Czytam 10

Page 1

1/2011

Świat wampirów

Enerlich - Preys - Murakami


Rozmawianie

Jestem z prowincji - wywiad z Katarzyną Enerlich Mocno trzymam się rzeczywistości - Robert T. Preys

Podgryzanie, czyli o wampirach słów kilka

Wampiry poprzez wieki - Małgorzata Gołaszewska Piekło-niebo - Małgorzata „Vrolok” Jankowska 8 wampirzych mitów - Grzegorz „REDnacz” Raczek Wszystko, co chciał wiedzieć... - Kamil Świątkowski Homo sapiens vampiris - Justyna Gul Pokaż zęby, panie Hrabio! - Gabriel Augustyn Żywe trupy lubią kino - Dorota Jędrzejewska Jak przeżyć wśród… martwych? - Marcin Marchlewski Wampiryczne historie - Justyna Gul Trzy najlepsze książki i trzy najlepsze filmy o wampirach Dwie pomyłki - Jan Siwmir

Punktowanie

Design książek - Joanna Janowicz Warszawikia, przypomnienie - Paweł Wimmer

E-czytanie

iPad, iPhone, iPod Touch - jak dodać własne pliki do aplikacji e-książkowych - Piotr Kowalczyk

Odsłanianie / Oglądanie

„Uczono nas jak umierać, nie jak żyć” - rozmowa ze Swietłaną Aleksijewicz Manifest nowoczesnego patriotyzmu - Łukasz Grzesiczak Nowej jakości zabrakło - Sebastian Adamkiewicz Samotność od kuchni - Gabriel Augustyn

Podpatrywanie

Zemsta jest kobietą Opowiadania „Czytadełka”

4 10 12 15 16 18 22 24 26 28 30 32 34 40 42 44 46 48 50 52 53 54

Adres redakcji: Wojciech Polak, Magazyn “Czytam”, Pl. Gen. Sikorskiego 2/8, 41-902 Bytom czytam@granice.pl, redakcja@granice.pl, skrempa@granice.pl Wydawca: Redaktor naczelny: Wojciech Polak Sławomir Krempa Redaktor prowadząca: Justyna Gul Zespół: Gabriel Augustyn, Magdalena Galiczek, Małgorzata Gołaszewska, Krzysztof Grudnik, Anna Kołodziejska, Mariusz Kołodziejski, Damian Kopeć, Stale współpracują: Katarzyna Chruścicka, Joanna Janowicz, Malwina Szymańska, Agnieszka Żak, Niżej Podpisany, Jan Koźbiel Projekt graficzny, DTP: Fotografia na okładce: Tomasz Baran Adam Maniura www.amaniura.pl Reklama: Danuta Bujak, 603 610 667, Patrycja Palion, 666 716 586,

dbujak@granice.pl ppalion@granice.pl


Jestem z prowincji Z Katarzyną Enerlich, zakochaną w Mazurach pisarką, autorką „Prowincji pełnej marzeń” – jednej z „Najlepszych książek na lato” wortalu Granice.pl, „Prowincji pełnej gwiazd”, „Kwiatu Diabelskiej Góry”, „Czasu w dom zaklętego” oraz zbioru opowiadań „Oplątani Mazurami”, który ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa MG, rozmawia Justyna Gul. W dzieciństwie zaplanowała Pani, że zostanie dziennikarką, a następnie – autorką książki. To pierwsze marzenie udało się spełnić, gdy była Pani jeszcze dzieckiem – kiedy miała Pani 12 lat, pojawił się Pani artykuł na temat Mrągowa. Skąd ta nieustająca już od lat fascynacja Mazurami? Moja miłość do prowincji, paradoksalnie, wzięła się chyba z… kompleksu prowincji. Gdy byłam dzieckiem, borykałam się z nim, z zazdrością patrząc na tańczące w „Gawędzie” dziewczynki w białych tenisówkach i krótkich spódniczkach. Tak bardzo chciałam być jedną z nich! Kiedy podczas ferii zimowych telewizja pokazywała „Torwar” i jeżdżących na łyżwach, patrzyłam na to w rozmarzeniu. Tamte dzieci były z innego świata – z wielkiego miasta, tętniącego od atrakcji i możliwości. Mój świat w latach siedemdziesiątych nie był tak barwny… Gdy miałam dwanaście lat, redakcja Płomyka zaprosiła

swoich Czytelników do pisania o swoich małych ojczyznach. Napisałam artykuł o Mrągowie, dostałam za niego pierwsze honorarium. To były pierwsze zarobione pisaniem pieniądze! Potem zostałam laureatką konkursu „Tu mieszkam”, organizowanego przez „Gazetę Olsztyńską”. Tam też pisałam o swojej małej ojczyźnie – o tym, jak w miejscu przedwojennego targu końskiego powstało moje osiedle Parkowe. Moja praca ukazała się drukiem, byłam w redakcji w Olsztynie na wręczeniu nagród. Miałam wtedy 13 lat. Byłam taka szczęśliwa. Obiecałam moim Rodzicom, że będę pisać. Dopingowali mnie później, gdy jako licealistka pisałam do „Świata Młodych” i „Na przełaj”. A potem Rodzice odeszli i nie mam już komu powiedzieć, że dotrzymałam słowa… Kilkanaście lat temu prowadziłam w lokalnym piśmie rubrykę „Prowincja pełna złudzeń”. W krzywym zwierciadle opisywałam w niej życie mojej prowincji. Nie myślałam jeszcze wtedy, że to był początek pierwszej książki… Dopiero gdy dorosłam, zaczęłam doceniać wartość mojej prowincji. To słowo przestało już kojarzyć mi się z kompleksami, a zaczęło określać miejsce do życia w podziwie nad światem. Chyba po prostu chciałam udowodnić sobie i innym, że warto pochylić się nad prowincją. W moim przypadku – mazurską, bo to jest moje miejsce narodzenia, a rodowód rodu Enerlich sięga właśnie Prus Wschodnich. Być może dlatego miłość do tego miejsca krąży w moim krwioobiegu? Chcę wierzyć w owo dziedziczenie miłości, genetyczną fascynację małą ojczyzną. Czasem wydaje mi się, że tu zachód słońca jest... prawdziwszy. Rozmowy z ludźmi prowadzi się nie przez zestaw głośnomówiący podczas stania w korku, a przez zwykły płot przy wiejskiej drodze. Tu też dzieją się rzeczy niezwykłe, ludzie spotykają się, kochają się i kłócą, życie tętni, tylko może trochę wolniej… Moja pierwsza książka „Prowincja pełna marzeń” oraz jej druga część „Prowincja pełna gwiazd” to właśnie próby uchwycenia w szklanym szkiełku wyobraźni tego wszystkiego, co w mojej prowincji mnie urzekło. Są więc i historie przedwojenne, które wydarzyły się naprawdę, dzieje kamienic i ulic w moim rodzinnym Mrągowie i miłość też jest - nagła i nieuchron-


na, w różnych odmianach, również najtrudniejsza – bo bez posiadania. Czuję, że to miejsce mnie również kocha, a tam, gdzie jesteśmy kochani, lepiej się żyje. W moim przypadku przysłowie o trudnym byciu prorokiem we własnym kraju nie sprawdziło się. Moje mazurskie książki przyjmowane są tu ciepło i z życzliwością. I jak się nie fascynować tą ziemią, skoro jest taka łaskawa? W Pani ustach „prowincja” nie kojarzy się jednak z „zaściankiem”, lecz z magią, której widzenia uczyła się Pani ponoć z tekstów Brunona Schulza. Co tak inspirującego jest w tych okolicach „sielskich i anielskich”, że pojawia się w nich magia? Ten, kto uważa, że prowincja to stan umysłu, myli się bardzo. Bo nigdy nie pokochał małego miejsca, które może być całym światem. Moja prowincja bywa magiczna, ale… nie zawsze jest sielankowa. Trzeba mieć naprawdę dobre zdrowie, by wytrzymać na tym biegunie zimna. Bo moja prowincja nie jest tak łagodna w klimacie, jak Toskania, Umbria albo Prowansja. Nie rozpieszcza ani mieszkańców, ani turystów. Przedwojenni Mazurzy, których tajemnice i przeszłość zgłębiam jak wielką przygodę, wychowani byli w surowym klimacie. Stawiali czoła życiowym problemom w taki sam sposób, jak ostrym, ciągnącym się od listopada do kwietnia zimom, deszczowej porze na przełomie maja i czerwca czy wiosennym przymrozkom, warzącym kwiaty w sadzie. Z nadzieją obserwowali, jak dziś robię to i ja, zachodzące słońce, by w jego poświacie wyczytać nadzieję na ciepły dzień. Oddychali z ulgą, gdy częste, ciągnące do jezior burze odchodziły i nagradzały mieszkańców wsi i miast odświeżającym ozonem w powietrzu. Właśnie tego żywiołu bali się najbardziej. Z wodą byli oswojeni, bo była dosłownie wszędzie, wiatry, zrywające czasem czerwone dachówki i łamiące całe połacie mazurskich puszczy – gdy ustawały, również odchodziły w niepamięć. Burze miały jednak w sobie coś z wyroku. Dziś również boimy się burz, a niedawny biały szkwał nad naszymi jeziorami, z wichurą i błyskawicami, tylko nam przypomina o tym, jak żywioły lubią zawładnąć naszą

ziemią. Pokora wobec tego – to również jeden z aspektów mojej prowincji. Mnogość historii miejsc, budynków i ludzi związanych z Mazurami to kolejna moja fascynacja. I choć ta historia bywała nieraz bolesna i pomijana milczeniem, to jednak nie można o niej zapomnieć. Opisuję ją nie jak historyk; staram się nie zasypywać suchymi faktami, wymagającymi bibliograficznych przypisów. Chcę pisać o emocjach, które towarzyszyły uciekającym przed Armią Czerwoną Mazurom, którzy musi zostawić swój świat, by szukać innego. Chcę pisać o tym, jak po latach wracają na naszą ziemię Żydzi z Izraela, nieliczni ocaleni w pożodze wojennej, dla których przed wojną moja ziemia była ojczyzną. Jak wiele jest podobieństw w tych powrotach i trudnej miłości bez posiadania. Bo my, Polacy, udajemy się wszak w te same podróże sentymentalne na ziemie byłych Kresów! Moja ziemia to historia poplątana, w której zbiegły się losy nie tylko tych narodowości. Nie można o tym zapominać, tak jak nie można nie pozwalać na pielęgnowanie tych najgłębszych z ludzkich uczuć – przywiązania do ziemi ojczystej. Ilekroć o tym mówię, przychodzą mi na myśl słowa Wisławy Szymborskiej z wiersza „Gawęda o miłości do ziemi ojczystej”: bez tej miłości można żyć, mieć serce suche jak orzeszek, malutki los naparstkiem pić, z dala od zgryzot i pocieszeń... Mały, czarnowłosy człowieczek zburzył kiedyś ład w całej Europie. Nasze historie splotły się, bez względu na narodowość i wyznanie. Te wszystkie rozrzucone historie warto czasem pozbierać. Postanowiłam to zrobić, uczynić je „pestką” moich opowieści o mazurskiej prowincji, która – jak widać, ani nie jest nazbyt sielska, ani anielska, a czasem anielską trzeba mieć cierpliwość, by na niej wytrzymać – na przykład zimą… Pani opisy są tak sugestywne, a postaci – tak żywe i „ludzkie”, że nie sposób nie zadać pytania o wątki autobiograficzne w Pani książkach. Jak wiele „Prowincja pełna marzeń” i „Prowincja pełna gwiazd” mają wspólnego z rzeczywistością? Oczywiście, że są tu wątki z mojego życia – to nieuniknione. Nie ma bowiem absolutnej fikcji.


