M. Witalis, Eucharystia zobaczyć więcej

Page 1



Eucharystia zobaczyć WIĘCEJ



Mieczysław Witalis CSsR ...A wy za kogo Mnie uważacie? (Mt 16, 15)

Eucharystia zobaczyć WIĘCEJ Długie lata docierania do głębin Wielkiej Tajemnicy Wiary Świadectwo wiekowego kapłana zakonnego, duszpasterza i historyka sztuki


© Wydawnictwo Homo Dei © Mieczysław Witalis CSsR Adiustacja i korekta: Paulina Lenar, Magdalena Dobosz Skład, DTP, projekt okładki: Małgorzata Batko Na okładce: Patena, wotum księży więźniów obozu w Dachau za uratowanie życia. Obecnie w sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Fot. Jan Derbiszewski. Na str. 2 fot. Agnieszka Kot OSsR i Fotolia – montaż Małgorzata Batko Nihil obstat: Janusz Sok CSsR, Prowincjał L. dz.: 79/03/15

Wydawnictwo Homo Dei ul. Zamoyskiego 56, 30-523 Kraków tel. 12 656-29-88 www.homodei.com.pl e-mail: dystrybucja@homodei.com.pl ISBN: 978-83-64451-36-2 Druk i oprawa: Poligrafia Redemptorystów – Tuchów

Podziękowania:

Nie byłoby tej książki bez inicjatywy i wielorakiego wsparcia ze strony Współbraci z Zarządu Prowincji, za co im bardzo serdecznie dziękuję. Nadto wyrażam głęboką wdzięczność Paniom: Annie Witalis-Zdrzenickiej, Julii Kierc-Wierzchowskiej i Marii Kalas – za wyświadczoną pomoc, cenne konsultacje i życzliwe towarzyszenie. Nie mogę nie wyrazić wielkiego ukontentowania z pracy o bardzo wysokich standardach ze strony Pań z Wydawnictwa Homo Dei. Autor


Dedykacja Książka ukazuje się w dziesiątą rocznicę przejścia do Domu Ojca św. Jana Pawła II, który zmarł w połowie ogłoszonego przez siebie Roku Eucharystii. Jemu – w pokornym hołdzie i ze złożonymi rękami. Autor


Patena z XII wieku z opactwa kanoników regularnych w Trzemesznie. Obecnie znajduje się w muzeum archidiecezjalnym w Gnieźnie.


Zamiast wstępu

Kryształowa kula o mieniących się barwach Chcę pisać o Eucharystii – taki ma być temat. Temat?! Czy stukanie mego serca od ponad 84 lat – to jest dla mnie t e m a t? Czy kochane gniazdo rodzinne, z którego wyruszyłem w tak długą już drogę – to też tylko t e m a t? Eucharystia o s o b i ś c i e przeżywana, medytowana, zgłębiana, adorowana, przyjmowana, sprawowana, objaśniana wiernym – i to na jakże różnych i zmieniających się etapach historii świata, Kościoła i własnej – czy może być przedmiotem takiego ot skrobania piórem po papierze lub stukania na maszynie, jak przy szkolnym wypracowaniu „na temat”? Historia mego przeżywania Eucharystii – gdy byłem dzieckiem, ministrantem, nowicjuszem zakonnym, klerykiem, księdzem: księdzem młodym, księdzem w sile wieku, wreszcie starszym, księdzem przed i po Soborze Watykańskim II (!) – w sumie tak długie lata jak gdyby „zamieszkiwania” w Eucharystii – czy może to być jedynie wspominkową gawędą lub przedmiotem jakiegoś tam elabo7


...tak długie lata jak gdyby „zamieszkiwania” w Eucharystii – czy może to być jedynie wspominkową gawędą lub przedmiotem jakiegoś tam elaboratu?

ratu? A kontekst historyczny świata, Polski (jakże często nazbyt chyba barwny!), wreszcie samego K o ś c i o ł a to też sprawa znacznie poważniejsza jak na jedną z wielu możliwych prób pisania o czymś.

