Z języka angielskiego przełożyła
Monika Wyrwas-Wiśniewska
Tytuł oryginału Shadows of the Pomegranate Tree Copyright © 2010, 2011 by Tariq Ali Copyright © 2014 for the Polish translation by Monika Wyrwas-Wiśniewska Copyright © 2014 for the Polish translation by Wydawnictwo Lambook All rights reserved
Redakcja Krzysztof Bernaś Korekta Katarzyna Wróbel Konsultacja arabistyczna dr Alicja Oleksy-Sroga Projekt okładki Lambook Tytuł serii Kwintet muzułmański Skład i łamanie Alicja Nowak
Sprzedaż wysyłkowa www.lambook.pl
ISBN: 978-83-63531-10-2 Wydawnictwo LAMBOOK Kraków 2014
Dla Aiszy, Chengiza i Nataszy
4
Uwagi autora Tak w czasach panowania Maurów w Hiszpanii, jak i dziś Arabowie uzupełniają swoje imię o imię ojca lub matki. Zuhajr Ibn ‘Umar to zatem Zuhajr, syn ‘Umara, a Asma Bint Dorothea to Asma, córka Dorothei. Dzięki temu imię mężczyzny pozwala poznać jego ojca – Ibn Farid to syn Farida, Ibn Chaldun syn Chalduna. Maurowie w mojej książce używają własnych nazw miast, choć obecnie wszystkie one – nawet te założone przez Arabów – noszą nazwy hiszpańskie. Zebrałem je w słowniczku na końcu książki. Czytelnik znajdzie też informacje o postaciach historycznych, które pojawiają się w powieści.
5
Genealogia banu* Al-Hudajl Klan Hasana al-Hudajla opuścił Damaszek w 237 roku hidżry**, czyli w 932 roku po narodzinach Chrystusa – i w tym samym roku dotarł na zachodnie rubieże świata islamskiego. Osiedlili się w pobliżu Grenady i w następnym roku rozpoczęli budowę wioski, która wzięła nazwę od ich przydomka. Rezydencja została wzniesiona trzy lata później, przez kamieniarzy, którzy zbudowali Medinat az-Zahra w okolicach Kordoby.
*Banu (arab.) – ród, klan. ** Hidżra – emigracja proroka Mahometa z Mekki do Medyny w 622 r., uznawana za początek ery muzułmańskiej.
8
Prolog Pięciu chrześcijańskich rycerzy nie było zachwyconych nocnym wezwaniem Jiméneza de Cisnerosa. Ich reakcja niewiele miała wspólnego z faktem, że panowała właśnie zima, jakiej nie pamiętali najstarsi mieszkańcy tych ziem. Wszyscy byli zasłużonymi weteranami rekonkwisty. Siedem lat wcześniej oddziały pod ich dowództwem triumfalnie wmaszerowały do Grenady i zajęły miasto w imieniu Ferdynanda i Izabeli. Żaden nie pochodził z tej części Półwyspu. Najstarszy był synem mnicha z Toledo, reszta wywodziła się z Kastylii. Ich największym pragnieniem było wrócić jak najszybciej w rodzinne strony. Byli oddanymi synami Kościoła, nie chcieli jednak, by ich lojalność została wykorzystana. To, że miał z nimi rozmawiać spowiednik królowej, nie stanowiło tu żadnej gwarancji. Wiedzieli dobrze, dlaczego arcybiskup Toledo został przeniesiony tak daleko od swojego miasta. Nie było też dla nich tajemnicą, że Cisneros był narzędziem w rękach królowej Izabeli i jego władza nie dotyczyła tylko spraw ducha. Ich opór mógłby się nie spodobać na dworze. Rycerze mieli na sobie grube płaszcze, ale gdy wprowadzono ich do sypialni Cisnerosa, drżeli z zimna. Stojąc obok siebie, wymieniali zdziwione spojrzenia. Ascetyczność tego miejsca była uderzająca. Książę Kościoła zajmował pokoje odpowiednie dla fanatycznego mnicha. Nie widzieli jeszcze prałata, który żyłby w zgodzie z własnymi naukami. Jiménez powitał ich z uśmiechem. Wydawał im rozkazy, ale w jego głosie nie usłyszeli zaciętości. To również ich zaskoczyło.
9
Rycerz z Toledo szepnął, ale na tyle głośno, by usłyszeli go wszyscy towarzysze: – Izabela powierzyła kotu klucze do gołębnika. Cisneros zignorował tę bezczelną uwagę, od tego momentu jednak mówił bardziej stanowczo. – Niech będzie dla wszystkich jasne, że nie zamierzamy się mścić. Reprezentuję wobec was zarówno Kościół, jak i Koronę. Mogli wykazać co najmniej nieścisłości w tych stwierdzeniach, ale żołnierze nie są od tego, by kwestionować prawdziwość słów zwierzchników. Arcybiskup upewnił się jeszcze, że rycerze w pełni pojęli jego rozkazy, a potem pozwolił im odejść. Nie chciał pozostawić żadnych wątpliwości, że to kaptur dzierży miecz. Tydzień później, pierwszego grudnia 1499 roku, chrześcijańscy żołnierze pod dowództwem wybranych przez Cisnerosa pięciu rycerzy wkroczyli do stu dziewięćdziesięciu pięciu bibliotek miasta, a także do tuzina prywatnych rezydencji, w których znajdowały się księgozbiory. Skonfiskowali wszystko, co napisano po arabsku. Dnia poprzedzającego to spektakularne wydarzenie uczonym związanym z Kościołem udało się przekonać Cisnerosa, by pozwolił zachować trzysta manuskryptów. Arcybiskup zgodził się, pod warunkiem że zostaną one złożone w bibliotece, którą zamierzał ufundować w Alcali. Były to przede wszystkim arabskie podręczniki medycyny i astronomii. Zawarta w nich wiedza miała z czasem przeniknąć z Andaluzji i Sycylii w głąb Europy i przygotować grunt dla renesansu. Żołnierze na własnych plecach wynieśli z bibliotek kilka tysięcy tomów Koranu, uczone komentarze oraz rozważania teologiczne i filozoficzne. Zapisane kunsztowną kaligrafią manuskrypty, wiązane w tobołki, dołączały do innych leżących na bruku starego
10
targu jedwabiu u stóp Bab* ar-Ramli, tworząc wciąż się wypiętrzający wał. Al-Andalus obserwowało bezradnie, jak niszczeje intelektualny dorobek wielu pokoleń. W dawnych czasach w miejscu, w którym teraz marniały manuskrypty, mauretańscy rycerze potykali się na turniejach, przyciągając spojrzenia dam i wywołując żywiołowe reakcje zbierających się licznie mieszkańców miasta. Każdy z uczestników turnieju miał swoich zwolenników. Tutaj gapie, dźwigający na ramionach dzieci, pozdrawiali swoich faworytów, tutaj witali gwizdami paradujących w zbrojach pachołków sułtana. Jeśli jakiś poważany rycerz pozwolił wygrać takiemu dworakowi, by okazać swą uległość wobec władcy czy dlatego, że obiecano mu sakiewkę pełną złotych dinarów, mieszkańcy Grenady nie wstrzymywali się od szyderstw. Słynęli z niezależności, ostrego dowcipu i niechęci do władzy. A dziś mieli oglądać pokaz fajerwerków, który przygotował Cisneros. Wspaniale zdobione tomy, dowód artystycznego wyrobienia Arabów z Półwyspu, przewyższały po wielokroć osiągnięcia kopistów z chrześcijańskich klasztorów. Ich zawartość była przedmiotem zazdrości uczonych z całej Europy. Teraz tworzyły jednak jedynie stos, który zasłaniał zbierającym się mieszkańcom widok na ich miasto. Żołnierze, wciąż dostarczający nowego budulca, starali się nie patrzeć ludziom w oczy. Mogliby w nich dostrzec zarówno smutek, jak i wzburzenie, bunt i gniew, ale i spokój. Zebrani patrzyli w jednym kierunku, kołysząc się lekko z boku na bok. Jakiś starzec powtarzał wciąż jedyne zdanie, jakie przychodziło mu do głowy w obliczu takiej katastrofy: – Utonęliśmy w morzu bezradności. * Bab (arab.) – brama.
