Paweł Beręsewicz
Ciumkowie w szkocką kratę Ilustrował Suren Vardanian
Wydawnictwo Skrzat
Kraków 2010
ROZDZIAŁ I
Ależ miękka skóra!
Sierżant McCormack zaklął z wyraźnym szkockim akcentem, który i tak już szpetnemu przekleństwu przydawał dodatkowej szpetności. Normalnie oczywiście stanowczo potępiamy używanie brzydkich słów, ale proszę mi wierzyć, sytuacja, w jakiej znalazł się oddział sierżanta McCormacka, przynajmniej częściowo usprawiedliwiała takie zachowanie. Koszary komandosów odpowiedzialnych za ochronę potężnej elektrowni jądrowej w jednym 5
Ale¿ miêkka skóra!
z południowych hrabstw Szkocji zostały zaatakowane przez wroga, którego liczebność i determinacja przekraczały wszystko, co pamiętali najbardziej doświadczeni oficerowie. O świcie sierżant McCormack otrzymał rozkaz natychmiastowego zameldowania się w dowództwie. Kiedy, dopinając ostatnie guziki munduru, wpadł do sztabu jednostki, w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniono mu, na czym będzie polegać misja, którą postanowiono mu powierzyć. — Weźmiecie czterech ludzi, McCormack — rozkazał pułkownik Campbell. — Spróbujecie przebić się do miasteczka i zdobyć tyle QX 15, ile tylko zdołacie. Zrozumieliście? — Yes, sir! — wrzasnął McCormack i wyprężył się jak struna. Mijała godzina, odkąd opuścili bazę. Większość drogi przebyli przyspieszonym truchtem. Mu6
Ale¿ miêkka skóra!
sieli biec. Gdy tylko próbowali stanąć i odsapnąć przez chwilę, wróg rzucał się na nich z dziką zajadłością. Naprawdę trudno było nie kląć. Dopiero kiedy w oddali zamajaczyły pierwsze zabudowania miasteczka, sytuacja nieco się poprawiła. Wściekłe ataki zelżały trochę, a poza tym każdy komandos, czując bliskość celu, zaczyna działać jak automat i przestaje zwracać uwagę na otoczenie. Sklepik pani McAlister był ostatnim budynkiem przed niewielkim ryneczkiem i tam McCormack zdecydowanym gestem nakazał swoim ludziom, żeby się zatrzymali. Następnie wykonał kilka ledwie zauważalnych ruchów dłonią, które oczywiście jego doskonale wyszkoleni żołnierze natychmiast zrozumieli. Dwóch z nich obiegło sklepik naokoło i zajęło stanowiska przy tylnym wejściu. Dwóch pozostałych przywarło do ściany po obu stronach drzwi frontowych. Sam sierżant zajrzał do środka przez szybkę i dokładnie zbadał 7
Ale¿ miêkka skóra!
sytuację. W sklepie oprócz pani McAlister znajdowały się jeszcze dwie osoby — zapewne klienci. Należało wstrzymać akcję i poczekać, aż teren będzie czysty. McCormack dał znak żołnierzom, żeby przyjęli niedbałe pozy i zachowywali się naturalnie. Chodziło o to, żeby nie wzbudzić podejrzeń przypadkowych przechodniów. Dwaj komandosi zaczęli więc przeglądać prasę wyłożoną na specjalnym stojaku przy wejściu i pogwizdywać przy tym wesołe melodyjki. Kiedy mosiężny dzwonek nad drzwiami odezwał się dwukrotnie, oznajmiając wyjście dwojga osób, sierżant McCormack uznał, że czas zacząć akcję. — Wchodzimy! — wycedził przez zęby i trzech komandosów zdecydowanym krokiem wtargnęło do sklepu. Za ladą straż pełniła sama pani McAlister. — Czym mogę służyć, chłopcy? — zapytała z uśmiechem. 8
Ale¿ miêkka skóra!
