o to, by rozwój kulturalny wsi nie pozostał w tyle za przemianami na gruncie społecznym i gospodarczym”32. Podstawą projektu szkoły dla wsi jest dla Czerneckiego i grona nauczycieli uczących w Szczekocinach idea uczniowskiej współpracy i samokształcenia, realizowana w postaci „szkolnej spółdzielni pracy”, spotkań świetlicowych i tworzenia samorządu uczniowskiego. W roku szkolnym 1946/1947 prowadzi ona różne sekcje produkcyjne, m.in. introligatorską, produkcji torebek i pantofli, a w internacie sekcje ogrodową i rolną. Pracę w ramach poszczególnych sekcji tak opisuje Czernecki: Poszczególne sekcje pracują różnie. Introligatorska zakupiła własne prasy, narzędzia, materiały. Dwu uczniów, którzy w czasie wojny pracowali w introligatorni, szkoli kilkunastu kolegów. Zamówienia otrzymują ze szkolnej biblioteki, a już po kilku miesiącach obsługują miejscową czytelnię. Bardzo dobrze pracują sekcja ogrodowa i rolna. Bez ich pracy nasz ośrodek rolny byłby deficytowy. 31

B. Gorska, Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny Wołyńskie, dz. cyt., s. 61–62. Zob. R. Przybylski, Krzemieniec. Opowieść o rozsądku zwyciężonych, Warszawa 2003.

32

K. Budzyk, O chłopską szkołę, „Wieś” 17 lutego 1946, nr 6(34), s. 1.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

75


Ruch spółdzielczy ożywia życie szkoły, stanowi temat częstych dyskusji (ZKB, s. 224–225).

W dalszej części wspomnień Czernecki podkreśla, że: Samorząd, Spółdzielnie, świetlica, to wszystko środki, którymi chcemy wskazać drogę do rzeczy wielkich, do urobienia końca ideowego, do wytworzenia przekonania, że życie wyłącznie tylko dla zarobku i wygody nie jest życiem prawdziwym, lecz nędzną wegetacją, nicością i nikczemnością. To wspólne gromadzkie życie wychowuje rzeczywiste, czynne, realne właściwości. Dopiero w tych warunkach indywidualne działanie jest działaniem silnym, pięknym i skutecznym (maszynopis, s. 310).

Praca uczniów spotkała się jednak z niechęcią zarówno ze strony Spółdzielni, która uznała ją za konkurencyjną wobec własnej działalności, jak i części mieszkańców Szczekocin. Projekt nowoczesnej szkoły chłopskiej przerastał być może wyobrażenia tych, którzy nie byli wówczas do niego przygotowani, mógł również nie spełniać oczekiwań lub zbytnio ingerować w tkankę miejską. Plan okazał się więc zbyt nowoczesny i rewolucyjny, nie na miarę powojennych Szczekocin. Czernecki i mieszkańcy miasta rozminęli się w kwestiach priorytetowych – on myślał przyszłościowo, chciał zmian na poziomie społecznym i kulturowym, oni byli natomiast bardziej kon­serwatywni i skupieni na zapewnieniu sobie warunków do życia i odbudowywaniu miasta, które pod wpływem działań wojennych zostało zniszczone w prawie 80 procentach. Trudności we wzajemnych relacjach i nieporozumienia tak opisuje Czernecki w swoich wspomnieniach: Niebawem wiadomości z okolicznych wsi: idzie przez nie akcja bojkotu szkoły naszej. Po innych wsiach rozsiewane są wiadomości o jej likwidacji. Inspiratorów nie trudno domyślać się.

I

Mirosław Skrzypczyk

76


Na przekór tym pogłoskom przeprowadzamy generalny remont wszystkich sal. Przez całe niemal wakacje. Stare niezgrabne ławki zastępujemy dwuosobowymi stolikami, krzesłami. Zaglądają ciekawscy, dziwią się naszej lekkomyślności. Jeszcze większe ogarnia ich zdziwienie, kiedy z początkiem września zamykamy zapisy liczbą 861 uczniów. Stan w porównaniu z rokiem ubiegłym o 13 % wyższy (maszynopis, s. 293–294).

Nauczyciele i uczniowie szukają możliwości współpracy w okolicznych wsiach. Młodzież angażuje się w działalność organizacji wiciowej, która przebiega dwutorowo – studiuje dzieje chłopów (m.in. w oparciu o Historię chłopów Świętochowskiego i Dzieje chłopów Śreniowskiego) oraz organizuje prelekcje dla mieszkańców z okolicznych wsi. „Dużo w tej pracy zapału, jeszcze więcej trudu i żadnych prawie efektów – pisze Roman Czernecki w swoich wspomnieniach – Prelekcje nie chwytają. Chłopi przychodzą, siadają, kiwają głowami i drzemią. Do jakiejś dyskusji, pogadanki, wymiany zdań na temat referatu pobudzić ich nie sposób! (ZKB, s. 225)”. Tematy prelekcji uczniowie starają się więc dostosować do warunków życia chłopów: Zatrzymujemy się dłużej na zagadnieniu walki klasowej. Radzimy, aby każdy z uczniów opisał zaobserwowane u siebie, na wsi, jej przejawy. Napływają różne przykłady, dowody, materiały. Chcemy je skonfrontować z życiem. Jedziemy jeszcze raz do Wólki i Raszkowa. Zwołujemy zebranie. Przychodzi zaledwie kilka osób. Mówimy o wyzysku, nadużyciach, krzywdzie biedoty wiejskiej. Jedni przytakują, inni ironicznie uśmiechają się. Nastrój ciężki, sztuczny, nieszczery. O kilkanaście domów dalej tłumy, w ogrodzie, wokół domu, na drodze. Z izby dochodzi piskliwe rzępolenie skrzypiec. ... Widzicie co ich bierze – mówi któryś z Wiciarzy. ... A gdyby tak my do nich ze skrzypcami, pieśnią?

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

77


W ciągu tygodnia intensywne próby i dyskusje na temat „artystycznego repertuaru”. W niedzielę wyrusza ekipa. Akordeon, skrzypce, chór „rewelersów”, parę recytatorek. W całej Wólce poruszenie, sensacja. Tłumy ludzi, młodzieży i starszych. Ledwie mieszczą się w remizie. Sporo stoi obok, na polu (maszynopis, s. 289).

Doświadczenia we współpracy z chłopami uczą nauczycieli i uczniów, że – jak podkreśla Roman Czernecki – do wsi dociera się trzema drogami: przez praktyczną użyteczność, realną przydatność i atrakcję. Dlatego też szkoła przy współpracy organizacji młodzieżowych podejmuje różnorodne akcje pomocowe w pracach polowych, kompletuje biblioteki obwoźne, prowadzi kurs dla analfabetów, zakłada koła sportowe. Jak z dumą przyznaje Czernecki: Autorytet chłopców naszych wzrasta z dnia na dzień. Na burzliwym powiatowym zjeździe Wiciarzy entuzjastycznie jednomyślnie wybierają naszego ucznia Jana Grzeszczuka – prezesem powiatowym. Cieszymy się tym wszyscy, uważamy to za wielki sukces, mamy odtąd możność bezpośredniego oddziaływania na pracę Wici w skali powiatu (maszynopis, s. 295).

Czernecki nie jest jednak bezkrytyczny wobec programu prowadzonego przez szkołę. Kolejne lata szkolne podsumowuje w swoich wspomnieniach rzeczowym bilansem „winien”/„ma”. Dostrzega różne błędy i uchybienia, ale ogólna idea i kierunek zmian wydają mu się słuszne. Zaznacza bowiem: Mamy jednocześnie świadomość, że nasza koncepcja wychowywania poprzez pracę społeczną młodzieży, stosowana od roku 1945 jest celowa, skoro Instrukcja ministerialna zaleca stosowanie jej w Zakładach Kształcenia Nauczycieli na terenie całej Polski (maszynopis, s. 298).

I

Mirosław Skrzypczyk

78


POKOLENIE CHŁOPSKICH INTELIGENTÓW Zakłady Naukowe w Szczekocinach miały stać się – według projektu Romana Czerneckiego – ośrodkiem tworzenia polskiej kultury i nowego pokolenia polskiej inteligencji, której korzenie są na wsi. W maszynopisie rozdziału do książki Z Krzemieńca, Borysławia... przywołuje on następujące postulaty planu wycho­ wawczego szkoły: Chcemy wychować wiejskiego nauczyciela, pozbawionego malkontentyzmu, nauczyciela, który przeorze ugory wsi naszej, który wydrze wieś z przekleństwa, przesądu, ciemnoty, zabobonów; chcemy wychować nowego inteligenta, zrośniętego ze swym chłopskim środowiskiem, chcemy uchronić go przed wysferzeniem się, chcemy dać wsi uczciwego księgowego, schludną uprzejmą sklepową (maszynopis, s. 283).

Idea stworzenia pierwszej szkoły chłopskiej, która kształciłaby chłopskich inteligentów, była wówczas i pozostaje dzisiaj rewolucyjna. Stanowiła bowiem zaczątek gruntownych zmian w strukturze społecznej ówczesnej Polski, a ponadto wpisywała się w formułowane wtedy koncepcje przemian polskiej inteligencji. Wiesław Jażdżyński w artykule opublikowanym w numerze „Wsi” z 1948 roku rozpoznaje nowatorski charakter Zakładów Naukowych w Szczekocinach: Na takiej to drodze, poznania rzeczywistych zadań nauczyciela szkoły średniej, polegających na przygotowaniu młodzieży do określonego funkcjonowania społecznego włączyło się Grono Pedagogiczne Chłopskich Zakładów Naukowych w wartki nurt przemian kulturalno-społecznych i gospodarczych Polski Ludowej. Droga ta nie prowadzi już więcej chłopskiej młodzieży na bezdroża mieszczańskiej pedagogiki wychowawczej, gdzie przecież znalazła się spora część młodych chłopów z pierwszego liberalnego i niezorganizowanego nadania społecznego33. 33

W. Jażdżyński, W chłopskim gimnazjum, „Wieś” 22–29 lutego 1948, s. 9.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

79


Patronem drogi, którą zaproponował uczniom Roman Czernecki w Zakładach Naukowych, był przede wszystkim Józef Chałasiński, socjolog, znany z wydanej w 1938 roku pracy Młode pokolenie chłopów polskich. Na początku 1946 roku opublikował dwa artykuły, w których poddał krytyce polską inteligencję, i zainicjował tym samym żywą dyskusję na temat zadań inteligenta w nowej rzeczywistości. Wystąpienie Chałasińskiego miało dwa cele: praktyczny, który zakładał zmianę postawy politycznej inteligencji, oraz naukowy, który oznaczał „przedstawienie naukowej, socjologicznej teorii inteligencji polskiej, która byłaby próbą krytycznego (w realizacji okazało się, że demaskatorskiego) spojrzenia na zmitologizowaną jej samowie­dzę (...)”34. Omawiając koncepcję inteligencji polskiej Chałasińskiego, Czesław Lewandowski podkreśla, że „Związek celu naukowego z praktycznym miał polegać na tym, że naukowa teoria przynosząc ze sobą zobiektywizowany opis i krytyczną analizę oddziaływać miała na postawę inteligencji demistyfikująco i kreująco zarazem. Po zburzeniu iluzji i przestarzałych schematów myślowych stałaby się bodźcem i propozycją równocześnie procesu przebudowy samowiedzy inteligenckiej. W ten sposób stworzone zostałyby warunki intelektualne nowego widzenia miejsca i roli inteligenckiej w życiu społecznym kraju”35. Chałasiński przekonywał, że inteligencja może nadal zajmować ważne miejsce w społeczeństwie, ale konieczne jest jej wewnętrzne przewartościowanie i wyjście naprzeciw polskiej rewolucji społecznej i umysłowej. Publicyści nowych środowisk, niezabierający dotychczas głosu, wnieśli do niej inne, mniej znane elementy lub decydowali się przenieść punkt widzenia oraz metodę Chałasińskiego do opisu pominiętych dotąd kategorii inteligencji. Linię Chałasińskiego kontynuował redaktor tygodnika „Wieś” Jan Aleksander Król, który na łamach pisma omówił proces formowania się inteligencji pochodzenia chłopskiego36. 34

Cz. Lewandowski, Dyskusja prasowa nad koncepcją inteligencji polskiej J. Chałasińskiego w latach 1946–1948, „Kwartalnik Historii Prasy Polskiej” 1990, nr 3–4, s. 72.

35

Tamże, s. 72–73.

36

J.A. Król, Rodowód inteligencji chłopskiej, „Wieś” 1947, nr 25; tenże, Inteligenckie getto chłopskie, „Wieś” 1947, nr 27 i 28. Zob. Cz. Lewandowski, Dyskusja prasowa nad koncepcją inteligencji polskiej J. Chałasińskiego w latach 1946–1948, dz. cyt., s. 73.

I

Mirosław Skrzypczyk

80


W swojej przedwojennej pracy o młodym pokoleniu chłopów Chałasiński pisał już o zagrożeniach, jakie niesie wspierająca kulturę szlachecką edukacja na wsi. Stwierdzał, że „Kształcenie się chłopskich synów do ostatnich czasów nie było bynajmniej przejawem procesu demokratyzacji kultury polskiej. Był to proces »nobilitacji« młodzieży chłopskiej. Kształcenie bowiem młodzieży chłopskiej nie wynikało z demokratycznych reakcji przeciwko pańskości kultury, lecz przeciwnie: z zaakceptowania tej pańskości i z ambicji do zostania panem za pomocą wykształcenia”37. Szkoła tworzona na potrzeby pańskie w warunkach przedwojennych, a na potrzeby miasta po wojnie gwarantowała jednokierunkowy awans społeczny, który zakładał wyjście ze wsi, rozumiane zarówno topograficznie jak i społecznie-kulturowo. W artykule O chłopską szkołę Kazimierz Budzyk zaznaczał, że „Inteligent pochodzenia chłopskiego powiększał kadry inteligencji miejskiej i rzadko kiedy stawał się zalążkiem kadr inteligencji chłopskiej”38. Chodziłoby zatem o to, aby w procesie zdobywania wykształcenia młodzież nie zatracała „kultury macierzystego środowiska”, ale zdobyte umiejętności wykorzystywała w jej rozwijaniu. O ambicjach stworzenia takiego modelu szkoły w Szczekocinach świadczą prowadzona w szkole działalność artystyczno-teatralna39 oraz spotkania z uczonymi, działaczami społecznymi, politykami czy artystami, z których duża część jest zwolennikami zmian w strukturze społecznej powojennej Polski. Wśród zapraszanych do Szczekocin gości warto wymienić rektora UJ prof. Tadeusza Lehr-Spławińskiego, który – zgodnie z zapisem w maszynopisie rozdziału do książki Z Krzemieńca, Borysławia... – opowiadał o swoich wrażeniach z pobytu w Moskwie i Leningradzie (w książce dokonano znamiennego 37

J. Chałasiński, Młode pokolenie chłopów, Warszawa 1984, s. 95.

38

K. Budzyk, O chłopską szkołę, dz. cyt., s. 1.

39

W Archiwum Powiatowym w Kielcach znajdują się listy od Starosty Powiatowego skierowane do Dyrekcji Zakładów Naukowych. W jednym z nich, datowanym na 2 kwietnia 1947 roku, starosta wyraża zadowolenie z pracy artystyczno-kulturalnej szkoły i zachęca do wystawienia sztuki teatralnej Biała sukmana [sygn. 329 Działalność Zakładów Naukowych w Szczekocinach].

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

81


przekształcenia tego fragmentu, który brzmi tak: „Przyjechał więc rektor UJ prof. dr Tadeusz Lehr-Spławiński z wykładem, jeśli mnie pamięć nie myli, o historii języków słowiańskich”, ZKB, s. 222). Zakłady Naukowe odwiedzali także były żołnierz Batalionów Chłopskich i wychowanek Czerneckiego z gimnazjum kieleckiego Józef Ozga-Michalski, który wspierał działalność szkoły i odegrał ogromną rolę w jej powstawaniu, oraz wspomniany redaktor naczelny tygodnika „Wieś” Jan Aleksander Król, kierownik oświaty Zarządu Głównego Związku Samopomocy Chłopskiej, Zygmunt Garstecki, kierownik organizacyjny Związku Samopomocy Chłopskiej, Tarasiuk oraz wojewoda kielecki, były partyzant AL Wiślicz. Zorganizowano ponadto recitale pianistki Haliny Czerny-Stefańskiej i śpiewaczki operowej Aliny Bolechowskiej oraz koncerty pianisty i dyrygenta Adama Kopycińskiego. Jak podkreśla w swoich wspomnieniach Czernecki, wszystkie te spotkania wywarły na uczniach duże wrażenie i pomogły w zapanowaniu nad ich niepokojami związanymi z kształtowaniem się nowego porządku. Warto w tym miejscu wspomnieć o szczególnym wydarzeniu, które dla społeczności nauczycielsko-uczniowskiej miało charakter wspólnotowy, a mianowicie o uroczystych obchodach Roku Kościuszkowskiego, które – jak przyznaje sam Czernecki – było świętem w skali ogólnopolskiej. Uczestniczyli w nim zarówno okoliczni chłopi, mieszkańcy Szczekocin, jak i przedstawiciele władz centralnych z Warszawy, kurator oraz wojewoda. Wydarzenie rozpoczęło przemówienie Czerneckiego: „W sali aktowej, pięknie udekorowanej wita Dyrektor Zakładów przybyłych gości. Społecznik to niestrudzony i konsekwentny, nie ustępujący ani trochę z drogi stworzenia wzorowego, chłopskiego gimnazjum. Jestem jednak pewien, że widziałem łzy w jego oczach, kiedy witając przybyłą młodzież śląską, podkreślił sojusz chłopsko-robotniczy”40. Uczniowie przygotowali rekonstrukcję wyjazdu kosynierów na pole walki. Tak opisuje widowisko w swojej relacji Wiesław Jażdżyński:

40

W. Jażdżyński, W chłopskim gimnazjum, „Wieś” 23 czerwca 1946, nr 24(52), s. 2.

I

Mirosław Skrzypczyk

82


Tymczasem kosynierzy rozkładają się obozem na dziedzińcu szkolnym. Słychać wesołe rozmowy, a później i kapelę. I oto jesteśmy świadkami niezwykle barwnego widowiska. Oberki, sielankę przerywa konna straż przednia, która zapowiada przybycie Naczelnika Kościuszki do Szczekocin. Jakoż ukazuje się za chwilę. Konno i w białej sukmanie. Mówi wolno i dobitnie, ilustrując sytuację wojskową, jaka się wywiązała pod miasteczkiem. Następnie wśród szalonego entuzjazmu ruszają kosynierzy na plac przyszłej bitwy, a ściślej mówiąc do Wywły nad mogiłę kolegów-partyzantów. Dziewczęta płaczą tak żałośnie, że goście radziby cofnąć historię i nie puścić chłopskiego wojska do bitwy41.

Jak podkreśla Czernecki, „Młodzież była centralnym punktem zainteresowań przybyłych. Chwalono jej produkcje artystyczne, jej postawę. To schlebia jej zbiorowej ambicji, poczyna narastać u niej poczucie zespołowej dumy, zespołowego honoru, zespołowej godności (maszynopis, s. 276)”. Zakłady Naukowe w Szczekocinach były projektem na miarę ogólnopolskiego eksperymentu społecznego, w ramach którego szkoła na wsi, na prowincji może stać się ważnym ośrodkiem edukacyjno-kulturalnym zapewniającym młodzieży wysoki poziom kształcenia i zarazem możliwość twórczego kształtowania własnej okolicy. Taka szkoła, będąca naturalnym zapleczem kultury, pozwala działać w łączności i dialogu ze środowiskiem, z której uczniowie wyrastają, a także je zmieniać. Na łamach „Wsi” uczniowie szkoły w Szczekocinach są przez Wiesława Jażdżyńskiego prezentowani jako „nowa młodzież”. Trzeba zaznaczyć, że jego artykuł z 1948 roku, pisany z perspektywy byłego nauczyciela pracującego w tej szkole, stanowi ciekawą diagnozę przemian w niej zachodzących. Tworzony w Zakładach Naukowych program nauczania obrazuje – zdaniem Jażdżyńskiego – konieczne przejście od modelu idealistycznego i personalistycznego wychowania do edukacji realistycznej, odpowiadającej na problemy 41 Tamże.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

83


rzeczywistości. Zamieszczone przez niego wypowiedzi uczniów zostają więc wpisane w konkretną ramę znaczeniową i ideową – mają potwierdzać dojrzałość młodzieży i jej krytyczny ogląd własnego środowiska. Przywołajmy tu fragment artykułu: Oddajemy głos uczniowi 4-ej klasy gimnazjum: „chociaż jestem z chłopów, wstąpiłem do ZWM-u, ponieważ nie widzę poważniejszych różnic ideologicznych między chłopem i robotnikiem. Jedni i drudzy walczą z kapitalizmem. Dzisiaj szczególnie chłopi, bo na wsi, choć może tak na oko nie wygląda – istnieje taki mały kapitalizm. Jedni chłopi się bogacą, drudzy biednieją. Jednym ucieka ziemia spod nóg, innym – bogatym, ziemi przybywa”. Prymus 2-giej klasy liceum pedagogicznego mówił na temat literatury pozytywizmu w ten sposób: „można ją przyrównać do apteki, gdzie według recepty skreślonej przez pisarzy nabywa się lekarstwo na schorzenia społeczne drugiej połowy XIX wieku. Recepta a la »Janko Muzykant« kosztuje za drogo i nie jest każdemu. W mojej rodzinie jest nas czterech Janków Muzykantów, a cóż tu mówić o całej wsi!” (...) Zacytowane głosy członków organizacji młodzieżowych pokazują dojrzałość pokolenia do nowego ustroju. Zdaje sobie ono już sprawę z tego, że Państwo Ludowe walczy z resztkami kapitalizmu, ocenia właściwe siły społeczne, które przeciwstawiają się w tej walce – obozowi postępu. Młodzież potrafi już także porównać proponowane w literaturze rozwiązania problemów społecznych z rzeczywistością społeczno-gospodarczą. Działają tu niewątpliwie wprowadzone przez grono pedagogiczne zmiany w strukturze nauczania i w systemie wychowania. (...) Naszego czytelnika przestaną teraz chyba dziwić trzy wypowiedzi przedstawicieli tej młodzieży, która uczy się nauk społecznych w szkole, poznaje dzieje chłopów i robotników teoretycznie z książek w czytelni, z gazet w świetlicy i sprawdza swe wiadomości w próbach konkretnej pracy w terenie42. 42

W. Jażdżyński, W chłopskim gimnazjum, „Wieś” 22–29 lutego 1948, dz. cyt., s. 9.

I

Mirosław Skrzypczyk

84


Zwrócenie się ku wsi w przypadku Romana Czerneckiego, związanego do tej pory raczej ze środowiskiem dworskim, jest zresztą bardzo interesujące i nie wydaje się podszyte ideologicznymi motywacjami. Stanowi natomiast przedłużenie jego okupacyjnej działalności edukacyjnej, którą prowadził – w wyniku zbiegu okoliczności i konkretnych warunków – właśnie na prowincji, na wsi. Co więcej, przestrzenią szkolną dla chłopskich dzieci staje się ośrodek dworski – w czasie wojny Czernecki organizuje konspiracyjne zajęcia na dworze Byszewskich, po wojnie przestrzeń pałacową adaptuje na szkołę chłopską. Gest ten zyskuje bardzo silną wymowę symboliczną – wskazuje bowiem na zmianę porządku społecznego, kulturalnego i ekonomicznego43. Wyznacza akt włączenia kształtującego się młodego pokolenia chłopskiego do polskiej kultury i inteligencji, a tym samym swego rodzaju materializację postulatów Chałasińskiego i Króla. ZAKOŃCZENIE Z biegiem czasu sytuacja w Szczekocinach robi się coraz trudniej­sza, nie wszystko idzie zgodnie z planem, a dodatkowo pracę Czerneckiemu utrudniają podejrzenia Urzędu Bezpieczeństwa. Orientuje się, że jego korespondencja jest sprawdzana. W 1950 roku dyrektor Zakładów Naukowych otrzymuje propozycję objęcia stanowiska kuratora okręgu szkolnego w Zielonej Górze, którą przyjmuje. Tam ponownie ma możliwość stworzenia od podstaw instytucji oświatowych – kuratorium i szkolnictwa. Po półtora roku ciężkiej pracy składa prośbę o odwołanie z zajmowanego stanowiska, gdyż chce wrócić do prowadzenia zajęć w szkole. Minister Oświaty przyjmuje rezygnację, ale w dowód uznania zaangażowania Czerneckiego nadaje mu tytuł docenta kontraktowego i powierza funkcję prorektora w Państwowej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. Stanowisko to również wymaga od Czerneckiego konsekwentnego działania i zmagania się 43

Andrzej Leder w swojej głośnej książce Prześniona rewolucja pisał, że najbardziej przełomowym momentem polskiej rewolucji było – obok Zagłady Żydów – złamanie wielowiekowej dominacji elit szlacheckiego pochodzenia. Zob. A. Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Warszawa 2014, s. 116–117.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

85


z wieloma trudnościami, z jakimi borykała się wówczas ta placówka. Tak opisuje on swój nastrój po nadaniu nowego tytułu: Wyszedłem z gmachu ministerstwa na ulicę. Owionął mnie zimny podmuch wiatru, z nisko nad dachami domów przesuwających się chmur padał dużymi płatkami śnieg. Na rogu Litewskiej i Marszałkowskiej sprzedawcy poustawiali choinki. Za oknami wystawowymi lśniły kolorowe świecidełka. W mieście przedświąteczny nastrój, tłumy przechodniów, beztroski rozgwar, sznur samochodów, autobusów, tram­­wajów. Idąc w dół Marszałkowską, poddałem się nastrojowi ulicy. Skądś, z zakamarków pamięci wypełzły wspomnienia dzieciństwa, młodości i okresu dojrzałego, samodzielnego życia i pracy. Przyszło mi wówczas na myśl, że minęło już właśnie ćwierć wieku od chwili, kiedy w odległym Liceum Krzemienieckim stawiałem pierwsze kroki w pedagogicznym zawodzie (ZKB, s. 243).

W Gdańsku został przyjęty nieufnie. „Ludzie nie lubią, kiedy im się przywozi zwierzchników z zewnątrz, »w walizce«, jak się wówczas mówiło” (ZKB, s. 244) – pisał Czernecki. Stan uczelni był opłakany (brakowało wykwalifikowanej kadry i odpowiedniego wyposażenia, panował bałagan). Dzięki jego niestrudzonemu wysiłkowi udawało się stopniowo budować prestiż uczelni, która zasłynęła w kraju z nowatorskich koncepcji i działań, np. zorganizowano pierwszą teoretyczną konferencję studentów, zorganizowano opiekę nad pracą nauczycielską absolwentów. Nie najlepiej układały mu się jednak relacje z przedstawicielami władz. W wyniku oskarżeń o prześladowanie partyjnych pracowników naukowych i antysemityzm oraz związanych z nimi długotrwałych przesłuchań zapadł na zdrowiu i postanowił zrezygnować ze stanowiska. Kolejnym przystankiem była Warszawa, gdzie Czernecki otrzymał stanowisko dyrektora Studium Nauczycielskiego dla Pracujących, a jego żona stanowisko w Szkole Głównej Planowania i Statystyki. Po trzech latach Czernecki rozpoczął również pracę dyrektora w Centralnej Dyrekcji Kursów w Polsce. Po przejściu na emeryturę nie zaprzestał I

Mirosław Skrzypczyk

86


Roman Czernecki z synem Andrzejem i psem Ulfem. Zatoka Gdańska, zima 1952 r.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

87


Roman Czernecki, Gdańsk(?)

I

Mirosław Skrzypczyk

88


Janina i Roman Czerneccy w Jugosławii Ostatnia wizyta Romana i Janiny Czerneckich w Szczekocinach

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

89


pracy dydaktycznej. W latach 1974–1980 prowadził wykłady zlecone z historii filozofii na Politechnice Warszawskiej. Zmarł 13 grudnia 1986 roku. We wstępie do książki Z Krzemieńca, Borysławia Marta Wyka pisze, że w tonie wspomnień Czerneckiego brzmi „szlachetna nuta staroświeckiego nieco społecznikostwa, sięgająca swoimi korzeniami gdzieś do tradycji prozy Żeromskiego, tradycji bez wątpienia zasługującej na przypomnienie. Autor – prawdziwy człowiek przedwojenny – wciąga czytelnika w krąg swojej duchowości i wrażliwości”44. Społecznik to jednak za mało, aby opisać Romana Czerneckiego, który nawiązuje oczywiście do tradycji Czackiego i Żeromskiego, ale zarazem je przekracza, tworząc ideę szkoły nowoczesnej i demokratycznej. Przez pół wieku kształcił i wychowywał dziesiątki młodych ludzi, przekazywał im swoją wiedzę i doświadczenie. Na zakończenie przyjrzyjmy się więc, jak potoczyły się losy absolwentów Zakładów Naukowych w Szczekocinach z lat 1945–1951. Z badań prowadzonych przez Adama Gąsiora wynika, że prawie 60 procent absolwentów uzyskało wyższe wykształcenie. Wybierali oni różne kierunki studiów: filologię polską, ekonomię, leśnictwo, prawo, medycynę (trzech farmaceutów i jeden stomatolog) czy kierunki techniczne. Wśród absolwentów, których losy udało się ustalić, znalazło się również pięciu księży, dwóch chemików, jeden matematyk, jeden aktor i jeden artysta-plastyk. Z zestawienia zawodów wykonywanych przez absolwentów w 1963 roku wynika, że największą grupę zawodową stanowili nauczyciele45. Okazuje się ponadto, że większość osób, które ukończyły szkołę w Szczekocinach, wyjechała jednak do miast i tam rozpoczęła swoją pracę. Przywołane wyniki badań świadczą o tym, że szkoła stworzyła uczniom dobre warunki do podjęcia studiów wyższych i umożliwiła im kontynuowanie nauki, a w dalszej perspektywie zajmowanie wysokich i często presti­żo­wych stanowisk. 44

M. Wyka, Parę słów wstępu, w: R. Czernecki, Z Krzemieńca, Borysławia..., dz. cyt., s. 6.

45

A. Gąsior, Kształtowanie się losu życiowego absolwentów Liceum Ogólnokształcącego, dz. cyt., s. 31–37.

I

Mirosław Skrzypczyk

90


Swoje wspomnienia z okresu szczekocińskiego zawarte w maszynopisie Roman Czernecki kończy przywołaniem takiej sytuacji: Grupa tegorocznych absolwentów Liceum Ogólnokształcącego przyszła do mnie z oświadczeniem, że większość wybrała studia pedagogiczne. – Rozbieramy między siebie specjalności – tłumaczyły naj­ zdolniejsze z tegorocznych maturzystek Danusia Szyndler i Jasia Słuszniak – abyśmy mogli obsadzić wszystkie przed­mioty. – Marzymy o tym – wtrąca inna, abyśmy mogli za cztery lata gdzieś na jakiejś wsi założyć takie gimnazjum, jak to nasze.

Wypowiedzi uczennic świadczą o powodzeniu projektu Czerneckiego. Rozumiał on bowiem, że ośrodkiem życia kulturalnego i społecznego na prowincji powinna być szkoła, która oddziałuje na środowisko, w jakim funkcjonuje, ale również wchodzi z nim w dialog i z nim współpracuje.

I

ROMAN CZERNECKI – NIE-PODLEGŁY NAUCZYCIEL

91



II


SŁUPIA1 Roman Czernecki

10 listopada 1939 roku. Na pół godziny przed ­odjaz­dem pociągu pędzę na kielecki dworzec ­kolejowy i wska­kuję do ruszającego pociągu. ­Wieczorem jestem już w Słupi. Następnego dnia ­rozpoczynam zajęcia szkolne. Wieczorem tego dnia, 11 listopada, odnajduje mnie mój były uczeń Witek Dobrowolski. – Dziś rano byli u pana gestapowcy z zamiarem aresztowania pana. Nie może się już pan pokazać w Kiel­cach. Po paru dniach dowiaduję się, że 11 listopada, w dniu naszego narodowego święta, gestapo ­aresztowało kil­kuset profesorów wyższych uczelni i dyrektorów gimnaz­jalnych.

1

Tekst został pierwotnie opublikowany w książce: Roman Czernecki, Z Krzemieńca, Borysławia…, Warszawa 1998.


„ACHTUNG! BANDITENGEBIET!” Ciężką, okupacyjną atmosferę pogłębiała sytuacja materialna, w jakiej znalazła się moja rodzina. Podstawą naszego utrzymania były pobory miesięczne. Niewielkie oszczędności pochłonęły wydatki związane z przyjściem na świat syna. Pensji mojej wrześniowej nie podjąłem, nie mogłem bowiem pod koniec sierpnia dotrzeć do Kęt. Ogromny wzrost cen produktów żywnościowych i opału sprawił, że mimo ograniczenia się do minimum w połowie września trzeba było zacząć sprzedawać cenniejsze przedmioty. Przez pewien czas łudziliśmy się nadzieją, że rozpoczniemy naukę, ukazało się bowiem zarządzenie okupanta nawołujące mieszkańców miast i wsi do podjęcia przerwanych działaniami wojennymi prac. Wybrałem się więc rowerem, z braku innych środków komunikacji, do Kęt dla zorientowania się w możliwościach rozpoczęcia nauki w gimnazjum. Po drodze zatrzymałem się w Krakowie. Miasto czyniło przygnębiające wrażenie. Z Barbakanu, ratusza, Sukiennic i wielu innych gmachów zwisały hitlerowskie flagi. W poprzek ulic śródmieścia transparenty z napisami: „Urdeutsche Stadt Krakau grüsst den Führer”. Po ulicach uzbrojone po zęby patrole Wehrmachtu, na skrzyżowaniach ulic kierują ruchem grubi żandarmi z metalowymi półksiężycami na piersiach, w hełmach, przy broni. W kawiarniach i restauracjach tłok, sami mężczyźni. Przy sąsiadujących ze sobą stolikach siedzą na przemian hitlerowscy oficerowie


i osobliwie przyodziani, w przydługie lub w przykrótkie garnitury, Polacy – ogorzali, zmęczeni, porozumiewający się spojrzeniami, nieznacz­nymi gestami i przyciszonymi półsłówkami. Ich postawa, sposób poruszania się, sposób bycia, zdradza na kilometr skrywaną profesję. U Hawełki natykam się na dobrego znajomego mjr. Cudka. Dowodził dywizjonem artylerii, cofał się w nieustannych walkach spod Bielska po Janów. W ostatniej dwudniowej bitwie zniszczył kilka czołgów, cztery wozy pancerne, rozbił baterię nieprzyjaciela. Przyjmujący kapitulację niemiecki generał, dowódca dywizji, pozo­ stawił oficerom naszym, w dowód uznania dla ich waleczności, białą broń. Cudek przesiedział później kilkanaście dni w zgrupowaniu jeńców w Żurawnie, wczoraj w nocy pod Bochnią uciekł z transportu – w momencie, kiedy pociąg zatrzymał się przed semaforem. Zresztą nie sam, wraz z nim kilkunastu innych. Garnitur, pantofle, koszulę nabył za pośrednictwem jakiegoś kolejarza, któremu pozostawił swój mundur i buty. Dziś rusza dalej do Kielc. Idę do kuratorium. Na fasadzie gmachu „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, obok którego przechodzę, wielkich rozmiarów port­ret Hitlera. Gmach kuratorium zajęty przez Wehrmacht. Odnajduję dozorcę. Wrócił właśnie z „rajzy”, gdzieś spod Trembowli, jest cieniem człowieka. Daje mi adres naczelnika Gałeckiego. Zastaję go w domu. Pytam o dyspozycje. – Należy Niemców stawiać wobec faktów dokonanych. Jeżeli gmach gimnazjum nie jest zajęty na koszary czy szpital, rozpo­ czynamy naukę. W Krakowie ruszyły już gimnazja. Podzieliliśmy się opisami przeżyć wrześniowych i ustalamy sposo­by porozumiewania się w przyszłości. Wychodzę podniesiony na duchu świadomością, że na przekór okupantowi jest, żyje i działa ośrodek dyspozycyjny, polska władza państwowa. Nazajutrz po południu jestem w Kętach. Zachodzę do mieszkania tercjana. Nie zastaję go w domu, nie wrócił jeszcze z wojny. Żona jego zszarzała, zmarniała, postarzała. Opowiada chaotycznie, narzeka na brak środków do życia, na panoszenie się miejscowych Niemców. W gmachu gimnazjum kwaterują „czarni”, nikomu nie II

Roman Czernecki

96


wolno wchodzić do środka. Idę do historyka kol. Zbierskiego. Jest wystraszony, kładzie palec na usta i wciąga mnie do przedpokoju. – Po co pan tu przyjechał, panie dyrektorze, szuka pana gestapo. Przedwczorej aresztowano i osadzono w więzieniu kilkanaście osób, wśród nich pańskiego zastępcę, pana Mazura, a także ks. katechetę, łacinnika, fizyka. Lada dzień mają Kęty włączyć do Rzeszy. Jestem nieludzko zmęczony, instynkt wszakże samozachowawczy podpowiada mi konieczność szybkiego ulotnienia się. Jest już ciemno, zbliża się godzina policyjna. Siadam na rower, naciskam pedały i wśród wzmagającego się deszczu mknę do odległego o sześć kilometrów Osieka. Wkrótce we dworze właścicieli Osieka, znajomych moich państwa Rudzińskich, kąpię się, pałaszuję kolację i w przytulnym, pachnącym świeżą bielizną pościelową pokoju gościnnym zasypiam. Następnego dnia w drodze powrotnej do domu, parę kilometrów za Osiekiem w kierunku Oświęcimia, przejeżdżam obok robotników zakładających w poprzek szosy szlaban. Przygląda się tej czynności kilku wyrostków. Jeden z nich mówi – Po tamtej stronie Niemcy, po tej Polska. W Kielcach dowiaduję się o wydanym przez okupanta zakazie otwierania szkół średnich. Nasza sytuacja materialna staje się wręcz nieprzyjemna. Praktycz­ny zmysł żony mojej kazał jej wprowadzić daleko idące oszczędności: racjonowanie chleba (każdy z domowników otrzymywał cztery razy dziennie po kromce), zastąpienie masła do chleba marmoladą, przyrządzanie skąpych obiadów z jednego dania, zastąpienie moc­niejszych żarówek piętnastkami, rozpalanie pieca w kuchni raz na dzień itp. Ale nawet tak uszczuplone potrzeby mogły być za­spokajane przez krótki jeszcze tylko czas, w planach naszych natomiast perspektywa przetrwania miała wynosić 5–6 miesięcy. Wyliczenia nasze opierały się na przekonaniu, że Francja i Anglia uderzą wiosną, że zdruzgocą potencjał militarny Hitlera i zmuszą go do kapitulacji. Chodziło więc o zaopatrzenie się w podstawowe produkty żywnościowe na ten maksimum półroczny okres. Zaopatrzyć się w nie można było w zasadzie tylko na wsi, przy czym wobec deprecjacji złotego i braku marek rozwinął się handel II Słupia

97


wymienny. Codziennie o świcie wyruszały z miast trzy–cztero­ osobowe grupki z plecakami wypełnionymi produktami przemys­ łowymi, wracały wieczorem z plecakami pełnymi mąki, kasz, cebuli, czasami połciami słoniny lub osełkami masła. Początkowo handel rozwijał się w niewielkim promieniu od miast, w miarę wszakże zaspokajania potrzeb okolicznych wsi i opróżniania się spichrzy chłopskich – począł zataczać coraz szersze kręgi. Nigdy nie miałem smykałki do handlu, zmuszony wszakże koniecznością sprzedałem dalszą partię ciuchów, a dzięki uczynności właściciela sklepu p. Brzezińskiego kupiłem kilogram mydła, parę kilogramów soli i cukru, kilkanaście świec i z tymi dobrami wraz ze szwagrem moim inż. Władkiem Michalewskim wybrałem się w drogę. Postanowiliśmy dotrzeć do Słupi w powiecie włoszczowskim, mieszkali tam bowiem znajomi moi: współwłaściciel majątku ziemskiego p. Byszewski i administrator majątku p. Krynicki. Obaj mieli u nas w gimnazjum Śniadeckiego synów. Od kogoś dowiedzieliśmy się, że ruszyły pociągi, wprawdzie tylko wojskowe, ale jeżdżą nimi i cywile. Poszliśmy więc na dworzec kolejowy. Na peronie stał już, jedyny zresztą, pociąg towarowy o bardzo długim składzie. Na otwartych lorach siedziały skulone, okryte zapaskami w czerwono-zielone pasy kobiety wiejskie i paru mężczyzn, chyba zawodowych handlarzy. Kucnęliśmy przy nich. Nikt nie wiedział na pewno, czy, kiedy i dokąd pojedzie pociąg. Bywalcy przypuszczali, że ruszy koło południa w kierunku Szczakowej. Rozglądamy się wokół. Na ruchliwym przed wojną dworcu martwota. Kilku Żydów pod nadzorem strażnika udaje, że sprzątają przed szkieletem spalonego skrzydła dworca osobowego, zbombar­ dowanego pierwszego dnia wojny. Na bocznym torze dymi parowóz. W doczepionym do niego wagonie osobowym kilku podtatusiałych żołnierzy gra w karty. Po upływie dwu godzin opanowała nas nuda, po dalszych dwu – otępienie. Z marazmu otrząsnęliśmy się w chwili, kiedy na dworzec wtoczył się pociąg przybyły z południa. W oknach wagonów twarz przy twarzy bardzo młodych, jednolicie wysoko podstrzyżonych II

Roman Czernecki

98


blondasów i rudzielców w oliwkowych mundurach z napisami na ramieniu „Arbeitsdienst”. Po zmianie parowozu pociąg odjechał na północ, w kierunku Suchedniowa. W jakiś czas potem stojący na bocznym torze parowóz doczepiono do naszego pociągu. Z wagonu osobowego wyszło kilku żołnierzy. Dwu z nich podeszło do nas. – Wohin? – Do Mnichowa. – Do Sędziszowa. – Do Tunelu. – Ja, ja, gut, aber – tu wykonał pocieraniem o siebie dwu palców, gest zrozumiały na całym świecie. – Gibt es vieleicht Schnaps. Haben Sie Wodka? – zapytał drugi. – Nie ma wódki – odpowiadamy. Grzebiemy po kieszeniach i wręczamy po dwa złote. – No, teraz niedługo już na pewno pojedziemy. Istotnie, minęła jeszcze jedna godzina i pociąg ruszył. Późnym wieczorem wysiedliśmy w Sędziszowie. Mży deszcz. Lepką, za­błoconą szosą ruszamy do odległej o 9 kilometrów Słupi. Mijamy kolejno Tarnawę i Nową Wieś. Obie osady jakby wyludnione, toną w ciemnościach, obowiązuje bowiem zaciemnienie. Znikąd nie dochodzi promień światła. Za Nową Wsią wchodzimy w las, u którego krańca – Słupia. Po wejściu do wsi skręcamy w prawo, do widniejących z daleka otoczonych murem zabudowań dworskich i kierujemy się do wznoszącego się ponad nie dużego piętrowego budynku, zwanego pałacem. Przyjmują nas bardziej niż serdecznie pp. Byszewscy. W tamtych dniach przybysze spełniali rolę żywej gazety. Przynosili wiadomości o poległych, rannych i zaginionych w kampanii wrześniowej, o podej­rzanym znikaniu ludzi, o możliwościach poruszania się po kraju, o przepowiedniach przekazywanych sobie z ust do ust, o cenach produktów rolnych i przemysłowych, o kursie dolara itp. Każdy przybysz był więc osobą mile widzianą. Ciepłe, gorące nawet przyjęcie nas zawdzięczaliśmy ponadto odnowieniu więzi towarzyskiej. Znaliśmy się sprzed wojny. Bywali pp. Byszewscy z wizytą parokrotnie u nas, byliśmy parę razy II Słupia

99


zapraszani do nich, niejeden wieczór spędziliśmy wspólnie przy stoliku brydżowym. W tej atmosferze serdeczności znika zmęczenie całodzienną po­dróżą. Czyścimy się, myjemy i przechodzimy do stołowego pokoju, w którym zebrali się wszyscy domownicy. Rozkoszujemy się świet­ nymi domowego wyrobu wędlinami, zapachem świeżego chleba, omszałą butelką starki. Dzielimy się nawzajem opowieściami o ostat­ nich przeżyciach, odpowiadamy do północy na niezliczone pytania. Nazajutrz przy śniadaniu p. Byszewski proponuje, abyśmy się przenieśli do Słupi. – Dzieci nasze próżnują już cztery miesiące, wojna nie skończy się przed wiosną, przez ten okres wszystko zapomną. – Będzie tu – dodaje p. Byszewska – w miniaturze pełne gimnaz­ jum i liceum. Syn i dwie nasze córki, syn i dwie córki siostry, syn szwagra z Łęk, syn i córka pp. Krynickich i kilku chłopców ze wsi. – Postaramy się, abyście się tu państwo jak najlepiej czuli. Propozycja ta graniczy z prawdziwym cudem, rozwiązuje najtrud­niejsze nasze problemy bytowe, tworzy realne perspektywy przetrwa­nia. Zgadzamy się natychmiast z nieukrywaną radością. Na gorąco omawiamy podstawowe sprawy organizacyjne, ustalamy przyjazd do Słupi za tydzień, 6 listopada, i rozpoczęcie zajęć następnego dnia. Do domu wracamy okazją, wozem wysłanym w Sandomierskie po cukier. Objuczeni wszelkim dobrem, przyszli bowiem chlebodawcy zadbali, abyśmy w ciągu kilku dni dzielących nas od przeniesienia się do Słupi nie głodowali. Jedziemy przez otoczone nagimi już korona­mi lip Nagłowice pana Mikołaja Reja, mijamy brudne rudery Jędrzejowa, bierzemy kurs na widniejący z dala zamek chęciński, wzniesiony przez królową Bonę. Po drodze ślady wojny, która się tędy przetoczyła: zgliszcza spalonych domów, leje po bombach, wraki czołgów, strzaskane jaszcze artyleryjskie; pojedyncze lub w rzędzie po dwa, trzy, cztery groby żołnierskie. Deszcze zdeformowały usypane kopczyki, wiatry wykrzywiły zbite naprędce krzyżyki obciążone przewieszonymi heł­mami. Jest 30 października, wigilia święta zmarłych. Przy wielu grobach dziewczęta z okolicznych wsi podsypują ziemię, formują II

Roman Czernecki

100


ją w prosto­kąty, okładają darnią, zdobią wieńcami lub gałązkami jedliny. W Kielcach jesteśmy późnym wieczorem. Nieoczekiwanie szybki mój powrót, wyładowane plecaki, wiadomość o pracy w Słupi – wszystko to oszałamia żonę. Nazajutrz idę do kol. Michniaka. – Czy słyszał pan – wita mnie od progu – że w Górach Święto­ krzyskich jest koncentracja naszych wojsk? Rozmawiałem z kobietą z Łagowa. Opowiedziała, że przedwczoraj rano było tam kilku ułanów. Nocą przeciągnął duży oddział, z taborami i armatami. Być może, że ludzie trochę przesadzają, coś jednak musi być, wczoraj bowiem rano w stronę Bielin pojechało kilka samochodów ciężaro­ wych pełnych żołnierzy niemieckich, pod wieczór natomiast umiesz­ czono na dachu dwupiętrowego domu u wylotu ul. Warszawskiej karabin maszynowy. Poza tym znajomy kolejarz opowiadał mi, że ubiegłej doby przeszło przez stację Herby pięć transportów wojskowych w kierun­ku Częstochowy. Krążą pogłoski, że Francuzi rozpoczęli ofensywę na zachodzie i że Niemcy w panice cofają się na całym froncie. Mówi się również, że Włosi zażądali kategorycznie od Hitlera wycofania z Polski do 15 listopada wszystkich wojsk okupacyjnych. W zamian za to Mussolini przyrzeka mu gwarancję dla aneksji Gdańska oraz pośrednictwo w uzyskaniu zgody rządu polskiego na poprowadzenie przez nasze terytorium korytarza łączącego Pomorze z Prusami Wschodnimi. Jeśli pogłoski te okażą się prawdziwe, należy spodzie­ wać się, że po 15 listopada rozpoczniemy naukę. Jaka szkoda, że nie mamy radia! Nie możemy sobie darować, że ulegliśmy psychozie i oddaliśmy na wezwanie Niemców nasze aparaty. Po powrocie do domu rozważamy, czy warto przenosić się do Słupi, skoro istnieją możliwości rozpoczęcia nauki za dwa tygodnie. Niestety, optymizm okazał się nieuzasadniony. Na kwaterze u siostry stacjonował niemiecki major, komendant obozu jeńców wojennych. Miał zainstalowany, przypuszczalnie w Polsce zagrabio­ ny, aparat radiowy. W czasie jego nieobecności wysłuchaliśmy wiadomości z Londynu i Paryża. Żadnych potwierdzeń o ofensywie II Słupia

101


na Zachodzie, ani słowa o żądaniach Mussoliniego. Potwierdziły się natomiast wiadomości o oddziałach kawalerii naszej w Górach Świętokrzyskich. Koło Bodzentyna natknęli się ułani na patrol niemiecki, dwu Niemców padło, trzeci został ciężko ranny. Cały Bodzentyn widział trupy i rannego. Zaczęliśmy przygotowywać się do wyjazdu. Z państwem Byszewskimi ustaliliśmy, że część rzeczy, między innymi wózek dziecięcy, zabierze do Słupi wracający z Sandomierskiego furman. Istotnie, 4 listopada zjawił się po przygotowane rzeczy. W dniu tym wszakże zachorował Andrzej. Noc była bardzo niespokojna, dziecko miało wysoką temperaturę. Niepokoił nas szybki oddech przechodzący w gwizd. Rano wezwaliśmy lekarza. Zajrzał do gardła, ukazał nam duże naloty i postawił diagnozę, że występują symptomy dyfterytu. Analiza bakteriologiczna potwierdziła następnego dnia słuszność jego diagnozy. O wyjeździe nie mogło być więc mowy. Nie mogło być też mowy o przekazaniu państwu Byszewskim wiadomości o przyczynach naszego opóźnienia, poczta bowiem była jeszcze nieczynna i nie była jeszcze dla osób cywilnych uruchomiona komunikacja kolejowa. Żona proponowała, abym wyjechał sam, propozycję tę jednak uznałem za nierealną, lekarz bowiem nie krył, że stan Andrzeja jest ciężki. Do tych osobistych zmartwień doszły i inne: przez miasto poszła wieść o tajemniczym znikaniu ludzi. Wielkie np. poruszenie wywołała zagadkowa śmierć powszechnie w Kielcach szanowanego sędziwego 80-letniego właściciela apteki p. Artwińskiego, w okresie poprze­dzającym wojnę bardzo czynnego działacza społecznego, długolet­niego prezydenta miasta. Otóż – według relacji sprzątaczki – tydzień temu wieczorem, tuż przed opuszczeniem żaluzji, weszło do apteki dwu mężczyzn, ubranych w czarne, długie, skórzane płaszcze i w zielo­ne tyrolskie kapelusze i po kilku minutach wyszło wraz z p. Artwińskim. Od tego momentu słuch o nim zaginął. Dopiero przed trzema dniami robotnicy pracujący w kamieniołomach koło Tumlina znaleźli zwłoki ze śladami kul w głowie. Dziś ukazały się na ulicach ogłoszenia w języku polskim i niemieckim, podpisane przez SS-Sturmbahnführera, wyznaczające nagrodę w wysokości 1000 zł za wskazanie sprawców zabójstwa. II

Roman Czernecki

102


Tymi i podobnymi wydarzeniami tłumaczyłem sobie depresję psychiczną i stany niepokojów wzmagające się z dniem każdym u żony, dotąd stale zrównoważonej i opanowanej. W miarę upływu dni niepokoje te zaczęły przekształcać się w obsesję, nie w stosunku do chorego Andrzeja, lecz do mojej osoby. W kółko twierdziła, że boi się o mnie i najusilniej nalegała, abym wyjechał do Słupi. Dla świętego spokoju 10 listopada ustąpiłem. Na peron wpadłem w ostatnim momencie i wskoczyłem do ruszającego pociągu. Następny dzień był to 11 listopada, polskie święto narodowe. O 7 rano przyszło po mnie, do mego kieleckiego mieszkania na Szerokiej, gestapo. Znalazłem się na pierwszej w Kielcach imiennej liście proskrybowanych. Wszyscy zamieszczeni na tej liście i aresz­towani zostali rozstrzelani. Słupia w porównaniu z Kielcami wydała mi się idylliczną enklawą, cudownie oszczędzoną przez wojnę. Nie stacjonowali tu Niemcy, nie widziało się wybiedzonych przechodniów, nie został tu zakłócony rytm normalnej pracy i życia. Chleb, mleko, masło, mięso, owoce, produkty w mieście niemal nieosiągalne, tu zalegały w nadmiarze dworskie spiżarnie. Nasi chlebodawcy, współwłaściciele majątku pp. Byszewscy i Ru­dzińscy stworzyli nam jak najlepsze warunki pracy. Zamieszkaliśmy (gdy żona przybyła po wyzdrowieniu syna) w po­kojach gościnnych we dworze. Dwór był otoczony pięknym parkiem, bogatym w starodrzewy: modrzewie, platany, sosny, lipy, kasztany, opadającym od południowej strony tarasami w dół. Od strony północnej przylegał do parku rozległy ogród owocowy, a jego przedłużeniem był ogród warzywny. Od strony wschodniej, za murem okalającym park – kościół, plebania, organistówka, od zachodniej gorzelnia, domy oficjalistów, obory, stajnie, spichrze, stodoły. Za nim niewielki las. Dalej pola uprawne, a jeszcze dalej na horyzoncie duży las, również należący do właścicieli Słupi. *** Nazajutrz po moim samotnym przyjeździe, a więc w dniu, w którym do mego kieleckiego mieszkania wkroczyło gestapo z zamiarem II Słupia

103


Dwรณr w Sล upi

II

Roman Czernecki

104


aresztowania mnie, otworzyłem w Słupi tajne minigimnazjum i liceum. Mini, bo szkoła liczyła ogółem 16 uczniów: 3 – w klasie I gim., 2 – w kl. II, 4 – w kl. III, 2 – w kl. IV oraz 3 w kl. I lic. i 2 w kl. II. Inauguracji roku szkolnego nadałem uroczystą oprawę, a więc wspólne wysłuchanie mszy świętej, przemówienie do młodzieży i rodziców, odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego. W przemówieniu poruszyłem dwa problemy: nieprzemijające wartości wiedzy ludzkiej w porównaniu z nietrwałymi wartościami innych dóbr, szczególnie materialnych, oraz konieczność wypracowania nacechowanej god­ nością postawy Polaka żyjącego pod okupacją. Na posiedzeniu rady pedagogicznej w tym dniu dokonałem przydziału czynności. Spośród osób stale zamieszkałych w Słupi, zaangażowanych przeze mnie do nauczania, przydzieliłem: – ks. Franciszkowi Pałysiewiczowi, byłemu prefektowi seminarium nauczycielskiego w Olkuszu, obecnemu proboszczowi, naukę religii w wymiarze 12 godzin tygodniowo; – p. Wierze Wołkowickiej, byłej nauczycielce języka francuskiego i angielskiego w Toruniu, obecnej guwernantce, 18 godz. tyg. języka francuskiego; – p. Wacławowi Krynickiemu, studentowi biologii, 16 godz. tyg. biologii i geografii. Przybyłym spoza Słupi: – p. mgr Janinie Czerneckiej, mojej żonie, nauczycielce gimn. w Kielcach, j. niemiecki w wymiarze 18 godz. tyg.; – p. mgr Irenie Michalewskiej, nauczycielce gimnazjum w War­ szawie, historię w wymiarze 16 godz. tyg.; – p. inż. Władysławowi Michalewskiemu, nauczycielowi w Za­kładach Lotniczych „Skody” w Warszawie matematykę, fizykę i chemię w wym. 36 godz. tyg. Sam objąłem język polski, język łaciński i propedeutykę filozofii w wymiarze 32 godz. tyg. Lekcje odbywały się w sześciu pokojach na pierwszym piętrze. Nauka rozpoczynała się codziennie o 8 rano, kończyła o 13. 15 listopada pojechałem do Krakowa, powiadomiłem o zor­ ganizowaniu tej placówki naczelnika kuratorium dr. Włodzimierza Gałeckiego i poprosiłem o zalegalizowanie jej. Naczelnik wyraził II Słupia

105


zgodę i skontaktował mnie z moim bezpośrednim, z ramienia konspiracyjnych władz oświatowych, zwierzchnikiem dr. Wagą, dyrektorem IV gimnazjum i liceum w Krakowie. Jednocześnie poinformował mnie, że przed dziewięciu dniami aresztowano w Krakowie i osadzono w więzieniu na Montelupich blisko dwustu profesorów i innych pracowników naukowych. Z dr. Wagą ustaliliśmy, że nauczanie opierać się będzie na programach obowiązujących w roku szkolnym 1938/39 i że pod koniec roku szkolnego uczniowie będą musieli poddać się eg­zaminowi promocyjnemu. Do nauczania zabraliśmy się z zapałem. Niemal codziennie zbieraliśmy się i omawialiśmy przebieg prac dydaktycznych, stosowane przez nas metody indywidualizacji, możliwości ulepszenia prac naszych. Niebawem wszakże pogodne nastroje nasze zmąciły nieoczekiwa­ ne wydarzenia. Następnego dnia po moim przybyciu aresztowało gestapo w okolicznych miejscowościach kilkanaście osób, wśród nich kierownika szkoły powszechnej w sąsiadującej ze Słupią Tarnawie oraz właściciela majątku Pawłowice p. Dobrowolskiego. Na pytanie p. Dobrowolskiej, na jakiej podstawie zabierają jej męża, usłyszała: – Jest podejrzany o przynależność do wywrotowej organizacji, która dokonała 8 listopada zamachu na Führera. Aresztowane osoby wywieziono w nieznane miejsce. Trzeciego czy czwartego dnia po zainstalowaniu się w Słupi wyszedłem pod wieczór z inż. Michalewskim do sklepu po papierosy. W pewnej chwili minął nas i zatrzymał się przed nami samochód, rzadko tu spotykany. Wysiadło z niego dwu żandarmów i zażądało od nas ausweisów. Podaliśmy nasze legitymacje służbowe. Żandarmi przyjrzeli się nam, zapytali, gdzie mieszkamy i czym zajmujemy się, zamienili z sobą parę zdań, po czym starszy wiekiem i stopniem schował legitymacje do torby i polecił nam nazajutrz zgłosić się do komendy Feldgendarmerie w Szczekocinach. Opanował mnie niepokój. Wprawdzie nie istniały żadne przesłanki wskazujące na związek incydentu tego z zamierzonym aresztowa­niem mnie w Kielcach, niemniej jednak cel wezwania był podejrzany. II

Roman Czernecki

106


Myślałem o ucieczce, ale brak środków do życia i znajomości okolicy czynił projekt ten nierealnym. Przewidujący p. Rudziński dał nam w języku niemieckim wypisane zaświadczenia o zatrudnieniu mnie w charakterze buchaltera, a inż. Michalewskiego w charakterze mechanika „im Gut Słupia”. Polowa żandarmeria hitlerowska zajęła w Szczekocinach na kwaterę przepiękny renesansowy, wielkopański pałac. Stojący na warcie u drzwi wejściowych żandarm skierował nas do sali, jak się okazało, stylowej biblioteki. Za jednym ze stołów siedział ten, który wczoraj zabrał nasze legitymacje służbowe. Poznał nas, kazał po­ czekać w hallu na wezwanie. Po kilkunastu minutach stanąłem ponownie przed nim. Rozpoczął stereotypowe przesłuchanie. – Name und Vorname, Geburtstag und Geburtsort, Beruf. W drzwiach stanął jakiś oficer. – Gymnasiallehrer – odpowiedziałem. – Welche Spezialitat haben Sie? – zapytał przybyły oficer. – Polnische Philologie. – Ich bin auch Gymnasiallehrer aus Heidelberg. Meine Spezialitat ist romanische Philologie. – Jest mi miło – dodał – że mogę poznać pana, wprawdzie w warunkach osobliwych, ale tak to na wojnie bywa. Proszę do mnie – wskazał ręką pokój obok. – Hauptmann von Seidel – przedstawił się. Usiedliśmy przy okrągłym, inkrustowanym stoliku. Otworzył papierośnicę, poczęstował papierosem. Pytał o organizację polskich szkół średnich, o przedmioty nauczania, o warunki bytowe nau­ czycieli. Twierdził, że zamknięcie na ziemiach polskich pozostających pod administracją niemiecką szkół średnich jest przejściowe, podyk­towane racjami profilaktycznymi, koniecznością zwalczania epide­mii tyfusu(?!). Zapytał, jakie mam plany na najbliższą przyszłość, a po przeczytaniu zaświadczenia p. Rudzińskiego wezwał do siebie wachmistrza i ze słowami: „Alles in Ordnung”, kazał zwrócić nam moją i inż. Michalewskiego legitymacje. W jakiś czas po tym wydarzeniu kapitan von Seidel odwiedził w Nagłowicach Radziwiłłów. Pod koniec obfitego w alkohole śniadania przechwalał się, że przez półtora roku, do chwili wybuchu wojny, II Słupia

107


był zastępcą komendanta obozu koncentracyjnego Sachsen­hausen, w którym jednym z pensjonariuszy był któryś z Habsburgów. – Postanowiłem rozruszać tego sklerotycznego księcia, zaciekłego wroga narodowo-socjalistycznej ideologii. Dwa razy dziennie pod moim osobistym nadzorem wykonywał „żabki” wokół placu apelo­wego. Zaręczam państwu, że bardzo szybko nabrał dla naszej ideologii należytego respektu. W ciągu pierwszych tygodni naszego pobytu w Słupi miały miejsce i inne wydarzenia. Któregoś wieczoru na stole w hallu podrzucił ktoś list adresowany „do pana dziedzica”. Przypadek zrządził, że w dniu tym nie było ani p. Byszewskiego, ani Rudzińskiego. List przeczytała pani Byszewska. „Żądamy, aby pan dziedzic wyszedł dziś o 10 wieczór na groblę koło stawu. Będzie tam czekał nasz człowiek w czarnej pelerynie. Jeżeli pan nie wyjdzie, zabierzemy konie cugowe. Organizacja”. – Głupi żart czy prowokacja? – zastanawialiśmy się. – I ten znak rozpoznawczy, czarna peleryna, jak w przygodach Sherlocka Holmesa. – Mimo wszystko – powiedziałem – pójdę na to spotkanie. Przed 10 byłem na grobli. Z grupki 4– 5 osób stojącej pod wierzbą wyszedł naprzeciw mnie młody człowiek w czarnej pelerynie. Wyraził zdziwienie, że nie przyszedł dziedzic. Wyjaśniłem przyczyny i doda­łem, że mogę przekazać życzenia mego rozmów­ cy właścicielom Słupi. Przywołał pozostałych i zapytał o zdanie. ­Zgodzili się. – Jesteśmy – zaczął mówić – żołnierzami służby czynnej. Kolega jest kapralem, ten kolega bombardierem. Nie możemy siedzieć w domu bezczynnie, chcemy dalej bić się. Postanowiliśmy wysłać delegację do Warszawy, odnaleźć któregoś z oficerów mojego 31. pp i prosić, ażeby nas wysłano do Francji. Słyszeliśmy, że tam się organizuje polskie wojsko. Chcemy więc, aby pan dziedzic dał nam na wyjazd do Warszawy podwodę. Chłopcy byli z okolicznych wsi, z Wywły i ze Sprowy. Zapewniłem ich, że przekażę ich prośbę dziedzicom i że od siebie poprę. Przy okazji ostrzegłem ich, że podrzucanie tej treści listów nie jest bezpieczne, jak również nie jest bezpieczne chodzenie na konspiracyj­ne II

Roman Czernecki

108


zebrania w czarnej pelerynie. Pod koniec umówiłem się, że spotkam się z ich przedstawicielem za trzy dni. Na drugim spotkaniu skontaktowałem owego przedstawiciela z p. Byszewskim, który zaprosił go do dworu na dalsze rozmowy. Tymczasem już w połowie listopada 1939 roku, zjawił się we dworze osobnik z fizjonomii i ubioru przypominający prowincjonalnego urzędniczynę. Nadszedł w chwili, kiedy obaj z p. Byszewskim wracaliśmy ze stajni do domu. Po okazaniu p. Byszewskiemu listu rekomendacyjnego od – jeśli mnie pamięć nie myli – ppłk. Alikowa, dalszą rozmowę przeprowadziliśmy we trzech. – Jestem kapitanem S.P.A. z Torunia. Otrzymałem od władz konspiracyjnych rozkaz wykonania na terenie powiatu włoszczowskiego szeregu czynności. Do najpilniejszych należy stworzenie rejest­ru oficerów i podoficerów ukrywających się na terenie powiatu oraz zbieranie broni i amunicji, konserwowanie jej, ewidencjonowanie i umieszczanie w zabezpieczonych miejscach. Zwracam się do panów o przeprowadzenie tych prac na terenie waszej słupskiej gminy. Zgodziliśmy się. Ustaliliśmy wiele dodatkowych szczegółów, zapy­taliśmy o sprawę przerzutów żołnierzy do Francji i po podwieczorku odwiozłem przybysza do Sędziszowa. „Czarną pelerynę” poinformowaliśmy, że do Francji przerzuca się tylko lotników i czołgistów, natomiast jemu przekazujemy rozkaz wojskowych władz konspiracyjnych zestawienia listy podoficerów oraz zajęcia się gromadzeniem, konserwowaniem i melinowaniem broni i amunicji. Zlecone zadania zostały wykonane, niestety oficer, który nam je przekazał, w tej sprawie z nami się nie skontaktował. Pod koniec listopada przybył do Słupi pierwszy transport Polaków wysiedlonych z Wielkopolski. Dwiema rodzinami, a wśród nich pp. Siennickich z Kalisza, zaopiekowali się pp. Byszewscy i Rudzińscy. Relacje przybyłych o ich przeżyciach były wstrząsające. Do ich mieszkań wieczorem wpadli hitlerowcy i polecili w ciągu 15 minut opuścić je. Zezwolili zabrać ze sobą trochę starej garderoby. Wysied­lonych umieszczono w punkcie zbornym, w hali targowej na gołej posadzce. Nie było tam garści słomy, nie było ławy ani stołka. W nocy temperatura spadła do -8°C. W ciągu dwudniowego pobytu nie otrzymywali żadnego pożywienia. Po dwu dniach załadowano II Słupia

109


nieszczęsnych do wagonów towarowych i po blisko 30-godzinnej podróży wyładowano w Jędrzejowie. Tu poprzydzielano ich do poszczególnych gmin. Ludzie ci byli zupełnie wyniszczeni fizycznie i psychicznie. Ograbiono ich z dorobku całego życia, oderwano od warsztatów pracy, sponiewierano, wyrzucono w obcym środowisku na bruk uliczny. *** W grudniu inż. Michalewski otrzymał z Warszawy list, który nas wszystkich zbulwersował. Autorem listu był brat inżyniera Jerzy Michalewski, podpułkownik, o którym było wiadomo, że w paź­ dzierniku wyruszył do Francji. List brzmiał: „Wczoraj wróciłem od cioci Frani, która świetnie się czuje i zapewnia, że przyjedzie do nas na wiosnę”. W oczekiwaniu bardzo jeszcze odległej wiosny dotkliwie od­ czuwamy brak wiadomości o wydarzeniach na frontach, o sytuacji politycznej w okupowanym kraju i w innych krajach europejskich. „Goniec Krakowski” i jego mutacja „Nowy Kurier Warszawski”, „Nowe Czasy” wydawane w Jędrzejowie i inne szmatławce fab­rykowały wiadomości z zamiarem złamania naszego ducha narodo­wego. Rozpływały się więc nad sukcesami U-Bootów, zamieszczały teksty listów rzekomo od Polaków przebywających na przymuso­wych robotach w Niemczech, entuzjastycznie opisujących warunki życia w Reichu, opluwały naszą przeszłość narodową, fałszowały naszą historię. Palącą potrzebą stało się więc posiadanie radia. Wprawdzie Niemcy po wkroczeniu na ziemie nasze polecili złożyć w wy­znaczonych punktach posiadane aparaty radiowe, a za ich za­ trzymanie grozili karą śmierci, było jednak oczywiste, że nie wszyscy przestraszyli się i wykonali polecenie. Rozpoczęliśmy poszukiwania. Prędzej aniżeli oczekiwaliśmy, odnaleźliśmy aparat u ogrodnika, wprawdzie zdezelowany, ale uszkodzenia okazały się niewielkie. Po namagnetyzowaniu głośnika, naładowaniu akumu­latora i założeniu nowych bateryjek radio zaczęło charczeć, gwizdać, wreszcie poczęliśmy odbierać programy bardzo silnych stacji niemieckich i rosyjskich, od czasu zaś do czasu angielskich. Odtąd niemal codziennie II

Roman Czernecki

110


od godzin wieczornych do późnych nocnych siedzieliśmy skupieni w ciasnej kuchence ogrodnika przy głośniku. 24 grudnia po wieczerzy wigilijnej wymknąłem się jak co dnia i począłem manipulować gałkami. W pewnej chwili rozległ się dźwięk mowy polskiej, po raz pierwszy od wybuchu wojny usłyszany przeze mnie z fal eteru. Spiker kończył relację o utracie przez Niemców jednego z pancerników. Po chwili: „Kapitan i załoga okrętu wojennego »Orzeł« przesyła rodzinom i rodakom w kraju najlepsze życzenia spokojnych świąt. Żywimy nadzieję, że następne święta Bożego Narodzenia obchodzić będziemy razem w wolnej od barbarzyńskiego okupanta Ojczyźnie”. Potem kolęda Lulajże Jezuniu… i znowu głos spikera: „Rodacy, wytrwajcie! Walczymy ze znienawidzonym wrogiem na ziemi, w po­wietrzu i na morzu. Uwolnimy was, ukarzemy zbrodniczego najeźdź­cę. Zachowajcie rozwagę, spokój i godność. Jesteśmy myślami i uczuciami z wami. Rodacy, do wiosny!”. *** Ślimaczyła się ta wiosna jak żadna dotąd, opóźniała się jakby na przekór naszym oczekiwaniom. Wyglądaliśmy jej tęsknie w top­ niejącym leniwie śniegu, w brudnych strużkach spływających spod jego pokrywy, które wieczorami ścinał mróz, a nazajutrz słońce skąpiło ciepła do ponownego rozpuszczenia lodu. Wiosna nie nadchodziła. Szukaliśmy jej zwiastunów, ptaków przelotnych. – Wystraszyły się wojny – mówił stary stróż nocny – ominą nas, latoś nie nadlecą. Kiedy wreszcie po stopnieniu śniegu na zrudziałym trawniku dojrzeliśmy maleńkie otoczki białych płatków stokrotek, kiedy wreszcie rozdzwonił się skowronkowy świergot, pokazywaliśmy sobie nawzajem zwiastunów wiosny, wiosny, w nadziejach naszych, wielkich decydujących wydarzeń. Mijały ślamazarne marcowe dni, słońce z dniem każdym coraz mocniej przygrzewało, w lasach bieliły się pierwiosnki, łąki złociły kaczeńce, ktoś tam słyszał już klekot bociani – zbliżała się Wielkanoc, a wydarzenia nie następowały. II Słupia

111


– Przed świętami nie rozpoczyna się działań zaczepnych – dowo­dził Marian Rudziński – ofensywa ruszy po Wielkiej Nocy. Ruszyła, ale nie tam, gdzie się spodziewaliśmy, i podjęta nie przez tych, co oczekiwaliśmy. Uderzyli Niemcy. 9 kwietnia napadli na Danię i Norwegię. Błyskawicznie, za jednym zamachem, zajęli Oslo, Bergen, Trondheim, Stavanger, Narvik. Jeszcze nie ochłonęliśmy po tym wstrząsie, kiedy 10 maja ruszyła niemiecka ofensywa na Zachodzie. W ciągu kilkunastu godzin przełamała fortyfikacje holenderskie i belgijskie, szybkimi pancer­nymi dywizjami wdarła się w Ardeny, 13 maja dotarła do Mozy, a 20 maja do ujścia Somony. 14 czerwca padł Paryż. W tydzień później Francja skapitulowała. Wiadomość ta była dla nas druzgocącym ciosem. Rozwiała iluzje i miraże, którymi karmiliśmy się od wielu miesięcy. W skrajnym przygnębieniu kończymy rok szkolny. Na odprawie w Krakowie u dr. Wagi otrzymuję upoważnienie przeprowadzenia we wszystkich klasach egzaminów końcowych. Spośród 16 uczniów 13 otrzymuje promocję do klas wyższych, dla dwu przesuwa się egzamin na wrzesień, jeden nie otrzymał promocji i został skreślony z listy uczniów za niemoralne zachowanie się. Rok szkolny zakoń­ czyliśmy 16 czerwca. *** Rozpoczęły się wakacje. Czułem intuicyjnie, że ze stanu głębokiej depresji psychicznej może wyrwać nas praca, że wakacyjna bezczyn­ ność jest zabójcza. Zaczęliśmy od zbioru rzepaku. Żałosny zaiste przedstawialiśmy obraz. Kurz pokrywał grubą warstwą twarze, włosy, odzież, zaczerwienione oczy łzawiły od pocierania, palce zgrubiały od pęcherzy, grzbiety ugięły się w kabłąki. Umieliśmy po grecku i po łacinie czytać klasyków, znaliśmy kierunki rozwojowe filozofii europejskiej, a nie umieliśmy sprawnie posługiwać się widłami. Niewiele wartości miała ta nasza praca! Zabraliśmy się do innych prac. Zorganizowaliśmy cykl wykładów popularnonaukowych dla starszych i młodzieży, aby oderwać myśli od ponurej rzeczywistości, przeciwdziałać zakłamanej propagandzie hitlerowskiej szkalującej naszą przeszłość i naszą kulturę II

