Ryszard Sadaj
BAR NA KOŃCU ŚWIATŁA
Kraków 2010
© Copyright by Ryszard Sadaj Edycja © Copyright by Skrzat, Kraków 2010 Projekt okładki: Bartłomiej Filous Redakcja: Anna Grzesik Korekta: Agnieszka Sabak, Anna Grzesik Skład: Paweł Maślarz
ISBN 978-83-7437-627-3
Księgarnia Wydawnictwo Skrzat Stanisław Porębski 31-202 Kraków, ul. Prądnicka 77 tel. (12) 414 28 51 wydawnictwo@skrzat.com.pl Odwiedź naszą księgarnię internetową: www.skrzat.com.pl
Emilce z mostku nad Rudawą
Dalibóg, coś w tym jest jednak, że jednemu świat pozwala ukraść konia, a drugiemu nie wolno nawet spojrzeć na postronek. Józef Conrad Jądro ciemności
1 W posiadłości Barbary Chwistek świeciło się we wszystkich pomieszczeniach na parterze. Żaluzje nie były zaciągnięte. Światło z okien padało na ogród z niedużym, kwadratowym basenem. Pies, bernardyn, leżał w otwartych drzwiach salonu. Barbary Chwistek nie widział, mogła być w kuchni po drugiej stronie domu. Antoni Kuzak skierował lornetę na kamerę umieszczoną na rogu domu, pod zadaszeniem. Nieruchoma kamera zasięgiem obejmowała drzwi, okna i część ogrodu z basenem. Taki obraz widział na monitorze w dyżurce ochroniarzy, gdy przywoził im piwo. Kilkakrotnie sam od siebie, bez zamówienia i gratis, zawoził ochroniarzom po puszce piwa. Robił to zaraz po odjeździe Chwistek z baru, żeby zobaczyć czy po powrocie do domu rzeczywiście wyłącza kamery. Kuzak podsłuchał ochroniarzy w barze, gdy śmiejąc się opowiadali jak Chwistek baraszkowała przy basenie z doktorem Gabrielem. Roztrząsali głównie ten moment, kiedy
5
Chwistek, będąc już blisko orgazmu, przypadkowo spojrzała w oko kamery i błyskawicznie wyślizgnęła się spod doktora Gabriela, który nie mając wyjścia, musiał ręcznie sam sobie dokończyć. Od tego dnia Barbara, będąc w domu i jeszcze nie śpiąc, wyłączała kamery, chociaż ochroniarze zwracali uwagę, że przynajmniej po zmierzchu nie powinna tego robić. Chwistek wolała nie ryzykować, że znowu zapomni o kamerach. Gdyby była młodsza i szczuplejsza, nie miałaby nic przeciwko temu, żeby ochroniarze sobie patrzyli. Lecz i tak Kuzak nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że kamery są wyłączone. Dlatego ubrał długą do kolan kurtkę z kapturem i buty, w których nigdy nie chodził. Po chwili Barbara weszła do salonu. Miała na sobie biały kąpielowy szlafrok, co znaczyło, że zamierza wziąć prysznic. Antoni już wcześniej podpatrzył niektóre jej upodobania. Kolorowy szlafrok nakładała, gdy przychodził doktor Gabriel, dyrektor sanatorium Roma w Nisku Zdroju, lub przyjeżdżał któryś z jej młodszych kuzynów. Pięćdziesięcioletni dyrektor i Chwistek nie byli wymagającymi wobec siebie partnerami. Wypijali po dwie lampki wina, po czym bez żadnych wstępnych czułości kładli się na dywanie, ona na dole, on na górze. Przez kilka minut doktor Gabriel poruszał białym tyłkiem tam i z powrotem, następnie nieruchomieli na chwilę i koniec. Barbara nakładała szlafrok, dyrektor ubierał się, jeszcze po jednej lampce wina na stojąco, cmok cmok w policzki, pa kochanie. To był stosunek
