Rozdzia³ pierwszy
Niedziela
Czworo przyjació³ gra³o w koszykówkê dopiero od kilku minut, lecz Kristina Kim ju¿ siê poci³a. Poprosi³a o czas i z³apa³a rêcznik. Sêdziuj¹cy mecz Frankie Absalom oraz labrador dziewczyny, Arystoteles, spojrzeli na ni¹ zdziwieni. Kristina wytar³a twarz, patrz¹c im prosto w oczy. – Gor¹co mi, okay. Frankie, okutany w p³aszcz, narciarsk¹ czapkê i koc, prychn¹³. – Co to, nie w formie? – za¿artowa³. Arystoteles dysza³, wydmuchuj¹c ob³oczki pary w zimne powietrze. W trakcie rozgrywanych w niedzielne popo³udnia meczów nie wolno mu by³o biegaæ za pani¹ i przestrzega³ tego zakazu, chocia¿ wyra¿a³ swój psi protest machaniem ogona. Jim Shaw, Conni Tobias i Albert Maplethorpe zeszli z boiska. Kristina ze sportowej torby wyjê³a butelkê wody mineralnej Poland Spring, pola³a sobie ni¹ twarz i znowu wytar³a siê rêcznikiem. By³ mroŸny dzieñ pod koniec listopada, lecz ona wprost p³onê³a. Jim œcisn¹³ j¹ za kark. – Co siê dzieje, Krissy, dobrze siê czujesz? – Dalibyœcie spokój, naprawdê! – wtr¹ci³ Albert. – Co to ma byæ? Zyskujecie na czasie? Kristina marzy³a, by jakimœ cudem by³a ju¿ pierwsza, kiedy to mia³a spotkaæ siê z Howardem Kimem w Peter Christian’s Tavern. Pragnê³a mieæ ten lunch za sob¹ i tak siê ju¿ zniecierpliwi³a, ¿e nie mog³a myœleæ o niczym innym. – Nie jestem w formie – przyzna³a, zwracaj¹c siê do Frankiego i igno-
15
ruj¹c uwagê Alberta. Jim dalej masowa³ jej kark. – Sezon zaczyna siê w nastêpn¹ sobotê, a ja jestem straszna. – Nie – zaprzeczy³a Conni. – Jesteœ dobra. Wczoraj gra³aœ rewelacyjnie. Kristina machnê³a d³oni¹ beztrosko; mia³a nadziejê, ¿e nikt nie zauwa¿y³ rumieñca na jej twarzy. – Och, to by³ tylko mecz towarzyski. – Krissy, zdoby³aœ czterdzieœci siedem punktów! – Tak, tak, wiem. Ale dru¿yna Cornell nie gra³a dobrze. – Nie przypuszczam, ¿e wiedz¹, jak to siê robi – rzuci³ Jim, masuj¹c teraz ramiê Kristinie. – Która godzina, Frankie? – zapyta³a. – Siedem po dwunastej. – No, ludzie, grajmy – powiedzia³a. – Dru¿yny? Pierwszy mecz grali parami, Albert i Conni przeciwko Kristinie i Jimowi. – Dobrze siê czujesz, kochanie? – zapyta³ Jim, k³ad¹c jej d³oñ na plecach. Spojrza³a na niego z namys³em i pog³adzi³a go po zimnym policzku. – Nic mi nie jest, tylko gor¹co jak w piekle. Conni zadr¿a³a. – Tak, ja te¿ ca³a siê pocê. Kristina zerknê³a na ni¹ z ukosa i uœmiechnê³a siê, myœl¹c, ¿e tamta sobie z niej ¿artuje. Conni nie odpowiedzia³a uœmiechem. Przygryzaj¹c wargê, Kristina zwróci³a siê do Conni i Alberta: – Daæ wam fory? Oboje na po³y ¿artobliwie fuknêli. – Wypchaj siê swoimi forami. Zas³oñ twarz w³osami, to dasz nam fory. A poza tym i tak wygramy – odezwa³ siê Albert. Conni milcza³a. Przegrali dwadzieœcia do