Przestrzeń czasowa duża: moje przyjście na świat miało miejsce nieco po połowie II Rzeczpospolitej, w roku 1931. Pójście do wiejskiej szkoły, zwanej podówczas powszechną – jeszcze przed II wojną światową, czyli za prezydenta Ignacego Mościckiego oraz marszałka Rydza Śmigłego (okres zwany sanacją). Ale Pierwsza Komunia Święta – już za Hitlera, w Generalnej Guberni. Wtedy dzieciak mieszkający w środku Małopolski, nad rzeką Białą, wpadającą za Tarnowem do Dunajca, przynosił do domu świadectwo dwujęzyczne: niemiecko-polskie. Sytuacja dość paradoksalna, gdy się zważy, że obecnie już od 24 lat żyję i pracuję w polskiej archidiecezji u ujścia Odry, i to po stronie Berlina, bo to lewobrzeżny Szczecin! Dalsze etapy młodości: matura eksternistyczna w czasach głębokiego stalinizmu (1950) – w Warszawie na Żoliborzu, jako utajony zakonnik z solidnego, ale wtedy pozbawionego praw państwowych liceum redemptorystów w Toruniu. Niektórzy współbracia, nieraz zdolniejsi ode mnie, zdający w innych miastach, którym nie udało się skutecznie swojej zakonności ukryć, zostali „upaleni” (dwu w Katowicach, zwanych w latach 1953–1956 Stalinogrodem). Wyższe seminarium – czasy aresztowania prymasa Wyszyńskiego i likwidacji klasztorów w sąsiedniej Czechosłowacji, z czym i myśmy się poważnie liczyli. Po święceniach studia historii sztuki na KUL-u, bo na uczelnię państwową księdza by nie przyjęto (a tak blisko była mekka sztuki – Kraków!); w Lublinie start we wrześniu 1956, czyli na miesiąc przed „październikiem gomułkowskim” – w wyniku czego udało mi się jednak już na drugi rok przenieść do Krakowa na UJ i tam ukończyć studia.

8


W Krakowie biegaliśmy po kościołach, gdzie głosił kazania ks. Karol Wojtyła. Raz, gdy jako biskup pomocniczy celebrował u oo. kapucynów Mszę św. – mnie wypadło głosić okolicznościową homilię. Później relacje były żywsze, ale mieszkając w Podgórzu, równocześnie pełniłem funkcje dyrektora muzeum diecezjalnego oraz kurialnego referenta od spraw sztuki w rodzinnej diecezji tarnowskiej. „Tarnów nam Ojca ukradł”, powiedział już wtedy arcybiskup i kardynał Karol, gdy składał mi propozycję, bym razem z prof. Wiktorem Zinem zajął się ekspozycją zbiorów Muzeum Archidiecezji Krakowskiej w krużgankach poaugustiańskiego klasztoru przy kościele św. Katarzyny na krakowskim Kazimierzu. (Notabene dziś augustianie do Krakowa wrócili, a wspominane muzeum znalazło piękną lokalizację przy ul. Kanoniczej, obejmując między innymi pokoje, w których mieszkał św. Jan Paweł II jako biskup sufragan). I tu szerszy kontekst kościelny. Były to czasy 1000-lecia chrztu Polski, maryjnej peregrynacji Obrazu Jasnogórskiego (raczej pustych ram), a ponad wszystko Soboru Watykańskiego II. Papieżem był bł. Paweł VI, ja – urodzony za Piusa XI, wyświęcony za Piusa XII, dyplomowany za św. Jana XXIII – miałem jeszcze przed sobą czasy Jana Pawła I, św. Jana Pawła II, Benedykta XVI i obecnego papieża Franciszka. Lata biegły, przybywało okrągłych papieskich portrecików w rzymskiej Bazylice św. Pawła za murami, a jeszcze szybciej narastały problemy i dokonywały się bardzo znaczące zmiany, między innymi właśnie w liturgii – dziedzinie tak ważnej dla rozumienia i sprawowania Eucharystii. W sumie olbrzymia przestrzeń czasowa, naznaczona wręcz rewolucyjnymi przemianami współczesnej mentalności i teologicznej refleksji Kościoła. W Tarnowie wypadło mi kierować – co ważne – przystosowywaniem świątyń diecezji do wymogów nowej, zreformowanej liturgii posoborowej (między innymi sprawa tzw. ołtarzy „twarzą do wiernych”). W związku z tym musiałem uczestniczyć w wielu ogólnopolskich obradach specjalistów z tej dziedziny. Co do teologicznych refleksji nad tajemnicą Eucharystii, za czasów Jana Pawła II

