życzliwie pogadała. Moja klasa trzymała się ode mnie z daleka, jakbym była co najmniej trędowata.
Następny był wuef. W naszej szkole jest ogromna sala gimnastyczna przedzielona grubymi siatkami na kilka części. Hałas jest taki, jakby ćwiczył tam miliard ludzi, a nie trzy klasy. Do tego unosi się tam zapach gumy, piłek i niedopranych materaców. Miałam nadzieję, że Klotka, nasza wuefistka, pozwoli mi chodzić do biblioteki, gdzie przez godzinę będę mogła poczytać. Okazało się jednak, że regulamin szkoły tego zabrania. Klotka wypytała mnie, jaka małpka mnie ugryzła, i bardzo się zdziwiła, że to nie był goryl, bo tak słyszała od wielu osób. Interesowało ją, czy małpa miała wściekliznę, w jakim szpitalu mi operowali rękę, czy tata już znalazł prawnika, który poprowadzi sprawę o odszkodowanie, bo jakby mój tata szukał, to ona zna fenomenalnego. Odpowiadałam jej zdawkowo, może nawet niegrzecznie, ale ciężko się z kimś rozmawia, gdy za plecami parskają śmiechem dziewczyny z twojej klasy. Klotka kazała mi siedzieć na trybunach razem ze wszystkimi niećwiczącymi. Wydawało mi się, że z Anką, Justyną i Olą jakoś się tam lubimy. Niestety, żadna nawet na mnie nie spojrzała. Filip konsekwentnie mnie ignorował, więc musiałam udawać, że on też mnie nie obchodzi. Żeby nikt mnie nie
54
widział, wybrałam miejsce za filarem. Zacisnęłam powieki i liczyłam do tysiąca, żeby się nie rozpłakać. Gdy jako tako się opanowałam, ukradkiem, bo w naszej szkole nie wolno używać telefonów, przeczytałam wiadomości od taty. Tata: „Jak się czujesz, Kochanie?”. Tata: „Martwię się, jak sobie radzisz. Nikt Cię nie uraził w rękę?”. Tata: „Barnaba znalazł jakiś paragraf na cyrk i już ma pomysł. Występujemy o 300 tysięcy. Jak się czujesz?”. Tata: „Odezwij się…”. Tata: „Dlaczego nic nie piszesz? Mama odchodzi od zmysłów”. Trzymanie telefonu w lewej dłoni nadal było dla mnie trudne, więc położyłam go na kolanach i w skupieniu odpisałam, że wszystko jest w porządku. Kiedy pisałam „w porządku”, łzy zakręciły mi się w oczach i musiałam poszukać chusteczki. – Cześć! No ty! Hejka! Nie masz czasem zbędnej kanapki? Oderwałam oczy od telefonu. Cztery rzędy niżej i trochę z boku siedziała dziewczyna. Wielkie oczy świeciły jak dwa kawałki oszlifowanego węgla, do tego mocno wystrzyżone, w ogóle nieułożone i nieznające odżywki włosy. Gdybym ja miała takie włosy, nie wyszłabym z domu. Do tego różowy T-shirt z kotkiem, bluza ze Spidermanem, spódnica w kratkę i czarne trampki. Wyglądała,
55
jakby tylko te ubrania zostały jej po pożarze. Nędza po prostu, co mi się zgadzało, bo kto inny prosiłby obcego człowieka o jedzenie? Nie kojarzyłam jej, a więc musiała być z młodszej klasy. Tych starszych zawsze się zna przynajmniej z wi dzenia. – Dziś jest światowy dzień dzielenia się żywnością. Masz coś zbędnego do żarcia? Tylko bez mięsa, oczy wiście. Patrzyła w moim kierunku, ale odruchowo obejrzałam się, czy jej na pewno chodzi o mnie. Zerwała się z krzesełka. – Jednak będą skakały! Popilnujesz mi rzeczy? Zanim zdążyłam mrugnąć, ściągnęła bluzę ze Spidermanem, rzuciła ją na męską zieloną torbę pełną dziwacznych naszywek z motorami i lawirując między rzędami trybun, pobiegła na parkiet. Jej rzeczy usypane w chaotyczną stertę zostały na czerwonym plastikowym krzesełku. Nie poczuwałam się do pilnowania cudzego mienia. Potem powie, że jej coś ukradłam. Wzrok mi się do niej jednak kleił, kiedy kicała po parkiecie jak wesoły zając. To dziwne, że wcześniej jej nie widziałam. Wyróżniała się nie tylko dlatego, że była mocno opalona i biednie ubrana. Inne dziewczyny lawirowały, żeby tylko za bardzo się nie przemęczyć, a tę roznosiła jakaś turboenergia. Na sto procent miała ADHD.