Sierżant McCormack, choć już nie pierwszy raz brał udział w podobnej misji, za każdym razem czuł się trochę nieswojo. — Sześć kartonów… tego co zwykle — powiedział bardzo cicho, rozglądając się podejrzliwie po sklepie. — Tego co zwykle, czyli sk…? — Ciii! — przerwał jej sierżant, rumieniąc się po uszy. — To tajemnica wojskowa! Używajmy kryptonimów. Tak, chodzi o QX 15. Pani McAlister wzruszyła ramionami i powiedziała obojętnie: — Nie ma sprawy, zaraz przyniosę. — Nie, nie, nie! — powstrzymał ją sierżant. — Moi ludzie stoją przy tylnym wyjściu. Proszę tam wystawić kartony. Chwilę później, taszcząc pod pachą tekturowe pudła, żołnierze sierżanta McCormacka maszerowali z powrotem brukowaną uliczką. Patrzyli prosto przed siebie, starannie unikając wzroku 9
Ale¿ miêkka skóra!
mijanych mieszkańców. Ale to nie tam czaiło się największe niebezpieczeństwo. Wróg czyhał u granic miasteczka. Ledwie minęli ostatnie zabudowania, rzucił się na nich ponownie — zaatakował jeszcze zajadlej niż przedtem. Komandosi, rażąc nieprzyjaciela na prawo i lewo, przyspieszyli kroku. Droga, którą zmierzali, wspinała się na pagórek, by za wierzchołkiem opaść z powrotem w dół. Kiedy wioska skryła się za szczytem wzniesienia, oddział komandosów błyskawicznie zboczył na przydrożną łączkę, a wszystkie sześć kartonów z hukiem wylądowało na ziemi. Sierżant McCormack wyrwał z uchwytu nad butem swój groźny komandoski nóż i zdecydowanym cięciem rozorał taśmę zaklejającą jedno z pudeł. Szybko wyciągnął z niego niebieską buteleczkę, zerwał zębami plastikowy kapturek i „Tfu!” — wypluł go na trawę. Wy-
10
Ale¿ miêkka skóra!
glądało to tak, jakby odbezpieczał granat i nawet wrogowie na chwilę się zlękli. Ale sierżant McCormack wcale nie zamierzał rzucać w nich błękitną
11
Ale¿ miêkka skóra!
butelką. Zamiast tego nacisnął kciukiem guziczek dozownika i uśmiechnął się rozkosznie. Na jego twarz, szyję, ramiona, dłonie i wszystkie odkryte części ciała psiknęła wonna chmura delikatnego balsamu. Sierżant podał butelkę jednemu z żołnierzy, który również spryskał się obficie i przekazał balsam następnym kolegom. — Skin So Soft — głosił napis na niebieskiej butelce. W tłumaczeniu na polski znaczy to mniej więcej tyle co „Ależ miękka skóra!” i to właśnie dlatego misja sierżanta McCormacka otoczona była najściślejszą tajemnicą. Byłoby bardzo niewskazane, gdyby sprawa psikania się balsamem przez żołnierzy Jej Królewskiej Mości wyszła na światło dzienne. W końcu komandos ma być twardy, a nie miękki, prawda? Tymczasem ludzie sierżanta zakończyli psikanie, rozłożyli się wygodnie na trawie i z westchnie12
Ale¿ miêkka skóra!
niem ulgi wyciągnęli zmęczone nogi. Słodki zapach balsamu Skin So Soft skutecznie odstraszył ich największych wrogów — maleńkie, krwiożercze, szkockie meszki, które milionami rzucają się na ludzi i nawet najlepiej wyszkolony komandos byłby wobec nich bezradny, gdyby nie supertajny preparat o kryptonimie QX 15. Nie wiem, jak Ciumkom udało się wykraść jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic brytyjskiej armii. Tata Ciumko, pytany o tę sprawę, za każdym razem robi bardzo tajemniczą minę. — Ma się swoje sposoby — mówi chytrze i macha rozmówcy przed nosem na wpół wypsikaną błękitną buteleczką balsamu do ciała. Jakie to są sposoby, pewnie nigdy się nie dowiemy. Najważniejsze, że szkockim meszkom, choć bardzo się starały, nie udało się wyssać z Ciumków całej krwi. Kiedy Kaśka, Grzesiek, mama i tata wrócili do Polski, wszyscy, z kim się zetknęli, zwrócili 13
Ale¿ miêkka skóra!
uwagę na ich niezwykle miękką skórę. Grzesiek tak bardzo się tego wstydził, że przez tydzień nie podał nikomu ręki. Bo to, że Ciumkowie byli w Szkocji, to wiecie?