9


odbywały się u nas obchody dwóch kongresów eucharystycznych: krajowego (1987) oraz światowego (statio orbis, czyli zakończenie kongresu) we Wrocławiu (1997). Z tej okazji miały miejsce liczne sympozja naukowo-duszpasterskie, opublikowano wiele rozpraw. Były też i dokumenty najwyższej rangi: oficjalne wypowiedzi Stolicy Apostolskiej, a co szczególnie trzeba zaakcentować, św. Jan Paweł II (o czym będzie jeszcze mowa w trzeciej części) od października 2004 do października 2005 ogłosił Rok Eucharystii w Kościele – to ostatni tak znaczący akcent pastoralny jego pontyfikatu, gdyż w połowie tego właśnie okresu odszedł do Pana! Pozostał po nim jednak list apostolski Mane nobiscum Domine (7 października 2004), ukierunkowujący przeżywanie tegoż roku duszpasterskiego, oraz ogłoszona rok wcześniej encyklika Ecclesia de Eucharistia (17 kwietnia 2003). Zwołał także Synod Biskupów na temat Eucharystii, który odbył się już za pontyfikatu Benedykta XVI, któremu też dane było opublikować odnośny dokument końcowy: posynodalną adhortację Sacramentum caritatis z 22 lutego 2007 roku. Nie będę się tu odwoływał w formie cytatów do tej obszernej literatury, bo charakter niniejszej wypowiedzi jest inny; jeden tylko dłuższy fragment z adhortacji Benedykta XVI znajdzie się w rozdziale o poszukiwaniu syntezy. Jednak to wszystko w jakiś sposób stanowi zaplecze podejmowanych tu rozważań i osobistego „dobijania się” do ciągle pełniejszego rozumienia owej Wielkiej Tajemnicy Wiary.

Dla kogo – jaka – i po co ta książka? Nie zamierzam konkurować ze specjalistami od teologii dogmatycznej czy badaczami zajmującymi się historią liturgii, nie będzie tu żadnych doktrynalnych czy innych naukowych odkryć. Nie jest to zatem książka dla specjalistów. Może się natomiast przydać duszpasterzom – ułatwić im dotarcie z zasadniczymi prawdami teologicznymi do dzisiejszego człowieka. Przede wszystkim jednak 10


książka ta pisana jest z myślą o zwykłych wiernych, by ich mechaniczne niekiedy „chodzenie do kościoła” lub zaniedbywanie obowiązku niedzielnej Mszy św. skonfrontować z pogłębioną nieco wizją i szczerszym przeżyciem Eucharystii. Z pewnej wiedzy nie rezygnuję, Przede wszystkim jednak stąd przywołuję wyliczone wyżej zjaksiążka ta pisana jest z myślą wiska, o które się otarłem, zadbałem o zwykłych wiernych, by ich też o to, by się ustrzec niebezpieczeńmechaniczne niekiedy „chostwa jakichkolwiek niepoprawnodzenie do kościoła” lub zaści doktrynalnych lub historycznych; niedbywanie obowiązku niez tym, że uczyniłem to w sposób dzielnej Mszy św. skonfrontow miarę niekonwencjonalny, w każwać z pogłębioną nieco wizją dym razie nie szkolno-doktrynerski, i szczerszym przeżyciem Eubo właśnie w kontekście pastoralnym charystii. i empirycznym. Otóż, mistrzem nowicjatu w naszej polskiej prowincji redemptorystów był wykładowca liturgii w naszym wyższym seminarium duchownym, z rzymskim doktoratem z tej dziedziny – ale przede wszystkim żywiołowy entuzjasta kultu Bożego sprawowanego przez Kościół. Ponieważ niejednokrotnie zapraszał mnie z rekolekcjami lub dniami skupienia do nowicjuszy, jednego razu za przedmiot moich konferencji obrałem te treści, które tutaj zamierzam wyłożyć. Równocześnie prosiłem Ojca Magistra, by zechciał wysłuchać w całości tych wystąpień – właśnie pod kątem sprawdzenia, czy są merytorycznie poprawne. Treść potwierdził, metodę zaaprobował. Metodę – powiadam – zaaprobował. No właśnie… ponieważ, jak napisano, nie będzie tu jakichś rewelacyjnych odkryć w zakresie treści, istotą ma być s p o s ó b przedstawienia fundamentalnych prawd, aby mogły skuteczniej dotrzeć do umysłu i serca dzisiejszego człowieka. Pierwsza metoda to konwencja wspomnieniowa – czyli dzielenie się myślą i przeżyciem, inaczej: osobiste świadectwo. By na to czytelnika przygotować i uniknąć zarzutu zbytniej koncentracji 11


