9 minute read
POLSKA
from Koncept nr 101
by Koncept
Cudze chwalicie, kiedy oni naprawdę doceniają nasze
Advertisement
Rocznicowy klimat skłania ku wielu radosnym refleksjom, tak jak wielu jest obcokrajowców, którzy świętują razem z nami. W czasie studiów i podczas pracy zawodowej poznałam sporo osób, w których sercach biało-czerwona flaga zajmuje szczególne miejsce. Świadomość, że tak lubią Polskę, zawsze bardzo mnie radowała. Czas ustalić, co w Niepodległej urzekło ich najbardziej!
ATMOSFERA
– Dzięki Polsce pokochałem siatkówkę – zwierza się na łamach „Konceptu” słoweński dziennikarz kanału POP TV Matic Flajsman. – Kiedy w 2017 roku przyjechałem do Krakowa relacjonować ME, oszalałem na punkcie tej dyscypliny. Uwielbiam klimat, jaki towarzyszy siatce w Polsce, jestem od tego zdrowo uzależniony! – przekonuje.
Słoweniec śledzi polski sport, bo lubi atmosferę trybun w naszych miastach, przepadają za nią też jego rodacy, którzy na co dzień bronią barw polskich ekip: –W siatkarskiej Pluslidze grała większość naszych reprezentantów, Słoweńcy przyglądają się też polskim rozgrywkom piłkarzy ręcznych, bo kielczanie rozsławiają tę ligę na całą Europę. Gdy śpiewacie na biało-czerwonych trybunach, nie sposób Wam nie kibicować – uśmiecha się Słoweniec.
BEZPIECZEŃSTWO
– Do Polski trafiliśmy z uwagi na kontrakt męża – zawodowego koszykarza – tłumaczy Amber Moten, nauczycielka z Atlanty w stanie Georgia. – W Trójmieście spędziliśmy ponad 2 lata, bezpiecznie przeczekaliśmy lockdowny, w Gdańsku na świat przyszedł nasz syn, to był wspaniały czas – uważa Amerykanka.
Jako główny powód, dla którego rodzina Motenów zdecydowała się na życie na Pomorzu, kobieta podaje bezpieczeństwo: – Zarówno sposób radzenia sobie z pandemią, jak i kwestie porodu – mamy wrażenie, że w tym wymagającym okresie byliśmy w idealnym miejscu. Opieka, na jaką liczyć mogłam jako kobieta w ciąży, stała na poziomie dużo wyższym, niż miałoby to miejsce w rodzinnych stronach.
Gdy na nowo otwarte zostały granice w Polsce, regularnie odwiedzała nas rodzina. Bliscy oszaleli na punkcie polskich świąt, pokochali gdański jarmark i te wieczorne spacery. Spokój panujący w przestrzeniach publicznych to coś, co szczególnie chwalili po powrocie do Stanów – opowiada kobieta.
TOWARZYSTWO
– Babcia i dziadek od strony mamy to Polacy, którzy z województwa lwowskiego, przez Syberię, a w przypadku dziadka również Monte Cassino, w Anglii znaleźli się po drugiej wojnie – opowiada Ed Gibbons, pracownik socjalny z Gloucester. – Polskę znałem doskonale z ich opowiadań, ale sam zacząłem eksplorować ją dopiero jako dorosły człowiek. Pracowałem w Pradze, skąd blisko jest na Górny Śląsk. Zaczęło się od wypadu do Katowic, w których momentalnie poznałem znajomych.
Zawsze powtarzam, że Polska to jeden z niewielu krajów w Europie, w którym masz gwarancję, że znajdziesz ludzi chętnych do pomocy, gdy podróżujesz sam. Wyróżniacie się nastawieniem i tym, że naprawdę lubicie towarzystwo.
TRADYCJA
– 7 lat temu trafiłem nad Wisłę jako turysta, a że wrażeń po powrocie był ogrom, to zacząłem zgłębiać tematy związane z polską historią i kulturą – wyjaśnia programista i doktorant z Madrytu, Ángel Manuel García Carmona. – Udało mi się nawiązać kontakt ze studenckimi środowiskami, z którymi łączy mnie poszanowanie dla tradycji i dziedzictwa. Byłem już w sześciu województwach, a najczęściej wracam do Lublina. Odpowiada mi jego uniwersytecki klimat, podoba mi się, jak prężnie rozwija się to miasto, ale przede wszystkim bliskie są mi wartości katolickie, jakie dzielimy z przyjaciółmi z Lubelszczyzny – mówi informatyk. – Powroty do Polski to dla mnie zawsze wyjazdy w strony, gdzie współczesny, rozwinięty świat może bazować na fundamentach, takich jak rodzina i głęboka wiara, co promowane jest przez liczne grupy młodych ludzi i fundacje – podkreśla Hiszpan.
A co dla Ciebie w niepodległej Polsce ma szczególne znaczenie? Przy okazji Święta Niepodległości warto zadać sobie to pytanie i pielęgnować zalety, choć wydające się zwyczajne, dla gości okazują się być walorami szczególnie cennymi.
