BUDUJMY MOSTY
Jak pogodzić zwaśnione plemiona
MIĘDZY SUKMANĄ A KONTUSZEM
Burzliwe relacje na polskiej wsi
PIĘĆ KROKÓW DO POROZUMIENIA
Jak dotrzeć do drugiego człowieka
Jak pogodzić zwaśnione plemiona
Burzliwe relacje na polskiej wsi
Jak dotrzeć do drugiego człowieka
Jak to możliwe? To jest po prostu oburzające i niemoralne! Stwierdziła znajoma pani doktor, dodając kilka wulgarnych przymiotników. Na myśli miała uznaną gwiazdę Instagrama o międzynarodowej już sławie, która - jak sama opowiada - jeszcze 10 lat temu żywiła się parówkami, ale pokazała co trzeba , naciągnęła co trzeba, trochę prostackiej autopromocji i w ten sposób samodzielnie zaczęła zarabiać ja k średnich rozmiarów polskie przedsiębiorstwo. Wiedza i sposób wysławiania się, że chłopaki, którzy spędzili życie w bramach na moim Grochowie są przy niej profesorami kulturoznawstwa.
Cóż, trochę rozumiem frustrację znajomej. Dobre studia, jeszcze lepszy doktorat, potem decyzja by pozostać w Polsce bo przecież tu jest miejsce polskiego naukowca. W efekcie walka z uczelnianą biurokracja i zarobki pozwalające na stary samochód (a zaraz posiadania takich zabronią), skromne zagraniczne wakacje (wkrótce podrożeją bilety lotnicze więc i tego nie będzie) i narty w Białce, ale tylko jak starczy (a i to drożeje szybciej niż inflacja i zarobki). Jak tu się nie zdenerwować, by nie rzec ostrzej. -P rzecież jesteś ładna i wygadana - odparłem. Zdziwienie w odpowiedzi. Co to ma do rzeczy.
-Możesz się napompować. Założyć patokanał. Bluzgać na jakieś inne patocelebrytki. Wziąć udział w walkach FAME MMA. Jako patonaukowiec zrobiłabyś wielką karierę. Masz techniczne możliwości i kompetencje by zrobić to, co robią te nadziane celebrytki. Porsche w zasięgu ręki.
-I m am być za to bardziej nagradzana ni ż za to co robię teraz - zapytała znajoma.
-Tak, bo im na tej nagrodzie bardziej za -
leży i jest ona elementem ich świata, a tobie wcale na tym nie zależy.
Nie wiem czy przekonałem, ale chyba coś w tym jest? Chiński mędrzec Konfucjusz uczył, że bogactwo jest powodem do dumy w państwie dobrze rządzonym, a w źle - powodem do wstydu. Dziś, w czasach mediów społecznościowych, ważniejsze od państw są chyba społeczeństwa, a jakie one są takie są. Ale czy kiedyś było inaczej? Czy zepsuty, a często i uszkodzony genetycznie przez wciąż krzyżujących się przodków arystokrata był kimś bardziej wartościowym od rolnika? Czy chicagowski gangster był lepszy od policjanta, a bogaty Ukrainiec szlajający się drogą furą od taty po Warszawie jest lepszy od jego biednych kolegów ginących na froncie?
Nie istnieje żadna historyczna reguła, żaden trend albo algorytm, że ludzie mądrzejsi, bardziej wartościowi i pożyteczni zarabiają więcej niż inni. Trochę miało być tak w drodze do komunizmu, ale skończyło się promocją najohydniejszych kanalii. Nader często jest odwrotnie.
Zauważyłem natomiast inne zjawisko, dość banalne. Ludzie, którzy naprawdę chcą pieniędzy i luksusu, bardziej niż czegokolwiek innego, z reguły go osiągają. Więc możecie spróbować założyć patokanał, rzucać tekstami dla kretynów albo próbować nawet zostać kimś w rodzaju Kuby Wojewódzkiego, który chyba nawet jak jest w łazience to popisuje się przed cichopłuczką. Tyle lat udaje kogoś, że już dawno pewnie zapomniał kim jest naprawdę.
Ja tam im co najwyżej współczuję i sądzę, że wiele osób po prostu nie chce tak żyć, włącznie z moją znajomą. Ona może zostać patocelebrytką, nawet klnie świetnie, ale nie chce i nie musi. Patocelebrytka nią nie może zostać, więc nie ma za bardzo wyboru. Ale za to ma Porsche. Musi być jakaś sprawiedliwość na świecie.
Rozbijają się w Porsche, fotografują w najdroższych hotelach świata, wydają na parę butów więcej niż przeciętny Polak na ubrania przez kilka lat. Instagramerki, patocelebryci, influenserzy. Czy na pewno chcelibyście być na ich miejscu?
cjach i ostrzące kosy. Konflikty międzypokoleniowe, w ramach których jedna ze stron oskarża swoich przodków o wszystko co na świecie najgorsze (na czele ze zmianami klimatu i cenami mieszkań), a drugie, pełne wyobcowanego komfortu, tych obaw w ogóle nie rozumie. Wojna płci, w której wojują dyszące żądzą zemsty kobiety i nierozumiejący współczesnego świata mężczyźni. Te podziały pojawiają się, a może raczej uwidaczniają się, dosłownie wszędzie. Nawet w miejscach, w których tego typu starcia byłyby wcześniej chyba nie do pomyślenia, jak NGO-sy czy studenckie samorządy.
Zawsze uważałem się za umiarkowanego optymistę. Z pewną nadzieją starałem się spoglądać zarówno na meandry swojego własnego życia, jak i na przyszłość w kontekście ogólnym, ekonomicznym i społecznym. Ostatnio jest mi jednak troszkę trudniej ten rzeczony optymizm zachować.
Nie chodzi tu nawet o wielkie wydarzenia, które już można określić jako historyczne, takie jak pandemia, kryzys gospodarczy czy niepokojąco bliska naszych granic, pełnoskalowa wojna. Sen z powiek spędza mi coś innego.
Obawiam się ciągle narastających, międzyludzkich podziałów. Napięte do granic możliwości emocje w konflikcie politycznym, który coraz mocniej dzieli Polaków na dwa wrogie plemiona, okopane na swoich pozy-
Od razu Cię drogi Czytelniku przeproszę, bo nie znam żadnego uniwersalnego remedium na tę sytuację. Mogę jedynie zachęcić do tego, abyśmy w jakimś niewielkim, lokalnym zakresie, starali się budować mosty. Nawet tam, gdzie spalono je już doszczętnie i dawno. Nie chodzi tutaj żeby na siłę się z kimś zgadzać, za cenę rezygnacji z własnej tożsamości i przekonań. Raczej o to, by zadać sobie trud nawiązania kontaktu, prowadzenia skutecznej komunikacji i budowania choćby bardzo niewielkiego obszaru, gdzie nasze obawy, nadzieje i plany są podobne. Te drugie plemię nie zniknie, trzeba wspólnie zbudować kładkę i podać Obcemu rękę.
Niech takim skromnym „mostem”, będzie niniejsze wydanie naszego Magazynu Akademickiego. Przeczytasz w nim o zasadach skutecznej komunikacji, analizy i reportaże przybliżą ci współczesne i historyczne konflikty, a jak zawsze szeroki segment kulturalny i podróżniczy pozwoli na chwilkę oderwać się od tak pesymistycznie przedstawionej przeze mnie wyżej rzeczywistości. Życzę przyjemnej lektury! „Pisowcom” i „kodziarzom”, radykalnym feministkom i wyznawcom MGTOW, „roszczeniowym millenialsom” i „oderwanym od rzeczywistości boomerom”... „Koncept” jest dla Was wszystkich!
„Koncept” magazyn akademicki
Wydawca: Fundacja Inicjatyw Młodzieżowych
Adres: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa
Strona: www.fim.edu.pl www.magazynkoncept.pl
E-mail: k.kotowski@fim.edu.pl
Redakcja: Krzysztof Kotowski (red. nacz.), Wiktor Świetlik, Patryk Kijanka, Przemysław Zyra, Kamil Kijanka, Tomasz Rykaczewski, Gabriela Suchecka, Igor Subocz, Rafał Krawczyk, Katarzyna Kotowska, Wojciech Bielski, Ewelina Makoś, Marta Biedrzycka, Marek Czertwan, Maja Polak, Patryk Puławski, Bartłomiej Suchecki, Krysia Paszko, Edyta Śpiewak i inni.
Projekt, skład i łamanie: Shine Art Studio
Druk prasowy wykonuje
Drukarnia Helios s.c.
Aby poznać ofertę reklamową, prosimy o kontakt pod adresem: k.kotowski@fim.edu.pl
Chcesz dystrybuować „Koncept” na swojej uczelni? -> PISZ: k.kotowski@fim.edu.pl
ZNAJDŹ NAS:
@MagazynKoncept
@FundacjaFIM
@magazynkoncept
/fundacja inicjatyw mlodziezowych
PARTNER:
KRZYSZTOF KOTOWSKI Redaktor naczelny2 // FELIETON
Ile oni zarabiają! Wiktor Świetlik
3 // WSTĘPNIAK
Kładka dwóch plemion Krzysztof Kotowski
5 // FELIETON W pułapce dwójmyślenia Marek Czertwan
6-7 // TEMAT NUMERU Kali wie Patryk Puławski
8-9 // WYWIAD NUMERU „Czarne charaktery gra się trochę łatwiej" rozmawia Kamil Kijanka
10-11 // KONCEPT NA NAWYK Kwadratura komunikacji Przemysław Zyra
12-15 // ROZWOJOWY KONCEPT Pięć kroków do porozumienia Maja Polak
Czy przeciwieństwa się dopełniają? Gabriela Suchecka
16-17 // SPOŁECZEŃSTWO
Portret polskich kierowców rozmawia Patryk Kijanka
18-19 // KONCEPT Z PRZESZŁOŚCI Między sukmaną a kontuszem Katarzyna Kotowska
20 // ONI MIELI KONCEPT
Adam Grabowski – redaktor nie do zdarcia Wojciech Bielski
21 // BONI ET AEQUI Co po prawie?
Krysia Paszko
22-23 // KONCEPT NA TWÓJ ZAWÓD Narada służbowa Edyta Śpiewak
24-27 // KONCEPT KULTURALNY
Goście z układu obok
Bartłomiej Suchecki
Bohaterka przeklęta
Marta Biedrzycka
28-29 // EKONOMIA
Jak nakarmić wilka i mieć owce w całości?
Tomasz Rykaczewski
30-31 // SPORT Nadzieja polskiego hokeja rozmawia Kamil Kijanka
32-33 // KONCEPT NA WEEKEND Pełny brzuch na bezdrożach Rafał Krawczyk
34-35 // Z KONCEPTEM W ŚWIAT W rytmie energicznej Samby Patryk Kijanka
36 // RANDKA (NIE) W CIEMNO Bezpiecznie tylko w bazie
Marek Czertwan
22-23 8-9 24-25 34-35Powielają się więc schematy, co bynajmniej nie wpływa negatywnie na popularność. Jeżeli ktoś siada przed ekranem, by obejrzeć komedię romantyczną, to nie przeszkadza mu jej przewidywalność – choć w zasadzie z góry wie, jaki będzie finał filmu, to i tak chętnie go ogląda. Podobnie z innymi formatami. Jest wśród tych stałych wariantów taki, który pokazuje zagrażającą nam totalitarność, unifikację jednostek, itp. Jedną z książek, która na pewno była głośnym wołaniem w tej sprawie był ,,Rok 1984”. Pewnym fenomenem jest to, że takie dzieła istnieją, wciąż pojawiają się nowe, a i tak wizja przedstawiona w książce w wielu aspektach stała się rzeczywistością.
Cóż to jest prawda? – rzekł kiedyś klasyk z Pontu. Dzisiejsze czasy są wyjątkowe pod wieloma względami, ale są też wyjątkowe pod względem roli prawdy w naszym życiu. Z jednej strony mamy czas ogromnej dostępności: w zasadzie każdą książkę, film możemy dziś odnaleźć, przeczytać. W zasadzie każdy pogląd możemy wygłosić, a nawet zapisać, np. w sieci. Mimo to trudno powiedzieć, by prawda miała się jakoś wyjątkowo dobrze w naszych czasach. Mamy specjalistów tych samych dziedzin, broniących sprzecznych ze sobą teorii czy opinii. Mamy dowody na wyjątkowo krótką pamięć i w zasadzie akceptację dla mówienia nieprawdy. Mamy poprawność polityczną, która jest wiedzą tajemną, bo przecież nie ma zbioru jej norm, które można by przestudiować i się do nich stosować. Mamy też pewne nietypowe pod względem historycznym zjawisko kultury anulowania (cancel culture), które usuwa z przestrzeni publicznej osoby niewygodne.
W naszych czasach zagnieździło się dziś coś, o czym pisał właśnie George Orwell –dwójmyślenie. W książce chodziło o demonstracyjną wiarę w poglądy sprzeczne ze sobą pod względem logicznym. Ja bym uprościł definicję, mówiąc, że to po prostu celowe wierzenie w kłamstwa przy świadomości ich nieprawdy. Podać przykłady? Nie podam, bo zaraz może się okazać, że po ich przeczytaniu stwierdzisz, że ja jestem z tamtych, podczas, gdy Ty jesteś z tych – co też jest kłamstwem. Żyjemy w wyjątkowo wygodnym świecie. Tak wygodnym, że nawet nie musimy myśleć. Dostajemy pakiety przekonań i poglądów, tak, byśmy sami nie musieli już się trudzić. Czasem co prawda musimy się do nich trochę dostosować (troszkę zostać przycięci), ale w sumie to boli tylko na początku. Jeszcze jakiś czas temu musieliśmy się trudzić, by przeczytać gazetę, by wiedzieć, co myśleć. Dziś wspaniała technologia daje możliwość, by potrzebne informacje znaleźć w telefonie. Od razu wiadomo, na kogo się oburzać, z kogo być dumnym, itd.
Oferta książek, filmów i seriali jest z każdym dniem coraz większa. Już dawno można zapomnieć o chęci bycia na bieżąco i orientowania się we wszystkich pojawiających się tytułach. W serwowanych treściach często można znaleźć stałe warianty gry – pewne schematy, układy zdarzeń lub wątki, które jak w przypadku zwycięskiego składu, nie są zmieniane.
Jeżeli jednak nawet wyobrażać sobie nic nie musimy, bo wyobrażenia są nam dostarczane, to za tym wszystkim ktoś musi stać. I ten, kto myśli za nas, na pewno chce dla nas dobrze. Ale co, jeżeli nie? Jeżeli nie… to może być naszym wrogiem. A jak walczyć z takim wrogiem? Trzeba mieć jakieś narzędzie… Nie łom, ani szablę. Przede wszystkim trzeba odzyskać świadomość, pobudzać swoją wyobraźnię i z powrotem przejść do roli podejmującego decyzję. Jak to zrobić? Pomocą będą: oczy, uszy i to, co w głowie. Musimy też mieć oparcie. Tu polecam dogmaty. Dogmaty, czyli prawdę, do której doszliśmy. Z takim wyposażeniem i takim oparciem życie może nie być już tak wygodne, ale jaką daje satysfakcję!
Postać Kalego z książki Henryka Sienkiewicza ukonstytuowała się w świadomości kilku pokoleń, jako ta, której poglądy są proste i mają dwupoziomowy standard. W rozmowie z głównymi bohaterami Kali stwierdza, że dobrze jest, jeżeli on komuś ukradnie krowę, z drugiej strony miałoby być niedobrze, gdyby to jemu krowę zabrano.
Zdawać by się mogło, że XIX-wieczny polski powieściopisarz utwierdza w ten sposób krzywdzący stereotyp zacofania intelektualnego człowieka czarnoskórego. Czy o to chodziło autorowi? Na czym polegał zabieg literacki noblisty? Być może chodziło o wskazanie, o wytknięcie niepoprawności tego sposobu myślenia? Być może zaś o wyśmianie postawy podwójnych standardów, wkładając ją w umysł prostego chłopca, nie wyróżniającego się cechą szerokiego i głębokiego patrzenia na sprawy ludzkie.
Ludzie mają różne poglądy i ośmielam się postawić tezę, że niepokojąco duża grupa prezentuje postawę “Kali chcieć mieć rację, więc będzie ją mieć”. Pod frazą niepokojąco dużej grupy umieściłem doświad-
czenie własne, które jest związane z wieloma przeprowadzonymi rozmowami na różne tematy oraz obserwacja tego, co dzieje się na forum Internetu. Zdarzało się, że podczas pogadanki wypływały sprzeczne opinie na poruszany temat. Tylko w nielicznych rozmowach można było kulturalnie i konstruktywnie wymienić się poglądami i kontynuować spotkanie w niepogorszonej atmosferze, będąc bogatszym o doświadczenie wysłuchania odmiennej opinii. Brzmi jak codzienność? Oczywiście nie i przytoczyć należy tu przykład Sejmu, który jest szkołą tego, jak nie powinno się prowadzić debaty z opozycją, a który jest wręcz lustrzanym odbiciem wszystkich najgorszych cech polskiej debaty publicznej.
Po wstępniaku proponuję pochylić się nad problematyką pochodzenia opinii. Znając elementy składowe wpływające na problem, być może będzie łatwiej go zrozumieć. Zacznijmy więc od początku. Ziarno poglądów zostaje zasiane w miejscu, w którym się wychowaliśmy. Pierwsze informacje o funkcjonowaniu świata czerpaliśmy ze słów osób w najbliższym otoczeniu.
Rodzice, koledzy, ciotki, wujkowie i na przykład nasi osobiści idole. Naturalnym procesem jest adaptacja do
otoczenia, przesiąkanie tym, co nas otacza. Znane jest powiedzenie, że jabłko pada niedaleko od jabłoni oraz kto z kim przystaje, takim się staje. Dla tych, których poglądy leżą po przeciwnej stronie barykady spieszę z informacją, że całkowita negacja to też przejaw tych samych zjawisk, a skrajność jest skrajnością.
Rodzice podzielający poglądy polityczne konkretnej partii (przykład o tyle trafny, że tematy polityczne zniszczyły niejedno rodzinne spotkanie) niechcący wychowują kolejnego kibica partyjnego. Ojciec i matka będąc pierwszymi naturalnymi autorytetami dla dziecka silnie wpływają na kształtowanie się jego poglądów, następnie swoje trzy grosze dorzucą grupy rówieśnicze. Wreszcie młody dorosły wyrusza w świat i jest zmuszony się w nim odnaleźć.
Dobrze jest mieć poglądy, warto by było jednak dokładnie wiedzieć, czemu postępuje się w konkretny sposób. Skąd jednak bierze się przekonanie, że wyznawane poglądy to te jedyne właściwe, wręcz monopol na prawdę? Czy w ogóle interesuje nas prawda? Prawda to duże słowo. Łatwiej jest docierać do faktów i je analizować.