na sobie, zmieniłem w całości stronę tytułową, która przez długi czas pracy nad książką miała zupełnie inną treść, łącznie z samym tytułem. Poza tym: raczej narracja niż zawiłe teoretyczne dociekania, także chętne odwoływanie się do języka obrazów, gdyż one angażują nie tylko intelekt, ale i wyobraźnię, a nierzadko również uczucie. To taka w skrócie „lista intencji”, by zadziwić Tajemnicą. Po co książka? Trochę już o tym była mowa powyżej. Resztę niech wyrazi następująca migawka z życia, czyli obraz właśnie: zwykła niedzielna Msza św. przeznaczona zwłaszcza dla starszych dzieci i młodzieży, Msza „do indeksu” dla tych osób, które przygotowują się do sakramentu bierzmowania. Ktoś tam ją odprawiał przy ołtarzu, ja zająłem miejsce pod chórem w konfesjonale. Obok, na ławce przy bocznej ścianie siedziały trzy dziewoje, które trajkotały bez przerwy, nie uklękły nawet w najważniejszym momencie Mszy św., czyli podczas konsekracji, na tzw. podniesienie. Nie jestem zawodowym duszpasterzem, raczej tylko okazjonalną „pomocą duszpasterską” w parafii, więc nie umiałem zastosować fachowych metod, czyli: z miejsca za ucho i za drzwi. W miarę cierpliwie dotrwałem do momentu rozdzielania Komunii św. – i wtedy dopiero podszedłem, uśmiechnąłem się (one też!) i zapytałem: „Czy mogę wam coś powiedzieć? – Taaak!”. Więc mówię: „Wyobraźcie sobie, że zawędrowałyście nie do kościoła, lecz do filharmonii. Koncert dobiega końca, ludzie, którzy wiele za bilet zapłacili, przez cały czas słuchali w najgłębszym skupieniu, a gdy ucichły ostatnie akordy, powstali z miejsc, zerwały się żywiołowe oklaski, bardziej zaangażowani powędrowali z kwiatami na scenę. Tymczasem wy? Znów spróbujcie to sobie wyobrazić: przesiedziałyście całą imprezę z boku, pogadując prozaicznie jak na szkolnym podwórku podczas przerwy… To już nie tylko sprawa elegancji, że innym zagrałyście nieprzeciętnie na nerwach, niszcząc im spokój, ale – co bardziej istotne – na waszych oczach dokonało się tutaj coś bardzo ważnego, a do was to nie dotarło. Coś mogło was bardzo ubogacić – a nie ubogaciło… Szkoda, bo aby móc sobie z kimś najzwyczajniej poplotkować, nie trzeba udawać się do przybytku sztuki… Podob12


nie, a chyba bardziej jeszcze, ma się rzecz z przybytkiem modlitwy. Msza to nie koncert, zewnętrznie jawi się ona może czasem mniej atrakcyjnie, ale wewnętrznie dla ogółu uczestników to coś daleko więcej niż estetyczne jedynie doznanie. No bo gdy na przykład ktoś bliski bardzo choruje lub cierpi, ktoś inny pracę stracił lub daremnie o nią zabiega, albo wam samym nie powiedzie się w szkole, na egzaminie padniecie, wywiadówka przebiegnie fatalnie, nadto w domu rozwód rodziców wisi w powietrzu, a przy tym ktoś z otoczenia dotkliwie cię zrani, lub osobiście wplączesz się nieopatrznie w jakiś bardzo poważny życiowy potrzask, wtedy sam dobry koncert niczego nie rozwiąże! A Msza jednak może dopomóc, i to nawet wtedy, gdy pozornie nie pomoże, gdyż nawet jeśli krzyż nie zostanie nam odjęty, przyjdzie skądś taka siła, że człowiek się nie załamie, dostrzeże głębszy sens życiowych doświadczeń – i idzie dalej. O takie rzeczywistości ocierałyście się tu w kościele przez godzinę – tylko niezbyt dotarło”. Dziewczynki się z lekka zarumieniły, chłopaki doskoczyli z satysfakcją: A widzisz?! Starałem się zmniejszyć ich zakłopotanie: nie tragizuję, fajni jesteście; młodzi – to i czasami lekkomyślni, ale warto o tym pomyśleć. „Taaak, proszę księdza!” Innym razem penitentom w konfesjonale tłumaczyłem – na bazie tej samej Musimy coś chociaż odanalogii z imprezą muzyczną – kiedy się robinę pokochać, by naspowiadali z opuszczania Mszy św. Spróprawdę skorzystać. Żeby bujmy komuś podyktować o b o w i ą z e k zaś móc polubić, trzeba uczestniczenia w koncercie muzyki pocoś poznać, wiedzieć… ważnej raz na tydzień. Rzecz warta zalecenia, ale… jeżeli ten ktoś lubi tylko metal albo disco-polo, albo nic?! Musimy coś chociaż odrobinę pokochać, by naprawdę skorzystać. Żeby zaś móc polubić, trzeba coś poznać, wiedzieć… Wiedzieć! Długo nosiłem się z myślą, czy jako tytułu tej książki – lub przynajmniej jako naczelnego jej motta – nie użyć słów związanych z opowiedzianą w Księdze Rodzaju historią tzw. dra13