Mocno trzymam się rzeczywistości „Robert T. Preys – prawnik, przedsiębiorca, inwestor. Od 1990 r. czynnie biorący udział w życiu gospodarczym nowej Polski” – takie informacje można odnaleźć o Panu w Internecie. Jest Pan również autorem książki, bliskiej akademickiemu podręcznikowi „Ugoda w postępowaniu cywilnym, czyli najprostsze dochodzenie swoich należności”. Skąd w takim razie zainteresowanie beletrystyką, a co więcej – jej tworzeniem? Pisanie jest moim hobby. Do tego lubię myśleć i dzielić się wiedzą z innymi. Zauważyłem, że do literatury naukowej sięga określone grono czytelników. Na co dzień chcę przemycać w swoich książkach informację i wiedzę, docierając do szerszego grona odbiorców – a beletrystyka nadaje się do tego doskonale. „Orędzie. Tajemnica przeszłości”, to książka z którą wszedł Pan na rynek jak burza. To literatura fantasy, a jednak ze sporą dozą politycznych wątków i kwestii związanych z prawami człowieka. Czy to wnioski z Pana pracy doktorskiej, którą przygotowuje Pan w Polskiej Akademii Nauk, czy może dopiero materiał badawczy? Społecznie zajmuje się prawem, więc ma ono wpływ na moją twórczość. Powieści, które pisze, muszą być mocno osadzone w rzeczywistości, choćby akcja toczyła się w przyszłości. Tak, w „Orędziu…” staram się przedstawić problemy obecnego świata, to, jak będą się one przedstawiać za dwadzieścia lat, ale chcę też poruszać zagadnienia związane z wolnością i prawami człowieka w „Tajemnicach Sahary”.

Alessandro Profumo, były prezes Unicredit miał na biurku tabliczkę z takim napisem: „Kiedy zgłaszasz mi problem, zastanów się, czy przychodzisz z gotowym rozwiązaniem, czy też sam jesteś częścią problemu”. Przybysze z innej planety, a w przypadku Pana książki „Orędzie – tajemnica przyszłości” Onijanie, to rozwiązanie trudnej sytuacji na Ziemi czy też źródło problemów? Wątek o przybyszach jest jednym, ale nie najważniejszym zagadnieniem „Orędzia…”. Chciałem czytelnikowi przedstawić możliwości rozwoju systemu rządzenia państwem na podstawie teorii Platona, jak również idealizmu komunistycznego. Krótko mówiąc: chciałem pokazać, do czego może prowadzić nieprzerwalny system socjalistycznej władzy. Kilka miesięcy temu, recenzując Pana książkę, pozwoliłam sobie na uwagę, iż fabuła „Orędzia…” to gotowy scenariusz filmowy. Czyżbym miała rację? Czy informacja o możliwej ekranizacji jest prawdziwa i jeśli tak, to kiedy możemy spodziewać się pierwszego „klapsa”? Realizacja filmu zależy od kilku czynników: chęci, pieniędzy, zainteresowania czytelników, możliwości technicznych. Uważam, że w Polsce można zrobić dobry film. „Orędzie…” jest epopeją, która porusza sprawy Polski w przyszłości. Powiem więcej: „Wielkiej Polski”. Jesteśmy na progu rozmów, ale nie wiem, czy Amerykanie nie uczynią tego pierwszego kroku wcześniej. Kolejna książka, „Tajemnice Sahary”, to historia o młodym małżeństwie z Polski, które w wyniku niesprzyjających okoliczności trafia w wir wojny domowej. Mamy piaski pustyni, miłość, a – z drugiej strony – dramatyczną sytuację Sudanu. Skąd pomysł na tą książkę? O Sudanie wiemy jako społeczeństwo


Wampiry przez wieki Małgorzata Gołaszewska

wieku za sprawą szukających natchnienia w ludowych gawędach pisarzy i etnologów. W Europie największym obszarem polowań krwiopijców były terytoria słowiańskie – zwane wąpierzami bądź po prostu upiorami, stwory te nawiedzały wsie i miasteczka na terytoriach dzisiejszej Rosji, Austrii, Polski, Białorusi, Ukrainy, Czech i krajów bałkańskich, szczególnie – Węgier. Pogańskie wierzenia Słowian bardzo mocno akcentowały połączenie niezniszczalnej duszy z rozkładającym się i przemijającym ciałem – związek ten mógł być na tyle silny, żeby nawet po śmierci wiązać je ze sobą i nie pozwalać duchowi na odejście, przez co nieumarły zmuszony był do poszukiwania łatwo strawnego pożywienia. Wygląda więc na to, że wąpierze właściwie bardziej przypominały dzisiejsze zombie.

Ostatnimi czasy z mroków gotyckich zamków i nawiedzonych posiadłości wampiry wyemigrowały (można by rzec – niczym lemingi w stronę urwiska) w blask jupiterów. Liczne książki, filmy seriale… Świat opanowała mania krwiopijców. Ale właściwie – jak to się zaczęło? Skąd pochodzą wampiry i dlaczego stały się jednymi z najbardziej popularnych postaci fantastycznych, kiedy tak wiele innych (wodniki, szyszymory, ifryty, koboldy) coraz głębiej zanurzają się Wraz z napływem chrześcijaństwa, wiara w wampiry wcale nie przygasła; nauka o nieśmiertelności duszy, w otchłani zapomnienia? Ciekawe złego początki Trudno powiedzieć dokładnie, kiedy i gdzie narodziły się wampiry. Niektórzy uważają, że wiara w żywiące się krwią potwory jest równie stara, co ludzkość, dopatrując się prehistorycznych korzeni mitu, brak jest jednak jednoznacznych na to dowodów. Na pewno pojawiają się one w mitologiach i podaniach najróżniejszych kultur, rozrzuconych po całym globie, choć raczej nie poznalibyśmy w nich pięknego Lestata czy arystokratycznego Drakuli. Najczęściej rodzaju żeńskiego, istoty te mogły mieć ciało węża (greckie lamie), czerwone oczy i zielone włosy (chiński Chang Kuei), czy nawet olbrzymie, obwisłe piersi i wiecznie rozczochrane włosy (indyjska Churel). Powtarzającym się motywem było oczywiście picie krwi i absorbowanie energii witalnej przez martwe istoty, pozostające na Ziemi w wyniku niefortunnych okoliczności śmierci. A te mogły już być najróżniejsze, począwszy od śmierci w czasie połogu lub menstruacji, poprzez niedbały pochówek, aż po okrutne klątwy, rzucane przez nieprzyjemne staruszki z sąsiedniej zagrody. Ale najbardziej znana obecnie powierzchowność wampira, przedstawianego jako blady dżentelmen w pelerynie z wysokim kołnierzem, znana jest dopiero od XIX

życiu wiecznym i zmartwychwstaniu bardzo dobrze zgadzała się z tym, co już wiedziano o wąpierzach: ich przemiana miała być także wynikiem grzesznego życia lub niewiary. Stąd wzięły się rozmaite sposoby walczenia z nimi za pomocą krzyży, święconej wody i modlitw. Pod koniec średniowiecza stało się jednak coś ważniejszego dla historii wampiryzmu – w 1431 roku narodził się Vlad III Palownik, który przeszedł do annałów kultury masowej jako Drakula, co przetłumaczyć można jako „Syn Smoka” lub „Syn Diabła”. Drakula – ofiara pijaru? Od razu warto zaznaczyć, że miano „Drakula” nie było wcale pejoratywnym określeniem, nadanym mu przez przerażonych poddanych. Owym „diabłem” czy „smokiem” był nikt inny, jak jego rodzony ojciec, także Vlad, członek walczącego z Imperium Osmańskim Zakonu Smoka, dzięki czemu zdobył sobie przydomek „Draco”, zwołoszczony potem do „Drakul”. Młody Drakula młodość spędził w tureckiej niewoli jako gwarancja dobrej współpracy pomiędzy władcą Transylwanii, jego ojcem, Vladem II Smokiem a Imperium Osmańskim. W międzyczasie Vlad II wmieszał się w spór dotyczący sukcesji tronu węgierskiego, a że poparł niewłaściwą stronę, zo-


stał wraz ze swym drugim synem zamordowany przez własnych bojarów.

