Czytam #4

Page 1

3/2010

Ewa Lipska - Piotr Matywiecki - Marta Magaczewska Targi Książki

Silesius, Nike i Gdynia

Podróże literackie


Na otwarcie Najwyższe nagrody poetyckie rozdane

4

„Bez ryzyka poezja zamiera” czyli wywiad z Piotrem Matywieckim

6

Podróże literackie świat oczami Maxa Cegielskiego

8

„Zaprzyjaźnić się z natchnieniem” czyli wywiad z Ewą Lipską

10

Gdzie publikować? Scribd

12

Lepsze/gorsze, bo polskie

14

Niech będzie spektakularnie!

16

Krzyk bez echa czyli wywiad z Martą Magaczewską

18

Zasłyszane, podpatrzone Nagroda literacka Gdynia

23

Targi po znakiem e-książki?

26

Tradycja zobowiązała!

32

Wojciech Wardejn: Kadry Prawdy

36

Wertowanie Książki dla młodzieży

40

Albumy

42

Fantastyka

44

Książki katolickie

46

Literatura piękna

48

Powieści obyczajowe

52

Powieści sensacyjne

54

Adres redakcji: Wojciech Polak, Magazyn “Czytam”, Pl. Gen. Sikorskiego 2/8, 41-902 Bytom czytam@granice.pl, redakcja@granice.pl, skrempa@granice.pl Wydawca: Redaguje: Wojciech Polak Sławomir Krempa Zespół: Gabriel Augustyn, Magdalena Galiczek, Krzysztof Grudnik, Justyna Gul, Anna Kołodziejska, Mariusz Kołodziejski, Damian Kopeć, Stale współpracują: Joanna Janowicz, Niżej Podpisany, Jan Koźbiel, Katarzyna Chruścicka Projekt graficzny, DTP: Tomasz Baran, Sławomir Krempa Reklama: Danuta Bujak, Patrycja Palion,

603 610 667, 666 716 586,

dbujak@granice.pl ppalion@granice.pl


Życie zaczyna się koło

trzydziestki!


Najwyższe nagrody poetyckie rozdane

Przewodniczący jury – profesor Jacek Łukasiewicz – podkreśla, że Sommer otrzymał wyróżnienie „za wybitną, wielostronną i nowatorską twórczość poetycką, która silnie wpłynęła na język polskiej poezji w ostatnich trzech dekadach”.

8. maja, w trakcie uroczystej gali w Teatrze Muzycznym Capitol poznaliśmy zwycięz- Książką roku została uznana pozycja „Powietrze ców Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Si- i czerń” (Wydawnictwo Literackie) Piotra Matywieclesius. Nagrodzeniu w trzech kategoriach kiego. „Powietrze i czerń” to kolejny, po nagradzanym „Ta chmura powraca”, tom – za całokształt twórczowierszy tego autora. Znaleźć ści, książkę roku i najlepszy w nim możemy niezwykle trafne debiut 2009 roku odebrali komentarze naszej codziennostatuetki autorstwa Michaści, ważne filozoficzne pytania ła Staszczaka oraz czeki na i sugestywne obrazy. Główne łączną kwotę 170 tys. złotematy wokół których krąży tych. autor to czas, śmierć, ulotność Nazwisko laureata nagrody za całokształt twórczości i zdobywcy 100 tys. złotych – Piotra Sommera, zostało już ogłoszone wcześniej, bo 24. kwietnia podczas 15. Festiwalu Port Literacki. Samą nagrodę uznany poeta, niezwykle ceniony tłumacz literatury anglojęzycznej i redaktor naczelny „Literatury na Świecie” odebrał jednak z rąk prezydenta Wrocławia Rafała Dudkiewicza, właśnie podczas uroczystej gali, na deskach teatru.

chwili i zdarzeń oraz sprzeczności: istnienie - nieistnienie, stałość - zmienność, bycie - przemijanie.

Piotr Matywiecki jest poetą i eseistą, urodzonym w 1943 w Warszawie. Za „Kamień graniczny” (1994) został laureatem nagrody PEN-Clubu. Dwukrotny finalista Literackiej Nagrody Nike – w 2006 roku za książkę „Ta chmura powraca” i w 2008 za „Twarzą Tuwima”. Ta ostatnia otrzymała


także Nagrodę Literacką Gdynia 2008 w kategorii Jakobe Mansztajn, urodzony w 1982 roku to poeta i bloger, zastępca redaktora naczelneeseistyka. go kwartalnika literackiego „Korespondencja Przez wiele osób najbardziej oczekiwanym wer- z ojcem”, współautor cyklicznej imprezy podyktem, była nagroda za debiut roku. Spośród etyckiej „k3 sopot slam”. Publikował już m.in. w „Portrecie”, „Fa-arcie”, „Gatrojga nominowanych: Joanny zecie Wyborczej”, „Ricie baum” Lech („Zapaść”), Dawida Mai „Pograniczach”. jera („Księga grawitacji”) oraz Jakobe Mansztajna („Wiedeński high life”), debiutantem Poza nazwiskami zwycięzców, w trakcie gali, w reżyserii Konroku został ogłoszony Jakobe rada Imieli, zgromadzeni goście Mansztajn, który w zeszłym roku debiutował totemem zawysłuchali wybranych wierszy wszystkich nominowanych, tytułowanym „Wiedeński high w interpretacji wrocławskich life” (Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „Portret”). aktorów, m.in.: Justyny Szafran, Mariusza Kiljana, Cezare27-letni, sopocki poeta upogo Studniaka, czy Sambora Durczywie szuka własnego języka, dzińskiego. prowadząc nas w świat mnożących się pytań, nieustannego, przedśmiertnego reisefieber i onirycznych za- Nagroda Silesiusa, została przyznana po raz trzeci. pisków. Adam Przegaliński w recenzji tego tomu W latach poprzednich statuetkę Silesiusa za capoezji napisał: „Cień śmierci zawsze jest obec- łokształt twórczości otrzymali Tadeusz Różewicz ny w tych wierszach – „przewija się wzdłuż jak i Stanisław Barańczak. W konkursie udział biorą taśma wideo na funkcji slow motion”. Koledzy premiery literackie z roku poprzedniego, zgłoszone z dzieciństwa odchodzą na zawsze, wchłania ich przez wydawców oraz członków jury. W 2010 roku nieznany żywioł i trzeba ich żegnać, jak w wierszu do konkursu zgłoszonych została aż 120 pozycji, „Ziemia Marcina”. To bardzo plastyczny opis, zręcz- z czego 20 stanowiły debiuty. nie utkany oszczędnymi środkami.”


„Bez ryzyka poezja zamiera”

mówi tegoroczny laureat Silesiusa, Piotr Matywiecki. „Powietrze i czerń” zostało wyróżnione tegoroczną nagrodą „Silesiusa” za najlepszą książkę roku. Trudno o trafniejszy tytuł dla tomu tak przepełnionego codziennością jak powietrzem i czernią zadumy. Czy dla Pana refleksyjność jest synonimem poezji? Jeśli refleksyjność znaczy po prostu skupienie – to tak, jest najważniejszą cechą poezji. Ale tylko takie skupienie jest cenne, które w samym sobie się nie wyczerpuje, nie poprzestaje na całkowitym wcieleniu się mojego ja w jakąś rzecz, sytuację, nastrój. W szczęśliwych chwilach skupienie eksploduje, prowadzi wyobraźnię i myśl w nieprzewidywalne rejony, w trakcie wiersza zmienia swój „temat”. Wtedy wiem, że wiersz jest istotny i żywy. Mówi się o Panu jako poecie miasta, poecie, który w niezwykle umiejętny sposób wyłuskuje z doświadczenia życia miastem to, co egzystencjalne. Czy takie doświadczenie podskórnego obserwatora daje Panu tylko Warszawa? Warszawa, w której mieszkam od urodzenia, stała się dla mnie miastem miast. Gdziekolwiek się znajdę, inne wielkie miasta zrastają mi się z Warszawą, ona jest moim środkiem świata. Czuję jej ulice i jej przechodniów jakby byli częściami mojego ciała. A ponieważ Warszawa jest też miejscem wielowiekowych destrukcji i odbudowy, nie pozwala takim jak ja mieszkańcom na luksus sentymentalnego, bezproblemowego zadomowienia, utrzymuje w stałym, podświadomym niepokoju. To bardzo wyostrza widzenie świata. W tworzywie słowa często operuje Pan paradoksem. To ciągłe pytanie i podważanie rzeczywistości jest naturą filozofa, ale także oglądaniem i zadziwieniem dziecka. Filozof, dziecko, poeta – w powszechnym odczuciu to są mistrzowie zdziwienia i paradoksu. Ale mnie się wydaje, że paradoksalnego „podważania rzeczywistości” doznaje każdy człowiek w rozmaitych momentach. Kiedy jest zakochany, kiedy coś go do głębi oburza, kiedy boi się śmierci. Staram się przyłapać siebie w takich znanych wszystkim chwilach, może dlatego kultywuję paradoks. A poza tym: „tworzywo słowa” po prostu jest paradoksalne: jak to się dzieje, że mentalny znak oddaje wszystko, co materialne? Wizualność i ogląd rzeczy są niezbywalną cechą Pańskiej poezji. Obraz trwa w umyśle gotowy, ubrany w słowo, czy też liryczność nadaje mu dopiero kształt?


Kiedyś wyznawałem kult obrazu, marzyłem, żeby obraz „bezpośrednio” dawał się „zobaczyć” poprzez słowo. To jest też związane z tym, że bałwochwalczo wielbię malarstwo – wszystkich epok i stylów, od prehistorii do teraz, jestem nienasycony. Jednak słowo narusza czystość obrazu, a ona zawstydza „brud”, niejednoznaczność słowa. Ale i dzisiaj, kiedy coś widzę, marzę tylko o jednym: żeby słowo miało oczy! W Pana utworach stały element stanowi pamięć zagłady Żydów. Czy czuje się Pan powiernikiem Historii? Zagłada była zerwaniem historii – dziejów całej ludzkości, a nie jedynie dziejów narodu Żydów. Tak mocna była jej demoniczna siła. I była zerwaniem historii życia wielu rodzin, wielu pojedynczych ludzi, zerwaniem straszniejszym niż śmierć. Czuję się nie tyle powiernikiem Historii, co świadkiem jej zerwania – w obu aspektach, powszechnym i osobistym. Pana mistrzowie poetyccy? Zmieniali się w ciągu lat. Jan Śpiewak, Arnold Słucki – z polskich poetów wymieniam tych dwóch, bo zależy mi na ich stałym przypominaniu, prawie nikt ich dzisiaj nie pamięta, a byli wielcy. Mam też poetyckich „bogów” od zawsze na zawsze: Rilke i Apollinaire. To są prawdziwi ojcowie liryki XX i XXI wieku. Sądzę, że do dzisiaj wszyscy coraz to nowsi poeci są synami, wnukami, prawnukami jednego albo drugiego. Od wydania „Podróży”, pana debiutu książkowego, minęło 35 lat. Jak długa jest to droga artystyczna? Czy tak samo czyta Pan pierwsze wiersze? Na ile we własnym odczuciu zmienił się Pan jako poeta? Niedawno było mi dane opublikować wiersze zebrane – „Zdarte okładki”. W moim przypadku jest to akt decydujący. Wprawdzie uważam się za osobę świadomą swojego artystycznego rzemiosła i jego odmian, to jednak przeczytanie tej prywatnej summy pokazało mi takie strony mojej liryki, których dotąd nie dostrzegałem. A co do pierwszych wierszy: publikując je 35 lat temu myślałem – bo to mi wmawiano – że jestem „suchy”, za bardzo „intelektualny”. Teraz widzę, że byłem zmysłowy! Jakie są Pana najbliższe plany wydawnicze? W tych dniach w „Bibliotece <Więzi>” ukaże się zbiór moich esejów pod tytułem „Dwa oddechy”. Poświęciłem je refleksjom o tożsamości żydowskiej i o tożsamości chrześcijańskiej. To są problemy, którymi żyję najbardziej intymnie. Pracuję nad innymi zbiorami esejów i piszę nowe wiersze – będą inne od dotychczasowych (zawsze chcę pisać inne!), dlatego trudno mi to idzie. Ale cieszy mnie to ryzyko. Bez niego poezja zamiera.


Podróże literackie Joanna Janowicz

Oko świata oczami Maxa Cegielskiego Już na wstępie książki „Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu” Max Cegielski zapowiada, że nie obędzie się bez „dźwigania bagażu erudycji, który w trakcie pierwszych wojaży po świecie wydawał się zbędny, a w każdym razie uwierający” (s.15). Na szczęście, bagaż Cegielskiego nie jest też balastem dla czytelnika. Od pierwszych kartek Max Cegielski budzi szacunek za zdolność do nieuciążliwej analizy i syntezy wszechstronnej wiedzy, jaką posiadł o Stambule w wyniku swoich poszukiwań i podróży. Efektem jego bardzo dokładnej, wręcz jubilerskiej pracy jest stworzenie mapy Stambułu, której można przyglądać się z bliska poprzez historie poszczególnych spotkanych przez reportera osób lub z pewnej odległości, ze swoistego lotu ptaka, zataczającego wysokie kręgi na poziomie historycznym, literackim i politycznym. Zapis Cegielski dzieli na dotyczący Konstantynopola i Stambułu. O ile ten pierwszy to przede wszystkim nawiązania do dawnych czasów sułtanatu, czasów podbojów i czasów pamiętających bizantyjską świetność, o tyle pozostałe rozdziały opatrzone etykietą Stambułu rozpatrują go w kategoriach współcześnie ważnych. Przede wszystkim są to kwestie etniczne oraz antagonizmy społeczne na linii biedni-bogaci, mniejszość-większość. Cegielski wyruszył na wojnę przeciw „orientalnemu” mitowi tworzonymi od wieków przez pisarzy i podróżników z Europy, którzy do Turcji trafili, poszukując egzotyki. Przypisali miastu cechy tak ściśle, tak mocną nicią, że w dwa stulecia później są one wciąż jego fałszywym symbolem i piętnem, a nowi przybysze nie potrafią przetrzeć oczu i patrzeć na Stambuł świeżym spojrzeniem, nieskażeni dyktatem przedawnionych interpretacji. A jaki jest teraz Stambuł w ocenie Maxa Cegielskiego? Jest tętniącym życiem współczesnym miastem, w którym każdego dnia ścierają się grupy różniących się wyznaniem, celami i stylem życia ludzi. Dowodem na to są spotkania i zebrane przez dziennikarza indywidualne historie mieszkańców gigantycznego i wciąż rozrastającego się miasta. Cegielski nie traktuje prawdy wybiórczo, dobierając fakty tak, aby pa-

Pierwsze słowa stawiała w wieku trzech lat. Od tej chwili zmienił się charakter jej pisma, narzędzia pracy i zasób słownictwa. Pozostało jednak wciąż to samo zacięcie|i pasja w szukaniu wciąż nowych, nieszablonowych form i dalekich od banału wyrażeń. Na ich tropie pozostaje zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. W zaciszu domowym celebruje chwile spędzone na lekturze. Działając pod przykrywką recenzentki i felietonistki rozprawia się na łamach blogu z niedociągnięciami w beletrystyce i zachłystuje się pięknem arcydzieł wielkich pisarzy. Uważa, że gdyby nie istniała literatura, świat dawno by z sobą skończył. Prowadzi blog pod adresem: http://direlasua.wordpress.com

sowały do jego „wrażeń” – rozmawia z ortodoksyjnym muzułmaninem, byłym więźniem politycznym, studentami, artystami, komunistami, młodymi kobietami sukcesu, bogatymi mieszczanami, jak i biednymi mieszkańcami rozwalających się kamienic. Dociera tam, gdzie wielu boi się wybrać. Nie ocenia współczesnych Turków – jedynie ich opisuje. Ocenia tylko nas, Europejczyków. Wytyka nam – ogółowi – że nie wychodzimy poza myślenie o Turcji jako o państwie muzułmańskim. Polemizuje z wizją Stambułu przedstawioną przez tureckiego noblistę i twierdzi, że: Nieaktualna jest melancholia Orhana Pamuka. (…) Poglądy Pamuka są zdominowane przez dyskurs stworzony przez Chateaubrianda, Lamartine’a, Amicisa czy Lotiego. A tenże dyskurs spowodował także, że współcześni dziennikarze wciąż piszą o Turcji tylko przez pryzmat zmagania się muzułmańskiej tradycji z zachodnią nowoczesnością, które wciąż uważają za pojęcia przeciwstawne. Tak więc tradycja „orientalna” nadal obowiązuje. Nie pozwala spojrzeć na Turcję jak na każdy inny kraj, gdzie głównym problemem może być wykluczenie ekonomiczne, etniczne i religijne (…). / (s.318-319)


Szuka prawdziwych historii i dowiaduje się tych jej części, które turystyczne przewodniki przemilczają. Wnikliwie bada, czym stało się to miasto, któremu przez lata Przybywało metafor: Nowe Jeruzalem, Miasto Pielgrzymek, Oko Świata, Miasto Miast, Miasto – to właściwe, to jedyne, kwintesencja miejskości. / (s.35) Kpi z europejskiego pysznego myślenia o państwach muzułmańskich z wyższością, podając wiele przykładów, m.in. ten, który zainteresuje nie tylko obrońców praw zwierząt: Barbarzyńcy już od wieków robili to, co Europejczycy zaczęli dopiero pod koniec XX wieku. My prowadzimy dziś psy do lekarzy i stawiamy im nagrobki, Turcy zaś, nie wpadając w niepotrzebną przesadę, po prostu karmili je. Także inni słowiańscy podróżnicy podkreślali, że mieszkańcy miasta dokarmiają psy, koty i ptaki, i nigdy nie biją „bydląt” jak w Polsce. Stosunek do zwierząt wydaje mi się kolejnym dowodem na okrutne zarozumialstwo Zachodu. Aż do dziś czujemy się lepsi od muzułmanów, nie wiedząc lub nawet nie chcąc dostrzec, na jak wysokim „poziomie cywilizacyjnym” (używając europejskiej retoryki) zawsze stali. / (s.298-299)

w czasie podróży wahadłowych po mieście – wymaga skupienia. Chwilami męczy oryginalna technika pisarska stosowana przez reportera: przeskakiwanie pomiędzy wiekami (XV wiek – hop! współczesność – hop! XIX wiek). Skoki te Max Cegielski pokonuje z rozbiegu i gibko. Czytelnik, zwłaszcza po całym dniu pracy, czasem spada w kanion pomiędzy latami lub odfruwa wysoko ponad uskok, przyłapując się ze zgrozą na bujaniu w obłokach, a nie chodzeniu z autorem na czaj w okolicach Bosforu.