Roman Czernecki

112


narodową. Mówiliśmy więc o renesansie i jego zabytkach (także na Kielecczyźnie), o dziejach oręża polskiego, o heroizmie żołnierskim w naszej literaturze, o pieśni żołnierskiej, wyrazicielce dążeń, myśli i nastrojów żołnierzy, o gloryfikacji ułana polskiego w naszej poezji, o konflik­tach politycznych i społeczno-ekonomicznych w naszym życiu naro­dowym, o nurtach rewolucyjnych we współczesnej literaturze pol­skiej, o posłannictwie w dzisiejszych czasach Polski itp. Tak nam się udały te prelekcje, tak żywy i wdzięczny znalazły one oddźwięk, że odtąd weszły na stałe do planów prac naszych. Stały się one ponadto inspiracją do innych form pracy kulturalnej prowadzonej potem przez cały okres okupacji. Żona moja zor­ganizowała parokrotnie wieczorki muzyczne, na których popisywała się grą na fortepianie trójka jej uczniów z „klasy muzyki”: Nula Byszewska i Maciek Rudziński – dzieci właścicieli i Irusia – nasza córka; wieczornice artystyczno-literackie, na których inscenizowano piosenki, bajki, ballady Mickiewiczowskie i inne. Wreszcie z czasem przyszła kolej na przedstawienia teatralne. Utalentowany zespół uczniów naszych z Bieganowa wystawił Fredry Śluby panieńskie i Kupca weneckiego Szekspira. Była w tej działalności nie tylko idea kultywowania naszej narodowej kultury, było to jednocześnie wyzwanie rzucone wrogowi, który wydał kulturze polskiej i jej twórcom śmiertelną walkę. Walka ta rozszalała się po kapitulacji Francji. Aresztowania imienne w domach, zgarnianie ludzi z kościołów, kawiarń, łapanki uliczne, zsyłanie do prac przymusowych do Reichu, do obozów zagłady, egzekucje publiczne stały się zjawiskami powszednimi. W tych warunkach problem samoobrony zrodził się samorzutnie. W lipcu 1940 roku poznaję ukrywającego się w Czarnym Lesie por. Piotra Czechowskiego, pseudonim „Kuba”. W toku jednej z rozmów proponuje mi on wstąpienie do ZWZ – Związku Walki Zbrojnej. Na następnym spotkaniu, w Sprowie, w mieszkaniu kierownika tamtej­szej szkoły Bolesława Króla, zostaję zaprzysiężony i przyjmuję pseudonim „Wrzos”. Otrzymuję zadanie nasłuchu radia angielskiego i redagowania na tej podstawie „Biuletynu Informacyjnego” oraz przekazywania go komendantom placówek obwodu włoszczowskiego. (W latach późniejszych przydzielony II Słupia

113


zostanę do dyspozycji komendanta obwodu mjr. „Jura” – Hipolita Świderskiego). W sierpniu przystąpiłem do organizacji nowego roku szkolnego. Nie mieliśmy już złudzeń, że wojna szybko się skończy, nasza więc konspiracyjna szkoła musi posiadać długofalowy plan pracy. Zawio­złem do Krakowa, do dr. Wagi, sprawozdanie za rok miniony i uzyskałem akceptację planu pracy na rozpoczynający się rok szkolny. Przywiozłem z Krakowa dwa mikroskopy i kilkadziesiąt preparatów do biologii i chemii oraz komplet lektur objętych programem nauczania gimnazjum i liceum. Dokonaliśmy naboru uczniów. Ich liczba w porównaniu z ubieg­ łym rokiem podwoiła się. Do klasy I gimnazjum przyjęliśmy 5, do II – 9, do III – 3, do IV – 6, do I liceum ogólnokształcącego 9, do I liceum handlowego – 5, do II liceum handlowego 2. Razem 39 uczniów. Wobec otwarcia dwu klas liceum handlowego zaangażowałem do nauki księgowości i prawa p. Mariana Rudzińskiego, absolwenta wiedeńskiej Akademii Handlowej, a do nauki organizacji handlu, towaroznawstwa, korespondencji i arytmetyki handlowej – p. Kazimierza Chrzanowskiego, nauczyciela szkoły handlowej wysiedlone­go z Kalisza, do nauki stenografii i maszynopisania p. Wandę Krynicką. Ponadto w miejsce studenta Wacława Krynickiego zatrudniłem mgr. Tadeusza Szurę, nauczyciela z Krakowa, do nauki chemii, biologii i geografii. Rok szkolny 1940/41 rozpoczęliśmy 3 września. Nie zapowiadał się spokojnie, jeśli w ogóle można w czasie wojny oczekiwać spokoju. Po odrzuceniu przez Anglię propozycji pokojowych Hitlera było dla nas oczywiste, że kolejna agresja skierowana zostanie na Wyspy Brytyjskie. Niedługo czekaliśmy, 7 września Hitler uderzył całą potęgą Luftwaffe na Anglię. Czy uda się Hitlerowi złamać morale Brytyjczyków? Z najwyższym napięciem wsłuchiwaliśmy się w komu­ nikaty radiowe z Londynu. Były wśród nich takie, które skurczem ściskały serce, i takie, które przyspieszały jego bicie. Do walk o Anglię włączyły się nasze, polskie dywizjony myśliwskie. Bojową brawurą, pogardą śmierci, nieustępliwością w walce budzą najwyższy podziw nieskorych do uniesień wyspiarzy. Po pięciu tygodniach korespondenci wojenni donosili: po raz pierwszy od wybuchu wojny ofensywa hitlerowska załamała się. II

Roman Czernecki

114


Od odległego od nas teatru wojny uwaga nasza przesuwa się na nowe wydarzenia obok nas zachodzące, na ruchy wojsk z zachodu na wschód. Mieszkamy w odległości 9 kilometrów od węzłowej stacji kolejowej w Sędziszowie. Od połowy września przez stację tę przejeżdżają transporty wojskowe. Częstotliwość ich przelotów wzrasta z miesiąca na miesiąc. Czujne oczy naszego wywiadowcy notują: sprzęt artyleryjski, amunicja, czołgi, piechota, sprzęt saper­ ski…, taki a taki numer pociągu, taki a taki skład. Czujne oczy innego wywiadowcy, o 200–300 kilometrów dalej, notują stację docelową każdego transportu, miejsce postoju każdej jednostki. Nie wszystkie transporty docierają do miejsca przeznaczenia w wyznaczonych terminach. Od czasu do czasu na trasie, na rozkręconych przez partyzantów torach, wykolejają się parowozy, spiętrzają wagony, wylatują w powietrze przęsła kolejowych mostów, coraz częściej wyskakujący z wykolejonych pociągów żołdacy ścinani są seriami broni maszynowej ukrytych w zasadzkach „Jędrusiów”. Obserwacja ruchu wojsk daje wkrótce jednoznaczny obraz: hitlerow­skie armie koncentrują się wzdłuż granicy niemiecko-sowieckiego podziału Polski. Wszystkich nas absorbuje pytanie: Kiedy nastąpi uderzenie? Na pewno nie przed wiosną, słyszy się zewsząd, nikt w zimie nie rozpoczyna działań wojennych. Na rychły wszakże początek zdaje się wskazywać ponowne zarządzenie o zaciemnianiu (od grudnia 1939 roku zniesione), ubezpieczenia przeciwlotnicze transportów kolejowych, w pośpiechu dokonywane naprawy dróg o znaczeniu strategicznym, wzmacniane posterunki na mostach itp. Po pogodnym wrześniu i kapryśnych pierwszych tygodniach października od św. Jadwigi począwszy, oziębiło się, niskie chmury przetaczały się ociężale po niebie, mżył na przemian deszcz i śnieg, nocne przymrozki zważyły jesienne kwiaty. W tym roku nie było babiego lata. W listopadzie wezwał mnie do siebie naczelnik Gałecki. – Jesteśmy – mówił – w posiadaniu instrukcji wydanej przez Wächtera w sprawie zwalczania tajnego nauczania. Instrukcja zaleca Kreishauptmannom oraz wszystkim organom policji przekazywanie gestapo informacji o wykładowcach i słuchaczach. Są już II Słupia

115


tu, w Krakowie, pierwsze ofiary. W związku z tym konieczne jest zachowanie szczególnej czujności i ostrożności. – Skupienie blisko 40 uczniów w jednym miejscu i w tym sa­mym czasie wydaje mi się bardzo niebezpieczne. Rozważcie możliwości dokonania dekoncentracji. Ponadto konieczne jest ograniczenie do minimum dokumentacji pedagogicznej i w miarę możliwości stoso­wanie szyfrów. Po powrocie do Słupi przekazałem kolegom dyrektywy Krakowa. Przenieśliśmy cztery klasy do domów gospodarzy mieszkających w różnych punktach wsi, do Draba, Wrony, Radwana, Stiberowej. Dla zabezpieczenia się przed nieoczekiwanym nadejściem niepożąda­ nych osób na stole, przy którym odbywały się lekcje, przed każdym uczniem leżały rozdane karty do gry, nakrycia, szklanki z herbatą. Młodzież pouczyliśmy, jak ma się tłumaczyć, a ponadto lekcje rozpoczynaliśmy i kończyliśmy w różnych porach dnia. Wszystkie te zabiegi były na czasie, w połowie bowiem lutego poczęły ciągnąć przez Słupię na wschód wojska liniowe. Niektóre z nich zatrzymywały się tu na nocleg i nazajutrz rano ruszały dalej, inne zajmowały kwatery na kilku- czy nawet kilkunastodniowy odpoczynek. W marcu wypoczywał tu wiedeński, świeżo sformowa­ny, pułk artylerii lekkiej o zaprzęgu konnym. Dla kanonierów zajęto na kwaterę szkołę, dla oficerów probostwo i organistówkę. Działa zaparkowano przed budynkiem gminy. W dniu wymarszu koła dział ugrzęzły w rozmiękłej rędzinie, z której nawet doprzężenie kolejnej pary koni nie mogło ich ruszyć. Wściekłych i zawstydzonych kanonierów wybawił z opresji wypożyczony ciągnik. Myśleliśmy sobie: oto preludium do tego, co ich czeka na tłustym ukraińskim czarnoziemiu. Następnie stacjonował w Słupi hanowerski pułk ciężkiej zmo­ tory­zowanej artylerii. Jego dowódca, major, oschły, hardy, antypatyczny Prusak, był postrachem podwładnych. Na swą kwaterę zajął we dworze dwa pokoje. Z Francji, z której przerzucony został do Polski, przywiózł trofea wojenne: skrzynie koniaków, win szampańskich, fotele klubowe, biurko mahoniowe, obrazy, makaty, nawet firany do okien. Od ordynansa dowiedzieliśmy się, że dowódca jest znany z bezwzględności. W Belgii np. kazał rozstrzelać 10 zakładników za poturbowanie w kafejce pijanego, awanturującego II

Roman Czernecki

116


się podoficera. W chwili przybycia wprowadził w Słupi godzinę policyjną. Zagroził otwarciem ognia bez ostrzeżenia do każdego przechodnia w godzi­nach od 18 do 6 rano. W czasie postoju tego pułku zachorował Andrzej. Jeden z lekarzy podejrzewał zapalenie opon mózgowych, inny colitis. Którejś nocy stan Andrzeja był tak ciężki, że musiałem natychmiast zasięgnąć rady dr. Kosteckiego, mieszkającego na wsi około 500 metrów od dworu. Przemykałem się więc obok posterun­ków w jedną i drugą stronę, nieruchomiałem w cieniu drzew, wreszcie niepostrzeżenie dotarłem do lekarza i w ten sam sposób wróciłem do domu. Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy pułk ten wyniósł się ze Słupi. Tymczasem zamiast oczekiwanego ataku na Związek Sowiecki, nowe zaskakujące wydarzenie. W pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, 6 kwietnia, uderzenie Hitlera na Jugosławię. Osłabione w okresie kwaterowania Niemców we wsi tempo prac dydaktycznych przyśpieszamy i wzmacniamy. Na posiedzeniach rad pedagogicznych omawiamy sposoby eksponowania treści wychowa­wczych przy nauce poszczególnych przedmiotów, sprawę konstruo­wania pomocy naukowych, korektury prac pisemnych. Ponadto organizujemy dwie lekcje przykładowe z języka polskiego w klasie IV gimnazjum i z ekonomii w klasie II licealnej handlowej. W ciągu kwietnia i maja przeprowadzamy badania wyników nauczania, a 10 czerwca rozpoczynamy egzaminy promocyjne. Z pomyślnym wyni­kiem złożyło je 37 uczniów, 2 pozostawiliśmy w tej samej klasie. 18 czerwca pod przewodnictwem dr. Wroniewicza, dyrektora liceum handlowego z Krakowa, przeprowadzony został egzamin dojrzałości dwojga absolwentów liceum handlowego. Oboje złożyli go z wyni­kiem ogólnym dobrym. W cztery dni później, w niedzielę 22 czerwca, o świcie ponad 150 dywizji hitlerowskich od koła podbiegunowego po Morze Czarne wkroczyło do Związku Sowieckiego. W dniu tym – w naszym jednomyślnym odczuciu – rozpoczął się ostatni akt dziejów III Rzeszy. Rok szkolny kończymy 28 czerwca z utajoną nadzieją, że być może następny rozpoczniemy już w wolnej Polsce. I ta nadzieja zawodzi. Dzień w dzień brzmią fanfarami zwycięstwa komunikaty Oberkommando der Wehrmacht. Na mapie Rosji dzień w dzień na wschód II Słupia

117


przesuwają się chorągiewki ze swastyką, z Wilna do Rygi, Tallina, Pskowa, ze Lwowa do Tarnopola, Kijowa. Już są pod Leningradem, podchodzą pod Moskwę, zajęli Odessę, stoją nad Wołgą. Na próżno szukamy zaprzeczenia doniesień tych w komunikatach radiowych. – Znana od czasów Suworowa rosyjska taktyka wciągania wroga w głąb i miażdżenia w okrążeniu – mówią jedni. – Klęska, absolutna klęska – komentują inni. Zachować spokój, nie ulec panice, szepce instynkt samozachowawczy. Kończą się wakacje, wracamy do pracy, nieco odmiennej od tej z lat poprzednich. Trzeci kolejny rok szkolny rozpoczynamy ze 116 uczniami. ­Ponadto z uwagi na brak miejsc w salach zajęć szkolnych i ze względu na bezpieczeństwo dla dalszych 35 uczniów organizujemy 7 kompletów gimnazjalnych. Pozostają one pod naszym nadzorem pedagogicznym. Poszczególni nauczyciele stacjonarnej szkoły dojeżdżają do tych uczniów na konsultacje i repetycje według ustalonego planu, na miejscu natomiast pracują uczniowie pod kierunkiem podległych nam opiekunów, najczęściej byłych studentów wyższych uczelni. Komplety te czynne są w Bieganowie, Bogumiłowie, Bonowicach, Goleniowej, Małoszycach, Obiechowie i Słupi. Naukę w szkole stacjonarnej i na kompletach rozpoczynamy 1 września. Skład nauczycieli powiększył się o matematyka, mgr. Felik­ sa Tarnowskiego, nauczyciela gimnazjalnego w Krakowie, ponadto zatrudniliśmy nauczyciela arytmetyki handlowej, korespon­dencji i towaroznawstwa. W miejsce K. Chrzanowskiego zaan­gażowaliśmy S. Zakrzewskiego, nauczyciela szkoły handlowej w Krakowie. W nowym roku szkolnym wzbogaciły się nasze pomoce naukowe o wypożyczone nam z Państwowego Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego w Krakowie komplety utworów klasyków polskich oraz o amperomierze, woltomierze, opornice suwakowe, dynamometry, woltometry miedziane, zlewki, kolbki, aparat Kippera i inne – od p. Franciča, wizytatora szkół średnich. Novum w naszej pracy pedago­gicznej jest oparcie jej na ważnym akcie normatywnym, regulaminie zatwierdzonym przez dr. Wagę. Nadawał on nam szereg uprawnień, między innymi promowania uczniów II

Roman Czernecki

118


szkoły stacjonarnej bez obo­wiązku poddawania ich pod koniec roku szkolnego egzaminowi. Innym ważnym wydarzeniem jest wizytacja przeprowadzona od 10 do 15 stycznia przez wizytatora konspiracyjnego kuratorium krakowskiego, z tzw. Biura Okręgowego Oświaty i Kultury, mgr. Woźniakowskiego. W toku wizytacji zapoznaje się on z dokumentacją pedagogiczną częściowo zaszyfrowaną, hospituje lekcje, or­ganizuje dwa posiedzenia rady pedagogicznej, na których m.in. omawia zagadnienia ideologiczne przyszłej szkoły polskiej. Dnia 11 maja zgłosił się do mnie nieznany mi łącznik Radomskiego Biura Okręgowego Oświaty i Kultury mgr Bronisław Czerwiń­ski, pseudonim „Mir”, i zawiadomił mnie, że decyzją Delegata Rządu gimnazjum i liceum słupskie zostaje organizacyjnie pod­porządkowane radomskiemu B.O.O. i K. Jednocześnie przywiózł mi pełnomocnictwo dalszego kierowania gimnazjum i liceum łącznie z upoważnieniem przewodniczenia na egzaminach dojrzałości. Nało­żył na mnie jednocześnie obowiązek ustalenia z dr. Wagą terminu przekazania dokumentacji naszej szkoły słupskiej Biuru w Radomiu. Ponadto w czasie pobytu w Słupi skontaktował się z kol. Królem ze Sprowy i powierzył mu zorganizowanie Powiatowej Komisji Oświaty i Kultury. Komisja ta ukonstytuowała się w następującym składzie: Bolesław Król, pseudonim „Czarny” – przewodniczący; Antoni Wierzbowski ps. „Grycki” – przedstawiciel szkolnictwa podstawowego i Delegat Rządu na powiat włoszczowski; Piotr Szczepańczyk – przedstawiciel oświaty dorosłych; Zygmunt Szyndler – przedstawiciel opieki społe­cznej i ja – przedstawiciel szkolnictwa średniego i dyrektor gimnaz­jum i liceum w Słupi. Na konferencji u naczelnika Gałeckiego 20 czerwca ustalamy, że czas nadzoru krakowskiego B.O.O. i K. nad moją szkołą obejmuje okres od 11 listopada 1939 roku do 30 maja 1942 roku. W międzyczasie przeprowadzamy egzaminy dojrzałości. Z ramienia dotychczasowe­go opiekuna na egzaminie pisemnym przewodniczy docent Uniwer­sytetu Jagiellońskiego dr Skimina, na ustnym w liceum ogólno­kształcącym – dr Waga, a na ustnym w liceum handlowym – wizyta­tor Witkowski. W dniu 10 czerwca odwiedza nas ponownie wizytator Czerwiński i na posiedzeniu rady pedagogicznej oznajmia, że decyzją II Słupia

119


władz szkolnych Polski Podziemnej konspiracyjnej szkole słupskiej nadano z dniem 1 czerwca 1942 roku tytuł Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej. Było to jednoznaczne z nadaniem szkole uprawnień państwowych. Wysłuchaliśmy oświadczenia tego wzruszeni. Pomyślcie: gdzieś tam nad jeziorem Ładoga, na nadwołżańskich stepach, na szczytach Kaukazu, na morzach i oceanach toczą się śmiertelne walki, od których rozstrzygnięcia zależą losy każdego z nas; losy Polski, Europy, świata – a my tu, w zapadłej wiosce zapoznanego powiatu włoszczowskiego, w którym przed wojną nawet nie marzyło się nikomu o gimnazjum, otrzymujemy od oświatowych władz polskich status państwowego gimnazjum i liceum. Rok szkolny 1941/42 kończymy 4 lipca pokaźnym już dorobkiem: świadectwo dojrzałości otrzymało 16 absolwentów, do klas starszych promowano 68 uczniów, pozostawiono na następny rok szkolny 4 uczniów, nie sklasyfikowano 19 uczniów. Wszyscy nasi tegoroczni maturzyści rozpoczęli natychmiast po egzaminie naukę w konspiracyjnej szkole podchorążych. *** W miarę przedłużania się wojny wzmagają się represje, gwałty i zbrodnie hitlerowskie. Do najczęstszych należą łapanki uliczne i wywożenie pojmanych na roboty do Niemiec, eksterminacja Żydów, nakładanie na wieś wysokich kontyngentów z płodów rolnych, żywca, nabiału, pospolite grabieże. Jedną z form samoobro­ny są akcje sabotażowe i represyjne stosowane przez oddziały AK i BCh. W Słupi nocami parokrotnie oddziały te zajmowały budynek urzędu gminnego i niszczyły dokumenty, ułatwiające Niemcom rozeznanie wśród mieszkańców wsi, opanowywały budynek poste­runku policji granatowej, karały chłostą wysługujących się okupan­towi, konfiskowały transporty zboża, żywca, spirytusu, goliły głowy dziewczętom zadającym się z żołdakami itp. Akcje te wywoływały często odwet ze strony Niemców, nakładanie kontrybucji, aresztowania i wywózki do obozów koncentracyjnych najczęściej przypadkowych ludzi, mordy niewinnych i podobne akty II

Roman Czernecki

120


terroru. W ciągu minionych trzech lat okupacji przywykliśmy już do widoku ran i śmierci. Byliśmy zresztą żołnierzami na eksponowanym froncie walki ideologicznej, na froncie tajnego nauczania, nie mające­ go zresztą precedensu w żadnym innym kraju okupowanym przez Niemców. Wcześniej aniżeli w minionych latach rozpoczęliśmy organizację nowego roku szkolnego 1942. W toku tej pracy nurtowała nas stale myśl: ile i jakich będziemy mieli uczniów. Zgłosiło się ich znacznie więcej, aniżeli przypuszczaliśmy – 327. Jacy to byli uczniowie? W przeważającej większości synowie i córki mieszkańców z okolicznych wsi, osad i miasteczek. W minionym roku szkolnym mieliśmy uczniów, których rodzice byli: chłopami 31 procent, właścicielami majątków ziemskich – 15 procent, rzemieśl­nikami i robotnikami – 15 procent, urzędnikami – 12 procent, nau­czycielami – 3 procent. Ponadto: dzieci osób wysiedlonych, najczęściej bezrobotnych – 21 procent, dzieci więźniów politycznych, sierot po poległych i zamordowanych – 3 procent. W roku szkolnym 1942/43 ilość młodzieży chłopskiej wzrosła do 86 procent. Czym tłumaczyliśmy sobie ten fakt? Po pierwsze tym, że po raz pierwszy chyba w dziejach oświaty w Polsce gimnazjum i liceum przyszło na wieś, do nich, do chłopów. Odpadł koszt dojazdów, stancji, mundurków. Po drugie: za naukę płacili, według ustalonych w regulaminie stawek, tylko rodzice zamożni. Bezpłatnie natomiast uczyliśmy dzieci żołnierzy, sieroty po poległych i pomordowanych, dzieci rodziców przebywających w więzieniach i obozach, wysied­ lonych, robotników, nauczycieli oraz bezrolnych i małorolnych chłopów. Na 119 uczniów objętych przez nas nauczaniem od 10 listopada 1939 roku do 15 sierpnia 1942 roku, 82 korzystało z nauki bezpłatnej. Ponieważ czesne było bardzo niskie, kształcenie dzieci nie wymagało nakładów czy, jak to było przed wojną, dotkliwych często wyrzeczeń. Po trzecie: nauka w Słupi i we wsiach okolicznych stała się modna. Do dobrego tonu w środowisku chłopskim należało po­chwalenie się: „Moja córka zdała egzamin do gimnazjum” albo: „Mój syn jest już w klasie drugiej gimnazjum”. Obok wszakże tych okoliczności i ambicjonalnych względów zdarzały się i inne racje wyjaśniające ów run ku wiedzy. II Słupia

121


Uczennice i uczniowie Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej. W pierwszym rzędzie Mila Puget-Puszet, obok Zbigniew Kostecki. U góry po prawej Bolesław Król, stoi Stefan Pytlarz. Powyżej Alojzy Sikora z osłony AK. „...Władcy naszych serc i umysłów maturzyści rocznik 1944...” – z tą dedykacją Roman Czernecki otrzymał fotografię od uczestników tajnej matury w 1944 roku na spotkaniu w 1978 r. w Warszawie

II

Roman Czernecki

122


Dotychczasowe sukcesy militarne Hitlera uległy zahamowaniu. Blitzkrieg skończył się. Dwu głównych celów kampanii wschod­ niej: zdobycia Moskwy i Leningradu Hitler nie osiągnął. Mało tego, ustępujące dotąd wojska sowieckie od grudnia przechodzą od obrony do działań zaczepnych i ataków. Losy wojny chwieją się. W Afryce Północnej inicjatywa przeszła w ręce aliantów, mit „lwa pustyni”, Rommla, rozwiał się. Na Berlin i inne miasta niemieckie spadają bomby. Czyż te wydarzenia nie są nareszcie początkiem końca? Myśl coraz częściej wybiega w przyszłość, w dzień jutrzejszy; z chwilą przegnania Niemców z Polski nauka będzie w cenie, w cenie będą wykształceni ludzie. Inwestycje o minimalnych nakładach mają szanse wysoko procentować. I jest jeszcze jedna przyczyna zainteresowania naszą szkołą: zdobyła sobie autorytet. To gimnazjum i liceum przekształcone po dwu latach z dworskiego w chłopskie, rozmieszczone po chłopskich chałupach, pozostawało już od roku pod opieką i protektoratem wsi. Ileż to razy w czasie lekcji wpadały do izby, w której uczyliśmy, obce, nie znane nam kobiety wiejskie z ostrzeżeniem: – Panowie, Niemcy przyjechali, ukryjcie się! Nic tak człowieka nie mobilizuje do pracy, jak świadomość jej społecznej użyteczności, jak szacunek, którym jest ona darzona, jak ludzka życzliwość, która ją otacza. Spotykamy się z nią na każdym kroku, przede wszystkim ze strony pp. Byszewskich i Rudzińskich. W dowód np. uznania dla realizowanej przez nas idei zbliżenia naszej szkoły do wsi, fundują stypendium dla synów bezrolnego chłopa. Pierwszym stypendystą jest Adolf Brożek. Fundatorzy zapewnili mu przez cały rok bezpłatne mieszkanie i utrzymanie. Ze zdwojonym zapałem organizujemy czwarty rok szkolny kon­ spiracyjnego gimnazjum i liceum. Znaczny wzrost liczby uczniów zmusza nas do zatrudnienia dalszych nauczycieli. Pozyskujemy więc do współpracy znakomitego fizyka mgr. Władysława Miedniaka, naczelnika wydziału szkół średnich z kuratorium śląskiego, matema­tyka mgr. Antoniego Skuchę z gimnazjum im. St. Żeromskiego w Kielcach, romanistę Stanisława Stradomskiego, polonistę Emila Zarembę. Skupienie 327 uczniów w szkole stacjonarnej jest w warunkach konspiracyjnych niemożliwe. Organizujemy więc komplety po II Słupia

123


okoli­cznych wsiach, w miejscach zamieszkania naszych uczniów. Obok już istniejących tworzymy nowe: w Irządzach, Szczekocinach, Secemi­nie, Węgrzynowie, Pawłowicach, Czaryżu, Sprowie, Lelowie, Rokit­nie, Olesznie i innych miejscowościach. Przejście na tak szeroko pomyślaną dekoncentrację wymagało od nas opracowania nowych metod pracy. Musieliśmy najspieszniej dokonać podziału materiału nauczania, przygotować tematy, porad­ niki, instrukcje, skompletować zestawy lektur, plany konsultacji, ćwiczeń, egzaminów. Ponieważ podręczników i lektur było bardzo mało, musieliśmy opracować harmonogram przerzutów zestawu książek z jednego miejsca na drugie. Konieczność kontroli i zapewnienia bezpieczeństwa kompletom, udzielania osobom nimi opiekującym się instruktażu, przeprowadza­nia konsultacji i sprawdzianów, zmuszały wszystkich nas, a przede wszystkim mnie, do częstych wyjazdów. Z braku innych środków lokomocji posługiwaliśmy się końmi. Dla ułatwienia podróży służ­bowych otrzymałem od komendanta obwodu AK zdobycznego niemieckiego konia, gniadego wałacha Ułana i wózek. Konia tego wymieniłem na niepozorną, a wytrzymałą klacz. W czasie naszego pobytu w siedzibach kompletów byliśmy stale podejmowani przez gospodarzy ze wzruszającą serdecznością i goś­cinnością. Podejmowano nas obiadem, wieczerzą, nie zaniedbując spraw bezpieczeństwa naszej pracy, niekiedy przy udziale komendan­tów placówek AK lub BCh. Zdarzały się przy tym czasami zabawne sytuacje. Któregoś dnia, pod koniec września, odbywałem konsulta­cje w Irządzach, w domu gospodarza p. Kota. Uczestniczył w niej kol. Stradomski i 9 uczniów 17–19-letnich. Dom pp. Kotów był pierwszym czy drugim na skraju wsi u stóp pagórka. W pewnym momencie wbiegł do izby zaaferowany gospodarz i pokazał nam przez okno trzy furmanki z żandarmami zjeżdżającymi z górki do wsi. O ucieczce nie było mowy. Czym prędzej wchodzimy po drabinie na strych, drabinę wciągamy za sobą i przez szpary w dachu obserwujemy podjeżdżających żandarmów. Zatrzymają się czy poja­dą dalej? Już widzimy ich nalane gęby, ich podejrzliwe spojrzenia prze­ suwa­jące się po zabudowaniach. II

Roman Czernecki

124


Roman Czernecki i uczniowie z partyzantki AK. Witold Józefowski, por. „Miś” z oddziałem dywersyjnym w lasach kwilińskich w okolicy Słupi w 1944 r. Zdjęcie ofiarowane Romanowi Czerneckiemu nosi dedykację: „Nauka nie idzie w las. Stało się odwrotnie. Skutkiem Twego wychowania, Drogi Romku, znalazłem się w lesie”

II Słupia

125


– Pojechali dalej – przekazujemy sobie informację gestami. Dopie­ro teraz rozglądamy się po naszej kryjówce i dostrzegamy nad głowami spięte bukiety suszącego się maku. Zanim p. Kot odwołał alarm, zanim opuściliśmy w dół drabinę, każdy z nas opróżnił parę makówek. Szybko, wyjątkowo szybko minął wrzesień i zwykle dłużący się w szkole październik. Na początku listopada odwiedził nas profesor Uniwersytetu Poznańskiego, dr Jaksa-Bykowski. W ciągu tygo­ dniowego pobytu wygłosił dla nauczycieli dwie prelekcje z typologii normatywnej i opisowej oraz przeprowadził badania psychotechnicz­ ne uczniów szkoły stacjonarnej. Zaabsorbowany codziennymi zajęciami dydaktycznymi, wyjazdami, konsultacjami, prelekcjami dla rodziców i uczniów, naradami z kolegami, redagowaniem biuletynów, coraz częściej marzyłem o odpoczynku, o przerwie świątecznej. Ferie rozpoczęły się 22 grudnia. Tego dnia przed południem byłem z żoną, córką i synem w lesie na spacerze. Było mroźno, śnieg osiadły grubymi płatami na gałęziach świerków skrzył się, na ścieżce leśnej skrzypiał pod butami. Stado bażantów grzebiących w wysypanej na skraju lasu plewie i śrucie na nasz widok wbiegło w krzaczki i uważnie nas obserwowało. Po obiedzie dzieci ożywiły się, do pokoju wniesiono choinkę. Wnet stół pokryły kolorowe świecidełka. Ostry, żywiczny zapach jodełki, barwne cudeńka wytworzyły tak bardzo charakterystyczny nastrój przedświątecznego wyczekiwania. Od przekomarzania się z dziećmi oderwany zostałem wezwaniem p. Rudzińskiego. Zastałem u niego por. Czechowskiego i nieznajomą dziewczynę. – Łączniczka komendy obwodu „Basia” – przedstawiono mi ją. – Wywiad nasz – zaczął por. Czechowski – przechwycił dziś telefonogram nadany przez gestapo w Jędrzejowie do żandarmerii w Szczekocinach z nakazem aresztowania pana i przewiezienia na gestapo do Jędrzejowa. Dziś już chyba nie przyjadą, ale jutro rano należy ich oczekiwać. W tej sytuacji konieczne jest natychmiastowe ulotnienie się stąd, najlepiej do innego dystryktu. – Proponujemy – wtrącił p. Rudziński – na razie Kraków. Przygotujemy dla pana w tej sprawie listy. Proszę po przyjeździe do Krakowa skierować się do hotelu Pollera. W recepcji proszę zapytać II

Roman Czernecki

126


o p. Chojnackiego juniora i proszę dać mu te listy. W ciągu tygodnia nasz łącznik zawiadomi pana o miejscu stałej, jeśli tak można powiedzieć, meliny. Ponieważ zdarzają się ostatnio przypadki aresz­ towania członków rodziny pod nieobecność poszukiwanego, radzi­my wyjechać z żoną i dziećmi. Tu należy rozpuścić pogłoskę o wyjeździe państwa na święta do rodziny, do Lwowa. – Pociąg do Krakowa odjeżdża z Sędziszowa o 23.30, konie będą podstawione o 22. Wróciłem do pokoju. Irusieńka stała na krześle i zawieszała na gałązce bombkę choinkową. Zdjąłem ją z krzesła, przytuliłem do siebie. – W tym roku, córeńko, nie będziemy mieli choinki, musimy dziś jeszcze stąd wyjechać. *** W przeddzień wigilii Bożego Narodzenia, 23 grudnia o świcie, wtoczył się nasz pociąg na krakowski dworzec kolejowy. Wysypał się z niego szary, bezbarwny tłum podróżnych objuczonych przytwier­dzonymi do ramion plecakami, workami, płachtami, dźwigających w rękach powiązane sznurkami paczki, teczki, bańki. Przepychając się ku wyjściu, zderzają się z falą płynącą z przeciwka, z żołnierzami spieszącymi na peron, zapewne urlopnikami śpieszącymi na święta do Vaterlandu. Wychodzimy z zatłoczonych zabudowań dworca. Po drugiej stronie ulicy na dachu domu ułożony z żarówek slogan: „Rader rollen für den Sieg”. Kierujemy się przez Planty na plac św. Ducha. Ogarnia nas ćma, lepka, przenikliwa. W recepcji hotelu Pollera portier nocny wyjaśnia, że p. Chojnacki będzie dopiero o 8. Widząc nasze zakłopotanie, proponuje poczekanie obok w biurze. – Tam będzie – mówi znacząco – państwu przyjemniej. Koło 8 wchodzi p. Chojnacki, czyta listy, uśmiecha się życzliwie. – Dam państwu przyjemny trzyosobowy pokój na pierwszym piętrze, ale muszę państwa uprzedzić, że mieszkać będziecie w pasz­ czy lwa. Całe drugie piętro zajmują esesmanki. Restauracja i bufet „Nur für Deutsche”. Nocami piją i hałasują. II Słupia

127


Wyrwanie nas z dworu w Słupi, z ustabilizowanego i w gruncie rzeczy spokojnego życia, i przerzucenie do Krakowa, siedziby gubernatora Franka i głównych ośrodków dyspozycyjnych nie­mieckich aparatów represyjnych, z osławionym gestapo na czele, o które na każdym kroku musiał się człowiek ocierać – było dla nas niełatwą próbą. Trudne było też oswojenie się z wyglądem zewnętrznym miasta. Na domach, chodnikach, oknach wystawowych wymalowane duże „V” (Victoria). W poprzek ulic transparenty: „Deutschland siegt auf allen Fronten!” U Hawełki, Wierzynka, w kawiarniach na Rynku tabliczki „Nur für Deutsche”. Wystawy sklepów dla Niemców pełne towarów, wędlin, ryb, owoców południowych, na wystawach sklepów dla Polaków ersatz-kawa, ersatz-herbata, ersatz-miód. Na głównych placach ustawione choinki, oświetlone żarówkami, obok przez megafony chrapliwe dźwięki marszów. Wieczorem siadamy przy oknie. Naprzeciw parking samo­ chodo­wy, nieco w lewo teatr im. Słowackiego w obramowaniu Plant. Odżywają wspomnienia z dzieciństwa. Tu, w tym właśnie teatrze, byłem po raz pierwszy w życiu na przedstawieniu operowym. Od wspomnień nie sposób oderwać się i następnego dnia, w wieczór wigilijny. Na małym okrągłym stoliku kładziemy wciśnięte nam „na drogę” świąteczne ciasto, pośrodku stołu świerkowa gałązka, na niej zapalona świeczka. Łamiemy się opłatkiem. Irusia przypomina przedwojenną wigilię, wysoką do sufitu choinkę, podarunki, stół nakryty smakołykami, babcię intonującą Bóg się rodzi, dokazują­cego foksterierka, psa Fifka. – A pamiętasz, mamusiu, tę wigilię, na której łakomczuch Fifek wyjadł z półmiska całego karpia w galarecie? Do pokoju naszego przenikają z dołu, z restauracji, hałaśliwe rozmowy, dźwięki strojonych instrumentów. – O Tannenbaum, o Tannenbaum… – zagłuszają orkiestrę pi­ j­ackie głosy. – Po wojnie – marzy dziecko – choinka nasza będzie utrzymana w jednym tonie np. łowickich pasiaków, łowickich wycinanek, ozdobiona będzie łowickimi miniaturowanymi laleczkami. Ułożyliśmy się do łóżek, ale o śnie nie było mowy. Dopiero o świcie ucichły pijackie śpiewy i hałasy. Przez okno przenikać począł II

Roman Czernecki

128


do pokoju przedświt. Zegar na pobliskim kościele wydzwonił piątą. Kiedy zanikł pogłos ostatniego dźwięku, popłynął nad umęczone miasto hejnał mariacki. Następnego dnia wychodzimy na przechadzkę. Idziemy Plantami. Mijamy spieszących do kościołów i wracających z mszy: smutnych, zamyślonych, zabiedzonych ludzi, mijamy Niemców, rozmawiają­cych głośno, hałaśliwie lub zalecających się do towarzyszących im wystrojonych Blitzmädeln. Ulicą św. Anny idziemy w stronę Rynku. Tuż za kościołem na fasadzie starej kamienicy duży, koślawymi literami wymalowany mazią napis: „Polska walczy!”. Jakby na potwierdzenie tych słów wieczorem eksploduje w kawiarni Teatralnej, pełnej oficerów nie­ mieckich, bomba rzucona przez żołnierzy GL. Następnego dnia dostaję od p. Chojnackiego dwa numery „Biuletynu Informacyjnego”. Pośpiesznie przebiegam oczyma wiadomości z frontu: „…wojska amerykańskie i angielskie wylądowały w Algerii, w Maroku… Pod Stalingradem wojska sowieckie okrążyły i zamknęły w kotle VI Armię gen. Paulusa…”. Wiadomości z kraju: „W Warszawie nie ustają uliczne egzekucje… W dniu… rozstrzelano…”. *** Niecierpliwie oczekujemy wiadomości ze Słupi. Byli po mnie czy nie, możemy wracać czy trzeba jeszcze odczekać? Dręczy nas bezczynność, niepokój, dręczą wlokące się dni. Nareszcie jest, zjawił się łącznik „Cichy”. – Żandarmi byli nazajutrz w południe po państwa wyjeździe. O powrocie do Słupi nie ma mowy. Należy cierpliwie czekać na wyznaczenie meliny. W przygnębieniu mija sylwester, w przygnębieniu rozpoczynamy Nowy Rok. Mija jeden, drugi tydzień, brak jakiejkolwiek wiadomoś­ci. Sytuację naszą pogarszają kończące się pieniądze. Wysyłamy córkę do babci, do Kielc, ograniczamy do minimum nasze wydatki. W drugiej połowie stycznia rozchorował się Andrzej. Na opłacenie lekarza i apteki już nas nie stać. Mówię o tym p. Chojnackiemu. W toku II Słupia

129


rozmowy dekonspiruje się, że jest członkiem AK. Przyrzeka, że natychmiast zawiadomi komendanta placówki, przyślą lekarza, pomogą. Pod wieczór przychodzi lekarz, rozpoznaje ostre zapalenie jelit, przysyła lekarstwa. Mija dzień, drugi, trzeci, nareszcie temperatura opadła, ale dziecko również opada z sił. Wreszcie 30 stycznia rano zjawia się „Cichy”. – Wyjadą państwo – przekazuje ustnie informacje – jutro w południe o godz. 14.40 pociągiem osobowym do Miechowa. Przed dworcem czekać będą sanie z Dziemierzyc, zaprzężone w dwie klacze, w gniadą i karą. Zamieszkacie państwo w Dziemierzycach u pp. Lewartowskich. Nazajutrz, na dwie godziny przed odjazdem, jesteśmy już na dworcu kolejowym. Termometr wskazuje -28°C, wieje ostry północ­ no-wschodni wiatr. Podróżnych niewielu, zimno odstrasza ludzi od wyjazdów. Pociągi przychodzą z wielogodzinnym opóźnieniem. Wbrew przypuszczeniom nasz pociąg podstawiono na pół godziny przed odjazdem. Wagony stare, pruskie, z drzwiami na przestrzał, nieogrzane i nieoświetlone. Na szybach grubą warstwą osiadł zamróz. Ruszyliśmy z kilkunastominutowym opóźnieniem. Andrzej wychudły, blady, osłabiony, tuli się do matki. Po jakimś czasie zaczyna skarżyć się na bóle brzuszka, popłakuje i ciągle dopytuje się, kiedy wysiądziemy. Przed Słomnikami chwyciły go tak ostre bóle, że dziecko zaczęło wić się i zanosić spazmatycznym płaczem. Masujemy mu brzuszek, kołyszemy na rękach, nic nie pomaga. W Miechowie wynosimy z pociągu omdlewające dziecko. Wsiadamy do przy­słanych po nas sań i kierujemy się do pierwszego z brzegu lekarza. Po masażu brzuszka i zaaplikowaniu łyżki parafiny bóle ustąpiły. Po godzinie ruszyliśmy w dalszą drogę. Była to prawdziwa droga przez mękę. Państwo Lewartowscy, wysyłając po nas konie, zapomnieli dać wierzchnie okrycia. Puściliśmy się w podróż w miejskich paltocikach. Przenikliwy wiatr, srożący się mróz, ciemności, brak rozeznania, jak daleko do końca podróży, czyniły tę jazdę upiorną. Były chwile, kiedy oddech zamierał w piersiach, kiedy kostniały nogi, drętwiały palce u rąk. Po pięciu kwadransach dotarliśmy do celu. Powitała nas energiczna, apodyktyczna starsza pani, matka p. Lewartowskiego, i wskazała przydzielony nam pokój. II

Roman Czernecki

130


Był nieopalony. Usiedliśmy zgnębieni. Po upływie blisko godziny otrzyma­liśmy kolację, była to nasza pierwsza od pięciu tygodni gorąca kolacja. W wazie dymiła zupa mleczna, na półmisku sterta blinów, w filiżan­kach mocna aromatyczna herbata. Od razu poprawił nam się nastrój, ogarnęło nas rozkoszne ciepło, życie wydało się znowu piękne. W pokoju naszym wprawdzie zawiewało ziąbem, ale jakżeż cudownie huczał rozniecony w piecu ogień, jak uroczo trzaskało drewno. Nazajutrz rozejrzeliśmy się w naszym nowym locum. Gospodarz nasz p. Lewartowski, major rezerwy, oficer inspektoratu AK, jest właścicielem małej resztówki nastawionej na produkcję hodowlaną trzody chlewnej. Ogromny popyt na tuczniki, przy deficytowej na rynku podaży, stworzył koniunkturę szybkiego wzbogacenia się. W Dziemierzycach był gościem. Dom prowadziła mu matka, a gos­p odarstwo człowiek darzony przez niego najpełniejszym zaufaniem i na zaufanie to zasługujący – Tomasz Zan. Był autentycznym wnukiem wielkiego Tomasza Zana, filomaty. Pochodził z Wileńszczyzny, ukończył w Rydze studia agronomiczne. Przekonany o nieuchronnej klęsce Niemiec, był jednocześnie pewny, że Polskę po­chłonie Związek Sowiecki. O kraju tym i o bolszewikach naczytał się dużo, miał o nich wiadomości historyczne i mniej wiarygodne, z powieści typu Breszko-Breszkowskiego. Był dręczony paniczną obawą przed represjami za inteligenckie pochodzenie. Mówił o uwięzieniu i zesłaniu na „Sołowiejki”. Aby zawczasu się zabezpieczyć i ukryć pochodzenie, uprawiał maskaradę. Zapuścił brodę, nie strzygł włosów, ubierał się z chłopska, mankiety ściągał sznurkiem, sypiał na wyrku w stajni itp. Przy tych dziwactwach był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach, głębokiej zawo­dowej wiedzy, uroczym narratorem, cudownym, zamierającym typem kresowego szlachcica. Z nieukrywaną satysfakcją oprowadza mnie „po chaziajstwie”, prowadzi do chlewu, pokazuje maciory, knury, warchlaki, tucz­niki, na wielką, rzadko w Polsce spotykaną skalę rozwiniętą hodowlaną fermę. Wychodzimy przed dom. Tuż obok na lewo głęboki wąwóz, u wejścia krzyż, dalej w odległości kilkuset metrów rozległa wieś, na prawo płaszczyzna skrzącego w śniegu pola. II Słupia

131


– Jesteśmy – mówi – na miejscu racławickiej bitwy. Tam, na wprost, u stóp widniejącego stąd pagórka, stała rosyjska bateria. Tym wąwozem szli do natarcia kosynierzy, a tamtą drożyną nad­ jechał naczelnik Kościuszko ze sztabem. Kiedy babcia Lewartowska była podlotkiem, był tu, w Dziemierzycach, przez parę tygodni p. Styka, studiował topografię terenu, robił szkice do Panoramy Racławickiej. Następnego dnia wieczorem idę w towarzystwie p. Zana do Racławic. Wieś zamożna, domy i zabudowania gospodarcze w więk­ szości murowane. Z kominów strzelają w niebo dymy. – To znak, że wysokie ciśnienie utrzymuje się – mówi p. Tomasz. – A swoją drogą wieś polska pozbawiona wieczorem pióropuszów dymów zatraciłaby swój urok. Wchodzimy do jednego z domów. Gospodarz najpierw obrzuca mnie szybkim podejrzliwym spojrzeniem, potem po rekomendacji kordialnie ściska rękę. Podsuwa papierosy. – Co tam nowego na świecie? – To my właśnie przychodzimy z tym pytaniem. Od kilku dni nie mamy żadnych wiadomości. – Nieźle – mówi. – Zresztą proszę wejść – wskazał alkowę – za 10 minut zaczną nadawać, posłuchamy. W alkowie wyciąga ze skrytki, spod zmyślnie obiegającej ścianę drewnianej boazerii, aparat radiowy, podłącza ogniwa, stroi. Po chwili: „Wnimanije, wnimanije, goworit Moskwa”, kilka taktów muzyki, a potem: „Wczoraj w nocy nasze wojska zadały ostateczny śmiertelny cios okrążonym pod Stalingradem armiom hitlerowskim. Resztki armii VI i V pancernej skapitulowały. Wśród jeńców wojennych znajduje się feldmarszałek von Paulus, jego szef sztabu gen. Schmidt, oraz dowódca III Korpusu gen. von Seydlitz”. Upływa dłuższa chwila, w ciągu której ta wiadomość zostaje w świadomości naszej zweryfikowana jako rzeczywista, autentyczna, prawdziwa. – No, wiecie panowie, to trzeba oblać. Wjeżdża na stół butelka i napełniają się kielichy. Wracamy do Dziemierzyc przed północą. II

Roman Czernecki

132


*** Oschły i chłodny początkowo stosunek do nas pani Lewartowskiej uległ wkrótce odczuwalnemu ociepleniu. Po Krakowie znaleźliśmy tu idealne warunki wypoczynku. Rzecz w tym, że po półtoramiesięcznej bezczynności nie mogę już usiedzieć bez pracy. Niewielką dla mnie pociechą są wiadomości ze Słupi o normalnym toku nauczania. Odczuwam niemal fizyczny ból, że mnie tam nie ma. Kieruję do p. Rudzińskiego prośbę o pozwolenie na powrót. Zgadza się na przyjazd żony i dzieci, sądzi wszakże, że na mój powrót jest jeszcze za wcześnie. Będzie o tym rozmawiał z komendantem obwodu, mnie natomiast radzi zasięgnąć opinii „Mira”. Nazajutrz wyprawiam do Słupi żonę z Andrzejkiem, Irusię wzywam listem do powrotu, a sam następnego dnia rano wyruszam do Nawarzyć, do wizytatora Czerwińskiego. Docieram tam dopiero wieczorem, mocno zmęczony. Pan Czerwiński mieszka u szwagra swego, młynarza. Zastaję go przy partii brydża. Wita mnie serdecz­ nie, jest rad z mego przybycia. Wkrótce na stole zjawia się wiśniowa nalewka, chleb, masło i przysmak bardzo rzadki – szynka. – Nie oszczędzajcie go, kolego – śmieje się, wskazując na szwagra. – Komu może być lepiej w czasach wojny niż młynarzowi? Kolega Czerwiński otrzymał już informację o nakazie aresz­ towania mnie. Jest zdania, że ostrożność jest konieczna, sądzi jednak, że brak danych o dalszych poszukiwaniach wskazuje na odłożenie przez żandarmów szczekocińskich sprawy tej ad acta. – Każdy dzień niesie im nowe zmartwienia i zaciera w pamięci poprzednie zainteresowania. Najsłuszniej byłoby zainstalować się w takiej miejscowości, która nie leży w zasięgu rejonu żandarmerii ze Szczekocin. Stamtąd mógłby pan dalej kierować nauczaniem. À pro­ pos rejonu. I my w toku porządkowania naszego stanu posiadania staramy się oprzeć strukturę organizacyjną na rejonizacji. Delegat Rządu okręgu radomskiego zatwierdził np. objętą przez was siecią nauczania gminę Sędziszów z powiatu jędrzejowskiego oraz zgodził się na propozycję Krakowa powierzenia wam nadzoru nad ist­niejącymi kompletami w powiecie olkuskim, w gminach – jeśli mnie pamięć nie myli – Kidów, Pilica, Żarnowiec. Kierownikiem tych kompletów jest mgr Józef Zagała, romanista z Cieszyna. Należałoby nawiązać z nim II Słupia

133


kontakt, zlustrować istniejące komplety i zor­ganizować egzaminy promocyjne. Na to tylko czekałem. Na miejsce zainstalowania się wybrałem Pawłowice, odległe o 3 kilometry od Sędziszowa, a o 12 kilometrów od Słupi. Byłem tam już nazajutrz, a po upływie dalszych dwu dni – w drodze do naszych kompletów. Do Słupi wróciłem na św. Józefa. Tu por. Czechowski skontaktował mnie z komendantem obwodu AK, kpt. Hipolitem Świderskim, „Jurem”. Ten poinformował mnie, że wydał rozkaz komendantom placówek o udzielaniu nam pomocy organizacyjnej: środków łączności, przydzielania melin „spalonym” nauczycielom oraz, w razie potrzeby, osłony zbrojnej. Podobne oparcie mieliśmy również w BCh. Konieczność przeprowadzenia z bardzo liczną grupą uczniów kształcących się na kompletach, egzaminów promocyjnych, zmusza nas do wcześniejszego niż planowaliśmy, zakończenia nauki w szko­le stacjonarnej i wcześniejszego przeprowadzenia egzaminów doj­rzałości. Na posiedzeniu rady pedagogicznej poświęconym podsumowaniu naszej pracy w roku szkolnym 1942/43 oceniamy rok ten jako nierówny i niespokojny. Na ogólną liczbę 327 uczniów promowaliś­ my do klas następnych 156, przesunęliśmy termin egzaminów promocyjnych na koniec sierpnia 89 uczniom, poprawkę otrzymało 41 uczniów, egzamin dojrzałości złożyło 20, pozostawiliśmy na rok następny 21 uczniów. Pod koniec czerwca otrzymaliśmy od Delegata Rządu okręgu radomskiego, za pośrednictwem wizytatora „Mira”, dotację w wysokości 3750 zł. Jednocześnie Delegat Rządu przyznał mi „w dowód uznania za całoroczną pracę” nagrodę pieniężną w wysokości 1000 zł. Był w akcie tym nie tylko gest kurtuazji ze strony moich zwierzchników, ale i wyraz normalizacji sytuacji – na przekór terrorowi, zakazom i nakazom okupanta. Poza zasięgiem naszego pedagogicznego oddziaływania znalazło się w lecie 1943 roku 36 naszych maturzystów. Ponadto w okolicz­nych wsiach i miasteczkach naliczyliśmy 10, którym wojna uniemoż­liwiła odbycie studiów. W lipcu podjąłem myśl zorganizowania dla nich kursów uniwersyteckich. Propozycję tę przedstawiłem profeso­rowi UJ dr. Małeckiemu, wybitnemu działaczowi II

Roman Czernecki

134


konspiracyjnemu, i uzyskałem jego akceptację. Dla omówienia spraw organizacyjnych skierował mnie prof. Małecki do dziekana wydziału filozoficznego prof. Zawirskiego. W toku dwu czy trzech w tej sprawie narad ustaliliśmy przede wszystkim specjalistyczne kierunki studiów. Zapadła decyzja uruchomienia kierunku lekarskiego, filozoficznego, polonistyki, rolnictwa, ekonomii i prawa. Ponadto uzgodniliśmy zlokalizowanie kursów w Słupi i Sędziszowie, terminy wykładów, ćwiczeń, konsultacji i kolokwiów. Zajęcia te prowadzić mają wytypo­ wani przez dziekana samodzielni i pomocniczy pracownicy naukowi. Mnie przypadła funkcja kierownika organizacyjnego odpowiedzial­ nego przede wszystkim za bezpieczeństwo oraz za pomieszczenia do zajęć dydaktycznych. Inaugurację zajęć wyznaczyliśmy na 10 września. Na uroczystość przybył dziekan Zawirski w towarzystwie trzech pracowników naukowych reprezentujących wydziały: lekarski, rolny i prawa. Komendant obwodu dał na czas trwania uroczystości ubez­ pieczenie oddziałów AK. Z obu stron szosy biegnącej przez Słupię, od Sędziszowa i Szczekocin, ustawiono gniazda kaemów gotowych do otwarcia ognia w przypadku zjawienia się nieprzyjaciela. Po nabożeństwie odprawionym przez ks. Pałysiewicza, zakoń­ czonym odśpiewaniem Boże coś Polskę, przeszliśmy do budynku szkolnego zajętego przez nas na tę uroczystość. Przemówił dziekan Zawirski. Na wstępie przedstawił aktualną sytuację wojenną. Na południu alianci wylądowali na Sycylii. Na wschodzie wojska sowieckie, na całym froncie prąc na zachód, odbiły Orzeł i Charków. Klęską Niemców zakończyła się w tym roku wojna podwodna. Wobec intensyfikacji nalotów na Niemcy Hitler jest bezsilny. – Zbliżająca się nieuchronna klęska Hitlera – mówił – spotęgo­wała w narodzie naszym ducha wolności, wolę walki. Bastionami tej walki są nie tylko barykady partyzantów czy rowy strzeleckie naszych wojsk liniowych. Bastionami są również konspiracyjne uczelnie. Filię jednej z nich otwiera dziś Alma Mater Jagiellonensis na ziemi włoszczowskiej. Żywimy nadzieję, że wkrótce ci z was, których za chwilę przyjmiemy w poczet studentów Uniwersytetu Jagielloń­skiego, będą mogli przekroczyć oczyszczony z barbarzyńskich uzur­patorów gmach Collegium Novum i kontynuować w jego murach rozpoczęte dziś studia. II Słupia

135


Następuje akt symbolicznej immatrykulacji, po którym dziekan Zawirski wygłasza wykład inauguracyjny. Dzieje się to wszystko w szkole odległej o 200 metrów od posterunku policji granatowej. Dzieje się to we wsi Słupia odległej o 9 kilometrów od Sędziszowa, przez który nieustannie przejeżdżają oddziały Wehrmachtu i SS, i odległej o 9 kilometrów od Szczekocin, w których stacjonują niemieccy żandarmi i policjanci. Następnego dnia 49 studentów rozpoczyna studia. Równolegle do prac przygotowujących inaugurację kursów uni­ wersyteckich przebiegały przygotowania nowego, piątego konspira­ cyjnego roku szkolnego 1943/44 w naszym gimnazjum i liceum. Świadomość zbliżającego się końca wojny zrodziła powszechną gorączkę uczenia się. Tym tłumaczymy sobie fakt zgłoszenia się 563 uczniów, w tej liczbie 162 z powiatu olkuskiego. W powiecie tym czynne są komplety w Przychodach, Kidowie, Dobrakowie, w Wierbce, Woli Libertowskiej i Żarnowcu. Nasz zespół nauczycielski powiększa się o uprzednio wspomnianego mgr. Józefa Zagałę, romanistę z Cieszyna, o Helenę i Stanisława Szwajów, absolwentów Wyższych Kursów Nauczycielskich, o Józefa Banię, absolwenta pedagogiki, oraz o kilku nauczycieli szkół powszechnych i kilku studentów, zatrudnionych na kompletach w Olkuskiem. Przesunięcie punktu ciężkości naszych prac dydaktycznych ze szkoły stacjonarnej na samokształcenie na kompletach zmusza nas do częstszych niż w latach ubiegłych podróży. Odbywam je sam lub z kolegami na bardzo rozległym terytorium od Sułoszowej i Ojcowa na południu, do Oleszna i Lasocina na północy i od Lelowa na zachodzie po Pawłowice na wschodzie. Za radą komendanta „Jura” dla zapewnienia sobie bezpieczeń­ stwa wstępuję po drodze do komendantów poszczególnych placówek i pytam o aktualną sytuację na ich terenie. Praktyki te podyktowane zostały pewnymi doświadczeniami. Na terenie powiatu włoszczowskiego przebywają różne oddziały par­tyzantów AK, BCh, AL. Zdarzyło się, że w toku przypadkowego natknięcia się na Niemców dochodziło do wymiany strzałów i do śmierci żandarma czy żołnierza Wehrmachtu. W odwet za to urządzali Niemcy w pobliżu miejsca potyczek zasadzkę na szosie. II

Roman Czernecki

136


Zatrzymywali i mordowali każdego przejeżdżającego Polaka. Po ­zabiciu 10, 20 czy 30 odjeżdżali. Zdarzyło się kiedyś, że w drodze powrotnej z Oleszna do Słupi wstąpiłem w Czarncy do komendanta placówki, z zapytaniem o nowości. – Właśnie przed półgodziną – usłyszałem – pojechał w kierunku Secemina samochód ciężarowy z żandarmami, poprzedzony dwoma motocyklistami. Jeżeli pan skręci przed Secyminem w lewo, na polną drogę, w kierunku Czaryża, to chyba się pan z nimi nie spotka. Zapaliłem papierosa, zaciąłem klacz i ruszyłem. W odległości około 5 kilometrów za Czarncą, przed widocznym jak na dłoni folwarkiem Ropocice skręcam w lewo w wąską polną drożynę. W tej chwili słyszę kilka pojedynczych strzałów i kilka krótkich serii z pistoletu maszy­nowego. Jednocześnie obok zabudowań gospodarczych i czworaków widzę uwijających się żandarmów. Pierwsza myśl: Zawracaj i uciekaj! Następna: Nonsens, już cię na pewno obserwują. Dogonią i zastrzelą. Ruszam stępa w kierunku strzelających Niemców, zastanawiając się, co u licha tam się dzieje? Potyczka z którymś z oddziałów? Te okolice są pod kontrolą „Garbatego” z AL. Pacyfikacja? Domysły przerywa żandarm z ubezpieczenia z bronią skierowaną na mnie do strzału. – Halt! Hände hoch! Zeskakuję z wózka, podnoszę ręce do góry. Żandarmskie łapy obmacują mnie, inne rewidują wózek. Jest tam 10 kg cukru, który stale wożę, tłumacząc cel swej podróży wyprawą po cukier. – Ausweis! Podaję. – Buchalter in Gutverwaltung Słupia – czyta. – Ja, gut, weiter fahren. Strzelą czy nie strzelą? – zadaję sobie pytanie. Podjeżdżam bliżej zabudowań dworskich. Widzę z bliska, jak jeden z żandarmów składa się do lecących gołębi, jak inny niesie w ręku dwa czy trzy ustrzelone ptaki. Zagadka strzelaniny wyjaśniona. W czasie podróży tych stykałem się z różnymi ludźmi, z członkami ruchu oporu i z ludźmi stroniącymi od jakichkolwiek z nimi II Słupia

137


kontaktów, z ludźmi szaleńczo odważnymi i tchórzami, z lekkomyśl­ nymi ryzykantami i z ludźmi rozważnymi, ze skromnymi i ofiarnymi, ale i z fanfaronami, z oddanymi bez reszty naszej sprawie i ze zdrajcami, sprzedawczykami. W Czaryżu np. zatrudniony był w charakterze pisarza folwarcznego młody człowiek, przed wojną uczeń gimnazjum w Częstochowie. Ten układny, nadskakująco uprzejmy chłopak lubił gawę­dzić z ludźmi przejeżdżającymi przez Czaryż, zatrzymującymi się dla nakarmienia czy napojenia koni, dla rozprostowania grzbietu. W toku przygodnej rozmowy wtrącał konfidencjonalnie, że np. wczoraj w nocy maszerował przez Czaryż oddział „Marcina”, że przedwczoraj natknął się na „Garbatego”, który go indagował o tego czy tamtego. Chciał, by rozmówca odniósł wrażenie, że ma przed sobą człowieka podziemia. Jednocześnie pytał, skąd i dokąd jedzie, czy ma się gdzie zatrzymać itp. Zdarzyło się raz, drugi, trzeci, że żołnierze podziemia, którzy w Czaryżu zatrzymywali się na chwilowy wypoczynek, w czasie dalszej jazdy wpadali w ręce żandarmów, jakby czekających na nich. To zastanowiło dowódcę Kedywu. Wywiad nasz otrzymał zadanie zbadania powiązań rodzinnych i towarzyskich mieszkań­ców czaryskiego dworu. Okazało się, że rodzona siostra pisarza folwarcznego w Czaryżu, telefonistka na poczcie we Włoszczowie, jest kochanką zastępcy komendanta miejscowych żandarmów i że jej brat często dzwoni do niej z Czaryża. Zorganizowano podsłuch, podstawiono wtajemniczonego oficera Kedywu i wszystko stało się jasne. Przez telefon czaryski rozmówca przekazywał swej siostrze potrzebne do identyfikacji dane o upatrzonej nowej ofierze. Aresztowany przez ruch oporu wyśpiewał wszystko, przyznał się do naprowadzania żandarmów, w sześciu czy siedmiu przypadkach, na żołnierzy podziemia. Skamlał pod szubienicą o darowanie mu życia. Nasilenie akcji partyzanckich w powiecie włoszczowskim utrud­niało lub wręcz uniemożliwiało Niemcom kontrolę niektórych obiek­tów. Mogliśmy np. najbezpieczniej poruszać się nocą po lasach, żaden bowiem Niemiec po zachodzie słońca nie zapuszczał się w tereny zalesione. Skierowani do Włoszczowej i Szczekocin gesta­ powcy, przeszkoleni w tropieniu ruchu oporu, posługiwali się często wywiadem prowadzonym przez szpiclów – renegatów. Znaleźli się II

Roman Czernecki

138


tacy i w Słupi. Wkrótce po rozpoczęciu roku szkolnego zawiadomił mnie por. Czechowski, że na poczcie słupskiej przechwycono donos na mnie, zaadresowany do żandarmerii w Szczekocinach. Na poczcie tej zatrudnionych było dwu ludzi, starszy wiekiem, zniszczony gruźlicą naczelnik i jego asystent, młody akowiec. Ten ostatni miał za zadanie cenzurować korespondencję adresowaną do instytucji niemieckich i w przypadku natknięcia się na donosy przekazywać takie listy dowódcy placówki. Autor listu, podpisany kryptonimem „E”, donosił, że w Słupi w domach Radwana, Niechciała, Wrony, Draba, Borowskiego „niejaki Czernecki gromadzi na zbiórkach chłopaków wiejskich”. Por. Czechowski rozkazał list zniszczyć. W toku wszakże rozmowy na ten temat doszliśmy obaj do przekonania, że należałoby zachować go dla obserwacji grafologicznych. Udaliśmy się wiec na pocztę i dowiedzieliśmy się, że list wbrew rozkazowi został wysłany, rozmówca nasz bowiem doszedł do przekonania, że list ten jest przypuszczalnie prowokacją dla przekonania się o jego lojalności. Nie pozostało nic innego, jak pędzić do Szczekocin i podjąć próby przechwycenia listu przez tamtejszą placówkę. Udało się to przede wszystkim dzięki wyjątkowej operatywności zastępcy komendanta placówki, Zygmunta Szyndlera. Wkrótce wywiad nasz wykrył autorów. Byli nimi dwaj bracia, handlarze, przesiedleni spod Łodzi. Jeden z nich został zlikwidowany przez oddział BCh, drugi zbiegł. Trzeba przyznać, że obecność naszych ludzi na pocztach była nam bardzo pomocna i nieraz ratowała nas przed dramatycznymi konsek­wencjami. Kiedyś wiozłem do Krakowa sprawozdanie z naszej działalności. W dokumencie wypisane były, między innymi, pseudonimy. Sprawo­zdanie to włożyłem do koperty, zaadresowałem na nazwisko fikcyj­ne, nakleiłem na kopercie znaczek i włożyłem je między zwykłe listy, które miałem wrzucić w Krakowie do skrzynki. Jechała ze mną żona i miała te listy w torebce. Mieliśmy wówczas punkt kontaktowy przy ul. Starowiślnej w gabinecie dentysty na pierwszym piętrze, nie pamiętam już, niestety, nazwiska ani pseudonimu tego człowieka. Kiedy w pocze­kalni poprosiłem o list, żona z lękiem w oczach oświadczyła, że wrzuciła II Słupia

139


go wraz z innymi do skrzynki na poczcie głównej. I tym razem udało się w ciągu kilku godzin odzyskać zgubę. Dzień ten zresztą nie zakończył się tylko na tej przygodzie. Wracaliśmy do Słupi pociągiem relacji Kraków–Warszawa, odjeżdżającym po godz. 20. W drodze powrotnej wiozłem ze sobą dla komendanta obwodu jakąś trefną notatkę, którą włożyłem za wstążkę kapelusza. W Tunelu wsiedli do pociągu żandarmi. Pasażerów pociągu zelektryzowała wiadomość: rewidują pasażerów, są już w drugim wagonie. Rozpo­czął się szybki, nerwowy exodus z pierwszych wagonów do dalszych. Na szczęście nie dotarli przed Sędziszowem do naszego wagonu. Na dworcu czekały konie, wsiedliśmy do wózka i ruszyliśmy. Teraz dopiero odczułem zmęczenie. Usypiająco działał rytmiczny kłus koni i miękko resorowany wózek, usypiała ciepła noc. Zdjąłem z głowy kapelusz, sprawdziłem zawartość. Po godzinie dojechaliśmy do Słupi. Przy wysiadaniu z przerażeniem przekonałem się, że kapelusza nie ma. Musiał wypaść z ręki, kiedy zdrzemnąłem się. O powrocie na dworzec końmi nie mogło być mowy, zbudziłoby to podejrzenie woźnicy. Porwałem więc stojący w hallu rower i pognałem retour do Sędziszowa. Szosa była pusta, dopiero przed Tarnawą wyprzedziłem dwu mężczyzn. Była to pora, kiedy wszystko tonie jeszcze w bled­ niejącej ćmie nocnej, która z ociąganiem się ustępuje opalizującemu na wschodzie przedświtowi. Tuż za Tarnawą szosa łagodnym łukiem opada ku dołowi, u krańca którego są tory i zabudowania kolejowe. Na tym właśnie łuku dostrzegłem już z daleka leżący na szosie jakiś przedmiot. Po chwili nie ma już wątpliwości, to mój kapelusz. Z podróżami pociągiem między Krakowem a Sędziszowem związane są i inne wspomnienia. Wiosną 1944 roku otrzymałem polecenie przewiezienia z Krakowa dwu oficerów jugosłowiańskich, zbiegłych z transportu i ukrywających się na Zwierzyńcu. Trudność polegała na tym, że po pierwsze obaj byli ludźmi młodymi, rosłymi, o postawie żołnierskiej, po drugie, byli bardzo impulsywni, po trzecie, nie rozumieli ani słowa po polsku. Pilotowani dotąd jako „głuchoniemi” inni oficerowie byli już od pewnego czasu przez gestapo zdekonspirowani, trzeba więc było wymyślić inną maskaradę. Wymyślono. Ubrano obu w sutanny, wepchnięto do rąk grube brewiarze, polecono wsadzić w nie nos i udawać zatopienie się w modłach. II

Roman Czernecki

140


Przebyliśmy szczęśliwie przez zawsze niebezpieczne wejście na peron, zajęliśmy miejsca w przedziale, moi podopieczni otworzyli brewiarze i znakomicie udawali modlitewną kontemplację. Kiedy ściemniło się, zaczęli niespokojnie wiercić się, szczególnie jeden z nich począł wyraźnie interesować się siedzącą obok niego niebrzydką dziewczyną. Stałem na korytarzu i patrzyłem na przesuwający się krajobraz. Z przedziału dobiegały jakieś ciche śmiechy, popis­kiwania, znaczące chrząkania, wreszcie rozległ się karcący głos jakiejś starszej kobiety: – Skaranie boskie! Ksiądz, osoba duchowna, tak się zachowuje, wstyd! Obraza boska! W mroku przedziału dojrzałem w objęciach „księdza” rozkwitłą w uśmiechu dziewczynę. Spiorunowałem go spojrzeniem. Z nieukry­ wanym żalem, ociągając się, rozluźnił uścisk. Nie zawsze przerzuty kończyły się tak jak ten pomyślnie. Jesienią 1943 roku wydobyto, po przezwyciężeniu nadludzkich trudności, z Oświęcimia dwu ludzi pełniących przed aresztowaniem w Delegaturze Rządu i w AK w Lublinie odpowiedzialne funkcje. Byli w stanie krańcowego wyczerpania. Na odległość poznawało się w nich więźniów obozów koncentracyjnych. Nie można ich było wieźć ani samochodem, ani pociągiem, pojazdy te bowiem były przez Niemców kontrolowane. Przeprowadzało się więc ich lub przewoziło polnymi drogami, od jednej placówki do drugiej. Tak dobrnęli do Lelowa. Dalsza marszruta wiodła do Rokitna. Po przenocowaniu przy­dzielono im przewodnika w osobie naszego ucznia, zdolnego, inteligentnego podchorążego, i zalecono iść polną drogą, nie uczęsz­czaną więc przez Niemców. Była niedziela, na polach ani śladu żywej duszy. Po przejściu blisko połowy drogi dostrzegli jadący naprzeciw nich wózek z żandarmami. (Jak się później okazało, wybrali się oni na polowanie na zające). Powstała konsternacja. Dwaj oświęcimiacy, nie wyzwoleni jeszcze z lęku przed żandarmskimi mundurami, nie wytrzymali nerwowo, skręcili w prawo i przez zaorane pole pośpiesz­nie zdążali w kierunku czerniejącego w oddali lasu. Strach dwu dorosłych ludzi udzielił się ich młodemu przewodnikowi, który również ruszył za nimi. Widok trzech mężczyzn śpieszących w stronę lasu w poprzek, po zaoranym polu, zwrócił uwagę żandarmów. Podcięli konie, wezwali idących do zatrzymania się. Kiedy to nie poskutkowało, oddali kilka II Słupia