szesnastu. Kristina by³a wysok¹, d³ugonog¹ dziewczyn¹ z grzyw¹ czarnych jak sadza w³osów, które okala³y jej twarz i siêga³y do po³owy pleców. Lubi³a nosiæ je rozpuszczone. Jej krucza czupryna rozprasza³a dru¿ynê przeciwn¹, tak wiêc w czasie rozgrywek play-off Ivy League na polecenie sêdziego musia³a zwi¹zywaæ w³osy. Niewiele to pomaga³o, pod koniec meczu i tak mia³a je na twarzy. Tutaj, na podjeŸdzie budynku nale¿¹cego do stowarzyszenia Phi Beta Epsilon, w którym mieszka³ Frankie – jednego z najmniej szacownych akademików przy Webster Avenue albo w Zak¹tku ¯aków, jak nazywali tê
16
ulicê studenci Dartmouth – Kristina nigdy nie spina³a w³osów. Grali przy starym s³upie z pordzewia³¹, pozbawion¹ siatki obrêcz¹. Kristinie to nie przeszkadza³o. Mecze dwa na dwa stanowi³y dla niej œwietny trening. Dziêki nim nabiera³a zrêcznoœci. Dzisiaj wszak¿e d³onie mia³a œliskie i ci¹gle gubi³a pi³kê, któr¹ nawet maj¹ca niespe³na metr szeœædziesi¹t Conni bez problemu jej odbiera³a. Kristina próbowa³a przerzuciæ pi³kê z rêki do rêki za plecami, ale jej siê nie uda³o i Conni z Albertem strzelili kosza. Wszyscy sobie z niej ¿artowali, lecz Kristina, bez reszty zajêta spotkaniem z Howardem, nie œmia³a siê z przyjació³mi. Zwykle, skacz¹c do kosza, potrafi³a okrêciæ siê w powietrzu, nie dzisiaj jednak, aczkolwiek by³a niew¹tpliwie najlepszym graczem z ca³ej czwórki. Na koniec ka¿dego udanego rzutu przybija³a pi¹tkê Jimowi, na moment przylegaj¹c palcami do jego palców. Pozwala³ na to, lecz gdy tylko odsuwa³a d³oñ, nie próbowa³ jej zatrzymaæ. Podczas gry Kristina ¿u³a gumê. Przy jednym z zeskoków ugryz³a siê w jêzyk, wyplu³a wiêc gumê, a razem z ni¹ krew. Frankie wyznacza³ kary, krzycza³, kiedy ktoœ sfaulowa³ przeciwnika i notowa³ punkty na kartce, siedz¹c na z³o¿onym kocu z kolanami podci¹gniêtymi pod brodê i ¿uj¹c gumê. Narciarsk¹ czapkê zsun¹³ na uszy. Kiedy skoñczyli rozgrywkê, Kristina zapyta³a o godzinê. – Ostatnio pyta³aœ mnie piêtnaœcie minut temu – zdziwi³ siê Frankie. – No wiesz, ka¿dy mecz trwa kwadrans, tyle pamiêtam. Œpieszysz siê? – Nie, sk¹d – zaprzeczy³a natychmiast, znowu polewaj¹c twarz wod¹. – No, grajmy. – Odpocznijmy! – wykrzyknê³a Conni. – Piêæ minut przerwy. – Nie, jestem nabuzowana – odrzek³a Kristina. – Jak gramy? – Jezu, Krissy, sama nie wiem. – Conni spojrza³a na ni¹ uwa¿nie. – Co zwykle robimy, kiedy nas pokonacie? – Ty i ja przeciwko ch³opakom? – No w³aœnie. Kristina nie mia³a zamiaru pozwoliæ, by sarkazm kole¿anki j¹ zirytowa³. – Doskonale. Ch³opcy, chcecie fory? Dla niej utrudnieniem by³a Conni, lecz Kristina nigdy nie powiedzia³aby tego g³oœno. Jim pchn¹³ j¹ ramieniem na s³up. – Mam dobre przeczucia – oœwiadczy³, cmokaj¹c dziewczynê lekko w policzek.