Jedynym, co mogę zarzucić tej skądinąd świetnej reporterskiej publikacji, jest to, że będąc tak wnikliwą, momentami gubi nawet najuważniejszego czytelnika. Na lekturę książki Cegielskiego nie można porywać się bez odświeżenia sobie przynajmniej podstawowych informacji na temat historii Cesarstwa Bizantyjskiego, Konstantynopola i Turcji. Prowadząc nas bowiem przez zakurzone komnaty pałacy sułtanów i ich haremy, pośród kamienic i przebijających niebo minaretów, Cegielski niczego nie objaśnia. Powołuje się na XV-wiecznych władców tak lekko jak wtedy, Max Cegielski, Oko świata. Od Konstantynopola gdy cytuje Pamuka. do Stambułu Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009 Czytanie tej książki na pewno nie jest przyjemnością


Zaprzyjaźnić się z natchnieniem jest jedną z najwybitniejszych polskich poetek. Niedawno nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się nowy tom jej wierszy – „Pogłos”. W audycji „Złoty Kubek” internetowego Radia Pryzmat z EWĄ LIPSKĄ rozmawiały: Zofia Wojtusik, Ewa Kubianka, Dobrawa Zowisło. Jak to wszystko się zaczęło? Czy to prawda, że wygrała Pani konkurs literacki w szkole, ponieważ nie było innych kandydatów? Miałam ambitnego polonistę, który wszystkich nas namawiał do pisania wierszy. I ja w tym konkursie dostałam pierwszą nagrodę, ponieważ wpłynął tylko mój wiersz. Jeden jedyny. I tak się to zaczęło… Miałam około szesnastu lat; to wiek zaczarowań, odczarowań, nadziei i wątpliwości… Należałam do Koła Młodych Pisarzy przy Związku Literatów Polskich. Wszyscy byliśmy ambitni, pewni siebie i chcieliśmy zmieniać świat. Zafascynowani egzystencjalizmem, bardzo dużo czytaliśmy – książka była wtedy jedynym oknem na świat. W moim wierszu „My” napisałam: „czytamy Sartre’a i książki telefoniczne”. Studiowała Pani na Akademii Sztuk Pięknych. Dlaczego zdecydowała się Pani porzucić malarstwo? Byłam w pracowni profesora Marczyńskiego, z którym świetnie się rozmawiało o literaturze, o sztuce... Właściwie przegadałam całe studia i – na szczęście dla polskiego malarstwa – nie maluję. A pisanie... Wydawało mi się, że poprzez słowo łatwiej mi się będzie wypowiedzieć, że to

coś ważniejszego, niż malowanie. Dziś myślę, że najchętniej zajęłabym się muzyką, może zostałabym pianistką… Nuty to język uniwersalny, należący do całego świata. Muzyka przekracza wszelkie granice, nie musi być tłumaczona. Natomiast poezja jest gatunkiem elitarnym, kameralnym, czasami trudnym, bo to przecież „jak najmniej słów, jak najwięcej treści”, wymaga pewnego przygotowania. Ale to przygotowanie zazwyczaj nie jest najlepsze, ponieważ w szkole często każe się uczniom analizować tekst pod kątem tego, co autor miał na myśli, gdy tymczasem należałoby się zastanowić, co czytelnik ma na myśli, kiedy czyta wiersz… Ale poezja ma, na szczęście, swoich fanów i wielbicieli, wystarczy spojrzeć na fora internetowe. Czy wiersze z „Pogłosu” - najnowszej Pani książki – to nowy nurt, nowy rozdział w Pani poezji? Nie do końca nowy. To na pewno jakaś kontynuacja stylu myślenia i stosunku do świata. „Pogłos” to również głos z moich poprzednich książek. Oczywiście trochę inny, pogłębiony o moje nowe doświadczenia. Myślę jednak, że mój sposób pisania się nie zmienia. I nie chcieliby tego również Pani czytelnicy, którzy z łatwością rozpoznają charakterystyczny, wyjątkowy styl Pani wierszy – i nań właśnie czekają z okazji wydania nowej książki. Czy poezja jest dla Pani pasją czy zawodem? Na szczęście tylko pasją. Zawód kojarzy się z zarabianiem pieniędzy, a to mogłoby poezji zaszkodzić. Zresztą, jak już ktoś powiedział: „poetą się nie jest, poetą się bywa”. Czy spotkania autorskie, popularność sprawiają Pani przyjemność? Nie jestem aktorem, nie występuję w serialach, nie zaczepiają mnie ludzie na ulicy, chociaż kilka razy mi się to zdarzyło… Bardzo lubię spotkania z młodzieżą, interesuje mnie, jak młodzi ludzie myślą, jaki mają stosunek do


świata, w jaki sposób się buntują, bo przecież bunt wpisany jest w młodość. Cieszę się, że mają dużo więcej możliwości niż moje pokolenie. Mogą wyjeżdżać, poznawać języki obce, studiować na całym świecie. Bo ten świat jest już na wyciągnięcie ręki.

ność cenzora. Język jest jak rtęć w termometrze, reaguje pierwszy na otaczającą nas rzeczywistość.

Czy młodzi ludzie podczas spotkań zwracają się do pani z prośbą o rady, wskazówki dotyczące pisania? Często pytają, ale ja nie mam gotowej recepty. Jestem tylAle mieliście się przeciwko czemu buntować. ko czytelnikiem i mam swój określony gust. Zawsze pod Chcieliśmy być inni, chcieliśmy się wyróżniać na tle sza- tym kątem będę czytać wiersze innych. Pamiętam, jak rości, która nas otaczała. Na studiach, na Akademii Sztuk nasze wiersze oceniali starsi poeci; słuchaliśmy uważnie, Pięknych, ubierałam się na czarno i paliłam fajkę. Jedyny ale i tak ostatnia decyzja należała do nas. Trzeba podjąć to dostępny na rynku tytoń „Najprzedniejszy” był paskudny ryzyko, niezależnie od konsekwencji. w smaku i zapachu, i po krótkiej manifestacji wycofałam się z palenia. Poza takimi efekciarskimi działaniami, spo- Czy ma Pani jakiś system pracy? Uważa Pani, że poeta ro czytaliśmy, fascynował nas teatr Kantora, malarstwo powinien pracować codziennie, czy czekać na natchnie„Grupy Krakowskiej”, teatr. Moją ulubioną książką w tam- nie? tych i późniejszych czasach był „Człowiek zbuntowany” Prozaik powinien pracować codziennie, nawet jeśli to, co Alberta Camusa. napisze, wyrzuca do kosza. Z poetą jest inaczej; robimy notatki, szkice. Niektórzy „noszą” wiersz w sobie i dopieA czym się różnił świat literacki – wtedy i teraz? ro po jakimś czasie „przepisują” go na papier. Każdy autor Na rynku było wiele pism literackich, i byli świetni kryty- pracuje inaczej. Z natchnieniem warto się zaprzyjaźnić, cy, tacy jak: Ryszard Matuszewski, Julian Rogoziński, Jerzy bo ono wprowadza pewien nastrój, atmosferę, klimat. Kwiatkowski, Jan Błoński, Zbigniew Bieńkowski. Byliśmy traktowani poważnie, pisano o nas artykuły, a nawet cza- W każdym tomie Pani wierszy – i w pierwszych książsami eseje. To ważne dla młodego, początkującego pi- kach, i w tej ostatniej – trudno nie dostrzec obecności sarza. Obecnie jest trudniej, myślę, że krytyka przeżywa motywu śmierci, umierania, uczenia się śmierci. kryzys. W pierwszych tomikach jest tego motywu najwięcej – to dlatego, że zetknęłam się osobiście z tym problemem. Wiele Pani utworów to wiersze lingwistyczne, badające I w tych pierwszych książkach ta śmierć jest jednoznaczwłaściwości językowe słowa. „ Uważać / aby miłość nie na, oczywista, a nawet brutalna. Z wiekiem kolor śmierci napisać oddzielnie / tak jak czarna jagoda albo pierwszy się zmienia. Łagodnieje. Zamienia się w przemijanie, odlepszy. / Czujnie / po pewnych datach postawić kropkę. chodzenie… (...) Pamiętać / aby nie popełnić błędu przy śmierci. / Umrzeć / ortograficznie”. Co Pani lubi robić najbardziej? Kiedyś bawiliśmy się słowem inaczej, niż obecnie, po- Żyć! Przecież to wspaniała przygoda, która się nam zdanieważ posługiwaliśmy się językiem aluzji. Wynikało to rzyła. Wykorzystajmy twórczo ten czas. Życie to najbarz czasów, w których żyliśmy. Chodziło o to, aby uśpić czuj- dziej fascynująca książka, którą czytam.


Gdzie publikować? Scribd Niżej Podpisany

Pojemność pamięci 997,2 GB. Ciągle na chodzie, mimo oznak łysienia na płycie głównej. Internetoholik. Uzależnienie pogłębia się mimo 17 zabiegów resetu głównego i codziennych ćwiczeń z restartu metodą B. Gatesa. Od 12 lat poszukuje dyskietki, na której zapisał (lub przynajmniej tak mu się zdawało) swój pierwszy białawy e-wiersz Czas się zawiesić, będący egzystencjalną wędrówką po ciemnych, wilgotnych zakamarkach DOS-u. Miłośnik serwisów aspołecznościowych, żab człekokształtnych, polowań z nagonką na zabłąkane trojany i internetowych winiarni z dostawą po kablu. Nakłada skarpetki w technologii dwuprocesorowej, a w wolnych chwilach pisze opowiadania.

Publikowałem już książki w Feedbooks, Smashwords i Wattpad, ale to właśnie o Scribd najbardziej chce się pisać. Gdy jakiś czas temu okazało się, że nie mogę zrobić porządnego pdf-a z prezentacji w Powerpoincie, postanowiłem wykorzystać Scribd jako rozwiązanie awaryjne. Nie dość, że po załadowaniu pliku ppt wszystko jest w najlepszym porządku, to jesz- Blog prowadzi pod adresem: www.nizejpodpisany.com cze zajęło mi to jedynie kilkanaście minut, a przecież musiałem się zarejestrować, roz- gia, która pozwala wyświetlać publikacje w sposób niezwykle atrakcyjny. Okno książki z opipoznać specyfikę serwisu i dodać książkę. Opis: Scribd przez wielu uważany jest za YouTube dla książek (lub – cobliższe prawdzie – dokumentów). Jest jednym z najbardziej okazałych serwisów umożliwiających publikowanie książek i materiałów tekstowych. Ma rozbudowane funkcje społecznościowe, statystyki, pocztę… i ma problemy z piractwem. Pod względem legalności publikowanych tekstów jego status jest bardzo podobny jak YouTube. Wszyscy wrzucają wszystko, nie ma praktycznie żadnej kontroli. Właściciele praw autorskich również podchodzą różnie, niektórzy protestują, inni serwis wykorzystują. Od kiedy O’Reilly oznajmił światu strategiczne partnerstwo ze Scribd, można powiedzieć, że serwis przeszedł na stronę tych “bezpiecznych”.

sami i opcjami wyboru funkcji, animacje strony – wszystko to sprawia, że czytanie na ekranie komputera nie jest męczące, wręcz przeciwnie. Tekst na ekranie, w formie nadanej mu przez Scribd zaczyna wytrzymywać konkurencję z wideo.

Z punktu widzenia pisarza ważna jest możliwość pokazania książki na własnym blogu. W górnym panelu okna książki jest opcja embed. Kopiujemy fragment kodu html i wklejamy go w dowolnym miejscu na blogu. Co ważne, możliwość taką mają również blogerzy działający pod Wordpress.com. Spójrzmy na to w ten sposób: mamy dobrze przygotowany materiał w Wordzie, znajomy grafik zrobił nawet okładkę. Możemy publikować fragmenty w postaci wpisów na blogu, ale to nie stworzy wrażenia, że mamy do czynienia z książką. Wpis na blogu to Książki – forma: Jedną z podstawowych wpis na blogu. I tu przychodzi z pomocą Scribd. zalet Scribd jest iPaper, czyli technolo- Umieszczamy kod na blogu i nasz dokument


z edytora tekstów wygląda jak prawdziwa, a do tego nowoczesna, książka. Niby nic, ale pozwala czytelnikom zobaczyć w nas pisarza, a nie tylko blogera. Możliwość sprzedaży: Od niedawna serwis umożliwia użytkownikom sprzedawanie książek w ramach Scribd Store. Niestety funkcjonalność ta dostępna jest jedynie dla osób mieszkających w USA. Podejrzewam, że z czasem to się zmieni, biorąc pod uwagę wprowadzoną listę krajów w panelu publikowania. I bez tej funkcjonalności niektórzy użytkownicy radzą sobie świetnie – wstawiają odnośniki w samych książkach. Jeśli przygotuje się jej darmowy fragment w formacie, który daje możliwość ustawiania hiperłączy, można na przykład w paginacji umieszczać odnośniki do strony, gdzie książka jest do kupienia.

dzenia mobilne, co powoduje, że Scribd raczej wykorzystywany jest do dzielenia się dokumentami i publikacjami fachowymi (czyli tym, co można przeczytać na dużym ekranie komputera). Ale nie sposób zignorować 50 milionów użytkowników, w tym wielu z Polski. Najlepiej wykorzystać go do jako narzędzie do tworzenia dobrze wyglądających wersji promocyjnych książek oraz do budowania zasięgu. + iPaper – sprawia, że tekst na ekranie komputera wytrzymuje konkurencję z wideo + możliwość umieszczania książki na stronach internetowych + statystyki, liczba odwiedzin + społeczność, poczta, grupy

- brak formatów na urządzenia mobilne - brak wersji mobilnej serwisu Podsumowanie: Podstawowym mankamentem - wyniki wyszukiwania z Google, czyli wszystko co serwisu jest brak wsparcia dla małego Internetu. się da Książek nie można ściągać w formatach na urzą-


Lepsze/gorsze, bo polskie Jan Koźbiel

„Sam bym temu panu nasrał na wycieraczkę” – napisał na stronie Gazeta.pl jeden z internautów, komentując dużoformatową rozmowę Katarzyny Bielas z Piotrem Ibrahimem Kalwasem. Nie jest to może kwestia szczególnie wykwintna, ale głęboko za to patriotyczna; stanowi też kwintesencję poglądów i jakże celny wyraz emocji pokaźnej kupy rodaków. Kulturalnych, a jakże, inaczej nie czytaliby przecież wywiadów z pisarzami; no i z pewnością nie pojawiłoby się w zacytowanej wypowiedzi słowo „pan”, tylko któryś z popularniejszych zamienników. Żeby nie było nieporozumień: wycieraczka jest Kalwasa. On to jednym z bohaterów, wcale wprawdzie nie najważniejszych, ale jednak, swej ostatniej powieści uczynił „polskiego chama”, pokazując go takim, jaki jest, w paru obrazkach portretujących 1 : 1 naszą codzienność, i w rozmowie wcale się ze swych obserwacji i ocen nie wycofał. I pewnie nie byłoby sprawy, bo co tu się z rzeczywistością sprzeczać, każdy widzi, słyszy, a bywa, że i czuje intensywną obecność w niej współobywateli, których sam nazywa nie inaczej (pomijając wszakże z reguły przymiotnik), gdyby pisarz nie twierdził zaraz obok, że w Aleksandrii, gdzie mieszka od paru lat, chamstwa i chamów nie ma. No, w to to już żaden rozumny Polak nie uwierzy: u Arabów miałoby być coś lepszego – bo świat bez chamów byłby przecież lepszy – niż u nas? Skąd pewność, że o to chodzi, że to najmocniej zabolało? Ano stąd, że co trzeci z grubsza komentator nie tylko tego wywiadu Kalwasa pracowicie i z dogłębnym przekonaniem wy-

wodzi, że w Egipcie panuje o wiele większe chamstwo niż u nas. Co nie z naszej ksenofobii się bierze oczywiście i nie z naszego poczucia wyższości bynajmniej. Dowodów na otwarcie Polaków na świat i cenienie innych nad siebie mamy wszak co niemiara; tyle że nie ze strony specjalistów od cudzych wycieraczek. Pierwszy z brzegu oto: wolne się stały czas temu jakiś posady dyrektorów instytucji ważnych dla narodowej kultury – warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej i krakowskiego Bunkra Sztuki. Normalną koleją rzeczy minister kultury (w wypadku CSW) albo prezydent miasta (chyba, bo to miejska galeria, w wypadku Bunkra) mianuje nowych szefów i po krzyku. Ale nie, jest krzyk środowisk – domagają się konkursów otwartych, najlepiej międzynarodowych. Wtedy, mówią i piszą, można by wybrać najlepszego: jakiegoś może Francuza, Anglika, Szwajcara, może nawet nowojorczyka? No, może być i Polak ostatecznie, ale jak by to pięknie o nas świadczyło, gdyby jednak ktoś z zagranicy mógł nam przez parę lat pokazać, jak to się tam, czyli naprawdę dobrze, robi. A gdyby tak – spróbujmy to sobie wyobrazić; wiem, że niełatwo, ale spróbujmy – do konkursu na posadę dyrektora Centrum Sztuki Współczesnej czy Bunkra Sztuki obok tak przez środowiska wyglądanych Francuza, Anglika, Szwajcara i nowojorczyka stanął Arab z Egiptu, niechby i absolwent historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim czy Jagiellońskim, a nawet Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego – jak by to było? Ciekawie by było. Możemy sobie przecież bez trudu wyobrazić, jak u drzwi ministra spotkają się – wreszcie! – pani od nowojorczyka i pan od wycieraczek…

Jan Koźbiel (1955), z wykształcenia historyk sztuki (UW), od 1990 roku w redakcji „Obiegu”, wcześniej etatowy recenzent „Świata książki” (1988-89), jeszcze wcześniej kustosz Muzeum Karykatury (1980-88). Od piętnastu lat (czternaście na etacie) przy książkach – jako redaktor lektor, redaktor łowca talentów, redaktor akuszer, redaktor kierownik redakcji w dużym wydawnictwie, ale zawsze i przede wszystkim redaktor redaktor. Prowadzi Wydawnictwo JanKa.


a n j y c a k a w nuda e n j y c a s n se a i n e z r a d z

e-book dla młodzieży


Niech będzie spektakularnie!