141


ostrzegawczych strzałów. Przerażeni uciekinierzy zatrzymali się. Około dziesiątej przed południem, kiedy ludzie wychodzili po mszy z kościoła, przywieziono ich do komendy żandarmerii w Szczekocinach. Identyfikacja oświęcimiaków z wytatuowanymi numerami nie była trudna. Ich przewodnik, załamany wpadką, już po pierwszych uderzeniach zaczął zeznawać. W przerwie dyżurny granatowy policjant na rozkaz żandarma wyprowadził go na podwórze do ubikacji. W chwilę potem padł strzał. Policjant meldował: – Próbował uciec, nie reagował na wezwanie i ostrzeżenie, musia­łem strzelać. O tym tragicznym wydarzeniu przez długi czas było głośno. Staraliśmy się z niego wyciągnąć wnioski dla siebie, dla naszego, w podobnych okolicznościach, zachowania się. Cóż, kiedy życie nie kopiuje sytuacji. Tworzy coraz inne, odmienne, zaskakujące. Stawia nas często wobec konieczności podejmowania natychmiastowych decyzji. W grudniu przywieziono do Słupi ciężko rannego partyzanta „Tura”. Jaki on tam „Tur”, myślałem sobie, niski, drobny, o piegowatej, pucołowatej i dobrodusznej twarzy. Pochodził spod Częs­tochowy, był kolejarzem. W partyzantce wyspecjalizował się w opróż­nianiu na trasie Koniecpol–Małogoszcz transportów kolejowych z ich zawartości. Najczęściej w mundurze kolejarza wślizgiwał się do pociągu towarowego w Żelesławicach, karkołomnymi skokami po dachach pędzącego pociągu docierał do upatrzonego wagonu, włamywał się do wnętrza i w umówionym miejscu, najczęściej między Ludynią a Bukową, wyrzucał zawartość. Twierdził, że w akcjach tych najbardziej pasjonuje go zawsze zagadka, jakiego rodzaju dobra szwabskie trafią w ręce partyzantów. Różne były to dobra: raz skrzynie z medykamentami, innym razem ciepłe, wełniane wojskowe skarpety, dziesiątki tysięcy sztuk, innym razem, parę tygodni przed Bożym Narodzeniem, paczki świąteczne dla żołnierzy frontowych z frykasami, czekoladą, papierosami, wełnianymi swetrami, z ciepłą bielizną. Marzył o broni i amunicji, ale nigdy na taką przesyłkę nie trafił. Nie pomogły wzmocnione konwoje. Różni „bahnschutze” strzelali do niego raz i drugi – niecelnie. Urządzali zasadzki w Koniecpolu, Włoszczowej, Małogoszczy, wywijał się z nich jak piskorz, był nieuchwytny. II

Roman Czernecki

142


W pierwszych dniach grudnia, po nowej udanej akcji, wracał do swego oddziału pod Radków. Na pierwszych i drugich saniach piętrzyły się zdobyte trofea, na trzecich jechał on z dwoma kolegami. Przemknęli jak szatany przez Konieczno, kiedy nagle u wylotu wsi ktoś strzelił raz i drugi. „Tur” poczuł w boku jakby ukłucie, a potem ciepło ściekającej po udzie krwi. Przystanęli w zagajniku, założyli prowizoryczny opatrunek, przywieźli go do Radkowa. Leżał tam kilka dni pod opieką felczera, ale kiedy począł gorączkować, a rana brzydko cuchnąć, przywieźli go do Słupi. Wezwany lekarz AK, dr Dziedziuchowicz, ps. „Lancet”, przemył ranę, dał antybiotyki i pole­cił natychmiast odwieźć go do szpitala na operację. – Stan zapalny, ciężki, rana ropieje. Mieliśmy kilku akowskich lekarzy i zaufanych pielęgniarek w Jęd­rzejowie, nie bardzo wszakże kwapili się chłopcy do tego miasta, które słusznie czy niesłusznie uchodziło wśród nas za pechowe. Postanowiłem odwieźć rannego. Opatulony w chusty, ułożony w pozycji na pół leżącej, wyglądał jak baba. W szpitalu jędrzejowskim odnalazłem lekarza, dałem mu skiero­wanie „Lanceta”. W chwili, kiedy „Tura” przywieziono do sali opatrunkowej i zaczęto rozbierać, wpadła pielęgniarka i dała jakiś znak chirurgowi. – Idą żandarmi. Natychmiast wypełnijcie kartę przyjęć. – Jak on się nazywa? Nie wiedziałem. – Prędzej – ponaglał lekarz. – Franek Pogoda – dyktowałem. – Urodzony? – W 1922 roku. – Zamieszkały? – W Wywle. – Schorzenie? – Postrzelony przez nieznanego kłusownika. Podszedłem do półprzytomnego „Tura”, pochyliłem się nad nim i półgłosem począłem powtarzać. – Nazywasz się Franek Pogoda, Franek Pogoda. Powtórz! Pow­tórz! – Fra-nek – sylabizował – Po-go-da. II Słupia

143


Chciał się uśmiechnąć, lecz twarz wykrzywił grymas bólu. – Natychmiast na salę operacyjną! – przerwał lekarz. Minęło parę miesięcy. Był już chyba maj, kiedy któregoś dnia pod wieczór powiedziano mi, że jakiś młody człowiek chce się ze mną widzieć. Wyszedłem do przedpokoju. Przede mną pucołowata, piegowata, uśmiechnięta od ucha do ucha gęba „Tura”. Poderwał się na baczność i jednym tchem wyrecytował: – Franek Pogoda melduje się. Nie wszystkim chłopcom naszym dane było meldować po akcjach swój powrót. Tej zimy padł w trakcie odwrotu, po wykonaniu zadań bojowych pod Włoszczową, absolwent naszego liceum podchorąży Marian Krynicki. Padł w walce, po uprzednim zastrzeleniu dwu spośród nacierających Niemców. Inaczej doświadczył los kierownika naszych kompletów, wydane­go przez szpicla i rozstrzelanego przez gestapo kol. Stanisława Dobrowolskiego z Oleszna; kol. Wacława Kaczmarka ze Szczekocin zastrzelonego w czasie ucieczki; kolegów Emila Zarembę i Jana Zawadę zesłanych do obozów koncentracyjnych w Mauthausen i tam zamordowanych; kol. Antoniego Zachowskiego ze Szczekocin zamęczonego w Oświęcimiu. Gestapowskich donosicieli i szpiclów tropił i likwidował oddział Kedywu kpt. „Marcina”. „Marcin” – Mieczysław Tarchalski, mgr inż. leśnik, oficer rezerwy, odbył kampanię wrześniową w 74. pp. Po ucieczce z transportu schronił się u krewnych w powiecie miechowskim. Na rozkaz dowódcy okręgu sformował we Włoszczowskiem oddział Kedywu. Poznałem go którejś nocy we dworze w Olesznie. Przyjechał konno w towarzystwie ordynansa. Średniego wzrostu, szczupły, o pociągłej twarzy, myślących oczach, ujmującym uśmiechu. Ubrany był w fut­ rzaną kurtkę, w furażerkę, wysokie kawaleryjskie buty z ostrogami. Przy pasie rewolwer, na piersiach pistolet maszynowy. Mimo nowo­czesnej broni zdawał się wcieleniem grottgerowskiej sylwetki po­wstańca z 1863 roku. Odbył najpierw rozmowę z komendantem placówki, potem z właścicielem majątku p. Konradem Niemojewskim, na koniec ze mną. Ustaliliśmy, że nazajutrz rano przyjadę do przysiółka Józefów, II

Roman Czernecki

144


miejsca postoju oddziału, i wygłoszę prelekcję o walkach powstań­ czych w Górach Świętokrzyskich. Nazajutrz o świcie wyjechałem z Oleszna do Józefowa. Droga, a właściwie rozliczne wyjeżdżone i rozbite koleiny, wiodły przez las sosnowy. Mniej więcej po godzinie usłyszałem z oddali odgłosy strzelaniny. Po ujechaniu dwu czy trzech kilometrów las począł przerzedzać się i wówczas ujrzałem trochę na lewo od siebie, za pagórkiem na horyzoncie, szeroką smugę dymu. Tuż za lasem na piaszczystej wydmie dostrzegłem kilka chałup. Zatrzymałem się przed pierwszą. Nad drzwiami wejściowymi stara kobieta, z twarzą pooraną zmarszczkami, odmawiając pacierz, umocowywała obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. – Józefów palą – powiedziała, zwracając się do mnie. – Pewnikiem tam dużo luda zginęło, strzelali od świtu do niedawna. W tydzień później w „Biuletynie” pisałem: „Nowa potworna zbrodnia hitlerowskich siepaczy. W ubiegły piątek o świcie oddziały SS i żandarmerii z Kielc otoczyły Józefów i wymordowały wszystkich mieszkańców osady. Nie oszczędzono nawet niemowląt. Po tym ludobójstwie wszystkie zabudowania spalono”. Jeszcze nie ochłonęliśmy po tej zbrodni, a już wstrząsnęła nami nowa. Przeżyłem ją tym bardziej mocno, że tylko przypadek uchronił mnie od tragicznego losu moich kolegów i uczniów. Było to na przedwiośniu 1944 roku. Wracałem z Nawarzyc, z odprawy u „Mi­ra”, do Słupi. Pogoda w tym dniu była ohydna. Nisko nad ziemią przesuwały się leniwie chmury, siekł bez przerwy deszcz ze śniegiem. Pod wpływem ocieplenia poczęło gwałtownie topnieć. Na szosie co krok rozlewiska. Pod wieczór, po blisko czterech godzinach jazdy, przemokły i głodny dowlokłem się do Sędziszowa. Dałem koniowi obrok, przykryłem go derką i zaszedłem ogrzać się i poprosić o szklankę herbaty do państwa Pawłowskich. Pawłowscy, wysiedleni z Bydgoszczy, dzierżawili w Sędziszowie piekarnię. Mieli trzech synów, z których najstarszy pomagał ojcu w wypieku, średni, Wiesław, był uczniem drugiej klasy naszego liceum, trzeci prak­tykował w zakładzie mechanicznym. Wszyscy trzej byli w AK, Wiesław kończył kurs podchorążych. Ze znaną mi już w tym domu gościnnością zaproszono mnie do stołu, wydobyto butelkę z „uszlachetnionym” bimbrem, usmażono jajecznicę, podano ciepłe jeszcze, chrupiące bułeczki. II Słupia

145


– Ja, przyznam się panu – mówił tata Pawłowski – jedną już tylko nogą tu, drugą w Bydgoszczy. – Mamy tam – wtrąciła matka – piękny dom, na rok przed wojną wykończony. – No i warsztat – przerwał tata – nowoczesny, mechaniczny, nie takie dziadostwo jak tu. – E, ojciec zawsze przesadza, albo zanadto chwali, albo zanadto gani. To całkiem niezła piekarnia. – Mówi tak, bo się tu w Sędziszowie zaręczył i chce tu po ślubie na stałe osiąść i ten interes prowadzić. – Janek ożeni się i tu zostanie. Wiesiek pójdzie na medycynę do Poznania, a nam wypadnie tylko z tym urwipołciem Stachem do Bydgoszczy wrócić. – Oby tylko jak najrychlej. – Myślę – zaczął znowu stary – że najlepiej w maju, no, w czerwcu. Szwabom już Ruski przetrącili kręgosłup, oni są już, jak ty to mówisz, Janku, słabosilni. – Żmija – wtrąciłem – nadepnięta, jak mówią górale, najbardziej kąśliwa. – Myślę, że jak przetrwaliśmy cztery i pół roku, przetrwamy jeszcze tych parę miesięcy. Przebyta uciążliwa droga, jeden i drugi kieliszek bimbru, ciepła familijna atmosfera tak mnie rozleniwiły, że kiedy pani Pawłowska zaproponowała, abym przenocował i w taką psią pogodę nie tłukł się nocą po drogach, miałem ogromną ochotę skorzystać z propozycji. Ale kiedy uświadomiłem sobie, że nieobecność moja w zapowiedzia­nym terminie może zaniepokoić żonę, z żalem odmówiłem. Od­prowadzili mnie do bramy, życzyli szczęśliwej podróży, a ja im spokojnej i dobrej nocy. Wydarzenia, które potem nastąpiły, zanoto­wałem według relacji p. Pawłowskiej. Nie była to noc ani spokojna, ani dobra. Ciął deszcz w szyby okien, gwizdało w szczelinach wietrzysko, z bulgotem spływała z rynien woda. Dopiero po północy trochę uspokoiło się, mimo to pani Pawłowska nie mogła zmrużyć oka. Właśnie zegar na wieży kościelnej wybił trzecią, kiedy przed ich domem zatrzymał się samochód. Wyjrzała przez okno. II

Roman Czernecki

146


– Niemcy. W tej samej chwili rozległo się walenie do drzwi. Przekręciła klucz, otworzyła. Do izby wpadło kilku gestapowców. – Raus! Banditen! – wrzasnął pierwszy z nich, zdzielając jednocześ­nie pejczem niezupełnie jeszcze rozbudzonego i przytomnego ojca. – Ankleiden! Brzęknęły kajdanki. Na oczach osłupiałej matki skuli po dwóch: ojca ze Staszkiem i Wieśka z Jankiem. Widziała, jak ich wy­prowadzili, jak ojciec potknął się przy wspinaczce na samochód ciężarowy. Siedzieli już tam skuleni trzej Wieśka koledzy, siedział kierownik sędziszowskiego kompletu Adolf Szymański. W tydzień po aresztowaniu wszystkich siedmiu rozstrzelano pod murem jędrzejowskiego cmentarza. Po takich wstrząsach niełatwy jest powrót do normalnego życia. Zanim człowiek spokojnie rozważy wszystkie okoliczności poprze­dzające aresztowanie i jego konsekwencje, zaczyna działać instynkt samozachowawczy. Podpowiada on konieczność wzmożenia czuj­ności. Nigdy przecież nie wiadomo, jak najbardziej nawet ideowi ludzie zniosą tortury gestapo. Co wiedzą, co mogą powiedzieć, kogo ewentualnie wydać? Dla pozostałych na wolności rozpoczynają się wówczas dręczące, niespokojne dni i noce, właściwie bardziej noce niż dni. Chodzi o to, aby gestapo nie zaskoczyło człowieka we śnie. Umawiam się więc ze stróżem nocnym Wroną, że w przypadku zjawienia się we wsi samochodu ma w umówiony sposób pukać do okna pokoju, w którym śpię. Niejeden raz podrywało mnie takie pukanie, niejeden raz kryłem się w parku, w ogrodzie lub lesie. Najbardziej niepokojące było wówczas pytanie: przyjechali z psami czy bez? W pierwszym przypadku szanse ucieczki są niewielkie. Potem od depresji ratuje praca, zapamiętanie się w niej. Było w czym zapamiętać się. Przebieg działań wojennych pozwalał przypuszczać, że zbliżający się do nas front może zakłócić zakoń­czenie roku szkolnego. W styczniu wojska sowieckie uwalniają od blokady Leningrad, w lutym przekraczają dawną granicę polską, w marcu rumuńską. II Słupia

147


Począwszy od marca Berlin jest bombardowany w biały dzień. Na froncie włoskim alianci posuwają się w kierunku Rzymu. W tej sytuacji decydujemy się ponownie, jak w ubiegłym roku, na przyspieszenie zakończenia roku szkolnego. W szkole stacjonarnej 10 maja, na kompletach 10 czerwca. Na egzaminy dojrzałości wy­znaczamy dwa terminy: od 15 do 17 maja i od 20 do 23 maja. W terminie pierwszym zdają partyzanci i chłopcy, którzy wybierają się do oddziałów partyzanckich, w drugim dziewczęta i pozostali chłopcy. Maturę w pierwszym terminie składa 27 abiturientów. Prze­ prowadzamy ją w budynku szkoły powszechnej w Sprowie, pod osłoną zbrojną. 15 maja przed południem piszą chłopcy pracę z języka polskiego, po południu z matematyki. Przed rozpoczęciem egzaminu przybywa łącznik z komendy obwodu z wiadomością, że dziś na egzaminie będą u nas przed­ stawiciele Delegatury Rządu. Rzeczywiście, około południa w towa­ rzystwie komendanta placówki przyjeżdża dwu mężczyzn. Por. Piotr przedstawia: wojewoda kielecki (Łukasz Kumor); kurator okręgu szkolnego kieleckiego (Stanisław Podrygała). Przerywamy na chwilę egzamin, głos zabierają przybyli. Mówią o pogromie Niemców na froncie wschodnim, o szalejącym terrorze gestapo, o konieczności zorganizowanej zbrojnej samoobrony i przewidywanym po wojnie deficycie fachowców w gospodarce narodowej, w oświacie, kulturze, wypowiadają pod koniec kilka komplementów pod naszym ad­resem. Padają pytania: Jaki jest stosunek Armii Czerwonej do AK? Czy po wkroczeniu wojsk sowieckich zachowamy swą organizacyjną odrębność? Czy należy wobec Sowietów ujawniać się z przynależno­ ścią do AK? Przybyli nie tają, że pytania są trudne i niełatwo o odpowiedź na nie. Sami na te pytania nie potrafią odpowiedzieć, na pewno dyrektywy nadeśle Komenda Główna. Po przerwie obiadowej egzamin pisemny z matematyki. W pięć kwadransów po rozpoczęciu alarm. Czujka melduje o dwu niemiec­ kich samochodach ciężarowych zbliżających się w stronę Sprowy. Stosownie do wskazań instrukcji alarmowej, chłopcy pryskają w wyznaczone uprzednio, przed rozpoczęciem egzaminu, miejsca; II

Roman Czernecki

148


uciekają do przyległego do budynku szkoły lasu. Wychodzę przed szkołę i szukam oczyma niemieckich samochodów. Nigdzie ich nie dostrzegam. Czekam jeszcze 10, 15, 20 minut, wreszcie odwołuję alarm. Chłopcy wracają i wznawiają pracę. Wszyscy kończą ją przed terminem. Dopiero po wojnie wydało się, że alarm, z góry za­ planowany, był fałszywy. Pozwolił on piszącym ściągnąć rozwiązania od jednego spośród zdających – utalentowanego matematyka. Po zakończeniu egzaminu dojrzałości, egzaminów promocyjnych i klasyfikacyjnych w szkole stacjonarnej, sporządzamy sprawo­zdanie. Spośród 563 uczniów wpisanych na początku roku szkolnego odpadło w ciągu roku 69. Egzamin dojrzałości złożyło 47, promocję do wyższych klas otrzymało 319, pozostawiono na następny rok szkolny 17, przełożono egzamin promocyjny na sierpień 104, i nowa w sprawozdaniu pozycja: zginęło z rąk gestapo trzech nauczycieli i siedmiu uczniów, w obozach koncentracyjnych przebywa trzech nauczycieli. *** Słuszna okazała się przezorność, dzięki której skróciliśmy rok szkolny. Wojna zbliżała się do końca. 4 czerwca alianci wkraczają do Rzymu. 6 czerwca lądują w Normandii, 23 czerwca Armia Czerwona wznawia na Białorusi ofensywę, dochodzi do Mińska, Pińska, Wilna, Grodna. 18 lipca rozpoczyna działania zaczepne marszałek Rokossowski. 22 wojska sowieckie wkraczają do Chełma, następnego dnia do Lublina, 26 do Dęblina i Puław, 27 do Garwolina i Jarosławia. Wraz ze zbliżającą się ku końcowi wojną, zbliża się do nas front. Jest kilka tego zwiastunów. Jednym z nich exodus najeźdźców. Jak szczury z tonącego okrętu wymykają się przed innymi ci, którzy mają uzasadnione do ucieczki powody, różnego rodzaju volksdeutsche, donosiciele, prowokatorzy, szpicle, wojenni szakale. Jadą na zachód, jedni samochodami, inni wózkami, drabiniastymi wozami, dwukółkami. Jedni i drudzy wyładowali pojazdy zagrabionym mieniem. Wysoko piętrzą się bagażniki, nisko osiadają pod ciężarem resory. Za nimi różna zbieranina tych, dla których wojna II Słupia

149


była okazją do wzbogacenia się, komisaryczni zarządcy sklepów, warsztatów, fabryk. Dalej maruderzy, dezerterzy, którzy chcą z prze­ granej już wojny ujść z życiem. Wreszcie pierwsze zorganizowane oddziały: warsztaty naprawcze wojsk pancernych, tabory, szpitale. Ciągną za zachód. Ani śladu buty, pychy, arogancji „Herren­ volku”. Rozbieganymi oczyma zdają się żebrać u przyglądających im się ludzi współczucia i litości. Innymi zwiastunami zbliżającego się frontu są trwające dniami i nocami prace przy naprawie dróg, szybkie przygotowania wzdłuż Pilicy umocnień obronnych, kopanie rowów przeciwczołgowych i strzeleckich, budowa pod Nagłowicami lotniska, żelbetowych bunkrów, nasypów chroniących od rozprysków bomb itp. Jeszcze innymi symptomami bliskiego wyzwolenia są przygotowania do ewakuacji cywilnych i wojskowych urzędów okupacyjnych, policji, żandarmerii niemieckiej, instytucji handlowych i przemysłowych. I jest jeszcze jeden symptom, niezrozumiały, niepojęty – zarządzenie o natychmiastowym wybiciu wszystkich psów: podwórzowych, pokojowych, myśliwskich. Ta nowa sytuacja wyznacza nowe zadania wszystkim żołnierzom Polski Podziemnej: – ochronę majątku narodowego przed dewastacją, – zabezpieczenie urządzeń przemysłowych przed grabieżą i wy­wiezieniem, – sabotowanie prac przy przygotowaniach pozycji obronnych, – niedopuszczenie do ucieczki szpicli i donosicieli. Zadania te realizowane są często nerwowo, w pośpiechu, stąd i następstwa są często nieprzewidziane. Jest np. w Szczekocinach wyjątkowo niebezpieczny i szkodliwy szpicel gestapo, renegat, obdarzony przez Niemców pożydowskim młynem. Za zbrodniczą działalność skazany na śmierć, wymyka się raz i drugi wykonawcom wyroku. Wywiad szczekociński melduje, że osobnik ten ma zamiar uciec dziś przed południem samochodem ciężarowym. Drużyna AK pod dowództwem ucznia naszego pchor. Farkasa urządza w pobliżu wsi Wywła zasadzkę. Około 11 od strony Szczekocin nadjeżdża samochód ciężarowy. Pchor. Farkas posyła serię II

Roman Czernecki

150


z pistoletu maszynowego, ścina nią kierowcę i siedzącego obok niego Niemca. Samochód zjeżdża z szosy w płytki rów i zatrzymuje się na przeciwległej skarpie. Z samochodu wyskakują niemieccy żołnierze. Po wymianie strzałów, w czasie której ranny zostaje w rękę dowódca drużyny partyzantów, Niemcy wycofują się. Pod wieczór zjeżdża do Wywły ekspedycja karna – oddział lotników Wehrmachtu. Cała wieś idzie z dymem. W parę dni po tym wydarzeniu, w drodze z Rokitna do miejsca postoju oddziału, do lasów irządzkich, wpadają w zasadzkę i giną nasi uczniowie, żołnierze BCh Leszek Biały, Jan Brożek, Stanisław Grabowski, Zenon Wrona i Jan Zatoński. Strata wyjątkowo bolesna, chłopcy ci bowiem byli wybitnie utalentowanymi organizatorami ruchu wiciowego, inteli­gentnymi i zdolnymi uczniami. Nie zdołaliśmy nigdy dociec przy­czyny tej tragedii, wiele wszakże przemawia za tym, że była ona następstwem młodzieńczej brawury, zlekceważenia zasad konspira­cyjnej ostrożności, zbagatelizowania nieprzyjaciela, ciągle jeszcze groźnego i okrutnego. Nieobliczalne, groźne, często tragiczne były konsekwencje, kiedy taką postawę zajmowali dowódcy oddziałów partyzanckich. Do­ świadczył tego na sobie jeden z najlepszych naszych uczniów z okresu okupacji, Witek Lipski, ps. „Lipa”. W pierwszych dniach paździer­nika w 1943 roku zgłosił się do egzaminu z grupy przedmiotów humanistycznych z zakresu pierwszej klasy liceum. Miał 17 lat, pochodził ze wsi Dębowice, był synem robotnika tartacznego. Zwrócił na siebie naszą uwagę dużą kulturą osobistą. W wypowie­dziach Witka zadziwiało bogactwo słownictwa, swoboda w samo­dzielnym formułowaniu sądów i ocen. Odpowiadał płynnie, bezbłęd­nie, popisowo. W niespełna tydzień po tym, 12 października, bierze Witek udział w akcji na wieś Stojewsko. Wieś ta, zamieszkana przez kolonistów niemieckich, była bazą rekrutacyjną hitlerowskich szpiclów, policji bezpieczeństwa i różnego typu konfidentów. Ludzie podziemia musieli stale omijać ją szerokim łukiem. Wszyscy Niemcy miesz­kający w Stojewsku byli uzbrojeni. Celem akcji było zdobycie broni i amunicji oraz rekwizycja zimowej odzieży. Akcję przeprowadziły trzy kombinowane oddziały. Wieś w godzinach rannych została zajęta, mieszkańców rozbrojono i dokonano konfiskaty ciepłych okryć. II Słupia

151


Potem zaczęło się dziać niedobrze. Np. przedwcześnie zwinięto ubezpieczenia, dopuszczono do ucieczki z zajętej wsi niemieckiego lotnika, przebywającego w Stojewsku na urlopie, zbagatelizowano podstawowy postulat partyzanckiej taktyki: natychmiastowy odskok po wykonaniu zadania. Dalsze wydarzenia były konsekwencją wymienionych błędów. Zbiegły lotnik dotarł do Krasocina i tam zaalarmował stacjonujący oddział Schutzpolizei, składający się z chorwackich ustaszowców. Po ucieczce lotnika wystawiono po obu stronach szosy dwa ubezpieczenia, (dwa erkaemy i broń z zrzutu: sten i thompson), ale pod wieczór działanie ich było ograniczone, z jednej bowiem strony zapadł zmierzch i znad łąk poczęła unosić się i spływać mgła, z drugiej przejeżdżające szosą chłopskie furmanki utrudniały obserwację. Również nieprzyjaciel nie uniknął w tym dniu błędów, przekonany bowiem, że w Stojewsku nie ma już partyzantów, nie zachował należytej ostrożności. Efekt był taki, że pewnej chwili na 15 metrów przed naszym ubezpieczeniem ukazali się idący gęsiego – wprost na wycelowany rkm — policjanci. Zamiast otworzyć do nich ogień ktoś krzyknął: „Hände hoch!”. Po tym okrzyku policjanci natychmiast zalegli w rowie i z obu stron rozpoczęła się bezładna strzelanina. Ponieważ pierwszy nasz rkm zaciął się, otwarto ogień z drugiego, przy którym był Witek. Teraz wydarzenia następują po sobie w błyskawicznym tempie. Pada celowniczy „Sokół” rażony pociskiem w czoło. Postrzał w głowę wyłącza z walki Brandta. Pocisk odbity od kamienia rykoszetem rani w prawą rękę Witka. Obok krwawi ciężko ranny „Dąb”. Nagle błysk, detonacja; eksplodujący granat ręczny razi Witka w oczy. Odłamki ranią palce lewej ręki. Mdleje. Nie widzi, nie słyszy nadbiegających ze wsi posiłków, wzmożonej strzelaniny, ucieczki nieprzyjaciela. Jest nieprzytomny, kiedy wiozą go nocą podwodą do meliny w Dobromierzu. Wstępna diagnoza orzeka o utracie obu oczu, dopiero po kilku dniach następuje korekta orzeczenia, wybite zostało jedno oko, drugie, poważnie uszkodzone, rokuje jednak nadzieję wyleczenia. Nieludzki ból sprawia obrzmiały palec, z które­go nie sposób ściągnąć pierścienia z nierdzewnej stali. Przez kilka tygodni Witek nosi bandaż na oczach. Nie widzi, jak blisko otarł się ponownie o śmierć, kiedy w czasie przewożenia II

Roman Czernecki

152


go z jednej meliny do drugiej, ukrytego na wozie pod pierzyną, nie dostrzegł go kontrolujący pojazdy patrol niemiecki. Młody, silny organizm, wola życia, rygorystyczna dyscyplina w toku leczenia sprawiły, że po roku wylizał się z ran i w roku 1944 rozpoczął naukę w klasie drugiej licealnej. Wówczas maturalnej. Brawura, lekceważenie niebezpieczeństwa były u młodych zjawis­kiem częstym, natomiast u ludzi w starszym wieku przedłużająca się wojna, cierpienia, akty terroru nieprzyjaciela, niepewność dnia – osłabiały odporność nerwową, wpływały na impulsywność reakcji, na działanie nie zawsze kontrolowane przez rozsądek. To również prowadziło często do nieprzewidywanych następstw. Wyjątkowa na tym tle tragedia miała miejsce w Pawłowicach. W majątku pp. Dobrowolskich zatrudniona była sześćdziesięciolet­ nia guwernantka francuska mademoiselle Marie Chassell. Miała za sobą bogate przeżycia. Na parę lat przed pierwszą wojną światową wyjechała z Paryża do Saratowa, do domu rosyjskiego milionera. Tu zastała ją rewolucja. Przerażona krwawym przebiegiem walki, wyru­sza pieszo w przebraniu chłopskim z Saratowa do Polski. Na Pomorzu, u hr. Czarneckiego, jest przez 15 lat wychowawczynią dzieci. Na rok przed II wojną światową została zatrudniona u państ­ wa Dobrowolskich. Stara, samotna kobieta miała z sobą obiekt swej jedynej prawdziwej miłości, psa Ami, dziwacznego mieszańca jam­nika z pinczerem. Z psem tym spała, jadła z jednego talerza, słowem sublimowała na tego kundysa niezaspokojony instynkt macierzyński. Kiedy Niemcy wydali zarządzenie o przymusowym wybiciu psów, przeżywała ciągłe niepokoje, nie wypuszczała Amińcia na krok poza dom. W dniu, w którym rakarz uśmiercał podwórzowe psy pp. ­Dobrowolskich, synowie ich, nie zdając sobie sprawy z nieludzkiej krzywdy, jaką jej wyrządzają, wypuścili Ami na podwórze. Utrata psa zupełnie załamała p. Chassell. Powtarzała w kółko, że Polacy są okrutni, że zasłużyli na to, co czynią z nimi Niemcy. Następnego dnia przeniosła się z dworu na wieś. Wkrótce do Pawłowic i położonego obok Sędziszowa poczęło nocami wpadać gestapo i porywać młodych ludzi, członków AK i BCh. II Słupia

153


Było jasne, że ktoś sypie. Niebawem wywiad ustalił ponad wszelką wątpliwość, że p. Chassell została konfidentką jędrzejowskiego gestapo. Po zlikwidowaniu jej przez BCh aresztowania ustały. W lipcu przybywa do Słupi i instaluje się szpital koński. Paręset koni różnej rasy i różnego pochodzenia umieszczono w wybudowanych naprędce wiatach. Żołnierzy zakwaterowano w budynku szkolnym, podoficerów po domach chłopskich, oficerów na plebanii i we dworze. Komendantem szpitala był Prusak, major Doeller, elegancki, zarozumiały junkier o pokiereszowanej w pojedynkach twarzy, z ciągle wypadającym z oka monoklem. Często urządzał wieczorami libacje. Kiedy jest wstawiony, dosiada konia, wjeżdża do hallu, z hallu do pokoju i tu popisuje się sztuką ujeżdżania konia. Kadra oficerska składa się niemal wyłącznie z lekarzy weterynarii, wśród których, mimo niewysokiej szarży, duży autorytet ma leutnant Bernhard Grzimek, doktor weterynarii i psychologii, docent uniwer­sytetu w Królewcu, kierownik pierwszej i jedynej w Europie katedery psychologii zwierząt, autor kilku interesujących z tej dziedziny prac. W Słupi popularności przysporzyła mu półtoraroczna lwica, którą przywiózł ze sobą z Rygi. Znudzony bezczynnością szuka naszego towarzystwa. W toku rozmowy nie kryje swego wrogiego stosunku do ideologii narodowo-socjalistycznej, nie ma wątpliwości, że Hitler popchnął Niemcy do straszliwej katastrofy. Przeżywa niepokój o żonę, która z kilkuletnim synkiem mieszka w bombardowanym dzień w dzień Berlinie, i listami nakłania ją do przeniesienia się do Bawarii. Swego szefa nazywa nieszkodliwym kabotynem, który poza ogonem końskim nie widzi świata. Niebezpieczny natomiast w ich jednostce jest, jego zdaniem, jeden z podoficerów, oberfeldfebel, oczy i uszy gestapo. Po pewnym czasie zwraca się dr Grzimek do mnie z niezwykłą prośbą o udzielenie mu lekcji języka polskiego. Wyraziłem zgodę i otrzymałem na to aprobatę swego dowódcy. Znajomość ta okazała się dla mnie bezcenna. Za radą „Jura” poprosiłem dr. Grzimka o wystawienie mi zaświadczenia, że jestem tłumaczem. Dzięki temu zaświadczeniu poruszam się bezpiecznie po najbardziej nawet za­ grożonym terenie i chyba parokrotnie unikam aresztowania, dziw­ nym zresztą zbiegiem okoliczności dwa razy w sytuacjach, których świadkami były moje dzieci. II

Roman Czernecki

154


Po raz pierwszy miało to miejsce w następujących okolicznościach. W naszym domu, przez który niemal codziennie przewijali się ludzie podziemia, treścią rozmów była walka konspiracyjna, akcje par­tyzantów, dywersje, potyczki, bitwy. Rozmowom tym przysłuchiwa­ła się często nasza córka, Irusia. Kilkakrotnie zabrałem ją ze sobą, jadąc do lasu, do partyzanckiej meliny oddziału „Marcina”. Które­goś razu po powrocie oświadczyła, że chce wstąpić do oddziału. Spotkała ją z naszej strony kategoryczna odmowa. Wytłumaczyliśmy jej, że jest jeszcze dzieckiem i w dodatku dziewczyną, a nie chłopcem, że nie rozporządza sprawnością i siłą fizyczną potrzebnymi w od­dziale, że nie jest odporna na trudy i byłaby dla oddziału kłopotem, a nie pomocą. Nie dała się przekonać i obstawała przy swoim. W tydzień chyba po tej rozmowie pod wieczór podszedł do mnie znany mi z widzenia gospodarz słupski, przywitał się i zapytał: – Gdzie mam postawić wózek? – Jaki wózek? – Ten, który córka pana dała mi w Sędziszowie do odstawienia. – Czy widzieliście co się z nią stało? – Pojechała z koleżanką pociągiem w stronę Krakowa. Nocnym pociągiem, z wątpliwą nadzieją odnalezienia uciekinierki, jadę do Krakowa. Zachodzę do hotelu Pollera. – Czy przypadkiem nie było tu mojej córki? – Owszem jest, przyjechała wczoraj, mieszka w pokoju 10. Wpadam na górę. Zastaję Irusię i jej przyjaciółkę Krysię w łóż­kach. – Moje dziecko, jak mogłaś, cóż to wszystko znaczy? – Nie chcieliście pozwolić nam wstąpić do „Marcina”, posta­ nowi­ł yśmy znaleźć sobie inny oddział. Albo może dotrzemy do Anglii? Na stole przed nimi wycięta mapa fizyczna Europy, a w chlebaku zaopatrzenie na drogę: cztery bułeczki, cztery precle i torebka landrynek. Wracamy najbliższym pociągiem. Przy wejściu na dworzec kolejo­wy betonowe osłony. Kiedy wchodzę za nie, jakiś cywil chwyta mnie za ramię i popycha przed sobą. II Słupia

155


– Komm her, jetzt links, an die Wand! W hallu dworca po lewej stronie żandarmi otaczają stojących twarzami do ściany kilku mężczyzn. – Ausweis! – mówi cywil ze znaczkiem swastyki w klapie ma­rynarki. – Er ist – podchodzi do oficera SS – Dolmetscher in Heeregruppe. – Frei, los – oddaje mi zaświadczenie i wypycha poza kordon żandarmerii. W innej scenerii miało miejsce kolejne zdarzenie. Jest wrzesień 1944 roku. Wojna zbliża się do końca. W lasach radkowskich nie notowana dotąd na naszych terenach koncentracja partyzantów dwu dywizji: drugiej i siódmej. Nasz syn Andrzej ma pięć lat. Chcę mu pokazać sceny leśnego partyzanckiego życia, chcę, aby zarejestrował w dziecięcej pamięci niepowtarzalne obrazy. Przezwyciężam opory żony, przyrzekam, że przywiozę Andrzeja na noc do domu, wsadzam go na bryczkę i jadę. Jedziemy na północ polnymi drogami, przecinamy kontrolowaną przez Niemców szosę wiodącą z Jędrzejowa na Śląsk, suniemy stępa wzdłuż piaszczystych, ubogich zagonów Kwiliny, przejeżdżamy przez chybotliwy mostek, przerzucony przez wąską rzeczkę obok młyna, i skręcamy w prawo w pobliski las. Nagle zza krzaków wyskakuje dwu młodych ludzi w sfatygowanych cywilnych garniturach, w furażerkach z orzełkami i z karabinami gotowymi do strzału. – Stój! Hasło! Podaję hasło, mijam posterunek, wjeżdżam w głąb. Andrzej jest wniebowzięty. Pod sosną punkt sanitarny, lekarze zmieniają rannym opatrunki, nieco dalej kucharze ćwiartują krowę, na polanie ćwicze­nia w rzucie granatem, w innym miejscu czyszczenie broni. Co pewien czas niemiecki samolot rozpoznawczy. Pada wówczas komenda: „Lotnik! Kryj się!”. Tym kryciem się jest Andrzej chyba najbardziej zachwycony. Pierwszy zmyka pod krzaki i zaśmiewa się z przykucnię­tych obok żołnierzy. To na pewno przypomina mu zabawę w chowa­nego. W równym stopniu jest zachwycony, kiedy z menażką w ręku posuwa się w szeregu w kierunku kotła po obiad i kiedy pałaszuje na leśnej murawie kaszę jęczmienną, której w domu nie wziąłby do ust. Pod wieczór, mimo jego oporów, zabieram go II

Roman Czernecki

156


od innej zabawy, układania w szeregu nabojów różnego kalibru, różnej broni. – Pozostaw wszystko tu, niczego nie zabieraj, bo gdyby Niemcy znaleźli u ciebie taką kulkę, to no, no… Wyjeżdżamy po zachodzie słońca inną, dłuższą, lecz podobno bezpieczniejszą, drogą przez kwilińskie zagajniki. Kiedy po dobrej godzinie wyjeżdżamy koło Chlewie na szosę, wyskakuje kilku niemieckich żołnierzy z pistoletami gotowymi do strzału. – Halt! Halt! Raus! – jak zwykle wrzaskliwie. I jak zawsze: – Hände hoch! Kiedy jeden z nich obszukuje mnie i wyciąga z kieszeni marynarki mojej dokument, obserwuję dziwne zachowanie się Andrzeja. Jest zaczerwieniony, nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Na pewno – myślę – przestraszył się i zmoczył majteczki. Kątem oka widzę, jak w świetle latarki elektrycznej podoficer ogląda moje dokumenty: ausweis, zaświadczenie Grzimka. – Alles in Ordnung, können Sie weiter fahren. Der Kleine – pokazuje na Andrzeja – ist müde. Glückliche Reise. Ruszyliśmy. – Czy ty, Andrzejku, nie masz mokrych majteczek? – Nie, tatusiu. – A czemu tak przestępowałeś z nogi na nogę? – Bo ja mam, tatusiu, tu – wskazuje na kieszeń w fartuchu – kulki. Sięgam ręką do kieszeni. W kieszeni kilka naboi, każdego kalibru po jednym. Nazajutrz o świcie zgrupowanie nasze pod Radkowem zaata­ kowa­ne zostało przez lotnictwo, jednostki pancerne, piechotę oraz od­działy żandarmerii i policji. Bój rozpoczęty pod Radkowem przesuwa się w ciągu dnia w kierunku północnym, a kończy się po trzech dniach pod Lasocinem. Obie dywizje nie dały się zaskoczyć i okrążyć. Natomiast w toku bitwy znalazła się w kotle kompania żandarmów – tych, którzy spacyfikowali Józefów. Z kotła tego nie wyszedł z życiem ani jeden żandarm. W kilkanaście dni po tej bitwie 2. DP AK została zdemobilizowa­ na. Partyzantów „spalonych” w swych miejscach zamieszkania melinujemy w różnych miejscowościach, znakomita wszakże więk­szość II Słupia

157


ruszyła w pojedynkę lub kilkuosobowymi grupkami do rodzin­nych domów. Kluczyli nocami duktami leśnymi, w dzień zalegali w zagajnikach leśnych i niecierpliwie oczekiwali nocy. Nocą panowa­ła cisza. Wyostrzone wszakże czujne ucho partyzanckiego zwiadow­cy chwytało z odległego traktu pomruk jadących samochodów, dochodzący z oddali rytmiczny turkot przewalających się z łoskotem transportów kolejowych i warkot przelatujących samolotów. Jedną z biwakujących drużyn na skraju lasocińskich lasów dowodził st. strzelec o pseudonimie „Mercedes”, w cywilu Jerzy Riedel. Pochodził z Kielc. Ojciec „Mercedesa”, urzędnik Izby Skarbowej, uosobienie, w pracy i w życiu prywatnym, praworządności, wyjątkowo ciężko przeżywał bezprawia i gwałty okupanta. Wraz z żoną drżał o syna, jedynaka. W jednomyślnej ocenie nie tylko rodziców, ale i nauczycieli, i znajomych, chłopak był wyjątkowo udany i zdyscyp­linowany, koleżeński, skromny, o wszechstronnych zainteresowa­niach. Z pasją pochłaniał książki i odnajdował w ich lekturze źródło głębokich przeżyć. W czerwcu 1939 roku ukończył w gimnazjum Śniadeckiego klasę pierwszą z pierwszą w szkole lokatą, z piątkami ze wszystkich przedmiotów. Kiedy wybuchła wojna, miał 14. rok życia. W następnych latach na konspiracyjnych kompletach ukończył gimnazjum i liceum, i tuż po maturze w maju 1944 poszedł do lasu. Ostatnio, w czasie akcji „Burza”, brał udział w zgrupowaniu 2. DP, uczestniczył w trzydniowej bitwie w lasach radomsko-lasocińskich, a obecnie, po demobilizacji, wracał do domu, do Kielc. Droga jednak najeżona była niebezpieczeństwami: po wsiach stacjonowały oddziały niemieckie, szosy i drogi patrolowali własowcy, policjanci i żandarmeria. – Przemykajcie się niepostrzeżenie, omijajcie osiedla, nie palcie ognisk, nie wszczynajcie żadnych akcji zaczepnych. Otwierajcie ogień w obronie koniecznej. Broń zdajcie natychmiast po przybyciu do miejsc zamieszkania komendantom placówek – instruował ich na odchodnym dowódca plutonu. Mimo nieludzkiego zmęczenia, mimo potęgującego się z godziny na godzinę głodu, nastrój w drużynie był – jak to określił „As” – świąteczny. II

Roman Czernecki

158


– Chłopaki, trudno uwierzyć, że to już jutro rano w domu… – Wyobrażam sobie – marzył głośno „Mercedes” – jakie wrażenie wywoła moje zjawienie się w domu. Tata przezornie przekręci klucz w drzwiach i zasłoni okno w pokoju, mama wykrzyknie od drzwi: Jak? – Najpierw – ciągnął – kąpiel, potem czysta bielizna, potem, bracie, zupa mleczna i kartoflane placki… chłopaki, nie macie pojęcia, jakie to są placki, delicje, nie oddałbym ich za pieczonego kurczaka. – Nie gadaj, bo mi się na samo wspomnienie kurczy żołądek. Pod wieczór zerwał „Mercedes” garść wrzosów i zatknął je za pas. – To dla mamy – odpowiedział z uśmiechem na pytające spoj­ rzenia kolegów. Ruszyli z zapadnięciem zmroku, kluczyli po leśnych bezdrożach, przemykali przez zaorane pola, wreszcie przed świtem dobrnęli do jakże im dobrze znanych, karłowatych zagajników podkieleckich. – Tu już — żartował półgłosem „Jurek” — czuję zapach smażo­ nych placków ziemniaczanych. Zatrzymali się na skraju wąwozu, poczęli nadsłuchiwać i wpa­ t­rywać się w teren opadający stromo w dół ku rzece. Gdzieś na północnym wschodzie, nad Białogonem, wystrzeliła w powietrze rakieta, gdzieś dalej nieco w prawo, znad Sitkówki przejechał horyzont jasną smugą przeciwlotniczy reflektor. – Teraz – wyjaśnił szeptem „Mercedes” – przeskoczymy tam w dole strumyk, za nim szosę, tuż za nią równolegle do niej biegnący tor kolejowy i zaszywamy się na stoku, naprzeciw lasu. – Idziemy z „Asem” pierwsi, za nami w odstępach dwuminuto­ wych po dwu: „Jastrząb” z „Halnym”, „Blondyn” z „Lisem”, „Ajaks” ze „Szkwałem”, „Haubica” z „Kordianem”. Ruszyli. Przeszli w bród rzeczkę, wspięli się na pobocze szosy, przeskoczyli ją dwoma susami i zbiegli w dół, w stronę toru kolejowego. W momencie przeskakiwania przez rozpięte na wysoko­ ści kilkudziesięciu centymetrów druty semaforowe wysunęły się „Mercedesowi” zza pasa wrzosy, podarunek dla mamy. Kiedy cofnął się, by je podjąć, zza krzaka, z lewa, bluznęła seria z pistoletu maszynowego. Zwinął się i zawisł bezwładnie na rozpiętych drutach kolejowego semaforu. II Słupia

159


Wiadomość o jego śmierci przeżyłem szczególnie boleśnie, należał bowiem przed wojną do moich uczniów najwyżej cenionych, lubia­nych. W październiku komendant obwodu zawiadomił mnie, że dowód­ca Korpusu Kielecko-Radomskiego rozkazem z 15 lipca 1944 roku odznaczył mnie Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami. W listopadzie przybywa do Słupi i ukrywa się tu przez dwa tygodnie Wincenty Witos. Poszukiwany przez gestapo, zmienia co parę tygodni miejsce zamieszkania. Jest schorowany, utyka, z trudem porusza się o własnych siłach. W rozmowie ze mną żywo interesuje się naszymi pracami pedagogicznymi. *** W końcu lipca 1944 roku doszło do naszego spotkania z ludźmi NSZ płk. „Bohuna”. W południe wezwał mnie komendant obwodu włoszczowskiego i oświadczył, że wraz z mjr. „Rudym” pojadę do miejsca postoju Brygady Świętokrzyskiej NSZ dla przekazania ultimatum komendanta okręgu AK. Wyjaśnił mi, że dziś o świcie znienacka otoczony został w lesie dzierzgowskim, w czasie gimnas­tyki porannej, świeżo sformowany pluton BCh, wcielony do 1. baonu 72. pp AK, ostrzelany i rozbrojony. Są zabici i ranni. Napastnikiem był oddział NSZ. Wywiad nasz ustalił, że brygada NSZ biwakuje w Raszkowie. Pod wieczór ruszyliśmy we dwóch bryczką. Za Słupią skręciliśmy na południe i wjechaliśmy na leśny dukt. Było duszno, konie nerwowo opędzały się od natrętnych, boleśnie tnących bąków. Po pewnym czasie las począł rzednąć, od łąk powiał mdły, słodkawy zapach koniczyny. Poprzez coraz bardziej ażurową ścianę leśną zarysowała się szachownica pól i łąk, a za nią na horyzoncie zabudowania Raszkowa. Kiedy znaleźliśmy się na skraju lasu i zwolniliśmy, by poprzez chybotliwy mostek wjechać na polną drogę, wyskoczyło zza krzaków dwu uzbrojonych ludzi. Pierwszy w furażerce z białym orzełkiem, w dobrze skrojonym gabardinowym mundurze z dystynkcjami podporucznika, drugi w wojskowej polo­wej czapce, w drelichowym mundurze. Obaj trzymali w rękach pistolety maszynowe. – Kim jesteście i dokąd jedziecie? II

Roman Czernecki

160


– Jesteśmy żołnierzami AK. Z rozkazu komendanta okręgu jedziemy do dowódcy Brygady Świętokrzyskiej NSZ. – Czy macie broń? – Nie mamy. – Wysiądźcie, sprawdzimy. Zeskoczyliśmy obaj z bryczki. Spostrzegliśmy, że za nami stoi dalszych kilku uzbrojonych ludzi w mundurach wojskowych. Jeden z nich, na skinienie oficera, przesunął rękami po naszych kieszeniach, inny sprawdził wózek. Żołnierz z dystynkcjami podporucznika wziął z rąk mjr. „Rudego” lejce i wskoczył na kozioł bryczki. – Poczekajcie, aż wrócę. Usiedliśmy na skraju rowu, w cieniu osiki i patrzyliśmy na smugę kurzu znaczącą oddalający się wózek. – Zapalicie? – zaproponował porucznik. Podziękowaliśmy. – Przydałby się deszcz – zaczął drugi. – Cholernie gorąco. Przytaknęliśmy. – Co nowego u was słychać? Czy daleko stąd są ugrupowania nieprzyjacielskie? Było dla nas oczywiste, że znudzeni bezczynnością żołnierze chcą nas zachęcić do rozmowy. – Wydaje nam się – powiedział oschle mjr „Rudy” – że możecie nam przekazać dokładniejsze informacje o rozlokowaniu garnizo­nów niemieckich. – Wiem, do czego pan pije – wtrącił milczący dotąd najstarszy wiekiem osobnik o twarzy zeszpeconej ospą, z trzema paskami na naramienniku. – Musicie wiedzieć, że Niemcy wojnę przegrali. Nie przegrali jej dotąd bolszewicy, drugi nasz, obok Niemców, śmiertelny wróg. Oszczędzamy się z walkach z Niemcami, bo czekają nas cięższe z bolszewikami. – Znacie postanowienia jałtańskie? – zapytałem. – Phi – gwizdnął przez zęby inny – kto wierzy przyrzeczeniom bolszewików, jest naiwny. Czy pan zapomniał, co zrobili z traktatem ryskim? Wrzucili do kosza na śmiecie i dokonali z Hitlerem czwartego rozbioru Polski. – A Katyń, panie, Katyń. Czy wy wszyscy w AK macie bielmo na oczach? II Słupia

161


– Bielmo to nie przesłania nam ostrości widzenia takich faktów, jak mordowanie żołnierzy ruchu oporu, najpierw strzelanie do AL, teraz podstępny napad na nasze oddziały AK. – Bzdury – zareagował oficer – ulegacie bezkrytycznie propagan­ dzie. Oczyszczamy kraj z bolszewickich szpiegów, z płatnych sługu­ sów Stalina. – Ku chwale Hitlera! – zawołałem. – Bardzo użyteczna dla Niemców praca, oczyszczanie zaplecza frontu z żołnierzy dywersji. Czy wiecie, jak się taka praca nazywa? Kolaboracja! – Panie, pan nie wierzy w to, co mówi. Jaka kolaboracja? Na wołowej skórze nie spisalibyśmy tych szkopów, których za­katrupiliśmy. – A jak to wyjaśnić, że wczoraj i przedwczoraj tu, niedaleko, w Czarnym Lesie, 2 kilometry od garnizonu hitlerowskiego w Szcze­ kocinach, wasi ludzie w biały dzień mełli zboże, w miejscu kont­ rolowanym przez żandarmów? Czy sądzicie, że nie mamy dowodów na uzgadnianie waszych przemarszów z oficerami łącznikowymi SS? – Tego wymaga elastyczność polityczna – wycedził przez zęby porucznik. – To jest konieczna dyplomacja. Chodzi o uchronienie elitarnego rdzenia narodu od zniszczenia. Na nas ciąży historyczna odpowiedzialność za uchronienie Polski przed przekształceniem jej w 17 republikę. – Czy tą odpowiedzialnością dyktowane jest strzelanie z ukrycia do polskich żołnierzy? Jakaż to etyka rozgrzesza te wasze działania? Osobliwa etyka i osobliwe rozumowanie. Wróciła bryczka. Porucznik wskazał ręką, że mamy zająć miejsca na siedzeniu za nim, ruszyliśmy drogą przez las, wjechaliśmy do wsi. Na jej skraju natknęliśmy się na ubezpieczenie ogniowe z gniazdem ckm. We wsi pełno było wojska. Jedni grali w karty, inni porząd­kowali mundury, czyścili broń, baraszkowali z dziewczętami. W cie­niu drzew owocowych zamaskowane działko przeciwpancerne, opo­dal dymiły kuchnie polowe. Podjechaliśmy pod dwór raszkowski. Na nasze spotkanie wyszedł oficer służbowy, przejrzał nasze kenkarty i poprosił do wnętrza, do poczekalni. Po chwili otwarły się drzwi i stanął w nich mężczyzna: szczupły, niski, o pociągłej twarzy i opadających ku dołowi wąsach, liczący około 50 lat, ubrany w mundur wojskowy bez dystynkcji. II

Roman Czernecki

162


– „Bohun” jestem, słucham panów – ręką wskazał krzesła. Przedstawiliśmy cel przybycia. – Dziś o świcie jednostka wasza ostrzelała nasz pluton w trakcie przeprowadzania gimnastyki porannej. Zabity został zastępca do­ wódcy plutonu, rannych zostało dwu żołnierzy. Ponadto oddział wasz zagrabił broń i amunicję. Z rozkazu dowódcy okręgu AK żądamy wyczerpujących wyjaśnień, przykładnego ukarania winnych, zwrotu broni i amunicji. Wysłuchał w milczeniu, podniósł słuchawkę telefoniczną, wykręcił jakiś numer. – Poproście do mnie mjr. „Kmicica”. – Nic mi nie wiadomo – zwrócił się do nas – o zaistniałym incydencie. W drzwiach stanął wysoki, przystojny, około 40-letni mężczyzna. – Pozwolą panowie, szef oddziału operacyjnego, mjr „Kmicic”. Skłoniliśmy się. – Panowie są delegatami komendanta okręgu AK, twierdzą, że nasi żołnierze stoczyli potyczkę z ich oddziałem dziś rano pod Dzierzgo­wem. – Za pozwoleniem – wtrąciliśmy – to nie była potyczka, to był napad na bezbronny pluton, zakończony zastrzeleniem dowódcy, zranieniem żołnierzy i zagrabieniem broni i amunicji. – Proszę panów – zabrał głos mjr „Kmicic” – znam ten incydent, godny zresztą pożałowania. Na wojnie, niestety, zdarzają się niepo­ rozumienia. Znane są na pewno panu np. przypadki kładzenia ognia artyleryjskiego na własną piechotę. – Nie widzimy żadnej analogii między tym, co pan mówi, i napa­dem na naszą jednostkę. – Kto dowodził naszą jednostką? – zwrócił się „Bohun” do mjr. „Kmicica”. – Kapitan „Wilk”, dowódca I baonu 4. pp. – Poproście go. – Kapitan „Wilk” należy do wysoko przez nas cenionych dowód­ ców. Jest kawalerem Virtuti Militari. Działa zawsze z rozwagą. Po chwili stanął w drzwiach były mój uczeń z Kielc, Śniadecczyk, Wacek Janikowski. II Słupia

163


– Panie pułkowniku, kapitan „Wilk” melduje się na rozkaz. – Siadajcie, proszę. Panowie z komendy okręgu AK przybyli w sprawie wydarzeń w dniu dzisiejszym pod Dzierzgowem. Teraz dopiero skrzyżowały się nasze spojrzenia. – Pan profesor, co za spotkanie. – Poderwał się do powitania. – Mieliśmy meldunek – zaczął – że w lasku dzierzgowskim biwakuje oddział AL „Garbatego”. Działałem w myśl instrukcji, bardzo mi przykro. – Czy instrukcja ta nie zezwala wam na opatrzenie ciężko rannych waszych ofiar, a żołnierzy ruchu oporu walczących z hitleryzmem? – Zginął z ran – powiedziałem – 22-letni podchorąży, jedyny syn wdowy po zamordowanym przez gestapo działaczu PPS, student, działacz harcerski z Tarnowskich Gór. Przed śmiercią prosił, żeby nie mówić matce, że padł z ręki Polaka. Wacek spuścił nisko głowę. – Wojna, panie profesorze, jest mi naprawdę bardzo, bardzo przykro, do nas również strzelają zza węgła. Powstaliśmy. Mjr „Rudy” zwrócił się do „Bohuna”: – Żądamy wykonania naszych postulatów w ciągu 24 godzin. Nasz punkt kontaktowy: Sprowa, gajówka. Należy pytać o „Ręba­cza”. – W wypadku niespełnienia naszych żądań, zastrzegamy sobie wyciągnięcie wobec was konsekwencji, jakie komenda okręgu uzna za stosowne. Wyszliśmy przed dom, wskoczyliśmy do bryczki i ruszyliśmy. Na wierzchołkach drzew majaczącego przed nami lasu gasły ostatnie promienie zachodzącego słońca. Od Pilicy poczęła napływać niesiona powiewem wiatru biała warstwa mgły. Na polanie, na krańcu wsi, stały uformowane do wieczornego apelu oddziały Brygady Świętokrzyskiej. Kiedy wyjechaliśmy za opłotki i ruszyli kłusem, dobiegła nas niesiona po równinie raszkowskiej zaintonowana przez oddziały pieśń: „Wszystkie nasze dzienne sprawy…”. Tego samego dnia do piaszczystego dołu na polanie leśnej w Dzierzgowie spuszczono trumnę 22-letniego sierżanta pchor. AK „Brzozy”, harcmistrza Chorągwi Harcerskiej z Tarnowskich Gór. II

Roman Czernecki

164


*** Nadzieja na rychłe wyzwolenie i tym razem zawiodła. Front zatrzymał się na przyczółku baranowskim. Rozpakowali bagaże kreishauptmani, gestapowcy, żandarmi i różnego rodzaju treuhändlerzy. Z opóźnieniem przystąpiliśmy do organizowania, szóstego pod okupacją, roku szkolnego 1944/45. W 31 kompletach rozpoczęło naukę 891 uczniów. Wobec braku wykwalifikowanych nauczycieli szkół średnich funkcje te objęli koledzy ze szkół powszechnych i studenci. Jednych i drugich musieliśmy instruować, opracowywać dla nich wytyczne i konspekty. Zajęcia dydaktyczne z tak dużą grupą młodzieży nie mogły mimo usiłowań ujść uwadze stacjonujących w Słupi i w innych miejscowoś­ciach żołnierzy niemieckich, ale na szczęście nie wzbudziły żadnego ich zainteresowania. Tok wszakże tych zajęć nie był już tak rytmiczny jak w minionych latach. Jedną z przyczyn osłabiającą tętno prac naszych była powszechna depresja wywołana tragedią Warszawy. Każdego dnia w sierpniu i wrześniu do późnych godzin nocnych słuchaliśmy komunikatów radiowych – coraz bardziej dramatycznych. Kapitulacja stolicy okryła wszystkich nas ciężką żałobą. W dwójnasób głęboko przeży­wali ją ci, którzy w powstaniu utracili najbliższych. Cios taki spadł na dom pp. Rudzińskich. Ich najstarsza córka, Maka, dziewczyna wyjątkowej urody i wyjątkowego wdzięku, absolwentka naszego liceum, zginęła na Mokotowie. Zginęła w ostatnich dniach września, w tym samym miesiącu, w którym padł w potyczce jej stryjeczny brat, żołnierz AK, wachm. pchor. 8. pułku ułanów Oskar Rudziński. Inną przyczyną nierytmicznej pracy były częste łapanki do kopania umocnień obronnych wzdłuż Pilicy. Jeszcze inną – specyfika przyfrontowego życia osiedli, w których obrębie znaleźliśmy się, częste ruchy wojsk, transportów zaopatrzenia, loty obserwacyjne lotników sowieckich i wzmożone akty dywersji dokonywane przez skoczków, duże skupienie oddziałów partyzanckich. Jadąc w teren, nigdy się nie wiedziało, na kogo człowiek się natknie. Skupienie to wszakże ma tę dobrą stronę, że paraliżuje swobodę poruszania się Niemców. W rejonach operacyjnych partyzantów ustawił nieprzyjaciel na szosach tablice ostrzegawcze: „Halt! Achtung! II Słupia

165


Banditengebiet!”. A dalej – zakaz ruszania w dalszą drogę pojedynczymi autami, zalecenie formowania większych kolumn, zachowania gotowości bojowej. Godzinami nieraz czekają pojedyncze auta na przejazd liczniejszych kolumn. Z bronią gotową do strzału, z lękiem w oczach, którego już nawet ukryć nie potrafią, rozdygotani w nerwowym napięciu, naciskają startery ci, którzy tak niedawno ruszali na podbój świata. *** Zima 1944 roku wprawdzie spóźniła się, ale mróz, który skuł ziemię w połowie grudnia, i duży śnieg, który spadł przed Bożym Narodzeniem, utrzymywał się i nie wykazywał tendencji do odwilży. Był piątek 12 stycznia, kiedy około południa usłyszeliśmy charak­terystyczne gdakanie kukuruźnika, a po chwili dwa następujące po sobie wybuchy. Wybiegliśmy przed dom, ale niczego nie dostrzegliś­my. Nagle ktoś krzyknął: „Pali się”. Za zabudowaniami gospodar­czymi wytrysnął w górę gejzer płomieni. Płonął na polu stóg słomy. Podeszliśmy bliżej. – To ten samolot rzucił bombę – tłumaczył ktoś. – Wygląda to – komentowaliśmy, wracając do domu – na jakiś umówiony sygnał. Wieczorem wysłuchałem komunikatu radiowego z Londynu: „…na frontach lokalne działania patroli… naloty na Düsseldorf i na Hanower… poważniejszych działań nie zanotowano”. Nazajutrz miałem w planie wyjazd do Dzierzgowa. Było jeszcze zupełnie ciemno, kiedy obudził nas nieustanny głuchy łoskot. Otworzyłem okno. Teraz nie było już wątpliwości, od wschodu rozbrzmiewają nieustanne detonacje setek dział. Szybko ubieramy się i wychodzimy przed dom. Widzimy wybiega­jących z kwater oficerów niemieckich. Oni także wsłuchują się w pomruk nadciągającego huraganu. Nikt już nie ma wątpliwości, ofensywa ruszyła. Odtąd jesteśmy świadkami przesuwających się jak w kalejdoskopie coraz to nowych wydarzeń. Zarządzenia alarmu i gotowości wymarszu szpitala końskiego, pędzenia szosą na zachód stada krów, przyjazdu dywizjonu II

Roman Czernecki

166


ciężkiej zmotoryzowanej artylerii i zajęcia w parowie na skraju wsi stanowisk ogniowych, prowadzenia pod konwojem kilkudziesięciu chłopów z Pińczowskiego, zatrudnionych do dnia wczorajszego przy oczyszczaniu dróg, zwinięcia stanowisk artyleryjskich i wyjazdu dywizjonu w kierunku Szczekocin. Przez cały dzień na dworze, dzwoniąc z zimna zębami, stoi gotowy do wymarszu personel szpitala końskiego. – Zatkane drogi – tłumaczy nam któryś z weterynarzy. Wierzymy. Przez Słupię ze wschodu na zachód przebiega boczna szosa, główna, równoległa do naszej biegnie przez Chlewice i Moskorzew. Obie zbiegają się we wsi Goleniowo, 3 kilometry przed Szczekocinami. Tam właśnie powstały korki uniemożliwiające szybką ucieczkę. Wieczorem horyzont na wschodzie różowieje łunami pożarów, grzmot dział wyraźnie przybliżył się, a kiedy wreszcie ruszył szpital, słychać już serie broni maszynowej. Po jego wyjeździe wieś zaległa w bezruchu oczekiwania. Nagle powstaje panika. Ktoś puścił pogłoskę, że ostatnimi wycofu­jącymi się oddziałami są jednostki SS i własowcy. I że grabią mienie, puszczają z dymem zabudowania, dopuszczają się mordów i gwał­tów. Więc ludzie wynoszą z domu, by ukryć w zabudowaniach, cenniejsze przedmioty, inni, ubrani do wyjścia, szykują się do ucieczki do sąsiednich wsi, odległych od przelotowych szos, do Różnicy lub Radkowa. Zapada noc. Artyleria milczy. Wpatruję się, stojąc przy oknie, w mroźną zimową poświatę. Niezwykły jest ten czas, kiedy nie ma już wojsk jednej ze stron walczących, a jeszcze nie ma wojsk strony przeciwnej. Pamiętam taki czas z dzieciństwa, z pierwszej wojny światowej. Pamiętam noc, kiedy słyszałem rozlegające się w ciszy krzyki kobiet napadniętych przez wypuszczonych z więzień krymina­ listów, noc, w której zbrodniarze, upojeni bezprawiem i bezkarnoś­ cią, w krwawy sposób załatwiali zadawnione porachunki. Około północy doszedł naszych uszu początkowo odległy, później z każdą chwilą wyraźniejszy odgłos jadącego bardzo powoli jakiegoś ciężkiego pojazdu. Jeszcze parę chwil i już słychać wyraźnie rytmicz­ną pracę motoru, ciężki zgrzyt gąsienic. Słyszymy przerzucenie dźwigni skrzyni biegów, wyłączenie motoru, słychać głośną rozmowę po niemiecku, kroki po skrzypiącym śniegu, wreszcie II Słupia

167


zgrzyt startera i ponowny jazgot sunących gąsienic. Po chwili wyłania się olbrzymi pług do zrywania nawierzchni szos, sunący szosą na zachód jak apokaliptyczna bestia. Odgłos motoru stopniowo cichnie, wreszcie po jakimś czasie zanika. Przez okna poczyna przezierać przedświt. Wraz z nim rozpoczyna się znowu kanonada. Na przełaj polem, z północy na południe idą Niemcy, bez broni i pasów, bez hełmów, bez tornistrów. Paru w mundurach piechoty, inni artylerii przeciwlotniczej. Schodzą z pola przez rów na szosę, przez chwilę zastanawiają się, wreszcie przecinają ją i między opłotkami przechodzą na przeciwległe pole. Przed ósmą rano wychodzimy przed dom. Słyszymy teraz strzały broni maszynowej z północy i północnego zachodu. Są. Drogą popod murem otaczającym park, idą, rozglądając się, w kufajkach, w futrzanych czapkach, z pepeszami w ręku. Paru szperaczy. A potem widać, jak dalej od nas, przez rozległą płaszczyz­ nę pola okrytą śniegiem, sadzą czołgi. Na kołyszących się gąsienicach potężne cielska, wysunięte na wprost lawety. Pod dwór podjeżdża na łaziku dwu oficerów, za nimi jadą następni. – Niemców niet? Zajmują na parterze dwa pokoje na kwatery. Do pierwszego wnoszą sprzęt łącznościowy. Po kilku minutach słyszymy: – Ja czajka, ja czajka, słyszysz mienia… Podchodzę do jednego z oficerów. Nie pamiętam o ostrzeżeniach, radach i wskazaniach. – Mam – powiadam – plan pól minowych nad Pilicą pod Szczekocinami, chcę go wam przekazać. Oficer przez mgnienie oka mierzy mnie wzrokiem. – Pokażcie. Rozkładam mapę, pokazuję naniesione trójkąciki. Przygląda się z uwagą, po chwili uśmiecha się. – Prawilno, prawilno, charaszo. No, ale wy – patrzy na swoją mapę – nie nanieśliście pól minowych tu jeszcze, koło tych dwu stawów. No da, charaszo, spasiba, denkuje – tak u was gawaritsa? A skażite pożałosta, kak wy eto odzierżały? II

Roman Czernecki

168


– Dostałem ten plan wczoraj pod wieczór od dwu saperów, księży katolickich, Francuzów z Lotaryngii, wcielonych przemocą do Wehrmachtu. Kiedy batalion ich przed Nowym Rokiem przybył nad Pilicę i zakwaterowany został w Goleniowie, przyszli następnego dnia do Słupi, do ks. proboszcza Pałysiewicza i poprosili o zezwolenie na odprawianie mszy świętej. W czasie następnej wizyty zapytali, czy nie mógłby ich skontak­ tować z kimś z polskiego ruchu oporu. Na rozmowę z nimi zabrał mnie z sobą mjr „Rudy”. Spotkaliśmy się w zakrystii kościelnej. W toku rozmowy wyrazili gotowość wstąpienia do któregoś z naszych oddziałów partyzanckich w mo­ mencie zajęcia Lotaryngii przez aliantów. Wcześniejszą dezercję z Wehrmachtu uważali za niebezpieczną, Niemcy bowiem w takich przypadkach mordują lub wywożą do obozów koncentracyjnych członków rodziny. Wczoraj, tuż przed wymarszem wpadli na moment i w toku pożegnania wcisnęli mi do ręki mapę pól minowych. Wychodzimy przed dom. Pusta rano ulica roi się od ludzi. Podchodzę do czołgistów, witają się, gaworzą. W pewnej chwili poruszenie. Oczy wszystkich zwrócone na szosę. Środkiem, jakby nigdy nic, idzie w kierunku budynku gminy żandarm ze Szczekocin, wysoki, ryży, ten sam, który tyle razy urządzał tu łapanki. Pijany czy nieprzytomny nie dostrzega stojących z boku rosyjskich czołgów. – Ty, Fryc, Hände hoch! Hitler kaputt! Zatrzymał się, patrzy błędnymi oczyma. Wtem dostrzega sowiec­kich czołgistów. – Herr Gott – woła, ułamek sekundy waha się, potem z wolna podnosi ręce do góry. W południe nadciąga piechota. Idą całe pułki. Jedni omijają Słupię, inni zatrzymują się we wsi. Jakiś oddział odpoczywa w parku. Żołnierze zdjęli plecaki, rozsiedli się na kłodach drzewa, rozcierają ręce, wyjmują gazety, urywają skrawek, zwijają w tubkę, z kieszeni wyjmują garść machorki, wsypują w skręconą tubkę i zapalają. Potem rąbią drobniutko gałęzie, ustawiają trójkątne podstawki, wieszają kociołki, gotują kartofle lub kaszę, okraszają ją pod­grzanym II Słupia

169


sosem konserwy mięsnej. Żołnierze ci są trzeci dzień w marszach i w walkach. Dziś rano wyszli spod Jędrzejowa, mają w nogach ponad 20 kilometrów przy temperaturze -20°C. Nagle ni stąd, ni zowąd strzelanina. Nic nie rozumiemy. Pod­rywają się znad kociołków piechociarze, chwytają za karabiny, pepesze, pistolety, mierzą w niebo i prażą. Jest, jest, widzę, na wysokości około 3000 metrów, niemiecki samolot. Po chwili samolot niknie, kanonada ucisza się, żołnierze wracają do swych kociołków. Z pokoju zajętego na kwaterę, dobiega nieustannie: „Ja czajka, ja czajka…”. Od zachodu dochodzą nas odgłosy walki. To weszły do akcji dywizje pancerne. Szerokim od południa zakosem zaszły na tyły obronnych umocnień nad Pilicą. Około 9 wieczór radiotelegrafista melduje: – Szczekociny zajęte. *** Nazajutrz pod wieczór zwołuję posiedzenie rady pedagogicznej. Wojna jeszcze trwa, przez powiat włoszczowski przeciągają bez przerwy wojska, szkoły i domy prywatne pozajmowane są na kwatery i szpitale polowe, mimo to jednak trzeba spojrzeć w najbliższą przyszłość i ustalić dalszy plan działania. W toku dyskusji zarysowują się dwa stanowiska. Jedni koledzy są zdania, że nasza rola tu skończona, należy więc wracać do swych macierzystych szkół. Inni sądzą, że właśnie tu należy doprowadzić rok szkolny do końca. – Mamy obowiązek uporządkować nasze prace. W tym roku bardziej aniżeli w poprzednich, wystąpiły różnice między poszczegól­ nymi kompletami w realizacji materiału programowego. Trzeba ustalić, jakie są restancje, kursami wyrównawczymi uzupełnić braki. Należy zweryfikować świadectwa maturalne i promocyjne. Wypada rozważyć możliwość przekształcenia naszego – byłego już – kon­ spiracyjnego gimnazjum i liceum w szkołę państwową, znaleźć dla niej lokalizację, zorganizować ją. – Trzeba jak najśpieszniej nawiązać kontakt z kuratorium. Na tym samym posiedzeniu rady pedagogicznej staramy się dokonać wstępnego podsumowania naszej konspiracyjnej działalności. II

Roman Czernecki

170


W ciągu blisko pięcioipółletniej pracy objęliśmy nauczaniem w gimnazjum i w liceum ogólnokształcącym humanistycznym, matematyczno-fizycznym i przyrodniczym oraz w liceum hand­lowym, ogółem 938 dziewcząt i chłopców. Egzamin dojrzałości złożyło 98 osób, na kursach uniwersyteckich studiuje 49 młodych ludzi. Te sukcesy zawdzięczamy patriotycznej postawie społeczeństwa powiatu włoszczowskiego, jędrzejowskiego i olkuskiego, opiece, jaką otaczano nas na każdym kroku przez cały czas okupacji, szczególnie opiece ze strony społeczeństwa Słupi, w której zlokalizowaliśmy bazę naszej konspiracyjnej pedagogicznej działalności. Działalność ta była zawsze niebezpieczna, zawsze bowiem groziła dekonspiracją, pocią­ gającą za sobą aresztowanie i rozstrzelanie lub obóz koncentracyjny, kończący się w większości przypadków śmiercią. Za tajne nauczanie w powiecie włoszczowskim oraz w tych gminach powiatu jędrzejowskiego i olkuskiego, w których komplety gimnazjalne nam podlegały, zostali rozstrzelani lub zamęczeni w obozach koncentracyjnych nasi koledzy: 1) Antoni Wierzbowski z Lelowa, 2) Wincenty Adamczyk z Włoszczowej, 3) Józef Gajdziński z Krasocina, 4) Jan Zawada z Psar, 5) Antoni Zachowski ze Szczekocin, 6) Wacław Kaczmarek ze Szczekocin, 7) Franciszek Urbański z Konieczna, 8) Kazimierz Szafa z Sędziszowa, 9) Adolf Szymański z Sędziszowa, 10) Emil Zaremba z Pawłowic, 11) Jan Jasiński z Kidowa. Nie obeszło się, niestety, bez strat uczniów naszych. Na polu chwa­ł y padli: 1) Maria Rudzińska, 2) Oskar Rudziński, 3) Marian Krynicki. II Słupia

171


Zginęli wskutek różnych okoliczności, zdrady lub nieostrożności: 4) Leszek Biały, 5) Jan Brożek, 6) Stanisław Grabowski, 7) Wiesław Pawłowski, 8) Zenon Wrona, 9) Jan Zatoński. Nasze wahanie: wyjechać czy pozostać? – rozstrzygnęliśmy na naradzie delegatów rodziców przybyłych z okolicznych osiedli, i to w chwili, kiedy któryś z dyskutantów wysunął argument, którego słuszności nie można było podważyć. Idzie – mówił – o uratowanie roku szkolnego dla blisko tysiąca chłopców i dziewcząt. Z kolei stanęła sprawa pomieszczeń szkoły, internatu, nauczycie­li. Padały propozycje w większości nierealne. Kiedy wydawało się, że niczego sensownego nie wymyśli się, ktoś z obecnych powie­dział: – Stoi przecież w pobliżu opuszczony pałac w Szczekocinach. *** Minęło kilkadziesiąt lat. Któregoś październikowego dnia 1980 roku otrzymuję list. Nadawcą był komitet organizacyjny sesji naukowej poświęconej tajnemu nauczaniu w Słupi Jędrzejowskiej. W liście prośba o udział w sesji i przy odsłonięciu tablicy pamiąt­kowej. Po przeszło 35 latach znalazłem się znowu wraz z żoną w Słupi, w której spędziłem lata okupacji. Z głębokim wzruszeniem obchodzę znane mi miejsca. Oto stara lipa, w której dziupli przechowywałem protokoły egzaminów promo­cyjnych i maturalnych, tu znowu komórka, w której za klatkami z królikami miałem ukryty aparat radiowy i słuchałem komunikatów z Londynu. Wchodzimy do sali obrad. Już na progu wpadają nam w ramio­ na nasi wojenni uczniowie. Obsypują mnie i żonę kwiatami, śmieją się poprzez łzy wzruszenia, które i nas ogarnia. Uczyliśmy ich, kiedy mieli po 16, 17, 18 lat, dziś mają 51, 55, 57 lat. Srebrzą się II

Roman Czernecki

172


Podczas ­sesji ­naukowej o ­tajnym ­nauczaniu. Przemawia ­Roman ­Czernecki. Słupia 1980 r.