CO KALI LUBI NAJBARDZIEJ
Wyróżnię kilka zależności zaobserwowanych podczas rozmów
z ludźmi. Często spotykam się z postawą Kalego. Rozumiem przez to sytuację, gdy postawa narzucania opinii jest skierowane do osoby A, zaś problem w komunikacji dla rozmówcy B nie istniałby, jeżeli A zrezygnowałby ze swojej opinii. Tym samym u B następuje intensyfikacja wysiłków w celu naprostowania światopoglądu A, bo zdaniem B głupio uważać inaczej. Zacząłem ten schemat zauważać, gdy znajomy wyjaśnił mi, że sam tak czasami robię. Uznałem błąd i zacząłem z tym pracować. Mądrzejszy o kilkanaście lat doświadczeń dzisiaj się z tego śmieję i już nie przekonuję ludzi, a po prostu opowiadam o moim patrzeniu na sprawy, o ile jestem słuchany, czy też w przypadku „Konceptu” - czytany. Chcemy być postrzegani jako ci, którzy są dobrze poinformowani. Przeciętnemu człowiekowi dużo satysfakcji sprawia stwierdzenie o posiadaniu racji. Z drugiej strony trudno mu przyjąć, że się myli. Wewnętrzny Kali w takich warunkach świetnie się rozwija. Wysłuchanie i próba zrozumienia odmiennego zdania stanowi doskonałą szansę dowiedzenia się czegoś nowego. Uznanie pomyłki i przyznanie racji jest oznaką dojrzałości. Najwięcej wyciąga się z rozmowy z osobą o otwartym umyśle, ukierunkowaną na zgłębianie wiedzy.
Przekonania to jednak nie tylko zestaw informacji. Jednaki sposób postrzegania rzeczywistości zbiera ludzi w grupy, w organizacje czy religie. Świadomość posiadania opinii podzielanej z wieloma innymi osobami może prowadzić do złudnego przekonania o dysponowaniu wspomnianym już monopolem na prawdę. Czy tysiące osób na raz może
się mylić? Owszem, pozdrawiam wyznawców teorii płaskiej ziemi. Przykład prawdopodobnie wywołuje uśmiech na wielu twarzach, ale problem nie jest błahy, Ludzie mają tendencję do hermetyzowania się w swoich przekonaniach, nie ważne jak absurdalnych, jeśli tylko grupa im przytakuje, im liczniejsza tym gorzej. Prześledźcie ile czasu zajęło, aby do większości ludzi starego kontynentu dotarło, że niewolnictwo nie jest dobrym pomysłem – zmiana poglądów milionów zajmuje miliony godzin. Bezwład kulturalny dużej grupy ludzi jest powodem, dla którego zmiany, czy na gorsze, czy na lepsze, następują powoli. Mając świadomość trudności dyskusji z jednym zamkniętym umysłem, można sobie wyobrazić rozmowę z grupą takich ludzi. Ilość schodków do pokonania rośnie wykładniczo przy próbie osiągnięcia kompromisu. Zbiorowe „kali-ectwo”.
Innym zagrożeniem jest lenistwo naszej głowy. Umysł jest tak skonstruowany, że preferuje rozwiązania łatwe. Jest to nasza naturalna skłonność i służy optymalizacji życia. W sprawie poglądów może się zdarzyć, że w nieświadomym poszukiwaniu ułatwień bezrefleksyjnie przyjmujemy poglądy osoby, która podaje się za naukowca lub jest z jakiegoś powodu uznawana za autorytet. Rzadko też weryfikujemy informacje w kilku źródłach. Dotarcie do informacji, która przekonuje do zmiany patrzenia na istotne sprawy nie musi być równoznaczna z rzeczywistym nadejściem tej zmiany. Opór głowy przed zrobieniem przemeblowania jest procesem złożonym. Zmiana poglądów może oznaczać wykluczenie z grupy, konieczność zmian w postępowaniu i, co najbardziej prozaiczne – zawsze powoduje konieczność wysiłku intelektualne -
go. Wysiłek zaś kojarzy się większości z czymś zbędnym i niszczącym, co jest z kolei po prostu nieprawdą.
Rozmowom często towarzyszą emocje i, co ciekawe, to one pełnią w nich nadrzędną rolę. Miła rozmowa jest czasem cementowania poglądów wspólnych z rozmówcą i stanowi szansę do pozyskiwania i przyjmowania kolejnych informacji. Aktywowanie w rozmowie emocji nieprzyjemnych i trudnych implikuje ustawienie się w pozycji obronnej, po której następuje próba sił. Próbowaliście kiedyś przebić głową mur? Doprowadzenie w dyskusji do podniesienia alarmu zagrożenia w sferze wartości drugiej osoby jest początkiem kłótni. Istnieją niewielkie szanse, że uda się wetknąć wykałaczkę w szczelnie ułożony obronny mur, nawet jeżeli na wykałaczkę jest nabita wartościowa dla drugiej osoby informacja, która pomogłaby jej lepiej postępować. Emocje mogą być też powodem całkowitego przebudowania świata wartości. Wzniosłe doświadczenia emocjonalne lub katastrofy zazwyczaj są wystarczającym powodem do zmiany postępowania, niekiedy wręcz o 180 stopni. Świat po wywróceniu do góry nogami jest w takim bałaganie, że łatwiej jest ułożyć wszystko od nowa, niż przywracać stary porządek. Nasz pokój rzadko wygląda tak samo po przeprowadzce, zazwyczaj jest większy i lepszy niż poprzedni. Podobnie przebiega przeprowadzka poglądów w umyśle człowieka po wydarzeniu transcendentnym. Kali potrzebował otrzeć się o śmierć, by coś zmieniło się w jego sposobie myślenia. Czy warto czekać, aż życie nam udowodni pomyłkę? A może warto samemu zacząć szukać?
Adam Woronowicz
wielokrotnie udowodnił, że potrafi wcielać się w różne postaci. W lutym odwiedził Łódź, gdzie u boku Julii Wieniawy zagrał w Teatrze Muzycznym w spektaklu pt. „Gra”. Aktor opowiedział nam o kulisach serialu „The Office PL”, a także podzielił się wspomnieniami z planów filmowych.
Z ADAMEM
WORONOWICZEM ROZMAWIA
KAMIL KIJANKA
Kamil Kijanka: Nawiązując do dzisiejszego spektaklu „Gra” chciałbym dowiedzieć się, czy woli Pan zadawać pytania czy też na nie odpowiadać?
Adam Woronowicz: Są takie momenty, że wolę chyba zadawać pytania. Grając różne role w swojej karierze dochodzę do wniosku, że czasem łatwiej jest przesłuchiwać niż być przesłuchiwanym…
Przesłuchiwać swoich kolegów w różnych sprawach lubi także Darek Wasiak. Czy spodziewał się Pan, że „The Office PL” zostanie tak dobrze przyjęty?
Kiedy dowiedziałem się od Doroty Kośmickiej, producent tego serialu, że coś takiego planuje, to delikatnie mówiąc, miałem pewne obawy. Było to trochę takie porywanie się z motyką na słońce. Wiele krajów próbowało i kończyło się często na jednym sezonie, bo BBC nie pozwoliło na więcej. Fajne jest to, że co jakiś czas przyjeżdża do nas ktoś z BBC i ogląda nasze odcinki. Czasami się dziwią, że my się z czegoś śmiejemy i...jest to dla nich niepokojące. Jak widać jednak – to działa. Jesteśmy jedynym krajem poza Stanami, któremu zezwolono na realizację tylu sezonów. U nas jednak było trochę inaczej. Nie
chcieliśmy kopiować wszystkiego z wersji amerykańskiej. Przenieśliśmy z niej pewną ideę, czyli pracę w jakimś biurze, w której czymś się handluje. Następnie – wstawiamy tam nas. Nie kopiujemy scen, dialogów, tylko robimy to po swojemu. Darek Wasiak to też był taki trochę nasz twór. Jest także uniwersalny. Jak Polska długa i szeroka, tak wielu jest u nas Darków Wasiaków. Nie ma co się specjalnie naśmiewać. Tak po prostu jest. Jedną nogą został jeszcze poprzedniej epoce, a drugą znalazł się w tej drugiej rzeczywistości i chyba nie potrafi się w niej do końca odnaleźć. Jest niezwykle łatwowierny. Bardzo łatwo wmanewrować go w różne sytuacje. „The Office PL” to dla mnie wielka przygoda. Myślę, że dla Darka Wasiaka też. Mam nadzieję, że spotkamy się na planie przy okazji czwartego sezonu. Wszystko na to wskazuje.
Obejrzał Pan już amerykańską wersję? Słyszałem, że nie widział Pan tego kultowego serialu przed kręceniem zdjęć. Niestety nie. Muszę przyznać, że do tej pory oglądałem zupełnie inne seriale, a „The Office” jakoś nigdy mi nie wchodziło. Nie rozumiałem za bardzo fenomenu tej produkcji. Nie wiedziałem, o co taka wrzawa. Dopiero później, gdy zacząłem
oglądać jakieś poszczególne fragmenty, poznałem niektóre postaci, pomyślałem, że jest to poważna sprawa. Poczułem też swego rodzaju wyzwanie. Zadziałało to też na mnie trochę jak płachta na byka… Coś w stylu – „ja nie potrafię? Ze mną się nie napijesz?”
Wspomniał Pan, że Darek Wasiak faktycznie został mentalnie w poprzedniej epoce. Czasach, w których dzieje się akcja filmu „Zupa nic”. Jest to momentami niełatwa, a zarazem ciepła i nostalgiczna podróż do okresu, w którym ludzie często nie mieli za dużo, ale byli bardziej… życzliwi?
Na pewno byli sobie bliżsi. Może przez to, że zbyt dużo czasu poświęcamy na media społecznościowe. Dawniej miało się Grundiga i nagrywało audycje Marka Niedźwieckiego. To była dla wielu z nas jedyna możliwość obcowania z wielkim światem muzyki. Na pewno nie było łatwo. Z powodu niedoborów wody były domy, w których wszyscy po kolei kąpali się w wannie w jednej wodzie. Epoka ta nas wiele kosztowała i wpędziła w duże kompleksy. Kiedy jednak jeździliśmy z tym filmem na różne pokazy, wielu ludzi wspominało te czasy bardzo nostalgicznie. To było w końcu czas ich młodości, pewnej beztroski. Opowiadali o tym, że o wiele częściej spotykali się ze sobą niż obecnie. Ja sam pamiętam takie miejsce w moim rodzinnym Białymstoku, gdzie można było znaleźć kolegów, gdy akurat nie zastało się ich w domu. Dziś już nie ma tam jednak dzikich sadów. Postawili nowe bloki…
Byłem nieco zdziwiony, gdy tak doświadczony aktor jak Pan, wyznał, że czuł się nieco speszony na planie podczas kręcenia trzeciego sezonu serialu „Skazana”. Tak było?
To prawda. Kiedy zadzwoniono do mnie z tą propozycją, „Skazana” cieszyła się już dużą popularnością. Nie jest to na pewno lekki serial, ale zyskał naprawdę wielu fanów. Pamiętam pierwszy dzień na planie. Wylądowałem na hali, gdzie ustawiona była tzw.”Peronka”, fantastycznie zrobiona przez scenografię. Stanęło naprzeciwko mnie pięćdziesiąt kobiet, a ja byłem sam. Byłem pod dużym wrażeniem. W życiu nie miałem mowy powitalnej tego typu. Hepner się wtedy witał i oznajmiał, że jest nowym dyrektorem penitencjarnym. Pracowałem z wyśmienitymi aktorkami i wspaniałymi koleżankami, takimi jak Ola Adamska, Agata Kulesza i wiele, wiele innych. Była to czysta przyjemność i czułem duży zaszczyt grając razem z nimi. Mimo mojego doświadczenia, faktycznie pierwszego dnia trochę jednak wymiękłem. Skończyły się już zdjęcia do czwartego sezonu i mogę powiedzieć tylko jedno – będzie się działo.
Wiele osób kojarzy Pana przede wszystkim z rolami lekkimi, komediowymi za sprawą takich produkcji „The Office PL”, czy „Teściowie”. Zdarzyło się Panu już jednak wcześniej zagrać mroczniejsze postaci. Tak jak np. w „Czasie Honoru”, gdy wcielił się Pan w pułkownika Wasilewskiego.
Początki były jednak trudne. Często słyszałem odmowy.
Jak wspomina Pan tamtą rolę?
To była fantastyczna przygoda. Śmiałem się, że gdyby nie zabili pułkownika Wasilewskiego, to doczekalibyśmy się z nim jeszcze jednego lub dwóch sezonów „Czasu Honoru”. Taką popularnością cieszył się wówczas ten serial. Fajnie był on skomponowany. Z jednej strony służbista –członek nowej, brutalnej władzy. Z drugiej strony – człowiek z krwi i kości, który potrafił obdarzyć uczuciem kobietę. Człowiek momentami bezwzględny, ale z pękniętym sercem. Pamiętam takie spotkanie z jedną z nauczycielek, która przyszła do mnie ze swoją klasą i powiedziała, mając oczywiście przed oczami pułkownika Wasilewskiego: „Jak ja Pana nienawidzę, ale nie mogę się już doczekać kolejnego odcinka”. To była świetna, twórcza praca i żałuję, że ten Wasilewski nie mógł później wrócić.
Czy czarne charaktery gra się przyjemniej?
Ja na pewno powiem, że gra się trochę łatwiej. Inni się mnie mają bać lub podejrzewać o niecne zamiary. Umawiamy się wtedy, że muszę być w odpowiedni sposób straszny, że muszę zrobić groźne spojrzenia do kamery. Widzowie podejrzewają, że w końcu musi spotkać mnie zasłużona kara, ale do tego czasu trzeba wytworzyć odpowiednie napięcie. Rzeczywiście oś dramaturgiczna jest napięta właśnie w tym kierunku. Nie powiem, że jest to całkiem łatwe, ale jest w tym na pewno duża doza przyjemności. Czasami śmieję się, że w tym naszym zawodzie bawimy się często w policjantów i złodziei. Jest to trochę bardziej poważna, ale w gruncie rzeczy to cały czas zabawa. Na pewno granie takiego Darka Wasiaka to zupełnie coś innego niż Hepnera ze „Skazanej”, czy Artmana z „Diagnozy”. Chociaż dla wielu osób Darek także może wydawać się nieprzyjemny. Szczególnie dla Bożeny…
Na koniec chciałbym zapytać o to dlaczego został Pan jednak aktorem a nie stolarzem? Podobno niewiele zabrakło…
Z tym stolarzem to był pomysł babci. Ona wybrała moim siostrom i babciom ciotecznym konkretne zawody. Uważała, jak wiele osób z jej pokolenia, że nie ma to jak fach w ręku. A stolarz to był ktoś. W liceum miałem zajęcia ze śp. profesor Sytnik, która kochała teatr. Zabierała tam także nas. Motywowała nas także tym, że wstawiała piątki każdemu, kto przynajmniej trzy razy wybrał się do teatru. Mnie jakoś tam początkowo za bardzo nie ciągnęło, ale nagroda okazała się bardzo kusząca. Jednego dnia stanąłem więc pod teatrem i wziąłem trzy bilety. Były jednak z tego samego przedstawienia, więc jak możecie się domyślić, Pani Profesor szybko się zorientowała. Później jednak był wyjazd do Teatru Współczesnego do Warszawy na „Mistrza i Małgorzatę”. To właśnie wtedy poczułem to coś. Początki były jednak trudne. Często słyszałem odmowy. Nie dostałem się na przykład do Łódzkiej Szkoły Filmowej, a wiele lat później otrzymałem propozycję, by prowadzić tam zajęcia. Historia zatoczyła koło.
Wyobraź sobie, że wstajesz z przerażeniem, bo nie zadzwonił budzik. W pośpiechu zbierasz rzeczy i maksymalnie skracasz czas poświęcony na poranną toaletę. Wybiegasz z domu, spiesząc się na spotkanie. Na przystanku nie udaje Ci się wsiąść do autobusu. Z jednej strony zastanawiasz się, czy zdążysz, a z drugiej, czy dom jest zamknięty i czy pośpiech nie przysporzy Ci dodatkowych problemów. Nerwy, które i tak dziś są zszargane, buzują, gdy orientujesz się, że telefon został w domu. Zastanawiasz się, czy zdążysz jeszcze wrócić, czy jednak nie ma na to szans. Podchodzisz do osoby, która stoi obok i pytasz: „Przepraszam, czy ma Pan zegarek?”, a odpowiedź doprowadza Cię do wściekłości. Jaka to odpowiedź? Pan, zdający się być myślami daleko od miejsca, w którym stały jego nogi odpowiedział: „Tak, mam”.
Czy to możliwe, że taka odpowiedź mogłaby paść? Czy to możliwe, że mogłaby kogoś zdenerwować? Odpowiedzi na oba pytania są twierdzące. W pierwszym przypadku warto zwrócić uwagę na to, że tekst wypowiedzi jest najbardziej logiczną odpowiedzią na zadane pytanie. Z kontekstu jednak wiemy, że nie tego właściwie oczekiwała osoba pytająca. Czemu więc pytany nie domyślił się, o co pytającemu chodziło? Powodów może być wiele: mógł być myślami gdzie
indziej, mógł być dzień wcześniej na występie iluzjonisty, który zapytał go o zegarek w celu wykonania tricku, a mógł też po prostu… mieć inne ucho.
Niemiecki psycholog i autor książek Friedemann Schulz von Thun stworzył teorię kwadratu komunikacyjnego. Według niej wszyscy komunikujący się mają do dyspozycji 4 ust i 4 uszu. To znaczy, że wypowiedzi mogą być interpretowane zarówno przez nadawców, jak i odbiorców na cztery sposoby w czterech płaszczyznach: faktów, apelu, relacji, ujawniania siebie.
Najogólniej rzecz biorąc, oznacza to, że ten sam komunikat można usłyszeć na 4 sposoby. Można też go wypowiedzieć, mając cztery różne intencje. Będzie prościej zrozumieć to na przykładzie.
Ktoś otwiera lodówkę i mówi: „Nie ma mleka”.
- Ktoś, słuchający uchem faktów
(ucho rzeczowe), usłyszy i zinterpretuje: „Aha, w lodówce nie ma mleka. Jeżeli będziemy robić coś do jedzenia to bez mleka.”
- Ktoś, słuchający uchem apelu, usłyszy: „Powinienem kupić mleko”.
- Ktoś, słuchający uchem relacji: „Nie jestem zbyt dobrym gospodarzem, bo nie mam mleka”.
- Słuchający uchem ujawniania siebie usłyszy: „Chciałem się napić mleka, ale nie mogę”.
O CO KONKRETNIE CHODZI W TYCH PŁASZCZYZNACH?