dy to ludzie zwrócili się w stronę racjonalizmu i empiryzmu, by opisać otaczający ich świat. A ten, jak wiedzieli bardzo dobrze, zamieszkany był przez najróżniejsze Imperium Osmańskie, niezbyt zadowolone z takiego potwory. I może wyjaśniło się (w większości przypadprzebiegu wypadków osadziło w 1448 na tronie Draku- ków), że w miejscach oznaczonych na mapach „tu żyją lę, licząc na to, że w trakcie swego pobytu zdołał się on smoki” są zwykle miejsca z dużą ilością pustych butelek „ucywilizować” na modłę turecką. Niestety, lubiący nie- po rumie (pozostawionych przez opisujących te krainy zależność bojarzy wołoscy prawie natychmiast wypę- marynarzy), to jednak świat magii był traktowany z całą dzili nowego władcę, tylko po to, zresztą, by w osiem lat powagą. Wielu więc dzielnych protoplastów dziewiętpóźniej znów wiwatować na jego cześć w stolicy. Jego nastowiecznych Pickwicków chodziło od wioski do wiorządy, już i tak niezbyt spokojne dzięki pewnej (wza- ski w poszukiwaniu interesujących historii i klechd, któjemnej) niechęci ludności wołoskiej do niego, upłynęły re będzie można zbadać na sposób nowy i modny – stąd pod znakiem walki z Turkami, zakończonej triumfalnym też osiemnasty wiek przyniósł pierwsze poważne opisy przemarszem wojsk Sułtana przez Transylwanię i uciecz- zjawiska wampiryzmu. ką Vlada na Węgry w 1462 roku. Śmierć dosięgła go w 1677 roku, kiedy podczas próby odzyskania tronu zo- Pierwszym oficjalnie „zarejestrowanym” atakiem wamstał omyłkowo zabity przez własnego żołnierza. Raczej pira był przypadek sześćdziesięciodwuletniego Serba, też nie można liczyć na to, że w jakiś czas później po- Petara Blagojevića. Jego śmierć zapoczątkowała sewstał z grobu i wyruszył na poszukiwanie świeżej krwi, rię dziewięciu zgonów w jego wiosce, które nastąpiły gdyż źródła podają, że jego odcięta głowa powędrowała w ciągu ośmiu dni od jego pogrzebu. Pod presją mieszdo Stambułu, a ciało zostało wrzucone do jeziora. kańców terenu zdecydowano się na ekshumację zwłok, która ujawniła, że ciało zdradzało „wyraźne cechy wamŹródłem legendy o jego bestialstwie i żądzy krwi był, piryczne” – przerośnięte paznokcie, krew w ustach. Ciaoprócz pewnego zamiłowania do wciągania jeńców tu- ło w końcu spalono, uprzednio przebiwszy serce osinoreckich na pal, konflikt z kupcami siedmiogrodzkimi. Ci wym kołkiem, a tajemnicza „choroba” przestała nękać bowiem, urażeni niechęcią Vlada i cofnięciem licznych tubylców. przywilejów nadanych im przez poprzedniego władcę, postanowili walczyć z nim piórem, a nie mieczem i sfi- Wraz z pojawieniem się pierwszych powszechnie znanansowali całą kampanię prasową, mającą na celu jak nych i mających oparcie w oficjalnych dokumentach najmocniej oczernić Drakulę na zagranicznych dworach. przypadków wampiryzmu pojawili się ludzie, którzy zaPomagali im w tym dzielnie wołoscy bojarzy, którzy, wodowo zajęli się tropieniem krwiopijców. Pierwszym, jak już wiemy, nie pałali nadmiarem miłości do narzu- a przynajmniej pierwszym znanym, badaczem i łowcą conego im dwukrotnie władcy – donosili o najbardziej wampirów był Michael Rant, ale zajmowali się tym też bestialskich i wynaturzonych egzekucjach, jakie tylko tak znani i lubiani ludzie, jak Jan Jakub Rousseau (który potrafili wymyślić. Oczywiście Drakula także robił wiele, autorytatywnie twierdził, że „jeżeli kiedykolwiek sprawżeby pobudzić ich wyobraźnię (wbijał swoich przeciw- dzona była historia, że w wampiry istnieją, to nie brakuników na pale, tworząc całe laski, nurzał się w krwi za- je niczego: oficjalne raporty, relacje wiarygodnych osób, bitych na polu walki wrogów i tym podobne), ale liczne lekarzy, księży mówią: materiał dowodowy jest kompletz jego „wyczynów” zrodziły się w umysłach pisarzy. ny”), czy, pośrednio, przez swego nadwornego lekarza, cesarzowa Maria Teresa (autorka kilku praw związanych Po pewnym czasie jego legenda zaczęła żyć własnym ży- ze sposobami radzenia sobie z krwiopijcami). Łączeciem – pamflety o tytułach „Przerażająca i prawdziwa, nie nauki i wiary w moce nadprzyrodzone owocowało niezwyczajna historia okrutnego, krew pijącego tyrana w kolejnych latach rozbudową mitu o kolejne elementy: zwanego księciem Draculą” czy „O krwawym szaleńcu najczęściej w poszukiwaniu jednej spójnej teorii łączono zwanym Draculą, wojewodą wołoskim” podbijały na w jedno wierzenia z najrozmaitszych regionów kulturopod koniec XV i na początku XVI wieku serca czytelni- wych, ale i łączono nowe badania z ludowymi podaniaków spragnionych sensacji. Historie o pijących krew nie- mi. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest geneza umarłych krążyły spokojnie po wsiach i miasteczkach, umiejętności przemiany wampira w nietoperza, po raz jednak na prawdziwą karuzelę wkroczyły, pozornie pa- pierwszy wysunięta w latach dwudziestych XIX wieku radoksalnie, w okresie Oświecenia. po odkryciu żywiących się krwią nietoperzy z Ameryki Południowej. Wampiry pod lupą Były to czasy rozumu, nauki, „mędrca szkiełka i oka”, kie- Na początku kolejnego wieku nauka rozstała się z wam-


8 wampirzych mitów Grzegorz „REDnacz” Raczek

Przez lata istnienia w świadomości zbiorowej, postać wampira obrosła w wiele mitów, które dziś, uzbrojeni w wiedzę – głównie medyczną – jesteśmy w stanie zgrabnie sobie wyjaśnić. Choć zdajemy sobie sprawę z tego, że wampiry to istoty fantastyczne, nierealne, to ich pojawienie się w filmie czy książce prawie zawsze wywołuje dreszczyk emocji. Co poradzić, zwyczajnie lubimy się bać!

i racjonalnie wytłumaczyć. Otóż wbijanie kołka powodowało wydostawanie się gazów, które gromadziły się w gnijącym ciele – naciśnięty trup działa jak gumowa kaczuszka z gwizdkiem w kuprze. …i nietoperze Jednym ze zwierzaków kojarzonych z wampirami był nietoperz. Według rumuńskich podań, trup, nad którym przeleciał nietoperz, zamieniał się w Revenanta (słowo to pochodzi z łaciny i oznacza „powrót”). Zapewne głównym powodem wiązania tych ssaków z wampirami był nocny tryb życia. Odkrycie gatunków pijących krew swoich ofiar tylko pogłębiło ten mit.

Rumieńce, włosy i paznokcie… W czasach, gdy brak wiedzy medycznej zastępowano domysłami i strachem wyjętymi z podań ludowych, częA oto wyjaśnienie kilku mitów związanych z tymi stwo- ste były praktyki wykopywania trupów, by przekonać rami, które pozwolą oswoić to zjawisko i mocno je się, czy czasem nasz zmarły niedawno krewny nie zasilił uczłowieczyć. wampirzych szeregów. Potwierdzeniem miał być dobry stan ciała, zarumienione policzki, pełne i różowe wargi, Sezon na kaczki… a także dłuższe włosy i paznokcie. Niestety, nikomu nie Podstawową metodą eksterminacji wampira było po- przyszło wtedy do głowy, że brak świeżego powietrza traktowanie go specjalnie do tego celu wystruganym i niższe temperatury panujące w mogile mogą znacznie kołkiem. Kołek ów wykonany być musiał nie z byle jakiej spowolnić proces rozkładu (grób działał jak lodówka), klepki, lecz z drewna głogu, jesionu lub klonu. Szczegól- a zbierające się w truchle gazy –wypchnąć krew pod nie uparte potwory, które wbita w pierś drzazga jedy- powierzchnię skóry, nadając jej rumiany wygląd. O tym, nie unieruchamiała, trzeba było wystawić dodatkowo że po śmierci jeszcze przez jakiś czas rosną włosy i pana działanie promieniowania słonecznego. Podania znokcie wiedzą już dziś dzieci w przedszkolu. No, może głoszą, że wielu świadków przeprowadzenia takiej ope- w pierwszej klasie podstawówki... racji względem świeżych nieboszczyków, posądzonych o dołączenie do wampirzej rodziny i wykopanych w tym Zęby… celu z grobu, słyszało dobywające się z ciała „wycie” (się Jedną z głównych cech wampira były długie zęby, któwkurzało, bydlę). Jak się okazuje, można je naukowo re służyły gadzinie do wysysania z Bogu ducha winnej


Wszystko, co chciał wiedzieć ... Kamil Świątkowski

ję, wyszeptała coś, co brzmiało jakby: „przez bandaże smakuje zupełnie jak skręt z filtrem”. Po wszystkim wlała mu do ust ciecz, której smak wydawał się znajomy, ale którego nie był w stanie rozpoznać. Chciał ją zapytać, co wypił, ale właśnie wtedy umarł. ***

Był wścibskim i niespełnionym pisarzem. Uważał się za przedstawiciela awangardy, ale większość wydawców nazywała go grafomanem. Szufladę miał pełną swoich tekstów, a na większości z nich widniała pieczątka „ODRZUCONE”. Teraz pisał następną opowieść. Wcześniej przygotował sobie atrament, szklankę i butelkę. Pracował od rana, przy sztucznym świetle i mocno zasuniętych kotarach.

Kiedy się obudził, czucie wróciło do każdej części jego ciała. Był odrętwiały, ale mógł się ruszać. Zauważył to, bo bandaże były rozcięte, na łóżku leżało jego ubranie, a na wyciągu wisiała kartka do której – żółtym smileyem – przyczepiona była stówka i odręczna notatka: „Radzę Ci dotrzeć do domu przed świtem. Nie pytaj.”

Usiadł i spojrzał na to, co przed chwilą napisał. Na jego oczach pismo zaczęło zmieniać barwę z ciemnoczerwonej na brązową. Przez moment przyznał sam przed sobą, że to wygląda nawet stylowo. Spojrzał na szklankę, potem na butelkę... i zaklął.

Nie pytał. Przekonany, że wciąż śni, ubrał się, zabrał banknot, wyszedł z pokoju, potem zszedł po schodach na parter i, niezatrzymywany przez nikogo, opuścił szpital. Przed wejściem bez problemu złapał taksówkę.

Dochodziło południe i postanowił się położyć spać.

Kiedy dotarł do domu, słońce zaczynało już wstawać. On czuł się jednak bardzo zmęczony i chciało mu się spać. Spodziewał się, że kiedy tylko zamknie oczy, ten sen, w którym właśnie ozdrowiał, pryśnie niczym bańka mydlana. Był jednak zbyt wyczerpany. Zasłonił okna i rzucił się na poduszkę.

*** Obudził się jeszcze bardziej otumaniony i zimny niż wczoraj. Od kilku tygodni budził się coraz bardziej otępiały, bardziej sztywny... bardziej martwy. Dwa miesiące temu miał wypadek, po którym stracił czasowo czucie w dolnych partiach ciała. Właściwie to wszyscy, którzy go wtedy odwiedzali, mieli jasno wypisane na twarzach słowo: „żegnaj”, ale nikt nie chciał tego powiedzieć głośno. Gdy teraz wracał myślami do tamtej chwili, musiał się z nimi zgodzić. Przecież leżał cały w bandażach i nie czuł absolutnie nic. Nawet wtedy, gdy pochylała się nad nim ta nieludzko seksowna pielęgniarka – nie odczuł ani jednego drgnięcia. Nie poczuł nic, kiedy nadzwyczaj długo pochylała się nad nim, całując go w szyję. Ani jednego, najmniejszego, drgnięcia – wtedy sam chciał umrzeć – pochylała się nad nim przed dłuższą chwilę, a na koniec wyszeptała coś do ucha, a jego ciało nie zareagowało...