11
Byli wśród żołnierzy i tacy, którzy rozumieli, jak wielką zbrodnię pomagają przeprowadzić. Być może dlatego, że pochodzili ze wsi i nigdy nie nauczono ich pisać i czytać. Niepokoiła ich własna rola w tym przedsięwzięciu. Pamiętali dobrze opowieści swych dziadków o okrucieństwie Maurów, ale także o ich niezwykłej kulturze i uczoności. Próbowali oni zmienić bieg przeznaczenia. Dźwigając księgi wąskimi uliczkami miasta, celowo upuszczali pojedyncze manuskrypty przed zamkniętymi na głucho drzwiami domów. Zwykle te najcięższe, jako że w swej ignorancji sądzili, że te właśnie są najcenniejsze. Ich szlachetność nie poszła na marne. Kiedy tylko znikali za załomem ulicy, drzwi się otwierały, a okutane w długie szaty postaci pospiesznie zbierały księgi i równie szybko znikały w dających namiastkę poczucia bezpieczeństwa wnętrzach. O ich czynie jeszcze przez chwilę zaświadczał zgrzyt zamków i sztab. W ten sposób, dzięki instynktownej uczciwości garstki chrześcijańskich żołnierzy, przetrwało kilkaset ważnych dzieł. Później przetransportowano je za morze, do bezpiecznego schronienia w prywatnych bibliotekach Fezu. Na placu zaczął zapadać zmierzch, ale tłum nie rzedniał. Przeciwnie nawet – żołnierze spędzali coraz to nowych mieszkańców miasta. Muzułmańscy grandowie stali obok sklepikarzy, kupców, wieśniaków czy rzemieślników, stręczyciele, prostytutki i wariaci dostali za sąsiadów duchownych w turbanach. Cała ludzkość znalazłaby tutaj swych reprezentantów. Doceniany przez Rzym obrońca Kościoła obserwował z okna rosnący wał z książek. Przepełniała go satysfakcja. Jiménez de Cisneros zawsze wierzył, że pogan można zniszczyć tylko w jeden sposób, a mianowicie całkowicie niszcząc ich kulturę. Należało zacząć od palenia manuskryptów. Ustna tradycja mogła przetrwać jeszcze jakiś czas, póki inkwizycja nie wyrwie bluźnierczych języków. Jiménez czuł się poplecznikiem historii. Gdyby on nie dokonał tego dzieła, musiałby się go podjąć ktoś
12
inny, kto rozumiałby, że przyszłość zabezpieczać należy za pomocą stanowczości i dyscypliny, a nie poprzez miłość i edukację, jak głosili bez końca ci niemądrzy dominikanie. „Czy cokolwiek w ten sposób osiągnęliście?” – zadał im w myślach pytanie. Jiménez cieszył się jednak, że to jego wybrano na narzędzie w rękach Wszechmogącego i poczytywał to sobie za zaszczyt. Owszem, inni mogliby zrobić to samo, ale nikt nie byłby równie gorliwy. Grymas niechęci wykrzywił mu usta, gdy pomyślał o opatach, których przodkowie zaledwie przed kilkuset laty nosili takie imiona jak Muhammad, ‘Umar czy ‘Usman. Jiménez był dumny z czystości własnego rodu. Wiedział, że kpiny, jakie musiał znosić w dzieciństwie, nie miały w sobie ani źdźbła prawdy. Z pewnością wśród jego przodków nie było Żydów i nie płynęła w nim choćby kropla skundlonej krwi. Należało działać. Jiménez poszukał wzroku wartującego pod oknem żołnierza, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, kiwnął głową. Sygnał został natychmiast przekazany ludziom z pochodniami. Podłożono ogień. Przez chwilę panowała zupełna cisza, a potem grudniową noc rozdarło głośne zawodzenie, które przeszło w okrzyki: – La ilaha illa Allah wa Muhammad rasul Allah!* Ludzi na placu połączyły pieśni, ale Cisneros nie słyszał słów. Zresztą nawet gdyby je słyszał i tak by ich nie zrozumiał, śpiewano bowiem po arabsku. Ogień wzbijał się coraz wyżej i zdawało się, że samo niebo stało się płonącą otchłanią. W powietrze strzelały iskry, niczym ronione przez gwiazdy łzy, gdy przepięknie barwione stronice obracały się w popiół.
* La ilaha illa Allah wa Muhammad rasul Allah! (arab.) – Nie ma boga prócz Boga Jedynego, a Mahomet jego jego wysłannikiem. Tekst szahady jest muzułmańskim wyznaniem wiary i jednym z pięciu filarów islamu.
13
Tłum rzedniał. Ludzie, oszołomieni i zrozpaczeni, odchodzili do swoich domów. Przystanęli jednak i obrócili się na powrót ku ścianie ognia, gdy jakiś żebrak, rozebrawszy się do naga, wspiął się na płonący stos i wykrzyknął poparzonymi ustami: – Jaki sens ma życie bez naszych uczonych ksiąg? Muszą zapłacić za to, co dziś nam uczynili! W końcu zemdlał i dał się pochłonąć płomieniom. Milczenie stało się jeszcze potworniejsze, a nienawiść zgromadzonych muzułmanów wypełniła wszystkie zakamarki placu. Ronili łzy, ale one nie mogły ugasić stosów.
Plac pogrążony jest w ciszy. W kilku miejscach wciąż tli się ogień. Jiménez idzie przez morze popiołu, na twarzy ma krzywy uśmiech. Obmyśla swe dalsze poczynania. „Zemsta, jaką planują w otchłani swego smutku, nie zdoła obrócić biegu wydarzeń. Wygraliśmy. Dzisiejsza noc stała się naszym ostatecznym triumfem”. Lepiej niż ktokolwiek w Andaluzji, lepiej nawet niż straszliwa Izabela, Jiménez rozumie siłę idei. Kopie stos spopielonych pergaminów, a one rozpadają się na proch. Po pogorzelisku błąka się już cień następnej tragedii.
14
1
– Wszystko zmierza ku temu, byśmy stali się jedynie wonnym wspomnieniem – oświadczyła ama*. Mówiła niewyraźnie z powodu licznych braków w uzębieniu. Słowa kobiety oderwały Jazida od szachownicy. Zmarszczył brwi i spojrzał na staruszkę. Siedział po drugiej stronie dziedzińca, zapalczywie próbując obmyślić fortel. Chciał zaskoczyć swoje siostry, Hind i Kulsum, które były doskonałymi graczami. Właśnie wyjechały do Gharnaty z resztą rodziny i miał czas zająć się strategią otwarcia partii. Próbował zainteresować szachami amę, ale stara kobieta zaniosła się tylko chrapliwym śmiechem, gdy proponował jej wspólną grę. Nie rozumiał jej. Czyż szachy nie przewyższały pod każdym względem tych paciorków, które wciąż przesuwała w palcach? Dlaczego nie umiała tego pojąć? Jazid zaczął zbierać figury, z których każda miała na podstawie wyryte jego imię, ale robił to z ociąganiem. Były naprawdę niezwykłe. Stolarz Juan doskonale poradził sobie z urodzinowym prezentem, którego wykonanie zlecił mu ojciec chłopca. Przed miesiącem, w 1500 roku chrześcijańskiego kalendarza, Jazid skończył dziesięć lat. Rodzina Juana służyła banu Hudajl od wieków. W roku 932 przywódca tego klanu, Hamza Ibn Hudajl, uciekł z rodziną i swoimi poplecznikami z Damaszku i poprowadził ich na zachodnie * Ama (arab.) – piastunka, niania.