Fakty
Na tej płaszczyźnie nadawca komunikatu przekazuje konkretne dane. Jego celem jest przekazanie informacji w sposób klarowny i zrozumiały – czyli chce, żeby ktoś coś wiedział. Odbiorca ocenia ten komunikat pod kątem tego, czy informacje są prawdziwe i istotne. Ta płaszczyzna jest klarowna i nie wymaga wielu słów – z pewnością pozwala uniknąć nieporozumień.
Apel
Ta płaszczyzna zawiera prośby, sugestie lub inne formy, które mają na celu skłonienie odbiorcy do działania czy zmiany. Nadawca może dążyć do wpłynięcia na zachowanie odbiorcy w sposób jawny, poprzez udzielanie rad lub niejawny, uciekając się do manipulacji. Odbiorca na tej płaszczyźnie zadaje sobie pytanie, co powinien teraz zrobić, myśleć, czuć. Taki kontekst komunikacji może wynikać z relacji w jakich się znajdujemy, np. relacji podległości i zależności.
Relacje
Komunikat na płaszczyźnie relacji ujawnia, jak nadawca postrzega swoją relację z odbiorcą lub co o nim sądzi. Z kolei odbiorca, interpretując komunikat pod tym kątem, może reagować emocjonalnie, np.
odczuwając smutek, akceptację lub protekcjonalne traktowanie.
Ujawnianie siebie
Na tym polu nadawca prezentuje siebie. W każdym komunikacie zawarta jest informacja na temat nadawcy, w których czasem celowo kreuje wizję siebie, a czasem nieświadomie przekazuje informacje na swój temat. Odbiorca jest w stanie dostrzec ukryte informacje na temat osobowości, oczekiwań nadawcy.
Co daje nam świadomość takiego modelu komunikacyjnego? Przede wszystkim możemy rozpoznać swój sposób mówienia i słuchania. W rzeczywistości prawie każdy korzysta ze wszystkich płaszczyzn, ale zwykle jest jedna, która dominuje.
I już ta samo-świadomość może nam dużo dać. Bo świadomość, że mówię o faktach, ale tak naprawdę apeluję o zmianę zachowania, może być dla mnie cenna o tyle, że mogę zdać sobie sprawę, że apelując wprost, szybciej mogę osiągnąć swój efekt. Z drugiej strony, mając świadomość, że, słysząc te same słowa, inni mogą usłyszeć zupełnie inne zdania, łatwiej tolerować innych ludzi i ich odmienną wizję.
Jeżeli wiem, jak duży potencjał do nieporozumienia tkwi w tych płaszczyznach, to mogę ułatwić sobie porozumienie parafrazowaniem i świadomym przenoszeniem rozmowy na te płaszczyzny, by na nich po kolei dochodzić do porozumienia.
KANAPKA ZWROTNA
By komunikacja była skuteczna, wracamy do nadawcy z informacją zwrotną. Jedną z metod takiej informacji jest, tzw. metoda kanapki, a więc przekazywania na przemian informacji pozytywnych i negatywnych. Tak naprawdę to trochę manipulatorska forma, ale można tę metodę dostosować do prezentowanego kwadratu komunikacyjnego, by stała się przydatnym i ułatwiającym narzędziem.
Wszyscy komunikujący się mają do dyspozycji
4 ust i 4 uszu.
A z czego zrobimy taką kanapkę?
Na podstawę dajemy pozytywne szczegóły – wtedy jest na czym budować.
Kolejnym etapem będzie odpowiedź na poziomie ucha rzeczowego, a więc jasne i precyzyjne pokazanie faktów i informacji – pozbawionych interpretacji.
Następnie ujawniamy siebie i przekazujemy swój odbiór wydarzenia, komunikatu. Potem przekazujemy swoje oczekiwanie (apel) i na ostatnią warstwę kanapki kładziemy prognozowany przez siebie wynik, a więc efekty, argumenty i korzyści (relacje).
Próba porozumienia na każdym z czterech aspektów komunikacji znacznie podnosi szanse porozumienia w ogóle.
Przy najbliższym nieporozumieniu warto zastanowić się, których ust użyliśmy do mówienia i którego ucha do słuchania.
Jesteśmy różni, ale to akurat żadne wielkie odkrycie. Zdajemy sobie sprawę, że nas - ludzi, dzielą czas, miejsce, wykształcenie, kultura i cała masa innych aspektów, które nadają nam indywidualny wygląd i charakter. To co dzieli nas jednak najbardziej i stanowi największe wyzwanie to język.
Izałożę się, że myślisz o klasycznej sytuacji spotkania Fina z Chińczykiem, gdzie obaj w języku angielskim znają jedynie „Hi” i „YouTube”. Masz rację. Trudno porozumiewać się z osobą mówiącą w języku, który słyszymy po raz pierwszy. Ale zaskoczę Cię, to jest nic w porównaniu z różnicą w komunikacji dwóch osób zamieszkujących ten sam kraj, to samo miasto, a nawet siedzących naprzeciwko siebie w biurze.
PO PIERWSZE, ŚWIADOMOŚĆ
Musisz zdać sobie sprawę, że ludzie mają bardzo różne style komunikacji. Jest to uwarunkowane między innymi wychowaniem, wykształceniem, środowiskiem w jakim dorastamy, ilością przeczytanych książek, usłyszanych piosenek i stanowiskiem, jakie zajmujemy w pracy. A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Może wydawać się to śmieszne, ale świadomość, że różni ludzie mówią kompletnie co innego będąc w tych samych sytuacjach, sprawi, że łatwiej będzie Ci zrozumieć przekaz i oddzielić Twoje emocje od emocji Twojego rozmówcy. Czy zdarzyło Ci się kiedyś napisać bardzo długą, oficjalną wiadomość do profesora
na studiach lub szefa w pracy, gdzie użyłeś miliona zwrotów grzecznościowych oraz ładnie brzmiących i trudnych słów? Na niektóre z nich dostałeś zapewne odpowiedź w tym samym tonie, jednak większość odpowiedzi zawierała krótkie „Tak.” lub „Zgadza się” oraz zwyczajowe „Serdecznie pozdrawiam, …”. Poziom Twojej frustracji zapewne osiągał wtedy poziom, którego nie da się opisać, a w głowie pojawiało się mnóstwo myśli o tym jak można tak lekceważyć drugiego człowieka. I tu Cię zaskoczę, bo na 90% nadawca nie miał na myśli niczego złego, a jedynie to, co zawarł w swojej odpowiedzi.
Czy Jeśli przyjaciółka na pytanie, czy idziecie dzisiaj do kina, odpowie „Tak”, to obrazisz się na nią za tak krótkie sformułowanie? No właśnie. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że przyjaciółka to nie dziekan albo kierownik projektu, ale czemu zwykłe “tak” działa w sytuacji z kinem, a w odpowiedzi na maila z konkretnym pytaniem już nie. Wydaje się, że wszystko zależy od kontekstu sytuacji. Skoro Ty zmusiłeś się do napisania wypracowania na dwie strony A4, to Twój rozmówca powinien zrobić dokładnie to samo. Problem polega jednak na tym, że to nie sama sytuacja ma tutaj największe znaczenie, a to z kim rozmawiasz. Żaden szef dużej firmy czy wykładowca na wydziale z setkami studentów nie ma czasu odpisywać na każdego maila w sposób godny Szekspira. Pomyśl jak frustrujące dla tak zajętego człowieka może być czytanie Twoich wypocin, aby w ostatnim zdaniu zorientować się, że główne pytanie, na które oczekujesz odpowiedzi, to czy ostatni raport dotarł na czas lub czy kolokwium jest w piątek o 10:00. Czy „Tak” nie daje Ci kompletnej odpowiedzi na zadane przez Ciebie pytanie? To od Ciebie zależy, jak zinterpretujesz tę wiadomość, ale zaręczam Ci, że oznacza dokładnie to co jest w niej zawarte. Zwykłe i proste – Tak.
PO TRZECIE, TO TWOJE EMOCJE
Coś lub ktoś może wywołać w nas emocje, jednak musisz pamiętać, że to nadal są Twoje emocje. To, że po otrzymaniu krótkiej wiadomości w odpowiedzi na długi, kwiecisty
mail, jesteś zły, nie jest równoznaczne z tym, że nadawca chciał Cię w jakiś sposób zdenerwować. To, że zastanawiasz się co złego zrobiłeś albo czy szef Cię nie lubi, też dzieje się wyłącznie w Twojej głowie i nie ma nic wspólnego z opinią przełożonego na Twój temat. Nie jesteś szpiegiem obcego wywiadu, żeby w wiadomościach szukać drugiego dna i ukrytych kodów. Czasami tak znaczy tak, a nie znaczy nie. Sposób, w który to odbierasz, w dużym stopniu świadczy o Twojej pewności siebie i o tym jak postrzegasz się na tle rozmówcy. Jeśli krótka odpowiedź sprawia, że czujesz niepewność i strach, że coś musiałeś zrobić nie tak, oznacza, że albo rzeczywiście masz coś na sumieniu i boisz się, że sprawa się wyda, albo masz w zwyczaju analizować wszystko z najmniejszymi szczegółami i wyciągać pochopne wnioski dyktowane emocjami. I wierz mi, to naprawdę powszechne zjawisko. To
Jeśli nie chcesz zwariować, domyślając się co ktoś ma na myśli, zacznij świadomie słuchać.
bardzo przykre, ale mamy nieznośną tendencję do umniejszania sobie, lekceważenia własnych sukcesów i podważania kompetencji. Czemu? To temat na dłuższą rozmowę.
TO NIE ENIGMA
To nie jest tak, że styl komunikacji danego człowieka owiany jest tajemnicą i nie możemy go dokładnie określić. Potrzeba niewiele czasu i niedużo wymienionych zdań, aby zorientować się z kim mamy do czynienia. Jeśli chcesz usprawnić swoją komunikację z innymi studentami, wykładowcami lub w pracy, przyjrzyj się im w pełni świadomie. Nie zastanawiaj się czemu tak postępują, a zwyczajnie poświęć chwilę na przeanalizowanie kilku ostatnich rozmów czy wymianie maili. Istnieją ludzie (ja jestem doskonałym przykładem), którzy nie znoszą czytać długich maili i uwielbiają krótkie komunikaty, najlepiej spisane w punktach. To nie jest kwestia bycia niemiłym czy zadufanym w sobie człowiekiem, a komfortu psychicznego. Na co dzień otrzymuję tyle informacji, że nie jestem w stanie ich w 100% przefiltrować.
Krótkie pytania i równie krótkie odpowiedzi sprawiają, że mam poczucie braku marnowania czasu i jasności sytuacji. I nie raz zdarzyło mi się odpowiedzieć na piękny mail, „Rozumiem, dziękuję za wyjaśnienie, pozdrawiam.” Na początku moi współpracownicy byli zdziwieni zwięzłością moich wypowiedzi, jednak po wytłumaczeniu im na czym polega mój styl komunikacji, nikt nie podejrzewa mnie już o bycie wredną jędzą.
PO PIĄTE, WYKORZYSTAJ TĘ WIEDZĘ
Wiedza na temat stylów komunikacji i szybka umiejętność ich analizy naprawdę może Ci pomóc. To mniej więcej tak, jakbyś po kilku minutach mógł się zorientować w jakim obcym języku mówi Twój rozmówca i mało tego, mógł się w nim z nim porozumiewać. I tu warto wziąć pod uwagę nie tylko konkretną osobę, ale i kontekst. Jeśli chcesz coś od kogoś uzyskać, dostosuj swój komunikat do jego stylu. Jeśli zdążyłeś się zorientować, że Twój szef, tak jak ja, lubi zwięzłe wiadomości, wypisz mu podsumowanie w punktach, zrób tabelkę z najważniejszymi danymi lub wykres pokazujący główny trend. Zadaj główne pytanie w temacie maila i bingo. Szef z przyjemnością odpisze na taką wiadomość, nawet jeśli nie będzie miał zbyt wiele czasu. Jeśli z drugiej strony, ktoś lubi uprzejmości i ceni sobie dobrą atmosferę w trakcie rozmowy, nieważne, że odbywa się ona online, dodaj na początku formułkę „Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze, dawno się nie widzieliśmy”, a na końcu uśmiech. Mail nadal może być profesjonalny, a z drugiej strony twój odbiorca z przyjemnością przeczyta kilka miłych słów, zamiast kolejnych nudnych elaboratów.
Praca z drugim człowiekiem naprawdę nie jest prosta, a największe jej wyzwanie to właśnie komunikacja. W dobie Internetu, pracy zdalnej i studiów online, musimy odgadywać nastrój naszego rozmówcy po tym, jakich emotikonów i zwrotów używa. Nie widzimy zmarszczonego czoła, niespokojnych ruchów i uciekania wzrokiem czy zwykłego uśmiechu, który tak bardzo pomaga nam się rozluźnić podczas rozmowy. Jeśli nie chcesz zwariować, domyślając się co ktoś ma na myśli, zacznij świadomie słuchać, a raczej czytać i pogódź się z oczywistym faktem, że zwyczajnie jesteśmy inni.
W jaki sposób wykorzystać różnorodne osobowości w realizacji projektów? Jak porozumieć się z osobami różniącymi się od nas charakterem i temperamentem?I I wreszcie – jaki ty masz charakter i do czego, może przydać ci się ta wiedza. Zapraszam do lektury, która być może rozwieje część spośród tych wątpliwości.
Współpraca z drugim człowiekiem nie jest prosta. Każdy zapewne ma w tej materii swój własny przepis na sukces, ponieważ proces porozumiewania się jest dość złożony i zależy od wielu czynników. Pomocne w zrozumieniu tego, jak współistnieć z innymi ludźmi, rozmawiać z nimi i prowadzić różnego rodzaju wspólne projekty, może okazać się zwrócenie uwagi na to, jacy jesteśmy sami i czego potrzebujemy, ale także jaka jest natura i potrzeby ludzi wokoło. Każdy człowiek jest niepowtarzalny. Ta unikalność ma miejsce z powodu bardzo indywidualnej budowy organizmu, predyspozycji, czy wpływu kulturowego i wychowawczego w jakim przyszło żyć konkretnej osobie. To właśnie różnego rodzaju czynniki zewnętrzne i biologia naszego ciała mogą nadawać nam indywidualność, ale także kształtować nasze osobowości, na które składają się temperament, charakter i tożsamość. Każdy z tych czynników wywiera wpływ na nasze życia, warto więc uświadomić sobie jaki on jest i jak możemy na to wpływać. Praca podjęta w tej materii niewątpliwie pozwala na lepsze współżycie z innymi, ale także i z samym sobą.
Bardzo ciekawym wśród tych komponentów jest temperament, który może ujawnić się już w pierwszych latach naszego życia i według opinii części badaczy w dużej mierze zdeterminowany jest genetycznie. Składają się na niego na przykład aktywność, wytrzymałość, a także reakcje emocjonalne i fizyczne na różnego rodzaju bodźce. To aspekty, na które nie mamy dużego wpływu. Z tego względu temperament jest w naszym życiu bardzo ważny.
Warto go dobrze poznać i nauczyć się z nim współpracować, a już na pewno nie obwiniać siebie za to, jacy
jesteśmy. Zupełnie inny stosunek powinniśmy mieć do charakteru, na którego kształt mamy już wymierny wpływ. Cechy charakteru mogą wynikać z naszych zachowań, sposobu bycia i usposobienia. Mogą mówić o naszym światopoglądzie czy sile woli. Przyglądając się swojemu charakterowi, wiele zyskujemy. Obserwując i analizując jego przejawy, możemy lepiej go rozumieć i rozwijać tak, aby stawać się lepszymi wersjami siebie. Poprzez głębszy wgląd w swoje wnętrze niewątpliwie natkniemy się również na tożsamość, która jest nieodłącznym elementem naszej osobowości. Wynika ona z wychowania, wpływu kulturowego i środowiska, które nas otacza. To, jaki miały one na nas wpływ i to, co sami dla siebie wybierzemy z tego, co zaoferowało nam życie może wpłynąć na nasze poczucie spełnienia i potrzebę przynależności. Nie można przy tym zapomnieć, że każdy człowiek ma swoją własną perspektywę, na którą składa się tak wiele czynników.
Z racji poziomu skomplikowania tematu osobowości i tego jak ją rozumiemy, powstało wiele pomysłów na to, jakie typy osobowości można wyróżnić. Jedną z pierwszych takich klasyfikacji jest ta zaproponowanego przez starożytnego greckiego uczonego Hipokratesa. Wyróżnił on cztery typy osobowości: sangwinika, melancholika, choleryka i flegmatyka. Każda z nich opisuje zestawienie cech, które mogą okazać się pomocne w lepszym zrozumieniu siebie. Jednak rzadko zdarza się, aby ktoś miał cechy tylko jednego z tych typów. Zwykle osoby poznające ten podział identyfikują się z co najmniej dwoma z nich, zaznaczając przewagę jednego z nich. Sangwinika określa się jako duszę towarzystwa, chętnego do działania i z łatwością dopasowującego się do zmieniającej się rzeczywistości. Choleryk również jest osobowością z dużą siłą energią życiową, jednak posiada więcej cech przywódczych, pewności siebie i dużej ambicji w dążeniu do swoich celów. Natomiast melancholik jest dużo bardziej poważny, chętnie poddaje analizom działania innych i często towarzyszy mu zamyślenie. Flegmatyk również jest stonowany, spokojny, ale również najbardziej cierpliwy z wszystkich osobowości. Charakteryzuje go duża wytrwałość i stabilność emocjonalna. I choć
w Internecie można znaleźć bardziej wnikliwe analizy tych typów osobowości, to już nawet dzięki temu krótkiemu opisowi widzimy, że każdy z podanych typów będzie zupełnie innym rozmówcą, a współpraca z każdym z nich będzie zupełnie inna.
JAK WPŁYWAMY
NA SIEBIE NAWZAJEM?
Możemy znaleźć wiele bardzo ciekawych informacji o tym, jak konkretne typy osobowości radzą sobie ze stresem, a nawet jak może rozwijać się dana osobowość - w pozytywny lub negatywny sposób. Fakty te pozwalają nam na lepsze rozumienie siebie i innych wokół nas, dlatego zanim rozpoczniemy następną dyskusję, zainaugurujemy kolejny wielki projekt czy będziemy chcieli zarządzać zespołem w pracy, warto jest dowiedzieć się kim są osoby, z którymi współpracujemy i zapytać w jakich zadaniach czują się najlepiej. To może znacząco ułatwić wszelkie interakcje z ludźmi i podnieść
Cechy charakteru mogą wynikać z naszych zachowań, sposobu bycia i usposobienia.
waszą współpracę na inny poziom. Szczególnie ważne wydaje się być to w przypadku współpracy osób bardzo różniących się od siebie, gdyż sangwinicy mogą powiedzieć, że melancholik za dużo narzeka i wszędzie widzi problemy podczas swoich bardzo dokładnych analiz sytuacji, wytykając błędy i niedociągnięcia wszystkich pomysłów. Natomiast choleryk może uznać rzetelne analizy za niezbędne w swoich bardzo ambitnych i konsekwentnie realizowanych projektach. Podobnie, gdy zarządzamy zespołem i wchodzimy w interakcje społeczne - sangwinika poprosimy o zaangażowanie w burzę mózgów i zagadywanie do nowych pracowników na imprezie firmowej. Flegmatyka natomiast zaangażujemy wykonywanie konsekwentnie rutynowych czynności w długoterminowych projektach, zwłaszcza gdy chcemy wszystko dopiąć na ostatni guzik. To niesamowite, że jesteśmy tak różni i możemy dopełniać siebie nawzajem sprawiając, że każda rozmowa i wspólny projekt będą jeszcze ciekawsze.