Kamil Kijanka
Paweł Leśniak to bez wątpienia człowiek wielu talentów. Mimo młodego wieku ma już na swoim koncie osiem książek, a jego prace doczekały się wystaw nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Rysownik i pisarz postanowił zakończyć przedwcześnie profesjonalną piłkarską karierę na rzecz przygody z literaturą i rysunkiem. W rozmowie z nami opowiedział o kulisach tej decyzji i okolicznościach powstania najnowszej książki zatytułowanej Mumia.
Kamil Kijanka: Czujesz się bardziej pisarzem czy rysownikiem?
Paweł Leśniak: Bardziej pisarzem, choć rysowanie było ze mną dłużej. Rysunek był ze mną, odkąd pamiętam. Jako dziecko oglądałem Dragon Balla na RTL7, a po skończonym odcinku biegłem do pokoju i rysowałem całe odcinki w formie komiksu. Następnie miałem ambicję narysować własny komiks i zacząłem kreślić fabułę. Nie umiałem wtedy pisać scenariuszy, więc pisałem w formie książki. Skończyło się na 320-stronicowej książce, którą rozesłałem do wydawnictw.
Po dziewięciu miesiącach otrzymałem odpowiedź i podpisałem umowę. W tej chwili mam za sobą już osiem wydanych książek z kategorii horror-fantasy. Rysuję też ołówkiem, a moje prace nawiązują do napisanych książek. Znajdziemy je między kartkami. Na podstawie ostatniej książki Mumia rysuję też komiksy. Ręcznie, markerami. Do tej pory wyszło pięć zeszytów, a do końca roku planujemy zamknąć serię w dziewięciu tomach.
Wracając do Twojego pytania – rysunek więc był pierwszy i dalej jest obecny w moim życiu, ale bardziej czuję się jednak pisarzem.
Jak to się właściwie zaczęło?
Książkę wysłałem z ciekawości. W tamtym czasie grałem profesjonalnie w piłkę nożną i w związku z tym byłem mocno zajęty innymi sprawami. Książkę jednak zawsze chciałem napisać hobbystycznie, z potrzeby serca. Zawsze mnie do tego ciągnęło. Nie wysłałem jej do wydawnictw z oczekiwaniem kariery czy jakiegokolwiek zarobku. Byłem po prostu ciekaw, czy ktoś, kto zajmuje się tym na stopie profesjonalnej, uzna moją pracę za coś wartościowego. Tak się na szczęście stało.
Jak na debiut wynik był naprawdę dobry, bo sprzedaliśmy książkę w nakładzie 4 000 sztuk. Było przy tym jeszcze kilka dodruków. Zmotywowało mnie to do dalszej pracy. Skończyłem trylogię, napisałem także kolejną książkę.
Potem przeszedłem do branży gier. Przez pięć lat pisałem scenariusze, byłem Creative Directorem. Mój warsztat pisarski udało się podszkolić z zupełnie innej perspektywy. Jak się okazało – było warto. Kolejna napisana książka Czas na sen zebrała bowiem jeszcze lepsze recenzje.
Od dziecka było rysowanie, ale później przyszedł czas na piłkę?
Tak. Byłem nawet powoływany do reprezentacji w swoim roczniku. Bardzo chciałem grać profesjonalnie. Rozpierała mnie ambicja. To się zaczęło od mojego starszego kuzyna, który grał wtedy w Sandecji Nowy Sącz. Poszedłem na trening, gdzie okazało się, że potrafię nie najgorzej kopnąć piłkę. W juniorach osiągaliśmy bardzo dobre wyniki.
Pamiętam nawet taki turniej Wielgusa, jeden z ważniejszych dla młodzieży w Polsce, gdzie udało mi się pobić rekord w podbijaniu piłki. Zrobiłem 343 kapki (śmiech). Mnie jednak zawsze ciągnęło także do tej strony artystycznej. Tak jak inni podziwiali piłkarzy, ja podziwiałem autorów.
Grałeś jednak w piłkę na poziomie pierwszoligowym. Dlaczego podjąłeś decyzję o zakończeniu kariery przedwcześnie?
Od zawsze jestem realistą. Miałem wówczas 26 lat i w I lidze występowałem od pięciu lat. Coraz więcej czasu spędzałem na ławce rezerwowych, a nie na boisku.
Przyszedł taki moment, gdy poczułem, że chcę całkowicie zmienić otoczenie. Pojechałem do klubu grającego w słowackiej Ekstraklasie. Podpisałem kontrakt, ale na miejscu okazało się, że z jakichś powodów nie mogli zarejestrować obcokrajowca. Dlaczego tego nie dopilnowano? Nie mam pojęcia.
Straciłem pół roku – trenowałem, ale nie mogłem grać. W międzyczasie moja strona artystyczna coraz bardziej się rozwijała. Miałem wystawy w Wilnie i Chicago. Strona sportowa zaczęła z kolei trochę umierać.