15
rubieże islamu. Wysoko na zboczach wzgórz, jakieś dwadzieścia mil od Grenady, założył wioskę, która wnet zyskała nazwę Al-Hudajl. Nie brakowało w niej górskich strumieni wzbierających na wiosnę mętną wodą z topniejącego na szczytach śniegu. Wokół wioski potomkowie Hamzy siali zboże na olbrzymich połaciach i sadzili drzewa owocowe. A w pięćdziesiąt lat po śmierci przywódcy klanu zbudowali dla siebie rezydencję. Pyszniła się w otoczeniu pól, winnic i sadów, pełnych migdałowców, pomarańczy, granatów i morw. Drzewa przywodziły na myśl dzieci cisnące się do matki. Meble w rezydencji albo były łupem wojennym Ibn Farida, albo zostały wykonane rękami przodków Juana. Stolarz, jak wszyscy mieszkańcy wioski, był oddany rodzinie Jazida. A chłopca wprost uwielbiano, dlatego też Juan postanowił wyrzeźbić mu szachy, jakich dotąd nikt nie widział. Nie szczędził na to dzieło sił ani umiejętności. Białe figury przedstawiały Maurów. Królową wyróżniały szlachetne piękno oblicza i urokliwa mantyla, król miał rudą brodę i błękitne oczy, a odziany był w powiewną arabską szatę przyozdobioną cennymi klejnotami. Wieże niczym, poza wielkością, nie różniły się od tej, która dominowała nad bramą. Koni dosiadali rycerze mający rysy i sylwetkę pradziadka Jazida, wojowniczego Ibn Farida, o którego legendarnych potyczkach miłosnych i wojennych rozprawiano w rodzinie bez ustanku. Gońcami byli imamowie w turbanach, w pionach zaś dało się znaleźć podobieństwo do samego malca. Rywalami tej osobliwej mauretańskiej armii zostali chrześcijanie. Nie wystarczyło stolarzowi, że przeznaczył im kolor czarny, dodatkowo nadał im wygląd potworów. Zło bijące z oczu czarnej królowej stanowiło mocny kontrast w stosunku do miniaturowej madonny zawieszonej na jej szyi. Usta monarchini pomalowane zostały na kolor krwi, a na jej pierścieniu widniała
16
trupia czaszka. Król miał zdejmowaną koronę, a na wypadek gdyby ta aluzja nie okazała się dość czytelna, śmiały stolarz zaopatrzył go w parę maleńkich rogów. Tak spotwarzonym Ferdynandowi i Izabeli towarzyszył orszak równie groteskowych figur. Rycerze na koniach mieli ręce unurzane we krwi. Gońce zostały przedstawione jako ogoniaste diabły ze sztyletami w dłoniach. Piony były mnichami w kapturach – pachołkami inkwizycji szukającymi kolejnych ofiar. Mieli chciwy wzrok i wielkie brzuchy. Gdyby Juan miał okazję widzieć kiedyś Jiméneza de Cisnerosa, z pewnością i jego karykatura znalazłaby się na szachownicy. Wszyscy, którym dane było zobaczyć szachy Jazida, zgadzali się, że Juan wyrzeźbił arcydzieło. Dla ‘Umara, ojca chłopca, był to jednak powód do niepokoju. Wiedział, że jeśli szachy zobaczy któryś ze szpiegów inkwizycji, stolarza czeka śmierć w męczarniach. Ale Juan nie chciał nawet słyszeć o tym, by dziecko nie dostało swego prezentu. Sześć lat wcześniej ojciec Juana, oskarżony podczas wizyty u krewnych w Toledo o apostazję, zmarł w więzieniu na skutek tortur, których nie szczędzili mu mnisi. Zresztą po tym, jak połamali mu palce, i tak stracił chęć do życia. Młody stolarz poprzysiągł wówczas zemstę. Szachy to był zaledwie jej początek. Chłopiec przywiązał się do tych figur, jakby to były żywe stworzenia. Jego ulubienicą została Izabela, czarna królowa. Budziła w nim równocześnie fascynację i przerażenie. Po pewnym czasie zaczął ją traktować jak powiernicę. Gdy nikt nie widział, zwierzał jej się ze swoich zmartwień. Spakowawszy obie armie, Jazid znów skierował wzrok na starą piastunkę. Z jego piersi wydostało się westchnienie zadumy. Miał się nad czym zastanawiać. Ama ostatnimi czasy często mówiła do siebie. Nieraz był tego świadkiem. Czy rzeczywiście traciła rozum, jak twierdziła Hind? Nie mógł wierzyć siostrze bezkrytycznie, bo w złości zdarzało
17
się jej mówić różne rzeczy. Gdyby ama faktycznie zaczęła tracić rozum, ojciec z pewnością umieściłby ją w maristanie* w Gharnacie, gdzie przebywała stryjeczna babka Zahra. Uznał więc, że Hind była zła na opiekunkę, która wciąż powtarzała, że już czas, by rodzice znaleźli dziewczynie męża, i dlatego tak powiedziała. Nabrawszy tej pewności, Jazid podniósł się wreszcie, przeszedł przez dziedziniec i usiadł staruszce na kolanach. Siateczka zmarszczek na twarzy amy zgęstniała, gdy uśmiechnęła się do chłopca. Odłożyła różaniec i pogładziła Jazida po twarzy, a potem jeszcze złożyła na jego głowie delikatny pocałunek. – Niech Allah ci błogosławi – powiedziała uroczyście. I dodała zaraz: – Czy jesteś głodny? – Nie. Amo, z kim rozmawiałaś przed chwilą? – A któż chciałby dziś słuchać słów starej kobiety, Ibn ‘Umarze? Znaczę nie więcej niż umarli. Ama nigdy nie zwracała się do Jazida po imieniu. Czyż bowiem nie było to imię kalifa, który pokonał i zabił wnuków Proroka pod Karbalą? Człowieka, który kazał swoim żołnierzom wprowadzić konie do meczetu w Al-Madinie, gdzie modlił się kiedyś sam Prorok, i który traktował z pogardą jego towarzyszy? Wymawiać jego imię znaczyło zdaniem amy kalać pamięć rodziny Proroka. Nie mogła wyjaśnić tego chłopcu, ale właśnie z tego powodu nazywała go zawsze Ibn ‘Umarem, synem ‘Umara. Gdy kiedyś Jazid zapytał przy całej rodzinie, dlaczego tak do niego mówi, ama rzuciła tylko nienawistne spojrzenie Zubajdzie, jego matce. Jakby chciała powiedzieć: „To wszystko jej wina, dlatego ją powinieneś spytać”. To spowodowało jednak powszechny wybuch śmiechu i ama wyszła obrażona. A Jazid wciąż nie znał odpowiedzi.
* Maristan – rodzaj budynku w architekturze arabskiej przeznaczony na szpital, zwykle bogato zdobiony.
18
– Ja cię słuchałem. Słyszałem, co mówisz, i mogę powtórzyć – zapewnił teraz gorąco. – Chcesz, żebym powtórzył? – Och, mój synu – westchnęła ama. – Mówiłam do cienia rzucanego przez drzewo granatu. Przynajmniej ono tu zostanie, gdy my już odejdziemy. – Odejdziemy? Dokąd? – Do nieba, moje dziecko. Do nieba. – Czy wszyscy pójdziemy do nieba? – zainteresował się. – Ty pójdziesz do siódmego nieba, mój przeczysty kawałku księżyca, niech Allah ci błogosławi. O innych nie umiem powiedzieć nic pewnego. Twoja siostra Hind Bint ‘Umar, jeśli nie wydadzą jej wkrótce za mąż, nie dostanie się nawet do pierwszego nieba. Przekonasz się. Jakieś zło opęta to dziecko. Obawiam się, że odda się dzikim namiętnościom i tylko przyniesie wstyd twemu ojcu, oby Allah miał go w swojej opiece. Jazida rozbawiła myśl o tym, że Hind nie zdoła się dostać nawet do pierwszego nieba, i chichotał coraz głośniej. Ama nie zdołała się powstrzymać i wnet też zaczęła się śmiać, pokazując przy tym wszystkie osiem zębów, które jej zostały. Z całego swojego rodzeństwa to Hind Jazid kochał najbardziej. Przez to, że ona jedna nie traktowała go jak dziecka. Pozostali dziwili się nawet temu, że potrafi mówić, i to w dodatku do rzeczy, ciągle brali go na ręce i całowali, jakby był rozkosznym zwierzątkiem. Uwielbiali go i on o tym wiedział, ale i tak miał im za złe, że ignorowali jego pytania. Dlatego okazywał im lekceważenie. Z Hind było inaczej. Starsza od małego braciszka o sześć lat, nie dawała mu odczuć wiekowej przewagi. Sprzeczali się bez przerwy, ale nie mogli bez siebie wytrzymać. Jazid kochał ją tak bardzo, że nie przejął się ani trochę proroctwami amy. Gdyby nie Hind, nie wiedziałby, czym rozzłościł ich rodziców dziadek Miguel podczas zeszłotygodniowej wizyty. Ona
19
mu wszystko wytłumaczyła. Zdenerwował się, kiedy powiedziała, że Miguel, który był biskupem Qurtuby, zażądał, by wszyscy tam przyjechali i przeszli na katolicyzm. „To przez Miguela wszyscy są teraz w Gharnacie, on ich tam zaciągnął” – myślał malec ze złością. Postanowił o nim porozmawiać z opiekunką. – Dlaczego stryjeczny dziadek Miguel nie rozmawia z nami po arabsku? – zapytał na początek. Zaskoczył tym staruszkę. Nim się zmitygowała, splunęła na ziemię i zaczęła na powrót przesuwać w palcach paciorki różańca, mrucząc raz po raz pod nosem: – La ilaha illa Allah wa Muhammad rasul Allah! – Odpowiedz mi, amo. Odpowiedz mi! – Jazid nie zamierzał rezygnować. Ama zwróciła twarz ku chłopcu. W jego oczach w kolorze migdałów dostrzegła iskierki gniewu. Przypominał jej w tej chwili swego pradziadka. To sprawiło, że zaczęła mówić o Miguelu, nie tamując złości. – Twój stryjeczny dziadek Miguel mówi, czyta i pisze po arabsku, ale… – jej głos załamał się – odwrócił się od nas. Od wszystkiego. On nawet śmierdzi tak jak oni! Jazid znów zaczął się śmiać. Stryjeczny dziadek Miguel nie był poważany w rodzinie, ale nikt dotąd nie wypowiadał się o nim z taką pogardą. Przynajmniej nie przy chłopcu. Jazid wiedział jednak, co ama miała na myśli, mówiąc o zapachu. Nawet jego ojciec nie umiał zachować powagi, gdy ummi* Zubajda stwierdziła, że stryj zostawia po sobie taki zapach jak wielbłąd, który zjadł zbyt wiele daktyli. – Czy zawsze tak śmierdział? – spytał wreszcie piastunki. * Ummi (arab.) – matka.