Posiadanie samochodu w odczuciu wielu z nas symbolizuje poczucie wolności i niezależności.
Dla niektórych auto jest atrybutem obrazującym majątkowy status, czy też społeczną pozycję.
Dla innych zaś jest środkiem koniecznym do swobodnego funkcjonowania.
ROZMAWIA PATRYK KIJANKA
Niestety miłość Polaków do motoryzacji relatywnie często nie łączy się z wysoką kulturą jazdy, czy też brakiem brawury na drodze.
Dziennikarz Bartosz Józefiak - współpracujący z „Dużym Formatem”, portalem weekend.gazeta.pl , czy Superwizjerem TVN wyruszył w Polskę po to by nakreślić portret psychologiczny krajowych kierowców. Ponadto zbadał realia panujące w branży kurierskiej, czy też wstrząsające praktyki stosowane przez niektóre firmy odszkodowawcze. Przedstawił także historie tragiczne, które kolejny raz udowadniają, że zwyczajnie nie warto ryzykować ludzkiego życia kosztem zaspokojenia pragnienia związanego z rozpędzeniem na trasie. Owocem dziennikarskiej pracy jest reportaż „Wszyscy tak jeżdżą”, który niczym papierek lakmusowy obrazuje stan naszego społeczeństwa, którego wyraz odnajdujemy właśnie na polskich drogach.
Skąd właściwie zrodził się pomysł na to, żeby napisać reportaż o różnych odcieniach patologii spotykanych na polskich drogach?
Właściwie ten pomysł zrodził się redaktorowi Łukaszowi Najderowi z Wydawnictwa Czarne. To on zgłosił się do mnie z taką prośbą i wspólnie postanowiliśmy stworzyć portret polskich kierowców. Szybko zorientowaliśmy się, że denerwują nas podobne rzeczy. Z jednej strony prędkość, liczba wypadków, brawurowa jazda, czy też brak szacunku do pieszych. Z drugiej istotnie było dla nas uchwycenie niezwykłej więzi Polaka z samochodem. Właściwie chyba każdy ma do niego stosunek emocjonalny. Spora grupa wyraża tym czym jeździ swoją pozycję społeczną. Dla innych jazda samochodem jest wyrazem wolności, a więc pewnym symbolem ideologii libertarianizmu – i tacy bohaterowie również pojawiają się w książce. Dla innych zaś posiadanie auta jest koniecznością.
W Pana książce można znaleźć opis kilku naprawdę drastycznych historii oraz ogromnych ludzkich dramatów. Czy po pracy nad takim reportażem tak po ludzku nie jest trudniej wsiąść za kierownicę samochodu?
Z pewnością po pracy nad taką książką jeżdżę dużo ostrożniej – szczególnie w mieście. Trzymam się przepisów, zdecydowanie zwalniam przed pasami. Zbyt dużo nasłuchałem się na temat tego czym może skończyć się
brawurowa jazda po terenie zabudowanym. Jednak, gdy rozmawia się z rodzinami ofiar wypadków, a więc osobami, które nagle straciły bliskich to siłą rzeczy potem takie rozmowy siedzą w człowieku.
Co Pana najbardziej zaskoczyło w trakcie pracy nad tworzeniem tej książki?
Chyba najmocniej zaskoczył mnie brak pokory u sprawców śmiertelnych wypadków. Na początku pisania reportażu postanowiłem, że chcę zbadać co czuje człowiek, który ma na sumieniu śmierć drugiej osoby. Nie mam jednak na myśli pospolitych bandytów, a właśnie kierowców drogowych. Liczyłem na szczere spowiedzi moich rozmówców. Okazało się jednak, że nie były to wyznana „winy i skruchy”, a historie przepełnione tłumaczeniami mającymi na celu zrzucenie z siebie odpowiedzialności za to co się stało. Z pewnością jest to swego rodzaju mechanizm obronny. Przez lata mięliśmy przecież kulturę przyzwalania niebezpiecznym zachowaniom na drodze. Teraz na szczęście się to zmienia. Pamiętajmy jednak, że jest to proces społeczny, który wymaga czasu.
Dlaczego kierowcy tak często przekraczają prędkość?
Z moich rozmów z psychologami transportu wynika, że często mamy do czynienia z racjonalizacją szybkiej jazdy. Z reguły jest tak, że początkujący kierowca stara się jeździć przepisowo. Szybko jednak dostrzega, że inni uczestnicy ruchu drogowego tak nie jeżdżą. W ten sposób taki człowiek uczy się w sensie społecznym, że na
trasie preferowane jest dodanie gazu. I tak stopniowo zwiększa prędkość do sześćdziesięciu, siedemdziesięciu… Oczywiście z czasem niektórzy racjonalizują także rozpędzanie się do stu kilometrów na godzinę nie zważając na znaki. Mózg z czasem wysyła sygnał, który mówi „jeżdżę często i szybko, więc jestem dobrym kierowcą. Skoro do tej pory nic się nie stało to nie ma powodów, by jeździć inaczej”. Tacy kierowcy ignorują jednak podstawowe prawa fizyki i biologii – nie jesteśmy w stanie nauczyć się bezpiecznej jazdy „stówą” w terenie zabudowanym. Jest to gra w ruletkę z ludzkim życiem. Może udać się jechać w taki sposób sto razy, jeśli jednak nie uda się za sto pierwszym to najczęściej konsekwencje z tym związane będą odczuwalne do końca życia.
Jakie rozwiązania wprowadziłby Pan w pierwszej kolejności po to, żeby polepszyć sytuację na naszych drogach?
Przyznam, że jestem wielkim fanem fotoradarów. Myślę, że inwestycja związana z tymi urządzeniami bardzo szybko by się zwróciła – nie tylko w znaczeniu finansowym - mam tu przede wszystkim na myśli ilość uratowanych żyć ludzkich. Pamiętajmy, że główną rolą fotoradaru nie jest wystawienie mandatów jak największej ilości kierowców, podobnie odcinkowy pomiar prędkości. Te urządzenia mają zmusić szoferów do wolniejszej jazdy. Statystyki w innych krajach – choćby w Europie Zachodniej – udowadniają, że to działa. Badana pokazują, że statystyczny kierowca zazwyczaj pojedzie tak szybko jak mu umożliwią warunki na drodze, co oznacza, że nie weźmie pod uwagę znaku ograniczenia prędkości, ponieważ umysł podpowie, że możliwa jest szybsza jazda. Drugim rozwiązaniem jest takie przebudowywanie dróg, aby nie można się było po nich rozpędzać, mam na myśli fizyczne czynniki ograniczające możliwości szybkiej jazdy – szerokie chodniki, czy też przejścia dla pieszych z podniesieniem.
Jak powinno się traktować piratów drogowych?
Moje prywatne zdanie jest takie, że zachowanie osób, które spowodują wypadek rażąco łamiąc przepisy bezpieczeństwa – na przykład poprzez jazdę z prędkością ponad sto kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym - powinno być kwalifikowane jak zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Uważam jednak, że powinniśmy przede wszystkim skupić się nad tym jak zmusić kierowców do wolniejszej jazdy, a nie nad samym zaostrzaniem kar.
Praca kuriera zawsze wydawała mi się ciężka. Jednak realia opisane przez Pana przerosły moje wyobrażania. Czy był Pan równie mocno zaskoczony podczas badania tego wątku? Czy widzi Pan jakieś rozwiązania, które mogłyby polepszyć warunki pracy osób trudniących się tą profesją?
Przyznam, że realia pracy osób dowożących paczki na naszym rynku były dla mnie szokujące. Niestety zetknąłem się w tej branży z kompletnym wykorzystaniem uśmieciowienia prawa pracy w Polsce oraz słabej inspekcji pracy. Cała odpowiedzialność jest w naszym kraju przerzucana na kierowców działających pod ogromną presją czasu. Straty związane z niebezpieczną jazdą, czy też parkowaniem gdzie popadnie ponosi jednak społeczeństwo. Nie widzę tu jednak szybkiego i prostego rozwiązania. Aby mogło się coś zmienić to w pierwszej kolejności powinno się zrobić porządek w z umowami śmieciowymi. Nie mam jednak złudzeń – aby to nastąpiło - zmiany musiałyby się dokonać na szczeblu ponadnarodowym.
Poruszył Pan także problem osób, które mieszkają na wsi i bez samochodu często są pozbawione możliwości swobodnej komunikacji. Problem ten wydaje się jednak bardzo złożony i trudny do popra-
wienia w krótkim czasie. Czy jednak mimo to, uważa Pan, że sytuacja takich osób może ulec poprawie w następstwie najbliższych kilku lat?
Na skomplikowane problemy nie ma prostego rozwiązania, a takim bez wątpienia jest transport publiczny. Naprawianie go jest procesem, pytaniem jest kto go zorganizuje – samorządy, rząd – i kto za niego zapłaci? Pamiętajmy, że w obecnym systemie samorządy są niezwykle biedne. Jest to zatem bardzo skomplikowana operacja. Europa jednak pokazuje, że jest to możliwe. Jednak nie jest to do zrobienia szybko i tanio. Nie jestem jednak optymistą, bo u nas w kraju ciężko zaplanować zmiany, które przekraczają okres jednej kadencji.
Jakie emocje towarzyszyły Panu podczas pracy nad rozdziałem opisującym praktyki stosowane przez niektóre firmy odszkodowawcze w Polsce?
To był chyba największy szok. Ja tego rozdziału w ogóle nie planowałem do czasu, gdy od matek, które straciły dzieci usłyszałem, że w tej całej strasznej sytuacji tragiczne były także firmy odszkodowawcze, których pracownicy potrafili dzwonić na chwilę po tym, gdy te osoby dopiero co dowiedziały się o śmierci ich bliskich. Słuchając kilku takich historii szybko zorientowałem się, że nie jest to odosobniony przypadek, a pewne zjawisko. Zacząłem się od razu zastanawiać skąd firmy mają takie dane. Przeprowadziliśmy razem z Marcinem Wójcikiem z Superwizjera TVN śledztwo dziennikarskie. Przyznam, że jest to smutna opowieść o wielkiej chciwości i znieczulicy. Było to dla mnie szokujące. I choć są oczywiście kancelarie działające w sposób uczciwy, to niestety są też takie funkcjonujące bezwzględnie – i z tym powinien zrobić porządek nasz parlament.
Sytuacja na krajowych drogach jak sam Pan podkreśla jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym obrazującym sytuację w polskim społeczeństwie. Jestem ciekawy Pana prywatnej opinii, a także odpowiedzi względem pytania, które sam stawia Pan czytelnikom – czy Polacy potrafią się zmienić?
Są oczywiście tacy ludzie, których zmienić się nie da. Nie uważam jednak, że jesteśmy w czymkolwiek gorsi od innych krajów w których ludzie jeżdżą bezpieczniej. Musi w tym jednak pomóc dobrze zorganizowane państwo. Kultura jazdy jest pewną pochodną przepisów i właśnie sprawności państwa. To jest trochę pytanie z cyklu – czy możemy żyć w lepszym kraju? Jeśli chodzi o drogi – myślę, że tak.
– relacje chłopów i szlachty na przestrzeni wieków
KATARZYNA KOTOWSKAWdebacie publicznej i na forach internetowych komentujący rozpisywali się na temat swojego doświadczenia związanego z pochodzeniem i dumą z prostych przodków, szydząc tym samym z potomków błękitnokrwistej arystokracji. Po tylu latach ludzie ponownie się podzielili tym razem kategorię podziału przyjmując pochodzenie. Przy okazji tych okoliczności zaczęto powielać przeróżne historyczne banialuki – o niewolnictwie chłopów będących elemen-
Kwestia chłopów i ich miejsca w dziejach niedawno stała się popularnym tematem, zarówno na popularnonaukowych portalach, jak i pośród naukowców. Nastąpiło wręcz narodowe przebudzenie – ludzie bowiem uświadomili sobie, że pochodzimy od chłopów, nie od szlachty!
tem spisku szlachty i władców oraz sojuszu Kościoła i szlachty mającym na celu wyzysk prostych ludzi. Warto przyjrzeć się, jak rzeczywiście relacje między tymi dwoma grupami układały się na kartach naszej historii.
Zaczynając od średniowiecza warto przypomnieć, że nie mówimy wówczas o istnieniu szlachty – jest zdecydowanie za wcześnie. Przodkami szlachty było rycerstwo, stopnio -
wo wyłaniające się z dawnych wojów drużyny książęcej. W dawnych społeczeństwach ludzie dzielili się na tych, którzy narażali życie w obronie innych i tych, którzy pracowali na rzecz całości (niesamowicie kwestie te upraszczając). Walka na rzecz swojej grupy wiązała się z rosnącymi w czasie przywilejami i wzrostem społecznego znaczenia wojowników. Stały dostęp do księcia dodatkowo podnosił rangę tych osób. W tym czasie reszta ludności uprawiała ziemię i dbała o wyżywienie ogółu.
Wraz z kształtowaniem się państwa, wyodrębniały się kolejne elementy struktury społecznej. Na początku chłopi posiadali wolność osobistą i swobodę przemieszczania się. W zasadzie w najgorszej sytuacji byli chłopi zamieszkujący tereny kościelne. Położenie chłopów zaczęło zdecydowanie pogarszać się wraz z końcem średniowiecza – odnotowujemy wówczas nakładające się na siebie kryzysy w średniowiecznym społeczeństwie. Niepokoje społeczne, wojny, klęski nieurodzaju sprawiły, że aby przetrwać, chłopi zaczęli oddawać się w “opiekę” warstwom posiadającym, w zamian oferując swoją pracę lub jej owoce. Wraz z końcem średniowiecza w Polsce z rycerstwa zaczęła wyłaniać się szlachta, co wiązało się z nadawanymi jej przywilejami, kosztem odbierania praw chłopstwu i ograniczeniu pozycji Króla.
W czasach świetności polskiej szlachty położenie chłopów było opłakane. W zależności od regionu było lepiej lub gorzej, nie zmieniało to jednak tego, że włościanie byli zdani na łaskę przysłowiowego „pana”. Jedynie chłopi zamieszkujący tereny królewszczyzn, czyli majątków należących bezpośrednio do władcy, mogli trafić na lepsze położenie. Echa chłopskich krzywd i sposobów na radzenie sobie w trudnej sytuacji odnajdujemy w kulturze ludowej - w pieśniach i opowiastkach. Świadczy to o braku pogodzenia się ze swoim losem, negatywnym stosunku do szlachty i niejawnym buncie, który pozwalał przetrwać. Choć polskiej pańszczyźnie daleko było do amerykańskiego niewolnictwa, ziemię szlachcic mógł sprzedać z całą jej „zawartością” –również z zamieszkałymi ludźmi. Pan gruntowy musiał wyrazić zgodę na wszystkie podejmowane przez chłopa decyzje, włącznie ze ślubem. W tym czasie chłop był w zasadzie przywiązany do miejsca swojego pobytu przez prawne ograniczenie wychodźstwa chłopów ze wsi. Wszystko to doprowadziło do tego, że jednym z postulatów programowych Konstytucji 3 Maja i późniejszych, jeszcze bardziej postępowych ustaleń, było zniesienie pańszczyzny i osobiste uwolnienie chłopów spod władzy szlachty. Poziom proponowanej wol-
ności różnił się w zależności od grupy politycznej, która je postulowała.
Rola chłopów w polskich powstaniach jest niezwykle istotna. Tadeusz Kościuszko pozwolił uwierzyć małopolskim chłopom, że mogą zmieniać świat wokół siebie z pełną podmiotowością. Przez lata był wspominany jako bohater, a jego obraz wisiał w chłopskich chatach obok Matki Bożej i Chrystusa. Porzucenie więc kwestii chłopskiej po ostatnim rozbiorze świadczyło o tym, jak bardzo polska szlachta nie przygotowana była na wizję podzielenia się z kimś politycznymi aspiracjami. W związku z tym chłopi nie czuli się częścią narodu i nie rozumieli czym jest „Polska”. Nie zaangażowano ich w żadne działania polityczne na terenie ziem polskich aż do powstania styczniowego. W międzyczasie brak realnych zmian w relacji szlachty i chłopów przyniósł opłakane żniwa.
W Galicji chłopi wymierzyli szlachcie pod przewodnictwem legendarnego Jakuba Szeli krwawe saturnalia, które zapisały się w historii jako „rabacja galicyjska”. Były one skutkiem splecenia się ze sobą klęsk nieurodzaju i głodu, poczucia krzywdy związanej z podporządkowaniem dworowi, agitacji Austriaków i polskich spiskowców z Konfederacji Narodu Polskiego, którzy głosili antyszlacheckie hasła. Spowodowało to pojawienie się tzw. „paniki chłopskiej” – chłopi z obawy o swoje życie zbroili się, uciekali do lasu, ukrywali dobytek. Dodatkowo kuszono ich ulgami finansowymi, poborowymi i darowaniem gruntów. W wyniku ich działań zamordowano około 800-1000 ludzi i zniszczono około 470 dworów. Lęk przed rzezią z rąk włościan był żywy wśród szlachty przez wiele kolejnych lat, również wśród mieszkańców zaboru rosyjskiego.
Przed powstaniem styczniowym ugrupowanie tzw „czerwonych” zobaczyło w chłopach siłę, która mogła wesprzeć planowany zryw. Na wieś wysyłani byli agitatorzy, którzy mieli za zadanie edukować chłopów i budować w nich poparcie sprawy niepodległości. Również niektórzy ziemianie rozwijali wiedzę swoich chłopów – było to jednym z celów Towarzystwa Rolniczego, jawnej organizacji skupiającej ziemian,
dążącej do oczynszowania chłopów, tworzenia szkół dla dzieci wiejskich i modernizacji rolnictwa.
Na początku powstania wśród jego organizatorów ujawnił się ów lęk przed chłopskim buntem – każdy jego przejaw kazano likwidować. Brak ufności zaowocował niewykorzystanym potencjałem drzemiącym we włościanach, którzy początkowo aktywnie wspierali powstańców i dołączali do oddziałów. Byli niestety bardzo podatni na to co mówiła władza carska – często z lęku o swoje życie, z upodlenia biedą. Z chłopami pracującymi na rzecz caratu powstańcy rozprawiali się krwawo. Próbowano w trakcie powstania zerwać ich połączenie z władzą carską.