II Słupia

173


niegdyś krucze włosy, tu i ówdzie zmarszczki znaczą przeżyte lata, nie uszczupliły one jednak ani odrobiny tych serdecznych uczuć przyjaźni, które łączyły nas kiedyś w dniach okupacji. W ramio­nach moich z miłych najmilsza Ala Uramowska, Halina Chruściel, Sabina Wronianka, jej brat Władek, Kowalik, Nowak, Roliński i dziesiątki innych. Nasi wczorajsi uczniowie to dziś lekarze, dyrek­torzy szpitali, instytutów naukowych, departamentów ministerial­nych, nauczyciele, dyrektorzy szkół, profesorowie wyższych ucze­lni, posłowie na Sejm, inżynierowie, prokuratorzy, księża, dzien­nikarze, dyplomaci. A w rodowodzie każdego z nich – w rubryce „studia” – wpisane jest na stałe: tajne gimnazjum, tajne liceum, tajna filia UJ w Słupi. Referat o tajnym nauczaniu w czasach okupacji niemieckiej wygłasza znakomity znawca tego zagadnienia doc. dr Józef Krasuski. Z kolei dr Jacek Głażewski, miejscowy lekarz, przed­stawia polską oświatę w sytuacji zagrożenia bytu narodowego, wreszcie ja dzielę się wspomnieniami z tamtych dni, z tamtej działalności. W sesji uczestniczy ponad sto osób, aktualnych mieszkańców wsi i przybyłych na sesję byłych uczniów tajnego nauczania. I mnie, i obecnym na sesji towarzyszy cały czas wzruszenie, wywołane nie tylko spotkaniem, wspomnieniami, ale również świadomością ogromnych przeobrażeń, jakie zaszły i za­chodzą na wsi polskiej. Przykład: sesja naukowa na wsi! Na zakończenie spotkanie towarzyskie. Honory gospodarzy pełnią pan dr Głażewski z małżonką. W osobie dr. Głażewskiego, inspiratora sesji, projektodawcy tablicy pamiątkowej w Słupi utrwalającej tajne nauczanie, mamy możność poznać wielkiej klasy działacza społecznego, który (w przeciwieństwie do dr. Judyma, działającego samotnie, w izolacji od mas ludzkich, którym chciał służyć) oparł się w swej społecznej działalności na mieszkańcach wsi i przy ich czynnym udziale tworzy w Słupi Jędrzejowskiej prężny ośrodek kultury narodowej, promieniujący na Kielecczyznę.

II

Roman Czernecki

174



POWOJENNE PERYPETIE1 Roman Czernecki

Ze Słupi przenosimy się do odległych o 10 km Szczekocin, do opustoszałego, zniszczonego ­pałacu, odnawiamy go i wznawiamy zajęcia lekcyjne. Czynny jest zespół szkół różnych typów: licea ogólnokształcące, pedagogiczne, szkoły zawodowe ­ekonomiczna, rolnicza, samochodowa. Ministerstwo Oświaty nadaje temu zespołowi nazwę Szczekocińskich Zakładów Naukowych, a mnie mianują naczelnym dyrektorem. Natomiast ­Ministerstwo Rolnictwa przydziela nam w użytkowanie pole uprawne, ogród warzywny, szklarnie, dwa młyny, stawy rybne i cały kompleks zabudowań gospodarczych. Dochody z tego majątku przeznaczamy na potrzeby internatów, na odnawianie pomieszczeń i zakup pomocy naukowych. W szkołach stosujemy nowoczesne metody nauczania i bardzo efektywne wychowania.

1

Tekst został pierwotnie opublikowany w książce: Roman ­Czernecki, Z Krzemieńca, Borysławia…, Warszawa 1998.

II

Roman Czernecki

176


SZCZEKOCINY Renesansowy pałac szczekociński jest w połowie ruiną. Północna część budynku została całkowicie zburzona, w ocalałych częściach gmachu ani jednej całej szyby, ani jednych drzwi. Otaczający park jest zryty wzdłuż i wszerz rowami strzeleckimi. Park porządkujemy, pałac odnawiamy, meblujemy i wznawiamy zajęcia szkolne. Zaczynamy nowe życie… Aktowi objęcia pałacu w posiadanie szkoły towarzyszą detonacje oddalającego się frontu. Nigdy chyba w dziejach swoich nie była ona bliższa idei szkoły życia, nigdy chyba w wyższym stopniu nie zespalała uczniów, rodziców, nauczycieli. W doprowadzonych do stanu użyteczności salach znowu zasiadła po przeszło pięcioletniej przerwie młodzież. Jakżeż inna od tej, z którą rozstaliśmy się. Z żołnierską prostotą pracy i obyczajów partyzanckich weszły do szkoły leśne nawyki i nałogi. W oczach chłopców naszych z Oświęcimia i Majdanka czaił się ciągle jeszcze lęk. Z obozów pracy przymusowej weszła w mury szkolne ociężałość w myśleniu i działaniu, z tajnych kompletów nadmierna poufałość, ze spekulanckich środowisk tupet i arogancja. Rozpięta skala wieku, różnorodność przygotowania, świerzb, gruźlica, anemia i ponad wszystko głód wiedzy, paląca żądza kształcenia się, zdawania egzaminów, jakby to był tylko krótki urlop, jakby znowu za tydzień czy dwa trzeba iść „do lasu”. II

Powojenne perypetie

177


Pałac – lata 60. To już koniec wojny – wczorajsi partyzanci stają się uczniami

II

Roman Czernecki

178


Ich pośpiech udziela się i nam, nauczycielom. Między jedną a drugą lekcją, konferencją, nie kończącym się targiem z blacharzami, stolarzami, szklarzami – praca od świtu do zmierzchu. Nic to, że dzień i noc resztki szyb dźwięczą od mrukliwego pogłosu oddalającego się frontu. Nic to, że na lekcji gimnastyki nierzadko pada z nagła rozkaz: „Lotnik! kryj się!”. Ta „przyfrontowa szkoła” ma swój niezapomniany urok, czasem pełen groteskowych sytuacji. Młodzież brała czynny udział w odbudowie. Asystując mierniczym, chłopcy i dziewczęta dopatrzyli, aby najlepszych kilkanaście hektarów ziemi przypadło szkole. Z wojewódzkiego wydziału kultury dostali przydział brakującego umeblowania: stoły, krzesła, instrumenty dla przyszłej naszej orkiestry szkolnej i najcenniejszą zdobycz: książki. W wyprawach po te skarby brali udział najstarsi. Uczynny kapitan Ławrukin wypożyczał pojemnego zissa. Powrót stawiał na nogi całą szkołę. Podawano sobie z rąk do rąk każde krzesło, każdą książkę, wypróbowywano pianina na samochodzie, przed gmachem szkolnym, w hallu. Kiedyś wojewódzki wydział rolnictwa i reform rolnych przydzielił internatowi dwie krowy z majątku państwowego Siedliska. Wyruszył po nie cały internat. Prowadzono je w uroczystym pochodzie. W dwa dni potem krowy znikły z pastwiska. Zatrąbiono na alarm. Paręset podnieconych młodych ludzi rozbiegło się na wszystkie strony. W godzinę później krowy odnaleziono. Zagarnęła je do swego stada jakaś sowiecka jednostka wojskowa wracająca z Niemiec. Kiedy przybyliśmy na miejsce wypadku, obie strony przeżywały najwyższe napięcie. Kilkudziesięciu żołnierzy z kilkunastu furgonami i stadem krów otoczonych przez młodzież, usiłowało bezskutecznie wydostać się z kotła. Sytuację uratował dopiero sowiecki oficer.Zapobiegł nieuchronnej bijatyce sprowadzony na gwałt kapitan Ławrukin. Z honorami wracały do Szczekocin dwie odzyskane internackie krowy. Kim byli ci młodzi ludzie, którzy jednocześnie uczyli się i pomagali parcelować pola, szklili sale internackie, rozbijali cementowe II

Powojenne perypetie

179


bunkry, zasypywali rowy strzeleckie, inwentaryzowali biblioteki i odbijali krowy? Była to młodzież bardzo różnorodna. Prym wodzili partyzanci. Było ich około dwu setek, niedawni dowódcy drużyn, grup, plutonów, podoficerowie wszystkich stopni, żołnierze BCh i AK, inwalidzi, dzielni, odznaczeni żołnierze, a obok nich blagierzy i awanturnicy. Prawie wszyscy od dawna pełnoletni, kilku żonatych. Drugą grupę stanowiła młodzież w normalnym wieku szkolnym w przeważającej części chłopskiego pochodzenia, bezprzykładnie pracowita, o różnych zdolnościach i bardzo słabym przygotowaniu. Młodzież ta z bardzo nielicznymi wyjątkami nie posiadała żadnego kośćca ideowego, w znacznej wszakże większości opowiadała się za tzw. orientacją londyńską. Mimo chłopskiego czy proletariackiego pochodzenia, mimo wrodzonego radykalizmu, mimo czynnego udziału w pracach parcelacyjnych, ujawniała krytyczny stosunek do przeobrażeń politycznych i społeczno-ekonomicznych. Z innych osobliwości uderzający był fakt, że większość nie widziała nigdy w życiu kolei żelaznej, nie była w powiatowym mieście itp. U chłopców trzeba było zwalczać stronienie od mydła i wody, wiecznie brudne paznokcie, nieostrzyżone włosy, rekrucki słownik. I chłopcy, i dziewczęta kłamali nagminnie, i u chłopców, i u dziewcząt zdarzały się raz wraz kradzieże. U młodszych wreszcie chłopców nieprawdopodobny zapał do pirotechniki. Rozbieranie bomb lotniczych, artyleryjskich granatów i szrapneli należało do rozpowszechnionego sportu. Wieczorami w parku, na tarasie, na gazonach urządzano fajerwerki. Sprzyjał temu olbrzymi arsenał amunicji pozostawiony przez Niemców na przyległym do szkoły polu. Wielu uczniów miało broń zwykłą i maszynową. Handel pistoletami był zjawiskiem codziennym. Największą jednak plagą było pijaństwo. Szczególnie w dni jarmarczne. U uczniów starszych, byłych partyzantów, miało cechy nałogu. Któregoś dnia wychowawca internatu natknął się na kilku zupełnie pijanych uczniów. Ponieważ chłopcy ci nie mieli nigdy przy duszy złamanego szeląga, ich opilstwo zbudziło tym żywsze zainteresowanie. Po godzinie ze skruchą zeznali: w nocy przywieźli II

Roman Czernecki

180


ze swojej byłej partyzanckiej „meliny” beczkę samogonu i ukryli ją w krzakach w parku. Trzeba było mieć niezachwianą wiarę w naszą młodzież, aby takie sytuacje uznać za przemijające przejawy powojennych anomalii. Jak rozwiązywać takie i podobne trudności, jakie metody wychowawcze zastosować, jak porwać młodzież z biernego malkontenckiego wyczekiwania, zastanawialiśmy się na każdej sesji, na każdej niemal przerwie. W dwu sprawach byliśmy jednomyślni. Zdawaliśmy sobie jasno sprawę z tego, że – chwila obecna wymaga od nas, nauczycieli, czujności, opanowania, spokoju, pedagogicznego taktu – musimy natychmiast młodzież poderwać, musimy podsunąć jej cele. Nawet nie próbowaliśmy szukać ich w przedwojennych wzorach. Przedwojenne podręczniki pedagogiki nie przewidywały takich sytuacji i konfliktów! Mieliśmy uraz na punkcie pedagogiki idealistycznej. Jej przypisywaliśmy barbaryzm faszystowskich metod działania. Ale eliminując ją ze szkoły, tworzyliśmy pustkę, nie mieliśmy bowiem żadnego wyobrażenia o innej pedagogice. Pedagogiczny instynkt podsunął nam drogę wyjścia z tych trudności – pracę. Do normalnych lekcji dodaliśmy więc codzienne prace dodatkowe, uzupełniające: konwersatoria, repetycje, kolokwia. Pozostałą część dnia wypełniają prace fizyczne przy porządkowaniu szkoły i jej obejścia. Szkołę naszą – jak już wspomniałem – umieściliśmy w dużym pałacu, połączonym równolegle do siebie biegnącymi tarasami z dwoma piętrowymi pawilonami. W pawilonach umieściliśmy internaty, w budynku głównym sale szkolne. Ponadto zajęliśmy dwa piętrowe domy, w których ulokowaliśmy nauczycieli. Nasze wprowadzenie się w zabudowania te było aktem zawłaszczenia. Za wiedzą komendanta miasta przenieśliśmy się po prostu z naszymi kompletami uczniowskimi z domów prywatnych do opuszczonego pałacu. Pałac, zabudowania gospodarcze, park, ogród, otoczenie przedstawiały straszliwy obraz zniszczenia. Stylowe bramy wywalone przez czołgi, w ogrodzie stanowiska II

Powojenne perypetie

181


Ankieta personalna Romana Czerneckiego

II

Roman Czernecki

182


artyleryjskie, wzdłuż parku rowy strzeleckie, kolczaste zasieki, w przylegających do zabudowań stawach porozrywane groble. Ten stan zniszczenia ośmiela do dalszej dewastacji. Zdarza się, że w biały dzień wchodzą do parku sąsiedzi i walą toporem w wiekowe drzewa. Trzeba położyć kres tej penetracji. Zbieramy się na naradę: nauczyciele, pracownicy, młodzież. Decydujemy: natychmiast odbudować bramy, ogrodzić zabudowania, zasypać rowy strzeleckie, usunąć zasieki, doprowadzić otoczenie do wzorowego porządku; do czasu rozstrzygnięcia do kogo należeć będzie ogród i stawy, otoczyć je opieką, naprawić cieplarnie, groble, mnichy. Na wykonanie tych prac nie mamy żadnych funduszy. Mamy tylko dobrą wolę i zdrowe ręce. I to wystarczyło. W ciągu marca chłopcy rozbili kilkanaście bunkrów, zniwelowali blisko 10 hektarów ziemi. Zasadziliśmy ziemniaki, posialiśmy jęczmień. W kwietniu i maju ogrodziliśmy zabudowania i park, wyznaczyliśmy trawniki, rabaty, gazony, zasadziliśmy kwiaty, wypracowaliśmy aleje. Kiedy na wiosnę rozpoczęliśmy starania o zalegalizowanie naszego stanu posiadania, okazało się, że władze państwowe pałac szczekociński przeznaczyły na dom wypoczynkowy dla pracowników Ministerstwa Rolnictwa. Kiedy wszakże zjechała do nas komisja i obejrzała wkład pracy młodzieży w jego odbudowę, zdecydowała pozostawić go w użytkowaniu szkoły. Z kuratorium mieliśmy wówczas kontakt bardzo luźny. Z braku pociągów, z braku autobusów musiałem dwukrotnie w styczniu dotrzeć do Kielc odległych o blisko 100 kilometrów na pół okazjami, na pół pieszo. Urzędujący wówczas wicekurator przyjął mnie i moją prośbę o zezwolenie na otwarcie w Szczekocinach gimnazjum wyraźnie nieżyczliwie. Na stwierdzenie, że jest już grono nauczycielskie, młodzież, budynek, urządzenia, podniesionym i opryskliwym głosem perorował, że „nie ma i nie wiadomo, czy będzie zezwolenie, zapadłe bowiem dziury nie mają warunków na gimnazja”. Gdyby nie interwencje ówczesnego przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej, Józefa Ozgi-Michalskiego, byłego Śniadecczyka, byłego mego wychowanka, od pierwszych dni opiekuna II

Powojenne perypetie

183


i przyjaciela organizującej się szkoły – biurokratyczny pan wicekurator byłby zezwolenia nie wydał. W pośpiechu kończymy paromiesięczny rok szkolny 1945 realnym bilansem pracy. Są już ławki, tablice, zawiązki bibliotek i pracowni, gabinetów, są internaty z drzwiami i oknami, z kotłami i garnkami. Jest młodzież, przy której udziale to wszystko tworzyło się i narastało. I jest świadomość, że ten paromiesięczny rok szkolny nie został zmarnowany, że nie był to tylko rok gospodarczy, że przez te wszystkie mycia, czyszczenia, zbijania, szklenia, kształciło się u młodzieży przekonanie o ciążących na jej pokoleniu obowiązkach, że narastał samorzutnie – z pominięciem lektur, wykładów, pogadanek – kult pracy ludzkiej. Od tych małych i wielkich trosk i radości oderwie pod koniec roku naszą uwagę rezolucja łódzkiego Kongresu Oświatowego: przebudowa systemu szkolnego, programów nauczania, struktury szkół. Wywoła u jednych uznanie, u innych obiekcje i zastrzeżenia, przyjęta jednak zostanie jako konieczna. Drogi bowiem szkoły i życia nie mogą rozchodzić się, dzieło przemian społeczno-gospodarczych może dokonać się tylko poprzez szkołę. Czy szkoła jest do tego przygotowana? Pytanie to zadawaliśmy sobie w czasie krótkich ferii wakacyjnych, w toku prac organizacyjnych nowego roku szkolnego. W pośpiechu gromadziliśmy środki, w pośpiechu zestawialiśmy swój stan posiadania. Na czoło wsunęło się zagadnienie skompletowania grona nauczycielskiego. Spośród 23 nauczycieli zaledwie sześciu miało pełne zawodowe kwalifikacje. Pozostali przygodni: inżynier, lekarz, studenci, wśród nich Krystyna Skuszanka, późniejszy sławny reżyser, i Wiesław Jażdżyński, publicysta i literat. Na połowę z nich nie liczyliśmy. Przybyli tu z Warszawy po powstaniu i dzień w dzień zbierali się do powrotu. Pozostali zżyci, zaprawieni do twardej pracy w długoletnim konspiracyjnym nauczaniu. Jest więc najstarsza córka Ludwika Byszewskiego, Malwa Faszczowa. Okazała się ona utalentowanym pedagogiem i świetną wychowawczynią młodzieży internackiej. Przyjechała z dwoma synami, Markiem i Franciszkiem, Zofia Starowieyska. Utracili wszystko, są bez środków do życia. Obejmuje II

Roman Czernecki

184


naukę języka francuskiego. Marek zostanie później księdzem i profesorem-patrologiem, Franek – znanym w kraju i świecie artystą grafikiem. Obaj uczą się u nas. Katechetą szkolnym jest ks. Cygan. Z nowych, kwalifikowanych nauczycieli doszedł wracający z oflagu, przygodnie napotkany biolog, wilnianin, z zaawansowaną anemią złośliwą i z równym nam entuzjastycznym zapałem do pracy. W toku pierwszych indywidualnych rozmów, w ciągu pierwszych niekończących się sesji ustalono zgodność w zasadniczych zagadnieniach. Wszyscy jednomyślnie wyrażają gotowość natychmiastowego poszerzenia koncepcji personalistycznego wychowania o elementy wychowania społecznego. Nikt jednak z uczących niczego nie czytał, nikt z uczących niczego nie wie o społecznej pedagogice. Mimo to nowy rok szkolny 1945/46 zaczynamy z planem wychowawczym, w którym w ogólnikowe sformułowania ujęte są nasze pedagogiczne aspiracje: „…będziemy dążyć do wychowania młodzieży w umiejętności zbiorowego współżycia i współpracy…”, „…będziemy starać się wciągać ją w nurt ogólnonarodowego życia i pracy…”. Oba te cele stawiały przed nami, nauczycielami, określone zadania poznania przez nas różnych form zbiorowego życia oraz nowego nurtu współczesnego życia. Pierwsze dyskusje dowiodły, że i tej problematyki nikt z nas, nauczycieli, nie zna. Atrakcyjny nowością pedagogicznych koncepcji plan dydaktyczno-wychowawczy musiał poczekać na nasze przygotowanie się do jego realizacji. Zaczęliśmy więc od studiów naszej wsi. Z braku innych materiałów przedyskutowaliśmy Chałasińskiego Młode pokolenie chłopów i kiedy wyszliśmy kilkakrotnie do pobliskich wsi, przekonaliśmy się, że nasze o wsi wyobrażenia są literackie, nieścisłe, w wielu przypadkach fałszywe. Rozbudzone nową problematyką socjologiczną, ekonomiczną zainteresowania nasze postanowiliśmy planowo pogłębiać. Komisja o pretensjonalnej nazwie „Dla studiów kultury wsi”, wyłoniona przez radę pedagogiczną, przeistoczyła się w dwa lata później w seminarium z wiodącym tematem „Historia chłopów”. II

Powojenne perypetie

185


Ĺšwiadectwo Teodora Wierzbowskiego (rok szkolny 1944/1945)

II

Roman Czernecki

186


Dostrzegłszy też zupełny brak kwalifikacji pracowników dla rozbudowującego się ruchu spółdzielczego na wsi, otwieramy roczny kurs przysposobienia spółdzielczego. Analogiczna troska o szkoły wiejskie, w naszym powiecie pozbawionym nauczycieli, każe nam otworzyć liceum pedagogiczne i wstępne kursy pedagogiczne. Chcemy pobudzić przedsiębiorczość mieszkańców okolicznych wsi, podsuwamy im więc myśl o eksploatacji wikliny, rosnącej wzdłuż brzegów Pilicy. Sprowadzamy instruktora i organizujemy roczny kurs koszykarstwa. Obok więc gimnazjum ogólnokształcącego normalnego i obok klas przyspieszonych dla dorosłych organizujemy w naszym drugim już powojennym, ale pierwszym „normalnym” roku szkolnym 1945/46: liceum pedagogiczne; wstępne kursy pedagogiczne; roczne kursy spółdzielcze; roczne kursy koszykarskie. W ciągu zaś roku szkolnego 3-miesięczne kursy samochodowe oraz kursy pisania na maszynie. Przygotowujemy nadto internat, w którym znajdzie pomieszczenie 320 uczniów. Po wakacjach część młodzieży wraca odmieniona. Widzimy to już w pierwszych tygodniach września. Coraz częściej w ustroniach parku przyciszone narady. Coraz więcej odwiedzin nieznanych ludzi. Niebawem następuje dekonspiracja. Młodzież starszych klas czyni przygotowania do wyjścia w las, w oczekiwaniu wojny, której wybuch „ustalono” już na najbliższą wiosnę. Jednocześnie niepokoją nas przejawy separowania się najliczniejszej w szkole grupy – młodzieży chłopskiej. Rozmawiamy z najbardziej wśród nich aktywnymi. Pytamy o przyczyny izolowania się od pozostałych kolegów, o problemy, które ich nurtują i przyczyny widocznego u nich przygnębienia. Nie bardzo jest się czym cieszyć – odpowiadają. Ludzie mówią o zamierzonym odbieraniu chłopom ziemi, o tworzeniu kołchozów, o przekształceniu Polski w 17. republikę sowiecką. Kim są ludzie, którzy tak mówią? Bardzo liczni w powiecie włoszczowskim mikołajczykowscy PSL-owcy. Znamy już psychikę młodzieży chłopskiej, znamy jej ostrożność, by nie rzec nieufność, do słów. Co w tej sytuacji, my – nauczyciele – mamy robić? II

Powojenne perypetie

187


Podstawowa trudność tkwi w tym, że i ja, i sporo moich kolegów wnieśliśmy do Polski ludowej bagaż zastrzeżeń, nieufności, niepokojów. Że i nasz stosunek do zbyt wielu spraw jest krytyczny. I że sami stoimy przed dylematem: z jednej strony jesteśmy zbyt doświadczonymi pedagogami, by naszymi wątpliwościami i niechęciami zarażać młodzież, a z drugiej strony, zbyt szanujemy siebie i swój zawód, by uciekać się do dwulicowości i wygłaszać poglądy, w które sami nie wierzymy. Przy wszystkich tych obiekcjach wiemy jedno – pryncypialnym nakazem pedagogicznym jest ukazywanie naszym wychowankom perspektywy, jaką da im wykształcenie, ukazywanie im ich roli dziś i jutro w życiu odradzającego się narodu. Jak do tego podejść? Jak rozładować wytworzone napięcie? Przede wszystkim przesuwamy punkt ciężkości z zagadnień gospodarczych i dydaktycznych na wychowawcze. Uświadomiliśmy sobie, że – jeśli się nie pospieszymy – zapoznaną czy zaniedbaną przez nas funkcję wychowawczą przejmą inni. Wierzyliśmy, że nasze metody, że nasz system wychowawczy powinien być dla młodzieży atrakcyjny. Niestety, o nowych metodach pracy, o nowym wychowawczym systemie mówiliśmy, myśleliśmy, ale ani rusz nie mogliśmy ich jasno sprecyzować. Zaczynały one dopiero kiełkować. Na początek zaprosiliśmy do szkoły wielu uczonych, działaczy społecznych, polityków i artystów. Przyjechał więc rektor UJ prof. dr Tadeusz Lehr-Spławiński z wykładem, jeśli mnie pamięć nie myli, o historii języków słowiańskich. Parokrotnie przyjeżdżał znakomity gawędziarz, kielecki poeta, były żołnierz Batalionów Chłopskich, Józef Ozga-Michalski i za jednym zamachem porwał chłopców. Odwiedzał nas także redaktor naczelny „Wsi” Jan Aleksander Król i w długie wieczory zapamiętale dyskutował z młodzieżą. Wspaniałych, niezapomnianych przeżyć dostarczyły nam recitale światowej sławy pianistki Haliny Czerny-Stefańskiej i śpiewaczki operowej Aliny Bolechowskiej, koncerty pianisty, dyrygenta i późniejszego dyrektora Filharmonii Wrocławskiej, Adama Kopycińskiego, który ponadto opowiadał o Oświęcimiu, gdzie więziony był ponad trzy lata. II

Roman Czernecki

188


To zetknięcie się młodzieży z ludźmi nauki, sztuki i polityki, umożliwienie jej swobodnej dyskusji, w dużym stopniu wpłynęło na rozładowanie atmosfery. Tendencje separatystyczne młodzieży chłopskiej usiłowaliśmy rozładować w inny sposób: zainicjowaliśmy kontakty ze środowiskami robotniczymi, a więc wycieczki do miast i ośrodków fabrycznych (np. wycieczkę na Śląsk, do Królewskiej Huty). Staraliśmy się więc uświadomić młodym, że Polska to nie tylko to, co wokół nich, to nie tylko wieś, nie tylko chłop. Polska to także kopalnie, fabryki, ośrodki uniwersyteckie, wielkie centra miejskie, to inżynierowie, ekonomiści, wykwalifikowani fachowo robotnicy. Ale w pełnej integracji młodzieży pomógł nam przypadek. Zorganizowaliśmy szkolny sklepik spółdzielczy. Wywołało to w środowisku szczekocińskim nieprawdopodobną burzę. Posypały się protesty, skargi, groźby. „Szkoła jest po to – wywodzono – by uczyć. Dość jest w Szczekocinach sklepów, żadnych spółdzielni nam nie potrzeba”. Początkowo nie rozumieliśmy tego wzburzenia. Pojęliśmy je pod koniec roku: obrót spółdzielni wynosił w dawnej, przed wymianą, walucie ponad milion złotych. Między szkołą i miastem zaistniał stan napięcia. Za groźbą poszły czyny: wytłuczono nam w nocy kijami w ogrodzie 3000 sztuk sadzonek pomidorowych. W tydzień później w taki sam sposób zniszczono cztery okna inspektowe goździków. W szkole wzburzenie! Zwołujemy zebrania, jest rezolucja: na prowokacje odpowiemy wzmożoną uczciwą pracą. A to był już solidny początek zespolenia młodzieży. Umacniamy ją przygotowaniami do uroczystego obchodu Roku Kościuszkowskiego. Nadajemy mu bardzo staranną oprawę. Są ku temu historyczne racje. W pałacu, w którym mieści się nasza szkoła, stał kwaterą Naczelnik, a w parku biwakowali jego kosynierzy. Tu spędzał ostatnią noc w swym życiu Bartosz Głowacki. Na przyległych polach są dwa kurhany, ślad tragicznej bitwy. W ramach Roku Kościuszkowskiego zorganizowaliśmy więc święto w skali ogólnopaństwowej. Daliśmy widowisko, rekonstruujące wyjazd kosynierów na pole walki. Śpiewał stuosobowy chór, wystąpiła II

Powojenne perypetie

189


banderia konna. Zebrały się tłumy okolicznych chłopów, przybył z Kielc wojewoda, kurator, przyjechali przedstawiciele władz centralnych z Warszawy. Mówiło się o insurekcji kościuszkowskiej, o Manifeście Połanieckim. Młodzież była centralnym punktem zainteresowań przybyłych. Chwalono jej występy artystyczne i jej postawę. Schlebiało to jej ambicji. Poczyna narastać w niej poczucie zespołowej dumy, zespołowego honoru, zespołowej godności. Natychmiast to dyskontujemy. Wreszcie podsuwamy młodzieży pomysł zorganizowania samorządu ogólnoszkolnego. Opracowujemy plan, w którego punkcie pierwszym stawiamy postulat poprawy poziomu moralnego w szkole, w tym walkę z kradzieżami, pijaństwem, paleniem papierosów. Wkrótce zostaje przyłapany na gorącym uczynku złodziej rowerów. Paradoksalnym zbiegiem okoliczności jest nim syn bogatego gospodarza. Ucznia relegujemy ze szkoły. Przez pewien czas nie ma kradzieży, później zdarzać się będą drobne, sporadyczne. Podobnymi drakońskimi środkami tępimy pijaństwo. Dzięki samorządowi ogólnoszkolnemu wykrywamy tuż przy bramie szkolnej zakonspirowaną w budce ze słodyczami sprzedaż wódki. Przy pomocy władz skarbowych likwidujemy tajny szynk. Urządzamy cykl pogadanek o szkodliwości alkoholizmu. Poświęcamy temu zagadnieniu specjalne zebranie komitetu rodzicielskiego. Wreszcie usuwamy ze szkoły nałogowego pijaka, syna miejscowego młynarza. To ostatnie skutkuje. Odtąd nie spotkaliśmy ani razu pijanego ucznia. Skapitulowaliśmy natomiast wobec palaczy. Nie pomogły pogadanki, perswazje, odczyty lekarskie. Palili nałogowo, na każdej chyba przerwie. Po roku dopiero zmniejszyła się ilość palących dzięki rozwojowi sportu. Warunkiem przyjęcia do koła sportowego było przyrzeczenie abstynenci w paleniu. *** Oto nasz dorobek w drugim, powojennym roku szkolnym: po stronie „ma” należałoby zarejestrować powolne zastępowanie improwizacji zorganizowanym, planowym systemem oddziaływania pedagogicznego poważne wyrównanie różnic poziomu w przygotowaniu II

Roman Czernecki

190


młodzieży, na odcinku gospodarczym remont północnej części pierwszego piętra gmachu głównego. Po stronie „winien” – brak pedagogicznej perspektywy, brak pedagogicznego drogowskazu. Na progu nowego roku szkolnego 1946/47 szkoła nasza przeżyła poważny kryzys: odpływ nauczycieli, ale i młodzieży. Jego przyczyny wyjaśnia Wiesław Jażdżyński w ósmym numerze (1947) „Wsi”: „Duża część grona pedagogicznego, przyzwyczajona do obcowania z młodym mieszczańskim gentelmanem, traktowała prace w środowisku chłopskim jako zło konieczne – rezultat minionej wojny. Wyrzuceni z płonącej Warszawy po powstaniu, częściowo zmuszeni ukrywać się przed gestapo w okolicach Szczekocin, powrócili nauczyciele-inteligenci do miast na swe przed wojną zajmowane stanowiska w mieszczańskich gimnazjach ogólnokształcących (…). Urzędnicy Spółdzielni Rolniczo-Handlowych, urzędnicy gminni, aptekarze, akuszerki i zamożniejsi chłopi – »arystokracja« wiejska okolicy – wolała oddać swe dzieci »na wyszkolenie« do lepszych przedwojennych gimnazjów ogólnokształcących w Zawierciu czy w Jędrzejowie (…). Gimnazja z tradycją, której nasza szkoła otwarta po wojnie nie miała, gwarantowały – w ich mniemaniu – pomyślny awans na »inteligenta«”. Ta ocena kryzysu jest w dużym stopniu słuszna. Dlatego, aby mu zaradzić, opracowujemy długofalowy plan dydaktyczny i wychowawczy. Chcemy wychować wiejskiego nauczyciela pozbawionego malkontentyzmu, nauczyciela, który przeorze ugory wsi naszej, który wydrze wieś z przesądu, ciemnoty, zabobonów, chcemy wychować nowego inteligenta, zrośniętego ze swym chłopskim środowiskiem, chcemy uchronić go przed wysferzeniem się, chcemy dać wsi uczciwego księgowego, schludną i uprzejmą sklepową. Chcemy w przedszkolu i w szkole ćwiczeń wychowywać dzieci opuszczone, pozbawione opieki. Na początek ustalamy formy wychowawczego oddziaływania przez nasz osobisty przykład, przez wyzyskanie odpowiednio dobranego materiału lekturowego, wreszcie przez samowychowanie się młodzieży, na którą to formę zwracamy szczególną uwagę. II

Powojenne perypetie

191


To samowychowanie się jest różnokierunkowe. Prowadzą je organizacje młodzieżowe polityczne: ZWM i ZMW „Wici” (Związek Walki Młodych i Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici”), samorząd ogólnoszkolny, spółdzielnia szkolna. Na czoło wysuwa się szkolna spółdzielnia pracy. Obejmuje ona szkołę i internat. W szkole, obok zeszłorocznego sklepiku uruchamia sekcje produkcyjne: introligatorską, produkcji torebek i pantofli, wypieku ciastek i lodów; w internacie zaś sekcje ogrodową i rolną. Ukonstytuowane sekcje rozpoczynają prace. Jednocześnie prowadzimy przeszkolenie spółdzielcze i kurs buchalteryjny. Odbycie przeszkolenia jest konieczne dla objęcia jakiejkolwiek funkcji. Poszczególne sekcje pracują różnie. Introligatorska zakupiła własne prasy, narzędzia, materiały. Dwu uczniów, którzy w czasie wojny pracowali w introligatorni, szkoli kilkunastu kolegów. Zamówienia otrzymują ze szkolnej biblioteki, a już po kilku miesiącach obsługują miejscową czytelnię. Bardzo dobrze pracują sekcja ogrodowa i rolna. Bez ich pracy nasz ośrodek rolny byłby deficytowy. Ruch spółdzielczy ożywia życie szkoły, stanowi temat częstych dyskusji. Obok spółdzielni startuje organizacja wiciowa. Zaplanowała ­pracę w dwu kierunkach: teoretycznym (studia dziejów chłopstwa) i pracę „w terenie”. Tę drugą zaczęto od wyprawy do Wólki Ołódzkiej, do wsi, w której Niemcy wymordowali wszystkich mężczyzn, dla rozejrzenia się w jej potrzebach. Potrzeby są palące: nie wykopane ziemniaki. Nazajutrz w szkole werbunek. Zgłasza się 270 chłopców i dziew­cząt. Obserwujemy uważnie młodzież. Takie „terenowe” prace pociągają ją. Decydujemy się na eksperyment: wypróbujemy wartość wychowawczą pracy społecznej naszej młodzieży w okolicznych wsiach. Ogół starszej młodzieży akceptuje inicjatywę. Wyłonione koło prelegentów zestawia bibliografię: Historia chłopów – Świętochowskiego, Dzieje chłopów – Śreniowskiego itp. Z bagażem wiadomości wynotowanych, wykutych, wychodzą w każdą niedzielę chłopcy „w teren”. Dużo w tej pracy zapału, jeszcze więcej trudu i żadnych prawie efektów. Prelekcje nie chwytają. II

Roman Czernecki

192


Chłopi przychodzą, siadają, kiwają głowami i drzemią. Do jakiejś dyskusji, pogadanki, wymiany zdań na temat referatu pobudzić ich nie sposób! Zresztą mimo coraz staranniejszego przygotowania i coraz bardziej atrakcyjnego tematu każdej następnej niedzieli topnieje liczba słuchaczy. Jeszcze gorzej wyszło z pracą fizyczną. Zaproszeni przez nieznanych sobie chłopów z Rokitna do pomocy w kopaniu, wykopali bezinteresownie kilka hektarów ziemniaków najbogatszym chłopom. Jest z tego tytułu sporo śmiechu i jeszcze więcej wstydu. Dwu wydarzeniom po feriach zimowych przypisujemy znaczną zmianę nastrojów. Pierwsze, to sprawa „Barabasza”. Przedwojenny kielecki abi­ turient uciekł z niewoli w stopniu podchorążego kaprala i natychmiast w jesieni 1939 roku organizuje oddział bojowy. Przez cały okres okupacji walczy. Jest postrachem Niemców. Przeprowadza ponad sto akcji, w tej liczbie kilkanaście potyczek i bitew, w których straty wroga przekraczały stu zabitych. Grupa rozrasta się do wielkości batalionu, podchorążego kaprala awansują władze akowskie do stopnia kapitana. Styczniowa ofensywa Armii Sowieckiej zastaje grupę w lasach świętokrzyskich. „Barabasz” zdezorientowany. Część żołnierzy wychodzi i ujawnia się, większość, z nim samym na czele, pozostaje w lasach. Upływa miesiąc, jeden, drugi, trzeci. Oddział „Barabasza” nadal czeka w lasach świętokrzyskich na nadejście rozkazów. Na wieść o przybyciu Mikołajczyka do Polski wyjeżdża „Barabasz” do Warszawy. Za ostatnie pieniądze kupuje kwiaty i w romantycznym geście rzuca je pod samochód przejeżdżającego. Przez „zieloną granicę” wyjeżdża do Paryża. Melduje się w swoim dyspozycyjnym ośrodku. Przyjmuje go jakiś porucznik, zbywa niczym. Wyleczony z iluzji, wraca do kraju. Ujawnia się, wyprowadza ludzi z lasu. Chłopcy nasi znają „Barabasza”, chłopcy nasi śpiewają o nim partyzancką piosenkę, chłopcy wiedzą, że w pobliskich lasach czeka „Barabasz” z batalionem. Z batalionem tym identyfikują się, utożsamiają cały ruch podziemny. II

Powojenne perypetie

193


Kiedy prasa relacjonuje „sprawę Barabasza”, zapanowuje powszechne przygnębienie. Większość młodzieży nie wierzy. Kolejne artykuły i fotografie w prasie zostają zignorowane. Wiemy, że tym razem będą szukać na własną rękę… zaprzeczenia. Tak trudno rozstać się z romantycznym mitem. Nie mylimy się. Pod pozorem jakichś spraw rodzinnych wyjeżdża jeden z uczniów do Kielc. Po powrocie potwierdza. Na własne oczy widział „Barabasza” w kapitańskim mundurze. Innym wydarzeniem, któremu przypisujemy zmianę nastrojów, jest powrót z kursów centralnych w Warszawie dwu naszych uczniów – ZMW-owców. Wrócili mocno zbulwersowani. Przywieźli ze sobą plik marksistowskich wydawnictw i bardzo dużo agresywnej, bojowej do życia postawy. Proszą nas o pozwolenie zwołania zebrania ogólnego młodzieży. Na zebraniu referują przebieg kursu, treści wykładów i przeczytanych lektur. Mówią dużo o walce klasowej. Chcą teorię skonfrontować z życiem, zaprezentować się w terenie. Jadą do Wólki i Raszkowa. Sołtysi udostępniają pomieszczenia. Przychodzi zaledwie kilka osób. Nasi aktywiści mówią o wyzysku, nadużyciach, krzywdzie biedoty wiejskiej. Jedni chłopi przytakują, inni ironicznie uśmiechają się. Nastrój ciężki, sztuczny, nieszczery. A kilkanaście domów dalej tłumy, w ogrodzie, wokół domu, przy drodze. Z izby dochodzi rzępolenie skrzypiec. – Widzicie, co ich bierze – mówi któryś z wiciowców. – A gdyby tak my do nich ze skrzypcami i piosenką? W ciągu tygodnia intensywne próby i dyskusje na temat „artystycznego repertuaru”. W niedzielę wyrusza ekipa z akordeonem, skrzypcami, chórem „rewelersów”, parą recytatorek. W całej Wólce poruszenie, sensacja. Taka rozmaitość repertuaru… Tłumy ludzi, młodzieży i starszych. Ledwie mieszczą się w remizie. Sporo stoi obok, w polu. Po każdym występie niemilknące brawa. – Ach, gdyby teraz o walce klas – zapala się przewodniczący koła ZMW. – Poczekaj z tym – radzi ktoś – Na razie otwarto nam gościnne drzwi. My, nauczyciele, całymi wieczorami rozmawiamy o wsi. W ciągu tego roku szkolnego roztrząsamy Zasady dobrej roboty II

Roman Czernecki

194


Kotarbińskiego, dyskutujemy na posiedzeniach komisji wychowawczych o socjologicznych założeniach reformy wychowania. Te nasze wspólne, planowe spotkania okazują się z czasem nieocenionym czynnikiem zespalającym grono, umożliwiają przeprowadzenie wielu pedagogicznych doświadczeń, których w innych warunkach niepodobna by dokonać. W czasie wakacji przeprowadzamy generalny remont wszystkich sal, niezgrabne ławki zastąpiliśmy 2-osobowymi stolikami, krzesłami. Z początkiem września zamykamy zapisy liczbą 861 uczniów. Stan w porównaniu z rokiem ubiegłym o 15 procent wyższy. Czynne są: Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące, Liceum Pedagogiczne, a przy nim 8-klasowa Szkoła Ćwiczeń, Wstępny Kurs Pedagogiczny i 2-letni Kurs Przygotowawczy, Szkoła Dokształcająca dla Dorosłych i Roczny Kurs Spółdzielczy. Na wspólnym posiedzeniu nauczycieli i przedstawicieli organizacji młodzieżowych omawiamy plan pracy w nowym roku szkolnym. Wiemy już, że do wsi dociera się albo poprzez praktyczną użyteczność, rzeczywistą przydatność, albo przez atrakcję. W jednej ze wsi 30 wiciowców pracuje 80 godzin i w ramach akcji „walki z chwastami” oczyszcza pola z ostów. Kompletują dwie biblioteki obwoźne. Do dwu innych wsi ZWM-owcy przywożą piłkę nożną, zakładają koła sportowe, inicjują budowę boiska sportowego i pomagają przy budowie. OMTUR-owcy (Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego) prowadzą kurs dla analfabetów. Zapisało się sporo, ukończyło zaledwie trzynastu. W każdą niedzielę wychodzą grupki aktywistów po trzech, po pięciu, dziesięciu do upatrzonych wsi. Jedni niosą plik gazet, inni skrzypce, jeszcze inni piosenkę, deklamację, uśmiech, dobre słowo. Życie gospodarcze szkoły oparte jest – jak w roku ubiegłym – na szkolnej spółdzielni pracy, powiększonej o nowe sekcje: naprawy rowerów, naprawy wiecznych piór, atelier fotograficzne. Obok kół naukowych powstają artystyczne. Na wiosnę przeżywają one wielkie emocje. Polskie Radio nagrywa specjalną z życia szkoły naszej audycję, a koncert naszego chóru transmituje na całą Polskę. Wszystkie II

Powojenne perypetie

195


Uczestnicy Państwowego Kursu Pedagogicznego od 1 lutego do 30 czerwca 1947 r. Grupa Henryka Orłowskiego Słuchaczki Państwowych Kursów ­Handlowych przy Zakładach ­Naukowych: Z. Chruścińska, Z. ­Faryś i B. Popczyk

II

Roman Czernecki

196


Przedstawienie Posażna jedynaczka Aleksandra Fredry wystawiane przez uczniów pierwszej klasy Liceum Ogólnokształcącego w Szczekocinach (1948 r.). Stoją od lewej strony: Wanda Dziurkowska (Plutecka), Jerzy Siciński, Norbert Borkowski, Mieczysław Czyż, Wiesław Kołkiewicz, Leszek Urbański, Danuta Szyndler-Musioł, Janina Słuszniak. W środku: Ludwika Fabijańska (Środa), Eugeniusz Gajos, Zofia Fabijańska (Pakułowa)

II

Powojenne perypetie

197


List Romana Czerneckiego do Starostwa Powiatowego we WÅ‚oszczowie

II

Roman Czernecki

198


te różnorodne prace koordynuje samorząd ogólnoszkolny. Do tego planu wychowawczego dostosowujemy dydaktyczny. Projektujemy rozważyć kilka zagadnień, m.in. możliwości wykorzystania prasy i radia w nauczaniu szkolnym. Od krytycznej oceny dotychczasowej pracy rozpoczynamy nowy rok szkolny. Wychwytujemy popełnione przez nas błędy. Np. tolerowaliśmy niewspółmierne obciążenie pracą jednej grupy młodzieży. Nie został uporządkowany problem stancji uczniowskich: w regulaminie nie zamieściliśmy warunku moralnych wartości osób wynajmujących stancje. Poważnym natomiast błędem naszym jest niedocenianie konieczności równomiernego traktowania wraz z wychowaniem umysłowym, moralnym czy estetycznym – wychowania fizycznego. Dlatego mamy chłopców, zdawałoby się atletycznej budowy, którzy jednak po stumetrówce są zupełnie wyczerpani. Jest jeszcze sporo innych błędów i uchybień. Mamy je przed oczyma przy opracowywaniu piątego po wojnie rocznego planu dydaktycznego, wychowawczego i gospodarczego. Nieporównanie wdzięczniejsza od pracy na wsi jest praca w środowiskach robotniczych. Mieliśmy możność przekonać się o tym parokrotnie. Zaczęło się od zaproszeń naszego zespołu artystycznego na akademię do Kielc. Po Kielcach poprosiła nas Częstochowa o program artystyczny na akademię związku kolejarzy. Potem duży, 60-osobowy zespół nasz wystąpił w Starachowicach, w tamtejszych zakładach na zakończenie tygodnia oświaty. W olbrzymiej hali fabrycznej kilka tysięcy ludzi oklaskiwało występujących. Jest rzeczą uderzającą, że we wszelkiego rodzaju pracach społecznych przoduje stale młodzież internacka. Wykazuje ona najwięcej aktywności, poświęcenia, entuzjazmu i inicjatywy. Wspomniałem już, że internat organizowaliśmy jednocześnie ze szkołą. Dziwny był to wówczas ten nasz internat. Dwa budynki o odrapanych ścianach, pozbawione jakichkolwiek urządzeń, jakichkolwiek sprzętów. W kuchni wmurowaliśmy trzy kotły pozostawione na okolicznych polach przez Niemców. Poza tym nic. Ani łóżka, ani stołu, ani ławki. II

Powojenne perypetie

199


Świadectwo Stanisława Waty (1948 r.)

II

Roman Czernecki

200


Koledzy z klasy maturalnej Danuty Szyndler-Musioł przed oficyną pałacową w Szczekocinach (4 kwietnia 1949 r.). Stoją od lewej strony: ­Norbert ­Borkowski, Wanda Dziurkowska (­ Plutecka), Danuta Szyndler-Musioł, Leszek Urbański, Henryka Kaczmarczyk. U góry: Teodozja Kaczmarczyk, Jerzy Siciński

II

Powojenne perypetie

201


Klasa maturalna (Danuty Szyndler-Musioł) Liceum Ogólnokształcącego w Szczekocinach (wczesna wiosna 1949 r.). Siedzą od lewej strony: Leszek Urbański, Jerzy Siciński, Norbert Borkowski, Eugeniusz Gajos. Stoją od lewej strony: Karol Koziński, Tadeusz Jodko, Ludwika F ­ abijańska (Środa), Zofia Fabijańska (Pakułowa), Teodozja Kaczmarczyk, wychowawczyni prof. ­Janina Czernecka, dyr. Roman Czernecki, Wanda Dziurkowska (­ Plutecka), Danuta Szyndler-Musioł, Henryka Kaczmarczyk, Janina Słuszniak, Danuta Heininger (Gabryjelska), Włodzimierz Płoszaj; z tyłu (osoby mało widoczne): Marian Natkowski, Roman Zyss, Romuald Skowron, Stanisław Szuba, Wiesław Kołkiewicz

II

Roman Czernecki

202


Z wpisów ściągnęliśmy od młodzieży trochę pieniędzy, w złotych – krakowskiej okupacyjnej emisji. Pieniędzy tych jednak nie mogliśmy w żadnym banku wymieniać. Przybywający do internatu musieli więc przywieźć ze sobą łóżko, pościel, krzesła, stół, talerze, łyżki, widelce. W rezultacie sale internackie były umeblowane dziwacznie: obok zgrabnego żelaznego łóżka, olbrzymie „familijne”, drewniane, obok koca – pierzyna, obok ławki – krzesło. A każdy sprzęt z innego materiału, inaczej wykonany. Jeszcze większe kłopoty z wyżywieniem. Gotowało się to, co przywieźli z domów wychowankowie. Żadnych zapasów, żadnego planowania menu. Największe jednak były trudności natury wychowawczej, szczególnie z chłopcami. Ale tu z pomocą przyszło nam życie. W długie jesienne wieczory zbieraliśmy się w jednej z sal, pełniącej wówczas zastępczo rolę świetlicy. Mówiliśmy wspólnie o tym, co się dziś zrobiło, planowaliśmy pracę na jutro. Przy sposobności pośpiewało się, pożartowało, pogawędziło. Z czasem takie wieczorne zebrania stały się najbardziej atrakcyjną częścią dnia. Przekonaliśmy się, że są one nieodzowne, tak samo jak śniadanie czy obiad, że życie internatu wypełniać musi najbardziej wartościowa treść. Na czoło wysunęliśmy aktywność wychowanków. Wymagamy od nich najbardziej czynnego, bezpośredniego udziału w całokształcie internackiego życia. Dyżur przy rannym udoju, odważanie i kwitowanie produktów wydawanych kuchni przez magazyn, sprawdzanie stanu dziennego stołowników, udział w podziale porcji, wydawanie posiłków, podawanie do stołu, obliczanie kalorii, udój południowy, udój wieczorny – to codzienne zajęcia dyżurnych dziewcząt i chłopców. Co pewien czas dochodzą inne: zaplanowanie menu, kontrola magazynów, kontrola porządków w sypialniach, w świetlicach, łazienkach. To prace w ramach internackiego samorządu. Obok samorządu internacka spółdzielnia. Dorobek żmudnej czteroletniej pracy. Hodowla, ogród, kwiaciarnia, 14 krów, para koni, muł, kilkadziesiąt tuczników, kilkaset sztuk drobiu, własna piekarnia, ogród owocowy, warzywny, kwiatowy. Te wszystkie dobra nie tylko dla zapewnienia internatowi samowystarczalności gospodarczej, nie tylko na pokrycie utrzymania własnych stypendystów. W tych oborach, chlewach, ogrodach, II

Powojenne perypetie

203


Roman Czernecki

II

Roman Czernecki

204


kwiaciarniach uczy się młodzież metod racjonalnego, nowoczesnego, spółdzielczego gospodarowania. Trzecią internacka instytucją obok samorządu i spółdzielni jest świetlica. Życie w niej różnorodne, zmienne. W słotne, jesienne czy zimowe wieczory pełno w niej gwaru i różnych atrakcji. Przeplatają się wtedy żywe gazetki z konkursami szachowymi, wieczory tańców z wieczorami zagadek i deklamacji, wieczory dyskusyjne z wieczorami pieśni itp. *** Po pierwszych latach radosnej twórczości powstają denerwujące dla mnie sytuacje. Początkowo sporadyczne, nie pozostają w pamięci na dłużej. Z upływem jednak czasu przemieniają się w regułę. Na przykład zdaję sobie sprawę, że jestem śledzony. Korespondencja moja jest cenzurowana. Na ścianie domu, w którym mieszkam, ktoś nasmarował: „Tu mieszka AK-owiec – bandyta”. Wreszcie na wiosnę, w czasie mojej nieobecności, UB przeprowadza rewizję. Bez odpowiedzi pozostają dociekania, co się dzieje, co jest przyczyną tych szykan. W kilka lat później nazwano ten okres „czasami błędów i wypaczeń”. Toteż kiedy otrzymałem propozycję innej pracy i opuszczenia Szczekocin, postanowiłem propozycję tę przyjąć. Był rok 1950. Któregoś dnia przyjechał z jedną ze swoich częstych wizyt w Szczekocinach przyjaciel naszej szkoły i młodzieży, mój były uczeń, Śniadecczyk, Józef Ozga-Michalski, obecnie już wicemarszałek Sejmu i jeden z najbardziej wpływowych polityków chłopskich w kraju. Przywiózł wiadomość, że na terenie Ziem Odzyskanych dokonywany jest nowy podział administracyjny, wydzielone zostają trzy nowe województwa. Trzeba więc powołać do życia tyleż nowych kuratoriów i znaleźć ludzi, kompetentnych ludzi, na stanowiska kuratorów. Kandydat na taki urząd zorganizować musi pracę od podstaw, urząd uruchomić, urządzić, skompletować personel, zaplanować pracę itd. – Pasujesz na takie stanowisko jak ulał – powiedział. – Masz doświadczenie w pracy organizacyjnej, masz inwencję. II

Powojenne perypetie

205




DZIENNIK Roman Czernecki


Rok szkolny 1946/47

3 IX

Inauguracja. Przemówienie, wciągniecie flagi na maszt, msza, kazanie ks. Cygana. Orkiestra straży pożarnej zawiodła. Przyjazd Przeździka (wicestarosta), Kowalika. Błaszczyk 3 dni urlopu zdrowotnego od dr. Chmielowskiego. Nieobecny Boguszewski nieusprawiedliwiony. O 17.00 plenarka.

4 IX

Przyjazd pani Adamowicz (szkoła ćwiczeń); Boguszewski prosi o zwolnienie do Sosnowca; zażądałem następcy. Irena Michalewska przyjechała po rzeczy, przywiozła ­kocioł do kuchni. Dziewczętom z kuchni, które porzuciły pracę, odmówiłem wypłaty. Andrzej pierwszy raz w szkole.

5 IX

Przeniosłem chłopców z bursy do internatu dla wytępienia robactwa. Po południu przyjechał Ozga z żoną i ­Podrygałłą, wrócili z Warszawy. Ośrodek ma być odebrany Spółdzielni. Podrygałło zaproponował zaangażowanie znajomego matematyka. Zgodziłem się. Ozga przyrzekł przysłać łóżka i ubrania amerykańskie dla biednych chłopców. Z Warszawy z Polskiego Radia przyjechał Stanisław ­Ciechomski; przeprowadził wywiad, napisał reportaż.


6 IX

Na urlopie Boguszewski. Nieobecny na lekcjach Bezwuhły. Usprawiedliwiony chorobą (przeziębieniem). Jakubski przeprowadził się na miejsce Wrońskiego. Prosił o podwyżkę.

7 IX

Dobrowolski objął lekcje gimnastyki. Wyprowadził się do Koziegłów Rączka. Nie oddał do biblioteki Czterech wieków fraszki polskiej. Nieobecny na lekcji Płaza. Usprawiedliwiony chorobą (grypą) i Bezwuhły. Ozga przysłał 5 m pszenicznej mąki, 5 żytniej i belę odzieżową. Ks. Cygan od 5 na urlopie (pielgrzymka do Częstochowy). Błaszczyk nie stawił się dziś do pracy, w dalszym ciągu choruje. Urządziłem dziś gabinet dentystyczny i jadalnię dla profesorów.

8 IX

Niedziela. Pierwsza w tym roku szkolnym szkolna msza św. Młodzieży mało. Pani Ruhmowa pojechała do Krakowa.

9 IX

Kielce, konferencja z naczelnikiem Kulpą. Zgodził się na obsadzanie Kadry Pedagogicznej nauczycielami szkoły ćwiczeń i na przyjęcie do I klasy liceum kilku bez matury. Zostawiłem wykaz wpisów do Z.K.N. Uczniowie mieszkający w internacie z klas Ia, Ib, I, II otrzymają po 1000 zł miesięcznie, na stancjach po 500 zł. Wieczorem Warszawa, w Małym Teatrze Szkarłatne róże. Spotkałem p. Machnicką. W szkole nieobecny Bezwuhły do południa, Płaza przez cały dzień. Mama rozpoczęła pracę.

10 IX Warszawa. Konferencja w Zarządzie Głównym.

Przewodniczący Janusz. Obecni: Podrygałło, Kumor, Budny,

II

Roman Czernecki

210


Kubicki, Garstecki, Olszewski, Stradomski i inni. Garstecki odczytał projekt statutu. Czterem dyrektorom postawiono zarzuty (sto tys. pensji miesięcznie, 5 razy dziennie jedzenie), brak współpracy z domem, za wysokie czesne (Kubicki). Podrygałło i Garstecki upoważnieni do występowania w charakterze właścicieli. Podrygałło podniósł problem podwyższenia poborów (od 6 do 15 tys. zł). Wspólne śniadanie w Warszawie, powrót do Szczekocin na 11.00 wieczorem. Walczyk bez meldowania nie przyszedł do pracy. 11 IX

Boguszewski rozpoczął pracę. Przyjechała pani Adamowicz z siostrzenicą. Zaangażowałem dr. Słuszniaka.

12 IX

Pani Adamowicz rozpoczęła pracę. W czasie dużej przerwy krótkie zebranie Rady Pedagogicznej, sprawa dzienników lekcyjnych, terminarzy i portretów. Otworzyłem klasę 2 przyśpieszone bifurkacyjne. Pożyczyłem w aptece wagę do gabinetu lekarskiego. Burmistrz Marzec odchodzi. Informował mnie o zebraniu Zarządu Zrzeszenia zwołanym na jutro do Spółdzielni Samopomoc Chłopska przez Piątka. Wysłałem list do Piątka z zawiadomieniem, że § 2b statutu nie dopuszcza do zapadania uchwał bez obecności dyrektora. Przeprowadziłem dezynfekcję w bursie. Zredagowałem pisma w sprawie eksmisji fornali, przydziału radia, gazet i drukarni.

13 IX

Przeprowadził się do Zakładów Naukowych Dobrowolski. Bezwuhły opuścił 3 lekcje popołudniowe z powodu choroby żony. Odbyłem konferencję z dr. Słuszniakiem. Oddałem mu pod opiekę kuchnię i klozety.

II Dziennik

211


Konferowałem z dentystką. Zaangażowałem pielęgniarkę. Pracę obejmie za 3 dni. 14 IX

Opracowałem preliminarz budżetowy. Był u mnie Stradomski w sprawie Spółdzielni Gminnej. Proponuje zmianę Zarządu, obiecuje wpłacić do Kasy Zrzeszenia 800.000 zł z ryb. Odpowiedziałem mu, że musiałaby Spółdzielnia wziąć na własną odpowiedzialność budżet szkoły. Nie wierzę w ich dobrą wolę. W południe przyjechał Kumor. Zaproponował zabranie 30 uczniów na dożynki w Opolu. Wysłałem 35 z internatu pod kierownictwem Zbroińskiego i Starowieyskiej. Poinformowały mnie dziewczęta z ogrodu, że dwóch mężczyzn szukało grobu żołnierza sowieckiego. Zapytałem Anczykowskiego, Błaszczyka i Brodulisa. Twierdzą, że istotnie w parku był pochowany jakiś żołnierz sowiecki, zdaje im się jednak, że został ekshumowany i przewieziony na Rynek. Wskazali mi miejsce w parku. Poleciłem ogrodnikowi urządzić na tym miejscu grób, otoczyć darnią, a Anczykowskiemu zrobić ogrodzenie i pomnik. Brodulis poinformował mnie, że ponadto w dwóch miejscach w parku zakopano Niemców. Kupiłem dwa barany za 4800 zł.

15 IX

Niedziela. Zredagowałem następujące pisma: Ministerstwo Zdrowia – zapotrzebowanie leków; Ministerstwo Propagandy – zapotrzebowanie czasopism; Ministerstwo Kultury i Sztuki – zapotrzebowanie aparatu filmowego; Dyrekcja polskiego Radia – zapotrzebowanie aparatów radiowych; Wojewódzka Rada Narodowa – pismo o eksmisję fornali; Wojewódzka Rada Narodowa – pismo o mięso i tłuszcz; Wojewódzka Rada Narodowa – pismo o obuwie; Wojewódzki Urząd Ziemski – pismo o parę koni; Wojewódzki Urząd Ziemski – pismo o 4 krowy;

II

Roman Czernecki

212


Zarząd Główny ZSCRJ – pismo o zakup auta; Zarząd Główny ZSCRJ – pismo o drukarnię; Dyrekcja ZEORK-u – pismo o obniżenie opłaty. 16 IX Rano meldował mi ogrodnik o napisie na murze internatu.

Zszedłem z nim na dół i zastałem napis: „Niech żyje AK i NSZ”, a pod trupią czaszką „Śmierć PPR”. Kazałem Grali natychmiast zetrzeć. Malwa doniosła mi, że taką samą farbą zamalowane było okno w internacie dziewczyn, a Grala przyniósł mi tablicę „Związku cechów chrześcijańskich”, którą zawieszono na bramie. W południe był podoficer z UB i spisał w tej sprawie protokół. Prosiłem o patrolowanie, szczególnie w niedziele wieczorem. Po południu wróciła wycieczka z Opola, wszyscy zdrowi. Kumor chwali zachowanie się. Zyskali poklask postawą na defiladzie. O 15.00 telefonują Ozga i Podrygałło. Wysłali dalszych 10 metrów mąki i kandydata na administratora, byłego komendanta powiatowego MO z Jędrzejowa. O 16.00 zgłosił się z pismem Podrygałły i Ozgi. Odbyłem konferencję i zapoznałem go ze środowiskiem. Robi korzystne wrażenie. Ustaliliśmy formę eksmisji fornali. Wczoraj wieczorem dostała ataku ślepej kiszki Wójcikówna z Łagowa. Była u niej Malwa i Chmielowski, dziś Słuszniak. Odesłaliśmy ją autem Kumora do szpitala, do Kielc. Przez szofera Ozgi wysłałem do Podrygałły preliminarz bud­ żetowy szkoły i internatów i zredagowane wczoraj pisma, m.in. o łóżka, do Ministerstwa Zdrowia, o obuwie i ubrania do Kuratorium. W rozmowie telefonicznej ustalił Ozga i Podrygałło, że przyjadą na konferencję po powrocie z KRN, 23 bieżącego miesiąca. W liście do Padrygałły prosiłem o przywiezienie pieniędzy na pensje dla Grona. Dziś rozpoczęli pracę: dr Słuszniak i p. Dobrowolska.

II Dziennik

213


Nieobecni na lekcjach byli Ruhmowa i Płaza, wyjechali za urlopem do Krakowa. 17 IX

Wprowadziłem w czynności administracyjne Stawskiego. Przed południem przyszedł komendant UB i jego zastępca. Rozmawiałem w obecności Stawskiego. Indagował w sprawie napisu. Zgodził się, że z terenów Zakładów Naukowych należy usuwać elementy niepożądane i należy im zabronić przechodzić przez teren szkoły. Telefonicznie rozmawiałem ze starostą Przeździkiem. Obiecał przyjechać. Zakomunikował mi o subwencji Wydziału Powiatowego w kwocie 60.000 zł. Basia rozmawiała telefonicznie z inspektorem Cieślikiem w sprawie Szade. Odmówił. Interweniowałem telefonicznie w ZEORK-u w sprawie światła (6.50 gr. kw); po południu byłem na pierwszym posiedzeniu Rady Pedagogicznej szkoły ćwiczeń. Wysłałem list do PUF przez Wydział Kultury Wsi w sprawie przydziału sprzętu sportowego. Wydałem zboże robotnikowi Błaszczykowi, 1 m pszenicy i 1 m żyta, Grali, Walczykowi i Kwietniowi 1 m żyta i po ½ m pszenicy. Wysłałem po południu Opla po Płazę do Sędziszowa. Wrócił Płaza, Ruhmowa i przyjechała z nimi buchalterka. Kwiecień w dalszym ciągu siedzi w UB. Nieobecni na lekcjach Płaza i Ruhmowa.

18 IX

O godzinie 10.00 zawiadomił mnie Magistrat, że o godzinie 11.00 ma wziąć szkoła udział w manifestacyjnym wiecu na Rynku, przeciw przemówieniu Byrnsa. Mówił starosta Przeździk i inni. Przeździk z Kowalikiem byli u mnie na obiedzie. Zawiadomili mnie, że internat dostawać będzie miesięcznie od Związku Młynarzy plus minus 10 m mąki. Interweniowali w sprawie eksmisji fornali. Dziś rozpoczęła pracę pani Beynarowa. Kwietnia nie wypuszczono.

II

Roman Czernecki

214


Irenka pojechała do Krakowa wpisać się na Uniwersytet. Wysłałem list do Zarządu Głównego w sprawie sprzętu sportowego i leków dentystycznych. Konferencja na tematy szkoły z członkiem Wydziału Powiatowego Kowalikiem z Woli Czaryskiej i sołtysem Czaryża Bułą. Obaj bardzo życzliwi dla szkoły. Wieczorem dzwoniłem do UB w sprawie intruzów, niepokojących dziewczęta w internacie. 19 IX

Kwiecień wypuszczony zgłosił się do pracy. Nieobecny Madeyski (urlop do Krakowa) i Nuszka (chora). Od południa nie pracował Walczyk, zwolnił się do kopania kartofli. Przed południem był u mnie podinspektor z Królem w sprawie listy płac. Obejrzeli gmach i zwiedzili ćwiczeniówkę (lekcja śpiewu w klasie 5 i 6 – Adamowicz i religia w klasie 7 – ks. Dziekan). Po południu przyszedł burmistrz Marzec z Radą Gminną. Omawiali eksmisję fornali. Obejrzeli z administratorem wszystkie pomieszczenia fornali. Uchwalili wezwać ich w dniu jutrzejszym i zapowiedzieć eksmisję. Wieczorem pojechał do Jasła Płaza porozumieć się z Hanusem w sprawie posady u nas. Ma urlop na piątek i sobotę.

20 IX Pani Adamowicz wyprowadziła się do Malusa. Siostra jej

zrezygnowała z posady buchalterki. Wieczorem miałem pogadankę z młodzieżą internatu na temat samorządu internatu i spółdzielni. Nieobecny Płaza – urlop do Jasła; Nuszka – grypa. Nie przyszedł bez usprawiedliwienia się do pracy po południu Walczyk.

21 IX

Zebranie Grona w sprawie wyboru sekcji ZNP. Przewodniczący Dobrowolski, sekretarz Stradomski, skarbnik Zbroiński. Jakubskiego posłałem do Włoszczowy po przydziały. Nieobecna Nuszka (grypa) i Płaza (urlop).

II Dziennik

215


24 IX Od rana przeprowadza Komisja PRN kontrolę.

Wyjaśniłem jej, że wszystko jest zakontowane do 16 lipca, później wpływów nie przewidywaliśmy i kasa była zamknięta do 3 września. Ponieważ zaangażowana przez nas buchalterka Beynarowa zrzekła się posady, nie mamy dotąd buchaltera i nie mamy zakontowanych dochodów i rozchodów. Kucharz wczoraj nie pracował (bez urlopu), dziś przyszedł do pracy o 9.00 rano. Grali dałem na pół dnia urlop do kopania ziemniaków. W sprawie internatu konferencja z Makiełą i Kamińskim.

25 IX Rano przyjechał naczelnik Kulpa. Zatwierdził rozkład czyn-

ności i plan pracy. Był we wszystkich klasach szkoły ćwiczeń i ZKN. Polecił wnieść podanie o etat Jodce, Boguszewskiemu, Faszczowej i o kontynuację Ruhmowej (etat dostanie od półrocza); Mama i Adamowicz mają wnieść podania o zaangażowanie. Zbroińskiemu radził dać parę lekcyj w KP. Wystosować pismo do Kuratorium w sprawie małej matury przyjętych warunkowo. Przyrzekł przydzielić kogoś do ćwiczeniówki i postarać się o matematyka. Omawialiśmy możliwość stworzenia Spółdzielni Pracy. Odjechał po południu Oplem. Rozmawiałem telefonicznie z Ozgą. Minister Mikołajczyk zgodził się przekazać ośrodek Zarządowi Głównemu. Był z Podrygałłą u ministra Wycecha w sprawie subwencji 5-milionowej, dostali 500.000 zł, a z Zarządu Głównego 100.000 zł. Przyjadą w niedzielę. Łóżek nie ma, polecił Przeździkowi przydzielić na ten cel drzewo. Od 18.00 – 23.00 Rada Pedagogiczna. Zatwierdzono plan pracy, wybrano komisje. Zastępca kierownika UB prosił o opinię o profesorach. Od jutra ma zacząć się uczyć z kierownikiem UB do matury.

II

Roman Czernecki

216


Kulpę odwoził do Kielc Ossowski i administrator. Wieczorem meldował o złamaniu ramy. 26 IX Dziś rozpoczęli pracę dwaj woźni: Baran i Ciepielski. O drugim

ma administrator niekorzystne informacje MO. Słuszniak i dentysta pracowali 3 godziny. W południe był inspektor Cieślik i Król w sprawie Komitetu Odbudowy Warszawy. Obejrzeli ćwiczeniówkę. Zaprosiłem obu na konferencję dydaktyczną i lekcje przykładowe. Król pytał o sprawę dokształcania, pokazałem pismo Kuratora. Wieczorem obradowała Komisja Spółdzielcza. Był u mnie kierownik UB. Opowiadał o posiedzeniu Miejskiej Rady Narodowej. Na porządku dziennym była sprawa gimnazjum; przeciw oddaniu ośrodka przemawiał Orliński i Fortunko. Mają wysłać delegację do Warszawy z propozycją pozostawienia ośrodka w ich rękach na odbudowę miasta. Bronił szkoły Małecki i komendant MO; kierownik UB był zdania, że ośrodek nie powinien pozostać w rękach Spółdzielni, bo poza wyznaczeniem sobie wysokich pensji nic nie dali Zakładom Naukowym

27 IX Przed południem był u mnie komendant MO i zastępca kie-

rownika UB; interweniowali w sprawie kopców z kartoflami. Komendant twierdzi, że nie ma prawa zabronić kopać pod oknami, skoro Spółdzielnia Samopomoc zezwoliła. Odkryłem sprawców kradzieży indyka: ogrodnika i jego szwagra. Znalazłem z administratorem pierze, Orliński (uczeń) zeznał, że widział ich obu łapiących. Administrator meldował MO. Ogrodnik wypiera się, twierdzi, że schwycił, ale wypuścił. Zarząd Miejski przysłał odpis pisma wystosowanego do Machnika i Orlińskiego w sprawie eksmisji. Zaproszono mnie dziś na posiedzenie w sprawie zorganizowania święta spółdzielczego. Wydelegowałem w swoim zastępstwie Dobrowolskiego.