6
dla zdrowia, aby ożywić krążenie krwi i uchronić się przed rakiem macicy. Bardziej wyszukanie Chwistek zabawiała się z kuzynami w basenie, na stojąco, po francusku. Z nimi nie robiła tego dla zdrowia, tylko zaspokajała zmysły. Chwistek włączyła telewizor umieszczony na ścianie salonu. Pilotem przeleciała po kilku kanałach. Nie znalazła nic ciekawego i poszła do łazienki na półpiętrze. Nie zdarzyło się, żeby Barbara wyszła z łazienki przed upływem pół godziny. Kuzak będzie miał co najmniej piętnaście minut, żeby zrobić to, co chciał, albo tylko dwie minuty, jeśli kamera jest włączona. Postanowił nie ryzykować i przyjął drugi wariant. Poszukał obok siebie suchej gałązki i złamał ją. Leżący w drzwiach salonu bernardyn natychmiast postawił uszy i wstał. Wtedy Antoni dwa razy krótko gwizdnął, tak jak mógł to zrobić nagle przebudzony ptak. Ale Misiek znał już ten sygnał, wiedział kto to. Merdnął ogonem i pobiegł do sosen, gdzie kucał Antoni. – Cześć Misiek. Przyniosłem ci coś ekstra, specjalnie dla ciebie – szepnął Antoni i położył na trawie foliowy worek z mięsem. Misiek był szkolony, żeby nie brać jedzenia od obcych. Lecz ten człowiek nie był obcy, w obecności swojej pani Misiek wielokrotnie jadł mięso podane przez niego i pani nie miała nic przeciwko temu, nawet wyglądała na zadowoloną. Mięsa było tyle, co w misce, w barze. Pies szybko zjadł i znieruchomiał, patrząc zaskoczony na Kuzaka. To,
7
że smakowało trochę inaczej niż zawsze, poczuł dopiero po połknięciu. W ostatniej chwili być może wszystko zrozumiał, bo obnażył kły i jego oczy zaświeciły czerwonym kolorem. Odwrócił się, żeby pobiec do swej pani i ostrzec przed niebezpieczeństwem. Ostatkiem sił doszedł do basenu i padł. Dostał dawkę arszeniku trzykrotnie większą niż kundel z Niska, który co rano przychodził do Baru na Końcu Światła i którego padło Antoni zakopał na skarpie wiślanej za barem. Wzdłuż żywopłotu z dzikiej róży, zasłaniającego widok na sąsiednią posiadłość (należącą do redaktora Miodka, dziennikarza sportowego
tvp, którego córka redagowała
„Wieści z Kolonii”), doszedł do miejsca, gdzie nad głową miał zainstalowaną kamerę. Uruchomił stoper zegarka i szybko ruszył do drzwi salonu. W salonie jednym ruchem błyskawicznie ściągnął spodnie na uda, kucnął i zwalił kupę pod ekranem włączonego telewizora. Nie wypróżniał się przez dwa dni. Poczuł wielką ulgę. Na jasnym, błyszczącym parkiecie widniał kopiec wielkości i kształtu kretowiska. Przed naciągnięciem spodni pomachał fiutem do uczestników debaty politycznej w studio telewizyjnym i, na moment, przestraszył się, bo jeden z uczestników debaty spojrzał mu w oczy i powiedział, że Polacy powinni się wstydzić swego zachowania przed Anglikami. Zaraz się jednak zorientował, że ta uwaga dotyczyła Polaków, którzy wyjechali szukać pracy za granicą. Sprawdził na zegarku: minuta i czterdzieści sekund.