żając na to, że uczestnicy od dawna nie mają nic wspólnego z byciem gwiazdą – zazwyczaj nie można powiedzieć nawet, by byli pyłem gwiezdnym. Goni więc to wszystko w piętkę, ale (co ciekawe) zainteresowanie słabnie nieznacznie. Dlaczego? Ano, z tego powodu, że programy te są kręcoGABRIEL AUGUSTYN ne jak prawdziwe widowiska – jest blichtr, fanaberystyczne oświetlenie, zdumiewające pokazy pirotechniczne, budzące Media podziw efekty wizualne, teatralne wzruszenia, radość itp. Widzowie chłoną to jak gąbki, kompensując niedostatki zwykłeSłuchając popularnych rozgłośni radiowych, oglą- go, szarego życia, które takich emocji zazwyczaj nie dostarcza, dając wiadomości w TV, coraz częściej mam a jeśli nawet – to nie w takich ilościach. Niemniej, nie miałwrażenie, że media zwariowały, a zasiadający bym nic przeciwko temu (nie podoba mi się – nie oglądam), w radach nadzorczych specjaliści bliscy są stanu nieobli- gdyby nie to, że tendencja „spektakularności” nie omija liteczalności Marcowego Zająca. Nic innego bowiem wywnio- ratury. skować nie można, gdy się widzi materiał z powodzi zmontowany niemal jak doby film akcji, gdy się ogląda (setny NIKE jak OSCARY? już raz tego samego dnia) dokument z miejsca katastrowy w Smoleńsku, który bardziej przypomina plan seria- Fabryka Snów od lat stanowi wzór do naśladowania jeśli lu katastroficznego (może coś w stylu LOST?), gdy się chodzi o widowiska. Doszło do tego, że ich niegdyś najbarco pół godziny uświadcza w radio informacji wyłącznie dziej prestiżowa nagroda filmowa stała się kupą śmiechu, o jednym wydarzeniu, jakby nic innego już na świecie nie pokazem mody, a nie przeglądem najciekawszych, najwardziało. Media od dawna nie mają żadnej misji, jedyne co tościowszych produkcji minionego roku. Ostatnio funta kłazostało, to przyciągnięcie widza, ofiarowanie mu kilku ków nie są warte obrazy nagradzane, a szczytem hipokrychwil podniety, które wywoła albo odpowiednio ukazany zji było wywołanie wojny w Iraku, nakręcenie filmu o tym dramat, albo spektakularne widowisko. i danie sobie za to statuetki (coś takiego tylko z udziałem USA mogło mieć miejsce). Oczywiście nie neguję, nie przeczę całGdy czas rozgrzebywania tragedii minie (lub po prostu dzień kiem temu, że są wśród nagradzanych dzieła wartościowe, ustąpi miejsca nocy i trzeba odrobinę zmienić ramówkę na ale w porównaniu do kina europejskiego – czy nawet niszobardziej rozrywkową), przychodzi czas wielkich gal i jeszcze wego amerykańskiego, te produkcje ze znanymi nazwiskabardziej „znamienitych” programów z udziałem gwiazd mi to rzeczy do jednorazowego obejrzenia i zapomnienia. i gwiazdek. Mamy więc wylew „Tańców z gwiazdami”, „Jak A jednak transmisja z gali przyciąga miliony przed telewizory, oni śpiewają”, „You can dance” etc. Coraz poważniej zaczy- a kinomani na całym świecie czekają na werdykt Akademii. nam się obawiać, że niedługo zagoszczą na małym ekranie „hity” typu: „Jak oni piorą”, „Jak oni defekują” bądź „Jak Polska postanowiła iść tym śladem. Telekamery zaczyoni się przebierają”. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nają przypominać powoli takie show, Fryderyki rówte cudeńka popkultury ciągną się seria za serią, nie zwa- nież, a wszelkie nasze festiwale muzyczne to cudo re-

Niespełniony pisarzyna, student PAM, w przyszłości preparat do nauki anatomii prawidłowej. Blog prowadzi pod adresem: http://gyero-saski.blog.granice.pl


żyserii i scenografii. Boli mnie jednak, że nie omija to Literackiej Nagrody NIKE. Już w zeszłym roku sama gala i zamieszanie tuż przed nią zaczynało przypominać coś, co według mnie w tej dziedzinie sztuki nie powinno mieć miejsca. W jakim normalnym kraju jeden z jurorów mówi, że w polskiej literaturze nie pojawiło się nic ciekawego, po czym sam wybiera książki z tego zbioru nieciekawości? Praktyka taka bije hipokryzją na kilometr, a rzecz cała wynika z chęci zabłyśnięcia na chwilę w prasie, telewizji. Z kolei sam sposób transmisji sprawia, że to nie literatura staje się ważna, a jej twórca, którego byt zaczyna zależeć nie od umiejętności związanych z pisaniem, a od tego, jak potrafi sprzedać sam siebie. Takie nastawianie na „spektakularność” ma swoje dobre strony, ponieważ wiąże się tym fakt, że rzecz nagrodzona zainteresuje większe grono osób, ale niesie ze sobą również ryzyko, że zaczniemy dawać sobie nagrody za rzeczy pretensjonalne, pełne patosu, a nie – prawdziwych wartości. Niestety, po ogłoszeniu tegorocznych nominacji stwierdziłem, że jesteśmy tego coraz bliżej. NIKE sponsoruje Fundacja Agory, czyli jednostka związana z wydawcą Gazety Wyborczej. Jakie poglądy za tym idą, wie każdy zainteresowany, a jednak szczytem bezczelności jest typowanie wyłącznie wg tych kryteriów. Inaczej bowiem nie potrafię wytłumaczyć nominowania biografii Giedroycia (napisanej przez reporterkę GW), ani książki Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Druga z wymienionych publikacji już tytuł ma pretensjonalny, a w wymowie jeszcze trudniejsza jest do „przełknięcia”. Powieścidło Tokarczuk to fabularna mielizna z przesłaniem proeko, za które (tak uważam) znalazła się w gronie „wybrańców”. Otwarcie zmierzamy do tego, aby dawać nagrody za poglądy, za aktualne przesłanie, nie za wartości literackie, za styl, za opowieść samą w sobie! Aż się boję transmisji finału i wypowiedzi jurorów tuż przed nim. Niech się stanie! Zarysowanie powyżej stanowisko, co tutaj ukrywać, jawi się jako krytyczne i na NIE, byłbym jednak hipokrytą, gdybym napisał, że całkowicie nie pasuje mi spektakularność w galach związanych z literaturą. Niech będzie, niech się pojawia, ale nie jako rzecz najważniejsza, ponieważ nie można dopuścić, aby szum medialny, chęć autokreacji autora, krytyka, wydawcy, przysłonił to, co dla zwykłego czytelnika ważne – rzeczywistą jakość nagradzanego dzieła. Niech więc będzie spektakularnie, ale z wyczuciem, bez uderzania w mody poglądowe, sympatie polityczne etc. W innym wypadku staniemy się jak członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej i – jak oni – będziemy się nagradzać nie za to, że coś jest faktycznie dobre, nowatorskie, odkrywcze, ale za to, że jest przeciętne (niewyróżniające się), ale dobrze opakowane.

Oto pełna lista książek nominowanych w 2010 roku do Nagrody Literackiej NIKE: - „Czarny kwadrat”, Tadeusz Dąbrowski, a5, Kraków - „Dni i noce”, Piotr Sommer, Biuro Literackie, Wrocław - „Ekran kontrolny”, Jacek Dehnel, Biuro Literackie, Wrocław - „Frascati”, Ewa Kuryluk, Wydawnictwo Literackie, Kraków - „Intencje codzienne”, Jan Sochoń, Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów - „Jasne niejasne”, Julia Hartwig, a5, Kraków - „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu”, Magdalena Grochowska, Świat Książki, Warszawa - „Nasza klasa”, Tadeusz Słobodzianek, słowo / obraz terytoria, Gdańsk - „Nocni wędrowcy”, Wojciech Jagielski, W.A.B., Warszawa - „Pensjonat”, Piotr Paziński, Nisza, Warszawa - „Piaskowa góra”, Joanna Bator, W.A.B., Warszawa - „Powietrze i czerń”, Piotr Matywiecki, Wydawnictwo Literackie, Kraków - „Proszę bardzo”, Anda Rottenberg, W.A.B., Warszawa - „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, Olga Tokarczuk, Wydawnictwo Literackie, Kraków - „Rzeczy uprzyjemniające. Utopia”, Tamara BołdakJanowska, Borussia, Olsztyn - „Śmierć czeskiego psa”, Janusz Rudnicki, W.A.B., Warszawa - „Tutaj”, Wisława Szymborska, Znak, Kraków - „Uśmiech Demokryta. Un presque rien”, Ryszard Przybylski, Sic!, Warszawa - „Walce wolne, walce szybkie”, Adam Poprawa, Wojewódzka Bibilioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu - „Wyspa klucz”, Małgorzata Szejnert, Znak, Kraków. Zwycięzca nagrody jest wyłaniany w trzyetapowym konkursie rozstrzyganym przez jury. 20 nominacji ogłaszanych jest w maju, siedmiu finalistów - na początku września. Laureata poznamy w pierwszy weekend października. Decyzję o przyznaniu nagrody jury podejmuje w dniu jej ogłoszenia i wręczenia. Laureat otrzymuje 100 tys. zł i statuetkę Nike dłuta prof. Gustawa Zemły. Fundatorami Nike są „Gazeta Wyborcza” i Fundacja Agory.


Krzyk bez echa

Z Martą Magaczewską rozmawia Janina Koźbiel Pani się śmieje dużo i chętnie, a bohaterka „Zaćmienia” robiła to rzadko, a jeśli już - to „jedną stroną twarzy”... Pisałam książkę cztery lata temu, a najstarsze fragmenty w wieku 14-15 lat. Byłam w całkiem innym nastroju, przeżywałam wszystko inaczej, miałam inny stosunek do siebie. Byłam przerażona tym, co czułam, przerażona tym, że odbieram świat nie tak jak wszyscy, więc przekonana, że powinnam to ukrywać. A potem przerażona, że nikt nie potrafi odczuć tego, co ja, a więc i mnie zrozumieć. Czułam bezdenną przepaść między sobą i światem. Tak pewnie czuje większość nastolatek. Psychologowie uwrażliwiają rodziców... W historii, którą opowiadam, rodzice są w tle; w najtrudniejszych chwilach bohaterka jest sama. O nic ich jednak nie obwinia, bo wina nie leży po ich stronie, raczej po jej; przecież to ona milczy i nie pozwala się do siebie zbliżyć. Byłoby miło, gdyby rodzice odbierali dzieci jak superczujny radar, ale przecież są tylko ludźmi; nie potrafią drugiego prawdziwie poznać, zrozumieć. Trudno im, tak jak nam wszystkim, przeniknąć w głąb drugiego człowieka, nawet gdy jest tuż za ścianą, zwłaszcza gdy on sam tego nie chce.

chowna. Szuka tylko najprostszych przyjemności, nie ma żadnych zainteresowań, nie stawia sobie wymagań, żyje bezrefleksyjnie. Słowem - jest bez sensu. Czy podobna obserwacja dotyczy czasu studiów? Zwykle ten okres przedstawia się jako beztroski... Może kiedyś tak było. Nie sądzę, by dziś taka opinia dotyczyła większości. Obroniłam się dwa lata temu na romanistyce. Same studia - cóż... Niewielu ciekawych ludzi, zdecydowanie za dużo teorii, za mało praktycznej wiedzy, to chyba mogę jedynie o tamtym okresie powiedzieć. Nie pozostawiłby we mnie niczego wartościowego, gdybym w pewnym momencie sama sobie czegoś interesującego nie poszukała. Choć musiałam trochę o prawo do tego czegoś powalczyć; jako temat pracy magisterskiej wybrałam problem, który mnie ciekawił, ale profesora nie bardzo. Wolał, bym pracowała nad czym innym, ale się uparłam. To surowa ocena. To był trudny okres; czułam przerażenie i pustkę, nie mogłam odnaleźć dla siebie żadnego sensu, wyznaczyć celu. Zupełnie nie mogłam sobie wyobrazić dalszego ciągu: co się stanie, jak już obronię pracę, dostanę dyplom, będę musiała gdzieś (gdzie?) się zatrudnić. To było bardzo destrukcyjne - ten moment przed istotną decyzją, co dalej? Jak skok w przepaść, świadomość, że życie się urywa, rozpływa, załamuje. A obok nikogo, kto by złapał za rękę i nie pozwolił spaść w tę przepaść. Zwykle wtedy obwinia się siebie. Miałam więc i ja swoje kłopoty ze sobą - swoją pogoń za Ankou, za śmiercią... Jak bohaterka powieści.

Bo nie mają z dzieckiem kontaktu? Kontakt mogą mieć - to nie jest aż takie trudne. Nie poPodejrzewam, że dziennik Mary jest autentycznym zapitrafią słuchać, patrzeć, czuć tak samo jak ten drugi, tak sem nastolatki i zrozpaczonej młodej kobiety... samo odbierać świata. Ale to bardzo ludzkie. Prawie nikt Odpowiem tak: dobrze ją rozumiem. nie potrafi. Jest tam tyle nienawiści i bólu, że rozsadzają one zdania, Co właściwie sądzi Pani o ludziach? które stają się swoistą biegunką, nerwicą myśli. Gubi się Większość jest nieciekawa: hałaśliwa, pusta, powierzsens. Marta Magaczewska urodziła się w 1984r. w Gliwicach i tam też mieszka. W latach 20032008 studiowała filologię romańską na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu. Jeszcze przed studiami pracowała w wolontariacie w Taizé jako przewodnik i tłumacz. Podczas studiów spędziła kilka miesięcy we Francji jako fille au pair, m.in. w Bretanii. „Jeśli czuję się związana z jakimś miejscem, to właśnie z tym – mówi. – Ma surowy pejzaż, ciemne morze i pachnące nim powietrze, kościoły z kamienia, okutane w czerń wdowy po rybakach, tęskny wiatr. Uważana była kiedyś za wrota do zaświatów; pisząc Zaćmienie, wiedziałam, że to jedyna kraina, która może być dla niego tłem”. Po studiach podjęła pracę w firmie projektującej systemy magazynowe; współpracuje z jej francuskimi oddziałami. Jeszcze w czasie studiów zaczęła uczyć francuskiego i włoskiego w szkole językowej CJZ w Gliwicach i uczy w niej do dziś.


Te wszystkie negatywne emocje zwykle nie mogą znaleźć ujścia. W stanach frustracji można dewastować przystanki, wszczynać burdy na stadionach, napadać na policjantów czy mordować koty. Ale można też skierować to, co destrukcyjne, nie na zewnątrz, lecz na samego siebie. Wtedy śmierć staje się obsesją. Budzi lęk, ale i fascynuje. Jest jedynym, co wypełnia myśli. Tak fachowcy opisują m. in. przyczyny anoreksji, jednego z kłopotliwych zjawisk naszych czasów. Pani znalazła sposób, aby rozbroić tę minę? Przełożyłam emocje na opowieść. Utkałam z nich historię, przerażenie zamieniłam w obrazy, napięcie i lęk przed światem rozładowywałam, budując dramatyczny ciąg zdarzeń. Zresztą już w dzieciństwie - rysując - próbowałam sobie radzić podobną metodą. Napięcie przenosząc na odbiorcę. To jeden ze starych, wypróbowanych sposobów. Tak wyszło, to nie było zaplanowane, lecz pisane z potrzeby serca. Ale mam nadzieję, że potencjalny czytelnik nie będzie miał tego za złe, wprost przeciwnie - doceni. Akcja stała się w ten sposób bardziej dramatyczna; temu, co dzieje się na powierzchni, wtóruje dzianie się wewnątrz człowieka, a tajemnicy psychologicznej towarzyszy poszukiwanie. Daję nawet pewne poszlaki, jak w kryminale.

przemijaniem. Ta fascynacja miała dalszy ciąg, moja praca magisterska dotyczyła właśnie bretońskiego folkloru. To była praca teoretyczna? Częściowo. Zaciekawiły mnie bretońskie „Legendy o śmierci” zebrane i przetłumaczone z bretońskiego na francuski przez Anatole`a le Braza, bretońskiego pisarza z przełomu XIX i XX wieku. Le Braz poświęcił wiele lat na odnalezienie i spisanie legend Bretanii; był pionierem w tej dziedzinie, bo nikt przed nim się tego nie podjął i gdyby nie on, pewnie umarłyby wraz z ludźmi, bo istniały tylko w słownych przekazach. Ja zaś przetłumaczyłam je z francuskiego na nasze, i to tak, by bretońska kultura wcale nie wydała się Polakowi obca. Szperałam więc w staropolszczyźnie, w dialektach i żargonach, by stworzyć „polski tekst ludowy”. Praca bardzo mnie wciągnęła; nie tylko samo tłumaczenie, ale również zgłębianie bretońskiej duszy. Ludowość zawsze zresztą mnie ciekawiła, bo dostrzegam w niej coś, co jest do głębi moje.