II Dziennik

217


28 IX Święto spółdzielczości. Klasy przed południem miały po

3 lekcje, po południu po 2. O godzinie 11.00 młodzież zebrała się po stronie drugiej gmachu, przed tarasem. Uroczystość otworzyłem przemówieniem o idei spółdzielczości. Przemawiał potem uczeń 4b Siciński O spółdzielczości. Troje uczniów ze szkoły ćwiczeń wygłosiło deklamacje: Ziemia czeka, Spółdzielcy, Młodzież i lud. Chór uczniowski szkoły ćwiczeń odśpiewał pieśń okolicznościową. Dziewczynki z klasy 3a odtańczyły krakowiaka. Następnie wystawiono obrazek: Kochajmy ziemię ojczystą i odśpiewano Rotę. Po obiedzie odbyło się I Walne Zebranie Spółdzielni. Wybrano Radę Nadzorczą i Zarząd. Rano wysłałem Stawskiego i Jakubskiego do Kielc. Jakubski przywiózł benzynę, Stawski pozostał.

29 IX Niedziela.

O 9.00 rano posiedzenie Zarządu Zrzeszenia Rodzicielskiego. Ustalono porządek dzienny. Proszono o stojaki na rowery, kosze na śmieci, uporządkowanie klozetów i o zakupienie kałamarzy. O 11.00 przyjechał Podrygałło. Przywiózł sto tysięcy złotych. Pytał o etaty państwowe. Wynotował ilość szkół, młodzieży i Grona. O 12.00 poszliśmy obaj na Walne Zgromadzenie Zrzeszenia Rodzicielskiego. Złożyłem sprawozdanie z dotychczasowej działalności i planów na przyszłość. W dyskusji poruszono sprawę upaństwowienia i jednomyślnie domagano się tego. Ktoś tłumaczył, że chce, aby w szkole wychowywano młodzież na dobrych Polaków, „a nie na fornali”. Dr Słuszniak podniósł, że w internatach brak właściwej opieki wychowawczej, szczególnie w jadalniach.

II

Roman Czernecki

218


Podrygałło wyjaśnił stronę prawną Zakładów Naukowych, de facto nie miały one dotąd właściciela. Mimo to rozwijają się lepiej od szkół z właścicielami. Zarząd Główny odbył konferencję z Ministrem Rolnictwa, Oświaty, Skarbu i Aprowizacji. Po scementowaniu ośrodka w jedno przejmie go wraz z Zakładami Naukowymi Zarząd Główny na przeciąg roku szkolnego, do czasu stworzenia fundacji. O godzinie 16.00 posiedzenie Rady Pedagogicznej z Podrygałłą. Po powitaniu dyskusja na temat uposażenia. Podrygało prosił o sprecyzowanie minimum. Płaza wniósł projekt o równowartość 10 m pszenicy. Ostatecznie Podrygałło przyrzeka, że na Zarządzie Głównym będzie obstawał przy 8000 zł, jako dolnej granicy. Poleca nadto do środy wnieść do Zarządu Głównego podanie, odpis ostatniego aktu nominowania, życiorys i kwestionariusz. Nauczyciele na etatach państwowych muszą zdecydować się: albo pozostają na nich i pobierają wynagrodzenie ze skarbu Państwa, albo rezygnują i są angażowani na etat Zarządu Głównego Samopomocy Chłopskiej. Po mojej interpelacji wyjaśnia, że można pozostać na etacie państwowym przy równoczesnym urlopie bezpłatnym. Precyzuje również, że dolna granica ośmiu tys. zł rozumie się za etat, 21 godzin dla szkół średnich i 30 dla szkoły ćwiczeń. Obiecuje przyjechać za dwa tygodnie i przywieźć ze sobą 250.00 zł. Będzie interweniował w Kuratorium w sprawie etatów. Ma nadzieję, że wszystkie nasze podania – z wyjątkiem auta – będą pozytywnie załatwione. Auto będzie aktualne dopiero w połowie października, po nadejściu nowych transportów. Walczyk prosił o zwolnienie go z dozoru obory, dotknięty posądzeniami o kradzież. Stawski nie wrócił. Wieczorem prosił Makieła i Cyprys o zezwolenie II Dziennik

219


potańczenia. Pozwoliłem na godzinę w sali aktowej. Wyznaczyłem na dyżur Olesia. Przed południem cała młodzież brała udział w uroczystościach spółdzielczych zorganizowanych w mieście (podniesienie sztandaru, msza św., przemówienie na Rynku). 30 IX Dzień pracy dla szkoły. Kopanie ziemniaków, czyszczenie

parku. Po południu ognisko, program ułożyły harcerki. Wyróżnione zostały za pracę i ognisko. O 10.00 wyjechałem do Katowic; szukałem polonisty i matematyka w Kuratorium, w ZNP, w Mikołowie u pana Wojaczka i w Bytomiu u pana Szyfera. Miedniak obiecał mi przysłać na polonistkę swą córkę. Wróciłem o 10.00 do domu. Jeździła ze mną Nuszka i Malwa.

1 X

Wczoraj wieczorem wrócił Stawski. Poleciłem mu zasiać żyto. Błaszczyk dostał od Stawskiego dzień urlopu. Byłem na wizytacji u Płazy i Madeyskiego. O 18.30 zebranie Grona w sprawie uposażeń. Bardzo mocno przeciwstawiłem się malkontenctwu. Odwołałem się do kultury pedagogicznej, która pozwolić powinna przejść do porządku nad drobiazgami. Kłys zawiadomił mnie listownie, że z powodu bólu gardła nie będzie mógł uczyć śpiewu.

2 X

Do południa siałem żyto. Dla internatu kupiłem prosiaka. Byłem na lekcji Bienia (historia) w 1a i Ruhmowej (fizyka) w 1a. Gajos wrócił z Piekar. Mandatówna odmówiła przyjęcia posady. Andrzej dostał rower. Miał wypadek w zderzeniu z Kopciówną.

3X

O 10.00 rano wyjechałem do Kielc ze Stawskim. Odbyłem konferencję z Podrygałłą i Ozgą. Wręczyłem podania o zaangażowanie i statystykę, o którą prosił Zarząd Główny. Poruszyłem sprawę zabezpieczenia ryb przed możliwością sprzedaży przez Gminną Spółdzielnię, sprawę baraków i węgla. Prosiłem o buchaltera.

II

Roman Czernecki

220


Podrygałło zgodził się z moim postulatem, aby nauczyciele nie rezygnowali z etatów państwowych. W sprawie ryb dzwonił do UUZ. Buchaltera przyśle w poniedziałek. O barakach rozmawiać będzie z wojewodą. Wydział Wojewódzki przyznał Zakładom Naukowym 250.000 zł. Konferowałem również z Kulpą. Mówił mi o rozmowie z Podrygałłą i Kuratorem. Podrygałło prosił o subwencję miesięczną nie mniejszą od 80.000 zł. Otrzymał przyrzeczenie, że dostanie. Rozmawiałem z naczelnikiem wydziału personalnego Bunikiewiczem. Mówił mi, że Kurator ponownie chce mnie wziąć na stanowisko wizytatora. Stawski prosił o urlop do poniedziałku i pozostał w Kielcach. Kwiecień bez zwolnienia nie pracował po południu – wieczorem wezwałem go. Prosił o podniesienie poborów. 4 X

Rozmawiałem telefonicznie: z Powiatową Komisją Ziemską na temat zabezpieczenia ryb przed sprzedażą; na ten sam temat z Kowalikiem; z Przeździkiem o drzewie na łóżka i na stoły (ma przyjechać architekt powiatowy i przywieźć asygnaty) i o 60.000 zł, które mają dziś przysłać. W południe zwiedzał szkołę major 2. dywizji przybyły na pobór wraz z Marcem. Burmistrzowi robiłem wyrzuty, że dotąd nie eksmitował fornali. Po południu odbyłem zebranie organizacyjne Samorządu Ogólnoszkolnego. Omawiałem sprawę wyborów. Do pracy nie zgłosił sie po południu Kwiecień. Przyszedł wieczorem z tym, że więcej stróżem nie będzie. Kazałem mu dziś jeszcze pełnić służbę. Stawski na urlopie.

5 X

Byłem w Bielsku; rozmawiałem z ...niewskim [nieczytelne]. Obiecał w ciągu trzech dni przysłać Miedniakówną albo depeszą odpowiedź.

II Dziennik

221


W drodze powrotnej szukałem w Katowicach gimnastyczki/yka. Obiecałem 10.000 zł i utrzymanie internackie. Majorowa obiecała przysłać mi po niedzieli. Wróciłem wieczorem. Malwa zawiadomiła mnie, że po 17.00 przyjechał Kumor, Sobolewski; prezes wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego i delegat Ministerstwa Rolnictwa. Obejrzeli gmach, młyny, gorzelnię. Kumor twierdził, że to formalność, bo są zdecydowani ośrodek odebrać Gminnej Spółdzielni. Po podwieczorku pojechali do Spółdzielni. Na urlopie Płaza i Ruhmowa. 6 X

Niedziela Wczoraj Kwiecień nie przyszedł do służby. Zastępował go Grala. W ciągu dnia zrobiłem stały plan lekcyj. Drużyna harcerska męska otwarła uroczyście rok nowy pracy. Byli na mszy ze sztandarem i proporcami, o 17.00 byłem w sali aktowej na ognisku. W programie piosenki, inscenizacje, deklamacje. Prowadził Wrona. Wśród harcerzy przeważają malcy ze szkoły ćwiczeń i 1. klasy gimnazjum. Całość niezgrana. Zachęciłem ich do pracy i podjęcia rywalizacji z drużyną żeńską. Po ognisku pozwoliłem im zatańczyć do 20.00. Była u mnie delegacja mam z Łagowa. Są ze wszystkiego zadowolone, proszą tylko o przeniesienie z Zarzecza do zabudowań centralnych. Służbę nocną pełni Grala.

7 X

Ogłosiłem stały podział godzin. Byłem na wizytacji u Bezwuhłego. Odwiedził mnie Baryła z Ministerstwa Bezpieczeństwa, ma u nas brata w klasie 1b. Pod wieczór posiedzenie Komisji Wyborczej Samorządu Ogólnoszkolnego. Nieobecni na lekcjach Płaza i Ruhmowa (usprawiedliwieni). Stradomski zwolnił się z ostatniej lekcji i wziął urlop na jutro.

II

Roman Czernecki

222


Stawski nie wrócił. Poleciłem Walczykowi spać w oborze. 8 X

Niegrzeczna reakcja Dobrowolskiego na nowy plan lekcyj. Domagał się zmiany planu w tym sensie, aby 4 klasy szkoły ćwiczeń miały lekcje przed południem, a trzy po południu. Twierdził, że przesunięcie jednej klasy na popołudnie zrobi fatalne wrażenie na mieście, że to są dzieci małe, że on po południu nie będzie uczył, bez względu na to czy ja plan zatwierdzę czy nie, że moje postępowanie jest dyktatorskie itp. Wyjaśniłem mu spokojnie, że przesunąłem klasę jedną na po­po­ łudnie na okres krótki, przejściowy (zaznaczyłem to w kurendzie), że przed ogłoszeniem kurendy radziłem się z nim i prosiłem, że dzieci z 1. gimnazjum są rówieśnikami dzieci z 7. powszechnej. Wyszedł nieprzekonany, mówi, że bardzo się tu źle czuje. Wieczorem byliśmy na herbacie u Malwy, było prawie całe Grono, nastrój poprawił się. Dobrowolski bardzo brzydko zademonstrował swą niechęć do nowego planu. Nie przyszedł na lekcję do klasy 4. i nie zawiadomił mnie o tym. Po południu przysłał Ozga 40 łóżek żelaznych dla internatu. Wieczorem przyjechało 2 urzędników z Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej, zjedli kolację i nocowali. Jeden z nich Marzec, były szef powiatowego UB w Busku jest referentem organizacji. Na urlopie Stradomski. Dzwoniłem do ZEORK-u o przełączenie prądu do [nieczytelne]. Nie dostałem konkretnej odpowiedzi. Stawski nie wrócił. Urządziłem gabinet biologiczny.

9 X

Rano zawiadomił mnie Wrzesień, że Spółdzielnia spuszcza wodę dla dokonania odłowu ryb. Zadzwoniłem w tej sprawie do Kowalika. Kupiłem 3 prosiaki dla internatu. Wieczorem sesja Rady Pedagogicznej do 1.00 w nocy.

II Dziennik

223


10 X

Skończyłem siać żyto pod lasem. Posadziłem bratki na głównym klombie. Przeniosłem naprawiony przez [nieczytelne] parnik. Dostałem anonim, zaczynający się od słów „Ty głupi dyrektorze pepeerowcu” z groźbami. Zawiadomiłem Kierownika UB. Autorem – zdaniem uczniów – jest Wrona, sklepikarz. Wścieka się za założenie spółdzielni. W południe zameldował mi Urbański z 4b o skradzeniu mu roweru. Podejrzenia padły na Cieślika. Zawiadomiłem Komendanta MO. Aresztowano go po południu. Wieczorem dzwoniłem do Ozgi, mówiłem o liście. Zgłosił się do mnie skierowany przez Stawskiego ppor. Cisek; zaangażowałem go na wychowawcę internatu i na nauczyciela wychowana fizycznego. Zgłosiła sie też Kubisówna, wnosi podanie o pracę w szkole ćwiczeń. Król – wg jej relacji – dostał dziś polecenie z Kuratorium skierowania jednego z nauczycieli do nas. Dobrowolski przeprosił mnie dziś za przedwczorajszy nietakt.

11 X

Przeprowadziłem przewody ZEORK-u do pompy i pawilonów. Brak zegarów w obu pawilonach. Przychodził Sobieraj po stypendium. Wypłaciłem za córkę, zatrzymałem za syna, obciągając należność za czesne. Po południu Irusia z Malwą pojechały do Ozgi. Pod wieczór przyjechał wizytator do wychowania fizycznego. Malwa i Irka jeździły do Ozgi w sprawie eksmisji fornali, obór i stajni, Irka w sprawie stypendium do Ameryki. Po 11.00 w nocy przyszedł Małecki z PPR interweniować w sprawie odcięcia światła ogrodnikowi i zakazu chodzenia do sklepu Wrony. Wyjaśniłem, że nie kazałem zakładać czy odcinać światła u ogrodnika, złożenie zależy od ZEORK-u, który domaga się od ogrodnika licznika. Szkoła natomiast nie zobowiązywała się dostarczać mu światło na swój koszt. Do Wrony zabroniłem chodzić uczniom, bo stwierdziłem, że upija ich.

II

Roman Czernecki

224


12 X

Ogrodnik interweniował w sprawie światła. Zaproponowałem mu zaliczkę na licznik. Z elektrowni informowano mnie, że na tej samej linii jest Machnik i ogrodnik. W południe sesja. Sprawa dyscyplinarna Wojdyły, wybór delegata Rady Pedagogicznej do Zarządu Zrzeszenia. Po południu wizytacja lekcji gimnazjum w II liceum i dwie lekcje pokazowe: klasa 6. szkoły ćwiczeń i klasa 2. szkoły ćwiczeń. Zaproszeni na lekcje te byli wszyscy nauczyciele ze szkoły powszechnej wraz z Królem. Było ich około 12 osób. Były też obie licealne. Po lekcjach konferencja. Odjechał o 4.00 po południu. Telefonowałem do Kuratorium, rozmawiałem z Krykówną w sprawie Wilkówny. Zawiadomiłem ją, że zaangażuję ją do szkoły ćwiczeń. Dzwonił do mnie Kierownik UB, prosząc, żebym zezwolił młodzieży iść na przedstawienie Karp. górali. Wystawia Koło „Wici” z Wywły. Wydelegowałem z młodzieżą Płazę.

13 X

Niedziela. Kiedy wracałem z kościoła, podszedł do mnie Małecki i prosił, abym udał się z nim do lokalu PPR, chce bowiem ze mną mówić sekretarz powiatu. Sekretarz powiatu pytał mnie o zakaz kupowania u Wrony. Wyjaśniłem, że sprzedaje wódkę uczniom, w dodatku bez koncesji, okradając Skarb Państwa. Dodałem, że jeśli złoży piśmienne zobowiązanie, że nie będzie sprzedawał młodzieży wódki, a Partia będzie nad tym czuwać, cofnę zakaz. Opowiedziałem o świetle ogrodnika. Sekretarz powiatu zgodził się z moim stanowiskiem i radził, żeby Kaźnicki włączył sobie prąd z młyna. Przyjechała Wilkówna; omówiłem z nią oczekujące ją prace i wysłałem z listem do Kulpy o zatwierdzenie. Ma wrócić w czwartek.

14 X

Zgłosił sie do pracy ppor Cisek i objął posadę. Stradomski chory, nieobecny na lekcjach.

II Dziennik

225


Na urlopie Basia trzydniowym, zastępuje ją pani Beynarowa. Irusia wpisała się do SL. Telefonowałem do Ozgi w sprawie Irusi i baraków. Krowa urodziła byczka. Wysłałem list w sprawie ryb do WUZ i sprawozdanie z dotychczasowej pracy do Podrygałły. 15 X

Wyjazd do Kielc. Konferencja z Podrygałłą. Złożyłem mu ustnie i na piśmie sprawozdanie z dotychczasowej działalności. Konferencja z Kuratorem Steczniem, sprawozdanie z organizacji roku szkolnego. Konferencja z naczelnikiem Kulpą. Zgodził sią zaangażować Wilkównę. Po południu wyjazd do Warszawy z Irusią i matką Ozgi. Przyjazd na 10.00 wieczorem, nocleg w Hotelu Bristol. W Szczekocinach zebranie Zarządu Zrzeszenia Rodzicielskiego. Zastępowała mnie Nuszka.

16 X

Warszawa. Konferencja w Ministerstwie z naczelnikiem wydziału ZRN, z wizytatorką Janiszewską i dyrektorem departamentu Polakiem. Obiecał wydać przydział baraków, łóżek i szaf dla internatu. W wydziale IV Irusi podania nie ma, nie ma jej też na liście 40 zakwalifikowanych do Ameryki. Konferencja z naczelnikiem Białeckim. Radzi, abym nakłonił Kuratora do upaństwowienia gimnazjum po przekazaniu budynków, pola, stawów, ogrodu i parku. Konferencja w Zarządzie Głównym. Garsteckiego nie zastałem, rozmawiałem z Olszewskim, wiceprezesem Królem i Burdym. W Ministerstwie spotkałem delegację ze Szczekocin: Malusa, Orlińskiego i Utrackiego. Byli wraz z doktorem Pasierbińskim u Białeckiego; prosili o upaństwowienie, ofiarowywali budynki, park i pole. Pytał ich, czy mają jakieś skargi na dyrektora. Mieli odpowiedzieć, że w zasadzie nie, mają tylko pretensje o kurs szoferski. W drodze powrotnej byłem u Ozgi. Przyrzekł, że pojedzie

II

Roman Czernecki

226


z Irusią do Warszawy. Wróciłem po północy. Stradomski był na urlopie (śmierć dziadka). Zdechły 2 świnki, 2 dokupiła Nuszka. 17 X

Nieobecny Stradomski (pogrzeb dziadka). O posadę w ćwiczeniówce zabiega Ciosek i Kupisówna. Inspektor pozostawia nam wolną rękę w wyborze. Po południu dostałem ataku serca. Chmielowski dał zastrzyk cardiosolu i kazał leżeć najmniej do niedzieli. Zaproponowałem Chmielowskiemu stanowisko lekarza internatu. Poinformowałem go, że w preliminarzu wstawiłem 10.000 zł pensji miesięcznie. Zgodził się objąć to stanowisko.

18 X

Pozostałem w łóżku. Konferencja z Dobrowolskim na temat obsady szkoły ćwiczeń. Po południu Wojciechowski ze Spółdzielni Samopomoc Chłopska prosił o zezwolenie na przewożenie węgla do [nieczytelne] przez teren Zakładów Naukowych. Odmówiłem z uwagi na wyrządzone szkody. Kazał im mimo to otworzyć bramy i przejechać. Dzwoniłem do Komendanta MO. Był u mnie i omawiał tę sprawę. Był też zastępca Komendanta UB, prosił o ilościowy wykaz młodzieży. Opowiadał, że codziennie przychodzą ze Spółdzielni ze skargami na mnie, że usiłują poróżnić mnie z UB i donoszą, że byłem w AK, że jestem endekiem itp. Poinformowano mnie, że Samopomoc spuściła 2 stawy, że ich delegaci są w Warszawie i chcą dotrzeć do Premiera. Prosiłem Irusię o zatelefonowanie o tym do Ozgi. Ponieważ był on chory, podyktowała Irusia żonie jego te dwie wiadomości.

19 X

Do południa pozostałem w łóżku. O 3.00 po południu przyjechał Lehr-Spławiński, wieczorem wygłosił wykład o praojczyźnie Słowian. Było obecne Grono, nauczyciele ze szkoły powszechnej i pełna sala aktowa młodzieży.

II Dziennik

227


20 X

Niedziela Imieniny Księdza Dziekana. Rano składała życzenia młodzież i Grono, wieczorem kolacja dla Grona. Po południu byłem proszony na ognisko harcerek do szkoły powszechnej. Zorganizowała je nasza uczennica Muchówna. Byłem tam ze Stradomskim. (na sali nikt się nami nie zaopiekował, Króla na sali nie było). Po ognisku wyszedł na scenę i m.in. powiedział, że dziś nawiązało się współżycie między szkołą powszechną i średnią.

21 X

Do pracy nie przyszli: Bezwuhły, Płaza, Faszczowa, Madeyski, wszyscy chorzy na grypę. Zwolniony przez lekarza Anczykowski. Dziewczynki z Zarzecza doniosły mi o zajściu wczorajszego wieczora. Pijani awanturnicy dobijali się, wyrwali zamek, wyrażali się obraźliwie, nazywali internat „burdelem”. Jednego z nich aresztowała Milicja. Po południu był z dwoma winowajcami Komendant Milicji. Na skutek ich próśb zgodziłem się na umorzenie sprawy. Telefonowałem o tym do Ozgi. Mówiłem mu też o rozpoczęciu połowu ryb. Zainterweniowałem jednocześnie w tej sprawie telefonicznie u zastępcy Komisarza Ziemskiego we Włoszczowie i u Kowalika. Powiedziałem mu m.in. o przepędzeniu uczniów z Samopomocy przez rybaków na polecenie Malusa. Był u mnie Małecki w sprawie Wrony. Przyniósł pismo PPR. Cofnąłem zakaz chodzenia do jego sklepu, zastrzegłem też jednak, że jeśli będzie [nieczytelne] mówił o szkole lub profesorach do uczniów, zabronię młodzieży tam kupować. Powiedziałem mu również, że na Wronie ciąży zarzut anonimu. Wiedział o tym od Komendanta Milicji.

22 X

Nieobecni na lekcjach: Bezwuhły, Madeyski, Faszczowa. Wieczorem posiedzenie Komisji Wychowawców. Referat Olesia, [nieczytelne] mój. Głupi atak Stradomskiego na ideę samorządu, na demokratyzację szkoły; twierdził m.in., że wszystko tu nie jest polskie. Poradziłem mu przeczytać Historię wychowania Króla.

II

Roman Czernecki

228


Niemiły incydent z Płazą; niemal przez łzy wymawiał się od opracowania regulaminu szkoły. Wziąłem sam. Maciorka (biała) była w Chlewicach u knura. Odbyły się wybory do Samorządu. 23 X

Nieobecni na lekcjach: Bezwuhły, Madeyski, Faszczowa. Zgłosiła się do pracy Wilkówna. Był u mnie naczelnik Urzędu Skarbowego z Włoszczowy w sprawie zaległego podatku. Połączyłem sie telefonicznie z Podrygałłą; przyrzekł uregulować zaległości po 5 listopada. Ozga przysłał list o eksmisji. Ma przyjechać w tej sprawie kierownik wojewódzkiego UB. Dzwoniłem do Inspektoratu w sprawie Szade. Powiedziano mi, że podinspektor wyjechał w tej sprawie do Szczekocin. Po południu posiedzenie Zarządu Zrzeszenia Rodzicielskiego. Wybrano Zarząd z Piątkiem na czele. Proponowałem Połcika i Bechicza. Zapart ponownie mówił o wglądzie i kontroli. Kategorycznie odmówiłem. Rzeczowo mówił Biały i Struzik. Orliński pytał o upaństwowienie. Wyjaśniłem, że winę ponosi Spółdzielnia, która nie spełniła postulatu Kuratora.

24 X

Lekcja pokazowa Boguszewskiego w klasie 4b. Zaproszeni przeze mnie za pośrednictwem Dobrowolskiego nauczyciele ze szkoły powszechnej nie przyszli. Po lekcji mój referat o zasadach dobrej roboty. W toku dyskusji nad referatem w bardzo niegrzeczny sposób zaatakowała mnie Płazowa o brak mapy Polski, obrazów, stojaka, listewek itp. Wobec tego „trzeba wbijać pluskiewki i gwoździki w ściany”. Odpowiedziałem jej, że Anczykowski chory, dlatego na czas nie zrobił, kto jednak chce sobie zaradzić, to w naszych warunkach może. Mamy np. 3 stojaki. Jeden może być stale w szkole ćwiczeń. Prosiłem kiedyś nauczycieli szkoły ćwiczeń, aby zapoznali się z naszymi pomocami naukowymi. Nikt tego nie zrobił. Są obrazy i mapy, trzeba tylko zabrać je na lekcję z gabinetu.

II Dziennik

229


W czasie konspiracyjnego nauczania widziałem pomoce naukowe wykonane przez nauczycieli, przy dobrej woli można by je i dziś wykonać. To moje oświadczenie wplecione było w zamknięcie dyskusji pod lekcją i referatem. Ktoś z nauczycieli szkoły ćwiczeń chciał jeszcze zabrać głos, powiedziałem jednak, że te tematy są wyczerpane, a że przeciągnęła się sesja i młodzież czeka, musimy kończyć. Udzieliłem więc tylko głosu w wolnych wnioskach. Dobrowolski interpelował w sprawie pensji. W południe doniesiono mi, że Dobrowolska, Płazowa i inni są na mnie oburzeni, że twierdzą jakobym ich traktował jak psy, że nie dopuszczam do głosu; Ruhmowa zaś czuje się obrażona za przykład fizyki (nie à propos). Nuszka porozmawiała z Ruhmową, później Ruhmowa za mną. Twierdziła, że nauczyciele boją się mnie, nie czują z mojej strony dla siebie życzliwości. Po południu rozmawiałem o zajściu z Dobrowolskim, Stradomskim, Boguszewskim i Bieniem. Mówiłem im, że przykro mi, że do tego doszło, ale pani Płazowa sprowokowała mnie swym nietaktem. Sprzedałem 20 m żyta i wypłaciłem Gronu zaliczkę po 2.500 zł. Fornale kradli liście. Wzywałem interwencji Milicji. Nieobecny na lekcjach pan Madeyski. 25 X

Telefonował referendarz Roztworek, prosił o wysłanie podań wszystkich nauczycieli o przyznanie etatów. Dał mi do zrozumienia, że gimnazjum będzie upaństwowione. Zadzwoniłem do Ozgi i poinformowałem go o tym. Malwa z Irusią, Ozga i Podrygałło pojechali do Warszawy. Wszystkie 3 maciorki pokryte. Nieobecny Madeyski i Anczykowski.

26 X

Był dziś naczelnik Ubezpieczenia Społecznego z Włoszczowy. Odesłałem go do Podrygałły. Z Kielc przyjechał z listem Kumora młynarz Baryła. Wyjaśniłem mu, że młyny nie zostały jeszcze przejęte. Stradomski wziął urlop na popołudnie, Madeyski chory.

II

Roman Czernecki

230


Zgłosiła się Szade; omówiłem z nią warunki pracy i dałem list do Magistratu dla przydzielenia jej mieszkania. Poleciłem stawić się do służby po Wszystkich Świętych. W Gronie odprężenie, wieczorem zaprosiła mnie Ruhmowa. Odbywałem konferencję na temat dydaktyczny z Bezwuhłym. W nocy wróciła z Warszawy Malwa z Irusią. Podrygałło oświadczył jej, że Mikołajczyk podpisał dekret przekazujący ośrodek Zarządowi Głównemu; będzie się obecnie starał o większą pożyczkę. Do Szczekocin przyjedzie po 10 listopada. 27 X

Niedziela. Uczniowie grają w Domu Ludowym w przedstawieniu zorganizowanym z okazji Święta Chrystusa Króla przez księdza, sztuka Maura Wenancjusz.

28 X

Posiedzenie Rady Pedagogicznej. Zatwierdzenie ­regulaminu stancyj, szkoły, podanie do wiadomości regulaminu dla nauczycieli. Malwa zdała sprawę z konferencji z Podrygałłą w Warszawie. Posiedzenie Komisji Finansowej Zrzeszenia Rodzicielskiego. Piątka nie było, uchwalenie preliminarza budżetowego. Wysłałem pismo do MO o eksmisję Orlińskiego i Machnika. Nieobecny Madeyski (grypa).

29 X

Konferencja na przerwie w sprawie święta poległych Profesorów i uczniów. Przejrzałem dzienniki lekcyjne. Nieobecny Madeyski (choroba).

30 X

Nieobecny Madeyski.

31 X

Dzień wolny od nauki. Wyjechałem do Kielc. Przedstawiłem Chmielowskiemu rozwój szkoły i sprawę upaństwowienia. Radził czekać na statut Fundacji ministra Wycecha. Przedstawiłem się wizytatorowi Laskosiowi, rozmawiałem z naczelnikiem Kulpą, Sadowskim

II Dziennik

231


i wizytatorem Krukowskim. Prosił o otwarcie szkół zawodowych. Za pośrednictwem Kumora otrzymałem z Unry parę 3-letnich klaczy. Przyprowadził je Błaszczyk. Wieczorem przyjechała z Krakowa Irusia, buchalter Dąbrowski i polonista Ogórek. 1 XI

Wszystkich Świętych Konferencja z Dąbrowskim i Ogórkiem. Ten ostatni robi wrażenie anormalnego. Po południu odjechali.

2 XI

Dzień Zaduszny Po południu jeździliśmy na spacer za Bonowice. Wzywałem weterynarza do koni.

3 XI

Niedziela Zgłosił się do pracy Surowiecki. Obejmuje funkcję nocnego stróża za 5000 zł miesięcznie. Ma obowiązek od 3.00 do 6.00 rąbać drzewo, od 9.00 do 5.30 stróżować.

4 XI

Święto Poległych. Orkiestra z Irządz zawiodła. Program: 1. Wciągnięcie flagi. 2. Chór: hymn szkoły. 3. Przemówienie Stańczyka. 4. Chór: Gaude Mater. 5. Moje przemówienie. 6. Apel. 7. Chór: Gdy trąbki bojowej. 8. Składanie wieńców. 9. Rota. 10. Opuszczenie flagi. 11. Defilada. Przy maszcie płonęły 2 stosy; przy płycie wartę honorową zaciągnęli harcerze i 2 uczniowie z karabinami pożyczonymi z Urzędu Bezpieczeństwa. Przed Apelem Kompania PW złożyła wieniec na grobie żołnierza bolszewickiego.

II

Roman Czernecki

232


Na apelu obecni byli kierownik Bezpieki i jego zastępca. Dziś objął pracę Surowiecki. Irusia wyjechała do Krakowa. Był u mnie Bechicz. Przyprowadził Gontkowskiego do pilnowania rowerów, w południe jednak odszedł i powiedział, że nie będzie pracować. 5 XI

Nieobecni Ruhmowa i Grala (choroba). Grzelka w towarzystwie Milicji chciał eksmitować Orlińskiego. Na rozkaz kierownika UB eksmisję wstrzymano. Niedbałowskiego, kandydata na polonistę, odesłałem samochodem do Sędziszowa. Buchalter Dąbrowski rozpoczął pracę.

6 XI

Nieobecni Ruhmowa i ks. Cygan. Eksmitowano Orlińskiego. Skończyłem pisać referat o planie dydaktycznym dyrektora; jutro wysyłam do Kielc. Depeszowałem do Irusi w sprawie Ansion (polonistki). Wysłałem Brodulisa na Śląsk z motorem do wody, spalonym przez kucharza.

6 XI

Nieobecni ks. Dziekan i pan Dobrowolski. Wysiedlono Orlińskiego.

7 XI

Wysłałem Jakubskim referat do Chmielowskiego. Zawiadomiłem telefonicznie żonę Ozgi, że na piątek wyjeżdżam do Krakowa. Wieczorem wyjechałem z Nuszką i Andrzejem pociągiem do Krakowa.

8 XI

W Krakowie odbyłem konferencję z dr Dzikową i przywiozłem ją ze sobą. Rozmawiałem telefonicznie z Marysią Ansion z Sanoka. Jest skłonna przyjść od półrocza.

II Dziennik

233




9 XI

Lustracja wizytatora Laskosia. Twierdził, że nie zaznajomiłem Grona z Zarządzeniem Ministra z 16 V. Pokazałem mu protokół i udowodniłem, że myli się. Mówił o historii w 4 klasie – wyjaśniłem, że instrukcja nie nakazuje wprowadzić natychmiast. Zarzucił, że w internacie przepełnienie, że nie ma izb chorych. Pokazałem mu pisma w tej sprawie do Komisji Kwaterunkowej. Chwalił plan, prace komisyj, szczególnie stancyj. Odjechał o 16.00.

10 XI Niedziela.

Bezpieka interweniowała w sprawie przedstawienia Koła naszego PCK. Pragnęło pchnąć film o Oświęcimiu. Posłałem Dobrowolskiego z zezwoleniem starostwa. Przedstawienie szkoły ćwiczeń PCK w Domu Ludowym.

11 XI

Konferencja dyrektorów ZKN w Kielcach. Rano wyjechałem z Bieniem i Dobrowolskim. Na przerwie podszedł do mnie wizytator ministerstwa Lech, mówił miło o Szczekocinach (zna je ze sprawozdania) i zapowiedział swój przyjazd. Wieczorem byłem u Ozgi.

12 XI

W dalszym ciągu konferencja w Kielcach. Rano z Bieniem i Dobrowolskim [nieczytelne] u Podrygałły. Dał 100.000 zł, obiecał pod koniec tygodnia 200.000 z 600.000 przyznanych przez Zarząd Główny, które wyczerpiemy do 30 XII. Po południu pojechałem z wizytatorem Lechem i naczelnikiem Kulpą do Szczekocin. Byliśmy na lekcji w II ­liceum u Boguszewskiego i w I liceum u księdza. Omawiałem z wizytatorem Lechem przyszłość Zakładów Naukowych. Poddał mi myśl ogarnięcia nimi powiatu i oddziałania bezpośredniego na kulturę materialną i duchową wsi. Zaproponował opracowanie projektu statutu fundacji i projektu rozbudowy szkoły. Wieczorem posiedzenie Rady Pedagogicznej.

II

Roman Czernecki

236


13 XI

Dzień wolny od nauki (święto Stanisława Kostki). Wizytatorzy i nauczyciele zwiedzili zakład. Odbyliśmy w dalszym ciągu konferencję. Przed południem odjechali. Wieczorem wrócił naczelnik Kulpa. Dzwonił Ozga. Dostali pismo o przekazaniu ośrodka. Zapowiedział przyjazd wiceministra rolnictwa na poniedziałek.

14 XI

Wizytacja ZKN. Wieczorem sesja Rady Pedagogicznej ćwiczeniówki i całego Grona. Chora Ruhmowa (przyszła na pierwszą lekcję).

15 XI

Nieobecna Ruhmowa. Rano odjechał Kulpa.

16 XI Pisałem referat na konferencję dyrektorów. 17 XI

Niedziela.

18 XI

Przyjechał Ozga, prezes wojewódzkiego UZ Bodnar, Podrygałło, Kowalik i komisarz ziemski. Na konferencji z Zarządem Spółdzielni (Fortunko, Malus, Orliński, Machura) zawiadomili ich o dekrecie Ministra Rolnictwa i protokólarnie odebrali ośrodek.

21 XI

Byłem w Kielcach, wezwany przez naczelnika Chmielowskiego. Na konferencji z nim, Krykiem i Zybertem. Referat zaaprobowano. W Bristolu poznał mnie Ozga z wicewojewodą Urbanowiczem. Byłem na obiedzie z Podrygałłą, Bunikiewiczem i Liszczykiem.

22 XI Malwa na urlopie, wyjechała do Krakowa. Na urlopie

Dobrowolski.

II Dziennik

237


23 XI Na urlopie Dobrowolski i Malwa. 24 XI Po południu wyjechałem do Radomia. Z Jędrzejowa zabra-

łem Artymiaka.

25 XI Radom. Konferencję otworzył Steczeń; po nim wygłosił

sprawozdanie Chmielowski; potem był mój referat, po nim wizytatora Krzyka. W południe przyjechał naczelnik Białecki; witając się ze mną powiedział przy Kuratorze, że „Spółdzielnia gminna szyje panu buty, byli już drugi raz ze skargą u mnie”. Zamówił sobie ze mną rozmowę na dzień następny. Kolację jadłem z Rumplem(?), Zybertem i Kaczmarzykiem.

26 XI Radom. Drugi dzień konferencji (kierowników ognisk

metodycznych). Bardzo miła konferencja [nieczytelne] z naczelnikiem Bradeckim („Ma pan w zupełności za sobą kuratora”).

27 XI Warszawa. Konferencja z Olszewskim, Kulickim, Królem,

Januszem. Dostałem 150.000 zł, obiecano za 10 dni dalszych 150.000. Cieślak wyraził się, że nie widzi powodu, dla którego Samopomoc Chłopska miałaby utrzymywać gimnazjum w Szczekocinach. Konferencja z wiceministrem Drewnowskim (Ministerstwo Propagandy) – przydział drukarni. Konferencja z wiceministrem Podedwornym (podziękowanie za przydział ośrodka). Konferencja z wizytatorem Lechem. Wspomniał o szczególnym ustępie swego powizytacyjnego sprawozdania, poświęconego mojej osobie i Zakładom Naukowym w Szczekocinach. Obiecał zainteresowanie tym najwyższe czynniki. Konferencja w SL na Bagateli z Ozgą. Powrót nocą do Szczekocin.

28 XI Komisja z wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego wraz

z Kowalikiem odbiera protokólarnie ośrodek i przekazuje mnie.

II

Roman Czernecki

238


29 XI Malwa na urlopie.

Zaangażowałem do pracy Józefa Marmurowicza (pensja 4000 zł miesięcznie). Przyjazd wizytatora Kaczmarzyka. Zwiedzanie szkoły. Wieczorem uroczysta akademia urządzona przez harcerzy z okazji rocznicy powstania listopadowego. (Na 1. części obecny wizytator).

30 XI Andrzejki. Zabawa taneczna od 16.00 do 24.00.

[nieczytelne] starannie opracowana przez Malwę imprezy. (Fraszki na profesorów)

1 XII

Niedziela.

2 XII

Zaangażowałem robotników gorzelni. Dałem gorzelnianemu 3000 zł celem rozliczenia.

3 XII

Skierowałem do pracy w gorzelni Ossowskiego. Rozpoczął pracę Kwiecień. Błaszczyk na urlopie. Doprowadziłem światło do stajni i stolarni. W sprawie Komisji Rejonowej był u mnie inspektor z Królem. Wieczorem klasyfikacja okresowa.

II Dziennik

239


Pierwsza strona dziennika Romana Czerneckiego z obrazkiem Matki Boskiej i notatkÄ… Janiny Czerneckiej



W 1986 roku, kiedy umiera Roman Czernecki, jego żona Janina sięga – porządkując zapewne jego rzeczy – do dziennika z roku szkolnego 1946/47 i zaczyna dopisywać do niego własne wspomnienia związane z mężem i historię własnego życia. Czyniąc to, zapisuje w istocie swoje doświadczenie utraty człowieka, którego kochała i któremu towarzyszyła. Przywołuje ich pierwsze spotkanie we Lwowie, opisuje spędzony w Słupi czas wojny, wypełniony strachem przed zdemaskowaniem ich konspiracyjnego działania i zarazem miłosnymi doznaniami, wspomina wreszcie trud odbudowywania powojennej rzeczywistości w Szczekocinach, ale też radość z możliwości dalszego nauczania. We wspomnieniach tych możemy usłyszeć głos kobiety, która aktywnie wspierała swojego męża i wraz z nim podejmowała kolejne działania. Bez jej opowieści stracilibyśmy zatem istotną perspektywę tamtych wydarzeń. W jednej z dziennikowych notatek Janina Czernecka zapisuje: „Dziś, przy moim dużym osłabieniu pamięci, nie mogę się już zorientować”. Jej wspomnienia, spisane wiele lat po wojnie, stanowią również wyraz zmagań z własną pamięcią, okupioną ogromnym wysiłkiem próbę przywołania przeszłych zdarzeń. Ujawniają to przede wszystkim fragmenty wspomnień wojennych, w których różne obrazy nakładają się na siebie, a opowieść nie jest spójna. Tym bardziej jest to dla nas dzisiaj cenne źródło, będące świadectwem procesów zachodzących w ludzkiej


pamięci, a w zasadzie siły pamięci tkwiącej w jej słabościach i ułomnościach. Poczucie odpowiedzialności badacza przeszłości nie pozwoliło mi jednak narazić autorki tych wspomnień (pisanych zresztą bez intencji ich opublikowania) na potencjalne zarzuty niewiarygodności, dlatego też zamieszczone w niniejszej publikacji wspomnienia zostały w niewielkim stopniu opracowane – tak, aby zachować głos i godność autorki. Wspomnienie o mężu przekształca się z czasem w jej prywatny dziennik z intymnymi zapiskami. Z tego względu w książce zamieszczone zostały jedynie fragmenty dotyczące okresu słupskiego i szczekocińskiego.


MOJE WSPOMNIENIA O MOIM – N ­ IESTETY JUŻ Ś.P. MĘŻU, ­NAJUKOCHAŃSZYM ROMANIE CZERNECKIM Janina Czernecka


Poznałam go w 1925 roku. Był wtedy asystentem profesorów Bruchnalskiego i Kleinera w katedrze polonistyki Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Ja studiowałam tam germanistykę jako przedmiot główny oraz romanistykę i anglistykę jako przedmioty poboczne. Równocześnie uczęszczałam do Konserwatorium Muzycznego na lekcje fortepianu pod kierunkiem pani Sołtysowej. Był to już kurs wyższy (średni kurs przerabiałam z bardzo miłą nauczycielką panią Fuglewicz, która była dumna ze mnie jako ze swojej uczennicy). Moim nieodłącznym kolegą był obecnie powszechnie znany kompozytor Roman Palester. Przezwaliśmy się wtedy – ja Polly, on Dolly. Była to bardzo miła przyjaźń, bez najmniejszego udziału seksu, oparta na obopólnym zamiłowaniu do muzyki. Romka poznałam na sankach, na które wybrałam się z moją – mieszkającą u mojej Mamy – cioteczną siostrą, Marysią Gürtlerówną, która umówiła się na tę wyprawę ze swoją koleżanką ze studiów polonistycznych, Stefcią Czernecką. Kiedy Roman, Stefci brat, mieszkający z nią razem u pani Kwiatkowskiej przy ulicy niedaleko mego mieszkania (przy ul. Łyczakowskiej 41) zobaczył mnie czekającą na Stefcię, zdecydował zabrać się razem z nami, tym bardziej, że mnie znał z widzenia z uniwersytetu i już wtedy wpadłam mu w oko. Zjeżdżaliśmy na sankach w parku Stryjskim, skąd na koniec utworzyliśmy długi łańcuch z saneczek. Wśród śmiechu i hałasu wjechaliśmy aż do śródmieścia na ul. Akademicką (najelegantszą!). Tutaj korowód nasz został zatrzymany przez policjanta. Towarzysze nasi, przestraszeni,


Konserwatorium we Lwowie, klasa ­fortepianu prof. ­Sołtysowej (1). W ­drugim rzędzie stoi Roman ­Palester, późniejszy wybitny ­kompozytor (6), a w pierwszym ­siedzi Janina ­Lickendorf (2) Janina Lickendorf we Lwowie, przed zamążpójściem

II

Janina Czernecka

246


porwali swoje sanki i pouciekali ze strachu, a tylko ja z Romkiem – a jechaliśmy we dwójkę na pierwszych sankach – stawiliśmy mężnie czoła policjantowi, który zresztą dał się szybko ułagodzić. A kiedy Romek podprowadził mnie pod bramę mego domu, zaprosiłam go, aby do mnie wstąpił. Romek chętnie z zaproszenia skorzystał i odtąd był codziennym gościem u mnie, tzn. w mieszkaniu mojej Mamy. Wtedy nie wiedziałam wcale, że on był już zaręczony z pewną bogatą panną, z którą go swatano. W dniu 14 lutego przypadały moje urodziny. Rano posłaniec przyniósł mi od Romka kosz pięknych żółtych róż wraz z życzeniami urodzinowymi. Byłam wtedy pewna, że on zjawi się u nas, jak zwykle, wieczorem. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy tego dnia ani też przez kilka następnych dni nie przyszedł. Tłumaczyłam sobie, że te róże od niego były mi przysłane na pożegnanie. Dopiero w jakiś czas po tym wyjaśniła się sytuacja, która była dla mnie tym bardziej przykra, że wysłałam byłam do niego list, w którym wyspowiadałam się przed nim ze wszystkich moich „miłości” czy znajomości z chłopcami. Wreszcie sytuacja wyjaśniła się, Romek zjawił się. Opowiedział mi wtedy, że w dniu, w którym dostał mój list (miłosny!), wybierał się właśnie do Tartakowa (gdzie mieszkał z rodzicami) na swój… ślub (sic!) z inną. Miało to być małżeństwo zaplanowane przez rodziców jednej i drugiej strony. Był już wyznaczony dzień ślubu, na który zjechali się zaproszeni goście. Dla Romka była to sytuacja dramatyczna. Zakochany we mnie, z listem miłosnym ode mnie w kieszeni na piersiach, podjął jednak męską, bardzo trudną decyzję. Wyjawił całą prawdę swojej narzeczonej: wytłumaczył jej, że poślubiając ją, unieszczęśliwiłby i siebie, i ją. Na szczęście ona zrozumiała sytuację i wspólnie z nim zgodziła się na takie wyjście, które uratowało jej honor. Ogłoszono bowiem, że Romek rzekomo nie otrzymał z wojska pozwolenia na ślub, bo nie odrobił jeszcze przypisanych ćwiczeń. Wobec tego termin ślubu musiał zostać przesunięty, a zamiast przygotowanego wesela odbyły się uroczyste zaręczyny. Kiedy jednak Romek ożenił się później ze mną, rodzice jego poprzedniej narzeczonej wystawili mu do uregulowania ogromny rachunek za wszystkie przyjęcia, jakie dla niego urządzono, za koszty niedoszłego wesela, za całą wyprawę, którą ona przygotowała dla siebie licząc na ślub. II

Moje wspomnienia

247


Koszty te pokryliśmy po naszym ślubie, poświęcając na to cały mój posag, który otrzymałam od mego Ojca. Nie boleliśmy jednak nad tym zbyt mocno, uważając, że „opłaciła się skórka za wyprawkę”. Po ślubie (20 X 1926 r. w kościele sióstr franciszkanek) wyjechaliśmy oboje do Krzemieńca, gdzie Romek uzyskał chlubną posadę w tym drogim każdemu poloniście mieście, słynnym z pobytu w nim Słowackiego (Romek nawet przyczynił się do uczynienia korekty w życiorysie słynnego wieszcza, udowadniając, że urodził się on w innym domu niż pierwotnie przypuszczano). Pobierając się, nie mieliśmy jeszcze ukończonych studiów, ja miałam 21 lat i byłam dopiero na trzecim roku studiów, a Romek (o rok ode mnie starszy) na czwartym. Na szczęście mieliśmy już zaliczone wszystkie potrzebne ćwiczenia i seminaria tak, że – w myśl obowiązującego nas jeszcze starego trybu zaliczania semestrów – wystarczyło nam tylko uzyskanie wpisów do indeksów. W myśl przysługującego nam prawa, mogliśmy zdawać egzamin całościowy jednorazowo. Po przepracowaniu przepisowych 2 lat nauczania w gimnazjum zdaliśmy egzamin pedagogiczny, dający nam pełne prawo nauczania w szkołach średnich. W Krzemieńcu, gdzie Romek miał przemiłe stosunki w pracy, nastąpiła z powodu zmiany rządów w państwie (w miejsce endecji ster objął BBWR – Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem) „czystka” polityczna i Romek został zwolniony z pracy. Wtedy przepracowaliśmy jeden rok w Częstochowie w prywatnym Gimnazjum Nauczycielstwa Polskiego, gdzie jednak nie mieliśmy przyjemnych stosunków, gdyż szarogęsiła się tam pewna niemiła para nauczycielska. Na szczęście podczas wizytacji Kuratorium kieleckiego wpadłam w oko wizytatorowi, który zaproponował mnie i memu mężowi pracę nauczycieli w państwowych gimnazjach: mnie w Państwowym Gimnazjum Żeńskim im. bł. Kingi, a Romkowi w Państwowym Gimnazjum Męskim im. J. Śniadeckiego. W Kielcach pracowało się nam obojgu bardzo dobrze. Romek urządzał z uczniami przedstawienia teatralne, z którymi objeżdżał 3 powiaty. Tymczasem nadszedł rok 1939. Romek w uznaniu swojej pracy pedagogicznej został mianowany dyrektorem Gimnazjum w Kętach, blisko Bielska-Białej. Nie zważając na wybuch wojny i na fakt okupacji Polski przez Niemców, wyjechał do Kęt dla rozpoczęcia tam pracy II

Janina Czernecka

248


Janina i Roman Czerneccy w Borysławiu Małżeństwo Czerneckich w Borysławiu

II

Moje wspomnienia

249


Janina Czernecka ze swoimi uczennicami Gimnazjum im. bล . Kingi Nauczyciele przedwojennych gimnazjรณw w Kielcach

II

Janina Czernecka

250


Janina Czernecka z uczennicami, Kielce, rok szkolny 1938/39

II

Moje wspomnienia

251


jako dyrektor. Na szczęście został na czas ostrzeżony przez tamtejszych życzliwych nauczycieli, że jest już poszukiwany przez tamtejsze gestapo, które rozpoczęło akcję terrorystyczną w Polsce od aresztowania i wysyłania do obozów pracy przede wszystkim inteligencji polskiej. Romek musiał więc naturalnie czym prędzej stamtąd wyjechać. W Kielcach nie mieliśmy z czego żyć, bo w pierwszych dniach wojny nie można było kupić żywności (dopiero później wydano kartki żywnościowe). Romek wyjechał więc po żywność do majątku rodziców swego ucznia, Władzia Byszewskiego, do Słupi. W tym samym czasie do naszego mieszkania w Kielcach zgłosiło się gestapo z pisemnym rozkazem aresztowania mojego męża. Była to pierwsza fala aresztowań. Nie zastawszy Romka, gestapowcy chcieli aresztować brata jego Aleksandra, który znajdował się w naszym mieszkaniu. Dzięki mojej dobrej znajomości języka niemieckiego udało mi się uratować go przed aresztowaniem, wykazując na podstawie jego dowodu osobistego, że to nie Roman Czernecki, lecz Aleksander Czernecki, że nie profesor, lecz adwokat, że zamieszkały nie w Kielcach, lecz w Warszawie. Po długich pertraktacjach – jeszcze na początku wojny nie byli tak rozbestwieni – udało mi się przekonać gestapowców i uratować Olesia. Natychmiast musiałam jednak wyjechać do Słupi, aby przeszkodzić powrotowi Romka do domu. Zabrałam z sobą synka Andrzeja, nasza córka Irusia przebywała wtedy u mojej Mamy w Kielcach. Na nasze szczęście p. Byszewski zwrócił się do nas z propozycją pozostania w jego majątku Słupia. Naturalnie z radością przyjęliśmy tę propozycję. Do Słupi zjechało się wtedy kilka rodzin (pp. Byszewskich i pp. Rudzińskich) z dziećmi, które, z powodu pozamykania szkół średnich i wyższych przez okupanta niemieckiego, pozbawione były nauki. Pan Byszewski zaproponował nam więc, abyśmy pozostali w jego majątku celem objęcia nauczaniem jego syna Władzia i córki Nuli oraz innych zgromadzonych tam dzieci. Żyło się nam w Słupi – jak na czasy wojenne, niespokojne (kiedy to Niemcy postawiwszy sobie za cel niedopuszczenie do szerzenia oświaty w Polsce) – bardzo dobrze. Mieliśmy świetne wyżywienie, podczas gdy w miastach żywność wydzielano tylko na kartki w bardzo skąpym wymiarze. Prowadziliśmy kilka klas tajnego nauczania, gdyż zgłaszało się do nas coraz więcej młodzieży, zwłaszcza chłopskiej. Młodzież II

Janina Czernecka

252


zamożniejsza płaciła nam za naukę, a niezamożni korzystali z dużych zniżek w opłatach, zaś całkiem biedni zwolnieni byli przez nas od wszelkich opłat. Romek otrzymał od tajnego konspiracyjnego kuratorium szkolnego w Radomiu pozwolenie na zorganizowanie kółek naukowych (tajnych!) w poszczególnych miejscowościach trzech powiatów: włoszczowskiego, jędrzejowskiego i olkuskiego. Zorganizowaliśmy więc z nauczycieli przebywających w Słupi i okolicy tajną komisję egzaminacyjną, przeprowadzaliśmy egzaminy i wystawialiśmy świadectwa szkolne, które w zalakowanych słoikach zakopywaliśmy w ziemi, pod upatrzonym drzewem. Po wojnie wykopaliśmy te świadectwa, które zostały następnie zalegalizowane prze władze oświatowe PRL. Liczba tych świadectw wynosiła przeszło 500. Praca ta kosztowała nas jednak dużo nerwów, bo za tajne nauczanie groziło nam wywiezienie do obozu koncentracyjnego w Majdanku lub Oświęcimiu, skąd mało kto wychodził żywym. Byliśmy pełni podziwu i wdzięczności dla okolicznych mieszkańców, którym praca nasza była znana, a nie znalazł się nikt, kto by doniósł o naszej działalności do gestapo, a przeciwnie – we wsi rozstawione były czujki, które donosiły i ostrzegały nas o każdym pojawieniu się żandarmerii niemieckiej we wsi. W każdym takim przypadku ostrzegano nas natychmiast, a my przerywaliśmy zajęcia i często uciekaliśmy do pobliskiego lasu. Pod koniec każdego wojennego roku szkolnego organizowaliśmy egzaminy, na które zapraszaliśmy władze tajnego Kuratorium Kieleckiego. Czasami bywały humorystyczne momenty. Np. podczas jednego z egzaminów pisemnych doniesiono nam, że do wsi przyjechali Niemcy. Przerwaliśmy więc egzamin i pochowaliśmy wszystkie akta. Kiedy po jakimś czasie doniesiono nam, że alarm był fałszywy, spostrzegliśmy, że nasi uczniowie uśmiechnięci zabrali się jakoś zbyt ochoczo do przerwanego egzaminu, którego wynik okazał się dziwnie pozytywny – nie było ani jednej dwójki. Dopiero jakiś czas później zdradzono nam tajemnicę: alarm był sztucznie przez uczniów wywołany, by zdającym egzamin (z matematyki) umożliwić dostarczenie rozwiązania zadań (gdyśmy się o tym dowiedzieli, zaostrzyliśmy wymagania przy egzaminie ustnym). II

Moje wspomnienia

253


Nauczycielki Gimnazjum i Liceum Ziemi WÅ‚oszczowskiej Malwa Faszcz i Janina Czernecka Janina Czernecka z uczniami gimnazjum w Szczekocinach, 1948 r.

II

Janina Czernecka

254


Poza ciągłym strachem prowadziliśmy jednak przyjemne życie. We dworze młodzież beztrosko się bawiła, urządzała tańce lub wycieczki do pobliskich majątków, a my razem z nimi. Nastrój amoroso i nam się udzielał. Romek zakochał się w Malwie, córce p. Byszewskiego, zamężnej, matce małej córeczki Ewy. Malwa miała duże zdolności aktorskie, pomagała więc Romkowi w urządzaniu obchodów uroczystości w rocznice dawnych przedwojennych świąt państwowych, ja dołączałam się dając koncerty fortepianowe. Ja zaś „durzyłam się” w młodziutkim ślicznym Macieju Rudzińskim, siostrzeńcu p. Byszewskiej i synu p. Rudzińskiego, męża siostry p. Byszewskiej. Maciek był wtedy 20-letnim chłopcem, a ja byłam już po 30-tce. Prowadząc lekcje niemieckiego w grupie, w której znajdował się także Maciek, bałam się wzywać go do odpowiedzi, bo zaraz rumieńce występowały mu na twarz – co spostrzegali moi uczniowie, którzy zaraz wymieniali ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Macieja uczyłam gry na fortepianie, rozwijając jego wrodzone zdolności. Wspomnienia tych lekcji są dla mnie pełne uroku. Odbywały się one w dużym przechodnim pokoju – salonie i… trwały zwykle dużo więcej niż godzinę. Graliśmy raczej mało, ale za to rozmawialiśmy bardzo dużo – głównie na tematy muzyczne, a później i na inne, natury ogólnej, filozoficznej. Wkrótce związało nas ze sobą piękne, pozbawione wszelkich porywów zmysłowych, uczucie idealnej, prawdziwie czystej miłości. Raz jeden tylko Maciej poprosił mnie: Nuszko, pocałuj mnie! Ja jednak odskoczyłam od niego, nie chcąc być niewierną, zdradzającą żoną, tym bardziej, że jako nauczycielka Macieja nie pozwalałam sobie na zachwianie mojego autorytetu. Po wojnie Maciej wybrał sobie jako kierunek studiów uniwersyteckich muzykologię, co przypisuję częściowo mojemu wpływowi. Po zakończeniu wojny do Romka zgłosiła się okoliczna ludność z propozycją utworzenia przez niego szkoły w upaństwowionym pałacu w Szczekocinach. Oboje z Romkiem ucieszyliśmy się bardzo tym projektem i z miejsca przeprowadziliśmy się do tego pałacu, który znajdował się wówczas prawie w ruinie. Przy pomocy uczniów i Kuratorium, skąd Romkowi udało się później uzyskać subwencje pieniężne, udało nam się wyremontować ten duży obiekt, składający się z 3 budynków i ogrodu (raczej parku). W budynku głównym II

Moje wspomnienia

255


urządziliśmy sale szkolne i mieszkanie dla nas, a w dwóch bocznych budynkach znalazły pomieszczenie kuchnia, internat męski i internat żeński. Nie zapomnę nigdy, jakim cudnym przeżyciem był dla nas dzień uruchomienia szkoły, kiedy to zjeżdżali się uczniowie na furmankach, obciążonych ławkami domowej roboty, workami z żywnością i pościelą. Pamiętam ten radosny moment pierwszej nocy, kiedy oboje z Romkiem udaliśmy się na inspekcję do internatu. I wtedy widok śpiących uczniów, naszych uczniów w salach przez nas przygotowanych, napełnił nas niespotykaną błogą radością. Wreszcie prawdziwa szkoła w wolnej znów niepodległej ojczyźnie! Oddechy spokojnie śpiących uczniów działały na nas jak najcudowniejsza i najmilsza sercu muzyka. Nie zapomnę nigdy tego entuzjazmu, z jakim wszyscy zabraliśmy się do pracy: i my nauczyciele, i spragnieni szkoły i szukający spokojnej systematycznej nauki uczniowie. Uczennice z radością obejmowały dyżury w kuchni internackiej, a chłopcy z zapałem kopali grządki w ogrodzie i piękny klomb na kwiaty u wejścia do szkoły. Były wprawdzie trudności z pozyskaniem nauczycieli z okręgu, w którym przed wojną nie było żadnego gimnazjum, żadnej szkoły średniej. Musieliśmy więc zatrudnić na nauczycieli ludzi nieposiadających przygotowania pedagogicznego, musieliśmy ich więc jeszcze doszkalać. Wtedy jednak panował ogólny, powszechny entuzjazm pracy, naprawdę coś niepowtarzalnego i wśród nauczycieli, i wśród uczniów, uczniów przeważnie pochodzenia chłopskiego, dla których przed wojną nauka w gimnazjum była trudno dostępna. Którzy to byli nauczyciele? Jodko, świetny przyrodnik, Zaremba, poważny matematyk, gimnastyk, młody człowiek (zarozumiały na punkcie ważności swego przedmiotu), Rosowski, nauczyciel rysunków, z początku również Michalewski, inżynier uczący matematyki i fizyki, mąż Ireny, siostry Romka. Uczyła nawet babcia Czernecka, specjalistka od robót ręcznych dla dziewcząt; ja uczyłam niemieckiego i łaciny, Romek naturalnie polskiego i też łaciny, p. Adamowicz była kierowniczką szkoły ćwiczeń w naszych Zakładach Naukowych. Romek był świetnym organizatorem, świetnym dyrektorem i wychowawcą, zarówno uczniów, jak i młodych nauczycieli. Wraz z Malwą zorganizował kółko dramatyczne uczniowskie. Dużej pomocy udzielał Romkowi jego dawny uczeń Ozga-Michalski, który był wtedy II

Janina Czernecka

256


Janina Czernecka

II

Moje wspomnienia

257


znaczącą osobistością. Przyznawał on naszym Zakładom Naukowym duże zasiłki pieniężne i stypendia dla uczniów chłopskiego pochodzenia. Na zjeździe dyrektorów w Ministerstwie Oświaty w Warszawie Romek został przez ministra Jarosińskiego imiennie wyróżniony i miał zostać wysłany na roczny kurs do Moskwy, po którym obiecywano mu wysoką karierę. Minister mianował go jednak wstępnie Kuratorem Okręgu Szkolnego w Zielonej Górze, gdzie udało mu się zorganizować Kuratorium w tym nowo powstałym województwie. Ja natomiast pozostałam na razie w Szczekocinach, mianowana przez Kuratorium następczynią po Romku, tzn. dyrektorką Zakładów Naukowych. Spotkałam się jednak z bardzo nieprzyjemną sytuacją. Zorganizowano na mnie nagonkę, powodując przysłanie komisji kontrolnej z Kuratorium kieleckiego pod zarzutem przywłaszczenia sobie darów zagranicznych, amerykańskich, przeznaczonych dla uczniów naszych Zakładów. Odbyła się więc rewizja, która była dla mnie okropnym przeżyciem, gdyż w owych nietypowych czasach groziło mi aresztowanie. Komisja nie znalazła naturalnie potwierdzenia stawianych mi zarzutów, poradziła mi jednak, żebym raczej zrezygnowała z dalszej pracy w Szczekocinach, gdyż moi wrogowie nie zaprzestaliby nagonki. A zarzuty wzięły się stąd, że jedna z uczennic, nasza wychowanka, która nam dużo zawdzięczała, złożyła na mnie donos, że na strychu przechowuję stosy bucików przysłanych z Ameryki. Komisja kazała te buciki znieść na dół do sali aktowej i zwołała uczennice, żeby podobierały sobie z nich, jakie zechcą. I wtedy okazało się, że buciki wyrzuciłam była na strych, ponieważ komisja, która rozdzielała te dary amerykańskie nie zadała sobie trudu dobierania bucików do pary, tylko całymi kupami rzucała je do worków, tak, że nie tylko nasza szkoła, ale pewno i wszystkie inne, które również zostały obdzielone bucikami, otrzymały stosy pojedynczych butów, z których zaledwie po kilka par dało się dobrać. Po tej, tak przykrej dla mnie, rewizji nie chciałam zostać dalej w Szczekocinach, pojechałam natychmiast do Romka do Zielonej Góry [...].

II

Janina Czernecka

258


Janina i Roman Czerneccy w Zakopanem

II

Moje wspomnienia

259


HISTORIA ZAKŁADÓW NAUKOWYCH W SZCZEKOCINACH – SPRAWOZDANIE Z 30 CZERWCA 1946 R. Roman Czernecki


W pierwszych dniach listopada 1939 r. pięcioro nauczycieli gimnazjalnych chroniąc się przed represjami gestapo przybyło na teren powiatu włoszczowskiego do wsi Słupi. Tu 10 listopada tr. otwarto tajne 4-ro klasowe gimnazjum i 2 klasowe liceum ogólnokształcące. Ta konspiracyjna szkoła czynna była bez przerwy do 15 stycznia 1945 r. W ciągu przeszło pięcioletniej pracy w okresie niewoli tak dalece rozrosła się, że zasięgiem swym objęła młodzież z powiatu włoszczowskiego i olkuskiego, kształcącą się w 37 kompletach. Do chwili wyzwolenia w szkole tej otrzymało egzamin dojrzałości 97 abiturientów Liceum ogólnokształcącego, a ponad 3000 uczniów promocje do klas gimnazjalnych i licealnych. Rodzice tych uczniów zwrócili się w styczniu 1945 r. do Dyrektora z prośbą, aby cały zespół nauczycieli pracujący dotąd we włoszczowskim w konspiracyjnym nauczaniu pozostał na miejscu i zorganizował gimnazjum. Na siedzibę szkoły wybrano Szczekociny. Na wybór wpłynęło: ––centralne położenie osady, ––brak w promieniu 40 km szkoły średniej, –– możliwość pomieszczenia gimnazjum w ośrodku pomajątkowym. Pewne obiekcje nasuwało: ––zniszczenie w 70% osady działaniami wojennymi, ––odległość przeszło 20 km od stacji kolejowej,


–– niesławne tradycje po istniejącym tu kiedyś gimnazjum pozbawionym przez Kuratorium praw publicznych i zamkniętym w roku 1933 na skutek niskiego poziomu nauczania i trudności finansowych. Dnia 28 stycznia 1945 r. odbył Dyrektor zebranie z przedstawicielami społeczeństwa z okolicznych gmin i Szczekocin, na którym zapadła decyzja otwarcia gimnazjum. Ponieważ w tym czasie nie było jeszcze w powiecie zorganizowanych Władz państwowych, Dyrektor udał się do Kielc, gdzie od pełnomocnika Rządu otrzymał zezwolenie na zajęcie na szkołę ośrodka pomajątkowego, od Kuratorium natomiast zezwolenie na organizację gimnazjum. Ośrodek pomajątkowy Szczekociny obejmował wówczas: ­budynki mieszkalne, budynki gospodarcze, park, 2 ha ogrodu, 35 ha. Stawów rybnych, 2 młyny, gorzelnię oraz ziemię, którą właśnie parcelowano. Budynki mieszkalne centralne (pałac, oficyny, pawilony) znajdowały się w stanie zniszczonym, pierwsze piętro północnej części pałacu rozbite było granatami, wnętrze całkowicie rozgrabione, brak jakichkolwiek sprzętów, brak drzwi, okien, pieców, instalacje elektryczne i wodociągowe zupełnie pozrywane i poniszczone. Park zryty kilku liniami rowów strzeleckich i stanowiskami artylerii, wszystkie bramy i płoty poniszczone. Podobny obraz zniszczenia przedstawiał ogród. W oranżeriach wszystkie szyby wybite, z magazynu wykradziono wszystkie narzędzia. Ziemia zaperzona, nie nadająca się do kultury ogrodowej. Zabudowania administracyjne i gospodarcze zajęte przez radę fornali były podobnie zdewastowane. Młyny tymczasowy Pełnomocnik Państwowy wydzierżawił osobom prywatnym, gorzelnię i stawy objął w zarząd Wojewódzki Urząd Ziemski. Po otrzymaniu zezwolenia na objęcie w stan posiadania budynków, parku i ogrodu Dyrekcja natychmiast zabezpieczyła obiekty przed dalszą grabieżą. Od 1 lutego 1945 r. strzegł dóbr tych sekretarz gimnazjum i stróż dzienny i nocny. II

Roman Czernecki

262


Od Wojewódzkiego Pełnomocnika Rządu dla spraw reformy rolnej uzyskała Dyrekcja z nadziału na własność szkoły 10 ha ziemi, w dwa miesiące zaś później dodatkowo 3 ha. Wojewódzki zaś Urząd Ziemski oddał do użytkowania szkoły 35 ha stawów rybnych. Organizację szkoły rozpoczęto systemem gospodarczym. Na apel Dyrektora każda gmina zobowiązała się umeblować 1 salę szkolną, młodzież zaś wyczyściła i wymyła gmach. W ciągu lutego przeprowadzono wpisy i egzaminy wstępne. Z uwagi na to, że znaczniejsza część młodzieży nie mogłaby w spalonej osadzie Szczekociny znaleźć pomieszczenia, został jednocześnie ze szkołą zorganizowany internat dla chłopców i dziewcząt. W toku tych prac były do przezwyciężenia znaczne trudności: Dyrektor nie dysponował żadnymi funduszami, 11 000 zł – emisji krakowskiej, pozostałe z konspiracji nie udało się mimo najbardziej usilnych zabiegów wymienić, z braku komunikacji kolejowej i samochodowej, trzeba było odbywać podróże pieszo lub furmankami. Podróż taka do Kielc trwała 3 dni, do Częstochowy po szkło 4 dni, do Olkusza po kotły i naczynia do internatu – cały tydzień. Byli fornale usiłowali w dalszym ciągu dewastować zabudowania i park, występując zdecydowanie wrogo przeciw organizującej się szkole. Większość mieszkańców Szczekocin, środowiska małomieszczańskiego, oportunistycznego i zmaterializowanego, zajęła bierną postawę wobec prac przygotowawczych szkolnych. W ogrodzie i zabudowaniach pozostawiono olbrzymią ilość amunicji, zupełnie niezabezpieczonej, zagrażającej życiu młodzieży. Pobliski front i ciągłe przeloty nieprzyjacielskich samolotów. Zbyt powolny proces organizowania się Władz państwowych i samorządowych, konieczność ustawicznych wyjazdów do odległych Kielc. Wszystkie te trudności zostały przezwyciężone w głównej mierze dzięki entuzjastycznie budującej swą szkołę młodzieży, bezinteresownej pomocy okolicznych chłopów i ogromnemu poświęceniu Grona Nauczycielskiego. Prace przygotowawcze ukończono 14 marca. II

Historia Zakładów Naukowych

263


Rok szkolny otwarto 15-go tego miesiąca. Zorganizowana szkoła nie miała dotąd właściciela. Z uwagi na charakter tej szkoły (96% dzieci chłopskich), na przemiany polityczno-społeczne, w czasie których szkoła ta wyrosła, z uwagi wreszcie na fakt, że istnienie swe zawdzięcza w dużym stopniu reformie rolnej, zwrócił się Dyrektor w maju tegoż roku do Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej w Kielcach o przejęcie szkoły na własność i o traktowanie jej jako żywego pomnika dokumentujących się historycznych przeistoczeń. Wojewódzki Zarząd Związku Samopomocy Chłopskiej w Kielcach wyraził swą zgodę na przejęcie Zakładów Naukowych na własność. 23 lipca 1945 r. otrzymał od Kuratorium Okręgu Szkolnego Kieleckiego koncesję na prowadzenie szkoły. Dla stworzenia dla Zakładów Naukowych trwałych podstaw materialnych, zainicjował Kierownik Wydziału Kultury Wsi Zarządu Głównego Związku Samopomocy Chłopskiej powołanie do życia w Szczekocinach Gminnej Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej, która mogłaby przejąć na mocy dekretu Prezydenta K.R.N. resztówkę Szczekociny będącą dotąd własnością Ministerstwa Rolnictwa, aby wszystkie dochody z niej łożyć na utrzymanie szkoły. Tylko dzięki poparciu Dyrekcji Zakładów Naukowych i piśmiennemu przyrzeczeniu Zarządu Spółdzielni zobowiązującej się do przelania wszystkich dochodów z resztówki na rzecz Zakładów Naukowych, zgodziło się Ministerstwo Rolnictwa przekazać ośrodek ten (przeznaczony na dom wypoczynkowy dla urzędników Ministerstwa Rolnictwa) Gminnej Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej w Szczekocinach. Przejęcie nastąpiło w lutym 1946 r. Z tą wszakże chwilą Zarząd Spółdzielni wystąpił z żądaniem oddania mu wszystkich obiektów będących dotychczas w administracji szkoły, proponują tylko wydzierżawienie budynków i parku, przy czym czynił mgliste obietnice, że Spółdzielnia będzie w miarę możności szkołę subwencjonowała. Po długich targach została zawarta między Dyrekcją a Spółdzielnią umowa, na mocy której pod administracją szkoły miały pozostawać budynki, park i ogród, Spółdzielnia natomiast odbiera II

Roman Czernecki

264


stawy, zobowiązując się, wpłacać cały dochód z ryb do Kasy Zarządu Zrzeszenia Rodzicielskiego Zakładów Naukowych, jak również jako część dochodu z młynów równowartość 30 m żyta miesięcznie do chwili odebrania młynów dzierżawcom, po 40 m – z chwilą przejęcia pod własną administrację. W chwili zawarcia umowy wpłaciła Spółdzielnia tytułem dotacji z obrotów handlowych 50 000 zł. Jakkolwiek upłynęło od tego czasu cztery miesiące, poza tą sumą szkoła nie otrzymała ani dochodu z połowu wiosennego, ani rat dzierżawnych z młynów. Nie dość na tym Zarząd Spółdzielni zabiegał o odebranie szkole ogrodu, co godzi w podstawy internatu. Zdecydowanie wreszcie wrogo występuje przeciw zaprojektowanemu na prośbę Dyrekcji przez Zarząd Gminny przeniesieniu fornali z budynku administracji (nieodzownie potrzebnego szkole) do innego będącego własnością gminy, położonego w mieście. Suma 50 000 zł przekazana przez Spółdzielnię Kasie Zarządu Zrzeszenia Rodzicielskiego nie pozostaje w żadnym stosunku nie tylko do potrzeb szkolnych, lecz również do zabranych szkole zarybionych stawów, z których roczny dochód daje około pół miliona złotych. Dla ilustracji możliwości finansowych Spółdzielni wypada dodać, że dzienny dochód z 2-ch młynów wynosi około 25 000 zł. Idea stworzenia w Szczekocinach bezpłatnej szkoły i bezpłatnego dla młodzieży niezamożnej internatu, zbudowania nowoczesnego gmachu szkolnego sali gimnastycznej, łaźni, boisk sportowych itp. załamuje się o brak zrozumienia, małostkowość i złą wolę Zarządu Spółdzielni traktującego ośrodek pomajątkowy jako obiekt handlowo-dochodowy. Rozwój i przyszłość szkoły zależeć będzie od tego, jakie stanowisko zajmują w tej sprawie z jednej strony Władze Zwierzchnie Szkoły, z drugiej Władze Zwierzchnie Zarządu Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej. W dużej mierze na trudną sytuację szkoły wpływa fakt, że właścicielem Zakładów Naukowych jest Wojewódzki Zarząd Związku Samopomocy Chłopskiej, ośrodek zaś jest w rękach Gminnej Spółdzielni, która jest instytucją samodzielną i w znikomej mierze zależną od Zarządu Wojewódzkiego. II

Historia Zakładów Naukowych

265


ORGANIZACJA SZKOŁY Rok szkolny 1944/45 W pierwszym roku szkolnym czynne były w Zakładach Naukowych: ––Gimnazjum Ogólnokształcące 432 uczniów ––Liceum Ogólnokształcące 57 uczniów ––Gimnazjum Przyśpieszone dla dorosłych 68 uczniów ––Jednoroczne Kursy Przysposobienia Kupieckiego 46 uczniów ––Kursy Koszykarskie 128 uczniów Razem: 701 uczniów Rok szkolny 1945/46 W drugim roku szkolnym czynne były: ––Gimnazjum Ogólnokształcące 367 uczniów ––Liceum Ogólnokształcące 37 uczniów ––Państwowe Liceum Pedagogiczne 22 uczniów ––Gimnazjum Przyśpieszone dla opóźnionych wiekiem 137 uczniów ––Liceum Przyśpieszone dla opóźnionych wiekiem 15 uczniów ––Jednoroczny Kurs Przysposobienia Kupieckiego 82 uczniów ––Kursy Mechaniczno-szoferskie 46 uczniów ––6-cio miesięczny Kurs Pedagogiczny 20 uczniów Razem: 725 uczniów

WYKAZ GRONA NAUCZYCIELSKIEGO I ­PRACOWNIKÓW ZAKŁADÓW NAUKOWYCH Grono Nauczycielskie: ––Roman Czernecki – dyrektor ––Bień Stanisław – nauczyciel przedmiotów pedagog. ––Boguszewski Bogdan – nauczyciel geografii ––Brodulis Aleksander – nauczyciel zajęć praktycznych ––Ks. Cygan Jan – nauczyciel religii ––Czernecka Janina – nauczyciel języka niemieckiego ––Czernecki Aleksander – nauczyciel historii ––dr Dzięcielewski Stanisław – nauczyciel chemii (zw. 30.7.45)

II

Roman Czernecki

266


––Faszcz Maria – nauczyciel przedmiotów komercjalnych –– Jażdżyński Wiesław – nauczyciel języka polskiego (zw. 30.7.45) ––Jodko Antoni – nauczyciel biologii ––dr Kloc Kęckowska L. – lekarka szkolna (zw. 31.8.45) ––Kozłowski Jerzy – nauczyciel ćwiczeń cielesnych ––Kisielewska Halina – nauczyciel języka łacińskiego ––Kisielewska Maria – nauczyciel fizyki i matematyki ––Kłys Zygmunt – nauczyciel śpiewu ––Marzec Władysław – nauczyciel matematyki (zw. 30.4.45) ––inż. Madeyski Robert – nauczyciel art. handl. ––Michalewska Irena – nauczyciel języka polskiego –– Skuszanka Krystyna – nauczyciel języka polskiego (zw. 30.4.45) ––Stradomski Stanisław – nauczyciel języka francuskiego ––Rączka Stanisław – nauczyciel języka polskiego ––Skóra Bolesław – nauczyciel księgowości (zw. 31.12.45) ––dr Piasecki Zygmunt – lekarz szkolny ––Wołkowicka Wiera – nauczyciel języka angielskiego ––inż. Wroński Bogdan – nauczyciel matematyki Wychowawcy internatu: ––Faszcz Maria – przełożona internatu dziewcząt ––Starowieyska J. – asystentka internatu dziewcząt –– Jażdżyński Wiesław – wychowawca internatu chłopców (zw. 30.7.45) –– Stradomski Stanisław – wychowawca internatu chłopców (do 15.11.45) –– Czernecki Aleksander – wychowawca internatu chłopców (od 15.11) –– Dobrowolski Władysław – asystent internatu chłopców (do 1.11.45) Kancelaria: ––Faszcz Feliks – sekretarz (zw. 31.12.45) ––Gienc Kazimiera – buchalterka (od 7.4.45) ––Robak Barbara – maszynistka ––Wrzesień Wincenty – woźny II

Historia Zakładów Naukowych

267


Administracja: ––Makólski Adam – administrator (zw. 23.8.45) ––Zielińska Urszula – gospodyni internatu (zw. 30.7.45) ––Tomaszewski M. – magazynier (do 15.4.45) ––Jakubski Władysław – magazynier (od 16.4.45) Ogółem w Zakładach Naukowych pracuje miesięcznie p ­ rzeciętnie około 50 osób. POMIESZCZENIE ZAKŁADÓW NAUKOWYCH Zakłady Naukowe mieszczą się: ––w piętrowym budynku centralnym, ––w połączonym z nim tarasami dwu piętrowych oficynach, ––w dwu piętrowych pawilonach. W podwórzu znajdują się: budynki gospodarcze, stolarnia, w ogrodzie 3 cieplarnie i dom mieszkalny ogrodnika, w tak zwanym wreszcie domu administracji znajdują się 2 garaże oraz szkoła zajmuje dwie izby mieszkalne. Budynki te otoczone są blisko 3-hektarowym parkiem, do którego przylega 2,5 ha ogrodu. Od strony północno-zachodniej przepływa Pilica, z pozostałych stron szkoła otoczona jest murem. W gmachu głównym mieści się: 11 sal szkolnych, biblioteka, gabinet fizyczny, chemiczny, geograficzny, biologiczny, sala konferencyjna, kancelaria, gabinet i mieszkanie prywatne Dyrektora. W oficynie lewej internatu dziewcząt 10 sal sypialnych, 2 świetlice, izba chorych, mieszkanie przełożonej internatu i 2 nauczycieli, 2 łazienki i klozety. W oficynie prawej internatu chłopców 9 sal sypialnych, jadalnia, izba chorych, kuchnia, spiżarnia, magazyn, mieszkanie wychowawcy, 2 nauczycieli i magazyniera. W pawilonie lewym 2 sypialnie internatu chłopców, mieszkanie 2 nauczycieli i mieszkanie stróża.