17
Zwróci³a ku niemu twarz, próbuj¹c poca³owaæ go w usta, odsun¹³ siê jednak. W jego wzroku malowa³ siê ch³ód. Jest z³y z powodu ostatniej nocy, pomyœla³a. PóŸniej, póŸniej. Kristina i Conni pokona³y Alberta i Jima osiemnaœcie do szesnastu. – Jejku, ch³opaki, ale byliœcie blisko – orzek³a Kristina po meczu. Jim nie gra³ dobrze. Biega³ za wolno, rzuca³ pi³kê zbyt nisko i nie próbowa³ odebraæ jej Kristinie ani blokowaæ. Niemal mog³aby przysi¹c, ¿e widz¹c j¹ w akcji, zgrzyta zêbami, lecz uzna³a, ¿e to jej drêczona wyrzutami sumienia wyobraŸnia. Tylko czemu szczêka tak mu siê zaciska przy ka¿dym koz³owaniu? – pomyœla³a. – Nie traktuj nas protekcjonalnie, panno Mistrzyni All-Ivy League! – zawo³a³ Jim. – Mo¿emy po meczu urz¹dziæ bieg na tysi¹c piêæset metrów i zobaczymy, co bêdzie. Kristina uzna³a, ¿e w tej chwili przebieg³aby pó³tora kilometra w równe cztery sekundy. Która godzina? Która mo¿e byæ godzina? – Która godzina, Frankie? Frankie poda³ jej zegarek. Dwunasta czterdzieœci trzy. Kristina ocieka³a potem. Zosta³o jeszcze siedemnaœcie minut. W trakcie kolejnego kwadransa ona i Albert pokonali Conni i Jima czterdzieœci do oœmiu. Kristina gna³a za ka¿d¹ pi³k¹, markuj¹c podania i blokuj¹c Conni, któr¹ zwykle zostawia³a w spokoju. Jak gdyby szybszy bieg mia³ przyœpieszyæ up³yw czasu. – Dobry mecz – orzek³a, z trudem ³api¹c oddech. – Naprawdê wolê ogl¹daæ koszykówkê ni¿ w ni¹ graæ. Wiecie, na przyk³ad jak Krissy daje w ty³ek tym z Crimson. – Tak, ale jesteœ dobr¹ zawodniczk¹, a tylko to siê liczy – odpar³a Kristina. – Naprawdê? Tylko to siê liczy? – zapyta³a z naciskiem Conni, patrz¹c na ni¹ uwa¿nie. – To, ¿e jestem dobr¹ zawodniczk¹? – Jasne – rzuci³a swobodnie. – Nie – wtr¹ci³ Albert, obejmuj¹c Conni i uœmiechaj¹c siê znacz¹co. – Jest wiele innych rzeczy, które siê licz¹. Kristina z³apa³a swój plecak, le¿¹cy na brunatnej trawie. – Spotkamy siê póŸniej. – Czekaj! – zawo³a³a za ni¹ Conni. Dogoni³a j¹ i zni¿onym g³osem powiedzia³a: – Myœla³am, ¿e mi pomo¿esz... no wiesz, przy... – Urwa³a, zerkaj¹c na Alberta. – A tak, przy torcie – szepnê³a Kristina.
18
– Szsz! – Szsz... przepraszam. – Kristina mówi³a ciszej, lecz jej wewnêtrzny silnik pracowa³ na tak wysokich obrotach, ¿e ledwo siebie s³ysza³a. – Muszê ju¿ iœæ. – Ju¿, ju¿, ju¿, krzycza³ w jej wnêtrzu g³os. – Wpadnê póŸniej, okay? – Kristina! Orzechy laskowe i inne dodatki, wszystko trzeba pokroiæ. Zabierze mi to mnóstwo czasu. I jeszcze trzeba zrobiæ lukier, no, chodŸ ze mn¹. Nachylaj¹c siê, Kristina szepnê³a jej do ucha: – Muszê ci coœ... Akurat w tej chwili podeszli do nich ch³opcy i nie mia³a okazji wyjaœniæ Conni, ¿e Albert nie znosi orzechów, zw³aszcza laskowych. – A co wy tu knujecie? – Nic – odrzek³a poœpiesznie. Conni unios³a rêce. Jim siê rozeœmia³, a Kristina po raz drugi spróbowa³a odejœæ. – Zobaczymy siê póŸniej! – zawo³a³a, dostrzegaj¹c utkwione w sobie oczy Alberta. Odwróci³a wzrok i wytar³a mokre czo³o. – Poczekaj! – Jim zrówna³ siê z ni¹. Ruszyli w milczeniu Webster Avenue w kierunku North Street. Na trawniku przed akademikiem Alpha, Beta, Gamma grupa studentów ustawia³a ogromnego indyka z papier mâché. Kristina mia³a nadziejê, ¿e Jim nie zauwa¿y jej poœpiechu i nie zapyta o poprzedni¹ noc. Nie zrobi³ tego, lecz to, o co zapyta³, by³o jeszcze gorsze. – Pójdziemy na lunch? – Lunch? – powtórzy³a, zbita z tropu. W gruncie rzeczy nie spodziewa³a siê, ¿e po cotygodniowym meczu uda jej siê znikn¹æ niepostrze¿enie dla Jima, lecz w ci¹gu niemal trzyletniego zwi¹zku nie powiedzia³a mu o Howardzie i nie zamierza³a robiæ tego teraz, kiedy w jej ¿yciu mia³ siê rozpocz¹æ nowy okres. Na rogu North Main Street skrêcili w prawo. – Jim, muszê napisaæ ten artyku³ o karze œmierci do „Review”. Ju¿ jestem spóŸniona. Pog³adzi³ j¹ po karku. – Masz trochê czasu. – Tak? Wczoraj mówi³eœ coœ innego. – Wczoraj? – Cofn¹³ d³oñ. – Wczoraj ciê nie widzia³em, Kristino – odrzek³ z naciskiem.
19