Zainteresowanie folklorem u współczesnej dziewczyny? Co Pani tam znalazła ważnego? Bretoński folklor diametralnie się różni od francuskiej kultury, która, mam wrażenie, niemal w całości jest nadmiernie racjonalna, pomija to, co w człowieku naturalne. Jakby się wstydziła emocji, jakby nie chciała się przyznać do lęków, czuła w tym niestosowność, jakieś ograniczenie. A dla mnie właśnie to, co instynktowne Tylko pewności nie ma, czy jest trup. Powie Pani, czy bo- jest najciekawsze i najprawdziwsze, to właśnie bardzo haterka zginie, czy przeżyje? lubię śledzić w ludziach, opisywać, obserwować. ZaPrzykro mi. Ja tego nie wiem. nurzenie się w bretońskim pejzażu i ludowych opowieściach, w których umarli istnieją obok żywych, pozwoliAnkou to alegoria smutku, postać z wierzeń bretoń- ło stworzyć klimat, w którym o śmierci można myśleć skich? Jak trafiła do „Zaćmienia”? jako o czymś istotnym, co istnieje obok życia, co się Aby szlifować język, wyjeżdżałam do Francji. Pracowa- z nim przenika... łam między innymi jako opiekunka do dzieci, na początek trafiłam do Bretanii właśnie, do wioski niedaleko Ale czy to mogło nadać mu sens? Quimper, w regionie Finistere. To było ciekawe doświad- Przeciwnie. Podkreślało bezsens, ale też popychało do czenie, zwłaszcza jeśli chodzi o obserwację ludzi. Wtedy dalszych poszukiwań. „Zaćmienie”, jak wszystko inne, piteż poznałam bretońską kulturę, zaciekawił mnie tam- sałam dla siebie; by siebie uchwycić, zrozumieć i trochę tejszy folklor. Sama kraina jest niezwykła - jeśli czuję się - uwolnić: od tej myśli o śmierci, która była od dawna związana z jakimś miejscem, to chyba właśnie z tym. we mnie, od lęku przed pustką, bo nie potrafię niestety Ma surowy pejzaż, ciemne morze i pachnące nim po- uwierzyć, że po niej coś jest. Nie potrafiłabym też tych wietrze, kościoły z kamienia, tradycyjnie ubranych na lęków przed nikim wypowiedzieć, tak wprost, bo nie barczarno mieszkańców, okutane w czerń wdowy po ryba- dzo wierzę w ludzi i nie bardzo im ufam; może czasem kach, tęskny wiatr. Ludowe wierzenia Bretanii, choć ka- bywam wręcz mizantropem, bo wydają mi się często patolickie, są bardzo pogańskie. Uważana była kiedyś za rodią Człowieka, a świat parodią Świata. wrota do zaświatów - tam miały wędrować dusze zmarłych, by następnie przeprawiać się łodzią do krainy cie- To widać w powieści. Główni bohaterowie są wyraźni. Pisząc „Zaćmienie”, wiedziałam, że to jedyna kraina, nie skontrastowani z drugim planem - ludzi jakby wyktóra może być dla niego tłem; z tą jej aurą i pejzażami, ciętych z tektury, opisywanych z sarkazmem, złośliwie. z legendami i freskami, które znajdowałam w kościołach I nigdy ta Pani ocena się nie zmieniała? - tym byciem na granicy światów, oswajaniem lęku przed Nie - nigdy, ale rzadko. Na przykład jeszcze przed stu-


diami dwukrotnie spędzałam wakacje w Szampanii, jako wolontariuszka pracowałam we wspólnocie Taizé. Pojechałam, aby poznać ludzi, którzy przybywają tam z całego świata, chciałam zobaczyć, poczuć, jacy są. Że może inni, miałam chyba nadzieję. I doszłam do wniosku, że jednak to miejsce i zasady, jakie w nim panują, jakoś ich odmieniają. Dużo ze sobą rozmawiają, modlą się głównie śpiewem. Są otwarci na siebie, mniej skłonni do podejrzliwości, nieoceniający, tolerancyjni. W tym ich śpiewie, w relacjach między nimi można było czasem poczuć Boga. Ten wyjazd był jak powieść - takim moim poszukiwaniem duchowości, bardzo niedoskonałym, skoro jednak nie potrafi się w Niego uwierzyć. Ta niemożność powoduje, że szuka się nadprzyrodzonych sił w żywiołach, magnetycznych związków między ludźmi a kosmosem, jak to się zdarza Mariusowi w powieści i jego pseudonaukowym artykule o Plutonie. By przynajmniej nie widzieć świata jako chaosu, a siebie samego jako przypadku. I nie czuć się jak w egzystencjalizmie? Też francuskim. Akurat egzystencjalizm właśnie - obok bretońskiego folkloru - był tym, co mnie w kulturze francuskiej najbardziej pociągało. Żeby mieć jednak jasność: „Zaćmienie” było próbą opisania uczuć, które zawsze we mnie były: osamotnienia, zagubienia, świadomości przypadkowości istnienia i tego, jak trudne, a wręcz niemożliwe jest zrozumienie drugiego człowieka. Najpierw więc sama to czułam, a dopiero później dowiedziałam się, że ktoś już kiedyś czuł to samo, że istnieli Camus, Sartre i cały ten nurt egzystencjalny. Poza tym Ionesco i jego wszechobecny, tragikomiczny absurd. To właśnie on patronuje mi w ostatnich literackich poczynaniach. Postawmy kropkę nad „i”... Najpierw więc była praca magisterska, a potem „Zaćmienie” i postać Lydii-Vievienne-Mary? To działo się równocześnie. Pisałam na zmianę - i pracę, i powieść.

Pani wie, jak ona ma rzeczywiście na imię, ale z jakiegoś powodu czytelnika zwodzi? Mara. To jedna z największych przyjemności przy pisaniu: rozkoszować się przewagą nad czytelnikiem, wiedzieć dużo, a mówić tylko trochę, podsuwać mu sygnały wieloznaczne, zbijać z tropu, sprawić nawet, by dał się zwieść i wpadł w pułapkę. Nie boi się Pani, że poczuje dyskomfort... Po co Pani taki efekt? Chcę wymusić uwagę, czytanie naprawdę wrażliwe. Aby patrzył na postać Mary inaczej, niż patrzy zwykle na ludzi. Nie tylko pod kątem tego, do czego mogą mu się przydać, jaki interes ułatwić. Zresztą takiej postaci z książki nie da się przecież traktować jak środka do celu - swojego, egoistycznego. Łatwiej przeżyć coś bezinteresownie lub... trzeba egzemplarz wyrzucić do kosza. Marzy się Pani, aby ludzie byli jak Marius? To marzenie o tym, by móc powiedzieć „człowiek to brzmi dumnie” bez uczucia, że się kłamie. Marius jest zadatkiem na człowieka przez duże C. Stać go na zmianę własnych planów, zatrzymanie się w biegu. Nigdy nie zbliżyłby się do Mary, gdyby nie był uważny, gdyby nie był zdolny do zaniepokojenia się stanem jej ducha, jej losem, gdyby poprzestawał tylko na etykietkach, a nie starał się zrozumieć, dlaczego usiłuje go odepchnąć, zniechęcić do siebie. Potrafi nie koncentrować się wyłącznie na skutkach, czyli własnych zranieniach, doznanych od Mary, pyta o nią samą, szuka przyczyny. Jest w „Zaćmieniu” przeciwwagą dla bezsensownych i krzykliwych ludzi; ma cechy, które bardzo cenię, a rzadko znajduję: godność i naturalną szlachetność. Zrodził się też z niepokoju, że jesteśmy zbyt obojętni na to, co dzieje się w drugim człowieku, że tak mało wiemy o tym, co dzieje się wewnątrz niego; wydaje mi się, że nawet otoczeni ludźmi, często jesteśmy bardzo samotni. Marius zaś bez żadnego powodu (optymiści nazwą to miłością) potrafił skupić się na bohaterce na czas wystarczająco długi, by ją


zrozumieć, a nawet więcej - poczuć. Myślę, że tylko nieliczni mają szczęście znaleźć obok siebie kogoś takiego. Ale nie daje mu Pani poczuć satysfakcji? Nie? Wydaje mi się, że jednak stopniowo Marę poznaje, zaczyna ją rozumieć, a nawet przewidywać jej zachowania. W pewnym momencie rozmowy między nimi to już nie tylko nieustanna gra z jej strony. Różnią się w podejściu do życia, ale stają się wobec siebie prawdziwi, ona sięga po argumenty, a nie tylko przybiera pozy i miny, za którymi się ukrywała przed światem.

„Ta historia pana zmieni” – powiada jeden z bohaterów powieści do mężczyzny, szukającego miałkich atrakcji na plaży. Zmieni, czyli otworzy oczy na świat inny, świat intrygujący, bo przesycony tajemnicą, świat nie z tej ziemi.

Literatura rozrywkowa oferuje dziś wiele takich światówpółproduktów, światów-wytworów nowoczesnych technologii. Tyle że zwykle gubi się w nich człowiek. Marta Magaczewska całą siłą sugestywnego pióra buntuje się przeciw tej tendencji: przeciw uprzedmiotowieniu człowieka, przeciw traktowaniu kobiety jako rozrywki, przeciw miłości jako zetknięciu naskórków, jak pewien typ Jej ukrywanie się to dla mnie jedna wielka prowokacja, relacji męsko-damskiej trafnie określił Chamfort. Autorka wołanie o pomoc. Taki krzyk rozpaczy... „Zaćmienia” umieszcza swych bohaterów wśród malowMoże, może... Tylko to często krzyk absurdalny, krzyk bez niczych pejzaży Bretanii, ale uwagę koncentruje nie na egecha. Na który nikt ani nic nie odpowie. zotyce przyrody, lecz na pełnym napięcia byciu – gestach, słowach i milczeniu – mężczyzny i kobiety. Tworzy obraz Trapi mnie właśnie pytanie, dlaczego ona cały czas tak zagadki nietypowej, dowodzi tego, że nieogarnionym myśli. Marius przecież chce słuchać, jest obok... i niepoznawalnym kosmosem potrafi być jedna drobna, Dlaczego się przed nim nie otwiera? Może z lęku przed krucha ludzka istota dla drugiej. porażką i jednak niezrozumieniem, a może to ciąg dalszy autodestrukcji, nie wiem. Może jest więc w tym wszyst- Bohaterka powieści – Lydia-Mara-Vivienne – jak ptak nieko: nienawiść, anoreksja, szukanie śmierci i odpychanie bieski wyrywa się w przestworza i właśnie tym swoim istpomocy, gdy już się pojawia. Może to kolejny etap, taka nieniem na granicy światów przyciąga i zastanawia. Czy właśnie złośliwa satysfakcja, której ostrze skierowane jest mężczyźnie, który zechce jej towarzyszyć, zdoła uświadonie tylko na drugiego człowieka, ale też na samą siebie? mić, czym jest prawdziwa miłość, czy też – kaleka i nieJa wiem, a ty ciągle nie wiesz... zdolna do uznania ziemskich praw ciążenia – stanie się Ale Marius jest jeszcze jednym wcieleniem takim echem femme fatale? krzyku przecież. Wykreowaną przez Panią odpowiedzią. Jeśli istnieje... Chce Pani powiedzieć, że nie istnieje miłość? Tak sądziłam, kiedy pisałam „Zaćmienie”. A teraz? Teraz sądzę inaczej. Ale to już emocje i uczucia na inną opowieść. Czekam zatem. A tymczasem - dziękuję.


Zasłyszane, podpatrzone...


Nagroda literacka Gdynia Nominacje do Nagrody Literackiej Gdynia zostały ogłoszone 17 maja na konferencji prasowej podczas 52. Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie. Kapituła Nagrody Literackiej Gdynia obradowała niezwykle długo. Ostatecznie wskazała na 14 poniższych tytułów, spośród których, podczas Gali Finałowej w Gdyni (29 listopada), wyłoni laureatów w poszczególnych kategoriach.

Poezja Autor: Justyna Bargielska Tytuł: Dwa fiaty Wydawnictwo: Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu Autor: Przemysław Owczarek Tytuł: Cyklist Wydawnictwo: Wydawnictwo KWADRATURA / Stowarzyszenie Pisarzy Polskich - Oddział w Łodzi

Autor: Piotr Matywiecki Tytuł: Powietrze i czerń Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Autor: Jakobe Mansztajn Tytuł: Wiedeński high life Wydawnictwo: Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „Portret”

Autor: Szczepan Kopyt Tytuł: Sale Sale Sale Wydawnictwo: Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu


Proza Autor: Andrzej Stasiuk Tytuł: Taksim Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne

Autor: Janusz Rudnicki Tytuł: Śmierć czeskiego psa Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.

Autor: Małgorzata Rejmer Tytuł: Toksymia Wydawnictwo: Lampa i Iskra Boża

Autor: Joanna Bator Tytuł: Piaskowa Góra Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.

Autor: Wojciech Albiński Tytuł: Achtung! Banditen! Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.


Eseistyka Autor: Adam Lipszyc Tytuł: Ślad judaizmu w filozofii XX wieku Wydawnictwo: Fundacja im. prof. Mojżesza Schorra

Autor: Jacek Leociak Tytuł: Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacji Wydawnictwo: Instytut Badań Literackich Autor: Ryszard Koziołek Tytuł: Ciała Sienkiewicza Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego

Autor: Jacek Hugo-Bader Tytuł: Biała gorączka Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne

Autor: Anda Rottenberg Tytuł: Proszę bardzo Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.


Targi po znakiem e-książki? Katarzyna „Arieen” Chruścicka Agnieszka Żak

ści poprzez poszerzanie praw autorskich, pozostawiając wydawców z pytaniem, co jest tak naprawdę ważniejsze i co bardziej zasługuje na ochronę? Jak otworzyć książkę?

Temat konfliktu między otwartością i dostępnością treści a swobodami użytkowników pojawił się także na kolejNa I Warszawskich Targach Książki o e- nej prelekcji „Otwierajcie książki! Rola otwartych modeli bookach, ich dystrybucji i zabezpieczeniu w obrocie książkami i publikacjami” prowadzonej przez przed nielegalnym udostępnianiem mówi- Alka Tarkowskiego (zajmującego się również projektem Otwórz Książkę, o którym VS pisał tutaj). Dotyczyła ona ło się wiele, głównie w ramach konferen- głównie dosyć nieoczywistych sytuacji, w których treść cji „Książka elektroniczna – zagrożenie czy może być otwarta (dostępna w sieci za darmo), na przyszansa”, która była jednym z najciekawszych kład zdjęcia wykonywane przez NASA nie są objęte prawem autorskim i można z nich swobodnie korzystać. Kopunktów programu targów. lejnym tematem były nowe modele dystrybucji treści. Prawie... bezprawne Tarkowski zwrócił uwagę na statystyki mówiące, że tylko Bardzo interesująca okazała się prezentacja pod tytu- 15% książek jest wznawianych, w związku z czym trzeba łem „Prawo autorskie a e-książki”. Korzystając z faktu, iż się zastanowić, czy utwory nie żyją przypadkiem znaczprowadzący Krzysztof Siewicz jest prawnikiem, dyskusja nie krócej niż prawa autorskie do nich. Tak samo ochrona zaczęła się od gorącego ostatnio sporu wydawców z Cho- dzieł osieroconych przynosi straty społeczne czy kulturalmikuj.pl – kogo skarżyć, za co i jaki to ma sens, ewentu- ne w imię ochrony zysku komercyjnego (którego i tak nie alnie – jakich zabezpieczeń używać, o czym była jeszcze ma…). mowa później. Wyraźnie widać było zainteresowanie wydawców kwestią walki z piractwem i skutecznych zabez- Otwartość treści komercyjnych również jest możliwa. pieczeń, mamy jednak nadzieję, że choć część z nich nie Tak postępują Cory Doctorow, kanadyjski pisarz scienma zamiaru bardzo restrykcyjnie podchodzić do e-książek ce-fiction czy Paulo Coelho, który przez pewien czas sam (zresztą cała konferencja nastawiona była w raczej przy- „piracił” własne książki (szerzej pisał o tym Jeff Jarvis jaznym tonie względem nowych technologii). Często też w jednym z rozdziałów „Co na to Google“, poświęconym powracał problem przestarzałego prawa autorskiego, kwestii praw autorskich w dobie cyfrowej). Na polskim które nie przystaje do nowej, cyfrowej rzeczywistości. Po- gruncie można wymienić choćby Łukasza Gołębiewskieruszono ważną kwestię ograniczania prawa do prywatno- go. Żaden z nich nie odczuł strat z powodu udostępnienia


w Internecie za darmo książki, która jednocześnie sprzedawana jest w wersji papierowej. Co więcej, Doctorow stwierdził, iż rozdawanie e-booków daje mu artystyczną, moralną i komercyjną satysfakcję. Na koniec zasygnalizowano potrzebę zmiany w prawie tak, by umożliwić w szkołach uczenie kreatywności i chęci do tworzenia w oparciu o istniejące już utwory, gdyż remiksowanie i przerabianie, nawet jeśli niekoniecznie ma wartość artystyczną, to posiada ważne znaczenie pedagogiczne (zainteresowanych tematem szerzej odsyłamy do „Remiksu” Lessiga). Jak czytać? Następnie przeszliśmy do prezentacji „E-czytnik – bezpieczeństwo wydawcy, komfort użytkownika”. W jej trakcie można było samodzielnie pobawić się prezentowanymi urządzeniami (a mowa była o czytnikach Vedia). Utrzymana w lekkim tonie prelekcja dotyczyła raczej zalet i (nielicznych) wad e-czytników niż kwestii bezpieczeństwa wydawcy. Zaprezentowano też parę ciekawostek, włącznie z bransoletkami z e-papierowym wyświetlaczem. Jak się zabezpieczyć? Ostatnia już część tego bloku to „Standardowe i niestandardowe zabezpieczenia publikacji elektronicznych” prowadzona przez Piotra Bolka. Towarzyszyła jej zacięta dyskusja, gdyż – jak wiadomo – DRM-y nie cieszą się dobrą opinią wśród użytkowników, za to wydawcy dążą do jak najszerszego zabezpieczenia swoich plików i ograniczania dostępu do nich. Być może ciekawą alternatywą są znaki wodne, które umożliwiają dużą swobodę, ale w razie wycieku pliku pozwalają odnaleźć jego źródło. Zresztą nie było to jedyne zaproponowane rozwiązanie. Po co ta e-książka? Prezentacja „O ekspansji książek na nowe media” to już Blok IV. konferencji „E-książka dziś i jutro”. Prowadzący Piotr Kowalczyk, znany pod pseudonimem Niżej Podpisany, to „pisarz niezależny, tech-absurdysta i popularyzator czytelnictwa e-booków na urządzeniach mobilnych” oraz twórca blogu Password Incorrect. Motywem przewodnim bardzo ciekawej i bogatej prezentacji była pozytywna energia, jaką niosą z sobą e-książki i to, jak tę energię można wykorzystać. Opierając się w dużej mierze na własnych doświadczeniach, Kowalczyk przedstawił szereg możliwości, jakie Internet daje autorowi, wydawcy i czytelnikowi oraz jakie nowe relacje między nimi tworzy. Piotr Bagiński z wydawnictwa W.A.B., autor kolejnej pre-


lekc j i pt. „Literatura w wersji elektronicznej”, skupił się raczej na dość ogólnikowych zagadnieniach takich jak to, komu potrzebna jest książka elektroniczna, jakie są zalety dystrybucji e-booków, jakie zagrożenia wiążą się z egalitaryzacją Internetu oraz jaka przyszłość czeka literaturę. W odpowiedzi na pytanie „dla kogo” wskazał – obok zwykłych czytelników – także ludzi z branży wydawniczej opracowujących książki oraz osoby niepełnosprawne. Wśród zalet sprzedaży książek elektronicznych wymienił m.in. niższe koszty, łatwiejszy dostęp czytelnika do większej liczby tytułów, oszczędność czasu, a także ograniczenie kosztów związanych z prawami autorskimi (można zastąpić obrazek w książce linkiem do niego i tym samym nie musieć wnosić opłaty licencyjnej). Wśród zagrożeń związanych z dystrybucją e-booków i Internetem pojawił się oczywiście problem piractwa. Poza tym Bagiński wyraził obawę, że sieć może zostać „zapchana chłamem”, czyli treściami niemerytorycznymi bądź pozbawionymi odpowiedniego opracowania. Co do przyszłości książki, Piotr Bagiński przy-

Agnieszka “Ag” Żak Rocznik ’88. Studentka trzeciego roku Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Żadną książką nie pogardzi, ale szczególnie ciągnie ją do powieści psychologicznej i obyczajowej, a także fantastyki, ale szybciej w formie mangi/anime. Uwielbia Josepha Hellera i Ursulę K. le Guin. Ostatnio zafascynowana e-bookami i dystrybucją kultury w Internecie. Może to głupie, ale jest uzależniona od tostów z serem. Współtworzy blog: http://ikarvotumseparatum.wordpress.com

tanie będą żeniem dlak-

pusz cza, że ebooki zastąpią tzw. nie wydania, natomiast zagrosiążki tradycyjnej.