56
Pięć minut przed dzwonkiem Klotka wypuściła dziewczyny do szatni. Mogłam już iść. Spojrzałam na pozostawione na krzesełku rzeczy Wystrzyżonej. Powinnam je zostawić czy stać przy nich i pilnować? Potem ta gówniara będzie się ze mnie śmiała, że jestem posłuszna i że co mi się powie, to robię. Zanim podjęłam decyzję, Wystrzyżona przeskoczyła ogrodzenie tuż koło napisu: „Nie wolno wspinać się na ogrodzenie”, i wbiegła na trybuny. W tym momencie zadzwonił dzwonek. Ten, kto go instalował, na sto procent uważał, że wszyscy mamy poważny niedosłuch. Za każdym razem, kiedy dzwonił, drżała mi śledziona. – Hej, gdzie moja torba? – Tam! – krzyknęłam, żeby zrozumiała, że nie mam zamiaru kontynuować tej znajomości. – Co?! – wrzasnęła. – Tam! – ja też wrzasnęłam i zdrową ręką wskazałam krzesełko. – Aha! To dzięki! Cześć! Odwróciła się i przekonana, że jak pies pilnowałam jej rzeczy, zniknęła w wylewającym się z szatni lśniącym od potu tłumie. Czym prędzej poszłam pod pracownię biologiczną. Nie znoszę, gdy ktoś mnie zaczepia, bo to oznacza tylko jedno – że czegoś ode mnie chce. Po ludziach, podobnie zresztą jak po zwierzętach, nie należy się spodziewać niczego dobrego. Wszyscy tylko czekają, żeby kogoś
57
wykorzystać, okraść albo ośmieszyć. Poza tym nie miałam zwyczaju zadawać się ze smarkaczami.
Resztki mojej naiwnej nadziei, że Filip znajdzie odpowiedni moment i do mnie podejdzie, odprowadzi, pogada, wspomni o długu, a może nawet przytuli i powie, że myślał o mnie cały czas i przeprasza, rozwiały się po czwartej lekcji. Matematyczka była chora i mieliśmy zastępstwo z Klotką, która kazała nam zameldować się na boisku. Poszłam do szafki. Filip stał koło swojej. Popatrzyłam na niego, a on spojrzał na mnie. Chwilę później wypadł z szatni. A tacy byli mili, gdy im kupowałam bilety. „To wszystko jej wina – myślałam. – Ta obrzydliwa małpa mi go odebrała”. Powlokłam się na rozpalone żarem majowego słońca, pachnące skoszoną trawą boisko. Siedziałam tyłem do wszystkich na gorącej ławce i wpatrywałam się w wystające z bandaża palce. – Umarł ktoś? – usłyszałam. Wystrzyżona machała rękami, patrząc na mnie wzrokiem, którego nienawidziłam, bo nikt nie lubi litości. – Czegoś chcesz? – zapytałam jak ostatnia chamka, ale ona zamiast się obrazić, parsknęła śmiechem. Poczułam, że ławka zadrżała. Wystrzyżona rozwaliła się na niej jak na leżaku.