biny Jakubowej (Rdz 28, 10–22). Przede wszystkim sformułowanie: „Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem”. I słowa dopełniające: „O, jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama nieba!”. Stąd podjęte w książce zadanie: dopomóc innym dostrzegać. Kiedy odprawiam Mszę św. niedzielną lub świąteczną, rozglądam się czasem po kościele i dumam: jest rzeczą wysoce prawdopodobną, że dzisiaj już nie ma tutaj kogoś z tych, którzy tydzień temu się z nami modlili. Ktoś stał lub siedział obok nas, tylko że było to już po raz ostatni. Wyszedł, wyszła – i już nie wróci, nigdy! Otóż, analogicznie wolno mi przypuszczać, że również dzisiaj, tutaj, w naszej wspólnocie, może być obecny ktoś, kogo za tydzień – a może już nigdy – w kościele nie będzie. Wychodząc stąd po Mszy św., razem przekroczycie próg naszej świątyni: większość wróci, ale on, ona już nie! Zatem ostatnia – wręcz życiowa – szansa, by jeszcze próbować dopomóc zrozumieć i przeżyć. Wiemy, jak wielu mieszkańców naszych parafii, zwłaszcza wielkomiejskich, do kościoła nie uczęszcza regularnie, a nawet wcale; co więcej – w niektórych środowiskach to właśnie oni stanowią zdecydowaną większość. Bywa, że na pięć osób w jakiejś parafii praktykuje tylko jedna. Co czynić, jak przemówić, jakich użyć sposobów, aby tych, co jeszcze przychodzą, nie tylko przy ołtarzu zatrzymać – ale ich nawet w Eucharystii rozmiłować.

Co czynić, jak przemówić, jakich użyć sposobów, aby tych, co jeszcze przychodzą, nie tylko przy ołtarzu zatrzymać – ale ich nawet w Eucharystii rozmiłować.

To dla nich jest również ta książka – bo skądinąd mamy także prawo podejrzewać, że ci, których tu już nie ma lub wiszą przy ołtarzu jakby na jednej bardzo cienkiej i przecierającej się nitce, raczej po rzymskie dokumenty nie sięgną, podobnie jak po inne erudycyjne, najeżone cytatami rozprawy teologów; a nawet gdyby po nie

14


sięgnęli, nie bardzo będą mogli się rozeznać w ich profesjonalnym języku, czyli hermetycznym kościelnym żargonie.

Podstawowe przesłanie książki – układ treści Powiedziano: kryształowa kula mieniąca się różnymi barwami. Eucharystia może być rozumiana w r ó ż n y c h a s p e k t a c h – w ciągu mojego długiego żywota różne kładziono akcenty: najpierw jedno z a w ę ż e n i e (koncentracja głównie na obecności), po niej i n n a j e d n o s t r o n n o ś ć , wreszcie zrozumienie, że należy się koniecznie doszukać mądrej s y n t e z y. Takie będą trzy zasadnicze działy tej publikacji. Na końcu, już w formie dopowiedzeń, znajdzie się trochę informacji czy refleksji, które mają swoją wagę, ale ujęte w toku zasadniczych rozważań mogłyby je wewnętrznie rozsadzić. Tam znajdą miejsce także komentarze do niektórych bodaj poszczególnych fragmentów Mszy św. Początkowo ta część miała być mniej obszerna – pomyślana jako kilka zaledwie aneksów; w trakcie opracowywania okazało się, że może to być dość ważny dział wzbogacający całość publikacji, stąd użyte określenie: „dopełnienia”. Teksty tam zamieszczone w jakimś zakresie nakładają się na podstawową tematykę książki, jednak częściowo prowadzą dalej. Zachowując przy tym pewną autonomię i będąc zakresowo mniej rozbudowane, mogły też zostać potraktowane bardziej kameralnie, stąd czasami i z większą wrażliwością.