Na zakończenie prezentacji padło kilka pytań od uczest- ników konferencji, m.in. o wpływ e-booków na sprzedaż książek tradycyjnych (na razie nie ma żadnego powiązania), o politykę cenową wydawnictwa (ceny e-booków wahają się od 50 do 100% ceny tradycyjnych wydań) oraz o podejście do kwestii „druku na żądanie” (W.A.B. jest tym zainteresowany, problemem są ograniczone w czasie licencje na książki). Szerokopasmowa kultura Pierwszą sobotnią prelekcję - otwierając V blok - poprowadził Łukasz Gołębiewski, analityk rynku książki, który przedstawił główne tezy swojej publikacji „E-książka. Katarzyna “Arieen” Chruścicka Studentka 3 roku Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa na UW. Po godzinach zagorzała czytelniczka, miłośniczka seriali i recenzentka. Ulubione książki (kolejność przypadkowa): „Władca Pierścieni” J.R.R. Tolkiena, Cykl wiedźmiński Andrzeja Sapkowskiego, „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa, „Paragraf 22” Josepha Hellera, „Pamiętnik znaleziony w wannie” Stanisława Lema, „Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” Philipa K. Dicka, „Lawinia” Ursuli K. Le Guin, „Krótki lot motyla bojowego” Eugeniusza Dębskiego oraz tom opowiadań „Jehannette” Izabeli Szolc. A spoza beletrystyki: „Morderca za ścianą” Davida M. Bussa. Współtworzy blog: http://www.bookhunters.pl/


Szerokopasmowa kultura”. Najważniejsze z nich to nowy model sprzedaży, obejmujący e-czytnik dostępny za złotówkę oraz dobra kultury kupowane w pakietach. Proponując taki model, Gołębiewski odwołuje się do historii telefonii komórkowej. Inny – przewijający się przez całą konferencję – wątek to większa oferta kultury niszowej i niewznawianej, dostępnej nie tylko elektronicznie, ale także dzięki drukowi na żądanie, choćby w postaci „Coffiee Book Machine”. Ciekawe było również wystąpienie Agnieszki Szczepańskiej, autorki książek kryminalnych. Towarzyszyć miał jej wydawca, który ostatecznie niestety nie przybył. E-booki z punktu widzenia autora posiadają wiele zalet, przede wszystkim dostęp do szerszego kręgu odbiorców czy nieograniczony nakład. Pojawiła się też kwestia finansów – w nowym modelu, pomijającym ciąg z księgarniami, dystrybutorami i tak dalej, pieniądze znacznie szybciej płyną od klienta do wydawcy i autora. Dało się odczuć w wypowiedziach Szczepańskiej lekką niechęć do wydawców. Widać, że autorzy chcą czegoś innego niż wydawnictwa, ale na tradycyjnym rynku książki są na nie właściwe skazani. Burzliwe dyskusje Na zakończenie tego bloku odbyła się dyskusja pomiędzy Ewą Lipską, dr Michałem Komarem, Łukaszem Orbitowskim a prowadzącym Romanem Kurkiewiczem. Niestety zabrakło Rafała Ziemkiewicza i Grzegorza Miecugowa, którzy planowo również mieli wziąć udział w debacie.

żek. Ewa Lipska przytoczyła anegdotę o tym, co usłyszał pewien autor, któremu skradziono książki („Ciesz się, że ci książki ukradli, bo złodziej książek, to nie jest zwykły złodziej”), Łukasz Orbitowski przypomniał, że nawet ściąganie z nielegalnych źródeł przekłada się na popularność danego autora, a to z kolei – na jego możliwości zarobienia w inny sposób, natomiast wypowiedzi Romana Kurkiewicza były utrzymane w duchu książek Lessiga (którego nazwisko zresztą padło w trakcie rozmowy). Dyskusja toczyła się żwawo, do udziału w niej zaproszono także publiczność. Tutaj naszą uwagę przykuły dwie osoby: kobieta, która wykorzystała możliwość wypowiedzi na wykład o tym, jak bardzo praca na komputerze niszy wzrok i wywołała tym samym niemałe zaskoczenie wśród obecnych – w końcu od trzech dni mówiło się o przyjazności e-papieru dla oczu. Interesujące było także wystąpienie uczestnika, który poruszył niezwykle ważną kwestię zasadności tak długiego okresu obowiązywania majątkowych praw autorskich (i przytoczył kilka bardzo wymownych przykładów, dotyczących prób zdobycia pewnych niewydawanych już od dawna pozycji). e-książka przyszłością?

Konferencja “Książka elektroniczna – zagrożenie czy szansa” była niewątpliwie jednym z najciekawszych punktów programu I Warszawskich Targów Książki. E-booki i urządzenia do ich odczytywania to teraz gorący temat, wywołujący w wydawcach pewne obawy, o czym świadczy Uczestnicy rozmowy byli raczej przychylni książkom elek- częstotliwość pojawiania się wątku piractwa w prezentatronicznym, najbardziej sceptyczne nastawienie zapre- cjach czy też pytaniach od publiczności. Mimo wszystko zentował dr Komar, który obawiał się, że książka zamieni konferencja była utrzymana w optymistycznym tonie, się w utwór audiowizualny, do tego zapanuje skrótowość a większość wypowiedzi była raczej przychylna książkom i lektura pobieżna, a ceny za dobra kultury niekoniecznie elektronicznym. Czyżby to pierwsze oznaki zmiany nastamogą spaść. Pozostali dyskutanci optymistycznie podeszli wienia wydawców do e-booków? do problemu ściągania nielegalnie udostępnionych ksią-


Warszawskie Targi Książki:

Sympatyczną inicjatywą są Wirtualne Targi Książki, które stanowiły dopełnienie imprezy w PKiN-ie i trwały od 17 Pojawiło się już krótkie, oficjalne podsumowanie targów. do 30 maja. Można było na nich znaleźć zarówno preW liczbach prezentuje się to następująco: zentacje książek papierowych, jak i tytułów prasowych, - 312 wystawców; e-booków, audiobooków, a także e-czytników. Na - 28 000 odwiedzających; e-targach zaprezentowano dosyć długie opisy najnow- 270 akredytowanych dziennikarzy; szych czy najciekawszych tytułów i produktów. Jednak do- 225 autorów; dać do koszyka zakupów mogliśmy tylko produkty z działu - 300 różnorodnych wydarzeń programowych: dyskusji, „Oferty targowe”, choć też nie wszystkie. Na przykład nie seminariów, konferencji, spotkań z autorami, wystaw, mieliśmy możliwości kupić sobie żadnego z przedstawiouroczystości wręczenia nagród, szkoleń, prezentacji, spo- nych audiobooków. Dział z ofertami e-booków natomiast, tkań dla młodzieży i zabaw dla dzieci. o zgrozo, świecił pustkami. Podsumowując – był to po prostu katalog zaprezentowanych na Targach publikacji. Wśród swoich sukcesów organizatorzy wymieniają: wpływ wydawców na kształt imprezy, bogaty program I Warszawskie Targi Książki należałoby więc uznać za udaspotkań poświęcony przyszłości książki w obliczu doko- ną imprezę. Bogaty program, nastawiony w dużej mierze nujących się zmian technologicznych, warsztaty marke- na nowe technologie i książkę elektroniczną, doskonale tingowe dla branży, literackie spotkania dla młodzieży czy uzupełnił tradycyjne stoiska wydawców i zachęcił nas do interaktywne zabawy dla dzieci. Poza tym targi były miej- pozostania na terenie Pałacu Kultury na dłużej. Przejscem ciekawych wystaw czy ogłoszenia wyników presti- rzysty sposób przedstawienia poszczególnych punktów żowych konkursów. Doczekały się też swojej wirtualnej programu na stronie targów oraz umiarkowana liczba kontynuacji na e-targach. Wydawcy podobno chwalili so- zwiedzających sprawiły, że udział w tym wydarzeniu był bie organizację, frekwencję i program dla branży. przyjemny i komfortowy. Tłumów nie było

Powiedzieli o WTK:

Dużą zaletą minionych targów – choć raczej niezależną od organizatorów i potencjalnie dla nich problematyczną – była umiarkowana liczba odwiedzających. W tamtym roku na monopolistycznej wówczas imprezie Ars Polony ledwo można było przystanąć przy jakimś stoisku i obejrzeć wystawione książki, zwiedzanie polegało głównie na podążaniu za tłumem. Tym razem można było faktycznie przyjrzeć się ofercie wystawców, a nawet zamienić z nimi kilka słów, co osobiście bardzo sobie cenimy.

Niżej Podpisany: Dla mnie mogłoby być więcej nowoczesności, choć i tak nie było źle – dział książki elektronicznej trudno było nazwać “kącikiem” ;-) Póki co na targach książka elektroniczna będzie jednak przegrywała z książką drukowaną, bo na półkach nie ma co postawić.

Maciej Foks: Mocne strony to przeniesienie pewnych elementów z targów w Lipsku. Pojawiła się książka antykwaryczna, Kilka słów o stoiskach: swoją obecność mocno zaznaczy- która cieszyła się sporym zainteresowaniem, stacja rały firmy dystrybuujące czytniki e-booków – można było diowa miała własne stoisko, zaś główną nowością było te cudeńka obejrzeć, wziąć do ręki i trochę się nimi po- Forum Nowych Technologii (w Niemczech funkcjonujące bawić. W oczy rzucały się również bardzo sympatycznie jako Forum Zukunft) o bardzo rozbudowanym programie urządzone miejsca dla dzieci oraz stoisko Wirtualnej Pol- spotkań dla profesjonalistów. ski, na którym można było skorzystać z internetu, a także napić się kawy. Ekspozycje wydawców natomiast nie róż- Rozpoznawalny był kącik związany z czytnikami książek niły się zbytnio od tego, co przedstawili oni na poprzed- elektronicznych, przy czym pomysł jego zorganizowania nich Międzynarodowych Targach Książki. wyszedł od trzech firm, nie od organizatorów targów. Stoiska eClicto i e-media dopełniały tego krajobrazu. Nadto Jeśli chodzi o konferencje, to swoją uwagę skupiłyśmy drukarnia Sowa pokazywała możliwości druku na życzegłównie na tej poświęconej książkom elektronicznym. nie, zaś standy z odsłuchami w różnych miejscach targów Udało nam się być na prawie wszystkich spotkaniach promowały książki audio jako produkt. z III, IV oraz V bloku. Konferencja utrzymana była na wysokim poziomie, większość prelekcji przygotowały osoby To były pozytywy tych targów. Jak na pierwszy raz freznające się na temacie, choć zdarzały się i pewne „kwiat- kwencja publiczności była pozytywna, na spotkaniach ki”, jak choćby stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak z niektórymi autorami, jak Papcio Chmiel czy Katarzyna e-książka, wypowiedziane przez jednego z prelegentów. Grochola były tłumy, nie mówiąc już o niektórych spotkaniach dyskusyjnych w salach.


T IU B DE

ROKU


Tradycja zobowiązała! Od czwartku 20 maja do niedzieli 23 maja 2010 roku 55. Międzynarodowe Targi Książki w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie odwiedziło ponad 36,5 tysiąca ludzi! Mimo fatalnej pogody i fali powodziowej grożącej stolicy, plotek o zamkniętych mostach i ograniczeniach w ruchu oraz tego, że w Warszawie właściwie przez trzy tygodnie pod rząd trwały imprezy dotyczące książki,targi Ars Polony zakończyły się – jak deklaruje organizator – sukcesem. Najpopularniejsi autorzy Największe kolejki po książki, autografy i pamiątkowe zdjęcia ustawiły się do takich autorów jak Monika Szwaja, Stanisław Tym, Tomasz Łysiak, Janusz Ekiert, Wojciech Tochman, Jacek Hugo-Bader, Tomasz Raczek i Jerzy Gruza.

Chopin przyjechał! Tłumy zwiedzających zatrzymywały się przy pięknym Saloniku Chopinowskim. Tutaj w gronie najgoręcej przyjętych gości znaleźli się Michał Rusinek (autor książki „Mały Chopin”) oraz ilustratorka Joanna Rusinek. Jedyny na świecie, niezwykły fortepian firmy Yamaha, cały czas pracowicie odtwarzał zapisane w jego pamięci nagrania muzyki mistrza Chopina i wzbudzał niekłamany podziw zwiedzających. Z miłośnikami muzyki spotkali się m.in. prof. Mieczysław Tomaszewski, autor książek „Chopin. Człowiek, dzieło, rezonans” i „Chopin. Fenomen i paradoks”, oraz prof. Andrzej Jasiński, znakomity pianista i przewodniczący Jury XVI Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina. Salonik odwiedzili także prof. Irena Poniatowska („Fryderyk Chopin. Człowiek i jego muzyka”), Anna Czerwińska-Rydel i Józef Wilkoń („Jaśnie Pan Pichon. Rzecz o Fryderyku Chopinie”), Piotr Mysłakowski i Andrzej Sikorski – genealodzy Rodziny Chopinów. Kilkoro spośród gości targowych zaprosiło odwiedzających na krótkie recitale. Całość rejestrowały kamery Telewizji Polskiej w ramach multimedialnego projektu chopin2010.pl.


Święto fantastyki

Nowej jakości nie było

Bardzo wielu gości odwiedzało kącik przeznaczony dla miłośników fantasy i science-fiction, czyli Ars Fantastica. Wojciech Orliński, Wawrzyniec Podrzucki oraz Michał Radomir Wiśniewski zainaugurowali działalność tego kącika dyskusją „Avatary przyszłości: SF i nowe granice człowieczeństwa”. Chociaż spotkanie zaczęło się już o 16.00,w sali zabrakło miejsc. Później o granicy pomiędzy magią a technologią we współczesnej fantastyce rozmawiali Halina Kubicka, dr Tomasz Majkowski, dr Adam Mazurkiewicz i dr Maciej Wróblewski. Gośćmi AF byli także Łukasz Orbitowski i Jakub Ćwiek oraz Andrzej Sapkowski i Jacek Komuda. Niedziela to czas mrożącego krew w żyłach spotkania z… wampirem. Tematem dyskusji był „Pocałunek wampira: demony współczesnej miłości”, zaś z miłośnikami fantastyki oraz fantasy spotkali się prof. Joanna Czaplińska, dr hab Anna Gemra i dr Zbigniew Wałaszewski. Drugi panel poświęcony był „Fantastyce w czyśćcu literatury”. Brali w nim udział Tadeusz Lewandowski, Paweł Matuszek, Kamil Śmiałkowski i Robert Ziębiński. Targi odwiedził też Marcin Ciszewski, autor powieści militarnoprzygodowych.