20
– Oczywiście, że nie! – Amę zdenerwowało to pytanie. – Dawniej, nim sprzedał swoją duszę i zaczął czcić obrazy krwawiących ludzi przybitych do drewnianych krzyży, był najczystszą osobą na świecie. Latem kąpał się pięć razy dziennie i pięć razy zmieniał szaty. Pamiętam dobrze te czasy. A teraz śmierdzi, jakby nie wychodził ze stajni. Czy wiesz dlaczego? Jazid przyznał, że nie ma pojęcia. – Żeby nikt nie mógł mu zarzucić, że pod sutanną nadal jest muzułmaninem. Śmierdzący katolicy! Chrześcijanie w Ziemi Świętej cenili sobie czystość, a tutejsi księża boją się wody. Tak jakby kąpiel miała być zdradą ich świętego, którego nazywają Synem Boga. – Ama kończyła zdanie ogromnie rozeźlona. Ale nagle się uspokoiła i rzuciła do Jazida: – A teraz wstawaj, idziemy coś zjeść. Słońce już zachodzi, nie możemy dłużej czekać na powrót twoich bliskich z Gharnaty. Właśnie, czy ty już jadłeś dziś miód? Jazid pospiesznie pokiwał głową. Odkąd pamiętał, ama co rano wmuszała w niego łyżkę dzikiego miodu. Jego brat i siostry również musieli przez to przechodzić w dzieciństwie. – Ale przecież nie odmówiłaś jeszcze wieczornej modlitwy – przypomniał Jazid. Staruszka skarciła go wzrokiem. Jak w ogóle śmiał pomyśleć, że zapomniała o świętym obowiązku? Ale Jazid uśmiechnął się szeroko i ama od razu zapomniała o urazie. Wstała powoli i ruszyła do łaźni, żeby się obmyć. Jazid został sam pod drzewem granatu. Uwielbiał tę porę dnia. Ptaki przygotowywały się właśnie do spoczynku, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Kukułki głośno wymieniały ostatnie wieści, a na wieży, górującej nad dziedzińcem, gruchały gołębie. Nagle zapadła zupełna cisza. To przez nadchodzący zmrok. Błękitne dotąd niebo przyoblekło się w odcienie pomarańczy i purpury i poczęło grać kolorami na pokrytych śniegiem szczytach.
21
Jazid bez efektu wytężał wzrok w poszukiwaniu pierwszej gwiazdy. Chciał nawet pobiec na wieżę i sięgnąć po lupę, ale obawiał się, że gwiazda pojawi się, zanim zdoła pokonać schody. Zamiast tego więc zamknął oczy i trwał znieruchomiały. Mogło się zdawać, że silny zapach jaśminu przyćmił jego zmysły niczym haszysz, ale on liczył w myślach do pięciuset. Zabijał czas, który dzielił go od spotkania z Gwiazdą Polarną. Przerwał mu muezzin, wzywający wiernych na modlitwę. Otworzył oczy i zobaczył amę, kusztykającą dziedzińcem. Rozłożyła matę na ziemi, skierowała twarz ku wschodowi i zaczęła odmawiać modlitwę. Właśnie pokłoniła się w kierunku Mekki, gdy Jazid zauważył Al-Hutaja. Kucharz stał na ścieżce na skraju dziedzińca, tuż obok kuchni, i przyzywał go gwałtownymi gestami. Chłopiec, nie namyślając się, pobiegł do niego. – O co chodzi, karle? – spytał. Kucharz przytknął palec do ust, nakazując ciszę. Chłopiec usłuchał. Przez chwilę obaj stali nieruchomo, aż wreszcie mężczyzna powiedział: – Słyszysz? Tam. Wytęż słuch. Oczy Jazida rozbłysły. Gdzieś daleko stukały rytmicznie końskie kopyta i skrzypiał wóz. Z każdą chwilą dźwięki stawały się wyraźniejsze, a gdy już dało się je słyszeć bez wysiłku, chłopiec wybiegł za bramę. Niebo zdążyło w tym czasie pokryć się gwiazdami. Służący pospiesznie zapalali pochodnie, by powitać przybyłych. Zewsząd słychać było wołanie: – ‘Umar Ibn ‘Abd Allah powrócił! ‘Umar Ibn ‘Abd Allah powrócił! Z każdą kolejną rozbłyskującą pochodnią podniecenie Jazida wzrastało. Wreszcie dostrzegł trzech jeźdźców na koniach. Od razu zaczął krzyczeć:
22
– Abi!* Abi! Zuhajr! Hind! Hind! Pospieszcie się! Jestem głodny! Po chwili jednak musiał przyznać, że się pomylił. Hind rzeczywiście podróżowała na koniu razem z ojcem, ale trzecim jeźdźcem nie był jego brat Zuhajr. Ten siedział na wozie, owinięty kocem, podobnie jak matka i siostra Kulsum. ‘Umar Ibn ‘Abd Allah podniósł chłopca i uściskał go, pytając: – Czy mój książę był grzeczny? Gdy Jazid kiwał głową, obok pojawiła się już matka i zasypała go pocałunkami. Inni też mieli na to ochotę, ale nim zdołali się zebrać, Hind chwyciła Jazida za rękę i pociągnęła w kierunku domu. – Dlaczego jechałaś na koniu Zuhajra? – zaciekawił się chłopiec. Twarz Hind stężała i dziewczyna przystanęła. Przez krótką chwilę walczyła ze sobą. Miała ochotę powiedzieć bratu prawdę, ale ostatecznie postanowiła, że tego nie zrobi. Nie chciała niepokoić Jazida. Jako jedyna z rodziny wiedziała, że w trudnych chwilach jej malutki braciszek zwykł znikać w wymyślonym przez siebie świecie. – Hind! Co się stało Zuhajrowi? – dopytywał się coraz natarczywiej Jazid. – Ma gorączkę. – Ale to chyba nie zaraza? Hind zaniosła się śmiechem. – Głuptasku, za dużo czasu spędzasz z amą – powiedziała. – Kiedy ama mówi o zarazie, ma na myśli chrześcijaństwo, a ono nie mogło spowodować gorączki u Zuhajra. To nic poważnego. Nasza matka twierdzi, że za kilka dni wydobrzeje. Źle znosi * Abi (arab.) – tata.
23
zmiany pór roku, nic więcej. Właśnie nadchodzi jesień i to jest powód – wyjaśniała. A potem zmieniła temat. – Dziś kąpiemy się jako pierwsze. Chcesz pójść z nami? Jazid rzucił jej oburzone spojrzenie. – Już się kąpałem – powiedział trochę za głośno. – A poza tym ama uważa, że już jestem za duży, żeby się kąpać z kobietami. Mówi… – Ama się starzeje – przerwała mu Hind – i gada od rzeczy. – Nieprawda, ona ma rację! I wie o wiele więcej od ciebie! Jazid patrzył na siostrę uważnie, sprawdzając, jakie wrażenie zrobiły na niej jego słowa. Hind nie wydawała się jednak obrażona. Po chwili chłopiec dostrzegł wesołe iskierki w jej oczach. W końcu, nic nie odpowiedziawszy, ruszyła dalej. Jazid nie zareagował, kiedy wyciągnęła ku niemu lewą rękę, ale szedł obok. Razem przemierzyli dziedziniec i weszli do pokoi kąpielowych. – Nie będę się kąpał, ale mogę z wami porozmawiać – tłumaczył chłopiec. Jego matka i siostra już przygotowały się do kąpieli z pomocą służących. Hind rozebrała się sama. Rzuciła niedbale szaty na podłogę, nie czekając na pokojówkę, która pojawiła się dopiero, gdy ubrania leżały już na podłodze, i zaczęła je zbierać. Jedno spojrzenie na twarz matki wystarczyło Jazidowi, by poznał, że kobieta się czymś martwi. „Może podróż ją zmęczyła? A może niepokoi się gorączką Zuhajra?” – zastanawiał się intensywnie. Przestał o tym myśleć, kiedy rozpoczęła się kąpiel. Obserwował, jak służące mydlą jego siostry i matkę, a potem pocierają delikatnymi gąbkami i spłukują mydliny dużą ilością wody wylewanej wprost z wiader. Kiedy kobiety nie miały już na sobie piany, weszły do wanny, nie mniejszej od małego stawu. System rur pozwalał zaopatrywać ją w świeżą wodę z przepływającego przez dziedziniec strumienia.