Patena z połowy XI wieku, należała najprawdopodobniej do jednego z opatów tynieckich. Obecnie znajduje się w opactwie benedyktynów w Tyńcu. Fot. Jacek Sędkiewicz


Część I Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy na twarze!

Prawdziwie OBECNY! Eucharystia przed Soborem Watykańskim II przeżywana była przez wiernych przede wszystkim jako adoracja, uwielbienie Boga Obecnego, oddawanie Mu czci. W zakresie symboli: – bardziej klęcznik i wieczna lampka niż ołtarz; – bardziej Jezus wystawiony do adoracji w monstrancji niż Hostia przełamywana na stole ofiarnym i unoszona ku niebu, zawsze w bezpośrednim sąsiedztwie stojącego wśród świec wizerunku Ukrzyżowanego; – bardziej książeczka do nabożeństwa z litaniami i pieśniami niż tzw. Mszalik, czyli tłumaczenie łacińskich tekstów liturgicznych na zrozumiały język ojczysty; – pomieszczenie sakralne (jako przestrzeń architektoniczna) pojmowane bardziej jako sala tronowa Boga prawdziwie wśród nas obecnego niż obudowane ścianami wzgórze Golgoty, na którym dokonało się zbawienie świata; bardziej 17


Patena romańska wykonana przed 1200 rokiem, ufundowana przez Mieszka III Starego dla klasztoru cystersów w Lądzie. Obecnie znajduje się w skarbcu katedry w Kaliszu.


Część II „Z rąk kapłańskich przyjmij, Panie…” – Eucharystia jako OFIARA

Szło nowe! Szło z bardzo daleka – z dawnego, w znaczeniu tego wszystkiego, co próbowaliśmy sobie opowiedzieć powyżej. By rzecz ukonkretnić, przytoczę krótki opis sytuacji, jak to nowe się ku nam przybliżyło. Było późne popołudnie 28 października 1958 roku, klasztor redemptorystów na Podgórzu w Krakowie. Obowiązywała w pełni bardzo a bardzo rygorystyczna reguła zakonna, dla przykładu: dwa razy w tygodniu miało miejsce samobiczowanie, czyli chłostanie się dyscypliną, przy psalmach, na korytarzu. To obowiązkowo; dobrowolnie można było nosić na ręce cilitium, czyli rodzaj drucianej kolczastej bransolety, coś jakby minibrony, kolcami wbijającej się w skórę. W sali zebrań (dawne zakony zwały to kapitularzem, u nas była to sala wspólna) do ewentualnego spożycia był wyłożony suszony piołun w pudełku, gdyby komuś nie dość było wielorakich innych ograniczeń i umartwień – można go było brać i żuć. Nie wolno było jeść poza wspólnym stołem 67