Przeciągające się walki, nierówne traktowanie, podporządkowanie naturze i jej przemianom sprawiały, że chłopi z czasem opuścili powstańcze oddziały. Wpływ na to miała też niechętna powstaniu postawa wielu ziemian, którzy zabraniali wspierania powstańców. Wraz z wydaniem uwłaszczenia przez cara, chłopi zupełnie odwrócili się do powstańców, co położyło się cieniem na dalsze relacje i poczucie pozostawienia przez włościan wśród elit. Pomimo tego, pobyt w oddziałach sprawił, że chłopi zaczęli kształtować swoją tożsamość narodową. Styczność z powstańcami poszerzała ich wiedzę na temat historii i położyła podwaliny pod dalsze włączanie niższych warstw społecznych do wspólnoty narodu.
NIHIL NOVI?
Lata wzajemnej niechęci, upokorzenia słabszych i dążenia do podporządkowania sobie innych ludzi zaowocowało trwającymi dekady nieskutecznymi staraniami o odzyskanie niepodległości. Choć wiele rzeczy było w danym czasie dla społeczeństwa nieosiągalnych, a przestrzeń polityczną tworzyli nieliczni, to uznać możemy że dopiero włączenie do wspólnoty narodowej tych najliczniejszych przedstawicieli społeczeństwa pozwoliła naszym przodkom realnie budować wolny kraj. Odrzucenie różnic, emocjonalnego przywiązania do przeszłych konfliktów, powielania sensacyjnych plotek i skupienie się na dobru wspólnym ponownie powinno pokierować naszym narodem, aby stać się silniejszym jako całość.
Wysiłek ten nierozerwalnie związany z aktywnością całego ruchu katolicko-społecznego w Polsce, w tym także jednego z jego znaczących członków – Adama Grabowskiego –człowieka pełnego nadziei i energii, o którym chciałbym dziś opowiedzieć.
Historię życia Grabowskiego należy rozpocząć w Krakowie – jego mieście rodzinnym, z którym nierozerwalnie łączą się początki jego aktywności zawodowo-społecznej. Pierwsze kroki w zaangażowaniu publicznym Grabowski poczynił już w czasach szkolnych włączając się w działalność kółka przewodzonego przez Eugeniusza Stacha, w którym młodzi krakowianie odbierali od starszego kolegi wychowanie w duchu patriotycznym. Nastawienie to nie było zresztą Grabowskiemu obce, gdyż we wcześniejszych latach swojej szkolnej przygody wywołał on „eskalację” konfliktu polsko-niemieckiego. Jak sam wspominał, namówił kilku kolegów by wypowiedzieć wojnę uczniom szkoły niemieckiej - U wylotu ulicy porywaliśmy pojedynczego malca niemieckiego, wciągali do bramy domu i tam mocno go straszyli. Pomysł ten, o dziwo, nie spotkał się z negatywną reakcją ojca Adama, który na wieść o wyczynach syna poklepał go przyjaźnie po buzi.
Spokojne lata życia w dawnej stolicy Polski stolicy zostały jednak przerwane wpierw przez I wojnę światową, a następnie przez wojnę polsko-bolszewicką, w której Grabowski nie zdążył wziąć udziału – zanim jego oddział został skierowany na
Przechadzając się po warszawskiej starówce, zaraz przy placu Zamkowym, minąć możemy gotycką Archikatedrę św. Jana – świątynię nierozerwalnie złączoną z dziejami Polski, a jednocześnie będącą przykładem ogromnego wysiłku włożonego w odbudowę stolicy po II wojnie światowej.
front konflikt ten został już zakończony. Nadchodzące lata pokoju przyniosły mu studia prawnicze, a także renomowaną posadę w krakowskim „Czasie”, z którą łączył postępującą karierę w Związku Ziemian. Praca ta przyniosła mu także i zmiany w życiu prywatnym, gdyż to właśnie w biurze Związku poznał swoją żonę.
Lata wytężonej pracy podczas dwudziestolecia międzywojennego zostały zakończyły się wraz z II wojną światową. Uciekając wraz z żoną i córeczką przed armią niemiecką znalazł się w Wilnie, wkrótce zajętym przez Związek Radziecki, gdzie, z racji posiadania samochodu, otrzymał pracę w roli kierowcy członka zarządu miasta (praca ta uchroniła go zresztą przed aresztowaniem przez NKWD). Jednocześnie działał społecznie włączając się w prace Komitetu Uchodźców Polskich. Po rozpoczęciu operacji „Barbarossa” wrócił razem z rodziną do Warszawy. Podjąwszy pracę w kawiarni „Kącik” został włączony w cywilne struktury konspiracyjne Departamentu Informacji i Prasy Delegatury Rządu na Kraj. W jego ramach był odpowiedzialny za zbieranie i porządkowanie informacji o zbrodniach niemieckich na warszawskich Żydach.
Koniec wojny wiązał się dla niego, jak dla wielu ludzi, z nadzieją na powrót do normalnego życia. Grabowski, pragnąc wykorzystać swoje długoletnie doświadczenie zawodowe, zaangażował się w organizację „Tygodnika Warszawskiego”, pisma biorącego za wzór krakowski „Tygodnik Powszechny”. Został także doceniony
przez władze kościelne i powołany w skład Prymasowskiej Rady Odbudowy Kościołów. Aktywność Grabowskiego szybko zakończyła się w związku z aresztowaniem przez UB. Zarzucono mu dążenie do zmiany przemocą ludowo-demokratycznego ustroju Państwa Polskiego, co udowadniano w zasadzie całokształtem jego dotychczasowej działalności. Sąd skazał go na 14 lat więzienia, a liczne zabiegi jego córek mające na celu uwolnienie ojca przyniosły efekty dopiero po 10 latach. Po powrocie na wolność pędził już spokojne życie dziadka, wciąż aktywnego zawodowo redaktora, a także zasiadając w aktywnie działającej Radzie Prymasowskiej, gdzie odpowiadał za działalność wydawniczą.
NIEWIDZIALNI
Koleje życia Adama Grabowskiego pozostają dość typowe dla jego pokolenia, szczególnie ciężko doświadczonego przez historię. On sam pokazuje jednak, że okoliczności dziejowe mogą ukazać hart człowieka i pozwolić mu wykazać się poczuciem odpowiedzialności za najbliższych i troską o ich byt. Warto także przypomnieć jego wytrwałą pracę w zawodzie z którym się związał, i która była doceniana w jego środowisku. Osobiście chciałbym przytoczyć jeszcze jeden fakt istotny w kontekście biografii tej właśnie osoby – Adam Grabowski jest żywym przykładem na to, że walka o niepodległość nie stała jedynie czynem zbrojnym, ale i mrówczą pracą licznych, a niewidocznych, pracowników cywilnych. Myślę, że warto o tym przypominać.
DORADCA PODATKOWY
Praca doradcy podatkowego polega na udzielaniu klientom porad w kwestiach podatkowych, mających na celu optymalizację podatkową ich działalności. Doradca analizuje sytuację podatkową klientów, opracowuje strategie podatkowe, pomaga w przygotowywaniu dokumentów podatkowych i reprezentuje klientów przed organami podatkowymi. Śledzi także zmiany w przepisach podatkowych i informuje klientów o ich konsekwencjach. Aby zostać doradcą podatkowym konieczne jest ukończenie studiów wyższych, zdanie egzaminu na doradcę podatkowego i odbycie sześciomiesięcznej praktyki zawodowej.
Rzecznik patentowy specjalizuje się w ochronie praw własności przemysłowej. Jego praca obejmuje doradztwo klientom w zakresie znaków towarowych, wynalazków, wzorów użytkowych oraz wzorów przemysłowych, prowadzenie analiz i badań dotyczących unikalności wynalazków, sporządzanie dokumentacji, reprezentowanie klientów w postępowaniach przed urzędami patentowymi oraz w sporach sądowych. Rzecznik patentowy musi być biegły zarówno w dziedzinie prawa, jak i w zakresie wiedzy technicznej. Zanim uzyskamy wpis na listę rzeczników patentowych musimy ukończyć studia wyższe i odbyć 3-letnią aplikację, zakończoną egzaminami.
DORADCA RESTRUKTURYZACYJNY
Doradca restrukturyzacyjny zajmuje się wsparciem firm w trudnej sytuacji finansowej, pomagając im w restrukturyzacji oraz poprawie płynności finansowej. Obejmuje ona m.in. analizę sytuacji finansowej firmy, opracowywanie planów naprawczych, negocjacje z wierzycielami, zarządzanie zmianami oraz
Prawie każdy zna zawody takie jak sędzia, prokurator, radca prawny, adwokat, notariusz czy komornik i to właśnie te zawody (wymagające ukończenia aplikacji) są pierwszymi skojarzeniami, które przychodzą do głowy, gdy myślimy o dalszej karierze absolwenta prawa. Jednak w istocie spektrum możliwości jest dużo większe. Kim zatem można zostać po studiach prawniczych?
doradztwo w zakresie restrukturyzacji długów i przekształceń organizacyjnych, zastępstwo procesowe w sprawach restrukturyzacyjnych i upadłościowych, a także dokonywać czynności jako syndyk, nadzorca i zarządca. Zawód doradcy restrukturyzacyjnego jest licencjonowany i aby móc go wykonywać należy mi.in. ukończyć studia wyższe, mieć minimum 3-letnie doświadczenie w zarządzaniu majątkiem upadłego przedsiębiorstwa oraz zdać egzamin na doradcę restrukturyzacyjnego.
INSPEKTOR OCHRONY DANYCH
Inspektor ochrony danych (IOD) zajmuje się nadzorem nad przestrzeganiem przepisów dotyczących ochrony danych osobowych w organizacjach. Jego obowiązki obejmują m.in. monitorowanie zgodności działań z przepisami dotyczącymi ochrony danych osobowych, prowadzenie szkoleń z zakresu ochrony danych, reagowanie na incydenty związane z danymi osobowymi oraz współpracę z organami nadzorczymi. Nie istnieje żaden szczególny egzamin, którego zdanie umożliwia zostanie IOD, natomiast przydatne mogą okazać się np. studia podyplomowe.
Compliance Officer (specjalista ds. zgodności) ma za zadanie zapewnianie zgodności działalności organizacji z przepisami prawa, regulacjami wewnętrznymi oraz standardami etycznymi. Jego obowiązki obejmują monitorowanie, raporto -
wanie i nadzór nad przestrzeganiem przepisów, m.in. antykorupcyjnych, dot. ochrony danych osobowych czy przeciwdziałania praniu pieniędzy (AML). Niekiedy (zwłaszcza w dużych organizacjach i bankach) rozbija się stanowisko Compliance Officera na wiele bardziej szczegółowych stanowisk związanych z różnymi dziedzinami zgodności: specjalista ds. AML, specjalista ds. przeciwdziałaniu korupcji, specjalista ds. ESG (społecznej odpowiedzialności biznesu), specjalista ds. ochrony danych osobowych. Jest to zawód wymagający, oprócz oczywiście wiedzy z zakresu prawa, wielu miękkich kompetencji i rozumienia środowiska biznesowego.
Tak naprawdę wymienione wyżej zawody to jedne z wielu, które może wykonywać absolwent prawa. Wiedza prawnicza przydaje się przecież również w branży ubezpieczeniowej, kadrach i płacach, na stanowiskach związanych z wykorzystaniem funduszy (np. unijnych) i dofinansowań, stanowiskach związanych z zamówieniami publicznymi, w windykacji, w branży nieruchomości czy na różnych stanowiskach w administracji rządowej i samorządowej. Obeznanie w prawie nie zaszkodzi również dziennikarzowi, politykowi lub osobie pragnącej założyć własną firmę. Patrząc na tak duży wachlarz możliwości aż chciałoby się rzec, że po prawie możesz być kim chcesz – i nie byłoby to w dużej mierze stwierdzenie fałszywe.
Przedsiębiorstwa niemal codziennie stają przed koniecznością podejmowania decyzji biznesowych, czy też rozwiązywania różnych problemów. Jednym ze sposobów, który może im w tym pomóc jest narada służbowa. Chociaż z pozoru kojarzy się ona ze stratą czasu i nieprzyjemnym obowiązkiem, to jej odpowiednia organizacja może przynieść firmie wiele korzyści.
Jest to zwykle krótkie, zaplanowane, zorganizowane w danym miejscu i czasie spotkanie pracowników firmy, podczas którego jest omawiana określona materia. Wśród zebranych uczestników, dochodzi do wymiany ich stanowisk, poglądów, doświadczeń i opinii w danej sprawie, np. w kwestii połączenia dwóch działów. Takie narady pozwalają pracownikom budować wspólnotę i mieć poczucie, że ich zdanie ma realny wpływ na losy firmy.
Narada służbowa jest szczególnie
skuteczna i popularna w rozbudowanych korporacjach, składających się z wielu różnych wydziałów i departamentów, gdzie często trzeba wysłuchać głosów wielu ekspertów z rozmaitych dziedzin. Jednak tego typu spotkania są organizowane również w mniejszych firmach, zwykle w celu przekazania przez kierownika swoim podwładnym informacji o wydarzeniach bądź zmianach w firmie. Źle zaplanowana narada, bez jasno określonego celu, może przerodzić się chaotyczną wymianę poglądów, która ostatecznie nie
przyniesie niczego konstruktywnego, a jedynie pochłonie czas i nerwy. Na szczęście istnieją pewne wskazówki, wzorce i schematy, których poznanie, a następnie wdrożenie w praktyce stworzy możliwość racjonalnej wymiany informacji, podsumowania dotychczasowych osiągnięć oraz zaplanowania działań na przyszłość.
Aby spotkanie biznesowe przebiegło efektywnie i skutecznie, warto
przed jego rozpoczęciem zadbać o następujące kwestie:
• określić cel i tematykę spotkania,
• ustalić miejsce i termin,
• wybrać osobę prowadzącą spotkanie, tzw. lidera,
• określić ilość uczestników,
• stworzyć agendę spotkania,
• przygotować materiały przydatne podczas spotkania, np. raporty, statystyki, zestawienia, prezentacje multimedialne i w razie potrzeby przesłać je uczestnikom z takim wyprzedzeniem, by mieli wystarczająco dużo czasu na dokładne zapoznanie się z ich treścią,
• zarezerwować salę i przesłać zaproszenia uczestnikom,
• opcjonalnie wyznaczyć protokolanta, który podsumuje spotkanie, sporządzając protokół z jego przebiegu,
• organizować przerwy podczas narady, w zależności od czasu jej trwania
Warto pamiętać o tym, że charakter przeprowadzonej narady zależy od specyfiki funkcjonowania danego przedsiębiorstwa i jego kultury organizacyjnej.
Na przestrzeni ostatnich lat, wszechobecna cyfryzacja oraz rozwój nowych technologii sprawiły, że mocno zmieniła się kwestia organizacji narad służbowych. Mogą odbywać się one już nie tylko stacjonarnie, lecz także w formie online. To właśnie ta opcja stała się codziennością w wielu firmach, a szczególnie w dużych korporacjach, które doskonale odnajdują w wirtualnym środowisku pracy. Dostępność licznych komunikatorów do wideokonferencji oraz narzędzi do zarządzania wiedzą pozwalają dosłownie w kilka minut i dzięki kilku kliknięciom zorganizować całe spotkanie. O wiele łatwiejsze i szybsze jest wrzucenie komuś w kalendarzu szybkiej ,,zdzwonki’’ niż szukanie go po całej firmie i ustalania dogodnego dla obu stron terminu spotkania. Dzięki temu można zdalnie coraz efektywniej prowadzić różnorodne
projekty. Natomiast problem może pojawić się wtedy, gdy spotkań tych jest zbyt dużo i brakuje czasu na wykonywanie swoich obowiązków. Aby zapobiec takim sytuacjom, wiele firm organizuje narady online w stałych, z góry określonych terminach.
Systematyczna i skrupulatna organizacja narad służbowych może wspomóc zarządzanie procesami w przedsiębiorstwie. Jednak, by były one efektywne i przyniosły zamierzone rezultaty, warto zadać sobie kilka pytań przed ich organizacją: Czy ta narada jest faktycznie potrzebna? Jaki jest jej cel? Czego będzie dotyczyć? Kto ma w niej uczestniczyć? Ile czasu zajmie?
Narady służbowe zwołuje się m.in. w celu: wzajemnego przekazywania ważnych informacji, omówienia sytuacji finansowej firmy, podjęcia decyzji dotyczących ograniczenia kosztów czy wydatkowania zysków, zaplanowania nowych inwestycji, udzielenia porad bądź konsultacji, znalezienia rozwiązań kryzysowej sytuacji, wymiany opinii, poglądów i pomysłów na temat strategii firmy, zrobienia ,,burzy mózgów’’, określenia zasad współpracy z nowymi partnerami biznesowymi czy organizacji szkoleń pracowniczych w firmie.
wystąpienie potencjalnych zagrożeń i trudności, które mogą zakłócić przebieg spotkania i przygotować się na ich rozwiązanie.
Jednym z takich zdarzeń może być np. awaria sprzętu. Jeśli taka sytuacja wydarzy się po raz pierwszy, warto zrobić wtedy krótką przerwę dla uczestników. Podczas, gdy lider bądź technicy będą rozwiązywać problem, zebrani będą mieli chwilę na wypicie filiżanki kawy. Jednak taka przerwa nie powinna powtarzać się kilkukrotnie w ciągu jednego spotkania, z szacunku do czasu poświęconego przez uczestników.
Innym przykładem jest znudzenie i brak zainteresowania uczestników spotkania. W takim przypadku lider powinien zastanowić się nad powodem takiego zachowania i przeanalizować, czy omawiany temat jest na pewno prezentowany w ciekawy i zrozumiały sposób. Uwaga uczestników może być też rozpraszana przez inne czynniki, np. odpisywanie na smsy bądź maile podczas spotkania czy odbieranie telefonów. Nie ułatwią sytuacji również takie zachowania jak przerywanie osobom przemawiającym, nieuważne słuchanie innych, spóźnianie się lub wychodzenie w trakcie bądź przed końcem narady, a także mówienie nie na temat i przedłużanie wypowiedzi przez innych prelegentów.
Narada służbowa jest szczególnie skuteczna i popularna w rozbudowanych korporacjach, składających się z wielu różnych wydziałów i departamentów, gdzie często trzeba wysłuchać głosów wielu ekspertów z rozmaitych dziedzin.
Większość osób nie lubi uczestniczyć w naradach służbowych twierdząc, że jest ich za dużo, trwają zbyt długo, są nudne i finalnie informacje, które uzyskali podczas takiego spotkania, mogły zostać przekazane w inny, bardziej skuteczny i szybszy sposób. Jednak są też tacy, którzy podczas narady mają podzielną uwagę i jednocześnie wykonują swoje obowiązki oraz słuchają prowadzącego.