II

Roman Czernecki

268


W pawilonie prawym mieszkanie 3 nauczycieli, kucharza i woźnego. Wszystkie sale posiadają oświetlenie elektryczne i urządzenie kanalizacyjne. Energię elektryczną dostarcza ZEORK, wodę pompuje się własnym motorem. POMOCE NAUKOWE Języki nowożytne Do nauki języków nowożytnych oprócz książek: ––w języku angielskim ––w języku francuskim ––w języku niemieckim ––do czytania dla uczniów służą tablice do poglądowego nauczania w liczbie

936 1015 311 14.

Język łaciński Do nauki języka łacińskiego posiada biblioteka 150 tomów pisarzy klasycznych oraz 27 tablic do kultury antycznej. Historia Jako pomoce do nauki historii posiadają Zakłady Naukowe 14 map ściennych historycznych, 2 atlasy i 13 obrazów i tablic ilustrujących życie ludów starożytnych i ich kultury. Nadto z biblioteki ogólnej wydzielono 68 książek historycznych. Gabinet geograficzny Gabinet geograficzny zaopatrzony jest w duży plastyczny globus w 3 kom­plety, w 32 mapy ścienne, w szeregu map o skali 1:100.000, w kilka atlasów i tablic obrazujących zjawiska z różnych działów geografii. Gabinet biologiczny Dział ogólny: ––4 mikroskopy

II

Historia Zakładów Naukowych

269


––8 lup ––epidiaskop Dział do nauki biologii: ––kościec człowieka w gablotce oszklonej ––13 szt. tablic anatomicznych ––6 szt. tablic botanicznych ––zielnik (2000 roślin) ––tablice poglądowe roślin włóknistych i materiały przeróbek Dział do nauki zoologii: ––23 tablice zoologiczne ––3 czaszki zwierząt ––3 gablotki motyli ––1 gablotka chrabąszczy ––1 gablotka (rozwój jedwabnika) ––kościec gryzonia ––preparat anatomiczny szczura (utrwalony) Gabinet fizyczny Nauka fizyki odbywa się bądź to metodą ćwiczeń dokonywanych przez uczniów, bądź też na podstawie demonstracji nauczyciela. Inwentarz pracowni fizycznej składa się ze 174 przyrządów. Przyrządy te tworzą najczęściej komplety po 6–8 sztuk. Komplety te pozwalają na przeprowadzenie ćwiczeń ze wszystkich działów fizyki, nie wyłączając elektrodynamiki. Z kompletów takich wymienić wypada: ––6 sztuk metalowych kątówek ––9 sztuk opornic suwanych ––6 sztuk żarówek elektrycznych na podstawce ––6 sztuk igieł magnetycznych ––6 sztuk speromierzy ––6 sztuk voltomierzy ––7 sztuk spirali ––7 sztuk lasek ebonitowych II

Roman Czernecki

270


––7 sztuk magnesu sztabkowego ––5 sztuk lasek szklanych ––6 sztuk mufek metalowych ––6 sztuk poprzeczek metalowych ––12 sztuk dynamometrów ––6 sztuk dźwigni metalowych ––6 sztuk ciężarków talerzykowych ––6 sztuk ciężarków płaskich ––5 sztuk bloków metalowych ––5 sztuk wielokrążków ––12 sztuk płytek drewnianych do tarcia ––6 sztuk rur do rezonacji ––6 sztuk suwaków mierniczych ––6 sztuk mikrometrów ––6 sztuk wag szkolnych z odważnikami ––12 sztuk prętów do przewodnictwa cieplnego ––6 sztuk przyrządów do badania rozszerzalności cieplnej ––6 sztuk przyrządów do badania promieniowania ––7 sztuk kalorymetrów ––12 sztuk lampek spirytusowych ––7 sztuk termometrów ––7 sztuk statywów itp. ––7 sztuk soczewek w oprawkach i inne. Gabinet chemiczny Również i nauczanie chemii przeprowadza się metodą ćwiczeń i demonstracji. Gabinet chemiczny zaopatrzony jest w pewna ilość odczynników oraz sporą ilość szkła. Posiada między innymi: ––16 sztuk kolbek ––30 sztuk zlewek ––8 sztuk kompletów probówek ––9 sztuk cylindrów ––8 sztuk wanienek szklanych ––8 sztuk wanienek metalowych II

Historia Zakładów Naukowych

271


––8 sztuk lampek spirytusowych ––8 sztuk trójnogów z siatkami itp. Pracownia zajęć praktycznych Rolę pracowni zajęć praktycznych spełnia zastępczo stelmarnia zaopatrzona w kilka strugnic, 10 hebli, 10 dłutek, 6 piłek ręcznych, w młotki stalowe, siekierki, stoły stolarskie i tokarnie do drzewa. BIBLIOTEKA CENTRALNA Księgozbiór Zakładów Naukowych składa się z biblioteki nauczycielskiej i uczniowskiej. Z biblioteki nauczycielskiej korzysta również młodzież klas starszych. Biblioteka zaopatrzona jest we wszystkie lektury podstawowe oraz w słowniki i encyklopedie (2 egz. Trzaski i Everta, 1 egz. Olgelbranda). Książek polskich naukowych i beletrystycznych 785 szt. Książek francuskich 1015 szt. Książek angielskich 936 szt. Książek niemieckich 311 szt. Książek łacińskich 150 szt. Książek z dziedziny matematyki i fizyki wydzielonych do pracowni fizycznej 29 szt. Książek historycznych wydzielonych 68 szt. Książek pedagogicznych 32 szt. Razem: 3316 książek INNE POMOCE NAUKOWE Dla nauki na Kursach Przysposobienia Kupieckiego posiada szkoła do nauki towaroznawstwa kilka gablotek z próbkami produktów i przetworów oraz 2 maszyny do pisania. Do nauki zajęć praktycznych dziewcząt – maszynę do szycia. Do nauki śpiewu i muzyki 2 pianina oraz kilka egzemplarzy śpiewników. II

Roman Czernecki

272


Do nauki Kursów Mechaniczno-szoferskich samochód, 2 motory oraz szereg części i narzędzi umieszczonych w nowocześnie urządzonym garażu. Do ćwiczeń cielesnych, gier i zabaw 2 piłki dęte, 2 siatkówki stojaki do skoków wzwyż, znaczniki przestawne, drążek ćwiczebny, skocznię w dal, 2 stojaki do skoków wzwyż, kort tenisowy, 4 rakiety i kilka piłek i kajak. NAUKA Nauka odbywa się według programów przedwojennych przy zastosowaniu zmian dokonanych zarządzeniem Ministerstwa Oświaty. Na 8 Konferencjach Komisji Dydaktycznych zajmowano się: –– sprawą rozłożenia materiału naukowego i omówieniem sposobów realizowania go ––sprawą czytelnictwa młodzieży ––metodyką wypracowań piśmiennych ––zagadnieniem nowej reformy szkolnej ––programem wyrównawczym klasy pierwszej gimnazjum ––metodą „pod kierunkiem” –– relacjami Dyrektora z konferencji w Kielcach i Częstochowie. Nadto Grono Nauczycielskie brało udział w lekcjach przykładowych z języka polskiego w klasie pierwszej, z matematyki w klasie pierwszej, z psychologii w klasie pierwszej Liceum Pedagogicznego, w lekcji języka polskiego w klasie 3 szkoły powszechnej i w lekcji ćwiczeń cielesnych w klasie drugiej b. Po lekcjach odbyły się konferencje, na których omówiono spostrzeżenia metodyczne. Dyrektor obecny był na 48 lekcjach. Spostrzeżeniami swymi podzielił się z zainteresowanymi nauczycielami. Trzykrotnie przejrzał zadania klasowe i zeszyty przedmiotowe uczniów. Nauczyciele brali udział w Kursach i konferencjach ognisk metodycznych. Ob. Wołkowicka w Krakowie w Kursie języka angielskiego. Ob. Kozłowski w Kielcach w Kursie nauczycieli ćwiczeń cielesnych. II

Historia Zakładów Naukowych

273


Ob. Boguszewski w Kielcach na konferencji ogniska metodycznego geografów. Ob. Kisielewska Halina w Kielcach na konferencji ogniska metodycznego języka łacińskiego. Ob. Wroński i Ob. Kisielewska Maria w Kielcach na konferencji nauczycieli matematyki. Dla podtrzymania zainteresowań naukowo-badawczych Grona zapraszał Dyrektor do Szczekocin profesorów Uniwersytetów z prelekcjami. Wykłady wygłosili: prof. dr Zawirski o metodach badań naukowych i prof. Jaxa-Bykowski o nowej polskiej granicy morskiej. WYCHOWANIE Szkoła wychowuje młodzież w duchu nowocześnie pojętych zasad demokracji wyrażonych w manifeście lipcowym P.K.W.N. Z uwagi na młodzież chłopskiego pochodzenia szkoła dąży do kształcenia nowej osobowości polskiego inteligenta zrośniętego z wsią i zdrowymi wytworami jej kultury obyczajowej. Rada Pedagogiczna świadoma historycznego procesu przemian politycznych, społecznych i gospodarczych dąży do mocnego związania młodzieży z wydarzeniami życia bieżącego i do przepojenia jej kultem pracy. Do tego wychowawczego ideału zmierza się poprzez wyzyskanie materiału nauczania, poprzez osobiste oddziaływanie wychowawców, przez samorządy klasowe i organizacje międzyklasowe. We wszystkich klasach zorganizowane były samorządy klasowe. Podjęły one żywą działalność, a w kilku zespołach zdrową rywalizację. W obrębie samorządów klasowych rozwinęły się sekcje samopomocy koleżeńskiej, czytelnictwa, porządkowe, artystyczne, teatralne i inne. Obok samorządów klasowych czynne były następujące organizacje szkolne: ––Kółko Historyczne ––Kółko Literackie ––Kółko Matematyczno-fizyczne II

Roman Czernecki

274


––Kółko sportowe ––Chór szkolny ––Redakcje i wydawnictwo Gazetki szkolnej ––Spółdzielnia uczniowska ––Koło PCK ––Drużyna żeńska ZHP ––Drużyna męska ZHP ––Młodzież klas licealnych brała udział w pozaszkolnych organizacjach młodzieżowych „Wici” i ZWM. Instytucją nadrzędną nad wymienionymi organizacjami szkolnymi był Samorząd Ogólnoszkolny. Funkcja jego polegała nie tylko na koordynowaniu prac poszczególnych samorządów i organizacji, lecz z uwagi na specjalny charakter szkoły zamkniętej (internatowej) na współudziale w czynnościach gospodarczych i wychowawczych szkoły. Samorządowi Ogólnoszkolnemu powierzono między innymi opiekę nad ogrodem, parkiem i gospodarstwem rolnym. Poważny stosunek do podjętych obowiązków pozwoli Radzie Pedagogicznej na poszerzenie w przyszłości współudziału Samorządu Ogólnoszkolnego w innych pracach gospodarczych szkoły, w szczególności internatu. Zaobserwowane u młodzieży przejawy supremacji warstwy chłopskiej nad innymi i kostnienie w formach wyodrębnionych i uprzywilejowanych, kazały szkole podjąć zorganizowaną pracę wychowawczą dla przeciwdziałania tym do pewnego stopnia niebezpiecznym zjawiskom. W tym celu nawiązała szkoła bezpośredni kontakt ze śląskim środowiskiem robotniczym. Młodzież kilkakrotnie wyjeżdżała do Katowic, Chorzowa i innych miejscowości, podejmowana była przez Rady Załogowe, w ciągu kilku dni poznawała nieznane jej środowisko pracy, rewizytowaną wreszcie była przez młodzież robotniczą z Zagłębia. Po poznaniu potrzeb świata robotniczego zorganizowała samorządnie dwie biblioteki złożone z 68 i 104 książek i przesłała je do użytkowania w świetlicach fabrycznych. Nawiązała również z młodzieżą śląską kontakty sportowe i rozegrała kilka konkurencji. II

Historia Zakładów Naukowych

275


Ponieważ Szczekociny odległe są od środowisk miejskich, zupełnie nieznanych młodzieży chłopskiej, każda z klas odbywała po 2 wycieczki. Młodzież zwiedziła Kraków, Wieliczkę, Zakopane, Śląsk, była w teatrach, kinach, fabrykach, kopalniach, hutach, muzeach itp. Dużą wagę przywiązywała szkoła do kształcenia uczuć estetycznych w szczególności do umuzykalnienia młodzieży. Na zaproszenie Dyrekcji dali w Zakładach Naukowych w Szczekocinach koncerty artyści operowi, Szlemińska, Kostalówna, Prząda oraz pianista prof. Kopyciński. Ogółem odbyło się 8 koncertów. Z innych artystów wymienić wypada poranek recytatorski Magdaleny Czarskiej. W okresie sprawozdawczym dążono również do wydobycia wartości wychowawczych ze świąt i uroczystości narodowych i państwowych. Z ważniejszych na uwagę zasługują: ––Uroczysty obchód Święta Zwycięstwa ––Uroczyste obchody 1-szo majowe ––Tydzień propagandy ziem odzyskanych ––Tydzień propagandy czytelnictwa i bibliotek ludowych –– Wmurowanie i odsłonięcie tablicy pamiątkowej ku czci poległych nauczycieli i uczniów ––Dni Kościuszkowskie ––Święto Morza i inne. Uroczystościom tym nadano jak najbardziej staranną oprawę. Organizowano akademie, pochody, wieczornice. Na program składały się przemówienia okolicznościowe, pochody, występy chóru, inscenizacje, przedstawienia teatralne, tańce itp. Z ważniejszych prac wypada wymienić dużą mapę plastyczną Ziem Odzyskanych, artystyczne transparenty wykonane dla propagandy bibliotek ludowych, pokazowe wystawy okien sklepowych, wnętrza sklepów, Jasełka Rydla, fragmenty Nocy listopadowej Wyspiańskiego, widowisko rodzajowe Wianki, widowisko historyczne Wymarsz Kościuszki ze Szczekocin na pole walki i inne. W uroczystościach takich brali udział rodzice uczniów i miejscowe społeczeństwo. Wszystkie zresztą uroczystości miejscowe II

Roman Czernecki

276


organizowały się około Zakładów Naukowych i większą część programu wykonywała stale młodzież szkolna. Duża część czynności wychowawczych przesunięta została na internat. Tam czynne były świetlice zaopatrzone w radio, w dzienniki, tygodniki, miesięczniki, szachy, warcaby i gry towarzyskie. W zimie przeszła młodzież kurs tańców. Zwrócono przy tym szczególną uwagę na tańce narodowe, kujawiaki, krakowiaki, trojaka i inne. W ciągu roku odbyło się kilka zabaw tanecznych. Dużą uwagę zwraca się na higienę. Młodzież pod kierunkiem wychowawców kąpie się w łaźni miejskiej. Podłoga w salach szkolnych jest zapastowana, w szkole obowiązują pantofle. Dla ułatwienia indywidualizacji wychowania przeprowadzone zostały trzykrotne przez prof. dr. Jaxa-Bykowskiego badania psychotechniczne i antropologiczne. Ze względu na jednolite chłopskie oblicze społeczne młodzieży za utwór podstawowy stanowiący substrat dla różnorodnych problemów wychowawczych uznała Rada Pedagogiczna Chałasińskiego Młode pokolenie chłopskie. Z dużą radością zaobserwowano u młodzieży przejawy uspołecznienia przejawiające się w samorzutnie podjętej opiece i wydatnej pomocy materialnej okazywanej najbiedniejszej dziatwie ze szkoły powszechnej. Komisja Wychowawców odbyła w okresie sprawozdawczym 10 posiedzeń. INTERNATY Przy Zakładach Naukowych czynny jest internat męski i żeński. Ilość młodzieży mieszkającej w nich jest stała. Największe nasilenie występuje w miesiącach jesiennych i zimowych (do 350 osób), mniejsze w wiosennych i letnich (do 150–200 osób). Młodzież internatu znajduje pomieszczenie w 3 budynkach. Mieści się w nich 21 sypialni, 2 świetlice, 2 izby chorych, 2 łazienki, jadalnia i kuchnia. II

Historia Zakładów Naukowych

277


Do internatów przyjmuje się w pierwszym rzędzie młodzież pilną w nauce ze środowisk biednych (sieroty, dzieci robotników, małorolnych), następnie młodzież daleko od Szczekocin mieszkającą. Podstawę gospodarki internatu stanowią opłaty, które wynoszą miesięcznie: ––słoniny lub masła – 1,30 kg ––mąki pszennej – 6 kg ––mąki żytniej – 1 kg ––grochu lub fasoli – 2 kg ––kaszy – 3 kg ––kartofli – 50 kg ––buraków – 3 kg ––marchwi – 2,5 kg ––cebuli – 1 kg ––kapusty – 2 kg ––pietruszki – 0,5 kg ––soli – 0, 5 kg ––jaj – 16 sztuk ––ponadto 50 zł gotówką miesięcznie. Drugim źródłem dochodów jest ogród i pole. Jak dalece pomocne są te obiekty dla gospodarki internatu świadczą o tym zestawienia poniżej w sprawozdaniu kasowym zamieszczone. Bardzo poważną pozycją dochodową niestety od niedawna, bo dopiero od maja br., są przydziały żywnościowe przyznane szkole przez Kuratorium O.K.S. Kielce. Duże zresztą znaczenie ma własne mleko od 4 krów otrzymanych z majątków państwowych Siedliska i Słupia od Wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego. Internat założył własną hodowlę świń, z czasem więc w najdroższy produkt – tłuszcz – będzie samowystarczalny. Mimo to saldo internatu jest ujemne. Wpłynęło na to: –– zbyt duża ilość młodzieży zupełnie bezpłatnie utrzymanej (27), II

Roman Czernecki

278


kilkoro z wymienionych zupełnie osieroconych otrzymuje również ubranie, bieliznę i obuwie, ––znaczna ilość młodzieży korzystającej ze zniżek i ulg, –– konieczność nabycia kotłów, naczyń, sprzętów kuchennych oraz umeblowania jadalni, izb chorych i świetlic. Strona techniczna gospodarki internatu ujęta jest następująco: Komisja gospodarcza z lekarzem szkolnym na czele ustala tygodniowe menu. Codziennie rano wychowawcy internatów podają stan liczebny kucharzowi, który z kolei przedkłada zapotrzebowanie produktów magazynierowi. Każdy zaś wpływ do magazynu od rodziców uczniów, ogrodu, pola i przydziału przechodzi przez kwitariusz i księgę główną. Zarówno magazyn, jak i kuchnia jest poddawana częstym kontrolom Dyrektora, Komisji gospodarczej, Patronatu i czynników społecznych. Drugą funkcją internatu jest opieka i wychowanie młodzieży. Doświadczenia wykazały, że konieczna tu jest ciągłość, że wychowawcą internatu musi być osoba spoza Grona Nauczycielskiego, nieobarczona zajęciami dodatkowymi. W obu internatach są więc specjalni wychowawcy, obok nich zaś nauczyciele. Życie internatu normują regulaminy wewnętrzne. Każda sala wybiera sobie co miesiąc komendanta i jego zastępcę. Komendanci wyznaczają dyżurnych do sprzątania sal, wietrzenia, do sprzątania korytarzy, jadalni i świetlic. W miesiącach zimowych młodzież wstaje o godz. 6:30, w letnich o 5:30. Po pobudce, umyciu się, posłaniu łóżek i uporządkowaniu sal sypialnych odbywa się odprawa komendantów sal, którzy zgłaszają opiekunowi internatu stan ogólny, ilość nieobecnych z powodu choroby i innych względów. Z kolei apel poranny, wciągnięcie flagi na maszt, wspólna modlitwa i hymn. Po apelu śniadanie. Młodzież ucząca się przed południem udaje się na lekcje, pozostała do świetlic odrabiać lekcje. W ciągu dnia sypialnie są zamknięte. Przed obiadem młodzież ucząca się po południu ma 2 godziny zabawy lub przechadzkę pod opieką wychowawcy. II

Historia Zakładów Naukowych

279


Po obiedzie młodzież kształcąca się przed południem udaje się na spacer, następnie w świetlicach odrabia lekcje. Od godz. 17:30 do 19 radio, rozrywki świetlicowe, gry i zabawy. Po kolacji czas wolny do godz. 20 w zimie, do godz. 21 w lecie. Od godz. 21 do godz. 22 czyszczenie ubrań, obuwia, mycie się i przygotowanie do spoczynku. O godz. 21 apel, ściągnięcie flagi, modlitwa, hymn o godz. 22 capstrzyk. Sfera oddziaływania wychowawczego na młodzież internatu jest stała i bardzo różnorodna. Młodzież obcuje w ciągu całego dnia z wychowawcami, nabywa tu kultury towarzyskiej, a swoją postawą dodatnio wyróżnia się od pozostałej. Zabudowania, ogród i park uważa za swoją własność, dba o utrzymanie czystości, gracuje aleje, wykonuje różnorodne prace ogrodowe. Wykazuje przy tym duże wyrobienie społeczne. Poważną bolączką internatu jest ciasnota pomieszczeń i brak funduszów na zakupienie jednolitych urządzeń. SPRAWOZDANIE LEKARZA SZKOLNEGO Rok szkolny 1944/45 Zbadano w ciągu roku szkolnego 566 uczniów, w tej liczbie 35 specjalnie dla PW. Zbadano 105 dziewcząt w kierunku wszawicy głowowej. ––W internacie dziewcząt było chorych 92 osoby. ––W internacie chłopców było chorych 119 osób. Razem: 211 osób. ––Odwiedzano 1 raz ––Odwiedzano 2 razy ––Odwiedzano 3 razy ––Odwiedzano 4 razy ––Odwiedzano 5 razy ––Odwiedzano więcej razy

II

Roman Czernecki

41 chorych 94 chorych 30 chorych 21 chorych 13 chorych 12 chorych

280


Wśród chorych stwierdzono następujące schorzenia: ––grypowe zapalenia oskrzeli, przeziębienia itp. ––zapalenie nerek, miedniczek itp. ––osłabienie i anemia ––schorzenia serca ––schorzenia wątroby ––schorzenia żołądka ––gruźlica płuc ––zapalenie gruczołów ––zapalenie gardła ––błonica ––płonica ––świnka ––świerzb ––malaria ––nieżyt spojówek ––pokrzywka ––odparzenie ––potłuczenie ––zwichnięcie ––podrażnienie wyrostka robaczkowego ––ropnie ––czyraczność ––zapalenie stawów ––zapalenie okostnej ––zapalenie zatoki czołowej

63 2 14 3 2 15 2 2 28 3 1 11 12 1 2 2 5 4 6 1 19 5 5 2 1

Rok szkolny 1945/46 W sprawozdawczym roku szkolnym udzielono porad lekarskich 2319 osobom: ––grypa 52 ––choroby dróg oddechowych 46 ––zapalenie płuc 2 ––zapalenie oskrzeli 37

II

Historia Zakładów Naukowych

281


––suche zapalenie opłucnej ––angina ––płonica ––nieżyt żołądka ostry ––nieżyt ostry grubych kiszek ––nieżyt ostry cienkich kiszek ––próchnica ––niedokrwistość i upadek odżywiania ––zaburzenie czynności serca ––polipy nosne ––choroby uszu ––zapalenie spojówek oczu ––zapalenie tęczówki ––pokąsanych przez wściekłe psy ––gruźlica ––schorzenie gruczołów ––upławy ––zapalenie miedniczek nerkowych ––choroby skórne ––różne schorzenia skóry ––rany tłuszczowe skóry ––świerzb ––pokrzywka ––rany cięte skóry i tkanek miękkich ––róża ––odmrożenie 1 i 2 stopnia ––mięśniowe bóle ––dyskrazje stawów

4 39 1 21 13 7 87 120 23 3 35 18 5 2 4 9 4 5 33 154 65 14 5 17 2 11 25 13

Jeżeli chodzi o młodzież szkolną to chorobą, która panowała nagminnie w pierwszym roku szkolnym, był świerzb. Walka z nią była trudna, wobec tego, że źródłem infekcji była przeważnie rodzina. W drugim roku szkolnym nasilenie świerzbia zmalało. Na terenie szkoły stwierdzono 4 wypadki płonicy, przy czym 2 wśród młodzieży mieszkającej na mieście poza internatem. Zapobiegawczo zalecano we wszystkich klasach płukanie gardła. II

Roman Czernecki

282


W związku z 3 wypadkami błonicy na terenie internatu zarządzono w każdej sypialni, z której wyszli chorzy, 2-tygodniową kwarantannę wraz z mierzeniem temperatury, codziennie kontrolowanym, i płukaniem gardła. Lekarz dokonywał codziennie obchód wszystkich sal w internacie męskim i żeńskim w celu kontrolowania porządku na salach oraz stwierdzenia chorób u nieobecnych w klasach uczniów. Wobec braku pielęgniarki lekarz sam wykonywał wszystkie zabiegi, np. mierzenie chorym gorączki, podawanie lekarstwa, robienie zastrzyków itp. Poza czynnościami ściśle związanymi z leczeniem chorych młodzieży dokonywano oględzin sanitarnych na całym terenie szkolnym, specjalnie w kuchni szkolnej. W okresie sprawozdawczym urządzono gabinet lekarski i zaopatrzono go w najprostsze środki pomocnicze do badań i lecznictwa np. wagę i apteczkę. Na zasadzie badań lekarskich stwierdzić można, że młodzież szkolna, jeżeli chodzi o jej odżywienie i ogólny stan zdrowia w porównaniu z młodzieżą miejską wykazuje dużo lepsze wyniki, natomiast jeżeli chodzi o rozwój fizyczny, to jest on jednostronny na skutek prawdopodobnie wykonywanej pracy fizycznej, a nie ćwiczeń fizycznych racjonalnie rozwijających mięśnie i kościec. dr Kloc-Jackowska lekarz szkolny

dr Piasecki Z. lekarz szkolny

SPRAWOZDANIE KASOWE Budżet Zakładów Naukowych oparty jest na następujących dochodach: ––wpisowe i czesne uczącej się młodzieży, –– subwencje Związku Samopomocy Chłopskiej jako ­właściciela Szkoły, ––subwencje Kuratorium Okręgu Szkolnego Kieleckiego, ––subwencje Zrzeszenia Rodzicielskiego, ––wpływy z ogrodu, pola i stawów. II

Historia Zakładów Naukowych

283


Ad. 1 Wpisowe wynosi rocznie 250 zł za rok 1944/45 i 45/46 wpłynęło z tego tytułu – 342 900 zł. Czesne w wymiarze miesięcznym wynosi: ––w gimnazjum ogólnokształcącym – 400 zł ––w klasach przyśpieszonych – 500 zł ––na Kursie Przysposobienia Kupieckiego – 450 zł –– Z opłaty czesnego zwolniono całkowicie lub częściowo 274 osoby, co stanowi 38 % ogółu młodzieży. Z tej liczby: ––z 15 % zniżki korzystało 18 uczniów ––z 20 % zniżki korzystało 17 uczniów ––z 25 % zniżki korzystało 53 uczniów ––z 30 % zniżki korzystało 16 uczniów ––z 40 % zniżki korzystało 1 uczeń ––z 50 % zniżki korzystało 55 uczniów ––z 75 % zniżki korzystało 17 uczniów ––z 100 % zniżki korzystało 97 uczniów. (Zwolnień i zniżek udziela Zarząd Zrzeszenia Rodzicielskiego, przy czym z reguły zwolnieni są od wszelkich opłat za naukę i utrzymanie w internacie sieroty po poległych lub pomordowanych, dzieci robotników i małorolnych oraz dzieci nauczycieli, o ile dobrze się uczą i nienagannie zachowują). W okresie sprawozdawczym za rok szkolny 1944/45 i rok 1945/46 wpłynęło z czesnego 3705482. Jeżeli kwotę tę podzielimy przez ogólną liczbę uczniów przeciętna opłata czesnego wynosi miesięcznie 233 zł. Ad. 2 Od Związku Samopomocy Chłopskiej jako właściciela Zakładów Naukowych otrzymała szkoła na rok szkolny 1944/45 oraz rok szkolny 1945/46 subwencję w wysokości 20 000 zł. Ad. 3 Od Kuratorium Okręgu Szkolnego Kieleckiego otrzymały Zakłady w okresie sprawozdawczym 207 202.

II

Roman Czernecki

284


Ad. 4 Od Zrzeszenia Rodzicielskiego otrzymała Szkoła na węgiel i koszty remontu 50 263. Ad. 5 Wpływy z gospodarstwa rolnego, ogrodowego i stawowego 144 214, poza produktami zużytymi przez internat. SPECYFIKACJA SZCZEGÓŁOWA WPŁYWÓW I WYDATKÓW W ROKU SZKOLNYM 1944/45 Wpływy: ––wpis do gimnazjum 169 910, 00 ––wpis do gimnazjum dla dorosłych 11 530, 00 ––wpis do handlówki 15 200, 00 ––czesne za gimnazjum 1 044 321, 00 ––czesne za gimnazjum dla dorosłych 56 214, 00 ––czesne za handlówkę 104 992, 00 ––za świadectwa szkolne i różne zaświadczenia 18 200, 00 –– subwencja Zarządu Głównego Związku Samopomocy Chłopskiej 20 000, 00 ––wpływy internatu 130 108, 00 ––wpływy nieprzewidziane 34 368, 00 Razem 1 624 853, 00 Wydatki: ––pobory Grona Nauczycielskiego, pracowników administracji i fizycznych 475 363, 00 ––stołówka 400 081, 00 ––świadczenia socjalne 63 750, 00 ––utrzymanie czystości 7 307, 00 ––opał i światło 25 010, 00 –– uzupełnienie inwentarza szkolnego 30 800, 00 ––remont gmachu 113 990, 00 ––zakup 2 samochodów i remonty 140 216, 00 ––wycier kominów 720, 00 ––pomoce naukowe 88 128, 00 ––pomoc lekarska 10 248, 00

II

Historia Zakładów Naukowych

285


––porto pocztowe 368, 00 ––prenumerata pism 486, 00 ––przejazdy służbowe i diety 48 293, 00 ––uzupełnienie inwentarza internatu 15 766, 00 ––utrzymanie internatu 348 973, 00 ––wydatki gospodarstwa rolnego 73 041, 00 –– składki i wpłaty na rzecz organizacji społecznych i ­wydatki ­nieprzewidziane 18 507, 00 Razem 1 859 057, 00 Niedobór kasowy wynosi 234 204 zł

SPECYFIKACJA SZCZEGÓŁOWYCH WPŁYWÓW I WYDATKÓW W ROKU SZKOLNYM 1945/46 Wpływy: ––wpis do gimnazjum 81 110, 00 ––wpis do gimnazjum dla dorosłych 39 500, 00 ––wpis do handlówki 5 650, 00 ––czesne za gimnazjum 1 499 336, 00 ––czesne za gimnazjum dla dorosłych 658 949, 00 ––czesne za handlówkę 315 670, 00 ––czesne za Kurs Szoferski 26 000, 00 ––za świadectwa szkolne i różne zaświadczenia 16 826, 00 ––wpływ na pomoce naukowe 128 735, 00 ––składki na bibliotekę 1 760, 00 ––pobory państwowe dla nauczycieli 17 252, 00 ––subwencja ze Skarbu Państwa 79 800, 00 ––subwencja z Magistratu 5 000, 00 ––subwencja ze Zrzeszenia Rodzicielskiego 50 263, 00 ––wpływy internatu 593 484, 00 ––subwencja ze Skarbu Państwa dla internatu 110 150, 00 ––wpływ z gospodarstwa rolnego 144 214, 00 ––wpływy nieprzewidziane 67 190, 00 Razem 3 840 889, 00

II

Roman Czernecki

286


Wydatki: –– pobory Grona Nauczycielskiego, pracowników administracji i fizycznych 1 224 754, 00 ––stołówka i przydziały 884 252, 00 ––świadczenia socjalne 235 000, 00 ––utrzymanie czystości 10 516, 00 ––opał i światło 95 032, 00 ––uzupełnienie inwentarza szkolnego 28 230, 00 ––pomoce naukowe 128 045, 00 ––druki, książki i materiały piśmienne 35 829, 00 ––telefon, porto, depesze itp. 6 512, 00 ––podróże służbowe i diety 24 509, 00 ––prenumerata pism 5 717, 00 ––remont gmachu 167 992, 00 ––utrzymanie samochodów 46 441, 00 ––wycier kominów 2 986, 00 ––uzupełnienie inwentarza internatu 14 204, 00 ––utrzymanie internatu 735 327, 00 ––pomoc lekarska 46 175, 00 ––badania psychotechniczne 1 500, 00 ––wzmożona opieka pedagogiczna 1 015, 00 ––gospodarstwo rolne. 270 805, 00 ––składki i wpłaty na rzecz organizacji społecznych 9 320, 00 ––wydatki nieprzewidziane 41 941, 00 Razem 4 016 102, 00 Niedobór wynosi 175 213 zł Zestawienie ogólne: Wpływy z 1944/45 Wpływy z 1945/46

1 624 853, 00 3 840 889, 00 Razem 5 465 742, 00

Wydatki z 1944/45 Wydatki z 1945/46

1 859 057, 00 4 016 102, 00 Razem 5 875 159, 00

II

Historia Zakładów Naukowych

287


Niedobór kasowy z 1944/45 Niedobór kasowy z 1945/46

234 204, 00 175 215, 00 Ogółem niedobór 409 417, 00

Deficyt ten wynikł z konieczności dużego subwencjonowania internatu, który wbrew oczekiwaniu przez cały przeciąg czasu od 15 marca 1945 r. do końca czerwca 1946 r. nie otrzymały żadnych przydziałów. W preliminarzu budżetowym na 1945/46 deficyt miał być pokryty z wiosennego połowu ryb. Po odebraniu przez Spółdzielnię Samopomocy Chłopskiej stawów Spółdzielnia nie wpłaciła wbrew zobowiązaniom ani dochodu z ryb, ani przyrzeczonych w spisanej umowie miesięcznych rat dzierżawnych z młynów. WYNAGRODZENIE ZA PRACĘ Grono Pedagogiczne Wysokość od wynagrodzenia zależy od ilości godzin wykładowych, od kategorii wykładanego przedmiotu, od kwalifikacji zawodowych i od ilości lat pracy zawodowej. Normy te opracowane zostały przez Komisję Finansową wyłonioną przez Radę Pedagogiczną. Ukończone lata pracy

Wynagrodzenie za 1 godzinę nauki dla: Wykwalifikowanych

z ukończonymi studiami naukowymi

niewykwalifikowanych

początkujący

100, 00 zł

90, 00 zł

75, 00 zł

2 lata

105, 00 zł

95, 00 zł

80, 00 zł

5 lat

112, 50 zł

102, 50 zł

87, 50 zł

10 lat

125, 00 zł

115, 00 zł

100, 00 zł

15 lat

137, 50 zł

127, 50 zł

112, 50 zł

20 lat

150, 00 zł

140, 00 zł

125, 00 zł

II

Roman Czernecki

288


Do kat. I. zaliczają się przedmioty: język polski, matematyka, przed­ mioty handlowe, przy obliczeniu dodaje się po 20 zł za każdą godzinę. Do kat. II. zalicza się: przedmioty pedagogiczne, historię, geo­ grafię, biologię (i oblicza się ściśle według taryfy). Do kat. III. zalicza się: gimnastyka, zajęcia praktyczne, rysunki, śpiew. Przy obliczeniu odejmuje się po 20 zł za 1 godz. Dodatek dyrektorski za kierownictwo Zakładami Naukowymi wynosi 4 000 zł. Lekarz szkolny otrzymuje 4 000 zł miesięcznie. Pracownicy internatu Wychowawcy internatu otrzymują w gotówce 1 350 zł, mieszkanie i utrzymanie. Kierowniczka gospodarcza internatu otrzymuje gotówką 1 000 zł miesięcznie i wyżywienie. Kucharz otrzymuje 3 000 zł miesięcznie, mieszkanie, utrzymanie, ponadto w produktach: mąki pszennej 30 kg, mąki żytniej 30 kg, kaszy 10 kg, fasoli 10 kg, słoniny 2 kg. Pomocnice kuchenne otrzymują 800 zł miesięcznie + wyży­ wienie. Pracownicy Kancelarii ––Buchalterka otrzymuje 3 000 zł miesięcznie + wyżywienie. ––Maszynistka otrzymuje 600 zł miesięcznie. ––Woźny otrzymuje 2 970 zł miesięcznie + mieszkanie służbowe. Pracownicy fizyczni wykwalifikowani: ––stolarz otrzymuje 3 100 zł miesięcznie; ––szofer otrzymuje 2 070 zł miesięcznie + diety za wyjazdy; –– ogrodnik otrzymuje 3 000 zł miesięcznie, mieszkanie, 1 ha pola i do własnego użytku produkty z ogrodu, od sprzedanych warzyw 10 %. niewykwalifikowani: ––pomocnik woźnego otrzymuje 3 000 zł miesięcznie; ––furman otrzymuje 3 000 zł miesięcznie; ––robotnicy rolni otrzymują 3 000 zł miesięcznie; II

Historia Zakładów Naukowych

289


––stróż dzienny otrzymuje 1 000 zł miesięcznie + wyżywienie; ––pracownicy ogrodowi otrzymują po 80 zł dziennie. Zakłady Naukowe prowadzą we własnym zakresie administrację gospodarstwa rolnego. Do sierpnia 1945 r. zatrudniony był specjalny administrator, który pobierał 5 000 zł miesięcznie gotówką, nadto deputaty w zbożu i ziemniakach oraz 15 % od wyprodukowanych plonów. Od września 1945 r. administruje ośrodkiem rolnym Dyrektor, otrzymując za to wyżywienie dla siebie i 2 dzieci. Szkoła prowadzi księgowość według ogólnie przyjętych zasad buchalterii. Majątek szkoły Z nadziału posiadają Zakłady Naukowe 13 ha ziemi ornej, doprowadzenie jej do stanu użytkowania wymagało dużego nakładu kosztów i pracy, otrzymana bowiem działka zryta była okopami, znajdowały się na niej bunkry i głębokie doły służące na skład amunicji. Po zniwelowaniu terenu ogrodzono całe pole i obsiano 3 ha żytem, 3 ha pszenicą, 1 ha owsem, 3 ha ziemniakami, resztę mieszanką. Zakłady Naukowe użytkują też ogród. W chwili przyjęcia od Wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego znajdował się w stanie zupełnej dewastacji. I tu inwestowano duże sumy. Oczyszczono na przykład i doprowadzono do stanu użytkowania 3 cieplarnie, na oszklenie ich zakupiono 35 m szkła. Oszklono również 100 okien inspektowych. Oczyszczono i naprawiono studnię ogrodową. Większą część ogrodu odperzono. Pełną wszakże wartość użytkowania będzie można przywrócić ogrodowi według opracowanego planu dopiero za 2 lata. Doprowadzono również do porządku bardzo zniszczony park. Oczyszczono aleje, gazony, zasadzono kwiaty, poustawiano w parku ławki, kosze na śmieci itp. W oddanych przez Wojewódzki Urząd Ziemski do użytkowania szkole budynkach przeprowadzono gruntowny remont. Wszystkie okna zewnętrzne i wewnętrzne oszklono, powstawiano piece, przywrócono do stanu użytkowania rozbitą granatami północną część gmachu centralnego, wprowadzono do wszystkich sal elektryczność, II

Roman Czernecki

290


oczyszczono kanały, uruchomiono nabytym motorem elektrycznym wodociągi, wybudowano 2 klozety. Do uprawy ogrodu i pola zakupiono wóz, pługi, brony, kosy, sierpy, 30 szpadki, 30 motyk, 10 wideł. Oczyszczono i oszalowano stodoły na zbiory. Nabyto parę koni z uprzężą. Zakłady Naukowe mają 2 samochody, półciężarowy „Fiat” do przewożenia produktów, oddany jednocześnie do nauki jazdy, i osobowy „Opel” do wyjazdów służbowych. Dyrekcja Zakładów Naukowych otrzymała zawiadomienie o przyznaniu jej przez Ministerstwo Oświaty – dzięki inicjatywie i poparciu Ob. Kuratora – dużego samochodu ciężarowego, który służyć będzie do wycieczek i dowozu węgla. Nadto dzięki poparciu Zarządu Głównego Związku Samopomocy Chłopskiej otrzymała Dyrekcja pismo z zawiadomieniem o przyznaniu przez Ministerstwo Zdrowia subwencji w wysokości 132 000 zł na zakupienie gabinetu dentystycznego. Pieniędzy na ten cel Dyrekcja jeszcze nie podjęła. Sporo urządzeń szkolnych zakupiły Zakłady Naukowe bardzo tanio na Dolnym Śląsku, między innymi 100 ławek, 4 tablice, 4 katedry, dużą ilość książek. Część urządzeń otrzymano od Wojewódzkich Wydziałów Kultury z dóbr pomajątkowych, między innymi z Siedlisk – jadalnię dla internatu dziewcząt, 2000 książek do internatu, pianino, ze Słupi – pianino. Inne urządzenia zakupiono, między innymi meble do kancelarii, maszyny do pisania itp. Ogółem szkoła posiada: 230 ławek dwuosobowych, 36 stołów ośmioosobowych, 12 szaf oszklonych i 2 zwykłe na pomoce naukowe, 10 katedr, 4 biura, 50 krzeseł, wieszaki, szafki na pantofle i inne sprzęty. W internacie urządzono własnymi łóżkami izbę chorych. W kuchni internatu wybudowano 2 piece, wmurowano 2 kotły, zakupiono naczynia na 350 osób. Wartości sprzętów szkolnych, internatowych i gospodarczych, pomocy naukowych, inwentarza żywego i martwego stanowiącego własność szkoły wynosi w przybliżeniu 3 miliony złotych. II

Historia Zakładów Naukowych

291


ZRZESZENIE RODZICIELSKIE W październiku ubiegłego roku powołane zostało do życia Zrzeszenie Rodzicielskie. Dyrektor wygłosił referat o współpracy Szkoły z domem, uchwalono statut, wybrano Zarząd i Komisję Rewizyjną. W okresie sprawozdawczym odbyły się 2 walne zebrania i 5 posiedzeń Zrzeszenia, dla usprawnienia pracy Zarządu wybrano Komisję gospodarczą złożoną z 3 osób. Zarząd Zrzeszenia zakupił dla szkoły węgiel i pokrył koszty niektórych prac inwestycyjnych na ogólną sumę 50 263 zł. Na brak aktywniejszej działalności Zarządu wpłynął z jednej strony nieodpowiedni wybór prezesa i jego zastępcy. Pierwszy jest zresztą od pewnego czasu w areszcie, drugi – nie posiadając w szkole dziecka – nie wykazuje zrozumienia dla potrzeb szkoły, a że jest jednocześnie prezesem Zarządu Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej rad by w dalszym ciągu pozbawiać Zakłady Naukowe ich stanu posiadania na rzecz Spółdzielni. Z drugiej strony brak skutecznej działalności tłumaczyć wypada tym, że większość członków Zrzeszenia Rodzicielskiego pochodzi z odległych wsi i nie ma możności zajmować się sprawami szkoły. Statystyczne zestawienie absolwentów Zakładów Naukowych w Szczekocinach za rok szkolny 1944/45 i 1945/46 Gimnazjum ogólnokształcące ukończyło uczniów 116 Szkołę handlową uczniów 49 Kursy Koszykarskie uczniów 31 Kursy Szoferskie uczniów 11 Egzamin dojrzałości Liceum Ogólnokształcącego uczniów 48 Kursy Pedagogiczne uczniów 19 Ogółem 274 uczniów Lustracje, wizytacje, kontrole W okresie sprawozdawczym Zakłady Naukowe wizytowali: ––Kurator Okręgu Szkolnego Kieleckiego Ob. Steczeń wraz z Naczelnikiem Wydziału Ministerstwa Oświaty Ob. dr. Białeckim

II

Roman Czernecki

292


––Wizytatorka Ministerstwa Oświaty Zakładów Kształcenia Nauczycieli Ob. Janiszewska z Naczelnikiem Wydziału K.N. Kuratorium Kieleckiego Ob. Kulpą (2 dni) ––Wizytator Szkół średnich Ministerstwa Oświaty dr. Zbierański z Wizytatorem Ob. Wojciechowskim (1 dzień) ––Naczelnik Wydziału Szkół Średnich Kuratorium Kieleckiego Ob. Chmielewski (2 dni) ––Naczelnik Wydziału Kształcenia Nauczycieli Ob. Kulpa (1 + 1 dzień) ––Wizytator Okręgowy ob. Chłapowski (2+3+2+2 dni) ––Wizytator Okręgowy Szkół Zawodowych Ob. Ujma (1 dzień) ––Prezes Wojewódzkiego Zarządu Samopomocy Chłopskiej Ob. Kumor (2+1 dni) ––Komisja Kontrolna Powiatowej Rady Narodowej (2 dni) ––Komisja Kontrolna Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej (3 dni) ––W czasie uroczystości Kościuszkowskich był Gościem Zakładów Naukowych Wojewoda Kielecki ob. mjr Wiślicz. Pobyt Wysokiego Przedstawiciela Rządu stanowił niezwykłe dla młodzieży przeżycie. Urok Partyzanta, prostota podejścia, bezpośrednie zbliżenie się do młodzieży sprawiły, że podejmowała go entuzjastycznie i zachowała o Nim najmilsze wspomnienie. Parokrotnie odwiedzał Zakłady Naukowe Przewodniczący Woje­wódz­ kiej Rady Narodowej ob. płk Ozga-Michalski. On to jako Pełnomocnik Rządu w lutym 1945 r. wprowadził szkołę do resztówki Szczekociny i okazuje jej wiele życzliwości. Młodzież darzy Go szczególnymi uczuciami. Serdeczne więzy łączą młodzież z przedstawicielami Zarządu Głównego i Zarządu Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej, w szczególności z osobą Prezesa Zarządu Wojewódzkiego ob. Kumora, Kierownika Wydziału Kultury Wsi Zarządu Głównego ob. Garsteckiego, Rektora Naczelnego „Wsi” ob. majora Króla.

II

Historia Zakładów Naukowych

293


PLAN ORGANIZACJI ROKU SZKOLNEGO 1946/47 W przyszłym roku szkolnym czynne będą w Zakładach Naukowych następujące szkoły: ––Ośmioklasowa szkoła powszechna jako szkoła ćwiczeń ––Gimnazjum koedukacyjne ogólnokształcące ––Gimnazjum przyśpieszone dla opóźnionych wiekiem –– Liceum ogólnokształcące typu humanistycznego i matematyczno-fizycznego ––Dwuletni Kurs Przygotowawczy do Liceum Pedagogicznego –– Roczny Kurs Przygotowawczy dla kandydatów do zawodu nauczycielskiego ––6-cio miesięczny Kurs Pedagogiczny ––Dwuletnie Liceum Pedagogiczne ––Dwuletnia szkoła przysposobienia spółdzielczego ––6-cio miesięczny Kurs mechaniczno-szoferski. ––W internacie przewiduje się 350 miejsc. ––Zespół nauczycielski powiększy się o 7 osób. Planuje się otwarcie pracowni biologicznej, fizyczno-chemicznej i zajęć praktycznych. Na odcinku wychowawczym poszerzy się współdziałanie Samorządu Ogólnoszkolnego w pracach gospodarczych. Przewiduje się dalsze inwestycje na urządzenie dużej umywalni w internacie chłopców, gabinetu lekarskiego i dentystycznego. Zasadniczą wszakże ambicją Dyrektora jest: –– dążenie do zapewnienia wszystkiej młodzieży zupełnie bezpłatnego nauczania. –– powiększenie dotychczasowej liczby 27 uczniów bezpłatnie w internacie utrzymywanych do liczby 100. ––realizacja tych planów zależeć będzie od stanowiska Władz. Resztówka Szczekociny jest tak bogata, że dochody z niej mogłyby zaspokoić wszystkie rozwojowe potrzeby Zakładów Naukowych i stworzyć z nich pierwszą w Polsce zupełnie bezpłatną chłopską Szkołę z zupełnie bezpłatnym internatem dla kilkuset młodzieży.

II

Roman Czernecki

294


Aby wreszcie Zakłady mogły tę funkcję spełnić, winny wszystkie obiekty dochodowe, przede wszystkim stawy, młyny i gorzelnię, otrzymać pod bezpośrednią własną administrację. W Szczekocinach, dnia 30 czerwca 1946 r. Roman Czernecki Dyrektor

II

Historia Zakładów Naukowych

295



III


Ludwik Byszewski, Zofia Byszewska, Marian Rudziński, Maria Rudzińska, Roman Czernecki, Janina Czernecka Irena Czernecka, Władysław Byszewski, Maciej Rudziński, Krystyna Drecka, Witold Lipski, Lucjan Mieczkowski, Maria Rudzińska jr., Krystyna Rudzińska, Jolanta Witkowska, Bolesław Król jr., Zofia Byszewska jr., Włodzimierz Drecki, Anna Byszewska, Mila du Puget-Puszet, Witold Stolarczyk, Stefan Pytlarz



WSPOMNIENIA. TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA


Tajne nauczanie Teresa Irena Giełdzik, z domu Czernecka

[…] Wkrótce po zajęciu Kielc przez Niemców przenieśliśmy się do Słupi Jędrzejowskiej. Zamieszkaliśmy u właścicieli posiadłości pp. Byszewskich i Rudzińskich. Ojciec otrzymał oficjalne – dla Niemców – zatrudnienie jako buchalter. W słupskim dworze mieszkały już wówczas dwie rodziny polskie przepędzone przez Niemców z Poznania: pp. Sienniccy z córką i p. Miecznikowska (żona oficera polskiego zamkniętego w oflagu) z córką Elżbietą i synem Lusiem. Dwór słupski opiekował się tymi ludźmi przez wszystkie lata niemieckiej okupacji. 11 listopada 1939 r. Ojciec zainaugurował pierwszy rok szkolny konspiracyjnego gimnazjum w Słupi, które z upływem czasu rozwinęło się w „sieć” tajnych szkół średnich powiatu jędrzejowskiego pozostających pod pedagogiczną i organizacyjną opieką „Centrali” w Słupi. Zajęcia odbywały się: w Słupi w pomieszczeniach dworu, na plebanii, u kościelnego; w terenie: w domach gospodarzy. Ja chodziłam na lekcje na tzw. „Folwark” – do dobudówki usytuowanej koło dworu. W roku szkolnym 1939/1940 byłam najmłodszą uczennicą słupskiego tajnego gimnazjum, chodziło ze mną do „mojej” klasy na lekcje troje czy czworo dzieci. Zupełnie ich sobie nie przypominam. Po zakończeniu zajęć chowały zeszyty do kieszeni i szły do domów. Było zapowiedziane, że w wypadku niemieckiej kontroli, krzesła mają być odsuwane pod ściany, a grupa ma „markować” sprzątanie. Nasze konspiracyjne gimnazjum słupskie mogło pochwalić się kadrą wysoko kwalifikowanych nauczycieli. Oboje moi rodzice byli


specjalistami w swoich kierunkach. Ojciec jako magister polonistyki uczył historii i literatury polskiej; mama jako filolog była wysoko kwalifikowaną nauczycielką języków obcych i łaciny. Zapamiętałam nauczycieli: mgr. Szurę, chemika i mgr. Michnika, fizyka. Obaj zanim osiedlili się w Słupi nauczali w renomowanym liceum w Krakowie. Pan Marian Rudziński (współwłaściciel majątku Słupia) uczył w wyższych klasach ekonomii i zasad gospodarki rolnej. Wiedziałam od ojca, że w latach młodości był adiutantem gen. Hallera. Również ojciec w okresie studiów we Lwowie był zaangażowanym „Hallerczykiem”, może już wówczas nawiązała się nić sympatii i wzajemnego zaufania, które zaowocowały tak sprawną współpracą w opracowaniu koncepcji i poprowadzeniu konspiracyjnego gimnazjum w Słupi. W 1943 r., w przeddzień Bożego Narodzenia, wywiad akowski ostrzegł ojca, że szczekocińskie gestapo przygotowuje nakaz aresztowania ojca w trakcie Świąt. Po odebraniu tej wiadomości rodzina nasza wyjechała ze Słupi. Przez okres kilkunastu tygodni mieszkaliśmy poza ziemią jędrzejowską, m.in. w Krzyżanowicach nad Pilicą, w starym dworku, który należał do Ludwika Byszewskiego, a administrował go syn Ludwika z pierwszego małżeństwa, Roman. On był ułanem, działał w akowskim podziemiu. Na wiosnę wróciliśmy do Słupi. W międzyczasie alarm został odwołany. W Słupi dowiedziałam się, że nasz kolega Włodek Drecki, został ujęty i wywieziony na roboty do Niemiec. W początkach lata miała miejsce pierwsza okupacyjna matura naszego gimnazjum. Zdali ją m.in. Władek Byszewski i Zbyszek(?) Krynicki. Po uroczystym komersie zgłosili się do dyspozycji kierownictwa akowskiej grupy i zostali przekazani na szkolenie, do któregoś z partyzanckich oddziałów czynnych w lasach słupskich. Konspiracja, jej działania, przeprowadzane akcje, organizatorzy itd., były, rzecz jasna, tajne. Ale coś zawsze przedostawało się na zewnątrz. Moja klasa konspiracyjnego gimnazjum, już w latach 1940/41, orientowała się, że w okolicy zabudowań dworskich ukryte jest i służy nasłuchowi radio. Hasło rozpoznawcze: Bum, bum, bum – London calling – mówi Londyn, było nam znane. To z tego źródła dochodziły informacje o aktualnej sytuacji politycznej, ruchach na frontach, o terminach zrzutów broni itd. Śledziliśmy wiadomości o działaniach partyzanckich grup leśnych. Wśród partyzantki akowskiej mieliśmy idoli. Takim np. był legendarny „Marcin”. III wspomnienia

302


III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

303


1944 r. Upadek Powstania Warszawskiego zagęścił liczbę mieszkańców Słupi uciekinierami ze stolicy. Słupia zanotowała własne straty. Padł w walce Wacek Krynicki. Włodek Drecki, któremu udało się wydostać z robót u chłopów niemieckich i wrócić do kraju, przyłączył się do powstania i padł w bitwie z oddziałem niemieckim na Żoliborzu. W bitwie z niemieckim oddziałem zginęła sanitariuszka Maka Rudzińska. Padł w boju, idąc z grupą na wsparcie dla walczącej Warszawy, znany nam dobrze „Kula”, robotnik z Zawiercia. W grudniu 1944 r. złożyłam w naszym słupskim konspiracyjnym gimnazjum egzamin maturalny. Przewodniczącym komisji egzaminacyjnej był profesor Michnik. Pamiętam moje rozczarowanie, kiedy zamiast tematu z historii literatury polskiej, który spodziewałam się dostać i który miałam dobrze „wykuty” – „Polska literatura romantyczna” – prof. Michnik dał mi do opracowania „Publicystykę polską XVIII wieku”. Ale wybrnęłam. Niewiele wcześniej zostałam zaprzysiężona do Armii Krajowej. Otrzymałam polecenie przygotowania się do zadań sanitariuszki. Nie miałam możliwości wykonania tego zadania i tym samym wykazania się przydatnością. Z ziemi jędrzejowskiej wyjechałam w lecie 1945 r. W Krakowie wpisałam się na Uniwersytet Jagielloński. Zamieszkałam na tzw. stancji u profesora Zawirskiego, którego poznaliśmy w latach okupacji w Słupi. W Krakowie miałam jeszcze szczęście słuchać wykładów znakomitych profesorów historii filozofii, prof. Ingardena i prof. Tatarkiewicza. Później zostali odsunięci z UJ na „boczny tor”. Ich miejsce zajęli marksiści. Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi. Zmieniona wersja wspomnień zatytułowana Słupia mojego dzieciństwa i młodości została opublikowana w drugim tomie książki Tadeusza Stolarskiego Znani nieznani ziemi jędrzejowskiej (Słupia Jędrzejowska-Włoszczowa 2013, s. 291–293).

III wspomnienia

304


Czas Szczekocin [fragmenty] Bronisław Zbigniew Machura

Każdy – kolumną jesteś… Czy ziemia tak bólem dojrzewa, Jakeśmy w czasie dorośli?