To, które z targów uznamy za bardziej udane, zależy wyłącznie od od tego, czego po danej imprezie oczekujemy. Warszawskie Targi Książki ujęły znakomitym sektorem, w którym prezentowane były nowe technologie – mam tu na myśli przede wszystkim czytniki e-booków. Ujęły też naprawdę dobrym programem imprez towarzyszących – znakomite konferencje i spotkania z pewnością stanowiły świetne uzupełnienie dla bogatej oferty książek dostępnych na targach. Ale pierwsza z imprez miała też

Spotkania branżowe

i sporo wad – przede wszystkim rozmieszczenie stoisk na Z pewnością ważnym spotkaniem branżowym był panel dwóch poziomach powodowało niemałe zamieszanie – dyskusyjny zorganizowany przez Polską Sekcję IBBY „Mię- stoiska na piętrze odwiedziło zdecydowanie mniej gości dzy ksiązką a komputerem” – o literaturze dla młodzieży. niż te rozmieszczone na parterze. Odrobinę słabsza była W dyskusji udział wzięli m.in. dr Danuta Świerczyńska-Jelonek, prof. Grzegorz Leszczyński oraz dr Michał Zając. Goście zagraniczni Z zagranicznych wystawców największe zainteresowanie wzbudziły profesjonalne i bogate ekspozycje przygotowane przez Niemcy, Rosję, Ukrainę oraz Chiny. Na Targach prezentowali się wydawcy z 29 krajów. Młodzi ludzie szczególnie często zatrzymywali się przy ekspozycjach reklamujących najnowsze techniki zapisywania i prezentowania książek czyli przy stoiskach prezentujących e-czytniki, spore zainteresowanie budziły audiobooki i e-booki. Nagrody, nagrody, nagrody Ale Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie to także czas przyznawania nagród, wyróżnień oraz ogłaszania nominacji. Poznaliśmy więc listę tytułów nominowanych do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Literackiej Gdynia, dowiedzieliśmy się też, kto zdobył nagrody i wyróżnienia w ramach Papierowego Ekranu.

organizacja Warszawskich Targów Książki, mniej było też głośnych nazwisk, choć wiadomo było, że na autograf Katarzyny Grocholi czekać będą tłumy. Inaczej Międzynarodowe Targi Książki Ars Polony. Tu literackich celebrytów było bardzo wielu – zachwyciła mnie chociażby Monika Szwaja, która nie tylko „wpadła” na targi, ale na swoim stoisku obecna była prawie cały dzień, zwracając uwagę również na debiutujących czy po prostu mniej popularnych autorów wydawanych nakładem


Sola. Organizacja dopięta była tu na ostatni guzik – jeden poziom, na którym rozmieszczone były stoiska sprawiał, że każdy właściwie musiał odwiedzić wszystkich wystawców. Wspaniały był Salonik Chopinowski, ciekawa okazała się obecność na targach wydawców zagranicznych. Ale nie obyło się również bez wad. Przede wszystkim – tu, mimo ogłoszenia wyników wielu prestiżowych konkursów, program imprez towarzyszących był raczej ubogi. Choć na targach obecnych było wiele firm reprezentujących sektor innowacyjny w branży wydawniczej, zabrakło zgrupowania ich w jednym miejscu. Może dobrze by było również zgrupować wydawców zagranicznych – mniej zorientowany gość mógł bowiem odnieść wrażenie pewnego chaosu. Choć ze względu na spotkania organizowane w ramach Ars Fantastica miłośnicy fantasy i s-f niemal musieli wybrać się na targi Ars Polony, umiejscowienie tego cyklu w malutkiej salce, w bezpośrednim sąsiedztwie kawiarni sprawiało, że przy najbardziej popularnych autorach nie tylko widzowie nie mogli się pomieścić, ale też klienci kafejki głośnymi rozmowami przeszkadzali w dyskusji.

się w Warszawie w odstępie pół roku. Jedna w okresie przedświątecznym, gdy trwa gorączka zakupowa, druga – tradycyjnie – w maju. Obie w Pałacu Kultury i Nauki, bo – mimo wielu wad (chociażby ta piekielna klimatyzacja, której brak lub niepoprawne działania doskwiera nam co roku) – nie ma w stolicy miejsca, które mogłoby przyciągnąć tylu odwiedzających. Organizacja dwóch imprez w Warszawie zapewniłaby stałą rywalizację organizatorów i zagwarantowała wyższą jakość targów (oraz – oczywiście – niezłe upusty cenowe jeśli idzie o powierzchnię wystawienniczą). Musianoby wówczas stale podpatrywać pomysły konkurencji, uzupełniać je, udoskonalać. Program stawałby się coraz ciekawszy, a odrobinę mniejsza frekwencja chyba nikomu by raczej nie zaszkodziła – dzięki niej byłoby luźniej, a i rozmowy czy przeglądanie ofert na stoiskach stałoby siębardziej komfortowe. Nie sądzę, by dla Warszawy bliskość czasowa targów odbywających się w Krakowie czy Wrocławiu była groźna – raczej niewielu czytelników wyrusza jesienią ze stolicy na południe kraju tylko po to, by kupić nowe książki.

Tylko czy ktoś zaryzykuje przeniesienie targów i budowanie marki od nowa? Nie Zdarzało się, że z obu imprez wiem, ale życzę, by organiwychodzili głęboko zniesmazatorom starczyło odwagi, czeni goście (niektórzy nawet determinacji i szczęścia. Po głośno mówili, że powinno prostu dlatego, że im więcej im się zwrócić pieniądze za spotykamy się z czytelnikami, wstęp), ktorych zraziła nieobecność ulubionych wydaw- im więcej robimy hałasu wokół książki, tym większa szannictw. Niestety, trzeba pamiętać, że większość odwiedza- sa na odwrócenie sprawiających dramatyczne wrażenie jących nie interesowała się wcześniej programem targów. trendów w zakresie polskiego czytelnictwa. Dlatego też, Wypadałoby więc w przyszłym roku mocniej postawić na że w Warszawie może być miejsce dla dwóch imprez tarinformowanie potencjalnych gości o przewagach danej gowych – tylko trzeba znaleźć dla nich imprezy. odpowiednie formułę i czas. Tak naprawdę, nie jestem pewien, czy organizatorzy obu imprez koniecznie muszą się porozumieć. Może dobrze by było, gdyby po prostu obie imprezy targowe odbywały

Sławomir Krempa


Najlepsze książki na lato! Zagłosuj i wygraj


WOJCIECH WARDEJN: KADRY PRAWDY

Czyli byłem wyrobnikiem tabloidu KADR II Do czego doprowadza mobing, czyli historia pewnego skarbu (…) Wchodzę na zakład. Nie wiem, skąd ta terminologia, ale tak nazywa redakcję Małgorzata i Warszawa. Są zachwyceni, jak tak mówią. Dziennikarze to podobno inteligencja, czwarta władza, a lubują się w takich określeniach. Chcą być bliżej targetów chyba. Może za późno się urodzili. Te redaktory1 z wawy. Ich czas, to był czas gazetek zakładowych. Wtedy mieliby i zakład, i gazetę, i targetów do wyboru i koloru, na wyciagnięcie ręki, przy każdej maszynie. Trochę inne tematy, ale język ten sam. Prosty. Co za tragedia dla tych ludzi. Chyba powinienem im współczuć. – Jesteś już… doskonale – wita mnie kierowniczka – z Patrykiem pojedziesz pod Kalisz. Temat jest taki. Rolnik wykopał jakieś w ch… stare monety i oddał do muzeum. Sformatujemy2 to tak, że uczciwy znalazca… poniał3? – Poniał… – Nie wierzę, niemiecka gazeta i ruskie słownictwo. Koniec świata, pani Popiołkowa4, koniec świata. I do tego jeszcze POZYTYWNY materiał. Pijani? Czy ktoś zwariował? A może jeszcze śpię? W zamyśleniu wyrżnąłem goleniem w biurko. No, jednak nie śnię. Ból sprowadza mnie do rzeczywistości. Patryk to duży chłop, ale o wyglądzie dużego dziecka. I do tego taki trochę erotoman. Jak jakąś fajną dziewczynę na ulicy zobaczy, to zaraz mówi, że wysiada z auta. Ale gust, muszę przyznać, to ma dobry. Największym jego problemem, jest taki jakiś brak koordynacji ruchowej. Najbardziej to widać, jak daje mi znaki na materiale, że

coś mam zrobić, ale robi to w taki sposób i takie strzela miny, że za chińskiego boga nie wiem, o co mu chodzi. Nie tylko ja. Inni foto5 też. Ruchy rąk są w miarę czytelne, ale twarz i te oczy spaniela im zaprzeczają. Trochę to trwało, zanim znalazłem sposób i powtarzam sobie na zdjęciach: nie patrz na twarz, nie patrz na twarz. I w osiemdziesięciu procentach odczytuję przekaz. Niestety, najgorzej jest, jak zadzwoni, czasami nie można go zrozumieć. Jakby był pijany, a nie jest, on po prostu tak mówi. Ten typ tak ma. Gorzej, że chyba tak też słyszy, bo ma na koncie najwięcej sprostowań.6 (…) Kolejna wieś, kolejny sklep, kolejne rozmowy. Jak on pyta w sklepie, ja rozpytuję przed, żeby choć na chwilę odkleić się od fotela i plecy przewietrzyć. Moi rozmówcy, to przeważnie byli pracownicy nieistniejących już pegeerów, zabijających nudę, flaszkami z tanim winem i komentowaniu ruchu na drodze. Na mój widok ożywiają się, bo wreszcie coś nowego. Wielki świat. Prasa. Gazeta. Redaktor. Afera. Bardzo chcą pomóc. Mili ludzie. Trochę nieświeże te ich oddechy. Ale nie będę przecież deprecjonował ich woli pomocy tylko dlatego, że wali im z ust. To nie ich wina, że urodzili się tu w tym miejscu, i taki los ich spotkał. Ofiary wielkiej polityki, przepychanek wrednych imperialistów, z jeszcze wredniejszymi komunistami. Oni jak każde stworzenie po prostu, chcą żyć. Nic więcej. (…) – Jest trop – dzieli się ze mną informacjami – wieś Janków. Tam podobno coś takiego było. Tylko...– zawiesza głos i czuję po jego minie, gdzie błąka się uśmiech bazyliszka, że coś zaraz walnie takiego, z czym mogę sobie nie dać rady. – Tylko. Tylko. Tylko, co.... – No, tylko tych Jankowów… jest trzy… – zaczyna ryczeć ze śmiechu – hihi… Janków jeden… he he – coraz trudniej mu mówić – ha ha… Janków dwa… hu hu – coraz bardziej widzę, że największą radość mu sprawia to, że może mi powiedzieć, o ilości tych Jankowów – he he i… i… Janków trzy… ha ha ha! (…) Zawijam wstecz i obieram kurs na Janków trzy. Jest najbliżej. W parę minut jesteśmy na miejscu. Znowu sklep i byli pracownicy pegeeru. Kolejni już dzisiaj. – Panie… – mówi chłop bez dwóch jedynek. – Stasiak znalazł jakieś monety, ale to było ze dwa lata temu…

Redaktor – w odróżnieniu od dziennikarza, nie rusza się z redakcji, redagując nadesłane materiały, i to on jest odpowiedzialny za tytuł, końcową wymowę artykułu, wygląd strony, zawsze anonimowy, bo artykuł nie jest podpisany jego nazwiskiem, i w razie sprawy sadowej nie on jest stroną. Co nie przeszkadza mu w żaden sposób dokonywać zmian w tekście, według własnego widzimisię 2 Formatować – tu przyjęcie z góry, jak artykuł ma wyglądać, i informacja dla mnie jak mam ustawiać zdjęcia 3 Poniał – z rosyjskiego, zrozumiał 4 Koniec świata, pani Popiołkowa i cytat z serialu „Dom”. Jak pamiętam, to zdanie pada w czołówce, każdego odcinka. 5 Foto – fotoreporter 6 Sprostowania – jak dziennikarz przesadzi, można sprostowania żądać 1


Pudło. Pokazuję mu zdjęcie płotu w gazecie. Mówi, że go kojarzy, ale po drugiej stronie Blizanowa, tam takie robią. Robią!!! To znaczy pewno jest ich więcej. Niestety okazuje się, że tak. Dwóch producentów. Jeden na północ, a jeden na południe. No pięknie. – Patryk… co robimy… płot to zły trop się okazuje. – Kalisz??? – Muzeum ziemi kaliskiej… – podpowiadam – może archeolodzy coś chlapną??? – No… a można jakoś dołem tam jechać? – Chyba można – patrzę na mapę – przez Oszczywnik, Biskupice i Grodzisk. – Przez co? Oszczywnik? – kolejny atak śmiechu. – Tak jest na mapie. Jedziemy. Mapa okazuje się mało dokładna, wpuszcza nas w jakąś wąską, błotnistą dróżkę wzdłuż rzeczki. Auto mi się ślizga, wykazując wyraźne tendencje do zjechania tyłem do wody. Jak dobrze, że kiedyś zahaczyłem o rajdy. Pobladły Patryk nerwowo zerka na licznik i w prawo przez okno, czy jeszcze jest po czym jechać. Uff nareszcie asfalt. Udało się. (…) Wsiadamy po raz kolejny do rozgrzanego samochodu. Kolega jest jakiś taki, podenerwowany. Widzę, że myśli gorączkowo. – Wojtek – już czuję, że Patryk ma jakiś szatański pomysł – pamiętasz tego gościa w Łaszkowie? Wydawał się sympatyczny… – Do czego zmierzasz? – pytam, znając właściwie już odpowiedź. – Podstawny go. Powinien się zgodzić… – Stworzyłem potwora… – No przestań, Piotr dzwonił ze dwadzieścia razy, mówiąc, że bez rolnika nie wracać… – Słyszałem. Mówisz, że to przejdzie… – Musi… to chyba z dziesiąty wyjazd, na którym nic nam nie wyszło. Jak się nie uda to nas przecież zajebią7… co mamy do stracenia… Powiedzieli, że jak tego nie zrobimy to konsekwencje będą ZNACZĄCE – zaznacza. – No, to masz i rację… takich argumentów nie podważysz… nawet to, że nikt mnie nie zatrudniał, to i nie może mnie zwolnić, traci na wymowie – znowu motylki w brzuchu – poczekaj, mam telefon. To Szymon. Jeden z fotoedów. Pyta o zdjęcia z nocnego wypadku. Nie ma ich. A wysłałem i sprawdzałem dwa razy, czy doszły. Nie ma ich. Dlaczego mnie to nie dziwi. 7 8

Zajebią – z kim przestajesz takim się stajesz Wyjebał – z kim przestajesz takim się stajesz

Bo to nie pierwszy raz. Ktoś się nie bał i wyjebał8. Takie to powiedzenie, bardzo popularne wśród poznańskich foto. – Patryk. Musimy stanąć – zatrzymuję auto na przystanku PKS-u. – Dlaczego??? – Bo zdjęcia z wypadku muszę zesłać… bo nie mogą znaleźć… – Znowu… – Jakie znowu… pierwszy raz w tym tygodniu… – bagatelizuję, żartując – … a mamy poniedziałek… Aha, i pytali o rolnika… to chyba faktycznie go podstawimy…, bo nas zaj… zatłuką, jak go nie będzie… Odpalam laptopa, a w komórce sprawdzam stan rachunku, no mam jeszcze cztery dychy do wykorzystania. Zdjęć z wypadku nie jest dużo, może się zmieszczę w abonamencie, koniec miesiąca, rozmowy mogę ograniczyć. Łączę się z netem i wysyłam. Po dwudziestu minutach jest po sprawie. – Łaszków… i ten sympatyczny rolnik… – pytam. – Łaszków… i ten sympatyczny rolnik… – odpowiada Patryk. Do Łaszkowa droga minęła nam gładko. Humory dopisywały, mapa nie zrobiła niespodzianek, a rzeczkę ominęliśmy dużym łukiem. Sympatyczny rolnik stał przy płocie, w miejscu, gdzie go pierwszy raz spotkaliśmy. Żując pestki słonecznika, patrzył wodnistymi oczkami na asfalt, po którym wiatr rozdmuchiwał, na wszystkie strony łupiny, które przed chwilą wypluł. – Dzień dobry, to znowu my – zagaił Patryk. – Doobryyy – przeciągając zgłoski odpowiedział fanatyk słonecznika. – Witam… – włączyłem się w dyskusję – mamy sprawę – przejmując inicjatywę, widząc, zdenerwowanie Patryka, i wiedząc, że w takich sytuacjach mówi niewyraźnie i będziemy tu pewnie wieki stać – jesteśmy z gazety. – Przeca wiem… mówiliście ostatnio… – Robimy taki materiał… – To z gazetyście… czy tkacze? – zażartował. – Artykuł… w sensie – o dziwo Patryk to zrozumiale powiedział – o rolniku co znalazł stare monety i... – I co... – I je oddał do muzeum.. – Głupi jakiś… – No i jakby pan się zgodził…


– Zgodził? Na co… – na twarzy faceta na przemian nie- sensu z uwagi na geografię10 kraju, to bez dyskusji to dowierzanie przemykało ze zrozumieniem – że niby ja… przyjmuje. – Jak nazywał się ten rolnik spod Blizanowa – No, że niby pan… – na twarz Patryka powoli wpełzała i jakieś namiary na niego masz? radość, bo gość wyglądał, jakby się miał zgodzić – … je Oj, myślę… Patryk… jest jakaś afera… z tym podstaznalazł… – jednym tchem wyrzucił z siebie ten ciężar – wionym gościem. i zgodził się zapozować do zdjęcia… – Nie… mówię… wszystko ma Patryk ... – No dobra, czemu nie, ale jakiegoś browara postawi- – A chociaż nazwisko? – Eryk napiera. cie? – Nie pamiętam… sprawdź w opisie zdjęcia, powinno – Postawimy… oczywiście. być… ja teraz nie sprawdzę, bo jadę na materiał… – A gdzie mom to zrobić? – Dobra, to na razie... – rozłącza się. – Gdzieś na polu.. Nad jakimś świeżo rozkopanym doł- Tak coś czuję przez skórę, że coś nie jest dobrze. Wchokiem – włączyłem się do dyskusji. dzę do redakcji. Patryk jakiś taki rozbawiony. Ale inaczej – To poczekajcie… po szpadel pójdę. Alicja po awansie na szefową oddziału. Małgorzata poZa chałupą pole dość stromo opadało ku Warcie. szła do Warszawy, dzięki czemu na wszystkie, zlecane Mało kostki nie skręciłem na kretowiskach, jak tam przez nią gówna przestałem jeździć i koszty mi spadły, szliśmy. Chłop wykopał dołek, zapolował, pokazu- ale atmosfera jest napięta. jąc, że to tu te monety były. W tle widoczek sielan- – Co jest??? – pytam Alicji. kowy, biała chałupka, kontrastująca z zielenią łąki – Pogadaj z Patrykiem, to się dowiesz… – Uuu… jest i mnóstwo pagórków, a na pierwszym planie on z łopa- źle… zwykle mnie tak nie wita... tą i dół. Jakby go wyciąć i dół w photoszopie9, to zdję- – Co jest??? – pytanie kieruję do dużego bobasa Patrycie do folderu. Wielkopolska zaprasza. Herzlich wilko- ka – o co chodzi??? menn. Żegnamy się. Dostaje nawet dwa piwa, jedno od – Piotr miał wizję… a właściwie pomysł… – mówi durazu duszkiem wypija, mówiąc: „dopiero drugie jest do sząc się ze śmiechu – i wylądował na dywaniku u nadegustacji.” Wracamy. Patryk dzwoni i jak zwykle słyszy, czelnego… że wykonaliśmy kawał dobrej, nikomu do niczego nie – Wiem, że go nie lubisz, ale czemu rżysz??? – Wbrew potrzebnej roboty. Taka forma pochwały. Luzackiej, bo pozorom, to go nie znosi. Zawsze zadziwia mnie, jak my oni wszyscy w wawie to luzaki, fajne chłopaki, bo pen- się potrafimy porozumieć, zmieniając tak diametralnie syjka jest, klimka w biurze, darmowy parking i jeszcze znaczenie słów. kanapki same przychodzą. A i wszyscy się lubią, te tele- – Bo chodzi o tego rolnika znalazcę… fony z kurwami, i chujami, i innymi takimi to takie nie- – No??? winne żarciki. Nie używam służbowego meila, bo zwy- – Piotr, wymyślił sobie… – zaczyna się śmiać, facet nie kle ściągał przez parę minut wiadomości o kanapkach, ma za grosz instynktu samozachowawczego (no doco przyszły. Bo w Warszawie jest taka technika, że do bra ja też nie mam, ale dopiero jak się wkurzę) – że pokoju obok, to się nie idzie, tylko meila wysyła. Wot, temu gościowi załatwi nagrodę… ha ha ha... z mitechnika, hamerykańska, albo japańska, ale ostatnio nisterstwa… hi hi hi… zadzwonił… i… he he he… czerpią z koreańskiej, albo tajwańskiej, ale i tak pewnie i załatwił… ha ha ha… a potem dzwoni do mnie… ha wygra chińska. ha ha… i pyta o jego… hi hi hi… adres… he he he… a ja mu mówię, bo coś mnie tknęło, że zgubiłem akurat Dwa dni później odbieram telefon. ten zeszyt, taki niefart… buahahahaha… a on dalej się – Tu Eryk, z foto z Warszawy... – Ten facet wydaje się dopytuje… Nazwisko… miejscowość… itd. w porządku, taki trochę zagubiony, zakręcony i nigdy – Wiem, do mnie też dzwonili – jestem śmiertelnie ponie słyszałem, żeby przeklinał, a zlecenia od niego są ważny – dobrze, że mnie coś też tknęło. A co naczelny? bardzo konkretne i treściwe i co więcej, jak coś jest bez – Nic, opierdolił go… i temat nie idzie. Photoszop – program do obróbki zdjęć, pisownia częściowo spolszczona Geografia kraju – notorycznie kazali mi jechać za zieloną górę żeby zrobić zdjęcie laureata konkursu, gdzie w zielonej, był korespondent który mógł to zrobić, nie nabijając kilometrów 9

10


Fundacja Akademia Młodych, Miasto Dzieci, i Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej w Poddębicach zapraszają uczestników indywidualnych oraz szkoły, przedszkola i domy kultury do udziału w konkursie na ilustrację bądź stronę tytułową książki o tematyce ekologicznej! Masz nie więcej niż 17 lat? Lubisz rysować? Dbasz o środowisko? Ten konkurs jest dla Ciebie!