Nawet najlepsze przygotowanie pod względem merytorycznym, jak i technicznym przed naradą, nie zagwarantuje, że przebiegnie ona sprawnie i bezproblemowo. Dlatego warto wcześniej przeanalizować
Kolejnym przykładem jest otwarta krytyka spotkania. Może zdarzyć się sytuacja, gdy podczas narady, uczestnicy będą jawnie wyrażać swoje niezadowolenie i odmienne poglądy, a wręcz kłócić się z liderem. W takiej sytuacji lider powinien uważnie wysłuchać zdania wszystkich uczestników i postarać się znaleźć kompromis. Lider pod żadnym pozorem nie powinien wykazywać braku zrozumienia dla drugiej strony i podkreślać swojej nieomylności, lecz zachować spokojny i stanowczy ton wypowiedzi oraz cierpliwość. Negatywne opinie pracowników o tego typu spotkaniach, mogą sugerować niewłaściwe przygotowanie narady, zaczynając od niewłaściwego sprecyzowania tematyki, a kończąc na technicznej organizacji.
Motyw obcej cywilizacji dosyć często pojawia się w kulturze. Spotkanie z przybyszami porusza naszą wyobraźnię na wielu płaszczyznach. Pierwszą myślą sporej części z nas jest refleksja na temat wyglądu i zachowania istot z kosmosu. Zastanawia nas jakie formy wymusił ekosystem innej planety.
Inna fizjologia wymusza także różnice w rozwoju kulturalnym. Implikuje to także problemy w komunikacji czy zrozumieniu zachowania nowej cywilizacji – jak często zastanawiamy się jak tak naprawdę będzie wyglądało spotkanie z obcymi?
BOGACTWO LITERATURY
Kwestia „pierwszego spotkania” od zawsze towarzyszyła literaturze popularno-naukowej. Każdy autor trochę inaczej podszedł do tego tematu. Są dzieła, które wróżą nam sromotną klęskę, ale nie związaną z zagładą (np. „Fiasko” Stanisława Lema), czasami obcy bez ostrzeżenia wypowiadają wojnę ludzkości („Gra Endera” Orsona Scotta Carda) oraz takie, w których udaje nam się nawiązać kontakt i skutecznie poznać kulturę innych stworzeń.
Lemowska filozofia spotkania
Tematyka pierwszego spotkania z obcą cywilizacją zawsze w jakichś sposób porusza także tematykę języka i kultury w ogóle. Stawiamy sobie pytanie jak na te obszary wpływają różnice w fizjologii czy otoczeniu w którym wykształciła się rasa. Ciekawą wizją obdarza nas Lem, który w swojej powieści „Eden” przedstawia załogę lądującą na innej, zamieszkałej planecie. Członkowie postanawiają zbadać i postarać się zrozumieć napotkane istoty. Okazuje się to bardzo trudne – z racji różnic w budowie ciała bezpośrednia komunikacja okazuje się niemożliwa. Z pomocą przychodzi tutaj ludziom komputer pokładowy z wbudowanym modułem tłumaczącym. Po pokonaniu tej istotnej bariery, naukowcy natrafiają na dużo poważniejszy
problem – kontekst kulturowy. Tutaj warto uświadomić sobie, że kultury na samej tylko Ziemi potrafią różnić się tak dramatycznie, iż ciężko jest nam zrozumieć powód zachowania członków innych nacji. Mówimy tutaj wciąż o rasie ludzkiej – pomijamy wszelkie różnice w budowie ciała, czy sposobie wyrażania emocji. Lem podchodzi do tematu, jak to lubił podchodzić, czyli alegorycznie. Członek obcej społeczności próbuje ludziom wytłumaczyć zachowania wcześniej przez nich zaobserwowane na powierzchni globu. Po niedługim czasie maszyna tłumacząca zaczyna wypluwać niezrozumiałe zlepki sylab – próbuje tworzyć wyrazy nieistniejące w naszym języku, ale oddające pewne odczucia i budzące skojarzenia spójne z tym co odczuwa badane stworzenie wypowiadając je. Lem wysnuwa tutaj hipotezę iż język jest ubraniem pewnych abstrakcyjnych zjawisk w komunikat możliwy do przekazania innemu osobnikowi. Odbiorca po jego otrzymaniu powinien pomyśleć o tym samym zjawisku i empatyzować z nadawcą odczuwając podobne odczucia co on.
FIASKO
Zakończenie „Edenu” jest optymistyczne w perspektywie innych jego powieści. W „Solaris” czy „Głosie Pana” ludzie mimo najszczerszych chęci nie potrafią rozszyfrować komunikatów nadawanych przez inne formy życia. W przypadku tej drugiej sytuacja jest wyjątkowa – nie mamy tutaj do czynienia ze spotkaniem twarzą w twarz, ale z odbieraną wiadomością. Odczytanie znaczeń w oderwaniu od kontekstu środowiska, kultury, a nawet po prostu
wyglądu czy technologii wytworzonej przez świat obcych jest zadaniem karkołomnym.
Istnieją także uniwersa, w których wiele ras z różnych zakamarków kosmosu tworzy jedną cywilizację. Nie trzeba daleko szukać przykładu. W świecie „Gwiezdnych wojen” udało się wypracować wspólny język oraz sojusze, które regulują zależności między poszczególnymi frakcjami. W filmach nie ma zbyt dużo informacji na temat pierwszych kontaktów między nimi, mimo to możemy wyciągnąć wniosek, że mimo różnic (które z resztą bardzo dobrze prezentuje seria filmów) zawsze jest szansa na unifikację języka i porozumienie w kwestiach ekonomicznych i kulturalnych. Jest to poszerzenie wizji wspólnej komunikacji Ludwika Zamenhofa – twórcy międzynarodowego języka Esperanto. Nie wyklucza to oczywiście nieporozumień czy problemów komunikacyjnych. Wystarczy przeanalizować scenę polityczną zarysowaną w sadze, by zrozumieć jak wielkie znaczenie ma pochodzenie danego aktora w politycznym teatrze.
Język motorem rozwoju
Problemy w komunikacji nie muszą od razu oznaczać, iż obca cywilizacja zbuduje Gwiazdę Śmierci, która rozbije naszą planetę w pył. Zamiast nam coś odbierać, nieporozumienie może doprowadzić do porażki w postaci braku otrzymania cennych informacji. W filmie „Nowy początek” ludzie próbują skontaktować się z obcą cywilizacją, która przybyła na Ziemię. Okazuje się to niemałe wyzwanie, gdyż język
obcych znacznie przekracza nasze pojmowanie. Komunikaty przez nich prezentowane okazują się zawierać kontekst niemożliwy do uchwycenia przez zwykłego człowieka. Główna bohaterka stawia sobie za cel odczytanie symboli i nadanie im znaczeń. Okazuje się, że stworzenia chcą przekazać ludzkości wsparcie i dać im narzędzia do dalszego rozwoju. Ciekawym założeniem filmowego uniwersum jest fakt, że oddziaływanie rozwoju cywilizacji i języka nie działa tylko w jednym kierunku. Formułowanie komunikatów czy przekazów historycznych może prowadzić do zniekształcenia postrzegania rzeczywistości. Najlepiej widać to w różnego rodzaju reżimach autorytarnych, które przeformułowują przeszłe wydarzenia czy istniejące pojęcia w celu nieodłącznego związania ich własnymi interpretacjami.
Złe założenia w stosunku do drugiej strony mogą prowadzić do tragedii. W „Grze Endera” Orson Scott Card przedstawia bardzo napiętą sytuację pierwszego spotkania. Ludzkość staje w obliczu wielkiego zagrożenia ze strony obcej cywilizacji pragnącej przywłaszczyć sobie ich ziemie. Mieszkańcy planety odpowiadają w zdecydowany sposób i rozpoczynają poszukiwanie osoby, która będzie w stanie pokonać Robale. Wszystkie media przedstawiają potencjalnych najeźdźców jako krwiożerczych agresorów. Jak to bywa w przypadku tego typu narracji założenia okazują się mylne, a obcy nie mają jednoznacznie złych zamiarów. Ludzie nie potrafią się otworzyć na obcą kolonizację i odstąpić swojego terytorium na rzecz nieznanych istot, które są od człowieka całkowicie odmienne. Cała sytuacja prowadzi do niesłychanego rozwoju technologii, wojna pozwala
na analizę narzędzi wroga i aplikację ich rozwiązań do własnego sprzętu. Zakończenie historii jednak nie napawa nadzieją. Obca rasa zostaje zmieciona z powierzchni planety.
Na Ziemi rozpoczyna się świętowanie, ale ludzie, którzy dokonali tego dzieła nie mają czystych sumień. Okazuje się, że Robale poszukiwały miejsca do życia w celu pokojowego koegzystowania z innym gatunkiem rozumnym. Książka zostawia nas z przemyśleniami na temat tego czy jako ludzkość jesteśmy w ogóle gotowi na kontakt i dialog z cywilizacją tak odmienną od naszej.
Mimo że jesteśmy cywilizacją rozwiniętą, istotami inteligentnymi, to szczerze obawiam się, że daleko jest nam do poziomu dojrzałości niezbędnego do dialogu z innymi stworzeniami. Potrafimy się zjednoczyć w obliczu walki ze wspólnym wrogiem, ale zdecydowanie za łatwo obdarzamy tym tytułem inne nacje, rasy czy kultury. Literatura podejmująca ten temat prezentuje nam obraz dość pesymistyczny, czyli obraz człowieka, który w obliczu odmienności obcych nie potrafi przełamać własnych barier i zdobyć się na gest podania dłoni, ale jak pies stróżujący od razu prezentuje kły.
Wczesnych początków pochodzenia historii o Meluzynie nie można dociec. Wiadomo, że pierwotnie funkcjonowała jako legenda podawana ustnie, lecz ze względu na schematyczność budowy fabuły nie da się jednoznacznie określić praźródła jej powstania. Postać Meluzyny w literaturze pojawia się w XII i XIII wieku, by z czasem przyjąć formę legendy o rycerskim rodzie z Lusignan. Losy tej niezwykłej bohaterki między XIV a XV wiekiem spisało na zamówienie dwóch autorów: Jean d’Arras oraz duchowny Coudrette z Poitiers. Dzieło drugiego z nich stało się podstawą przeróbki na język niemiec-
ki, dokonanej przez Thüringa von Ringoltingena i wydanej pod tytułem Das abentürlich buch beweyset uns von einer frawen genandt Melusina. Następnie Marcin Siennik dokonał przekładu tejże wersji, dzięki czemu w 1569 roku ukazała się Historia wdzięczna o szlachetnej a pięknej Meluzynie.
Meluzyna była kobietą przeklętą, lecz przeznaczenie kierujące życiem „panny wodnej” doprowadziło do legendarnego powstania całego rodu, który miał być potężny, waleczny i majętny. Geneza kary i odkupienia
bohaterki sięga historii jej rodziców. Helmes, ojciec Meluzyny, przyrzekł jej matce, Persynie, że nigdy nie spróbuje ujrzeć swej żony w połogu. Jednak po narodzinach trzeciej córki złamał dane słowo, a za karę Persyna w wielkim gniewie zniknęła wraz ze swymi dziećmi. Meluzyna postanowiła ukarać ojca, do czego namówiła swe siostry wbrew woli matki, wciąż darzącej męża szacunkiem. Bohaterka swoim czynem obrała ścieżkę występku, grzechu. Odwróciła się bowiem nie tylko od ojca i sprzeniewierzyła matce, lecz przede wszystkim naruszyła odwieczne prawa Boże. Wystąpiła przeciwko Stwórcy, dlatego jej kara była tak dotkli-
wa. Dziewczyna została przeklęta i oszpecona smoczym ogonem – symbolem grzechu.
SMOCZA NATURA
Można przy tym zauważyć cechy wspólne pomiędzy naturą smoka a Meluzyną. Owe fantastyczne zwierzęta charakteryzowała ciągłość, wieczność, a także – szczególnie w przypadku wizerunku Ouroborosa – śmierć i narodziny na nowo, które następowały cyklicznie, wciąż powtarzając ten sam schemat istnienia. Kiedy Persyna ukarała swoje córki, zyskały one właśnie nieśmiertelność, będącą jednak przekleństwem, nadprzyrodzonym znakiem ich występku, piętnem na całe życie. Natomiast w przypadku odkupienia win Meluzyna i jej siostry mogłyby cieszyć się starością i śmiercią. Przemijalność jest bowiem ludzka, naturalna, zgodna z wolą Bożą, z kolei nadprzyrodzona natura jest zaprzeczeniem tego, co słuszne.
Smok oznaczał również siłę, waleczną naturę oraz był symbolem potęgi panującego. Należy pamiętać, że spisanie legendy o Meluzynie miało głównie na celu umocnienie pozycji Lusignanów, uzasadnienie ich władania krainą Poitou, dlatego posiadanie wśród przodków smoka (istoty nadzwyczajnie potężnej, z nadludzkimi właściwościami) miało gwarantować trwałość i wielkość całego rodu. Na potwierdzenie tej zależności legenda o Meluzynie przedstawia niezwykłe losy synów „panny wodnej”, którzy po kolei od najstarszego zdobywali różne królestwa i księstwa. Szczególną uwagę opowieść poświęca Gofrojowi, odznaczającemu się brutalnością oraz ogromną siłą (m.in. pokonał olbrzyma). Wszystkie dzieci Meluzyny odziedziczyły swoje zdolności po matce, której niesamowita natura dawała moc następnym pokoleniom rodu z Lusignan.
Bohaterka przeklęta starała się w toku akcji odpokutować za swoje
Legenda o powstaniu francuskiego rodu z Lusignan to przede wszystkim opowieść o silnej, niezwykłej i baśniowej
kobiecie imieniem Meluzyna – bohaterce przeklętej.
czyny oraz zmyć grzech, a co za tym idzie pozbyć się swej smoczej postaci. W tym celu w każdą sobotę obmywała się w Zdroju Pragnących, lecz musiała to robić w ukryciu. Od swojego męża, Rajmunda, wymogła obietnicę, by nie widywał się z nią w te dni oraz nie dopytywał, co takiego wówczas czyni. Uległ on jednak namowom swego brata, który sugerował rozwiązłość Meluzyny, i złamał dane słowo. Zakradł się i ujrzał kąpiącą się żonę, mającą wężowy ogon zamiast nóg. Bohaterka wybaczyła partnerowi tę zdradę, lecz nakazała przy tym Rajmundowi milczeć na temat jej prawdziwego oblicza. Niestety i to przyrzeczenie było na nic. Gdy mąż „panny wodnej” dowiedział się o spaleniu przez Gofroja zakonu w Malerzu a tym samym o śmierci siódmego syna, Frajmunda, przebywającego wówczas w tym miejscu, w gniewie na swą żonę ujawnił jej smoczą naturę przed wszystkimi możnymi, co ostatecznie zniweczyło starania „panny wodnej” o odkupienie. Meluzyna w tamtym momencie przemieniła się na zawsze w potwora oraz ujawniła dalsze losy swych potomków. Wspomniała również o ufundowanym przez siebie zakonie w Malerzu, który okazał się miejscem rozpusty. Obiekt ten został zbudowany na początku drogi odkupienia „panny wodnej” i być może właśnie przez jej jeszcze nieczystą naturę tak wiele zła się w nim działo. Grzech Meluzyny miał ogromny wpływ na życie jej dzieci. Oprócz odziedziczenia przez nie cech matki, również ich los związany był z demoniczną naturą „panny morskiej”. Odznaczali się bowiem nietypowym wyglądem (np. Horybal posiadał trzecie oko, a Gofroj – kieł dzika) oraz awanturniczym usposobieniem.
Meluzyna po swojej całkowitej przemianie w potwora pojawiała się nad zamkiem zawsze wtedy, gdy dawny jego pan umierał. Stała się bezpośrednim znakiem fatum, była zwiastunką śmierci i życia, gdyż wiadomo było, iż nowy właściciel odtąd miał rządzić majątkiem. „Panna morska” budziła przez to
jednocześnie grozę i radość z nowego panowania, co podkreślało jej dwoistą naturę moralną. Miało to również wydźwięk bardzo polityczny, uprawomocniający rządy kolejnego władcy zamku.
Główną symboliką wody w opowieści o Meluzynie było oczyszczenie. W kulturze europejskiej obmywanie się miało najczęściej charakter obrzędowy. Najważniejszym momentem, podczas którego zwyczaj polewania człowieka wodą praktykowano, był chrzest. Woda miała na celu zmyć z dziecka grzech pierwszych rodziców oraz włączyć je w grono Kościoła. W późniejszym etapie rozwoju, kiedy młodzi ludzie postanawiali połączyć się ze sobą sakramentem małżeństwa, obmywanie rąk oraz twarzy przez służbę i gości, mycie się przez samych nowożeńców miało przynieść ich związkowi nie tylko oczyszczenie, lecz także płodność. Natomiast podczas przygotowania do pochówku woda była podobnie jak na chrzcie zmyciem grzechów, lecz tym razem już nie pierworodnego, ponieważ z niego człowiek obmył się na początku swej drogi. Meluzyna, gdy kryła się w każdą sobotę w Zdroju Pragnących, próbowała zmyć z siebie winę i klątwę, na którą skazała ją matka. Zbawienne działanie wody można zauważyć przede wszystkim, zwracając uwagę na synów bohaterki, którzy z czasem rodzili się coraz mniej zniekształceni. To daje nam podstawy, by sądzić, że Meluzyna była bliska pełnego oczyszczenia.
Jak wcześniej wspomniałam, jej los skończył się jednak tragicznie – bez odkupienia. Meluzyna nie wygrała z grzechem, nie zdołała zmyć z siebie wszystkich win i umrzeć ze starości. Mimo to „panna wodna” dała początek znaczącemu francuskiemu rodowi i taki był główny zamysł tej niezwykłej legendy. Klątwa matki rodu miała przekazać Lusignanom ogromną siłę, bogactwo i umocnić prawo do władania Poitiers.
Temat nieruchomości pobudza zmysły opinii publicznej już kolejne miesiące, rodząc przy tym skrajne emocje, od frustracji i nadziei u jednych, do chęci zysku u drugich.
O dylemacie mieszkaniowym, spekulacji i jej wpływie społecznym
Sytuację opisują eksperci wielu gatunków, weryfikując ją pod kątem ekonomicznym, finansowym, społecznym, psychologicznym, demograficznym i wieloma innymi. Takie zainteresowanie pokazuje jak istotny jest to dylemat społeczny, na który jeszcze nikt nie znalazł odpowiedniego rozwiązania.