ROZDZIAŁ II
Terytorium Psikusa
W małym ogródku Ciumków za domkiem przy ulicy Cichej stał spory brązowy namiot. Stłamszony w czarnym ciasnym worze spędził na strychu całą zimę. Teraz łopotał radośnie rozpięty na pałąkowatych masztach i coś mu mówiło, że czekają go nowe przygody. Na tropiku z prawej strony wyraźnie widać było wielką trójkątną łatę i czarny szew — ponurą pamiątkę po dramatycznych zdarzeniach, jakie miały miejsce w czasie Wielkiej Wyprawy Ciumków1. Owe dramatyczne wydarzenia zostały dokładnie opisane w książce Wielka Wyprawa Ciumków. 1
Terytorium Psikusa
— Co to, Jasiu, żona wyrzuciła cię z domu? — dowcipnie zawołał sąsiad zza płotu, widząc, jak tata rozstawia namiot w swoim własnym ogródku. — Nie, to właśnie dla żony — chciał równie dowcipnie odpowiedzieć tata, ale w otwartym
16
Terytorium Psikusa
oknie kuchni zobaczył groźną twarz mamy Ciumko, więc na wszelki wypadek ugryzł się w język. Tak naprawdę oczywiście nikt nikogo nie wyrzucił z domu. Tata postanowił rozbić namiot, żeby zaimpregnować szwy wokół łaty specjalnym nieprzemakalnym preparatem. Z małej plastikowej buteleczki nabierał pędzelkiem białą glutowatą maź i delikatnymi ruchami rozprowadzał ją po szwach z dokładnie taką samą miną z jaką mama lakieruje sobie paznokcie. — Jeszcze tutaj trochę — co jakiś czas powtarzał Grzesiek, pokazując tacie niezamalowane miejsce. — Miejmy nadzieję, że to działa — mruczała Kasia, kręcąc z niepokojem głową. — Pani mówiła, że w Szkocji ciągle pada. — Mój kolega tam był w zeszłym roku — wtrąciła się mama. — Twierdzi, że nie było ani jednego suchego dnia. 17
Terytorium Psikusa
— A był tam dłużej niż jeden dzień? — rozsądnie spytał Grzesiek i mocno się zasępił, kiedy mama odpowiedziała: — Był cały lipiec i pół sierpnia. — E tam, takie gadanie! — burknął tata Ciumko. — Jak zwykle przesadzają. Wszyscy jednak zauważyli, że zaczął dwa razy szybciej machać pędzelkiem. — O rety! Słyszeliście? — powiedziała nagle Kasia i wszyscy spojrzeli na nią pytająco. Z rozdziawioną buzią i oczami wielkimi jak spodki patrzyła w stronę kamiennego tarasu. Stały na nim cztery zaprawione w bojach rowery, które już nieraz poniosły Ciumków w dal i teraz wyraźnie nie mogły się doczekać nowej przygody. — Co mieliśmy słyszeć? — spytali chórem mama, tata i Grzesiek. — Coś jakby… — Kasia zawahała się na chwilę. — Coś jakby cichutkie rżenie. 18
Terytorium Psikusa
Czyściutkie i nasmarowane rowery wyglądały, jakby ledwo mogły ustać w miejscu, ale przecież nie mogły rżeć i parskać. Tak w każdym razie wydawało się Grześkowi, tacie i mamie. Ja również uważam, że to mało prawdopodobne, a i Kaśka przyznała w końcu, że chyba jej się przesłyszało. Nagle powietrze przeszył przeraźliwy wrzask, od którego aż wróble zerwały się z okolicznych drzew. — Nie, Psikus, błagam, nie! — rozpaczliwie wołał tata. Niestety, było już za późno. Rudy kot sąsiadów, który w ogródku Ciumków czuł się jak u siebie, stał tuż przy namiocie, zadzierał do góry ogon i z bardzo zadowoloną miną znaczył swoje terytorium. — To nasze terytorium! — krzyknął wściekle tata, ale Psikus popatrzył na niego wyzywająco. — A zaznaczyłeś? — pytały jego zielone kocie oczy. 19
Terytorium Psikusa
Oczywiście tata Ciumko nie zaznaczył. Już całkiem niedługo wilgotny atlantycki wiatr miał ponieść przez dzikie wrzosowiska, odludne doliny, niedostępne góry, malownicze jeziora, wartkie potoki i zielone pastwiska Szkocji tajemniczy, niepokojący, delikatny, ale drapieżny zapach przybyszów z dalekiego kraju.