24
– Powiedziałaś Jazidowi? – zwróciła się matka do Hind. Dziewczyna pokręciła głową. – Co mi miała powiedzieć? – Jazid zaraz znalazł się obok. – Stryjeczny dziadek Miguel chce, żeby Hind poślubiła Juana! – odpowiedziała kobieta, nie zważając na chichoty Kulsum. – Ale przecież on jest strasznie gruby i brzydki! – Chłopiec też zaczął się śmiać. – Widzisz, matko? Nawet Jazid tak uważa! – wykrzyknęła radośnie Hind. – Juan ma dynię zamiast mózgu. Że też można być tak nierozgarniętym! Stryjeczny dziadek Miguel jest obleśny, ale nie jest głupcem. Jak mógł spłodzić kogoś podobnego? Ni to wieprz, ni to baran! – Tu nie ma żadnych reguł, moje dziecko. – Nie jestem taka pewna – włączyła się Kulsum. – Może to Allah ukarał Miguela za to, że został chrześcijaninem? Hind parsknęła i wepchnęła głowę starszej siostry pod wodę. Kulsum nie zepsuło to jednak humoru. Sama miała już narzeczonego. Z Ibn Harisem, synem kuzyna matki, była zaręczona od kilku miesięcy, ale ceremonię zaślubin zaplanowano dopiero na początek następnego roku. Kulsum nie miała jednak nic przeciwko temu, nie spieszyło jej się do wyprowadzki z rodzinnego domu. Ibn Haris, który kochał ją od dawna, mieszkał z rodziną w Iszbilii. Dziewczyna liczyła, że po ślubie uda jej się przekonać ukochanego do osiedlenia się bliżej jej rodzinnego domu. – Czy Juan śmierdzi tak samo jak stryjeczny dziadek Miguel? – zapytał tymczasem Jazid. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Matka, nie zwracając na niego uwagi, klasnęła w dłonie i służące, które czekały na zewnątrz z ręcznikami i wonnymi olejkami, zjawiły się obok wanny. Jazid zamyślił się znowu i nie przyglądał się zbyt uważnie dziewczętom wycierającym swe panie, a potem nawilżającym ich skórę
25
oliwą. Nie zwrócił nawet uwagi na dobiegający z dziedzińca głos ‘Umara, który mówił coś niecierpliwie. Gdy kobiety przeszły do następnego pokoju, gdzie czekały na nie szaty, Jazid też podążył za nimi, ale matka nie pozwoliła mu zostać. Posłała go do kuchni. Miał przekazać kucharzowi, żeby podał wieczerzę dokładnie za pół godziny. Odwrócił się, gotów odejść, a wtedy Hind szepnęła mu do ucha: – Juan śmierdzi jeszcze gorzej niż ten stary cap Miguel! – Sama widzisz, ama nie zawsze się myli! – wykrzyknął Jazid triumfująco i przyspieszył kroku. W kuchni było gwarno i tłoczno. Służący i członkowie świty Ibn ‘Abd Allaha rozprawiali głośno, czekając na posiłek. Od unoszących się w powietrzu zapachów można było dostać zawrotów głowy. Jazid znał dobrze karła, prawdziwego kucharskiego geniusza, i jego dania, nie potrafił jednak nazwać wielu potraw, które miały znaleźć się na wystawnej kolacji mającej uczcić powrót pana. Stał chwilę, niezauważony przez nikogo, aż nagle dostrzegł go sam kucharz i podszedł do niego. Byli tego samego wzrostu. – Zgadniesz, co ugotowałem? – spytał karzeł. – Nie. Powiedz mi lepiej, dlaczego wszyscy są tacy podekscytowani? – Nie wiesz? – zdziwił się kucharz. – O czym? Powiedz mi wszystko, karle. Jazid niechcący podniósł głos i głowy wszystkich zebranych w kuchni obróciły się w jego stronę. Natychmiast zapadła cisza, słychać było tylko skwierczenie kulek mięsa na wielkiej patelni. Karzeł spojrzał na chłopca, uśmiechnął się smutno, a potem zaczął: – Twój brat, Zuhajr Ibn ‘Umar… – Ma lekką gorączkę – wszedł mu w słowo Jazid. Ale zaraz przerwał i zaczął się nad czymś zastanawiać. – Czy dolega mu
26
coś jeszcze? – spytał niepewnie. – Dlaczego Hind mi nie powiedziała? O co chodzi, karle? Musisz mi to zdradzić! – Paniczu, nie wiem wiele, pewne jest jednak to, że twojego brata nie dopadła gorączka. Pokłócił się z pewnym chrześcijaninem i został pchnięty nożem. Nic mu nie będzie, to powierzchowna rana, ale minie wiele tygodni, nim wróci do zdrowia. Jazid nie pamiętał już, po co zjawił się w kuchni. Wybiegł bez słowa, pędem pokonał dziedziniec i znalazł się pod drzwiami pokoju brata. Wparowałby tam równie prędko, gdyby nagle nie wyrósł przed nim ojciec. Podniósł chłopca wysoko i powiedział: – Zuhajr zasnął. Porozmawiasz z nim jutro rano. – Kto go zranił, abi? Kto? – Jazid myślał tylko o jednym. Bardzo kochał brata i był naprawdę przerażony. Nie mógł sobie darować, że towarzyszył matce i siostrom w kąpieli, zamiast zostać z Zuhajrem. – To było nic nieznaczące zajście – uspokajał go ojciec. – Właściwie wypadek. Jeden głupiec obraził mnie, kiedy wchodziliśmy do domu wuja… – Co zrobił? – Och, nic takiego. Powiedział chyba, że wkrótce zmuszą nas do jedzenia świńskiego mięsa. Ja go zignorowałem, ale Zuhajr nie zdołał się opanować. Wiesz, jaki jest porywczy. Uderzył tamtego mężczyznę w twarz, a wtedy on wyciągnął sztylet spod płaszcza i pchnął twojego brata w ramię… – I co? Co zrobiłeś temu łajdakowi? – Nic, mój synu. Musieliśmy się zająć Zuhajrem. Zanieśliśmy go do domu i opatrzyliśmy go. – Nie było z wami służących? – Byli, ale zabroniłem im walczyć. – Ale dlaczego, ojcze? Dlaczego? Może ama ma jednak rację? Będziemy niedługo tylko wonnym wspomnieniem.
27
– Wa Allah! * Naprawdę tak powiedziała? Jazid kiwnął głową. Cała jego twarz tonęła teraz we łzach. ‘Umar przytulił go jeszcze mocniej. – Jazidzie Ibn ‘Umarze, nie możemy popełnić jednego fałszywego kroku. Nigdy w naszej historii nie było tak trudnego momentu jak ten, w którym przyszło nam żyć. Nie działo się tak źle od czasu, gdy te ziemie zajęli Tariq Ibn Zijad i Musa Ibn Nusajr. A wiesz, jak dawno temu to było, prawda? Jazid kiwnął głową i powiedział poważnym tonem: – W naszym pierwszym, a ich ósmym wieku. – Właśnie tak, moje dziecko. A teraz umyjmy ręce i zjedzmy coś, bo robi się już późno. Twoja matka na pewno na nas czeka. Weszli do domu, błogosławieni przez amę, która przysłuchiwała się rozmowie, nie zdradzając swojej obecności. Siedziała na skraju dziedzińca, kołysząc się w przód i w tył, a potem, gdy nikt już jej nie mógł usłyszeć, wydała z siebie dziwny gardłowy odgłos i rzuciła w pustkę nocy: – Wa Allah! Ocal nas przed tymi wściekłymi psami, zjadaczami świń. Chroń nas przed wrogami prawdy, którzy zaślepieni swą sekciarską wiarą przybili swojego Boga do kawałka drewna i nazywają go ojcem, matką i synem. Toną w morzu fałszu. Podbili nas i uciskają, a gotowi całkiem zniszczyć. Nie ma dnia, żeby kogoś z nas nie wywlekli z domu… Wychwalam cię, o Allahu, dziesięć tysięcy razy, czekając, aż wyzwolisz nas spod władzy tych psów. Pewnie długo jeszcze ciągnęłaby tę swoistą modlitwę, gdyby nie przerwała jej młoda służąca. – Jedzenie ci stygnie, amo – powiedziała, nieco zniecierpliwiona. * Wa Allah! (arab.) – Na Boga!