MIESZKANIOWA POLSKA A
Problemem jest niedopasowanie popytu do podaży w niektórych miastach Polski, głównie wojewódzkich, czego skutkiem tego jest to, że wiele grup społecznych nie może sobie pozwolić na zakup mieszkania. Zwłaszcza dla młodych ludzi jest to wielki problem, który niestety nie da się łatwo rozwiązać. Jako oczywistość musimy przyjąć fakt, że młodych ludzi nie stać na starcie dorosłego życia na zakup mieszkania. Na studiach i zaraz po nich przeciętny człowiek nie ma wielu oszczędności, wielkiego doświadczenia zawodowego i stabilności dochodu, więc to naturalne, że musi zdobyć te wszystkie rzeczy, żeby osiągnąć zdolność kredytową lub taki poziom kapitału, aby kupić mieszkanie. Wyobraźmy sobie jednak młodą ambitną osobę, która dzielnie się uczyła, zdobywała doświadczenie, dochodzi do atrakcyjnego poziomu wynagrodzeń, budowała przez lata oszczędności, chce mieszkać w mieście wojewódzkim i mimo to nadal nie jest w stanie kupić mieszkania. Nie mówiąc już o osobach zwyczajnie przeciętnych, które ani nie mają oszczędności, ani dochodu dającego możliwość zaciągnięcia kredytu. Lata
lecą, a cały czas wymarzone własne 4 kąty odjeżdżają, co często wpływa na decyzję o zakładaniu rodziny i może rodzić frustrację. Ma to wiele dalszych negatywnych następstw społecznych.
Kiedy myślimy o dylemacie mieszkaniowym musimy szukać go u konkretnych grup społecznych, których on dotyka. Internet pełen jest ofert sprzedaży mieszkań rodem z filmów fantasy i ciężko jest wyobrazić sobie ile trzeba pracować i co robić, aby za „pozwolić” sobie na taki zakup. Jednak musimy pamiętać, że chodzi głównie o mieszkania w największych miastach Polski, Trzeba pamiętać, że w wielu miastach te ceny nie są rosną aż tak dynamicznie.
Są grupy ludzi, które chciałyby ten temat rozwiązywać wręcz rewolucyjnie, zabierając jednym i dając drugim. Rozwiązując jednak tak złożone wyzwania, warto rozpoznać przyczyny tego stanu rzeczy, a stoją za nim bardzo istotne zjawiska, które mają swoje efekty uboczne właśnie na cenach mieszkań.
Polskie społeczeństwo bogaci się praktycznie nieprzerwanie od początku lat 90 ubiegłego wieku – tak mówią dane. Żyjemy w najlepszym okresie w historii Polski. Niewątpliwy sukces ekonomiczny, mimo iż nie rozkłada się równomiernie w całym społeczeństwie, to przekuwa się na powstawanie nowych majątków, wielkich dochodów i milionerów. Według danych skarbowych w Polsce
w 2022 roku dochód na poziomie co najmniej miliona złotych rocznie zadeklarowało 43 776 osób. To o 239 więcej niż w 2021 roku. Miliarderów jest niespełna 80, a żeby być w top 10% najlepiej zarabiających Polaków trzeba zarabiać około 22 tys. miesięcznie, a ta kwota staje się dla różnych zawodów coraz bardziej realnym poziomem. Możemy jako społeczeństwo cieszyć się z rosnącego bogactwa, jednak rodzi to kolejne problemy, które pojawiają się między innymi na rynku nieruchomości. Na chwilę spróbujmy wcielić się w skórę takiej osoby. W ciągu roku generujemy znaczne oszczędności, z którego rodzi się kapitał. Chcemy, żeby nie leżał tylko na koncie tylko jakoś pracował, więc rozglądamy się po rynku inwestycyjnym, a tam bardzo ryzykownie, mrocznie i pusto. Polska giełda nie bez powodu często nazywana jest pejoratywnie przez inwestorów indywidualnych jako bananowa. Patrząc na wykresy długoterminowe niestety pojawia się spore ryzyko dla naszego kapitału. Świat polskich finansów nie raz zebrał „bęcki” za brak odpowiedniego i skutecznego nadzoru, przekręty gospodarcze, piramidy finansowe i liczne oszustwa. Nie mówiąc już o braku atrakcyjnych i pewnych instrumentów, w które można zainwestować i przy w miarę rozsądnym zysku nie martwić się o utratę oszczędności. Tutaj można wspomnieć tylko o obligacjach rządowych, wymagających większego rozpromowania. Istnieją jeszcze lokaty bankowe, które nie są ciekawą formą trzymania kapitału, ponieważ często nie chronią nawet przed inflacją. Jest
też alternatywny rynek inwestycyjny - np. dzieła sztuki, drogie alkohole, metale szlachetne, ale tu trzeba się znać, być specjalistą i jest to zabawa dla wtajemniczonej wąskiej grupy. Jakkolwiek to zabrzmi, nie jest łatwo obracać kapitałem w Polsce i tu całe na biało wchodzą nieruchomości, które w ostatnich latach można śmiało ogłosić nowym sportem narodowym polskich kapitalistów.
W naszej młodej gospodarce, przy powszechnie niewielkiej świadomości finansowej i inwestycyjnej nieruchomości okazują się najlepszym miejscem do alokacji kapitału. Na mieszkaniu można zarabiać zarówno poprzez wzrost jego wartości, jak i z czynszu od bieżącego wynajmu. Każdy gdzieś mieszkać musi, co generuje spory popyt. Cały czas nasila się trend migracji młodych ludzi do dużych miast, więc ten popyt da się zlokalizować. Dodatkowo nasze społeczeństwo ma silną potrzebę posiadania własnego mieszkania, co jeszcze wzmaga popyt zakupowy. Ryzykiem dla nieruchomości jest np. wojna, jednak ostatnie dekady to na szczęście spokojny pod tym względem okres w historii Polski. Przy takich warunkach rynkowych, społecznych i migracyjnych nieru-
spadek. Brak atrakcyjnych alternatyw sprawił, że w ostatnich latach nieruchomości stały się dość prostą, bezpieczną i logiczną inwestycją dla wielu osób z kapitałem. Dochodzą do tego również inwestycje instytucjonalne, czyli sytuacje kiedy wielkie międzynarodowe fundusze emerytalne kupują całe osiedla, piętra lub budynki, a potem z czynszów wypłacają emerytury.
Ta sytuacja wynika nie tylko z analizy makrootoczenia ale również obrazuje się w danych, według danych portalu rynekpierwotny.pl w 2022 roku 51% mieszkań zostało kupionych w celach inwestycyjnych, czyli praktycznie co drugie mieszkanie zamienia się w inwestycje kapitału.
Form inwestowania w nieruchomości jest sporo, przedstawiona powyżej jest tylko jedną z nich. Istnieją jeszcze tzw. fliperzy oraz spekulanci. Ci pierwsi najczęściej kupują zaniedbane mieszkania, remontują je i ponownie sprzedają na rynku. Wartością dodaną jest tutaj odnowienie i odrestaurowanie nieruchomości. Można to nazwać nawet usługą rynkową, ponieważ nie każdy chce, ma czas lub umiejętności, żeby samodzielnie remontować mieszkanie i wolą nabyć już gotowe do zamieszkania.
Internet pełen jest ofert sprzedaży mieszkań rodem z filmów fantasy i ciężko jest wyobrazić sobie ile trzeba pracować i co robić, aby za „pozwolić” sobie na taki zakup.
chomości stają się wręcz idealnym aktywem do lokowania swoich oszczędności i inwestowania. Można takie kupić, wynajmować przez kilka lat, a potem sprzedać ze sporym zyskiem lub przekazać dzieciom jako
Jest też grupa spekulantów, którzy jedynie wykorzystują stały w ostatnich latach trend wzrostu cen. Tutaj chodzi głównie o hurtowy zakup mieszkań w celu natychmiastowej odsprzedaży, zakup okazji sprzedażowych za gotówkę w celu szybkiej odsprzedaży dalej oraz handel cesjami, który został na szczęście niedawno znacznie ograniczony, głównie w celach handlowych. Gdyby doszukiwać się problemmakerów na
tym rynku to można przyjrzeć się właśnie tej aktywności, przez którą bez wartości dodanej wykorzystuje się tylko zmiany cen strategicznie ważnych aktywów.
GRA O SUMIE ZEROWEJ?
Gdy jedni się bogacą inni mają problem. Wychodzimy z założenia, że każdy gdzieś mieszkać musi, a więc młodzi chcą nabyć swoje pierwsze mieszkanie, aby bezpiecznie zakładać rodzinę i żyć, rodziny z dziećmi chcą poprawić swój byt i okazuje się, że nie dla wszystkich starczy tych mitycznych mieszkań. Mimo rosnących dochodów, lat oszczędzania i wyrzeczeń pociąg odjeżdża szybciej. Co jednak zrobić?
Pamiętajmy, że sytuacja nie jest czarno biała. Są liczne grupy, które wyraźnie tracą na obecnej sytuacji, jednak są też takie, które niewątpliwie zacierają ręce przy okazji każdego wzrostu cen. Nie jest to też temat czysto biznesowy, ponieważ mieszkania są bardzo istotnym dobrem, które mają wręcz strategiczne znaczenie dla społeczeństwa i jego rozwoju.
Trendy mają to do siebie, że się zmieniają, czasami nawet bardzo dynamicznie. Stały wzrost cen mieszkań nie będzie trwał wiecznie, ktoś w końcu kupi na górce i już z niej nie wyjdzie. Kiedyś nieruchomości przestaną być tak opłacalną i pewną inwestycją w stosunku do innych aktywów. Kiedyś trend migracyjny i popyt na mieszkania się wyczerpie, a ceny wynajmu i sprzedaży będą musiały spaść, dostosowując się do realnych poziomów. Wszystko to kiedyś się wydarzy, tylko czy jako społeczeństwo mamy na to czas?
ROZMAWIA KAMIL KIJANKA
Kamil Kijanka: Pewne zwycięstwa z Koreą Południową, Chińskim Tajpej, Australią oraz porażki – z Hiszpanią i Norwegią. Jak oceniasz ten turniej po tym jak już emocje trochę opadły?
Magdalena Łąpieś: Uważam, że dałyśmy z siebie wszystko. Mimo porażek z Hiszpanią i Norwegią to było to na co było nas stać w tych dniach. Norweżki były silną drużyną i niestety nie udało się wygrać. W meczu z Hiszpanią myślę, że główną rolę odegrała dyspozycja dnia.
Jak do tego doszło, że zostałaś zawodniczką Ontario HockeyAcademy?
Napisał do mnie jeden z trenerów Ontario. Zapytał, czy jestem zainteresowana dołączeniem do ich zespołu, bo poszukują napastnika. Zaczęliśmy korespondencję mailową. Jako, że już od jakiegoś czasu myślałam, żeby rozwijać karierę za granicą to postanowiłam dać temu szansę
W jaki sposób klub pomaga Ci w kwestii edukacji?
U mnie klub oznacza również szkołę. Edukacja jest tutaj obowiązkowa. Czasem nawet ważniejsza od hokeja. Mieszkamy wszyscy w tym samym budynku w którym znajduje się placówka. Trening mamy codziennie, a w ciągu dnia plan lekcji jest ułożony tak by każdy mógł na nim być obecny. Trenujemy na sucho i na lodzie.
Reprezentacja Polski U-18 zajęła w styczniu trzecie miejsce Dywizji 1B w Mistrzostwach Świata juniorek rozegranych w hiszpańskiej Jacy. Najlepiej punktującą w naszym zespole była Magdalena Łąpieś, zawodniczka kanadyjskiego zespołu Ontario Hockey Academy. Wychowana łódzkiego ŁKH opowiedziała o ostatnim turnieju, życiu w Kanadzie i sportowych celach.
Wyjazd w tak młodym wieku daleko od domu musiał być dla Ciebie niezwykle stresujący. Z jednej strony – ogromna szansa. Z drugiej – wielkie wyzwanie. Nie miałaś wątpliwości?
Wiadomo, że stres związany z wyjazdem był ogromny. Na szczęście pierwsze lata spędzone poza domem już miałam za sobą. Teraz odległość jest większa, ale chcę czerpać z tego doświadczenia jak najwięcej.
Opowiedz trochę o życiu w tym niezwykle ciekawym kraju. Czy jest coś, co szczególnie Cię tam zaskoczyło?
Oprócz obcego języka nie widzę większej różnicy. Jest jeszcze jedna rzecz. Jedyne co mnie zaskoczyło i zdecydowanie różni się od Polski jest to, że tutaj ciężko wszędzie dostać się na nogach.
Nawet osoby, które niezbyt interesują się hokejem, zapewne wiedzą, że w Kanadzie ten sport jest szalenie popularny. Różnice w podejściu do treningów, rozwoju bazy treningowej i stopnia profesjonalizacji są z pewnością bardzo duże. Mamy jeszcze wiele do poprawy?
Zasadnicza różnica to na pewno ilość chętnych do gry. Gdyby w Polsce było więcej zawodników i zainteresowanie było większe, na pewno by to lepiej wyglądało. Tutaj w każdym mieście jest lodowisko. Jest ich tak wiele, jak orlików w każdym polskim mieście. Zdecydowanie większa dostępność do lodowiska sprawia, że to szkolenie hokeja jest łatwiejsze.
Jak wygląda Twój typowy dzień w Cornwall?
Typowy dzień w tygodniu to pobudka o 6:30 i 3 albo 4 lekcje w ciągu dnia, siłownia i trening. Dzień szkolny kończy się o 17:30 i po tym czasie mam już chwilę dla siebie.
Był już czas na zwiedzanie?
Czasu na zwiedzanie nigdy nie jest dużo, ale całkiem niedawno udało nam się na chwilę zobaczyć wodospady Niagara.
A jak u Ciebie zrodziła się miłość do tej dyscypliny sportowej?
Wszystko zaczęło się dzięki mojemu starszemu bratu. U nas w rodzinie nikt nie grał w hokeja. Kiedy byliśmy mali, mój brat dostał zaproszenie na nabór do drużyny hokeja. Poszliśmy spróbować razem i graliśmy przez około 8 lat, ale na ten moment już tylko ja dalej trenuję.
Kiedy zdałaś sobie sprawę, że pasja może przerodzić się w profesjonalną karierę?
Niestety, ja mojej kariery jeszcze nie mogę nazwać profesjonalną. Jednak myślę, że jednego przełomowego momentu, w którym zaczęłam myśleć o hokeju na poważnie w zasadzie nie było. Był to raczej proces, w którym zaczęłam coraz mocniej zakochiwać się w tym sporcie i stał się on niepostrzeżenie nieodłączną częścią mojego życia.
Jak wspominasz pierwsze powołanie do reprezentacji Polski?
Moment w którym dowiedziałam się, że jestem powołana na moje pierwsze zgrupowanie wspominam z uśmiechem na twarzy. Była to dla mnie bardzo ważna chwila, bo od tamtego momentu zaczęłam poznawać więcej hokeja i ludzi z tego świata.
W Twoim rodzinnym Zgierzu od niedawna na nowej hali swoje mecze rozgrywają hokeiści drużyny Fabrykanci Łódzkie. Słyszałaś o tym?
Słyszałam i bardzo cieszy mnie fakt, że w mojej rodzinnej miejscowości powstał taki obiekt. A hokeistom z naszej drużyn życzę oczywiście jak najwięcej sukcesów.
Ostatnie cztery lata przez wyjazdem do Kanady spędziłaś w Gdańsku, gdzie w każdym sezonie byłaś o włos od zdobycia mistrzostwa Polski. Czego zabrakło?
W każdym sezonie, który spędziłam w Gdańsku, dysponowałyśmy naprawdę silną drużyną. Wydaje mi się, że mogło zabraknąć odrobiny szczęścia. Udawało nam się wygrywać z Bytomiem w sezonie zasadniczym i te mecze wyglądały wówczas dużo lepiej. W spotkaniach finałowych niestety nigdy nie było nam dane wygrać. Mając w drużynie dziewczyny, które nie mieszkały w Gdańsku, ciężko było o frekwencję na treningach, co mogło być jedną z przyczyn gorszych wyników. W tym roku skład jest jeszcze bardziej okrojony, a wiadomo, że mecze na 2 piątki nie należą do najłatwiejszych.
Jakie są Twoje sportowe plany na najbliższy rok?
Cele na ten sezon to na pewno dostać się do składu na mistrzostwa świata seniorek w kwietniu i wywalczyć tam złoty medal razem z drużyną. Do końca maja będę przebywać w Kanadzie i zdobywać doświadczenie za granicą. Zobaczymy, co przyniesie ten rok.
Co doradziłabyś naszym młodszym czytelnikom, którzy chcieliby pójść w Twoje ślady i zostać profesjonalistami?
Myślę, że najważniejsze to nigdy się nie poddawać. Jest to szybki sport, w którym trzeba szybko podejmować decyzje. Mimo przeciwności losu, zawsze znaleźć drogę, żeby dalej móc cieszyć się grą i bawić hokejem. Według mnie ciężka praca to klucz do sukcesu, ale niezbędna jest w tym przyjemność i chęć do gry.
Każdy z nas wybierając się poza granice własnego domu jest zmuszony w końcu pomyśleć o tej jednej niezbędnej nam do życia rzeczy - jedzeniu. O ile poruszamy się w zasięgu sklepów czy restauracji, to oczywiście kwestia wydaje się prosta do rozwiązania. Problem pojawia się natomiast w przypadku kiedy takiej możliwości nie mamy i pożywienie musimy przygotować sobie wcześniej, zabrać je ze sobą, a na koniec jeszcze odpowiednio przyrządzić.
Jedzenie w terenie wymaga od nas często większego przemyślenia i kompleksowego planu działania. Od tego co będziemy jeść, będzie zależała energia, jaką będziemy dysponować. Jeśli planujemy więc intensywny wysiłek, to równie intensywnie powinniśmy zadbać o nasze wyżywienie. W tym miejscu podkreślam - nie jestem dietetykiem, natomiast podzielę się zasadami, którymi sam się kieruję.
Dla ułatwienia przyjmijmy hipotetyczny przykład. Młoda osoba w dobrej kondycji fizycznej i poprawnej wadze powinna być w stanie przejść w górach spokojnym tempem około 20 kilometrów jednego dnia, przy przewyższeniu nie przekraczającym 1000 metrów i plecakiem o wadze maksymalnie 10 kilogramów. Taka trasa (z przerwami) zajmie jej prawdopodobnie cały dzień, więc pomiędzy marszami musi się w jakiś sposób posilić. W tym miejscu dochodzimy do wyboru jedzenia.
Ważne są węglowodany, tłuszcze oraz białka. Kolejność nie jest przypadkowa, gdyż posiłek powinien zawierać ok. 50% węglowodanów, ⅓ składu powinny stanowić tłuszcze, a ok. 15% białka. Oczywiście nikt nie liczy dokładnie procentów przed
przyrządzeniem każdego posiłku, natomiast warto je mieć na uwadze. W górach przy intensywnym trekkingu przeciętna osoba będzie potrzebować co najmniej 4000 kcal. To dużo, prawda? Nie bójmy się tutaj o swoją dietę, ponieważ zapotrzebowanie w tym przypadku wprost wynika ze spalania kalorii podczas wielogodzinnego wysiłku.