***

Ocknął się na łóżku, na szpitalnym korytarzu. Był ubrany w pidżamę, która była przynajmniej o dwa numery za duża i w kapcie, które zmieściłyby dwie stopy. Całość uzupełniał szlafrok w zieloną kratę, który owijał mu się wokół kolan. Był zaskoczony swoim wyglądem, ale nie tak bardzo, jak faktem, że wciąż mógł się ruszać. Zszedł więc z łóżka i ruszył korytarzem w kierunku najbliższego okna. Radość nie trwała długo. Nagle – tuż za nim – trzasnęły drzwi, a ściany po obu stronach rozciągnęły się, jak teleskop. Drzwi trzasnęły ponownie – tym razem głośniej. Nie czekał na trzeci huk. Zaczął biec w stronę oddalającego się okna. Za duże obuwie nie ułatwiało mu zadania, podobnie jak krępujące ruchy poły szlafroka. Próbował pozbyć się kłopotliwej odzieży, ale jego staSam przed sobą tłumaczył, iż fakt, że trafiła mu się rania nie przyniosły najmniejszego efektu. Biegł, podtaka pielęgniarka musi być wynikiem działania silnych nosząc wysoko kolana, bo stopy zaczęły się powoli środków przeciwbólowych, które regularnie podawa- zapadać w miękkim i głębokim dywanie. li mu w kroplówkach. Za senną fantazją przemawiał fakt, że przyszła zaraz po północy, że wcześniej jej nie Skąd tu dywan? – przeszło mu przez głowę pytanie, widział, że kitel, który miała na sobie, był ciemno- ale nie miał czasu zastanowić się nad nim dłużej, bo czerwony i kończył się stanowczo za wysoko. Kiedy cokolwiek próbowało wydostać się przez nieszczęsne skończyła – tak mu się wydawało – całować jego szy-


drzwi, właśnie zaczęło za nim biec. Nie oglądał się wprawdzie, ale słyszał ciężki oddech i szybkie kroki. Przebierał nogami jak szalony maratończyk, ale nie zauważał, by przesuwał się choć odrobinę. Kiedy już mu się wydawało, że nie da rady uciec potwornej śmierci, zatrzymał się i odwrócił. Niespodziewany podmuch przewrócił go na plecy i wtedy zaczął spadać. Widział oddalające się powoli gwiazdy i obłoki, przez które przelatywał. W jego stronę szybował wielki kruk. Przez chwilę szamotał się sam ze sobą, byle tylko obrócić się twarzą w dół, ale kiedy tylko mu się to udało, natychmiast tego pożałował. Chodnik pod jego własnym blokiem był już stanowczo za blisko. Wyciągnął przed siebie ręce...

- Ale przecież to jest... – zaczął. - Tak... masz rację. Teraz pij – coś w jej głosie sprawiło, że podniósł szklankę i wypił ją bez najmniejszego zastanowienia. Znów się zakrztusił i niemal zwrócił. - Nie martw się – kiedyś przywykniesz do tego smaku. Chciał odpowiedzieć coś cynicznego, czego nie powstydziłby się żaden ze znanych mu bohaterów literackich, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, by zrozumiał, że na nic mu się to nie zda. - Co się stało? Jak Ty mnie... co wy mi... – zaczął, lecz ponownie weszła mu w słowo. - A jakie to ma znaczenie? - powiedziała tak spokojnie, że usiadł i zaczął się naprawdę bać. – To, co się stało i w jaki sposób to zrobiliśmy, jest w tej chwili zupełnie nieistotne. Jesteś miernym, ale inteligentnym *** pisarzem, więc bardziej powinno Cię martwić, czego od Ciebie chcemy. Kiedy otworzył oczy, leżał na podłodze, obok łóżka we - Czego ode mnie chcecie – zapytał, starając się nie własnej sypialni. Wciąż był odrętwiały, ale też ciągle dać poznać, że bardziej zabolała go uwaga o miernomógł się ruszać. Wstał ostrożnie i przeszedł do pokoju cie niż połechtał komplement o inteligencji. - I dladziennego. Na stole stała lampka czerwonego wina czego właśnie ja?! – wykrzyknął, zanim przerwała mu i kartka, na której ktoś napisał „Wypij mnie”. Był tam ponownie. jeszcze mały, szkarłatny smiley. - Bo jesteś małym, niespełnionym pisarzyną, który zrobi wszystko, byle dać mu szansę, a my chcemy dać Powoli podszedł do stołu i podniósł kielich. Od tygo- Ci tę szansę i chcemy, żebyś zrobił dla nas wszystko – dnia nie miał w ustach porządnego alkoholu, więc dała mu jasno do zrozumienia, że skończyła z miłymi wypił to jednym łykiem. Zakrztusił się żelazistym słówkami. smakiem, ale na wyplucie było już za późno. Pobiegł - Czego ode mnie chcecie? – powtórzył. Faktycznie, do łazienki, ale zanim zdążył odkręcić kurek z wodą, był inteligentny i zrozumiał, że ona ma rację. zobaczył jeszcze jedną kartkę z taką samą szkarłat- - Żebyś coś dla nas napisał... ną buźką. Tym razem uśmiechała się nieco szerzej i bardziej szyderczo. Notatka mówiła: „Nie wyplu*** waj... Przyzwyczajaj się.” Obejrzał karteczkę z obu stron. Informacja naOd tego spotkania minęło już kilka pisana na rewersie kazała mu wrócić tygodni. Dała mu kilka dni na zastado pokoju. nowienie się, czy chce skorzystać z oferty. Oczywiście się zgodził. ProNa stole w pokoju czekała na niego blem z propozycjami nie do odrzuszklanka z tą samą czerwoną subcenia polegał na tym, że… nie można stancją. Obok leżała kartka opatrzoich odrzucić. na kolejnym obrazkiem. Tym razem - Żeby Ci nie utrudniać wyboru – pouśmiech odsłaniał kły. wiedziała, wychodząc – nie będziemy Cię nachodzić. Wcale – dodała Zauważył ją dopiero gdy podszedł do i właśnie tego obawiał się najbarstołu. dziej. - Pij śmiało. Potrzebujesz tego bardziej, niż Ci się wydaje. – siedziała na Miał dla nich napisać książkę – prokanapie, ale, ku jego rozczarowaniu, stą bajkę o tym, jakimi to są dobrymi po czerwonym kitlu nie było już ślastworzeniami – taki zabieg piarowy. du. – Musisz teraz dużo pić. Twój orOni w zamian mieli mu ułatwić Przeganizm jest w potrzebie, a nam zależy mianę. Nikt o tym nie wspomina, ale na tym, żeby działał bez najmniejszePrzemiana swoją formą przypomina go problemu. pierwszy tydzień drastycznego de-


Homo sapiens vampiris Justyna Gul

Kwestia wampiryzmu oraz życia po śmierci intryguje od wieków i stanowi niewyczerpane źródło inspiracji zarówno dla reżyserów, jak i dla autorów powieści. O tym, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się wampiry, świadczyć może popularność książki i filmu „Zmierzch”. Półki księgarniane uginają się pod ciężarem tytułów obiecujących spotkanie z nieumarłymi, biura podróży organizują wycieczki śladami wampirów, a postać hrabiego Draculi jest chyba jedyną znaną przez obcokrajowców postacią z Rumunii. Co więcej: wysysająca krew istota żywiąca się ludzką krwią stała się prawdziwą ikoną popkultury, a dla młodzieży wampir jest po prostu… sexy. Medialny obraz wampira ewoluuje w stronę fizycznej atrakcyjności, a miejsce stwora o bladej skórze i przerażających zębach zajmują przystojni, umięśnieni mężczyźni o tajemniczym spojrzeniu, bądź kobiety-wampy o nienagannej sylwetce. Wampir czyli kto? Cytując wikipedię, wampir to „fantastyczna istota, najczęściej żywiąca się ludzką krwią, prawie nieśmiertelna, o ludzkiej postaci i charakterystycznych, wydłużonych kłach”. Definicja wampira nie jest jednak do końca jasna, zależnie od źródeł można znaleźć nawet informację, iż jest to każdy zmarły bądź nieumarły, który powraca do świata żywych. Spośród innych demonicznych istot z pewnością odróżnia go jednak picie krwi, nadwrażliwość na światło, strach przed krzyżem i święconą wodą i brak odbicia w lustrze (związany z niematerialnością). Niekiedy wyobcowanie i brak przynależności wampira do świata żywych akcentowane jest dodatkowo poprzez przypisanie krwiopijcy zamiłowania do sypiania w trumnie. Biorąc pod uwagę namiętność wampirów do krwi (najlepiej gorącej, świeżej i wyssanej z dziewicy), ich „drzewo genealogiczne” może wywodzić się ze starożytności. Już greckie empuzy, zniewalające mężczyzn oraz po-

krewne im lamie były krwiopijcami. Krwią z niemowląt żywiła się także Lilith – asyryjski demon, warto jednak przypomnieć, że wampiry znane nam z filmów i książek są charakterystyczne głównie dla słowiańszczyzny. Nazywane były upiorami (ros. upyr), strzygoniami (łac. strix), dopiero później określane zostały jako wąpierze i wampierze. Jak zostać wampirem – przepisów kilka Wampirem można zostać na kilka sposobów, przykładowo już się nim rodząc. Predyspozycje do bycia krwiopijcą przejawiają te niemowlęta, które posiadają dwa rzędy zębów bądź… dwa serca. Ci, którzy mieli to szczęście (bądź nieszczęście), by urodzić się zwyczajnym człowiekiem, na stronę ciemności mogą dopiero przejść, oddając się diabłu. Duże szansę mają tu skąpcy, okrutnicy, bezbożnicy, czarownicy, znachorzy czy samobójcy. Z racji tego, iż przeważająca część świata biznesu i polityki miałaby szansę na ten nowy image, lepiej przyjąć, że wampiryzm to choroba zaraźliwa. Posiadaczem kłów można stać się zatem dzięki pokąsaniu przez innego wampira, a zwłaszcza – przez skosztowanie jego krwi (w niektórych książkach można znaleźć informację, iż temu makabrycznemu wgryzaniu się towarzyszy namiętny seks). Większość wampirów pojawia się wśród żywych w niecnych celach – towarzyszy im chęć zemsty bądź też zazdrość o życie. Dzięki świeżej krwi mogą wieść namiastkę ludzkiej egzystencji, nierzadko dorabiając się przy tym wielkiego majątku (mają w końcu na to kilka wieków) oraz gromady wiernych fanów (i fanek). Nie taki jednak diabeł (wampir) straszny, jak go malują, bowiem w podaniach ludowych można spotkać informację o wracających do swych współmałżonków upiorach, by z nimi spędzać noce (!), bądź też o wampirzycach z rozwiniętym instynktem macierzyńskim, które wracają, by opiekować się małymi dziećmi. Św. Andrzej i wampiry? Mało kto jest świadomym, że obchodzona 29 listopada wigilia św. Andrzeja jest nie tylko doskonałym dniem na lanie wosku i wróżby matrymonialne, ale również czasem, kiedy wampiry i wilkołaki szczególnie zagrażają żyjącym. Zgodnie z tradycją chrześcijańską, św. Andrzej pochodził