58
„Co za rzep” – pomyślałam. Gdybym była odważniejsza, tobym wstała i poszła gdzie indziej. Tyle że pozostałe ławki zajmowali ludzie z mojej klasy. – Siadaj przodem do słońca. Trzeba dbać o produkcję witaminy D3. Skandynawowie dlatego mają wysoki odsetek samobójców, bo przy słabym nasłonecznieniu nie wytwarza im się tyle D3, ile trzeba, żeby czuć radość życia. Wystaw mordkę do słońca i w ogóle się nie przejmuj. Czym mam się nie przejmować? – A o ludziach nie myśl – mówiła, chowając do torby grubą pomarańczową książkę, ale słabo jej to szło, bo jednocześnie wystawiała twarz do słońca. – Przejdzie im. Szu-szu-szu. – Machnęła ręką jak dyrygent. – Czas wszytko pozamiata. Jak wygłosiłam referat o życiu miłosnym żółwi, też mnie hejtowali, ale ludziom wszystko szybko się nudzi. Nie wszystkim, ale większości. Przeraziłam się, o co tej niezrównoważonej wariatce chodzi. Nie przepadam za ludźmi, którzy widzą kogoś drugi raz w życiu, a rozmawiają z nim, jakby byli jego przyjaciółmi. Wolę normalnych. – Nie wiem, o co ci chodzi. Nikt mnie nie hejtuje – powiedziałam, udając spokój. Poruszyłam się, bo siedzenie na twardej ławce nie jest moim ulubionym zajęciem. – Okej. Jak cię nie hejtuje, to cię nie hejtuje. – Uniosła ręce, jakby się poddawała. – Masz coś do jedzenia? Tylko
59
bez mięsa, nie jadam przyjaciół. Madoks zabrał mi kanapki i skręcam się z głodu. A więc była nawiedzoną wegetarianką. Nie znoszę ludzi, którzy narzucają innym swój sposób jedzenia. Jestem wolnym człowiekiem i mogę jeść, co chcę. Miałam dwie kanapki z zimnym kurczakiem w tymianku, jedną z masłem orzechowym, banana i obrane na cząstki pomarańcze. Kanapek z kurczakiem nie chciała, ale z masłem orzechowym i banana pożarła jak jakiś więzień z Alcatraz. Może była sierotą i musiała codziennie żebrać o jedzenie? – Czekawe, czo szę ształo ż tą kapuczynką – powiedziała z pełnymi jedzenia ustami, zamkniętymi oczami i twarzą wystawioną do słońca. – Mam nadzieję, że ją uśpili – powiedziałam, rozglądając się za swoim plecakiem. Ostatni temat na świecie, który mnie interesował, to „czo szę ształo ż tą kapuczynką”. Kogo to obchodziło? To ja nie miałam czucia w trzech palcach! – Racja. Znając ludzi, podejrzewam, że już nie żyje. Słuchaj, ale jak to się w ogóle stało, że ona cię ugryzła? Przybliżyła twarz do mojej i zajrzała mi w oczy zdecydowanie za głęboko. Była mistrzem wytrącania z równowagi. Przed zadawaniem się z takimi osobami zawsze przestrzegali mnie rodzice. Tylko dlatego nadal koło niej siedziałam, że panicznie bałam się zostać sama pod ostrzałem szyderczych spojrzeń. To był jedyny powód.