(trzy posiłki), a przełożony, obejmując urząd, odczytywał w kaplicy dwa zobowiązania: kanoniczne wyznanie wiary oraz redemptorystowską przysięgę, że nie pozwoli nikomu przetrzymywać w pokoju niczego do zjedzenia, chyba że lekarz nakaże inaczej (skądinąd rozsądny humanitaryzm był respektowany bez zarzutu: reguła stanowiła, że gdy trzeba zakupić dla kogoś lekarstwo, należy to uczynić, choćby to wymagało sprzedania ostatniej książki z biblioteki!). To inna dziedzina niż omawiana tu tematyka Eucharystii, ale wyśmienita ilustracja tego, jak to był zupełnie inny świat, inne rygory i klimaty! Jednym z elementów tego rygoryzmu było absolutne posłuszeństwo głosowi dzwonka, który wzywał na wspólne modlitwy czy inne zakonne ćwiczenia. Tak było i tego popołudnia. A działo się coś, co nie było wydarzeniem codziennym. Przebywaliśmy wszyscy we wspomnianej sali wspólnej, bo trwało właśnie conclave po śmierci papieża Piusa XII. W tamtym czasie nie było jeszcze telewizji, jedynie radia, ale nam nie wolno było posiadać takowego urządzenia do własnej dyspozycji. Był jeden duży aparat w sali wspólnej. Słuchaliśmy relacji i w momencie kiedy zwiastowano pojawienie się białego dymu, rozległ się na korytarzu dzwon wzywający na kolejne obowiązujące rozmyślanie. Skoro się odezwał, wszyscy wstali i zaczęli wychodzić. Miałem wtedy za sobą trzy lata kapłaństwa, byłem studentem II roku historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim – jako taki młodociany postępowiec, poprosiłem przełożonego, bym mógł pozostać jeszcze przez chwilę przy radiu i gdy padnie nazwisko Elekta – zanieść im tę wiadomość do kaplicy. Zgodził się, więc rozłożyłem na stole opublikowany w jednym z tygodników pełny zestaw fotosów kardynałów – wśród nich kard. Stefan Wyszyński – ująłem w rękę czerwony pisak i czekam. Podali, znalazłem. Ojej, miała przyjść młodość, a tu zdjęcie otyłego staruszka z Wenecji: Giuseppe Roncalli, Jan XXIII. Samo imię takie codzienne, a nie Pius, Benedykt itp. Rzeczywiście, tylko niepełne pięć lat pontyfikatu, ale wyznaczył nowy styl: w y r ą b a ł b r a m ę d o p r z ys z ł o ś c i – z w o ł a ł S o b ó r Wa t y k a ń s k i I I.

68


Rozpoczął się Sobór Gdy zmarł Jan XXIII, zapałka przygasła, ale ognisko zostało nieodwołalnie rozpalone. Zaczęto od spraw liturgicznych, a w centrum liturgii – Eucharystia. Skala zmian okazała się taka, że mówimy o Mszy św. p r z e d s o b o r o w e j i s o b o r o w e j. Zmiany wręcz rewolucyjne. Poszerzenie świadomości i wyraźne przestawienie akcentów. Za nowym rozumieniem przyszły nowe dyrektywy, dotyczące nie tylko obrzędów, ale i całej scenerii sprawowanej Eucharystii. Oczywiście, ten przeskok ku nowemu nie dokonał się natychmiast. Dokument na temat liturgii, skądinąd pierwszy dokument tego Soboru, został ogłoszony 4 grudnia Nowy Mszał łaciński 1963 roku już za papieża Pawła VI. Noukazał się dopiero po kowy Mszał łaciński ukazał się dopiero po lejnych sześciu latach (rok kolejnych sześciu latach (rok 1969), a tłu1969), a tłumaczenia na jęmaczenia na języki narodowe oraz decyzyki narodowe oraz decyzje zje episkopatów lokalnych o jego wproepiskopatów lokalnych o jewadzeniu – jeszcze później. W rezultacie go wprowadzeniu – jeszcze nasza generacja księży celebrowała liturpóźniej. gię w starym rycie jeszcze przez kilkanaście lat.

Dorastanie do pełniejszej świadomości Eucharystii jako ofiary Pisałem powyżej, jak to na początku naszego kapłaństwa – jeszcze przed Soborem – w a l c z y ł a w nas posiadana wiedza teologiczna o Mszy-ofierze z dominującym ciągle zachwytem, że Jezus jest obecny – i to obecny na słowa wypowiadane przeze mnie, niedawnego chłopaka pasącego krowy nad rzeką… Początkowo było to jeszcze przynajmniej tajemnicze słowo łacińskie, z czasem już

69


Patena ufundowana dla katedry płockiej w 1238 roku przez Konrada Mazowieckiego. Obecnie146 znajduje się w muzeum diecezji płockiej.


Część III Dążenie do syntezy

Ta część rozważań będzie znacznie krótsza od dwu poprzednich, nie idzie tu bowiem o otwarcie zupełnie nowej przestrzeni, lecz raczej o zestawienie tego, co powyżej było obszernie rozwinięte. Żeby utrzymać się w konwencji opowiadania, refleksji, przywoływania faktów, a nie referatowego wykładu, najpierw takie wspomnienie. Odbywał się dzień skupienia kapłanów archidiecezji szczecińskokamieńskiej. Przez dwa dni kaplica seminaryjna wypełniona była sutannami. Przy pulpicie dostojny prałat z innej nobliwej archidiecezji w Polsce, który mówiąc o Eucharystii, tłumaczył, że Msza św. jest „akcją”, a nie „kontemplacją”. Chodziło mu chyba o to, że jest to obrzęd, a nie medytacja – i w tym zakresie miał rację. Ale skądinąd osobiście odebrałem ten zwrot jako pewien zgrzyt. Dlaczego? Przyjechał ktoś odpowiedzialny w swej diecezji za tzw. formację ciągłą kapłanów, czyli ich interioryzację, przybył, by przeprowadzić dzień skupienia, a nie pastoralny instruktaż, wydawało się więc, że powinien zmierzać raczej do wewnętrznego pogłębienia słuchaczy, a nie do zewnętrznego „akcjonariuszostwa”.