8
Wrócił do miejsca, gdzie leżał rower. Miał wielką ochotę poobserwować reakcję Barbary Chwistek, gdy zobaczy i poczuje ozdobę salonu. Lecz jeśli kamera była włączona, lada chwila ochroniarze mogą być na miejscu. To rośli i szybcy mężczyźni, a nie musieli posiadać wysokiego ilorazu inteligencji, aby dojść do wniosku, że poszukiwania sprawcy należy rozpocząć od zarośli i drzew przy ogrodzeniu od strony drogi. Kuzak wracał drogą przeciwpożarową, gotów ukryć się w lesie na pierwszy odgłos silnika lub błysk światła. Odstawił rower do szopy. W barze, oprócz grupy dwudziestolatków, którzy w międzyczasie pojechali do domów, znajdowali się ci sami goście co uprzednio. Na werandzie profesor Jagoda i stary pisarz Kamiński, dwa stoły dalej zajęci grą w szachy Arabowie. Wewnątrz baru doktor Mucha. Panowała cisza, niemal jak w lesie. Jakby wszyscy oczekiwali na świt, który lada chwila miał rozjaśnić niebo i, może, życie ? Nawet doktor Mucha, niezmordowany gaduła, milczał. Natasza na widok Kuzaka uspokajająco kiwnęła głową, nic złego się nie działo. Na jej twarzy Antoni dostrzegł coś jakby radość, że go widzi. Wytłumaczył sobie, że ona się boi, aby go nic złego nie spotkało, bo wtedy znowu mogłaby się dostać w łapy ruskich sutenerów. Ale zrobiło mu się przyjemnie na myśl, że jest ktoś kto czeka, aby powrócił cały i zdrowy, obojętnie z jakiego powodu. – Napotkał pan lisa ? – zapytał doktor Mucha. – Nie.
9
– Pan doktor zaproponował, że zaszczepi mnie przeciwko wściekliźnie – rzekła Natasza. Antoni dłużej zatrzymał spojrzenie na barmance. Po raz pierwszy zobaczył, a raczej rzekł to sobie w myśli, że Natasza jest bardzo ładna. Dotąd nie patrzył na nią pod tym kątem. – Pewnie chciałby własnoręcznie dać ci zastrzyk w tyłek – powiedział Antoni żartobliwie, znowu zapominając, że nikt się nie spodziewa ani nie oczekuje, że właściciel Baru na Końcu Światła może powiedzieć coś zabawnego. Niektórzy mieli Kuzaka za faceta, który nawet dowcipów o niedźwiedziu i zającu nie rozumie, bo gdy ktoś coś takiego opowiadał, na twarzy Kuzaka nie pojawiał się choćby cień uśmiechu. Doktor Mucha także nie dopatrzył się żartu w słowach Antoniego, bo rzekł urażony: – Teraz zastrzyki przeciw wściekliźnie daje się w ramię. Poza tym wykonuje je pielęgniarka, nie lekarz. – Pani Nataszo ! – zawołał z werandy Kamiński. – Dla mnie piwo. – Dla mnie koniak ! – równie głośno zamówił profesor Jagoda. – Profesor, kiedy już się dobrze nastroi piwami, zawsze zamawia koniak – powiedziała Natasza do doktora Muchy. – Niedobrze jest mieszać trunki – tak to zrozumiał doktor, który zawsze pił białą wódkę i nie mieszał jej nawet z wodą. – Odkąd tu jestem, nie widziałam koniaku na półkach – wyjaśniła barmanka. – Szef nie zamawia.
10
– Nalej dwa piwa. Ja im zaniosę – powiedział Antoni. Po chwili, gdy na stole przed Kamińskim i Jagodą Kuzak postawił dwa kufle, drzewa u wylotu drogi przeciwpożarowej posrebrzyły się od dalekich świateł. – Jakiś wariat pędzi – rzekł Kamiński, wsłuchując się w wysokie obroty silnika samochodowego. – Spragniony kuracjusz – zawyrokował profesor. Gdy auto wyjechało z drogi przeciwpożarowej, od razu rozpoznali
bmw Barbary Chwistek. Gwałtownie zahamo-
wała na wysypanym żwirem podjeździe przy barze. – Setkę. Szybko ! – krzyknęła spanikowanym głosem i usiadła obok Kamińskiego i profesora Jagody. – Pani Basiu ? – profesor patrzył na nią wyczekująco. Kuzak przyniósł wódkę i, osobno, wodę mineralną. – Napadli panią po drodze czy co ? – niecierpliwił się Jagoda. – Ktoś mi nasrał w salonie – rzekła Chwistek i wypiła pół porcji wódki z kieliszka. Arabowie, już będący na etapie „panie Krzysztofie – panie Ryszardzie”, przestali grać w szachy. Byli przygotowani, podobnie jak Kamiński i Jagoda, że usłyszą o kradzieży, napadzie, śmierci kogoś z rodziny Chwistek, ewentualnie o niebezpiecznym spotkaniu z zarażonym lisem, a nie, że ktoś nasrał. Na werandzie trwała cisza, dopóki Barbara Chwistek nie wypiła całej setki i nie rzekła z twarzą wykrzywioną z odrazy. – To tak, jakby ktoś nasrał na mnie. Wyobrażacie to sobie ?