Pokaż zęby, panie Hrabio!

nie mówiąc już o tym, że prościej ją… polubić, potraktować niczym sąsiada zza płotu, z którym przynajmniej raz w życiu należy się spotkać. A że będzie to spotkanie jedyne w swoim rodzaju – cóż, trudno, taki los. Z tych powodów nie powinna dziwić odwieczna fascynacja Gabriel Augustyn wampirami oraz ich ewolucja z legend i bajań do postaci strawionej przez współczesną popkulturę. Są jednak Przed nastaniem Ery Zmierzchu (EZ) ludzie pewne granice dobrego smaku i otwarcie przyznaję, że wampirów się bali, nie były one także po- jedyny typ wampira, jaki akceptuję, to ten Stokerowy wodem do śmiechu i symptomem obciachu. (ewentualnie aprobuję typ Mathesonowy z powieści Postać krwiopijców, mimo konotacji ro- „Jestem legendą” lub Wattsowy ze „Ślepowidzenia”).

mantycznych, więcej miała wspólnego ze strachem przed śmiercią, jej nieuchronnością i niezbywalnością, niż z miłosnymi uniesieniami – choć te również zaznaczano, lecz w formie dramatycznej, nie pod postacią mieszaniny złożonej z elementów łzawego melodramatu, szczypty horroru i literatury młodzieżowej.

Stary i jary Wizja Brama Stokera liczy sobie przeszło sto lat i w mej ocenie nie widać po niej upływu czasu. Nadal jest tak samo fascynująca, wciąż mrozi krew w żyłach, wzbudza ciarki na plecach oraz porusza dramatyzmem. „Zmierzchowe” wywody Edwarda o trudnym losie krwiopijcy nijak się mają do klasycznej samotności tej postaci. Słuchając dialogów w adaptacji filmowej sagi (lub czytając pierwowzór literacki), nie sposób zastanawiać się nad tym, jakie to wszystko infantylne, puste w środku Protoplastą wampira stała się kostucha we własnej oso- i gołosłowne. Hrabia Drakula zjada Edwarda w przedbiebie – postaci te różnią się de facto wyglądem, ale atry- gach – prezentuje się jako bohater do bólu prawdziwy, butami już niekoniecznie, a co najważniejsze: wspólnie nieszczęśliwy w swej samotności, jednocześnie – pododdzielają nas od cielesności: wampir, wypijając krew dany instynktom, od początku skazany na przegraną (jakby nie patrzeć, jest to ważny składnik fizycznego i niezrozumienie. Nawet miłość hrabiego ma w sobie wymiaru człowieka), a śmierć definitywnie kończy na- coś więcej, jakby na wzór wina, przez lata leżakująceszą współpracę z ogólnie rozumianą fizjologią. Kono- go w piwnicy, które po otwarciu ofiarowuje odkrywcy tacje mocne i nienaruszalne. Gdy zaczniemy się bliżej zamiast niezjadliwej galarety, wonny bukiet smaków. tym obrazom przyglądać, zobaczymy, że jedna wizja od A że ukochanej potrafi dać tylko/aż nieśmiertelność – drugiej jest bardziej urokliwa. Co mocniej się podoba: tym ciekawiej dla fabuły, a gorzej dla bohatera, poniegubiący członki kat o nieprzyjemnym zapachu i ostrych waż ten doskonale zdaje sobie sprawę z marności tego narzędziach na podorędziu, czy w pełni cielesna (może daru, pułapki, jaką na miłość zastawia. Nie waha się jedtrochę blada) istota o aparycji bardzo ludzkiej? Śmierć nak, co czyni go bardziej ludzkim, naturalnym. Edward w wydaniu drugim jawi się łatwiejsza do zaakceptowania, nie potrafi nawet tego.


Żywe trupy lubią kino Dorota Jędrzejewska

Żywe trupy lubią kino. Światowa epidemia wybuchła mniej-więcej w latach sześćdziesiątych wraz z „Nocą żywych trupów”, trwając potem w „Świcie żywych trupów” i „Dniu żywych trupów”, na „Ziemi żywych trupów” wcale nie kończąc. George Romero nie sam jeden kochał się w zombiakach. Nieustannie powstają zombie-komedie, zombie-seriale, zombie-komiksy, są „Residenty” i „Martwica mózgu”, nawet Michael Jackson tańczył swego czasu z umarlakami. Wirus zombizmu Wirus zombizmu nie odpuszcza – szturmem zdobywa coraz więcej fanów i zatacza coraz szersze kręgi. Hordy zombie wkradają się do gier komputerowych, wkradają się i na ulice. Na całym świecie organizuje się tzw. Zombie Walk, urządza potańcówy w „klimatach” zombie i aranżuje zombie eventy. Siłą rzeczy oraz siłą umarłych – trupio zrobiło się także na książkowych kartkach. Wystarczy wspomnieć „Zombie Survival” Maxa Brooksa, „Miasto żywych trupów” i „Noc zombie” Briana Keene, parodię Jane Austen pt. „Duma i uprzedzenie i zombi” czy nasze rodzime „Przedwiośnie żywych trupów”. Umarlaków ci u nas dostatek – w każdej formie, w każdej konwencji, na dowolnym tle. Trupy pożarły ludzkie serca, pożarły i mózgi. Trupy pożarły także Dickensa. Dickens wiecznie (nie)żywy „Opowieść wigilijną” pamięta każdy – czy czytał, czy nie, pewnie oglądał lub w największej ostateczności słyszał o najogromniejszym skąpcu w historii literatury, jak nazwać można Ebenezera Scrooge’a (nie mylić ze Sknerusem McKwaczem). Historia nocy wigilijnej, w której Scrooge spotyka duchy zeszłych, obecnych i przyszłych świąt, towarzyszy nam – podobnie jak „Kevin sam w domu” – w niemalże każde Boże Narodzenie. Odświeżana wielokrotnie, w tym roku również poddana została liftingowi. Jako, że sięgnął po nią Adam Roberts – pisarz znany z poczucia humoru i zamiłowania do parodii – po „Opowieści zombilijnej” z powodzeniem możemy się spodziewać skeczów, gagów i dowcipów. Nic na serio. Parodii poddały się zombiaki, Dickens i cała świąteczna otoczka. Fabuła (nie)ożywiona Nietrudno się zorientować, że zombie-apokalipsa nasta-


Wampiryczne historie

Mimo tych zmian, Florence Stoker, wdowa po Bramie Stokerze, wytoczyła Murnauowi proces o nielegalne wykorzystanie powieści jej męża i spór ten wygrała. ReJustyna Gul żyser musiał zapłacić odszkodowanie i zniszczyć wszystOpowieści o przerażających istotach, za- kie kopie filmu. Na szczęście obraz przetrwał, gdyż kilka mieszkujących świat mroku i ciemności jego nielegalnych kopii znalazło się w krajach, w których film był wyświetlany.

zajmują od lat poczesne miejsce zarówno w historii literatury, jak i kina. Jednak ani zombie, ani wilkołaki czy Frankenstein nie wywołują w widzach tylu emocji, co grasujący nocą krwiopijcy – wampiry. Choć potwory te zostały już oswojone i przybierają raczej postać (ponoć) przystojnego Roberta Pattinsona z filmu „Zmierzch” niż umarlaka z ziemistą cerą i wystającymi, zakrwawionymi kłami, warto wspomnieć klasyków… Kto do dziś budzi grozę w kinie? „Nosferatu – symfonia grozy” (Nosferatu, eine Symphonie des Grauens). Ten niemiecki film grozy z 1922 roku w reżyserii genialnego F. W. Murnaua jest jednym z pierwszych z tego gatunku w historii światowego kina. Został oparty na podstawie powieści epistolarnej Brama Stokera pod tytułem „Dracula”, choć z uwagi na prawa autorskie Murnau nie mógł wykorzystać książkowych imion bohaterów (wersje imion z „Drakuli” pojawiły się dopiero w późniejszych kopiach). Murnau pominął jednak wiele postaci drugoplanowych jak Lucy czy Van Helsinga. W przeciwieństwie do książkowego Drakuli, Graf Orlok nie tworzy nowych wampirów, lecz zabija swoje ofiary. Ponadto musi spać w dzień, bowiem zabija go światło słoneczne. Również zakończenie filmu jest inne niż w książce – hrabia zostaje zniszczony.

W filmie tym szczególną uwagę zwraca wcielający się w postać wampira Max Schreck, który wywiązał się ze swojej roli na tyle dobrze, że pojawiły się plotki, iż aktor ten faktycznie był krwiopijcą. Warty podkreślenia jest fakt, iż film „Nosferatu – symfonia grozy” znalazł się na liście 45 ważnych i wartościowych filmów o walorach religijnych, moralnych lub artystycznych, ogłoszonej w 1995 roku przez Watykan. Natomiast Werner Herzog – twórca remake’u tej produkcji – określił dzieło Murnaua najważniejszym filmem w historii niemieckiego kina. W „Nosferatu wampir” Herzoga Dracula jest zupełnie nową interpretacją tej postaci. Mimo, że jest on wciąż monstrualny, krwiożerczy i nienasycony, ma w sobie pierwiastek ludzki i boleśnie odczuwa krwawe piętno, które nosi. Wampir jest symbolem cierpienia, natomiast odtwarzający rolę Klaus Kinski znakomicie ukazał dramat Drakuli. Wielkim atutem tego filmu jest też znakomita muzyka, skomponowana przez zespół Popol Vuh, podkreślająca mroczny klimat grozy filmu. W 2000 roku powstał natomiast „Cień wampira” Eliasa Merhige, będący fikcyjną próbą rekonstrukcji zdarzeń, jakie miały miejsce podczas kręcenia „Nosferatu – symfonii grozy”. Podczas oglądania filmu zastanawiamy się, czy to, co widzimy na ekranie jest prawdą, czy tylko fik-