28
Stara kobieta wstała powoli i garbiąc się lekko, poszła za dziewczyną do kuchni. Ama miała wśród służby wysoką pozycję. Jako mamka pana domu, od urodzenia mieszkająca w rezydencji, była poważana jak nikt inny. Prócz karła, który przechwalał się, że jest najlepszym kucharzem w Al-Andalus, i który wiedział dokładnie, jak daleko może się posunąć w obecności amy, inni starali się nie rozmawiać przy niej o panu i jego rodzinie. Rzecz nie w tym, że ama mogła na nich donieść – czasami i ją język świerzbił, a wówczas służący byli zaskoczeni jej śmiałością. Była jednak w zażyłych stosunkach z panem i paniczami i reszta służby nie czuła się przy niej swobodnie. Jedynie Zubajda nie cieszyła się szacunkiem amy. Jeśli czasem stara piastunka pozwalała swoim myślom błądzić, kończyło się to modlitwą o nową żonę dla pana. Była niezwykle krytyczna wobec matki Jazida i sposobu, w jaki wychowywała ona swe dzieci. Uważała, że Zubajda jest zbyt pobłażliwa dla córek, zbyt hojna dla chłopów, którzy pracowali w majątku, zbyt łagodna dla służby i niedbała w kwestiach religijnych. Czasem nawet stara piastunka napomykała o tym ‘Umarowi Ibn ‘Abd Allahowi. Zawsze wtedy dodawała, że dokładnie takie słabości doprowadziły wyznawców islamu na Półwyspie na skraj przepaści. ‘Umar jednak nie traktował jej słów poważnie. Nie krył też przed żoną zaniepokojenia staruszki. Zubajdę bawiła myśl, że stanowi symbol słabości islamu na tych ziemiach. Tym razem jednak to nie przesadne sądy amy wprawiły zasiadających w sali jadalnej w znakomity nastrój. Menu przygotowane przez karła znalazło uznanie w oczach państwa. W zwyczajne dni rodzina jadała skromnie – zwykle serwowano nie więcej niż cztery dania, słodycze i świeże owoce. Tego wieczoru było inaczej. Podano pieczone jagnię, bardzo mocno przyprawione, króliki gotowane w sfermentowanym soku z winogron z dodat-
29
kiem ostrej papryki i ząbków czosnku, kulki mięsne nadziewane brązowymi truflami, dosłownie rozpływające się w ustach, i inne, twardsze, smażone w oleju kolendrowym, podobnie jak trójkąty pasty chilli, które im towarzyszyły, kości skąpane w sosie koloru szafranu, smażony ryż w ogromnym półmisku i wiele rodzajów pasztecików. Nie zabrakło też sałat: szparagowej, mieszanki cienko pokrojonych cebul, pomidorów i ogórków z ziołami i sokiem ze świeżych cytryn oraz cieciorki moczonej w jogurcie i posypanej pieprzem. Śmiech, który rozbrzmiewał daleko poza salę, spowodował Jazid. Próbował dobrać się do szpiku i wydmuchał go z kości prosto na brodę ojca. Gdy biesiadnikom udało się wrócić do jako takiej powagi, Hind zaklaskała w ręce. Pojawiły się zaraz dwie służące, którym Zubajda nakazała uprzątnąć stół i rozdać to, co zostało z wieczerzy, między służbę. – I powiedzcie karłowi, że dziś wieczorem nie będziemy się raczyć jego słodyczami i sernikami – dodała. – Podajcie tylko trzcinę cukrową namoczoną w wodzie różanej. I pospieszcie się, jest późno. Dla małego Jazida była to już pora snu i nie opanowawszy się, zasnął na poduszce. Gdy tylko zamknął oczy, zjawiła się stara ama. Czekała na ten moment, pewna, że panicz nie dotrwa do końca wieczerzy. Przycisnęła palec do ust, prosząc w ten sposób o zachowanie ciszy. Najchętniej wzięłaby chłopca na ręce i zaniosła do sypialni, ale ze smutkiem uświadomiła sobie, że nie zdołałaby tego zrobić. ‘Umar zerkał na staruszkę i domyślił się, czym się martwi. Gdy był małym chłopcem, prawie cały czas przebywał na rękach piastunki; jego matka obawiała się nawet, że nigdy nie nauczy się chodzić. Wstał więc czym prędzej i zrobił to, czego nie zdołała ama. Kobieta podreptała za nim. Na jej twarzy pojawił się uśmiech triumfu. W sypialni nie potrzebowała już pomocy. Sama rozebrała chłopca i położyła go do łóżka.
30
‘Umar w tym czasie wrócił do żony i córek i częstował się trzciną cukrową. Wciąż był zadumany. Nie umiał wytłumaczyć dlaczego, ale wspomnienie siebie w ramionach amy skierowało jego myśli ku rozpoczętemu właśnie rokowi. Wiedział na pewno, że będzie on przełomowy dla banu Hudajl i że wiele zmieni się w życiu jego rodziny i całej społeczności muzułmańskiej w Al-Andalus. Zubajda dobrze znała swego męża i domyśliła się, czym zajęte są jego myśli. Przyglądała mu się chwilę, po czym powiedziała: – Mężu mój, odpowiedz mi na jedno pytanie. ‘Umar, wyrwany z zamyślenia, uśmiechnął się i spojrzał wyczekująco na małżonkę. – Co jest najważniejsze w takich czasach, jakich doczekaliśmy? – mówiła ośmielona Zubajda. – Przeżyć, najlepiej, jak potrafimy, czy planować przyszłość, przemyśliwując pięćset lat naszej historii? – Nie umiem ci jednoznacznie odpowiedzieć. – ‘Umar był nieco zakłopotany. – A ja tak – wtrąciła się Hind. – Nie wątpię, ale pora jest późna. Możemy naszą rozmowę kontynuować jutro. – Ojcze, czas działa na naszą niekorzyść. – W to również nie wątpię, moje dziecko. Hind nie miała wyboru. Wstała, gotowa udać się do sypialni. – Pokój z tobą, ojcze – powiedziała, opuszczając salę jadalną. – Błogosławię cię, moja córko. Śpij dobrze. – Zostajesz tutaj? – spytała Zubajda, która także zbierała się do odejścia. – Tak, zostanę jeszcze kilka minut. Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Jeszcze chwilę ‘Umar siedział samotnie w sali jadalnej, wpatrując się w pusty stół i oddając się rozmyślaniom, a potem wstał
31
i narzuciwszy koc na ramiona, wyszedł na dziedziniec. Noc była ciepła, zadrżał jednak pod wpływem świeżego powietrza. Owinął się mocno kocem i zaczął spacerować. Zgaszono już pochodnie i jedynie gwiazdy oświetlały jego kroczącą postać. W typowej dla tej pory ciszy słychać było szmer strumienia, który przepływał rogiem dziedzińca i zasilał stojącą na środku fontannę. Dawniej, w szczęśliwszych czasach, zebrałby z krzewów pachnące kwiaty jaśminu, zawinął delikatnie w muślinową chusteczkę, skropił wodą, by zachowały świeżość, i położył na poduszce Zubajdy. Jeszcze rankiem jego żona mogłaby cieszyć się ich zapachem. Tego wieczoru jednak nie był skory do czynienia takich gestów. Wspominał. Im bliżej był przeszłości, tym mocniejsze drżenie wstrząsało jego ciałem. Znów widział przed sobą ścianę ognia, powróciły obrazy z tamtej zimnej nocy i łzy spłynęły mu po twarzy, skrapiając obfitą brodę. Nie próbował ich powstrzymywać. Już siedem lat minęło od oddania Gharnaty, której upadek zakończył rekonkwistę. Wszyscy spodziewali się takiego obrotu spraw, nie było więc zaskoczenia. W zamian za uznanie zwierzchnictwa kastylijskich władców Maurom przyobiecano swobodę obyczajów i wyznania. Tak głosił dokument spisany w obecności świadków. Zapewniano w nim, że muzułmanie będą mogli praktykować swoją religię, posługiwać się językiem arabskim i nauczać go, a także obchodzić własne święta. ‘Umar pamiętał to doskonale. Jak i to, że prałaci pozostający na usługach Izabeli nie wahali się krzywoprzysięgać, byle tylko uniknąć wojny domowej. „A my im uwierzyliśmy – myślał, pełen zniechęcenia i żalu. – Jakże byliśmy ślepi! Chyba wino zatruło nam rozum. Jak mogliśmy uwierzyć w piękne słowa i szczodre obietnice?” ‘Umar, jeden z najmożniejszych obywateli królestwa, był obecny przy podpisywaniu traktatu. Miał nigdy nie zapomnieć