11
– Ja nie – przyznał profesor Jagoda. Kamiński pomyślał, że on się czuł podobnie, kiedy czytelnicy wrzucali mu książki za ogrodzenie willi na Mokotowie. Na werandę wszedł doktor Mucha. Z wnętrza baru słyszał, co przydarzyło się Chwistek. – Nie wzięła pani pod uwagę, że to lis mógł wejść do domu ? – rozważał Mucha. – Zwierzęta zarażone wścieklizną zachowują się nieprzewidywalnie. – I lis otruł mojego Miśka ! – histerycznie krzyknęła Chwistek. – Poza tym jeszcze potrafię odróżnić ludzkie gówno od zwierzęcego – dodała spokojniej, ale cały czas roztrzęsiona. – Zawiadomiłam policję, niech wykryją sprawcę. Na pewno zostawił jakieś odciski. Kuzak wrócił wyobraźnią do domu Chwistek. Nie, niczego tam nie dotknął. – Ochroniarze nic nie widzieli w tych swoich telewizorach ? – zapytał Kamiński. – Teraz zawsze będę mieć włączone kamery. Antoni postawił przed Chwistek drugą setkę wódki. – Na koszt firmy – rzekł. – Panie Antoni, jak to dobrze, że ma pan całą noc otwarte. Nie wytrzymałabym teraz w domu. Posiedzę u pana do rana. Wie pan, panie Antoni, ja u pana czuję się bezpieczniej niż we własnym domu – sama Chwistek wydawała się zaskoczona tym, co powiedziała. Kuzak postanowił zacząć od Barbary Chwistek. Wśród mieszkańców Kolonii nikt tak jak ona nie wierzył, że po-
12
siadanie większych pieniędzy daje poczucie bezpieczeństwa i w dużym stopniu zapewnia realne bezpieczeństwo. Barbara Chwistek odganiała myśli, że bogaty jest na celowniku złodziei, oszustów, porywaczy dla okupu. Chciała się czuć bezpiecznie. Dlatego, między innymi, zamieszkała w Kolonii w Nisku Zdroju, znanym uzdrowisku. Była inna osoba, którą Antoni Kuzak pragnął przede wszystkim pozbawić poczucia bezpieczeństwa, a nawet więcej: wtrącić ją w taki stan fizycznego ubezwłasnowolnienia, że myślenie o jakimkolwiek swoim bezpieczeństwie, wolności, swobodzie, planowaniu przyszłości, byłoby dla niej duchowym komfortem. Ale, na razie, ta osoba była poza jego zasięgiem. Cierpliwie czekał na nią jak pająk na muchę. Antoni Kuzak był właścicielem przydrożnego Baru na Końcu Światła, usytuowanego na zakręcie, na wysokiej skarpie wiślanej, z dala od zabudowań. Od frontu baru znajdował się sosnowy las i wjazd na drogę przeciwpożarową, która prowadziła do odległego o trzy kilometry Niska Zdroju. Pomiędzy barem a Zdrojem, po prawej stronie drogi przeciwpożarowej, stały zabudowania Kolonii, w większości parterowe rozległe wille, niektóre z basenami w ogrodzie. Willi nie było widać z drogi przeciwpożarowej, zasłaniały je sosnowe drzewa i krzewy, a dostępu do nich broniła wysoka na dwa metry stalowa siatka, na której mniej więcej co sto metrów zawieszone były tablice z napisem:
teren
prywatny, a pod spodem mniejszymi literami informacja, że obiekt jest chroniony przez Biuro Ochrony Żbik. Droga
13
od baru wzdłuż skarpy nad Wisłą prowadziła na wschód do Mirek (sześć kilometrów), miasteczka gdzie mieściły się władze tutejszej gminy, a na południe (cztery kilometry) droga krajowa
777,
Kraków – Sandomierz. Pomiędzy Mir-