147


Patena, wotum księży więźniów obozu w Dachau za uratowanie życia. 162 z cudownym obrazem św. Józefa w sanktuObecnie zdobi wnękę ołtarzową arium w Kaliszu. Fot. Jan Derbiszewski


Część IV Dopełnienia – silva rerum

Określenie silva rerum (dosł. „las rzeczy”) to klucz do zamieszczonych niżej tekstów. Luźny zbiór dopowiedzeń, czyli tego, co nie musiałoby być dodane, ale jakoś pozostaje w łączności z tematyką książki, stąd może być jej pożytecznym poszerzeniem. Skoro temat Eucharystii, to można by pokusić się o drobiazgowe komentarze do poszczególnych słów czy obrzędów sprawowanej Mszy św. Nie mam aspiracji, by stworzyć tutaj komplet takich komentarzy, chcę jedynie wycinkowo zatrzymać się w tych miejscach, gdzie coś przemówiło do mnie żywiej. Książka pisana była również z myślą o kapłanach, aby im ułatwić katechezę, czyli popularyzatorskie przybliżenie wiernym trudnych niekiedy treści teologicznych. Pomyślałem, że może warto się podzielić także fragmentami z niektórych własnych kazań o Eucharystii, a także luźnymi zapiskami w tym względzie.

163


„Patena maryjna” z okładki książki Byłem obok. Towarzyszenie osobom powołanym do służby Bożej w kapłaństwie i życiu zakonnym, projekt M.W.


Z pokłonem Matce Najświętszej

Mario – Tyś przy swym tronie wypieściła skarb mego kapłaństwa, przeto Twoim matczynym dłoniom go polecam. (Z obrazka prymicyjnego sprzed sześćdziesięciu lat)

Modlitwa nawiązuje do sanktuarium Matki Bożej w Tuchowie – gdzie przez pokolenia pielgrzymowali moi przodkowie, a po nich my, gdzie mieściło się i mieści Wyższe Seminarium Duchowne polskich redemptorystów, gdzie otrzymywaliśmy święcenia kapłańskie. Cudowny obraz tuchowski – grafika z XVII wieku.

249



Posłowie Z Bogiem

Czekałem na tę książkę. Czekałem na taką książkę. Pragnąłem, żeby to, co jest jej treścią, jej istotą, zostało wypowiedziane tak bezpośrednio, że niemal w dotykalnej rzeczywistości doświadczenia życiowego. Żeby było tak, jak w drodze do Emaus, kiedy słuchającym Nierozpoznanego pałały serca. Wyznaję to, przepełniony wdzięcznością, jeden z (oby jak największej) liczby czytelników eucharystycznej opowieści Ojca Mieczysława Witalisa. Opowieści fascynującej, rzekłbym przygodowej, bo wszak o największej Przygodzie Życia pisze żarliwy Autor. Ukazując głębię wiary w jej duchowym i zmysłowym pięknie – z czułą czcią, ale i z ujmującym poczuciem humoru. Ośmieliłem się odsłonić moje czytelnicze emocje, bo i książka jest serdecznym odsłonięciem osobistego przeżywania Bożej bliskości. Bliskości intymnej i bliskości uzewnętrznionej, czyli dostrzegalnej w rzeczach, gestach, rytuałach. W nagłych olśnieniach codzienności.

251


Spis treści Zamiast wstępu ................................................................................ 7 Część I Przed tak wielkim Sakramentem upadajmy na twarze! .......... 17 Część II „Z rąk kapłańskich przyjmij, Panie…” – Eucharystia jako OFIARA ........................................................... 67 Część III Dążenie do syntezy .................................................................... 147 Część IV Dopełnienia – silva rerum ......................................................... 163 Z pokłonem Matce Najświętszej .............................................. 249 Posłowie ....................................................................................... 251


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.