60
– Normalnie. – Wzruszyłam ramionami i odsunęłam się od niej. – Poszłam do cyrku z legalnie kupionym biletem, a tam bez powodu rzuciło się na mnie dzikie zwierzę – wyrecytowałam zdanie, którego nauczył mnie stryjek. – Ale po cholerę poszłaś do cyrku ze zwierzętami? – Zrobiła minę, jakby zobaczyła dinozaura w białych podkolanówkach. – Jak to „po cholerę”? A po co się chodzi do cyrku? Pożałowałam, że w ogóle z nią rozmawiam, i z nerwów, bez sensu, sięgnęłam po mój nowy lekki plecak. Szarpnęłam, ale był rozpięty, więc wszystkie zeszyty wyślizgnęły się z niego i wpadły prosto w brudny piach. Był tak szary, że brzydziłam się je podnieść. – Do cyrku ze zwierzętami nie wiem, kto i po co chodzi. I co, ładnie zwierzęta występowały? – Oczywiście, że ładnie – odgryzłam się. – I podczas występu cię dziabnęła? Musiała być diablo inteligentna i odważna, skoro uciekła treserowi. Mądra małpka. – Wredne głupie małpiszcze do eutanazji! Nie uciekła żadnemu treserowi! – Nie? A wszyscy mówili i pisali, że… – pomachała rękami, żebym wiedziała, że to będzie cytat – bardzo niebezpieczna małpa podczas przedstawienia odgryzła dziecku rękę. – Słuchaj, nie chcę o tym rozmawiać.
61
– Jasne, przepraszam. Bywam nachalna, wiem. Mamzuria ciągle mi to powtarza – powiedziała, ale ani drgnęła, jakbym właśnie jej nie wyprosiła z mojej ławki. – Czyli to było już po przedstawieniu? Weszłaś na zaplecze? Musiałam wytrzeć lewą dłoń o spodnie, bo na wspomnienie tamtego dnia zrobiła się mokra od potu. – Nigdzie nie weszłam – warknęłam. – Po przedstawieniu wystawili małpę w stroju clowna i każdy mógł ją głaskać. Była na smyczy i w ogóle nie wyglądała na groźną. Skakała, łapała ludzi za palce, piszczała radośnie i nagle bez żadnego ostrzeżenia wyszczerzyła się, warknęła, rzuciła się akurat na mnie i rozszarpała mi rękę na strzępy. Nie mogę poruszać palcami i być może już nigdy nie nawlokę igły, nie napiszę listu do rodziców, nie założę na ten palec pierścionka. To też był cytat z pozwu, który przygotowywał Barnaba. Niby śmieszyło mnie, że stryjek tak czarno widzi moją przyszłość, ale sama już zaczynałam tak myśleć. – O kurde, to grubo. A co z małpką? – Jak to „co z małpką”? – przedrzeźniłam jej intonację. Miałam dość tej głupawej rozmowy. Po co w ogóle gadam z tą wścibską dziewczyną? Wsadziłam plecak pod pachę i usiłowałam zapiąć suwak. – Już ci mówiłam, nie obchodzi mnie, co z tą parszywą małpą. Przyjmij to wreszcie do wiadomości. Miałam
62
krwotok i mam uszkodzone połączenia nerwowe w sześciu miejscach. Jeszcze nie wiadomo, czy będę miała sprawne palce. Być może w ogóle stracę rękę, więc nie interesuje mnie, co z małpą. Jeśli ciebie to interesuje, to jedź i się dowiedz. Wystrzyżona w ogóle nie przejęła się tym, co powiedziałam. Pokręciła głową, jakby komar bzyczał jej nad uchem, i ziewnęła. Nie ma nic bardziej wkurzającego, niż gdy ty szalejesz z emocji, a ktoś sobie ziewa. – To chłopiec czy dziewczynka? Aż mnie zatkało. Jak można być aż tak pozbawionym empatii! Czy to wystrzyżone dziwadło nie rozumiało, co mi ten zwierzak zrobił? – Ta małpa? A co mnie to obchodzi! Może sobie być nawet obojnakiem. Prawie odgryzła mi rękę! – powtórzyłam, bo najwyraźniej była przygłucha. – Ale ty jej nienawidzisz – powiedziała, lekko kręcąc głową. – A może mam ją lubić? – odparłam. – Nie wiem, czy lubić, ale… w sumie czemu nie? Z gałęzi sfrunął gołąb, więc uchyliłam się, żeby mnie nie zaatakował. – O rany, ty się boisz gołębi! – Nieprawda – skłamałam wściekła, że tak łatwo się domyśliła. – A psów też się boisz? – Nie. O co ci chodzi?
63