Żeby wziąć udział w Konkursie, wystarczy zarejestrować się w portalu MIASTO DZIECI, dowolną techniką stoworzyć rysunek na podany temat, zeskanować go (lub zrobić mu zdjęcie) i przesłać za pomocą formularza na stronę MiastoDzieci.pl. kliknij po szczegóły!


Książki dla młodych czytelników poleca Magdalena Galiczek*

*Redaktor działu “Nowości wydawnicze” wortalu literackiego Granice.pl, ilustratorka. Laureatka konkursów poetyckich: Nadchodzącego Pokolenia, Turnieju Jednego Wiersza, Turnieju Horaka. W ciągu ostatnich dwóch lat opublikowała ponad 200 recenzji nowości wydawniczych.


Echo jest krotkiem (czyli kotem potrafiącym mówić we wszystkich językach ludzkich

i zwierzęcych). Po śmierci swojej właścicielki błąka się samotnie po ulicach Sledwai, głodny, wychudzony i przez wszystkich zapomniany. Kiedy już mu się wydaje, że umiera, spotyka na swojej drodze przeraźnika Eisspina, potężnego alchemika mieszkającego w górującym nad miastem ponurym zamczysku. Przeraźnik proponuje Echu układ: w zamian za kroci tłuszcz, Eisspin będzie go przez cały miesiąc karmił najwyborniejszymi potrawami. Ponieważ naszego bohatera i tak czeka pewna śmierć, krotek postanawia odwlec ją w czasie i godzi się na propozycję Eisspina. „Kot alchemika” to napisana z dużą dawką czarnego humoru powieść kierowana raczej do starszych dzieci i nastolatków. Dramatyczne wydarzenia, bezwzględność przeraźnika i obecność przerażających bestii raczej dyskwalifikują powieść Moersa jako książkę dla najmłodszych czytelników. „Kot alchemika” opatrzony jest sporą ilością ciekawych, choć strasznych i budzących grozę ilustracji, ukazujących bohaterów i najważniejsze wydarzenia. Powieść Waltera Moersa zabiera czytelnika w fascynującą podróż już od pierwszej strony i nie pozwala mu się oderwać, dopóki zdarzenia nie dobiegną końca.

Walter Moers „Kot alchemika”, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2009

Dzieci w wieku przedszkolnym, zafascynowane otaczającym je światem, zada-

ją często pytania, na które dorosłym trudno znaleźć właściwą i prostą odpowiedź. Do tych zagadnień z pewnością można zaliczyć kwestię dotyczącą zębów i ich właściwej pielęgnacji. „Moje zęby” Iwony Radünz i Thomasa Röhnera to publikacja kierowana do najmłodszych czytelników, wyjaśniająca wszystkie zagadki związane zarówno z mlecznym, jak i stałym uzębieniem człowieka. Oprócz warstwy typowo dydaktycznej pojawiają się w książce elementy rozwijające wyobraźnię dziecka. W „Moich zębach” obecne są bowiem ruchome, zagięte zakładki, służące do odchylania i zaglądania do wnętrza. Te niewątpliwe niespodzianki z pewnością przyciągną uwagę malucha i sprawią, że będzie on często do książeczki powracał. Duże, kolorowe ilustracje z pewnością zapadną dziecku w pamięć, przystępny tekst sprawia zaś, że brzdąc osłucha się z trudnymi, czasem niemal naukowymi terminami z zakresu stomatologii. Iwona Radünz i Thomas Röhner „Moje zęby”, Debit, 2010

„Potworologia. Wielka Księga Stworzeń Niezwykłych” to publikacja, którą zarówno czyta, jak i ogląda się z niesłabnącym zachwytem. To jedna z tych książek, które można wertować w nieskończoność, za każdym razem znajdując nowe, ciekawe elementy. Publikacja doktora Drake’a zachwyci nie tylko najmłodszych poszukiwaczy przygód, ale z pewnością spodoba się także dorosłym czytelnikom, skłaniając rodzica wraz z dzieckiem do wspólnych obserwacji zadziwiającego i pełnego niespodzianek świata przyrody. Oprócz warstwy merytorycznej publikacji zachwyca przede wszystkim jej strona estetyczna. Książka charakteryzuje się bardzo dużym formatem, twardą, inkrustowaną kolorowymi kamyczkami okładką, przypominającą starożytne woluminy. Również karty publikacji mają naśladować pożółkłe, stare stronice. „Potworologia. Wielka Księga Stworzeń Niezwykłych” przywodzi na myśl ogromny notatnik podróżnika, w którym zapisane są najciekawsze spostrzeżenia, nierzadko znajdujące się na marginesach lub z pozoru niedbale doklejonych świstkach. Kolorowe lub utrzymane w skali szarości ilustracje przypominają bardzo stare ryciny bądź wykonane naprędce szkice. Jednak tym, co w publikacji do końca zauroczy młodego czytelnika, są umieszczone na ostatniej stronie książki bardzo cenne zbiory. Znajduje się tam między innymi fragment futra yeti, owad w bursztynie oraz kawałek wylinki gada.

Ernest Drake „Potworologia. Wielka Księga Stworzeń Niezwykłych”, Debit, 2009


Najlepsze albumy poleca Magdalena Galiczek


H

istorię i ewolucję sztuki przybliżają czytelnikom wszelkiego rodzaju książki popularnonaukowe, biografie artystów czy zwykle bardzo pięknie wydane albumy. W publikacjach tych zazwyczaj brakuje równowagi – niektore charakteryzują się przesadną ilością popularnonaukowych, niezrozumiałych dla przeciętnego czytelnika terminów, innym zaś brak podstawowych treści, za to opatrzone są niezliczoną ilością ilustracji. Perełką wśród książek o dojrzewaniu i przemianach, jakich doznawały malarstwo i architektura, jest książka „O sztuce” autorstwa E.H. Gombricha. Autor w każdym interpretowanym przez siebie obrazie czy rzeźbie odkrywa elementy, które dla przeciętnego obserwatora są albo niewidoczne, albo zbyt oczywiste, aby zwrócić na nie uwagę. Te często bardzo krótkie opisy mówią o obrazie więcej niż długie, skomplikowane, znane z typowo popularnonaukowych publikacji elaboraty. Autor interpretuje dzieło od tej strony, która w danej epoce była dla twórców najistotniejsza. „O sztuce” jest doskonałą publikacją przybliżającą sztukę – zarówno tę najstarszą i najbardziej tajemniczą, jak i najnowszą, niewiele łatwiejszą do interpretacji. Książkę czyta się z wielką przyjemnością, nie zważając na jej przerażające gabaryty. „O sztuce” to publikacja obowiązkowa dla wszystkich, których sztuka choć trochę interesuje, ale też dla amatorów weekendowych wypadów do galerii.

E.H. Gombrich „O sztuce”, Rebis, 2009

Jeśli sądzicie, że katalog prezentujący zbiory konkretnego muzeum musi być nieciekawą,

kilkudziesięciustronnicową broszurką, po którą nigdy nie sięgniecie – jesteście w błędzie. Album „Muzeum Narodowe w Krakowie i kolekcja książąt Czartoryskich” zachwyca bowiem od pierwszej strony. W zbiorach Muzeum Narodowego odbija się jak w zwierciadle cała historia polskiego malarstwa, wzbogacona o kilka perełek malarstwa światowego. Na kartach albumu odnajdujemy więc Matejkę, Grottgera i Kossaka. W zbiorach krakowskiego Muzeum Narodowego nie brakuje chyba nikogo z panteonu polskiego malarstwa. Mamy tu dzieła wielkie, kojarzone chyba przez każdego, kto kiedykolwiek interesował się sztuką polską, ale mamy także okazję poznać innych, mniej znanych twórców. Swoją drogą – bogactwo i mnogość arcydzieł w kolekcjach Muzeum Narodowego potrafi momentami zachwycić. Zdecydowanie więc album „Muzeum Narodowe w Krakowie i kolekcja książąt Czartoryskich” wykracza poza ramy zwykłego katalogu czy przewodnika po zbiorach konkretnej instytucji. Publikacja ta stanowi nie tylko doskonałą wizytówkę dla Muzeum oraz miasta, ale jest ona również interesującym zarysem historii polskiej sztuki. „Muzeum Narodowe w Krakowie i kolekcja książąt Czartoryskich”, Arkady, 2009

„Romantyzm” Ilarii Ciserii to wspaniały przewodnik po epoce. Dla osób, któ-

re pozostają nieobeznane ze sztuką, krótki tekst na początku każdej części stanowić będzie wyczerpujące (a nie – męczące) wprowadzenie w temat. Z kolei koneserów zachwyci możliwość obcowania z dziełami malarskimi, ich wielką różnorodnością oraz kontekstem. To także wspaniała publikacja dla każdego bibliofila. Objętość albumu może momentami przerażać, publikacja bardzo jednak dzięki niej zyskuje. Niemal każdy rozdział opatrzony jest bardzo dużym zbiorem reprodukcji, często zupełnie nieznanych czytelnikowi. Oczywiście, nie mogło tu zabraknąc „Wolności wiodącej lud na barykady”, dzieł Williama Turnera, Caspara Davida Friedricha, Williama Blake’a, Francisco Goyi czy inspirującego romantyków Rousseau, ale to nie wielcy indywidualiści są tu głównymi bohaterami. Bohaterem książki – wreszcie! – staje się sam romantyzm, z całą jego różnorodnością i bogactwem odcieni. Ilaria Ciseri „Romantyzm”, Arkady, 2010


Dobrą fantastykę

poleca Gabriel Augustyn*

*niespełniony pisarzyna, student PAM, w przyszłości preparat do nauki anatomii prawidłowej.


Nie lubisz seksistowskiej literatury? Mierzisz Cię, gdy opowieść wypełniają brud,

krew i czarny humor bliski chamstwu? W takim razie ta książka nie jest dla ciebie! Jacek Piekara nie owija bowiem w bawełnę, pisze prosto z mostu, nie przebierając w słowach. Wykreowany przez niego świat jest odpychający, pozbawiony piękna i wzniosłych motywów, a bohater - Mordimer Madderin - to gruboskórny inkwizytor, zapatrzony w siebie i Święte Oficjum. Nie boi się torturować, kłamać, knuć, a czyni to w dwóch minipowieściach zawartych w zbiorze. Piekara przedstawia w nich losy inkwizytora za młodu, gdy jest on jeszcze niedoświadczony i za bardzo zapatrzony w siebie. Niesie to ze sobą ciekawe komplikacje, uatrakcyjniając historie, które mimo brudu, mimo sprowadzania kobiet do roli służących, kurtyzan lub ofiar, są wyjątkowo dobre i czyta się je z wypiekami na twarzy. Wyśmienita rozrywka, kapitalna, aby poprawić sobie humor i zrzucić stres codzienności. Oczywiście, jeśli podejdzie się do tego z należytym dystansem. Jacek Piekara „Ja, Inkwizytor. Wieże do nieba”

Stephenson dał się poznać jako twórca wielowymiarowy, a jego bestsellerowe „Cryptonomicon” i „Cykl barokowy” wdarły się w zbiorowy umysł wielbicieli dobrej, ambitnej fantastyki na całym świecie. Nic więc dziwnego, że na najnowszą powieść czekano z zapartym tchem, stawiając jej już na samym początku wygórowane wymagania. Niemniej, nawet jeśli ktokolwiek miał przez chwilę obawy co do szans ich spełnienia, to rozmywają się one w trakcie czytania pierwszych zdań „Peanatemy”, a kolejne strony potwierdzają, że Stephenson jest w życiowej formie! Z wprawą alchemika najwyższej próby autor miesza ze sobą najważniejsze (i najciekawsze) zagadnienia współczesnych nauk. Pojawiają się mechanika kwantowa, filozofia fenomenologiczna (odniesienia do Thomasa Metzingera), dodatkowo nie stroni autor od zabaw stylistycznych, wpasowywania teorii języka w konstrukcję powieści. Wszystko to idealnie komponuje się z treścią, sprawiając, że „Peanatema” to książka w każdym aspekcie wybitna. Neal Stephenson „Peanatema”

Do czasu opublikowania „Lodu” powieść uznawana za najlepszą w dorobku

Dukaja. Nie bez powodu, bowiem autor (w sposób absolutnie porażający) połączył niemal liryczną stylistykę z pomysłami, które mogłyby wypełnić kilkanaście innych książek. Cały świat bazuje na filozofii arystotelejskiej, a okrasza go idea formy podlegającej dowolnym przewartościowaniom. „Inne pieśni” to historia upadłego stratega, Hieronima Berbelka, który (w pewnym sensie) dostaje drugą szansę umożliwiwiającą mu nie tylko zemstę, ale również odzyskanie celu w życiu. Powieść wypełniona jest porażającymi lokacjami, pomysłami wznoszącymi wyobraźnię czytelników na wyżyny pracy oraz cudowną niejednoznacznością, przez co na wiele dni po skończonej lekturze wciąż obraca się w głowie możliwe interpretacje, stale ulegając formie pomysłów Jacka Dukaja. Jacek Dukaj „Inne pieśni”


Najlepsze książki katolickie poleca Danuta Szelejewska*

*Katechetka pracująca w katowickich szkołach, publicystka katolicka zajmująca się homiletyką. Recenzentka współpracująca z wortalem literackim Granice.pl.


Umysł

człowieka tęskni do wrażeń na zawsze pozostawiających niezapomniane wspomnienia. Bardzo często przeżycia estetyczne łączą się z doznaniami religijnymi. Próbę połączenia tych dwóch elementów znajdziemy w książce Elizy Piotrowskiej „Dla dzieci przewodnik po polskich sanktuariach”. Poszczególne miejsca kultu autorka opisuje w sposób przejrzysty i dowcipny. Każdą relację rozpoczyna słowami „Dawno, dawno temu”. Pobudza ciekawość i chęć obejrzenia danego miejsca w rzeczywistości. Bardzo dokładnie wyjaśnione są takie elementy jak: kolor skóry Matki Bożej, uśmiech lub powaga malujące się na Jej twarzy, rysy na policzku, korona i odsłonięte ucho. Mowa jest również o atrybutach: szkaplerz, różaniec i berło. „Przewodnik” został zaopatrzony w kolorowe ilustracje, które wzbogacają przekazywane treści. Młody czytelnik po zapoznaniu się z lekturą, z pewnością zapała chęcią odwiedzenia opisywanych miejsc. Natomiast człowiek dorosły bardzo chętnie uda się tam jeszcze niejeden raz. Eliza Piotrowska „Dla dzieci przewodnik po polskich sanktuariach”

Modlitwa i miłość to elementy, których nie może zabraknąć w życiu czło-

wieka. Ponieważ nie ma miłości bez trwania w bliskości z ukochanym, nie da się prawdziwie żyć bez modlitwy. Książka jest zbiorem przeplatających się przemyśleń Matki Teresy z Kalkuty i brata Rogera. Oboje ci wielcy ludzie dzielą się doświadczeniami zdobytymi w kontaktach z najuboższymi. Matka Teresa na plan pierwszy wysunęła konieczność utrzymywania więzi z Bogiem, zawiązującą się poprzez modlitwę. Jest to prosty sposób na naukę czynów miłości. Ponieważ człowiek biedny sam nie da sobie rady, dlatego każdy z nas winien wprowadzać miłość w czyn. Myśli Matki Teresy warto uzupełnić o spostrzeżenia brata Rogera. Według niego, poprzez modlitwę Boża radość przenika w ludzkie serca. Człowiek nabiera odwagi do zaangażowania się w sprawy biednych i samotnych. Okazanie współczującej miłości jest początkiem uzdrowienia. A to z kolei potrzebne jest każdemu z nas. Niech myśli zawarte w „Modlitwie...” poruszą nasze umysły i serca. Matka Teresa, brat Roger „Modlitwa. Źródło współczującej miłości”

Życie ludzkie pełne jest doświadczeń. Niektóre wydarzenia na zawsze po-

zostają w pamięci jako szczególnie ważne i piękne. Jan Paweł II zauważył te chwile, które zostawiają niezatarte ślady w sercu każdego człowieka. W „Słowach najważniejszych...” poświęcił on wiele uwagi odpowiedzialnemu rodzicielstwu, podkreślił rolę sakramentów, docenił znaczenie kochanej mamy, wspaniałego taty oraz babć i dziadków, będących znakiem więzi między pokoleniami. Wiele uwagi poświęcił chorym, prosząc Boga o siły i zdrowie dla nich. W swych rozważaniach Ojciec Święty wspomina o wszystkich: szczęśliwych, zapracowanych, samotnych i smutnych, starych i pogrążonych w żałobie. Każdemu życzy radości Bożego Narodzenia oraz Wielkanocnej Nadziei. Przesłaniem „Słów najważniejszych” jest potrzeba uświadomienia współczesnemu człowiekowi, że przyszłość zależy od nas samych. Bez względu więc na to, czy chwile naszego ziemskiego bytowania są radosne, smutne, trudne czy ważne, zawsze dbajmy o odnowę osobistego życia każdego z nas. Jan Paweł II „Słowa najważniejsze na różne okazje”


Literaturę piękną poleca Anna Kołodziejska*

*polonistka, autorka recenzji i tekstów krytycznoliterackich, miłośniczka górskich eskapad, literatury, teatru, muzyki i kina.