kami a Niskiem Zdrojem ciągnęła się wieś Nisko. Nisko od Zdroju, i zarazem Kolonii w Zdroju, dzieliła wpadająca do Wisły niewielka rzeka Wida, której brzegi łączyły dwa mosty. Gdy Kuzak przymierzał się do wybudowania baru i urzędnikom gminnym powiedział, w którym miejscu chce go postawić, ci usiłowali wybić mu z głowy ten pomysł. Twierdzili, że tam, gdzie chce postawić bar, nikt nie będzie przychodził, bo to daleko dla każdego z tutejszych mieszkańców. Nie może też liczyć na kierowców, bo droga mało uczęszczana, a z drogi krajowej nikt nie będzie specjalnie zjeżdżał cztery kilometry do baru Kuzaka. Urzędnicy mylili się. W otwartym całą dobę Barze na Końcu Światła prawie zawsze siedział jakiś gość, w nocy było ich więcej niż za dnia. Nocni goście to byli najczęściej mieszkańcy Kolonii, a wśród nich Barbara Chwistek, i kuracjusze z Niska Zdroju. Chwistek mieszkała sama w rezydencji z basenem. Czasami, w weekendy, przyjeżdżał z Warszawy jej były mąż, mecenas Zero. W tygodniu przychodził do Barbary dyrektor sanatorium Roma, w którym część udziałów mieli Chwistkowie. Oprócz tego co jakiś czas przemieszkiwali u niej dwudziestoparoletni kuzyni. Tadeusz Kamiński, je-
14
den z pierwszych, poza lekarzami, mieszkańców Kolonii, doliczył się dwudziestu młodych kuzynów Chwistek. Lubiła towarzystwo. Inni z kolei lubili Chwistek. Może, najwyżej, poza dwoma Arabami, którym jej głośne mówienie przeszkadzało grać w szachy. Arabowie byli Polakami z amerykańskimi paszportami, którzy po dziesięciu latach pracy dla Saudów w firmie naftowej Aramco w Arabii Saudyjskiej, otrzymawszy milionową odprawę i wysoką emeryturę, wrócili do Polski aby nic nie robić, tylko grać w szachy. Także mieszkali w Kolonii. Nazywano ich Arabami, gdyż latem chodzili w burnusach. Podejrzewano, że są gejami, a to, że starszy z nich, łysy, w okularach, przywoził czasem do baru ładne dziewczyny, miało być tylko zasłoną dymną skrywającą ich prawdziwą orientację seksualną. Barbara Chwistek zostawiała w barze największe napiwki. Oprócz tego, gdy na przykład jej wysoki na metr pies, bernardyn Misiek, zwalił się gdzieś w widocznym miejscu, za uprzątnięcie kupy płaciła licealistom siedzącym w barze tyle, że ci się mogli upić piwami. Za oczyszczenie przedniej szyby swojego bmw z rozchlastanych owadów płaciła więcej niż inni za umycie całego auta. Obwoźni sprzedawcy, którzy pojawiali się w Barze na Końcu Światła, zawsze coś jej sprzedali, szklanki, obrusy albo naczynia kuchenne. Później, zapominając, Chwistek zostawiała te zakupy w barze. Pracownicy ochrony Żbika, którzy strzegli Kolonii, oprócz wypłat od swego pracodawcy otrzymywali od Chwistek osobne gratyfikacje. Nie żeby Chwistek lubiła wydawać
15
lekką ręką pieniądze – wysokie napiwki, przepłacanie za pracę, zakupy niepotrzebnych rzeczy czy, niby ot tak, z fantazji, stawianie piwa młodym lub bezrobotnym, gdy ci już długo siedzieli nad pustymi kuflami, to był jej sposób zabezpieczania się. Uważała, że dopóki będzie dawać zarobić innym, nie skrzywdzą jej. To był interes, płaciła za poczucie bezpieczeństwa. I rzeczywiście, w Kolonii, w Zdroju, w Mirkach, gdzie była jednym ze sponsorów akcji „drugie śniadanie w szkole” i w otwartym dzień i noc Barze na Końcu Światła, choć znajdował się przy lesie i z dala od zabudowań, czuła się bezpiecznie. Bała się tylko Niska, jego mieszkańców, i wolała przez tę wieś nie przejeżdżać autem. Jakoś pieniądze działały na niskowian inaczej niż na innych. Tylko że Niska bali się wszyscy okoliczni mieszkańcy. Niska bali się nawet ci, którzy tam mieszkali. W Nisku, wsi długiej na trzy kilometry, ze starymi drewnianymi domami