Siedząc pewnego razu w samochodzie przed klubem, poczułem, że to jest właściwy moment na podjęcie decyzji. Wiedziałem, że kiedy odjadę, moja przygoda z futbolem się skończy. Razem z żoną wyjechaliśmy z Nowego Sącza do Warszawy. Minęło osiem lat i jesteśmy tu nadal.
Wywiad z pisarzem Pawłem Leśniakiem
Czyli między treningami i meczami poświęcałeś czas na ćwiczenie warsztatu?
Można tak powiedzieć. Nie brałem na zgrupowania kartek i długopisu, ale w telefonie bardzo często zapisywałem wszystkie pomysły na książkę, które wpadły mi w danej chwili do głowy. Robiłem sobie notatki. Koledzy grali w karty, rozmawiali lub oglądali film, a ja byłem przytulony do szyby i pisałem jakąś powieść. Nie mogło się to wszystko więc inaczej skończyć.
Koledzy byli bardzo zaskoczeni Twoją decyzją o zamianie piłki na pióro?
Myślę, że nie. Byłem już wtedy po czterech książkach, więc mogli to potraktować jako normalną kolej rzeczy. Najbardziej zaskakujący był mój debiut. Do momentu pojawienia się książki w księgarni nikomu o niej nie powiedziałem. W szatni było bardzo ciekawie. Wszyscy byli pozytywnie zaskoczeni. Kupili
książkę i zaczęli ze mną o niej rozmawiać.
Miałem nawet wernisaż w Nowym Sączu. Przyjechała telewizja, obecni byli prezydent i członkowie klubu. Wtedy był faktycznie pewien szok. W momencie mojego odejścia raczej już żadnego zdziwienia nie było.
Widzę przed sobą uśmiechniętego człowieka, którego literatura jest jednak pełna grozy…
O tak, zawsze ciągnęło mnie do horrorów i fantasy. Odkąd pamiętam, miałem taki gust. Jednym z najważniejszych autorów gatunku był dla mnie na pewno Stephen King. Lśnienie czy To, które przeczytałem kilka razy, zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Staram się jednak sięgać przede wszystkim po polskich autorów. Wiedźmin to jeden z moich numerów jeden, dzięki któremu zacząłem myśleć o pisaniu. Do tego dodałbym na pewno Pana Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza, którego cenię chyba nawet ciut bardziej.
Ostatnią książką zdradziłeś także zainteresowanie czasami starożytnymi.
Każdą książką staram się rzucać sobie jakieś wyzwanie. Podążyć tam, gdzie nie do końca czuję się komfortowo. Po to, aby rozwijać swój warsztat. Wiedziałem, że będę chciał kiedyś napisać coś, co nie jest oparte na naszym świecie, ale cofnąć się zupełnie gdzie indziej.
Tym razem nie chciałem tworzyć nowego świata, a wrócić do tego znanego z historii. Starożytny Egipt jest jednym z nich. Bardzo mocno przygotowywałem się do napisania Mumii. Oparłem ją o wydarzenia historyczne. Wybrałem okres panowania faraona Echnatona. Wiedziałem, że chcę pisać o mumii, ale bez historii o archeologu, który po latach odsunął nie ten kamień, co trzeba i obudził potwora. Chciałem wrócić bardziej do jej korzeni i przedstawić historię bardziej z perspektywy mumii.
Popkultura przedstawia ją wyłącznie jako obandażowanego zombie, a tak do końca nie było. Sam świat faraona Echnatona, który wyprzedził swoje czasy – chciał wprowadzić wiarę w jednego Boga i znieść niewolnictwo – był bardzo fascynujący.
Najpierw napisałem książkę, skupiając się na fabule. Nie chciałem się najpierw edukować, bo wiedziałem, że to nieco mnie zaszufladkuje. Dopiero później zacząłem czytać książki poświęcone tej tematyce i uzupełniać ją zgodnie z panującymi wówczas prawami. Na pewno pomogła mi w tym lektura Egipcjanina Sinuhe. Świetna książka.
Robiłem notatki i zapisywałem wątki, które wiedziałem, że będę chciał później wykorzystać. Oglądałem też sporo dokumentów poświęconych tematyce starożytnego Egiptu. Pamiętajmy jednak, że Mumia to nie jest książka historyczna.
Opowiadam tutaj historię chłopaka imieniem Mose, syna weterana wojennego, który chciał zostać kupcem. Potrzebowałem jednak tych wszystkich informacji, by móc opisać świat dookoła niego. Zależało mi na tym, aby osoby, które lubią tematykę starożytnego Egiptu, nie poczuły zawodu, czytając tę książkę.
Co doradziłbyś czytającym nas studentom, którzy także chcieliby pójść w Twoje ślady?
Odradzam kopiowania czyjegoś stylu. Każdy powinien znaleźć własną drogę, nie oczekując, że wszystkim się będzie od razu podobać. Na pewno trzeba dużo czytać i pisać. Czytać także swoje teksty, również na głos. To mi bardzo pomaga, jeśli chodzi o poprawę warsztatu. Wtedy dopiero wychodzi dużo błędów.