Tego, kto ceni sobie klasyczną formę narracji, zachęcam po sięgnięcie wznowio-

nej przez wydawnictwo Rebis powieści F. Scotta Fitzgeralda „Czuła jest noc”. Poza kontekstem autobiograficznym, a więc portretem samego pisarza i jego żony, ukrytych pod postaciami Nicole i Dicka Driverów, mamy tu barwną opowieść o życiu ludzi ze środowiska światowej finansjery, bogatych i próżnych oraz tych, którzy wszelkimi sposobami próbują do tej enklawy przeniknąć. Choć powieść ta umyka wypracowanym przez postmodernizm środkom wyrazu, nie zdezaktualizowała się. Jej przekorna perspektywa, polegająca na rejestrowaniu zdarzeń przez jednego bohatera – w tym przypadku młodziutką i naiwną aktorkę Rosemary Speers, pozwala na włączenie w odbiorze powieści jeszcze jednego kanału interpretacyjnego. „Czuła jest noc”, jak i inne dzieła Fitazgeralda, jest swego rodzaju fotografią, ujęciem epoki ze specyficznym jej językiem. Obrazem epoki, która tuż po działaniach wojennych lat 30. XX wieku bezpowrotnie odeszła. Warto wyostrzyć oko, by się jej przyjrzeć. F. Scott Fitzgerald „Czuła jest noc”

„Mandaryni” Simone de Beauvoir powołane do ponownego zaistnienia na księgarnianych półkach przez Czarną Owcę, wyrasta z pnia literatury obyczajowej, z dużym nachyleniem ku ramom powieści zaangażowanej, nasiąkniętej ideologicznie i intelektualnie. Dla kogoś, kto otarł się o francuski egzystencjalizm, historia ta z pewnością będzie przygodą i odkrywaniem sekretów życia jego czołowych przedstawicieli, czyli prócz samej autorki, także Jeana-Paula Sartre’a czy Alberta Camusa. Ta wpisana w indeks twórców ksiąg zakazanych pisarka, jedna z kontynuatorek zrodzonej na początku XX wieku myśli feministycznej, bezpardonowo wnika w zagmatwane struktury egzystencjalne, jakie konstytuuje miłość, przyjaźń, ambiwalentna im nienawiść, by znaleźć się jak najbliżej sensu, esencji, istoty bytu. Dlatego tak bardzo powieść ta bliska jest klimatowi schyłku, odchodzenia pewnej formacji w niepamięć, jaki uwiecznił Denys Arcand w filmie „Inwazja barbarzyńców”. Simone de Baeuvoir „Mandaryni”

Czytając literackie impresje Beatrice Masini na temat jednej z największych pisarek minionego wieku, mimowolnie po głowie krążył urywek piosenki „Who’s afraid of Virginia Woolf?”, którą śpiewała przekornie Elizabeth Taylor z film Mike’a Nicholsa. We wspomnianym filmie hasło to było kluczem do groteskowej gry psychologicznej, w jaką grali bohaterowie. Do podobnych poszukiwań i rozstrzygnięć zaprasza nas autorka parabiografii twórczyni „Pani Dalloway”, która na bazie fragmentów listów, dzienników i utworów powieściowych oraz własnej wyobraźni dopowiadającej wiele rzeczy, snuje opowieść o kobiecie, której meandryczny życiorys do tej pory staje się podłożem wielu refleksji i hipotez nie tylko przedstawicieli nauki, ale i literatury sensu stricto. Za pomocą przekrojowego ujęcia tematu, od dzieciństwa po okres dorosłości, poznajemy szczegóły wyjątkowości osoby, tak boleśnie przecież doświadczonej przez życie. Kto się boi Virginii Woolf, niech koniecznie sięgnie po ten niewielkich rozmiarów zbiór opowieści. To pięknie i metaforycznie nacechowana historia pełna psychologicznych zawirowań. Beatrice Masini „Virginia Woolf”


Literaturę piękną poleca Mariusz Kołodziejski*

*humanista - ukojenie odnajduje w poezji i muzyce. *humanista - ukojenie odnajduje w poezji muzyce. Lubi długie podróże, w które zawsze zbieraize sobą Lubi długie podróże, w które zawsze zbiera ze sobą dobrą książkę. dobrą książkę.


Jak wiemy, okres pierwszych lat po zakończeniu wojny, ale i kilku lat wcześniejszych,

to czas budowania nowego ustroju w naszym kraju, gdy toczy się wewnętrzna walka o przyszłą władzę. Jej specyfiką była podskórna gmatwanina interesów, mająca prowadzić do dezorientacji obywateli – kto z kim, kto przyjaciel, a kto – zdrajca. Był to czas wielkiego chaosu, który charakteryzuje się wielością kodeksów moralnych, w znacznej mierze wywodzących się z etosu dwudziestolecia. Ciekawe, że te pierwsze lata wolności określono mianem „Polskiego Dzikiego Zachodu”, a ich klimat najwierniej bodaj oddaje film „Prawo i pięść”, powstały – notabene – na podstawie powieści Hena „Toast”. Właśnie w tym maglu historii poznajemy „Dymitra”, wychowanego przez partyzantkę młodzieńca, który nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Mało tego, prowadzone przez niego śledztwo może zdemaskować gestapowskiego kapusia w postaci jego dawnego przełożonego. Czy można napisać dobry kryminał, umiejscowiony w czasach powojennej Polski? Otóż można, a „Twarz pokerzysty” Józefa Hena jest tego najlepszym przykładem. Józef Hen „Twarz pokerzysty”

„Nie opłaca się inwestować w poezję. Liczy się krzem. Złoto. Może jeszcze nieruchomości”. Cytat pochodzi z wiersza „Szpak” Ewy Lipskiej z jej najnowszego tomiku zatytułowanego „Pogłos”. Autorka „Drzazgi” pokusiła się o ocenę dzisiejszej kondycji naszego kraju i jego obywateli, zwłaszcza młodego pokolenia, biorących udział w klasyku wśród najnowszych dyscyplin sportowo-społecznych: wyścigu szczurów. Ocenę, dodajmy, niezbyt pochlebną dla nas. Mamy oto obraz Polski przypominającej bardziej instalację miasta, niż prawdziwy projekt, raczej przywodzący na myśl zbieraninę różnego rodzaju gotowych przedmiotów, niż urbanistyczny zamysł architekta. Wynika to z prostej ekonomicznej zasady: róbmy tak, aby wyszło, jak najtaniej. Tylko, że ten przestrzenny collage swe odbicie ma również w tym, co można określić mianem „duszy kraju”, a jej wyznacznikami stały się egoizm i konsumpcjonizm. Dzieje się tak, ponieważ dzisiejsi ludzie żyją tak, jakby mieli do dyspozycji nieprawdopodobną ilość dnia, „który puchnie od ukąszeń sterydów”, jak i „od przepowiedni że nie skończy się nigdy.” Nic bardziej zgubnego. Wspaniała kultura słowa. Znakomity tomik! Ewa Lipska „Pogłos”

Czy możliwe jest, że Lucyferowi zawdzięczamy więcej dobrego, niż sądziliśmy?

A jeśli prawdą jest, a w kwestii wiary nigdy niczego nie można być pewnym, jak chciał tego austriacki twórca antropozofii Rudolf Stainer, że to właśnie Istoty Lucyferyczne umożliwiły nasz ludzki byt. Co wtedy? Kwestia o tyle intrygująca – bo wywodząca się z ludzkiego myślenia – co nieistotna, jeśli nie uwierzymy i nie uczynimy z niej sposobu na nasze istnienie. Jeden się zastanowi, drugi pokiwa z politowaniem głową, a jeszcze inny zacznie krzyczeć, oburzony: jak to? Nie w tym tkwi sens książki Jerzego Prokopiuka, aby kogoś do czegoś przekonać, czy też namówić. Ta pozycja to przejmujący zapis walki człowieka z własną naturą, bólem, cierpieniem, ale i świadomością, która nie zawsze podpowiada najlepszą drogę, a bardzo często – ciąży. Jak wyznaje sam autor, urodzony w znaku Bliźniąt posiada w sobie dwie dusze: jedna garnie się do Chrystusa, ale druga pozostaje pod wpływem Jego ciemnego Brata – Lucyfera. Ogromnie interesująca lektura! Jerzy Prokopiuk „Luciferiana: między lucyferem a Chrystusem”


Powieści obyczajowe poleca Justyna Gul*

*Współpracująca z wortalem literackim Granice.pl recenzentka. W ciągu ostatnich 6 miesięcy opublikowała niemal 150 recenzji nowości wydawniczych.


„Nauczycielka muzyki” należy do tej wąskiej grupy powieści, które zapadają w pamięć na długie lata zdumiewając swoją melodią i wywołując emocje o wprost niewyobrażalnej sile. Autorka, Janice Y.K.Lee zabiera nas do Hongkongu w czasie II wojny światowej bezlitośnie obnażając przy tym ciemną stronę ludzkiej natury. Tuż przed rozpoczęciem wojny przybywa tam również Will Truesdale, który z miejsca zostaje zauważony przez piękna Trudy Liang. Ta Euroazjatka, pół-Portugalka, pół-Chinka to kobieta o wielu twarzach, kochana i nienawidzona członkini miejscowej elity, która bierze od życia wyłącznie to co chce, a tym razem obiektem jej pożądania jest Will. Salonową sielankę w strugach szampana przerywa wybuch wojny oznaczający dla Trudy koniec przyjęć i wygodnego życia oraz szarą rzeczywistość przy odgłosach spadających bomb. „Nauczycielka muzyki” to historia miłości, której daleko do ckliwych romansów, ale która z siłą gromu poraża swoim spokojem i pozorną beznamiętnością. Tej książki, która uwodzi jak Trudy nie da się przerwać i odłożyć. Niczym nałóg bierze nas w swoje objęcia zostawiając odciśnięty ślad. Zostawiając muzykę… „Nauczycielka muzyki”

Są takie miejsca na świecie, których klimat uskrzydla, otula, a jednym z nich jest cukiernia Pod Amorem. Wypiekane tam jagodzianki rozbudzają zaś apetyt … na czytanie. Mamy zatem historyczną tajemnicę, a koleje losu następujących po sobie pokoleń niosą mroczne tajemnice, wielkie namiętności i przepełniające bólem tragedie oraz legendę o tajemniczym pierścieniu przekazywaną z ust do ust. Wraz z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk cofamy się w czasie by porwał nas wir walk powstania styczniowego, dopadły trudy zarządzania rozległym majątkiem i przeobrażenia zachodzące w kraju. Towarzyszymy Barbarze Zajezierskiej w jej zmaganiach z utrzymaniem siebie i dzieci po śmierci męża, odpieramy zaloty chciwego stryja, płaczemy nad córką i załamujemy ręce nad kochliwym Tomaszkiem, a właściwie hrabim Tomaszem Zajezierskim. To zaledwie jedna karta niezwykłej historii niezwykłego rodu opisanej przez autorkę, a opowieści o kolejnych gałęziach drzewa genealogicznego jest znacznie więcej. Jednocześnie dla powrotu do rzeczywistości mamy spotkania z Igą w kawiarni i, zajadając gutowskie delicje, poznajemy obawy i nadzieje dziewczyny, zarówno te dotyczące przyszłości jak i zamierzchłych czasów. „Cukiernia Pod Amorem” to książka niezapomniana, w której historia splata się z teraźniejszością, łzy ze śmiechem, a słodkie wypieki z gorzkimi pigułkami serwowanymi przez los. Opowieści autorki nigdy nie ma dość, pozostaje nam zatem rozsiąść się w kawiarni „Pod Amorem” i delektując się migdałowym pierścieniem poczekać na kolejny tom sagi. „Cukiernia pod Amorem”

Dageotyp to pierwsza w historii fotografia wykonywana na powierzchni posrebrzanej płytki miedzianej i wywoływana w oparach rtęci. Książka „Dagerotyp. Tajemnica Chopina” to natomiast sentymentalna podróż śladami wielkiego człowieka, znanego z romantycznego Nokturnu Es-dur czy Sonaty b-moll. W opowieści, którą snuje Lucyna Olejniczak wibrują dźwięki muzyki, doznania estetyczne zapewniają dzieła zebrane w Luwrze, a klimat przeszłości przynosi zapach konwalii. Wraz z Lucyną i jej partnerem Tadeuszem przybywamy do miasta zakochanych i artystów-Paryża, na zaproszenie ich francuskich przyjaciół Sophie i Claude`a. Znając pociąg autorki do zagadek i tropienia tajemnic, Francuzi szykują dla pisarki nie lada niespodziankę. W starym sekretarzyku stojącym w ich zamku w Szampanii, odnaleźli plik listów należących do odległej przodkini Sophie. Ta piękna i utalentowana kobieta, malarka, a zarazem czarna owca w rodzinie, w swoich zapiskach odkrywa fascynujące i pełne przygód życie. Historia Marie to opowieść z I połowy XIX wieku, mająca swój początek w Paryżu roku 1832, kiedy to spotyka intrygującego kompozytora. Czy był nim Chopin? Lucyna Olejniczak pisząc „Dagerotyp. Tajemnica Chopina” stworzyła wyjątkowy portret człowieka, który kochał, tworzył i cierpiał. Niezwykła plastyczność języka, jakim posługuje się autorka sprawia, że bez trudu wyobrażamy sobie tragiczne w skutkach uczucie, które połączyło bogatą arystokratkę i początkującego kompozytora i nawet brak jednoznacznych dowodów na to, że ukochanym Marie był właśnie Fryderyk, nie burzy naszego obrazu miłości.

„Dagerotyp. Tajemnica Chopina”


Dobrą sensację

poleca Damian Kopeć*

*Informatyk z zawodu wykonywanego, a wykształcony na matematyka wielbiciel literatury i krajobrazów. W obu sferach można znaleźć piękno, które zachwyca i emocje, które pozytywnie nastawiają do życia. Lubię ciszę i to właśnie ją znajduję w szeleście kartek książek oraz szumie lasów, strumieni i łąk. Pisząc staram się bardziej niż na treści koncentrować na emocjach, które książki ze sobą niosą.


Powieść sensacyjno-szpiegowska, która nie wychodzi poza ramy gatunku, ale całkiem nieźle w nie się wpasowuje. Nieczysta gra wywiadów. Aktualne tematy rozkwitającego światowego terroryzmu i międzynarodowej walki z tą plagą współczesnego świata. Wyraziste, barwne postaci z agentem Tommym Carmellinim na czele, skądinąd znanym chociażby z wcześniejszej powieści Kłamcy i złodzieje. Inteligentne, przewrotne, zmysłowe, bardzo wyrafinowane kobiety, które doskonale czują się w świecie „krzywych luster”. Dostajemy to, czego możemy się spodziewać. „Zdrajca” to czysta rozrywka bez pretensji do pogłębionej psychologii czy odkrywczej socjologii. Bez pseudointelektualnego zadęcia. Kilka wątków, dynamiczna akcja, sprawne wykonanie pozwalają skutecznie oderwać się na chwilę od uroków codzienności. Wejść w świat gier tajnych służb i głęboko zakonspirowanych organizacji. Zanurzyć się w sumie w dość mroczną wizję świata, który jest ukazany jako pole walki ambitnych ludzi oddanych niebezpiecznym ideom. Stephen Coonts „Zdrajca”, Rebis

Znający tytułową trójkę przyjaciół bez zbytniej zachęty sięgną i po ten, siódmy z kolei, tom serii. To powieść dla młodzieży, niezła mieszanka kilku gatunków – fantastyki, sensacji, przygody, kryminału i horroru. Osadzona w realiach współczesnego świata, choć doprawiona sporą dawką bujnej autorskiej fantazji. Pensjonat „Trzy Kuzynki” w którym spędzają ferie bohaterowie, kryje w sobie wielką tajemnicę, dla niektórych dość groźną. Związaną z miejscem i jego właścicielkami. Młodzież przybywająca tu na odpoczynek szybko okazuje się tajemnicza i nie taka niedojrzała, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Autor doskonale stopniuje napięcie zdarzeń. Niepokoi, bawi, straszy i rozśmiesza. Wszystko to w odpowiednich proporcjach. Zaletą książki jest dobra fabuła; fajne, ciekawe, zróżnicowane postaci; żywe, dowcipne, wystylizowane na żargon młodzieżowy dialogi; charakterystyczne zachowania oraz zrozumiałe dla młodych problemy i rozterki życiowe. Polecam wielbicielom wartkiej i niegłupiej akcji. Rafał Kosik „Felix, Net i Nika oraz Trzecia Kuzynka. Tom 7”, Powergraph

Dobry początek, kilka słabszych rozdziałów i mocno wciągająca reszta. Tak moż-

na by ocenić książkę w telegraficznym skrócie. To zasadniczo melanż dwóch gatunków: powieści szpiegowskiej i conspiracy thrillera. Odpowiednio odrealniony, podkoloryzowany, dynamiczny i mocno wciągający. Spełniający ważny w przypadku takiej literatury warunek: przyjemności lektury. Autor serwuje nam wizję świata w którym rządzą wpływowi przestępcy i potężne tajne służby. W którym znaczącą rolę grają pieniądze zdobywane w każdy możliwy, raczej mało uczciwy, sposób. Wiele jest w tej powieści odniesień do realiów współczesnej Rosji. Do zabójstw niewygodnych dziennikarzy, aroganckiego zachowania nowobogackich Rosjan w światowych kurortach, wpływów bezwzględnej rosyjskiej mafii i tamtejszych „handlarzy śmiercią”. Nie ma w tej książce miejsca na subtelności. Postaci i fabuła nie są bardzo skomplikowane. Sieci wywiadów, np. izraelskiego, oplatają świat swoimi mackami, a superagenci dzielnie walczą ze złem. Daniel Silva „Reguły moskwy”, Muza


Tutaj nas znajdziesz...


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.