Dwie pomyłki Jan Siwmir

Głowa bolała go potwornie. Najwyraźniej wczoraj stanowczo przeholował. No tak, butelka po „Jasiu Wędrowniczku” poniewierała się, pusta, po podłodze. – Pij, będziesz łatwiejszy – mówiła. – Nie boisz się, że nie będę mógł? – kostka lodu na pół szklanki. Właściwe proporcje. Dziki chichot w odpowiedzi mile połechtał jego męskie ego. Najpewniej, jak zawsze, przed piątą nad ranem wyśliznęła się bezszelestnie, kiedy – padnięty po nocnych szaleństwach – spał najmocniej. Po miesiącu znajomości bez cienia obawy dał jej klucze do swojej kawalerki. Zresztą, czego niby miał się obawiać? Nie miał nawet telewizora. Zawartość szafy czy lodówki? Niczego nie kupował na zapas. Natomiast laptopa – narzędzie pracy – zawsze nosił przy sobie. Nigdy w życiu nic na stałe – tak postanowił dwa lata temu, po rozprawie rozwodowej. Porozumienie stron. Zostawił wszystko. Dom w podwarszawskich Łomiankach, a w nim całe wcześniejsze życie. Sam nadzorował prace budowlane i wykończeniowe. Klęły go ekipy w żywy kamień. – Pan to chciałby, żeby my tak robili, jak dla siebie w domu! – zdarzyło się protestować jednemu z majstrów. – Zgadza się, robicie dla mnie i w moim domu, ma być przynajmniej tak, jak dla siebie! – odpowiadał. Pobrali się rok po maturze. Tak jak w piaskownicy razem stawiali babki z piasku, tak po skończeniu Technikum Ekonomicznego poszli razem do pracy w warszawskim oddziale ZUS. Przyszły przemiany gospodarcze i społeczne. Zaczęło się od sąsiada, który prowadził kwiaciarnię przy Górczewskiej. Źle rozliczył podatek i poprosił go o pomoc. Udało się. Rok później mieli już zarejestrowaną firmę: „Porady podatkowe” i obsługiwali ponad połowę kupców z bazarów na Kole, przy Górczewskiej i Powstańców Śląskich. Jedno z nich musiało ukończyć prawo. Ciągnęli zapałki. Padło na nią. Rozpoczęli już budowę. Przez dziesięć lat żegnali się o szóstej rano, a spotykali o dwudziestej drugiej. Kiedy wprowadzali się do własnego domu, przyszedł czas na aplikację adwokacką. Ten dzień będzie pamiętał do końca życia. Właśnie odebrał świeżutkie pozwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej pod nazwą „Kancelaria adwokacka – porady podatkowe i prawne”. Zadzwonił telefon. Klient z Gdańska z powodu mgły zamiast w Warszawie, wylądował w Krakowie. Umówił się z nim na jutro, kupił szampana i pognał do

domu. To miała być niespodzianka. Po raz pierwszy od dwudziestu lat wróci wcześniej! Delikatnie, jak włamywacz, przekręcał klucze w zamkach. W kuchni błyskawicznie wyciągnął z opakowania dwadzieścia tulipanów. Tyle, ile lat upłynęło od ślubu. Jego bezszelestny sposób poruszania dziwił nie tylko Myszkę, jak pieszczotliwie nazywał żonę. Jeszcze kiedy pracował jako urzędnik, nieraz doprowadzał do zawału kolegów i koleżanki, materializując się znienacka obok. Dorobił się nawet przezwiska „cicha stopa”. Z bukietem i szampanem wśliznął się przez uchylone drzwi do pokoju gościnnego. Zamarł. Ledwo miesiąc temu, w galerii, gdzie byli na wernisażu jakiegoś malarza, który w dodatku grał piosenki Kaczmarskiego, kupili za 15 tysięcy fotel o fikuśnych, przypominających lekko rozpłaszczony chromosom X, kształtach. Myszka pojękiwała, leżąc w poprzek fotela. Oczy przymknięte, odchylona do tyłu głowa opierała się na obłym podłokietniku, natomiast jej lędźwie, uniesione lekko w górę w pozycji niemalże ginekologicznej, wgniatały się raz po raz w miękkie obicie drugiego podłokietnika z zielonej alkantary. Pomiędzy rozrzuconymi na boki udami poruszał się rytmicznie męski zadek. Burza kłębiących się do połowy pleców rudawych włosów jednoznacznie zdradzała tożsamość poznanego przed miesiącem artysty, najwyraźniej na wskroś wszechstronnego. Zaaabiiić! – zawyło pod czaszką, prawa ręka zgniotła kruche łodyżki. A na jaką cholerę ci to potrzebne? – przebiło się przez nawałnicę emocji. W jednej chwili jakby płynny hel ściął zazdrość i nienawiść. Coś pękło i zgasło. Cały świat, który budował, rozpadł się. Uczucia przestały istnieć, pozostał tylko umysł, który tak samo, jak najbardziej pokręcone spory prawne, zaczął rozwikływać powstałą sytuację. Równie bezszelestnie jak wszedł, wycofał się z pokoju. Kochankowie w miłosnym ferworze nawet go nie zauważyli. Tulipany wrzucił do kosza na śmieci, szampana zostawił na stole w kuchni. Wszedł do gabinetu, zabrał laptopa i notes, gdzie pomiędzy zwykłymi zapiskami ukrywał kody dostępu do pięciu kont, na których lokował zyski. Odkładał na wymarzoną chatkę w górach, gdzie zamierzali spędzić starość, z dala od zgiełku miasta i zobowiązań. Teraz miał to wszystko... tam, gdzie jego „szczęście” miało teraz kutasa innego faceta. Norbert Sweratowski otrząsnął się z przykrych wspomnień sprzed niespełna dwóch lat. Dokończył golenie, ściągnął t-shirta i narzucił na siebie termoaktywną bluzę, wykończoną pod szyją zapinaną na błyskawiczny zamek stójką, wystarczającą, by ukryć kolejną malinkę. Zawsze tym bardziej purpurową, im bardziej namiętną była miniona noc. Narzucił długi czarny, skórzany płaszcz i ruszył do pracy.


***

***

Michał Maria Erewański, nazywany przez wszystkich w biurze prokuratora okręgowego dzielnicy Warszawa Bemowo „Maryśką” z hukiem zrzucił na blat biurka stos teczek z aktami. – Zrób porządek z zaginięciami – polecił mu Tomasz Wołk, prokurator, który nadzorował nie tylko przebieg praktyk młodego aplikanta, lecz również poniekąd zastępował mu ojca, od kiedy ten zginął w wypadku. Chłopak wertował dokumentację, segregując teczki na trzy stosy: do zamknięcia, do wyjaśnienia i te bez jakiejkolwiek szansy na rozwiązanie, które niedługo zostaną umorzone ze względu na brak poszlak i powędrują ad acta. Od pewnego czasu na biurku praktykanta zaczęła rosnąć kolejna sterta dokumentów, chłopak przerwał wertowanie nieposegregowanych akt i wrócił do przejrzanych stosów, wybierając co jakiś czas teczkę i dorzucając do czwartego stosu. – Na co tym razem wpadłeś? – zainteresował się Tomasz Wołk. Że „Maryśka” ma nosa, wiedzieli wszyscy w prokuraturze od dawna. Już jako dwunastolatek przychodził tu z ojcem i pomagał właśnie w ten sposób – segregował akta. Ile teczek trafiło do działu spraw zamkniętych tylko dlatego, że wpadły w ręce ciekawskiego nastolatka, który zaczynał swoje dywagacje od pytania: „A ta sekretarka to miała chłopaka?” Miała, był w gangu pruszkowskim... – Jest pewna dysproporcja. Po pierwsze: większość niewyjaśnionych zaginięć dotyczy mężczyzn, między 43 a 55 rokiem życia. Po drugie: połowa to faceci już po przeprowadzonym rozwodzie, którzy ułożyli sobie życie, a nawet powodziło im się całkiem nieźle. Tu już nie dostrzegam powodu, dla którego mieliby „znikać”. Coś tu nie gra. – Wiem, że w twoim przypadku „raz dziewczynka, raz chłopaczek…” Jesteś młody i możesz jeszcze nie zdawać sobie sprawy z presji, jaką wywiera na facetów otoczenie. Wielu woli zupełnie zerwać wszystkie dotychczasowe powiązania, niż bez przerwy znosić kpiące czy nawet współczujące uśmieszki kolegów, albo narażać się na „pocieszające” awanse koleżanek. – Aż tak „zielony” w tych sprawach nie jestem. To też brałem pod uwagę. Tak czy inaczej, rozkład statystyczny nie jest normalny, musi istnieć dodatkowy czynnik, mający istotny wpływ. I mam ochotę go poszukać. – Dobra, główkuj, jeśli masz na to ochotę, tylko nie odciągaj mi policjantów od już wyznaczonych zadań. Chyba, że któryś zgodzi się pomagać poza swoją robotą. I na koniec tygodnia chcę widzieć teczki posegregowane, te „podejrzane” też do tej pory mają znaleźć się na właściwych miejscach.

Tinsel – ni imię, ni nazwisko, raczej pseudonim „artystyczny”. Tak się przedstawiła i niczego więcej nie udało mu się od niej wyciągnąć. Przez cały rok, odkąd się poznali. Tylko raz, już po, powiedziała, że jest łańcuszkiem, który zawsze będzie łączyć go z tym światem i że gdziekolwiek los by go nie rzucił, to jej zadaniem jest odnaleźć go, dać mu szczęście i doprowadzić tam, gdzie jego miejsce. Patrzyła potem na niego, wystraszona, uspokoiła się dopiero wtedy, gdy zaczął się śmiać, że szare, marokańskie wino, które tak jej dziś smakowało, musiało mieć solidną moc. Niedługo po rozprawie rozwodowej zaczęło go nosić. Dziwną satysfakcję sprawiało mu odmawianie byłym klientom. Cieszyło go, kiedy jeden czy drugi odchodził, zgarbiony i zdruzgotany, po jego stanowczym: „Teraz nie prowadzę firmy i nie posiadam uprawnień i możliwości, by panu pomóc”. Co ważniejsze: nie miał też ochoty, by komukolwiek pomagać, zdawał sobie sprawę z tego, że wolałby robić coś, co starłoby uśmieszki z twarzy otaczających go ludzi. Tylko Tinsel śmiała się do niego, w przypadku reszty podejrzewał albo politowanie, albo sarkazm. Znalazł w końcu zajęcie. Nie musiał, bo odsetek ze zgromadzonego kapitału z naddatkiem wystarczało na spartańskie życie, jakie teraz prowadził. Kiedy wyrejestrowywał działalność w ZUS-ie, kolega z sąsiedniego biurka, a teraz Kierownik Oddziału, zszedł na dół i zaproponował mu pracę. Miał „poprawić ściągalność składek”. – Rozumiesz, mamy potężny dług. Nie obchodzi mnie, jak to wymyślisz, wiem, że potrafisz. Znajdź tylko podstawę, a nasza głowa w tym, w jaki sposób ją ściągniemy. 20% wygenerowanej sumy dla ciebie jako premia czy zlecenie. Wchodzisz? – Jasne! – odpowiedział. Na pierwszy ogień poszli drobni przedsiębiorcy sezonowi, którzy zawieszali działalność w okresach, gdy firmy nie miały kontraktów. „Brak podstawy zawieszenia działalności, nakaz zapłaty niezapłaconych składek za okres… (tu następowała stosowna wyliczanka) wraz z odsetkami karnymi”. – Nie mogę wypłacić ci jednorazowo pół miliona na zlecenie, nie jesteś firmą komputeryzująca ZUS, połowę przepuszczę przez nich jako twoje konsultacje, a drugą dopiero w przyszłym roku, jak już ucichnie, bo niektórzy się odwołują do sądów – wił się kolega. – Nie ma problemu – uśmiechnął się szeroko. Pieniądze nie były ważne. Czuł w sobie coraz większą żądzę zniszczenia i zaczął się rozglądać za nowymi możliwościami deptania ludzi. Kupił Toyotkę, wystarczającą na dojazdy do pracy i nie wzbudzającą zawiści sąsiadów z bloku. Z cen-