32
gestu, jakim sułtan Abu ‘Abd Allah, którego Kastylijczycy nazywali Boabdilem, żegnał się z miastem. Przed odjazdem do Al-Buszarrat, gdzie czekał na niego pałac, odwrócił się, powiódł spojrzeniem po budowlach, uśmiechnął się na widok Al-Hamry i westchnął. Nie powiedział ani słowa. Nie było już nic do powiedzenia. Nastał kres ich panowania w Al-Andalus, a historia toczyła się dalej. ‘Umar doskonale wiedział, co czuje władca. Sam, podobnie jak reszta mauryjskiej szlachty, godził się z klęską, pamiętając to, o czym wciąż napomykała Zubajda: historia muzułmanów znaczona jest powstawaniem i upadkiem królestw. Czyż sam Baghdad nie skapitulował przed armią niepiśmiennych Tatarów? Ich los był losem nomadów, których przeklęła pustynia. Przeznaczenie nie miało dla nich litości. Zapisane zostało w słowach Proroka. Islam należało rozpowszechniać. Nagle ‘Umar ujrzał twarz swego stryja Mikala al-Malaka, biskupa Qurtuby. I teraz na jego chudym licu malował się ból; nie mogła go ukryć ani broda, ani fałszywy uśmiech. Kiedy ama opowiadała o dzieciństwie Mikala, zawsze podkreślała, że „miał w sobie diabła” albo że „zachowywał się jak kran, który odkręcał i zakręcał szatan”. Owszem, Mikal był nieznośnym chłopcem, ale miała dla niego wiele miłości. Podobnie jak Jazid był najmłodszy z rodzeństwa i tak samo uwielbiany przez otoczenie. Ale jednak uciekł do Qurtuby i zmienił się w Miguela. Coś musiało się wydarzyć. ‘Umar nie tylko widział twarz starego stryja, słyszał też jego kpiący głos. „Wiesz, jaki jest problem z twoją religią, ‘Umarze? Nie musieliśmy się o nią starać. Chrześcijanie musieli wywalczyć miejsce dla siebie w Imperium Rzymskim. Musieli zejść do podziemia. W katakumbach wykuli swą wspólnotę, stali się silni, a potem osiągnęli zwycięstwo. A my? Prorok, pokój z nim, posłał Halida Ibn Walida z mieczem na niewiernych. I on podbił ich wielu. Zniszczyliśmy dwa imperia, zajęliśmy ziemie Arabów,
33
Persję i część Bizancjum. Później jednak nie szło nam już tak dobrze, prawda? Popatrz tylko. Żyliśmy w Al-Andalus przez siedemset lat i nie zbudowaliśmy tu niczego trwałego. To nie jest wyłącznie wina chrześcijan, nie sądzisz, ‘Umarze? Tacy po prostu jesteśmy”. „Tak, tak, stryju Mikalu, to znaczy Miguelu – odpowiadał w myślach ‘Umar. – My też jesteśmy winni, ale to nie jest moment na roztrząsanie win. Teraz, gdy widzę tylko ścianę ognia, a za nią tego sępa, który nie szczędzi sobie uśmiechów triumfu, nie chcę się nad tym zastanawiać. Niech będzie przeklęty Jiménez! To Izabela przysłała go do Gharnaty. Spowiednik diablicy przybył tutaj, by przegnać jej demony. Musi ją dobrze znać, ją i jej pragnienia. Czy nie słyszysz jej głosu? «Ojcze – szeptała z fałszywą gorliwością – ojcze, zadręczam się obecnością niewiernych w Grenadzie. Czasami pragnę zmusić ich do posłuszeństwa, siłą wepchnąć na ścieżkę prawdziwej wiary». Dlaczego kazała mu tu przybyć? Skoro są tacy pewni wyższości swej wiary nad naszą, mogli zdać się na osąd tutejszych wiernych. Naprawdę nie wiesz, Miguelu, dlaczego przysłali tutaj Jiméneza? Powiem ci zatem, stryju. Ponieważ uważają, że arcybiskup Talavera nie zabrał się za konwersję należycie. Talavera pragnął nas pokonać w dyspucie. Nauczył się arabskiego, by przeczytać nasze uczone księgi, i to samo polecił uczynić swemu duchowieństwu. Sam też przełożył na arabski Biblię i katechizm. Tym sposobem udało mu się przekonać paru naszych braci, ale nie tak znowu wielu. Dlatego pojawił się Jiménez. Pisałem ci o tym zaledwie w zeszłym roku, mój stryju biskupie, ale już o tym zapomniałeś. Jak byś postąpił, gdyby okazali się naprawdę sprytni i mianowali cię arcybiskupem Gharnaty? Jak daleko byś się posunął, Mikalu? Jak daleko, Miguelu?
34
Widziałem, jak Jiménez próbował pokonać w dyspucie naszych kadich* i uczonych. Też powinieneś był to zobaczyć. Na pewno w głębi duszy byłbyś dumny ze swoich braci. Jiménez jest inteligentny i nie brakuje mu sprytu, ale tego dnia spotkała go klęska. Zegri Ibn Musa zbijał wszystkie jego argumenty, czym wzbudził podziw nawet chrześcijańskich duchownych, aż wreszcie prałat stracił cierpliwość. Oświadczył, że Zegri obraził Maryję Pannę, choć nasz przyjaciel zapytał jedynie, jak mogła wciąż być dziewicą po urodzeniu Isy**. Przyznasz, że sama logika podsuwa tę wątpliwość. Choć może twoja teologia znajduje sposób na odrzucanie ogólnych prawideł. Zegri jednak nie doczekał się odpowiedzi. Zamiast tego trafił na tortury. Potraktowano go tak brutalnie, że zgodził się zmienić wiarę. Odchodząc stamtąd, dostrzegłem w oczach wysłannika Izabeli błysk zrozumienia, jakby właśnie w owej chwili uświadomił sobie, że to jedyna droga do nawrócenia naszego ludu. Następnego dnia Jiménez de Cisneros, oby Allah zesłał na niego klątwę, wypowiedział wojnę muzułmańskiej kulturze. Mieszkańcy miasta zostali zmuszeni do wyjścia na ulice, a w tym czasie żołnierze prałata opróżnili wszystkie biblioteki i zbudowali wielki wał z książek przy Bab ar-Ramli. Dwa miliony rękopisów – dorobek ośmiu wieków, nasze dziedzictwo – zapłonęły ogniem zemsty. Nie, nie spalili wszystkiego. Nie byli w końcu barbarzyńcami, a orędownikami innej kultury, którą pragnęli zaszczepić w Al-Andalus. Ich właśni uczeni wybłagali oszczędzenie trzystu manuskryptów, głównie dotyczących medycyny. Na to Jiménez się zgodził, ponieważ
* Kadi – sędzia muzułmański. ** Isa (arab.) – Jezus.