Wybór jest całkiem spory i w dużej mierze zależy od tego, w jakiej sytuacji się znajdujemy. Jeśli zabieramy dużo rzeczy, na przykład do spania, to prawdopodobnie nie będziemy mieć zbyt wiele miejsca na pakowanie jedzenia, które zajmuje sporo miejsca, co więcej, waga także nie pozostaje bez znaczenia. Zabranie składników na„normalny” obiad (jak kurczak z ryżem i warzywami) może okazać się niemożliwe, więc co wtedy?
Jeśli chcemy zredukować zarówno wagę, jak i miejsce to najlepszym rozwiązaniem będą liofilizaty. Czym one są? Jest to pełnowartościowa żywność, która została poddana procesom mrożenia, a następnie odessania wody. Dzięki tym zabiegom takie produkty zachowują wszystkie składniki odżywcze i ważą bardzo niewiele, a do przyrządzenia wymagają jedynie zalania wrzątkiem i odczekania 5 minut. Właściwie ich jedynym minusem jest stosunkowo
wysoka cena. Pamiętajmy jednak, że w tej cenie mamy pełnowartościowy posiłek i kilkukrotnie zredukowaną wagę, dzięki czemu na pewno dalej zajdziemy, a w plecaku będzie dużo luźniej. Smaków jak i firm jest dostępnych dużo, najczęściej jednak warto zaopatrzyć się w odrobinę podstawowych przypraw, tak, aby doprawić potrawę według własnych preferencji kulinarnych.
KIEDY W PORTFELU PUSTO JAK W BRZUCHU
Kolejną propozycją, nieco bardziej budżetową, jest przygotowanie „normalnych” posiłków, w miarę możliwości wcześniej. Przykładem może być kurczak, usmażony/ ugotowany dzień przed wyjściem, świeże, pokrojone warzywa (ogórek, papryka, marchew, por) oraz kasza kuskus. Wystarczy ją zalać wrzątkiem i poczekać, aż napęcznieje. Wtedy także uzyskujemy pożywne danie, nie wymagające dużego nakładu pracy oraz środków finansowych. Wadą tego rozwiązania jest to, że nie jest ono zbyt długoterminowe i raczej nadaje się jedynie na pierwszy dzień wyjazdu. Co zatem z resztą wyprawy? Możemy zmodyfikować ten przepis poprzez suszenie mięsa i warzyw. Wartości odżywcze pozostają bez zmian. Tracimy nieco na walorach smakowych, ale mamy zdecydowanie przedłużoną zdatność do spożycia.
Zaczęliśmy od razu od głównego dania, które jest oczywiście najważniejsze przy dużym wysiłku. Aby jednak „dotrwać” do obiadu i dotrzeć do celu musimy jeść także coś poza nim - czyli śniadania, kolacje i przekąski podczas marszu. Śniadania i kolacje możemy zapełnić nawet kanapkami, pamiętajmy jedynie o dodaniu warzyw czy owoców, aby kanapki były jak najbardziej odżywcze. Osobiście preferuję jednak różnego rodzaju owsianki oraz płatki typu musli, które sam przyrządzam tak, aby zawrzeć w nich dużo wartościowych składników (płatki owsiane, kukurydziane, migdały, owoce kandyzowane, nasiona chia, daktyle, pestki słonecznika, suszone owoce).
Czym zalać takie musli? Ja korzystam z mleka typu UHT, albo rozrabiam mleko w proszku z wodą, aby zredukować masę noszoną na plecach.
Wszędzie woda i woda. Zaraz się okaże, że zabierzemy mało jedzenia, ale 10L wody będzie potrzebne do jego przyrządzenia. Jak sobie z tym poradzić? Jeśli trzymamy się wyjścia w góry, to mamy na trasie pełno strumieni, które chętnie zaopatrzą nas co jakiś czas w potrzebną wodę, sugeruję jednak, aby zawsze korzystać z filtra typu lifestraw - zabezpieczy on nas przed przykrymi niespo -
dziankami i żołądkową rewolucją. Czas na przekąski. Jedną z moich ulubionych jest suszona wołowina. Bardzo wartościowa, kaloryczna, a zarazem świetna w smaku. W Internecie znajdziecie wiele przepisów, które nie są trudne, a porządne wysuszenie mięsa jest możliwe nawet w piekarniku. Do tego można dodać orzechy, bakalie oraz batony proteinowe. W tym wszystkim nie należy zapominać o nawadnianiu. Oprócz wody Wasz organizm podziękuje także za napój izotoniczny, najlepiej taki zrobiony samemu! Miód, cytryna lub pomarańcza, imbir, mięta, szczypta soli (dla uzupełnienia sodu) i w drogę! Możemy też zrobić swojego rodzaju koncentrat, zmniejszając ilość wody i rozrabiać go dopiero na szlaku.
Kompletując zestaw jedzenia zawierający pełnowartościowe posiłki i przekąski oraz dbając o nawodnienie mamy gwarancję bycia w pełni sił podczas całej wędrówki, zmniejszenie zakwasów oraz zredukowanie skutków zmęczenia organizmu. Na koniec także dobre samopoczucie, które jest tak istotne na wyjeździe. Mam nadzieję, że od teraz kwestia jedzenia w terenie stała się nieco jaśniejsza i nigdy więcej nie będziecie skazani na przysłowiową zupkę chińską. Smacznego!
Zapach aromatycznej kawy, dźwięki energetycznej Samby, widok charakterystycznego monumentu Chrystusa w Rio de Janeiro, rajskich plaż, amazońskiej puszczy, czy też metropolii wypełnionych kolorowymi, lecz niebezpiecznymi fawelami - to tylko niektóre symbole Brazylii, które wzbudzają zainteresowanie turystów z całego świata.
To niezwykłe państwo jest także skarbcem cudów natury – na czele z wodospadami Iguaçu, które znajdują się na granicy tego kraju z Argentyną. Wszechobecna miłość do futbolu, tańca i muzyki tworzy niepowtarzalną atmosferę wyczuwalną niemal na każdym kroku. Sam często wracam myślami do tego niezwykłego miejsca, które miałem szczęście odwiedzić kilka lat temu. Uczestniczyłem wtedy w pewnym projekcie uczelnianym zgłębiając tym samym wiedzę na temat lokalnej kultury i ekonomii. W trakcie zajęć na uniwersytecie FMU oraz przechadzek po zatłoczonym São Paulo udało mi się poznać kilku naprawdę wartościowych i ciekawych ludzi z którymi utrzymuję kontakt do dziś. Jedną z takich osób jest studentka biznesu oraz specjalistka zespołu Talent Acquisition Karolayne Fereira, która na co dzień mieszka w mieście Santo André będącym częścią metropolii São Pau-
PATRYK KIJANKAlo. Jak sama przyznaje kultura brazylijska jest niezwykle interesująca i złożona, dlatego z nieskrywaną radością zgodziła się podzielić wiedzą i spostrzeżeniami na temat swojego kraju z czytelnikami Konceptu.
Zacznijmy rozmowę nieco romantycznie. Czy kochasz miejsce w którym żyjesz?
Mieszkam w największym mieście Ameryki Łacińskiej - kocham je, a czasem nienawidzę. Wszystko się tu dzieje, jesteśmy jak Nowy Jork w USA. Korporacyjny świat w Brazylii jest właśnie tutaj - w moim mieście. Uwielbiam to, że mamy dobry transport publiczny, mamy tu prawie wszystko, wiele różnych kultur, rodzajów jedzenia, sztuki, muzeów, koncertów. São Paulo to miasto, które nigdy nie śpi, więc jesteśmy także miastem… stresu. Mam na myśli to, że wszystko tutaj musi dziać się szybko, jesteśmy zatem bardzo pobudzeni. Mamy duży ruch uliczny, zanieczyszczenia, liczne budynki co skutkuje niewielką liczbą miejsc w których możemy podziwiać naturę. Mocno dostrzegalne są tutaj także nierówności społeczne, to są rzeczy, których nie lubię.
Jaka Twoim zdaniem jest przyczyna tych nierówności społecznych?
Zwykle mówię, że gdyby nie korupcja to bylibyśmy najlepszym miejscem do życia na świecie, ponieważ ludzie są mili, jedzenie jest pyszne, mamy w całym kraju cuda natury i nie mamy trzęsień ziemi ani wojen. Niestety korupcja rujnuje wiele rzeczy i to jest duży minus. Jesteśmy bardzo skorumpowanym społeczeństwem, dlatego mamy wiele nierówności społecznych, brak środków na edukację i zdrowie, a wraz z tym przemoc, przez co nie jesteśmy bezpiecznym krajem.
Czy w Twoim odczuciu Europa mocno różni się od Ameryki Południowej?
Nigdy nie byłam w Europie, ale mam tam wielu przyjaciół, którzy zwiedzali Brazylię. Uważam, że największe różnice można dostrzec w zachowaniu ludzi. My jesteśmy bardziej otwarci i rozmowni, lubimy być blisko siebie. Jesteśmy też bardzo ekspresyjni, lubimy się przytulać. Myślę, że wśród mieszańców Brazylii można dostrzec więcej barw. Nawet w moim regionie można spotkać naprawdę wielu ludzi, którzy bardzo się różnią pod względem fizjonomii oraz używanego dialektu. Zróżnicowana jest także fantastyczna brazylijska gastronomia.
Chętnie zostanę przy temacie gastronomicznym. Jakie dania według Ciebie ko-
niecznie trzeba spróbować w Brazylii?
Ryż z fasolą jest znany w całej Brazylii, każdy region ma jednak inny sposób jego przygotowania, ale bez względu na to, do której części kraju się udasz, znajdziesz właśnie to danie. Mamy oczywiście potrawę Feijoada, która jest bardzo typowa - jest to czarna fasola z wieprzowiną, którą zwykle jemy ją jako lunch w niedzielę lub środę. Na śniadanie polecam z kolei słynne Pão de Queijo (rodzaj chleba z serem), a na deser Brigadeiro, czyli czekoladową kulkę. Słynnym napojem jest capirinha, napój zrobiony z pinga (trzciny cukrowej) i zmieszanych z nim owoców, najbardziej tradycyjnym jest cytryna i limonka, ale używamy też wielu truskawek i marakui. Popularne jest także piwo.
Czy Brazylia jest krajem drogim do życia?
To zależy od tego, dokąd się wybierasz i skąd pochodzisz. Jeśli przylecisz z Europy to pewnie będziesz czuć się tutaj bogaty... Moje miasto jest jednym z najdroższych miast w Brazylii, dobry czynsz to 1000 R$, kilogram chleba kosztuje dziś około 15 R$ - to drogo, gdy pomyślimy, że płaca minimalna to tylko 1,412 R$.
Może zmieńmy temat na nieco weselszy. Jakie święta lubisz najbardziej w Twoim kraju?
Myślę, że warto tutaj wymienić dwa, obchodzone w całej Brazylii, a więc Karnawał i Festa Junina (czerwcowe święto). Karnawał to tutaj wielka sprawa, każdy stan ma jednak inny sposób świętowania - w São Paulo mamy uliczny karnawał. W tym czasie znani artyści wychodzą na ulicę, wielu z nich śpiewa i tańczy na platformach umieszczanych na wozach ciężarowych. Ludzie przebierają się w kolorowe stroje i wychodzą, aby się tym wydarzeniem cieszyć. Mamy też paradę szkół samby. Uwielbiam karnawał i biorę w nim udział co roku. Jest to niesamowite doświadczenie, ponieważ wszystko wokół jest wtedy bardzo piękne - to naprawdę super produkcja - zwykle jest to także hołd składany wybranej osobie np. krytykowi społecznemu. Wszystko w tym okresie jest bardzo kolorowe. Przestrzeń wypełnia genialna muzyka. Street Carnival jest dość zaskakujący i szalony – naprawdę towarzyszy mu tłum szczęśliwych ludzi. Nie da się tego opisać słowami. Energia jest zaraźliwa. Festa Junina z kolei odbywa się od czerwca do lipca i jest bardzo tradycyjna w wiejskich regionach w których celebruje się moment zbierania żniw. Mamy także typowe potrawy, które są przygotowywane w tym czasie - jemy np. wiele dań zrobionych z kukurydzy i orzeszków ziemnych, mamy też typowe tańce i ubieramy się w coś kraciastego.
Jak najlepiej poruszać się po Brazylii?
Wszystko zależy od miejsca. W São Paulo wszędzie dostaniesz się publiczną komunikacją, ale w podróżach wewnątrzkrajowych lepiej sprawdzi się samochód.
Które miejsca trzeba zobaczyć w Twoim kraju?
Rio de Janeiro jest na pierwszym miejscu dla większości ludzi, to piękne miasto i mamy jeden z siedmiu cudów świata – posąg Chrystusa. Jednakże lubię mówić ludziom, aby odwiedzili też północno-wschodnią Brazylię, która jest tańsza niż Rio i znacznie piękniejsza, ma cudowne plaże, dużo skarbów natury i znajdziesz tam bardzo smaczne jedzenie.
Przyznam, że podróżując po Brazylii ciężko było mi komunikować się w języku angielskim. Czy moje spostrzeżenia są słuszne?
Niestety nie jest łatwo komunikować się w tym języku w moim kraju. Tylko 5% Brazylijczyków mówi po angielsku, większość z nich mieszka w moim mieście ze względu na pracę. Niektórzy nawet rozumieją, ale czują się zbyt zakłopotani, by rozmawiać. W bardziej turystycznych miejscach ludzie znają kilka słów, ale wielu z nich nie jest w stanie prowadzić rozmowy.
Na co według Ciebie zagraniczni turyści powinni uważać decydując się na podróż do Brazylii?
Pewnie jeśli są przyzwyczajeni do Europy, to tutaj będą czuć się niebezpiecznie, ponieważ tutaj jest wiele kradzieży telefonów komórkowych, portfeli i drobnych rzeczy, ale to zależy od miasta, w którym się znajdujesz. Nie uważam, żeby było tu jednak bardzo bezpiecznie.
Czy przeciętny Brazylijczyk kojarzy Polskę?
Nie sądzę, żeby ludzie stąd wiedzieli dużo o Waszym kraju, większość z nich nie wie prawie nic, chociaż w moim mieście można znaleźć polską społeczność i restaurację.
A co chciałabyś przekazać polskim czytelnikom?
Odwiedźcie nas! Nie potrafię w pełni wyjaśnić słowami jak wiele wspaniałych doświadczeń przeżyjesz w moim kraju. Mamy naprawdę bogatą kulturę, pyszne jedzenie i cudowną przyrodę. Myślę, że jeśli raz się tu wybierzesz to będziesz chciał wrócić, żeby móc zwiedzić całą Brazylię! Nie zapomnij tylko kremu z filtrem – słońce tutaj jest niezwykle mocne!
Pamiętasz w dziecięcych zabawach budowanie bazy? Mogło to być budowanie fortu z poduszek i koców w salonie czy kuchni albo też szałasu, czy chatki poza domem. A może w grach komputerowych była baza? Co ją charakteryzowało? Baza to azyl, ochrona przed zagrożeniami zewnętrznymi. To właśnie bezpieczeństwo jest kluczowym aspektem, który nadawał bazie wyjątkowy charakter.
Było to miejsce odmienne od tego, co wokół. W bazie też panowały nieco inne zasady, niż w otaczającym świecie. Twórcy bazy kreowali trochę świat według swojego „widzimisię”, dzięki czemu była ona miejscem przyjaznym, a nawet komfortowym (mimo że mogła być z patyków) dla osób, które ją tworzą. Czy po przekroczeniu dorosłości koniec z tworzeniem bazy? Tę z koca i poduszek rzeczywiście można już sobie odpuścić, ale taki azyl warto mieć. Czy taka baza ma się jakoś do tematu związków? Z pewnością! Bo to kwestia obecności i relacji może często (choć nie zawsze) mieć większe znaczenie niż fizyczne miejsce azylu. W jednym z amerykańskich seriali pokazano małżeństwo, w którym bardzo ładna kobieta (ktoś mógłby rzec, że chodząca dziesiątka) związa-
ła się z mniej atrakcyjnym mężczyzną (w skali zapewne gdzieś w połowie stawki). Żona zapytana przez siostrę o to, dlaczego to ten mężczyzna, odpowiedziała, że tylko przy nim może być w pełni sobą. W każdej inne przestrzeni: zawodowej, rodzinnej, naukowej zawsze wymagano, by była kimś innym, lubiła coś innego i działała inaczej, podczas gdy przy swoim mężu zawsze może być sobą. Tu nie trzeba większego komentarza: to idealne wyjaśnienie bazy. Teraz można się zastanowić nad własnym podejściem do relacji i związków. A konkretnie warto sobie zadać pytanie, czy ktoś, z kim jestem albo będę, będzie mógł być przy mnie sobą? Świadomie zadałem pytanie w tę stronę. Przypuszczam po prostu, że odpowiedź na pytanie o to, czy ja będę mógł być przy kimś sobą, człowiek zadaje sobie intuicyjnie i także intuicyjnie na nie odpowiada. Zarówno wtedy, kiedy jesteśmy już w relacji z kimś bliskim, jak i wtedy, gdy jej szukamy, ważne jest, byśmy w pewien sposób uzdalniali
się do bycia w związku. W związku z tym, konieczna jest z naszej strony tolerancja i akceptacja. Zakładam, że różnica między postawami jest oczywista i nie trzeba jej tłumaczyć. Jeżeli wskazuję, że pożądana jest sytuacja, w której jesteśmy sobą w relacji, to nie jest to w żaden sposób zachęta do rezygnacji i rozwoju, walki z wadami i budowania własnego charakteru. Więc każdy człowiek jako niedoskonały będzie popełniać błędy, przy których pożądana będzie tolerancja bliskiej osoby, podczas gdy na co dzień podstawą relacji powinna być właśnie akceptacja.
Zwróćmy uwagę, że lata temu przeciętny nasz rówieśnik miał dużo mniejsze możliwości nawiązania relacji międzyludzkich. Ograniczenia komunikacyjne sprawiały, że grupa znajomych nigdy nie mogła dojść nawet do części tego, co dziś osiągamy, np. wśród znajomych na facebooku. Mimo to szczęśliwych relacji udawało się stworzyć wiele. Zapewne ktoś teraz wskaże na ucisk, patriarchat i tak dalej, ale emocje można odłożyć na bok i sprawdzić sobie nawet dane demograficzne ludzi jeszcze żyjących, a będących na szczycie piramidy wieku i poczytać o ich nastrojach, zadowoleniu i relacjach. My dziś mamy znacznie większy wybór, ale też większe oczekiwania. Długie poszukiwania miłości często nie przynoszą skutków. Często się sparzamy i źle trafiamy. Poprzednim pokoleniom szło jakby trochę lepiej, mimo (wydawałoby się) niesprzyjających warunków. Ciekawe więc kto był lepszy w tolerancji i akceptacji?