Krzysztof Kamil Baczyński Moja rodzina przeżyła wojnę w Szczekocinach, które poza wypale­ niem części miasta przez Niemców przetrwały ją stosunkowo spokojnie, jeśli tak można powiedzieć. Gdyby ojciec pozostał w Kielcach, z pewno­ścią już w pierwszych miesiącach okupacji byłby aresztowany, jak więk­szość jego kolegów zaangażowanych politycznie. W Szczekocinach był zupełnie nowym człowiekiem. Miasteczko to położone nad Pilicą rozbudowało się wzdłuż traktu ciągnącego się z Jędrzejowa w kierunku Zagłębia Dąbrowskiego i Czę­stochowy. Centrum zajmował rynek z kościołem i budynkiem magistra­tu i tylko tu była wyższa zabudowa. Na rynku i ulicach przelotowych większość domów została spalona. Ocalały ulice boczne, w tym nasza. Ludzie ze spalonych domów gnieździli się w stajniach, oborach lub prymitywnych szopach. Większość mieszkańców Szczekocin zajmowała się rzemiosłem, pro­wadząc zarazem niewielkie gospodarstwa rolne. Nieliczni trudnili się handlem. Było też niewielu urzędników. Wszyscy podnosili swoje miesz­czańskie pochodzenie. Sami pracowici, szanowali też pracę innych. W czasie wojny wykazali wiele sprytu i przedsiębiorczości III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

305


w organizowa­niu nielegalnego handlu. Ryzykowali przy tym dużo, bo za handel żyw­nością groziło więzienie lub obóz koncentracyjny. Tradycyjnie byli przywiązani do religii. W niedziele i święta kościół był zawsze pełny, a w czasie rekolekcji nie mógł pomieścić ludzi. Szanowali swoich księży. Duży procent mieszkańców stanowili Żydzi, którzy zajmowali się han­dlem, pośrednictwem i rzemiosłem. Z Polakami żyli w dobrych stosun­kach. Na początku wojny mieli pewną swobodę, ale już w 1940 r. od­osobniono ich w jednej części miasteczka. Nie było to jednak getto. W 1942 r. wszystkich wywieziono do Jędrzejowa, a stamtąd do obozów zagłady. Z trzech blisko tysięcy Żydów przeżyło kilkunastu. POCZĄTKI OKUPACJI Rodzice znaleźli się w trudnej sytuacji. Nie znali dobrze środowiska, bo mieszkali tu dopiero od roku. Ojciec nie pracował. Kończyły się pie­niądze, a trzeba było utrzymać osiem osób – my z babcią to pięcioro i troje wujostwa. Można było wykorzystać konie. Nadarzyła się okazja do transportu drzewa z lasu. Przez parę tygodni z Antkiem woziłem bale sosnowe do tartaku. Ale praca ta szybko się skończyła. Ponieważ w mieście brakowało podstawowych produktów żywnościowych, ojciec wy­starał się o zezwolenie na sprowadzanie cukru z cukrowni. Pomimo zi­my i ciężkich mrozów ojciec z wujkiem Miarką kilka razy przywozili furmanką cukier spod Sandomierza i sprzedawali miejscowym sklepi­karzom. Ale i ten sposób zarobkowania nie trwał długo. Utrzymanie koni kosztowało dużo, więc postanowiono je sprzedać z wozem i bryczką. Przed świętami Bożego Narodzenia urzędnicy sądu złożyli wizytę w majątku Moskorzew. Hrabina Potocka przyjęła ich życzliwie. Zaopatrzy­ła w podstawowe produkty żywnościowe na zimę i obiecała dalszą po­moc. Późną wiosną 1940 r. sąd zaczął działalność. Sytuacja w pewnym stopniu się ustabilizowała, ale pensje nie wystarczały na życie. Spodziewano się uruchomienia szkół, lecz Niemcy otwarli tylko po­wszechne. Kilka razy jeździłem do Kielc, aby zorientować się w możli­wościach dalszej nauki. Od ks. Łapota dowiedziałem się, że są organi­zowane tajne komplety i wbrew zakazom profesorowie uczą młodzież. III wspomnienia

306


Od dyrektora gimnazjum Henryka Kuca (później aresztowano go za nauczanie, zginął w Oświęcimiu) odebrałem świadectwo ukończenia czwartej klasy. W Szczekocinach byli tylko nauczyciele szkoły po­wszechnej, którzy nie podejmowali się uczyć przedmiotów gimnazjal­ nych. Ponieważ miałem komplet podręczników, zacząłem sam przera­ biać niektóre przedmioty, głównie literaturę i historię. Nie było kłopo­tów z geografią i biologią. Łacinę tłumaczyłem, kontrolując się zakupio­nymi w Kielcach brykami. Większy kłopot miałem z językiem niemiec­kim. Odłogiem leżały przedmioty matematyczne. Wszyscy spodziewali się rychłego zakończenia wojny, więc naukę traktowałem jako utrzymanie się w dyscyplinie pracy i wypełnienie czasu. Klęska Francji zniszczyła wszystkie nadzieje. Stało się jasne, że wojna potrwa długo. W domu oprócz ojca zaczął pracować też wujek Miarka. Przyjęto go do miejscowej spółdzielni rolniczo-handlowej. Nasz gospodarz Piotr Migalski miał gospodarstwo rolne i zajmował się też murarstwem. Trak­tował nas życzliwie i znając sytuację, do końca wojny nie podnosił czyn­szu za mieszkanie. Udzielił nawet parę zagonów pod ziemniaki i jarzy­ny. Na wojnę zjechała do niego cała rodzina – syn z żoną i dzieckiem ze Starachowic oraz córka z Gdyni. Częstym gościem u Migalskich był Jan Sygała, który tuż przed wojną ukończył studia prawnicze. Szanowałem go i zaprzyjaźniłem się z nim. Był człowiekiem skromnym, bardzo spo­kojnym, o ugruntowanych zasadach. Rodziców nie miał. Jego dom został spalony i długo mieszkał z braćmi w piwnicy. Nie mówił o tym i nie skarżył się. Po wojnie ożenił się z córką gospodarza Janiną Migalską. Ludzi w Szczekocinach bliżej nie znałem. Kontakt utrzymywałem głównie ze szkolnymi kolegami z Kielc, których było tu kilku. Najbliżej żyłem z Heńkiem Mrożkiem, ale nie trwało to długo, bo wyjechał do Seminarium Duchownego w Kielcach. [...] TRZEBA SIĘ UCZYĆ Młodzi, którzy przed wojną uczęszczali do gimnazjum lub ukończyli szkołę powszechną, nie mieli żadnego zajęcia. Czas im wypełniały wza­jemne odwiedziny, spacery, gra w karty. Rodzice zaczęli szukać ludzi, którzy podjęliby się nauczania. Kilku uczniów miał Janek III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

307


Sygała. Chcąc temu coś zaradzić, a miałem na myśli też moją siostrę, pojechałem do Kielc z prośbą do księdza Łapota o pomoc w zorganizowaniu nauki dla klas młodszych. Obiecał poszukać nauczyciela. W Szczekocinach czekał komplet chętnej do nauki młodzieży. Trzeba było pomyśleć o mieszka­niu, zapewnić przybyszowi wyżywienie i wynagrodzenie. W Bonowicach, wsi w pobliżu Szczekocin, jeden z gospodarzy, Jan Pytlarz, którego sy­nowie chcieli się uczyć, zgodził się przyjąć do siebie nauczyciela. W pierwszych dniach września 1940 r. przyjechał z Kielc młody człowiek o nazwisku Gąsior. Ulokował się w Bonowicach i od razu rozpoczęły się lekcje, które odbywały się w różnych domach, by nie zwrócić uwagi na gromadzącą się młodzież. Nauczyciel nie miał jednak dobrego przygoto­wania i zdolności pedagogicznych, toteż mimo dobrej woli uczniów po­stępy nie były najlepsze. Nauka trwała cały rok szkolny, ale nie zakoń­czono jej oficjalnym egzaminem. Tyle było pożytku, że młodzież miała zajęcie i nie marnowała czasu. I pewno coś jednak w głowach pozostało. Ja samodzielnie przerabiałem materiał pierwszej klasy licealnej. Aby uchronić się przed wywiezieniem na roboty do Niemiec, w lutym 1941 r. podjąłem pracę w miejscowej spółdzielni, gdzie był zatrudniony wujek Miarka. Przydzielono mnie do księgowości. Niewielka pensja stała się pomocą w trudnej sytuacji materialnej rodziny. W lecie dowie­działem się, że we wsi Słupia w pobliżu Szczekocin działają komplety gimnazjalne z prawdziwego zdarzenia. Prowadził je znany mi z Kielc polonista prof. Roman Czernecki. Pojechałem do Słupi, gdzie przyjęto mnie życzliwie. Dyrektor Czernecki pamiętał mojego ojca. Zapoznał mnie z pozostałymi nauczycielami i ustalił, że będę przyjeżdżał co dwa tygodnie na konsultacje ze wszystkich przedmiotów pierwszej klasy liceum. Tak zaczęła się moja współpraca ze Słupią. Język polski i łacinę przerabiałem z dyrektorem, niemiecki i biologię z jego żoną, historię z Ireną Michalewską, matematykę i fizykę z Władysławem Michalewskim, a chemię z Tadeuszem Szurą. Wszyscy nauczyciele oficjalnie byli pracownikami majątku. Miałem dla nich wielkie uznanie i wdzięczność, tym bardziej, że nie brali ode mnie żadnego wynagrodzenia. W wakacje ponownie zwrócono się do mnie o sprowadzenie nauczy­ciela do Szczekocin. I znów poprosiłem o pomoc księdza III wspomnienia

308


Łapota. Było mu nieprzyjemnie, że zawiódł się na swoim protegowanym i obiecał, że tym razem przyśle odpowiedniego człowieka. We wrześniu 1941 roku ku mojemu zaskoczeniu i zadowoleniu przyjechał z Kielc mój kolega Janek Wojewodzic. Janek nie miał matury, ale był bardzo dobrym uczniem i udzielał korepetycji z wielu przedmiotów. Podobnie jak jego poprzed­nik zamieszkał w Bonowicach. Zapoznał się z młodzieżą, ocenił jej przy­gotowanie, podzielił na grupy i rozpoczął naukę. Był wymagający, nie wdawał się w dyskusje nie związane z lekcjami. Atmosfera w kompletach zupełnie się zmieniła. Uczniowie uznali na­uczyciela i dostosowali się do jego wymagań. Janek był ostrożny. Do Szczekocin nie chodził szosą, tylko bocznymi drogami. Starał się, żeby go zbyt często nie widziano na ulicach, dlatego lekcje odbywały się cza­sem w Bonowicach. [...] Przełomowym momentem w mojej nauce stał się egzamin z zakresu pierwszej klasy liceum, który zdawałem w czerwcu 1942 r. w Ołudzy, małej wiosce oddalonej kilkanaście kilometrów od Szczekocin. Zjechali tam nauczyciele ze Słupi i ucząca się w wielu okolicznych kompletach młodzież. Nad bezpieczeństwem tej akcji czuwały sąsiednie placówki Batalionów Chłopskich. Pamiętam egzamin ustny, który odbywał się późnym wieczorem w niskiej chacie przy świetle lamp naftowych. Profe­sorowie kolejno sprawdzali wiadomości. Otrzymałem promocję do dru­giej klasy liceum. Uzyskanie matury stawało się realne. *** Warunki materialne w domu były ciężkie. Pensje ojca, wujka Miarki i moja nie wystarczały na utrzymanie. Ojciec dzięki swoim znajomo­ ściom przed każdą zimą zaopatrywał rodzinę w produkty spożywcze po stosunkowo niskich cenach. Mimo to rodzice zmuszeni byli co pewien czas sprzedawać biżuterię, srebrne naczynia stołowe, dywany, futra. W piecach palono tanim torfem, którego w okolicy było pod dostatkiem. Mimo ciągłej niepewności jutra mieliśmy jednak jakieś poczucie spoko­ju na tle tego, co było udziałem wielu ludzi w kraju. W Szczekocinach nie było większych aresztowań, łapanek, III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

309


egzekucji, o których słyszało się ciągle. Być może żandarmeria i burmistrz Niemiec nie mieli donosi­cieli penetrujących życie małej społeczności miejskiej. Żandarmi zajmo­wali się głównie zwalczaniem nielegalnego handlu mięsem i produktami zbożowymi, ale po cichu sami zaopatrywali w nie swoje rodziny. Na swoim posterunku znęcali się okrutnie nad aresztowanymi ludźmi, zwłaszcza podejrzanymi o konspirację. Rozstrzeliwali bez sądu lub wy­syłali do Oświęcimia. Mordowali złapanych Żydów. W Szczekocinach mieszkało kilkanaście rodzin wysiedlonych z Poznańskiego i Pomorza. Większość znała język niemiecki, więc łatwo mogli znaleźć pracę. Trak­towano ich przychylnie. Włączyli się do pracy konspiracyjnej. *** W 1942 r. z Warszawy do Szczekocin przyjechał artysta malarz Hen­ryk Stażewski, pionier abstrakcjonizmu w Polsce. Zamieszkał u swojego kolegi ze studiów Jarosława Żochowskiego, który miał rodzinę w Szcze­kocinach i tu się urodził. Stażewski utrzymywał się ze sprzedaży obra­zów. Malował kwiaty, architekturę, pejzaże i portrety. Ojciec, gdy ukoń­czyłem dwadzieścia jeden lat, z tej okazji zamówił mój portret. Pozowałem do niego kilka tygodni. Dzięki temu poznałem jednego z najwybitniej­szych polskich malarzy dwudziestego wieku. Pan Henryk opowiadał mi o studiach i przyjaźni z Żochowskim. Zapoznawał z historią malarstwa pol­skiego i europejskiego. Uczył, jak należy patrzyć na dzieło sztuki. Omawiał współczesne kierunki w malarstwie – modernizm, futuryzm, kubizm, abstrakcjonizm. Byłem czę­stym gościem u malarzy, którzy mieszkali w na­szym sąsiedztwie. Po woj­nie spotykałem Stażew­skiego w Warszawie. Kto zna jego twórczość, będzie zaskoczony moim portretem, bo nikt nie przypuszcza, że malował też realistycznie. W czasie działań wojennych 1939 r. proboszcz Szczekocin opuścił swoich parafian. Na jego miejsce wyznaczony został ks. Jan Cygan, któ­ry w roku szkolnym 1938/1939 był prefektem w Gimnazjum S. Żerom­skiego w Kielcach, dlatego bywałem częstym gościem na plebanii. Przy sposobności poznałem młodego organistę, który pochodził z Bodzentyna. Zorganizował on chór kościelny, stąd dużo III wspomnienia

310


młodych ludzi przewijało się przez jego mieszkanie. Można było pośpiewać i spędzić czas przy her­bacie. Na każde wakacje przyjeżdżali z Seminarium Duchownego z Kielc klerycy – wspomniany już Henryk Mrożek, Tadeusz Jarmundowicz i Tadeusz Cabański. Chodziliśmy na spacery, na wycieczki, zaży­wać kąpieli. Nasza znajomość i przyjaźń przetrwały długie lata. Mimo wszystko w Szczekocinach czułem się oderwany od swojego środowiska w Kielcach, gdzie się wychowałem. Dużo dawała mi korespondencja z księdzem Łapotem. SPÓŁDZIELNIA I KSIĄŻKI Jak wspomniałem, w lutym 1941 r. rozpocząłem pracę w miejscowej spółdzielni rolniczo-handlowej. Jej biura mieściły się w tzw. Oberży – starym, wysłużonym budynku magistratu. Spółdzielnia działała od wielu lat i miała duży dorobek oraz doświadczenie w działalności samo­rządowej. W czasie wojny Niemcy poprzez jej agendy ściągali od rolni­ków kontyngenty rolne, za które dawali duże ilości wódki, rozpijając w ten sposób wieś. Majątkom i większym gospodarstwom dostarczali zbo­że siewne, nasiona i nawozy sztuczne. Zadania spółdzielni z pewnością mogłyby być wykonane przy pomocy mniej licznego personelu, jaki za­trudniano, ale przyjmowano wielu, zwłaszcza młodych ludzi, by ich chronić przed wywiezieniem do Niemiec na roboty. Oprócz skromnych pensji od czasu do czasu otrzymywaliśmy gratyfikację w naturze. Księgowość po pewnym czasie przeniesiono do budynku banku. W większości pracowali w niej młodzi ludzie. Stanowiliśmy zgrany zespół pod kierownictwem Władysława Pawłowskiego, doświadczonego księ­gowego. Moim zadaniem było księgowanie obrotów jajczarni, do której odstawiano jajka na kontyngent. Nie było dużo pracy. Czas więc można było wykorzystywać na różne zajęcia własne. Niektórzy uczyli się orga­nizacji spółdzielczości i księgowości. Ja czytałem obowiązkowe lektury szkolne. Natomiast w okresach bilansów siedziało się w biurze do późna wieczorem, a nawet po nocach. W 1944 r. przeniesiono mnie do działu handlu nasionami. Poznałem kilku właścicieli okolicznych majątków, między innymi Karola Szlichcińskiego z Wygiełzowa, który po wojnie nawiązał ze III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

311


mną, już jako leka­rzem, kontakt w Kielcach. Przez wiele lat leczyłem jego rodzinę. Pan Karol był człowiekiem cichym, spokojnym, o wysokiej kulturze osobistej. Mocno zaangażował się w działalność konspiracyjną. Był ofiarny dla wysiedlonych. Po powstaniu warszawskim przyjął wielu ludzi. Przecho­wał także kilku Żydów. W spółdzielni bliżej poznałem Henryka Skowrona, który przed woj­ną był nauczycielem w niedalekiej wsi Wola Czaryska i aktywnym członkiem Stronnictwa Ludowego. Gdy w 1940 r. Niemcy zainteresowali się jego osobą, dla bezpieczeństwa przeniósł się do Szczekocin. Często dyskutowaliśmy na tematy społeczne, na czym wiele skorzystałem. Poza nauką znajdowałem czas na czytanie książek, które różnymi drogami docierały z Kielc i Częstochowy. Przez pięć lat przez moje ręce przeszły dzieła, na których poznanie na pewno nie miałbym później cza­su. Były zbiorowe wydania Mickiewicza, Żeromskiego, Słowackiego, Krasickiego, Norwida, Prusa, Orzeszkowej, Piłsudskiego, Conrada. Był Kaden-Bandrowski, Sieroszewski, Jan Wiktor, Parandowski, Sinko, Ludwik Morsztyn, Irzykowski, Berent, publicystyka Boya, utwory skamandrytów, awangardy, Brunona Schulza, Jasieńskiego i innych. Prze­czytałem większość pozycji Komedii ludzkiej Balzaca, poznałem dzieła Stendhala, Maupassanta, Zoli, Prousta. Z literatury niemieckiej Goet­hego, Schillera, Heinego, Hauptmanna. Poznałem parę utworów Nietschego i Huxleya. Wymienieni, zresztą nie wszyscy, autorzy i ich dzieła ukształtowały moje humanistyczne zainteresowania na całe życie. KONSPIRACJA – ZWZ, ARMIA KRAJOWA Moje kontakty z konspiracją zaczęły się późną jesienią 1939 r. Wu­ jek Miarka jako zawodowy wojskowy został wciągnięty do pracy w miej­scowej placówce Związku Walki Zbrojnej. Przyjął pseudonim „Czarny”. Usytuowano go w wywiadzie. Należała do niego m.in. rejestracja nie­mieckich pojazdów wojskowych przejeżdżających przez Szczekociny. Raporty, które sporządzał, odnosiłem do skrzynki kontaktowej miesz­czącej się w aptece. W październiku 1941 r. oficjalnie stałem się człon­kiem ZWZ, wkrótce przekształconego w Armię III wspomnienia

312


Krajową. Wcześniej nie chciano mnie przyjąć ze względu na stan zdrowia. Przysięgę złożyłem na ręce komendanta placówki Remigiusza Kruzla ps. „Boruta” i przy­dzielono mnie do plutonu Stefana Malusa ps. „Kret”, który przeprowa­dzał ze mną szkolenie teoretyczne z zakresu regulaminów i taktyki bo­jowej piechoty. W lecie odbyła się prezentacja składu placówki delega­towi Okręgu AK. Okazał się nim znany mi oficer zawodowy z 4. Pułku Piechoty Legionów z Kielc. Wielu mieszkańców Szczekocin bezpośrednio lub pośrednio działało w konspiracji. Zbiegały się tu nici połączeń między terenowymi placów­kami i oddziałami leśnymi AK oraz BCh. Idealnym miejscem kontaktów stała się spółdzielnia rolniczo-handlowa. Chyba w każdym dziale pra­cował członek AK. Kierownikiem magazynu zbożowego, do którego zwo­żono kontyngenty z południowej części powiatu włoszczowskiego, był komendant placówki. Przeprowadzano w niej kurs podoficerski. Wykła­dy i ćwiczenia odbywały się na odległych łąkach i w lasach. Przerabiali­śmy działania piechoty w walce. Zapoznano nas z różnymi rodzajami broni i stosowaniem materiałów wybuchowych. Szkolenie prowadził Tadeusz Gwiazda ps. „Rawicz”. Część uczestników kursu przeszła do­datkowe przeszkolenie w oddziałach partyzanckich. Sprawnie działał wywiad poprzez ludzi pracujących w magistracie, policji, restauracjach, na poczcie. Ważną rolę spełniała Halina Dymek, urzędniczka wysiedlona z Poznańskiego, która podsłuchiwała rozmowy telefoniczne Niemców, kontrolowała listy adresowane do żandarmerii, a uzyskane wiadomości przekazywała placówce AK. W miejscowej aptece gromadzono opatrunki dla oddziałów partyzanckich. Działalność pla­cówki, która obejmowała nie tylko Szczekociny, ale i sąsiednie wsie: Bonowice, Grabiec, Rokitno, Dąbrowica i Tęgobórz, przez całą okupację nie uległa dekonspiracji. Było to w dużej mierze zasługą komendanta Remigiusza Kruzla, który sprawnie kierował placówką, a przy tym był ostrożny i nie przyjmował ludzi przypadkowych. Do udanych akcji prze­prowadzonych przez członków placówki należało zabranie z magazynów spółdzielni dwu ton cukru dla oddziałów leśnych oraz uczestnictwo w przyjęciu zrzutów broni w okolicy.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

313


KONTYNUACJA NAUKI Wyjechał Janek Wojewodzic, minęły wakacje 1942 r. i czekaliśmy na nowego nauczyciela z Kielc. W pierwszych dniach września zjawiła się córka profesora matematyki mojego gimnazjum, rówieśniczka szkolna, Krystyna Skuszanka. W czerwcu zdała maturę i zgodziła się na wyjazd do Szczekocin, aby uczyć w kompletach. Ulokowano ją w Bonowicach, a wkrótce przeniosła się do Szczekocin i zamieszkała u rodziny Józefa Fabijańskiego, którego dwie córki się uczyły. Krystyna, pomimo młode­go wieku, stylem pracy i wiadomościami od razu zdobyła sobie zaufanie uczniów. Nawiązała kontakt z dyrektorem Czerneckim w Słupi, który zdecydował, że jej komplety będą podlegały bezpośrednio jemu. Sku­szanka sama prowadziła przedmioty humanistyczne, a matematycznych uczył jej ojciec, profesor Antoni Skucha, który co dwa tygodnie przyjeż­dżał do Szczekocin na kilka dni. Mieszkał wtedy przeważnie w naszym domu. Ustabilizowała się liczba uczniów. Zapamiętałem nazwiska: Ja­nina Fabijańska, Alfreda Fabijańska, Henryka Fabijańska, Edward Gryszka, Mieczysław Gryszka, Kazimierz Jarmundowicz, Antoni Jarmundowicz, Bogusław Kopeć, Henryk Koścień, Kornelia Kornobis, Ma­rian Lachowicz, Witold Lipski, Tadeusz Pytlarz, Maria Sicińska, Jerzy Siciński, Bogusław Strzelecki, Stefan Wąchalski i moja siostra Danuta. Tajne nauczanie znalazło się teraz pod bezpośrednią opieką miej­scowej placówki AK. Lekcje odbywały się, jak poprzednio, na zmianę w różnych domach. Ruch młodzieży w domu Fabijańskich nie zwracał większej uwagi, bo mieli trzy córki. Częstym gościem był Jurek Kozłow­ski, kolega z kieleckiego gimnazjum. Przychodził też opóźniony w nauce Marian Lachowicz. Dzięki kompletom zaraz po wojnie zdołał uzyskać maturę. Od czasu do czasu przyjeżdżali goście z Kielc. Skuszanka, dziewczyna o żywym i miłym usposobieniu, szybko zaprzyjaźniła się ze starszą młodzieżą. Jasia Fabijańska organizowała wieczorki, które upływały w beztroskiej atmosferze. Tak wyglądała „szkoła Skuszanki”, jak żartobliwie nazywaliśmy ten zespół. Dyrektor Czernecki po­radził mi, żebym wyko­rzystał obecność Sku­szanki i powtarzał z nią materiał drugiej klasy liceum, a w Słupi rozszerzał wiadomości. Tak też zrobiłem z do­brym skutkiem. Kry­styna miała opanowa­ną historię literatury, zwłaszcza poezję III wspomnienia

314


ro­mantyczną. Matema­tyki i fizyki uczyłem się z profesorem Skuchą. Skuszanka wszystkich swych uczniów dopro­wadziła do egzaminów końcowych w Słupi. Po wakacjach przy­jechała z Kielc, aby kon­tynuować pracę. Za­ mieszkała u Wąchalskich, których syn też uczył się na komple­tach. Ktoś doniósł bur­mistrzowi o jej działal­ności. Ten zamknął Krystynę w areszcie miejskim. Po paru godzinach, uwolniona przez uczniów, wyjechała do Słupi. Praca w kompletach została zawieszona. Dyrektor Czernecki umieścił Skuszankę w majątku Morsztynów w Kwilinie. MATURA Aby dobrze przygotować się do egzaminu maturalnego, w listopadzie wziąłem urlop zdrowotny w spółdzielni. Znów przydała się opinia o mo­jej gruźlicy. Ojciec załatwił mi pobyt w majątku Słupia u swojego kolegi Bobrowskiego, który stworzył mi idealne warunki do nauki. Miałem osobny pokój i pełne wyżywienie. Zgromadziłem podręczniki i zaczęła się intensywna praca. Codziennie przed południem lekcje z nauczycie­lami, po południu i wieczorem do późnej nocy dalsza nauka. Musiałem odświeżyć sobie wcześniejszy materiał, bo o dopuszczeniu do matury decydował tzw. alembik, czyli zaliczenie wszystkich przedmiotów z pierwszej i drugiej klasy liceum. Alembik przeszedłem szczęśliwie, mo­głem więc zająć się tylko przedmiotami maturalnymi. Do matury przystąpiło ze mną kilka nieznanych mi osób. Egzamin odbywał się w godzinach wieczornych 18 i 19 grudnia 1943 r. w budyn­ku miejscowej szkoły powszechnej. W pierwszym dniu egzamin pi­śmienny, w drugim ustny z języka polskiego, niemieckiego i historii. Poza jedną osobą wszyscy zdali. Dyrektor Czernecki od razu zobowiązał mnie do zajęcia się kompletami w Szczekocinach, które po wyjeździe Skuszanki nie działały. W miłym nastroju minęły święta Bożego Narodzenia. Rodzice byli zadowoleni z mojego sukcesu, choć uzyskanie tej matury nie miało żad­nego praktycznego znaczenia. Wśród moich rówieśników byli i tacy, którzy pokpiwali sobie ze mnie. Zaraz po świętach porozumiałem się z uczniami kompletów i rozpo­częliśmy naukę. Znów miałem całe dnie zajęte. Przed południem III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

315


praca w spółdzielni, a następnie do późnego wieczora lekcje, do których nale­żało się przygotowywać. Cały czas pozostawałem w kontakcie z nauczy­cielami w Słupi, zasięgając ich rad w razie trudności. W czerwcu na koniec roku szkolnego przeprowadzony został egzamin moich uczniów. Odbywał się na piętrze w mieszkaniu restauratorów Gryszków w rynku. W czasie egzaminu podpity komendant żandarmerii chciał koniecznie iść z restauracji na piętro do mieszkania. Z trudem odciągnięto go od tego zamiaru, częstując obficie wyszukanymi trunkami. Egzamin wy­padł dobrze. Wszyscy uczniowie zostali zakwalifikowani do kontynu­owania nauki w następnych klasach. OSTATNI ROK WOJNY W tym czasie oddelegowano mnie z placówki AK do Biura Informacji i Propagandy Obwodu. Kierownikiem BIP dla południowej części powia­tu włoszczowskiego był nauczyciel Zygmunt Szyndler ps. „Sorek”. Pro­wadziłem biuro tej placówki. Sekretarką była dziewczyna, którą po dekonspiracji BIP w Radomsku przeniesiono na nasz teren. Praca między innymi polegała na redagowaniu ulotek dla Niemców i Ukraińców. Po upadku powstania warszawskiego, ponieważ nie było prasy cen­tralnej, drukowaliśmy pisemko pod nazwą „Werble”. Poprzez nasze ko­mórki terenowe zbieraliśmy meldunki o akcjach żandarmerii i wojska niemieckiego, o ofiarach, nastrojach ludności i działalności stronnictw politycznych. Specjalnie zakonspirowany był dział antykomunistyczny o kryptonimie „Antyk”. Zebrany materiał odwoziliśmy do skrzynki kon­ taktowej w Seceminie, dokąd od czasu do czasu jeździłem z sekretarką, która meldunki miała ukryte w bieliźnie. W grudniu działalność infor­ macyjna BIP praktycznie została sparaliżowana, bo prawie w każdej wsi kwaterowało niemieckie wojsko, a drogi były usiane patrolami. *** W sierpniu 1944 r. Niemcy rozpoczęli budowę umocnień fortyfika­ cyjnych wzdłuż Pilicy. Kopano okopy, rowy przeciwczołgowe, budowano bunkry i stanowiska artylerii. Widać było, że Szczekociny przygotowy­ wano na silny punkt oporu w razie sowieckiej ofensywy. Do robót III wspomnienia

316


zmu­szono miejscową ludność, zabrano też co młodszych pracowników spół­dzielni. Dostałem się do stosunkowo lekkiej pracy, która polegała na ścinaniu i obróbce drzew do umacniania okopów i bunkrów. Wracaliśmy późno, trudno było więc prowadzić zajęcia lekcyjne, tym bardziej, że w wielu domach kwaterowało wojsko i pracownicy organizacji Todt, która nadzorowała roboty. Z czasem, ze względu na jesienne słoty i zimna, warunki pracy w lesie stawały się coraz trudniejsze. Na kwaterę do nas przydzielono dwóch żołnierzy z organizacji Todt. Byli to obywatele bel­gijscy, którzy w 1940 r. dostali się do niewoli niemieckiej, wstąpili do tej organizacji, a więc właściwie kolaborowali z Niemcami. Jeden był po­chodzenia polskiego i mówił dobrze po polsku, drugi był Flamandczykiem i znał niemiecki. Po paru tygodniach pozostał ten drugi. Spałem z nim w jednym pokoju, choć było to zabronione. Byliśmy w tak dobrej komitywie, że sprzedał mi pistolet z amunicją i płaszcz wojskowy. Miał radio, słuchaliśmy audycji BBC, on flamandzkich, ja polskich. Wieczo­rami mogłem przy nim pisać na maszynie korespondencję BIP. W grudniu przeniesiono go do pobliskiej wsi. Odwiedził mnie kilka razy. Chciał mi nawet sprzedać pistolet maszynowy. Zależało mu na zaświad­czeniu, że współpracował z polskim ruchem oporu. *** Święta Bożego Narodzenia upłynęły spokojnie, ale już w pierwszych dniach stycznia 1945 r. wśród Niemców wyczuwało się niepokój. Od­działy organizacji Todt zaczęły odjeżdżać na zachód. 13 stycznia na szosie pokazały się zmotoryzowane kolumny wojskowe. Jechały, nie zatrzymując się, w kierunku Śląska. Następnego dnia od wschodu zaczął dochodzić daleki pomruk armat. Ruszyła ofensywa wojsk sowiec­kich. Spodziewając się, że Szczekociny będą silnym ruchem oporu, wyje­chaliśmy do leżącej na uboczu wsi Drużykowa. Mieszkanie pozostało znów pod opieką gospodarza Migalskiego, który nie chciał opuścić do­mu. W Drużykowej ulokowaliśmy się w szkole pełnej takich jak my uciekinierów. Minęła noc. Armaty słychać było coraz bliżej, ale przed wieczorem zrobiła się dziwna cisza. Wyszliśmy przed szkołę. Od strony dość odległego lasu zaczęły się ukazywać idące powoli tyralierą w naszym III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

317


kierunku sylwetki ludzi. Byli to Rosjanie, którzy na nas nie zwra­cali uwagi. Po pewnym czasie drogą zaczęły jechać konne wózki, a za nimi samochody ciężarowe z wojskiem. Następnego dnia rano zdecydowałem się iść do Szczekocin, by sprawdzić, czy można wrócić do domu. Droga była pusta. Dopiero w Szczekocinach natknąłem się na sowieckich żołnierzy. Na ulicach leżał porzucony sprzęt wojskowy, zabici Niemcy i konie. W mieszkaniu zasta­ łem pootwierane wszystkie drzwi, a w pokojach kręcących się żołnierzy, którzy szperali po szafach i szufladach. To samo działo się we wszyst­kich opuszczonych domach. Żołnierze szli gęsiego po chodnikach, wcho­ dzili do domów i zabierali wszystko, co wpadło im w rękę. Wróciłem do rodziców i po południu przyjechaliśmy do ogołoconego mieszkania. Rozpoczynało się życie w nowych warunkach. Żadne instytucje nie działały. Całą władzę miał Rosjanin, wojenny komendant miasta. Żeby jakoś przeżyć pierwszy okres, rodzice sprzedali pianino. Powoli zaczął działać urząd miejski, spółdzielnia, bank, sąd i szkoła powszechna. Za­bezpieczono pałac, który dewastowali żołnierze rosyjscy. Książkami palili w ogniskach rozniecanych na pięknych parkietach. Z dyrektorem Czerneckim staraliśmy się u komendanta miasta o uruchomienie w pałacu szkoły średniej dla uczącej się dotychczas w kompletach mło­dzieży. Nie bardzo wiedział, o co chodzi, ale nie przeszkadzał. Często jeździłem do Słupi na konsultacje z dyrektorem, który kom­pletował zespół nauczycieli. Odwiedzał też Szczekociny, czyniąc starania o sprzęt szkolny i pomoce naukowe. Dużą inicjatywę przy wyposażeniu budynku wykazywali rodzice uczniów. Władze Komitetu Lubelskiego (PKWN) przeprowadzały na zajętych przez Sowiety terenach rejestrację wojskową. Musieliśmy podpisywać deklaracje, że zgłaszamy się do woj­ska ochotniczo. Cały czas prowadziłem lekcje z moimi kompletami, już teraz w budynku pałacu przygotowywanego na szkołę. W marcu odbyły się kontrolne egzaminy wstępne do klas gimnazjalnych i licealnych. Byli więc uczniowie, był komplet nauczycieli i rozpoczęła się nauka. Wspomnienie pochodzi z książki Zawsze wśród ludzi, Kielce 2000, s. 104–116. Obszerny fragment wspomnień został również opublikowany w książce... 80 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach, red. Irena i Stanisław Nyczajowie, Szczekociny 1998, s. 40–46.

III wspomnienia

318


III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

319


Tajne nauczanie w naszym domu Władysław Byszewski

Urodziłem się 20 listopada 1922 r. w Słupi. Przed wojną byłem uczniem gimnazjum im. J. Śniadeckiego w Kielcach. Moim profesorem języka polskiego był pan Roman Czernecki. Wspaniały polonista, jego lekcje były prowadzone metodą uniwersytecką, czyli były to przepiękne wykłady z literatury polskiej. Uczniowie byli przepytywani rzadko, przeważnie w formie klasówki. Były to jedyne lekcje, kiedy nie oczekiwaliśmy na dzwonek, a czasem bywało, że żałowaliśmy, kiedy dzwonek przerwał wykład. W czasie okupacji naukę kontynuowaliśmy w tajnym nauczaniu zorganizowanym w naszym domu. Organizatorem tego tajnego nauczania był pan profesor Roman Czernecki. Mój zespół składał się z nas trzech: Zygmunt Jędrzejewski, Marian Krynicki i ja. Maturę w liceum matematyczno-fizycznym zdaliśmy w 1941 roku. Jako ekstern zdawał z nami Roman Madeyski. Siostry moje, Anna i Zofia Byszewskie, urodzone 22 października 1924 roku w Krzyżanowicach, były uczennicami gimnazjum im. Królowej Jadwigi w Kielcach. W czasie okupacji kontynuowały naukę w tajnym gimnazjum i liceum w Słupi i zdały maturę w 1943 roku. W zespole tym była również Zofia Krynicka, Maciej Rudziński i chyba Helena du Puget. W czasie okupacji od 1942 roku byłem członkiem AK. W 1943 roku ukończyłem kurs podchorążych i otrzymałem nominację na kaprala podchorążego. Od 1943 roku byłem kwatermistrzem podobwodu Włoszczowa (zaopatrzenie oddziałów partyzanckich). Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi. Tytuł pochodzi od redaktora.

III wspomnienia

320


Narodziny tajnej oświaty w Słupi Maciej Rudziński

Jak powstał pierwszy kontakt Słupi z prof. Romanem Czerneckim, a następnie w 1943 r. z krakowską Alma Mater? [...] Mgr Roman Czernecki był – jak wiadomo – wykładowcą Gimnazjum i Liceum im. Śniadeckiego w Kielcach. A że mój brat cioteczny Władysław Byszewski ze Słupi był od 1937 roku uczniem tego gimnazjum, do którego i ja zdałem egzamin wstępny w roku 1939 – nasze dwie rodziny, Rudzińskich i Byszewskich, nawiązały bliskie stosunki z tym znakomitym młodym polonistą i pedagogiem. Stosunki te były tak serdeczne, że rodzina Czerneckich spędziła wakacje letnie w naszym domu, to znaczy w dworze w Słupi. Był rok 1939 – wybuchła wojna… Okupant hitlerowski likwiduje wszystkie polskie szkoły, prócz szkół podstawowych i handlowych. W tej patowej i dla młodzieży, i dla pedagogów sytuacji, dwie siostry, współwłaścicielki majątku Słupia – Maria Rudzińska i Zofia Byszewska – składają Romanowi Czerneckiemu serdeczne zaproszenie. I tak rodzi się w październiku pomysł utworzenia w dworze w Słupi tajnego gimnazjum… Nie zapomnę tego dnia i tej pięknej inauguracji 11 listopada 1939 roku. Z okazji Święta Niepodległości dyr. Czernecki wygłasza przemówienie. Garstka uczniów i pedagogów ze łzami w oczach śpiewa nasz hymn narodowy, przy szczelnie zamkniętych oknach wychodzących na park w Słupi. Dla kronikarskiej dokładności odnotuję poniżej nazwiska tych uczniów i pedagogów, ale aż trudno uwierzyć, że tak mały był zalążek, wielkiego potem, tajnego szkolnictwa o nazwie „Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej”. III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

321


Oczywiście, z biegiem czasu powstawały jego filie, przeważnie w okolicznych dworach ziemiańskich – na przykład w Pawłowicach należących do rodziny Dobrowolskich czy w Bieganowie Morsztynów. Przybywało też uczniów i ofiarnych pedagogów – niektórzy pracę swą przypłacili śmiercią… Ale tajna placówka tak się rozrosła, że w roku szkolnym 1943/44 miała ok. 560 uczniów, rok później ok. 890! Wydała też kilkadziesiąt świadectw maturalnych! W dworze w Słupi odbywały się co roku egzaminy maturalne, a w skład komisji egzaminacyjnych wchodzili również profesorowie z Krakowa – przykładowo profesor Waga, profesor Miedniak… Osobiście zdałem tu maturę w 1943 roku, ale pamiętam też dokładnie ostatnią maturę okupacyjną w 1944 roku. Na rozkaz naszej placówki AK pełniłem wówczas rolę strażnika, siedząc na murze wokół parku… W pewnym momencie zobaczyłem dwa niemieckie auta skręcające w stronę dworu – sytuacja była groźna. Zanim nieproszeni goście pojawili się w naszym domu, zdążyłem ostrzec mego łącznika i profesorowie oraz abiturienci rozproszyli się w rozległym parku. Ale tu pojawia się problem drugi: kontakt z Uniwersytetem Jagiellońskim. Bo skoro co roku przybywało u nas młodzieży pomaturalnej, a wszystkie uniwersytety były przez okupanta zlikwidowane, trzeba było dotrzeć do tajnych placówek w Krakowie. Tak się składa, że moja rodzina była zaprzyjaźniona z profesorem Komornickim, u którego w domu ukrywał się przed gestapo profesor Małecki, jeden z organizatorów tajnego nauczania akademickiego. Tak więc udaliśmy się z dyrektorem Romanem Czerneckim do Krakowa latem 1943 roku, a list polecający mego ojca otworzył nam drzwi dużej willi na Dębnikach, należącej do rodziny Komornickich. Profesor Małecki przyjął nas, jak pamiętam, bardzo życzliwie. Z uwagą wysłuchał relacji dyrektora Czerneckiego i po pewnym czasie wyraził zgodę na otwarcie Filii UJ w Słupi. Wracaliśmy z dyrektorem Czerneckim do domu w świetnym nastroju, a jesienią 1943 roku odbył się pierwszy wykład uniwersytecki w naszej rodzinnej wsi Słupia! Był to wykład z historii literatury; odbył się w kamienicy należącej do Bolesława Bobrowskiego, pracownika majątku Słupia. W ten sposób powstała na wsi filia Uniwersytetu Jagiellońskiego, która początkowo miała – o ile pamiętam – Wydział Polonistyki i Wydział Prawa. Na zakończenie III wspomnienia

322


tych wspomnień pojawiają się jeszcze dwa ważne pytania: kto piękną i niebezpieczną akcję tajnego nauczania ochraniał i kto ją finansował? Wspomniałem już, że miejscowe placówki AK starały się w trudnych sytuacjach pomagać i ochraniać tajne nauczanie. A nie było to łatwe, skoro ludność wsi i miasteczek nie tylko o tej akcji wiedziała, lecz również wysyłała własną młodzież do tajnych szkół. Były niestety na terenie powiatu „wpadki”, były ofiary wśród grona pedagogicznego, ale solidarność w społeczeństwie pomiędzy tzw. „dworem” a „wsią” była tak duża, że były to na szczęście sporadyczne wypadki. Jeśli chodzi o Słupię, to początkowo lekcje odbywały się w kilku pokojach w dworze, który był wypełniony rodzinami wysiedlonych czy ludzi ukrywających się przed okupantem. W miarę rozrostu tej akcji zajęcia szkolne odbywały się również w budynkach administracji majątku, potem w niektórych domach na wsi. Jedyną „wpadką” był fakt, że jakiś szpicel wysłał pocztą donos o istniejącym gimnazjum – list ten został na poczcie w Słupi przechwycony, szpicel przez placówkę AK zlikwidowany. Dodajmy, że w dworze w Słupi powstała Szkoła Handlowa, która stanowiła dobrą, oficjalną „przykrywkę” w oczach okupanta dla całej tajnej akcji w naszym domu. Szkoła ta powstała w 1940 roku; jednym z inicjatorów i wykładowców był mój ojciec, Marian Rudziński, który zagrożony aresztowaniem przez gestapo, opuścił majątek rodzinny Osiek pod Oświęcimiem i zamieszkał razem z nami w Słupi. Uczniami wspomnianej Szkoły Handlowej byli m.in. moja siostra Maria, która zginęła w powstaniu warszawskim, oraz mój kuzyn Władysław Rudziński. A jeśli mowa o kosztach tajnego nauczania, to trzeba podkreślić, że były one na pewno bardzo duże. 80% młodzieży pobierało naukę bezpłatnie, duże kwoty szły na pensje dla nauczycieli i utrzymanie ich rodzin. Lwia część tych kosztów pokrywana była przez właścicieli majątków, którzy należeli do tajnej paramilitarnej organizacji o nazwie „Uprawa” vel „Tarcza”. Była to organizacja ziemiańska, która powstała w 1940 roku i objęła całą okupowaną Polskę. Fundusze zbierano w formie dobrowolnego opodatkowania się poszczególnych majątków, szły na tajną pomoc społeczną: opiekę nad wysiedlonymi, prześladowanymi, chorymi i rannymi III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

323


partyzantami. Duża część tych funduszy szła bezpośrednio na pokrycie kosztów tajnego nauczania. Oblicza się, że w ciągu lat okupacyjnych „Uprawa” zebrała ogromną na owe czasy kwotę ponad 100 milionów złotych. Przypomnijmy, że w ramach „Uprawy” ukrywany był w dworze w Słupi Wincenty Witos, poszukiwany przez gestapo. Miał on w porozumieniu z dowództwem AK odlecieć w grudniu 1944 roku do Londynu, ale pobliskie lotnisko polowe w Mękarzewie rozmokło i do odlotu Witosa nie doszło. Podobnie ukrywaliśmy w dworze w Słupi rodzinę majora Świderskiego, dowódcy obwodu włoszczowskiego AK, który został przez gestapo uwięziony. Właśnie z funduszy „Uprawy” udało się go potem za cenę łapówki uwolnić. W tym też okresie dowódcą obwodu włoszczowskiego AK został mój ojciec, Marian Rudziński, który jednocześnie pełnił funkcję szefa „Uprawy”. Warto te nieznane dziś fakty przypominać. Świadczą one o tym, jak ważna była działalność „Uprawy” i jak mocno była ona związana z Armią Krajową. […] PS. Oto wspomniana lista pedagogów, którzy w listopadzie 1939 roku zainicjowali pracę i funkcjonowanie tajnego Gimnazjum i Liceum w Słupi k. Włoszczowy: –– mgr Roman Czernecki – dyrektor gimnazjum, polonista –– mgr Janina Czernecka – język niemiecki (żona dyr. Czerneckiego) ––mgr Irena Michalewska – historia (siostra dyr. Czerneckiego) –– inż. Michalewski – matematyka, fizyka (mąż Ireny Michalewskiej) ––ks. proboszcz Pałysiewicz – religia ––Wera Wołkowicka – język angielski, francuski, rosyjski ––mgr Tadeusz Szura – chemia –– Ponadto wykładali inne przedmioty (tylko przez pewien czas): Wanda Krynicka, Wacław Krynicki oraz Pasteczko (ukończył liceum w Kielcach). –– A oto niewielka grupa pierwszych uczennic i uczniów, którzy brali udział w inauguracji roku szkolnego w Słupi: –– Zofia, Anna, Władysław Byszewscy (dzieci Zofii i Ludwika Byszewskich) –– Maria, Gabriela, Krystyna, Maciej Rudzińscy (dzieci Marii i Mariana Rudzińskich) III wspomnienia

324


–– Zofia i Marian Kryniccy (dzieci pana Krynickiego, administratora majątku) ––Zofia du Puget-Puchet ––Jędrzejowski ze Słupi (imienia niestety nie pamiętam) Jeśli kogoś pominąłem, przepraszam, gdy się ma 82 lata, pamięć zawodzi. Osiek, 4 czerwca 2007 r. Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi. Wspomnienia te zostały opublikowane w drugim tomie książki Tadeusza Stolarskiego Znani nieznani ziemi jędrzejowskiej (Słupia Jędrzejowska-Włoszczowa 2013, s. 698–702).

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

325


List Wiesława Jażdżyńskiego do Teresy Ireny Giełdzik

Łódź, 16 listopada 1998 Szanowna p. Tereso, Książkę Pani ojca otrzymałem, serdeczne dzięki. Wzruszyła mnie, w końcu dotyczy czasów, spraw i ludzi, o które się otarłem, a po większej części przeżyłem. Profesorowi wiele zawdzięczam. Widzi Pani, to było tak: przez pierwsze dwa lata byłem współredaktorem podziemnych tajnych pism Związku Walki Zbrojnej, a później AK okręgu kieleckiego: „Żołnierza Wolności” i „Wiadomości Polskich”. Byłem dumny nie tyle z obsługi powielacza, nasłuchu radiowego, co przekonania, że przejąłem od mojego ojca pałeczkę konspiratora, zajmował się kolportażem „Robotnika”, wtedy organu Frakcji Rewolucyjnej Piłsudskiego i za te prace powędrował na Sybir. Pani ojciec wspomina mojego, już jako pułkownika i dowódcę 4. pułku piechoty legionowej, który także najeżdżał pałac księdza biskupa „walcząc” o dobre imię Marszałka. Mieliśmy „wsypę”, naczelnego redaktora gestapowcy zabili, a my musieliśmy uciekać. Jeden z moich profesorów podpowiedział mi, żebym zwrócił się do profesora Romana. Wsiadłem na rower i zameldowałem się w Słupi Sędziszowskiej u Byszewskich. Dostałem „etat” nauczycielski w Irządzach i mieszkałem w domu u pp. Kotów. Tam właśnie zatrzymał się prof. Roman w czasie wizytacji i dał lekcję pokazową. To była jedna z najważniejszych lekcji w moim życiu. Profesor był znakomitym mówcą. I tacy właśnie byli niezwykle potrzebni w tajnym nauczaniu. Przecież my, humaniści, wędrujący po wsiach od chałupy do chałupy, do naszych „szkolnych klas” nie mieliśmy III wspomnienia

326


żadnych właściwie środków utrwalania wiedzy, pomocy naukowych, czasem trafiała się jakaś mapa ocalała w szkole powszechnej. Liczyło się więc, niestety, samo słowo. Profesor uświadomił mi, ile może znaczyć piękno, sugestywna polszczyzna. Z nią łączyłem wzięte wprost od Żeromskiego poczucie misji – Siłaczki, a i Doktora Judyma. Maturę złożyłem u „Żeromskiego”, razem z Ozgą-Michalskim, którego ojciec Pani tak miło wspomina. Józek był tylko co „małym gimnazjum Śniadecczykiem”, w Liceum już „Żeromszczakiem”. Siedział za mną, więc mu nie mogłem podpowiadać z łaciny, w matematyce obaj byliśmy na poziomie, którego lepiej nie wspominać. Obaj – zresztą nie tylko my – byliśmy redaktorami pisma szkolnego „Młodzi idą”. On już wtedy pisał znakomicie (był drukowany w „Skamandrze” jako licealista, obok Iwaszkiewicza i Lechonia), wydał jako uczeń tom wierszy i gadek świętokrzyskich, kontynuując starą tradycję literacką. Dzisiaj zapada już na zdrowiu i – jak myślę – przeżywa fakt, że jako członek Rady Państwa podpisał dekret o stanie wojennym. Nie odpowiada na zaproszenia, nie był na bardzo uroczystym obchodzie 270-lecia istnienia naszej starej budy. Ozga nie ma racji, nie ma się czego wstydzić. Brodziński pisał: „My Słowianie, my lubim sielanki”. Ale my wiemy z naszej smutnej historii, że są Słowianie i to blisko, po sąsiedzku, którzy sielanek nie lubią. Czas pokaże, ile naprawdę wart był podpis mojego szkolnego kolegi. I jeszcze jedno o profesorze Romanie. Zaraz po wojnie, kiedy zajęliśmy i wyremontowali pałac Ciechanowskich w Szczekocinach – z tajnych szkół (w Irządzach mieliśmy wszystkie klasy i blisko setkę uczniów z „kompletów”) zjechało się do pałacu blisko tysiąc młodzieży z bliższej i dalszej okolicy, z najbardziej sennych i zapomnianych partykularzy. To była prawdziwa rewolucja oświatowa i profesor był jej głównym organizatorem. Chyba za mało o tym w książce. [...] Proszę przyjąć wyrazy szacunku i serdeczne pozdrowienia, Wiesław Jażdżyński Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

327


List Krystyny Skuszanki do Zofii Stachury

Warszawa, 4 marca 1998 Łaskawa Pani, bardzo serdecznie dziękuję za przesłaną mi książkę Romana Czerneckiego i proszę o przekazanie podziękowania pani Teresie Czerneckiej-Giełdzik i panu Andrzejowi Czerneckiemu. Wraz z wyrazami podziwu dla piękna wydanych wspomnień ich wspaniałego Ojca Z Krzemieńca, Borysławia… – ta książka wzruszyła mnie bardzo, otworzyła tamę wspomnień wczesnej młodości. Profesora Romana Czerneckiego zawsze wspominałam jako szlachetnego, odważnego, mądrego człowieka, wspaniałego pedagoga, niedościgły wzór dla następnych pokoleń. Dzięki książce mogłam objąć myślą całe jego życie – był niezwykłym pedagogiem-misjonarzem. Za to podarowane mi wzruszenie jeszcze raz dzięki! Z najlepszym pozdrowieniem, Krystyna Skuszanka Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III wspomnienia

328


Mój udział w tajnym ­nauczaniu w czasie ostatniej wojny ­światowej 1939–1945 ks. Witold Stolarczyk

W czerwcu roku 1939 miałem już tzw. „małą maturę”, czyli według ówczesnego systemu cztery klasy gimnazjum, które ukończyłem w Prywatnym Gimnazjum Zrzeszenia Nauczycielskiego w Zawierciu pod dyrekcją L. Kasprzyckiego. Po wybuchu wojny okupant niemiecki ogłosił, ze można normalnie kontynuować nauczanie. Gdy jednak rozpoczęliśmy tę naukę, to po kilku dniach Niemcy zaaresztowali wszystkich profesorów, a młodzież rozjechała się do domów. Jedyną korzyścią tych kilku dni w tej szkole było to, że zaopatrzyłem się w nowe podręczniki do dalszej nauki. Dalsze, tzw. „tajne nauczanie” rozpocząłem dopiero w roku 1941, gdy już działania wojenne przeniosły się na teren Związku Radzieckiego. Na miejsce tej nauki wybierało się jakieś domy na peryferiach wioski ze względu na możliwość ucieczki przed żandarmerią niemiecką, która w celach różnych okupanta (łapanki do robót, kontyngenty) najeżdżała wioski. W celu kontynuowania swej nauki, przerabiania materiału pierwszej i drugiej klasy liceum ogólnokształcącego nawiązałem kontakt z Józefem Nowakiem, zamieszkałym w Jasieńcu, w tej samej parafii Obiechów, do której należała też moja wioska Dąbrowica. Józef Nowak był już wtedy studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Przez pola i łąki, aby uniknąć ewentualnego spotkania z Niemcami, chodziłem kilka razy w tygodniu, albo i w miesiącu – zależnie od różnych okoliczności lub warunków atmosferycznych – na lekcje do mojego nowego profesora. Tak to trwało do końca wojny. III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

329


Jednocześnie ucząc się, sam uczyłem też innych. Mianowicie w wiosce parafialnej Obiechów, w domu państwa Sikorów na tzw. „grobli” uczyłem dwóch chłopców, pochodzących ze Śląska, kuzynów tych państwa Sikorów. Na czas wojny schronili się tu przed Niemcami na wsi. Imion ich nie pamiętam, wiem tylko, że to byli dwaj bracia o nazwisku Bargieł. Przerabialiśmy z nimi materiał klas gimnazjalnych. Całe to nauczanie nasze odbywało się w zależności i przy dużej pomocy oraz pod nadzorem Pana Dyrektora Czerneckiego, który podobne i na większą skalę nauczanie zorganizował i prowadził do końca wojny w Słupi koło Jędrzejowa, w różnych domach i zabudowaniach tamtejszego dworu Państwa Byszewskich. Ten sam pan Roman Czernecki wraz ze swoim bratem Aleksandrem pod koniec wojny, gdy Niemcy cofnęli się na swoje ziemie na zachód, gdzie jeszcze trwały działania wojenne, zorganizował w Szczekocinach Szkołę Średnią o dwóch kierunkach humanistycznym i matematyczno-fizycznym. Prawie wszyscy ci z tajnego nauczania poszli do tej szkoły. Ja również w tej szkole w ciągu około trzech miesięcy, od marca do czerwca, ukończyłem maturę. Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III wspomnienia

330


Czy – gdyby nie wojna – ­mógłbym kontynuować naukę? Witold Lipski

Na terenie Szczekocin zaraz po I wojnie zostało zorganizowane gim­ nazjum. Dzięki temu wielu młodych ludzi – szczególnie ze wsi – mogło rozpocząć naukę w szkole średniej. Gdy w roku 1934 to gimnazjum zostało zlikwidowane, była to niesamowita tra­gedia dla wielu ludzi, którzy w Szczekocinach mogli się uczyć – natomiast nie było to możli­ we w przypadku przeniesienia się np. do Mie­chowa lub Jędrzejowa. Ja wprawdzie rozpoczą­łem naukę przed wojną w Zawierciu; rok na­uki kosztował ok. 800 zł, to jest tyle, ile hektar ziemi, i na pewno ojca nie stać by było na za­płacenie za moją czteroletnią naukę. Toteż gdy w czasie okupacji zorganizowano tajne naucza­nie, wielu ludzi z tego skorzystało. Chodziłem z Bugdału do Słupi bocznymi drogami – przez wzgórze, na którym stoczona była bitwa Ko­ściuszki pod Szczekocinami – i nieraz myślałem, czy gdyby nie wojna, mógłbym kontynuować naukę i czy inni mogliby się uczyć, czy nie. Wspomnienie zostało opublikowane w książce 80 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach, red. Irena i Stanisław Nyczajowie, Szczekociny 1998, s. 49.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

331


List Bolesława Króla do Zofii Stachury

Warszawa, 19 listopada 2004 […] Na Pani ręce składam serdeczne podziękowania za zaproszenie oraz możność wzięcia udziału w uroczystości nadania, prowadzonej przez Panią placówce, imienia Profesora Romana Czerneckiego, którego pamięć, mimo upływu lat, jest mi wciąż bliska. Tym bardziej, że związany z tamtym rejonem poprzez ojca, nauczyciela i działacza oświatowego, tam spędziłem swoje dzieciństwo i młodość. Szkołę podstawową kończyłem w Słupi w 1938 roku i tam tez w 1944 roku, na tajnych kompletach nauczania, uzyskałem świadectwo dojrzałości. Profesora Czerneckiego poznałem już wcześniej w roku szkolnym 1938/39 w Kielcach, jako uczeń I klasy Gimnazjum i Liceum im. J. Śniadeckiego. Profesora pamiętam jako wspaniałego wykładowcę i serdecznego przyjaciela młodzieży. Był wybitnym przedstawicielem tego międzywojennego pokolenia, które pracę zawodową pojmowało jako służbę społeczną. Wykładał jasno, sugestywnie, mówił piękną, urzekającą polszczyzną. Podkreślał utrwalone w literaturze wątki naszych osiągnięć, naszej historii i kultury. Uczył patriotyzmu, postaw obywatelskich, wartości wiedzy i poszanowania tradycji. […] Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III wspomnienia

332


III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

333


Z listów Heleny Emilii du ­Puget-Puszet do Teresy Ireny Giełdzik

Warszawa, 14 lutego 1998 [...] Wspomnienia Twojego tatusia wydane dzięki Waszym staraniom i determinacji spełniły wszelkie oczekiwania. Całość w tak efektownej formie jest dla mnie cenną pamiątką! [...] Od razu przeczytałam kilka stron, odnosząc wrażenie, jakbym słyszała tak dobrze znany mi głos. Żywo stanęły w mej pamięci wykłady z literatury na naszym tajnym komplecie maturalnym. Porywały nas treścią i formą – pięknem języka Twego Ojca. Każda jego lekcja była dla nas za krótka. Słuchalibyśmy bez końca tych wykładów tak wyjątkowych i fascynujących! [...] Koniec lipca 2008 [...] Całe moje dorosłe życie jest pełne wdzięczności, że byłam uczennicą Twojego Tatusia w tym trudnym i tak niebezpiecznym okresie wojny, korzystając z Jego wiedzy i wzoru wartości zalet, wielkiego patrioty! [...] Czas miniony tajnej edukacji naszego pokolenia łączył się również z naszą młodzieńczą wtedy działalnością w patriotycznych sprawach konspiracji. Zawsze byłam zainteresowana medycyną – pociągał mnie ten kierunek, toteż w tym czasie miałam możliwość być przydatną swą pomocą (po pełnym przygotowaniu) nie tylko w AK, „chłopcom rannym z lasu” (o co głównie chodziło), ale i ludności cywilnej jako „panienka ze dworu, co się na tym III wspomnienia

334


zna i jak trzeba, zawsze pomoże”. [...] Najserdeczniej powracam wspomnieniami do ujmujących akcji patriotycznych Twego Tatusia, zawsze pogodny, budujący nas wewnętrznie, że jesteśmy potrzebni. Nawet nie wiedziałam, że mimo ostrożności pewne osoby zginęły z grona pedagogów, nie bezpośrednio nas uczących, ale związanych ściśle z tajną edukacją w naszym terenie. [...] Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

335


Wojenna lekcja języka polskiego Zenon Kowalik

Był wrzesień 1944 roku. Lekcję na tajnym komplecie z języka polskiego prowadził dyrektor Roman Czernecki. Omawialiśmy lekturę – Starą baśń. Komplet nasz liczył ośmiu uczniów. Pod koniec lekcji, około godz. 12.00, przez okno zobaczyliśmy bryczkę parokonną z żandarmerią niemiecką. Zatrzymali się przed budynkiem pana Józefa Radwana i dwóch z nich weszło na teren zabudowań. W tym czasie nasz Pan Dyrektor kazał nam pochować wszystkie książki i zeszyty, a pozostawić na stole podręczniki do języka niemieckiego. Powrzucaliśmy je pod łóżka i do szafy. Sam ze swojej kieszeni wyciągnął kilka – 3 lub 4 – dowody osobiste (kenkarty). Błyskawicznie je przejrzał i jeden z nich schował do kieszeni, a pozostałe wrzucił do popielnika kaflowego pieca znajdującego się w tym pokoju. Niemcy w tym czasie weszli do tego domu i zatrzymali się w kuchni, w której był gospodarz, pan Józef Radwan. Siedzieliśmy wszyscy jak trusie. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co nas i naszego umiłowanego dyrektora czeka. Był bardzo skupiony i blady. Czuliśmy, że jest naszym bohaterem. Niemcy zadowoleni, że spotkali w domu tego, po kogo przyjechali, założyli panu Radwanowi na ręce kajdanki i wyprowadzili do czekającej pod domem bryczki. Do pokoju, w którym mieliśmy lekcję, nie weszli. Wszyscy zdaliśmy sobie sprawę z tego, co by nastąpiło, gdyby nie zastali pana Radwana w kuchni tego mieszkania. Bryczka z żandarmami i panem III wspomnienia

336


Radwanem oddaliła się od zabudowań, myśmy z dyrektorem Czerneckim zostali ocaleni. Po pewnym czasie Pan Dyrektor odezwał się do nas: „Wstańcie, odmówimy modlitwę i szczęśliwie wracajcie do domów”. Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

337


Moi nauczyciele Anna Cetera

[...] Podczas okupacji nauczanie było zabronione. Tak więc spotykaliśmy się w różnych domach. Zmienialiśmy je, aby nie zwracać uwagi żandarmów i szpiegów. Wieczorem z książkami pod pazuchą przychodziliśmy w umówione miejsce. Pamiętam Janinę Czernecką – uczyła mnie języka niemieckiego, pannę Krynicką – uczyła angielskiego, pani Michalewska – uczyła historii, a pan Szura – fizyki, chemii i geografii. Roman Czernecki nie był moim nauczycielem, ponieważ uczył wyższe klasy. Każdy z nas miał zeszyt, a o książki było bardzo trudno, więc pożyczaliśmy je od siebie i przepisywaliśmy fragmenty. Były to przedwojenne podręczniki. Nad każdym z nas czyhało niebezpieczeństwo dekonspiracji i lepiej było za dużo nie wiedzieć. Pamiętam z innych klas: Zenka Kowalika, Marię Nowak, Sabinę Olmińską, Alinę Uramowską i Władka Wronę. Nasza klasa była najmłodsza. [...] Nauczyciele ryzykowali wówczas swoje życie, aby zachować polskość, a dzieciom umożliwić naukę. Dzięki kompletom odkryłam w sobie powołanie do uczenia innych, moje marzenia spełniły się. Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III wspomnienia

338


W walce o polską szkołę – ­tajne nauczanie w o ­ kresie okupacji niemieckiej na obszarze ­obwodu włoszczowskiego [fragment] Maria Gąsiorek-Zimnicka

[...] Zajęcia na kompletach odbywały się w prywatnych domach na terenie majątku pp. Byszewskich, jak również w domach gospodarzy oraz pracowników urzędów państwowych np. poczty, gminy itp. Grupy młodzieży liczyły 5–7 osób. Nauce towarzyszył pełen kamuflaż, który miał służyć naszemu bezpieczeństwu w rodzaju kart do remika, Czarny Piotruś, warcaby, gra w Chińczyka. Wszystkie te towarzyskie rekwizyty miały sugerować, że młodzież zbiera się w celach lojalnych i nie działa przeciw nowym władzom. Tak naprawdę tajne komplety działały pod osłoną zbrojnych oddziałów Związku Walki Zbrojnej, a potem partyzantów Armii Krajowej. Zagrożenie istniało. W pobliskich Szczekocinach stacjonowała żandarmeria wojskowa. Tekst znajduje się w zbiorach Gimnazjum im. Romana Czerneckiego w Słupi.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

339


Spotkania z Romanem Czerneckim Jan August Moes

Wojna na tym terenie zaczęła się między innymi działalnością konspiracyjną i naukową w dworze pana Ludwika Byszewskiego w Słupi. Zorganizowano tam tajne gimnazjum, a następnie kilka fakultetów Uniwersytetu Jagiellońskiego. W budynku dworskim, który był dosyć okazały i spory, mieliśmy lekcje. Młodzież uczęszczająca do tej szkoły musiała zachowywać wszelkie środki ostrożności, żeby się nie zdemaskować. Głównym inicjatorem i budowniczym tajnego nauczania w Słupi był pan Roman Czernecki, zaprzyjaźniony jeszcze przed wojną z Byszewskimi. Kiedy nastała niemiecka okupacja i życie rodziny Czerneckich, którzy w tym czasie mieszkali i pracowali w Kielcach, znalazło się w niebezpieczeństwie, swoją pomoc okazał Ludwik Byszewski, który zaprosił Czerneckich do siebie i powierzył im tam konspiracyjne funkcje. W ten sposób Pan Roman Czernecki rozpoczął działalność jako nauczyciel gimnazjalny. Na zajęcia w tym gimnazjum uczęszczałem przez parę miesięcy przed końcem roku 1944, czyli przed wkroczeniem Sowietów w nasze strony. Ze Sprowy chodziłem na lekcje prowadzone między innymi przez panią Wołkowicką – uczyła angielskiego i francuskiego – oraz pana Szurę, który był biologiem – wspaniały, bardzo sympatyczny człowiek. Roman Czernecki uczył natomiast głównie języka polskiego. Chodziła taka fama, że umie na pamięć całego Pana Tadeusza. Tak się mówiło. Jeszcze parę osób należało do tej ekipy nauczycielskiej, ale ich nazwisk już sobie chyba nie przypomnę. W każdym razie szkoła rozwijała się bardzo dynamicznie, wspomagając i rozwijając III wspomnienia

340


pod względem naukowym okoliczną młodzież. Nie tylko zresztą dzieci z pobliskich miejscowości do niej uczęszczały, ale również żołnierze Armii Krajowej, którzy mieszkali na placówkach w bliższej i dalszej okolicy Słupi. Ze względu na konspirację nie znaliśmy dobrze wszystkich szczegółów dotyczących działalności tej szkoły. Szkoła przetrwała czas wojny. Po jej zakończeniu pan Roman Czernecki przejął w użytkowanie bardzo piękny, stary, klasycystyczny pałac z czasów stanisławowskich, który należał przed samą wojną – wraz z majątkiem Szczekociny – do pana Jana Ciechanowskiego, ówczesnego ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej najpierw w wolnej Polsce, a potem na uchodźstwie. Wielu nauczycieli, którzy prowadzili tajne nauczanie, pracowało już oficjalnie w szkole w Szczekocinach. Roman Czernecki był według mnie wzorem nauczyciela polskiego, człowiekiem wielkiej kultury i wielkiej zasługi dla Polski. Po wojnie miałem z nim niestety słaby kontakt. Spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy. Szedł z żoną. Gdy mnie zobaczył, zatrzymał się i rozmawialiśmy. I bardzo serdecznie zapraszał do siebie, żeby koniecznie go odwiedzić, podał wtedy adres. Zapamiętam go właśnie takiego – serdecznego i życzliwego człowieka. Fragment wywiadu biograficznego przeprowadzonego przez Karolinę Koprowską (16.01.2016)

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

341


Talent polonisty Zbigniew Prus-Kostecki

Z ponurych, na ogół szarych i coraz bardziej beznadziejnych dni okupacyjnych we wspomnieniach moich wyłania się wieś Słupia nieopodal Sędziszowa, a w niej urokliwe lekcje polskiego na tajnych kompletach. Do niewielkiego pokoju gorzelni dworskiej przenikał wprawdzie zapach brzeczki, ale w półmroku wnętrza lekcje polskiego przemieniały się w jakieś misterium ducha polskości zawartego tak pięknie i na zawsze w naszej literaturze. Przesłania z niej płynące docierały teraz ze wzmożoną siłą do pierwszego pokolenia porozbiorowej Polski, ponownie okupowanej nowym rozbiorem. Te pełne ładunku emocjonalnego, zakazane przez okupanta lekcje były wyzwaniem rzuconym totalitaryzmowi i przywróceniem normalności szkole w faszystowskim świecie kłamstwa i zbrodni. Były także potrzebą serca i talentu mojego polonisty, by wśród dat i nazwisk nie zgubić literackich wartości. W sugestywnej formie, nieomal jak w teatrze jednego aktora, przekazywał całe piękno mowy ojczystej i głębię przemyśleń wolnych w niewoli twórców. W utworach deklamowanych zawsze z pamięci były strofy patriotycznych uniesień, obrona zagrożonych wartości, ale również przestrogi i zwierciadło naszej niełatwej historii. Mówił o roli słowa, ostrzegając nas przed używaniem go do manipulowania prawdą, i o jego przeznaczeniu do wyższych celów. Bardzo bliskie Mu były skreślone po Norwidowsku słowa: …O, pióro! tyś mi żaglem anielskiego skrzydła I czarodziejskich zdrojów Mojżeszowych laską! …

III wspomnienia

342


Nie wiedziałem wówczas, że lekcyjne przeżywanie piękna i myśli zawartych w literaturze będzie także swoistym szczepieniem ochronnym przeciw jedynym nosicielom prawdy zbliżającym się od Wschodu, przeciw ich nowomowie, bylejakości i zakłamaniu. Twórcą tego literackiego misterium na okupacyjnych tajnych kompletach był profesor Roman Czernecki, prawnuk powstańca listopadowego rannego w bitwie pod Wawrem 31 marca 1831 roku, zesłanego na Sybir. Talenty organizacyjne mojego polonisty widocznie nie ustępowały talentom dydaktycznym, gdyż 11 listopada 1939 roku, dzięki gościnności i patriotycznemu zaangażowaniu państwa Byszewskich, właścicieli majątku Słupia, miało miejsce chyba jedyne w okupowanej Polsce otwarcie minigimnazjum, z uroczystą inauguracją roku szkolnego, Mazurkiem Dąbrowskiego i przemówieniem założyciela Romana Czerneckiego. Zalegalizowanie gimnazjum i liceum dokonane zostało już 15 listopada 1939 roku w Krakowie, tam właśnie bowiem działało konspiracyjne kuratorium. W skromnych warunkach prześladowanego przez okupanta szkolnictwa konspiracyjnego osiągnięcia słupskiego gimnazjum i liceum musiały uzyskać wysoką ocenę konspiracyjnych władz szkolnych, albowiem 1 czerwca 1943 roku decyzją władz Polski Podziemnej uzyskało ono status szkoły państwowej. Zmianie uległa również nazwa, było to już Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej. Łącznie do końca wojny do słupskiego gimnazjum i liceum, tego pierwotnego i państwowego, uczęszczało 938 chłopców i dziewcząt. Państwowy egzamin maturalny zdało 98 licealistów. Moje wspomnienia w stulecie urodzin Romana Czerneckiego (14 maja 1904) to wyraz wdzięczności i podziwu dla dydaktycznych i organizacyjnych osiągnięć założyciela słupskiego gimnazjum. Jest to wdzięczność za rozbudzenie wrażliwości(!) na to, co piękne i prawe. Moją wdzięczność za odwagę okupacyjnego nauczania wobec wszystkich nauczycieli łączę z hołdem należnym kieleckiemu ziemiaństwu tworzącemu lokalowe i materialne warunki tajnym kompletom i naszym nauczycielom. Nagroda za ich patriotyczną postawę pozostaje szyderstwem historii. Artykuł został opublikowany w „Gazecie Wyborczej Kielce” 25 maja 2004, nr 121.

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

343


Wspomnienie maturzystów ostatniej tajnej matury w Słupi. Rocznik 1944

PAMIĘĆ, WDZIĘCZNOŚĆ, CHWAŁA! Waleczna i bohaterska ziemia kielecka 1939–45 to czas akcji zbrojnych oddziałów partyzanckich Podziemnego Państwa Polskiego przeciwko najeźdźcy i spełnione misje utrzymania ciągłości narodowej myśli, kultury i nauki. Właśnie w tej dziedzinie zostało zapisane złotymi zgłoskami nazwisko Profesora Romana Czerneckiego – dyrektora Tajnego Gimnazjum i Liceum w Słupi Jędrzejowskiej i współorganizatora szkolnictwa średniego w powiecie włoszczowskim. Działalność tę prowadzoną z zagrożeniem życia chroniło całe otoczenie. Współwłaściciele majątku Słupia pp. Byszewscy i Rudzińscy stworzyli odpowiednie warunki we dworze słupskim, „zatrudniając” oficjalnie grono pedagogiczne jako „pracowników rolnych”. Zapewniono wszystkim lokum i pełną egzystencję oraz bezpieczeństwo. Słupia stała się centrum i ostoją wielkiej sprawy! Nauczanie na tajnych kompletach (kilkuosobowych) w domach jej mieszkańców, jak również w okolicy na terenie powiatu – w chatach, leśniczówkach, na plebaniach – było nie tylko przejawem oporu, ale także zachowaniem narodowej tożsamości i dowodem patriotyzmu. Młodzież różnych środowisk – stali mieszkańcy Słupi i okolicy, jak też ci, którzy przybyli z zachodnich stron Polski wysiedleni przez Niemców – miała możliwość kształcenia się. Ogółem tajnym nauczaniem objętych zostało 938 dziewcząt i chłopców. Pozostały w naszej pamięci porywające lekcje języka polskiego. Profesor Roman Czernecki, wybitny polonista, wspaniały wykładowca i pedagog z powołania, to przedstawiciel pokolenia międzywojennego III wspomnienia

344


Maturzyści tajnych kompletów. Od ­lewej: Alojzy Sikora, Hanka Woźniak, Stefan Pytlarz, Emilia du Puget-Puszet, Zbigniew Kostecki, Irena Czernecka, Bolesław Król. Uczennice Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej

III

TAJNE NAUCZANIE – SŁUPIA

345


– Wolnej Polski – które swoją pracę pojmowało jako służbę społeczną. Wzbogacał naszą wiedzę, rozmiłowując nas w literaturze. Kształtował postawę życiową, przekazując najwyższe wartości. Umacniał wewnętrznie, pozostawiając trwały ślad, który stał się nieraz przesłanką naszych działań. Był naszym duchowym przywódcą. Dzięki takim pedagogom nasze pokolenie zostało przygotowane do spraw ważnych, aż do najwyższej ofiary. Po latach wojny określone jako niepowtarzalne. Słupia swoją postawą patriotyczną i dzięki działalności Profesora Romana Czerneckiego wpisała się do kart naszej historii. Wiele lat po wojnie, w 1980 r., miejscowy lekarz, wielkiej miary działacz społeczny dbający o pamięć narodową, dr med. Jacek Głażewski, wspólnie z mieszkańcami zrealizował myśl ufundowania tablicy upamiętniającej tajne nauczanie w Słupi. Nadszedł rok 2004: 12 listopada, decyzją władz oświatowych i administracyjnych Słupi oraz wolą mieszkańców, w uznaniu zasług profesora uroczystym aktem nadania Gimnazjum Publicznemu w Słupi imienia profesora Romana Czerneckiego, złożono hołd pamięci tego wybitnego pedagoga w roku przypadającego 100-lecia Jego urodzin oraz w 60-lecie ostatniej tajnej matury. To wspaniały pomnik chwały! Ten doniosły moment, w którym wzięliśmy udział, stał się dla nas absolwentów Tajnego Liceum ogromną satysfakcją i głębokim wzruszeniem. Nasz Profesor i Przyjaciel, wyróżniony najwyższymi orderami Armii Krajowej i odznaczeniami państwowymi, patronuje teraz młodemu pokoleniu ziemi kieleckiej. 13 grudnia 2004 r. minęło osiemnaście lat, jak już zabrakło wśród nas niezapomnianego Profesora, ale pozostało i trwać będzie Jego dzieło pamięci pokoleń. Drogi Panie Profesorze, składamy hołd i nasze uczucia – za Twoją mądrość, odwagę i serce! Artykuł został opublikowany w „Gazecie Wyborczej Stołecznej” 11 stycznia 2005.

III wspomnienia

346



WSPOMNIENIA. POWOJENNA SZKOŁA – SZCZEKOCINY


Kiedy nie mogę zasnąć… Sabina Olmińska-Wrona (absolwentka LP z 1949 r.)

Niezapomniane szkolne lata. Do nich często wracam pamięcią. Kiedy nie mogę zasnąć lub budzę się w nocy, wspomnienia z tamtych lat stają się wyrazistsze. Wiążą się one ze szkołą przeniesioną do pałacu w połowie stycznia 1945 r. ze Słupi Jędrzejowskiej. Nosiła ona wówczas nazwę: Prywatne Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące Związku Samopomocy Chłopskiej w Szczekocinach. Tej treści pieczęć widniała na świadectwach szkolnych na zakończenie roku szkolnego z datą 1 sierpnia 1945 r. W roku następnym obok istniejącej szkoły ogólnokształcącej powstało Liceum Pedagogiczne. Z nauczycieli najbardziej zapisał się w mojej pamięci przede wszystkim dyrektor Roman Czernecki – wspaniały polonista i wychowawca, wzór do naśladowania przez uczniów. W gwarze uczniowskiej nosił przydomek „Jowisz”. Spośród innych pedagogów pamiętam też żonę dyrektora panią Janinę Czernecką – nauczycielkę języka łacińskiego i niemieckiego, brata dyrektora Aleksandra Czerneckiego, który uczył historii. Przypominam sobie siostry Kisielewskie – Marię (nauczycielka matematyki) i Helenę (nauczycielka łaciny), Wiesława Jażdżyńskiego (język polski), Jerzego Kozłowskiego (historia), Krystynę Skuszankę (język polski), Marię Faszczową (zajęcia praktyczno-techniczne). Ostatnio wymieniona czwórka wykładowców przygotowywała różne uroczystości, np. odsłonięcie tablicy pamiątkowej w holu pałacu ku czci nauczycieli i uczniów zamordowanych przez Niemców w latach II wojny światowej czy program nocy świętojańskiej z 23 na 24 czerwca 1945 r.


Świadectwo Sabiny Olmińskiej-Wrony

III wspomnienia

350


Pani Maria Faszczowa była także kierowniczką internatu żeńskiego, a jej pomocnicą-asystentką jedna z uczennic – Alicja Uramowska. Po zdaniu przez nią matury w 1946 r. obowiązki asystentki mnie zostały powierzone. Każdego dnia rano przed lekcjami musiałam odwiedzić wszystkie sale (sypialnie), dowiedzieć się o stanie zdrowia dziewcząt i na apelu złożyć raport kierownikowi internatu. Młodzież zbierała się przed głównym budynkiem, stojąc w zwartym szeregu. Poczet flagowy podczas hymnu szkolnego wciągał flagę na maszt. Słowa hymnu napisał i muzykę skomponował ówczesny polonista i muzyk Stanisław Ignacy Rączka. Każda uroczystość rozpoczynała się od odśpiewania hymnu szkolnego. A oto tekst, który zapamiętałam: Jak górne orły rwą się do lotu, gdy poczują moc i czar swych piór. I nie lękają się wcale grzmotu ni ziejących ogniem chmur…

W maju każdego roku zbieraliśmy się wraz z nauczycielami w parku, aby odmówić krótki pacierz, litanię do NMP, odśpiewać kilka pieśni maryjnych i zakończyć spotkanie pieśnią „Wszystkie nasze dzienne sprawy…” (Pieśń wieczorna do słów Franciszka Karpińskiego) przy obrazie Matki Bożej i krzyżu Pana Jezusa w letniej kapliczce. W razie złej pogody majówki odbywały się w internacie na parterze. Spotkania o podobnym charakterze miały miejsce także w październiku, kiedy odmawialiśmy jedną cząstkę różańca świętego. Do roku 1948, tj. do czasu połączenia się PPR i PPS, maszerowaliśmy czwórkami sprzed pałacu na czele z wychowawcami i nauczycielami do kościoła na mszę świętą. Również do tego roku odbywała się nauka religii w szkole, którą prowadził miejscowy ksiądz dziekan Jan Cygan, a w szkole ćwiczeń i szkole powszechnej przy ul. Lelowskiej ks. Stanisław Mucha. W szkole obowiązywał uczniów strój szkolny. Mimo że nie były to łatwe lata powojenne, chłopcy musieli nosić ciemne garnitury, a dziewczęta białe bluzeczki i ciemne spódnice. Na rękawie koniecznie musiała być przyszyta tarcza z nr. 54. Muszę stwierdzić, III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

351


że obowiązujące mundurki szkolne nosiliśmy z dumą i w pełni identyfikowaliśmy się ze swoją szkołą. W moich latach szkolnych na spotkanie z uczniami przyjeżdżali z koncertami artyści. Były to prawdziwe lekcje umuzykalniające młodzież. Mieliśmy okazję poznać także wiele mniej popularnych instrumentów muzycznych, jak harfa, lira czy klawesyn. Przypominam sobie, że spotykał się z licealistami pan Aleksander Junosza-Gzowski – adwokat, pisarz, który po wojnie mieszkał w Szczekocinach. W pamięci zachowałam wychowawcę klasy pana Stanisława Bienia, który uczył pedagogiki, dydaktyki i metodyki. Na lekcjach wzbogacał naszą wiedzę na temat postępowania i zachowania się nauczyciela w środowisku. Podkreślał, że na nauczyciela zwrócone są oczy nie tylko uczniów, ich rodziców, ale całego miejscowego społeczeństwa. Miło wspominam swoje lata szkolne w Liceum Pedagogicznym, także ówczesnych nauczycieli, których uczciwa i solidna praca nacechowana była odpowiedzialnością i… patriotyzmem. [...] Wspomnienie opublikowane w książce Z bliska i z daleka… – 90 lat szkoły średniej w Szczekocinach, red. Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2008, s. 154–157.