Design książek

wcześniej ani słowa. Faktura okładki, nietypowy format, seledynowo-turkusowy kolor przełamany białą rybią łuską, a w środku intensywnie różowa niespoJoanna Janowicz dzianka. No i ta typografia. Przez tydzień od przyNie oceniaj książki po okładce – zwykło niesienia książki do domu przeszukiwałam Internet się mawiać, poniekąd słusznie. Piszę „zwy- licząc na to, że gdzieś kupię tę czcionkę, załaduję, użyję, przywłaszczę sobie. Na próżno.

kło”, gdyż coraz częściej porzucamy tę postawę i przychylniejszym okiem spogląda- Zresztą nie tylko „O fotografii” tak się Karakterowi my na ciekawie wydane książki. udało. Widać, że tu nie chodzi tylko o wydawanie tego, co im się podoba, ale też tak, jak im się podoba.

Już nie gładkie, jednokolorowe tła dla standardowej czcionki. Już niekoniecznie głowa autora w aureoli z regału. Już nie paginacja w dolnym zewnętrznym rogu. Coraz więcej wydawnictw wabi nas nie tylko dobrymi tytułami, ale również atrakcyjnym łamaniem drukarskich zasad.

W regiony sympatii i podobania wkroczyła też cicho, niepewnie książka opublikowana przez korporację Ha!art,„Niepokój” Ryszarda Aptego zespolona nierozerwalnie z „Niedokończoną powieścią” stworzoną przez Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego. Za powabnie skromną przyczynę do publikacji robi tu brulion. Jego niepozorna, lecz całkowicie uzasadniona zgniło-zielonkawa oprawa. Właśnie w takiej starej tietradzi znaleziono po kilkudziesięciu latach autentyczne rysunki Ryszarda Aptego. Mógł ha!art Preludium „ładności” wydać książkę z paroma ilustracjami w środku i tyle. Przedsmaku narobiły mi książki wydawane przez nieZamiast tego tańszego chwytu (w imię sławionego umiarkowane w estetyzowaniu prozy wydawnictwo „wszystko, co się nie opłaca”), zastosował o wiele Karakter. „O fotografii” Susan Sontag musiałabym ciekawszy: dał nam do ręki brulion w formie przypomieć, nawet zakładając, że fotografią w ogóle się nie minającej ten faktycznie odnaleziony, z plikiem karinteresuję, a o amerykańskiej pisarce nie słyszałam Joanna Janowicz - pierwsze słowa stawiała w wieku trzech lat. Od tej chwili zmienił się charakter jej pisma, narzędzia pracy i zasób słownictwa. Pozostało jednak wciąż to samo zacięcie i pasja w szukaniu wciąż nowych, nieszablonowych form i dalekich od banału wyrażeń. Na ich tropie pozostaje zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. W zaciszu domowym celebruje chwile spędzone na lekturze. Działając pod przykrywką recenzentki i felietonistki rozprawia się na łamach blogu z niedociągnięciami w beletrystyce i zachłystuje się pięknem arcydzieł wielkich pisarzy. Uważa, że gdyby nie istniała literatura, świat dawno by z sobą skończył. Prowadzi blog pod adresem: http://direlasua.wordpress.com


iPad, iPhone, iPod Touch – jak dodać własne pliki do aplikacji e-książkowych Piotr Kowalczyk

Wcześniej pisałem już o tym kilkakrotnie, czas na wpis w którym zbieram w jednym miejscu wszystkie metody – bo e-książki można na szczęście dodawać nie tylko po kablu przez podłączenie do iTunes. Najpierw o aplikacjach i rodzajach plików, które można w nich otwierać. Pliki nie powinny posiadać zabezpieczeń – inaczej nie da się ich otworzyć (z jednym wyjątkiem, o czym poniżej). Kindle: prc (mobi) iBooks: pdf Stanza: ePub i pdf Kobo: ePub i pdf BlueFire Reader: ePub i pdf – bez zabezpieczeń, jak i z DRM-em Adobe (więcej informacji) E-książki można dodawać na cztery sposoby. Opisałem je bardzo szczegółowo, co może sprawiać wrażenie, że będzie to trudne – ale tak nie jest. 1. Przez iTunes Metoda “oficjalna”, sugerowana przy okazji wprowa-

dzenia iBooks. Jest najbardziej niewygodna ze wszystkich tutaj wymienionych, ponieważ wymaga podłączenia urządzenia do komputera, co w połączeniu z faktem, że należy wykonać synchronizację, zajmuje dużo czasu. Żeby było szybciej, można podłączyć się do iTunes jedynie po to, żeby zsynchronizować pliki jednej aplikacji. Aby dodać pliki, należy przejść do zakładki „Programy”. Na dole ekranu, w sekcji „Udostępnianie plików” pojawi się lista aplikacji, które mogą przesyłać dokumenty między urządzeniem mobilnym a komputerem. Trzeba kliknąć w przycisk „Dodaj…” i znaleźć na dysku komputera pliki książkowe. Potem wystarczy kliknąć w “Synchronizuj” (prawy dolny róg ekranu) i poczekać, aż synchronizacja zostanie ukończona. Dodawanie plików e-książek w ten sposób ma sens wtedy, gdy chcemy za jednym razem wgrać na iPada, iPhona lub iPoda Touch wiele książek z dysku komputera.

2. Przez serwisy w chmurze Jeśli korzystasz z serwisów takich, jak Dropbox lub Google Docs, możesz je wykorzystać jako sposób na wgranie książek na urządzenie mobilne. Jest on łatwiejszy o tyle, że nie wchodzą w grę kable. Pierwszy krok to przegranie plików z dysku komputera na dysk wirtualny. Następnie należy otworzyć pliki na urządzeniu. Jeśli korzystasz z Dropboxa, pewnie już


„Uczono nas jak umierać, nie jak żyć”

Które aspekty bądź elementy tej kobiecej wojny były dla Pani najbardziej zaskakujące czy też ciekawe? Nie zajmowałam się kolekcjonowaniem jakichś strasznych opowieści. Chciałam pokazać filozofię – rozmowa ze Swietłaną Aleksijewicz kobiety, to w jaki sposób postrzega ona świat. Kiedy pisałam tę książkę, rozmawiałam z ponad setką O życiu kobiet w czasie wojny opowiada kobiet, jednak nie zamieściłam w niej wszystkich Swietłana Aleksijewicz, najpoczytniejsza poznanych opowieści. Wybrałam te, za pomocą których, moim zdaniem, można najlepiej poznać białoruska pisarka. oblicze wojny. Moje rozmówczynie mówiły, że tak Grażyna Latos: W Pani książkach można zauważyć naprawdę na wojnie nie były kobietami. Musiały zachowywać się jak mężczyźni – zabijać, czołgać się, pewien protest. Przeciw czemu Pani protestuje? Swietłana Aleksijewicz: Mieszkałam w kraju, w któ- nosić męskie ubrania (kobiece dostały dopiero po rym wciąż mówiono o śmierci, w którym uczono nas, przekroczeniu granicy radzieckiej, ponieważ kobiejak umierać, a nie jak żyć. Protestuję przeciw temu, ty w męskiej odzieży przynosiły wstyd). Stalin miał co nam opowiadano. Jeszcze do niedawna o wojnie swoją wersję wojny, w którą początkowo wierzosłyszeliśmy wyłącznie z ust mężczyzn. Chciałam coś no. Jak wszyscy wiemy, chciał on dokonać rewolucji z tym zrobić, pokazać wojnę również z innej perspek- światowej, chciał zagarnąć wszystkie kraje europejtywy – oczami kobiet. Kobiety ukazują wojnę jako skie i nie tylko. Jego celem było przejęcie danego życie – one musiały tam żyć, musiały się dostosować kraju i powrót do swojego – bez zwracania uwagi do warunków. Opowiadając, wspominają wszystko na koszty. Nie myślał o ludziach, o tym, że miliony – zapachy, kolory. Nie protestowałam przeciwko poświęcą swoje życie, by on mógł osiągnąć swój cel. ich wojnie, bo ona uczy, jak pozostać człowiekiem. Przez cztery–pięć lat mężczyźni żyli bez kobiet. Te, Wojna, o której one opowiadały, w pewien sposób z którymi rozmawiałam, mówiły, że wolały walczyć, odpowiada także temu wszystkiemu, co dzieje się niż wrócić wieczorem do schronu czy okopu, gdzie w dzisiejszym świecie. Również współcześnie toczą znajdowało się trzystu czy czterystu mężczyzn. One się wojny, jest terroryzm. To, co było dawno temu, wiedziały, że partnerami są wyłącznie na polu walki, później może wydarzyć się wszystko. może zdarzyć się także dzisiaj.

Grażyna Latos - absolwentka Szkoły Gender Mainstreaming w IBL PAN, studentka podyplomowych Gender Studies na UW. Jedna z autorek publikacji „20 lat 20 zmian. Kobiety w Polsce w okresie transformacji 1989-2009”. Współpracuje z Feminoteką, prowadzi literackiego bloga Litera, koordynuje publicystyczno-literacki konkurs organizowany przez podyplomowe Gender Studies im. Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki w IBL PAN. Od lipca 2008 roku stała publicystka „Histmaga”. Od marca 2009 do czerwca 2010 w składzie redakcji. Obecnie członkini rady merytorycznej.