stojącymi wzdłuż pełnej dziur asfaltowej drogi, mieszkali byli pracownicy zlikwidowanych przez ministra Balcerowicza Państwowych Gospodarstw Rolnych i Rybnych, a także obecnie zatrudnieni pracownicy sanatoriów w Zdroju, palacze centralnego ogrzewania, stróże, łaziebne, pielęgniarki. Ci ostatni zdawali sobie sprawę, że dni ich pracy są policzone. Stróżów zastępowali młodzi ochroniarze, których Biuro Ochrony Żbik dowoziło z odległego o osiemdziesiąt kilometrów Krakowa. Od łaziebnych i pielęgniarek wymagano coraz to wyższych kwalifikacji
16
i znajomości języka angielskiego lub niemieckiego, jako że do uzdrowiska przyjeżdżało dużo kuracjuszy z zagranicy. Do tego od niedawna łaziebne ( w Romie ) musiały pracować w nowych ubraniach służbowych, białych trykotach, w jakich ćwiczą gimnastyczki. Bronka Wierusz, która nie chciała zamienić fartucha na trykot, została przez dyrektora z dnia na dzień wyrzucona z pracy. Później w Barze pod Bocianem, w Nisku, pijana Bronka przepowiadała, że „zobaczycie chłopy, za pół roku łaziebne będą miały w obowiązku obciągać druta tym faszystom”. Bronka, generalnie, nie miała nic przeciwko obciąganiu, wyuczyła się tego na kursie łaziebnych w Krakowie, chciałaby tylko, żeby dyrekcja płaciła osobno od każdego kutasa, jak płacili ochroniarze Żbika, gdy przychodziła do ich dyżurki przy wjeździe do Kolonii. Palacze c.o. z rezygnacją patrzyli, jak kończy się budować ciepłownia na tyłach Zdroju, nad stawem Barlickiego. Dwa razy ktoś bez skutku usiłował spalić budowlę. Uzdrowisko Nisko Zdrój, w dużej części już sprywatyzowane, przeżywało swoją trzecią albo i czwartą młodość, jeśli za pierwszą młodość liczyć czasy grubo przed pierwszą wojną światową, gdy do Zdroju przyjeżdżały arystokratki i nawet damy carskiego dworu, aby się leczyć z bezpłodności, za drugą – okres międzywojenny, kiedy to przyjeżdżał na odpoczynek marszałek Piłsudski i przy okazji leczył nerwy zszarpane przez polityków, całą tę sejmową hołotę, którą musiał uwięzić w Berezie Kartuskiej, a za trzecią zaś lata
prl , gdy za panowania pierwszego sekretarza Gierka
17
Polacy żyli dostatniej i Polska rosła w siłę. Wtedy, za Gierka, kilka sanatoriów w Zdroju było lecznicami rządowymi, gdzie przyjeżdżali prominentni politycy, artyści, naukowcy, dziennikarze. Leczyli się z urazów po wypadkach samochodowych, z reumatyzmu, chorób skórnych, kobiecych, na co pomagał słynny muł niski z dużą zawartością siarki. W pozostałych sanatoriach – po otrzymaniu skierowania od lekarza, o co nie było tak trudno, jeśli w książeczce zdrowia lekarz znalazł kilka banknotów – lecząc się z tych samych przypadłości, znajdowali miejsca spawacze ze stoczni w Gdańsku, piecowi z Nowej Huty i emeryci z całej Polski. Jeśli nie liczyć łapówki, sanatoria były za darmo. Pobyt w nich wychodził o wiele taniej niż wyjazd na wczasy, a warunki o niebo lepsze niż odpoczynek w obiekcie Funduszu Wczasów Pracowniczych. Różnica pomiędzy sanatoriami rządowymi a tymi dla zwykłych ludzi nie była duża, jeżeli chodzi o wyposażenie w aparaturę medyczną. Komfort pierwszych w stosunku do drugich polegał przede wszystkim na tym, że ministrowie, profesorowie, redaktorzy, mieszkali w pokojach jednoosobowych i na śniadanie jedli szynkę, a spawacze i emeryci dzielili pokój z kilkoma osobami i na śniadanie jedli pasztetówkę. Czwarta młodość Niska Zdroju nastała dziesięć lat po upadku komunizmu w Polsce. Żeby odbyć kurację w którymś z sanatoriów nie trzeba już było mieć skierowania od lekarza, wystarczyło zatelefonować i powiedzieć, kiedy się chce przyjechać. Sanatoria i szpitale w Zdroju stały się