III wspomnienia

352


Przyjaciel jest nadzieją serca… Danuta Szyndler-Musioł (absolwentka z 1949 roku)

[...] W latach 1939–1945 byliśmy jeszcze dziećmi, ale szybko dojrzewaliśmy do nowych zadań i obowiązków. W lot uczyliśmy się żarliwego patriotyzmu, ponieważ dorastaliśmy wśród ludzi głęboko zaangażowanych w sprawy konspiracji i ruch oporu na Kielecczyźnie. Tajne nauczanie, uważane przez okupanta za działalność dywersyjną, było dla nas ważnym elementem cementującym koleżeńskie więzi. Lekcje na tajnych kompletach odbywały się bardzo często w naszym mieszkaniu, i to wtedy zaprzyjaźniłam się ze Stefanem Bajorem i jego rodzeństwem – Marysią, Hanią, Józiem, z Norbertem Borkowskim, Henrykiem Grycnerem, Jurkiem i Marysią Sicińskimi, Nelą Kornobisówną, Gutkiem Rakiem, Zosią i Bogusiem Strzeleckimi, Tereską Kopeć, Basią i Cześkiem Sulerzami, Tośkiem Jarmundowiczem, Bolkiem Żychowskim, Mietkiem Milejskim z Grabca, którzy m.in. byli uczniami Zygmunta i Janiny Szyndlerów. O tym bardzo ważnym rozdziale w życiu moich rodziców wspominam dlatego, że w dostępnych mi źródłach i opracowaniach poza wzmianką, że należeli do TON-u (Tajna Organizacja Nauczycielska) i że ojciec był przedstawicielem opieki społecznej w PKOiK (Powiatowa Komisja Oświaty i Kultury), nie znalazłam bardziej szczegółowych informacji. Moimi wątpliwościami podzieliłam się z Andrzejem Wierzbowskim i otrzymałam sympatyczną odpowiedź. Cytuję fragment Jego listu z dnia 16 czerwca 1998 roku: „Droga Dasiu! Od dawna chciałem się z Tobą spotkać i porozmawiać, gdyż łączą nas »korzenie« wojenno-nauczycielskie, ale znamy się przede wszystkim przez nasze III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

353


Mamy, które odwiedzając się często, wciąż opowiadały o dzieciach – całym ich świecie. Żałuję, że tych związków nie utrzymaliśmy dłużej. Przykro mi też, że w tej zjazdowej publikacji pominęliśmy Twojego Tatę, który dla szkoły konspiracyjnej zasłużył się znacząco (…). Sądzę, że do tych spraw trzeba wrócić!”. Nie zdążyliśmy. Profesor Andrzej Wierzbowski zmarł 13 sierpnia 2000 roku, a ja poprzez krótkie przypomnienie konspiracyjnej działalności Janiny i Zygmunta Szyndlerów składam hołd także wszystkim pedagogom kieleckiej ziemi, wychowującym młodzież w tym trudnym, wojennym czasie. Na połowie 1944 roku, kiedy wyraźnie nasiliły się represyjne działania okupanta, wyznaczono dla szczekocińskiej grupy uczniów egzamin z programu I klasy gimnazjalnej. Zdawaliśmy go przed Tajną Komisją w mieszkaniu Państwa Bajorów i na piętrze restauracji Państwa Gryszków w rynku. Egzamin wypadł pomyślnie. Zostaliśmy promowani do następnych klas. Marzenia o dalszej nauce w normalnych warunkach mogły się ziścić dopiero po zakończeniu działań wojennych, zimą 1945 roku, gdy w ciągu zaledwie kilkunastu dni podjęto decyzję o utworzeniu w Szczekocinach szkoły średniej. Pierwsza oficjalna nazwa tej placówki brzmiała: „Prywatne Liceum i Gimnazjum Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej w Szczekocinach”. Na siedzibę wybrano zdewastowany i spustoszony wojną osiemnastowieczny, neoklasycystyczny pałac Dembińskich. Pamiętam, że z wielkim zapałem uczestniczyłam w usuwaniu zniszczeń z przyszłych szkolnych pomieszczeń. Wraz z trzema siostrami – Jasią, Fredzią i Lunią Fabijańskimi, z Elą Walczyk i Zosią Fabijańską – zwykłymi widłami i łopatami wynosiłyśmy z pięknych pałacowych parkietów i posadzek rozbite szkło, słomę i różne „nieczystości” po stacjonujących wojskach. Czyściłyśmy wdeptane w rozmokły śnieg i błoto wspaniałe, oprawne w skórę foliały z podworskiej biblioteki. 15 stycznia 1945 roku znalazłam się wraz z koleżankami i kolegami z konspiracyjnego nauczania w II klasie gimnazjalnej, a wśród nas – rówieśników – byli także starsi uczniowie „z karabinem pod pachą, z plecakiem pod głową”, partyzanci z okolicznych włoszczowskich lasów. O wielkiej wiedzy, rzetelności i odpowiedzialności III wspomnienia

354


profesorów, którzy przygotowywali nas wtedy do dorosłego życia, napisano już dużo ciepłych wspomnień w dwu pięknych wydawnictwach zjazdowych. Ja ograniczę się tylko do wymienienia paru nazwisk. W gimnazjum i liceum w latach 1945–1949 uczyli nas: Helena Abramowicz, Mikołaj Bezwuhły, Zygmunt Biegański, Bogdan Boguszewski, ks. Jan Cygan, Aleksander Czernecki, Antoni Jodko, Helena i Maria Kisielewskie, Jerzy Kozłowski, Robert Madeyski, Józef Nowak, Stanisław Rączka, Krystyna Skuszanka, Stanisław Stradomski, Józef Wroński. Wychowawczynią naszej klasy, liczącej dwudziestu jeden uczniów, była aż do matury żona dyrektora szkoły, znakomitego polonisty, Romana Czerneckiego – Janina, o klasowym przydomku „Iśka”. Pochodziła z zamożnej, spolonizowanej niemieckiej rodziny Lickendorfów, osiadłej we Lwowie. Studiowała tam germanistykę i pianistykę, a jak wspominał niedawno jeden z moich przyjaciół, była piękna i wzdychało do niej wielu studentów architektury. Myśmy Ją także bardzo lubili i szanowali przede wszystkim za wrodzony takt, wyrozumiałość i profesjonalizm. Świetnie uczyła języka niemieckiego, organizowała nam wycieczki turystyczne (do niezapomnianych należy zdobywanie Świnicy w czasie śnieżnej zadymki), wyjazdy do Opery Bytomskiej i na koncerty, przygotowywała szkolne przedstawienia, ratowała z każdej opresji. Tak naprawdę Nasza Wychowawczyni nie miała z nami poważniejszych problemów, ponieważ klasa była zaprzyjaźniona, żądna wiedzy i raczej zdyscyplinowana. Jedyny incydent, jaki zapamiętałam, to „wojna” o Słówka Boya-Żeleńskiego, w czasie której fruwały nie tylko kartki z czytanej ukradkiem przez dziewczęta książki, ale i wyrwane z bujnych czupryn włosy naszych święcie oburzonych kolegów. Do wyjątkowo uzdolnionych uczniów naszej klasy należeli m.in.: mój pierwszy „podwórkowy” przyjaciel, późniejszy naczelny redaktor „Gazety Zielonogórskiej” – Jurek Siciński (zmarł w 1983 roku), dziennikarka i pedagog Jasia Słuszniak, z którą w latach 1949–1954 studiowałam filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, erudyta i poliglota – Karol Koziński, pojętni matematycy – Tadek Jodko i Romek Skowron, ratujący humanistów przed odpytywaniem u profesora Mikołaja Bezwuhłego. III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

355


Postacią niezwykle oryginalną, którą przywołuję z odległej pamięci, niewątpliwie był wybitny malarz, grafik i scenograf – Franciszek Starowieyski. Siedział za moimi plecami i tworzył białą kredą na czarnym fartuszku „dziwne dzieła”, a na szkolnej tablicy w przerwach międzylekcyjnych rysował często moje i Zosi Fabijańskiej… nogi. Ogromnie żałuję, że zaginął mi bezpowrotnie pamiętnik, w którym znalazły się pierwociny artystycznej twórczości Franka – realistyczny, pastelowy wizerunek pałacu Dembińskich i stylizowany, surrealistyczny rysunek z metagramowym podpisem „Ktak w platce. Dajdroższej Nasi”. Kiedy po latach spotkaliśmy się w Katowicach na jego słynnym „Teatrze Rysowania”, mój szkolny kolega wykrzyczał na całą salę: „Co ty zrobiłaś ze swymi warkoczami? Ja ją za nie przywiązywałem do krzesła”. W maju 1949 roku maturę złożyli wszyscy wychowankowie Pani Janiny Czerneckiej. Wszyscy też dostali się na studia i udali się do różnych miast w Polsce, najliczniej do Krakowa i Warszawy. Przerwy semestralne i wakacyjne spędzaliśmy przeważnie w Szczekocinach na łonie natury, bo tam też była kiedyś i „woda czysta i trawa zielona”. Po skończonych studiach, obejmując często bardzo odpowiedzialne stanowiska w pracy zawodowej, szukaliśmy własnych dróg, zakładaliśmy rodziny, przychodziły na świat dzieci, wnuki, prawnuki, ale nigdy nie zapomnieliśmy o sobie. Zadzierzgnięte w Szczekocinach więzy są na tyle trwałe, że utrzymujemy je nadal poprzez korespondencję, rozmowy telefoniczne, spotkania towarzyskie. [...] Wspomnienia zostały opublikowane w książce Z bliska i z daleka… – 90 lat szkoły średniej w Szczekocinach, red. Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2008, s. 158–170.

III wspomnienia

356


Trzecia klasa Gimnazjum Ogólnokształ­ cącego w Szczekocinach na wycieczce w Zakopanem, wiosną 1946 r. z wycho­ wawczynią prof. Janiną Czernecką i na­uczycielem geografii Bogdanem Boguszewskim. W środku na kamieniu siedzą: Danuta Szyndler-Musioł z Marią Krzysztofik Danuta Szyndler-Musioł w szkolnym mundurku około 1946 r.

III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

357


Szlifierzowi wiedzy i charakterów – w hołdzie Danuta Szyndler-Musioł

Umiejętności i sztuki nie powstają gotowe, jakoby odlane w formie, jeno tworzą się i kształtują pomału, gdy się je obrabia i szlifuje...

Michel de Montaigne (1533–1592) Moje krótkie wspomnienie z lat 1945–1949 o Panu Dyrektorze Romanie Czerneckim piszę 27 września 2014 roku i nagle uświadamiam sobie, że właśnie dzisiaj mija 75-ta rocznica powstania Polskiego Państwa Podziemnego, swoistego fenomenu w dziejach Europy. Myślę, że przy tej wyjątkowej okazji warto przypomnieć sylwetkę człowieka, który przekazując nam wiedzę o „ojczyźnie-polszczyźnie” wywarł ogromny wpływ na wiele pokoleń młodych ludzi, a bardzo znaczący na całe moje dorosłe życie. Pierwsze wiadomości o zasługach pedagogicznych Pana Romana Czerneckiego i Jego odważnej działalności konspiracyjnej w czasie niemieckiej okupacji przekazał mi mój Ojciec, Zygmunt Szyndler, który należąc do powstałej już w październiku 1939 roku Tajnej Organizacji Nauczycielskiej, jako oficer Armii Krajowej miewał kontakty z Panem Romanem, mieszkającym w Słupi niedaleko Szczekocin. O tej współpracy świadczą informacje w opracowaniach o ruchu oporu na Kielecczyźnie, jak również życzliwe wzmianki w biograficznej książce Z Krzemieńca, Borysławia... (Warszawa 1998, por. s. 172, 186). III wspomnienia

358


Moja fascynacja niezwykłą osobowością i piękną aparycją Pana Profesora rozpoczęła się 15 stycznia 1945 roku, kiedy mianowano Go pierwszym powojennym Dyrektorem Szczekocińskich Zakładów Naukowych, a ja wraz z rówieśnikami z tajnych kompletów i dużo starszymi partyzantami z okolicznych włoszczowskich lasów znalazłam się w II klasie gimnazjalnej. Dziś po tylu latach jestem szczęśliwa, że wykładowcą języka polskiego był człowiek, który przez ponad pół wieku swą rozległą wiedzą służył młodzieży, od Kresów Wschodnich (Krzemieniec, Borysław) po Kielecczyznę, Zieloną Górę, Gdańsk i Warszawę. „W ogólnym bilansie pracy pedagoga – pisał we wspomnianej już autobiografii – znaczy to kilkadziesiąt tysięcy przeprowadzonych lekcji, ćwiczeń, wykładów i kilkadziesiąt tysięcy godzin przygotowań”. O wielkiej erudycji Pana Profesora, nadzwyczajnych zdolnościach organizacyjnych, pasjach społecznikowskich, żarliwym patriotyzmie i przywiązaniu do tradycji absolwenci naszej szkoły średniej napisali już dużo ciepłych tekstów w kolejnych wydawnictwach zjazdowych. Ja mogę dodać, że lekcje polskiego były zawsze duchową ucztą, bo też nasz „złotousty Cezar” mową ojczystą władał po mistrzowsku. Perfekcyjnie przygotowany do wykładów z historii literatury od Średniowiecza po Młodą Polskę urozmaicał je, recytując z pamięci całe duże fragmenty klasyków. Wtedy i my musieliśmy się uczyć tekstów na pamięć (podobno obecnie ten obowiązek nie jest już tak egzekwowany). Interesujące były także burzliwe lekcje, na których dokonywano analizy utworów literackich i prowadzono swobodną dyskusję. W naszej klasie, którą opiekowała się żona Pana Dyrektora, ciepła i wyrozumiała Pani Janina, było kilku zdolnych humanistów. I tak po czterech latach obcowania z dziejami polskiej literatury pięknej w „wydaniu” Pana Profesora Czerneckiego zdecydowałam, że pójdę w ślady mojego przewodnika. Niestety, po maturze, jako jedyna w klasie, nie otrzymałam „odpowiedniego” zaświadczenia, a powodem tego było uwięzienie w 1947 roku mojego Ojca za udział w tajnej organizacji Wolność i Niezawisłość. Może okupacyjna współpraca Ojca z Panem Dyrektorem sprawiła, że interweniował osobiście. Kiedy dostałam się na III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

359


Świadectwo dojrzałości Szkoły Ogólnokształcącej stopnia licealnego Danuty Szyndler-Musioł. Szczekociny, dnia 1 czerwca 1949 r.

III wspomnienia

360


III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

361


filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, w rubryce „ojciec” za poradą Pana Dyrektora wpisywałam „nie żyje”. „Nasza tajemnica” nigdy nie została odkryta, a ja po 65 latach zachowałam wierną i wdzięczną pamięć o moim polonistycznym cicerone. Tekst ukazał się w piśmie „Echo Szczekocin” w numerze 12. z grudnia 2014 roku.

III wspomnienia

362


Z tajnych kompletów po ­naukę do… pałacu Marianna Nowak (absolwentka z 1948 r.)

To była jeszcze zima roku 1945. Otwarcie pierwszego w powiecie włoszczowskim Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego w Szczekocinach w ciągu zaledwie kilku dni po styczniowym przejściu frontu było dla mnie i wszystkich uczniów tajnego nauczania w Słupi przeżyciem bardzo radosnym i niezapomnianym. Atmosfera wolności nauczania i bezpieczeństwa, jaką potrafił stworzyć pierwszy dyrektor i organizator tej szkoły prof. Roman Czernecki wraz ze swoją rodziną i utalentowanym gronem pedagogicznym, pozostanie na zawsze w mojej pamięci. W gimnazjum znalazłam się jako uczennica klasy III wraz z koleżankami i kolegami z tajnych kompletów. Ogromne wrażenie robili na mnie ówcześni licealiści, gdyż byli to przeważnie tzw. „chłopcy z lasu”, czyli byli partyzanci. To oni organizowali apele wieczorne na dziedzińcu przed pałacem. Maszerowali w rytm znanych partyzanckich piosenek. Raport-meldunek przyjmował pan dyr. Czernecki. Ze względu na artystyczne zainteresowania nauczycieli w czasie wolnym od zajęć odbywały się koncerty muzyczne, wieczory literackie. Koncertowała żona dyrektora Janina Czernecka i prof. Robert Madeyski. Poezję recytowała Krystyna Skuszanka – późniejszy dyrektor Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Referaty na temat literatury wygłaszali dyrektor Czernecki i Wiesław Jażdżyński – znany w okresie powojennym pisarz, autor m.in. Świętokrzyskiego poloneza, Pomnika bez cokołu i wielu innych książek, w których pobrzmiewają echa z tamtych lat. III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

363


Przed pałacem w Szczekocinach. Stoją z lewej strony: Danuta Heininger (Gabryjelska), Danuta Szyndler-Musioł, Maria Pawełczyk (Fortuńska) z córką Bożenką, Zofia Pawełczyk (ok. 1947 r.) Uczniowie przed pałacem. Lata 40.

III wspomnienia

364


Pamiętam wszystkich ówczesnych pedagogów, którzy byli dla nas wzorem godnym do naśladowania, dlatego z poczucia wdzięczności niektórych spośród nich wspomnę, a to: prof. Marię i Halinę Kisielewskie – nauczycielki matematyki i łaciny, Stanisława Rączkę – polonistę, J. Madejskiego – nauczyciela języka niemieckiego, który także komponował muzykę i prowadził chór szkolny, Wierę Wołkowicką – nauczycielkę języka angielskiego. Miło wspominam też prof. Marię Faszczową (z d. Byszewską) – wychowawczynię internatu żeńskiego. Pamiętam wieczorne spotkania w parku i spacery nad Pilicą, przeważnie z naszymi nauczycielami i wychowawcami. Były też niezapomniane ogniska z muzyką i śpiewem. Życzę uczniom wspaniałych nauczycieli, a nauczycielom takich uczniów, aby w sercach jednych i drugich pozostały serdeczne wspomnienia przepełnione wzajemnym szacunkiem i wdzięcznością. Wspomnienie zostało opublikowane w książce Z pokolenia na pokolenie. 85 lat Szkoły średniej w Szczekocinach, red. Stanisław Nyczaj i Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2003, s. 95–97.

III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

365


Na politycznej huśtawce Karol Koziński (absolwent z 1949 r.)

Ponowna lektura wspomnień skreślonych przed 15 laty1 skłania do poszerzonej refleksji. Raz jeszcze znajduje potwierdzenie teza, że hierarchie wartości bywają różne i mają charakter wyraźnie subiektywny. Stara prawda, nic w tym odkrywczego. Wciąż jest dla mnie zagadką, dlaczego dyrektor Roman Czernecki w swojej książce autobiograficznej Z Krzemieńca, Borysławia… (PAX, Warszawa 1998) pomiął niemal całkowicie aspekt działalności politycznej ówczesnych uczniów – tym bardziej że przed polityką w latach tużpowojennych po prostu nie było „opłacalnej” ucieczki. Na własnej skórze odczułem szeroki nurt tejże polityki… Obok organizacji młodzieżowych (po zjeździe wrocławskim zjednoczeniowym w 1948 r. ostał się już tylko Związek Młodzieży Polskiej) działała też organizacja partyjna: Szkolne Koło PPR, a po Kongresie Zjednoczeniowym PPR i PPS funkcjonowało Szkolne Koło PZPR, przy czym jego członkami byli zarówno profesorowie, jak i uczniowie. Ale jacy uczniowie! Część z nich to byli partyzanci, chłopcy jak dęby, dziarsko maszerujący czwórkami na niedzielne msze w parafialnym kościele! Do dziś dnia mam ich przed oczyma w mych wspomnieniach. 1

Mowa o tych wspomnieniach: Karol Koziński, Na politycznej huśtawce, w: 80 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach, red. Irena i Stanisław Nyczajowie, Szczekociny 1998, s. 70–71.

III wspomnienia

366


Patrząc retrospektywnie, wydarzeniem na pograniczu cudu wydaje się okoliczność, iż to ja właśnie zostałem ich politycznym „przywódcą”, obejmując w roku szkolnym 1948/49 funkcję I sekretarza szkolnego koła partyjnego! Wciąż żyję w niewiedzy, z czyjej rekomendacji objąłem tę funkcję (byłem zarazem przewodniczącym Szkolnego Koła ZMP nr 1, czyli maturzystów). Przysłowiowej wołowej skóry by zabrakło do pełnego wyliczenia moich zajęć: narady w miejskim komitecie partyjnym, w powiecie (Włoszczowa) oraz niekiedy w województwie (Kielce). Cóż, „walka klasowa zaostrzała się”, jakkolwiek na zewnątrz było to jeszcze mało widoczne. W moim przypadku „specyfiką” było to, że zostałem I sekretarzem tuż po wstąpieniu do partii, czyli bez odbycia wymaganego statutowo stażu kandydackiego. Ale w podobnej sytuacji było wielu – takie było ówczesne znamię czasu… Obecnej generacji trudno pojąć, jak ogromna była rewolucja światopoglądowa: przez kilka lat byłem ministrantem, a matka wiązała moją przyszłość ze stanem kapłańskim. Hasła rewolucji społecznej były jednak tak „nośne”, że dałem się im całkowicie porwać. Szczerze jednak przyznaję, że byłem wtedy zupełnym politycznym żółtodziobem i – co tu ukrywać – dyrektor Czernecki prowadził mnie od początku za rączkę niczym ślepca, chroniąc tym samym przed rychłym upadkiem czy kompromitacją. A okazji po temu było niemało. Przyjeżdżali prominenci powiatowi i wojewódzcy różnych szczebli (z pierwszymi sekretarzami włącznie). Nie ma co ukrywać: dyrektor Czernecki mnie odpowiednio „ustawiał”, zwłaszcza w temacie, jakie mam przekazywać oceny i opinie o sytuacji politycznej w szkole. W efekcie wizyty te z reguły wypadały pozytywnie, a ocena mojej działalności była „wysoka” (niezniszczalny wprost slogan). Wracając do okresu szczekocińskiego, muszę wspomnieć o dwóch sprawach, które mocno zapadły w mojej pamięci. Pierwsza z nich to udział w powiatowej konferencji partyjnej we Włoszczowie, tuż przed Kongresem Zjednoczeniowym PPR-PPS w grudniu 1948 r. Po moim wystąpieniu na tej konferencji grupa delegatów zwróciła się do mnie z propozycją wysunięcia mojej kandydatury na delegata na tenże kongres. W pierwszej chwili byłem tym zachwycony. Na szczęście szybko do głosu doszedł zdrowy rozsądek i zrezygnowałem III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

367


III wspomnienia

368


– mimo że I Sekretarz KP PPR tow. Więcek był „za”. Byłaby to jednak ogromna hucpa, którą można porównać do sytuacji, gdy młody człowiek zgłaszający się do wojska z miejsca zostaje generałem; tak to przynajmniej odbierałem. I sprawa druga. W czerwcu 1949 r. odbywała się w Kielcach wojewódzka konferencja sprawozdawczo-wyborcza, w której również uczestniczyłem. Dotychczasowy I Sekretarz KW PZPR Jan Kozłowski odchodził na podobne stanowisko do Bydgoszczy. Z ramienia kierownictwa partii obecny był członek Biura Politycznego, sekretarz KC PZPR Roman Zambrowski. W tzw. podsumowaniu dyskusji tak pięknie mówił o klasie robotniczej, że piękniej chyba nie było można. Po latach z książki napisanej przez jego syna Antoniego (studiował w Moskwie) dowiedziałem się, że jego ojciec był… zbrodniarzem! Takim stwierdzeniem zakończył „podsumowanie” całej działalności swojego ojca. Natomiast sekretarza Kozłowskiego spotkałem w roku 1969 w czasie mojej pracy w Londynie. Ujrzałem go, gdy wynosił ze sklepiku w Biurze Radcy Handlowego duże torby pełne alkoholi i papierosów, nabywanych bez cła i podatku, co przysługiwało wyłącznie pracownikom placówki. Na moje zwołanie: „Witam towarzysza sekretarza, kłaniają się Szczekociny” – bardzo się zmieszał i „uciekł” od rozmowy, tłumacząc się, że bardzo się spieszy. Pojęcia nie mam, jak znalazł się w Londynie i co tam porabiał. Nigdy tego zresztą nie dociekałem. Ale ten świat jest mały! – to cała refleksja. W szkole ze znajomości marksizmu byłem bezkonkurencyjny. Wiedziałem więcej od nauczających tego przedmiotu. Wynikało to z tego, że mój brat stryjeczny Witold Lipski nadsyłał mi ze stolicy obszerne materiały, w tym skrypty z wykładów profesora Adama Schaffa, uchodzącego w tym czasie za największego znawcę tego tematu. Materiały te zresztą udostępniałem zarówno nauczycielom, jak i kolegom. Znajomością marksizmu „zabłysnąłem” zwłaszcza na egzaminie maturalnym i to przed samym wojewodą Wacławem Rózgą, który zaszczycił swoją obecnością egzamin pierwszej trójki maturzystów, do której włączył mnie dyrektor Czernecki. Z mieszanymi uczuciami muszę w tym kontekście poruszyć sprawę zajęć z religii. Otóż na lekcjach etyki prowadzonych przez księdza K. III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

369


(nazwisko pominę, jako że nomina sunt odiosa!) dowiadywaliśmy się, że tak reforma rolna, jak i nacjonalizacja przemysłu to jest rabunek i Kościół tego nigdy nie zaakceptuje. Jest to bowiem sprzeczne z siódmym przykazaniem „nie kradnij”. Pod koniec lekcji zwracał się do nas z prośbą o zachowanie tej informacji tylko dla siebie. I by, broń Boże, nikomu tego dalej nie przekazywać. Słuchający tego uczniowie – w tym członkowie szkolnego koła partyjnego – potakiwali ze zrozumieniem głowami. Byłem w trudnym położeniu. Wytyczne były bowiem jednoznaczne: trzeba jak najszybciej przepędzić „klechę” ze szkoły, by nie ogłupiał młodzieży (wiadomo, że religia to „opium dla ludu”). Dlatego spotkawszy księdza wracającego z lekcji, podszedłem doń i przeprowadziłem rozmowę, ostrzegając go przed ewentualnymi konsekwencjami takich wypowiedzi. Potraktował mnie jednak arogancko, dodając, że jestem za głupi, by go pouczać i że muszę się jeszcze dużo uczyć. Cóż, przyjąłem to z pokorą i dalszego ciągu nie było… Amen. Doświadczenie wyniesione z działalności politycznej w szkole zaowocowało w mojej późniejszej pracy poza granicami kraju (Wietnam, Wielka Brytania, RFN, Włochy). Na zakończenie proszę wybaczyć nieco romantyczna refleksję osobistą – spacerując wielokrotnie nad Rzeką Czerwoną, Tamizą, Renem czy Tybrem, myślami byłem zawsze nad Pilicą Sic! Cóż, było, przeminęło. I to niezwykle szybko. „Pilicy wody szumią rapsodię smutku”. Wspomnienie zostało opublikowane w książce W poszukiwaniu szkolnych dni. 90 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach we wspomnieniach i dokumentach 1918–2013, red. Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2013, s. 118–123.

III wspomnienia

370


W Szczekocinach uczyłem się tylko przez dwa lata Eugeniusz Gradoń (absolwent z 1947 r.)

To świt, to zmrok, to świt, to zmrok. I juz tyle lat. Coś rodzi się i coś przemija, ale zostanie po nas ślad. (z musicalu Skrzypek na dachu)

Był to jednak bardzo ważny etap w moim życiu. Spełniło się marzenie, aby zostać gimnazjalistą i ewentualnie licealistą. Przed wojną coraz więcej młodzieży wiejskiej wyrażało podobne dążenia. W tamtych czasach droga do szkoły średniej była bardzo trudna. Dla dzieci z ubogich rodzin – nie do pokonania. Pisze o tym w swoich wspomnieniach Witold Lipski, absolwent szczekocińskiej szkoły z 1945 roku. Przeszedłem trudną drogę, zanim z satysfakcją zacząłem nosić na rękawie naprzód niebieską, a później czerwoną tarczę szkolną z numerem 54. Urodziłem się w 1926 roku, w rodzinie robotniczej, w Częstochowie, w dzielnicy o szczególnej nazwie – Ostatni Grosz. Z wczesnego dzieciństwa zachowałem w pamięci tylko niektóre sytuacje. Gdy rodzice byli w pracy, to przez osiem godzin sam zostawałem w domu. Bawiłem się drewienkami, które służyły do rozpałki w piecu – tak jak obecnie dzieci bawią się klockami Lego. Zapamiętałem też niebezpieczne, ale chętnie uprawiane wraz z kilkoma rówieśnikami, zabawy na torach, gdyż obok ulicy, przy której mieszkaliśmy, przebiegała linia III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

371


kolejowa. Podkładaliśmy na szynach różne przedmioty metalowe. Po przejeździe pociągu podziwialiśmy ich nowe, wymyślne kształty. W 1935 roku rodzice stracili pracę w wyniku wielkiego kryzysu. Zamieszkaliśmy wtedy w Przyłęku, rodzinnej wsi mojej mamy. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie nowe miejsce zamieszkania, a szczególnie tutejsza przyroda. W Częstochowie ulica, przy której mieszkaliśmy, była utwardzona czarnym żużlem, od którego wszystko się brudziło. Na tym tle Przyłęk i okolice jawiły mi się niczym rajski ogród. Rzeka Pilica, jej dopływy i rozgałęzienia, powodowały, że wieś znajdowała się jakby na wyspie. Las sosnowy klinem wchodził prawie w środek wsi. Nadrzeczne łąki pachniały różnorodnym kwieciem. Żaby dawały koncerty swym rechotaniem. Jak pod wodospadami można się było kąpać i chłodzić w przezroczystej wodzie przelewającej się przez stawidła spiętrzające rzekę na potrzeby dwóch młynów wodnych. Wspaniałe walory przyrodnicze ówczesnego Przyłęka powodowały, że latem przyjeżdżały tam dla wypoczynku liczne rodziny z dziećmi z Częstochowy i ze Śląska. Z wieloma rówieśnikami spośród letników nawiązywałem przyjaźnie przy wspólnych zabawach. Imponowali mi poziomem wiedzy i obyciem, a przede wszystkim możliwością zaspokajania swoich potrzeb oraz zachcianek. Rozbudzało to we mnie, obok zazdrości, także wewnętrzne postanowienia, aby dążyć do osiągnięcia w przyszłości podobnego poziomu życia – głównie przez pilną naukę. Zacząłem się uczyć w szkole powszechnej w Przyłęku. Następne trzy klasy ukończyłem w Starzynach, rodzinnej wsi mojego ojca, gdzie zamieszkaliśmy po wyprowadzeniu się z Przyłęka. Piątą i szóstą klasę ukończyłem w Brzostku. Oznaczało to zakończenie nauki w szkole powszechnej. Było to w roku 1940 i nie można się było dalej kształcić, gdyż w czasie okupacji nie było szkół średnich. Z pewnym zdziwieniem dowiedziałem się wtedy, że aby ubiegać się o przyjęcie do gimnazjum ogólnokształcącego, trzeba było ukończyć siedmioklasową szkołę powszechną, a najbliższa znajdowała się dopiero w Seceminie w odległości 9 kilometrów od Starzyn. Program siódmej klasy przyswoiłem sobie we własnym zakresie. Z inspiracji nauczycieli z miejscowych szkół podejmowano próby organizowania nauczania gimnazjalnego w Starzynach lub III wspomnienia

372


w Przyłęku, ale nie było odpowiednio przygotowanych profesorów. Gdy do Starzyn przybył wysiedlony z Poznania Jerzy Janicki, powstał wtedy niewielki, tajny komplet. Przed wojną był on studentem prawa i w Starzynach w celu zarobienia na życie podjął się odpłatnie nauczać wedle programu gimnazjalnego. Jako jeden z czterech uczestników ukończyłem na tym komplecie dwie klasy gimnazjalne. Gdy Janicki wyjechał, to komplet przestał istnieć. W tym okresie okupacji nie nauka, ale udział w konspiracji na rzecz walki o wyzwolenie Ojczyzny wysuwał się wśród młodzieży na pierwszy plan. Wstąpiłem do miejscowej placówki Batalionów Chłopskich. Ćwiczenia, zbiórki oraz akcje zbrojne całkowicie nas pochłaniały. W celu uniknięcia przymusowego wywiezienia na roboty do Niemiec zapisałem się na Korespondencyjne Kursy Kreśleń Technicznych w Warszawie. Po wyzwoleniu Starzyn, 15 stycznia 1945 roku, zacząłem szukać pomysłu na nowe życie. Kilku kolegów z konspiracji wstąpiło do Milicji Obywatelskiej, natomiast ja chciałem zapisać się do wojska. Kierownik szkoły w Brzostku, Marian Cyprys, do którego zwróciłem się o świadectwo ukończenia szkoły powszechnej, pouczył mnie, że wojna się kończy i Polska nie potrzebuje mięsa armatniego. Potrzeba będzie ludzi wykształconych i specjalistów do odbudowy zniszczonego kraju. Stwierdził, że zna moje zdolności i zachęcił do przyszłej nauki. – Chyba, że przytępiałeś po partyzanckim bimbrze?! – zastrzegł. Poinformował o organizowanej w Szczekocinach szkole średniej. Radził zapisać się do gimnazjum. W tym czasie nie było łatwo dostać się ze Starzyn do Szczekocin. Miasto było ważnym punktem oporu hitlerowskiej armii na linii umocnień wzdłuż rzeki Pilicy. Armia Czerwona zdobyła Szczekociny po trwających całą dobę krwawych walkach. Świadczyły o tym liczne groby czerwonoarmistów w lesie, obok leśniczówki Dębowiec. Na przedpolach Szczekocin znajdowały się rowy strzeleckie i schrony bojowe oraz pola minowe, a także liczne niewypały. Piszę o tym szczekocińskim pobojowisku nieco szerzej, bo był to niemały problem w życiu szkoły. W 1945 roku we wszystkich klasach gimnazjum i liceum uczyło się prawie pięciuset uczniów. Około 75 procent z nich pochodziło z okolicznych wiosek. Musieli codziennie pieszo lub na rowerach przemierzać te niebezpieczne tereny. III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

373


Jeszcze zimą 1946/47 roku, na drodze z pałacu do lasu Gąszcze, podczas zimowego spaceru, można było napotkać pozostałości hitlerowskich armat i innego sprzętu wojskowego. Około połowy lutego 1945 roku udało mi się odnaleźć w Szczekocinach, w pałacu Dembińskich, urzędującego tam pana Faszcza. W niewielkiej kancelarii zapisywał uczniów do poszczególnych klas organizującej się szkoły. Ponieważ nie miałem odpowiedniego świadectwa, zostałem zapisany na egzamin wstępny do trzeciej klasy gimnazjum. Po kilku latach przerwy w nauce bałem się tego sprawdzianu. W czasie egzaminu pisemnego zostałem mile zaskoczony przyjemną, prawie koleżeńską atmosferą, jaką wytworzyli profesorowie-egzaminatorzy. Gdy nie mogłem sobie poradzić z tłumaczeniem pewnego zdania z tekstu łacińskiego, to Krystyna Skuszanka, niby czytając mój tekst głośno, wypowiedziała owo trudne zdanie, akcentując gramatyczne końcówki. W czasie egzaminu ustnego z języka niemieckiego miałem pecha. Zdawałem z dwoma kolegami, którzy pochodzili ze Śląska i znali niemiecki. Prof. Janina Czernecka stwierdziła, że muszę się jeszcze dużo nauczyć, ale egzamin mi zaliczyła. Zostałem uczniem trzeciej klasy gimnazjum ogólnokształcącego. Uczono nas według programu kursów przyspieszonych dla opóźnionych wiekiem. Pomysłodawcom i twórcom tych kursów należą się słowa wdzięczności i uznania. Kursy te pozwalały nadrobić stracony czas. Uczestnikami zostali ludzie dojrzali, nieraz żonaci. Swoje lata szkolne w czasie okupacji spędzali bezczynnie lub z bronią w ręku walczyli o wolną Polskę. Zaczynając naukę 15 marca, trzecią klasę ukończyłem w cztery i pół miesiąca. Po jednomiesięcznych wakacjach, przez pół roku ukończyłem klasę czwartą gimnazjum i 16 lutego 1946 roku zdałem tzw. małą maturę. Dopiero przedmaturalną, drugą klasę liceum kończyłem w ciągu całego roku szkolnego. W 1946 roku nastąpiła reorganizacja szkoły średniej w Szczekocinach. Na bazie Średnich Zakładów Naukowych Wojewódzkiego Związku Samopomocy Chłopskiej powołano Państwową Szkołę – Liceum Pedagogiczne. Dla uczniów, którzy nie wstąpili do Liceum Pedagogicznego, pozostawiono istniejące Liceum Ogólnokształcące pod dotychczasowym szyldem Związku Samopomocy Chłopskiej jako szkołę prywatną. Uczniowie z kierunku humanistycznego III wspomnienia

374


Koledzy z klasy maturalnej Danuty Szyndler-Musioł w parku pałacowym w Szczekocinach, 4 kwietnia 1949 r. Z lewej strony stoi Norbert Borkowski, z prawej Tadeusz Jodko

III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

375


prywatnego liceum prawie nie odczuli powyższych zmian. Uczyli się dalej w tej samej klasie z uczniami Liceum Pedagogicznego. Czwórka licealistów na kierunku matematyczno-fizycznym, w której się znalazłem, dodatkowe lekcje z matematyki i fizyki musiała sobie zorganizować prywatnie. Odczuwalną zmianą było to, że pobyt w internacie i za jedzenie na stołówce uczniowie prywatnego liceum musieli płacić. Z wdzięcznością zachowuję w pamięci profesora Mikołaja Bezwuhłego. Zgodził się prowadzić bezpłatnie lekcje uzupełniające z matematyki i fizyki. Zajęcia odbywały się w jego mieszkaniu, w oficynie przy bramie wjazdowej na dziedziniec pałacowy. Profesor i jego sympatyczna żona palili papierosy. Częstowali nas swoimi ulubionymi, wysuszonymi papierosami Bałtyk. Stwarzało to bardzo przyjazną, niemalże rodzinną atmosferę. Pan profesor jako kapitan rezerwy, artylerzysta Wojska Polskiego, urozmaicał te spotkania licznymi anegdotami z wojska. Inną postacią z profesorskiego grona, która głęboko zapisała się w mojej pamięci, był dyrektor szkoły Roman Czernecki. Prezentował się imponująco, w butach oficerkach i zielonych bryczesach. Cieszył się dużym autorytetem wśród uczniów. Przypominał mi oficerów, dowódców z partyzanckich oddziałów. Czernecki był także wybitnym znawcą literatury polskiej, zwłaszcza okresu romantyzmu. Pamiętam dobrze jego lekcję o III części Dziadów Adama Mickiewicza. Gdy nam objaśniał treść Wielkiej Improwizacji, to wpadał w uniesienie. Takiego zaangażowania w interpretację tego dzieła nie oglądałem nawet w teatrach. Wszyscy profesorowie szczekocińskiej szkoły zasługują na szczególną pamięć za kształcenie i wychowanie głównie młodzieży chłopskiej w warunkach powojennej biedy. Dawali z siebie wszystko, co mieli najlepsze – wiedzę i poświęcenie. Dlatego we wspomnieniach absolwentów zawarte jest tyle ciepłych słów i podziękowań dla „Naszych Profesorów”. Wspomnienie zostało opublikowane w książce W poszukiwaniu szkolnych dni. 90 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach we wspomnieniach i dokumentach 1918–2013, red. Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2013, s. 111–117.

III wspomnienia

376


Najpiękniejsze lata Henryk Odczyk (absolwent z 1950 r.)

Początkowo gimnazjum kontynuowało niektóre przedwojenne tradycje np. w zakresie ubiorów. Chłopcy nosili czapki uczniowskie, a dziewczęta berety z zielonym otokiem, maturzyści zaś z czerwonym. Określało to hierarchię braci uczniowskiej. Do przedwojennych tradycji należało również zbiorowe uczestnictwo nauczycieli i uczniów w niedzielnej mszy świętej. Przemarszowi młodzieży, ustawionej czwórkami, spod pałacu do kościoła towarzyszyły marszowe piosenki, przeważnie żołnierskie i partyzanckie. Rekordy popularności biły takie piosenki, jak: Morze, nasze morze, o chłopcach legendarnego Barabasza lub Szumcie nam jodły piosenkę. Dźwięczały w nich nuty przedwojennych i okupacyjnych melodii. Nic dziwnego. Wśród maturzystów – a oni nadawali ton szkole – było wielu takich, którzy przyszli do szkoły prosto z lasu. Jak na ironię losu, groziły im często przesłuchania, a nawet areszty. Cóż, uprawiali konspirację nie pod tymi sztandarami. Zwyczaj uczestnictwa młodzieży we wspólnych mszach zachował się do 1949 r. Na lata 1948–1956 przypadało apogeum tego, co historia nazwie okresem błędów i wypaczeń. Modne stawały się pochody i manifestacje, które miały wyrażać poparcie dla władzy ludowej. W naszej szkole tak wśród nauczycieli, jak i uczniów nie było wielu gorliwych. W czerwonych krawatach chodziło najwyżej paru uczniów. Słyszało się później tu i ówdzie, że szczekocińskie liceum było „czerwone”, co nie odpowiadało prawdzie. Faktem jest, że było o nim głośno w Kieleckiem, ale to za sprawą dyr. Czerneckiego, który III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

377


był osobowością nietuzinkową. Wyróżniał się postawą i prezencją, miał donośny głos, był wspaniałym mówcą. Niezwykle ciekawe i bogate było życie szkolne. Na myśl przychodzą mi zdarzenia, które z perspektywy czasu wydają się jakże śmieszne. W związku z powołaniem na stanowisko ministra obrony narodowej w 1949 r. marszałka Związku Radzieckiego Konstantego Rokossowskiego wyjechaliśmy, jak się mówiło, „w teren”, na zebrania wiejskie, aby przedstawić tę zmianę jako „dar niebios”. Naszej grupie przypadł Mękarzów. Mimo zabiegów miejscowego aktywu na zebranie przybyło 5 osób. Martwiliśmy się, że nam się dostanie za niską frekwencję. Ale z kłopotu wybawił nas sołtys: w protokole stwierdził, że było nie 5, lecz 25 osób. Trochę przesadził, bo wysunęliśmy się na pierwsze miejsce w klasie. Niektórzy koledzy dopatrywali się w tym jakiegoś kantu. Ale przed zarzutami broniła nas nasza wychowawczyni. Czy robiła to z przekonaniem, tego do dziś nie jestem pewien. A w ogóle sołtys był człowiekiem „duszą”. Wyprowadził nas za Mękarzów, bo mówił, że takich, co agitowali za kołchozami na jednym z zebrań, pogonili jacyś za wsią. Innym razem, bodajże w 1948 r., zasilaliśmy pochód 1-majowy w Kielcach. W języku sportowym nazwalibyśmy to podstawianiem lewych zawodników do gry. Przez jakiś czas mieliśmy kilka lekcji z głowy. Ćwiczyliśmy w parku krok, rewolucyjne pieśni i okrzyki. Pewno zostaliśmy przetrenowani, bo śpiew i okrzyki nie wyszły nam imponująco. A tak na marginesie dodam, że do Kielc i na wycieczki, np. do Krakowa czy na wystawę Ziem Odzyskanych do Wrocławia, jeździliśmy ciężarówkami. W czasie jazdy nieraz bywało zimno, siąpiło, ale nikt nie wybrzydzał. Czekała nas przecież, w co wszyscy wierzyli, świetlana przyszłość. O latach szkolnych mówi się, że są niepowtarzalne, najpiękniejsze, bo są to lata młodości. Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Tymczasem lata biegną, a czas nie oszczędza nikogo. Spośród nauczycieli z lat 1945–50 żyje już chyba tylko jeden. A i szeregi kolegów jakże się przerzedziły. Wspomnienie zostało opublikowane w książce 80 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach, red. Irena i Stanisław Nyczajowie, Szczekociny 1998, s. 68–69.

III wspomnienia

378


Świadectwo Ukończenia Gimnazjum Ogólnokształcące Henryka Odczyka z 1948 r.

III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

379


Świadectwo Ukończenia ­Gimnazjum Ogólnokształcące Zdzisława Żarnowieckiego z 1948 r.

III wspomnienia

380


Przed pałacem w Szczekocinach. Stoją od lewej strony: Danuta Heininger (Gabryjelska), Marian Kowalski, Danuta Szyndler-Musioł, 1950 r. Rzeka Pilica od strony ulicy Senatorskiej. Stoi Danuta Szyndler-Musioł. Siedzą w wodzie od lewej strony: Danuta Heininger (Gabryjelska), Stefan Bajor, Marian Kowalski, ok. 1950 r.

III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

381


Nie sposób o Nich nie wspomnieć Henryk Odczyk

Należę do absolwentów, którym przypadło uczyć się w szczekocińskim gimnazjum w pierwszych powojennych latach. Nie ulega wątpliwości, że w szkole każdego typu najważniejszą postacią jest nauczyciel. On wyciska piętno na osobowości ucznia swoim przykładem. Przez szczekocińskie liceum przewinęło się w latach 1945–1950 wielu nauczycieli. W mojej pamięci zapisali się Oni prawie wszyscy nadzwyczaj dobrze. Cechował ich takt, życzliwość i wrażliwość. A warunki powojenne nikogo nie rozpieszczały. O statusie materialnym profesorów i nauczycieli nie będę mówił. Zaraz po wojnie dawał się we znaki brak jakichkolwiek podręczników i pomocy naukowych. Rzucała się w oczy duża dysproporcja wiekowa uczniów. Wielu miało za sobą sześcioletnią przerwę w nauce, część nie posiadała pełnej podstawówki, a ci, którzy ją ukończyli, stanowili znikomy procent. A jednak mimo takiego trudnego startu żaden z nauczycieli nie załamywał rąk. Nie sposób zatem z perspektywy lat nie wspomnieć przynajmniej niektórych z Nich. Pominę osobę dyrektora Romana Czerneckiego, o którym napisałem osobne wspomnienie. To On ściągnął do Szczekocin część swojej rodziny. Jego brat Aleksander uczył historii. Byliśmy pod wrażeniem tych wykładów. Nauczyciel wychodził w nich poza ramy programu. Cenzor miałby wiele zastrzeżeń do Jego niektórych sformułowań, interpretacji wydarzeń i dziejów ojczystych. Niektóre daty, nazwy i fakty zapisywał na tablicy, co miało istotne znaczenie wobec braku podręczników i innych pomocy. Trochę nie dosłyszał, ale proceder podpowiadania nie miał u Niego szans. Stanął przy III wspomnienia

382


„delikwencie” i koniec. W roku 1948 zmienił jednak pracę w szkole na adwokaturę w Kielcach. Żałowaliśmy Jego decyzji. Pałeczkę po Nim w nauczaniu historii przejął pan Józef Nowak, jeden z młodszych wówczas profesorów. Miał opinię niezwykle sumiennego pedagoga. Na te czasy przypadają zmiany w programach, szczególnie w historii. Dzieje królów i władców zastąpiono dziejami ruchu robotniczego, ideologią marksizmu i leninizmu. Przerabialiśmy takie dzieła, jak Kapitał Marksa, Manifest komunistyczny, Historię WKP b. Nie były to lektury do łóżka. Ale w Jego wydaniu dały się strawić. Jakoś po stanie wojennym, bodajże w 1984 r., spotkaliśmy się w Kielcach (tam uczył) na jednej z narad. Przegadaliśmy całą nasiadówkę. Na zjazd absolwentów w 1998 r. jechałem z myślą, że się spotkamy. Niestety, wcześniej zmarł. Chyba najstarszym w szkole (chociaż co to za wiek ok. 60 lat) był Mikołaj Bezwuhły. Uczył matematyki, która stanowiła zawsze piętę Achillesową wielu uczniów. Wysoki, szczupły, z rysów twarzy widać było, że miał za sobą jakieś tragiczne przeżycia. Pochodził ze Wschodu. Świadczył o tym Jego akcent. Preferował raczej geometrię, chyba ze szkodą dla innych działów matematyki. Miał nieraz złe dni, popadał w złość, beształ gimnazjalistów od tumanów. Ale to Mu szybko przechodziło. A tak naprawdę był kulturalny, uprzejmy i miał dobre serce, bo w końcu wyciągał zagrożonych z dwój. Zmarł w 1951 r. w wieku 62 lat wskutek wypadku, któremu uległ w drodze do szkoły. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Szczekocinach. Z nauczycielek pracowały w tym czasie tylko dwie: pani Janina Czernecka (żona dyrektora) i pani Maria Faszczowa. Prof. Czernecka uczyła języka niemieckiego. Nie widziało się, aby była Ona pod jakimś parasolem ochronnym męża. Sama pracowała na swoją pozycję i miejsce w szkole. Niemieckim posługiwała się znakomicie. Może dlatego, że pochodziła z niemieckiej rodziny. Mówiliśmy na Nią „Niemka”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Za Jej sprawą czytaliśmy w oryginale dzieła Goethego i Schillera, a niemiecki lubiłem chyba najbardziej z przedmiotów. Języka polskiego uczyła wspomniana już Maria Faszczowa, Maryla, córka Ludwika Byszewskiego, dziedzica Słupi, gdzie pan Roman Czernecki zorganizował tajne Gimnazjum i Liceum Ziemi III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

383


Włoszczowskiej. O Niej to wydał dyrektor Czernecki w swoich wspomnieniach taka opinię: „Była utalentowanym pedagogiem i świetną wychowawczynią młodzieży internackiej”. Miała wątłą budowę, ale na radach pedagogicznych walczyła podobno o każdą „duszyczkę” jak lisica. Nie liczyła się nigdy z czasem. W przygotowaniach do matury zarywała wiele swoich wieczorów. W kontaktach z Nią nie czuło się dystansu. Opuściła Szczekociny razem z Czerneckimi w 1950 r. Niedawno trafiłem na Jej ślad w kieleckim „Echu Dnia” z września 1999 r. W Bejscach k. Kazimierzy Wielkiej jest pałac, który stanowi własność Byszewskich. Z „Echa…” wynotowałem: „Pod koniec lat siedemdziesiątych przyjechała z wizytą ostatnia spadkobierczyni bejskich dóbr – Maryla Byszewska. Staruszka żywo interesowała się losami pałacu. Nie potrafiła ukryć wzruszenia, widząc go w świetnej kondycji”. Napisać o niej „staruszka”! Boże! A ja Ją pamiętam jako młodą, piękną panią profesor! I wreszcie prof. Stanisław Stradomski. Spośród nauczycieli lat 1944–1950 On jeden związał się ze Szczekocinami na stałe. Przybył z Irządz, gdzie organizował tajne nauczanie. Jak na tajnych kompletach, tak i później w Szczekocinach uczył języka francuskiego i łaciny. Znany był z życzliwego stosunku do młodzieży i skromności. Wielu uczniów również dużo Mu zawdzięcza. Jako wychowawca kilku pokoleń i działacz konspiracyjny uhonorowany został licznymi odznaczeniami. Już nie żyje. Spoczywa na cmentarzu w Szczekocinach. Często odwiedzam cmentarz szczekociński, który jest miejscem spoczynku moich bliskich, znajomych, przyjaciół. Na drodze przechadzek po cmentarzu nie pomijam grobów moich wychowawców i nauczycieli. A tymczasem dni i lata biegną jak opętane. Od tych wspomnień dzieli nas ponad półwiecze. Kiedy to minęło! Wspomnienie zostało opublikowane w książce Z pokolenia na pokolenie. 85 lat Szkoły średniej w Szczekocinach, red. Stanisław Nyczaj i Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2003, s. 98–100.

III wspomnienia

384


Szczekociny Marek Michalewski

W latach 1945–1950 święta i letnie wakacje spędzałem z rodzicami w Szczekocinach i był to najcudowniejszy okres mojego dzieciństwa. Wówczas to, brat mojej mamy Roman Czernecki sprawował stanowisko dyrektora Zakładów Naukowych w Szczekocinach, gdzie naprędce uruchomił sale wykładowe i internat. Gruntowne wykształcenie Romana Czerneckiego, nadzwyczajna energia, niespotykane zdolności organizacyjne, nienaganna prezencja i kultura osobista, czyniły wujka „człowiekiem orkiestrą”, co w powojennych czasach było nadzwyczaj ważnym atutem. Brat stryjeczny Andrzej Michalewski, który był uczniem w szczekocińskim liceum od września 1945 do czerwca 1946, zapamiętał Romana Czerneckiego jako dyrektora wymagającego, sprawiedliwego i bardzo lubianego przez młodzież. Na lekcjach profesora Czerneckiego panował idealny spokój i słychać było jedynie donośny glos profesora, który piękną literacką polszczyzną prowadził zajęcia z języka polskiego i historii. W tym czasie Pałac w Szczekocinach wyglądał w moich oczach imponująco, a wokół niego stary park i stawy pełne ryb. Święta Bożego Narodzenia w Szczekocinach miały bardzo uroczysty charakter. W Pałacu, na pierwszym piętrze w ogromnym salonie z kominkiem, kilkumetrowa choinka przyozdobiona własnoręcznie wykonanymi ozdóbkami prezentowała się znakomicie. Pośrodku salonu długi stół, co najmniej dla 12 osób z jednym pustym nakryciem, a na nim tradycyjne wigilijne przysmaki przygotowane III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

385


przez moją babcię Emilię Czernecką (matkę Romana). Pod obrusem – pachnące sianko. Wuj Roman jako niekwestionowany przodownik „alfa” rodziny Czerneckich z wrodzonym talentem, wielkim zaangażowaniem i gorącym sercem celebrował świąteczne uroczystości. Pamiętam, że moja mama (siostra Romana) i wujek Roman, łamiąc się opłatkiem i składając życzenia, ze szczęścia i wzruszenia mieli wilgotne oczy, że nareszcie, po wojennym dramacie wszyscy możemy być razem. Podczas Wigilii śpiewaliśmy kolędy (radia wówczas nie było), a potem wspólny spacer po ośnieżonych dróżkach wokół Pałacu.

III wspomnienia

386


Wróciliśmy po „wczorajszą młodość” Włodzimierz Starzyk (absolwent z 1951 r.)

Tę naszą młodość wspominaliśmy w czasie spotkania 9 czerwca 2001 r. Inicjatorami zjazdu absolwentów Liceum Ogólnokształcącego i Liceum Pedagogicznego z roku 1951 była moja koleżanka z ławy szkolnej Barbara Caban i kolega Krzysztof Błaszczyk. Przeglądam listę absolwentów szczekocińskiego liceum z tamtych lat. Na jednej z nich 62 osoby (LP), na drugiej (XI klasa pedagogiczna LO) – 41, razem 103 osoby. Na spotkanie po pięćdziesięciu latach przybyło nas… 22. Nie wiem, czy napisać tylko tyle, czy aż tyle. Dobrze, że doszło do zjazdu i wspomnień wysnutych z lat przeszłych. Ileż to w ciągu półwiecza przeżyliśmy lat „górnych i chmurnych”, ileż zakrętów historii, której byliśmy tyleż świadkami, co i uczestnikami. Przybyło nam lat, trosk, doświadczeń… Na zdjęciu wykonanym podczas spotkania rozpoznaję bez trudu znajome i bliskie mi twarze. W pierwszym rzędzie (klęczą od lewej): Boguś Rak, Stefan Sułecki, Krzysiek Błaszczyk, Tadek Pawelski i Tadek Buła; w drugim (stoją od lewej): Teresa Kudra, Zdzisia Czesna, Danusia Pawelska, Heniek Glinka, Matylda Czesna, Marian Francik, Tosia Maciejska, Halinka Szreniawska, Mięcia Dziarmaga, Marysia Legieta, Basia Caban, Marysia Bajor, Ola Szczerba, Hania Grycner, Włodek Kapuśniak, Zenek Czech. Ja jestem obok Danusi Pawelskiej, a za Teresą Kudrą i Zdzisią Czesną. Patrzę im w twarze. Kiedy przymykam oczy, widzę długie warkocze dziewcząt, ciemne i bujne czupryny kolegów. Wszyscy znów są w szkolnej ławce. W klasie pierwszej uczyliśmy się na drugą III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

387


Na przerwie

III wspomnienia

388


zmianę (po południu) w budynku zajmowanym niegdyś przez służbę folwarczną, w klasach starszych w salach pałacu. Rozpoczynaliśmy naukę za dyrektor Romana Czerneckiego, dystyngowanego, postawnego mężczyzny w średnim wieku, w latach okupacji organizatora Konspiracyjnego Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej z siedzibą w Słupi Jędrzejowskiej, kończyliśmy edukację za dyrektora Teofila Pypcia, opanowanego i życzliwego uczniom pedagoga (II półrocze roku szkolnego 1950/51). Któż nas uczył poszczególnych przedmiotów? Nie mogę już ogarnąć myślą nazwisk wszystkich uczących wówczas nauczycieli. Pamiętam, że język polski mieliśmy najpierw z panią Marią Faszczową, później z prof. Tadeuszem Ratuszyńskim, język rosyjski – z prof. Aleksandrem Brodulisem, następnie z panią Eugenią Płaską, historię z prof. Józefem Nowakiem, matematykę w ostatnich dwóch klasach z prof. Feliksem Górskim, fizykę i chemię z prof. Kazimierzem Zielińskim, przedmioty pedagogiczne w młodszych klasach z prof. Stanisławem Bieniem, w starszych z panią Janiną Labą. Śpiewu nauczał pan Stanisław Rojek, a wychowanie fizyczne prowadził prof. Edward Grajdek. Kogóż jeszcze powinien wspomnieć? Na pewno wychowawcę klasy pana Antoniego Jodkę. Opiekował się nami chyba tylko w pierwszych dwóch lub trzech latach nauki, a w najstarszych klasach czy klasie… No właśnie, kto? Tak, nie mylę się – prof. Stanisław Rojek. To byli wspaniali ludzie. Nie można o Nich nie wspomnieć. Po maturze rozjechaliśmy się po Polsce. Większość z nas podjęła pracę w zawodzie nauczycielskim, by – jak nam wówczas mówiono – nieść ów przysłowiowy kaganek oświaty w lud. Niektórzy zostali działaczami organizacji młodzieżowych, partii politycznych. Po półwieczu nie mogliśmy zasiąść w salach w pałacu, wszak pożar w 1980 r. zniszczył chyba wszystkie pomieszczenia, drewniane stropy, więźbę dachową i pokrycie zabytkowego obiektu. Stojąc przed pałacem, mieliśmy jednak wrażenie, że znów jesteśmy uczniami, że czas zatoczył koło i znaleźliśmy się w szkolnych ławkach… Szkoda tylko, że dziś pałac – dawna siedziba starościny wolbromskiej Urszuli z Morsztynów Dembińskiej – sprawia przygnębiające wrażenie. Do tego pałacu-szkoły przyszliśmy przecież po „wczorajszą młodość”, a nie do nowego budynku przy ul. Spacerowej, choć muszę III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

389


przyznać, że obecna szkoła średnia w Szczekocinach posiada dobre warunki do realizacji programu dydaktyczno-wychowawczego. Byliśmy całą grupą na szczekocińskim cmentarzu, gdzie złożyliśmy kwiaty i zapaliliśmy znicze na grobach naszych nauczycieli i kolegów. Potem uczestniczyliśmy w mszy św. odprawionej w intencji absolwentów przez ks. kanonika Tadeusza Jarmundowicza. Pospacerowaliśmy po mieście, także po przypałacowym parku. Wspomnieniom przy stole w restauracji „Caro” nie było końca. Biesiadowaliśmy do późnych godzin nocnych. Nie obyło się oczywiście bez śpiewów. Nie mogło zabraknąć chociażby znanej powszechnie i często śpiewanej pieśni Upływa szybko życie…. Mam nadzieję na spotkanie z wieloma koleżankami i kolegami w czerwcu 2003 r. na Ogólnoszkolnym Zjeździe Absolwentów. Szkoda tylko, że już nie zobaczę niektórych z nich, zmarłych w ostatnich latach. Myślę o Krzyśku Błaszczyku i Heńku Glince, których zabrał nam czas… Nie tylko Ich wspomnimy z wewnętrznej potrzeby serca. Wspomnienie zostało opublikowane w książce Z pokolenia na pokolenie. 85 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach, red. Stanisław Nyczaj i Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2003, s. 101–103.

III wspomnienia

390


Półwiecze za nami Józef Kocełuch (absolwent z 1953 r.)

1 września 1949 r. To pierwszy dzień mojej nauki w Liceum Pedago­ gicznym w Szczekocinach. Nowa szkoła, nowy program, nowi nauczyciele, nowi koledzy z różnych miejscowości i powiatów (głównie z pow. włoszczowskiego, ale także jędrzejowskiego, kieleckiego, sandomierskiego, opatowskiego, kozienickiego, z samych Kielc i Częstochowy). Uczniowie z dalszych okolic zostali umieszczeni w internacie, znajdującym się w oficynach pałacu. Pozostali natomiast znaleźli zakwaterowanie na stancjach, które w tamtych latach stanowiły niejako część internatu, bowiem podlegały kontroli przez władze szkolne. Powszechną formą pomocy uczniom były stypendia, z których korzystało wówczas około połowy licealistów, szczególnie pochodzących z biedniejszych rodzin. Szkoła, nosząca nazwę Szczekocińskie Zakłady Naukowe (Liceum Pedagogiczne, Liceum Ogólnokształcące, Szkoła Ćwiczeń), jak wiadomo, mieściła się w zabytkowym pałacu, wzniesionym w XVIII wieku przez rodzinę Dembińskich. Zajęcia lekcyjne odbywały się również w innych budynkach należących do dworu. Dyrektorem był pan Roman Czernecki, w czasie wojny organizator Konspiracyjnego Gimnazjum i Liceum Ziemi Włoszczowskiej z siedzibą w Słupi Jędrzejowskiej. Po wyjeździe prof. Czerneckiego ze Szczekocin (1950 r.) przez kilka miesięcy obowiązki dyrektora pełniła Jego żona Janina Czernecka. W 1951 r. przestała być używana dotychczasowa nazwa szkoły. Jeszcze przez 10 lat funkcjonowało Liceum Pedagogiczne wraz ze III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

391


Szkołą Ćwiczeń, w której najpierw obserwowaliśmy lekcje doświadczonych nauczycieli, potem sami prowadziliśmy pierwsze zajęcia, by w ostatniej klasie odbyć kilkutygodniową praktykę pedagogiczną w szkołach podstawowych. W ciągu mojej nauki (1949–1953) szkołą, oprócz wspomnianego już Romana Czerneckiego, kierowali: Wiesław Zbroiński, Teofil Pypeć i Jan Bąk. Byłem uczniem Liceum Pedagogicznego. Oprócz przedmiotów ogólnokształcących w programie nauczania były przedmioty, których celem było przygotowanie nas do zawodu nauczycielskiego, jak pedagogika, psychologia, metodyka i gra na instrumencie. Nauczyciele, zwłaszcza przedmiotów ogólnokształcących, zmieniali się, choć były wyjątki. Myślę o prof. Kazimierzu Zielińskim, który od początku uczył nas fizyki, prof. Stanisławie Rojku – nauczycielu śpiewu i gry na instrumencie, prof. Edwardzie Grajdku – nauczycielu wychowania fizycznego i sportu. Przypominam sobie, że jako uczniowie byliśmy zobowiązani do zdobywania odznak: „Bądź sprawny do pracy i obrony” (młodsi wiekiem), „Sprawny do pracy i obrony” (starsi wiekiem). By zdobyć te odznaki, trzeba było zaliczyć wiele konkurencji z pływaniem włącznie. Wszyscy uczniowie musieli uczestniczyć w tych zmaganiach sportowych w ciągu całego roku szkolnego. Uczniowie uzdolnieni muzycznie brali udział w zajęciach chóru i orkiestry szkolnej (nabór do zespołów odbywał się w formie eliminacji). Próby orkiestry odbywały się nie tylko w sali aktowej, także w przypałacowym parku w pogodne dni jesieni czy wiosny. Kiedy występ zespołu był udany (nie chodzi tylko o próby), prof. Stanisław Rojek nie posiadał się z radości, z czego i Jego uczniowie byli dumni. Związek Młodzieży Polskiej był organizacją ideową zrzeszającą praktycznie wszystkich uczniów. Działał bardzo prężnie i liczył się w środowisku szkolnym. Jego przedstawiciele brali udział w posiedzeniach rady pedagogicznej, komisji przyznającej stypendia, a zarząd szkolny oceniał postępowanie uczniów, a nawet nauczycieli. W klasach były koła dyskusyjne „Wszechnicy Radiowej”, które miały za zadanie omawiać skrypty wydane przez Polskie Radio z zakresu literatury, historii, nauk politycznych itp. Raz w tygodniu III wspomnienia

392


na zebraniu zapoznawaliśmy się z treścią skryptów, po czym odbywały się dyskusje. Dziś może się to wydać nieco dziwne, ale wtedy owe zebrania obowiązywały wszystkich uczniów, nad czym czuwali tzw. aktywiści. Wspomnę jeszcze organizację „Służba Polsce”. Pamiętam lipiec 1952 r., kiedy to po raz pierwszy wyjechaliśmy jako junacy do pracy na Ziemie Zachodnie, jak się wówczas nazywało północno-zachodnie tereny Polski. Dziewczęta trafiły do PGR-u w okolicach Pruszcza Gdańskiego, chłopcy do miejscowości Konotopie, powiat Choszczno. W brygadzie obowiązywał regulamin na wzór wojskowy. Chodziliśmy w mundurach, furażerkach na głowie, składaliśmy meldunki, raporty itp. Nie mieliśmy tylko broni, zamiast niej otrzymaliśmy narzędzia do prac polowych, m.in. do pielęgnacji roślin. Przypominam sobie, że w pierwszych dniach odchwaszczaliśmy buraki cukrowe, a pod koniec lipca i w sierpniu pomagaliśmy przy sprzęcie zboża i omłotach. Po pracy był czas na rozrywkę, zajęcia kulturalne, wycieczki. Pod koniec sierpnia otrzymaliśmy tzw. kieszonkowe i wróciliśmy do domów, by po kilkudniowym odpoczynku znów zasiąść w szkolnych ławkach. Dla nas był to ostatni rok nauki w LP. Nadszedł maj 1953 r. Matura. Prace pisemne z trzech przedmiotów: języka polskiego, matematyki i metodyki. W tym roku po raz pierwszy zdawaliśmy egzamin dojrzałości z języka obcego (rosyjskiego) i nauki o konstytucji (nowa ustawa zasadnicza została uchwalona przez Sejm PRL w lipcu 1952 r.). Po maturze otrzymaliśmy nakazy pracy. Na 75 absolwentów około 25 pozostało w powiecie włoszczowskim, natomiast prawie dwukrotnie liczniejsza grupa wyjechała do odległych województw w północno-zachodniej Polsce. Tylko nieliczni skierowani zostali na studia wyższe (jeden dostał się do Szkoły Marynarki Wojennej w Gdyni). Nakazy pracy wprowadzono po to, by zapewnić szkołom w całym kraju wykwalifikowaną kadrę nauczycielską. Obowiązywały one przez trzy lata. Po tym okresie nauczyciel mógł podjąć pracę w dowolnym miejscu w kraju, zmienić zawód, rozpocząć studia. III

POWOJENNA SZKOŁA – Szczekociny

393


Wielu moich kolegów pozostało w zawodzie, kończąc w tamtych latach studium nauczycielskie, później dopiero niektórzy spośród nich uczelnie wyższe. Liceum Pedagogiczne w Szczekocinach było prawdziwą kuźnią kadr nauczycielskich. Absolwenci (ponad 688 osób) byli przygotowani do nauczania wszystkich przedmiotów w szkole podstawowej, co jest zasługą nie tylko obowiązującego wówczas systemu oświatowego, ale w głównej mierze naszych wspaniałych nauczycieli. Nauczyciele. To Oni byli dla nas wzorem. Podziwialiśmy Ich za wiedzę, rzetelność, solidność w wypełnianiu obowiązków, postawę, pracowitość, zdyscyplinowanie. Te i inne cechy staraliśmy się potem przenosić na grunt naszej codziennej pracy zawodowej. Iluż to spośród nas było kierownikami (dyrektorami), inspektorami oświaty, działaczami społecznymi, związkowymi, harcerskimi, partii politycznych, stowarzyszeń. Nieraz powracam we wspomnieniach do lat szkolnych. Ogarniam pamięcią przeszłe dni. Cieszę się na spotkanie po… 50 latach. Tyleż to już lat minęło od mojej matury. Wspomnienie zostało opublikowane w książce Z pokolenia na pokolenie. 85 lat Szkoły Średniej w Szczekocinach, red. Stanisław Nyczaj i Tadeusz Stolarski, Szczekociny 2003, s. 104–105.

III wspomnienia

394




O fundacji

Edukacyjna Fundacja im. prof. Romana Czerneckiego EFC wspiera zdolną młodzież i dba o równe szanse w edukacji, prowadząc programy stypendialne i grantowe. Została założona w 2009 roku przez Andrzeja Czerneckiego, syna patrona fundacji, wybitnego przedsiębiorcę i wizjonera, który – chcąc realizować ideę swojego ojca – pomagał przezwyciężać nierówności społeczne. Dzisiaj tradycję kontynuuje kolejne pokolenie rodziny Czerneckich. Wiodącym projektem Fundacji EFC jest program stypendialny „Marzenie o Nauce”. Wspiera on wybitnie uzdolnionych młodych ludzi z niezamożnych rodzin żyjących w małych miejscowościach i motywuje ich do rozwijania talentów oraz pomaga im osiągać sukcesy. Od 2017 roku Fundacja EFC realizuje program „Edukacja Inspiracja”. Jego celem jest animacja inicjatyw edukacyjnych w szkołach przez finansowanie autorskich projektów adresowanych do uczniów. Fundacja EFC angażuje się również w ciekawe, społecznie wartościowe przedsięwzięcia na rzecz edukacji we współpracy z innymi instytucjami i organizacjami pozarządowymi. W roku 2017 Fundacja EFC współfinansowała Nagrodę im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, przyznawaną nauczycielom uczącym i wychowującym w duchu dialogu i tolerancji. W 2018 roku Zespół Szkół w Szczekocinach w 100-lecie swojego istnienia przyjął imię Romana Czerneckiego. W związku z tym stał się on Szkołą Patronacką EFC i rozpoczął współpracę z Fundacją w wyznaczaniu ambitnych celów edukacyjnych.



O redaktorze

Mirosław Skrzypczyk, nauczyciel języka polskiego w Zespole Szkół w Szczekocinach, prezes Lelowskiego Towarzystwa HistorycznoKulturalnego im. Walentego Zwierkowskiego, animator kultury, ekspert EFC. Laureat nagrody „Chroniąc Pamięć” (2011) i Nagrody im. ks. Stanisława Musiała (2013). Wyróżniony w konkursie Nagroda POLIN (2016). Autor, współautor lub redaktor książek, m.in. Żydzi lelowscy. Obecność i ślady, Żydzi szczekocińscy. Osoby, miejsca, pamięć, Szczekociny w opowieściach mieszkańców. Czasy przedwojenne i wojna, Lelów: miejsce, doświadczenie, pamięć.


Redakcja: Mirosław Skrzypczyk Korekta: Karolina Koprowska, Agnieszka Mąka, Anna Wieczorek Projekt graficzny i skład: Olek Modzelewski (www.modzelew.ski) Warszawa 2018 ISBN: 978-83-949933-0-6 Wydawca: Edukacyjna Fundacja im. prof. Romana Czerneckiego ul. Mokotowska 63/60 00-533 Warszawa www.efc.edu.pl

Druk: Drukarnia Klimiuk, Warszawa (www.klimiuk.com.pl) Copyright by: Mirosław Skrzypczyk and Edukacyjna Fundacja im. prof. Romana Czerneckiego Zdjęcia i materiały zamieszczone w książce pochodzą ze zbiorów: Rodziny Czerneckich, Edukacyjnej Fundacji im. prof. Romana Czerneckiego, Gimnazjum Publicznego im. Romana Czerneckiego w Słupi (obecnie Zespołu Placówek Oświatowych Szkoły Podstawowej im. Zbigniewa Kopra w Słupi), Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół Szkoły Średniej w Szczekocinach, Zespołu Szkół w Szczekocinach, Stowarzyszenia Miłośników Historii Szczekocin i Okolic oraz autorów wspomnień.





ISBN: 978-83-949933-0-6


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.