Manifest nowoczesnego patriotyzmu Łukasz Grzesiczak

Kiedyś ustaną spory, kto ponosi winę za to, że na pokładzie samolotu znalazło się tak wielu spośród najważniejszych urzędników i dowódców, kiedyś zupełnie zapomnimy słowa, że „Prezydent zarządza tylko żyrandolem”, ale nawet wtedy do tego filmu będzie warto wracać. Film „Mgła” to manifest nowoczesnego patriotyzmu i jako taki zostanie pewnie w naszej świadomości na długo. To najczęściej komentowany film ostatnich tygodni. Oficjalną premierę miał 3 stycznia w warszawskim kinie „Kultura”. Dwa dni później – 5 stycznia – film „Mgła” został dołączony do pierwszego w 2011 roku numeru „Gazety Polskiej”. Znaleźć go można na stronie 19. Dziesięć stron wcześniej znajduję artykuł pióra Leszka Misiaka i Grzegorza Wierzchołowskiego zatytułowany „Zagadka smoleńskiej mgły”. Czytam w nim: „- Mgła uniemożliwiła pilotom zorientowanie się, jak blisko znajdują się od ziemi. Jeśli był to zamach, jej wytworzenie było niezbędne, gwarantowało jego powodzenie. Bez mgły piloci dostrzegliby, że są błędnie naprowadzani przez wieżę kontroli lotów […] - potwierdza nasz informator, były pilot Tu-154. […] Dlatego ustalenie, czy mgła w Smoleńsku była naturalna, czy wywołana sztucznie, jest jedną z kluczowych kwestii w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy smoleńskiej”. W cytowanym artykule znajduję także śródtytuł: „Ale 10-ta i mgła” oraz cytowane depeszę agencji prasowa AFP z 22 lipca 2010 roku, wedle której „w Niemczech powstanie wkrótce urządzenie produkujące sztuczną mgłę”.

kub Opara, Jacek Sasin, Marcin Wierzchowski, Paweł Zołoteńki. Poznajemy kulisy „wojny polsko-polskiej”, otwartego konfliktu między najważniejszymi urzędami w państwie – kancelariami premiera i prezydenta. Urzędnicy nie obarczają nikogo winą za smoleńską katastrofę, żądają przede wszystkim odpowiedzialności politycznej. I tak dowiadujemy się, że Kancelaria Prezesa RM Donalda Tuska rozgrywała nasz wewnętrzny polityczny konflikt (z Lechem Kaczyńskim) przy udziale rosyjskiego ambasadora – jednemu z bohaterów filmu przypomina to wydarzenia z historii Polski w XVIII wieku. Otrzymujemy świadectwo o reakcji polskich i rosyjskich władz na katastrofę. Według urzędników Kancelarii Prezydenta nie sposób mówić tu o dobrze wypełnionym obowiązku państwa polskiego – po tragicznym wypadku panował totalny chaos, a Bronisław Komorowski, który pełnił wówczas funkcję Marszałka Sejmu, miał pierwotnie przejąć władzę, zanim stwierdzono jeszcze śmierć Lecha Kaczyńskiego. Pojawia się także argument, że środowisko Donalda Tuska chciało jak najwięcej „ugrać” na śmierci Prezydenta – stąd reżyserowany uścisk z Władimirem Putinem oraz spowalnianie kolumny, w której na miejsce katastrofy jechał Jarosław Kaczyński. …ale jednostronnie. Relacja ukazana w „Mgle” jest wyjątkowo jednostronna. Co, być może, dyskwalifikuje ów film jako rzetelny materiał dziennikarski (żaden z polityków związanych z premierem nie dostaje szansy na odparcie mocnych zarzutów). Z drugiej strony: „Mgła” jest pasjonującym zapisem chwili, emocji, oddaje głos urzędnikom raczej nie z pierwszych stron gazet, którzy – na przekór powtarzanej przez nich obiegowej opinii – pokazują, że „nie było obciachem pracować dla Lecha Kaczyńskiego”.

Dziwne, że dotychczasowi recenzenci tego filmu skupiają się ciągle na bieżącym sporze PiS-u i PO (Monika Olejnik pyta dlaczego w filmie nie zaprezentowano głosów polityków, którzy odeszli do PJN?) oraz na emocjonalnym stosunku bohaterów filmu do tragedii – traumy po śmierci najbliższych. Dla mnie „Mgła” to niewiarygodnie doskonały manifest patriotyzmu. Bez insynuacji… Ojczyzna, Naród, Polska – odmieniane są tu przez Śpieszę z wyjaśnieniami – w filmie „Mgła” nie znajdzie- wszystkie przypadki. Maria Dłużewska i Joanna Lichocmy żadnej tego typu insynuacji czy teorii spiskowych. ka (odpowiedzialne za scenariusz i realizację tego fil„Mgła” – czyli jak mówi podtytuł: „Pierwszy polski film mu) pokazują oblicze nowoczesnego konserwatyzmu. o katastrofie w Smoleńsku” – to świetnie zrobiona W ich filmie nie jest on „obciachowym” staniem pod i trzymająca w napięciu historia katastrofy z 10 kwiet- krzyżem w niemodnych ciuchach, ale dbaniem o intenia 2010 roku, opowiedziana słowami pracowników res publiczny przez świetnie wykształconych, doskonaKancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (dziś już nie le wysławiających się i dobrze ubranych urzędnikówsą urzędnikami Kancelarii Prezydenta RP). Na ekra- -patriotów. Paweł Zołoteńki mówi: „Mamy instynkt nie występują Andrzej Duda, Adam Kwiatkowski, Ja-


Nowej jakości zabrakło Sebastian Adamkiewicz

Od pewnego już czasu trwa zażarta dyskusja o filmie Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej pt. „Mgła”. Z pozoru otwierający – według wielu – nowe wątki w rozmowie nad okolicznościami katastrofy, de facto powtarza stare argumenty i oskarżenia. Mit katastrofy rośnie, a społeczeństwo wydaje się być tym coraz bardziej zmęczone.

szkolne i zamaszyste wpisy pod pracami pisemnymi moich kolegów i koleżanek stwierdzające, że ich twórczość jest nie na temat. Trudno bowiem oceniać film „Mgła” jako dokument o katastrofie. Jest ona jedynie pretekstem, tłem, elementem spajającym wypowiedzi prawdziwych bohaterów. Dokument opowiada zaś raczej o związanych z kwietniową tragedią przeżyciach najbliższych współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ich przyjaciół z kancelarii. Jedynie wprowadzający fragment, mówiący o okolicznościach udziału prezydenta w uroczystościach w Katyniu, wiąże się – dość luźno zresztą – z zagadnieniem samej katastrofy.

Opinie i interpretacje Generalnie „Mgła” jest jednak zbiorem opinii, interpreNapisana przez Łukasza Grzesiczaka recenzja filmu tacji, przeżyć, doznań, żali i poglądów ludzi służbowo naj„Mgła” wzbudziła niemałe kontrowersje, a dyskusja, jaka bliżej związanych z Lechem Kaczyńskim. Ich wypowiedzi się pod nią toczy, pokazuje, jak karkołomnym zadaniem nie są prostowane, komentowane, ani wpisane w jednomoże być próba rzetelnej oceny tego typu produkcji – litą narrację, lecz same ją tworzą, często dość płynnie się każde wypowiedziane słowo potraktowane będzie jako uzupełniając. Ich przesłanie jest zaś proste i nie wychowyraźna deklaracja polityczna, niezależnie od autentyczdzi poza wałkowaną od kilku miesięcy tezę, że odpowienych poglądów recenzenta. dzialność (nawet jeśli nie bezpośrednią) za śmierć Lecha Kaczyńskiego ponosi polski rząd, który następnie robił Przedmiot publicznego dyskursu wszystko, aby umniejszyć wielkość najznakomitszego Film „Mgła” obejrzałem z niemałym zainteresowaniem, Polaka w dziejach najnowszych. Zaczynając więc od rząchoć od początku zastanawiałem się, cóż nowego możdowo-prezydenckich sporów o wyjazd do Katynia (włączna jeszcze powiedzieć o przyczynach i okolicznościach nie z sugestią, że polski rząd wykonywał dyspozycje amkatastrofy smoleńskiej. Od kilku miesięcy obracamy basadora rosyjskiego), poprzez wydarzenia na miejscu się przecież wokół tego samego poziomu argumentacji katastrofy i organizację pogrzebów, po późniejszą walkę i tych samych poglądów, a jakiekolwiek porozumienie o krzyż, dokument stanowi długą mowę prokuratorską, w tej sprawie wydaje się zwyczajną mrzonką nadmierskierowaną przeciw obecnemu rządowi i obecnemu nych idealistów. Mimo tego, wyszedłem z założenia, że prezydentowi, oskarżanemu zresztą o to, że zbyt szybko warto zobaczyć produkcję, którą firmują nazwiska tak uzurpował sobie władzę p.o. prezydenta. znanych dziennikarek. Nie bez znaczenia było również to, że „Mgła” bardzo szybko stała się przedmiotem publiczCele i metody nego dyskursu. Powstaje tu pytanie, jaki był zatem cel realizacji tego dokumentu, a od odpowiedzi zależy w dużej mierze jego Formalnie – bez rewelacji ocena. Jeśli uznamy, że intencją autorek była próba od„Mgła” to blisko godzinny zapis wypowiedzi najbliższych krycia prawdy o okolicznościach katastrofy, film należawspółpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego, łoby ocenić krytycznie. Nie dlatego, że podjęły się takiej w tym Andrzeja Dudy, Adama Kwiatkowskiego, Jakuba próby, ale dlatego, że konstruując film w opisany sposób, Opary, Jacka Sasina, Marcina Wierzchowskiego i Pawła nie spełniły podstawowych wymogów stawianych obiekZołoteńkiego. Przeplatają je dość przypadkowo wybrane tywnym dokumentom. Trudno mówić w o nietendencyjfragmenty zdjęć (czasami nie najlepszej jakości) z miejsca nym spojrzeniu, jeśli głos ma tylko jedna strona sporu, katastrofy, spod prezydenckiego Pałacu, z pogrzebu Lektóra od początku do końca kształtuje narrację. Nie ma cha Kaczyńskiego itp. Pod kątem realizacji nie jest więc to rzetelności tam, gdzie mocne oskarżenia nie spotykają dokument powalający, lecz raczej dość sztampowy i prosię z odpowiedzią oskarżanych, a wszelkie interpretacje sty. Jeśli więc nie forma, to może treść przekona widza? pozbawione są komentarza. „Mgła” nie powinna aspirować do wyłączności na prawdę i nie może potwierdzać O czym jest ten film? słuszności stawianych w niej tez czy oskarżeń. Widz skaTu pojawia się jednak problem, gdyż niełatwo jest powiezany został na wysłuchanie jednej grupy osób, które, dzieć, o czym w zasadzie jest ten film. Reklamowany jest choć mają prawo do własnej interpretacji wydarzeń, to on powszechnie jako pierwszy film o katastrofie smoleńnie mają prawa oczekiwać, że ich słowa zostaną bezwaskiej. Po jego obejrzeniu przypomniały mi się jednak czasy


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.