18
dostępne dla wszystkich. Dla wszystkich, którzy zarabiali grubo powyżej średniej krajowej, czyli dla dziesięciu procent Polaków. Polscy emeryci mogli oglądać Nisko Zdrój już tylko na starych pocztówkach, jeśli takie mieli, bo na kupowanie nowych pocztówek także już nie było ich stać, zważywszy, że pocztówka kosztuje więcej niż bochenek chleba. Barbara i Krzysztof Chwistkowie należeli do grupy dziesięciu procent Polaków, których stać było na dowolnie długi pobyt w Zdroju. Więcej, należeli do grupy pięciu procent Polaków, którzy mogli zainwestować w sanatorium w Zdroju i czerpać z tego zysk. Gdy, zanim wybudowali posiadłość na terenie dawnego osiedla domków lekarzy, nabierali sił i odzyskiwali młodość w sanatorium Roma, to za pobyt tam płacili poniekąd sobie. Z tego rodzaju ułatwień życiowych Krzysztof Chwistek znany był w Warszawie. Nazywali go mecenas Zero. Był cenionym specjalistą od spraw podatkowych. Firmy, którym doradzał, nie musiały płacić podatków Skarbowi Państwa. Chwistek tak rozliczał ich przychody, koszta i straty, że wychodziły na zero. Znał się na tych sprawach jak mało kto. W ministerstwie finansów należał do sztabu ekonomistów i prawników, którzy opracowywali nowe prawa podatkowe. Rządy w Warszawie się zmieniały, ale żaden z premierów i ministrów finansów nie chciał zrezygnować z usług tak wybitnego fachowca, jakim był Chwistek. Dla nowych władz zyskiwał poparcie oligarchów, którzy w przeciągu kilku lat znaleźli się wśród tysiąca najbogatszych ludzi na
19
świecie, co w kraju, w którym od czasów Mieszka i nie dokonano żadnego znaczniejszego wynalazku ( z wyjątkiem lampy naftowej ), nie było złóż ropy, a kopalnie węgla, miedzi i siarki wciąż znajdowały się w rękach państwa, było nie lada osiągnięciem. A dla oligarchów zyskiwał przychylność nowych polityków, od których zależało, kto dostanie zamówienie na komputeryzację tej czy innej agencji rządowej, kto wygra przetarg na budowę jakiegoś odcinka autostrady, na budowę stacji metra w Warszawie bądź mostu nad Wisłą. Mecenas Zero był dyskretnym pośrednikiem, dawał zarobić i politykom, i biznesmenom, no i oczywiście sam też zbierał śmietanę. Jednak w ostatnich miesiącach mecenas Zero popadł w kłopoty. Nowa władza w Polsce, na której czele stanęli Bracia Bliźniacy,
bb , (jako premier i prezydent; pierwszy
taki przypadek w świecie), za ważniejsze niż bogacenie się obywateli uznali moralne oczyszczenie się narodu z tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa
prl . W ogóle
dla bb każdy, kto dokonał czegoś przed objęciem przez nich
władzy, wzbogacił się albo zajmował jakieś znaczniejsze stanowisko w aparacie władzy lub zarządach firm, był jak nosiciel hiv, którego najlepiej trzymać gdzieś w odosobnieniu. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że każdy, obecnie co najmniej pięćdziesięcioletni Polak był tak czy inaczej uwikłany w komunizm, jak zresztą sami bb , uczący się w komunistycznych uczelniach i później w nich wykładający jako etatowi pracownicy naukowi. Nawet i oni, odporni na ideologię ko-
20