35
nawet on zdaje sobie sprawę, że nasza wiedza medyczna o wiele przewyższa chrześcijańską. Tę ścianę ognia wciąż mam przed oczami, stryju. To ona nie pozwala mi myśleć o przyszłości inaczej niż z obawą. Ogień, który strawił nasze księgi, pewnego dnia pochłonie wszystko, co stworzyliśmy w Al-Andalus, łącznie z tą małą wioską wzniesioną przez naszych przodków, gdzie i ty, i ja bawiliśmy się jako chłopcy. Nie sądzisz chyba, że to, co się teraz dzieje, i to, co jeszcze się wydarzy, ma coś wspólnego z łatwymi zwycięstwami naszego proroka i szybkim rozprzestrzenianiem się naszej religii sprzed ośmiuset lat, biskupie”. Wypowiadając w myślach ostatnie zdanie, ‘Umar Ibn ‘Abd Allah poczuł zadowolenie. Czuł się zwycięzcą tej dysputy. Spokojniejszy wrócił do domu i wszedł do sypialni swej żony. Zubajda wciąż jeszcze nie położyła się spać. – Ściana ognia, ‘Umarze? – powitała go pytaniem zadanym niespokojnym głosem. ‘Umar bez słowa usiadł na łóżku i pokiwał głową. Kobieta wyciągnęła ręce ku jego ramionom, ale zaraz je cofnęła. – Twoje ciało jest tak napięte, że dotyk sprawia mi ból. Proszę, połóż się, a ja przyniosę ci ulgę. Mężczyzna usłuchał i wnet sprawne dłonie jego małżonki znajdowały twarde jak małe kamyki mięśnie. Uciskała je, aż zaczęły się rozluźniać. – Kiedy odpowiesz Miguelowi w sprawie Hind? – zapytała w pewnej chwili. – Najpierw chciałbym poznać zdanie naszej córki. – Ona wolałaby poślubić konia. ‘Umar wybuchnął śmiechem. – Zawsze miała dobry gust – zauważył kpiarsko. – A więc masz swoją odpowiedź. – Ale co powiesz jego świątobliwości?
36
– Stryjowi Miguelowi powiem, że Juan może sobie znaleźć towarzyszkę łoża tylko w jeden sposób: musi zostać księdzem i wykorzystać konfesjonał! Teraz i Zubajda się śmiała. Cieszył ją dobry nastrój ‘Umara. Miała nadzieję, że wkrótce całkiem przyjdzie do siebie. Nie mogła wiedzieć, że ściana ksiąg w jego umyśle płonęła nadal. – Nie jestem pewien, czy pozwolą nam dalej mieszkać w Al-Andalus, jeśli nie przejdziemy na chrześcijaństwo – mówił tymczasem ‘Umar, już poważnym głosem. – Możemy żartować ze ślubu Hind i Juana, ale przecież musimy myśleć o przyszłości banu Hudajl oraz tych, którzy od wieków mieszkają z nami i dla nas pracują. – Nikt lepiej od ciebie nie wie, że nie jestem osobą religijną. Może tylko ta twoja przesądna stara mamka. Wmawia naszemu Jazidowi, że jego matka odstąpiła od wiary, choć przecież zachowuję pozory. Poszczę podczas ramadanu i… – Pościsz i modlisz się, by zachować figurę. To przecież żaden sekret. – Wyśmiewaj się ze mnie, jeśli chcesz, ale dla mnie największe znaczenie ma szczęście naszych dzieci. Jednak… Przerwała. Umar wyczuł, że to nie jest moment na kolejny żart. – Jednak? – Coś się we mnie buntuje, kiedy myślę o konwersji. Jakiś wewnętrzny głos za wszelką cenę chce mnie od tego odwieść. Wolę umrzeć, niż wykonać znak krzyża i udawać, że jem ludzkie mięso i piję ludzką krew. Ten kanibalistyczny rytuał budzi we mnie wstręt. To jest bardzo silny opór. Pamiętasz, jacy wstrząśnięci byli Saraceni, kiedy krzyżowcy zaczęli przypiekać żywcem jeńców i zjadać ich ciała? Na samą myśl czuję obrzydzenie. A przecież na tym właśnie opiera się ich wiara. – Jesteś kobietą pełną sprzeczności, Zubajdo Bint Quddus. Mówisz, że najważniejsze dla ciebie jest szczęście naszych dzieci,
37
a zarazem sprzeciwiasz się jedynemu rozwiązaniu, które pozwoliłoby im pozostać w domu ich przodków. – A co to ma wspólnego ze szczęściem? Przecież wszystkie nasze dzieci, łącznie z małym Jazidem, są gotowe porwać za broń i stanąć przeciwko rycerzom Izabeli. Nawet jeśli Miguel zdoła swoimi argumentami pokonać twój sceptycyzm, tobie nie uda się przekonać własnych dzieci. Dla nich ścianą ognia będzie twoja konwersja. – To jest sprawa polityczna, a nie duchowa. Pozostanę wierny naszemu Stwórcy, jedynie w oczach ludzi stanę się kimś innym. – A jeśli chrześcijańscy szlachcice przybędą tu w dzień postu, będziesz wraz z nimi spożywał wieprzowinę? – Zapewne, choć nie prawą ręką. Zubajda zaśmiała się, ale nie było w tym śmiechu beztroski. Targały nią obawy. Odniosła wrażenie, że ‘Umar jest bliski podjęcia decyzji o konwersji. Ściana ognia płonęła w jego umyśle coraz intensywniej. Był gotów pójść w ślady Miguela. Mąż jednak znów ją zaskoczył. – Czy opowiadałem ci kiedyś, co śpiewaliśmy tamtej nocy? – Nie. Zapomniałeś już, że nie odzywałeś się do nikogo przez cały tydzień po powrocie z Gharnaty? Nawet do Jazida. Zaklinałam cię wiele razy, ale nie mogłeś o tym mówić. – Teraz chciałbym ci to wyznać. Płakaliśmy jak dzieci, Zubajdo. Gdyby zebrać nasze łzy, ugasiłyby płomienie. Ale nie tylko. W pewnej chwili uświadomiłem sobie, że z moich ust wydobywają się słowa pieśni, której nauczyłem się w młodości. A potem usłyszałem głosy innych, też powtarzające słowa poety. To poczucie solidarności napełniło mnie siłą, która od tamtej chwili jest częścią mnie. Mówię ci o tym, żebyś zrozumiała, iż nigdy dobrowolnie nie zmienię wiary. Zubajda przytuliła męża i ucałowała delikatnie jego powieki. – Jak brzmią słowa poety? – spytała.
38
‘Umar westchnął przeciągle i wyszeptał: Możecie spalić papier, Ale tego, co na nim stoi, spalić nie zdołacie, Gdyż jest bezpieczne w moim sercu. Pójdzie tam, gdzie ja pójdę, Zapłonie, gdy ja zapłonę. I spocznie w moim grobie. Zubajda znała te wersy. Jej nauczyciel, wielki sceptyk, powtarzał jej setki razy historię, której były częścią. Wypowiedział je Ibn Hazm, wielki człowiek żyjący przed pięciuset laty, gdy światło kultury muzułmańskiej dopiero zaczynało rozjaśniać najmroczniejsze zakątki Europy. Ibn Hazm był najodważniejszym i najbardziej cenionym poetą w całej historii Al-Andalus. Zostawił po sobie aż czterysta tomów. Zajmował się historią, spisywał biografie, wielbił prawdziwą wiedzę, ale nie miał szacunku dla ludzi. Duchowni islamscy nieraz musieli ścierpieć jego uszczypliwe uwagi, aż wreszcie pewnego razu, po piątkowych modłach w Wielkim Meczecie, Ibn Hazm został potępiony. Przytoczone przez ‘Umara słowa poeta wypowiedział, gdy islamscy teolodzy z Iszbilii nakazali publiczne spalenie niektórych jego dzieł. – Uczyłem się o nim, choć dowiedziono, że głosił mylne poglądy, prawda? Inkwizycja idzie o krok dalej. Nie zadowala jej samo palenie idei, palą również tych, którzy je głoszą. Jest w tym pewna logika, czy może postęp – stwierdził ‘Umar. Teraz Zubajda nie miała już wątpliwości, że jej mąż wytrwa w swoim postanowieniu. Wiedziała, że gdyby się ugiął, żałowałby tego do końca życia. Sięgnęła do jego włosów, chcąc tym gestem okazać mu wsparcie, ale ‘Umar już zasnął.
39
Kobieta nie potrafiła uczynić tego samego. Rozmyślała o najstarszym synu, Zuhajrze. Tym razem skończyło się na draśnięciu, ale młodzieniec był porywczy i miała powody, by się o niego bać. W Gharnacie wciąż czyhały na niego niebezpieczeństwa. Wiedziała, co mogłoby pomóc: ślub z jej ulubioną siostrzenicą Hadidżą z Iszbilii. To była doskonała partia dla jej syna. Huczne wesele pozwoliłoby w dodatku mieszkańcom wioski zapomnieć na chwilę o problemach. A taka uroczystość nie prowokowałaby władz. I tak snując dalekosiężne plany, pozwalające nie myśleć o troskach, pani domu wreszcie zaznała spokoju i zapadła w sen.
40